"Prowadził mnie Duch Boży"
Szymon Matusiak
Świadectwo nawrócenia
Wychowałem się w rodzinie rzymskokatolickiej. Mój ojciec studiował teologię na
seminarium teologicznym, a mój najmłodszy brat jest kapłanem katolickim i
zakonnikiem. Gdy byłem nastolatkiem, katolicyzm nie trafiał mi do przekonania;
był w moim odczuciu zbyt ceremonialny i powierzchowny. Bardziej interesowałem
się kulturą popularną niż sprawami duchowymi. Lubiłem chodzić do kina i słuchać
muzyki.
W 1978 roku przyłączyłem się do nowo powstałego ruchu punkowego, pociągała
mnie szczerość i odwaga przekazu muzyki punk-rockowej. Nieco później, gdy
miałem osiemnaście lat stałem się awangardowym muzykiem, rysownikiem i
poetą. Moimi kolegami było wielu znanych artystów, na przykład Grzegorz
Ciechowski, Kazik Staszewski, czy Robert Brylewski. (Wzmianki o moich
dokonaniach z tamtego okresu można znaleźć w albumie „Polski punk 1978-1982”,
wydanym w 1999 roku przez Agencję Promocyjno-Wydawniczą „Ada” w
Warszawie, na stronach 50, 82, 83, 90 i 91). Sądziłem, że dzięki sztuce zbliżę się
do duchowej rzeczywistości i stanę się lepszym człowiekiem. Niestety, droga ta
wiodła do okropnej pustki i rozczarowania. Stawałem się gorszy, a nie lepszy.
Byłem anarchistą i zacząłem odrzucać moralne wartości, które zaszczepili mi moi
rodzice. Na przykład paliłem marihuanę oraz miałem inne złe nawyki i
zachowania.
W listopadzie 1981 roku miałem swój eksperymentalny koncert na II Festiwalu
Nowofalowych Grup Rockowych w Toruniu, zaś mój występ uznano za
rewelacyjny. Byłem wówczas studentem polonistyki. Odbywały się strajki
studenckie. W dniu 13 grudnia 1981 roku wybuchł stan wojenny. Władze
zarządziły przerwę w naszych studiach. Miałem wtedy więcej czasu, by zastanowić
się nad swoim życiem. Kilka miesięcy wcześniej w pewnej chwili odczułem
pragnienie zmiany swego życia. Obecnie w głębokim smutku i bezsilności
zwróciłem się do Boga z prośbą: „Boże, ja nie chcę żyć w takim złym świecie”.
Następnie zacząłem czytać Biblię, pożyczyłem również książkę „Wielki bój” Ellen
G. White, prorokini Adwentystów. Przypadkowo otrzymałem numer „Strażnicy”
omawiający moje problemy. Wówczas wyznałem moje grzechy Chrystusowi i
pokutowałem za nie. Doświadczyłem Bożej miłości, przebaczenia i łaski. Na
przełomie grudnia 1981 roku i stycznia 1982 roku przeżyłem radykalne nawrócenie
– był to punkt zwrotny w moim życiu.
Wkrótce opuściłem środowisko studenckiego klubu „Od Nowa” i otrzymałem moc
do zerwania z grzechem. Zniszczyłem demoniczne płyty i książki z moich zbiorów.
Całkowicie oddałem się Bogu zanim spotkałem jakiegokolwiek kaznodzieję lub
zbór. Pałałem taką gorliwością, że byłem gotów umrzeć z Chrystusem na krzyżu.
Zacząłem udzielać się w działalności charytatywnej. Stwierdziłem też, że potrzebna
mi była pomoc w należytym zrozumieniu Biblii. Chciałem opuścić Kościół
rzymskokatolicki i przyłączyć się do jakiejś wspólnoty opartej na Biblii. Miałem
też rozmowę z księdzem, który nie potrafił odpowiedzieć na moje pytania, choć
byłem początkującym czytelnikiem Biblii.
Wówczas odwiedziłem mojego kolegę, Krzysztofa, który skontaktował mnie ze
Świadkami Jehowy. W tym czasie wiedziałem, że oprócz kościołów historycznych
działały aktywnie w Toruniu dwie organizacje: Kościół Adwentystów Dnia
Siódmego i Świadkowie Jehowy. Wybrałem Świadków, ponieważ pisma Ellen G.
