Laurell K. Hamilton
A LICK OF FROST
Jestem Meredith Gentry, księżniczka i następczyni tronu w królestwie
faerie, a równocześnie prywatny detektyw w świecie śmiertelników. Żeby zostać
ukoronowaną na królową, muszę najpierw przedłużyć królewską linię krwi, dać
życie swojemu własnemu następcy tronu. Jeżeli mi się to nie uda, moja ciotka,
Królowa Andais, będzie mogła zrobić to, czego pragnie najbardziej: umieścić
swojego pokrętnego syna, Cela, jako panującego… i zabić mnie.
Otaczają mnie moi królewscy strażnicy, a ci, których ukochałam
najbardziej- moja Ciemność i Zabójczy Mróz, są zawsze obok mnie. Przysięgli
bronić mnie i kochać. Ale groźba nadal rośnie. Wbrew wszystkim moim wysiłkom,
nadal nie oczekuję dziecka. Złowroga, sadystyczna Królowa i jej sprzymierzeńcy
pozostają niestrudzeni w knuciu swoich intryg. Moi strażnicy i ja powróciliśmy do
Los Angeles, mając nadzieję wyprzedzić cienie dworskich intryg. Ale nawet
wygnanie nie jest wystarczającą ucieczką przed tymi, którzy mają ciemne
zamiary.
Teraz Król Taranis, potężny i chełpliwy władca Dworu Seelie, rzucił na
moich strażników oskarżenie o ohydną zbrodnię. Poszedł tak daleko, że wniósł
oskarżenie przed ludzkimi władzami. Jeżeli uda mu się, moi mężczyźni zostaną
wygnani do faerie i czeka ich tam przerażająca kara. Ale wiem, że oskarżenia
Taranisa są bezpodstawne i przeczuwam, że to ja jestem jego prawdziwym
celem. Próbował zabić mnie, kiedy byłam dzieckiem. Obawiam się, że teraz jego
intencje są dużo bardziej przerażające.
Rozdział 1
Siedziałam w eleganckiej sali konferencyjnej, na szczycie jednej z tych błyszczących wież,
które zostały wybudowane w dolnej części Los Angeles. Odległe ściany pokoju były prawie
całe zrobione ze szkła, więc widok niemalże przyprawiał o lęk przestrzeni. Pomyślałam, że
jeżeli wielkie trzęsienie ziemi, naprawdę wielkie, uderzy kiedykolwiek w tą część L.A.
zostaniemy pokryci szkłem na jakieś osiem do piętnastu stóp. Cokolwiek będzie na ulicy pode
mną, zostanie pocięte na kawałki, zmiażdżone, lub uwięzione pod lawiną szkła. Nie za wesołe
myśli, ale to był odpowiedni dzień na pesymizm.
Mój wujek, Taranis, Król Światła i Iluzji, oskarżył moich trzech królewskich strażników.
Poszedł do ludzkich władz z oskarżeniem, że Rhys, Galen i Abe zgwałcili jedną z jego dworek.
W długiej historii jego rządów na Dworze Seelie nigdy nie zwrócił się do ludzkiego
wymiaru sprawiedliwości. Rządy faerie oznaczają prawo faerie. Czy, prawdę mówiąc, rządy
sidhe oznaczają prawa sidhe. Sidhe rządzili faerie dłużej, niż ktokolwiek mógł zapamiętać. A
skoro pamięć niektórych sięgała o tysiące lat w przeszłość, to może sidhe zawsze byli u władzy,
chociaż to wygląda na kłamstwo. Sidhe nie kłamią, za kłamstwo można zostać wyrzuconym z
faerie, wygnanym.
Skoro wiedziałam, że moi trzej strażnicy są niewinni, przeniosłam swoje zainteresowanie
na problemy z zeznaniem Lady Caitrin. Dzisiaj byliśmy tylko złożyć oświadczenie, reszta
zależała od tego, jakie stanowisko zajmą przedstawiciele Króla Taranisa. To był powód, dla
którego Simon Biggs i Thomas Farmer, obaj z Biggs, Biggs, Farmer & Farmer, siedzieli obok
mnie.
- Dziękuję za wyrażenie zgody na dzisiejsze spotkanie, Księżniczko Meredith –
powiedział jeden z garniturów siedzący przy stole. Przy szerokim, lśniącym stole siedziało
siedem garniturów, za ich plecami rozpościerał się uroczy widok.
Ambasador Stevens, oficjalny ambasador przy dworach faerie, siedział po naszej stronie
długiego stołu, ale po przeciwnej stronie blatu, niż przedstawiciele Biggs&Farmer.
- Odnośnie etykiety faerie – odezwał się Stevens - proszę nigdy nie mówić dziękuję do
ludzi faerie, panie Shelby. Księżniczka Meredith jest jedną z najmłodszych z rodziny
królewskiej, więc prawdopodobnie nie obrazi się, ale będziecie rozmawiać z niektórymi
arystokratami, którzy są znacznie starsi. Niektórzy z nich uznają podziękowanie za obrazę. –
Stevens uśmiechał się, kiedy to mówił, jego przystojna twarz była szczera, od brązowych oczu
do idealnie obciętych włosów. Powinien być naszym głosem na świecie, ale prawdę mówiąc
spędzał cały swój czas na Dworze Seelie podlizując się mojemu wujkowi. Dwór Unseelie, gdzie
rządziła moja ciotka, Królowa Powietrza i Ciemności, i gdzie może ja będę rządzić pewnego
dnia, był za bardzo przerażający dla Stevensa. Nie, nie lubiłam go.
- Przepraszam, Księżniczko Meredith - powiedział Michael Shelby, pełnomocnik rządu
amerykańskiego w L.A. – Nie zdawałem sobie sprawy.
Uśmiechnęłam się.
- W porządku. Ambasador ma rację, podziękowania nie obrażą mnie.
- Ale mogą urazić pani ludzi? – Zapytał Shelby.
- Tak, niektórych z nich – powiedziałam. Spojrzałam za siebie, na Doyle’a i Mroza. Stali
za mną, jak uosobienie ciemności i śniegu, co, prawdę mówiąc, nie było dalekie od prawdy.
Doyle miał czarne włosy, czarną skórę, czarny szyty na miarę garnitur, nawet jego krawat był
czarny. Tylko koszula była w kolorze królewskiego błękitu, na prośbę naszego prawnika.
Powiedział, że czerń wywiera złe wrażenie, sprawia, że wydaje się być przerażający. Doyle,
którego nazywano też Ciemnością, odrzekł „Jestem kapitanem straży księżniczki. Powinienem
być przerażający”. Prawnik nie wiedział, co na to powiedzieć, ale Doyle włożył jednak niebieską
koszulę. Jej kolor prawie lśnił przy głębokiej, idealnej czerni jego skóry, która była tak czarna,
że odbijała się purpurą i błękitem przy mocnym świetle. Jego oczy były ukryte za czarnymi
okularami słonecznymi.
Skóra Mroza była tak biała, jak Doyle’a czarna. Tak biała, jak moja własna. Ale jego
włosy były unikalne, srebrne, jakby metal przekuto na włosy. Błyszczały w gustownym świetle
sali konferencyjnej. Lśniły jak coś, co mogłoby stopić się i stać się biżuterią. Na krawacie miał
srebrną spinkę, która była starsza od samego miasta Los Angeles. Gołębioszary garnitur był od
Ferragamo, a jego koszula była w bieli niewiele ciemniejszej od jego skóry. Krawat miał
ciemniejszy niż garnitur, ale niewiele. Delikatne, szare oczy były wpatrzone w odległą część
pokoju, przyglądał się badawczo oknom. Doyle robił to również, ukryty za swoimi okularami.
To, że miałam strażników, było uzasadnione, niektóre istoty, które chciały mnie zabić, mogły
latać. Nie wydawało mi się, żeby Taranis był jednym z tych, którzy pragnęli mnie zabić, ale
dlaczego poszedł na policję? Dlaczego przedstawił te fałszywe zarzuty? Nigdy nie robił nic bez
planu. Po prostu nie wiedzieliśmy, jaki jest jego plan, więc na wszelki wypadek obserwowali
okna, wypatrując rzeczy, których ludzcy prawnicy nie mogli sobie nawet wyobrazić.
Spojrzenie Shelbiego powędrowało za mnie, do strażników. Nie był jedynym, który
musiał zmuszać się, by nie spoglądać nerwowo na moich ludzi. Asystentka pełnomocnika
rządu, Pamela Nelson, miała największe problemy z utrzymaniem spojrzenia, umysłu i
obowiązków. Mężczyźni przy stole spoglądali na strażników takim spojrzeniem, które
mężczyźni wymieniają, kiedy widzą innego mężczyznę, o którym są pewni, że może ich
pokonać fizycznie i nawet się nie spocić. Pełnomocnik rządu, Michael Shelby, był wysoki,
atletyczny i przystojny, z lśniącymi białymi zębami. Wyglądał na kogoś, kto ma większe plany
niż tylko być pełnomocnikiem rządu U.S. na terenie Los Angeles. Miał sześć stóp
1
wzrostu,
jego garnitur nie mógł ukryć faktu, że poważnie pracował nad sobą. Prawdopodobnie nie
spotkał jeszcze mężczyzny, który by sprawił, że poczuł się fizycznie słaby. Jego asystent,
Ernesto Bertram, był smukłym mężczyzną, który wyglądał na zbyt młodego jak na swoją pracę,
wyglądał też za poważnie ze swoimi krótkimi, ciemnymi włosami i okularami. To nie okulary
sprawiały, że wyglądał za poważnie, raczej wyraz jego twarzy, jakby skosztował czegoś
gorzkiego.
1
Ok. 183 cm
Był tutaj również pełnomocnik rządu amerykańskiego na terenie St. Louis, Albert
Veducci. Nie był tak opalony jak Shelby. W rzeczywistości był trochę otyły i wyglądał na
zmęczonego. Jego asystentem był Grover. Przedstawił się tylko jako Grover i nie wiedziałam,
czy to było jego imię, czy nazwisko. Uśmiechał się więcej niż pozostali, był atrakcyjny w ten
przyjacielski sposób. Przypominał mi kolegów z college’u, którzy byli równocześnie mili i na
takich wyglądali, lub zupełnych gnojków, którzy chcieli tylko seksu, pomocy w zaliczeniu zajęć,
lub, jeżeli chodzi o mnie, zbliżenia się do prawdziwej księżniczki faerie. Nie wiedziałam w tej
chwili, którym rodzajem „miłego faceta” jest Grover. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, nigdy się
nie dowiem, bo najpewniej nigdy w życiu już go nie zobaczę. Jeżeli coś pójdzie źle, to pewnie
będę widywać Grovera aż za często.
Nelson była asystentką okręgowego pełnomocnika prawnego dla Hrabstwa Los Angeles.
Jej szef, Miguel Cortez, był niski, ciemny i przystojny. Wyglądał dobrze przed kamerami.
Widywałam go wystarczająco często w wiadomościach. Problemem było, że on, podobnie jak
Shelby, był ambitny. Lubił być w wiadomościach i chciał w nich bywać częściej. Oskarżenie o
gwałt, jakie ciążyło na moich mężczyznach, było tym rodzajem sprawy, które może pomóc
twojej karierze, lub ją złamać. Cortez i Shelby byli ambitni, a to znaczyło, że będą równocześnie
bardzo ostrożni, jak i bardzo nieostrożni. Nie byłam pewna, które z tych nastrojów bardziej mi
pomoże. Jeszcze nie byłam pewna.
Nelson była wyższa niż jej szef, miała prawie sześć stóp
2
w swoich nie za wysokich
szpilkach. Miała włosy w kolorze jaskrawej czerwieni, opadające falami na ramiona. To był
bardzo rzadki odcień, głęboki i bogaty, zbliżający się tak bardzo do prawdziwej czerwieni, jak
tylko mogą się zbliżyć ludzkie włosy. Miała garnitur bardzo dobrze uszyty, ale konserwatywnie
czarny, białą koszulę i gustowny makijaż. Tylko błysk włosów niszczył prawie męski wizerunek,
jaki starała się stworzyć. Wyglądało to, jakby równocześnie ukrywała swoją kobiecość i
przyciągała do niej uwagę w tym samym czasie. Ponieważ była piękna. Rozproszone piegi
widoczne pod jasnym makijażem nie umniejszały jej nieskazitelnej cery, ale ją podkreślały.
Miała oczy zielononiebieskie, zmieniające się w zależności od tego, jak padło na nie światło. Te
niezdecydowane oczy nie mogły przestać patrzeć na Mroza i Doyle’a. Starała się skoncentrować
na swoim prawniczym notesie, w którym przypuszczalnie coś notowała, ale jej spojrzenie ciągle
błądziło i spoczywało na nich, nic na to nie mogła poradzić.
To sprawiło, że zastanowiłam się, czy tutaj chodziło tylko o przystojnych mężczyzn
i roztargnioną kobietę.
Shelby odchrząknął.
Podskoczyłam i spojrzałam na niego.
- Przepraszam, panie Shelby, czy pan mówił coś do mnie?
- Nie, ale powinienem – spojrzał w dół na stół po swojej stronie. – Przyszedłem tutaj
jako najbardziej neutralny głos, ale proszę pozwolić mi zapytać moich współpracowników, czy
mają kłopoty z sformułowaniem pytań do księżniczki.
2
Ok. 183 cm
Kilku prawników odezwało się równocześnie. Veducci podniósł po prostu ołówek w
powietrzu. Skinął głową.
- Moje biuro miało więcej kontaktów z księżniczką i jej ludźmi niż reszta z was. To
dlatego posiadam niezawodne środki przeciwko magii.
- Jaki rodzaj środków? – Zapytał Shelby.
- Nie powiem wam, co dokładnie przywiozłem, ale wiem, że działają: hartowana stal,
żelazo, czterolistna koniczyna, dziurawiec, jesion - zarówno drzewo, jak i jagody. Niektórzy
mówią, że dzwony mogą przerwać urok, ale nie wydaje mi się, żeby arystokraci sidhe
przejmowali się dzwonami.
- Czy pan mówi, że Księżniczka używa przeciwko nas magii? – Zapytał Shelby, jego
przystojna twarz nie była już dłużej przyjemna.
- Mówię tylko, że czasami, kiedy rozmawiam z Królem Taranisem czy Królową Andais,
ich powierzchowność przytłacza ludzi – odpowiedział Veducci. – Księżniczka Meredith jest po
części człowiekiem, chociaż jest wyjątkowo piękna… – skinął głową w moją stronę.
Skinęłam głową w podziękowaniu za komplement.
- … nigdy nie oddziaływała na nikogo tak mocno, ale wiele zdarzyło się na Dworze
Unseelie w ciągu kilku ostatnich dni. Ambasador Stevens poinformował mnie o tym, jak i inne
źródła. Księżniczka Meredith i niektórzy jej strażnicy zyskali dodatkową moc, dlatego o tym
wspominam.
Veducci nadal wyglądał na zmęczonego, ale teraz jego oczy pokazywały, że za nadwagą
krył się bystry umysł, a otyłość służyła mu za kamuflaż. Zorientowałam się, że są tutaj inne
niebezpieczeństwa, poza nadmierną ambicją. Veducci był mądry i rzucił aluzję, że wie coś o
tym, co stało się na Dworze Unseelie. Wiedział, czy blefował? Czy o coś nas podejrzewał?
- Używanie magii przeciwko nam jest nielegalne – powiedział Shelby rozzłoszczony.
Spojrzał na mnie teraz, tym razem już nie przyjacielsko. Odwzajemniłam spojrzenie. Użyłam
całej siły moich trójkolorowych oczu: płynnego złota na zewnętrznym okręgu, jadeitowej
zieleni i szmaragdu na wewnętrznym okręgu, który owijał się dookoła źrenic. Shelby pierwszy
odwrócił spojrzenie, opuszczając wzrok na swój notes. Jego głos był gęsty od kontrolowanego
gniewu.
- Moglibyśmy aresztować panią i deportować do faerie za wykorzystywanie magii na
wpłynięcie na to dochodzenie, Księżniczko.
- Nic panu nie robię, panie Shelby, nie celowo – spojrzałam na Veducciego. – Panie
Veducci, czy pan twierdzi, że to, że kontakty z moją ciotką i wujkiem są ciężkie, oznacza, że ja
będę teraz kłopotliwa?
- Sądząc po reakcjach moich współpracowników, wierzę, że tak jest.
- Czy reakcje te są takie, jak przy wpływie, jaki Król Taranis i Królowa Andais ma na
ludzi?
- Podobne – powiedział Veducci.
Musiałam się uśmiechnąć.
- To nie jest zabawne, Księżniczko – powiedział Cortez, jego słowa były pełne gniewu,
ale kiedy spojrzałam w jego brązowe oczy, odwrócił wzrok ode mnie.
Spojrzałam na Nelson, ale to nie ja ją rozpraszałam, jej problem był za mną.
- Który z nich bardziej przyciąga pani wzrok? – Zapytałam. – Mróz czy Doyle, jasny czy
ciemny?
Zaczerwieniła się w bardzo ludzki sposób.
- Ja nie…
- Ej, pani Nelson, proszę się przyznać, który?
Przełknęła tak mocno, że mogłam to usłyszeć.
- Obaj – wyszeptała.
- Oskarżamy panią i tych dwóch strażników za bezprawne magiczne oddziaływanie na
legalne dochodzenie, Księżniczko Meredith – powiedział Cortez.
- Zgadzam się – dodał Shelby.
- Ani ja, ani Mróz i Doyle nie robimy nic celowo.
- Nie jesteśmy głupi – powiedział Shelby. – Urok jest magią aktywną, a nie pasywną.
- W większości tak, ale nie zawsze – powiedziałam. Spojrzałam w dół stołu na
Veducciego. Odsunął się jak najdalej od środka stołu, podobnie jak jego współpracownicy. A
może to ja stałam się zbyt wrażliwa po powrocie do domu.
- Czy wiecie - odezwał się Veducci - że kiedy ktoś spotyka się z Królową Anglii, nazywają
to przebywaniem w obecności majestatu? Nigdy nie spotkałem Królowej Elżbiety, ani nawet
bym nie chciał, więc nie wiem, jak to u niej wygląda. Ale stwierdzenie „przebywać w obecności
majestatu”, spotkać się z królową, oznacza więcej, kiedy jest to królowa Dworu Unseelie.
Spotkać się z królem Dworu Seelie jest również rozkoszą.
- Co to oznacza? – zapytał Cortez. – Że jest rozkoszą?
- Oznacza to, panowie i panie, że bycie królem i królową w faerie daje unikalną aurę
mocy czy atrakcyjności. Żyjecie w L.A. Widzieliście jak to działa, w mniejszym stopniu, przy
popularnych gwiazdach czy politykach. Moc zdaje się wywoływać moc. Prowadzenie interesów
z dworami faerie sprawiło, że uwierzyłem, że dotyczy to także zwykłych ludzi. Skupianie się
przy potężnych, bogatych, pięknych, czy utalentowanych nie jest powodowane wyłącznie
ludzkimi słabostkami. Myślę, że to rodzaj magii. Myślę, że sukces jest podobnym zjawiskiem,
jakim jest magia, jest się atrakcyjnym dla ludzi. Chcą być przy tobie. Chcą więcej cię słuchać.
Robią, co powiesz. Ludzie mają cień prawdziwej magii, a teraz pomyślcie o kimś, kto jest
najpotężniejszą istotą w faerie. Pomyślcie o poziomie mocy, jaka go otacza.
- Ambasadorze Stevens – odezwał się Shalby - czy to nie pan jest osobą, która powinna
nas ostrzec o tym efekcie?
Stevens wygładził swój krawat, bawiąc się Rolexem, który podarował mu Taranis.
- Król Taranis jest potężną postacią, po wiekach rządów. Ma pewną godność, która jest
imponująca. Nie zauważyłem, żeby Królowa Andais była równie imponująca.
- Ponieważ rozmawia pan z nią jedynie na odległość, przez lustra, z Królem Taranisem u
boku – odezwał się Veducci.
Byłam pod wrażeniem faktu, że Veducci o tym wiedział, ponieważ była to całkowita
prawda.
- Jest pan ambasadorem faerie – powiedział Shelby - a nie tylko Dworu Seelie.
- Tak, jestem ambasadorem Stanów Zjednoczonych przy dworach faerie.
- Ale nigdy nie postawił pan stopy na Dworze Unseelie? – Zapytał Shelby.
- Och – powiedział Stevens przesuwając palcami dookoła paska od zegarka. –
Zorientowałem się, że Królowa Andais jest mniej niż pomocna.
- Co to ma znaczyć? – Zapytał Shelby.
Patrzyłam na niego bawiącego się zegarkiem i trochę koncentracji pokazało mi, że na
nim, lub w nim, była magia.
- Oznacza to, że on myśli, że Dwór Unseelie jest pełen zboczeńców i potworów –
odpowiedziałam za niego.
Wszyscy patrzyli teraz na niego. Gdybyśmy z naszej strony celowo użyli magii, nie byliby
w stanie oderwać od nas wzroku.
- Czy to jest prawda, Ambasadorze? – Zapytał Shelby.
- Nigdy nic takiego nie powiedziałem.
- Ale w to wierzy – powiedziałam miękko.
- Wszyscy to zanotujemy i upewnimy się, że odpowiednie władze wiedzą o pana rażącym
zaniedbaniu obowiązków – stwierdził Shelby.
- Jestem lojalny w stosunku do Króla Taranisa i jego dworu. To nie moja wina, że
Królowa Andais jest seksualną sadystką i zupełnie oszalała. Ona i jej ludzie są niebezpieczni.
Mówię to od lat i nikt mnie nie słucha. Teraz mamy zarzuty dowodzące to, o czym mówiłem.
- Czy mówił pan swoim zwierzchnikom, że obawia się, że strażnicy królowej kogoś
zgwałcą? – Zapytał Veducci.
- No cóż, nie, niedokładnie.
- A co im pan mówił? – Zapytał Shelby.
- Mówiłem im prawdę, że obawiam się o moje bezpieczeństwo na Dworze Unseelie, oraz
że nie czułbym się tam spokojnie bez zbrojnej eskorty – Stevens wstał, bardzo wysoki, bardzo
pewny siebie. Wskazał na Mroza i Doyle’a. – Spojrzyjcie na nich, są przerażający.
Uwarunkowani do dokonywania rzezi. To z nich promieniuje.
- Dotyka pan zegarka – powiedziałam.
- Co? – Zamrugał, patrząc na mnie.
- Pana zegarek. Król Taranis dał go panu, nieprawdaż? – Zapytałam.
- Przyjął pan Rolexa od króla? – Cortez powiedział to jak pytanie. Był oburzony, ale nie
na nas.
Stevens przełknął i potrząsnął głową.
- Oczywiście, że nie. To by było całkowicie niewłaściwe.
- Widziałam, jak go panu dawał, Ambasadorze – powiedziałam.
Jego palce przesunęły się po metalu.
- To po prostu nie jest prawda. Ona kłamie.
- Sidhe nie kłamią, Ambasadorze, pan to wie. To ludzki zwyczaj.
Palce Stevensa niemalże wytarły dziurę w pasku zegarka.
- Unseelie są zdolni do wszelkiego zła. Ich twarze pokazują to, czym są.
- Ich twarze są piękne – odezwała się Nelson.
- Jest pani oszukana przez ich magię – odezwał się Stevens. – Król dał mi moc, by
przejrzeć ich oszustwa.
- Zegarek – powiedziałam.
- Czy to piękno – Shelby wskazał ruchem ręki na mnie - jest iluzją?
- Tak – odrzekł Stevens.
- Nie – powiedziałam.
- Kłamczucha – krzyknął odwracając swoje krzesło tak, że pojechało na kółkach.
Przeszedł obok Biggsa i Farmera idąc w moją stronę.
Doyle i Mróz poruszyli się jak dwie połówki całości. Po prostu stanęli przed nim,
blokując mu drogę. Nie było w tym magii, poza ich fizyczną siłą. Stevens odskoczył od nich,
jakby został uderzony. Jego twarz wykrzywiła się z przerażenia.
- Nie, nie! – Zapłakał.
Niektórzy prawnicy wstali.
- Co oni mu robią? – Zapytał Cortez.
Veducci starał się przekrzyczeć wrzaski Stevensa.
- Nic nie widzę.
- Nic mu nie robimy – odezwał się Doyle, jego głęboki głos przeciął wysokie tony ich
głosów, jak woda rozbijająca się o urwisko klifu.
- Niech mnie szlag, jeżeli nie robicie – krzyknął Shelby, dodając ten dźwięk do krzyków
Stevensa i pozostałych.
Starałam się przekrzyczeć ich.
- Odwróćcie marynarki na drugą stronę!
Ale wydawało się, że nikt mnie nie słyszy.
- Zamknąć się! – Wrzasnął Veducci.
Jego głos uderzył w hałas jak byk w osłonę. W pokoju nagle zapadła cisza. Nawet
Stevens przestał krzyczeć i patrzył na Veducciego. Veducci dodał spokojnym głosem.
- Odwróćcie marynarki na wewnętrzną stronę. To sposób by przerwać zaklęcie – kiwnął
głową w moją stronę, niemalże w ukłonie. – Zapomniałem o tym sposobie.
Pozostali zawahali się na sekundę. Veducci zdjął swoją marynarkę i odwrócił ją na lewą
stronę, potem założył z powrotem. To wydawało się zelektryzować pozostałych. Większość z
nich zaczęła ściągać marynarki.
Odezwała się Nelson, składając swoją marynarkę tak, że wyglądała widowiskowo.
- Noszę krzyżyk. Myślałam, że chroni mnie przed urokiem.
- Krzyż i biblijne wersety działałyby, gdybyśmy byli diabłami – odpowiedziałam jej. –
Nie mamy żadnych powiązań z religią chrześcijańską, ani dobrych, ani złych.
Spojrzała w dół, jakby zbyt zakłopotana, by spojrzeć mi w oczy.
- Nie chciałam sugerować niczego.
- Oczywiście, że nie – powiedziałam. Mój głos był zupełnie pusty. Słyszałam takie
zarzuty zbyt często, by brać je do serca. - Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił kościół, na
początku swojego istnienia, to przedstawił wszystko, czego nie mógł kontrolować, jako zło.
Faerie było czymś, czego nie mogli kontrolować. Kiedy Dwór Seelie stawał się coraz bardziej
przyjacielski dla ludzi, część faerie nie mogła, lub nie chciała udawać ludzi. Stali się częścią
Dworu Unseelie. Skoro istoty, które ludzie uważają za przerażające, należą do Dworu Unseelie,
jesteśmy przedstawiani jako zło już od wieków.
- Jesteście złem! – Wrzasnął Stevens. Wytrzeszczył oczy, puls mu przyspieszył, a jego
twarz zbladła i pokryła się kropelkami potu.
- Czy on jest chory? – zapytała Nelson.
- W pewien sposób – odrzekłam wystarczająco cicho, że nie byłam pewna, czy pozostali
ludzie w pokoju mnie słyszą. Ktokolwiek rzucił zaklęcie na zegarek, wykonał dobrą robotę, czy
raczej może biegle wykonał złą. Zaklęcie zmuszało Stevensa do widzenia potworów, kiedy
patrzył na nas. Jego umysł nie radził sobie za dobrze z tym, co widział i czuł.
Odwróciłam się do Veducciego.
- Ambasador wydaje się być chory. Może powinien zobaczyć go doktor?
- Nie – wrzasnął Stevens. – Nie! Beze mnie przejmą wasze umysły! – Chwycił Biggsa,
który był bliżej. – Bez prezentu króla uwierzycie w ich kłamstwa!
- Myślę, że księżniczka ma rację, Ambasadorze Stevens – powiedział Biggs. – Myślę, że
jest pan chory.
Ręce Stevensa wbiły się w szytą na miarę marynarkę, którą Biggs nosił teraz na lewą
stronę.
- Naprawdę nie widzicie, czym są teraz?
- Wyglądają dla mnie jak wszystkie sidhe. Poza kolorem skóry Kapitana Doyle’a i tym, że
księżniczka jest drobna, wyglądają jak arystokraci z dworu sidhe.
Stevens potrząsnął większym mężczyzną.
- Ciemność ma kły. Zabójczy Mróz czaszki wiszące mu u szyi. A ona jest zwiędła,
umiera. Jej śmiertelna krew zanieczyszcza ją.
- Ambasadorze… - zaczął Biggs.
- Nie, musicie to zobaczyć, jak ja to widzę!
- Oni wcale się nie zmienili, kiedy włożyliśmy odwrócone marynarki – odezwała się
Nelson. Zabrzmiało to trochę, jakby była rozczarowana.
- Mówiłam wam, że nie stosujemy żadnej aktywnej magii przeciwko wam – wtrąciłam.
- Kłamcy! Widzę, jacy jesteście okropni – Stevens ukrył swoją twarz w szerokich
ramionach Biggsa, jakby nie mógł znieść naszego widoku, może rzeczywiście nie mógł.
- Chociaż może teraz już tak nie przyciągają spojrzenia – powiedział Shelby.
- Mogę teraz łatwiej się skupić, ale wyglądają tak samo – dodał Cortez.
- Piękni – wtrącił asystent Corteza.
Cortez rzucił mu ostre spojrzenie i asystent przeprosił, jakby to jedno słowo było
całkowicie nie na miejscu.
Stevens zaczął szlochać w szyty na miarę garnitur Biggsa.
- On musi odejść od nas – odezwał się Doyle.
- Dlaczego? – Zapytał jeden z pozostałych.
- Zaklęcie w zegarku sprawia, że widzi potwory, kiedy na nas patrzy. Obawiam się, że
jego umysł załamie się z wysiłku, bez obecności Króla Taranisa, który łagodziłby efekty.
- Nie możecie po prostu odczarować go? – Zapytał Veducci.
- To nie jest nasze zaklęcie – powiedział po prostu Doyle.
- Nie możecie mu pomóc? – Zapytała Nelson.
- Myślę, że dla ambasadora najlepszy będzie mniejszy kontakt z nami.
Stevens wydawał się próbować schować twarz w ramionach Biggsa. Ręce ambasadora
skręcały szwy podszewki marynarki.
- Przebywanie w naszym pobliżu rani go – odezwał się Mróz, przemawiając po raz
pierwszy, od kiedy weszliśmy. Jego głos nie miał głębi Doyle’a, ale szerokość jego piersi dawała
mu wagę.
- Proszę wezwać ochronę – powiedział Biggs do Farmera. I chociaż Farmer sam był
bardzo wpływowym mężczyzną i pełnym partnerem, ruszył w kierunku drzwi. Zdaje się, że
kiedy twój ojciec jest jednym z założycieli firmy, a ty jesteś jednym z kierujących, to nadal
poszturchujesz innych, chociaż są partnerami.
Staliśmy w ciszy, język ciała ludzi i wyraz ich twarzy wskazywał, że czują się niezręcznie
przy kimś, kto manifestuje tak oszalałe emocje. To był rodzaj szaleństwa, ale dla naszej trójki
wyglądało to na coś gorszego. Widzieliśmy szaleństwo wywołane przez magię. Ten rodzaj
magii, który ukradnie ci oddech dla zachcianki, rozrywki.
Weszła nieumundurowana ochrona. Rozpoznałam jednego ze strażników, który siedział
przy recepcji. Był z nimi lekarz. Przypomniałam sobie, że przeczytałam kilka nazwisk lekarzy na
tabliczkach przy wejściu do budynku. Widocznie Farmer zrobił więcej niż mu polecono, ale
Biggs wydawał się bardzo zadowolony, że mógł przekazać szlochającego mężczyznę w ręce
doktora. Nie dziwiłam się, że Farmer został partnerem. Nie tylko wykonywał polecenia, ale
wiedział jak lepiej załatwić daną sytuację.
Nikt nie odezwał się ani słowem, dopóki ambasador nie opuścił pokoju i drzwi nie
zamknęły się za nim. Biggs wyrównał krawat, szarpnął pomiętą marynarkę. Czy na prawej, czy
na lewej stronie była zniszczona, chociaż dobra pralnia mogła ją jeszcze uratować. Zaczął ją
ściągać, potem spojrzał na nas i zatrzymał się.
Złapałam jego spojrzenie, odwrócił wzrok bardzo zakłopotany.
- Wszystko jest w porządku, panie Briggs, jeżeli obawia się pan ściągnąć marynarkę.
- Umysł ambasadora Stevensa wydawał się całkiem zniszczony.
- Jeżeli mogę poradzić, to byłoby lepiej, żeby lekarz mający licencję na praktykę przy
urazach związanych z magią, najpierw obejrzał zegarek, zanim go po prostu ściągnie.
- Dlaczego?
- Stevens nosił ten zegarek przez lata. Ten urok mógł stać się częścią jego psychiki, jego
umysłu. Zwykłe ściągnięcie może go bardziej zranić.
Biggs sięgnął po telefon.
- Dlaczego nic nie mówiliście, zanim go nie wyprowadzili? – Zapytał Shelby.
- Dopiero teraz o tym pomyślałam – odrzekłam.
- Pomyślałem o tym, zanim go wyprowadzili – przyznał Doyle.
- Więc dlaczego pan nic nie mówił? – Zapytał Cortez.
- Ochrona ambasadora nie należy do moich obowiązków.
- Obowiązkiem każdego jest pomóc innemu człowiekowi w takim stanie – odrzekł
Shelby, potem spojrzał zaskoczony, jakby właśnie usłyszał to, co powiedział.
Doyle uśmiechnął się lekkim skrzywieniem ust.
- Ale ja nie jestem człowiekiem i uważam, że ambasador jest słaby i bez honoru.
Królowa Andais kilkakrotnie słała skargi do waszego rządu na ambasadora. Była ignorowana.
Ale nawet ona nie była w stanie przewidzieć takiej zdrady.
- Zdrady rządu przeciwko wam? – Zapytał Veducci.
- Nie, zdrady Króla Taranisa przeciwko komuś, kto mu ufał. Ambasador widział ten
zegarek jako symbol królewskiej przychylności, kiedy w rzeczywistości była to pułapka i
kłamstwo.
- Potępia pan to – powiedziała Nelson.
- A pani tego nie potępia? – Zapytał Doyle.
Zaczęła kiwać głową, a potem odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. Najwyraźniej nawet
mając odwróconą marynarkę nie mogła nie reagować na niego. Był wart reakcji, ale nie
podobało mi się, że ma z tym taki problem. Oskarżenie było wystarczającym problemem, bez
prokuratorskich rumieńców.
- Co zyskał król na zatruwaniu ambasadora na swoim dworze? – Zapytał Cortez.
- A co zyskują na ciągłym oczernianiu imienia Unseelie? – Zapytałam.
- Nie chwytam – odrzekł Shelby. – Co zyskują?
- Strach – powiedziałam. – Chcą sprawić, żeby ich ludzie się nas bali.
- A co na tym zyskują? – Zapytał Shelby.
Odezwał się Mróz.
- Największą karą dla nich wszystkich jest zostać wygnanym z dworu Seelie, ze złotego
dworu. Ale jest to karą, ponieważ Taranis i jego arystokraci przekonali siebie, że kiedy
dołączasz do Dworu Unseelie, stajesz się potworem. Nie tylko z uczynków, ale na ciele.
Powiedzieli swoim ludziom, że staną się zdeformowani, jeżeli dołączą do Unseelie.
- Mówi pan o tym, jakby pan wiedział – odezwała się Nelson.
-Byłem kiedyś częścią złotego tłumu, dawno, dawno temu – odrzekł Mróz.
- Co pan zrobił, że zasłużył na wygnanie? – Zapytał Shelby.
- Porucznik Mróz nie musi odpowiadać na to pytanie – powiedział Biggs. Przestał
niepokoić się o garnitur i z powrotem stał się jednym z najlepszych prawników na Wschodnim
Wybrzeżu.
- Czy odpowiedź może mieć jakikolwiek wpływ na zarzuty przedłożone pozostałym
strażnikom? – Zapytał Shelby.
- Nie – odrzekł Biggs - ale skoro porucznik nie jest objęty tymi zarzutami, pytanie jest
poza zasięgiem tego dochodzenia.
Biggs kłamał gładko, bez wysiłku, kłamał tak, jakby to była prawda. Właściwie nie
wiedział, czy odpowiedź Mroza ma jakikolwiek wpływ, ponieważ nie miał pojęcia, dlaczego
ktokolwiek, nawet ci trzej strażnicy, został wygnany z Dworu Seelie. (Chociaż w przypadku
Galena nie można powiedzieć, że został wygnany, on urodził się i wychował na Dworze
Unseelie, nie można być wygnanym z dworu, którego częścią nigdy się nie było). Biggs po
prostu rozważnie nie pozwalał na żadne pytanie, które mogłoby przeszkodzić w linii obrony
jego klientów.
- To jest bardzo nieformalne postępowanie – odezwał się Veducci z uśmiechem.
Promieniował niewinnym urokiem dobrego chłopca. To była sztuczka granicząca z
kłamstwem. Miał do czynienia z dworami dużo częściej niż jakikolwiek z prawników. Mógł stać
się naszym największym sprzymierzeńcem lub najtrudniejszym przeciwnikiem.
Mówił dalej, nadal uśmiechnięty, pozwalając nam zobaczyć zmęczenie w swoich oczach.
- Jesteśmy tutaj dzisiaj by zobaczyć, czy zarzuty, które Król Taranis przedstawił w imię
Lady Caitrin, powinny zostać dopuszczone do bardziej formalnego procesu. Współpraca
mogłaby umocnić stanowisko strażników księżniczki.
