38 Hart Jessica Pechowa dziewczyna

background image

JESSICA HART

Pechowa

dziewczyna

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poppy stała przy taśmie bagażowej wachlując się

paszportem. Po klimatyzowanym powietrzu w samo­

locie gorąca noc Afryki Zachodniej dusiła ją. Ze

znużeniem otarła dłonią górną wargę. Co za podróż!

Już w Gatwick było siedem godzin opóźnienia, potem

przesiadka, na którą nie zdążyła, i teraz, na domiar

złego, wszystko wskazywało na to, że jej torby zniknęły.

Jakby dla potwierdzenia tych obaw taśma szarpnęła

i zatrzymała się. Nie było na niej nic poza jakimś

pudłem i wyświechtaną walizką o smutnym, nie

chcianym wyglądzie. Poppy współczuła jej, wysilając

jednocześnie wzrok, aby przez szklaną taflę przyjrzeć

się rozgadanej, gestykulującej masie ludzkiej, wypeł­

niającej szczelnie halę przylotów. Starała się wypatrzyć

w tym tłumie kogoś, kto mógł wyglądać na doktora

Keira Traherne'a.

- Szef wyprawy to typ klasycznego eksperta - po­

wiedział Don Jones. - Jest bez wątpienia doskonale

znany w kręgach naukowych. Wysłałem do niego

teleks zawiadamiający, kiedy przyjedziesz, więc powi­

nien czekać na ciebie w Douala.

Poppy kiwała głową z roztargnieniem. Obracała

w palcach bilet i zastanawiała się, czy podjęła właściwą

decyzję, godząc się na wyjazd do Kamerunu, aby

fotografować dla Thorpe Halliwell, firmy kompute­

rowej sponsorującej naukowy projekt ochrony lasów

równikowych. Teraz żałowała, że nie przemyślała

tego lepiej. Powinna była chociaż spytać, jak wygląda

ten doktor Traherne.

background image

Nagle zwróciła uwagę na mężczyznę około sześć­

dziesiątki, który przez szklaną ścianę usiłował dojrzeć

kogoś w sali z drugiej strony. Poppy rozpromieniła

się. To na pewno doktor Traherne. Był typowym

egzemplarzem naukowca, jak z powieści, ze zmierz­

wionymi włosami i rozkojarzonym wyrazem twarzy.

Podciągnęła na ramieniu pasek torby z cennym

sprzętem fotograficznym i ruszyła w kierunku wyjścia.

Było oczywiste, że jej bagażu nie ma, będzie więc

lepiej, jeśli przedstawi się doktorowi Traherne'owi,

zanim ten uzna, że ona także zniknęła. Wkroczyła

w zgiełk, nieco przytłoczona ściskiem, jaki tu panował,

i zaczęła przepychać się w jego kierunku. Biedny

stary doktor Traherne czekał chyba całe wieki

i z pewnością będzie uradowany, gdy ją w końcu

zobaczy.

- Penelopa Sharp?

Głęboki i wyraźnie zniecierpliwiony głos dochodził

z tyłu. Zaintrygowana Poppy rozejrzała się i stwierdziła,

że wpatruje się w nią dwoje lodowato szarych oczu.

Cały upał i chaos lotniska nagle odpłynęły. Oczy były

nadzwyczajne, zimne i jasne, zdumiewające na tle

silnej opalenizny, w oprawie ciemnych, prawie czarnych

rzęs.

Spłoszona, Poppy zdała sobie sprawę, że musi

wyglądać śmiesznie, gdy tak stoi i się gapi. Przywołała

się do porządku i uwolniła spod uroku tego spojrzenia.

Mężczyzna wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat,

miał surowy wyraz twarzy i ściągnięte brwi, gdy

patrzył na nią z góry.

- Ta-ak? - powiedziała ostrożnie. Facet nie wyglądał

przyjaźnie. Miał silne zarysowany podbródek i robił

wrażenie osobnika nawykłego do niespokojnego życia.

Tak naprawdę to nic specjalnego, uznała. Jego ostre

spojrzenie wprowadziło ją w błąd. Teraz wydawał się

jedynie ciemny i schludny w białej koszuli z krótkim

background image

rękawem i spodniach koloru khaki. Pod pachą trzymał

skórzaną teczkę.

Bez wątpienia typ z gatunku sprawnych, pomyślała

Poppy, podświadomie zanotowała też, że wydatne

kości policzkowe nadawały jego twarzy lekko eg­

zotyczny wygląd. Jeszcze raz spojrzała w oczy równie

ciepłe i zachęcające jak strumienie lodowca i zarumie­

niła się mocno, gdy zdała sobie sprawę, że to

przyglądanie się wcale go nie bawiło.

- Jestem Keir Traherne.

Osłupiała ze zdumienia.

- Pan doktor Traherne? Ale... - rzuciła tęskne

spojrzenie za starszym panem, który właśnie machał

przez szybę do kogoś w hali bagażowej, po czym

znów spojrzała na Keira Traherne'a. Ale i on zdawał

się nie być zachwycony jej widokiem.

- O co, u licha, chodzi? - ponaglił, a ciemne brwi

zmarszczyły się, widząc jej zdziwienie.

- Sądziłam, że pan jest naukowcem - rzuciła bez

namysłu.

- Jestem. Nie wszyscy naukowcy chodzą w białych

fartuchach i obnoszą wszędzie swoje doktoraty, więc

obawiam się, że musi pani uwierzyć mi na słowo

- odparł zjadliwie.

Poppy zaczerwieniła się.

- Ależ naturalnie. Tylko... wygląda pan inaczej,

niż oczekiwałam.

- No cóż, przyznam, że ja również spodziewałem

się spotkać kogoś zupełnie innego. Wygląda na to, że

jest pani jedyną samotną kobietą, która przyleciała

tym samolotem. W przeciwnym razie nigdy w życiu

bym do pani nie podszedł.

Keir oglądał Poppy od stóp do głów, jej niesforne,

brązowe loki, zielone oczy o szczerym wyrazie i pełne

usta, uniesione lekko w kącikach jakby w ciągłym

uśmiechu. Była wysoka i szczupła, obdarzona pewnym

background image

rodzajem młodzieńczego wdzięku, lecz pod jego

spojrzeniem czuła, że wygląda okropnie. Od dwóch

dni miała na sobie te same ciuchy, które teraz w lepkim

upale przylgnęły do niej jak zmiętoszone łachmany.

Nie zwróciła uwagi, że krzywo zapięła luźną, niebieską

koszulę, ale Keir to zauważył. Westchnął.

- Rozumiem, że ci z Thorpe Halliwell wysłali

zawodowego fotografa.

- To właśnie ja. - Poppy uniosła dumnie brodę.

- Proszę mi wybaczyć, jeśli powiem, że nie wygląda

pani na to.

- Ja przynajmniej noszę ze sobą aparaty foto­

graficzne - odcięła się, poklepując torbę. Wytrzymała

dzielnie jego spojrzenie, tym razem przygotowana już

na paraliżujący ją chłód. - Inaczej pan też musiałby

uwierzyć mi na słowo.

Bezbłędnie naśladowała ton jego głosu.

- Wierzę Thorpe Halliwell, nie pani. Nie chciałem

żadnych kobiet w tej wyprawie, lecz nalegali na pani

uczestnictwo.

- Żadnych kobiet? A niby dlaczego?

- Głównie dlatego, że zgodnie z mym doświadcze­

niem w terenie kobiety są wyłącznie cholerną zawadą.

Świadomie chciałem zatrudnić wyłącznie mężczyzn,

ponieważ nie mogę marnować czasu i zajmować się

kimś, kto fizycznie lub umysłowo nie dotrzymuje kroku

albo nie chce ubrudzić sobie rączek. Mamy również

bardzo ograniczony czas na wykonanie całej roboty

i ostatnia rzecz potrzebna mężczyznom to plączące się

wokół i doprowadzające do szału kobiety - przerwał

i łypnął na nią spode łba. - Co w tym zabawnego?

Poppy powstrzymała chichot.

- Strasznie przepraszam, ale to jest... no, myślałam,

że nikt już dziś nie mówi takich rzeczy!

- Czy usiłuje pani być zabawna, panno Sharp?

- spytał złowieszczo.

background image

- Pomyślałam, że to raczej pan jest zabawny

- przyznała Poppy.

- Mam coś lepszego do roboty, niż stać tu i panią

bawić - przerwał ze złością. - Im wcześniej zda sobie

pani sprawę z wagi tego projektu, tym lepiej.

To było ciepłe przyjęcie! Poppy zdusiła w sobie

westchnienie.

- Jeśli jest pan tak nastawiony do kobiet, to czemu

pan im tego nie powiedział?

- Próbowałem, lecz w Thorpe Halliwell, Bóg raczy

wiedzieć dlaczego, uczynili z pani przyjazdu warunek

sponsorowania. Nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie

tego, co oferują. Według Dona Jonesa jest pani

wybitnym fotografem.

Keir ani myślał w to uwierzyć, co było widoczne

w jego powątpiewającym spojrzeniu.

- Zrobię, co w mojej mocy - odparła anielskim

głosem, mile połechtana rekomendacją Jonesa.

- Czy ma pani jakieś doświadczenie w fotografo­

waniu lasów równikowych? - spytał ozięble.

- Nie. Obawiam się, że moim najbardziej egzotycz­

nym doświadczeniem była jak dotąd jednodniowa

wycieczka do Boulogne.

- No cóż, w Bogu nadzieja, że wie pani, co robi.

Jego zdecydowanie nieprzyjazna postawa spychała

Poppy do defensywy, ale miała przecież duże poczucie

humoru i postanowiła, że nie pozwoli się zastraszyć

temu odpychającemu doktorowi Traherne'owi. Za­

miast warknąć coś w odpowiedzi, uśmiechnęła się

i oświadczyła.

- Coś panu powiem. - Błysk w zielonych oczach

przeczył uroczystemu tonowi. - Ja pozwolę panu

martwić się o pański projekt, a pan pozwoli mi

troszczyć się o moje zdjęcia.

Było widoczne, że Keir Traherne z trudem zachowuje

spokój.

background image

- Jeśli zakończyła już pani swe inteligentne uwagi, to

możemy iść. - Rozejrzał się wokół. - Gdzie jest bagaż?

- Hmm... dobre pytanie. - Poppy uniosła ręce

w geście niewiedzy.

- Tylko proszę nie mówić, że zgubiła go pani!

- Cóż, na to wygląda. - Wiedziała, że jej nie­

frasobliwość go rozdrażni - i bardzo dobrze.

Keir zaklął i przeczesał palcami ciemne włosy.

- A więc to tak! Wiedziałem, że fotograf płci

żeńskiej będzie wyłącznie kłopotem. Musiałem nie

tylko zmarnować cały dzień, kręcąc się po tym

zapomnianym przez Boga i ludzi lotnisku, gdy

czekałem na panią, to na dodatek stracimy jeszcze

więcej czasu, uganiając się za bagażem!

- To naprawdę nie moja wina - zaprotestowała

Poppy tracąc dotychczasową swobodę. - Nie wy­

rzuciłam tych toreb gdzieś nad Saharą, żeby tylko

narobić panu kłopotów!

Przez chwilę patrzyli na siebie wymownym wzro­

kiem. Poppy zauważyła ze zdziwieniem, że obezwład­

niający upał nie robił na nim żadnego wrażenia. Nie

miał wpływu na jego schludny wygląd. A jej obcięte

białe dżinsy lepiły się do ciała, nieświeża koszula

wisiała zmięta i bezkształtna.

Keir westchnął.

- Przepraszam. Tak się niestety składa, że mamy

pewien... problem w Adouaba i to ogromnie ważne,

żebym spotkał się z przedstawicielami rządu, zanim

sprawa wymknie nam się z rąk. Straciłem cały ostatni

tydzień usiłując się z nimi umówić i w końcu udało

się ustalić termin na dzisiaj. Potem dostałem od

Thorpe Halliwell wiadomość, że wysyłają panią, więc

musiałem to odwołać, żeby panią odebrać. - Znów

popatrzył na Poppy ze złością. - Na szczęście udało

mi się przełożyć spotkanie na jutro rano. Gdyby

zjawiła się pani punktualnie, dojechaliśmy do Mbuka

background image

dziś po południu, ale jazda po miejscowych drogach

po ciemku jest zbyt niebezpieczna. Noc spędzimy

więc tutaj i wyjedziemy jutro bardzo wcześnie... Lepiej

będzie zgłosić teraz zaginięcie bagażu.

Keir zdecydowanym krokiem ruszył w stronę

ciemnawego, obskurnego biura, a Poppy podążyła za

nim. Może nie był zachwycony jej widokiem, ale

przynajmniej nie miał zamiaru jej tu porzucić. Sprawnie

załatwiał formalności, podczas gdy ona stała obok

zgrzana i zmęczona. Czuła się gorsza, obserwując

precyzję jego działania. Wypełniał cały plik formularzy,

wyraźnie niezbędnych do zgłoszenia szkody, pytał ją

o bagaż, a następnie tłumaczył wszystko na język

francuski obojętnemu urzędnikowi.

- Don Jones twierdził, że Kamerun jest anglo­

języczny - zauważyła, kiedy wychodzili.

- Oficjalnie jest dwujęzyczny, ale Adouaba leży

w prowincji, gdzie panują wpływy brytyjskie. Okazuje

się, że nawet tam większość urzędników mówi tylko

po francusku. Dobrze jest więc radzić sobie z tym

językiem. Zna go pani?

- Nie.

- Czy kiedykolwiek była pani już na takiej wy­

prawie?

- Nie.

- A czy w ogóle wie pani coś o lasach równikowych?

- Eee... nie.

- Będzie więc pani naszym prawdziwym atutem

- podsumował kwaśno Keir.

Poppy chciałaby móc pochwalić się jakimiś talen­

tami, ale akurat nic nie przychodziło jej do głowy.

- Jestem bardzo dobrym fotografem - oświadczyła.

Keir tylko parsknął, wyraźnie nie poruszony.

Otworzył drzwiczki mocno sfatygowanego land rovera

i przytrzymał je dla niej, zanim obszedł samochód

i usiadł za kierownicą.

background image

- Każdy głupi potrafi trzymać aparat. Ja też

mógłbym zrobić te zdjęcia, gdyby tylko tego chcieli

w Thorpe Halliwell. Lecz niestety. Może cała ta

podróż to rozkoszny prezencik od Dona Jonesa dla

jego małej przyjaciółeczki?

- Po pierwsze - nie jestem mała, po drugie - nie

jestem przyjaciółeczką Dona Jonesa, który szczęśliwie

ma już żonę, a po trzecie, jak dotąd, wcale nie jest tu

tak rozkosznie - dodała opryskliwym tonem. - A jeśli

pan myśli, że może robić takie same zdjęcia jak ja, to

mogę jeszcze tylko dodać, że nie ma pan żadnego

pojęcia o fotografowaniu i dlatego właśnie przysłali tu

zawodowca. Poza tym dali panu spore środki i masę

sprzętu komputerowego. Zasługują zatem przynajmniej

na trochę profesjonalnych reklamowych fotografii.

- Wygląda na to, że będę musiał tu panią znosić,

ale jest parę rzeczy, które trzeba wyjaśnić raz na

zawsze. Może pani sobie być niebieskooką dziewczynką

od Thorpe Halliwell, ale to ja kieruję tą wyprawą

i tutaj będzie tak, jak powiem, a pani ma się

dostosować. Czy to jasne?

Powstrzymała się z trudem od impertynenckiego

komentarza i wzruszyła ramionami z rezygnacją.

- Dokąd jedziemy?

- Będziemy musieli spędzić dzisiaj noc w hotelu.

To niedaleko.

Poppy obserwowała wszystko szeroko otwartymi

. oczami, podczas gdy land rover torował sobie drogę

przez ulice pełne ludzi i straganów. Z ciemności

dochodziła hałaśliwa, dźwięcząca muzyka, a światła

samochodów ostro rzeźbiły twarze przechodniów.

- Muszę też panią ostrzec, że będziemy mieć

wspólny pokój - powiedział Keir szorstko, gdy

podjechali pod odrapany hotelik. - Hotele w Douala

są wyjątkowo drogie i nie stać nas na oddzielne

pokoje z powodu jakichś panieńskich skrupułów.

background image

- Skoro podejrzewał mnie pan o przygodę z żona­

tym mężczyzną, to z pewnością przypuszcza pan, że

nie zmartwi mnie wizja wspólnego pokoju z kimś

takim jak pan. - Poppy nie była pruderyjna, lecz ten

pomysł był dziwnie niepokojący. Wyrecytowała więc

to wszystko głosem pełnym zdenerwowania.

Zastygł bez ruchu, wyjmując właśnie z land rovera

torbę z aparatami.

- A co to ma niby znaczyć, „Z kimś takim jak pan?"

- No cóż, szczerze mówiąc, nie zwalił mnie pan

z nóg swoim urokiem osobistym - odparła dzielnie

Poppy - ani ja pana. Bo sam fakt, że jest pan

mężczyzną, a ja kobietą wcale mnie nie martwi.

Gdyby powiedziała to z większą pewnością, mogłaby

nawet przekonać samą siebie!

- Pani chyba nigdy nic nie martwi - skomentował

Keir. - Czy pani nie bierze niczego poważnie?

- Gdy ma się takiego pecha jak ja, nie można

niczego brać zbyt poważnie. A zresztą tak czy siak,

nawet gdybym nie sprawiała kłopotów, to chyba nie

powinnam liczyć na pańską sympatię?

- Święta prawda! - Keir uśmiechnął się nieoczeki­

wanie.

Surowa twarz rozjaśniła się ciepłym uśmiechem,

a serce Poppy zabiło na alarm. Nie wyobrażała sobie,

że mógł tak wyglądać.

- Będziemy musieli wyjechać jutro z samego rana,

więc sugerowałbym szybki posiłek i wczesne pójście

spać.

Poppy tęskniła za zmianą lepkiego ubrania, ale

musiała zadowolić się umyciem twarzy i rąk. Chmurnie

przyglądała się w lustrze swojemu zmiętoszonemu

odbiciu. Nie ma co robić problemów, ale miło by

było przebrać się w coś czystego i świeżego... dobrze,

że pokój miał przynajmniej dwa łóżka. Przez jedną

okropną chwilę obawiała się, że będą musieli spać

background image

w tym samym. To byłaby już przesada, bez względu na

to, jak miło uśmiechał się Keir Traherne. Wszystko

i tak okazało się dostatecznie trudne. Poppy starała się

nie dostrzegać mocniejszego bicia serca na samą myśl

o wymuszonej intymności z mężczyzną takim jak on.

Siedzieli w małej, ciemnej restauracyjce w pobliżu

hotelu.

- Nie ma wyboru, jeśli chodzi o dania - stwierdził

Keir i szybko po francusku złożył zamówienie. - Trzeba

brać to, co jest świeże.

- A co jest dzisiaj w karcie?

- Jeżozwierz.

- Je... co? - Poppy urwała w pół słowa i spojrzała

na niego z uwagą. - Chyba nie mówi pan poważnie?

Popatrzył na nią z góry.

- Czemu nie? Jest bardzo smaczny.

Młody chłopak postawił przed nimi na stole dwie

szklanki z piwem. Poppy przyjrzała się swojej po­

dejrzliwie. Nie znosiła piwa.

- Nie ma nic innego?

- Nie - odparł Keir.

- Och - westchnęła i pociągnęła z niechęcią łyk.

- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o tej ekspedycji

- poprosiła, żeby tylko nie myśleć o piwie. - Don

mówił, że zgromadził pan tu około trzydziestu

naukowców.

Skinął głową.

- Najstarsze na świecie lasy równikowe rosną tutaj,

w Kamerunie. Idea projektu polega na pomyśle

zebrania dużego zespołu naukowców z różnych

dziedzin i umożliwieniu im kompleksowych badań.

Od runa leśnego po czubki koron drzew. Dzięki temu

będziemy w stanie lepiej poznać, w jaki sposób

powiązane są ze sobą różne ekosystemy. Im więcej

wiemy na temat tych lasów, tym skuteczniej będziemy

potrafili je chronić.

background image

Światło świecy podkreślało kanciastość jego twarzy,

gdy od niechcenia bawił się widelcem i rysował jakieś

wzorki na niezbyt czystym obrusie.

- Mamy więc okazję, aby specjaliści pracowali

w warunkach naturalnych nie obciążeni biurokracją

i tak przyziemnymi sprawami jak dostawy żywności

i papierkowa robota. Tak mniej więcej wygląda nasza

praca w Adouaba.

- To ogromnie ciekawe - zauważyła Poppy. Starała

się zapamiętać, jakiej metamorfozie ulega jego twarz,

kiedy się uśmiecha. - Zajmuje się pan zarówno

badaniami, jak i zarządzaniem?

- Owszem, ale mam też dwóch asystentów, którzy

wykonują większość badań w terenie. Osobiście pracuję

głównie nad analizowaniem informacji wprowadzanych

do komputera - to prezent od pani firmy - i pisaniem

sprawozdania, które może zdoła umożliwić nam dalsze

prace tutaj. Przynajmniej taką mam nadzieję. - W jego

głosie zabrzmiała nuta goryczy. - Jeszcze miesiąc

temu wierzyłem, że sprawa pozwolenia jest przesą­

dzona, ale teraz nie jestem tego taki pewny.

- Dlaczego nie? - Poppy przyłapała się na tym, że

przygląda się jego ustom. Ocknęła się i szybko

przeniosła uwagę na to, co mówił.

- Przyczyna jest prosta - pieniądze. - Z nagłym

obrzydzeniem odsunął widelec i sięgnął po piwo.

- Kiedy wszystko szło dobrze, przyjechał tu taki

mądrala z Londynu. Gadał o sprawach inwestycji

budowlanych, ale tak naprawdę myślał tylko o wycięciu

lasów i eksploatacji złóż mineralnych. Wyobraża sobie,

że są tu gdzieś pod ziemią. To wszystko lipa - nikt

na zdrowy rozum nie szukałby tu kopalin, ale jeśli

zdoła przekonać rząd, że zrobi forsę z powietrza

- z ziemi to bardziej odpowiednie słowo! - możemy

pożegnać się z naszym projektem.

Przerwał i spojrzał na Poppy. Patrzyła na niego,

background image

nieco zaskoczona tą gwałtownością. Był z pewnością

namiętnie oddany projektowi i Poppy poczuła do

niego nagłą sympatię. Chyba była przedtem zbyt

surowa widząc w nim tylko chłodnego perfekcjonistę,

którego nic nie obchodzi. Czuła teraz jego namacalną

obecność po drugiej stronie stołu. Była w nim

jakaś podtrzymująca siła, która jednocześnie dziwnie

ją rozstrajała. Wciąż był schludny i taki sam jak

przedtem, ale już nie wyglądał tak zwyczajnie.

Poppy złapała się nagle na tym, że wyobraża sobie,

jakby to było, gdyby rozbierała się przed nim,

wślizgiwała do łóżka ze świadomością, że on jest

tak blisko...

Kelner przerwał niezręczną ciszę i postawił na stole

talerz z nieapetycznym brązowym ochłapem. Spojrzała

na swój posiłek, a potem na Keira.

- Czy to jest właśnie to?

- A jakże - odparł ze śmiertelną powagą w głosie,

lecz w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia, gdy

patrzył, jak z oporem odkrawa pierwszy kęs.

Z ulgą stwierdziła, że smakuje to o wiele lepiej, niż

wygląda, trochę jak zbyt twardy kurczak.

- A to co? - Przyglądała się z uwagą zawartość

sosjerki.

Sos był gęsty, w rdzawym kolorze. Nie czekając na

odpowiedź, chlapnęła sporo na kawałek mięsa i wrzu­

ciła do ust.

Keir drgnął, a ona przez moment zastanawiała się,

o co mu chodzi. W tej samej chwili oczy wyszły jej

z orbit, język zesztywniał, a głowa niemal eks­

plodowała. Łzy płynęły ciurkiem po policzkach, gdy

usiłowała sięgnąć po szklankę, niezdolna wykrztusić

nic poza nieartykułowanymi dźwiękami.

Na domiar złego Keir zaczął się śmiać.

- To tutejszy sos chili. Jest raczej ostry.

- Raczej ostry! - wydyszała. - To jak stwierdzenie,

background image

że zima na Antarktydzie jest raczej chłodna. - Odsunęła

nerwowo sosjerkę. - To świństwo jest niebezpieczne!

- pociągnęła długi łyk piwa i rzuciła Keirowi urażone

spojrzenie. Doskonale wiedziała, że twarz ma czerwoną,

a oczy zapłakane.

- Dobrze ci tak! - wyrwało mu się niesympatycznie.

Zamówił jeszcze jedno piwo, które przyjęła z wdzięcz­

nością. Zapomniała o awersji do tego napoju, bo

w gardle ją paliło.

- W takich miejscach, jak tutaj, obowiązuje zdrowa

zasada - śpiesz się powoli. Sama pani zobaczy, że

tubylcy tak robią. W dżungli nie można tak po

prostu zerwać jakiegoś owocu i zjeść, ponieważ ładnie

wygląda. Trzeba najpierw spróbować trochę, żeby się

przekonać, czy nie jest trujący.

Poppy westchnęła ciężko. Nie umiała robić nic

powoli i spokojnie. Nie leżało to w jej naturze.

- To wszystko brzmi bardzo frustrujące

- Lepiej się frustrować, niż umrzeć - skonstatował

Keir. Spojrzał przez stół i napotkał jej jasne, niewinne

spojrzenie. - W kompanii musieli zupełnie zwariować,

żeby wysłać tu kogoś takiego. Jakim cudem związała

się pani z nimi?

- Poznałam Dona Jonesa, kiedy pracowałam dla

podległej im firmy. Prosił, abym zrobiła trochę zdjęć

ich komputerów na różnych dziwnych tłach - na

przykład na polu w Szkocji, na łódce, takie tam

pomysły - przerwała, bo przypomniała sobie nawet,

kiedy po raz pierwszy usłyszała o Kamerunie.

- Co sądzisz o podróży do Afryki? - spytał wtedy

Don Jones. Kiwał się na krześle i przyglądał jej

z uwagą. Don był dyrektorem do spraw prasowych

w Thorpe Halliwell i nigdy nie zadawał głupich pytań.

- Do Afryki? - powtórzyła pytająco, zaciekawiona,

lecz trochę nieufna. Nigdy przedtem nie była w Afryce.

- A dokładniej, do Kamerunu. Prezes był za-

background image

chwycony naszymi ostatnimi wynikami. Popularność

Thorpe Halliwell wciąż plasuje się wysoko, od kiedy

wszyscy zdali sobie sprawę, że nasz sprzęt jest

przydatny wszędzie, a nie tylko w zwykłym biurze.

Wielką rolę odegrały w tym twoje zdjęcia, Poppy.

Przyciągają uwagę, działają na wyobraźnię. Prawdę

mówiąc, cała kampania była takim sukcesem, że

zamierzamy kontynuować przedstawianie naszych

wyrobów w niezwykłych sytuacjach. Sponsorujemy

właśnie badania naukowe w lasach równikowych

Afryki Zachodniej. Szef tej ekspedycji to wielce

uzdolniony naukowiec. Nie znam go osobiście, ale

jego reputacja robi wrażenie - jeśli chodzi o te lasy

jest wyrocznią w skali światowej. Ekologia - to słowo

jest teraz wszędzie i powinniśmy zastosować je w naszej

reklamie. Niby nie ma bezpośredniego związku między

rozwiniętą techniką a równikowymi lasami, ale chcemy

właśnie „wygrać" ten kontrast.

- Chcesz, żebym tam pojechała i zrobiła parę ujęć?

- Właśnie tak. Naukowiec przy klawiaturze kom­

putera w samym sercu dżungli. Nasza myśl techniczna

w koronie drzew - coś w tym guście. Twoje ostatnie

prace były bardzo sugestywne - nie natrętne, lecz

przyciągające uwagę. Chcielibyśmy osiągnąć podobny

efekt i tym razem. Co ty na to?

Poppy dopiero od niedawna była samodzielnym

fotografem i nie mogła odrzucić tego zadania. Nie od

Thorpe Halliwell. A poza tym może już nigdy nie

trafi się okazja, żeby zobaczyć Afrykę. Z takich

propozycji się nie rezygnuje. Odsunęła na bok wątp­

liwości:

- Pojadę z wielką chęcią - odparła pewnie.

- Wspaniale! Wszystkie szczegóły ustalimy z dok­

torem Traherne'em. Ty musisz jedynie wsiąść do

samolotu.

Niestety, nie było to aż takie łatwe. Przypomniała

background image

sobie gorączkowe przygotowania, klisze fotograficzne

zostawione w taksówce, zepsuty zamek od walizki,

no i ten drobny fakt, że zemdlała podczas szczepień...

Jak zwykle w jej życiu była to prawdziwa karuzela

nieszczęść, a teraz znajdowała się w najczarniejszej

Afryce i jadła jeżozwierza w towarzystwie wroga kobiet!

- Tak czy owak, to raczej niezwykłe spotkać młodą

kobietę wykonującą takie zadanie, prawda? - zapytał,

czy też może stwierdził Keir, gdy opowiedziała mu

o swojej pracy.

- Bardziej niezwykłe jest spotkać kogoś z takimi

poglądami na temat kobiet - zrewanżowała się Poppy.

Miał chyba prawdziwego fioła na tym punkcie. Po

raz pierwszy zastanowiła się, czy jest żonaty, ale

natychmiast odrzuciła tę myśl. Był na to zbyt

niezależny. Czy przeżył jakieś gorzkie rozczarowania

w miłości? Może w młodości złamano mu serce i na

zawsze zniechęciło go to do kobiet? Przyglądała mu

się z uwagą, zmuszona niechętnie uznać, że Keir nie

wygląda na romantyka. Nie wygląda nawet na kogoś,

kto w ogóle ma serce, które można by złamać. Nie,

Keir z pewnością nie traktuje kobiet wyjątkowo.

Dziwnie podrażniona, ciągnęła dalej:

- To nadzwyczajne, jak mężyczyźni pana pokroju

przywiązują się do stereotypu kobiety. Jest pan

naukowcem, więc musi pan znać teorię ewolucji.

- Keir rzucił jej chłodne spojrzenie, ale zignorowała

je, zdecydowana przedstawić swój punkt widzenia.

- Ewolucja doszła teraz do tego, że wszyscy traktują

kobietę na równi z mężczyzną. Jest ona równie

inteligentna i utalentowana!

Skończyła triumfalnie, lecz jej przemowa nie wywarła

na nim specjalnego wrażenia.

- To oczywiście tylko teoria, z moich doświadczeń

zaś wynika, że mocno różni się ona od praktyki.

Moja niechęć w żadnym wypadku nie odnosi się do

background image

kobiety-fotografa, lecz kobiety powodującej na ogół

totalne rozprzężenie.

- Nie mam takich zamiarów - odparła Poppy

dostojnie. - Pracowałam już z mężczyznami i wszyscy

bardzo szybko zapominali, że w ogóle jestem kobietą.

Byłam po prostu... jednym z chłopaków.

Keir uniósł brew.

- To byli chyba jacyś dziwni mężczyźni. - Przenik­

liwym wzrokiem przesuwał po jej miękkich, soczystych

ustach, potem w dół w stronę ciemniejszego wgłębienia

u nasady szyi, aż po wypukłość piersi ukrytych pod

bluzką. Poppy z przerażeniem poczuła, że cała się

czerwieni i jakby w nieświadomej sugestii przesunęła

językiem po suchych nagle wargach.

- Penelopo, według mnie nie wyglądasz jak chłopak

- ciągnął dalej niskim, głębokim głosem.

Poppy przełknęła ślinę. W żołądku poczuła coś

dziwnego, lecz nie miało to nic wspólnego z jeżo-

zwierzem. Zatrzepotała rzęsami. Keir obserwował ją

jasnymi, nieodgadnionymi oczami i nagle poczuła,

jak mocno wali jej serce.

- Czy mógłbyś nie nazywać mnie Penelopą? - spy­

tała, przerażona nerwowością własnego śmiechu.

- Wszyscy mówią do mnie Poppy. Dźwięk imienia

Penelopą sprawia, że czuję się, jakbym była w opałach.

- Miejmy nadzieję, że nie będzie wielu powodów,

by zwracać się do ciebie w ten sposób. Choć na razie

śmiem w to wątpić. - Keir nagle wstał i całe napięcie

gwałtownie prysło.

Gdy szli w stronę hotelu, wilgotny upał ogarnął

Poppy natychmiast, przylgnął do karku i oblepił całe

ciało. Nawet oddychać było trudno. Poczuła nagle

wszechogarniające zmęczenie. Była zadowolona, że

Keir nic nie mówi.

Pokój nie wydawał się poprzednio aż tak mały.

Keir zdawał się wypełniać go swoją obecnością. Poppy

background image

starała się poruszać bardzo ostrożnie, aby go przypad­

kiem nie dotknąć. Przeprała w łazience bieliznę

i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że nie ma w czym

spać. W końcu owinęła się ręcznikiem i nieśmiało

wsunęła do pokoju. Szybko wskoczyła do łóżka

podciągając pościel pod samą brodę. Nigdy dotąd nie

czuła się aż tak naga. Leżała sztywno z twarzą do

ściany. Jeśli Keir zauważył jej napięcie, to nie dał

tego po sobie poznać. Krzątał się metodycznie szykując

do snu. Poppy słyszała, jak się rozbiera, skrzypnięcie

łóżka naprzeciwko, gdy się układał, i pstryk kontaktu.

Mruknął „dobranoc", a ona wymamrotała to samo,

czując ulgę i nieoczekiwane osłabienie napięcia.

Czuła się śmiesznie. Czego się spodziewała? Że

rzuci się na nią, aby dziko i namiętnie kochać? To nie

w stylu Keira Traherne'a, o, nie! Nie ukrywał, że

szkoda mu czasu na kobiety, a nawet gdyby dys­

ponował nim w nadmiarze, to z pewnością nie

marnowałby go na takie irytujące nic jak Poppy Sharp.

Z lekkim westchnieniem przewróciła się na plecy.

Pomimo zmęczenia nie mogła jakoś zasnąć. Klimaty­

zator pracował hałasując w ciemności, a ona leżała,

słuchając jego nieprzyjemnego szumu. Czuła do Keira

urazę, że potrafi zasypiać tak szybko. Przez drewniane

żaluzje przedostawało się jasne światło księżyca

i znaczyło pasiasto kształt na sąsiednim łóżku.

Poppy przewróciła się na bok i patrzyła, jak oświetla

ono wydatne kości policzkowe i niezwykle zmysłowe

usta. Nie sa to usta uczciwego mężczyzny, pomyślała

sennie, w końcu zasnęła, zastanawiając się jeszcze, co

też kryje się pod okazałą powłoką doktora Traherne'a.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Jest piąta rano.

Poppy usiłowała oprzytomnieć. Głos Keira był

głosem człowieka zadowolonego z siebie. Słychać

w nim było satysfakcję, jaka cechuje tych, którzy nie

mają problemów ze wstawaniem o tak niemożliwych

porach. Poppy jęknęła i zwinęła się, naciągając pościel

na głowę. Zdecydowanie nie kochała poranków.

- Hej, Poppy, obudź się - Keir potrząsnął ją za

ramię.

- Zostaw mnie! - powiedziała złowrogo, otwierając

oczy.

- Będę zachwycony, mogąc cię zostawić, jeśli się

nie pospieszysz - postraszył. - O pół do szóstej muszę

być w drodze.

Usilnie starała się podnieść i w samą porę przypom­

niała sobie, żeby nie zostawić prześcieradła. Czuła, że

oczy ma zaschnięte i pocierała je zwiniętymi w pięści

dłońmi, jak małe dziecko.

- Jest jeszcze ciemno - utyskiwała, lecz zaraz tego

pożałowała, bo Keir zapalił górne światło. Błysnęła

goła żarówka, więc zasłoniła oczy ręką i zza palców

patrzyła na niego obrażona. - Chcę jeszcze spać.

- Nie da rady. A teraz wstawaj, bo cię wrzucę pod

zimny prysznic!

- Spróbuj tylko - zaczęła, ale straciła pewność

siebie, gdy Keir zrobił krok w jej stornę. Nie ma co

przeciągać struny, zdecydowała, spojrzawszy jeszcze

raz na niego. - Już dobrze, dobrze - mruknęła,

owinęła się prześcieradłem i pokuśtykała do łazienki.

background image

Przelotnie zerknęła na pokryte nalotem lustro. Zama­

zane odbicie twarzy, którą zobaczyła wprawiło ją

w popłoch. Wyglądała okropnie. - Uch!

Łatwo było sobie wyobrazić, co musiał pomyśleć

Keir. Niejasno przypomniała sobie, jak niepokojące

zrobił na niej wczoraj wrażenie. Chyba była bardziej

zmęczona, niż sądziła. W normalnych waruknach

nie uznałaby, że jest atrakcjny. Nigdy przecież

nie podobali się jej mężczyźni surowi i pełni dez­

aprobaty. Nie, doktor Traherne z pewnością nie

jest w jej guście.

Prysznic to za dużo powiedziane. Raczej stru­

myczek zimnej wody, ale przynajmniej pomógł jej

się obudzić. Podstawiła pod niego twarz i pozwoliła

spłukiwać resztki snu, potem energicznie umyła

włosy.

- Pośpiesz się! - Keir załomotał do łazienki. - Na

miłość boską masz tylko wziąć szybki prysznic, a nie

cały seans upiększający.

