JESSICA HART
Pechowa
dziewczyna
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Poppy stała przy taśmie bagażowej wachlując się
paszportem. Po klimatyzowanym powietrzu w samo
locie gorąca noc Afryki Zachodniej dusiła ją. Ze
znużeniem otarła dłonią górną wargę. Co za podróż!
Już w Gatwick było siedem godzin opóźnienia, potem
przesiadka, na którą nie zdążyła, i teraz, na domiar
złego, wszystko wskazywało na to, że jej torby zniknęły.
Jakby dla potwierdzenia tych obaw taśma szarpnęła
i zatrzymała się. Nie było na niej nic poza jakimś
pudłem i wyświechtaną walizką o smutnym, nie
chcianym wyglądzie. Poppy współczuła jej, wysilając
jednocześnie wzrok, aby przez szklaną taflę przyjrzeć
się rozgadanej, gestykulującej masie ludzkiej, wypeł
niającej szczelnie halę przylotów. Starała się wypatrzyć
w tym tłumie kogoś, kto mógł wyglądać na doktora
Keira Traherne'a.
- Szef wyprawy to typ klasycznego eksperta - po
wiedział Don Jones. - Jest bez wątpienia doskonale
znany w kręgach naukowych. Wysłałem do niego
teleks zawiadamiający, kiedy przyjedziesz, więc powi
nien czekać na ciebie w Douala.
Poppy kiwała głową z roztargnieniem. Obracała
w palcach bilet i zastanawiała się, czy podjęła właściwą
decyzję, godząc się na wyjazd do Kamerunu, aby
fotografować dla Thorpe Halliwell, firmy kompute
rowej sponsorującej naukowy projekt ochrony lasów
równikowych. Teraz żałowała, że nie przemyślała
tego lepiej. Powinna była chociaż spytać, jak wygląda
ten doktor Traherne.
Nagle zwróciła uwagę na mężczyznę około sześć
dziesiątki, który przez szklaną ścianę usiłował dojrzeć
kogoś w sali z drugiej strony. Poppy rozpromieniła
się. To na pewno doktor Traherne. Był typowym
egzemplarzem naukowca, jak z powieści, ze zmierz
wionymi włosami i rozkojarzonym wyrazem twarzy.
Podciągnęła na ramieniu pasek torby z cennym
sprzętem fotograficznym i ruszyła w kierunku wyjścia.
Było oczywiste, że jej bagażu nie ma, będzie więc
lepiej, jeśli przedstawi się doktorowi Traherne'owi,
zanim ten uzna, że ona także zniknęła. Wkroczyła
w zgiełk, nieco przytłoczona ściskiem, jaki tu panował,
i zaczęła przepychać się w jego kierunku. Biedny
stary doktor Traherne czekał chyba całe wieki
i z pewnością będzie uradowany, gdy ją w końcu
zobaczy.
- Penelopa Sharp?
Głęboki i wyraźnie zniecierpliwiony głos dochodził
z tyłu. Zaintrygowana Poppy rozejrzała się i stwierdziła,
że wpatruje się w nią dwoje lodowato szarych oczu.
Cały upał i chaos lotniska nagle odpłynęły. Oczy były
nadzwyczajne, zimne i jasne, zdumiewające na tle
silnej opalenizny, w oprawie ciemnych, prawie czarnych
rzęs.
Spłoszona, Poppy zdała sobie sprawę, że musi
wyglądać śmiesznie, gdy tak stoi i się gapi. Przywołała
się do porządku i uwolniła spod uroku tego spojrzenia.
Mężczyzna wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat,
miał surowy wyraz twarzy i ściągnięte brwi, gdy
patrzył na nią z góry.
- Ta-ak? - powiedziała ostrożnie. Facet nie wyglądał
przyjaźnie. Miał silne zarysowany podbródek i robił
wrażenie osobnika nawykłego do niespokojnego życia.
Tak naprawdę to nic specjalnego, uznała. Jego ostre
spojrzenie wprowadziło ją w błąd. Teraz wydawał się
jedynie ciemny i schludny w białej koszuli z krótkim
rękawem i spodniach koloru khaki. Pod pachą trzymał
skórzaną teczkę.
Bez wątpienia typ z gatunku sprawnych, pomyślała
Poppy, podświadomie zanotowała też, że wydatne
kości policzkowe nadawały jego twarzy lekko eg
zotyczny wygląd. Jeszcze raz spojrzała w oczy równie
ciepłe i zachęcające jak strumienie lodowca i zarumie
niła się mocno, gdy zdała sobie sprawę, że to
przyglądanie się wcale go nie bawiło.
- Jestem Keir Traherne.
Osłupiała ze zdumienia.
- Pan doktor Traherne? Ale... - rzuciła tęskne
spojrzenie za starszym panem, który właśnie machał
przez szybę do kogoś w hali bagażowej, po czym
znów spojrzała na Keira Traherne'a. Ale i on zdawał
się nie być zachwycony jej widokiem.
- O co, u licha, chodzi? - ponaglił, a ciemne brwi
zmarszczyły się, widząc jej zdziwienie.
- Sądziłam, że pan jest naukowcem - rzuciła bez
namysłu.
- Jestem. Nie wszyscy naukowcy chodzą w białych
fartuchach i obnoszą wszędzie swoje doktoraty, więc
obawiam się, że musi pani uwierzyć mi na słowo
- odparł zjadliwie.
Poppy zaczerwieniła się.
- Ależ naturalnie. Tylko... wygląda pan inaczej,
niż oczekiwałam.
- No cóż, przyznam, że ja również spodziewałem
się spotkać kogoś zupełnie innego. Wygląda na to, że
jest pani jedyną samotną kobietą, która przyleciała
tym samolotem. W przeciwnym razie nigdy w życiu
bym do pani nie podszedł.
Keir oglądał Poppy od stóp do głów, jej niesforne,
brązowe loki, zielone oczy o szczerym wyrazie i pełne
usta, uniesione lekko w kącikach jakby w ciągłym
uśmiechu. Była wysoka i szczupła, obdarzona pewnym
rodzajem młodzieńczego wdzięku, lecz pod jego
spojrzeniem czuła, że wygląda okropnie. Od dwóch
dni miała na sobie te same ciuchy, które teraz w lepkim
upale przylgnęły do niej jak zmiętoszone łachmany.
Nie zwróciła uwagi, że krzywo zapięła luźną, niebieską
koszulę, ale Keir to zauważył. Westchnął.
- Rozumiem, że ci z Thorpe Halliwell wysłali
zawodowego fotografa.
- To właśnie ja. - Poppy uniosła dumnie brodę.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli powiem, że nie wygląda
pani na to.
- Ja przynajmniej noszę ze sobą aparaty foto
graficzne - odcięła się, poklepując torbę. Wytrzymała
dzielnie jego spojrzenie, tym razem przygotowana już
na paraliżujący ją chłód. - Inaczej pan też musiałby
uwierzyć mi na słowo.
Bezbłędnie naśladowała ton jego głosu.
- Wierzę Thorpe Halliwell, nie pani. Nie chciałem
żadnych kobiet w tej wyprawie, lecz nalegali na pani
uczestnictwo.
- Żadnych kobiet? A niby dlaczego?
- Głównie dlatego, że zgodnie z mym doświadcze
niem w terenie kobiety są wyłącznie cholerną zawadą.
Świadomie chciałem zatrudnić wyłącznie mężczyzn,
ponieważ nie mogę marnować czasu i zajmować się
kimś, kto fizycznie lub umysłowo nie dotrzymuje kroku
albo nie chce ubrudzić sobie rączek. Mamy również
bardzo ograniczony czas na wykonanie całej roboty
i ostatnia rzecz potrzebna mężczyznom to plączące się
wokół i doprowadzające do szału kobiety - przerwał
i łypnął na nią spode łba. - Co w tym zabawnego?
Poppy powstrzymała chichot.
- Strasznie przepraszam, ale to jest... no, myślałam,
że nikt już dziś nie mówi takich rzeczy!
- Czy usiłuje pani być zabawna, panno Sharp?
- spytał złowieszczo.
- Pomyślałam, że to raczej pan jest zabawny
- przyznała Poppy.
- Mam coś lepszego do roboty, niż stać tu i panią
bawić - przerwał ze złością. - Im wcześniej zda sobie
pani sprawę z wagi tego projektu, tym lepiej.
To było ciepłe przyjęcie! Poppy zdusiła w sobie
westchnienie.
- Jeśli jest pan tak nastawiony do kobiet, to czemu
pan im tego nie powiedział?
- Próbowałem, lecz w Thorpe Halliwell, Bóg raczy
wiedzieć dlaczego, uczynili z pani przyjazdu warunek
sponsorowania. Nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie
tego, co oferują. Według Dona Jonesa jest pani
wybitnym fotografem.
Keir ani myślał w to uwierzyć, co było widoczne
w jego powątpiewającym spojrzeniu.
- Zrobię, co w mojej mocy - odparła anielskim
głosem, mile połechtana rekomendacją Jonesa.
- Czy ma pani jakieś doświadczenie w fotografo
waniu lasów równikowych? - spytał ozięble.
- Nie. Obawiam się, że moim najbardziej egzotycz
nym doświadczeniem była jak dotąd jednodniowa
wycieczka do Boulogne.
- No cóż, w Bogu nadzieja, że wie pani, co robi.
Jego zdecydowanie nieprzyjazna postawa spychała
Poppy do defensywy, ale miała przecież duże poczucie
humoru i postanowiła, że nie pozwoli się zastraszyć
temu odpychającemu doktorowi Traherne'owi. Za
miast warknąć coś w odpowiedzi, uśmiechnęła się
i oświadczyła.
- Coś panu powiem. - Błysk w zielonych oczach
przeczył uroczystemu tonowi. - Ja pozwolę panu
martwić się o pański projekt, a pan pozwoli mi
troszczyć się o moje zdjęcia.
Było widoczne, że Keir Traherne z trudem zachowuje
spokój.
- Jeśli zakończyła już pani swe inteligentne uwagi, to
możemy iść. - Rozejrzał się wokół. - Gdzie jest bagaż?
- Hmm... dobre pytanie. - Poppy uniosła ręce
w geście niewiedzy.
- Tylko proszę nie mówić, że zgubiła go pani!
- Cóż, na to wygląda. - Wiedziała, że jej nie
frasobliwość go rozdrażni - i bardzo dobrze.
Keir zaklął i przeczesał palcami ciemne włosy.
- A więc to tak! Wiedziałem, że fotograf płci
żeńskiej będzie wyłącznie kłopotem. Musiałem nie
tylko zmarnować cały dzień, kręcąc się po tym
zapomnianym przez Boga i ludzi lotnisku, gdy
czekałem na panią, to na dodatek stracimy jeszcze
więcej czasu, uganiając się za bagażem!
- To naprawdę nie moja wina - zaprotestowała
Poppy tracąc dotychczasową swobodę. - Nie wy
rzuciłam tych toreb gdzieś nad Saharą, żeby tylko
narobić panu kłopotów!
Przez chwilę patrzyli na siebie wymownym wzro
kiem. Poppy zauważyła ze zdziwieniem, że obezwład
niający upał nie robił na nim żadnego wrażenia. Nie
miał wpływu na jego schludny wygląd. A jej obcięte
białe dżinsy lepiły się do ciała, nieświeża koszula
wisiała zmięta i bezkształtna.
Keir westchnął.
- Przepraszam. Tak się niestety składa, że mamy
pewien... problem w Adouaba i to ogromnie ważne,
żebym spotkał się z przedstawicielami rządu, zanim
sprawa wymknie nam się z rąk. Straciłem cały ostatni
tydzień usiłując się z nimi umówić i w końcu udało
się ustalić termin na dzisiaj. Potem dostałem od
Thorpe Halliwell wiadomość, że wysyłają panią, więc
musiałem to odwołać, żeby panią odebrać. - Znów
popatrzył na Poppy ze złością. - Na szczęście udało
mi się przełożyć spotkanie na jutro rano. Gdyby
zjawiła się pani punktualnie, dojechaliśmy do Mbuka
dziś po południu, ale jazda po miejscowych drogach
po ciemku jest zbyt niebezpieczna. Noc spędzimy
więc tutaj i wyjedziemy jutro bardzo wcześnie... Lepiej
będzie zgłosić teraz zaginięcie bagażu.
Keir zdecydowanym krokiem ruszył w stronę
ciemnawego, obskurnego biura, a Poppy podążyła za
nim. Może nie był zachwycony jej widokiem, ale
przynajmniej nie miał zamiaru jej tu porzucić. Sprawnie
załatwiał formalności, podczas gdy ona stała obok
zgrzana i zmęczona. Czuła się gorsza, obserwując
precyzję jego działania. Wypełniał cały plik formularzy,
wyraźnie niezbędnych do zgłoszenia szkody, pytał ją
o bagaż, a następnie tłumaczył wszystko na język
francuski obojętnemu urzędnikowi.
- Don Jones twierdził, że Kamerun jest anglo
języczny - zauważyła, kiedy wychodzili.
- Oficjalnie jest dwujęzyczny, ale Adouaba leży
w prowincji, gdzie panują wpływy brytyjskie. Okazuje
się, że nawet tam większość urzędników mówi tylko
po francusku. Dobrze jest więc radzić sobie z tym
językiem. Zna go pani?
- Nie.
- Czy kiedykolwiek była pani już na takiej wy
prawie?
- Nie.
- A czy w ogóle wie pani coś o lasach równikowych?
- Eee... nie.
- Będzie więc pani naszym prawdziwym atutem
- podsumował kwaśno Keir.
Poppy chciałaby móc pochwalić się jakimiś talen
tami, ale akurat nic nie przychodziło jej do głowy.
- Jestem bardzo dobrym fotografem - oświadczyła.
Keir tylko parsknął, wyraźnie nie poruszony.
Otworzył drzwiczki mocno sfatygowanego land rovera
i przytrzymał je dla niej, zanim obszedł samochód
i usiadł za kierownicą.
- Każdy głupi potrafi trzymać aparat. Ja też
mógłbym zrobić te zdjęcia, gdyby tylko tego chcieli
w Thorpe Halliwell. Lecz niestety. Może cała ta
podróż to rozkoszny prezencik od Dona Jonesa dla
jego małej przyjaciółeczki?
- Po pierwsze - nie jestem mała, po drugie - nie
jestem przyjaciółeczką Dona Jonesa, który szczęśliwie
ma już żonę, a po trzecie, jak dotąd, wcale nie jest tu
tak rozkosznie - dodała opryskliwym tonem. - A jeśli
pan myśli, że może robić takie same zdjęcia jak ja, to
mogę jeszcze tylko dodać, że nie ma pan żadnego
pojęcia o fotografowaniu i dlatego właśnie przysłali tu
zawodowca. Poza tym dali panu spore środki i masę
sprzętu komputerowego. Zasługują zatem przynajmniej
na trochę profesjonalnych reklamowych fotografii.
- Wygląda na to, że będę musiał tu panią znosić,
ale jest parę rzeczy, które trzeba wyjaśnić raz na
zawsze. Może pani sobie być niebieskooką dziewczynką
od Thorpe Halliwell, ale to ja kieruję tą wyprawą
i tutaj będzie tak, jak powiem, a pani ma się
dostosować. Czy to jasne?
Powstrzymała się z trudem od impertynenckiego
komentarza i wzruszyła ramionami z rezygnacją.
- Dokąd jedziemy?
- Będziemy musieli spędzić dzisiaj noc w hotelu.
To niedaleko.
Poppy obserwowała wszystko szeroko otwartymi
. oczami, podczas gdy land rover torował sobie drogę
przez ulice pełne ludzi i straganów. Z ciemności
dochodziła hałaśliwa, dźwięcząca muzyka, a światła
samochodów ostro rzeźbiły twarze przechodniów.
- Muszę też panią ostrzec, że będziemy mieć
wspólny pokój - powiedział Keir szorstko, gdy
podjechali pod odrapany hotelik. - Hotele w Douala
są wyjątkowo drogie i nie stać nas na oddzielne
pokoje z powodu jakichś panieńskich skrupułów.
- Skoro podejrzewał mnie pan o przygodę z żona
tym mężczyzną, to z pewnością przypuszcza pan, że
nie zmartwi mnie wizja wspólnego pokoju z kimś
takim jak pan. - Poppy nie była pruderyjna, lecz ten
pomysł był dziwnie niepokojący. Wyrecytowała więc
to wszystko głosem pełnym zdenerwowania.
Zastygł bez ruchu, wyjmując właśnie z land rovera
torbę z aparatami.
- A co to ma niby znaczyć, „Z kimś takim jak pan?"
- No cóż, szczerze mówiąc, nie zwalił mnie pan
z nóg swoim urokiem osobistym - odparła dzielnie
Poppy - ani ja pana. Bo sam fakt, że jest pan
mężczyzną, a ja kobietą wcale mnie nie martwi.
Gdyby powiedziała to z większą pewnością, mogłaby
nawet przekonać samą siebie!
- Pani chyba nigdy nic nie martwi - skomentował
Keir. - Czy pani nie bierze niczego poważnie?
- Gdy ma się takiego pecha jak ja, nie można
niczego brać zbyt poważnie. A zresztą tak czy siak,
nawet gdybym nie sprawiała kłopotów, to chyba nie
powinnam liczyć na pańską sympatię?
- Święta prawda! - Keir uśmiechnął się nieoczeki
wanie.
Surowa twarz rozjaśniła się ciepłym uśmiechem,
a serce Poppy zabiło na alarm. Nie wyobrażała sobie,
że mógł tak wyglądać.
- Będziemy musieli wyjechać jutro z samego rana,
więc sugerowałbym szybki posiłek i wczesne pójście
spać.
Poppy tęskniła za zmianą lepkiego ubrania, ale
musiała zadowolić się umyciem twarzy i rąk. Chmurnie
przyglądała się w lustrze swojemu zmiętoszonemu
odbiciu. Nie ma co robić problemów, ale miło by
było przebrać się w coś czystego i świeżego... dobrze,
że pokój miał przynajmniej dwa łóżka. Przez jedną
okropną chwilę obawiała się, że będą musieli spać
w tym samym. To byłaby już przesada, bez względu na
to, jak miło uśmiechał się Keir Traherne. Wszystko
i tak okazało się dostatecznie trudne. Poppy starała się
nie dostrzegać mocniejszego bicia serca na samą myśl
o wymuszonej intymności z mężczyzną takim jak on.
Siedzieli w małej, ciemnej restauracyjce w pobliżu
hotelu.
- Nie ma wyboru, jeśli chodzi o dania - stwierdził
Keir i szybko po francusku złożył zamówienie. - Trzeba
brać to, co jest świeże.
- A co jest dzisiaj w karcie?
- Jeżozwierz.
- Je... co? - Poppy urwała w pół słowa i spojrzała
na niego z uwagą. - Chyba nie mówi pan poważnie?
Popatrzył na nią z góry.
- Czemu nie? Jest bardzo smaczny.
Młody chłopak postawił przed nimi na stole dwie
szklanki z piwem. Poppy przyjrzała się swojej po
dejrzliwie. Nie znosiła piwa.
- Nie ma nic innego?
- Nie - odparł Keir.
- Och - westchnęła i pociągnęła z niechęcią łyk.
- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o tej ekspedycji
- poprosiła, żeby tylko nie myśleć o piwie. - Don
mówił, że zgromadził pan tu około trzydziestu
naukowców.
Skinął głową.
- Najstarsze na świecie lasy równikowe rosną tutaj,
w Kamerunie. Idea projektu polega na pomyśle
zebrania dużego zespołu naukowców z różnych
dziedzin i umożliwieniu im kompleksowych badań.
Od runa leśnego po czubki koron drzew. Dzięki temu
będziemy w stanie lepiej poznać, w jaki sposób
powiązane są ze sobą różne ekosystemy. Im więcej
wiemy na temat tych lasów, tym skuteczniej będziemy
potrafili je chronić.
Światło świecy podkreślało kanciastość jego twarzy,
gdy od niechcenia bawił się widelcem i rysował jakieś
wzorki na niezbyt czystym obrusie.
- Mamy więc okazję, aby specjaliści pracowali
w warunkach naturalnych nie obciążeni biurokracją
i tak przyziemnymi sprawami jak dostawy żywności
i papierkowa robota. Tak mniej więcej wygląda nasza
praca w Adouaba.
- To ogromnie ciekawe - zauważyła Poppy. Starała
się zapamiętać, jakiej metamorfozie ulega jego twarz,
kiedy się uśmiecha. - Zajmuje się pan zarówno
badaniami, jak i zarządzaniem?
- Owszem, ale mam też dwóch asystentów, którzy
wykonują większość badań w terenie. Osobiście pracuję
głównie nad analizowaniem informacji wprowadzanych
do komputera - to prezent od pani firmy - i pisaniem
sprawozdania, które może zdoła umożliwić nam dalsze
prace tutaj. Przynajmniej taką mam nadzieję. - W jego
głosie zabrzmiała nuta goryczy. - Jeszcze miesiąc
temu wierzyłem, że sprawa pozwolenia jest przesą
dzona, ale teraz nie jestem tego taki pewny.
- Dlaczego nie? - Poppy przyłapała się na tym, że
przygląda się jego ustom. Ocknęła się i szybko
przeniosła uwagę na to, co mówił.
- Przyczyna jest prosta - pieniądze. - Z nagłym
obrzydzeniem odsunął widelec i sięgnął po piwo.
- Kiedy wszystko szło dobrze, przyjechał tu taki
mądrala z Londynu. Gadał o sprawach inwestycji
budowlanych, ale tak naprawdę myślał tylko o wycięciu
lasów i eksploatacji złóż mineralnych. Wyobraża sobie,
że są tu gdzieś pod ziemią. To wszystko lipa - nikt
na zdrowy rozum nie szukałby tu kopalin, ale jeśli
zdoła przekonać rząd, że zrobi forsę z powietrza
- z ziemi to bardziej odpowiednie słowo! - możemy
pożegnać się z naszym projektem.
Przerwał i spojrzał na Poppy. Patrzyła na niego,
nieco zaskoczona tą gwałtownością. Był z pewnością
namiętnie oddany projektowi i Poppy poczuła do
niego nagłą sympatię. Chyba była przedtem zbyt
surowa widząc w nim tylko chłodnego perfekcjonistę,
którego nic nie obchodzi. Czuła teraz jego namacalną
obecność po drugiej stronie stołu. Była w nim
jakaś podtrzymująca siła, która jednocześnie dziwnie
ją rozstrajała. Wciąż był schludny i taki sam jak
przedtem, ale już nie wyglądał tak zwyczajnie.
Poppy złapała się nagle na tym, że wyobraża sobie,
jakby to było, gdyby rozbierała się przed nim,
wślizgiwała do łóżka ze świadomością, że on jest
tak blisko...
Kelner przerwał niezręczną ciszę i postawił na stole
talerz z nieapetycznym brązowym ochłapem. Spojrzała
na swój posiłek, a potem na Keira.
- Czy to jest właśnie to?
- A jakże - odparł ze śmiertelną powagą w głosie,
lecz w oczach błysnęły mu iskierki rozbawienia, gdy
patrzył, jak z oporem odkrawa pierwszy kęs.
Z ulgą stwierdziła, że smakuje to o wiele lepiej, niż
wygląda, trochę jak zbyt twardy kurczak.
- A to co? - Przyglądała się z uwagą zawartość
sosjerki.
Sos był gęsty, w rdzawym kolorze. Nie czekając na
odpowiedź, chlapnęła sporo na kawałek mięsa i wrzu
ciła do ust.
Keir drgnął, a ona przez moment zastanawiała się,
o co mu chodzi. W tej samej chwili oczy wyszły jej
z orbit, język zesztywniał, a głowa niemal eks
plodowała. Łzy płynęły ciurkiem po policzkach, gdy
usiłowała sięgnąć po szklankę, niezdolna wykrztusić
nic poza nieartykułowanymi dźwiękami.
Na domiar złego Keir zaczął się śmiać.
- To tutejszy sos chili. Jest raczej ostry.
- Raczej ostry! - wydyszała. - To jak stwierdzenie,
że zima na Antarktydzie jest raczej chłodna. - Odsunęła
nerwowo sosjerkę. - To świństwo jest niebezpieczne!
- pociągnęła długi łyk piwa i rzuciła Keirowi urażone
spojrzenie. Doskonale wiedziała, że twarz ma czerwoną,
a oczy zapłakane.
- Dobrze ci tak! - wyrwało mu się niesympatycznie.
Zamówił jeszcze jedno piwo, które przyjęła z wdzięcz
nością. Zapomniała o awersji do tego napoju, bo
w gardle ją paliło.
- W takich miejscach, jak tutaj, obowiązuje zdrowa
zasada - śpiesz się powoli. Sama pani zobaczy, że
tubylcy tak robią. W dżungli nie można tak po
prostu zerwać jakiegoś owocu i zjeść, ponieważ ładnie
wygląda. Trzeba najpierw spróbować trochę, żeby się
przekonać, czy nie jest trujący.
Poppy westchnęła ciężko. Nie umiała robić nic
powoli i spokojnie. Nie leżało to w jej naturze.
- To wszystko brzmi bardzo frustrujące
- Lepiej się frustrować, niż umrzeć - skonstatował
Keir. Spojrzał przez stół i napotkał jej jasne, niewinne
spojrzenie. - W kompanii musieli zupełnie zwariować,
żeby wysłać tu kogoś takiego. Jakim cudem związała
się pani z nimi?
- Poznałam Dona Jonesa, kiedy pracowałam dla
podległej im firmy. Prosił, abym zrobiła trochę zdjęć
ich komputerów na różnych dziwnych tłach - na
przykład na polu w Szkocji, na łódce, takie tam
pomysły - przerwała, bo przypomniała sobie nawet,
kiedy po raz pierwszy usłyszała o Kamerunie.
- Co sądzisz o podróży do Afryki? - spytał wtedy
Don Jones. Kiwał się na krześle i przyglądał jej
z uwagą. Don był dyrektorem do spraw prasowych
w Thorpe Halliwell i nigdy nie zadawał głupich pytań.
- Do Afryki? - powtórzyła pytająco, zaciekawiona,
lecz trochę nieufna. Nigdy przedtem nie była w Afryce.
- A dokładniej, do Kamerunu. Prezes był za-
chwycony naszymi ostatnimi wynikami. Popularność
Thorpe Halliwell wciąż plasuje się wysoko, od kiedy
wszyscy zdali sobie sprawę, że nasz sprzęt jest
przydatny wszędzie, a nie tylko w zwykłym biurze.
Wielką rolę odegrały w tym twoje zdjęcia, Poppy.
Przyciągają uwagę, działają na wyobraźnię. Prawdę
mówiąc, cała kampania była takim sukcesem, że
zamierzamy kontynuować przedstawianie naszych
wyrobów w niezwykłych sytuacjach. Sponsorujemy
właśnie badania naukowe w lasach równikowych
Afryki Zachodniej. Szef tej ekspedycji to wielce
uzdolniony naukowiec. Nie znam go osobiście, ale
jego reputacja robi wrażenie - jeśli chodzi o te lasy
jest wyrocznią w skali światowej. Ekologia - to słowo
jest teraz wszędzie i powinniśmy zastosować je w naszej
reklamie. Niby nie ma bezpośredniego związku między
rozwiniętą techniką a równikowymi lasami, ale chcemy
właśnie „wygrać" ten kontrast.
- Chcesz, żebym tam pojechała i zrobiła parę ujęć?
- Właśnie tak. Naukowiec przy klawiaturze kom
putera w samym sercu dżungli. Nasza myśl techniczna
w koronie drzew - coś w tym guście. Twoje ostatnie
prace były bardzo sugestywne - nie natrętne, lecz
przyciągające uwagę. Chcielibyśmy osiągnąć podobny
efekt i tym razem. Co ty na to?
Poppy dopiero od niedawna była samodzielnym
fotografem i nie mogła odrzucić tego zadania. Nie od
Thorpe Halliwell. A poza tym może już nigdy nie
trafi się okazja, żeby zobaczyć Afrykę. Z takich
propozycji się nie rezygnuje. Odsunęła na bok wątp
liwości:
- Pojadę z wielką chęcią - odparła pewnie.
- Wspaniale! Wszystkie szczegóły ustalimy z dok
torem Traherne'em. Ty musisz jedynie wsiąść do
samolotu.
Niestety, nie było to aż takie łatwe. Przypomniała
sobie gorączkowe przygotowania, klisze fotograficzne
zostawione w taksówce, zepsuty zamek od walizki,
no i ten drobny fakt, że zemdlała podczas szczepień...
Jak zwykle w jej życiu była to prawdziwa karuzela
nieszczęść, a teraz znajdowała się w najczarniejszej
Afryce i jadła jeżozwierza w towarzystwie wroga kobiet!
- Tak czy owak, to raczej niezwykłe spotkać młodą
kobietę wykonującą takie zadanie, prawda? - zapytał,
czy też może stwierdził Keir, gdy opowiedziała mu
o swojej pracy.
- Bardziej niezwykłe jest spotkać kogoś z takimi
poglądami na temat kobiet - zrewanżowała się Poppy.
Miał chyba prawdziwego fioła na tym punkcie. Po
raz pierwszy zastanowiła się, czy jest żonaty, ale
natychmiast odrzuciła tę myśl. Był na to zbyt
niezależny. Czy przeżył jakieś gorzkie rozczarowania
w miłości? Może w młodości złamano mu serce i na
zawsze zniechęciło go to do kobiet? Przyglądała mu
się z uwagą, zmuszona niechętnie uznać, że Keir nie
wygląda na romantyka. Nie wygląda nawet na kogoś,
kto w ogóle ma serce, które można by złamać. Nie,
Keir z pewnością nie traktuje kobiet wyjątkowo.
Dziwnie podrażniona, ciągnęła dalej:
- To nadzwyczajne, jak mężyczyźni pana pokroju
przywiązują się do stereotypu kobiety. Jest pan
naukowcem, więc musi pan znać teorię ewolucji.
- Keir rzucił jej chłodne spojrzenie, ale zignorowała
je, zdecydowana przedstawić swój punkt widzenia.
- Ewolucja doszła teraz do tego, że wszyscy traktują
kobietę na równi z mężczyzną. Jest ona równie
inteligentna i utalentowana!
Skończyła triumfalnie, lecz jej przemowa nie wywarła
na nim specjalnego wrażenia.
- To oczywiście tylko teoria, z moich doświadczeń
zaś wynika, że mocno różni się ona od praktyki.
Moja niechęć w żadnym wypadku nie odnosi się do
kobiety-fotografa, lecz kobiety powodującej na ogół
totalne rozprzężenie.
- Nie mam takich zamiarów - odparła Poppy
dostojnie. - Pracowałam już z mężczyznami i wszyscy
bardzo szybko zapominali, że w ogóle jestem kobietą.
Byłam po prostu... jednym z chłopaków.
Keir uniósł brew.
- To byli chyba jacyś dziwni mężczyźni. - Przenik
liwym wzrokiem przesuwał po jej miękkich, soczystych
ustach, potem w dół w stronę ciemniejszego wgłębienia
u nasady szyi, aż po wypukłość piersi ukrytych pod
bluzką. Poppy z przerażeniem poczuła, że cała się
czerwieni i jakby w nieświadomej sugestii przesunęła
językiem po suchych nagle wargach.
- Penelopo, według mnie nie wyglądasz jak chłopak
- ciągnął dalej niskim, głębokim głosem.
Poppy przełknęła ślinę. W żołądku poczuła coś
dziwnego, lecz nie miało to nic wspólnego z jeżo-
zwierzem. Zatrzepotała rzęsami. Keir obserwował ją
jasnymi, nieodgadnionymi oczami i nagle poczuła,
jak mocno wali jej serce.
- Czy mógłbyś nie nazywać mnie Penelopą? - spy
tała, przerażona nerwowością własnego śmiechu.
- Wszyscy mówią do mnie Poppy. Dźwięk imienia
Penelopą sprawia, że czuję się, jakbym była w opałach.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie wielu powodów,
by zwracać się do ciebie w ten sposób. Choć na razie
śmiem w to wątpić. - Keir nagle wstał i całe napięcie
gwałtownie prysło.
Gdy szli w stronę hotelu, wilgotny upał ogarnął
Poppy natychmiast, przylgnął do karku i oblepił całe
ciało. Nawet oddychać było trudno. Poczuła nagle
wszechogarniające zmęczenie. Była zadowolona, że
Keir nic nie mówi.
Pokój nie wydawał się poprzednio aż tak mały.
Keir zdawał się wypełniać go swoją obecnością. Poppy
starała się poruszać bardzo ostrożnie, aby go przypad
kiem nie dotknąć. Przeprała w łazience bieliznę
i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że nie ma w czym
spać. W końcu owinęła się ręcznikiem i nieśmiało
wsunęła do pokoju. Szybko wskoczyła do łóżka
podciągając pościel pod samą brodę. Nigdy dotąd nie
czuła się aż tak naga. Leżała sztywno z twarzą do
ściany. Jeśli Keir zauważył jej napięcie, to nie dał
tego po sobie poznać. Krzątał się metodycznie szykując
do snu. Poppy słyszała, jak się rozbiera, skrzypnięcie
łóżka naprzeciwko, gdy się układał, i pstryk kontaktu.
Mruknął „dobranoc", a ona wymamrotała to samo,
czując ulgę i nieoczekiwane osłabienie napięcia.
Czuła się śmiesznie. Czego się spodziewała? Że
rzuci się na nią, aby dziko i namiętnie kochać? To nie
w stylu Keira Traherne'a, o, nie! Nie ukrywał, że
szkoda mu czasu na kobiety, a nawet gdyby dys
ponował nim w nadmiarze, to z pewnością nie
marnowałby go na takie irytujące nic jak Poppy Sharp.
Z lekkim westchnieniem przewróciła się na plecy.
Pomimo zmęczenia nie mogła jakoś zasnąć. Klimaty
zator pracował hałasując w ciemności, a ona leżała,
słuchając jego nieprzyjemnego szumu. Czuła do Keira
urazę, że potrafi zasypiać tak szybko. Przez drewniane
żaluzje przedostawało się jasne światło księżyca
i znaczyło pasiasto kształt na sąsiednim łóżku.
Poppy przewróciła się na bok i patrzyła, jak oświetla
ono wydatne kości policzkowe i niezwykle zmysłowe
usta. Nie sa to usta uczciwego mężczyzny, pomyślała
sennie, w końcu zasnęła, zastanawiając się jeszcze, co
też kryje się pod okazałą powłoką doktora Traherne'a.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Jest piąta rano.
Poppy usiłowała oprzytomnieć. Głos Keira był
głosem człowieka zadowolonego z siebie. Słychać
w nim było satysfakcję, jaka cechuje tych, którzy nie
mają problemów ze wstawaniem o tak niemożliwych
porach. Poppy jęknęła i zwinęła się, naciągając pościel
na głowę. Zdecydowanie nie kochała poranków.
- Hej, Poppy, obudź się - Keir potrząsnął ją za
ramię.
- Zostaw mnie! - powiedziała złowrogo, otwierając
oczy.
- Będę zachwycony, mogąc cię zostawić, jeśli się
nie pospieszysz - postraszył. - O pół do szóstej muszę
być w drodze.
Usilnie starała się podnieść i w samą porę przypom
niała sobie, żeby nie zostawić prześcieradła. Czuła, że
oczy ma zaschnięte i pocierała je zwiniętymi w pięści
dłońmi, jak małe dziecko.
- Jest jeszcze ciemno - utyskiwała, lecz zaraz tego
pożałowała, bo Keir zapalił górne światło. Błysnęła
goła żarówka, więc zasłoniła oczy ręką i zza palców
patrzyła na niego obrażona. - Chcę jeszcze spać.
- Nie da rady. A teraz wstawaj, bo cię wrzucę pod
zimny prysznic!
- Spróbuj tylko - zaczęła, ale straciła pewność
siebie, gdy Keir zrobił krok w jej stornę. Nie ma co
przeciągać struny, zdecydowała, spojrzawszy jeszcze
raz na niego. - Już dobrze, dobrze - mruknęła,
owinęła się prześcieradłem i pokuśtykała do łazienki.
Przelotnie zerknęła na pokryte nalotem lustro. Zama
zane odbicie twarzy, którą zobaczyła wprawiło ją
w popłoch. Wyglądała okropnie. - Uch!
Łatwo było sobie wyobrazić, co musiał pomyśleć
Keir. Niejasno przypomniała sobie, jak niepokojące
zrobił na niej wczoraj wrażenie. Chyba była bardziej
zmęczona, niż sądziła. W normalnych waruknach
nie uznałaby, że jest atrakcjny. Nigdy przecież
nie podobali się jej mężczyźni surowi i pełni dez
aprobaty. Nie, doktor Traherne z pewnością nie
jest w jej guście.
Prysznic to za dużo powiedziane. Raczej stru
myczek zimnej wody, ale przynajmniej pomógł jej
się obudzić. Podstawiła pod niego twarz i pozwoliła
spłukiwać resztki snu, potem energicznie umyła
włosy.
- Pośpiesz się! - Keir załomotał do łazienki. - Na
miłość boską masz tylko wziąć szybki prysznic, a nie
cały seans upiększający.
