Thomas Abigail Życie na trzy psy

background image

ABIGAIL THOMAS

background image

ŻYCIE NA TRZY

PSY

Przełożyła

Maria Olejniczak - Skarsgĺrd

background image

background image

background image

Dla Sally

background image

background image

Gdy przychodziły zimne

noce,

australijscy aborygeni

spali z psami,

żeby się ogrzać.

Wyjątkowo zimną noc

nazywali nocą na trzy

psy.

Wikipedia

background image

background image

Serdeczne podziękowania składam

Agnes Wilkie i Jill Aguanno za
wnikliwość, mądrość i współczucie
oraz za to, że potrafią mnie rozśmieszyć.

Moją wdzięczność zechce przyjąć

także

Chuck

Verrill,

najlepszy

przyjaciel, za to, że rozumie wszystko w
każdych okolicz​nościach.

background image

Część

pierwsza

background image

TO, CO SIę NIE

ZMIENIA

Nie zmienia się tylko jedno: mój mąż
miał

wypadek. Wszystko inne się

zmienia. Mój wnuk raz mnie potrzebuje,
a raz nie. Moje dzieci utrzymują bliskie
kontakty, a potem któreś z nich się
odsuwa. Palę papierosy i rzucam
palenie. Robię na drutach poncha,
później

kapelusze,

szale,

znowu

kapelusze, przestaję robić na drutach i
znowu zaczynam. Zegar tyka, jedna pora
roku przechodzi w drugą, nocne niebo
się przeobraża, lecz mój mąż ciągle jest
w takim samym stanie, jego obrażenia są
trwałe. On daje mi poczucie pewności.

background image

Sprawia, że błyszczę. Przy Richu mogę
na siebie liczyć.

Mieszkam w przytulnym, ładnie

umeblowanym domu. Tu mija mi czas.
Jest kominek, osiemdziesiąt arów ziemi
i są psy, które biegają wokoło i kopią
dołki, lecz wcale się tym nie przejmuję.
Mam

dwudziestosiedmiocalowy

telewizor i mnóstwo filmów. Często
słyszę dzwonek telefonu. Rich tkwi w tej
jednej bieżącej chwili, po której nigdy
nie następuje kolejna. W zeszłym
tygodniu leżałam na jego łóżku w domu
opieki i patrzyłam, co robi. Ponieważ
znajdowałam się poza jego polem
widzenia, pewnie zapomniał o mojej
obecności. Stał nieruchomo, potem

background image

wziął

gazetę

z

wierzchu

równo

ułożonego stosu, potrzymał i ostrożnie
odłożył na miejsce. Opuścił ręce wzdłuż
ciała. Wyglądał tak, jakby czekał na
następne zdarzenie, ale następnego
zdarzenia nie ma.

Mnie

została

przeszłość

i

przyszłość. Takie karty przypadły mi w
tym niefortunnym rozdaniu. Wiem, co się
stało, i nie mogę do tego przywyknąć.
Gdy mam wrażenie, że wszystko już
przetrawiłam, zaraz coś miesza mi szyki.
„Kich częściowo stracił wzrok”, tak się
wyrażam; niedawno usłyszałam, jak
Sally, córka mego męża, mówi do
pielęgniarki: „On nie widzi na prawe
oko”, i nagle miałam wrażenie, że

background image

wyrwano mnie z bezpiecznego czasu
przeszłego i wrzucono w teraźniejszość.

Dziś jadę samochodem do sklepu z

włóczką. Wchodzę, trzymając w ręku
pióro i otwarty zeszyt.

- Co robisz? - pyta Paul.

-

Przeprowadzam

ankietę.

Powiedz mi, co jest niezmienne w
twoim życiu.

- James - odpowiada natychmiast.

- A James pewnie powie, że Paul -

mówię, zapisując w zeszycie słowo

background image

„James”.

- Skądże! Powie, że psy - śmieje

się Paul.

- Kreatywność - powiada genialna

Heidi.

- Muszę się zastanowić - powiada

nieznajoma kobieta.

- Psy - powiada James.

Wraz z mężem miałam kiedyś

dom. Rich był ogrodnikiem co się
zowie. Przekopywał i grabił grządki,
sadził rośliny i wyrywał chwasty, z

background image

dumą spoglądał na swoje dzieło.
Szczególnie interesowały go trawy
ozdobne. Kiedyś wyciął moje ostróżki i
na ich miejscu posadził rozplenicę. „Nie
zauważyłeś ich?”, zapytałam. „Były
takie piękne i okazałe”. On kopał jednak
zapamiętale i w ogóle mnie nie słyszał.
Straciłam zainteresowanie kwiatami.
Swego czasu posadziliśmy pod oknem
kuchennym

hortensję

bukietową.

Wycięliśmy (po długich naradach) dwa
duże cierniste krzewy, które niczym
zrośnięte brwi stykały się ze sobą nad
wąską ścieżką. Poczekaliśmy, aż ptaki
odchowają młode, a potem na miejscu
wykopanych krzewów Rich posadził
jeszcze dwie hortensje. Nie mam ochoty
oglądać ich teraz, patrzeć, jak wysoko

background image

wyrosły, jak pięknie wyglądają w
deszczu

ciężkie,

białe

kwiaty.

„Wspaniale zajmujesz się ogrodem”,
powiedziała

moja

przyjaciółka

Claudette

na

widok

grządki

wyrośniętych

pokrzyw

za

domem.

Oczyściłam ten teren z chwastów jeden
jedyny raz. Zamierzam posadzić tam
rozplenicę, ale najpierw muszę zamówić
koparkę.

Rich i ja nie mamy lepszych i

gorszych

dni,

jak

to

bywa

w

małżeństwie. Ja nie tracę cierpliwości.
On nie musi łamać sobie głowy, czym
się

zajmie

na

emeryturze,

Nie

przyglądam się, jak podczas wakacji

background image

chodzi smutny, bo ogarnęła go tęsknota
za dziećmi. W zeszłym tygodniu szliśmy
korytarzem do jego pokoju, był listopad,
spędziliśmy razem całe popołudnie.

- Gdyby nie było cię przy mnie i

gdyby nas nie karmiono, moja dusza
pogrążyłaby się w ciemnościach - rzekł
pogodnym tonem.

Rich nie zdaje sobie sprawy, że

wychodzę, dopóki nie znajdę się za
drzwiami.

background image

Część

druga

background image

WYPADEK

Poznałam męża przed dwunastoma laty,
gdy odpowiedział na drobne ogłoszenie,
które zamieściłam w „New York
Review of Books”. Spotkaliśmy się w
restauracji Moon Palace na rogu
Broadwayu i Sto Dwunastej Ulicy.
Ponieważ padało, miał ze sobą duży
parasol. Zamówiliśmy wołowinę z
szalotką dla niego i dzwonka ryby sauté
dla

mnie.

Po

pięciu

minutach

uświadomiłam sobie, że rozmawiam z
najsympatyczniejszym

mężczyzną

na

świecie, a gdy trzynaście dni później
poprosił mnie o rękę, przyjęłam jego
oświadczyny. Miał pięćdziesiąt siedem

background image

lat, ja - czterdzieści sześć. Po co było
zwlekać? Nadal przechowujemy ten
numer czasopisma. Gdy patrzyłam na
stronę pełną ogłoszeń, a wśród nich na
moje, jedyne zakreślone przez niego,
czułam, jak niepewny był ten uśmiech
losu. „Dziękuję ci za najszczęśliwszy
rok w moim życiu” - napisał Rich w
pierwszą

rocznicę

naszego

ślubu.

Wyobrażaliśmy sobie, że na starość
siedzimy na werandzie od frontu,
dodajemy sobie otuchy, jesteśmy razem
do końca naszych dni. Ale życie płynie
meandrami.

Raz

się

człowiekowi

wiedzie, raz nie.

Wczoraj

w

szpitalu,

gdy

siedziałam przy łóżku męża, odezwał się

background image

natarczywym tonem:

- Czy mogłabyś przesunąć mnie o

czterdzieści dwa tysiące kilometrów w
lewo?

- Dobrze - odparłam, nie ruszając

się z krzesła.

- Dziękuję - rzekł po chwili i

dodał zdziwiony: - Nic nie czułem.

- Nie ma za co - powiedziałam.

- Jesteśmy sami? - zapytał.

- Tak - odrzekłam. Salowa

właśnie wyszła na chwilę z sali.

background image

- Co się stało ze Stacy i z flądrą?

I wtedy zrozumiałam, czym dla

niego jest ta sala szpitalna - swego
rodzaju zupą pierwotną z pomroki
dziejów,

atmosferą,

w

której

przepływająca w powietrzu flądra
wcale nie budzi zdziwienia. Ten obraz
wciąż pozostaje mi w pamięci.

W przyszłym tygodniu mój mąż

przejdzie operację mózgu.

Dzisiaj

siedzę na ławce w psim parku. Pogoda
jest stonowana, jak powiedziałby Rich.
W tym parku próbuję zrozumieć stan
rzeczy, uporządkować je, poskromić to,
co się wydarzyło. Nasz beagle Harry
okrąża wybieg dla psów, wodząc nosem
przy ziemi. Jest samotnikiem. Ja też

background image

siedzę sama, ale na wszystko zwracam
uwagę.

„Cierpienie

jest

najwspanialszym nauczycielem”, dawno
temu oświadczył mój stary przyjaciel.
„Uczy

dostrzegać

szczegóły”.

Nie

wiedziałam, o co mu chodzi. Teraz
wiem.

Obserwuję

psy,

jakiegoś

malutkiego jamnika, tak chudego, że
przypomina pociągnięcie piórkiem do
kaligrafii. Starszy pan z bardzo młodym
chow - chow pochyla się, żeby
pogłaskać mojego psa. Harry odskakuje.

- Doskonale - mówi inny pan

zapytany, jak się miewa.

Minęło wiele czasu, od kiedy tak

odpowiadałam na to pytanie.

background image

W poniedziałek, dwudziestego

czwartego

kwietnia,

o

dziewiątej

czterdzieści wieczorem, nasz portier,
Pedro, zadzwonił do mnie domofonem.

- Pani pies jest w windzie -

powiedział.

W tej samej chwili, jak mi się

wydaje, zrozumiałam, że świat zmienił
się na zawsze.

- Pies? - zapytałam. - A gdzie jest

mój mąż?

- Nie wiem. Ale lokator spod HE

wiezie windą pani psa. Trzeba zaraz go
odebrać.

background image

Wyszłam w szlafroku na korytarz.

Otworzyły się drzwi windy i zabrałam
Harry'ego.

- Gdzie jest mój mąż? - zapytałam

ponownie.

Sąsiad nie miał pojęcia. Harry się

trząsł.

Rich szaleje z niepokoju,

pomyślałam.

I

znowu

zabrzęczał

domofon.

- Pani mąż został potrącony przez

samochód - rzekł Pedro. - Na rogu Sto
Trzynastej i Riverside. Niech pani tam
biegnie.

To

niemożliwe,

niemożliwe.

Gdzie postawiłam buty? Gdzie jest

background image

spódnica?

Robiłam

wszystko

w

zwolnionym tempie, jak zanurzona w
wodzie. Zajrzałam pod łóżko, znalazłam
lewy but, chwyciłam sweter, który
wisiał na oparciu krzesła. To nie może
być nic poważnego. Narzuciłam ubranie
i wsiadłam do windy. Popędziłam
Riverside, a widząc gromadę ludzi na
chodniku przed sobą, zaczęłam biec
jeszcze szybciej i wykrzykiwać imię
męża. Cóż za wypadek mógł przyciągnąć
taki tłum?

Zobaczyłam, że mąż leży w kałuży

krwi, ma rozbitą głowę. Czerwone
lampy migotały na wozach policyjnych i
pojazdach służb ratowniczych; przy
ciele klęczeli ludzie z pogotowia. „Nie

background image

można przeszkadzać im w pracy”,
powiedział do mnie policjant, gdy udało
mi się przepchnąć do Richa i znaleźć na
tyle blisko, że mogłam dotknąć jego ręki.
Rozcinano na nim ubranie, po kolei
wiatrówkę, flanelową koszulę. Ktoś
mnie odciągnął. „Proszę nie patrzeć”,
usłyszałam męski głos. Ale ja chciałam
patrzeć, chciałam mieć go na oku. Jakiś
funkcjonariusz zadawał mi pytania.
„Pani jest żoną? Jego nazwisko? Data
urodzenia? Jak się pani nazywa?
Miejsce

zamieszkania?”.

Potem

widziałam, jak kładą Richa na noszach i
ładują do karetki. Chciałam też się
zabrać, ale odjechali błyskawicznie,
beze mnie. Policjant zawiózł mnie na
izbę przyjęć szpitala świętego Łukasza,

background image

trzy przecznice dalej. Towarzyszył mi
administrator naszego budynku, Cranston
Scott; poczekał, aż przyjedzie moja
rodzina, dał mi numer swojej karty
kredytowej,

żebym

mogła

zatelefonować do swoich dzieci i sióstr.
Zadzwoniłam również do poprzedniej
żony

Richa,

która

znała

numery

telefonów jego dzieci i brata, Gila. Gdy
czekałam w pokoiku przed izbą przyjęć,
dziesiątki

pracowników

szpitala

wchodziły i wychodziły drzwiami, za
którymi znajdował się mój mąż. Później
dowiedziałam się, iż w raporcie
policyjnym z wypadku zanotowano, że
Rich jest „martwy lub bliski śmierci”.

Przychodzi Harry. Podnosi na

background image

mnie wzrok, a ja schylam się, żeby
pogłaskać go po głowie, po uszach. Jak
przypuszczam,

zwierzak

chce

się

upewnić, czy nadal tu jestem, albo chce
upewnić mnie o swojej obecności. Był
przybłędą; wzięliśmy go od naszego
przyjaciela, który rok wcześniej znalazł
go - wygłodniałego i przerażonego - w
swoim ogrodzie. Rich nie chciał mieć
psa. Ilekroć udało mi się zaciągnąć męża
do sklepu zoologicznego, żeby obejrzał
kolejnego

szczeniaka,

którego

wypatrzyłam, spoglądał na zwierzę i
mówił mniej więcej tak: „Hmm, ale czy
on nie ma czegoś drapieżnego w
oczach?”. Gdy zaprezentowałam mu
Harry'ego, powiedział: „Hmm, bardzo
miły piesek”. Pięć miesięcy później

background image

Harry zerwał się ze smyczy i Rich
wybiegł na Riverside Drive, żeby go
ratować. Nie patrzę na Harry'ego z
wyrzutem i nie myślę: Trzeba było go
nie zabierać. Nie winię za ten wypadek
ani siebie, ani psa, choć pewnie
winiłabym, gdyby obrażenia odniosło
dziecko. Byliśmy dorośli, wiedliśmy
swoje życie i doszło do tragedii. Nie
widzę nic paradoksalnego w tym, że
przyczyną wypadku, któremu uległ Rich,
jest stworzenie podnoszące mnie na
duchu. W całej sprawie nie ma ironii
losu, nie ma niczyjej winy, nie ma
miejsca na ocenę z perspektywy czasu.
Byłby to unik, no i przejaw słabości.
Trzeba stawić czoło niezbitym faktom.
Znosimy tę sytuację razem - mój mąż i

background image

ja; zostaliśmy rzuceni na ten obcy teren,
gdzie pogoda nie taka i zasady też nie
takie. Wszystkie moje myśli i działania
są teraz ważne jak nigdy dotąd.

Mam wrażenie, że po drodze

pozbywam się różnorakiego bagażu,
rzeczy zbędnych, zbyt ciężkich. Dawne
lęki się ulatniają, klaustrofobia, która
przez lata mnie paraliżowała, minęła.
Niegdyś

szłam

po

schodach

na

czternaste piętro do naszego mieszkania,
ponieważ bałam się jechać sama windą.
A jeśli stanie? A jeśli nie będę mogła
się

wydostać?

pewnego

niedzielnego

poranka

weszłam

do

szpitala, Rich leżał na siódmym piętrze,
winda była pusta. To, co latami budziło

background image

we mnie przerażenie, teraz wydało się
śmiesznie proste. Nie mam na to czasu,
pomyślałam i natychmiast weszłam do
środka. Gdy zamknęły się drzwi,
powtarzałam w duchu: No dalej!
Spróbuj! Co jesz​cze możesz mi zrobić?

Mój mąż doznał pourazowego

uszkodzenia mózgu, a konkretnie płatów
czołowych; część mózgu wklinowała się
do zatok, ściągając przy tym tętnice.
Opona twarda, która osłania mózg,
została przerwana w jednym, a może w
kilku miejscach. Jest złamana podstawa
czaszki.

Istnieje

poważne

niebezpieczeństwo

zapalenia

opon

mózgowych. Lekarze muszą usunąć
martwą tkankę mózgową, zszyć oponę

background image

twardą,

obniżyć

ciśnienie

spowodowane

nagromadzeniem

się

płynu, wykonać plastykę kości czaszki.
Taka operacja jest długotrwała i niesie
ryzyko

infekcji.

Miała

być

przeprowadzona trzy tygodnie temu, lecz
na trzy dni przed terminem Rich dostał
gorączki i trzeba było poczekać.

Rano nic mu nie dolegało, był w

dobrym nastroju, ale po południu
zauważyłam, że ma ciepłą skórę i
zachowuje się jak nie on w żadnej ze
swoich

postaci.

Mówił

niskim,

chrapliwym głosem niczym Jimmy
Cagney i nurzał się w odmętach, z
których nie mogłam go wydobyć.
Wiedziałam, że jednym z pierwszych

background image

objawów zapalenia opon mózgowych
jest zmiana osobowości; zdjął mnie
strach. Lekarze natychmiast podali mu
środki, które stosuje się przy zapaleniu
opon

mózgowych;

żółte

płyny

o

złowieszczym

wyglądzie

zaczęły

skapywać z woreczków do żyły w jego
ręce. Punkcja lędźwiowa nie wykazała
infekcji, ale i tak odłożono operację do
czasu, gdy spadnie gorączka.

Jest czerwiec, dni są ciepłe, Harry

linieje. Gdy go czeszę, stoi nieruchomo.
Nocą śpi w moim łóżku. Szyję owiewa
mi jego ciepły oddech, na policzku czuję
dotyk ucha, które przywodzi na myśl
„aksamitny liść nenufaru”, jak mawiał
Rich. Nie kładę się po jego stronie

background image

łóżka, strona Richa należy do niego, jego
piżama, równo złożona, wciąż znajduje
się pod poduszką. Z początku, kiedy na
oparciu krzesła zobaczyłam spodnie i
górę jego piżamy, rozpłakałam się.
Ogarnia mnie smutek na myśl o
przeszłości, o naszych porankach przy
kawie i z gazetą w ręku. Wziąwszy
prysznic, Rich pojawiał się w kuchni,
niosąc łazienkowy kosz na śmieci i
obwieszczając

nadejście

„nagiego

śmieciarza”. Tęsknię za swoim mężem.
Tęsknię za komfortem psychicznym, jaki
dawało mi życie z człowiekiem, którego
kocham i któremu bezgranicznie ufam.
Gdy w maju odbywał się mój wieczór
autorski, wśród przybyłych brakowało
mi

jego

rozpromienionej

twarzy.

background image

Żałowałam, że nie widzę, jaki jest ze
mnie dumny, jak w pierwszym odruchu
chce zaprosić wszystkich słuchaczy na
kolację. Idąc naszą ulicą, pragnęłam, by
znajdował się u mego boku. To, co
należy

do

przeszłości,

zostaje

wchłonięte przez teraźniejszość z jej
niezwykłymi wydarzeniami. Najczęściej
jest jednak tak, że sięganie pamięcią
wstecz spra​wia mi zbyt wiele bólu.

Wczoraj wieczorem zadzwonił

mój syn.

-

Niepokoisz

się

o

wynik

operacji? - zapytał.

- Raczej nie - odparłam.

background image

Słyszałam, jak jeden z lekarzy

powiedział, że to rutynowa operacja,
bułka z masłem. Natomiast boję się
pomyśleć, jak będzie wyglądał Rich,
gdy go przywiozą na salę pooperacyjną.
To brzmi bezsensownie, ale ciągle
pamiętam okaleczoną nie do poznania
twarz tuż po wypadku, krew zbierającą
się w kącikach zapuchniętych oczu.
Podczas

tych

pierwszych

dni

przychodziłyśmy do szpitala na zmianę z
jego córką Sally; każda siedziała po
dwanaście godzin przy łóżku, słuchając
pikania monitorów na OIOM - ie.
Bałyśmy się go zostawić. Było w tym
coś

z

wysiadywania

jajka

-

ogrzewałyśmy go swoją obecnością -
chciałyśmy, żeby zobaczył znajomą

background image

osobę, gdy się obudzi. „żQué pasa?”,
tak brzmiały jego pierwsze słowa, gdy
lekarze wyjęli mu rurkę intubacyjną.
Przyłożyłam ucho do jego ust. „żQué
pasa?”.
I to mówi człowiek, który nie
zaliczył hiszpańskiego. Jaki zabawny
cud.

Siedzę na ławce; za mną trzy psy

przekopują się na drugą stronę kuli
ziemskiej. Przed chwilą obok mnie
usiadła dziwaczna pani z plastrem na
nosie, w białych rękawiczkach, która
często stoi przy bramie i zamęcza psy
oraz ich właścicieli opowieściami o
tym, że śledzą ją agenci FBI. Ta pani ma
whippeta. Mówi mi, że whippetów
używano do łapania szczurów w

background image

kopalniach. „W Walii, a może w Szkocji
czy Irlandii”, dodaje. Było tam tak
ciasno,

że

nie

mogły

przetrącać

szczurom karków, więc ukręcały im łby.
„Interesujące”, wtrącam powściągliwie.
Nasza rozmowa snuje się jak pies, który
szuka dobrego miejsca, by zlec. Jakoś
tak się dzieje, że zaczynamy wspominać
stare audycje radiowe. Clyde'a Beatty,
seriale telewizyjne Sky King i Sergeant
Preston of the
Yukon. Kobieta pyta, czy
pamiętam

propozycję

kupna

nieruchomości. Kręcę przecząco głową.
„Oferowano

sześć

centymetrów

kwadratowych

ziemi

na

Alasce”,

wyjaśnia. Do końca dnia nie przestaję
myśleć o tym, że można posiadać sześć
centymetrów kwadratowych alaskiej

background image

głuszy. We wszystkim doszukuję się
sensu.

Przez

pierwsze

tygodnie

po

wypadku Rich mówił zagadkami. Można
było

odnieść

wrażenie,

że

jest

podłączony

do

jakichś

ogromnych

zasobów mądrości, dostępnych jedynie
tym ludziom - bez względu na ich
osobowości, dziwactwa, historie życia,
przyzwyczajenia - u których nastąpiły
zmiany w mózgach.

- Tylko pomyśleć, że człowiek,

który biegłby dalej i dłużej, być może
znalazłby odpowiedź - powiedział
któregoś

wieczora,

bredząc

i

przytomniejąc na przemian.

background image

- I co by poznał? - spytałam

zaciekawiona.

- Czar odległości - odparł. Co za

oniryczne wyrażenie.

W zeszłym tygodniu, gdy usiłował

zrozumieć ten świat, ale nie mógł
znaleźć słów, by to wyrazić, przyszła z
wizytą

moja

najmłodsza

córka

Catherine.

- Poznajesz mnie? - zagadnęła.

Spojrzał na nią bacznie i zapytał:

- Jesz polne myszy?

Uważałyśmy, że to dziwne pytanie,

background image

aż w końcu uprzytomniłam sobie, że
pierwsze trzy litery jej imienia składają
się na sło​wo „cat”

*

. W tej ulotnej chwili

zobaczyłam, jak poturbowany umysł
próbuje złożyć się w całość i uruchomić
synapsy. „Koza ma w pysku mnóstwo
kamyków”, rzekł pewnego dnia Rich;
nie zastanawiam się nad tym - niech
pozostanie tajemnicą. W ciągu dnia, gdy
nie możemy komunikować się za
pomocą słów, kładę się przy nim na
łóżku i trzymamy się za ręce. Terapia
drzemką. Ta pozycja ciała jest znajoma,
przyjmujemy

bez

słowa,

bez

zastanowienia.

Przyjaciele pytają mnie, jak sobie

radzę, jak to robię. Przynoszą mi

background image

jedzenie i kwiaty, przysyłają listy,
zostawiają wiadomości. Modlą się.
Kocham tych ludzi, kocham swoją
rodzinę. Niby co robię? - zadaję sobie
pytanie. Tak potoczyło się życie nas
obojga. Przed miesiącem sądziłabym, że
taka egzystencja jest nie do zniesienia.
Niekiedy wydaje mi się, że ratuję
tonącego i mam tylko tyle czasu, by
jeden raz wynurzyć się dla nabrania
powietrza, a potem muszę znowu
zanurkować.

Jest

w

tym

coś

euforycznego, jakiś haj tylko po części
wywołany wyczerpaniem, i niemal z
przerażeniem stwierdzam, że tętni we
mnie życie. Nie ma to jak katastrofa, by
poczuć świeżość chwili. Paradoksalnie,
czuję, że w ostatnich kilku latach moje

background image

życie stawało się rozlazłe, przypominało
rozciągniętą gumkę od majtek, dni
plątały mi się wokół kostek. Teraz
energicznie wykonuję nawet najprostsze
czynności - kupuję papierowe ręczniki,
proszek do prania czy karmę dla psów,
dbam o dom pod nieobecność Richa.
Pewnego ranka kupiłam sobie naszyjnik
ze szkiełek wypolerowanych przez
morze i traktuję go jako talizman.
Kupowanie rzeczy jest patrzeniem w
przyszłość. Jak mówi moja córka
Jennifer, w robieniu zakupów wyraża
się nadzieja.

W dniu wyznaczonym na operację,

o szóstej trzydzieści rano, jestem na
miejscu

razem

z

Sally,

żeby

background image

odprowadzić męża na salę operacyjną.
Idziemy przy noszach na kółkach i
staramy się uspokoić Richa, który jest
tak zdezorientowany i poruszony, że
anestezjolog wstrzykuje mu midazolam.
„My też możemy prosić?”, pyta Sally.
Gdy Rich zostaje zabrany na salę
operacyjną, udajemy się na śniadanie do
szpitalnej stołówki. Sally bierze dwa
gotowane jajka, zupę mleczną z płatkami
zbożowymi, hache wołowe i kawę; jest
pielęgniarką i wie, co robi - przed nami
długi dzień. Ja jem banana. Poczekalnia
jest duża, z wysokim sufitem. Przez
wąskie okno widzę Piątą Aleję z
zielonym Central Parkiem w tle i
malutkie sylwetki kolorowo ubranych
dzieciaków idących z nianiami na

background image

piknik. Dzień jest chłodny i bezchmurny.
Siadamy

z

Sally

w

fotelach,

przygotowane na długie oczekiwanie,
gdyż - jak nam powiedziano - operacja
będzie trwała cały dzień. Nie martwię
się o Richa, myślę o swoim chorym
psie; przestał jeść, miał gorące uszy i
krwawy stolec. Moja siostra Judy
zgodziła się zawieźć go do weterynarza.
Nagle wpadam w panikę i wydzwaniam
do niej co piętnaście minut. Jej syn
informuje mnie cierpliwie, że mama
jeszcze nie wróciła od lekarza. Nie
mogę trzeźwo myśleć - co bym zrobiła
bez Harry'ego? Zdesperowana dzwonię
w końcu bezpośrednio do gabinetu.
Okazuje się, że Harry ma zapalenie
okrężnicy i trzeba tylko dawać mu dużo

background image

ryżu oraz przez pięć dni lekarstwo.
Odczuwam bezmierną ulgę i nie mogę
pojąć,

dlaczego

byłam

taka

zaniepokojona; po chwili dociera do
mnie, że ja dodaję otuchy Richowi, a
Harry dodaje otuchy mnie.

O szóstej dowiadujemy się, że

operacja przebiegła pomyślnie. Idziemy
zobaczyć Richa, który leży w sali
pooperacyjnej na górze. Śpi, głowa w
bandażach, pod nimi szwy od ucha do
ucha.

Lekarze

wykonali

to,

co

zamierzali. Ponieważ cała kość czołowa
była strzaskana (popękana jak skorupka
jajka, tak nam powiedziano), zrobili mu
nowe czoło z tytanu. Odbudowali
podstawę czaszki, usunęli obumarłą

background image

tkankę i nagromadzony w mózgu płyn.
Prawego płatu czołowego nie ma, lewy
jest stłuczony. Lekarze mówią, że
osobowość Richa już nie będzie taka
sama, czas pokaże charakter zmian.
Nigdy nie przyswoiłam sobie tych
informacji. Zmiany? Tylko oddajcie mi
go,

a

wszystko

będzie

dobrze.

Zaczynamy

obdzwaniać

naszych

przyjaciół i krewnych.

W ciągu kilku dni po operacji

okazuje się jednak, że Rich wchodzi w
okres,

zwany

eufemistycznie

„niewłaściwym zachowaniem” i będący
etapem

procesu

dochodzenia

do

zdrowia, kiedy pojawiają się napady
złości i irracjonalne reakcje. Jest

background image

wzburzony i zdezorientowany. Mówi nie
o powrocie do domu, tylko „byleby się
stąd wydostać”, nieważne dokąd. Jego
zdaniem nieustannie sprawiam mu
zawód, bo nie chcę go ratować. Dawniej
sądził, że może na mnie polegać, że się
kochamy, teraz widzi, że nasza miłość
wygasła. Szorstkim ruchem odpycha
mnie, gdy zamierzam wziąć go za rękę.
Jestem urażona - nic na to nie poradzę,
choć próbuję przemówić sobie do
rozsądku.

Gdy

siedzę

przy

nim

godzinami i widzę jego zagniewaną
twarz, przypominają mi się opowieści o
ludziach, którzy na skutek pourazowego
uszkodzenia mózgu stali się zupełnie
inni. Ogromnie się boję, że doprowadzi
mnie to do zguby. Nie takiego mężczyznę

background image

poślubiłam. To nie jest jego wina ani
jego wybór, ale też nie mój.

Pewnego

dnia

patrzę

przez

szpitalne okno wysoko nad Central
Parkiem i mam wrażenie, że między
pokojem Richa a naszym mieszkaniem
jest rozpięta lina, ja zaś nie robię nic
innego, tylko chodzę po niej tam i z
powrotem nad rozciągającym się w dole
miastem. Niemal widzę, jak lina buja się
niczym druty wysokiego napięcia ponad
drzewami. I wtedy uprzytamniam sobie,
że muszę dbać o siebie, nawet jeśli
wychodząc od niego, wzbudzam w nim
gniew albo - co gorsza - smutek. Muszę
spać i jeść. Muszę robić rzeczy, które
nie wymagają myślenia, cho​dzić do kina,

background image

leniuchować

popołudniami.

Uświadamiam sobie coś jeszcze, coś
bardziej zaskakującego: nie sprawię, że
wszystko będzie dobrze. To on doznał
obrażeń, nie ja. Nie potrafię go
wyleczyć, nie potrafię odkręcić tego, co
się stało.

Rich

nadal

nie

przyjmuje

pokarmów i lekarstw, bo wszystko jest
zatrute. „Dlaczego pleciesz bzdury?”,
pyta rozzłoszczony, gdy mówię coś
pokrzepiającego o zawartości potasu w
bananach. Takie uwagi są przykre, tym
bardziej że słysząc własne słowa, sama
uważam, że zachowuję się jak wieczna
optymistka.

Kiedy

przemierzamy

szpitalny korytarz, na tomografię, Rich

background image

powiada: „Gdy człowiek idzie długim,
zupełnie pustym korytarzem, zawsze
wie, że wpadnie w tarapaty”. Po
badaniu mówi do mnie: „Miałem
wrażenie, jakby odbywała się pospolita
egzekucja”. Kiedy traci na wadze niemal
czternaście

kilogramów,

lekarze

wprowadzają mu sondę do żołądka.
Podobną do małpiego ogona rurką, która
skręcona wychodzi spod pościeli i łączy
się z kroplówką, podają mu pokarm i
lekarstwa. Być może kształt rurki
utwierdza go w przekonaniu, że w jego
łóżku rzeczywiście jest małpa.

- Tu nie ma żadnej małpy -

zapewniam go.

- Nie bądź taka pewna -

background image

odpowiada, zerkając pod prześcieradło.

Jak oddzielam dawnego Richa od

tego dzisiejszego? Co tłumaczę sobie
obrażeniami, których doznał? Na co się
godzę

i

na

jakiej

podstawie?

Pielęgniarki mówią mi, że ten stan
minie, ale to mnie nie pociesza. Tęsknię
za swoim dawnym mężem. Tęsknię za
dawną sobą. Gdy natrafiam na jakąś
rzecz sprzed wypadku, na przykład
zdjęcie Richa, który ma na twarzy ten
swój wspaniały uśmiech, odczuwam
dotkliwą stratę. Co się stało? Gdzie się
podział mój mąż? Podczas sprzątania
szafy

znajduję

mały

przenośny

wentylator - prezent od Richa, przydatny
w podróży, bo nie mogę zasnąć, nie

background image

słysząc białego szumu - i zbiera mi się
na płacz.

„Nie wiem, kim jestem”, powtarza

na okrągło Rich. „Mam mętlik w głowie.
Nie jestem sobą”. Wczoraj powiedział
do mnie: „Przypuśćmy, że idziesz z
przyjacielem ulicą. Oglądasz witryny
sklepów. Ale tuż za tobą znajduje się
mężczyzna z wielkim walcem pełnym
białej farby i zamalowuje wszystkie
miejsca, w których byłaś, wszystkie
wymazuje. Także twojego przyjaciela.
Nawet nie pamiętasz jego imienia”.
Dreszcz przechodzi mi po plecach, gdy
to sobie wyobrażam, ale Rich mówi o
tym, nie posiadając się z radości. Zdarza

background image

się, że żyje tu i teraz; bywa też, że w
jego zmąconym umyśle się kotłuje.
Kiedy jest wzburzony, moje odwiedziny
są krótkie. Gdybym została dłużej, ani
on, ani ja nie mielibyśmy z tego pożytku.
Co mogę zrobić w takie złe dni? Cząstka
mnie nadal zachowuje wspomnienie,
jaką byliśmy parą. Co mogę zrobić,
czując gniew? Czy mam prawo się
złościć? Mój mąż miał wypadek. Jego
organizm

w

pewnej

mierze

nie

funkcjonuje. Zazwyczaj nawet nie czuję
gniewu, ale wiem, że we mnie siedzi, i
uświadamiam to sobie, gdy robię coś
autodestrukcyjnego, na przykład nie jem
dzień czy dwa, piję za dużo kawy,
pogrążam się w samotności, tracę siły ze
zmęczenia.

background image

„Dobre rzeczy zwykle dzieją się

powoli”, powiedział lekarz na OIOM -
ie kilka miesięcy temu. „A złe rzeczy
dzieją się szybko”. Te pocieszające
słowa do dziś podnoszą mnie na duchu.
Powrót

do

zdrowia

jest

długim,

powolnym procesem. Oboje mamy
lepsze i gorsze dni. Staram się
zachowywać równowagę, lecz mimo to
w

gorsze

dni

ogarnia

mnie

przygnębienie, w lepsze ożywia mnie
nadzieja.

