"Streljaj"
Wraz z tragedią w Smoleńsku weszliśmy w świat fikcji, legend i oczywistych bzdur. Czy
wiecie już, że drzewo, o które zahaczył samolot, mógł posadzić Stalin? Po katastrofie
wracamy w stare koleiny. Jak u siebie w domu czujemy się w żałobie, ból jest dla nas
świetnym spoiwem wspólnoty. Jest on w istocie mroczną wersją karnawału, momentem
wytchnienia od nieznośnej codzienności.
Brama na Wawel w dzień pogrzebu pary prezydenckiej / fot. Jacek Turczyk / PAP / Onet.pl
Zobacz także:
•
Nr 18 (3173), 2 maja 2010
Tak więc Ojczyzna wróciła w wielkim stylu i upomniała się raz jeszcze o to, co lubi najbardziej.
Ojczyzna jest jak matka, milcząca, cierpliwa i bolesna, z tą wszakże różnicą, że raz na jakiś czas
potrzebuje daniny, którą zabiera gwałtownie i bez pozorów racjonalności. Ojczyzna, jeśli ktoś już
nie pamięta dawnych lektur, najbardziej lubi krew swoich najwierniejszych dzieci. Czasem
przemienia się w wampira, na pociechę zostawiając gładkie sformułowania w rodzaju „Ich ofiara nie
poszła na marne” czy „Z tej śmierci na pewno zrodzi się wielkie dobro”.
A można już było pomyśleć, że życie nasze przebiegać będzie w iluzji ojczyzny pisanej małą literą.
Wydawało się, że stary paradygmat usycha nieodwołalnie, a na jego miejscu, z trudem i koślawo,
ale nieodwołalnie kiełkuje nowa świadomość, która dumę narodową buduje nie na zgliszczach
i trupach, tylko na poczuciu zadowolenia z mało fantazyjnych gestów, jak skopanie wspólnego
trawnika pod kamienicą chociażby.
Po katastrofie wracamy w stare koleiny. Jak u siebie w domu czujemy się w żałobie, ból jest dla
nas świetnym spoiwem wspólnoty. Ma on swój kodeks, swoje gusła i jest w istocie mroczną wersją
karnawału, momentem wytchnienia od nieznośnej codzienności, w której każdy plecie, co mu ślina
na język przyniesie. Przychodzi tragedia i świat na moment wygląda tak, jak powinien: wilki tulą się
do owiec, zewsząd płyną wezwania do zgody narodowej i przebaczenia. Zespół Ich Troje śpiewa
smutną piosenkę. Janusz Palikot przeżywa nawrócenie i raczy swoich czytelników epigramatami
w rodzaju „Wciąż brak słów” czy „Skromność i powściągliwość”. Drużyna piłkarzy ręcznych
odmawia wyjazdu na zagraniczny turniej i ustawia się w kolejce do trumny prezydenta. W ostatnim
czasie różniliśmy się politycznie, ale zawsze uważałem Go za wielkiego patriotę. Nasze drogi się
rozeszły, ale za każdym razem uśmiechała się na mój widok. Ta śmierć to ponury symbol. Ludzie
będą teraz lepsi. Nie zadawajmy zbyt wielu pytań. Nie mówmy „zginął”, mówmy „poległ”.
Jeśli nie boli albo boli zbyt słabo, jeśli ośmielasz się zadawać głupie pytania, sygnał to niechybny,
że nie należysz do wspólnoty.
Polska wpadła w drżenie. Oto czas niepojętych znaków i dowolnych interpretacji. Każda wersja jest
dozwolona, każdy szczegół zaczyna znaczyć. Lud wie, lud szemrze i mówi po kątach. Rozum śpi.
Pod oknami mojej redakcji przeszło czterech mężczyzn. Wąsaci, rozchwiani, ubrani w byle co, nieśli
na ramionach trumnę, na której widniały dziesiątki wykonanych flamastrami napisów. W trumnie,
jak informowali, leżało ciało Polski Niepodległej. Śpiewali o zdrajcach i sprzedawczykach.
Czy wiecie, że matka Kaczyńskich już od dawna nie żyje? Trzymają jej ciało, żeby podać informację
po pogrzebie Lecha. Dzięki temu egzekwie będą trwały dłużej.
