background image

JESSICA HART 

Pechowa 

dziewczyna 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Poppy stała przy taśmie bagażowej wachlując się 

paszportem. Po klimatyzowanym powietrzu w samo­

locie gorąca noc Afryki Zachodniej dusiła ją. Ze 

znużeniem otarła dłonią górną wargę. Co za podróż! 

Już w Gatwick było siedem godzin opóźnienia, potem 

przesiadka, na którą nie zdążyła, i teraz, na domiar 

złego, wszystko wskazywało na to, że jej torby zniknęły. 

Jakby dla potwierdzenia tych obaw taśma szarpnęła 

i zatrzymała się. Nie było na niej nic poza jakimś 

pudłem i wyświechtaną walizką o smutnym, nie 

chcianym wyglądzie. Poppy współczuła jej, wysilając 

jednocześnie wzrok, aby przez szklaną taflę przyjrzeć 

się rozgadanej, gestykulującej masie ludzkiej, wypeł­

niającej szczelnie halę przylotów. Starała się wypatrzyć 

w tym tłumie kogoś, kto mógł wyglądać na doktora 

Keira Traherne'a. 

- Szef wyprawy to typ klasycznego eksperta - po­

wiedział Don Jones. - Jest bez wątpienia doskonale 

znany w kręgach naukowych. Wysłałem do niego 

teleks zawiadamiający, kiedy przyjedziesz, więc powi­

nien czekać na ciebie w Douala. 

Poppy kiwała głową z roztargnieniem. Obracała 

w palcach bilet i zastanawiała się, czy podjęła właściwą 

decyzję, godząc się na wyjazd do Kamerunu, aby 

fotografować dla Thorpe Halliwell, firmy kompute­

rowej sponsorującej naukowy projekt ochrony lasów 

równikowych. Teraz żałowała, że nie przemyślała 

tego lepiej. Powinna była chociaż spytać, jak wygląda 

ten doktor Traherne. 

background image

Nagle zwróciła uwagę na mężczyznę około sześć­

dziesiątki, który przez szklaną ścianę usiłował dojrzeć 

kogoś w sali z drugiej strony. Poppy rozpromieniła 

się. To na pewno doktor Traherne. Był typowym 

egzemplarzem naukowca, jak z powieści, ze zmierz­

wionymi włosami i rozkojarzonym wyrazem twarzy. 

Podciągnęła na ramieniu pasek torby z cennym 

sprzętem fotograficznym i ruszyła w kierunku wyjścia. 

Było oczywiste, że jej bagażu nie ma, będzie więc 

lepiej, jeśli przedstawi się doktorowi Traherne'owi, 

zanim ten uzna, że ona także zniknęła. Wkroczyła 

w zgiełk, nieco przytłoczona ściskiem, jaki tu panował, 

i zaczęła przepychać się w jego kierunku. Biedny 

stary doktor Traherne czekał chyba całe wieki 

i z pewnością będzie uradowany, gdy ją w końcu 

zobaczy. 

- Penelopa Sharp? 

Głęboki i wyraźnie zniecierpliwiony głos dochodził 

z tyłu. Zaintrygowana Poppy rozejrzała się i stwierdziła, 

że wpatruje się w nią dwoje lodowato szarych oczu. 

Cały upał i chaos lotniska nagle odpłynęły. Oczy były 

nadzwyczajne, zimne i jasne, zdumiewające na tle 

silnej opalenizny, w oprawie ciemnych, prawie czarnych 

rzęs. 

Spłoszona, Poppy zdała sobie sprawę, że musi 

wyglądać śmiesznie, gdy tak stoi i się gapi. Przywołała 

się do porządku i uwolniła spod uroku tego spojrzenia. 

Mężczyzna wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat, 

miał surowy wyraz twarzy i ściągnięte brwi, gdy 

patrzył na nią z góry. 

- Ta-ak? - powiedziała ostrożnie. Facet nie wyglądał 

przyjaźnie. Miał silne zarysowany podbródek i robił 

wrażenie osobnika nawykłego do niespokojnego życia. 

Tak naprawdę to nic specjalnego, uznała. Jego ostre 

spojrzenie wprowadziło ją w błąd. Teraz wydawał się 

jedynie ciemny i schludny w białej koszuli z krótkim 

background image

rękawem i spodniach koloru khaki. Pod pachą trzymał 

skórzaną teczkę. 

Bez wątpienia typ z gatunku sprawnych, pomyślała 

Poppy, podświadomie zanotowała też, że wydatne 

kości policzkowe nadawały jego twarzy lekko eg­

zotyczny wygląd. Jeszcze raz spojrzała w oczy równie 

ciepłe i zachęcające jak strumienie lodowca i zarumie­

niła się mocno, gdy zdała sobie sprawę, że to 

przyglądanie się wcale go nie bawiło. 

- Jestem Keir Traherne. 

Osłupiała ze zdumienia. 

- Pan doktor Traherne? Ale... - rzuciła tęskne 

spojrzenie za starszym panem, który właśnie machał 

przez szybę do kogoś w hali bagażowej, po czym 

znów spojrzała na Keira Traherne'a. Ale i on zdawał 

się nie być zachwycony jej widokiem. 

- O co, u licha, chodzi? - ponaglił, a ciemne brwi 

zmarszczyły się, widząc jej zdziwienie. 

- Sądziłam, że pan jest naukowcem - rzuciła bez 

namysłu. 

- Jestem. Nie wszyscy naukowcy chodzą w białych 

fartuchach i obnoszą wszędzie swoje doktoraty, więc 

obawiam się, że musi pani uwierzyć mi na słowo 

- odparł zjadliwie. 

Poppy zaczerwieniła się. 

- Ależ naturalnie. Tylko... wygląda pan inaczej, 

niż oczekiwałam. 

- No cóż, przyznam, że ja również spodziewałem 

się spotkać kogoś zupełnie innego. Wygląda na to, że 

jest pani jedyną samotną kobietą, która przyleciała 

tym samolotem. W przeciwnym razie nigdy w życiu 

bym do pani nie podszedł. 

Keir oglądał Poppy od stóp do głów, jej niesforne, 

brązowe loki, zielone oczy o szczerym wyrazie i pełne 

usta, uniesione lekko w kącikach jakby w ciągłym 

uśmiechu. Była wysoka i szczupła, obdarzona pewnym 

background image

rodzajem młodzieńczego wdzięku, lecz pod jego 

spojrzeniem czuła, że wygląda okropnie. Od dwóch 

dni miała na sobie te same ciuchy, które teraz w lepkim 

upale przylgnęły do niej jak zmiętoszone łachmany. 

Nie zwróciła uwagi, że krzywo zapięła luźną, niebieską 

koszulę, ale Keir to zauważył. Westchnął. 

- Rozumiem, że ci z Thorpe Halliwell wysłali 

zawodowego fotografa. 

- To właśnie ja. - Poppy uniosła dumnie brodę. 

- Proszę mi wybaczyć, jeśli powiem, że nie wygląda 

pani na to. 

- Ja przynajmniej noszę ze sobą aparaty foto­

graficzne - odcięła się, poklepując torbę. Wytrzymała 

dzielnie jego spojrzenie, tym razem przygotowana już 

na paraliżujący ją chłód. - Inaczej pan też musiałby 

uwierzyć mi na słowo. 

Bezbłędnie naśladowała ton jego głosu. 

- Wierzę Thorpe Halliwell, nie pani. Nie chciałem 

żadnych kobiet w tej wyprawie, lecz nalegali na pani 

uczestnictwo. 

- Żadnych kobiet? A niby dlaczego? 

- Głównie dlatego, że zgodnie z mym doświadcze­

niem w terenie kobiety są wyłącznie cholerną zawadą. 

Świadomie chciałem zatrudnić wyłącznie mężczyzn, 

ponieważ nie mogę marnować czasu i zajmować się 

kimś, kto fizycznie lub umysłowo nie dotrzymuje kroku 

albo nie chce ubrudzić sobie rączek. Mamy również 

bardzo ograniczony czas na wykonanie całej roboty 

i ostatnia rzecz potrzebna mężczyznom to plączące się 

wokół i doprowadzające do szału kobiety - przerwał 

i łypnął na nią spode łba. - Co w tym zabawnego? 

Poppy powstrzymała chichot. 

- Strasznie przepraszam, ale to jest... no, myślałam, 

że nikt już dziś nie mówi takich rzeczy! 

- Czy usiłuje pani być zabawna, panno Sharp? 

- spytał złowieszczo. 

background image

- Pomyślałam, że to raczej pan jest zabawny 

- przyznała Poppy. 

- Mam coś lepszego do roboty, niż stać tu i panią 

bawić - przerwał ze złością. - Im wcześniej zda sobie 

pani sprawę z wagi tego projektu, tym lepiej. 

To było ciepłe przyjęcie! Poppy zdusiła w sobie 

westchnienie. 

- Jeśli jest pan tak nastawiony do kobiet, to czemu 

pan im tego nie powiedział? 

- Próbowałem, lecz w Thorpe Halliwell, Bóg raczy 

wiedzieć dlaczego, uczynili z pani przyjazdu warunek 

sponsorowania. Nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie 

tego, co oferują. Według Dona Jonesa jest pani 

wybitnym fotografem. 

Keir ani myślał w to uwierzyć, co było widoczne 

w jego powątpiewającym spojrzeniu. 

- Zrobię, co w mojej mocy - odparła anielskim 

głosem, mile połechtana rekomendacją Jonesa. 

- Czy ma pani jakieś doświadczenie w fotografo­

waniu lasów równikowych? - spytał ozięble. 

- Nie. Obawiam się, że moim najbardziej egzotycz­

nym doświadczeniem była jak dotąd jednodniowa 

wycieczka do Boulogne. 

- No cóż, w Bogu nadzieja, że wie pani, co robi. 

Jego zdecydowanie nieprzyjazna postawa spychała 

Poppy do defensywy, ale miała przecież duże poczucie 

humoru i postanowiła, że nie pozwoli się zastraszyć 

temu odpychającemu doktorowi Traherne'owi. Za­

miast warknąć coś w odpowiedzi, uśmiechnęła się 

i oświadczyła. 

- Coś panu powiem. - Błysk w zielonych oczach 

przeczył uroczystemu tonowi. - Ja pozwolę panu 

martwić się o pański projekt, a pan pozwoli mi 

troszczyć się o moje zdjęcia. 

Było widoczne, że Keir Traherne z trudem zachowuje 

spokój. 

background image

- Jeśli zakończyła już pani swe inteligentne uwagi, to 

możemy iść. - Rozejrzał się wokół. - Gdzie jest bagaż? 

- Hmm... dobre pytanie. - Poppy uniosła ręce 

w geście niewiedzy. 

- Tylko proszę nie mówić, że zgubiła go pani! 

- Cóż, na to wygląda. - Wiedziała, że jej nie­

frasobliwość go rozdrażni - i bardzo dobrze. 

Keir zaklął i przeczesał palcami ciemne włosy. 

- A więc to tak! Wiedziałem, że fotograf płci 

żeńskiej będzie wyłącznie kłopotem. Musiałem nie 

tylko zmarnować cały dzień, kręcąc się po tym 

zapomnianym przez Boga i ludzi lotnisku, gdy 

czekałem na panią, to na dodatek stracimy jeszcze 

więcej czasu, uganiając się za bagażem! 

- To naprawdę nie moja wina - zaprotestowała 

Poppy tracąc dotychczasową swobodę. - Nie wy­

rzuciłam tych toreb gdzieś nad Saharą, żeby tylko 

narobić panu kłopotów! 

Przez chwilę patrzyli na siebie wymownym wzro­

kiem. Poppy zauważyła ze zdziwieniem, że obezwład­

niający upał nie robił na nim żadnego wrażenia. Nie 

miał wpływu na jego schludny wygląd. A jej obcięte 

białe dżinsy lepiły się do ciała, nieświeża koszula 

wisiała zmięta i bezkształtna. 

Keir westchnął. 

- Przepraszam. Tak się niestety składa, że mamy 

pewien... problem w Adouaba i to ogromnie ważne, 

żebym spotkał się z przedstawicielami rządu, zanim 

sprawa wymknie nam się z rąk. Straciłem cały ostatni 

tydzień usiłując się z nimi umówić i w końcu udało 

się ustalić termin na dzisiaj. Potem dostałem od 

Thorpe Halliwell wiadomość, że wysyłają panią, więc 

musiałem to odwołać, żeby panią odebrać. - Znów 

popatrzył na Poppy ze złością. - Na szczęście udało 

mi się przełożyć spotkanie na jutro rano. Gdyby 

zjawiła się pani punktualnie, dojechaliśmy do Mbuka 

background image

dziś po południu, ale jazda po miejscowych drogach 

po ciemku jest zbyt niebezpieczna. Noc spędzimy 

więc tutaj i wyjedziemy jutro bardzo wcześnie... Lepiej 

będzie zgłosić teraz zaginięcie bagażu. 

Keir zdecydowanym krokiem ruszył w stronę 

ciemnawego, obskurnego biura, a Poppy podążyła za 

nim. Może nie był zachwycony jej widokiem, ale 

przynajmniej nie miał zamiaru jej tu porzucić. Sprawnie 

załatwiał formalności, podczas gdy ona stała obok 

zgrzana i zmęczona. Czuła się gorsza, obserwując 

precyzję jego działania. Wypełniał cały plik formularzy, 

wyraźnie niezbędnych do zgłoszenia szkody, pytał ją 

o bagaż, a następnie tłumaczył wszystko na język 

francuski obojętnemu urzędnikowi. 

- Don Jones twierdził, że Kamerun jest anglo­

języczny - zauważyła, kiedy wychodzili. 

- Oficjalnie jest dwujęzyczny, ale Adouaba leży 

w prowincji, gdzie panują wpływy brytyjskie. Okazuje 

się, że nawet tam większość urzędników mówi tylko 

po francusku. Dobrze jest więc radzić sobie z tym 

językiem. Zna go pani? 

- Nie. 

- Czy kiedykolwiek była pani już na takiej wy­

prawie? 

- Nie. 

- A czy w ogóle wie pani coś o lasach równikowych? 

- Eee... nie. 

- Będzie więc pani naszym prawdziwym atutem 

- podsumował kwaśno Keir. 

Poppy chciałaby móc pochwalić się jakimiś talen­

tami, ale akurat nic nie przychodziło jej do głowy. 

- Jestem bardzo dobrym fotografem - oświadczyła. 

Keir tylko parsknął, wyraźnie nie poruszony. 

Otworzył drzwiczki mocno sfatygowanego land rovera 

i przytrzymał je dla niej, zanim obszedł samochód 

i usiadł za kierownicą. 

background image

- Każdy głupi potrafi trzymać aparat. Ja też 

mógłbym zrobić te zdjęcia, gdyby tylko tego chcieli 

w Thorpe Halliwell. Lecz niestety. Może cała ta 

podróż to rozkoszny prezencik od Dona Jonesa dla 

jego małej przyjaciółeczki? 

- Po pierwsze - nie jestem mała, po drugie - nie 

jestem przyjaciółeczką Dona Jonesa, który szczęśliwie 

ma już żonę, a po trzecie, jak dotąd, wcale nie jest tu 

tak rozkosznie - dodała opryskliwym tonem. - A jeśli 

pan myśli, że może robić takie same zdjęcia jak ja, to 

mogę jeszcze tylko dodać, że nie ma pan żadnego 

pojęcia o fotografowaniu i dlatego właśnie przysłali tu 

zawodowca. Poza tym dali panu spore środki i masę 

sprzętu komputerowego. Zasługują zatem przynajmniej 

na trochę profesjonalnych reklamowych fotografii. 

- Wygląda na to, że będę musiał tu panią znosić, 

ale jest parę rzeczy, które trzeba wyjaśnić raz na 

zawsze. Może pani sobie być niebieskooką dziewczynką 

od Thorpe Halliwell, ale to ja kieruję tą wyprawą 

i tutaj będzie tak, jak powiem, a pani ma się 

dostosować. Czy to jasne? 

Powstrzymała się z trudem od impertynenckiego 

komentarza i wzruszyła ramionami z rezygnacją. 

- Dokąd jedziemy? 

- Będziemy musieli spędzić dzisiaj noc w hotelu. 

To niedaleko. 

Poppy obserwowała wszystko szeroko otwartymi 

. oczami, podczas gdy land rover torował sobie drogę 

przez ulice pełne ludzi i straganów. Z ciemności 

dochodziła hałaśliwa, dźwięcząca muzyka, a światła 

samochodów ostro rzeźbiły twarze przechodniów. 

- Muszę też panią ostrzec, że będziemy mieć 

wspólny pokój - powiedział Keir szorstko, gdy 

podjechali pod odrapany hotelik. - Hotele w Douala 

są wyjątkowo drogie i nie stać nas na oddzielne 

pokoje z powodu jakichś panieńskich skrupułów. 

background image

- Skoro podejrzewał mnie pan o przygodę z żona­

tym mężczyzną, to z pewnością przypuszcza pan, że 

nie zmartwi mnie wizja wspólnego pokoju z kimś 

takim jak pan. - Poppy nie była pruderyjna, lecz ten 

pomysł był dziwnie niepokojący. Wyrecytowała więc 

to wszystko głosem pełnym zdenerwowania. 

Zastygł bez ruchu, wyjmując właśnie z land rovera 

torbę z aparatami. 

- A co to ma niby znaczyć, „Z kimś takim jak pan?" 

- No cóż, szczerze mówiąc, nie zwalił mnie pan 

z nóg swoim urokiem osobistym - odparła dzielnie 

Poppy - ani ja pana. Bo sam fakt, że jest pan 

mężczyzną, a ja kobietą wcale mnie nie martwi. 

Gdyby powiedziała to z większą pewnością, mogłaby 

nawet przekonać samą siebie! 

- Pani chyba nigdy nic nie martwi - skomentował 

Keir. - Czy pani nie bierze niczego poważnie? 

- Gdy ma się takiego pecha jak ja, nie można 

niczego brać zbyt poważnie. A zresztą tak czy siak, 

nawet gdybym nie sprawiała kłopotów, to chyba nie 

powinnam liczyć na pańską sympatię? 

- Święta prawda! - Keir uśmiechnął się nieoczeki­

wanie. 

Surowa twarz rozjaśniła się ciepłym uśmiechem, 

a serce Poppy zabiło na alarm. Nie wyobrażała sobie, 

że mógł tak wyglądać. 

- Będziemy musieli wyjechać jutro z samego rana, 

więc sugerowałbym szybki posiłek i wczesne pójście 

spać. 

Poppy tęskniła za zmianą lepkiego ubrania, ale 

musiała zadowolić się umyciem twarzy i rąk. Chmurnie 

przyglądała się w lustrze swojemu zmiętoszonemu 

odbiciu. Nie ma co robić problemów, ale miło by 

było przebrać się w coś czystego i świeżego... dobrze, 

że pokój miał przynajmniej dwa łóżka. Przez jedną 

okropną chwilę obawiała się, że będą musieli spać 

background image

w tym samym. To byłaby już przesada, bez względu na 

to, jak miło uśmiechał się Keir Traherne. Wszystko 

i tak okazało się dostatecznie trudne. Poppy starała się 

nie dostrzegać mocniejszego bicia serca na samą myśl 

o wymuszonej intymności z mężczyzną takim jak on. 

Siedzieli w małej, ciemnej restauracyjce w pobliżu 

hotelu. 

- Nie ma wyboru, jeśli chodzi o dania - stwierdził 

Keir i szybko po francusku złożył zamówienie. - Trzeba 

brać to, co jest świeże. 

- A co jest dzisiaj w karcie? 

- Jeżozwierz. 

- Je... co? - Poppy urwała w pół słowa i spojrzała 

na niego z uwagą. - Chyba nie mówi pan poważnie? 

Popatrzył na nią z góry. 

- Czemu nie? Jest bardzo smaczny. 

Młody chłopak postawił przed nimi na stole dwie 

szklanki z piwem. Poppy przyjrzała się swojej po­

dejrzliwie. Nie znosiła piwa. 

- Nie ma nic innego? 

- Nie - odparł Keir. 

- Och - westchnęła i pociągnęła z niechęcią łyk. 

- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o tej ekspedycji 

- poprosiła, żeby tylko nie myśleć o piwie. - Don 

mówił, że zgromadził pan tu około trzydziestu 

naukowców. 

Skinął głową. 

- Najstarsze na świecie lasy równikowe rosną tutaj, 

w Kamerunie. Idea projektu polega na pomyśle 

zebrania dużego zespołu naukowców z różnych 

dziedzin i umożliwieniu im kompleksowych badań. 

Od runa leśnego po czubki koron drzew. Dzięki temu 

będziemy w stanie lepiej poznać, w jaki sposób 

powiązane są ze sobą różne ekosystemy. Im więcej 

wiemy na temat tych lasów, tym skuteczniej będziemy 

potrafili je chronić. 

background image

Światło świecy podkreślało kanciastość jego twarzy, 

gdy od niechcenia bawił się widelcem i rysował jakieś 

wzorki na niezbyt czystym obrusie. 

- Mamy więc okazję, aby specjaliści pracowali 

w warunkach naturalnych nie obciążeni biurokracją 

i tak przyziemnymi sprawami jak dostawy żywności 

i papierkowa robota. Tak mniej więcej wygląda nasza 

praca w Adouaba. 

- To ogromnie ciekawe - zauważyła Poppy. Starała 

się zapamiętać, jakiej metamorfozie ulega jego twarz, 

kiedy się uśmiecha. - Zajmuje się pan zarówno 

badaniami, jak i zarządzaniem? 

- Owszem, ale mam też dwóch asystentów, którzy 

wykonują większość badań w terenie. Osobiście pracuję 

głównie nad analizowaniem informacji wprowadzanych 

do komputera - to prezent od pani firmy - i pisaniem 

sprawozdania, które może zdoła umożliwić nam dalsze 

prace tutaj. Przynajmniej taką mam nadzieję. - W jego 

głosie zabrzmiała nuta goryczy. - Jeszcze miesiąc 

temu wierzyłem, że sprawa pozwolenia jest przesą­

dzona, ale teraz nie jestem tego taki pewny. 

- Dlaczego nie? - Poppy przyłapała się na tym, że 

przygląda się jego ustom. Ocknęła się i szybko 

przeniosła uwagę na to, co mówił. 

- Przyczyna jest prosta - pieniądze. - Z nagłym 

obrzydzeniem odsunął widelec i sięgnął po piwo. 

- Kiedy wszystko szło dobrze, przyjechał tu taki 

mądrala z Londynu. Gadał o sprawach inwestycji 

budowlanych, ale tak naprawdę myślał tylko o wycięciu 

lasów i eksploatacji złóż mineralnych. Wyobraża sobie, 

że są tu gdzieś pod ziemią. To wszystko lipa - nikt 

na zdrowy rozum nie szukałby tu kopalin, ale jeśli 

zdoła przekonać rząd, że zrobi forsę z powietrza 

- z ziemi to bardziej odpowiednie słowo! - możemy 

pożegnać się z naszym projektem. 

Przerwał i spojrzał na Poppy. Patrzyła na niego, 

background image

nieco zaskoczona tą gwałtownością. Był z pewnością 

namiętnie oddany projektowi i Poppy poczuła do 

niego nagłą sympatię. Chyba była przedtem zbyt 

surowa widząc w nim tylko chłodnego perfekcjonistę, 

którego nic nie obchodzi. Czuła teraz jego namacalną 

obecność po drugiej stronie stołu. Była w nim 

jakaś podtrzymująca siła, która jednocześnie dziwnie 

ją rozstrajała. Wciąż był schludny i taki sam jak 

przedtem, ale już nie wyglądał tak zwyczajnie. 

Poppy złapała się nagle na tym, że wyobraża sobie, 

jakby to było, gdyby rozbierała się przed nim, 

wślizgiwała do łóżka ze świadomością, że on jest 

tak blisko... 

Kelner przerwał niezręczną ciszę i postawił na stole 

talerz z nieapetycznym brązowym ochłapem. Spojrzała 

na swój posiłek, a potem na Keira. 

- Czy to jest właśnie to? 

- A jakże - odparł ze śmiertelną powagą w głosie, 

lecz w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia, gdy 

patrzył, jak z oporem odkrawa pierwszy kęs. 

Z ulgą stwierdziła, że smakuje to o wiele lepiej, niż 

wygląda, trochę jak zbyt twardy kurczak. 

- A to co? - Przyglądała się z uwagą zawartość 

sosjerki. 

Sos był gęsty, w rdzawym kolorze. Nie czekając na 

odpowiedź, chlapnęła sporo na kawałek mięsa i wrzu­

ciła do ust. 

Keir drgnął, a ona przez moment zastanawiała się, 

o co mu chodzi. W tej samej chwili oczy wyszły jej 

z orbit, język zesztywniał, a głowa niemal eks­

plodowała. Łzy płynęły ciurkiem po policzkach, gdy 

usiłowała sięgnąć po szklankę, niezdolna wykrztusić 

nic poza nieartykułowanymi dźwiękami. 

Na domiar złego Keir zaczął się śmiać. 

- To tutejszy sos chili. Jest raczej ostry. 

- Raczej ostry! - wydyszała. - To jak stwierdzenie, 

background image

że zima na Antarktydzie jest raczej chłodna. - Odsunęła 

nerwowo sosjerkę. - To świństwo jest niebezpieczne! 

- pociągnęła długi łyk piwa i rzuciła Keirowi urażone 

spojrzenie. Doskonale wiedziała, że twarz ma czerwoną, 

a oczy zapłakane. 

- Dobrze ci tak! - wyrwało mu się niesympatycznie. 

Zamówił jeszcze jedno piwo, które przyjęła z wdzięcz­

nością. Zapomniała o awersji do tego napoju, bo 

w gardle ją paliło. 

- W takich miejscach, jak tutaj, obowiązuje zdrowa 

zasada - śpiesz się powoli. Sama pani zobaczy, że 

tubylcy tak robią. W dżungli nie można tak po 

prostu zerwać jakiegoś owocu i zjeść, ponieważ ładnie 

wygląda. Trzeba najpierw spróbować trochę, żeby się 

przekonać, czy nie jest trujący. 

Poppy westchnęła ciężko. Nie umiała robić nic 

powoli i spokojnie. Nie leżało to w jej naturze. 

- To wszystko brzmi bardzo frustrujące 

- Lepiej się frustrować, niż umrzeć - skonstatował 

Keir. Spojrzał przez stół i napotkał jej jasne, niewinne 

spojrzenie. - W kompanii musieli zupełnie zwariować, 

żeby wysłać tu kogoś takiego. Jakim cudem związała 

się pani z nimi? 

- Poznałam Dona Jonesa, kiedy pracowałam dla 

podległej im firmy. Prosił, abym zrobiła trochę zdjęć 

ich komputerów na różnych dziwnych tłach - na 

przykład na polu w Szkocji, na łódce, takie tam 

pomysły - przerwała, bo przypomniała sobie nawet, 

kiedy po raz pierwszy usłyszała o Kamerunie. 

- Co sądzisz o podróży do Afryki? - spytał wtedy 

Don Jones. Kiwał się na krześle i przyglądał jej 

z uwagą. Don był dyrektorem do spraw prasowych 

w Thorpe Halliwell i nigdy nie zadawał głupich pytań. 

- Do Afryki? - powtórzyła pytająco, zaciekawiona, 

lecz trochę nieufna. Nigdy przedtem nie była w Afryce. 

- A dokładniej, do Kamerunu. Prezes był za-

background image

chwycony naszymi ostatnimi wynikami. Popularność 

Thorpe Halliwell wciąż plasuje się wysoko, od kiedy 

wszyscy zdali sobie sprawę, że nasz sprzęt jest 

przydatny wszędzie, a nie tylko w zwykłym biurze. 

Wielką rolę odegrały w tym twoje zdjęcia, Poppy. 

Przyciągają uwagę, działają na wyobraźnię. Prawdę 

mówiąc, cała kampania była takim sukcesem, że 

zamierzamy kontynuować przedstawianie naszych 

wyrobów w niezwykłych sytuacjach. Sponsorujemy 

właśnie badania naukowe w lasach równikowych 

Afryki Zachodniej. Szef tej ekspedycji to wielce 

uzdolniony naukowiec. Nie znam go osobiście, ale 

jego reputacja robi wrażenie - jeśli chodzi o te lasy 

jest wyrocznią w skali światowej. Ekologia - to słowo 

jest teraz wszędzie i powinniśmy zastosować je w naszej 

reklamie. Niby nie ma bezpośredniego związku między 

rozwiniętą techniką a równikowymi lasami, ale chcemy 

właśnie „wygrać" ten kontrast. 

- Chcesz, żebym tam pojechała i zrobiła parę ujęć? 

- Właśnie tak. Naukowiec przy klawiaturze kom­

putera w samym sercu dżungli. Nasza myśl techniczna 

w koronie drzew - coś w tym guście. Twoje ostatnie 

prace były bardzo sugestywne - nie natrętne, lecz 

przyciągające uwagę. Chcielibyśmy osiągnąć podobny 

efekt i tym razem. Co ty na to? 

Poppy dopiero od niedawna była samodzielnym 

fotografem i nie mogła odrzucić tego zadania. Nie od 

Thorpe Halliwell. A poza tym może już nigdy nie 

trafi się okazja, żeby zobaczyć Afrykę. Z takich 

propozycji się nie rezygnuje. Odsunęła na bok wątp­

liwości: 

- Pojadę z wielką chęcią - odparła pewnie. 

- Wspaniale! Wszystkie szczegóły ustalimy z dok­

torem Traherne'em. Ty musisz jedynie wsiąść do 

samolotu. 

Niestety, nie było to aż takie łatwe. Przypomniała 

background image

sobie gorączkowe przygotowania, klisze fotograficzne 

zostawione w taksówce, zepsuty zamek od walizki, 

no i ten drobny fakt, że zemdlała podczas szczepień... 

Jak zwykle w jej życiu była to prawdziwa karuzela 

nieszczęść, a teraz znajdowała się w najczarniejszej 

Afryce i jadła jeżozwierza w towarzystwie wroga kobiet! 

- Tak czy owak, to raczej niezwykłe spotkać młodą 

kobietę wykonującą takie zadanie, prawda? - zapytał, 

czy też może stwierdził Keir, gdy opowiedziała mu 

o swojej pracy. 

- Bardziej niezwykłe jest spotkać kogoś z takimi 

poglądami na temat kobiet - zrewanżowała się Poppy. 

Miał chyba prawdziwego fioła na tym punkcie. Po 

raz pierwszy zastanowiła się, czy jest żonaty, ale 

natychmiast odrzuciła tę myśl. Był na to zbyt 

niezależny. Czy przeżył jakieś gorzkie rozczarowania 

w miłości? Może w młodości złamano mu serce i na 

zawsze zniechęciło go to do kobiet? Przyglądała mu 

się z uwagą, zmuszona niechętnie uznać, że Keir nie 

wygląda na romantyka. Nie wygląda nawet na kogoś, 

kto w ogóle ma serce, które można by złamać. Nie, 

Keir z pewnością nie traktuje kobiet wyjątkowo. 

Dziwnie podrażniona, ciągnęła dalej: 

- To nadzwyczajne, jak mężyczyźni pana pokroju 

przywiązują się do stereotypu kobiety. Jest pan 

naukowcem, więc musi pan znać teorię ewolucji. 

- Keir rzucił jej chłodne spojrzenie, ale zignorowała 

je, zdecydowana przedstawić swój punkt widzenia. 

- Ewolucja doszła teraz do tego, że wszyscy traktują 

kobietę na równi z mężczyzną. Jest ona równie 

inteligentna i utalentowana! 

Skończyła triumfalnie, lecz jej przemowa nie wywarła 

na nim specjalnego wrażenia. 

- To oczywiście tylko teoria, z moich doświadczeń 

zaś wynika, że mocno różni się ona od praktyki. 

Moja niechęć w żadnym wypadku nie odnosi się do 

background image

kobiety-fotografa, lecz kobiety powodującej na ogół 

totalne rozprzężenie. 

- Nie mam takich zamiarów - odparła Poppy 

dostojnie. - Pracowałam już z mężczyznami i wszyscy 

bardzo szybko zapominali, że w ogóle jestem kobietą. 

Byłam po prostu... jednym z chłopaków. 

Keir uniósł brew. 

- To byli chyba jacyś dziwni mężczyźni. - Przenik­

liwym wzrokiem przesuwał po jej miękkich, soczystych 

ustach, potem w dół w stronę ciemniejszego wgłębienia 

u nasady szyi, aż po wypukłość piersi ukrytych pod 

bluzką. Poppy z przerażeniem poczuła, że cała się 

czerwieni i jakby w nieświadomej sugestii przesunęła 

językiem po suchych nagle wargach. 

- Penelopo, według mnie nie wyglądasz jak chłopak 

- ciągnął dalej niskim, głębokim głosem. 

Poppy przełknęła ślinę. W żołądku poczuła coś 

dziwnego, lecz nie miało to nic wspólnego z jeżo-

zwierzem. Zatrzepotała rzęsami. Keir obserwował ją 

jasnymi, nieodgadnionymi oczami i nagle poczuła, 

jak mocno wali jej serce. 

- Czy mógłbyś nie nazywać mnie Penelopą? - spy­

tała, przerażona nerwowością własnego śmiechu. 

- Wszyscy mówią do mnie Poppy. Dźwięk imienia 

Penelopą sprawia, że czuję się, jakbym była w opałach. 

- Miejmy nadzieję, że nie będzie wielu powodów, 

by zwracać się do ciebie w ten sposób. Choć na razie 

śmiem w to wątpić. - Keir nagle wstał i całe napięcie 

gwałtownie prysło. 

Gdy szli w stronę hotelu, wilgotny upał ogarnął 

Poppy natychmiast, przylgnął do karku i oblepił całe 

ciało. Nawet oddychać było trudno. Poczuła nagle 

wszechogarniające zmęczenie. Była zadowolona, że 

Keir nic nie mówi. 

Pokój nie wydawał się poprzednio aż tak mały. 

Keir zdawał się wypełniać go swoją obecnością. Poppy 

background image

starała się poruszać bardzo ostrożnie, aby go przypad­

kiem nie dotknąć. Przeprała w łazience bieliznę 

i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że nie ma w czym 

spać. W końcu owinęła się ręcznikiem i nieśmiało 

wsunęła do pokoju. Szybko wskoczyła do łóżka 

podciągając pościel pod samą brodę. Nigdy dotąd nie 

czuła się aż tak naga. Leżała sztywno z twarzą do 

ściany. Jeśli Keir zauważył jej napięcie, to nie dał 

tego po sobie poznać. Krzątał się metodycznie szykując 

do snu. Poppy słyszała, jak się rozbiera, skrzypnięcie 

łóżka naprzeciwko, gdy się układał, i pstryk kontaktu. 

Mruknął „dobranoc", a ona wymamrotała to samo, 

czując ulgę i nieoczekiwane osłabienie napięcia. 

Czuła się śmiesznie. Czego się spodziewała? Że 

rzuci się na nią, aby dziko i namiętnie kochać? To nie 

w stylu Keira Traherne'a, o, nie! Nie ukrywał, że 

szkoda mu czasu na kobiety, a nawet gdyby dys­

ponował nim w nadmiarze, to z pewnością nie 

marnowałby go na takie irytujące nic jak Poppy Sharp. 

Z lekkim westchnieniem przewróciła się na plecy. 

Pomimo zmęczenia nie mogła jakoś zasnąć. Klimaty­

zator pracował hałasując w ciemności, a ona leżała, 

słuchając jego nieprzyjemnego szumu. Czuła do Keira 

urazę, że potrafi zasypiać tak szybko. Przez drewniane 

żaluzje przedostawało się jasne światło księżyca 

i znaczyło pasiasto kształt na sąsiednim łóżku. 

Poppy przewróciła się na bok i patrzyła, jak oświetla 

ono wydatne kości policzkowe i niezwykle zmysłowe 

usta. Nie sa to usta uczciwego mężczyzny, pomyślała 

sennie, w końcu zasnęła, zastanawiając się jeszcze, co 

też kryje się pod okazałą powłoką doktora Traherne'a. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Jest piąta rano. 

Poppy usiłowała oprzytomnieć. Głos Keira był 

głosem człowieka zadowolonego z siebie. Słychać 

w nim było satysfakcję, jaka cechuje tych, którzy nie 

mają problemów ze wstawaniem o tak niemożliwych 

porach. Poppy jęknęła i zwinęła się, naciągając pościel 

na głowę. Zdecydowanie nie kochała poranków. 

- Hej, Poppy, obudź się - Keir potrząsnął ją za 

ramię. 

- Zostaw mnie! - powiedziała złowrogo, otwierając 

oczy. 

- Będę zachwycony, mogąc cię zostawić, jeśli się 

nie pospieszysz - postraszył. - O pół do szóstej muszę 

być w drodze. 

Usilnie starała się podnieść i w samą porę przypom­

niała sobie, żeby nie zostawić prześcieradła. Czuła, że 

oczy ma zaschnięte i pocierała je zwiniętymi w pięści 

dłońmi, jak małe dziecko. 

- Jest jeszcze ciemno - utyskiwała, lecz zaraz tego 

pożałowała, bo Keir zapalił górne światło. Błysnęła 

goła żarówka, więc zasłoniła oczy ręką i zza palców 

patrzyła na niego obrażona. - Chcę jeszcze spać. 

- Nie da rady. A teraz wstawaj, bo cię wrzucę pod 

zimny prysznic! 

- Spróbuj tylko - zaczęła, ale straciła pewność 

siebie, gdy Keir zrobił krok w jej stornę. Nie ma co 

przeciągać struny, zdecydowała, spojrzawszy jeszcze 

raz na niego. - Już dobrze, dobrze - mruknęła, 

owinęła się prześcieradłem i pokuśtykała do łazienki. 

background image

Przelotnie zerknęła na pokryte nalotem lustro. Zama­

zane odbicie twarzy, którą zobaczyła wprawiło ją 

w popłoch. Wyglądała okropnie. - Uch! 

Łatwo było sobie wyobrazić, co musiał pomyśleć 

Keir. Niejasno przypomniała sobie, jak niepokojące 

zrobił na niej wczoraj wrażenie. Chyba była bardziej 

zmęczona, niż sądziła. W normalnych waruknach 

nie uznałaby, że jest atrakcjny. Nigdy przecież 

nie podobali się jej mężczyźni surowi i pełni dez­

aprobaty. Nie, doktor Traherne z pewnością nie 

jest w jej guście. 

Prysznic to za dużo powiedziane. Raczej stru­

myczek zimnej wody, ale przynajmniej pomógł jej 

się obudzić. Podstawiła pod niego twarz i pozwoliła 

spłukiwać resztki snu, potem energicznie umyła 

włosy. 

- Pośpiesz się! - Keir załomotał do łazienki. - Na 

miłość boską masz tylko wziąć szybki prysznic, a nie 

cały seans upiększający. 