Najtrudniejsza

w

tym

wszystkim jest niepewność. Nie ma
żadnych prognoz, nikt nie potrafi mi
powiedzieć, jak bardzo poprawi się stan
zdrowia męża i ile czasu to zajmie. W
przeddzień

moich

urodzin

Rich

wyobrażał sobie, że pojechaliśmy razem

background image

na Coney Island i że kupił mi naszyjnik z
muszelek. Prezent, który dostałam, był
równie rzeczywisty dla mnie, jak i dla
niego. Rich trzymał mnie za rękę. To się
działo wczoraj, mieliśmy dobry dzień,
choć smutny. Zmienia się pora roku,
chodzę z Harrym do parku i patrzę, jak
żółkną i opadają liście, nad głową i pod
stopami jest tak cudnie. Pojawiło się coś
więcej, coś, czego nie znam, coś, co
usiłuję wyczuć, coś tak subtelnego jak
zmiana wilgotności lub temperatury, a
może natężenia światła, gdy lato
przechodzi w jesień, najpiękniejszą porę
roku, która niesie w sobie piękno
zanikania i obietnicę nadejścia czegoś
jeszcze.

background image

DOM

Wybieram się do Pago Pago, ale po
drodze

zatrzymuję się najpierw w

restauracji Rosita's; zamawiam ryż z
fasolą, jajko sadzone i kawę z mlekiem.
Robią tu dobre grzanki, więc proszę
również o kilka grzanek. W sali
rozchodzi się zapach liści laurowych i
kawy; dyplomanci, młode małżeństwa i
taksówkarze

obsiedli

niczym

niewyróżniające się stoliki; słychać
mieszankę hiszpańskiego i angielskiego.
Uspokaja mnie atmosfera tego miejsca,
jednego z kilku, które uważam za swój
drugi dom. Wybieram się do Pago Pago,
gdzie mój mąż, z którym przeżyłam

background image

trzynaście

lat,

obudził

się

tego

niedzielnego

poranka,

gotów

uczestniczyć w polowaniu na goryle.
Jest zaniepokojony, gdy zapowiadam, że
złożę mu wizytę. Twierdzi, że podróż
jest długa i niebezpieczna. „Będą ci
potrzebne amulety”, mówi stanowczo.
„Musisz porozmawiać z szamanami”.
Spokojnie informuję go, że będę na
miejscu za dwie godziny. „Jak mnie
odnajdziesz?”,

pyta.

„Przyjadę

pociągiem”, odpowiadam. Mojego męża
nie ma już prawie rok.

Jadąc pociągiem do Manhasset,

zawsze mijam Flushing, gdzie dorastał
mój tato. Pamiętam szalowany dom,
krzaki hortensji. Pamiętam gabinet jego

background image

ojca, na lewo od wejścia, długą leżankę
pokrytą skórą, oszklone gabloty z
narzędziami

lekarskimi.

Pamiętam

tajemnicze wnętrze, pokój na prawo,
spłowiałą wykładzinę dywanową w
kwiatowy wzór, dywan, który od czasu
do czasu pojawia się w moich
niedokończonych

opowiadaniach.

Pamiętam żelazne wanny na nóżkach w
kształcie lwich łap, kominek gazowy,
kuchnię z (chyba) kremowo - zieloną
emaliowaną kuchenką, na której babcia
przyrządzała trzy rodzaje mięs na
Święto

Dziękczynienia.

Codziennie

dawała mojemu dziadkowi kieliszek
sherry, do której wbijała jajko, a my,
dzieci, obserwowaliśmy ten rytuał,
zafascynowani. W ogródku za domem

background image

rósł dąb, zasadzony w dniu narodzin
mojego taty, i dalej, za betonowym
murem, biegły tory kolejowe przez Long
Island. Wiem, że ten dom zniknął przed
laty, chcę jednak znaleźć resztki muru,
skąd - jak pamiętam - patrzyliśmy na
drugą stronę i w dół nie tak znowu
stromego i długiego nasypu, obserwując
przejeżdżające pociągi. Wyglądam przez
okno,

ilekroć

przejeżdżam

przez

Flushing. Wiem, że dawno nie ma już
grzejników, w które babcia stukała co
rano, żeby obudzić piątkę swoich dzieci.
Dawno

nie

ma

już

zapachu

podsmażanego bekonu. Dawno nie ma
już rodziny, która rozproszyła się po
świecie. Mimo to pamiętam zapach
kominka gazowego, schody prowadzące

background image

na pierwsze i drugie piętro. I wyłożone
płytami trotuary, po których jeździliśmy
na wrotkach, okrążając raz po raz cały
kwartał. „Flushing, ulica Główna!”,
woła zawsze konduktor, ale to miejsce
nie wygląda tak, jak zachowało się w
mojej pamięci. Niekiedy wyobrażam
sobie, że obok mnie siedzi mój tato. Nie
odzywa się - co tu mówić? Ale przez
pewien czas jego obecność dodaje mi
otuchy.

Gdy pojawiam się w szpitalu,

Rich czeka na lunch. Pago Pago
wyleciało mu z głowy. Jest szczęśliwy,
że mnie widzi, i ma ochotę na grzankę.
Staje przed dużymi, metalowymi tacami,
na których zazwyczaj znajdują się dania,

background image

i trzyma nad nimi wyciągnięte ręce, żeby
sprawdzić, czy są podgrzewane. Zagląda
pod ladę, dotyka tego i owego, po czym
znowu trzyma ręce nad tacami. „Stąd to
się bierze”, oznajmia. Pokazuję mu
toster, ale Rich dalej mówi swoje:
„Będzie za chwilę. Stąd to się bierze”.
Wkrótce personel przywozi lunch i Rich
siada przy stole we wspólnej jadalni.
Oboje jemy kanapki z kurczakiem. Rich
ma apetyt, zjada dwie kanapki, całą
sałatkę ziemniaczaną, siedem czy osiem
krakersów z razowej mąki pszennej. Ma
białą brodę, często pochyla głowę. Choć
nie wygląda tak jak dawniej, coraz
bardziej

przyzwyczajam

się

do

człowieka, jakim się stał. Widzę, że jest
zmęczony, więc idziemy zdrzemnąć się

background image

razem w jego pokoju. „Wąskie łóżko,
jeszcze węższe po lunchu”, powiada,
gdy kładziemy się obok siebie. Po
półgodzinie

wstaje;

słyszę,

że

wielokrotnie otwiera i zamyka szuflady
niewielkiej

komody.

„Szukam

dla

cie​bie koca”, wyjaśnia.

Tego wieczora moim drugim

domem staje się inna restauracja w
okolicy, gdzie mieszkam, znajoma jak
tutejsze

trawniki,

z

malutkimi

świeczkami na każdym stoliku, z
licznymi gośćmi, którzy pochyleni ku
sobie, gadają jak najęci. Lubię ten
klimat. Siedzę sama przy oknie. Znam
każdy centymetr trotuaru i wszystkie
sklepy stąd, przy Sto Dwunastej Ulicy,

background image

do H&H Bagels na rogu Osiemdziesiątej
Pierwszej i Broadwayu - chcę, żeby tu
rozrzucono moje prochy, gdy przyjdzie
co do czego. Po drugiej stronie ulicy
widzę błękitno - fioletowy neon Deluxe
Diner i żółte lampy Pertutti's, gdzie
jadaliśmy z mężem kilka razy w
tygodniu. Na rogu mieści się restauracja
Tom's, serwuje kiepskie jedzenie, ale
zyskała

rozgłos

dzięki

serialowi

telewizyjnemu Kroniki Seinfelda. Idzie
wiosna.

Zamawiam

kolejnego

manhattana, choć znalazłam się już tam,
dokąd zmierzałam, w tym nakrapianym
miejscu, z którego przechodzi się w stan
upojenia. Po powrocie do domu spojrzę
na zapełnione książkami regały, które
kupiliśmy z mężem trzynaście lat temu, i

background image

przypomni mi się, z jaką lubością
likwidował

półki

zrobione

własnoręcznie przez mojego dawnego
amanta (sto gwoździ na metrze drewna).
Pomalował łazienkę na jasnoróżowy
kolor i wyrugował wariacki, metaliczny
błękit, jakim ktoś pokrył ściany przed
laty. Odciskał swoje piętno, wymazując
ślady innych okresów w moim życiu,
zewnętrzne i widoczne oznaki, które nie
dawały mu spokoju i raziły jego zmysł
estetyczny. Z ulgą i zadowoleniem
patrzył, jak wyrzucam głębokie fotele
wyściełane pluszem, jeden w kolorze
fioletowym,

drugi

w

intensywnym

odcieniu błękitu królewskiego. Miały
pozrywane

sprężyny

i

łysiejące

podłokietniki, ale przywodziły mi na

background image

myśl foyer starych kin o takich nazwach
jak Bijou czy Roxy. Razem kupiliśmy
kanapę

u

Altmana;

stonowanym

ciemnozielonym materiałem obiliśmy
dwa krzesła, które przywiózł Rich.
Szacowność. Na ścianach powiesiliśmy
należące do męża ryciny z wizerunkami
ptaków oraz - za moją namową - jego
trofea w biegach. Gdy co jakiś czas
przeglądałam szafy i hurtem wyrzucałam
różne rzeczy, Rich żartował, że jeśli nie
będzie uważał, też znajdzie się na
śmietniku. Początkowo bawiło mnie to,
później byłam oburzona. Za kogo on
mnie ma? Przecież jest moim mężem.
Towarzyszem na całe życie. „Nie
wyrzucam

ludzi

na

śmietnik”,

oświad​czyłam obrażonym tonem.

background image

Zbliża się dziesiąta, popijam drugi

manhattan. Rich zupełnie zapomniał, że
byłam dziś u niego. Wydaje mu się, że
nie zdążyliśmy na pociąg do Providence,
i to go martwi. Takie życie jest
niewątpliwie piekłem ponad moje
wyobrażenie. Co najwyżej znajduję
trywialną

analogię

do

tego,

co

przeżywałam, zgubiwszy torebkę na
lotnisku w Minneapolis. Gdy minął
pierwszy

szok

i

wybrnęłam

z

natychmiastowych

kłopotów

spowodowanych

brakiem

biletów

lotniczych,

dowodu

tożsamości

i

pieniędzy, stwierdziłam, że najbardziej
mi

doskwiera

nie

utrata

kart

kredytowych czy prawa jazdy, nie
telefonu komórkowego czy gotówki,

background image

nawet nie pomadki do ust. Najdotkliwiej
odczułam nieobecność mojego kumpla
na ramieniu, brak poczucia pewności,
które daje grzebanie w masie rzeczy,
zaciskanie palców na pęku kluczy,
wymacywanie papierowej chusteczki,
starego pudełka z jednym pogiętym
papierosem,

reliktów

przeszłości,

będących dowodem, że przeżyłam
kawałek życia. Oto odcinek biletu, oto
kwitek od ramiarza, oto książeczka
czekowa z wydartymi czekami i notatką
na odwrocie, którą zrobiłam sobie ku
pamięci, oto nowa książeczka z czekami.
Bez torby czułam się niekomfortowo,
nieswojo, jakby zniknęła jakaś część
mnie. Właśnie to utracił mój mąż. Nie
pamięta, co jadł na śniadanie, że po

background image

nocy nastaje dzień, jak pobrzękują
monety w kieszeni. Nie ma pamięci
krótkotrwałej. Musi ją sobie wymyślać.

Dwadzieścia lat temu zapytałam

swojego przyjaciela, czy trawi go jakaś
wieczna tęsknota (tak jak mnie nęka i
domaga się nazwania).

- Oczywiście - odparł.

Jedliśmy

lunch,

siedząc

nad

stawem przy Pięćdziesiątej Dziewiątej
Ulicy i obserwując kaczki. Świeciło
słońce, trawa była gęsta, zielona, kaczki
krążyły po nie tak znowu niebieskim
stawie. Trwałam w zawieszeniu między
jednym życiem zakończonym a drugim
nierozpoczętym.

background image

- Za czym tęsknimy? - spytałam. -

Co to takiego?

- Nie ma tego czegoś - rzekł po

dłuższym zastanowieniu. - Jest tylko
tęsknota za tym.

Ta odpowiedź trafiła mi do

przekonania. Teraz, gdy minęło wiele lat
i nabrałam mądrości, wiem, za czym
była ta tęsknota: za miejscem, gdzie
czujemy się u siebie.

W sierpniu, po trzech miesiącach

spędzonych w dwóch szpitalach, Rich
wrócił do domu. Wyglądało na to, że
jest znowu sobą, że po urazie mózgu
zdarzył

się

cud.

Pamiętam,

jak

zastanawiałam się, o co w tym

background image

wszystkim chodzi, skoro po takiej
tragedii nic się nie zmieniło. Oboje
przeżyliśmy piekło, ja się zmieniłam,
dowiedziałam się więcej o sobie, o
przyjaźni, o największych potrzebach
człowieka, nauczyłam się przyjmować
gesty otuchy. I oto patrzę na swego
męża, który wygląda tak, jakby nic się
nie

stało

dwudziestego

czwartego

kwietnia,

za

piętnaście

dziesiąta

wieczorem. Jakby wcale nie wpadł pod
samochód. Jakby był takim samym
człowiekiem.

Doznałam

poniekąd

rozczarowania, że wszystko wygląda tak
samo jak przed wypadkiem. Co ja teraz
zrobię z tą całą nowo nabytą wiedzą?
Jak podzielę się nią z mężem?
Rozmawiałam o tym z moją mentorką,

background image

wspaniałą kobietą, której mąż doznał
pourazowego uszkodzenia mózgu przed
siedmioma laty. Wysłuchawszy mnie,
powiedziała: „Zachowaj te dni w
pamięci”. O nie, pomyślałam, wszystko
będzie dobrze. Przecież ona nie wie, co
nas

czeka.

Wrócimy

do

naszego

dawnego życia, jakby nic się nie
wydarzyło

dwudziestego

czwartego

kwietnia.

Przez pierwszych dziesięć dni

zdawało się, że wszystko jest w
porządku. Rich chodził po kuchni,
otwierał szafki, dotykał stołu, blatów.
„Zapoznawał się”, jak mówił. Jednak
potem, z wolna, zaczął się rozlatywać.
„Dlaczego

zmieniłaś

mieszkanie?”,

background image

pytał. „Wcale nie zmieniłam mieszkania.
Tu jest nasz dom”, tłumaczyłam. A on
nie mógł się nadziwić, jak tego
dokonałam

-

nowe

mieszkanie

urządziłam tak samo jak stare. Może już
nie był sobą, ale uważał, że właśnie
mieszkanie się zmieniło. Bo ja wiem?
Mijały dni, a on złościł się coraz
bardziej.

Dlaczego

to

zrobiłam?

Dlaczego chcę go oszukać? Dlaczego
kłamię? Jego „prawdziwy” dom jest
piętro wyżej, piętro niżej, wszędzie,
tylko nie tu. Aż pewnego ranka obudził
się z przeświadczeniem, że o jedenastej
musi się stawić na gestapo. Był
wystraszony i zrezygnowany. „Nie ma
żadnego gestapo”, powtarzałam na
okrągło, trzymając go w objęciach.

background image

„Jesteśmy bezpieczni. Miałeś zły sen”.
On był jednak pewny, że jest inaczej.

Urojenia

występowały

coraz

częściej. Obcy ludzie kręcili się nocą po
jego pokoju. Biegały jakieś zwierzęta.
Ponieważ jego mocz był skażony, wysłał
próbkę do Atlanty; gdzie jest numer
telefonu NIH - u

*

? Trzeba natychmiast

tam zadzwonić. Rychło moje pojęcie
normalności zaczęło się rozmywać.
Ziemia usuwała się Richowi spod nóg, a
ja starałam się dopasować krok do jego
kroków. W domu zapanował chaos i
strach. Na nic się nie zdały wielokrotne
telefony do lekarza - Rich coraz bardziej
popadał w paranoję, która ostatecznie
przekształciła się w pełnoobjawową

background image

psychozę. Którejś nocy wyszedł z
mieszkania o piątej rano, boso, w samej
bieliźnie.

-

Nawet

nie

próbuj

mnie

zatrzymać! - krzyknął. - Wracam do
domu.

Pielęgniarka zatrudniona na noc

wzięła mnie na stronę i powiedziała:

- Pani Rogin, w tym domu

obłąkani rządzą zdrowymi na umyśle.

Dotychczas dawałam się nieść

prądowi. W końcu znalazłyśmy lekarza i
szpital, który zgodził się przyjąć Richa
podczas ostrego dyżuru, ale on, choć był
przerażony, zdezorientowany i wściekły,

background image

nie chciał pojechać. Pewnego okropnego
poranka, w środę, znowu uparł się, że
wraca do domu. Przysunęłam mu wózek
inwalidzki.

- Siadaj, Rich - powiedziałam,

czując do siebie odrazę. - Zawiozę cię
do domu.

Ten manhattan jest duży, ale to już

trzeci, a ja na tyle sobie pozwalam.
Wypijam trzy drinki i w ten sposób
powstrzymuję się od czwartego. Do
dnia, gdy Rich miał wypadek, nie
tknęłam alkoholu przez dwadzieścia lat.
W zeszłym roku znowu zaczęłam pić i
palić.

Popijam

drinka,

zapalam

background image

papierosa. Stare, wypróbowane sposoby
radzenia sobie ze stresem, element
mojego trybu życia - nienajlepszy - przez
czterdzieści lat. Gdy spróbowałam
pierwszego manhattana, miał swojski
smak. Dziś wieczorem powiedziałam
Richowi, że go kocham. Odrzekł: „To
jest warte dwadzieścia kapeluszy i
wszystkie autografy na tym świecie”.
Pociągam łyk drinka. Nie wiem, czy mąż
znajdzie

się

kiedyś

w

domu.

Gdziekolwiek by to było.

Mój przyjaciel, ten, który był ze

mną nad stawem z kaczkami, ma
kamienny dom pośród zielonych wzgórz
gdzieś w Massachusetts. Rzadko w nim
bywa, mieszka w Nowym Jorku. Czasem

background image

nachodzi go myśl, że powinien sprzedać
ten dom komuś, kto będzie mieszkał w
nim na stałe, kochał tę posiadłość i o nią
dbał. Ale - jak mówi - ilekroć tam
przyjeżdża, przez pierwszych pięć minut
wie, że właśnie to jest jego miejsce. Że
tam

czuje

się

u

siebie.

Potem

nerwowość, jaką nosi w sobie, zagłusza
owo uczucie. A jednak te pięć minut
mniej więcej raz w miesiącu sprawia, że
warto mieć ten dom.

Dopijam trzeciego drinka, płacę

rachunek i wracam do domu, prosto,
równym

krokiem

pokonując

długi

odcinek do następnej przecznicy. W
mieszkaniu czuć mojego męża i jego
nieobecność.

Tego

wieczora,

pod

background image

wpływem smutku, złości i trzech
drinków, wysuwam trzymetrowy stół z
gabinetu - żeby go tam wstawić, trzeba
było wezwać trzech mężczyzn. Ten stół
służył mojemu tacie do pisania, jest
bardzo stary, na kozłach, waży chyba...
Nie mam pojęcia, ile waży, wiem tylko
tyle, że następnego ranka nie mogę go
nawet unieść. Ale tego wieczora pcham
go przez drzwi, korytarzem, pod regały z
książkami, zajmuje mi to sześć minut od
początku do końca. Tego wieczora
muszę coś zmienić. Stawiam na stole
miedziany kościółek, który dostałam od
Richa

podczas

naszego

trzeciego

spotkania. Na wieży są malutkie
dzwony. Pamiętam, że podziękowałam
za prezent i pomyślałam sobie: Czy to

background image

swego

rodzaju

oświadczyny?

To

rzeczywiście

były

oświadczyny.

Trzynaście lat temu.

Ta noc jest ciężka. Tyle odłamków

życia muszę wpasować w swoje
pojmowanie przeszłości i przyszłości,
lecz i tak mam szczęście - wiem, co się
zmieniło i gdzie jestem. Rich stracił
swój kompas, nie może trafić do domu.
Dla niego najbardziej realne są szczątki
jego pamięci. A przecież wszyscy
szukamy swojego miejsca. Poza tym,
czyż dom nie jest tym, co klecimy
naprędce z naszych zmieniających się
„ja”? Może nie ma tego czegoś - jak
powiedział mój przyjaciel - a jest tylko
tęsknota.

background image

POCIESZENIE

Co roku w październiku w katedrze pod
wezwaniem świętego Jana obchodzi się
dzień świętego Franciszka i odprawia
ceremonię

błogosławienia

zwierząt.

Tysiące ludzi przyprowadza swoich
ulubieńców,

wielki

kościół

jest

przepełniony.

Spore

zwierzęta

przywiezione z farm - potulne krowy,
konie i owce - z girlandami kwiatów na
szyjach idą w procesji do ołtarza. Są
tam węże, ogromne papugi, orły i
jastrzębie. Pewnego razu przybył nawet
słoń. Na parkingu przed kościołem
znajduje się kilka minizoo, gdzie dzieci
mają kontakt z oswojonymi zwierzętami;

background image

któregoś roku dużą popularność zdobył
miot

prosiaczków.

Pawie,

zamieszkujące

teren

przykościelny,

pysznią się swoim wyglądem. W dwa
tysiące

pierwszym

roku,

gdy

uczestniczyłam w tej uroczystości,
oddaliśmy cześć dzielnym psom, które
przeszukiwały płonące cmentarzysko po
World

Trade

Center,

oraz

ich

opiekunom. Wielu z nas nie mogło
przestać płakać.

Dostrzegłam Rosie niemal z końca

ulicy; siedziała pod stolikiem na
parkingu, a wraz z nią jeszcze dwa psy
do oddania. To naprawdę była miłość
od pierwszego wejrzenia, choć zwierzę
wyglądało na kłopotliwe - zalęknione i

background image

podenerwowane. Ta psina, krzyżówka
jamnika z whippetem (niewyobrażalna
kombinacja),

była

najpiękniejszym

stworzeniem, jakie widziałam w życiu.
Przypominała sarnę albo gazelę w
miniaturze, spełnienie marzeń jamnika -
tak powiedział ktoś, spoglądając na jej
długie nogi. Czy ona jest nauczona
czystości? Wysterylizowana? - zadałam
kilka zbędnych pytań. Wiedziałam, że
chcę mieć tego psa bez względu na
wszystko. Przykucnęłam, pogłaskałam
jedwabistą, brązową sierść i spojrzałam
w niespokojne, brązowe oczy. Drżała na
całym ciele. Od dawna chodziło mi po
głowie, żeby mieć drugiego psa - no i
się pojawił.

background image

Nie powiem, że mój beagle Harry

skakał z radości na widok Rosie. Tak
naprawdę powarkiwał. Przywykł do
tego, że panuje nad połową kanapy,
sadowiąc się pośrodku, więc przybycie
Rosie

było

co

najmniej

niemile

widziane.

Uradowana

zauważyłam

jednak, że trochę się ożywił. Od dawna
prowadziliśmy z Harrym samotniczy
tryb życia; oboje opuszczaliśmy dom
niechętnie, tylko gdy to było konieczne.
Po wypadku Harry w ogóle nie chciał
wychodzić na dwór. Musiałam nieść
roztrzęsionego psa do windy, potem na
korytarzu, na ulicy, do parku Riverside,
a gdy tam postawiłam go na ziemi, zaraz
puszczał się pędem do domu. Idąc na
uroczystość do katedry, wzięłam ze sobą

background image

jego zdjęcie, bo z pewnością nie
chciałby znaleźć się tam osobiście.

Harry mieszkał z nami zaledwie

pięć

miesięcy,

kiedy

doszło

do

wypadku.

Trafił

do

nas

za

pośrednictwem

naszego

przyjaciela,

który znalazł go wygłodniałego w lesie.
Pierwszego

dnia

przysporzył

nam

zmartwień: nic nie jadł, nie pił,
wyprowadzany na spacer kulił się przy
ziemi,

podwijając

ogon.

Gdy

podchodziliśmy do niego, wbijał się w
róg kanapy. W końcu, zrozpaczeni,
położyliśmy się do łóżka. Dziesięć minut
później usłyszeliśmy stukot pazurków o
gołą podłogę i oto Harry już był z nami
w łóżku. A zatem wszystko miało ułożyć

background image

się dobrze. Ułożyło się lepiej niż
dobrze.

„Jaki jest teraz twój stosunek do

tego psa?”, zapytał mnie ktoś niedługo
po naszej tragedii. „Kocham Harry'ego”,
odparłam.

Byłam

zaskoczona

tym

dziwnym pytaniem. „Nie przebrnęłabym
przez to, gdyby nie on”. Przez pierwsze
tygodnie pobytu Richa w szpitalu często
budziłam się w nocy i wyciągnąwszy
rękę,

żeby

dotknąć

mego

męża,

stwierdza​łam, że ciepło, które czuję przy
sobie, wydziela malutki Harry. I wtedy
rozpacz łączyła się we mnie z
wdzięcznością, wzbudzając doznanie,
do

którego

zdołałam

później

przy​wyknąć.

background image

Po kilku scysjach mających na

celu ustalenie, kto posiada prawo
własności terenu,

Harry i

Rosie

prowadzili politykę odprężenia. Tylko
raz doszło między nimi do prawdziwej
bitwy - o lukrowanego pączka, którego
bezmyślnie zostawiłam w ich zasięgu, a
był to pączek wyprodukowany przez
firmę Entenmann's, wart, by o niego
zawalczyć. Kilka dni po przybyciu
Rosie, Harry odzyskał równowagę
wewnętrzną i zaczął zadzierać ogon.
Teraz co rano wychodzę z psami, żeby
się wybiegały. Wyprowadzając Rosie,
mam wrażenie, jakby do końca smyczy
był przyczepiony latawiec, natomiast
Harry, który sunie statecznym krokiem,
zdaje się niewielką, solidną kotwicą. W

background image

parku siadamy z Harrym na ławce i
patrzymy, jak Rosie biega, podskakuje,
sadzi susami, ściga się z każdym psem,
który ruszy za nią w pogoń, i ustępuje
jedynie dwóm: saluki o imieniu Sophie i
chartowi

afgańskiemu

o

imieniu

Chelsea. Tylko one biegają szybciej niż
Rosie,

ale

zazwyczaj

nazbyt

dystyngowane, by w ogóle puścić się
biegiem.

Rosie wydobyła nas z marazmu.

Śpi z otwartymi oczami; gdy tylko
westchnę, natychmiast nastawia uszy.
Kiedy podnoszę wzrok znad książki albo
zdejmuję okulary, już ma napiętą uwagę.
Dowiedziałam się, że jej właściciel
zginął pod gruzami World Trade Center,

background image

pies

trafił

do

schroniska,

przyprowadzony

przez

zapłakanego

krewnego. Kimkolwiek był poprzedni
pan Rosie, na pewno kochał ją równie
mocno jak ja, nauczył ją róż​nych rzeczy -
gdy każę jej usiąść, siada - mogłabym
przysiąc, że jego duch krąży opodal.
Chcę

powiedzieć

ludziom,

którzy

kochali tego człowieka, że jego pies jest
teraz członkiem rodziny i dobrze się
czuje.

Odwiedzam męża raz w tygodniu.

Obecnie przebywa w północnej części
stanu, w domu opieki dla ludzi z
pourazowym uszkodzeniem mózgu. Od
wypadku minęły już ponad dwa lata, ale
nadal nie mogę ogarnąć tego rozumem.

background image

Rich jest tam i zarazem go nie ma, jest i
nie jest moim mężem. Jego myśli jakby
się rwały i zderzały ze sobą, ja zaś
staram się w ogóle nie myśleć. W dobre
dni

siedzimy

na

dworze.

Nie

rozmawiamy, po prostu siedzimy blisko
siebie i trzymamy się za ręce. Czuję się
tak, jakby wróciły dawne czasy,
jakbyśmy znowu byli małżeństwem. Gdy
wieczorem wracam do domu, witają
mnie psy - Rosie skacze jak na
sprężynie, Harry kręci się wokół nóg.
Czasami siadam od razu na podłodze,
zanim zdej​mę płaszcz.

Kto

by

zajrzał

do

naszego

mieszkania późnym rankiem, wczesnym
popołudniem albo przed kolacją, pewnie

background image

zobaczyłby, że śpimy wszyscy razem.
Oczywiście, najlepiej nadają się do tego
dni deszczowe, ale także w słoneczne
letnie dni kładę się z psami do łóżka.
Rosie daje nura pod narzutę po prawej
stronie, Harry mości się po lewej,
wtulamy się w siebie. Wkrótce Harry
zaczyna pochrapywać, Rosie opiera
brodę na mojej kostce, koc unosi się i
opada w rytm naszych oddechów, a mnie
przepełnia wdzięczność. To, co robimy,
jest niezbędne dla naszego dobrego
samopoczucia, tak samo jak jedzenie,
powietrze i woda. Zwyczajna wymiana
ciepła, które wydzielają nasze ciała -
ciała trzech stworzeń dwóch gatunków -
syci nas, uspokaja, regeneruje i daje nam
pocieszenie.

background image

NIESPODZIANKI

Przez całą wiosnę co rusz się
przewracałam.

Potykałam się

o

korzenie,

bruk

i

nierówne

płyty

chodnika. Zdarzało mi się poślizgnąć na
kasztanie, gdy szłam z górki, albo upaść
w błoto. Nieraz nogi plątały mi się w
plastikowych śmieciach. Moje nowe
buty były za duże, ale za to markowe,
firmy Nike, i przewiewne; wykradłam je
córce.

Choć nie znosiłam takich

niefortunnych przygód, muszę przyznać,
iż ten ułamek sekundy, gdy człowiek
wie, że upada na ziemię (w jego
odczuciu trwa to całą wieczność), jest
podniecający.

Przekroczywszy

background image

sześćdziesiątkę, może znajduję jakąś
przewrotną przyjemność w tym, że w
pewnej

mierze

tracę

nad

sobą

panowanie.

Przeżywamy właśnie falę upałów,

psy muszą jednak chodzić na spacery, no
i dziś rano upadłam na kamiennych
schodach, które prowadzą do parku przy
Sto

Piętnastej

Ulicy.

Temperatura

sięgała

trzydziestu

ośmiu

stopni.

Wyszłam z tego bez szwanku, nawet nie
wypuściłam z rąk smyczy. Dwóch
sympatycznych panów z ostrzyżoną
suczką,

której

futro

przypominało

mechaty koc i która wcale nie była
szczeniakiem, jak sądziłam, lecz miała
jedenaście lat (Czym ją karmicie? - też

background image

powinnam przejść na taką dietę), otóż
tych dwóch panów rzuciło mi się na
pomoc, na szczęście nic sobie nie
złamałam. Byłam w nerwach, bo nie
włożyłam kompletu bielizny de rigueur
w przypadku kobiety w moim wieku, ale
żar lał się z nieba i po prostu nie
zawracałam

sobie

tym

głowy,

a

ponieważ tak się ubierałam w latach
sześćdziesiątych,

być

może

przypomniały mi się beztroskie, szalone
dni młodości, do których wcale nie mam
ochoty wracać myślami.

Rozmowa z miłymi panami o

naszych psach dobiegła końca. Gdy
weszłam do parku, dostrzegłam coś
dziwnego w zaroślach pod młodym

background image

drzewem. Przedmiot, który wyciągnęłam
i

dokładnie

obejrzałam,

był

ponadmetrowej

długości

trójzębem,

obwiązanym czerwonymi i zielonym
wstążkami, z naklejką od jabłek fuji u
nasady. Rozejrzałam się wokoło - może
jakiś anonimowy artysta czeka gdzieś na
swoją anonimową publiczność - ale
nikogo

nie

zauważyłam.

Rosie

zwietrzyła jakieś zwierzę i zrobiła
stójkę, gotowa puścić się w pogoń,
Harry zaś ciągnął niewzruszenie w
przeciwną

stronę,

wobec

tego

wetknęłam trójząb z powrotem w krzaki
i zaczęłam schodzić ostrożnie po zboczu,
uważając na leżące wszędzie żołędzie,
podobne do rozsypanych kulek z
łożyska. Raz zatrzymałam się, żeby

background image

wyjąć Harry'emu z pyska kurzą kość, a
potem znowu, żeby pocieszyć Rosie,
która nie mogła dopaść wiewiórki, choć
wszystkie komórki jej rozedrganego
ciała mówiły, co trzeba zrobić w tym
celu. Na płaskim terenie każde z nas
znowu zajęło się swoimi sprawami:
Rosie polowała, Harry węszył, ja
szukałam kolejnych wytworów ludzkiej
ręki.

W parku Riverside działa artysta,

a może nawet grupa artystów. Kilka
miesięcy temu znalazłam kupkę gładkich,
okrągłych

kamieni,

wyglądały

jak

złożone

jajka,

były

wsunięte

w

zagłębienie pnia. Potem zobaczyłam
nakrycie do posiłku - nóż, widelec,

background image

łyżkę, wszystko z gałązek - pod
ogromnym wiązem. Na pniakach nieraz
widziałam kompozycje z kamieni i
gałęzi, podobne do ofiary złożonej na
prowizorycznym

ołtarzu.

Opodal

wielkiego głazu stała oparta o drzewo
skomplikowana konstrukcja, która albo
stanowiła

część

niedokończonego

szałasu, albo przedstawiała połowę
pajęczyny zrobionej z patyków. Dłuższą
chwilę spoglądałam na nią z podziwem,
ponieważ

zdawała

się

przeczyć

prawom fizyki. Chciałam zrobić zdjęcie,
lecz gdy przyszłam następnego dnia,
konstrukcja była zniszczona. Ogarnęło
mnie przygnębienie, aż w końcu
przemknęło mi przez myśl, że być może
zrobił to sam artysta, niezadowolony z

background image

biegu rzeczy. Kiedy byłam tam wczoraj i
szłam przez Rezerwat Ptaków, kilka
kroków w bok od ścieżki zobaczyłam
dwa patyczki wetknięte w ziemię,
oddalone

od

siebie

o

dziesięć

centymetrów i połączone na górze
wygiętą

gałązką.

Wyglądało

to

dokładnie jak symbol oznaczający liczbę
pi. No cóż, w końcu to terytorium
hrabstwa Columbia.

Mam oczy otwarte na takie rzeczy,

choć niewiele o nich mówię, wiedząc,
że uważa się mnie za zapaleńca. Podczas
pobytu w Szkocji latem tego roku
chciałam pokazać mojej córce śliczną
karmazynową plamę na trawie przed
nami. ,Jennifer! Zobacz!”, zawołałam.

background image

„To papierek po kit kacie, mamo”,
rzekła spokojnie. Nie chcę sprawiać
wrażenia, że jestem wariatką. Pewna
znajoma opowiadała mi, że jej dom
nawiedza duch dziecka, które robi
laleczki ze sznurka, włóczki oraz
szmatek i zostawia je na schodach. Włos
mi się jeżył. Trzydzieści lat później
nadal włos mi się jeży, choć teraz
przypuszczam, że ona sama robiła te
lalki. Któregoś wieczora w zeszłym
tygodniu,

po

ulewnym

deszczu,

dostrzegłam kawałek materiału, zwinięty
w kłębek pod krzakiem obok pomnika
Louisa Kossutha przy Sto Trzynastej
Ulicy. Okazało się, że to szal, mój
własny, jak stwierdziłam, lepiej mu się
przyjrzawszy. Zapewne zsunął mi się z

background image

ramion w jakiś wietrzny, deszczowy
wieczór i pofrunął w krzaki, a teraz,
brudny, mokry i ledwie widoczny,
wyglądał

zupełnie

jak

ślad

pozostawiony na miejscu zbrodni.