- Skoro strażnicy mają immunitet dyplomatyczny, jesteśmy tu tylko z grzeczności –
powiedział Biggs.
- Doceniamy to – odrzekł Veducci.
- Proszę wziąć pod uwagę – stwierdził Shelby - że Król Taranis twierdzi, że wszyscy byli
strażnicy królowej, teraz będący strażnikami księżniczki, są niebezpieczni dla każdego dookoła
nich, a zwłaszcza dla kobiet. Twierdzi, że ten gwałt go nie zaskoczył. Wydaje się uważać, że był
to nieunikniony rezultat zezwolenia Straży, Królewskim Krukom, na nieograniczony dostęp
jeszcze w krainie faerie. Jednym z powodów, dla których wniósł te zarzuty przed ludzkie sądy,
co było działaniem bezprecedensowym w całej historii Dworu Seelie, było to, że obawia się o
nas. Jeżeli arystokratka sidhe z mocą magiczną, jaką jest Lady Caitrin, została tak łatwo
pokonana, to czego mogą spodziewać się zwykli ludzie skazani na ich…. żądzę?
- Nienaturalną żądzę – dodałam.
Shelby zwrócił swoje szare oczy na mnie.
- Tego nie powiedziałem.
- Nie, nie powiedział pan, ale założę się, że mój wujek Taranis tak.
Shelby wzruszył lekko ramionami.
- Wydaje się, że nie lubi za bardzo pani mężczyzn, taka jest prawda.
- Lub mnie – dodałam.
Twarz Shelbiego pokazała zdziwienie i chciałabym stwierdzić, czy to było autentyczne,
czy też kłamał.
- Król mówił o pani jedynie dobrze, Księżniczko. Wydaje się sądzić, że pani jest –
wydawał się zmienić w ostatniej chwili to, co chciał powiedzieć – sprowadzona na złą drogę
przez swoją ciotkę, królową i jej strażników.
- Sprowadzona na złą drogę? – Powiedziałam to jak pytanie.
Skinął głową.
- To nie tak powiedział, prawda?
- Nie, nie w takich słowach.
- To musiało być naprawdę obraźliwe, że pan to ubrał w tak piękne słowa –
powiedziałam.
Shelby wyglądał na zakłopotanego.
-Zanim zobaczyłem Ambasadora Stevensa i jego reakcję na panią, oraz możliwe zaklęcie
w zegarku, chciałem po prostu powiedzieć to, co powiedział król – Shelby spojrzał na mnie
szczerze. – Proszę pozwolić mi powiedzieć, że Stevens sprawił, że zaczyna mnie dziwić
gwałtowność niechęci Króla Taranisa do całej pani straży.
- Do wszystkich strażników? – zapytałam.
- Tak.
Spojrzałam na Veducciego.
- Oskarża wszystkich moich ludzi o zbrodnie?
- Nie, tylko trzech wspomnianych, ale pan Shelby na rację. Król Taranis wspomniał, że
pani strażnicy, Kruki, są niebezpieczni dla wszystkich kobiet. Uważa, że fakt, że podlegają
celibatowi od tak dawna, doprowadził ich do szaleństwa – twarz Veducciego nie zmieniła się,
kiedy wyjawiał jeden z największych sekretów dworów faerie.
Otwierałam już usta by powiedzieć: „Taranis nie mógł tego powiedzieć”, ale ręka
Doyle’a na moim ramieniu powstrzymała mnie. Spojrzałam na jego ciemną postać. Nawet
przez jego czarne okulary odczytałam spojrzenie, które mówiło: „Ostrożnie”. Miał rację.
Veducci określił wcześniej, że ma źródło na Dworze Unseelie. Taranis mógł wcale tego nie
powiedzieć.
- Po raz pierwszy słyszę, że król zarzuca Krukom, że są w celibacie – powiedział Biggs.
Spojrzał na Doyle’a, ale teraz jego uwaga skierowała się z powrotem na Shelbiego i Veducciego.
- Król uważa, że wymuszony na długo celibat był powodem do ataku.
Biggs pochylił się do mnie i wyszeptał.
- Czy to prawda? Byli zmuszeni do zachowania celibatu?
Wyszeptałam prosto w jego biały kołnierzyk.
- Tak.
- Dlaczego? – Zapytał.
- Moja królowa tak sobie życzyła – to była prawda, ale nie zdradzała sekretów, którymi
Andais nie chciała się dzielić. Taranis może przetrwałby jej gniew, ja nie.
Biggs odsunął się.
- Nie przyznajemy, że ten przypuszczalny celibat miał miejsce, ale jeżeli nawet tak było,
to mężczyźni, których sprawa dotyczy, nie są dłużej w celibacie. Są teraz z księżniczką, a nie z
królową. Księżniczka utrzymuje, że wszyscy trzej są jej kochankami. Więc nie podlegają
żadnemu przypuszczalnemu celibatowi, który mógłby spowodować… – Biggs wydawał się
szukać właściwego słowa - …szaleństwo - tonem głosu i gestem ręki sprawił, że zabrzmiało to
lekko. To był przebłysk tego, kim był w sądzie. Może po prostu był wart tych wszystkich
pieniędzy, jakie płaciła mu moja ciotka.
- Oświadczenie króla i sformułowanie zarzutów wystarczy, żeby rząd Stanów
Zjednoczonych ograniczył pobyt strażników księżniczki do ziem faerie.
- Wiem, do którego przepisu pan się odwołuje – powiedział Biggs. – Wielu w rządzie
Jeffersona nie zgadzało się z nim, że pozwolił na osiedlenie się istot magicznych tu, kiedy
zostały wygnane z Europy. Upierali się przy prawie, które pozwoliłoby im na całkowite
uwięzienie w faerie każdego obywatela faerie, uważanego za zbyt niebezpiecznego, by pozwolić
mu przebywać pomiędzy ludźmi. To bardzo ogólne prawo i nigdy się na nie powoływano.
- Nigdy wcześniej nie było potrzebne – stwierdził Cortez.
Doyle stał za moimi plecami, z ręką spoczywającą na moich ramionach. Albo wiedział,
że potrzebowałam pocieszenia, albo sam go potrzebował. Przykryłam jego rękę moją, więc
mogliśmy dotykać się nagą skórą. Jego była tak ciepła, tak solidna. Dotyk sprawiał, że
poczułam się bardziej pewna, że wszystko będzie w porządku. Z nami będzie w porządku.
- Teraz też nie jest potrzebne i wszyscy o tym wiecie – odrzekł Biggs. – Staracie się
przestraszyć księżniczkę pogróżką, że odeślecie jej strażników z powrotem do faerie. Wstydźcie
się.
- Księżniczka nie wygląda na przestraszoną – powiedziała Nelson.
Popatrzyłam na nią pełną mocą moich trójkolorowych oczu, ale nie utrzymała mojego
spojrzenia.
- Straszycie mnie, że odbierzecie mi mężczyzn, których kocham – powiedziałam. – Czy
to nie powinno mnie przerazić?
- Powinno – odrzekła - ale na to nie wygląda.
Farmer dotknął mnie gestem, który mówił, „proszę pozwolić mi mówić”. Odchyliłam się
do Doyle’a za moimi plecami i pozwoliłam mówić prawnikom.
- To sprowadza nas do zastrzeżenia prawnego – powiedział Farmer, - członkowie
rodziny królewskiej z każdego dworu są wyjątkiem od prawa, na które powołuje się pan Shelby.
- Nie zamierzamy wygnać Księżniczki Meredith do faerie – powiedział Shelby.
- Wiecie, że pogróżka, by nałożyć na jej strażników coś w rodzaju legalnego uwięzienia w
faerie, jest skandaliczna – stwierdził Farmer.
Shelby skinął głową.
- Dobrze, więc tylko ta trójka, która jest podejrzana o gwałt. Pan Cortez i ja, obaj
wyznaczyliśmy oficerów, przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z naszym
obowiązkiem i prawami, po prostu zawiozą tych trzech strażników za ziemie faerie, aż zarzuty
zostaną odrzucone.
- Powtarzam, że to prawo nie może być stosowane do członków rodziny królewskiej z
żadnego dworu faerie – powiedział Farmer.
- A ja powtarzam, że nie grozimy niczym Księżniczce Meredith – powiedział Shelby.
- Ale ja nie mówię o tym członku rodziny królewskiej – stwierdził Farmer.
Shelby spojrzał na rząd prawników po swojej stronie.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem pana argumenty.
- Strażnicy Księżniczki Meredith są obecnie członkami rodziny królewskiej.
- Co to znaczy obecnie? – Zapytał Cortez.
- Oznacza to, że na Dworze Unseelie mają tron na podium królewskim, na którym po
kolei siadają za księżniczką – powiedział Farmer. – Są jej królewskimi małżonkami.
- Ale bycie jej kochankami nie robi z nich królewskich małżonków – powiedział Cortez.
- Książę Philip jest nadal królewskim małżonkiem królowej Elżbiety – stwierdził Farmer.
- Ale oni są małżeństwem – odrzekł Cortez.
- Ale w faerie, na obu dworach, nie ma zgody na małżeństwo, zanim para nie oczekuje
dziecka – powiedział Farmer.
- Panie Farmer – wtrąciłam się dotykając jego ramienia - skoro to spotkanie jest
nieformalne, może będzie szybciej, jeżeli ja wyjaśnię.
Farmer i Biggs poszeptali do siebie, ale w końcu skinęli mi głową. Otrzymałam
pozwolenie by mówić. No dobrze. Uśmiechnęłam się do drugiej strony stołu i lekko
pochyliłam się do przodu, ręce starannie układając na stole.
- Moi strażnicy są moimi kochankami. To sprawia, że są równocześnie królewskimi
małżonkami, aż jeden z nich nie sprawi, że zajdę w ciążę. Wtedy tylko jeden z nich będzie
moim królem. Zanim ten wybór się nie dokona, oni są wszyscy członkami rodziny królewskiej
na Dworze Unseelie.
- Ci trzej strażnicy, na których ciążą zarzuty zgłoszone przez króla powinni być odesłani
z powrotem do faerie – powiedział Shelby.
- Król Taranis tak się obawiał, że ambasador Stevens mógłby zobaczyć piękno na
Dworze Unseelie, że nałożył na niego zaklęcie. Zaklęcie zmuszające go do widzenia nas jako
potworów. Osoba, który byłaby zdolna do tak desperackiego czynu, może zrobić inne
desperackie rzeczy.
- Co pani na ma myśli, Księżniczko?
- Za kłamstwo można zostać wygnanym z faerie, ale bycie królem, to czasami bycie
ponad prawem.
- Czy pani mówi, że te zarzuty są sfałszowane? – zapytał Cortez.
- Oczywiście, że są sfałszowane.
- Mogłaby pani powiedzieć wszystko, by ocalić swoich kochanków – powiedział Shelby.
- Jestem sidhe i nie jestem ponad prawem. Nie mogę kłamać.
- Czy to prawda? – Shelby pochylił się i zapytał Veducciego.
Skinął głową.
- To powinna być prawda, ale albo księżniczka kłamie, albo Lady Caitrin kłamie.
Shelby spojrzał z powrotem na mnie.
- Nie może pani kłamać.
- Mam taką zdolność, ale jeżeli to zrobię, zaryzykuję, że zostanę wygnana z faerie –
ścisnęłam mocno dłoń Doyle’a. – Dopiero wróciłam. Nie chcę znów tego stracić.
- Dlaczego opuściła pani faerie za pierwszym razem, Księżniczko? – Zapytał Shelby.
Odpowiedział na to Biggs.
- To pytanie nie dotyczy przedstawionych zarzutów – królowa najpewniej dała mu listę
pytań, na które nie mogłam odpowiedzieć.
Shelby uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze. Czy to prawda, że strażnicy, Kruki, byli zmuszeni przez wieki do
zachowania celibatu?
- Mogę zadać pytanie, zanim odpowiem na to?
- Może pani pytać, o co chce, Księżniczko, ale ja nie muszę odpowiedzieć.
Uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie. Ręka Doyle’a zacisnęła się na moim ramieniu.
Miał rację. Nie wolno flirtować, aż nie będziemy dokładnie wiedzieć, jak to będzie odebrane.
Przestałam się uśmiechać i zapytałam.
- Czy Król Taranis osobiście powiedział, że Kruki zostały zmuszone przez wieki do
zachowania celibatu?
- Tak określiliśmy – odrzekł Shelby.
- Nie, chodzi mi o prawdę, panie Shelby. Proszę wziąć pod uwagę, że nawet księżniczka
może być torturowana za postąpienie wbrew rozkazom królowej.
- Przyznaje pani, że na Dworze Unseelie mają miejsce tortury – powiedział Cortez.
- Tortury mają miejsce na obu dworach, panie Cortez. Królowa Andais po prostu nie
ukrywa, co robi, bo się tego nie wstydzi.
- Potwierdzi to pani do protokołu…? – Zapytał Cortez.
- Wszystko będzie zaprotokołowane – powiedział Biggs - o ile nie będzie przedstawione
w sądzie.
- Tak, tak – odrzekł Cortez, - ale czy stwierdzi pani do protokołu, że Król Taranis
pozwala, aby tortury były karą stosowaną na Dworze Seelie?
- Proszę odpowiedzieć zgodnie z prawdą na moje pytanie, a ja odpowiem na pańskie.
Cortez spojrzał na Shelbiego. Wymienili spojrzenie dłuższe niż normalnie, potem
odwrócili się do mnie.
- Tak – powiedzieli w tym samym czasie. Znów spojrzeli po sobie, w końcu Cortez
skinął na Shelbiego i ten dokończył.
- Tak, Król Taranis stwierdził, że Straż, nazywana Krukami Królowej, jest od wieków
zmuszona do zachowania celibatu i to jest powód, dla którego są oni niebezpieczni dla kobiet.
Twierdził dalej, że wymuszony celibat uchylony tylko dla jednej małej dziewczyny, nawiązał do
pani, Księżniczko, jest czymś potwornym. Że jedna kobieta nie powinna zaspokajać żądzy
nagromadzonej przez wieki.
- Tak więc celibat był motywem do gwałtu – stwierdziłam
- Takie wydaje się być królewskie rozumowanie – powiedział Shelby. – Nie rozglądamy
się za motywem przy zwyczajnym gwałcie.
Zazwyczaj, jak myślę.
- Odpowiedzieliśmy na twoje pytanie, Księżniczko. Teraz, czy stwierdzi pani do
protokołu, że Dwór Seelie torturuje swoich więźniów?
Mróz stanął obok Doyle’a.
- Meredith, pomyśl, zanim odpowiesz.
Spojrzałam za siebie, napotkałam spojrzenie jego zaniepokojonych oczu, w szarym
kolorze zimowego nieba. Wyciągnęłam do niego swoją drugą rękę i on ją wziął.
- To Taranis wypuścił naszego kota z worka, Mrozie. To będzie uczciwie, jeżeli my
wypuścimy jednego z jego własnych kotów.
Mróz wykrzywił się.
- Nie rozumiem tej rozmowy o kotach, ale obawiam się jego gniewu.
Uśmiechnęłam się do niego, zgadzając się z nim.
- On to zaczął, Mrozie, ja tylko skończę.
Ścisnął mi rękę, a Doyle ścisnął drugą, więc obie moje ręce były skrzyżowane na piersi,
trzymane przez nich. Trzymając nadal ich ręce odezwałam się.
- Panie Cortez, panie Shelby, zapytaliście mnie, czy stwierdzę do protokołu, że złoty
dwór króla Taranisa stosuje tortury jako karę? Tak, potwierdzę to.
Protokół najpewniej będzie poufny, ale jeżeli coś z tych sekretów dostanie się do prasy…
mała rodzinna waśń będzie bardzo paskudna i zacznie się bardzo szybko.
Rozdział 2
Prawnicy zadecydowali, że Doyle i Mróz odpowiedzą na kilka pytań na temat tego, jak to
jest być częścią mojej osobistej straży, aby dać im jakieś pojęcie na temat atmosfery, w jakiej
żyją Rhys, Galen i Abe. Nie byłam pewna, w czym to może być pomocne, ale nie byłam
prawnikiem, więc po co miałam się sprzeczać?
Doyle usiadł po mojej prawej, Mróz po mojej lewej stronie. Moi prawnicy Farmer i Biggs
przesunęli się o kilka siedzeń, żeby dać im miejsce.
Shelby zadał pierwsze pytanie.
- Czyli teraz jest was szesnastu, macie dostęp tylko do Księżniczki Meredith, by
zaspokoić swoje, hm, potrzeby?
- Jeżeli ma pan na myśli seks, to tak – powiedział Doyle.
Shelby zakrztusił się i skinął głową.
- Tak, mam na myśli seks.
- To proszę mówić, co pan ma na myśli – powiedział Doyle.
- Tak zrobię – Shelby usiadł trochę bardziej wyprostowany. – Wyobrażam sobie, że to
musi być trudne dzielić się księżniczką.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem pytanie.
- No cóż, nie chcę być niedelikatny, ale czekanie na swoją kolej musi być ciężkie po tak
wielu latach odmowy.
- Nie, nie jest ciężko czekać.
- Oczywiście, że jest – powiedział Shelby.
- Wkłada pan swoje słowa w usta świadka – powiedział Biggs.
- Przepraszam. Chodzi mi o to, Kapitanie Doyle, że po tak wielu latach nie zaspokajania
potrzeb, musi być ciężko mieć seks raz na dwa tygodnie, czy coś koło tego.
Mróz zaśmiał się, potem spróbował obrócić to w kaszel. Doyle uśmiechnął się. To był
pierwszy prawdziwy szeroki uśmiech na jego twarzy, odkąd zaczęły się pytania. Biały błysk jego
zębów na jego ciemnej twarzy wyglądał zaskakująco. To tak, jakby posąg nagle się do ciebie
uśmiechnął.
- Nie wydaje mi się zabawne, być zmuszonym do czekania przez tygodnie na seks,
Kapitanie Doyle, Poruczniku Mróz.
- Mnie również nie wydawałoby się to zabawne – odrzekł Doyle – ale kiedy ilość
mężczyzn wzrosła, Księżniczka Meredith zmieniła parametry nas dotyczące.
- Nie nadążam – stwierdziła Nelson. – Parametry?
Doyle spojrzał na mnie.
- Może lepiej ty to wytłumaczysz, Księżniczko.
- Kiedy miałam tylko pięciu kochanków, wydawało się to być uczciwe, że czekali na
swoją kolej, ale jak zauważyliście, czekanie przez dwa tygodnie, po wiekach celibatu wydawało
się być innym rodzajem tortur. Dlatego kiedy ilość mężczyzn stała się dwucyfrową liczbą,
zwiększyłam też liczbę razy, kiedy się kocham podczas ustalonego dnia.
Nieczęsto można zobaczyć potężnych, wysoko wykształconych prawników tak
zakłopotanych, ale teraz widziałam. Spoglądali na siebie. Dopiero Nelson podniosła rękę.
- Ja zapytam, jeżeli nikt inny nie chce.
Mężczyźni pozwolili jej zadać pytanie.
- Ile razy dziennie kocha się pani?
- Różnie, ale co najmniej trzy razy.
- Trzy razy w ciągu dnia – powtórzyła.
- Tak – potwierdziłam i spojrzałam na nią pustą, uprzejmą twarzą. Zaczerwieniła się aż
po cebulki swoich czerwonych włosów. Byłam wystarczająco sidhe, że nie rozumiałam tego, że
cechą Amerykanów jest całkowite zafascynowanie seksem i całkowite skrępowanie tym.
Veducci opanował się pierwszy, spodziewałam się tego po nim.
- Nawet trzy razy na dzień, Księżniczko Meredith, zostawia nam średnio dla mężczyzn
pięć dni pomiędzy kochaniem się. Pięć dni to długi okres czasu po wiekach odmowy. Czy ci
trzej strażnicy nie mogli poszukać jakiegoś zajęcia w czasie, kiedy oczekiwali?
- Pięć dni czekania nasuwałoby się, gdybym spała z jednym mężczyzną naraz, panie
Veducci, a najczęściej tak nie jest.
Veducci uśmiechnął się do mnie. To był miły uśmiech. Doszedł do jego oczu i
uwypuklił zmarszczki, które mówiły, że był człowiekiem, który cieszył się życiem. To
spojrzenie sprawiło, że wyglądał na swoją młodszą, mniej zmęczoną wersję.
Uśmiechnęłam się do niego odpowiadając na tę radość.
- Czy te pytania nie wprawiają pani w zakłopotanie, Księżniczko Meredith? – Zapytał.
- Nie wstydzę się tego, co robię, panie Veducci. Istoty magiczne, może poza tymi z
Dworu Seelie, nie widzą seksu jako czegoś wstydliwego, tak długo, jak odbywa się za zgodą
zainteresowanych.
- W porządku – odrzekł - więc zadam następne pytanie. Z iloma mężczyznami naraz
rutynowo pani śpi? – Potrząsnął głową, jakby sam nie wierzył, że o to zapytał.
- Nie wydaje mi się, żeby to pytanie było stosowne – wtrącił się Biggs.
- Odpowiem na nie – odrzekłam.
- Jest pani pewna…?
- To seks. Nie ma nic złego w seksie. – patrzyłam na Biggsa, aż odwrócił wzrok.
Spojrzałam na Veducciego.
- Przeciętnie najprawdopodobniej z dwoma. Wydaje mi się, że maksymalnie było
czterech – spojrzałam na Doyle’a i Mroza. – Czterech? – Powiedziałam to jak pytanie.
- Tak mi się wydaje – odrzekł Doyle.
- Tak – skinął głową Mróz.
Odwróciłam się do prawników.
- Czterech, ale normą jest dwóch.
Biggs opanował się troszkę.
- Więc widzicie panowie, pani, dwa dni czekania pomiędzy seksem czy nawet mniej. Są
żonaci mężczyźni, którzy muszą czekać dłużej, by ich potrzeby zostały zaspokojone.
- Księżniczko Meredith – powiedział Cortez.
- Tak, panie Cortez – spojrzałam w jego brązowe oczy.
Odchrząknął i odezwał się.
- Czy pani mówi nam prawdę? Uprawia pani seks trzy razy dziennie z przeciętnie dwoma
mężczyznami naraz, czasami do czterech? To chce pani powiedzieć do protokołu?
- To jest poufne – powiedział Farmer.
- Jeżeli zostanie przedstawione w sądzie, przestanie być poufne. Czy księżniczka chce,
żeby te właśnie informacje na jej temat zostały ujawnione publicznie?
Wykrzywiłam się.
- To jest prawda, panie Cortez. Dlaczego prawda powinna mnie martwić?
- Czy pani naprawdę nie rozumie, jak te informacje mogą wpłynąć na pani reputację w
mediach?
- Nie rozumiem pytania.
Spojrzał na Biggsa i Farmera.
- Nie mówię tego często, ale czy wasza klientka jest świadoma, do czego to nagranie i
protokół mogą być użyte?
- Rozmawialiśmy z nią o tym, ale… panie Cortez, Dwór Unseelie nie widzi seksu w ten
sam sposób jak większość świata. Na pewno nie widzą tego jak przeciętny Amerykanin. Moi
współpracownicy i ja nauczyliśmy się tego, kiedy przygotowywaliśmy się do tej rozmowy z
księżniczką i jej strażnikami. Jeżeli sugeruje pan, że księżniczka powinna być bardziej ostrożna z
tym, do czego przyznaje się w kontaktach ze swoimi ludźmi, to proszę sobie oszczędzić
wysiłku. Ona zupełnie nie martwi się tym, co robi ze swoimi mężczyznami.
- Nie chciałem poruszać tego bolesnego tematu, ale księżniczka nie wydawała się
szczęśliwa, kiedy jej były narzeczony sprzedał brukowcom zdjęcia kilka miesięcy temu –
powiedział Cortez.
Skinęłam głową.
- To mnie zraniło – odrzekłam - ale dlatego, że Gryffin zawiódł moje zaufanie, a nie
dlatego, że wstydziłam się tego, co robiliśmy. Myślałam, że wtedy, kiedy były robione te zdjęcia,
byliśmy zakochani. W miłości nie ma nic wstydliwego, panie Cortez.
- Jest pani albo bardzo odważna, Księżniczko, albo bardzo naiwna. O ile można użyć
słowa naiwna na określenie kobiety, która regularnie uprawia seks z prawie dwudziestoma
mężczyznami.
- Nie jestem naiwna, panie Cortez. Ja po prostu nie myślę tak jak ludzka kobieta.
- Zarzuty Króla Taranisa – powiedział Farmer - że ci trzej strażnicy oskarżeni o te
zbrodnie dokonali ich z powodu tego, że ich potrzeby seksualne nie są zaspokajane, są oparte
na błędnym założeniu. Opierają się na braku zrozumienia Króla Taranisa tego, czym jest Dwór
Unseelie.
- Czy Dwór Unseelie jest odmienny od Dworu Seelie, jeżeli idzie o sprawy związane z
seksem?
- Mogę odpowiedzieć na to pytanie, panie Farmer? – zapytałam.
- Może pani.
-Seelie naśladują zachowania ludzkie. Utknęli gdzieś pomiędzy wiekiem piętnastym,
a osiemnastym, ale starają się udawać ludzi bardziej niż Unseelie. Wielu z tych wygnanych na
nasz dwór, zostało wygnanych tylko dlatego, że po prostu chcieli być wierni swojej prawdziwej
naturze, a nie chcieli zmieniać się na podobieństwo ludzi.
- To brzmi, jakby pani udzielała wykładu – powiedziała Nelson.
Uśmiechnęłam się.
- W college’u napisałam pracę naukową o różnicach pomiędzy dwoma dworami.
Pomyślałam, że może pomogę nauczycielom i innym studentom zrozumieć, że Dwór Unseelie
to nie są ci źli faceci.
- Była pani pierwszą istotą magiczną w tym wieku, która uczęszczała do college’u –
powiedział Cortez. Przesunął część papierów leżących przed nim. – Ale nie ostatnią. Niektóre z
tak zwanych mniejszych istot magicznych zdobywają tam właśnie stopnie naukowe.
- Mój ojciec, Książę Essus pomyślał, że jeżeli na studia pójdzie ktoś z rodziny
królewskiej, to może inni podążą za nim. Uważał, że nauczenie się i zrozumienie kraju, w
którym żyjemy, jest niezbędną częścią przystosowania się istot magicznych do nowoczesnego
życia.
- Ojciec nie widział, jak uczęszcza pani do college’u, prawda? – Zapytał Cortez.
- Nie – powiedziałam. Wypowiedziałam tylko to jedno słowo.
Doyle i Mróz sięgnęli do mnie w tym samym czasie. Ich ręce spotkały się na moich
plecach. Ramię Doyle’a zostało tam, ręka Mroza przesunęła się i nakryła jedną z moich rąk,
które nadal trzymałam nieruchomo na stole. Zareagowali na napięcie w moim ciele, ale to
pozwoliło każdemu w pokoju zorientować się, jak zaniepokoiło ich to, że poruszmy ten temat.
Nie zareagowali na rozmowę o moim byłym narzeczonym, Gryffinie. Wydaje mi się, że moi
mężczyźni uważali, że wyczyścili ze mnie pamięć o nim, za pomocą swoich ciał. Czułam tak
samo, prawidłowo mnie rozszyfrowali. Doyle zazwyczaj dobrze odgadywał moje nastroje.
Mróz, który miał swoje własne humorki, również uczył się moich.
- Wydaje mi się, że ten temat jest zamknięty – odezwał się Biggs.
- Jest mi bardzo przykro, jeżeli zmartwiliśmy księżniczkę – powiedział Cortez, ale nie
brzmiał tak, jakby mu było przykro. Zastanawiałam się, dlaczego poruszyli temat zamachu na
mojego ojca. Cortez, podobnie jak Shelby i Veducci, wyglądał mi na człowieka, który nie robi
niczego bez powodu. Nie była pewna co do Nelson i pozostałych. Liczyłam na wyrachowanie
Biggsa i Farmera. Ale co miał nadzieję uzyskać Cortez, przypominając śmierć mojego ojca?
- Przykro mi, że panią zasmucam, ale mam powód by poruszać ten temat – powiedział
Cortez.
- Nie widzę tu powiązania z tym postępowaniem – odezwał się Biggs.
- Mordercy Księcia Essusa nigdy nie zatrzymano – stwierdził Cortez. – W rzeczywistości
nikt nie był nawet naprawdę podejrzany, czy to prawda?
- Zawiedliśmy księcia i księżniczkę w każdy sposób – odezwał się Doyle.
- Ale pan nie był jego strażnikiem, nieprawdaż?
- Nie w tym czasie.
- Poruczniku Mróz, pan również był częścią Kruków Królowej, kiedy zginął Książę
Essus. Żaden z obecnych strażników księżniczki nie był członkiem Żurawi, straży Księcia
Essusa, czy to prawda?
- Nie, to nie jest prawda – powiedział Mróz.
Cortez popatrzył na niego.
- Słucham?
Mróz spojrzał na Doyle’a, który lekko skinął głową. Ręka Mroza zacisnęła się na mojej,
nie lubił przemawiać publicznie, to była jego fobia.
- Około pół tuzina strażników tutaj, w Los Angeles, było kiedyś częścią Żurawi Księcia
Essusa.
- Król wydawał się być bardzo pewien, że nikt z książęcej straży nie pilnuje księżniczki –
stwierdził Cartez.
- Ta zmiana nastąpiła niedawno – powiedział Mróz.
Zacisnął swoją rękę na mojej tak mocno, że wolną ręką zaczęłam pieścić wierzch jego
dłoni. Po pierwsze, by go pocieszyć, po drugie, by powstrzymać go przez zapomnieniem jak
silny był i zranieniem mnie w rękę. Przesuwałam palcami po jego gładkiej, białej skórze i
zorientowałam się, że to pociesza nie tylko jego.
Doyle przesunął się bliżej mnie, więc w bardziej wyraźny sposób przytulał mnie.
Pochyliłam się do krzywizny jego ramion pozwalając, by moje ciało ułożyło się przy nim,
równocześnie nie przestając pieścić wierzchu ręki Mroza.
- Nadal nie widzę powodu tych pytań – wtrącił Biggs.
- Zgadzam się – dodał Farmer. – Jeżeli macie więcej pytań dotyczących aktualnych
zarzutów, to może przejdziemy do nich.
Cortez spojrzał na mnie bardzo uważnie swoimi brązowymi oczami.
- Król uważa, że powodem, dla którego morderca twojego ojca nie został nigdy ujęty,
jest to, że zamordowali go ci, którzy prowadzili dochodzenie.
Doyle, Mróz i ja znieruchomieliśmy. W rzeczy samej, przyciągnął teraz naszą uwagę.
- Proszę mówić jasno, panie Cortez – powiedziałam.
- Król Taranis oskarża Kruki o zamordowanie Księcia Essusa.
- Widział pan, co król zrobił ambasadorowi. Wydaje mi się, że poziom strachu i
manipulacji jasno mówi o stanie umysłu mojego wujka.
- Będziemy obserwować… stan Ambasadora Stevensa – odrzekł Shelby - ale to wydaje
się sensowne, że brak wskazówek był spowodowany tym, że zostały ukryte przez szukających
ich ludzi.
- Nasza przysięga złożona królowej nie pozwala nam na skrzywdzenie jej rodziny –
powiedział Doyle.
- Chodzi o przysięgę, że będziecie chronić królową, zgadza się? – zapytał Cortez.
-Tak, teraz należymy do księżniczki, ale przysięga jest ta sama.
- Król Taranis twierdzi, że zabiliście Księcia Essusa, by powstrzymać go od zabicia
Królowej Andais i osadzenia się na tronie Dworu Unseelie.
Cała nasza trójka wpatrywała się w Corteza i Shelbiego. Te brudy były tak obrzydliwe, że
królowa torturowała tych, którzy ledwie zasugerowali coś takiego. Nie pytałam, czy to sam
Taranis coś takiego powiedział, ponieważ wiedziałam, że nikt inny na jego dworze nie śmiałby
ryzykować gniewu Królowej Andais. Nikt poza samym królem, a ona mogła wyzwać go za
osobisty pojedynek za rozgłaszanie takich plotek.
Andais miała wiele wad, wiedziałam o tym, ale kochała swojego brata. On również ją
kochał. To dlatego nie zabił jej by objąć tron, nawet kiedy czuł, że mógłby być lepszym władcą.
Gdyby żył, a mój kuzyn Książę Cel próbowałby objąć tron, pewnie by go zabił, żeby utrzymać
go z dala od tronu.
Cel był obłąkany, dosłownie. Był przy tym seksualnym sadystą, przy którym Andais
wyglądała milutko. Mój ojciec bał się, że Dwór Unseelie dostanie się w ręce Cela. Teraz ja się
tego bałam. Tylko dlatego starałam się nadal zostać królową, by ocalić swoje życie i życie tych
których kochałam, oraz by powstrzymać Cela od wstąpienia na tron.
Ale nie byłam w ciąży, a ktokolwiek sprawi, że będę oczekiwać dziecka stanie się moim
królem. Zaledwie poprzedniego dnia zorientowałam się, że oddałabym wszystko by być z
Mrozem i Doylem, włączając to bycie królową. Z tego jednego powodu, by utrzymać tych
dwóch mężczyzn przy mnie, oddałabym to, czego mogłabym domagać się zgodnie z moim
pochodzeniem. Byłam za bardzo córką mojego ojca, by wydać ludzi Celowi. Ale żal we mnie
narastał.
- Odpowiesz na te zarzuty, Księżniczko Meredith?
- Moja ciotka nie jest idealna, ale kochała swojego brata. Wierzę w to całym moim
sercem. Gdyby odkryła, kto go zabił, jej odzew byłby koszmarem. Żaden ze strażników nie
śmiałby zrobić czegoś takiego.
- Czy jesteś tego pewna, Księżniczko?
- Wydaje mi się, że to wy powinniście zadać sobie pytanie, panie Cortez, panie Shelby, co
Król Taranis ma nadzieję zyskać przez te oskarżenia. W rzeczywistości powinniście zastanowić
się, co zyskałby na śmierci mojego ojca.
- Czy oskarżasz króla o zamordowanie twojego ojca? – Zapytał Shelby.
- Nie, po prostu mówię, że Dwór Seelie nigdy nie był przyjacielem rodziny mojego ojca.
Gdyby jeden ze strażników królowej zabił mojego ojca, zasłużyłby sobie na śmierć w torturach.
Myślę, że mimo, że Król Taranis obłudnie temu zaprzecza, wynagrodziłby za taki uczynek
swojego strażnika.
- Dlaczego miałby zabić Księcia Essusa?
- Nie wiem.
- Czy wierzy pani, że to on stał za zamachem? – Zapytał Veducci. Ta myśl była widoczna
we wszystkich trzech parach oczu.
- Nie wierzyłam aż do tej pory.
- Co ma pani na myśli, Księżniczko? – Zapytał.
- Oznacza to, że nie widzę, co król miał nadzieję zyskać, wysuwając oskarżenie
przeciwko moim strażnikom. To nie ma sensu. Sprawia, że zastanawiam się, jakie są jego
prawdziwe motywy.
- Chce cię od nas odsunąć – odezwał się Mróz.
Spojrzałam na niego, wpatrując się w jego piękną, arogancką twarz. Wiedziałam teraz, że
ta zimna arogancja była maską, którą przybierał, kiedy się denerwował.
- Odsunąć mnie od was, w jaki sposób?
- Gdyby zasadził taką okropną wątpliwość w twoim umyśle, czy mogłabyś nam znów
zaufać?
Spojrzałam na stół, na jego bladą dłoń na mojej, na moje palce na jego skórze.
- Nie, nie mogłabym.
- Jeżeli pomyślisz o tym - dodał Mróz - to oskarżenie o gwałt również miało sprawić,
żebyś w nas zwątpiła.
Skinęłam głową.
- Może, ale do czego to zmierza?
- Nie wiem.
- Nawet jeśli nie widzimy w tym sensu – odezwał się Doyle – on ma w tym jakiś zamiar.
Ale muszę się przyznać, że nie widzę, co mógłby na tym zyskać. Nie podoba mi się, że nie
widzimy całych jego machinacji i nie wiem, w co on pogrywa.
Doyle przestał mówić i spojrzał na siedzących przy stole prawników.
- Proszę nam wybaczyć. Zapomnieliśmy na chwilę, gdzie jesteśmy.
- Wierzycie, że to wszystko jest częścią jakieś wewnętrznej rozgrywki politycznej
pomiędzy dworami? – Zapytał Veducci.
- Tak – powiedział Doyle.
Veducci spojrzał na Mroza.
- Poruczniku Mróz?
- Zgadzam się ze swoim kapitanem.
W końcu spojrzał na mnie.
- Księżniczko Meredith?
- O tak, panie Veducci, cokolwiek robimy, to najczęściej dotyczy polityki między
dworami.
- Sposób, w jaki potraktował ambasadora Stevensa sprawia, że zaczynam się zastanawiać,
czy my też nie jesteśmy przez niego w jakiś sposób wykorzystywani – odezwał się Veducci.
- Czy pan mówi, panie Veducci – wtrącił Biggs - że zaczyna pan wątpić w prawdziwość
zarzutów obciążających moich klientów.