Poppy wykrzykiwała się w stronę drzwi. - Och, 

zamknij się - mruknęła, ale nie tak głośno, by usłyszał. 

Jego rześkość o takiej porze naprawdę mogła człowieka 

rozeźlić. 

- Słucham? - zawołał, przekrzykując szum wody. 

Słuch miał chyba równie świetny, jak wzrok. Albo 

podsłuchuje - pomyślała kwaśno. 

- Powiedziałam, że już wychodzę - odkrzyknęła, 

ale zwlekała przewrotnie tak długo, jak tylko można. 

Niech sobie czeka - należało mu się za to, że zbudził 

ją tak wcześnie. 

Słyszała, jak niecierpliwie chodzi po pokoju, mrucząc 

coś do siebie, kiedy czesała włosy i uśmiechała się do 

swojego odbicia w lustrze. Miło było znów poczuć się 

czystym, nawet o piątej rano. Szybko wskoczyła 

w stanik i majtki, które na szczęście zdążyły wyschnąć 

przez noc, narzuciła na siebie niebieską koszulę 

background image

i otworzyła drzwi akurat w chwili, gdy Keir wznosił 

pieść, by znów w nie załomotać. 

- Gotowa! - obwieściła z radosnym uśmiechem. 

- W samą porę - mruknął, opuścił rękę i spojrzał 

na Poppy podejrzliwie. Następnie spojrzał na jej gołe 

nogi i odwrócił się gwałtownie. 

- Co te kobiety zawsze wyrabiają w łazience, że 

zajmuje im to pięć razy więcej czasu niż mężczyznom? 

- Musiałam się jakoś obudzić. Rano jestem trochę 

powolna. 

- Zdążyłem to już zauważyć - Odparł z przekąsem. 

- Czy teraz możesz się pośpieszyć? Nie powinno nas 

tu być już od piętnastu minut. 

- Jesteśmy spóźnieni tylko o kwadrans? Z tego, 

jak dziwaczysz, wnosiłam, że straciliśmy ze trzy 

godziny. 

- I tak będzie, jeśli się nie ruszysz - odparł lodowato. 

Skończyła zapinać koszulę z rozmyślnym brakiem 

pośpiechu, marszczyła nos z obrzydzenia na widok 

plamy, którą zrobił sąsiad w samolocie, oblewając ją 

kawą. 

- Jaka szkoda, że nie mam nic innego do włożenia. 

- Bez rezultatu potarła plamę palcem. - To jest brudne. 

- Naprawdę nie ma znaczenia, co założysz - rzekł 

niecierpliwie. - Zanim dotrzemy do Adouaba, po­

brudzisz się jeszcze bardziej. 

- Dlaczego więc sam wyglądasz dzisiaj tak elegan­

cko, co? - rzuciła oskarżycielskie spojrzenie na białą 

koszulę, brunatne spodnie i krawat. Miał niezłą figurę, 

zauważyła z niechęcią i na pewno był w dobrej 

formie. Ubrany jak do pracy, robił wrażenie człowieka, 

który równie dobrze może wybierać się na mały bieg 

dla zdrowia, jak też usiąść za biurkiem. 

- Część drogi do Mbuka jest utwardzona, więc 

może zdołam się zbytnio nie ubrudzić. Gdy się tutaj 

coś załatwia, jest abolutnie niezbędne, by zrobić 

background image

właściwe wrażenie. Nie możesz tak po prostu wejść 

w szortach i podkoszulku i oczekiwać, że ludzie 

potraktują cię z szacunkiem. Dlatego właśnie nie 

przedstawię cię dzisiaj nikomu. Jako uczestnik naszej 

ekspedycji nie wyglądasz teraz na wzór profesjo­

nalizmu. 

- Byłoby łatwiej, gdybym miała czyste ubranie 

- podkreśliła jeszcze raz. 

- Kupimy coś, gdy dojedziemy do Adouaba - to 

znaczy jeśli zdołamy tam dziś dojechać. - Spojrzał 

wymownie na zegarek. - Jesteś gotowa? 

- Prawie. - Skończyła właśnie wrzucać bezładnie 

drobiazgi do wielkiej, starej torby, którą nosiła 

wszędzie zamiast torebki i podniosła się z pogodnym 

uśmiechem. - Wszystko na miejscu i jak trzeba. 

Co na śniadanie? 

- Nic. Jest już dostatecznie późno. Zjesz coś 

w Mbuka, a teraz jazda! - powiedział krótko, biorąc 

swój worek. 

Było jeszcze ciemno, gdy wyjechali land roverem 

z hotelowego parkingu. Niebo zaczęło się lekko 

rozjaśniać, gdy sunęli pustą drogą, wzdłuż której 

rosły niekończące się rzędy palm. Poppy wyprostowała 

się i zaczęła zwracać uwagę na okolicę. Keir prowadził 

szybko, nie przejmując się koniecznością omijania 

licznych wybojów, kóz i psów włóczących się po 

drodze z wyniosłą obojętnością dla nadjeżdżających 

pojazdów. Drgnęła na widok wielkiej dziury w nawierz­

chni. Przestraszyła się, że może ich zarzucić pod koła 

nadjeżdżającej ciężarówki. 

- Czy musisz jechać tak szybko? 

- Chcę dojechać do Mbuka o odpowiedniej porze. 

- Spojrzał na nią z odrazą. - Jak na razie, jedzie się 

dobrze, ale żużlowa droga wkrótce się skończy 

i będziemy musieli zwolnić. 

Rzeczywiście, w niespełna minutę później twarda 

background image

nawierzchnia urwała się gwałtownie i land rover 

zaczął podskakiwać na wyboistej, wiejskiej drodze, 

pozostając za sobą tuman kurzu. Samochód skakał 

na wybojach, trząsł się i wibrował, a Poppy kurczowo 

przywarła do siedzenia. W jasnym świetle poranka 

pojazd robił wrażenie kompletnej ruiny. Deskę roz­

dzielczą stanowił kawałek blachy i plątanina kabli, 

które wisiały poniżej. Siedzenia zaś zrobione były 

z pasów płótna oplecionych na metalowej ramie. 

- Jesteś pewien, że ten samochód jest bezpieczny? 

- Jasne, że jest bezpieczny! 

- To samo mówiono o Titaniku, a był w znacznie 

lepszym stanie. 

- Ten jest całkiem w porządku. Może to nie 

najbardziej luksusowy model, ale świetnie nadaje się 

do tutejszych warunków - odpowiedział z nutką 

obrony w głosie. - Nie ma tu zbyt wiele utwardzanych 

dróg. Przydaje się wóz, który nie zaryje się od razu 

już na odrobienie błota. Przejechałem spory kawał 

Afryki tym staruszkiem i nigdy mnie jeszcze nie 

zawiódł. - Czule poklepał kierownicę. 

Nie przekonało to Poppy. 

- Głowę dam, że jesteś jednym z tych mężczyzn, 

którzy wolą samochody od kobiet. 

- Samochód z pewnością sprawia mniej kłopotów. 

Dopóki wiesz, jak się z nim prawidłowo obchodzić, 

zawsze będzie robił to, czego od niego oczekujesz. 

- To samo można powiedzieć o kobietach. 

Skrzywił się. 

- Moje doświadczenie mówi mi co innego. 

A cóż to za doświadczenie? - zastanawiała się. 

Mógł być żonaty albo mieć dziewczynę, która wiernie 

czeka w domu i w niczym nie przeszkadza, nie 

wchodzi w drogę? Na samą myśl o tym poczuła 

w środku dotkliwe ukłucie, więc skoncentrowała się 

na tym, co mówiła. 

background image

- Żaden samochód nie upiera się, żeby zawsze 

mieć ostatnie słowo. 

- Moje doświadczenie mówi mi co innego. - Pomyś­

lała ponuro o całej serii pechowych aut, którymi 

jeździła. - Mój samochód zawsze zdoła mnie wykoń­

czyć, nie mówiąc już o stanie mojego konta w banku. 

- Jeśli radzisz sobie z nim tak jak z innymi 

sprawami, to nie jestem zdziwiony. Jesteś chodzącym 

nieszczęściem. 

Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale nie 

mogła odmówić mu odrobiny racji. 

- Moi bracia przezywali mnie zawsze „pechowy 

kot Jinx" - wyznała z westchnieniem. - Ale to nie 

moja wina. Przypadki mi się po prostu... przytrafiają. 

- Same się nie przytrafiają - odparł nieżyczliwie. 

- To tylko nielogiczny umysł szuka usprawiedliwienia 

dla braku koncentracji. 

- A więc to jest ten rodzaj supernaukowego 

podejścia, które lekceważy wszystkie niezbadane 

tajemnice życia! Wobec tego czemu każde urządzenie 

zawsze się psuje, gdy ja tylko na nie spojrzę? 

- Błąd użytkownika - rzucił lekkim tonem. - Każda 

maszyna psuje się tylko wtedy, gdy nie używasz jej 

tak, jak trzeba. To tylko sprawa przeczytania instrukcji. 

- Jestem pewna, że ty zawsze je czytasz! Założę się 

też, że wszystkie swoje książki masz poustawiane 

w alfabetycznym szyku! 

- To wydaje się być logicznym rozwiązaniem 

- odparł sztywno. - Ważna jest kwestia właściwej 

organizacji i chciałbym, abyś i ty, dopóki tu będziesz, 

zorganizowała się w taki sposób, aby nie wpadać 

w kłopoty. 

Poppy uznała, że nie warto się kłócić. 

- Jeśli spotkanie się uda, to powinno rozwiązać 

większość twoich problemów, prawda? 

- Miło tak pomyśleć, ale nie sądzę! - minę miał 

background image

ponurą. - Kompania budowlana nie podda się bez 

walki, a do dyspozycji mają mnóstwo pieniędzy 

i umiejętność gładkiej gadaniny. My zaś nie tylko 

chcemy zabezpieczyć to, co już osiągnęliśmy, lecz 

również rozszerzyć projekt. Naukowcy mają zamiar 

wykonać jeszcze dodatkowe badania, w głębszych 

partiach lasu, zanim spadną deszcze, a nie możemy 

się ruszyć bez pozwoleń, listów, pieczątek, pełnomoc­

nictw, i Bóg wie czego jeszcze, od każdego, kto ma 

jakikolwiek związek z naszą pracą. Nic nie jest łatwe 

w Kamerunie! I niczego nie można zdziałać, zanim 

rząd nie podejmie decyzji w sprawie oferty budowlanej. 

Dlatego to takie ważne, żebym zdążył na spotkanie 

i przekonał ich, że nie warto zaprzepaszczać naszych 

badań dla jakiejś nonsensowej idei, obiecującej wszys­

tkim szybkie wzbogacenie. 

- O której jest to spotkanie? 

- Pół do dziewiątej. Tylko o tej porze mogłem 

przyskrzynić tego wyższego urzędnika okręgu. Gdybyś 

przyleciała punktualnie, dojechalibyśmy do Mbuka 

już wczoraj. 

- Czy to jeszcze daleko? 

- Jakąś godzinę jazdy. 

Poppy rzuciła okiem na zegarek i dodała dziesięć 

minut, ponieważ zwykle się późnił. 

- Mamy mnóstwo czasu. 

Trzydzieści sekund później landrovera zaczęło 

ściągać w jedną stronę. Keir zaklął z prawdziwą 

biegłością, zahamował i wyskoczył z samochodu. 

Ostrożnie zrobiła to samo. Ten kawałek drogi był 

zacieniony gęstą roślinnością po obu stronach, pojazd 

zatrzymał się ukośnie, na dodatek w śliskim błocie. 

Wygląd jednej z tylnych opon nie wróżył nic dobrego. 

Keir kopnął ją z obrzydzeniem. Złapali gumę. 

- To wszystko przez ten brak koncentracji - mruk­

nęła niewinnie Poppy. 

background image

- A to co znowu? - spojrzał na nią znad opony. 

- Przebiłeś dętkę - dodała, nie ryzykując ani słowa 

więcej. 

Jego oczy były zimne i szare. 

- Och, naprawdę? - spytał z sarkazmem. - Jak 

to cudownie, że tu jesteś, inczej sam bym się nie 

domyślił. 

- Nie ma potrzeby, żebyś był niemiły - dodała 

wyniośle. - Chciałam tylko pomóc. 

- Stwierdzenie oczywistego faktu, to niewielka 

pomoc. Ale możesz się wykazać i... zmienić koło. 

- Ja? Niby dlaczego ja? 

- Ponieważ, jak ci już mówiłem, muszę wyglądać 

w miarę elegancko na spotkaniu z wysokim rangą 

urzędnikiem okręgu, a nie będę, jeśli teraz zmienię 

koło. Co do ciebie zaś, to bez różnicy, jeśli nawet się 

upaprzesz. 

- Dzięki! 

- Na miłość boską, czy to odpowiednia chwila, 

aby się martwić o wygląd? - Otworzył bagażnik 

i wyjął jakieś narzędzia. 

- Ale o swój wygląd się martwisz. 

Z wysiłkiem próbował pohamować złość. 

- Poppy, możesz wreszcie przestać się kłócić 

i zmienić to cholerne koło? 

- Proszę? - zasugerowała słodko. 

- Czy mogłabyś - proszę - zmienić to koło? 

- wycedził przez zęby. 

- Oczywiście! - zaprezentowała swój najlepszy 

uśmiech i sięgnęła po podnośnik. - Ale... jak to 

działa? - Niepewnie dotykała poszczególnych jego 

części. 

- Tylko nie mów, że nigdy nie używałaś podnośnika! 

- Naturalnie, że używałam... tylko nie takich jak ten. 

- A potem ktoś się zastanawia, dlaczego nie chcę 

pracować z kobietami. Użyj swoich oczu, kobieto. 

background image

Jaki to ma kształt? A to? Nie sądzisz, że te części 

mogą do siebie pasować? Czyli to jest do tego. Nawet 

pięcioletnie dziecko dałoby sobie z tym radę. 

- Chyba, że przeczytałoby najpierw instrukcję 

- dodała ponuro. Kucnęła, żeby umieścić podnośnik 

pod samochodem i zaczęła go podnosić. Zrobiło się 

już gorąco i lepko, a błoto plaskało pod stopami. 

- Poluzuj najpierw nakrętki - polecił Keir i rzucił 

klucz, który natychmiast wyleciał z jej niezręcznych 

rąk. Podniosła go z odrazą i trzymała ostrożnie 

w dwóch palcach. 

- Uch! Jest cały oślizgły. Czemu go tak rzuciłeś? 

- Jak głupi sądziłem, że uda ci się go złapać. 

Przestań już narzekać i weź się do roboty. Wciąż 

brzęczą mi w uszach twoje wczorajsze opowieści, że 

umiesz radzić sobie zupełnie jak mężczyzna. Masz 

teraz szansę to udowodnić. 

- Powiedziałam tylko, że dorównuję mężczyznom 

jako fotograf. Nigdy nie mówiłam, że chcę być 

mechanikiem! - Wciąż mrucząc pod nosem nacisnęła 

rączkę klucza, by poluzować nakrętkę. - To mi 

zrujnuje paznokcie! 

Keir stał nad nią i z widocznym zniecierpliwieniem 

popatrywał na zegarek. W końcu było po wszystkim. 

Poppy poślizgnęła się dwa razy podnosząc koło i zaryła 

w błoto. Kusiło ją, by rzucić je w Keira, gdy ten nagle 

się roześmiał. 

- Przepraszam! Właśnie się zastanawiałem, jak to 

możliwe, by ktoś - nawet taki jak ty! - upaprał się 

tak bardzo w tak krótkim czasie. 

Poppy wytarła pot znad górnej wargi i uśmiechnęła 

się z pewnym oporem. 

- Miejmy nadzieję, że twoje spotkanie jest tego 

warte. 

Wrzuciła narzędzia do samochodu. - To wszystko, 

jak sądzę. 

background image

- Grzeczna dziewczynka. 

Uśmiechnął się do niej i poczuła w piersi dziwny 

skurcz. Po raz pierwszy uśmiechnął się z aprobatą 

i lakoniczna pochwała sprawiła Poppy ogromną 

przyjemność. Na moment zapomniała o błocie, które 

na niej zasychało i burczącym z głodu brzuchu. 

Myślała o tym, jak uśmiech tworzył zabawne zmarsz­

czki na jego policzkach i nieczekiwanie zmieniał wyraz 

dotychczas chłodnych oczu. 

Przyglądała mu się spod rzęs, gdy pędzili drogą, 

by nadrobić stracony czas. Nie, z pewnością nie 

był przystojny... lecz posiadał jakąś trudną do 

zdefiniowania cechę, która przyciągała uwagę. Mo­

cne brwi i wyrazisty nos nadawały jego twarzy 

groźny wyraz i choć podbródek był równie bez­

kompromisowy, to usta wyraźnie sugerowały, że 

nie jest tak całkiem chłodno logiczny, jak okazywał. 

Przypominała sobie, jak w nocy przyglądała się 

jego ustom i nagle poczuła w sobie niepokojące 

ciepło. 

Spojrzała teraz na jego ręce. Silne i pewne, spoczy­

wały ufnie na kierownicy. Był taki spokojny i opano­

wany, tak inny niż ona. Poppy poczuła przypływ 

zazdrości. Jak to jest, gdy ma się takie cechy? 

Po szaleńczej jeździe dotarli do Mbuka mając 

w zapasie dwie minuty do spotkania. Land rover 

zatrzymał się przed miejscową kawiarnią o szumnej 

nazwie Boulangerie Modernę i Keir wręczył jej trochę 

pieniędzy. 

- Usiądź tu gdzieś, zamów kawę, zresztą co chcesz. 

Pączki są bardzo dobre. Nie jestem pewien, jak długo 

to potrwa, więc bardzo cię proszę, poczekaj tu, dobrze? 

Nigdzie nie odchodź, nie rozmawiaj z nikim ani... nic 

nie rób! Po prostu siedź tutaj, dopóki nie wrócę. 

- A czy wolno mi oddychać? - spytała niewinnie, 

lecz go nie rozbawiła. 

background image

- Tylko jeśli potrafisz to robić nie wpadając 

w kłopoty - w co wątpię! 

Popatrzyła na odchodzącego w kurzu Keira, od­

wróciła sję i weszła do Boulangerie. W środku była 

ciemno i hałaśliwie. Zamówiła colę i pachnącego 

ciepłego pączka. Od razu poczuła się lepiej, kupiła 

więc jeszcze jednego. W końcu przecież zarobiła na 

niego. Przyglądała się ulicy, która była chaotyczną 

mieszaniną ludzi, żółtych taksówek, wozów i kóz. 

Kurz wisiał ciężko w powietrzu. 

- Czyżby trochę rozstrojona? - Niewątpliwie ktoś 

mówił do niej po angielsku. Spojrzała więc ze 

zdumieniem. Mężczyzna wyglądał na Anglika, miał 

jasne opadające na czoło włosy i ciepłe niebieskie 

oczy. Uśmiechnęła się bez wahania, co przyjął za 

zaproszenie i usiadł naprzeciwko. 

- Nie chcę być nieuprzejmy, ale ponieważ nie 

mamy tu zbyt wielu wygnańców, więc to pewne, że 

jesteś tu nowa. 

- Całkiem nowa - odparła. - Przyjechałam wczoraj 

wieczorem. 

- A więc witamy w Kamerunie! Jestem Ryan 

Saunders. Jesteś bez plecaka, więc nie możesz być 

turystką - kontynuwał. 

- Niezupełnie. Jadę do Adouaba, by dołączyć do 

ekspedycji naukowej. - Wskazała głową torbę z apa­

ratami. - Jestem fotografem. 

- Proszę, proszę! - odsunął krzesło i taksował ją 

wzrokiem. - Wobec tego jesteś chyba z Keirem 

Traherne'em. Okropny facet, nie sądzisz? 

Wyczuła coś dziwnego w tonie jego głosu i zawahała 

się. 

- Znasz Keira? 

- To zrozumiałe - odparł lekko. - Mamy tu 

naprawdę niewielką zbiorowość Brytyjczyków. Właśnie 

go widziałem, jak szedł do naszego szefa okręgu. 

background image

Wyglądało na to, że się wściekle spieszy, nawet nie 

miał czasu powiedzieć „cześć". 

- Chyba był nieco spóźniony - wyjaśniła. Trudno 

jej było wyobrazić sobie, jak Keir pozdrawia tego 

beztroskiego i uroczego Ryana Saundersa. - Czekam 

na niego, a potem jedziemy do Adouaba - dodała. 

- Chyba długo poczekasz - sam byłem dziś w urzę­

dzie i wszystko dzieje się tam jeszcze wolniej niż 

zwykle. - Rzucił okiem na zegarek. - Jaka szkoda, że 

muszę lecieć. Inaczej pokazałbym ci miasto. 

Zdusiła w sobie rozczarowanie. Był niewątpliwie 

przystojny, a poza tym nie krytykował jej i takie 

towarzystwo mogło być wspaniałą odmianą! 

- Naprawdę mi przykro, że muszę iść - przytrzymał 

jej rękę nieco dłużej, niż to było konieczne - ale mam 

nadzieję, że spotkamy się w Adouaba. Już ja się o to 

postaram! 

Obserwując Ryana Saundersa pomyślała, że trudno 

byłoby znaleźć kogoś bardziej różnego od Keira. On 

wstrząsnąłby się na samą myśl, że można ją wziąć za 

rękę, a jeśli chodzi o urok osobisty... Nie mogła sobie 

tego wyobrazić, więc z lekkim westchnieniem odwróciła 

się do okna. 

Jej pierwsze spojrzenie na Afrykę. Skończyła pączka, 

oblizała z rozmysłem palce. Jeśli Keir będzie tak 

długo na tym swoim, och, jak ważnym spotkaniu, 

byłoby głupotą nie rozejrzeć się nieco. Gdyby wyszła 

na pół godzinki, to nie powinien się nawet zorientować, 

że go nie posłuchała. 

„Po prostu siedź tutaj". Jego głos zabrzmiał wyraźnie 

w jej uszach, lecz postanowiła się tym nie przejmować 

i wyszła na zalaną słońcem ulicę. Minął ją mały 

chłopiec z wielką tacą trzciny cukrowej na głowie. 

Poszła jego śladem w stronę targowiska. 

Nad stosami pomidorów, batatów, ananasów oraz 

metalowymi misami pełnymi ziarna siedziały kobiety 

background image

o skórze tak czarnej i lśniącej jak bakłażan i szerokim, 

białym uśmiechu. Wyglądały imponująco. Bajecznie 

kolorowe, kwieciste materiały i podobne zawoje na 

głowach dopełniały egzotycznego obrazu. Przekrzy­

kiwały się, zachwalając swoje towary. 

- Może cebuli? Mam dobre ananasy! 

Poppy uśmiechała się i potrząsała głową. Ręka 

świerzbiła ją, by sięgnąć po aparat. W końcu zatrzyma­

ła się i kupiła kiść bananów. Były wyeksponowane i 

w nieświadomie artystyczny sposób na koślawym, 

drewnianym stoliku, obok stosów papai'i awokado. 

- Czy mogę zrobić zdjęcie? - zapytała z uśmiechem. 

Uniosła aparat. Za chwilę pstrykała, otoczona zacie­

kawionymi dzieciakami. 

Nigdy dotąd nie była w tak kolorowym i in­

trygującym miejscu. Kompletnie zapomiała o upły­

wającym czasie i o tym, że musi dziwnie wyglądać 

- cała oblepiona błotem. Z wolna przesuwała się 

między kozami, psami i dziećmi dźwigającymi wielkie 

tace na głowach. 

Myślała o tym, jak bardzo wszystko jest tutaj inne 

niż w Anglii, gdy nagle minęła brytyjską skrzynkę 

pocztową. Przystanęła i spojrzała jeszcze raz. To 

chyba niemożliwe? Ale to prawda, była tam, jasno-

czerwona i dobrze znajoma. Dziwaczny relikt epoki 

kolonializmu, bardziej wymowny niż budowle czy 

pomniki. Kontrast między tą skrzynką a zakurzoną 

afrykańską scenerią wyszedłby znakomicie na zdjęciu. 

Poppy była tak pochłonięta ustawianiem aparatu 

i kadrowaniem ujęcia, że nie usłyszała krzyków za 

plecami. Zrobiła jedynie parę zdjęć, gdy poczuła 

czyjąś rękę na ramienu. Odwróciła się i zobaczyła 

młodego żandarma, który gestykulował ze złością. 

Zamarła, gdy zauważyła wycelowany w siebie pistolet. 

- E...e - o co chodzi? 

Chyba o coś chodziło. Żandarm wskazał na aparat 

background image

i krzyczał do niej po francusku, wyraźnie zły, że go 

nie rozumie. Bezradnie wzruszyła ramionami, ale 

mocno trzymała aparat. 

Gdy było wiadomo, nie uda im się dogadać, żandarm 

machnął bronią wskazując, że ma iść za nim. Cóż 

było robić. Nie miała zamiaru się kłócić, a w komi­

sariacie ktoś na pewno będzie mówił po angielsku. 

W godzinę później wciąż tam tkwiła usiłując 

odświeżyć podstawy swego francuskiego. Miejsce 

było przygnębiające. Żandarm stukał mozolnie w ma­

szynę do pisania, drugi - w rozpiętej kurtce, kiwał 

się na krześle paląc papierosa. Jakiś starszy osobnik 

z niezadowoleniem drapał się po głowie. Sądząc 

po imponującym zestawie orderów był tutaj ko­

mendantem. 

- Je suis avec docteur Keir Traherne - zaczęła 

z żałosnym akcentem. 

Oficer spojrzał na nią i rzucił. 

- Docteur Traherne') 

- Oui

 - odpowiedziała z ulgą. Może ten jej francuski 

nie był aż taki zły. 

- Vous etes sa femmel - zapytał ze zdzwieniem. 

- Oui - odparła pewnie, zastanawiając się, o co 

właściwie pytał. 

Nazwisko Keira wyraźnie coś tu znaczyło. Oficer 

uroczo się uśmiechnął i krzyknął do tego, który palił. 

Żandarm wstał niechętnie i wyszedł. 

Zapadła cisza. Poppy przyglądała się portretowi 

prezydenta i starała się nie myśleć o tym, co powie 

Keir, gdy ją znajdzie. Jeśli w ogóle ją znajdzie. Po raz 

pierwszy przyszło jej do głowy, by się trochę pomartwić. 

Jej wrodzony optymizm zawsze pomagał uporać się 

z większością problemów, lecz tym razem czuła, że 

traci grunt pod nogami. Nigdy dotąd nie była 

aresztowana. Wyobraźnia podsuwała jej obraz ciemnej 

celi, do której ją wrzucono i nikt już o niej nie 

background image

usłyszy. Głuchy dźwięk maszyny do pisania wydawał 

się teraz złowróżbny, a znudzony wyraz twarzy 

funkcjonariusza raczej groźny. Nerwowo splotła palce 

i przysięgała, że jeśli tylko Keir ją odnajdzie, to nigdy 

już nie będzie się z nim kłócić. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Wydawało jej się, że przesłuchanie trwało bez końca. 

Jakieś dwadzieścia minut później usłyszała w holu 

czyjeś szybkie kroki. Spojrzała z nadzieją. Kiedy 

zobaczyła w drzwiach Keira, odetchnęła z ulgą i powoli 

rzuciła mu olśniewający uśmiech. 

Nie odwzajemił go. Popatrzył na nią wzrokiem, 

który bez trudu zmniejszył jej wzrost do pięciu 

centymetrów, i zaraz odwrócił się do funkcjonariusza. 

Przywitali się i szybko wymienili po francusku 

jakieś uprzejmości. Sądząc po serdecznym śmiechu, 

chyba dobrze się znają, pomyślała, patrząc ukradkiem 

na Keira. To zabawne, jak śmiech zmieniał go 

w niepokojąco atrakcyjnego mężczyznę. Może to 

i dobrze, że nie uśmiechał się do niej zbyt często. 

Pomijając spojrzenie, którym ją obdarzył, sam widok 

jego osoby był niewypowiedzianie pocieszający. Kei-

rowi co prawda brakowało wdzięku i chłopięcego 

wyglądu, który cechował Ryana Saundersa, lecz 

sprawiał za to wrażenie nadzwyczaj solidnego męż­

czyzny. Odprężyła się więc, pewna, że Keir wszystko 

załatwi. 

Nagle uświadomiła sobie, że ktoś patrzy na nią 

niesympatycznie. Oczy Keira były twarde jak stal, 

a wyraz twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, 

co myśli o Poppy. Aparat, jako dowód rzeczowy, 

leżał na biurku. 

- Rozumiem, że pstrykałaś zdjęcia w niedozwolo­

nym miejscu - powiedział lodowatym tonem. - Lepiej 

powiedz mi dokładnie, co robiłaś. 

background image

- Ależ ja nic nie robiłam - zaprotestowała. - Foto­

grafowałam właśnie najniewinniejszą w świecie skrzyn­

kę pocztową, kiedy poczułam lufę pistoletu pod żebrem! 

Keir przetłumaczył to komendantowi i po krótkiej 

dyskusji odwrócił się do Poppy. 

- Ta skrzynka znajduje się naprzeciw koszar, więc 

pomyśleli, że fotografujesz obiekty wojskowe. Tak 

czy owak, właśnie im wytłumaczyłem, że jesteś bardzo 

głupiutką młodą kobietą i nie byłaś świadoma 

tutejszych zakazów. Henri jest gotów cię wypuścić. 

Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej; nim zdołała 

się odezwać. 

- Nawet nie myśl o tym, żeby się tutaj kłócić... 

Penelopo. Po prostu wstań, powiedz miło „dziękuję" 

i wychodzimy, choć naprawdę miałbym cholerną 

ochotę cię tu zostawić! 

Spojrzała na niego buntowniczo, zapominając, że 

obiecała sobie, że będzie już grzeczna! Zagryzła wargi, 

wstała i chwyciła swój aparat. 

- Dziękuję - to jest... e... mer ci. 

Henri uśmiechnął się szeroko i uścisnął jej rękę. 

W świetnym nastroju odwrócił się do Keira i powiedział 

coś po francusku, co ten przyjął ze zdziwieniem, 

a potem z przerażeniem. 

Zobaczyła, że potrząsnął przecząco głowa, lecz 

i tak nie wiedziała o co chodzi. Złapał ją niezbyt 

delikatnie za łokieć i w napięciu ciszy pomaszerowali 

do landrovera. 

- Wsiadaj - rzucił ponuro. 

Wsiadła. Trzasnął drzwiczkami, zapalił silnik i od­

jechał sprzed posterunku bliski furii. 

- Czy nie można cię zostawić nawet na pięć minut? 

Kazałem ci siedzieć w Boulangerie. Czy tak trudno to 

zrozumieć? 

- Chciałam tylko rzucić okiem na targ. 

- Ale nie rzuciłaś tylko okiem na targ! Polazłaś 

background image

dalej i dałaś się aresztować. Tylko ty potrafisz zrobić 

coś takiego! 

- Skąd mogłam wiedzieć, że tam nie wolno foto­

grafować? 

- We wszystkich krajach w Afryce tubylcy są 

przewrażliwieni, gdy widzą cudzoziemców robiących 

zdjęcia. Sądziłem, że chłopski rozum podpowie ci, by 

uważać, pstrykając w okolicach, gdzie jest pełno 

żołnierzy. 

- Ale ja nie widziałam ani jednego żołnierza! 

Fotografowałam skrzynkę pocztową. 

- Tylko ty umiesz marnować czas na takie głupoty! 

Taką skrzynkę możesz oglądać codziennie w Anglii. 

Po kiego licha chciałaś mieć jej zdjęcie? Zmarnowałem 

dwie godziny na posterunku żandarmerii. 

- Ale to będzie piękne zdjęcie - powiedziała cichutko 

Poppy. 

- Guzik mnie to obchodzi! - prawie wrzeszczał. 

- Nie powinnaś się nigdzie pętać, skoro ci powiedzia­

łem, żebyś siedziała w jednym miejscu. Spójrz tylko 

na siebie! Co widzisz? Kompletne dno! Czy zdajesz 

sobie sprawę, ile nam dziś wyrządziłaś szkody? 

Spędziliśmy tu rok, pokazując się w jak najlepszym 

świetle i zdobywając stopniowo zaufanie, a ty niszczysz 

to w pięć minut. Henri już pewnie biega i rozpowiada 

wszystkim, że usmarowane błotem kobiety robią u nas 

za szpiegów! 

- Ubłociłam się, zmieniając to cholerne koło. 

Gdybym wiedziała, że będą mnie wlec pod lufą 

karabinu, to włożyłabym balową suknię! 

- Wiedziałem, że będziesz kulą u nogi - kon­

tynuował, nie zwracając na nią uwagi. - Jesteś w tym 

kraju od wczoraj i już mamy cały katalog nieszczęść! 

- Zupełnie nie rozumiem, o co robisz tyle hałasu. 

Jeśli sprawa fotografowania jest tu tak drażliwa, to 

czemu mnie nie ostrzegłeś? 

background image

- Chyba nie muszę ci mówić, że powinnaś używać 

swojego kretyńskiego zdrowego rozsądku! Właśnie 

dlatego chciałem fotografa z jaką taką wiedzą o af-

•rykańskich realiach. Nie mam czasu być niańką dla 

półgłówka! 

- Nie przyjechałabym do Kamerunu, gdybym 

wiedziała, że tak tu będzie. - Oczy błysnęły jej 

niebezpiecznie. - Jestem tu, by robić zdjęcia, a nie 

uczestniczyć w zajęciach szkoły przetrwania. Prawie 

nie spałam, wytrzęsło mnie na tej piekielnej drodze, 

nic nie jadłam oprócz pączka - no, powiedzmy, 

dwóch pączków - i mam powyżej uszu pouczania 

przez kogoś, kto jest skrzyżowaniem doktora Living-

stone'a i Hitlera! Możesz sobie myśleć, że jestem 

kamieniem u nogi, ale czy przyszło ci do głowy, że 

i ty nie jesteś najlepszym partnerem, z jakim przyszło 

mi pracować? 

Keir zacisnął dłonie na kierownicy. 

- Na ogół jestem bardzo spokojnym człowiekiem, 

ale jeśli ktoś zdoła mnie doprowadzić do szału, to 

z pewnością będziesz ty! I jeszcze jedno! Jak śmiałaś 

powiedzieć Henriemu, że jesteś moją żoną? Krew mi 

się ścina na samą myśl o tym, że mógłbym być twoim 

mężem! 

- Ależ ja nic takiego nie powiedziałam! - zaprotes­

towała. A więc to temu tak gwałtownie zaprzeczył 

w rozmowie z komisarzem. 

- Henri powiedział mi, że tak się wyraziłaś. Miał 

nawet czelność gratulować mi uroczej panny młodej! 

Wystarczy mi, że jesteś, na moje nieszczęście, powią­

zana z naszymi planami. Nie potrzebuję, żeby jeszcze 

ktoś pomyślał, że byłem na tyle durny, aby ożenić się 

z kimś takim! 

- Henri musiał coś źle zrozumieć. - Z pewnymi 

wątpliwościami przypomiała sobie własną odpowiedź 

na pytanie, którego nie zrozumiała, ale nie miała 

background image

zamiaru przyznać się Keirowi do tego. - Mogę cię 

tylko zapewnić, że odwzajemniam to, co czujesz. 

Osobiście uważam, że nie ma nic gorszego, niż wyjść 

za mąż za małostkowego, łypiącego wciąż na zegarek 

tyrana, który na dodatek ustawia książki według 

alfabetu! 

Gotowało się w niej. Cóż za okropny, nienawistny 

człowiek! Niech szlag trafi Afrykę, doktora Traherne'a 

i te wstrętne równikowe lasy. Czemu kompania nie 

sponsoruje jakiegoś wartościowego projektu nad 

Morzem Północnym? 

Jechali coraz bardziej wyboistą i zrytą koleinami 

drogą, nie odzywając się do siebie. Samochód pod­

skakiwał i Poppy zdrowo czuła to w kościach, każdy 

mijający ich pojazd zostawiał za sobą chmurę czer­

wonego pyłu, który zmuszał ją do kaszlu. 

Gdy dojechali do Adouaba, Poppy była posinia­

czona, obita i kompletnie wykończona. Marzyła tylko 

o tym, żeby położyć się gdzieś w ciemnym i ustronnym 

miejscu. Adouaba była osadą na końcu świata. 

Rozlazłe miasteczko otoczone puszczą robiło wrażenie, 

że za głównych mieszkańców ma kozy i kurczaki. 

Jechali teraz wzdłuż wąskiego szlaku, pomiędzy bujną 

roślinnością zwisającą gęsto z obu stron. Minęli kilka 

domów i wreszcie landrover z szarpnięciem zatrzymał 

się przed niskim, drewnianym budynkiem, stojącym 

na polanie. Długą werandę obrastały pnącza bujnej, 

purpurowej bugenwilli, ogród zaś był plątaniną 

egzotycznych roślin. 

Keir wyskoczył z samochodu i skierował się do 

domu, lecz odwrócił się, gdy dotarło do niego, że 

Poppy nie idzie za nim. Siedziała wciąż w szoferce 

i patrzyła tępo w ziemię. Ogarnęło ją nagle takie 

zmęczenie, że nie była w stanie zrobić kroku. Keir 

zawahał się: 

- No, rusz się wreszcie! - powiedział. 

background image

Spojrzała na niego odrętwiała i niezdolna do 

żadnego ruchu. Nagle drzwiczki się otworzyły i zo­

stała przemocą wyciągnięta z samochodu. Twarz 

Keira była tuż obok jej twarzy i chociaż wyglądał 

na zirytowanego, to wydało jej się, że dostrzega 

w jego oczach troskę, sama miała oczy zamglone 

zmęczeniem, bez zwykłego błysku w zielonej głębi. 

Poczuła przelotny uścisk jego ramion, ale może 

jej się tylko zdawało. 

Pomimo zmęczenia była aż nadto świadoma jego 

bliskości. Poprzednio odczuwana niechęć, tak pomocna 

w czasie długiej podróży, zaczęła słabnąć w zderzeniu 

z nowym, niepokojącym uczuciem. Nie była pewna, 

czy się cieszyć, czy smucić, gdy postawił ją na 

werandzie. 

- Wszystko w porządku? - spytał dziwnie ochryp­

łym nagle głosem. 

Skinęła głową, niezdolna do powiedzenia czegokol­

wiek. 

- Tak stracić głos, to zupełnie do ciebie niepodobne 

- powiedział w dawny, zjadliwy sposób, co sprawiło, 

że Poppy wzięła się w garść. 