Nigdy nie wiadomo, co rzuci się

człowiekowi w oczy. W te upalne dni
ludzie spali w parku; wśród nich był
młody

mężczyzna

w

czerwonej

kraciastej koszuli, który przychodził na
wybieg dla psów, bo tęsknił za swoim
zwierzakiem. Z sympatią odnosił się do
Harry'ego. Zdaje się, że poprzedniego
dnia ukradziono mu portfel i zależało mu
na odzyskaniu karty bankowej, ale nie o
tym chciał rozmawiać - wolał gadać o
psach. Gawędziliśmy jakiś czas; miał

background image

łagodny

głos.

Następnego

dnia

natknęłam się na jego ciało w wysokiej
trawie. Na szczęście żył; miałam
nadzieję, że się nie obudzi i nie zobaczy,
jak na niego patrzę. Szybko odeszłam
razem z psami.

Ostatnio

byłam

w

kiepskim

nastroju, dokuczała mi noga po upadku,
który tym razem skończył się złamaniem,
do tego tęskniłam za mężem, nagle na
nowo przepełniona smutkiem - i w tych
dniach znowu coś się wydarzyło, coś
podobnego do cudu. Na drzewie
owocowym,

w

rozgałęzieniu

pnia

balansowały cienkie jak kości patyczki,
które leżały rzędem obok siebie,
podobne do coraz dłuższych pasm

background image

przędzy lub żebrowania kadłuba łodzi,
albo powietrznej kołyski czy instrumentu
dętego, a trochę dalej znajdowało się
drugie drzewo z identycznymi i ledwie
widocznymi patyczkami. Stanęłam jak
wryta. A mówi się, że ludzie wydają
okrzyk na widok znaleziska!

Oczywiście trafiają się również

dziwy natury - kawałek gałęzi w
kształcie

głowy

nura;

korzeń

do

złudzenia

przypominający

żabę:

charakterystyczna dla płaza łapa z
wiciowymi palcami obejmuje inny
korzeń; brukowiec opleciony korzeniami
drzewa, które niby strumienie lawy
spłynęły z pnia, i niby w strumieniach
lawy unieruchomiony na zawsze w tej

background image

samej pozycji. Często widuję mężczyznę
z małym synkiem, którzy na chodniku,
przy wybiegu dla psów, układają z
patyków litery alfabetu, oraz ludzi z
wprawą

ćwiczących

tai

chi,

wyglądających jak postacie na jakimś
cudownym zegarze i zdających się
niweczyć czas swymi spowolnionymi
ruchami.

Pewnego

piątkowego

popołudnia, wyglądając przez okno
kawiarni, dostrzegam chłopca o pięknym
uśmiechu

i

muskularnej

sylwetce.

Chłopiec

jest

pracownikiem

przedsiębiorstwa budowlanego i wraz z
resztą ekipy rozkłada rusztowanie, które
stało tak długo, że nie pamiętam, co tu
było

przedtem.

Demontaż

jest

specyficzną sztuką - każdy element

background image

trzeba odłączyć we właściwym czasie.
Pręty demontuje się po kolei, odkręcając
śruby, i podaje na dół; pomosty podnosi
się

i

spuszcza

na

trotuar.

Z

przyjemnością patrzę, jak chłopiec
napawa się swoją siłą, wrzuca ciężkie
stalowe

pręty

na

ciężarówkę,

uśmiechając się do kolegów, z których
wszyscy

przewyższają

go

doświadczeniem. Czuję, że oni są z
niego

zadowoleni

i

traktują

go

życzliwie.

Chłopiec

ma

może

dwadzieścia lat, przed nim całe życie.
Jak by to było, mówię w duchu, gdybym
znów miała dwadzieścia lat? Ale nie
potrafię sobie tego wyobrazić. Gdy
ponownie podnoszę wzrok, nie ma już
ani ciężarówki, ani ekipy budowlanej,

background image

rusztowanie zniknęło, pojawiły się
rachityczne drzewa, całe w liściach.

background image

FREGATA WIELKA

Rich był obskrwatorem ptaków, z
zamiłowania; mamy listy okazów, które
widział w Central Parku, gdy był w
czwartej klasie. Sporządzał notatki
miękkim

ołówkiem,

mocno

go

przyciskając.

Modrosójka

błękitna,

dziwonia ogrodowa, kruk... Gdy miał
dwadzieścia kilka lat, pewnego razu
wypatrzył niedaleko Jones Inlet fregatę
wielką, którą przywiał huragan. Podczas
wieloletnich obserwacji nigdy nie był
tak dumny jak wtedy. Na jego komodzie
stoi

teraz

niewielka

kolekcja

najróżniejszych

ptaków

-

ptaki

nabrzeżne,

długonogie

brodzące

background image

stworzenia; gągołek, którego ulepił z
gliny w siódmej klasie; dwa ptaki -
wabiki, które kupiliśmy na aukcji;
czerwona kura z plastiku (moja), która
zgrabnie składa trzy białe jajka, gdy
lekko przycisnąć jej grzbiet; kruk z
papier mâché, maskotka przedstawiająca
Starego Kruka w eleganckim cylindrze,
która ogromnie przypadła mi do gustu,
bo coś w wyrazie jego twarzy
przywodziło mi na myśl mojego ojca.
Jest tam również pudełeczko na ziarno,
pozostałość

po

podróży,

którą

siedemnastoletni Rich odbył ze swoim
przyjacielem; przemierzyli cały kraj i po
drodze najmowali się do pracy na
farmach. Pudełeczko ma związek z
ptakami.

Co

dawniej

leżało

na

background image

komodzie? Tacka na drobne pieniądze,
portfel Richa, świstki, na których
notował sprawy do załatwienia, zdjęcie
przedstawiające nas przed domem jego
brata, zrobione kilka tygodni po naszym
ślubie. Latarka - a nuż się przyda.
Zapasowy budzik - a nuż się przyda.
Rich był przygotowany na wszelkie
ewentualności. Zawsze nosił w portfelu
kilka plastrów i miał drugą chustkę do
nosa, gdyby ktoś potrzebował. Przy
sekretarzyku

postawiłam

dracenę

wonną, zieloną, gęsto ulistnioną roślinę.
One nigdy nie usychają.

W każdą środę jadę odwiedzić

męża.

Moja

przyjaciółka

Ruth

przyjeżdża po mnie o ósmej, więc muszę

background image

wstać o szóstej, żeby wyprowadzić psy,
przeczytać gazetę i wypić kawę. Jazda
na północ trwa parę godzin, w
zależności od natężenia ruchu; przez
ostatnich kilka miesięcy zbliżyłyśmy się
do siebie. Naszym celem jest Kingston.
Znalazłszy się na miejscu, idziemy do
kawiarni Monkey Joe's, gdzie podają
fantastyczne cappuccino i rewelacyjne
bułeczki z dynią, serwowane na ciepło.
Spędzamy tam dwadzieścia minut, a
potem

Ruth

idzie

do

szpitala

benedyktynek, gdzie pracuje, ja zaś
zmierzam do automatu telefonicznego za
lokalikiem, który serwuje pikantne kurze
skrzydełka i zawsze wygląda tak, jakby
wkrótce miał być ponownie otwarty.
Dzwonię po taksówkę i jadę do ośrodka

background image

rehabilitacji,

gdzie

od

jedenastu

miesięcy przebywa mój mąż.

Gdy wchodzę do pokoju, zdarza

się, że Rich jeszcze śpi, ma rozluźnioną
twarz, wygląda jak to on, aż trudno mi
uwierzyć, że nie obudzi się w dużo
lepszym stanie. Czasami zdążył już
wstać, znieruchomiał w trakcie jakiejś
czynności, stojąc tyłem do drzwi, z
uniesionymi jak dyrygent rękami, i
sprawia

wrażenie,

jakby

z

niewiadomych powodów udawał, że jest
posągiem. Albo siedzi na łóżku, trzyma
w ręku obie skarpety, obok niego leżą
przygotowane do włożenia spodnie. Po
zwyczajowym powitaniu: „Absie! Jak
mnie znalazłaś?” lub: „O której wstałaś?

background image

W ogóle cię nie słyszałem” znowu
popada

w

milczenie.

Pielęgniarki

opowiadają, że niekiedy godzinę czy
dwie stoi w łazience przed lustrem (z
lśniącej blachy) i trzyma szczoteczkę do
zębów. Zapewne takie zachowanie mają
na myśli specjaliści od urazów mózgu,
gdy

mówią

o

„trudnościach

z

wykonaniem zadania”.

Gdy usłyszałam to określenie

pierwszy

raz,

wyobraziłam

sobie

dziecko, które nie potrafi zawiązać
sznurowadeł,

dorosłego

człowieka,

który nie pamięta, jak się robi
jajecznicę,

pomyślałam

o

jakiejś

dostrzegalnej

trudności,

widomym

fiasku, o czymś, czego można się na

background image

nowo nauczyć. Nie miałam pojęcia, co
to znaczy być zablokowanym. Do
mojego męża nie dociera fakt, że coś się
wydarzyło przed chwilą, nie dociera do
niego stwierdzenie „siedzę tu już
półtorej godziny”. Taka informacja nie
mieści się w świadomości Richa. Dla
niego przeszłość się rozpadła. Jeżeli
czegoś nie pamięta, nie daje temu wiary.
A skoro wszystko dzieje się w
teraźniejszości, nie ma pośpiechu.
Próbowałam wpływać na niego zachętą
i namową („nakierować” go, jak mówią
specjaliści od pourazowych uszkodzeń
mózgu), ale to go jedynie złościło i
mieszało mu w głowie. Wobec tego
dostosowałam się. Dostroiłam się do
Richa. Siedzimy razem, zanurzeni w tej

background image

jednej chwili, w godzinie dziesiątej
trzydzieści siedem, a za ścianami pokoju
przechodzi i znika cała godzina. Zawsze
ogarnia mnie zdumienie, gdy spoglądam
na zegarek i stwierdzam, jak wiele czasu
tam spędziliśmy.

Gdy Rich już jest na nogach,

widzę,

jak

wolno

się

szykuje.

Wybieramy razem ubranie. „Te rzeczy
nie są moje”, twierdzi Rich, ale jakoś
udaje się nam z tym uporać. Wkłada
skarpety w taki sposób, w jaki robił to
zawsze - zwija je, nasadza na palce,
wciąga powoli na stopę, centymetr po
centymetrze, i nasuwa na piętę. Potem
spodnie, następnie koszulę, którą zapina
starannie na guziki i porządnie wpycha

background image

w spodnie. Od jakiegoś czasu się nie
goli, za to wyrywa jeden po drugim
włosy z brody. To ma jakąś nazwę, ale
uleciała mi z pamięci.

W zeszłym tygodniu nie odezwał

się do mnie ani nie uśmiechnął na
powitanie. Nie chciał wziąć mnie za
rękę. To było zupełnie do niego
niepodobne.

- Co się stało? - spytałam.

- Rozwiedliśmy się - odparł takim

tonem, jakbym była de​bilką.

- Jesteśmy małżeństwem, Rich -

powiedziałam.

-

Pobraliśmy

się

czternaście lat temu. Jesteś moim mężem

background image

- dodałam, dotykając jego ramienia. - A
ja jestem twoją żoną.

Obrzucił

mnie

zimnym

spojrzeniem.

- Słowa przezroczyste jak szyba -

burknął.

Rich nie wierzy, że doznał urazu

mózgu, wobec tego wymyślił sobie
powód mojej nieobecności: rzuciłam go.

- Zostałem sam - rzekł, szerokim

ruchem ręki omiatając korytarz. - Setki
pojedynczych łóżek - ciągnął. - Setki
pojedyn​czych łóżek, a na nich leżą starcy
w butach.

background image

Czas się wypaczył, splątał jak

żyłka wędki - czy coś zachowało jeszcze
sens? Jak to możliwe, że już dwa lata
minęły od wypadku? Przeliczam ten czas
na miesiące, na tygodnie, lecz liczby nie
wydają mi się ani prawdziwe, ani
istotne.

Sto

cztery

tygodnie.

Dwadzieścia cztery miesiące. Czas
garściami przeleciał mi przez palce.
Pory roku przemknęły jedna za drugą,
zanim zdążyłam pojąć, czym jest „zima”
lub „wiosna”. Nie wiadomo, jak
przekroczyłam sześćdziesiątkę; tylko
patrzeć,

a

Rich

będzie

miał

siedemdziesiąt lat. Byłoby to okazją do
urządzenia przyjęcia, a tak ostatnie
urodziny

minęły

niespostrzeżenie,

podobnie ostatnia rocznica. Dwa lata od

background image

wypadku. W tym czasie dziecko już by
mówiło, chodziło, właziło, gdzie się da.
„Czas powiewa na maszcie”

*

, napisała

Virginia Woolf w Pani Dalloway. W
naszym wypadku czas zwisa z masztu.
Bywa, że nie mam pewności nawet co
do

masztu.

Coś

przestało

tykać

dwudziestego

czwartego

kwietnia

dwutysięcznego roku. Nasze wspólne
lata dobiegły końca, nasza wspólna
przyszłość uległa zmianie. W chwili
zadziwiającej jasności myślenia Rich
powiedział do mnie: „Moja przyszłość
została zdemontowana”.

Tydzień temu przez godzinę nie

chciał na mnie spojrzeć.

background image

- Jeśli mogę żeglować tą już

wezbraną rzeką egocentryzmu - rzekł w
końcu - ludzie pożyczają rzeczy bez
pytania.

- Jakie rzeczy? - zapytałam z

wdzięcznością i rozmowa zeszła na inny
temat.

Przez

resztę

popołudnia

wertowaliśmy Atlas

ptaków Sibleya,

który kupiłam Richowi rok wcześniej.
Długo oglądaliśmy kaczki, dzięcioły i
drozdy. Rich nie przypominał sobie, by
kiedykolwiek widział fregatę wielką, a
ja nie upierałam się, że tak było. Pamięć
długotrwała funkcjonuje czasem bez
zarzutu, lecz jemu wyleciał z pamięci ten
wietrzny dzień sprzed lat na Long Island.

background image

Ruth, zaprzyjaźniona ze mną

terapeutka, która pomaga ludziom po
stracie bliskich, twierdzi, że większość
wdów lepiej pamięta ostatnie tygodnie
życia

swych

mężów

niż

resztę

wspólnego życia. Nie owdowiałam, ale
mój mąż nie jest takim samym
człowiekiem,

jakim

był

niegdyś.

Koncentruję się na tym, jaki jest Rich w
danej chwili, i tracę z oczu to, jaki był,
jacy oboje byliśmy. Moja przyjaciółka
Denise musiała mi przypomnieć, jak to
pewnego razu mieliśmy gości w naszym
domu w Greenport i wczesnym rankiem
Rich poszedł kupić kilka gazet oraz
masę babeczek, croissantów, słodkich
bułeczek. Wyleciało mi to z pamięci, a

background image

gdy

sobie

przypomniałam,

smutek

ścisnął mi serce. Rich robił świetne
omlety. Zdarzało się, że gdy nie miałam
ochoty szykować kolacji i w domu było
niewiele do zjedzenia, Rich smażył
sobie omlet. Zawsze pytał, czy ma
usmażyć i dla mnie, a ja odpowiadałam
niezmiennie: „Nie, dziękuję”. Ale widok
doskonałego

omletu

przysmażonego

gdzieniegdzie na brązowo, zsuwającego
się z patelni, pachnącego masłem,
czasem wędzonym łososiem dorzuconym
w ostatnim momencie, osłabiał moją
determinację i Rich nakładał mi na
talerz pokaźną porcję, namawiając do
zjedzenia. Pamiętam, jak budził mnie w
Greenport, podając filiżankę cappuccino
z kawiarni Aldo. W któryś weekend, gdy

background image

Sarah, Cornelius i Kathy przyjechali do
nas w odwiedziny, zajrzeliśmy do
książki Audubona

*

po informacje o

fregacie wielkiej i wyczytaliśmy, że
samiec ma czerwone podgardle, które
rozdyma, by zwrócić na siebie uwagę
samicy, ale pełny efekt osiąga dopiero
po półgodzinie. „Puf puf... jeszcze
chwila,

kochanie...

puf

puf!”.

Siedzieliśmy w kuchni przy stole i boki
zrywaliśmy. Jak dawno temu to było?
Jedynym sposobem, by poradzić sobie z
tragedią, jest otoczenie jej kordonem
dat, ale te liczby nic nie znaczą.
Natomiast na myśl, ile kurzu zebrałoby
się na komodzie Richa, narastają
emocje. Nie ma to jak kurz.

background image

Gdy Rich jest gotowy, dostajemy

przepustkę, z którą możemy wyjść poza
oddział zamknięty i zejść na dół do
kawiarni. W tym tygodniu Rich ma
lepszy nastrój, oboje chętnie idziemy na
lunch. Rich bierze tacę i przechodzi
prawą stroną sali, obok koszyków z
przyprawami,

dokładnie

sprawdza

zawartość każdego, po czym kładzie
dwa opakowania na tacy. Śliskie
torebeczki z majonezem, keczupem,
dżemem,

czymś

niewypowiedzianie

obrzydliwym o nazwie „syrop stołowy”,
sosem tatarskim, margaryną, dressingiem
do sałatek. Taca szybko pokrywa się
srebrzystymi foliowymi paczuszkami.
Serwetki, dwa noże, dwa widelce, dwie
łyżki. I masa, masa słonych krakersów.

background image

Ja robię mu tymczasem kanapkę z
sałatką jajeczną, wrzucam sałatki do
misek,

zgarniam

kilka

bananów.

Spotykamy się przy kasie. „Nie mam
pieniędzy”, odzywa się z niepokojem
Rich, na co odpowiadam, że to ja
funduję lunch. (Po zważeniu mojej
kanapki z serem okazuje się, że mam
zapłacić za nią trzydzieści dwa centy).
Znajdujemy

wolny

stolik

i

wyładowujemy jedzenie. W zeszłym
tygodniu,

kiedy

to

byliśmy

po

rozwodzie, Rich rozejrzał się dookoła i
powiedział:

„Ci

wszyscy

ludzie

wsadzają swoje pączki do filiżanki
pełnej smutku. Mam nadzieję, że nie ma
w niej domieszki Styksu”. Dzisiaj znów
trzymamy się za ręce, szczęśliwi, że

background image

możemy być razem. Zjadamy lunch,
idziemy po następną filiżankę kawy,
odwijamy krakersy. Po jedzeniu Rich
sięga po przyprawy, ostrożnie otwiera
każdą

torebeczkę,

wygarnia

albo

wyciska zawartość na krakersy i je
zjada.

Przypomina

powodowane

ciekawością i pełne zdecydowania
dziecko.

Chcę, żebyśmy wrócili na górę o

wpół do drugiej, kiedy wyznaczono czas
na papierosa. W stołówce na oddziale
neurologicznym wydziela się papierosy
po posiłku i wystawia z szafy ciężkie,
stalowe popielniczki. Personel rozdaje
fajki i podaje ogień palaczom, a palą
niemal wszyscy - ja również, Bóg

background image

świadkiem. Jeden z pacjentów, pan
Mendez, ma piękny głos i na prośbę
zebranych śpiewa teraz po hiszpańsku
Gwiaździsty Sztandar. Trzyma się blatu
stołu, wystukuje stopą rytm i przed
zakończeniem

każdej

frazy

z

dostojeństwem oddycha przeponą, nie
zmieniając tempa hymnu. Śpiewa i
śpiewa przez piętnaście minut - gdzieś
zacięła mu się płyta - i potem, sama nie
wiem jak i w którym miejscu, pieśń
dobiega końca. Pan Mendez kończy
hymn, a raczej przestaje śpiewać.
Bijemy brawo, on zaś przyjmuje uznanie
ze skromnością, ale nie z pokorą. Gdy
cichną oklaski, rozgląda się wokoło z
uśmiechem i mówi: „To jest Ameryka”.
Dziękuje ukłonem.

background image

Zeszłej

zimy

pojechałam

na

tydzień do Meksyku, na półwysep
Jukatan, gdzie czas stoi w miejscu, a
przynajmniej nie warto pytać o godzinę.
Człowiek wstaje o świcie, je, gdy
odczuwa głód, kładzie się spać o
zmroku. Przez resztę czasu wyleguje się
na słońcu albo pływa w morzu.
Widziałam

tam

pelikany,

które

niezdarnie, jak to one, wbiegały do
wody; któregoś dnia przeleciało nad
nami pięć niesamowicie różowych
flamingów - nagle wszyscy poderwali
się i osłonili oczy przed słońcem jak
widzowie na stadionie, którzy wstają,
żeby

zobaczyć grand

slam. Potem

zauważyłam

dwa

inne

ptaki

-

rozpoznałam je od razu, choć nigdy

background image

dotąd

ich

nie

widziałam.

Zanim

wyciągnęłam

aparat

fotograficzny,

wzbiły się już wysoko w przestworza i
stały punkcikami na niebieskim niebie.
Pstryknęłam fotkę, ale trudno byłoby je
rozpoznać. Tam w górze mogły być
czymkolwiek.

background image

Część

trzecia

background image

JAK NAUCZYć SIę

żYć W SAMOTNOśCI

Zaledwie trzy dni miałam nowy
samochód, gdy, cofając, uderzyłam w
drzewo, zbiłam tylną szybę i wgniotłam
karoserię. Drzewo (wyłaniające się we
mgle niczym widmo) rosło na parkingu
przy sklepie z artykułami żelaznymi, a w
samochodzie znajdowały się dwa nowe
pojemniki na śmieci. Wstrząśnięta,
jechałam z powrotem do domu, słysząc
za plecami brzęk szkła i zapewne
zostawiając

odłamki

na

szosie.

Wjechałam

na

podjazd

niedawno

kupionego domu, oparłam głowę na
kierownicy i czekałam. Na co? Na

background image

rosłego mężczyznę, który przyjedzie i
wszystko załatwi. Czy wspomniałam, że
padał deszcz? Że na liczniku było
czterysta

dziewięćdziesiąt

dziewięć

kilometrów?

Gdy nikt się nie pojawił, weszłam

do domu i zadzwoniłam do dzieci. Moja
córka Jennifer, zapewne wyrażając
opinię

pozostałych,

powiedziała

życzliwie: „Mamo, musisz się wreszcie
nauczyć prowadzić samochód”. Nie było
sensu upierać się, że umiem prowadzić.
Jennifer poradziła mi zadzwonić do
dilera

samochodowego.

Tak

też

zrobiłam. Diler tylko westchnął i
zaproponował, żebym skontaktowała się
z warsztatem, gdzie wstawiają szyby.

background image

Pracownik warsztatu polecił mi udać się
do blacharza, ten zaś uznał, że należy
zawiadomić

towarzystwo

ubezpieczeniowe,

co

jeszcze

nie

przyszło

mi

do

głowy.

Pani

z

towarzystwa

ubezpieczeniowego

powiedziała: „Och, lepiej nic im nie
mówić. Pozbędą się pani jak zgniłego
jajka”. Twierdziła, że od początku nie
mieli ochoty mnie ubezpieczyć, bo mam
sześćdziesiąt lat, po raz pierwszy w
życiu

ubezpieczam

samochód,

nie

przejechałam ani jednego kilometra
przez ostatnie trzy lata i mieszkam w
No​wym Jorku.

W dawnych czasach samochodem

zajmował się mój mąż Rich. Jeździł na

background image

przeglądy,

wymieniał

olej,

nawet

przekładał opony. Gdyby teraz był przy
mnie, mogłabym lamentować, że tego
wieczora parking tonął we mgle i
drzewo ledwie majaczyło, po czym on
zaprowadziłby mnie na górę do sypialni,
zapakował do łóżka i sam wszystkim się
zajął. Ale nie było go przy mnie.
Niezbitym faktem było zaś to, że cofając
się, wjechałam w drzewo. Nic innego
nie miało znaczenia - zła pogoda,
skromne zakupy, mały parking, nic.
Cofając się, wjechałam w drzewo.
Jeżeli nie chciałam dalej marnować
energii, powinnam pogodzić się z tym
faktem. W rezultacie okazało się, że
otworzenie

książki

telefonicznej

z

żółtymi stronami to nic trudnego. Ku

background image

własnej radości przekonałam się, że
mam umiejętności praktyczne - umiem
przeprowadzić

kilka

rozmów

telefonicznych, żeby oddać samochód do
naprawy - i po paru tygodniach auto
wróciło do mnie prawie jak nowe. To
drobne osiągnięcie wywołało we mnie
podniecenie.

Może

wreszcie

wchodziłam w dorosłość.

Wykazywanie

umiejętności

praktycznych zawsze było dla mnie
czymś nieosiągalnym, wprawiało mnie
w stan napięcia, a nawet serdecznego
rozbawienia - ludzie praktyczni wiedzą,
do czego służy lewarek, jak wymienić
bezpiecznik lub przewód w lampie, ale
nie ma w tym nic kobiecego ani

background image

seksownego. W sytuacjach kryzysowych,
na przykład gdy siadło powietrze w kole
albo nastąpiła awaria ciepłej wody,
zawsze

udawałam

ofiarę

losu.

Dlaczego? Bo wiedziałam, że mogę
sobie na to pozwolić. Takie zdarzenia
bynajmniej nie przestały być dla mnie
czymś nadzwyczajnym, ale już nie tracę
głowy, ilekroć w domu coś zazgrzyta lub
kaloryfery zrobią się lodowate. Gdy
znowu wysiada piec, włączam światło
w piwnicy, schodzę zdecydowanym
krokiem po schodach, zbliżam się do
swojego

kosmicznego

pieca,

przekręcam zawór i wlepiam wzrok w
szklaną rurkę, która musi się napełnić,
ale tylko do pewnej wysokości. Jeżeli
napełni się za bardzo, woda tryśnie mi z

background image

sufitów. Muszę zrobić to wszystko, w
przeciwnym razie pękną mi rury.
Gdybym zapakowała się do łóżka,
mogłabym

się

obudzić

w

domu

zniszczonym przeciekami.

Minęły już prawie trzy lata od

dnia, gdy Rich miał wypadek. Kupiłam
ten dom, znajdujący się zaledwie o
dwadzieścia minut drogi od miejsca,
gdzie on przebywa. Jak to się zdarza u
ludzi, którzy doznali pourazowego
uszkodzenia

mózgu,

Rich

zaczął

cier​pieć na przedwczesną demencję. Nie
wiem, czy pamięta coś z naszego
dawnego życia - poprzednie mieszkania,
prowadzone rozmowy, zwyczaje. Z
trudem

przypominam

sobie,

jacy

background image

byliśmy przed tym wypadkiem. Lata,
które potem nastąpiły, to koszmar -
okresowe napady psychozy, potworne
paranoje,

ataki

wściekłości,

stany

będące skutkiem urazu mózgu. Teraz
Rich znalazł spokój, czuje się w swojej
skórze, często żartuje, ataki furii minęły,
paniczny lęk ustąpił. Nasze rozmowy
często nie mają sensu, ale są wspaniałe.
„Wycisnęłaś te wszystkie kolory z
owoców”, zauważył któregoś dnia Rich.
Robiłam na drutach szalik z czerwonej i
fioletowej

włóczki.

„Zgadza

się”,

odparłam. Rich napomyka czasem o
„dziergającej pani” i „tej drugiej Abby”,
a gdy mówię mu, że jest tylko jedna
Abby, która właśnie siedzi obok niego,
przytakuje i dodaje łagodnie: „Ale jest

background image

również ta druga Abby”. Co ja tam
wiem?

Może

mam

jakiegoś

tajemniczego sobowtóra, który znajduje
się w kącie pokoju albo w holu.

Sobowtóry,

zjawy...

zawsze

dopuszczałam do siebie możliwość ich
pojawienia się i poniekąd w tym tkwił
sęk. Począwszy od jedenastego roku
życia, kiedy to byłam przekonana, że na
ulicach Saint Paul czyha goryl (mimo
sześciometrowych zasp), przez całe
życie doznawałam irracjonalnych lęków.
Gdy mieszkaliśmy w Minnesocie, mój
tato musiał stać na werandzie z tyłu
naszego domu, a pani Rice na werandzie
z tyłu swojego domu, żebym mogła
przebiec z krzykiem tę odległość po

background image

wieczorze

spędzonym

z

moją

przyjaciółką Karen na grze w monopol.
Pewnego lata wynajęliśmy z Richem
małą chatę w lasach Maine - „byle jak
najdalej od ludzi, bo nie chcę widzieć
innych domostw”, tak sobie ubzdurałam.
Czułam się okropnie. Nie było tam
żywej duszy. Gdy leciwy pan, który
wynajął nam ten dom, powiedział
uspokajająco, że w ciągu trzydziestu lat
dokonano tam tylko jednego włamania „i
nie zabrano nic więcej prócz siekiery”,
chciałam

natychmiast

wyjechać.

Zostaliśmy. Co noc leżałam wpatrzona
w sufit i czekałam, aż rozlegną się
odgłosy

kroków

zapowiadających

dokonanie na nas krwawej egzekucji.
Sytuacji nie poprawiało to, że w salonie

background image

roiło się od kosarzy, a na ścianach
wisiały

dla

ozdoby

narzędzia

gospodarskie, z którymi styczność mogła
być

niebezpieczna.

Sytuacji

nie

poprawiło też to, że w swojej
prostoduszności zabrałam do czytania
Milczenia owiec. Rich nie odczuwał
strachu. Starał się być pomocny i po
prostu się nie bał. Mimo wszystko
wyjechaliśmy dzień wcześniej. Rich
dzielnie

prowadził

samochód

w

najgorszą ulewę, jaka kiedykolwiek
przeszła nad światem, by dowieźć mnie
do

Nowego

Jorku,

kochanego

i

bezpiecznego. Od tamtej pory nigdy nie
reflektowałam na wolno stojący dom na
wsi. Ludzie obok mnie, nade mną i pode
mną to jest moje naturalne środowisko.

background image

Miliony ludzi do​okoła.

A jednak wylądowałam tutaj.

Dzisiaj, gdy podczas wieczornego
spaceru z psami widzę światło na
poddaszu, najzwyczajniej nie podnoszę
ponownie wzroku. Żeby tak postępować,
nawet nie trzeba mieć silnej woli. Stoję
przed wyborem: albo oszaleć ze strachu,
albo wziąć się w garść. Obraz małej
istoty, która być może siedzi skulona w
jakimś zakamarku i je kanapki z masłem
orzechowym, wyrzucając twardą skórkę,
zapewne byłby dla mnie wstrząsem,
potrafię jednak odpędzić taką myśl.
Następnego ranka sprawdzam, który
wyłącznik

zawiaduje

światłem

na

poddaszu (nie miałam o tym pojęcia), i

background image

przekręcam kontakt. Nakłaniam mojego
przyjaciela, żeby towarzyszył mi, gdy
pierwszy

raz

wejdę

na

strych.

Rozkładamy schodki, robimy obchód i
przekonuję się, że nie ma tam żadnych
zakamarków ani gargulców i że lepiej
jest obejrzeć poddasze, niż go nie
oglądać. Często dochodziły mnie inne
dziwne hałasy. Z początku podzwaniały
na

oszklonej

werandzie

dzwonki

wietrzne, całe mnóstwo, w bezwietrzne
dni. Nie miałam ochoty ich zdejmować
w obawie, że nadal bym je słyszała, ale
moja najmłodsza córka, rozdrażniona do
ostateczności ciągłym dzwonieniem,
odcięła je bez zastanowienia i od tego
czasu mamy spokój. Potem rozległo się
jakieś walenie, które obudziło mnie i

background image

psy o pierwszej w nocy. Wyskoczyłam z
łóżka i zeszłam na dół, głośno tupiąc,
włączając po drodze wszystkie światła i
wrzeszcząc na cały głos, żeby sprawca
tych hałasów wynosił się z mojego
domu. Dudnienie nie ustawało, więc
zarówno psy, jak i ja postanowiliśmy
sprawdzić, skąd się bierze. Mimo
strachu, a był potężny, z radością
stwierdziłam, że mój gniew jest
silniejszy od lęku. Nie zamierzałam
kulić się z przerażenia w sypialni ani
zamykać się w szafie. Postanowiłam
wejść do jaskini lwa, która - tak czy
owak - była moją jaskinią. Ilekroć
zbliżaliśmy się do źródła hałasu,
ustawał i po chwili rozlegał się w innym
miejscu. „To mój dom!”, krzyknęłam w

background image

którymś momencie, stojąc na szczycie
schodów prowadzących do piwnicy.
(Tylko wtedy psy naprawdę miały
stracha). W końcu położyliśmy się na
kanapie, przy zapalonych wszędzie
światłach, i postanowiliśmy przetrwać
tak do rana. Mój przyjaciel Chuck
zaproponował potem, że na oblewanie
nowego domu kupi mi w prezencie piłę
łańcuchową. Będę mogła trzymać ją pod
poduszką. Gdy pojawię się w luźnej
flanelowej koszuli nocnej, dzierżąc w
ręku piłę łańcuchową, bez wątpienia
każdemu napędzę pietra. Dla ścisłości
dodam, że nie zdołałam odkryć, skąd się
brało to dudnienie, ale na szczęście
więcej się nie powtórzyło.

background image

Spokojnie mi się tu mieszka.

Jakieś cmokanie nad kominkiem? Nawet
nie podnoszę wzroku znad robótki.
Jakieś szuranie (głęboki wdech), jakby
ciągnięto coś po podłodze? Dźwięk,
który przechodzi w ciężkie posapywanie
(przez wielkie nozdrza) i wydobywa się
(jak się później okazuje) z każdej ściany
w całym domu? Nie ma sprawy. Jeżeli
nie słyszę skrobania paznokciami, a nie
słyszę, to zabieram psy i idę spać. Te
odgłosy są prawdziwe i niewątpliwie
mają logiczne wyjaśnienie, ale w środku
nocy logika nie jest moją towarzyszką,
zatem lepiej, żebym panowała nad
swoją wyobraźnią. Ciepłe ciała z mojej
lewej i prawej strony pod pościelą są
doskonałymi druhami. Czuję, jak szeroki

background image

uśmiech wypływa mi na twarz, gdy
pomyślę,

że

koegzystujemy

z

posapującymi

i

pomrukującymi

ścianami. Dawniej prysnęłabym z domu
w ułamku sekundy, ale gdybym to
zrobiła, być może nie zdołałabym tu
wrócić.

Wiem,

dlaczego

tu

jestem.

Kocham ten dom i tę miejscowość;
ludzie, których poznałam, już są mi
drodzy. A Rich znajduje się zaledwie
dwadzieścia minut drogi stąd. Dzisiaj
jest nieogolony, wolnym krokiem idzie
do łazienki, gdy wchodzę. Ma na sobie
pogniecione drelichowe spodnie i
flanelową koszulę, którą widzę po raz

background image

pierwszy - pewnie prezent od jego córki
Sally. Patrzy na mnie ze zdziwieniem i
radością. „Absie!”, woła. Ma zimne
ręce. Cały emanuje słodyczą. Jego
uścisk wciąż rozgrzewa mnie jak nic
innego na świecie. Schodzimy do
pracowni plastycznej, mijając wielkie
akwarium ze złotymi rybkami. Rich
mówi zazwyczaj, jak bardzo się spasły,
ale

dziś

staje

przy

akwarium.

„Zastanawiam się, czy one wiedzą,
gdzie są, powiada, czy pamiętają inne
akwaria”.