White wydawały mi się zbyt naiwne. Świadkowie byli życzliwi, uczciwi, gościnni,
gorliwi i podobnie jak ja byli przeciwni braniu broni do ręki. Byli
bezkompromisowi i cierpieli za swoje przekonania, na przykład wielu młodych
mężczyzn odbywało wówczas karę więzienia za odmowę służby wojskowej.
Obecnie wiem, ze nie miałem dość wiedzy biblijnej, by oprzeć się doktrynie
Świadków. Ich przywódcy utworzyli wyrafinowany system doktrynalno-
apologetyczny, który jest bardzo przekonywający dla ludzi nieznających Słowa
Bożego. Miałem po prostu złych nauczycieli. W literaturze Towarzystwa Strażnica
były też głoszone wzniosłe zasady moralne i wspaniałe prawdy biblijne. Będąc
analfabetą biblijnym nie potrafiłem dostrzec, że organizacja karmiła mnie zarówno
zdrowymi naukami, z których odniosłem wiele pożytku, jak również
niewiarygodnymi i niebiblijnymi ludzkimi interpretacjami. Fałsz zmieszany z
prawdą był łatwiejszy do przyjęcia. Jako sympatyk Świadków miałem też chwile,
gdy chciałem ich opuścić, nie widząc jednak żadnego innego wyjścia, zostałem z
nimi. Miałem silną potrzebę należenia do zboru Bożego i służenia Bogu.
Znajdowałem się na rozdrożu, odczuwałem głód duchowy i przede wszystkim
byłem młody i niedoświadczony.
Przyjąłem chrzest 14 sierpnia 1983 roku. Potem zrobiłem szybkie postępy.
Zostałem sługą pomocniczym (odpowiednik diakona), a później starszym. Przez
trzy lata byłem pionierem pomocniczym, pełniąc służbę kaznodziejską przez co
najmniej 60 godzin w miesiącu i prowadząc optymalnie 9 studiów biblijnych co
tydzień. Pomogłem kilkunastu osobom zostać Świadkami Jehowy, przy czym
nauczałem ich, że największym autorytetem jest Biblia, a nie „Strażnica”, oraz
dążyłem do tego, by przybliżyć ich do Boga. Moje życie było bardzo ofiarne.
Przeszedłem przez wszystkie funkcje zborowe, udzielałem się jako mówca
publiczny, składałem współwyznawcom wiele wizyt pasterskich itd. Byłem gotów
podjąć służbę pełnoczasową jako nadzorca obwodu lub tłumacz, lecz stan zdrowia
nie pozwolił mi na to. Znosiłem też prześladowania z powodu swych przekonań.
Zostałem pobity przez mężczyznę, który chciał mnie zabić jako Świadka Jehowy,
ale ja głosiłem mu odkupienie w Chrystusie. To znamienne, że w chwili
najwyższego zagrożenia centralną dla mojej ówczesnej wiary była nauka o
zbawczej śmierci Pana Jezusa.
Z drugiej strony w ciągu tych aktywnych lat miewałem różne wątpliwości.
Pewnego razu nadzorca obwodu był gotów skreślić mnie z listy starszych, bo
zadałem mu kilka niewygodnych pytań. Mimo wszystko zostawiłem moje pytania
bez odpowiedzi – zapisałem je i umieściłem w specjalnej kopercie. Byłem zbyt
zajęty pracą w organizacji i miałem nadzieję, że z czasem sprawy się wyjaśnią.
W pewnych okresach byłem bardziej otwarty, w innych znowu nieco zamknięty. Na
przykład w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nabyłem książki o Davidzie
Wilkersonie i Nicky Cruzie, przeczytałem je, lecz potem pozbyłem się ich. Mimo
to wywarły trwały wpływ na moją duchowość. W 1994 roku przyjąłem propozycję,
by być tłumaczem angielskiego kaznodziei na dwóch nabożeństwach zboru
domowego, lecz w następnym roku nie zgodziłem się na to. Około 1995 roku
spotkałem pewnego zwolennika zielonoświątkowców z Armenii, który miał w
Toruniu kontakt ze Świadkami, lecz tęsknił do swoich braci. Skierowałem go zatem
do zboru zielonoświątkowego w Toruniu.