Weszła za nim do dużego, skąpo umeblowanego 

pokoju, ciemnego i chłodnego. Stało tu kilka bam­

busowych krzeseł, biurko zasłane papierami ułożonymi 

w równe stosy, a ściany były obwieszone półkami 

pełnymi książek. Uładzony pokój dla uładzonego 

mężczyzny. Dwa wiatraki umieszczone pod sufitem 

leniwie męłły ciężkie powietrze i Poppy z wdzięcznością 

odczuła jego ruch. Nie mogła się powstrzymać, aby 

nie porównać tego pokoju do własnego mieszkania, 

które z uporem przeciwstawiało się wszelkim próbom 

zaprowadzenia w nim porządku. 

- To jest Gabriel - przedstawił nieśmiałego chłopaka 

Keir. - Daj mu ubrania, to ci je wypierze. W między­

czasie znajdę ci jakąś swoją koszulę, czy coś takiego. 

background image

- Dziękuję - powiedziała grzecznie i uśmiechnęła 

się do Gabriela. 

- Oto twój pokój. - Wprowadził ją do wielkiego 

pomieszczenia o wysokim suficie. Nie było tutaj nic 

poza żelaznym łóżkiem i szafą, której drzwi ktoś 

związał sznurkiem. Popatrzyła na łóżko z tęsknotą. 

- Łazienka jest obok, gdybyś chciała wziąć prysznic 

- mówił z niezręczną jakby uprzejmością. 

- Chciałabym się na chwilę położyć, jeśli można 

- odparła równie uprzejmie, nie chcąc łamać tego 

niepisanego zawieszania broni. Efekt zepsuło potężne 

ziewnięcie. 

- Nie śpij za długo. Chciałbym, żebyś poznała dziś 

resztę naszego zespołu. Zostaliśmy zaproszeni na 

kolację. 

Usiadła sztywno na łóżku. 

- W porządku, tylko się na chwilę przyłożę. W ogóle 

nie będę spać. 

Ktoś delikatnie, lecz stanowczo głaskał ją ciepłym 

palcem po ramieniu. 

- Poppy? 

Uchyliła zaspane powieki i zobaczyła, że Keir 

pochyla się nad nią. Przez dłuższą chwilę patrzyła 

w chłodne, szare, oczy, zastanawiając się nieprzytomnie, 

gdzie jest. Uśmiechnęła się sennie, zaraz też rozjaśniło 

jej się w głowie i usiadła, by strząsnąć z siebie 

resztki snu. 

- Która godzina? 

- Już siódma. Pomyślałem, że może będziesz chciała 

się wykąpać, zanim wyjdziemy. 

Spuściła szybko nogi z łóżka czując, jakie są 

zesztywniałe. 

- Chyba jednak zasnęłam. 

- Z pewnością. - Powiedział oschłym głosem. Poppy 

zdała sobie nagle sprawę, że ma na sobie tylko majtki 

background image

i stanik. Ale nie wyglądało, żeby doktor Traherne to 

zauważył, stwierdziła z pewnym zirytowaniem. 

- Zostawiłem ci w łazience czystą koszulę. - To 

było wszystko, co powiedział. 

Brak reakcji na kobiece wdzięki jest całkiem 

zrozumiały, pomyślała z przygnębieniem, gdy obejrzała 

w lustrze kogoś umazanego błotem od stóp do głów. 

Włosy też miała sztywne od kurzu i czuła, że cała się 

lepi. 

Prysznic był prawdziwym błogosławieństwem. Myd­

liła się energicznie i zaczęła bezgłośnie podśpiewywać. 

Wracał jej naturalny optymizm. Czuła się milion razy 

lepiej, szampon zaś pienił się wspaniale. To prawda, 

że podróż była piekielna, ale już tu była i na dodatek 

nareszcie czysta. Będzie robić cudowne zdjęcia i za­

przestanie kłótni z Keirem Traherne'em. Wszystko 

mogło zmienić się tylko na lepsze. 

Szampon spływał jej po twarzy, więc skrzywiła się 

usiłując po omacku schwytać mydło, które wyślizgnęło 

jej się z ręki i gdzieś upadło. Oczy piekły, więc potarła 

je ręką i nagle poczuła, że w drugiej trzyma coś 

żywego i obrzydliwie ruszającego się między palcami. 

Wrzasnęła i szarpnęła rękę. Gwałtownym mruga­

niem usiłowała pozbyć się z oczu szamponu, jeszcze 

raz krzyknęła, gdy zerknęła na podłogę. Tuż obok 

zasłony od prysznica siedział potwornej wielkości 

karaluch. To nią wstrząsnęło. Uch, co za obrzydliwe 

stworzenie! Mogła przysiąc, że łypało na nią okiem. 

- Poppy! - Keir niecierpliwie zapukał do łazienki. 

- Czy wszystko w porządku? 

Zagryzła wargi. Nie miała ochoty na kolejne 

sarkastyczne uwagi. Powoli zaczęła się odsuwać i dla 

zachowania równowagi chwyciła zasłonę. 

Zdążyła wykrztusić jeszcze pół uspokajającego słowa, 

stawiając nogę na pokrytej glazurą podłodze, gdy 

następny karaluch wylądował na niej, spadając 

background image

z zasłonki. Wydała kolejny dziki okrzyk, zachwiała 

się i znów złapała zasłonę. Drążek, na którym 

wisiała, nie wytrzymał tego i z hukiem poleciał 

na podłogę. 

- Co się tu, u licha, dzieje? - Keir wpadł do 

łazienki i gapił się na Poppy, której jakimś cudem 

udało się zachować pozycję pionową. Patrzyła teraz 

z przestrachem na pobojowisko. Głowę miała całą 

w pianie i nic poza tym. 

Tym razem Keir to zauważył. Jego oczy odbywały 

powolną wędrówkę po jej różowym i lśniącym od 

wody ciele. Wiedział już, że jest długonoga i smukła, 

ale luźna koszula, którą przedtem nosiła, skutecznie 

ukrywała pełne piersi i miodową doskonałość skóry. 

Jako nastolatka Poppy przyzwyczaiła się do myśli, że 

jest niezgrabną smarkulą i zupełnie nie była świadoma 

sposobu, w jaki potem długie linie jej ciała niedo­

strzegalnie się zaokrągliły, czyniąc z niej bujną piękność. 

Przez długą chwilę stała unieruchomiona chłodnym, 

taksującym ją spojrzeniem, osłabiona nagłym impulsem 

dziwnego uczucia, które zapierało dech i sprawiło, że 

poczuła się zmieszana. Zaczerwieniła się, nie tylko 

z zawstydzenia, i z trudem zdołała się opanować. 

Chwyciła ręcznik i szybko owinęła się nim. 

- Nic się nie dzieje - odparowała, wściekła sama 

na siebie i zdradliwe reakcje swego ciała, gdy pojawiał 

się Keir. Jak mogła tak stać? A on, jak śmiał 

obserwować ją tym swoim denerwującym spojrzeniem? 

- Czyżby? - wycedził i przybrał zwykły, zeźlony 

ton. - Najpierw słyszałem to okropne, kocie miaucze­

nie, potem kwiczenie zarzynanego prosięcia... a teraz 

widzę, że udało ci się jeszcze zdemolować łazienkę. 

- Wcale nie kwiczałam - odparła lodowato, ig­

norując uwagę na temat śpiewania. - Po prostu., 

odrobinę się przestraszyłam i już. Całe to miejsce roi 

się od paskudnych robaków. 

background image

- Zerwana zasłona, to też ich robota? - spytał 

z fałszywą ciekawością. 

- No, niezupełnie. Usiłowałam uciec, ale jeden 

z tych potworów złapał mnie w pułapkę i straciłam 

równowagę. 

- Nie miałem pojęcia, że moja łazienka to takie 

podniecające miejsce. - Podniósł drążek i założył go 

z powrotem. Spojrzał w stronę prysznica. - Czy te 

dwa, to właśnie te... hm, robaki? 

- Sprawiają takie wrażenie. 

Rozzłościła się, bo Keir zaczął się śmiać głębokim, 

męskim śmiechem, który niósł się głośno po wykafel­

kowanej łazience. Zdjął but i ciągle się zaśmiewając, 

bezceremonialnie pozbył się karaluchów. 

- Jak miło, że cię to bawi. Czy teraz mogłabym 

skończyć prysznic? - Starała się, by jej głos zabrzmiał 

z chłodną godnością, ale nie było to łatwe, ponieważ 

szampon kapał jej z nosa. 

Keir czekał na werandzie. Opierał się o balustradę 

patrząc w ciemność, z piwem w dłoni i zamyślonym 

wyrazem twarzy. 

Poppy obserwowała go niezauważona. Nawet gdy 

był sam i zrelaksowany, wyglądał jak uosobienie 

spokoju i pewności siebie. Uśmiechnęła się na samą 

myśl o tym, że wyobrażała sobie doktora Traherne'a 

jako karykaturę naukowca, roztargnionego i miota­

jącego się po dżungli. Nic dalszego od prawdy! Nie 

mieściło się w głowie, by Keir Traherne mógł miotać 

się gdziekolwiek. Zdecydowany chłód był bardziej 

w jego stylu. A co do roztargnienia, to wystarczyło 

jedno spojrzenie jego przenikliwych, szarych oczu, by 

porzucić ten bezsensowny pomysł. 

Ruszyła w stronę przyćmionego światła, wciąż 

uśmiechając się do swoich myśli. Jej orzechowobrązowe 

włosy były suche i puszystymi lokami otaczały twarz 

background image

o wykroju serca, a uśmiech pogłębiał dołeczek, na 

policzku. Włożyła na siebie przyjemnie chłodną koszulę 

Keira w bladym, miętowym kolorze oraz jego szorty 

khaki, które były o wiele za duże i musiała przewiązać 

je w talii sznurkiem, żeby nie opadły. 

Keir odwrócił się i powoli przesuwał spojrzeniem 

od jej smukłych nóg, przez wypukłość piersi, do 

długiej szyi widocznej spod kołnierzyka. Poppy 

odniosła wrażenie, jakby znów była naga. Poczuła 

przypływ gorąca, kiedy przypomniała sobie to samo 

spojrzenie, które tak niedawno taksowało jej nagie 

ciało, i wstrzymała oddech. Keir podniósł głowę i ich 

oczy się spotkały. Przez długą chwilę patrzyli na 

siebie bez słowa. Serce Poppy łomotało niepokojąco. 

Odwróciła wzrok i nerwowo wygładziła cienkie 

płótno koszuli. 

- Dziękuję za to. - Noszenie jego ubrań było 

osobliwym przeżyciem. Czuła coś intymnego w dotyku 

materiału, koszula wydzielała chłodny, czysty, trudny 

do zdefiniowania męski zapach. 

Poppy była boleśnie świadoma jego bliskości i despe­

racko usiłowała coś wymyślić, żeby tylko przerwać tę 

napiętą ciszę. Nocne powietrze było łagodne i ciemne, 

drgające furkotami, cykaniem i piskami. 

- Czy to świerszcze tak hałasują? Nie miałam 

pojęcia, że mogą być takie głośne. 

- Nie tylko one. Poczekaj, aż wejdziesz w dżunglę. 

Czasem trzeba wręcz przekrzykiwać owady. - Jego 

chłodna, intelignetna twarz w miarę, jak mówił 

rozjaśniała się entuzjazmem. Poppy obserwowała go 

i zastanawiała się, co by się stało, gdyby wyciągnęła 

rękę i dotknęła jego policzka. 

Szybko się jednak opanowała, przerażona własną 

myślą. Coś z jej przestrachu dało się zauważyć, bo 

Keir zapytał. 

- Stało się coś? 

background image

- Nie - odpowiedziała szybko. - Kto będzie tam, 

gdzie idziemy? Don Jones wspominał chyba, że masz 

zastępcę. On także tutaj mieszka? 

- To Guy Williams. Ale jest także asystent do 

spraw administracyjnych. 

- Jak się nazywa? 

- Astrid Lewis. 

- Astrid? Chcesz powiedzieć, że masz w zespole 

kobietę? 

- Cóż z tego? 

- Sądząc po tym, jak dziwnie się zachowywałeś 

w Douala, uznałam, że największym zagrożeniem dla 

lasów równikowych, poza ich wycinaniem oczywiście, 

są kobiety. 

- Nie bądź śmieszna - powiedział z irytacją. - To 

prawda, że z praktycznych powodów nie aprobuję 

w naszej ekspedycji kobiet, ale Astrid to coś zupełnie 

innego. 

- Czy wobec tego należy sądzić, że jest mężczyzną? 

Keir zignorował tę uwagę. 

- Astrid jest nadzwyczaj wydajnym administrato­

rem. Ma w tej pracy mnóstwo doświadczenia i na­

prawdę wie, co robi. Sam nie potrafiłbym nauczyć jej 

niczego więcej. 

- Rzeczywiście, prawdziwy wzorzec. - Poppy nie 

była przygotowana na takie ukłucie zazdrości. Powinna 

się przecież cieszyć, że jest tu inna kobieta i traktować 

ją jako podporę. 

- To osoba niezastąpiona - dodał tonem pełnym 

przygany. - Jestem naukowcem, ale choć zdarza mi 

się zajmować sprawami organizacyjnymi przy realizacji 

projektu, to jednak Astrid jest niezbędna, żeby 

załatwiać stronę papierkową. 

- Po prostu dziwię się, że wyznaczyłeś do tego 

kobietę, znając twój punkt widzenia. A może ją też 

podsunął ci sponsor? 

background image

- Astrid ma doświadczenie w pracy tutaj. Czego 

nie można powiedzieć o tobie. 

- Rozumiem, że Astrid nawet by nie drgnęła 

zaatakowana przez karalucha? 

- Z pewnością nie wzięłaby go za robaka. 

- Brawo! - Poppy gapiła się skwaszona w ciemność 

i wcale nie chciała zgłębiać, dlaczego sama myśl 

o nieznanej Astrid była dla niej niemiła. 

Świerszcze cykały jak szalone, a aromat egzotycz­

nych roślin unosił się wokół, gdy szli w denerwującym 

milczeniu. 

Dom Astrid był pomniejszoną wersja domu Keira 

i służył także za biuro. Ściany pokryte mapami 

i wykresami, a stół w kącie pokoju zastawiono sprzętem 

radiowym. Astrid wyszła na werandę, by ich przywitać. 

Na jej widok Poppy ogarnęła rozpacz. Właściwie nie 

była pewna, kogo zobaczy. Może osobę w męskim 

typie, a może nieładną, ale pełną poświęcenia kobietę. 

Nic z tego. Astrid była drobną blondynką, z krótko 

obciętą fryzurą, co znakomicie podkreślało dosko­

nałość jej rysów. Miała na sobie urzekająco prostą, 

czarną sukienkę, która wyglądała elegancko, a jedno­

cześnie praktycznie. Z pewnością Keir podziwia w niej 

nie tylko te zdolności administracyjne - pomyślała 

kwaśno. 

- Keir! - Astrid uśmiechnęła się zachłannie. - Witaj 

znowu! - Jej bladoniebieskie oczy zatrzymały się 

z uwagą na Poppy, która teraz była pewna, że widać 

sznurek podtrzymujący jej szorty. - Ty jesteś na 

pewno Penelopą. 

- Poppy - sprostował Keir i przedstawił je sobie. 

Obie dziewczyny skinęły głowami bez specjalnego 

entuzjazmu. Poppy poczuła się niezdarna i wymięto-

szona wobec elegancji prezentowanej przez Astrid. 

Guy Williams podniósł się z miejsca, gdy weszli do 

środka. Z falistymi włosami, ciemnobrązowymi oczami 

background image

i ciepłym uśmiechem. Robił o niebo lepsze wrażenie 

niż Keir, który wyglądał, jakby go ktoś kopnął, 

gdy Poppy odwzajemniła Guyowi serdeczność. Jego 

obycie przypominało Ryana Saundersa. Z poczuciem 

winy przypomniała sobie, że nie napomknęła nic 

o przypadkowym spotkaniu z Ryanem. Może przy­

jdzie na to odpowiednia chwila. Nie musiała się 

przecież spowiadać ze wszystkiego Keirowi Tra-

herne'owi! 

- Keir, czy to nie twoja koszula? - spytała Astrid 

sucho. 

Czy ona sądzi, że ją ukradłam czy co? - zastanawiała 

się Poppy złośliwie. 

- Mój bagaż zaginął. Musiałam więc pożyczyć coś 

od Keira, zanim Gabriel nie upierze moich ubrań. 

- Ach, co za kłopot! - Astrid spojrzała na Keira 

z sympatią. Poppy nie miała wątpliwości, że to słowo 

odnosiło się i do niej. 

Keir skrzywił się. 

- To gorzej niż kłopot. Musimy ją kompletnie 

wyposażyć, nim wyruszy do dżungli. To co ma, nie 

nadaje się nawet, by iść do obozu numer jeden. 

- Czyżbyś nie miała nic innego? - Astrid uniosła 

brwi. 

- Nie, tylko to, co miałam na sobie. 

- Ja zawsze wożę kilka zapasowych ubrań, w bagażu 

podręcznym. - Astrid rzuciła Poppy protekcjonalny 

uśmiech. - Gdybyś się tyle napodrożowala po Afryce 

co ja, wiedziałabyś, że nie można ufać liniom lotniczym. 

- Chyba nie jestem tak dobrze zorganizowana 

- wyznała Poppy. 

- Słowa „Poppy" i „zorganizowana" wzajemnie 

się wykluczają - dodał Keir kostycznym tonem. 

Astrid wyglądała na zadowoloną. 

- Nie szkodzi, nauczysz się. Chyba będę mogła 

znaleźć ci jakieś ubranie. - Rzuciła oziębłe spojrzenie 

background image

na miłą dla oka figurę Poppy. - Wybacz, ale jesteś 

dużo większa ode mnie... - przerwała znacząco. 

Poppy gryzła wargi. Przyjęła od Guya szklankę 

z napojem i uśmiechnęła się radośnie do Astrid. 

- Wiem, jestem dość wysoka, ale to na ogół 

korzystne. Lubię patrzeć ludziom prosto w oczy! 

- Ja z chęcią pożyczę ci wszystko, czego potrzebujesz 

- powiedział Guy podziwiając jej długie nogi, ponętne 

wypukłości i piękne zielone oczy. - Powiedz tylko 

słowo. 

- To miło z twojej strony, Guy. - Uśmiechnęła się 

do niego i zastanowiła, dlaczego Keir wygląda na tak 

niezadowolonego. - Prawdę mówiąc, zupełnie nie 

wiem, czego tu mogę potrzebować. Mój zestaw 

odkrywcy składał się dotychczas z kilku par szortów 

i scyzoryka! 

Astrid natychmiast wykorzystała sytuację. 

- Nie doszłabyś zbyt daleko w dżungli z takim 

ekwipunkiem! - Jej uśmiech był wykalkulowany, 

chciała przypomnieć Keirowi, jakie ma szczęście, że 

jest tu przynajmniej jedna osoba, która wie, co robi. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Spróbujemy to jakoś rozwiązać. - Keir obser­

wował Poppy z uwagą. - Na pewno się uda. Wszyscy 

możemy jej pożyczyć to, co potrzeba. Przecież nie 

musi wyglądać jak modelka. 

- Czy we wtorek mogę zabrać Poppy do obozu 

numer jeden? - spytał szybko Guy, widząc jej 

zbuntowany wyraz twarzy. 

- To świetny pomysł. - Astrid rzuciła Poppy zimne, 

błękitne spojrzenie. 

Keir skrzywił się. 

- Poppy może iść ze mną. Chciałbym, Guy, żebyś 

podgonił trochę te pozwolenia eksportowe. 

- Wolałbym raczej pokazać Poppy dżunglę - Guy 

był ustępliwy. 

- Nie wątpię, że byś wolał. Ale znając jej skłonność 

do pechowych przypadków, będę pewniejszy mając 

na nią oko. 

- Keir, a kiedy masz zamiar wybrać się do obozów? 

- spytała Astrid. - Jeśli pójdziesz w poniedziałek, 

mogłabym zabrać się z wami... i ewentualnie udzielić 

Poppy kilku wskazówek. 

Poppy zamarła, odczuła ulgę, gdy Keir potrząsnął 

przecząco głową. 

- Chcę iść jutro i wolałbym, żebyś została tutaj 

przy radiu, gdy nie ma Guya. 

- Ależ oczywiście. - Astrid była wyraźnie rozdarta 

między satysfakcją, że jest niezastąpiona, a niezado­

woleniem, że Poppy będzie mieć Keira tylko dla siebie. 

Nie musi się aż tak martwić, pomyślała Poppy. 

background image

Keir nie będzie zainteresowany takim zerem, jak 

Penelopa Sharp wiedząc, że czeka na niego czarująca, 

zawsze niezastąpiona Astrid. 

- Czy jutro, to nie za wcześnie dla Poppy? - pytał 

Guy. - Biedactwo, musi być wykończona. 

- To nie obóz wakacyjny - odparł krótko Keir. 

- Nic nie szkodzi. - Poppy była wdzięczna, że 

uniknęła towarzystwa Astrid - o ile znów nie będzie 

trzeba wstawać w środku nocy. 

- Piąta rano, to nie środek nocy - odparł Keir 

drażliwie. - Jutro wyruszymy po południu, co nawet 

tobie Poppy powinno dać czas, aby się obudzić 

i przygotować do drogi. 

- Po południu? - spytała Astrid. - Nie zdołacie 

tam dotrzeć przed wieczorem. 

- Poppy jeszcze się nie zaaklimatyzowała, więc 

zrobimy to etapami i spędzimy noc na szlaku. 

Zobaczysz Poppy, że to niełatwe. Nie jesteś przy­

zwyczajona do chodzenia w takim upale. - Spojrzał 

znacząco na szklankę. - Radziłbym ci nie pić dziś 

zbyt dużo. Jutro możesz z tego powodu cierpieć. 

Astrid natychmiast przytaknęła, a Poppy bez 

wahania opróżniła jednym haustem szklankę i pod­

stawiła Guyowi, by znów ją napełnił. W oczach Keira 

zauważyła przez moment błysk rozbawienia, który 

jednak zaraz znikł. 

Spostrzegła, że Astrid szybko zajęła go rozmową 

na tematy zawodowe, ona zaś mogła cieszyć się 

towarzystwem Guya. W jego oczach widziała ciepły 

podziw, tak inny od zwyczajowo rozjątrzonej miny 

Keira. Poppy ożywiła się i wkrótce oboje wesoło 

i beztrosko flirtowali. Kątem oka dostrzegła, że Keir 

- choć wciąż zajęty rozmową - miał jej to za złe. 

Świadczyło o tym nerwowe pulsowanie na jego skroni, 

które wzmogło się, gdy skrzyżowała swe długie nogi 

i ciepło uśmiechnęła do Guya. 

background image

- Wiesz, zupełnie nie jesteś taka, jak mówił Keir. 

- Naprawdę? A co takiego mówił? 

Guy zawahał się i uśmiechnął szeroko. 

- Powiedział, że jesteś najbardziej rozwścieczającą 

babą, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek spotkać. 

To było w jego stylu! Skrzywiła się, spojrzała znów 

na Keira i pochyliła w zaufaniu do Guy'a. 

- Czemu on jest tak źle nastawiony do kobiet? 

Zostawiła go któraś przy ołtarzu, czy co? 

- Nic o tym nie wiem! - zachichotał. - Tak czy 

owak, nie sądzę, że Keir mógłby usychać z powodu 

złamanego serca - dodał, nieświadomie potwierdzając 

to, co na ten temat sądziła Poppy. - Pewnie by 

pomyślał, że zostawiając go wykazała się brakiem 

właściwej organizacji i przezorności! 

- Dlaczego więc ma tyle uprzedzeń do kobiet? 

- Może dlatego, że miał trochę złych doświadczeń 

podczas poprzedniej ekspedycji, w Zairze. Grupa była 

podobna, choć mniej liczna niż teraz. Mieliśmy tam 

pielęgniarkę i botanika-kobietę i obie nieźle namieszały. 

Był to ten gatunek dziewczyn, które wprowadzają 

ciągłe napięcie i obóz wciąż miał szczególną „atmosfe­

rę". Trudno to opisać, ale nie było zbyt przyjemnie. 

Sporo zazdrości i w efekcie nie pracowało nam się 

razem dobrze. Keir usiłował dawać sobie z tym radę, 

uporać się z ciągłym narzekaniem na wszystko - a to za 

zimno, to za gorąco, brak osobnego miejsca do mycia, 

męskie żarty i tak w kółko. Osobiście sądzę, że były 

trudne we współpracy, a Keir poprzysiągł, że nigdy 

więcej nie zatrudni kobiet na żadnej wyprawie. 

- Muszę go doprowadzać do szału, jeśli jestem 

gorsza niż tamte dwie. 

- Och, nie sądzę, że naprawdę tak myśli. Ma teraz 

trochę kłopotów, zwłaszcza z tym biznesem budow­

lanym, który zagraża naszemu projektowi. Mówił ci 

o tym? Ryan Saunders odpowiada za zbyt wiele. 

background image

- Ryan Saunders? - Guy chyba nie zauważył nuty 

zdziwienia w jej głosie. 

- To facet od tego planu, czy może raczej podstępu. 

Chce wyciąć lasy, zrobić forsę i wziąć nogi za pas. 

Jak na ironię, celem naszych badań jest przeciw­

działanie takiej rabunkowej gospodarce. 

Trudno uwierzyć, że ten Ryan Saunders, który tak 

miło z nią gawędził, był czarnym charakterem, lecz 

w tej chwili Poppy uznała, że nie czas wspominać 

o spotkaniu w Mbuka. Była pewna, iż Keir nie byłby 

z tego zadowolony, a ona miała i tak już zbyt wiele 

minusów na swym koncie. Zamiast tego uśmiechnęła 

się do Guya i spytała prowokująco. 

- A więc to nie tylko moja wina, że jest ciągle 

w takim złym humorze? 

- Reaguje trochę gwałtownie, od kiedy tu przyje­

chałaś. - przyznał Guy i dodał. - Normalnie równy 

z niego gość. Ma wspaniały, analityczny umysł i nigdy 

nie stara się nikogo zagłuszyć, a do tego jest miły 

w towarzystwie. Naukowcy bardzo go szanują nie 

tylko za to, że jest specem w swojej dziedzinie, ale 

jeszcze bardziej za to, że wszystko mu się udaje. To 

spory wyczyn w takich warunkach - przerwał i zerknął 

w stronę Keira, który właśnie zastanawiał się nad 

czymś, co powiedziała Astrid. - Naturalnie nie 

przepada za głupcami. 

- Z pewnością nie przepada i za mną - stwierdziła 

ponurym głosem. - Jak to się dzieje, że Astrid nie 

została zaszufladkowana jako kobieta stwarzająca 

problemy? 

- Keir już z nią w przeszłości pracował. Oboje są 

perfekcjonistami i wie, że można na niej polegać 

- podejrzewam, że przedstawia dla niego zbyt dużą 

wartość, by myślał o jej płci. Poza tym ona nigdy nie 

wiąże się z innymi mężczyznami. 

Jest zbyt zajęta, usiłując związać się z nim - pomyś-

background image

lała wrednie. Spojrzała na nich akurat w chwili, gdy 

Keir podniósł głowę i uśmiechnął się do Astrid. Ten 

uśmiech tak zmieniał jego szczupłą, inteligentną twarz, 

że Poppy poczuła nieoczekiwaną zazdrość. Z promien­

nym uśmiechem odwróciła się do Guya. 

- Dosyć już o nim. Opowiedz mi teraz o sobie, Guy. 

Zadowolony ze zmiany tematu, Guy bawił ją 

historyjkami ze swej pierwszej podróży do Afryki, 

ona zaś w rewanżu opowiedziała o dzisiejszym 

aresztowaniu. Guy śmiał się, słuchając o jej lingwis­

tycznych wysiłkach, a Poppy w miarę opowiadania 

sama bawiła się coraz lepiej. 

- To musiał być widok, gdy tak siedziałam w ko­

misariacie i cała ubłocona radośnie twierdziłam, że 

jestem żoną Keira! 

Astrid miała chyba uszy jak zając, bo zareagowała 

natychmiast. 

- Z czego tak chichoczecie? 

Guy przecierał załzawione oczy. 

- Poppy opowiadała mi o swoich perypetiach 

z policją dziś rano. 

- To wcale nie jest zabawne. - Keir przywołał ich 

do porządku. Krótko streścił całe zajście i Astrid aż 

cmoknęła z dezaprobatą. 

- Naprawdę, Poppy, czy ty w ogóle nie myślisz? 

Spędziłam w Afryce dostatecznie dużo czasu i dlatego 

jestem bardzo ostrożna, gdy w grę wchodzi policja, 

ale myślałam, że każdy powinien mieć tyle zdrowego 

rozsądku, by nie plątać się wszędzie z aparatem 

fotograficznym, jak turysta w Londynie. Bóg jeden 

wie, co teraz Henri pomyśli o naszym projekcie. Keir 

ma całkowitą rację - to wcale nie jest zabawne. 

- Nie. - Poppy z trudem usiłowała przestać 

chichotać. Keir potrząsnął głową i zmarszczki koło 

jego ust pogłębiły się, i w końcu też zaczął się śmiać. 

Kolacja została podana bardzo elegancko, ale 

background image

jedzenie było niezbyt smaczne. Astrid uznała, że 

powinna udzielić Poppy koniecznych wskazówek 

i poświęciła się opowiadaniu o korzyściach płynących 

z jej wieloletniego pobytu w Afryce. Poppy wypiła 

trochę za dużo i z łatwością zdołała zmienić kierunek 

konwersacji. Astrid usiłowała całkowicie zawładnąć 

uwagę Keira, ale ten podniósł się gwałtownie. 

- Poppy wygląda na zmęczoną. Niech lepiej idzie 

spać. 

- Mogę ją odprowadzić, jeśli chcecie jeszcze o czymś 

pogadać - zaofiarował się szybko Guy. 

- To nie będzie konieczne. Sam ją odprowadzę. 

Astrid poparła Guya. 

- Przecież powinniśmy porozmawiać o tym, w jaki 

sposób zamierzamy zdobyć te nowe pozwolenia 

- przypomniała. 

- Możemy to zrobić jutro. - Głos Keira był niezbyt 

uprzejmy. - Chodź, Poppy. 

Potulnie wyszła za nim. Maszerował szybko, jakby 

czymś rozdrażniony i z trudem dotrzymywała mu 

kroku. 

- Czy mógłbyś nieco zwolnić? - spytała zdyszana. 

- Przecież sam powiedziałeś, że wyglądam, jakbym 

była zmęczona? 

Zwolnił niechętnie, ale się nie odezwał. Kroczył 

z rękami w kieszeniach i wzrokiem utkwionym 

w ziemię. Poppy też patrzyła pod nogi, lecz cały czas 

była bardzo świadoma zdecydowanego zarysu jego 

ciała w bladym świetle księżyca. 

Keir zatrzymał się przy schodach na werandę. 

- Wiem, że Guy potrafi być bardzo czarujący, ale 

cieszyłbym się, gdybyś go zbytnio nie ośmielała 

- powiedział lodowatym tonem. - Ma mnóstwo pracy 

i nie potrzebuje teraz żadnego rozpraszania. 

Poppy spojrzała na niego zdumiona. 

- „Ośmielała go"? O co, u licha, chodzi? 

background image

- Doskonale wiesz, o czym mówię. Te długie nogi 

i chichoty. Flirtowałaś z nim przez cały wieczór. 

- Wcale nie flirtowałam - skłamała z oburzeniem. 

- Przykro mi, że było widać moje nogi, ale jeśli to cię 

tak martwi, trzeba było pożyczyć mi spodnie. A śmia­

łam się, ponieważ Guy jest dobrym kompanem, czego 

nie mogę powiedzieć o tobie i Astrid. 

- Astrid jest bardzo miła. 

- Może dla ciebie. „Tak, Keir, nie, Keir, oczywiście, 

masz rację, Keir" - złośliwie przedrzeźniała Astrid. 

- Jak możesz znieść kogoś, kto wciąż zgadza się ze 

wszystkim, co mówisz? Przez cały wieczór tylko mnie 

pouczała! 

- Nie bądź śmieszna! 

- To nie ja jestem śmieszna, Keir! Jeśli jeszcze raz 

usłyszę słowo o tym, ile czasu spędziła w Afryce, jak 

dużo wie o Afryce i jak ja nic nie wiem o Afryce... 

- Przecież nic nie wiesz o Afryce - wtrącił lodowa­

tym tonem. - To nie jej wina, że ma inne doświadczenie 

niż ty - choć czasem się zastanawiam, czy ty masz 

w ogóle jakiekolwiek. 

Poppy zignorowała tę uwagę. 

- Owszem, to nie jej wina, ale wcale nie musi 

trąbić o tym przez cały czas. Jestem przekonana, że 

Guy ma tyle samo doświadczenia co ona, a jednak 

wykazał nieco zainteresowania moją osobą. 

- Twoją osobą, czy twoimi wielkimi, zielonymi 

oczami? Guy jest aż nazbyt mężczyzną, żeby nie 

zwrócić uwagi na te twoje nogi. 

- Odwrotnie niż ty, prawda? - zezłoszczona, 

odwróciła się w stronę schodów, ale zagrodził jej 

drogę. 

- Ja także jestem mężczyzną, Poppy - powiedział 

cicho. 

Nagle znalazł się tak blisko. Serce łomotało jej 

boleśnie, cofnęła się gwałtownie, aż poczuła za plecami 

background image

werandę. Płatki bugenwilli posypały się deszczem na 

ramię. Nerwowo przełknęła ślinę. 

- W takim razie postaram się nie rozpraszać 

żadnego z was. 

Keir delikatnie strzepnął z niej płatki, a potem jego 

ręka zsunęła się powoli, niemal z rozmysłem do jej 

talii, i przytulił ją do siebie. 

- To będzie raczej trudne. - Drugą ręką lekko 

odgarnął jakiś lok z jej twarzy. 

Patrzyła mu głęboko w oczy, jakby urzeczona tym 

dotykiem. Ciepło dłoni i pieszczota silnych palców, 

które przesunęły się po jej włosach sprawiły, że poczuła 

dziwne mrowienie, aż osłabła z nagłego pożądania. 

Instynktownie dłonie same powędrowały do jego piersi. 

Z cichym przekleństwem przyciągnął ją bliżej i schylił 

się, by ogarnąć jej usta pocałunkiem. Poczuła chłodne 

wargi, rozchyliła swoje, a on delikatnie przesuwał po 

nich ustami, cały czas przyciskając ją mocno do 

siebie. Poppy ogarnęło jakieś nierzeczywiste pod­

niecenie. Liczyła się tylko jego bliskość i dotyk. 

Przesunęła lekko dłonie i ten ruch sprawił, że pocałunek 

pogłębił się, stał się bardziej natarczywy w zetknięciu 

z jej bezradnie rosnącym pożądaniem. 

A potem, zupełnie nagle, puścił ją. 

Niemal upadła na ścianę werandy, wdzięczna za tę 

podporę. W ciemności wyraz jego oczu był nieodgad-

niony. 

- Ja także jestem mężczyzną - powiedział. - A ty, 

Penelope, potrafisz człowieka doprowadzić do szaleń­

stwa. 

Poppy zatrzymała się i jeszcze raz poprawiła na 

ramionach plecak. Ciężko dyszała, a włosy przyklejały 

jej się do spoconego czoła i szyi. Wytarła ręką górną 

wargę i popatrzyła z niechęcią na Keira. Mimo 

potężnego ładunku, który niósł na plecach, szedł 

background image

wąską ścieżką sprawnie i lekko. Maszerowali dopiero 

parę godzin, a Poppy już była wykończona. 

Sądziła naiwnie, że puszcza równikowa będzie raczej 

płaska, ale odkąd opuścili Adouaba, odnosiła wrażenie, 

że przez cały czas wdrapuje się mozolnie na strome 

wzgórza i schodzi w dół tylko po to, by znów stanąć 

twarzą w twarz z kolejną stromizną. Rzeźba terenu 

w żaden sposób nie wpływała natomiast na równy 

krok Keira. 

- Nie powiedziałeś mi, że będą tu same wzgórza 

- krzyknęła do jego pleców. 

- Nie pytałaś. - Keir był dzisiaj w złym nastroju. 

Nie nawiązał do ich wczorajszego pocałunku i w jas­

nym świetle poranka Poppy niemal zwątpiła, czy 

w ogóle miało to miejsce. Chociaż wspomnienie dotyku 

dłoni na skórze, ust na jej szyi, jego męskiej piersi, 

którą czuła pod palcami było zbyt żywe, by w to 

wątpić. 

Poppy jeszcze długo stała wtedy pod krzakiem 

bugenwilli. Keir wszedł już do domu, a ona starała 

się uciszyć swoje rozbudzone zmysły. Czuła się 

rozstrojona, niemal przestraszona łatwością, z jaką 

odpowiedziała na jego pocałunek. Nigdy dotąd nie 

zdarzyło jej się zareagować z taką uległością. Lecz 

ostatnie słowa były tak beznamiętne, że chyba nie 

zrobiło to na nim większego wrażenia. 

Przypomniała sobie, co usłyszała od Guya o do­

świadczeniach Keira z przysparzającymi kłopotów 

kobietami. Czy uważał, że i ona taka będzie, flirtująca 

z jednym, całująca się z innym? Czy chciał sprawdzić 

jej reakcję? Jeśli tak, to naprawdę ma podstawy, by 

myśleć, że będzie tak, jak przewidywał. Przecież nie 

mógł wiedzieć, że flirtuje z Guyem tylko po to, by mu 

dokuczyć. Będzie sądził, że jest skłonna pocałować 

w ciemności każdego. Zdziwiło ją samą, jak bardzo 

zmartwiła się tą myślą. 

background image

Splotła ramiona jakby w geście samopocieszenia. 

Nikt jej tak jeszcze nie całował - i jakie to upokarzające 

wiedzieć, że dla niego nie znaczyło to zupełnie nic. 

A może jednak podobała mu się? Chyba nie, zważyw­

szy, że ciągle ją krytykował, a nawet gdyby wpadła 

mu w oko, to z pewnością zrobiłby wszystko, by się 

nie zaangażować. Miała tu być bardzo krótko - nie 

będzie więc tracił czasu na zwykłą przygodę. Pewnie 

uzna ten pocałunek za chwilowy spadek swojej 

koncentracji - pomyślała gorzko, nic nie znaczący 

impuls, którego pewnie już żałuje. 

Jego szorstkość następnego ranka zdawała się 

potwierdzać te przemyślenia. Jeśli Keir nie ma zamiaru 

wspominać o ostatnim wieczorze, ona również tego 

nie zrobi. Nie może mu nawet przyjść do głowy, że 

nie spała przez pół nocy i zastanawiała się... 

Przy śniadaniu była dumna ze swojej obojętnej 

miny, lecz nie potrafiła powstrzymać łomotu serca, 

gdy Keir wkroczył do domu objuczony pożyczonym 

dla niej ekwipunkiem. 