Poppy wykrzykiwała się w stronę drzwi. - Och,

zamknij się - mruknęła, ale nie tak głośno, by usłyszał.

Jego rześkość o takiej porze naprawdę mogła człowieka

rozeźlić.

- Słucham? - zawołał, przekrzykując szum wody.

Słuch miał chyba równie świetny, jak wzrok. Albo

podsłuchuje - pomyślała kwaśno.

- Powiedziałam, że już wychodzę - odkrzyknęła,

ale zwlekała przewrotnie tak długo, jak tylko można.

Niech sobie czeka - należało mu się za to, że zbudził

ją tak wcześnie.

Słyszała, jak niecierpliwie chodzi po pokoju, mrucząc

coś do siebie, kiedy czesała włosy i uśmiechała się do

swojego odbicia w lustrze. Miło było znów poczuć się

czystym, nawet o piątej rano. Szybko wskoczyła

w stanik i majtki, które na szczęście zdążyły wyschnąć

przez noc, narzuciła na siebie niebieską koszulę

background image

i otworzyła drzwi akurat w chwili, gdy Keir wznosił

pieść, by znów w nie załomotać.

- Gotowa! - obwieściła z radosnym uśmiechem.

- W samą porę - mruknął, opuścił rękę i spojrzał

na Poppy podejrzliwie. Następnie spojrzał na jej gołe

nogi i odwrócił się gwałtownie.

- Co te kobiety zawsze wyrabiają w łazience, że

zajmuje im to pięć razy więcej czasu niż mężczyznom?

- Musiałam się jakoś obudzić. Rano jestem trochę

powolna.

- Zdążyłem to już zauważyć - Odparł z przekąsem.

- Czy teraz możesz się pośpieszyć? Nie powinno nas

tu być już od piętnastu minut.

- Jesteśmy spóźnieni tylko o kwadrans? Z tego,

jak dziwaczysz, wnosiłam, że straciliśmy ze trzy

godziny.

- I tak będzie, jeśli się nie ruszysz - odparł lodowato.

Skończyła zapinać koszulę z rozmyślnym brakiem

pośpiechu, marszczyła nos z obrzydzenia na widok

plamy, którą zrobił sąsiad w samolocie, oblewając ją

kawą.

- Jaka szkoda, że nie mam nic innego do włożenia.

- Bez rezultatu potarła plamę palcem. - To jest brudne.

- Naprawdę nie ma znaczenia, co założysz - rzekł

niecierpliwie. - Zanim dotrzemy do Adouaba, po­

brudzisz się jeszcze bardziej.

- Dlaczego więc sam wyglądasz dzisiaj tak elegan­

cko, co? - rzuciła oskarżycielskie spojrzenie na białą

koszulę, brunatne spodnie i krawat. Miał niezłą figurę,

zauważyła z niechęcią i na pewno był w dobrej

formie. Ubrany jak do pracy, robił wrażenie człowieka,

który równie dobrze może wybierać się na mały bieg

dla zdrowia, jak też usiąść za biurkiem.

- Część drogi do Mbuka jest utwardzona, więc

może zdołam się zbytnio nie ubrudzić. Gdy się tutaj

coś załatwia, jest abolutnie niezbędne, by zrobić

background image

właściwe wrażenie. Nie możesz tak po prostu wejść

w szortach i podkoszulku i oczekiwać, że ludzie

potraktują cię z szacunkiem. Dlatego właśnie nie

przedstawię cię dzisiaj nikomu. Jako uczestnik naszej

ekspedycji nie wyglądasz teraz na wzór profesjo­

nalizmu.

- Byłoby łatwiej, gdybym miała czyste ubranie

- podkreśliła jeszcze raz.

- Kupimy coś, gdy dojedziemy do Adouaba - to

znaczy jeśli zdołamy tam dziś dojechać. - Spojrzał

wymownie na zegarek. - Jesteś gotowa?

- Prawie. - Skończyła właśnie wrzucać bezładnie

drobiazgi do wielkiej, starej torby, którą nosiła

wszędzie zamiast torebki i podniosła się z pogodnym

uśmiechem. - Wszystko na miejscu i jak trzeba.

Co na śniadanie?

- Nic. Jest już dostatecznie późno. Zjesz coś

w Mbuka, a teraz jazda! - powiedział krótko, biorąc

swój worek.

Było jeszcze ciemno, gdy wyjechali land roverem

z hotelowego parkingu. Niebo zaczęło się lekko

rozjaśniać, gdy sunęli pustą drogą, wzdłuż której

rosły niekończące się rzędy palm. Poppy wyprostowała

się i zaczęła zwracać uwagę na okolicę. Keir prowadził

szybko, nie przejmując się koniecznością omijania

licznych wybojów, kóz i psów włóczących się po

drodze z wyniosłą obojętnością dla nadjeżdżających

pojazdów. Drgnęła na widok wielkiej dziury w nawierz­

chni. Przestraszyła się, że może ich zarzucić pod koła

nadjeżdżającej ciężarówki.

- Czy musisz jechać tak szybko?

- Chcę dojechać do Mbuka o odpowiedniej porze.

- Spojrzał na nią z odrazą. - Jak na razie, jedzie się

dobrze, ale żużlowa droga wkrótce się skończy

i będziemy musieli zwolnić.

Rzeczywiście, w niespełna minutę później twarda

background image

nawierzchnia urwała się gwałtownie i land rover

zaczął podskakiwać na wyboistej, wiejskiej drodze,

pozostając za sobą tuman kurzu. Samochód skakał

na wybojach, trząsł się i wibrował, a Poppy kurczowo

przywarła do siedzenia. W jasnym świetle poranka

pojazd robił wrażenie kompletnej ruiny. Deskę roz­

dzielczą stanowił kawałek blachy i plątanina kabli,

które wisiały poniżej. Siedzenia zaś zrobione były

z pasów płótna oplecionych na metalowej ramie.

- Jesteś pewien, że ten samochód jest bezpieczny?

- Jasne, że jest bezpieczny!

- To samo mówiono o Titaniku, a był w znacznie

lepszym stanie.

- Ten jest całkiem w porządku. Może to nie

najbardziej luksusowy model, ale świetnie nadaje się

do tutejszych warunków - odpowiedział z nutką

obrony w głosie. - Nie ma tu zbyt wiele utwardzanych

dróg. Przydaje się wóz, który nie zaryje się od razu

już na odrobienie błota. Przejechałem spory kawał

Afryki tym staruszkiem i nigdy mnie jeszcze nie

zawiódł. - Czule poklepał kierownicę.

Nie przekonało to Poppy.

- Głowę dam, że jesteś jednym z tych mężczyzn,

którzy wolą samochody od kobiet.

- Samochód z pewnością sprawia mniej kłopotów.

Dopóki wiesz, jak się z nim prawidłowo obchodzić,

zawsze będzie robił to, czego od niego oczekujesz.

- To samo można powiedzieć o kobietach.

Skrzywił się.

- Moje doświadczenie mówi mi co innego.

A cóż to za doświadczenie? - zastanawiała się.

Mógł być żonaty albo mieć dziewczynę, która wiernie

czeka w domu i w niczym nie przeszkadza, nie

wchodzi w drogę? Na samą myśl o tym poczuła

w środku dotkliwe ukłucie, więc skoncentrowała się

na tym, co mówiła.

background image

- Żaden samochód nie upiera się, żeby zawsze

mieć ostatnie słowo.

- Moje doświadczenie mówi mi co innego. - Pomyś­

lała ponuro o całej serii pechowych aut, którymi

jeździła. - Mój samochód zawsze zdoła mnie wykoń­

czyć, nie mówiąc już o stanie mojego konta w banku.

- Jeśli radzisz sobie z nim tak jak z innymi

sprawami, to nie jestem zdziwiony. Jesteś chodzącym

nieszczęściem.

Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale nie

mogła odmówić mu odrobiny racji.

- Moi bracia przezywali mnie zawsze „pechowy

kot Jinx" - wyznała z westchnieniem. - Ale to nie

moja wina. Przypadki mi się po prostu... przytrafiają.

- Same się nie przytrafiają - odparł nieżyczliwie.

- To tylko nielogiczny umysł szuka usprawiedliwienia

dla braku koncentracji.

- A więc to jest ten rodzaj supernaukowego

podejścia, które lekceważy wszystkie niezbadane

tajemnice życia! Wobec tego czemu każde urządzenie

zawsze się psuje, gdy ja tylko na nie spojrzę?

- Błąd użytkownika - rzucił lekkim tonem. - Każda

maszyna psuje się tylko wtedy, gdy nie używasz jej

tak, jak trzeba. To tylko sprawa przeczytania instrukcji.

- Jestem pewna, że ty zawsze je czytasz! Założę się

też, że wszystkie swoje książki masz poustawiane

w alfabetycznym szyku!

- To wydaje się być logicznym rozwiązaniem

- odparł sztywno. - Ważna jest kwestia właściwej

organizacji i chciałbym, abyś i ty, dopóki tu będziesz,

zorganizowała się w taki sposób, aby nie wpadać

w kłopoty.

Poppy uznała, że nie warto się kłócić.

- Jeśli spotkanie się uda, to powinno rozwiązać

większość twoich problemów, prawda?

- Miło tak pomyśleć, ale nie sądzę! - minę miał

background image

ponurą. - Kompania budowlana nie podda się bez

walki, a do dyspozycji mają mnóstwo pieniędzy

i umiejętność gładkiej gadaniny. My zaś nie tylko

chcemy zabezpieczyć to, co już osiągnęliśmy, lecz

również rozszerzyć projekt. Naukowcy mają zamiar

wykonać jeszcze dodatkowe badania, w głębszych

partiach lasu, zanim spadną deszcze, a nie możemy

się ruszyć bez pozwoleń, listów, pieczątek, pełnomoc­

nictw, i Bóg wie czego jeszcze, od każdego, kto ma

jakikolwiek związek z naszą pracą. Nic nie jest łatwe

w Kamerunie! I niczego nie można zdziałać, zanim

rząd nie podejmie decyzji w sprawie oferty budowlanej.

Dlatego to takie ważne, żebym zdążył na spotkanie

i przekonał ich, że nie warto zaprzepaszczać naszych

badań dla jakiejś nonsensowej idei, obiecującej wszys­

tkim szybkie wzbogacenie.

- O której jest to spotkanie?

- Pół do dziewiątej. Tylko o tej porze mogłem

przyskrzynić tego wyższego urzędnika okręgu. Gdybyś

przyleciała punktualnie, dojechalibyśmy do Mbuka

już wczoraj.

- Czy to jeszcze daleko?

- Jakąś godzinę jazdy.

Poppy rzuciła okiem na zegarek i dodała dziesięć

minut, ponieważ zwykle się późnił.

- Mamy mnóstwo czasu.

Trzydzieści sekund później landrovera zaczęło

ściągać w jedną stronę. Keir zaklął z prawdziwą

biegłością, zahamował i wyskoczył z samochodu.

Ostrożnie zrobiła to samo. Ten kawałek drogi był

zacieniony gęstą roślinnością po obu stronach, pojazd

zatrzymał się ukośnie, na dodatek w śliskim błocie.

Wygląd jednej z tylnych opon nie wróżył nic dobrego.

Keir kopnął ją z obrzydzeniem. Złapali gumę.

- To wszystko przez ten brak koncentracji - mruk­

nęła niewinnie Poppy.

background image

- A to co znowu? - spojrzał na nią znad opony.

- Przebiłeś dętkę - dodała, nie ryzykując ani słowa

więcej.

Jego oczy były zimne i szare.

- Och, naprawdę? - spytał z sarkazmem. - Jak

to cudownie, że tu jesteś, inczej sam bym się nie

domyślił.

- Nie ma potrzeby, żebyś był niemiły - dodała

wyniośle. - Chciałam tylko pomóc.

- Stwierdzenie oczywistego faktu, to niewielka

pomoc. Ale możesz się wykazać i... zmienić koło.

- Ja? Niby dlaczego ja?

- Ponieważ, jak ci już mówiłem, muszę wyglądać

w miarę elegancko na spotkaniu z wysokim rangą

urzędnikiem okręgu, a nie będę, jeśli teraz zmienię

koło. Co do ciebie zaś, to bez różnicy, jeśli nawet się

upaprzesz.

- Dzięki!

- Na miłość boską, czy to odpowiednia chwila,

aby się martwić o wygląd? - Otworzył bagażnik

i wyjął jakieś narzędzia.

- Ale o swój wygląd się martwisz.

Z wysiłkiem próbował pohamować złość.

- Poppy, możesz wreszcie przestać się kłócić

i zmienić to cholerne koło?

- Proszę? - zasugerowała słodko.

- Czy mogłabyś - proszę - zmienić to koło?

- wycedził przez zęby.

- Oczywiście! - zaprezentowała swój najlepszy

uśmiech i sięgnęła po podnośnik. - Ale... jak to

działa? - Niepewnie dotykała poszczególnych jego

części.

- Tylko nie mów, że nigdy nie używałaś podnośnika!

- Naturalnie, że używałam... tylko nie takich jak ten.

- A potem ktoś się zastanawia, dlaczego nie chcę

pracować z kobietami. Użyj swoich oczu, kobieto.

background image

Jaki to ma kształt? A to? Nie sądzisz, że te części

mogą do siebie pasować? Czyli to jest do tego. Nawet

pięcioletnie dziecko dałoby sobie z tym radę.

- Chyba, że przeczytałoby najpierw instrukcję

- dodała ponuro. Kucnęła, żeby umieścić podnośnik

pod samochodem i zaczęła go podnosić. Zrobiło się

już gorąco i lepko, a błoto plaskało pod stopami.

- Poluzuj najpierw nakrętki - polecił Keir i rzucił

klucz, który natychmiast wyleciał z jej niezręcznych

rąk. Podniosła go z odrazą i trzymała ostrożnie

w dwóch palcach.

- Uch! Jest cały oślizgły. Czemu go tak rzuciłeś?

- Jak głupi sądziłem, że uda ci się go złapać.

Przestań już narzekać i weź się do roboty. Wciąż

brzęczą mi w uszach twoje wczorajsze opowieści, że

umiesz radzić sobie zupełnie jak mężczyzna. Masz

teraz szansę to udowodnić.

- Powiedziałam tylko, że dorównuję mężczyznom

jako fotograf. Nigdy nie mówiłam, że chcę być

mechanikiem! - Wciąż mrucząc pod nosem nacisnęła

rączkę klucza, by poluzować nakrętkę. - To mi

zrujnuje paznokcie!

Keir stał nad nią i z widocznym zniecierpliwieniem

popatrywał na zegarek. W końcu było po wszystkim.

Poppy poślizgnęła się dwa razy podnosząc koło i zaryła

w błoto. Kusiło ją, by rzucić je w Keira, gdy ten nagle

się roześmiał.

- Przepraszam! Właśnie się zastanawiałem, jak to

możliwe, by ktoś - nawet taki jak ty! - upaprał się

tak bardzo w tak krótkim czasie.

Poppy wytarła pot znad górnej wargi i uśmiechnęła

się z pewnym oporem.

- Miejmy nadzieję, że twoje spotkanie jest tego

warte.

Wrzuciła narzędzia do samochodu. - To wszystko,

jak sądzę.

background image

- Grzeczna dziewczynka.

Uśmiechnął się do niej i poczuła w piersi dziwny

skurcz. Po raz pierwszy uśmiechnął się z aprobatą

i lakoniczna pochwała sprawiła Poppy ogromną

przyjemność. Na moment zapomniała o błocie, które

na niej zasychało i burczącym z głodu brzuchu.

Myślała o tym, jak uśmiech tworzył zabawne zmarsz­

czki na jego policzkach i nieczekiwanie zmieniał wyraz

dotychczas chłodnych oczu.

Przyglądała mu się spod rzęs, gdy pędzili drogą,

by nadrobić stracony czas. Nie, z pewnością nie

był przystojny... lecz posiadał jakąś trudną do

zdefiniowania cechę, która przyciągała uwagę. Mo­

cne brwi i wyrazisty nos nadawały jego twarzy

groźny wyraz i choć podbródek był równie bez­

kompromisowy, to usta wyraźnie sugerowały, że

nie jest tak całkiem chłodno logiczny, jak okazywał.

Przypominała sobie, jak w nocy przyglądała się

jego ustom i nagle poczuła w sobie niepokojące

ciepło.

Spojrzała teraz na jego ręce. Silne i pewne, spoczy­

wały ufnie na kierownicy. Był taki spokojny i opano­

wany, tak inny niż ona. Poppy poczuła przypływ

zazdrości. Jak to jest, gdy ma się takie cechy?

Po szaleńczej jeździe dotarli do Mbuka mając

w zapasie dwie minuty do spotkania. Land rover

zatrzymał się przed miejscową kawiarnią o szumnej

nazwie Boulangerie Modernę i Keir wręczył jej trochę

pieniędzy.

- Usiądź tu gdzieś, zamów kawę, zresztą co chcesz.

Pączki są bardzo dobre. Nie jestem pewien, jak długo

to potrwa, więc bardzo cię proszę, poczekaj tu, dobrze?

Nigdzie nie odchodź, nie rozmawiaj z nikim ani... nic

nie rób! Po prostu siedź tutaj, dopóki nie wrócę.

- A czy wolno mi oddychać? - spytała niewinnie,

lecz go nie rozbawiła.

background image

- Tylko jeśli potrafisz to robić nie wpadając

w kłopoty - w co wątpię!

Popatrzyła na odchodzącego w kurzu Keira, od­

wróciła sję i weszła do Boulangerie. W środku była

ciemno i hałaśliwie. Zamówiła colę i pachnącego

ciepłego pączka. Od razu poczuła się lepiej, kupiła

więc jeszcze jednego. W końcu przecież zarobiła na

niego. Przyglądała się ulicy, która była chaotyczną

mieszaniną ludzi, żółtych taksówek, wozów i kóz.

Kurz wisiał ciężko w powietrzu.

- Czyżby trochę rozstrojona? - Niewątpliwie ktoś

mówił do niej po angielsku. Spojrzała więc ze

zdumieniem. Mężczyzna wyglądał na Anglika, miał

jasne opadające na czoło włosy i ciepłe niebieskie

oczy. Uśmiechnęła się bez wahania, co przyjął za

zaproszenie i usiadł naprzeciwko.

- Nie chcę być nieuprzejmy, ale ponieważ nie

mamy tu zbyt wielu wygnańców, więc to pewne, że

jesteś tu nowa.

- Całkiem nowa - odparła. - Przyjechałam wczoraj

wieczorem.

- A więc witamy w Kamerunie! Jestem Ryan

Saunders. Jesteś bez plecaka, więc nie możesz być

turystką - kontynuwał.

- Niezupełnie. Jadę do Adouaba, by dołączyć do

ekspedycji naukowej. - Wskazała głową torbę z apa­

ratami. - Jestem fotografem.

- Proszę, proszę! - odsunął krzesło i taksował ją

wzrokiem. - Wobec tego jesteś chyba z Keirem

Traherne'em. Okropny facet, nie sądzisz?

Wyczuła coś dziwnego w tonie jego głosu i zawahała

się.

- Znasz Keira?

- To zrozumiałe - odparł lekko. - Mamy tu

naprawdę niewielką zbiorowość Brytyjczyków. Właśnie

go widziałem, jak szedł do naszego szefa okręgu.

background image

Wyglądało na to, że się wściekle spieszy, nawet nie

miał czasu powiedzieć „cześć".

- Chyba był nieco spóźniony - wyjaśniła. Trudno

jej było wyobrazić sobie, jak Keir pozdrawia tego

beztroskiego i uroczego Ryana Saundersa. - Czekam

na niego, a potem jedziemy do Adouaba - dodała.

- Chyba długo poczekasz - sam byłem dziś w urzę­

dzie i wszystko dzieje się tam jeszcze wolniej niż

zwykle. - Rzucił okiem na zegarek. - Jaka szkoda, że

muszę lecieć. Inaczej pokazałbym ci miasto.

Zdusiła w sobie rozczarowanie. Był niewątpliwie

przystojny, a poza tym nie krytykował jej i takie

towarzystwo mogło być wspaniałą odmianą!

- Naprawdę mi przykro, że muszę iść - przytrzymał

jej rękę nieco dłużej, niż to było konieczne - ale mam

nadzieję, że spotkamy się w Adouaba. Już ja się o to

postaram!

Obserwując Ryana Saundersa pomyślała, że trudno

byłoby znaleźć kogoś bardziej różnego od Keira. On

wstrząsnąłby się na samą myśl, że można ją wziąć za

rękę, a jeśli chodzi o urok osobisty... Nie mogła sobie

tego wyobrazić, więc z lekkim westchnieniem odwróciła

się do okna.

Jej pierwsze spojrzenie na Afrykę. Skończyła pączka,

oblizała z rozmysłem palce. Jeśli Keir będzie tak

długo na tym swoim, och, jak ważnym spotkaniu,

byłoby głupotą nie rozejrzeć się nieco. Gdyby wyszła

na pół godzinki, to nie powinien się nawet zorientować,

że go nie posłuchała.

„Po prostu siedź tutaj". Jego głos zabrzmiał wyraźnie

w jej uszach, lecz postanowiła się tym nie przejmować

i wyszła na zalaną słońcem ulicę. Minął ją mały

chłopiec z wielką tacą trzciny cukrowej na głowie.

Poszła jego śladem w stronę targowiska.

Nad stosami pomidorów, batatów, ananasów oraz

metalowymi misami pełnymi ziarna siedziały kobiety

background image

o skórze tak czarnej i lśniącej jak bakłażan i szerokim,

białym uśmiechu. Wyglądały imponująco. Bajecznie

kolorowe, kwieciste materiały i podobne zawoje na

głowach dopełniały egzotycznego obrazu. Przekrzy­

kiwały się, zachwalając swoje towary.

- Może cebuli? Mam dobre ananasy!

Poppy uśmiechała się i potrząsała głową. Ręka

świerzbiła ją, by sięgnąć po aparat. W końcu zatrzyma­

ła się i kupiła kiść bananów. Były wyeksponowane i

w nieświadomie artystyczny sposób na koślawym,

drewnianym stoliku, obok stosów papai'i awokado.

- Czy mogę zrobić zdjęcie? - zapytała z uśmiechem.

Uniosła aparat. Za chwilę pstrykała, otoczona zacie­

kawionymi dzieciakami.

Nigdy dotąd nie była w tak kolorowym i in­

trygującym miejscu. Kompletnie zapomiała o upły­

wającym czasie i o tym, że musi dziwnie wyglądać

- cała oblepiona błotem. Z wolna przesuwała się

między kozami, psami i dziećmi dźwigającymi wielkie

tace na głowach.

Myślała o tym, jak bardzo wszystko jest tutaj inne

niż w Anglii, gdy nagle minęła brytyjską skrzynkę

pocztową. Przystanęła i spojrzała jeszcze raz. To

chyba niemożliwe? Ale to prawda, była tam, jasno-

czerwona i dobrze znajoma. Dziwaczny relikt epoki

kolonializmu, bardziej wymowny niż budowle czy

pomniki. Kontrast między tą skrzynką a zakurzoną

afrykańską scenerią wyszedłby znakomicie na zdjęciu.

Poppy była tak pochłonięta ustawianiem aparatu

i kadrowaniem ujęcia, że nie usłyszała krzyków za

plecami. Zrobiła jedynie parę zdjęć, gdy poczuła

czyjąś rękę na ramienu. Odwróciła się i zobaczyła

młodego żandarma, który gestykulował ze złością.

Zamarła, gdy zauważyła wycelowany w siebie pistolet.

- E...e - o co chodzi?

Chyba o coś chodziło. Żandarm wskazał na aparat

background image

i krzyczał do niej po francusku, wyraźnie zły, że go

nie rozumie. Bezradnie wzruszyła ramionami, ale

mocno trzymała aparat.

Gdy było wiadomo, nie uda im się dogadać, żandarm

machnął bronią wskazując, że ma iść za nim. Cóż

było robić. Nie miała zamiaru się kłócić, a w komi­

sariacie ktoś na pewno będzie mówił po angielsku.

W godzinę później wciąż tam tkwiła usiłując

odświeżyć podstawy swego francuskiego. Miejsce

było przygnębiające. Żandarm stukał mozolnie w ma­

szynę do pisania, drugi - w rozpiętej kurtce, kiwał

się na krześle paląc papierosa. Jakiś starszy osobnik

z niezadowoleniem drapał się po głowie. Sądząc

po imponującym zestawie orderów był tutaj ko­

mendantem.

- Je suis avec docteur Keir Traherne - zaczęła

z żałosnym akcentem.

Oficer spojrzał na nią i rzucił.

- Docteur Traherne')

- Oui

- odpowiedziała z ulgą. Może ten jej francuski

nie był aż taki zły.

- Vous etes sa femmel - zapytał ze zdzwieniem.

- Oui - odparła pewnie, zastanawiając się, o co

właściwie pytał.

Nazwisko Keira wyraźnie coś tu znaczyło. Oficer

uroczo się uśmiechnął i krzyknął do tego, który palił.

Żandarm wstał niechętnie i wyszedł.

Zapadła cisza. Poppy przyglądała się portretowi

prezydenta i starała się nie myśleć o tym, co powie

Keir, gdy ją znajdzie. Jeśli w ogóle ją znajdzie. Po raz

pierwszy przyszło jej do głowy, by się trochę pomartwić.

Jej wrodzony optymizm zawsze pomagał uporać się

z większością problemów, lecz tym razem czuła, że

traci grunt pod nogami. Nigdy dotąd nie była

aresztowana. Wyobraźnia podsuwała jej obraz ciemnej

celi, do której ją wrzucono i nikt już o niej nie

background image

usłyszy. Głuchy dźwięk maszyny do pisania wydawał

się teraz złowróżbny, a znudzony wyraz twarzy

funkcjonariusza raczej groźny. Nerwowo splotła palce

i przysięgała, że jeśli tylko Keir ją odnajdzie, to nigdy

już nie będzie się z nim kłócić.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wydawało jej się, że przesłuchanie trwało bez końca.

Jakieś dwadzieścia minut później usłyszała w holu

czyjeś szybkie kroki. Spojrzała z nadzieją. Kiedy

zobaczyła w drzwiach Keira, odetchnęła z ulgą i powoli

rzuciła mu olśniewający uśmiech.

Nie odwzajemił go. Popatrzył na nią wzrokiem,

który bez trudu zmniejszył jej wzrost do pięciu

centymetrów, i zaraz odwrócił się do funkcjonariusza.

Przywitali się i szybko wymienili po francusku

jakieś uprzejmości. Sądząc po serdecznym śmiechu,

chyba dobrze się znają, pomyślała, patrząc ukradkiem

na Keira. To zabawne, jak śmiech zmieniał go

w niepokojąco atrakcyjnego mężczyznę. Może to

i dobrze, że nie uśmiechał się do niej zbyt często.

Pomijając spojrzenie, którym ją obdarzył, sam widok

jego osoby był niewypowiedzianie pocieszający. Kei-

rowi co prawda brakowało wdzięku i chłopięcego

wyglądu, który cechował Ryana Saundersa, lecz

sprawiał za to wrażenie nadzwyczaj solidnego męż­

czyzny. Odprężyła się więc, pewna, że Keir wszystko

załatwi.

Nagle uświadomiła sobie, że ktoś patrzy na nią

niesympatycznie. Oczy Keira były twarde jak stal,

a wyraz twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości,

co myśli o Poppy. Aparat, jako dowód rzeczowy,

leżał na biurku.

- Rozumiem, że pstrykałaś zdjęcia w niedozwolo­

nym miejscu - powiedział lodowatym tonem. - Lepiej

powiedz mi dokładnie, co robiłaś.

background image

- Ależ ja nic nie robiłam - zaprotestowała. - Foto­

grafowałam właśnie najniewinniejszą w świecie skrzyn­

kę pocztową, kiedy poczułam lufę pistoletu pod żebrem!

Keir przetłumaczył to komendantowi i po krótkiej

dyskusji odwrócił się do Poppy.

- Ta skrzynka znajduje się naprzeciw koszar, więc

pomyśleli, że fotografujesz obiekty wojskowe. Tak

czy owak, właśnie im wytłumaczyłem, że jesteś bardzo

głupiutką młodą kobietą i nie byłaś świadoma

tutejszych zakazów. Henri jest gotów cię wypuścić.

Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej; nim zdołała

się odezwać.

- Nawet nie myśl o tym, żeby się tutaj kłócić...

Penelopo. Po prostu wstań, powiedz miło „dziękuję"

i wychodzimy, choć naprawdę miałbym cholerną

ochotę cię tu zostawić!

Spojrzała na niego buntowniczo, zapominając, że

obiecała sobie, że będzie już grzeczna! Zagryzła wargi,

wstała i chwyciła swój aparat.

- Dziękuję - to jest... e... mer ci.

Henri uśmiechnął się szeroko i uścisnął jej rękę.

W świetnym nastroju odwrócił się do Keira i powiedział

coś po francusku, co ten przyjął ze zdziwieniem,

a potem z przerażeniem.

Zobaczyła, że potrząsnął przecząco głowa, lecz

i tak nie wiedziała o co chodzi. Złapał ją niezbyt

delikatnie za łokieć i w napięciu ciszy pomaszerowali

do landrovera.

- Wsiadaj - rzucił ponuro.

Wsiadła. Trzasnął drzwiczkami, zapalił silnik i od­

jechał sprzed posterunku bliski furii.

- Czy nie można cię zostawić nawet na pięć minut?

Kazałem ci siedzieć w Boulangerie. Czy tak trudno to

zrozumieć?

- Chciałam tylko rzucić okiem na targ.

- Ale nie rzuciłaś tylko okiem na targ! Polazłaś

background image

dalej i dałaś się aresztować. Tylko ty potrafisz zrobić

coś takiego!

- Skąd mogłam wiedzieć, że tam nie wolno foto­

grafować?

- We wszystkich krajach w Afryce tubylcy są

przewrażliwieni, gdy widzą cudzoziemców robiących

zdjęcia. Sądziłem, że chłopski rozum podpowie ci, by

uważać, pstrykając w okolicach, gdzie jest pełno

żołnierzy.

- Ale ja nie widziałam ani jednego żołnierza!

Fotografowałam skrzynkę pocztową.

- Tylko ty umiesz marnować czas na takie głupoty!

Taką skrzynkę możesz oglądać codziennie w Anglii.

Po kiego licha chciałaś mieć jej zdjęcie? Zmarnowałem

dwie godziny na posterunku żandarmerii.

- Ale to będzie piękne zdjęcie - powiedziała cichutko

Poppy.

- Guzik mnie to obchodzi! - prawie wrzeszczał.

- Nie powinnaś się nigdzie pętać, skoro ci powiedzia­

łem, żebyś siedziała w jednym miejscu. Spójrz tylko

na siebie! Co widzisz? Kompletne dno! Czy zdajesz

sobie sprawę, ile nam dziś wyrządziłaś szkody?

Spędziliśmy tu rok, pokazując się w jak najlepszym

świetle i zdobywając stopniowo zaufanie, a ty niszczysz

to w pięć minut. Henri już pewnie biega i rozpowiada

wszystkim, że usmarowane błotem kobiety robią u nas

za szpiegów!

- Ubłociłam się, zmieniając to cholerne koło.

Gdybym wiedziała, że będą mnie wlec pod lufą

karabinu, to włożyłabym balową suknię!

- Wiedziałem, że będziesz kulą u nogi - kon­

tynuował, nie zwracając na nią uwagi. - Jesteś w tym

kraju od wczoraj i już mamy cały katalog nieszczęść!

- Zupełnie nie rozumiem, o co robisz tyle hałasu.

Jeśli sprawa fotografowania jest tu tak drażliwa, to

czemu mnie nie ostrzegłeś?

background image

- Chyba nie muszę ci mówić, że powinnaś używać

swojego kretyńskiego zdrowego rozsądku! Właśnie

dlatego chciałem fotografa z jaką taką wiedzą o af-

•rykańskich realiach. Nie mam czasu być niańką dla

półgłówka!

- Nie przyjechałabym do Kamerunu, gdybym

wiedziała, że tak tu będzie. - Oczy błysnęły jej

niebezpiecznie. - Jestem tu, by robić zdjęcia, a nie

uczestniczyć w zajęciach szkoły przetrwania. Prawie

nie spałam, wytrzęsło mnie na tej piekielnej drodze,

nic nie jadłam oprócz pączka - no, powiedzmy,

dwóch pączków - i mam powyżej uszu pouczania

przez kogoś, kto jest skrzyżowaniem doktora Living-

stone'a i Hitlera! Możesz sobie myśleć, że jestem

kamieniem u nogi, ale czy przyszło ci do głowy, że

i ty nie jesteś najlepszym partnerem, z jakim przyszło

mi pracować?

Keir zacisnął dłonie na kierownicy.

- Na ogół jestem bardzo spokojnym człowiekiem,

ale jeśli ktoś zdoła mnie doprowadzić do szału, to

z pewnością będziesz ty! I jeszcze jedno! Jak śmiałaś

powiedzieć Henriemu, że jesteś moją żoną? Krew mi

się ścina na samą myśl o tym, że mógłbym być twoim

mężem!

- Ależ ja nic takiego nie powiedziałam! - zaprotes­

towała. A więc to temu tak gwałtownie zaprzeczył

w rozmowie z komisarzem.

- Henri powiedział mi, że tak się wyraziłaś. Miał

nawet czelność gratulować mi uroczej panny młodej!

Wystarczy mi, że jesteś, na moje nieszczęście, powią­

zana z naszymi planami. Nie potrzebuję, żeby jeszcze

ktoś pomyślał, że byłem na tyle durny, aby ożenić się

z kimś takim!

- Henri musiał coś źle zrozumieć. - Z pewnymi

wątpliwościami przypomiała sobie własną odpowiedź

na pytanie, którego nie zrozumiała, ale nie miała

background image

zamiaru przyznać się Keirowi do tego. - Mogę cię

tylko zapewnić, że odwzajemniam to, co czujesz.

Osobiście uważam, że nie ma nic gorszego, niż wyjść

za mąż za małostkowego, łypiącego wciąż na zegarek

tyrana, który na dodatek ustawia książki według

alfabetu!

Gotowało się w niej. Cóż za okropny, nienawistny

człowiek! Niech szlag trafi Afrykę, doktora Traherne'a

i te wstrętne równikowe lasy. Czemu kompania nie

sponsoruje jakiegoś wartościowego projektu nad

Morzem Północnym?

Jechali coraz bardziej wyboistą i zrytą koleinami

drogą, nie odzywając się do siebie. Samochód pod­

skakiwał i Poppy zdrowo czuła to w kościach, każdy

mijający ich pojazd zostawiał za sobą chmurę czer­

wonego pyłu, który zmuszał ją do kaszlu.

Gdy dojechali do Adouaba, Poppy była posinia­

czona, obita i kompletnie wykończona. Marzyła tylko

o tym, żeby położyć się gdzieś w ciemnym i ustronnym

miejscu. Adouaba była osadą na końcu świata.

Rozlazłe miasteczko otoczone puszczą robiło wrażenie,

że za głównych mieszkańców ma kozy i kurczaki.

Jechali teraz wzdłuż wąskiego szlaku, pomiędzy bujną

roślinnością zwisającą gęsto z obu stron. Minęli kilka

domów i wreszcie landrover z szarpnięciem zatrzymał

się przed niskim, drewnianym budynkiem, stojącym

na polanie. Długą werandę obrastały pnącza bujnej,

purpurowej bugenwilli, ogród zaś był plątaniną

egzotycznych roślin.

Keir wyskoczył z samochodu i skierował się do

domu, lecz odwrócił się, gdy dotarło do niego, że

Poppy nie idzie za nim. Siedziała wciąż w szoferce

i patrzyła tępo w ziemię. Ogarnęło ją nagle takie

zmęczenie, że nie była w stanie zrobić kroku. Keir

zawahał się:

- No, rusz się wreszcie! - powiedział.

background image

Spojrzała na niego odrętwiała i niezdolna do

żadnego ruchu. Nagle drzwiczki się otworzyły i zo­

stała przemocą wyciągnięta z samochodu. Twarz

Keira była tuż obok jej twarzy i chociaż wyglądał

na zirytowanego, to wydało jej się, że dostrzega

w jego oczach troskę, sama miała oczy zamglone

zmęczeniem, bez zwykłego błysku w zielonej głębi.

Poczuła przelotny uścisk jego ramion, ale może

jej się tylko zdawało.

Pomimo zmęczenia była aż nadto świadoma jego

bliskości. Poprzednio odczuwana niechęć, tak pomocna

w czasie długiej podróży, zaczęła słabnąć w zderzeniu

z nowym, niepokojącym uczuciem. Nie była pewna,

czy się cieszyć, czy smucić, gdy postawił ją na

werandzie.

- Wszystko w porządku? - spytał dziwnie ochryp­

łym nagle głosem.

Skinęła głową, niezdolna do powiedzenia czegokol­

wiek.

- Tak stracić głos, to zupełnie do ciebie niepodobne

- powiedział w dawny, zjadliwy sposób, co sprawiło,

że Poppy wzięła się w garść.

Weszła za nim do dużego, skąpo umeblowanego

pokoju, ciemnego i chłodnego. Stało tu kilka bam­

busowych krzeseł, biurko zasłane papierami ułożonymi

w równe stosy, a ściany były obwieszone półkami

pełnymi książek. Uładzony pokój dla uładzonego

mężczyzny. Dwa wiatraki umieszczone pod sufitem

leniwie męłły ciężkie powietrze i Poppy z wdzięcznością

odczuła jego ruch. Nie mogła się powstrzymać, aby

nie porównać tego pokoju do własnego mieszkania,

które z uporem przeciwstawiało się wszelkim próbom

zaprowadzenia w nim porządku.

