Iwona Jurczenko Ludzie z Żelaza

background image

Iwona Jurczenko, Krzysztof Kilijanek

LUDZIE Z "ŻELAZA"

Największa afera w polskim wywiadzie

1991

Wstęp

Rok 1972:

"Departament I MSW korzystał za granicą z usług grupy osób zaangażowanych w
krajach

zachodnich w działalność kryminalną. Osoby ww. dysponowały wartościami

dewizowymi uzyskiwanymi w wyniku nielegalnych manipulacji (oszustwa). Od grupy
tej Departament uzyskał określone wartości dewizowe (biżuteria złota, kamienie
szlachetne itd.-

wartości ok. 20 mln zł) przekazując je na rzecz Skarbu Państwa"

(z notatki dyrektora Departamentu I skierowanej do Piotra Jaroszewicza, 1 sierpnia
1972 roku).

Rok 1984:

"Popełnione co najmniej rażące błędy i zaniedbania przy przejęciu, zabezpieczeniu i
zaewidencjono

waniu przejętego mienia, doprowadziły do zagarnięcia przez

dotychczas nie ustalone osoby MSW ogromnej ilości wyrobów ze złota i srebra,
kamieni szlachetnych i innych walorów" ( z listu gen. Kiszczaka do gen.
Jaruzelskiego, 12 lipca 1984 roku).

"Są takie sprawy, które szef wywiadu zabiera ze sobą do grobu" (gen. Milewski
podczas przesłuchania przez komisję Biura Politycznego KC PZPR, 26 listopada
1984 roku).

Rok 1990:

background image

Kiszczak: "Nikt z kierownictwa MSW, kto prowadził tę sprawę, i nikt z tych, którzy
podjęli decyzję o nieprzekazywaniu sprawy prokuraturze, nie kierował się interesem
osobistym. Wyłącznym motywem była racja stanu".

Czyrek: "Komisja nie mogła sformułować innego niż taki wniosku, bo to nie jest ani
prokuratura, ani sąd".

Czubiński: "Uważam, że wszystkie sprawy na tym etapie, na jakim mogliśmy je wtedy
podsumować - zostały ujęte prawidłowo".

Szlachcic: "Wstyd powiedzieć, ale poszedłem tylko dlatego, bo nigdy wcześniej nie
widziałem tyle złota".

Kania: "Wówczas słyszałem tylko, że nasz wywiad prowadził operację, w wyniku
której uzyskał znaczne ilości złota".

Urban: "Gdzie są te państwa, choćby najbardziej demokratyczne, które oddają w
ręce sądów rozpatrywanie przestępczych afer swego wywiadu?"

Nowicki: "Milewski wstał, pocałował legitymację, rozpłakał się i powiedział, że będzie
o nią walczył do końca życia".

Orzechowski: "Pamiętam, jak Milewski lubił mówić o sobie »my«, a w tej
wszechpotężnej formule zawierała się ukryta groźba wiedzy o każdym z nas".

ROZDZIAŁ I

Operacja "Żelazo"

Notatka służbowa:

"19 kwietnia 1984 r. do MSW zgłosił się Mieczysław J. ze skargą na bezpodstawne
aresztowanie brata, Kazimierza J. Wysuwane przeciwko Kazimierzowi zarzuty,
dotyczące m.in. spekulacji alkoholem, określił jako szykany i porachunki ze strony
pracowników MSW. Mówił o swych powiązaniach z resortem spraw wewnętrznych od
początku lat sześćdziesiątych oraz stwierdził, że jeśli zastosowany wobec Kazimierza
J. areszt nie zostanie uchylony, to nie będzie się wahał z ujawnieniem faktu
współpracy ich obu z wywiadem MSW oraz charakteru zrealizowanych przez nich na
polecenie wywiadu zadań bandycko-kryminalnych. Jest zawiedziony i rozczarowany
postawą tych pracowników MSW, którzy mieli bezpośredni z nimi kontakt. Obawiał
się o bezpieczeństwo osobiste sugerując, że MSW ma związek ze śmiercią ich
dwóch braci: Józefa, który zmarł w Polsce wskutek obrażeń odniesionych w wypadku
samochodowym, oraz Jerzego, który zmarł w Austrii w nie wyjaśnionych
okolicznościach. Posuwał się do prób szantażu wobec MSW oraz przedstawicieli
najwyższych władz PRL".

background image

Komisja MSW powołana w roku 1984, w składzie: gen.dyw. Władysław Pożoga,
podsekretarz stanu, szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu - przewodniczący oraz
członkowie: gen.bryg. Lucjan Czubiński - podsekretarz stanu sprawujący nadzór nad
wojskami

MSW; gen.bryg. Zdzisław Sarewicz - dyrektor Departamentu I; płk

Zbigniew Pocheć - I sekretarz KZ PZPR przy MSW; płk Tadeusz Kwiatkowski -
doradca ministra spraw wewnętrznych; płk Konrad Biczyk - zastępca dyrektora
Departamentu I; płk Jerzy Gar lej - zastępca dyrektora Biura Śledczego MSW; płk
Włodzimierz Lipiński - zastępca naczelnika wydziału Departamentu I MSW - "miała
za zadanie ustalić rolę braci Kazimierza i Mieczysława J. w działaniu wywiadowczym
Departamentu I MSW, zasadność podejrzeń i zarzuty kierowane pod adresem MSW
oraz określić sposoby przeciwdziałania ewentualnym niekorzystnym implikacjom
prawnym, operacyjnym i politycznym wynikającym z tej sprawy".

*

Nie jest łatwo poznać drogę życiową współpracownika polskiego wywiadu.
Wprawdzie zawsze pozos

tają pewne dokumenty, ale te prędzej gmatwają ludzkie

losy, niż układają je w harmonijną całość. Tak przynajmniej jest w przypadku
Kazimierza J., człowieka z powiatowego miasteczka gdzieś na południowym krańcu
PRL...

Czy Kazimierz J. jest człowiekiem o dwóch twarzach, czy też może celowo, ze
względów operacyjnych, już w latach pięćdziesiątych preparowano mu fałszywy
życiorys?

Notatka opracowana na podstawie akt archiwalnych osobowych b.
Departamentu Kadr b.

Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, dotyczących

Kazimierza J.:

"Wymieniony w dniu 15.10.1952 r. w Wydziale Personalnym WUBP w Katowicach
złożył podanie o przyjęcie go do szkoły oficerskiej MBP. Prośbę swą motywował
pobudkami ideologicznymi, a w życiorysie swym nawiązywał do aktywnej działalności
w ORMO i ZMP. Po przyjęciu do służby Kazimierz J. został skierowany do Centrum
Wyszkolenia MBP w Legionowie na kurs A-l. W trakcie prowadzonej kontroli
specjalnej ustalono, że Kazimierz J. zataił szereg niewygodnych dla niego danych
biograficznych, takich jak: posiadanie przez ojca sklepu przed 1939 rokiem,
karalność braci, niski stopień dyscypliny podczas nauki w Technikum Górniczym
(skłonność do nadużywania alkoholu), niewłaściwa działalność w szeregach ZMP. W
oparciu o powyższe ustalenia rozkazem ministra MBP numer 430 z dnia 19 maja
1953 roku podjęto decyzję o wydaleniu z resortu Kazimierza J. Po oficjalnym
ogłoszeniu niniejszej decyzji Kazimierz J. usiłował popełnić samobójstwo zadając
sobie cios scyzorykiem

w okolice serca. W następstwie targnięcia się na własne

życie Kazimierz J. odniósł tylko powierzchowne rany, gdyż nóż trafił na żebra. Po
udzieleniu mu niezbędnej pomocy medycznej został ponownie odesłany do miejsca
zakwaterowania. Swój desperacki krok tłumaczył tym, że nie widzi dla siebie
dalszych perspektyw po zwolnieniu go z pracy w resorcie. Po zwolnieniu go z MBP
Kazimierz J. pisał rozpaczliwe listy do ministra bezpieczeństwa publicznego i prezesa
Rady Ministrów z prośbą o ponowne przyjęcie go do pracy służb w MBP. Decyzja o

background image

zwolnieniu została jednak utrzymana w mocy. Kazimierz J. otrzymał skierowanie do
Krakowa, gdzie przy pomocy WUBP otrzymał pracę" *[Dokumenty przytaczamy bez
poprawiania.].

Natomiast według ustaleń komisji generała Pożogi z 1984 roku, kariera Kazimierza J.
w resorcie bezpieczeństwa publicznego - po zwolnieniu go ze szkoły - wyglądała
zupełnie inaczej. Na początku lat pięćdziesiątych rozpoczął zasadniczą służbę
wojskową w jednej z jednostek Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). W
1951 roku trafił do dwuletniej szkoły oficerskiej kształcącej kadry MBP. Kształcono
tam fachowców dla potrzeb wywiadu. Kazimierz J. twierdzi, że już jako student brał
udział w operacji, która miała zdemaskować szpiegowską działalność jednego z
amerykańskich dyplomatów ówcześnie akredytowanych w Warszawie. Z
niewiadomych przyczyn Kazimierz J. przerwał naukę po kilku miesiącach i w stopniu
plutonowego odbył służbę wojskową w jednostce oznaczonej numerem 2944 w
Rembertowie.

Być może wtedy Centrala podjęła decyzję o "zamrożeniu" Kazimierza J. Może
wiązano z nim większe nadzieje na przyszłość? Może miał brać udział w jakichś
wielkich operacjach? Tymczasem został oddelegowany do ochrony "obiektu
specjalnego znaczenia" w Kowarach. Wydobywano tam rudę uranową - materia)
niezwykle cenny ze strategicznego punktu widzenia. Nie wiadomo jednak, czy taka
jednostajna, nie dająca możliwości wykazania się własną inwencją praca była
szczytem marzeń młodego człowieka. W ogóle nie wiadomo, czy to wszystko
prawda. Dokumenty dot

yczące tego okresu życia Kazimierza J. nie zawierają wielu

informacji.

Jest rok 1960. Centrala jakby przypomina sobie o niedoszłym absolwencie
rembertowskiej szkoły b. Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a przy okazji do
planowanych działań angażuje bezpośrednio dwójkę braci Kazimierza J.:
Mieczysława i Jana. Pośredni związek z podejmowanymi przez nich zadaniami
będzie miał czwarty brat - Józef, ich siostra oraz jej mąż.

*

Kazimierz, Mieczysław i Jan już wcześniej musieli pozostawać w orbicie
zainteres

owań centrali polskiego wywiadu, bowiem cała trójka podobno otrzymuje od

Centrali nakaz wyjazdu do Europy Zachodniej. Każdy do innego kraju.

Zapisują się na wycieczkę na Zachód organizowaną przez Polski Związek Motorowy.
Kłopotów z otrzymaniem paszportów nie mają. Po przekroczeniu granicy Republiki
Federalnej Niemiec odłączają się od towarzyszy podróży. Kazimierz twierdzi, że
przed wyjazdem Centrala nie przekazała im żadnych konkretnych poleceń czy zadań
do wykonania. Scenariusz był możliwie najprostszy: uciekli z kraju, bo mieli już dość
życia w państwie komunistycznym. Od lat marzyła im się prawdziwa wolność, a tę
mogą znaleźć tylko na Zachodzie.

O jednym jednak nie powiedzieli tamtejszym władzom: że, owszem, mieli tu
rozpocząć nowe życie i wtapiać się w obce dotychczas społeczeństwo, ale przede
wszystkim mieli czekać na sygnał z Centrali. Mógł on przyjść każdego dnia o każdej

background image

porze dnia i nocy. Nie wiadomo tylko kiedy: za kilka miesięcy, za rok, dwa... Mógł też
nie nadejść wcale, ale oni musieli zawsze być gotowi na jego przyjęcie. Czekali więc.

Pierwszy tego bezruchu nie wytrzymuje Kazimierz J. Po dwóch niespełna latach, w
1962 roku, zgłasza się do polskiego attache wojskowego w Bernie, by przypomnieć o
sobie. Czyżby się obawiał, że Warszawa zapomniała o trójce zakotwiczonych w
Europie Zachodniej agentów? Mogło być i tak, bowiem od tamtego spotkania o
wszelkich ich poczynaniach informowany jest Departament II MSW, czyli
kontrwywiad. Dopiero pięć lat później, w 1967 roku, przejmą ich pracownicy
Departamentu I (wywiad).

Notatka z maja 1984 roku dotycząca materiałów przekazanych z Departamentu I
MSW, dokumentujących przebieg współpracy z Mieczysławem, Kazimierzem i
Janem J.:

"Przekazane z Departamentu I MSW materiały zawierają:

1. Zmikrofilmowane akta archiwalne, numer archiwalny 7314, numer rejestracyjny
7954, kryptonim KAMIEJA, dotyczące Kazimierza J. oznaczone kolejno numeracją 1
do 178. Część dokumentów posiada podwójną numerację, część natomiast jest nie
ponumerowana. Treść merytoryczną powyższych akt stanowią cztery raporty,
pierwszy z 22 listopada 1962, ostatni z 28 grudnia 1963. Jeden raport dotyczy zgody
na odbycie spotkania, trzy pozostałe natomiast relacjonują przebieg spotkań.
Informacje przekazane przez »Kamieję« i jego brata »Janka« obrazują ich ówczesną
sytuację życiową oraz sygnalizują możliwości operacyjne w oparciu o planowanie
przeniesienia się do RFN i zainwestowanie posiadanych pieniędzy w branży
gastronomicznej. Z punktu widzenia operacyjnego, materiały te nie stanowią obecnie
żadnej wartości. W materiałach tych brak jakichkolwiek wyjaśnień, dlaczego
dokumentacja współpracy z »Kamieją« kończy się 28 grudnia 1963 roku, mimo iż
faktycznie utrzymywano z nim kontakt jeszcze przez szereg lat.

2. Zmikrofilmowane akta archiwalne, numer archiwalny 7163, numer rejestracyjny
9928, kryptonim KOMTEJA, dotyczące Jana J. oznaczone numerami od 1 do 100. Z
karty tytułowej akt wynika, iż sprawę założono w 1973 roku, natomiast zdano do
archiwum w 1974 roku. W materiałach znajdują się jednak dokumenty datowane od 5
lutego 1969 roku do 5 kwietnia 1977 roku. Podwójna numeracja większości akt oraz
brak korelacji między numeracją porządkową a datami, w jakich te dokumenty były
sporządzane, świadczy o tym, że stanowią one pewne fragmenty innych spraw, z
których zostały wyłączone. Z karty tytułowej wynika, że źródło posiada kryptonim
»Komteja«, jednak w niektórych dokumentach występuje także pod kryptonimem
»Janek«. W zmikrofilmowanych materiałach znajduje się między innymi pięć
raportów dokumentujących spotkanie odbyte ze źródłem od 5 lutego 1968 do 20
sierpnia 1969 r. Ten okres współpracy uznać należy za owocny. W sposób planowy,
adekwatny do możliwości wykorzystywano »Komteję«, który przekazał łącznie
kilkadziesiąt naprowadzeń na osoby pozostające w zainteresowaniu lub na kontakcie
zachodnioniemieckich i amerykańskich służb specjalnych. Informacje te były
konkretne, rzeczowo uargumentowane oraz zawierające niezbędne cechy
identyfikacyjne pozwalające na ich weryfikację. Dekretacje na marginesach

background image

sporządzanych informacji świadczyły o przekazywaniu ich do zainteresowanych
jednostek. Od 20 sierpnia 1969 rozpoczyna się znaczna luka dokumentacyjna w
przekazanych materiałach.

3. Zmikrofilmowane akta archiwalne, numer archiwalny 7198, numer rejestracyjny
7955, kryptonim MAJEK

dotyczyły Kazimierza, Mieczysława i Jana J. W sprawie

znajdują się materiały datowane od 28 czerwca 1962 r. W sposób wyczerpujący
udokumentowano w nich okoliczności pozostania braci w RFN, ich pobyt i postawę
na terenie obozu w Zindorf, pozyskanie do współpracy Mieczysława, a następnie
pozostałych braci, początkowy okres współpracy, tj. do stycznia 1965 roku. Od
stycznia 1965 roku następuje wyraźne obniżenie tempa współpracy. Coraz rzadsze
są spotkania - następne udokumentowane spotkanie dopiero 11 września 1967 r. -
zaciera się przejrzysta dotąd koncepcja operacyjnego wykorzystania braci.
Dokumenty za okres 1965 -

71 obejmują sprawy z zakresu organizacji współpracy,

głównie łącznikowania źródeł oraz różnorodnych problemów, jakie wyłaniały się na
bieżąco w trakcie utrzymywania kontaktu: sprawy wiz, przejazdów, kontrola
graniczna, pomoc rodzinie zamieszkałej w kraju. 13 marca 1974 roku odbyto ostatnie
spotkanie, na którym oficjalnie zakomunikowano »Majkowi« o zaniechaniu dalszej
współpracy. Spotkanie to prowadził major Marek S. przy udziale bezpośredniego
przełożonego płk Tadeusza F. (...)"

Bracia J. wyjechali z Polski właściwie bez grosza, a po krótkim pobycie na Zachodzie
obracali już dużymi pieniędzmi. Majątek zgromadzili metodami, jakie z prawem nie
mają nic wspólnego. Zyski płynęły z napadów, rabunków, włamań. Stali się znani w
zachodnioniemieckim półświatku. Jan i Kazimierz założyli restaurację będącą
przykrywką ich nielegalnej działalności. Gorzej powiodło się Mieczysławowi, choć-jak
twierdzą jego bracia - był faktycznym mózgiem przeprowadzanych przez nich
operacji kryminalnych.

Z raportu komisji gen. Pożogi:

"Doszedłszy do wniosku o nieprzydatności operacyjnej J., ówczesne kierownictwo
Departamentu I odstąpiło od wykonawczego ich wykorzystania. Zostali oni
ukierunkowani do zadań nie związanych z wywiadem:

1. J. za zgodą Departamentu I utworzyli za granicą grupę bandycką powiązaną z
międzynarodowymi gangami działającymi na terenie RFN, Francji i niektórych innych
państw zachodnich.

2. J., a

zwłaszcza Jan i Kazimierz, poprzez rabunki zdobyli duży majątek z myślą o

zainwestowaniu go w jednorazową akcję mającą przynieść zwielokrotnione zyski.

3. Faktycznym organizatorem grupy przestępczej był Kazimierz, o czym zadecydował
fakt, że odznaczał się on na tle pozostałych członków gangu wyjątkową
bezwzględnością i tupetem w działaniu.

Zadecydowano, że Kazimierz J. w drodze różnych zabiegów zgromadzi maksymalne
ilości złota i z tym - przy pomocy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych - powróci do

background image

Polski. Departament I za pomoc w przerzucie do Polski i zalegalizowanie go zgodnie
z umową - porozumieniem miał otrzymać połowę łupu. Drugie tyle miało być
podzielone między Kazimierzem a Mieczysławem. Na tym tle doszło między braćmi
do nieporozumień".

W połowie 1970 roku, gdy plan był gotów i zyskał akceptację kierownictwa
Departamentu 1, sprawie nadano kryptonim "Żelazo". W tym czasie na czele
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych stał Kazimierz Świtała, za sprawy wywiadu
odpowiadał wiceminister Franciszek Szlachcic, dyrektorem Departamentu I był
generał Mirosław Milewski. Sprawę tę prowadzono w Wydziale III (tzn. niemieckim)
Departamentu I.

Musiała to być niezwykle delikatna i bardzo skomplikowana operacja, skoro
przedstawiciele MSW musieli wielokrotnie spotykać się z samym tylko Kazimierzem
J. w 24 różnych miastach na terenie 10 krajów. A przecież oprócz tego utrzymywano
stały roboczy kontakt z Mieczysławem J., który dosyć często odwiedzał rodzinę w
kraju.

W końcu bracia J. przystąpili do wykonywania planu operacji "Żelazo".

Kazimierz J. sprzedał posiadaną w Hamburgu restaurację. Z prostego restauratora
stał się handlowcem w branży jubilerskiej. Założył firmę eksportowo-importową i z
pomocą kilku dobranych kompanów zaczął gromadzić złoto i kosztowności. Mówi, że
w ten intere

s zainwestował z własnych pieniędzy pochodzących z napadów i włamań

około 250 tysięcy marek zachodnioniemieckich. Sukcesywnie też pomnażał
zainwestowany kapitał: tanio kupował złoto i kosztowności od złodziei i paserów.
Zawierał dżentelmeńskie "porozumienia" z innymi kolegami z branży jubilerskiej:
zgadzali się oni na ukartowane wcześniej przez Kazimierza włamania, a za to
otrzymywali połowę "skradzionych" precjozów oraz odpowiednio wysokie
odszkodowanie z towarzystw asekuracyjnych. Gdy na koncie bankowym Kazimierza
nie było już ani feniga, kupił większą ilość kosztowności. Zapłata za nie - przelewem
bankowym -

miała wpłynąć najwcześniej po tygodniu. Ale wtedy Kazimierz J. miał

być już w Polsce.

Udało mu się w ten sposób zgromadzić łupy wartości około 2 milionów DM. Według
jego relacji złożyły się na nią m. in.:

1. złoto w sztabach najwyższej próby - ok. 10 kg,

2. złote monety oryginalne, np. dukatówki, 20-dolarówki - 10 kg,

3. kolie z brylantami, rubinami, szmaragdami w złotej oprawie - 200 szt.,

4. złote broszki ze szlachetnymi kamieniami - 200 szt.,

5. złote broszki bez kamieni - kilkaset sztuk,

6. złote pierścionki damskie i męskie, z brylantami i innymi kamieniami - 2000 szt.,

7. pierścionki damskie i męskie bez kamieni - 10 tys. szt.,

background image

8. złote zegarki różnych rozmiarów i marek - 300 szt.,

9. złote zegarki ze złotymi bransoletami, wysadzane brylantami od 1 do 0,2 karata -
200 szt.,

10. złote łańcuszki - 10 kg,

11. zapalniczki złote - 50 szt.,

12. pozłacane zapalniczki gabinetowe z kamieniami szlachetnymi i w marmurze - 500
szt.,

13. zapalniczki pozłacane - 50 szt.,

14. złote obrączki - 1200 szt.,

15. szlachetne kamienie luzem: szmaragdy, rubiny, szafiry, topazy, ametysty różnej
wielkości i ceny (największy szmaragd 28 karatów). Kamienie te były w 20 kasetach
o wymiarach 30 na 40 centymetrów oraz 300 specjalnie do tego przygotowanych
kopertach,

16. 7 kontenerów z pozłacanymi sztućcami, srebrnymi sztućcami, srebrem stołowym
i artystycznymi wyrobami ze srebra (puchary, dzbanki, serwetniki, owocarki,
bomboniery)

, odzież i zapalniczki,

17. milion żyletek "Silver" i żyletek technicznych,

18. luksusowa garderoba skórzana, tekstylia, futra, materiały ubraniowe w belach -

wszystko to zajęło jeden samochód ciężarowy.

Tak obładowany Kazimierz J. powiadomił o gotowości powrotu do kraju.
Departament I wyraził zgodę na przerzut. Rozpoczął się najtrudniejszy i najbardziej
ryzykowny przerzut do kraju.

Część atrakcyjnych towarów - pozłacane sztućce, zapalniczki i srebra stołowe -
bracia

J. zapakowali w sześć lub siedem kontenerów kolejowych, które wysłali do

szwagra w Bytomiu. O każdej odprawionej przesyłce zawiadamiali Centralę. W
dwóch normalnych wagonach towarowych umieszczono towary o dużej objętości
(skóry, futra, tekstylia, bele z materiałami, meble). Pozostała jeszcze najbardziej
wartościowa część łupu - złoto i inne kosztowności. Do ich przerzutu Kazimierz kupił
mercedesa 200. W kilku skrytkach udało mu się zmieścić około 150 kg kosztowności.
Musiało być tego naprawdę dużo, skoro samochód wyraźnie "usiadł". Kazimierz
zabrał ze sobą jeszcze pistolet oraz - dla dodatkowej ochrony cennego transportu -
pewnego uciekiniera z Polski, od dłuższego czasu przebywającego na Zachodzie. I
pożegnał się z gościnną ziemią niemiecką, która przysporzyła mu przez ostatnie
kilkanaście lat tak olbrzymiej ilości dóbr.

Granicę przekroczyli 8 maja 1971 roku w Świecku. Nie obawiali się kontroli
granicznej i celnej ani ze strony NRD, ani Polaków. Enerdowskie służby specjalne

background image

powiadomiły szyfrówką pracowników przejścia, że mercedes ma być przepuszczony
bez kontroli. Podobnie rzecz miała się po stronie polskiej.

Równie bezpiecznie i bez żadnej kontroli kilkanaście dni później dotarły do Polski
wysłane z RFN dwa wagony kolejowe. Kontenery przysłane jeszcze przed jego
przyjazdem -

tak jak wcześniej się umówili - przejęła już Centrala.

*

Emerytowany płk X., były wieloletni pracownik Departamentu I MSW, rezydent
wywiadu w kilku krajach europejskich:

-

Przecież to normalne, wszystkie wywiady świata robią dokładnie to samo: starają

się finansować same, by dysponować funduszami, które mogą pozostać poza
kontrolą budżetową. Dlaczego? A wyobrażacie sobie szpiega, który podpisuje listę
płac? Za pieniądze wywiadu zakłada się różne firmy, najczęściej hotele, stacje
benzyno

we, sklepy, jednym słowem takie, w których bez wzbudzania podejrzeń

ciągle może się przewijać większa liczba osób mniej lub bardziej przypadkowych. W
hotelu można ulokować agenta i nikt go tu nie zapyta o dokumenty. Stacja
benzynowa jest znakomitą skrzynką kontaktową, a w sklepie z kosmetykami
dziewczyna z obsługi technicznej agentury może kupić opakowanie kremu lub pasty
do zębów, w którym ukryto mikrofilm. I czemu tu się dziwić?

Gen. Ryszard Matejewski, do czerwca 1971 roku dyrektor Departamentu II MSW
(kontrwywiad):

-

Nie, nie słyszałem wówczas o akcji "Żelazo". Takich spraw nie omawia się nawet na

naradach kierownictwa resortu. Oczywiście, że się orientuję, iż Departament I od lat
prowadził operacje związane ze sprowadzaniem pieniędzy do kraju i jestem pewien,
że wpływy z tych operacji były o wiele większe, niż dziś się ujawnia - zresztą zupełnie
niepotrzebnie -

w związku ze sprawą "Żelazo". Głównym zadaniem Departamentu I

było zdobywanie technologii, wynalazków, patentów. I to nie zawsze za pieniądze,
czasami na zasadzie coś za coś. Jak? To już sprawa Departamentu I, nie mnie o tym
mówić. Powiedzmy, na przykład, że w jednym z bratnich krajów odnaleziono archiwa
dotyczące współpracowników Gestapo z czasów wojny. Nie ruszono nikogo, nie było
takiej potrze

by, zresztą sprawa lada moment ulegała przedawnieniu. Ale później, po

latach, odszukano te osoby. Część z nich mieszkała na Zachodzie, byli to ludzie
dobrze sytuowani, ustabilizowani, niektórzy z nich stali na czele wielkich firm.
Rozmowy były krótkie: albo twoja firma będzie handlować z naszym krajem na
bardzo korzystnych warunkach, albo ujawniamy to, co o tobie wiemy...

Stanisław Kania, od 1971 roku sekretarz KC nadzorujący m. in. resort spraw
wewnętrznych:

background image

-

Tak, słyszałem wtedy, że nasz wywiad prowadził operację, w wyniku której uzyskał

większe ilości złota, choć o aferze związanej z operacją "Żelazo" dowiedziałem się
dopiero w 1984 roku na posiedzeniu Biura Politycznego. Dlaczego nie pytałem
wówczas, w 1971 roku, o źródła pochodzenia złota? Polski wywiad, jak każdy, nie
pracuje "normalnymi" sposobami. Gdy więc mowa o przedsięwzięciach
operacyjnych, to nie wchodzi się w detale. Mówi się - "udało się zdobyć" - i to musi
wystarczyć, nie trzeba pytać - jak. Po prostu nie ma takiego zwyczaju. Są różne
możliwości. Na przykład wywiad uzyskuje ciekawą dokumentację technologiczną.
Jakimś tam sposobem, nieważne. Jeżeli uzna za słuszne, to może - zanim jeszcze
dostarczy ją do kraju - sprzedać ją komuś innemu, może sprzedać nawet kilka razy w
kilka miejsc. Za pieni

ądze, za usługę, za inną dokumentację. I wtedy mówimy -

"wywiad uzyskał".

Gen. Franciszek Szlachcic we wspomnieniach pt. "Gorzki smak władzy":

"Od 1967 w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych miałem zawężony zakres działania.
Faktycznie nie zajmowałem się sprawami wewnętrznymi. Nadzorowałem I
Departament, który tradycyjnie zajmował się wywiadem (...) Pod moim
kierownictwem w sierpniu 1969 opracowano w MSW informację o tendencjach i
prognozach postępu naukowo-technicznego w świecie. Informacja kończyła się
wnio

skami. Ten materiał otrzymali Gomułka, Cyrankiewicz i inni członkowie

kierownictwa partyjnego i państwowego. W ciągu kilku lat udało się nam zdobyć
ciekawe i ważne informacje. Współdziałaliśmy z ośrodkami naukowymi, w pierwszej
kolejności z Komitetem Nauki i Techniki. Współpracując z z instytutami i resortami
naukowymi przekonywaliśmy ich do zdobywania informacji naukowych, technicznych
i gospodarczych. Nie było to łatwe. Polacy są rycerscy, a wywiad jest tematem
wstydliwym".

Emerytowany płk X.:

- Chyba n

a przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Biuro Polityczne KC

PZPR wydało decyzję, nie publikowaną oczywiście, która zezwalała na dokonywanie
przez wywiad i kontrwywiad operacji mających na celu zdobywanie funduszy na
finansowanie własnej działalności. Na tej podstawie za pieniądze Firmy można było
kupować złoto w Indiach i sprzedawać je następnie na przykład w RFN. Zarabiało się
na handlu, na różnicy cen, normalnie. Napady? Rabunki? Nie, bezpośrednio raczej
nie, bo mogłoby to zagrażać naszym interesom operacyjnym. Wykrycie przez
przeciwnika powiązania naszego człowieka z czystym przestępstwem stwarzałoby
możliwość szantażu i przewerbowania go, a przynajmniej publicznego
skompromitowania naszych służb. Oszustwa, prowokacje wobec osób
"pozostających w zainteresowaniu" lub tych, które przechodziły na drugą stronę - to
tak, czasem trzeba używać wszelkich sposobów. "Mokra robota"? No cóż, jeśli
byłoby to konieczne... Z tym, że ja o takim przypadku nie słyszałem. Wywiad często
działa nielegalnie lub na pograniczu legalności, żadna ze służb specjalnych nie
uchyla się od tego typu działań, nawet w najbardziej demokratycznym państwie.

background image

Zdajcie sobie wreszcie z tego sprawę. To jest gra, w której wszystkie chwyty są
dozwolone, a jedynym prawdziwym przestępstwem jest dać się złapać.

Wyładowany złotem mercedes 200 Kazimierza J. wkrótce po przekroczeniu granicy
zostaje w umówionym miejscu przejęty przez pracownika Departamentu I, który
opróżnia skrytki przekazując samochód i jego zawartość dwóm innym oficerom. Przy
okazji, zanim transport przebędzie czterysta km dzielące przejście graniczne w
Świecku od ulicy Rakowieckiej w Warszawie, zdąży zniknąć - jak głoszą plotki -
pierwszych kilka kilogramów.

Właściwie do dziś nie wiadomo, ile złota i innych kosztowności z tej najcenniejszej
części łupów dowieziono do Warszawy. Na pewno wiadomo, że najpierw trzymano je
w gabinetach gmachu przy ul. Rakowieckiej bez inwentaryzacji i zabezpieczenia, a
potem wywieziono bez konwoju i kontroli do lokalu konspiracyjnego w mieście, by
t

am dokonać spisu. Do selekcji i spisu wyrobów ze złota i kamieni szlachetnych nie

wzięto zresztą żadnych ekspertów, bo trudno nazwać ekspertami pracowników
Wydziału Ogólnego Departamentu I (wydziału nieoperacyjnego, a więc nie mającego
dotąd nic wspólnego z akcją "Żelazo"). Poza tym nic przecież nie stało na
przeszkodzie, by ogłosić, że przywiezione kosztowności zostały np.
zakwestionowane podczas próby przemytu - jeśli już chodziło o zachowanie w
tajemnicy operacji "Żelazo" - i spokojnie je zewidencjonować oraz dokonać
szczegółowej wyceny. Po co to wszystko wożono po mieście - nie wiadomo.