Poppy wykrzykiwała się w stronę drzwi. - Och,
zamknij się - mruknęła, ale nie tak głośno, by usłyszał.
Jego rześkość o takiej porze naprawdę mogła człowieka
rozeźlić.
- Słucham? - zawołał, przekrzykując szum wody.
Słuch miał chyba równie świetny, jak wzrok. Albo
podsłuchuje - pomyślała kwaśno.
- Powiedziałam, że już wychodzę - odkrzyknęła,
ale zwlekała przewrotnie tak długo, jak tylko można.
Niech sobie czeka - należało mu się za to, że zbudził
ją tak wcześnie.
Słyszała, jak niecierpliwie chodzi po pokoju, mrucząc
coś do siebie, kiedy czesała włosy i uśmiechała się do
swojego odbicia w lustrze. Miło było znów poczuć się
czystym, nawet o piątej rano. Szybko wskoczyła
w stanik i majtki, które na szczęście zdążyły wyschnąć
przez noc, narzuciła na siebie niebieską koszulę
i otworzyła drzwi akurat w chwili, gdy Keir wznosił
pieść, by znów w nie załomotać.
- Gotowa! - obwieściła z radosnym uśmiechem.
- W samą porę - mruknął, opuścił rękę i spojrzał
na Poppy podejrzliwie. Następnie spojrzał na jej gołe
nogi i odwrócił się gwałtownie.
- Co te kobiety zawsze wyrabiają w łazience, że
zajmuje im to pięć razy więcej czasu niż mężczyznom?
- Musiałam się jakoś obudzić. Rano jestem trochę
powolna.
- Zdążyłem to już zauważyć - Odparł z przekąsem.
- Czy teraz możesz się pośpieszyć? Nie powinno nas
tu być już od piętnastu minut.
- Jesteśmy spóźnieni tylko o kwadrans? Z tego,
jak dziwaczysz, wnosiłam, że straciliśmy ze trzy
godziny.
- I tak będzie, jeśli się nie ruszysz - odparł lodowato.
Skończyła zapinać koszulę z rozmyślnym brakiem
pośpiechu, marszczyła nos z obrzydzenia na widok
plamy, którą zrobił sąsiad w samolocie, oblewając ją
kawą.
- Jaka szkoda, że nie mam nic innego do włożenia.
- Bez rezultatu potarła plamę palcem. - To jest brudne.
- Naprawdę nie ma znaczenia, co założysz - rzekł
niecierpliwie. - Zanim dotrzemy do Adouaba, po
brudzisz się jeszcze bardziej.
- Dlaczego więc sam wyglądasz dzisiaj tak elegan
cko, co? - rzuciła oskarżycielskie spojrzenie na białą
koszulę, brunatne spodnie i krawat. Miał niezłą figurę,
zauważyła z niechęcią i na pewno był w dobrej
formie. Ubrany jak do pracy, robił wrażenie człowieka,
który równie dobrze może wybierać się na mały bieg
dla zdrowia, jak też usiąść za biurkiem.
- Część drogi do Mbuka jest utwardzona, więc
może zdołam się zbytnio nie ubrudzić. Gdy się tutaj
coś załatwia, jest abolutnie niezbędne, by zrobić
właściwe wrażenie. Nie możesz tak po prostu wejść
w szortach i podkoszulku i oczekiwać, że ludzie
potraktują cię z szacunkiem. Dlatego właśnie nie
przedstawię cię dzisiaj nikomu. Jako uczestnik naszej
ekspedycji nie wyglądasz teraz na wzór profesjo
nalizmu.
- Byłoby łatwiej, gdybym miała czyste ubranie
- podkreśliła jeszcze raz.
- Kupimy coś, gdy dojedziemy do Adouaba - to
znaczy jeśli zdołamy tam dziś dojechać. - Spojrzał
wymownie na zegarek. - Jesteś gotowa?
- Prawie. - Skończyła właśnie wrzucać bezładnie
drobiazgi do wielkiej, starej torby, którą nosiła
wszędzie zamiast torebki i podniosła się z pogodnym
uśmiechem. - Wszystko na miejscu i jak trzeba.
Co na śniadanie?
- Nic. Jest już dostatecznie późno. Zjesz coś
w Mbuka, a teraz jazda! - powiedział krótko, biorąc
swój worek.
Było jeszcze ciemno, gdy wyjechali land roverem
z hotelowego parkingu. Niebo zaczęło się lekko
rozjaśniać, gdy sunęli pustą drogą, wzdłuż której
rosły niekończące się rzędy palm. Poppy wyprostowała
się i zaczęła zwracać uwagę na okolicę. Keir prowadził
szybko, nie przejmując się koniecznością omijania
licznych wybojów, kóz i psów włóczących się po
drodze z wyniosłą obojętnością dla nadjeżdżających
pojazdów. Drgnęła na widok wielkiej dziury w nawierz
chni. Przestraszyła się, że może ich zarzucić pod koła
nadjeżdżającej ciężarówki.
- Czy musisz jechać tak szybko?
- Chcę dojechać do Mbuka o odpowiedniej porze.
- Spojrzał na nią z odrazą. - Jak na razie, jedzie się
dobrze, ale żużlowa droga wkrótce się skończy
i będziemy musieli zwolnić.
Rzeczywiście, w niespełna minutę później twarda
nawierzchnia urwała się gwałtownie i land rover
zaczął podskakiwać na wyboistej, wiejskiej drodze,
pozostając za sobą tuman kurzu. Samochód skakał
na wybojach, trząsł się i wibrował, a Poppy kurczowo
przywarła do siedzenia. W jasnym świetle poranka
pojazd robił wrażenie kompletnej ruiny. Deskę roz
dzielczą stanowił kawałek blachy i plątanina kabli,
które wisiały poniżej. Siedzenia zaś zrobione były
z pasów płótna oplecionych na metalowej ramie.
- Jesteś pewien, że ten samochód jest bezpieczny?
- Jasne, że jest bezpieczny!
- To samo mówiono o Titaniku, a był w znacznie
lepszym stanie.
- Ten jest całkiem w porządku. Może to nie
najbardziej luksusowy model, ale świetnie nadaje się
do tutejszych warunków - odpowiedział z nutką
obrony w głosie. - Nie ma tu zbyt wiele utwardzanych
dróg. Przydaje się wóz, który nie zaryje się od razu
już na odrobienie błota. Przejechałem spory kawał
Afryki tym staruszkiem i nigdy mnie jeszcze nie
zawiódł. - Czule poklepał kierownicę.
Nie przekonało to Poppy.
- Głowę dam, że jesteś jednym z tych mężczyzn,
którzy wolą samochody od kobiet.
- Samochód z pewnością sprawia mniej kłopotów.
Dopóki wiesz, jak się z nim prawidłowo obchodzić,
zawsze będzie robił to, czego od niego oczekujesz.
- To samo można powiedzieć o kobietach.
Skrzywił się.
- Moje doświadczenie mówi mi co innego.
A cóż to za doświadczenie? - zastanawiała się.
Mógł być żonaty albo mieć dziewczynę, która wiernie
czeka w domu i w niczym nie przeszkadza, nie
wchodzi w drogę? Na samą myśl o tym poczuła
w środku dotkliwe ukłucie, więc skoncentrowała się
na tym, co mówiła.
- Żaden samochód nie upiera się, żeby zawsze
mieć ostatnie słowo.
- Moje doświadczenie mówi mi co innego. - Pomyś
lała ponuro o całej serii pechowych aut, którymi
jeździła. - Mój samochód zawsze zdoła mnie wykoń
czyć, nie mówiąc już o stanie mojego konta w banku.
- Jeśli radzisz sobie z nim tak jak z innymi
sprawami, to nie jestem zdziwiony. Jesteś chodzącym
nieszczęściem.
Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale nie
mogła odmówić mu odrobiny racji.
- Moi bracia przezywali mnie zawsze „pechowy
kot Jinx" - wyznała z westchnieniem. - Ale to nie
moja wina. Przypadki mi się po prostu... przytrafiają.
- Same się nie przytrafiają - odparł nieżyczliwie.
- To tylko nielogiczny umysł szuka usprawiedliwienia
dla braku koncentracji.
- A więc to jest ten rodzaj supernaukowego
podejścia, które lekceważy wszystkie niezbadane
tajemnice życia! Wobec tego czemu każde urządzenie
zawsze się psuje, gdy ja tylko na nie spojrzę?
- Błąd użytkownika - rzucił lekkim tonem. - Każda
maszyna psuje się tylko wtedy, gdy nie używasz jej
tak, jak trzeba. To tylko sprawa przeczytania instrukcji.
- Jestem pewna, że ty zawsze je czytasz! Założę się
też, że wszystkie swoje książki masz poustawiane
w alfabetycznym szyku!
- To wydaje się być logicznym rozwiązaniem
- odparł sztywno. - Ważna jest kwestia właściwej
organizacji i chciałbym, abyś i ty, dopóki tu będziesz,
zorganizowała się w taki sposób, aby nie wpadać
w kłopoty.
Poppy uznała, że nie warto się kłócić.
- Jeśli spotkanie się uda, to powinno rozwiązać
większość twoich problemów, prawda?
- Miło tak pomyśleć, ale nie sądzę! - minę miał
ponurą. - Kompania budowlana nie podda się bez
walki, a do dyspozycji mają mnóstwo pieniędzy
i umiejętność gładkiej gadaniny. My zaś nie tylko
chcemy zabezpieczyć to, co już osiągnęliśmy, lecz
również rozszerzyć projekt. Naukowcy mają zamiar
wykonać jeszcze dodatkowe badania, w głębszych
partiach lasu, zanim spadną deszcze, a nie możemy
się ruszyć bez pozwoleń, listów, pieczątek, pełnomoc
nictw, i Bóg wie czego jeszcze, od każdego, kto ma
jakikolwiek związek z naszą pracą. Nic nie jest łatwe
w Kamerunie! I niczego nie można zdziałać, zanim
rząd nie podejmie decyzji w sprawie oferty budowlanej.
Dlatego to takie ważne, żebym zdążył na spotkanie
i przekonał ich, że nie warto zaprzepaszczać naszych
badań dla jakiejś nonsensowej idei, obiecującej wszys
tkim szybkie wzbogacenie.
- O której jest to spotkanie?
- Pół do dziewiątej. Tylko o tej porze mogłem
przyskrzynić tego wyższego urzędnika okręgu. Gdybyś
przyleciała punktualnie, dojechalibyśmy do Mbuka
już wczoraj.
- Czy to jeszcze daleko?
- Jakąś godzinę jazdy.
Poppy rzuciła okiem na zegarek i dodała dziesięć
minut, ponieważ zwykle się późnił.
- Mamy mnóstwo czasu.
Trzydzieści sekund później landrovera zaczęło
ściągać w jedną stronę. Keir zaklął z prawdziwą
biegłością, zahamował i wyskoczył z samochodu.
Ostrożnie zrobiła to samo. Ten kawałek drogi był
zacieniony gęstą roślinnością po obu stronach, pojazd
zatrzymał się ukośnie, na dodatek w śliskim błocie.
Wygląd jednej z tylnych opon nie wróżył nic dobrego.
Keir kopnął ją z obrzydzeniem. Złapali gumę.
- To wszystko przez ten brak koncentracji - mruk
nęła niewinnie Poppy.
- A to co znowu? - spojrzał na nią znad opony.
- Przebiłeś dętkę - dodała, nie ryzykując ani słowa
więcej.
Jego oczy były zimne i szare.
- Och, naprawdę? - spytał z sarkazmem. - Jak
to cudownie, że tu jesteś, inczej sam bym się nie
domyślił.
- Nie ma potrzeby, żebyś był niemiły - dodała
wyniośle. - Chciałam tylko pomóc.
- Stwierdzenie oczywistego faktu, to niewielka
pomoc. Ale możesz się wykazać i... zmienić koło.
- Ja? Niby dlaczego ja?
- Ponieważ, jak ci już mówiłem, muszę wyglądać
w miarę elegancko na spotkaniu z wysokim rangą
urzędnikiem okręgu, a nie będę, jeśli teraz zmienię
koło. Co do ciebie zaś, to bez różnicy, jeśli nawet się
upaprzesz.
- Dzięki!
- Na miłość boską, czy to odpowiednia chwila,
aby się martwić o wygląd? - Otworzył bagażnik
i wyjął jakieś narzędzia.
- Ale o swój wygląd się martwisz.
Z wysiłkiem próbował pohamować złość.
- Poppy, możesz wreszcie przestać się kłócić
i zmienić to cholerne koło?
- Proszę? - zasugerowała słodko.
- Czy mogłabyś - proszę - zmienić to koło?
- wycedził przez zęby.
- Oczywiście! - zaprezentowała swój najlepszy
uśmiech i sięgnęła po podnośnik. - Ale... jak to
działa? - Niepewnie dotykała poszczególnych jego
części.
- Tylko nie mów, że nigdy nie używałaś podnośnika!
- Naturalnie, że używałam... tylko nie takich jak ten.
- A potem ktoś się zastanawia, dlaczego nie chcę
pracować z kobietami. Użyj swoich oczu, kobieto.
Jaki to ma kształt? A to? Nie sądzisz, że te części
mogą do siebie pasować? Czyli to jest do tego. Nawet
pięcioletnie dziecko dałoby sobie z tym radę.
- Chyba, że przeczytałoby najpierw instrukcję
- dodała ponuro. Kucnęła, żeby umieścić podnośnik
pod samochodem i zaczęła go podnosić. Zrobiło się
już gorąco i lepko, a błoto plaskało pod stopami.
- Poluzuj najpierw nakrętki - polecił Keir i rzucił
klucz, który natychmiast wyleciał z jej niezręcznych
rąk. Podniosła go z odrazą i trzymała ostrożnie
w dwóch palcach.
- Uch! Jest cały oślizgły. Czemu go tak rzuciłeś?
- Jak głupi sądziłem, że uda ci się go złapać.
Przestań już narzekać i weź się do roboty. Wciąż
brzęczą mi w uszach twoje wczorajsze opowieści, że
umiesz radzić sobie zupełnie jak mężczyzna. Masz
teraz szansę to udowodnić.
- Powiedziałam tylko, że dorównuję mężczyznom
jako fotograf. Nigdy nie mówiłam, że chcę być
mechanikiem! - Wciąż mrucząc pod nosem nacisnęła
rączkę klucza, by poluzować nakrętkę. - To mi
zrujnuje paznokcie!
Keir stał nad nią i z widocznym zniecierpliwieniem
popatrywał na zegarek. W końcu było po wszystkim.
Poppy poślizgnęła się dwa razy podnosząc koło i zaryła
w błoto. Kusiło ją, by rzucić je w Keira, gdy ten nagle
się roześmiał.
- Przepraszam! Właśnie się zastanawiałem, jak to
możliwe, by ktoś - nawet taki jak ty! - upaprał się
tak bardzo w tak krótkim czasie.
Poppy wytarła pot znad górnej wargi i uśmiechnęła
się z pewnym oporem.
- Miejmy nadzieję, że twoje spotkanie jest tego
warte.
Wrzuciła narzędzia do samochodu. - To wszystko,
jak sądzę.
- Grzeczna dziewczynka.
Uśmiechnął się do niej i poczuła w piersi dziwny
skurcz. Po raz pierwszy uśmiechnął się z aprobatą
i lakoniczna pochwała sprawiła Poppy ogromną
przyjemność. Na moment zapomniała o błocie, które
na niej zasychało i burczącym z głodu brzuchu.
Myślała o tym, jak uśmiech tworzył zabawne zmarsz
czki na jego policzkach i nieczekiwanie zmieniał wyraz
dotychczas chłodnych oczu.
Przyglądała mu się spod rzęs, gdy pędzili drogą,
by nadrobić stracony czas. Nie, z pewnością nie
był przystojny... lecz posiadał jakąś trudną do
zdefiniowania cechę, która przyciągała uwagę. Mo
cne brwi i wyrazisty nos nadawały jego twarzy
groźny wyraz i choć podbródek był równie bez
kompromisowy, to usta wyraźnie sugerowały, że
nie jest tak całkiem chłodno logiczny, jak okazywał.
Przypominała sobie, jak w nocy przyglądała się
jego ustom i nagle poczuła w sobie niepokojące
ciepło.
Spojrzała teraz na jego ręce. Silne i pewne, spoczy
wały ufnie na kierownicy. Był taki spokojny i opano
wany, tak inny niż ona. Poppy poczuła przypływ
zazdrości. Jak to jest, gdy ma się takie cechy?
Po szaleńczej jeździe dotarli do Mbuka mając
w zapasie dwie minuty do spotkania. Land rover
zatrzymał się przed miejscową kawiarnią o szumnej
nazwie Boulangerie Modernę i Keir wręczył jej trochę
pieniędzy.
- Usiądź tu gdzieś, zamów kawę, zresztą co chcesz.
Pączki są bardzo dobre. Nie jestem pewien, jak długo
to potrwa, więc bardzo cię proszę, poczekaj tu, dobrze?
Nigdzie nie odchodź, nie rozmawiaj z nikim ani... nic
nie rób! Po prostu siedź tutaj, dopóki nie wrócę.
- A czy wolno mi oddychać? - spytała niewinnie,
lecz go nie rozbawiła.
- Tylko jeśli potrafisz to robić nie wpadając
w kłopoty - w co wątpię!
Popatrzyła na odchodzącego w kurzu Keira, od
wróciła sję i weszła do Boulangerie. W środku była
ciemno i hałaśliwie. Zamówiła colę i pachnącego
ciepłego pączka. Od razu poczuła się lepiej, kupiła
więc jeszcze jednego. W końcu przecież zarobiła na
niego. Przyglądała się ulicy, która była chaotyczną
mieszaniną ludzi, żółtych taksówek, wozów i kóz.
Kurz wisiał ciężko w powietrzu.
- Czyżby trochę rozstrojona? - Niewątpliwie ktoś
mówił do niej po angielsku. Spojrzała więc ze
zdumieniem. Mężczyzna wyglądał na Anglika, miał
jasne opadające na czoło włosy i ciepłe niebieskie
oczy. Uśmiechnęła się bez wahania, co przyjął za
zaproszenie i usiadł naprzeciwko.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale ponieważ nie
mamy tu zbyt wielu wygnańców, więc to pewne, że
jesteś tu nowa.
- Całkiem nowa - odparła. - Przyjechałam wczoraj
wieczorem.
- A więc witamy w Kamerunie! Jestem Ryan
Saunders. Jesteś bez plecaka, więc nie możesz być
turystką - kontynuwał.
- Niezupełnie. Jadę do Adouaba, by dołączyć do
ekspedycji naukowej. - Wskazała głową torbę z apa
ratami. - Jestem fotografem.
- Proszę, proszę! - odsunął krzesło i taksował ją
wzrokiem. - Wobec tego jesteś chyba z Keirem
Traherne'em. Okropny facet, nie sądzisz?
Wyczuła coś dziwnego w tonie jego głosu i zawahała
się.
- Znasz Keira?
- To zrozumiałe - odparł lekko. - Mamy tu
naprawdę niewielką zbiorowość Brytyjczyków. Właśnie
go widziałem, jak szedł do naszego szefa okręgu.
Wyglądało na to, że się wściekle spieszy, nawet nie
miał czasu powiedzieć „cześć".
- Chyba był nieco spóźniony - wyjaśniła. Trudno
jej było wyobrazić sobie, jak Keir pozdrawia tego
beztroskiego i uroczego Ryana Saundersa. - Czekam
na niego, a potem jedziemy do Adouaba - dodała.
- Chyba długo poczekasz - sam byłem dziś w urzę
dzie i wszystko dzieje się tam jeszcze wolniej niż
zwykle. - Rzucił okiem na zegarek. - Jaka szkoda, że
muszę lecieć. Inaczej pokazałbym ci miasto.
Zdusiła w sobie rozczarowanie. Był niewątpliwie
przystojny, a poza tym nie krytykował jej i takie
towarzystwo mogło być wspaniałą odmianą!
- Naprawdę mi przykro, że muszę iść - przytrzymał
jej rękę nieco dłużej, niż to było konieczne - ale mam
nadzieję, że spotkamy się w Adouaba. Już ja się o to
postaram!
Obserwując Ryana Saundersa pomyślała, że trudno
byłoby znaleźć kogoś bardziej różnego od Keira. On
wstrząsnąłby się na samą myśl, że można ją wziąć za
rękę, a jeśli chodzi o urok osobisty... Nie mogła sobie
tego wyobrazić, więc z lekkim westchnieniem odwróciła
się do okna.
Jej pierwsze spojrzenie na Afrykę. Skończyła pączka,
oblizała z rozmysłem palce. Jeśli Keir będzie tak
długo na tym swoim, och, jak ważnym spotkaniu,
byłoby głupotą nie rozejrzeć się nieco. Gdyby wyszła
na pół godzinki, to nie powinien się nawet zorientować,
że go nie posłuchała.
„Po prostu siedź tutaj". Jego głos zabrzmiał wyraźnie
w jej uszach, lecz postanowiła się tym nie przejmować
i wyszła na zalaną słońcem ulicę. Minął ją mały
chłopiec z wielką tacą trzciny cukrowej na głowie.
Poszła jego śladem w stronę targowiska.
Nad stosami pomidorów, batatów, ananasów oraz
metalowymi misami pełnymi ziarna siedziały kobiety
o skórze tak czarnej i lśniącej jak bakłażan i szerokim,
białym uśmiechu. Wyglądały imponująco. Bajecznie
kolorowe, kwieciste materiały i podobne zawoje na
głowach dopełniały egzotycznego obrazu. Przekrzy
kiwały się, zachwalając swoje towary.
- Może cebuli? Mam dobre ananasy!
Poppy uśmiechała się i potrząsała głową. Ręka
świerzbiła ją, by sięgnąć po aparat. W końcu zatrzyma
ła się i kupiła kiść bananów. Były wyeksponowane i
w nieświadomie artystyczny sposób na koślawym,
drewnianym stoliku, obok stosów papai'i awokado.
- Czy mogę zrobić zdjęcie? - zapytała z uśmiechem.
Uniosła aparat. Za chwilę pstrykała, otoczona zacie
kawionymi dzieciakami.
Nigdy dotąd nie była w tak kolorowym i in
trygującym miejscu. Kompletnie zapomiała o upły
wającym czasie i o tym, że musi dziwnie wyglądać
- cała oblepiona błotem. Z wolna przesuwała się
między kozami, psami i dziećmi dźwigającymi wielkie
tace na głowach.
Myślała o tym, jak bardzo wszystko jest tutaj inne
niż w Anglii, gdy nagle minęła brytyjską skrzynkę
pocztową. Przystanęła i spojrzała jeszcze raz. To
chyba niemożliwe? Ale to prawda, była tam, jasno-
czerwona i dobrze znajoma. Dziwaczny relikt epoki
kolonializmu, bardziej wymowny niż budowle czy
pomniki. Kontrast między tą skrzynką a zakurzoną
afrykańską scenerią wyszedłby znakomicie na zdjęciu.
Poppy była tak pochłonięta ustawianiem aparatu
i kadrowaniem ujęcia, że nie usłyszała krzyków za
plecami. Zrobiła jedynie parę zdjęć, gdy poczuła
czyjąś rękę na ramienu. Odwróciła się i zobaczyła
młodego żandarma, który gestykulował ze złością.
Zamarła, gdy zauważyła wycelowany w siebie pistolet.
- E...e - o co chodzi?
Chyba o coś chodziło. Żandarm wskazał na aparat
i krzyczał do niej po francusku, wyraźnie zły, że go
nie rozumie. Bezradnie wzruszyła ramionami, ale
mocno trzymała aparat.
Gdy było wiadomo, nie uda im się dogadać, żandarm
machnął bronią wskazując, że ma iść za nim. Cóż
było robić. Nie miała zamiaru się kłócić, a w komi
sariacie ktoś na pewno będzie mówił po angielsku.
W godzinę później wciąż tam tkwiła usiłując
odświeżyć podstawy swego francuskiego. Miejsce
było przygnębiające. Żandarm stukał mozolnie w ma
szynę do pisania, drugi - w rozpiętej kurtce, kiwał
się na krześle paląc papierosa. Jakiś starszy osobnik
z niezadowoleniem drapał się po głowie. Sądząc
po imponującym zestawie orderów był tutaj ko
mendantem.
- Je suis avec docteur Keir Traherne - zaczęła
z żałosnym akcentem.
Oficer spojrzał na nią i rzucił.
- Docteur Traherne')
- Oui
- odpowiedziała z ulgą. Może ten jej francuski
nie był aż taki zły.
- Vous etes sa femmel - zapytał ze zdzwieniem.
- Oui - odparła pewnie, zastanawiając się, o co
właściwie pytał.
Nazwisko Keira wyraźnie coś tu znaczyło. Oficer
uroczo się uśmiechnął i krzyknął do tego, który palił.
Żandarm wstał niechętnie i wyszedł.
Zapadła cisza. Poppy przyglądała się portretowi
prezydenta i starała się nie myśleć o tym, co powie
Keir, gdy ją znajdzie. Jeśli w ogóle ją znajdzie. Po raz
pierwszy przyszło jej do głowy, by się trochę pomartwić.
Jej wrodzony optymizm zawsze pomagał uporać się
z większością problemów, lecz tym razem czuła, że
traci grunt pod nogami. Nigdy dotąd nie była
aresztowana. Wyobraźnia podsuwała jej obraz ciemnej
celi, do której ją wrzucono i nikt już o niej nie
usłyszy. Głuchy dźwięk maszyny do pisania wydawał
się teraz złowróżbny, a znudzony wyraz twarzy
funkcjonariusza raczej groźny. Nerwowo splotła palce
i przysięgała, że jeśli tylko Keir ją odnajdzie, to nigdy
już nie będzie się z nim kłócić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wydawało jej się, że przesłuchanie trwało bez końca.
Jakieś dwadzieścia minut później usłyszała w holu
czyjeś szybkie kroki. Spojrzała z nadzieją. Kiedy
zobaczyła w drzwiach Keira, odetchnęła z ulgą i powoli
rzuciła mu olśniewający uśmiech.
Nie odwzajemił go. Popatrzył na nią wzrokiem,
który bez trudu zmniejszył jej wzrost do pięciu
centymetrów, i zaraz odwrócił się do funkcjonariusza.
Przywitali się i szybko wymienili po francusku
jakieś uprzejmości. Sądząc po serdecznym śmiechu,
chyba dobrze się znają, pomyślała, patrząc ukradkiem
na Keira. To zabawne, jak śmiech zmieniał go
w niepokojąco atrakcyjnego mężczyznę. Może to
i dobrze, że nie uśmiechał się do niej zbyt często.
Pomijając spojrzenie, którym ją obdarzył, sam widok
jego osoby był niewypowiedzianie pocieszający. Kei-
rowi co prawda brakowało wdzięku i chłopięcego
wyglądu, który cechował Ryana Saundersa, lecz
sprawiał za to wrażenie nadzwyczaj solidnego męż
czyzny. Odprężyła się więc, pewna, że Keir wszystko
załatwi.
Nagle uświadomiła sobie, że ktoś patrzy na nią
niesympatycznie. Oczy Keira były twarde jak stal,
a wyraz twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości,
co myśli o Poppy. Aparat, jako dowód rzeczowy,
leżał na biurku.
- Rozumiem, że pstrykałaś zdjęcia w niedozwolo
nym miejscu - powiedział lodowatym tonem. - Lepiej
powiedz mi dokładnie, co robiłaś.
- Ależ ja nic nie robiłam - zaprotestowała. - Foto
grafowałam właśnie najniewinniejszą w świecie skrzyn
kę pocztową, kiedy poczułam lufę pistoletu pod żebrem!
Keir przetłumaczył to komendantowi i po krótkiej
dyskusji odwrócił się do Poppy.
- Ta skrzynka znajduje się naprzeciw koszar, więc
pomyśleli, że fotografujesz obiekty wojskowe. Tak
czy owak, właśnie im wytłumaczyłem, że jesteś bardzo
głupiutką młodą kobietą i nie byłaś świadoma
tutejszych zakazów. Henri jest gotów cię wypuścić.
Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej; nim zdołała
się odezwać.
- Nawet nie myśl o tym, żeby się tutaj kłócić...
Penelopo. Po prostu wstań, powiedz miło „dziękuję"
i wychodzimy, choć naprawdę miałbym cholerną
ochotę cię tu zostawić!
Spojrzała na niego buntowniczo, zapominając, że
obiecała sobie, że będzie już grzeczna! Zagryzła wargi,
wstała i chwyciła swój aparat.
- Dziękuję - to jest... e... mer ci.
Henri uśmiechnął się szeroko i uścisnął jej rękę.
W świetnym nastroju odwrócił się do Keira i powiedział
coś po francusku, co ten przyjął ze zdziwieniem,
a potem z przerażeniem.
Zobaczyła, że potrząsnął przecząco głowa, lecz
i tak nie wiedziała o co chodzi. Złapał ją niezbyt
delikatnie za łokieć i w napięciu ciszy pomaszerowali
do landrovera.
- Wsiadaj - rzucił ponuro.
Wsiadła. Trzasnął drzwiczkami, zapalił silnik i od
jechał sprzed posterunku bliski furii.
- Czy nie można cię zostawić nawet na pięć minut?
Kazałem ci siedzieć w Boulangerie. Czy tak trudno to
zrozumieć?
- Chciałam tylko rzucić okiem na targ.
- Ale nie rzuciłaś tylko okiem na targ! Polazłaś
dalej i dałaś się aresztować. Tylko ty potrafisz zrobić
coś takiego!
- Skąd mogłam wiedzieć, że tam nie wolno foto
grafować?
- We wszystkich krajach w Afryce tubylcy są
przewrażliwieni, gdy widzą cudzoziemców robiących
zdjęcia. Sądziłem, że chłopski rozum podpowie ci, by
uważać, pstrykając w okolicach, gdzie jest pełno
żołnierzy.
- Ale ja nie widziałam ani jednego żołnierza!
Fotografowałam skrzynkę pocztową.
- Tylko ty umiesz marnować czas na takie głupoty!
Taką skrzynkę możesz oglądać codziennie w Anglii.
Po kiego licha chciałaś mieć jej zdjęcie? Zmarnowałem
dwie godziny na posterunku żandarmerii.
- Ale to będzie piękne zdjęcie - powiedziała cichutko
Poppy.
- Guzik mnie to obchodzi! - prawie wrzeszczał.
- Nie powinnaś się nigdzie pętać, skoro ci powiedzia
łem, żebyś siedziała w jednym miejscu. Spójrz tylko
na siebie! Co widzisz? Kompletne dno! Czy zdajesz
sobie sprawę, ile nam dziś wyrządziłaś szkody?
Spędziliśmy tu rok, pokazując się w jak najlepszym
świetle i zdobywając stopniowo zaufanie, a ty niszczysz
to w pięć minut. Henri już pewnie biega i rozpowiada
wszystkim, że usmarowane błotem kobiety robią u nas
za szpiegów!
- Ubłociłam się, zmieniając to cholerne koło.
Gdybym wiedziała, że będą mnie wlec pod lufą
karabinu, to włożyłabym balową suknię!
- Wiedziałem, że będziesz kulą u nogi - kon
tynuował, nie zwracając na nią uwagi. - Jesteś w tym
kraju od wczoraj i już mamy cały katalog nieszczęść!
- Zupełnie nie rozumiem, o co robisz tyle hałasu.
Jeśli sprawa fotografowania jest tu tak drażliwa, to
czemu mnie nie ostrzegłeś?
- Chyba nie muszę ci mówić, że powinnaś używać
swojego kretyńskiego zdrowego rozsądku! Właśnie
dlatego chciałem fotografa z jaką taką wiedzą o af-
•rykańskich realiach. Nie mam czasu być niańką dla
półgłówka!
- Nie przyjechałabym do Kamerunu, gdybym
wiedziała, że tak tu będzie. - Oczy błysnęły jej
niebezpiecznie. - Jestem tu, by robić zdjęcia, a nie
uczestniczyć w zajęciach szkoły przetrwania. Prawie
nie spałam, wytrzęsło mnie na tej piekielnej drodze,
nic nie jadłam oprócz pączka - no, powiedzmy,
dwóch pączków - i mam powyżej uszu pouczania
przez kogoś, kto jest skrzyżowaniem doktora Living-
stone'a i Hitlera! Możesz sobie myśleć, że jestem
kamieniem u nogi, ale czy przyszło ci do głowy, że
i ty nie jesteś najlepszym partnerem, z jakim przyszło
mi pracować?
Keir zacisnął dłonie na kierownicy.
- Na ogół jestem bardzo spokojnym człowiekiem,
ale jeśli ktoś zdoła mnie doprowadzić do szału, to
z pewnością będziesz ty! I jeszcze jedno! Jak śmiałaś
powiedzieć Henriemu, że jesteś moją żoną? Krew mi
się ścina na samą myśl o tym, że mógłbym być twoim
mężem!
- Ależ ja nic takiego nie powiedziałam! - zaprotes
towała. A więc to temu tak gwałtownie zaprzeczył
w rozmowie z komisarzem.
- Henri powiedział mi, że tak się wyraziłaś. Miał
nawet czelność gratulować mi uroczej panny młodej!
Wystarczy mi, że jesteś, na moje nieszczęście, powią
zana z naszymi planami. Nie potrzebuję, żeby jeszcze
ktoś pomyślał, że byłem na tyle durny, aby ożenić się
z kimś takim!
- Henri musiał coś źle zrozumieć. - Z pewnymi
wątpliwościami przypomiała sobie własną odpowiedź
na pytanie, którego nie zrozumiała, ale nie miała
zamiaru przyznać się Keirowi do tego. - Mogę cię
tylko zapewnić, że odwzajemniam to, co czujesz.
Osobiście uważam, że nie ma nic gorszego, niż wyjść
za mąż za małostkowego, łypiącego wciąż na zegarek
tyrana, który na dodatek ustawia książki według
alfabetu!
Gotowało się w niej. Cóż za okropny, nienawistny
człowiek! Niech szlag trafi Afrykę, doktora Traherne'a
i te wstrętne równikowe lasy. Czemu kompania nie
sponsoruje jakiegoś wartościowego projektu nad
Morzem Północnym?
Jechali coraz bardziej wyboistą i zrytą koleinami
drogą, nie odzywając się do siebie. Samochód pod
skakiwał i Poppy zdrowo czuła to w kościach, każdy
mijający ich pojazd zostawiał za sobą chmurę czer
wonego pyłu, który zmuszał ją do kaszlu.
Gdy dojechali do Adouaba, Poppy była posinia
czona, obita i kompletnie wykończona. Marzyła tylko
o tym, żeby położyć się gdzieś w ciemnym i ustronnym
miejscu. Adouaba była osadą na końcu świata.
Rozlazłe miasteczko otoczone puszczą robiło wrażenie,
że za głównych mieszkańców ma kozy i kurczaki.
Jechali teraz wzdłuż wąskiego szlaku, pomiędzy bujną
roślinnością zwisającą gęsto z obu stron. Minęli kilka
domów i wreszcie landrover z szarpnięciem zatrzymał
się przed niskim, drewnianym budynkiem, stojącym
na polanie. Długą werandę obrastały pnącza bujnej,
purpurowej bugenwilli, ogród zaś był plątaniną
egzotycznych roślin.
Keir wyskoczył z samochodu i skierował się do
domu, lecz odwrócił się, gdy dotarło do niego, że
Poppy nie idzie za nim. Siedziała wciąż w szoferce
i patrzyła tępo w ziemię. Ogarnęło ją nagle takie
zmęczenie, że nie była w stanie zrobić kroku. Keir
zawahał się:
- No, rusz się wreszcie! - powiedział.
Spojrzała na niego odrętwiała i niezdolna do
żadnego ruchu. Nagle drzwiczki się otworzyły i zo
stała przemocą wyciągnięta z samochodu. Twarz
Keira była tuż obok jej twarzy i chociaż wyglądał
na zirytowanego, to wydało jej się, że dostrzega
w jego oczach troskę, sama miała oczy zamglone
zmęczeniem, bez zwykłego błysku w zielonej głębi.
Poczuła przelotny uścisk jego ramion, ale może
jej się tylko zdawało.
Pomimo zmęczenia była aż nadto świadoma jego
bliskości. Poprzednio odczuwana niechęć, tak pomocna
w czasie długiej podróży, zaczęła słabnąć w zderzeniu
z nowym, niepokojącym uczuciem. Nie była pewna,
czy się cieszyć, czy smucić, gdy postawił ją na
werandzie.
- Wszystko w porządku? - spytał dziwnie ochryp
łym nagle głosem.
Skinęła głową, niezdolna do powiedzenia czegokol
wiek.
- Tak stracić głos, to zupełnie do ciebie niepodobne
- powiedział w dawny, zjadliwy sposób, co sprawiło,
że Poppy wzięła się w garść.