- To jest Gabriel - przedstawił nieśmiałego chłopaka

Keir. - Daj mu ubrania, to ci je wypierze. W między­

czasie znajdę ci jakąś swoją koszulę, czy coś takiego.

background image

- Dziękuję - powiedziała grzecznie i uśmiechnęła

się do Gabriela.

- Oto twój pokój. - Wprowadził ją do wielkiego

pomieszczenia o wysokim suficie. Nie było tutaj nic

poza żelaznym łóżkiem i szafą, której drzwi ktoś

związał sznurkiem. Popatrzyła na łóżko z tęsknotą.

- Łazienka jest obok, gdybyś chciała wziąć prysznic

- mówił z niezręczną jakby uprzejmością.

- Chciałabym się na chwilę położyć, jeśli można

- odparła równie uprzejmie, nie chcąc łamać tego

niepisanego zawieszania broni. Efekt zepsuło potężne

ziewnięcie.

- Nie śpij za długo. Chciałbym, żebyś poznała dziś

resztę naszego zespołu. Zostaliśmy zaproszeni na

kolację.

Usiadła sztywno na łóżku.

- W porządku, tylko się na chwilę przyłożę. W ogóle

nie będę spać.

Ktoś delikatnie, lecz stanowczo głaskał ją ciepłym

palcem po ramieniu.

- Poppy?

Uchyliła zaspane powieki i zobaczyła, że Keir

pochyla się nad nią. Przez dłuższą chwilę patrzyła

w chłodne, szare, oczy, zastanawiając się nieprzytomnie,

gdzie jest. Uśmiechnęła się sennie, zaraz też rozjaśniło

jej się w głowie i usiadła, by strząsnąć z siebie

resztki snu.

- Która godzina?

- Już siódma. Pomyślałem, że może będziesz chciała

się wykąpać, zanim wyjdziemy.

Spuściła szybko nogi z łóżka czując, jakie są

zesztywniałe.

- Chyba jednak zasnęłam.

- Z pewnością. - Powiedział oschłym głosem. Poppy

zdała sobie nagle sprawę, że ma na sobie tylko majtki

background image

i stanik. Ale nie wyglądało, żeby doktor Traherne to

zauważył, stwierdziła z pewnym zirytowaniem.

- Zostawiłem ci w łazience czystą koszulę. - To

było wszystko, co powiedział.

Brak reakcji na kobiece wdzięki jest całkiem

zrozumiały, pomyślała z przygnębieniem, gdy obejrzała

w lustrze kogoś umazanego błotem od stóp do głów.

Włosy też miała sztywne od kurzu i czuła, że cała się

lepi.

Prysznic był prawdziwym błogosławieństwem. Myd­

liła się energicznie i zaczęła bezgłośnie podśpiewywać.

Wracał jej naturalny optymizm. Czuła się milion razy

lepiej, szampon zaś pienił się wspaniale. To prawda,

że podróż była piekielna, ale już tu była i na dodatek

nareszcie czysta. Będzie robić cudowne zdjęcia i za­

przestanie kłótni z Keirem Traherne'em. Wszystko

mogło zmienić się tylko na lepsze.

Szampon spływał jej po twarzy, więc skrzywiła się

usiłując po omacku schwytać mydło, które wyślizgnęło

jej się z ręki i gdzieś upadło. Oczy piekły, więc potarła

je ręką i nagle poczuła, że w drugiej trzyma coś

żywego i obrzydliwie ruszającego się między palcami.

Wrzasnęła i szarpnęła rękę. Gwałtownym mruga­

niem usiłowała pozbyć się z oczu szamponu, jeszcze

raz krzyknęła, gdy zerknęła na podłogę. Tuż obok

zasłony od prysznica siedział potwornej wielkości

karaluch. To nią wstrząsnęło. Uch, co za obrzydliwe

stworzenie! Mogła przysiąc, że łypało na nią okiem.

- Poppy! - Keir niecierpliwie zapukał do łazienki.

- Czy wszystko w porządku?

Zagryzła wargi. Nie miała ochoty na kolejne

sarkastyczne uwagi. Powoli zaczęła się odsuwać i dla

zachowania równowagi chwyciła zasłonę.

Zdążyła wykrztusić jeszcze pół uspokajającego słowa,

stawiając nogę na pokrytej glazurą podłodze, gdy

następny karaluch wylądował na niej, spadając

background image

z zasłonki. Wydała kolejny dziki okrzyk, zachwiała

się i znów złapała zasłonę. Drążek, na którym

wisiała, nie wytrzymał tego i z hukiem poleciał

na podłogę.

- Co się tu, u licha, dzieje? - Keir wpadł do

łazienki i gapił się na Poppy, której jakimś cudem

udało się zachować pozycję pionową. Patrzyła teraz

z przestrachem na pobojowisko. Głowę miała całą

w pianie i nic poza tym.

Tym razem Keir to zauważył. Jego oczy odbywały

powolną wędrówkę po jej różowym i lśniącym od

wody ciele. Wiedział już, że jest długonoga i smukła,

ale luźna koszula, którą przedtem nosiła, skutecznie

ukrywała pełne piersi i miodową doskonałość skóry.

Jako nastolatka Poppy przyzwyczaiła się do myśli, że

jest niezgrabną smarkulą i zupełnie nie była świadoma

sposobu, w jaki potem długie linie jej ciała niedo­

strzegalnie się zaokrągliły, czyniąc z niej bujną piękność.

Przez długą chwilę stała unieruchomiona chłodnym,

taksującym ją spojrzeniem, osłabiona nagłym impulsem

dziwnego uczucia, które zapierało dech i sprawiło, że

poczuła się zmieszana. Zaczerwieniła się, nie tylko

z zawstydzenia, i z trudem zdołała się opanować.

Chwyciła ręcznik i szybko owinęła się nim.

- Nic się nie dzieje - odparowała, wściekła sama

na siebie i zdradliwe reakcje swego ciała, gdy pojawiał

się Keir. Jak mogła tak stać? A on, jak śmiał

obserwować ją tym swoim denerwującym spojrzeniem?

- Czyżby? - wycedził i przybrał zwykły, zeźlony

ton. - Najpierw słyszałem to okropne, kocie miaucze­

nie, potem kwiczenie zarzynanego prosięcia... a teraz

widzę, że udało ci się jeszcze zdemolować łazienkę.

- Wcale nie kwiczałam - odparła lodowato, ig­

norując uwagę na temat śpiewania. - Po prostu.,

odrobinę się przestraszyłam i już. Całe to miejsce roi

się od paskudnych robaków.

background image

- Zerwana zasłona, to też ich robota? - spytał

z fałszywą ciekawością.

- No, niezupełnie. Usiłowałam uciec, ale jeden

z tych potworów złapał mnie w pułapkę i straciłam

równowagę.

- Nie miałem pojęcia, że moja łazienka to takie

podniecające miejsce. - Podniósł drążek i założył go

z powrotem. Spojrzał w stronę prysznica. - Czy te

dwa, to właśnie te... hm, robaki?

- Sprawiają takie wrażenie.

Rozzłościła się, bo Keir zaczął się śmiać głębokim,

męskim śmiechem, który niósł się głośno po wykafel­

kowanej łazience. Zdjął but i ciągle się zaśmiewając,

bezceremonialnie pozbył się karaluchów.

- Jak miło, że cię to bawi. Czy teraz mogłabym

skończyć prysznic? - Starała się, by jej głos zabrzmiał

z chłodną godnością, ale nie było to łatwe, ponieważ

szampon kapał jej z nosa.

Keir czekał na werandzie. Opierał się o balustradę

patrząc w ciemność, z piwem w dłoni i zamyślonym

wyrazem twarzy.

Poppy obserwowała go niezauważona. Nawet gdy

był sam i zrelaksowany, wyglądał jak uosobienie

spokoju i pewności siebie. Uśmiechnęła się na samą

myśl o tym, że wyobrażała sobie doktora Traherne'a

jako karykaturę naukowca, roztargnionego i miota­

jącego się po dżungli. Nic dalszego od prawdy! Nie

mieściło się w głowie, by Keir Traherne mógł miotać

się gdziekolwiek. Zdecydowany chłód był bardziej

w jego stylu. A co do roztargnienia, to wystarczyło

jedno spojrzenie jego przenikliwych, szarych oczu, by

porzucić ten bezsensowny pomysł.

Ruszyła w stronę przyćmionego światła, wciąż

uśmiechając się do swoich myśli. Jej orzechowobrązowe

włosy były suche i puszystymi lokami otaczały twarz

background image

o wykroju serca, a uśmiech pogłębiał dołeczek, na

policzku. Włożyła na siebie przyjemnie chłodną koszulę

Keira w bladym, miętowym kolorze oraz jego szorty

khaki, które były o wiele za duże i musiała przewiązać

je w talii sznurkiem, żeby nie opadły.

Keir odwrócił się i powoli przesuwał spojrzeniem

od jej smukłych nóg, przez wypukłość piersi, do

długiej szyi widocznej spod kołnierzyka. Poppy

odniosła wrażenie, jakby znów była naga. Poczuła

przypływ gorąca, kiedy przypomniała sobie to samo

spojrzenie, które tak niedawno taksowało jej nagie

ciało, i wstrzymała oddech. Keir podniósł głowę i ich

oczy się spotkały. Przez długą chwilę patrzyli na

siebie bez słowa. Serce Poppy łomotało niepokojąco.

Odwróciła wzrok i nerwowo wygładziła cienkie

płótno koszuli.

- Dziękuję za to. - Noszenie jego ubrań było

osobliwym przeżyciem. Czuła coś intymnego w dotyku

materiału, koszula wydzielała chłodny, czysty, trudny

do zdefiniowania męski zapach.

Poppy była boleśnie świadoma jego bliskości i despe­

racko usiłowała coś wymyślić, żeby tylko przerwać tę

napiętą ciszę. Nocne powietrze było łagodne i ciemne,

drgające furkotami, cykaniem i piskami.

- Czy to świerszcze tak hałasują? Nie miałam

pojęcia, że mogą być takie głośne.

- Nie tylko one. Poczekaj, aż wejdziesz w dżunglę.

Czasem trzeba wręcz przekrzykiwać owady. - Jego

chłodna, intelignetna twarz w miarę, jak mówił

rozjaśniała się entuzjazmem. Poppy obserwowała go

i zastanawiała się, co by się stało, gdyby wyciągnęła

rękę i dotknęła jego policzka.

Szybko się jednak opanowała, przerażona własną

myślą. Coś z jej przestrachu dało się zauważyć, bo

Keir zapytał.

- Stało się coś?

background image

- Nie - odpowiedziała szybko. - Kto będzie tam,

gdzie idziemy? Don Jones wspominał chyba, że masz

zastępcę. On także tutaj mieszka?

- To Guy Williams. Ale jest także asystent do

spraw administracyjnych.

- Jak się nazywa?

- Astrid Lewis.

- Astrid? Chcesz powiedzieć, że masz w zespole

kobietę?

- Cóż z tego?

- Sądząc po tym, jak dziwnie się zachowywałeś

w Douala, uznałam, że największym zagrożeniem dla

lasów równikowych, poza ich wycinaniem oczywiście,

są kobiety.

- Nie bądź śmieszna - powiedział z irytacją. - To

prawda, że z praktycznych powodów nie aprobuję

w naszej ekspedycji kobiet, ale Astrid to coś zupełnie

innego.

- Czy wobec tego należy sądzić, że jest mężczyzną?

Keir zignorował tę uwagę.

- Astrid jest nadzwyczaj wydajnym administrato­

rem. Ma w tej pracy mnóstwo doświadczenia i na­

prawdę wie, co robi. Sam nie potrafiłbym nauczyć jej

niczego więcej.

- Rzeczywiście, prawdziwy wzorzec. - Poppy nie

była przygotowana na takie ukłucie zazdrości. Powinna

się przecież cieszyć, że jest tu inna kobieta i traktować

ją jako podporę.

- To osoba niezastąpiona - dodał tonem pełnym

przygany. - Jestem naukowcem, ale choć zdarza mi

się zajmować sprawami organizacyjnymi przy realizacji

projektu, to jednak Astrid jest niezbędna, żeby

załatwiać stronę papierkową.

- Po prostu dziwię się, że wyznaczyłeś do tego

kobietę, znając twój punkt widzenia. A może ją też

podsunął ci sponsor?

background image

- Astrid ma doświadczenie w pracy tutaj. Czego

nie można powiedzieć o tobie.

- Rozumiem, że Astrid nawet by nie drgnęła

zaatakowana przez karalucha?

- Z pewnością nie wzięłaby go za robaka.

- Brawo! - Poppy gapiła się skwaszona w ciemność

i wcale nie chciała zgłębiać, dlaczego sama myśl

o nieznanej Astrid była dla niej niemiła.

Świerszcze cykały jak szalone, a aromat egzotycz­

nych roślin unosił się wokół, gdy szli w denerwującym

milczeniu.

Dom Astrid był pomniejszoną wersja domu Keira

i służył także za biuro. Ściany pokryte mapami

i wykresami, a stół w kącie pokoju zastawiono sprzętem

radiowym. Astrid wyszła na werandę, by ich przywitać.

Na jej widok Poppy ogarnęła rozpacz. Właściwie nie

była pewna, kogo zobaczy. Może osobę w męskim

typie, a może nieładną, ale pełną poświęcenia kobietę.

Nic z tego. Astrid była drobną blondynką, z krótko

obciętą fryzurą, co znakomicie podkreślało dosko­

nałość jej rysów. Miała na sobie urzekająco prostą,

czarną sukienkę, która wyglądała elegancko, a jedno­

cześnie praktycznie. Z pewnością Keir podziwia w niej

nie tylko te zdolności administracyjne - pomyślała

kwaśno.

- Keir! - Astrid uśmiechnęła się zachłannie. - Witaj

znowu! - Jej bladoniebieskie oczy zatrzymały się

z uwagą na Poppy, która teraz była pewna, że widać

sznurek podtrzymujący jej szorty. - Ty jesteś na

pewno Penelopą.

- Poppy - sprostował Keir i przedstawił je sobie.

Obie dziewczyny skinęły głowami bez specjalnego

entuzjazmu. Poppy poczuła się niezdarna i wymięto-

szona wobec elegancji prezentowanej przez Astrid.

Guy Williams podniósł się z miejsca, gdy weszli do

środka. Z falistymi włosami, ciemnobrązowymi oczami

background image

i ciepłym uśmiechem. Robił o niebo lepsze wrażenie

niż Keir, który wyglądał, jakby go ktoś kopnął,

gdy Poppy odwzajemniła Guyowi serdeczność. Jego

obycie przypominało Ryana Saundersa. Z poczuciem

winy przypomniała sobie, że nie napomknęła nic

o przypadkowym spotkaniu z Ryanem. Może przy­

jdzie na to odpowiednia chwila. Nie musiała się

przecież spowiadać ze wszystkiego Keirowi Tra-

herne'owi!

- Keir, czy to nie twoja koszula? - spytała Astrid

sucho.

Czy ona sądzi, że ją ukradłam czy co? - zastanawiała

się Poppy złośliwie.

- Mój bagaż zaginął. Musiałam więc pożyczyć coś

od Keira, zanim Gabriel nie upierze moich ubrań.

- Ach, co za kłopot! - Astrid spojrzała na Keira

z sympatią. Poppy nie miała wątpliwości, że to słowo

odnosiło się i do niej.

Keir skrzywił się.

- To gorzej niż kłopot. Musimy ją kompletnie

wyposażyć, nim wyruszy do dżungli. To co ma, nie

nadaje się nawet, by iść do obozu numer jeden.

- Czyżbyś nie miała nic innego? - Astrid uniosła

brwi.

- Nie, tylko to, co miałam na sobie.

- Ja zawsze wożę kilka zapasowych ubrań, w bagażu

podręcznym. - Astrid rzuciła Poppy protekcjonalny

uśmiech. - Gdybyś się tyle napodrożowala po Afryce

co ja, wiedziałabyś, że nie można ufać liniom lotniczym.

- Chyba nie jestem tak dobrze zorganizowana

- wyznała Poppy.

- Słowa „Poppy" i „zorganizowana" wzajemnie

się wykluczają - dodał Keir kostycznym tonem.

Astrid wyglądała na zadowoloną.

- Nie szkodzi, nauczysz się. Chyba będę mogła

znaleźć ci jakieś ubranie. - Rzuciła oziębłe spojrzenie

background image

na miłą dla oka figurę Poppy. - Wybacz, ale jesteś

dużo większa ode mnie... - przerwała znacząco.

Poppy gryzła wargi. Przyjęła od Guya szklankę

z napojem i uśmiechnęła się radośnie do Astrid.

- Wiem, jestem dość wysoka, ale to na ogół

korzystne. Lubię patrzeć ludziom prosto w oczy!

- Ja z chęcią pożyczę ci wszystko, czego potrzebujesz

- powiedział Guy podziwiając jej długie nogi, ponętne

wypukłości i piękne zielone oczy. - Powiedz tylko

słowo.

- To miło z twojej strony, Guy. - Uśmiechnęła się

do niego i zastanowiła, dlaczego Keir wygląda na tak

niezadowolonego. - Prawdę mówiąc, zupełnie nie

wiem, czego tu mogę potrzebować. Mój zestaw

odkrywcy składał się dotychczas z kilku par szortów

i scyzoryka!

Astrid natychmiast wykorzystała sytuację.

- Nie doszłabyś zbyt daleko w dżungli z takim

ekwipunkiem! - Jej uśmiech był wykalkulowany,

chciała przypomnieć Keirowi, jakie ma szczęście, że

jest tu przynajmniej jedna osoba, która wie, co robi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Spróbujemy to jakoś rozwiązać. - Keir obser­

wował Poppy z uwagą. - Na pewno się uda. Wszyscy

możemy jej pożyczyć to, co potrzeba. Przecież nie

musi wyglądać jak modelka.

- Czy we wtorek mogę zabrać Poppy do obozu

numer jeden? - spytał szybko Guy, widząc jej

zbuntowany wyraz twarzy.

- To świetny pomysł. - Astrid rzuciła Poppy zimne,

błękitne spojrzenie.

Keir skrzywił się.

- Poppy może iść ze mną. Chciałbym, Guy, żebyś

podgonił trochę te pozwolenia eksportowe.

- Wolałbym raczej pokazać Poppy dżunglę - Guy

był ustępliwy.

- Nie wątpię, że byś wolał. Ale znając jej skłonność

do pechowych przypadków, będę pewniejszy mając

na nią oko.

- Keir, a kiedy masz zamiar wybrać się do obozów?

- spytała Astrid. - Jeśli pójdziesz w poniedziałek,

mogłabym zabrać się z wami... i ewentualnie udzielić

Poppy kilku wskazówek.

Poppy zamarła, odczuła ulgę, gdy Keir potrząsnął

przecząco głową.

- Chcę iść jutro i wolałbym, żebyś została tutaj

przy radiu, gdy nie ma Guya.

- Ależ oczywiście. - Astrid była wyraźnie rozdarta

między satysfakcją, że jest niezastąpiona, a niezado­

woleniem, że Poppy będzie mieć Keira tylko dla siebie.

Nie musi się aż tak martwić, pomyślała Poppy.

background image

Keir nie będzie zainteresowany takim zerem, jak

Penelopa Sharp wiedząc, że czeka na niego czarująca,

zawsze niezastąpiona Astrid.

- Czy jutro, to nie za wcześnie dla Poppy? - pytał

Guy. - Biedactwo, musi być wykończona.

- To nie obóz wakacyjny - odparł krótko Keir.

- Nic nie szkodzi. - Poppy była wdzięczna, że

uniknęła towarzystwa Astrid - o ile znów nie będzie

trzeba wstawać w środku nocy.

- Piąta rano, to nie środek nocy - odparł Keir

drażliwie. - Jutro wyruszymy po południu, co nawet

tobie Poppy powinno dać czas, aby się obudzić

i przygotować do drogi.

- Po południu? - spytała Astrid. - Nie zdołacie

tam dotrzeć przed wieczorem.

- Poppy jeszcze się nie zaaklimatyzowała, więc

zrobimy to etapami i spędzimy noc na szlaku.

Zobaczysz Poppy, że to niełatwe. Nie jesteś przy­

zwyczajona do chodzenia w takim upale. - Spojrzał

znacząco na szklankę. - Radziłbym ci nie pić dziś

zbyt dużo. Jutro możesz z tego powodu cierpieć.

Astrid natychmiast przytaknęła, a Poppy bez

wahania opróżniła jednym haustem szklankę i pod­

stawiła Guyowi, by znów ją napełnił. W oczach Keira

zauważyła przez moment błysk rozbawienia, który

jednak zaraz znikł.

Spostrzegła, że Astrid szybko zajęła go rozmową

na tematy zawodowe, ona zaś mogła cieszyć się

towarzystwem Guya. W jego oczach widziała ciepły

podziw, tak inny od zwyczajowo rozjątrzonej miny

Keira. Poppy ożywiła się i wkrótce oboje wesoło

i beztrosko flirtowali. Kątem oka dostrzegła, że Keir

- choć wciąż zajęty rozmową - miał jej to za złe.

Świadczyło o tym nerwowe pulsowanie na jego skroni,

które wzmogło się, gdy skrzyżowała swe długie nogi

i ciepło uśmiechnęła do Guya.

background image

- Wiesz, zupełnie nie jesteś taka, jak mówił Keir.

- Naprawdę? A co takiego mówił?

Guy zawahał się i uśmiechnął szeroko.

- Powiedział, że jesteś najbardziej rozwścieczającą

babą, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek spotkać.

To było w jego stylu! Skrzywiła się, spojrzała znów

na Keira i pochyliła w zaufaniu do Guy'a.

- Czemu on jest tak źle nastawiony do kobiet?

Zostawiła go któraś przy ołtarzu, czy co?

- Nic o tym nie wiem! - zachichotał. - Tak czy

owak, nie sądzę, że Keir mógłby usychać z powodu

złamanego serca - dodał, nieświadomie potwierdzając

to, co na ten temat sądziła Poppy. - Pewnie by

pomyślał, że zostawiając go wykazała się brakiem

właściwej organizacji i przezorności!

- Dlaczego więc ma tyle uprzedzeń do kobiet?

- Może dlatego, że miał trochę złych doświadczeń

podczas poprzedniej ekspedycji, w Zairze. Grupa była

podobna, choć mniej liczna niż teraz. Mieliśmy tam

pielęgniarkę i botanika-kobietę i obie nieźle namieszały.

Był to ten gatunek dziewczyn, które wprowadzają

ciągłe napięcie i obóz wciąż miał szczególną „atmosfe­

rę". Trudno to opisać, ale nie było zbyt przyjemnie.

Sporo zazdrości i w efekcie nie pracowało nam się

razem dobrze. Keir usiłował dawać sobie z tym radę,

uporać się z ciągłym narzekaniem na wszystko - a to za

zimno, to za gorąco, brak osobnego miejsca do mycia,

męskie żarty i tak w kółko. Osobiście sądzę, że były

trudne we współpracy, a Keir poprzysiągł, że nigdy

więcej nie zatrudni kobiet na żadnej wyprawie.

- Muszę go doprowadzać do szału, jeśli jestem

gorsza niż tamte dwie.

- Och, nie sądzę, że naprawdę tak myśli. Ma teraz

trochę kłopotów, zwłaszcza z tym biznesem budow­

lanym, który zagraża naszemu projektowi. Mówił ci

o tym? Ryan Saunders odpowiada za zbyt wiele.

background image

- Ryan Saunders? - Guy chyba nie zauważył nuty

zdziwienia w jej głosie.

- To facet od tego planu, czy może raczej podstępu.

Chce wyciąć lasy, zrobić forsę i wziąć nogi za pas.

Jak na ironię, celem naszych badań jest przeciw­

działanie takiej rabunkowej gospodarce.

Trudno uwierzyć, że ten Ryan Saunders, który tak

miło z nią gawędził, był czarnym charakterem, lecz

w tej chwili Poppy uznała, że nie czas wspominać

o spotkaniu w Mbuka. Była pewna, iż Keir nie byłby

z tego zadowolony, a ona miała i tak już zbyt wiele

minusów na swym koncie. Zamiast tego uśmiechnęła

się do Guya i spytała prowokująco.

- A więc to nie tylko moja wina, że jest ciągle

w takim złym humorze?

- Reaguje trochę gwałtownie, od kiedy tu przyje­

chałaś. - przyznał Guy i dodał. - Normalnie równy

z niego gość. Ma wspaniały, analityczny umysł i nigdy

nie stara się nikogo zagłuszyć, a do tego jest miły

w towarzystwie. Naukowcy bardzo go szanują nie

tylko za to, że jest specem w swojej dziedzinie, ale

jeszcze bardziej za to, że wszystko mu się udaje. To

spory wyczyn w takich warunkach - przerwał i zerknął

w stronę Keira, który właśnie zastanawiał się nad

czymś, co powiedziała Astrid. - Naturalnie nie

przepada za głupcami.

- Z pewnością nie przepada i za mną - stwierdziła

ponurym głosem. - Jak to się dzieje, że Astrid nie

została zaszufladkowana jako kobieta stwarzająca

problemy?

- Keir już z nią w przeszłości pracował. Oboje są

perfekcjonistami i wie, że można na niej polegać

- podejrzewam, że przedstawia dla niego zbyt dużą

wartość, by myślał o jej płci. Poza tym ona nigdy nie

wiąże się z innymi mężczyznami.

Jest zbyt zajęta, usiłując związać się z nim - pomyś-

background image

lała wrednie. Spojrzała na nich akurat w chwili, gdy

Keir podniósł głowę i uśmiechnął się do Astrid. Ten

uśmiech tak zmieniał jego szczupłą, inteligentną twarz,

że Poppy poczuła nieoczekiwaną zazdrość. Z promien­

nym uśmiechem odwróciła się do Guya.

- Dosyć już o nim. Opowiedz mi teraz o sobie, Guy.

Zadowolony ze zmiany tematu, Guy bawił ją

historyjkami ze swej pierwszej podróży do Afryki,

ona zaś w rewanżu opowiedziała o dzisiejszym

aresztowaniu. Guy śmiał się, słuchając o jej lingwis­

tycznych wysiłkach, a Poppy w miarę opowiadania

sama bawiła się coraz lepiej.

- To musiał być widok, gdy tak siedziałam w ko­

misariacie i cała ubłocona radośnie twierdziłam, że

jestem żoną Keira!

Astrid miała chyba uszy jak zając, bo zareagowała

natychmiast.

- Z czego tak chichoczecie?

Guy przecierał załzawione oczy.

- Poppy opowiadała mi o swoich perypetiach

z policją dziś rano.

- To wcale nie jest zabawne. - Keir przywołał ich

do porządku. Krótko streścił całe zajście i Astrid aż

cmoknęła z dezaprobatą.

- Naprawdę, Poppy, czy ty w ogóle nie myślisz?

Spędziłam w Afryce dostatecznie dużo czasu i dlatego

jestem bardzo ostrożna, gdy w grę wchodzi policja,

ale myślałam, że każdy powinien mieć tyle zdrowego

rozsądku, by nie plątać się wszędzie z aparatem

fotograficznym, jak turysta w Londynie. Bóg jeden

wie, co teraz Henri pomyśli o naszym projekcie. Keir

ma całkowitą rację - to wcale nie jest zabawne.

- Nie. - Poppy z trudem usiłowała przestać

chichotać. Keir potrząsnął głową i zmarszczki koło

jego ust pogłębiły się, i w końcu też zaczął się śmiać.

Kolacja została podana bardzo elegancko, ale

background image

jedzenie było niezbyt smaczne. Astrid uznała, że

powinna udzielić Poppy koniecznych wskazówek

i poświęciła się opowiadaniu o korzyściach płynących

z jej wieloletniego pobytu w Afryce. Poppy wypiła

trochę za dużo i z łatwością zdołała zmienić kierunek

konwersacji. Astrid usiłowała całkowicie zawładnąć

uwagę Keira, ale ten podniósł się gwałtownie.

- Poppy wygląda na zmęczoną. Niech lepiej idzie

spać.

- Mogę ją odprowadzić, jeśli chcecie jeszcze o czymś

pogadać - zaofiarował się szybko Guy.

- To nie będzie konieczne. Sam ją odprowadzę.

Astrid poparła Guya.

- Przecież powinniśmy porozmawiać o tym, w jaki

sposób zamierzamy zdobyć te nowe pozwolenia

- przypomniała.

- Możemy to zrobić jutro. - Głos Keira był niezbyt

uprzejmy. - Chodź, Poppy.

Potulnie wyszła za nim. Maszerował szybko, jakby

czymś rozdrażniony i z trudem dotrzymywała mu

kroku.

- Czy mógłbyś nieco zwolnić? - spytała zdyszana.

- Przecież sam powiedziałeś, że wyglądam, jakbym

była zmęczona?

Zwolnił niechętnie, ale się nie odezwał. Kroczył

z rękami w kieszeniach i wzrokiem utkwionym

w ziemię. Poppy też patrzyła pod nogi, lecz cały czas

była bardzo świadoma zdecydowanego zarysu jego

ciała w bladym świetle księżyca.

Keir zatrzymał się przy schodach na werandę.

- Wiem, że Guy potrafi być bardzo czarujący, ale

cieszyłbym się, gdybyś go zbytnio nie ośmielała

- powiedział lodowatym tonem. - Ma mnóstwo pracy

i nie potrzebuje teraz żadnego rozpraszania.

Poppy spojrzała na niego zdumiona.

- „Ośmielała go"? O co, u licha, chodzi?

background image

- Doskonale wiesz, o czym mówię. Te długie nogi

i chichoty. Flirtowałaś z nim przez cały wieczór.

- Wcale nie flirtowałam - skłamała z oburzeniem.

- Przykro mi, że było widać moje nogi, ale jeśli to cię

tak martwi, trzeba było pożyczyć mi spodnie. A śmia­

łam się, ponieważ Guy jest dobrym kompanem, czego

nie mogę powiedzieć o tobie i Astrid.

- Astrid jest bardzo miła.

- Może dla ciebie. „Tak, Keir, nie, Keir, oczywiście,

masz rację, Keir" - złośliwie przedrzeźniała Astrid.

- Jak możesz znieść kogoś, kto wciąż zgadza się ze

wszystkim, co mówisz? Przez cały wieczór tylko mnie

pouczała!

- Nie bądź śmieszna!

- To nie ja jestem śmieszna, Keir! Jeśli jeszcze raz

usłyszę słowo o tym, ile czasu spędziła w Afryce, jak

dużo wie o Afryce i jak ja nic nie wiem o Afryce...

- Przecież nic nie wiesz o Afryce - wtrącił lodowa­

tym tonem. - To nie jej wina, że ma inne doświadczenie

niż ty - choć czasem się zastanawiam, czy ty masz

w ogóle jakiekolwiek.

Poppy zignorowała tę uwagę.

- Owszem, to nie jej wina, ale wcale nie musi

trąbić o tym przez cały czas. Jestem przekonana, że

Guy ma tyle samo doświadczenia co ona, a jednak

wykazał nieco zainteresowania moją osobą.

- Twoją osobą, czy twoimi wielkimi, zielonymi

oczami? Guy jest aż nazbyt mężczyzną, żeby nie

zwrócić uwagi na te twoje nogi.

- Odwrotnie niż ty, prawda? - zezłoszczona,

odwróciła się w stronę schodów, ale zagrodził jej

drogę.

- Ja także jestem mężczyzną, Poppy - powiedział

cicho.

Nagle znalazł się tak blisko. Serce łomotało jej

boleśnie, cofnęła się gwałtownie, aż poczuła za plecami

background image

werandę. Płatki bugenwilli posypały się deszczem na

ramię. Nerwowo przełknęła ślinę.

- W takim razie postaram się nie rozpraszać

żadnego z was.

Keir delikatnie strzepnął z niej płatki, a potem jego

ręka zsunęła się powoli, niemal z rozmysłem do jej

talii, i przytulił ją do siebie.

- To będzie raczej trudne. - Drugą ręką lekko

odgarnął jakiś lok z jej twarzy.

Patrzyła mu głęboko w oczy, jakby urzeczona tym

dotykiem. Ciepło dłoni i pieszczota silnych palców,

które przesunęły się po jej włosach sprawiły, że poczuła

dziwne mrowienie, aż osłabła z nagłego pożądania.

Instynktownie dłonie same powędrowały do jego piersi.

Z cichym przekleństwem przyciągnął ją bliżej i schylił

się, by ogarnąć jej usta pocałunkiem. Poczuła chłodne

wargi, rozchyliła swoje, a on delikatnie przesuwał po

nich ustami, cały czas przyciskając ją mocno do

siebie. Poppy ogarnęło jakieś nierzeczywiste pod­

niecenie. Liczyła się tylko jego bliskość i dotyk.

Przesunęła lekko dłonie i ten ruch sprawił, że pocałunek

pogłębił się, stał się bardziej natarczywy w zetknięciu

z jej bezradnie rosnącym pożądaniem.

A potem, zupełnie nagle, puścił ją.

Niemal upadła na ścianę werandy, wdzięczna za tę

podporę. W ciemności wyraz jego oczu był nieodgad-

niony.

- Ja także jestem mężczyzną - powiedział. - A ty,

Penelope, potrafisz człowieka doprowadzić do szaleń­

stwa.

Poppy zatrzymała się i jeszcze raz poprawiła na

ramionach plecak. Ciężko dyszała, a włosy przyklejały

jej się do spoconego czoła i szyi. Wytarła ręką górną

wargę i popatrzyła z niechęcią na Keira. Mimo

potężnego ładunku, który niósł na plecach, szedł

background image

wąską ścieżką sprawnie i lekko. Maszerowali dopiero

parę godzin, a Poppy już była wykończona.

Sądziła naiwnie, że puszcza równikowa będzie raczej

płaska, ale odkąd opuścili Adouaba, odnosiła wrażenie,

że przez cały czas wdrapuje się mozolnie na strome

wzgórza i schodzi w dół tylko po to, by znów stanąć

twarzą w twarz z kolejną stromizną. Rzeźba terenu

w żaden sposób nie wpływała natomiast na równy

krok Keira.

- Nie powiedziałeś mi, że będą tu same wzgórza

- krzyknęła do jego pleców.

- Nie pytałaś. - Keir był dzisiaj w złym nastroju.

Nie nawiązał do ich wczorajszego pocałunku i w jas­

nym świetle poranka Poppy niemal zwątpiła, czy

w ogóle miało to miejsce. Chociaż wspomnienie dotyku

dłoni na skórze, ust na jej szyi, jego męskiej piersi,

którą czuła pod palcami było zbyt żywe, by w to

wątpić.

Poppy jeszcze długo stała wtedy pod krzakiem

bugenwilli. Keir wszedł już do domu, a ona starała

się uciszyć swoje rozbudzone zmysły. Czuła się

rozstrojona, niemal przestraszona łatwością, z jaką

odpowiedziała na jego pocałunek. Nigdy dotąd nie

zdarzyło jej się zareagować z taką uległością. Lecz

ostatnie słowa były tak beznamiętne, że chyba nie

zrobiło to na nim większego wrażenia.

Przypomniała sobie, co usłyszała od Guya o do­

świadczeniach Keira z przysparzającymi kłopotów

kobietami. Czy uważał, że i ona taka będzie, flirtująca

z jednym, całująca się z innym? Czy chciał sprawdzić

jej reakcję? Jeśli tak, to naprawdę ma podstawy, by

myśleć, że będzie tak, jak przewidywał. Przecież nie

mógł wiedzieć, że flirtuje z Guyem tylko po to, by mu

dokuczyć. Będzie sądził, że jest skłonna pocałować

w ciemności każdego. Zdziwiło ją samą, jak bardzo

zmartwiła się tą myślą.

background image

Splotła ramiona jakby w geście samopocieszenia.

Nikt jej tak jeszcze nie całował - i jakie to upokarzające

wiedzieć, że dla niego nie znaczyło to zupełnie nic.

A może jednak podobała mu się? Chyba nie, zważyw­

szy, że ciągle ją krytykował, a nawet gdyby wpadła

mu w oko, to z pewnością zrobiłby wszystko, by się

nie zaangażować. Miała tu być bardzo krótko - nie

będzie więc tracił czasu na zwykłą przygodę. Pewnie

uzna ten pocałunek za chwilowy spadek swojej

koncentracji - pomyślała gorzko, nic nie znaczący

impuls, którego pewnie już żałuje.

Jego szorstkość następnego ranka zdawała się

potwierdzać te przemyślenia. Jeśli Keir nie ma zamiaru

wspominać o ostatnim wieczorze, ona również tego

nie zrobi. Nie może mu nawet przyjść do głowy, że

nie spała przez pół nocy i zastanawiała się...

Przy śniadaniu była dumna ze swojej obojętnej

miny, lecz nie potrafiła powstrzymać łomotu serca,

gdy Keir wkroczył do domu objuczony pożyczonym

dla niej ekwipunkiem.

Przerażona wpatrywała się w siatki przeciw mos-

kitom, hamak, plastikową folię, butelki na wodę

i paczki z suszoną żywnością.

- Nigdy nie zdołam tego unieść!

- To połowa tego, co nosi Astrid - judził i to

wystarczyło, by Poppy włożyła plecak na ramiona

bez dalszych komentarzy.