- Jeżeli dowiem się, że pana klienci zrobili to, o co są oskarżeni, zrobię co tylko będę w
stanie, by ich ukarać jak najsurowiej, jak tylko pozwala prawo. Ale jeżeli te zarzuty okażą się być
fałszywe, jeżeli król stara się użyć prawa by skrzywdzić niewinnych, zrobię, co tylko będę mógł,
by przypomnieć królowi, że w tym kraju nikt nie powinien spodziewać się, że jest ponad
prawem – Veducci znów się uśmiechnął, ale to nie był szczęśliwy uśmiech. Był bardziej
drapieżny. Ten uśmiech wystarczył, żebym upewniła się, kogo powinnam obawiać się
najbardziej, z tych wszystkich zgromadzonych przy stole. Veducci nie był tak ambitny, jak
Shelby i Cortez, ale dużo bardziej. On nadal wierzył w prawo. Nadal wierzył, że niewinni
powinni być oszczędzeni, a winni ukarani. Nie często widuje się taką wiarę u prawników, którzy
spędzają więcej niż dwadzieścia lat na ławie oskarżycieli. Najczęściej oddają swoją wiarę w
prawo, by przetrwać jako prawnicy, ale w jakiś sposób, Veducci nadal ją miał. Wierzył i może,
tylko może, zaczynał wierzyć nam.
Rozdział 3
Udaliśmy się do innego pokoju. Był on mniejszy niż salka konferencyjna, ale
równocześnie bardziej przytulny. Na jednej ścianie wisiało wielkie lustro, szkło miało małą
niedoskonałość, w jednym jego rogu było kilka bąbli. W niektórych miejscach widniały też
ciemniejsze plamki. Rama miała złocone brzegi i widać było po niej upływ lat. Należało do
prababki pana Biggsa. Byliśmy już wcześniej tutaj, w prywatnym gabinecie pana Biggsa, żeby
odbyć kilka poufnych rozmów telefonicznych.
Galen, Rhys i Abeloec czekali na swoją kolej, na przesłuchanie w sali konferencyjnej. Nie
byli w stanie zrobić nic więcej, poza zaprzeczeniem zarzutom. Abe stał ze swoimi idealnie
paskowanymi włosami: czarnymi, szarymi, białymi, jak u jakiegoś pomysłowego Gotha. Ale
jego włosy nie były farbowane, tylko naturalne. Jego blada skóra i szare oczy pasowały do
wyglądu. Wyglądał dziwnie w swoim grafitowoszarym garniturze. Żaden krawiec nie był w
stanie sprawić, żeby to ubranie wyglądało na wybrane przez niego samego. Był imprezowiczem
przez wieki, a jego strój zazwyczaj to odzwierciedlał. Abe nie miał alibi, ponieważ w czasie,
kiedy został oskarżony o atak, zabawiał się piciem i narkotykami. Był czysty i trzeźwy zaledwie
od około dwóch dni. Sidhe tak naprawdę nie mogą uzależnić się od niczego, nie mogą tak
naprawdę upić się, czy oszołomić narkotykami do nieprzytomności. To ujemna strona naszego
pochodzenia.
Istoty magiczne nie mogą się uzależnić, ale nie mogą też pić i narkotyzować się,
ukrywając to przed innymi. Mogą pić, ale tylko do pewnego punktu.
Galen wyglądał spokojnie, z chłopięcą elegancją, w swoim brązowym garniturze. Nie
pozwolili mu nosić zieleni, bo wydobywała zielone odcienie z jego białej skóry. Wydawali się
nie rozumieć, że brąz sprawiał, że zielony odcień jego skóry wydawał się ciemniejszy, bardziej
dostrzegalny. Jego zielone loki były krótko obcięte, tylko cienki warkoczyk przypominał, że
kiedyś jego włosy opadały wspaniałą falą aż do kostek. Miał najlepsze alibi z nich wszystkich,
ponieważ w chwili, kiedy domniemany atak miał miejsce, kochał się ze mną.
Czasem mogłabym opisać Rhysa jako chłopięco przystojnego, ale nie dzisiaj. Dziś
wydawał się dorosły w każdym calu, całe jego 5 stóp 6 cali.
3
Był jedynym strażnikiem wśród
tych, którzy byli dzisiaj ze mną, który miał mniej niż 6 stóp wzrostu. Rhys był nadal przystojny,
ale utracił coś ze swojej chłopięcości, lub może zyskał coś innego. Czy ktoś, kto ma ponad
tysiąc lat, kto kiedyś był bogiem Cromm Cruach, mógłby po prostu dorosnąć? Gdyby był
człowiekiem, tak właśnie powiedziałabym, że doświadczenia ostatnich dni pozwoliły mu w
końcu dorosnąć. Ale arogancją wydawało się myślenie, że moje małe przygody mogły wywrzeć
taki efekt na kimś, kto kiedyś był uwielbiany jako bóg.
Jego białe włosy opadały lokami na ramiona, a potem w dół jego szerokich pleców. Był
najniższy z moich strażników sidhe, ale wiedziałam, że ciało pod garniturem było najbardziej
3
ok. 168 cm
umięśnione. Brał ćwiczenia bardzo poważnie. Miał opaskę przykrywającą większość blizn, które
zostały mu zadane wieki temu. Jego jedyne oko było urocze, trzy okręgi błękitu, jak ustawione
rzędem kawałki nieba w różnych dniach roku. Jego usta były miękkie i pełne, lekko wydęte,
jakby jego wargi błagały, by je całować. Nie wiem, co takiego się stało, co spowodowało ten
nowy, poważny wygląd, ale widziałam w nim nową głębię, jakby było w nim coś więcej, niż
jeszcze kilka dni temu.
Był jedynym z tej trójki, który przebywał poza kopcami faerie, kiedy przypuszczalny atak
miał miejsce. W rzeczywistości został zaatakowany przez wojowników Seelie i oskarżony o
zbrodnię. Wyszli na zimowy śnieg, polując na moich mężczyzn stalą i hartowanym żelazem,
jedyną rzeczą, która może naprawdę zranić wojowników sidhe. Najczęściej, nawet w trakcie
pojedynków pomiędzy dworami, walczymy bronią, która nie może spowodować prawdziwych
obrażeń, sprowadzić na nas prawdziwej śmierci. To przypominało trochę te filmy akcji, gdzie
ludzie walczą, ale potem wracają po więcej. Stal i hartowane żelazo było bronią do zabijania. Już
to samo było naruszeniem pokoju pomiędzy dwoma dworami.
Prawnicy spierali się.
- Lady Caitrin utrzymuje, że atak miał miejsce w dniu, w którym moi klienci przebywali
w Los Angeles – stwierdził Biggs. – Moi klienci nie mogli zrobić czegokolwiek w Illinois, kiedy
byli cały dzień w Kalifornii. W wątpliwy dzień jeden z oskarżonych pracował w Agencji
Detektywistycznej Greya i był widziany przez światków cały dzień.
To pewnie był Rhys. Uwielbiał pracę detektywa. Uwielbiał pracować jako tajniak, a był
wystarczająco dobry w magii osobistej, że mógł wykonywać ją lepiej niż ludzki detektyw. Praca
w przebraniu, jako przynęta, tylko po części wydawała się atrakcyjna. Musisz mieć poczucie
słuszności działania w stosunku do osoby, którą starasz się złapać. W minionych latach
pracowałam jako przynęta. Teraz nikt nie pozwoliłby mi narażać się na takie
niebezpieczeństwa.
W jaki więc sposób atak na Lady Caitrin mógł mieć miejsce, zanim przybyliśmy do
faerie? Czas znów zaczął biec różnie w krainie faerie. Zmiana zaczęła się w kopcu Unseelie, to
ja byłam jej centrum.
- Czas płynie dziwnie w całej krainie faerie – wtrącił się Doyle - po raz pierwszy od
wieków, ale zamiana ta była najbardziej znacząca w twojej obecności, Meredith. Teraz, kiedy
wyjechałaś, nadal płynie dziwnie, chociaż obecnie nie ma dostrzegalnych różnic pomiędzy
dworami.
To było równocześnie interesujące i niepokojące, że czas, nie tyle cofnął się dla mnie, ile
rozciągnął się. Był styczeń dla nas i na dworach, ale data nadal nie była taka sama. Minął
spokojnie bal bożonarodzeniowy, na którym mojemu wujkowi Taranisowi tak bardzo zależało,
żebym była obecna. Zdecydowaliśmy, że uczestnictwo w nim będzie dla mnie zbyt
niebezpieczne. Oskarżenia przeciwko moim strażnikom potwierdzały, że Taranis miał jakiś cel,
ale jaki? Taranis miał plan, ale cokolwiek to nie było, było to niebezpieczne dla każdego poza
nim samym.
- Król Taranis tłumaczył nam, że czas płynie inaczej w krainie faerie, niż w rzeczywistym
świecie – powiedział Shelby.
Wiedziałam, że Taranis nie powiedział „w rzeczywistym świecie” ponieważ dla niego
Dwór Seelie był rzeczywistym światem.
- Mogę zadać pytanie pana klientowi? – Zapytał Veducci. Pozostawał poza całą grupą.
W rzeczywistości odezwał się po raz pierwszy, od kiedy zmieniliśmy pokój. To mnie
denerwowało.
- Proszę pytać – powiedział Biggs - ale to my zadecydujemy, czy na nie odpowiedzą.
Veducci skinął głową i odszedł od ściany, o którą się opierał. Uśmiechnął się do nas.
Tylko twardość w jego oczach pozwoliła mi się domyśleć, że ten uśmiech był nieszczery.
- Sierżancie Rhys, czy był pan na terenie ziem faerie w ten dzień, w którym Lady Caitrin
oskarżyła pana o zaatakowanie jej?
- O rzekome zaatakowanie jej – powiedział Biggs.
Veducci skinął głową.
- Czy był pan na terenie ziem faerie, kiedy ten rzekomy atak na Lady Caitrin miał
miejsce?
Dobrze powiedziane. Powiedziane tak, że trudno było tańczyć dookoła prawdy, bez
skłamania wprost.
Rhys uśmiechnął się do niego, przez chwilę mignęła mi ta jego mniej poważna część, ta,
którą w moim życiu pokazywał mi najczęściej.
- Byłem na ziemiach faerie, kiedy domniemany atak miał miejsce.
Veducci zadał to samo pytanie Galenowi. Galen wyglądał mniej pewnie niż Rhys, ale
odpowiedział.
- Tak, byłem.
- Tak – odpowiedział po prostu Abe.
Farmer poszeptał do Biggsa, po czym zadał następne pytanie.
- Sierżancie Rhys, czy był pan tutaj, w Los Angeles w dzień domniemanego ataku?
Pytanie dowodziło, że nasi prawnicy nie rozumieli sposobu, w jaki czas płynie w faerie.
-Nie, nie byłem.
- Ale był pan tutaj cały dzień, mamy na to świadków – stwierdził Biggs.
Rhys uśmiechnął się do niego.
- Ale dzień w Los Angeles nie był tym samym dniem, w którym Lady Caitrin oskarżyła
nas o domniemany atak.
- To ta sama data – upierał się Biggs.
- Tak – odrzekł Rhys cierpliwie - ale ta sama data nie oznacza, że to był ten sam dzień.
Teraz tylko Veducci uśmiechał się. Wszyscy pozostali wyglądali, jakby bardzo
intensywnie myśleli, lub zastanawiali się, czy czasem Rhys nie oszalał.
- Może pan to wyjaśnić? – Zapytał Veducci nadal wyglądając na zadowolonego.
- To nie tak, jak w opowieściach science-fiction, gdzie możemy podróżować w czasie do
minionego dnia – powiedział Rhys. – Nie możemy być naprawdę w dwóch miejscach w tym
samym czasie. Dla nas, panie Veducci, to był naprawdę nowy dzień. To nie było tak, że nasze
sobowtóry przeżywały w faerie ten dzień. Ten dzień w faerie minął. Tutaj w Los Angeles był
nowy dzień. Zdarzyło się tak, że te dwa dni miały tę samą datę, więc na zewnątrz faerie
wydawało się, że powtórzył się ten sam dzień.
- Czy więc był pan w faerie w tym dniu, kiedy została zaatakowana? – Zapytał Veducci.
Rhys uśmiechnął się do niego prawie rozbawiony.
- Tak, byłem tam w dniu, kiedy została rzekomo zaatakowana.
- To będzie koszmar dla ławy przysięgłych – stwierdziła Nelson.
- Poczekaj, aż będziemy wymagać, by w ławie przysięgłych znaleźli się im podobni –
powiedział Farmer prawie szczęśliwy.
Nelson zbladła pod swoim gustownym makijażem.
- Im podobni w ławie przysięgłych? – Powtórzyła miękko.
- Czy ława przysięgłych złożona z ludzi naprawdę zrozumie, co oznacza bycie w dwóch
miejscach o tej samej dacie? – Zapytał Farmer.
Prawnicy popatrzyli po sobie. Tylko Veducci wydawał się nie podzielać zażenowania.
Myślę, że już to wszystko przemyślał. Teoretycznie jego praca sprawiała, że dysponował
mniejszymi wpływami niż Shelby i Cortez, ale mógł pomóc im nas skrzywdzić. Za wszystkich
naszych przeciwników Veducci był tym, którego chciałabym pozyskać najbardziej.
- Tutaj i teraz staramy się uniknąć postępowania przed ława przysięgłych – odezwał się
Biggs.
- Jeżeli zaatakowali tę kobietę – wtrącił się Shelby - wtedy muszą przynajmniej zostać
zamknięci w faerie.
- Musimy dowieść ich winę, zanim zaczniemy rozważać karę – powiedział Farmer.
- Co z powrotem doprowadziło nas do stwierdzenia, że nikt z nas tak naprawdę nie chce
iść z tym do sądu – cichy głos Veducciego opadł w pokoju jak kamień rzucony w stado ptaków.
Pozostali prawnicy wydawali się przestraszeni, jak te ptaki podlatujące w zakłopotaniu.
- Proszę nie oddalać naszej sprawy, zanim jej nie zaczęliśmy - powiedział Cortez
nieszczęśliwym głosem.
- To nie jest sprawa, Cortez, to potencjalna katastrofa, której staramy się uniknąć –
stwierdził Veducci.
- Dla kogo katastrofa, dla nich? – Odezwał się Cortez wskazując na nas.
- Dla wszystkich w faerie, potencjalnie – odrzekł Veducci. – Czy czytaliście historię o
ostatniej wielkiej wojnie pomiędzy ludźmi i istotami magicznymi, która miała miejsce w
Europie?
- Ostatnio nie – odpowiedział Cortez.
Veducci rozejrzał się po pozostałych prawnikach.
- Czy ja jestem jedynym, który to przeczytał?
Grover podniósł rękę.
- Ja przeczytałem.
Veducci uśmiechnął się do niego, jakby był jego najbardziej ulubioną osobą na świecie.
- Powiedz więc tym inteligentnym ludziom, od czego zaczęła się ostatnia wielka wojna.
- Zaczęła się od sprzeczki pomiędzy Dworami Seelie i Unseelie.
- Dokładnie – dodał Veducci. – A potem rozprzestrzeniła się na Wyspy Brytyjskie i część
kontynentu Europejskiego.
- Czy pan mówi, że jeżeli nie załagodzimy tego sporu, to dwory rozpoczną wojnę? –
Zapytała Nelson.
- Są tylko dwie rzeczy, które Thomas Jefferson i jego gabinet określili jako niewybaczalne
przestępstwa dla istot magicznych na amerykańskiej ziemi – powiedział Veducci. - Nigdy nie
będą pozwalać, by byli czczeni jako bóstwa i nigdy nie będą prowadzić wojny pomiędzy dwoma
dworami. Jeżeli cokolwiek z tego zdarzy się, zostaną wygnani z ostatniego kraju na ziemi, który
pozwolił im na pobyt.
- Wiemy o tym – powiedział Shelby.
- Ale czy zastanawialiście się, dlaczego Jefferson umieścił te dwie zasady, zwłaszcza tę o
wojnie?
- Ponieważ byłoby to szkodliwe dla naszego kraju – odrzekł Shelby.
Veducci potrząsnął głową.
- Na kontynencie europejskim nadal jest krater prawie tak szeroki, jak najszersza część
Wielkiego Kanionu. Ta dziura pozostała po ostatniej wielkiej bitwie w tej wojnie. Pomyślcie, co
by było, gdyby coś takiego stało się w centrum kraju, pośrodku regionu najbardziej
rozwiniętego gospodarczo?
Spojrzeli po sobie. Nie pomyśleli o tym. Dla Shelbiego i Corteza to była bardzo
dochodowa sprawa. Szansa, by istoty magiczne zostały wciągnięte w zasięg działania prawa.
Każdy z nich patrzył na tę sprawę krótkowzrocznie. Poza Veduccim i może Groverem.
- Co więc pan proponuje? – Zapytał Shelby. – Po prostu pozwolić im odejść?
- Nie, jeśli są winni. Ale chcę, żeby każdy w tym pokoju zrozumiał, jaka jest stawka, tylko
to – odpowiedział Veducci.
- To brzmi tak, jakby pan był po stronie księżniczki – odrzekł Cortez.
- Księżniczka nie podarowała zegarka z ukrytym urokiem ambasadorowi Stanów
Zjednoczonych, żeby ją faworyzował.
- Skąd wiemy, że księżniczka tego nie zrobiła, by nas oszukać? - Zapytał Shelby.
Brzmiało tak, jakby nawet w to wierzył.
Veducci odwrócił się do mnie.
- Księżniczko Meredith, czy dała pani Ambasadorowi Stevensovi jakikolwiek przedmiot
magiczny lub doczesny, który mógłby wpłynąć na jego opinię o pani i dworze, któremu pani
sprzyja?
Uśmiechnęłam się.
-Nie, nie dałam.
- Oni naprawdę nie mogą kłamać, jeżeli zapyta się wprost – stwierdził Veducci.
- A więc dlaczego lady Caitrin oskarża tych mężczyzn podając ich imiona i rysopis?
Wydaje się autentycznie wstrząśnięta.
- Tu jest problem – odrzekł Veducci. – Musiałaby kłamać na zadane jej pytanie.
Zadawałem jej pytania wprost i była niezachwiana – spojrzał na nas, na mnie. – Rozumie pani,
co to oznacza, Księżniczko?
Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze.
- Wydaje mi się, że tak. Oznacza to, że Lady Caitrin może stracić wszystko. Jeżeli
zostanie przyłapana na jawnym kłamstwie, zostanie wygnana z faerie. Dla arystokratki Seelie
wygnanie jest gorsze od śmierci.
- Nie tylko dla arystokraty – wtrącił Rhys.
Inni strażnicy potwierdzili.
- Ma rację – powiedział Doyle. – Nawet pomniejsza istota magiczna zrobiłaby wiele, by
uniknąć wygnania.
- Jakim więc sposobem może kłamać? – Zapytał nas Veducci.
Odezwał się Galen, cichym, trochę niepewnym głosem.
- Czy to mogłaby być iluzja? Czy ktoś mógłby użyć magii, by ją oszukać?
- Chodzi panu o to, że ktoś sprawił, że myślała, że została zaatakowana, podczas gdy nie
była? – Zapytała Nelson.
- Nie wydaje mi się, żeby możliwe było oszukanie kogoś, kto jest sidhe – powiedział
Veducci. Spojrzał na nas.
- A co jeśli to nie była całkowita iluzja? – Zapytał Rhys.
- Co masz na myśli? – Zapytałam.
- Tworzysz drzewo z małej sadzonki rosnącej w ziemi. Tworzysz zamek z ruin innego –
odrzekł.
- Byłoby łatwiejsze stworzyć coś takiego z czegoś istniejącego fizycznie – dodał Doyle.
- Co mogłoby być taką podstawą przy ataku? – Zapytał Galen.
Doyle spojrzał na niego. Spojrzenie było wymowne, ale Galen go nie zrozumiał. Ja
pierwsza zrozumiałam.
- Chodzi ci o te historie o naszych ludziach pojawiających się jako martwi wojownicy
wchodzący przez okna sypialni, czy coś w tym rodzaju?
- Tak – odrzekł Doyle. – Iluzja użyta jako przebranie.
- Tylko kilkoro w faerie ma teraz na tyle mocy, żeby zrobić coś podobnego – stwierdził
Mróz.
- W faerie jest tylko jeden, który mógłby zrobić coś takiego – powiedział Galen. Jego
oczy stały się nagle bardzo poważne.
- Chodzi ci o… - zaczął mówić Mróz, ale przestał. Wszyscy o tym pomyśleliśmy.
- Co za sukinsyn – powiedział Abe.
Veducci odezwał się, jakby czytał w naszych myślach, to sprawiło, że zaczęłam
zastanawiać się, czy bez jego środków ochronnych przed faerie odczytałabym go jako medium
lub coś więcej.
- Król Światła i Iluzji, jak dobra jest jego moc iluzji?
- Kurwa – powiedział Shelby – Nie może pan tego tak po prostu powiedzieć. Nie może
pan dać im uzasadnionej wątpliwości.
Veducci uśmiechnął się do nas.
- Księżniczka i jej ludzie mieli uzasadnioną wątpliwość, kiedy weszli do tego pokoju, ale
nie oskarżyli króla na głos przed nami. Trzymali to w sekrecie nawet przed swoimi prawnikami.
Miałam okropny pomysł. Ruszyłam w stronę Veeducciego, tylko ręka Doyle’a na moim
ramieniu powstrzymała mnie od dotknięcia mężczyzny. Miał rację, możliwe, że postrzegaliby to
jako magiczną ingerencję.
- Panie Veducci, czy zamierza pan oskarżyć mojego wujka o spisek w czasie dzisiejszej
rozmowy przed lustrem?
- Pomyślałem, że zostawię to pani prawnikom.
Moja skóra nagle stała się zimna. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Veducci
wyglądał na niepewnego, prawie sięgnął do mnie.
- Księżniczko, dobrze się czujesz?
- Boję się o pana, o was wszystkich i o nas – powiedziałam. – Nie rozumiecie Taranisa.
Jest absolutnym władcą na Dworze Seelie od ponad tysiąca lat. To sprawiło, że jego arogancja
jest większa niż możecie to sobie wyobrazić. Udaje wesołego, przystojnego króla wobec was,
ludzi, ale pokazuje zupełnie inną twarz nam, na Dworze Unseelie. Jeżeli oskarżycie go o to bez
ogródek, nie wiem, co może zrobić.
- Może nas zranić? – Zapytała Nelson.
- Nie, ale może użyć przeciwko wam magii – odpowiedziałam. – Jest Królem Światła i
Iluzji. Stałam przed nim, w trakcie rozmowy przez lustro, a on prawie mnie zauroczył. Prawie
czułam jego moc, a jestem księżniczką Dworu Unseelie. Wy jesteście ludźmi. Jeżeli będzie
chciał was zauroczyć, zrobi to.
- To będzie wbrew prawu – odrzekł Shelby.
- On jest królem, który w swoich rękach dzierży władzę nad życiem i śmiercią –
powiedziałam. – Nie myśli jak nowoczesny człowiek, bez względu na to, jak bardzo udaje go
przed prasą.
Zakręciło mi się w głowie i ktoś posadził mnie na krześle.
Doyle klęknął obok mnie.
- Źle się czujesz, Meredith? – Wyszeptał.
- Czy dobrze się pani czuje, Księżniczko Meredith? – Zapytała Nelson.
- Jestem zmęczona i przerażona – powiedziałam. – Nie macie pojęcia, jakie były dla mnie
ostatnie dni, a ja nie śmiem wam powiedzieć.
- Czy ma to coś wspólnego z tą sprawą? – Zapytał Cortez.
Spojrzałam na niego.
- Chodzi panu o powód, dlaczego jestem zmęczona i przerażona?
- Tak.
- Nie, to nie ma nic wspólnego z tymi fałszywymi oskarżeniami – sięgnęłam po rękę
Doyle’a. – Wytłumacz im, że muszą obchodzić się ostrożnie z Taranisem.
Doyle wziął moją rękę w swoją.
- Zrobię, co tylko będę w stanie, moja księżniczko.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Wiem, że tak będzie.
Mróz podszedł do mojej drugiej strony i dotknął mojego policzka.
- Jesteś blada. Nawet jak na jednego z nas, ze skórą jak blask księżyca, jesteś blada.
Abeloec podszedł bliżej mnie.
- Słyszałem, że księżniczka jest wystarczająco człowiekiem, by złapać przeziębienie.
Myślałem, że to tylko złośliwe plotki.
- Wy nie możecie przeziębić się? – Zapytała Nelson.
- Nie mogą – odrzekłam, przyciskając policzek do dłoni Mroza, nadal trzymając rękę
Doyle’a. – Ale ja mogę. Nie przeziębiam się często, ale mogę – dodałam w głowie „pierwsza
śmiertelna księżniczka faerie”. To był jeden z powodów wszystkich zamachów na moje życie na
Dworze Unseelie. Wierzyli, że jeżeli usiądę na tronie, zarażę wszystkich nieśmiertelnych
chorobą śmiertelności. Sprowadzę śmierć na ich wszystkich. Jak mam zaprzeczać takim
plotkom, skoro nawet nie mogą złapać przeziębienia? I teraz miałam rozmawiać z
najwspanialszym i najjaśniejszym z nich wszystkich, Królem Taranisem, Panem Światła i Iluzji.
Bogini pomóż mi, jeżeli zorientuje się, że zasłabłam z powodu jakiejś drobnej ludzkiej choroby.
To tylko potwierdzi jego przeświadczenie jak słaba jestem, jak ludzka.
- Już niemalże czas, żeby król skontaktował się z nami – powiedział Veducci spoglądając
na swój zegarek.
- Jeżeli nasz czas płynie podobnie jak jego – odrzekł Cortez.
Veducci skinął głową.
- To prawda, ale czy mogę zasugerować, żeby każdy wziął jakiś hartowany metal i miał
go przy sobie?
- Hartowany metal? – Nelson wypowiedziała to jak pytanie.
- Mam na myśli jakieś artykuły biurowe, które pomogą nam zachować jasność wizji w
czasie rozmowy z Królem Taranisem.
- Artykuły biurowe – odrzekł Cortez. – Ma pan na myśli spinacze do papieru?
- Może – powiedział Veducci. Odwrócił się do mnie. – Jak pani myśli Księżniczko, czy
spinacze mogą pomóc?
- To zależy, z czego są zrobione, ale ich garść powinna pomóc.
- Możemy je dla was przetestować – stwierdził Rhys.
- Jak? – zapytał Veducci.
- Jeżeli będziemy mieć kłopot z ich dotknięciem, mogą wam pomóc.
- Myślałem, że tylko pomniejsze istoty magiczne nie mogą dotykać metalu – wtrącił się
Cortez.
- Niektóre z nich dotkniecie metalu prawie parzy, ale nawet sidhe nie cieszy większość
wykutych przez ludzi metalowych przedmiotów. – Powiedział Rhys nadal uśmiechając się.
- Oparzenia tylko od dotknięcia metalu – powtórzyła Nelson.
- Nie mamy czasu na dyskusje o istotach magicznych, jeżeli zamierzamy zaopatrzyć się w
te artykuły biurowe – przerwał Veducci.
Farmer uderzył w interkom i odezwał się do jednej z wielu sekretarek i asystentek, które
widzieliśmy w biurze. Poprosił o metalowe spinacze i zszywki.
- Noże, scyzoryki – podpowiedziałam.
Shelby, Grover i wszyscy męscy asystenci mieli scyzoryki.
- Byliście dosyć zauroczeni przy księżniczce – powiedział Veducci. – Dodałbym jeszcze
garść czegoś, tylko na wszelki wypadek.
Patrzyłam, jak Veducci wysypuje z ręki spinacze. Pouczał, ale nikt tego nie
kwestionował. Przypuszczałam, że będzie naszym wrogiem, ale nam pomagał. Czy mówił
prawdę? Był tutaj dla sprawiedliwości, czy to było kłamstwo? Od kiedy zorientowałam się,
czego pragnie Taranis, nie ufałam nikomu.
Veducci podszedł i stanął z przodu, obok miejsca, w którym siedziałam. Skinął na
Doyle’a i Mroza, którzy nadal byli przytuleni do mnie, każdy z jednej strony.
- Czy mogę zaproponować księżniczce jakiś dodatkowy metal?
- Ma przy sobie metal, jak my wszyscy.
- Widzę pistolety i miecze – Veducci zamrugał oczami patrząc na mnie. – Czy wy
mówicie, że księżniczka jest uzbrojona?
Właściwie byłam. Miałam na udzie nóż w futerale, który nosiłam już wcześniej. Miałam
na plecach mały pistolet, w jednej z tych kabur, które były zaprojektowane, żeby je tam nosić.
Nie spodziewaliśmy się, że użyję broni w strzelaninie, ale to był sposób, żeby mieć przy sobie
metal, stal i ołów, w sposób niewidoczny dla Taranisa. Gdyby widział mnie, mającą przy sobie
metal, uznałby to za obrazę. Strażnicy mogli go mieć, ponieważ byli strażnikami, powinni być
uzbrojeni.
- Księżniczka ma przy sobie to, czego potrzebuje, żeby się obronić – powiedział Doyle.
Veducci skłonił lekko szyję.
- W takim razie odłożę spinacze z powrotem do pudełka.
Zabrzmiał dźwięk trąbki, słodki i czysty, jakby spadał na nas gdzieś z wielkiej wysokości
deszcz muzyki. To był dźwięk oznaczający, że Król Taranis chce skontaktować się przez lustro.
Był uprzejmy i czekał, aż ktoś z naszej strony dotknie lustra. Trąbki zadźwięczały znów, kiedy
wszyscy wpatrywaliśmy się w puste lustro.
Doyle i Mróz pomogli mi wstać. Rhys podszedł do mnie, jakby wcześniej się umówili.
Doyle przesunął się do przodu, pozwalając Rhysowi podejść do mnie. Rhys uścisnął mnie jedną
ręką.
- Przepraszam, że przesunąłem stąd twojego faworyta – wyszeptał.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego, ponieważ zazdrość powinna być ludzkim
uczuciem. Rhys pozwolił zobaczyć mi na swojej twarzy to, że wiedział, że moje serce wybrało,
nawet jeśli moje ciało tego nie zrobiło. Pozwolił mi zorientować się, że wie, co czuję do
Doyle’a i że to go rani. Jedno spojrzenie pełne tak wielu emocji.
Doyle dotknął lustra.
- Uśmiechnij się do króla – wyszeptał Rhys.
Pozwoliłam, żeby uśmiech wyćwiczony przez lata wślizgnął się na moją twarz. Uśmiech
był przyjemny, ale nie za szczęśliwy. To był uśmiech dworski, uśmiech, za którym się
ukrywałam, z którym moje myśli nie miały nic wspólnego.
Rozdział 4
Lustro wypełniło światło. Lśniące, złote, słoneczne światło, aż musieliśmy odwrócić
oczy lub zostać oślepieni jasnością. Jasnością Taranisa, Króla Światła i Iluzji.
- Co to do cholery jest? – Odezwał się męski głos, wydaje mi się, że to był Shelby.
- Samochwalstwo króla – powiedziałam. Nie powinnam była tego mówić, ale nie czułam
się dobrze i byłam zła. Zła o to, że w ogóle się tu znalazłam. Zła i przestraszona, ponieważ
znałam wystarczająco Taranisa, by być pewną, że na pewni się nie zmienił.
- Samochwalstwo – powiedział radosny męski głos. – To nie jest samochwalstwo,
Meredith, to jest to, czym jestem.
Użył tylko mojego imienia i żadnego z moich tytułów. To była obraza, a my musieliśmy
to przełknąć. Bardziej niespodziewane było to, że nie zaanonsował się formalnie. Zachowywał
się nieformalnie, kiedy rozmawiał prywatnie. Było prawie tak, jakby dla niego ludzcy prawnicy
tak naprawdę się nie liczyli.
W oślepiającym świetle wypełniającym pokój rozległ się głos Veducciego.
- Królu Taranisie, rozmawiałem z tobą kilkakrotnie i nigdy nie zostałem oślepiony przez
twoje światło. Czy mógłbyś zlitować się nad nami, zwykłymi ludźmi i przygasić swój blask,
chociaż trochę?
- A ty co myślisz o moim blasku, Meredith? – Zapytał rozbawiony głos, a jego brzmienie
sprawiło, że się uśmiechnęłam, nawet mając zamknięte oczy.
Mróz ścisnął moją rękę, a dotyk skóry do skóry pomógł mi myśleć. Taranis nie miał
mocy ciała i seksu. W walce był tak dobry, że musiałam wykorzystać magię, jaką władałam,
tylko po to, by w obecności króla być zdolną myśleć. Sięgnęłam do Rhysa, aż moja ręka
odnalazła nagą skórę na jego szyi i policzku. Dotyk ich obu pomógł mi myśleć.
- Myślę, że twój blask jest zdumiewający, Wujku Taranisie.
On pierwszy zachował się poufale, używając tylko mojego imienia, więc pomyślałam, że
spróbuję przypomnieć mu, że jestem jego bratanicą. Że nie jestem jedną z arystokratek
Unseelie, na których chce zrobić wrażenie.
Nie obrażał mnie jakoś nadzwyczajnie, poza użyciem samego imienia, traktował mnie w
ten sam gówniany sposób jak Królową Andais. Tamta dwójka starała się zauroczyć się
nawzajem od wieków. Po prostu znalazłam się pośrodku gry, której nie miałam nadziei wygrać.
Skoro sama Andais nie mogła zneutralizować magii Taranisa podczas rozmowy przez lustro, to
moje własne, bardziej ludzkie zdolności, były bezsilne. Moi ludzie i ja wiedzieliśmy, co się stanie
podczas tej rozmowy. Miałam nadzieję, że w obecności ludzkich prawników Taranis trochę
złagodnieje. Najwyraźniej tak nie było.
- Wujek brzmi tak staro, Meredith. Taranis, musisz nazywać mnie Taranis – jego głos
brzmiał, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, jakby był bardzo szczęśliwy widząc mnie. Sam głos
sprawiał, że chciałam powiedzieć tak, zgadzając się na wszystko. Gdyby inny sidhe został
przyłapany na używaniu podobnego głosu i magii na drugim sidhe, w sposób taki jak ten,
doprowadziłoby to do pojedynku, lub zostało ukarane przez króla lub królową. Ale Taranis był
królem, co znaczyło, że ludzie mu tego nie mówili. Zostałam zmuszona do powiedzenia mu
czegoś podobnego ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam. Czy tym razem mogę pozwolić
sobie na coś równie niegrzecznego, jak sposób, w jaki zakończyłam naszą ostatnią rozmowę?
- Tak więc, Taranisie. Czy mógłbyś obniżyć swój blask, żebyśmy mogli spojrzeć na
ciebie?
- Czy to światło rani twoje oczy?
- Tak – powiedziałam, zza mnie doszły potwierdzenia pozostałych. To musiała być
prawdziwa przykrość dla ludzi pełnej krwi.
- W takim razie przyciemnię swoje światło dla ciebie, Meredith – wymówił moje imię
jakby to był cukierek na jego języku. Coś słodkiego, gęstego i do ssania.
Mróz przyciągnął moją rękę do swoich ust, całując kostki dłoni. To pomogło mi
otrząsnąć się z tego, co Taranis starał się na mnie wymusić. Robił tak ostatnim razem, uwodził
magicznie tak potężnie, że było to cholernie blisko bólu.
Rhys przytulił się bliżej do mnie, chowając twarz w moją szyję.
- On nie tylko próbuje wywrzeć wrażenie na nas wszystkich, Merry - wyszeptał - to jest
wymierzone prosto w ciebie.
Odwróciłam się do niego, mając nadal oczy zamknięte na światło.
- Tak robił ostatnim razem.
Ręka Rhysa wsunęła się na tył mojej głowy, przyciągając moją twarz do siebie.
- Niezupełnie to samo, Merry. Teraz stara się jeszcze bardziej wygrać z tobą.
Rhys pocałował mnie. To był delikatny pocałunek, myślę, że bardziej ze względu na
czerwoną szminkę, którą miałam, niż ze względu na poczucie przyzwoitości. Mróz potarł
swoim kciukiem po mojej ręce. Ich dotyk powstrzymał mnie od wsiąknięcia w głos Taranisa i
poddania się przyciąganiu światła.
Poczułam Doyle’a stającego przede mną, zanim otworzyłam oczy. Pocałował mnie w
czoło, dokładając swój dotyk do dotyku innych, jakby zdawał sobie sprawę, co robi Taranis.
Przesunął się do mojej lewej strony i w pierwszej chwili nie zorientowałam się, co robi, aż
doszedł mnie głos Taranisa, już nie tak szczęśliwy jak wcześniej.
- Meredith, jak śmiesz przychodzić przed moje oblicze z tymi potworami, które
zaatakowały moją damę, stojącymi tutaj, jakby nic złego się nie stało? Dlaczego nie są w
kajdanach?
Jego głos nadal był głęboki, przyjemny, ale był to tylko głos. Nawet Taranis nie mógł
sprawić, by te słowa, to oburzenie, zostało wypowiedziane ciepłym, uwodzicielskim tonem.
Blask nieco ściemniał. Doyle blokował mi część widoku, częściowo zasłaniając też Rhysa
przed wzrokiem króla, ale widziałam już wcześniej to przedstawienie. Taranis przyciemniał
światło tak, że wyglądało to, jakby to on był uformowany z tego blasku. Formowała się twarz,
ciało, jego ubranie, z samego światła.
- Moi klienci są niewinni, do czasu aż udowodni im się winę, Królu Tarasinie.-
Powiedział Biggs.
- Wątpisz w słowo arystokraty Dworu Seelie? – Nie wydawało mi się, żeby tym razem
oburzenie było udawane.
- Jestem prawnikiem, wasza wysokość. Wątpię we wszystko.
Wydaje mi się, że Biggs chciał zażartować, ale jeżeli tak, to nie znał swojej publiczności.