W środku nocy przypomina mi się

jego uśmiechnięta twarz i duszki
zmykają. A jeśli nie zmykają, to
zmuszam je do odwró​cenia wzroku.

background image

JAK ROZDZIELIć

WALCZąCE PSY

Chwyć mniejszego psa za zadek i
pociągnij. Albo chwyć większego psa za
zadek i pociągnij. Nie myśl o tym, że cię
ugry​zie. Albo przypomnij sobie, co w tej
sytuacji zrobiła twoja przyjaciółka
Claudette, i dla rozładowania napięcia
przywołaj jej słowa: „Wrzasnęłam i
rzuciłam

w

nie

ręcznikiem

papierowym”.

Zawsze miej przy sobie pistolet na

wodę,

wypełniony

odstraszającym

płynem. Postaraj się zapamiętać nazwę
jakiejś nieszkodliwej substancji, której

background image

nie lubią wszystkie psy. Rozważ
zastosowanie amoniaku albo soku z
cytryny. Gazu łzawiącego. Noś na szyi
gwizdek, który wydaje przeraźliwy
dźwięk. Miej pod ręką puszkę po kawie
pełną monet, którymi będziesz potrząsać.
Po walce, w której twoja suka Carolina
przygryzła sobie język i zabryzgała ci
spódnicę krwią, zaszokuj samą siebie,
oświadczając: „Czuję się zupełnie jak
Jacqueline

Kennedy”.

Rozważ

zaskakującą skłonność do żartów w
sytuacji,

która

przez

ostatnich

czterdzieści lat doprowadzała cię do
łez, gdy tylko o niej pomyślałaś. Spróbuj
znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego
ta kwestia nie jest już dla ciebie taka
ważna. Uświadom sobie, że jedenastego

background image

września wszystko się zmieniło.

Zatrudnij tresera psów, a potem

bądź niedostępna nie z własnej winy
przez następne trzy miesiące. Podczas
jego pierwszej wizyty postaraj się mieć
uraz kręgosłupa, co spowoduje, że
poruszając którąkolwiek częścią ciała
prócz oczu i ust, będziesz wyć z bólu. Po
wyjściu

tresera

przypomnij

sobie

wszystkie błędy, które popełniłaś jako
matka, a gdy ogarnie cię depresja,
posprzeczaj się z ukochaną córką, w
wyniku czego depresja pogłębi się do
tego stopnia, że nie będziesz mogła
zebrać myśli. Po roku zadzwoń do
swego psychiatry, wtedy okaże się, że
właśnie wyjechał na trzy tygodnie z

background image

miasta. Porozmawiaj z przyjaciółką,
której zdaniem powinnaś zastanowić się
nad

tym,

czy

nie

ma

pewnych

podobieństw między konfliktami wśród
psów a wśród członków rodziny, zaś
wnioski płynące z obserwacji psów
zastosuj w odniesieniu do ludzi.
Uprzytomnij sobie, że zarówno psy, jak i
ludzie są dla ciebie zagadką i w żadnej
sprawie nie jesteś w stanie nic zrobić.
Gdy psy znowu zaczną warczeć, krążąc
wokół siebie, z impetem otwórz drzwi
kuchenne i zdecydowanym krokiem
zejdź po schodkach do ogrodu, wołając:
„Jeżeli natychmiast nie przestaniecie,
opuszczę ten dom na zawsze!”. Zdaj
sobie sprawę, że te słowa padły z
twoich ust zapewne nie po raz

background image

pierwszy. Pomyśl o dzieciństwie swoich
dzieci i pogrąż się w otchłani
zwątpienia.

Zmień podejście. Po pierwszym

gniewnym warknięciu wstań i wyjdź z
pokoju.

Takie

zachowanie

można

określić jako „wyeliminowanie się z
równania” - spróbuj przypomnieć sobie,
jaki to ma związek z matematyką. Bez
powodzenia. Zauważ, że po twoim
odejściu psy tracą ochotę do walki, i
zastanów się, czy wina zawsze leży po
twojej

stronie.

Napawaj

się

bezsensowną myślą o padającym w lesie
drzewie. Dostrzeż i zacznij doceniać to,
że psy nie przepraszają. Gdy każdy z
nich wypowie swoje zdanie, puszczają

background image

się przez jasnozielony trawnik, mają
podniesione ogony i trącają się bokami.
Bolej nad tym, że człowiek notorycznie
przeprasza i zaraz znowu coś partaczy.
Bądź gotowa, gdy po długim milczeniu
odezwie się twoja córka. Okaż radość
powściąg​liwie.

Nie wyciągaj daleko idących

wniosków, gdy powie, że niedawno
kupiła sobie psa.

background image

PSIA MOWA

Rosie potrzebowała rozrywki, ja zaś nie
nadawałam się do takich zabaw. Znużyło
mnie bieganie za nią, żeby oddała mi
obślinioną piłkę, której i tak wcale nie
chciałam; receptory Rosie nie odbierały
polecenia „zostaw”. Biedny Harry stał
niewzruszenie, gdy zataczała wokół
niego koła, szczekając i podgryzając mu
tylne łapy, by pobudzić go do działania.
Nadaremnie. Potrzebowała kogoś, kto
sprosta

wyzwaniu,

więc

zaczęłam

przyglądać się psom do adopcji.
Poznałam

dużego,

swawolnego,

czar​nego labradora nieczystej rasy, który
by nas zdominował; poznałam ślicznego

background image

husky o niebieskich oczach, który nie
znosił mężczyzn, i maleńkie stworzenie
przypominające srebrzystą brew, które
biegało po domu, ale na jego widok
Harry warknął, kłapnął paszczą i tyle -
cierpiący na alergię właściciel chwycił
pieska w ramiona i już ich nie było.
Niewiele

brakowało,

a

pewnego

deszczowego wieczora przygarnęłabym
ciężarną dalmatynkę. Właściciele sklepu
zoologicznego

zaproponowali,

że

pokryją

rachunki

za

opiekę

weterynaryjną i pomogą znaleźć domy
dla szczeniaków - tak bardzo chcieli ją
komuś oddać. Nie dopytywałam się, w
jakich okolicznościach zaszła w ciążę,
ale sprawcą był, jak mi powiedziano,
cocker spaniel. Elvina leżała na

background image

podłodze w sklepie Dog - a - Rama i
unosiła głowę z ledwie widocznym
zainteresowaniem,

gdy

delikatnie

głaskano ją po grzbiecie. Była w kropce
i wiedziała o tym. Właściciele sklepu -
sympatyczni panowie, którzy mówili z
jakimś nieznanym mi, regionalnym
akcentem - byli wyraźnie zmartwieni.
Ludzie chcieliby mieć za darmo
dalmatyńczyka, powiedzieli mi, ale nie
ciężarną sukę.

Wkrótce rozpoczynały się zajęcia

wieczorowe, które prowadziłam opodal,
i nie widziałam przeszkód, żeby zabrać
ze sobą tę suczkę, ale coś mnie
powstrzymało.

Musiałam

wszystko

przemyśleć. Czy zdołam ją ochronić? Co

background image

będzie, gdy moja żywiołowa Rosie
zacznie nakłaniać ją, by wstała i zaczęła
się bawić? A może Harry nie polubi
szczeniaków? Gdy byłam mała, nasz
jamnik Max zagryzł miot kociąt. Czy
zapewnię bezpieczeństwo maleństwom?
Przeprowadziłam w grupie ankietę i
wszyscy co do jednego byli za adopcją -
ale w kursie uczestniczyli pisarze, a ci
proponują coś tylko po to, by zobaczyć,
co się później wydarzy. Moi znajomi
zachowali się z większą rozwagą - jeden
z nich parsknął śmiechem, jakby
wyrażenie „ciężarna dalmatynka” było
puentą świetnego dowcipu. Wróciłam
do domu o północy i zadzwoniłam do
swojej córki Jen, która ku mojemu
zaskoczeniu nie starała się zachęcić

background image

mnie do wzięcia ciężarnej dalmatynki.
„Nie

najlepszy

pomysł,

mamo”,

powiedziała. Następnego popołudnia
zatelefonowałam do sklepu i usłyszałam,
że Elvina znalazła dom.

Alleluja.

A

potem

zadzwoniła

moja

przyjaciółka Susan.

- Powinnaś zobaczyć tego psa -

rzekła. - Podobno jest cudowny. Chyba
jakiś beagle.

Wobec tego porozumiałam się z

Jodi Judson i umówiłam na wizytę. You
ain't nuthin but a hound dog,
niemal
zaśpiewałam na widok tego stworzenia.

background image

Carolina,

przydomek

Gnat,

wyglądała

idiotycznie,

była

nieproporcjonalnie wysoka i chuda, a do
tego robiła smętne miny, co przydawało
jej

jakiejś

absurdalnej

godności.

Wystarczyło, że raz przebiegła susami
wokół ogrodu, a już się w niej
zakochałam. Gdy Jodi ją znalazła,
mieszkała na parkingu przy szosie I - 95
gdzieś w Karolinie Południowej. Była
tak wychudzona, że kości wystawały jej
pod skórą. Jodi twierdzi, że tamtego
wieczora Carolina ledwie trzymała się
na nogach, bliska śmierci. Dała psu całe
jedzenie, jakie było w samochodzie.
Wracała wtedy z wakacji razem z
mężem. Ponieważ jej mąż nie chciał
zabrać obcego psa w czternastogodzinną

background image

podróż samochodem („Nawet o tym nie
myśl”, powiedział), pojechali dalej.
Jodi twierdzi, że nie powiedziała
marnego słowa, ale gdy przekroczyli
granicę stanu, jej mąż mruknął: „No
dobrze” i zawrócił.

Ostatnimi czasy rozmawiam tylko

o psach. Był taki okres, gdy mówiłam o
psach i swoim kiepskim zdrowiu, ale
teraz czuję się lepiej, więc znowu
gadam

wyłącznie

o

psach.

Gdy

odbieram telefon i słyszę pytanie: „Co
nowego?”, zaczynam się denerwować,
wobec tego z zapałem opowiadam, w
jakiej konfiguracji spaliśmy ostatniej
nocy - czy w czwórkę w jednym łóżku,
czy też Rosie znowu położyła się w

background image

pokoju gościnnym. Czasem wyczuwam
nieznaczne zawieszenie głosu, zanim
mój rozmówca zmieni temat i przypomni
sobie, że ma coś do załatwienia.
Prawda jest taka, że moje psy zawsze
mnie rozśmieszają, dodają otuchy i
nigdy nie nudzą. Gdy Rosie opiera
głowę na moim ramieniu,

Harry

przywiera do lewego boku, a Carolina
leży zwinięta jak paczka z chińskiej
pralni,

przepełnia

mnie

szczęście.

Jesteśmy oazą spokoju na podwójnym
łóżku. Tak pewnie było, zanim Adam
zjadł jabłko, gdy wszystko miało nazwę,
ale nie prowadzono tylu debat. Kiedyś
zapytałam swoją najstarszą córkę Sarah,
matkę piątki dzieci, co takiego mają w
sobie psy, że obdarzanie ich miłością

background image

nie sprawia żadnego trudu. „Nie
odzywają się”, odparła.

Ale

się

komunikują.

Kiedy

przybyła Carolina, należało ustalić
hierarchię w stadzie. Przez pierwszy
tydzień niemal ciągle trwały psie
pyskówki, aż pewnego popołudnia
doszło do starcia między Rosie a
Caroliną, w wyniku którego Carolina
miała przegryzione na wylot ucho. Gdy
opatrywałam

krwawiącą

ranę,

uświadomiłam sobie, że - chcąc nie
chcąc - uczestniczę w naturalnym
procesie o gwałtownym przebiegu.
Jestem pełnoprawnym członkiem stada,
co więcej, jestem psem alfa. Ponieważ
jestem psem alfa, kwestia, kto, gdzie,

background image

kiedy i jak blisko będzie siedział koło
mnie, wymaga rozstrzygnięcia. Tego
popołudnia Rosie odniosła triumf nad
Caroliną, choć była mniejsza.

Sprawy ludzkie są dużo bardziej

skomplikowane. „Wyczuwam dziwny
ton w twoim głosie. Jesteś na mnie
zły?”, z niepokojem pyta młoda kobieta,
przyciskając telefon komórkowy do
ucha, a ja zastanawiam się, jak to
możliwe, że ludzie w ogóle zadają się ze
sobą. Psy nigdy nie wpadają w zły
humor, ponieważ powiedziałaś coś przy
śniadaniu. Nie obwąchują strzępów
starych rozmów ani nie analizują
nieudanych

weekendów.

Życie

niepoddane analizie jest być może nic

background image

niewarte, ale życie ciągle analizowane
jest z pewnością piekłem. My za dużo
mówimy.

Goszczę

swojego

przyjaciela,

który właśnie śpi na kanapie. Carolina,
od początku nieufna względem niego,
wpada w dygot, gdy książka spada mu z
piersi na podłogę, a on gwałtownie
budzi się ze snu. „To przeze mnie?”,
pyta. Kiwam głową. Carolina nie
przestaje się trząść. Harry uwielbia
mojego przyjaciela, a Rosie obskakuje
go, by dać mu buzi, więc to pewne, że
on nie wydziela żadnych złych fluidów.
Chciałabym, żeby sprawił sobie psa. Od
jakiegoś czasu nie ma żony i chyba
wiedzie

samotne

życie.

Jest

background image

najzabawniejszy,

najmądrzejszy

i

najstarszy spośród moich ko​legów.

-

Myślałeś

kiedyś

o

samobójstwie? - zapytałam go przed
laty, gdy oboje byliśmy na tyle młodzi,
by rozmawiać o życiu i śmierci. Ta
rozmowa odbyła się chyba w tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątym ósmym
roku.

- Oczywiście - odparł między

jednym a drugim kęsem kanapki z
indykiem na ciepło.

- Jak chciałeś tego dokonać?

- Zawsze pociągało mnie odcięcie

sobie głowy - odrzekł.

background image

Popijając

kawę,

parsknęłam

śmiechem i kawa trysnęła mi no​sem.

- To mogło być trudne -

zauważyłam, odzyskawszy głos.

- W tym cała rzecz - powiedział. -

Nikt by nie chciał iść na łatwiznę.

Wtedy nabrałam pewności, że

będę go kochać po wsze czasy.

Przyjechał wczoraj wieczorem,

późno wyruszywszy z domu. Zdaje się,
że mało brakowało, a w ogóle by nie
przyjechał. Twierdzi, że odwiedzanie
znajomych sprawia mu trudność. Jak
zauważyłam, najlepiej czuje się wtedy,
gdy dostatecznie długo korzystając z

background image

gościny - noc, ranek i znaczną część
popołudnia - staje się gościem w pełnym
tego słowa znaczeniu. Wie, że teraz
może wyjechać w każdej chwili, nie
zachowując się niegrzecznie wobec
gospodarza, więc jest rozluźniony,
opieszały, gotów prowadzić mniej
zasadnicze rozmowy. Przypomina mi
człowieka, który po niebezpiecznej
wspinaczce staje nad urwiskiem. Nie
pozostanie tam, ale może się rozejrzeć.

- Moim zdaniem powinieneś kupić

dom w tej okolicy - mó​wię.

Siedzimy w ogrodzie na tyłach

mojego domu.

- Byłoby miło - powiada.

background image

- Mógłbyś wpadać na kawę o

każdej porze.

- I chodzić do pracy trzy dni w

tygodniu - dodaje, jakby rzeczywiście
rozważał możliwość przeprowadzki.

To udawanie jest oznaką kurtuazji,

a ja doceniam dobre ma​niery.

- Mógłbyś mieć psa - ciągnę.

Jest

piękny

wieczór.

Mój

przyjaciel szykuje się do wyjazdu.

- Owszem - przytakuje.

Podczas pożegnania psy kłębią się

przy jego nogach jak wzburzone fale.

background image

Macham do niego ręką, nie namawiam
go, żeby został. Potem zamykam drzwi.
„A teraz lulu”, oznajmiam, po czym
wraz ze swoim stadem rzucam się na
kanapę, gdzie ucinamy sobie dłuższą
drzemkę, leżąc jedno na drugim niczym
gromada szczeniaków.

background image

JAK ODPęDZIć

MELANCHOLIę

Będą ci potrzebne trzy psy, z których
jeden - suka - zwęszył interesującą woń
wlatującą przez okno na pierwszym
piętrze. To stworzenie jest psem
myśliwskim. One wszystkie są psami
myśliwskimi i we czwórkę śpicie razem
na podwójnym łóżku. Gdy otwierasz
oczy (czując na twarzy jej ciepły psi
oddech), ona patrzy na ciebie z takim
przejęciem, że wybuchasz śmiechem.
Narzucasz wczorajsze ubranie (które
leży tuż obok na podłodze) i schodzisz
na dół, nie nadeptując na Rosie,
Harry'ego ani Carolinę, kręcących się

background image

pod nogami. Gdy otwierasz drzwi
kuchenne, psy wypadają do ogrodu i
natychmiast biegną z nosami przy ziemi
za tropem jakiegoś małego zwierzaka,
którego zygzakowaty ślad przypomina
elektrokardiogram. Idziesz za nimi po
mokrej, zielonej trawie. I oto jesteś na
świeżym powietrzu o godzinie piątej
rano.

Przez ostatni miesiąc siedziałaś w

domu, gdy padał deszcz. Może lubisz
obserwować, jak pada deszcz, lecz
postępujesz tak chyba zbyt długo. Nie
odpowiadasz

na

telefony.

Nie

przeglądasz

doręczonych

listów.

Zauważyłaś, że gdy dwa psy chodziły za
tobą z pokoju do pokoju, byłaś

background image

poirytowana, a teraz, gdy chodzą za tobą
trzy,

jest

jeszcze

gorzej.

Ilekroć

wstajesz, one też się podnoszą. Nie
fatygujcie się, nie warto, masz chęć im
powiedzieć, gdy wstałaś z wyściełanego
czerwonym materiałem krzesła, żeby
zrobić coś w kuchni, jednak zanim tam
się znalazłaś, zapomniałaś, po co szłaś.
Spoglądasz przez okno, a psy sadowią
się tymczasem na dywaniku przy piecu.
Mają takie łagodne usposobienia. Po
kilku minutach przenosisz się do salonu i
psy znowu ciągną się za tobą. Jeżeli ta
sytuacja powtarza się dostatecznie
często,

uzmysławiasz

sobie

bezcelowość

swoich

codziennych

działań.

Stąd

prosta

droga,

byś

uświadomiła sobie bezsens własnego

background image

życia - no i dlatego czujesz się
wybornie, będąc na dworze, w ubraniu,
o piątej tego ranka.

Następnie będzie ci potrzebna

grządka z pokrzywami wysokimi na
półtora metra. Może właśnie tak
prezentuje się twój ogród, zaniedbywany
przez dwa lata, od przeprowadzki z
miasta. Wmówiłaś sobie, że jeżeli nic
nie posadzisz, nie znienawidzisz saren,
które na pewno przyjdą obgryzać
rośliny. Rzecz jednak w tym, że jesteś
patentowanym leniem; zamiast grabić
ziemię i kopać dołki, wolisz siedzieć na
werandzie

i

popijać

kawę.

Ale

pokrzywy

zagłuszyły

trzy

krzaki

różowych

peonii,

które,

mogłabyś

background image

przysiąc, stały w kwiatach przed dwoma
laty, raptem więc czujesz obcy ci
przypływ energii. Wpadasz do domu i...
och,

wspaniale,

tu

są,

rękawice

ogrodowe, prezent z okazji oblewania
domu przed dwoma laty, wciąż spięte
zszywką. Rozdzielasz je, nakładasz i
lecisz z powrotem do ogrodu.

Pierwsza

pokrzywa

stawia

dokładnie tyle oporu, ile trzeba - czyli
zero - wyrywasz ją z korzeniami i
radośnie odrzucasz za siebie. Wyrywasz
następną i następną, wkrótce ogarnia cię
szał, ciągniesz po trzy pokrzywy na raz,
nie zważając na oparzenia na rękach i
kostkach, stos chwastów wznosi się na
trawniku za twoimi plecami. Czasem

background image

natrafiasz na jakiś zatwardziały okaz i
ciągniesz z całej siły, a gdy widzisz
główny korzeń tuż pod powierzchnią,
szarpiesz, wyrywasz, ziemia leci na
ciebie, czujesz się jak „stara kobieta i
pokrzywa”, ten, kto odbiera i daje życie,
i wtedy rozumiesz zażartość ogrodnika.

Po pięciu czy sześciu minutach

ogarnia cię zmęczenie i robisz krok w
tył. Spłachetek ziemi się przerzedził.
Może teraz zaparzysz sobie kawę i
wyjdziesz z filiżanką na dwór. Jeśli
wszystko będzie szło dobrze, do
południa wyłoni się doskonały krzak
różowych peonii. Pojawią się również
irysy, żółte i smukłe, oraz fioletowe o
głębokich

gardłach,

niestety

background image

przypominające mosznę starca, lecz i te
oczyścisz z chwastów. Nim nadejdzie
wczesne popołudnie, słońce być może
przebije się przez gęstą o poranku mgłę i
jeżeli niespodziewanie zacznie razić cię
w oczy, nie trap się. I tak czas na
drzemkę. Po wejściu do domu może
zauważysz,

że

to,

co

dotychczas

wydawało ci się kurzem, jest warstwą
złocistego pyłku, który wlatuje przez
otwarte okno. Gdyby życie było takie
częściej, pomyślisz, pakując się z psami
do łóżka, a wtedy uprzytomnisz sobie ze
zdumieniem, że życie jest właśnie takie.

background image

CAROLINA MA

RUJę, A JA NIE

Moja

suczka

Carolina

siedzi

w

samochodzie, a ja stoję między półkami
w aptece, do której nie zachodziłam od
piętnastu lat. Carolina ma ruję. Ruja -
jakież to staroświeckie pojęcie! Szukam
czegoś, co wsuwa się w siatkową
kieszonkę

czerwonego

wdzianka

podobnego

do

spodenek

Speedo,

zakupionego przed chwilą dla suczki.
Kto by przypuszczał, że produkuje się
coś takiego dla psów! Przychodzą mi na
pamięć cienkie pasy, które ja i inne
dziewczynki

dostałyśmy

razem

z

pierwszym opakowaniem podpasek i

background image

załączoną do niego broszurką o fazach
cyklu płciowego u kobiet. Lata świetlne
temu. Biorę z półki przedmiot w
różowym opakowaniu z etykietką S i
kuśtykam do alejki 4b ze środkami
przeciwbólowymi, gdzie czuję się
bardziej swojsko. Boli mnie krzyż.
Łapię aspirynę, płacę za wszystko i
kieruję się w stronę samochodu.
Carolina rozpłaszczyła nos na szybie.
„Dobry

piesek”,

mówię.

„Dobry

piesek”. Udaje mi się wsiąść do auta,
nie wydawszy okrzyku bólu, klepię
Carolinę po wielkim łbie i przytulam się
do jej szyi, a ona wali ogonem o
siedzenie pasażera. Carolina właśnie
kuruje się z dirofilariozy i w tym
momencie

cieczka

jest

rażącą

background image

niesprawiedliwością. „Chryste Panie,
kolejne

tortury”,

jak

powiedział

męczennik, gdy kat zaczął wyrywać mu
trzewia. (Nie pamiętam, jak się nazywał
ów święty, ale moja mama uwielbiała
go cytować). Zanim przekręcę kluczyk w
stacyjce, ustawiam strzałki na butelce i
na nakrętce jedna pod drugą, zdejmuję
nakrętkę,

przedziurawiam

piórem

foliowe zabezpieczenie i połykam trzy
tabletki.

Z suczką, która ma ruję, stykam się

pierwszy raz, natomiast ból kręgosłupa
złapał mnie trzydzieści lat temu, gdy
pochyliłam się, żeby podnieść z podłogi
kawałek puszkowanej brzoskwini, i nie
mogłam się wyprostować.

background image

Mój drugi mąż znał to uczucie.

- O rety, co to takiego? -

krzyknęłam, gdy starał się mi po​móc.

- Piekielny ból w krzyżu. Tak to

się nazywa - odparł.

Ta odmiana piekielnego bólu w

krzyżu jest skutkiem noszenia nowych,
szykownych, czerwonych pantofelków -
prawy but mnie ciśnie i chodzę koślawo.
Nie wiem, dlaczego wkładam te
pantofle.

Być

może

dlatego,

że

uwydatniają moje zgrabne kostki. W
wieku sześćdziesięciu trzech lat mogę
szczycić się swoimi kostkami jak niczym
innym prócz pieczenia ciast.

background image

Po

przyjeździe

do

domu

stwierdzam,

że

włożenie

psu

zakupionego

wdzianka

graniczy

z

niemożliwością. Ma ono otwór na ogon
i rzepy zapinane wokół zadu, ale jak tu
wepchnąć długi ogon przez rozcięcie w
małym, śliskim stroiku, gdy pies ciągle
kręci się w kółko? Mija piętnaście minut
i gdy moje wysiłki kończą się sukcesem,
Carolina spogląda na mnie z takim
przygnębieniem, że mam ochotę ją
przeprosić. Wygląda jak pies przebrany
za małpę.

Następnego ranka ledwie chodzę.

Moja przyjaciółka Claudette spieszy z
pomocą. Bierze Carolinę na smycz, w
razie gdyby pojawiło się w ogrodzie

background image

stado psów, którym hormony uderzyły
do głowy. Potem zawozi mnie do
swojego akupunkturzysty. Jeszcze nigdy
nie byłam u akupunkturzysty, ale jestem
gotowa szukać u niego ratunku. Zabieg
jest szalenie interesujący - wszystkie te
igły łaskoczą mnie w nogi i ręce - i tak
odprężający, że pewnie bym przysnęła,
gdyby nie wbito mi igły pod samym
nosem. Ani na chwilę nie mogę przestać
o niej myśleć. Po zabiegu czuję się
lepiej, dopóki nie trafiam do działu
nabiałowego w Hurley Ridge Market i
nie sięgam po dwulitrowy karton z
mlekiem. Gdy jedziemy z powrotem
przez miasto, mijamy na wpół ubraną
młodzież z Woodstock, która wyleguje
się na błoniach. Stanowi piękny widok,

background image

lecz zważywszy na ból w krzyżu i dobrą
pamięć, cieszę się, że nie jestem jedną z
tych młodych osób. Zbyt wiele mają
przed sobą.

Tymczasem mój otyły beagle

Harry zdobył się na to, by wyskoczyć
prosto w górę niczym Rudolf Nuriejew.
Nie wiedząc, czy Carolina go dostrzegła
- a nie dostrzegła - wykonuje ten skok
ponownie. Jest już niezdolny do
reprodukcji, ale to nie studzi jego
zapału. Rosie również jest po wpływem
unoszących się w powietrzu hormonów.
Energicznie robi toaletę Harry'emu i
Carolinie, zaglądając we wszystkie
zakamarki. Byłaby wspaniałą matką. Co
jakiś czas Carolina podnieca się do tego

background image

stopnia, że zaczyna wyć. Napaleni są tu
wszyscy prócz mnie. Ledwie zacznę się
zastanawiać,

gdzie

się

podziali

zalotnicy, a na podjeździe zjawia się
duży biały pies. Oho, pierwszy adorator
Caroliny! Harry i Rosie zajmują pozycje
na werandzie od tyłu i szczekają bez
opamiętania, a ja dzwonię do swojej
siostry Judy, żeby z dumą powiedzieć
jej,

wokół

domu

pałęta

się

niewykastrowany

husky,

który

prawdopodobnie

nie

skończył

podstawówki. „Teraz rozumiesz, co
czuli mama i tata”, mówi Judy.
Wychodzę na dwór, w jednej ręce
trzymając smycz z Caroliną, a w drugiej
mopa. Mop spełnia dwojaką funkcję:
laski

i

odstraszacza.

Grożę

nim

background image

szubrawcowi, gdy podchodzi za blisko.
Obrzuca wzrokiem Carolinę, a ona
odpowiada na jego spojrzenia. O tak,
pamiętam te zerknięcia. Gdyby to
zwierzę było człowiekiem, miałoby na
sobie dżinsy i biały T - shirt. Zapalałoby
papierosa. Co tam obolały kręgosłup i
zaawansowany wiek. Gdyby to zwierzę
było człowiekiem, a ja byłabym na
miejscu Caroliny, nie oszukujmy się,
natychmiast rzuciłabym się na niego.

background image

NA RAZIE

W październiku zeszłego roku, gdy
zepsuł mi się piec i robiło się coraz
zimniej,

gdy

budziłam

się

w

temperaturze siedmiu czy sześciu stopni
w sypialni, gdy razem z psami leżałam
w

pościeli

tak

długo,

że

mało

brakowało, a pękłyby nam pęcherze,
wtedy przysięgłam sobie, że na zawsze
zapamiętam, iż życie w cieple wcale nie
jest faktem oczywistym. Ale nie
zapamiętałam. Teraz przyszło lato i
nastąpiła awaria elektryczności. Moje
czerwone pokrowce na meble moczą się
w znieruchomiałej pralce, a meble stoją
gołe. Nie mogę włączyć odkurzacza ani

background image

zjeść grzanki. Dziergałam na drutach,
grało radio, wentylator chłodził mi
twarz, a chwilę później wszystko
ucichło i zamarło. Nawet nie zdążyłam
przysiąc sobie, że to zapamiętam. Ale
przecież nie my dokonujemy wyboru,
które

urządzenie

przestanie

funkcjonować. Ileż to razy wodziłam
palcami

po

sztachetach

płotu

i

myślałam: Co za chwila! Zapamiętam ją
na zawsze! W końcu pozostaje tylko
wspomnienie pragnienia, by zachować
coś w pamięci. Mój wuj opowiadał mi
kiedyś, że brazylijskie ważki wracają do
jeziora, gdzie się urodziły - przed
śmiercią chcą ponownie osiąść w tym
miejscu. Podjęłam zobowiązanie, że
zapamiętam to w jego imieniu.

background image

Nie podoba mi się, gdy ktoś

pamięta coś, co kocham, lepiej ode
mnie. O pewnych miejscach napomykam
rzadko, ponieważ nie chcę usłyszeć, że
komuś zapadły w pamięć bardziej niż
mnie - na przykład o Sneden's Landing,
gdzie mieszkaliśmy przez rok w latach
pięćdziesiątych. Moja siostra Judy miała
liczniejsze grono przyjaciół, a teraz ma
lepszą pamięć, więc gdy włącza swoje
reflektory,

jestem

zdemaskowana,

ogołocona ze szczegółów, niegodna
tego, że w ogóle tam mieszkałam. Ale
pamiętam potoki, które prowadziły nas
w dół do rzeki, i pamiętam miejsce,
gdzie szukaliśmy rośliny o srebrnych

background image

liściach i grubych, soczystych łodygach,
która leczyła wysypkę po dotknięciu
sumaka jadowitego. Jak się nazywa, czy
ją znaleźliśmy i kto miał wysypkę - nie
pamiętam. Natomiast zachowałam w
pamięci piękny, ciemny wodospad i
głębokie jezioro, do którego wpadał,
oraz otaczające je kolumny i altanę z
winorośli. Gdy wsadziłaś nogę do
lodowa​tej wody, drętwiała ci po kolano.
Pamiętam

rzekę

Hudson

podczas

odpływu i jak szukaliśmy skarbów w
smrodliwym mule, a pewnego razu
znaleźliśmy

wygładzony

kawałek

rzeźbionego

nefrytu

i

mnóstwo

potłuczonej porcelany. Pamiętam, jak
leżeliśmy na pomoście na końcu
trawnika

przed

czyimś

domem,

background image

słuchając

plusku

wody,

i

uprzytomniliśmy

sobie,

że

warkot

samolotu stał się dźwiękiem równie
naturalnym jak szum deszczu czy cykanie
świerszcza.

Pamiętam, jak przez miesiąc, a

może dwa, mama z uporem urządzała
herbatki po naszym powrocie ze szkoły.
Pamiętam jej pytanie: „Z mlekiem czy
bez?”. W moich wspomnieniach cała ta
sytuacja ma w sobie coś ironicznego, jak
gdyby

nasza

mama

świadomie

odgrywała komedię, a zarazem w
pewnej

mierze

zachowywała

autentyczną powagę. Robiła to wszystko
z wielką pieczołowitością - miała tacę,
jeden imbryk z herbatą i drugi z gorącą

background image

wodą, cukier w kostkach, a nie sypki
(Jedna kostka czy dwie?”. „Poproszę
pięć”). Nie przypominam sobie filiżanek
i spodeczków, za to jestem prawie
pewna, że nie serwowała prawdziwych
ciasteczek (czy w ogóle podawała
ciasteczka?), lecz nijakie herbatniki Petit
Beurres, jej ulubione. Aż pewnego dnia
te podwieczorki się skończyły, jak
gdyby nigdy ich nie celebrowano.

Pamiętam, jak mama odmieniała

czasownik „kochać” po łacinie („amo”,
„amas”, „amat”), do melodii popularnej
piosenki, której tytuł wyleciał mi z
głowy, a my, dzieci, zsuwałyśmy się z
siedzeń samochodu, gdy wykrzykiwała
słowa przy otwartych oknach, jadąc na

background image

pocztę w Palisades. Stara glicynia, która
rosła pod moim oknem, zawsze będzie
mi się kojarzyć z wonią upalnego lata i
nasuwać

wspomnienia

o

Tonym

Wallasie, który pokazał mi (bardzo
delikatnie),

co

to

jest

francuski

pocałunek. Byliśmy na wzgórzu, skąd
rozciągał się widok na rzekę Hudson.
Gdy moja siostra mówi, że uwielbia
glicynię, że to jej ulubiona roślina, coś
chce we mnie krzyknąć: Ona rosła pod
MOIM oknem. Wiem jednak, że nic z
tego

wszystkiego

nie

jest

moją

własnością.

Mój Boże, jaki to był przystojny

chłopak z tego Tony'ego! Nie musiał
wracać do domu o określonej porze,

background image

jeździł nashem ramblerem, którego
słyszałam z odległości sześćdziesięciu
kilometrów. Umówił się ze mną, ale
byłam wtedy spłoszoną, nieśmiałą
piętnastolatką i na parę minut przed jego
przyjściem

ubłagałam

mamę,

by

powiedziała mu, że źle się czuję.
Ostatecznie poszłam do niego innego
wieczora na kolację. Pamiętam tylko
tyle, że poczęstowano mnie filiżanką
ovaltine, ale jej nie wypiłam, bo bałam
się, że haitańska kucharka wymówiła
nad nią jakieś zaklęcia wudu. Mam
fotografię

przedstawiającą

mnie

z

Tonym,

wydrukowaną

na

pudełku

zapałek z Copacabany, dokąd pewnego
wieczora udaliśmy się wraz z jego
rodzicami.

On

miał

wówczas

background image

siedemnaście lat, a ja szesnaście. Moja
siostra przechowywała dla mnie to
pudełko przez czterdzieści lat, a potem
mi je wręczyła. Moja najstarsza córka
oprawiła je w srebrną ramkę i
podarowała

mi

w

prezencie

gwiazdkowym. Na tym zdjęciu widać
ciemne cienie pod jego oczami. Moje
oczy są czarne - źrenice rozszerzyły mi
się przy błysku flesza.

„Jak się miewa Rich?”, pytają

ludzie. „Pamięta cię?”. Tak, rozpoznaje
mnie i swoją córkę Sally. Rozpoznaje
również wnuczkę Norę. We czwórkę
spotykamy

się

w

czwartkowe

popołudnia.