Przerażona wpatrywała się w siatki przeciw mos-

kitom, hamak, plastikową folię, butelki na wodę 

i paczki z suszoną żywnością. 

- Nigdy nie zdołam tego unieść! 

- To połowa tego, co nosi Astrid - judził i to 

wystarczyło, by Poppy włożyła plecak na ramiona 

bez dalszych komentarzy. 

Mimo miażdżącego ciężaru, Poppy była zafas­

cynowana widokiem równikowych lasów. Splątana 

roślinność, zielona i lśniąca cisnęła się po obu stronach 

ścieżki. Nad nimi światło przesączało się przez korony 

drzew, a tu i tam, gdzie były one rzadsze, przedzierał 

się przez mrok jaskrawy promień słońca. 

Często słyszała krzyk ptaków i nagły szelest liści, 

spowodowany przez przebiegające zwierzęta, ale 

roślinność była tu tak gęsta i poplątana, że nigdy nie 

background image

zdołała zauważyć niczego, poza chwiejącą się gałęzią 

lub huśtającą lianą. 

Wpatrywała się w dżunglę, mając świadomość 

bogatego życia ukrytego gdzieś w tej zieloności, 

podczas gdy wszystko, co mogła dostrzec, ograniczało 

się do fruwających wokół motyli lub kawalkady 

maszerujących mrówek. Ścieżka była wąska i najeżona 

korzeniami, ciągle się o nie potykała i przewracała. 

Mając taki ciężar na plecach nie potrafiła podnieść 

się bez pomocy Keira. 

- Na miłość boską - powiedział za trzecim razem, 

gdy ją podnosił - dlaczego nie patrzysz, gdzie idziesz? 

- Patrzyłam na niego. - Wskazała wielkiego mo­

tyla o stalowoniebieskich skrzydłach. - Czyż nie 

jest piękny? 

- Tak, faktycznie. - Keii spojrzał i gładko wyrecy­

tował łacińską nazwę, która jej nic nie mówiła. Razem 

patrzyli przez chwilę na powolne ruchy motyla. 

- Muszę zrobić zdjęcie! 

W tym momencie zorientowali się, że Keir wciąż 

trzyma Poppy za rękę, więc puścił ją pośpiesznie. 

- Nie mamy na to czasu. 

Chciała zaprotestować, ale ciągnął dalej. 

- Te motyle są bardzo pospolite, zobaczysz ich 

jeszcze całe mnóstwo. Jeśli jednak będziesz się tak 

ciągle przewracać, to nawet do wieczora nie dotrzemy 

na biwak. Czy mogłabyś mniej marzyć, a więcej 

uważać na to, gdzie stawiasz nogi? 

Powlokła się zrezygnowana, z zazdrością patrząc 

na jego równy krok i zręczny sposób, w jaki przemykał 

się pod zwisającymi gałęziami, ścinając maczetą 

fragmenty poszycia zarastające ścieżkę. Z łatwością 

omijał powalone drzewa zagradzające drogę, a Poppy 

niezręcznie gramoliła się za nim. Raz aż krzyknęła 

z zachwytu, gdy zauważyła, że ścieżka wiedzie prosto 

przez pusty w środku pień potężnego drzewa. Długo 

background image

musiała prosić, nim Keir pozwolił jej wyjąć aparat 

i zrobić zdjęcie. 

- Właściwie możemy tu chwilę odsapnąć - powie­

dział, zrzucając plecak. 

Poppy z uczuciem ulgi klapnęła na leżącą w pobliżu 

kłodę. Odkręcając butelkę z wodą, Keir patrzył na 

nią z dezaprobatą. Wiedziała, że prawdopodobnie 

porównuje ją z Astrid. Nie przejęła się tym. Mogła 

zdjąć ten znienawidzony plecak i tylko to się liczyło. 

- Lepiej łyknij trochę, zanim się zupełnie odwodnisz 

- popatrzył krytycznie na jej czerwoną twarz i wręczył 

butelkę. Piła zachłannie odchylając głowę do tyłu, 

pozwalając wodzie pryskać wokół. 

- To najlepszy napój, jaki kiedykowiek piłam 

- stwierdziła, oddając z uśmiechem butelkę. - Komu 

potrzebny jest szampan? 

Uśmiechnął się również i siadł obok niej na pniu. 

Wyjął z kieszeni grapefruita, obrał palcami i podał jej 

połowę. Jedli w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy 

otaczającego lasu. Grapefruit był słodki i soczysty, 

a kiedy Poppy wgryzła się w miąższ, sok zaczął kapać 

jej po brodzie. Wytarła kroplę palcem i ssała go 

w zamyśleniu przyglądając się majestatycznym drze­

wom wokół. Odwróciła się, by spytać o ich nazwę ale 

słowa uwięzły jej w gardle. Keir obserwował ją, a w jego 

jasnoszarych oczach było coś, co sprawiło, że zastygła 

bez ruchu, trzymając palec wciąż w ustach. Jak 

zahipnotyzowana patrzyła na niego, starając się zrozu­

mieć wyraz jego twarzy, świadoma jedynie powolnego 

płomienia ogarniającego jej ciało zdradliwym ciepłem. 

Nieoczekiwanie drzewa nad nimi ożyły. Gałęzie 

zatrzęsły się od pisku i gwałtownego ruchu pośród 

liści. Keir wzdrygnął się i spojrzał w górę. 

- To małpy z gatunku colobus - powiedział, nieco 

ochrypłym głosem. Na policzki wystąpił mu lekki 

rumieniec. 

background image

Poppy z trudem usiłowała coś dojrzeć. 

- Skąd wiesz? Ja nic nie mogę zobaczyć! 

Zdjął z szyi lornetkę. 

- Niezbyt często spotyka się je w tej okolicy. 

Weź... - Poppy poczuła lekkie muśnięcie jego palców, 

gdy podawał jej lornetkę. 

- Tam, widzisz tę chwiejącą się gałąź? Spójrz trochę 

wyżej i w prawo. 

- Widzę je! - przerwała, zadowolona, że może się 

skoncentrować na czymś innym niż to szczupłe ciało 

tuż obok niej. Gdy tak patrzyła, jedna z małp skoczyła 

nagle z gałęzi, zupełnie bez wysiłku lądując na drugim 

drzewie, po czym znów huśtając się ruszyła do przodu. 

Reszta stada po chwili wahania popędziła za nią 

i nagle korona drzew pełna była małp wyczyniających 

niezwykłe, zapierające dech akrobacje. 

Kiedy ostatnia z nich zniknęła w gęstwinie liści, 

Poppy opuściła lornetkę. Twarz miała zaróżowioną 

z zachwytu. 

- Prawda, jakie piękne? 

Keir przytaknął, ale wolał patrzeć na nią niż na 

wierzchołki drzew. Niesamowita cisza zdawała się 

opadać na las po przejściu rozwrzeszczanego stada 

małp i tylko ostatnia, chwiejąca się gałąź świadczyła 

o tym, że w ogóle tu były. Poppy spojrzała na Keira, 

lecz on odwrócił się gwałtownie. 

- Lepiej już chodźmy. 

Podniósł jej plecak i przytrzymał, by mogła łatwiej 

go założyć. Poppy nie była w stanie powstrzymać 

grymasu, kiedy ciężar plecaka pociągnął ją do tyłu. 

Keir był niezadowolony, podszedł bliżej, by zapiąć 

pasek przytrzymujący plecak z przodu, i wyregulował 

długość pasków na ramionach. Poppy przyglądała się 

jego dłoniom. Były to silne, zręczne ręce o długich 

palcach i charakterystycznych schludnych, kwad­

ratowych paznokciach. 

background image

- Czy tak lepiej? - spytał szorstko, a ona kiwnęła 

tylko głową, czując się nagle głupio spłoszona. 

Podczas dalszej wędrówki mniej się już potykała, 

szła bowiem ze wzrokiem utkwionym pod nogi, ale 

głowę zajętą miała własnymi myślami. Nawet jej nie 

dotknął - jedynie patrzył na nią chłodnymi, szarymi 

oczami, a działało to tak, jakby znów zaczął ją 

całować. Gdyby zrobił w jej stronę choć jeden krok, 

to wówczas pogrążyłaby się z lubością w otchłani 

jego ramion... 

Poppy wpatrywała się w ziemię, przestraszona 

śmiałością własnej wyobraźni. To chyba przesada 

wyczytać aż tyle ze zwykłego spojrzenia i przypad­

kowego pocałunku. Przecież Keir nie ukrywał, że 

uważa ją za wyjątkowo denerwującą osobę. Jeśli 

o nią chodzi, to musi dobrze zapamiętać, że im 

szybciej stąd wyjedzie, tym lepiej. Ma tu robotę do 

wykonania, a kiedy skończy - odjedzie. Absolutnie 

nie było sensu wplątywać się w jakiś romans z Keirem. 

Weź się w garść, powiedziała sobie ostro. 

Do czasu, gdy zatrzymali się na noc, Poppy zdołała 

już odbudować swą nadwątloną pewność siebie. 

Możliwe, że Keir ją pociąga, ale to sprawa czysto 

fizyczna i najprawdopodobniej jest wynikiem tego, że 

znalazła się w obcym środowisku, a on był jedyną 

znaną jej osobą. Poppy w zamyśleniu analizowała tę 

myśl. Tak, to miało sens i ratowało jej dumę. Była też 

zmęczona, przypomniała sobie nagle. Nic dziwnego, 

że głupio reagowała. 

Musi tylko przekonać Keira, że nie jest aż tak 

niemądra, by źle rozumieć tę sytuację. Jest tutaj 

wyłącznie jako fotograf i od tej chwili ma zamiar 

pokazać się jako chłodna i dostojna profesjonalistka. 

Nie będzie się kłócić i zajmie się tylko pracą. 

Nieświadomie Poppy dumnie wyprostowała ramiona. 

Keir przystanął na małej polance. W pobliżu 

background image

przepływał strumień, a krąg wypalonej ziemi wskazy­

wał, że ktoś tu już biwakował. 

- Miejscowi myśliwi rozbijają tu czasem obozowiska 

- powiedział. - Spędzimy tu noc, a jutro z rana 

wyruszymy do obozu numer jeden. 

Poppy z trudem wyplątała się z plecaka i usiadła 

na nim szczęśliwa, że w końcu się zatrzymali. Patrzyła 

z jaką sprawnością Keir przygotowuje dla nich 

schronienie, wieszając dwa hamaki i układając nad 

nimi siatki przeciw moskitom, które przerzucił przez 

rosnącą wyżej gałąź. 

- Chyba nie będzie padać? - spytała, gdy przykrył 

wszystko plastikową płachtą. 

- Raczej nie powinno. Wciąż jeszcze mamy tu 

porę suchą, lecz deszcze mogą się zacząć w każdej 

chwili, a znając twoje szczęście, nie byłbym zdziwiony, 

gdyby zaczęło lać tej nocy, jak będziemy spać pod 

gołym niebem! - spojrzał na nią pobłażliwie i dodał. 

- I tak zawsze sypiam pod takim przykryciem 

- przynajmniej chroni przed rosą. 

Rozpalił ognisko, by przygotować posiłek. Mieszał 

w puszce wodę z porcją jedzenia w proszku. Jego 

energia sprawiła, że Poppy poczuła się jeszcze bardziej 

znużona, lecz podniosła się i zaproponowała mu 

pomoc. 

Keir spojrzał na jej zmęczoną twarz akurat w chwili, 

gdy usiłowała ukryć ziewnięcie. 

- Możesz to pomieszać, a ja pójdę napełnić wodą 

butelki - powiedział krótko. 

Wzięła posłusznie puszkę i zakręciła łyżką w niea-

patycznie wyglądającej mieszaninie. Bóg raczy wiedzieć, 

co to miało być. Podniosła opakowanie i przeczytała 

to miał być kurczak. Marszcząc nos, wrzuciła pudełko 

do ognia. Zupełnie nie przypominało to żadnego 

kurczaka, jakiego kiedykolwiek jadła! 

Zapadała tropikalna ciemność. Poppy zdawało się, 

background image

że las wokół niej zaczyna żyć i wypełnia się kakofonią 

brzęczenia, furkotania, pisków i skrobania. Poppy 

dorzuciła drzewa do ogniska. Była zła na siebie, że 

znów myśli o Keirze. Gdzie się podziewał? Przecież 

napełnienie kilku butelek nie mogło mu zająć tyle 

czasu? Zagryzła wargi i rozejrzała się po polanie. 

W ciemnościach czai się pewnie mnóstwo różnych 

stworzeń. A jeśli Keirowi coś się stało? 

Nagle usłyszała szelest. Zerwała się zrzucając puszkę 

z kurczakiem na ziemię, a dłonie same powędrowały 

do gardła, w geście przerażenia. W tym momencie 

ukazał się Keir. Pogwizdywał wesoło, więc się opano­

wała i przypomniała sobie własną obietnicę. 

„Będę chłodna i dostojna" - pamiętasz? 

Błyskawicznie zebrała do puszki konserwę. Odrobina 

brudu nie powinna jej zaszkodzić. 

- No, jak tam? 

- Wspaniale - odparła radośnie. Obserwowała go, 

jak usiadł przy ognisku. Wyglądał tak spokojnie, że 

wystarczyło jedno spojrzenie na wyrazistą linię jego 

policzka, oświetlonego teraz migoczącym płomieniem, 

czy na silne ręce, swobodnie splecione na kolanach, 

by Poppy poczuła się bezpiecznie. 

Nawet kurczak jej smakował, chociaż Keir po paru 

kęsach przyjrzał mu się podejrzliwie. 

- Ma trochę dziwny smak... 

Poppy ukradkiem wyjęła ze swojego talerza kawa­

łeczek drewna, zadowolona, że w mroku Keir tego 

nie widzi. 

- Uważam, że jest zupełnie dobry - powiedziała 

i szybko zmieniła temat. - Nigdy dotąd nie byłam 

w takim miejscu - zatoczyła ręką wokoło. - Nie 

sądzisz, że to trochę przerażające? 

- Przerażające? - spojrzał na nią ze zdumieniem. 

- Sądzę, że to fascynujące! Tylko pomyśl o tych 

milionach organizmów wokoło. 

background image

- Właśnie o to mi chodzi! 

- Ale to nie jest przerażające! Wszystkie one 

egzystują wspólnie w jednym, kompleksowym sy­

stemie. Każdy z nich ma swoje miejsce. Możesz 

sądzić, że wygląda to chaotycznie, ale tak nie jest. 

- W zamyśleniu rozgniatał widelcem paskudztwo 

w puszce. - Myślę, że właśnie dlatego las tak 

na mnie działa. Kiedy byłem małym chłopcem, 

podobała mi się idea usystematyzowania wszys­

tkiego. Spędzałem całe godziny klasyfikując chrzą­

szcze. Chyba wciąż robię to samo - kontynuował, 

uśmiechając się. - Wiem, że nazywają mnie per­

fekcjonistą i nałogowym pracusiem, ale prawda 

jest taka, że uważam szczegóły za fascynujące. 

Po prostu podoba mi się myśl, że wszystko do 

siebie pasuje. To jak z układanką - co chwilę 

dodajesz po kawałku obrazka. Jeśli mamy szczęście, 

to na koniec dowiadujemy się, jak to wszystko działa. 

Poppy spojrzała w ogień i pomyślała o małym, 

poważnym chłopcu, wpatrzonym w zbiór chrząszczy. 

Poczuła się dziwnie intymnie, jak gdyby odsłonił 

przed nią duszę i pozwolił dostrzec mężczyznę. 

- Przypuszczam, że bardzo cię to nudzi. 

- Ależ nie - zaprzeczyła. - Nigdy nie jest nudne 

zrozumieć, co skłania ludzi do czynu. To wszystko 

jest tylko takie różne ode mnie. 

- A czy w twoim chaosie panuje jakiś porządek? 

- spytał z nutką rozbawienia. 

- Niestety, nie - westchnęła. Jak dobrze byłoby 

mieć kogoś, na kim można by polegać i na kim 

można by się było wesprzeć w chwilach największego 

zamętu. Zdecydowanie odepchnęła tę myśl od siebie. 

- Usiłuję się jakoś zorganizować, ale nigdy nie 

udaje mi się całkiem tego osiągnąć. 

- Mimo to dajesz sobie jednak zupełnie dobrze 

radę - zauważył. - Niezbyt wielu fotografom w twoim 

background image

wieku zdarza się mieć kontrakt z taką firmą jak 

Thorpe Halliwell. 

- To był przypadek, że mi się powiodło. Zaczynałam 

od fotografowania ślubów, portretów dzieci i roz­

pieszczonych zwierzaków, tego typu rzeczy. - Skrzywiła 

się na wspomnienie początków swej kariery. - Do­

stałam tę robotę w Thorpe Halliwell dzięki temu, że 

o mało nie przejechałam dyrektora jednej z ich filii. 

- To interesująca metoda zdobywania pracy - sko­

mentował z poważna miną. 

- Nie zrobiłam tego specjalnie! Jechałam właśnie 

fotografować jakiegoś okropnego pudla i oczywiście 

już byłam spóźniona - przypuszczam, że w ogóle go 

nie zauważyłam. Na szczęście nic mu się nie stało 

i muszę przyznać, że podszedł do tego niezwykle 

sympatycznie. Zaczęliśmy rozmawiać, chciał zobaczyć 

zdjęcia, które do tej pory robiłam i tak to się zaczęło. 

Dzięki niemu poznałam Dona Jonesa i dlatego teraz 

jestem tutaj. Moja kariera nie rozwijała się specjalnie 

logicznie! 

- Zdziwiłbym się, gdyby coś, co ciebie dotyczy, 

było logiczne! Powiedz mi, czy twoje związki uczuciowe 

są równie poplątane, jak reszta życia? 

- Chyba tak - westchnęła. - Nawet byś nie uwierzył, 

jak wszystko potrafi się czasem skomplikować. 

Wygląda na to, że zawsze dostają mi się sami okropni 

mężczyźni, a jeśli nawet nie są okropni, to chcą, 

żebym była dla nich jak kochająca siostra! 

- Więc dlaczego zawracasz sobie nimi głowę? 

- uniósł ze zdziwienia brew. 

- Och, sama nie wiem... Chyba po prostu nie 

jestem zbyt dobra w mówieniu „nie". - Przerwała, bo 

zdała sobie sprawę, że Keir może błędnie zinterp­

retować jej słowa. - Chodzi o to, że mam zbyt 

miękkie serce, by odmówić, kiedy proszą o randkę. 

- Rozumiem, co masz na myśli - odparł poważnie. 

background image

W zupełnej ciszy pili herbatę ze wspólnego kubka, 

przyglądając się dogasającemu ognisku, oboje po­

grążeni we własnych myślach. Poppy żałowała, że 

mówiła o swoich nieciekawych chłopakach. Powinna 

była raczej udawać, że ciągnie za sobą sznurek 

dynamicznych, wspaniałych wielbicieli, którzy tylko 

czekają, żeby ją w sobie rozkochać. Wówczas Keir 

nawet by nie pomyślał, że może robić na niej 

jakiekolwiek wrażenie! 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Ciszę przerwał grzmot, który przetoczył się echem 

nad ich głowami. Nie wróżyło to nic dobrego. Gdy 

spadły pierwsze krople deszczu, Keir spojrzał oskar­

życielko na Poppy. 

- No i dlaczego tak na mnie patrzysz? - dopytywała 

się, oburzona. - To wcale nie moja wina, że pada! 

- Już dobrze, lepiej się schowajmy. 

- Z pewnością nigdy nie pada, kiedy Astrid rozbija 

obóz pod gołym niebem - powiedziała, zła jak osa, 

wdrapując się niezręcznie do swojego hamaka. 

Deszcz uderzał ostro w cienką plastykową płachtę 

nad głowami i pryskając hałaśliwie spływał na arkusz 

gumy, który Keir rozłożył pod spodem. Poppy leżała 

sztywno, nie przyzwyczajona do huśtającego się przy 

najmniejszym ruchu hamaka. W miarę jak padało, 

temperatura powietrza zaczęła się gwałtownie obniżać. 

W ciągu dnia Poppy wielokrotnie zastanawiała się, 

czy zdoła tu kiedykolwiek poczuć chłód. Teraz trzęsła 

się z zimna pod cienkim, bawełnianym prześcieradłem, 

które pożyczyła jej Astrid. 

Keir zdążył już sprzątnąć resztki kolacji i wsunął 

się zręcznie w swój hamak. 

- Zimno ci? 

- Troszeczkę - odpowiedziała, usiłując powstrzymać 

szczękanie zębami. 

- Astrid dała ci chyba bluzę? Załóż ją! 

- Nie zabrałam. W plecaku było już tyle rzeczy 

i nie przyszło mi do głowy, że mogę jej potrzebować. 

- Astrid nie dałaby ci jej, gdyby była niepotrzebna. 

background image

- Sądziłam, że w tropiku powinno być gorąco. 

- Poppy poczuła przypływ złego humoru. 

- I jest. Ale występują duże wahania temperatury, 

co sprawia, że wydaje się że jest zimno. - Keir 

spojrzał gniewnie i westchnął. - Lepiej już chodź, 

wdrap się tutaj, koło mnie. W razie zimna najlepsze 

jest ciepło czyjegoś ciała. 

- Jest mi tu zupełnie dobrze. 

- Nie bądź śmieszna, kobieto. Cała się trzęsiesz 

i na pewno nie zmrużę oka, jeśli będziesz bez przerwy 

szczękała zębami jak kastanietami, kilkanaście centy­

metrów od mojego ucha. 

Poppy podniosła się ostrożnie, a hamak zakołysał 

ostrzegawczo, gdy usiłowała wysunąć się spod prze­

ścieradła. Gorzej poszło z siatką przeciw moskitom, 

nie udało jej się wyplątać z niej bez kłopotów. Hamak 

kiwał się jak szalony, prześcieradło krępowało ruchy, 

a siatka złośliwie dołożyła swoje i Poppy po krótkiej 

szamotaninie wylądowała na ziemi. Zadyszana leżała 

na kawałku plastyku niezgrabnie jak żaba, a woda 

ciekła jej za kołnierz. 

- Poppy! - Tego było aż nadto. Keir bardzo 

powoli liczył do dziesięciu, a Poppy usiłowała jakoś 

się pozbierać i zapanować nad upokorzeniem. 

- No, chodź. - Poklepał miejsce obok siebie 

i pomimo rozgoryczenia zauważyła chyba w jego 

głosie ślad uśmiechu. 

Nieśmiało wdrapała się do kiwającego alarmująco 

na boki hamaka. 

- Ostrożnie! oboje znajdziemy się na ziemi, jeśli 

nie będziesz uważać! - powiedział szorstko. 

Uniósł zapraszająco rękę, a Poppy, bez protestu, 

zajęła miejsce obok. Poczuła ciepło jego piersi, gdy 

objął ją mocno ramieniem i razem ułożyli się wygodnie 

blisko siebie. 

- Rzeczywiście, musi ci być zimno. 

background image

Wciąż jeszcze szczękała zębami, ale kiedy zaczął 

delikatnie rozcierać jej ramię, dreszcze przeszły 

niepostrzeżenie w zdradliwą przyjemność. 

Co się stało z postanowieniem, że będzie chłodno 

profesjonalna? Gdzie jest ta kompetentna osoba, która 

przysięgała sobie trzymać Keira Traherne'a na wyciąg­

nięcie ręki? Poppy wiedziała, że lepiej było zostać we 

własnym hamaku, ale w ramionach Keira było tak 

bezpiecznie i ciepło... 

Słyszała mocne bicie jego serca koło twarzy, poczuła 

powoli ogarniający ją przypływ spokoju i sama 

spróbowała go objąć. Oddychał głęboko, regularnie, 

jego pierś unosiła się i opadała w stałym rytmie. 

W końcu objął ją i Poppy zasnęła w mocnym uścisku. 

Później - a może to był tylko sen? - poczuła usta 

na swoich włosach, a kiedy sennie wymruczała jego 

imię, przytulił ją mocniej. 

Obóz naukowy zrobił na Poppy wrażenie. Był 

zarówno integralną częścią dżungli, jak i klasycznym 

przykładem osiągnięć na miarę dwudziestego wieku. 

- Keir urządził ten obóz, zanim tu przybyliśmy 

- wyjaśnił Alan Patterson, który ją wszędzie oprowa­

dzał. - To wspaniały gość. Szalenie trudno było 

wszystko tutaj zorganizować, a on dokonał tego, 

praktycznie sam jeden. 

Alan był entomologiem i wszystko, co było związane 

z projektem, wzbudzało jego niekłamany entuzjazm. 

- Oto nasza kuchnia - wskazał na długi, bambusowy 

stół przykryty jasnoniebieskim, impregnowanym 

płótnem. Stało tam kilka gazowych palników, nad 

nimi zaś, na bambusowej ramie wisiał rząd czarnych, 

wyszczerbionych garnków. Za jadalnię służyły zwykłe 

drewniane stoły i ławy, miejsca do spania także 

były zasłane nieprzemakalnym materiałem. 

Prawdziwym powodem do dumy były laboratoria 

background image

naukowe, które mieściły się w stojących obok siebie 

namiotach. Na stołach z niezastąpionego bambusa 

znajdowały się: wszechstronna aparatura, słoje z prób­

kami, a także - co dziwniejsze - cały rząd komputerów, 

podarowanych przez Thore Halliwell. 

- Mamy tutaj generator prądu, który czasem do 

nich podłączamy - wyjaśnił Alan widząc jej zdziwienie. 

- Są najnowszej generacji. Nic więc dziwnego, że nie 

brakuje nam chętnych do współpracy z Keirem 

Traherne'm. 

Pochwał pod adresem Keira było tyle, że Poppy 

wkrótce miała ich powyżej uszu. Ód kiedy dotarli do 

obozu zdawał się ją ignorować prawie i wcale się do 

niej nie odzywał. Noc w jego ramionach nieco ją 

onieśmieliła, lecz rano Keir był rześki i praktyczny, 

jak zwykle. Równie dobrze mógłby spać z workiem 

kartofli, pomyślała z goryczą. 

Wcieliła więc w życie wcześniejsze postanowienie, 

że zaprezentuje się jako prawdziwy zawodowiec. Przez 

cały czas usilnie starała się nie zauważać Keira i tego, 

co robi. Na szczęście nie miała z tym problemów, bo 

wciąż była czymś zaabsorbowana. Fotografowała bez 

przerwy. Naukowcy przy komputerach lub zajęci 

badaniem rozmaitych próbek stanowili świetny mate­

riał zdjęciowy. Pilnowała, żeby należycie wyeks­

ponować sprzęt firmy oraz jej myśl techniczną 

i pokazać to w najbardziej nieoczekiwany sposób. 

Takie miała przecież zadanie. Dzięki temu sesja 

fotograficzna była bardzo zabawna i kiedy tylko Keir 

natknął się na nią, Poppy stała otoczona wianuszkiem 

śmiejących się mężczyzn. 

- Wszędzie powodujesz rozprzężenie - skarcił ją, 

gdy na chwilę znaleźli się sami. - Nie jesteś tu po to, 

żeby opowiadać kawały, tylko robić zdjęcia. Do tego 

nie musisz chyba mieć naokoło wszystkich facetów 

z głupkowatymi minami wpatrzonych w ciebie? 

background image

Odłożyła obiektyw, który właśnie czyściła, i spojrzała 

na niego. 

- To niesprawiedliwe, co mówisz. Odpowiada im 

moje towarzystwo. To, że ty nie chcesz ze mną 

rozmawiać, nie oznacza, że nikt inny nie powinien 

tego robić. 

- Nie o to chodzi, że nie chcę. - Popatrzył na nią 

gniewnie. - Mam tu sporo do zrobienia - oni także 

- i bardzo ograniczony czas. Na wypadek, gdybyś 

ostatniej nocy nie zauważyła, to dodam, że zaczęła się 

już pora deszczowa i powinniśmy ze wszystkim się 

spieszyć. Tobie zaś nie powinniśmy pozwolić nikogo 

rozpraszać. 

- Astrid, jak przypuszczam, nikogo nie rozprasza, 

gdy pracuje? 

- Oczywiście, że nie. Po prostu bierze się do roboty 

i nie stwarza problemów. Ale ta metoda jest ci 

całkiem obca. 

Odwrócił się na pięcie i odszedł. Wykrzywiła się do 

jego pleców. Cieszyła się, że następnego dnia pójdzie 

z Alanem i Johnem Wyattem. Im mniej czasu spędzi 

z Keirem Traherne'em, tym lepiej! 

Jednodniowa wyprawa z Alanem i Johnem sprawiła 

jej wielką przyjemność, zwłaszcza że tym razem nie 

trzeba było dźwigać plecaka. Jednak czegoś brakowało. 

Poppy zdała sobie sprawę, że jej myśli zaprząta Keir. 

Po raz pierwszy od przyjazdu do Kamerunu szła bez 

niego i był to prawdziwy szok, gdy odkryła, że tak 

bardzo przyzwyczaiła się do energicznego, zdecydo­

wanego głosu, zarysu sylwetki i surowych rysów jego 

twarzy. 

Dotychczasowe zdjęcia udały się znakomicie, zwła­

szcza to, na którym John, z obojętną miną, trzymał 

jadowitego węża. Zmęczeni, lecz zadowoleni i w świe­

tnych humorach, wrócili do obozu, tuż przed zmro­

kiem. 

background image

- Mówiłeś, że wrócicie dwie godziny wcześniej! 

- Keif z miejsca wystąpił z pretensjami. 

- Poszliśmy trochę dalej - odparł lekko John. 

- Uznaliśmy, że Poppy spodoba się widok z tego 

stożka wulkanicznej skały. 

- Poppy! - Keir prawie eksplodował. - Powinienem 

się domyślić, że to ona się za tym kryje! Strasznie się 

cieszę, że ma tyle energii, bo jutro musi pomaszerować 

z powrotem do Adouaba. Nie będę tu marnował 

czasu, żeby mogła sobie podziwiać widoki! 

- Kręcił się w kółko przez cały dzień jak niedźwiedź, 

którego boli głowa - zwierzył się jeden z botaników, 

gdy Keir zniknął z pola widzenia. - O mało nie 

skręcił Chrisowi karku, kiedy ten powiedział, że tak 

cicho tutaj bez Poppy. - Uśmiechnął się do niej 

pocieszająco. - Zwykle nie robi tyle hałasu, gdy ktoś 

się spóźnia. Tym razem coś go chyba gryzie! 

- Łatwo zgadnąć, o co chodzi - John rzucił Poppy 

znaczące spojrzenie, ale nie zwróciła na to uwagi. 

- Tak, rzeczywiście - odpowiedziała nieobecnym 

głosem. Teraz, kiedy zapoznała się z całym projektem, 

miała dużo lepsze wyobrażenie, o co w nim chodzi, 

i poczuła do Keira przypływ sympatii, pomimo jego 

szorstkości. Sprawy związane z organizacją takiego 

obozu mogły już doprowadzić do rozpaczy, a przecież 

Keir musiał jeszcze pokonać Ryana Saundersa z jego 

planami - wszystko po to, aby zachować te lasy. Nic 

dziwnego, że był taki zajęty! 

Wszyscy chcieli, żeby Poppy została trochę dłużej, 

lecz Keir był głuchy na te prośby. Wymaszerowali 

z obozu następnego dnia wczesnym rankiem. 

- Chcę dotrzeć do Adouaba jeszcze dzisiaj. To 

dość daleki spacer, ale zakładam, że nie będziesz 

tracić czasu na głupstwa i dojdziemy bez żadnych 

kłopotów. 

Narzucił karne tempo marszu i Poppy bez trudu 

background image

zapomniała o tym, że poprzedniego dnia tęskniła za 

jego towarzystwem. Wlokła się teraz mrucząc coś pod 

nosem o wymuszonych spacerach. Miała cichą nadzieję, 

że tym razem plecak będzie lżejszy, ponieważ zostawili 

w obozie nie wykorzystane zapasy żywności, ale... 

nadzieja jest matką głupich. Zamiast tego Keir nalegał, 

żeby wziąć w drogę powrotną dotychczas zebrane 

okazy, które należało skatalogować w Adouaba. Szli 

dopiero godzinę, a ją już bolały ramiona i szyja. Czuła, 

że i buty zaczęły niebezpiecznie ocierać pięty. 

Keir zezwolił na jeden krótki odpoczynek. Poppy 

zamierzała maksymalnie go wykorzystać. Wczoraj 

rozumiała kłopoty Keira, ale na szczęście zdążyła już 

o tym zapomnieć. Teraz zbuntowała się i zaczęła 

wyjmować aparat. 

- Co robisz? - spytał ostro. 

- A jak ci się wydaje? 

- Nie mamy na to czasu - zaczął, ale przerwała mu. 

- Poprzednim razem obiecałeś mi, że spotkamy 

jeszcze mnóstwo tych motyli, ale ten jest pierwszy, 

jakiego widzę od tamtego czasu, i nie mam zamiaru 

się ruszyć, dopóki nie zrobię zdjęcia. Nie masz wyboru, 

po prostu musisz poczekać. 

- Doskonale. - Keir opanował się z wyraźnym 

wysiłkiem. - Ale nie za długo - wycedził przez 

zaciśnięte zęby. 

Trwało to długo. Poppy całe minuty kadrowała 

ujęcie, a Keir zżymał się za jej plecami. 

- Na miłość boską! - wypalił, kiedy kolejny raz 

zmieniła obiektyw i zaczęła go regulować. - Dlaczego 

nie zrobisz tego zdjęcia zwyczajnie? W tym czasie, 

kiedy się tak bawisz, ten cholerny motyl po prostu 

odleci. 

- Tak właśnie będzie, jeśli się nie zamkniesz 

- syknęła ze złością. - I przestań mi się tu miotać, 

wystraszysz go. 

background image

- Co za strata czasu - mruknął, bliski wybuchu 

i odsunął się. 

Poppy zdołała w końcu skadrować ujęcie i w nagrodę 

wyszło wspaniałe zdjęcie motyla. Siedział bez ruchu, 

a światło słoneczne tworzyło ciekawe refleksy na jego 

skrzydłach. 

- Jeśli już skończyłaś - odezwał się lodowato Keir 

- to może wreszcie pójdziemy? A może chciałabyś 

spędzić następną godzinę uwieczniając tego żuka? 

- Gdzie? - Poppy rozejrzała się z ciekawością. 

- Nigdzie - a teraz się pośpiesz! 

- Zawsze tak strasznie gonisz - odparła, chowając 

aparat rozmyślnie powoli, żeby mu dokuczyć. - Wprost 

uwielbiasz liczyć czas. Czemu tego wszystkiego nie 

odpuścisz i nie wrócisz do domu? Będziesz tam mógł 

się zamartwiać, czy zdążysz na metro, szósta piętnaście 

ze stacji Waterloo? Jestem pewna, że byłbyś tam 

znacznie szczęśliwszy. 

- A ty, czemu się w wreszcie nie zamkniesz i nie 

ruszysz z miejsca? - Odpłacił jej pięknym za nadobne. 

Dlaczego zawsze jest taki opryskliwy? Patrzyła 

spode łba na jego plecy, gdy szybko szedł przed nią. 

W drodze do obozu wydawało jej się, że lubi go coraz 

bardziej, ale od tamtego wieczoru, przy ognisku, stał 

się chyba jeszcze bardziej rozdrażniony. I co z tego, 

że ma na głowie kłopoty? To nie wystarczający powód, 

żeby na nią krzyczeć i traktować jak powietrze tylko 

dlatego, że była uprzejma dla innych. 

Keir Traherne jest najbardziej niedorzecznym, 

nietolerancyjnym i niemiłym człowiekiem, jakiego 

kiedykolwiek spotkała, powtarzała sobie w kółko. 

Jednak w miarę, gdy godziny mijały, ta sympatyczna 

rozrywka bawiła ją coraz mniej, za to coraz bardziej 

bolały stopy. Buty obcierały, a każdy palec był 

spuchnięty jak bania. Szła teraz wyłącznie siłą woli. 

Każdy krok był dla Poppy torturą, ale postanowiła, 

background image

że nie da Keirowi satysfakcji. Już on by na pewno 

wymyślił stosowny komplement. Była całkiem pewna, 

że Astrid nigdy nie miewa pęcherzy. 

Pochyliła głowę i skoncentrowała się na ostrożnym 

stawianiu kroków, ale zaraz niechący wpadła na 

Keira, który zatrzymał się i niecierpliwie na nią czekał. 

- Poppy! - Przytrzymał ją, gdy się zachwiała, 

i głos zmienił mu się natychmiast. - Dlaczego idziesz 

w taki sposób? Zrobiły ci się bąble? - Spojrzał 

w udręczone oczy. 

Przytaknęła bez słowa. 

- Pokaż. - Lekko zrzucił plecak i posadził ją na 

nim. Przyklęknął obok i zdjął jej buty. Stopy były 

otarte do krwi i pokryte pęcherzami. Drgnęła, gdy 

delikatnie ich dotknął. 

- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - zapytał. 

Wzruszyła bezradnie ramionami. Usiłowała nie 

płakać. 

- Tak strasznie się spieszyłeś - wydusiła cicho. 

- Moglibyśmy tego uniknąć, gdybym wiedział 

wcześniej. - Troskliwy wyraz twarzy przeczył szorst­

kiemu tonowi jego głosu. Wyciągnął apteczkę i położył 

na najgorsze miejsca opatrunek z maścią cynkową. 

- Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale niestety, nic 

więcej nie mogę teraz zrobić. Odpocznij trochę, zanim 

włożysz buty. Pogrzebał w kieszeni i wyjął garść 

słodyczy. - Zjedz, to ci podniesie poziom cukru we 

krwi. Odwinął cukierek i włożył do ust, które otworzyła 

posłusznie jak dziecko. Prostota tego gestu była tak 

kojąca, że poczuła, jak łzy same napłynęły do oczu. 

Keir usiadł obok i popatrzył na jej zrezygnowaną 

minę: 

- Biedna Poppy. Chyba cię za bardzo popędzałem, 

co? 

Spojrzała na niego, zdziwiona tą nieoczekiwaną 

nutą skruchy. 

background image

- Myślę, że nie jesteś przyzwyczajony do takiej 

kuli u nogi jak ja. 

Skupił się na odwijaniu kolejnego cukierka. 

- Rzeczywiście, muszę przyznać, że nigdy jeszcze 

nie spotkałem kogoś takiego, jak ty. - Złożył sta­

rannie papierek i schował do kieszeni. - Nie po­

winienem być taki ostry, ponieważ to wszystko 

jest dla ciebie zupełnie nowe. Przepraszam. Na 

ogół nie zachowuję się w ten sposób. - Uśmiechnął 

się. - Z jakiegoś powodu wydobywasz ze mnie 

wszystko, co najgorsze. 