Weszła za nim do dużego, skąpo umeblowanego
pokoju, ciemnego i chłodnego. Stało tu kilka bam
busowych krzeseł, biurko zasłane papierami ułożonymi
w równe stosy, a ściany były obwieszone półkami
pełnymi książek. Uładzony pokój dla uładzonego
mężczyzny. Dwa wiatraki umieszczone pod sufitem
leniwie męłły ciężkie powietrze i Poppy z wdzięcznością
odczuła jego ruch. Nie mogła się powstrzymać, aby
nie porównać tego pokoju do własnego mieszkania,
które z uporem przeciwstawiało się wszelkim próbom
zaprowadzenia w nim porządku.
- To jest Gabriel - przedstawił nieśmiałego chłopaka
Keir. - Daj mu ubrania, to ci je wypierze. W między
czasie znajdę ci jakąś swoją koszulę, czy coś takiego.
- Dziękuję - powiedziała grzecznie i uśmiechnęła
się do Gabriela.
- Oto twój pokój. - Wprowadził ją do wielkiego
pomieszczenia o wysokim suficie. Nie było tutaj nic
poza żelaznym łóżkiem i szafą, której drzwi ktoś
związał sznurkiem. Popatrzyła na łóżko z tęsknotą.
- Łazienka jest obok, gdybyś chciała wziąć prysznic
- mówił z niezręczną jakby uprzejmością.
- Chciałabym się na chwilę położyć, jeśli można
- odparła równie uprzejmie, nie chcąc łamać tego
niepisanego zawieszania broni. Efekt zepsuło potężne
ziewnięcie.
- Nie śpij za długo. Chciałbym, żebyś poznała dziś
resztę naszego zespołu. Zostaliśmy zaproszeni na
kolację.
Usiadła sztywno na łóżku.
- W porządku, tylko się na chwilę przyłożę. W ogóle
nie będę spać.
Ktoś delikatnie, lecz stanowczo głaskał ją ciepłym
palcem po ramieniu.
- Poppy?
Uchyliła zaspane powieki i zobaczyła, że Keir
pochyla się nad nią. Przez dłuższą chwilę patrzyła
w chłodne, szare, oczy, zastanawiając się nieprzytomnie,
gdzie jest. Uśmiechnęła się sennie, zaraz też rozjaśniło
jej się w głowie i usiadła, by strząsnąć z siebie
resztki snu.
- Która godzina?
- Już siódma. Pomyślałem, że może będziesz chciała
się wykąpać, zanim wyjdziemy.
Spuściła szybko nogi z łóżka czując, jakie są
zesztywniałe.
- Chyba jednak zasnęłam.
- Z pewnością. - Powiedział oschłym głosem. Poppy
zdała sobie nagle sprawę, że ma na sobie tylko majtki
i stanik. Ale nie wyglądało, żeby doktor Traherne to
zauważył, stwierdziła z pewnym zirytowaniem.
- Zostawiłem ci w łazience czystą koszulę. - To
było wszystko, co powiedział.
Brak reakcji na kobiece wdzięki jest całkiem
zrozumiały, pomyślała z przygnębieniem, gdy obejrzała
w lustrze kogoś umazanego błotem od stóp do głów.
Włosy też miała sztywne od kurzu i czuła, że cała się
lepi.
Prysznic był prawdziwym błogosławieństwem. Myd
liła się energicznie i zaczęła bezgłośnie podśpiewywać.
Wracał jej naturalny optymizm. Czuła się milion razy
lepiej, szampon zaś pienił się wspaniale. To prawda,
że podróż była piekielna, ale już tu była i na dodatek
nareszcie czysta. Będzie robić cudowne zdjęcia i za
przestanie kłótni z Keirem Traherne'em. Wszystko
mogło zmienić się tylko na lepsze.
Szampon spływał jej po twarzy, więc skrzywiła się
usiłując po omacku schwytać mydło, które wyślizgnęło
jej się z ręki i gdzieś upadło. Oczy piekły, więc potarła
je ręką i nagle poczuła, że w drugiej trzyma coś
żywego i obrzydliwie ruszającego się między palcami.
Wrzasnęła i szarpnęła rękę. Gwałtownym mruga
niem usiłowała pozbyć się z oczu szamponu, jeszcze
raz krzyknęła, gdy zerknęła na podłogę. Tuż obok
zasłony od prysznica siedział potwornej wielkości
karaluch. To nią wstrząsnęło. Uch, co za obrzydliwe
stworzenie! Mogła przysiąc, że łypało na nią okiem.
- Poppy! - Keir niecierpliwie zapukał do łazienki.
- Czy wszystko w porządku?
Zagryzła wargi. Nie miała ochoty na kolejne
sarkastyczne uwagi. Powoli zaczęła się odsuwać i dla
zachowania równowagi chwyciła zasłonę.
Zdążyła wykrztusić jeszcze pół uspokajającego słowa,
stawiając nogę na pokrytej glazurą podłodze, gdy
następny karaluch wylądował na niej, spadając
z zasłonki. Wydała kolejny dziki okrzyk, zachwiała
się i znów złapała zasłonę. Drążek, na którym
wisiała, nie wytrzymał tego i z hukiem poleciał
na podłogę.
- Co się tu, u licha, dzieje? - Keir wpadł do
łazienki i gapił się na Poppy, której jakimś cudem
udało się zachować pozycję pionową. Patrzyła teraz
z przestrachem na pobojowisko. Głowę miała całą
w pianie i nic poza tym.
Tym razem Keir to zauważył. Jego oczy odbywały
powolną wędrówkę po jej różowym i lśniącym od
wody ciele. Wiedział już, że jest długonoga i smukła,
ale luźna koszula, którą przedtem nosiła, skutecznie
ukrywała pełne piersi i miodową doskonałość skóry.
Jako nastolatka Poppy przyzwyczaiła się do myśli, że
jest niezgrabną smarkulą i zupełnie nie była świadoma
sposobu, w jaki potem długie linie jej ciała niedo
strzegalnie się zaokrągliły, czyniąc z niej bujną piękność.
Przez długą chwilę stała unieruchomiona chłodnym,
taksującym ją spojrzeniem, osłabiona nagłym impulsem
dziwnego uczucia, które zapierało dech i sprawiło, że
poczuła się zmieszana. Zaczerwieniła się, nie tylko
z zawstydzenia, i z trudem zdołała się opanować.
Chwyciła ręcznik i szybko owinęła się nim.
- Nic się nie dzieje - odparowała, wściekła sama
na siebie i zdradliwe reakcje swego ciała, gdy pojawiał
się Keir. Jak mogła tak stać? A on, jak śmiał
obserwować ją tym swoim denerwującym spojrzeniem?
- Czyżby? - wycedził i przybrał zwykły, zeźlony
ton. - Najpierw słyszałem to okropne, kocie miaucze
nie, potem kwiczenie zarzynanego prosięcia... a teraz
widzę, że udało ci się jeszcze zdemolować łazienkę.
- Wcale nie kwiczałam - odparła lodowato, ig
norując uwagę na temat śpiewania. - Po prostu.,
odrobinę się przestraszyłam i już. Całe to miejsce roi
się od paskudnych robaków.
- Zerwana zasłona, to też ich robota? - spytał
z fałszywą ciekawością.
- No, niezupełnie. Usiłowałam uciec, ale jeden
z tych potworów złapał mnie w pułapkę i straciłam
równowagę.
- Nie miałem pojęcia, że moja łazienka to takie
podniecające miejsce. - Podniósł drążek i założył go
z powrotem. Spojrzał w stronę prysznica. - Czy te
dwa, to właśnie te... hm, robaki?
- Sprawiają takie wrażenie.
Rozzłościła się, bo Keir zaczął się śmiać głębokim,
męskim śmiechem, który niósł się głośno po wykafel
kowanej łazience. Zdjął but i ciągle się zaśmiewając,
bezceremonialnie pozbył się karaluchów.
- Jak miło, że cię to bawi. Czy teraz mogłabym
skończyć prysznic? - Starała się, by jej głos zabrzmiał
z chłodną godnością, ale nie było to łatwe, ponieważ
szampon kapał jej z nosa.
Keir czekał na werandzie. Opierał się o balustradę
patrząc w ciemność, z piwem w dłoni i zamyślonym
wyrazem twarzy.
Poppy obserwowała go niezauważona. Nawet gdy
był sam i zrelaksowany, wyglądał jak uosobienie
spokoju i pewności siebie. Uśmiechnęła się na samą
myśl o tym, że wyobrażała sobie doktora Traherne'a
jako karykaturę naukowca, roztargnionego i miota
jącego się po dżungli. Nic dalszego od prawdy! Nie
mieściło się w głowie, by Keir Traherne mógł miotać
się gdziekolwiek. Zdecydowany chłód był bardziej
w jego stylu. A co do roztargnienia, to wystarczyło
jedno spojrzenie jego przenikliwych, szarych oczu, by
porzucić ten bezsensowny pomysł.
Ruszyła w stronę przyćmionego światła, wciąż
uśmiechając się do swoich myśli. Jej orzechowobrązowe
włosy były suche i puszystymi lokami otaczały twarz
o wykroju serca, a uśmiech pogłębiał dołeczek, na
policzku. Włożyła na siebie przyjemnie chłodną koszulę
Keira w bladym, miętowym kolorze oraz jego szorty
khaki, które były o wiele za duże i musiała przewiązać
je w talii sznurkiem, żeby nie opadły.
Keir odwrócił się i powoli przesuwał spojrzeniem
od jej smukłych nóg, przez wypukłość piersi, do
długiej szyi widocznej spod kołnierzyka. Poppy
odniosła wrażenie, jakby znów była naga. Poczuła
przypływ gorąca, kiedy przypomniała sobie to samo
spojrzenie, które tak niedawno taksowało jej nagie
ciało, i wstrzymała oddech. Keir podniósł głowę i ich
oczy się spotkały. Przez długą chwilę patrzyli na
siebie bez słowa. Serce Poppy łomotało niepokojąco.
Odwróciła wzrok i nerwowo wygładziła cienkie
płótno koszuli.
- Dziękuję za to. - Noszenie jego ubrań było
osobliwym przeżyciem. Czuła coś intymnego w dotyku
materiału, koszula wydzielała chłodny, czysty, trudny
do zdefiniowania męski zapach.
Poppy była boleśnie świadoma jego bliskości i despe
racko usiłowała coś wymyślić, żeby tylko przerwać tę
napiętą ciszę. Nocne powietrze było łagodne i ciemne,
drgające furkotami, cykaniem i piskami.
- Czy to świerszcze tak hałasują? Nie miałam
pojęcia, że mogą być takie głośne.
- Nie tylko one. Poczekaj, aż wejdziesz w dżunglę.
Czasem trzeba wręcz przekrzykiwać owady. - Jego
chłodna, intelignetna twarz w miarę, jak mówił
rozjaśniała się entuzjazmem. Poppy obserwowała go
i zastanawiała się, co by się stało, gdyby wyciągnęła
rękę i dotknęła jego policzka.
Szybko się jednak opanowała, przerażona własną
myślą. Coś z jej przestrachu dało się zauważyć, bo
Keir zapytał.
- Stało się coś?
- Nie - odpowiedziała szybko. - Kto będzie tam,
gdzie idziemy? Don Jones wspominał chyba, że masz
zastępcę. On także tutaj mieszka?
- To Guy Williams. Ale jest także asystent do
spraw administracyjnych.
- Jak się nazywa?
- Astrid Lewis.
- Astrid? Chcesz powiedzieć, że masz w zespole
kobietę?
- Cóż z tego?
- Sądząc po tym, jak dziwnie się zachowywałeś
w Douala, uznałam, że największym zagrożeniem dla
lasów równikowych, poza ich wycinaniem oczywiście,
są kobiety.
- Nie bądź śmieszna - powiedział z irytacją. - To
prawda, że z praktycznych powodów nie aprobuję
w naszej ekspedycji kobiet, ale Astrid to coś zupełnie
innego.
- Czy wobec tego należy sądzić, że jest mężczyzną?
Keir zignorował tę uwagę.
- Astrid jest nadzwyczaj wydajnym administrato
rem. Ma w tej pracy mnóstwo doświadczenia i na
prawdę wie, co robi. Sam nie potrafiłbym nauczyć jej
niczego więcej.
- Rzeczywiście, prawdziwy wzorzec. - Poppy nie
była przygotowana na takie ukłucie zazdrości. Powinna
się przecież cieszyć, że jest tu inna kobieta i traktować
ją jako podporę.
- To osoba niezastąpiona - dodał tonem pełnym
przygany. - Jestem naukowcem, ale choć zdarza mi
się zajmować sprawami organizacyjnymi przy realizacji
projektu, to jednak Astrid jest niezbędna, żeby
załatwiać stronę papierkową.
- Po prostu dziwię się, że wyznaczyłeś do tego
kobietę, znając twój punkt widzenia. A może ją też
podsunął ci sponsor?
- Astrid ma doświadczenie w pracy tutaj. Czego
nie można powiedzieć o tobie.
- Rozumiem, że Astrid nawet by nie drgnęła
zaatakowana przez karalucha?
- Z pewnością nie wzięłaby go za robaka.
- Brawo! - Poppy gapiła się skwaszona w ciemność
i wcale nie chciała zgłębiać, dlaczego sama myśl
o nieznanej Astrid była dla niej niemiła.
Świerszcze cykały jak szalone, a aromat egzotycz
nych roślin unosił się wokół, gdy szli w denerwującym
milczeniu.
Dom Astrid był pomniejszoną wersja domu Keira
i służył także za biuro. Ściany pokryte mapami
i wykresami, a stół w kącie pokoju zastawiono sprzętem
radiowym. Astrid wyszła na werandę, by ich przywitać.
Na jej widok Poppy ogarnęła rozpacz. Właściwie nie
była pewna, kogo zobaczy. Może osobę w męskim
typie, a może nieładną, ale pełną poświęcenia kobietę.
Nic z tego. Astrid była drobną blondynką, z krótko
obciętą fryzurą, co znakomicie podkreślało dosko
nałość jej rysów. Miała na sobie urzekająco prostą,
czarną sukienkę, która wyglądała elegancko, a jedno
cześnie praktycznie. Z pewnością Keir podziwia w niej
nie tylko te zdolności administracyjne - pomyślała
kwaśno.
- Keir! - Astrid uśmiechnęła się zachłannie. - Witaj
znowu! - Jej bladoniebieskie oczy zatrzymały się
z uwagą na Poppy, która teraz była pewna, że widać
sznurek podtrzymujący jej szorty. - Ty jesteś na
pewno Penelopą.
- Poppy - sprostował Keir i przedstawił je sobie.
Obie dziewczyny skinęły głowami bez specjalnego
entuzjazmu. Poppy poczuła się niezdarna i wymięto-
szona wobec elegancji prezentowanej przez Astrid.
Guy Williams podniósł się z miejsca, gdy weszli do
środka. Z falistymi włosami, ciemnobrązowymi oczami
i ciepłym uśmiechem. Robił o niebo lepsze wrażenie
niż Keir, który wyglądał, jakby go ktoś kopnął,
gdy Poppy odwzajemniła Guyowi serdeczność. Jego
obycie przypominało Ryana Saundersa. Z poczuciem
winy przypomniała sobie, że nie napomknęła nic
o przypadkowym spotkaniu z Ryanem. Może przy
jdzie na to odpowiednia chwila. Nie musiała się
przecież spowiadać ze wszystkiego Keirowi Tra-
herne'owi!
- Keir, czy to nie twoja koszula? - spytała Astrid
sucho.
Czy ona sądzi, że ją ukradłam czy co? - zastanawiała
się Poppy złośliwie.
- Mój bagaż zaginął. Musiałam więc pożyczyć coś
od Keira, zanim Gabriel nie upierze moich ubrań.
- Ach, co za kłopot! - Astrid spojrzała na Keira
z sympatią. Poppy nie miała wątpliwości, że to słowo
odnosiło się i do niej.
Keir skrzywił się.
- To gorzej niż kłopot. Musimy ją kompletnie
wyposażyć, nim wyruszy do dżungli. To co ma, nie
nadaje się nawet, by iść do obozu numer jeden.
- Czyżbyś nie miała nic innego? - Astrid uniosła
brwi.
- Nie, tylko to, co miałam na sobie.
- Ja zawsze wożę kilka zapasowych ubrań, w bagażu
podręcznym. - Astrid rzuciła Poppy protekcjonalny
uśmiech. - Gdybyś się tyle napodrożowala po Afryce
co ja, wiedziałabyś, że nie można ufać liniom lotniczym.
- Chyba nie jestem tak dobrze zorganizowana
- wyznała Poppy.
- Słowa „Poppy" i „zorganizowana" wzajemnie
się wykluczają - dodał Keir kostycznym tonem.
Astrid wyglądała na zadowoloną.
- Nie szkodzi, nauczysz się. Chyba będę mogła
znaleźć ci jakieś ubranie. - Rzuciła oziębłe spojrzenie
na miłą dla oka figurę Poppy. - Wybacz, ale jesteś
dużo większa ode mnie... - przerwała znacząco.
Poppy gryzła wargi. Przyjęła od Guya szklankę
z napojem i uśmiechnęła się radośnie do Astrid.
- Wiem, jestem dość wysoka, ale to na ogół
korzystne. Lubię patrzeć ludziom prosto w oczy!
- Ja z chęcią pożyczę ci wszystko, czego potrzebujesz
- powiedział Guy podziwiając jej długie nogi, ponętne
wypukłości i piękne zielone oczy. - Powiedz tylko
słowo.
- To miło z twojej strony, Guy. - Uśmiechnęła się
do niego i zastanowiła, dlaczego Keir wygląda na tak
niezadowolonego. - Prawdę mówiąc, zupełnie nie
wiem, czego tu mogę potrzebować. Mój zestaw
odkrywcy składał się dotychczas z kilku par szortów
i scyzoryka!
Astrid natychmiast wykorzystała sytuację.
- Nie doszłabyś zbyt daleko w dżungli z takim
ekwipunkiem! - Jej uśmiech był wykalkulowany,
chciała przypomnieć Keirowi, jakie ma szczęście, że
jest tu przynajmniej jedna osoba, która wie, co robi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Spróbujemy to jakoś rozwiązać. - Keir obser
wował Poppy z uwagą. - Na pewno się uda. Wszyscy
możemy jej pożyczyć to, co potrzeba. Przecież nie
musi wyglądać jak modelka.
- Czy we wtorek mogę zabrać Poppy do obozu
numer jeden? - spytał szybko Guy, widząc jej
zbuntowany wyraz twarzy.
- To świetny pomysł. - Astrid rzuciła Poppy zimne,
błękitne spojrzenie.
Keir skrzywił się.
- Poppy może iść ze mną. Chciałbym, Guy, żebyś
podgonił trochę te pozwolenia eksportowe.
- Wolałbym raczej pokazać Poppy dżunglę - Guy
był ustępliwy.
- Nie wątpię, że byś wolał. Ale znając jej skłonność
do pechowych przypadków, będę pewniejszy mając
na nią oko.
- Keir, a kiedy masz zamiar wybrać się do obozów?
- spytała Astrid. - Jeśli pójdziesz w poniedziałek,
mogłabym zabrać się z wami... i ewentualnie udzielić
Poppy kilku wskazówek.
Poppy zamarła, odczuła ulgę, gdy Keir potrząsnął
przecząco głową.
- Chcę iść jutro i wolałbym, żebyś została tutaj
przy radiu, gdy nie ma Guya.
- Ależ oczywiście. - Astrid była wyraźnie rozdarta
między satysfakcją, że jest niezastąpiona, a niezado
woleniem, że Poppy będzie mieć Keira tylko dla siebie.
Nie musi się aż tak martwić, pomyślała Poppy.
Keir nie będzie zainteresowany takim zerem, jak
Penelopa Sharp wiedząc, że czeka na niego czarująca,
zawsze niezastąpiona Astrid.
- Czy jutro, to nie za wcześnie dla Poppy? - pytał
Guy. - Biedactwo, musi być wykończona.
- To nie obóz wakacyjny - odparł krótko Keir.
- Nic nie szkodzi. - Poppy była wdzięczna, że
uniknęła towarzystwa Astrid - o ile znów nie będzie
trzeba wstawać w środku nocy.
- Piąta rano, to nie środek nocy - odparł Keir
drażliwie. - Jutro wyruszymy po południu, co nawet
tobie Poppy powinno dać czas, aby się obudzić
i przygotować do drogi.
- Po południu? - spytała Astrid. - Nie zdołacie
tam dotrzeć przed wieczorem.
- Poppy jeszcze się nie zaaklimatyzowała, więc
zrobimy to etapami i spędzimy noc na szlaku.
Zobaczysz Poppy, że to niełatwe. Nie jesteś przy
zwyczajona do chodzenia w takim upale. - Spojrzał
znacząco na szklankę. - Radziłbym ci nie pić dziś
zbyt dużo. Jutro możesz z tego powodu cierpieć.
Astrid natychmiast przytaknęła, a Poppy bez
wahania opróżniła jednym haustem szklankę i pod
stawiła Guyowi, by znów ją napełnił. W oczach Keira
zauważyła przez moment błysk rozbawienia, który
jednak zaraz znikł.
Spostrzegła, że Astrid szybko zajęła go rozmową
na tematy zawodowe, ona zaś mogła cieszyć się
towarzystwem Guya. W jego oczach widziała ciepły
podziw, tak inny od zwyczajowo rozjątrzonej miny
Keira. Poppy ożywiła się i wkrótce oboje wesoło
i beztrosko flirtowali. Kątem oka dostrzegła, że Keir
- choć wciąż zajęty rozmową - miał jej to za złe.
Świadczyło o tym nerwowe pulsowanie na jego skroni,
które wzmogło się, gdy skrzyżowała swe długie nogi
i ciepło uśmiechnęła do Guya.
- Wiesz, zupełnie nie jesteś taka, jak mówił Keir.
- Naprawdę? A co takiego mówił?
Guy zawahał się i uśmiechnął szeroko.
- Powiedział, że jesteś najbardziej rozwścieczającą
babą, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek spotkać.
To było w jego stylu! Skrzywiła się, spojrzała znów
na Keira i pochyliła w zaufaniu do Guy'a.
- Czemu on jest tak źle nastawiony do kobiet?
Zostawiła go któraś przy ołtarzu, czy co?
- Nic o tym nie wiem! - zachichotał. - Tak czy
owak, nie sądzę, że Keir mógłby usychać z powodu
złamanego serca - dodał, nieświadomie potwierdzając
to, co na ten temat sądziła Poppy. - Pewnie by
pomyślał, że zostawiając go wykazała się brakiem
właściwej organizacji i przezorności!
- Dlaczego więc ma tyle uprzedzeń do kobiet?
- Może dlatego, że miał trochę złych doświadczeń
podczas poprzedniej ekspedycji, w Zairze. Grupa była
podobna, choć mniej liczna niż teraz. Mieliśmy tam
pielęgniarkę i botanika-kobietę i obie nieźle namieszały.
Był to ten gatunek dziewczyn, które wprowadzają
ciągłe napięcie i obóz wciąż miał szczególną „atmosfe
rę". Trudno to opisać, ale nie było zbyt przyjemnie.
Sporo zazdrości i w efekcie nie pracowało nam się
razem dobrze. Keir usiłował dawać sobie z tym radę,
uporać się z ciągłym narzekaniem na wszystko - a to za
zimno, to za gorąco, brak osobnego miejsca do mycia,
męskie żarty i tak w kółko. Osobiście sądzę, że były
trudne we współpracy, a Keir poprzysiągł, że nigdy
więcej nie zatrudni kobiet na żadnej wyprawie.
- Muszę go doprowadzać do szału, jeśli jestem
gorsza niż tamte dwie.
- Och, nie sądzę, że naprawdę tak myśli. Ma teraz
trochę kłopotów, zwłaszcza z tym biznesem budow
lanym, który zagraża naszemu projektowi. Mówił ci
o tym? Ryan Saunders odpowiada za zbyt wiele.
- Ryan Saunders? - Guy chyba nie zauważył nuty
zdziwienia w jej głosie.
- To facet od tego planu, czy może raczej podstępu.
Chce wyciąć lasy, zrobić forsę i wziąć nogi za pas.
Jak na ironię, celem naszych badań jest przeciw
działanie takiej rabunkowej gospodarce.
Trudno uwierzyć, że ten Ryan Saunders, który tak
miło z nią gawędził, był czarnym charakterem, lecz
w tej chwili Poppy uznała, że nie czas wspominać
o spotkaniu w Mbuka. Była pewna, iż Keir nie byłby
z tego zadowolony, a ona miała i tak już zbyt wiele
minusów na swym koncie. Zamiast tego uśmiechnęła
się do Guya i spytała prowokująco.
- A więc to nie tylko moja wina, że jest ciągle
w takim złym humorze?
- Reaguje trochę gwałtownie, od kiedy tu przyje
chałaś. - przyznał Guy i dodał. - Normalnie równy
z niego gość. Ma wspaniały, analityczny umysł i nigdy
nie stara się nikogo zagłuszyć, a do tego jest miły
w towarzystwie. Naukowcy bardzo go szanują nie
tylko za to, że jest specem w swojej dziedzinie, ale
jeszcze bardziej za to, że wszystko mu się udaje. To
spory wyczyn w takich warunkach - przerwał i zerknął
w stronę Keira, który właśnie zastanawiał się nad
czymś, co powiedziała Astrid. - Naturalnie nie
przepada za głupcami.
- Z pewnością nie przepada i za mną - stwierdziła
ponurym głosem. - Jak to się dzieje, że Astrid nie
została zaszufladkowana jako kobieta stwarzająca
problemy?
- Keir już z nią w przeszłości pracował. Oboje są
perfekcjonistami i wie, że można na niej polegać
- podejrzewam, że przedstawia dla niego zbyt dużą
wartość, by myślał o jej płci. Poza tym ona nigdy nie
wiąże się z innymi mężczyznami.
Jest zbyt zajęta, usiłując związać się z nim - pomyś-
lała wrednie. Spojrzała na nich akurat w chwili, gdy
Keir podniósł głowę i uśmiechnął się do Astrid. Ten
uśmiech tak zmieniał jego szczupłą, inteligentną twarz,
że Poppy poczuła nieoczekiwaną zazdrość. Z promien
nym uśmiechem odwróciła się do Guya.
- Dosyć już o nim. Opowiedz mi teraz o sobie, Guy.
Zadowolony ze zmiany tematu, Guy bawił ją
historyjkami ze swej pierwszej podróży do Afryki,
ona zaś w rewanżu opowiedziała o dzisiejszym
aresztowaniu. Guy śmiał się, słuchając o jej lingwis
tycznych wysiłkach, a Poppy w miarę opowiadania
sama bawiła się coraz lepiej.
- To musiał być widok, gdy tak siedziałam w ko
misariacie i cała ubłocona radośnie twierdziłam, że
jestem żoną Keira!
Astrid miała chyba uszy jak zając, bo zareagowała
natychmiast.
- Z czego tak chichoczecie?
Guy przecierał załzawione oczy.
- Poppy opowiadała mi o swoich perypetiach
z policją dziś rano.
- To wcale nie jest zabawne. - Keir przywołał ich
do porządku. Krótko streścił całe zajście i Astrid aż
cmoknęła z dezaprobatą.
- Naprawdę, Poppy, czy ty w ogóle nie myślisz?
Spędziłam w Afryce dostatecznie dużo czasu i dlatego
jestem bardzo ostrożna, gdy w grę wchodzi policja,
ale myślałam, że każdy powinien mieć tyle zdrowego
rozsądku, by nie plątać się wszędzie z aparatem
fotograficznym, jak turysta w Londynie. Bóg jeden
wie, co teraz Henri pomyśli o naszym projekcie. Keir
ma całkowitą rację - to wcale nie jest zabawne.
- Nie. - Poppy z trudem usiłowała przestać
chichotać. Keir potrząsnął głową i zmarszczki koło
jego ust pogłębiły się, i w końcu też zaczął się śmiać.
Kolacja została podana bardzo elegancko, ale
jedzenie było niezbyt smaczne. Astrid uznała, że
powinna udzielić Poppy koniecznych wskazówek
i poświęciła się opowiadaniu o korzyściach płynących
z jej wieloletniego pobytu w Afryce. Poppy wypiła
trochę za dużo i z łatwością zdołała zmienić kierunek
konwersacji. Astrid usiłowała całkowicie zawładnąć
uwagę Keira, ale ten podniósł się gwałtownie.
- Poppy wygląda na zmęczoną. Niech lepiej idzie
spać.
- Mogę ją odprowadzić, jeśli chcecie jeszcze o czymś
pogadać - zaofiarował się szybko Guy.
- To nie będzie konieczne. Sam ją odprowadzę.
Astrid poparła Guya.
- Przecież powinniśmy porozmawiać o tym, w jaki
sposób zamierzamy zdobyć te nowe pozwolenia
- przypomniała.
- Możemy to zrobić jutro. - Głos Keira był niezbyt
uprzejmy. - Chodź, Poppy.
Potulnie wyszła za nim. Maszerował szybko, jakby
czymś rozdrażniony i z trudem dotrzymywała mu
kroku.
- Czy mógłbyś nieco zwolnić? - spytała zdyszana.
- Przecież sam powiedziałeś, że wyglądam, jakbym
była zmęczona?
Zwolnił niechętnie, ale się nie odezwał. Kroczył
z rękami w kieszeniach i wzrokiem utkwionym
w ziemię. Poppy też patrzyła pod nogi, lecz cały czas
była bardzo świadoma zdecydowanego zarysu jego
ciała w bladym świetle księżyca.
Keir zatrzymał się przy schodach na werandę.
- Wiem, że Guy potrafi być bardzo czarujący, ale
cieszyłbym się, gdybyś go zbytnio nie ośmielała
- powiedział lodowatym tonem. - Ma mnóstwo pracy
i nie potrzebuje teraz żadnego rozpraszania.
Poppy spojrzała na niego zdumiona.
- „Ośmielała go"? O co, u licha, chodzi?
- Doskonale wiesz, o czym mówię. Te długie nogi
i chichoty. Flirtowałaś z nim przez cały wieczór.
- Wcale nie flirtowałam - skłamała z oburzeniem.
- Przykro mi, że było widać moje nogi, ale jeśli to cię
tak martwi, trzeba było pożyczyć mi spodnie. A śmia
łam się, ponieważ Guy jest dobrym kompanem, czego
nie mogę powiedzieć o tobie i Astrid.
- Astrid jest bardzo miła.
- Może dla ciebie. „Tak, Keir, nie, Keir, oczywiście,
masz rację, Keir" - złośliwie przedrzeźniała Astrid.
- Jak możesz znieść kogoś, kto wciąż zgadza się ze
wszystkim, co mówisz? Przez cały wieczór tylko mnie
pouczała!
- Nie bądź śmieszna!
- To nie ja jestem śmieszna, Keir! Jeśli jeszcze raz
usłyszę słowo o tym, ile czasu spędziła w Afryce, jak
dużo wie o Afryce i jak ja nic nie wiem o Afryce...
- Przecież nic nie wiesz o Afryce - wtrącił lodowa
tym tonem. - To nie jej wina, że ma inne doświadczenie
niż ty - choć czasem się zastanawiam, czy ty masz
w ogóle jakiekolwiek.
Poppy zignorowała tę uwagę.
- Owszem, to nie jej wina, ale wcale nie musi
trąbić o tym przez cały czas. Jestem przekonana, że
Guy ma tyle samo doświadczenia co ona, a jednak
wykazał nieco zainteresowania moją osobą.
- Twoją osobą, czy twoimi wielkimi, zielonymi
oczami? Guy jest aż nazbyt mężczyzną, żeby nie
zwrócić uwagi na te twoje nogi.
- Odwrotnie niż ty, prawda? - zezłoszczona,
odwróciła się w stronę schodów, ale zagrodził jej
drogę.
- Ja także jestem mężczyzną, Poppy - powiedział
cicho.
Nagle znalazł się tak blisko. Serce łomotało jej
boleśnie, cofnęła się gwałtownie, aż poczuła za plecami
werandę. Płatki bugenwilli posypały się deszczem na
ramię. Nerwowo przełknęła ślinę.
- W takim razie postaram się nie rozpraszać
żadnego z was.
Keir delikatnie strzepnął z niej płatki, a potem jego
ręka zsunęła się powoli, niemal z rozmysłem do jej
talii, i przytulił ją do siebie.
- To będzie raczej trudne. - Drugą ręką lekko
odgarnął jakiś lok z jej twarzy.
Patrzyła mu głęboko w oczy, jakby urzeczona tym
dotykiem. Ciepło dłoni i pieszczota silnych palców,
które przesunęły się po jej włosach sprawiły, że poczuła
dziwne mrowienie, aż osłabła z nagłego pożądania.
Instynktownie dłonie same powędrowały do jego piersi.
Z cichym przekleństwem przyciągnął ją bliżej i schylił
się, by ogarnąć jej usta pocałunkiem. Poczuła chłodne
wargi, rozchyliła swoje, a on delikatnie przesuwał po
nich ustami, cały czas przyciskając ją mocno do
siebie. Poppy ogarnęło jakieś nierzeczywiste pod
niecenie. Liczyła się tylko jego bliskość i dotyk.
Przesunęła lekko dłonie i ten ruch sprawił, że pocałunek
pogłębił się, stał się bardziej natarczywy w zetknięciu
z jej bezradnie rosnącym pożądaniem.
A potem, zupełnie nagle, puścił ją.
Niemal upadła na ścianę werandy, wdzięczna za tę
podporę. W ciemności wyraz jego oczu był nieodgad-
niony.
- Ja także jestem mężczyzną - powiedział. - A ty,
Penelope, potrafisz człowieka doprowadzić do szaleń
stwa.
Poppy zatrzymała się i jeszcze raz poprawiła na
ramionach plecak. Ciężko dyszała, a włosy przyklejały
jej się do spoconego czoła i szyi. Wytarła ręką górną
wargę i popatrzyła z niechęcią na Keira. Mimo
potężnego ładunku, który niósł na plecach, szedł
wąską ścieżką sprawnie i lekko. Maszerowali dopiero
parę godzin, a Poppy już była wykończona.
Sądziła naiwnie, że puszcza równikowa będzie raczej
płaska, ale odkąd opuścili Adouaba, odnosiła wrażenie,
że przez cały czas wdrapuje się mozolnie na strome
wzgórza i schodzi w dół tylko po to, by znów stanąć
twarzą w twarz z kolejną stromizną. Rzeźba terenu
w żaden sposób nie wpływała natomiast na równy
krok Keira.
- Nie powiedziałeś mi, że będą tu same wzgórza
- krzyknęła do jego pleców.
- Nie pytałaś. - Keir był dzisiaj w złym nastroju.
Nie nawiązał do ich wczorajszego pocałunku i w jas
nym świetle poranka Poppy niemal zwątpiła, czy
w ogóle miało to miejsce. Chociaż wspomnienie dotyku
dłoni na skórze, ust na jej szyi, jego męskiej piersi,
którą czuła pod palcami było zbyt żywe, by w to
wątpić.
Poppy jeszcze długo stała wtedy pod krzakiem
bugenwilli. Keir wszedł już do domu, a ona starała
się uciszyć swoje rozbudzone zmysły. Czuła się
rozstrojona, niemal przestraszona łatwością, z jaką
odpowiedziała na jego pocałunek. Nigdy dotąd nie
zdarzyło jej się zareagować z taką uległością. Lecz
ostatnie słowa były tak beznamiętne, że chyba nie
zrobiło to na nim większego wrażenia.
Przypomniała sobie, co usłyszała od Guya o do
świadczeniach Keira z przysparzającymi kłopotów
kobietami. Czy uważał, że i ona taka będzie, flirtująca
z jednym, całująca się z innym? Czy chciał sprawdzić
jej reakcję? Jeśli tak, to naprawdę ma podstawy, by
myśleć, że będzie tak, jak przewidywał. Przecież nie
mógł wiedzieć, że flirtuje z Guyem tylko po to, by mu
dokuczyć. Będzie sądził, że jest skłonna pocałować
w ciemności każdego. Zdziwiło ją samą, jak bardzo
zmartwiła się tą myślą.
Splotła ramiona jakby w geście samopocieszenia.
Nikt jej tak jeszcze nie całował - i jakie to upokarzające
wiedzieć, że dla niego nie znaczyło to zupełnie nic.
A może jednak podobała mu się? Chyba nie, zważyw
szy, że ciągle ją krytykował, a nawet gdyby wpadła
mu w oko, to z pewnością zrobiłby wszystko, by się
nie zaangażować. Miała tu być bardzo krótko - nie
będzie więc tracił czasu na zwykłą przygodę. Pewnie
uzna ten pocałunek za chwilowy spadek swojej
koncentracji - pomyślała gorzko, nic nie znaczący
impuls, którego pewnie już żałuje.
Jego szorstkość następnego ranka zdawała się
potwierdzać te przemyślenia. Jeśli Keir nie ma zamiaru
wspominać o ostatnim wieczorze, ona również tego
nie zrobi. Nie może mu nawet przyjść do głowy, że
nie spała przez pół nocy i zastanawiała się...
Przy śniadaniu była dumna ze swojej obojętnej
miny, lecz nie potrafiła powstrzymać łomotu serca,
gdy Keir wkroczył do domu objuczony pożyczonym
dla niej ekwipunkiem.