Równie dziwne rzeczy wyprawiano - choć w innych warunkach i w innym składzie
personalnym -

z towarem, który pod koniec maja 1971 roku dotarł w wagonach

kolejowych do stac

ji PKP Cieszyn. Na stację przybyli, poza Kazimierzem i

Mieczysławem J. - płk S. i płk. N. Odszukali w wagonie dwie walizki z
najcenniejszymi kosztownościami, otworzyli je, pobieżnie przejrzeli zawartość, po
czym zaplombowali i przewieźli do warszawskiej Centrali. Pozostałe rzeczy - oprócz
mebli -

załadowano na ciężarówkę i przewieziono do garaży Nadwiślańskich

Jednostek MSW. I tym razem nie sporządzono żadnego protokołu przyjęcia
przedmiotów, żadnego spisu. Do dziś nie udało się odnaleźć śladu tej części łupu.
Nie natrafiono na żaden dokument, który wskazywałby na dalszy los olbrzymich dóbr,
zajmujących dwa wagony kolejowe. Jakby zapadły się pod ziemię.

Kazimierz J. nie brał udziału w komisyjnym otwarciu czterech walizek z
kosztownościami, choć wcześniejsze umowy stanowiły, że przechowywane przez
kierownictwo Departamentu walizki zostaną komisyjnie odpieczętowane w jego
obecności. Gdy ustalonego wcześniej dnia przyjechał do Warszawy na Rakowiecką,
w pomieszczeniach

Departamentu I, a konkretnie w gabinecie, kt

óry zajmował płk A., czekało na niego

kilku znanych mu i nie znanych oficerów - ale walizki były już otwarte. Jeden z
pracowników Departamentu właśnie odkładał na bok to, "co mu się należało".

Kazimierz J. już wcześniej czuł, że w tej balansującej na linii praw i bezprawia
transakcji ktoś spróbuje go oszukać. Nie zawarto przecież szczegółowej umowy,
która dokładnie określałaby warunki podziału dostarczonego do kraju złota. "Pół na
pół" było tylko ustnym porozumieniem, a raczej projekcją deklaracji intencji ze strony
kierownictwa Departamentu z jednej strony, i pobożnych życzeń braci J. ze strony

background image

drugiej. A porozumienie teraz, w nowych warunkach, jakby straciło ważność.
Sytuacja zaostrzyła się, gdy wielka forsa przestała istnieć w sferze marzeń, a
znalazła się w zasięgu ręki. Podział zaczął wyraźnie odbiegać od wcześniejszych
ustaleń. "Dostałem mniej", twierdzi Kazimierz. Dużo, dużo mniej. Departament I
uznał bowiem nagle, że wystąpił tu "wyższy od przewidywanego wysiłek operacyjny"
pracowników Departamentu.

M

iał więc dostać połowę przerzuconego do Polski łupu, a tymczasem na pierwszy

rzut oka widać było, że coś tu nie w porządku. Z przygotowanych do podziału
czterech wypełnionych najcenniejszymi przedmiotami waliz, jego "działka" zmieściła
się w jednej walizce - i jeszcze zostało trochę miejsca.

Łącznie - jak sobie przypomina (a nie są to sprawy, o których mógłby kiedykolwiek
zapomnieć) otrzymał:

1. 20 kg złota w sztabach,

2. 5 kg biżuterii wysadzanej drogimi kamieniami,

3. kamienie szlachetne w 50 kopertach,

4. jedno pudełko ze szmaragdami oraz pojedyncze szmaragdy 28-kara-towe.

A z towarów, które przyszły w wagonach i kontenerach kolejowych: 20 kompletów
sztućców ze srebra, 50 kompletów sztućców pozłacanych, 10 tac ze srebra, 2 bele
materiału, 8 zestawów stołowych, 10 figurek ze srebra, 3 tys. zapalniczek, 250
tysięcy żyletek technicznych, 30 szt. płaszczy, kurtek i spódnic skórzanych, 100
sukienek, 150 par rękawic skórzanych, 100 sztuk swetrów i pulowerów, 100 par
skarpetek.

-

Z towarów dostarczonych przeze mnie w kontenerach i wagonach towarowych

otrzymałem może dziesiątą część - oceni później.

Co więc pozostało na Rakowieckiej? Kazimierz twierdzi, że dostarczył do kraju co
najmniej 200 kg złota oraz wiele kamieni szlachetnych, srebra i innych drobiazgów, a
p

łk S., który odbierał transport ze złotem, oświadczy natomiast, że było tego najwyżej

130-

140 kg. "Nie zachował się" sporządzony podobno zaraz po podziale

prowizoryczny spis kosztowności.

Przyjmując zatem wersję minimum można przyjąć, że w MSW pozostało po podziale
co najmniej:

-

130 kg złota w sztabach, złotych monetach i wyrobach ze złota,

-

tysiące kamieni szlachetnych,

-

wiele wyrobów pozłacanych,

-

cenne srebra, w tym setki sztućców, naczyń, zestawów stołowych itd.

background image

"Tryumfalną wystawę zorganizowaną dla kierownictwa resortu, rządu i partii zobaczył
podobno tylko Franciszek Szlachcic, wówczas jeszcze sekretarz KC. A później
kosztowności zaczęły znikać" - pisze po latach Marian Orzechowski w swych (nie
opublikowanych) wspomnieniach.

- Zapytano mnie, czy ch

cę obejrzeć przywiezione złoto. Zgodziłem się. Wstyd

powiedzieć, ale poszedłem tylko dlatego, że nigdy wcześniej tyle złota nie widziałem
- powie Franciszek Szlachcic w rozmowie z dziennikarzem "Polityki".

Wcześniej gen. Szlachcic w obecności gen. Pożogi stwierdził, że widział obrączki,
bransoletki plecione, białe złoto i dużo zegarków. Nie wie, ile tego było, ale gdyby
chciał zinwentaryzować pokazane mu kosztowności, to odpowiednia dokumentacja
zajęłaby kilka tomów, około 1000 stron maszynopisu na kartkach formatu A-4. W
sprawie złota wydał dyspozycję, by przekazać je Skarbowi Państwa. Powinna gdzieś
być dokumentacja zawierająca to polecenie, później sprawą się nie interesował, jako
że w roku 1971 przestał być ministrem.

Ówczesny sekretarz KC, Stanisław Kania, stanowczo zaprzecza pogłoskom, jakoby
wystawa ta była prezentowana również w gmachu KC i że oglądał ją sam Edward
Gierek:

-

To bzdura. W KC niczego takiego nie było. Natomiast z Edwardem Gierkiem

oglądałem swego czasu wystawę w MSW dotyczącą dorobku wywiadu naukowo-
technicznego, może stąd wzięły się te plotki. Ja tego złota na pewno nie widziałem.

Kazimierz J., gdy przyszedł w 1984 r. ze skargą do MSW, stwierdził, że w jego
obecności oglądali złoty łup przedstawiciele wysokich władz partyjnych i
państwowych. "Zachowywali się w sposób uwłaczający ich autorytetowi", powiedział i
dodał, że nie zawaha się tego rozgłosić, jeśli sprawy pójdą nie po jego myśli.

Złoto oglądali także niektórzy, nie związani z operacją "Żelazo", pracownicy
Departamentu I: "Mjr S.,

uchylając drzwi, najpierw palcem nakazał milczenie. Nie

wchodziłem do pokoju, ale widziałem duże biurko, całe założone złotem, i może taką
samą powierzchnię na dywanie. Wiem od mjr S. i chyba od gen. S., że sprawa
»Żelazo« była prowadzona w największej tajemnicy. Sam o niej nie wiedziałem do
chwili zobaczenia zbiorów w pokoju wydziału III (...)

Pewnego dnia w tajemnicy pozwolił mi spojrzeć przez otwarte drzwi na podłogę
pokoju, w którym obecnie urzęduje płk B. Zobaczyłem leżące obok siebie zegarki i
różne wyroby w złocie. Później dowiedziałem się, że wyroby te pochodziły od dwóch
braci, którzy dokonali rabunku sklepu jubilerskiego. Umowa między nimi a Służbą
miała polegać na tym, że Służba umożliwi im wprowadzenie tego towaru na obszar
Polski, a oni połowę (chyba tyle) przekażą na rzecz Służby".

Już od chwili przywiezienia na Rakowiecką i zorganizowania tego pokazu, złoto
zaczęło się szybko "rozchodzić".

Płk S. (ten sam, który przyjmował transport) oświadczył później przed komisją
gen. Pożogi:

background image

"...W trakcie

dokonywanego podziału, na polecenie naczelnika lub zastępcy

naczelnika wydziału III dokonaliśmy wyboru przedmiotów ze złota i zegarków tzw.
okazowych. Jak mi powiedziano, wyroby te były przeznaczone dla kierownictwa
resortu - wiceministra Milewskiego i gen. S. -

by mogli zapoznać się z przekrojem

uzyskanego towaru. Do dużych kopert formatu A-4, szarych, biurowych,
wyselekcjonowaliśmy zegarki ręczne z białego złota, gładkie i wysadzane
kamieniami-

brylancikami. Było ich około 15-25 sztuk. Były to egzemplarze rzadkie w

stosunku do pozostałych. Następnie zapakowaliśmy zegarki złote ze złotymi
bransoletami, złote ze zwykłymi bransoletami i zegarki zwykłe. Sądzę, że nie było ich
więcej niż 30 sztuk. Omawiane zegarki były dobierane na zasadzie egzemplarzy
okazowych

poszczególnych asortymentów. Należy nadmienić, że zegarków w pełni

złotych (złota oprawa i bransoleta) nie było dużo, w stosunku do innych może kilka
procent. Natomiast, jak wyżej podałem, zegarki z brylantami stanowiły rzadkość.
Przekazano je, jak dobrze

pamiętam, wszystkie w tej partii okazowej. (...)

Zegarki złote i zwykłe pakowane były do kopert biurowych formatu A-4. Jednocześnie
zapakowaliśmy do kilku kopert mniejszych (szare, biurowe i tzw. połówkowe A-5)
egzemplarze różnych złotych bransolet z perłami, broszki złote z perłami i bez pereł
w formie kwiatów i gałązek, złote męskie pierścionki gładkie i z kamieniami. Sądzę, iż
ponieważ pakowaliśmy z każdego rodzaju od 2 do 4 egzemplarzy, to łącznie
pierścionków mogło być ok. 40-50 sztuk. W podobne koperty włożyliśmy złote
łańcuszki i złote bransoletki, tzw. kółka. Było ich po kilkanaście sztuk. (...)

Pamiętam, że operatywny kontakt (podległość) utrzymywałem w tym czasie z płk S.,
jemu też wspólnie z D. przekazałem wszystkie te koperty. Z tej partii po kilku dniach
otrzymaliśmy po zegarku w formie nagrody. Pragnę nadmienić, że oprócz kopert z
poszczególnymi wyrobami dołączyliśmy kilka brązowych, plastikowych etui
zawierających naszyjniki ze złota, z wisiorkami złotymi ozdobionymi perłami. Czy były
to kolie

ściśle z pereł - nie pamiętam. Do kopert z wyrobami tzw. okazowymi

zapakowaliśmy także kilka sztuk kopert z kamieniami szlachetnymi, każdy z nich
zawinięty w białą bibułkę. Ilości nie pamiętam. Dołączono także pudełka - etui z
umieszczonymi wewnątrz kamieniami szlachetnymi. Ilości nie pamiętam".

Nie wiadomo, czy i kiedy wróciły do Departamentu "egzemplarze okazowe". Ale co
się stało z resztą, z wieloma najdroższymi egzemplarzami, pozostałymi po
wyłączeniu "okazowych", co z pozostałymi bransoletami, pozostałymi kasetami
zawierającymi szlachetne kamienie, co wreszcie ze złotymi monetami i sztabkami
złota?

Nie znalazło się to wszystko w przesłanych do powołanej poleceniem min.
Milewskiego komisji inwentaryzacyjnej. Otrzymała ona do spisania - jak stwierdzili jej
członkowie - 36 kg wyrobów ze złota. Jeden z członków tej komisji oświadczył, że w
"dostarczonych nam walorach nie było przedmiotów znacznej wartości".

Pewną część złota i wyrobów ze złota przekazano na rzecz NBP, ale było tego
niewiele,

głównie zegarki.

W Departamencie I zorganizowano składnicę złotych wyrobów, popularnie zwaną
"sklepikiem". Kierownictwo Departamentu brało stamtąd kosztowności bez
pokwitowania i rozdawało według swego uznania również bez pokwitowania. Wykazy

background image

przedmiotów znajdujących się w "sklepiku" były systematycznie "uaktualniane", a
stare niszczono. Zachował się jeden dokument, na którym spisano zegarki i
wymieniono osoby bądź instytucje, którym te zegarki przekazywano. Najczęściej są
to same nazwiska, bez imienia i fu

nkcji, choć czasem nawet i nazwisk nie

wymieniano. Np.: "profesor z Poznania", "dla olimpijczyków", "piłkarze" - po 3 szt.,
"gabinet ministra" -

7 szt. złotych i 4 metalowe, "departament K-38" - 3 szt., sekretarz

KW PZPR w Katowicach -

1 szt., złoty. Są nazwiska, które się powtarzają

kilkakrotnie, zdarzają się nazwiska powszechnie znane, ale tylko nazwiska, może
więc to być przypadkowa zbieżność.

Pozostały również ślady przekazania młodym pracownikom administracyjnym, w
większości sekretarkom, kilkunastu złotych zegarków i innych precjozów. Nie
ustalono, za jakie zasługi je przydzielono, ustalono natomiast, że nie ma śladów, by
nagradzano złotymi zegarkami za osiągnięcia w pracy wywiadowczej. Najczęściej
zegarki i inne przedmioty wręczano w charakterze upominków. Pracownicy mogli
wymieniać upominki na takie, jakie im bardziej odpowiadały. Upominki otrzymywały
także żony niektórych pracowników.

Komisja gen. Pożogi przypuszcza, że część złotych precjozów mogła być w ten czy
inny sposób po prostu przywłaszczona, a część mogła zostać podmieniona na
wyroby mniej cenne i gorsze gatunkowo.

W tym, wydawać by się mogło, szaleństwie była jednak metoda. "W istocie rzeczy
stanowić to może potwierdzenie tezy o celowym rozkładaniu odpowiedzialności na
wiele osób oraz zorganizowaniu warunków na dysponowanie kosztownościami bez
żadnej kontroli, a tym samym stwarzania okazji do przywłaszczania sobie bądź
nawet zaboru przez inne osoby tych kosztowności" - stwierdza komisja gen. Pożogi.
Ludzie brali, co się dało, a więc świadomie uczestniczyli w przestępstwie. Było to
najlepszą gwarancją milczenia. Nawet do grobowej deski.

Komisja gen. Pożogi zebrała fakty, dokumenty, wskazała osoby odpowiedzialne za
poszczególne etapy operacji "Żelazo". Nie odpowiedziała natomiast - bo nie dało się
tego ustalić - na podstawowe pytanie: gdzie jest reszta złota i towarów?

Uwzględniając już przedstawione wcześniej okoliczności komisja skrupulatnie
obliczyła, że nie wiadomo, co się stało z minimum 65-75 kg złota w sztabkach,
złotych monetach i wyrobach sztuki jubilerskiej, jak kolie, bransolety, broszki. Nie
natrafiono na żaden ślad tysięcy kamieni szlachetnych - m.in. brylantów i
szmaragdów, 100 sztuk złotych i pozłacanych zapalniczek, 250 kompletów sztućców
pozłacanych, 130 kompletów sztućców srebrnych, kilkudziesięciu kompletów
zestawów stołowych ze srebra, 300 pozłacanych gabinetowych zapalniczek z
kamieniami szlachetnymi, 170 sztukach płaszczy i spódnic skórzanych, 850 par
rękawiczek skórzanych, 400 swetrów i pulowerów, 90 figurek ze srebra 750 tys.
żyletek "Silver", kilku bel materiału ubraniowego, futer tekstyliów, luksusowych mebli.

Z raportu gen. Pożogi:

background image

"Jak z powyższych ustaleń wynika, tow. Milewski operację »Żelazo« na wszystkich
jej etapach organizował, kierował i nadzorował jako dyrektor Departamentu I,
podsekretarz stanu i minister spraw wewnętrznych. W związku z tym ponosi
odpowiedzialność także za jej skutki operacyjne, następstwa finansowe, polityczne i
moralne"

ROZDZIAŁ II

Podział łupów

W niecały miesiąc po powrocie braci J. do kraju, w październiku 1971 roku w B.
pojawia się ktoś gwałtownie szukający kontaktu z Kazimierzem lub Mieczysławem.
Jest to obywatel RFN, Richard Zaiser. Twierdzi, że jest przedstawicielem osób, które
zostały w RFN oszukane przez braci J. Tymczasem okazuje się, że gdy Zaiser
przychodzi do braci J., to żadnego z nich "nie ma i na razie nie będzie". Zaiser idzie
więc do szefa prokuratury w B. i wnosi o ściganie braci J. za przestępstwa
popełnione na terenie RFN. Przedstawia przywiezione wycinki z niemieckich gazet, w
których informowano o toczącym się w RFN śledztwie, o ucieczce głównych
podejrzanych do Polski, o aresztowaniu ich wspólnika z dokonującej oszustw firmy
jubilerskiej.

Prokurator miał dwa wyjścia: albo przyjąć zameldowanie o przestępstwie i - zgodnie
z przepisami -

przesłać je według właściwości do prowadzącej postępowanie w

takich przypadkach Prokuratury Dzielnicowej Warszawa-

Śródmieście, albo

poinformować skarżącego się, że powinien udać się do śródmiejskiej prokuratury.
Szef prokuratury z B. znalazł wyjście trzecie: powiedział Zaiserowi, że swoich
roszczeń może dochodzić tylko poprzez przedstawicieli ambasady RFN w
Warszawie, natomiast on -

prokurator, jego informacji "nie przyjmuje do wiadomości".

Zaiser zniechęcony i pełen podejrzeń co do udziału polskich organów ścigania w
machinacjach braci J., wrócił do RFN.

Czy prokuratorowi ktoś polecił tak załatwić ten wniosek, czy może on sam, z własnej
inicjatywy, wiedząc coś o powiązaniach braci z wszechwładną Centralą MSW, na
wszelki wypadek wolał wyciszyć i sprawę - nie wiadomo. Bracia J. załatwiali w tym
czasie poważniejsze, bo finansowe sprawy. Było złoto, był towar, były pieniądze - ale
zamrożone w przywiezionych dobrach - i nie można z tego korzystać, bo to wszystko
n

ie zostało formalnie zalegalizowane. Skazani na czarnorynkowe transakcje bracia J.

obawiali się, że lada moment przyjdzie się im tłumaczyć przed urzędem skarbowym
ze źródeł tak wielkiego majątku, a zaraz potem niewątpliwie zainteresuje się nimi
miejscowa m

ilicja. I tak się stało. Niewykluczone przy tym, że to ludzie z

Departamentu I zaaranżowali tę sytuację, by zmusić braci J. do szukania pomocy i
tym samym stworzyć okazję do kolejnego podziału zysków, tym razem ze sprzedaży
przydzielonego braciom złota.

background image

Raport dot. sprawy "Kamieja" -

"Żelazo":

"W dn. 7 listopada 1972 r. od starszego inspektora kierownictwa KW MO w K. płk
Zygmunta N. otrzymano pismo wraz z załączonym wykazem przedmiotów
przywiezionych z Hamburga przez figuranta »Kamieję«, z prośbą o wystawienie
zaświadczenia celnego stwierdzającego, że jakoby rzeczy te stanowią mienie
przesiedleńcze. Z uwagi na to, że przedmioty te zostały wprowadzone na polski
obszar celny w czasie realizowania przez nas sprawy »Żelazo«, jak również
uwzględniając ogólną wartość przedmiotów (około 2 mln zł) - wystawienie
podobnego zaświadczenia nie wydaje się możliwe".

Poniżej znajduje się jednak odręczna notatka przełożonego, płk. S: "Decyzje
dotyczące realizacji sprawy »Żelazo« podejmowano zgodnie z rozwojem sprawy.
Dostaw

cy podpisali zobowiązanie o wzięciu pełnej odpowiedzialności za ewentualne

wynikłe komplikacje w wypadku dokonywania transakcji z towarami będącymi w ich
posiadaniu. Departament I włączył się jednak dobrowolnie w upłynnianie
posiadanych przez J. przedmiotów w sposób kontrolowany, zgodny z interesami
Służby i ogólnokrajowymi, ponieważ:

-

jesteśmy zainteresowani, by sprawa nie wyszła na światło dzienne poza naszą

Służbę, a w przypadku pokątnych transakcji wcześniej czy później wdałyby się w
sprawę MO i organy karno-skarbowe;

-

pośrednicząc w pewnym sensie w sprzedaży zapewniliśmy Skarbowi Państwa

dodatkowo poważne sumy pieniędzy, które znajdują się w dyspozycji kierownictwa
Departamentu I lub znajdą się tam w najbliższym czasie.

O posiadaniu rzeczy wyszczególnionych w załączniku wiedzieliśmy od początku,
sądzę więc, że jeżeli jest możliwość sprzedaży kontrolowanej przez nas, to
należałoby to załatwić i w ten sposób zamknąć sprawę bez obawy, że kiedyś znowu
wypłynie. Bracia J. wykorzystują uzyskane pieniądze rozsądnie, inwestując w
zakłady pracy".

Z Kazimierzem J. zawarto więc porozumienie, że Centrala weźmie niejako w komis
część kosztowności i odsprzedaje legalnie instytucjom państwowym, pobierając za to
pośrednictwo procent nieco paskarski. Zachowane w sprawie rozmaitych sprzedaży
dokumenty zawierają wiele niezrozumiałych nieścisłości. Na przykład, 29 marca 1972
roku ówczesny dyrektor Departamentu I, płk P., powiadomił gen. Milewskiego, że
Kazimierz J. przekazał do sprzedaży pięć kg złota. Gen. Milewski wyraził zgodę na tę
transakcję. Ale z innego dokumentu wynika, że faktycznie do sprzedaży przyjęto w
tym czasie nie pięć, lecz 19,147 kg. Nie wiadomo, skąd wzięła się ta nadwyżka. Nie
wiadomo, ile faktycznie sprzedano lub przyjęto do sprzedaży. Kazimierz twierdzi, że
tym razem przekazał Departamentowi I najwyżej 10-12 kg złota do dalszej
odsprzedaży.

Jednocześnie pracownicy Departamentu I żywo zajmowali się rozważaniem
następnej, bardzo atrakcyjnej propozycji braci J. Otóż pewien mężczyzna ze Szwecji
zaproponował Janowi J. zakup po niezwykle atrakcyjnej cenie (około jednej czwartej
rzeczywistej wartości) większej partii różnych kosztowności. Miało to być pięćdziesiąt
kg złota przetopionego w bryły (po dwie DM za gram), trzydzieści kg złota w

background image

wyrobach (po trzy DM za

gram) i około trzy kg brylantów. "Janek" wyraził

zainteresowanie, ale nie dał jeszcze odpowiedzi, bo nie wiedział, czy Służba wejdzie
w ten interes, czy nie. Na spotkaniu 5 lipca 1972 roku Mieczysław J. - "Maj",
dostarczając pracownikowi Departamentu I zwykłe doniesienia, przy okazji
powiadomił o "szwedzkiej" propozycji i wstępnie uzgodnił postępowanie dotyczące
operacji roboczo nazywanej "Żelazo II" lub operację "szwedzką":

Z raportu dodatkowego na 8 lipca 1972 roku:

"Brat

figuranta »Janek« uda się do Szwecji, gdzie przeprowadzi rozmowy z

figurantami -

kontrahentami. Zaproponuje im wypłacenie kaucji 20 tys. DM. Figuranci

dostaną »żelazo« w ilości 80 kg, które będzie kupione za 40-50 proc. wartości. 20
tys. DM »Janek« wypłaca z własnej kieszeni. Komentując propozycję »Maj«
stwierdził, iż omawiane »żelazo« pochodzi z rabunku, a dysponujący nim figuranci
mają na sumieniu mord NN mężczyzny pochodzenia żydowskiego. Informacje te
uzyskał »Maj« podczas spotkania z »Jankiem« w Berlinie Wschodnim (...). Nie
wyrażamy zgody na przejęcie wartości na terenie RFN. W przypadku realizacji
sprawy bez naszego udziału możemy jedynie zapewnić otwarcie granicy z CSRS lub
NRD dla dostarczenia walorów. W takim przypadku pobieramy 60-70 proc. wartości
globalnej. Celem ostatecznego uzgodnienia form działania uzgodniono z fig. »Maj«,
iż na najbliższe spotkanie uda się pracownik naszej Służby, »Maj« zapowiedział, że
spodziewa się przyjazdu brata do Polski (niezależnie od spotkania w Berlinie w
najbliższym czasie) w drugiej połowie lipca". Pod raportem znajduje się odręczna
notatka płk S.: "Zalecałbym: żadnych przedsięwzięć, wszystko to wisi w powietrzu i
jest mało konkretne. Po uzyskaniu konkretnych możliwości możemy sprawę
rozpatrzyć w odpowiednim czasie".

Po wspomnianym w raporcie spotkaniu z obydwoma braćmi w Berlinie oficer
Departamentu I melduje w raporcie z 6 września 1972 roku:

"Plan organizacyjny transakcji: sprzedający z towarem i »Jankiem« płyną do Polski
promem Ystad -

Świnoujście. W żadnym wypadku »Jankowi« nie wolno mówić o

powiązaniu Służby z transakcją. Funkcjonariusze przejmujący towar występować
będą »pod obcą flagą«, jako typowi przemytnicy. Jeśli sprzedający nie wyrazi zgody
na transport do Polski, transport idzie do Hamburga i stamtąd do Polski statkiem pod
polską banderą. Funkcjonariusze - jako przemytnicy, obywatele innego kraju, obce
paszporty i samochody. Przejęcie towaru - w wynajętej willi na terenie woj.
szczecińskiego. Tam też sprawdzenie jakości. Przez pomoc KW MO - b. pobieżna
kontrola także figurantów. Z ramienia MSW nadzór sprawują ppłk Tadeusz D. oraz
mjr Marek S". Była to jednak zbyt poważna sprawa, by - zwłaszcza po ostatnich
kłopotach z braćmi J. - ktokolwiek w Departamencie I chciał samodzielnie podjąć
decyzję. Teraz potrzebne były "podkładki".

background image

Zastępca dyrektora Departamentu I MSW, płk Edward P., pisze więc do
wiceministra M. Milewskiego

raport dotyczący sprawy "Żelazo" nr 7459:

"Melduję, iż figurant ps. »Majek« przedłożył ostatnio informację o możliwości zakupu
następujących walorów: 50 kg złota w przetopionych bryłach, 30 kg złota w formie
złotych bransolet, 30 kg szlifowanych kamieni szlachetnych (brylanty od 0,5 - 0,6
karata). Ww. walory pozostają w dyspozycji osób zamieszkujących w krajach
zachodnich, oferanci żądają za nie ok. 50 proc. wartości rynkowej. Zapłata winna
nastąpić w walucie wymienialnej poza granicami PRL. Uprzejmie proszę Tow.
Ministra o decyzję w sprawie ewentualnego wszczęcia odpowiednich przedsięwzięć".

Raport wraz z nie podpisaną notatką na firmowym arkuszu papieru z nadrukiem:
"minister spraw wewnętrznych, podsekretarz stanu" z datą 27 lipca 1972 roku
wędruje do KC: "Towarzyszu Sekretarzu, minister Ociepko zlecił mi przysłanie do
was z prośbą o opinię o celowości przedsięwzięcia (kraj zyskuje, MSW finansowo
traci, bo musi opłacać transakcję z własnych funduszy)". W lewym dolnym rogu
widnieje podpis

Stanisława Kani.

Następna "podkładka" w tej sprawie nosi datę 1 sierpnia 1972 roku i podpisana jest
przez

Dyrektora Departamentu I MSW, płk Józefa O.: "Notatka. Departament I

MSW korzystał za granicą z usług grupy osób zaangażowanych w krajach
zachodnich w działalność kryminalną. Osoby ww. dysponowały wartościami
dewizowymi uzyskiwanymi w wyniku nielegalnych manipulacji (oszustwa). Od grupy
tej Departam

ent I uzyskał określone wartości dewizowe (biżuteria złota, kamienie

szlachetne itd. -

wartości ok. 20 mln zł) - przekazując je na rzecz Skarbu Państwa.

Pozostałą posiadaną część walorów członkowie grupy odsprzedają legalnie
państwowym jednostkom skupu. Aktualnie ww. grupa zwróciła się z propozycją
sprzedaży ok. 80 kg złota w sztabkach i ok. 3 kg diamentów za połowę rynkowej
wartości walorów, płatnej za granicą w walucie wymienialnej". W lewym dolnym rogu
widnieje podpis Piotra Jaroszewicza i data: 21 sierpnia 1972 roku.

Długo rozważano, w jaki sposób przerzucić zakupione walory przez granicę. Wśród
różnych wariantów poważnie brano również pod uwagę pomysł wykorzystania w tym
celu drogi dyplomatycznej. Operacja jednak nie doszła do skutku "z powodu utraty
mo

żliwości operacyjnych w Szwecji".

Tymczasem bracia J. po powrocie do Polski nie rezygnują z pomnażania majątku w
drodze najrozmaitszych kombinacji. Działalność ich staje się wkrótce kłopotliwie
głośna. Naczelnik wydziału VII Biura d/s Przestępstw Gospodarczych KG MO, mjr
Tadeusz Rydzek,

napisał do ówczesnego dyrektora Departamentu I: "Kazimierz J.

jest jednym z współkierowników wieloosobowego i wysoko zorganizowanego gangu
dewizowo-

przemytniczego zajmującego się przerzutami złota z RFN i innych państw

Europ

y Zachodniej. Jednorazowe transporty wynoszą ok. 10 kg. Uwikłany jest w inne

poważne przestępstwa gospodarcze. Jest przestępcą zuchwałym i
zdemoralizowanym".

Dyrektor Departamentu I przekazał to pismo wiceministrowi Milewskiemu i
postępowanie milicyjne zostało zawieszone. Ów "parasol ochronny" skutecznie

background image

działał jeszcze przez wiele lat. Jesienią 1980 roku, na fali "odnowy", milicja z B.
postanowiła znów spróbować dobrać się do skóry braciom J. Kazimierz J. został
aresztowany pod zarzutem spekulacji i nielegalnego handlu alkoholem. Podczas
przeszukania zakwestionowano u niego kilkadziesiąt kilogramów złota i kamieni
szlachetnych, znaczne ilości dolarów. Do B. został oddelegowany naczelnik wydziału
z Departamentu I (znany już z operacji "Żelazo" płk S.) wraz z zastępcą dyrektora
Biura Walki z Przestępstwami Gospodarczymi KGMO, płk Tadeuszem Stasiakiem.