Oto Nostradamus, o którym milczą materiały źródłowe:
„I wtem wielki ptak metalowy upadnie, a na nim znajdować się będą osoby ważne kraju
niezwyciężonego, a na kraj ogarnięty chaosem i żałobą, wrogi najeźdźca ze wschodu uderzy...
Metalowe ptaki rozdzielą na zawsze dwóch braci”.
To musiał być zamach. Jan Pospieszalski zebrał pewne informacje wśród ludu. Chodziło o gaz.
Największą wiedzę posiada „Nasz Dziennik”, który cytuje zapis dźwiękowy filmu nakręconego
komórką tuż po tragedii:
„47. sekunda: »dawaj tuda«
50. sekunda: »ubijaj tuda«
53. sekunda »streljaj«
w 53. sekundzie na filmie badanym przez prokuraturę słychać w tle głos: »żyje!«
55. sekunda: słychać metaliczny odgłos, podobny do przeładowywania broni
57. sekunda: słychać odgłos pojedynczego wystrzału”.
Lud wie, że wspólny gest Tuska i Putina był tak naprawdę gestem radości. Mówi się, że tuż po
katastrofie smugi kondensacyjne po samolotach utworzyły znak krzyża. Podobne zdarzenie miało
miejsce dzień po śmierci Jana Pawła II nad Wadowicami. Jaka szkoda, że nie rozbił się samolot,
który lądował pod Smoleńskiem trzy dni wcześniej. Nawet pozornie Bogu ducha winny islandzki
wulkan staje się częścią kolejnej wersji romantycznego fantazmatu. Poeta z Sosnowca Jerzy Fila
napisał:
wulkan popiołem
sypie głowy Europie
Bądźmy jednak uczciwi: w czasach symbolicznych każde zdarzenie daje się interpretować na różne
sposoby. Uczestnicy protestów pod krakowską kurią krzyczeli: „Wulkan z nami”.
Ojczyzna nie tylko wysysa krew, ale również napełnia słuszną wściekłością dusze tych, co pozostali.
Nic nie zostało zapomniane, żaden krytyczny głos wobec prezydenta nie został unieważniony. Czy
to przypadkiem nie pan wypominał Prezydentowi niski wzrost, czy to nie pan mówił o nim jak
o człowieku małym? Czy to nie wy śmialiście się, oglądając go z plastikową reklamówką w dłoni,
niepomni, że wszystkie te lapsusy, gafy, niezręczności, których mąż stanu ujawniać nie
powinien, ex post będą interpretowane jako fragmenty tragicznej całości? Czy to nie wy
krytykowaliście bez umiaru i szacunku? Możecie teraz wić się i pisać ciepłe wspomnienia, możecie
płakać przed kamerami i przypominać poniewczasie, że prezydent miał poczucie humoru, że lubił
ludzi i świetnie kierował Najwyższą Izbą Kontroli – wszystko to nieważne. Radosław Sikorski będzie
tym Sikorskim, który znieważył prezydenta jako ostatni. Bronisław Komorowski nigdy nie
wytłumaczy się z lekceważących wypowiedzi na temat roli prezydenta w Gruzji.
Skupmy się na poezji. To swoją drogą ciekawe, że Polacy po śmierci Kaczyńskiego zaczęli pisać
wiersze. Jak kraj długi i szeroki skrzypią pióra, leje się inkaust, płomień świeczki drży i tańczą
cienie za oknami, ktoś napisał nawet, że zdarzeń z ostatnich dni nie sposób opisać prozą.
Pochylmy się nad liryką Marcina Wolskiego, pomieszczoną na pierwszej stronie „Gazety Polskiej”:
Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!
Tam, gdzie łączą się krew i Ojczyzna, można też spotkać Jarosława Marka Rymkiewicza, to przecież
jego ulubiona przestrzeń. Rymkiewicz chłonie w nozdrza zapach świeżej krwi i być może po raz
kolejny wierzy, że polityczna hekatomba nie mogła zdarzyć się bez przyczyny, że to tragiczny
i bezwzględny duch polski powiał nad Smoleńskiem, że krwawy rytuał musiał zdarzyć się PO COŚ.
Projekt historyczny, który rysuje się od 10 kwietnia, Rymkiewicz opisuje w swoim najnowszym
wierszu „Do Jarosława Kaczyńskiego”:
To co nas podzieliło – to się już nie sklei
Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei
Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu
Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!