Sally

przyjeżdża

z

dzieckiem z Albany, a ja zabieram Richa

background image

z domu opieki i przywożę do siebie do
Woodstock. Ostatnio mam wrażenie, że
poznaje widoki przy szosie numer 28.
Czy rzeczywiście? Być może tylko
odzywa się jego poczucie humoru, bo
chichocze za każdym razem, gdy mijamy
szyld firmy zwalczającej szkodniki.
Czasami rzuca: „Otóż to”, gdy na
zakręcie pojawia się z lewej strony
kościół. „Cześć, kajtku”, powiada do
Harry'ego, naszego starego psa.

Nie wiem, co się stało ze

wspomnieniami Richa. Chętnie mówił o
chłodnym brzozowym lesie w Finlandii,
gdzie kiedyś biegał w zawodach;
wyczarowywał to miejsce, ilekroć był w
opałach. Teraz ledwie słyszy i dłuższa

background image

rozmowa z nim jest prawie niemożliwa.
„Pamiętasz ten las w Finlandii?”,
wykrzykuję do niego i patrzę, jak
najpierw stara się mnie usłyszeć, a
potem zrozumieć, co powiedziałam.
Czasem ogarnia mnie bezmierny smutek.
Do tego ciągle coś się dzieje.
„Chciałbyś skorzystać z łazienki?”,
zaproponowała mu Sally w zeszłym
tygodniu.

„A

po

co?”,

odparł.

„Koniecznie jest ci potrzebny świeży
mocz?”. Parsknęłyśmy śmiechem i dla
pamięci zapisałam sobie tę wymianę
zdań.

Po lunchu Rich zawsze zajmuje

swoje zwyczajowe miejsce przy zlewie
i bierze się do zmywania naczyń. Ani na

background image

jotę nie zapomniał myć talerzy, z wolna
wykonywać

kolistych

ruchów

zmywakiem czy też ostrożnie opłukiwać
kieliszków lub czyścić powierzchni
między zębami widelców. Gdy Sally
wyjeżdża z dzieckiem do domu, stoimy z
Richem na werandzie, trzymamy się za
ręce i machamy jej na pożegnanie.
Potem on włoży okulary i weźmie
gazetę. Psy usadowią się u naszych stóp.
Popołudnie przejdzie w wieczór i przed
zmrokiem zawiozę go tam, gdzie obecnie
mieszka, ale to stanie się za jakiś czas.
Na razie on będzie przeglądał gazetę, ja
zaś będę patrzyła na niego, myśląc, że
to, co było i minęło, rozpływa się w tu i
teraz.

background image
background image

Część

czwarta

background image

NAPEłNIANIE

PUSTEGO

Gdy kupiłam ten dom, była tam stara
lodówka, a w niej pół butelki keczupu,
musztarda w plastikowym pojemniku ze
stadionu baseballowego i napoczęty
słoik z piklami. Wiem, jak ciężko jest
wyrzucać rzeczy, jeszcze ciężej jest
pakować je podczas przeprowadzki, ale
widok

cudzych

przypraw

robi

przygnębiające wrażenie. Na domiar
złego z zamrażalnika wionęło jakąś
nieokreśloną

wonią,

po

wyjęciu

pojemnika na warzywa spadała półka, a
obudowa była pokryta pomarszczonym,
skóropodobnym materiałem, którego nie

background image

sposób umyć. (Ktokolwiek wynalazł to
tworzywo, na pewno ani razu w życiu
nie wziął się do sprzątania). Ogólnie
rzecz biorąc, nigdy nie polubiłam tego
urządzenia i uważałam, że z jego
powodu zaopatruję się w żywność
wyłącznie na Święto Dziękczynienia. I
tak dwa lata później, uzbrojona w dane z
rankingu

„Consumer

Reports”,

pomaszerowałam do Searsa i po trzech
dniach miałam w kuchni nowiutką,
czyściutką lodówkę.

To nowe cudo aż lśni. Egzemplarz

w obudowie ze stali nierdzewnej
kosztował więcej i był wyposażony w
butelkę

specjalnego

środka

do

czyszczenia oraz instrukcję w trzech

background image

językach. Ma szuflady na warzywa, z
regulacją

stopnia

wilgotności.

Na

drzwiach mieszczą się obok siebie dwa
dwulitrowe

kartony

z

mlekiem;

zamrażalnik

jest

duży

i

pachnie

wyłącznie zimnem. Nawet przeznaczono
osobną półkę na jajka. Pierwszego
tygodnia kupiłam jogurt, serek wiejski,
jabłka, kurczaka, sałatę i śmietanę.
Byłam zaopatrzona w mleko, sok
pomarańczowy

i

gazowaną

wodę

mineralną oraz w piwo, gdy odwiedzi
mnie córka ze swoimi przyjaciółmi.
Ponadto wlałam wodę do pojemnika na
kostki lodu. Zaprosiłam przyjaciół na
kolację i przyrządziłam słynne ziemniaki
swojej mamy: ser gruyére, śmietana
kremówka,

pokruszone

suszone

background image

papryczki chilli, sól, pieprz, gałka
muszkatołowa. Aha, no i ziemniaki.
Zrobiłam sos karmelowy na ciepło do
lodów waniliowych, których miałam w
zapasie ze dwa litry. Potem minął
tydzień, dwa tygodnie, a teraz lodówka
znowu jest pusta. Nie uświadczysz tam
produktów na kanapkę z szynką i serem
ani nawet masła orzechowego czy
dżemu. Ilość warzyw jest znikoma, choć
leżąca od paru tygodni w szufladzie
sałata lodowa zachowuje nienaturalną
świeżość. Staram się sporządzać listy
produktów spożywczych do kupienia,
ale marnie mi to idzie. Natomiast
zawsze mam kawę i karmę dla psów
(uwielbiam kupować karmę dla psów)
oraz

ze

dwie

kostki

masła

w

background image

zamrażalniku. Tylko nie mogę już
zwalać winy za swoje fatalne zwyczaje
zakupowe na lodówkę - ta nowa aż się
prosi, żeby ją napełnić.

Może dzieje się tak dlatego, że

jestem WASP - em

*

. To przywodzi mi

na myśl książkę kucharską, którą
zaczęłam pisać przed laty. Miała
ujmować

zagadnienie

w

sposób

właściwy WASP - om i nosić tytuł
Kuchnia

gojska. W niedokończonym

wstępie zauważyłam, że WASP - y nie
są kiepskimi kucharzami - mamy
mnóstwo

wspaniałych

przepisów

(wystarczy

wspomnieć

o popovers,

standing rib roast czy fudge

**

). Szkopuł

w tym, że nie robimy zakupów.

background image

Porzuciłam to przedsięwzięcie i nigdy
nie dotarłam do sedna naszej ułomności.
(Przyjaciółka dostarczyła mi przepis na
krem budyniowy autorstwa Marianne
Moore.

Wyraziłam

wdzięczność

i

powiedziałam, że już mam taki przepis.
„Ale ten jest w sam raz dla WASP -
ów”, ciągnęła przyjaciółka. „To przepis
dla jednej osoby”). Z drugiej strony, gdy
miałam małe dzieci, moja lodówka
wcale nie świeciła pustkami. Pamiętam,
ile

w

niej

było

jogurtu,

serka

śmietankowego,

dżemu,

masła

orzechowego, sera topionego, cheddara,
requeforta, resztek szarlotki (jeśli coś
zostało), resztek mostku wołowego,
jabłek, soku pomarańczowego, masła i
mleka. Nie wspominając o sałacie,

background image

pomidorach, cebuli i ziemniakach. Przez
pewien okres zawsze miałam w
zamrażalniku butelkę wódki z trawką i
podczas kilku ciężkich lat pociągałam
tego przesłodzonego specyfiku od rana
do wieczora.

Teoria na temat WASP - ów

trzyma się jednak mocno. Utwierdzam
się w tym przekonaniu, gdy przypomnę
sobie, jak zabrałam swojego starego
przyjaciela Jerry'ego do mamy, która
mieszkała w East Hampton. Usłyszałam
dobiegający z kuchni krzyk i poszłam
zobaczyć, co się stało. Jerry stał przed
otwartą lodówką i wskazywał palcem
jej zawartość: butelkę szampana i słoik

background image

dżemu pomarańczowego, jedno i drugie
na dekoracyjnie powycinanej serwetce z
papieru. Pamiętam również szaleńcze
krzyki mamy, gdy któreś z dzieci
kierowało się do kuchni. „Niczego tam
nie jedz!”. Kiedy przybyło jej lat i stała
się wspaniałą babcią, podtykała nam
wszystkim zapiekany brie, pasztety i
ciasteczka. Łamała tabliczkę czekolady
na

duże

kawałki

i

ciągle

nas

częstowała.

W

dawnych

czasach

kupowała zapewne tylko tyle jedzenia,
żeby starczyło na kolację. Być może
ciągle jedliśmy składniki wieczornego
posiłku. Mama umiała gotować, ale
czasem podawała twardawe mięso. W
takich

sytuacjach,

gdy

dzielnie

przeżuwaliśmy

plastry

wołowiny,

background image

obrzucała nas piorunującym spojrzeniem
i mówiła wyzywająco: „Dobre, twarde
mięso”.

W tym samym czasie kiedy w

domu pojawiła się nowa lodówka,
złożyłam stół w jadalni i ustawiłam pod
ścianami regały na książki. Moje życie
nie toczy się przy stole jadalnym, by tak
rzec - gdy mam towarzystwo, zazwyczaj
jemy

na

kolanach

w

kuchni

-

wchodziłam do jadalni, gdy musiałam
dostać się do innego pomieszczenia. W
gruncie rzeczy była bezużyteczna -
korzystałam z niej tylko podczas Święta
Dziękczynienia. Teraz zbliża się jesień,
moja ulubiona pora roku, a ja mam same
puste regały wokół siebie i kartony z

background image

książkami w Nowym Jorku, które
czekają, by je tu przywieźć. Siedzę w
nowym pokoju, sprawdzając, jak się w
nim mieszczę, i stwierdzam, że ten dom
już mi nie odpowiada rozmiarem. Może
dlatego, że widzę stąd pustą kuchnię, a
gdy odwrócę głowę - także pusty salon.
Po obu stronach są niezamieszkane
pomieszczenia, panuje w nich cisza i
nastrój wyczekiwania - czekają tylko na
mnie, a ja nie mogę przecież siedzieć we
wszystkich

pomieszczeniach

jednocześnie.

Przychodzi mi na myśl, że

spożywanie posiłku jest wydarzeniem
towarzyskim. Mieszkam samotnie, więc
nie chce mi się robić zakupów ani

background image

gotować. I psy, i mnie zadowala to, że
jem na stojąco namiastkę kolacji -
częstokroć grzankę z masłem - i rzucam
im kawałeczki prosto do pysków. Ale w
czwartki, gdy przyjeżdżają Rich oraz
Sally z Norą, jemy razem lunch. Na
skutek wypadku Rich stracił powonienie
i zarazem w dużym stopniu poczucie
smaku. Biorąc pod uwagę wszystko
inne,

co

tak

tragicznie

stracił,

pozbawienie go tych zmysłów wydaje
się

bezsensowne,

wprost

podłe.

Mieliśmy ulubione potrawy - małe
flądry, smażone na maśle i oleju,
podawane z młodymi ziemniakami i
groszkiem, oraz domowej roboty frytki,
które często jedliśmy w deszczowe
popołudnia. Całą zeszłą zimę piekłam w

background image

czwartki kurczaka lub smażyłam omlety;
lato było jednak upalne i teraz zwykle
serwuję

potrawy

na

wynos

z

delikatesów. Rich nadal lubi jeść, ale
nie mam pojęcia, jakie czuje smaki.

W ostatni czwartek zachowywał

się niespokojnie. Nowy lekarz odstawił
mu dwa lekarstwa - dlaczego bawią się
w eksperymentowanie, gdy coś jest
skuteczne? - i w rezultacie, kiedy
przyjechałam go zabrać, był wzburzony i
przygnębiony, mówił, że nie może ze
mną jechać, ma inne plany, musi zająć
się różnymi rzeczami. Być może
wydawało mu się, że wrócił do pracy.
Przez kilka lat po wypadku wpadał w
rozpacz na myśl, że ma napisać reportaż,

background image

lecz nie pamięta o czym. „Wszystko
zrobimy w Woodstock”, powiedziałam,
lecz nie, nie, on musiał zostać, gdyby
teraz

wyjechał,

sprawy

leżałyby

niezałatwione, a nie powinno się ich
dłużej odkładać. Siedział na krześle w
swoim pokoiku; na łóżku leżało nowe
w y d a n i e American

Heritage

D i c t i o n a r y , prezent

ode

mnie.

„Chodźmy”, namawiałam go. „Czeka na
nas Sally razem z małą”. Bez skutku.
Wstał

i

pomacał

w

kieszeniach.

„Szukam czegoś, ale nie wiem, co to
jest. Nie będę wiedział, nawet gdy to
znajdę”, rzekł.

Jak zdołałam nakłonić go do

wyjazdu?

Przymilaniem

się

i

background image

zastraszaniem

na

przemian.

Przyjechaliśmy do domu, gdzie czekała
na nas Sally z Norą, a on - jak zawsze -
ucieszył się na ich widok. Zjedliśmy
ogromne kanapki, Rich poczęstował się
kilkoma ciasteczkami czekoladowymi,
swoimi ulubionymi, ale nie chciał kawy
- tym lepiej, bo nie miałam mleka.

- Muszę już iść - powiedział,

wstając. - Zrobiło się późno.

Wymieniłyśmy z Sally spojrzenia.

Minęła zaledwie godzina, przed nami
całe

przyjemne

popołudnie.

Nora

siedziała w kojcu i jadła płatki zbożowe
Cheerios, psy spały w słońcu, natomiast
Rich zmierzał do drzwi, gotów nas
opuścić. Poważny i stanowczy. Na

background image

blacie leżał nowy zeszyt. Kupiłam go ze
względu na kolor - wspaniała czerwień -
i zielone planety na okładce. Podałam
Richowi zeszyt, znalazłam pióro i
namówiłam go, żeby do nas wrócił.

-

Przygotuj

sobie

plan

-

powiedziałam. - Napisz po kolei, co
masz zrobić.

Usiadł z powrotem na krześle,

położył zeszyt na kolanie i natychmiast
zaczął pisać. Znowu wyglądał jak
reporter. Czy myślał o kamerzystach i
dźwiękowcach? Czy przygotowywał
plan działania? Im dłużej pisał, tym
bardziej narastała we mnie ciekawość,
aż w końcu stanęłam za nim i zajrzałam

background image

mu przez ramię.

„Kukurydza na zupę kukurydzianą.

Sałata, ogórek na sałatkę, do tego
pomidory i trochę cheddara. Piwo
bezalkoholowe i sok pomarańczowy.
Także mleko. Także sok jabłkowy.
Grubo krojony chleb na kanapki.
Tuńczyk, sardynki, cebula, szynka,
sar​dynki. Krakersy do sera”.

background image

NIE

1.

Oto jak udaje mi się namówić męża,
żeby wsiadł do samochodu: kłamię w
żywe oczy.

- Wybieram się do sklepu, żeby

kupić coś na obiad dla nas. Pojedziesz
ze mną?

Jest deszczowe październikowe

popołudnie. Wkładam do kominka
sztuczną kłodę drewna, zapalam i razem
spędzamy rdzeń dnia, jak to on mówił.
Przysypiamy i budzimy się w blasku

background image

ognia na kominku. Zupełnie jakbyśmy
znowu byli małżeństwem. Ale on nie
może zostać. Prędzej czy później muszę
dźwignąć się z fotela i obudzić Richa.
Muszę dotknąć jego ramienia, zagadnąć,
pochylając

się

tuż

nad

uchem,

potrząsnąć. Muszę nakłonić go, żeby
wstał z ciepłego fotela i wsiadł do
samochodu,

muszę

go

odwieźć.

„Wybieram się do sklepu, żeby kupić
coś na obiad dla nas. Pojedziesz ze
mną?”. Nie cierpię tego, że on kiwa
ochoczo głową i wstaje. Że działa to za
każdym razem.

Psy dają się zagnać do salonu.

Schodzimy wolno po schodkach z tyłu
domu; idę z lewej strony, prowadząc

background image

Richa pod ramię, on prawą ręką trzyma
się

balustrady.

Niosę

pudełko

z

ciasteczkami, które wręczam mu, gdy
wsiądzie do auta i zapnie naciągnięty
przeze mnie pas.

- Ciasteczka czekoladowe! Chyba

się skuszę - mówi, otworzywszy
pudełko.

Jedziemy do Northeast Center for

Special Care. Usiłuję stłumić w sobie
wszystkie uczucia. Skoro już jesteśmy w
drodze, chcę jak najszybciej mieć to za
sobą. Chcę dowieźć go bezpiecznie na
miejsce, zaprowadzić do pokoju i potem
zaraz wyjść.

- Zajrzymy do dwóch marketów? -

background image

pyta Rich.

Kiwam głową. Gdy zostawiamy za

sobą Black Bear Deli i Hurley Ridge
Market, on w ogóle ich nie zauważa.
Jedziemy szosą numer 28, mijamy
myjnię samochodową K&R, potem
różowy

parterowy

budynek,

gdzie

mieści się Catskill Mountain Organic
Coffee, przedsiębiorstwo posiadające
własną palarnię kawy, przejeżdżamy
obok

siedziby

firmy

zwalczającej

szkodniki (Po co komu myszy w domu?)
i skręcamy na szosę numer 209 w
kierunku

północnym

-

wstrzymuję

oddech, nie wiedząc, czy tym razem
Rich połapie się, że go zwodzę. Kątem
oka widzę, jak obejmuje dłońmi leżące

background image

na kolanach pudełko z ciasteczkami.
Usiłuję stłumić w sobie wszystkie
uczucia.

- To były urocze trzy dni - mówi,

niewątpliwie sądząc, że jesteśmy na
wakacjach. - Jakie mamy plany?
Szukamy motelu?

Jest szczęśliwy. Pamiętam nasze

wakacje. Dobrze nam było ze sobą.
Pamiętam wyspę Nevis, gdzie małe
ptaki wydziobywały podczas śniadania
cukier z cukierniczki. Rich przebiegał
długie dystanse plażą, ja czytałam
Howards End (gdy skończyłam książkę,
wybuchnęłam płaczem, nie wiedzieć
dlaczego). Jadaliśmy sałatkę z homara
do

chleba,

zakochaliśmy

się

w

background image

pelikanach

i

rozważaliśmy,

jak

wyglądałoby życie tam na stałe.

Kiedy

dojeżdżamy

pod

dom

opieki, Rich chce zostawić ciasteczka w
samochodzie.

- Skąd będą wiedzieć, że są

nasze? - pyta. - Wezmą nas za złodziei.

-

Powiem

im,

gdy

tylko

znajdziemy się w środku.

Zabieram ciasteczka mimo jego

protestów i trzymając go pod ramię,
lawiruję między autami na parkingu.
Uśmiecham się do mężczyzny, który
otwiera rozsuwane szklane drzwi.
Elektroniczna bransoletka na ręku Richa

background image

uruchamia na chwilę alarm.

- Dobry wieczór, panie Rogin -

odzywa się mężczyzna. - Miał pan miły
dzień?

Rich niedosłyszy. Idziemy do

windy.

- Który guzik mam nacisnąć? -

pyta Rich.

- Z jedynką.

Jak ja mogę z tym żyć?

Część mieszkańców siedzi w

dużej jadalni i ogląda film z Goldie
Hawn. Prowadzę jednak Richa do jego

background image

pokoju, bo uważam, że tam będzie mu
przyjemniej. Wąskie łóżko jest starannie
pościelone, na kapie leży parę ubrań -
bielizna, dwie bluzy. Podsuwam mu
krzesło.

- Może byś usiadł na chwilę? -

proponuję. - Niedługo wrócę. Mam parę
spraw do załatwienia. - Staram się nie
dostrzegać zdumienia na jego twarzy. -
Niedługo wrócę.

Widzę, że trzeba podlać rośliny.

Zrobię to następnym razem.

- Co jest nam potrzebne? - pyta

mój mąż.

Na

jego

twarzy

widać

background image

przygnębienie. Zdaję sobie sprawę, że ja
jestem w jego pokoju w domu opieki,
jedną nogą za progiem, a on jest w
supermarkecie.

- Mleko.

- Tylko mleko? - dopytuje

powątpiewająco.

- Tak, tylko mleko.

- Ile?

- Dwa litry.

Wciskam mu do ręki pudełko z

ciasteczkami. Wiem, że lada chwila
zapomni o mojej obecności. Całuję go i

background image

odchodzę.

Stałam kiedyś w kolejce po kawę

tuż za młodą kobietą, która powiedziała
do swojej koleżanki, że nie ma jeszcze
kompletu poglądów. Wyobraziłam sobie
katalogi, z których można wybierać
poglądy i tworzyć komplety w taki sam
sposób, jak kompletuje się na przykład
meble, wybierać takie, które nie zawalą
się pod ciężarem człowieka, będą duże,
solidne i stabilne. Co do mnie, wiem
już, na co mnie stać, a na co nie stać.
Znam swoje ograniczenia. Tylko tym
obecnie dysponuję, ale lepsze to niż nic.

background image

2.

Jest

deszczowy

wieczór

tysiąc

dziewięćset osiemdziesiątego siódmego
roku. Wychodzę z West Side Market,
niosę śmietanę kremówkę i dwa
opakowania truskawek. Od prawie
dwóch tygodni ja i moja czternastoletnia
córka

jemy

kruche

ciasto

z

truskawkami. W owocach jest dużo
witaminy C, mówię sobie, gdy co
wieczór

maniakalnie

rozwałkowuję

ciasto. W każdym razie tego wieczora
pojawiła się Crystal, choć wtedy jeszcze
jej nie znałam. Dostrzegam wysoką
kobietę w wojskowej kurtce, o kilka
rozmiarów za dużej. Nic nie mówi -
właściwie nie trzeba nic mówić, gdy się

background image

stoi z gromadką dzieci na trotuarze, do
tego w zaawansowanej ciąży, i trzyma
wyciągniętą rękę, wewnętrzną stroną
dłoni do góry. Za nią widać małego
chłopca, który wtula twarz w jej kurtkę.
Przypominają mi się moi wnukowie i
nagle uderza mnie myśl: Oto człowiek,
którego

było

mi

pisane

poznać.

Przeszukuję kieszenie i pytam tę kobietę,
czy potrze​buje czegoś jeszcze.

- Nie jestem przy pieniądzach, ale

mam wiele różnych rzeczy. Co pani jest
potrzebne? - mówię.

Uśmiecha

się.

Ma

piękną,

spokojną twarz.

- Dziękuję - szepcze i pokazuje

background image

dzieciom dwudziestkę, którą wcisnęłam
jej do ręki. Odwraca się do mnie ze
słowami: - Talerze. Mamy dach nad
głową, ale brak nam talerzy.

Mam talerze, wobec tego wracam

do domu i pakuję je do pudełka,
dorzucam widelce, noże, łyżki i kilka
kubków, a na dokładkę wielki słoik
miodu. Zanoszę pudełko do sklepu, pod
którym oni nadal stoją. Wciskam
kobiecie pieniądze na taksówkę. Cała
gromadka ładuje się do samochodu i
jedzie ze zdobyczą do domu. W ciągu
następnego miesiąca natykam się na
Crystal mniej więcej raz w tygodniu,
zazwyczaj przed sklepem, i jakoś tak się
dzieje, że przypadamy sobie do gustu.

background image

Czasem idziemy na kawę do Happy
Burger i rozmawiamy o muzyce albo o
minionej

młodości;

porównujemy

kobiety, które mają dzieci, z tymi, które
są bezdzietne, i zgadzamy się co do tego,
że te ostatnie nie mówią naszym
językiem. Potem ona rodzi i nasza
znajomość się urywa. Kilka miesięcy
później Crystal znowu stoi pod West
Side Market razem z Jeremiahem i
Goldie. Wszyscy idziemy na lunch do
Happy Burger. Staram się nie zwracać
uwagi na to, że od dzieciaków zalatuje
moczem i że jej czteroletni syn jeszcze
nie mówi. Siedzimy z Crystal przy stole,
trzymamy łokcie na blacie, rozmawiamy
o porodach i naśmiewamy się z
mężczyzn. Podoba mi się odporność tej

background image

kobiety, jej optymizm i poczucie
humoru. Twierdzi, że człowiekowi
proszącemu o pieniądze najtrudniej jest
pokonać własne zażenowanie. Chcę się
dowiedzieć, jakie obserwacje poczyniła
na temat natury ludzkiej. „Ludzie nie
przystają, gdy pada deszcz”, powiada ze
śmiechem. Któregoś dnia idziemy razem
n

a P r e d a t o r a , obie

uwielbiamy

Arnolda; potem, gdy podrzuciłam ją do
domu taksówką, kierowca zapytał mnie:
„Ona jest pani gosposią?”. „Nie”,
powiedziałam

uczciwie.

„Moją

przyja​ciółką”.

Ale to nieprawda. W kontaktach z

Crystal nie przekraczam pewnej granicy
- pilnuję się, by mówić tylko to, co

background image

myślę, bez przesady. Jej życie mnie
przeraża.

Dzieci

czasem

poturbowane,

zwłaszcza

najstarsza

córka, ma złamaną rękę w następstwie
jakichś

dyscyplinujących

działań

podjętych w związku z otwartym oknem.
„To nie była wina Raya”, mówi Crystal.
„Doszło

do

tego

przypadkiem”.

Spoglądam na dziewczynę, która siedzi
przy stole w milczeniu, ze spuszczoną
głową. Crystal ma drugą rodzinę na
Florydzie, wspomina o niej tylko raz -
tamte dzieci są dorosłe, nie widziała ich
od dwunastu lat. W końcu mówi mi, że
jej mąż palił crack, ale teraz jest czysty.

Któregoś dnia Crystal wraz z

ośmiorgiem dzieci - ma ich ośmioro,

background image

ostatnia ciąża była bliźniacza - czeka na
mnie, gdy wychodzę z pracy. Dzieci są
zmęczone

i

brudne;

Crystal

zaś

zdenerwowana i spocona. „Kazałam im
być cicho i włożyć rano całą zmianę
bielizny”,

mówi.

Bez

namysłu

podjęłam decyzję”. Ray znowu pali
crack, a ona nie ma zamiaru jeszcze raz
przez to wszystko przechodzić. Zabiera
dzieci i jutro jedzie do Tuskegee, tam
ludzie są podobno dobrzy dla obcych.
Przez cały dzień była z dziećmi w parku,
z dala od ich dzielnicy. Muszą gdzieś
przenocować. Autobus odjeżdża rano.
Czy mogłabym ich przyjąć?

Zgadzam się.

Catherine jest niezadowolona, te

background image

dzieciaki zjadły kiedyś jej włoskiego
lizaka, był wyjątkowy, przez dwa lata
zostawiała go sobie na później, w
środku miał deseń podobny do kwiatu.
Jest przygnębiona, ale wie, że nie ma
wyjścia. „Co ja mogę powiedzieć,
mamo? Nie, nie możesz tu zostać z
dzieciakami, będziesz musiała spać na
ławce?”.

Przyjeżdżają,

zamawiamy

pizzę, wszyscy są syci, dzieciaki biegają
tam i z powrotem. Wygląda to tak, jakby
w mieszkaniu było pełno błędnych
ogników, a ja nie mogę ich ugasić,
zajmuje mi się podłoga. W końcu
informuję

Crystal,

że

idziemy

z

Catherine do kina. Crystal przegląda
ubrania dziecięce, których całą torbę
przywiozła dla niej moja najstarsza

background image

córka. „Bawcie się dobrze”, mówi z
uśmiechem.

- Gdy wrócimy, może będą już

spać - staram się pocieszyć córkę.

- Wygląda na to, że to my nie

mamy domu - zauważa Catherine po
drodze do centrum, do Olympii.

Wracamy.

Dzieci śpią.

Leżą

wszędzie, przewieszone przez oparcia
foteli i kanapy, pod niskim stolikiem, na
dywaniku,

na

gołej

podłodze.

Przypominają mi małe ptaszki, które
zostały zestrzelone w locie i leżą tam,
gdzie upadły. Crystal śpi w fotelu
bujanym. Gdy przechodzimy na palcach
obok niej, pytam Catherine, czy chce

background image

spać ze mną, przytakuje, ale ani ona, ani
ja nie możemy zasnąć. „A jeśli nie
wyjadą?”, szepcze moja córka. Ta myśl
mnie też nie daje spokoju.

Następnego ranka Crystal nie

spieszy się. Starannie wybiera skarpetki
spośród tych, które wzięła z torby,
starannie zawiązuje sznurowadła. Każdy
ma na sobie coś nowego, każdy ma
uczesane włosy, każdy myje twarz i
zęby. Patrzę na to wszystko w takim
stanie ducha, jaki jest odpowiednikiem
załamywania rąk, i zerkam ukradkiem na
zegar. A jeżeli spóźnią się na autobus?
A jeżeli będzie chciała zostać tu dłużej?
Czegokolwiek ma to być sprawdzian,
nie zaliczam go. Wreszcie są gotowi do

background image

wyjścia. Crystal niesie walizkę, którą
dałam jej, żeby zapakowała resztę
rzeczy po dzieciach mojej córki.

- Bałam się, że nie zdążycie na

autobus - odzywam się z nadzieją, że nie
słychać ulgi w moim głosie. Mają
pięćdziesiąt pięć minut na dojazd do
Port Authority.

- Wolałam ich nie poganiać -

mówi Crystal. - Chciałam, żeby było tak
jak w zwykły dzień.

Zrobiłam im kanapki na podróż - z

masłem orzechowym i z dżemem -
najstarsza

dziewczynka

bierze

reklamówkę,

cicho

wypowiadając

słowa podziękowania.

background image

Żegnamy

się,

obejmując

serdecznie.

Crystal

obiecuje,

że

zadzwoni. Jest pełna wdzięczności, na
którą nie zasługuję. Oto stoi przede mną
dzielna kobieta, która zabiera ośmioro
swych dzieci do obcego miasta, gdzie
nikogo nie zna, a ja myślę tylko o
jednym: Błagam, nie proś mnie o to,
czego nie mogę dać. Poniekąd boję się,
że jutro znowu zobaczę ich wszystkich
pod West Side Market. Kilka dni
później Crystal dzwoni z Alabamy:
dojechali szczęśliwie, mają dach nad
głową, znalazła już pracę, w barze
samoobsługowym.

Potem przez długi czas ogarniał

mnie strach, gdy dzwonił telefon.

background image

Truchlałam, gdy rozlegał się dzwonek u
drzwi. Tak samo bałam się tego, że
znowu ją zobaczę, jak i tego, że nie
zobaczę jej nigdy więcej. Nie miałam
wewnętrznej siły i dobrze o tym
wiedziałam, a najbardziej bałam się
tego, kim się stanę, gdy powiem „nie”.

3.

Jest rok dwa tysiące trzeci. Pani, która
została

niedawno

zatrudniona

na

stanowisku pracownika socjalnego w
Northeast Center for Special Care,
pozdrawia mnie, gdy idę korytarzem na
oddziale neurologicznym. Ten oddział
jest zamknięty; wszyscy mieszkańcy
mają poważne zaburzenia zachowania na

background image

skutek urazu mózgu. „Słaba kontrola
impulsów”, mówi się eufemistycznie.
Gdy owa młoda kobieta się przedstawia,
informuję ją, że odwiedzam swego
męża.

Pyta,

jak

się

nazywa.

Odpowiadam. Słyszę jej świergot,
nazbyt pogodny:

- Zajmiemy się tym, żeby Rich

wrócił do domu.

Mój mąż został potrącony przez

samochód trzy lata temu. Doznał obrażeń
mózgu. Czy ta kobieta zna mojego męża?
Czy ona w ogóle na czymś się zna?

- Ten etap mamy już dawno za

sobą - mówię.

background image

- Och, w takim razie na weekendy.

Nie mam ochoty się uśmiechnąć.

Ta kobieta nie postępuje w dobrej
wierze, działa jak automat. Na jedno
kopyto.

Nie chcę zabierać męża do domu

na weekendy. Nie znaczy to, że go nie
kocham, że nie tęsknię za nim, natomiast
wiem, co jest możliwe, a co nie.
Pourazowemu

uszkodzeniu

mózgu

towarzyszą:

psychoza,

paranoja,

halucynacje, agresywne zachowanie,
napady wściekłości.

Pamiętam, jak szybko mój mąż

stracił

i

tak

słaby

kontakt

z

rzeczywistością.

Praktycznie

rzecz

background image

biorąc, był obłąkany. Stał pośród
zakrwawionych ciał, bezbronny w
walce, zdesperowany i przerażony.
Gestapo miało go zabrać. Jedzenie było
zatrute, mieszkanie nie należało do nas,
tylko było wierną kopią naszego,
dlaczego ja go oszukuję? Zdarzało się
również, że przez jakiś czas był
łagodnym, uroczym człowiekiem, ale żył
w obłędzie. Przez całą dobę w naszym
domu przebywały opiekunki; razem
woziłyśmy go na wizyty do lekarza i na
rehabilitację, dbałyśmy, żeby wkładał
czyste ubranie i buty, chodził na spacery
do parku. Proste czynności wymagały
wiele wysiłku. To, co zwykły człowiek
wykonuje w pięć minut, Rich robił
godzinami, więc przekonałyśmy się, że

background image

musi zacząć się szykować na długo
przed wyjściem, ale on wpadał w szał i
często w ogóle nie wychodziliśmy.
Opiekunki pracowały na trzy zmiany,
szły do siebie po ośmiu godzinach;
zostawaliśmy tylko my - Rich i ja - my
byliśmy u siebie.

Pięć tygodni później przyjęto

Richa na oddział psychiatryczny innego
szpitala, a stamtąd przeniesiono go do
ośrodka rehabilitacji na Long Island.
Stan jego zdrowia nie uległ poprawie i
po dziesięciu miesiącach uznano, że nie
może tam dłużej przebywać. To nie był
ośrodek zamknięty - Rich kilkakrotnie
wyszedł z budynku, ruszył pod górę w
kierunku sześciopasmowej autostrady.

background image

Zablokowano

windę,

co

było

niedogodnością dla wszystkich, ale
potem on znalazł schody. Powiedziano
mi, że, niestety, Rich nie wraca do
zdrowia, że nie da się zapewnić mu
bezpieczeństwa i że potrzebne jest
łóżko, które teraz zajmuje.

Pamiętam,

jak

siedziałam

w

niewielkim pokoju razem z panią
nadzorującą przebieg leczenia. Bardzo
ją lubiłam. Przez ten rok zdążyłyśmy
dobrze

się

poznać.

„Co

nam

pozostaje?”,

zapytałam.

Sprawiała

wrażenie skrępowanej. Powiedziała, że
mogę poszukać domu opieki z oddziałem
zamkniętym, choć trudno by jej było na
poczekaniu zaproponować mi takie

background image

miejsce, albo mogę zabrać męża do
domu.

Mam zabrać go do domu?!

Ogarnęło mnie przerażenie. Co z

nami będzie? Jak potoczy się moje
życie? Przestanę być żoną Richa, a stanę
się jego i swoim strażnikiem. Takie
poświęcenie nie miało sensu, nie
potrafi​łam się na nie zdobyć.

Prawie pięć lat nie mogłam

zaakceptować swojej postawy. Co ze
mnie za kobieta? A moja przysięga
małżeńska? Dlaczego ułożenie sobie
życia jest dla mnie ważniejsze niż

background image

opiekowanie

się

mężem?

Ciągle

zapominałam,

że

tak

naprawdę

opiekowanie się nim przekracza moje
możliwości.