Mimo miażdżącego ciężaru, Poppy była zafas­

cynowana widokiem równikowych lasów. Splątana

roślinność, zielona i lśniąca cisnęła się po obu stronach

ścieżki. Nad nimi światło przesączało się przez korony

drzew, a tu i tam, gdzie były one rzadsze, przedzierał

się przez mrok jaskrawy promień słońca.

Często słyszała krzyk ptaków i nagły szelest liści,

spowodowany przez przebiegające zwierzęta, ale

roślinność była tu tak gęsta i poplątana, że nigdy nie

background image

zdołała zauważyć niczego, poza chwiejącą się gałęzią

lub huśtającą lianą.

Wpatrywała się w dżunglę, mając świadomość

bogatego życia ukrytego gdzieś w tej zieloności,

podczas gdy wszystko, co mogła dostrzec, ograniczało

się do fruwających wokół motyli lub kawalkady

maszerujących mrówek. Ścieżka była wąska i najeżona

korzeniami, ciągle się o nie potykała i przewracała.

Mając taki ciężar na plecach nie potrafiła podnieść

się bez pomocy Keira.

- Na miłość boską - powiedział za trzecim razem,

gdy ją podnosił - dlaczego nie patrzysz, gdzie idziesz?

- Patrzyłam na niego. - Wskazała wielkiego mo­

tyla o stalowoniebieskich skrzydłach. - Czyż nie

jest piękny?

- Tak, faktycznie. - Keii spojrzał i gładko wyrecy­

tował łacińską nazwę, która jej nic nie mówiła. Razem

patrzyli przez chwilę na powolne ruchy motyla.

- Muszę zrobić zdjęcie!

W tym momencie zorientowali się, że Keir wciąż

trzyma Poppy za rękę, więc puścił ją pośpiesznie.

- Nie mamy na to czasu.

Chciała zaprotestować, ale ciągnął dalej.

- Te motyle są bardzo pospolite, zobaczysz ich

jeszcze całe mnóstwo. Jeśli jednak będziesz się tak

ciągle przewracać, to nawet do wieczora nie dotrzemy

na biwak. Czy mogłabyś mniej marzyć, a więcej

uważać na to, gdzie stawiasz nogi?

Powlokła się zrezygnowana, z zazdrością patrząc

na jego równy krok i zręczny sposób, w jaki przemykał

się pod zwisającymi gałęziami, ścinając maczetą

fragmenty poszycia zarastające ścieżkę. Z łatwością

omijał powalone drzewa zagradzające drogę, a Poppy

niezręcznie gramoliła się za nim. Raz aż krzyknęła

z zachwytu, gdy zauważyła, że ścieżka wiedzie prosto

przez pusty w środku pień potężnego drzewa. Długo

background image

musiała prosić, nim Keir pozwolił jej wyjąć aparat

i zrobić zdjęcie.

- Właściwie możemy tu chwilę odsapnąć - powie­

dział, zrzucając plecak.

Poppy z uczuciem ulgi klapnęła na leżącą w pobliżu

kłodę. Odkręcając butelkę z wodą, Keir patrzył na

nią z dezaprobatą. Wiedziała, że prawdopodobnie

porównuje ją z Astrid. Nie przejęła się tym. Mogła

zdjąć ten znienawidzony plecak i tylko to się liczyło.

- Lepiej łyknij trochę, zanim się zupełnie odwodnisz

- popatrzył krytycznie na jej czerwoną twarz i wręczył

butelkę. Piła zachłannie odchylając głowę do tyłu,

pozwalając wodzie pryskać wokół.

- To najlepszy napój, jaki kiedykowiek piłam

- stwierdziła, oddając z uśmiechem butelkę. - Komu

potrzebny jest szampan?

Uśmiechnął się również i siadł obok niej na pniu.

Wyjął z kieszeni grapefruita, obrał palcami i podał jej

połowę. Jedli w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy

otaczającego lasu. Grapefruit był słodki i soczysty,

a kiedy Poppy wgryzła się w miąższ, sok zaczął kapać

jej po brodzie. Wytarła kroplę palcem i ssała go

w zamyśleniu przyglądając się majestatycznym drze­

wom wokół. Odwróciła się, by spytać o ich nazwę ale

słowa uwięzły jej w gardle. Keir obserwował ją, a w jego

jasnoszarych oczach było coś, co sprawiło, że zastygła

bez ruchu, trzymając palec wciąż w ustach. Jak

zahipnotyzowana patrzyła na niego, starając się zrozu­

mieć wyraz jego twarzy, świadoma jedynie powolnego

płomienia ogarniającego jej ciało zdradliwym ciepłem.

Nieoczekiwanie drzewa nad nimi ożyły. Gałęzie

zatrzęsły się od pisku i gwałtownego ruchu pośród

liści. Keir wzdrygnął się i spojrzał w górę.

- To małpy z gatunku colobus - powiedział, nieco

ochrypłym głosem. Na policzki wystąpił mu lekki

rumieniec.

background image

Poppy z trudem usiłowała coś dojrzeć.

- Skąd wiesz? Ja nic nie mogę zobaczyć!

Zdjął z szyi lornetkę.

- Niezbyt często spotyka się je w tej okolicy.

Weź... - Poppy poczuła lekkie muśnięcie jego palców,

gdy podawał jej lornetkę.

- Tam, widzisz tę chwiejącą się gałąź? Spójrz trochę

wyżej i w prawo.

- Widzę je! - przerwała, zadowolona, że może się

skoncentrować na czymś innym niż to szczupłe ciało

tuż obok niej. Gdy tak patrzyła, jedna z małp skoczyła

nagle z gałęzi, zupełnie bez wysiłku lądując na drugim

drzewie, po czym znów huśtając się ruszyła do przodu.

Reszta stada po chwili wahania popędziła za nią

i nagle korona drzew pełna była małp wyczyniających

niezwykłe, zapierające dech akrobacje.

Kiedy ostatnia z nich zniknęła w gęstwinie liści,

Poppy opuściła lornetkę. Twarz miała zaróżowioną

z zachwytu.

- Prawda, jakie piękne?

Keir przytaknął, ale wolał patrzeć na nią niż na

wierzchołki drzew. Niesamowita cisza zdawała się

opadać na las po przejściu rozwrzeszczanego stada

małp i tylko ostatnia, chwiejąca się gałąź świadczyła

o tym, że w ogóle tu były. Poppy spojrzała na Keira,

lecz on odwrócił się gwałtownie.

- Lepiej już chodźmy.

Podniósł jej plecak i przytrzymał, by mogła łatwiej

go założyć. Poppy nie była w stanie powstrzymać

grymasu, kiedy ciężar plecaka pociągnął ją do tyłu.

Keir był niezadowolony, podszedł bliżej, by zapiąć

pasek przytrzymujący plecak z przodu, i wyregulował

długość pasków na ramionach. Poppy przyglądała się

jego dłoniom. Były to silne, zręczne ręce o długich

palcach i charakterystycznych schludnych, kwad­

ratowych paznokciach.

background image

- Czy tak lepiej? - spytał szorstko, a ona kiwnęła

tylko głową, czując się nagle głupio spłoszona.

Podczas dalszej wędrówki mniej się już potykała,

szła bowiem ze wzrokiem utkwionym pod nogi, ale

głowę zajętą miała własnymi myślami. Nawet jej nie

dotknął - jedynie patrzył na nią chłodnymi, szarymi

oczami, a działało to tak, jakby znów zaczął ją

całować. Gdyby zrobił w jej stronę choć jeden krok,

to wówczas pogrążyłaby się z lubością w otchłani

jego ramion...

Poppy wpatrywała się w ziemię, przestraszona

śmiałością własnej wyobraźni. To chyba przesada

wyczytać aż tyle ze zwykłego spojrzenia i przypad­

kowego pocałunku. Przecież Keir nie ukrywał, że

uważa ją za wyjątkowo denerwującą osobę. Jeśli

o nią chodzi, to musi dobrze zapamiętać, że im

szybciej stąd wyjedzie, tym lepiej. Ma tu robotę do

wykonania, a kiedy skończy - odjedzie. Absolutnie

nie było sensu wplątywać się w jakiś romans z Keirem.

Weź się w garść, powiedziała sobie ostro.

Do czasu, gdy zatrzymali się na noc, Poppy zdołała

już odbudować swą nadwątloną pewność siebie.

Możliwe, że Keir ją pociąga, ale to sprawa czysto

fizyczna i najprawdopodobniej jest wynikiem tego, że

znalazła się w obcym środowisku, a on był jedyną

znaną jej osobą. Poppy w zamyśleniu analizowała tę

myśl. Tak, to miało sens i ratowało jej dumę. Była też

zmęczona, przypomniała sobie nagle. Nic dziwnego,

że głupio reagowała.

Musi tylko przekonać Keira, że nie jest aż tak

niemądra, by źle rozumieć tę sytuację. Jest tutaj

wyłącznie jako fotograf i od tej chwili ma zamiar

pokazać się jako chłodna i dostojna profesjonalistka.

Nie będzie się kłócić i zajmie się tylko pracą.

Nieświadomie Poppy dumnie wyprostowała ramiona.

Keir przystanął na małej polance. W pobliżu

background image

przepływał strumień, a krąg wypalonej ziemi wskazy­

wał, że ktoś tu już biwakował.

- Miejscowi myśliwi rozbijają tu czasem obozowiska

- powiedział. - Spędzimy tu noc, a jutro z rana

wyruszymy do obozu numer jeden.

Poppy z trudem wyplątała się z plecaka i usiadła

na nim szczęśliwa, że w końcu się zatrzymali. Patrzyła

z jaką sprawnością Keir przygotowuje dla nich

schronienie, wieszając dwa hamaki i układając nad

nimi siatki przeciw moskitom, które przerzucił przez

rosnącą wyżej gałąź.

- Chyba nie będzie padać? - spytała, gdy przykrył

wszystko plastikową płachtą.

- Raczej nie powinno. Wciąż jeszcze mamy tu

porę suchą, lecz deszcze mogą się zacząć w każdej

chwili, a znając twoje szczęście, nie byłbym zdziwiony,

gdyby zaczęło lać tej nocy, jak będziemy spać pod

gołym niebem! - spojrzał na nią pobłażliwie i dodał.

- I tak zawsze sypiam pod takim przykryciem

- przynajmniej chroni przed rosą.

Rozpalił ognisko, by przygotować posiłek. Mieszał

w puszce wodę z porcją jedzenia w proszku. Jego

energia sprawiła, że Poppy poczuła się jeszcze bardziej

znużona, lecz podniosła się i zaproponowała mu

pomoc.

Keir spojrzał na jej zmęczoną twarz akurat w chwili,

gdy usiłowała ukryć ziewnięcie.

- Możesz to pomieszać, a ja pójdę napełnić wodą

butelki - powiedział krótko.

Wzięła posłusznie puszkę i zakręciła łyżką w niea-

patycznie wyglądającej mieszaninie. Bóg raczy wiedzieć,

co to miało być. Podniosła opakowanie i przeczytała

to miał być kurczak. Marszcząc nos, wrzuciła pudełko

do ognia. Zupełnie nie przypominało to żadnego

kurczaka, jakiego kiedykolwiek jadła!

Zapadała tropikalna ciemność. Poppy zdawało się,

background image

że las wokół niej zaczyna żyć i wypełnia się kakofonią

brzęczenia, furkotania, pisków i skrobania. Poppy

dorzuciła drzewa do ogniska. Była zła na siebie, że

znów myśli o Keirze. Gdzie się podziewał? Przecież

napełnienie kilku butelek nie mogło mu zająć tyle

czasu? Zagryzła wargi i rozejrzała się po polanie.

W ciemnościach czai się pewnie mnóstwo różnych

stworzeń. A jeśli Keirowi coś się stało?

Nagle usłyszała szelest. Zerwała się zrzucając puszkę

z kurczakiem na ziemię, a dłonie same powędrowały

do gardła, w geście przerażenia. W tym momencie

ukazał się Keir. Pogwizdywał wesoło, więc się opano­

wała i przypomniała sobie własną obietnicę.

„Będę chłodna i dostojna" - pamiętasz?

Błyskawicznie zebrała do puszki konserwę. Odrobina

brudu nie powinna jej zaszkodzić.

- No, jak tam?

- Wspaniale - odparła radośnie. Obserwowała go,

jak usiadł przy ognisku. Wyglądał tak spokojnie, że

wystarczyło jedno spojrzenie na wyrazistą linię jego

policzka, oświetlonego teraz migoczącym płomieniem,

czy na silne ręce, swobodnie splecione na kolanach,

by Poppy poczuła się bezpiecznie.

Nawet kurczak jej smakował, chociaż Keir po paru

kęsach przyjrzał mu się podejrzliwie.

- Ma trochę dziwny smak...

Poppy ukradkiem wyjęła ze swojego talerza kawa­

łeczek drewna, zadowolona, że w mroku Keir tego

nie widzi.

- Uważam, że jest zupełnie dobry - powiedziała

i szybko zmieniła temat. - Nigdy dotąd nie byłam

w takim miejscu - zatoczyła ręką wokoło. - Nie

sądzisz, że to trochę przerażające?

- Przerażające? - spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Sądzę, że to fascynujące! Tylko pomyśl o tych

milionach organizmów wokoło.

background image

- Właśnie o to mi chodzi!

- Ale to nie jest przerażające! Wszystkie one

egzystują wspólnie w jednym, kompleksowym sy­

stemie. Każdy z nich ma swoje miejsce. Możesz

sądzić, że wygląda to chaotycznie, ale tak nie jest.

- W zamyśleniu rozgniatał widelcem paskudztwo

w puszce. - Myślę, że właśnie dlatego las tak

na mnie działa. Kiedy byłem małym chłopcem,

podobała mi się idea usystematyzowania wszys­

tkiego. Spędzałem całe godziny klasyfikując chrzą­

szcze. Chyba wciąż robię to samo - kontynuował,

uśmiechając się. - Wiem, że nazywają mnie per­

fekcjonistą i nałogowym pracusiem, ale prawda

jest taka, że uważam szczegóły za fascynujące.

Po prostu podoba mi się myśl, że wszystko do

siebie pasuje. To jak z układanką - co chwilę

dodajesz po kawałku obrazka. Jeśli mamy szczęście,

to na koniec dowiadujemy się, jak to wszystko działa.

Poppy spojrzała w ogień i pomyślała o małym,

poważnym chłopcu, wpatrzonym w zbiór chrząszczy.

Poczuła się dziwnie intymnie, jak gdyby odsłonił

przed nią duszę i pozwolił dostrzec mężczyznę.

- Przypuszczam, że bardzo cię to nudzi.

- Ależ nie - zaprzeczyła. - Nigdy nie jest nudne

zrozumieć, co skłania ludzi do czynu. To wszystko

jest tylko takie różne ode mnie.

- A czy w twoim chaosie panuje jakiś porządek?

- spytał z nutką rozbawienia.

- Niestety, nie - westchnęła. Jak dobrze byłoby

mieć kogoś, na kim można by polegać i na kim

można by się było wesprzeć w chwilach największego

zamętu. Zdecydowanie odepchnęła tę myśl od siebie.

- Usiłuję się jakoś zorganizować, ale nigdy nie

udaje mi się całkiem tego osiągnąć.

- Mimo to dajesz sobie jednak zupełnie dobrze

radę - zauważył. - Niezbyt wielu fotografom w twoim

background image

wieku zdarza się mieć kontrakt z taką firmą jak

Thorpe Halliwell.

- To był przypadek, że mi się powiodło. Zaczynałam

od fotografowania ślubów, portretów dzieci i roz­

pieszczonych zwierzaków, tego typu rzeczy. - Skrzywiła

się na wspomnienie początków swej kariery. - Do­

stałam tę robotę w Thorpe Halliwell dzięki temu, że

o mało nie przejechałam dyrektora jednej z ich filii.

- To interesująca metoda zdobywania pracy - sko­

mentował z poważna miną.

- Nie zrobiłam tego specjalnie! Jechałam właśnie

fotografować jakiegoś okropnego pudla i oczywiście

już byłam spóźniona - przypuszczam, że w ogóle go

nie zauważyłam. Na szczęście nic mu się nie stało

i muszę przyznać, że podszedł do tego niezwykle

sympatycznie. Zaczęliśmy rozmawiać, chciał zobaczyć

zdjęcia, które do tej pory robiłam i tak to się zaczęło.

Dzięki niemu poznałam Dona Jonesa i dlatego teraz

jestem tutaj. Moja kariera nie rozwijała się specjalnie

logicznie!

- Zdziwiłbym się, gdyby coś, co ciebie dotyczy,

było logiczne! Powiedz mi, czy twoje związki uczuciowe

są równie poplątane, jak reszta życia?

- Chyba tak - westchnęła. - Nawet byś nie uwierzył,

jak wszystko potrafi się czasem skomplikować.

Wygląda na to, że zawsze dostają mi się sami okropni

mężczyźni, a jeśli nawet nie są okropni, to chcą,

żebym była dla nich jak kochająca siostra!

- Więc dlaczego zawracasz sobie nimi głowę?

- uniósł ze zdziwienia brew.

- Och, sama nie wiem... Chyba po prostu nie

jestem zbyt dobra w mówieniu „nie". - Przerwała, bo

zdała sobie sprawę, że Keir może błędnie zinterp­

retować jej słowa. - Chodzi o to, że mam zbyt

miękkie serce, by odmówić, kiedy proszą o randkę.

- Rozumiem, co masz na myśli - odparł poważnie.

background image

W zupełnej ciszy pili herbatę ze wspólnego kubka,

przyglądając się dogasającemu ognisku, oboje po­

grążeni we własnych myślach. Poppy żałowała, że

mówiła o swoich nieciekawych chłopakach. Powinna

była raczej udawać, że ciągnie za sobą sznurek

dynamicznych, wspaniałych wielbicieli, którzy tylko

czekają, żeby ją w sobie rozkochać. Wówczas Keir

nawet by nie pomyślał, że może robić na niej

jakiekolwiek wrażenie!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ciszę przerwał grzmot, który przetoczył się echem

nad ich głowami. Nie wróżyło to nic dobrego. Gdy

spadły pierwsze krople deszczu, Keir spojrzał oskar­

życielko na Poppy.

- No i dlaczego tak na mnie patrzysz? - dopytywała

się, oburzona. - To wcale nie moja wina, że pada!

- Już dobrze, lepiej się schowajmy.

- Z pewnością nigdy nie pada, kiedy Astrid rozbija

obóz pod gołym niebem - powiedziała, zła jak osa,

wdrapując się niezręcznie do swojego hamaka.

Deszcz uderzał ostro w cienką plastykową płachtę

nad głowami i pryskając hałaśliwie spływał na arkusz

gumy, który Keir rozłożył pod spodem. Poppy leżała

sztywno, nie przyzwyczajona do huśtającego się przy

najmniejszym ruchu hamaka. W miarę jak padało,

temperatura powietrza zaczęła się gwałtownie obniżać.

W ciągu dnia Poppy wielokrotnie zastanawiała się,

czy zdoła tu kiedykolwiek poczuć chłód. Teraz trzęsła

się z zimna pod cienkim, bawełnianym prześcieradłem,

które pożyczyła jej Astrid.

Keir zdążył już sprzątnąć resztki kolacji i wsunął

się zręcznie w swój hamak.

- Zimno ci?

- Troszeczkę - odpowiedziała, usiłując powstrzymać

szczękanie zębami.

- Astrid dała ci chyba bluzę? Załóż ją!

- Nie zabrałam. W plecaku było już tyle rzeczy

i nie przyszło mi do głowy, że mogę jej potrzebować.

- Astrid nie dałaby ci jej, gdyby była niepotrzebna.

background image

- Sądziłam, że w tropiku powinno być gorąco.

- Poppy poczuła przypływ złego humoru.

- I jest. Ale występują duże wahania temperatury,

co sprawia, że wydaje się że jest zimno. - Keir

spojrzał gniewnie i westchnął. - Lepiej już chodź,

wdrap się tutaj, koło mnie. W razie zimna najlepsze

jest ciepło czyjegoś ciała.

- Jest mi tu zupełnie dobrze.

- Nie bądź śmieszna, kobieto. Cała się trzęsiesz

i na pewno nie zmrużę oka, jeśli będziesz bez przerwy

szczękała zębami jak kastanietami, kilkanaście centy­

metrów od mojego ucha.

Poppy podniosła się ostrożnie, a hamak zakołysał

ostrzegawczo, gdy usiłowała wysunąć się spod prze­

ścieradła. Gorzej poszło z siatką przeciw moskitom,

nie udało jej się wyplątać z niej bez kłopotów. Hamak

kiwał się jak szalony, prześcieradło krępowało ruchy,

a siatka złośliwie dołożyła swoje i Poppy po krótkiej

szamotaninie wylądowała na ziemi. Zadyszana leżała

na kawałku plastyku niezgrabnie jak żaba, a woda

ciekła jej za kołnierz.

- Poppy! - Tego było aż nadto. Keir bardzo

powoli liczył do dziesięciu, a Poppy usiłowała jakoś

się pozbierać i zapanować nad upokorzeniem.

- No, chodź. - Poklepał miejsce obok siebie

i pomimo rozgoryczenia zauważyła chyba w jego

głosie ślad uśmiechu.

Nieśmiało wdrapała się do kiwającego alarmująco

na boki hamaka.

- Ostrożnie! oboje znajdziemy się na ziemi, jeśli

nie będziesz uważać! - powiedział szorstko.

Uniósł zapraszająco rękę, a Poppy, bez protestu,

zajęła miejsce obok. Poczuła ciepło jego piersi, gdy

objął ją mocno ramieniem i razem ułożyli się wygodnie

blisko siebie.

- Rzeczywiście, musi ci być zimno.

background image

Wciąż jeszcze szczękała zębami, ale kiedy zaczął

delikatnie rozcierać jej ramię, dreszcze przeszły

niepostrzeżenie w zdradliwą przyjemność.

Co się stało z postanowieniem, że będzie chłodno

profesjonalna? Gdzie jest ta kompetentna osoba, która

przysięgała sobie trzymać Keira Traherne'a na wyciąg­

nięcie ręki? Poppy wiedziała, że lepiej było zostać we

własnym hamaku, ale w ramionach Keira było tak

bezpiecznie i ciepło...

Słyszała mocne bicie jego serca koło twarzy, poczuła

powoli ogarniający ją przypływ spokoju i sama

spróbowała go objąć. Oddychał głęboko, regularnie,

jego pierś unosiła się i opadała w stałym rytmie.

W końcu objął ją i Poppy zasnęła w mocnym uścisku.

Później - a może to był tylko sen? - poczuła usta

na swoich włosach, a kiedy sennie wymruczała jego

imię, przytulił ją mocniej.

Obóz naukowy zrobił na Poppy wrażenie. Był

zarówno integralną częścią dżungli, jak i klasycznym

przykładem osiągnięć na miarę dwudziestego wieku.

- Keir urządził ten obóz, zanim tu przybyliśmy

- wyjaśnił Alan Patterson, który ją wszędzie oprowa­

dzał. - To wspaniały gość. Szalenie trudno było

wszystko tutaj zorganizować, a on dokonał tego,

praktycznie sam jeden.

Alan był entomologiem i wszystko, co było związane

z projektem, wzbudzało jego niekłamany entuzjazm.

- Oto nasza kuchnia - wskazał na długi, bambusowy

stół przykryty jasnoniebieskim, impregnowanym

płótnem. Stało tam kilka gazowych palników, nad

nimi zaś, na bambusowej ramie wisiał rząd czarnych,

wyszczerbionych garnków. Za jadalnię służyły zwykłe

drewniane stoły i ławy, miejsca do spania także

były zasłane nieprzemakalnym materiałem.

Prawdziwym powodem do dumy były laboratoria

background image

naukowe, które mieściły się w stojących obok siebie

namiotach. Na stołach z niezastąpionego bambusa

znajdowały się: wszechstronna aparatura, słoje z prób­

kami, a także - co dziwniejsze - cały rząd komputerów,

podarowanych przez Thore Halliwell.

- Mamy tutaj generator prądu, który czasem do

nich podłączamy - wyjaśnił Alan widząc jej zdziwienie.

- Są najnowszej generacji. Nic więc dziwnego, że nie

brakuje nam chętnych do współpracy z Keirem

Traherne'm.

Pochwał pod adresem Keira było tyle, że Poppy

wkrótce miała ich powyżej uszu. Ód kiedy dotarli do

obozu zdawał się ją ignorować prawie i wcale się do

niej nie odzywał. Noc w jego ramionach nieco ją

onieśmieliła, lecz rano Keir był rześki i praktyczny,

jak zwykle. Równie dobrze mógłby spać z workiem

kartofli, pomyślała z goryczą.

Wcieliła więc w życie wcześniejsze postanowienie,

że zaprezentuje się jako prawdziwy zawodowiec. Przez

cały czas usilnie starała się nie zauważać Keira i tego,

co robi. Na szczęście nie miała z tym problemów, bo

wciąż była czymś zaabsorbowana. Fotografowała bez

przerwy. Naukowcy przy komputerach lub zajęci

badaniem rozmaitych próbek stanowili świetny mate­

riał zdjęciowy. Pilnowała, żeby należycie wyeks­

ponować sprzęt firmy oraz jej myśl techniczną

i pokazać to w najbardziej nieoczekiwany sposób.

Takie miała przecież zadanie. Dzięki temu sesja

fotograficzna była bardzo zabawna i kiedy tylko Keir

natknął się na nią, Poppy stała otoczona wianuszkiem

śmiejących się mężczyzn.

- Wszędzie powodujesz rozprzężenie - skarcił ją,

gdy na chwilę znaleźli się sami. - Nie jesteś tu po to,

żeby opowiadać kawały, tylko robić zdjęcia. Do tego

nie musisz chyba mieć naokoło wszystkich facetów

z głupkowatymi minami wpatrzonych w ciebie?

background image

Odłożyła obiektyw, który właśnie czyściła, i spojrzała

na niego.

- To niesprawiedliwe, co mówisz. Odpowiada im

moje towarzystwo. To, że ty nie chcesz ze mną

rozmawiać, nie oznacza, że nikt inny nie powinien

tego robić.

- Nie o to chodzi, że nie chcę. - Popatrzył na nią

gniewnie. - Mam tu sporo do zrobienia - oni także

- i bardzo ograniczony czas. Na wypadek, gdybyś

ostatniej nocy nie zauważyła, to dodam, że zaczęła się

już pora deszczowa i powinniśmy ze wszystkim się

spieszyć. Tobie zaś nie powinniśmy pozwolić nikogo

rozpraszać.

- Astrid, jak przypuszczam, nikogo nie rozprasza,

gdy pracuje?

- Oczywiście, że nie. Po prostu bierze się do roboty

i nie stwarza problemów. Ale ta metoda jest ci

całkiem obca.

Odwrócił się na pięcie i odszedł. Wykrzywiła się do

jego pleców. Cieszyła się, że następnego dnia pójdzie

z Alanem i Johnem Wyattem. Im mniej czasu spędzi

z Keirem Traherne'em, tym lepiej!

Jednodniowa wyprawa z Alanem i Johnem sprawiła

jej wielką przyjemność, zwłaszcza że tym razem nie

trzeba było dźwigać plecaka. Jednak czegoś brakowało.

Poppy zdała sobie sprawę, że jej myśli zaprząta Keir.

Po raz pierwszy od przyjazdu do Kamerunu szła bez

niego i był to prawdziwy szok, gdy odkryła, że tak

bardzo przyzwyczaiła się do energicznego, zdecydo­

wanego głosu, zarysu sylwetki i surowych rysów jego

twarzy.

Dotychczasowe zdjęcia udały się znakomicie, zwła­

szcza to, na którym John, z obojętną miną, trzymał

jadowitego węża. Zmęczeni, lecz zadowoleni i w świe­

tnych humorach, wrócili do obozu, tuż przed zmro­

kiem.

background image

- Mówiłeś, że wrócicie dwie godziny wcześniej!

- Keif z miejsca wystąpił z pretensjami.

- Poszliśmy trochę dalej - odparł lekko John.

- Uznaliśmy, że Poppy spodoba się widok z tego

stożka wulkanicznej skały.

- Poppy! - Keir prawie eksplodował. - Powinienem

się domyślić, że to ona się za tym kryje! Strasznie się

cieszę, że ma tyle energii, bo jutro musi pomaszerować

z powrotem do Adouaba. Nie będę tu marnował

czasu, żeby mogła sobie podziwiać widoki!

- Kręcił się w kółko przez cały dzień jak niedźwiedź,

którego boli głowa - zwierzył się jeden z botaników,

gdy Keir zniknął z pola widzenia. - O mało nie

skręcił Chrisowi karku, kiedy ten powiedział, że tak

cicho tutaj bez Poppy. - Uśmiechnął się do niej

pocieszająco. - Zwykle nie robi tyle hałasu, gdy ktoś

się spóźnia. Tym razem coś go chyba gryzie!

- Łatwo zgadnąć, o co chodzi - John rzucił Poppy

znaczące spojrzenie, ale nie zwróciła na to uwagi.

- Tak, rzeczywiście - odpowiedziała nieobecnym

głosem. Teraz, kiedy zapoznała się z całym projektem,

miała dużo lepsze wyobrażenie, o co w nim chodzi,

i poczuła do Keira przypływ sympatii, pomimo jego

szorstkości. Sprawy związane z organizacją takiego

obozu mogły już doprowadzić do rozpaczy, a przecież

Keir musiał jeszcze pokonać Ryana Saundersa z jego

planami - wszystko po to, aby zachować te lasy. Nic

dziwnego, że był taki zajęty!

Wszyscy chcieli, żeby Poppy została trochę dłużej,

lecz Keir był głuchy na te prośby. Wymaszerowali

z obozu następnego dnia wczesnym rankiem.

- Chcę dotrzeć do Adouaba jeszcze dzisiaj. To

dość daleki spacer, ale zakładam, że nie będziesz

tracić czasu na głupstwa i dojdziemy bez żadnych

kłopotów.

Narzucił karne tempo marszu i Poppy bez trudu

background image

zapomniała o tym, że poprzedniego dnia tęskniła za

jego towarzystwem. Wlokła się teraz mrucząc coś pod

nosem o wymuszonych spacerach. Miała cichą nadzieję,

że tym razem plecak będzie lżejszy, ponieważ zostawili

w obozie nie wykorzystane zapasy żywności, ale...

nadzieja jest matką głupich. Zamiast tego Keir nalegał,

żeby wziąć w drogę powrotną dotychczas zebrane

okazy, które należało skatalogować w Adouaba. Szli

dopiero godzinę, a ją już bolały ramiona i szyja. Czuła,

że i buty zaczęły niebezpiecznie ocierać pięty.

Keir zezwolił na jeden krótki odpoczynek. Poppy

zamierzała maksymalnie go wykorzystać. Wczoraj

rozumiała kłopoty Keira, ale na szczęście zdążyła już

o tym zapomnieć. Teraz zbuntowała się i zaczęła

wyjmować aparat.

- Co robisz? - spytał ostro.

- A jak ci się wydaje?

- Nie mamy na to czasu - zaczął, ale przerwała mu.

- Poprzednim razem obiecałeś mi, że spotkamy

jeszcze mnóstwo tych motyli, ale ten jest pierwszy,

jakiego widzę od tamtego czasu, i nie mam zamiaru

się ruszyć, dopóki nie zrobię zdjęcia. Nie masz wyboru,

po prostu musisz poczekać.

- Doskonale. - Keir opanował się z wyraźnym

wysiłkiem. - Ale nie za długo - wycedził przez

zaciśnięte zęby.

Trwało to długo. Poppy całe minuty kadrowała

ujęcie, a Keir zżymał się za jej plecami.

- Na miłość boską! - wypalił, kiedy kolejny raz

zmieniła obiektyw i zaczęła go regulować. - Dlaczego

nie zrobisz tego zdjęcia zwyczajnie? W tym czasie,

kiedy się tak bawisz, ten cholerny motyl po prostu

odleci.

- Tak właśnie będzie, jeśli się nie zamkniesz

- syknęła ze złością. - I przestań mi się tu miotać,

wystraszysz go.

background image

- Co za strata czasu - mruknął, bliski wybuchu

i odsunął się.

Poppy zdołała w końcu skadrować ujęcie i w nagrodę

wyszło wspaniałe zdjęcie motyla. Siedział bez ruchu,

a światło słoneczne tworzyło ciekawe refleksy na jego

skrzydłach.

- Jeśli już skończyłaś - odezwał się lodowato Keir

- to może wreszcie pójdziemy? A może chciałabyś

spędzić następną godzinę uwieczniając tego żuka?

- Gdzie? - Poppy rozejrzała się z ciekawością.

- Nigdzie - a teraz się pośpiesz!

- Zawsze tak strasznie gonisz - odparła, chowając

aparat rozmyślnie powoli, żeby mu dokuczyć. - Wprost

uwielbiasz liczyć czas. Czemu tego wszystkiego nie

odpuścisz i nie wrócisz do domu? Będziesz tam mógł

się zamartwiać, czy zdążysz na metro, szósta piętnaście

ze stacji Waterloo? Jestem pewna, że byłbyś tam

znacznie szczęśliwszy.

- A ty, czemu się w wreszcie nie zamkniesz i nie

ruszysz z miejsca? - Odpłacił jej pięknym za nadobne.

Dlaczego zawsze jest taki opryskliwy? Patrzyła

spode łba na jego plecy, gdy szybko szedł przed nią.

W drodze do obozu wydawało jej się, że lubi go coraz

bardziej, ale od tamtego wieczoru, przy ognisku, stał

się chyba jeszcze bardziej rozdrażniony. I co z tego,

że ma na głowie kłopoty? To nie wystarczający powód,

żeby na nią krzyczeć i traktować jak powietrze tylko

dlatego, że była uprzejma dla innych.

Keir Traherne jest najbardziej niedorzecznym,

nietolerancyjnym i niemiłym człowiekiem, jakiego

kiedykolwiek spotkała, powtarzała sobie w kółko.

Jednak w miarę, gdy godziny mijały, ta sympatyczna

rozrywka bawiła ją coraz mniej, za to coraz bardziej

bolały stopy. Buty obcierały, a każdy palec był

spuchnięty jak bania. Szła teraz wyłącznie siłą woli.

Każdy krok był dla Poppy torturą, ale postanowiła,

background image

że nie da Keirowi satysfakcji. Już on by na pewno

wymyślił stosowny komplement. Była całkiem pewna,

że Astrid nigdy nie miewa pęcherzy.

Pochyliła głowę i skoncentrowała się na ostrożnym

stawianiu kroków, ale zaraz niechący wpadła na

Keira, który zatrzymał się i niecierpliwie na nią czekał.

- Poppy! - Przytrzymał ją, gdy się zachwiała,

i głos zmienił mu się natychmiast. - Dlaczego idziesz

w taki sposób? Zrobiły ci się bąble? - Spojrzał

w udręczone oczy.

Przytaknęła bez słowa.

- Pokaż. - Lekko zrzucił plecak i posadził ją na

nim. Przyklęknął obok i zdjął jej buty. Stopy były

otarte do krwi i pokryte pęcherzami. Drgnęła, gdy

delikatnie ich dotknął.

- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - zapytał.

Wzruszyła bezradnie ramionami. Usiłowała nie

płakać.

- Tak strasznie się spieszyłeś - wydusiła cicho.

- Moglibyśmy tego uniknąć, gdybym wiedział

wcześniej. - Troskliwy wyraz twarzy przeczył szorst­

kiemu tonowi jego głosu. Wyciągnął apteczkę i położył

na najgorsze miejsca opatrunek z maścią cynkową.

- Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale niestety, nic

więcej nie mogę teraz zrobić. Odpocznij trochę, zanim

włożysz buty. Pogrzebał w kieszeni i wyjął garść

słodyczy. - Zjedz, to ci podniesie poziom cukru we

krwi. Odwinął cukierek i włożył do ust, które otworzyła

posłusznie jak dziecko. Prostota tego gestu była tak

kojąca, że poczuła, jak łzy same napłynęły do oczu.

Keir usiadł obok i popatrzył na jej zrezygnowaną

minę:

- Biedna Poppy. Chyba cię za bardzo popędzałem,

co?

Spojrzała na niego, zdziwiona tą nieoczekiwaną

nutą skruchy.

background image

- Myślę, że nie jesteś przyzwyczajony do takiej

kuli u nogi jak ja.

Skupił się na odwijaniu kolejnego cukierka.

- Rzeczywiście, muszę przyznać, że nigdy jeszcze

nie spotkałem kogoś takiego, jak ty. - Złożył sta­

rannie papierek i schował do kieszeni. - Nie po­

winienem być taki ostry, ponieważ to wszystko

jest dla ciebie zupełnie nowe. Przepraszam. Na

ogół nie zachowuję się w ten sposób. - Uśmiechnął

się. - Z jakiegoś powodu wydobywasz ze mnie

wszystko, co najgorsze.

Byłoby lepiej, gdyby nie uśmiechał się w ten sposób,

pomyślała. Niedawno przecież zdołała sobie wmówić,

że jest przykrym człowiekiem. Lecz uśmiech Keira

Traherne'a stał w zupełnej sprzeczności z jego surowym

wyglądem. Był nieoczekiwanie atrakcyjny, pełen ciepła

i czarodziejskiego wdzięku. Tak jak poprzednio

stwierdziła, że jej niechęć z wolna ustępuje. Przed

chwilą była jeszcze pełna wrogości, teraz znów czuła

przypływ zdradzieckiego przyciągania. Mogła się

zmuszać do chłodu i neutralności, ale wystarczył

jeden uśmiech i wszystkie solenne obietnice okazywały

się nierealne. Cóż takiego było w tym człowieku, że

wprawiał ją w tę huśtawkę nastrojów?