Byłoby lepiej, gdyby nie uśmiechał się w ten sposób, 

pomyślała. Niedawno przecież zdołała sobie wmówić, 

że jest przykrym człowiekiem. Lecz uśmiech Keira 

Traherne'a stał w zupełnej sprzeczności z jego surowym 

wyglądem. Był nieoczekiwanie atrakcyjny, pełen ciepła 

i czarodziejskiego wdzięku. Tak jak poprzednio 

stwierdziła, że jej niechęć z wolna ustępuje. Przed 

chwilą była jeszcze pełna wrogości, teraz znów czuła 

przypływ zdradzieckiego przyciągania. Mogła się 

zmuszać do chłodu i neutralności, ale wystarczył 

jeden uśmiech i wszystkie solenne obietnice okazywały 

się nierealne. Cóż takiego było w tym człowieku, że 

wprawiał ją w tę huśtawkę nastrojów? 

- Ja też byłam dosyć trudna - mruknęła. 

- Jeszcze jak - zgodził się radośnie. - Może oboje 

powinniśmy teraz bardziej się starać? 

- Chyba tak - nie mogła się nie uśmiechnąć i przez 

chwilę zapomniała o sfatygowanych nogach. 

- Nie chciałbym już cię męczyć, ale wciąż mamy 

przed sobą kawałek drogi. - Wstał i pomógł jej się 

pozbierać. Miał silne, chłodne ręce i Poppy z trudem 

opanowała chęć, by się do nich nie przytulić. Lekko 

ścisnął jej dłoń i zaraz puścił. 

- Jak tam twoje nogi? 

- No cóż... - Spróbowała zrobić krok. - Wygląda 

background image

na to, że wciąż są nogami. Sięgnęła po plecak, ale 

Keir ją ubiegł. 

- Ja go wezmę. Ty po prostu skoncentruj się na 

chodzeniu. 

- Nie możesz przecież nieść dwóch plecaków 

- spojrzała na niego zdumiona. 

- Czemu nie? - Podregulował paski swojego, 

a następnie zarzucił sobie jej plecak tak lekko, jakby 

był zupełnie pusty. - Idź przodem. 

Poppy szła o wiele lżej bez ciężaru na plecach, lecz 

stopy dawały się coraz bardziej we znaki i każdy krok 

sprawiał dojmujące cierpienie. Czuła, że robi jej się 

słabo z wysiłku, ale Keir jak mógł dodawał jej otuchy. 

Kiedy zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz, prawie 

się załamała. Odpoczywali przez chwilę. Nie będę 

płakać, nie będę płakać, powtarzała sobie niezliczoną 

ilość razy. 

- Stąd mamy do domu tylko pół godziny. Mogę 

cię wziąć na ręce i zanieść. Plecaki zostawimy pod 

krzakami i jutro je zabiorę. 

- Nie. Skoro doszłam aż tutaj, to pokonam jeszcze 

ten kawałek, prosto aż do łóżka. 

- Grzeczna dziewczynka. - Uśmiech Keira, widocz­

ny w mroku, był dostateczną nagrodą. 

Nigdy jeszcze nie witała domu z taką radością. 

Gabriel zapalił światła, które wabiły ich z daleka. 

Ostatni kawałek drogi pokonali w ulewnym deszczu 

i kiedy dotarli wreszcie na werandę, byli przemoknięci 

do suchej nitki. Poppy z trudem dowlokła się do 

bambusowego krzesła i padła na nie, zupełnie wykoń­

czona. Przez dłuższy czas nie była w stanie się ruszyć, 

wpatrzona bezmyślnie w jeden punkt. Jej zielone oczy 

były ogromne na tle bladej, wycieńczonej twarzy. 

Woda z mokrych włosów spływała po policzkach 

i nosie, a całe ciało łaknęło wypoczynku. 

Keir pomyślał o wszystkim. Szybko zdjął plecaki, 

background image

wyjaśnił co trzeba Gabrielowi, przyniósł ręcznik 

i energicznie zaczął wycierać jej włosy, nie zważając 

na ciche protesty. 

Pomasowała czerwone ucho. 

- Musiałeś być taki brutalny? 

- Nie mów głupstw - odparł rześko. Osuszył ostatnie 

krople wody na jej twarzy i szyi i wręczył szklankę 

z potężną porcją whisky. - Masz, wypij to. 

- Nie lubię whisky - wykrzywiła się z obrzydzeniem, 

ale Keir był nieubłagany. 

- Nie szkodzi, wypij. Dobrze ci zrobi. 

Pociągnęła ostrożnie mały łyczek, potem drugi, bo 

Keir stał nad nią i pilnował. Zaczęła kaszleć i krztusić 

się, ale rozchodzące się ciepło było bardzo przyjemne, 

więc z wdzięcznością wypiła jeszcze trochę. 

Keir siadł naprzeciwko z łokciami opartymi na 

kolanach. W zamyśleniu obracał w dłoniach swoją 

szklankę. Mokra koszula przylgnęła do jego ciała, 

wyraźnie podkreślając zarys silnej sylwetki. Poppy 

nie widziała jego oczu, tylko zdecydowaną linię nosa 

i wyraźne kości policzkowe. Na czoło opadł mu 

kosmyk mokrych włosów. 

Nagle spojrzał w górę i napotkał jej wzrok. Jak 

zwykle jasnoszare oczy zadziwiały kolorem na tle 

opalonej twarzy. Poppy poczuła się, jakby widziała 

go po raz pierwszy w życiu. Wszystko było takie 

wyraziste: ciemne włosy, puls drgający miarowo na 

szyi, drobniutkie zmarszczki w kącikach oczu. Pragnęła 

wyciągnąć rękę i dotknąć go. 

W pokoju było bardzo cicho pomimo deszczu, 

uderzającego miarowo o dach, i pomruków generatora. 

Keir uśmiechnął się, a nią zawładnęła nagle jedna, 

jedyna myśl: 

Kocham cię. 

Spadło to na nią jak grom, lecz było takie prawdziwe 

i oczywiste, że przez krótką, przerażającą chwilę 

background image

sądziła, że powiedziała to na głos. Ale nie było żadnej 

reakcji - Keir siedział bez ruchu z wzrokiem utkwio­

nym w swoją whisky. 

- Jak się teraz czujesz? 

Radosna, szczęśliwa, zachwycona, zakochana. 

- Całkiem dobrze - odparła, zaszokowana dźwię­

kiem własnego głosu. 

- W takim razie lepiej weź szybki prysznic, a potem 

opatrzę ci stopy. Dasz radę stanąć o własnych siłach? 

Podniosła się sztywno i drgnęła, bo bąble gwałtownie 

zaprotestowały. Nogi jej się trzęsły i nie wiedziała 

dlaczego? Ze zmęczenia, a może dlatego, że Keir 

podtrzymywał ją za łokieć? 

- Dasz sobie radę sama z tym myciem, czy mam ci 

pomóc? - Ogniki rozbawienia błysnęły mu w oczach, 

gdy dotarli do łazienki. 

- Jakoś sobie poradzę - mruknęła, ale sugestia 

w jego głosie podziała. Stała pod prysznicem usiłując 

nie deptać po własnych bąblach, a imaginacja pod­

suwała jej obraz Keira, który mydli ją silnymi, 

delikatnymi rękami... Na myśl o tym poczuła, że cała 

się rozpala. 

Dosyć! Usiłowała się uwolnić od wyskoków swojej 

wyobraźni. Musi się jakoś opanować. Z pewnością 

nie mogła zaprzeczyć, że go kocha, ani sobie wmówić, 

że to tylko fizyczna fascynacja. To, co przeżywała, 

było jak prawdziwe objawienie - w jednym krótkim 

momencie zrozumiała swoje uczucia i reakcje. Wszys­

tko było takie oczywiste. 

Nie mogła tego powiedzieć o uczuciach Keira. Nic, 

co go dotyczyło, niestety nie było tak oczywiste, 

stwierdziła z ciężkim westchnieniem. 

Owinęła się ręcznikiem i z trudem podreptała do 

pokoju, gdy Keir pojawił się w drzwiach swojej 

sypialni. Zdjął już mokrą koszulę i Poppy z trudem 

oderwała wzrok od jego nagiej piersi. 

background image

- Zostawiłem ci na łóżku bluzę i sarong. Teraz się 

szybko wykąpię, a potem zrobię ci opatrunek. 

Ubierając się słyszała, jak pogwizdywał pod prysz­

nicem. Koszula i sarong, który zawiązała w talii były 

przyjemnie suche i wygodne, ale tworzyły strój mało 

elegancki. A Poppy marzyła teraz o czymś naprawdę 

ładnym. Może wtedy Keir wreszcie zauważyłby kobietę, 

a nie wieczny kłopot? 

„Potrafisz człowieka doprowadzić do szaleństwa". 

Tak właśnie powiedział po tym, jak ją pocałował 

tamtego wieczoru. Lecz Keir Traherne nie był czło­

wiekiem, który lubi być rozkojarzony i zdenerwowany, 

przypomniała sobie surowo. Z pewnością wolał 

spokojne, uporządkowane życie z dziewczyną taką 

jak Astrid, która nigdy nie będzie mu się sprzeciwiać, 

irytować go i rozkojarzać. 

Myśl o nich razem sprawiła, że poczuła się naprawdę 

nieszczęśliwa. Podniosła szklankę, jednym haustem 

wypiła swoją whisky i natychmiast się zakrzusiła. 

- Powinnaś się tym delektować, a nie wlewać prosto 

do gardła! - W głosie Keira słychać było rozbawienie, 

gdy komentował rezultat jej poczynań. 

Odwróciła się, zła na siebie. Że też musiał ją tak 

przyłapać! Sam wyglądał jak zwykle nienagannie, 

zupełnie nie jak ktoś, kto przez cały dzień dźwigał 

dwa plecaki. 

- Siądź i pokaż stopy. Bolą? 

- Bolą - przyznała, wciąż pokasłując i posłusznie 

usiadła, gdzie kazał. Keir usiadł po turecku na­

przeciwko i delikatnie ujął jej stopy w dłonie. Zadrżała, 

więc spojrzał na nią z troską. 

- Ciągle zimno? Chyba nie - po tej ilości whisky! 

- Nie, tylko... po prostu przeszedł mnie dreszcz, to 

wszystko. - Popatrzyła na niego wyzywająco. 

Uniósł brew, ale nic nie powiedział. Przysunął 

plastykową miskę z wodą i kazał jej włożyć nogi. 

background image

- To tylko słona woda - wyjaśnił. 

Poppy ostrożnie opuściła nogi i natychmiast pod­

skoczyła z okrzykiem bólu, gdyż sól wgryzła się 

w bąble. 

- No, no, tylko bez histerii. - Zdecydowanie 

popchnął jej kolana w dół. - Zostań tak przez parę 

minut. Najgorsze będzie później - ostrzegł. 

Minęły chyba wieki, zanim wyjął jej nogi i położył 

sobie na kolanach, na rozłożonym wcześniej ręczniku. 

Patrzyła, jak wycierał je do sucha delikatnymi ruchami, 

niemal z czułością. A może to były tylko jej pobożne 

życzenia? 

- Czy będę jeszcze kiedykolwiek chodzić, doktorze? 

- spytała kpiąco zbolałym tonem. 

- Dziwię się, że w ogóle myślisz o chodzeniu po 

dzisiejszym dniu - odparł, masując palcami jej kostki. 

- Mogło być naprawdę przyjemnie, gdyby nie te 

moje beznadziejne nogi. 

- Następnym razem podejmiemy środki zaradcze, 

ale zanim znów gdzieś pomaszerujemy, przez parę 

dni nigdzie się nie ruszysz. Twoje stopy wymagają 

dłuższego wypoczynku. - Wziął jakiś specyfik. - To 

będzie trochę bolało. 

Łypnęła podejrzliwie: 

- Co to takiego? 

- Jodyna. - Mocno trzymał stopę i zdecydowanie 

spryskiwał bąble dezynfekującym płynem. Poppy 

o mało nie wyskoczyła ze skóry, tak piekło. Kiedy 

skończył, oczy miała załzawione i dyszała, jak ryba 

wyjęta z wody. Warto było cierpieć, pomyślała, gdy 

pieszczotliwie pogładził jej włosy. 

- Już po wszystkim - odezwał się krótko. 

- Strasznie mi przykro, jeśli trochę pogmatwałam 

twoje plany - przeprosiła, gdy odzyskała mowę. 

- Od twojego przyjazdu, Penelopo, zdołałem się 

nauczyć przynajmniej jednego - nie robić żadnych 

background image

planów, gdy jesteś w pobliżu, ponieważ każdy sen­

sowny i logiczny układ na pewno weźmie w łeb. 

- Przepraszam. - Zwiesiła smutno głowę. - Guy 

opowiadał mi, ile miałeś kłopotów z tamtymi dwiema 

kobietami podczas poprzedniej ekspedycji/Naprawdę 

nie chciałam być taka jak one. 

- Nie jesteś taka jak one. - Coś w jego głosie 

sprawiło, że Poppy wyprostowała się i spojrzała 

pytająco. - Jesteś kłopotem innego rodzaju... Zupełnie 

innego rodzaju - dodał w zamyśleniu. 

Poczuła suchość w gardle. Te słowa mogły kryty­

kować, ale blask w jego oczach sprawił, że serce 

uderzyło jej mocniej w przypływie nadziei. Nadzieja 

przeszła w pełne niewiary oczekiwanie. Nagle wstał 

i wziął ją na ręce. 

- Co robisz? - wyszeptała. 

- Zabieram cię do łóżka - powiedział cicho. - Wiem, 

przysięgałaś sobie, że dojdziesz tam samodzielnie, ale 

potraktuj to jako drobną skazę na honorze. 

To nie było to, o czym przed chwilą marzyła. 

Kiedy położył ją do łóżka i cicho zamknął za sobą 

drzwi, prawie zapomniała o bolących stopach. Może 

sobie udawać, ile chce, że jest taki szorstki. To 

nieprawda. Dzięki tej długiej drodze, którą pokonali 

razem, Poppy zrozumiała, że za fasadą szorstkości 

kryje się ktoś zupełnie inny, człowiek delikatny 

i troskliwy, o czułych rękach i uśmiechu, którym ją 

ciągle zdobywał. Człowiek, który z pewnością nie jest 

tak obojętny, jak chciałby, żeby o nim myślano. 

Stopy pulsowały boleśnie, ale Poppy uświadomiła 

sobie, że z chęcią maszerowałaby jeszcze jeden dzień, 

żeby tylko Keir znów patrzył na nią w ten szczególny 

sposób. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Astrid nie była zachwycona, gdy następnego dnia 

zobaczyła Poppy siedzącą na werandzie z nogami na 

poręczy. Nagana zawarta w jej spojrzeniu była 

oczywista. Astrid wyglądała jak zwykle nieskazitelnie. 

Miała na sobie zestaw w kolorze khaki - bluzkę bez 

rękawów i spodnie z plecionym paskiem. Jakim cudem 

jej spodnie nigdy się nie gniotą, zastanawiała się 

Poppy. Ona po prostu chyba nigdy nie siada, stwier­

dziła ponuro. 

- Czy Keir nie zamierzał zabrać cię do obozu 

numer trzy? - spytała Astrid. 

- Mieliśmy taki zamiar, ale wysłałem tam Guya. 

- Na szczęście Keir stanął w drzwiach i odpowiedział 

jej na pytanie. - Po wczorajszej wędrówce Poppy nie 

bardzo może chodzić. 

- Nie może chodzić? A to dlaczego? 

- Eee... zrobiły mi się bąble - wyjąkała Poppy. Że 

też ta Astrid zawsze sprawiała, że ona czuła się przy 

niej, jakby miała sześć lat. 

- Bąble! - Pogarda w głosie była oczywista. 

- Nie powiesz mi, że parę bąbelków potrafi odstawić 

cię na bok? 

- To coś więcej niż parę bąbelków. - Keir skrzywił 

się. - Jej stopy są w strasznym stanie i nie chcę, żeby 

gdziekolwiek chodziła jeszcze przez dzień lub dwa. 

- Keir przybrał nieświadomie ton człowieka chronią­

cego swoją własność i ta szczególna nuta wyraźnie 

zaniepokoiła Astrid. - A poza tym - kontynuował 

- i tak mam zamiar skończyć sprawozdanie dla 

background image

ministerstwa. Nie można pozwolić, żeby Ryan Saun-

ders nas załatwił. 

Poppy kompletnie zapomniała o Ryanie Saundersie, 

pochłonięta swoimi uczuciami dla Keira. Zauważyła 

zacięty wyraz na jego twarzy i była zadowolona, że 

nie wspomniała o tamtym przelotnym spotkaniu 

z Ryanem. 

- Oczywiście, Keir, masz rację - przyznała jak 

zwykle Astrid. - Wielka szkoda, że Penelope marnuje 

czas, skoro przyjechała tutaj na tak krótko. 

- Im szybciej zagoją się jej nogi, tym szybciej 

będzie mogła wziąć się do roboty - odparł krótko. 

I tym szybciej wyprawimy ją do domu, ponuro 

dodała w myśli Poppy. 

Astrid przyszło do głowy chyba zupełnie to samo. 

- Guy mógłby ją gdzieś zabrać, kiedy wróci 

- zasugerowała. - Skończyłbyś w spokoju sprawo­

zdanie. - Zerknęła na Poppy, która wysunęła pod­

bródek i twardo wytrzymała jej spojrzenie. 

- Zobaczymy. - Nie wyglądało na to, że się zgodził. 

- Tak czy owak, ja muszę lecieć. - Astrid szybko 

odzyskała zwykłą aktywność. - Nie możemy wszyscy 

siedzieć bezczynnie cały dzień. Opracuję listę dostaw 

dla obozów i skończę przepisywać sprawozdanie Johna. 

- Spojrzała na Poppy zadowolona z siebie - wzoru 

wydajności i chodzącej rzetelności. 

Ona jest naprawdę nie do wytrzymania, pomyślała 

Poppy z niechęcią, gdy Astrid już wyszła. Czy ten 

Keir nie widzi, jaka jest okropna? 

- Użyteczna kobieta - skwitował Keir. - To był 

cały jego komentarz. Spojrzał na Poppy jakby z pewną 

irytacją. - Mam dzisiaj masę pracy i doceniłbym, 

gdybyś została tutaj. Nie chcę cię ani słyszeć, ani 

widzieć i nie wolno ci, powtarzam - nie wolno 

- nigdzie tu drepać. Czy to jasne? 

- Może lepiej, dla pewności, daj mi to na piśmie. 

background image

- Sądząc po twoim zachowaniu w Mbuka, nie 

mam powodów wierzyć, że zrobisz tak, jak ci się 

mówi - odparował. 

- Nawet nie będziesz wiedział, że tu jestem - po­

wiedziała wyniośle. 

Pół godziny później coś huknęło. Keir aż podskoczył, 

odwrócił się od komputera i zobaczył, że Poppy gapi 

się na stolik, który przewróciła tuż za jego plecami. 

Właśnie miała zamiar przemknąć się obok niego 

całkiem cicho ale trochę jej to nie wyszło. 

- Co ty tutaj wyrabiasz? - zapytał złowrogo. 

Zdołała już ustawić stolik i schyliła się, żeby 

pozbierać papiery, które leżały przedtem równo 

ułożone. 

- No, pomyślałam sobie, że nie będzie ci prze­

szkadzać, jeśli się wślizgnę i wezmę coś do czytania. 

- Ty to nazywasz wślizgnięciem? Stado słoni gnające 

w popłochu nie przeszkodziłoby mi bardziej! 

- Przepraszam, ale... och! - Plik papierów wyleciał 

jej z rąk i rozsypał się tym razem po całej podłodze. 

- Na miłość boską, zostaw je. Dość już szkody 

narobiłaś! - Wyrwał kilka ostatnich arkuszy, które 

jeszcze miała w ręku. 

- Przepraszam - powiedziała pokornie. - Naprawdę 

nie chciałam ci przeszkadzać. 

- Wierzę, że nie chciałaś, ale i tak ci się nie udało. 

Jest chyba ze czterdziestu lub pięćdziesięciu ludzi 

zaangażowanych w ten projekt i wszyscy razem wzięci 

nie potrafią tak zamącić, jak ty jedna! 

- Strasznie mi przykro - powiedziała jeszcze raz. 

- Wiem, że nie powinieneś się rozpraszać. 

- Zgadza się - przyznał, po krótkiej chwili. Prze­

jechał dłonią po włosach i spojrzał na nią spode łba, 

jakby sobie nagle przypomniał, dlaczego jest taki zły. 

- A co ty w ogóle tutaj robisz? Chyba ci kazałem 

siedzieć na werandzie? 

background image

- Zaraz tam pójdę, tylko wezmę jakąś książkę. 

Poddał się. Westchnął, i zrezygnowany potrząsnął 

głową, odwracając się do biurka. Uznała, że cisza 

oznacza zgodę, więc podreptała do regału z książkami 

i przejechała palcem po ich grzbietach. Wszystkie są 

dla mnie za ambitne, pomyślała żałośnie. Przydałoby 

się coś lżejszego. Wygląda na to, że będzie musiała 

nieco rozwinąć własną mózgownicę. 

Bez większego entuzjazmu zaczęła wyciągać „His­

torię Afryki Zachodniej", gdy jej wzrok przyciągnęło 

znajome nazwisko. „Drzewa lasów tropikalnych" 

- napisał K. D. K. Traherne. 

- Czy to ty? 

Keir spojrzał znad komputera i mruknął potakująco. 

Przerzuciła kilka stron. Książka była ilustrowana 

przepięknymi, lśniącymi fotografiami, które z miejsca 

przyciągnęły jej uwagę. Popatrzyła na nie fachowym 

okiem. Na odwrocie okładki zobaczyła zdjęcie Keira 

- wyglądał na nim znacznie młodziej, lecz w spojrzeniu 

miał ten sam błysk chłodnego intelektu. 

- Nie wiedziałam, że jesteś światową wyrocznią 

w dziedzinie drzew tropikalnych! 

Keir nosił do czytania okulary w rogowej oprawie, 

które nadawały mu poważny wygląd. Zdjął je teraz 

i znużonym ruchem potarł czubek nosa. 

- To było wtedy, gdy nikt nie przeszkadzał mi 

w pracy. 

- Co oznaczają litery D. K.? 

- Co takiego? 

- Tu jest napisane K. D. K. Traherne. Zastana­

wiałam się, co oznacza D. K.? 

- David Knighton. Czy teraz zechciałabyś się 

zamknąć i pozwolić, żebym dalej pracował? 

Poppy miała ochotę jeszcze pytać. Nic nie wiedziała 

o jego rodzinie i skąd pochodził, a chciała wiedzieć 

o nim wszystko. Zaś wszystko, co wiedziała, to tyle, 

background image

że go kocha. Ale wyraz jego twarzy, gdy już otwierała 

usta, by zadać kolejne pytanie, sugerował, że nie 

powinna zbytnio kusić losu. Wróciła na werandę 

i wzięła się za czytanie. 

Książka okazała się wyjątkowo przystępnie napisana 

i zawierała kwintesencję wiedzy z dziedziny, o której 

traktowała. Poppy czytała ją z prawdziwą przyjem­

nością. Potem jednak jej myśli powróciły do Keira. 

Przez okno widziała tył głowy pochylonej nad kla­

wiaturą komputera. Siedział spokojny i zaabsorbowany 

pracą. Gdyby to ona sama potrafiła tak się ze 

wszystkiego wyłączyć i skoncentrować tylko na tym, 

co robi. Może wtedy jej życie nie byłoby takie narwane 

i może - może - Keir potrafiłby ją pokochać. 

Zaczęła snuć marzenia. Jak za dotknięciem różdżki 

zmieniała się w nich w osobę praktyczną, lecz kobiecą, 

podporządkowaną pracy, lecz wyrafinowaną, utalen­

towaną, lecz skromną. Nawet Keir nie zdołałby się 

oprzeć takiej kobiecie. Zakochałby się bez pamięci, 

poprosił, by została jego asystentką, a potem... 

Gwałtownie przerwała swoje rozmyślania. Przecież 

Keir ma już asystentkę, która jest tym wszystkim, 

czym ona, Poppy, nigdy nie będzie, przypomniała 

sobie ponuro. Byłoby głupotą o tym nie pamiętać. 

- Można wiedzieć, gdzie to się wybierasz? 

Poppy usiłowała wysunąć się z domu cichutko 

i teraz zastygła przyłapana w drzwiach. Ma oczy 

z tyłu czy co? 

- Och, po prostu wychodzę na powietrze - odparła 

lekko. 

- A dokładnie, gdzie na powietrze? - spytał 

podejrzliwie. 

- Gabriel obiecał zabrać mnie na targ. 

- Naprawdę? A czy twoje stopy nie powinny 

przypadkiem odpoczywać? 

background image

- Mają się już o wiele lepiej, naprawdę, Keir. 

A poza tym zwariuję, jeśli dłużej będę musiała tak 

siedzieć! - Uśmiechnęła się przymilnie. - Tylko na 

targ, Keir - to przecież nie wędrówka po dżungli! 

- Cóż, jeśli bąble rzeczywiście się zagoiły - znów 

ujął długopis. - W takim razie zabiorę cię dziś po 

południu do szefa. 

- Do szefa policji? - zawołała przerażona. 

- Nie, tym razem nie pójdziesz na policję - wyraźnie 

go to rozbawiło - chyba, że planujesz jakiś dziki 

wyskok na targowisku. Nesoah jest wodzem tutejszego 

plemienia. To człowiek, który wie wszystko. Na pewno 

będzie wiedział o twoich bąblach. Nie zdziwiłbym się, 

gdyby wiedział nawet, ile razy, od kiedy tu jesteś, 

miałem ochotę cię udusić. 

Ciekawe, czy wie także, że się w tobie zakochałam? 

- pomyślała i odwróciła się raptownie, żeby nie mógł 

tego wyczytać z wyrazu jej twarzy. 

- Jeśli tyle o mnie wie, to po co właściwie chce 

mnie poznać? 

- O ile rzeczywiście wie wszystko, to pewnie nie 

chce - odparował sucho - ale to taki zwyczaj, że 

przedstawia się każdego przybysza, więc lepiej chodź­

my. Wódz jest tu wpływową osobistością i dobrze go 

mieć po swojej stronie. Reprezentuje miejscową 

społeczność, a jego opinia może zaważyć na decyzji 

ministra, czy zezwoli nam na kontynuowanie badań. 

Zapamiętaj to dobrze i postaraj się zrobić na nim 

dobre wrażenie. 

Obejrzał ją krytycznie - białe spodnie znów były 

beznadziejnie brudne i jakimś cudem zdołała też 

wystrzępić koszulę. 

- Może powinnam kupić sobie nowe ubranie? Czy 

wódz spodziewa się, że będę bardzo elegancka? 

- Sądzę, że to zupełnie niemożliwe, gdy chodzi 

o ciebie. Poza tym to nie Paryż. 

background image

Ranek spędzony na targowisku sprawił jej wielką 

przyjemność. Targ był mniejszą i bardziej kameralną 

wersją tego, który widziała w Mbuka, lecz podobnie 

jak tamten tętnił życiem, hałasem i kolorami. Ta 

znajoma atmosfera szybko poprawiła jej humor 

i Poppy zapomniała o dotychczasowym przygnębieniu. 

Podniecona i uśmiechnięta, chłonęła każdy szczegół 

i wkrótce była zaprzyjaźniona ze wszystkimi straga-

niarzami. Z prawdziwą radością zabrała się do 

fotografowania tej malowniczej scenerii i zużyła na 

zdjęcia całą rolkę filmu. Zdołała skłonić Gabriela, 

żeby pomógł jej wytargować cenę na ubiór w miejs­

cowym stylu. Tkanina była w seledynowo-żółte wzory 

i choć nie przypominała niczego od Chanel czy Diora, 

to jednak Poppy zamarzyła, by wreszcie włożyć coś 

nowego. Jasne, żywe kolory od razu wpadły jej w oko. 

Gabriel targował się wspaniale i cena okazała się 

przystępna. Poppy odliczyła kilka wymiętoszonych 

banknotów, a sprzedawca starannie owinął suknię 

w gazetę i przewiązał sznurkiem. Wracała do domu 

huśtając wesoło paczkę, paplając i śmiejąc się z Gab­

riela. Żadne z nich nie rozumiało nawet połowy tego, 

co mówiło drugie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. 

Keir wciąż siedział pogrążony w pracy przy kom­

puterze i Poppy usiłowała przemknąć na palcach. Nie 

udało się. 

- Zupełnie nie wiem, dlaczego teraz starasz się być 

cicho - powiedział opryskliwie. - Ryczeliście z Gab­

rielem ze śmiechu przez całą drogę. Mogę wiedzieć, 

co was tak ubawiło? 

- Och, naprawdę nie wiem - odparła radośnie. 

- Po prostu było świetnie. 

- Czy od tej chwili zdołasz być cicho? 

Wykrzywiła się za jego plecami i umknęła do 

swojego pokoju. Zabolała ją ta szorstkość i czuła się 

rozdarta dwoma sprzecznymi uczuciami. Z jednej 

background image

strony pałała oburzeniem, że można ją tak traktować, 

z drugiej zaś miała po prostu ochotę objąć go i scałować 

złość z jego twarzy. 

Myślała o tym wszystkim przymierzając swój nowy 

strój. Zawsze sądziła, że jeśli się zakocha, to w kimś 

doskonałym. W kimś, kto ją też uzna za doskonałą. 

Nic nie mogło być dalsze od prawdy. Westchnęła. 

Keir nie zaakceptuje jej nawet i za milion lat. No, ale 

jemu też daleko do ideału. Był opryskliwy, porządnicki 

i grymaśny. Wciąż się złościł. Był nietolerancyjny 

i denerwujący. I nawet nie był przystojny. 

Lecz na myśl o nim serce samo zaczynało bić 

szybciej. 

Okręciła się przed lustrem. Gdyby tak mogła sobie 

wmówić, że to tylko pociąg fizyczny. Co innego, 

gdyby chodziło o Ryana Saundersa. Był o niebo 

przystojniejszy niż Keir... Choć właściwie nie mogła 

sobie przypomnieć, jak wyglądał. Za to pamiętała 

każdy najdrobniejszy szczegół twarzy Keira, widziała 

go, jakby stał tuż obok. 

Wkrótce pozostanie mi tylko wizerunek utrwalony 

w pamięci, pomyślała. 

Rozpaczliwie usiłowała skupić się na ubraniu. Nie 

należy wszystkiego tak brać sobie do serca. Parę razy 

odniosła wrażenie, że Keir ją chyba lubi. Szczególnie 

po tym okropnym marszu przez dżunglę. Może gdyby 

później była spokojna i niekłopotliwa, Keir popatrzyłby 

na nią innym okiem? 

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i straciła 

resztę odwagi. Jeśli miała zamiar być spokojna 

i niekłopotliwa, to nie mogła wybrać gorzej. Krzykliwe 

kolory działały odstręczająco, a Keir nie znosił takich 

rzeczy. 

Niestety było za późno, żeby wymyślić coś innego. 

Po lunchu zaprezentowała się w nowej sukni i zdener­

wowana tylko czekała na złośliwe uwagi. 

background image

Przez chwilę nic nie mówił. Wodził po niej wzrokiem, 

przyglądając się, jak kolorowy materiał uwypuklał 

walory wysokiej, smukłej sylwetki i podkreślał zieleń 

oczu. 

- To niezwykłe - powiedział w końcu i uśmiechnął 

się. - Zadziwiająco do ciebie pasuje. 

Wódz mieszkał w prostym, drewnianym budynku 

i był potężnym, siwiejącym mężczyzną. Przywitał się 

jowialnie z Keirem i z zainteresowaniem przyjrzał 

Poppy. Komplement Keira wprawił ją w doskonały 

humor, więc uśmiechnęła się pogodnie, a wódz chwycił 

jej dłoń w swoją wielką łapę i serdecznie potrząsnął. 

W chacie było ciemnawo, lecz po chwili oczy przy­

zwyczaiły się do panującego tu mroku. Poppy zoba­

czyła, że wnętrze było umeblowane drewnianymi 

sprzętami, a gliniana podłoga sucha i starannie 

zamieciona. 

Wódz poprosił ich, by usiedli, krzyknął coś i zaraz 

zjawił się młodszy mężczyzna z butelką i kilkoma 

szklankami. 

- Co to jest? - spytała Keira szeptem, poczęstowana 

mętnym, różowawym płynem, który wzbudził jej 

podejrzenia. 

- To wino palmowe - odpowiedział równie cicho. 

- Wódz poczuje się obrażony, jeśli odmówisz, ale na 

miłość boską, nie pij tego zbyt dużo. 

Pachniało obrzydliwie. Pociągnęła mały, ostrożny 

łyczek i z ulgą stwierdziła, że w smaku było o wiele 

lepsze, niż sugerował zapach. Chata wypełniała się 

stopniowo zaciekawionymi mężczyznami i wyglądało 

na to, że Keir zna większość z nich. Rozmawiał 

przyjacielsko i robił wrażenie, że czuje się tu jak 

u siebie. Szkoda, że do niej nie uśmiechał się z taką 

łatwością. 

Poczuła nagle przypływ nieoczekiwanej tęsknoty 

i bezwiednie głośno westchnęła. Zupełnie jak gdyby 

background image

usłyszał ją przez ogólny rozgardiasz, Keir podniósł 

głowę i ich oczy przelotnie się spotkały. Poppy 

odwróciła wzrok, łyknęła spory haust wina i szybko 

sięgnęła po aparat. 

- Czy mogę zrobić ci zdjęcie? - spytała wodza, 

który z przyjemnością zgodził się pozować. Potem 

oczywiście musiała sfotografować wszystkich po kolei, 

a wódz nalegał, by uwiecznić się na kliszy także 

razem z nią. Keir obserwował to wszystko ze zrezyg­

nowanym wyrazem twarzy. Atomosfera robiła się 

coraz cieplejsza, opróżnione szklanki szybko napeł­

niano ponownie winem, w chacie panował gwar, 

a Poppy znajdowała się w centrum zainteresowania 

wszystkich. Nie była w stanie odmówić, gdy raz po 

raz zapraszano ją do picia. Szybko znalazła z wodzem 

wspólny język i oboje zaśmiewali się do łez z nie­

zrozumiałych dla siebie dowcipów. To, że Poppy nie 

znała miejscowego narzecza, a wódz angielskiego, nie 

miało żadnego znaczenia. 

- Myślę, że powinienem cię zabrać do domu. 

- Usłyszała nad głową głos Keira. 

- Właśnie miałam zamiar trochę się napić. 

- I tak już wypiłaś więcej, niż trzeba! - stanowczo 

zabrał jej szklankę. - Powiedz teraz wodzowi do 

widzenia i chodź. 

- Do widzenia, wodzu - zachichotała i z trudem 

powstrzymała czknięcie. 

Po mrocznym wnętrzu chaty światło i upał panujący 

na zewnątrz podziałały jak policzek. Poppy skrzywiła 

się od tego blasku i zachwiała na nogach. 

- Niedobrze mi. 

- Wcale mnie to nie dziwi. To wino jest zabójcze. 

Mówiłem ci, żebyś dużo nie piła, ale przecież nigdy 

nie słuchasz. 

- Ja tylko chciałam być uprzejma - usiłowała się 

skoncentrować i dojść do land rovera po prostej linii. 

background image

- Uprzejma? Rzeczywiście! Zrobiłaś z siebie praw­

dziwe widowisko! - W głosie Keira był czysty sarkazm, 

gdy przytrzymał jej drzwiczki. 

- Wcale nie! - zaprotestowała i znowu głośno jej 

się odbiło. To ją rozbawiło, więc zachichotała i już 

nie mogła przestać. Keir musiał ją wepchnąć do 

samochodu, gdzie padła w poprzek siedzenia. 

- Jesteś niemożliwa - powiedział tonem, w którym 

niechęć walczyła z rozbawieniem. Popchnął ją, by się 

posunęła, i usiadł za kierownicą. - Zupełnie nie wiesz, 

jak się zachować. Nie mogę pojąć, czemu taka firma 

jak Thorpe Halliwell chce mieć z tobą coś wspólnego! 

Wrzucił bieg i ruszył po wyboistym szlaku. Niechęć 

wyraźnie brała górę. 

- Czy chociaż dzisiaj nie mogłaś pokazać się jako 

poważny, profesjonalny fotograf, którym, jak sama 

twierdzisz, jesteś? 

- Nigdy nie twierdziłam, że jestem poważna - wy­

rwało jej się. 

- Musisz tutaj robić odpowiednie wrażenie - czy 

mam ci to powtarzać po trzy razy? 

- To dopiero raz - przypomniała niewinnie, usiłując 

oderwać wzrok od ręki, dziko zmieniającej biegi. 

- Czy ty niczego nie traktujesz serio? - powiedział 

przez zęby. - Astrid ma rację - jesteś dziecinna 

i nieodpowiedzialna. 

- Nie masz prawa rozmawiać o mnie z Astrid. 

- Oczywiście, że mam! Zwłaszcza wtedy, kiedy 

starasz się zniszczyć reputację, jaką udało nam się 

tutaj zyskać. Nawet gdyby wynajął cię Ryan Saunders, 

nie mogłabyś wyrządzić więcej szkody naszemu 

projektowi! 

- Mówisz głupoty! - powiedziała, wciąż odważna 

po palmowym winie. 

- Korci mnie, żeby wsadzić cię w samolot i wysłać 

prosto do domu! - Nadepnął gwałtownie hamulec, 

background image

bo na drogę wybiegł kozioł, a Poppy zakryła twarz 

rękami. - Afryka to nie miejsce dla dzieci - ciągnął 

dalej, jakby nigdy nic. 

Poppy opuściła ręce. 

- Przypuszczam, że to słowa Astrid. - Podskaki­

wanie na wybojach sprawiało, że naprawdę było jej 

niedobrze. - Astrid wie wszystko o Afryce. Spędziła 

mnóstwo, mnóstwo lat w Afryce, wiesz? 

- Dosyć już, Poppy - powiedział ostrzegawczo. 

- Lepiej nie mów nic więcej, dopóki nie wytrzeźwiejesz. 

Ku jej przerażeniu, Astrid czekała na werandzie. 

Elegancka i akuratna, czuła się tu jak u siebie w domu 

i przyglądała się z niesmakiem chwiejnym krokom 

Poppy. 

- Co jej się stało, na Boga? 

- Zapoznała się właśnie z palmowym winem - od­

parł krótko. 

- Rozumiem. - Patrzyła na nich z góry, gdy 

pomagał Poppy wdrapać się na schody i dobrnąć do 

pokoju. 

- Wygląda na to, że spędzę całe życie pomagając 

ci dotrzeć do łóżka - powiedział poważnie, układając 

jej nogi pod ochronną siatką, a w jego głosie wyczuła 

znów tę szczególną nutką rozbawienia. 

- Chcę umrzeć - mruknęła do poduszki, odwracając 

się na bok. 