W raporcie z 20 października 1981 roku skierowanym do dyrektora Departamentu I,
gen. Jana S., płk S. stwierdził:

"...nie ma dostatecznych podstaw do doprowadzeni

a sprawy J. do sądu. Cała sprawa

została niepotrzebnie rozdmuchana (...). Nie mogę zgodzić się z faktem, że
Kazimierz J. powoływał się bezpodstawnie na różne stanowiska i autorytety, m.in. na
byłego ministra spraw wewnętrznych, tow. M. Milewskiego. Zabroniłem mu
powoływania się na kogokolwiek, ponieważ pogarsza tylko własną sprawę". Mimo
wyraźnej dezaprobaty płk S. złożył jednak komendantowi wojewódzkiemu w B.
oświadczenie, że zakwestionowane złoto i kamienie szlachetne są legalnie
wwiezione do kraju - co j

est nieprawdą - a osoba Kazimierza J. i cała sprawa

związana jest z działalnością wywiadu MSW - co skutecznie zamknęło usta
prowadzącym postępowanie. Płk S. zarzucił milicji z B., że śledztwo jest prowadzone
tendencyjnie i po koleżeńsku zaproponował przeprowadzić dochodzenie odnoszące
się tylko do wykroczeń związanych z prowadzeniem przez Kazimierza J. restauracji
"Polonia", uwzględnić wszystkie okoliczności łagodzące oraz zwrócić
zakwestionowane walory i dokumenty. I tak też się stało. Sprawę umorzono,
wsz

ystkie zakwestionowane walory zwrócono. Mit o potędze braci J. w B. rośnie, a

rozjuszonym milicjantom i prokuratorom w B. pozostało tylko kolportowanie plotek, że
wspólnikiem nielegalnych interesów J. jest nie tylko pół wywiadu MSW, ale i
sekretarz KC, członek Biura Politycznego PZPR, gen. Milewski. I tylko dlatego
Kazimierz J. może być nietykalny.

Trwająca w latach siedemdziesiątych współpraca braci J. z Departamentem I MSW
musiała być dla nich nie tylko bezpieczna, ale i opłacalna, jeśli - mimo co jakiś czas
wnoszonych pretensji o niesprawiedliwy podział łupów z akcji "Żelazo" - zgłaszają się
do MSW z wciąż nowymi pomysłami, które w swej istocie są zwykle powieleniem
pomysłu operacji "Żelazo". Znów więc proponowali dostarczenie do Polski
kradzionych za gra

nicą przedmiotów i znów za pomoc w ich przerzucie przez granicę

Departament I miał uczestniczyć w podziale zysków. Ostatecznie jednak
Departament zrezygnował z propozycji zakupu kradzionych samochodów,
przerzucenia kradzionej ciężarówki wypełnionej kradzionymi maszynami
matematycznymi, sprowadzenia do Polski większej ilości żyletek i innych,
atrakcyjnych na krajowym rynku towarów, pochodzących z włamania do jakiegoś
magazynu za granicą. Rozważano natomiast, w jaki sposób sprowadzić do Polski 10
mln marek za

chodnioniemieckich, które miały pochodzić z przygotowywanego

napadu na bank w RFN. Koncepcja ta jednak upadła, bo nie doszło do napadu. Choć
i to nie jest pewne. Aresztowany bowiem mniej więcej w tym samym czasie w Polsce
-

a następnie skazany na 12 lat więzienia - współpracownik amerykańskich służb

specjalnych podczas jednego z przesłuchań w śledztwie wspomniał o udziale
znanego mu Jana K. w jakimś napadzie na bank w Hamburgu. "Janek" podobno
musiał się jakiś czas ukrywać, a jego wspólnicy zostali aresztowani.

background image

Mieszkający stale w Polsce Mieczysław także prezentował swoje koncepcje. Handel
bronią, skupowanie złota gdzieś w Afryce i odsprzedawanie go z zyskiem, jakaś
państwowo-prywatna spółka importowo-eksportowa... MSW musiało te pomysły brać
pod uwagę, jeśli akceptowało i ułatwiało w tym czasie Mieczysławowi liczne wyjazdy
do krajów azjatyckich i afrykańskich.

A może cała ta współpraca trwała i rozwijała się dlatego, że już od kilku lat związki
części pracowników Departamentu I MSW z braćmi J. stały się nadspodziewanie
ścisłe? "Prawie wszyscy pracownicy Centrali, którzy ze mną współpracowali, swe
obowiązki traktowali na pół służbowo, na pół prywatnie" - powie kilka lat później
Kazimierz J. Płk S. podczas "służbowej" wizyty (już po podziale złota) w podmiejskiej
willi braci J. starał się odkupić komplet pozłacanych czy też srebrnych sztućców, ale
Mieczysław powiedział mu, że akurat te przeznaczone są dla "wysoko postawionego
faceta z Warszawy". O familiarności stosunków świadczyć może również fakt, że
podczas p

odziału złota pułkownicy S. i D. razem z Kazimierzem J. zastanawiali się,

co z rozłożonych na stole kosztowności przeznaczyć na prezent dla gen.
Milewskiego.

Kazimierz J. powie również, że jeszcze podczas swego pobytu za granicą
wielokrotnie wystawiał niektórym pracownikom Departamentu pokwitowania na
odbiór różnych sum pieniędzy, przeważnie w dolarach, które miały stanowić jego
wynagrodzenie za pracę operacyjną. Pieniędzy tych nie otrzymywał. Przynajmniej nie
tyle. Obliczył, że wystawił pokwitowania na sumę łącznie 50 tys. dolarów, z czego
kiedyś wręczono mu 300 dolarów. Powie również, że dwóch pracowników
Departamentu I zaciągnęło u niego prywatną pożyczkę w wysokości 10 tys. i 5 tys.
dolarów, po czym nigdy tej pożyczki nie zwrócili. Dlaczego się nie upominał?
Odpowiedział, że się po prostu bał. Za funkcjonariuszy tych poręczył podobno jego
brat Józef, właściwie to on namówił go do udzielenia tej pożyczki. Funkcjonariusze
mieli, zgodnie z umową, zwrócić pieniądze Józefowi w Polsce, ale niedługo przed
termin

em zwrotu Józef zginął w wypadku samochodowym, którego okoliczności - jak

twierdzi Kazimierz -

są bardzo niejasne.

Kazimierz powie jeszcze, że podobne pokwitowanie bez pokrycia wystawił
pracownikom Departamentu I już po osiedleniu się w Polsce. Chodziło wtedy o 8 tys.
dolarów i nieco ponad 700 tys. złotych.

O dolarach nikt nie słyszał, ale 700 tys. złotych może mieć swoją historię. Kazimierz
J. twierdzi, że pokwitowanie na tę kwotę wystawił późną jesienią 1974 roku dwóm
nieznanym wcześniej funkcjonariuszom Departamentu I, którzy przedstawili się
hasłem i legitymacjami MSW. W dokumentach Wydziału Ogólnego Departamentu I, a
więc poza sprawami operacyjnymi, znajduje się natomiast raport ówczesnego
dyrektora Departamentu I, płk S., akceptowany przez wiceministra Milewskiego i
skierowany do ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka. Raport nosi
datę 20 stycznia 1975 roku i stawia do dyspozycji ministra m.in. kwotę 704 tys.
złotych, pochodzących ze sprawy "Żelazo", a więc sprawy formalnie zakończonej
prawie

cztery lata wcześniej. Kwota ta została przekazana do komórki finansowej

Departamentu I, jako zastrzeżona do dyspozycji ministra. Czy jest to tylko
przypadkowa zbieżność wysokości kwoty, czasu i nazwy operacji?

background image

Z raportu gen. Pożogi:

"Realizacja takich

spraw jak »Żelazo« prowadziła w konsekwencji do tego, że

najważniejsze dla wywiadu i państwa problemy w niektórych

komórkach Departamentu I schodziły na dalszy plan. Jednocześnie w niektórych
wydziałach Departamentu I oraz u niektórych funkcjonariuszy wywiadu następowała
erozja, stopniowe spłycenie pracy operacyjnej, głównie w zakresie prowadzenia
agentury, zasadności zakładania spraw operacyjnych i szeregu innych umiejętności
warsztatowych niezbędnych w wywiadzie".

*

W 1978 roku

postanowiono w Departamencie I ostatecznie zamknąć sprawę

"Żelazo", a dokumenty zmikrofilmować i przekazać do archiwum. Polecenie
uporządkowania materiałów otrzymał młody człowiek, tuż po ukończeniu szkoły
oficerskiej i przeszkoleniu przyjęty do Departamentu I. Było to jego pierwsze zadanie
w Departamencie. Z rąk ówczesnego zastępcy naczelnika wydziału III odebrał pakiet,
tzn. dużą zalakowaną kopertę, w której znajdowały się trzy "dość grube" - jak
pamięta - teczki z materiałami. Pakiet był już rozpieczętowany. W środku znajdowały
się "teczki pozyskania agenta" dotyczące trzech osób o pseudonimach "Kamieja",
"Komteja" i "Kosteja". Teczki te były prowadzone zgodnie z zasadami ewidencji
źródeł i otrzymywanych z tej współpracy materiałów. Występowały jednak przypadki
pomieszania dokumentów.

- To sprawa dyrektorska -

zaznaczył naczelnik i akcentując, że to polecenie

dyrektora, zobowiązał pracownika do zachowania w tajemnicy treści czytanych
dokumentów oraz danych dotyczących "przechodzących" w niej osób.

"Wywołało to we mnie wewnętrznie pewne zażenowanie, gdyż będąc już wtedy
pracownikiem Departamentu traktowałem fakt zachowania tajemnicy służbowej jako
oczywisty i nie wymagający specjalnych podkreśleń" - oświadczył kilka lat później ów
pracownik.

Początkowe adnotacje na teczkach głosiły, że materiały te są przeznaczone do
wyłącznej dyspozycji naczelnika wydziału III, potem zastrzeżenie to zostało
zmienione i materiały przeznaczono do wyłącznej dyspozycji dyrektora
Departamentu I, a jeszcze później do dyspozycji wiceministra spraw wewnętrznych, z
tym że właściwy tu też był dyrektor Departamentu. Gdyby porównać daty awansów
gen. Milewskiego w Departamencie I -

zapewne dostrzec by można zadziwiające

zbieżności z datami zmiany kolejnych zastrzeżeń.

"Przed przekazaniem

mi sprawy do opracowania poinformowany zostałem przez

przełożonego, iż powodem, dla którego m. in. powinienem zachować tajemnicę, jest
niezgodny momentami z instrukcją o pracy z osobowymi źródłami informacji sposób
prowadzenia sprawy, mogący się kłócić z posiadaną przeze mnie wiedzą teoretyczną
(...) Według tow. W. sprawa ta, zgodnie z decyzją dyrektora Departamentu,
kwalifikowała się do archiwum i nie mogła służyć jako przykład dobrej pracy z
osobowymi źródłami informacji. Tow. W. zaznaczył mi ponadto, że w teczkach mogą
być dokumenty oznaczone kryptonimem »Źelazo« ew. »Metalo«. W przypadku

background image

trafienia na takowe polecił mi je wyłączyć i przekazać jemu. Obecnie nie potrafię
odtworzyć powodu wyłączenia ich, ale prawdopodobnie chodziło o analizę
materiałów sprawy o kryptonimie »Żelazo« osobiście przez kierownictwo".

Gdy sześć lat później komisja gen. Pożogi sięgnęła do archiwum po akta sprawy
"Żelazo" i teczki osobowe "Kamiei" i innych "figurantów" tej operacji, okazało się, że
pakiet archiwalny nie zawiera już trzech "dość grubych" teczek.

Protokół otworzenia pakietu archiwalnego:

"W dniu 2 maja 1984 roku komisja w składzie gen. bryg. Zdzisław Sarewicz, płk
Stanisław Groniecki, płk Konrad Biczyk - dokonała otwarcia pakietu archiwalnego nr
J-

6697, zawierającego dokumenty operacyjne ze spraw »Kamieja«, »Majak«,

»Komteja«, a dotyczące realizowanej w latach 70-tych operacji kryptonim »Żelazo«.
Pakiet posiadał klauzulę pozwalającą na otwarcie wyłącznie za zgodą dyrektora
Departamentu I MSW. Piec

zętowany został pieczątką numer 2211. Pakiet nie

zawierał zapisu, kto i kiedy dokonał zapieczętowania. W pakiecie znajdowały się:

1. Skoroszyt zawierający różne dokumenty operacyjne związane z operacją
»Żelazo«, łącznie 102 strony ponumerowane. Skoroszyt nie zawierał pełnego spisu
zawartości, natomiast na stronie 4-7 znajduje się opis niektórych dokumentów
znajdujących się w skoroszycie.

2. Zbiór różnych dokumentów związanych pośrednio z operacją »Żelazo«, łącznie 44
karty. Można domniemywać, że zarówno dokumenty w skoroszycie jak i w luźnym
zbiorze zostały wyjęte z dużych spraw. Wskazuje na to stara, parokrotnie zmieniana
numeracja. Jeden z dokumentów nosi np. stary numer 214, inny 234. Komisja
dokonała spisu dokumentów. Spis w załączeniu".

Z raportu gen.

Pożogi:

"Niestety, komisja stwierdziła ogromne luki w dokumentacji, które bardzo poważnie
utrudniły odtworzenie faktycznego przebiegu sprawy. Zdaniem komisji luki te miały
charakter celowego niszczenia i usuwania z akt sprawy bardzo istotnych
dokumentów - planu operacji, sprawozdania z jej przebiegu, ilości dostarczonych
walorów i ich zagospodarowania itd."

Zachowały się jednak i takie dokumenty, które niekoniecznie potwierdzają wniosek,
że "faktyczne powiązania braci J. z Departamentem I, poza początkowym okresem,
nie miały charakteru wywiadowczego i nie wynikały z potrzeb tej służby".

Raport:

"Berlin, dn. 5.04.1977 r.

background image

1. Sposób nawiązania kontaktu.

1.1. Zgodnie z ustaleniem »Kamieja« zgłosił się do misji w Berlinie Z. po instrukcje.
Niczego nie domagał się od strony załatwienia mu formalności, gdyż przekroczył
granicę z NRD na jednym z posiadanych paszportów RFN-owskich. O godz. 13.40
»Zygmunt« otrzymał w tej sprawie depeszę z zapytaniem, co robić. Odpowiedź
wyszła natychmiast z poleceniem, by »Kamieja« przekraczał granicę i przyszedł w
umówione miejsce. Było już jasne, że »Kamieja« nie zdąży już na umówioną godz.
15, tym bardziej, że w depeszy otrzymaliśmy wyjaśnienie, iż zgłaszający się ma nogę
w gipsie z powodu złamania.

1.2. Na K. oczekiwałem w kawiarni »Corso«, gdzie miał się zgłosić w halu ze
znakiem rozpoznawczym. O godz. 15.20 zobaczyłem go idącego o kulach ulicą.
Wyglądał na zupełnego inwalidę i ludzie okazywali mu pomoc w przejściu jezdni. Był
bez płaszcza pomimo przejmującego chłodu i z odkrytą głową. Na prawej nodze w
gipsie nie miał buta a jedynie skarpetkę. Z uwagi na pewne podobieństwo do brata
Mieczysława nie miałem wątpliwości, że idący jest »Kamieją«.

1.3. Wyszedłem z holu, gdzie zwróciłem się wprost do niego i natychmiast
otrzymałem potwierdzenie spotkania z »Kamieją«. Udaliśmy się do restauracji hotelu
»Den Linden« i w drodze zabroniłem »Kamiei« używania języka niemieckiego.
Poleciłem mu mówić po polsku i udawać, że nie zna niemieckiego. Chodziło o
uniknięcie ewentualnej sensacji z uwagi na stan K. Niezależnie od inwalidztwa
wydawał się być przygnębiony i bardzo zmęczony. Cerę miał bladą, oczy
podkrążone, zmęczone.

2. Aktualna sytuacja osobista »Kamiei«.

2.1. Nie pracuje zarobkowo, bo nie będzie robotnikiem. Złamanie nogi przed trzema
tygo

dniami skomplikowało mu sprawę. Będzie dopiero na chodzie za około trzy

tygodnie. W domu telefonu nie ma. Przeprowadził się, by zmienić otoczenie, bo stare
zbyt mocno zaczęło mu się przyglądać. Uskarżał się, że coraz trudniej żyć, a o
powrocie bez uprzedni

ego udanego skoku nie ma co mówić. Zacząłem trochę

żartować z jego skoku utrzymując, że dziś w pojedynkę to można zrobić psikusa, a
nic poważnego. Dostosowałem także częściowo swój język do jego żargonu, z czego
był widocznie zadowolony. Poczuł się mniej skrępowany i powoli zaczął rozpuszczać
język. Zaczął mi udowadniać, że ma fajnych chłopaków i może na nich liczyć.
Największe możliwości ma we Francji i w RFN. Może także działać w Belgii i we
Włoszech. Trzeba się mieć jednak na uwadze, bo gdzie forsa, tam i zdrada, i
zdradzieckie strzały. W tym miejscu powróciłem do jego nogi pytając wprost, kto go
tak urządził, kumple czy gliny, ile dostał prochu? Zaczął początkowo udawać, że nie
rozumie pytania, potem jednak zaczął opowiadać z ogromnym zdenerwowaniem i
la

winą przekleństw i wyzwisk.

Z jego wywodów wynikało, że po skoku, po napadzie we Francji, przed podziałem
łupu (należy mu się 180 tys. DM) nasłano na niego gliny. Uciekał, został trafiony. Inni
pokrzywdzeni kumple przewieźli przez granicę. Przekupili lekarza, by po
zoperowaniu nogi dał ją w gips dla upozorowania złamania. Głównego winowajcę K.
dopadnie i zlikwiduje. 2.2. Policja go czasami inwigiluje jako potencjalnego członka
podziemia przestępczego. Nic mu nie udowodnili i nie udowodnią. Teraz życie i

background image

doświadczenie nauczyło go być bardzo ostrożnym. Za sprawy kryminalne zresztą nie
wydalają, a karzą. Od zarzutu do udowodnienia jest daleka droga. Przyznał się, że
przez trzy tygodnie jesienią ub. roku był zatrzymany i przesłuchiwany przez policję za
przetrzymywanie u siebie poszukiwanego za napady kumpla pochodzenia polskiego.
Nic mu nie mogli zrobić, gdyż udowodnił im, że działał nieświadomie, a ze skokami
nie ma nic wspólnego. Kolegę swego scharakteryzował w samych superlatywach, m.
in. »Panie, co to za człowiek, jaki ten skurwysyn ma charakter i takiego gliny
wpierdolili do mamra, a my na razie nie możemy mu pomóc. I tak gówno mu
udowodnili, bo dostanie najwyżej piątaka. Jaki to był uczciwy i szlachetny człowiek, z
takim można iść na każdą grubszą robotę«.

2

.3. Na aktualnym adresie K. mieszka wraz z Polką z B. Dziewczyna ta ma same

zalety. Niemkę wyrzucił, ma dosyć szkopów i Żydów, teraz wynajmuje skromne
mieszkanie. Hamburg 73. Adres napisał mi własnoręcznie.

(...)

3. Sprawy merytoryczno-operacyjne.

Bezustannie »Kamieja« nawiązywał o cel tego pilnego wywołania. Dawałem
odpowiedzi wymijające. Było »nie ma sprawy«, chciałem ogólnie zapoznać się z jego
sytuacją i możliwościami itp. Bezustannie mnie nagabywał, o jakie możliwości chodzi,
co to była za sprawa itp. Układał przy tym grupowo domniemywane przez niego
sprawy, m.in.:

-

dostarczenie samochodów. Jest gotów dostarczyć w każdej ilości i marce.

Osobiście doradza ciężarówki, bo będą bardziej przydatne;

-

dostarczenie sfałszowanych banknotów w walucie zachodniej. Ma możliwość

dostarczenia doskonale podrobionych dolarów i marek;

-

przerzut złota przez granicę. Jest gotów, narkotyków nie podejmie się;

-

założenie wspólnego interesu handlowego. To interesowałoby go bardzo mocno.

Widząc moją dezaprobatę zaczął wymieniać nazwiska różnych osób w randze
pułkownika, być może chodziło o osoby spotykające się z nim. Ogólnie wyjaśniłem
mu, że wszystko, o czym mówi, to historia, którą znam, ale która mnie nie interesuje.
Interesują mnie sprawy innego rodzaju.

3.1. Prz

edstawiłem mu sytuację, w której należałoby zwinąć i przerzucić przez

granicę, np. do NRD, interesującego nas osobnika. K. natychmiast zadał pytanie
wykazujące znajomość rzeczy, »czy za jego zgodą, czy bez«. Wyjaśniłem, co
rozumiem pod pojęciem »zwinąć«. Natychmiast replikuje »żywy czy martwy«.
Wyjaśniłem, że zawsze lepiej żywy, bo nie cuchnie. Jeśli zacznie cuchnąć, to już
szkoda ryzyka w przewożeniu przez granicę. K. w tym miejscu zrobił minę
rozczarowanego. Wyjaśnił, że myślał, iż wywołanie go było spowodowane czymś
poważniejszym. Jeśli będzie miał namiary, przerzuci wskazanego faceta do NRD. Tu
to sprawa beznadziejna, bo tu szkopy nawet igłę dojrzą. Jeśli nie zrewidują
»bagażu«, to można. Do Austrii nie będzie trudności. Najlepiej drogą morską, ale

background image

może być trudność w przemyceniu takiego drania pod okiem glin. Według niego
sprawa jest do załatwienia, a taktyka uzależniona od sytuacji. No bo jeśli np. dzień i
noc pilnują go ze cztery gliny... Ale i tak nie ma spraw niemożliwych do realizacji. Te
trudniejsz

e potrzebować będą więcej przygotowania i czasu. Zaczął nalegać, bym

mu wyjaśnił, kogo ma załatwić. Autentycznie zainteresował się propozycją. Po
uzyskaniu pewnych, dodatkowych wyjaśnień dałem mu zadanie na »Trutnia«.

3.2. Zadanie przyjął. Chciał bliższych wyjaśnień, o kogo chodzi. Podałem istotne
elementy. »Kamieja« zapewnił, że nie powinno być trudności z realizacją zadania.
Napuści kumpli odrzucając, rzecz prosta, aspekt polityczny. Napadną na niego
autentycznie, jako na faceta nadzianego. On partycypuje

w łupie w postaci

dokumentów, które są potrzebne jego kumplowi we Francji, bo gliny depczą tamtemu
po piętach. Upatrzył tego z uwagi na podobieństwo. Kumpel za tę drobną przysługę
też zapłaci.

»Kamieja« odnotował sobie rysopis, wziął dwie fotografie: gazetową i z konferencji
prasowej. Przyczai się na niego. Dla ułatwienia mu sprawy ustaliliśmy następujący
sposób informacji:

-

przychodzi osoba, która działa w dobrej intencji i ze sprawą nie jest wcale

związana. Przekazuje, że brat i siostra ze Śląska przyjadą do - wymienia
miejscowość i ewentualne bliższe dane na temat pobytu »Trutnia« - i będą tam od -
do, daty.

Po zrealizowaniu sprawy »Kamieja« dostarczy dokumenty do Misji w Berlinie Z., w
kopercie zaadresowanej »dla pana Janka z B.« (przekazałem »Zygmuntowi«
niezależnie od instrukcji). Kopertę wręcza recepcjoniście i czeka na dyspozycje.
Najprawdopodobniej, by zgłosił się na drugi dzień, to otrzyma zapłatę. 4. Problem
ryzyka i wynagrodzenia.

4.1. W sposób jednoznaczny wytłumaczyłem mu, że każde tego typu przedsięwzięcie
realizuje na własne ryzyko. W przypadku wpadki nie wolno mu ujawnić istotnych
rzeczy. Stwierdził, że na tyle głupi nie jest i zna przepisy prawne. Wykonanie zadania
może przyjąć lub odrzucić. Sprawy doboru ludzi zależą wyłącznie od niego.
Za

pytany, ile chce za realizację sprawy »Truteń« jeszcze przed podaniem

szczegółów a tylko opisowo, zaczął się zastanawiać i zapytał, ile dam. Miałem
dyspozycję do 20 tys. DM. Podałem 10 tys. uważając tę sumę przy tego typu sprawie
za wystarczającą. Odparł, że doświadczenia wykazują, że mamy różne pojęcia o
tym, co jest wystarczające, a co nie. Po prostu operujemy innymi sumami. Odparłem,
że w tym przypadku możemy jeszcze zrekompensować faktyczne wydatki, pod
warunkiem, że nie przekroczą one 50 proc. wynagrodzenia. »Kamieja« powiedział,
że do tej sprawy jeszcze powrócimy, jak uda mu się załatwić »Trutnia« i dostarczyć
dokumenty.

5. System łączności.

Ustaliliśmy jednostronny system wywoławczy.

5.1. Na adres: »Kamieji« zgłasza się osoba i w dobrej wierze, bez znajomości sprawy
»przekazuje pozdrowienia od brata i siostry ze Śląska z prośbą o telefon«.

background image

Odpowiedź »Zadzwonię do nich« oznacza, że »Kamieja« za dwa dni od otrzymania
hasła przychodzi na spotkanie o godzinie 14 w holu restauracji przy Unter den
Linden. Spotkanie zapasowe-

miejsce i czas na drugi dzień, jak wyżej. Praktycznie

oznacza to wywołanie - poniedziałek, spotkanie - środa itd.

5.2. Znak rozpoznawczy. Po zorientowaniu się, że nie ma mnie, przez 5 minut
wyjmuje papierosa »Crone« i nie chowając pudełka, trzyma go w lewej ręce.
»Kamieja« prosił, żeby nie wprowadzać już innych osób. Uspokoiłem go, ale
równocześnie udowadniałem, że nie mogę na 100 proc. zagwarantować przyjazdu
na spotkanie. Przyjął do wiadomości. Przy spotkaniu hasłowym obowiązuje hasło jak
przy wywołaniu go na spotkanie.

Uwaga. Gdyby z różnych przyczyn K. nie mógł przyjąć terminu spotkania
wywoławczego, w odpowiedzi na hasło - odpowiada: »Zadzwonię do nich« i tu
podaje konkretny dzień tygodnia lub miesiąca. Praktycznie zamiast odpowiedzi
»Zadzwonię do nich« mówi.

Tytułem zwrotu kosztów podróży wypłaciłem K. 300 DM. Napisał pokwitowanie.

6. Uwagi i wnioski.

6.1. Od strony profesjonalnej »Kamieja« nie zmienił się. Nadal utrzymuje się z
różnego rodzaju szwindli i przestępstw kryminalnych.

6.2.

Wydaje się, że zrozumiał, iż w dotychczasowym życiu nic nie osiągnął, a

starzenie się nie sprzyja realizacji jego zamiarów wielkich skoków. Chciałby trochę
zaoszczędzić, by za te pieniądze spokojnie i zgodnie z prawem żyć na starość w
Polsce. Jest to zresz

tą jego idee fixe.

6.3. Będąc nieustannie na indeksie policji K. poczytuje sobie za zaszczyt związek i
rozmowy z przedstawicielami naszego resortu.

Niezależnie od tego realizacja przedsięwzięcia na naszą rzecz poza
wynagrodzeniem, a pieniędzy niewątpliwie potrzebuje, może dać mu szanse pomocy
z naszej strony, gdy osiedli się w Polsce.

6.4. Z uwagi na środowisko, w jakim się obraca, istnieje stała groźba, że zostanie
zlikwidowany przez samo podziemie lub zadenuncjonowany policji. K. zdaje sobie z
tego sprawę.

6.5. Odnoszę wrażenie, że K. należy do ludzi, którzy bez skrupułów i za określone
korzyści materialne wykonają każde zadanie.

Zastępca naczelnika Wydziału III Departamentu I MSW"

Raport ze spotkania z "Kamieją":

"Warszawa 16 czerwca 1977 r.

background image

»Kamieja« przyjechał na spotkanie w towarzystwie Mieczysława. »Kamieja« - »Jan«
do Polski przyjechał w dn. 15 bm. Wyjeżdża do RFN w poniedziałek lub we wtorek.
»Kamieja« ma zdjęty gips, ale noga wymaga intensywnego leczenia, gdyż kolano
jest usztywnione i nie może chodzić. Rozmowa odbyła się w dwu etapach, tj. w
obecności ich dwóch, a następnie sam na sam z »Janem«.

Zostałem poddany presji ze strony Mieczysława przy poparciu Jana na podjęcie
starań odblokowania części zamrożonych pieniędzy posiadanych przez nich w
to

warze. Motywowali to tym, że faktycznie posiadają (brat Kazimierz) około 3 mln zł,

gdy w towarze mają zamrożone ponad 100 mln zł. Obecnie Jan musi się już
rozglądać za powrotem do kraju i należałoby go jakoś urządzić. Rozumieją to
poprzez wybudowanie hotel

u i restauracji np. w Cieszynie. Koncesję by otrzymali, ale

muszą mieć pieniądze poprzez umożliwienie im sprzedania 100 tys. żyletek oraz 100
tys. zamków błyskawicznych. Sprawę tę można załatwić poprzez wręczenie im kwitu
celnego. Inaczej nie mogą tego sprzedać, gdyż urząd podatkowy i tak im depcze po
piętach za to, co już posiadają. Uważają, że swoim działaniem wzbogacili Skarb
Państwa i mają moralne prawo do szukania pomocy u nas.

Wysłuchałem oświadczając, że sprawy w detalach nie znam, ale była już na ten
temat mowa i my nie mamy możliwości. Niemniej jednak ich sprawę przekażę
kierownictwu do ponownego rozpatrzenia.

Następnie obaj prosili mnie o pomoc w budowie przy ich środkach stacji napraw
uszkodzonych samochodów produkcji RFN. Widzą w tym ogromny interes i zarobek
dla siebie i dla Polski. Według ich koncepcji skupowaliby uszkodzone samochody,
wprowadzaliby warunkowo do Polski, gdzie dokonywane byłyby naprawy. Następnie
dobre już samochody z powrotem odprowadzane byłyby do RFN i sprzedawane z
trzykrotny

m zarobkiem. Wysłuchałem oświadczając, że nie znam się na tym, ale

poprzez »Polmozbyt« mogliby zasięgnąć informacji odnośnie powołania i działania
takiej spółki. Byli zawiedzeni. Podkreśliłem jednoznacznie, że nie siedzę w handlu,
więc nie znam się na tym, tylko gdzie indziej i znam się na czym innym. Obiecałem
(aby rozmowa nie przedłużała się na niewłaściwy temat) ewentualnie rozpytać się w
»Polmozbycie«, co o tym sądzą. Uciąłem też rozmowę na inne podobne tematy
odsyłając ich do kompetentnych czynników i instytucji.

Rozmowa z Janem.

Jego sytuacja osobista bez zmian. Narzeka na ból nogi, policja daje mu spokój.
Osoba kontaktująca, jego zdaniem, nie wzbudziła żadnych podejrzeń. Przynajmniej
on nic nie zauważył. Do niego i tak zawsze przychodzi mnóstwo osób, więc nasz
człowiek jakby rozpłynął się wśród nich.

Przyczyny niewykonania zadania wobec »Trutnia«.

1. W Paryżu »Truteń« został przez jego ludzi namierzony i przez dwa dni był
obserwowany. Czekano na dogodny moment, bo »Truteń« zawsze i wszędzie
chodził przynajmniej w towarzystwie dwóch osób. »Kamieja« utrzymuje, że w tej
sytuacji jego chłopcy nie tyle stchórzyli, ile zaczęli rozumować, iż tu idzie nie tylko o
rozbój, ale o jakąś sprawę polityczną. Stąd działali, jego zdaniem, zbyt mało

background image

energicznie, bo można było (pomimo obecności innych osób) sprawę pomyślnie
załatwić. Gdyby on był wtedy sprawny, nie byłoby problemu.

2. Odnośnie adresów w RFN ma do nas pretensje. Obstawił podane przez nas
miejsca, ale »Truteń« tam się nie pokazał. Poszukiwał go intensywnie, ale nie
znalazł. Dopiero później zorientował się, że należało obstawić meliny żydowskie,
gdzie »Truteń« przebywał.

Przekazane informacje godne odnotowania.

1. W poszukiwaniu »Trutnia« dotarł w Hamburgu do niejakiego Stefana P., Żyda
pochodzącego z Polski, a trudniącego się handlem dywanami. Otóż P. poinformował
go, że »Truteń« został, tak jak się spodziewali, po powrocie do Polski aresztowany.
Oświadczył mu, że oni będą walczyć w obronie KOR-owców i pomagać im w ich
słusznej sprawie. Oświadczał też, że »Trutnia« zna dobrze i że to człowiek
szlachetny i walczący o szczytne ideały. Opowiedział mu życiorys »Trutnia«
eksponując, że jest zięciem Ochaba, że w jego obronie i KOR-u porwą opinię
publiczną na Zachodzie. P. dał do zrozumienia, że pozostaje w kontakcie z KOR-
owcami w Polsce, że będzie im pomagał.