- Ja też byłam dosyć trudna - mruknęła.

- Jeszcze jak - zgodził się radośnie. - Może oboje

powinniśmy teraz bardziej się starać?

- Chyba tak - nie mogła się nie uśmiechnąć i przez

chwilę zapomniała o sfatygowanych nogach.

- Nie chciałbym już cię męczyć, ale wciąż mamy

przed sobą kawałek drogi. - Wstał i pomógł jej się

pozbierać. Miał silne, chłodne ręce i Poppy z trudem

opanowała chęć, by się do nich nie przytulić. Lekko

ścisnął jej dłoń i zaraz puścił.

- Jak tam twoje nogi?

- No cóż... - Spróbowała zrobić krok. - Wygląda

background image

na to, że wciąż są nogami. Sięgnęła po plecak, ale

Keir ją ubiegł.

- Ja go wezmę. Ty po prostu skoncentruj się na

chodzeniu.

- Nie możesz przecież nieść dwóch plecaków

- spojrzała na niego zdumiona.

- Czemu nie? - Podregulował paski swojego,

a następnie zarzucił sobie jej plecak tak lekko, jakby

był zupełnie pusty. - Idź przodem.

Poppy szła o wiele lżej bez ciężaru na plecach, lecz

stopy dawały się coraz bardziej we znaki i każdy krok

sprawiał dojmujące cierpienie. Czuła, że robi jej się

słabo z wysiłku, ale Keir jak mógł dodawał jej otuchy.

Kiedy zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz, prawie

się załamała. Odpoczywali przez chwilę. Nie będę

płakać, nie będę płakać, powtarzała sobie niezliczoną

ilość razy.

- Stąd mamy do domu tylko pół godziny. Mogę

cię wziąć na ręce i zanieść. Plecaki zostawimy pod

krzakami i jutro je zabiorę.

- Nie. Skoro doszłam aż tutaj, to pokonam jeszcze

ten kawałek, prosto aż do łóżka.

- Grzeczna dziewczynka. - Uśmiech Keira, widocz­

ny w mroku, był dostateczną nagrodą.

Nigdy jeszcze nie witała domu z taką radością.

Gabriel zapalił światła, które wabiły ich z daleka.

Ostatni kawałek drogi pokonali w ulewnym deszczu

i kiedy dotarli wreszcie na werandę, byli przemoknięci

do suchej nitki. Poppy z trudem dowlokła się do

bambusowego krzesła i padła na nie, zupełnie wykoń­

czona. Przez dłuższy czas nie była w stanie się ruszyć,

wpatrzona bezmyślnie w jeden punkt. Jej zielone oczy

były ogromne na tle bladej, wycieńczonej twarzy.

Woda z mokrych włosów spływała po policzkach

i nosie, a całe ciało łaknęło wypoczynku.

Keir pomyślał o wszystkim. Szybko zdjął plecaki,

background image

wyjaśnił co trzeba Gabrielowi, przyniósł ręcznik

i energicznie zaczął wycierać jej włosy, nie zważając

na ciche protesty.

Pomasowała czerwone ucho.

- Musiałeś być taki brutalny?

- Nie mów głupstw - odparł rześko. Osuszył ostatnie

krople wody na jej twarzy i szyi i wręczył szklankę

z potężną porcją whisky. - Masz, wypij to.

- Nie lubię whisky - wykrzywiła się z obrzydzeniem,

ale Keir był nieubłagany.

- Nie szkodzi, wypij. Dobrze ci zrobi.

Pociągnęła ostrożnie mały łyczek, potem drugi, bo

Keir stał nad nią i pilnował. Zaczęła kaszleć i krztusić

się, ale rozchodzące się ciepło było bardzo przyjemne,

więc z wdzięcznością wypiła jeszcze trochę.

Keir siadł naprzeciwko z łokciami opartymi na

kolanach. W zamyśleniu obracał w dłoniach swoją

szklankę. Mokra koszula przylgnęła do jego ciała,

wyraźnie podkreślając zarys silnej sylwetki. Poppy

nie widziała jego oczu, tylko zdecydowaną linię nosa

i wyraźne kości policzkowe. Na czoło opadł mu

kosmyk mokrych włosów.

Nagle spojrzał w górę i napotkał jej wzrok. Jak

zwykle jasnoszare oczy zadziwiały kolorem na tle

opalonej twarzy. Poppy poczuła się, jakby widziała

go po raz pierwszy w życiu. Wszystko było takie

wyraziste: ciemne włosy, puls drgający miarowo na

szyi, drobniutkie zmarszczki w kącikach oczu. Pragnęła

wyciągnąć rękę i dotknąć go.

W pokoju było bardzo cicho pomimo deszczu,

uderzającego miarowo o dach, i pomruków generatora.

Keir uśmiechnął się, a nią zawładnęła nagle jedna,

jedyna myśl:

Kocham cię.

Spadło to na nią jak grom, lecz było takie prawdziwe

i oczywiste, że przez krótką, przerażającą chwilę

background image

sądziła, że powiedziała to na głos. Ale nie było żadnej

reakcji - Keir siedział bez ruchu z wzrokiem utkwio­

nym w swoją whisky.

- Jak się teraz czujesz?

Radosna, szczęśliwa, zachwycona, zakochana.

- Całkiem dobrze - odparła, zaszokowana dźwię­

kiem własnego głosu.

- W takim razie lepiej weź szybki prysznic, a potem

opatrzę ci stopy. Dasz radę stanąć o własnych siłach?

Podniosła się sztywno i drgnęła, bo bąble gwałtownie

zaprotestowały. Nogi jej się trzęsły i nie wiedziała

dlaczego? Ze zmęczenia, a może dlatego, że Keir

podtrzymywał ją za łokieć?

- Dasz sobie radę sama z tym myciem, czy mam ci

pomóc? - Ogniki rozbawienia błysnęły mu w oczach,

gdy dotarli do łazienki.

- Jakoś sobie poradzę - mruknęła, ale sugestia

w jego głosie podziała. Stała pod prysznicem usiłując

nie deptać po własnych bąblach, a imaginacja pod­

suwała jej obraz Keira, który mydli ją silnymi,

delikatnymi rękami... Na myśl o tym poczuła, że cała

się rozpala.

Dosyć! Usiłowała się uwolnić od wyskoków swojej

wyobraźni. Musi się jakoś opanować. Z pewnością

nie mogła zaprzeczyć, że go kocha, ani sobie wmówić,

że to tylko fizyczna fascynacja. To, co przeżywała,

było jak prawdziwe objawienie - w jednym krótkim

momencie zrozumiała swoje uczucia i reakcje. Wszys­

tko było takie oczywiste.

Nie mogła tego powiedzieć o uczuciach Keira. Nic,

co go dotyczyło, niestety nie było tak oczywiste,

stwierdziła z ciężkim westchnieniem.

Owinęła się ręcznikiem i z trudem podreptała do

pokoju, gdy Keir pojawił się w drzwiach swojej

sypialni. Zdjął już mokrą koszulę i Poppy z trudem

oderwała wzrok od jego nagiej piersi.

background image

- Zostawiłem ci na łóżku bluzę i sarong. Teraz się

szybko wykąpię, a potem zrobię ci opatrunek.

Ubierając się słyszała, jak pogwizdywał pod prysz­

nicem. Koszula i sarong, który zawiązała w talii były

przyjemnie suche i wygodne, ale tworzyły strój mało

elegancki. A Poppy marzyła teraz o czymś naprawdę

ładnym. Może wtedy Keir wreszcie zauważyłby kobietę,

a nie wieczny kłopot?

„Potrafisz człowieka doprowadzić do szaleństwa".

Tak właśnie powiedział po tym, jak ją pocałował

tamtego wieczoru. Lecz Keir Traherne nie był czło­

wiekiem, który lubi być rozkojarzony i zdenerwowany,

przypomniała sobie surowo. Z pewnością wolał

spokojne, uporządkowane życie z dziewczyną taką

jak Astrid, która nigdy nie będzie mu się sprzeciwiać,

irytować go i rozkojarzać.

Myśl o nich razem sprawiła, że poczuła się naprawdę

nieszczęśliwa. Podniosła szklankę, jednym haustem

wypiła swoją whisky i natychmiast się zakrzusiła.

- Powinnaś się tym delektować, a nie wlewać prosto

do gardła! - W głosie Keira słychać było rozbawienie,

gdy komentował rezultat jej poczynań.

Odwróciła się, zła na siebie. Że też musiał ją tak

przyłapać! Sam wyglądał jak zwykle nienagannie,

zupełnie nie jak ktoś, kto przez cały dzień dźwigał

dwa plecaki.

- Siądź i pokaż stopy. Bolą?

- Bolą - przyznała, wciąż pokasłując i posłusznie

usiadła, gdzie kazał. Keir usiadł po turecku na­

przeciwko i delikatnie ujął jej stopy w dłonie. Zadrżała,

więc spojrzał na nią z troską.

- Ciągle zimno? Chyba nie - po tej ilości whisky!

- Nie, tylko... po prostu przeszedł mnie dreszcz, to

wszystko. - Popatrzyła na niego wyzywająco.

Uniósł brew, ale nic nie powiedział. Przysunął

plastykową miskę z wodą i kazał jej włożyć nogi.

background image

- To tylko słona woda - wyjaśnił.

Poppy ostrożnie opuściła nogi i natychmiast pod­

skoczyła z okrzykiem bólu, gdyż sól wgryzła się

w bąble.

- No, no, tylko bez histerii. - Zdecydowanie

popchnął jej kolana w dół. - Zostań tak przez parę

minut. Najgorsze będzie później - ostrzegł.

Minęły chyba wieki, zanim wyjął jej nogi i położył

sobie na kolanach, na rozłożonym wcześniej ręczniku.

Patrzyła, jak wycierał je do sucha delikatnymi ruchami,

niemal z czułością. A może to były tylko jej pobożne

życzenia?

- Czy będę jeszcze kiedykolwiek chodzić, doktorze?

- spytała kpiąco zbolałym tonem.

- Dziwię się, że w ogóle myślisz o chodzeniu po

dzisiejszym dniu - odparł, masując palcami jej kostki.

- Mogło być naprawdę przyjemnie, gdyby nie te

moje beznadziejne nogi.

- Następnym razem podejmiemy środki zaradcze,

ale zanim znów gdzieś pomaszerujemy, przez parę

dni nigdzie się nie ruszysz. Twoje stopy wymagają

dłuższego wypoczynku. - Wziął jakiś specyfik. - To

będzie trochę bolało.

Łypnęła podejrzliwie:

- Co to takiego?

- Jodyna. - Mocno trzymał stopę i zdecydowanie

spryskiwał bąble dezynfekującym płynem. Poppy

o mało nie wyskoczyła ze skóry, tak piekło. Kiedy

skończył, oczy miała załzawione i dyszała, jak ryba

wyjęta z wody. Warto było cierpieć, pomyślała, gdy

pieszczotliwie pogładził jej włosy.

- Już po wszystkim - odezwał się krótko.

- Strasznie mi przykro, jeśli trochę pogmatwałam

twoje plany - przeprosiła, gdy odzyskała mowę.

- Od twojego przyjazdu, Penelopo, zdołałem się

nauczyć przynajmniej jednego - nie robić żadnych

background image

planów, gdy jesteś w pobliżu, ponieważ każdy sen­

sowny i logiczny układ na pewno weźmie w łeb.

- Przepraszam. - Zwiesiła smutno głowę. - Guy

opowiadał mi, ile miałeś kłopotów z tamtymi dwiema

kobietami podczas poprzedniej ekspedycji/Naprawdę

nie chciałam być taka jak one.

- Nie jesteś taka jak one. - Coś w jego głosie

sprawiło, że Poppy wyprostowała się i spojrzała

pytająco. - Jesteś kłopotem innego rodzaju... Zupełnie

innego rodzaju - dodał w zamyśleniu.

Poczuła suchość w gardle. Te słowa mogły kryty­

kować, ale blask w jego oczach sprawił, że serce

uderzyło jej mocniej w przypływie nadziei. Nadzieja

przeszła w pełne niewiary oczekiwanie. Nagle wstał

i wziął ją na ręce.

- Co robisz? - wyszeptała.

- Zabieram cię do łóżka - powiedział cicho. - Wiem,

przysięgałaś sobie, że dojdziesz tam samodzielnie, ale

potraktuj to jako drobną skazę na honorze.

To nie było to, o czym przed chwilą marzyła.

Kiedy położył ją do łóżka i cicho zamknął za sobą

drzwi, prawie zapomniała o bolących stopach. Może

sobie udawać, ile chce, że jest taki szorstki. To

nieprawda. Dzięki tej długiej drodze, którą pokonali

razem, Poppy zrozumiała, że za fasadą szorstkości

kryje się ktoś zupełnie inny, człowiek delikatny

i troskliwy, o czułych rękach i uśmiechu, którym ją

ciągle zdobywał. Człowiek, który z pewnością nie jest

tak obojętny, jak chciałby, żeby o nim myślano.

Stopy pulsowały boleśnie, ale Poppy uświadomiła

sobie, że z chęcią maszerowałaby jeszcze jeden dzień,

żeby tylko Keir znów patrzył na nią w ten szczególny

sposób.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Astrid nie była zachwycona, gdy następnego dnia

zobaczyła Poppy siedzącą na werandzie z nogami na

poręczy. Nagana zawarta w jej spojrzeniu była

oczywista. Astrid wyglądała jak zwykle nieskazitelnie.

Miała na sobie zestaw w kolorze khaki - bluzkę bez

rękawów i spodnie z plecionym paskiem. Jakim cudem

jej spodnie nigdy się nie gniotą, zastanawiała się

Poppy. Ona po prostu chyba nigdy nie siada, stwier­

dziła ponuro.

- Czy Keir nie zamierzał zabrać cię do obozu

numer trzy? - spytała Astrid.

- Mieliśmy taki zamiar, ale wysłałem tam Guya.

- Na szczęście Keir stanął w drzwiach i odpowiedział

jej na pytanie. - Po wczorajszej wędrówce Poppy nie

bardzo może chodzić.

- Nie może chodzić? A to dlaczego?

- Eee... zrobiły mi się bąble - wyjąkała Poppy. Że

też ta Astrid zawsze sprawiała, że ona czuła się przy

niej, jakby miała sześć lat.

- Bąble! - Pogarda w głosie była oczywista.

- Nie powiesz mi, że parę bąbelków potrafi odstawić

cię na bok?

- To coś więcej niż parę bąbelków. - Keir skrzywił

się. - Jej stopy są w strasznym stanie i nie chcę, żeby

gdziekolwiek chodziła jeszcze przez dzień lub dwa.

- Keir przybrał nieświadomie ton człowieka chronią­

cego swoją własność i ta szczególna nuta wyraźnie

zaniepokoiła Astrid. - A poza tym - kontynuował

- i tak mam zamiar skończyć sprawozdanie dla

background image

ministerstwa. Nie można pozwolić, żeby Ryan Saun-

ders nas załatwił.

Poppy kompletnie zapomniała o Ryanie Saundersie,

pochłonięta swoimi uczuciami dla Keira. Zauważyła

zacięty wyraz na jego twarzy i była zadowolona, że

nie wspomniała o tamtym przelotnym spotkaniu

z Ryanem.

- Oczywiście, Keir, masz rację - przyznała jak

zwykle Astrid. - Wielka szkoda, że Penelope marnuje

czas, skoro przyjechała tutaj na tak krótko.

- Im szybciej zagoją się jej nogi, tym szybciej

będzie mogła wziąć się do roboty - odparł krótko.

I tym szybciej wyprawimy ją do domu, ponuro

dodała w myśli Poppy.

Astrid przyszło do głowy chyba zupełnie to samo.

- Guy mógłby ją gdzieś zabrać, kiedy wróci

- zasugerowała. - Skończyłbyś w spokoju sprawo­

zdanie. - Zerknęła na Poppy, która wysunęła pod­

bródek i twardo wytrzymała jej spojrzenie.

- Zobaczymy. - Nie wyglądało na to, że się zgodził.

- Tak czy owak, ja muszę lecieć. - Astrid szybko

odzyskała zwykłą aktywność. - Nie możemy wszyscy

siedzieć bezczynnie cały dzień. Opracuję listę dostaw

dla obozów i skończę przepisywać sprawozdanie Johna.

- Spojrzała na Poppy zadowolona z siebie - wzoru

wydajności i chodzącej rzetelności.

Ona jest naprawdę nie do wytrzymania, pomyślała

Poppy z niechęcią, gdy Astrid już wyszła. Czy ten

Keir nie widzi, jaka jest okropna?

- Użyteczna kobieta - skwitował Keir. - To był

cały jego komentarz. Spojrzał na Poppy jakby z pewną

irytacją. - Mam dzisiaj masę pracy i doceniłbym,

gdybyś została tutaj. Nie chcę cię ani słyszeć, ani

widzieć i nie wolno ci, powtarzam - nie wolno

- nigdzie tu drepać. Czy to jasne?

- Może lepiej, dla pewności, daj mi to na piśmie.

background image

- Sądząc po twoim zachowaniu w Mbuka, nie

mam powodów wierzyć, że zrobisz tak, jak ci się

mówi - odparował.

- Nawet nie będziesz wiedział, że tu jestem - po­

wiedziała wyniośle.

Pół godziny później coś huknęło. Keir aż podskoczył,

odwrócił się od komputera i zobaczył, że Poppy gapi

się na stolik, który przewróciła tuż za jego plecami.

Właśnie miała zamiar przemknąć się obok niego

całkiem cicho ale trochę jej to nie wyszło.

- Co ty tutaj wyrabiasz? - zapytał złowrogo.

Zdołała już ustawić stolik i schyliła się, żeby

pozbierać papiery, które leżały przedtem równo

ułożone.

- No, pomyślałam sobie, że nie będzie ci prze­

szkadzać, jeśli się wślizgnę i wezmę coś do czytania.

- Ty to nazywasz wślizgnięciem? Stado słoni gnające

w popłochu nie przeszkodziłoby mi bardziej!

- Przepraszam, ale... och! - Plik papierów wyleciał

jej z rąk i rozsypał się tym razem po całej podłodze.

- Na miłość boską, zostaw je. Dość już szkody

narobiłaś! - Wyrwał kilka ostatnich arkuszy, które

jeszcze miała w ręku.

- Przepraszam - powiedziała pokornie. - Naprawdę

nie chciałam ci przeszkadzać.

- Wierzę, że nie chciałaś, ale i tak ci się nie udało.

Jest chyba ze czterdziestu lub pięćdziesięciu ludzi

zaangażowanych w ten projekt i wszyscy razem wzięci

nie potrafią tak zamącić, jak ty jedna!

- Strasznie mi przykro - powiedziała jeszcze raz.

- Wiem, że nie powinieneś się rozpraszać.

- Zgadza się - przyznał, po krótkiej chwili. Prze­

jechał dłonią po włosach i spojrzał na nią spode łba,

jakby sobie nagle przypomniał, dlaczego jest taki zły.

- A co ty w ogóle tutaj robisz? Chyba ci kazałem

siedzieć na werandzie?

background image

- Zaraz tam pójdę, tylko wezmę jakąś książkę.

Poddał się. Westchnął, i zrezygnowany potrząsnął

głową, odwracając się do biurka. Uznała, że cisza

oznacza zgodę, więc podreptała do regału z książkami

i przejechała palcem po ich grzbietach. Wszystkie są

dla mnie za ambitne, pomyślała żałośnie. Przydałoby

się coś lżejszego. Wygląda na to, że będzie musiała

nieco rozwinąć własną mózgownicę.

Bez większego entuzjazmu zaczęła wyciągać „His­

torię Afryki Zachodniej", gdy jej wzrok przyciągnęło

znajome nazwisko. „Drzewa lasów tropikalnych"

- napisał K. D. K. Traherne.

- Czy to ty?

Keir spojrzał znad komputera i mruknął potakująco.

Przerzuciła kilka stron. Książka była ilustrowana

przepięknymi, lśniącymi fotografiami, które z miejsca

przyciągnęły jej uwagę. Popatrzyła na nie fachowym

okiem. Na odwrocie okładki zobaczyła zdjęcie Keira

- wyglądał na nim znacznie młodziej, lecz w spojrzeniu

miał ten sam błysk chłodnego intelektu.

- Nie wiedziałam, że jesteś światową wyrocznią

w dziedzinie drzew tropikalnych!

Keir nosił do czytania okulary w rogowej oprawie,

które nadawały mu poważny wygląd. Zdjął je teraz

i znużonym ruchem potarł czubek nosa.

- To było wtedy, gdy nikt nie przeszkadzał mi

w pracy.

- Co oznaczają litery D. K.?

- Co takiego?

- Tu jest napisane K. D. K. Traherne. Zastana­

wiałam się, co oznacza D. K.?

- David Knighton. Czy teraz zechciałabyś się

zamknąć i pozwolić, żebym dalej pracował?

Poppy miała ochotę jeszcze pytać. Nic nie wiedziała

o jego rodzinie i skąd pochodził, a chciała wiedzieć

o nim wszystko. Zaś wszystko, co wiedziała, to tyle,

background image

że go kocha. Ale wyraz jego twarzy, gdy już otwierała

usta, by zadać kolejne pytanie, sugerował, że nie

powinna zbytnio kusić losu. Wróciła na werandę

i wzięła się za czytanie.

Książka okazała się wyjątkowo przystępnie napisana

i zawierała kwintesencję wiedzy z dziedziny, o której

traktowała. Poppy czytała ją z prawdziwą przyjem­

nością. Potem jednak jej myśli powróciły do Keira.

Przez okno widziała tył głowy pochylonej nad kla­

wiaturą komputera. Siedział spokojny i zaabsorbowany

pracą. Gdyby to ona sama potrafiła tak się ze

wszystkiego wyłączyć i skoncentrować tylko na tym,

co robi. Może wtedy jej życie nie byłoby takie narwane

i może - może - Keir potrafiłby ją pokochać.

Zaczęła snuć marzenia. Jak za dotknięciem różdżki

zmieniała się w nich w osobę praktyczną, lecz kobiecą,

podporządkowaną pracy, lecz wyrafinowaną, utalen­

towaną, lecz skromną. Nawet Keir nie zdołałby się

oprzeć takiej kobiecie. Zakochałby się bez pamięci,

poprosił, by została jego asystentką, a potem...

Gwałtownie przerwała swoje rozmyślania. Przecież

Keir ma już asystentkę, która jest tym wszystkim,

czym ona, Poppy, nigdy nie będzie, przypomniała

sobie ponuro. Byłoby głupotą o tym nie pamiętać.

- Można wiedzieć, gdzie to się wybierasz?

Poppy usiłowała wysunąć się z domu cichutko

i teraz zastygła przyłapana w drzwiach. Ma oczy

z tyłu czy co?

- Och, po prostu wychodzę na powietrze - odparła

lekko.

- A dokładnie, gdzie na powietrze? - spytał

podejrzliwie.

- Gabriel obiecał zabrać mnie na targ.

- Naprawdę? A czy twoje stopy nie powinny

przypadkiem odpoczywać?

background image

- Mają się już o wiele lepiej, naprawdę, Keir.

A poza tym zwariuję, jeśli dłużej będę musiała tak

siedzieć! - Uśmiechnęła się przymilnie. - Tylko na

targ, Keir - to przecież nie wędrówka po dżungli!

- Cóż, jeśli bąble rzeczywiście się zagoiły - znów

ujął długopis. - W takim razie zabiorę cię dziś po

południu do szefa.

- Do szefa policji? - zawołała przerażona.

- Nie, tym razem nie pójdziesz na policję - wyraźnie

go to rozbawiło - chyba, że planujesz jakiś dziki

wyskok na targowisku. Nesoah jest wodzem tutejszego

plemienia. To człowiek, który wie wszystko. Na pewno

będzie wiedział o twoich bąblach. Nie zdziwiłbym się,

gdyby wiedział nawet, ile razy, od kiedy tu jesteś,

miałem ochotę cię udusić.

Ciekawe, czy wie także, że się w tobie zakochałam?

- pomyślała i odwróciła się raptownie, żeby nie mógł

tego wyczytać z wyrazu jej twarzy.

- Jeśli tyle o mnie wie, to po co właściwie chce

mnie poznać?

- O ile rzeczywiście wie wszystko, to pewnie nie

chce - odparował sucho - ale to taki zwyczaj, że

przedstawia się każdego przybysza, więc lepiej chodź­

my. Wódz jest tu wpływową osobistością i dobrze go

mieć po swojej stronie. Reprezentuje miejscową

społeczność, a jego opinia może zaważyć na decyzji

ministra, czy zezwoli nam na kontynuowanie badań.

Zapamiętaj to dobrze i postaraj się zrobić na nim

dobre wrażenie.

Obejrzał ją krytycznie - białe spodnie znów były

beznadziejnie brudne i jakimś cudem zdołała też

wystrzępić koszulę.

- Może powinnam kupić sobie nowe ubranie? Czy

wódz spodziewa się, że będę bardzo elegancka?

- Sądzę, że to zupełnie niemożliwe, gdy chodzi

o ciebie. Poza tym to nie Paryż.

background image

Ranek spędzony na targowisku sprawił jej wielką

przyjemność. Targ był mniejszą i bardziej kameralną

wersją tego, który widziała w Mbuka, lecz podobnie

jak tamten tętnił życiem, hałasem i kolorami. Ta

znajoma atmosfera szybko poprawiła jej humor

i Poppy zapomniała o dotychczasowym przygnębieniu.

Podniecona i uśmiechnięta, chłonęła każdy szczegół

i wkrótce była zaprzyjaźniona ze wszystkimi straga-

niarzami. Z prawdziwą radością zabrała się do

fotografowania tej malowniczej scenerii i zużyła na

zdjęcia całą rolkę filmu. Zdołała skłonić Gabriela,

żeby pomógł jej wytargować cenę na ubiór w miejs­

cowym stylu. Tkanina była w seledynowo-żółte wzory

i choć nie przypominała niczego od Chanel czy Diora,

to jednak Poppy zamarzyła, by wreszcie włożyć coś

nowego. Jasne, żywe kolory od razu wpadły jej w oko.

Gabriel targował się wspaniale i cena okazała się

przystępna. Poppy odliczyła kilka wymiętoszonych

banknotów, a sprzedawca starannie owinął suknię

w gazetę i przewiązał sznurkiem. Wracała do domu

huśtając wesoło paczkę, paplając i śmiejąc się z Gab­

riela. Żadne z nich nie rozumiało nawet połowy tego,

co mówiło drugie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało.

Keir wciąż siedział pogrążony w pracy przy kom­

puterze i Poppy usiłowała przemknąć na palcach. Nie

udało się.

- Zupełnie nie wiem, dlaczego teraz starasz się być

cicho - powiedział opryskliwie. - Ryczeliście z Gab­

rielem ze śmiechu przez całą drogę. Mogę wiedzieć,

co was tak ubawiło?

- Och, naprawdę nie wiem - odparła radośnie.

- Po prostu było świetnie.

- Czy od tej chwili zdołasz być cicho?

Wykrzywiła się za jego plecami i umknęła do

swojego pokoju. Zabolała ją ta szorstkość i czuła się

rozdarta dwoma sprzecznymi uczuciami. Z jednej

background image

strony pałała oburzeniem, że można ją tak traktować,

z drugiej zaś miała po prostu ochotę objąć go i scałować

złość z jego twarzy.

Myślała o tym wszystkim przymierzając swój nowy

strój. Zawsze sądziła, że jeśli się zakocha, to w kimś

doskonałym. W kimś, kto ją też uzna za doskonałą.

Nic nie mogło być dalsze od prawdy. Westchnęła.

Keir nie zaakceptuje jej nawet i za milion lat. No, ale

jemu też daleko do ideału. Był opryskliwy, porządnicki

i grymaśny. Wciąż się złościł. Był nietolerancyjny

i denerwujący. I nawet nie był przystojny.

Lecz na myśl o nim serce samo zaczynało bić

szybciej.

Okręciła się przed lustrem. Gdyby tak mogła sobie

wmówić, że to tylko pociąg fizyczny. Co innego,

gdyby chodziło o Ryana Saundersa. Był o niebo

przystojniejszy niż Keir... Choć właściwie nie mogła

sobie przypomnieć, jak wyglądał. Za to pamiętała

każdy najdrobniejszy szczegół twarzy Keira, widziała

go, jakby stał tuż obok.

Wkrótce pozostanie mi tylko wizerunek utrwalony

w pamięci, pomyślała.

Rozpaczliwie usiłowała skupić się na ubraniu. Nie

należy wszystkiego tak brać sobie do serca. Parę razy

odniosła wrażenie, że Keir ją chyba lubi. Szczególnie

po tym okropnym marszu przez dżunglę. Może gdyby

później była spokojna i niekłopotliwa, Keir popatrzyłby

na nią innym okiem?

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i straciła

resztę odwagi. Jeśli miała zamiar być spokojna

i niekłopotliwa, to nie mogła wybrać gorzej. Krzykliwe

kolory działały odstręczająco, a Keir nie znosił takich

rzeczy.

Niestety było za późno, żeby wymyślić coś innego.

Po lunchu zaprezentowała się w nowej sukni i zdener­

wowana tylko czekała na złośliwe uwagi.

background image

Przez chwilę nic nie mówił. Wodził po niej wzrokiem,

przyglądając się, jak kolorowy materiał uwypuklał

walory wysokiej, smukłej sylwetki i podkreślał zieleń

oczu.

- To niezwykłe - powiedział w końcu i uśmiechnął

się. - Zadziwiająco do ciebie pasuje.

Wódz mieszkał w prostym, drewnianym budynku

i był potężnym, siwiejącym mężczyzną. Przywitał się

jowialnie z Keirem i z zainteresowaniem przyjrzał

Poppy. Komplement Keira wprawił ją w doskonały

humor, więc uśmiechnęła się pogodnie, a wódz chwycił

jej dłoń w swoją wielką łapę i serdecznie potrząsnął.

W chacie było ciemnawo, lecz po chwili oczy przy­

zwyczaiły się do panującego tu mroku. Poppy zoba­

czyła, że wnętrze było umeblowane drewnianymi

sprzętami, a gliniana podłoga sucha i starannie

zamieciona.

Wódz poprosił ich, by usiedli, krzyknął coś i zaraz

zjawił się młodszy mężczyzna z butelką i kilkoma

szklankami.

- Co to jest? - spytała Keira szeptem, poczęstowana

mętnym, różowawym płynem, który wzbudził jej

podejrzenia.

- To wino palmowe - odpowiedział równie cicho.

- Wódz poczuje się obrażony, jeśli odmówisz, ale na

miłość boską, nie pij tego zbyt dużo.

Pachniało obrzydliwie. Pociągnęła mały, ostrożny

łyczek i z ulgą stwierdziła, że w smaku było o wiele

lepsze, niż sugerował zapach. Chata wypełniała się

stopniowo zaciekawionymi mężczyznami i wyglądało

na to, że Keir zna większość z nich. Rozmawiał

przyjacielsko i robił wrażenie, że czuje się tu jak

u siebie. Szkoda, że do niej nie uśmiechał się z taką

łatwością.

Poczuła nagle przypływ nieoczekiwanej tęsknoty

i bezwiednie głośno westchnęła. Zupełnie jak gdyby

background image

usłyszał ją przez ogólny rozgardiasz, Keir podniósł

głowę i ich oczy przelotnie się spotkały. Poppy

odwróciła wzrok, łyknęła spory haust wina i szybko

sięgnęła po aparat.

- Czy mogę zrobić ci zdjęcie? - spytała wodza,

który z przyjemnością zgodził się pozować. Potem

oczywiście musiała sfotografować wszystkich po kolei,

a wódz nalegał, by uwiecznić się na kliszy także

razem z nią. Keir obserwował to wszystko ze zrezyg­

nowanym wyrazem twarzy. Atomosfera robiła się

coraz cieplejsza, opróżnione szklanki szybko napeł­

niano ponownie winem, w chacie panował gwar,

a Poppy znajdowała się w centrum zainteresowania

wszystkich. Nie była w stanie odmówić, gdy raz po

raz zapraszano ją do picia. Szybko znalazła z wodzem

wspólny język i oboje zaśmiewali się do łez z nie­

zrozumiałych dla siebie dowcipów. To, że Poppy nie

znała miejscowego narzecza, a wódz angielskiego, nie

miało żadnego znaczenia.

- Myślę, że powinienem cię zabrać do domu.

- Usłyszała nad głową głos Keira.

- Właśnie miałam zamiar trochę się napić.

- I tak już wypiłaś więcej, niż trzeba! - stanowczo

zabrał jej szklankę. - Powiedz teraz wodzowi do

widzenia i chodź.

- Do widzenia, wodzu - zachichotała i z trudem

powstrzymała czknięcie.

Po mrocznym wnętrzu chaty światło i upał panujący

na zewnątrz podziałały jak policzek. Poppy skrzywiła

się od tego blasku i zachwiała na nogach.

- Niedobrze mi.

- Wcale mnie to nie dziwi. To wino jest zabójcze.

Mówiłem ci, żebyś dużo nie piła, ale przecież nigdy

nie słuchasz.

- Ja tylko chciałam być uprzejma - usiłowała się

skoncentrować i dojść do land rovera po prostej linii.

background image

- Uprzejma? Rzeczywiście! Zrobiłaś z siebie praw­

dziwe widowisko! - W głosie Keira był czysty sarkazm,

gdy przytrzymał jej drzwiczki.

- Wcale nie! - zaprotestowała i znowu głośno jej

się odbiło. To ją rozbawiło, więc zachichotała i już

nie mogła przestać. Keir musiał ją wepchnąć do

samochodu, gdzie padła w poprzek siedzenia.

- Jesteś niemożliwa - powiedział tonem, w którym

niechęć walczyła z rozbawieniem. Popchnął ją, by się

posunęła, i usiadł za kierownicą. - Zupełnie nie wiesz,

jak się zachować. Nie mogę pojąć, czemu taka firma

jak Thorpe Halliwell chce mieć z tobą coś wspólnego!

Wrzucił bieg i ruszył po wyboistym szlaku. Niechęć

wyraźnie brała górę.

- Czy chociaż dzisiaj nie mogłaś pokazać się jako

poważny, profesjonalny fotograf, którym, jak sama

twierdzisz, jesteś?

- Nigdy nie twierdziłam, że jestem poważna - wy­

rwało jej się.

- Musisz tutaj robić odpowiednie wrażenie - czy

mam ci to powtarzać po trzy razy?

- To dopiero raz - przypomniała niewinnie, usiłując

oderwać wzrok od ręki, dziko zmieniającej biegi.

- Czy ty niczego nie traktujesz serio? - powiedział

przez zęby. - Astrid ma rację - jesteś dziecinna

i nieodpowiedzialna.

- Nie masz prawa rozmawiać o mnie z Astrid.

- Oczywiście, że mam! Zwłaszcza wtedy, kiedy

starasz się zniszczyć reputację, jaką udało nam się

tutaj zyskać. Nawet gdyby wynajął cię Ryan Saunders,

nie mogłabyś wyrządzić więcej szkody naszemu

projektowi!

- Mówisz głupoty! - powiedziała, wciąż odważna

po palmowym winie.

- Korci mnie, żeby wsadzić cię w samolot i wysłać

prosto do domu! - Nadepnął gwałtownie hamulec,

background image

bo na drogę wybiegł kozioł, a Poppy zakryła twarz

rękami. - Afryka to nie miejsce dla dzieci - ciągnął

dalej, jakby nigdy nic.

Poppy opuściła ręce.

- Przypuszczam, że to słowa Astrid. - Podskaki­

wanie na wybojach sprawiało, że naprawdę było jej

niedobrze. - Astrid wie wszystko o Afryce. Spędziła

mnóstwo, mnóstwo lat w Afryce, wiesz?

- Dosyć już, Poppy - powiedział ostrzegawczo.

- Lepiej nie mów nic więcej, dopóki nie wytrzeźwiejesz.

Ku jej przerażeniu, Astrid czekała na werandzie.

Elegancka i akuratna, czuła się tu jak u siebie w domu

i przyglądała się z niesmakiem chwiejnym krokom

Poppy.

- Co jej się stało, na Boga?

- Zapoznała się właśnie z palmowym winem - od­

parł krótko.

- Rozumiem. - Patrzyła na nich z góry, gdy

pomagał Poppy wdrapać się na schody i dobrnąć do

pokoju.

- Wygląda na to, że spędzę całe życie pomagając

ci dotrzeć do łóżka - powiedział poważnie, układając

jej nogi pod ochronną siatką, a w jego głosie wyczuła

znów tę szczególną nutką rozbawienia.

- Chcę umrzeć - mruknęła do poduszki, odwracając

się na bok.

- Prawdopodobnie przeżyjesz. A ja będę tego

żałował.

- Naprawdę, ta dziewczyna to same kłopoty

- udowadniała donośnym głosem Astrid, kiedy Keir

wyszedł na werandę. - Nie wie podstawowych rzeczy.

To musiało być dla ciebie bardzo krępujące, kiedy

tak się upijała na oczach wodza. Co on sobie pomyślał?

Przez chwilę panowała cisza.