Przerażona wpatrywała się w siatki przeciw mos-
kitom, hamak, plastikową folię, butelki na wodę
i paczki z suszoną żywnością.
- Nigdy nie zdołam tego unieść!
- To połowa tego, co nosi Astrid - judził i to
wystarczyło, by Poppy włożyła plecak na ramiona
bez dalszych komentarzy.
Mimo miażdżącego ciężaru, Poppy była zafas
cynowana widokiem równikowych lasów. Splątana
roślinność, zielona i lśniąca cisnęła się po obu stronach
ścieżki. Nad nimi światło przesączało się przez korony
drzew, a tu i tam, gdzie były one rzadsze, przedzierał
się przez mrok jaskrawy promień słońca.
Często słyszała krzyk ptaków i nagły szelest liści,
spowodowany przez przebiegające zwierzęta, ale
roślinność była tu tak gęsta i poplątana, że nigdy nie
zdołała zauważyć niczego, poza chwiejącą się gałęzią
lub huśtającą lianą.
Wpatrywała się w dżunglę, mając świadomość
bogatego życia ukrytego gdzieś w tej zieloności,
podczas gdy wszystko, co mogła dostrzec, ograniczało
się do fruwających wokół motyli lub kawalkady
maszerujących mrówek. Ścieżka była wąska i najeżona
korzeniami, ciągle się o nie potykała i przewracała.
Mając taki ciężar na plecach nie potrafiła podnieść
się bez pomocy Keira.
- Na miłość boską - powiedział za trzecim razem,
gdy ją podnosił - dlaczego nie patrzysz, gdzie idziesz?
- Patrzyłam na niego. - Wskazała wielkiego mo
tyla o stalowoniebieskich skrzydłach. - Czyż nie
jest piękny?
- Tak, faktycznie. - Keii spojrzał i gładko wyrecy
tował łacińską nazwę, która jej nic nie mówiła. Razem
patrzyli przez chwilę na powolne ruchy motyla.
- Muszę zrobić zdjęcie!
W tym momencie zorientowali się, że Keir wciąż
trzyma Poppy za rękę, więc puścił ją pośpiesznie.
- Nie mamy na to czasu.
Chciała zaprotestować, ale ciągnął dalej.
- Te motyle są bardzo pospolite, zobaczysz ich
jeszcze całe mnóstwo. Jeśli jednak będziesz się tak
ciągle przewracać, to nawet do wieczora nie dotrzemy
na biwak. Czy mogłabyś mniej marzyć, a więcej
uważać na to, gdzie stawiasz nogi?
Powlokła się zrezygnowana, z zazdrością patrząc
na jego równy krok i zręczny sposób, w jaki przemykał
się pod zwisającymi gałęziami, ścinając maczetą
fragmenty poszycia zarastające ścieżkę. Z łatwością
omijał powalone drzewa zagradzające drogę, a Poppy
niezręcznie gramoliła się za nim. Raz aż krzyknęła
z zachwytu, gdy zauważyła, że ścieżka wiedzie prosto
przez pusty w środku pień potężnego drzewa. Długo
musiała prosić, nim Keir pozwolił jej wyjąć aparat
i zrobić zdjęcie.
- Właściwie możemy tu chwilę odsapnąć - powie
dział, zrzucając plecak.
Poppy z uczuciem ulgi klapnęła na leżącą w pobliżu
kłodę. Odkręcając butelkę z wodą, Keir patrzył na
nią z dezaprobatą. Wiedziała, że prawdopodobnie
porównuje ją z Astrid. Nie przejęła się tym. Mogła
zdjąć ten znienawidzony plecak i tylko to się liczyło.
- Lepiej łyknij trochę, zanim się zupełnie odwodnisz
- popatrzył krytycznie na jej czerwoną twarz i wręczył
butelkę. Piła zachłannie odchylając głowę do tyłu,
pozwalając wodzie pryskać wokół.
- To najlepszy napój, jaki kiedykowiek piłam
- stwierdziła, oddając z uśmiechem butelkę. - Komu
potrzebny jest szampan?
Uśmiechnął się również i siadł obok niej na pniu.
Wyjął z kieszeni grapefruita, obrał palcami i podał jej
połowę. Jedli w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy
otaczającego lasu. Grapefruit był słodki i soczysty,
a kiedy Poppy wgryzła się w miąższ, sok zaczął kapać
jej po brodzie. Wytarła kroplę palcem i ssała go
w zamyśleniu przyglądając się majestatycznym drze
wom wokół. Odwróciła się, by spytać o ich nazwę ale
słowa uwięzły jej w gardle. Keir obserwował ją, a w jego
jasnoszarych oczach było coś, co sprawiło, że zastygła
bez ruchu, trzymając palec wciąż w ustach. Jak
zahipnotyzowana patrzyła na niego, starając się zrozu
mieć wyraz jego twarzy, świadoma jedynie powolnego
płomienia ogarniającego jej ciało zdradliwym ciepłem.
Nieoczekiwanie drzewa nad nimi ożyły. Gałęzie
zatrzęsły się od pisku i gwałtownego ruchu pośród
liści. Keir wzdrygnął się i spojrzał w górę.
- To małpy z gatunku colobus - powiedział, nieco
ochrypłym głosem. Na policzki wystąpił mu lekki
rumieniec.
Poppy z trudem usiłowała coś dojrzeć.
- Skąd wiesz? Ja nic nie mogę zobaczyć!
Zdjął z szyi lornetkę.
- Niezbyt często spotyka się je w tej okolicy.
Weź... - Poppy poczuła lekkie muśnięcie jego palców,
gdy podawał jej lornetkę.
- Tam, widzisz tę chwiejącą się gałąź? Spójrz trochę
wyżej i w prawo.
- Widzę je! - przerwała, zadowolona, że może się
skoncentrować na czymś innym niż to szczupłe ciało
tuż obok niej. Gdy tak patrzyła, jedna z małp skoczyła
nagle z gałęzi, zupełnie bez wysiłku lądując na drugim
drzewie, po czym znów huśtając się ruszyła do przodu.
Reszta stada po chwili wahania popędziła za nią
i nagle korona drzew pełna była małp wyczyniających
niezwykłe, zapierające dech akrobacje.
Kiedy ostatnia z nich zniknęła w gęstwinie liści,
Poppy opuściła lornetkę. Twarz miała zaróżowioną
z zachwytu.
- Prawda, jakie piękne?
Keir przytaknął, ale wolał patrzeć na nią niż na
wierzchołki drzew. Niesamowita cisza zdawała się
opadać na las po przejściu rozwrzeszczanego stada
małp i tylko ostatnia, chwiejąca się gałąź świadczyła
o tym, że w ogóle tu były. Poppy spojrzała na Keira,
lecz on odwrócił się gwałtownie.
- Lepiej już chodźmy.
Podniósł jej plecak i przytrzymał, by mogła łatwiej
go założyć. Poppy nie była w stanie powstrzymać
grymasu, kiedy ciężar plecaka pociągnął ją do tyłu.
Keir był niezadowolony, podszedł bliżej, by zapiąć
pasek przytrzymujący plecak z przodu, i wyregulował
długość pasków na ramionach. Poppy przyglądała się
jego dłoniom. Były to silne, zręczne ręce o długich
palcach i charakterystycznych schludnych, kwad
ratowych paznokciach.
- Czy tak lepiej? - spytał szorstko, a ona kiwnęła
tylko głową, czując się nagle głupio spłoszona.
Podczas dalszej wędrówki mniej się już potykała,
szła bowiem ze wzrokiem utkwionym pod nogi, ale
głowę zajętą miała własnymi myślami. Nawet jej nie
dotknął - jedynie patrzył na nią chłodnymi, szarymi
oczami, a działało to tak, jakby znów zaczął ją
całować. Gdyby zrobił w jej stronę choć jeden krok,
to wówczas pogrążyłaby się z lubością w otchłani
jego ramion...
Poppy wpatrywała się w ziemię, przestraszona
śmiałością własnej wyobraźni. To chyba przesada
wyczytać aż tyle ze zwykłego spojrzenia i przypad
kowego pocałunku. Przecież Keir nie ukrywał, że
uważa ją za wyjątkowo denerwującą osobę. Jeśli
o nią chodzi, to musi dobrze zapamiętać, że im
szybciej stąd wyjedzie, tym lepiej. Ma tu robotę do
wykonania, a kiedy skończy - odjedzie. Absolutnie
nie było sensu wplątywać się w jakiś romans z Keirem.
Weź się w garść, powiedziała sobie ostro.
Do czasu, gdy zatrzymali się na noc, Poppy zdołała
już odbudować swą nadwątloną pewność siebie.
Możliwe, że Keir ją pociąga, ale to sprawa czysto
fizyczna i najprawdopodobniej jest wynikiem tego, że
znalazła się w obcym środowisku, a on był jedyną
znaną jej osobą. Poppy w zamyśleniu analizowała tę
myśl. Tak, to miało sens i ratowało jej dumę. Była też
zmęczona, przypomniała sobie nagle. Nic dziwnego,
że głupio reagowała.
Musi tylko przekonać Keira, że nie jest aż tak
niemądra, by źle rozumieć tę sytuację. Jest tutaj
wyłącznie jako fotograf i od tej chwili ma zamiar
pokazać się jako chłodna i dostojna profesjonalistka.
Nie będzie się kłócić i zajmie się tylko pracą.
Nieświadomie Poppy dumnie wyprostowała ramiona.
Keir przystanął na małej polance. W pobliżu
przepływał strumień, a krąg wypalonej ziemi wskazy
wał, że ktoś tu już biwakował.
- Miejscowi myśliwi rozbijają tu czasem obozowiska
- powiedział. - Spędzimy tu noc, a jutro z rana
wyruszymy do obozu numer jeden.
Poppy z trudem wyplątała się z plecaka i usiadła
na nim szczęśliwa, że w końcu się zatrzymali. Patrzyła
z jaką sprawnością Keir przygotowuje dla nich
schronienie, wieszając dwa hamaki i układając nad
nimi siatki przeciw moskitom, które przerzucił przez
rosnącą wyżej gałąź.
- Chyba nie będzie padać? - spytała, gdy przykrył
wszystko plastikową płachtą.
- Raczej nie powinno. Wciąż jeszcze mamy tu
porę suchą, lecz deszcze mogą się zacząć w każdej
chwili, a znając twoje szczęście, nie byłbym zdziwiony,
gdyby zaczęło lać tej nocy, jak będziemy spać pod
gołym niebem! - spojrzał na nią pobłażliwie i dodał.
- I tak zawsze sypiam pod takim przykryciem
- przynajmniej chroni przed rosą.
Rozpalił ognisko, by przygotować posiłek. Mieszał
w puszce wodę z porcją jedzenia w proszku. Jego
energia sprawiła, że Poppy poczuła się jeszcze bardziej
znużona, lecz podniosła się i zaproponowała mu
pomoc.
Keir spojrzał na jej zmęczoną twarz akurat w chwili,
gdy usiłowała ukryć ziewnięcie.
- Możesz to pomieszać, a ja pójdę napełnić wodą
butelki - powiedział krótko.
Wzięła posłusznie puszkę i zakręciła łyżką w niea-
patycznie wyglądającej mieszaninie. Bóg raczy wiedzieć,
co to miało być. Podniosła opakowanie i przeczytała
to miał być kurczak. Marszcząc nos, wrzuciła pudełko
do ognia. Zupełnie nie przypominało to żadnego
kurczaka, jakiego kiedykolwiek jadła!
Zapadała tropikalna ciemność. Poppy zdawało się,
że las wokół niej zaczyna żyć i wypełnia się kakofonią
brzęczenia, furkotania, pisków i skrobania. Poppy
dorzuciła drzewa do ogniska. Była zła na siebie, że
znów myśli o Keirze. Gdzie się podziewał? Przecież
napełnienie kilku butelek nie mogło mu zająć tyle
czasu? Zagryzła wargi i rozejrzała się po polanie.
W ciemnościach czai się pewnie mnóstwo różnych
stworzeń. A jeśli Keirowi coś się stało?
Nagle usłyszała szelest. Zerwała się zrzucając puszkę
z kurczakiem na ziemię, a dłonie same powędrowały
do gardła, w geście przerażenia. W tym momencie
ukazał się Keir. Pogwizdywał wesoło, więc się opano
wała i przypomniała sobie własną obietnicę.
„Będę chłodna i dostojna" - pamiętasz?
Błyskawicznie zebrała do puszki konserwę. Odrobina
brudu nie powinna jej zaszkodzić.
- No, jak tam?
- Wspaniale - odparła radośnie. Obserwowała go,
jak usiadł przy ognisku. Wyglądał tak spokojnie, że
wystarczyło jedno spojrzenie na wyrazistą linię jego
policzka, oświetlonego teraz migoczącym płomieniem,
czy na silne ręce, swobodnie splecione na kolanach,
by Poppy poczuła się bezpiecznie.
Nawet kurczak jej smakował, chociaż Keir po paru
kęsach przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Ma trochę dziwny smak...
Poppy ukradkiem wyjęła ze swojego talerza kawa
łeczek drewna, zadowolona, że w mroku Keir tego
nie widzi.
- Uważam, że jest zupełnie dobry - powiedziała
i szybko zmieniła temat. - Nigdy dotąd nie byłam
w takim miejscu - zatoczyła ręką wokoło. - Nie
sądzisz, że to trochę przerażające?
- Przerażające? - spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Sądzę, że to fascynujące! Tylko pomyśl o tych
milionach organizmów wokoło.
- Właśnie o to mi chodzi!
- Ale to nie jest przerażające! Wszystkie one
egzystują wspólnie w jednym, kompleksowym sy
stemie. Każdy z nich ma swoje miejsce. Możesz
sądzić, że wygląda to chaotycznie, ale tak nie jest.
- W zamyśleniu rozgniatał widelcem paskudztwo
w puszce. - Myślę, że właśnie dlatego las tak
na mnie działa. Kiedy byłem małym chłopcem,
podobała mi się idea usystematyzowania wszys
tkiego. Spędzałem całe godziny klasyfikując chrzą
szcze. Chyba wciąż robię to samo - kontynuował,
uśmiechając się. - Wiem, że nazywają mnie per
fekcjonistą i nałogowym pracusiem, ale prawda
jest taka, że uważam szczegóły za fascynujące.
Po prostu podoba mi się myśl, że wszystko do
siebie pasuje. To jak z układanką - co chwilę
dodajesz po kawałku obrazka. Jeśli mamy szczęście,
to na koniec dowiadujemy się, jak to wszystko działa.
Poppy spojrzała w ogień i pomyślała o małym,
poważnym chłopcu, wpatrzonym w zbiór chrząszczy.
Poczuła się dziwnie intymnie, jak gdyby odsłonił
przed nią duszę i pozwolił dostrzec mężczyznę.
- Przypuszczam, że bardzo cię to nudzi.
- Ależ nie - zaprzeczyła. - Nigdy nie jest nudne
zrozumieć, co skłania ludzi do czynu. To wszystko
jest tylko takie różne ode mnie.
- A czy w twoim chaosie panuje jakiś porządek?
- spytał z nutką rozbawienia.
- Niestety, nie - westchnęła. Jak dobrze byłoby
mieć kogoś, na kim można by polegać i na kim
można by się było wesprzeć w chwilach największego
zamętu. Zdecydowanie odepchnęła tę myśl od siebie.
- Usiłuję się jakoś zorganizować, ale nigdy nie
udaje mi się całkiem tego osiągnąć.
- Mimo to dajesz sobie jednak zupełnie dobrze
radę - zauważył. - Niezbyt wielu fotografom w twoim
wieku zdarza się mieć kontrakt z taką firmą jak
Thorpe Halliwell.
- To był przypadek, że mi się powiodło. Zaczynałam
od fotografowania ślubów, portretów dzieci i roz
pieszczonych zwierzaków, tego typu rzeczy. - Skrzywiła
się na wspomnienie początków swej kariery. - Do
stałam tę robotę w Thorpe Halliwell dzięki temu, że
o mało nie przejechałam dyrektora jednej z ich filii.
- To interesująca metoda zdobywania pracy - sko
mentował z poważna miną.
- Nie zrobiłam tego specjalnie! Jechałam właśnie
fotografować jakiegoś okropnego pudla i oczywiście
już byłam spóźniona - przypuszczam, że w ogóle go
nie zauważyłam. Na szczęście nic mu się nie stało
i muszę przyznać, że podszedł do tego niezwykle
sympatycznie. Zaczęliśmy rozmawiać, chciał zobaczyć
zdjęcia, które do tej pory robiłam i tak to się zaczęło.
Dzięki niemu poznałam Dona Jonesa i dlatego teraz
jestem tutaj. Moja kariera nie rozwijała się specjalnie
logicznie!
- Zdziwiłbym się, gdyby coś, co ciebie dotyczy,
było logiczne! Powiedz mi, czy twoje związki uczuciowe
są równie poplątane, jak reszta życia?
- Chyba tak - westchnęła. - Nawet byś nie uwierzył,
jak wszystko potrafi się czasem skomplikować.
Wygląda na to, że zawsze dostają mi się sami okropni
mężczyźni, a jeśli nawet nie są okropni, to chcą,
żebym była dla nich jak kochająca siostra!
- Więc dlaczego zawracasz sobie nimi głowę?
- uniósł ze zdziwienia brew.
- Och, sama nie wiem... Chyba po prostu nie
jestem zbyt dobra w mówieniu „nie". - Przerwała, bo
zdała sobie sprawę, że Keir może błędnie zinterp
retować jej słowa. - Chodzi o to, że mam zbyt
miękkie serce, by odmówić, kiedy proszą o randkę.
- Rozumiem, co masz na myśli - odparł poważnie.
W zupełnej ciszy pili herbatę ze wspólnego kubka,
przyglądając się dogasającemu ognisku, oboje po
grążeni we własnych myślach. Poppy żałowała, że
mówiła o swoich nieciekawych chłopakach. Powinna
była raczej udawać, że ciągnie za sobą sznurek
dynamicznych, wspaniałych wielbicieli, którzy tylko
czekają, żeby ją w sobie rozkochać. Wówczas Keir
nawet by nie pomyślał, że może robić na niej
jakiekolwiek wrażenie!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ciszę przerwał grzmot, który przetoczył się echem
nad ich głowami. Nie wróżyło to nic dobrego. Gdy
spadły pierwsze krople deszczu, Keir spojrzał oskar
życielko na Poppy.
- No i dlaczego tak na mnie patrzysz? - dopytywała
się, oburzona. - To wcale nie moja wina, że pada!
- Już dobrze, lepiej się schowajmy.
- Z pewnością nigdy nie pada, kiedy Astrid rozbija
obóz pod gołym niebem - powiedziała, zła jak osa,
wdrapując się niezręcznie do swojego hamaka.
Deszcz uderzał ostro w cienką plastykową płachtę
nad głowami i pryskając hałaśliwie spływał na arkusz
gumy, który Keir rozłożył pod spodem. Poppy leżała
sztywno, nie przyzwyczajona do huśtającego się przy
najmniejszym ruchu hamaka. W miarę jak padało,
temperatura powietrza zaczęła się gwałtownie obniżać.
W ciągu dnia Poppy wielokrotnie zastanawiała się,
czy zdoła tu kiedykolwiek poczuć chłód. Teraz trzęsła
się z zimna pod cienkim, bawełnianym prześcieradłem,
które pożyczyła jej Astrid.
Keir zdążył już sprzątnąć resztki kolacji i wsunął
się zręcznie w swój hamak.
- Zimno ci?
- Troszeczkę - odpowiedziała, usiłując powstrzymać
szczękanie zębami.
- Astrid dała ci chyba bluzę? Załóż ją!
- Nie zabrałam. W plecaku było już tyle rzeczy
i nie przyszło mi do głowy, że mogę jej potrzebować.
- Astrid nie dałaby ci jej, gdyby była niepotrzebna.
- Sądziłam, że w tropiku powinno być gorąco.
- Poppy poczuła przypływ złego humoru.
- I jest. Ale występują duże wahania temperatury,
co sprawia, że wydaje się że jest zimno. - Keir
spojrzał gniewnie i westchnął. - Lepiej już chodź,
wdrap się tutaj, koło mnie. W razie zimna najlepsze
jest ciepło czyjegoś ciała.
- Jest mi tu zupełnie dobrze.
- Nie bądź śmieszna, kobieto. Cała się trzęsiesz
i na pewno nie zmrużę oka, jeśli będziesz bez przerwy
szczękała zębami jak kastanietami, kilkanaście centy
metrów od mojego ucha.
Poppy podniosła się ostrożnie, a hamak zakołysał
ostrzegawczo, gdy usiłowała wysunąć się spod prze
ścieradła. Gorzej poszło z siatką przeciw moskitom,
nie udało jej się wyplątać z niej bez kłopotów. Hamak
kiwał się jak szalony, prześcieradło krępowało ruchy,
a siatka złośliwie dołożyła swoje i Poppy po krótkiej
szamotaninie wylądowała na ziemi. Zadyszana leżała
na kawałku plastyku niezgrabnie jak żaba, a woda
ciekła jej za kołnierz.
- Poppy! - Tego było aż nadto. Keir bardzo
powoli liczył do dziesięciu, a Poppy usiłowała jakoś
się pozbierać i zapanować nad upokorzeniem.
- No, chodź. - Poklepał miejsce obok siebie
i pomimo rozgoryczenia zauważyła chyba w jego
głosie ślad uśmiechu.
Nieśmiało wdrapała się do kiwającego alarmująco
na boki hamaka.
- Ostrożnie! oboje znajdziemy się na ziemi, jeśli
nie będziesz uważać! - powiedział szorstko.
Uniósł zapraszająco rękę, a Poppy, bez protestu,
zajęła miejsce obok. Poczuła ciepło jego piersi, gdy
objął ją mocno ramieniem i razem ułożyli się wygodnie
blisko siebie.
- Rzeczywiście, musi ci być zimno.
Wciąż jeszcze szczękała zębami, ale kiedy zaczął
delikatnie rozcierać jej ramię, dreszcze przeszły
niepostrzeżenie w zdradliwą przyjemność.
Co się stało z postanowieniem, że będzie chłodno
profesjonalna? Gdzie jest ta kompetentna osoba, która
przysięgała sobie trzymać Keira Traherne'a na wyciąg
nięcie ręki? Poppy wiedziała, że lepiej było zostać we
własnym hamaku, ale w ramionach Keira było tak
bezpiecznie i ciepło...
Słyszała mocne bicie jego serca koło twarzy, poczuła
powoli ogarniający ją przypływ spokoju i sama
spróbowała go objąć. Oddychał głęboko, regularnie,
jego pierś unosiła się i opadała w stałym rytmie.
W końcu objął ją i Poppy zasnęła w mocnym uścisku.
Później - a może to był tylko sen? - poczuła usta
na swoich włosach, a kiedy sennie wymruczała jego
imię, przytulił ją mocniej.
Obóz naukowy zrobił na Poppy wrażenie. Był
zarówno integralną częścią dżungli, jak i klasycznym
przykładem osiągnięć na miarę dwudziestego wieku.
- Keir urządził ten obóz, zanim tu przybyliśmy
- wyjaśnił Alan Patterson, który ją wszędzie oprowa
dzał. - To wspaniały gość. Szalenie trudno było
wszystko tutaj zorganizować, a on dokonał tego,
praktycznie sam jeden.
Alan był entomologiem i wszystko, co było związane
z projektem, wzbudzało jego niekłamany entuzjazm.
- Oto nasza kuchnia - wskazał na długi, bambusowy
stół przykryty jasnoniebieskim, impregnowanym
płótnem. Stało tam kilka gazowych palników, nad
nimi zaś, na bambusowej ramie wisiał rząd czarnych,
wyszczerbionych garnków. Za jadalnię służyły zwykłe
drewniane stoły i ławy, miejsca do spania także
były zasłane nieprzemakalnym materiałem.
Prawdziwym powodem do dumy były laboratoria
naukowe, które mieściły się w stojących obok siebie
namiotach. Na stołach z niezastąpionego bambusa
znajdowały się: wszechstronna aparatura, słoje z prób
kami, a także - co dziwniejsze - cały rząd komputerów,
podarowanych przez Thore Halliwell.
- Mamy tutaj generator prądu, który czasem do
nich podłączamy - wyjaśnił Alan widząc jej zdziwienie.
- Są najnowszej generacji. Nic więc dziwnego, że nie
brakuje nam chętnych do współpracy z Keirem
Traherne'm.
Pochwał pod adresem Keira było tyle, że Poppy
wkrótce miała ich powyżej uszu. Ód kiedy dotarli do
obozu zdawał się ją ignorować prawie i wcale się do
niej nie odzywał. Noc w jego ramionach nieco ją
onieśmieliła, lecz rano Keir był rześki i praktyczny,
jak zwykle. Równie dobrze mógłby spać z workiem
kartofli, pomyślała z goryczą.
Wcieliła więc w życie wcześniejsze postanowienie,
że zaprezentuje się jako prawdziwy zawodowiec. Przez
cały czas usilnie starała się nie zauważać Keira i tego,
co robi. Na szczęście nie miała z tym problemów, bo
wciąż była czymś zaabsorbowana. Fotografowała bez
przerwy. Naukowcy przy komputerach lub zajęci
badaniem rozmaitych próbek stanowili świetny mate
riał zdjęciowy. Pilnowała, żeby należycie wyeks
ponować sprzęt firmy oraz jej myśl techniczną
i pokazać to w najbardziej nieoczekiwany sposób.
Takie miała przecież zadanie. Dzięki temu sesja
fotograficzna była bardzo zabawna i kiedy tylko Keir
natknął się na nią, Poppy stała otoczona wianuszkiem
śmiejących się mężczyzn.
- Wszędzie powodujesz rozprzężenie - skarcił ją,
gdy na chwilę znaleźli się sami. - Nie jesteś tu po to,
żeby opowiadać kawały, tylko robić zdjęcia. Do tego
nie musisz chyba mieć naokoło wszystkich facetów
z głupkowatymi minami wpatrzonych w ciebie?
Odłożyła obiektyw, który właśnie czyściła, i spojrzała
na niego.
- To niesprawiedliwe, co mówisz. Odpowiada im
moje towarzystwo. To, że ty nie chcesz ze mną
rozmawiać, nie oznacza, że nikt inny nie powinien
tego robić.
- Nie o to chodzi, że nie chcę. - Popatrzył na nią
gniewnie. - Mam tu sporo do zrobienia - oni także
- i bardzo ograniczony czas. Na wypadek, gdybyś
ostatniej nocy nie zauważyła, to dodam, że zaczęła się
już pora deszczowa i powinniśmy ze wszystkim się
spieszyć. Tobie zaś nie powinniśmy pozwolić nikogo
rozpraszać.
- Astrid, jak przypuszczam, nikogo nie rozprasza,
gdy pracuje?
- Oczywiście, że nie. Po prostu bierze się do roboty
i nie stwarza problemów. Ale ta metoda jest ci
całkiem obca.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Wykrzywiła się do
jego pleców. Cieszyła się, że następnego dnia pójdzie
z Alanem i Johnem Wyattem. Im mniej czasu spędzi
z Keirem Traherne'em, tym lepiej!
Jednodniowa wyprawa z Alanem i Johnem sprawiła
jej wielką przyjemność, zwłaszcza że tym razem nie
trzeba było dźwigać plecaka. Jednak czegoś brakowało.
Poppy zdała sobie sprawę, że jej myśli zaprząta Keir.
Po raz pierwszy od przyjazdu do Kamerunu szła bez
niego i był to prawdziwy szok, gdy odkryła, że tak
bardzo przyzwyczaiła się do energicznego, zdecydo
wanego głosu, zarysu sylwetki i surowych rysów jego
twarzy.
Dotychczasowe zdjęcia udały się znakomicie, zwła
szcza to, na którym John, z obojętną miną, trzymał
jadowitego węża. Zmęczeni, lecz zadowoleni i w świe
tnych humorach, wrócili do obozu, tuż przed zmro
kiem.
- Mówiłeś, że wrócicie dwie godziny wcześniej!
- Keif z miejsca wystąpił z pretensjami.
- Poszliśmy trochę dalej - odparł lekko John.
- Uznaliśmy, że Poppy spodoba się widok z tego
stożka wulkanicznej skały.
- Poppy! - Keir prawie eksplodował. - Powinienem
się domyślić, że to ona się za tym kryje! Strasznie się
cieszę, że ma tyle energii, bo jutro musi pomaszerować
z powrotem do Adouaba. Nie będę tu marnował
czasu, żeby mogła sobie podziwiać widoki!
- Kręcił się w kółko przez cały dzień jak niedźwiedź,
którego boli głowa - zwierzył się jeden z botaników,
gdy Keir zniknął z pola widzenia. - O mało nie
skręcił Chrisowi karku, kiedy ten powiedział, że tak
cicho tutaj bez Poppy. - Uśmiechnął się do niej
pocieszająco. - Zwykle nie robi tyle hałasu, gdy ktoś
się spóźnia. Tym razem coś go chyba gryzie!
- Łatwo zgadnąć, o co chodzi - John rzucił Poppy
znaczące spojrzenie, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Tak, rzeczywiście - odpowiedziała nieobecnym
głosem. Teraz, kiedy zapoznała się z całym projektem,
miała dużo lepsze wyobrażenie, o co w nim chodzi,
i poczuła do Keira przypływ sympatii, pomimo jego
szorstkości. Sprawy związane z organizacją takiego
obozu mogły już doprowadzić do rozpaczy, a przecież
Keir musiał jeszcze pokonać Ryana Saundersa z jego
planami - wszystko po to, aby zachować te lasy. Nic
dziwnego, że był taki zajęty!
Wszyscy chcieli, żeby Poppy została trochę dłużej,
lecz Keir był głuchy na te prośby. Wymaszerowali
z obozu następnego dnia wczesnym rankiem.
- Chcę dotrzeć do Adouaba jeszcze dzisiaj. To
dość daleki spacer, ale zakładam, że nie będziesz
tracić czasu na głupstwa i dojdziemy bez żadnych
kłopotów.
Narzucił karne tempo marszu i Poppy bez trudu
zapomniała o tym, że poprzedniego dnia tęskniła za
jego towarzystwem. Wlokła się teraz mrucząc coś pod
nosem o wymuszonych spacerach. Miała cichą nadzieję,
że tym razem plecak będzie lżejszy, ponieważ zostawili
w obozie nie wykorzystane zapasy żywności, ale...
nadzieja jest matką głupich. Zamiast tego Keir nalegał,
żeby wziąć w drogę powrotną dotychczas zebrane
okazy, które należało skatalogować w Adouaba. Szli
dopiero godzinę, a ją już bolały ramiona i szyja. Czuła,
że i buty zaczęły niebezpiecznie ocierać pięty.
Keir zezwolił na jeden krótki odpoczynek. Poppy
zamierzała maksymalnie go wykorzystać. Wczoraj
rozumiała kłopoty Keira, ale na szczęście zdążyła już
o tym zapomnieć. Teraz zbuntowała się i zaczęła
wyjmować aparat.
- Co robisz? - spytał ostro.
- A jak ci się wydaje?
- Nie mamy na to czasu - zaczął, ale przerwała mu.
- Poprzednim razem obiecałeś mi, że spotkamy
jeszcze mnóstwo tych motyli, ale ten jest pierwszy,
jakiego widzę od tamtego czasu, i nie mam zamiaru
się ruszyć, dopóki nie zrobię zdjęcia. Nie masz wyboru,
po prostu musisz poczekać.
- Doskonale. - Keir opanował się z wyraźnym
wysiłkiem. - Ale nie za długo - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
Trwało to długo. Poppy całe minuty kadrowała
ujęcie, a Keir zżymał się za jej plecami.
- Na miłość boską! - wypalił, kiedy kolejny raz
zmieniła obiektyw i zaczęła go regulować. - Dlaczego
nie zrobisz tego zdjęcia zwyczajnie? W tym czasie,
kiedy się tak bawisz, ten cholerny motyl po prostu
odleci.
- Tak właśnie będzie, jeśli się nie zamkniesz
- syknęła ze złością. - I przestań mi się tu miotać,
wystraszysz go.
- Co za strata czasu - mruknął, bliski wybuchu
i odsunął się.
Poppy zdołała w końcu skadrować ujęcie i w nagrodę
wyszło wspaniałe zdjęcie motyla. Siedział bez ruchu,
a światło słoneczne tworzyło ciekawe refleksy na jego
skrzydłach.
- Jeśli już skończyłaś - odezwał się lodowato Keir
- to może wreszcie pójdziemy? A może chciałabyś
spędzić następną godzinę uwieczniając tego żuka?
- Gdzie? - Poppy rozejrzała się z ciekawością.
- Nigdzie - a teraz się pośpiesz!
- Zawsze tak strasznie gonisz - odparła, chowając
aparat rozmyślnie powoli, żeby mu dokuczyć. - Wprost
uwielbiasz liczyć czas. Czemu tego wszystkiego nie
odpuścisz i nie wrócisz do domu? Będziesz tam mógł
się zamartwiać, czy zdążysz na metro, szósta piętnaście
ze stacji Waterloo? Jestem pewna, że byłbyś tam
znacznie szczęśliwszy.
- A ty, czemu się w wreszcie nie zamkniesz i nie
ruszysz z miejsca? - Odpłacił jej pięknym za nadobne.
Dlaczego zawsze jest taki opryskliwy? Patrzyła
spode łba na jego plecy, gdy szybko szedł przed nią.
W drodze do obozu wydawało jej się, że lubi go coraz
bardziej, ale od tamtego wieczoru, przy ognisku, stał
się chyba jeszcze bardziej rozdrażniony. I co z tego,
że ma na głowie kłopoty? To nie wystarczający powód,
żeby na nią krzyczeć i traktować jak powietrze tylko
dlatego, że była uprzejma dla innych.
Keir Traherne jest najbardziej niedorzecznym,
nietolerancyjnym i niemiłym człowiekiem, jakiego
kiedykolwiek spotkała, powtarzała sobie w kółko.
Jednak w miarę, gdy godziny mijały, ta sympatyczna
rozrywka bawiła ją coraz mniej, za to coraz bardziej
bolały stopy. Buty obcierały, a każdy palec był
spuchnięty jak bania. Szła teraz wyłącznie siłą woli.
Każdy krok był dla Poppy torturą, ale postanowiła,
że nie da Keirowi satysfakcji. Już on by na pewno
wymyślił stosowny komplement. Była całkiem pewna,
że Astrid nigdy nie miewa pęcherzy.
Pochyliła głowę i skoncentrowała się na ostrożnym
stawianiu kroków, ale zaraz niechący wpadła na
Keira, który zatrzymał się i niecierpliwie na nią czekał.
- Poppy! - Przytrzymał ją, gdy się zachwiała,
i głos zmienił mu się natychmiast. - Dlaczego idziesz
w taki sposób? Zrobiły ci się bąble? - Spojrzał
w udręczone oczy.
Przytaknęła bez słowa.
- Pokaż. - Lekko zrzucił plecak i posadził ją na
nim. Przyklęknął obok i zdjął jej buty. Stopy były
otarte do krwi i pokryte pęcherzami. Drgnęła, gdy
delikatnie ich dotknął.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - zapytał.
Wzruszyła bezradnie ramionami. Usiłowała nie
płakać.
- Tak strasznie się spieszyłeś - wydusiła cicho.
- Moglibyśmy tego uniknąć, gdybym wiedział
wcześniej. - Troskliwy wyraz twarzy przeczył szorst
kiemu tonowi jego głosu. Wyciągnął apteczkę i położył
na najgorsze miejsca opatrunek z maścią cynkową.
- Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale niestety, nic
więcej nie mogę teraz zrobić. Odpocznij trochę, zanim
włożysz buty. Pogrzebał w kieszeni i wyjął garść
słodyczy. - Zjedz, to ci podniesie poziom cukru we
krwi. Odwinął cukierek i włożył do ust, które otworzyła
posłusznie jak dziecko. Prostota tego gestu była tak
kojąca, że poczuła, jak łzy same napłynęły do oczu.
Keir usiadł obok i popatrzył na jej zrezygnowaną
minę:
- Biedna Poppy. Chyba cię za bardzo popędzałem,
co?
Spojrzała na niego, zdziwiona tą nieoczekiwaną
nutą skruchy.
- Myślę, że nie jesteś przyzwyczajony do takiej
kuli u nogi jak ja.
Skupił się na odwijaniu kolejnego cukierka.
- Rzeczywiście, muszę przyznać, że nigdy jeszcze
nie spotkałem kogoś takiego, jak ty. - Złożył sta
rannie papierek i schował do kieszeni. - Nie po
winienem być taki ostry, ponieważ to wszystko
jest dla ciebie zupełnie nowe. Przepraszam. Na
ogół nie zachowuję się w ten sposób. - Uśmiechnął
się. - Z jakiegoś powodu wydobywasz ze mnie
wszystko, co najgorsze.