Strach przesłaniał mi

prawdę: jedna osoba ani nawet dwie nie
zdołałyby zająć się mężczyzną, który jest
w takim stanie jak Rich. Skąd więc
brało się we mnie to poczucie wstydu?
Do jakich norm my, kobiety, się
dostosowujemy? Po wielu latach mogę
wreszcie powiedzieć: „Chcę mieć
swoje życie” i nie wyrzucać sobie, że
jestem

nienormalna,

samolubna,

tchórzliwa.

Tamta

pani

niezbyt

długo

utrzymała

się

na

stanowisku

pra​cownika socjalnego.

background image

4.

Wróciwszy do domu, z początku mam
poczucie pustki wokół siebie, choć psy
witają mnie szczekaniem i podskokami.
Daję im jeść, nalewam świeżą wodę do
miski. Jeżeli Rich pozmywał naczynia,
zdejmuję je z suszarki i myję ponownie -
wzrok mu szwankuje. Czasem robię
sobie herbatę. Gdy idę do salonu, psy
biegną za mną; Rosie wskakuje na
poduszkę, o którą opieram się, siadając
w dużym czerwonym fotelu, Harry i
Carolina zwijają się w kłębek na rogach
kanapy. Niebieski fotel, na którym
siedział Rich, jest pusty. Mija z pół
godziny, zanim ponownie wypełnimy
dom, ale tak się staje.

background image

KWESTIA WINY

Zeszłego lata podmuch wiatru otworzył
drzwi i na oszkloną werandę wpadł
kardynał. Nie wiem, jak długo tkwił tam
zamknięty, zanim rozszczekały się psy.
Ptak był nieduży, a może tylko tak
wyglądał, gdy trzepotał czerwonymi
skrzydełkami

i

walił

w

szybę

naprzeciwko drzwi. Zamknęłam psy w
kuchni, poszłam na werandę i machając
rękami, zaczęłam wydawać polecenia:
„Nie, głupcze, wracaj, drzwi są za tobą,
przecież mówię, że za tobą”, ale ptak
wystraszył

się

jeszcze

bardziej.

Wzięłam

szczotkę

i

spróbowałam

wygonić go na wolność, lecz to też nie

background image

poskutkowało.

Zaczęłam

się

zastanawiać, jak długo to stworzenie jest
zamknięte i ile minie czasu, nim jego
oszalałe ze strachu serce odmówi
posłuszeństwa. Poszłam po ręcznik i na
szczęście udało mi się nakryć ptaka za
pierwszym razem. Trzymając go w ręku,
czułam, jak ta kruszyna rzuca się pod
materiałem - coś niesamowitego! - zaraz
go wypuściłam i spoglądałam, jak
wzbija się wysoko między gałęzie sosny
- czerwona plamka na zielonym tle.
Przeszklone drzwi kiepsko trzymały się
na

zawiasach.

Zamknęłam

je

i

zablokowałam klamkę, podstawiając
krzesło, żeby wiatr znowu ich nie
otworzył.

background image

Wspominam o tym ptaku, bo

ostatnio interesuje mnie kwestia winy.

Trzydzieści lat temu mój stary

przyjaciel Quin zrobił krok w tył i
obcasem przygniótł głowę kociakowi.
Zaniósł maleństwo do łazienki, napuścił
ciepłej wody do umywalki i zanurzył je,
bo wciąż żyło, mimo że krew płynęła mu
z oczu i pyska. Po minucie, która trwała
nieskończenie długo, wyjął stworzenie,
a ono nabrało gwałtownie powietrza.
Wobec tego drugi raz włożył kotka do
wody, i trzeci, aż uszło z niego dziewięć
żywotów. Zanim to się stało, woda
zrobiła się różowa i potem czerwona.
Quin milczał przez resztę popołudnia.

Nie wiem, jaki jest związek

background image

między tymi zwierzętami i kwestią winy.
Ale oto następna historia - o szopie,
którego

widziałam

przy

Palisades

Parkway przed dwoma laty. Zapewne
potrącił

go

jadący

przede

mną

samochód, bo gdy mijałam zwierzę,
lewa część ciała była zmiażdżona, a
prawa wciąż przebierała szaleńczo
łapami

w

powietrzu.

W

akcie

miłosierdzia należało przejechać je
ponownie,

lecz

nie

pomyślałam

dostatecznie szybko, poza tym nie
zdołałabym tego zrobić. Wciąż mam ten
obraz przed oczami - nie zaciera się.

Rozmyślam o zwierzętach i o

winie, wpatruję się w ogień na kominku,
Rosie śpi na poduszce za moimi

background image

plecami. Chętnie sprawdziłabym w
słowniku słowo „wina”, ale nie chce mi
się iść po książkę; na dworze szaleje
zawieja,

śnieg

pada

płatami

przypominającymi

płytkie

talerze,

miękkie i białe, ja zaś siedzę w
przytulnym kąciku. Obsesyjnie myślę o
poczuciu winy, bo sądzę, że przestało
się we mnie odzywać, a przynajmniej
opuściło

mnie

w

wariancie

uniwersalnym, kiedy człowiek obwinia
się za nieudane przyjęcie, gdzie jest
tylko gościem, kiedy toksyczne opary
unoszą się przy drobnym przewinieniu
lub nawet jego braku - na przykład gdy
przyjęcie w ogóle nie zostanie wydane.
(„Nie przejmuj się”, powiada mój
przyjaciel Chuck. „Prawdopodobnie

background image

zostałaś

zaproszona

w

ostatniej

chwili”).

Niedawno

postąpiłam

bezmyślnie

i

w

rezultacie

ktoś

niepotrzebnie pracował przez wiele
godzin. Było mi bardzo przykro,
przeprosiłam

tego

człowieka,

ale

poczucie

winy,

któremu

dawniej

towarzyszyła znajoma myśl, że do
niczego się nie nadaję, w ogóle się nie
odezwało.

W końcu nie mogę pohamować

ciekawości. Wstaję i znajduję słownik,
który leży nie tam, gdzie powinien
(jestem niezorganizowana, nie potrafię
utrzymać porządku, co jest ze mną nie
tak?). Sprawdzam słowo „wina”. Dwa z
podanych znaczeń stosują się do mnie -

background image

jedno

brzmi

następująco:

odpowiedzialność za zły czyn; drugie:
wyrzuty sumienia po dokonaniu takiego
czynu. O poczuciu winy innego typu -
bez względu na wszystko - słownik nie
mówi nic, ale to nieważne. Przepaliły
się moje receptory na tego rodzaju
bzdury.

Wiem, czym jest prawdziwa wina.

To mój mąż doznał obrażeń, nie ja.

Ja byłam bezpieczna, tego wieczora
siedziałam w mieszkaniu, już ubrana w
koszulę nocną, zastanawiałam się,
dlaczego Rich nie wraca tak długo, ale
byłam zadowolona, że mam pół godziny

background image

dla siebie. Rich postanowił iść na
wcześniejszą emeryturę; zanim podjął tę
decyzję, pracował jako reporter i
popadał w przygnębienie i złość,
widząc, że to, co kiedyś było newsem,
już nim nie jest. Teraz przebywał
nieustannie w domu, jak ja; żadne z nas
nie

potrafiło

się

do

niczego

zmobilizować.

Ciężar

własnych

kłopotów - troska o dzieci, nerwowość,
której

powodów

nie

rozumiałam,

dojmujący

smutek

po

stracie

wieloletniego przyjaciela - mogłam
łatwo przenieść na Richa. Byłam
przyzwyczajona do samotności przez
osiem godzin dziennie i jego obecność
wytrącała

mnie

z

równowagi.

Namawiałam go, żeby zaczął pracować

background image

jako wolontariusz; wierciłam mu dziurę
w brzuchu, żeby poszedł na jakiś kurs;
suszyłam mu głowę, żeby znowu wziął
się do pisania - wszystko na próżno.
Zrobiłabym wszystko, by wyciągnąć go
z domu, choć sama w nim tkwiłam. „Na
dobre czy na złe, ale nie na lunch”,
mówiła moja przyjaciółka Liz, cytując
swoją ciotkę, teraz jednak już nic mnie
nie bawiło. W tamten poniedziałkowy
wieczór łatwo było mnie zirytować,
więc po kolacji poszłam do sypialni i
zaczęłam

czytać.

Rich

pozmywał

naczynia, po czym wziął psa na spacer.
Dwadzieścia minut wydłużyło się do
trzydziestu, do czterdziestu. Wyjrzałam
przez okno - na pewno już wraca - ale
nie było go widać. Gdzież on jest? Może

background image

Harry'emu zachciało się świeżego
powietrza, a może Rich wdał się w
rozmowę z jakimś właścicielem psa? I
wtedy zadzwonił Pedro.

Dopiero po roku okazało się, jak

poważnych obrażeń doznał Rich. Jego
organizm powracał do zdrowia, ale
umysł wciąż niedomagał. Uścisk dłoni
był coraz silniejszy, natomiast zmysł
równowagi - zaburzony. Rich zataczał
się, powłóczył nogami, chodził ze
spuszczoną głową. Ja mogłam chodzić,
biegać, stać. Widziałam na oboje oczu.
Pamiętałam, co jadłam na śniadanie. W
przypadku Richa pamięć krótkotrwała
była do niczego, przez co nie mógł
rozeznać się w czasie; uszkodzenie

background image

płatów czołowych spowodowało, że
roztrzaskała się jego osobista puszka
Pandory.

Dopasowywałam

jeden

szczegół z wyobrażeń Richa do drugiego
- jest na polu bitwy, atakują go psy, jego
dzieci zaginęły - szukając powiązań,
chcąc zrozumieć, co uruchamia coś
innego

w

jego

głowie.

Miałam

wrażenie, że zajmuję się poszukiwaniem
skarbów w wersji psychologicznej i pod
koniec dnia wszystko nabierze sensu.
Gdy

nie

odwiedzałam

Richa,

dzwoniłam.

Gdy

miał

zły

dzień,

dzwoniłam

w

kółko.

Oddzielenie

mojego życia od jego życia było
nie​możliwością.

Minęło dużo czasu, zanim padło

background image

słowo „nieodwracalny”. Rich doznał
nieodwracalnych

uszkodzeń

mózgu.

Nigdy nie zamieszka ponownie w domu,
nie będzie prowadził samochodu, czytał
książki, robił kawy. Wiedziałam o tym i
jednocześnie nie dawałam temu wiary.
Ale czternaście miesięcy po wypadku
podjęłyśmy

z

Sally

decyzję,

by

przenieść

Richa

do

ośrodka

długoterminowej opieki dla ludzi z
obrażeniami mózgu. Personel znał się na
swojej robocie, widział już wszystko,
był

życzliwy,

cierpliwy

i

przepracowany - budził moje zaufanie.
Po paru tygodniach ktoś napomknął
delikatnie,

że

częste

telefony

niepotrzebne.

Nie

muszę

się

tak

przejmować. Jeżeli pojawią się kłopoty,

background image

będę zawiadomiona. Uznałam, że w tej
niezwykle miłej formie powiedziano mi:
zrób coś ze swoim życiem.

No i tym się zajęłam. Ułożyłam

sobie życie z rodziną, przyjaciółmi i
psami. Nauczyłam się korzystać z
samotności, której teraz miałam pod
dostatkiem. Zabrałam się do pisania, bo
chciałam,

żeby

coś

pożytecznego

wynikło z naszej tragedii. Ciężka praca
zaczęła

dawać

mi

z

czasem

zadowolenie. Napady paranoi u Richa
powoli ustępowały. Dwa lata po
wypadku kupiłam dom bliżej ośrodka
opieki i mogłam popołudniami zabierać
męża do siebie. Zawarłam nowe

background image

przyjaźnie, nauczyłam się robić na
drutach, pilnowałam psów, gdy biegały
bez smyczy. Poznałam innych pisarzy;
zaczęliśmy spotykać się i dzielić
doświadczeniami.

I pewnego dnia

zadałam

sobie

potworne

pytanie:

Gdybym mogła sprawić, że do wypadku
by nie doszło, czy bym to zrobiła?
Chyba jasne, że tak. Prawda? Ale
zamiast powiedzieć „tak”, zawahałam
się. Zadając to pytanie, nadałam sobie
moc sprawczą, a wahając się, zajęłam
miejsce za kierownicą samochodu, który
potrącił mego męża.

Jak tu nie mówić o winie?

Żyłam w poczuciu wstydu długi

background image

czas, zanim mogłam o tym rozmawiać.
W końcu zwierzyłam się swojej siostrze.
„Ależ tu nie chodzi o wypadek Richa”,
zauważyła Eliza. „Ty nie chcesz być
znowu nieszczęśliwa. I tyle”. Nigdy nie
zapomnę

tej

chwili

absolutnej

klarowności. Nagle stałam się wolnym
człowiekiem.

A jednak wciąż mówię w duchu:

Spójrz

na

siebie.

Jak

możesz?

Zbudowałaś to na tragedii.

Staram się pojąć to wszystko.

Poczucie winy u ocalałego, akceptacja

background image

faktów

-

słysząc

te

wyrażenia,

przewracałam oczami; przecież jestem
zbyt doświadczona, żeby ulegać takim
stereotypom. Uważałam, że pogodziłam
się z wypadkiem Richa, nawet jeśli
stawiałam się w sytuacji sprzed
wypadku. Rich nie wyszedł jeszcze na
spacer. Mogę zatrzymać go w drzwiach.
Uważałam, że brak akceptacji oznacza
stanięcie

twarzą

przed

murem,

niemożność

funkcjonowania.

Zatem

sięgam teraz po słownik i sprawdzam
słowo

„akceptacja”.

Podana

tam

definicja - przyjęcie czegoś z aprobatą -
brzmi niewłaściwie. Patrzę na początek
hasła, gdzie jest podane znaczenie
najwcześniejszego rdzenia tego słowa -
„chwycić” - i dowiaduję się, że

background image

pochodzi ono od staroangielskiego „nić
do tkania”, no właśnie, o to chodzi. Nie
można wyciągać nici. Trzeba ją wpleść i
tkać dalej.

Kocham męża. Ilekroć go widzę,

przez moment nie wierzę własnym
oczom. Patrzę na jego twarz i nasuwa mi
się tylko jedna myśl: Jak ci się to
przydarzyło? Nie mogę uwierzyć, że coś
takiego ci się stało! Gdybym tylko
mogła, przywróciłabym mu zdrowie.
Gdybym tylko mogła, sprawiłabym, by
tamten dzień potoczył się zupełnie
inaczej. Nie kupiłabym tej nowej
smyczy, która okazała się słaba i pękła.
Sama wyprowadziłabym psa na spacer.
Dotrzymałabym towarzystwa Richowi.

background image

Zdarzają się dni, gdy nić się rwie,
widzę, że mój mąż leży na Riverside
Drive, ma rozbitą głowę, na ulicy są
plamy krwi, i zamiera we mnie dech.
Ale to mija. Rich jest mi potrzebny do
szczęścia; kocham go takim, jakim jest
teraz; kocham siebie taką, jaka przy nim
jestem;

czasem

udaje

mi

się

jednocześnie pomieścić w głowie te
dwie prawdy: pragnę, żeby był zdrowy,
i lubię swoje życie.

Jest zimowe popołudnie. Patrzę na

kominek, psy śpią, myśli krążą mi po
głowie, aż osiądą w spokoju. Płynie w
nas życie. Nasze rozmowy nie są
męczące. „Dobry piesek, dobry piesek”.

background image

Zwierzaki

wypadają

na

dwór

i

obserwuję, jak zapamiętale coś tropią.
Pojawia się tu biała kotka (myślę, że to
kotka, a nie kot), zainteresowana
rozpadającym się, czerwonym kojcem
dla kurczaków - na jej widok psy
dostają szału. Kiedyś wzięłam ją za
oposa. Czasem z rozrośniętych forsycji
wypadają sarny i z gracją biegną susami
do lasu; w pościg za nimi ruszają psy;
gdy dolecą do białych chorągiewek,
gdzie

jest

zakopane

elektryczne

ogrodzenie, stają niemal w miejscu.
Lśnią białe plamy przy ogonkach
znikających wśród drzew saren. Może
dlatego nazywa się tę plamę lusterkiem.
Wczoraj znalazłam na dywanie kreta -
miał mały różowy ryjek i różowe łapki.

background image

Ucieszyłam się, że jest martwy, że nie
czeka go powolna śmierć; byłam
zadowolona, że psy nie robią sobie
zabawy. Wzięłam go na kawałek tektury
i wyrzuciłam na śmietnik.

Nie wiem, dlaczego nie przyszło

mi na myśl, żeby dotknąć miękkiego
futerka albo poczuć ciężar małego ciała
na ręku.

Żałuję, że tego nie zrobiłam.

background image

EDWARD

BUTTERMAN śPI W

DOMU

Moja przyjaciółka Jo zaprasza mnie na
kolację.

- Będzie gulasz wołowy i trzy

desery - oświadcza radośnie.

Serdecznie dziękuję, ale Rich jest

w szpitalu, spędziłam u niego cały dzień
i po prostu lecę z nóg.

- W takim razie przyniesiemy ci

resztki - zapowiada Jo.

background image

Następnego

ranka

staje

w

drzwiach.

Wręcza

mi

paczuszkę

owiniętą folią.

- Gulasz zjedliśmy do końca -

mówi. - Ale masz tu trzy desery.

Ponieważ Rich ostatnio przepada

za słodyczami, zabieram desery Jo do
szpitala. Rich właśnie kończy lunch,
więc podaję mu paczuszkę.

- Co to jest? - pyta. - Gulasz

wołowy?

Uwielbiam takie sytuacje. Dzieją

się ciągle. Rich nie ma pojęcia o
istnieniu Jo ani o potrawie, którą
przyrządziła na kolację, ale odkąd uległ

background image

wypadkowi mówi o rzeczach, o których
nie ma prawa wiedzieć. Może gdy jakaś
część mózgu jest poważnie uszkodzona,
zaczyna

działać

inna.

Może

tyłomózgowie, jedna z pierwotnych
części mózgu, wciąż znajduje się tam w
głębi,

pod

bardziej

rozwiniętymi

warstwami, i komunikuje się inaczej, nie
za pomocą języka. Kto wie, czy pod tymi
warstwami nie kryją się bezcenne
skarby?

Ostatecznie komu potrzebne są

słowa? Moje psy znają mnie lepiej, niż
ja znam samą siebie. Gdy patrzą na mnie
błagalnym wzrokiem, mówiącym: Nie,
nie rób tego, uprzytamniam sobie, że
zamierzam jechać do miasta na kawę i

background image

po gazetę.

Za

pierwszym

razem

rzecz

dotyczyła szczeniaka.

Moja

przyjaciółka

Denise

przyjechała na wschód po śmierci
ukochanego psa o imieniu Gus. W
dawnych czasach, przed wypadkiem,
zarówno Rich, jak i Denise nałogowo
polowali na newsy; to ona dała mu
pięćdziesiąt

ołówków

z

wyrytym

napisem „Najmilszy mężczyzna na
świecie”. Drugiego dnia jej pobytu
pojechałyśmy do centrum zrobić zakupy
i

na

trotuarze

przed

sklepem

zobaczyłyśmy kobietę, która trzymała

background image

nieproporcjonalnie wysokiego i chudego
szczeniaka kremowej maści. Był to biały
doberman z nieobciętymi uszami i
ogonem - na sprzedaż. Obserwowałam
twarz Denise, gdy wzięła psa na ręce, i
wiedziałam,

że

klamka

zapadła.

Wieczorem ów szczeniak - dostał na
imię Henry - biegał po całym mieszkaniu
z moimi psami, Harrym i Rosie,
szczekając wraz z nimi. Pamiętam, że
przeszło mi przez myśl, iż Richowi nie
podobałoby się to zamieszanie. I wtedy
zabrzęczał

telefon.

Zadzwoniła

pielęgniarka z ośrodka, gdzie przebywał
Rich, i powiedziała, że mój mąż nie
chce wyjść z pokoju, twierdzi, że za
drzwiami są dobermany, które tylko
czekają, żeby się na niego rzucić.

background image

Rich nic nie wiedział o szczeniaku

znajdującym się w naszymi mieszkaniu.

Dzisiaj Rich wspomina o Eddiem

Buttermanie i dorzuca coś o giełdzie. Już
dawniej napomykał o Eddiem, ale nigdy
nie wy​mieniał jego nazwiska.

- Kim jest Eddie? - zapytałam za

pierwszym razem.

- To nasz ukochany Eddie -

odparł. - Jedyny na świecie.

Rich rozpakowuje desery i łamie

ciasteczko czekoladowe, proponując mi
połówkę.

- Nie, dziękuję - odpowiadam, ale

background image

on i tak odkłada ją dla mnie na serwetkę.

Unosząc swoją połówkę do ust,

mówi:

-

Znowu

przyszedł

tu

ten

bawidamek. Może powinienem go
naśladować?

-

Kogo?

-

zapytałam.

-

Naśladować kogo?

- Tego bawidamka.

Uśmiecha się, wkłada ciastko do

ust i na tym kończy się ta rozmowa.

background image

Pół roku temu pokłóciłam się z

przyjaciółką. Napisałam o czymś, co
ktoś powiedział przed wieloma laty, ale
w istocie rzeczy usłyszała to ona, a nie
ja. Ten fakt wyleciał mi z głowy.
Przyjaciółka tak ceniła sobie tamto
przeżycie, że zarzuciła mi kradzież
swojego wspomnienia. Na dodatek żal,
który towarzyszył jej doświadczeniu, w
mojej wersji przemienił się jakoś we
wdzięczność, tak więc nie tylko
przywłaszczyłam

sobie

jej

wspomnienie,

ale

również

je

zniekształciłam. Spierałyśmy się, nie
mogąc

znaleźć

płaszczyzny

porozumienia. Potem przez wiele dni
chodziły mi po głowie te same pytania.
Czy wspomnienie jest własnością?

background image

Jeżeli dwie osoby pamiętają coś inaczej,
czy w takim razie któraś z nich się myli?
Czy moje wspomnienie wspomnienia nie
jest także autentyczne? Nie miałam
pewnych

odpowiedzi,

chodziłam

krętymi dróżkami, drepcząc w kółko.
Nie myślałam o niczym innym; między
mną a moją przyjaciółką rozwarła się
przepaść.

Gdy

w

czwartek

poszłam

odwiedzić Richa, od razu powie​dział:

-

Wybacz

egoizm

staremu

człowiekowi,

który

zawłaszcza

prze​szłość...

Zawiesił głos, ale ja już słuchałam

uważnie, zaskoczona tym, że jego słowa

background image

nawiązują do moich wcześniejszych
myśli.

- ... wersję przeszłości, Eddie

może jeszcze nie doświadczył niczego
podobnego, ale gdy stronica została
przewrócona, uprzytomnił sobie, że
umie

snuć

opowieści...

Wiele

opowiedzianych od nowa baśni, legend i
bajek popłynęło najpierw z ich ust:
Eddiego i twojego ojca.

Zaczęłam

grzebać

w

torbie,

szukając pióra i zeszytu.

- Gdy człowiek zada sobie trud,

żeby zostać bajarzem - ciągnął Rich -
idzie na całego, chce być nie tylko tym
pierwszym, ale i jedynym...

Nie

background image

twierdzę, że tak się stało. Zawsze
ogarnia mnie radość, gdy tak jest, pod
warunkiem że nie zrani się niczyich
uczuć.

Starałam się pisać jak najszybciej.

- W bajkach Eddiego słychać

wielu bajarzy, jednak żaden z nich nie
czuje się poszkodowany przez to, że nie
został wybrany jako pierwszy czy drugi
z ławki rezerwowych. Opowiadanie
bajek jest sztuką zbyt zróżnicowaną, by
jedna osoba opanowała ją całkowicie.

Mówił wolno, z przerwami, jakby

dyktował. Słuchałam go ze zdumieniem.
Nic nie wiedział o sprzeczce, nawet nie
zdołałby jej zrozumieć. Co więcej,

background image

dotychczas wypowiadał na dany temat
jedno, najwyżej dwa zdania. A tu
rozwodził się tak elokwentnie właśnie o
tym, co od jakiegoś czasu zaprzątało mi
głowę.

- ... w niepamięć poszedł ten

sposób opowiadania, czas Eddiego, gdy
dokładał wspomnienie do wspomnienia
w głębokim lesie, warstwy ziemi, liści i
gałęzi zostają przykryte... w pewnym
sensie stąpamy po przeszłości.

Na moich oczach dział się cud.

Tak więc, gdy podczas mojej

wizyty w szpitalu Rich wspomina o

background image

Eddiem Buttermanie, dzwonię później
do brata Richa.

- To nasz kuzyn ze strony ojca -

wyjaśnia Gil. - Nie używaliśmy imienia
Edward, zawsze był dla nas Eddiem.
Prowadził jakąś działalność na giełdzie,
ożenił

się

z

dziedziczką

firmy

obuwniczej, był bardzo towarzyski,
znali go wszyscy bywalcy wyścigów.
Nawet nosił kraciastą marynarkę, jak w
musicalu Guys and Dolls. Wyjechał na
zachód i zniknął dawno temu. Nikt nie
wie, co się z nim stało.

Rich jest w szpitalu, ponieważ w

zeszły piątek nie poznawał mnie.

background image

Początkowo myślałam, że robi sobie
żarty, wydawało mi się, że widzę w jego
oczach błysk rozbawienia. Najpierw
zaczęłam krzyczeć, potem błagałam go:
„Natychmiast się do mnie odezwij, w tej
chwili, odezwij się”. W ogóle nie
reagował,

ani

na

mnie,

ani

na

pielęgniarki, ani na szturchnięcie w rękę
czy

szarpnięcie

za

ramię,

co

niezawodnie pobudzało go do gniewu.
Żadnej reakcji. Zmierzono mu ciśnienie
- w normie, temperaturę - w normie. Ale
on był nieobecny. Gdy zaczął wracać ze
świata, w którym przebywał, nie mógł
chodzić. Nie mógł nawet utrzymać się na
nogach. Padły słowa: „atak”, „udar”.

Parę lat temu pojechałam z Denise

background image

do Meksyku. Podczas pobytu tam obie
liczyłyśmy dni, kiedy znowu będziemy z
naszymi psami. Zachowywałyśmy się
beznadziejnie.

San

Miguel

było

wspa​niałe - koguty i doniczki z kwiatami
na dachach, nasz dom przy stromej,
brukowanej ulicy, pyszne jedzenie - a
my chciałyśmy tylko wsiąść do samolotu
i wrócić do naszych psów. Któregoś
ranka próbowałam dodzwonić się do
Richa. On przebywał w Northeast
Center for Special Care w Lake Katrine,
w stanie Nowy Jork, ja zaś w San
Miguel de Allende, w Meksyku.
Wydzierałam się w telefon, żeby mnie
usłyszał, żeby nie odsunął słuchawki od
ucha. Wpatrywałam się w kafelek na
blacie i krzyczałam:

background image

- Rich? Rich? Słyszysz mnie?

- Halo - odrzekł z pewną

powściągliwością.

- Jak się czujesz? - zawołałam,

przebijając wzrokiem płytkę terakotową.

- Świetnie - odparł.

- Co robiłeś? - wrzasnęłam.

Zapadło milczenie.

-

Dzisiaj

robiliśmy

płytki

ceramiczne - odezwał się po chwili.

Wróciwszy do domu, sprawdziłam

tę wiadomość. Rozmawiałam nawet z

background image

osobą,

która

prowadzi

zajęcia

plastyczne i organizuje wolny czas. Nie
robiono płytek ceramicznych ani tamtego
tygodnia, ani nigdy przedtem.

Zawsze

wierzyłam

(nie

bez

zażenowania),

że

istnieje

świat

niewidzialny. Znam ludzi, z którymi
kontaktowali się zmarli. Moja siostra ma
przeczucia. Od czasu do czasu ktoś siada
w nogach mego łóżka, materac ugina się
pod ciężarem; gdy się budzę, nie widzę
w pokoju nikogo, tylko czuję przyjazną
atmosferę. Poważni obywatele z grona
moich znajomych widzieli duchy. Ale
Rich nie zajmował się takimi sprawami.
Pracował jako reporter, polegał na

background image

dowodach, a tu nie było dowodów.
Ciekawa jestem, co dawny Rich miałby
do powiedzenia o nowym Richu.

Jest już po lunchu, Rich zasnął.

- On dużo palił, prawda? - pytają

mnie trzej lekarze po obejrzeniu jego
spuchniętych nóg.

- Rich w ogóle nie palił - mówię,

zastanawiając się, co czeka mnie,
sześćdziesięciotrzyletnią kobietę, która
wypala paczkę dziennie.

Na twarzach lekarzy maluje się

zdziwienie.

Nie jest to do końca prawda. Rich

background image

mówił mi, że przez całe życie miał sześć
razy papierosa w ustach i za każdym
razem wypalił jedynie kawałek.

Swego

czasu

poddałam

się

hipnozie,

żeby

rzucić

palenie.

Wypalałam trzy paczki dziennie, a
pewnego wieczora, gdy pisałam dla
„New York Post” skróconą wersję
życiorysu

George'a

Steinbrennera

*

(żadnych

negatywnych

stwierdzeń,

powiedzia​no mi), wykończyłam czwartą.
Następnego

dnia

zadzwoniłam

do

hipnotyzera, choć byłam w strachu. A
jeśli nie wrócę z miejsca, do którego się
udam? Wyobraziłam sobie, że dyndam

background image

na końcu wędki zarzuconej daleko od
brzegu jeziora i nie można mnie
przyciągnąć. Co się ze mną stanie? Kto
będzie

zamieszkiwał

moje

ciało?

Hipnotyzer wiązał długie siwe włosy w
kucyk i nosił hipisowskie koraliki na
szyi. ,Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby
klient

odpłynął

i

nie

wrócił”,

powiedział. Weszłam do gabinetu jako
palaczka i po trzech godzinach wyszłam
stamtąd, nie mając ochoty na papierosa.
Było tak przez dwadzieścia lat.

Moja córka Jennifer wie, że palę.

Wyczuwa to przez telefon.

-

Skądże!

Jeszcze

nie

zwariowałam - zarzekam się. - Właśnie
piję herbatę.

background image

Jennifer spodziewa się w sierpniu

bliźniąt, więc ze wszech miar zależy jej
na tym, by mieć zdrową matkę.

Kilka

miesięcy

temu

zastanawiałam się, czy mieszkając na
stałe w tym domu, stać mnie na
zatrzymanie mieszkania w mieście.
Zbliżała się zima, olej był drogi,
niedługo będę musiała wyremontować
dach, no i zająć się swoim potomstwem,
któremu co jakiś czas przydałaby się
pomoc. Bardzo się tym przejmowałam.
Próbowałam

wyobrazić

sobie,

że

sprzedaję

mieszkanie,

w

którym

przeżyłam prawie trzydzieści lat. Żal nie
ściskał mi serca, ponieważ wszystkie

background image

moje rzeczy już znajdowały się tutaj, a
to,

co

zostało

w

mieszkaniu,

przypominało

czyjąś

nadjedzoną

kanapkę. Ale jednak...

W czwartek pojechałam zabrać

Richa do domu na całe popo​łudnie.

- Nie mogę stąd wyjechać -

powiedział, gdy tylko weszłam.

- Dlaczego? - spytałam.

- Musimy sprzedać mieszkanie -

rzekł. - Dziś przychodzi pośredniczka w
handlu nieruchomościami.

Rich od lat nie wspominał o

mieszkaniu. Sądziłam, że w ogóle o nim

background image

nie pamięta.

Codziennie odwiedzam Richa w

szpitalu.

Papierosy

zostawiam

w

samochodzie. Pacjenci po udarze i po
ataku serca zajmują całe piętro szpitala.
Czy chcę, żeby i mnie to spotkało?
Palenie

nawet

nie

sprawia

mi

przyjemności. Nie chcę papierosa. Ale
coś, co sięga dalej niż ja, chce zapalić i
w rezultacie wypalam paczkę dziennie.
Co za absurd.

Trzeciego dnia Rich informuje

mnie, że czeka go amputacja stopy.
Mówi to spokojnym, rzeczowym tonem.

background image

- Nie będzie żadnej amputacji -

zapewniam go. - Z twoją stopą jest
wszystko w porządku.

Zaraz

jednak

opadają

mnie

wątpliwości.

Może

po

ostatnim

epizodzie chorobowym Rich stracił
czucie. Może był odrętwiały. Czy
dlatego nie mógł ustać? To wyjaśniałoby
całe zdarzenie. Gładzę go po nodze.

- Czujesz coś?

Kiwa głową.

- A teraz?

Znowu kiwa głową.

background image

- Ile potrzeba czucia, by wiadomo

było, że ma się duży palec u nogi? -
pyta.

Nie tak dawno temu poproszono

mnie, żebym napisała szkic o byciu
opiekunką. Omal nie powiedziałam: Ale
ja nie jestem opiekunką. Jestem żoną.
Całymi

dniami

robiłam

notatki,

płakałam z bezradności i smutku, nadal
zajmując

pozycję

obronną,

nadal

usprawiedliwiając się, dlaczego nie
zabrałam męża do domu na stałe. Nie
czułam się na siłach, by to zrobić,
powtarzałam sobie, nikt by nie dał rady.
Gdy tamtego tygodnia odwiedziłam
Richa, wspomniał o naszych kłopotach.

background image

- Jakich kłopotach? - spytałam.

Z całą przytomnością odparł:

- Mam dosyć tego miejsca, chcę

wrócić do Nowego Jorku. Uważam, że
niewiele mi tu pomagają i mogą mnie
oddać pod twoją opiekę.

Nurtuje mnie pytanie, dokąd Rich

podążył, gdy się stąd zabrał. Siedział na
krześle w świetlicy - głowa spuszczona,
ręce splecione, twarz pozbawiona
wyrazu. Ludzie nie mogą się jednak
powstrzymać od interpretacji nawet
tępego spojrzenia: kto wie, czy trwanie
naszego gatunku nie będzie zależało od
zdolności odczytywania wyrazu twarzy.

background image

Za ileś tam lat pusty wzrok Richa być
może pozostanie w mojej pamięci jako
wyraz zaskoczenia i czułości. W
wyobraźni usłyszę jego głos: O co to
całe zamieszanie? Zostaw mnie w
spokoju, nic mi nie jest, po prostu siedzę
sobie za domem i grzeję się w słońcu.
Jestem pewna, że stanie się tak, bo chcę
w to wierzyć.

Pamiętam,

dokąd

ja

sama

podążyłam.

Gdy

zostałam

wprowadzona w stan hipnozy, zeszłam
boso

po

kondygnacjach

różowych

marmurowych schodów, miękkich w
dotyku, na trawiasty brzeg niebieskiego
jeziora. Byłam wilgotną gliną, gotową
przyjmować. W drodze powrotnej

background image

wchodziłam po schodach pełna spokoju.
Po opuszczeniu gabinetu szłam do domu
powoli, zwracając twarz ku słońcu. Gdy
Rich wrócił do nas, szalał ze złości.
Może

chciał

tam

zostać,

a

my

ściągnęliśmy go z powrotem. Kto to
wie?

Tydzień później Rich zostaje

wypisany ze szpitala. Opiekujący się
nim lekarze są skrupulatni i mili; jeden z
nich hoduje owce. Zrobili wszystkie
możliwe badania i uznali, że wyniki są
w

normie.

Alleluja.

Zgodnie

oświadczają, że Rich był odwodniony i
to doprowadziło do owego epizodu, jak
teraz mówimy. Odwodnienie. Jesteśmy
takimi prostymi organizmami. W sobotę

background image

Richowi udaje się przejść kilka kroków.
Wieczorem, gdy wracam do domu, nie
zapalam w samochodzie papierosa.
Tego dnia rzucam palenie.