Taranis nie miał poczucia humoru, tego byłam pewna, Och, myślał, że jest zabawny, ale nikt
inny nie mógł być bardziej zabawny niż król. Ostatnia plotka, jaka doszła nas z Dworu Seelie,
mówiła, że nawet błazen na dworze Taranisa został uwięziony za impertynencję.
Może bardziej żaliłabym się, gdyby Andais nie zabiła ostatniego dworskiego błazna
czterysta czy pięćset lat wcześniej.
- Czy to miał być żart? – Królewski głos przeszedł przez pokój jak grzmot. To było
jedno z jego imion. Taranis Gromowładca. Kiedyś był bogiem nieba i burzy. Rzymianie
przyrównywali do niego swojego własnego Jupitera, chociaż jego moc nigdy nie sięgała do tej
Jupitera.
- Najwyraźniej nie – powiedział Biggs, starając się zachować przyjemny wyraz twarzy.
Taranis wreszcie ujawnił się w lustrze. Krańce jego ciała były blaskiem, jakby drżały w
nim wszystkie kolory. Jego włosy i broda były w jego prawdziwym kolorze, czerwonym i
pomarańczowym, jak efektowny zachód słońca. Loki jego kręconych włosów były pomalowane
blaskiem nieba, kiedy słońce zatapia się na zachodzie. Jego oczy były prawdziwymi płatkami
zieleni: jadeitowej, w kolorze trawy, odcieniu liści. Wydawało się, że zieleń kwiatów zastąpiła
tęczówki w jego oczach. Jako małe dziecko, zanim zorientowałam się, że mną gardzi, naprawdę
uważałam go za przystojnego.
- O mój Boże – powiedziała Nelson zadyszanym głosem.
Spojrzałam za siebie na nią, miała rozszerzone oczy i niemalże obwisłą twarz.
- Widziałaś jedynie jego zdjęcia, na których udaje człowieka, nieprawdaż?
- Miał rude włosy i zielone oczy, ale nie tak, nie tak – odrzekła. Cortez, jej szef chwycił ją
za łokieć i posadził na krześle. Cortez był zły i miał kłopoty z ukryciem tego. Interesująca
reakcja z jego strony.
Taranis odwrócił te zielone płatkowane oczy w stronę kobiety.
- Kilka kobiet widziało mnie w mojej pełnej chwale w ciągu wielu lat. Co sądzisz o mojej
prawdziwej formie, piękna dziewczyno?
Byłam pewna, że nie zostaje się asystentem pełnomocnika rządu w Los Angeles
pozwalając, by mężczyźni nazywali cię piękną dziewczyną. Ale jeżeli Nelson to przeszkadzało,
nie powiedziała o tym. Wydawała się zauroczona królem, upojona jego uwagą.
Abe podszedł, żeby dołączyć do naszej grupy. Galen szedł za nim wyglądając na
zadziwionego. To Abe pochylił się i wyszeptał.
- W tym jest magia, a nie tylko światło i iluzja. Wydaje mi się, że dołożył magię miłosną
do swoich zwykłych sztuczek.
Doyle przyciągnął Abe bliżej do nas i wyszeptał.
- Zaklęcie było wystarczająco mocne, żeby zadziałało na panią Nelson.
Wszyscy się z tym zgodziliśmy.
Nie chcieliśmy ignorować Taranisa, ale był tak bardzo zajęty flirtowaniem z Nelson, że
było łatwo zapomnieć, że to, że jest się ignorowanym przez króla, nie oznacza, że można sobie
pozwolić na ignorowanie króla.
- Nie przybyłem tutaj, by być znieważanym – powiedział swoim grzmotonośnym
głosem. Kiedyś zrobiłby na mnie wrażenie, ale zaprzyjaźniłam się z Mistralem. On również był
bogiem burzy, ale jedynym, który mógł posłać błyskawicę w dół korytarza wewnątrz kopca
faerie. Grzmot w głosie Taranisa nie mógł się z nim równać. W rzeczywistości, dzięki niemu
mogłam widzieć mojego wujka bardziej wyraźnie, wyglądał trochę przesadnie, jak ktoś, kto za
bardzo wystroił się na randkę.
Spojrzałam na mężczyzn zgromadzonych wokół mnie i zorientowałam się, że wszyscy
mnie dotykają. Rhys owinął się dookoła mojego boku i pasa, Mróz z drugiej strony objął mnie
trochę wyżej ramieniem, Doyle położył swoją ciemną dłoń na mojej twarzy, Abe oparł dłoń na
moim ramieniu, więc mógł pochylić się i nie upaść (nawet kiedy był trzeźwy, jego równowaga
czasami się chwiała). Galen dotykał mnie, ponieważ on zawsze mnie dotykał, kiedy tylko mógł.
Wydawało się, że osiągnęłam najwyższy możliwy poziom dotyku. Mogłam myśleć. Nie byłam
już dłużej zauroczona, jak biedna panna Nelson. Kiedyś wydawało mi się, że to, że Andais
pojawia się w trakcie rozmów przez lustro owinięta mężczyznami, jest sposobem na szydzenie i
drwienie z Taranisa i jego dworu. Ale dwie własne rozmowy przez lustro nauczyły mnie, że w
jej szaleństwie jest metoda. Jeżeli chodzi o mnie, to wydawało mi się, że połączenie liczby
magii, czy też mieszanki mocy tych pięciu mężczyzn, działało. W każdym razie to będzie
zupełnie inna rozmowa, niż byłaby, gdyby zaklęcie Taranisa zadziałało na mnie. Interesujące.
- Meredith – zawołał Taranis. – Meredith, spójrz na mnie.
Wiedziałam, że w jego głosie była moc. Czułam ją, podobną do oceanu. Szepczącą i
bliską. Ale już dłużej nie stałam w wodzie. Już dłużej nie tonęłam w tym głosie.
- Widzę cię, Wujku Tarasinie. Bardzo dobrze cię widzę – odezwałam się, a mój głos był
mocny i pewny, co przyczyniło się do wygięcia w łuk idealnych brwi w kolorze zachodzącego
słońca.
- Ale ja ledwie widzę ciebie, przez tłum twoich mężczyzn – powiedział. W jego głosie był
ton, którego nie mogłam rozróżnić. Zaniepokojenie, złość, coś nieprzyjemnego.
Doyle, Galen i Abe zaczęli się odsuwać ode mnie. Nawet Mróz zaczął się odsuwać.
Tylko Rhys pozostał przy mnie. W chwili, kiedy ich ręce się odsunęły, Taranis rozbłysnął
światłem.
- Zostańcie, gdzie jesteście – powiedziałam. – Ja jestem waszą księżniczką. On nie jest
waszym królem.
Mężczyźni zawahali się. Najpierw przysunął się do mnie Doyle, a pozostali podążyli jego
śladem. Położyłam jego rękę na swojej twarzy i starałam się powiedzieć mu oczami, co się
stało. Zaklęcie było wymierzone z całą pewnością we mnie, jak strzała wycelowana w mój
mózg. Jak mogłam wytłumaczyć im bez słów, co się stało?
Rhys przysunął się bliżej do mojego pasa, ściskając mnie mocnej, ale zostawiając
wystarczająco miejsca, by ramię Mroza wślizgnęło się z powrotem na moje ramiona. Abe stanął
za mną, kładąc rękę niedaleko rąk Rhysa. Galen dołączył do niego, chociaż lekko zdziwiony,
zacisnął rękę na moim ramieniu, niedaleko dłoni Mroza. Ręką, którą nie dotykałam Rysa,
przytuliłam w pasie Doyle’a. W chwili, kiedy wszyscy mnie dotknęli, nawet poprzez ubranie,
światło dookoła króla zniknęło. Taranis był przystojny, ale to wszystko.
- Meredith – powiedział Taranis - jak możesz znieważać mnie w ten sposób? Ci
mężczyźni zaatakowali damę na moim dworze, rzucili się na nią. Ty tu stoisz, tu, teraz z nimi…
dotykającymi cię, jakby byli twoimi dworskimi faworytami.
- Ależ wujku, oni są moimi faworytami.
- Meredith – powiedział, wydawał się zszokowany, jak starszy wiekiem krewny, który
właśnie usłyszał, jak po raz pierwszy wymawiasz słowo „pieprzyć”.
Biggs i Shelby, obaj starali się przesunąć i opanować. Wydaje mi się, że powodem, dla
którego prawnicy nie wtrącali się bardziej do rozmowy, było to, że nawet mężczyźni byli pod
wpływem zaklęcia, które Taranis sprowadził na to spotkanie. Stosował magię w określonym
celu, używał magii podczas układów Królową Andais, a teraz ze mną. Kiedy ostatnio
rozmawiałam z Taranisem, nie byłam w stanie tego ocenić. Ale teraz miałam Doyle’a i moich
pozostałych mężczyzn. Nie tylko moja moc wzrosła podczas ostatnich kilku dni w faerie.
Bogini była bardzo pracowitym bóstwem. Wszyscy zmieniliśmy się pod jej dotykiem i dotykiem
jej małżonka, Boga.
- Nie będę rozmawiać na ten temat przy potworach, którzy rzucili się na kobietę z
mojego dworu – głos Taranisa przetoczył się przez pokój jak pogłos nadchodzącej burzy.
Ludzie zareagowali, jakby to było coś więcej niż szept. Byłam bezpieczna za rękami moich
mężczyzn, od tego, co Taranis starał się zrobić, cokolwiek to było.
Shelby odwrócił się do nas.
- Myślę, że to rozsądna prośba, by ta trójka poczekała na zewnątrz, kiedy będziemy
rozmawiać z królem.
- Nie – odrzekłam.
- Księżniczko Meredith – powiedział Shelby - zachowuje się pani niedorzecznie.
- Panie Shelby, jest pan magicznie manipulowany – odrzekłam uśmiechając się do niego.
Wykrzywił się.
- Nie rozumiem, co pani chce przez to powiedzieć.
- Wiem, że pan nie rozumie – powiedziałam. Odwróciłam się do Taranisa. – To, co im
robisz, jest nielegalne w świetle ludzkiego prawa, tego prawa, do którego zwróciłeś się o
pomoc.
- Nie prosiłem ludzi o pomoc - odrzekł.
- Oskarżyłeś moich ludzi przed ludzkim prawem.
- Wniosłem petycję do Królowej Andais o sprawiedliwość, ale odmówiła potwierdzenia
moich praw do osądzenia jej Unseelie sidhe.
- Rządzisz Dworem Seelie – odpowiedziałam - nie Unseelie.
- Wasza królowa jasno mi to powiedziała.
- Więc skoro Królowa Andais odrzuciła twój wniosek dotyczący jej dworu, zwróciłeś się
do ludzi.
- Odwoływałem się do ciebie, Meredith, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać.
- Doradziła mi to Królowa Andais, a to ona jest moją królową i siostrą mojego ojca.
Biorę pod uwagę jej rady – właściwie to było coś więcej niż rozkaz. Powiedziała, że
jakiekolwiek zło planuje Taranis, powinnam go unikać. Jeżeli ktoś tak potężny jak Andais mówi,
że powinnam kogoś unikać, ze strachu przed tym, co może zrobić, słucham. Nie jestem aż tak
arogancka, by uwierzyć, że zamiarem Taranisa było tylko porozmawiać ze mną przed lustrem.
Andais również w to nie wierzyła, a teraz, dzisiaj, zaczynałam się zastanawiać. Nie wydawało mi
się, żebym miała cokolwiek, co mogłabym mu zaoferować, co byłoby warte takiego zachodu.
- Ale teraz, z powodu ludzkiego prawa, musisz ze mną rozmawiać – odrzekł.
- Księżniczka zgodziła się na to spotkanie z grzeczności – odezwał się Biggs. – Nie była
zmuszona, by być tutaj.
Oczy Taranisa nawet nie drgnęły, by spojrzeć na prawnika.
- Ale jesteś tutaj, teraz, piękniejsza niż pamiętałem. Nie poświęciłem ci tyle uwagi, co
powinienem, Meredith.
Zaśmiałam się, to był chropowaty dźwięk.
- Och nie, wujku Taranisie, myślę, że poświęciłeś mi dosyć uwagi. Wątpię, by moje
śmiertelne ciało zniosło więcej.
Doyle, Rhys i Mróz zastygli przy mnie. Wiedziałam, co chcieli mi przekazać, uważaj, nie
ujawniaj dworskich sekretów przy ludziach. Ale to Taranis zaczął ciągnąć nas miedzy ludzi. Ja
tylko podążałam za nim.
- Nigdy nie zapomnisz mi tej jednej chwilki z dzieciństwa?
- Prawie pobiłeś mnie na śmierć, wujku. Tego nie da się zapomnieć.
- Nie rozumiałem, jak kruche było twoje ciało, Meredith, inaczej nigdy bym cię w ten
sposób nie dotknął.
Pierwszy ocknął się Veducci.
- Czy Król Taranis przyznał się do pobicia cię, kiedy byłaś dzieckiem Księżniczko?
Spojrzałam na mojego wujka, tak swobodnego, tak imponującego, tak królewskiego w
swoim złotym i białym dworskim ubraniu.
- Nie zaprzeczył, nieprawdaż, wujku Taranisie?
- Proszę, Meredith, wujek brzmi tak formalnie – jego głos był przymilny. Ze sposobu, w
jaki Nelson zaczęła iść w stronę lustra, zorientowałam się, że ton jego głosu był uwodzący.
- Nie, nie zaprzeczył – odezwał się Doyle.
- Nie rozmawiam z tobą, Ciemności – powiedział Taranis, a jego głos starał się znów
zagrzmieć. Ale wraz z uwodzeniem to nie zadziałało, teraz pogróżka wypadła blado.
- Królu Taranisie – powiedział Biggs - czy przyznał się pan do pobicia mojej klientki,
kiedy była dzieckiem?
Taranis odwrócił się w końcu do niego, skrzywiony. Biggs zareagował, jakby samo
słońce uśmiechnęło się do niego. Zająknął się w swojej przemowie i wydawał się być niepewny.
- To, co zrobiłem lata temu – powiedział Taranis - nie ma nic wspólnego z tymi
zbrodniami, które popełniły te potwory.
Veducci obrócił się do mnie.
- Jak bardzo panią pobił, Księżniczko Meredith?
- Pamiętam, jak czerwona była moja krew na białym marmurze – odezwałam się.
Spojrzałam na Veducciego, kiedy do niego mówiłam, chociaż czułam, że magia Taranisa ciągnie
mnie, wzywa mnie, żebym spojrzała na niego. Patrzyłam na Veducciego, ponieważ mogłam i
ponieważ wiedziałam, że to zdenerwuje króla. – Gdyby moja babcia, moja prababcia, nie
interweniowała, wierzę, że pobiłby mnie na śmierć.
- Chowasz urazę, Meredith. Przeprosiłem cię za swoje działanie tego dnia.
- Tak – powiedziałam odwracając się do lustra. – Niedawno przeprosiłeś mnie za
pobicie.
- Dlaczego pobił panią? – zapytał Veducci.
- To nie są sprawy ludzi – zagrzmiał Taranis.
Pobił mnie, kiedy zapytałam, dlaczego Maeve Reed, kiedyś bogini Conchenn, została
wygnana z jego dworu. Teraz była złotą boginią Hollywood, była nią od pięćdziesięciu lat.
Nadal mieszkaliśmy w jej posiadłości w Holmby Hill, pomimo tego, że niedawno doszło tak
wielu ludzi, że zaczęło być ciasno, nawet przy jej przestrzeni. Maeve oddała nam do użytku
nowe pokoje, kiedy wyjechała do Europy. To było wystarczająco daleko, by pozostać poza
zasięgiem Taranisa, a przynajmniej taką mieliśmy nadzieję.
Maeve wyjawiła nam ciemny sekret Taranisa. Chciał poślubić ją, po oddaleniu trzeciej
żony za bezpłodność. Maeve odmówiła, wytykając mu, że poprzednia żona, którą oddalił, ma
dziecko z kimś innym. Ośmieliła się powiedzieć królowi, że to on jest bezpłodny, a nie kobiety.
Sto lat temu Maeve powiedziała mu to, a on wygnał ją i zakazał komukolwiek kontaktować się
z nią. Bał się, że jego dwór dowie się, że od wieków wie o tym, że jest bezpłodny i nic nie
powiedział, nic nie zrobił… Jeżeli król jest bezpłodny, jego ludzie i ziemia stają się jałowi.
Skazał swoich ludzi na powolną śmierć. Żyli prawie wiecznie, ale brak dzieci oznaczał, że jeżeli
zginą, nie będzie więcej Seelie sidhe. Gdyby jego dwór zorientował się, co robił, to według
naszego prawa mogli zażądać, by poświęcił za to swoje życie.
Dwukrotnie próbował zabić Maeve za pomocą magii, przerażających zaklęć, do
używania których nie przyznawał się żaden Seelie. Próbował zabić ją, ale nas nie. Nawet kiedy
musiał zastanawiać się, że znamy jego tajemnicę. Bał się naszej królowej, czy może nie uważał,
żeby jego dwór uwierzył komukolwiek, kto był częścią Dworu Unseelie? Może to dlatego groził
Maeve, a nie nam.
- Jeżeli znęcał się pan nad księżniczką, kiedy była dzieckiem, to może mieć wpływ na tę
sprawę – odezwał się Veducci.
- Teraz żałuję swojego temperamentu, tamtej chwili z tą kobietą – powiedział Taranis. –
Ale jedna moja bezmyślność, całe dekady temu, nie zmienia faktu, że ta trójka Unseelie sidhe
stojąca przede mną, zrobiła coś dużo gorszego Lady Caitrin.
- Jeżeli pomiędzy księżniczką i królem dochodziło do przemocy –wtrącił się Biggs -
może to być motywem stojącym za zarzutami przeciwko jej kochankom.
- Czy pan insynuuje, że król może mieć romantyczny motyw? – Cortez w swoim głosie
zawarł tyle pogardy, jakby to było zabawne.
- To nie byłby pierwszy mężczyzna, który bił dziewczynkę, kiedy była dzieckiem, a
potem obrócił to w znęcanie się seksualne, kiedy stała się starsza. – Powiedział Biggs.
- O co wy mnie oskarżacie? – Zapytał Taranis.
- Pan Biggs stara się dowieść, że ma pan jakieś romantyczne zamiary względem
księżniczki – powiedział Cortez. – A ja mówię mu, że to nie o to chodzi.
- Romantyczne zamiary – powtórzył powoli Taranis. – Co to ma oznaczać?
- Czy ma pan seksualne lub matrymonialne zamiary względem Księżniczki Meredith? –
Zapytał Biggs.
- Nie widzę, jaki związek te pytania mają z barbarzyńskim atakiem tych potworów
Unseelie na piękną Lady Caitrin.
Wszyscy mężczyźni, których dotykałam znów napięli się i znieruchomieli, nawet Galen.
Wszyscy zorientowali się, że król nie odpowiedział na pytanie. Są dwa powody, dla których
sidhe unikają pytania. Pierwszy, z czystej przewrotności, ponieważ uwielbiają gierki słowne.
Taranis nie lubił gierek słownych, był jednym z najmniej przewrotnych sidhe. Drugi powód był
taki, że odpowiedź była czymś, do czego nie chcieli się przyznać. Ale jedyną odpowiedzią
Taranisa, której mógłby chcieć uniknąć, było „tak”. A to nie mogło być „tak”. Nie mógł mieć
romantycznych planów względem mnie. Nie mógł.
Spojrzałam na Doyle’a i Mroza. Spojrzałam w poszukiwaniu wskazówek, co powinnam
zrobić. Zignorować, czy drążyć to? Co było lepsze? Co było gorsze?
- Chociaż współczujemy tragedii, jaką księżniczka przeżyła w dzieciństwie – odezwał się
Cortez - jesteśmy tutaj, by zbadać nową tragedię, jaką jest atak tych trzech mężczyzn na Lady
Caitrin.
Spojrzałam na Corteza. Odwrócił wzrok od mojego spojrzenia, jakby nawet w jego
uszach to oświadczenie zabrzmiało opryskliwie.
- Czy rozumie pan, że wszyscy jesteście pod jego magicznym wpływem? – Zapytałam.
- Wydaje mi się, ze wiedziałbym, gdyby mną manipulowano, Księżniczko Meredith –
odpowiedział Cortez.
- Istotą magicznej manipulacji – odezwał się Veducci przesuwając się do przodu - jest to,
że nie wiesz, co się dzieje. Dlatego jest to nielegalne.
Biggs odwrócił się twarzą do lustra.
- Czy używa pan magii, Królu Tarasinie, do wpływania na ludzi w tym pokoju?
- Nie staram się wpływać na cały pokój, panie Biggs – odrzekł Taranis.
- Mogę zadać pytanie? – Zapytał Doyle.
- Nie będę rozmawiał z potworami z Dworu Unseelie – stwierdził Taranis.
- Kapitan Doyle nie jest oskarżony o żadne zbrodnie – powiedział Biggs. Zorientowałam
się, że nasi prawnicy mają mniejsze problemy z magiczną obecnością Taranisa, niż ci z
przeciwnej strony, poza Veduccim, który wydawał się trzymać dobrze. Prawnicy zaczęli
porozumiewać się z Taranisem, tylko słownie, ale to było wystarczające dla kogoś z jego mocą,
by na nich wpłynął. To była subtelna magia królestwa. Jeżeli zgadzasz się być królem, łączy się
z tym moc. Taranis został wybrany na króla przez faerie, nawet teraz, jako efekt tego wyboru,
pozostała mu moc.
- Oni wszyscy są potworami – powiedział Taranis. Spojrzał na mnie, przekazując mi
swoimi zielono płatkowanymi oczami całą tęsknotę, jaką był w stanie. – Meredith, Meredith,
przybądź do mnie, zanim moc Unseelie zmieni cię w coś potwornego.
Gdybym wcześniej nie złamała jego zaklęcia, pewnie ten urok przyciągnąłby mnie do
niego. Ale stałam bezpieczna pomiędzy moimi mężczyznami i naszą mocą.
- Widziałam oba dwory, wujku. Zauważyłam, że oba są na swój sposób jednakowo
piękne i okropne.
- Jak możesz porównywać światło i radość Złotego Dworu z ciemnością i przerażeniem
Ciemnego Tronu?
- Jestem najprawdopodobniej jedynym arystokratą sidhe w najnowszej historii, która
może je porównywać, wujku.
- Taranis, Meredith, proszę, Taranis.
Nie podobało mi się, że nalega, by mówić na niego po imieniu, a nie używając tytułu.
Przy Unseelie był zawsze bardzo świadomy swojego tytułu. W rzeczywistości nie musiał prosić,
by czytano wszystkie jego tytuły. To było do niego niepodobne, odrzucenie tego, co podnosiło
go w oczach innych.
- Więc dobrze, wujku… Taranisie – w chwili kiedy to powiedziałam, powietrze zdawało
się mieć większą masę, było mi ciężko oddychać. Dołączył do swojego imienia zaklęcie
przyciągania, więc za każdym razem, kiedy wypowiem jego imię, będzie ciaśniej mnie wiązać.
To było przeciwko zasadom. Było to powodem pojedynków pomiędzy sidhe na każdym
dworze. Ale nie wyzywa się króla na pojedynek. Po pierwsze był królem, a po drugie był
jednym z najlepszych wojowników, jakimi sidhe mogli się poszczycić. Może jego moc była
uszczuplona, ale ja byłam śmiertelna i musiałam przełknąć każdą obrazę, jaką nam rzucił. Może
właśnie na to liczył?
- Potrzebujemy krzesła dla naszej księżniczki – powiedział Doyle.
Prawnicy podali krzesło przepraszając, że nie pomyśleli o tym wcześnie. Magia może to
sprawić, że zapominasz o pewnych rzeczach. Zapominasz o pewnych doczesnych rzeczach jak
krzesła, czy to, że twoje nogi są zmęczone, aż zorientujesz się, że twoje ciało jest ranne, a ty to
lekceważysz. Usiadłam z wdzięcznością. Gdybym wiedziała, że tyle będę stać, włożyłabym
niższe szpilki.
Kiedy siadałam, towarzyszyło temu pewne zamieszanie, więc przez chwilę nie wszyscy
moi mężczyźni mnie dotykali. Taranis zalśnił złotym światłem. Potem mężczyźni usadowili się
na swoich miejscach i znów stał się zwyczajny. No dobrze, na tyle zwyczajny, na ile takim mógł
być Taranis.
Mróz stał za moimi plecami z rękami na moim ramieniu. Spodziewałam się, że Doyle
zajmie swoje miejsce za moimi plecami, ale to Rhys stanął obok mojego drugiego ramienia.
Doyle klęknął na podłodze obok mnie, z jedną ręką na mojej ręce. Galen przesunął się przede
mnie, więc usiadł u moich stóp ubrany jak prosto od krawca, opierając się o moje osłonięte
pończochami nogi. Jedna z jego rąk przesuwała się w górę i w dół po mojej łydce, leniwym
gestem, który u człowieka mógłby zostać uznany za zaborczy, a u istoty magicznej oznaczał
jedynie zdenerwowanie. Abe klęknął po mojej drugiej stronie, jak lustrzane odbicie Doyle’a. No
dobrze, może nie zupełnie lustrzane. Doyle miał jedna rękę na rękojeści swojego krótkiego
miecza, a drugą rękę trzymał spokojnie na mojej. Abe chwycił moją drugą rękę ściskając ją.
Gdyby był człowiekiem, powiedziałabym, że się boi. Potem zorientowałam się, że to być może
jest pierwszy raz, od kiedy Taranis wyrzucił go, kiedy widzi swojego byłego króla. Abe nigdy nie
był jednym z faworytów Andais, więc mógł nie być nigdy włączony do rozmowy pomiędzy
dworami.
Pochyliłam się wystarczająco, żeby móc oprzeć policzek o jego włosy. Abe spojrzał do
góry, przestraszony, jakby nie spodziewał się, że odwzajemnię jego dotyk. Królowa bardziej
brała niż dawała, wszystko poza bólem. Odwzajemniłam jego zaskoczony uśmiech i starałam
się powiedzieć mu spojrzeniem, że przykro mi, że nie pomyślałam, co może dla niego znaczyć
dzisiejsza rozmowa z królem.
- Muszę wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, że siedzisz pomiędzy nimi tak
szczęśliwa, Meredith – odezwał się Taranis. – Gdybyś znała przyjemność, jaką znaleźć możesz
z Seelie sidhe, nigdy więcej nie pozwoliłabyś się im dotknąć.
- Większość z sidhe dookoła mnie była kiedyś częścią Dworu Seelie – powiedziałam, po
prostu opuszczając jego imię. Chciałam wiedzieć, czy jeżeli przestanę mówić „wujku’, znajdzie
inny powód, żeby wymusić na mnie wypowiedzenie swojego imienia. Czułam szarpnięcie magii,
kiedy wypowiadałam jego imię.
- Byli arystokratami Dworu Seelie przez wieki, Meredith - odrzekł Taranis. – Stali się
czymś pokrętnym, ale ty nie masz ich z czym porównać, to było przeoczeniem ze strony Seelie.
Jest mi szczerze przykro, że tak cię zaniedbaliśmy. Chciałbym ci to wynagrodzić.
- Co masz na myśli mówiąc, że stali się czymś pokrętnym? – Zapytałam. Wydawało mi
się, że wiedziałam, ale nauczyłam się nie wyprzedzać wniosków, kiedy układam się z innym
dworem.
- Lady Caitrin powiedziała o ich odrażających ciałach. Żaden z nich trzech nie ma
wystarczającej mocy, żeby użyć osłony na tyle, by ukryć prawdę o swoim ciele podczas
intymnych chwil.
Biggs podszedł do mnie, jakbym go wezwała.
- Oświadczenie lady jest całkiem malownicze, czyta się to bardziej jak scenariusz horroru,
niż cokolwiek innego.
Spojrzałam na Doyle’a.
- Czytałeś to?
- Tak – odpowiedział. Spojrzał na mnie, jego oczy były nadal niewidoczne za ciemnymi
okularami.
- Czy lady oskarżyła ich o to, że są zdeformowani?
- Tak – odpowiedział.
Musiałam pomyśleć.
- W taki sam sposób ambasador widział nas wszystkich.
Doyle lekko poruszył kącikiem ust, ukrywając się przed lustrem. Wiedziałam, że to
oznaczało niemalże uśmiech. Miałam rację, pomyślał, że byłam na właściwym torze. Okay,
jeżeli byłam na właściwym torze, to gdzie zmierzał ten mały pociąg?
- Jak bardzo są zdeformowani według oświadczenia lady? – Zapytałam.
- Tak bardzo, że żaden człowiek nie byłby w stanie przetrwać ich ataku – odpowiedział
Biggs.
Wykrzywiłam się.
- Nie rozumiem.
- To stare opowieści – odrzekł Doyle - że Unseelie mają kości i kolce na członkach.
- Och – powiedziałam, ale co dziwne, te plotki miały jakąś podstawę. Do Sluaghów,
królestwa Sholto należącego do naszego dworu, należeli nocni myśliwce. Wyglądali jak wielka
manta z wiszącymi mackami, ale mogli latać jak nietoperze. Byli latającą sforą w dzikim
polowaniu sluaghów. Królewscy myśliwce mieli kolec wewnątrz członków, by stymulować
owulację u kobiet nocnych myśliwców. Był to również dowód, że pochodziło się z królewskich
myśliwców, ponieważ tylko oni mogli zapłodnić samice ze swego gatunku. Zgwałcenie przez
królewskiego myśliwca było podstawą starych, przerażających opowieści w faerie. Ojciec Sholto
nie był jednym z królewskich myśliwców, ponieważ jego matka nie potrzebowała kolca, by
mieć owulację. To było niespodziewane dziecko, na wiele sposobów. Był wspaniałym,
cudownym sidhe, poza kilkoma ekstra dodatkami tu i tam. Przeważnie tam.
- Królu Taranisie – powiedziałam i jego imię znów szarpnęło mną, jak ręka ciągnąca,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam się, wczuwając się w
Rhysa i Mroza za moimi plecami, trzymając ręce na Doyle’u i Abe. Galen wydawał się
wyczuwać, co było mi potrzebne, ponieważ wsunął rękę pomiędzy moje łydki tak, że owinął się
dookoła mojej nogi i zmusił mnie do rozsunięcia szerzej stóp, by móc przytulić się mocniej.
Było tylko kilkoro pośród moich strażników, którzy mogliby wyglądać tak ulegle przed
Taranisem. Ceniłam tych, którzy bardziej cenili bycie blisko mnie, niż trzymanie fasonu.
Spróbowałam znów.
- Królu Światła i Iluzji, czy ty twierdzisz, że ci trzej z moich strażników są potworami, tak
że stosunek z nimi jest bolesny i potworny?
- Tak mówi Lady Caitrin, więc tak jest – powiedział. Oparł się wygodniej na swoim
tronie. Tron był ogromny i złoty, był jedyną rzeczą, która się nie zmieniła, kiedy iluzja
przyblakła. Król siedział na tronie, który nawet dzisiaj kosztowałby fortunę.
- Czy ty twierdzisz, że moi mężczyźni nie są w stanie utrzymać złudzenia piękna podczas
intymnych chwil?
- Unseelie nie mają wystarczającej mocy iluzji, jaką władają Seelie – usiadł bardziej
wygodnie na swoim tronie, rozszerzając nogi, jak robią mężczyźni, by przyciągnąć uwagę do
swojej muskulatury.
- Więc kiedy kocham się z nimi, widzę, czym naprawdę są?
- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Nie masz takich mocy jak prawdziwy sidhe.
Przykro mi, że to mówię, ale jest wiadome, że twoja magia jest słaba. Zauroczyli cię, Meredith.
Za każdym razem, kiedy wypowiadał moje imię, powietrze stawało się gęstsze. Ręka
Galena prześlizgnęła się po mojej nodze, aż odnalazła górę pończochy i wreszcie mogła
dotknąć nagiej skóry. Dotyk sprawił, że na chwilę zamknęłam oczy, ale oczyścił mi umysł.
Kiedyś, to co powiedział Taranis, może byłoby prawdą, ale moja moc rosła. Nie byłam już
dłużej tym, czym byłam wcześniej. Czy nikt nie powiedział Taranisowi? To nie zawsze było
mądre, powiedzieć królowi to, co mu się nie podobało. Taranis przerażał mnie, mniej lub
bardziej, przez całe moje życie. Odkrycie, że może zostanę następcą tronu na konkurencyjnym
dworze, oznaczało, że jego traktowanie mnie było gorzej niż tylko politycznie niewłaściwe.
Zrobił ze mnie swojego wroga, mniej więcej tak uważał. Tylko, że był zbyt daleko od
arystokratów sidhe w obu dworach, aby odkryć, jak gorączkowo starają się zrekompensować
trwające całe życie złe traktowanie.
- Wiem, co biorę w swoją rękę i moje ciało, wujku.
- Nie znasz przyjemności Dworu Seelie, Meredith. Wiele czeka na ciebie, żebyś to
poznała – jego głos był jak dźwięczące dzwonki. Był niemalże muzyką w powietrzu.
Nelson znów zaczęła iść w stronę lustra. Jej twarz była pełna zachwytu. Cokolwiek
widziała, nie było prawdziwe. Wiedziałam to teraz.
- Mówiłam dwukrotnie prawnikom, że rzucasz na nich urok, wujku, ale cokolwiek im
robisz, sprawiasz, że o tym zapominają. Sprawiasz, że zapominają o prawdzie, wujku.
Mężczyźni w pokoju wyglądali, jakby wzięli naraz wdech.
- Coś przeoczyłem – odezwał się Biggs.
- My wszyscy – dodał Veducci. Podszedł do Nelson, która stała przed lustrem, wpatrując
się w nie, jakby w zachwycie nad wszechświatem, jaki był w szkle. Dotknął jej ramienia, ale nie
zareagowała. Po prostu wpatrywała się w króla.
- Cortez, pomóż mi z nią – zawołał Veducci.
Cortez wyglądała jakby usnął i obudził się gdzieś indziej.
- Co do cholery się dzieje? – Zapytał.
- Król Taranis używa magii przeciwko nam wszystkim.
- Myślałem, że metal nas ochroni – odezwał się Shelby.
- On jest Królem Dworu Seelie – powiedział Veducci. – Nawet to, co ja mam, nie jest
wystarczającą ochroną. Nie wydaje mi się, żeby kilka spinaczy mogło tu pomóc. – Położył ręce
na ramionach kobiety i zaczął odpychać ją od lustra. Zawołał ponad ramieniem. – Cortez,
skoncentruj się, pomóż mi ze swoją asystentką. – Krzyknął, a krzyk wydawał się przestraszyć
Corteza. Ruszył do przodu, nadal wyglądając na przestraszonego, ale ruszył się. Zrobił, o co
poprosił go Veducci.
We dwóch odciągnęli Nelson od lustra. Nie walczyła z nimi, ale jej twarz pozostała
wpatrzona w Taranisa, który siedział ponad nami. To było interesujące. Nie zorientowałam się
wcześniej, ale coś w perspektywie lustra sprawiało, że był nieznacznie wyżej niż my.
Oczywiście, był na tronie w Sali tronowej. Był na podium. Więc dosłownie spoglądał w dół, na
nas. Fakt, że dopiero teraz to zauważyłam, powiedział mi jasno, że jakimkolwiek zaklęciem
rzucił we mnie, zadziałało. Nie zauważyłam tego wyraźnie.
- Łamiesz ludzkie prawo – powiedział Doyle - używając przeciwko nim magii.
- Nie będę rozmawiał z potworami ze straży królowej.
- To rozmawiaj ze mną, wujku – odezwałam się. – Łamiesz prawo, przez magię, którą
rzucasz. Musisz przestać, lub ta rozmowa zakończy się.
- Złożę ci każdą przysięgę, jaką chcesz – powiedział Taranis - że nie używam celowo
magii przeciwko żadnemu człowiekowi pełnej krwi, który jest w tym pokoju.
To było niezłe kłamstwo, tak bliskie prawdy, że właściwie wcale nie było kłamstwem.
Zaśmiałam się. Mróz i Abe zdziwili się, jakby ten dźwięk nie był tym, czego się spodziewałam.
- Och wujku, czy złożysz również przysięgę, jaką będę chciała, że nie starasz się rzucić
uroku na mnie?
Pokazał mi swoją przystoją, męską twarz, ale broda rujnowała ten efekt. Nie byłam
wielbicielką włosów na twarzy, może dlatego, że dorastałam na dworze Andais. Jakikolwiek był
tego powód, życzeniem królowej było, by jej mężczyźnie nie mieli bród i tak też się stało.
Większość z nich nie mogło wyhodować odpowiednio gęstej brody. Czasami życzenie królowej
staje się rzeczywistością w krainie faerie, widziałam prawdę w tym starym powiedzeniu faerie.
Mogłam kontrolować to, co mówię na głos, ale kiedy nawet moje myśli stawały się
rzeczywistością, było to przerażające. Cieszyłam się, że wyjechałam z faerie i wróciłam do
bardziej solidnej rzeczywistości, gdzie mogłam myśleć, co chciałam i nie martwić się o to, co z
tego stanie się rzeczywiste.
Byłam zatopiona w swoich myślach, kiedy Taranis pchnął we mnie swoją twarz, swoje
oczy, cudowny kolor swoich włosów. Pchnął zaklęciem, które mnie zauroczyło. To było jak
ciężar w powietrzu, gęstość na języku, jakby nawet powietrze starało się stać tym, co sobie
życzył. On był faerie, może tam, na jego dworze, to zadziałałoby dokładnie tak, jak chciał.