Byłoby lepiej, gdyby nie uśmiechał się w ten sposób,
pomyślała. Niedawno przecież zdołała sobie wmówić,
że jest przykrym człowiekiem. Lecz uśmiech Keira
Traherne'a stał w zupełnej sprzeczności z jego surowym
wyglądem. Był nieoczekiwanie atrakcyjny, pełen ciepła
i czarodziejskiego wdzięku. Tak jak poprzednio
stwierdziła, że jej niechęć z wolna ustępuje. Przed
chwilą była jeszcze pełna wrogości, teraz znów czuła
przypływ zdradzieckiego przyciągania. Mogła się
zmuszać do chłodu i neutralności, ale wystarczył
jeden uśmiech i wszystkie solenne obietnice okazywały
się nierealne. Cóż takiego było w tym człowieku, że
wprawiał ją w tę huśtawkę nastrojów?
- Ja też byłam dosyć trudna - mruknęła.
- Jeszcze jak - zgodził się radośnie. - Może oboje
powinniśmy teraz bardziej się starać?
- Chyba tak - nie mogła się nie uśmiechnąć i przez
chwilę zapomniała o sfatygowanych nogach.
- Nie chciałbym już cię męczyć, ale wciąż mamy
przed sobą kawałek drogi. - Wstał i pomógł jej się
pozbierać. Miał silne, chłodne ręce i Poppy z trudem
opanowała chęć, by się do nich nie przytulić. Lekko
ścisnął jej dłoń i zaraz puścił.
- Jak tam twoje nogi?
- No cóż... - Spróbowała zrobić krok. - Wygląda
na to, że wciąż są nogami. Sięgnęła po plecak, ale
Keir ją ubiegł.
- Ja go wezmę. Ty po prostu skoncentruj się na
chodzeniu.
- Nie możesz przecież nieść dwóch plecaków
- spojrzała na niego zdumiona.
- Czemu nie? - Podregulował paski swojego,
a następnie zarzucił sobie jej plecak tak lekko, jakby
był zupełnie pusty. - Idź przodem.
Poppy szła o wiele lżej bez ciężaru na plecach, lecz
stopy dawały się coraz bardziej we znaki i każdy krok
sprawiał dojmujące cierpienie. Czuła, że robi jej się
słabo z wysiłku, ale Keir jak mógł dodawał jej otuchy.
Kiedy zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz, prawie
się załamała. Odpoczywali przez chwilę. Nie będę
płakać, nie będę płakać, powtarzała sobie niezliczoną
ilość razy.
- Stąd mamy do domu tylko pół godziny. Mogę
cię wziąć na ręce i zanieść. Plecaki zostawimy pod
krzakami i jutro je zabiorę.
- Nie. Skoro doszłam aż tutaj, to pokonam jeszcze
ten kawałek, prosto aż do łóżka.
- Grzeczna dziewczynka. - Uśmiech Keira, widocz
ny w mroku, był dostateczną nagrodą.
Nigdy jeszcze nie witała domu z taką radością.
Gabriel zapalił światła, które wabiły ich z daleka.
Ostatni kawałek drogi pokonali w ulewnym deszczu
i kiedy dotarli wreszcie na werandę, byli przemoknięci
do suchej nitki. Poppy z trudem dowlokła się do
bambusowego krzesła i padła na nie, zupełnie wykoń
czona. Przez dłuższy czas nie była w stanie się ruszyć,
wpatrzona bezmyślnie w jeden punkt. Jej zielone oczy
były ogromne na tle bladej, wycieńczonej twarzy.
Woda z mokrych włosów spływała po policzkach
i nosie, a całe ciało łaknęło wypoczynku.
Keir pomyślał o wszystkim. Szybko zdjął plecaki,
wyjaśnił co trzeba Gabrielowi, przyniósł ręcznik
i energicznie zaczął wycierać jej włosy, nie zważając
na ciche protesty.
Pomasowała czerwone ucho.
- Musiałeś być taki brutalny?
- Nie mów głupstw - odparł rześko. Osuszył ostatnie
krople wody na jej twarzy i szyi i wręczył szklankę
z potężną porcją whisky. - Masz, wypij to.
- Nie lubię whisky - wykrzywiła się z obrzydzeniem,
ale Keir był nieubłagany.
- Nie szkodzi, wypij. Dobrze ci zrobi.
Pociągnęła ostrożnie mały łyczek, potem drugi, bo
Keir stał nad nią i pilnował. Zaczęła kaszleć i krztusić
się, ale rozchodzące się ciepło było bardzo przyjemne,
więc z wdzięcznością wypiła jeszcze trochę.
Keir siadł naprzeciwko z łokciami opartymi na
kolanach. W zamyśleniu obracał w dłoniach swoją
szklankę. Mokra koszula przylgnęła do jego ciała,
wyraźnie podkreślając zarys silnej sylwetki. Poppy
nie widziała jego oczu, tylko zdecydowaną linię nosa
i wyraźne kości policzkowe. Na czoło opadł mu
kosmyk mokrych włosów.
Nagle spojrzał w górę i napotkał jej wzrok. Jak
zwykle jasnoszare oczy zadziwiały kolorem na tle
opalonej twarzy. Poppy poczuła się, jakby widziała
go po raz pierwszy w życiu. Wszystko było takie
wyraziste: ciemne włosy, puls drgający miarowo na
szyi, drobniutkie zmarszczki w kącikach oczu. Pragnęła
wyciągnąć rękę i dotknąć go.
W pokoju było bardzo cicho pomimo deszczu,
uderzającego miarowo o dach, i pomruków generatora.
Keir uśmiechnął się, a nią zawładnęła nagle jedna,
jedyna myśl:
Kocham cię.
Spadło to na nią jak grom, lecz było takie prawdziwe
i oczywiste, że przez krótką, przerażającą chwilę
sądziła, że powiedziała to na głos. Ale nie było żadnej
reakcji - Keir siedział bez ruchu z wzrokiem utkwio
nym w swoją whisky.
- Jak się teraz czujesz?
Radosna, szczęśliwa, zachwycona, zakochana.
- Całkiem dobrze - odparła, zaszokowana dźwię
kiem własnego głosu.
- W takim razie lepiej weź szybki prysznic, a potem
opatrzę ci stopy. Dasz radę stanąć o własnych siłach?
Podniosła się sztywno i drgnęła, bo bąble gwałtownie
zaprotestowały. Nogi jej się trzęsły i nie wiedziała
dlaczego? Ze zmęczenia, a może dlatego, że Keir
podtrzymywał ją za łokieć?
- Dasz sobie radę sama z tym myciem, czy mam ci
pomóc? - Ogniki rozbawienia błysnęły mu w oczach,
gdy dotarli do łazienki.
- Jakoś sobie poradzę - mruknęła, ale sugestia
w jego głosie podziała. Stała pod prysznicem usiłując
nie deptać po własnych bąblach, a imaginacja pod
suwała jej obraz Keira, który mydli ją silnymi,
delikatnymi rękami... Na myśl o tym poczuła, że cała
się rozpala.
Dosyć! Usiłowała się uwolnić od wyskoków swojej
wyobraźni. Musi się jakoś opanować. Z pewnością
nie mogła zaprzeczyć, że go kocha, ani sobie wmówić,
że to tylko fizyczna fascynacja. To, co przeżywała,
było jak prawdziwe objawienie - w jednym krótkim
momencie zrozumiała swoje uczucia i reakcje. Wszys
tko było takie oczywiste.
Nie mogła tego powiedzieć o uczuciach Keira. Nic,
co go dotyczyło, niestety nie było tak oczywiste,
stwierdziła z ciężkim westchnieniem.
Owinęła się ręcznikiem i z trudem podreptała do
pokoju, gdy Keir pojawił się w drzwiach swojej
sypialni. Zdjął już mokrą koszulę i Poppy z trudem
oderwała wzrok od jego nagiej piersi.
- Zostawiłem ci na łóżku bluzę i sarong. Teraz się
szybko wykąpię, a potem zrobię ci opatrunek.
Ubierając się słyszała, jak pogwizdywał pod prysz
nicem. Koszula i sarong, który zawiązała w talii były
przyjemnie suche i wygodne, ale tworzyły strój mało
elegancki. A Poppy marzyła teraz o czymś naprawdę
ładnym. Może wtedy Keir wreszcie zauważyłby kobietę,
a nie wieczny kłopot?
„Potrafisz człowieka doprowadzić do szaleństwa".
Tak właśnie powiedział po tym, jak ją pocałował
tamtego wieczoru. Lecz Keir Traherne nie był czło
wiekiem, który lubi być rozkojarzony i zdenerwowany,
przypomniała sobie surowo. Z pewnością wolał
spokojne, uporządkowane życie z dziewczyną taką
jak Astrid, która nigdy nie będzie mu się sprzeciwiać,
irytować go i rozkojarzać.
Myśl o nich razem sprawiła, że poczuła się naprawdę
nieszczęśliwa. Podniosła szklankę, jednym haustem
wypiła swoją whisky i natychmiast się zakrzusiła.
- Powinnaś się tym delektować, a nie wlewać prosto
do gardła! - W głosie Keira słychać było rozbawienie,
gdy komentował rezultat jej poczynań.
Odwróciła się, zła na siebie. Że też musiał ją tak
przyłapać! Sam wyglądał jak zwykle nienagannie,
zupełnie nie jak ktoś, kto przez cały dzień dźwigał
dwa plecaki.
- Siądź i pokaż stopy. Bolą?
- Bolą - przyznała, wciąż pokasłując i posłusznie
usiadła, gdzie kazał. Keir usiadł po turecku na
przeciwko i delikatnie ujął jej stopy w dłonie. Zadrżała,
więc spojrzał na nią z troską.
- Ciągle zimno? Chyba nie - po tej ilości whisky!
- Nie, tylko... po prostu przeszedł mnie dreszcz, to
wszystko. - Popatrzyła na niego wyzywająco.
Uniósł brew, ale nic nie powiedział. Przysunął
plastykową miskę z wodą i kazał jej włożyć nogi.
- To tylko słona woda - wyjaśnił.
Poppy ostrożnie opuściła nogi i natychmiast pod
skoczyła z okrzykiem bólu, gdyż sól wgryzła się
w bąble.
- No, no, tylko bez histerii. - Zdecydowanie
popchnął jej kolana w dół. - Zostań tak przez parę
minut. Najgorsze będzie później - ostrzegł.
Minęły chyba wieki, zanim wyjął jej nogi i położył
sobie na kolanach, na rozłożonym wcześniej ręczniku.
Patrzyła, jak wycierał je do sucha delikatnymi ruchami,
niemal z czułością. A może to były tylko jej pobożne
życzenia?
- Czy będę jeszcze kiedykolwiek chodzić, doktorze?
- spytała kpiąco zbolałym tonem.
- Dziwię się, że w ogóle myślisz o chodzeniu po
dzisiejszym dniu - odparł, masując palcami jej kostki.
- Mogło być naprawdę przyjemnie, gdyby nie te
moje beznadziejne nogi.
- Następnym razem podejmiemy środki zaradcze,
ale zanim znów gdzieś pomaszerujemy, przez parę
dni nigdzie się nie ruszysz. Twoje stopy wymagają
dłuższego wypoczynku. - Wziął jakiś specyfik. - To
będzie trochę bolało.
Łypnęła podejrzliwie:
- Co to takiego?
- Jodyna. - Mocno trzymał stopę i zdecydowanie
spryskiwał bąble dezynfekującym płynem. Poppy
o mało nie wyskoczyła ze skóry, tak piekło. Kiedy
skończył, oczy miała załzawione i dyszała, jak ryba
wyjęta z wody. Warto było cierpieć, pomyślała, gdy
pieszczotliwie pogładził jej włosy.
- Już po wszystkim - odezwał się krótko.
- Strasznie mi przykro, jeśli trochę pogmatwałam
twoje plany - przeprosiła, gdy odzyskała mowę.
- Od twojego przyjazdu, Penelopo, zdołałem się
nauczyć przynajmniej jednego - nie robić żadnych
planów, gdy jesteś w pobliżu, ponieważ każdy sen
sowny i logiczny układ na pewno weźmie w łeb.
- Przepraszam. - Zwiesiła smutno głowę. - Guy
opowiadał mi, ile miałeś kłopotów z tamtymi dwiema
kobietami podczas poprzedniej ekspedycji/Naprawdę
nie chciałam być taka jak one.
- Nie jesteś taka jak one. - Coś w jego głosie
sprawiło, że Poppy wyprostowała się i spojrzała
pytająco. - Jesteś kłopotem innego rodzaju... Zupełnie
innego rodzaju - dodał w zamyśleniu.
Poczuła suchość w gardle. Te słowa mogły kryty
kować, ale blask w jego oczach sprawił, że serce
uderzyło jej mocniej w przypływie nadziei. Nadzieja
przeszła w pełne niewiary oczekiwanie. Nagle wstał
i wziął ją na ręce.
- Co robisz? - wyszeptała.
- Zabieram cię do łóżka - powiedział cicho. - Wiem,
przysięgałaś sobie, że dojdziesz tam samodzielnie, ale
potraktuj to jako drobną skazę na honorze.
To nie było to, o czym przed chwilą marzyła.
Kiedy położył ją do łóżka i cicho zamknął za sobą
drzwi, prawie zapomniała o bolących stopach. Może
sobie udawać, ile chce, że jest taki szorstki. To
nieprawda. Dzięki tej długiej drodze, którą pokonali
razem, Poppy zrozumiała, że za fasadą szorstkości
kryje się ktoś zupełnie inny, człowiek delikatny
i troskliwy, o czułych rękach i uśmiechu, którym ją
ciągle zdobywał. Człowiek, który z pewnością nie jest
tak obojętny, jak chciałby, żeby o nim myślano.
Stopy pulsowały boleśnie, ale Poppy uświadomiła
sobie, że z chęcią maszerowałaby jeszcze jeden dzień,
żeby tylko Keir znów patrzył na nią w ten szczególny
sposób.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Astrid nie była zachwycona, gdy następnego dnia
zobaczyła Poppy siedzącą na werandzie z nogami na
poręczy. Nagana zawarta w jej spojrzeniu była
oczywista. Astrid wyglądała jak zwykle nieskazitelnie.
Miała na sobie zestaw w kolorze khaki - bluzkę bez
rękawów i spodnie z plecionym paskiem. Jakim cudem
jej spodnie nigdy się nie gniotą, zastanawiała się
Poppy. Ona po prostu chyba nigdy nie siada, stwier
dziła ponuro.
- Czy Keir nie zamierzał zabrać cię do obozu
numer trzy? - spytała Astrid.
- Mieliśmy taki zamiar, ale wysłałem tam Guya.
- Na szczęście Keir stanął w drzwiach i odpowiedział
jej na pytanie. - Po wczorajszej wędrówce Poppy nie
bardzo może chodzić.
- Nie może chodzić? A to dlaczego?
- Eee... zrobiły mi się bąble - wyjąkała Poppy. Że
też ta Astrid zawsze sprawiała, że ona czuła się przy
niej, jakby miała sześć lat.
- Bąble! - Pogarda w głosie była oczywista.
- Nie powiesz mi, że parę bąbelków potrafi odstawić
cię na bok?
- To coś więcej niż parę bąbelków. - Keir skrzywił
się. - Jej stopy są w strasznym stanie i nie chcę, żeby
gdziekolwiek chodziła jeszcze przez dzień lub dwa.
- Keir przybrał nieświadomie ton człowieka chronią
cego swoją własność i ta szczególna nuta wyraźnie
zaniepokoiła Astrid. - A poza tym - kontynuował
- i tak mam zamiar skończyć sprawozdanie dla
ministerstwa. Nie można pozwolić, żeby Ryan Saun-
ders nas załatwił.
Poppy kompletnie zapomniała o Ryanie Saundersie,
pochłonięta swoimi uczuciami dla Keira. Zauważyła
zacięty wyraz na jego twarzy i była zadowolona, że
nie wspomniała o tamtym przelotnym spotkaniu
z Ryanem.
- Oczywiście, Keir, masz rację - przyznała jak
zwykle Astrid. - Wielka szkoda, że Penelope marnuje
czas, skoro przyjechała tutaj na tak krótko.
- Im szybciej zagoją się jej nogi, tym szybciej
będzie mogła wziąć się do roboty - odparł krótko.
I tym szybciej wyprawimy ją do domu, ponuro
dodała w myśli Poppy.
Astrid przyszło do głowy chyba zupełnie to samo.
- Guy mógłby ją gdzieś zabrać, kiedy wróci
- zasugerowała. - Skończyłbyś w spokoju sprawo
zdanie. - Zerknęła na Poppy, która wysunęła pod
bródek i twardo wytrzymała jej spojrzenie.
- Zobaczymy. - Nie wyglądało na to, że się zgodził.
- Tak czy owak, ja muszę lecieć. - Astrid szybko
odzyskała zwykłą aktywność. - Nie możemy wszyscy
siedzieć bezczynnie cały dzień. Opracuję listę dostaw
dla obozów i skończę przepisywać sprawozdanie Johna.
- Spojrzała na Poppy zadowolona z siebie - wzoru
wydajności i chodzącej rzetelności.
Ona jest naprawdę nie do wytrzymania, pomyślała
Poppy z niechęcią, gdy Astrid już wyszła. Czy ten
Keir nie widzi, jaka jest okropna?
- Użyteczna kobieta - skwitował Keir. - To był
cały jego komentarz. Spojrzał na Poppy jakby z pewną
irytacją. - Mam dzisiaj masę pracy i doceniłbym,
gdybyś została tutaj. Nie chcę cię ani słyszeć, ani
widzieć i nie wolno ci, powtarzam - nie wolno
- nigdzie tu drepać. Czy to jasne?
- Może lepiej, dla pewności, daj mi to na piśmie.
- Sądząc po twoim zachowaniu w Mbuka, nie
mam powodów wierzyć, że zrobisz tak, jak ci się
mówi - odparował.
- Nawet nie będziesz wiedział, że tu jestem - po
wiedziała wyniośle.
Pół godziny później coś huknęło. Keir aż podskoczył,
odwrócił się od komputera i zobaczył, że Poppy gapi
się na stolik, który przewróciła tuż za jego plecami.
Właśnie miała zamiar przemknąć się obok niego
całkiem cicho ale trochę jej to nie wyszło.
- Co ty tutaj wyrabiasz? - zapytał złowrogo.
Zdołała już ustawić stolik i schyliła się, żeby
pozbierać papiery, które leżały przedtem równo
ułożone.
- No, pomyślałam sobie, że nie będzie ci prze
szkadzać, jeśli się wślizgnę i wezmę coś do czytania.
- Ty to nazywasz wślizgnięciem? Stado słoni gnające
w popłochu nie przeszkodziłoby mi bardziej!
- Przepraszam, ale... och! - Plik papierów wyleciał
jej z rąk i rozsypał się tym razem po całej podłodze.
- Na miłość boską, zostaw je. Dość już szkody
narobiłaś! - Wyrwał kilka ostatnich arkuszy, które
jeszcze miała w ręku.
- Przepraszam - powiedziała pokornie. - Naprawdę
nie chciałam ci przeszkadzać.
- Wierzę, że nie chciałaś, ale i tak ci się nie udało.
Jest chyba ze czterdziestu lub pięćdziesięciu ludzi
zaangażowanych w ten projekt i wszyscy razem wzięci
nie potrafią tak zamącić, jak ty jedna!
- Strasznie mi przykro - powiedziała jeszcze raz.
- Wiem, że nie powinieneś się rozpraszać.
- Zgadza się - przyznał, po krótkiej chwili. Prze
jechał dłonią po włosach i spojrzał na nią spode łba,
jakby sobie nagle przypomniał, dlaczego jest taki zły.
- A co ty w ogóle tutaj robisz? Chyba ci kazałem
siedzieć na werandzie?
- Zaraz tam pójdę, tylko wezmę jakąś książkę.
Poddał się. Westchnął, i zrezygnowany potrząsnął
głową, odwracając się do biurka. Uznała, że cisza
oznacza zgodę, więc podreptała do regału z książkami
i przejechała palcem po ich grzbietach. Wszystkie są
dla mnie za ambitne, pomyślała żałośnie. Przydałoby
się coś lżejszego. Wygląda na to, że będzie musiała
nieco rozwinąć własną mózgownicę.
Bez większego entuzjazmu zaczęła wyciągać „His
torię Afryki Zachodniej", gdy jej wzrok przyciągnęło
znajome nazwisko. „Drzewa lasów tropikalnych"
- napisał K. D. K. Traherne.
- Czy to ty?
Keir spojrzał znad komputera i mruknął potakująco.
Przerzuciła kilka stron. Książka była ilustrowana
przepięknymi, lśniącymi fotografiami, które z miejsca
przyciągnęły jej uwagę. Popatrzyła na nie fachowym
okiem. Na odwrocie okładki zobaczyła zdjęcie Keira
- wyglądał na nim znacznie młodziej, lecz w spojrzeniu
miał ten sam błysk chłodnego intelektu.
- Nie wiedziałam, że jesteś światową wyrocznią
w dziedzinie drzew tropikalnych!
Keir nosił do czytania okulary w rogowej oprawie,
które nadawały mu poważny wygląd. Zdjął je teraz
i znużonym ruchem potarł czubek nosa.
- To było wtedy, gdy nikt nie przeszkadzał mi
w pracy.
- Co oznaczają litery D. K.?
- Co takiego?
- Tu jest napisane K. D. K. Traherne. Zastana
wiałam się, co oznacza D. K.?
- David Knighton. Czy teraz zechciałabyś się
zamknąć i pozwolić, żebym dalej pracował?
Poppy miała ochotę jeszcze pytać. Nic nie wiedziała
o jego rodzinie i skąd pochodził, a chciała wiedzieć
o nim wszystko. Zaś wszystko, co wiedziała, to tyle,
że go kocha. Ale wyraz jego twarzy, gdy już otwierała
usta, by zadać kolejne pytanie, sugerował, że nie
powinna zbytnio kusić losu. Wróciła na werandę
i wzięła się za czytanie.
Książka okazała się wyjątkowo przystępnie napisana
i zawierała kwintesencję wiedzy z dziedziny, o której
traktowała. Poppy czytała ją z prawdziwą przyjem
nością. Potem jednak jej myśli powróciły do Keira.
Przez okno widziała tył głowy pochylonej nad kla
wiaturą komputera. Siedział spokojny i zaabsorbowany
pracą. Gdyby to ona sama potrafiła tak się ze
wszystkiego wyłączyć i skoncentrować tylko na tym,
co robi. Może wtedy jej życie nie byłoby takie narwane
i może - może - Keir potrafiłby ją pokochać.
Zaczęła snuć marzenia. Jak za dotknięciem różdżki
zmieniała się w nich w osobę praktyczną, lecz kobiecą,
podporządkowaną pracy, lecz wyrafinowaną, utalen
towaną, lecz skromną. Nawet Keir nie zdołałby się
oprzeć takiej kobiecie. Zakochałby się bez pamięci,
poprosił, by została jego asystentką, a potem...
Gwałtownie przerwała swoje rozmyślania. Przecież
Keir ma już asystentkę, która jest tym wszystkim,
czym ona, Poppy, nigdy nie będzie, przypomniała
sobie ponuro. Byłoby głupotą o tym nie pamiętać.
- Można wiedzieć, gdzie to się wybierasz?
Poppy usiłowała wysunąć się z domu cichutko
i teraz zastygła przyłapana w drzwiach. Ma oczy
z tyłu czy co?
- Och, po prostu wychodzę na powietrze - odparła
lekko.
- A dokładnie, gdzie na powietrze? - spytał
podejrzliwie.
- Gabriel obiecał zabrać mnie na targ.
- Naprawdę? A czy twoje stopy nie powinny
przypadkiem odpoczywać?
- Mają się już o wiele lepiej, naprawdę, Keir.
A poza tym zwariuję, jeśli dłużej będę musiała tak
siedzieć! - Uśmiechnęła się przymilnie. - Tylko na
targ, Keir - to przecież nie wędrówka po dżungli!
- Cóż, jeśli bąble rzeczywiście się zagoiły - znów
ujął długopis. - W takim razie zabiorę cię dziś po
południu do szefa.
- Do szefa policji? - zawołała przerażona.
- Nie, tym razem nie pójdziesz na policję - wyraźnie
go to rozbawiło - chyba, że planujesz jakiś dziki
wyskok na targowisku. Nesoah jest wodzem tutejszego
plemienia. To człowiek, który wie wszystko. Na pewno
będzie wiedział o twoich bąblach. Nie zdziwiłbym się,
gdyby wiedział nawet, ile razy, od kiedy tu jesteś,
miałem ochotę cię udusić.
Ciekawe, czy wie także, że się w tobie zakochałam?
- pomyślała i odwróciła się raptownie, żeby nie mógł
tego wyczytać z wyrazu jej twarzy.
- Jeśli tyle o mnie wie, to po co właściwie chce
mnie poznać?
- O ile rzeczywiście wie wszystko, to pewnie nie
chce - odparował sucho - ale to taki zwyczaj, że
przedstawia się każdego przybysza, więc lepiej chodź
my. Wódz jest tu wpływową osobistością i dobrze go
mieć po swojej stronie. Reprezentuje miejscową
społeczność, a jego opinia może zaważyć na decyzji
ministra, czy zezwoli nam na kontynuowanie badań.
Zapamiętaj to dobrze i postaraj się zrobić na nim
dobre wrażenie.
Obejrzał ją krytycznie - białe spodnie znów były
beznadziejnie brudne i jakimś cudem zdołała też
wystrzępić koszulę.
- Może powinnam kupić sobie nowe ubranie? Czy
wódz spodziewa się, że będę bardzo elegancka?
- Sądzę, że to zupełnie niemożliwe, gdy chodzi
o ciebie. Poza tym to nie Paryż.
Ranek spędzony na targowisku sprawił jej wielką
przyjemność. Targ był mniejszą i bardziej kameralną
wersją tego, który widziała w Mbuka, lecz podobnie
jak tamten tętnił życiem, hałasem i kolorami. Ta
znajoma atmosfera szybko poprawiła jej humor
i Poppy zapomniała o dotychczasowym przygnębieniu.
Podniecona i uśmiechnięta, chłonęła każdy szczegół
i wkrótce była zaprzyjaźniona ze wszystkimi straga-
niarzami. Z prawdziwą radością zabrała się do
fotografowania tej malowniczej scenerii i zużyła na
zdjęcia całą rolkę filmu. Zdołała skłonić Gabriela,
żeby pomógł jej wytargować cenę na ubiór w miejs
cowym stylu. Tkanina była w seledynowo-żółte wzory
i choć nie przypominała niczego od Chanel czy Diora,
to jednak Poppy zamarzyła, by wreszcie włożyć coś
nowego. Jasne, żywe kolory od razu wpadły jej w oko.
Gabriel targował się wspaniale i cena okazała się
przystępna. Poppy odliczyła kilka wymiętoszonych
banknotów, a sprzedawca starannie owinął suknię
w gazetę i przewiązał sznurkiem. Wracała do domu
huśtając wesoło paczkę, paplając i śmiejąc się z Gab
riela. Żadne z nich nie rozumiało nawet połowy tego,
co mówiło drugie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało.
Keir wciąż siedział pogrążony w pracy przy kom
puterze i Poppy usiłowała przemknąć na palcach. Nie
udało się.
- Zupełnie nie wiem, dlaczego teraz starasz się być
cicho - powiedział opryskliwie. - Ryczeliście z Gab
rielem ze śmiechu przez całą drogę. Mogę wiedzieć,
co was tak ubawiło?
- Och, naprawdę nie wiem - odparła radośnie.
- Po prostu było świetnie.
- Czy od tej chwili zdołasz być cicho?
Wykrzywiła się za jego plecami i umknęła do
swojego pokoju. Zabolała ją ta szorstkość i czuła się
rozdarta dwoma sprzecznymi uczuciami. Z jednej
strony pałała oburzeniem, że można ją tak traktować,
z drugiej zaś miała po prostu ochotę objąć go i scałować
złość z jego twarzy.
Myślała o tym wszystkim przymierzając swój nowy
strój. Zawsze sądziła, że jeśli się zakocha, to w kimś
doskonałym. W kimś, kto ją też uzna za doskonałą.
Nic nie mogło być dalsze od prawdy. Westchnęła.
Keir nie zaakceptuje jej nawet i za milion lat. No, ale
jemu też daleko do ideału. Był opryskliwy, porządnicki
i grymaśny. Wciąż się złościł. Był nietolerancyjny
i denerwujący. I nawet nie był przystojny.
Lecz na myśl o nim serce samo zaczynało bić
szybciej.
Okręciła się przed lustrem. Gdyby tak mogła sobie
wmówić, że to tylko pociąg fizyczny. Co innego,
gdyby chodziło o Ryana Saundersa. Był o niebo
przystojniejszy niż Keir... Choć właściwie nie mogła
sobie przypomnieć, jak wyglądał. Za to pamiętała
każdy najdrobniejszy szczegół twarzy Keira, widziała
go, jakby stał tuż obok.
Wkrótce pozostanie mi tylko wizerunek utrwalony
w pamięci, pomyślała.
Rozpaczliwie usiłowała skupić się na ubraniu. Nie
należy wszystkiego tak brać sobie do serca. Parę razy
odniosła wrażenie, że Keir ją chyba lubi. Szczególnie
po tym okropnym marszu przez dżunglę. Może gdyby
później była spokojna i niekłopotliwa, Keir popatrzyłby
na nią innym okiem?
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i straciła
resztę odwagi. Jeśli miała zamiar być spokojna
i niekłopotliwa, to nie mogła wybrać gorzej. Krzykliwe
kolory działały odstręczająco, a Keir nie znosił takich
rzeczy.
Niestety było za późno, żeby wymyślić coś innego.
Po lunchu zaprezentowała się w nowej sukni i zdener
wowana tylko czekała na złośliwe uwagi.
Przez chwilę nic nie mówił. Wodził po niej wzrokiem,
przyglądając się, jak kolorowy materiał uwypuklał
walory wysokiej, smukłej sylwetki i podkreślał zieleń
oczu.
- To niezwykłe - powiedział w końcu i uśmiechnął
się. - Zadziwiająco do ciebie pasuje.
Wódz mieszkał w prostym, drewnianym budynku
i był potężnym, siwiejącym mężczyzną. Przywitał się
jowialnie z Keirem i z zainteresowaniem przyjrzał
Poppy. Komplement Keira wprawił ją w doskonały
humor, więc uśmiechnęła się pogodnie, a wódz chwycił
jej dłoń w swoją wielką łapę i serdecznie potrząsnął.
W chacie było ciemnawo, lecz po chwili oczy przy
zwyczaiły się do panującego tu mroku. Poppy zoba
czyła, że wnętrze było umeblowane drewnianymi
sprzętami, a gliniana podłoga sucha i starannie
zamieciona.
Wódz poprosił ich, by usiedli, krzyknął coś i zaraz
zjawił się młodszy mężczyzna z butelką i kilkoma
szklankami.
- Co to jest? - spytała Keira szeptem, poczęstowana
mętnym, różowawym płynem, który wzbudził jej
podejrzenia.
- To wino palmowe - odpowiedział równie cicho.
- Wódz poczuje się obrażony, jeśli odmówisz, ale na
miłość boską, nie pij tego zbyt dużo.
Pachniało obrzydliwie. Pociągnęła mały, ostrożny
łyczek i z ulgą stwierdziła, że w smaku było o wiele
lepsze, niż sugerował zapach. Chata wypełniała się
stopniowo zaciekawionymi mężczyznami i wyglądało
na to, że Keir zna większość z nich. Rozmawiał
przyjacielsko i robił wrażenie, że czuje się tu jak
u siebie. Szkoda, że do niej nie uśmiechał się z taką
łatwością.
Poczuła nagle przypływ nieoczekiwanej tęsknoty
i bezwiednie głośno westchnęła. Zupełnie jak gdyby
usłyszał ją przez ogólny rozgardiasz, Keir podniósł
głowę i ich oczy przelotnie się spotkały. Poppy
odwróciła wzrok, łyknęła spory haust wina i szybko
sięgnęła po aparat.
- Czy mogę zrobić ci zdjęcie? - spytała wodza,
który z przyjemnością zgodził się pozować. Potem
oczywiście musiała sfotografować wszystkich po kolei,
a wódz nalegał, by uwiecznić się na kliszy także
razem z nią. Keir obserwował to wszystko ze zrezyg
nowanym wyrazem twarzy. Atomosfera robiła się
coraz cieplejsza, opróżnione szklanki szybko napeł
niano ponownie winem, w chacie panował gwar,
a Poppy znajdowała się w centrum zainteresowania
wszystkich. Nie była w stanie odmówić, gdy raz po
raz zapraszano ją do picia. Szybko znalazła z wodzem
wspólny język i oboje zaśmiewali się do łez z nie
zrozumiałych dla siebie dowcipów. To, że Poppy nie
znała miejscowego narzecza, a wódz angielskiego, nie
miało żadnego znaczenia.
- Myślę, że powinienem cię zabrać do domu.
- Usłyszała nad głową głos Keira.
- Właśnie miałam zamiar trochę się napić.
- I tak już wypiłaś więcej, niż trzeba! - stanowczo
zabrał jej szklankę. - Powiedz teraz wodzowi do
widzenia i chodź.
- Do widzenia, wodzu - zachichotała i z trudem
powstrzymała czknięcie.
Po mrocznym wnętrzu chaty światło i upał panujący
na zewnątrz podziałały jak policzek. Poppy skrzywiła
się od tego blasku i zachwiała na nogach.
- Niedobrze mi.
- Wcale mnie to nie dziwi. To wino jest zabójcze.
Mówiłem ci, żebyś dużo nie piła, ale przecież nigdy
nie słuchasz.
- Ja tylko chciałam być uprzejma - usiłowała się
skoncentrować i dojść do land rovera po prostej linii.
- Uprzejma? Rzeczywiście! Zrobiłaś z siebie praw
dziwe widowisko! - W głosie Keira był czysty sarkazm,
gdy przytrzymał jej drzwiczki.
- Wcale nie! - zaprotestowała i znowu głośno jej
się odbiło. To ją rozbawiło, więc zachichotała i już
nie mogła przestać. Keir musiał ją wepchnąć do
samochodu, gdzie padła w poprzek siedzenia.
- Jesteś niemożliwa - powiedział tonem, w którym
niechęć walczyła z rozbawieniem. Popchnął ją, by się
posunęła, i usiadł za kierownicą. - Zupełnie nie wiesz,
jak się zachować. Nie mogę pojąć, czemu taka firma
jak Thorpe Halliwell chce mieć z tobą coś wspólnego!
Wrzucił bieg i ruszył po wyboistym szlaku. Niechęć
wyraźnie brała górę.
- Czy chociaż dzisiaj nie mogłaś pokazać się jako
poważny, profesjonalny fotograf, którym, jak sama
twierdzisz, jesteś?
- Nigdy nie twierdziłam, że jestem poważna - wy
rwało jej się.
- Musisz tutaj robić odpowiednie wrażenie - czy
mam ci to powtarzać po trzy razy?
- To dopiero raz - przypomniała niewinnie, usiłując
oderwać wzrok od ręki, dziko zmieniającej biegi.
- Czy ty niczego nie traktujesz serio? - powiedział
przez zęby. - Astrid ma rację - jesteś dziecinna
i nieodpowiedzialna.
- Nie masz prawa rozmawiać o mnie z Astrid.
- Oczywiście, że mam! Zwłaszcza wtedy, kiedy
starasz się zniszczyć reputację, jaką udało nam się
tutaj zyskać. Nawet gdyby wynajął cię Ryan Saunders,
nie mogłabyś wyrządzić więcej szkody naszemu
projektowi!
- Mówisz głupoty! - powiedziała, wciąż odważna
po palmowym winie.
- Korci mnie, żeby wsadzić cię w samolot i wysłać
prosto do domu! - Nadepnął gwałtownie hamulec,
bo na drogę wybiegł kozioł, a Poppy zakryła twarz
rękami. - Afryka to nie miejsce dla dzieci - ciągnął
dalej, jakby nigdy nic.
Poppy opuściła ręce.
- Przypuszczam, że to słowa Astrid. - Podskaki
wanie na wybojach sprawiało, że naprawdę było jej
niedobrze. - Astrid wie wszystko o Afryce. Spędziła
mnóstwo, mnóstwo lat w Afryce, wiesz?
- Dosyć już, Poppy - powiedział ostrzegawczo.
- Lepiej nie mów nic więcej, dopóki nie wytrzeźwiejesz.
Ku jej przerażeniu, Astrid czekała na werandzie.
Elegancka i akuratna, czuła się tu jak u siebie w domu
i przyglądała się z niesmakiem chwiejnym krokom
Poppy.
- Co jej się stało, na Boga?
- Zapoznała się właśnie z palmowym winem - od
parł krótko.
- Rozumiem. - Patrzyła na nich z góry, gdy
pomagał Poppy wdrapać się na schody i dobrnąć do
pokoju.
- Wygląda na to, że spędzę całe życie pomagając
ci dotrzeć do łóżka - powiedział poważnie, układając
jej nogi pod ochronną siatką, a w jego głosie wyczuła
znów tę szczególną nutką rozbawienia.
- Chcę umrzeć - mruknęła do poduszki, odwracając
się na bok.