W dalszym ciągu rozmowy »Kamieja« ustalił, że P. przynajmniej raz w roku jeździ
swoim jachtem do Polski zapraszany przez Polski Klub Żeglarski. Przypuszcza, że
na tym jachcie przewozi dla KOR-

owców pieniądze oraz drukowane materiały. P.

legitymuje się paszportem RFN. Przy zawijaniu do Polski posiada różnego rodzaju
ułatwienia z ramienia zapraszających.

System łączności.

Do obowiązującego systemu łączności z »Kamieją« dołączyliśmy nowy, to jest
wywołanie na spotkanie drogą kontaktu bezosobowego. Na adres »Kamieji«
nadejdzie karta z pozdrowieniami w języku niemieckim z pozdrowieniami z Wiednia,
Paryża, Brukseli bądź innego kraju Zachodniej Europy. Podpis na końcu Johann S.
Po jej otrzymaniu »Kamieja« na adres: Kazimierz Wiśniewski, Warszawa, ulica
Grottgera (...) wyśle telegram informujący o wysłaniu lekarstwa. Oznacza to, że za
tydzień od daty telegramu zjawi się w Berlinie na spotkanie. Przykładowo: telegram
wysłany we wtorek, spotkanie w następny wtorek, a zapasowe na drugi dzień.
Miejsce, czas oraz hasło spotkania - bez zmian. Również bez zmian pierwszy wariant
osobowego wywołania na spotkanie.

»Kamieja« potwierdził możliwość realizacji zadań omówionych z nim podczas
poprzedniego spotkania. Zadania do realizacji:

bliższe, ale dyskretne

zainteresowanie się osobami Stefana P. oraz S.

Spotkanie i rozmowa odbyła się w dniu 10.06.1976 r. w barze hotelu »Grand« oraz
restauracji »Adria«.

Z-

ca naczelnika Wydz. III Dep. ppłk Jan R."

background image

Z rozmowy z Adamem Michnikiem, listopad 1990 rok:

-

Czy był pan w Paryżu w 1977 roku?

-

Byłem.

- /

zaraz po powrocie do Polski został pan aresztowany?

- Tak.

-

To pan w materiałach MSW nosił kryptonim "Truteń". Według niektórych innych

źródeł: "ten upozorowany napad miał na celu likwidację tej osoby". Zauważył pan coś
podejrzanego podczas pobytu w Paryżu?

-

Nie pamiętam. Może bardziej w Niemczech...

-

Znał pan Stefana P., handlarza dywanami z Hamburga?

-

Nigdy w życiu nawet o nim nie słyszałem. Kiepsko działali ci nasi agenci wywiadu

PRL,

jeśli takiej prostej sprawy nie umieli sprawdzić. I na co ja przez tyle lat płaciłem

podatki?

*

Kazimierz J. utrzymuje, że na polecenie wywiadu MSW zastrzelił w Hamburgu nie
znanego mu człowieka. Uprzedzano go podobno, że będzie przeprowadzał
likwidację dwóch następnych osób, ale do tego nie doszło. Kazimierz twierdzi, że do
wykonywania podobnych zadań byli przygotowywani także jego bracia, Mieczysław i
Jan, lecz Mieczysław stanowczo temu zaprzecza. Komisji gen. Pożogi nie udało się
ustalić personaliów owej zlikwidowanej osoby. Indagowani w tej sprawie ówcześni
ministrowie spraw wewnętrznych - Kazimierz Świtała i Franciszek Szlachcic -
zgodnie oświadczyli, że nic im nie wiadomo o planowanych bądź wykonywanych
likwidacjach jakichkolwiek osób za granicą.

Gen

. Franciszek Szlachcic w rozmowie z Jerzym S. Macem ("Przesłuchanie

supergliny") lipiec 1990 rok:

-

Czy często korzystaliście z usług zawodowych gangsterów, gdy chcieliście ująć

albo zabić kogoś, kto przebywał za granicą?

-

Jeśli chodziło o wykonanie kary śmierci, to przede wszystkim musieliśmy mieć

prawomocny wyrok sądu, oczywiście zaoczny. Potem badaliśmy, na ile groźny może
być dany szpieg, jeśli pozostanie żywy, bo z reguły chodziło o sprawy szpiegowskie.
Jeśli uznano, że wyrok trzeba wykonać, decyzję w tej sprawie podejmował minister
spraw wewnętrznych, gdy wykonawcą miał być wywiad MSW, lub minister obrony,
gdy dotyczyło to wywiadu wojskowego. Wywiad nawiązywał właściwy kontakt. (...)
Przy okazji pragnę wyjaśnić, że w latach 1962-1972 w ten sposób nie wykonano ani
jednego wyroku.

background image

Z raportu gen. Pożogi:

"Jako karygodny przykład łamania podstawowych zadań pracy wywiadu należy
uznać fakt, (...) że jeszcze przed rozpoczęciem sprawy kryptonim »Żelazo«
Mieczysław J. był podejrzewany przez Departament I o współpracę z zachodnimi
służbami specjalnymi i zarzuty te właściwie nigdy do końca nie zostały wyjaśnione.
Jest również zastanawiające, że doszło do tego, że aktywny członek grupy
przestępczej, Jan J., mógł przez szereg lat w zasadzie oficjalnie i bezkarnie działać
na terenie RFN i we Francji, dopuszczając się m. in. poważnych przestępstw
kryminalnych, w tym napadów rabunkowych z bronią w ręku (podczas jednego z nich
został ranny). Jak wynika z ustaleń komisji, - bandycko-kryminalna działalność braci
J. była dobrze znana zachod-nioniemieckiej policji. Wiadome jest np., że w sprawie
wywiezionego przez Kazimierza J. złota zostało wszczęte formalne śledztwo, a
jednak Jan J. nie został pociągnięty do odpowiedzialności prawnej. Jest to
zastanawiające tym bardziej, że nadal mieszka on i prowadzi interesy w Hamburgu.

Z tych względów uznać można za wysoce prawdopodobne, że zgromadzone przez
zachodnie służby specjalne i policję dossier braci J. stanowiły wystarczającą
podstawę do ich przewerbowania. Zakładając taki przebieg wydarzeń trzeba
stwierdzić, że przeciwnik mógł - posługując się J. nawet bez ich udziału -
wykorzystać materiały ze sprawy kryptonim »Żelazo« jako materiały kompromitujące
pracowników Departamentu I, którzy wyjeżdżali za granicę".

ROZDZIAŁ III

Zdrada w MSW

Jest rok 1971. Departament I przygotowuje się do operacji "Żelazo", w kraju nowa
ekipa władzy z Edwardem Gierkiem na czele wprowadza nowy styl rządzenia
państwem, przez resort spraw wewnętrznych przewalają się burze personalne.
Ministrem spraw wewnętrznych (przyszedł w 1968 roku po ustąpieniu Mieczysława
Moczara) jest Kazimierz Świtała, ale właśnie składa rezygnację z prośbą o
skierowanie go do innej pracy. W lutym 1971 roku stanowisko ministra spraw
wewnętrznych obejmuje gen. Franciszek Szlachcic (od 1962 roku wiceminister
odpowiedzialny m. in. za sprawy wywiadu). Sekretarzem KC nadzorującym resort
spraw wewnętrznych jest od 1968 roku Mieczysław Moczar, który po usunięciu go z
MSW i przeniesieniu do KC -

nie było to traktowane jako awans, lecz jako odsunięcie

-

nie rezygnuje z walki o powrót do dawnych wpływów. Kierownikiem Wydziału

Administracyjnego KC (zajmującym się sprawami MSW) jest Stanisław Kania,
późniejszy (od grudnia 1971 roku, następca Moczara na stanowisku sekretarza KC.

Polityczne burze nie dotykają spraw Departamentu I. Tu każda, najmniejsza notatka
nosi gryf tajności, każda operacja może mieć znaczenie dla interesów kraju. A jeśli

background image

nawet takiego nie ma, to zawsze może się okazać, że ma. Kto się odważy? W tym
hermetycz

nie zamkniętym dla ludzi z zewnątrz świecie musi się wierzyć na słowo,

gest, palec na ustach nakazujący milczenie.

Rykoszet z odbywającej się na zewnątrz walki o władzę trafia za to Departament II
MSW (kontrwywiad), co objawia się w głośnej w pewnych kręgach aferze znanej pod
nazwą operacji "Zalew".

Oficjalnie sprawa ta dotyczyła odpowiedzialności karnej części pracowników
Departamentu II za przemyt oraz spekulację złotem i innymi kosztownościami.
Aresztowano wówczas dwóch wicedyrektorów Departamentu II, trzech naczelników
wydziałów oraz wiceministra spraw wewnętrznych gen. Ryszarda Matejewskiego.
Wtajemniczeni jednak twierdzą, że sprawa "Zalew" była elementem nasilającego się
konfliktu między sekretarzem KC, Mieczysławem Moczarem, którego wpływy w
Departame

ncie II były powszechnie znane, a ministrem spraw wewnętrznych

Franciszkiem Szlachcicem. Ujawnienie i nagłośnienie sprawy "Zalew" usunęło z
politycznej areny gen. Matejewskiego (kandydata na następnego ministra spraw
wewnętrznych), zdziesiątkowało kadrę wiernej Moczarowi "dwójki" i ostatecznie
osłabiło pozycję generała. W grudniu 1971 roku odszedł z Biura Politycznego i w
ogóle z KC.

Gen. Franciszek Szlachcic w rozmowie z Jerzym S. Macem ("Przesłuchanie
supergliny"), lipiec 1990 rok:

"Matejewski pochodził z Bydgoskiego, pracował w organach od samego początku,
inteligentny, śmiały, awansował od stanowiska referenta do dyrektora Departamentu
Śledczego, a potem Departamentu II (kontrwywiad) dzięki swym umiejętnościom i
talentom. (...) Był jednym z najbardziej zaufanych Mieczysława Moczara, na jego
wniosek został dyrektorem generalnym i ministrem.

Chyba w 1968 roku przyszedł pierwszy sygnał, że w resorcie jest wysoko
uplasowany szpieg, a gdy byłem już ministrem, w 1971 roku przyszło potwierdzenie,
z którego wynikało, że dostęp do tych materiałów może mieć dwadzieścia kilka osób
w gmachu, od szczebla wicedyrektora pionu operacyjnego wzwyż. Powołałem
specjalną grupę operacyjną, nie informując o tym wiceministrów. Ona ustaliła, że
kilku oficerów resortu - naczelników i dyrektorów - zaangażowanych jest w handel
złotem na wielką skalę. Wszczęto śledztwo, podczas którego popełnił samobójstwo
albo został zgładzony pewien oficer, podpułkownik, który pracował w naszej
placówce w Berlinie Zachodnim. Rozszyfrowano tę szajkę przemytniczą, usunąłem
ich z MSW. Prokurator aresztował ich w śledztwie i oni zeznali, że ochraniał ich i
czerpał z tego tytułu korzyści właśnie Matejewski. Nie przyznał się do niczego, ale
dostał duży wyrok. W związku z tą sprawą było dużo plotek, podejrzewano sprawę
polityczną, mówiono o prowokacji, że mu to złoto podrzucono, sprawa stanęła nawet
na Plenum KC. Zapowiedziałem, że wyciągniemy z tego wnioski i na tym sprawa się
zakończyła".

background image

Gen. Ryszard Matejewski, b. dyrektor Departamentu II MSW, listopad 1990 rok:

-

Z tym szpiegiem to nie było dokładnie tak. Otóż faktycznie była informacja i

sprawdzano ją bardzo dokładnie. Byłem o tym informowany w normalnym trybie, jak
wszyscy ze ścisłego kierownictwa resortu. Nie miało to jednak żadnego związku ze
sprawą "Zalew", poza tym, że obie te sprawy zbiegły się w czasie. W sprawie "Zalew"
aresztowano przypadkowo jednego z funkcjonariuszy, który przywiózł kolejny
transport złota sprowadzanego przez nas do kraju. Była to taka operacja
kontrwywiadu: kupić złoto za granicą i wymienić w Polsce na dolary, które mogłyby
być potem wydawane na operacje zagraniczne czy inne potrzeby służby. Tyle, że ów
funkcjonariusz miał kupić złoto, ale nie miał prawa przy okazji transakcji
"resortowych" dorabiać sobie na boku, co niektórzy, niestety, czynili. Nie uważali tego
za złodziejstwo ani za oszustwo, po prostu za dorabianie sobie, bo jeśli wiezie się na
potrzeby firmy dziesięć kg, to dlaczego nie wziąć dodatkowych dwóch kg dla siebie?
Aresztowanemu powiedziano, że jeśli ujawni, z czyjego polecenia to robi, to zostanie
potraktowany łagodniej. I tak to poszło. Cała perfidia tej sprawy polegała na tym, że
sfotografowano to całe złoto i pokazywano później jako dowody w "sprawie
Matejewskiego". A przecież ja nic nie miałem, u mnie w domu nie znaleziono ani
jednej kosztowności, ani jednego dolara, byłem niewinny, więc nie mogłem mieć
żadnych skarbów. Ale nie miałem też nic do powiedzenia poza tym, że to wszystko
nieprawda. Danego aresztowanym słowa dotrzymano. Oni dostali po 3-4 lata
więzienia, a ja - 12.

Nie wiem, czy to była sprawa polityczna. W pewnym sensie chyba tak, bo zbiegła się
z tzw. spiskiem moczarowskim, który zresztą był legendą stworzoną przez
Szlachcica. Potraktowano więc "Zalew" jako następny etap rozprawiania się z
Moczarem. I tak do zwykłej, kryminalnej sprawy dopasowano ideologię zgodnie z
zapotrzebowaniem reszty towarzyszy...

*

Jeszcze na etapie śledztwa, zgodnie z poleceniem ministra Szlachcica, o sprawie
"Zalew" zostali poinformowani wszyscy pracownicy Centrali

MSW oraz większa

część kadry organów terenowych do sierżanta włącznie. 18 czerwca 1971 roku
odbyła się na ten temat w resorcie specjalna narada z dyrektorami departamentów i
komendantami wojewódzkimi MO, podczas której obszernie omówiono
"niedomagania wys

tępujące w pracy niektórych ogniw resortu, zwłaszcza w

zwalczaniu przestępczości przemytniczo-kryminalnej". Wskazywano na "karygodne
braki w dokumentacji" w tej i innych prowadzonych operacjach, groźbę "dekonspiracji
przed przeciwnikiem polskich służb specjalnych", "brak dostatecznego nadzoru nad
operacjami walutowymi". Postulowano "zwiększenie odpowiedzialności kierowników
wszystkich szczebli za wyniki w pracy i postawę pracowników". Z uczestniczących w
naradzie nie tylko wiceminister Milewski wiedział, że zaledwie miesiąc wcześniej do
Polski wjechał prowadzony przez Kazimierza J. "złoty mercedes" i w Departamencie I
trwa właśnie podział łupów z operacji "Żelazo"...

Na następnej naradzie poświęconej omówieniu szkodliwych dla resortu następstw
wynikających ze sprawy "Zalew", 8 marca 1972 roku gen. Milewski w swym
wystąpieniu pryncypialnie odniósł się do sprawców nadużyć oraz potępił metody,
jakimi posługiwali się prowadzący operacje w Departamencie II. A w Departamencie I

background image

rozważano w tym czasie propozycję operacji "Żelazo II" i zastanawiano się, jaką
metodą przerzucić do kraju kilkadziesiąt kilogramów złota i diamentów pochodzących
z rabunku w Szwecji.

*

O wiele głośniejszą od sprawy "Zalew" - bo szeroko prezentowaną opinii publicznej -
była ujawniona w tym czasie sprawa przemytu setek kilogramów złota, zwana aferą
Mętlewicza lub "sprawą złotogłowych". Główny oskarżony, Witold Mętlewicz,
handlował nielegalnie dewizami, złotem i dziełami sztuki. Jego obroty w cenach z lat
1963-

1973 zostały ocenione później przez sąd na ponad pół miliarda złotych.

Pozostałym dziewięciu jego wspólnikom zarzucono handel setkami tysięcy dolarów i
setkami kilogramów złota. Zarzucono im. ponadto wywóz za granicę wielu
unikatowych dzieł sztuki. Konwojentami i pośrednikami w dokonywanych
transakcjach mieli być zagraniczni dyplomaci zatrudnieni wówczas w Warszawie.

Pierwszy z głównych oskarżonych w tej aferze został aresztowany w grudniu 1972
roku, trudno więc nie doszukiwać się związku w trzech tak podobnych i
organizowanych w tym samym c

zasie sprawach przemytniczych: "Zalew", "Żelazo" i

"złotogłowi". Może przy okazji śledztwa w sprawie "Zalew" zwrócono uwagę na
"konkurencyjnych" kurierów wywożących złoto i obrazy do RFN, Austrii, Szwajcarii i
innych krajów Europy Zachodniej? A może inaczej: to wywiad - który choćby na
wstępnym etapie postępowania musiał brać udział (bo któż by?) w śledzeniu
zagranicznych tras podróży dyplomatów akredytowanych w Warszawie, czy
obserwować wiedeńskie antykwariaty i inne zachodnioeuropejskie sklepy z dziełami
sztuki -

był zainteresowany w ujawnieniu tych kanałów przerzutowych? Na przykład

po to, by odwrócić uwagę od własnych machinacji na polskich przejściach
granicznych w sprawie "Żelazo" i od planowanych już innych tego rodzaju
przedsięwzięć. A może nigdy oficjalnie nie ujawnione kanały i sposoby przerzutu we
wszystkich trzech operacjach były te same?

W każdym razie w kilka miesięcy po wyroku sądowym w "sprawie złotogłowych", w
którym sąd m.in. orzekł przepadek na rzecz Skarbu Państwa należącej do
Mętlewicza luksusowej willi w centrum Warszawy, willę tę kupił za bajecznie niską
kwotę 80 tys. złotych (wówczas mniej więcej połowa rynkowej ceny "malucha") gen.
Mirosław Milewski. Wiadomość tę chciał sprawdzić reporter "Expressu":
"Sprawdziliśmy adres, numer księgi wieczystej i zapisy hipoteczne dotyczące domu
wskazanego przez sąsiadów mieszkających od lat w tej okolicy. Okazało się, że
pierwszy i ostatni zapis w księdze wieczystej dotyczący tej nieruchomości pochodzi
z... 1964 r. Według tego zapisu, w tym roku działka została przejęta w wieczyste
użytkowanie przez Zofię M. i kilka lat później pojawił się na niej dom o kubaturze
ponad 700 m, zarejestrowany jako własność Zofii M. Zgodnie z księgą wieczystą
pozostaje ona do dziś jego właścicielką. Nie ma ani słowa o tym, aby dom był kiedyś
własnością Witolda Mętlewicza i stanowił przepadek na rzecz Skarbu Państwa. Nie
ma również śladu po nabyciu tego domu przez gen. Milewskiego. Sąsiedzi jednak
upierają się, że Milewski był stałym mieszkańcem tego domu. Jest prawdopodobne,
że z jakichś względów zaniechano wpisów do księgi wieczystej".

*

background image

Z początków lat siedemdziesiątych pochodzi również inna, dotąd niewyjaśniona
sprawa, w której wymieniano nazwisko gen. Milewskiego. Chodzi o zaginięcie
zakwestionowanego współpracownikowi wywiadu - przy próbie przemytu za granicę -
cennego obrazu Ruszczyca (Ferdynand Ruszczyc 1870-

1939, malował pejzaże i

obrazy rodzajowe, np. "Ziemia", "Bajka zimowa", "Orka").

Z oświadczenia funkcjonariusza MO, luty 1984 rok:

"Przed kilkunastoma laty rozp

atrywałem skargę złożoną przez ob. T. o zwrot osobie

wskazanej w skardze obrazu zatrzymanego mu w depozycie Urzędu Celnego Port
Lotniczy w Warszawie podczas jego wyjazdu z kraju. Obywatel ten był Polakiem z
pochodzenia zamieszkałym w jednym z krajów zachodnich. W trakcie postępowania
wyjaśniającego ustaliłem, że chodzi o obraz Ruszczyca - pejzaż, i że obrazu tego nie
było w magazynie depozytowym urzędu. Na podstawie informacji uzyskanej od
obywatela naczelnika Urzędu Celnego ustaliłem, że przedmiotowy obraz został
przejęty bezpośrednio po odlocie ob. T. przez funkcjonariusza MSW. Po
kilkukrotnych interwencjach funkcjonariusz ów oświadczył, że nie muszę odpowiadać
na skargę tego Polaka, i że więcej on nie będzie żądał zwrotu przedmiotowego
obrazu. Funkcjonari

usz stwierdził, że obraz ten jest w posiadaniu jego szefa w

Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Nazwiska swego szefa funkcjonariusz nie podał.
Z uwagi na to, że Polak ten zaniechał żądań zwrotu obrazu, odstąpiłem od
prowadzenia postępowania wyjaśniającego".

Z oświadczenia funkcjonariusza MSW, luty 1984 rok:

"W prowadzonej wtedy przeze mnie sprawie, rozpracowanie operacyjne kryptonim
»Poland«, na lotnisku Okęcie zarekwirowaliśmy naszemu agentowi obraz malowany
przez Ruszczyca -

pejzaż, drzewa na polnej drodze, bardzo niski horyzont, wymiar

40x60 (wartość muzealna), który miał wywieźć na zlecenie znajomego. O obraz ten
upominał się przez dłuższy czas Urząd Celny, ponieważ interweniował w tej sprawie
właściciel z zagranicy. Wymieniony obraz płk W. przekazał Milewskiemu i jakiś czas
obraz ten wisiał w jego gabinecie. Dalszy los obrazu nie jest mi znany. W Urzędzie
Celnym został spisany na straty".

Nie ma więcej szczegółów na temat operacji "Poland", nie wiadomo więc, czego ta
operacja dotyczyła. Odnaleziono natomiast ślad po operacji "Pasza", mianowicie
pozostał dość niedokładny protokół zniszczenia dokumentacji tej sprawy. Sprawa ta -
również z początku lat siedemdziesiątych - dotyczyła obywatela RFN, niejakiego A.
M. -

"Paszy", handlowca dokonującego transakcji z CHZ "Animex". W zamian za

obietnicę umożliwienia mu przez Departament I szerszego wejścia na polski rynek,
"Pasza" przekazał na konto wywiadu 250 tys. DM, a później pięć samochodów
osobowych (m. in. mercedesa i volkswagena) i dwadzieścia nowoczesnych
mag

netofonów. "Jest bardzo prawdopodobne, że A. M. przekazywał pracownikom

wywiadu dodatkowo duże kolejne kwoty, jednak i tu brak jest podstawowych
dokumentów" - stwierdza się w raporcie gen. Pożogi dodając, że "nasuwa się tu
wiele analogii ze sprawą kryptonim »Żelazo«; podejrzane machinacje na dużą skalę;

background image

usunięcie podstawowych dokumentów; w obu sprawach dostęp do materiałów mógł
nastąpić jedynie za zgodą dyrektora Departamentu I".

*

Część dotąd starannie skrywanych tajemnic Departamentu I ujawniła się więc
d

opiero w 1984 roku, podczas badania sprawy "Żelazo". Okazało się m.in., że we

wspomnianą wcześniej operację "Zalew" zamieszany był również jeden z
pracowników Departamentu I, płk Jan B., któremu Biuro Śledcze MSW udowodniło
przemyt do kraju złota, kosztowności i wielkiej ilości żyletek. Ale płk Jan B. nie stanął
- jak pozostali oficerowie ze sprawy "Zalew" -

przed sądem. Nie poniósł też żadnych

innych konsekwencji. Gen. Milewski, co prawda, natychmiast (20 listopada 1971 rok)
zwolnił płk B. ze służby w MSW "ze względu na zły stan zdrowia", ale następnego
dnia zatrudnił go w MSW jako pracownika kontraktowego, a w 1979 roku ponownie
powołał do służby zawodowej. Płk Jan B. pracował w MSW do listopada 1983 roku,
kiedy to został dyscyplinarnie zwolniony ze służby za nadużycia, jakie popełnił
pracując jako kierownik obiektu specjalnego Departamentu I. Kryminalne zarzuty
ciążyły w tym czasie również na innym pracowniku Departamentu I, płk Marku C, co
również - jak w przypadku płk Jana B. - nie przeszkadzało mu w awansach. Płk
Marek C. organizował - jak stwierdziły organy MO - przemyt złota, wyrobów z kości
słoniowej i obrazów z Libanu, gdzie przebywał jako rezydent wywiadu MSW. Sprawa
zaczęła się od tego, że milicja wszczęła postępowanie przeciwko pani U. - bliskiej
znajomej płk C, przyłapanej na nielegalnym handlu złotymi bransoletami. Bransolety
należały do płk C, ale nie został on nawet przesłuchany, a sprawę szybko umorzono.
Być może ma to związek z faktem, że akurat w tym czasie, gdy płk C. przebywał na
placówce w Bejrucie, gen. Milewski sprowadził stamtąd kupione wcześniej cztery czy
pięć złotych kolii, wykorzystując do tego tzw. pocztę rezydencką. Gen. Milewski,
oficjalnie zawiadomiony przez Biuro Śledcze MSW o zarzutach ciążących na jego
podwładnym, mianował płk C. naczelnikiem wydziału, a następnie skierował go na
placówkę do Brukseli. Płk C. po powrocie z Belgii został dyrektorem Departamentu
Łączności w MSZ, a następnie - za akceptacją gen. Milewskiego - ambasadorem w
Laosie. Z placówki tej usunięto go za nadużycia i malwersacje.

"Na krótko przed wyjazdem płk C. do Laosu na stanowisko ambasadora, osobiście,
na sugestię ówczesnego sekretarza KC tow. S. Kani, informowałem tow. Milewskiego
o znanej mi złej opinii płk C. (...)" - napisze 28 sierpnia 1984 roku gen. Czesław
Kiszczak.
-

"Tow. Milewski zareagował na tę informację w sposób dla mnie

nieprzyjemny stwierdzając kategorycznie, żebym się do tych spraw nie mieszał. I płk
C. do Laosu wyjechał".

Innego pracownika Departamentu I, płk F., który brał udział w kilku etapach operacji
"Żelazo", gen. Milewski wysłał jako rezydenta do New Delhi, mimo że - jak to
elegancko określono w dokumentach - "miał skłonności do nadużywania alkoholu".
Został zresztą stamtąd szybko odwołany za - jak napisano już bardzo bezpośrednio -
"notoryczne pijaństwo i publiczne upilstwa". Po jego odwołaniu ujawniono dokument
stwierdzający, że płk F. ma do podziału 100 tys. dolarów z innym pracownikiem
ambasady, którego wcześniej odwołano z placówki. Poinformowany o tym gen.
Milewski nie szukał źródeł pochodzenia takiej sumy posiadanej przez pracownika
resortu spraw wewnętrznych, wykonującego pracę za granicą.

background image

Rezydentem wywiadu w Rzymie został z kolei płk P., również skompromitowany w
kraju za nadużywanie alkoholu. Zawarte w teczce personalnej zastrzeżenia
potwierdził w całej rozciągłości późniejszym zachowaniem na placówce
"doprowadzając do dezorganizacji pracy rezydentury i dekonspiracji jej składu przed
przeciwnikiem".

Prawdziwy skandal dotyczący polityki kadrowej w Departamencie I, najpierw
ki

erowanym, a później nadzorowanym przez wiceministra Milewskiego, wybuchł na

początku lat osiemdziesiątych, gdy niemal jednocześnie zdarzyły się trzy zdrady
pracowników wywiadu MSW, co jest podobno wypadkiem bez precedensu. Sprawa
okazała się skandalem wtedy, gdy przejrzano teczki osobowe pracowników,
kierowanych do pracy za granicą: Waldemar M. - trzykrotnie karany za wykroczenia
dyscyplinarne, m.in. za nadużywanie alkoholu; Henryk B. - trzykrotnie karany
dyscyplinarnie za nadużywanie alkoholu, najbliżsi krewni powiązani z elementem
przestępczym; Jerzy K. - charakteryzowany przez bezpośredniego przełożonego jako
ten, który w ogóle nie nadaje się do pracy w rezydenturze zagranicznej. Te
negatywne oceny i zarzuty nie przeszkadzały w skierowaniu Jerzego K. na
n

ewralgiczny odcinek działań wywiadowczych. "Zajmował się m.in. szczególnie

istotnymi dla bezpieczeństwa PRL i Układu Warszawskiego sprawami realizowanymi
na terenie USA" -

skąd został dyscyplinarnie zwolniony. Wbrew zastrzeżeniom

składanym we wrześniu 1979 roku przez dwóch naczelników, gen. Milewski
zatwierdził wniosek ówczesnego dyrektora Departamentu I, gen. S., o wyjazd
Jerzego K. (który tymczasem został awansowany do stopnia podpułkownika) na
kolejną placówkę do Sztokholmu. Tam Jerzy K. zdradził.

"Walde

mar M. i Henryk B. wydali przeciwnikowi około stu znanych im pracowników

Departamentu I oraz II Zarządu Sztabu Generalnego WP, ujawnili liczne sprawy
operacyjne, systemy i dokumenty łączności szyfrowej"- stwierdza komisja gen.
Pożogi. "Szczególnie dotkliwe i niepowetowane straty przyniosła zdrada Jerzego K.
Według dotychczasowych ustaleń zdrajca zdekonspirował:

-

strukturę resortu spraw wewnętrznych i zadania poszczególnych służb i pionów, w

tym szczególnie służby wywiadu oraz niektóre formy i metody pracy wywiadowczej,

-

aktualne kierunki zainteresowań,

-

wiele konkretnych obiektów za granicą rozpracowanych przez wywiad MSW oraz

pozostających we wspólnym zainteresowaniu wywiadów państw socjalistycznych,

- 117

kadrowych pracowników wywiadu MSW, z których większość przebywa poza

krajem,

-

pięciu wysokiej rangi agentów oraz szereg innych osobowych źródeł informacji,

głównie z odcinka wywiadu naukowo-technicznego.

Największe straty wywiad poniósł w USA, gdzie na podstawie informacji zdrajcy,
służby specjalne przeciwnika dokonały aresztowań naszej agentury, która
dostarczała niezwykle cennych informacji mających bezpośredni wpływ na
długofalową politykę obronną PRL, innych państw Układu Warszawskiego (sprawy
Zacharsk

iego i Harpera, skazanych w USA na kary dożywotniego więzienia) (...)

background image

Dodać przy tym należy, że w bardzo poważnym stopniu zostały praktycznie
unicestwione, a przynajmniej nadwyrężone, wieloletnie, skomplikowane i wielce
kosztowne wysiłki oraz dorobek polskiego wywiadu".

Z raportu gen. Pożogi:

"Sprawa kryptonim »Żelazo« spowodowała również, że niektórzy pracownicy
wywiadu MSW stali się swego rodzaju współpracownikami i protektorami trzech
groźnych międzynarodowych przestępców kryminalnych. Takie powiązania wywiadu
stwarzały i częściowo nadal stwarzają poważne zagrożenia interesów politycznych
państwa, jak też realne zagrożenie dla pracy Departamentu I jako całości,
poszczególnych jego ogniw i konkretnych pracowników. Przeciwnik może
wykorzystać propagandowo akcję »Żelazo« w każdym dogodnym dla siebie
momencie. Jeśli nie uczynił tego do tej pory znając tyle szczegółów sprawy, to może
świadczyć jedynie o nadrzędności dla przeciwnika interesów operacyjnych".

"Express", 10 października 1990 roku:

"Kto wsypał Milewskiego? Podobno dowodów dostarczył jeden z wywiadów
zachodnich. -

Domyślam się, że informacje na temat przestępstw popełnionych przez

byłego ministra Mirosława Milewskiego i innych aresztowanych w tej samej sprawie
byłych wysokich funkcjonariuszy MSW, napłynęły od którejś z organizacji
wywiadowczych z zagranicy -

powiedział nam jeden z pracowników MSW, prosząc o

zachowanie anonimowości. - Nie podejmowano żadnych długotrwałych czynności
śledczych, a ewentualne dowody w tej sprawie musiały się znaleźć dość niedawno, i
to w komplecie. Oczywiście poprzedziły je plotki na temat działalności różnych ludzi...
Jakich? Wolę dziś nie mówić".