Czegokolwiek chciałby ode mnie, byłabym zmuszona mu dać. Ale byłam w Los Angeles, nie w
faerie i bardzo się z tego cieszyłam. Cieszyłam się, że jestem otoczona przez wytworzone przez
człowieka stal, beton i szkło. Były istoty magiczne, które zachorowałyby tylko wchodząc do
takiego budynku. Moja ludzka krew pozwoliła mi tego uniknąć. Moi ludzie byli sidhe, więc dla
nich to również był surowy materiał.
- Meredith, Meredith, przybądź do mnie – wyciągnął do mnie swoją rękę, jakby mógł
sięgnąć przez lustro i złapać mnie. Niektórzy z sidhe mogą tak zrobić. Nie myślałam, że Taranis
był jednym z nich.
Doyle wstał, obejmując mnie jedną ręką, ale stojąc swobodnie, wolną rękę opuścił przy
boku. Znałam tę postawę. Zostawiał sobie wystarczająco miejsca na broń. To pewnie byłby
pistolet, ponieważ kapitan obejmował mnie ręką, którą używał miecza.
Mróz przesunął się troszkę dalej od mojego krzesła, nadal trzymając rękę na moich
ramionach, nie musiałam patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że wykonuje swoją własną wersję
przygotowań Doyle’a.
Galen wstał, przerywając kontakt ze mną. Taranis nagle został otoczony złotym
światłem. Jego oczy lśniły całym uniesieniem rosnącej zieleni. Zaczęłam podnosić się z krzesła.
Ręce Rhysa przycisnęły mnie, więc nie mogłam się ruszyć.
- Galen – powiedział Doyle.
Galen uklęknął na jedno kolano, więc dotykał moich nóg. To był wystarczający dotyk.
Blask ściemniał, a przymus wstania opadł.
- To jest problem – powiedziałam.
Abe pochylił się nad moim drugim ramieniem, rozsypując swoje długie, paskowane
włosy dookoła krzesła. Zaśmiał się, ciepłym, męskim śmiechem.
- Merry, Merry, potrzebujesz więcej mężczyzn.
Uśmiechnęłam się, ponieważ miał rację.
- Nie zdążą przybyć na czas – powiedział Mróz.
- Biggs, Veducci, Shelby, Cortez, wszyscy – zawołałam
Cortez został z Nelson by przytrzymać ją na krześle, tak, że nie mogła podejść do lustra,
ale pozostali podeszli do mnie.
- Meredith – powiedział Taranis - co ty robisz?
- Wzywam pomocy – odrzekłam.
Doyle wskazał mężczyznom, by stanęli pomiędzy lustrem, a nami. Uformowali ścianę
garniturów i ciał. To pomogło. Co to, w imię Danu, było za zaklęcie? Powinnam wiedzieć,
wzywając imienia Bogini, powinnam. Ale spędziłam dużą część życia mówiąc tak jak ludzie,
którzy mówią: „co to jest, na Boga”. Tak naprawdę nie spodziewają się, że Bóg im odpowie,
prawda?
Pokój wypełnił się zapachem róż. Wiatr przeszedł przez pokój, jakby ktoś otworzył
okno, chociaż wiedziałam, że nikt tego nie zrobił.
- Merry, opanuj to – powiedział delikatnie Rhys.
Wiedziałam, co miał na myśli. Chcieliśmy zachować kilka rzeczy w tajemnicy przed
Taranisem, między innymi uwagę, jaką obdarzała mnie Bogini. W faerie był to początek pełnej
manifestacji. Gdyby Bogini, nawet jej cień, pojawił się w tym pokoju, Taranis by o tym wiedział.
Wiedziałby, że powinien się mnie bać. Nie byliśmy na to gotowi, jeszcze nie.
Pomodliłam się cicho.
- Bogini, proszę, zachowaj swoją moc na później. Nie chcemy ujawniać naszych tajemnic
przed tym mężczyzną.
Zapach róż stał się mocniejszy na chwilę, a potem wiatr zaczął ustawać. Zapach zaczął
zanikać, jak kosztowne perfumy, kiedy ich posiadacz opuści pokój. Poczułam, że napięcie
opuszcza otaczających mnie mężczyzn. Ludzie po prostu wyglądali na zdziwionych.
- Twoje perfumy są niesamowite, Księżniczko – powiedział Biggs. – Co to jest?
- Porozmawiamy o kosmetykach później, panie Biggs – odrzekłam.
Wyglądał na zażenowanego.
- Oczywiście. Przepraszam. Jest coś w was, co sprawia, że biedny prawnik zapomina się –
jego słowa były potworną prawdą. Miałam nadzieję, że nikt w tym pokoju nie odkryje, jak
bardzo były prawdziwe.
- Królu Dworu Seelie, znieważyłeś mnie, moich ludzi, a przeze mnie moją królową –
powiedziałam.
- Meredith – jego głos przeszedł westchnieniem przez pokój i pieścił moją skórę, jakby
miał palce.
Nelson zaskomlała.
- Przestań! – Krzyknęłam, a w moim głosie było odbicie mocy. – Jeżeli nie przestaniesz
próbować zauroczyć mnie, wyczyszczę lustro i nie będzie więcej rozmów.
- Oni zaatakowali kobietę na moim dworze. Muszą zostać nam oddani, by ich ukarać.
- Daj mi dowód tych zbrodni, wujku.
- Słowo arystokraty Seelie jest wystarczającym dowodem – powiedział, a jego głos nie
brzmiał teraz uwodzicielsko. Był rozzłoszczony.
- Ale słowo arystokraty Unseelie nie ma znaczenia, czyż nie tak? – Zapytałam.
- Nasze historie mówią za siebie – odrzekł.
Zapragnęłam, by prawnicy przesunęli się, żebym mogła zobaczyć Taranisa, ale nie
śmiałam. Kiedy miałam zablokowany widok na niego, mogłam myśleć. I mogłam być zła.
- Tak więc nazywasz mnie kłamcą. Czy tak wujku?
- Nie ciebie, Meredith, nigdy ciebie.
- Jeden z tych mężczyzn, których oskarżasz, był ze mną, kiedy Lady Caitrin twierdziła, że
została zgwałcona. Nie mógł być z nią i ze mną w tym samym czasie. Ona kłamie, albo wierzy
w kłamstwa kogoś innego.
Ręka Doyle’a zastygła w mojej. Miał rację. Powiedziałam za wiele. Cholera, ta gra słów
była trudna. Tak wiele sekretów, tak ciężko zadecydować kto co wie i co kiedy komu
powiedzieć.
- Meredith – powiedział, jego głos znów pchnął się na mnie, prawie jak dotyk - Meredith,
przybądź do mnie, do nas.
Nelson wydala z siebie dźwięk podobny do cichego krzyku.
- Nie mogę jej utrzymać! – Powiedział Cortez.
Shelby podszedł, by mu pomóc i nagle zobaczyłam lustro.
Mogłam widzieć tę wysoką, imponującą postać. Widok wystarczył, by dodać wagi jego
słowom, więc to było jak szarpnięcie.
- Meredith, przybądź do mnie.
Wyciągnął rękę do mnie, a ja wiedziałam, że powinnam ją chwycić, wiedziałam.
Ręce i ciała moich mężczyzn przycisnęły moje ręce, ramiona, nogi, przytrzymując mnie
na krześle. Nie chciałam tego, musiałam spróbować się podnieść. Nie myślałam, żeby iść do
Taranisa, ale… ale… To dobrze, że miałam ręce, które trzymały mnie na dole.
Nelson krzyczała.
- On jest tak piękny, tak piękny! Muszę iść do niego! Muszę iść do niego!
Szarpniecie kobiety sprawiło, że Cortez i Shelby upadli wraz z nią na podłogę.
- Ochrona – głęboki głos Doyle’a wydawał się przerwać histerię.
- Co? – Zapytał Biggs mrugając gwałtownie.
- Wezwij ochronę – powiedział Doyle - poślij po pomoc.
Biggs skinął głową, znów zbyt gwałtownie, ale poszedł do telefonu na swoim biurku.
Głos Taranisa rozległ się jak coś dźwięcznego i mocnego, jakby słowa mogły być
kamieniami rzucanymi na skórę.
- Panie Biggs, proszę spojrzeć na mnie.
Biggs zawahał się, z dłonią zawieszoną nad telefonem.
- Przytrzymajcie ją na krześle – powiedział Doyle, potem puścił mnie i poszedł w
kierunku Biggsa.
- On jest potworem, Biggs – powiedział Taranis. – Nie pozwól mu dotknąć się.
Biggs odwrócił rozszerzone oczy i spoglądał na Doyle’a. Cofnął się, podniósł ręce, jakby
osłaniał się przed uderzeniem.
- O mój Boże – Wyszeptał. Cokolwiek widział, to nie był mój przystojny kapitan.
Veducci odwrócił się w miejscu, gdzie stał, nadal przede mną. Wyciągnął coś z kieszeni
spodni i rzucił w lustro. Pył i kawałki roślin uderzyły w powierzchnię, ale utknęły w szkle, jakby
to była woda. W tej chwili wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsze, to to, że Taranis, mógł sprawić,
że przez lustro można był podróżować od jednego miejsca do drugiego, była to zdolność, którą
większość z nas utraciła. Drugie, że on naprawdę myślał „przybądź do mnie”. Gdybym
podeszła do lustra, mógłby mnie w nie wciągnąć. Bogini pomóż nam.
Biggs wydawał się ocknąć spod wpływu zaklęcia i chwycił telefon, jak wcześniej
zamierzał.
- Oni są potworami, Meredith – powiedział Taranis. – Nie mogą udźwignąć takiej ilości
światła słonecznego. Jak mogą chować się w ciemności i nie być złem?
Potrząsnęłam głową.
- Twój głos to teraz tylko słowa, wujku. Moi mężczyźni stoją w świetle, wyprostowani
i wspaniali.
Mężczyźni patrzyli na króla, poza Galenem, który patrzył na mnie. Jego spojrzenie
pytało: Czy lepiej się czujesz? Skinęłam mu głową, dzieląc się z nim uśmiechem, jakim
dzieliliśmy się, odkąd skończyłam czternaście lat.
Taranis zagrzmiał.
- Nie, nie będziesz dzielić łoża z zielonym człowiekiem i sprowadzać życia do ciemności.
Bogini dotknęła cię, a to my jesteśmy dziećmi Bogini.
Zmusiłam się, by utrzymać pusty wyraz twarzy, ponieważ ostatni komentarz mógł wiele
znaczyć. Czy wiedział, że kielich Bogini przybył do mnie? Czy plotki wsadziły mu do głowy coś
innego?
Powrócił zapach róż.
- Czuję zapach kwiatów jabłoni – wyszeptał Galen.
Każdy z mężczyzn czuł ten zapach, jaki poczuł, kiedy Bogini ukazała się im. Ona nie
była jedną boginią, ale wieloma. Miała twarz każdej kobiety. Nie tylko róże, ale wszystko, co
wyrosło z ziemi, było jej zapachem.
Doyle wrócił do nas.
- Czy to mądre, Meredith?
- Nie wiem.
Ale wstałam, a oni odsunęli ode mnie swoje ręce. Stałam sama przed moim wujkiem,
z mężczyznami stojącymi z rzędzie dookoła mnie. Prawnicy cofnęli się zadziwieni, poza
Veduccim, który wydawał się rozumieć wszystko bardziej, niż powinien.
- Wszyscy jesteśmy dziećmi Bogini, wujku – powiedziałam.
- Unseelie są dziećmi ciemnego boga.
- Nie ma pomiędzy nami ciemnego boga – powiedziałam. – Nie jesteśmy chrześcijanami.
Ludźmi, dla których zaświaty są pełne przerażenia. Jesteśmy dziećmi ziemi i nieba. Jesteśmy
samą naturą. Miedzy nami nie ma zła, tylko różnice.
- Nakładli ci do głowy kłamstw – powiedział.
- Prawda jest prawdą, zarówno w świetle słonecznym jak i w ciemności. Nie możesz
ukrywać się wiecznie przed prawdą, wujku.
- Gdzie jest ambasador? Przeszuka ich ciała i odnajdzie koszmar, o którym mówiła Lady.
W pokoju znów powiał wiatr, delikatna bryza, jak pierwszy powiew wiosny. Zapach
roślin zmieszał się tak, że mogłam czuć zapach kwiatów jabłoni Galena, jesienną woń liści dębu
Doyle’a, słodki aromat konwalii Rhysa. Mróz smakował jak zaprawiony lodem, a Abe
miodowym słodem. Zapachy i smaki pomieszane były z zapachem dzikich róż.
- Czuję zapach kwiatów – odezwała się niepewnym głosem Nelson.
- A ty czujesz zapach, wujku? – Zapytałam.
- Nic nie czuję, poza zepsuciem, które stoi za tobą. Gdzie jest ambasador Stevens?
- Jest teraz pod opieką ludzkiego czarownika. Oczyszczają go z zaklęcia, które umieściłeś
na nim.
- Więcej kłamstw - powiedział, ale w jego głosie było coś, co przeczyło tym mocnym
protestom.
- Byłam w łóżku z tymi mężczyznami. Wiem, że ich ciała nie są przerażające.
- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Zauroczyli cię.
Wiatr nasilił się, napierając na powierzchnię lustra, z odrobinkami utkwionych w nich
ziół, jak wiatr na wodzie. Patrzyłam jak marszczy się woda.
- Czujesz zapach, wujku?
- Nie czuję nic, poza smrodem magii Unseelie – jego głos był nieprzyjemny z gniewu i
czegoś jeszcze. Zorientowałam się w tej chwili, że Taranis był szalony. Myślałam, że wszystkie
jego zbrodnie wynikały z arogancji, ale kiedy patrzyłam na jego twarz, moja skóra stała się
zimna, nawet pod dotykiem Bogini. Taranis, Król Światła i Iluzji był szalony. To było w jego
oczach, jakby zasłona oddzielająca jego zdrowie psychiczne została podniesiona i nie mogłam
tego przeoczyć. W jego umyśle było coś pękniętego. Panie, pomóż nam.
- Nie jesteś sobą, Wasza Wysokość – odezwał się cicho Doyle swoim głębokim głosem.
- Jesteś Ciemnością, a ja jestem Światłem – Taranis podniósł swoją prawą rękę, dłonią do
przodu. Poczułam jak moi strażnicy przesuwają się w moją stronę. Rzucili się na mnie,
przyciskając mnie do podłogi, ochraniając mnie swoimi ciałami. Poczułam ciepło, nawet przez
chroniące mnie ciała. Słyszałam krzyki, nawet Nelson krzyczała, a prawnicy wrzeszczeli.
Odezwałam się spod stosu osłaniających mnie ciał, z Galenem przyciśniętym ciasno do mnie.
- Co jest? Co się stało?
Męski głos odezwał się od drzwi. Przybyła ochrona, ale co mogła poradzić broń
przeciwko komuś, kto mógł obrócić samo światło w broń? Czy można strzelić przez lustro i
trafić kogoś po drugiej stronie? Możesz strzelić do lustra, ale kula utknie w szkle. Taranis mógł
nas zranić. Czy my byliśmy w stanie zranić jego?
Rozległy się inne glosy, wydawały się dochodzić z przodu, z lustra. Starałam się
podejrzeć pod ramieniem Galena, i spływającymi długimi włosami Abe, ale byłam uwięziona
pod ich ciałami, czując na sobie coraz większy ciężar. Byłam uwięziona i zbędna, aż walka się
zakończy. Wiedziałam, że nie ma sensu nakazywać im zejść ze mnie. Jeżeli uznają, że jestem
bezpieczna, poruszą się i wyprowadzą mnie z pokoju. Do tej pory oferują swoje życia by mnie
osłaniać. Kiedyś przyjmowałam to z ulgą. Teraz niektórzy z nich byli dla mnie cenni jak moje
własne życie. Musiałam wiedzieć, co się dzieje.
- Galen, co się stało?
- Przede mną jest dwóch prawników. Nic nie widzę, tak jak ty – odrzekł.
- Strażnicy Taranisa starają się uspokoić go – odpowiedział mi Abe.
- Dlaczego Nelson krzyczy? – Zapytałam. Mój głos był trochę ściśnięty, pod ciężarem
wszystkich mężczyzn leżących na mnie.
Usłyszałam wrzask Mroza.
- Wyprowadzić ją!
Poczułam ruch, jeszcze zanim Galen chwycił mnie za ramię i pociągnął na nogi. Abe
chwycił moje drugie ramię i obaj pobiegli do drzwi. Biegli tak szybko, że po prostu nieśli mnie
pomiędzy sobą.
Zza mnie dobiegł mnie krzyk Taranisa.
- Meredith, Meredith, nie, nie mogą ukraść cię ode mnie!
Światło, złoty, palący blask dobiegł nas z tyłu. Gorąco uderzyło najpierw w nasze plecy.
Rozpoznałam głos Rhysa, krzyczał. Usłyszałam ich biegnących za nami, ale wiedziałam, że nie
zdążą. W przeciwieństwie do tego, co widzi się na filmach, nie można wyprzedzić światła.
Nawet sidhe nie są tak szybcy.
Rozdział 5
Abe potknął się za mną, prawie ciągnąc mnie w dół, ale Galen chwycił mnie na ręce i
pobiegł do drzwi. Poruszał się tak szybko, że wyglądał jak smuga światła, więc opuściliśmy
pokój w rozmazanym strumieniu kolorów. Wydawało się, że nie otworzył drzwi, ale przeszedł
przez nie, jakby poruszał się tak szybko, że drzwi nie były wystarczająco solidne, by nas
zatrzymać. Nie byłam pewna, czy drzwi zostały otwarte czy nie, ale my znaleźliśmy się po ich
drugiej stronie. Odwrócił mnie w swoich ramionach, teraz trzymał mnie jak dziecko, lub pannę
młodą w noc poślubną. Ruszył w dół korytarza tym szybkim biegiem, jak najdalej od drzwi i
odgłosów walki dobiegających z wnętrza pokoju.
Mogłam rozkazać Galenowi więcej, niż innym strażnikom. Zastanawiałam się, czy nie
rozkazać mu zatrzymać się, ale nie byłam pewna, co się stało. Co wtedy, jeżeli zatrzymanie się,
było złym pomysłem? Co jeżeli mężczyźni, których kocham, oddali za mnie życie, a moje
zatrzymanie się sprawi, że ich poświęcenie pójdzie na marne? To była jedna z tych chwili, kiedy
oddałabym prawie wszystko, żeby nie być księżniczką. Było za wiele decyzji, za wiele chwil
takich jak ta, gdzie można było zyskać lub stracić, a ja nadal mogłam stracić.
Postawił mnie, ale nadal trzymał za ręce, jakby wiedział, że mogę zawrócić. Przycisnął
guzik, żeby wezwać windę. Słyszałam pracujące za drzwiami urządzenie. Nie mogłam wyjść.
Wiedziałam w tej chwili, kiedy drzwi otwarły się, że nie mogłam odejść. Nie mogłam ich
zostawić. Nie mogłam zostawić ich nie wiedząc, kto był ranny i jak bardzo.
Cofnęłam się ciągnąc Galena za rękę. Spojrzał na mnie, jego zielone oczy były trochę
rozszerzone, puls nadal uderzał w bladym gardle tuż ponad krawatem i kołnierzykiem, które
polecili mu włożyć prawnicy. Potrząsnęłam głową.
- Merry, musimy iść. Moim obowiązkiem jest zapewnić ci bezpieczeństwo.
Po prostu potrząsnęłam głową i pociągnęłam go za rękę. Starałam się zawrócić go w
kierunku drzwi, które zamknęły się za nami, lub które nawet nie otwarły się, by nas przepuścić.
Nadal nie mogłam przypomnieć sobie momentu otwierania drzwi. Im mocniej o tym myślałam,
tym mniej mogłam przypomnieć sobie tę chwilę. Niemożliwe, zwłaszcza poza faerie.
Niemożliwe, ale się zdarzyło, nieprawdaż?
Drzwi windy otwarły się. Galen wszedł do środka, ale pociągnęłam go za ramię,
ponieważ ja nie weszłam.
- Merry, proszę – powiedział. – Proszę, nie wracaj.
- Nie mogę również odejść. Jeżeli mam być królową, to muszę przestać uciekać. Bycie
władcą w faerie oznacza, że muszę również być wojownikiem. Muszę być zdolna walczyć.
Starał się mnie wciągnąć do środka. Położyłam rękę na ścianie, by utrzymać równowagę.
- Jesteś śmiertelna – powiedział. – Możesz umrzeć.
- Wszyscy możemy zginąć – powiedziałam. - Sidhe nie są już dłużej nieśmiertelni. Ty to
wiesz i ja to wiem.
Położył rękę na drzwiach, które starały się zamknąć przed nim.
- Ale nas trudniej zabić niż ludzi. Ciebie można zranić jak człowieka, Merry. Nie mogę
pozwolić ci wrócić do tego pokoju.
Miałam chwilę, żeby zrozumieć, że w jakiś sposób był to moment decydujący o tym,
jakim rodzajem królowej będę.
- Nie możesz mi pozwolić? Galen, mam rządzić lub nie rządzić. Nie mogę robić naraz
obu rzeczy. – Uwolniłam swoją rękę z jego uścisku, a on ze mną nie walczył.
Spojrzał na mnie, wpatrywał się w moją twarz, jakby mnie nie znał.
- Ty naprawdę chcesz wrócić. Chociaż część mnie chce przerzucić cię przez ramię, nie
mogę cię zatrzymać, prawda?
- Nie, nie możesz – zaczęłam iść z powrotem w dół korytarza, który właśnie
przebiegliśmy. Galen poszedł za mną. Odpiął guziki swojej marynarki i wyciągnął swój pistolet.
Odbezpieczył go i sprawdził magazynek.
Sięgnęłam za plecy do wygodnej, małej bocznej kabury i wyciągnęłam mój własny
pistolet. Zastąpił ten, który Doyle zabrał mi w faerie, kiedyś, zanim jeszcze stał się mój. To była
broń, do której się przyzwyczaiłam, popularna broń oficerów policji. Co dziwne - w większości
mężczyzn. Pierwotnie była przeznaczona dla kobiet. Jednym z kolorów rękojeści, który można
było sobie wybrać, był różowy. Ale nawet z czarną czy stalowoniebieską rękojeścią, to nadal
była dobra broń i tej właśnie najczęściej używałam. Nie wyciągnęłam mojego pistoletu tak
gładko jak Galen, ale to była nowa kabura, tak jak broń. Musiałam poćwiczyć, żeby nabrać
zręczności. Jeżeli Taranis był szalony, może nie będę już miała okazji.
Rozdział 6
Odległe drzwi windy otwarły się i wyszli z niej ochroniarze. Pielęgniarze z pogotowia
biegli za nimi z noszami na kółkach i torbami ze sprzętem medycznym. Za nimi następnych
dwóch z drugim wózkiem i większą ilością wyposażenia. Jeszcze dalej kolejny strażnik.
Pielęgniarze zawahali się na chwilę, aż ochroniarze wskazali im właściwe drzwi.
Oczywiście były to drzwi, z których wcześniej wyszliśmy. Puls uderzył mi w gardle. Kto był
ranny i jak bardzo?
Jeden z pielęgniarzy, kobieta, zauważyła naszą broń. Bez myślenia nałożyłam osłonę na
swoją rękę, więc wyglądało, jakbym trzymała małą portmonetkę. Kobieta skrzywiła się,
potrząsnęła głową i podążyła za swoim partnerem.
- Śliczna portmonetka – wyszeptał Galen.
Spojrzałam na jego rękę i zobaczyłam w niej mały bukiet kwiatów. Wyglądał
realistycznie, nawet dla mnie.
Ochroniarz rozpoznał nas, a przynajmniej mnie.
- Księżniczko, nie mogę pani wpuścić, aż zabezpieczymy teren. Policja jest w drodze.
- Proszę wykonywać swoje obowiązki – powiedziałam. Nie kłóciłam się z nim. Nie
skłamałam, ale kiedy wejdzie przez drzwi, ja będę tuż za nim.
Wezwali pogotowie i policję. Co w imię Danu tam się stało?
Drzwi zamknęły się cicho za noszami. Galen i ja zaczęliśmy iść w stronę drzwi. Nie była
potrzebna żadna rozmowa. Wyraziłam swoje zdanie, a on podążył za mną. W tej chwili to było
dokładnie to, czego potrzebowałam od swoich ludzi.
Galen otworzył drzwi, używając swojego ciała, żeby mnie osłonić, tylko na wszelki
wypadek. Gdyby walka jeszcze trwała, cofnąłby się. Ale oboje wierzyliśmy, że gdyby walka
jeszcze trwała, to pielęgniarze z pogotowia poczekaliby na policję, a nie weszli po prostu do
środka.
Galen zawahał się na chwilę. Usłyszałam głosy. Niektóre spanikowane, niektóre
spokojne, wszystkie trochę za głośne.
- Bogini, żałuję, że nie jestem nadal pijany – rozległ się głos Abe.
- Dajcie mu coś przeciwbólowego – odezwała się kobieta.
Pchnęłam Galena w plecy, by dać mu do zrozumienia, że też chcę zobaczyć. Wziął
głęboki wdech, wystarczający, żeby jego ciało zadrżało. Potem wszedł do pokoju. Kiedy
wszedł, mogłam zobaczyć to, co zasłaniał.
Jedna grupa pielęgniarzy zgromadziła się dookoła Abe, który leżał na brzuchu najbliżej
drzwi. Przesunęli jego długie włosy na jedną stronę, odsłaniając oparzenia na plecach. Ręka
mocy Taranisa przepaliła marynarkę i koszulę aż do skóry.
Jeden z odzianych na niebiesko ochroniarzy podszedł w moją stronę.
- Proszę poczekać na zewnątrz do przyjazdu policji, Księżniczko Meredith.
Odezwał się Biggs, miał przypalony jeden rękaw w swoim drogim garniturze.
- Proszę, Księżniczko, nie możemy zapewnić ci bezpieczeństwa.
Spojrzałam w wielkie lustro. Usłyszałam odległe krzyki Taranisa, ale nie było go widać.
- Puść mnie! – krzyczał. – Jestem twoim królem! Nie dotykaj mnie!
To Hugh Belenus był tym arystokratą Seelie, który stał przed lustrem. W rzeczywistości
był Sir Hugh, ale nie zawsze nalegał na używanie tego tytułu, w przeciwieństwie do większości
arystokracji na dworze Seelie. Był jednym z oficerów osobistej straży Taranisa. Inaczej niż na
Dworze Unseelie, cała straż na dworze Taranisa była męska. Nawet gdyby była tam królowa,
nie dostałaby żeńskiej straży. Nie zorientowałam się wcześniej, że Hugh w pewien sposób
przypomina króla. Jego długie proste włosy były w kolorze ognia. Nie zachodu słońca, jak
Taranisa, ale w kolorze poruszającego się ognia: czerwone, żółte, pomarańczowe.
Mróz i Rhys stali przed lustrem, rozmawiając z Hugh. Gdzie był Doyle? Powinien być z
nimi. Przeszłam szybko przez pokój, żeby ominąć kręcących się prawników i ochronę, aż
znalazłam drugą grupę pielęgniarzy, opatrującą drugą ranną osobę na noszach. To Doyle leżał
na tych noszach, nieruchomy. Z jego ubraniem było coś nie tak. Było rozdarte, jakby
poszarpane przez wielkie pazury. Cały świat skurczył się, jakby kraniec pokoju był czarną
dziurą, która wessała wszystko, a jedyne, co jasno widziałam, to on. W tej chwili nie dbałam o
lustro, o Hugha, czy o to, że Taranis w końcu zrobił coś, czego nie mógł ukryć przed resztą
sidhe. Była tutaj tylko ta nieruchoma, ciemna postać na noszach i nic innego.
Galen stanął obok mnie, z ręką na moim ramieniu. Nie byłam pewna, czy mnie chronił,
czy odsuwał. Stałam obok noszy, patrząc w dół na wysoką, muskularną postać mojej
Ciemności. Doyle, który walczył w tysiącach bitew zanim się urodziłam. Doyle wydawał się być
taki jak jego przezwisko. Nie możesz zabić ciemności, jest zawsze z nami.
Jego ubranie nie było poszarpane, było spalone, tak jak ubranie Abe. Poparzenia na jego
czarnej skórze nie były widoczne z daleka, jak na bladej skórze Abe, ale były tu płytkie
oparzenia idące przez jego pierś i jedno ramię. Ale jego twarz, połowa jego twarzy była
zabandażowana od czoła, aż do podbródka. Wiedziałam, że fakt, że opatrzyli najpierw jego
twarz, oznaczał, że było z nią gorzej niż z piersią. Na jego ciele leżała torba z jakimś płynem.
Elastyczna rurka biegła do ramienia, gdzie była przyklejona i kończyła się igłą.
Spojrzałam na dwóch pielęgniarzy.
- Czy on…?
- Jest w szoku, nie ma zagrożenia życia – powiedział jeden z nich. Pchnęli go w stronę
drzwi. – Wieziemy go na oddział oparzeniowy.
- Oddział oparzeniowy – powtórzyłam. Czułam się otępiała i ogłupiała.
- Musimy jechać – odezwał się drugi pielęgniarz, jego twarz była łagodna, jakby wiedział,
że jestem w szoku.
Rhys znalazł się za mną.
- Merry, potrzebujemy cię przy lustrze, Galen może iść z tobą.
Potrząsnęłam głową.
Rhys chwycił mnie za ramiona i odwrócił mnie od Doyle’a, więc musiałam spojrzeć mu
w twarz.
- Potrzebujemy, żebyś teraz była naszą królową, a nie kochanką Doyle’a. Możesz to
zrobić, czy jesteśmy pozostawieni sami sobie?
Poczułam nagły gniew, gniew, który zagotował mi krew. Zaczęłam mówić „jak śmiesz”,
ale zaraz usłyszałam wrzaski Taranisa
- Jak śmiesz dotykać swojego króla!
Przełknęłam te słowa, ale nie mogłam powstrzymać gniewu z dala od mojej twarzy.
- Merry, przepraszam. Przepraszam za to, co powiedziałem, ale potrzebujemy cię, teraz.
Mój głos był napięty, gorliwy, ale opanowany, bardzo opanowany.
- Zadzwoń do domu. Poślij jednego z uzdrowicieli do szpitala, może oboje – skinęłam
głową, gniew zaczął opadać, pomyślałam, że nie wiem, jak bardzo Doyle czy Abe byli ranni. –
Oboje – dodałam.
- Zadzwonię do nich, obiecuję, ale Mróz potrzebuje cię przy lustrze.
Skinęłam głową.
- Rozumiem.
Rhys pocałował mnie w czoło. Zamrugałam. Wyciągnął telefon komórkowy z kieszeni.
- Jedź z nimi do szpitala – powiedziałam do Galena.
- Moim obowiązkiem jest być przy tobie.
- Twoim obowiązkiem jest iść tam, gdzie każe ci twoja księżniczka. Zrób to teraz. Proszę
Galen, nie ma czasu.
Zawahał się na chwilę, potem skinął głową, niemalże ukłonił się i pospieszył za szybko
poruszającymi się noszami. Nie pocałowałam Doyle’a na pożegnanie. Nie, to nie było
pożegnanie. Był jednym z sidhe. Największym magiem i wojownikiem, jakiego faerie
kiedykolwiek poznało. Nie mógł zginąć od oparzeń, nawet magicznych. Wierzyłam umysłem w
moje własne słowa, ale cześć moich myśli ogarnął chaos, było to ciemne miejsce, które nie ma
nic wspólnego z logiką, a wszystko ze strachem.
Ruszyłam w stronę wysokiej sylwetki Mroza. Jeden krok naraz. Zorientowałam się, że
nadal mam w ręce pistolet. Osłona ukryła go, ale moja koncentracja była kiepska. Czy
chciałam, żeby Seelie zobaczyli mnie z bronią? Czy o to dbałam? Nie. Czy powinnam o to
dbać? Prawdopodobnie.
Odsunęłam marynarkę i wsadziłam pistolet z powrotem do kabury. By to zrobić,
musiałam przystanąć na chwilkę. Jednym z powodów, dla których schowałam broń, było to, że
gdyby Taranis zdołał uwolnić się od swoich ludzi i wrócić do lustra, nie ufałam na tyle sobie, by
mieć pewność, że nie użyję broni. A to byłoby złe, wiedziałam o tym. Bez znaczenia jak bardzo
byłoby to satysfakcjonujące, byłam księżniczką, starałam się zostać królową, a to oznaczało, że
nie powinnam pozwalać sobie na napady gniewu. Jak dowiodła dzisiejsza mała katastrofa, takie
napady były zbyt kosztowne. Cholerny Taranis, niech go szlag, że nie ustąpił lata wcześniej.
Wzięłam głęboki oddech, nieco trzęsący się na końcu. Żołądek skręcił się z emocji, na
które nie mogłam sobie teraz pozwolić. Szłam w stronę Mroza, lustra i sir Hugha. Modliłam się
do Bogini, żeby nie załamać się przed Seelie. Andais miała skłonności do napadów furii, które
cieszyły się niechlubną sławą. Teraz Taranis pokazał, że jest nawet bardziej niepewny. Szłam
w stronę lustra i modliłam się, żebym mogła być władcą, jakiego potrzebują właśnie teraz.
Modliłam się, żebym się nie załamała lub nie zwymiotowała. Nerwy, to tylko nerwy. Proszę,
Bogini, niech z Doylem będzie wszystko dobrze.
Kiedy wypowiedziałam modlitwę, o jakiej naprawdę myślałam, poczułam się
uspokojona. Tak, chciałam być dobrą królową. Tak, chciałam pokazać Seelie, że nie jestem tak
szalona jak moja ciotka i wujek. Ale tak naprawdę nic z tego nie miało dla mnie takiego
znaczenia, jak mężczyzna, którego właśnie wywieźli na noszach.
To nie był sposób, w jaki myśli królowa. To były myśli kobiety, a bycie królową
oznaczało, że najpierw trzeba być królową, a wszystko inne musi być na drugim miejscu.
Nauczył mnie tego mój ojciec. Nauczył mnie tego, zanim go zamordowano. Odsunęłam myśli
od siebie i podeszłam by stanąć obok mojego Zabójczego Mrozu.
Mogłam być królową, jaką mój ojciec chciałby mnie zobaczyć. Nie wprawię Doyle’a
w zakłopotanie będąc kimś gorszym, niż on uważał, że mogę być.
Stałam prosto, wyciągając każdy cal wzrostu, jaki tylko miałam. Trzycalowe szpilki
pomogły, chociaż stojąc przy wysokiej sylwetce Mroza, nie mogłam nic na to poradzić, że
wyglądałam delikatnie.
Ale stałam tam i wypełniałam swój obowiązek, chociaż był dla mnie gorzki.
Rozdział 7
Sir Hugh Belenus ukłonił mi się nisko, co pokazało, że jego włosy w ognistym kolorze
zaplecione są w kunsztowny warkocz, związany przypalonymi resztkami wstążki. Potem
wyprostował się, więc mogłam zobaczyć przód jego tuniki, przez którą widać było dwie
warstwy odzieży pod koszulą, przez rozdarcia której widoczna była jego blada, złota skóra.
Ubranie było zniszczone, przepalone, ale jego ciało wydawało się nietknięte.
- Sir Hugh stanął przed Taranisem – odezwał się Mróz. – Wziął na siebie główny impet
uderzenia skierowanego na Abeloeca.
- Cóż na to mam powiedzieć? – zapytałam, a mój głos brzmiał całkowicie normalnie.
Jego normalność prawie szokowała. Cichy głosik w tyle mojej głowy pomyślał, jak mogę
brzmieć tak spokojnie? Wprawa? Szok?
- Gdyby sir Hugo nie był jednym ze starszych sidhe, mogłabyś podziękować mu za
ocalenie naszych wojowników – powiedział Mróz.
Spojrzałam na wysokiego mężczyznę obok mnie. Patrzyłam w te szare oczy i
zauważyłam, że odbijają się w nich nagie drzewa w zimowym pejzażu, jakby w tych oczach były
uwięzione maleńkie, ośnieżone kule ziemskie. Tylko jego własna magia, lub niepokój, mogły
umieścić w jego oczach ten wizerunek. Zawsze oszałamiało mnie, kiedy spoglądałam w oczy
Mroza, a w nich widać było inne miejsce. Dzisiaj wydawało się zimne, spokojne. Dzisiaj miał w
swoich oczach siłę zimy. Chłód, który chroni, powstrzymuje emocje, żeby nie zjadły cię
żywcem. W tej chwili zrozumiałam część tego, co pozwoliło Mrozowi przetrwać dręczenie
przez królową. Korzystał ze swojego wewnętrznego chłodu.
Dotknęłam jego ramienia i świat stał się trochę bardziej pewny. Coś poruszyło się w
krajobrazie w jego oczach, coś białego i mającego rogi. Zobaczyłam w przelocie białego jelenia,
zanim Mróz pochylił się, by mnie pocałować. Był to prosty pocałunek, ale ten delikatny dotyk
powiedział mi, że rozumie, ile ten spokój mnie kosztuje. Ten pocałunek powiedział mi, że
rozumie, ile Doyle znaczy dla mnie i ile znaczy dla mnie on sam.
Odwróciłam się do lustra z ręką Mroza w mojej.
- Widziałem wizję w świetle słońca, białego jelenia. Szedł jak duch tuż za waszą dwójką –
powiedział sir Hugh.
- Kiedy miałeś tę wizję? – zapytał Mróz.