Co ciekawe, już w 1991 roku powiedziałem swej przyjaciółce, że prędzej, czy
później zostanę „odstępcą” i odejdę od organizacji, bo mam pewne wątpliwości,
które mogą okazać się istotne. Gdy około 1993 roku zaproponowano mi, żebym
został misjonarzem w Bułgarii, odmówiłem, tłumacząc się tym, że mam
wątpliwości co do pewnych interpretacji zamieszczonych w „Strażnicy”, toteż nie
mógłbym w pełni reprezentować organizacji przed ludźmi. Chodziło mi zwłaszcza
o naukę, jakoby Chrystus odbywał sąd i oddzielał „owce” od „kozłów” już od 1914
roku; ja wierzyłem, że uczyni to dopiero wówczas, gdy powróci w chwale.
Miałem też takie chwile, w których marzyłem o tym, jak by to było wspaniale
głosić prostą ewangelię, bez upiększeń „Strażnicy”. Przeżywałem też wewnętrzne
konflikty, gdy miałem prowadzić studium zborowe, a nie zgadzałem się z treścią
danego materiału. Czasami nawet poprawiałem błędne poglądy, lub uzupełniałem
treść artykułu dokładniejszymi informacjami. Kilka razy broniłem przywódców
chrześcijaństwa, gdyż zaatakowano ich w nieuczciwy sposób w „Strażnicy” lub w
przemówieniu. Ponadto przez dziewięć lat byłem mówcą na letnich kongresach.
Pewnego razu musiałem odesłać szkic wykładu do Towarzystwa Strażnica, gdyż
nie mogłem pogodzić się z niesprawiedliwymi uogólnieniami i innymi błędami
popełnionymi przez jego autora. Oczywiście jedynym miernikiem, na podstawie
którego przyjmowałem lub odrzucałem dany pogląd było krystalicznie czyste
Słowo Boże. To nie był kaprys (Dzieje 17:11).
Od 1986 roku w naszym mieście zaczęli bardziej aktywnie działać chrześcijanie z
ewangelicznych kościołów. Gdy ich spotykałem rozmawialiśmy na różne tematy,
ale nie potrafili mnie przekonać, bowiem byłem lepiej od nich przygotowany do
obrony swoich poglądów. Niektórzy jednak uznali mnie za osobę nawróconą, lecz
źle pouczoną. Wówczas siostra Bogusia Morys zachęciła siostrę Ewę Tołwińską i
ciocię Osińską, by się za mnie modlić. Modliły się za mnie ponad siedem lat.
Modlili się za mnie również członkowie mojej rodziny. Jestem im za to niezmiernie
wdzięczny.
W połowie lat dziewięćdziesiątych przeżyłem coś niezwykłego. Wróciłem przed
czasem z ośrodka pionierskiego (obozu ewangelizacyjnego) zorganizowanego
przez Świadków Jehowy, na którym byłem zastępcą głównego prowadzącego.
Stało się tak, ponieważ główny prowadzący tego ośrodka nie poparł mojej
propozycji, by zastosować surowsze kroki dyscyplinarne wobec niektórych
nieposłusznych młodych osób. Byłem zdruzgotany i rozczarowany. W domu wielce
uniżyłem się przed Bogiem i błagałem Go, by napełnił mnie Swoim Duchem. W
rezultacie doświadczyłem czegoś, co potem nazwałem „ponownym nawróceniem”.
Od tej chwili wróciłem do swojej pierwszej miłości i stałem się bardziej radykalny
w swej wierze opartej na Biblii. Wkrótce też ku zdziwieniu niektórych znajomych
Świadków zacząłem głosić pogląd, że prawdziwy chrystianizm polega na
głębokiej, wewnętrznej przemianie człowieka. Od tej pory wyznawałem naukę o
ponownym narodzeniu.
Byłem i jestem żarliwym badaczem Biblii. Mój umysł stawał się coraz bardziej
otwarty, zacząłem więc kupować dobrą literaturę protestancką i biblistyczną.
Ukończyłem kurs biblijnej hebrajszczyzny i studiowałem grekę nowotestamentową
na uniwersytecie. Zacząłem częściej spotykać się ze znajomymi z ewangelicznych
kościołów. W 1999 roku ze łzami w oczach modliłem się do Ojca w niebie, żeby mi
pomógł poprawnie wykładać Słowo Prawdy (2 Tymoteusza 2:15). Poczuwałem się
do odpowiedzialności za głoszone przeze mnie nauki. W rezultacie postanowiłem
rozstrzygnąć moje wątpliwości przy użyciu Biblii i miarodajnych źródeł. Wówczas
Bóg przez Swego Świętego Ducha objawił mi, że byłem w błędzie.