- No cóż, on sam też nie jest abstynentem - odezwał

się w końcu. - Oboje byli siebie warci. Jutro będzie

background image

miał takiego kaca, że nic nie będzie pamiętał. - Mówił

o wiele ciszej, niż Astrid, ale jego głos i tak dochodził

wyraźnie, przez otwarte okno w pokoju Poppy.

- Czy ja wiefn, Keir. Sam mówiłeś, że na obecnym

etapie nie możemy sobie pozwolić na utratę reputacji,

zwłaszcza że minister nie podjął jeszcze decyzji. Przecież

dalibyśmy sobie radę bez Penelopy Sharp, prawda?

Tym razem cisza trwała nieco dłużej, ale Astrid

niezmordowanie kontynowała.

- A poza tym, co ona na siebie włożyła? - zaśmiała

się perliście - Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy

ją zobaczyłam! Te krzykliwe tkaniny są dobre dla

tubylców, ale nie dla Europejczyków. Ona zupełnie

nie ma gustu.

- Straciła swój bagaż - odparł z wyczuwalnym

chłodem. - Trudno tutaj kupić coś innego.

Poppy odwróciła się na plecy i patrzyła w sufit.

Zdziwiła ją ta nieoczekiwana obrona Keira. Słyszała

jego kroki na werandzie i wyobraziła sobie, jak stoi

oparty o balustradę.

- Myślę, że wyglądała... - nie zdołała usłyszeć

dalszego ciągu, ale po chwili znów odezwał się nieco

głośniej - Ona ma taką osobowość, że może założyć

każdy nawet niezwykły strój.

- Ten był rzeczywiście niezwykły! - Ton Astrid

świadczył, że dostała po nosie.

Poppy czuła, że głowa jej pęka, ale mimo to zrobiło

jej się cieplej na duszy. Keir bronił jej niemal wbrew

swojej woli, ale to wystarczyło. Uśmiechnęła się do

siebie - i zasnęła.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następnego dnia obudziła się z potężnym bólem

głowy. Odrzuciła siatkę, owinęła niedbale w sarong

i podreptała do okna. Powietrze było ciężkie i parne,

a owady już rozpoczęły kolejny dzień swej szalonej

aktywności. Jest chyba później, niż sądziła.

Odwróciła się, żeby poszukać aspiryny. Wspomnienie

wczorajszego dnia nie było całkiem wyraźne, ale

wiedziała, że powinna przeprosić Keira. Chyba się

spali ze wstydu, ale lepiej to już mieć za sobą.

Dziecinna i nieodpowiedziałna - tak ją nazwał.

Zagryzła wargi, przypominając sobie postanowienie,

że będzie spokojna i niekłopotliwa. Nie trwało to

zbyt długo! Od tej chwili trzeba się bardziej starać.

Rozsądna - to będzie jej nowe hasło.

Keir siedział, jak zwykle, przy biurku, pochylo­

ny nad sprawozdaniem. Stwierdziła, że wygląda

jak ktoś bliski, jakby znała go całe lata, a nie kilka

dni.

Stała niepewnie przy drzwiach i zanim zdążyła coś

powiedzieć, spojrzał na nią przez ramię. Niespodzie­

wanie twarz mu się rozjaśniła, a ona bez zastanowienia

uśmiechnęła się tym szczerym, ciepłym uśmiechem,

który był nieodłączną częścią jej osobowości. W tym

momencie przypomniała sobie, że miała być rozsądna.

Spoważniała natychmiast. Przecież on pomyśli, że

jest słodką idiotką.

Keir wstał i przez chwilę patrzyli na siebie w mil­

czeniu.

- Poppy. Jak się czujesz?

background image

- Okropnie - przyznała z rozbrajającą szczerością.

- Jak mogłeś im pozwolić, żeby mnie tak spili?

- Niestety, nie miałem do dyspozycji wojska.

Przypuszczam, że w swym pędzie do alkoholu poko­

nałabyś nawet oddział czerwonych beretów!

- O, matko! - poczuła się winna. - Ja... to znaczy

strasznie mi przykro, że się tak wygłupiłam i cię

skompromitowałam. Naprawdę nie chciałam sprawić

kłopotu.

- Nie bardziej niż zwykle. Keir uśmiechnął się. Ty

i wódz piliście razem jak smoki.

Nieodparta siła jego uśmiechu sprawiła, że nie

potrafiła zachować powagi.

- A więc nie jest tak źle - powiedziała z ulgą.

- Bałam się, że ciągle jesteś na mnie wściekły!

- Kiedy odsypiałaś kaca, na szczęście dla ciebie,

dostaliśmy dobrą wiadomość, więc jestem w łaskawym

humorze.

- Dobra wiadomość? Co takiego?

- Jeden z naszych ludzi w stolicy skontaktował

się przez radio z Astrid i przekazał poufną informację

z ministerstwa. Mają podobno zamiar odrzucić

ofertę Saundersa i dać nam licencję na kontynu­

owanie badań.

- To wspaniała wiadomość! - Rzuciła mu się na

szyję i nagle zdała sobie sprawę, że czuje go tak

blisko siebie. Keir musiał poczuć to samo, bo

gwałtownie wypuścił ją z objęć. Niezręcznie odsunęli

się od siebie.

Keir odwrócił się i machinalnie zaczął poprawiać

na biurku jakieś papiery, Poppy zaś radośnie krzyknęła.

- Musimy to uczcić!

- Trochę za wcześnie, by się cieszyć - ostrzegł.

- Nie będę tego pewny, dopóki nie dostanę licencji do

ręki. Nie dowierzam Saundersowi - wciąż jeszcze

może nam zaszkodzić. - Spojrzał łagodnie na Poppy.

background image

- Ale mimo to wiadomość rzeczywiście jest optymis­

tyczna.

- Czuję się taka niepotrzebna! Masz tyle pracy,

a przez moje nogi straciłeś mnóstwo czasu! - Patrzyła

na niego pełna wyrzutów sumienia. - Co myślisz

o tym, żebym przynajmniej zrobiła jakiś uroczysty

obiad?

- Nie przejmuj się. To, że siedziałem tutaj, miało

swoje dobre strony. Prawie skończyłem sprawozdanie

i opracowałem wszystkie szczegóły, co może być

pomocne w przekonaniu ministra.

- Tak tylko mówisz - stwierdziła. Jak sobie z nim

poradzić, kiedy potrafi być taki miły?

Znów uśmiechnął się w sposób, który ją całkowicie

rozbrajał.

- Przyznaję, że zrobiłbym dwa razy więcej, gdybyś

mnie tak cholernie nie rozpraszała. Ale - ciągnął

coraz raźniej -jeśli naprawdę chcesz coś przygotować,

to może zrobiłabyś kolację, dziś wieczorem? Gabriel

chciałby pojechać do swojej wioski i prosił o kilka dni

wolnego. Zwykle w takiej sytuacji Astrid coś szykuje,

ale też będzie dosyć zajęta. Jeśli więc nie masz nic

przeciwko temu...

Poppy była zachwycona, że może się czymś zająć.

Przygotuje cudowny posiłek. Ustaliła, że Astrid nie

wróci aż do jutra, więc będą tylko we dwoje. Miała

coraz lepszy humor. Udowodni teraz Keirowi, że nie

jest tak całkiem bezużyteczna, jak sądził.

Odprawiła Gabriela i zajęła się kuchnią. Bez

entuzjazmu przejrzała stan zapasów. Tuńczyk i woło­

wina w puszce oraz paczki spaghetti bolognese - to

było wszystko, a ona wymyśliła, że przygotuje

wypracowane, egzotyczne menu, przy pomocy którego

oszołomi Keira swymi, dotychczas nie ujawnionymi,

kulinarnymi talentami.

Przez krótką chwilę marzyła na jawie, ale opamiętała

background image

się. Entuzjazm do gotowania to jedno, a zwykły pech

- to drugie. Kuchnia, jak każde inne miejsce, może

być niebezpieczna. Z żalem odsunęła myśl o wspania­

łych, wyrafinowanych i pracochłonnych potrawach

i zdecydowała się przygotować kurczaka. Nawet jej

powinno się to udać?

Dlaczego wszystko jest zawsze takie trudne? - wes­

tchnęła z żalem. Poprosiła na targu o kurczaka

i patrzyła teraz na trzepoczące skrzydłami, gdaczące

ptaszysko. Zdaje się, że będzie bardzo trudno poro­

zumieć się tu bez Gabriela.

- Nie chcę żeby był nieżywy - próbowała wyjaśnić,

o co jej chodzi. Bez skutku.

W końcu w odruchu rozpaczy przerzuciła się na

mowę gestów. Machała rękami, gdakała dziko, a na

koniec przejechała palcem po gardle. Zamknęła oczy

i wraz z ostatnim rozpaczliwym gdaknięciem opuściła

głowę bezwładnie na ramię. Publiczność na targowisku

patrzyła zafascynowana.

- Penelopo! Co ty tu wyrabiasz? - Ostry ton

Astrid przebił się poprzez ogólny śmiech i Poppy

natychmiast się wyprostowała.

- Próbuję... eee... kupić kurczaka - zająknęła się,

czując okropnie głupio.

- Kupowanie na targu kurczaka zawsze było dla

mnie względnie prostą czynnością - zauważyła kwaśno

Astrid. - Na ogół nie muszę wtedy robić z siebie

idiotki. - Obejrzała Poppy od stóp do głów. - Czyżbyś

nie była dzisiaj w stroju ludowym?

Poppy zmrużyła oczy, ale nie dała się sprowokować.

- Próbowałam pokazać, o co mi chodzi - wyjaśniła.

- Jak na razie doszłam do słowa kurczak, teraz

jeszcze chciałabym, żeby był nieżywy.

- I na dodatek owinięty w schludny, plastykowy

woreczek? - Astrid uśmiechnęła się protekcjonalnie.

background image

- Tak byłoby najlepiej - odparła gładko Poppy.

Ale jak cudownie byłoby wziąć pomidora i rozgnieść

na nieskazitelnie czystej bluzce Astrid, pomyślała.

- Ty zupełnie nic nie rozumiesz, prawda? - Astrid

wydała z siebie długie, cierpiętnicze westchnienie

i przemówiła tonem, jakby zwracała się do dziecka.

- To jest Afryka. Tu nie można sobie pozwolić na

mdłości. W tym upale mięso bardzo szybko się psuje.

Jeśli stworzenie biega, możesz być pewna, że jest świeże.

- Nie jestem starym specem od Afryki, więc nie

przyszło mi to do głowy.

- Każdy głupi by wiedział - to jest takie oczywiste.

Widzisz - kontynuowała słodko - gdybyś czasem

spróbowała tylko troszkę pomyśleć, zamiast pakować

się od razu w kłopotliwe sytuacje, wszystko udawałoby

ci się o wiele lepiej. Z tego, co wiem, Keir ubolewa,

że nie jesteś nieco mniej... wylewna.

Poppy oblała się rumieńcem na myśl o tym, jak

spontanicznie rzuciła mu się dziś rano na szyję i jak

Keir szybko się od niej odsunął.

- Robienie zakupów na targu trudno nazwać

kłopotliwą sytuacją.

- Możesz tak sobie myśleć, ale osobiście wstydziłam

się za ciebie, gdy patrzyłam, co wyprawiasz. Cała

ludność Adouaba prawdopodobnie sądzi, że pracuje

dla nas jakaś wariatka!

- Co za bzdury! - odparła ze złością.

- A co do twojego wczorajszego występu w domu

wodza... - Astrid zawiesiła na moment głos - no,

powiedzmy, że od kiedy ty jesteś, nie zachowujesz się

zbyt profesjonalnie i niewiele zrobiłaś dla reputacji

naszego projektu.

Poppy zazgrzytała zębami - tego było już za wiele!

- Widzę, że ty i Keir nie przestajecie mnie ob­

gadywać! Powinniście poczekać, aż zobaczycie moje

fotografie, zanim zaczniecie bębnić o profesjonalizmie!

background image

- Nie powinnaś się tak od razu złościć, Penelopo.

Ja tylko próbuję ci pomóc. Wiem, że nigdy przedtem

nie byłaś w Afryce i takie rzeczy jak zakupy na targu

są ci zupełnie obce.

- Nie takie znowu obce! - odpaliła. - Egzotyczne

jarzyny można kupić w każdym supermarkecie w An­

glii.

Astrid zdobyła się na krótki, irytujący uśmieszek,

który wyjątkowo działał Poppy na nerwy.

- Nie wydaje mi się, żeby to było dokładnie to

samo! Nie doszłaś przecież daleko w kupowaniu tego

kurczaka, nie sądzisz? Chcesz, żebym to za ciebie

zrobiła?

- Dziękuję, ale nie. Właśnie uznałam, że nie będzie

mi potrzebny - odparła krótko.

Szła powoli do domu, myśląc o Astrid. Nie miała

wątpliwości - tamta próbuje ją przekonać, że Afryka

to nie miejsce dla niej. Poppy gotowa była przyznać,

że rzeczywiście nic o Afryce nie wie, ale - co

najdziwniejsze - czuła się tutaj wspaniale. Podobała

jej się bujna roślinność, nędzne sklepiki i upalne noce,

pełne odgłosów dżungli. Polubiła widok ludzi, którzy

poruszali się wolno, czasem jakby bez celu, kobiety

z wdziękiem noszące na głowach potężne ładunki,

ruchliwe, pełne życia targowiska, a nawet miejscowe

taksówki, niebezpiecznie podskakujące na dziurawych

drogach.

Nie chciała jechać do domu i porzucić tych barw

i chaosu, a tym bardziej Keira. Będzie jednak musiała

to zrobić. Wyobraziła sobie przyszłość, puste dni,

które tylko przy nim nabrałyby sensu, ale zaraz

zdecydowanie odsunęła od siebie tę przykrą myśl.

Jeszcze nie siedziała w samolocie i miała szczery

zamiar wykorzystać jak najlepiej czas, który jej

pozostał. Gdyby naprawdę bardzo się postarała, to

może Keir zaproponuje, by została troszkę dłużej?

background image

Ta myśl wyraźnie poprawiła jej hurmor. Spędziła

całe popołudnie uwijając się radośnie po kuchni.

Z braku kurczaka zdecydowała się na potrawkę

z tuńczyka, potem miały być naleśniki, jako danie

szczególnie podkreślające uroczysty charakter kolacji.

Nawet to proste menu okazało się w przygotowaniu

szalenie skomplikowane i Popy zdołała ubrudzić

wszystkie garnki, jakie tylko znajdowały się w kuchni.

Wyglądała jakby przeszedł po niej tajfun. Pełno było

brudnych naczyń, tu i tam walały się obierki od

jarzyn i rozsypana mąka.

Poppy zdawała się nie zauważać tego bałaganu.

Wesoło podśpiewywała urywki filmowych przebojów,

przerywając tylko od czasu do czasu, żeby się zbesztać

za przejaw własnego gapiostwa, gdy zapomniała

o jakimś ważnym składniku potrawy lub stłukła

kolejny talerz. Właśnie przesiewała mąkę, żeby usunąć

z niej małe żuczki, gdy drzwi się otworzyły i do

kuchni wkroczył Keir.

- Wciąż usiłuję przeczytać sprawozdanie na temat

analizy gleby - powiedział z naciskiem - ale trudno

mi się skoncentrować, kiedy za ścianą bez przerwy

wyje Julie Andrews. Jedna strona zajęła mi godzinę!

Zamknij się lub przynajmniej nie fałszuj!

- Nie zdawałam sobie sprawy, że mnie słyszysz

- usprawiedliwiła się. - Drzwi przecież były zamknięte.

- Drzwi to za mało, żeby wyłączyć się z obiegu,

Penelopo. - Rozejrzał się po kuchni i westchnął

ciężko. - Zawsze uważałem, że gotowanie to spokojne

i ciche zajęcie, ale widzę, że się myliłem. Aż trudno

uwierzyć, że ktoś może tak hałasować i tak nabałaga-

nić, przygotowując zwyczajny posiłek. O mało nie

ogłuchłem od tego trzaskania garnkami i odgłosów

tłuczonej porcelany. Czy zostało coś w jednym

kawałku?

- Upuściłam jedynie kilka talerzy.

background image

- Naprawdę? Wyraźnie słyszałem więcej odgłosów

tłuczenia.

- No, był jeszcze ten kubek z pękniętym uchem

- przyznała beztrosko - ale nie powinieneś go żałować.

A poza tym zupełnie nie rozumiem, dlaczego używasz

porcelany. Plastykowe naczynia są o wiele praktycz-

niejsze.

- Gdybym wiedział, że z ciebie taka niezdara,

kupiłbym tego cały wagon - odparł zgryźliwie, lecz

Poppy tylko się uśmiechnęła.

- Obiecuję, że jak skończę wszystko sprzątnę. Nie

będzie śladu, że tu byłam!

Przyjrzał jej się - była taka zaniedbana, w jego

wypłowiałych spodniach z obciętymi nogawkami

i starej koszuli, ale oczy błyszczały jej, jak zawsze.

- Wątpię, Poppy. Bardzo w to wątpię. - Ton,

jakim to powiedział, był przygnębiający, ale w spoj­

rzeniu Keira Poppy dostrzegła dziwne światełko, które

sprawiło, że jej serce znów zaczęło bić w niekont­

rolowany sposób.

Wyciągnął rękę i starł jej z nosa i policzka trochę

mąki.

- Strasznie się ubrudziłaś - powiedział tylko, ale

jego dotyk był nadspodziewanie czuły.

Cicho zamknął za sobą drzwi. Poppy stała bez

ruchu, gapiła się na nie, z całej siły próbowała

zapanować nad oszalałymi uderzeniami serca. Twarz

ją paliła, więc dotknęła policzka, jak gdyby chciała

go ochłodzić i poczuła ogarniające ją poczucie szczęścia,

któremu nie potrafiła się oprzeć.

- Och, Poppy - mruknęła sama do siebie, niezdolna

pokonać idiotycznego uśmiechu. - Jeśli to tak wygląda,

to jesteś w kłopotach.

Generator nawalił w samym środku kolacji.

- Nie dotykałam go - powiedziała szybko.

background image

Keir uśmiechnął się przelotnym i zbijającym z tropu

uśmiechem.

- Tym razem ci wierzę. Psuje się regularnie.

- Odsunął krzesło i po omacku sięgnął po latarkę.

- Pójdę zobaczyć, co mu się tym razem stało.

Zapalił kilka świeczek i zostawił Poppy w na­

strojowym mroku. Za parę minut był z powrotem.

- Nic z tym nie będę mógł zrobić aż do jutra.

Niech to szlag! Tak chciałem skończyć to sprawo­

zdanie. Nie ma szans, kiedy komputer nie działa. Na

szczęście nie potrzebujemy prądu, żeby jeść. Będzie to

więc posiłek przy świecach.

- Bardzo romantycznie - odparła lekko i natych­

miast pożałowała tych słów.

Zapadła niezręczna cisza.

Ty idiotko, skarciła siebie. Po krótkim spotkaniu

w kuchni przez cały czas była świadoma bliskiej

obecności Keira i w końcu poczuła się prawie

zawstydzona. Niewiele mówiła, co było dziwne, lecz

on zdawał się tego nie zauważać. Przeciwnie, za­

chowywał się sympatycznie, aż Poppy się odprężyła

i oboje z przyjemnością rozmawiali.

No, i musiała to zrujnować. Ta żartobliwa aluzja

do romantycznego nastroju jakby zawisła między

nimi, wzmocniona intymnym nastrojem, jaki tworzyło

Światło świec. Ich oczy spotkały się na moment

i Poppy szybko odwróciła wzrok, desperacko usiłując

wymyślić cokolwiek, żeby tylko przerwać tę ciszę.

Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Tego raczej

nie mogła powiedzieć.

Zaryzykowała szybkie spojrzenie. Twarz miał

w cieniu, jakby oddaloną. Odsunęła talerz. Apetyt się

ulotnił.

Keir odezwał się pierwszy.

- Dobrze gotujesz. - Robił wrażenie zdziwionego,

prawie tak samo jak Poppy, gdy usłyszała ten

background image

komplement. - Nie byłem pewien, co może się

wyłonić z tego całego bałaganu, ale smakowało

wspaniale.

Poppy bawiła się kieliszkiem. Umiejętność robienia

naleśników to pestka w porównaniu z obezwładniającą

kompetencją Astrid, ale zawsze to lepsze niż nic.

- Nic nie umiem, ale robię to dobrze - usiłowała

zażartować, lecz w jej głosie zabrzmiała nuta goryczy

i Keir spojrzał na nią z naganą.

- Umiesz o wiele więcej!

- Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy poza,

oczywiście, fotografowaniem.

- Potrafisz rozśmieszyć ludzi.

- To na ogół pakuje mnie w kłopoty. - Westchnęła.

- Przypuszczam, że Astrid opowiedziała ci, co działo

się na targowisku.

- Owszem, coś wspominała. Spotkałem ją przelotnie,

gdy wyjeżdżała załatwiać dostawy. - Zawahał się.

- To musiało być niezłe przedstawienie.

- Założę się, że o mało nie wyszła ze skóry, żeby

ci opowiedzieć, jak to znów skompromitowałam wasz

projekt. Pouczała mnie publicznie, jakbym była

niegrzeczną uczennicą.

- Może ona tak właśnie o tobie myśli? - Keir

uśmiechnął się lekko.

- A czy ty też tak o mnie myślisz?

To nagłe pytanie zawisło między nimi w głuchej

ciszy. Poppy nie miała zamiaru tego tak powiedzieć.

Nie potrafiła spojrzeć Keirowi w oczy, więc w udanym

skupieniu obserwowała mola, krążącego wokół świecy.

W końcu odpędziła go delikatnie od płomienia.

- Nie - odpowiedział w końcu. - Szkoda, że nie.

Powietrze było gorące i gęste. Aha, klimatyzator

też nie działa z powodu generatora, pomyślała bez

związku. Zdawało się, że owady na zewnątrz hałasują

głośniej niż zwykle, jakby w proteście przeciwko tej

background image

niewielkiej enklawie spokoju, oświetlonej płomykami

świec.

Przyglądał się jej i Poppy poczuła się zagubiona

w tej ciemności i ciszy, świadoma jedynie mężczyzny,

który siedział naprzeciwko. Jego obecność była

prawdziwa i namacalna. W tej chwili liczyła się tylko

jego twarz, jego ręce, jego szczupłe, silne ciało.

Jak zahipnotyzowana patrzyła na jego usta, prze­

ślizgnęła się wzrokiem po linii podbródka i znów

spojrzała na pełne wargi, nie mogąc już oderwać od

nich oczu. Wspomnienie o tamtym pocałunku, który

nią tak wstrząsnął, stało się nagle takie żywe, że

prawie poczuła dotyk jego warg. Przypomniała sobie,

jak gorąco zareagowało wtedy jej ciało.

Musi coś powiedzieć, coś zrobić, żeby przerwać tę

ciszę.

- Zaparzę kawę. - Zerwała się gwałtownie z krzesła,

przerażona, że nim zdoła dotrzeć do kuchni, pogrąży

się cała w fali pożądania, które nią nagle owładnęło.

Ręce jej się trzęsły, gdy napełniała czajnik i stawiała

go na gazowym palniku. Czekając, aż woda się

zagotuje, wyszła na werandę z tyłu domu. Nocne

powietrze było gorące, równie gorące, jak krew

pulsująca silnie w jej żyłach, lecz Poppy splotła

ramiona, jak gdyby poczuła zimno. Jak zdoła prze­

brnąć przez ten wieczór, nie dotykając Keira?

Odetchnęła głęboko kilka razy, wróciła do środka

i wniosła kawę. Była dumna ze swoich spokojnych

już rąk i opanowanego uśmiechu. Keir zdmuchnął

świece i włączył pękatą, gazową lampę, która syczała

teraz cicho, dając białe, nierealne światło.

- Niestety, nie nadaje się do czytania - stwierdził.

- Może weźmiemy literową układankę i zagramy dla

zabicia czasu?

Głos miał chłodny i rzeczowy. Poppy uchwyciła się

pomysłu z grą, byle tylko zająć czymś głowę, ale nie

background image

bardzo jej się to udało. Rozłożyli planszę na niskim,

bambusowym stoliku i usiedli blisko, uważając, żeby

się nie dotknąć. Poppy zsunęła się z krzesła na

podłogę, długie nogi podwinęła pod siebie i pochyliła

głowę nad elementami układanki. Keir siedział z ło­

kciami na kolanach i brodą opartą na dłoniach.

Pochylił się nieco do przodu, tak że Poppy była

rozpaczliwie świadoma bliskości jego kolan tuż

obok siebie.

Zupełnie nie mogła się skoncentrować. Patrzyła na

litery, z których miała coś ułożyć i do głowy przy­

chodziły jej wyłącznie słowa takie, jak „pocałunek,

dotyk, pieszczota". Myśli dryfowały wciąż wokół

Keira i tego, jak bardzo pragnęła, by ją dotknął.

Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym

tempie. Jej palce ociężałym ruchem przesuwały po

planszy litery, Keir w zamyśleniu pocierał dłonią

policzek, nawet nocna wrzawa owadów jakby przycich­

ła. Pozostało tylko głośne i nierówne bicie jej serca.

Chyba Keir tego nie słyszy?

Grali w ciszy, w której powoli zaczynało się

wyczuwać nieznacznie rosnące napięcie. Poppy nie

odrywała wzroku od gry. Wiedziała, że będzie zgu­

biona, jeśli spojrzy na Keira.

Nic z tego nie wychodziło. Nie była w stanie

wymyślić następnego wyrazu. Keir poruszył się

niecierpliwie, więc odruchowo ułożyła słowo „poca­

łować", a potem szybko poszukała kolejnych liter.

- Punkty dla mnie - stwierdziła, ale z zaciśniętego

gardła wydobył się tylko szept.

Napięcie stawało się nie do wytrzymania. Słyszała

szelest przesuwanej układanki, gdy Keir z rozmysłem

dodawał kolejne litery. Słowo, które ułożył brzmiało,

„ciebie".

- Mam to zrobić? - spytał cicho.

Powoli, bardzo powoli uniosła głowę. Nagły błysk

background image

lampy oświetlił na moment gładką linię jej szyi i Keir

nie mógł oderwać od niej oczu. Włosy, które uparcie

zasłaniały jej twarz, odsunęła niecierpliwie za uszy,

a wielkie oczy lśniły w cieniu, gdy patrzyła teraz na

niego.

Delikatnie przesunął palcem po jej policzku. Była

to lekka, zwodnicza pieszczota, która wystarczyła,

żeby rozpalić tlący się dotychczas płomyczek w praw­

dziwe pożądanie. Ujął w dłonie jej twarz, a ona bez

oporu dała się przyciągnąć bliżej.

- Czy mam to zrobić? - powtórzył. Jego głęboki

i niski głos przypominał raczej sugestywny szept.

- Masz... niby co zrobić? - Czuła się zupełnie

rozkojarzona. To spojrzenie hipnotyzowało, oczy miał

pełne ciepła, którego nigdy przedtem w nich nie

widziała, i czuła się odurzona przypływem nagłego

podniecenia.

- Czy mam cię pocałować? - Trzymał jej twarz

w dłoniach, delikatnie pieszcząc palcami skórę u nasady

włosów.

Odruchowo, żeby zachować równowagę, Poppy

oparła ręce na jego udach, klęcząc teraz między nimi.

Czuła pod palcami napięte mięśnie, a dłonie, którymi

ją dotykał, były ciepłe i silne. Pragnęła go całą sobą.

- Tak - westchnęła bardziej niż powiedziała.

- Tak - ale niby co? - Z uśmiechem pochylił

głowę. Celowo drażnił tym pytaniem. Przesuwał

kciukiem po twarzy Poppy, a drugą rękę wsunął we

włosy i odnalazł miękkie, wrażliwe zagłębienie tuż

poniżej ucha.

Poczuła na skórze jego uśmiech, kiedy ją tam

pocałował i zadrżała w oczekiwaniu tego, co miało

nastąpić.

- Proszę, tak! - wyszeptała, zaciskając palce na

jego nogach. - Proszę, pocałuj mnie!

Podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć jej w oczy

background image

i uśmiechnął się czule. I w końcu, po tej długiej

chwili, kiedy tak na nią patrzył, ich usta się spotkały.

Jego wargi były ciepłe, zaborcze, skłaniały do po­

słuszeństwa i z łatwością poddała się oszałamiającej

radości, jaką dawał ich smak i dotyk. Całowała go

z poczuciem rosnącego pożądania, którego nie musiała

już tłumić, a jego siła oplotła ich i sprawiała, że czuli

wzrastającą potrzebę ostatecznego zbliżenia.

Dysząc, próbowali złapać oddech, gdy Keir przyciąg­

nął ją bliżej i posadził sobie na kolanach. Objął ją,

ręce zachłannie pieściły jej ciało i Poppy westchnęła

gwałtownie od niewypowiedzianej przyjemności.

- Och, Poppy! - Ukrył twarz w zagłębieniu szyi,

i wdychał jej zapach. - Jesteś taka miękka i ciepła.

Nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o tobie...

Jego wargi zostawiały gorący ślad, przesuwając się

powoli znów w stronę jej ust. - Wiedziałem, że

będziesz kłopotem, od pierwszej chwili, gdy cię

ujrzałem!

- Tak mi przykro... - Nie bardzo wiedziała, co

mówi. Gorączkowo okrywała pocałunkami jego włosy,

ucho i skroń, a sama odchyliła głowę do tyłu, poddając

się gwałtownym pieszczotom.

Fala namiętności splatała ich coraz bardziej, a każde

dotknięcie powodowało nowy dreszcz niezwykłej

rozkoszy. W końcu wziął ją w ramiona i zaniósł do

łóżka.

Niezręcznie rozpinała guziki jego koszuli, podczas

gdy on już zrzucił z niej ubnranie. Palcami gorączkowo

przesuwał po jej skórze, odkrywając z radością coraz

to nowe, podniecające obszary. Poppy instynktownie

poddała się temu zmysłowemu dotykowi, ciało jej

reagowało namiętnie na każdą pieszczotę. Płonęła

z rozkoszy szepcząc jego imię, obejmując go i głaszcząc

twarde, umięśnione plecy.

- Myślałem o tym bez przerwy, od kiedy tu jesteś

background image

- mruczał w jej włosy. Jego dłonie ześlizgnęły się

teraz niżej, ich dotyk stał się bardziej zdecydowany

i nalegający, a usta podążyły tym śladem, przywierając

do sekretnych zagłębień i wypukłości jej ciała. Poppy

czuła, że cały drży z niepohamowanego podniecenia.

- Hej, Keir! - Głos Astrid niespodziewanie i gwał­

townie wtargnął w upojną ciszę.

Podziałało, jak gdyby ktoś wylał na nich kubeł

zimnej wody. Przez nieskończenie długą chwilę Keir

leżał bez ruchu, z ręką na piersi Poppy i ustami

przyciśniętymi do zagłębienia jej szyi. Potem uwolnił

ją z objęć i wstał. W ciemności nie sposób było

wyczytać czegokolwiek z jego twarzy. Kiedy wsuwał

koszulę w spodnie musnął przelotnie jej włosy.

- Zostań tutaj - wyszeptał.

- A tu się schowałeś! - Ton Astrid zabrzmiał

ostro, gdy Keir ukazał się w drzwiach. - Przez chwilę

sądziłam, że zapomniałeś!

- Zapomniałem?

- Obiecaliśmy, że spotkamy się dzisiaj z komen­

dantem policji, nie pamiętasz? Wspominałam ci rano

0 tym. Przyjechał do niego asystent gubernatora

i zgodziłeś się, że należy koniecznie z nim porozmawiać,

zanim wyjedzie. Jak mogłeś o tym zapomnieć?

- Miałem co innego na głowie - odpowiedział

powoli.

- Pewnie tę okropną dziewczynę! To jasne, że

potrafi zawracać głowę! - W jej głosie pobrzmiewała

nuta podejrzliwości. - Ale, ale - gdzie ona teraz jest?

1 dlaczego tu jest tak ciemno?

- Generator znów nawalił. A co do Poppy... jest

w łóżku.

- W łóżku? Coś takiego! O tej porze? Jest dopiero

pół do dziewiątej! Ale z niej jest patentowany leń!

Poppy słyszała stokot jej obcasów po podłodze.

- Wydaje się, że jest później, kiedy nie ma światła.

background image

- Keir zawahał się. - Sam też miałem zamiar się

położyć.

- To szczęście, że wpadłam, nie sądzisz?

Poppy zwinęła się w kłębek i zacisnęła pięści,

słysząc ten zadowolony z siebie głos. „Szczęście"!

Ciało jej wciąż pulsowało od nie spełnionych pragnień,

a oddech był ciężki i nierówny.

- Oczywiście, masz zamiar iść, prawda, Keir?

- spytała Astrid, gdy cisza jej zdaniem trwała zbyt

długo. - Sam mówiłeś, że ten człowiek to „ucho"

gubernatora i że powinniśmy z nim porozmawiać,

aby się upewnić, czy w ostatniej chwili nie zmienią

decyzji.

- Tak, rzeczywiście - przyznał ciężko. - Faktycznie

powinienem z nim pogadać. - Zamilkł na chwilę.

- Tylko się przebiorę.

Słyszała, jak krzątał się w sąsiednim pokoju,

zmieniając koszulę. Wciąż leżała zwinięta i wyobrażała

sobie, jak Astrid, zadowolona z siebie, niecierpliwie

bębni nieskazitelnymi paznokciami o balustradę

werandy.

Keir wszedł do pokoju, zamykając za sobą cicho

drzwi. Poppy patrzyła w ścianę - nie potrafiłaby teraz

na niego spojrzeć.

- Rozumiem - powiedziała beznamiętnie. - Sły­

szałam.

- Przepraszam cię - głos miał bez wyrazu - ale

projekt...

- Wiem. Jest ważniejszy. - Wiedziała, że to brzmi

opryskliwie, ale czuła się zraniona i nieszczęśliwa.

Była w stanie myśleć tylko o tym, że Keir wolał iść

z Astrid, niż zostać z nią.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Jeszcze długo po ich wyjściu leżała nieruchomo.

Była pewna, że Keir pożądał jej równie mocno, jak

ona jego. Całował ją przecież tak, jakby ją kochał.

Lecz gdyby ją kochał, to z pewnością nie zostawiłby

jej. A to właśnie uczynił. Myślała o jego pocałunkach,

słodkich, intymnych pieszczotach i przypływie roz­

koszy.

Odwróciła się na brzuch i długo waliła pięściami

w poduszkę. Niemożliwe, żeby Keir traktował to

jako rozrywkę na długi, ciągnący się wieczór. To nie

w jego stylu. Załatwi teraz sprawy, które miał w planie

i wróci z przeprosinami tak szybko, jak będzie to

możliwe. Przymknęła o czy i wyobraźnia podsunęła

jej obraz Keira - ciche skrzypnięcie drzwi, odgłos

kroków zbliżających się w stronę łóżka. Ona odwróci

się wtedy, wyciągnie ramiona, żeby znów przytulić go

do siebie. Ta myśl ją ogrzała i Poppy uśmiechnęła się

na wspomnienie jego bliskości.

Ale Keir nie wracał.

Czekała, aż w końcu dotarło do niej, że nie przyjdzie.

Świadomość tego pozbawiła ją całego wewnętrznego

ciepła. Poczuła się teraz nagle zimna i pusta. Wiedział,

przecież, że ona tu czeka kochająca i rozbudzona,

a jednak wolał być z Astrid, z nią dzielić ciemne,

upalne chwile tropikalnej nocy. Może właśnie zwierza

się tamtej, że przyszła w samą porę, aby uchronić go

przed największym głupstwem, jakie mógł popełnić?

Czy może oboje zastanawiają się, co zrobić z tym

kłopotliwym fantem, jakim jest narzucająca się, zbyt

background image

wylewna Poppy, która błagała, żeby się z nią kochał?

A może po prostu całkiem o niej zapomniał, gdy

tylko Astrid kiwnęła palcem?

Wszystkie te myśli przelatywały przez głowę i Poppy

leżała z poczuciem rosnącego osamotnienia. Nie

spełnione nadzieje przyniosły gniew, ten zaś sprowadził

gorycz upokorzenia. Nie było ważne, co robi Keir.

Liczyło się tylko to, że z całą pewnością nie ma

ochoty już więcej się z nią kochać.

Nasłuchiwała, starając się pochwycić jakiś dźwięk

świadczący o tym, że Keir jednak wrócił, ale słychać

było tylko niczym nie zakłócone nocne odgłosy dżungli.

W końcu pokonały ją własne łzy i Poppy, wciąż

płacząc, zasnęła.

Siedziała na pniu powalonego drzewa i przyglądała

się długiej kolumnie mrówek kroczących w poprzek

ścieżki. Nigdy w życiu nie widziała ich aż tylu naraz!

Maszerowały w porządnym szyku, w poczuciu wy­

znaczonego celu.

Pochyliła się, zaciekawiona niezmąconym spokojem

ich marszu. Gdyby życie było równie proste, pomyślała.

Mrówki nie przeżywają zawodów miłosnych, żadnych

tęsknot, zazdrości, upokarzających łez i bezsennych

nocy.

Szkoda, że nić jest mrówką.

Spotkała dziś rano Keira i było to dla niej dosyć

krępujące. Bała się, że nie zdoła ukryć, jak bardzo

czuje się zraniona, więc przybrała maskę chłodnej

obojętności. Keir spojrzał na nią tylko raz i stał się

szorstki, jak zwykle. Żadne z nich nie napomknęło

ani słowem o wczorajszym wieczorze, chociaż wspo­

mnienie było palące.