- Prawdopodobnie przeżyjesz. A ja będę tego 

żałował. 

- Naprawdę, ta dziewczyna to same kłopoty 

- udowadniała donośnym głosem Astrid, kiedy Keir 

wyszedł na werandę. - Nie wie podstawowych rzeczy. 

To musiało być dla ciebie bardzo krępujące, kiedy 

tak się upijała na oczach wodza. Co on sobie pomyślał? 

Przez chwilę panowała cisza. 

- No cóż, on sam też nie jest abstynentem - odezwał 

się w końcu. - Oboje byli siebie warci. Jutro będzie 

background image

miał takiego kaca, że nic nie będzie pamiętał. - Mówił 

o wiele ciszej, niż Astrid, ale jego głos i tak dochodził 

wyraźnie, przez otwarte okno w pokoju Poppy. 

- Czy ja wiefn, Keir. Sam mówiłeś, że na obecnym 

etapie nie możemy sobie pozwolić na utratę reputacji, 

zwłaszcza że minister nie podjął jeszcze decyzji. Przecież 

dalibyśmy sobie radę bez Penelopy Sharp, prawda? 

Tym razem cisza trwała nieco dłużej, ale Astrid 

niezmordowanie kontynowała. 

- A poza tym, co ona na siebie włożyła? - zaśmiała 

się perliście - Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy 

ją zobaczyłam! Te krzykliwe tkaniny są dobre dla 

tubylców, ale nie dla Europejczyków. Ona zupełnie 

nie ma gustu. 

- Straciła swój bagaż - odparł z wyczuwalnym 

chłodem. - Trudno tutaj kupić coś innego. 

Poppy odwróciła się na plecy i patrzyła w sufit. 

Zdziwiła ją ta nieoczekiwana obrona Keira. Słyszała 

jego kroki na werandzie i wyobraziła sobie, jak stoi 

oparty o balustradę. 

- Myślę, że wyglądała... - nie zdołała usłyszeć 

dalszego ciągu, ale po chwili znów odezwał się nieco 

głośniej - Ona ma taką osobowość, że może założyć 

każdy nawet niezwykły strój. 

- Ten był rzeczywiście niezwykły! - Ton Astrid 

świadczył, że dostała po nosie. 

Poppy czuła, że głowa jej pęka, ale mimo to zrobiło 

jej się cieplej na duszy. Keir bronił jej niemal wbrew 

swojej woli, ale to wystarczyło. Uśmiechnęła się do 

siebie - i zasnęła. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Następnego dnia obudziła się z potężnym bólem 

głowy. Odrzuciła siatkę, owinęła niedbale w sarong 

i podreptała do okna. Powietrze było ciężkie i parne, 

a owady już rozpoczęły kolejny dzień swej szalonej 

aktywności. Jest chyba później, niż sądziła. 

Odwróciła się, żeby poszukać aspiryny. Wspomnienie 

wczorajszego dnia nie było całkiem wyraźne, ale 

wiedziała, że powinna przeprosić Keira. Chyba się 

spali ze wstydu, ale lepiej to już mieć za sobą. 

Dziecinna i nieodpowiedziałna - tak ją nazwał. 

Zagryzła wargi, przypominając sobie postanowienie, 

że będzie spokojna i niekłopotliwa. Nie trwało to 

zbyt długo! Od tej chwili trzeba się bardziej starać. 

Rozsądna - to będzie jej nowe hasło. 

Keir siedział, jak zwykle, przy biurku, pochylo­

ny nad sprawozdaniem. Stwierdziła, że wygląda 

jak ktoś bliski, jakby znała go całe lata, a nie kilka 

dni. 

Stała niepewnie przy drzwiach i zanim zdążyła coś 

powiedzieć, spojrzał na nią przez ramię. Niespodzie­

wanie twarz mu się rozjaśniła, a ona bez zastanowienia 

uśmiechnęła się tym szczerym, ciepłym uśmiechem, 

który był nieodłączną częścią jej osobowości. W tym 

momencie przypomniała sobie, że miała być rozsądna. 

Spoważniała natychmiast. Przecież on pomyśli, że 

jest słodką idiotką. 

Keir wstał i przez chwilę patrzyli na siebie w mil­

czeniu. 

- Poppy. Jak się czujesz? 

background image

- Okropnie - przyznała z rozbrajającą szczerością. 

- Jak mogłeś im pozwolić, żeby mnie tak spili? 

- Niestety, nie miałem do dyspozycji wojska. 

Przypuszczam, że w swym pędzie do alkoholu poko­

nałabyś nawet oddział czerwonych beretów! 

- O, matko! - poczuła się winna. - Ja... to znaczy 

strasznie mi przykro, że się tak wygłupiłam i cię 

skompromitowałam. Naprawdę nie chciałam sprawić 

kłopotu. 

- Nie bardziej niż zwykle. Keir uśmiechnął się. Ty 

i wódz piliście razem jak smoki. 

Nieodparta siła jego uśmiechu sprawiła, że nie 

potrafiła zachować powagi. 

- A więc nie jest tak źle - powiedziała z ulgą. 

- Bałam się, że ciągle jesteś na mnie wściekły! 

- Kiedy odsypiałaś kaca, na szczęście dla ciebie, 

dostaliśmy dobrą wiadomość, więc jestem w łaskawym 

humorze. 

- Dobra wiadomość? Co takiego? 

- Jeden z naszych ludzi w stolicy skontaktował 

się przez radio z Astrid i przekazał poufną informację 

z ministerstwa. Mają podobno zamiar odrzucić 

ofertę Saundersa i dać nam licencję na kontynu­

owanie badań. 

- To wspaniała wiadomość! - Rzuciła mu się na 

szyję i nagle zdała sobie sprawę, że czuje go tak 

blisko siebie. Keir musiał poczuć to samo, bo 

gwałtownie wypuścił ją z objęć. Niezręcznie odsunęli 

się od siebie. 

Keir odwrócił się i machinalnie zaczął poprawiać 

na biurku jakieś papiery, Poppy zaś radośnie krzyknęła. 

- Musimy to uczcić! 

- Trochę za wcześnie, by się cieszyć - ostrzegł. 

- Nie będę tego pewny, dopóki nie dostanę licencji do 

ręki. Nie dowierzam Saundersowi - wciąż jeszcze 

może nam zaszkodzić. - Spojrzał łagodnie na Poppy. 

background image

- Ale mimo to wiadomość rzeczywiście jest optymis­

tyczna. 

- Czuję się taka niepotrzebna! Masz tyle pracy, 

a przez moje nogi straciłeś mnóstwo czasu! - Patrzyła 

na niego pełna wyrzutów sumienia. - Co myślisz 

o tym, żebym przynajmniej zrobiła jakiś uroczysty 

obiad? 

- Nie przejmuj się. To, że siedziałem tutaj, miało 

swoje dobre strony. Prawie skończyłem sprawozdanie 

i opracowałem wszystkie szczegóły, co może być 

pomocne w przekonaniu ministra. 

- Tak tylko mówisz - stwierdziła. Jak sobie z nim 

poradzić, kiedy potrafi być taki miły? 

Znów uśmiechnął się w sposób, który ją całkowicie 

rozbrajał. 

- Przyznaję, że zrobiłbym dwa razy więcej, gdybyś 

mnie tak cholernie nie rozpraszała. Ale - ciągnął 

coraz raźniej -jeśli naprawdę chcesz coś przygotować, 

to może zrobiłabyś kolację, dziś wieczorem? Gabriel 

chciałby pojechać do swojej wioski i prosił o kilka dni 

wolnego. Zwykle w takiej sytuacji Astrid coś szykuje, 

ale też będzie dosyć zajęta. Jeśli więc nie masz nic 

przeciwko temu... 

Poppy była zachwycona, że może się czymś zająć. 

Przygotuje cudowny posiłek. Ustaliła, że Astrid nie 

wróci aż do jutra, więc będą tylko we dwoje. Miała 

coraz lepszy humor. Udowodni teraz Keirowi, że nie 

jest tak całkiem bezużyteczna, jak sądził. 

Odprawiła Gabriela i zajęła się kuchnią. Bez 

entuzjazmu przejrzała stan zapasów. Tuńczyk i woło­

wina w puszce oraz paczki spaghetti bolognese - to 

było wszystko, a ona wymyśliła, że przygotuje 

wypracowane, egzotyczne menu, przy pomocy którego 

oszołomi Keira swymi, dotychczas nie ujawnionymi, 

kulinarnymi talentami. 

Przez krótką chwilę marzyła na jawie, ale opamiętała 

background image

się. Entuzjazm do gotowania to jedno, a zwykły pech 

- to drugie. Kuchnia, jak każde inne miejsce, może 

być niebezpieczna. Z żalem odsunęła myśl o wspania­

łych, wyrafinowanych i pracochłonnych potrawach 

i zdecydowała się przygotować kurczaka. Nawet jej 

powinno się to udać? 

Dlaczego wszystko jest zawsze takie trudne? - wes­

tchnęła z żalem. Poprosiła na targu o kurczaka 

i patrzyła teraz na trzepoczące skrzydłami, gdaczące 

ptaszysko. Zdaje się, że będzie bardzo trudno poro­

zumieć się tu bez Gabriela. 

- Nie chcę żeby był nieżywy - próbowała wyjaśnić, 

o co jej chodzi. Bez skutku. 

W końcu w odruchu rozpaczy przerzuciła się na 

mowę gestów. Machała rękami, gdakała dziko, a na 

koniec przejechała palcem po gardle. Zamknęła oczy 

i wraz z ostatnim rozpaczliwym gdaknięciem opuściła 

głowę bezwładnie na ramię. Publiczność na targowisku 

patrzyła zafascynowana. 

- Penelopo! Co ty tu wyrabiasz? - Ostry ton 

Astrid przebił się poprzez ogólny śmiech i Poppy 

natychmiast się wyprostowała. 

- Próbuję... eee... kupić kurczaka - zająknęła się, 

czując okropnie głupio. 

- Kupowanie na targu kurczaka zawsze było dla 

mnie względnie prostą czynnością - zauważyła kwaśno 

Astrid. - Na ogół nie muszę wtedy robić z siebie 

idiotki. - Obejrzała Poppy od stóp do głów. - Czyżbyś 

nie była dzisiaj w stroju ludowym? 

Poppy zmrużyła oczy, ale nie dała się sprowokować. 

- Próbowałam pokazać, o co mi chodzi - wyjaśniła. 

- Jak na razie doszłam do słowa kurczak, teraz 

jeszcze chciałabym, żeby był nieżywy. 

- I na dodatek owinięty w schludny, plastykowy 

woreczek? - Astrid uśmiechnęła się protekcjonalnie. 

background image

- Tak byłoby najlepiej - odparła gładko Poppy. 

Ale jak cudownie byłoby wziąć pomidora i rozgnieść 

na nieskazitelnie czystej bluzce Astrid, pomyślała. 

- Ty zupełnie nic nie rozumiesz, prawda? - Astrid 

wydała z siebie długie, cierpiętnicze westchnienie 

i przemówiła tonem, jakby zwracała się do dziecka. 

- To jest Afryka. Tu nie można sobie pozwolić na 

mdłości. W tym upale mięso bardzo szybko się psuje. 

Jeśli stworzenie biega, możesz być pewna, że jest świeże. 

- Nie jestem starym specem od Afryki, więc nie 

przyszło mi to do głowy. 

- Każdy głupi by wiedział - to jest takie oczywiste. 

Widzisz - kontynuowała słodko - gdybyś czasem 

spróbowała tylko troszkę pomyśleć, zamiast pakować 

się od razu w kłopotliwe sytuacje, wszystko udawałoby 

ci się o wiele lepiej. Z tego, co wiem, Keir ubolewa, 

że nie jesteś nieco mniej... wylewna. 

Poppy oblała się rumieńcem na myśl o tym, jak 

spontanicznie rzuciła mu się dziś rano na szyję i jak 

Keir szybko się od niej odsunął. 

- Robienie zakupów na targu trudno nazwać 

kłopotliwą sytuacją. 

- Możesz tak sobie myśleć, ale osobiście wstydziłam 

się za ciebie, gdy patrzyłam, co wyprawiasz. Cała 

ludność Adouaba prawdopodobnie sądzi, że pracuje 

dla nas jakaś wariatka! 

- Co za bzdury! - odparła ze złością. 

- A co do twojego wczorajszego występu w domu 

wodza... - Astrid zawiesiła na moment głos - no, 

powiedzmy, że od kiedy ty jesteś, nie zachowujesz się 

zbyt profesjonalnie i niewiele zrobiłaś dla reputacji 

naszego projektu. 

Poppy zazgrzytała zębami - tego było już za wiele! 

- Widzę, że ty i Keir nie przestajecie mnie ob­

gadywać! Powinniście poczekać, aż zobaczycie moje 

fotografie, zanim zaczniecie bębnić o profesjonalizmie! 

background image

- Nie powinnaś się tak od razu złościć, Penelopo. 

Ja tylko próbuję ci pomóc. Wiem, że nigdy przedtem 

nie byłaś w Afryce i takie rzeczy jak zakupy na targu 

są ci zupełnie obce. 

- Nie takie znowu obce! - odpaliła. - Egzotyczne 

jarzyny można kupić w każdym supermarkecie w An­

glii. 

Astrid zdobyła się na krótki, irytujący uśmieszek, 

który wyjątkowo działał Poppy na nerwy. 

- Nie wydaje mi się, żeby to było dokładnie to 

samo! Nie doszłaś przecież daleko w kupowaniu tego 

kurczaka, nie sądzisz? Chcesz, żebym to za ciebie 

zrobiła? 

- Dziękuję, ale nie. Właśnie uznałam, że nie będzie 

mi potrzebny - odparła krótko. 

Szła powoli do domu, myśląc o Astrid. Nie miała 

wątpliwości - tamta próbuje ją przekonać, że Afryka 

to nie miejsce dla niej. Poppy gotowa była przyznać, 

że rzeczywiście nic o Afryce nie wie, ale - co 

najdziwniejsze - czuła się tutaj wspaniale. Podobała 

jej się bujna roślinność, nędzne sklepiki i upalne noce, 

pełne odgłosów dżungli. Polubiła widok ludzi, którzy 

poruszali się wolno, czasem jakby bez celu, kobiety 

z wdziękiem noszące na głowach potężne ładunki, 

ruchliwe, pełne życia targowiska, a nawet miejscowe 

taksówki, niebezpiecznie podskakujące na dziurawych 

drogach. 

Nie chciała jechać do domu i porzucić tych barw 

i chaosu, a tym bardziej Keira. Będzie jednak musiała 

to zrobić. Wyobraziła sobie przyszłość, puste dni, 

które tylko przy nim nabrałyby sensu, ale zaraz 

zdecydowanie odsunęła od siebie tę przykrą myśl. 

Jeszcze nie siedziała w samolocie i miała szczery 

zamiar wykorzystać jak najlepiej czas, który jej 

pozostał. Gdyby naprawdę bardzo się postarała, to 

może Keir zaproponuje, by została troszkę dłużej? 

background image

Ta myśl wyraźnie poprawiła jej hurmor. Spędziła 

całe popołudnie uwijając się radośnie po kuchni. 

Z braku kurczaka zdecydowała się na potrawkę 

z tuńczyka, potem miały być naleśniki, jako danie 

szczególnie podkreślające uroczysty charakter kolacji. 

Nawet to proste menu okazało się w przygotowaniu 

szalenie skomplikowane i Popy zdołała ubrudzić 

wszystkie garnki, jakie tylko znajdowały się w kuchni. 

Wyglądała jakby przeszedł po niej tajfun. Pełno było 

brudnych naczyń, tu i tam walały się obierki od 

jarzyn i rozsypana mąka. 

Poppy zdawała się nie zauważać tego bałaganu. 

Wesoło podśpiewywała urywki filmowych przebojów, 

przerywając tylko od czasu do czasu, żeby się zbesztać 

za przejaw własnego gapiostwa, gdy zapomniała 

o jakimś ważnym składniku potrawy lub stłukła 

kolejny talerz. Właśnie przesiewała mąkę, żeby usunąć 

z niej małe żuczki, gdy drzwi się otworzyły i do 

kuchni wkroczył Keir. 

- Wciąż usiłuję przeczytać sprawozdanie na temat 

analizy gleby - powiedział z naciskiem - ale trudno 

mi się skoncentrować, kiedy za ścianą bez przerwy 

wyje Julie Andrews. Jedna strona zajęła mi godzinę! 

Zamknij się lub przynajmniej nie fałszuj! 

- Nie zdawałam sobie sprawy, że mnie słyszysz 

- usprawiedliwiła się. - Drzwi przecież były zamknięte. 

- Drzwi to za mało, żeby wyłączyć się z obiegu, 

Penelopo. - Rozejrzał się po kuchni i westchnął 

ciężko. - Zawsze uważałem, że gotowanie to spokojne 

i ciche zajęcie, ale widzę, że się myliłem. Aż trudno 

uwierzyć, że ktoś może tak hałasować i tak nabałaga-

nić, przygotowując zwyczajny posiłek. O mało nie 

ogłuchłem od tego trzaskania garnkami i odgłosów 

tłuczonej porcelany. Czy zostało coś w jednym 

kawałku? 

- Upuściłam jedynie kilka talerzy. 

background image

- Naprawdę? Wyraźnie słyszałem więcej odgłosów 

tłuczenia. 

- No, był jeszcze ten kubek z pękniętym uchem 

- przyznała beztrosko - ale nie powinieneś go żałować. 

A poza tym zupełnie nie rozumiem, dlaczego używasz 

porcelany. Plastykowe naczynia są o wiele praktycz-

niejsze. 

- Gdybym wiedział, że z ciebie taka niezdara, 

kupiłbym tego cały wagon - odparł zgryźliwie, lecz 

Poppy tylko się uśmiechnęła. 

- Obiecuję, że jak skończę wszystko sprzątnę. Nie 

będzie śladu, że tu byłam! 

Przyjrzał jej się - była taka zaniedbana, w jego 

wypłowiałych spodniach z obciętymi nogawkami 

i starej koszuli, ale oczy błyszczały jej, jak zawsze. 

- Wątpię, Poppy. Bardzo w to wątpię. - Ton, 

jakim to powiedział, był przygnębiający, ale w spoj­

rzeniu Keira Poppy dostrzegła dziwne światełko, które 

sprawiło, że jej serce znów zaczęło bić w niekont­

rolowany sposób. 

Wyciągnął rękę i starł jej z nosa i policzka trochę 

mąki. 

- Strasznie się ubrudziłaś - powiedział tylko, ale 

jego dotyk był nadspodziewanie czuły. 

Cicho zamknął za sobą drzwi. Poppy stała bez 

ruchu, gapiła się na nie, z całej siły próbowała 

zapanować nad oszalałymi uderzeniami serca. Twarz 

ją paliła, więc dotknęła policzka, jak gdyby chciała 

go ochłodzić i poczuła ogarniające ją poczucie szczęścia, 

któremu nie potrafiła się oprzeć. 

- Och, Poppy - mruknęła sama do siebie, niezdolna 

pokonać idiotycznego uśmiechu. - Jeśli to tak wygląda, 

to jesteś w kłopotach. 

Generator nawalił w samym środku kolacji. 

- Nie dotykałam go - powiedziała szybko. 

background image

Keir uśmiechnął się przelotnym i zbijającym z tropu 

uśmiechem. 

- Tym razem ci wierzę. Psuje się regularnie. 

- Odsunął krzesło i po omacku sięgnął po latarkę. 

- Pójdę zobaczyć, co mu się tym razem stało. 

Zapalił kilka świeczek i zostawił Poppy w na­

strojowym mroku. Za parę minut był z powrotem. 

- Nic z tym nie będę mógł zrobić aż do jutra. 

Niech to szlag! Tak chciałem skończyć to sprawo­

zdanie. Nie ma szans, kiedy komputer nie działa. Na 

szczęście nie potrzebujemy prądu, żeby jeść. Będzie to 

więc posiłek przy świecach. 

- Bardzo romantycznie - odparła lekko i natych­

miast pożałowała tych słów. 

Zapadła niezręczna cisza. 

Ty idiotko, skarciła siebie. Po krótkim spotkaniu 

w kuchni przez cały czas była świadoma bliskiej 

obecności Keira i w końcu poczuła się prawie 

zawstydzona. Niewiele mówiła, co było dziwne, lecz 

on zdawał się tego nie zauważać. Przeciwnie, za­

chowywał się sympatycznie, aż Poppy się odprężyła 

i oboje z przyjemnością rozmawiali. 

No, i musiała to zrujnować. Ta żartobliwa aluzja 

do romantycznego nastroju jakby zawisła między 

nimi, wzmocniona intymnym nastrojem, jaki tworzyło 

Światło świec. Ich oczy spotkały się na moment 

i Poppy szybko odwróciła wzrok, desperacko usiłując 

wymyślić cokolwiek, żeby tylko przerwać tę ciszę. 

Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Tego raczej 

nie mogła powiedzieć. 

Zaryzykowała szybkie spojrzenie. Twarz miał 

w cieniu, jakby oddaloną. Odsunęła talerz. Apetyt się 

ulotnił. 

Keir odezwał się pierwszy. 

- Dobrze gotujesz. - Robił wrażenie zdziwionego, 

prawie tak samo jak Poppy, gdy usłyszała ten 

background image

komplement. - Nie byłem pewien, co może się 

wyłonić z tego całego bałaganu, ale smakowało 

wspaniale. 

Poppy bawiła się kieliszkiem. Umiejętność robienia 

naleśników to pestka w porównaniu z obezwładniającą 

kompetencją Astrid, ale zawsze to lepsze niż nic. 

- Nic nie umiem, ale robię to dobrze - usiłowała 

zażartować, lecz w jej głosie zabrzmiała nuta goryczy 

i Keir spojrzał na nią z naganą. 

- Umiesz o wiele więcej! 

- Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy poza, 

oczywiście, fotografowaniem. 

- Potrafisz rozśmieszyć ludzi. 

- To na ogół pakuje mnie w kłopoty. - Westchnęła. 

- Przypuszczam, że Astrid opowiedziała ci, co działo 

się na targowisku. 

- Owszem, coś wspominała. Spotkałem ją przelotnie, 

gdy wyjeżdżała załatwiać dostawy. - Zawahał się. 

- To musiało być niezłe przedstawienie. 

- Założę się, że o mało nie wyszła ze skóry, żeby 

ci opowiedzieć, jak to znów skompromitowałam wasz 

projekt. Pouczała mnie publicznie, jakbym była 

niegrzeczną uczennicą. 

- Może ona tak właśnie o tobie myśli? - Keir 

uśmiechnął się lekko. 

- A czy ty też tak o mnie myślisz? 

To nagłe pytanie zawisło między nimi w głuchej 

ciszy. Poppy nie miała zamiaru tego tak powiedzieć. 

Nie potrafiła spojrzeć Keirowi w oczy, więc w udanym 

skupieniu obserwowała mola, krążącego wokół świecy. 

W końcu odpędziła go delikatnie od płomienia. 

- Nie - odpowiedział w końcu. - Szkoda, że nie. 

Powietrze było gorące i gęste. Aha, klimatyzator 

też nie działa z powodu generatora, pomyślała bez 

związku. Zdawało się, że owady na zewnątrz hałasują 

głośniej niż zwykle, jakby w proteście przeciwko tej 

background image

niewielkiej enklawie spokoju, oświetlonej płomykami 

świec. 

Przyglądał się jej i Poppy poczuła się zagubiona 

w tej ciemności i ciszy, świadoma jedynie mężczyzny, 

który siedział naprzeciwko. Jego obecność była 

prawdziwa i namacalna. W tej chwili liczyła się tylko 

jego twarz, jego ręce, jego szczupłe, silne ciało. 

Jak zahipnotyzowana patrzyła na jego usta, prze­

ślizgnęła się wzrokiem po linii podbródka i znów 

spojrzała na pełne wargi, nie mogąc już oderwać od 

nich oczu. Wspomnienie o tamtym pocałunku, który 

nią tak wstrząsnął, stało się nagle takie żywe, że 

prawie poczuła dotyk jego warg. Przypomniała sobie, 

jak gorąco zareagowało wtedy jej ciało. 

Musi coś powiedzieć, coś zrobić, żeby przerwać tę 

ciszę. 

- Zaparzę kawę. - Zerwała się gwałtownie z krzesła, 

przerażona, że nim zdoła dotrzeć do kuchni, pogrąży 

się cała w fali pożądania, które nią nagle owładnęło. 

Ręce jej się trzęsły, gdy napełniała czajnik i stawiała 

go na gazowym palniku. Czekając, aż woda się 

zagotuje, wyszła na werandę z tyłu domu. Nocne 

powietrze było gorące, równie gorące, jak krew 

pulsująca silnie w jej żyłach, lecz Poppy splotła 

ramiona, jak gdyby poczuła zimno. Jak zdoła prze­

brnąć przez ten wieczór, nie dotykając Keira? 

Odetchnęła głęboko kilka razy, wróciła do środka 

i wniosła kawę. Była dumna ze swoich spokojnych 

już rąk i opanowanego uśmiechu. Keir zdmuchnął 

świece i włączył pękatą, gazową lampę, która syczała 

teraz cicho, dając białe, nierealne światło. 

- Niestety, nie nadaje się do czytania - stwierdził. 

- Może weźmiemy literową układankę i zagramy dla 

zabicia czasu? 

Głos miał chłodny i rzeczowy. Poppy uchwyciła się 

pomysłu z grą, byle tylko zająć czymś głowę, ale nie 

background image

bardzo jej się to udało. Rozłożyli planszę na niskim, 

bambusowym stoliku i usiedli blisko, uważając, żeby 

się nie dotknąć. Poppy zsunęła się z krzesła na 

podłogę, długie nogi podwinęła pod siebie i pochyliła 

głowę nad elementami układanki. Keir siedział z ło­

kciami na kolanach i brodą opartą na dłoniach. 

Pochylił się nieco do przodu, tak że Poppy była 

rozpaczliwie świadoma bliskości jego kolan tuż 

obok siebie. 

Zupełnie nie mogła się skoncentrować. Patrzyła na 

litery, z których miała coś ułożyć i do głowy przy­

chodziły jej wyłącznie słowa takie, jak „pocałunek, 

dotyk, pieszczota". Myśli dryfowały wciąż wokół 

Keira i tego, jak bardzo pragnęła, by ją dotknął. 

Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym 

tempie. Jej palce ociężałym ruchem przesuwały po 

planszy litery, Keir w zamyśleniu pocierał dłonią 

policzek, nawet nocna wrzawa owadów jakby przycich­

ła. Pozostało tylko głośne i nierówne bicie jej serca. 

Chyba Keir tego nie słyszy? 

Grali w ciszy, w której powoli zaczynało się 

wyczuwać nieznacznie rosnące napięcie. Poppy nie 

odrywała wzroku od gry. Wiedziała, że będzie zgu­

biona, jeśli spojrzy na Keira. 

Nic z tego nie wychodziło. Nie była w stanie 

wymyślić następnego wyrazu. Keir poruszył się 

niecierpliwie, więc odruchowo ułożyła słowo „poca­

łować", a potem szybko poszukała kolejnych liter. 

- Punkty dla mnie - stwierdziła, ale z zaciśniętego 

gardła wydobył się tylko szept. 

Napięcie stawało się nie do wytrzymania. Słyszała 

szelest przesuwanej układanki, gdy Keir z rozmysłem 

dodawał kolejne litery. Słowo, które ułożył brzmiało, 

„ciebie". 

- Mam to zrobić? - spytał cicho. 

Powoli, bardzo powoli uniosła głowę. Nagły błysk 

background image

lampy oświetlił na moment gładką linię jej szyi i Keir 

nie mógł oderwać od niej oczu. Włosy, które uparcie 

zasłaniały jej twarz, odsunęła niecierpliwie za uszy, 

a wielkie oczy lśniły w cieniu, gdy patrzyła teraz na 

niego. 

Delikatnie przesunął palcem po jej policzku. Była 

to lekka, zwodnicza pieszczota, która wystarczyła, 

żeby rozpalić tlący się dotychczas płomyczek w praw­

dziwe pożądanie. Ujął w dłonie jej twarz, a ona bez 

oporu dała się przyciągnąć bliżej. 

- Czy mam to zrobić? - powtórzył. Jego głęboki 

i niski głos przypominał raczej sugestywny szept. 

- Masz... niby co zrobić? - Czuła się zupełnie 

rozkojarzona. To spojrzenie hipnotyzowało, oczy miał 

pełne ciepła, którego nigdy przedtem w nich nie 

widziała, i czuła się odurzona przypływem nagłego 

podniecenia. 

- Czy mam cię pocałować? - Trzymał jej twarz 

w dłoniach, delikatnie pieszcząc palcami skórę u nasady 

włosów. 

Odruchowo, żeby zachować równowagę, Poppy 

oparła ręce na jego udach, klęcząc teraz między nimi. 

Czuła pod palcami napięte mięśnie, a dłonie, którymi 

ją dotykał, były ciepłe i silne. Pragnęła go całą sobą. 

- Tak - westchnęła bardziej niż powiedziała. 

- Tak - ale niby co? - Z uśmiechem pochylił 

głowę. Celowo drażnił tym pytaniem. Przesuwał 

kciukiem po twarzy Poppy, a drugą rękę wsunął we 

włosy i odnalazł miękkie, wrażliwe zagłębienie tuż 

poniżej ucha. 

Poczuła na skórze jego uśmiech, kiedy ją tam 

pocałował i zadrżała w oczekiwaniu tego, co miało 

nastąpić. 

- Proszę, tak! - wyszeptała, zaciskając palce na 

jego nogach. - Proszę, pocałuj mnie! 

Podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć jej w oczy 

background image

i uśmiechnął się czule. I w końcu, po tej długiej 

chwili, kiedy tak na nią patrzył, ich usta się spotkały. 

Jego wargi były ciepłe, zaborcze, skłaniały do po­

słuszeństwa i z łatwością poddała się oszałamiającej 

radości, jaką dawał ich smak i dotyk. Całowała go 

z poczuciem rosnącego pożądania, którego nie musiała 

już tłumić, a jego siła oplotła ich i sprawiała, że czuli 

wzrastającą potrzebę ostatecznego zbliżenia. 

Dysząc, próbowali złapać oddech, gdy Keir przyciąg­

nął ją bliżej i posadził sobie na kolanach. Objął ją, 

ręce zachłannie pieściły jej ciało i Poppy westchnęła 

gwałtownie od niewypowiedzianej przyjemności. 

- Och, Poppy! - Ukrył twarz w zagłębieniu szyi, 

i wdychał jej zapach. - Jesteś taka miękka i ciepła. 

Nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o tobie... 

Jego wargi zostawiały gorący ślad, przesuwając się 

powoli znów w stronę jej ust. - Wiedziałem, że 

będziesz kłopotem, od pierwszej chwili, gdy cię 

ujrzałem! 

- Tak mi przykro... - Nie bardzo wiedziała, co 

mówi. Gorączkowo okrywała pocałunkami jego włosy, 

ucho i skroń, a sama odchyliła głowę do tyłu, poddając 

się gwałtownym pieszczotom. 

Fala namiętności splatała ich coraz bardziej, a każde 

dotknięcie powodowało nowy dreszcz niezwykłej 

rozkoszy. W końcu wziął ją w ramiona i zaniósł do 

łóżka. 

Niezręcznie rozpinała guziki jego koszuli, podczas 

gdy on już zrzucił z niej ubnranie. Palcami gorączkowo 

przesuwał po jej skórze, odkrywając z radością coraz 

to nowe, podniecające obszary. Poppy instynktownie 

poddała się temu zmysłowemu dotykowi, ciało jej 

reagowało namiętnie na każdą pieszczotę. Płonęła 

z rozkoszy szepcząc jego imię, obejmując go i głaszcząc 

twarde, umięśnione plecy. 

- Myślałem o tym bez przerwy, od kiedy tu jesteś 

background image

- mruczał w jej włosy. Jego dłonie ześlizgnęły się 

teraz niżej, ich dotyk stał się bardziej zdecydowany 

i nalegający, a usta podążyły tym śladem, przywierając 

do sekretnych zagłębień i wypukłości jej ciała. Poppy 

czuła, że cały drży z niepohamowanego podniecenia. 

- Hej, Keir! - Głos Astrid niespodziewanie i gwał­

townie wtargnął w upojną ciszę. 

Podziałało, jak gdyby ktoś wylał na nich kubeł 

zimnej wody. Przez nieskończenie długą chwilę Keir 

leżał bez ruchu, z ręką na piersi Poppy i ustami 

przyciśniętymi do zagłębienia jej szyi. Potem uwolnił 

ją z objęć i wstał. W ciemności nie sposób było 

wyczytać czegokolwiek z jego twarzy. Kiedy wsuwał 

koszulę w spodnie musnął przelotnie jej włosy. 

- Zostań tutaj - wyszeptał. 

- A tu się schowałeś! - Ton Astrid zabrzmiał 

ostro, gdy Keir ukazał się w drzwiach. - Przez chwilę 

sądziłam, że zapomniałeś! 

- Zapomniałem? 

- Obiecaliśmy, że spotkamy się dzisiaj z komen­

dantem policji, nie pamiętasz? Wspominałam ci rano 

0 tym. Przyjechał do niego asystent gubernatora 

i zgodziłeś się, że należy koniecznie z nim porozmawiać, 

zanim wyjedzie. Jak mogłeś o tym zapomnieć? 

- Miałem co innego na głowie - odpowiedział 

powoli. 

- Pewnie tę okropną dziewczynę! To jasne, że 

potrafi zawracać głowę! - W jej głosie pobrzmiewała 

nuta podejrzliwości. - Ale, ale - gdzie ona teraz jest? 

1 dlaczego tu jest tak ciemno? 

- Generator znów nawalił. A co do Poppy... jest 

w łóżku. 

- W łóżku? Coś takiego! O tej porze? Jest dopiero 

pół do dziewiątej! Ale z niej jest patentowany leń! 

Poppy słyszała stokot jej obcasów po podłodze. 

- Wydaje się, że jest później, kiedy nie ma światła. 

background image

- Keir zawahał się. - Sam też miałem zamiar się 

położyć. 

- To szczęście, że wpadłam, nie sądzisz? 

Poppy zwinęła się w kłębek i zacisnęła pięści, 

słysząc ten zadowolony z siebie głos. „Szczęście"! 

Ciało jej wciąż pulsowało od nie spełnionych pragnień, 

a oddech był ciężki i nierówny. 

- Oczywiście, masz zamiar iść, prawda, Keir? 

- spytała Astrid, gdy cisza jej zdaniem trwała zbyt 

długo. - Sam mówiłeś, że ten człowiek to „ucho" 

gubernatora i że powinniśmy z nim porozmawiać, 

aby się upewnić, czy w ostatniej chwili nie zmienią 

decyzji. 

- Tak, rzeczywiście - przyznał ciężko. - Faktycznie 

powinienem z nim pogadać. - Zamilkł na chwilę. 

- Tylko się przebiorę. 

Słyszała, jak krzątał się w sąsiednim pokoju, 

zmieniając koszulę. Wciąż leżała zwinięta i wyobrażała 

sobie, jak Astrid, zadowolona z siebie, niecierpliwie 

bębni nieskazitelnymi paznokciami o balustradę 

werandy. 

Keir wszedł do pokoju, zamykając za sobą cicho 

drzwi. Poppy patrzyła w ścianę - nie potrafiłaby teraz 

na niego spojrzeć. 

- Rozumiem - powiedziała beznamiętnie. - Sły­

szałam. 

- Przepraszam cię - głos miał bez wyrazu - ale 

projekt... 

- Wiem. Jest ważniejszy. - Wiedziała, że to brzmi 

opryskliwie, ale czuła się zraniona i nieszczęśliwa. 

Była w stanie myśleć tylko o tym, że Keir wolał iść 

z Astrid, niż zostać z nią. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Jeszcze długo po ich wyjściu leżała nieruchomo. 

Była pewna, że Keir pożądał jej równie mocno, jak 

ona jego. Całował ją przecież tak, jakby ją kochał. 

Lecz gdyby ją kochał, to z pewnością nie zostawiłby 

jej. A to właśnie uczynił. Myślała o jego pocałunkach, 

słodkich, intymnych pieszczotach i przypływie roz­

koszy. 

Odwróciła się na brzuch i długo waliła pięściami 

w poduszkę. Niemożliwe, żeby Keir traktował to 

jako rozrywkę na długi, ciągnący się wieczór. To nie 

w jego stylu. Załatwi teraz sprawy, które miał w planie 

i wróci z przeprosinami tak szybko, jak będzie to 

możliwe. Przymknęła o czy i wyobraźnia podsunęła 

jej obraz Keira - ciche skrzypnięcie drzwi, odgłos 

kroków zbliżających się w stronę łóżka. Ona odwróci 

się wtedy, wyciągnie ramiona, żeby znów przytulić go 

do siebie. Ta myśl ją ogrzała i Poppy uśmiechnęła się 

na wspomnienie jego bliskości. 

Ale Keir nie wracał. 

Czekała, aż w końcu dotarło do niej, że nie przyjdzie. 

Świadomość tego pozbawiła ją całego wewnętrznego 

ciepła. Poczuła się teraz nagle zimna i pusta. Wiedział, 

przecież, że ona tu czeka kochająca i rozbudzona, 

a jednak wolał być z Astrid, z nią dzielić ciemne, 

upalne chwile tropikalnej nocy. Może właśnie zwierza 

się tamtej, że przyszła w samą porę, aby uchronić go 

przed największym głupstwem, jakie mógł popełnić? 

Czy może oboje zastanawiają się, co zrobić z tym 

kłopotliwym fantem, jakim jest narzucająca się, zbyt 

background image

wylewna Poppy, która błagała, żeby się z nią kochał? 

A może po prostu całkiem o niej zapomniał, gdy 

tylko Astrid kiwnęła palcem? 

Wszystkie te myśli przelatywały przez głowę i Poppy 

leżała z poczuciem rosnącego osamotnienia. Nie 

spełnione nadzieje przyniosły gniew, ten zaś sprowadził 

gorycz upokorzenia. Nie było ważne, co robi Keir. 

Liczyło się tylko to, że z całą pewnością nie ma 

ochoty już więcej się z nią kochać. 

Nasłuchiwała, starając się pochwycić jakiś dźwięk 

świadczący o tym, że Keir jednak wrócił, ale słychać 

było tylko niczym nie zakłócone nocne odgłosy dżungli. 

W końcu pokonały ją własne łzy i Poppy, wciąż 

płacząc, zasnęła. 

Siedziała na pniu powalonego drzewa i przyglądała 

się długiej kolumnie mrówek kroczących w poprzek 

ścieżki. Nigdy w życiu nie widziała ich aż tylu naraz! 

Maszerowały w porządnym szyku, w poczuciu wy­

znaczonego celu. 