Dokąd idziecie? Z Polską co się będzie działo?
O to nas teraz pyta to spalone ciało
I jest tak że Pan musi coś zrobić w tej sprawie
Niech się Pan trzyma – Drogi Panie Jarosławie
Jeszcze trafniej przepowiada nową rzeczywistość Zdzisław Krasnodębski w tekście adresowanym do
politycznych przeciwników prezydenta: „Grubej kreski tym razem nie będzie (...). Gardzę wami”.
Oto budzi się krwawy nów. Oto nadchodzi czas wielkiego rozrachunku. Czarny karnawał lada chwila
się skończy.
Ojczyzna wyciągnęła ręce również po atlasy i mapy. Przeciętnie rozwinięty obywatel tego kraju nie
może na ziemię smoleńską spojrzeć jak na zwykłą przestrzeń. Od 10 kwietnia jest ziemią przeklętą
po dwakroć i każdy jej element zmienia się w złowieszczy symbol.
Wojciech Wencel pisze w wierszu „In hora mortis” zamieszczonym w „Gościu Niedzielnym”:
Mroźny wiatr ze wschodnich kresów wciąż nam wieje w plecy.
Inaczej podobno być nie może.
A jednak im mocniej w tych dniach ojczyzna próbuje narzucić mi wędzidło symbolicznego myślenia,
tym bardziej się bronię. I cóż złego zrobiła wam ziemia smoleńska, przyjaciele? Dlaczego
bezrefleksyjnie określacie ten krajobraz pejoratywnymi przymiotnikami, dlaczego to pejzaż jest
celem refleksji, a nie decyzja pilota, który mimo ostrzeżeń zdecydował się lądować? Krajobraz, cóż,
ani lepszy, ani gorszy od innych. Nizina Wschodnioeuropejska, ślady lodowca, starte przez czas
morenowe wzgórza, lasy mieszane, liczne bagna, torfowiska, darń, iły, Dniepr, brzozy kołyszą się
na wietrze i gdyby nie ciężar symbolicznych nakazów, niektórzy powiedzieliby z pewnością, że jest
to widok piękny. Jednak nie powiedzą, ponieważ obowiązujący paradygmat nakazuje, by kraj-
obraz obłasti smoleńskiej potępiać w czambuł. Owszem, jest to pejzaż być może melancholijny. Od
melancholii do przekleństwa jednak droga daleka.
Specjaliści od znaczeń symbolicznych nie mają wątpliwości. Wchodzimy w świat fikcji, legend
i oczywistych bzdur. Czy wiecie już, że drzewo, o które zahaczył samolot, mógł posadzić Stalin?
Ktoś znalazł zdjęcie, na którym Stalin i Beria sadzą drzewo, dopisał po rosyjsku datę 10 kwietnia
1940, miejsce (lotnisko w Smoleńsku!) i puścił w świat.
Zdjęcie wykonano najprawdopodobniej w Soczi.
***
W ten sposób umacnia się pseudo-logiczna całość mitu. Rzeczywista przyczyna katastrofy niknie
w gąszczu romantycznej ciemności, spekulacji i domysłów. Kto popełnił błąd? Dlaczego nie
zawrócili? Czyżby zabiła ich myśl o symbolicznych konsekwencjach lądowania na lotnisku
awaryjnym? Skąd w jednym samolocie tyle postaci ważnych dla kraju?
Nie wolno zadawać takich pytań, brzmią one jak policzek głośno wymierzony pamięci ofiar.
W spadku po katastrofie otrzymamy więc przede wszystkim symboliczną nadbudowę, którą
będziemy karmić kolejne pokolenia. Bronię się przed nią, choć otacza coraz szczelniej. Zdarzyła się
tragedia, ale spalone ciało o nic mnie nie pyta, na kolana nie padam, głowy popiołem nie sypię,
a wulkan jest dla mnie po prostu wulkanem. Współczuję rodzinom ofiar, ale nie czuję mroźnego
wiatru z Kresów. Romantyczne gesty nie są mi potrzebne, by poczuć siłę tego dramatu.
Czy to jeszcze głos rozsądku, czy już bluźnierstwo wobec kolejnej świętej sprawy?