Nie mam ochoty na papierosa, nie

zmagam się ze sobą. Odczuwam spokój.
I bądź tu mądry!

- Edward Butterman śpi w domu -

powiedział do mnie wczo​raj Rich.

Zastanawiam się, czy powinnam

do kogoś zadzwonić.

ROBÓTKI NA DRUTACH OD

2002 ROKU DO DZIŚ

background image

112 szali

1/2 swetra

1/4 swetra

47 bluz z kapturem

34 przeróbki kapturów

17 koców

29 ponch

52 kapelusze

15

ciepłych

wdzianek

z

background image

falbankami

323 szaliki

1 derka na posłanie dla psa

2/3 narzuty przeznaczonej na

prezent ślubny

34 ocieplacze na szyję (własnego

pomysłu)

1 opaska na włosy

background image

SZTUKA

MARGINESU

Mam kolekcję kur i dużo starych
książek.

Mam

niewielkie koniki z

drewna i większe koniki z drewna, i
rupiecie zabrane z ulicy, na przykład
wycieraczkę przedniej szyby, zgniecioną
pod kołami samochodu i podobną do
ptaka, oraz palnik gazowy bardzo starej
kuchenki, znaleziony w lesie przez
mojego

syna

w

dzieciństwie,

przypominający, gdy postawić go na
sztorc, stwora, którego dzieci i ja
nazwaliśmy Szczurzym Królem. Mam
zbiór kamieni do puszczania kaczek,
niegdyś własność mojego ojca, leżący

background image

na czarnej popielniczce z plastiku. Mam
skamieliny, paciorki i szafy pełne
włóczki. Mimo to nigdy nie zżerała mnie
chęć posiadania czegoś. Aż pewnego
dnia, dwa lata po wypadku, któremu
uległ mój mąż, przechadzałam się po raz
pierwszy

po

Northeast

Center

i

zobaczyłam te zdumiewające obrazy.
Wszystkie

namalowali

mieszkańcy

ośrodka. Zwłaszcza jeden wprost ściął
mnie z nóg. Były na nim czerwone domy,
niebieskie

niebo,

pomarańczowe

wzgórza, zielona trawa i białe obłoki. W
prawym górnym rogu znajdowało się
żółte słońce z uśmiechniętą buzią.
Poprawiał

mi

humor,

więc

zatrzymywałam się przed tym obrazem,
idąc na górę do pokoju męża i

background image

ponownie, gdy od niego wychodziłam.
Po paru tygodniach ośmieliłam się
zapytać, czy dzieła są na sprzedaż, jeśli
tak, czy mogłabym kupić obraz wiszący
nad wodotryskiem z wodą do picia.

Był na sprzedaż. Nie wierzyłam

własnemu szczęściu. Bill Richards,
malarz,

który

prowadził

tamtejszą

pracownię plastyczną, przedstawił mnie
autorowi dzieła, Edowi Kindbergowi,
nieśmiałemu

panu

na

wózku

inwalidzkim.

Ed

zaczął

malować

dopiero po przybyciu do ośrodka i od
tamtego czasu nie mógł przestać.
Kupiłam od niego ten obraz, a potem
jeszcze dwa. Też nie mogłam przestać.
Ed był pełen szczęścia, natomiast ja

background image

wpadłam

w

obsesję.

Ilekroć

odwiedzałam Richa, najpierw szłam
prosto do pracowni. Malarstwo Eda
ulegało

zmianie.

Dachy

domów

upodobniły się do kocich uszu, po niebie
nad dachami zaczęły przepływać głowy
kotów.

Wzgórza

poczerniały.

Nad

krajobrazem zaczęły górować ogromne
krzyże na tle mrocznego nieba. Te
obrazy były przerażające i zarazem
piękne. Nie dość, że stałam się
właścicielką sporej liczby dzieł Eda, ale
uważałam, że każdy jego obraz powinien
należeć do mnie. Gdy uprzytomniłam
sobie z zażenowaniem, ile już nabyłam,
zaczęłam kupować je dla znajomych.
Inna malarka z ośrodka zawsze rysowała
trzy kobiety - ołówkiem lub kolorowymi

background image

kredkami rysowała trzy kobiety o
różnych twarzach i w różnych strojach -
zawsze trzy kobiety. Wybrałam jeden
rysunek, potem stwierdziłam, że mi to
nie wystarcza. Jej zamiarem było
pokazanie trzech kobiet w wielu
wersjach, a ja pragnęłam, by moje
doświadczenie sztuki tej artystki było
bliskie jej doświadczeniu. Kupiłam
sześć wspania​łych rysunków.

Nie od razu uświadomiłam sobie,

że właśnie otworzył się przede mną
nowy świat. Z zamieszczonego w „New
York

Timesie”

artykułu

o

Billu

Richardsie i jego pracowni w Northeast
Center dowiedziałam się, że w innych
ośrodkach też prowadzone są zajęcia

background image

plastyczne i że tego rodzaju twórczości
nadano nazwę „sztuka marginesu”.
Znalazłam książki, które powiedziały mi
więcej.

Ogólnie

rzecz

ujmując,

określenie „sztuka marginesu” obejmuje
twórczość artystów samouków, którzy
często

żyją

na

marginesie

społeczeństwa; pierwotnie dotyczyło
twórczości

osób

obłąkanych,

dostrzeżonej w Europie u schyłku
dziewiętnastego wieku i sławionej w
pierwszej połowie dwudziestego wieku
przez Jeana Dubuffeta. Dubuffet nadał
jej nazwę art brut, czyli sztuka surowa.
Opowiadał się za nią, uważając, że jest
autentyczna,

niezanieczyszczona

oczekiwaniami

społecznymi

czy

ograniczeniami

kulturowymi.

background image

Wywodziła się bezpośrednio z psychiki
i nie przechodziła przez żaden filtr.
Tworzyli ją ludzie obłąkani - kobiety i
mężczyźni w szpitalach psychiatrycznych
- wykorzystując materiały, które mieli
pod ręką. Jeden mężczyzna robił rzeźby
z przeżutego chleba; inny, Adolf Wölfli,
dostawał co poniedziałek ołówek i dwie
czyste kartki papieru gazetowego, po
czym pracował bez opamiętania, aż
pozostała mu odrobina grafitu między
czubkami paznokci. Jego rysunki są
skomplikowane,

lecz

z

każdego

spogląda ta sama dobroduszna twarz.

Słowo „obłąkany” zawsze mnie

przerażało.

Miałam

ciocię,

która

cierpiała na schizofrenię w czasach, gdy

background image

o takich rzeczach nie mówiło się
otwarcie, gdy chory nie znajdował
zrozumienia, a tym bardziej pomocy - jej
choroba budziła we mnie śmiertelny
strach. Byłam raz u niej, kiedy zaczęła
słyszeć głosy i mieć przywidzenia, nie
mogłam patrzeć na jej zrozpaczone
oblicze, gdy starała się zachować
pozory normalności. Ten wyraz twarzy
wydał mi się znajomy. Bałam się, że
któregoś dnia i ja zwariuję.

Ciocia

była

filologiem

klasycznym. Miała w domu piękne
antyczne przedmioty - małe ptaszki z
gliny, tak lekkie, że ledwie czuło się je
na dłoni, wspaniałe stare monety, figurki
koni,

smukłe

posążki

z

miedzi,

background image

pochodzące z etruskich sarkofagów.
Dawała nam prezenty: dostałam od niej
pierścionek z kameą przedstawiającą
Bachusa

z

winnymi

gronami

we

włosach, a jedna z moich sióstr
otrzymała broszkę z głową Meduzy. Po
latach, gdy siostra zbliżała się do
pięćdziesiątki,

wspomniała,

że

od

pewnego czasu ma złą passę, co być
może jest związane z Meduzą. Chciała
się pozbyć broszki. Zaproponowałam, że
ją wezmę; dam sobie radę, uwielbiam
starocie. Więc mi ją przysłała. Czy aż
tak źle może oddziaływać? - zadawałam
so​bie pytanie.

Oddziaływała bardzo źle. Nie

dało się patrzeć na udręczoną twarz

background image

Meduzy. Pokazałam broszkę znajomej,
która położyła ją na dłoni, i mówiąc:
„Wydziela ciepło”, natychmiast ją
zwróciła. Złe dżudżu. Nie chciałam jej
sprzedać - pieniądze, które bym za nią
uzyskała, też mogły przynieść pecha -
wobec tego zapakowałam ją starannie i
wysłałam do Metropolitalnego Muzeum
Sztuki, nie podając nazwiska nadawcy.
Znajomi uważali, że zwariowałam, ale
oni nie widzieli tej twarzy.

Ciocia lubiła rysować. Pamiętam,

jak pewnego lata wszystkie moje siostry
i ja miałyśmy pozować do portretów.
Robiłam to z ogromną niechęcią, gdyż
spojrzenie cioci wprawiało mnie w

background image

niepokój.

Wiele

bym

dała,

żeby

zobaczyć teraz te rysunki - jak ona nas
przedstawiła? - ale ślad po nich zaginął.
Innym razem szkicowała ołówkiem
kościste twarze - więcej cienia niż
kreski - o ostro zarysowanych kościach
policzkowych i wrogich spojrzeniach.
Nie podobały mi się, ale byłam nimi
zafascynowana.

Ze

wszystkich

rysunków, które zrobiła w swym
burzliwym życiu, zachowały się trzy i są
u mnie. Patrzę teraz na rysunki Adolfa
Wölfliego,

przez

większość

życia

przebywającego w zakładzie; jest we
mnie pokora i respekt. Biedna ciocia.
Wyskoczyła

przez

okno

ponad

trzydzieści lat temu. Wyjmuję jej rysunki
z pudełka i oglądam od nowa.

background image

Mam

ogromne

luki

w

wykształceniu. Przerwałam studia w
college'u w marcu na pierwszym roku i
nigdy ich nie podjęłam. Nie czytałam
Moby Dicka, a teraz pewnie jest już na
to za późno. O historii muzyki i o historii
sztuki nie wiem nic prócz tego, co
przeniknęło do mnie drogą osmozy. Ale
sztuka

marginesu

jest

zamkniętą

całością. Nie muszę posiadać wiedzy o
impresjonistach czy ekspresjonistach
abstrakcyjnych. Nie muszę umieszczać
tej sztuki w perspektywie historycznej.
Nie czuję, że jestem ignorantką. Co
więcej, paradoks nad paradoksami, nie
czuję, że jestem na marginesie - aby się

background image

zakochać, potrzebuję jedynie pary oczu.

Moja

kolekcja

zaczęła

się

powiększać. W galerii kupiłam konia na
krótkich nogach, narysowanego kredką
na kawałku starego kartonu, ze słowami
„Jezus płakał” w lewym dolnym rogu -
jeden z czterech rysunków, które kiedyś
wisiały w wiejskiej chacie, w sypialni
kobiety dzierżawiącej ziemię. Koń
spodobał mi się od razu, a gdy się
dowiedziałam, skąd pochodzi, wszystko
nabrało

indywidualnego

charakteru.

Wyobraziłam sobie tę kobietę, tęgą,
zmęczoną.

Zastanawiałam

się,

jak

wygląda jej chata, czy jest duża, z czego
jest zrobione łóżko. Czy w domu jest
elektryczność, może świece albo lampa

background image

naftowa? Przed oczami stanęła mi
zapadająca się frontowa weranda, w
środku wisiał koc, który oddzielał
sypialnię od reszty pomieszczenia, zaraz
przypomniałam sobie jednak o czterech
rysunkach i pomyślałam o czterech
ścianach. Zastanawiałam się, czy jest
tam drewniana podłoga, czy klepisko, i
wtedy - nie mogąc wyczarować nic
prócz ubóstwa - znowu spojrzałam na
wyrazy „Je​zus płakał”, wykaligrafowane
pięknym

staroświeckim

pismem.

I

uświadomiłam sobie, że nic nie wiem.

Od mężczyzny z Northeast Center

kupiłam słowa, które ciągnęły się od
góry

do

dołu

strony,

w

trzech

kolumnach: pełne udręki propozycje

background image

małżeńskie; kupiłam stronicę pokrytą
literami alfabetu, napisanymi ołówkiem
przez mężczyznę, który bał się, że straci
umiejętność pisania. Wśród liter są
cyfry

i

coś,

co

wygląda

jak

naszkicowane domy, oraz pochyłe
kreski, które przypominają mi płoty
przeciwśniegowe pochylające się pod
naporem

wyimaginowanego

wiatru.

Kupiłam

przesłanie

człowieka

cierpiącego na zespół lewostronnego
pomijania - na skutek urazu mózgu
wszystko po lewej stronie jest dla niego
niewidoczne. Wyrazy ciągną się od
połowy kartki do prawej krawędzi
strony, na nich są nadpisywane następne,
aż całość staje się czarną, nieczytelną
bazgraniną,

jedynym

zrozumiałym

background image

fragmentem są pierwsze dwa słowa:
WYBACZ MI.

- Popatrz na to! A popatrz na to!

Łapałam

każdego,

kto

mnie

odwiedził, i oprowadzałam po domu,
czy chciał, czy nie.

- To zrobiła Sybil Gibson, zaczęła

malować w wieku pięćdziesięciu kilku
lat, z początku chciała mieć ozdobny
papier pakunkowy własnej roboty, a
potem nie mogła przestać.

Albo:

background image

- To zrobił robotnik budowlany,

nie miał pracy i wylądował na ulicy,
wszedł do kościoła, a tam dali mu farby,
pędzle i papier, zaczął malować, no i
patrzcie tylko!

Goście

zazwyczaj

znosili

to

cierpliwie, uśmiechali się i patrzyli
obojętnym wzrokiem.

Pewnego razu poszłam z siostrą na

Targi Sztuki Marginesu, które odbywają
się co rok w Puck Building w Nowym
Jorku; dokoła zobaczyłam ludzi z takim
samym jak u mnie wyrazem szaleńczego
podniecenia na twarzach. Kupiłam obraz
przedstawiający

czarno

-

białe

wieloryby w granatowym morzu. Potem
kupiłam

następny,

ukazywał

zarys

background image

postaci ludzkiej, której wypływał z
genitaliów strumień liter. I jeszcze
jeden, był na nim bukiet kwiatów; gdy
zaniosłam malowidło do domu i
powiesiłam

na

ścianie,

miałam

wrażenie, że widzę dwa duże fioletowe
paluchy u nóg, więc niedługo później
dzieło trafiło do szafy. Na rogu
Broadwayu i Sto Jedenastej Ulicy
nabyłam cztery obrazy, na których statek
kosmiczny wisiał nad Statuą Wolności.
Kolorystyka jest żywa - fiolety, czernie,
niebieskości, żółcie, czerwienie. To, jak
spodek utrzymuje się w powietrzu,
kojarzy mi się ze zwiastowaniem, tylko
że w tym wypadku miejsce archanioła
Gabriela zajmuje statek kosmiczny, a
jako Maria Panna pojawia się Statua

background image

Wolności. O ile dobrze pamiętam,
twórca

napomknął,

że

został

uprowadzony, choć być może sama to
wymyśliłam.

Kupowałam prace artystów, którzy

malowali

kwiaty

na

papierowych

torbach, autobusy na kawałkach drewna,
gospodarstwa

wiejskie

na

sześciu

szybach starego okna we framudze.
Kupowałam

przerażające

gryzmoły

schizofrenika.

Kupowałam

dzieła

słynnych plastyków z marginesu, na
przykład Thorntona Diala, Sybil Gibson,
Justina McCarthy'ego i Clementine
Hunter.

Kupowałam

anonimową

twórczość z zakładów psychiatrycznych
i

z

ośrodków

odwykowych

dla

background image

narkomanów,

sygnowaną

tylko

pierwszym imieniem. Kupowałam na
ulicach, w galeriach, na wielkich
pokazach

sztuki

marginesu

i

bezpośrednio od artystów. Nad biurkiem
powiesiłam pracę

J.B.

Murry'ego,

niepiśmiennego proroka z Południa,
który właściwymi sobie hieroglifami
pisał „przekaz od ducha” i potem czytał
na głos, patrząc na dzieło przez szklankę
z wodą źródlaną, zgodnie ze starym
afrykańskim zwyczajem. Z miejsca,
gdzie siedzę, ta praca wygląda jak mapa
topograficzna. Widzę łańcuchy górskie,
jeziora,

rzeki;

każdy

region

jest

obrysowany srebrnym lub czarnym
tuszem. Patrzę na nią cały czas.

background image

Zaczęłam pisać, dopiero gdy

miałam czterdzieści siedem lat. Zawsze
chciałam być pisarką, ale wydawało mi
się, że trzeba mieć dyplom albo należeć
do klubu, a mnie nikt nie zaproponował
członkostwa. Myślałam, że uzdolnienia
literackie to dar od Boga; myślałam, że
trzeba mieć do powiedzenia coś
konkretnego, coś ważnego; myślałam, że
wszystko należy mieć od początku
rozplanowane. Minęło wiele czasu, nim
uświadomiłam sobie, że początki wcale
nie muszą być udane, istotne jest to, by
zacząć. Chwycić za pióro, pozwolić
sobie pisać źle i popełniać błędy,
przestać patrzeć sobie przez ramię. Ty

background image

idiotko, mówiłam w duchu po napisaniu
połowy strony, skąd to przekonanie, że
potrafisz pisać? - po czym mięłam kartkę
i wyrzucałam do kosza. Aż pewnego
dnia jakaś kobieta opowiedziała mi o
dziewczynie, która uczestniczyła w
pogrzebie swojej matki. Ta historia
przykuła moją uwagę, nie mogłam się od
niej uwolnić. Próbowałam ją napisać i
nie wychodziło mi, lecz zamiast
zrezygnować (idiotko, rzuć to), zaczęłam
od

nowa,

pod

innym

kątem.

Uprzytomniłam sobie, że naśladuję styl
kobiety,

od

której

usłyszałam

opowieść, ale w mojej wersji historia
nie

brzmiała

prawdziwie.

Postanowiłam, że to będzie mój
pogrzeb, i wyobraziłam sobie jedną z

background image

moich córek w roli narratorki. Po trzech
godzinach miałam trzy kartki pokryte
tekstem, który mi się rzeczywiście
podobał. To był dobry początek.
Pierwszy raz czułam, że historia jest
ważniejsza

od

mojego

ego.

Przemądrzały głos, który mówił mi,
żebym nie zadawała sobie trudu, stracił
nade mną władzę.

Właśnie ten głos muszę odpędzać

od siebie każdego ranka. Siadam przy
biurku, patrzę na mapę J.B. Murry'ego,
na konia narysowanego kredką, na
czerwone domy, i staram się porzucić
niepotrzebne myśli - to znaczy prawie
wszystkie - żeby móc rozglądać się
wokoło tak, jakbym robiła to po raz

background image

pierwszy. Czasem przychodzi mi do
głowy, że czekam, aż się wyklaruje
woda w akwarium. Trudno to wyjaśnić i
trudno zrobić, ale jednego jestem
pewna: dokądkolwiek muszę się cofnąć,
tam są już ci artyści.

Zanim się tu przeprowadziłam i

zaczęłam przywozić Richa do domu, co
tydzień chodziliśmy do pracowni Billa.
Mieści się w wysokim na dwa piętra
atrium z przeszklonym dachem. W
gorące dni Bill rozkładał coś w rodzaju
namiotu albo markizy nad długimi
stołami do pracy. Gdy padał deszcz, nie
pozostawało nic innego, jak rzucić
wszystko i zachwycać się dźwiękiem.

background image

Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu
poczuję

panującą

tam

energię;

uwielbiałam patrzeć, jak ludzie ciężko
pracują. Ani przedtem, ani potem nie
wiedziałam takiej różnorodności barw
w jednym miejscu. Uczestnicy zajęć
mają albo uszkodzenia mózgu, albo
urazy rdzenia kręgowego na skutek
wypadku,

udaru

lub

choroby

zwyrodnieniowej. Część siedzi przy
długim stole, inni są na wózkach
inwalidzkich i pracują na specjalnych
sztalugach ustawionych pod kątem;
pewien mężczyzna, który był chory na
paraplegię

i

posługiwał

się

przymocowanym do głowy pędzlem,
namalował niezwykle piękny zielony
labirynt z sylwetek biegnących saren.

background image

Bill był wszędzie naraz, dokładał farb
na paletach, przynosił nowe ołówki,
dodawał otuchy, twórczość artystyczną
traktował

tak

poważnie,

że

jego

nastawienie udzielało się artystom. Nie
uczył plastyki, lecz stwarzał atmosferę,
w której ludzie dawali z siebie
wszystko. Bill potrafi przekonać ludzi,
że nie ma rzeczy niemożliwych. Ma dar,
osobowość.

Rich trochę tam rysował, czasami

malował. Pierwsza była kaczka - jak
zawsze, gdy niedbale bazgrał na kartce
papieru.

„Może

jeszcze

parę?”,

zaproponował Bill. Rich zgodził się
uprzejmie, narysował drugą i trzecią. A
potem jego ręka jakby nabrała swobody,

background image

zaczął wodzić nią po kartce coraz
zamaszyściej, two​rzyć wolne formy.

Gdy Rich rysował, wpadałam w

podniecenie.

- Co to? - pytałam, patrząc na

zakreskowany w kratkę papier i coś, co
wyglądało jak mosty, biegnące postacie.

- To są dwaj czarodzieje, a tam

mewy i żółwie, które chronią swoje
siedliska.

Narysował

elegancko

wyglądającego

mężczyznę

w

słomkowym

kapeluszu,

narysował

żołnierzy. Narysował wyspę z dwiema
palmami uginającymi się na wietrze,

background image

potem jakieś inne dziwne rośliny. Na
drzewie wisiała tabliczka „Witajcie w
domu, Abby i Rich”, a obok, w
powietrzu, były słowa „Witajcie w
domu,

dwoje

obieżyświatów”.

Uwielbiam ten rysunek. Tylko że serce
mi pęka, gdy na niego patrzę.

Pewnego

popołudnia

Rich

rysował jakby postać leżącą w kręgu
malutkich

wieżowców.

Skojarzyłam

sobie to z wypadkiem, z tym, jak on sam
leżał na ulicy.

- Co rysujesz? - spytałam ze

ściśniętym gardłem.

- Zegar - odparł, po czym

narysował drugi taki rysunek, z cyframi.

background image

Później powiedział mi, że tego

ranka rozmawiał ze swoją matką.

- Nie wiem, czy ona coś z tego

pojmuje - rzekł.

- Z czego? - zapytałam, nie

wspominając, że jego matka nie żyje od
wielu lat. Może z nią rozmawiał.
Niczego nie jestem już pewna.

-

Mieszkasz

z

mężczyzną

sześćdziesiąt dwa lata, a tu pewnego
dnia on się nie pojawia. Skwitowałabyś
to słowami: „No cóż”? - Westchnął.

Nie umiałam mu odpowiedzieć.

background image

Zdarzało się, że Rich nie miał

ochoty iść do pracowni; bywało też, że
gdy już tam poszedł, nie miał ochoty
rysować. Kładliśmy przed nim czysty
papier, ołówki i flamastry, a on raz
sięgał po nie, raz nie. Niekiedy, chcąc
go zachęcić, brałam kredkę albo marker,
ale moje starania, żeby cokolwiek choć
nagryzmolić, były żenująco nieporadne.
Tylko udawałam. Swobodnie operuję
słowami, czuję się pewnie z piórem i
zeszytem, nawet jeśli nie napiszę nic
prócz: masło, cukier, mleko, jajka.
Rozglądałam

się

po

pracowni

i

chłonęłam

energię

tego

miejsca,

pragnąc zabrać ją ze sobą do domu.
Któregoś popołudnia siedziałam przy
stole naprzeciwko kobiety o krótkich

background image

brązowych włosach. Wpatrywała się w
pustą kartkę papieru, miała przed sobą
pudełko ze świeżo zatemperowanymi
kredkami.

- Co chciałaby pani narysować? -

spytałam.

Kobieta

milczała,

więc

powtórzyłam pytanie i znowu zapadła
cisza.

- Twarz - rzekła w końcu, ale nie

zabrała się do rysowania.

- Może zacznie pani od oczu -

zaproponowałam.

Wzięła

z

pudełka

background image

czerwonawobrązową kredkę i starannie
narysowała

falistą

linię.

Potem

podniosła

wzrok.

„Nos”,

podpowiedziałam - znowu falista linia.
„Usta”. Wkrótce na papierze pojawiło
się kilka drżących linii. Nikt by się
pewnie nie domyślił, że to ma być
wizerunek twarzy, ale bez wątpienia coś
się działo, słychać było ciche mruczenie.

W Northeast Center mieszkał

młody mężczyzna, który przybył tam
przepełniony

złością,

nastawiony

bojowo, gotów ni stąd, ni zowąd
zamachnąć się na człowieka. Zaczął
przychodzić do pracowni i zajął się
malowaniem. Na oczach Billa stał się
artystą. Z czasem przestał się miotać w

background image

atakach

wściekłości.

Wrócił

do

równowagi na tyle, że mógł zamieszkać
w domu prowadzonym samodzielnie
przez ludzi, którzy niegdyś mieli
podobne zaburzenia jak on. Przed
wyjazdem z ośrodka powiedział do
Billa: „A w ogóle to czym jest sztuka,
jeśli

nie

możliwością

daną

człowiekowi, by nie walił pięścią w
ścianę?”.

background image

BIEGANIE

Codziennie wymieniam pieniądze na
towary. Kładę banknoty i monety na
dłoni kasjerki, po czym zabieram mleko
i chleb. Czasem nie biorę papierowej
torby, tylko pakuję sok pomarańczowy
do własnej torebki. W jednym ze
sklepów mam dziesięć procent rabatu
dla osób od sześćdziesięciu trzech lat
wzwyż. Tam kupuję drogą oliwę z
oliwek, moją ulubioną. Idę do Liberty
House

i

napotykam

przyjaciółki

(niełatwo jest robić zakupy, bo zawsze
dzielimy się ostatnimi wiadomościami),
ale w końcu znajduję jakieś ciekawe
odzienie w dużym rozmiarze, wręczam

background image

kartę, podpisuję zwijający się świstek i
wychodzę z torbą, która zawiera całą
gamę

możliwości.

(„W

robieniu

zakupów wyraża się nadzieja, mamo”,
słowa córki stały się moją mantrą).
Czasami decyduję się na nową szminkę i
inny niż dotychczas szampon albo przez
dziesięć minut nie odrywam wzroku od
tych wszystkich, jakże interesujących
tubek pasty do zębów. Potem jadę
samochodem do szkaradnego centrum
handlowego z widokiem na góry, żeby
kupić mężowi buty. Nosi obuwie w
rozmiarze

47,

chyba

największym

możliwym, do tego szerokie.

- Proszę się udać do działu

męskiego

-

mówi

sprzedawczyni,

background image

osłupiała ze zgrozy.

Przychodzi mi na myśl, że ona

pewnie stara się, jak może, by nie
spojrzeć w dół na moje stopy.

- Te sprzedają się najlepiej -

oznajmia młody człowiek, wskazując z
dumą regał pełen cichobiegów firmy
New Balance.

Teraz

chyba

nie

mówi

się

„cichobiegi”, ale ja jestem za stara, by
zawracać sobie głowę nowoczesnymi
słówkami.

- Sprawdzają się w każdej sytuacji

- dodaje usłużnie. - Do chodzenia, do
joggingu i do biegania.

background image

Mój mąż będzie w nich powłóczył

nogami. Ale lepsze to niż nic. W jego
oczach te buty będą wyglądały znajomo,
podniosą go na duchu, sprawią, że
poczuje się tak, jakby spędził albo
zamierzał spędzić trochę czasu na
bieganiu. Wróciwszy do domu, wyjmuję
je z pudełka i wdycham dziwny,
chemiczny zapach. „Nie ma to jak nowe
buty do biegania”, mawiał Rich,
zawiązując

sznurowadła.

Pozwalam

sobie na chwilę sięgnąć pamięcią
wstecz - widzę, jak Rich przygotowuje
się do treningu, pochyla sztywno tułów,
robiąc rozgrzewkę. Gdy wracał z
biegania, zawsze czułam od niego
zapach octu.

background image

Bywa, że kupuję w Bread Alone

cappuccino

i

pięć

ciasteczek

czekoladowych. Jeżeli jest czwartek,
staram się nie skubnąć ciastka, bo zjem
wszystkie, a są przeznaczone dla Richa -
ciasteczka

czekoladowe

lubi

najbardziej. Albo siedzę w czerwonym
fotelu i zastanawiam się, czy nie
sprawić sobie w salonie żaluzji, a jeśli
tak, to z wąskimi czy szerokimi
listwami.

Jeżeli

kupię

je

teraz,

zaoszczędzę sto pięćdziesiąt dolarów na
montażu. Ale nie jadę ich kupić.
Zapadam w drzemkę, potem wychodzę z
domu po kurze udka, anchois i czerwone
wino.

Kupuję

również

mydło

lawendowe.

Oraz

włóczkę

i

różnokolo​rowe chipsy.

background image

Rich

trenował

biegi.

Dla

przyjemności. Dla jasności umysłu. Gdy
przeszedł

na

emeryturę,

bieganie

nadawało rytm jego codziennemu życiu.
Wstawał,

pił

kawę,

jadł

płatki

kukurydziane, czytał gazetę, trawił,
wkładał strój treningowy (wiekowy T -
shirt i nowe, eleganckie szorty),
rozciągał mięśnie (o tyle, o ile), rzucał
uwagę o pogodzie sprzyjającej lub
niesprzyjającej bieganiu, biegał, pił
gatorade

*

i jadł pączka, płukał strój

treningowy w umywalce, brał prysznic,
wieszał strój treningowy na drążku z
kotarą prysznicową, dzielił się z żoną
wrażeniami z treningu, pił jeszcze trochę
gatorade, pisał dziennik, kładł się na
godzinę, wyczerpany i szczęśliwy.

background image

Bieganie nadawało życiu Richa

porządek.

Rich nadaje porządek mojemu

życiu. Czwartki upływają niezmiennie
tydzień w tydzień. Wstaję, piję kawę,
trzymam się z dala od gazety, odkurzam
dywaniki, żeby wnuczka Richa, Nora,
nie znalazła paskudztw roznoszonych
przez psy. Piekę coś na deser albo
wsadzam

kurczaka

do

piekarnika,

zależnie od tego, jaka jest pogoda i jaki
mam

nastrój.

Sprzątam

kuchnię,

zamykam drzwi do sypialni, jeżeli na
podłodze są rzeczy do prania, spędzam
psy w jedno miejsce, a gdy są na
dworze, zaganiam je do domu. Jadę do
Northeast Center for Special Care.

background image

Staram się zaparkować samochód przy
wejściu, żeby Rich nie musiał daleko
iść. Wpisuję się do księgi w recepcji,
dostaję plakietkę z napisem „Rodzina” i
przyczepiam ją do torebki. Przechodzę
obok rysunku, na którym jest dom i
słowa: „Zmieniam adres na Skrytka
pocztowa 1325 w Glendale”, wracam i
czytam jeszcze raz.

Jadę ogromną windą na pierwsze

piętro i szukam Richa. Dotychczas
ciągle spacerował, ale ostatnio chodzi
niepewnym, ciężkim krokiem i trudno
mu wstać. Idę korytarzem w stronę jego
pokoju, biorę głęboki wdech, potem
pukam i otwieram drzwi. Jest - siedzi w
fotelu, z gazetą na kolanach. Ogarnia

background image

mnie radość, a zarazem trwoga. Nagle
jawi mi się życie, jakie będę wiodła bez
Richa. Wygląda nie jak opadanie bez
siatki asekuracyjnej w przestrzeni, lecz
jak opadanie ze spadochronem w
przestrzeni, gdzie nie ma planety, na
której można wylądować.

Dawno temu kupiłam sobie drogie

buty do biegania i przez krótki czas
(dwa dni) biegałam z Richem - ściśle
mówiąc, ja starałam się biec, a on
truchtał obok mnie. Po niecałych dwóch
okrążeniach kwartału leciałam z nóg. To
była niezła zabawa. Nie pamiętam,
dlaczego przestaliśmy - może zrobiło się
zbyt gorąco. Rich przez trzydzieści lat
prowadził dziennik, w którym robił

background image

notatki z treningów. Zapisywał, jaka
była pogoda i pora dnia, dokąd biegł i
jak daleko. Jeżeli miał dobrą kondycję,
robił o tym wzmiankę; jeżeli opadł z sił,
notował, kiedy to się stało. O innych
sprawach wspominał rzadko - nie pisał
pamiętników - ale ósmego kwietnia
tysiąc

dziewięćset

osiemdziesiątego

ósmego roku, po uwagach na temat
pogody i stanów fizycznych, pojawił się
dopi​sek: „Jutro ślub z Abby”.

background image

PRZESZłOść,

TERAźNIEJSZOść,

PRZYSZłOść

- Jak tam twoje sprawy uczuciowe? -
zapytał mnie ktoś zimą zeszłego roku.

Ostatni raz widziałam tę osobę,

gdy byliśmy w ósmej klasie. Poszliśmy
na premierę Love Me Tender w tysiąc
dziewięćset pięćdziesiątym szóstym; to
była jakby randka i, jeśli dobrze
pamiętam, zawiozła nas do kina jego
mama. Gdy przygasły światła, pochylił
się ku mnie, mówiąc: „Chyba teraz
powinienem zacząć szeptać ci do ucha

background image

słodkie słówka”. Po raz pierwszy
usłyszałam wyrażenie „słodkie słówka”
i oniemiałam z zachwytu. Dwadzieścia
minut później, gdy Elvis pojawił się
jako kropka na polu, cała widownia
zawyła.

-

Jak

tam

twoje

sprawy

uczuciowe?

Sądzę,

że

pytanie

było

uzasadnione.

- Jestem mężatką - odparłam, nie

dodając z irytacją: „koleś”, bo to chyba
nie było pytanie z podtekstem.

Cokolwiek rzeczywiście miał na

myśli, nie drążył tematu; sprawa jednak

background image

wypłynęła,

więc

musiałam

przemyśleć. Czy on przypuszczał, że
doskwiera mi samotność? Czy uważał,
że powinnam bywać w świecie i szukać
innego partnera? Nawet gdybym miała
na to ochotę - a nie mam - nie
zniosłabym całej tej gadaniny. W moim
odczuciu przeszłość nie jest już tak
interesująca jak kiedyś, gdy byłam
młoda, a niewątpliwie stałaby się
tematem rozmów. Niczego nie chcę
przeżywać ponownie - swej młodości
przede wszystkim - a co się tyczy tego,
co będzie, nie widzę powodu do
pośpiechu.

Obserwuję

swoje

psy.

Wszystko robią z oddaniem; nawet śpią
zapamiętale. Nie czekają na lepsze jutro
ani nie wracają do dni swej chwały.

background image

Biorąc z nich przykład, staram się żyć
teraźniejszością. Nie ugrzęzłam tu na
mieliźnie, wiem, skąd przyszłam, mogę
ze

szczegółami

przywołać

częste

niegdyś miejsca spotkań, a także minione
stany umysłu.