Hugh zamrugał i spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami, w których czerni widać było
pomarańczowe błyski i wiry, jak żarzący się popiół po wygasłym ogniu.
- Dawno temu.
- Nie wydajesz się zadziwiony swoją wizją, sir Hugh – powiedziałam.
- Niedaleko kopca Seelie, na jeziorze, są łabędzie. Łabędzie ze złotymi łańcuchami na
szyjach. Przeleciały ponad nami po raz pierwszy w tym kraju, w noc, kiedy walczyliście z dziką
sforą.
Rhys odezwał się zdawkowo za nami.
- Uważaj na to, co mówisz, Hugh. Mamy przy sobie prawników.
Rhys podszedł do mojego drugiego boku, ale nie wziął mnie za rękę.
- Tak, nasz król wybrał sobie najbardziej niewłaściwą chwilę, by pokazać tę część siebie.
- Niewłaściwą chwilę – powiedziałam, nie starając się ukryć sarkazmu w głosie. – Jakie
miłe słowa na określenie tego, co się właśnie stało.
- Nie mogę pozwolić sobie na nic, poza miłymi słowami, Księżniczko – odrzekł Hugh.
- Ta obraza nie może pozostać bez odzewu – powiedziałam nadal spokojnym głosem.
- Gdybym mówił z Królową Powietrza i Ciemności, może martwiłbym się o wojnę, lub
osobisty pojedynek pomiędzy monarchami. Ale słyszałem, że Księżniczka Meredith NicEssus
jest bardziej wstrzemięźliwą istotą niż jej ciotka, czy nawet wujek.
- Wstrzemięźliwą istotą? – powiedziałam.
- Może lepiej wstrzemięźliwą kobietą – ponownie ukłonił się głęboko. – W moich
słowach nie było żadnej obelgi, Księżniczko. Proszę nie brać tego jako obrazę.
- Robię, co tylko mogę, by nie brać za obrazę nic, poza obelgami, które mi rzucono –
odrzekłam.
Hugh stał, a jego przystojna twarz z niewielką bródką i wąsami usiłowała nie okazać
zmartwienia. Kiedyś Hugh był bogiem ognia, więc nie był wstrzemięźliwą istotą. Wiele
podstawowych bóstw wydawało się mieć charakter odzwierciedlający pojęcia, jakimi byli.
Dokładnie coś takiego widziałam u Mistrala, kiedyś boga burz.
- A ja – powiedział Hugh - staram się nie dać powodu do obrazy.
Doszedł nas z tyłu głos Nelson.
- Jak możesz być tak spokojna? Nie widziałaś, co się stało? Wywieźli twoich kochanków
na noszach – w jej głosie słychać było cień histerii, który obiecywał coś gorszego.
Słyszałam jakieś męskie głosy, ale nie starałam się zrozumieć słów. Tak długo, jak
trzymali ją z daleka ode mnie, nie dbałam o to. Nie będzie więcej zarzutów przeciwko moim
mężczyznom za rzekomy atak na Lady Caitrin. Ponieważ jeżeli Seelie zagrają ostrą piłką,
wykończymy ich za to, co właśnie zrobił Taranis. Mieliśmy na świadków najlepszych
prawników w tym kraju. Gdyby nie to, że Doyle i Abe zostali ranni, to byłoby coś cudownego.
Otwarły się drzwi i weszło więcej pielęgniarzy z pogotowia. Za nimi również policja. Nie
miałam pojęcia, dlaczego przybycie tutaj zajęło im aż tyle czasu. Ale może moje poczucie czasu
było zaburzone. Czasem tak się dzieje, kiedy ktoś jest w szoku. Nic nie pomogłoby spojrzenie
na zegarek, bo nie patrzyłam na niego wcześniej. Wiedziałam, że dla innych minęły tylko
minuty. Może tylko wydawało mi się, że trwało to dłużej.
- Co zrobimy z tym incydentem, sir Hugh? – zapytałam.
- Nie ma sposobu, by to wyciszyć – odrzekł. – Za wielu ludzkich świadków. Kiedy wasi
ludzie dotrą do szpitala, będzie ich więcej. To będzie największy skandal, jaki Dwór Seelie
przeżył w tym wieku.
- Król wyprze się odpowiedzialności za to, co zrobił – odpowiedziałam. – Będzie starał
się nas w jakiś sposób obwinić.
- Raczej nie będzie zaprzeczał wersji ludzi, skoro sprawiłaś, że powróciła nieokiełznana
magia, Księżniczko Meredith.
- Co to dokładnie oznacza sir Hugh? – zapytałam.
- Oznacza to tak wiele, ile tylko mam odwagę wyrazić, jeśli chodzi o moją opinię o królu.
- Oznacza to, że kiedy uwolniłaś nieokiełznaną magię, obudziły się pewne… - wydawał się
szukać właściwego słowa. – Pewne rzeczy. Rzeczy, które nie traktują dobrze
krzywoprzysięzców i tym podobnych – skrzywił się, jakby już nawet powiedzenie tego nie
uszczęśliwiało go.
- Krzywoprzysięzcy i kłamcy obawiają się dzikiej sfory – zauważył Mróz.
- Tego nie powiedziałem – odrzekł Hugh.
- Od dawna nie słyszałem takiej słownej ekwilibrystyki od arystokratów Seelie – wtrącił
się Rhys.
Hugh uśmiechnął się do niego.
- Dawno nie byłeś na dworze.
- Wiedziałeś, co Taranis robił? – zapytałam.
- Miałem podejrzenia, że król nie był sobą.
- Jak wytwornie - powiedziałam. – Jak delikatnie.
- Ale dokładnie.
- Co ci się przydarzyło, Panie Ognia, że jesteś tak ostrożny? – zapytał Rhys.
- Myślę, że taką rozmowę moglibyśmy odbyć w bardziej prywatnym towarzystwie, Jasny
Lordzie.
- Z tym nie mogę się kłócić – odrzekł Rhys.
Zaczynałam czuć, że Rhys i Hugh znali się lepiej, niż sądziłam wcześniej.
- Co zrobimy z tym dniem, z tą chwilą? – zapytałam.
- Jestem tylko skromnym lordem sidhe – powiedział Hugh. – Nie mam w swoich żyłach
królewskiej krwi.
- Co to oznacza? – zapytałam.
- Oznacza to, że ludzie nie są jedynymi, którzy mają prawa – Hugh spojrzał na mnie
swoimi czarno- pomarańczowymi oczami. Wydawał się starać się powiedzieć mi coś, bez
mówienia tego na głos.
- Seelie nigdy na to nie pójdą – odpowiedział Rhys.
- Na co nie pójdą? – zapytałam, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
- Król stracił swoje opanowanie przy jednej z dziewek służebnych – powiedział Hugh. –
Ogromny zielony pies pojawił się obok niego i skierował na siebie jego gniew.
- Cu Sith – odpowiedziałam.
- Tak, Cu Sith, po tych wszystkich latach, zielony pies faerie jest znów pomiędzy nami,
chroniąc tych, którzy potrzebują ochrony. Nie pozwolił, żeby król uderzył służącą. Wydawała
się bardziej przerażona, że król obwini ją o psa, ale król uspokoił się stojąc przed zielonym
psem.
Przypomniałam sobie psa, z nocy dzikiego łowu. Z nocy, kiedy nieokiełznana magia była
wszędzie. Ogromne czarne psy pojawiły się, a kiedy ktoś je dotknął, zmieniały się w inne psy.
Psy z legend, a Cu Sigh pobiegł w noc, w stronę Dworu Seelie.
- To będzie ciekawe zobaczyć, kogo Cu Sith uzna za pana czy panią – powiedziałam.
- Jeżeli odwołamy się do tego prawa – odezwał się Rhys - na twoim własnym dworze
wybuchnie wewnętrzna wojna, Hugh.
- Może to jest właściwy czas na trochę obywatelskiego nieposłuszeństwa – odrzekł
Hugh.
- Jakie prawo? – zapytałam.
Rhys odwrócił się do mnie.
- Jeżeli monarcha jest niezdolny do rządzenia, arystokracja z jego dworu może ogłosić
jego, lub ją, niekompetentnym. Mogą zmusić jego, lub ją, do ustąpienia. Andais zniosła to
prawo na swoim dworze, ale Taranis nigdy nie poszedł w jej ślady. Był zbyt pewny, że jego
dwór go kocha.
- Więc o czym wy mówicie? – zapytałam. – Że Hugh wymusi głosowanie pomiędzy
arystokratami i wybiorą nowego króla? – To stwarzało pewne możliwości, w zależności od
tego, kogo wybiorą.
- Niedokładnie, Merry – odpowiedział Rhys.
- Czy ona zawsze jest tak skromna? – zapytał Hugh.
- Często – odrzekł Rhys.
- Co? – zapytałam.
- Arystokracja Seelie nigdy jej nie zaakceptuje – wtrącił Mróz.
- Nie wiesz, co wydarzyło się tutaj, kiedy odblokowała magię. Myślę, że głosowanie może
pójść na jej korzyść.
- Głosowanie może iść na moją korzyść – w końcu to załapałam. – Och nie, nie mówicie
poważnie.
- Tak, Księżniczko Meredith, jeżeli zgodzisz się na to, będę starał się, by uczynić cię
naszą królową.
Po prostu wpatrywałam się w niego. Starałam się zebrać myśli, jak nauczyłam się na
dworze.
- Jak bardzo jesteś pewien, że to się uda? – To było jedyne, co udało mi się powiedzieć.
- Wystarczająco by o tym mówić.
- To oznacza bardzo pewny – powiedział Rhys.
- Nie wierzę, że Seelie zaakceptowaliby mnie jako ich królową, Hugh. Ale wiem, że
zanim cokolwiek pójdzie dalej, muszę porozmawiać z naszą królową.
- Porozmawiaj z Andais, jeżeli musisz, ale obojętnie czym jesteś dla Unseelie,
sprowadziłaś z powrotem starą magię do kopca. Nadal jesteśmy umierający, a nasz kopiec
martwy. Nasi szpiedzy powiedzieli nam, że wasza część faerie rośnie, żyje. Nawet kopiec
sluaghów znów ożył. Król Sholto przechwala się twoją magią, Księżniczko.
- Sholto, Król sluaghów jest życzliwym mężczyzną.
Hugh zaśmiał się, był to nagły, niespodziewany dźwięk.
- Życzliwy. Król sluaghów. Koszmar całego faerie, a ty nazywasz go życzliwym.
- Za takiego go uważam– odrzekłam.
Hugh skinął głową.
- Życzliwość. Tego uczucia nie widzieliśmy na naszym dworze od lat. Jeżeli chodzi o
mnie, to przydałoby się go więcej.
- Rozumiem to – powiedział Rhys.
Hugh obejrzał się, spoglądając na niewidoczną dla nas cześć lustra.
- Muszę iść. Porozmawiaj ze swoją królową, ale kiedy pozostali arystokraci dowiedzą się,
co Taranis zrobił Lady Caitrin, a inni arystokraci mu w tym pomogli, będą głosować przeciwko
niemu.
- Co zrobił, że lady skłamała, czy ją również zauroczył? – zapytał Rhys.
- Użył iluzji, by sprawić, że trzej arystokracji wyglądali jak wasza trójka. Ale dał im
wygląd potworów, z kolcami i… - Hugh zadrżał. – Jej ciało było całkiem połamane. Nawet
teraz nadal leży w łóżku, pomimo starań naszych uzdrowicieli – spojrzał na mnie. – Jeżeli
będziesz potrzebowała uzdrowicieli dla swoich ludzi, powiedz, a będą twoi.
- Poprosimy, jeżeli będziemy ich potrzebować – powiedziałam i zmusiłam się, by nie
powiedzieć dziękuję, ponieważ Hugh był wystarczająco stary, by uznał to za obrazę.
- Co król miał nadzieję zyskać takim złem? – zapytał Mróz.
- Nie jesteśmy pewni – odrzekł Hugh - ale możemy dowieść, że tak zrobił i kłamał na
ten temat, a arystokraci zamieszani w to również kłamali. Nadużył magii w sposób, jaki nie miał
nigdy miejsca między nami.
- Możecie to udowodnić? – zapytał Rhys.
- Możemy – znów się obejrzał. Odwrócił się do nas, ale na jego twarzy było widać
zaniepokojenie. – Muszę iść. Porozmawiajcie ze swoją królową. Bądźcie gotowi – poruszył ręką
i patrzyliśmy na nasze własne odbicia.
- To czuć intrygą dworską – powiedział Mróz.
Patrzyłam jak Rhys i ja, odbijający się w lustrze, kiwają potakująco głowami. Żadne z nas
nie wyglądało na szczęśliwe.
Veducci podszedł do nas.
- Otrzymałaś niesamowite wieści, Księżniczko Meredith. Dlaczego nie wyglądasz na
szczęśliwszą?
Odpowiedziałam raczej do jego odbicia, nie odwracając się.
- Moje doświadczenie z intrygami dworskimi upewnia mnie, ze zazwyczaj kończą się źle.
Dwór Seelie przez całe moje życie traktował mnie gorzej niż Dwór Unseelie. Nie wierzę, że
trochę nowej magii uczyni mnie królową ludzi, którzy mną gardzą. Jeśli jakimś cudem stanie się
tak, jak stwierdził Sir Hugh, będzie to oznaczać, że będę miała do czynienia z dwiema grupami
zamachowców, zamiast z jedną.
W chwili, w której to powiedziałam, wiedziałam, że nie powinnam była tego robić. Moją
jedyną wymówką był całkowity szok po tym, co się stało.
- Rozumiem, że zarzuty przeciwko mnie i moim przyjaciołom zostaną odrzucone –
odezwał się szybko Rhys.
Veducci odwrócił się do niego.
- Jeżeli to, co mówi sir Hugo, jest prawdą, to tak, ale jeżeli sama lady podtrzyma zarzuty,
nie zostaną odrzucone.
- Nawet po tym, co powiedział Hugh? – zapytał Mróz.
- Jak sami powiedzieliście, intrygi dworskie mogą być paskudne. Ludzie kłamią.
- Sidhe nie kłamią – odrzekłam.
Veducci spojrzał srogo na mnie.
- Były inne zamachy na pani życie po tym, który miał miejsce na lotnisku, gdzie do pani
strzelano?
- Księżniczka nie może odpowiedzieć bez porozumienia z Królową Andais – odrzekł
Rhys. Położył mi rękę na ramieniu. Mróz nie puścił mojej ręki, więc stałam przyciśnięta do nich
dwóch. Nie mogłam stwierdzić, czy gest Rhysa uspokoił mnie, czy jego. To był jeden z tych
dni, kiedy wszyscy potrzebowaliśmy uścisku.
- Czy zdajecie sobie sprawę, że to też jest odpowiedź? – zapytał Veducci.
- Który prawnik wie, jakie zioła trzeba mieć w kieszeni, by przeciwdziałać urokowi? –
zapytałam.
- Nie wiem, o co pani chodzi – odpowiedział z uśmiechem.
- Kłamca – wyszeptałam, ponieważ usłyszałam za sobą kroki.
Podeszli do nas Biggs i Shelby. Biggs był bez marynarki. Rękawy jego koszuli były
podwinięte, a na ramieniu miał bandaż.
- Wydaje mi się, że dzisiejsze działania Króla Taranisa oznaczają poważne wątpliwości,
co do prawdziwości zarzutów przeciwko moim klientom.
- Nie możemy powiedzieć tak, bez porozmawiania z… - Shelby zamilkł, odchrząknął i
odezwał się znów. – Oddzwonimy do was – zawołał swoich asystentów i podeszli do drzwi.
- Miła młoda kobieta, która opatrywała moje ramię, powiedziała, że muszę pojechać z
nimi do szpitala – powiedział Biggs. – Moi asystenci wskażą wam pokój, gdzie możecie
odpocząć, zanim wyjdziecie.
- Dziękuję, panie Biggs – odrzekłam – przykro mi, że gościnność faerie nie okazała się
dzisiaj taka, jak powinna.
Zaśmiał się.
- To jest najbardziej uprzejmy sposób, jaki kiedykolwiek słyszałem, by ktoś przepraszał
za taki popieprzony bałagan – podniósł trochę swoje zranione ramię. – To było przykre dla
mnie i dla pani ludzi, ale jeżeli pani wujek, król, musiał wybrać jakąś chwilę na swoje załamanie,
to dla nas nie był to zły czas. To załatwia tę sprawę i pomaga nam.
- Przypuszczam, że można na to spojrzeć w ten sposób – odrzekłam.
Rhys uściskał mnie, opierając policzek na moich włosach.
- Głowa do góry, kochanie, wygraliśmy.
- Nie, Seelie przybyli z odsieczą i ocalili nasze tyłki – powiedziałam.
Pielęgniarka z pogotowia dotknęła ramienia Biggsa.
- Możemy już jechać.
Nelson leżała przywiązana do noszy i wyglądała na nieprzytomną. Cortez obok niej
wyglądał bardziej na zagniewanego niż zmartwionego.
- Czy pani Nelson również została poparzona? – zapytałam.
Bigos otworzył usta by odpowiedzieć, ale technicy medyczni zabrali go ze sobą.
- Wydawała sie źle zareagować na zaklęcie, jakie król rzucił na panią – odpowiedział mi
Veducci.
Spojrzenie, jakie mi rzucił, było przepełnione wiedzą. Znał się na magii. Nie był
zarejestrowanym praktykiem, ale to nic nie znaczyło. Wielu ludzi, którzy mieli zdolności
parapsychologiczne, decydowało się nie używać ich jako zawodu.
- Takie spojrzenie prowokuje pytanie – powiedział Rhys.
- Jakie pytanie? – zapytał Veducci.
- Za pomocą którego oka pan mnie widzi? – powiedział Rhys.
Napięłam się, ponieważ wiedziałam, w jaki sposób zawsze kończy się ta opowieść.
Veducci uśmiechnął się szeroko.
- Odpowiedź, którą powinno się dać, brzmi: żadnym.
- Prawdziwa odpowiedź brzmi: dwoma oczami
4
- powiedział Mróz, a jego głos był zbyt
uroczysty, by brzmieć pocieszająco.
Uśmiech Veducciego opadł nieco na końcach.
- Nikt w was nie stara się ukrywać, czym jest. Każdy może to zobaczyć.
- Głowa do góry, Veducci – powiedział Rhys. – Dawno minął czas, kiedy wykłuwaliśmy
oczy wieśniakom, którzy nas widzieli. Zresztą sidhe nigdy tak nie robili. Jeżeli nas mogłeś
zobaczyć, największym niebezpieczeństwem ze strony sidhe było uprowadzenie. Zawsze
intrygowali nas ci ludzie, którzy widzieli faerie – głos Rhysa był lekki i drażniący się, ale był w
nim cień powagi, który sprawił, że Veducci spojrzał na niego z ostrożnością.
Czy przeoczyłam część rozmowy? Może. Czy o to dbałam? Troszeczkę. Ale bardziej
interesowało mnie pojechanie do szpitala i sprawdzenie, co z Doylem i Abe.
- Później możecie być tajemniczy – powiedziałam. – Chcę jechać sprawdzić, co z
Doylem i Abe.
Veducci sięgnął do kieszeni i coś z niej wyciągnął.
- Pomyślałem, że może chciałaby to pani.
To były okulary Doyle’a. Jedna ich strona była stopiona, jakby jakaś ogromna ręka
pogięła je jak stopiony wosk. Żołądek skurczył mi się. Pomyślałam, że zaraz zemdleję. Nie
widziałam twarzy Doyle’a pod bandażami. Jak kiepsko z nim było?
- Chce pani usiąść Księżniczko? – zapytał Veducci, wydawał się bardzo zatroskany.
Przesunął się, by chwycić mnie za ramię, jakbym właśnie nie stała pomiędzy dwoma silnymi
mężczyznami.
Mróz przesunął się tak, że prawnik nie mógł mnie dotknąć.
- Trzymamy ją.
Veducci zrobił krok do tylu.
- Widzę – ukłonił się nieznacznie i poszedł do ochroniarzy, którzy rozmawiali z policją.
Nieumundurowany oficer czekał na nas.
- Muszę zadać państwu kilka pytań – powiedział.
- Czy może pan zadać je po drodze do szpitala? Muszę sprawdzić co z moimi ludźmi.
Zawahał się.
- Trzeba zawieść panią do szpitala, Księżniczko Meredith?
4
Najpewniej Rhysowi i Mrozowi chodzi o magiczne trzecie oko, czyli zdolność do widzenia
istot magicznych. Ale
sidhe, jak to sidhe nie powiedzą wprost, więc możemy się tylko domyślać.
Spojrzałam na zegar za biurkiem. Zostaliśmy przywiezieni tutaj przez kierowcę Maeve
Reed jej limuzyną. Miał załatwić jakieś sprawy dla pani Reed i wrócić zabrać nas za trzy
godziny. Co dziwne, trzy godziny jeszcze nie minęły.
- Byłoby miło. Dziękuję, oficerze – powiedziałam.
Rozdział 8
Doyle i Abe mieli w szpitalu osobny pokój dla siebie, chociaż kiedy weszliśmy z naszą
miłą eskortą nieumundurowanych oficerów, ciężko było stwierdzić, kto należy do obsługi
pokoju, a kto nie. Był tutaj tłum składający się z moich strażników i personelu medycznego, w
dużo większej ilości niż powinien tu być, w przeważającej mierze były to kobiety.
Dlaczego mundurowi, którzy nas przywieźli, weszli do środka? Najwidoczniej policja
była trochę zmylona, nie byli pewni, czy atak na moich strażników nie był kolejnym zamachem
na moje życie. Wydawali się uważać, że lepiej zapobiegać, niż potem żałować. Patrząc na ilość
strażników, którym Rhys rozkazał spotkać się z nami w szpitalu, najwidoczniej on uważał tak
samo.
Abe leżał na brzuchu, próbując zagadywać do wszystkich ładnych pielęgniarek. Bolało
go, ale nadal był tym, kim zawsze. Był kiedyś bogiem Accasbelem, fizycznym wcieleniem
odurzającego kielicha. Tworzył królowe. Był inspiracją poezji, odwagi i szaleństwa. Tak mówiły
legendy. Otworzył pierwszy pub w Irlandii i był pierwowzorem imprezowicza. Gdyby się tak
często nie krzywił, może mogłabym powiedzieć, że się świetnie bawi. Zamiast tego wydawało
mi się, że po prostu stara się pokazać odważną minę. Lub może cieszy się z uwagi, którą mu się
poświęca. Nadal nie do końca rozumiałam Abe, nie na tyle, żeby zgadnąć.
Musiałam torować sobie drogę przez tłum moich własnych uroczych strażników.
Zazwyczaj poświęciłabym im więcej uwagi, ale dzisiaj po prostu zasłaniali mi widok na
jedynego strażnika, którego chciałam zobaczyć.
Niektórzy z nich starali się do mnie odezwać, ale kiedy nikomu nie odpowiedziałam,
wreszcie wydawało się, że zrozumieli. Odsunęli się jak zasłona z ciał i w końcu mogłam
zobaczyć drugie łóżko.
Doyle leżał potwornie nieruchomo. Do jednej ręki miał podpiętą kroplówkę, z której
spływał przeźroczysty płyn. Przy kroplówce była gałka, co prawdopodobnie oznaczało, że
częściowo ten przeźroczysty płyn był środkiem przeciwbólowym. Oparzenia bolą.
Obok łóżka stała Halfwen, wysoka, jasnowłosa i piękna. Miała na sobie suknię, która
była modna gdzieś w roku 1300 lub nawet wcześniej. Prosta sukienka opinała ją we wszystkich
właściwych miejscach, ale była krótka do kostek, na tyle, żeby Halfwen mogła swobodnie się
poruszać. Kiedy ją spotkałam, była w pancerzu, służąc mojemu kuzynowi jako strażniczka.
Zmusił ją, by zabijała dla niego, zabraniając jej używania swoich niesamowitych zdolności
uzdrowicielskich, ponieważ odmówiła wstępu do jego łóżka. Prawdziwi uzdrowiciele byli teraz
rzadkością pomiędzy nami, więc nawet królowa była zszokowana takim marnowaniem talentu
Halfwen. Była jedną ze strażniczek, które opuściły służbę u Cela i dołączyły do mnie na
wygnaniu. Królowa Andais była również zszokowana, jak mi się wydaje, ilością strażniczek,
które wybrały wygnanie od pozostania w służbie Celowi. Mnie to nie zaszokowało. Cel wyszedł
po miesiącach uwięzienia bardziej szalony i sadystyczny niż był wcześniej. Był uwięziony
między innymi za próbę zamordowania mnie. Jego uwolnienie było decydującym powodem,
który skłonił mnie do powrotu na wygnanie. Królowa powiedziała mi na osobności, że nie
gwarantuje mojego bezpieczeństwa przy swoim synu.
Halfwen i pozostali przybyli na wschodnie ziemie z opowieściami o tym, co Cel zrobił
pierwszej strażniczce, którą wziął do łóżka po uwolnieniu. Przypominało to seryjne zabójstwo.
Poza tym, że była sidhe, więc mogła się uzdrowić, mogła przeżyć. Przeżyć, by być jego ofiarą
znów i znów, i znów.
Ostatnio, kiedy liczyłam, miałam tuzin kobiecych „ochotniczek”. Tuzin w ciągu
miesiąca. Może ich być więcej, ponieważ Cel był obłąkany, a kobiety miały teraz wybór. Andais
nie rozumiała, jak to jest, że tak wiele z nich woli wybrać wygnanie niż zaloty Cela, ale królowa
zawsze przeceniała jego urok, a nie doceniała jego ohydy. Nie zrozumcie mnie źle. Książę Cel
był przystojniejszy od większości sidhe, ale uroda to uroda, a to co robił, było obrzydliwe.
Stanęłam obok Doyle’a, ale nie wiedział, że byłam tutaj. Gdybym nadal władała
nieokiełznaną magią faerie, mogłabym uleczyć go natychmiast. Ale magia rozlała się pewnej
jesiennej nocy, dokonała zdumiewających i cudownych rzeczy, które nadal miały miejsce w
faerie. Jednakże my nie byliśmy w faerie. Byliśmy w Los Angeles, w budynku wybudowanym z
metalu i w ludzkiej technologii. W takim miejscu magia może nie zadziałać.
- Halfwen, dlaczego nie próbowałaś go uleczyć?
Odezwał się lekarz wystarczająco niski, by musiał zadzierać głowę patrząc na Halfwen,
ale nie na tyle, żeby musiał to robić patrząc na mnie.
- Nie pozwalam użyć magii na moim pacjencie.
Spojrzałam na niego całą mocą moich trójkolorowych oczu. Niektórzy ludzie, jeżeli nie
mieli kontaktu z takimi oczami, dawali się wprawić w zakłopotanie. To może być pomocne w
negocjacjach lub perswazji.
- Dlaczego nie pozwala pan – przeczytałam jego plakietkę – doktorze Sang?
- Ponieważ magia jest tym, czego nie rozumiem, a skoro nie rozumiem jej działania, nie
mogę jej zaaprobować.
- Więc jeżeli ją pan zrozumie, przestanie pan przeszkadzać – powiedziałam.
- To nie ja przeszkadzam, Księżniczko Meredith, tylko pani. To jest szpital, a nie
królewska komnata. Pani ludzie przeszkadzają w działaniu szpitala przez samą swoją obecność.
Uśmiechnęłam się do niego, ale postarałam się, by moje oczy pozostały zimne i
niedotknięte uśmiechem.
- Moi ludzie nic nie robią. To pana personel zawodzi. Myślałam, że wszyscy w szpitalu
zostali pouczeni, co zrobić, jeżeli ktokolwiek z nas zostanie przywieziony. Nie powiedziano
panu, jakie remedia zastosować, by pomóc w pracy personelowi?
- Fakt, że pani ludzie używają aktywnej magii, by zauroczyć wszystkie pielęgniarki i
lekarki, jest obrazą – powiedział dr Sang.
Z drugiej strony pokoju odezwał się Galen. Usiadł gwałtownie na jednym z dwóch
krzeseł.
- Powtarzam im nieustannie, że nic nie robimy. To nie jest aktywna magia, ale on mi nie
wierzy.
Wyglądał na zmęczonego, koło jego oczu i ust widać było napięcie, jakiego nie
widziałam wcześniej. Po sidhe nie widać wieku, ale można rozpoznać oznaki zmęczenia. W
podobny sposób jak nawet na diamencie właściwe ostrze może zostawić rysę.
- Nie mam czasu tego panu tłumaczyć, ale nie pozwolę, by stał pan pomiędzy moimi
ludźmi, a uzdrowicielem – powiedziałam.
- Ona przyznała - wskazał na Halfwen - że jej moce nie są pełne poza faerie. Nie jest
pewna, czy na pewno mu pomoże. Jeżeli nie będzie zabandażowany, zwłaszcza przy tylu
ludziach tutaj, jest duża szansa na infekcję – powiedział dr Sang.
- Sidhe nie mają infekcji, doktorze – powiedziałam.
- Proszę mi wybaczyć, ale co do tego jestem trochę sceptycznie nastawiony,
Księżniczko, a ten człowiek jest moim pacjentem – powiedział dr Sang. – Jestem za niego
odpowiedzialny.
- Nie, doktorze, on jest mój. Jest moją Ciemnością, moją prawą ręką. Chociaż on uważa,
że jest odpowiedzialny za mnie, ale to ja usiłuję być jego królową, a to sprawia, że jestem
odpowiedzialna za wszystkich moich ludzi – sięgnęłam żeby dotknąć włosów Doyle’a, ale
cofnęłam rękę, nie chciałam go obudzić, skoro wszystko co go czekało to ból. Dla uleczania
mogliśmy go obudzić, ale to, że będąc tak blisko, nie mogłam powstrzymać się by go nie
dotknąć, nie było wystarczającym powodem, by go obudzić ze snu, który zapewniały mu leki i
szok.
Moja ręka aż bolała od chęci, żeby go dotknąć, ale zmusiłam się by zacisnąć dłoń w
pięść i utrzymać przy sobie. Poczułam, jak owinęła się dookoła niej ręka Rhysa. Spojrzałam w
jego pojedyncze oko w trzech odcieniach niebieskiego, na jego przystojną twarz z bliznami,
które zabrały mu drugie oko, tylko częściowo ukryte pod opaską, którą nosił dzisiaj. Nigdy nie
poznałam innej twarzy Rhysa. Twarz, która pochylała się ponad moją, kiedy kochaliśmy się,
która spoglądała na mnie z łóżka, była tą twarzą z bliznami. To był po prostu Rhys.
Dotknęłam jego policzka. Czy kochałabym mniej Doyle’a, gdyby jego twarz była
oznaczona bliznami? Nie, chociaż to byłaby strata dla nas obojga. Oznaczało to, że twarz, którą
pokochałam, zmieniłaby się na zawsze. Ale do cholery, był sidhe. Zwykłe oparzenia nie
powinny go tak uszkodzić.
- Przeżyje – odezwał się Rhys, jakby czytał w moich myślach.
Skinęłam głową.
- Ale chcę, żeby się uzdrowił.
- A co ze mną? – zawołał Abe z drugiego łóżka i jak to często on, brzmiał niewyraźnie,
jakby był pijany. Wydawało się, że spędzenie tak wielu lat nietrzeźwym sprawiło, że stało się to
jego normalnym zachowaniem. Chyba nazywane jest to suchym piciem, kiedy nawet bez
alkoholu i narkotyków jest się niecałkiem trzeźwym.
- Chcę, żebyś ty również został uzdrowiony – powiedziałam. – To oczywiste.
Ale Abe znał swoje miejsce w moim sercu, nie był w pierwszej piątce. Pogodził się z
tym. Jak większość ze strażników, którzy dołączyli do nas w ostatnich kilku tygodniach, był tak
szczęśliwy, że znów doświadcza seksu, że nie miał czasu, by zwracać uwagę na to
współzawodnictwo.
- Nalegam Księżniczko, by pani i jej ludzi wyszli – powiedział dr Sang.
Odezwał się umundurowany oficer, oficer Brewer.
- Przykro mi doktorze, ale według nas przyda się więcej straży.
- Czy pan twierdzi, że ci ludzie mogą zostać zaatakowani wewnątrz szpitala? – zapytał
lekarz.
Oficer Brewer spojrzał na swojego partnera, oficera Kenta. Kent, wyższy z tej dwójki,
tylko wzruszył ramionami. Myślę, że nakazano mu pozostać w moim pobliżu, ale nie
powiedziano, co ma przekazać cywilom. Wydaje mi się, że nas nie zaliczano do cywili. Od kiedy
zostaliśmy zaatakowani, byliśmy dla policji kimś innym. Może potencjalnymi ofiarami.
- Doktorze Sang – odezwał się Mróz. – To ja dowodzę strażą księżniczki, aż do chwili,
kiedy mój kapitan rozkaże mi coś innego. A mój kapitan leży tam – wskazał w kierunku
Doyle’a.
- Może pan dowodzić strażą, ale nie dowodzi pan w tym szpitalu – doktor nie sięgał
Mrozowi nawet do obojczyka. Musiał odchylić głowę do tyłu, pod bardzo niewygodnym kątem,
by spojrzeć wyższemu mężczyźnie w twarz, ale zrobił to, spoglądając na niego wzrokiem, który
jasno mówił, że nie ustąpi.
- Nie mamy na to czasu, Księżniczko – odezwała się Halfwen.
Spojrzałam w jej trójkolorowe oczy, okrąg błękitu, wewnętrzne okręgi ze światła, jakby
światło mogło mieć kolor.
- Co masz na myśli?
- Jesteśmy poza faerie. To mnie ogranicza jako uzdrowiciela. Stoimy w budynku z metalu
i szkła, stworzonym przez człowieka. To także ogranicza moje moce. Im dłużej rany są
nietknięte, tym ciężej będzie mi coś z nimi zrobić.
Odwróciłam się do doktora Sanga.
- Słyszał ją pan, doktorze. Musi pan pozwolić mojej uzdrowicielce działać.
- Mogę wyprowadzić go z tego pokoju – powiedział Mróz.
- Nie jestem pewien, czy możemy na to pozwolić – odezwał się niepewnie oficer
Brewer.
- W jaki sposób możecie go wyprowadzić? – zapytał oficer Kent.
- Dobre pytanie – stwierdził oficer Brewer - nie możemy zaakceptować przemocy
przeciwko lekarzom.
- Nie potrzebujemy przemocy – odezwał się Rhys. Schował twarz za moje ucho, bawiąc
się moimi włosami. Ten jeden mały dotyk sprawił, że zadrżałam.
Odwróciłam się, więc mogłam wyraźniej widzieć jego twarz.
- To również byłoby nieetyczne? – zapytałam.
- Naprawdę chcesz, by Doyle wyglądał jak ja? Wiem, że on nie chciałby stracić oka. To
cholernie zaburza twoją percepcję – uśmiechnął się i starał się zrobić z tego żart, ale była w nim
gorycz, jakiej żaden uśmiech nie mógł ukryć.
Pocałowałam jego usta. Miał jedne z najpiękniejszych ust ze wszystkich moich
mężczyzn. Pełne i wydęte, zmieniały chłopięce piękno jego twarzy w coś bardziej zmysłowego.
Pchnął mnie w stronę doktora.
- Doktor nie rozumie, a my nie możemy o tym rozmawiać aż do śmierci, Merry.
- Hmm – powiedział oficer Brewer - co pani ma zamiar zrobić, Księżniczko Meredith?
Chodzi mi… - spojrzał na swojego partnera. Było oczywiste, że czuli się niepewnie. Prawdę
mówiąc byłam zaskoczona, że nie było tutaj więcej policji. Byli mundurowi przy drzwiach, ale
nie było detektywów, nikogo wyższego rangą. Było tak, jakby obawiali się nas. Nie bali się
niebezpieczeństwa. Byli przecież policjantami. Obawiali się skutków politycznych.
Ale teraz rozeszły się plotki. Bogini wie, że wiadomość o ataku króla Taranisa na
księżniczkę Meredith była wystarczająco pikantna. A plotki rosną w miarę opowiadania. Kto
wie, co teraz powiedziano policji? Ta sprawa nie była zwyczajnie gorąca, ona mogła zniszczyć
komuś karierę. Pomyślcie, pozwolić, żeby Księżniczka Meredith została zabita lub zraniona
przez Króla Taranisa i to na twojej zmianie. Bez względu na to, jak się to ujmie, schrzaniłeś.
- Doktorze Sang – odezwałam się.
Odwrócił się do mnie, nadal krzywiąc się gniewnie.
- Nie dbam o to, ilu policjantów stoi za panią, w tym pokoju jest za wiele osób, by móc
skutecznie udzielić rannym pomocy medycznej.
Zamknęłam oczy i wypuściłam oddech. Większość ludzi ma w sobie coś, co wyciąga
magię. Spędziłam większość życia osłaniając się tak, by nie zadziałać magią przez przypadek.
Zanim otrzymałam ręce mocy, zaledwie parę miesięcy temu, starałam się nie rozpraszać
przelotnymi strumieniami mocy, osłaniając się nieustannie. Teraz praktyka, żeby powstrzymać
napływ bodźców, pomagała mi w utrzymaniu magii w sobie. Ponieważ moim naturalnym
talentem, może genetycznie uwarunkowanym, było rażenie magią w innych.
- Cofnijcie się chłopcy – powiedział Rhys.
Mężczyźni cofnęli się, przesuwając wraz ze sobą obu policjantów. Wokół mnie i doktora
utworzył się mały okrąg wolnej przestrzeni. Spojrzał na nich zadziwiony.