Z raportu gen. Pożogi (podsumowanie):

"Komisja napotyka trudności w dochodzeniu do odtworzenia pełnego i faktycznego
przeb

iegu operacji »Żelazo«, z realizacją której to sprawy łączą się przypadki

naruszania przepisów prawa karnego. Zarówno ta okoliczność, jak też waga sprawy
przemawiają za tym, aby sprawę skierować do Prokuratora Generalnego PRL w celu
wszczęcia śledztwa. Przy podejmowaniu jednak decyzji w tej sprawie należy mieć na
względzie dobro służby i autorytet MSW, w tym także byłego ministra spraw
wewnętrznych, aktualnego członka Biura Politycznego.

Konsekwencje powinny być wyciągnięte również w stosunku do wszystkich
pozostałych osób, co do których stwierdzono, że ich udział w sprawie »Żelazo« miał
charakter przestępczy, lub którzy dopuścili do zaistnienia przestępstwa, a tym
samym: pracowników resortu spraw wewnętrznych - zwolnić z aparatu; osoby
zatrudnione w aparaci

e państwowym, na różnych odcinkach życia politycznego,

background image

społecznego i gospodarczego - spowodować ich zwolnienie z zajmowanych
stanowisk".

ROZDZIAŁ IV

Milewski kontra Kiszczak

Fragment listu gen. Czesława Kiszczaka do I sekretarza KC PZPR gen. broni
Wojciecha Jaruzelskiego, 12 lipca 1984 roku:

"Melduję, że o wynikach prac komisji kilkakrotnie informowałem członka Biura
Politycznego sekretarza KC tow. Milewskiego akcentując jej wyłącznie kryminalny
charakter. Ponieważ komisja w swej pracy natrafiła na szereg poważnych trudności
związanych z brakiem dokumentacji oraz w związku z potrzebą zachowania
niezbędnej tajemnicy i dyskrecji, 3 lipca 1984 roku osobiście bardzo szczegółowo
zreferowałem tow. Milewskiemu wyniki dotychczasowych ustaleń prosząc
jednocześnie o pomoc w wyjaśnieniu sprawy oraz we właściwym ukierunkowaniu
dalszych działań. Tow. Milewski w bardzo ogólnikowy sposób przedstawił działania
prowadzone w sprawie kryptonim »Żelazo«, jednakże odmówił dalszej rozmowy na
temat szczegółów sprawy, oświadczając, że nie udzieli odpowiedzi na żadne z moich
pytań, jeśli nie uzyska zgody tow. Sekretarza. 7 lipca 1984 roku poleciłem członkom
komisji towarzyszom Pożodze, Czubińskiemu, Pocheciowi i Kwiatkowskiemu,
zgodnie z życzeniem, przedłożyć tow. Milewskiemu dokumentację sprawy oraz
dokładnie ją zreferować z prośbą o sugestie co do' dalszego jej prowadzenia. W
czasie tego spotkania tow. Milewski nie wniósł żadnych nowych istotnych elementów
pozwalających na wyjaśnienie sprawy. Stwierdził jedynie, że złota, które oglądał, było
znacznie więcej niż 36 kg. Z przedstawionymi do wglądu materiałami tow. Milewski
nie zapoznał się oświadczając, iż jest wystarczającym zreferowanie sprawy przez
członków komisji. Z uwagi na bardzo poważny charakter sprawy i
wielopłaszczyznowe szkody wynikłe w następstwie jej realizacji, niezbędnym jest jej
dogłębne wyjaśnienie. Mając na uwadze znajomość jej przebiegu i realizacji we
wszystkich jej etapach przez tow. Milewskiego oraz fakt, że pełni on odpowiedzialną
funkcję w kierownictwie partii, a także fakt, że towarzysze Szlachcic i Świtała są w
randze ministrów, czuję się niekompetentnym do dalszego wyjaśniania sprawy".

Gen. Milewski do gen. Jaruzelskiego; 18 lipca 1984 roku:

"Dziękuję za udostępnienie mi sprawozdania komisji powołanej w MSW dla
wyjaśnienia operacji» Żelazo«. Wyjaśniłem wam, Towarzyszu Generale, w
bezpośredniej rozmowie znane mi jej bezpośrednie okoliczności i uwarunkowania.
Tekst dokumentu wyjawia wiele faktów i okoliczności, których nie znałem. Na
wyjaśnienie mogę podać dodatkowo, że termin realizacji operacji przypadł w okresie
głębokich zmian w kierownictwie partii i MSW, w latach 1970-71. W styczniu 1971

background image

roku mianowany zostałem podsekretarzem stanu w MSW pełniąc jednocześnie
funkcję dyrektora Departamentu I. To obiektywnie osłabiało możliwość
bezpośredniego nadzoru nad sprawami Departamentu. Podzielam pogląd komisji o
konieczności wyjaśnienia wątpliwych spraw związanych z nielojalnością bądź
nieuczciwością pracowników. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z konieczności
szybk

iego formalnego zakończenia postępowania wyjaśniającego jako

bulwersującego opinię pracowników, a także jako przy rozejściu się w formie plotek
mogącą wywołać niekorzystną atmosferę wokół MSW. Od operacji minęło prawie 13
lat. Wiele szczegółów będzie trudnych do ustalenia. Pewna złożoność polega i na
tym, że ustalenia komisji bazują na zeznaniach ludzi znanych z nieuczciwości. Po raz
pierwszy podaje się ilość dostarczonych walorów w wadze, a nie w ilościach. Z uwagi
na to, że zameldowanie figurantów przyjęto, słusznym wydaje się pójście na
umorzenie sprawy przeciwko nim (treści zarzutów bliżej nie znam), pobranie
oświadczenia, że jest to ostatni kontakt z nimi ze strony MSW w tej sprawie. Byłbym
ponadto zwolennikiem poinformowania ich o tym, że zgłoszone zarzuty okazały się
bezpodstawne. Podzielam opinię o poddaniu figurantów rozpracowaniu w aspekcie
ustaleń ich związków ze służbami specjalnymi KK. W MSW poinformować o
niedostatecznym nadzorze nad sprawą, zniszczeniu dokumentów, a bezspornie
ustalonych winnyc

h zniszczenia dokumentów zwolnić zgodnie z propozycją komisji.

W przypadku wątpliwości skorzystać wobec pozostałych z możliwości skierowania na
emeryturę czy rentę. Doradzałbym dużą rozwagę, by nie skrzywdzić uczciwych ludzi
bez dostatecznych przeciwko nim

dowodów. Może do innych jednostek. Wielu

pracowników kierowniczego szczebla departamentu jest nośnikami informacji o dużej
wadze w skali państwowej, zwłaszcza dotyczących stosunków z zagranicą. W
działaniach powinno się także o tym pamiętać, by nie spowodować nowej fali
pomówień czy spraw dotyczących ludzi piastujących odpowiedzialne stanowiska,
podobnie jak to było w 1980-81 roku.

Nie w pełni podzielam propozycję komisji dotyczącą odwoływania obecnie z funkcji w
innych instytucjach pracowników Departamentu. Zderzenie tego faktu z amnestią,
zatrudnianiem wielu wrogów na innych funkcjach, byłoby odebrane jako krzywdzące.
Pilnej decyzji wymaga sprawa dwóch byłych dyrektorów, gen. S. i płk D. Wzbudza
ona nieprzychylne komentarze w MSZ o kończeniu ludzi, by inni milczeli.

W sprawozdaniu komisji sprawę »Żelazo« połączono ze zdradami trzech
pracowników wywiadu. Rozumiem, jakie straty przynosi każda najdrobniejsza zdrada
dla pracowników wywiadowczej jednostki. Jest dla niej tragedią. Każdej towarzyszą
stany emocji,

podejrzliwości i wzajemnych pomówień. W takiej atmosferze zostałem

skierowany do pracy w Departamencie w 1962 r. Wiem, że każdą ze spraw zdrad
trzeba wyjaśnić do końca i wyciągnąć z niej właściwe wnioski. Wystrzegać się jednak
należy przesady i uogólnień. Wiadomo, że aktywny pracownik wywiadu rozpoznany
jest przez kontrwywiad bardzo szybko, co nie znaczy, że nie może pracować bardzo
wydajnie.

Podzielam wnioski komisji o konieczności lepszej selekcji pracowników. To sprawa
złożona i na pewno będą się nad nią zastanawiać i ją doskonalić też nasi
prawnukowie. Niestety, zdarzają się przypadki zdrad także ludzi o pozornie
kryształowych postawach. Ilość spraw w wywiadzie MSW dotyczących zdrad w ciągu
ostatnich 19 lat była minimalna, najniższa we wszystkich KS. Mimo wielu pozyskań
cennych źródeł informacji i wysokich efektów pracy wywiadowczej uważam, że nie

background image

ma żadnych podstaw, by łączyć ostatnie zdrady ze sprawą »Żelazo«. Treść
sprawozdania w jego wielu fragmentach budzi we mnie odczucie wyraźnie
tendencyjnego pod

ejścia do mojej osoby. Przytoczę tylko niektóre fakty:

-

komisja ustaliła przekazywanie mi »okazowych egzemplarzy« z walorów sprawy

»Żelazo«. Nie zaprzeczam, że dwa czy trzykrotnie je otrzymywałem. Okazywali je
ministrowie członkom kierownictwa partii i kraju. Nie znam przypadku, by
kiedykolwiek brakowało przy zwrocie jakiegoś egzemplarza. O tym komisja nie mówi.

-

podaje się, że figuranci chcieli sprezentować mi jakiś wartościowy upominek.

Meldował mi o tym płk P. podając, że chodzi o ministra, ale z myślą o mnie.
Kategorycznie odrzuciłem. Czy komisja tego nie zdołała ustalić?

-

oświadczenie tow. N. w sprawie nadejścia z Libanu w poczcie kilku złotych

bransoletek na mój adres w 1968 czy 1969 roku jest prawdziwe. Byłem w Libanie w
końcu 1967 roku. Kupiłem tam kilka przedmiotów ze złota i zgodnie z obowiązującą
praktyką zostawiłem u rezydenta. Poczta była zawsze otwierana komisyjnie i
zgłaszana dyrektorowi, który znał sprawę. Tego komisja nie zdołała ustalić? Komisja
łączy tę sprawę z osobą płk C. jako tego, który był w Libanie i handlował
bransoletami. Komisja nie podaje, że w czasie, gdy C. pracował w Libanie, mnie
jeszcze nie było w Departamencie i wówczas go nie znałem. Tego też komisja nie
mówi. Nie podaje także, że C. zwolniłem własną decyzją z MSW, że sprawa jego
handlu bransoletami związana była z rezydentem innej wywiadowczej jednostki i kto
w tej sprawie i u kogo interweniował. Wyjaśniłem tę sprawę. Zna ją bardzo dobrze co
najmniej jeden członek wysokiej komisji. Wyjaśniłem także sprawę przesłania przez
C. »daru« z Laosu. Oświadczyłem, że w tej sprawie mój udział ograniczył się do
rozmowy z wiceministrem Sz. i dyrektorem Departamentu Łączności w sprawie
zgody na przekazanie daru do muzeum i wykorzystanie do tego poczty MSZ.
Prosiłem o odnotowanie tego jako mojej interwencji, co zrobiono. Tego komisja nie
pisze. Wystarczył jeden telefon, by ustalić, kto i dlaczego skierował C. do Laosu.
Wygodniej było ująć to w formie pasującej do koncepcji.

- po raz drugi wrac

a się do sprawy płk B. Wiem, że pracował u generała K, że był

razem z ministrem, który decydował o sprawie »Zalew« w Moskwie. Komisja
powołuje się na telefon do mnie płk K, który prowadził sprawę. Doradziłem mu, żeby
zgłosił się do ministra, który nadzorował sprawę. Na tym sprawa się skończyła.
Rozmawiałem też z ministrem. Wyrażał się bardzo dobrze o B. i widocznie dlatego
decyzji o aresztowaniu nie było. Sprawy »Zalew« nigdy nie czytałem, nie znam
szczegółów żyletkowych związanych z B. Może popełnił później jakieś wykroczenia,
za które został zwolniony. Uważałem go za okres pracy jako głęboko
zaangażowanego pracownika, którego niewątpliwą zasługą jest duży udział w
budowie Centrum szkoleniowego wywiadu.

-

komisja przytacza sprawę rozliczeń dolarowych płk F. Rzekomo jego małżonka

miała się do mnie zwracać w tej sprawie. Wiem tylko tyle, że w bieżącym roku
minister Olszowski po powrocie z Indii przekazywał mi pozdrowienia od niej.
Podziękowałem, zapytałem, jak się czuje, i na tym rozmowa została zakończona. Nie
pamiętam, czy F. był zaangażowany w sprawie »Żelazo«. Przed laty, jeszcze w
departamencie II dowiedziałem się, że pochodzi z Augustowa, gdzie kiedyś
mieszkałem w 44 roku. Widocznie to stanowiło wystarczający dowód dla komisji, by

background image

podnieść sprawę. Nie pamiętam sygnału, by płk F. miał opinię pijaka, zawsze jego
charakterystyki mówiły o wysokiej pracowitości.

-

postawiono zarzut, że wysłałem za granicę P., który okazał się pijakiem i było to

wbrew stanowisku dwóch naczelników. Podpisywałem decyzję o setkach
delegowanych. Nigdy nie robiłem tego bez opinii POP czy dyrekcji. Jeżeli do kogoś
były wcześniejsze zarzuty, musiała być wzmianka, że się poprawił. Tego typu
wybiórczość trudno nazwać obiektywnym podejściem do sprawy. Jako tendencyjne i
niesprawiedliwe odr

zucam twierdzenie komisji, że sprawa »Żelazo« spłyciła pracę

operacyjną i, jak już wspomniałem, że doprowadziła do zdrad. Efekty pracy
wywiadowczej były uznawane za imponujące przez kierownictwo partii i rządu w
czasach Władysława Gomułki i Edwarda Gierka. Są dziesiątki pism wyrażających
głębokie uznanie i podziękowania za efekty pracy na rzecz wspólnoty krajów
socjalistycznych. Jeszcze przedwczoraj grupa laureatów nagrody państwowej
otrzymanej z Waszych rąk, Towarzyszu Generale, dziękowała mi za pomoc wywiadu
w ich osiągnięciach w dawnych latach, gdyż stanowiła ona bazę do ich osiągnięć.
Sloganowe uogólnienia pasujące do koncepcji żywo przypominają dawne,
przebrzmiałe czasy i krzywdzą oddanych pracowników wywiadu.

Towarzyszu Generale! W przeddzień trzeciej rocznicy IX Zjazdu otrzymałem od was
omówione sprawozdanie. Zostałem na nim wybrany członkiem Biura Politycznego i
sekretarzem KC PZPR. Poprzednio przez 36 lat i 6 miesięcy pracowałem w aparacie
bezpieczeństwa. Od wstąpienia do partii minęło mi ponad 39 lat. Ostatnia część
mego listu nie jest pozbawiona stanu emocji. Przepraszam za nią. Przeczytałem w
MSW wiele dokumentów nawet z tragicznych lat charakteryzujących pracę X
Departamentu. Nie przypominam sobie tak zredagowanego raportu dotyczącego
aktualnie pr

acującego członka Komitetu Centralnego, członka Biura Politycznego i

sekretarza KC, dla ironii nadzorującego pracę m.in. MSW. Podpisał go wybrany
niedawno zastępca członka KC. Rozumiem specyfikę pracy MSW. Musi mieć ona
swoje granice wyznaczone przez parti

ę, a odpowiedzialni funkcjonariusze pełniący

funkcje kierownicze w tym aparacie muszą przestrzegać obowiązujących ich
statutowych zasad. Nie znam z posiedzeń sekretariatu KC faktu, by obowiązująca
instrukcja o pracy operacyjnej uległa zmianie w stosunku do członków partii. Dla
zasady i przyszłych ocen proszę o wydanie decyzji zniszczenia wszystkich
egzemplarzy sprawozdania z dnia 9 lipca oraz sprawozdania z dnia 13 lutego br., o
zwrócenie uwagi podpisującym je na niewłaściwość postępowania ich lub jednej
ob

iektywnej wersji. Wybaczcie formę i styl. Pisałem sam na starej maszynie, też

sprowadzonej z zagranicy w czasie pracy w MSW. Jeżeli uznacie za niepotrzebny,
zniszczę niniejszy dokument i zostawioną u siebie kopię.

Mirosław Milewski"

Gen. Kiszczak do gen. Jaruzelskiego, 28 sierpnia 1984 roku:

"Zgodnie z otrzymanym poleceniem przedkładam Tow. I Sekretarzowi swoje
stanowisko odnośnie udostępnionego mi pisma tow. Milewskiego w sprawie
kryptonim »Żelazo«.

background image

Z przykrością stwierdzam, że tow. Milewski w dalszym ciągu odmawia pomocy w
wyjaśnieniu okoliczności zuchwałej kradzieży 65-75 kg, względnie ok. 130 kg złota,
wyrobów ze złota, dużej ilości kamieni szlachetnych oraz znacznej ilości wyrobów ze
srebra i innych przedmiotów ogromnej, kilkusetmilionowej, a być może nawet
kilkumiliardowej wartości. Stanowisko tow. Milewskiego jest tym bardziej
niezrozumiałe, że informowałem go 8.05.1984 r., a więc bezpośrednio po rozmowie z
Mieczysławem J. o pojawieniu się i charakterze sprawy, a następnie sukcesywnie po
zapoznaniu s

ię z innymi dokumentami operacji kryptonim »Żelazo«, zwracając się

jednocześnie o udzielenie pomocy w wyjaśnieniu problemów, które budziły
największe wątpliwości. Kiedy w toku prowadzonych wyjaśnień zdołano usunąć
podstawowe wątpliwości i sprzeczności (ilustrują to liczne dokumenty i oświadczenia)
oraz stwierdzono, że dokonano kradzieży poważnej ilości złota, innych kosztowności,
a także wielu cennych towarów - szczegółowy meldunek przedstawiłem tow.
Sekretarzowi. Taką samą szczegółową relację złożyłem tow. Milewskiemu. Ze
zrozumiałych względów nie przekazywałem na tym etapie informacji na posiedzeniu
Biura Politycznego.

Tow. Milewski w zasadzie nie podważa merytorycznej treści sprawozdania komisji,
zwłaszcza w odniesieniu do tak podstawowych kwestii, jak:

-

wywiad MSW wszedł w porozumienie z bandycko-kryminalną grupą J., co nie miało

nic wspólnego z działalnością wywiadowczą,

-

Departament I przejął złoto i inne kosztowności, duże ilości wyrobów ze srebra i

wartościowych towarów w taki sposób, że powstało szerokie pole do różnego rodzaju
nadużyć,

-

większość przyjętych walorów została rozchodowana poza wszelką ewidencją,

-

zasadnicza część prowadzonej w tej sprawie dokumentacji została zniszczona,

-

dopuszczono do karygodnego lekceważenia wymogów bezpieczeństwa

pracowników Departamentu I, znanych osobiście J., a tym samym powstało
zagrożenie dla wielu dalszych pracowników i zadań realizowanych przez wywiad
MSW.

Jednakże do większości tych faktów tow. Milewski nie ustosunkowuje się na piśmie".

Na następnych 26 stronach maszynopisu gen. Kiszczak polemizuje z wyjaśnieniem
gen. Milewskiego.

Podważa kolejno przedstawione przez gen. Milewskiego fakty:

"Tow. Milewski formułuje zarzut, iż komisja nie podała, iż w czasie gdy płk C.
pracował w Libanie, »mnie jeszcze nie było w Departamencie i wówczas go nie
znałem«, oraz że C. »zwolniłem własną decyzją z MSW«. Nigdy przedmiotem
wyjaśnień komisji nie była osoba tow. Milewskiego, dlatego też nie mogła wypłynąć
kwestia, kiedy i w jakich okolicznościach tow. Milewski mógł poznać płk C. Komisja
ustaliła jedynie, że płk C, wykorzystując pobyt na placówce w Bejrucie, prowadził
nielegalne operacje ze złotem, które następnie przekazał do kraju. Fakt, że również

background image

tow. Milewski, jak sam przyznaje, w Bejrucie zaopatrywał się w złote kolie, może,
oczywiście, być sprawą przypadku i komisja nie ustosunkowuje się do tej sprawy.
Jeśli natomiast chodzi o problem, kto i kiedy zwolnił płk C. ze służby w MSW, to
stwierdzenie tow. Milewskiego na ten temat jest świadomym wprowadzeniem w błąd.
Otóż płk C. był nieprzerwanie pracownikiem Departamentu I, mimo wszystkich
ciążących na nim zarzutów, do chwili nominacji na ambasadora PRL w Laosie, co -
jak wszystko na to wskazuje -

było rezultatem protekcji ze strony tow. Milewskiego.

Po mianowaniu ambasad

orem w Laosie, płk C. został »odkadrowiony« - zgodnie z

przyjętą w Departamencie I praktyką stosowaną wobec pracowników obejmujących
kierownicze stanowisko w innych resortach. Czy ten tryb załatwienia sprawy można
nazwać zwolnieniem z pracy w MSW? Tow. Milewski miał szereg wątpliwości, a
nawet obowiązek zwolnienia płk C. z Departamentu I znacznie wcześniej. Dlaczego
jednak nie podjął takiej decyzji, a wprost przeciwnie, osłaniał i bronił go, mimo iż
znany był w środowisku pracowników wywiadu jako handlarz złotem, człowiek
nieuczciwy, hochsztapler?"

Polemizuje z opiniami: "Stwierdzenie tow. Milewskiego o »bulwersowaniu opinii
pracowników« i »plotkach mogących wywołać niekorzystną atmosferę wokół MSW«
należałoby uzupełnić pytaniem: kto jest zainteresowany w rozsiewaniu plotek? Czy
czasem nie ci spośród aktualnych i byłych pracowników, którzy mają coś na sumieniu
i liczą, że kursujące plotki zdopingują do zamknięcia postępowania wyjaśniającego,
zanim ujawnione zostaną fakty świadczące o ich udziale w sprawie »Żelazo«,
kompromitujące ich osobiście? A jeśli chodzi o ewentualną niekorzystną atmosferę
wokół MSW, to istotnie niebezpieczeństwo takie istnieje, ale tylko w przypadku, gdy
sprawa »Żelazo« nie zostanie wyjaśniona do końca i winni nie zostaną ukarani".

Ujawn

ia nie znane dotąd fakty: "Przekazanie kopert z »okazowymi egzemplarzami«

tow. Milewskiemu i tow. S. potwierdzają w swoich oświadczeniach ówczesny mjr S.
(19 czerwca 1984 roku) i płk S. (6 czerwca 1984 roku). Płk S. przy tym stwierdza, że
»nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy te okazowe egzemplarze wróciły«. Nie
pisano o tym w sprawozdaniu ze względu na osobę tow. Milewskiego".

Odpiera zarzuty: "Tow. Milewski pozwolił sobie na porównanie sprawozdania komisji
do dokumentów opracowanych w tragicznych latach funkcjonowania w b. MBP
słynnego X Departamentu. Nie chcę komentować tego stwierdzenia, które posiada w
pewnym sensie cechy politycznego oszczerstwa. Pragnę jedynie nadmienić, że tak
może twierdzić tylko ktoś, kto mało starannie i bez wnikania w istotę czytywał'
dokumenty opracowane przez X Departament b. MBP albo nie chce pamiętać
stosunków, jakie tam panowały. Nie mogę się przy tym powstrzymać od refleksji, że
gdyby sprawa »Żelazo« ujawniona została w czasach funkcjonowania X
Departamentu, to wszyscy w

nią zamieszani z pewnością ponieśliby najsurowsze

konsekwencje".

Wyraża zdziwienie: "Dlaczego były minister spraw wewnętrznych i członek Biura
Politycznego KC PZPR nie chciał rozmawiać z aktualnym ministrem i zastępcą
członka Biura Politycznego na temat poważnej sprawy kryminalnej i co miał w niej do
ukrycia?"

Ostatnie fragmenty listu gen. Kiszczaka: "W takiej sytuacji zrodziło się końcowe
sprawozdanie komisji, które z konieczności przedstawia fakty, cytuje dokumenty,

background image

wskazuje osoby, które miały do czynienia za sprawą, jednak nie zawiera odpowiedzi
na zasadnicze pytanie: Co się stało z brakującymi kosztownościami i towarami?

Być może sprawozdanie to byłoby inne, na pewno pełniejsze i konkretniejsze we
wnioskach personalnych, co słusznie sugeruje tow. Milewski, gdyby zdecydował się
on na udzielenie pomocy przez naświetlenie stosownych spraw. »Wyjaśnienie« tow.
Milewskiego nie idzie, niestety, w tym kierunku. Tow. Milewski nie ustosunkowuje się
do meritum sprawy kryptonim »Żelazo«. Fakty niewygodne bądź te, które obciążają
go bezpośrednio, pomija bądź zbywa ogólnikami, natomiast podnosi kwestie
drugorzędne, błahe.

Pragnę zameldować tow. I Sekretarzowi, że proponowane przez tow. Milewskiego
zakończenie sprawy poprzez swego rodzaju »amnestię« stanowi przykład metody
stosowanej w przeszłości m.in. wobec płk C, płk P., płk B., ppłk K. i innych, z których
przynajmniej część należałoby ścigać karnie za konkretne czyny przestępcze, a w
każdym razie stosować inne, zdecydowane środki.

Proponowane przez tow. Milewskiego załatwienie sprawy mogłoby doprowadzić do
ukształtowania się uogólniającej opinii, że funkcjonariusze MSW, a zwłaszcza
wywiad, to ludzie skorumpowani, nie mający czystych rąk, wykorzystujący
stanowisko do uzyskiwania korzyści osobistych i materialnych, dopuszczający się
różnego rodzaju nadużyć. Mogłoby to przynieść poważne i niezasłużone krzywdy dla
wywiadu MSW i całego aparatu.

Dlatego absolutnie nie może wchodzić w grę odstąpienie od ukarania konkretnych
ludzi za popełnione przez nich czyny.

Tak jak meldowałem 3 lipca 1984 r., po wyjątkowo przykrej dla mnie,
przeprowadzonej z tow. Milewskim rozmowie, tak i obecnie po insynuacjach pod
moim adresem zawartych w »Wyjaśnieniu« - proszę o zupełne wyłączenie mnie ze
sprawy oraz zwolnienie z obowiązku prowadzenia na ten temat jakichkolwiek
bezpośrednich rozmów z tow. Milewskim.

Z-

ca członka BP KC PZPR Czesław Kiszczak"

Gen. Milewski do gen. Jaruzelskiego, 2 września 1984 rok:

"Dziękuję za stworzone mi warunki do bezpośredniej rozmowy. Przemyślałem
przytoczone przez Was argumenty. Przyznaję, że popełniłem błąd uchylając się od
bezpośredniej rozmowy z tow. Kiszczakiem na temat operacji »Żelazo«. Mogła ona
bowiem pomóc w obiektywnej ocenie występujących w niej błędów, bałaganu czy
ewentualnych wydarzeń przestępczych. Zgadzam się z tym, że spory między mną a
tow. Kiszczakiem wyrządziły szkodę Partii. Jestem gotów przeprosić Go w Waszej
obecności.

Zgodnie z Waszą sugestią udzielę wszelkiej pomocy w wyjaśnieniu wszelkich
aspektów operacji »Żelazo«. Mam wielkie uznanie dla wielu przedsięwzięć i decyzji

background image

podejmowanych w kierunku porządkowania spraw w MSW. Będę je wspierał, jak
wszystko, co służy socjalistycznej Ojczyźnie.

Jestem gotów do naświetlenia tow. Kiszczakowi tego, co wiem o uwarunkowaniach,
przebiegu operacji »Żelazo«, a także do wyrażenia swojej opinii i wiarygodności i
ścisłości oświadczeń osób bezpośrednio w nią zaangażowanych, w przypadku ich
udostępnienia.

Nie ustosunkowuję się pisemnie do ustaleń komisji, by nie wzbudzać niepotrzebnych
emocji. Uważam, że najważniejsze jest w tej chwili czy i ewentualnie gdzie w tej
sprawie miało miejsce przestępstwo. Na ile będę mógł, pomogę w tym przedmiocie.

M. Milewski"

Ale ten list pozostał bez odpowiedzi. Sprawa miała być wkrótce przedstawiona do
oceny Biuru Politycznemu KC PZPR.

ROZDZIAŁ V

Sąd partyjny

Warszawa, gmach Komitetu Centralnego PZPR, 13 listopada 1984 roku,
posiedzenie Biura Politycznego.

Gen.

Kiszczak zaczyna od tego, że pewnego dnia zgłosił się do niego pan J. z miasta

wojewódzkiego na południu Polski i opowiedział...

Prof. Marian Orzechowski, w nie publikowanych wspomnieniach:

"Słuchaliśmy w osłupieniu. Milewski bronił się niezbyt przekonywająco. Mówił o
prowokacji i sugerował podłoże polityczne. Prezentował własną wersję faktów - po
nominacji na wiceministra przestał się zajmować operacją »Żelazo«, spis
kosztowności sporządzono poprawnie, przejęte mienie zostało zabezpieczone
właściwie itd."

Prof. Zbigniew Messner, w rozmowie z listopada 1990 roku:

-

Dochodziły do nas, co prawda nieco wcześniej, jakieś plotki o ciemnych sprawach

sprzed lat, ale to, co wtedy usłyszeliśmy, zaskoczyło nas. Była to wyjątkowo
nieprzyjemna sytuacja. Oto staje na

przeciw siebie dwóch ludzi, z którymi co tydzień

siadamy przy jednym stole, by radzić o najważniejszych dla państwa i kraju

background image

sprawach. Kiszczak oskarża, Milewski konsekwentnie zaprzecza wszystkim
zarzutom...

Min. Józef Czyrek, w rozmowie z listopada 1990 roku:

-

... no i następuje zderzenie dwóch stanowisk dwóch członków Biura Politycznego. I

wtedy I Sekretarz powiedział: "W tej sytuacji może powołamy komisję Biura
Politycznego, która przejrzy dokumenty, zbada sprawę i przedstawi Biuru
stanowisko, czy spra

wa jest zasadna, czy Biuro ma się zająć tą sprawą, czy nie". I

tylko taki był mandat tej komisji. Komisja nie miała żadnej osobowości i jej działanie
zakończyło się w chwili, gdy złożyła Biuru swe sprawozdanie.

I Sekretarz

zwrócił się wtedy z propozycją przewodniczenia powoływanej Komisji do

J. Porębskiego, który był wtedy sekretarzem KC odpowiedzialnym za sprawy
partyjne. J. Porębski nie podjął się tej funkcji, twierdząc podobno - że nie są to
sprawy, które należy wywlekać na światło dzienne. Wówczas gen. Jaruzelski zwrócił
się do Józefa Czyrka. Uznał bowiem, iż Czyrek, odpowiedzialny za sprawy
międzynarodowe (a sprawa ta zahaczała o działalność za granicą), może być
najbardziej kompetentny do oceny moralno-politycznych uwar

unkowań sprawy i

płynących z niej zagrożeń dla dobrego imienia państwa i polskiego wywiadu. Czyrek
nie odmówił. Komisja partyjna została powołana w składzie: Józef Czyrek (członek
Biura Politycznego, sekretarz KC PZPR) -

przewodniczący; członkowie: Stanisław

Opałko (członek Biura Politycznego, I sekretarz KW w Tarnowie), Marian
Orzechowski (zastępca członka Biura Politycznego, rektor Akademii Nauk
Społecznych), Jerzy Romanik (członek Biura Politycznego), Zbigniew Messner
(członek Biura Politycznego, wiceprezes Rady Ministrów). Sekretarzem komisji został
Lucjan Czubiński.

Józef Czyrek, w rozmowie z listopada 1990 roku:

-

Przejrzeliśmy wszystkie dokumenty, przede wszystkim te przysłane z MSW, tzw.

raport Pożogi i jeszcze jeden, dotyczące spraw wywiadu. Ponadto - by przekonać
się, czy materiały te zostały oparte na faktach - zbadaliśmy cały plik dokumentów,
notatek, oświadczeń świadków, opisów działań dochodzeniowych.
Przeprowadziliśmy też z niektórymi ludźmi rozmowy dotyczące wyjaśnienia
podstawowych faktów. Na przykład, czy to złoto w ogóle było, czy go nie było.
Osobiście rozmawiałem z generałem Franciszkiem Szlachcicem i najważniejszym
było upewnienie się, że złoto faktycznie było, było go dużo, było w gmachu MSW. To
znaczy, że sprawa nie jest dęta...