Doszedłem do wniosku, że Pan Jezus nie jest stworzeniem ani archaniołem, lecz
jedynym w swoim rodzaju Synem Bożym, w którym mieszka cieleśnie cała pełnia
Boskości (Kolosan 2:9). Odrzuciłem dogmat o dwóch klasach ludzi zbawionych,
niebiańskiej i ziemskiej. Teraz rozumiem, że Świadkowie Jehowy są ograbieni z
dobrodziejstw Nowego Przymierza: nowego narodzenia, usynowienia, udziału w
Wieczerzy Pańskiej i nadziei niebiańskiej. Będąc Świadkiem miałem wiele
dowodów Bożego kierownictwa w moim życiu; teraz wiem, że jestem dzieckiem
Bożym i że prowadził mnie Duch Święty (Rzymian 8:14). Co więcej, uznałem, że
nadzwyczajna pozycja, jaką przypisuje sobie kierownictwo organizacji oparta jest
na chronologicznych i prorockich spekulacjach.
Wtedy zacząłem uczęszczać na nabożeństwa różnych denominacji protestanckich.
Siostry Ewa i Bogusia ucieszyły się, gdy mnie spotkały. Ich modlitwy zostały
wysłuchane. One, pastor Tadeusz i inne osoby zachęcały mnie i nadal modliły się
za mnie. Korespondowałem też z byłymi Świadkami (w tym z Raymondem
Franzem), którzy udzielili mi praktycznych rad i przesłali mi pouczające książki.
Nie potrafiłem ukrywać prawdy, dlatego w moich publicznych wykładach i w
wypowiedziach na zebraniach kładłem duży nacisk na Chrystusa, Jego Boskość i
Jego ofiarę oraz zbawienie z łaski przez wiarę.
W maju 2000 roku po czternastu latach ciężkiej służby zrezygnowałem z
usługiwania w charakterze starszego i podałem prawdziwe powody mojej
rezygnacji, dlatego musiałem odbyć serię trudnych rozmów z nadzorcą obwodu i
innymi starszymi. Powiedziałem im dużo prawdy, co było dla nich wstrząsem. W
międzyczasie wyłoniły się kolejne osoby rozczarowane do organizacji, którym
byłem gotów udzielić pomocy. W moim życiu zachodziły dramatyczne zmiany,
stałem się ofiarą plotek i oszczerstw. Najtrudniejszy był okres, gdy już nie czułem
się dobrze w organizacji, a jeszcze nie potrafiłem się zadomowić w
protestantyzmie. Przypłaciłem to wszystko załamaniem zdrowia. Przez jakiś czas
pozostawałem na marginesie organizacji, starając się wywierać budujący wpływ i
pomagać coraz liczniejszym Świadkom kwestionującym wykładnię „Strażnicy”.
Zabierałem niektórych z nich do zborów ewangelicznych. Sporo czasu zajęło
zastąpienie naszych błędnych poglądów bardziej zrównoważonymi.
We wrześniu 2001 roku postanowiłem całkowicie pójść za Panem (Jozuego 14:8).
Pomyślałem, że Pan Jezus zapłacił zbyt wielką cenę za moją wolność, bym teraz
pozostawał jedną nogą w organizacji. Wcześniej chodziłem na niektóre zebrania,
których treść była rozsądna, lecz teraz zupełnie przestałem na nie przychodzić.
Zresztą Duch Święty wręcz wypędzał mnie z tych spotkań, źle się tam czułem.
W październiku starsi napomnieli mnie za moją nieobecność i prosili, żebym nadal
budował braci. Powiedziałem im, że gorszą mnie niebiblijne poglądy
przedstawiane na tych zebraniach. Wyjaśniłem też, pod jakim względem moje
wierzenia różnią się od doktryny Świadków. Później jeden z nich nalegał na mnie,
bym przedstawił moje poglądy na piśmie. Po żarliwej modlitwie napisałem taki list.
Wówczas dwaj starsi omówili ze mną zawartość mego listu. W rezultacie 27
grudnia 2001 roku ogłoszono w zborze, że się odłączyłem. Wcześniej poszedłem
do zboru powiadomić niektórych znajomych, dlaczego musiałem opuścić tę
społeczność.