- Będę cały dzień pracował z Astrid nad sprawo­

zdaniem - odezwał się bez żadnych wstępów. - Nie

stać nas na marnowanie czasu.

background image

Marnowanie czasu? Czy tym właśnie był dla niego

ten wieczór?

- Świetnie - odpowiedziała. - Pomyślałam, że

przejdę się w stronę wioski, którą poprzednio mijaliś­

my. Może zrobię jakieś dobre zdjęcie.

- Doskonale.

- Tak.

Nie patrzyli na siebie.

Niebawem zjawiła się Astrid i Poppy wyszła, nie

mogąc znieść widoku ich razem. Kilka pierwszych

mil przeszła cała roztrzęsiona, dopóki stopniowo

budząca się w niej duma nie sprawiła, że uniosła

głowę. To nie była tylko jej wina! Keir nie powinien

się z nią kochać, a potem jej ignorować! W końcu, to

on pierwszy ją pocałował, a ona nie rzuciła się

przecież na niego!

Szła teraz całkiem szybko. Łatwiej jest być złym,

niż zranionym. Miała już dość traktowania, jakby

była tylko kłopotem. Dość proteksjonalnego za­

chowania Astrid, dość pouczania na temat tego

nędznego projektu. Na szczęście, za kilka dni wreszcie

stąd wyjedzie, wróci do domu, nigdy więcej ich już

nie zobaczy i będzie z tego zadowolona!

Kłamczucha, odpowiedziało serce.

Ścieżka rozwidlała się teraz, więc skręciła na

lewo w tę, która prowadziła do dżungli. Łatwo

było poruszać się szlakiem łączącym poszczególne

wioski, więc nie obawiała się, że zabłądzi. Dróżka

była dobrze wydeptana, czasem rozszerzała się w leśne

przecinki, gdzie znajdowało się poletko ziemniaków

lub parę bananowców.

W lesie panował niezmącony spokój i Poppy z wolna

zatraciła poczucie czasu. Zewsząd otaczała ją splątana

roślinność, a powietrze było gorące i nieruchome.

Wyglądało to jak spacer po gigantycznej oranżerii,

pomijając fakt, że rośliny nie wyrastały tu z rzędów

background image

strannie poustawianych donic. Wszystko krzewiło się

bujnie - palmy, paprocie, kępy wielkich jak dom

bambusów. Od czasu do czasu minął ją myśliwy

z upolowaną małpą, przerzuconą przez ramię, lub

miejscowy rolnik wracający z pola z maczetą w dłoni,

dzieci biegnące zakurzoną ścieżką. Wymieniała ze

wszystkimi wesołe pozdrowienia, ale przez większą

część drogi maszerowała samotnie, w soczystej, zielonej

ciszy.

Gdy dotarła do powalonego drzewa, było jej gorąco

i chciało się pić. Usiadła więc na pniu, przypominając

sobie dzień, kiedy była tu z Keirem. Zaszokowana,

zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskni. Usłużna

wyobraźnia podsunęła jego obraz i Poppy niemal

oczekiwała, że pojawi się tuż obok niej. Mogłaby

z łatwością opisać sposób, w jaki podnosił głowę, by

zidentyfikować odgłosy dżungli, sposób, w jaki się

schylał, by zawiązać sznurowadło i to, jak na nią

patrzył z tym wkradającym się, na wpół zirytowanym

uśmiechem.

Serce z tęsknoty zakłuło boleśnie, że niemal jęknęła.

Uparcie usiłowała nie myśleć o wczorajszym wieczorze,

lecz teraz ogarnął ją przypływ słodkogorzkich wspo­

mnień. Była to słodycz wspólnej rozkoszy i gorycz

świadomości, że tylko ona tej rozkoszy pragnęła. On

jej nie potrzebował.

Poruszyła się niespokojnie, jak gdyby znów poczuła

dotyk jego rąk i muśnięcie warg. Musi spróbować

wyrzucić to z pamięci, właśnie tak, jak zrobił to Keir.

Rozejrzała się wokół, rozpaczliwie usiłując oderwać

od tego myśli. Wtedy właśnie dostrzegła kolumnę

mrówek. Z trudem próbowały wlec liść, dużo większy

od nich samych. Machinalnie sięgnęła po aparat - to

ich skupienie i grupowy wysiłek były wspaniałym

tematem na zdjęcie dla Thorpe Halliwell.

Zmieniała obiektywy, próbując dobrze nastawić

background image

ostrość, ale z miejsca, gdzie siedziała, wszystko

wychodziło pod złym kątem. Niechętnie położyła się

więc na brzuchu, usiłując zachować bezpieczną

odległość. Słyszała, że potrafią nieźle ugryźć. Na

szczęście dysponowała dobrym teleobiektywem, a mró­

wki niewzruszenie maszerowały dalej, zupełnie nie­

świadome faktu, że są uwieczniane dla potomnych.

Zaabsorbowana pracą, nie zauważyła, że ktoś się

zbliża, dopóki jakiś głos nie odezwał się nad nią

z pewnym rozbawieniem.

- No proszę, przecież to Poppy! Cześć!

Zdumiona spojrzała w górę i podniosła się. Był to

Ryan Saunders.

- Ee... cześć. - Patrzyła na niego podejrzliwie.

Wszyscy zaangażowani w projekt przedstawiali go

jako wcielenie zła, szatańskiego krętacza, który sam

jeden byłby w stanie zniszczyć całe tropikalne lasy.

Ale tutaj, w migotliwym świetle dżungli, wyglądał

najzupełniej normalnie.

- Do tej pory pewnie już słyszałaś, że ze mnie

prawdziwy łobuz - powiedział, jakby czytał w jej

myślach. Chłopięcy wdzięk Ryana znów był w użyciu.

Spojrzała niepewnie, więc roześmiał się lekko.

- Nie przejmuj się, wiem, co Keir Traherne o mnie

sądzi. Zawsze mówi dokładnie to, co myśli, prawda?

Pomyślała o wczorajszym wieczorze.

- Och, sama nie wiem - mruknęła bardziej do

siebie. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby

naprawdę wiedziała, co czuje Keir.

Ryan jakby nie zauważył, że się odezwała.

- Właśnie dlatego nie wpadłem, żeby się z tobą od

razu zobaczyć. Keir dałby mi -jak zwykle - kopniaka,

zanim zdążyłbym coś wyjaśnić. To wszystko byłoby

dla ciebie nieprzyjemne i nie chciałem sprawiać ci

kłopotu. Powiedziałaś mu, że się znamy?

- Nie - odpowiedziała z wolna. - Nie powiedziałam.

background image

- Coś w zachowaniu Ryana sprawiało, że czuła się

niezręcznie, zupełnie jakby razem spiskowali. Nie

wspominała o Ryanie, bo jakoś nigdy nie nadarzyła

się ku temu okazja, a potem o nim po prostu

zapomniała.

- To dobrze. - Wepchnął ręce w kieszenie i patrzył

na nią. Była cała umazana, ale wyglądała dziwnie

pociągająco, z potarganymi włosami i wielkimi,

nieszczęśliwymi oczami. - Miałem nadzieję, że uda mi

się jakoś wpaść na ciebie, gdy będziesz sama - kon­

tynuował z wypracowanym uśmiechem.

- Dlaczego?

- A dlaczego każdy mężczyzna chciałby wpaść na

taką ładną dziewczynę, jak ty? - zareplikował, ale

widząc jej spojrzenie przerwał i wzruszył ramionami.

- No dobrze, przyznaję się. Chciałbym mieć szansę

przedstawić Keirowi mój punkt widzenia i pomyślałem,

że będziesz łącznikiem z obozem wroga. Utknęliśmy

wszyscy w martwym punkcie. To oczywiste, choć

Keir nie chce się z tym pogodzić. Muszę z nim

porozmawiać, zorientować się, czy nie moglibyśmy

pójść na jakiś kompromis, ale on w ogóle nie chce

mnie słuchać.

- Mnie też - powiedziała z odcieniem goryczy

w głosie. Odwróciła się i wkładała obiektywy do

futerału.

- Ale słyszałem, że zostałaś tu przysłana przez

jednego z głównych sponsorów. Keir nie może cię

wyrzucić za to, że masz inne zdanie.

- Możliwe, że moje zdanie jest takie samo jak jego.

- Nie wierzę. Nie jesteś taka ograniczona - odparł,

wytrzymując niewinnie jej spojrzenie.

- Co masz na myśli?

- Dostatecznie dobrze orientujesz się, o co tu

chodzi. Ale jak możesz mieć własne zdanie, skoro nie

znasz drugiej strony medalu? - Podniósł rękę, gdy

background image

usiłowała się odezwać. - Wiem, wiem, Keir Traherne

wszystko ci powiedział, ale mówiąc najoględniej, on

nie jest obiektywny. Tak naprawdę wcale nie zna

naszych propozycji. Wydaje mi się, że jesteś bardziej

rozgarnięta niż wielki doktor Traherne i nie pozwolisz,

żeby decydowali za ciebie on i ta jego lodowata

przyjaciółka. Poppy usłyszała tylko ostatni fragment

jego przemowy.

- Jego przyjaciółka? - powtórzyła tępo.

- No wiesz, ta lodowato wyglądająca kobieta...

Anna?

- Astrid. - Głos miała napięty.

- O właśnie, Astrid. Ciągle patrzy na wszystkich

z góry. Zawsze sądziłem, że ona i Keir Traherne

świetnie do siebie pasują. Lodówka jest zbędna, gdy

któreś z nich jest w pobliżu.

Poppy skoncentrowała się na pakowaniu aparatu

do małego plecaka. Nie sądziła, że prawda może aż

tak zaboleć. Podejrzewała, że sprawy właśnie tak się

mają, ale miała nadzieję, że Astrid jest dla Keira

tylko koleżanką i nic ich nie łączy. Teraz było jasne,

że się oszukiwała i świadomość tego podziałała jak

policzek. Ryan jest w Adouba nie od wczoraj i nie ma

żadnych powodów, by kłamać. A więc związek Keira

z Astrid jest powszechnie znany.

Dlaczego sama tego nie zauważyła? Astrid miała

wszystko, czego Keir mógłby pragnąć. Była piękna,

inteligentna, pracowita - prawdziwe atuty. Nie

stwarzała problemów jak ona, Poppy. Ostatniego

wieczora trochę go poniosło i niemal został przyłapany

in flagranti

przez swoją dziewczynę. Nic dziwnego, że

dziś rano był taki zakłopotany! Zaciągnęła ze złością

ostatni pasek plecaka.

- Słuchaj, Poppy - mówił Ryan przekonującym

tonem. - Dlaczego nie miałabyś pójść teraz ze mną

do Mokake? To jedna z wiosek zaangażowanych

background image

w mój plan budowlany. Mogłabyś się przekonać,

o co nam chodzi. Sama zorientujesz się, a może

i uznasz, że nie jestem taki, jak mnie malują. Z chęcią

zaryzykuję, byle byś sobie tylko wyrobiła własny

pogląd.

Wahała się. Niezupełnie wierzyła Ryanowi Saun-

dersowi, ale nie chciała wracać do Keira i Astrid.

Będzie tylko zawadzać. Siedzą tam na pewno głowa

przy głowie, pochyleni nad tym cennym sprawo­

zdaniem... Czy może raczej skorzystali z okazji, że są

sami, żeby się kochać? Zacisnęła pięści i natychmiast

podjęła decyzję.

- Dobrze, pójdę z tobą.

W drodze do wioski Ryan mówił bez przerwy

gładkp i jakby nieszczerze. Nie robi najlepszego

wrażenia, w porównaniu ze spokojem i pewnością

siebie Keira, pomyślała. Keir czuł się w lesie jak

u siebie w domu, czego nie można powiedzieć o Ryanie.

Niby miał odpowiednie ubranie i ekwipunek, ale

wszystko było jakby ciut za nowe.

Plótł o miastach, robieniu pieniędzy i strajkach

metra. Szedł leśną ścieżką, jakby to był peron na

stacji Waterloo i nie patrzył na nic dokoła.

Poppy czuła niemal fizyczny ból z tęsknoty za

Keirem. Gdyby nie myśl o Keirze i Astrid razem, to

chybaby zawróciła. Nie powinna iść z Ryanem...

Choć właściwie nie było w tym nic złego. Może on

ma trochę racji? Dobrze wiedziała, że Keir potrafi

być nietolerancyjny. A jeśli kompromis jest możliwy?

Mogła nawet zrobić Keirowi przysługę, gdyby dowie­

działa się, jak ta sytuacja naprawdę wygląda.

Keir wcale nie potrzebuje twoich przysług, przypom­

niała sobie ponuro i podreptała za Ryanem.

W Mokake ścieżka rozszerzyła się w zakurzony

placyk pośrodku skupiska drewnianych, pozbawionych

okien chat. Wioska wyglądała na opuszczoną, tylko

background image

parę kur dziobało apatycznie tu i tam, a pies rozłożył

się leniwie w cieniu drzewa. Po kojącym mroku

dżungli tutaj dawał się we znaki żar lejący z nieba,

który działał obezwładniająco. Poppy od razu poczuła

się oklapnięta i zmęczona.

Ryan skierował się do jednej z chat. Na jego okrzyk

z ciemnego wnętrza wyłonił się młody mężczyzna.

- To jest Emanuel. Będzie tłumaczył w czasie

spotkania z wodzem - wyjaśnił Ryan.

Emanuel uniósł dłoń w lakonicznym pozdrowieniu

i zaprowadził ich do największej chaty. Był to

niewątpliwie dom wodza i Poppy zawahała się

wchodząc do środka.

Wyglądało na to, że ludzie wylegli nie wiadomo

skąd i w chacie zebrała się przynajmniej połowa

mieszkańców wioski. Zrobiło się ciasno, nie do

wytrzymania. Ktoś podsunął jej stołek, żeby usiadła,

a Ryan zaczął swoją, niewątpliwie dobrze przygoto­

waną mowę.

Obserwowała go beznamiętnie, gdy uroczyście

opowiadał o nowych drogach, nowych miejscach

pracy i wycięciu „tylko małego kawałeczka" lasów.

Wszystko to brzmiało z pozoru uczciwie i Poppy

zastanawiała się, czemu nie wierzy w ani jedno słowo.

Wódz słuchał z twarzą bez wyrazu, lecz w pewnej

chwili zauważyła, że zaczął jej się przyglądać zmrużo­

nymi, ciemnymi oczami. Zaczerwieniła się. Pewnie

wie, że pracuje dla konkurencyjnego projektu i pomyśli,

że jest nielojalna. Gorzej, może uznać, że przystojny

Ryan zawrócił jej w głowie. Popatrzyła na wodza

zmartwionymi, zielonymi oczami. Nagle zapragnęła,

by zrozumiał, że przywiodła ją tu zraniona duma

pomieszana z naiwnością.

Była prawie pewna, że uważne spojrzenie czytało

w jej myślach, ale wódz tylko się uśmiechnął i odwrócił

do Emanuela.

background image

Ryan był z niej ogromnie zadowolony.

- Wiedziałem, że to świetny pomysł, żebyś tu

przyszła - stwierdził w czasie drogi powrotnej. - Stary

wódz udaje głupiego tylko wtedy, gdy ja do niego

mówię, ale ty całkiem go podbiłaś! Podobają mu się

ładne dziewczyny! Teraz, gdy zobaczył, że jesteś po

naszej stronie, może się z nami zgodzić.

- Co masz na myśli mówiąc „po naszej stronie"?

- przerwała ostro.

- Och, tylko tak mi się powiedziało... - Ryan

spojrzał na Poppy ostrożnie, niepewny, jak poradzić

sobie z tą nagłą surowością. - Masz rację, nie

powinienem mówić o stronach - dodał, przybierając

swój zwykły czarujący ton. - Wszyscy przecież chcemy

wybrać dla Mokake najlepszy wariant. Cieszę się, że

tu przyszłaś i wysłuchałaś, co mam do powiedzenia.

Poppy unikała jego wzroku. Powoli zaczynała mu

nie wierzyć.

- No więc, co o tym sądzisz? - naciskał Ryan.

- Chyba się zgodzisz, że inwestowanie w Mokake nie

jest wcale takie złe?

- Nie jest - odparła. - To prawda, że nie mogę się

spierać, gdy chodzi o tworzenie miejsc pracy i tak

dalej, ale odniosłam wrażenie, że mieszkańcy wioski

nie palą się do tego pomysłu.

- Och, zmienią zdanie, jak zobaczą, że będą coś

z tego mieć.

Poppy zacisnęła zęby, słysząc wyraźny cynizm

w głosie Ryana. Ruszyła więc szybciej do przodu.

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tacy, jak

wielki i wszechmocny doktor Traherne, są tak

podejrzliwi - kontynuował. - Można by pomyśleć, że

jestem jakimś oszustem! - zaśmiał się bezczelnie.

- No, popatrz, czy ja wyglądam na oszusta?

- Nie - odpowiedziała szczerze. - Ale najwięksi

oszuści nigdy na nich nie wyglądają. Prawda?

background image

Wolał to uznać za żart i roześmiał się, ale potem

zapadła cisza. Ryan, który miał nadzieję, że łatwiej

uda mu się przekonać Poppy do swoich racji, był

teraz wyraźnie w złym humorze. Poppy nawet tego

nie zauważyła, zajęta własnymi myślami. Prawie dała

się złapać na jego wdzięk. Trudno też było zbić

rzeczowe argumenty - ale ten błysk wyrachowania

w oczach sprawił, że poczuła wątpliwości.

Szła ostrożnie czując, że świeżo wygojone stopy

zaczynają doskwierać. Było później, niż sądziła. Czy

Keir będzie jej szukał? A może jest zbyt zajęty z Astrid,

by zauważyć jej nieobecność? Marzyła, żeby go

zobaczyć, a jednocześnie bała się tego. Wciąż czuła

wczorajsze pocałunki. Im bardziej starała się o nich

zapomnieć, tym bardziej wyraziste były wspomnienia.

Wiedziała, że nie zniesie powrotu do pierwotnej

obojętności. Nie po tych pieszczotach, które sobie

ofiarowali. Łatwiej będzie wyjechać, niż słuchać

sztucznych, zawstydzających przeprosin i wyjaśnień.

Łatwiej, niż uśmiechać się i zgadzać, że są oboje

rozsądnymi ludźmi, i udawać, że nic się nie stało.

Całkiem pochłonięta wyobrażaniem sobie przemowy

Keira i jej własnych odpowiedzi, nie zauważyła, że

pada. Gdy dotarli do rozwidlenia dróg poczuła, że

przemokła do suchej nitki. Rano nie zamierzała iść

tak daleko, więc nie brała ze sobą niczego od deszczu.

Za to Ryan wziął, ale było jasne, że nie ma zamiaru

jej pożyczyć.

Dlaczego miałby to zrobić, pomyślała stawiając

kołnierz koszuli. Była to bezsensowna próba zmuszenia

wody, by nie spływała jej po karku. Na szczęście

aparat spoczywał bezpieczenie w wodoszczelnym

futerale. W tych okolicznościach był to jedyny powód

do radości.

Dżungla, rano taka łagodna w promieniach roz­

proszonego słońca, stała się teraz ciemna i wroga.

background image

Poppy potykała się i ślizgała na mokrej ścieżce,

starając się nie zgubić Ryana, który szedł przed nią

szybkim krokiem. Przestała się martwić, co na to

powie Keir. Wszystko, czego pragnęła, to poczuć się

bezpieczenie i sucho.

Ryan zatrzymał się nagle tuż za rozwidleniem.

- Mam tu niedaleko samochód, ale na pewno nie

chciałabyś, żebym cię odwiózł do Keira. Nie byłoby

to zbyt taktowne.

- Myślę, że nie - oparła się o drzewo, usiłując

złapać oddech.

- Więc mogę cię tu zostawić?

- Tak, możesz - zamknęła oczy.

- Jesteś wspaniałą dziewczyną - powiedział z wyraź­

ną ulgą. - Wobec tego pójdę. Będę z tobą w kontakcie!

- Odwrócił się i pognał ścieżką, zanim zdążyła mu

powiedzieć, że nie musi.

- Świetnie! - mruknęła, patrząc z niesmakiem na

jego umykające plecy. Z ulgą uniosła głowę, dając

deszczowi spływać po twarzy. Już i tak nie mogła być

bardziej mokra, a ostre uderzenia kropli były niemal

rozweselające. Woda leciała z nieba strumieniami

i z niesłychanym hałasem uderzała w niezliczone

tysiące liści, nim ostatecznie wsiąkła w poszycie.

Poppy, słaba ze zmęczenia i głodu, poddała się

temu żywiołowi, pozwalając, by deszcz spływał po

włosach i szyi i radośnie spłukiwał część jej znużenia.

- Penelopo!

Nie słyszała rozwścieczonego głosu Keira, dopóki

on sam nie zatrzymał się tuż obok. Ocknęła się,

wyrwana ze swojego transu. Nie wiedziała, skąd się

tu wziął, ale na jego widok jej serce zamarło z radości.

Był zły, jak nigdy dotąd. Cały przemoczony, tak

jak i ona, włosy miał posklejane, brwi ściągnięte,

a oczy płonęły z gniewu. Było w nich jeszcze coś, co

Poppy uznałaby za ulgę, gdyby przypuszczała, że to

background image

możliwe. Jego twarz pałała złością, a cała postać

emanowała taką gwałtownością, że dżungla wokół

nich zdawała się kurczyć.

Poppy mrużyła raz po raz oczy, rzęsy miała ciężkie

od wody, włosy wisiały w mokrych strąkach. Wiedziała,

że powinna czuć się żałośnie, że Keir jest na nią

wściekły, ale sam jego widok wystarczył, żeby zrobiło

jej się lżej na duszy. Keir był tutaj, a ona była bezpieczna.

Ścierała wodę z policzków i usiłowała powiedzieć

coś dostojnego, ale nie była w stanie nic takiego

wymyślić, ani powstrzymać ogarniającej ją radości.

Uśmiechnęła się tylko.

Przez chwilę wydawało jej się, że Keir eksploduje.

- Chyba myślisz, że to jest zabawne, co? Rzeczywiś­

cie, świetny kawał! Ja się zamartwiam przez cały

dzień, że jesteś nie wiadomo gdzie, a ty spędzasz czas

z Ryanem Saundersem! Nawet nie próbuj zaprzeczać!

Astrid zauważyła, jak za tobą poszedł, a teraz sam go

widziałem, jak pędził ścieżką. Pewnie miałaś zamiar

udawać, że go nie widziałaś, co?

- Tak... nie... to znaczy spotkałam go dzisiaj, ale

zupełnie przypadkiem. - Uśmiech powoli znikał z jej

twarzy.

- Czyżby? Co za wygodny wykręt! I pomyśleć, jak

bardzo chciałaś wybrać się gdzieś sama!

Musieli oboje podnieść glos, żeby przekrzyczeć

deszcz.

- Było jasne, że ty i Astrid chcecie się mnie pozbyć!

Wcale nie miałam ochoty się narzucać, więc poszłam

na przechadzkę. Okazało się, że Ryan idzie w tą samą

stronę, to wszystko.

- Rozumiem. I naturalnie widzieliście się pierwszy

raz w życiu?

Poppy zawahała się.

- Nie - przyznała w końcu. - Spotkałam go

w Mbuka, gdy jechaliśmy tutaj.

background image

- A więc znaliście się przez cały czas! O, Boże, ale

zrobiłaś ze mnie durnia! Chyba mnie całkiem ogłupiłaś

tymi wielkimi, niewinnymi oczami! Opowiadałem ci

o mojej pracy tylko po to, żebyś doniosła Ryanowi

Saundersowi. Musiałaś się nieźle bawić!

- Nie, to nie było tak! W Mbuka rozmawialiśmy

tylko przez kilka minut. W ogóle nie wiedziałam, kim

jest!

- Więc dlaczego nic o tym nie powiedziałaś?

- Nie wiem. - Wzruszyła bezradnie ramionami.

- Jakoś nigdy się nie składało. Ciągle byłeś z jakiegoś

powodu na mnie wściekły i bałam się, że jeszcze

wszystko pogorszę. Zresztą sądziłam, że to bez

znaczenia.

Patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Bez znaczenia! Ten facet jest zagrożeniem dla

całego naszego projektu, a ty mówisz, że to nie ma

znaczenia?

- Bo nie ma! - Poczuła przypływ złości. - Ciągle

tylko słyszę o tym cholernym projekcie! Masz na jego

punkcie obsesję! Co za różnica, czy spotkałam Ryana.

Nie powiedziałam ci, bo wiedziałam, że zareagujesz

tak, jakbym była zdrajczynią, ponieważ rozmawiałam

z kimś, kto ma inne zdanie niż ty! - W ferworze

kłótni zapomniała, że Ryan nie zrobił na niej dobrego

wrażenia. - Ryan Saunders ma prawo do własnych

opinii - ciągnęła dalej. - Jest przynajmniej na tyle

tolerancyjny, że próbuje wypracować jakiś kompromis,

a ty nawet nie chcesz go słuchać!

- Szybko cię podbił, nie ma co? A więc Ryan

Saunders ma zamiar zmienić tutejsze wioski w kwitnące

osiedla? Będą miejsca pracy i samochody? I wszyscy

będą bogaci? Czy to ci naopowiadał?

Potrząsnęła głową i wytarła wodę, która kapała jej

z nosa.

- I ty mu uwierzyłaś? - Głos Keira był schrypnięty

background image

od przekrzykiwania deszczu. - Ryana Saundersa

guzik obchodzi poziom życia w tych wioskach!

Jak tylko dostanie zezwolenie, każe się wszystkim

wynieść, żeby łatwiej móc wyciąć lasy i szybciej

zrobić forsę. Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że będzie

inaczej!

- Cokolwiek bym zrobiła, zawsze myślisz, że jestem

głupia, prawda?

- Czasem mi się wydawało, że jest dla ciebie jakaś

nadzieja, ale widzę, że starasz się zachowywać jak

kompletna idiotka! - wypalił.

- Nie jest idiotyzmem wysłuchać czyichś argumen­

tów. Ani przejść się po lesie. To wszystko, co dzisiaj

zrobiłam!

- I pewnie w ogóle nie myślałaś, że się zastanawiam,

gdzie jesteś? Wyszłaś przed dziesiątą, a teraz - spojrzał

na zegarek, strząsając z irytacją wodę - teraz jest

siedemnaście po piątej!

- No i co z tego? To nie powód do zmartwienia.

- Czy twoja bezmyślność nie ma granic? Wyszłaś

bez jedzenia, bez płaszcza od deszczu, bez latarki

i bez żadnego ekwipunku na wypadek nieszczęścia.

Mogłaś tu teraz leżeć ze złamaną nogą lub ukąszona

przez węża. Chyba jasne, że się martwiłem!

- Naprawdę mnie zadziwiasz - Poppy trzęsła się

teraz zarówno z zimna, jak i ze złości. - Kiedy

wychodziłam dziś rano, odniosłam wrażenie, że nie

masz ochoty mnie więcej widzieć!

- Odniosłem takie samo wrażenie!

- Co takiego? - Ta gorzka uwaga wytrąciła ją

z równowagi.

- Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie masz

ochoty mówić o tym, co zdarzyło się poprzedniego

wieczora. Uznałem więc, że chcesz o wszystkim

zapomnieć.

- Och, rzeczywiście? - wrzasnęła. - Co za wygodny

background image

wykręt, zwłaszcza po tym, jak spędziłeś noc z inną

kobietą!

Wpatrywał się w nią bez słowa. Po raz pierwszy nie

wyglądał tak schludnie jak zawsze. Jego koszula była

przesiąknięta wodą, spodnie całe w błocie.

- Czy tak właśnie myślisz? - spytał powoli.

Nie była w lepszym stanie. Strugi deszczu spływały

po ubraniu, a mokra bluzka przylgnęła do ciała,

ujawniając wszystkie wypukłości i Poppy nagle poczuła,

jakby była naga.

- Ja tak nie myślę - ja to wiem! - powiedziała

z trudem.

- Penelopo! Jesteś zazdrosna!

Zrobił krok w jej stronę, a ona cofnęła się i oparła

o pień drzewa.

- Wcale nie! - zaprotestowała gwałtownie w de­

sperackiej samoobronie. - Miałeś rację, po prostu

chcę zapomnieć o tamtym wieczorze!

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Naprawdę? - zapytał cicho, ale był tak blisko, że

słyszała go dobrze.

- Tak! - odparła, nie potrafiąc na niego spojrzeć.

Woda leciała po twarzy i szyi, spływając strumykiem

między piersiami, przesiąkała przez spodnie i kapiąc

zbierała się wokół kostek. Lecz bliskość Keira sprawiła,

że w całym ciele poczuła przypływ ciepła i energii.

- Kłamczucha. - Ujął jej twarz i zmusił, by na

niego spojrzała. Jego dotyk był gorący i zdecydowany.

Próbowała odwrócić wzrok. Z wysiłkiem podniosła

ręce, żeby oderwać jego dłoń od twarzy, ale był od

niej dużo silniejszy. Ręka sama powoli zasunęła się

wzdłuż jej szyi, ześlizgnęła po ramieniu i na chwilę

przywarła do wypukłości piersi. W końcu objął ja

i przyciągnął do siebie.

- Rzeczywiście chcesz zapomnieć o tym wieczorze?

- wyszeptał jej do ucha. - Ja nie potrafię tego

zapomnieć, Poppy. A ty?

Ręce oparła na jego ramionach, instynktownie

zaciskała palce, czując pod mokrą koszulą pulsujące

ciepło.

- Tak, chcę - mruknęła ze wzrokiem utkwionym

w tętno na jego szyi.

Wolną ręką odgarnął jej z twarzy mokre włosy

i uniósł podbródek.

- Potrafisz zapomnieć?

Powoli pokręciła przecząco głową i spojrzała mu

prosto w oczy.

- Nie - przyznała w końcu.

background image

Uśmiechnął się, i jego chłodne dotychczas oczy

rozjaśniły się.

- Tak myślałem - powiedział. Wszystkie pytania

i oskarżenia odeszły w niepamięć, gdy objął ją mocno

i całował, aż oboje stracili na moment oddech.

Wzdychając i śmiejąc się, tulili się do siebie, nie

przygotowani na płomień namiętności, który tak

szybko ich ogarniał, wymykając się wszelkiej kontroli.

Zapomnieli o deszczu i znów się całowali. Poppy

objęła go i palcami przesuwała po jego plecach w czułej

pieszczocie, pełna radości, że znów tak blisko siebie

czuje to silne, gorące ciało. Przemoczona bawełna

utrudniała rozpinanie guzików, więc nie zawracała

sobie tym głowy. Wyciągnęła koszulę ze spodni

i wsunęła dłonie pod mokry materiał, delikatnie gładząc

wrażliwe zagłębienia wzdłuż kręgosłupa.

Coś do niej mówił, ale nie rozumiała słów, czuła

tylko wargi na swojej szyi i muśnięcie oddechu.

Przylgnęła do niego cała i drżącym szeptem wyrażała

własne tęsknoty i pragnienia.

Osunęli się na ziemię spleceni w uścisku, pieszcząc

się niecierpliwymi dłońmi i gwałtownymi pocałunkami.

Na chwilę uniosła głowę, lecz poczuła gorące usta na

swojej piersi i znów poddała się obezwładniającej

rozkoszy, jaką sprawiał jego dotyk.

Nie było już od tego odwrotu i nikogo, kto by tym

razem im przeszkodził. Pocałunki pogłębiły się,

a pieszczoty stały się bardziej zmysłowe. Nic się już

nie liczyło. Były tylko ich ciała stopione teraz w jedno,

zatracające się w sobie, z żarliwą gwałtownością, aż

po ostateczny dreszcz ekstazy spełnienia.

Powoli, bardzo powoli Poppy uświadamiała sobie,

że deszcz wciąż spływa jej po twarzy. Otworzyła oczy

i ujrzała nad sobą drzewa z milionem lśniących od

wody liści. Widziała każdy z nich tak wyraźnie jak

nigdy dotąd.

background image

- Poppy - Keir zamruczał coś z twarzą wtuloną

w jej włosy i czule pocałował ją tuż pod uchem. - Co

ty ze mną zrobiłaś? Byłem takim spokojnym, opano­

wanym człowiekiem, a teraz - tylko spójrz na mnie!

- Właśnie patrzę na ciebie - przyznała, całując go

znowu. - Wyglądasz cudownie!

- Cały przemoczony i w błocie? Czy to jest sposób

na miłość? - W glosie Keira słychać było rozbawienie,

gdy podniósł ją i ze wzruszającą czułością zaczął

zapinać bluzkę.

Oparła się o niego, mrucząc ze szczęścia, gdy ją

otoczył ramieniem.

- Myślę, że to był najlepszy sposób.

Pogładził ją po włosach. Czuła, że się uśmiecha.

- Ten najlepszy mamy jeszcze przed sobą - obiecał.

- Taki bez możliwości złapania zapalenia płuc, co

niewątpliwie nastąpi, gdy zostaniemy tu dłużej.

- Odsunął ją delikatnie. - Chodźmy do domu.

Szli błotnistą ścieżką prowadzącą do Adouaba,

w butach kląskało okropnie, ale Poppy starała się nie

dostrzegać potężnej ulewy. Jej myśli bujały w obłokach

i czuła wypełniające ją bezgraniczne zadowolenie.

Niewygoda, deszcz i mrok nie miały znaczenia.

Trzymała Keira za rękę i tylko to się liczyło.

Zdziwił ją widok landrovera, który stał zaparkowany

przy końcu ścieżki. Wsiedli do środka, odcinając się

od lejącej z nieba wody, lecz nie od hałasu. Huk

deszczu walącego o metalowy dach był ogłuszający

i musiała krzyczeć, żeby Keir ją usłyszał.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

- Astrid widziała Saundersa, jak poszedł za tobą,

a jego samochód stał zaraz obok szlaku, więc uznałam,

że będziesz tędy wracać. Usiłowałem o tobie nie

myśleć, ale w końcu przyszedłem tu i czekałem.

Widziałem, jak Saunders pędził z powrotem, ale nie

było ani śladu ciebie. Zacząłem się naprawdę martwić

background image

- położył rękę na oparciu i przelotnie dotknął jej

mokrych loków. - Poczułem prawdziwą ulgę, gdy cię

ujrzałem. Wyglądałaś jak nimfa wodna, gdy tak

stałaś z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi

oczami. - Ale dlaczego Saunders cię zostawił? - Głos

mu się nagle zmienił.

- Chyba po prostu chciał uciec przed deszczem, a ja

szłam zbyt wolno. Mówił coś o podwiezieniu, ale dodał,

że nie byłoby dobrze, gdybyś nas razem zobaczył.

- Zwłaszcza dla niego nie byłoby dobrze - stwierdził

bezlitośnie Keir. Zapalił silnik i ustawił samochód

w kierunku drogi. Koła ślizgały się w błocie, więc

prowadził ostrożnie, dopóki nie wyjechali na twardą,

żużlową nawierzchnię.

- Czy to przypadkiem nie jest samochód Ryana?

- spytała zdumiona, gdy mijali nowiutkiego dżipa.

- Myślałem, że pojechał do domu.

- Nie mógł. Spuściłem mu powietrze ze wszystkich

opon. Widać stwierdził, że szybciej będzie na piechotę.

Poppy trzęsła się cała, gdy dotarli do domu. Stała

w łazience, a woda spływała z niej, tworząc u stóp

kałużę. Keir sprawdzał prysznic.

- Woda jest już gorąca, ale wystarczy tylko na

jedną kąpiel. - Wyciągnął do niej rękę. - No, chodź!

Nie przejmując się ubraniem, które wciąż miała na

sobie, weszła pod strumień ciepłej wody z wes­

tchnieniem prawdziwej ulgi.

- Lepiej? - spytał przyciągając ją bliżej.

- Dużo lepiej - zarzuciła mu ręce na szyję. - O wiele,

wiele lepiej!

Przytulili się i poczuli rozkoszne ciepło przenikające

ich ciała, jak też wzrastające podniecenie, które powoli

zaczęło ich ogarniać. Keir zdjął z niej ubranie

i namydlał ją powolnymi, zmysłowymi ruchami.

Potem delikatnie wytarł ręcznikiem, zaniósł do

łóżka i znów się z nią kochał. Tym razem ich pocałunki

background image

nie miały w sobie tamtej gwałtowności. Nareszcie

było sucho i ciepło. Znikł gniew, który wtedy w lesie

sprowokował przypływ namiętności, a zastąpił go żar

rozkoszy, którą oboje odczuli. Teraz mieli czas, by się

sobą nacieszyć. Odkrywali wciąż nowe pieszczoty,

które prowadziły do nowych, wspaniałych przeżyć.

- Keir? - zamruczała leniwie dużo później.

- Mmm? - Sięgnął władczym gestem w stronę

jej uda.

- Gdzie jest dzisiaj Astrid? Nie przyjdzie jej do

głowy, żeby się tu zjawić?

- Mam nadzieję, że nie! - Roześmiał się. - Na

szczęście wiem, że miała się spotkać z Guyem i dwoma

naukowcami, którzy wrócili razem z nim. Planowali

wspólną kolację. Jeszcze zdążysz, gdybyś chciała pójść...

- To brzmi kusząco. - Poppy udawała, że się

zastanawia. - Ale myślę, że jednak zostanę, żeby mieć

na ciebie oko.