Prof. Marian Orzechowski:

"Pracowałem w słynnej później Magdalence przez dwa pełne dni. Dokumentacja,
jaką dysponowałem, miała wiele luk. Przede wszystkim brakowało spisu przejętych

background image

przez MSW walorów. Znalazłem tylko ogólne informacje o kontenerach drogich futer,
luksusowej odzieży skórzanej, srebrnych zastaw - i kolorowe zdjęcia najcenniejszych
precjozów: wspaniałe brylantowe kolie, bransolety, sznury pereł, platynowe zegarki
wysadzane diamentami... Wartość wszystkiego szła chyba w setki milionów według
ówczesnych cen, a transport do Polski urągał elementarnym zasadom
bezpieczeństwa, zachęcając wręcz do grabieży i nadużyć. Skarb trafił jednak do
MSW, ale co się stało dalej?"

*

Komisja postanowiła następnie poddać "partyjnemu przesłuchaniu" gen. Milewskiego
i u

słyszeć, co ma w tej sprawie do powiedzenia:

Protokół posiedzenia Komisji Biura Politycznego KC PZPR z 26 listopada 1984
roku:

"Obradom Komisji przewodniczył Józef Czyrek, członek Biura Politycznego,
sekretarz KC PZPR. Obecni byli Stanisław Opałko (członek Biura Politycznego, I
sekretarz KW w Tarnowie), Marian Orzechowski (zastępca członka Biura
Politycznego, rektor Akademii Nauk Społecznych), Jerzy Romanik (członek Biura
Politycznego). Obrady protokółował Lucjan Czubiński.

Zadaniem Komisji jest zbadanie

zaginięcia w Departamencie I MSW w latach

siedemdziesiątych dużej ilości złota, srebra i innych kosztowności, a także
przypadków zdrady ojczyzny dokonanych w ostatnich latach przez kilku oficerów
MSW oraz odpowiedzialności moralno-politycznej tow. Milewskiego kierującego w
tym czasie wywiadem MSW.

Towarzysz Czyrek skierował pod adresem Tow. Milewskiego następujące pytania:

1. Jaka jest ocena operacji »Żelazo« z punktu widzenia wartości wywiadu, a jakie
były jej wątki kryminalne?

2. Dlaczego tyle ludzi z wyw

iadem MSW łącznie, a towarzyszem Milewskim

bezpośrednio, zetknęło się z braćmi J., o których wiedziano, że są gangsterami?

3. Jeśli przemycano taki majątek z zagranicy, to dlaczego zabezpieczono go tak
prymitywnie oraz tak wbrew logice i obowiązkom zawodowym z nim postępowano?

4. Co się stało ze spisem tych rzeczy, skoro tow. Milewski miał go w swoich rękach.
Nie imputuje się tow. Milewskiemu zabrania tego majątku, ale przecież brak jest
wielu rzeczy, więc jak tow. Milewski ocenia swoją moralno-polityczną
o

dpowiedzialność za to wszystko. Należałoby do tego podejść po męsku i

odpowiedzialnie politycznie.

Tow. Romanik: -

Jeśli tow. Milewski oglądał okazowe egzemplarze ze złota, to co

się później z nimi stało?

background image

Tow. Milewski:

Gdybym dzisiaj miał decydować o tej sprawie, to bym inaczej

zadecydował, choć są wywiady na świecie, które postępują gorzej, ale nie wywiad
jest od takich spraw, za to ponoszę odpowiedzialność.

Do Departamentu I zostałem skierowany w bardzo złym okresie (miały tam miejsce
poważne wypadki nadużywania stanowisk, samobójstwo wicedyrektora
Departamentu I płk D.) poszedłem, aby tamto wyeliminować, powoli usuwałem te
braki. Wywiad MSW spełniał szczególną rolę i miał szczególne prawa. W 1968 roku
sytuacja w kraju była już bardzo napięta, osobą dominującą wtedy w MSW był
Franciszek Szlachcic. Minister spraw wewnętrznych Kazimierz Świtała był bardzo
skromnym dodatkiem do tow. Szlachcica i po innej linii do R. Matejewskiego. Dla
mnie więc, ówczesnego dyrektora i wicedyrektora Departamentu I, byli oni wyrocznią
i głównymi decydentami.

O operacji »Żelazo« poinformowano mnie w ten sposób, że jest kilku braci, którzy
uciekli za granicę i obecnie chcą wrócić ze złotem. Oczywiście ja meldowałem o
sprawie Szlachcicowi. Nagle dowiedziałem się telefonicznie, że przywieźli złoto.

Tow. Czyrek i Orzechowski:

Ale cały czas utrzymywano z nimi operacyjne kontakty.

Tow. Milewski:

Tak, ale wtedy w Polsce były wielkie wydarzenia i trudno było

poświęcić dużo czasu na sprawy zewnętrzne gdy absorbowały sprawy wewnętrzne.

Tow. Czyrek:

Więc Szlachcic wiedział o tym i on to zatwierdził?

Tow. Milewski:

Na pewno o tym wiedział, wiedział też, że zajmuje się tym grono

»cwaniaków«. Czy były napady za granicą w celu zdobycia złota nie wiem i tow.
Szlachcic też mógł nie wiedzieć, ale o innych sprawach wiedział, chyba wiedziało też
ówczesne kierownictwo partii (prosi by tego nie notować).

Tow. Orzechowski:

Czy sprawa »Zalew« nie nasunęła potrzeby zastanowienia się,

czy to, co robi wywiad w

sprawie »Żelazo«, powinien robić wywiad? W 1972 roku

tow. Milewski zwrócił się o zgodę na sprzedaż złota J. Czy to nie było sprzeczne z
logiką postępowania w sprawie »Żelazo«.

Tow. Milewski:

Zalecenia w sprawie »Zalew« zmierzały do zapobieżenia

woluntaryzm

owi w działaniu wywiadu, ale »Żelazo« nie było woluntaryzmem, choć to

może paradoksalnie wyglądać.

Tow. Romanik:

Dlaczego z J. nie dzielono się po 50%, jak ustalono, lecz dano im

tylko 1/3?

Tow. Milewski:

Ale przecież J. nie kwestionowali podziału. Ja nie wiedziałem, że oni

mają zastrzeżenia do tego podziału. Wniosek o sprzedaż złota był o 5 kg, ale ile
przywieźli - tyle sprzedano z tym, że gdyby przywieźli więcej, też bym kazał
sprzedawać. Po mnie departament I objął tow. O., on może powiedzieć, czy w
Kato

wicach była wystawa tego złota, ale ja o niej nie wiedziałem.

background image

Tow. Orzechowski:

Trzeba wrócić do podstawowego pytania: co się stało z tym

złotem? Jak tow. Milewski ocenia swą odpowiedzialność? Dlaczego zaginęły
dokumenty?

Tow. Milewski:

Ja ten protokół widziałem, widzę dalej w wyobraźni. Na pewno

pokazywałem go Szlachcicowi. Były to dokumenty, ale na pewno zniszczono je w
latach osiemdziesiątych albo jeszcze wcześniej. Trzeba zapytać o to tow.
Wawrzyniaka, który stwierdza, że mnie protokół przekazano. Nie powinien zginąć
żaden dokument, jeśli zginął zrobił to ktoś nieuczciwy i z premedytacją.

Tow. Czyrek:

Trzeba było oddać złoto na skarb państwa.

Tow. Milewski: Tow. O. twierdzi to samo.

Tow. Orzechowski:

Skoro J. mają kolie i inne kosztowności, to musiały być także

przekazane przez MSW do banku lub dla własnych potrzeb. A ich tam nie ma.

Tow. Milewski:

Ktoś powinien wezwać tych bezpośrednich wykonawców i zapytać,

gdzie jest złoto.

Tow. Czyrek:

Przecież to zrobiono.

Tow. Milewski: Z wykonawcami nie zrobiono.

Tow. Romanik:

Najważniejsza sprawa, gdzie jest złoto? Pewnie się nim najpierw

podzielono, a później sprawę pogmatwano. Tow. Milewski musiał wszystko wiedzieć,
a, niestety, sprawę gmatwa.

Tow. Milewski:

Czy wiceminister musi znać sprawy szczegółowo?

Tow. Orzechowski:

Odnoszę wrażenie, że albo tow. Milewski wszystko wie, albo

celowo wprowadzano go w błąd, podsuwając mu dokumenty i wykorzystując bałagan
istniejący w wywiadzie MSW.

Tow. Milewski:

Nie wierzę w te 130 kg złota, tego złota musiało być znacznie mniej.

Do lokalu poza MSW wywieziono złoto, aby tam z fachowcami je policzyć (tak mówił
tow. O.). Wielu ludzi w tej sprawie jest pod wrażeniem wyjaśnień tych gangsterów, a
oni mogą kłamać: np. J. dalej handlują i spekulują, więc mogli kupić złoto i obecnie
pokazać w MSW jako otrzymane z podziału.

Tow. Czyrek:

Jak tow. Milewski ocenia swą moralno-polityczną odpowiedzialność w

tej sprawie? Czy nie zakładano, że wywiady zachodnie mogą wykorzystać tę sprawę
przeciwko tow. Milewskiemu osobiście jako członkowi kierownictwa partii?

Tow. Milewski:

Nigdy nie myślałem, że będę członkiem kierownictwa partii. W tym

czasie byłem zajęty sprawami państwowymi, a to realizowali moi podwładni. Z
Mieczysławem J. spotkałem się nie w sprawie »Żelazo«, ale w związku z planowaną
op

eracją - z fałszowanymi dolarami. Spotkałem się z nim nie wiedząc, że będę

wiceministrem spraw wewnętrznych albo sekretarzem KC. J. mnie później poznali ze
zdjęć, a wtedy spotkałem się z nimi pod innym nazwiskiem. Oni odnieśli wrażenie, że

background image

obecnie jest tak

i okres, żeby wypędzić ze stanowisk »starych« i dlatego takie

postępowanie przeciwko mnie się toczy. Dlatego nie wszystko mówili. Niektóre osoby
mogą mówić o mnie również nieprawdę, np. ten, którego ukarałem za to, że
spowodował wypadek samochodowy. To samo było z W., którego musiałem odwołać
z zagranicy. Od realizacji spraw upłynęło już kilkanaście lat i to trzeba wziąć pod
uwagę. Za to wszystko, czego nie zrobiłem w tej sprawie, a co powinienem był
zrobić, i za to wszystko, co zrobiłem, a co było złe, ponoszę odpowiedzialność.
Odrzucam natomiast wszystkie wnioski komisji, które mi imputują uzyskiwanie
osobistych korzyści bądź korzyści materialnych, odrzucam kategorycznie. Tak samo
odrzucam posądzenie, że praca w wywiadzie pod moim kierownictwem była zła.
W

tedy te wyniki szokowały pozytywnie wszystkich. Życzę obecnym i następnym

szefom wywiadu, by mieli podobne wyniki. Tylko myliłem się, ale tak chce mi się
wmówić, że jestem wrogiem socjalizmu. Na to się nie zgadzam nigdy.

Tow. Orzechowski: Czy tow. Milewski

miał świadomość, że są to gangsterzy?

Tow. Milewski:

Wtedy nie miałem tej świadomości. Myślałem, że to jednorazowa

akcja i że przyjdą, przywiozą kosztowności i że sprawa się skończy. Na Zachodzie
tego typu spraw jest wiele i uważałem, że to nie wywoła żadnych reperkusji
międzynarodowych. Myślałem, że można Mieczysława J. wpisać na listę obrońców,
ale kiedy się dowiedziałem, że to sprawa rabunku, to już nie wchodziło w grę.

Tow. Orzechowski:

O tym, że byli gangsterami, wiedziano od początku. Dlaczego

wiedząc, że operacja »szwedzka« jest powieleniem sprawy »Żelazo«, zgodzono się
na nią i zaproponowano tow. Kani i Jaroszewiczowi jej zatwierdzenie?

Tow. Milewski:

Tej sprawy nie pamiętam szczegółowo.

Tow. Czyrek:

Czy ta operacja nie była sprzeczna z tym postanowieniem ministra po

sprawie »Zalew«, żeby nie realizować takich spraw, a ją proponowano?

Tow. Milewski:

Nie była sprzeczna, była legalna.

Tow. Romanik:

Dlaczego pocztą kurierską przesyłano tow. Milewskiemu złoto?

Tow. Milewski:

Legalnie to złoto za granicą kupiłem i pocztą kurierską przywieziono

(zresztą tak robili inni dyrektorzy). Przesyłkę otrzymałem, dary zakupione dla
muzeum w mojej rodzimej miejscowości, im też przekazałem, wynagrodzenie za 35
lat służby w resorcie. Oczywiście, można to było robić poza muzeum, ale trwałoby to
całe lata. To powinno być wyraźnie napisane w raporcie komisji MSW, a nie
insynuacje pod moim adresem. Te szczegóły powinny być zbadane przez
prokuratora, gdyż komisja nie działała obiektywnie. Nie trzeba tak bardzo bać się
opinii,

że to prokuratorskie postępowanie może komuś zaszkodzić (nie szkodziła

sprawa Pyjasa i Bartoszcze oraz inne, to i ta nie zaszkodzi).

Tow. Czyrek:

Jak się odnosi tow. Milewski do sprawozdania komisji w sprawie zdrad

i jego odpowiedzialności?

Tow. Milewski:

Trzeba łącznie traktować wszystkie sprawy personalne: i te dobre, i

te późniejsze - złe. W niektórych sprawach i te złe nie musiały być decydujące, bo

background image

ludzie się poprawiali: tak np. sprawa C. w 1974 roku w Brukseli to nie jego sprawa,
lecz rezydenta II Od

działu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Kilianowicza -

brata gen. Korczyńskiego, to były jego bransoletki, a wziął to na siebie. O
zaniechaniu sprawy decydował tow. Szlachcic w porozumieniu z tow. Palimąką,
którego żony krewnym był C. Szkoda, że komisja nie zbadała tego do końca, lecz mi
wyłącznie winę przypisała. Nie ja podejmowałem decyzję o wysłaniu C. do Laosu,
lecz Szlachcic. Ja byłem tylko realizatorem. Druga żona C. była sekretarką tow.
Wojtaszka, więc uzgadniano to poza mną. Z B. też nie tak sprawa wyglądała. On był
na szkole z tow. Szlachcicem w Moskwie. Przyszła sprawa »Zalew«, to tow.
Szlachcic decydował o wszystkim, i kto mógł co powiedzieć. On też decydował o B.,
a ja tylko wykonywałem polecenia. Dziś, jak się o tym wszystkim mówi, to wygląda to
na bajki, ale taka była prawda. Ponadto z dzisiejszej perspektywy inaczej wyglądają
pewne sprawy, a inne spojrzenie mieliśmy wtedy i inną konkretną sytuację. W 1977
roku zrobiłem pomyłkę, że K. wysłałem za granicę, ale już w kwietniu był sygnał, że
źle pracuje i dopiero w grudniu zapadła decyzja o odwołaniu. Ale to już nie ja jestem
winien. Ja wtedy miałem inną świadomość, ulegałem naciskom i protekcjom, ale
wtedy byłem dyrektorem bądź wiceministrem i to moje zachowanie z tego punktu
widzenia należy oceniać. Nie można mnie za wszystko obciążać. Wpływały
zastrzeżenia do Rurarza i Spasowskiego i ich nie analizowano w MSZ i nikt nie
odpowiada za to. W bratnim wywiadzie wojskowym też były brudne sprawy i tam
załatwiono to cicho, przy tym tamten zdrajca był wysokim oficerem, a tutaj kierowca,
widocznie jednak mierzy się inną miarą te sprawy. Nie wiem, dlaczego »podrzucono«
w sprawozdaniu sprawę F. z jego 100 tysiącami dolarów. Ja z tym człowiekiem nie
miałem kontaktów od lat, więc o co chodzi, dlaczego mnie się obwinia. To samo z P.,
którego tylko znałem, a mnie się obciąża jego pijaństwem za granicą. Nigdy nie
decydowałem bez ogniw partyjnych. Może byłem za miękki, ale nigdy nie
zajmowałem się prywatą. Oczywiście odpowiadam za niedopełnienie, za to, że ktoś
mi

czegoś nie zameldował, ale nie za prywatę. Ponadto dziś w kierownictwie MSW

jest 19 osób (szefowie i zastępcy szefów służb), a nas było tylko 3-4.- MSW jest
jednym z najtrudniejszych resortów i trudno tam było dobrze robić, można czegoś nie
dopatrzeć.

Tow. Romanik:

Tow. Milewski mnie nie przekonał: było złoto, nie ma złota, były

dokumenty, nie ma ich, można czegoś nie dopatrzeć...

Tow. Milewski:

Nie wolno rzucać podejrzeń na człowieka bez dowodów, te sprawy

trzeba najpierw dogłębnie wyjaśnić, a później oskarżać. One nie zostały do końca
wyjaśnione. Mogło zginąć 1 kg złota, ale nie 60 czy 100 kilogramów. Dlaczego
wierzyć gangsterom, a nie oficerom MSW?

Tow. Romanik:

Gdzie są podobne egzemplarze, jakie okazali J.?

Tow. Milewski:

Jeśli były, to musiały być rozchodowane. Okazowe egzemplarze były

chyba trzykrotnie okazywane ministrom i raz w gmachu KC, ale potem wszystko
wracało do dyrektorów i departamentów.

Ci dyrektorzy powinni wszystko powiedzieć. Gen. S. mówił mi, że w szafie MOB-
owskiej jest księga o przeznaczeniach na MOB. Towarzyszu Czubiński, czy tę księgę
sprawdzono?

background image

Tow. Czubiński: Sprawdzono, zakupy z MOB realizowano z funduszy państwowych.

Tow. Romanik:

Jeszcze raz pytam, gdzie są takie walory, jakie prezentowali bracia

J. To musiało przecież być. To wszystko, co mówił tow. Milewski, jakoś mnie nie
przekonuje.

Tow. Milewski:

Tyle powiedziałem, ile powiedziałem. Nie wiem, dlaczego gen. S.

posądza mnie o różne sprawy, ale ja go broniłem przed odwołaniem ze stanowiska
ambasadora w Turcji, a on na mnie

mówi niemożliwe rzeczy.

Tow. Czyrek:

Stwierdza tow. Milewski, że ponosi pełną odpowiedzialność za

niedopełnienia i błędy z wyłączeniem korzyści osobistych. Więc jakie praktycznie
wnioski z tego wyciąga?

Tow. Milewski:

Uwzględniając wszystko, co przeżyłem, myślę, że coś niecoś

dobrego dla kraju zrobiłem. Kwestią kierownictwa jest ocena i ustosunkowanie się do
tego. Myślę, że to już zrobiono, gdyż jako jedyny człowiek kierownictwa na 40-lecie
PRL nie otrzymałem żadnego odznaczenia. Do KC przyszedłem na polecenie I
sekretarza KC PZPR tow. Wojciecha Jaruzelskiego i mniej więcej raz na kwartał
zgłaszałem się z propozycją rozważenia potrzeby mojego odejścia. Jeśli potrzeba,
oddaję się do dyspozycji. Zabolało mnie jednak, że nie uprzedzono mnie o
prowadzeniu postępowania przeciwko mnie i posądzono o prywatę. To bardzo boli.
Nigdy nie zawiodłem linii partii. Niejednokrotnie otrzymywałem podziękowania od I
sekretarza KC PZPR. Nie mam dowodów, że nie jestem winien innych spraw nad te,
które przedstawiłem. Wiem, że mi się nie wierzy, ale nic na to nie poradzę. Ta wina,
którą ponoszę - wydaje mi się, że przynajmniej równoważy się z tym dorobkiem,
który mam na swym koncie. Jeśli jest inaczej, niech decyduje kierownictwo. Jeśli
intencją jest łączenie mojej sprawy ze sprawą Popiełuszki, to po prostu jest źle. Nie
powinno się szkodzić partii i MSW. Wiem, ile zapłacili Amerykanie w sensie
państwowym za aferę Watergate i inne. Inaczej bronić się nie mogę. W
szczególności nie będę obciążał nikogo bez dowodów. Oddaję się do dyspozycji
partii za to, co zaniedbałem i czego nie dopełniłem, ale nie w tym zakresie, jak to
opisano w obu protokołach. Sprawa powinna być wyjaśniona do końca przez
konfrontację poszczególnych ludzi, dokładnego ustalenia okoliczności: kto, co, kiedy
zrobił, gdzie to przechowywano. Nie widziałem albumu ze zdjęciami fotograficznymi
okazanego przez J., mógłbym wtedy powiedzieć, czy takie egzemplarze widziałem.

Tow. Czyrek:

Więc tow. Milewski uważa, że kierownictwo powinno samo decydować

w sprawie odpowiedzialności towarzysza Milewskiego?

Tow. Milewski:

Tak uważam.

Tow. Orzechowski:

Czy wiedziano, że z RFN interweniowano u nas w Polsce w

sprawie J.?

Tow. Milewski:

Szczegółów nie pamiętam, ale raz się z tym zetknąłem i kazałem

postępować zgodnie z prawem. Teraz widzę, że należało odsunąć od sprawy tow. O.
i samemu się tą sprawą zająć.

background image

Tow. Czyrek:

Czy tow. Czubiński, jako członek komisji wewnętrznej MSW, w świetle

wyjaśnień tow. Milewskiego pragnie coś komisji Biura Politycznego przedstawić?

Tow. Czubiński: Nie tylko J. mówią o dużej ilości złota, lecz także pracownicy MSW.
Przyjęte w sprawozdaniu ilości złota są minimalne. Dodać należy, że są dane
wyjaśnienia J. i S., że przez Zieloną Górę przechodziły dwa transporty złota, a nie
jeden, czyli że były cztery walizki, a nie dwie. Z uwagi na brak możliwości nie
wyjaśniono tego wątku, ale on istnieje. J. cały czas kwestionują podział złota. Cały
czas twierdzą, że zostali oszukani przez MSW. Wszystkie osoby, które miały
styczność ze złotem, komisja konfrontowała, ale to nic nie dawało, gdyż dalej osoby
te wypowiadały się kłamliwie. Wprawdzie nie zgromadzono wszystkich jednocześnie,
ale to, według mnie, było słuszne. W lokalu poza MSW, gdzie przewieziono złoto,
żadnego fachowca znającego się na tym złocie nie było. Żadnego postępowania
przeciwko Milewskiemu komisja wewnętrzna MSW nie prowadziła, gdyż nie mogła
tego uczynić, nie było takiego celu. Jednak jeśli ustalono konkretne przypadki wobec
tow. Milewskiego, to trudno było je ukryć lub pominąć. Bardzo starano się, aby
nazwi

ska tow. Milewskiego nie używać, ale to, co napisano, było po prostu

koniecznością. Były sytuacje, że w czasie rozmów niektórzy podwładni wprost
wymieniali nazwisko tow. Milewskiego w sensie ponoszenia odpowiedzialności.
Zwracano im uwagę na to i nie pozwolono na powtarzanie tego rodzaju sytuacji. Obie
sprawy wywołały w komisjach duże wrażenie, gdyż synonimem działalności wywiadu
winien być przecież porządek, wysokie morale, wysoka kultura itp. cechy. A niestety,
stwierdzono cechy zupełnie nie pasujące do tych wzorców. Każdy z członków komisji
przeżywał te sprawy bardzo mocno. Z naszymi ocenami można się zgadzać lub nie,
ale tak to odczuliśmy i tak to przedstawiono. O ile się orientuję, o rozpoczęciu
wyjaśnień w sprawie »Żelazo« minister spraw wewnętrznych złożył odpowiednie
meldunki także po linii partyjnej.

Tow. Czyrek:

Dziś będziemy rozmowy kończyli. Niestety, nie jesteśmy mądrzejsi po

rozmowie z tow. Milewskim, gdyż szereg spraw jest nadal nie wyjaśnionych. Nie
możemy nic więcej powiedzieć ponad to, że tow. Milewski ponosi moralno-polityczną
odpowiedzialność za poszczególne sprawy. Szkoda, że tow. Milewski nie powiedział,
z którymi punktami wniosków komisji MSW się nie zgadza.

Tow. Milewski:

Do zarzutów imputujących mi prywatę i osobiste korzyści nie mogę

się przyznać, bo jest to insynuacja. To, że J. znał z nazwiska pracowników wywiadu,
to źle. Odczucia moje, że nieobiektywnie komisja MSW opisywała moje zachowanie,
są chyba zasadne. Okazowe egzemplarze zwracałem tym, od których je
otrzymywałem, a więc dyrektorowi Departamentu I albo jego zastępcy. Tzw.
»sklepik« w Departamencie I miał za zadanie sprzedawanie wyrobów ze złota i
lekarstw dla pracowników. Decyzje podejmował minister. Także było tam złoto na
nagrody, i rzeczywiście przydzielono je, niszcząc dokumenty wstecz. To, co robiłem,
robiłem z sumieniem. Kiedy objąłem Departament I, zlikwidowałem pensje w
dolarach (jako wicedyrektor otrzymywałem miesięcznie 70 dolarów, jako dyrektor
Departamentu I 100 dolarów miesięcznie). Na mój wniosek decyzję w tej sprawie
podjął tow. Szlachcic i inne sprawy też uporządkowałem. Jak zostałem ministrem,
zlikwidowałem »sklepik«. Wywlekanie tych spraw dziś nie najlepiej służy sprawie. To,
co można, trzeba poprawiać, ale życie i mądrość nie zaczyna się od dziś. Nie było
dawn

iej żadnej decyzji podjętej w MSW bez wiedzy KC PZPR. Dziś jest inaczej. O

background image

faktycznym charakterze sprawy »Żelazo« dowiedziałem się dopiero w 1984 roku,
poprzednio nie znałem tego.

Tow. Czyrek:

Naszym celem jest ocenienie wniosków sformułowanych przez

komis

ję MSW i ewentualne zweryfikowanie w świetle wyjaśnień w związku z

wyjaśnieniami tow. Milewskiego. Tow. Milewski mógłby dopomóc komisji Biura
Politycznego przez określenie, do czego poczuwa się w sensie odpowiedzialności.

Tow. Milewski: Jeszcze raz powtarz

am, że do KC przyszedłem na prośbę i

polecenie. Cały czas wykonywałem polecenia I sekretarza KC PZPR. Jeśli I
sekretarz uzna, że mam odejść, to odejdę. Jest jednak sprawa łączenia tej sprawy ze
sprawą księdza Popiełuszki.

Tow. Czyrek: - Takich tendencji ni

e ma. O całości sprawy zadecyduje Biuro

Polityczne, któremu to przedstawiamy.

Warszawa 26.11.1984

protokołował: Lucjan Czubiński"

Prof. Marian Orzechowski:

"Po pobycie w Magdalence przekazałem na piśmie moje uwagi Czyrkowi. Ich treść
została częściowo spożytkowana w notatce generała Czubińskiego, która była
znacznie łagodniejsza i w ocenie, i we wnioskach personalnych".

Prof. Zbigniew Messner:

-

Pech chciał, że w pięć dni po odwołaniu komisji zdarzył mi się poważny wypadek

samochodowy i wylądowałem w szpitalu. Nie brałem więc udziału w pracach komisji,
ale często odwiedzał mnie Józef Czyrek i na bieżąco informował o postępach
"śledztwa". Któregoś dnia powiedział, że chyba nie będziemy w stanie udowodnić
Milewskiemu winy.

M

in. Józef Czyrek:

-

Komisja oficjalnie i formalnie złożyła swoje sprawozdanie na piśmie w grudniu.

Protokół podpisali wszyscy. Messner był wtedy w szpitalu, więc nie uczestniczył w
podpisywaniu, ale pojechałem do szpitala, zapoznałem go z treścią sprawozdania i
podpisał.

Sprawozdanie z działalności komisji Biura Politycznego nosi datę 4 grudnia 1984 r.
Komisja podzieliła wcześniejsze oceny i wnioski przedstawione w sprawozdaniach
komisji wewnętrznych MSW z 17 maja i 9 lipca 1984 r. Oceniła, że znajdowały one

background image

pełne potwierdzenie w materiałach dowodowych oraz oświadczeniach osób
mających związek z badanymi sprawami.

"Zawierają one - stwierdza się w sprawozdaniu komisji Biura Politycznego - szeroki
zestaw podstawowych faktów i oświadczeń pracowników bezpośrednio
zaangażowanych w akcję »Żelazo«, a także przykłady jaskrawych nieprawidłowości
w polityce kadrowej MSW. Podkreślić należy, że komisje MSW spotykały się z
poważnymi trudnościami, zwłaszcza w sprawie »Żelazo«, ze względu na poważny
upływ czasu od poszczególnych zdarzeń, brak wielu dokumentów oraz nieszczere i
wykrętne wyjaśnienia wielu osób".

Oceniając odpowiedzialność generała Milewskiego za sprawę "Żelazo" komisja
stwierdziła: "W latach 1968-1971 służba wywiadu MSW przygotowała i
przeprowadziła operację sprowadzenia do kraju walorów uzyskanych w drodze
przestępstwa, wykorzystując do tego zawodowych gangsterów. Wywiad podjął w ten
sposób i realizował zadania jawnie sprzeczne z jego naturą i funkcją, do której został
powołany, a także z obowiązującymi w MSW instrukcjami i etyką zawodową. Zdobyte
drogą oszustw i kradzieży na Zachodzie oraz napadów duże ilości wyrobów ze złota,
kamieni szlachetnych i inne cenne przedmioty o ogromnej wartości, po przekazaniu
ich wywiadowi MSW -

w poważnej części zaginęły. Według najniższych szacunków

dotyczy to 65 kg złota, a zgodnie z oświadczeniami bezpośrednich wykonawców -
około 130 kg złota, ogromnej wartości kamieni szlachetnych, dużej ilości wyrobów ze
srebra oraz znacznej ilości luksusowych towarów.

Z zachowanych dokument

ów oraz oświadczeń związanych ze sprawą byłych

funkcjonariuszy Departamentu I wynika, iż odpowiedzialność za to spoczywa
bezpośrednio na tow. Milewskim jako na osobie kierującej przez wiele lat wywiadem
MSW w charakterze wicedyrektora i dyrektora, a następnie podsekretarza stanu.
Świadczy o tym m. in. fakt, że tow. Milewski zatwierdzał koncepcję w sprawie
»Żelazo« i osobiście podejmował wszystkie decyzje wykonawcze na wszystkich jej
etapach, a nawet spotkał się w lokalu konspiracyjnym z członkiem przestępczej
grupy".

Oceniając natomiast nieprawidłowości w polityce kadrowej wywiadu MSW
stwierdzono, iż odpowiedzialność gen. Milewskiego z tytułu wieloletniego
sprawowania kierowniczych funkcji w MSW w szczególności obejmuje:

"1. Brak odpowiedniego systemu doboru, selekcji, przygotowania i kontroli kadr
wywiadowczych, prowadzący do rażących przypadków wypaczania charakteru pracy
zawodowej, w szczególności w zakresie obsadzania rezydentur zagranicznych.

2. Przypadki obsadzania części rezydentur przy obchodzeniu obowiązujących w tym
zakresie kryteriów i potrzeb służby. Stosowanie praktyki opartej na osobistych
sympatiach, powiązaniach, a nawet protekcji. Szczególnie były uderzające fakty
faworyzowania lub tolerowania przez tow. M. Milewskiego niektórych pracowników
z

demoralizowanych i skompromitowanych działalnością przemytniczą,

nadużywaniem alkoholu itp., których zachowanie było znane, a nawet publicznie
potępiane. (...)

background image

3. Lekceważenie zasad bezpieczeństwa i nie wyciąganie służbowych wniosków z
negatywnego zachowan

ia się poszczególnych funkcjonariuszy".

Komisja ustosunkowała się również do wyjaśnień złożonych osiem dni wcześniej
przez gen. Milewskiego. Komisja uznała, że "nie wniosły one nic nowego, żadnych
nowych faktów, które podważyłyby lub osłabiły treść sprawozdania komisji
wewnętrznej w sprawie »Żelazo« oraz w sprawie zdrady ojczyzny przez kilku
pracowników wywiadu MSW. W szczególności tow. Milewski nie udzielił żadnej
przekonywującej odpowiedzi na pytanie, co się stało ze złotem i innymi
wartościowymi przedmiotami dostarczonymi do kraju oraz dlaczego zostały usunięte
z akt podstawowe materiały dotyczące sprawy »Żelazo«. Podobnie w sprawie zdrady
dokonanej przez kilku oficerów wywiadu tow. Milewski nie był w stanie podważyć
faktów przedstawionych w sprawozdaniu Komisji MSW".