Pochyliła się, zaciekawiona niezmąconym spokojem 

ich marszu. Gdyby życie było równie proste, pomyślała. 

Mrówki nie przeżywają zawodów miłosnych, żadnych 

tęsknot, zazdrości, upokarzających łez i bezsennych 

nocy. 

Szkoda, że nić jest mrówką. 

Spotkała dziś rano Keira i było to dla niej dosyć 

krępujące. Bała się, że nie zdoła ukryć, jak bardzo 

czuje się zraniona, więc przybrała maskę chłodnej 

obojętności. Keir spojrzał na nią tylko raz i stał się 

szorstki, jak zwykle. Żadne z nich nie napomknęło 

ani słowem o wczorajszym wieczorze, chociaż wspo­

mnienie było palące. 

- Będę cały dzień pracował z Astrid nad sprawo­

zdaniem - odezwał się bez żadnych wstępów. - Nie 

stać nas na marnowanie czasu. 

background image

Marnowanie czasu? Czy tym właśnie był dla niego 

ten wieczór? 

- Świetnie - odpowiedziała. - Pomyślałam, że 

przejdę się w stronę wioski, którą poprzednio mijaliś­

my. Może zrobię jakieś dobre zdjęcie. 

- Doskonale. 

- Tak. 

Nie patrzyli na siebie. 

Niebawem zjawiła się Astrid i Poppy wyszła, nie 

mogąc znieść widoku ich razem. Kilka pierwszych 

mil przeszła cała roztrzęsiona, dopóki stopniowo 

budząca się w niej duma nie sprawiła, że uniosła 

głowę. To nie była tylko jej wina! Keir nie powinien 

się z nią kochać, a potem jej ignorować! W końcu, to 

on pierwszy ją pocałował, a ona nie rzuciła się 

przecież na niego! 

Szła teraz całkiem szybko. Łatwiej jest być złym, 

niż zranionym. Miała już dość traktowania, jakby 

była tylko kłopotem. Dość proteksjonalnego za­

chowania Astrid, dość pouczania na temat tego 

nędznego projektu. Na szczęście, za kilka dni wreszcie 

stąd wyjedzie, wróci do domu, nigdy więcej ich już 

nie zobaczy i będzie z tego zadowolona! 

Kłamczucha, odpowiedziało serce. 

Ścieżka rozwidlała się teraz, więc skręciła na 

lewo w tę, która prowadziła do dżungli. Łatwo 

było poruszać się szlakiem łączącym poszczególne 

wioski, więc nie obawiała się, że zabłądzi. Dróżka 

była dobrze wydeptana, czasem rozszerzała się w leśne 

przecinki, gdzie znajdowało się poletko ziemniaków 

lub parę bananowców. 

W lesie panował niezmącony spokój i Poppy z wolna 

zatraciła poczucie czasu. Zewsząd otaczała ją splątana 

roślinność, a powietrze było gorące i nieruchome. 

Wyglądało to jak spacer po gigantycznej oranżerii, 

pomijając fakt, że rośliny nie wyrastały tu z rzędów 

background image

strannie poustawianych donic. Wszystko krzewiło się 

bujnie - palmy, paprocie, kępy wielkich jak dom 

bambusów. Od czasu do czasu minął ją myśliwy 

z upolowaną małpą, przerzuconą przez ramię, lub 

miejscowy rolnik wracający z pola z maczetą w dłoni, 

dzieci biegnące zakurzoną ścieżką. Wymieniała ze 

wszystkimi wesołe pozdrowienia, ale przez większą 

część drogi maszerowała samotnie, w soczystej, zielonej 

ciszy. 

Gdy dotarła do powalonego drzewa, było jej gorąco 

i chciało się pić. Usiadła więc na pniu, przypominając 

sobie dzień, kiedy była tu z Keirem. Zaszokowana, 

zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskni. Usłużna 

wyobraźnia podsunęła jego obraz i Poppy niemal 

oczekiwała, że pojawi się tuż obok niej. Mogłaby 

z łatwością opisać sposób, w jaki podnosił głowę, by 

zidentyfikować odgłosy dżungli, sposób, w jaki się 

schylał, by zawiązać sznurowadło i to, jak na nią 

patrzył z tym wkradającym się, na wpół zirytowanym 

uśmiechem. 

Serce z tęsknoty zakłuło boleśnie, że niemal jęknęła. 

Uparcie usiłowała nie myśleć o wczorajszym wieczorze, 

lecz teraz ogarnął ją przypływ słodkogorzkich wspo­

mnień. Była to słodycz wspólnej rozkoszy i gorycz 

świadomości, że tylko ona tej rozkoszy pragnęła. On 

jej nie potrzebował. 

Poruszyła się niespokojnie, jak gdyby znów poczuła 

dotyk jego rąk i muśnięcie warg. Musi spróbować 

wyrzucić to z pamięci, właśnie tak, jak zrobił to Keir. 

Rozejrzała się wokół, rozpaczliwie usiłując oderwać 

od tego myśli. Wtedy właśnie dostrzegła kolumnę 

mrówek. Z trudem próbowały wlec liść, dużo większy 

od nich samych. Machinalnie sięgnęła po aparat - to 

ich skupienie i grupowy wysiłek były wspaniałym 

tematem na zdjęcie dla Thorpe Halliwell. 

Zmieniała obiektywy, próbując dobrze nastawić 

background image

ostrość, ale z miejsca, gdzie siedziała, wszystko 

wychodziło pod złym kątem. Niechętnie położyła się 

więc na brzuchu, usiłując zachować bezpieczną 

odległość. Słyszała, że potrafią nieźle ugryźć. Na 

szczęście dysponowała dobrym teleobiektywem, a mró­

wki niewzruszenie maszerowały dalej, zupełnie nie­

świadome faktu, że są uwieczniane dla potomnych. 

Zaabsorbowana pracą, nie zauważyła, że ktoś się 

zbliża, dopóki jakiś głos nie odezwał się nad nią 

z pewnym rozbawieniem. 

- No proszę, przecież to Poppy! Cześć! 

Zdumiona spojrzała w górę i podniosła się. Był to 

Ryan Saunders. 

- Ee... cześć. - Patrzyła na niego podejrzliwie. 

Wszyscy zaangażowani w projekt przedstawiali go 

jako wcielenie zła, szatańskiego krętacza, który sam 

jeden byłby w stanie zniszczyć całe tropikalne lasy. 

Ale tutaj, w migotliwym świetle dżungli, wyglądał 

najzupełniej normalnie. 

- Do tej pory pewnie już słyszałaś, że ze mnie 

prawdziwy łobuz - powiedział, jakby czytał w jej 

myślach. Chłopięcy wdzięk Ryana znów był w użyciu. 

Spojrzała niepewnie, więc roześmiał się lekko. 

- Nie przejmuj się, wiem, co Keir Traherne o mnie 

sądzi. Zawsze mówi dokładnie to, co myśli, prawda? 

Pomyślała o wczorajszym wieczorze. 

- Och, sama nie wiem - mruknęła bardziej do 

siebie. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby 

naprawdę wiedziała, co czuje Keir. 

Ryan jakby nie zauważył, że się odezwała. 

- Właśnie dlatego nie wpadłem, żeby się z tobą od 

razu zobaczyć. Keir dałby mi -jak zwykle - kopniaka, 

zanim zdążyłbym coś wyjaśnić. To wszystko byłoby 

dla ciebie nieprzyjemne i nie chciałem sprawiać ci 

kłopotu. Powiedziałaś mu, że się znamy? 

- Nie - odpowiedziała z wolna. - Nie powiedziałam. 

background image

- Coś w zachowaniu Ryana sprawiało, że czuła się 

niezręcznie, zupełnie jakby razem spiskowali. Nie 

wspominała o Ryanie, bo jakoś nigdy nie nadarzyła 

się ku temu okazja, a potem o nim po prostu 

zapomniała. 

- To dobrze. - Wepchnął ręce w kieszenie i patrzył 

na nią. Była cała umazana, ale wyglądała dziwnie 

pociągająco, z potarganymi włosami i wielkimi, 

nieszczęśliwymi oczami. - Miałem nadzieję, że uda mi 

się jakoś wpaść na ciebie, gdy będziesz sama - kon­

tynuował z wypracowanym uśmiechem. 

- Dlaczego? 

- A dlaczego każdy mężczyzna chciałby wpaść na 

taką ładną dziewczynę, jak ty? - zareplikował, ale 

widząc jej spojrzenie przerwał i wzruszył ramionami. 

- No dobrze, przyznaję się. Chciałbym mieć szansę 

przedstawić Keirowi mój punkt widzenia i pomyślałem, 

że będziesz łącznikiem z obozem wroga. Utknęliśmy 

wszyscy w martwym punkcie. To oczywiste, choć 

Keir nie chce się z tym pogodzić. Muszę z nim 

porozmawiać, zorientować się, czy nie moglibyśmy 

pójść na jakiś kompromis, ale on w ogóle nie chce 

mnie słuchać. 

- Mnie też - powiedziała z odcieniem goryczy 

w głosie. Odwróciła się i wkładała obiektywy do 

futerału. 

- Ale słyszałem, że zostałaś tu przysłana przez 

jednego z głównych sponsorów. Keir nie może cię 

wyrzucić za to, że masz inne zdanie. 

- Możliwe, że moje zdanie jest takie samo jak jego. 

- Nie wierzę. Nie jesteś taka ograniczona - odparł, 

wytrzymując niewinnie jej spojrzenie. 

- Co masz na myśli? 

- Dostatecznie dobrze orientujesz się, o co tu 

chodzi. Ale jak możesz mieć własne zdanie, skoro nie 

znasz drugiej strony medalu? - Podniósł rękę, gdy 

background image

usiłowała się odezwać. - Wiem, wiem, Keir Traherne 

wszystko ci powiedział, ale mówiąc najoględniej, on 

nie jest obiektywny. Tak naprawdę wcale nie zna 

naszych propozycji. Wydaje mi się, że jesteś bardziej 

rozgarnięta niż wielki doktor Traherne i nie pozwolisz, 

żeby decydowali za ciebie on i ta jego lodowata 

przyjaciółka. Poppy usłyszała tylko ostatni fragment 

jego przemowy. 

- Jego przyjaciółka? - powtórzyła tępo. 

- No wiesz, ta lodowato wyglądająca kobieta... 

Anna? 

- Astrid. - Głos miała napięty. 

- O właśnie, Astrid. Ciągle patrzy na wszystkich 

z góry. Zawsze sądziłem, że ona i Keir Traherne 

świetnie do siebie pasują. Lodówka jest zbędna, gdy 

któreś z nich jest w pobliżu. 

Poppy skoncentrowała się na pakowaniu aparatu 

do małego plecaka. Nie sądziła, że prawda może aż 

tak zaboleć. Podejrzewała, że sprawy właśnie tak się 

mają, ale miała nadzieję, że Astrid jest dla Keira 

tylko koleżanką i nic ich nie łączy. Teraz było jasne, 

że się oszukiwała i świadomość tego podziałała jak 

policzek. Ryan jest w Adouba nie od wczoraj i nie ma 

żadnych powodów, by kłamać. A więc związek Keira 

z Astrid jest powszechnie znany. 

Dlaczego sama tego nie zauważyła? Astrid miała 

wszystko, czego Keir mógłby pragnąć. Była piękna, 

inteligentna, pracowita - prawdziwe atuty. Nie 

stwarzała problemów jak ona, Poppy. Ostatniego 

wieczora trochę go poniosło i niemal został przyłapany 

in flagranti

 przez swoją dziewczynę. Nic dziwnego, że 

dziś rano był taki zakłopotany! Zaciągnęła ze złością 

ostatni pasek plecaka. 

- Słuchaj, Poppy - mówił Ryan przekonującym 

tonem. - Dlaczego nie miałabyś pójść teraz ze mną 

do Mokake? To jedna z wiosek zaangażowanych 

background image

w mój plan budowlany. Mogłabyś się przekonać, 

o co nam chodzi. Sama zorientujesz się, a może 

i uznasz, że nie jestem taki, jak mnie malują. Z chęcią 

zaryzykuję, byle byś sobie tylko wyrobiła własny 

pogląd. 

Wahała się. Niezupełnie wierzyła Ryanowi Saun-

dersowi, ale nie chciała wracać do Keira i Astrid. 

Będzie tylko zawadzać. Siedzą tam na pewno głowa 

przy głowie, pochyleni nad tym cennym sprawo­

zdaniem... Czy może raczej skorzystali z okazji, że są 

sami, żeby się kochać? Zacisnęła pięści i natychmiast 

podjęła decyzję. 

- Dobrze, pójdę z tobą. 

W drodze do wioski Ryan mówił bez przerwy 

gładkp i jakby nieszczerze. Nie robi najlepszego 

wrażenia, w porównaniu ze spokojem i pewnością 

siebie Keira, pomyślała. Keir czuł się w lesie jak 

u siebie w domu, czego nie można powiedzieć o Ryanie. 

Niby miał odpowiednie ubranie i ekwipunek, ale 

wszystko było jakby ciut za nowe. 

Plótł o miastach, robieniu pieniędzy i strajkach 

metra. Szedł leśną ścieżką, jakby to był peron na 

stacji Waterloo i nie patrzył na nic dokoła. 

Poppy czuła niemal fizyczny ból z tęsknoty za 

Keirem. Gdyby nie myśl o Keirze i Astrid razem, to 

chybaby zawróciła. Nie powinna iść z Ryanem... 

Choć właściwie nie było w tym nic złego. Może on 

ma trochę racji? Dobrze wiedziała, że Keir potrafi 

być nietolerancyjny. A jeśli kompromis jest możliwy? 

Mogła nawet zrobić Keirowi przysługę, gdyby dowie­

działa się, jak ta sytuacja naprawdę wygląda. 

Keir wcale nie potrzebuje twoich przysług, przypom­

niała sobie ponuro i podreptała za Ryanem. 

W Mokake ścieżka rozszerzyła się w zakurzony 

placyk pośrodku skupiska drewnianych, pozbawionych 

okien chat. Wioska wyglądała na opuszczoną, tylko 

background image

parę kur dziobało apatycznie tu i tam, a pies rozłożył 

się leniwie w cieniu drzewa. Po kojącym mroku 

dżungli tutaj dawał się we znaki żar lejący z nieba, 

który działał obezwładniająco. Poppy od razu poczuła 

się oklapnięta i zmęczona. 

Ryan skierował się do jednej z chat. Na jego okrzyk 

z ciemnego wnętrza wyłonił się młody mężczyzna. 

- To jest Emanuel. Będzie tłumaczył w czasie 

spotkania z wodzem - wyjaśnił Ryan. 

Emanuel uniósł dłoń w lakonicznym pozdrowieniu 

i zaprowadził ich do największej chaty. Był to 

niewątpliwie dom wodza i Poppy zawahała się 

wchodząc do środka. 

Wyglądało na to, że ludzie wylegli nie wiadomo 

skąd i w chacie zebrała się przynajmniej połowa 

mieszkańców wioski. Zrobiło się ciasno, nie do 

wytrzymania. Ktoś podsunął jej stołek, żeby usiadła, 

a Ryan zaczął swoją, niewątpliwie dobrze przygoto­

waną mowę. 

Obserwowała go beznamiętnie, gdy uroczyście 

opowiadał o nowych drogach, nowych miejscach 

pracy i wycięciu „tylko małego kawałeczka" lasów. 

Wszystko to brzmiało z pozoru uczciwie i Poppy 

zastanawiała się, czemu nie wierzy w ani jedno słowo. 

Wódz słuchał z twarzą bez wyrazu, lecz w pewnej 

chwili zauważyła, że zaczął jej się przyglądać zmrużo­

nymi, ciemnymi oczami. Zaczerwieniła się. Pewnie 

wie, że pracuje dla konkurencyjnego projektu i pomyśli, 

że jest nielojalna. Gorzej, może uznać, że przystojny 

Ryan zawrócił jej w głowie. Popatrzyła na wodza 

zmartwionymi, zielonymi oczami. Nagle zapragnęła, 

by zrozumiał, że przywiodła ją tu zraniona duma 

pomieszana z naiwnością. 

Była prawie pewna, że uważne spojrzenie czytało 

w jej myślach, ale wódz tylko się uśmiechnął i odwrócił 

do Emanuela. 

background image

Ryan był z niej ogromnie zadowolony. 

- Wiedziałem, że to świetny pomysł, żebyś tu 

przyszła - stwierdził w czasie drogi powrotnej. - Stary 

wódz udaje głupiego tylko wtedy, gdy ja do niego 

mówię, ale ty całkiem go podbiłaś! Podobają mu się 

ładne dziewczyny! Teraz, gdy zobaczył, że jesteś po 

naszej stronie, może się z nami zgodzić. 

- Co masz na myśli mówiąc „po naszej stronie"? 

- przerwała ostro. 

- Och, tylko tak mi się powiedziało... - Ryan 

spojrzał na Poppy ostrożnie, niepewny, jak poradzić 

sobie z tą nagłą surowością. - Masz rację, nie 

powinienem mówić o stronach - dodał, przybierając 

swój zwykły czarujący ton. - Wszyscy przecież chcemy 

wybrać dla Mokake najlepszy wariant. Cieszę się, że 

tu przyszłaś i wysłuchałaś, co mam do powiedzenia. 

Poppy unikała jego wzroku. Powoli zaczynała mu 

nie wierzyć. 

- No więc, co o tym sądzisz? - naciskał Ryan. 

- Chyba się zgodzisz, że inwestowanie w Mokake nie 

jest wcale takie złe? 

- Nie jest - odparła. - To prawda, że nie mogę się 

spierać, gdy chodzi o tworzenie miejsc pracy i tak 

dalej, ale odniosłam wrażenie, że mieszkańcy wioski 

nie palą się do tego pomysłu. 

- Och, zmienią zdanie, jak zobaczą, że będą coś 

z tego mieć. 

Poppy zacisnęła zęby, słysząc wyraźny cynizm 

w głosie Ryana. Ruszyła więc szybciej do przodu. 

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tacy, jak 

wielki i wszechmocny doktor Traherne, są tak 

podejrzliwi - kontynuował. - Można by pomyśleć, że 

jestem jakimś oszustem! - zaśmiał się bezczelnie. 

- No, popatrz, czy ja wyglądam na oszusta? 

- Nie - odpowiedziała szczerze. - Ale najwięksi 

oszuści nigdy na nich nie wyglądają. Prawda? 

background image

Wolał to uznać za żart i roześmiał się, ale potem 

zapadła cisza. Ryan, który miał nadzieję, że łatwiej 

uda mu się przekonać Poppy do swoich racji, był 

teraz wyraźnie w złym humorze. Poppy nawet tego 

nie zauważyła, zajęta własnymi myślami. Prawie dała 

się złapać na jego wdzięk. Trudno też było zbić 

rzeczowe argumenty - ale ten błysk wyrachowania 

w oczach sprawił, że poczuła wątpliwości. 

Szła ostrożnie czując, że świeżo wygojone stopy 

zaczynają doskwierać. Było później, niż sądziła. Czy 

Keir będzie jej szukał? A może jest zbyt zajęty z Astrid, 

by zauważyć jej nieobecność? Marzyła, żeby go 

zobaczyć, a jednocześnie bała się tego. Wciąż czuła 

wczorajsze pocałunki. Im bardziej starała się o nich 

zapomnieć, tym bardziej wyraziste były wspomnienia. 

Wiedziała, że nie zniesie powrotu do pierwotnej 

obojętności. Nie po tych pieszczotach, które sobie 

ofiarowali. Łatwiej będzie wyjechać, niż słuchać 

sztucznych, zawstydzających przeprosin i wyjaśnień. 

Łatwiej, niż uśmiechać się i zgadzać, że są oboje 

rozsądnymi ludźmi, i udawać, że nic się nie stało. 

Całkiem pochłonięta wyobrażaniem sobie przemowy 

Keira i jej własnych odpowiedzi, nie zauważyła, że 

pada. Gdy dotarli do rozwidlenia dróg poczuła, że 

przemokła do suchej nitki. Rano nie zamierzała iść 

tak daleko, więc nie brała ze sobą niczego od deszczu. 

Za to Ryan wziął, ale było jasne, że nie ma zamiaru 

jej pożyczyć. 

Dlaczego miałby to zrobić, pomyślała stawiając 

kołnierz koszuli. Była to bezsensowna próba zmuszenia 

wody, by nie spływała jej po karku. Na szczęście 

aparat spoczywał bezpieczenie w wodoszczelnym 

futerale. W tych okolicznościach był to jedyny powód 

do radości. 

Dżungla, rano taka łagodna w promieniach roz­

proszonego słońca, stała się teraz ciemna i wroga. 

background image

Poppy potykała się i ślizgała na mokrej ścieżce, 

starając się nie zgubić Ryana, który szedł przed nią 

szybkim krokiem. Przestała się martwić, co na to 

powie Keir. Wszystko, czego pragnęła, to poczuć się 

bezpieczenie i sucho. 

Ryan zatrzymał się nagle tuż za rozwidleniem. 

- Mam tu niedaleko samochód, ale na pewno nie 

chciałabyś, żebym cię odwiózł do Keira. Nie byłoby 

to zbyt taktowne. 

- Myślę, że nie - oparła się o drzewo, usiłując 

złapać oddech. 

- Więc mogę cię tu zostawić? 

- Tak, możesz - zamknęła oczy. 

- Jesteś wspaniałą dziewczyną - powiedział z wyraź­

ną ulgą. - Wobec tego pójdę. Będę z tobą w kontakcie! 

- Odwrócił się i pognał ścieżką, zanim zdążyła mu 

powiedzieć, że nie musi. 

- Świetnie! - mruknęła, patrząc z niesmakiem na 

jego umykające plecy. Z ulgą uniosła głowę, dając 

deszczowi spływać po twarzy. Już i tak nie mogła być 

bardziej mokra, a ostre uderzenia kropli były niemal 

rozweselające. Woda leciała z nieba strumieniami 

i z niesłychanym hałasem uderzała w niezliczone 

tysiące liści, nim ostatecznie wsiąkła w poszycie. 

Poppy, słaba ze zmęczenia i głodu, poddała się 

temu żywiołowi, pozwalając, by deszcz spływał po 

włosach i szyi i radośnie spłukiwał część jej znużenia. 

- Penelopo! 

Nie słyszała rozwścieczonego głosu Keira, dopóki 

on sam nie zatrzymał się tuż obok. Ocknęła się, 

wyrwana ze swojego transu. Nie wiedziała, skąd się 

tu wziął, ale na jego widok jej serce zamarło z radości. 

Był zły, jak nigdy dotąd. Cały przemoczony, tak 

jak i ona, włosy miał posklejane, brwi ściągnięte, 

a oczy płonęły z gniewu. Było w nich jeszcze coś, co 

Poppy uznałaby za ulgę, gdyby przypuszczała, że to 

background image

możliwe. Jego twarz pałała złością, a cała postać 

emanowała taką gwałtownością, że dżungla wokół 

nich zdawała się kurczyć. 

Poppy mrużyła raz po raz oczy, rzęsy miała ciężkie 

od wody, włosy wisiały w mokrych strąkach. Wiedziała, 

że powinna czuć się żałośnie, że Keir jest na nią 

wściekły, ale sam jego widok wystarczył, żeby zrobiło 

jej się lżej na duszy. Keir był tutaj, a ona była bezpieczna. 

Ścierała wodę z policzków i usiłowała powiedzieć 

coś dostojnego, ale nie była w stanie nic takiego 

wymyślić, ani powstrzymać ogarniającej ją radości. 

Uśmiechnęła się tylko. 

Przez chwilę wydawało jej się, że Keir eksploduje. 

- Chyba myślisz, że to jest zabawne, co? Rzeczywiś­

cie, świetny kawał! Ja się zamartwiam przez cały 

dzień, że jesteś nie wiadomo gdzie, a ty spędzasz czas 

z Ryanem Saundersem! Nawet nie próbuj zaprzeczać! 

Astrid zauważyła, jak za tobą poszedł, a teraz sam go 

widziałem, jak pędził ścieżką. Pewnie miałaś zamiar 

udawać, że go nie widziałaś, co? 

- Tak... nie... to znaczy spotkałam go dzisiaj, ale 

zupełnie przypadkiem. - Uśmiech powoli znikał z jej 

twarzy. 

- Czyżby? Co za wygodny wykręt! I pomyśleć, jak 

bardzo chciałaś wybrać się gdzieś sama! 

Musieli oboje podnieść glos, żeby przekrzyczeć 

deszcz. 

- Było jasne, że ty i Astrid chcecie się mnie pozbyć! 

Wcale nie miałam ochoty się narzucać, więc poszłam 

na przechadzkę. Okazało się, że Ryan idzie w tą samą 

stronę, to wszystko. 

- Rozumiem. I naturalnie widzieliście się pierwszy 

raz w życiu? 

Poppy zawahała się. 

- Nie - przyznała w końcu. - Spotkałam go 

w Mbuka, gdy jechaliśmy tutaj. 

background image

- A więc znaliście się przez cały czas! O, Boże, ale 

zrobiłaś ze mnie durnia! Chyba mnie całkiem ogłupiłaś 

tymi wielkimi, niewinnymi oczami! Opowiadałem ci 

o mojej pracy tylko po to, żebyś doniosła Ryanowi 

Saundersowi. Musiałaś się nieźle bawić! 

- Nie, to nie było tak! W Mbuka rozmawialiśmy 

tylko przez kilka minut. W ogóle nie wiedziałam, kim 

jest! 

- Więc dlaczego nic o tym nie powiedziałaś? 

- Nie wiem. - Wzruszyła bezradnie ramionami. 

- Jakoś nigdy się nie składało. Ciągle byłeś z jakiegoś 

powodu na mnie wściekły i bałam się, że jeszcze 

wszystko pogorszę. Zresztą sądziłam, że to bez 

znaczenia. 

Patrzył na nią z niedowierzaniem. 

- Bez znaczenia! Ten facet jest zagrożeniem dla 

całego naszego projektu, a ty mówisz, że to nie ma 

znaczenia? 

- Bo nie ma! - Poczuła przypływ złości. - Ciągle 

tylko słyszę o tym cholernym projekcie! Masz na jego 

punkcie obsesję! Co za różnica, czy spotkałam Ryana. 

Nie powiedziałam ci, bo wiedziałam, że zareagujesz 

tak, jakbym była zdrajczynią, ponieważ rozmawiałam 

z kimś, kto ma inne zdanie niż ty! - W ferworze 

kłótni zapomniała, że Ryan nie zrobił na niej dobrego 

wrażenia. - Ryan Saunders ma prawo do własnych 

opinii - ciągnęła dalej. - Jest przynajmniej na tyle 

tolerancyjny, że próbuje wypracować jakiś kompromis, 

a ty nawet nie chcesz go słuchać! 

- Szybko cię podbił, nie ma co? A więc Ryan 

Saunders ma zamiar zmienić tutejsze wioski w kwitnące 

osiedla? Będą miejsca pracy i samochody? I wszyscy 

będą bogaci? Czy to ci naopowiadał? 

Potrząsnęła głową i wytarła wodę, która kapała jej 

z nosa. 

- I ty mu uwierzyłaś? - Głos Keira był schrypnięty 

background image

od przekrzykiwania deszczu. - Ryana Saundersa 

guzik obchodzi poziom życia w tych wioskach! 

Jak tylko dostanie zezwolenie, każe się wszystkim 

wynieść, żeby łatwiej móc wyciąć lasy i szybciej 

zrobić forsę. Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że będzie 

inaczej! 

- Cokolwiek bym zrobiła, zawsze myślisz, że jestem 

głupia, prawda? 

- Czasem mi się wydawało, że jest dla ciebie jakaś 

nadzieja, ale widzę, że starasz się zachowywać jak 

kompletna idiotka! - wypalił. 

- Nie jest idiotyzmem wysłuchać czyichś argumen­

tów. Ani przejść się po lesie. To wszystko, co dzisiaj 

zrobiłam! 

- I pewnie w ogóle nie myślałaś, że się zastanawiam, 

gdzie jesteś? Wyszłaś przed dziesiątą, a teraz - spojrzał 

na zegarek, strząsając z irytacją wodę - teraz jest 

siedemnaście po piątej! 

- No i co z tego? To nie powód do zmartwienia. 

- Czy twoja bezmyślność nie ma granic? Wyszłaś 

bez jedzenia, bez płaszcza od deszczu, bez latarki 

i bez żadnego ekwipunku na wypadek nieszczęścia. 

Mogłaś tu teraz leżeć ze złamaną nogą lub ukąszona 

przez węża. Chyba jasne, że się martwiłem! 

- Naprawdę mnie zadziwiasz - Poppy trzęsła się 

teraz zarówno z zimna, jak i ze złości. - Kiedy 

wychodziłam dziś rano, odniosłam wrażenie, że nie 

masz ochoty mnie więcej widzieć! 

- Odniosłem takie samo wrażenie! 

- Co takiego? - Ta gorzka uwaga wytrąciła ją 

z równowagi. 

- Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie masz 

ochoty mówić o tym, co zdarzyło się poprzedniego 

wieczora. Uznałem więc, że chcesz o wszystkim 

zapomnieć. 

- Och, rzeczywiście? - wrzasnęła. - Co za wygodny 

background image

wykręt, zwłaszcza po tym, jak spędziłeś noc z inną 

kobietą! 

Wpatrywał się w nią bez słowa. Po raz pierwszy nie 

wyglądał tak schludnie jak zawsze. Jego koszula była 

przesiąknięta wodą, spodnie całe w błocie. 

- Czy tak właśnie myślisz? - spytał powoli. 

Nie była w lepszym stanie. Strugi deszczu spływały 

po ubraniu, a mokra bluzka przylgnęła do ciała, 

ujawniając wszystkie wypukłości i Poppy nagle poczuła, 

jakby była naga. 

- Ja tak nie myślę - ja to wiem! - powiedziała 

z trudem. 

- Penelopo! Jesteś zazdrosna! 

Zrobił krok w jej stronę, a ona cofnęła się i oparła 

o pień drzewa. 

- Wcale nie! - zaprotestowała gwałtownie w de­

sperackiej samoobronie. - Miałeś rację, po prostu 

chcę zapomnieć o tamtym wieczorze! 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Naprawdę? - zapytał cicho, ale był tak blisko, że 

słyszała go dobrze. 

- Tak! - odparła, nie potrafiąc na niego spojrzeć. 

Woda leciała po twarzy i szyi, spływając strumykiem 

między piersiami, przesiąkała przez spodnie i kapiąc 

zbierała się wokół kostek. Lecz bliskość Keira sprawiła, 

że w całym ciele poczuła przypływ ciepła i energii. 

- Kłamczucha. - Ujął jej twarz i zmusił, by na 

niego spojrzała. Jego dotyk był gorący i zdecydowany. 

Próbowała odwrócić wzrok. Z wysiłkiem podniosła 

ręce, żeby oderwać jego dłoń od twarzy, ale był od 

niej dużo silniejszy. Ręka sama powoli zasunęła się 

wzdłuż jej szyi, ześlizgnęła po ramieniu i na chwilę 

przywarła do wypukłości piersi. W końcu objął ja 

i przyciągnął do siebie. 

- Rzeczywiście chcesz zapomnieć o tym wieczorze? 

- wyszeptał jej do ucha. - Ja nie potrafię tego 

zapomnieć, Poppy. A ty? 

Ręce oparła na jego ramionach, instynktownie 

zaciskała palce, czując pod mokrą koszulą pulsujące 

ciepło. 

- Tak, chcę - mruknęła ze wzrokiem utkwionym 

w tętno na jego szyi. 

Wolną ręką odgarnął jej z twarzy mokre włosy 

i uniósł podbródek. 

- Potrafisz zapomnieć? 

Powoli pokręciła przecząco głową i spojrzała mu 

prosto w oczy. 

- Nie - przyznała w końcu. 

background image

Uśmiechnął się, i jego chłodne dotychczas oczy 

rozjaśniły się. 

- Tak myślałem - powiedział. Wszystkie pytania 

i oskarżenia odeszły w niepamięć, gdy objął ją mocno 

i całował, aż oboje stracili na moment oddech. 

Wzdychając i śmiejąc się, tulili się do siebie, nie 

przygotowani na płomień namiętności, który tak 

szybko ich ogarniał, wymykając się wszelkiej kontroli. 

Zapomnieli o deszczu i znów się całowali. Poppy 

objęła go i palcami przesuwała po jego plecach w czułej 

pieszczocie, pełna radości, że znów tak blisko siebie 

czuje to silne, gorące ciało. Przemoczona bawełna 

utrudniała rozpinanie guzików, więc nie zawracała 

sobie tym głowy. Wyciągnęła koszulę ze spodni 

i wsunęła dłonie pod mokry materiał, delikatnie gładząc 

wrażliwe zagłębienia wzdłuż kręgosłupa. 

Coś do niej mówił, ale nie rozumiała słów, czuła 

tylko wargi na swojej szyi i muśnięcie oddechu. 

Przylgnęła do niego cała i drżącym szeptem wyrażała 

własne tęsknoty i pragnienia. 

Osunęli się na ziemię spleceni w uścisku, pieszcząc 

się niecierpliwymi dłońmi i gwałtownymi pocałunkami. 

Na chwilę uniosła głowę, lecz poczuła gorące usta na 

swojej piersi i znów poddała się obezwładniającej 

rozkoszy, jaką sprawiał jego dotyk. 

Nie było już od tego odwrotu i nikogo, kto by tym 

razem im przeszkodził. Pocałunki pogłębiły się, 

a pieszczoty stały się bardziej zmysłowe. Nic się już 

nie liczyło. Były tylko ich ciała stopione teraz w jedno, 

zatracające się w sobie, z żarliwą gwałtownością, aż 

po ostateczny dreszcz ekstazy spełnienia. 

Powoli, bardzo powoli Poppy uświadamiała sobie, 

że deszcz wciąż spływa jej po twarzy. Otworzyła oczy 

i ujrzała nad sobą drzewa z milionem lśniących od 

wody liści. Widziała każdy z nich tak wyraźnie jak 

nigdy dotąd. 

background image

- Poppy - Keir zamruczał coś z twarzą wtuloną 

w jej włosy i czule pocałował ją tuż pod uchem. - Co 

ty ze mną zrobiłaś? Byłem takim spokojnym, opano­

wanym człowiekiem, a teraz - tylko spójrz na mnie! 

- Właśnie patrzę na ciebie - przyznała, całując go 

znowu. - Wyglądasz cudownie! 

- Cały przemoczony i w błocie? Czy to jest sposób 

na miłość? - W glosie Keira słychać było rozbawienie, 

gdy podniósł ją i ze wzruszającą czułością zaczął 

zapinać bluzkę. 

Oparła się o niego, mrucząc ze szczęścia, gdy ją 

otoczył ramieniem. 

- Myślę, że to był najlepszy sposób. 

Pogładził ją po włosach. Czuła, że się uśmiecha. 

- Ten najlepszy mamy jeszcze przed sobą - obiecał. 

- Taki bez możliwości złapania zapalenia płuc, co 

niewątpliwie nastąpi, gdy zostaniemy tu dłużej. 

- Odsunął ją delikatnie. - Chodźmy do domu. 

Szli błotnistą ścieżką prowadzącą do Adouaba, 

w butach kląskało okropnie, ale Poppy starała się nie 

dostrzegać potężnej ulewy. Jej myśli bujały w obłokach 

i czuła wypełniające ją bezgraniczne zadowolenie. 

Niewygoda, deszcz i mrok nie miały znaczenia. 

Trzymała Keira za rękę i tylko to się liczyło. 

Zdziwił ją widok landrovera, który stał zaparkowany 

przy końcu ścieżki. Wsiedli do środka, odcinając się 

od lejącej z nieba wody, lecz nie od hałasu. Huk 

deszczu walącego o metalowy dach był ogłuszający 

i musiała krzyczeć, żeby Keir ją usłyszał. 

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? 

- Astrid widziała Saundersa, jak poszedł za tobą, 

a jego samochód stał zaraz obok szlaku, więc uznałam, 

że będziesz tędy wracać. Usiłowałem o tobie nie 

myśleć, ale w końcu przyszedłem tu i czekałem. 

Widziałem, jak Saunders pędził z powrotem, ale nie 

było ani śladu ciebie. Zacząłem się naprawdę martwić 

background image

- położył rękę na oparciu i przelotnie dotknął jej 

mokrych loków. - Poczułem prawdziwą ulgę, gdy cię 

ujrzałem. Wyglądałaś jak nimfa wodna, gdy tak 

stałaś z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi 

oczami. - Ale dlaczego Saunders cię zostawił? - Głos 

mu się nagle zmienił. 

- Chyba po prostu chciał uciec przed deszczem, a ja 

szłam zbyt wolno. Mówił coś o podwiezieniu, ale dodał, 

że nie byłoby dobrze, gdybyś nas razem zobaczył. 

- Zwłaszcza dla niego nie byłoby dobrze - stwierdził 

bezlitośnie Keir. Zapalił silnik i ustawił samochód 

w kierunku drogi. Koła ślizgały się w błocie, więc 

prowadził ostrożnie, dopóki nie wyjechali na twardą, 

żużlową nawierzchnię. 

- Czy to przypadkiem nie jest samochód Ryana? 

- spytała zdumiona, gdy mijali nowiutkiego dżipa. 

- Myślałem, że pojechał do domu. 

- Nie mógł. Spuściłem mu powietrze ze wszystkich 

opon. Widać stwierdził, że szybciej będzie na piechotę. 

Poppy trzęsła się cała, gdy dotarli do domu. Stała 

w łazience, a woda spływała z niej, tworząc u stóp 

kałużę. Keir sprawdzał prysznic. 

- Woda jest już gorąca, ale wystarczy tylko na 

jedną kąpiel. - Wyciągnął do niej rękę. - No, chodź! 

Nie przejmując się ubraniem, które wciąż miała na 

sobie, weszła pod strumień ciepłej wody z wes­

tchnieniem prawdziwej ulgi. 

- Lepiej? - spytał przyciągając ją bliżej. 

- Dużo lepiej - zarzuciła mu ręce na szyję. - O wiele, 

wiele lepiej! 

Przytulili się i poczuli rozkoszne ciepło przenikające 

ich ciała, jak też wzrastające podniecenie, które powoli 

zaczęło ich ogarniać. Keir zdjął z niej ubranie 

i namydlał ją powolnymi, zmysłowymi ruchami. 

Potem delikatnie wytarł ręcznikiem, zaniósł do 

łóżka i znów się z nią kochał. Tym razem ich pocałunki 

background image

nie miały w sobie tamtej gwałtowności. Nareszcie 

było sucho i ciepło. Znikł gniew, który wtedy w lesie 

sprowokował przypływ namiętności, a zastąpił go żar 

rozkoszy, którą oboje odczuli. Teraz mieli czas, by się 

sobą nacieszyć. Odkrywali wciąż nowe pieszczoty, 

które prowadziły do nowych, wspaniałych przeżyć. 