- Co się dzieje?
Podniosłam rękę, by dotknąć jego twarzy, ale chwycił mnie za nadgarstek,
powstrzymując mnie przed tym. Złe dla niego było to, że nie musiałam dotykać jego. To, że on
dotknął mnie, było wystarczające.
Jego oczy rozszerzyły się. Wyraz przerażenia sparaliżował mu twarz. Nie patrzył na
mnie, ale gdzieś głęboko w siebie. Starałam się być delikatna, by użyć odrobinę mojej magii
Seelie. Ale magia płodności jest czasami nieprzewidywalna, a ja byłam zdenerwowana.
- O mój Boże - wyszeptał dr Sang.
- Bogini – wyszeptałam i pochyliłam się w jego stronę. Odciągnęłam go od łóżka, z
daleka od Halfwen, nie dotykając go bardziej, tylko odsuwając swoją rękę. Jego uścisk na moim
nadgarstku odsunął go ze mną.
Dotknęłam jego twarzy wolną ręką. Nie pomyślałam o tym, co na niej miałam.
Wewnątrz faerie pierścień królowej, jak był nazywany, miał magiczną moc. W świecie ludzi to
był tylko antyczny kawałek metalu, tak stary, że metal był gładki. Pierścień był noszony przez
wieki, przechodząc przypadkowo z ręki jednej kobiety do drugiej. Andais przyznała, że
ściągnęła go z ręki Seelie, bogini płodności, którą zabiła w pojedynku. Wydaje mi się, że Andais
zabrała pierścień, ponieważ miała nadzieję, że doda płodności na jej własnym dworze, ale ona
sama była mocą walki i zniszczenia. Pierścień nie działał dla niej pełnią mocy.
Dała go mnie, by okazać mi swoją przychylność. Jako dowód, że rzeczywiście wybrała
swoją znienawidzoną bratanicę na potencjalnego następcę tronu. A moją mocą nie była moc
pola bitwy i śmierci.
Dotknęłam twarzy mężczyzny tym starym metalem i pierścień zamigotał życiem. Przez
sekundę myślałam, że pierścień mówi mi, że ten mężczyzna jest płodny w sposób, w jaki
wskazywał mi mężczyzn na dworze, ale to nie tego pierścień chciał od doktora Sanga.
Zobaczyłam to, co kochał. Kochał swoją pracę. Kochał być lekarzem. To go
pochłaniało. Ale zobaczyłam też kobietę, delikatną, z sięgającymi ramion czarnymi włosami,
lśniącymi w świetle słonecznym dochodzącym z dużego okna wychodzącego na ulicę. Była
otoczona kwiatami. Najpewniej pracowała tam. Uśmiechała się do klienta, ale obraz był cichy,
jakby dźwięk nie miał znaczenia. Widziałam, jak jej twarz rozjaśnia się, jak niebo po deszczu,
kiedy słońce przedziera się przez chmury, gdy spojrzała i zobaczyła doktora Sanga
wchodzącego przez drzwi. Pierścień wiedział, że ta kobieta go kocha. Widziałam dwa
ogrodzone podwórka, tutaj w Los Angeles. Widziałam młodsze wersje ich obojga. Dorastali
razem. Umawiali się ze sobą w szkole średniej, ale on kochał medycynę bardziej niż jakąkolwiek
kobietę.
- Ona pana kocha – powiedziałam.
- Jak pani to robi? – zapytał zduszonym głosem.
- Więc pan również to widzi – powiedziałam cicho.
- Tak – wyszeptał.
- Nie chce pan dzieci, rodziny?
Widziałam ją, znów stojącą w sklepie. Patrzyła na przechodzących turystów. W obu
rękach trzymała kubek z herbatą. Dwie niewyraźne postacie unosiły się dookoła niej, chłopiec i
dziewczynka.
- Co to jest? – zapytał, a jego głos był tak pełen emocji, że brzmiał jak przepełniony
bólem.
- Dzieci, które może pan mieć z nią.
- Czy one są rzeczywiste? – wyszeptał.
- Tak, ale staną się ciałem, tylko jeżeli pan ją kocha.
- Nie mogę.
Widmo chłopca obróciło się i wydawało się patrzeć prosto na nas. To wytrącało z
równowagi, nawet mnie. Doktor zadrżał pod moją ręką.
- Przestań – powiedział. – Przestań.
Odciągnęłam rękę od niego, ale nadal trzymał mnie za nadgarstek.
- Musi mnie pan puścić – powiedziałam.
Spojrzał na swoją rękę, jakby nie wiedział, że tam była. Uwolnił mnie. Jego oczy były
prawie spanikowane. Spojrzał za mnie, na Doyle’a.
- Odsuń się od niego! – zawołał.
- Doktorze Sang, to cud. On znów widzi – powiedziała jedna z lekarek.
Podszedł do pielęgniarek i lekarzy otaczających łóżko Doyle’a. Zaświecił światłem we
właśnie otwarte oczy Doyle’a. Potrząsnął głową.
- To niemożliwe.
- Czy pozwoli mi pan teraz zrobić niemożliwe z Abeloekiem? – zapytała Halfwen z
niewielkim uśmiechem.
Myślałam, że będzie kłócił się, ale po prostu skinął głową. Halfwen podeszła do
drugiego łóżka, a ja zrobiłam to, co chciałam, od kiedy weszłam do tego pokoju. Dotknęłam
włosów Doyle’a. Spojrzał na mnie. Jego twarz nadal była poraniona i poparzona, ale czarne
oczy, które patrzyły na mnie, były zdrowe. Uśmiechnął się, aż kącik jego ust dotknął poparzeń,
wtedy przestał. Nie skrzywił się, po prostu przestał się uśmiechać. Był Ciemnością. A ciemność
nie wzdraga się.
Moje oczy były gorące, a gardło zacisnęło się tak, że nie mogłam oddychać. Starałam się
nie rozpłakać, ponieważ wiedziałam, że jeżeli to zrobię, mogę stracić kontrolę nad sobą.
Wsunął swoją rękę w moją, opartą na brzegu łóżka. Tylko jego ręka w mojej,
a wycisnęło to pierwsze łzy.
Doktor Sang znów podszedł do mnie.
- To, co mi pani pokazała, to jakaś sztuczka, żebym pozwolił pani uzdrowicielce
pracować – powiedział.
Odezwałam się głosem ciężkim od łez.
- To nie była sztuczka, ale prawdziwa wizja. Ona pana kocha. Możecie mieć dwójkę
dzieci, najpierw chłopca, potem dziewczynkę. Jest w swojej kwiaciarni. Jeżeli zadzwoni pan do
niej teraz, może zastanie ją pan, jak nadal pije herbatę.
Patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś przerażającego.
- Nie wydaje mi się, żebym mógł być równocześnie dobrym lekarzem i dobrym mężem.
- To pana decyzja, ale ona będzie tęsknić za panem.
- Jak może tęsknić, skoro nigdy nie byłem jej?
Pielęgniarki były bardzo cichutko, słuchając tego wszystkiego. Bogini wie, co szpitalne
plotkary mogły z tego zrobić.
- Nie widziałam w jej sercu innej twarzy. Jeżeli pan nie będzie jej, to nie jestem pewna,
czy kiedykolwiek wyjdzie za mąż.
- Powinna kogoś poślubić. Powinna być szczęśliwa.
- Ona uważa, że to pan ją uszczęśliwi.
- Myli się – powiedział, ale wyglądało to tak, jakby starał się przekonać sam siebie.
- Może, lub może to pan jest jedyną osobą, która się myli.
Potrząsnął głową. Objął się rękami, jak niektórzy ludzie, którzy owijają sobie ciepły koc
na ramionach. Patrzyłam na niego odbudowującego swój lekarski autorytet.
- Jedna z pielęgniarek przewija rany. Czy pani uzdrowicielka może zrobić to samo na
ludzkich ranach?
- Przykro mi, ale nasza magia uzdrowicielska działa lepiej na ciele faerie – odrzekłam.
- Nie zawsze – wtrącił się Rhys - ale od ostatnich kilku tysięcy lat, tak.
Doktor Sang znów potrząsnął głową.
- Chciałbym dowiedzieć się więcej o tym uzdrawianiu.
- Halfwyn będzie szczęśliwa starając się to wytłumaczyć, ale w innym czasie.
- Rozumiem. Chce pani zabrać swoich ludzi do domu.
- Tak – powiedziałam. Moje łzy przestały płynąć, kiedy doktor zadawał pytania.
Zorientowałam się, że nie tylko on się obejmował. Na osobności mogłam załamać się, ale nie
tutaj, nie przy tak wielu świadkach. Mając sposobność, pielęgniarki i lekarze mogli przekazać
mój emocjonalny ból brukowcom, a tego nie chciałam.
Doktor Sang podszedł do drzwi, jakby chciał od nas uciec. Zawahał się stojąc w
częściowo otwartych drzwiach.
- To nie była sztuczka czy iluzja?
- Przysięgam panu, że to, co razem widzieliśmy, było prawdziwą wizją.
- Czy to oznacza, że będziemy żyć szczęśliwie na zawsze? – zapytał.
Potrząsnęłam głową.
- To nie jest opowiastka baśniowa. Będziecie mieć dzieci, a ona pana kocha. Poza tym,
wydaje mi się, że pan również by ją pokochał, gdyby pan sobie na to pozwolił, ale to będzie
wymagać trochę pracy z pana strony. Kochać kogoś, oznacza utracić pewną kontrolę nad sobą i
swoim życiem, a tego pan nie lubi. Nikt tego nie lubi – dodałam.
Uśmiechnęłam się do niego, a kiedy Doyle ścisnął moją rękę, oddałam uścisk.
- Niektórzy ludzie są uzależnieni od zakochania, doktorze. Dla niektórych miłość to
uderzenie nowych emocji, a kiedy to pierwsze uderzenie pożądania i świeżej miłości opada, idą
dalej, szukając następnej, uważając, że ta miłość nie była prawdziwa. To, co czułam w niej i
potencjalnie w panu, to miłość na lata. Miłość, która wie, że pierwsze uderzenie świeżości nie
jest rzeczywiste. Że to tylko wierzchołek góry lodowej.
- Wie pani, co mówią o górach lodowych, Księżniczko Meredith?
- Nie, co mówią?
- Upewnij się, że statek, na którym płyniesz, nie nazywa się Titanic.
Kilka pielęgniarek zaśmiało się, ale ja nie. Zażartował, ponieważ był przerażony,
naprawdę przerażony. Coś sprawiło, że uwierzył, że nie może jednocześnie kochać medycyny i
kobiety. Że nie może tego pogodzić. Mogło tak być, choć z drugiej strony…
Rhys podszedł do mnie, do nas. Położył mi rękę na ramieniu, nie za mocno.
- Nieśmiałe serce nigdy nie wygra dziewczyny – powiedział.
- A co, jeśli ja nie chcę wygrać dziewczyny? – zapytał doktor Sang.
- To jest pan głupcem – odpowiedział Rhys, ale jego uśmiech złagodził słowa.
Dwóch mężczyzn patrzyło na siebie przez długą chwilę. Jakaś wiedza czy zrozumienie
wydawało się przejść miedzy nimi, ponieważ doktor Sang skinął głową, jakby Rhys znów się
odezwał. Nie zrobił tego, mogłabym przysiąc, ale czasami cisza przemawia między
mężczyznami dużo głośniej, niż jakiekolwiek słowa. Jedną z największych różnic pomiędzy
mężczyznami i kobietami jest to, że takiej ciszy kobieta nie zrozumie, a mężczyzna nie może
wytłumaczyć.
Doktor Sang przeszedł przez drzwi. Zanim, pomiędzy nim a Rysem, miała miejsce ta
chwila porozumienia, mogłam zakładać się, czy doktor zadzwoni do kobiety z kwiaciarni. Ale w
jakiś sposób to, co powiedział Rys, zmieniło układ wartości doktora Sanga. Teraz wszystko,
nad czym mogłam się zastanawiać to to, czy zadzwoni do niej wcześniej, czy od razu tam
pójdzie.
Rhys uścisnął mnie i pocałował w czubek głowy. Odwróciłam twarz, więc mogłam
spojrzeć na niego. Jego uśmiech był swobodny, prawie żartobliwy, ale w jego błękitnym oku
było coś, co nie było swobodne. Przypomniałam sobie tę chwilę, kiedy pierścień królowej po
raz pierwszy ożył na mojej ręce. Widziałam widmo dziecka przed jedną ze strażniczek. Każdy
mężczyzna na korytarzu patrzył na nią, jakby była najpiękniejszą istotą na świecie. Każdy
mężczyzna poza czwórką: Doylem, Mrozem, Mistralem i Rhysem. Nawet Galen wpatrywał się
w nią. Potem wytłumaczono mi, że tylko prawdziwa miłość mogła sprawić, że mężczyzna nie
będzie wpatrywał się w kobietę wybraną przez pierścień. Użyłam pierścienia by sprawdzić, kto
pomiędzy moimi strażnikami będzie ojcem tego dziecka. Byli ze sobą i stało się. Nie miała
okresu, a testy były pozytywne. To była pierwsza ciąża pomiędzy Unseelie od mojego
urodzenia.
Naprawdę kochałam Doyle’a i Mroza. Nie mogłam wyobrazić sobie życia bez nich.
Mistral był moim partnerem w chwili, kiedy pierścień ożył, więc magia na niego nie działała.
Był częścią tej magii. Ale Rhys powinien wyglądać jak inni strażnicy. Tymczasem patrzył tylko
na mnie, co oznaczało, że mnie kochał i wiedział, że ja nie kocham jego.
Istoty faerie nie są zazdrosne czy zaborcze w stosunku do swoich kochanków, ale miłość
prawdziwa i nieodwzajemniona jest bolesna i nic jej nie uleczy.
Uniosłam do niego swoją twarz, prosząc o pocałunek. Jego twarz utraciła cały ślad
humoru. Był poważny jak spojrzenie jego oczu. Pocałował mnie, a ja oddałam pocałunek.
Pozwoliłam, by moje ciało przytuliło się do niego, a nasze usta odnalazły się. Chciałam, by
wiedział, że go cenię. Że go dostrzegam. Że go pragnę. Nawet przez ubrania czułam, że jego
ciało odpowiada.
Odsunął się pierwszy, trochę zadyszany.
- Zabierzmy naszych rannych od domu, wtedy będziemy mogli to skończyć – odezwał
się z cieniem śmiechu w głosie.
Skinęłam głową, ponieważ co innego mogłam zrobić? Co możesz powiedzieć, kiedy
wiesz, że łamiesz komuś serce? Możesz obiecać, że przestaniesz go ranić, ale wiedziałam, że nie
jestem w stanie przestać kochać Doyle’a i Mroza.
Trochę złamałam także serce Mroza, ponieważ wiedział, że to Doyle ma większą cześć
moich uczuć. Gdybyśmy nie byli razem intymnie, może byłabym w stanie ukryć to przed
Mrozem, ale był z nami za każdym razem, kiedy Doyle i ja kochaliśmy się. Było teraz za wielu
mężczyzn, by się nie dzielić. Ale w tym było coś więcej. Wydawało mi się, że Mróz obawia się
tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby zostawił mnie z Doylem samych chociaż na jedną noc.
Co możesz zrobić, kiedy łamiesz komuś serce, ale nie możesz zrobić nic innego, poza
złamaniem własnego? Obiecałam Rhysowi seks pocałunkiem i swoim ciałem.
Przypuszczam, że była to miłość, choć nie ten rodzaj miłości, którego mężczyzna
oczekuje od kobiety.
Rozdział 9
Opuściliśmy szpital, żeby natknąć się na zaporę z reporterów. Ktoś się wygadał. Nie
odpowiadaliśmy na żadne z wykrzyczanych pytań, mimo to zrobili masę zdjęć Doyle’a na
wózku inwalidzkim. Fakt, że zgodził się na to, by pojechać na wózku, dowodził, jak bardzo był
ranny. Abe z drugiej strony siadł na wózek, bo był leniwy i lubił jak się mu poświęca uwagę,
chociaż siedzieć musiał bokiem, tak żeby chronić plecy. Halfwen uzdrowiła go, ale niezupełnie.
Nie byliśmy w faerie, nasze moce nawet nie zbliżały się do pełni swoich możliwości.
Reporterzy wiedzieli, jakim wyjściem wyjedziemy. Ktoś w szpitalu wziął pieniądze, żeby
skierować nas tam, gdzie czekała prasa, lub powiedział im, którędy wyjdziemy. Tak czy inaczej,
dzisiaj można było na nas nieźle zarobić.
Kamery oślepiły nas. Ochrona szpitala wezwała policję, zanim wyszliśmy, więc byli tu
inni mundurowi poza tymi dwoma, którzy nam towarzyszyli. Oficerowie Kent i Brewer nie
lubili mnie za bardzo, od kiedy wykorzystałam magię na lekarzu. Wydawali się mnie obawiać.
Ale spełniali swój obowiązek. Szli na przedzie i pomagali pozostałym oficerom utrzymać tłum
z
tyłu.
Była taka chwila, kiedy reporterzy przesunęli się do przodu, a linia tłumu załamała się w
naszą stronę. Moi strażnicy przemieścili się i ustabilizowali linię. Niektórzy z nich położyli rękę
na ramieniu lub plecach najbliższych im ochroniarzy czy gliniarzy. Patrzyłam, jak ludzie stają
bardziej wyprostowani. Wyglądało to tak, jakby dotyk niektórych z moich strażników mógł
dodać odwagi i siły. Nie przypominałam sobie, czy byli zdolni zrobić coś takiego wcześniej, czy
po prostu byli to ci mężczyźni, których wcześniej nie było przy mnie? Co też sprowadziłam z
faerie ze sobą do tego nowoczesnego świata? Nie byłam pewna.
Patrzyłam na nich, dodających odwagi dotykiem w sposób, w jaki ja budziłam
pożądanie, i zastawiałam się, czy ten dotyk dodał im szczęścia i odwagi na kilka dni, czy
opadnie jak pożądanie, które ja wywoływałam. Kiedy będę miała sposobność, zapytam.
Było nas za wiele jak na jedną limuzynę, stąd dwie limuzyny i dwa Hummery
5
. Jedna z
limuzyn była biała, a druga czarna. Miałam czas, by zastanowić się, czy ktoś miał poczucie
humoru, czy był to przypadek. Starałam się pomóc Doyle’owi wsiąść do limuzyny, ale Rhys
odsunął mnie, więc to Galen i Mróz pomogli swojemu kapitanowi wejść do środka. To
wydawało się zajmować dużo czasu. Mój wzrok nie działał dobrze, oślepiony światłami kamer.
- Ciemności, dlaczego Król Taranis próbował cię zabić? - ktoś przekrzyczał hałasy
tłumu.
Ręka Rhysa zesztywniała na moim ramieniu. Aż do tej chwili myślałam, a on
najwidoczniej także, że wygadał się ktoś ze szpitala, ale to jedno pytanie powiedziało nam, że
ktokolwiek rozmawiał z prasą, wiedział za dużo. Jedynymi ludźmi, którzy wiedzieli, co się stało,
5
Hummer- wielozadaniowy samochód terenowy.
byli pracownicy ochrony i prawnicy, jedni i drudzy byli zobowiązani do milczenia i powinni być
godni zaufania. Ktoś zdradził to zaufanie.
W końcu byliśmy w limuzynie. Abe właściwie leżał na brzuchu na głównym siedzeniu.
Doyle usiadł na bocznym siedzeniu sztywno wyprostowany. Przesunęłam się, żeby usiąść obok
niego, ale wskazał na Abe.
- Pozwól mu położyć głowę na swoich kolanach, Księżniczko.
Skrzywiłam się, chcąc zapytać się, dlaczego mnie odpycha. Moje uczucia musiały być
widoczne.
- Proszę, Księżniczko.
Zaufałam Doyle’owi. Musiał mieć jakieś powody. Usiadłam na krańcu wielkiego
siedzenia i uniosłam głowę Abe na moje kolana. Oparł policzek na moim udzie, a ja
przesunęłam jego ciężkie włosy. Nigdy wcześniej nie widziałam ich zaplecionych w warkocz,
jak gotycką wersję świątecznego cukierka- laseczki
6
: były na przemian czarne, szare i białe.
Wydawało mi się, że chciał w jakiś sposób odsunąć włosy od rany na swoim karku.
Mróz usiadł na siedzeniu naprzeciw Doyle’a. Galen ruszył żeby usiąść, ale Doyle
odezwał się.
- Idź do drugiego SUV-a. Rhys do pierwszego. Mamy za wielu strażników, którzy znają
tylko faerie. Bądź ich nowoczesnymi oczami i uszami, Galenie.
Rhys poklepał go po plecach.
- Chodź.
Galen popatrzył na mnie nieszczęśliwym wzrokiem, ale zrobił to, co mu powiedziano.
- Potrzebujemy tu Aislinga – odezwał się Mróz.
- I Usnę – dodał Doyle.
Mróz skinął głową, jakby to miało dla niego sens. Dla mnie nie, jeszcze nie. Ale ja nie
miałam za sobą wieków walki, żeby tak łatwo móc uniknąć szoku i dezorientacji, które
wydawały się podążać na mną jak mgła.
Drzwi zamknęły się i mieliśmy kilka minut, zanim Rhys i Galen przysłali nam mężczyzn,
o których prosili Doyle i Mróz.
- Dlaczego oni? – zapytałam.
6
Np. tutaj: http://www.squidoo.com/candycanesforchristmas
- Aisling został wygnany od Seelie, ponieważ ich kopiec rozpoznał jego, a nie Taranisa,
jako króla na nowej ziemi – odpowiedział Doyle. Jego głos brzmiał normalnie, bez śladu
słabości. Tylko jego ramię na temblaku przyciśniętym ciasno do piersi i jego zabandażowana
twarz pokazywały to, co powinien okazywać jego głos.
- Więc powinien wiedzieć, że Hugh stara się oddać jego królestwo – powiedziałam.
- Nie – odrzekł Abe z moich kolan. – To nie jest teraz królestwo Aislinga.
- Ale kopiec wybrał go na władcę - powiedziałam.
- Tak – odrzekł Abe - tak jak kamień Lia Fail wybierał kiedyś królów w Irlandii. Ale
kopiec jest czymś niestałym. Lubił Aislinga bardziej dwieście lat temu. Jednak on nie jest tym
samym człowiekiem, który został wygnany. Czas go zmienił. Kopiec Seelie może teraz go nie
chcieć – głos Abe brzmiał na zmęczony, opadając na końcu.
Położyłam mu rękę na policzku. Ten jeden mały dotyk sprawił, że uśmiechnął się.
- Matka Usny jest nadal ulubienicą na Dworze Seelie - powiedział Mróz - a ona
rozmawia ze swoim synem.
- Dlatego Usna może wiedzieć, gdyby Hugh był częścią spisku by obalić Tarasa –
powiedziałam.
Mróz skinął głową.
- Tak – powiedział Doyle.
Spojrzałam na obie twarze, tak odległe i zimne. Kiedy pierwszy raz przybyli do mnie,
wyglądali podobnie. Dlaczego teraz znów tak się zachowywali? Byłam członkiem rodziny
królewskiej, więc nie powinnam okazywać słabości pytając. Ale również byłam w nich
zakochana, więc skoro tylko Abe był jedynym świadkiem, zapytałam.
- Dlaczego obaj zachowujecie się z taką rezerwą?
Wymienili spojrzenie, które, nawet mimo bandaży na twarzy Doyle’a, rozpoznałam jako
takie, które mi się nie podoba. Obiecywało coś, czego z pewnością nie chciałam.
- Nie oczekujesz dziecka, Meredith – powiedział Doyle nadal opanowanym głosem. –
A zaczynasz jasno okazywać, że to nas wybrałaś. Ale nie jesteś w ciąży, więc nie jesteśmy
twoimi królami. Musisz spoglądać na innych mężczyzn z większą życzliwością.
- Zostałeś poważnie ranny i wygadujesz głupoty – powiedziałam.
Doyle starał się odwrócił głowę i spojrzeć prosto na mnie, ale musiało to za bardzo
boleć, więc odwrócił całe ciało.
- To nie głupoty. To rozsądek. Nie możesz oddawać swojego serca tam, gdzie twoje
ciało nie chce iść.
Potrząsnęłam głową.
- Nie podejmuj decyzji za mnie, Doyle. Nie jestem już dzieckiem. To ja wybieram, kto
wchodzi do mojego łóżka.
- Boimy się – powiedział Mróz, nie wyglądał na szczęśliwego, kiedy to mówił - że twoja
troska o nas sprawia kłopot pozostałym mężczyznom.
- Śpię z nimi. Biorąc pod uwagę, że wróciliśmy tylko kilka tygodni temu, wydaje mi się,
że poświęcam im wystarczająco uwagi.
Mróz uśmiechnął się lekko.
- Seks to nie jedyne za czym tęskni mężczyzna, nawet po tysiącu lat abstynencji.
- Wiem o tym – powiedziałam - ale jest tak wiele serc.
- I to – stwierdził Doyle - jest problem. Mróz powiedział mi, jak zachowywałaś się,
kiedy zostałem ranny. Nie możesz mieć faworytów, Meredith, jeszcze nie – wyraz bólu przeszył
jego twarz, ale wydaje mi się, że nie miał nic wspólnego z ranami. – Wiesz, że czuję to samo, ale
musisz mieć dziecko, Meredith. Musisz, lub nie będzie żadnego tronu, żadnego królestwa.
Abe odezwał się, zza ręki leżącej na mojej nodze, tuż obok jego głowy.
- Hugh nie powiedział, że Merry musi być brzemienna, by zostać królową Seelie. On
zaoferował jej tron.
Starałam się przypomnieć sobie, co powiedział sir Hugh.
- Abe ma rację – odrzekłam.
- Może dla nich magia jest cenniejsza niż dzieci – powiedział Mróz.
- Może – odrzekł Doyle - lub może Hugh gra w jakieś inne gierki.
Drzwi limuzyny otwarły się i wszyscy podskoczyliśmy, nawet Doyle i Abe. Abe pozwolił
sobie na cichy jęk bólu. Doyle był cichy, tylko jego twarz pokazywała przez chwilę ból. W
czasie, gdy Usna i Aisling wspięli się do samochodu, jego twarz przybrała swój zwykły, stoicki
wyraz twarzy.
Obaj mężczyźni usiedli. Usna obok Mroza, a Aisling obok Doyle’a.
- Powiedz kierowcy, żeby ruszał – powiedział Doyle.
Mróz uderzył w guzik interkomu.
- Zabierz nas do domu, Fred.
Fred był kierowcą Maeve Reed przez trzydzieści lat. Osiwiał i postarzał się, kiedy ona
pozostała piękna i nietknięta przez wiek.
- Chcecie, by samochody pozostały razem, czy mam zgubić prasę? – zapytał Fred.
Mróz spojrzał na Doyle’a. Doyle spojrzał na mnie. Miałam więcej doświadczenia niż
ktokolwiek z nich w byciu prześladowaną przez prasę. Uderzyłam w guzik interkomu nad sobą,
chociaż musiałam się naciągnąć.
- Fred, nie staraj się ich zgubić. Dzisiaj będą nas ścigać. Po prostu dowieź nas do domu
w jednym kawałku.
- Tak zrobię, Księżniczko.
- Dziękuję, Fred.
Fred był obyty z „rodziną królewską” Hollywood od dziesięcioleci. Wydawał się
niewzruszony tym, że teraz ma kontakt z członkiem prawdziwej rodziny królewskiej. Ale
wydaje mi się, że skoro woziło się Złotą Boginię Hollywood, to kim przy tym była zwykła
księżniczka?
Rozdział 10
Usna rozłożył swobodnie swoje wysokie, męskie ciało na siedzeniu, jakby rozkoszował
się przejażdżką. Rękojeść miecza wystawała zza jego długich, rozpuszczonych włosów,
opadających dookoła niego w mieszaninie czerwieni, czarnego i białego. Jego włosy były w łaty,
a nie w paski, jak włosy Abe. Oczy Usny, chociaż duże i lśniące, były w zwyczajnych odcieniach
szarości, jakim żaden z moich strażników nie mógł się pochwalić. Ale te lśniące szare oczy
spoglądały przez welon z włosów.
Pobyt pierwszy raz w wielkim mieście wywołał u niego trzy reakcje. Pierwsza- nosił
przy sobie więcej broni, niż kiedykolwiek wcześniej w faerie, druga- wydawał się ukrywać za
włosami. Zawsze spoglądał zza nich, jak kot chowający się w trawie, aż wyskoczy na
nieświadomą mysz. Trzecia- dołączył do Rhysa w siłowni i starał się rozbudować mięśnie w
swojej smukłej sylwetce. Podobieństwo do kota pochodziło z tego, że był łaciaty jak kot
calico
7
. Jego matka została zamieniona w kota, kiedy była w ciąży z Usną. Była w ciąży z
mężem innej sidhe Seelie, a zdradzona żona przeklęła ją, by jej wnętrze zamieniło się z
zewnętrzną stroną. Usna dorósł i pomścił swoją matkę, odczarował zaklęcie, a jego matka żyła
do dzisiaj szczęśliwa, na Dworze Seelie. Usna został wygnany za coś, co zrobił, żeby się
zemścić. On uważał, że to była uczciwa transakcja.
Ale to Aisling, siedzący obok Doyle’a zapytał.
- Nie, żebym narzekał, Księżniczko, ale dlaczego wezwaliście nas do głównego
samochodu? Wszyscy wiemy, że masz swoich faworytów, a my nie jesteśmy jednymi z nich –
jego komentarz o faworytach zabrzmiał jak echo tego, co Doyle i Mróz powtórzyli wcześniej.
Ale do cholery, czy nie byłam uprawniona do posiadania faworytów?
Spojrzałam na twarz Aislinga, ale mogłam zobaczyć jedynie jego oczy, ponieważ nosił
welon owinięty dookoła głowy, podobnie jak kobiety w krajach arabskich. Jego oczy były
spiralą kolorów, które wychodziły od jego źrenic, nie okręgi, ale prawdziwe spirale. Kolor tych
spiral wydawał się zmieniać, jakby jego oczy nie mogły zadecydować się, jakiego chcą być
koloru. Miał długie, żółte włosy zaplecione w skomplikowany warkocz z tyłu głowy, tak że
welon mógł być bezpiecznie przymocowany.
Kiedyś, kiedy mężczyzna lub kobieta spoglądali w twarz Aislinga, natychmiast czuli do
niego pożądanie. Legendy mówią o miłości, ale Aisling poprawił mnie, to było pożądanie, które
mogła przełamać tylko prawdziwa miłość. Kiedyś nawet prawdziwa miłość mogła być złamana
dotykiem Aislinga. Miał moc wewnątrz krainy faerie i poza nią, aż do czasu. Udowodniliśmy, że
nadal może sprawić, że ktoś, kto go nienawidzi, zakocha się w nim po uszy, wyjawi swoje
sekrety, złamie swoją przysięgę, tylko dla pocałunku. To dlatego jeszcze nie spałam z
Aislingiem. On i pozostali strażnicy nie byli pewni, czy byłam wystarczająco potężna, żeby
oprzeć się jego urokowi.
7
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tricolor
Welon, jaki nosił dzisiaj, był biały, dopasowany do staromodnego ubrania, które
założył. Nie było czasu, by sprawić współczesne ubrania dla najnowszych strażników, więc
nosili tuniki, spodnie i buty, które wyglądałyby idealnie w piętnastowiecznej Europie, może
trochę później. Moda mija powoli w krainie faerie, no chyba, że jest się Królową Andais.
Uwielbiała najnowszych i największych projektantów, o ile oni lubili czerń.
Usna miał pożyczone dżinsy, koszulkę i czyjąś marynarkę od garnituru. Tylko buty z
delikatnej skórki, które wyglądały spod dżinsów, były jego własne. Ale koty są mniej formalne
od bogów.
- Porozmawiaj z nimi, Meredith – odezwał się Doyle, w jego głosie słychać było
niewielką nutkę zmęczenia. Limuzyny jechały gładko, ale kiedy się ma poparzenia drugiego
stopnia, które na początku dnia były poparzeniami trzeciego stopnia, wtedy wydaje mi się, że
nie ma czegoś takiego jak gładka jazda.
Jego polecenia zabrzmiało trochę za bardzo jak rozkaz, ale wyczerpanie w jego głosie
sprawiło, że posłuchałam. Wyczerpanie i fakt, że go kochałam. Miłość sprawia, że robisz różne
głupie rzeczy.
- Wiecie, kto nas zaatakował? – zapytałam.
- Widziałem już kiedyś efekt działania ręki mocy Taranisa – odpowiedział Aisling.
- Inni strażnicy powiedzieli, że Taranis oszalał i zaatakował was wszystkich – powiedział
Usna. Podciągnął do góry swoje kolana obejmując je ramionami, więc jego oczy były otoczone
dżinsami i włosami. To była pozycja przestraszonego dziecka, chciałam zapytać, czy
przebywanie wśród tych wszystkich zrobionych przez człowieka metalowych przedmiotów jest
dla niego ciężkie. Niektóre z pomniejszych istot magicznych mogą umrzeć zamknięte wewnątrz
metalu. To sprawiało, że więzienie było dla nich ukrytym wyrokiem śmierci. Na szczęście
większość z nich nie łamała ludzkiego prawa.
- Co sprowokowało atak? - zapytał Aisling.
- Nie jestem pewna – odrzekłam. – Po prostu oszalał. Dokładnie nie wiem, co działo się
w pokoju, ponieważ byłam pogrzebana pod górą strażników – popatrzyłam na Abe, nadal
leżącego na moich kolanach, spojrzałam na Mroza i Doyle’a. – Co się stało?
- Król zaatakował Doyle’a – powiedział Mróz.
- Tego nikt nie mówił – powiedział Abe - ale tylko to, że Doyle wyciągnął broń, by
uchylić zaklęcie, ocaliło go od oślepnięcia. Taranis starał się trafić w jego twarz, a wiedział, że to
go zabije, lub trwale okaleczy. Nie widziałem od wieków, żeby używał swojej mocy w ten
sposób.
- Jesteś straszy niż on? – zapytałam zerkając w dół na niego.
- Straszy, tak, ale w sercu jestem nadal szczeniakiem – uśmiechnął się. – Taranis dorósł
w środku. Większość z nas nie starzeje się w taki sposób, w jaki starzeją się ludzie, ale w środku
dorastamy i starzejemy się. To zmiany wymuszone przez czas.
- Broń uchyliła rękę mocy Taranisa? – zapytał Usna.
- Tak – powiedział Doyle i zrobił mały ruch zdrową ręką. – Nie całkowicie, oczywiście,
ale w pewnym stopniu.
- Broń jest wykonana z tego rodzaju materiałów, jakich nie lubi magia faerie –
odrzekłam.
- Nie jestem przekonany co do nowoczesnych, wykonanych z polimerów pistoletów –
powiedział Doyle - ale do metalowych tak. Od kiedy plastik nie jest problemem dla
pomniejszych istot magicznych, nie przysiągłbym, że te nowe, polimerowe pistolety mogłyby
odrzucić cokolwiek.
- Dlaczego plastik nie przeszkadza pomniejszym istotom magicznym? – zapytał Usna. –
Są podobnie jak metal wykonane przez człowieka, może nawet w większym stopniu.
- Może problemem było nie to, że były wykonanie przez człowieka, ale że były z metalu
– odrzekł Mróz.
- Skoro o tym wiemy, tylko pistolety w większości metalowe niż plastikowe powinny być
wykorzystywane przez strażników – stwierdził Doyle.
Wszyscy po prostu przytaknęli.
- Kiedy Doyle upadł, ludzie zaczęli krzyczeć i biegać – powiedział Mróz. – Taranis użył
swojej ręki mocy w pokoju, ale wydawał się być zmylony, jakby nie wiedział, w co celować.
- Kiedy przestał uderzać, Galenowi i mnie rozkazano wyprowadzić księżniczkę, ciebie, z
pokoju i staraliśmy się to zrobić – opowiadał Abe. – Wtedy Taranis uderzył we mnie – zadrżał
trochę, jego ręka zacisnęła się na moim udzie.
Pochyliłam się i pocałowałam jego skroń.
- Przykro mi, że zostałeś ranny, Abe.
- Wykonywałem swoją pracę.
- Czy Abeloec był celem? – zapytał Aisling. - Czy celował w księżniczkę i chybił?
- Mróz? – zapytał Doyle.
- Wierzę, że trafił w to, w co celował, ale kiedy Abeloec upadł, Galen podniósł
księżniczkę i poruszał się w sposób, jaki nie widziałem u nikogo, poza samą księżniczką
wewnątrz faerie – odpowiedział Mróz.
- Galen nie otworzył drzwi, prawda? – zapytałam.
- Nie – odpowiedział Mróz.
- Galen przeniósł cię przez drzwi? – zapytał Usna.
- Nie wiem. W jednej minucie byliśmy w pokoju, a w następnej na korytarzu. Szczerze
mówiąc nie pamiętam, co stało się z drzwiami.
- Rozmyłaś się, a potem zniknęłaś w drzwiach – powiedział Mróz. – W pierwszej chwili,
Meredith, nie byłem pewien, czy to Galen wyprowadził cię, czy to inna sztuczka Seelie, która
uprowadziła cię od nas.
- Co się potem stało? – zapytałam.
- Strażnicy króla skoczyli na niego - powiedział Abe.
- Naprawdę? – zapytał Aisling.
Abe uśmiechnął się.
- O taaa. To była słodka chwila.