Przyszłość wchłania jednak moje

dawne dzielnice miasta. Tam, gdzie
kiedyś było widać niebo na cztery strony
świata, znajduje się wielki, nieforemny
budynek

mieszkalny,

natomiast

po

drugiej stronie ulicy - mam na myśli
Broadway i Sto Dziesiątą - jest ogromny
dół, z którego wyrasta kolejny blok. Nie
ma już West Side Market, Columbia
Bagel ani Dynasty Restaurant. Nie ma

background image

już Ideal Bookstore ani tego małego
biura, skąd wysyłało się paczki za
pośrednictwem UPS. Nadal pamiętam
czasy,

gdy

w

odległości

dwóch

przecznic

mieliśmy

trzy

stragany

owocowo - - warzywne, zajmujące
sporą część trotuaru. Teraz mamy
Gristede's z hermetyczną halą sklepową
(jak to się dzieje, że trzymane pod
dachem owoce mają taką lśniącą
skórkę?) i nasze oko nie natknie się na
barwną plamę, która byłaby jadalna i
znajdo​wała się na świeżym powietrzu.

W

latach

cielęcych

często

odwiedzałam West Side Market i od
dawna nieistniejący Cathedral Market,
flirtowałam z rzeźnikami, sprzedawcami

background image

serów i kierownikiem działu sprzedaży.
Będąc w kwiecie wieku, krążyłam
pośród

pomarańczy,

bakłażanów,

selerów, jabłek, karczochów, leżących
w pudełkach i ułożonych w piramidy na
ulicznych stoiskach. Miałam wielbiciela
- ten starszy pan nosił sombrero i
aksamitkę

zawiązaną

pod

szyją.

Odznaczał się wysokim wzrostem,
często

popijał

coś

z

brązowej

papierowej torebki i mamrotał: „O
śliczna damo”, gdy mijaliśmy się na
chodniku. W dni, gdy nie wyglądałam
korzystnie, przechodziłam na drugą
stronę ulicy, żeby nie zmuszał się do
mówienia: „O śliczna damo”, skoro w
istocie byłam smutną damą, zmęczoną
damą albo w ogóle nie przypominałam

background image

damy. Ów pan zachowywał się z
galanterią. Teraz sprawa się uprościła -
jestem damą w średnim wieku, nikt na
mnie nie patrzy, nikt mnie nie zauważa.
Wychodzę na dwór bez szminki, jeśli tak
mi się podoba, i zawsze mam na sobie
wygodne ubranie. Takie życie jest mniej
urozmaicone, ale gdy pojawia się coś
pięknego, kobiecie w średnim wieku
wolno się pogapić.

Pewne małżeństwo prowadziło

drogerię na Broadwayu, po stronie
zachodniej,

między

ulicami

Sto

Dziesiątą a Sto Jedenastą. Woleliśmy
zaopatrywać

się

w

tym

małym,

staroświeckim sklepiku niż w sklepie
dyskontowym, który został otwarty po

background image

drugiej

stronie

ulicy.

Właściciele

wywodzili się z Europy Wschodniej i
mieli

wytatuowane

numery

na

przedramionach.

Co

wieczór,

po

zamknięciu sklepu, szli wolnym krokiem
ulicą - ona miała rumiane policzki,
srebrne

włosy

upięte

pięknymi

grzebykami. W moich wspomnieniach
trzyma go pod rękę. Byli skromnymi,
uprzejmymi ludźmi; mąż pochylał się w
lekkim ukłonie, gdy spotykały się nasze
spojrzenia, a żona, rozpoznając nas,
uśmiechała się i witała skinieniem
głowy. Wyprowadzali na spacer starego
psa. Drogeria została zamknięta chyba
ze dwadzieścia pięć lat temu; nie
pamiętam, co tam otworzono ani gdzie
dokładnie mieściła się na tym odcinku

background image

ulicy, natomiast o takim małżeństwie
marzyłam, o związku, w którym dwoje
ludzi czuje się tak dobrze, że nawet nie
muszą rozmawiać.

Rich i ja nie prowadzimy rozmów;

wymieniamy ciekawostki o tym, jak
spaliśmy, co jedliśmy na śniadanie.
Jesteśmy odarci ze wszystkiego do
rdzenia naszej istoty - nie ma awantur,
ironii, podtekstów. Od czasu do czasu
Rich mówi coś, co zapiera mi dech w
piersiach. „Czuję się jak namiot, który
chce być latawcem i szarpie za kołki”,
powiedział ni stąd, ni zowąd któregoś
dnia. Był w szpitalu, leżał w łóżku, ale
oczy błyszczały mu radośnie. W pewnym
sensie jesteśmy po prostu starym

background image

małżeństwem, które niespodziewanie i
przedwcześnie znalazło się w stadium
niemej komunikacji. Mam kumpla, który
w odległych czasach sławił walory
ciepła ludzkiego ciała; wówczas mnie to
rozpalało, ale teraz go rozumiem.
Siedzimy z Richem i trzymamy się za
ręce;

jesteśmy

ciepłokrwistymi

stworzeniami w cichym miejscu; takie
porozumiewanie się w zupełności nam
wystarcza.

Cały

czas

muszę

jednak

powstrzymywać się, żeby nie tworzyć
wspomnień wartych oprawienia w
ramki, nie pielęgnować w pamięci
najszczęśliwszych chwil naszego życia.
Rich jest niespokojny. Czasem nie może

background image

usiedzieć na miejscu. Ma zaburzoną
równowagę i trzeba pomagać mu wstać.
Razem chodzimy po domu. Chcesz
filiżankę kawy? A wody? Może chcesz
pójść do łazienki? Nie i nie, i nie. Rich
po prostu musi się przemieszczać.
Zadaję sobie pytanie: Co człowiekowi z
tego, że ma cel?

Niedawno ktoś spytał o moje lęki

- co budzi we mnie największe obawy.
Nie potrafiłam niczego wymienić. Żeby
się czegoś lękać, trzeba móc wyobrazić
sobie przyszłość, a ja przestałam myśleć
o przyszłości. Ona już nie jest moim
celem. Oczywiście, mogę wymienić
sytuacje, w których nie chcę się znaleźć.

background image

Nie chcę złapać gumy czy zabłądzić
podczas jazdy nocą, czy być pożarta
przez dzikie zwierzęta. Nie chcę stracić
rozumu lub źródła utrzymania. Nie chcę
zapomnieć,

gdzie

zaparkowałam

samochód, jak mają na imię moje dzieci,
ale jeśli do tego dojdzie, skoczę z mostu,
jak mawiała moja stara przyjaciółka.
Niedawno wpisałam w Google'u: „płyn
w uchu wewnętrznym”; przez chwilę
zastanawiałam się nad mało znanymi
przyczynami głuchoty, zaniepokojona
trzaskami w lewym uchu, ale to minęło -
niepokój i trzaski - po sushi deluxe z
Claudette

w

Wok

and

Roli

w

Woodstock. Co się tyczy lęków, w ogóle
ich nie mam.

background image

- Masz - twierdzi moja siostra

Judy.

- Nie mam - upieram się.

- Więc dlaczego nie chcesz wsiąść

do windy u mnie w domu?

- To jest fobia - wyjaśniam.

- Fobia znaczy strach! - triumfuje

moja siostra. - Nie znasz greki?

Może

to

wszystko

kwestia

semantyki. Gdybym miała zdefiniować
strach, powiedziałabym: nieodłączny
towarzysz, wierny druh, jest przy tobie

background image

jak zegarek, przewija się nieustannie.
Przestałam tak żyć. Fakt, że mam
sześćdziesiąt trzy lata jakoś się z tym
wiąże. Dawniej bałam się zestarzeć -
nie chodzi o bóle czy niedomagania, ani
wyrzucanie sobie: Co ja zrobiłam ze
swoim życiem! lub niebezpieczeństwo
nabawienia się choroby, nic z tych
rzeczy.

Po prostu nie potrafiłam

wyobrazić sobie, jakie będzie moje
życie, gdy stracę urodę.

Dopisało mi szczęście. Poślubiłam

Richa, zbliżając się do pięćdziesiątki, i
wkroczyłam w wiek średni łagodnie, bo
żyłam z mężczyzną, który aprobował mój
wygląd. Trzy lata po ślubie, gdy
biadoliłam, ile przybyło mi na wadze,

background image

powiedział: „Nie przejmuj się. Kocham
wszystko, co ci przybyło. Tyj, ile
chcesz”. Po zastanowieniu dodał uroczo:
„Pod warunkiem że zdołasz wstać z
fotela”.

Gdy poznaliśmy się z Richem,

chcieliśmy wiedzieć o sobie wszystko
ze szczegółami. Przeszłość wciąż była
świeża i pełna tropów - pozwalała
zrozumieć

i

uporządkować

życie

każdego z nas, pokazać, kim się
staliśmy. Rich słuchał opowieści o
moich

małżeństwach,

rodzicach,

siostrach i dzieciach, a ja słuchałam
jego historii. Ja trzymałam jego stronę,
on trzymał moją w odwiecznych

background image

sporach. Teraz, jak z upodobaniem
mówi

mój

szwagier,

przeszłość

wylądowała na śmietniku.

Poza tym pasuje mi życie w

pojedynkę. Gdy mam kaszel, nie zawsze
chce mi się odpowiadać na pytanie,
dlaczego kaszlę. Lubię pogrążyć się w
lekturze Return to a Place Lit by a
Glass of Milk,
a wtedy wolę nie słyszeć
pytania, co czytam. Cenię sobie to, że
mogę w spokoju myśleć o niczym. Nikt
nie zgania moich psów z kanapy ani nie
oburza się, że cała trójka ma brzydki
zapach z pysków i puszcza bąki pod
pościelą, gdy razem śpimy w nocy.
Lubię przesuwać meble, więc cieszę się,
że nie ma koło mnie nikogo, kto

background image

wolałby, żebym tego nie robiła, albo nie
zauważył, że to zrobiłam. Czasem
chętnie gotuję, a czasem nie. Czasem
ścielę łóżko, a czasem nie. Czasem pielę
ogród, a czasem nie. Zdarza się, że
oglądam filmy do trzeciej nad ranem, i
nikt o tym nie wie. Zdarza się, że
oglądam filmy w wiosenny dzień, i nikt
o tym nie wie. Nie wspomnę już o
drzemkach.

Wracając do pytania. Jak tam moje

życie uczuciowe? Rich jest moim
mężem. Nasze małżeństwo trwa już
siedemnaście lat. Zasypiamy razem na
kanapie - z ufnością, wygodnie, w
cieple.

Tak wygląda moje życie

uczuciowe, nie pragnę innego i mogę je

background image

mieć w każdej chwili. Muszę tylko
pojechać do Northeast Center, zabrać
męża i przywieźć go do domu. Ale tak
się złożyło - oblodzony podjazd przed
domem, potężne zawieje, powtarzające
się przeziębienia - że przez dwa
miesiące tej zimy nie mogłam tam
jechać. Co tydzień strach brał górę,
bałam się, że nie mam dość siły, by
pomóc Richowi wejść po schodach, że
oboje poślizgniemy się i runiemy w
śnieg. Gdy byłam młodsza, w ogóle się
nie przewracałam, a gdyby nawet, co z
tego? Teraz mam kruche kości, dolega
mi to i owo, więc patrzę pod nogi. Bycie
ostrożną jest dla mnie czymś nowym,
dotychczas celowałam w pospiesznych
działaniach. Obecnie postępuję uważnie.

background image

Idąc pod górę czy schodząc w dół,
równie łatwo się potknąć. Lód ma
czasem powierzchnię gładką, a czasem
falistą. Na plastikowej torbie można się
poślizgnąć. Duży pies może zwalić
człowieka z nóg.

Gdy jesteśmy w Northeast Center,

zazwyczaj spędzamy czas w pokoju.
Rich ze swoją częścią gazety siedzi w
fotelu, a ja ze swoją siedzę na jego
łóżku. Od czasu do czasu zerkam kątem
oka i widzę, że pochylił głowę, trzyma
gazetę na kolanach. Na ścianie wisi parę
obrazów przedstawiających kwiaty oraz
kilka zdjęć Sally z dzieckiem. Łóżko jest
przykryte narzutą w zieloną kratę. Są tam

background image

dwa kalendarze z ptakami, zahaczone na
pinezkach; jeden jest otwarty na stronie
z marcem, drugi - na stronie z majem. W
pokoju znajduje się dracena i zielistka, a
także piękna ciemnoniebieska hortensja,
którą przyniosła Sally. Gdy Rich zaśnie,
wszystko znika i widzę wyłącznie to, jak
on wygląda.

Pierwszego

dnia

przyzwoitej

pogody przywiozłam Richa do domu.
Minęły słoty i ulewy, i znowu słoty,
wreszcie niemal zupełnie zniknął lód,
drogi pokryły się błotem. Podczas jazdy
Rich milczał i nie reagował na widok
charakterystycznych miejsc w okolicy,
chyba nie rozpoznał domu. Czułam się
tak, jakby nie było go tu od wieków, nie

background image

wiem, jak sam to odbierał. Nie wiem,
jakie ma poczucie czasu. Lubię zabierać
Richa do domu. Ciągle coś robimy -
herbata za herbatą, lunch, znowu
herbata, ciasteczka, zmywanie naczyń.
Przy dobrej pogodzie chodzimy na
spacery albo przesiadujemy w ogrodzie.
Gdy trzeba obciąć Richowi paznokcie,
robi to Sally. Ona podcina mu również
włosy, kiedy zachodzi potrzeba. Jest
staranna i cierpliwa. W zeszłym
tygodniu trzeba było obciąć mu włosy.
Tak, zgodził się na strzyżenie, ale
później. Zawsze był uparty, lecz po
wypadku

jego

upór

wzmógł

się

wielokrotnie. Zapewnienia, że „zajmie
to minutkę”, na nic się nie zdały.
Pozostał nieugięty. „Nie teraz”, oznajmił

background image

po raz trzeci, już z nutą poirytowania.
Wszyscy grzęźliśmy po kolana w tej
przeciągającej się sytuacji. I wtedy Rich
usiadł na krześle, a Sally położyła mu na
ramiona ręcznik i zabrała się do roboty.

Po pięciu minutach strzyżenia Rich

przysnął. Nora uważnie jadła płatki
zbożowe Cheerios. Psy zachowywały
się dla odmiany przyzwoicie. Sally
czesała i strzygła, czesała i strzygła. Na
twarzy Richa malował się spokój. W
Northeast Center jest wolontariusz
zatrudniony jako fryzjer męski, ale Rich
przechodzi obok niego, nie zatrzymując
się. Ciągle jest na nogach, jak mówią mi
pielęgniarki; gdy czuje się marnie,
wędruje korytarzami, trzymając się

background image

poręczy na ścianach. Tydzień temu
znalazłam go w korytarzu, gdy zmierzał
do windy. Powiedział mi, że szuka
„drzwi do”, „miejsca, gdzie”, a potem
urwał, nie mogąc dokoń​czyć zdania.

Po strzyżeniu Rich chciał pójść na

górę. Niepokoją mnie te schody i
dotychczas

udawało

mi

się

wyperswadować mu wchodzenie na
piętro.

Zazwyczaj nawet ich nie

zauważa. Ale jeśli straciłby równowagę,
a ja razem z nim? Jestem za słaba, żeby
zapewnić mu bezpieczeństwo, nawet nie
mogę podnieść jego starej maszyny do
pisania.

- Po co chcesz iść na górę? -

zapytałam. - Tam nie ma nic ciekawego.

background image

Wtedy zdołałam już zaprowadzić

go do salonu i siedzieliśmy razem na
kanapie. W kominku palił się ogień. Psy
pochrapywały.

- Powinienem położyć swoje

grzebienie i szczotki w nowym miejscu -
odparł radośnie.

Kiedy byłam młoda, w przyszłości

zawierało się wszystko, co dobre: stroje
wieczorowe, piękna porcelana, srebra
rodzinne,

posady

dorosłych

ludzi.

Przyszłość jawiła się jako szczególna
kraina i chcieliśmy znaleźć się w niej
jak najszybciej. Nie znaczy to, że nie

background image

cieszyliśmy

się

młodością,

choć

zdawaliśmy

sobie

sprawę

z

jej

minusów. Miałam wtedy wrażenie - jak
pamiętam - że omija mnie coś naprawdę
dobrego, coś, co dzieje się gdzieś
indziej. Czułam, że życie przechodzi
obok,

i

ogarniało

mnie

zniecierpliwienie. Teraz w ogóle tego
nie odczuwam. Gdy coś ciekawego
dzieje się gdzieś indziej, to świetnie,
Bogu dzięki, oby nikt do mnie nie
zadzwonił. Czasem mogę się zdobyć
jedynie na to, żeby wyczyścić zęby
szczoteczką, pasta do zębów działa po
pro​stu nazbyt pobudzająco.

W przyszłości czaiły się również

rzeczy złe. Moje dzieci zmierzały

background image

wątłym stateczkiem ku przyszłości, a ja
drżałam pełna obaw. Chciałam usunąć
przeszkody, naprostować ich drogi,
chciałam zmienić ich dzieciństwo.
Zależało mi na tym, żeby zawsze mieć
rację, żeby dzieci mnie słuchały, uczyły
się na moich błędach i oszczędziły sobie
wielu zmartwień. Teraz wiem, że mogę
panować

nad

swoim

językiem,

nastrojami, apetytami, i na tym koniec.
Nie mam wpływu na pogodę, ruch
uliczny

czy

przychylność

lub

nieprzychylność losu. Nie sprawię, że
będą się działy rzeczy dobre. Nie
zdołam nikogo ochronić. Nie potrafię
kontrolować

przyszłości

ani

nadreperować przeszłości.

background image

Co za ulga.

Przebywałam kiedyś na małej

wyspie na środku ogromnego jeziora,
wokół którego piętrzyły się góry. Gdy
obserwowałam dok pływający, zerwał
się wiatr, fale nadciągnęły nie wiadomo
skąd. Wyobraziłam sobie, że leżę tam,
dok zrywa się nagle z uwięzi i odpływa
pchany wiatrem. Zastanawiałam się, czy
mogłabym

leżeć

spokojnie

i

z

przyjemnością poddawać się kołysaniu,
ostatecznie nie byłabym jeszcze martwa,
nie tonęłabym, tylko dawała się unosić
tam, dokąd nie zamierzałam się udać. Na
samą myśl wstrząsnęły mną dreszcze. A
jednak jazda byłaby wspaniała, choć jej

background image

konsekwencje niepewne. Miałabym na
to ochotę. W końcu tak się dzieje z nami
wszystkimi, tylko nie zdajemy sobie z
tego sprawy.

background image

PRZEMIESZCZANIE

SIę

1.

Siedzę w alejce z eseistyką w księgarni
Barnes & Noble i zmieniam skarpetki.
Nie mam już mieszkania, więc urządzam
sobie krótki postój tutaj, na rogu
Broadwayu i Osiemdziesiątej Trzeciej.
Po jednej stronie mam Approaching Eye
Lvel
Vivian Gornick, a po drugiej pełne
wydanie Prób Montaigne'a. Zamierzam
przejrzeć i jedno, i drugie, ale najpierw
załatwiam

sprawę

pierwszorzędnej

wagi. W drodze do miasta kupiłam sobie

background image

buty i od razu wyszłam w nich ze sklepu
- są zielone w różowe kropki -
skarpetki, które miałam na nogach, w
ogóle do nich nie pasują. Zwykle bym
się czymś takim nie przejmowała, ale ten
widok razi oko.

Nadchodzi dwoje młodych ludzi;

lokują się na końcu działu z beletrystyką,
półtora metra ode mnie. Wydają
dźwięki, które u ludzi starszych od nich
można by uznać za tłumiony śmiech,
chłopak namawia dziewczynę, żeby
kupiła książkę zatytułowaną Seks coś
tam coś tam,
lecz ona nie ma na to
ochoty. On jej nie puszcza ani nie
przestaje jej czegoś tam robić, dopóki
ona nie zgodzi się kupić książki ze

background image

słowem „seks” w tytule. Dziewczyna
nadal się sprzeciwia.

Gdybym

nie

była

zajęta,

podsłuchiwałabym jak należy, a tak
usiłuję ściągnąć z lewej nogi czarną
skarpetkę

w

czerwone

papryczki.

Przychodząc tu, liczyłam na trochę
prywatności. Niełatwo jest siedzieć na
podłodze i zmieniać skarpetki, a przy
tym nie wyglądać na osobę, która siedzi
na podłodze i zmienia skarpetki,
zwłaszcza gdy ma się sześćdziesiąt trzy
lata. W końcu udaje mi się ściągnąć
stare i włożyć nowe - krótkie, koloru
różowego - po czym wsunąć na nogi
obuwie. Teraz jestem zjawiskowo
piękna od dołu. Młodzi coś do siebie

background image

szepczą, pewnie zastanawiają się, czy to
możliwe, że mam bzika. Nie patrzę w
ich stronę. Otwieram Montaigne'a na
chybił trafił. 0 pijaństwie, no tak. W tym
przyjaznym salonie sieci Barnes &
Noble można robić prawie wszystko, to
tu jakiś klient przesiedział cały dzień na
krześle, w niezmąconym spokoju, i po
zamknięciu sklepu okazało się, że jest
martwy.

Kilka godzin później siedzę na

ławce przed sklepem z bajglami, na rogu
Szóstej Alei i Trzynastej Ulicy, zajadam
bajgla ekstra z serem kremowym,
starając się nie zabrudzić opowiadania
mojego słuchacza z kursu, gdy siada
obok

mnie

pan

z

rudawosiwym

background image

zarostem.

Ławka

jest

niewielka.

Zalatuje od niego brudnymi włosami i
zatęchłym potem, poza tym ów pan gada.
Najpierw mam wrażenie, że rozmawia
przez komórkę, bo mówi, milknie,
znowu mówi, pyta kogoś, czy chciałby
wrócić do domu. Dla pewności zerkam -
nie ma komórki. Ponownie rzuca
pytanie, dając sobie uprzejmie czas na
odpowiedź. Widzę kątem oka, jak z
kieszeni na piersi wyjmuje paczkę
papierosów i szuka ognia w bocznej
kieszeni kurtki, tuż przy kieszeni mojej
kurtki. „Innym razem”, odzywa się.
Nadal skupiam się na jedzeniu bajgla,
mimo to ekstra dodatki spadają na stronę
tytułową. W końcu pan wstaje, wyjmuje
zapałki, zapala papierosa, po czym

background image

znowu siada na ławce. Po dwóch
machach podnosi się. „No to do
zobaczenia jutro”, powiada i odchodzi.

Gdy bajgiel jest zjedzony, grzebię

w torbie, gdzie ledwie mieści się
dwadzieścia, może trzydzieści kartek,
zapisanych

tekstem

z

pojedynczą

interlinią i spiętych spinką do włosów,
oraz

wiele

pogniecionych

i

poplamionych brązowych kopert, krótka
koszulka (wszystko mogę wyjaśnić),
brudne skarpetki, trzy szminki, tusz do
rzęs,

papierowa

torba

wypchana

bibułkami, serwetki papierowe, dwie
puste torebki plastikowe, antologia
poezji (należność została uiszczona),
trzy terminarze z licznymi zapiskami i

background image

listami zakupów, rozmaite papierki
zmięte w kulki, dwa długopisy, jeden z
nazwą agencji nieruchomości w innym
stanie, drugi z nazwą hotelu w Karolinie
Południowej, a także kilka sztućców na
wszelki wypadek. Jedna z moich
przyjaciółek zawsze nosi w torebce
Konstytucję

Stanów

Zjednoczonych,

jeśliby znalazła czas, by ją przeczytać.
Nie uchodzi mej uwadze to, że po raz
drugi

tego

dnia

przypadkowy

obserwator mógłby uznać, iż lepiej
unikać ze mną kontaktu wzrokowego.
Chcę jednak sprawdzić, czy nie mam
ziarenek maku między zębami, więc
nadal przetrząsam torbę w poszukiwaniu
lusterka. Jeszcze tylko tego brakuje,
żebym znalazła plastikową łyżeczkę, a

background image

obmacując te rupiecie, zacznę krzyczeć
albo mamrotać pod nosem. Ale oto
zbliża się mój kursant. Cóż, nie
uśmiechnę się do niego, i tyle. Łaska
boska, że zmieniłam skarpetki.

Po

zajęciach,

za

piętnaście

jedenasta, jadę metrem na Sto Jedenastą
Ulicę, gdzie tego ranka zaparkowałam
pod rusztowaniem samochód, myśląc
sobie: Que sera sera, potem kupuję dużą
czarną kawę i zastaję samochód
nienaruszony. Jestem w swojej dawnej
dzielnicy.

Jedną

przecznicę

dalej

wystawiono na sprzedaż obraz, który
najpierw wisiał w moim mieszkaniu, a
potem znalazł się na stoliku do gry w
karty, umieszczonym przed sklepem

background image

Academy Hardware. Wiem, co się stało
z tym obrazem, bo malarka znalazła go
na ulicy, ponownie stała się jego
właścicielką i zadzwoniła do mnie.
Powiedziałam jej, że nie było moim
zamiarem wyrzucanie malowidła, choć
w istocie rzeczy właśnie tak się stało.

Gdy

się

wyprowadzałam,

wyrzuciłam wszystko. Pamiętniki z
trzydziestu lat. Nawet ten, który zaczynał
się od słów: „Dzisiaj poślubiłam
mojego najdroższego” (lecz najpierw
usiadłam na podłodze i przeczytałam go
od deski do deski). Był okropnie
osobisty i okropnie nudny, mniej
pożyteczny niż szkolne bryki. Pełny luz!
Wyrzuciwszy go na śmietnik, zaraz

background image

przypomniałam sobie, że sędzia pokoju
się spóźniał, zabawa szła w najlepsze, a
ja bałam się, że on nie przyjdzie, że
zapomniał, że zgubił adres albo numer
telefonu, że zachorował albo utknął
gdzieś, że wziął nogi za pas. Rich objął
mnie ramieniem. „Nie martw się”,
powiedział. „Pojedziemy w podróż
poślubną,

a

ślub

weźmiemy

po

powrocie”. Czy to mnie pocieszyło? Na
pewno pomyślałam: Miło z twojej
strony, ale gdzie jest sędzia pokoju?
Teraz

myślę:

O

rety,

jakiego

sympatycznego mężczyznę poślubiłam.

Wracam do Woodstock, popijając

kawę i słuchając Leona Russella na
pełny regulator. Wchodzę do domu o

background image

wpół do pierwszej, witana przez trzy
rozgorączkowane psy - po ogrodzie
krąży dzikie zwierzę, więc trzeba się
nim zająć. „Nic z tego”, mówię. „To
sezon

niedźwiedziej

aktywności”.

Wciągam w płuca nocne powietrze,
kładę się spać ze swoim stadem i budzę
się rano, mając odciętą przeszłość i
niewyobrażalną dla mnie przyszłość.

2.

Z rana postanawiam przejrzeć rupiecie
w torbie. Choć oddałam klucze do
starego mieszkania, nadal mam na kółku
cztery klucze, które nie wiem, do czego
pasowały.

Powinnam

również

je

wyrzucić, ale nie robię tego. Być może

background image

któryś z nich otwierał sprzedany przed
laty dom moich rodziców. Mojej
siostrze śni się, że rodzice stają u niej na
progu i pytają, dlaczego nie mogą
wrócić do domu.

- Co im mówisz? - pytam

przerażona.

- Pomijam ten temat. - Obie

parskamy śmiechem. - Ale pewnej nocy
przyśnili mi się młodsi wiekiem. Stali
na podjeździe, ja też. Chcieli wejść do
domu, na co powiedziałam, że nie było
ich tyle czasu i ktoś inny w nim
zamieszkał.

- I co dalej?

background image

- Nie pamiętam.

- Jak wyglądali? Co mówili?

- To był sen. Obudziłam się.

- Ale...

- To był sen - powtarza moja

siostra.

W ich ogrodzie rosła bardzo stara

magnolia. Pamiętam, jak któregoś dnia,
gdy większość grubych płatków opadła
na ziemię, tworząc okazały, śliski
dywan, stałam z moim tatą pod
drzewem. „Oto przykład rozrzutności

background image

natury”, rzekł tato z pewną dumą, jakby
to on odpowiadał za takie żywiołowe
działanie. To stwierdzenie zapisało się
w mojej pamięci razem ze słowami,
które wypowiedział innym razem: że w
naturze nic się nie marnuje, nie znika,
wszystko

jest

wykorzystywane

wielokrotnie, tylko w różnych formach.
Czy ta druga wypowiedź rzeczywiście
padła, czy też ją wymyśliłam? Po co
zadawać sobie tyle trudu i w rezultacie
jedynie wyniszczyć duszę?

background image

Część

piąta

background image

PIęć LAT

Pewnego marcowego popołudnia, w
czasie polegiwania, jak to mówił Rich,
czuję, jakbym miała w piersi gorącą
monetę, która wypala w moim ciele
dziurę na wylot. To uczucie mija, gdy
wstaję, ale potem wraca i raptem
przeszywa mnie ból od ramienia do
palców lewej ręki. W rezultacie
dzwonię do lekarki, co do mnie
niepodobne, a ta radzi mi przyjść i nie
zmienia zdania, gdy chcę odwołać
wizytę. Na pytanie o samopoczucie
odpowiadam, że jestem stale zmęczona,
ciągle śpię, nie cierpię myśleć, wobec
tego zapełniam czas snem i oglądaniem

background image

filmów, a do tego czuję, jakbym miała w
piersi

gorącą

monetę,

nie

mogę

normalnie oddychać. Lekarka prosi,
żebym opisała swój dzień, co zajmuje
mi niewiele czasu. Chcąc poprawić jej
nastrój, mówię, że rzuciłam palenie.
Uważa, że podjęłam słuszną decyzję i
pyta, co na nią wpłynęło. Opowiadam,
że mój mąż jest w szpitalu i jakoś tak się
stało, że postanowiłam przestać palić. -
Jaki jest stan pani męża?

- To już prawie pięć lat...

Wybucham płaczem i nie mogę się

pohamować. W słowach „pięć lat”
pobrzmiewa coś stałego i niezmiennego.

background image

Przyjeżdżam do Northeast Center.

Rich wygląda dobrze.

- Ja się miewasz? - krzyczę mu do

ucha.

Uśmiecha się.

Za dwadzieścia dziewięć dni

minie pięć lat.

- Albo brak mi sił i bezskutecznie

czegoś szukam, albo czuję się dobrze,
nie wiedzieć czemu - mówi.

Uwielbiam, gdy się rozgada, gdy

odpowiada na pytanie wię​cej niż jednym
słowem czy dwoma.

background image

- Wspaniale. Jak ci się spało?

Już

nie

czuję

się

głupio,

wykrzykując te proste pytania. Łatwo je
usłyszeć i łatwo na nie odpowiedzieć.

- Nie mam kłopotów ze snem -

mówi Rich. - Odtwarzam wszystko.

- Co odtwarzasz?

Ciekawe stwierdzenie, jest w nim

coś nowego.

- Przebieg wypadku. Ale bez

koszmarnych szczegółów.

-

Co

pamiętasz?

-

pytam

wstrząśnięta.

background image

- Nie pamiętam, że wyszedłem z

psem.

Jeśli się nie mylę, Rich dotąd nie

wspominał o wypadku.

- Dlaczego zacząłeś o tym myśleć?

Krzycząc, staram się zrozumiale

wymawiać słowa.

- Bo leżałem tutaj.

Bo leżał tutaj sam, tak sądzę.

- Powiedz coś więcej.

Czuję, jak wali mi serce.

background image

- Gdybym tylko mógł. Chciałbym

mieć więcej do powiedzenia.

- Co jeszcze pamiętasz?

Muszę podtrzymać tę rozmowę,

nie

mogę

dopuścić,

by

zapadło

milczenie.

- W ogóle nie pamiętam, co się

działo przedtem. Wiem tylko tyle, że
staram

się

poskładać

fragmenty

przeszłości,

bardzo

niedawnej

przeszłości.

- Jakie fragmenty już masz?

Rich

sprawia

wrażenie

spokojnego, za to ja wcale nie jestem

background image

spokojna.

- Same następstwa. Nie pamiętam,

że był pies, że za nim biegłem - to
wszystko mi umknęło.

- Ale teraz to wspominasz.

- Wspominam te okoliczności,

odkąd pamiętam.

- Co jeszcze?

Ten balon ma unosić się w

powietrzu.

Jeżeli

dotknie

ziemi,

rozmowa się zakończy.

- Właściwie nic. Nawet nie

pamiętam, że padało, gdyż wówczas

background image

postanowiłbym przeczekać deszcz, bo
droga była nierówna.

Można by sądzić, że prowadzimy

zwyczajną rozmowę.

- Zadawaj mi pytania, a ja będę na

nie odpowiadać - propo​nuję.

Ponieważ Rich milczy, mówię

dalej. Nagle zależy mi ogromnie na tym,
żeby się dowiedział.

- Byłam na górze, gdy to się stało.

Zadzwonił Pedro i pobieg​łam do ciebie.

- Krzyknęłaś?

- Tak. Wiele razy.

background image

Oboje milkniemy. Uświadamiam

sobie, że to, co on usiłuje sobie
przypomnieć, ja usiłuję zapomnieć.

Mija minuta. Pytam Richa, czy

wie, jak długo jesteśmy mał​żeństwem.

- Około roku - odpowiada.

Kręcę przecząco głową.

- Siedemnaście lat - mówię. -

Pobraliśmy się w tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątym ósmym, a teraz jest
dwa tysiące piąty.

- Abby - uśmiecha się - nasze

życie toczyło się tak gładko, że dni
przemykały jeden po drugim.

background image

*

C a t (ang.) - kot (wszystkie

przypisy pochodzą od tłumaczki).

*

NIH (National Institutes of

Health) - amerykańska agencja federalna
do spraw ochrony zdrowia.

*

Przekład Krystyny Tarnowskiej.

*

John James Audubon (1785 -

1851) - pierwszy badacz ptaków w
Ameryce. Skatalogował je i opisał w
dwóch książkach opatrzonych jego
ilustracjami.

*

WASP (White Anglo - Saxon

Protestant) - człowiek rasy białej,

background image

anglosaskiego pochodzenia, wyznania
protestanckiego.

Określenie

tradycjonalistycznie

nastawionego

Amerykanina ze średniej i wyższej
warstwy społecznej.

**

Popovers - rodzaj bułeczek z

lekkiego ciasta; standing rib roast -
antr ykot; f u d g e - masa karmelowa,
karmelek.

*

George Steinbrenner - osobistość

w sporcie amerykańskim, od

1973

r.

właściciel klubu baseballowego The
New York Yankees.

*

Gatorade - napój

używany

przez

sportowców do uzupełnienia płynów i

background image

soli orga​nicznych.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thomas Abigail Życie na trzy psy 2
Thomas Abigail Życie na trzy psy
Thomas Abigail Życie na trzy psy 2
Gordon Abigail Recepta na życie
Znaleziono życie na Marsie, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Skamielina płodu wczesnego wieloryba wskasuje na życie na lądzie, Ewolucjonizm - kreacjonizm, Ewoluc
ZYCIE NA ZIEMI, Geologia - wykłady
Kod na trzy obrazki (1)
13 zycie na czas ESzelag i inni
A Pilchowa Zycie na ziemi i w zaswiecie cz1
zycie na ziemi2
102 cytaty ktore zmienia Twoje zycie na lepsze
Bauman Karta kredytowa i zycie na kredyt Syndrom niecierpliwosci
ŻYCIE NA WALIZKACH
Procesy geologiczne i klamatyczne w przeszłości i ich wpływ na współczesne życie na ziemix
NOWE ŻYCIE NA ŚNIADANIE, teksty piosenek
55 ŻYCIE NA ZIEMI JEST PRÓBĄ

więcej podobnych podstron