- Keir? - zamruczała leniwie dużo później. 

- Mmm? - Sięgnął władczym gestem w stronę 

jej uda. 

- Gdzie jest dzisiaj Astrid? Nie przyjdzie jej do 

głowy, żeby się tu zjawić? 

- Mam nadzieję, że nie! - Roześmiał się. - Na 

szczęście wiem, że miała się spotkać z Guyem i dwoma 

naukowcami, którzy wrócili razem z nim. Planowali 

wspólną kolację. Jeszcze zdążysz, gdybyś chciała pójść... 

- To brzmi kusząco. - Poppy udawała, że się 

zastanawia. - Ale myślę, że jednak zostanę, żeby mieć 

na ciebie oko. 

Uniósł się na łokciu i twarz mu nagle spoważniała. 

- Nie byłem z Astrid ostatniej nocy - ani żadnej 

innej. Wierzysz mi? 

- Tak - odpowiedziała po prostu. Uniosła rękę 

i delikatnie dotknęła drobniutkich zmarszczek w ką­

cikach jego oczu. - A gdzie byłeś? 

- Asystent gubernatora był w szampańskim hu­

morze i wieki minęły, nim mogłem się stamtąd wyrwać. 

Było późno; myślałem, że już śpisz. Nie miałem 

ochoty niczego omawiać z Astrid, więc powiedziałem, 

że wracam do domu. Musiałem zebrać myśli. - Uśmie­

chnął się niepewnie. - Wiesz, wcale nie miałem zamiaru 

wczoraj cię całować. To tak... samo wyszło. Wracając 

pomyślałem, że chyba zwariowałem. Projekt znalazł 

się w przełomowym momencie i nie mogłem sobie 

pozwolić na romanse. A rano byłaś taka obojętna, 

więc uznałem, że najlepiej będzie udawać, iż nic się 

nie wydarzyło. 

background image

Pogłaskał jej ramię i czułym ruchem zaczął pieścić 

ciepły wzgórek piersi. 

- Ale to nie było wcale łatwe! Myślałem o tobie 

przez cały dzień, a im dłużej myślałem, tym bardziej 

byłem wściekły, że nie mogę się skoncentrować. 

W końcu uznałem, że to ty jesteś wszystkiemu winna 

- i wybrałem się, żeby cię odnaleźć. Możesz mi 

wierzyć, że myśl o tym, by się z tobą kochać, była 

wtedy ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy! 

- A teraz! - Uśmiechając się przesuwała pieszczot­

liwie ręce wzdłuż linii jego żeber, w stronę płaskiego 

brzucha. 

- Teraz? - powtórzył, przyciskając ją całym ciężarem 

swego ciała. - Teraz to jedyna rzecz, która mi 

przychodzi do głowy! 

- Są dwie wiadomości: dobra i zła. - Zakomuni­

kował wchodząc na werandę. 

- Tak? - Przeciągnęła się leniwie w fotelu. Keir 

wyszedł rano, żeby przedyskutować z Astrid najbliższe 

posunięcia związane-z projektem. Czekała na niego 

szczęśliwa i przekonana, że nic nie może dzisiaj 

zakłócić jej dobrego samopoczucia. 

- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Guy przyprowadził 

ze sobą dwóch naukowców? Mnóstwo roślin tutaj ma 

naturalne właściwości lecznicze i oni myślą, że odkryli 

jakiś wyjątkowy składnik. Podobno można go wyko­

rzystać w terapii poważnych chorób. Jeśli mają rację, 

to ich odkrycie rozstrzygnie naszą sprawę u ministra. 

Te rośliny mogą być przysłowiową żyłą złota, a mają 

tę zaletę, że rosną wyłącznie w naturalnych warunkach. 

- A więc minister będzie miał zarówno ochronę 

lasów, jak i zyski? - popatrzyła na niego uważnie. 

- To z pewnością dobra wiadomość. A ta zła? 

- Musimy oboje z Astrid pojechać dzisiaj do Yaoun-

de. Trzeba przeprowadzić rozmowy w różnych ministe-

background image

rstwach i dopracować szczegóły, nim przedstawimy 

sprawozdanie. To kawał drogi - wrócimy dopiero jutro. 

Poppy usiłowała robić dobrą minę do złej gry 

i nawet zdołała się uśmiechnąć, gdy machała im na 

pożegnanie. Nic nie mogła poradzić na to, że już 

czuła wkradające się podejrzenie, iż Keir jest zadowo­

lony z tego nagłego wyjazdu. Kolejny raz powtarzała 

sobie, że z pewnością nie ma powodów do zazdrości, 

ale obraz nieskazitelnej Astrid obok Keira wciąż 

plątał jej się po głowie. Kobieca intuicja podpowiadała, 

że Keir nie jest Astrid tak całkiem obojętny. Czego 

jeszcze chcesz, strofowała samą siebie, przecież to 

z tobą był tej nocy, nie z nią. 

Pochmurny dzień ciągnął się niemożliwie. Bez 

wielkiego entuzjazmu zabrała się za notatki do slajdów, 

kiedy nagle usłyszała kroki. To mógł być tylko Gabriel 

lub Guy. 

Ale w drzwiach stał Ryan Saunders z miną małego 

chłopca, który wie, że coś zbroił. 

- Mogę wejść? - spytał i wszedł nie czekając na 

odpowiedź. Rozejrzał się uważnie. - Widziałem, jak 

Keir i ta jego blond kumpelka wyjeżdżali, więc 

postanowiłem wpaść i zobaczyć, czy dotarłaś cała 

i zdrowa do domu. 

- Bałeś się wpaść, gdy był Keir? - spytała lekko. 

- Przecież jesteś większy niż on. 

- Nie powiedziałbym, że się boję. - Oczy mu się 

zwęziły. - Raczej, że jestem czujny. Keir ma w sobie 

coś dziwnego, prawda? Zawsze wiesz, że niebez­

pieczeństwo jest tuż obok. - Roześmiał się. - Może 

i jestem tchórzem, ale chciałem się znów z tobą 

zobaczyć. 

- Myślałam, że chciałeś porozmawiać z Keirem. 

- No... tak, oczywiście... ale nie wtedy, gdy roz­

mawiam z tobą. 

- Ach, tak. - Patrzyła na niego z namysłem. 

background image

Rozbieganym, myszkującym wzrokiem pożerał wprost 

pokój. Na chwilę utkwił spojrzenie w sprawozdaniu, 

które leżało na biurku, potem rzucił okiem na 

komputer i znów na rozłożone papiery. 

- To miło, że wpadłeś, Ryan - postanowiła, że 

musi się go pozbyć. - Jak widzisz, wróciłam bez 

kłopotów. A ty? 

- Jakieś bachory spuściły mi z opon powietrze. 

Musiałem iść piechotą! 

- Ciekawe, kto to mógł zrobić... No cóż, nie będę 

cię zatrzymywała... 

- Wygląda na to, że chcesz się mnie pozbyć! 

- W jego głosie pojawił się ostry ton, a wdzięk gdzieś 

wyparował. 

- Wysłuchałam wczoraj, co miałeś do powiedzenia 

i myślę, że projekt Keira jest tutaj najwłaściwszy 

- powiedziała otwarcie. 

- Rząd będzie miał inne zdanie! - Do końca zrzucił 

już maskę chłopięcego wdzięku. - Nie sądzę, by mieli 

kłopoty z decyzją, mając wybór między grupką głupich 

sentymentalnych naukowców a planem, który przy­

niesie masę forsy! 

- Ja też myślę, że podjęcie decyzji przyjdzie im 

z łatwością, zwłaszcza gdy za jednym zamachem będą 

mieć i pieniądze, i ochronę środowiska. 

Ryan znieruchomiał. 

- Co konkretnie masz na myśli, mówiąc „i pienią­

dze, i środowisko"? 

- Nic takiego! - odpowiedziała szybko, żałując, że 

o tym wspomniała. Dlaczego on nie wychodzi? 

- Czy Traherne ma jeszcze coś w zanadrzu? 

- To nie twoja sprawa! - wypaliła, nieświadomie 

kierując wzrok w stronę opracowań leżących na biurku. 

Zauważył to. Odepchnął ją i chwycił plik papierów, 

gorączkowo przerzucając strony. Usiłowała mu w tym 

przeszkodzić, ale bez skutku. 

background image

- Oddaj to zaraz! - syczała wściekle. 

- Jak tylko skończę... aha, to musi być to! - Z po­

gardliwym uśmiechem rzucił sprawozdanie na biurko. 

- Leki z bożej apteki! On chyba żartuje! 

- Minister będzie miał inne zdanie - powiedziała 

sprowokowana. - Wiemy, że rząd skłania się w kierun­

ku ochrony środowiska, a do tego będą mieli i zyski. 

Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna swoich 

racji. 

- Phi! Traherne tylko blefuje! Mnie nie ogłupi 

swoimi kłamstwami! 

- On wcale nie kłamie! 

- O, naprawdę? Wiem, że mu wierzysz! Nie da się 

podrobić tej aury niewinności, jaką wokół rozsiewasz. 

Ale nie jestem w tyle za Trahnerem. Byłaś dla mnie 

bardzo użyteczna. Jak myślisz, po co się zabrałem do 

wodza w Mokake? Jedno spojrzenie w te duże, 

niewinne oczy i każdy wie, że na pewno nie wzięłabyś 

udziału w żadnym krętactwie. Byłaś gwarancją mojej 

uczciwości. Keirowi chodziło dokładnie o to samo, 

gdy poszedł z tobą do tutejszego wodza. 

Poppy była tak wściekła, że z trudem się odezwała. 

- Lepiej, żebyś się wyniósł! 

- Nie martw się, już idę. I powiedz swojemu 

szanownemu Traherne'owi, że jeszcze się nie poddałem. 

Patrzyła za nim w poczuciu klęski. Chyba naprawdę 

jest idiotką, że się tak wygadała! Dlaczego nie trzymała 

buzi na kłódkę? Gdyby Ryan nie zobaczył tego 

sprawozdania! Co za bezwzględny typ! Może jednak 

nie uda mu się wykorzystać tego, czego się dowiedział? 

Wie teraz, o co chodzi, ale przecież nic na to nie 

zdoła poradzić. Dopóki Keir dysponuje tym materia­

łem, ma wszelkie szanse zdobyć pozwolenie. 

Postanowiła, że jutro, kiedy wróci, powie mu 

o wszystkim, co się tu wydarzyło. 

Wieczorem wyprawiła Gabriela i usiadła na weran-

background image

dzie. Wątpliwości i niepewności, które dręczyły ją 

w ciągu dnia odpłynęły wyparte wspomnieniem 

poprzedniej nocy. 

Poppy była teraz pewna, że Keir ją kocha, i nic 

innego nie było ważne. 

Generator wysiadł znowu, więc zapaliła kilka świe­

czek. Wiedziała, że jutro, kiedy Keir wróci, powie mu, 

jak bardzo go kocha. On też odpowie to samo i poprosi 

ją, żeby z nim została. Wszystko będzie wspaniale. 

Ale miało być zupełnie inaczej. 

Zatopiona w myślach o następnym dniu, poszła 

wcześnie do łóżka i prawie natychmiast zapadła 

w głęboki sen. 

Obudziło ją jasne światło. Pierwszą myślą było, że 

to generator się włączył, ale blask, złowieszczy hałas 

i charakterystyczny zapach ognia sprawiły, że zdała 

sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje. 

Z trudem wyplątała się spod moskitiery, odruchowo 

chwyciła torbę ze sprzętem fotograficznym i podbiegła 

do drzwi. Wystarczył jeden rzut oka na szalejący 

ogień, żeby natychmiast je zatrzasnęła. Tamtędy nie 

można było uciekać - wszystko płonęło. 

Jedyną szansą pozostawało okno. Dom był par­

terowy, więc nie powinno to nastręczać żadnych 

problemów. Ale okno także okazało się nie do 

sforsowania. Zaopatrzone było w gęstą, metalową 

siatkę. Z całej siły próbowała ją oderwać, ale siatka 

była solidnie przymocowana. Dopiero teraz Poppy 

zaczęła się naprawdę bać. Znalazła się w pułapce. 

- Na pomoc! Pali się! - krzyczała, ale nie było 

nikogo, kto mógłby ją usłyszeć. 

Nagle dotarł do niej czyjś głos. Była zbyt przerażona, 

żeby się zdziwić na widok Ryana Saundersa. 

- Nie mogę się stąd wydostać! - zaszlochała. 

- Trzymaj się! Zaraz wracam! 

Za chwilę pojawił się z wielkimi obcęgami i piłą. 

background image

Oderwał siatkę na tyle, żeby Poppy mogła się przecisnąć 

na zewnątrz. 

- Lepiej się cofnijmy - powiedział. Te drewniane 

chałupy palą się jak zapałki. 

Odciągnął ją na bok. Przysiadła na ziemi. Wciąż 

była roztrzęsiona i kurczowo przyciskała do siebie 

torbę z aparatem. 

W oddali słychać było wołania i niedługo potem 

zbiegli się ludzie, ale nie mieli już co gasić. Dom stał 

cały w ogniu. 

- Czy nic się nie da uratować? - pytała bezradnie. 

- Niestety. - Guy pojawił się obok i pomógł 

jej wstać. - Obawiam się, że na wszystko już za 

późno. 

- Ale sprawozdanie Keira... jego materiały... 

- Nic już z nich nie zostało. 

Z bólem w sercu patrzyła, jak wszystko powoli 

zamienia się w zgliszcza. Dopiero dużo później dotarło 

do niej, że Ryan Saunders zniknął, zanim ktokolwiek 

się pojawił. 

Keir bez słowa stał nad tym, co jeszcze wczoraj 

było jego domem. Twarz miał zupełnie bez wyrazu. 

- Jak to się stało? 

Wszyscy spojrzeli na Poppy. 

- Naprawdę nie wiem... Spałam. 

- Pożary na ogół zaczynają się od papierosa, czy 

czegoś takiego. Musiało to być coś wewnątrz domu 

- zauważyła Astrid. 

- Może świeca - zauważył komendant policji. 

Poczuła w sercu nagły, lodowaty impuls. Coś widać 

odbiło się na jej twarzy, bo Astrid spojrzała na nią 

uważniej. 

- Paliłaś wieczorem świece, Penelopo? 

- Generator się zepsuł... Zapaliłam tylko parę... 

- Wystarczyła jedna - odezwał się cierpko Keir. 

background image

- Nie przyszło ci do głowy, żeby je zabezpieczyć? Czy 

byłby to za duży kłopot? 

- Chyba tak zrobiłam... naprawdę nie wiem. To 

wszystko jest teraz takie nierzeczywiste! Po prostu nie 

pamiętam! 

Popatrzył na nią tak zimno, że o mało nie pękło jej 

serce. 

- Po prostu nie pamiętasz! - powtórzył. - Czy 

zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś? Czy wiesz, ile 

godzin pracy pochłonęło to sprawozdanie? Wszystkie 

zapiski, materiały - teraz nie ma już nic! I wszystko 

przez ciebie! Równie dobrze możemy sami wręczyć 

Saundersowi jego licencję! 

Ryan Saunders! Okropne spojrzenie wkradło jej się 

do głowy. 

- Ryan był tutaj wczoraj wieczorem - powiedziała 

powoli niemal sama do siebie. 

- Saunders? Tutaj? - Keir spojrzał na Guya. 

- Widziałeś go? 

Guy poruszył się niespokojnie. 

- No cóż... kiedy się tu znalazłem, była tylko Poppy. 

- Ale on tu naprawdę był! 

- No tak, rozumiem. Teraz masz zamiar zwalić 

wszystko na niego! - w głosie Keira słychać było 

pogardę. - Właśnie po tobie bym się tego nie 

spodziewał! - Chwycił ją wściekle za rękę i odprowadził 

na bok. - Tym razem posunęłaś się za daleko, 

Penelopo. Miałaś tu zrobić tylko parę zdjęć. Czy to 

było takie trudne? Zamiast tego wprowadziłaś tu 

ogólne rozprzężenie, zachowywałaś się kłopotliwie 

i zawstydzająco, a teraz jeszcze zniszczyłaś efekty 

trzech lat pracy. Jesteś zadowolona? 

Patrzyła na niego z udręką w oczach, pełna 

wątpliwości, że może to wszystko to jednak jej wina. 

- Tak mi przykro... - wyszeptała. 

- Przykro ci! Ani w połowie tak przykro jak mnie, 

background image

że w ogóle na ciebie spojrzałem! Wracaj teraz do 

Thorpe Halliwell i powiedz im, że największa na 

świecie dotacja nie jest warta tego, co zniszczyłaś! 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Astrid zastała ją na werandzie w domu Guya. 

Poppy siedziała skulona, jakby jej było zimno. 

- Ach, więc tu jesteś! Keir pojechał prosto do 

Yaounde, żeby wyjaśnić ministrowi, co się wydarzyło. 

Sądzę, to jest oboje sądzimy, że nie powinno cię już 

tu być, kiedy wróci. 

Poppy patrzyła na nią udręczonym wzrokiem. 

- Czy Keir tak powiedział? 

- Wspomniałam mu o tym i - no, zgodził się, że 

to dobry pomysł. Zresztą nie chcę ci powtarzać, co 

dokładnie powiedział. 

- I już wyjechał? Nawet się nie pożegnał? 

- Ma na głowie inne sprawy. A poza tym chyba 

nic dziwnego, że nie miał na to ochoty? - Ton Astrid 

nie budził żadnych wątpliwości. - Wiem, że Keir 

wpadł ci w oko - ciągnęła dalej. - Ale spójrz na to 

z jego punktu widzenia. Dziewczyna jest chętna, żeby 

wpaść mu w ramiona, no więc... Ja wiem, jacy są 

mężczyźni, Poppy. Praca to dla nich wszystko. 

Oczywiście, czasem potrzebują kobiety, ale na dłuższą 

metę kobiety to tylko kłopot. Powinnaś go zrozumieć. 

Keir nie potrzebuje teraz więcej problemów, jeśli chce 

jeszcze coś uratować z tego projektu. Poza tym, jest 

naprawdę na ciebie wściekły. Nic nie udowodniono, 

ale panuje opinia, że to wszystko twoja wina. 

Pomyślałam więc, że sama będziesz wolała wyjechać. 

- Naprawdę? - Poppy wstała, a w jej oczach 

błysnął gniew. Spojrzała na Astrid tak, jak tylko 

kobieta potrafi patrzeć na kobietę. 

background image

- Czy mogę ci zadać jedno pytanie? 

- Oczywiście. - Astrid była wyraźnie zaskoczona. 

- Czy naprawdę nigdy nie żałowałaś, że nie potrafisz 

bardziej zająć Keira swoją osobą? 

Coś błysnęło w oczach Astrid. 

- Ależ skąd - odpowiedziała szybko. - Pracujemy 

razem i z tego czerpię największą satysfakcję - dodała 

pompatycznym tonem. - Naprawdę nie jestem za­

zdrosna, że wydałaś mu się atrakcyjna. On wróci do 

mnie, ponieważ projekt jest dla nas najważniejszy. 

Poppy patrzyła na nią z uwagą. 

- Nawet nie wiesz, co tracisz - powiedziała powoli. 

- A jednak będę go mieć dla siebie! - wypaliła Astrid 

i zamilkła na moment zła, że się tak zdradziła. - Nigdy 

cię nie lubiłam! Od samego początku byłaś zagrożeniem 

dla projektu, marnowałaś cenny czas Keira, kompromi­

towałaś nas, a teraz wszystko zrujnowałaś! 

- Tak - zgodziła się cicho Poppy. - Naprawdę 

zrujnowałam. 

- Cieszę się, że masz chociaż na tyle przyzwoitości, 

żeby to przyznać! No więc, czy mam ci załatwić ten 

bilet na samolot? 

W przedłużającej się ciszy Poppy myślała o tym, że 

nigdy już nie zobaczy Keira, nigdy nie będzie mieć 

okazji, by powiedzieć mu, jak bardzo go kocha. 

Przypomniała sobie także ton pogardy w jego głosie 

i wyraz oczu, gdy ją odepchnął. W końcu, wbrew 

sobie samej, kiwnęła głową. 

Astrid załatwiła wszystko z właściwą sobie bez­

względną szybkością. Później Poppy niewiele pamiętała 

z tej okropnej podróży. Sama nie bardzo wiedziała, 

w jaki sposób znalazła się na lotnisku w Douala. 

Siedziała teraz pogrążona w myślach, rozpamiętując 

kolejny raz, co by było... Gdyby generator się nie 

zepsuł, gdyby Keir nie musiał wyjechać, gdyby jej 

uwierzył, gdyby tylko mogła jeszcze raz go zobaczyć... 

background image

Zamiast Keira zobaczyła Ryana Saundersa. Zau­

ważył ją także, jego twarz przybrała na chwilę czujny 

wyraz, ale widać zdecydował się niczym nie przejmować 

i podszedł. Popatrzyła na niego kamiennym wzrokiem. 

- Dziwne, że tu jesteś. Nie podlizujesz się już 

ministrowi? 

- Och, mam to na szczęście za sobą. Muszę teraz 

załatwić jakieś kredyty - będę ich potrzebował. 

- Przyznaj, Ryan, to ty podłożyłeś ogień? - jej 

wzrok -był pełen obrzydzenia. 

- To było niezłe widowisko, co? - Uśmiechnął się 

idiotycznie. - Wyszło o wiele lepiej, niż się spodzie­

wałem. 

- Mogłam tam zginąć - szepnęła. 

- Och, zapomniałem o tych siatkach. Po prostu 

musiałem zniszczyć wszystkie materiały. Nikt też nie 

mógł mnie tam zobaczyć. Nie myślałem o tobie. 

- Dziwię się, że w ogóle mi pomogłeś - powiedziała 

gorzko. 

- Za kogo ty mnie masz? - Przybrał urażoną minę. 

- Za kogoś bardzo podłego. 

- Ech, nie przesadzaj, Poppy. O co ci chodzi? 

Czyżby nikt nie uwierzył, że tam byłem? To naprawdę 

fatalnie! 

- Wszyscy myślą, że to był przypadek. Trudno 

uwierzyć, że ktoś mógłby celowo zrobić coś takiego! 

Naprawdę musiałeś się zmartwić tym sprawozdaniem! 

Twarz mu stężała. 

- Już się nie muszę martwić! - powiedział z zimnym, 

okrutnym uśmiechem. 

- Te fotografie są absolutnie cudowne! - Don 

Jones pokręcił głową z podziwem. - Najbardziej 

podoba mi się ta ze skrzynką pocztową - to wspaniałe 

zdjęcie! - Odwrócił się do Poppy. - Dokładnie o to 

nam chodziło. Wspaniała robota, Poppy! 

background image

- Cieszę się, że ci się podobają. - Poppy zmusiła 

się do uśmiechu. 

- Podobają?! Prezes jest zachwycony! Widziałaś 

już chyba nasze ogłoszenia? 

Przytaknęła. Rzeczywiście, trudno było nie zauważyć 

lśniących zdjęć przedstawiających tropikalne lasy 

i niezwykły sprzęt firmy Thorpe Halliwell. Ściany 

metra pokryte były ogromnymi powiększeniami, zaś 

mniejsze plakaty wisiały gęsto przy ruchomych scho­

dach. Widok tych reklam wzbudzał w Poppy mieszane 

uczucia. Zdjęcia były udane, lecz każde z czymś się 

kojarzyło. Był tam motyl, którego tak długo foto­

grafowała, obóz naukowy, było wspaniałe, powalone 

drzewo, gdzie zatrzymali się na odpoczynek. 

Wciąż myślała o Kamerunie - o lesie, ludziach, 

barwnych targowiskach, ale najczęściej jej myśli 

powracały do Keira. Czuła niemal fizyczny ból 

z tęsknoty za nim. Usiłowała jakoś poskładać swoje 

życie od nowa, ale nic z tego nie wychodziło. Powoli 

ogarniało ją coraz większe zobojętnienie, nie bawiły 

żarty przyjaciół ani ostatnie ploteczki. 

Gdzie był teraz Keir? Co robił? Może w szaleńczym 

tempie przepisywał swoje sprawozdanie? Wyobrażała 

sobie, jak siedzi z filiżanką herbaty w dłoniach 

i dyskutuje o czymś z naukowcami. A może pochyla 

się nad ogniskiem gdzieś w dżungli i wsłuchuje się 

w jej odgłosy? Czasem leżała w łóżku i przypominała 

sobie tę pulsującą dźwiękami atmosferę, podczas gdy 

tutaj dochodził do niej jedynie odgłos policyjnej syreny 

lub zgrzyt zmienianych w samochodzie biegów. 

Po raz pierwszy w życiu była nieszczęśliwa i dopiero 

teraz naprawdę zrozumiała, co to znaczy. Czuła się 

także winna. Nie zaprószyła ognia, ale przecież 

sprowokowała Ryana do desperackich posunięć. 

Pozwoliła mu zobaczyć sprawozdanie - równie dobrze 

mogła sama wszystko podpalić! Nic dziwnego, że 

background image

Keir odwrócił się od niej ze wstrętem. Zasłużyła na 

to, co ją spotkało. 

- Nie jesteś taka pogodna jak zwykle - Don Jones 

przyglądał jej się z zatroskaniem. - Czy wszystko 

w porządku? 

Spróbowała się uśmiechnąć, ale nagle, ku własnemu 

przerażeniu, usta zaczęły się trząść i było za późno, 

by to ukryć. Łzy same poleciały z oczu. 

Don objął ją po ojcowku i posadził na krześle. 

- Będzie lepiej, jeśli się dowiem, o co chodzi. 

Szlochając, opowiedziała mu o wszystkim, co 

wydarzyło się w Kamerunie. 

- Czuję się teraz tak, jakby to naprawdę była moja 

wina! Gdybym tylko mogła jakoś to naprawić. 

Zastanawiałam się... - spojrzała na Dona. - Za­

stanawiałam się, czy Thorpe Halliwell nie mogłaby 

ich sponsorować, nie wysyłając tam fotografa... 

- zawiesiła niepewnie głos. 

Don popatrzył na nią znad filiżanki, którą z namys­

łem obracał na spodku, i uśmiechnął się. 

- Porozmawiam o tym z prezesem - obiecał. 

- Tymczasem zaś, czy mogłabyś mi wyświadczyć 

przysługę? 

- Przysługę? - powtórzyła zdziwiona. 

- Moja córka wychodzi za mąż pod koniec miesiąca. 

Miałabyś coś przeciwko robieniu zdjęć na uroczystości? 

Jesteś najzdolniejszym fotografem, jakiego znam, a Sue 

jest moim jedynym dzieckiem. Chciałbym, żeby miała 

wszystko, co najlepsze. 

Był to cudowny dzień na ślub. Pogoda dopisała. 

Lekki wietrzyk przesuwał po niebie niegroźne chmurki, 

a czyste i ciepłe powietrze było zapowiedzią nad­

chodzącej wiosny. Goście weselni zebrali się przed 

kościołem, a Poppy ustawiała wszystkich do grupowej 

fotografii. 

background image

Sama uczyniła wysiłek na tę wyjątkową okazję 

i założyła najładniejszą sukienkę, jaką miała. Wzorzys­

tą, w jasnoczerwone kwiaty, z szerokim, kloszowym 

dołem, który falował wdzięcznie, gdy chodziła. Sukien­

ka podkreślała smukłą figurę i świetnie pasowała do 

osobowości Poppy, ale tym razem nie sprawiało jej to 

żadnej przyjemności. 

Wszyscy byli uśmiechnięci, a Don Jones, dumny 

i szczęśliwy, krzątał się żywo wokół gości. Może to 

jest właśnie ta chwila, żeby wziąć się w garść 

i zapomnieć, że istnieje Keir Traherne, pomyślała. 

Przecież dostała nauczkę. Od dziś będzie kimś innym 

- osobą sprytną, uważną, odnoszącą same sukcesy. 

- Poppy! Idziemy teraz otwierać szampana. Zrobiłaś 

już zdjęcia? 

Przytaknęła z uśmiechem. 

- W takim razie zabieram wszystkich. Idziesz 

z nami, prawda? 

- Oczywiście. Tylko spakuję cały ten sprzęt. 

Stopy bolały ją od pantofli na wysokich obcasach, 

do których nie była przyzwyczajona. Nagle jeden 

z nich utkwił w szparze między płytami chodnika, 

straciła równowagę i upadła. Podniosła się i z rezyg­

nacją popatrzyła na rajstopy, w których poleciały 

oczka. Nigdy nie zdołała opanować tej sztuki, by 

nosić rajstopy cały dzień i ich nie zrujnować. I to 

miała być ta nowa, sprytna Poppy Sharp! 

Placyk przed kościołem był już pusty i cichy. 

Pokuśtykała na bok z jednym pantoflem w dłoni 

i wystawiła twarz do słońca. Wbrew solennemu 

postanowieniu jej myśli znów uleciały w stronę Keira. 

- Poppy. 

Usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym 

głosem. Przez chwilę nie chciała otworzyć oczu 

i przekonać się, że to nie on. 

- Poppy! - W głosie brzmiał chyba śmiech? Zdener-

background image

wowanie? Nie mogła się pomylić. Powoli, bardzo 

powoli otworzyła oczy, wielkie, zielone oczy pełne łez. 

- Keir? - wyszeptała przez zaciśnięte gardło. 

Stał tuż obok, w wygniecionej tweedowej marynarce, 

z powiewającym na wietrze krawatem i patrzył na nią 

jasnymi, zmęczonymi oczami. Wyglądał cudownie. 

- Prawie cię nie poznałem. Don Jones powiedział 

mi, że tu cię znajdę. - Zawahał się. - Obserwowałem 

cię. Byłaś taka zręczna i profesjonalna, aż nie mogłem 

uwierzyć, że to naprawdę ty. 

Spojrzała niepewnie na swoją sukienkę. 

- Chyba nigdy dotąd nie widziałeś mnie w od­

powiednim ubraniu. - Czy to był jej własny głos, taki 

wysoki i napięty? 

- Rzeczywiście, nie. - Uśmiechnął się i pokiwał 

głową na widok pantofla ze złamanym obcasem. 

- Dobra, stara Poppy. Prawie poczułem ulgę, kiedy 

się przewróciłaś. Już wiedziałem, że ta cudowna 

dziewczyna, to jednak moja Poppy. 

Blask w jego oczach sprawił, że serce zaczęło jej 

walić z dziką, pulsującą nadzieją. Zrzuciła but i musiała 

podnieść głowę, żeby na niego patrzeć. Wciąż oszo­

łomiona i szczęśliwa, że go widzi, zdołała tylko 

wyjąkać. 

- Co tutaj robisz? 

- Przyjechałem, żeby cię przeprosić. 

- Ty? Mnie przeprosić? - Oczy rozszerzyły jej się 

ze zdumienia. - Dlaczego? To ja powinnam cię 

przepraszać? Och, Keir! Tak bardzo chciałam ci 

powiedzieć, jak mi przykro! 

- To nie była twoja wina. - Keir trzymał jej dłonie 

i z czułością gładził ich wnętrze. - Teraz już wiem. 

Jakiś kuzyn Gabriela zauważył uciekającego Saundersa. 

Zrozumiałem, że miałaś rację. - Popatrzył jej w oczy. 

- Nawet nie wiesz, ile razy chciałem cofnąć to wszystko, 

co ci wtedy powiedziałem. 

background image

- Ależ Keir, to była moja wina! Wygadałam się 

o nowym sprawozdaniu i Ryan dlatego to zrobił! 

Wszystko zrujnowałam! 

Mocniej ścisnął jej dłonie. 

- Niezupełnie. Kiedy stało się jasne, że padliśmy 

ofiarą brudnych sztuczek, minister dokładniej przyjrzał 

się ofercie Saundersa i nie był zachwycony. 

- A więc dał ci w końcu to zezwolenie! 

- Tak, na następne pięć lat. - Uśmiechnął się. 

- Jest w tym sporo i twojej zasługi. 

- Mojej? - Ze zdziwienia zrobiła prawie komiczną 

minę. 

- A jakże, twojej. Wódz w Mokake powiedział, że 

byłaś taka zmartwiona, kiedy przyszłaś z Ryanem, że 

od razu przestał mu ufać. A Nesoah - pamiętasz 

swojego kompana od kieliszka? - Stwierdził, że każdy 

projekt, w którym ty bierzesz udział, ma jego poparcie. 

Wynika to chyba z faktu, że według niego „pijesz jak 

chłop"! 

- A więc mój kac był tego wart? 

- Chyba tak. Na dodatek Don Jones mówił mi, że 

zasugerowałaś, aby Thorpe Halliwell znów nas sponso­

rowała. Dzięki twoim fotografiom mają ochotę zorgani­

zować i wyposażyć nową bazę - to tylko początek. 

Muszę ci więc za wiele podziękować i za jeszcze więcej 

przeprosić. - Przerwał na moment. - Nigdy nie 

powinienem był powiedzieć ci tych wszystkich okro­

pnych rzeczy. Kiedy wróciłem i zobaczyłem, że cię nie 

ma... - Popatrzył ponad jej ramieniem i przez chwilę nie 

widziała jego oczu. - Nie potrafię ci opisać, co czułem. 

- Ale Astrid powiedziała, że chcesz, abym wyjechała! 

- Chciałem - przez jakieś pięć minut. Jak tylko 

wyjechałem, miałem ochotę pędzić z powrotem, żeby 

to wszystko odwołać. Ale musiałem spotkać się 

z ministrem i przekonać go, że potrzebujemy więcej 

czasu. Naprawdę musiałem pojechać - rozumiesz mnie? 

background image

- Oczywiście - powiedziała miękko. - Przecież 

wiem, ile ten projekt dla ciebie znaczy. 

- Kiedy wróciłem, nie mogłem uwierzyć, że cię nie 

ma. A Astrid powiedziała mi, że poleciałaś tym 

samym samolotem co Ryan Saunders! Byłem wściekły, 

ale potem stwierdziłem, że nie pojechałabyś z nim, nie 

po tym, jak spędziliśmy razem tamtą noc. - Odgarnął 

jej z twarzy kosmyk włosów. - Nie pojechałabyś, 

prawda? 

Potrząsnęła przecząco głową. Czuła, że szczęście 

zaczyna musować w jej żyłach jak szampan. 

- Nie - powiedziała tylko. 

- Tak bardzo za tobą tęskniłem, Poppy. Życie 

wróciło do normy, znów mogłem pracować bez 

przeszkód. Było niby tak, jak zawsze tego chciałem. 

Ale już nie sprawiało mi to radości. Wciąż spodzie­

wałem się, że usłyszę twoje kroki. - Zamilkł na 

chwilę. - Przy tobie wszystko wyglądało inaczej. 

Nawet gdy się na ciebie złościłem, zawsze miałem 

wielką ochotę się roześmiać. Bez ciebie było zbyt 

spokojnie. Gabriel snuł się po domu z twarzą jak 

gradowa chmura, wszyscy się zastanawiali, dlaczego 

wyjechałaś i mam już naprawdę dosyć ludzi na targu, 

którzy ciągle chcą wiedzieć, kiedy wracasz. 

- Obiecałem, że pojadę i cię o to zapytam. - Spojrzał 

jej w oczy. 

- Kiedy wracam? - Była bez tchu, niezdolna 

uwierzyć, że to wszystko prawda. - Ależ Keir, masz 

tyle pracy, a ja jestem takim cholernym kłopotem! 

Uśmiechnął się krzywo i przyciągnął ją do siebie. 

- Zniszczyłaś mój dom, prawie zniszczyłaś mój 

projekt, wytłukłaś wszystkie talerze i zamieniłaś moje 

życie w chaos. Nie chcę, by ktoś odrywał mnie od 

pracy. Nie chcę żyć w chaosie. Ale nie mogę też żyć 

bez ciebie, Poppy! Nigdy bym nie uwierzył, że mogę 

się zakochać w kimś takim jak ty! Jesteś roztrzepana, 

background image

beznadziejna, czasem doprowadzasz mnie do szału, 

ale jesteś też ciepła i zabawna, piękna, i bardzo, 

bardzo cię kocham! 

Oczy miała jak gwiazdy. 

- Keir... - Oparła się o niego, a jego ramiona 

objęły ją mocno. - Czy ty naprawdę mnie kochasz? 

Powiedz to jeszcze raz! 

- Kocham cię. - Miał już dość słów. Pochylił się 

i pocałował ją. Był to długi pocałunek, głęboki, 

gwałtowny, ale i czuły. Sprawił, że Poppy niemal się 

w nim rozpłynęła. 

- Nie masz zamiaru powiedzieć, że też mnie 

kochasz? 

- Wiesz, że tak. - Przytuliła usta do ciepłego, 

pulsującego miejsca poniżej jego ucha i zadrżała 

z rozkoszy czując, że objął ją jeszcze namiętniej. 

- Kochałam cię nawet wtedy, gdy mówiłeś, że jestem 

okropna. 

- Byłaś okropna! Ale kiedy zobaczyłem cię na 

lotnisku, od razu wiedziałem, że już po mnie! Byłaś 

chodzącym nieszczęściem, ale miałaś tak piękne oczy, 

no i ten uśmiech! Usiłowałem gapić się w komputer, 

chciałem się na czymś skoncentrować, ale to było 

beznadziejne. Wciąż myślałem o tobie. 

- Jesteś pewien, że chcesz, bym wróciła? Nie będę 

ci zawadzać? 

- Postanowiłem dać ci odpowiednią robotę, żebyś 

znów nie broiła. 

- Fotografowanie to całkiem odpowiednie zajęcie. 

- Udawała obrażoną. 

- Tak, ale wolałbym mieć cię na oku. Potrzebuję 

nowej asystentki. 

- A co z Astrid? - Patrzyła na niego zdumiona. 

- Zaproponowano jej wspaniałą pracę przy or­

ganizacji pomocy w Kenii. Będzie miała szansę się 

wykazać. 

background image

- Chyba nie oczekujesz, że będę równie wydajna? 

Roześmiał się w głos. 

- Oczekuję, że będziesz wyłącznie kłopotem - odparł 

i znów ją do siebie przytulił. - Prawdę mówiąc, 

przewiduję całe życie pełne kłopotów. 

- Całe życie? - Oparła głowę na jego piersi, 

wsłuchując się w spokojny rytm serca. 

- Jako kierownik zespołu jestem zmuszony nalegać, 

żebyś za mnie wyszła! Chodzi przecież o reputację 

projektu! 

- Oczywiście! - Spojrzała na niego zielonymi, 

śmiejącymi się oczami. 

- A to co? - Spojrzał jej w oczy. - Żadnych 

sprzeciwów? Żadnego buntu? Nie masz ochoty uciekać 

i robić dokładnie odwrotnie, niż proszę? 

Uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie jego głowę, 

aż ich usta spotkały się w pocałunku, który był 

obietnicą na całe życie. 

- Nie tym razem - powiedziała.