Uniósł się na łokciu i twarz mu nagle spoważniała.

- Nie byłem z Astrid ostatniej nocy - ani żadnej

innej. Wierzysz mi?

- Tak - odpowiedziała po prostu. Uniosła rękę

i delikatnie dotknęła drobniutkich zmarszczek w ką­

cikach jego oczu. - A gdzie byłeś?

- Asystent gubernatora był w szampańskim hu­

morze i wieki minęły, nim mogłem się stamtąd wyrwać.

Było późno; myślałem, że już śpisz. Nie miałem

ochoty niczego omawiać z Astrid, więc powiedziałem,

że wracam do domu. Musiałem zebrać myśli. - Uśmie­

chnął się niepewnie. - Wiesz, wcale nie miałem zamiaru

wczoraj cię całować. To tak... samo wyszło. Wracając

pomyślałem, że chyba zwariowałem. Projekt znalazł

się w przełomowym momencie i nie mogłem sobie

pozwolić na romanse. A rano byłaś taka obojętna,

więc uznałem, że najlepiej będzie udawać, iż nic się

nie wydarzyło.

background image

Pogłaskał jej ramię i czułym ruchem zaczął pieścić

ciepły wzgórek piersi.

- Ale to nie było wcale łatwe! Myślałem o tobie

przez cały dzień, a im dłużej myślałem, tym bardziej

byłem wściekły, że nie mogę się skoncentrować.

W końcu uznałem, że to ty jesteś wszystkiemu winna

- i wybrałem się, żeby cię odnaleźć. Możesz mi

wierzyć, że myśl o tym, by się z tobą kochać, była

wtedy ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy!

- A teraz! - Uśmiechając się przesuwała pieszczot­

liwie ręce wzdłuż linii jego żeber, w stronę płaskiego

brzucha.

- Teraz? - powtórzył, przyciskając ją całym ciężarem

swego ciała. - Teraz to jedyna rzecz, która mi

przychodzi do głowy!

- Są dwie wiadomości: dobra i zła. - Zakomuni­

kował wchodząc na werandę.

- Tak? - Przeciągnęła się leniwie w fotelu. Keir

wyszedł rano, żeby przedyskutować z Astrid najbliższe

posunięcia związane-z projektem. Czekała na niego

szczęśliwa i przekonana, że nic nie może dzisiaj

zakłócić jej dobrego samopoczucia.

- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Guy przyprowadził

ze sobą dwóch naukowców? Mnóstwo roślin tutaj ma

naturalne właściwości lecznicze i oni myślą, że odkryli

jakiś wyjątkowy składnik. Podobno można go wyko­

rzystać w terapii poważnych chorób. Jeśli mają rację,

to ich odkrycie rozstrzygnie naszą sprawę u ministra.

Te rośliny mogą być przysłowiową żyłą złota, a mają

tę zaletę, że rosną wyłącznie w naturalnych warunkach.

- A więc minister będzie miał zarówno ochronę

lasów, jak i zyski? - popatrzyła na niego uważnie.

- To z pewnością dobra wiadomość. A ta zła?

- Musimy oboje z Astrid pojechać dzisiaj do Yaoun-

de. Trzeba przeprowadzić rozmowy w różnych ministe-

background image

rstwach i dopracować szczegóły, nim przedstawimy

sprawozdanie. To kawał drogi - wrócimy dopiero jutro.

Poppy usiłowała robić dobrą minę do złej gry

i nawet zdołała się uśmiechnąć, gdy machała im na

pożegnanie. Nic nie mogła poradzić na to, że już

czuła wkradające się podejrzenie, iż Keir jest zadowo­

lony z tego nagłego wyjazdu. Kolejny raz powtarzała

sobie, że z pewnością nie ma powodów do zazdrości,

ale obraz nieskazitelnej Astrid obok Keira wciąż

plątał jej się po głowie. Kobieca intuicja podpowiadała,

że Keir nie jest Astrid tak całkiem obojętny. Czego

jeszcze chcesz, strofowała samą siebie, przecież to

z tobą był tej nocy, nie z nią.

Pochmurny dzień ciągnął się niemożliwie. Bez

wielkiego entuzjazmu zabrała się za notatki do slajdów,

kiedy nagle usłyszała kroki. To mógł być tylko Gabriel

lub Guy.

Ale w drzwiach stał Ryan Saunders z miną małego

chłopca, który wie, że coś zbroił.

- Mogę wejść? - spytał i wszedł nie czekając na

odpowiedź. Rozejrzał się uważnie. - Widziałem, jak

Keir i ta jego blond kumpelka wyjeżdżali, więc

postanowiłem wpaść i zobaczyć, czy dotarłaś cała

i zdrowa do domu.

- Bałeś się wpaść, gdy był Keir? - spytała lekko.

- Przecież jesteś większy niż on.

- Nie powiedziałbym, że się boję. - Oczy mu się

zwęziły. - Raczej, że jestem czujny. Keir ma w sobie

coś dziwnego, prawda? Zawsze wiesz, że niebez­

pieczeństwo jest tuż obok. - Roześmiał się. - Może

i jestem tchórzem, ale chciałem się znów z tobą

zobaczyć.

- Myślałam, że chciałeś porozmawiać z Keirem.

- No... tak, oczywiście... ale nie wtedy, gdy roz­

mawiam z tobą.

- Ach, tak. - Patrzyła na niego z namysłem.

background image

Rozbieganym, myszkującym wzrokiem pożerał wprost

pokój. Na chwilę utkwił spojrzenie w sprawozdaniu,

które leżało na biurku, potem rzucił okiem na

komputer i znów na rozłożone papiery.

- To miło, że wpadłeś, Ryan - postanowiła, że

musi się go pozbyć. - Jak widzisz, wróciłam bez

kłopotów. A ty?

- Jakieś bachory spuściły mi z opon powietrze.

Musiałem iść piechotą!

- Ciekawe, kto to mógł zrobić... No cóż, nie będę

cię zatrzymywała...

- Wygląda na to, że chcesz się mnie pozbyć!

- W jego głosie pojawił się ostry ton, a wdzięk gdzieś

wyparował.

- Wysłuchałam wczoraj, co miałeś do powiedzenia

i myślę, że projekt Keira jest tutaj najwłaściwszy

- powiedziała otwarcie.

- Rząd będzie miał inne zdanie! - Do końca zrzucił

już maskę chłopięcego wdzięku. - Nie sądzę, by mieli

kłopoty z decyzją, mając wybór między grupką głupich

sentymentalnych naukowców a planem, który przy­

niesie masę forsy!

- Ja też myślę, że podjęcie decyzji przyjdzie im

z łatwością, zwłaszcza gdy za jednym zamachem będą

mieć i pieniądze, i ochronę środowiska.

Ryan znieruchomiał.

- Co konkretnie masz na myśli, mówiąc „i pienią­

dze, i środowisko"?

- Nic takiego! - odpowiedziała szybko, żałując, że

o tym wspomniała. Dlaczego on nie wychodzi?

- Czy Traherne ma jeszcze coś w zanadrzu?

- To nie twoja sprawa! - wypaliła, nieświadomie

kierując wzrok w stronę opracowań leżących na biurku.

Zauważył to. Odepchnął ją i chwycił plik papierów,

gorączkowo przerzucając strony. Usiłowała mu w tym

przeszkodzić, ale bez skutku.

background image

- Oddaj to zaraz! - syczała wściekle.

- Jak tylko skończę... aha, to musi być to! - Z po­

gardliwym uśmiechem rzucił sprawozdanie na biurko.

- Leki z bożej apteki! On chyba żartuje!

- Minister będzie miał inne zdanie - powiedziała

sprowokowana. - Wiemy, że rząd skłania się w kierun­

ku ochrony środowiska, a do tego będą mieli i zyski.

Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna swoich

racji.

- Phi! Traherne tylko blefuje! Mnie nie ogłupi

swoimi kłamstwami!

- On wcale nie kłamie!

- O, naprawdę? Wiem, że mu wierzysz! Nie da się

podrobić tej aury niewinności, jaką wokół rozsiewasz.

Ale nie jestem w tyle za Trahnerem. Byłaś dla mnie

bardzo użyteczna. Jak myślisz, po co się zabrałem do

wodza w Mokake? Jedno spojrzenie w te duże,

niewinne oczy i każdy wie, że na pewno nie wzięłabyś

udziału w żadnym krętactwie. Byłaś gwarancją mojej

uczciwości. Keirowi chodziło dokładnie o to samo,

gdy poszedł z tobą do tutejszego wodza.

Poppy była tak wściekła, że z trudem się odezwała.

- Lepiej, żebyś się wyniósł!

- Nie martw się, już idę. I powiedz swojemu

szanownemu Traherne'owi, że jeszcze się nie poddałem.

Patrzyła za nim w poczuciu klęski. Chyba naprawdę

jest idiotką, że się tak wygadała! Dlaczego nie trzymała

buzi na kłódkę? Gdyby Ryan nie zobaczył tego

sprawozdania! Co za bezwzględny typ! Może jednak

nie uda mu się wykorzystać tego, czego się dowiedział?

Wie teraz, o co chodzi, ale przecież nic na to nie

zdoła poradzić. Dopóki Keir dysponuje tym materia­

łem, ma wszelkie szanse zdobyć pozwolenie.

Postanowiła, że jutro, kiedy wróci, powie mu

o wszystkim, co się tu wydarzyło.

Wieczorem wyprawiła Gabriela i usiadła na weran-

background image

dzie. Wątpliwości i niepewności, które dręczyły ją

w ciągu dnia odpłynęły wyparte wspomnieniem

poprzedniej nocy.

Poppy była teraz pewna, że Keir ją kocha, i nic

innego nie było ważne.

Generator wysiadł znowu, więc zapaliła kilka świe­

czek. Wiedziała, że jutro, kiedy Keir wróci, powie mu,

jak bardzo go kocha. On też odpowie to samo i poprosi

ją, żeby z nim została. Wszystko będzie wspaniale.

Ale miało być zupełnie inaczej.

Zatopiona w myślach o następnym dniu, poszła

wcześnie do łóżka i prawie natychmiast zapadła

w głęboki sen.

Obudziło ją jasne światło. Pierwszą myślą było, że

to generator się włączył, ale blask, złowieszczy hałas

i charakterystyczny zapach ognia sprawiły, że zdała

sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje.

Z trudem wyplątała się spod moskitiery, odruchowo

chwyciła torbę ze sprzętem fotograficznym i podbiegła

do drzwi. Wystarczył jeden rzut oka na szalejący

ogień, żeby natychmiast je zatrzasnęła. Tamtędy nie

można było uciekać - wszystko płonęło.

Jedyną szansą pozostawało okno. Dom był par­

terowy, więc nie powinno to nastręczać żadnych

problemów. Ale okno także okazało się nie do

sforsowania. Zaopatrzone było w gęstą, metalową

siatkę. Z całej siły próbowała ją oderwać, ale siatka

była solidnie przymocowana. Dopiero teraz Poppy

zaczęła się naprawdę bać. Znalazła się w pułapce.

- Na pomoc! Pali się! - krzyczała, ale nie było

nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.

Nagle dotarł do niej czyjś głos. Była zbyt przerażona,

żeby się zdziwić na widok Ryana Saundersa.

- Nie mogę się stąd wydostać! - zaszlochała.

- Trzymaj się! Zaraz wracam!

Za chwilę pojawił się z wielkimi obcęgami i piłą.

background image

Oderwał siatkę na tyle, żeby Poppy mogła się przecisnąć

na zewnątrz.

- Lepiej się cofnijmy - powiedział. Te drewniane

chałupy palą się jak zapałki.

Odciągnął ją na bok. Przysiadła na ziemi. Wciąż

była roztrzęsiona i kurczowo przyciskała do siebie

torbę z aparatem.

W oddali słychać było wołania i niedługo potem

zbiegli się ludzie, ale nie mieli już co gasić. Dom stał

cały w ogniu.

- Czy nic się nie da uratować? - pytała bezradnie.

- Niestety. - Guy pojawił się obok i pomógł

jej wstać. - Obawiam się, że na wszystko już za

późno.

- Ale sprawozdanie Keira... jego materiały...

- Nic już z nich nie zostało.

Z bólem w sercu patrzyła, jak wszystko powoli

zamienia się w zgliszcza. Dopiero dużo później dotarło

do niej, że Ryan Saunders zniknął, zanim ktokolwiek

się pojawił.

Keir bez słowa stał nad tym, co jeszcze wczoraj

było jego domem. Twarz miał zupełnie bez wyrazu.

- Jak to się stało?

Wszyscy spojrzeli na Poppy.

- Naprawdę nie wiem... Spałam.

- Pożary na ogół zaczynają się od papierosa, czy

czegoś takiego. Musiało to być coś wewnątrz domu

- zauważyła Astrid.

- Może świeca - zauważył komendant policji.

Poczuła w sercu nagły, lodowaty impuls. Coś widać

odbiło się na jej twarzy, bo Astrid spojrzała na nią

uważniej.

- Paliłaś wieczorem świece, Penelopo?

- Generator się zepsuł... Zapaliłam tylko parę...

- Wystarczyła jedna - odezwał się cierpko Keir.

background image

- Nie przyszło ci do głowy, żeby je zabezpieczyć? Czy

byłby to za duży kłopot?

- Chyba tak zrobiłam... naprawdę nie wiem. To

wszystko jest teraz takie nierzeczywiste! Po prostu nie

pamiętam!

Popatrzył na nią tak zimno, że o mało nie pękło jej

serce.

- Po prostu nie pamiętasz! - powtórzył. - Czy

zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś? Czy wiesz, ile

godzin pracy pochłonęło to sprawozdanie? Wszystkie

zapiski, materiały - teraz nie ma już nic! I wszystko

przez ciebie! Równie dobrze możemy sami wręczyć

Saundersowi jego licencję!

Ryan Saunders! Okropne spojrzenie wkradło jej się

do głowy.

- Ryan był tutaj wczoraj wieczorem - powiedziała

powoli niemal sama do siebie.

- Saunders? Tutaj? - Keir spojrzał na Guya.

- Widziałeś go?

Guy poruszył się niespokojnie.

- No cóż... kiedy się tu znalazłem, była tylko Poppy.

- Ale on tu naprawdę był!

- No tak, rozumiem. Teraz masz zamiar zwalić

wszystko na niego! - w głosie Keira słychać było

pogardę. - Właśnie po tobie bym się tego nie

spodziewał! - Chwycił ją wściekle za rękę i odprowadził

na bok. - Tym razem posunęłaś się za daleko,

Penelopo. Miałaś tu zrobić tylko parę zdjęć. Czy to

było takie trudne? Zamiast tego wprowadziłaś tu

ogólne rozprzężenie, zachowywałaś się kłopotliwie

i zawstydzająco, a teraz jeszcze zniszczyłaś efekty

trzech lat pracy. Jesteś zadowolona?

Patrzyła na niego z udręką w oczach, pełna

wątpliwości, że może to wszystko to jednak jej wina.

- Tak mi przykro... - wyszeptała.

- Przykro ci! Ani w połowie tak przykro jak mnie,

background image

że w ogóle na ciebie spojrzałem! Wracaj teraz do

Thorpe Halliwell i powiedz im, że największa na

świecie dotacja nie jest warta tego, co zniszczyłaś!

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Astrid zastała ją na werandzie w domu Guya.

Poppy siedziała skulona, jakby jej było zimno.

- Ach, więc tu jesteś! Keir pojechał prosto do

Yaounde, żeby wyjaśnić ministrowi, co się wydarzyło.

Sądzę, to jest oboje sądzimy, że nie powinno cię już

tu być, kiedy wróci.

Poppy patrzyła na nią udręczonym wzrokiem.

- Czy Keir tak powiedział?

- Wspomniałam mu o tym i - no, zgodził się, że

to dobry pomysł. Zresztą nie chcę ci powtarzać, co

dokładnie powiedział.

- I już wyjechał? Nawet się nie pożegnał?

- Ma na głowie inne sprawy. A poza tym chyba

nic dziwnego, że nie miał na to ochoty? - Ton Astrid

nie budził żadnych wątpliwości. - Wiem, że Keir

wpadł ci w oko - ciągnęła dalej. - Ale spójrz na to

z jego punktu widzenia. Dziewczyna jest chętna, żeby

wpaść mu w ramiona, no więc... Ja wiem, jacy są

mężczyźni, Poppy. Praca to dla nich wszystko.

Oczywiście, czasem potrzebują kobiety, ale na dłuższą

metę kobiety to tylko kłopot. Powinnaś go zrozumieć.

Keir nie potrzebuje teraz więcej problemów, jeśli chce

jeszcze coś uratować z tego projektu. Poza tym, jest

naprawdę na ciebie wściekły. Nic nie udowodniono,

ale panuje opinia, że to wszystko twoja wina.

Pomyślałam więc, że sama będziesz wolała wyjechać.

- Naprawdę? - Poppy wstała, a w jej oczach

błysnął gniew. Spojrzała na Astrid tak, jak tylko

kobieta potrafi patrzeć na kobietę.

background image

- Czy mogę ci zadać jedno pytanie?

- Oczywiście. - Astrid była wyraźnie zaskoczona.

- Czy naprawdę nigdy nie żałowałaś, że nie potrafisz

bardziej zająć Keira swoją osobą?

Coś błysnęło w oczach Astrid.

- Ależ skąd - odpowiedziała szybko. - Pracujemy

razem i z tego czerpię największą satysfakcję - dodała

pompatycznym tonem. - Naprawdę nie jestem za­

zdrosna, że wydałaś mu się atrakcyjna. On wróci do

mnie, ponieważ projekt jest dla nas najważniejszy.

Poppy patrzyła na nią z uwagą.

- Nawet nie wiesz, co tracisz - powiedziała powoli.

- A jednak będę go mieć dla siebie! - wypaliła Astrid

i zamilkła na moment zła, że się tak zdradziła. - Nigdy

cię nie lubiłam! Od samego początku byłaś zagrożeniem

dla projektu, marnowałaś cenny czas Keira, kompromi­

towałaś nas, a teraz wszystko zrujnowałaś!

- Tak - zgodziła się cicho Poppy. - Naprawdę

zrujnowałam.

- Cieszę się, że masz chociaż na tyle przyzwoitości,

żeby to przyznać! No więc, czy mam ci załatwić ten

bilet na samolot?

W przedłużającej się ciszy Poppy myślała o tym, że

nigdy już nie zobaczy Keira, nigdy nie będzie mieć

okazji, by powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.

Przypomniała sobie także ton pogardy w jego głosie

i wyraz oczu, gdy ją odepchnął. W końcu, wbrew

sobie samej, kiwnęła głową.

Astrid załatwiła wszystko z właściwą sobie bez­

względną szybkością. Później Poppy niewiele pamiętała

z tej okropnej podróży. Sama nie bardzo wiedziała,

w jaki sposób znalazła się na lotnisku w Douala.

Siedziała teraz pogrążona w myślach, rozpamiętując

kolejny raz, co by było... Gdyby generator się nie

zepsuł, gdyby Keir nie musiał wyjechać, gdyby jej

uwierzył, gdyby tylko mogła jeszcze raz go zobaczyć...

background image

Zamiast Keira zobaczyła Ryana Saundersa. Zau­

ważył ją także, jego twarz przybrała na chwilę czujny

wyraz, ale widać zdecydował się niczym nie przejmować

i podszedł. Popatrzyła na niego kamiennym wzrokiem.

- Dziwne, że tu jesteś. Nie podlizujesz się już

ministrowi?

- Och, mam to na szczęście za sobą. Muszę teraz

załatwić jakieś kredyty - będę ich potrzebował.

- Przyznaj, Ryan, to ty podłożyłeś ogień? - jej

wzrok -był pełen obrzydzenia.

- To było niezłe widowisko, co? - Uśmiechnął się

idiotycznie. - Wyszło o wiele lepiej, niż się spodzie­

wałem.

- Mogłam tam zginąć - szepnęła.

- Och, zapomniałem o tych siatkach. Po prostu

musiałem zniszczyć wszystkie materiały. Nikt też nie

mógł mnie tam zobaczyć. Nie myślałem o tobie.

- Dziwię się, że w ogóle mi pomogłeś - powiedziała

gorzko.

- Za kogo ty mnie masz? - Przybrał urażoną minę.

- Za kogoś bardzo podłego.

- Ech, nie przesadzaj, Poppy. O co ci chodzi?

Czyżby nikt nie uwierzył, że tam byłem? To naprawdę

fatalnie!

- Wszyscy myślą, że to był przypadek. Trudno

uwierzyć, że ktoś mógłby celowo zrobić coś takiego!

Naprawdę musiałeś się zmartwić tym sprawozdaniem!

Twarz mu stężała.

- Już się nie muszę martwić! - powiedział z zimnym,

okrutnym uśmiechem.

- Te fotografie są absolutnie cudowne! - Don

Jones pokręcił głową z podziwem. - Najbardziej

podoba mi się ta ze skrzynką pocztową - to wspaniałe

zdjęcie! - Odwrócił się do Poppy. - Dokładnie o to

nam chodziło. Wspaniała robota, Poppy!

background image

- Cieszę się, że ci się podobają. - Poppy zmusiła

się do uśmiechu.

- Podobają?! Prezes jest zachwycony! Widziałaś

już chyba nasze ogłoszenia?

Przytaknęła. Rzeczywiście, trudno było nie zauważyć

lśniących zdjęć przedstawiających tropikalne lasy

i niezwykły sprzęt firmy Thorpe Halliwell. Ściany

metra pokryte były ogromnymi powiększeniami, zaś

mniejsze plakaty wisiały gęsto przy ruchomych scho­

dach. Widok tych reklam wzbudzał w Poppy mieszane

uczucia. Zdjęcia były udane, lecz każde z czymś się

kojarzyło. Był tam motyl, którego tak długo foto­

grafowała, obóz naukowy, było wspaniałe, powalone

drzewo, gdzie zatrzymali się na odpoczynek.

Wciąż myślała o Kamerunie - o lesie, ludziach,

barwnych targowiskach, ale najczęściej jej myśli

powracały do Keira. Czuła niemal fizyczny ból

z tęsknoty za nim. Usiłowała jakoś poskładać swoje

życie od nowa, ale nic z tego nie wychodziło. Powoli

ogarniało ją coraz większe zobojętnienie, nie bawiły

żarty przyjaciół ani ostatnie ploteczki.

Gdzie był teraz Keir? Co robił? Może w szaleńczym

tempie przepisywał swoje sprawozdanie? Wyobrażała

sobie, jak siedzi z filiżanką herbaty w dłoniach

i dyskutuje o czymś z naukowcami. A może pochyla

się nad ogniskiem gdzieś w dżungli i wsłuchuje się

w jej odgłosy? Czasem leżała w łóżku i przypominała

sobie tę pulsującą dźwiękami atmosferę, podczas gdy

tutaj dochodził do niej jedynie odgłos policyjnej syreny

lub zgrzyt zmienianych w samochodzie biegów.

Po raz pierwszy w życiu była nieszczęśliwa i dopiero

teraz naprawdę zrozumiała, co to znaczy. Czuła się

także winna. Nie zaprószyła ognia, ale przecież

sprowokowała Ryana do desperackich posunięć.

Pozwoliła mu zobaczyć sprawozdanie - równie dobrze

mogła sama wszystko podpalić! Nic dziwnego, że

background image

Keir odwrócił się od niej ze wstrętem. Zasłużyła na

to, co ją spotkało.

- Nie jesteś taka pogodna jak zwykle - Don Jones

przyglądał jej się z zatroskaniem. - Czy wszystko

w porządku?

Spróbowała się uśmiechnąć, ale nagle, ku własnemu

przerażeniu, usta zaczęły się trząść i było za późno,

by to ukryć. Łzy same poleciały z oczu.

Don objął ją po ojcowku i posadził na krześle.

- Będzie lepiej, jeśli się dowiem, o co chodzi.

Szlochając, opowiedziała mu o wszystkim, co

wydarzyło się w Kamerunie.

- Czuję się teraz tak, jakby to naprawdę była moja

wina! Gdybym tylko mogła jakoś to naprawić.

Zastanawiałam się... - spojrzała na Dona. - Za­

stanawiałam się, czy Thorpe Halliwell nie mogłaby

ich sponsorować, nie wysyłając tam fotografa...

- zawiesiła niepewnie głos.

Don popatrzył na nią znad filiżanki, którą z namys­

łem obracał na spodku, i uśmiechnął się.

- Porozmawiam o tym z prezesem - obiecał.

- Tymczasem zaś, czy mogłabyś mi wyświadczyć

przysługę?

- Przysługę? - powtórzyła zdziwiona.

- Moja córka wychodzi za mąż pod koniec miesiąca.

Miałabyś coś przeciwko robieniu zdjęć na uroczystości?

Jesteś najzdolniejszym fotografem, jakiego znam, a Sue

jest moim jedynym dzieckiem. Chciałbym, żeby miała

wszystko, co najlepsze.

Był to cudowny dzień na ślub. Pogoda dopisała.

Lekki wietrzyk przesuwał po niebie niegroźne chmurki,

a czyste i ciepłe powietrze było zapowiedzią nad­

chodzącej wiosny. Goście weselni zebrali się przed

kościołem, a Poppy ustawiała wszystkich do grupowej

fotografii.

background image

Sama uczyniła wysiłek na tę wyjątkową okazję

i założyła najładniejszą sukienkę, jaką miała. Wzorzys­

tą, w jasnoczerwone kwiaty, z szerokim, kloszowym

dołem, który falował wdzięcznie, gdy chodziła. Sukien­

ka podkreślała smukłą figurę i świetnie pasowała do

osobowości Poppy, ale tym razem nie sprawiało jej to

żadnej przyjemności.

Wszyscy byli uśmiechnięci, a Don Jones, dumny

i szczęśliwy, krzątał się żywo wokół gości. Może to

jest właśnie ta chwila, żeby wziąć się w garść

i zapomnieć, że istnieje Keir Traherne, pomyślała.

Przecież dostała nauczkę. Od dziś będzie kimś innym

- osobą sprytną, uważną, odnoszącą same sukcesy.

- Poppy! Idziemy teraz otwierać szampana. Zrobiłaś

już zdjęcia?

Przytaknęła z uśmiechem.

- W takim razie zabieram wszystkich. Idziesz

z nami, prawda?

- Oczywiście. Tylko spakuję cały ten sprzęt.

Stopy bolały ją od pantofli na wysokich obcasach,

do których nie była przyzwyczajona. Nagle jeden

z nich utkwił w szparze między płytami chodnika,

straciła równowagę i upadła. Podniosła się i z rezyg­

nacją popatrzyła na rajstopy, w których poleciały

oczka. Nigdy nie zdołała opanować tej sztuki, by

nosić rajstopy cały dzień i ich nie zrujnować. I to

miała być ta nowa, sprytna Poppy Sharp!

Placyk przed kościołem był już pusty i cichy.

Pokuśtykała na bok z jednym pantoflem w dłoni

i wystawiła twarz do słońca. Wbrew solennemu

postanowieniu jej myśli znów uleciały w stronę Keira.

- Poppy.

Usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym

głosem. Przez chwilę nie chciała otworzyć oczu

i przekonać się, że to nie on.

- Poppy! - W głosie brzmiał chyba śmiech? Zdener-

background image

wowanie? Nie mogła się pomylić. Powoli, bardzo

powoli otworzyła oczy, wielkie, zielone oczy pełne łez.

- Keir? - wyszeptała przez zaciśnięte gardło.

Stał tuż obok, w wygniecionej tweedowej marynarce,

z powiewającym na wietrze krawatem i patrzył na nią

jasnymi, zmęczonymi oczami. Wyglądał cudownie.

- Prawie cię nie poznałem. Don Jones powiedział

mi, że tu cię znajdę. - Zawahał się. - Obserwowałem

cię. Byłaś taka zręczna i profesjonalna, aż nie mogłem

uwierzyć, że to naprawdę ty.

Spojrzała niepewnie na swoją sukienkę.

- Chyba nigdy dotąd nie widziałeś mnie w od­

powiednim ubraniu. - Czy to był jej własny głos, taki

wysoki i napięty?

- Rzeczywiście, nie. - Uśmiechnął się i pokiwał

głową na widok pantofla ze złamanym obcasem.

- Dobra, stara Poppy. Prawie poczułem ulgę, kiedy

się przewróciłaś. Już wiedziałem, że ta cudowna

dziewczyna, to jednak moja Poppy.

Blask w jego oczach sprawił, że serce zaczęło jej

walić z dziką, pulsującą nadzieją. Zrzuciła but i musiała

podnieść głowę, żeby na niego patrzeć. Wciąż oszo­

łomiona i szczęśliwa, że go widzi, zdołała tylko

wyjąkać.

- Co tutaj robisz?

- Przyjechałem, żeby cię przeprosić.

- Ty? Mnie przeprosić? - Oczy rozszerzyły jej się

ze zdumienia. - Dlaczego? To ja powinnam cię

przepraszać? Och, Keir! Tak bardzo chciałam ci

powiedzieć, jak mi przykro!

- To nie była twoja wina. - Keir trzymał jej dłonie

i z czułością gładził ich wnętrze. - Teraz już wiem.

Jakiś kuzyn Gabriela zauważył uciekającego Saundersa.

Zrozumiałem, że miałaś rację. - Popatrzył jej w oczy.

- Nawet nie wiesz, ile razy chciałem cofnąć to wszystko,

co ci wtedy powiedziałem.

background image

- Ależ Keir, to była moja wina! Wygadałam się

o nowym sprawozdaniu i Ryan dlatego to zrobił!

Wszystko zrujnowałam!

Mocniej ścisnął jej dłonie.

- Niezupełnie. Kiedy stało się jasne, że padliśmy

ofiarą brudnych sztuczek, minister dokładniej przyjrzał

się ofercie Saundersa i nie był zachwycony.

- A więc dał ci w końcu to zezwolenie!

- Tak, na następne pięć lat. - Uśmiechnął się.

- Jest w tym sporo i twojej zasługi.

- Mojej? - Ze zdziwienia zrobiła prawie komiczną

minę.

- A jakże, twojej. Wódz w Mokake powiedział, że

byłaś taka zmartwiona, kiedy przyszłaś z Ryanem, że

od razu przestał mu ufać. A Nesoah - pamiętasz

swojego kompana od kieliszka? - Stwierdził, że każdy

projekt, w którym ty bierzesz udział, ma jego poparcie.

Wynika to chyba z faktu, że według niego „pijesz jak

chłop"!

- A więc mój kac był tego wart?

- Chyba tak. Na dodatek Don Jones mówił mi, że

zasugerowałaś, aby Thorpe Halliwell znów nas sponso­

rowała. Dzięki twoim fotografiom mają ochotę zorgani­

zować i wyposażyć nową bazę - to tylko początek.

Muszę ci więc za wiele podziękować i za jeszcze więcej

przeprosić. - Przerwał na moment. - Nigdy nie

powinienem był powiedzieć ci tych wszystkich okro­

pnych rzeczy. Kiedy wróciłem i zobaczyłem, że cię nie

ma... - Popatrzył ponad jej ramieniem i przez chwilę nie

widziała jego oczu. - Nie potrafię ci opisać, co czułem.

- Ale Astrid powiedziała, że chcesz, abym wyjechała!

- Chciałem - przez jakieś pięć minut. Jak tylko

wyjechałem, miałem ochotę pędzić z powrotem, żeby

to wszystko odwołać. Ale musiałem spotkać się

z ministrem i przekonać go, że potrzebujemy więcej

czasu. Naprawdę musiałem pojechać - rozumiesz mnie?

background image

- Oczywiście - powiedziała miękko. - Przecież

wiem, ile ten projekt dla ciebie znaczy.

- Kiedy wróciłem, nie mogłem uwierzyć, że cię nie

ma. A Astrid powiedziała mi, że poleciałaś tym

samym samolotem co Ryan Saunders! Byłem wściekły,

ale potem stwierdziłem, że nie pojechałabyś z nim, nie

po tym, jak spędziliśmy razem tamtą noc. - Odgarnął

jej z twarzy kosmyk włosów. - Nie pojechałabyś,

prawda?

Potrząsnęła przecząco głową. Czuła, że szczęście

zaczyna musować w jej żyłach jak szampan.

- Nie - powiedziała tylko.

- Tak bardzo za tobą tęskniłem, Poppy. Życie

wróciło do normy, znów mogłem pracować bez

przeszkód. Było niby tak, jak zawsze tego chciałem.

Ale już nie sprawiało mi to radości. Wciąż spodzie­

wałem się, że usłyszę twoje kroki. - Zamilkł na

chwilę. - Przy tobie wszystko wyglądało inaczej.

Nawet gdy się na ciebie złościłem, zawsze miałem

wielką ochotę się roześmiać. Bez ciebie było zbyt

spokojnie. Gabriel snuł się po domu z twarzą jak

gradowa chmura, wszyscy się zastanawiali, dlaczego

wyjechałaś i mam już naprawdę dosyć ludzi na targu,

którzy ciągle chcą wiedzieć, kiedy wracasz.

- Obiecałem, że pojadę i cię o to zapytam. - Spojrzał

jej w oczy.

- Kiedy wracam? - Była bez tchu, niezdolna

uwierzyć, że to wszystko prawda. - Ależ Keir, masz

tyle pracy, a ja jestem takim cholernym kłopotem!

Uśmiechnął się krzywo i przyciągnął ją do siebie.

- Zniszczyłaś mój dom, prawie zniszczyłaś mój

projekt, wytłukłaś wszystkie talerze i zamieniłaś moje

życie w chaos. Nie chcę, by ktoś odrywał mnie od

pracy. Nie chcę żyć w chaosie. Ale nie mogę też żyć

bez ciebie, Poppy! Nigdy bym nie uwierzył, że mogę

się zakochać w kimś takim jak ty! Jesteś roztrzepana,

background image

beznadziejna, czasem doprowadzasz mnie do szału,

ale jesteś też ciepła i zabawna, piękna, i bardzo,

bardzo cię kocham!

Oczy miała jak gwiazdy.

- Keir... - Oparła się o niego, a jego ramiona

objęły ją mocno. - Czy ty naprawdę mnie kochasz?

Powiedz to jeszcze raz!

- Kocham cię. - Miał już dość słów. Pochylił się

i pocałował ją. Był to długi pocałunek, głęboki,

gwałtowny, ale i czuły. Sprawił, że Poppy niemal się

w nim rozpłynęła.

- Nie masz zamiaru powiedzieć, że też mnie

kochasz?

- Wiesz, że tak. - Przytuliła usta do ciepłego,

pulsującego miejsca poniżej jego ucha i zadrżała

z rozkoszy czując, że objął ją jeszcze namiętniej.

- Kochałam cię nawet wtedy, gdy mówiłeś, że jestem

okropna.

- Byłaś okropna! Ale kiedy zobaczyłem cię na

lotnisku, od razu wiedziałem, że już po mnie! Byłaś

chodzącym nieszczęściem, ale miałaś tak piękne oczy,

no i ten uśmiech! Usiłowałem gapić się w komputer,

chciałem się na czymś skoncentrować, ale to było

beznadziejne. Wciąż myślałem o tobie.

- Jesteś pewien, że chcesz, bym wróciła? Nie będę

ci zawadzać?

- Postanowiłem dać ci odpowiednią robotę, żebyś

znów nie broiła.

- Fotografowanie to całkiem odpowiednie zajęcie.

- Udawała obrażoną.

- Tak, ale wolałbym mieć cię na oku. Potrzebuję

nowej asystentki.

- A co z Astrid? - Patrzyła na niego zdumiona.

- Zaproponowano jej wspaniałą pracę przy or­

ganizacji pomocy w Kenii. Będzie miała szansę się

wykazać.

background image

- Chyba nie oczekujesz, że będę równie wydajna?

Roześmiał się w głos.

- Oczekuję, że będziesz wyłącznie kłopotem - odparł

i znów ją do siebie przytulił. - Prawdę mówiąc,

przewiduję całe życie pełne kłopotów.

- Całe życie? - Oparła głowę na jego piersi,

wsłuchując się w spokojny rytm serca.

- Jako kierownik zespołu jestem zmuszony nalegać,

żebyś za mnie wyszła! Chodzi przecież o reputację

projektu!

- Oczywiście! - Spojrzała na niego zielonymi,

śmiejącymi się oczami.

- A to co? - Spojrzał jej w oczy. - Żadnych

sprzeciwów? Żadnego buntu? Nie masz ochoty uciekać

i robić dokładnie odwrotnie, niż proszę?

Uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie jego głowę,

aż ich usta spotkały się w pocałunku, który był

obietnicą na całe życie.

- Nie tym razem - powiedziała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hart Jessica Serce wie najlepiej
Hart Jessica Serce nie sługa
Hart Jessica Harlequin Romans 1032 Słodkie życie
R254 Hart Jessica Debbie czy Debora
880 Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
496 Hart Jessica Serce wie najlepiej
0691 Hart Jessica Słodkie kłopoty
894 Hart Jessica Podwójne oświadczyny
Hart Jessica Romans Duo 1067 Ślub jak z bajki
Hart Jessica Harlequin Romans 1008 Ślub w tropikach
Hart Jessica Dlaczego wrociles
Hart Jessica Tylko jeden pocalunek
749 Hart Jessica Uroki przyjazni W wielkim mieście3
Washburn Jan Pechowa dziewczyna
Hart Jessica Słodkie kłopoty(1)
Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
Hart Jessica Tylko jeden pocałunek
889 Hart Jessica Zwykły przypadek Marsz weselny 2

więcej podobnych podstron