Oto końcowy fragment sprawozdania komisji:

"Na podstawie przeanalizowanych materiałów i przeprowadzonych rozmów oraz po
wysłuchaniu wyjaśnień tow. M. Milewskiego komisja jednomyślnie stwierdza, że w
badanych sprawach tow. M. Milewski ponosi p

ełną odpowiedzialność służbową i

moralno-

polityczną. Komisja wyraża żal, że tow. Milewski nie pomógł jej wyjaśnić

okoliczności związanych z charakterem operacji »Żelazo«, trybem przyjęcia
kosztowności oraz sytuacji, w których zaginęły, a także niewłaściwości w polityce
kadrowej wywiadu MSW, które mogły mieć istotny wpływ na konkluzje o charakterze i
zakresie jego odpowiedzialności.

W rozmowie z tow. Milewskim komisja zwracała również uwagę na potencjalne
zagrożenie dla Państwa, Partii i MSW, a także osobiście dla osoby tow. M.
Milewskiego wynikające z faktu, że o jego udziale w tej sprawie wiedzą członkowie
grupy przestępczej, w tym także osobnik przebywający nadal na Zachodzie oraz, jak
należy się liczyć, zachodnie służby specjalne.

Uwzględniając wszystkie okoliczności Komisja pragnie poddać Biuru Politycznemu
pod rozwagę i do decyzji wniosek o konieczności wyciągnięcia wobec tow. M.
Milewskiego konsekwencji wynikających z jego odpowiedzialności - politycznej i
moralnej w obu sprawach".

Gen. Czesław Kiszczak w wywiadzie dla "Il Messaggero" 15 października 1990
roku:

-

Sprawa została przekazana Biuru Politycznemu KC PZPR. Przedyskutowaliśmy ten

przypadek i podjęliśmy wspólnie decyzję o nieprzekazywaniu akt prokuraturze (...)
Nikt z kierownictwa MSW, kto prow

adził wyjaśnienia, i nikt z tych, którzy podjęli

decyzję o nieprzekazywaniu sprawy do prokuratury, nie kierował się interesem
osobistym. Wyłącznym motywem była racja stanu.

Min. Józef Czyrek:

background image

-

Komisja nie mogła sformułować innego wniosku, bo nie była ani prokuraturą, ani

sądem, żeby wskazywać, czy ktoś coś zagarnął, czy było tego pięć, czy pięćdziesiąt
kilogramów, a zatem, czy to podpada pod taki, czy inny paragraf. Od kwalifikacji
prawnej są inne struktury i organy państwa. My mieliśmy zbadać i zakwalifikować
sprawę pod względem moralnym i na tym rola komisji się skończyła. Więcej niczego
nie badaliśmy, nigdzie nie występowaliśmy. Przedstawiliśmy sprawozdanie i nasze
wnioski Biuru Politycznemu z zaleceniem -

winny, sprawę należy rozpatrzeć po linii

party

jnej. Biuro Polityczne uznało, że wnioski są zasadne, choć Milewski do końca

się z nimi nie zgadzał. Przyznał jednak, jak pamiętam, że do formy i stylu pracy
komisji nie zgłasza zastrzeżeń. Większość członków Biura uznała te wnioski za
słuszne i dlatego Milewski musiał odejść. Materiały zostały skierowane do Centralnej
Komisji Kontroli Partyjnej, ponieważ fakt, że on ustąpił, to jedna strona zagadnienia,
a kwestia jego odpowiedzialności partyjnej, statutowej, za takie dewiacje polskiego
wywiadu, a co najmni

ej brak nadzoru nad walorami, które bezprawnie dostały się w

posiadanie MSW - to inna sprawa.

-

Czy przypomina Pan sobie, jak przebiegała dyskusja podczas posiedzenia Biura

Politycznego?

- Zdania

były bardzo podzielone. Były i takie stwierdzenia, że nic właściwie nie

zostało udowodnione, że tego złota na pewno nie wziął Milewski, że są to sprawy,
które odbywały się za granicą, więc po co to teraz rozrabiać i z jakiej racji obciążać
wszystkim Milews

kiego. Z drugiej strony mówiono, że jest niedopuszczalne, by

wywiad, kraj, wszystko jedno takiego czy innego koloru, babrał się takimi bandyckimi
akcjami, że Milewski za to ponosi odpowiedzialność itd.

-

Kto więc podjął decyzję o nieprzekazywaniu sprawy prokuraturze?

-

Wydaje mi się, że przesądziła kwestia przedawnienia. Współpracował z nami były

prokurator generalny, Lucjan Czubiński, i wyjaśnił, że sprawy, które dadzą się
udowodnić na podstawie tych materiałów - podlegają tym i tym przepisom prawa
karnego

, już dokładnie nie pamiętam którym - i z punktu widzenia prawa jest to

przedawnione. Ale stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że nie było żadnej
uchwały, żeby nie kierować tego do prokuratury. Ani komisji, ani Biura Politycznego.
Podczas prac komisji my

tego w ogóle nie rozpatrywaliśmy, w dokumencie MSW w

pierwszym punkcie napisane było: skierować, a w naszym sprawozdaniu: wnioski
MSW są zasadne. A Biuro rozliczyło Milewskiego po linii partyjnej, co stało się w
formie zmuszenia go do rezygnacji ze wszystkich funkcji. Dalsze partyjne
konsekwencje należały do CKKP.

-

Informacja Biura Politycznego o rezygnacji Milewskiego została ogłoszona dopiero

pół roku później. Dlaczego?

-

Na najbliższym Plenum KC ogłoszona została informacja w sprawie zamordowania

księdza Popiełuszki i wyrażono zaufanie do ministra Kiszczaka w związku z jej
wyjaśnieniem. Zastanawialiśmy się wtedy, czy ogłosić również o wykryciu sprawy
Milewskiego i zdecydowaliśmy, że mogłoby to wprowadzić ludzi w błąd, bo wszyscy
pomyślą, że Milewski to zrobił lub on jest za to odpowiedzialny. Nie było takich
dowodów i - nie wiem, co śledztwo dziś wykaże - nie sądzę, by on miał coś z tym
wspólnego. W każdym razie wtedy nie chcieliśmy wprowadzać w błąd opinii

background image

publicznej zderzając obie te informacje. Członek Biura Politycznego, sekretarz KC
odpowiedzialny za sprawy resortu i były minister - jeśli teraz jest zdejmowany, to
znaczy, że ma to jakiś związek.

- /

tak krążyły wówczas plotki w Warszawie, że Milewski szykował coś w rodzaju

zamachu stanu. Czy sprawa "Żelazo" była jedynym powodem usunięcia go z władz?

-

Formalnie tak. "Zamach stanu"? Jeśli się o tym mówiło, to nie pod kątem sprawy

Milewskiego, lecz w związku z zamordowaniem księdza Popiełuszki. Pamiętam, że
sam o tym tak mówiłem, że to wielka prowokacja zmierzająca do spowodowania w
Polsce wstrząsu lub przesilenia. Ale nie zarzucałem tego Milewskiemu. W jego
sprawie - ja w niczym nie usprawiedliwiam kryminalnych dewiacji wywiadu -

mogę

zrozumieć stanowisko resortu spraw wewnętrznych, który nie był zainteresowany w
nagłośnieniu sprawy, jako że dotyczyła ludzi, którzy pozostali poza granicami kraju.
Jeśli natomiast chodzi o sprawy polityczne, to nie ulega dla mnie wątpliwości, że
Milewski był przedstawicielem konserwatywnym trendów w kierownictwie partii i jego
odejście miało pewien wpływ na układ sił politycznych.

Prof. Zbigniew Messner:

-

Dlaczego po rezygnacji Milewskiego nie wszczęto przeciw niemu postępowania

prokuratorskiego? Nie wiem. Można było, bo przedtem, jako członek BP i sekretarz
KC, zgodnie z niepisanym prawem miał immunitet, tak jak poseł. Naszym zadaniem
było określenie jego odpowiedzialności politycznej i moralnej, określiliśmy ją i z tego
wynikły konsekwencje dla jego kariery politycznej.

G

en. Lucjan Czubiński:

-

Nie chciałbym się wypowiadać co do szczegółów sprawy. W tej chwili trwa

postępowanie przygotowawcze, które prokurator prawidłowo - moim zdaniem -
utajnił, jestem więc w dalszym ciągu związany obowiązkiem zachowania tajemnicy.
Mówiąc dziś o tym byłbym nie w porządku wobec przepisów i wobec siebie. Moje
stanowisko zostało sformułowane w dokumentach komisji. Dziś podtrzymuję to
wszystko, co jako członek komisji współustaliłem i to, co zostało ujęte w
sprawozdaniu, które było podsumowaniem naszej kilkutygodniowej, intensywnej
pracy. Uważam, że wszystko, co mogliśmy na tym etapie zrobić - zostało we
wnioskach ujęte i prawidłowo określone, co i jak należy dalej z tą sprawą zrobić i ja
się pod tymi wnioskami podpisałem. Zaznaczam jednak wyraźnie, że komisja, której
byłem członkiem, była organem wewnętrznym i jej głównym celem było wyjaśnienie
wewnętrznych problemów dotyczących resortu. Nie rozstrzygano w sprawozdaniu
problematyki karnej, bo nie po to komisja została powołana. Materiały opierały się na
oświadczeniach osób i notatkach z rozmów, nie mają więc one wartości dowodowej,
takiej jak przesłuchania świadków z uprzedzeniem o odpowiedzialności karnej za
złożenie fałszywych zeznań itd. Podobnie jest z dokumentami. Zgromadzono je, ale
niektóre z nich nie były weryfikowane. Gdyby sąd lub prokurator chciał się na nie
powołać, to na pewno niektóre okoliczności dodatkowo by wyjaśniał.

background image

Natomiast jeśli chodzi o osobiste odczucia i oświadczenia niektórych osób na temat
mojej oceny sprawy, to mogę tylko nadal odwoływać się do dokumentów komisji.
Zawierają one moje stanowisko i moje oceny.

Prof. Marian Orzechowski:

"Los Milewskiego był przesądzony. Z Biura Politycznego odchodził w niesławie. Nikt
go chyba nie żałował i nikt nie bronił. Pamiętam, jak lubił mówić o sobie »my«, w tej
wszechpotężnej formule zawierała się ukryta groźba wiedzy o każdym z nas. Czy
ktoś miał powód, żeby się prawdziwie bać? Nie wiem..."

*

Co działo się tymczasem z człowiekiem, którego pozycja polityczna słabła z miesiąca
na mi

esiąc, którego wpływy kurczyły się proporcjonalnie do postępu prac

poszczególnych komisji?

-

Generał jeszcze kilka miesięcy przed upadkiem czuł jakby przez skórę, że coś

złego dzieje się wokół jego osoby - mówi jego ówczesny sekretarz. - W marcu 1984
roku

powiedział mi, że chyba przyjdzie nam się rozstać. Właśnie w tym czasie

zostałem skierowany na wewnątrz-resortowy kurs języka angielskiego. Widząc, co
się dzieje, przerwałem naukę i wróciłem do niego. Generał nie zgadzał się z moją
decyzją, wydał nawet rozkaz powrotu na studium, ale - widząc moje zdeterminowanie
-

uległ. Prosił tylko, by nikomu nie mówić o jego rozterkach i obawach.

-

W jaki sposób było mu dane odczuć spadek popularności u ówczesnego

kierownictwa partii i resortu?

-

Bardzo prosto; człowiek, który latami nie mógł opędzić się od nawału zajęć, nagle

przychodził rano do pracy i czuł się bezrobotny. Nie dzwonił telefon, nie przychodzili
dawni znajomi, nikt nie przekazywał poleceń. Generał został również odsunięty od
informacji MSW, które codziennie, według rozdzielnika, dostarczano ścisłemu
kierownictwu. To go chyba najbardziej zbulwersowało. Jeśli tak - rzekł - to ja od jutra
nie przychodzę do pracy. Było to 20 albo 22 grudnia 1984 roku. Od tamtego dnia nie
pokazał się w gmachu KC.

Nie wiadomo, j

aki był status generała Milewskiego między grudniem a majem 1985

roku. W "Skandalach bez kurtyny" (listopad, 1990) były funkcjonariusz SB, Cezary L.,
podaje, że generał przebywał w areszcie domowym. Twierdzi, że po usunięciu
Milewskiego z KC PZPR on i kilk

u innych funkcjonariuszy otrzymało polecenie

pilnowania "obiektu" w jego willi w Warszawie.

"Milewski został aresztowany w 1984 roku chyba na polecenie gen. Kiszczaka lub
gen. Pożogi, nie znam takich szczegółów. Ja wykonywałem polecenie: wraz z innym
zmien

nikiem pilnowaliśmy domu na zewnątrz, obserwowaliśmy »obiekt« także nocą

za pomocą noktowizora. Tym obiektem był Milewski. Dwóch moich kolegów z tej
samej grupy siedziało u Milewskiego wewnątrz willi. Od nich wiem, że
zakwestionowano tam skrytkę w ścianie wypełnioną studolarowymi banknotami. Mój

background image

kolega był przy rekwirowaniu tego »znaleziska«. Opowiadał, że właściciel
wytapetował setkami zielonych drzwiczki szafy. Potem obstawę zdjęto. Wiedziałem,
że Milewskiego zwolniono spod obserwacji i domowego aresztu".

Co wówczas czuł człowiek, którego świat walił się w gruzy? Wczorajsi przyjaciele z
KC i Biura Politycznego coraz częściej stawiali pytania, na które nie było prostych
odpowiedzi.

Czy apogeum wewnętrznych rozterek i wahań przypadło na 19 grudnia 1984 roku? A
może atmosfera zbliżających się świąt Bożego Narodzenia ułatwiła mu
przeprowadzenie rozmowy: kto wie, czy nie najtrudniejszej w życiu.

Notatka dot. rozmowy z członkiem BP i sekretarzem KC PZPR, tow.
Mirosławem Milewskim, przeprowadzonej 19.12.1984 roku:

"Tow. M. Milewski zgłosił się do mnie z prośbą o spotkanie. Uzgodniliśmy, że
przyjdzie o godz. 11 w tym samym dniu. W czasie spotkania poinformował mnie, że
chce wziąć przeniesienie partyjne i opłacić składki z góry za I kwartał 1985.
Zapytałem, do jakiej organizacji partyjnej, z jaką datą wystawić przeniesienie.
Stopniowo wymieniał kilka dat: 15.01.85 r., 30.01.85 r., ostatecznie zdecydował, że
weźmie przeniesienie z dniem 20.02.85 r. do KD PZPR Mokotów, a KD Mokotów
skieruje go do terenowej organizacji

partyjnej. Chciałby zgłosić się do KD z

przeniesieniem już jako emeryt.

Następnie powiedział: »Pracując w resorcie spraw wewnętrznych zawsze miałem
szczere chęci i dobre intencje, lecz nie zawsze mi się to udawało«. Jako dyrektor
Departamentu i później jako wiceminister nadzorujący departament ufał ludziom, ale
zawiódł się na niektórych. Tych, którzy nadużyli jego zaufania, należy ukarać i
wyciągnąć wnioski kadrowe. On na dokumentach stawiał zawsze dekretacje i jest
gotów ponieść wszelkie konsekwencje, jeżeli zostanie mu udowodniona wina.
Sprawa »Żelazo« powstała w określonych trudnych warunkach, miał na to akceptację
wyższych czynników. Dziś patrzy na tę sprawę inaczej i nie zrobiłby tego. Wykształcił
się pewien mechanizm, przecież Szczepański z RTV też przekazywał drogocenne
prezenty dla osobistości na najwyższym szczeblu. Ze sprawy »Żelazo« przekazywał
również zegarki dla osób na wysokim szczeblu. Wszystkiego nie pamięta, komu i co
przekazywano, była moda na takie postępowanie. Zależy mu bardzo na tym, aby w
organizacji partyjnej, do której należał w Departamencie 22 lata, pozostała o nim
dobra opinia jako o zaangażowanym komuniście, że miał dobre intencje, lecz nie
zawsze wychodzi tak, jak człowiek chce. Tę tezę powtarzał kilka razy.

Członkowie Biura Politycznego, którzy zajmowali się wyjaśnianiem sprawy, nie znają
specyfiki pracy wywiadu. On mówił swoje, a oni swoje i nie było między nimi
kontaktu. Jego wyjaśnienia nie znalazły na tym forum zrozumienia.

Źle się czuł, kiedy przychodził do MSW po objęciu resortu przez tow. Kiszczaka. Był
to bardzo trudny okres. On miał własne doświadczenia i tow. Kiszczak też miał
własne doświadczenia. Przed MSW stały poważne i odpowiedzialne zadania. W tej

background image

sytuacji nie chciał nic sugerować w zakresie realizacji tych zadań. Resort, w tym
Departament I, wykonywał te zadania.

Zdrady w wywiadzie są możliwe i nie daje gwarancji, że nie będzie zdrady w roku
1985 lub 86. Wówczas włączyłem się i powiedziałem, że jeżeli chodzi o K, to był
dokument, który dyskwalifikował go jako pracownika wywiadu, mówiący o tym, że ten
człowiek nie nadaje się do pracy za granicą...

Następnie tow. Milewski powiedział, że jako członek partii chciał bywać na
zebraniach zgodnie ze statutem. Dzwonił kilka razy do tow. Czubera, lecz ten nie
zawiad

amiał go o zebraniach. Odpowiedziałem tow. Milewskiemu, co następuje: W

lipcu i sierpniu I (okres urlopów) zebrań nie organizowaliśmy. We wrześniu i w
październiku trwały przygotowania do 40 rocznicy MO i SB. Zebrania były
poświęcone tym obchodom. Niezależnie od tych przyczyn doradziłem tow.
Czuberowi (sekretarzowi POP), ażeby was nie zapraszał na zebrania z uwagi na to,
że prowadzone było wyjaśnienie akcji »Żelazo« i znane były niektóre decyzje
kadrowe, jak sprawa M.C. i powstała w organizacji partyjnej niedobra atmosfera
wobec tow. Milewskiego. Przychodzili do mnie pracownicy Departamentu i pytali
wręcz, kiedy przyjdzie na zebranie tow. Milewski, gdyż chcą postawić kilka pytań i
prosić o wyjaśnienie kilku spraw.

W tej sytuacji poczuwałem się do odpowiedzialności i nie chciałem dopuścić, ażeby
członek BP i sekretarz KC tow. Milewski znalazł się w trudnej sytuacji. Sporo uwag
krytycznych kierowali również wobec tow. Milewskiego emeryci Departamentu I.

Po śmierci b. dyr. Dep. I H. Sokolaka przychodzi do mnie sporo towarzyszy i żąda
wyjaśnień, dlaczego Sokolak w 1968 odszedł z Departamentu i dlaczego tak go
potraktowano przy pięknej biografii i zasługach. Tow. Milewski nie podejmował
rozmowy na temat i stwierdził jedynie, że zmarło się tow. Sokolakowi.

Prosił mnie, żeby mu szczerze poradzić, jak ma się pożegnać z organizacją partyjną.
Zaproponowałem mu, ażeby zrobił to w postaci listu, a ja zapoznam z jego treścią
Egzekutywę KZ.

Przed rozstaniem złożył życzenia noworoczne dla mnie i za moim pośrednictwem dla
całej organizacji partyjnej.

I sekretarz KZ PZPR nr ł w Dep. I płk Jan Wawrowski"

*

Tadeusz Nowicki, ówczesny przewodniczący Zespołu Orzekającego Centralnej
Komisji Kontroli Partyjnej, w rozmowie z listopada 1990 roku:

-

Dokumenty w tej sprawie otrzymaliśmy z Biura Politycznego 5 lipca 1985 r. Były to:

wnioski Komisji BP, rezygnacja Milewskiego z funkcji (nic tam nie było poza tym, że
prosi o przyjęcie rezygnacji i dziękuje za współpracę) oraz przyjęcie rezygnacji przez
Komitet Centralny, że była taka sprawa, że została powołana komisja Biura
Politycznego, podano skład tej komisji oraz poproszono członków Komitetu
Centralnego, żeby przyjęli w dobrej wierze to, co się mówi, i przyjęli rezygnację tow.

background image

Milewskiego, nie dopytując się o nic więcej, bo więcej powiedzieć nie można poza
tym, że ta sprawa nie ma nic wspólnego z zabójstwem księdza Popiełuszki, o którym
była informacja na XVIII Plenum, lecz dotyczy pracy wywiadu z lat
siedemdziesiątych. I Komitet Centralny rezygnację Milewskiego przyjął.

Otrzymaliśmy więc te dokumenty w Zespole Orzekającym i zaczęliśmy się
zastanawiać, co z tym zrobić. W sprawozdaniu Komisji Biura Politycznego była mowa
o jakichś sprawozdaniach MSW, więc zażądaliśmy raportów. Dostarczono nam je z
MSW. Raport Pożogi był to bardzo duży materiał: rozmowy, dokumenty, zdjęcia - ale
nic konkretnego w nim nie było, a przede wszystkim, gdzie się podziało złoto.

Sprawozdanie Czyrka było streszczeniem raportu Pożogi i też nic nowego nie
wnosiło. Zastanawialiśmy się, co my tu możemy rozpatrywać. Ocena moralna była
jednoznaczna -

związki z bandytami, korupcja, zaginięcie złota, w to wszystko

zamieszane państwo polskie. Ale nurtowała nas jedna myśl: jeżeli wszyscy mają być
równi wobec prawa, to niech komisja popracuje do końca i ujawni, kto wziął to
wszyst

ko. My nie mieliśmy takich możliwości, nie byliśmy komisją śledczą. Komisja

Pożogi miała i dostęp do dokumentów, i do ludzi, i różne możliwości. My nie
mieliśmy.

Tow. Urbański napisał w tej sprawie do gen. Jaruzelskiego dwa pisma.

Pierwsze pismo dotyczyło naszych wątpliwości. Jeżeli jest to sprawa kryminalna - jak
stwierdza raport Pożogi, który poddaliśmy krytyce za brak konkretów - to dlaczego
sprawa nie trafiła na drogę sądową. Pytaliśmy, co my mamy zrobić, czy to w ogóle
można ujawniać, bo jeśli pójdzie na komisję, to się sprawa szybko rozniesie, a tu są
przecież jakieś wywiadowcze tajemnice. Podpisaliśmy to pismo we trzech (i tak to się
później nazywało - »notatka trzech»): Urbański, kierownik Biura i ja.

Po krótkim czasie dostaliśmy odpowiedź z MSW. Właściwie to nie była odpowiedź do
nas, tylko donos MSW do Generała, a my dostaliśmy odpis z kancelarii I sekretarza. I
oni tam napisali, że informują uprzejmie, że komisja się nie zna, bo w raporcie Pożogi
wszystko jest jasne, a komisja po kunktatorsku się uchyla od pociągnięcia do
odpowiedzialności.

Zdenerwowaliśmy się. Formuła jest przecież taka, że do komisji partyjnej to takie
sprawy idą wtedy, gdy jest już udowodnione przestępstwo i wtedy dopiero komisja
może rozliczać partyjnie. Nie odwrotnie. Myśmy w końcu na to poszli, ale to nie było
tak, jak trzeba. Tow. Urbański napisał więc drugie pismo: że to są insynuacje pod
adresem CKKP, że znamy swoje miejsce w partii i wiemy, co do nas należy. A od
śledztwa nie my jesteśmy, lecz powołane do tego organy. Nie możemy podzielić
poglądu, że w raporcie Pożogi jest wszystko jasne, bo jeśli jest jasne, to dajcie to do
sądu, a potem dopiero do nas. Zaproponowaliśmy, żeby naszą odpowiedź wysłać
członkom komisji BP i zorganizować wspólne spotkanie.

Wreszcie sprawa stanęła na Biurze. I na Biurze komisja dostała wytyk, że się uchyla i
nie chce rozliczać z odpowiedzialności partyjnej, a musimy to zrobić. Taka jest
decyzja. Urbański coś jeszcze chciał mówić, to postawili mu zarzut, że broni
Milewskiego.

background image

Jeśli więc tak zdecydowało Biuro, to powołaliśmy zespół orzekający. Poprosiliśmy
Milewskiego, żeby wypowiedział się w swojej sprawie. Cały czas utrzymywał, że jest
to prowokacja Pożogi i Kiszczaka, żeby się go pozbyć z Biura Politycznego za to, że
on zajmuje inne stanowisko w j

akichś sprawach niż kierownictwo i tak dalej. A my,

komisja, jesteśmy tylko narzędziem w ich rękach.

Gdzie jest to złoto - wciąż drążyłem to pytanie. - Jakby towarzysze z MSW dobrze i
uczciwie szukali, to by znaleźli - odpowiedział. - Niech mnie dadzą na kilka miesięcy
do MSW, to ja im znajdę, ale oni nie chcą mi pomóc - mówił. Mówił jeszcze, że nasz
wywiad jest bardzo dobry i że nie takie rzeczy robią wywiady na świecie.

Postawiliśmy mu w sumie dwa zarzuty. Jeden taki, że to nie jest moralne, takie
powiązania z gangsterami i takie metody. A drugi za to, że nie dopilnował, bo
cokolwiek się z tym złotem stało, to jednak on nie dopilnował. I za te sprawy
wydaliliśmy go z partii. Decyzja została ogłoszona 19 czerwca 1986 roku. Tyle czasu
to trwało.

To była dla mnie dramatyczna sytuacja. Ja mu ogłaszałem decyzję. On był
załamany. Zapytał, czy ma oddać legitymację partyjną. Mówię, że tak. On wstał,
pocałował tę legitymację, rozpłakał się i powiedział, że będzie o nią walczył do końca
życia. Robicie wielki błąd, jesteście manipulowani - mówił. Powiedział, że jest to dla
niego śmierć polityczna, ale przed całkowitym samobójstwem powstrzymuje go tylko
to, że prawda kiedyś musi wyjść na jaw. Tylko to mnie trzyma przy życiu - mówił - że
ja teraz całą winę biorę na siebie, ale kiedyś prawda wyjdzie na jaw.

Czy sprawa "Żelazo" miała jakiś ciąg dalszy? Tak, to wszystko, o czym mówiłem,
działo się przed X Zjazdem partii. Zaraz po zjeździe zadzwonił do mnie Pożoga (tak
się złożyło, że zostałem znów wybrany do Centralnej Komisji Kontrolno-Rewizyjnej i
do mnie się ta sprawa przylepiła, bo w nowym składzie tylko ja wiedziałem, o co
chodzi) i mówi: towarzyszu Nowicki, trzeba kontynuować sprawę odpowiedzialności
partyjnej, bo nie może być tak, że tylko Milewski odpowiada za wszystko. Zresztą
Milewski też to przedtem podnosił, dlaczego tylko on?

Jak uważacie, że trzeba kontynuować, to dajcie materiały - mówię. Wiedziałem, że
Pożoga by sam z siebie nie zadzwonił, to musiało być uzgodnione z Kiszczakiem. -
Dajcie materiały na poszczególnych towarzyszy, kogo tam uważacie za
odpowiedzialnych, to są ludzie na stanowiskach, trzeba ich powyrzucać, muszą być
dowody. Dał mi więc te nazwiska, powypisywał z raportu, co kto mówił, co kto
widział, za co był odpowiedzialny - i przysłał z takimi krótkimi zarzutami pod ich
adresem. Zmontowaliśmy zespół orzekający i pociągnęliśmy do odpowiedzialności
wszystkich, którzy mieli związek ze sprawą. Dostali nagany z ostrzeżeniem, nagany i
upomnienia, za brak nadzoru nad transportem, za niedopilnowanie, za
ni

egospodarność.

Aha, jeszcze potem był Szlachcic. Od razu powiedział, że jest to prowokacja
kierownictwa, czyli Jaruzelskiego, Kiszczaka i Messnera, bo chcą go zdjąć z
dyrektora miar i wag za to, że krytycznie wypowiada się o obecnej ekipie. Odrzućmy
to - m

ówię - i zapytałem, co wie w sprawie "Żelazo" i dlaczego nie nadzorował,

chociaż wiedział i widział złoto. I takim majątkiem przestaliście się interesować? -
pytam. Tak, bo miałem od tego zastępcę, Milewskiego, który był odpowiedzialny. Ale

background image

wyście byli ministrem - mówię. A na jakiej podstawie daliście zegarki ludziom?
Pokwitowaliście? Wydaliście rozkaz? Tym ruchem daliście przykład wielkiej
niegospodarności, że tak można dysponować majątkiem, który jest w posiadaniu
ministerstwa. Ja, jako minister miałem prawo. - Nie wiem, czyście mieli prawo - ja
odpowiadam. I zaczęła się awantura. Dostał taki zarzut, że widział, wiedział,
zadysponował. Dostał za to naganę. Napisał potem skargę na mnie do Generała, że
to było z góry ukartowane, ponieważ nie chce się podporządkować politycznie.
Potem wiele różnych rzeczy opowiadał na partię, ale nigdy nie wspominał, że został
ukarany niesłusznie, w ogóle nie mówił o naganie. Dopiero teraz.

I to wszystko, co wiem o sprawie "Żelazo". Może jeszcze tyle, że przez cały czas
nam powtarzali, że to tajne, że zdekonspiruje się wywiad, że ten brat, co jest za
granicą, może się zemścić i ujawnić, co wie o wywiadzie. Więc tak to wszystko
załatwialiśmy po cichutku.

ROZDZIAŁ VI

"Złoty" generał

-

Niski, szczupły mężczyzna, o niezwykle ujmującym sposobie bycia, z którego

twarzy prawie nigdy nie schodził uśmiech - w ten sposób, najkrócej, w kilku słowach
charakteryzują go jego dawni współpracownicy, znajomi, przyjaciele.

Mirosław Milewski urodził się 1 maja 1928 roku w Lipsku nad Biebrzą w woj.
białostockim (dziś - suwalskie). Gdy miał szesnaście lat, jako "syn pułku" został
skierowany do pracy w aparacie bezpieczeństwa. Zajmował wiele stanowisk w
ogniwach powiatowych i wojewódzkich, by wreszcie trafić do Centrali. W
Minister

stwie Spraw Wewnętrznych początkowo zajmował się walką z

przestępstwami gospodarczymi, później trafił do Departamentu I, którego był
wicedyrektorem, a następnie dyrektorem. W 1971 roku został podsekretarzem stanu
w MSW i zastępcą członka KC PZPR. W 1980 roku był już członkiem KC i - od
października 1980 roku - ministrem spraw wewnętrznych.

Po śmierci Wiesława Ociepki, który zginął w katastrofie lotniczej pod Szczecinem,
ministrem spraw wewnętrznych w kwietniu 1973 roku został Stanisław Kowalczyk.
"Był to fatalny wybór - stwierdza Edward Gierek w »Przerwanej Dekadzie«. - Jego
osobowość okazała się zbyt miałka, by mógł sobie poradzić z tymi nadzwyczaj
trudnymi do prowadzenia służbami. Chcąc nie chcąc, stał się on tylko malowanym
ministrem, któremu się tylko wydawało, że pełni tę funkcję. Resortem zaczął rządzić
Milewski, on też dawał Kowalczykowi tylko te informacje, które miały trafić w moje
ręce. Informacje w pełni prawdziwe otrzymywał tylko Kania. Dzięki specyficznemu
układowi Kowalczyk miał splendory, a Milewski - władzę".

W październiku 1980 roku gen. Milewski został ministrem spraw wewnętrznych i
członkiem KC, a w lipcu 1981 roku, podczas IX

background image

Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR -

sekretarzem KC. Opuścił wówczas stanowisko

ministra spraw wewnętrznych (ministerialny fotel zajął gen. Czesław Kiszczak z
Wojskowych Służb Specjalnych), by - jako sekretarz - nadzorować działalność
resortu. W 1982 roku został członkiem Biura Politycznego.