- Prawdopodobnie przeżyjesz. A ja będę tego
żałował.
- Naprawdę, ta dziewczyna to same kłopoty
- udowadniała donośnym głosem Astrid, kiedy Keir
wyszedł na werandę. - Nie wie podstawowych rzeczy.
To musiało być dla ciebie bardzo krępujące, kiedy
tak się upijała na oczach wodza. Co on sobie pomyślał?
Przez chwilę panowała cisza.
- No cóż, on sam też nie jest abstynentem - odezwał
się w końcu. - Oboje byli siebie warci. Jutro będzie
miał takiego kaca, że nic nie będzie pamiętał. - Mówił
o wiele ciszej, niż Astrid, ale jego głos i tak dochodził
wyraźnie, przez otwarte okno w pokoju Poppy.
- Czy ja wiefn, Keir. Sam mówiłeś, że na obecnym
etapie nie możemy sobie pozwolić na utratę reputacji,
zwłaszcza że minister nie podjął jeszcze decyzji. Przecież
dalibyśmy sobie radę bez Penelopy Sharp, prawda?
Tym razem cisza trwała nieco dłużej, ale Astrid
niezmordowanie kontynowała.
- A poza tym, co ona na siebie włożyła? - zaśmiała
się perliście - Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy
ją zobaczyłam! Te krzykliwe tkaniny są dobre dla
tubylców, ale nie dla Europejczyków. Ona zupełnie
nie ma gustu.
- Straciła swój bagaż - odparł z wyczuwalnym
chłodem. - Trudno tutaj kupić coś innego.
Poppy odwróciła się na plecy i patrzyła w sufit.
Zdziwiła ją ta nieoczekiwana obrona Keira. Słyszała
jego kroki na werandzie i wyobraziła sobie, jak stoi
oparty o balustradę.
- Myślę, że wyglądała... - nie zdołała usłyszeć
dalszego ciągu, ale po chwili znów odezwał się nieco
głośniej - Ona ma taką osobowość, że może założyć
każdy nawet niezwykły strój.
- Ten był rzeczywiście niezwykły! - Ton Astrid
świadczył, że dostała po nosie.
Poppy czuła, że głowa jej pęka, ale mimo to zrobiło
jej się cieplej na duszy. Keir bronił jej niemal wbrew
swojej woli, ale to wystarczyło. Uśmiechnęła się do
siebie - i zasnęła.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Następnego dnia obudziła się z potężnym bólem
głowy. Odrzuciła siatkę, owinęła niedbale w sarong
i podreptała do okna. Powietrze było ciężkie i parne,
a owady już rozpoczęły kolejny dzień swej szalonej
aktywności. Jest chyba później, niż sądziła.
Odwróciła się, żeby poszukać aspiryny. Wspomnienie
wczorajszego dnia nie było całkiem wyraźne, ale
wiedziała, że powinna przeprosić Keira. Chyba się
spali ze wstydu, ale lepiej to już mieć za sobą.
Dziecinna i nieodpowiedziałna - tak ją nazwał.
Zagryzła wargi, przypominając sobie postanowienie,
że będzie spokojna i niekłopotliwa. Nie trwało to
zbyt długo! Od tej chwili trzeba się bardziej starać.
Rozsądna - to będzie jej nowe hasło.
Keir siedział, jak zwykle, przy biurku, pochylo
ny nad sprawozdaniem. Stwierdziła, że wygląda
jak ktoś bliski, jakby znała go całe lata, a nie kilka
dni.
Stała niepewnie przy drzwiach i zanim zdążyła coś
powiedzieć, spojrzał na nią przez ramię. Niespodzie
wanie twarz mu się rozjaśniła, a ona bez zastanowienia
uśmiechnęła się tym szczerym, ciepłym uśmiechem,
który był nieodłączną częścią jej osobowości. W tym
momencie przypomniała sobie, że miała być rozsądna.
Spoważniała natychmiast. Przecież on pomyśli, że
jest słodką idiotką.
Keir wstał i przez chwilę patrzyli na siebie w mil
czeniu.
- Poppy. Jak się czujesz?
- Okropnie - przyznała z rozbrajającą szczerością.
- Jak mogłeś im pozwolić, żeby mnie tak spili?
- Niestety, nie miałem do dyspozycji wojska.
Przypuszczam, że w swym pędzie do alkoholu poko
nałabyś nawet oddział czerwonych beretów!
- O, matko! - poczuła się winna. - Ja... to znaczy
strasznie mi przykro, że się tak wygłupiłam i cię
skompromitowałam. Naprawdę nie chciałam sprawić
kłopotu.
- Nie bardziej niż zwykle. Keir uśmiechnął się. Ty
i wódz piliście razem jak smoki.
Nieodparta siła jego uśmiechu sprawiła, że nie
potrafiła zachować powagi.
- A więc nie jest tak źle - powiedziała z ulgą.
- Bałam się, że ciągle jesteś na mnie wściekły!
- Kiedy odsypiałaś kaca, na szczęście dla ciebie,
dostaliśmy dobrą wiadomość, więc jestem w łaskawym
humorze.
- Dobra wiadomość? Co takiego?
- Jeden z naszych ludzi w stolicy skontaktował
się przez radio z Astrid i przekazał poufną informację
z ministerstwa. Mają podobno zamiar odrzucić
ofertę Saundersa i dać nam licencję na kontynu
owanie badań.
- To wspaniała wiadomość! - Rzuciła mu się na
szyję i nagle zdała sobie sprawę, że czuje go tak
blisko siebie. Keir musiał poczuć to samo, bo
gwałtownie wypuścił ją z objęć. Niezręcznie odsunęli
się od siebie.
Keir odwrócił się i machinalnie zaczął poprawiać
na biurku jakieś papiery, Poppy zaś radośnie krzyknęła.
- Musimy to uczcić!
- Trochę za wcześnie, by się cieszyć - ostrzegł.
- Nie będę tego pewny, dopóki nie dostanę licencji do
ręki. Nie dowierzam Saundersowi - wciąż jeszcze
może nam zaszkodzić. - Spojrzał łagodnie na Poppy.
- Ale mimo to wiadomość rzeczywiście jest optymis
tyczna.
- Czuję się taka niepotrzebna! Masz tyle pracy,
a przez moje nogi straciłeś mnóstwo czasu! - Patrzyła
na niego pełna wyrzutów sumienia. - Co myślisz
o tym, żebym przynajmniej zrobiła jakiś uroczysty
obiad?
- Nie przejmuj się. To, że siedziałem tutaj, miało
swoje dobre strony. Prawie skończyłem sprawozdanie
i opracowałem wszystkie szczegóły, co może być
pomocne w przekonaniu ministra.
- Tak tylko mówisz - stwierdziła. Jak sobie z nim
poradzić, kiedy potrafi być taki miły?
Znów uśmiechnął się w sposób, który ją całkowicie
rozbrajał.
- Przyznaję, że zrobiłbym dwa razy więcej, gdybyś
mnie tak cholernie nie rozpraszała. Ale - ciągnął
coraz raźniej -jeśli naprawdę chcesz coś przygotować,
to może zrobiłabyś kolację, dziś wieczorem? Gabriel
chciałby pojechać do swojej wioski i prosił o kilka dni
wolnego. Zwykle w takiej sytuacji Astrid coś szykuje,
ale też będzie dosyć zajęta. Jeśli więc nie masz nic
przeciwko temu...
Poppy była zachwycona, że może się czymś zająć.
Przygotuje cudowny posiłek. Ustaliła, że Astrid nie
wróci aż do jutra, więc będą tylko we dwoje. Miała
coraz lepszy humor. Udowodni teraz Keirowi, że nie
jest tak całkiem bezużyteczna, jak sądził.
Odprawiła Gabriela i zajęła się kuchnią. Bez
entuzjazmu przejrzała stan zapasów. Tuńczyk i woło
wina w puszce oraz paczki spaghetti bolognese - to
było wszystko, a ona wymyśliła, że przygotuje
wypracowane, egzotyczne menu, przy pomocy którego
oszołomi Keira swymi, dotychczas nie ujawnionymi,
kulinarnymi talentami.
Przez krótką chwilę marzyła na jawie, ale opamiętała
się. Entuzjazm do gotowania to jedno, a zwykły pech
- to drugie. Kuchnia, jak każde inne miejsce, może
być niebezpieczna. Z żalem odsunęła myśl o wspania
łych, wyrafinowanych i pracochłonnych potrawach
i zdecydowała się przygotować kurczaka. Nawet jej
powinno się to udać?
Dlaczego wszystko jest zawsze takie trudne? - wes
tchnęła z żalem. Poprosiła na targu o kurczaka
i patrzyła teraz na trzepoczące skrzydłami, gdaczące
ptaszysko. Zdaje się, że będzie bardzo trudno poro
zumieć się tu bez Gabriela.
- Nie chcę żeby był nieżywy - próbowała wyjaśnić,
o co jej chodzi. Bez skutku.
W końcu w odruchu rozpaczy przerzuciła się na
mowę gestów. Machała rękami, gdakała dziko, a na
koniec przejechała palcem po gardle. Zamknęła oczy
i wraz z ostatnim rozpaczliwym gdaknięciem opuściła
głowę bezwładnie na ramię. Publiczność na targowisku
patrzyła zafascynowana.
- Penelopo! Co ty tu wyrabiasz? - Ostry ton
Astrid przebił się poprzez ogólny śmiech i Poppy
natychmiast się wyprostowała.
- Próbuję... eee... kupić kurczaka - zająknęła się,
czując okropnie głupio.
- Kupowanie na targu kurczaka zawsze było dla
mnie względnie prostą czynnością - zauważyła kwaśno
Astrid. - Na ogół nie muszę wtedy robić z siebie
idiotki. - Obejrzała Poppy od stóp do głów. - Czyżbyś
nie była dzisiaj w stroju ludowym?
Poppy zmrużyła oczy, ale nie dała się sprowokować.
- Próbowałam pokazać, o co mi chodzi - wyjaśniła.
- Jak na razie doszłam do słowa kurczak, teraz
jeszcze chciałabym, żeby był nieżywy.
- I na dodatek owinięty w schludny, plastykowy
woreczek? - Astrid uśmiechnęła się protekcjonalnie.
- Tak byłoby najlepiej - odparła gładko Poppy.
Ale jak cudownie byłoby wziąć pomidora i rozgnieść
na nieskazitelnie czystej bluzce Astrid, pomyślała.
- Ty zupełnie nic nie rozumiesz, prawda? - Astrid
wydała z siebie długie, cierpiętnicze westchnienie
i przemówiła tonem, jakby zwracała się do dziecka.
- To jest Afryka. Tu nie można sobie pozwolić na
mdłości. W tym upale mięso bardzo szybko się psuje.
Jeśli stworzenie biega, możesz być pewna, że jest świeże.
- Nie jestem starym specem od Afryki, więc nie
przyszło mi to do głowy.
- Każdy głupi by wiedział - to jest takie oczywiste.
Widzisz - kontynuowała słodko - gdybyś czasem
spróbowała tylko troszkę pomyśleć, zamiast pakować
się od razu w kłopotliwe sytuacje, wszystko udawałoby
ci się o wiele lepiej. Z tego, co wiem, Keir ubolewa,
że nie jesteś nieco mniej... wylewna.
Poppy oblała się rumieńcem na myśl o tym, jak
spontanicznie rzuciła mu się dziś rano na szyję i jak
Keir szybko się od niej odsunął.
- Robienie zakupów na targu trudno nazwać
kłopotliwą sytuacją.
- Możesz tak sobie myśleć, ale osobiście wstydziłam
się za ciebie, gdy patrzyłam, co wyprawiasz. Cała
ludność Adouaba prawdopodobnie sądzi, że pracuje
dla nas jakaś wariatka!
- Co za bzdury! - odparła ze złością.
- A co do twojego wczorajszego występu w domu
wodza... - Astrid zawiesiła na moment głos - no,
powiedzmy, że od kiedy ty jesteś, nie zachowujesz się
zbyt profesjonalnie i niewiele zrobiłaś dla reputacji
naszego projektu.
Poppy zazgrzytała zębami - tego było już za wiele!
- Widzę, że ty i Keir nie przestajecie mnie ob
gadywać! Powinniście poczekać, aż zobaczycie moje
fotografie, zanim zaczniecie bębnić o profesjonalizmie!
- Nie powinnaś się tak od razu złościć, Penelopo.
Ja tylko próbuję ci pomóc. Wiem, że nigdy przedtem
nie byłaś w Afryce i takie rzeczy jak zakupy na targu
są ci zupełnie obce.
- Nie takie znowu obce! - odpaliła. - Egzotyczne
jarzyny można kupić w każdym supermarkecie w An
glii.
Astrid zdobyła się na krótki, irytujący uśmieszek,
który wyjątkowo działał Poppy na nerwy.
- Nie wydaje mi się, żeby to było dokładnie to
samo! Nie doszłaś przecież daleko w kupowaniu tego
kurczaka, nie sądzisz? Chcesz, żebym to za ciebie
zrobiła?
- Dziękuję, ale nie. Właśnie uznałam, że nie będzie
mi potrzebny - odparła krótko.
Szła powoli do domu, myśląc o Astrid. Nie miała
wątpliwości - tamta próbuje ją przekonać, że Afryka
to nie miejsce dla niej. Poppy gotowa była przyznać,
że rzeczywiście nic o Afryce nie wie, ale - co
najdziwniejsze - czuła się tutaj wspaniale. Podobała
jej się bujna roślinność, nędzne sklepiki i upalne noce,
pełne odgłosów dżungli. Polubiła widok ludzi, którzy
poruszali się wolno, czasem jakby bez celu, kobiety
z wdziękiem noszące na głowach potężne ładunki,
ruchliwe, pełne życia targowiska, a nawet miejscowe
taksówki, niebezpiecznie podskakujące na dziurawych
drogach.
Nie chciała jechać do domu i porzucić tych barw
i chaosu, a tym bardziej Keira. Będzie jednak musiała
to zrobić. Wyobraziła sobie przyszłość, puste dni,
które tylko przy nim nabrałyby sensu, ale zaraz
zdecydowanie odsunęła od siebie tę przykrą myśl.
Jeszcze nie siedziała w samolocie i miała szczery
zamiar wykorzystać jak najlepiej czas, który jej
pozostał. Gdyby naprawdę bardzo się postarała, to
może Keir zaproponuje, by została troszkę dłużej?
Ta myśl wyraźnie poprawiła jej hurmor. Spędziła
całe popołudnie uwijając się radośnie po kuchni.
Z braku kurczaka zdecydowała się na potrawkę
z tuńczyka, potem miały być naleśniki, jako danie
szczególnie podkreślające uroczysty charakter kolacji.
Nawet to proste menu okazało się w przygotowaniu
szalenie skomplikowane i Popy zdołała ubrudzić
wszystkie garnki, jakie tylko znajdowały się w kuchni.
Wyglądała jakby przeszedł po niej tajfun. Pełno było
brudnych naczyń, tu i tam walały się obierki od
jarzyn i rozsypana mąka.
Poppy zdawała się nie zauważać tego bałaganu.
Wesoło podśpiewywała urywki filmowych przebojów,
przerywając tylko od czasu do czasu, żeby się zbesztać
za przejaw własnego gapiostwa, gdy zapomniała
o jakimś ważnym składniku potrawy lub stłukła
kolejny talerz. Właśnie przesiewała mąkę, żeby usunąć
z niej małe żuczki, gdy drzwi się otworzyły i do
kuchni wkroczył Keir.
- Wciąż usiłuję przeczytać sprawozdanie na temat
analizy gleby - powiedział z naciskiem - ale trudno
mi się skoncentrować, kiedy za ścianą bez przerwy
wyje Julie Andrews. Jedna strona zajęła mi godzinę!
Zamknij się lub przynajmniej nie fałszuj!
- Nie zdawałam sobie sprawy, że mnie słyszysz
- usprawiedliwiła się. - Drzwi przecież były zamknięte.
- Drzwi to za mało, żeby wyłączyć się z obiegu,
Penelopo. - Rozejrzał się po kuchni i westchnął
ciężko. - Zawsze uważałem, że gotowanie to spokojne
i ciche zajęcie, ale widzę, że się myliłem. Aż trudno
uwierzyć, że ktoś może tak hałasować i tak nabałaga-
nić, przygotowując zwyczajny posiłek. O mało nie
ogłuchłem od tego trzaskania garnkami i odgłosów
tłuczonej porcelany. Czy zostało coś w jednym
kawałku?
- Upuściłam jedynie kilka talerzy.
- Naprawdę? Wyraźnie słyszałem więcej odgłosów
tłuczenia.
- No, był jeszcze ten kubek z pękniętym uchem
- przyznała beztrosko - ale nie powinieneś go żałować.
A poza tym zupełnie nie rozumiem, dlaczego używasz
porcelany. Plastykowe naczynia są o wiele praktycz-
niejsze.
- Gdybym wiedział, że z ciebie taka niezdara,
kupiłbym tego cały wagon - odparł zgryźliwie, lecz
Poppy tylko się uśmiechnęła.
- Obiecuję, że jak skończę wszystko sprzątnę. Nie
będzie śladu, że tu byłam!
Przyjrzał jej się - była taka zaniedbana, w jego
wypłowiałych spodniach z obciętymi nogawkami
i starej koszuli, ale oczy błyszczały jej, jak zawsze.
- Wątpię, Poppy. Bardzo w to wątpię. - Ton,
jakim to powiedział, był przygnębiający, ale w spoj
rzeniu Keira Poppy dostrzegła dziwne światełko, które
sprawiło, że jej serce znów zaczęło bić w niekont
rolowany sposób.
Wyciągnął rękę i starł jej z nosa i policzka trochę
mąki.
- Strasznie się ubrudziłaś - powiedział tylko, ale
jego dotyk był nadspodziewanie czuły.
Cicho zamknął za sobą drzwi. Poppy stała bez
ruchu, gapiła się na nie, z całej siły próbowała
zapanować nad oszalałymi uderzeniami serca. Twarz
ją paliła, więc dotknęła policzka, jak gdyby chciała
go ochłodzić i poczuła ogarniające ją poczucie szczęścia,
któremu nie potrafiła się oprzeć.
- Och, Poppy - mruknęła sama do siebie, niezdolna
pokonać idiotycznego uśmiechu. - Jeśli to tak wygląda,
to jesteś w kłopotach.
Generator nawalił w samym środku kolacji.
- Nie dotykałam go - powiedziała szybko.
Keir uśmiechnął się przelotnym i zbijającym z tropu
uśmiechem.
- Tym razem ci wierzę. Psuje się regularnie.
- Odsunął krzesło i po omacku sięgnął po latarkę.
- Pójdę zobaczyć, co mu się tym razem stało.
Zapalił kilka świeczek i zostawił Poppy w na
strojowym mroku. Za parę minut był z powrotem.
- Nic z tym nie będę mógł zrobić aż do jutra.
Niech to szlag! Tak chciałem skończyć to sprawo
zdanie. Nie ma szans, kiedy komputer nie działa. Na
szczęście nie potrzebujemy prądu, żeby jeść. Będzie to
więc posiłek przy świecach.
- Bardzo romantycznie - odparła lekko i natych
miast pożałowała tych słów.
Zapadła niezręczna cisza.
Ty idiotko, skarciła siebie. Po krótkim spotkaniu
w kuchni przez cały czas była świadoma bliskiej
obecności Keira i w końcu poczuła się prawie
zawstydzona. Niewiele mówiła, co było dziwne, lecz
on zdawał się tego nie zauważać. Przeciwnie, za
chowywał się sympatycznie, aż Poppy się odprężyła
i oboje z przyjemnością rozmawiali.
No, i musiała to zrujnować. Ta żartobliwa aluzja
do romantycznego nastroju jakby zawisła między
nimi, wzmocniona intymnym nastrojem, jaki tworzyło
Światło świec. Ich oczy spotkały się na moment
i Poppy szybko odwróciła wzrok, desperacko usiłując
wymyślić cokolwiek, żeby tylko przerwać tę ciszę.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Tego raczej
nie mogła powiedzieć.
Zaryzykowała szybkie spojrzenie. Twarz miał
w cieniu, jakby oddaloną. Odsunęła talerz. Apetyt się
ulotnił.
Keir odezwał się pierwszy.
- Dobrze gotujesz. - Robił wrażenie zdziwionego,
prawie tak samo jak Poppy, gdy usłyszała ten
komplement. - Nie byłem pewien, co może się
wyłonić z tego całego bałaganu, ale smakowało
wspaniale.
Poppy bawiła się kieliszkiem. Umiejętność robienia
naleśników to pestka w porównaniu z obezwładniającą
kompetencją Astrid, ale zawsze to lepsze niż nic.
- Nic nie umiem, ale robię to dobrze - usiłowała
zażartować, lecz w jej głosie zabrzmiała nuta goryczy
i Keir spojrzał na nią z naganą.
- Umiesz o wiele więcej!
- Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy poza,
oczywiście, fotografowaniem.
- Potrafisz rozśmieszyć ludzi.
- To na ogół pakuje mnie w kłopoty. - Westchnęła.
- Przypuszczam, że Astrid opowiedziała ci, co działo
się na targowisku.
- Owszem, coś wspominała. Spotkałem ją przelotnie,
gdy wyjeżdżała załatwiać dostawy. - Zawahał się.
- To musiało być niezłe przedstawienie.
- Założę się, że o mało nie wyszła ze skóry, żeby
ci opowiedzieć, jak to znów skompromitowałam wasz
projekt. Pouczała mnie publicznie, jakbym była
niegrzeczną uczennicą.
- Może ona tak właśnie o tobie myśli? - Keir
uśmiechnął się lekko.
- A czy ty też tak o mnie myślisz?
To nagłe pytanie zawisło między nimi w głuchej
ciszy. Poppy nie miała zamiaru tego tak powiedzieć.
Nie potrafiła spojrzeć Keirowi w oczy, więc w udanym
skupieniu obserwowała mola, krążącego wokół świecy.
W końcu odpędziła go delikatnie od płomienia.
- Nie - odpowiedział w końcu. - Szkoda, że nie.
Powietrze było gorące i gęste. Aha, klimatyzator
też nie działa z powodu generatora, pomyślała bez
związku. Zdawało się, że owady na zewnątrz hałasują
głośniej niż zwykle, jakby w proteście przeciwko tej
niewielkiej enklawie spokoju, oświetlonej płomykami
świec.
Przyglądał się jej i Poppy poczuła się zagubiona
w tej ciemności i ciszy, świadoma jedynie mężczyzny,
który siedział naprzeciwko. Jego obecność była
prawdziwa i namacalna. W tej chwili liczyła się tylko
jego twarz, jego ręce, jego szczupłe, silne ciało.
Jak zahipnotyzowana patrzyła na jego usta, prze
ślizgnęła się wzrokiem po linii podbródka i znów
spojrzała na pełne wargi, nie mogąc już oderwać od
nich oczu. Wspomnienie o tamtym pocałunku, który
nią tak wstrząsnął, stało się nagle takie żywe, że
prawie poczuła dotyk jego warg. Przypomniała sobie,
jak gorąco zareagowało wtedy jej ciało.
Musi coś powiedzieć, coś zrobić, żeby przerwać tę
ciszę.
- Zaparzę kawę. - Zerwała się gwałtownie z krzesła,
przerażona, że nim zdoła dotrzeć do kuchni, pogrąży
się cała w fali pożądania, które nią nagle owładnęło.
Ręce jej się trzęsły, gdy napełniała czajnik i stawiała
go na gazowym palniku. Czekając, aż woda się
zagotuje, wyszła na werandę z tyłu domu. Nocne
powietrze było gorące, równie gorące, jak krew
pulsująca silnie w jej żyłach, lecz Poppy splotła
ramiona, jak gdyby poczuła zimno. Jak zdoła prze
brnąć przez ten wieczór, nie dotykając Keira?
Odetchnęła głęboko kilka razy, wróciła do środka
i wniosła kawę. Była dumna ze swoich spokojnych
już rąk i opanowanego uśmiechu. Keir zdmuchnął
świece i włączył pękatą, gazową lampę, która syczała
teraz cicho, dając białe, nierealne światło.
- Niestety, nie nadaje się do czytania - stwierdził.
- Może weźmiemy literową układankę i zagramy dla
zabicia czasu?
Głos miał chłodny i rzeczowy. Poppy uchwyciła się
pomysłu z grą, byle tylko zająć czymś głowę, ale nie
bardzo jej się to udało. Rozłożyli planszę na niskim,
bambusowym stoliku i usiedli blisko, uważając, żeby
się nie dotknąć. Poppy zsunęła się z krzesła na
podłogę, długie nogi podwinęła pod siebie i pochyliła
głowę nad elementami układanki. Keir siedział z ło
kciami na kolanach i brodą opartą na dłoniach.
Pochylił się nieco do przodu, tak że Poppy była
rozpaczliwie świadoma bliskości jego kolan tuż
obok siebie.
Zupełnie nie mogła się skoncentrować. Patrzyła na
litery, z których miała coś ułożyć i do głowy przy
chodziły jej wyłącznie słowa takie, jak „pocałunek,
dotyk, pieszczota". Myśli dryfowały wciąż wokół
Keira i tego, jak bardzo pragnęła, by ją dotknął.
Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym
tempie. Jej palce ociężałym ruchem przesuwały po
planszy litery, Keir w zamyśleniu pocierał dłonią
policzek, nawet nocna wrzawa owadów jakby przycich
ła. Pozostało tylko głośne i nierówne bicie jej serca.
Chyba Keir tego nie słyszy?
Grali w ciszy, w której powoli zaczynało się
wyczuwać nieznacznie rosnące napięcie. Poppy nie
odrywała wzroku od gry. Wiedziała, że będzie zgu
biona, jeśli spojrzy na Keira.
Nic z tego nie wychodziło. Nie była w stanie
wymyślić następnego wyrazu. Keir poruszył się
niecierpliwie, więc odruchowo ułożyła słowo „poca
łować", a potem szybko poszukała kolejnych liter.
- Punkty dla mnie - stwierdziła, ale z zaciśniętego
gardła wydobył się tylko szept.
Napięcie stawało się nie do wytrzymania. Słyszała
szelest przesuwanej układanki, gdy Keir z rozmysłem
dodawał kolejne litery. Słowo, które ułożył brzmiało,
„ciebie".
- Mam to zrobić? - spytał cicho.
Powoli, bardzo powoli uniosła głowę. Nagły błysk
lampy oświetlił na moment gładką linię jej szyi i Keir
nie mógł oderwać od niej oczu. Włosy, które uparcie
zasłaniały jej twarz, odsunęła niecierpliwie za uszy,
a wielkie oczy lśniły w cieniu, gdy patrzyła teraz na
niego.
Delikatnie przesunął palcem po jej policzku. Była
to lekka, zwodnicza pieszczota, która wystarczyła,
żeby rozpalić tlący się dotychczas płomyczek w praw
dziwe pożądanie. Ujął w dłonie jej twarz, a ona bez
oporu dała się przyciągnąć bliżej.
- Czy mam to zrobić? - powtórzył. Jego głęboki
i niski głos przypominał raczej sugestywny szept.
- Masz... niby co zrobić? - Czuła się zupełnie
rozkojarzona. To spojrzenie hipnotyzowało, oczy miał
pełne ciepła, którego nigdy przedtem w nich nie
widziała, i czuła się odurzona przypływem nagłego
podniecenia.
- Czy mam cię pocałować? - Trzymał jej twarz
w dłoniach, delikatnie pieszcząc palcami skórę u nasady
włosów.
Odruchowo, żeby zachować równowagę, Poppy
oparła ręce na jego udach, klęcząc teraz między nimi.
Czuła pod palcami napięte mięśnie, a dłonie, którymi
ją dotykał, były ciepłe i silne. Pragnęła go całą sobą.
- Tak - westchnęła bardziej niż powiedziała.
- Tak - ale niby co? - Z uśmiechem pochylił
głowę. Celowo drażnił tym pytaniem. Przesuwał
kciukiem po twarzy Poppy, a drugą rękę wsunął we
włosy i odnalazł miękkie, wrażliwe zagłębienie tuż
poniżej ucha.
Poczuła na skórze jego uśmiech, kiedy ją tam
pocałował i zadrżała w oczekiwaniu tego, co miało
nastąpić.
- Proszę, tak! - wyszeptała, zaciskając palce na
jego nogach. - Proszę, pocałuj mnie!
Podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć jej w oczy
i uśmiechnął się czule. I w końcu, po tej długiej
chwili, kiedy tak na nią patrzył, ich usta się spotkały.
Jego wargi były ciepłe, zaborcze, skłaniały do po
słuszeństwa i z łatwością poddała się oszałamiającej
radości, jaką dawał ich smak i dotyk. Całowała go
z poczuciem rosnącego pożądania, którego nie musiała
już tłumić, a jego siła oplotła ich i sprawiała, że czuli
wzrastającą potrzebę ostatecznego zbliżenia.
Dysząc, próbowali złapać oddech, gdy Keir przyciąg
nął ją bliżej i posadził sobie na kolanach. Objął ją,
ręce zachłannie pieściły jej ciało i Poppy westchnęła
gwałtownie od niewypowiedzianej przyjemności.
- Och, Poppy! - Ukrył twarz w zagłębieniu szyi,
i wdychał jej zapach. - Jesteś taka miękka i ciepła.
Nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o tobie...
Jego wargi zostawiały gorący ślad, przesuwając się
powoli znów w stronę jej ust. - Wiedziałem, że
będziesz kłopotem, od pierwszej chwili, gdy cię
ujrzałem!
- Tak mi przykro... - Nie bardzo wiedziała, co
mówi. Gorączkowo okrywała pocałunkami jego włosy,
ucho i skroń, a sama odchyliła głowę do tyłu, poddając
się gwałtownym pieszczotom.
Fala namiętności splatała ich coraz bardziej, a każde
dotknięcie powodowało nowy dreszcz niezwykłej
rozkoszy. W końcu wziął ją w ramiona i zaniósł do
łóżka.
Niezręcznie rozpinała guziki jego koszuli, podczas
gdy on już zrzucił z niej ubnranie. Palcami gorączkowo
przesuwał po jej skórze, odkrywając z radością coraz
to nowe, podniecające obszary. Poppy instynktownie
poddała się temu zmysłowemu dotykowi, ciało jej
reagowało namiętnie na każdą pieszczotę. Płonęła
z rozkoszy szepcząc jego imię, obejmując go i głaszcząc
twarde, umięśnione plecy.
- Myślałem o tym bez przerwy, od kiedy tu jesteś
- mruczał w jej włosy. Jego dłonie ześlizgnęły się
teraz niżej, ich dotyk stał się bardziej zdecydowany
i nalegający, a usta podążyły tym śladem, przywierając
do sekretnych zagłębień i wypukłości jej ciała. Poppy
czuła, że cały drży z niepohamowanego podniecenia.
- Hej, Keir! - Głos Astrid niespodziewanie i gwał
townie wtargnął w upojną ciszę.
Podziałało, jak gdyby ktoś wylał na nich kubeł
zimnej wody. Przez nieskończenie długą chwilę Keir
leżał bez ruchu, z ręką na piersi Poppy i ustami
przyciśniętymi do zagłębienia jej szyi. Potem uwolnił
ją z objęć i wstał. W ciemności nie sposób było
wyczytać czegokolwiek z jego twarzy. Kiedy wsuwał
koszulę w spodnie musnął przelotnie jej włosy.
- Zostań tutaj - wyszeptał.
- A tu się schowałeś! - Ton Astrid zabrzmiał
ostro, gdy Keir ukazał się w drzwiach. - Przez chwilę
sądziłam, że zapomniałeś!
- Zapomniałem?
- Obiecaliśmy, że spotkamy się dzisiaj z komen
dantem policji, nie pamiętasz? Wspominałam ci rano
0 tym. Przyjechał do niego asystent gubernatora
i zgodziłeś się, że należy koniecznie z nim porozmawiać,
zanim wyjedzie. Jak mogłeś o tym zapomnieć?
- Miałem co innego na głowie - odpowiedział
powoli.
- Pewnie tę okropną dziewczynę! To jasne, że
potrafi zawracać głowę! - W jej głosie pobrzmiewała
nuta podejrzliwości. - Ale, ale - gdzie ona teraz jest?
1 dlaczego tu jest tak ciemno?
- Generator znów nawalił. A co do Poppy... jest
w łóżku.
- W łóżku? Coś takiego! O tej porze? Jest dopiero
pół do dziewiątej! Ale z niej jest patentowany leń!
Poppy słyszała stokot jej obcasów po podłodze.
- Wydaje się, że jest później, kiedy nie ma światła.
- Keir zawahał się. - Sam też miałem zamiar się
położyć.
- To szczęście, że wpadłam, nie sądzisz?
Poppy zwinęła się w kłębek i zacisnęła pięści,
słysząc ten zadowolony z siebie głos. „Szczęście"!
Ciało jej wciąż pulsowało od nie spełnionych pragnień,
a oddech był ciężki i nierówny.
- Oczywiście, masz zamiar iść, prawda, Keir?
- spytała Astrid, gdy cisza jej zdaniem trwała zbyt
długo. - Sam mówiłeś, że ten człowiek to „ucho"
gubernatora i że powinniśmy z nim porozmawiać,
aby się upewnić, czy w ostatniej chwili nie zmienią
decyzji.
- Tak, rzeczywiście - przyznał ciężko. - Faktycznie
powinienem z nim pogadać. - Zamilkł na chwilę.
- Tylko się przebiorę.
Słyszała, jak krzątał się w sąsiednim pokoju,
zmieniając koszulę. Wciąż leżała zwinięta i wyobrażała
sobie, jak Astrid, zadowolona z siebie, niecierpliwie
bębni nieskazitelnymi paznokciami o balustradę
werandy.
Keir wszedł do pokoju, zamykając za sobą cicho
drzwi. Poppy patrzyła w ścianę - nie potrafiłaby teraz
na niego spojrzeć.
- Rozumiem - powiedziała beznamiętnie. - Sły
szałam.
- Przepraszam cię - głos miał bez wyrazu - ale
projekt...
- Wiem. Jest ważniejszy. - Wiedziała, że to brzmi
opryskliwie, ale czuła się zraniona i nieszczęśliwa.
Była w stanie myśleć tylko o tym, że Keir wolał iść
z Astrid, niż zostać z nią.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jeszcze długo po ich wyjściu leżała nieruchomo.
Była pewna, że Keir pożądał jej równie mocno, jak
ona jego. Całował ją przecież tak, jakby ją kochał.
Lecz gdyby ją kochał, to z pewnością nie zostawiłby
jej. A to właśnie uczynił. Myślała o jego pocałunkach,
słodkich, intymnych pieszczotach i przypływie roz
koszy.
Odwróciła się na brzuch i długo waliła pięściami
w poduszkę. Niemożliwe, żeby Keir traktował to
jako rozrywkę na długi, ciągnący się wieczór. To nie
w jego stylu. Załatwi teraz sprawy, które miał w planie
i wróci z przeprosinami tak szybko, jak będzie to
możliwe. Przymknęła o czy i wyobraźnia podsunęła
jej obraz Keira - ciche skrzypnięcie drzwi, odgłos
kroków zbliżających się w stronę łóżka. Ona odwróci
się wtedy, wyciągnie ramiona, żeby znów przytulić go
do siebie. Ta myśl ją ogrzała i Poppy uśmiechnęła się
na wspomnienie jego bliskości.
Ale Keir nie wracał.
Czekała, aż w końcu dotarło do niej, że nie przyjdzie.
Świadomość tego pozbawiła ją całego wewnętrznego
ciepła. Poczuła się teraz nagle zimna i pusta. Wiedział,
przecież, że ona tu czeka kochająca i rozbudzona,
a jednak wolał być z Astrid, z nią dzielić ciemne,
upalne chwile tropikalnej nocy. Może właśnie zwierza
się tamtej, że przyszła w samą porę, aby uchronić go
przed największym głupstwem, jakie mógł popełnić?
Czy może oboje zastanawiają się, co zrobić z tym
kłopotliwym fantem, jakim jest narzucająca się, zbyt
wylewna Poppy, która błagała, żeby się z nią kochał?
A może po prostu całkiem o niej zapomniał, gdy
tylko Astrid kiwnęła palcem?
Wszystkie te myśli przelatywały przez głowę i Poppy
leżała z poczuciem rosnącego osamotnienia. Nie
spełnione nadzieje przyniosły gniew, ten zaś sprowadził
gorycz upokorzenia. Nie było ważne, co robi Keir.
Liczyło się tylko to, że z całą pewnością nie ma
ochoty już więcej się z nią kochać.
Nasłuchiwała, starając się pochwycić jakiś dźwięk
świadczący o tym, że Keir jednak wrócił, ale słychać
było tylko niczym nie zakłócone nocne odgłosy dżungli.
W końcu pokonały ją własne łzy i Poppy, wciąż
płacząc, zasnęła.
Siedziała na pniu powalonego drzewa i przyglądała
się długiej kolumnie mrówek kroczących w poprzek
ścieżki. Nigdy w życiu nie widziała ich aż tylu naraz!