Teraz jestem traktowany jak odstępca lub antychryst, dawni przyjaciele unikają
mnie, nie wolno im nawet mówić mi „dzień dobry” i kontaktować się ze mną. Nie
mam do nich urazy, nie czuję goryczy. Bardzo kocham Świadków i modlę się za
nich. Nie jestem ich wrogiem, lecz oddanym przyjacielem, zabiegającym o ich
wieczne dobro. Jest wśród nich wielu prawych i szczerych ludzi, ale mają
niekompetentnych przywódców. Najboleśniejszym ciosem była dla mnie utrata
moich kochanych przyjaciół z organizacji, lecz bardziej od nich cenię poznanie
Syna Bożego (Filip. 3:7-11). Inną przykrością są straszne oszczerstwa, które krążą
na mój temat. Ja jednak nie trapię się z tego powodu, ponieważ Mistrz
zapowiedział, że Jego uczniowie będą zniesławiani i nakazał nam się z tego
radować, bowiem wielka jest nasza nagroda w niebie (Łuk. 6:22, 23).
Trzeba przyznać, że wieloletni kontakt z organizacją spowodował szereg szkód w
moim życiu. Na przykład wiele wysiłku, a nawet sporo pieniędzy (w związku z
potrzebą zakupu książek) kosztowało mnie prostowanie błędnej teologii Świadków
i uczenie się poprawnej doktryny.
Cieszę się, że okazałem skruchę wobec Pana Jezusa za to, że nieświadomie
szerzyłem błędy na temat Jego natury i dzieła. Swoją wiarę w Chrystusa jako mego
osobistego Zbawiciela wyznałem publicznie, przyjmując chrzest w imię Ojca i
Syna i Ducha Świętego, bowiem poprzedni chrzest był w rzeczywistości chrztem w
imię Ojca, archanioła Michała i mocy Bożej. Staram się budować nowe przyjaźnie
i aktywnie uczestniczyć w działalności chrześcijańskiej.
Moje świadectwo ukazuje, jak ważna jest dokładna wiedza biblijna i kontakt ze
zdrową społecznością chrześcijańską. Moja gorliwość dla Boga była źle
ukierunkowana, wstydzę się tego, że nauczałem fałszywych doktryn. Mimo to nie
uważam minionego czasu za całkiem zmarnowany, bowiem w różny sposób
służyłem ludziom – pomagałem im rzucić narkotyki, palenie tytoniu lub alkohol,
zerwać z niemoralnym stylem życia, pocieszałem przygnębionych i chorych itp.
Poza tym dzięki wieloletniemu kontaktowi ze Świadkami Jehowy poznałem i
pokochałem szereg słusznych, ponadczasowych zasad pochodzących od samego
Boga, które nadal głoszę i których się trzymam. Zgrzeszyłbym, gdybym
powiedział, że niczego nie zawdzięczam Świadkom Jehowy. Na przykład wpoili mi
wielki szacunek dla Słowa Bożego, Biblii i niechęć do liberalnej, wyższej krytyki
Pisma Świętego. Pouczali mnie również o potrzebie przejawiania bojaźni Bożej i
życia w czystości moralnej, co też starałem się czynić.
Ponadto fakt, że przez wiele lat byłem mówcą publicznym, prowadziłem rozmowy
z rozmaitymi ludźmi i wielokrotnie przeczytałem całą Biblię, sprawia, że zdobyłem
bogate doświadczenie i odbyłem praktyczne szkolenie, które obecnie okazują się
bardzo przydatne. Kojarzy mi się to z przeżyciami Mojżesza, który dopiero po
czterdziestu latach pasienia owiec swego teścia był należycie przygotowany do
służby Bożej. Dlatego spoglądam w przyszłość i mam nadzieję, że nasz Pan użyje
mnie w służbie dla byłych Świadków i innych ludzi. Czuję się jak Józef, syn
Jakuba, który będąc wybranym spędził szereg lat w nieodpowiednim miejscu, w
Egipcie, ale Bóg posłużył się nim w celu ratowania Swego ludu. Być może dzięki
moim przeżyciom więcej owiec przyjdzie do Pana. Chwała Bogu za Jego
Opatrzność i zdumiewającą łaskę!
Szymon Matusiak