W latach 1980-

1981 wsławił się walką z "Solidarnością", a jego nazwisko

utożsamiane było z frakcją najbardziej nieprzejednanych, konserwatywnych
"betonów" partyjnych. Po wprowadzeniu stanu wojennego (optował wówczas - w
opozycji do gen. Kiszczaka -

za "rozwiązaniem siłowym") jeździł po kraju i

niezmordowanie uczestniczył w spotkaniach z aktywem partyjnym i robotniczym,
podczas których, jak na przykład 10 maja 1982 roku w elbląskim "Zamechu", mówił:
"Jest i będzie w naszym kraju otwarcie na wszystkie procesy demokratyzacji, na
partnerski dialog z każdym, kto stoi na gruncie przestrzegania prawa i pryncypiów
ustroju socjalistycznego. Prawo jednak musi być bezwzględnie respektowane,
zwłaszcza w okresie stanu wojennego. Wobec siewców anarchii nie będzie
pobłażania".

Kilka miesięcy później, podczas plenum KC, człowiek, przeciwko któremu dziś
wytacz

a się zarzuty korupcji, stwierdzał: "Fakty korupcji, obchodzenia przepisów,

kumoterstwa, pasożytnictwa, obłudy i lekceważenia obywatela stanowią wciąż
jeszcze niemały margines naszego życia. Tolerancji w tych sprawach być nie może i
nie będzie. Wnioski dyscyplinarne, do odwołania ze stanowiska włącznie, muszą być
wyciągane wobec wszystkich, którzy szykanują ludzi ujawniających występujące zło".

Jego odejście i nagłe zniknięcie ze sceny politycznej na początku 1985 roku -
wówczas właściwie niczym oficjalnie nie wyjaśnione - było powszechnie kojarzone z
zakończeniem procesu zabójców księdza Jerzego Popiełuszki.

*

Lipsk nad Biebrzą. Październik 1990 rok.

Jedno z najlepiej utrzymanych małych miasteczek gminnych na północno-wschodnim
krańcu Polski. Schludnie tu, czysto, zadbane ulice, dużo nowych inwestycji: szkoła,
przedszkole, kino-teatr, fabryka Unitra-

Unitech. Może prawdą jest, że źródeł

pomyślności i dostatności miasteczka należy upatrywać w fakcie, że tu urodził się
generał

Mirosław Milewski. Podobno w ten sposób, już za życia, chciał oglądać swój
"pomnik".

Może dlatego pamięć o jego rodzicach przetrwała tu do dzisiaj. Matka - Anastazja - w
czasach międzywojennych należała do elity miasteczka. Była nauczycielką w
miejscowej szkole, podobno doskonale władała trzema językami. Ojciec zajmował się
wyrobem kręgów do studni i sporo udzielał się społecznie w Radzie Parafialnej
miejscowego kościoła. Mirosław miał jeszcze przyrodniego brata Zbyszka i siostrę
Lidię.

Starsi wiekiem powiadają, że była to bardzo religijna rodzina. Sam Mirek jako młody
chłopak był nawet ministrantem i regularnie służył do mszy świętej. I choć w

background image

dorosłym życiu zmienił światopogląd, to jakby ukradkiem pamiętał o tkwiących w nim
korzeniach zaszczepionych w domu rodzinnym. Podobno dobrze rozumia

ł potrzeby

ludzi wierzących. Kiedy w pośpiechu kilka lat temu parafianie nie całkiem legalnie
budowali małą kaplicę w jednej ze wsi, i kiedy dowiedziały się o tym władze
wojewódzkie i nakazały rozebranie rozpoczętej budowli - zadziałał Milewski ...i cała
s

prawa okazała się nagle bardzo prosta do załatwienia. Nikt już nie stawiał żadnych

przeszkód.

Wróćmy jeszcze do czasów młodości generała. Podczas okupacji jego matka,
znająca język niemiecki, pracowała u Niemców w administracji powiatowej.
Jednocześnie była okiem i uchem miejscowego oddziału partyzanckiego. Okupant
zorientował się jednak w prowadzonej przez nią podwójnej grze i we współpracy z
ruchem oporu. Zapłaciła za to cała rodzina: w egzekucji w 1943 roku zginęli matka,
ojciec i siostra 15-

letniego wówczas Mirosława.

-

Mirek został sam na świecie - wspomina dziś Jan Dadura z Lipska, najbliższy

kolega generała z lat wojny. - Dziś, kiedy słyszę, co się o nim mówi i wypisuje, nie
chce mi się w to wierzyć. To nie jest człowiek, jakiego znam od lat. Jestem
p

rzekonany, że to nie on zagarnął tak olbrzymią fortunę. Był zbyt szlachetnie

wychowany, by maczać palce w podobnych machlojkach. Jeśli coś złego zrobili, to
tylko jego podwładni. I pomyśleć, że do resortu spraw wewnętrznych trafił przez
zupełny zbieg okoliczności. A właściwie to przez młodzieńczą miłość...

Historia, którą chcę opowiedzieć, działa się pod koniec roku 1944, kiedy tereny te
były już wyzwolone spod okupacji hitlerowskiej. Mirkowi spodobała się pewna młoda
dziewczyna, do której - pech chciał - "smalił cholewki" również jego rówieśnik. Tylko
tyle, że tamten miał mundur, pistolet i władzę, gdyż kilka tygodni wcześniej wstąpił do
nowo utworzonej Milicji Obywatelskiej. A ponieważ widział, że jego szanse są jednak
mniejsze, postanowił pozbyć się konkurenta. Aresztował młodego Milewskiego jako
przeciwnika władzy ludowej. Zarzut był bardzo poważny. W tamtym okresie, w
tamtych czasach niewiele było trzeba, by usunąć człowieka z tego świata. Na
szczęście miejscowi, widząc jawną niesprawiedliwość, podbiegli z krzykiem, że
"niewinnego sierotę chcą nam zabić" do ówczesnej władzy rzeczywistej - Armii
Czerwonej. Rosjanie wybawili go z rąk milicji i wzięli do siebie. Najprawdopodobniej
postawili mu tam następujący warunek: albo przejdziesz u nas, w NKWD,
odpowiednie przeszkolenie i jako prawdziwy fachowiec w tej dziedzinie - pracownik
aparatu bezpieczeństwa - będziesz utrwalał nowy porządek, albo wrócisz zaraz do
swoich, by rodak strzelił ci w tył głowy, bez żadnego sądu, jako przeciwnikowi władzy
ludowej... Czy w

tej sytuacji mogła być mowa o jakimkolwiek wyborze? Wrócił do nas

z jakimś świstkiem o odbytym przeszkoleniu w radzieckim NKWD i w ten sposób
związał całe swoje życie z aparatem bezpieczeństwa.

W niewielkim miasteczku, mimo całej afery, generał Milewski ma raczej dobre
publicity. Większość nie daje wiary, by zarzuty wysuwane przeciwko Honorowemu
Mieszkańcowi Lipska nad Biebrzą i Honorowemu Członkowi Towarzystwa Przyjaciół
Lipska były prawdziwe.

-

Uczynili zeń kozła ofiarnego - mówią.

background image

-

Często do nas przyjeżdżał - opowiada były długoletni naczelnik Zenon Kułak. -

Interesował się życiem naszego miasteczka. W czym mógł, to pomagał, ale nie
przeceniałbym jego roli w odbudowie Lipska, które jeszcze kilkanaście lat temu nosiło
ślady wojennych zniszczeń. Miał olbrzymi autorytet. Był człowiekiem skromnym i aż
do przesady uczciwym. Kiedy odwiedzał Lipsk, na spotkanie w remizie przychodziły
tłumy. Przemawiał, nawoływał do społecznego wysiłku i natychmiast podrywał ludzi
do pracy.

Starał się tu zaglądać jak najczęściej. Kiedy w Lipsku spodziewano się przyjazdu
"naszego generała z Warszawy", przystępowano do sprzątania ulic. Bo każdy chciał,
by generał czuł się jak w domu. On tymczasem nie miał tu bodaj skromnego domku
letniskowego, chociaż w stolicy głośne były opowieści i plotki o willi, jaką rzekomo
zbudował sobie na Suwalszczyźnie, o urządzanych w rodzinnych stronach hucznych,
wystawnych polowaniach dla towarzyszy z Warszawy. Podczas wizyt w Lipsku
nocował w pokojach gościnnych strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza. Lipska
tradycja nakazywała, by podczas każdej wizyty wręczać mu bodaj skromny upominek
-

pamiątkę: ręcznik, ludową rzeźbę czy haft. Niby drobny prezent, a jednak nigdy nie

chciał zabrać go ze sobą. Zawsze zostawiał na miejscu.

-

Jak diabeł w suchą wierzbę tak ludzie w niego tutaj wierzą - twierdzi Stanisław

Sewastianowicz. -

Jedni płaczą, a drudzy mówią: nie taki nasz generał głupi, żeby w

brudnej robocie palce moczyć.

- Oceniam go jako wzorowego obywatela -

mówi przewodniczący Rady Miejskiej,

Henryk Matyszewski. -

W tym, co robił, nie było nic z prywaty...

-

Jakie jego zasługi - oponuje przewodniczący Komitetu Obywatelskiego w Lipsku

nad Biebrzą, Jan Sidorowicz. - Pierwsza ta, że całe tutejsze społeczeństwo
zeszmacił. Taka tutaj atmosfera, taki beton, że niech to szlag...

-

To był bardzo porządny człowiek - to opinia dyrektora miejscowej szkoły, Jana

Szulera. -

Sam widziałem nie raz, jak starsze kobiety na ulicy w rękę całował i kłaniał

się jak należy...

W Lipsku ile ludzi, tyle opinii. Ale z

wolenników i sympatyków generała wydaje się być

więcej. Bo naprawdę wielu coś mu zawdzięcza. To dzięki niemu miasteczko nie czuje
na sobie piętna Polski "B". Nawet proboszcz tutejszej parafii, Tadeusz Zajączkowski,
kiedy obejmował nowy kościół, z uznaniem wyraził się o generale: "naprawdę macie
porządnego gospodarza". A kiedy na początku roku Milewski po przebytym zawale
leżał w szpitalu, proboszcz odprawił mszę za szybki powrót parafianina do zdrowia.

-

Lipsk był oczkiem w głowie generała - twierdzi Romualda Prolejko, sekretarz

Towarzystwa Przyjaciół Lipska - a sam generał był człowiekiem prawym i uczył nas
tego samego. Pamiętam, że o sprawie złota, tego, o którym teraz tak głośno, mówił
nam już przed pięciu laty. Nie mógł darować, że zaniedbał jakiegoś podpisu. Nie
mógł uwierzyć, że ludzie, którzy z nim całymi latami współpracowali, teraz po prostu
wystawili go do wiatru. Pamiętam dokładnie, jak zbulwersowała go sprawa śmierci
księdza Popiełuszki i podejrzeń, jakie niektórzy kierowali pod jego adresem.

background image

- Wiesz, Roma -

mówił wtedy do mnie - chciałbym, aby ta sprawa wyszła do końca

na jaw jeszcze za mojego życia. Nie mogę znieść myśli, że mógłby pozostać na mnie
choć cień podejrzenia.

Podobno zanim wyrzucono go z partii, otrzymał propozycję wyjazdu za granicę na
placówkę dyplomatyczną.

-

Powiedz tylko, gdzie chcesz wyjechać - mówili znajomi towarzysze - i jaką funkcję

chcesz sprawować, a wszystko jest do załatwienia. Opowiadał dużo znajomym w
Lipsku o podobnych propozycjach, którymi bezskutecznie go kuszono. Nie skorzystał
z nich. Dlaczego?

-

Ja Polsce nic złego nie zrobiłem, bym musiał teraz wyjeżdżać - tłumaczył się w

kręgu bliskich przyjaciół.

"Teraz, kiedy patrzy się na to, co pozostało po generale w Lipsku, wydaje się
oczywiste, że próbował stworzyć dwa mity. Pierwszy dla siebie - mit dobroczyńcy. W
zamian chciał podarować miasteczku mit bohatera" - napisała o nim dziennikarka
tygodnika "Solidarność".

*

Warszawa, październik 1990 rok. Mówi anonimowy pracownik Biura Ochrony
Rządu, były sekretarz gen. Milewskiego:

-

Po IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR w lipcu 1981 r,. na którym generał Mirosław

Milewski został sekretarzem Komitetu Centralnego Partii, zgodnie z obowiązującymi
wówczas przepisami zaczęła mu przysługiwać ochrona osobista. Pewnego dnia
wezwał mnie do siebie ówczesny dyrektor BOR i zaproponował tę pracę. Propozycję
przyjąłem, przyjął ją również generał Milewski. Kilka dni później pojechaliśmy do
"Białego Domu", gdzie zostałem mu oficjalnie przedstawiony. I tak zaczęła się nasza
współpraca, która trwała cztery lata. Jakim człowiekiem był na co dzień generał
Milewski? Mógłbym odpowiedzieć na to pytanie krótko, jednym zdaniem, ale
zrobiłbym wtedy krzywdę temu człowiekowi. Podkreślam, mówię tylko o swoich
prywatnych odczuciach... Zawsze ceniłem jego fachowość i sposób podejścia do
drugiego człowieka. Nigdy nie spotkałem takiego przełożonego, który niemal po
partnersku traktowałby swego podwładnego. Bo była to oparta na partnerstwie
współpraca między sekretarzem KC a jego adiutantem. Nigdy się nie obrażał, gdy
sam z siebie udzielałem mu rad, czy powiedziałem o popełnionych błędach. Dobrze
pamiętam naszą pierwszą rozmowę: najpierw zapytał, czy może mówić do mnie po
imieniu, przeciwko czemu nic nie miałem. Później wyłożył credo naszej współpracy:
"Towarzyszu, będziemy razem uczyć się swoich nowych funkcji: ja sekretarza, wy
zaś mojego pomocnika".

Kilkanaście razy jeździłem z nim w jego rodzinne strony na Suwalszczyznę. Nie chcę
obrażać żadnego z ówczesnych prominentów, ale czy któryś z nich pozwalał, aby
prości ludzie - znajomi z lat dzieciństwa i wczesnej młodości - mogli mówić do nich
po imieniu? Tam tymczasem nikt nie mówił do generała inaczej, jak "Mirek".
Przynajmniej dla mnie było to dziwne: człowiek ze ścisłego kierownictwa władzy nie

background image

odwrócił się, jak wielu mu podobnych, od tych prostych ludzi. W Lipsku był jednym z
nich.

-

Podobno był tytanem pracy?

-

Pracował po dwanaście godzin na dobę. Nieraz mi powtarzał: "Jedźcie już do

domu, macie rodzinę, dzieci". Nigdy go nie usłuchałem. Czułem bowiem, jak bardzo
je

stem mu potrzebny. Prowadziłem kiedyś na swój własny prywatny użytek taki

dzienniczek, w którym pisałem godziny rozpoczęcia i zakończenia pracy. Jak
podliczyłem później, pracowaliśmy po 420-430 godzin miesięcznie.

-

Niektórzy znajomi generała twierdzą, że wysunięte w roku 1984 zarzuty korupcji i

niedopilnowania sprawy przemyconego do Polski złota spowodowane były brakiem
jednego podpisu w aktach sprawy ,,Żelazo". Podobno człowiek, który osobiście
przyjmował złoto i za nie odpowiadał, wyparł się tego, wykorzystując ów brak
podpisu. Podobno od tamtej pory otwarty dla wszystkich generał stał się nagle
nieufny i podejrzliwy wobec otoczenia.

-

Nic na ten temat nie wiem, ale pamiętam, że generał kilkakrotnie po odejściu z KC,

w prywatnych rozmowach powtarzał mi, że nigdy nie spodziewał się ciosu w plecy od
najbliższych przyjaciół. Nie wiem, co się za tym kryło, bo po prostu nie wypadało mi
wypytywać o szczegóły. Uważałem, że jeśli uzna to za stosowne, opowie mi, w czym
rzecz. Jednak myśli tej nigdy nie rozwinął. I rzeczywiście, zgadza się - od 1985 roku
generał jakby przestał wierzyć drugiemu człowiekowi.

-

Czy to prawda, że zanim rozpoczęła pracę specjalna komisja partyjna i zanim w

1984 roku w wąskim gronie ówczesnego kierownictwa partyjno-państwowego
ujawniono sz

czegóły operacji ,,Żelazo ".przyjaciele, chcąc go uchronić przed

ewentualną odpowiedzialnością, sugerowali zniknięcie na pewien okres, np. wyjazd
w charakterze ambasadora PRL do jakiegoś odległego kraju?

-

Pamiętam tylko, że w Lipsku pewnego razu ktoś zażartował, że generał chce nas

opuścić. Uśmiechnął się wtedy i rzekł: "Kochani, gdzie mi będzie lepiej niż tutaj, z
wami". Ale w "Białym Domu" o podobnych propozycjach (a wieści tego typu nie
dawały się zbyt długo trzymać w tajemnicy) nic na ten temat nie słyszałem.

-

Jaka była pierwsza myśl, kiedy usłyszał pan komunikat o aresztowaniu swego

byłego szefa pod zarzutem korupcji?

-

Biorąc pod uwagę jego przeszłość, jego pozycję społeczną i nawyki wyniesione z

lat

młodości, nie chciało mi się wierzyć, by mógł dokonać tych wszystkich

przestępstw, o których tak dużo się mówiło i pisało. Pewne rzeczy zakodowane w
dzieciństwie oddziałują na całe przyszłe życie. Stąd, jak sądzę, brała się u niego ta
niezwykła rzetelność, uczciwość i dokładność w najdrobniejszych nawet rachunkach.

-

Pan nam tu przedstawił wizerunek człowieka bez skazy. Kryształową legendę. Czy

pański generał miał jakieś wady?

-

Podobno nie ma ludzi bez wad, ale, proszę mi wierzyć, naprawdę nie znajduję

żadnej skazy na jego charakterze. Znałem - tak mi się przynajmniej wydaje - dość

background image

dobrze generała i rzeczywiście mogę coś na ten temat powiedzieć. I trudno szukać w
tym koniunkturalizmu, bo jakiż miałbym cel w świadomym przemilczeniu faktów czy
zdarzeń, które, jeśli były, i tak wyjdą na jaw.

-

Minęło już pięć lat, odkąd przestała was łączyć zależność służbowa. Co dzisiaj

myśli o całej sprawie związanej z osobą generała jego sekretarz?

-

Od razu dodam, że choć od połowy maja 1985 roku przestałem pełnić tę funkcję w

związku z jego wycofaniem się z życia politycznego, to jednak nie urwały się nasze
kontakty prywatne. Trudno nie przeżywać tej sprawy, skoro tak poważne zarzuty
wysuwa się przeciwko wspaniałemu człowiekowi, z którym tak bardzo zżyłem się
przez kilka lat wspólnej pracy. Może gdyby nie łączyły nas tak ścisłe więzy, nie
przeżywałbym tego tak serio...

ROZDZIAŁ VII

Aresztowanie

W poniedziałek, 8 października 1990 roku na pierwszej stronie rządowego dziennika
"Rze

czpospolita" znalazła się informacja o aresztowaniu byłego ministra spraw

wewnętrznych, członka Biura Politycznego KC Polskiej Zjednoczonej Partii
Robotniczej generała Mirosława Milewskiego. Razem z nim aresztowanych zostało
sześć osób, w tym czterech wysokich rangą oficerów Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych. Zarzucono im przyjmowanie korzyści majątkowych w wielkich
rozmiarach.

Wkrótce na pierwszych stronach gazet znalazły się sensacyjne tytuły: "Kto wsypał
Milewskiego" -

zastanawiał się warszawski "Express". "Zniknęło złoto i kosztowności"

-

informował "Express Wieczorny" zaś "Gazeta Wyborcza" notatkę autorstwa Jerzego

Jachowicza opatrzyła tytułem "Złoty wywiad PRL". "Wywiad zajmował się rabunkiem"
-

poinformowało czytelników "Życie Warszawy".

- Jest to afera kryminalno-korupcyjna -

stwierdził I zastępca Prokuratora Generalnego

RP prokurator Aleksander Herzog. -

Zarzut przedstawiony Mirosławowi Milewskiemu

dotyczy okresu, kiedy pełnił on funkcję wiceministra spraw wewnętrznych. Na razie
trudno jest operować dokładnymi liczbami. Chodzi jednak o korupcję na wielką skalę
i kosztowności dużej wartości. Na razie śledztwo zostało dopiero rozpoczęte. W
najbliższych dniach będzie też można udzielić odpowiedzi na pytanie, dlaczego
sprawa z 1971 roku -

a więc jeszcze z czasów ekipy Edwarda Gierka - wyszła na jaw

dopiero teraz. Prokuraturze nie były to w każdym razie - jeszcze do niedawna - fakty
znane.

Minęły zaledwie trzy tygodnie, kiedy rozeszła się wiadomość o uchyleniu aresztu
wobec gen. Milewskiego i szóstki zatrzymanych razem z nim osób. Czy to oznacza,
że areszt zastosowano niesłusznie?

background image

Mówią prokuratorzy Karol Napierski i Robert Macherski z Departamentu
Prokuratury w Ministerstwie Sprawiedliwości, prowadzący śledztwo w sprawie
"Żelazo":

-

Zdaniem sądu zastosowanie aresztu w tej sprawie jest niesłuszne ze względu na

niedostateczne uprawdopodobnienie afery korupcyjnej zarzucanej podejrzanym
przez prokuraturę. Sąd jest zdania, że zebrany w sprawie materiał dowodowy
pozwalałby na postawienie podejrzanym zarzutu z art. 135 par. 2 kodeksu karnego
lub z przepisów ustawy karno-skarbowej. Artykuł 135 kk (wielka afera przemytnicza,
zagrożenie karą pozbawienia wolności od lat 8) został jednak w lutym tego roku
uchylony przez Sejm, a popełnione w tej sprawie przestępstwa z ustawy karno-
skarbowej już dawno się przedawniły. Tak więc sąd przyjmując taką kwalifikację
prawną, jest niejako z mocy prawa zobligowany do uchylenia aresztu. Kwestia
aresztów jest tu jednak marginalna. Nas stanowisko sądu w kwestii kwalifikacji w
żaden sposób nie wiąże i mimo uchylenia tego środka zapobiegawczego śledztwo
nadal będzie prowadzone w kierunku przyjętym przez prokuraturę. Dwóm osobom
zarzucamy więc popełnienie przestępstwa z art. 241 par. 4, a więc wręczenie
korzyści majątkowej w wielkich rozmiarach, a pozostałym pięciu osobom
przestępstwo z art. 240 par. 1 i 2, czyli przyjęcie tej korzyści majątkowej. Śledztwo
trwa. Być może w przyszłości materiał dowodowy będzie pełniejszy, co wpłynie
również na stanowisko sądu w sprawie zastosowania środka zapobiegawczego.

-

Jakich argumentów użyła prokuratura w skierowanym do sądu apelacyjnego

zażaleniu na postanowienie sądu wojewódzkiego?

-

Były różne sugestie. Sąd przyjął, że istniało porozumienie przestępcze między

braćmi J. a funkcjonariuszami MSW co do przerzutu i późniejszego podziału złota,
uznając, iż można to potraktować jako porozumienie przestępcze, ale brakuje tu - jak
określił to sąd - "modus operandi" charakterystycznego dla przestępstwa
łapownictwa. Natomiast naszym zdaniem ma tu miejsce typowe dla przestępstwa
łapownictwa zobowiązanie jednej ze stron do przysporzenia korzyści majątkowej
drugiej stronie w zamian za ułatwienie przemytu kosztowności i umożliwienie
korzystania z nich już na terenie Polski.

-

Jak wygląda sprawa przedawnienia w tym wypadku?

-

Jest to bardzo istotny problem. Zgodnie z artykułem 105 kk karalność przestępstwa

ustaje z upływem 20, 10 lub 5 lat w zależności od kategorii przestępstwa. Jeśli czyn
stanowi zbrodnię, a więc zagrożony jest karą co najmniej 3 lat pozbawienia wolności,
okres przedawnienia wynosi 20 lat. Zaszłości, jakie są przedmiotem postępowania w
tej sprawie, miały miejsce w 1971 roku. Przy przyjętej przez prokuraturę kwalifikacji
prawnej są to czyny zagrożone karą pozbawienia wolności od lat trzech wzwyż, a
zatem okres 20-

letni mijałby w 1991 roku. Można by się w tej sprawie dopatrzeć

wielu innych przestępstw, takich jak paserstwo, przemyt, przekroczenie uprawnień,
poświadczenie nieprawdy, ale wszystko są to występki zagrożone karami znacznie
niższymi niż zbrodnia, tak więc nie będą już przedmiotem naszego zainteresowania,
jako że dawno uległy przedawnieniu. Zgodnie z artykułem 11 pkt. 6 kodeksu

background image

postępowania karnego, postępowania nie wszczyna się, a jeśli zostało wszczęte, to
należy je umorzyć.

-

Raport gen. Pożogi mówi także o innych zbrodniach, na przykład o zabójstwach i

napadach rabunkowych popełnianych na terytoriach innych państw.

-

W tej chwili nie mamy wystarczającej wiedzy, by kategorycznie stwierdzić, czy fakty

takie miały miejsce czy nie. Ustalenia powołanej w 1984 roku komisji resortowej
opierają się przede wszystkim w głównej mierze na oświadczeniach różnych osób.
Dysponujemy notatkami bądź stenogramami przeprowadzonych wtedy rozmów, ale
nie są to jeszcze dowody procesowe. W świetle składanych obecnie zeznań
świadków i wyjaśnień podejrzanych wiele spraw przedstawia się nieco inaczej.
Trzeba zatem odnosić się z pewną rezerwą do okoliczności ujawnionych podczas
prac komisji resortowej, choć niektóre z przypadków dotyczących działalności
agentów MSW poza granicami kraju potwierdzają się również w toku naszego
postępowania. Z tym, że są to zdarzenia z końca lat sześćdziesiątych, wobec czego -
jeżeli przyjąć, że takie zbrodnie zostały popełnione - minęło już 20 lat.

Rok 1970 staje się cezurą przedawnienia. Trzeba jednak sprawdzić, przy udziale
odpowiednich służb, czy takie wydarzenia miały istotnie miejsce i jakie były bliższe
ich okoliczności. Czynności takie oczywiście podjęliśmy, nawiążemy kontakt z
policjami wymienionych w raporcie Pożogi krajów, aby uzyskać pełniejszy materiał i
skonfrontować go z tym, czego dowiedzieliśmy się w naszej sprawie.

-

Czy naprawdę ,,Żelazo" nie łączy się ze sprawą zamordowania ks. Jerzego

Popiełuszki? Są tu dziwne zbieżności. Zabójstwa dokonano wtedy, kiedy biuro
Polityczne podej

mowało decyzję o losie generała Milewskiego.

-

Wiadomo nam jedynie, że opinia publiczna łączy te fakty.

Z dotychczasowych ustaleń śledztwa wynika jednak, że sprawa dotycząca operacji
kryptonim "Żelazo" nie łączy się w żaden sposób ze sprawą zabójstwa księdza
Popiełuszki.

-

A nie łączy tych dwóch spraw osoba generała Milewskiego?

-

Spotykaliśmy się także z opinią, że dla odwrócenia uwagi od sprawy "Żelazo"

Milewski mógł być jednym z inspiratorów w zbrodni. Nie mamy na razie żadnych
dowodów, które mogłyby tę koncepcję potwierdzać. Wznowioną sprawę dotyczącą
podżegania do zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki prowadzi w Departamencie
Prokuratury inny zespół i w toku ich śledztwa zależność taka także się nie pojawia.
Śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki zostało wszczęte w lipcu br., a w
sprawie "Żelazo" dokładnie 3 października. Zwykły przypadek zrządził, że
aresztowania zbiegły się w czasie.

-

Akta sprawy "Żelazo" jeszcze w 1975 roku liczyły trzy tomy. W 1984 pozostała tylko

jedna teczka. Podobno oca

lały wcale nie najważniejsze dokumenty. Czy prokuratora

bada i tę okoliczność?

background image

-

Oczywiście. Prowadząc postępowanie staramy się wyjaśnić, kto, kiedy, dlaczego i

jakie zniszczył dokumenty. I z czyjego polecenia. Niestety, jest to zadanie
niezmiernie trudne.

-

W raporcie generała Pożogi wielokrotnie spotykamy się ze stwierdzeniem "komisji

nie udało się ustalić..." Czy są jakieś szanse na ustalenie dziś tego, czego sześć lat
temu nie udało się ustalić służbom gen. Kiszczaka?

-

Istnieje taka szansa, ponieważ w toku śledztwa sięgamy do dokumentów i

dowodów, które nie były przedmiotem zainteresowania komisji resortowej. Komisja
nie prowadziła śledztwa, lecz wyjaśniała sprawę dla potrzeb władz resortu. Robiła to
więc w sposób nie uregulowany kodeksem postępowania karnego. My prowadzimy
sprawę starając się wyjaśnić wszystkie jej aspekty faktyczne i prawne.

-

Śledztwo jest wielokierunkowe. Czy mogą panowie zdradzić jego główne wątki?

-

Podstawowym kierunkiem śledztwa jest ustalenie, co się stało ze złotem,

kosztownościami i innymi walorami, które zostały przerzucone do kraju przez
współpracowników ówczesnego Departamentu I. Pewne jest, że znaczna część tych
walorów trafiła w niepowołane ręce. Trzeba też zgodzić się, że w ogóle tego rodzaju
akcja nie miała nic wspólnego z działalnością wywiadowczą. Miała ona od początku
charakter przestępczy i nie powinna być zainicjowana i przeprowadzona przez
oficjalne agendy państwowe. To jest główny kierunek śledztwa. Przy okazji wychodzą
inne wątki: jak już wspomnieliśmy wcześniej - takich wątków będzie jeszcze sporo. W
zależności od tego, czy będą podstawy prawne - biorąc pod uwagę przede
wszystkim przedawnienie -

postępowanie z konieczności będzie musiało pójść także

w tych kierunkach.

- Czy w sprawie gen. Milewskiego uj

awniły się jakieś wątki z lat osiemdziesiątych?

-

Nie mamy na razie żadnych konkretnych dowodów, które dawałyby podstawę do

takiego ukierunkowania śledztwa.

-

A dowodów niekonkretnych?

- Po prostu nie ma nic takiego.

-

Czy można się spodziewać rozszerzenia kręgu podejrzanych?

-

Nie wykluczamy. Z obecnie posiadanych dowodów wynika, że oprócz osób, którym

już przedstawiono zarzuty w sprawie "Żelazo", uczestniczyły w niej także inne osoby
spośród pracowników MSW.

*

Ujawnienie

tak olbrzymiej afery, o której słyszy się nieraz opinie, że jest tylko

wierzchołkiem góry lodowej, wzbudziło różne opinie i odczucia. Najczęściej jednak
pozytywne. Choć są i tacy, którzy twierdzą, że wywlekanie różnych ciemnych
interesów naszego wywiadu (a przecież nie tylko on para się brudną robotą,
eufemistycznie nazywaną operacyjnymi metodami działania) już wkrótce odbije się

background image

na naszych agentach i informatorach rezydujących za granicami kraju... Nawet gdyby
tak się stało, opinia publiczna nie będzie o tym poinformowana. Sprawy dotyczące tej
sfery nieustannie toczącej się walki, otoczone są zasłoną tajemnicy i grobowego
milczenia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Iwona Jurczenko, Krzysztof Kilijanek Ludzie z Żelaza Największa afera w polskim wywiadzie (1991r
Średniowieczni ludzie z żelaza Wzór rycerza średniowiecznego
Iwona Dziewońska Wieliczka
Zanieczyszczenia powstające w przemyśle metalurgii żelaza prezentacja
3 Przemiany fazowe w stopach żelazaPrzemiana martenzytycznaSem2010
Ostre Zatrucie Związkami Żelaza
ludzie
baciary jak się bawią ludzie
fr ks młodzi ludzie i starzy ludzie
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Ludzie najsłabsi i najbardziej potrzebujący w życiu społeczeństwa, Konferencje, audycje, reportaże,
Znaniecki - Ludzie teraźniejsi, Etnologia i Antropologia kultury, Antropologia kulturowa
SPEKTROFOTOMETRYCZNE OZNACZENIE ŻELAZA W POSTACI TIOCYJANIANU ŻELAZA, NAUKA, WIEDZA
stopy żelaza
Ludzie?zdomni

więcej podobnych podstron