Maszerowały w porządnym szyku, w poczuciu wy
znaczonego celu.
Pochyliła się, zaciekawiona niezmąconym spokojem
ich marszu. Gdyby życie było równie proste, pomyślała.
Mrówki nie przeżywają zawodów miłosnych, żadnych
tęsknot, zazdrości, upokarzających łez i bezsennych
nocy.
Szkoda, że nić jest mrówką.
Spotkała dziś rano Keira i było to dla niej dosyć
krępujące. Bała się, że nie zdoła ukryć, jak bardzo
czuje się zraniona, więc przybrała maskę chłodnej
obojętności. Keir spojrzał na nią tylko raz i stał się
szorstki, jak zwykle. Żadne z nich nie napomknęło
ani słowem o wczorajszym wieczorze, chociaż wspo
mnienie było palące.
- Będę cały dzień pracował z Astrid nad sprawo
zdaniem - odezwał się bez żadnych wstępów. - Nie
stać nas na marnowanie czasu.
Marnowanie czasu? Czy tym właśnie był dla niego
ten wieczór?
- Świetnie - odpowiedziała. - Pomyślałam, że
przejdę się w stronę wioski, którą poprzednio mijaliś
my. Może zrobię jakieś dobre zdjęcie.
- Doskonale.
- Tak.
Nie patrzyli na siebie.
Niebawem zjawiła się Astrid i Poppy wyszła, nie
mogąc znieść widoku ich razem. Kilka pierwszych
mil przeszła cała roztrzęsiona, dopóki stopniowo
budząca się w niej duma nie sprawiła, że uniosła
głowę. To nie była tylko jej wina! Keir nie powinien
się z nią kochać, a potem jej ignorować! W końcu, to
on pierwszy ją pocałował, a ona nie rzuciła się
przecież na niego!
Szła teraz całkiem szybko. Łatwiej jest być złym,
niż zranionym. Miała już dość traktowania, jakby
była tylko kłopotem. Dość proteksjonalnego za
chowania Astrid, dość pouczania na temat tego
nędznego projektu. Na szczęście, za kilka dni wreszcie
stąd wyjedzie, wróci do domu, nigdy więcej ich już
nie zobaczy i będzie z tego zadowolona!
Kłamczucha, odpowiedziało serce.
Ścieżka rozwidlała się teraz, więc skręciła na
lewo w tę, która prowadziła do dżungli. Łatwo
było poruszać się szlakiem łączącym poszczególne
wioski, więc nie obawiała się, że zabłądzi. Dróżka
była dobrze wydeptana, czasem rozszerzała się w leśne
przecinki, gdzie znajdowało się poletko ziemniaków
lub parę bananowców.
W lesie panował niezmącony spokój i Poppy z wolna
zatraciła poczucie czasu. Zewsząd otaczała ją splątana
roślinność, a powietrze było gorące i nieruchome.
Wyglądało to jak spacer po gigantycznej oranżerii,
pomijając fakt, że rośliny nie wyrastały tu z rzędów
strannie poustawianych donic. Wszystko krzewiło się
bujnie - palmy, paprocie, kępy wielkich jak dom
bambusów. Od czasu do czasu minął ją myśliwy
z upolowaną małpą, przerzuconą przez ramię, lub
miejscowy rolnik wracający z pola z maczetą w dłoni,
dzieci biegnące zakurzoną ścieżką. Wymieniała ze
wszystkimi wesołe pozdrowienia, ale przez większą
część drogi maszerowała samotnie, w soczystej, zielonej
ciszy.
Gdy dotarła do powalonego drzewa, było jej gorąco
i chciało się pić. Usiadła więc na pniu, przypominając
sobie dzień, kiedy była tu z Keirem. Zaszokowana,
zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskni. Usłużna
wyobraźnia podsunęła jego obraz i Poppy niemal
oczekiwała, że pojawi się tuż obok niej. Mogłaby
z łatwością opisać sposób, w jaki podnosił głowę, by
zidentyfikować odgłosy dżungli, sposób, w jaki się
schylał, by zawiązać sznurowadło i to, jak na nią
patrzył z tym wkradającym się, na wpół zirytowanym
uśmiechem.
Serce z tęsknoty zakłuło boleśnie, że niemal jęknęła.
Uparcie usiłowała nie myśleć o wczorajszym wieczorze,
lecz teraz ogarnął ją przypływ słodkogorzkich wspo
mnień. Była to słodycz wspólnej rozkoszy i gorycz
świadomości, że tylko ona tej rozkoszy pragnęła. On
jej nie potrzebował.
Poruszyła się niespokojnie, jak gdyby znów poczuła
dotyk jego rąk i muśnięcie warg. Musi spróbować
wyrzucić to z pamięci, właśnie tak, jak zrobił to Keir.
Rozejrzała się wokół, rozpaczliwie usiłując oderwać
od tego myśli. Wtedy właśnie dostrzegła kolumnę
mrówek. Z trudem próbowały wlec liść, dużo większy
od nich samych. Machinalnie sięgnęła po aparat - to
ich skupienie i grupowy wysiłek były wspaniałym
tematem na zdjęcie dla Thorpe Halliwell.
Zmieniała obiektywy, próbując dobrze nastawić
ostrość, ale z miejsca, gdzie siedziała, wszystko
wychodziło pod złym kątem. Niechętnie położyła się
więc na brzuchu, usiłując zachować bezpieczną
odległość. Słyszała, że potrafią nieźle ugryźć. Na
szczęście dysponowała dobrym teleobiektywem, a mró
wki niewzruszenie maszerowały dalej, zupełnie nie
świadome faktu, że są uwieczniane dla potomnych.
Zaabsorbowana pracą, nie zauważyła, że ktoś się
zbliża, dopóki jakiś głos nie odezwał się nad nią
z pewnym rozbawieniem.
- No proszę, przecież to Poppy! Cześć!
Zdumiona spojrzała w górę i podniosła się. Był to
Ryan Saunders.
- Ee... cześć. - Patrzyła na niego podejrzliwie.
Wszyscy zaangażowani w projekt przedstawiali go
jako wcielenie zła, szatańskiego krętacza, który sam
jeden byłby w stanie zniszczyć całe tropikalne lasy.
Ale tutaj, w migotliwym świetle dżungli, wyglądał
najzupełniej normalnie.
- Do tej pory pewnie już słyszałaś, że ze mnie
prawdziwy łobuz - powiedział, jakby czytał w jej
myślach. Chłopięcy wdzięk Ryana znów był w użyciu.
Spojrzała niepewnie, więc roześmiał się lekko.
- Nie przejmuj się, wiem, co Keir Traherne o mnie
sądzi. Zawsze mówi dokładnie to, co myśli, prawda?
Pomyślała o wczorajszym wieczorze.
- Och, sama nie wiem - mruknęła bardziej do
siebie. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby
naprawdę wiedziała, co czuje Keir.
Ryan jakby nie zauważył, że się odezwała.
- Właśnie dlatego nie wpadłem, żeby się z tobą od
razu zobaczyć. Keir dałby mi -jak zwykle - kopniaka,
zanim zdążyłbym coś wyjaśnić. To wszystko byłoby
dla ciebie nieprzyjemne i nie chciałem sprawiać ci
kłopotu. Powiedziałaś mu, że się znamy?
- Nie - odpowiedziała z wolna. - Nie powiedziałam.
- Coś w zachowaniu Ryana sprawiało, że czuła się
niezręcznie, zupełnie jakby razem spiskowali. Nie
wspominała o Ryanie, bo jakoś nigdy nie nadarzyła
się ku temu okazja, a potem o nim po prostu
zapomniała.
- To dobrze. - Wepchnął ręce w kieszenie i patrzył
na nią. Była cała umazana, ale wyglądała dziwnie
pociągająco, z potarganymi włosami i wielkimi,
nieszczęśliwymi oczami. - Miałem nadzieję, że uda mi
się jakoś wpaść na ciebie, gdy będziesz sama - kon
tynuował z wypracowanym uśmiechem.
- Dlaczego?
- A dlaczego każdy mężczyzna chciałby wpaść na
taką ładną dziewczynę, jak ty? - zareplikował, ale
widząc jej spojrzenie przerwał i wzruszył ramionami.
- No dobrze, przyznaję się. Chciałbym mieć szansę
przedstawić Keirowi mój punkt widzenia i pomyślałem,
że będziesz łącznikiem z obozem wroga. Utknęliśmy
wszyscy w martwym punkcie. To oczywiste, choć
Keir nie chce się z tym pogodzić. Muszę z nim
porozmawiać, zorientować się, czy nie moglibyśmy
pójść na jakiś kompromis, ale on w ogóle nie chce
mnie słuchać.
- Mnie też - powiedziała z odcieniem goryczy
w głosie. Odwróciła się i wkładała obiektywy do
futerału.
- Ale słyszałem, że zostałaś tu przysłana przez
jednego z głównych sponsorów. Keir nie może cię
wyrzucić za to, że masz inne zdanie.
- Możliwe, że moje zdanie jest takie samo jak jego.
- Nie wierzę. Nie jesteś taka ograniczona - odparł,
wytrzymując niewinnie jej spojrzenie.
- Co masz na myśli?
- Dostatecznie dobrze orientujesz się, o co tu
chodzi. Ale jak możesz mieć własne zdanie, skoro nie
znasz drugiej strony medalu? - Podniósł rękę, gdy
usiłowała się odezwać. - Wiem, wiem, Keir Traherne
wszystko ci powiedział, ale mówiąc najoględniej, on
nie jest obiektywny. Tak naprawdę wcale nie zna
naszych propozycji. Wydaje mi się, że jesteś bardziej
rozgarnięta niż wielki doktor Traherne i nie pozwolisz,
żeby decydowali za ciebie on i ta jego lodowata
przyjaciółka. Poppy usłyszała tylko ostatni fragment
jego przemowy.
- Jego przyjaciółka? - powtórzyła tępo.
- No wiesz, ta lodowato wyglądająca kobieta...
Anna?
- Astrid. - Głos miała napięty.
- O właśnie, Astrid. Ciągle patrzy na wszystkich
z góry. Zawsze sądziłem, że ona i Keir Traherne
świetnie do siebie pasują. Lodówka jest zbędna, gdy
któreś z nich jest w pobliżu.
Poppy skoncentrowała się na pakowaniu aparatu
do małego plecaka. Nie sądziła, że prawda może aż
tak zaboleć. Podejrzewała, że sprawy właśnie tak się
mają, ale miała nadzieję, że Astrid jest dla Keira
tylko koleżanką i nic ich nie łączy. Teraz było jasne,
że się oszukiwała i świadomość tego podziałała jak
policzek. Ryan jest w Adouba nie od wczoraj i nie ma
żadnych powodów, by kłamać. A więc związek Keira
z Astrid jest powszechnie znany.
Dlaczego sama tego nie zauważyła? Astrid miała
wszystko, czego Keir mógłby pragnąć. Była piękna,
inteligentna, pracowita - prawdziwe atuty. Nie
stwarzała problemów jak ona, Poppy. Ostatniego
wieczora trochę go poniosło i niemal został przyłapany
in flagranti
przez swoją dziewczynę. Nic dziwnego, że
dziś rano był taki zakłopotany! Zaciągnęła ze złością
ostatni pasek plecaka.
- Słuchaj, Poppy - mówił Ryan przekonującym
tonem. - Dlaczego nie miałabyś pójść teraz ze mną
do Mokake? To jedna z wiosek zaangażowanych
w mój plan budowlany. Mogłabyś się przekonać,
o co nam chodzi. Sama zorientujesz się, a może
i uznasz, że nie jestem taki, jak mnie malują. Z chęcią
zaryzykuję, byle byś sobie tylko wyrobiła własny
pogląd.
Wahała się. Niezupełnie wierzyła Ryanowi Saun-
dersowi, ale nie chciała wracać do Keira i Astrid.
Będzie tylko zawadzać. Siedzą tam na pewno głowa
przy głowie, pochyleni nad tym cennym sprawo
zdaniem... Czy może raczej skorzystali z okazji, że są
sami, żeby się kochać? Zacisnęła pięści i natychmiast
podjęła decyzję.
- Dobrze, pójdę z tobą.
W drodze do wioski Ryan mówił bez przerwy
gładkp i jakby nieszczerze. Nie robi najlepszego
wrażenia, w porównaniu ze spokojem i pewnością
siebie Keira, pomyślała. Keir czuł się w lesie jak
u siebie w domu, czego nie można powiedzieć o Ryanie.
Niby miał odpowiednie ubranie i ekwipunek, ale
wszystko było jakby ciut za nowe.
Plótł o miastach, robieniu pieniędzy i strajkach
metra. Szedł leśną ścieżką, jakby to był peron na
stacji Waterloo i nie patrzył na nic dokoła.
Poppy czuła niemal fizyczny ból z tęsknoty za
Keirem. Gdyby nie myśl o Keirze i Astrid razem, to
chybaby zawróciła. Nie powinna iść z Ryanem...
Choć właściwie nie było w tym nic złego. Może on
ma trochę racji? Dobrze wiedziała, że Keir potrafi
być nietolerancyjny. A jeśli kompromis jest możliwy?
Mogła nawet zrobić Keirowi przysługę, gdyby dowie
działa się, jak ta sytuacja naprawdę wygląda.
Keir wcale nie potrzebuje twoich przysług, przypom
niała sobie ponuro i podreptała za Ryanem.
W Mokake ścieżka rozszerzyła się w zakurzony
placyk pośrodku skupiska drewnianych, pozbawionych
okien chat. Wioska wyglądała na opuszczoną, tylko
parę kur dziobało apatycznie tu i tam, a pies rozłożył
się leniwie w cieniu drzewa. Po kojącym mroku
dżungli tutaj dawał się we znaki żar lejący z nieba,
który działał obezwładniająco. Poppy od razu poczuła
się oklapnięta i zmęczona.
Ryan skierował się do jednej z chat. Na jego okrzyk
z ciemnego wnętrza wyłonił się młody mężczyzna.
- To jest Emanuel. Będzie tłumaczył w czasie
spotkania z wodzem - wyjaśnił Ryan.
Emanuel uniósł dłoń w lakonicznym pozdrowieniu
i zaprowadził ich do największej chaty. Był to
niewątpliwie dom wodza i Poppy zawahała się
wchodząc do środka.
Wyglądało na to, że ludzie wylegli nie wiadomo
skąd i w chacie zebrała się przynajmniej połowa
mieszkańców wioski. Zrobiło się ciasno, nie do
wytrzymania. Ktoś podsunął jej stołek, żeby usiadła,
a Ryan zaczął swoją, niewątpliwie dobrze przygoto
waną mowę.
Obserwowała go beznamiętnie, gdy uroczyście
opowiadał o nowych drogach, nowych miejscach
pracy i wycięciu „tylko małego kawałeczka" lasów.
Wszystko to brzmiało z pozoru uczciwie i Poppy
zastanawiała się, czemu nie wierzy w ani jedno słowo.
Wódz słuchał z twarzą bez wyrazu, lecz w pewnej
chwili zauważyła, że zaczął jej się przyglądać zmrużo
nymi, ciemnymi oczami. Zaczerwieniła się. Pewnie
wie, że pracuje dla konkurencyjnego projektu i pomyśli,
że jest nielojalna. Gorzej, może uznać, że przystojny
Ryan zawrócił jej w głowie. Popatrzyła na wodza
zmartwionymi, zielonymi oczami. Nagle zapragnęła,
by zrozumiał, że przywiodła ją tu zraniona duma
pomieszana z naiwnością.
Była prawie pewna, że uważne spojrzenie czytało
w jej myślach, ale wódz tylko się uśmiechnął i odwrócił
do Emanuela.
Ryan był z niej ogromnie zadowolony.
- Wiedziałem, że to świetny pomysł, żebyś tu
przyszła - stwierdził w czasie drogi powrotnej. - Stary
wódz udaje głupiego tylko wtedy, gdy ja do niego
mówię, ale ty całkiem go podbiłaś! Podobają mu się
ładne dziewczyny! Teraz, gdy zobaczył, że jesteś po
naszej stronie, może się z nami zgodzić.
- Co masz na myśli mówiąc „po naszej stronie"?
- przerwała ostro.
- Och, tylko tak mi się powiedziało... - Ryan
spojrzał na Poppy ostrożnie, niepewny, jak poradzić
sobie z tą nagłą surowością. - Masz rację, nie
powinienem mówić o stronach - dodał, przybierając
swój zwykły czarujący ton. - Wszyscy przecież chcemy
wybrać dla Mokake najlepszy wariant. Cieszę się, że
tu przyszłaś i wysłuchałaś, co mam do powiedzenia.
Poppy unikała jego wzroku. Powoli zaczynała mu
nie wierzyć.
- No więc, co o tym sądzisz? - naciskał Ryan.
- Chyba się zgodzisz, że inwestowanie w Mokake nie
jest wcale takie złe?
- Nie jest - odparła. - To prawda, że nie mogę się
spierać, gdy chodzi o tworzenie miejsc pracy i tak
dalej, ale odniosłam wrażenie, że mieszkańcy wioski
nie palą się do tego pomysłu.
- Och, zmienią zdanie, jak zobaczą, że będą coś
z tego mieć.
Poppy zacisnęła zęby, słysząc wyraźny cynizm
w głosie Ryana. Ruszyła więc szybciej do przodu.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tacy, jak
wielki i wszechmocny doktor Traherne, są tak
podejrzliwi - kontynuował. - Można by pomyśleć, że
jestem jakimś oszustem! - zaśmiał się bezczelnie.
- No, popatrz, czy ja wyglądam na oszusta?
- Nie - odpowiedziała szczerze. - Ale najwięksi
oszuści nigdy na nich nie wyglądają. Prawda?
Wolał to uznać za żart i roześmiał się, ale potem
zapadła cisza. Ryan, który miał nadzieję, że łatwiej
uda mu się przekonać Poppy do swoich racji, był
teraz wyraźnie w złym humorze. Poppy nawet tego
nie zauważyła, zajęta własnymi myślami. Prawie dała
się złapać na jego wdzięk. Trudno też było zbić
rzeczowe argumenty - ale ten błysk wyrachowania
w oczach sprawił, że poczuła wątpliwości.
Szła ostrożnie czując, że świeżo wygojone stopy
zaczynają doskwierać. Było później, niż sądziła. Czy
Keir będzie jej szukał? A może jest zbyt zajęty z Astrid,
by zauważyć jej nieobecność? Marzyła, żeby go
zobaczyć, a jednocześnie bała się tego. Wciąż czuła
wczorajsze pocałunki. Im bardziej starała się o nich
zapomnieć, tym bardziej wyraziste były wspomnienia.
Wiedziała, że nie zniesie powrotu do pierwotnej
obojętności. Nie po tych pieszczotach, które sobie
ofiarowali. Łatwiej będzie wyjechać, niż słuchać
sztucznych, zawstydzających przeprosin i wyjaśnień.
Łatwiej, niż uśmiechać się i zgadzać, że są oboje
rozsądnymi ludźmi, i udawać, że nic się nie stało.
Całkiem pochłonięta wyobrażaniem sobie przemowy
Keira i jej własnych odpowiedzi, nie zauważyła, że
pada. Gdy dotarli do rozwidlenia dróg poczuła, że
przemokła do suchej nitki. Rano nie zamierzała iść
tak daleko, więc nie brała ze sobą niczego od deszczu.
Za to Ryan wziął, ale było jasne, że nie ma zamiaru
jej pożyczyć.
Dlaczego miałby to zrobić, pomyślała stawiając
kołnierz koszuli. Była to bezsensowna próba zmuszenia
wody, by nie spływała jej po karku. Na szczęście
aparat spoczywał bezpieczenie w wodoszczelnym
futerale. W tych okolicznościach był to jedyny powód
do radości.
Dżungla, rano taka łagodna w promieniach roz
proszonego słońca, stała się teraz ciemna i wroga.
Poppy potykała się i ślizgała na mokrej ścieżce,
starając się nie zgubić Ryana, który szedł przed nią
szybkim krokiem. Przestała się martwić, co na to
powie Keir. Wszystko, czego pragnęła, to poczuć się
bezpieczenie i sucho.
Ryan zatrzymał się nagle tuż za rozwidleniem.
- Mam tu niedaleko samochód, ale na pewno nie
chciałabyś, żebym cię odwiózł do Keira. Nie byłoby
to zbyt taktowne.
- Myślę, że nie - oparła się o drzewo, usiłując
złapać oddech.
- Więc mogę cię tu zostawić?
- Tak, możesz - zamknęła oczy.
- Jesteś wspaniałą dziewczyną - powiedział z wyraź
ną ulgą. - Wobec tego pójdę. Będę z tobą w kontakcie!
- Odwrócił się i pognał ścieżką, zanim zdążyła mu
powiedzieć, że nie musi.
- Świetnie! - mruknęła, patrząc z niesmakiem na
jego umykające plecy. Z ulgą uniosła głowę, dając
deszczowi spływać po twarzy. Już i tak nie mogła być
bardziej mokra, a ostre uderzenia kropli były niemal
rozweselające. Woda leciała z nieba strumieniami
i z niesłychanym hałasem uderzała w niezliczone
tysiące liści, nim ostatecznie wsiąkła w poszycie.
Poppy, słaba ze zmęczenia i głodu, poddała się
temu żywiołowi, pozwalając, by deszcz spływał po
włosach i szyi i radośnie spłukiwał część jej znużenia.
- Penelopo!
Nie słyszała rozwścieczonego głosu Keira, dopóki
on sam nie zatrzymał się tuż obok. Ocknęła się,
wyrwana ze swojego transu. Nie wiedziała, skąd się
tu wziął, ale na jego widok jej serce zamarło z radości.
Był zły, jak nigdy dotąd. Cały przemoczony, tak
jak i ona, włosy miał posklejane, brwi ściągnięte,
a oczy płonęły z gniewu. Było w nich jeszcze coś, co
Poppy uznałaby za ulgę, gdyby przypuszczała, że to
możliwe. Jego twarz pałała złością, a cała postać
emanowała taką gwałtownością, że dżungla wokół
nich zdawała się kurczyć.
Poppy mrużyła raz po raz oczy, rzęsy miała ciężkie
od wody, włosy wisiały w mokrych strąkach. Wiedziała,
że powinna czuć się żałośnie, że Keir jest na nią
wściekły, ale sam jego widok wystarczył, żeby zrobiło
jej się lżej na duszy. Keir był tutaj, a ona była bezpieczna.
Ścierała wodę z policzków i usiłowała powiedzieć
coś dostojnego, ale nie była w stanie nic takiego
wymyślić, ani powstrzymać ogarniającej ją radości.
Uśmiechnęła się tylko.
Przez chwilę wydawało jej się, że Keir eksploduje.
- Chyba myślisz, że to jest zabawne, co? Rzeczywiś
cie, świetny kawał! Ja się zamartwiam przez cały
dzień, że jesteś nie wiadomo gdzie, a ty spędzasz czas
z Ryanem Saundersem! Nawet nie próbuj zaprzeczać!
Astrid zauważyła, jak za tobą poszedł, a teraz sam go
widziałem, jak pędził ścieżką. Pewnie miałaś zamiar
udawać, że go nie widziałaś, co?
- Tak... nie... to znaczy spotkałam go dzisiaj, ale
zupełnie przypadkiem. - Uśmiech powoli znikał z jej
twarzy.
- Czyżby? Co za wygodny wykręt! I pomyśleć, jak
bardzo chciałaś wybrać się gdzieś sama!
Musieli oboje podnieść glos, żeby przekrzyczeć
deszcz.
- Było jasne, że ty i Astrid chcecie się mnie pozbyć!
Wcale nie miałam ochoty się narzucać, więc poszłam
na przechadzkę. Okazało się, że Ryan idzie w tą samą
stronę, to wszystko.
- Rozumiem. I naturalnie widzieliście się pierwszy
raz w życiu?
Poppy zawahała się.
- Nie - przyznała w końcu. - Spotkałam go
w Mbuka, gdy jechaliśmy tutaj.
- A więc znaliście się przez cały czas! O, Boże, ale
zrobiłaś ze mnie durnia! Chyba mnie całkiem ogłupiłaś
tymi wielkimi, niewinnymi oczami! Opowiadałem ci
o mojej pracy tylko po to, żebyś doniosła Ryanowi
Saundersowi. Musiałaś się nieźle bawić!
- Nie, to nie było tak! W Mbuka rozmawialiśmy
tylko przez kilka minut. W ogóle nie wiedziałam, kim
jest!
- Więc dlaczego nic o tym nie powiedziałaś?
- Nie wiem. - Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Jakoś nigdy się nie składało. Ciągle byłeś z jakiegoś
powodu na mnie wściekły i bałam się, że jeszcze
wszystko pogorszę. Zresztą sądziłam, że to bez
znaczenia.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Bez znaczenia! Ten facet jest zagrożeniem dla
całego naszego projektu, a ty mówisz, że to nie ma
znaczenia?
- Bo nie ma! - Poczuła przypływ złości. - Ciągle
tylko słyszę o tym cholernym projekcie! Masz na jego
punkcie obsesję! Co za różnica, czy spotkałam Ryana.
Nie powiedziałam ci, bo wiedziałam, że zareagujesz
tak, jakbym była zdrajczynią, ponieważ rozmawiałam
z kimś, kto ma inne zdanie niż ty! - W ferworze
kłótni zapomniała, że Ryan nie zrobił na niej dobrego
wrażenia. - Ryan Saunders ma prawo do własnych
opinii - ciągnęła dalej. - Jest przynajmniej na tyle
tolerancyjny, że próbuje wypracować jakiś kompromis,
a ty nawet nie chcesz go słuchać!
- Szybko cię podbił, nie ma co? A więc Ryan
Saunders ma zamiar zmienić tutejsze wioski w kwitnące
osiedla? Będą miejsca pracy i samochody? I wszyscy
będą bogaci? Czy to ci naopowiadał?
Potrząsnęła głową i wytarła wodę, która kapała jej
z nosa.
- I ty mu uwierzyłaś? - Głos Keira był schrypnięty
od przekrzykiwania deszczu. - Ryana Saundersa
guzik obchodzi poziom życia w tych wioskach!
Jak tylko dostanie zezwolenie, każe się wszystkim
wynieść, żeby łatwiej móc wyciąć lasy i szybciej
zrobić forsę. Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że będzie
inaczej!
- Cokolwiek bym zrobiła, zawsze myślisz, że jestem
głupia, prawda?
- Czasem mi się wydawało, że jest dla ciebie jakaś
nadzieja, ale widzę, że starasz się zachowywać jak
kompletna idiotka! - wypalił.
- Nie jest idiotyzmem wysłuchać czyichś argumen
tów. Ani przejść się po lesie. To wszystko, co dzisiaj
zrobiłam!
- I pewnie w ogóle nie myślałaś, że się zastanawiam,
gdzie jesteś? Wyszłaś przed dziesiątą, a teraz - spojrzał
na zegarek, strząsając z irytacją wodę - teraz jest
siedemnaście po piątej!
- No i co z tego? To nie powód do zmartwienia.
- Czy twoja bezmyślność nie ma granic? Wyszłaś
bez jedzenia, bez płaszcza od deszczu, bez latarki
i bez żadnego ekwipunku na wypadek nieszczęścia.
Mogłaś tu teraz leżeć ze złamaną nogą lub ukąszona
przez węża. Chyba jasne, że się martwiłem!
- Naprawdę mnie zadziwiasz - Poppy trzęsła się
teraz zarówno z zimna, jak i ze złości. - Kiedy
wychodziłam dziś rano, odniosłam wrażenie, że nie
masz ochoty mnie więcej widzieć!
- Odniosłem takie samo wrażenie!
- Co takiego? - Ta gorzka uwaga wytrąciła ją
z równowagi.
- Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie masz
ochoty mówić o tym, co zdarzyło się poprzedniego
wieczora. Uznałem więc, że chcesz o wszystkim
zapomnieć.
- Och, rzeczywiście? - wrzasnęła. - Co za wygodny
wykręt, zwłaszcza po tym, jak spędziłeś noc z inną
kobietą!
Wpatrywał się w nią bez słowa. Po raz pierwszy nie
wyglądał tak schludnie jak zawsze. Jego koszula była
przesiąknięta wodą, spodnie całe w błocie.
- Czy tak właśnie myślisz? - spytał powoli.
Nie była w lepszym stanie. Strugi deszczu spływały
po ubraniu, a mokra bluzka przylgnęła do ciała,
ujawniając wszystkie wypukłości i Poppy nagle poczuła,
jakby była naga.
- Ja tak nie myślę - ja to wiem! - powiedziała
z trudem.
- Penelopo! Jesteś zazdrosna!
Zrobił krok w jej stronę, a ona cofnęła się i oparła
o pień drzewa.
- Wcale nie! - zaprotestowała gwałtownie w de
sperackiej samoobronie. - Miałeś rację, po prostu
chcę zapomnieć o tamtym wieczorze!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Naprawdę? - zapytał cicho, ale był tak blisko, że
słyszała go dobrze.
- Tak! - odparła, nie potrafiąc na niego spojrzeć.
Woda leciała po twarzy i szyi, spływając strumykiem
między piersiami, przesiąkała przez spodnie i kapiąc
zbierała się wokół kostek. Lecz bliskość Keira sprawiła,
że w całym ciele poczuła przypływ ciepła i energii.
- Kłamczucha. - Ujął jej twarz i zmusił, by na
niego spojrzała. Jego dotyk był gorący i zdecydowany.
Próbowała odwrócić wzrok. Z wysiłkiem podniosła
ręce, żeby oderwać jego dłoń od twarzy, ale był od
niej dużo silniejszy. Ręka sama powoli zasunęła się
wzdłuż jej szyi, ześlizgnęła po ramieniu i na chwilę
przywarła do wypukłości piersi. W końcu objął ja
i przyciągnął do siebie.
- Rzeczywiście chcesz zapomnieć o tym wieczorze?
- wyszeptał jej do ucha. - Ja nie potrafię tego
zapomnieć, Poppy. A ty?
Ręce oparła na jego ramionach, instynktownie
zaciskała palce, czując pod mokrą koszulą pulsujące
ciepło.
- Tak, chcę - mruknęła ze wzrokiem utkwionym
w tętno na jego szyi.
Wolną ręką odgarnął jej z twarzy mokre włosy
i uniósł podbródek.
- Potrafisz zapomnieć?
Powoli pokręciła przecząco głową i spojrzała mu
prosto w oczy.
- Nie - przyznała w końcu.
Uśmiechnął się, i jego chłodne dotychczas oczy
rozjaśniły się.
- Tak myślałem - powiedział. Wszystkie pytania
i oskarżenia odeszły w niepamięć, gdy objął ją mocno
i całował, aż oboje stracili na moment oddech.
Wzdychając i śmiejąc się, tulili się do siebie, nie
przygotowani na płomień namiętności, który tak
szybko ich ogarniał, wymykając się wszelkiej kontroli.
Zapomnieli o deszczu i znów się całowali. Poppy
objęła go i palcami przesuwała po jego plecach w czułej
pieszczocie, pełna radości, że znów tak blisko siebie
czuje to silne, gorące ciało. Przemoczona bawełna
utrudniała rozpinanie guzików, więc nie zawracała
sobie tym głowy. Wyciągnęła koszulę ze spodni
i wsunęła dłonie pod mokry materiał, delikatnie gładząc
wrażliwe zagłębienia wzdłuż kręgosłupa.
Coś do niej mówił, ale nie rozumiała słów, czuła
tylko wargi na swojej szyi i muśnięcie oddechu.
Przylgnęła do niego cała i drżącym szeptem wyrażała
własne tęsknoty i pragnienia.
Osunęli się na ziemię spleceni w uścisku, pieszcząc
się niecierpliwymi dłońmi i gwałtownymi pocałunkami.
Na chwilę uniosła głowę, lecz poczuła gorące usta na
swojej piersi i znów poddała się obezwładniającej
rozkoszy, jaką sprawiał jego dotyk.
Nie było już od tego odwrotu i nikogo, kto by tym
razem im przeszkodził. Pocałunki pogłębiły się,
a pieszczoty stały się bardziej zmysłowe. Nic się już
nie liczyło. Były tylko ich ciała stopione teraz w jedno,
zatracające się w sobie, z żarliwą gwałtownością, aż
po ostateczny dreszcz ekstazy spełnienia.
Powoli, bardzo powoli Poppy uświadamiała sobie,
że deszcz wciąż spływa jej po twarzy. Otworzyła oczy
i ujrzała nad sobą drzewa z milionem lśniących od
wody liści. Widziała każdy z nich tak wyraźnie jak
nigdy dotąd.
- Poppy - Keir zamruczał coś z twarzą wtuloną
w jej włosy i czule pocałował ją tuż pod uchem. - Co
ty ze mną zrobiłaś? Byłem takim spokojnym, opano
wanym człowiekiem, a teraz - tylko spójrz na mnie!
- Właśnie patrzę na ciebie - przyznała, całując go
znowu. - Wyglądasz cudownie!
- Cały przemoczony i w błocie? Czy to jest sposób
na miłość? - W glosie Keira słychać było rozbawienie,
gdy podniósł ją i ze wzruszającą czułością zaczął
zapinać bluzkę.
Oparła się o niego, mrucząc ze szczęścia, gdy ją
otoczył ramieniem.
- Myślę, że to był najlepszy sposób.
Pogładził ją po włosach. Czuła, że się uśmiecha.
- Ten najlepszy mamy jeszcze przed sobą - obiecał.
- Taki bez możliwości złapania zapalenia płuc, co
niewątpliwie nastąpi, gdy zostaniemy tu dłużej.
- Odsunął ją delikatnie. - Chodźmy do domu.
Szli błotnistą ścieżką prowadzącą do Adouaba,
w butach kląskało okropnie, ale Poppy starała się nie
dostrzegać potężnej ulewy. Jej myśli bujały w obłokach
i czuła wypełniające ją bezgraniczne zadowolenie.
Niewygoda, deszcz i mrok nie miały znaczenia.
Trzymała Keira za rękę i tylko to się liczyło.
Zdziwił ją widok landrovera, który stał zaparkowany
przy końcu ścieżki. Wsiedli do środka, odcinając się
od lejącej z nieba wody, lecz nie od hałasu. Huk
deszczu walącego o metalowy dach był ogłuszający
i musiała krzyczeć, żeby Keir ją usłyszał.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
- Astrid widziała Saundersa, jak poszedł za tobą,
a jego samochód stał zaraz obok szlaku, więc uznałam,
że będziesz tędy wracać. Usiłowałem o tobie nie
myśleć, ale w końcu przyszedłem tu i czekałem.
Widziałem, jak Saunders pędził z powrotem, ale nie
było ani śladu ciebie. Zacząłem się naprawdę martwić
- położył rękę na oparciu i przelotnie dotknął jej
mokrych loków. - Poczułem prawdziwą ulgę, gdy cię
ujrzałem. Wyglądałaś jak nimfa wodna, gdy tak
stałaś z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi
oczami. - Ale dlaczego Saunders cię zostawił? - Głos
mu się nagle zmienił.
- Chyba po prostu chciał uciec przed deszczem, a ja
szłam zbyt wolno. Mówił coś o podwiezieniu, ale dodał,
że nie byłoby dobrze, gdybyś nas razem zobaczył.
- Zwłaszcza dla niego nie byłoby dobrze - stwierdził
bezlitośnie Keir. Zapalił silnik i ustawił samochód
w kierunku drogi. Koła ślizgały się w błocie, więc
prowadził ostrożnie, dopóki nie wyjechali na twardą,
żużlową nawierzchnię.
- Czy to przypadkiem nie jest samochód Ryana?
- spytała zdumiona, gdy mijali nowiutkiego dżipa.
- Myślałem, że pojechał do domu.
- Nie mógł. Spuściłem mu powietrze ze wszystkich
opon. Widać stwierdził, że szybciej będzie na piechotę.
Poppy trzęsła się cała, gdy dotarli do domu. Stała
w łazience, a woda spływała z niej, tworząc u stóp
kałużę. Keir sprawdzał prysznic.
- Woda jest już gorąca, ale wystarczy tylko na
jedną kąpiel. - Wyciągnął do niej rękę. - No, chodź!
Nie przejmując się ubraniem, które wciąż miała na
sobie, weszła pod strumień ciepłej wody z wes
tchnieniem prawdziwej ulgi.
- Lepiej? - spytał przyciągając ją bliżej.
- Dużo lepiej - zarzuciła mu ręce na szyję. - O wiele,
wiele lepiej!
Przytulili się i poczuli rozkoszne ciepło przenikające
ich ciała, jak też wzrastające podniecenie, które powoli
zaczęło ich ogarniać. Keir zdjął z niej ubranie
i namydlał ją powolnymi, zmysłowymi ruchami.
Potem delikatnie wytarł ręcznikiem, zaniósł do
łóżka i znów się z nią kochał. Tym razem ich pocałunki
nie miały w sobie tamtej gwałtowności. Nareszcie
było sucho i ciepło. Znikł gniew, który wtedy w lesie
sprowokował przypływ namiętności, a zastąpił go żar
rozkoszy, którą oboje odczuli. Teraz mieli czas, by się
sobą nacieszyć. Odkrywali wciąż nowe pieszczoty,
które prowadziły do nowych, wspaniałych przeżyć.
- Keir? - zamruczała leniwie dużo później.
- Mmm? - Sięgnął władczym gestem w stronę
jej uda.
- Gdzie jest dzisiaj Astrid? Nie przyjdzie jej do
głowy, żeby się tu zjawić?
- Mam nadzieję, że nie! - Roześmiał się. - Na
szczęście wiem, że miała się spotkać z Guyem i dwoma
naukowcami, którzy wrócili razem z nim. Planowali
wspólną kolację. Jeszcze zdążysz, gdybyś chciała pójść...
- To brzmi kusząco. - Poppy udawała, że się
zastanawia. - Ale myślę, że jednak zostanę, żeby mieć
na ciebie oko.
Uniósł się na łokciu i twarz mu nagle spoważniała.
- Nie byłem z Astrid ostatniej nocy - ani żadnej
innej. Wierzysz mi?
- Tak - odpowiedziała po prostu. Uniosła rękę
i delikatnie dotknęła drobniutkich zmarszczek w ką
cikach jego oczu. - A gdzie byłeś?
- Asystent gubernatora był w szampańskim hu
morze i wieki minęły, nim mogłem się stamtąd wyrwać.
Było późno; myślałem, że już śpisz. Nie miałem
ochoty niczego omawiać z Astrid, więc powiedziałem,
że wracam do domu. Musiałem zebrać myśli. - Uśmie
chnął się niepewnie. - Wiesz, wcale nie miałem zamiaru
wczoraj cię całować. To tak... samo wyszło. Wracając
pomyślałem, że chyba zwariowałem. Projekt znalazł
się w przełomowym momencie i nie mogłem sobie
pozwolić na romanse. A rano byłaś taka obojętna,
więc uznałem, że najlepiej będzie udawać, iż nic się
nie wydarzyło.
Pogłaskał jej ramię i czułym ruchem zaczął pieścić
ciepły wzgórek piersi.
- Ale to nie było wcale łatwe! Myślałem o tobie
przez cały dzień, a im dłużej myślałem, tym bardziej
byłem wściekły, że nie mogę się skoncentrować.
W końcu uznałem, że to ty jesteś wszystkiemu winna
- i wybrałem się, żeby cię odnaleźć. Możesz mi
wierzyć, że myśl o tym, by się z tobą kochać, była
wtedy ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy!
- A teraz! - Uśmiechając się przesuwała pieszczot
liwie ręce wzdłuż linii jego żeber, w stronę płaskiego
brzucha.
- Teraz? - powtórzył, przyciskając ją całym ciężarem
swego ciała. - Teraz to jedyna rzecz, która mi
przychodzi do głowy!
- Są dwie wiadomości: dobra i zła. - Zakomuni
kował wchodząc na werandę.
- Tak? - Przeciągnęła się leniwie w fotelu. Keir
wyszedł rano, żeby przedyskutować z Astrid najbliższe
posunięcia związane-z projektem. Czekała na niego
szczęśliwa i przekonana, że nic nie może dzisiaj
zakłócić jej dobrego samopoczucia.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Guy przyprowadził
ze sobą dwóch naukowców? Mnóstwo roślin tutaj ma
naturalne właściwości lecznicze i oni myślą, że odkryli
jakiś wyjątkowy składnik. Podobno można go wyko
rzystać w terapii poważnych chorób. Jeśli mają rację,
to ich odkrycie rozstrzygnie naszą sprawę u ministra.
Te rośliny mogą być przysłowiową żyłą złota, a mają
tę zaletę, że rosną wyłącznie w naturalnych warunkach.
- A więc minister będzie miał zarówno ochronę
lasów, jak i zyski? - popatrzyła na niego uważnie.
- To z pewnością dobra wiadomość. A ta zła?
- Musimy oboje z Astrid pojechać dzisiaj do Yaoun-
de. Trzeba przeprowadzić rozmowy w różnych ministe-
rstwach i dopracować szczegóły, nim przedstawimy
sprawozdanie. To kawał drogi - wrócimy dopiero jutro.
Poppy usiłowała robić dobrą minę do złej gry
i nawet zdołała się uśmiechnąć, gdy machała im na
pożegnanie. Nic nie mogła poradzić na to, że już
czuła wkradające się podejrzenie, iż Keir jest zadowo
lony z tego nagłego wyjazdu. Kolejny raz powtarzała
sobie, że z pewnością nie ma powodów do zazdrości,
ale obraz nieskazitelnej Astrid obok Keira wciąż
plątał jej się po głowie. Kobieca intuicja podpowiadała,
że Keir nie jest Astrid tak całkiem obojętny. Czego
jeszcze chcesz, strofowała samą siebie, przecież to
z tobą był tej nocy, nie z nią.
Pochmurny dzień ciągnął się niemożliwie. Bez
wielkiego entuzjazmu zabrała się za notatki do slajdów,
kiedy nagle usłyszała kroki. To mógł być tylko Gabriel
lub Guy.
Ale w drzwiach stał Ryan Saunders z miną małego
chłopca, który wie, że coś zbroił.
- Mogę wejść? - spytał i wszedł nie czekając na
odpowiedź. Rozejrzał się uważnie. - Widziałem, jak
Keir i ta jego blond kumpelka wyjeżdżali, więc
postanowiłem wpaść i zobaczyć, czy dotarłaś cała
i zdrowa do domu.
- Bałeś się wpaść, gdy był Keir? - spytała lekko.
- Przecież jesteś większy niż on.
- Nie powiedziałbym, że się boję. - Oczy mu się
zwęziły. - Raczej, że jestem czujny. Keir ma w sobie
coś dziwnego, prawda? Zawsze wiesz, że niebez
pieczeństwo jest tuż obok. - Roześmiał się. - Może
i jestem tchórzem, ale chciałem się znów z tobą
zobaczyć.
- Myślałam, że chciałeś porozmawiać z Keirem.
- No... tak, oczywiście... ale nie wtedy, gdy roz
mawiam z tobą.
- Ach, tak. - Patrzyła na niego z namysłem.
Rozbieganym, myszkującym wzrokiem pożerał wprost
pokój. Na chwilę utkwił spojrzenie w sprawozdaniu,
które leżało na biurku, potem rzucił okiem na
komputer i znów na rozłożone papiery.
- To miło, że wpadłeś, Ryan - postanowiła, że
musi się go pozbyć. - Jak widzisz, wróciłam bez
kłopotów. A ty?
- Jakieś bachory spuściły mi z opon powietrze.
Musiałem iść piechotą!
- Ciekawe, kto to mógł zrobić... No cóż, nie będę
cię zatrzymywała...
- Wygląda na to, że chcesz się mnie pozbyć!
- W jego głosie pojawił się ostry ton, a wdzięk gdzieś
wyparował.
- Wysłuchałam wczoraj, co miałeś do powiedzenia
i myślę, że projekt Keira jest tutaj najwłaściwszy
- powiedziała otwarcie.
- Rząd będzie miał inne zdanie! - Do końca zrzucił
już maskę chłopięcego wdzięku. - Nie sądzę, by mieli
kłopoty z decyzją, mając wybór między grupką głupich
sentymentalnych naukowców a planem, który przy
niesie masę forsy!
- Ja też myślę, że podjęcie decyzji przyjdzie im
z łatwością, zwłaszcza gdy za jednym zamachem będą
mieć i pieniądze, i ochronę środowiska.
Ryan znieruchomiał.
- Co konkretnie masz na myśli, mówiąc „i pienią
dze, i środowisko"?
- Nic takiego! - odpowiedziała szybko, żałując, że
o tym wspomniała. Dlaczego on nie wychodzi?
- Czy Traherne ma jeszcze coś w zanadrzu?
- To nie twoja sprawa! - wypaliła, nieświadomie
kierując wzrok w stronę opracowań leżących na biurku.
Zauważył to. Odepchnął ją i chwycił plik papierów,
gorączkowo przerzucając strony. Usiłowała mu w tym
przeszkodzić, ale bez skutku.
- Oddaj to zaraz! - syczała wściekle.
- Jak tylko skończę... aha, to musi być to! - Z po
gardliwym uśmiechem rzucił sprawozdanie na biurko.
- Leki z bożej apteki! On chyba żartuje!
- Minister będzie miał inne zdanie - powiedziała
sprowokowana. - Wiemy, że rząd skłania się w kierun
ku ochrony środowiska, a do tego będą mieli i zyski.
Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna swoich
racji.
- Phi! Traherne tylko blefuje! Mnie nie ogłupi
swoimi kłamstwami!
- On wcale nie kłamie!
- O, naprawdę? Wiem, że mu wierzysz! Nie da się
podrobić tej aury niewinności, jaką wokół rozsiewasz.
Ale nie jestem w tyle za Trahnerem. Byłaś dla mnie
bardzo użyteczna. Jak myślisz, po co się zabrałem do
wodza w Mokake? Jedno spojrzenie w te duże,
niewinne oczy i każdy wie, że na pewno nie wzięłabyś
udziału w żadnym krętactwie. Byłaś gwarancją mojej
uczciwości. Keirowi chodziło dokładnie o to samo,
gdy poszedł z tobą do tutejszego wodza.
Poppy była tak wściekła, że z trudem się odezwała.
- Lepiej, żebyś się wyniósł!
- Nie martw się, już idę. I powiedz swojemu
szanownemu Traherne'owi, że jeszcze się nie poddałem.
Patrzyła za nim w poczuciu klęski. Chyba naprawdę
jest idiotką, że się tak wygadała! Dlaczego nie trzymała
buzi na kłódkę? Gdyby Ryan nie zobaczył tego
sprawozdania! Co za bezwzględny typ! Może jednak
nie uda mu się wykorzystać tego, czego się dowiedział?
Wie teraz, o co chodzi, ale przecież nic na to nie
zdoła poradzić. Dopóki Keir dysponuje tym materia
łem, ma wszelkie szanse zdobyć pozwolenie.
Postanowiła, że jutro, kiedy wróci, powie mu
o wszystkim, co się tu wydarzyło.
Wieczorem wyprawiła Gabriela i usiadła na weran-
dzie. Wątpliwości i niepewności, które dręczyły ją
w ciągu dnia odpłynęły wyparte wspomnieniem
poprzedniej nocy.
Poppy była teraz pewna, że Keir ją kocha, i nic
innego nie było ważne.
Generator wysiadł znowu, więc zapaliła kilka świe
czek. Wiedziała, że jutro, kiedy Keir wróci, powie mu,
jak bardzo go kocha. On też odpowie to samo i poprosi
ją, żeby z nim została. Wszystko będzie wspaniale.
Ale miało być zupełnie inaczej.
Zatopiona w myślach o następnym dniu, poszła
wcześnie do łóżka i prawie natychmiast zapadła
w głęboki sen.
Obudziło ją jasne światło. Pierwszą myślą było, że
to generator się włączył, ale blask, złowieszczy hałas
i charakterystyczny zapach ognia sprawiły, że zdała
sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje.
Z trudem wyplątała się spod moskitiery, odruchowo
chwyciła torbę ze sprzętem fotograficznym i podbiegła
do drzwi. Wystarczył jeden rzut oka na szalejący
ogień, żeby natychmiast je zatrzasnęła. Tamtędy nie
można było uciekać - wszystko płonęło.
Jedyną szansą pozostawało okno. Dom był par
terowy, więc nie powinno to nastręczać żadnych
problemów. Ale okno także okazało się nie do
sforsowania. Zaopatrzone było w gęstą, metalową
siatkę. Z całej siły próbowała ją oderwać, ale siatka
była solidnie przymocowana. Dopiero teraz Poppy
zaczęła się naprawdę bać. Znalazła się w pułapce.
- Na pomoc! Pali się! - krzyczała, ale nie było
nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.
Nagle dotarł do niej czyjś głos. Była zbyt przerażona,
żeby się zdziwić na widok Ryana Saundersa.
- Nie mogę się stąd wydostać! - zaszlochała.
- Trzymaj się! Zaraz wracam!
Za chwilę pojawił się z wielkimi obcęgami i piłą.
Oderwał siatkę na tyle, żeby Poppy mogła się przecisnąć
na zewnątrz.
- Lepiej się cofnijmy - powiedział. Te drewniane
chałupy palą się jak zapałki.
Odciągnął ją na bok. Przysiadła na ziemi. Wciąż
była roztrzęsiona i kurczowo przyciskała do siebie
torbę z aparatem.
W oddali słychać było wołania i niedługo potem
zbiegli się ludzie, ale nie mieli już co gasić. Dom stał
cały w ogniu.
- Czy nic się nie da uratować? - pytała bezradnie.
- Niestety. - Guy pojawił się obok i pomógł
jej wstać. - Obawiam się, że na wszystko już za
późno.
- Ale sprawozdanie Keira... jego materiały...
- Nic już z nich nie zostało.
Z bólem w sercu patrzyła, jak wszystko powoli
zamienia się w zgliszcza. Dopiero dużo później dotarło
do niej, że Ryan Saunders zniknął, zanim ktokolwiek
się pojawił.
Keir bez słowa stał nad tym, co jeszcze wczoraj
było jego domem. Twarz miał zupełnie bez wyrazu.
- Jak to się stało?
Wszyscy spojrzeli na Poppy.
- Naprawdę nie wiem... Spałam.
- Pożary na ogół zaczynają się od papierosa, czy
czegoś takiego. Musiało to być coś wewnątrz domu
- zauważyła Astrid.
- Może świeca - zauważył komendant policji.
Poczuła w sercu nagły, lodowaty impuls. Coś widać
odbiło się na jej twarzy, bo Astrid spojrzała na nią
uważniej.
- Paliłaś wieczorem świece, Penelopo?
- Generator się zepsuł... Zapaliłam tylko parę...
- Wystarczyła jedna - odezwał się cierpko Keir.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby je zabezpieczyć? Czy
byłby to za duży kłopot?
- Chyba tak zrobiłam... naprawdę nie wiem. To
wszystko jest teraz takie nierzeczywiste! Po prostu nie
pamiętam!
Popatrzył na nią tak zimno, że o mało nie pękło jej
serce.
- Po prostu nie pamiętasz! - powtórzył. - Czy
zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś? Czy wiesz, ile
godzin pracy pochłonęło to sprawozdanie? Wszystkie
zapiski, materiały - teraz nie ma już nic! I wszystko
przez ciebie! Równie dobrze możemy sami wręczyć
Saundersowi jego licencję!
Ryan Saunders! Okropne spojrzenie wkradło jej się
do głowy.
- Ryan był tutaj wczoraj wieczorem - powiedziała
powoli niemal sama do siebie.
- Saunders? Tutaj? - Keir spojrzał na Guya.
- Widziałeś go?
Guy poruszył się niespokojnie.
- No cóż... kiedy się tu znalazłem, była tylko Poppy.
- Ale on tu naprawdę był!
- No tak, rozumiem. Teraz masz zamiar zwalić
wszystko na niego! - w głosie Keira słychać było
pogardę. - Właśnie po tobie bym się tego nie
spodziewał! - Chwycił ją wściekle za rękę i odprowadził
na bok. - Tym razem posunęłaś się za daleko,
Penelopo. Miałaś tu zrobić tylko parę zdjęć. Czy to
było takie trudne? Zamiast tego wprowadziłaś tu
ogólne rozprzężenie, zachowywałaś się kłopotliwie
i zawstydzająco, a teraz jeszcze zniszczyłaś efekty
trzech lat pracy. Jesteś zadowolona?
Patrzyła na niego z udręką w oczach, pełna
wątpliwości, że może to wszystko to jednak jej wina.
- Tak mi przykro... - wyszeptała.
- Przykro ci! Ani w połowie tak przykro jak mnie,
że w ogóle na ciebie spojrzałem! Wracaj teraz do
Thorpe Halliwell i powiedz im, że największa na
świecie dotacja nie jest warta tego, co zniszczyłaś!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Astrid zastała ją na werandzie w domu Guya.
Poppy siedziała skulona, jakby jej było zimno.
- Ach, więc tu jesteś! Keir pojechał prosto do
Yaounde, żeby wyjaśnić ministrowi, co się wydarzyło.
Sądzę, to jest oboje sądzimy, że nie powinno cię już
tu być, kiedy wróci.
Poppy patrzyła na nią udręczonym wzrokiem.
- Czy Keir tak powiedział?
- Wspomniałam mu o tym i - no, zgodził się, że
to dobry pomysł. Zresztą nie chcę ci powtarzać, co
dokładnie powiedział.
- I już wyjechał? Nawet się nie pożegnał?
- Ma na głowie inne sprawy. A poza tym chyba
nic dziwnego, że nie miał na to ochoty? - Ton Astrid
nie budził żadnych wątpliwości. - Wiem, że Keir
wpadł ci w oko - ciągnęła dalej. - Ale spójrz na to
z jego punktu widzenia. Dziewczyna jest chętna, żeby
wpaść mu w ramiona, no więc... Ja wiem, jacy są
mężczyźni, Poppy. Praca to dla nich wszystko.
Oczywiście, czasem potrzebują kobiety, ale na dłuższą
metę kobiety to tylko kłopot. Powinnaś go zrozumieć.
Keir nie potrzebuje teraz więcej problemów, jeśli chce
jeszcze coś uratować z tego projektu. Poza tym, jest
naprawdę na ciebie wściekły. Nic nie udowodniono,
ale panuje opinia, że to wszystko twoja wina.
Pomyślałam więc, że sama będziesz wolała wyjechać.
- Naprawdę? - Poppy wstała, a w jej oczach
błysnął gniew. Spojrzała na Astrid tak, jak tylko
kobieta potrafi patrzeć na kobietę.
- Czy mogę ci zadać jedno pytanie?
- Oczywiście. - Astrid była wyraźnie zaskoczona.
- Czy naprawdę nigdy nie żałowałaś, że nie potrafisz
bardziej zająć Keira swoją osobą?
Coś błysnęło w oczach Astrid.
- Ależ skąd - odpowiedziała szybko. - Pracujemy
razem i z tego czerpię największą satysfakcję - dodała
pompatycznym tonem. - Naprawdę nie jestem za
zdrosna, że wydałaś mu się atrakcyjna. On wróci do
mnie, ponieważ projekt jest dla nas najważniejszy.
Poppy patrzyła na nią z uwagą.
- Nawet nie wiesz, co tracisz - powiedziała powoli.
- A jednak będę go mieć dla siebie! - wypaliła Astrid
i zamilkła na moment zła, że się tak zdradziła. - Nigdy
cię nie lubiłam! Od samego początku byłaś zagrożeniem
dla projektu, marnowałaś cenny czas Keira, kompromi
towałaś nas, a teraz wszystko zrujnowałaś!
- Tak - zgodziła się cicho Poppy. - Naprawdę
zrujnowałam.
- Cieszę się, że masz chociaż na tyle przyzwoitości,
żeby to przyznać! No więc, czy mam ci załatwić ten
bilet na samolot?
W przedłużającej się ciszy Poppy myślała o tym, że
nigdy już nie zobaczy Keira, nigdy nie będzie mieć
okazji, by powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.
Przypomniała sobie także ton pogardy w jego głosie
i wyraz oczu, gdy ją odepchnął. W końcu, wbrew
sobie samej, kiwnęła głową.
Astrid załatwiła wszystko z właściwą sobie bez
względną szybkością. Później Poppy niewiele pamiętała
z tej okropnej podróży. Sama nie bardzo wiedziała,
w jaki sposób znalazła się na lotnisku w Douala.
Siedziała teraz pogrążona w myślach, rozpamiętując
kolejny raz, co by było... Gdyby generator się nie
zepsuł, gdyby Keir nie musiał wyjechać, gdyby jej
uwierzył, gdyby tylko mogła jeszcze raz go zobaczyć...
Zamiast Keira zobaczyła Ryana Saundersa. Zau
ważył ją także, jego twarz przybrała na chwilę czujny
wyraz, ale widać zdecydował się niczym nie przejmować
i podszedł. Popatrzyła na niego kamiennym wzrokiem.
- Dziwne, że tu jesteś. Nie podlizujesz się już
ministrowi?
- Och, mam to na szczęście za sobą. Muszę teraz
załatwić jakieś kredyty - będę ich potrzebował.
- Przyznaj, Ryan, to ty podłożyłeś ogień? - jej
wzrok -był pełen obrzydzenia.
- To było niezłe widowisko, co? - Uśmiechnął się
idiotycznie. - Wyszło o wiele lepiej, niż się spodzie
wałem.
- Mogłam tam zginąć - szepnęła.
- Och, zapomniałem o tych siatkach. Po prostu
musiałem zniszczyć wszystkie materiały. Nikt też nie
mógł mnie tam zobaczyć. Nie myślałem o tobie.
- Dziwię się, że w ogóle mi pomogłeś - powiedziała
gorzko.
- Za kogo ty mnie masz? - Przybrał urażoną minę.
- Za kogoś bardzo podłego.
- Ech, nie przesadzaj, Poppy. O co ci chodzi?
Czyżby nikt nie uwierzył, że tam byłem? To naprawdę
fatalnie!
- Wszyscy myślą, że to był przypadek. Trudno
uwierzyć, że ktoś mógłby celowo zrobić coś takiego!
Naprawdę musiałeś się zmartwić tym sprawozdaniem!
Twarz mu stężała.
- Już się nie muszę martwić! - powiedział z zimnym,
okrutnym uśmiechem.
- Te fotografie są absolutnie cudowne! - Don
Jones pokręcił głową z podziwem. - Najbardziej
podoba mi się ta ze skrzynką pocztową - to wspaniałe
zdjęcie! - Odwrócił się do Poppy. - Dokładnie o to
nam chodziło. Wspaniała robota, Poppy!
- Cieszę się, że ci się podobają. - Poppy zmusiła
się do uśmiechu.
- Podobają?! Prezes jest zachwycony! Widziałaś
już chyba nasze ogłoszenia?
Przytaknęła. Rzeczywiście, trudno było nie zauważyć
lśniących zdjęć przedstawiających tropikalne lasy
i niezwykły sprzęt firmy Thorpe Halliwell. Ściany
metra pokryte były ogromnymi powiększeniami, zaś
mniejsze plakaty wisiały gęsto przy ruchomych scho
dach. Widok tych reklam wzbudzał w Poppy mieszane
uczucia. Zdjęcia były udane, lecz każde z czymś się
kojarzyło. Był tam motyl, którego tak długo foto
grafowała, obóz naukowy, było wspaniałe, powalone
drzewo, gdzie zatrzymali się na odpoczynek.
Wciąż myślała o Kamerunie - o lesie, ludziach,
barwnych targowiskach, ale najczęściej jej myśli
powracały do Keira. Czuła niemal fizyczny ból
z tęsknoty za nim. Usiłowała jakoś poskładać swoje
życie od nowa, ale nic z tego nie wychodziło. Powoli
ogarniało ją coraz większe zobojętnienie, nie bawiły
żarty przyjaciół ani ostatnie ploteczki.
Gdzie był teraz Keir? Co robił? Może w szaleńczym
tempie przepisywał swoje sprawozdanie? Wyobrażała
sobie, jak siedzi z filiżanką herbaty w dłoniach
i dyskutuje o czymś z naukowcami. A może pochyla
się nad ogniskiem gdzieś w dżungli i wsłuchuje się
w jej odgłosy? Czasem leżała w łóżku i przypominała
sobie tę pulsującą dźwiękami atmosferę, podczas gdy
tutaj dochodził do niej jedynie odgłos policyjnej syreny
lub zgrzyt zmienianych w samochodzie biegów.
Po raz pierwszy w życiu była nieszczęśliwa i dopiero
teraz naprawdę zrozumiała, co to znaczy. Czuła się
także winna. Nie zaprószyła ognia, ale przecież
sprowokowała Ryana do desperackich posunięć.
Pozwoliła mu zobaczyć sprawozdanie - równie dobrze
mogła sama wszystko podpalić! Nic dziwnego, że
Keir odwrócił się od niej ze wstrętem. Zasłużyła na
to, co ją spotkało.
- Nie jesteś taka pogodna jak zwykle - Don Jones
przyglądał jej się z zatroskaniem. - Czy wszystko
w porządku?
Spróbowała się uśmiechnąć, ale nagle, ku własnemu
przerażeniu, usta zaczęły się trząść i było za późno,
by to ukryć. Łzy same poleciały z oczu.
Don objął ją po ojcowku i posadził na krześle.
- Będzie lepiej, jeśli się dowiem, o co chodzi.
Szlochając, opowiedziała mu o wszystkim, co
wydarzyło się w Kamerunie.
- Czuję się teraz tak, jakby to naprawdę była moja
wina! Gdybym tylko mogła jakoś to naprawić.
Zastanawiałam się... - spojrzała na Dona. - Za
stanawiałam się, czy Thorpe Halliwell nie mogłaby
ich sponsorować, nie wysyłając tam fotografa...
- zawiesiła niepewnie głos.
Don popatrzył na nią znad filiżanki, którą z namys
łem obracał na spodku, i uśmiechnął się.
- Porozmawiam o tym z prezesem - obiecał.
- Tymczasem zaś, czy mogłabyś mi wyświadczyć
przysługę?
- Przysługę? - powtórzyła zdziwiona.
- Moja córka wychodzi za mąż pod koniec miesiąca.
Miałabyś coś przeciwko robieniu zdjęć na uroczystości?
Jesteś najzdolniejszym fotografem, jakiego znam, a Sue
jest moim jedynym dzieckiem. Chciałbym, żeby miała
wszystko, co najlepsze.
Był to cudowny dzień na ślub. Pogoda dopisała.
Lekki wietrzyk przesuwał po niebie niegroźne chmurki,
a czyste i ciepłe powietrze było zapowiedzią nad
chodzącej wiosny. Goście weselni zebrali się przed
kościołem, a Poppy ustawiała wszystkich do grupowej
fotografii.
Sama uczyniła wysiłek na tę wyjątkową okazję
i założyła najładniejszą sukienkę, jaką miała. Wzorzys
tą, w jasnoczerwone kwiaty, z szerokim, kloszowym
dołem, który falował wdzięcznie, gdy chodziła. Sukien
ka podkreślała smukłą figurę i świetnie pasowała do
osobowości Poppy, ale tym razem nie sprawiało jej to
żadnej przyjemności.
Wszyscy byli uśmiechnięci, a Don Jones, dumny
i szczęśliwy, krzątał się żywo wokół gości. Może to
jest właśnie ta chwila, żeby wziąć się w garść
i zapomnieć, że istnieje Keir Traherne, pomyślała.
Przecież dostała nauczkę. Od dziś będzie kimś innym
- osobą sprytną, uważną, odnoszącą same sukcesy.
- Poppy! Idziemy teraz otwierać szampana. Zrobiłaś
już zdjęcia?
Przytaknęła z uśmiechem.
- W takim razie zabieram wszystkich. Idziesz
z nami, prawda?
- Oczywiście. Tylko spakuję cały ten sprzęt.
Stopy bolały ją od pantofli na wysokich obcasach,
do których nie była przyzwyczajona. Nagle jeden
z nich utkwił w szparze między płytami chodnika,
straciła równowagę i upadła. Podniosła się i z rezyg
nacją popatrzyła na rajstopy, w których poleciały
oczka. Nigdy nie zdołała opanować tej sztuki, by
nosić rajstopy cały dzień i ich nie zrujnować. I to
miała być ta nowa, sprytna Poppy Sharp!
Placyk przed kościołem był już pusty i cichy.
Pokuśtykała na bok z jednym pantoflem w dłoni
i wystawiła twarz do słońca. Wbrew solennemu
postanowieniu jej myśli znów uleciały w stronę Keira.
- Poppy.
Usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym
głosem. Przez chwilę nie chciała otworzyć oczu
i przekonać się, że to nie on.
- Poppy! - W głosie brzmiał chyba śmiech? Zdener-
wowanie? Nie mogła się pomylić. Powoli, bardzo
powoli otworzyła oczy, wielkie, zielone oczy pełne łez.
- Keir? - wyszeptała przez zaciśnięte gardło.
Stał tuż obok, w wygniecionej tweedowej marynarce,
z powiewającym na wietrze krawatem i patrzył na nią
jasnymi, zmęczonymi oczami. Wyglądał cudownie.
- Prawie cię nie poznałem. Don Jones powiedział
mi, że tu cię znajdę. - Zawahał się. - Obserwowałem
cię. Byłaś taka zręczna i profesjonalna, aż nie mogłem
uwierzyć, że to naprawdę ty.
Spojrzała niepewnie na swoją sukienkę.
- Chyba nigdy dotąd nie widziałeś mnie w od
powiednim ubraniu. - Czy to był jej własny głos, taki
wysoki i napięty?
- Rzeczywiście, nie. - Uśmiechnął się i pokiwał
głową na widok pantofla ze złamanym obcasem.
- Dobra, stara Poppy. Prawie poczułem ulgę, kiedy
się przewróciłaś. Już wiedziałem, że ta cudowna
dziewczyna, to jednak moja Poppy.
Blask w jego oczach sprawił, że serce zaczęło jej
walić z dziką, pulsującą nadzieją. Zrzuciła but i musiała
podnieść głowę, żeby na niego patrzeć. Wciąż oszo
łomiona i szczęśliwa, że go widzi, zdołała tylko
wyjąkać.
- Co tutaj robisz?
- Przyjechałem, żeby cię przeprosić.
- Ty? Mnie przeprosić? - Oczy rozszerzyły jej się
ze zdumienia. - Dlaczego? To ja powinnam cię
przepraszać? Och, Keir! Tak bardzo chciałam ci
powiedzieć, jak mi przykro!
- To nie była twoja wina. - Keir trzymał jej dłonie
i z czułością gładził ich wnętrze. - Teraz już wiem.
Jakiś kuzyn Gabriela zauważył uciekającego Saundersa.
Zrozumiałem, że miałaś rację. - Popatrzył jej w oczy.
- Nawet nie wiesz, ile razy chciałem cofnąć to wszystko,
co ci wtedy powiedziałem.
- Ależ Keir, to była moja wina! Wygadałam się
o nowym sprawozdaniu i Ryan dlatego to zrobił!
Wszystko zrujnowałam!
Mocniej ścisnął jej dłonie.
- Niezupełnie. Kiedy stało się jasne, że padliśmy
ofiarą brudnych sztuczek, minister dokładniej przyjrzał
się ofercie Saundersa i nie był zachwycony.
- A więc dał ci w końcu to zezwolenie!
- Tak, na następne pięć lat. - Uśmiechnął się.
- Jest w tym sporo i twojej zasługi.
- Mojej? - Ze zdziwienia zrobiła prawie komiczną
minę.
- A jakże, twojej. Wódz w Mokake powiedział, że
byłaś taka zmartwiona, kiedy przyszłaś z Ryanem, że
od razu przestał mu ufać. A Nesoah - pamiętasz
swojego kompana od kieliszka? - Stwierdził, że każdy
projekt, w którym ty bierzesz udział, ma jego poparcie.
Wynika to chyba z faktu, że według niego „pijesz jak
chłop"!
- A więc mój kac był tego wart?
- Chyba tak. Na dodatek Don Jones mówił mi, że
zasugerowałaś, aby Thorpe Halliwell znów nas sponso
rowała. Dzięki twoim fotografiom mają ochotę zorgani
zować i wyposażyć nową bazę - to tylko początek.
Muszę ci więc za wiele podziękować i za jeszcze więcej
przeprosić. - Przerwał na moment. - Nigdy nie
powinienem był powiedzieć ci tych wszystkich okro
pnych rzeczy. Kiedy wróciłem i zobaczyłem, że cię nie
ma... - Popatrzył ponad jej ramieniem i przez chwilę nie
widziała jego oczu. - Nie potrafię ci opisać, co czułem.
- Ale Astrid powiedziała, że chcesz, abym wyjechała!
- Chciałem - przez jakieś pięć minut. Jak tylko
wyjechałem, miałem ochotę pędzić z powrotem, żeby
to wszystko odwołać. Ale musiałem spotkać się
z ministrem i przekonać go, że potrzebujemy więcej
czasu. Naprawdę musiałem pojechać - rozumiesz mnie?
- Oczywiście - powiedziała miękko. - Przecież
wiem, ile ten projekt dla ciebie znaczy.
- Kiedy wróciłem, nie mogłem uwierzyć, że cię nie
ma. A Astrid powiedziała mi, że poleciałaś tym
samym samolotem co Ryan Saunders! Byłem wściekły,
ale potem stwierdziłem, że nie pojechałabyś z nim, nie
po tym, jak spędziliśmy razem tamtą noc. - Odgarnął
jej z twarzy kosmyk włosów. - Nie pojechałabyś,
prawda?
Potrząsnęła przecząco głową. Czuła, że szczęście
zaczyna musować w jej żyłach jak szampan.
- Nie - powiedziała tylko.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem, Poppy. Życie
wróciło do normy, znów mogłem pracować bez
przeszkód. Było niby tak, jak zawsze tego chciałem.
Ale już nie sprawiało mi to radości. Wciąż spodzie
wałem się, że usłyszę twoje kroki. - Zamilkł na
chwilę. - Przy tobie wszystko wyglądało inaczej.
Nawet gdy się na ciebie złościłem, zawsze miałem
wielką ochotę się roześmiać. Bez ciebie było zbyt
spokojnie. Gabriel snuł się po domu z twarzą jak
gradowa chmura, wszyscy się zastanawiali, dlaczego
wyjechałaś i mam już naprawdę dosyć ludzi na targu,
którzy ciągle chcą wiedzieć, kiedy wracasz.
- Obiecałem, że pojadę i cię o to zapytam. - Spojrzał
jej w oczy.
- Kiedy wracam? - Była bez tchu, niezdolna
uwierzyć, że to wszystko prawda. - Ależ Keir, masz
tyle pracy, a ja jestem takim cholernym kłopotem!
Uśmiechnął się krzywo i przyciągnął ją do siebie.
- Zniszczyłaś mój dom, prawie zniszczyłaś mój
projekt, wytłukłaś wszystkie talerze i zamieniłaś moje
życie w chaos. Nie chcę, by ktoś odrywał mnie od
pracy. Nie chcę żyć w chaosie. Ale nie mogę też żyć
bez ciebie, Poppy! Nigdy bym nie uwierzył, że mogę
się zakochać w kimś takim jak ty! Jesteś roztrzepana,
beznadziejna, czasem doprowadzasz mnie do szału,
ale jesteś też ciepła i zabawna, piękna, i bardzo,
bardzo cię kocham!
Oczy miała jak gwiazdy.
- Keir... - Oparła się o niego, a jego ramiona
objęły ją mocno. - Czy ty naprawdę mnie kochasz?
Powiedz to jeszcze raz!
- Kocham cię. - Miał już dość słów. Pochylił się
i pocałował ją. Był to długi pocałunek, głęboki,
gwałtowny, ale i czuły. Sprawił, że Poppy niemal się
w nim rozpłynęła.
- Nie masz zamiaru powiedzieć, że też mnie
kochasz?
- Wiesz, że tak. - Przytuliła usta do ciepłego,
pulsującego miejsca poniżej jego ucha i zadrżała
z rozkoszy czując, że objął ją jeszcze namiętniej.
- Kochałam cię nawet wtedy, gdy mówiłeś, że jestem
okropna.
- Byłaś okropna! Ale kiedy zobaczyłem cię na
lotnisku, od razu wiedziałem, że już po mnie! Byłaś
chodzącym nieszczęściem, ale miałaś tak piękne oczy,
no i ten uśmiech! Usiłowałem gapić się w komputer,
chciałem się na czymś skoncentrować, ale to było
beznadziejne. Wciąż myślałem o tobie.
- Jesteś pewien, że chcesz, bym wróciła? Nie będę
ci zawadzać?
- Postanowiłem dać ci odpowiednią robotę, żebyś
znów nie broiła.
- Fotografowanie to całkiem odpowiednie zajęcie.
- Udawała obrażoną.
- Tak, ale wolałbym mieć cię na oku. Potrzebuję
nowej asystentki.
- A co z Astrid? - Patrzyła na niego zdumiona.
- Zaproponowano jej wspaniałą pracę przy or
ganizacji pomocy w Kenii. Będzie miała szansę się
wykazać.
- Chyba nie oczekujesz, że będę równie wydajna?
Roześmiał się w głos.
- Oczekuję, że będziesz wyłącznie kłopotem - odparł
i znów ją do siebie przytulił. - Prawdę mówiąc,
przewiduję całe życie pełne kłopotów.
- Całe życie? - Oparła głowę na jego piersi,
wsłuchując się w spokojny rytm serca.
- Jako kierownik zespołu jestem zmuszony nalegać,
żebyś za mnie wyszła! Chodzi przecież o reputację
projektu!
- Oczywiście! - Spojrzała na niego zielonymi,
śmiejącymi się oczami.
- A to co? - Spojrzał jej w oczy. - Żadnych
sprzeciwów? Żadnego buntu? Nie masz ochoty uciekać
i robić dokładnie odwrotnie, niż proszę?
Uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie jego głowę,
aż ich usta spotkały się w pocałunku, który był
obietnicą na całe życie.
- Nie tym razem - powiedziała.