- Jego najbardziej zaufani strażnicy zaatakowali go? – Zapytał Usna, jakby nie mógł w to
uwierzyć.
Uśmiech Abe poszerzył się, aż sięgnął do krańca twarzy.
- Słodkie, nieprawdaż?
- Słodkie – zgodził się Usna.
- Łatwo opanowali króla? – zapytał Aisling.
- Nie – odrzekł Mróz - użył swojej ręki mocy jeszcze trzy razy. Za ostatnim razem Hugh
stanął przed nim i użył swojego ciała by osłonić pokój i ludzi w nim.
- Hugh, Władca Ognia, był zdolny przyjąć na siebie uderzenie mocy Taranisa? –
dopytywał się Aisling.
- Tak – odpowiedział Mróz.
- Jego koszula była przepalona, ale skóra wydawała się nietknięta – powiedziałam.
- Jak mogłaś widzieć Hugh – zapytał Aisling – skoro Galen wyprowadził cię na zewnątrz
dla bezpieczeństwa ?
- Wróciła – powiedział Mróz, a jego głos nie brzmiał szczęśliwie.
- Nie mogłam zostawić was na zdradę Seelie – odrzekłam.
- Rozkazałem Galenowi zabrać cię, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo – powiedział Mróz.
- Ja rozkazałam mu co innego.
Mróz spojrzał na mnie, a ja utrzymałam spojrzenie.
- Nie mogłaś zostawić Doyle’a rannego, może umierającego – powiedział miękko Usna.
- Może tak, ale również chodzi o to, że jeżeli mam być kiedykolwiek władcą,
prawdziwym władcą dworu faerie, muszę być zdolna uczestniczyć w walce. My nie jesteśmy
ludźmi, którzy swoich przywódców trzymają w tyle. Przywódcy sidhe są na przedzie.
- Jesteś śmiertelna, Merry – wtrącił się Doyle. – To zmienia niektóre zasady.
- Jeżeli jestem zbyt śmiertelna by rządzić, tak by było, ale ja muszę rządzić, Doyle.
- Mówiąc o rządzeniu – odezwał się Aisling - powiedzcie, co Hugh powiedział o tym, że
nasza księżniczka na stać się królową Seelie.
- To nie może być prawda – powiedział Usna. Wpatrywał się we mnie i w Abe.
- Przysięgam, że to prawda – odrzekł Abe.
- Hugh postradał zmysły? – zapytał Aisling. - Bez urazy, Księżniczko, ale Seelie nie
pozwolą, by arystokratka Unseelie, która jest po części skrzatem, po części człowiekiem usiadła
na złotym tronie. Nie, o ile dwór nie zmienił się całkowicie w trakcie moich dwustu lat
wygnania.
- A ty co powiesz Usna? – zapytał Doyle. – Jesteś tak zszokowany jak Aisling?
- Powiedz mi najpierw, jaki Hugh podał powód takiej zmiany.
- Powiedział o łabędziach ze złotymi łańcuchami i zielonym psie faerie będącym znów
na Dworze Seelie – powiedział Mróz.
- Moja matka opowiedziała mi, że Cu Sith powstrzymał króla od pobicia służącej –
odpowiedział Usna.
- I nie podzieliłeś się tym z nikim? – zapytał Abe.
Usna wzruszył ramionami.
- To nie wydawało się ważne.
- Widocznie, niektórzy z arystokratów wzięli nieprzychylność psa jako znak przeciwko
Taranisowi – powiedział Doyle.
- Ale też Taranis stał się skurwysynem, szalonym jak zając w marcu – stwierdził Abe.
- Co cóż, to też – powiedział Doyle.
Aisling spojrzał na mnie.
- Naprawdę zaoferowali ci tron Dworu Seelie?
- Hugh powiedział coś na temat głosowania pomiędzy arystokracją, że jeżeli zagłosują
przeciwko Taranisowi, czego wydawał się być pewien, zaproponuje mnie jako kandydatkę do
tronu.
- Co odpowiedziałaś? – zapytał Aisling.
- Że najpierw musimy porozmawiać z królową, zanim mogę odpowiedzieć na tak hojną
ofertę.
- Będzie zadowolona czy wkurzona? – zainteresował się Usna.
Wydawało mi się, że to było pytanie retoryczne, ale i tak odpowiedziałam.
- Nie wiem.
- Ja też nie wiem – odrzekł Doyle.
- Chciałbym wiedzieć – powiedział Mróz.
Mieliśmy sporą szansę żeby zostać usidleni pomiędzy władcą faerie, który był szalony i
władcą faerie, który był po prostu okrutny. Już lata temu zorientowałam się, że różnica
pomiędzy szaleństwem a okrucieństwem nie jest zbyt ważna dla kogoś, kto jest ich ofiarą.
Rozdział 11
Doyle i Mróz wydobyli z głowy Usny inne, nieważne wieści od jego matki, z dworu
Seelie. Było tego wiele. Widocznie Taranis zachowywał się dziwacznie od pewnego czasu.
- Dlaczego zaprosiliście mnie na tę rozmowę? – Zapytał Aisling, kiedy mijaliśmy bramę
wjazdową do posiadłości Maeve Reed. – Taranis zabronił każdemu z Dworu Seelie rozmowy
ze mną, pod karą tortur, więc nie mam żadnych poufnych wieści.
- Kopiec Seelie rozpoznał cię jako króla, kiedy przybyliśmy do Ameryki – powiedział
Doyle. – Zostałeś przez to wygnany.
- Jestem świadomy tego, co było powodem mojego wygnania – odrzekł Aisling.
- A teraz księżniczce zaoferowano tron, który należał się tobie – odrzekł Doyle.
Oczy Aislinga rozszerzyły się. Nawet przez welon było widoczne jego zdumienie.
Najwyraźniej nie dodał dwa do dwóch i nie otrzymał takiego wyniku.
Drzwi od limuzyny otworzyły się, przytrzymywał je Fred. Wszyscy nadal siedzieliśmy
czekając na reakcje Aislinga.
- Zamknij drzwi jeszcze na chwilę, Fred – powiedziałam.
Drzwi zamknęły się.
- Tylko dlatego, że kopiec rozpoznał mnie dwieście lat temu, nie oznacza, że nadal
byłbym jego pretendentem na króla – odpowiedział Aisling. – I to nie mnie arystokraci złożyli
taką propozycję.
- Chciałem, żebyś ty pierwszy to usłyszał, Aisling – powiedział Doyle. – Nie chciałem,
żebyś myślał, że zapomnieliśmy, co kiedyś oferowało ci faerie.
Aisling patrzył na Doyle’a przez długą chwilę.
- To było bardzo przyzwoite z twojej strony, Doyle.
- Mówisz, jakbyś był zaskoczony – powiedziałam.
Spojrzał na mnie.
- Doyle był Ciemnością królowej przez bardzo długi czas, Księżniczko. Nie zdawałem
sobie sprawy, że takie wyrafinowane uczucia zostały pogrzebane pod rozkazami królowej.
- To jest najbardziej uprzejmy sposób, jaki kiedykolwiek słyszałem, by powiedzieć, że
uważaliśmy, że jesteś gnojkiem bez serca – powiedział Abe.
Oczy Aislinga zmarszczyły się na krańcach. Wydaje mi się, że się uśmiechał.
- Nie wyraziłbym tego w ten sposób.
Doyle uśmiechnął się.
- Wydaje mi się, że wielu z nas zorientowało się, że pod opieką księżniczki staliśmy się
bardziej sobą, niż byliśmy od bardzo dawna.
Spojrzeli na mnie, a powaga zawarta w ich spojrzeniu sprawiła, że miałam ochotę się
wiercić. Zmusiłam się, by siedzieć tam i starać się być taką księżniczką, jaką myśleli, że jestem.
Ale były chwile, takie jak teraz, kiedy czułam, że nie mogę być wszystkim, czego oczekiwali.
Nikt nie może spełnić tak wielu oczekiwań.
Poczułam podmuch wiosennego wietrzyka i zapach kwiatów. Głos, który nie był
głosem, ale czymś więcej, przeszedł dreszczem przez moje ciało, zabrzęczał na mojej skórze i
wyszeptał.
- Będziemy dostatecznie dobrzy.
Wiedziałam, że to był stary pogląd, że z Bogiem czy Boginią po swojej stronie nie
możesz przegrać. Ale w tej chwili nie byłam już dłużej pewna, czy wygrana znaczy to samo dla
mnie, co dla Bogini.
Rozdział 12
W drzwiach do wielkiego domu zostaliśmy powitani przez kotłowaninę ciał. Psy, ogary
faerie, wyszły na nasze spotkanie z szczekaniem, ujadaniem i głosami, które brzmiały, jakby psy
starały się rozmawiać. Mogłabym tak uważać, w końcu wcześniej były czymś ponadnaturalnym.
Nie mogliśmy przejść przez drzwi, ponieważ było tutaj zbyt wiele psów, starających się
powitać tak wielu różnych panów. Jak to psy, zachowywały się, jakbyśmy wyjechali na dni, a nie
na kilka godzin. Moje ogary były podobne do chartów, ale niecałkowicie. Były inne w kształcie
głowy, uszu i linii ciała od przednich łap do ogonów, ale były umięśnioną gracją. Czysto białe,
lśniły bielą jak moja własna skóra, ale z plamami czerwieni podobnymi kolorem do moich
włosów. Minnie, zdrobnienie od Miniver, miała białe pół pyska i jedną wielką plamę czerwieni
na tyle. Jej pysk był zdumiewający, czerwony po jednej stronie, biały po drugiej, jakby ktoś
starannie narysował linię przez środek jej głowy. Mungo, mój pies, był trochę wyższy, trochę
cięższy, nawet bielszy, tylko jedno czerwone ucho dodawało mu koloru.
Niektóre z większych ogarów wyglądały jak irlandzkie wilczarze, zanim te ostatnie,
poprzez krzyżówki, zmieniono w coś słabszego. Tylko kilka psów było chartami, ale górowały
nad wszystkimi innymi jak góry wyrastające ponad doliną. Niektóre miały kudłatą sierść,
niektóre gładką, ale sierść wszystkich psów była w odcieniach czerwieni i bieli. Dookoła
naszych kostek kręciły się teriery, ale one również były w większości białe i czerwone, poza
kilkoma, które były czarne i brązowe. Te ostatnie, w kolorach czerni i starych, podpalanych
brązów, były protoplastami większości współczesnych terierów, teraz ponownie powołanymi
do istnienia przez pierwotną magię.
Większość terierów należała do Rhysa, a on był kiedyś bogiem śmierci. Nasi ludzie
widzieli tereny śmierci jako miejsce pod ziemią, więc fakt, że psy uwielbiające kopać w ziemi
należały do niego, wydawał się logiczny. Rhys nie wydawał się przejmować tym, że nie miał
żadnego z chartów, czy ogromnych psów bojowych. Klęknął w masie szczekających i
warczących psów, tych mniejszych, lśniąc z podobnej radości, jaką czuł każdy z nas. Zawszy
byliśmy rasą, która uwielbiała swoje zwierzęta. Bardzo za nimi tęskniliśmy.
W kolorze psów był tylko jeden wyjątek – ogary Doyle’a. Nie były takie wielkie jak
wilczarze, ale mięsiste, jak czarne muskuły na kościach. Były to te same psy, które przybyły do
nas, te czarne psy, które chrześcijanie nazywali piekielną sforą. Ale one nie miały nic wspólnego
ze złem. Były czarnymi psami, czernią pustki, która nie ma nic wspólnego z nadchodzącym
życiem. Zanim pojawia się światło, musi być ciemność.
Doyle próbował iść bez pomocy, ale potknął się. Mróz podał przyjacielowi swoje mocne
ramię. Co dziwne, żaden pies nie witał Mroza. On był jedynym, który dotknął czarnych psów, a
one nie zmieniły się dla niego.
Nikt z nas nie wiedział dlaczego, ale widziałam, że to martwiło Mroza. Wydaje mi się, że
obawiał się, że to jest znak, że nie był wystarczająco prawdziwym sidhe. Kiedyś był szronem,
postacią z ludowych opowieści, Jackiem Frostem, a teraz był moim Zabójczym Mrozem, ale
zawsze był niepewny z tego powodu, że nie był urodzonym sidhe, a stworzonym.
Ponad morzem psów unosiły się małe, skrzydlate istoty magiczne, krwawe motyle. Być
bezskrzydłym pomiędzy nimi było oznaką wielkiego wstydu. Wszystkie, które podążyły za mną
na wygnanie, były bezskrzydłe aż do chwili, kiedy sprowadziłam nową magię z powrotem do
faerie. Penny i Royal, bliźnięta z ciemnymi włosami i jasnymi skrzydłami, machały do mnie.
Odmachałam im. Być witanym przez chmurę krwawych motyli i naszych psów było
zaszczytem, o którym nigdy nie sądziłam, że mnie spotka.
Zaproponowałam, że pomogę Mrozowi z Doylem, ale Doyle odmówił. Nawet na mnie
nie patrzył. Jego rzekoma „słabość” głęboko go raniła. Jeden z jego wielkich czarnych psów
pchnął mnie i cicho zawarczał. Mungo i Minnie minęły mnie ze zjeżoną sierścią. Nie chciałam
widzieć tej walki, więc cofnęłam się, przywołując je do ręki.
Moje ogary były zdolne bronić mnie, jeżeli musiały, ale przy czarnych psach wyglądały
krucho. Pogłaskałam ich łby. Mungo pochylił się przy moich nogach, a jego ciężar był czymś
pocieszającym. Nie chciałam robić nic poza drzemką, z moimi psami leżącymi na podłodze
koło łóżka czy przy drzwiach. Nie wszyscy moi mężczyźni lubili futrzastą widownię, a ja
czasami również nie lubiłam. Niestety, mieliśmy jeszcze jedno zadanie, zanim będziemy mogli
odpocząć.
Wezwaliśmy moją ciotkę, Andais, Królową Powietrza i Ciemności, jak tylko weszliśmy
do środka. Wolałabym natychmiast wsadzić Doyle’a i Abe do łóżek, ale Doyle zwrócił uwagę,
że jeżeli ktokolwiek inny powie królowej, zanim my to zrobimy, o tym, że zaoferowano mi
konkurencyjny tron, może uznać to jako zdradę, a mnie potraktować jako uciekinierkę ze
wspólnego okrętu. Andais nie znosi dobrze odrzucenia, żadnego rodzaju odrzucenia.
Była dostatecznie wkurzona tym, że tak wielu jej najbardziej oddanych strażników
rzuciło ją dla mnie. Ja nie widziałam tego jako porzucenia jej dla mnie. Według mnie, wybrali
szansę na seks po wiekach wymuszonego celibatu. A to większość mężczyzn zrobiłaby dla
każdej kobiety. Pomagało też to, że ja nie byłam seksualną sadystką, a ciocia Andais była, ale to
również był fakt, którym lepiej się nie dzielić.
Doyle nalegał, żeby być obecnym przy rozmowie. Chciał pokazać królowej, co zrobił
Taranis. Wydaje mi się, że uważał, że pokazanie jej tego utnie jej zwyczajowe wybuchy
temperamentu. Była bardziej rozsądna niż Taranis, ale były takie chwile, kiedy moja ciotka nie
wydawała się być zdrowa umysłowo. Czy spodobają jej się te niespodziewane wieści, czy je
znienawidzi? Szczerze mówiąc, nie wiedziałam.
Doyle usiadł na krańcu mojego łóżka. Usiadłam obok niego. Rhys wybrał miejsce po
mojej drugiej stronie.
- Obiecałaś mi seks – powiedział żartobliwie - ale znam cię, zajmiesz się czymś innym,
chyba że zostanę obok ciebie – to był uszczypliwy żart w stylu Rhysa i moim. Ale Doyle
odpowiedział szybko, żeby Rhys został. To powiedziało mi, że moja Ciemność jest bardziej
ranna, niż to okazuje.
Mróz stanął w rogu łóżka. Z tego miejsca, w którym stanął, było łatwiej sięgnąć po
broń.
Galen stanął obok niego. On również nalegał, by zostać włączonym do rozmowy i nic,
co ktokolwiek mógł powiedzieć, nie mogło mu tego wyperswadować. W końcu było łatwiej mu
ustąpić. Argument Galena, to że potrzebowaliśmy jeszcze jednego zdrowego strażnika,
zasługiwał na uwagę. Wydaje mi się, że on, podobnie jak ja, nie był pewien, co Andais zrobi,
usłyszawszy wieści z dworu Seelie. On bał się o mnie, a ja bałam się o nas wszystkich.
Abe leżał na odległym krańcu łóżka. Nie chciał być obecny przy tej rozmowie, ale nie
sprzeciwił się rozkazowi Doyle’a. Wydaje mi się, że Abe obawiał się Andais. Oczywiście tak jak
ja.
Rhys ruszył do lustra. Jego ręka zbliżyła się do szkła, ale go nie dotknęła.
- Wszyscy gotowi? – zapytał.
Skinęłam głową.
- Tak – powiedział Doyle.
- Nie – powiedział Abe - ale mój głos najwyraźniej się nie liczy.
- Zrób to – powiedział po prostu Mróz.
Galen patrzył po prostu w lustro oczami, które były trochę za bardzo lśniące. Ale nie od
magii, tylko z nerwów.
Rhys dotknął lustra, używając tak małej cząstki magii, że nawet tego nie poczułam.
Lustro przez chwilę stało się zamglone, potem pojawiła się czarna sypialnia królowej. Ale jej
tam nie było. Ogromne, udrapowane czarnym materiałem łóżko było puste, poza bladą męską
sylwetką.
Ktoś leżał na brzuchu, w poprzek czarnego futra i prześcieradeł. Jego skóra nie była po
prostu biała, ani nawet jaśniejąca księżycowym światłem jak moja, ale tak blada, jakby
przeźroczysta. To była skóra, która wyglądała, jakby była zrobiona z kryształu. Poza tym, że ten
kryształ był pocięty karmazynowymi cięciami na ramionach i nogach. Pozostawiła plecy i
pośladki mężczyzny nietknięte, co najpewniej znaczyło, że rany były dla perswazji, a nie dla
tortur. Andais lubiła kierować się do środka ciała, kiedy sprawiała ból dla samego bólu.
Krew błyszczała w świetle, podobnie do klejnotów, nigdy wcześniej nie widziałam, żeby
krew tak lśniła. Włosy mężczyzny rozrzucone były po jednej stronie jego ciała, łapiąc światło,
rozczepiając je na tęcze, jak małe pryzmaty. Leżący był tak nieruchomy, że przez chwilę
myślałam, że ma jakąś okropną ranę, której nie widzimy. Potem zobaczyłam, że jego pierś
unosi się i opada. Żył. Był ranny, ale żył.
- Crystall – wyszeptałam jego imię.
Odwrócił się powoli, wyraźnie sprawiało mu to ból. Oparł policzek na futrze, na którym
leżał, i spojrzał na nas oczami patrzącymi tak pustym spojrzeniem, jakby nie zostało w nich ani
trochę nadziei. Bolało mnie serce, kiedy widziałam takie spojrzenie jego oczu.
Crystall nie był moim kochankiem, ale walczył z nami w faerie. Pomógł mi obronić
Galena, który inaczej by zginął. Królowa postanowiła, że wszyscy strażnicy, którzy sobie tego
życzą, mogą podążyć za mną na wygnanie, ale kiedy zbyt wielu z nich się na to zdecydowało,
cofnęła swoją hojną ofertę. Mężczyźni, który zdążyli wyjechać, byli bezpieczni ze mną. Ale ci,
którzy nie byli w pierwszej grupie, jaką Sholto, Pan Tego, Co Pomiędzy, sprowadził do Los
Angeles, zostali uwięzieni w faerie z nią. Uwięzieni z kobietą, która nie przyjmowała dobrze
odrzucenia, podczas gdy oni otwarcie wybrali inną kobietę. Widziałam teraz, co ta inna kobieta,
moja ciotka, myślała o tym.
Sięgnęłam w stronę lustra, jakbym mogła go dotknąć, ale nie miałam takiej mocy. Nie
mogłam zrobić tego, co Taranis zrobił z taką łatwością w dniu dzisiejszym.
- Księżniczko – wyszeptał Crystall, ale jego głos był ochrypły, nierówny. Wiedziałam, co
mogło sprawić, że głos tak brzmiał. Był to krzyk. Wiedziałam to, ponieważ byłam nieraz
wydana na miłosierdzie królowej. Od miłosierdzia królowej powstało powiedzenie, które
krążyło pomiędzy Unseelie sidhe „Wolałbym raczej być wydany na miłosierdzie królowej, niż
to zrobić”.
Andais uważała, że wygnanie z faerie jest gorsze niż jakiekolwiek tortury, jakie mogła
wymyślić. Nie rozumiała, dlaczego tak wiele z jej istot magicznych wybrało wygnanie. Tak jak
nie rozumiała, dlaczego mój ojciec, Essus, zabrał mnie i wraz z domownikami na wygnanie do
świata ludzi, po tym jak Andais próbowała mnie utopić, kiedy miałam sześć lat. Gdybym była
wystarczająco śmiertelna, żeby umrzeć przez utopienie, nie byłabym na tyle sidhe by pozwolić
mi żyć. W ten sposób topi się szczeniaki, które czystej krwi suczka urodziła, łącząc się nie z
odpowiednim partnerem, ale z kundlem, który dostał się do faerie.
Andais była zszokowana, kiedy mój ojciec zostawił faerie i wyjechał żyć pomiędzy
ludźmi, w równym stopniu była zszokowana, kiedy wiele lat później prawie cała jej straż
podążyłaby na Wschodnie Ziemie ze mną. Dla niej zostawić faerie było gorsze od śmierci i nie
rozumiała, dlaczego to nie był los gorszy od śmierci dla kogoś innego. Nie była w stanie
zrozumieć, że miłosierdzie królowej stało się losem nawet gorszym od wygnania.
Spoglądałam w oczy Crystalla, w których nie było nadziei, a moje gardło zacisnęło się
od łez, o których wiedziałam, że nie mogę im pozwolić popłynąć. Andais odeszła, żebyśmy to
zobaczyli, ale na pewno nas obserwowała, a łzy będzie widziała jako słabość. Crystall był
widocznym przesłaniem. Był dla nas, dla mnie, przykładem. Ale nie byłam pewna, co ta
wiadomość miała oznaczać, co królowa miała na myśli. Bogini pomóż mi, ale poza jej
zazdrością i nienawiścią z powodu odrzucenia nie widziałam tu żadnej wiadomości.
- Och, Crystall - powiedziałam - tak mi przykro.
Jego głos przypominał mi dźwięk dzwonków na delikatnym wietrze. Teraz był
przepełnionym bólem krakaniem.
- To nie ty zrobiłaś to, Księżniczko.
Jego oczy zadrżały w kierunku, w którym wiedziałam, że były tam wewnętrzne drzwi,
chociaż nie mogłam widzieć tej części pokoju. Opuścił głowę, a przez chwilę tam, gdzie
wcześniej była desperacja, pojawiła się furia. Furia, którą stłumił, ukrył za tak neutralnym
wyrazem oczu, jaki tylko mógł przybrać.
Modliłam się, żeby Andais nie zauważyła tej chwili gniewu. Starałaby się wybić go z
niego, gdyby tylko mogła.
Królowa wkroczyła do pokoju odziana w luźną, powiewającą, czarną szatę, odsłaniającą
trójkąt białego ciała, płaski idealny brzuch i cień jej pępka. Tuż pod zwartymi piersiami
związana była cienkim sznurkiem, przytrzymującym przód szaty przed całkowitym otwarciem
się. Rękawy były długie i szerokie, pozostawiając większą część ramion Andais nagich. Królowa
musiała zostać odwołana do jakiś ważnych spraw, skoro ubrała się tak niedbale, nadal mając
Crystalla w łóżku. Nie był wystarczająco zraniony, by z nim skończyć.
Swoje długie, czarne włosy miała związane w luźny kucyk. Wybrała do niego czerwoną
wstążkę. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby nosiła czerwień, nawet jako dodatek. Jedyną
czerwienią, jaką królowa lubiła na sobie, była krew innych osób.
Nie mogłam tego wytłumaczyć, ale czerwona wstążka sprawiła, że mój żołądek zacisnął
się, a puls przyspieszył. Andais wślizgnęła się do łóżka z przodu, przed Crystallem, ale
wystarczająco blisko, że mogła dotykać jego nietkniętych pleców. Przesuwała po nich leniwie
ręką, jakby był psem. Wzdrygnął się pod jej pierwszym dotykiem, potem skulił się i starał się
zachowywać, jakby go nie było.
Patrzyła na nas swoimi trójkolorowymi oczami: ciemnoszarymi, w kolorze burzowych
chmur i jasnej, zimowej szarości, która była prawie biała. Jej oczy były tak idealne przy jej
czarnych włosach i bladej skórze. Wyglądała jak gotka, podobnie jak Abe, poza tym, że była
najbardziej przerażającą gotką na tej planecie. Andais była przerażająca jak seryjny zabójca, ale
była siostrą mojego ojca, moją królową i nie mogłam nic na to poradzić.
- Ciociu Andais – powiedziałam - przybyliśmy prosto ze szpitala, żeby przekazać ci
wieści.
Uznaliśmy, że musimy jasno jej powiedzieć, że rozmawiamy z nią przy pierwszej
sposobności, jaką mieliśmy.
- Moja królowo – powiedział Doyle, kłaniając się na tyle, na ile pozwalały mu bandaże.
- Słyszałam dzisiaj wiele plotek – powiedziała, a jej głos niósł w sobie pogróżkę,
uwodzicielski dźwięk, jaki zawsze napełniał mnie przerażeniem.
- Bogini wie, czym są plotki – odezwał się Rhys, cofając się, by stanąć przy łóżku, obok
mnie. – Prawda jest wystarczająco dziwaczna – dodał z uśmiechem, w którym miał w sobie
jego zwykłą, drażniącą się lekkość.
Popatrzyła się na niego pustym spojrzeniem, w którym nie było ani odrobiny
życzliwości. Jeżeli jej wzrok mógł być wskazówką, to w jej nastroju nie było ani odrobiny
lekkości. Zwróciła swoje rozłoszczone oczy na Doyle’a.
- Co mogło zranić samą Ciemność? – Jej głos był zły i prawie niezainteresowany.
Wiedziała, w jakiś sposób już wiedziała. Kto, do cholery, jej powiedział?
- Kiedy światło pojawia się, Ciemność musi odejść – powiedział Doyle swoim
najlepszym, bezbarwnym głosem.
Przesunęła jaskrawą czerwień swoich pomalowanych paznokci w dół pleców Crystalla.
Zostawiła czerwone linie, ale nie rozerwała skóry. Crystall odwrócił twarz od lustra i od niej,
wydaje mi się, że nie mógł zapanować nad swoimi uczuciami.
- Jakie światło jest wystarczająco jasne, by pokonać Ciemność? – zapytała.
- Taranis, Król Światła i Iluzji nadal włada potężną siłą w swojej ręce mocy – powiedział
Doyle, jego głos był jeszcze bardziej pusty niż jej.
Wbiła paznokcie w plecy Crystalla tuż pod ramieniem, jakby chciała wyrwać garść ciała z
jego pleców. Dookoła jej ręki pokazała się krew, jak woda wypływająca z dziury w ziemi,
powoli wypływająca w górę.
- Wydajesz się być zatroskana, Meredith. Co cię tak zaabsorbowało? – Jej głos był
prawie towarzyski, poza odrobiną okrucieństwa w nim zawartą.
Zdecydowałam się skoncentrować na tych rzeczach, które mogą odciągnąć jej uwagę od
torturowania mężczyzny w jej łóżku.
- Taranis zaatakował nas przez lustro, w biurze prawników. Zranił Doyle’a i Abeloeca.
Próbował uderzyć we mnie, kiedy Galen wynosił mnie w bezpieczne miejsce.
- Och, wątpię, żeby chciał zranić ciebie, Meredith, nawet w swoim szaleństwie.
Podejrzewam, że celował w Galena.
Zamrugałam oczami patrząc na nią. Sposób, w jaki to powiedziała, sugerował, że wie
coś, czego my nie wiemy.
- Dlaczego Galen miałby być celem?
- Zapytaj samą siebie, miła bratanico, dlaczego oskarżył Galena, Abeloeca i Rhysa o
zgwałcenie Lady Caitrin? – Jej ręka zagłębiła się w ciele Crystalla sprawiając, że cienkie
czerwone linie zaczęły płynąc po jego skórze.
- Nie wiem, ciociu Andais – powiedziałam zmuszając się, żeby utrzymać swój głos płaski
i pusty. Starałam się nie okazać strachu ani gniewu, chociaż właśnie teraz strach był
mocniejszym uczuciem. Była wkurzona, a ja nie wiedziałam dlaczego. Jeżeli wiedziała o
oferowanym mi tronie Seelie, może zdenerwowałaby się z tego powodu, ale jeżeli zdradzę się z
tą wiadomością teraz, pomyśli, że czuję się winna, a tak nie jest. Rozmowa z nią była zawsze
taka trudna, jak przebywanie pośrodku pola minowego. Wiesz, że musisz dotrzeć do końca, ale
jak to zrobić bez wysadzenia się, to zawsze jest pytanie.
- No, Meredith, pomyśl. Czy może jesteś w tak niewielkim stopniu Unseelie, a tak
bardzo Seelie, że nie myślisz o płodności?
- Czyż moja płodność nie jest tym, o czym powinnam myśleć bezustannie, o ile chcę
zostać następcą twojego tronu, Ciociu Andais?
Przyciągnęła swoje palce i złączyła je razem, wyciągając dźwięk z Crystalla. Zrobiła
zadrapanie na jego plecach, wyglądające jak jakiś zły kwiat pokrywający jego ciało. Podniosła
swoją bladą dłoń, więc mogłam widzieć krople krwi spływające w dół jej palców.
- Czy chcesz być moim następcą, Meredith, czy jest inny tron, który przemawia do ciebie
głośniej?
Powiedziała wystarczająco wiele, że mogłam na to odpowiedzieć.
- Prawdą jest, że kiedy zapanowano nad Taranisem, jego arystokraci zaproponowali mi
objęcie jego tronu.
- A ty powiedziałam im tak – syknęła na mnie, wstając i idąc w stronę lustra.
- Nie, nie powiedziałam. Powiedziałam im, że muszę przedyskutować te nowiny z naszą
królową, z tobą, ciociu Andais, zanim odpowiem im tak, lub nie.
Była teraz przy lustrze, zasłaniając nam widok na łóżko i Crystalla. Jej złość rozbudziła
jej moc. Skóra królowej zaczęła lśnić. Jej oczy wypełniało światło, ale nie w taki sposób, w jaki
lśniły oczy większości sidhe. Wydawała się mieć światło za oczami, jakby ktoś zapalił świecę za
tą szarością i czernią. U większości z nas lśnił nasz indywidualny kolor, ale nie u niej. Ona była
królową, musiała być inna.
- Słyszałam, że rzuciłaś się na tę szansę, ty niewdzięczna, mała suko.
- Więc zostałaś okłamana, ciociu Andais – zmusiłam się, żeby zachować neutralny ton
głosu.
- Tak, przypominaj mi, że jesteś z mojej linii krwi, że jesteś moją ostatnią szansą, by moja
krew rządziła po mnie. Jeżeli będziesz brzemienna, Meredith. Bogini wie, że pieprzysz się ze
wszystkim, co jest w zasięgu wzroku. Dlaczego nie oczekujesz dziecka?
- Nie wiem, ciociu Andais, ale wiem, że przybyliśmy tutaj prosto ze szpitala. Weszliśmy
do domu i podeszliśmy do tego lustra. Przybyliśmy skontaktować się z tobą i powiedzieć ci, co
się stało. Przysięgam ci, na Ciemność, Która Zjada Wszystko, że nie powiedziałam Seelie, że
usiądę na ich tronie. Powiedziałam im, że muszę najpierw porozmawiać z naszą królową, zanim
cokolwiek im odpowiemy.
Jej oczy zaczęły gasnąć. Jej moc zaczęła opadać. Coś zaciśniętego w moim żołądku
zaczęło się troszeczkę poluźniać. Złożyłam przysięgę, jakiej żadna istota magiczna nie składa
pochopnie. Są moce starsze nawet od faerie, które czekają w ciemności, by ukarać
krzywoprzysięzców.
- Naprawdę nie zgodziłaś się usiąść na złotym tronie i opuścić nasz dwór?
- Nie, nie zgodziłam się.
- Więc muszę ci wierzyć, moja bratanico, ale na Dworze Seelie uważają, że ty będziesz
następną Królową ich dworu.
Doyle sięgnął i dotknął mnie swoim zdrowym ramieniem, w tym samym czasie, kiedy
Rhys dotknął mojego ramienia. Dotknęłam lekko uda Doyle’a i położyłam rękę na dłoni Rhysa.
- Nie mam wpływu na to, co mówią, czy myślą, ale nie zgodziłam się na to.
- Dlaczego nie? – zapytała.
- Mam przyjaciół i sojuszników na Dworze Unseelie. Według mojej wiedzy, nie mam
nikogo takiego na Dworze Seelie.
- Musisz mieć tam potężnych sojuszników, Meredith. Głosują, że Taranis jest niezdolny
do rządzenia nawet teraz, kiedy rozmawiamy. Potem będą głosować, żebyś została ich królową.
Nie zrobiliby tego, zanim nie otrzymaliby twojej aprobaty dla działań arystokracji na tym
dworze. Musiałaś o to zabiegać wcześniej. Wiele tajemnych spotkań, o których nie wiedziałam,
musiało się odbyć, a żaden z naszych strażników mnie o tym nie poinformował.
Zaczynałam pojmować, skąd wziął się jej gniew i nie mogłam jej o to winić.
- Jednym z powodów, dla których powiedziałam nie, było to, że jasno przedstawiłam, że
muszę porozmawiać najpierw z tobą, właśnie tak, ciociu Andais. Arystokraci nie składali mi
wcześniej żadnych propozycji. Taranis był prawie nienaturalnie uporczywy w swojej chęci,
żebym uczestniczyła w jego balu bożonarodzeniowym, ale poza tym, w żaden sposób nie
układałam się z Dworem Seelie. Przysięgam ci to. To dlatego ta oferta wzbudziła moje
podejrzenia, zastanawiam się, czego naprawdę chcą ode mnie.
- Znam Hugh. Jest zwierzęciem politycznym. Nie oferowałby ci tego, gdyby nie miał
jakiegoś powodu, żeby to zrobić. Przysięgniesz mi, że nie umawiał się z tobą wcześniej?
- Przysięgam – powiedziałam.
- Ciemności, powiedz mi dokładnie, co się wydarzyło?
- Obawiam się, moja królowo, że do tego będę nieprzydatny. To moja wielka hańba, ale
byłem nieprzytomny, kiedy to się działo.
- Nie wyglądasz na aż tak rannego.
- Halfwyn uleczyła mnie w szpitalu, inaczej nadal bym tam był.
- Abeloec – powiedziała.
Abe poruszył się za nami na łóżku. Bardzo mocno starał się być niezauważalny.
- Tak, moja królowo.
- Wiesz, dlaczego Taranis wybrał sobie ciebie jako cel?
Usiadł powoli, uważając na plecy, na końcu niemalże klęknął za nami opierając się na
czworakach.
- Kiedyś moja moc była konieczna do wybrania królowej, jak moc Meab była niezbędna
by wybrać króla. Myślę, że Taranis usłyszał plotki, że moja moc częściowo powróciła do mnie.
Wydaje mi się, że boi się, że pomogę zamienić Meredith w prawdziwą królową faerie. Skoro
wiemy, że są arystokraci, którzy marzą o zaoferowaniu jej tronu, to oskarżenia przeciwko mnie
mają jakiś sens. Chce odsunąć mnie od księżniczki.
- Galen – powiedziała - dlaczego ty byłeś celem?
Galen wyglądał przez chwilę na podenerwowanego.
- Nie wiem – potrząsnął głową.
- No, Galenie Zielony Rycerzu, zielony człowieku, dlaczego?
Pomyślałam.
- Zna przepowiednię, którą Cel otrzymał od ludzkiego medium – powiedziałam.
- Tak, Meredith, ponieważ ty i zielony człowiek możecie sprowadzić życie na dwory.
Taranis popełnił taką samą pomyłkę jak mój syn. Uważa, że to Galen jest zielonym
człowiekiem z przepowiedni. Żaden z nich nie pamięta naszej historii.
- Zielony człowiek oznacza boga, małżonka – powiedziałam.
Andais skinęła głową. Zwróciła swoje oczy na Rhysa.
- A ty, dlaczego ty? Domyśliłeś się już?
- Usłyszał plotki, że znów jestem Cromm Cruach. Jeżeli naprawdę powróciłbym do
swojej wcześniejszej mocy, mógłby się mnie obawiać.
- Krążą plotki, że sprowadziłeś śmierć na goblina tylko dotykiem. Czy te plotki są
prawdą?
- Zrobiłem tak raz – powiedział - ale czy to jeszcze zadziała, tego nie wiem.
- Plotki wystarczą Taranisowi – powiedziała. Wydawała się opanowana. To było dobre.
Spojrzała na Doyle’a.
- Rozumiem, dlaczego zaatakował ciebie. Gdybym to ja starała się zabić księżniczkę, to
ciebie zabiłabym pierwszego, ale popełnił błąd, że nie uderzył w Zabójczego Mroza –
odwróciła swoje oczy i zwróciła je, już spokojne, na wysokiego mężczyznę, tak cichego,
stojącego obok łóżka. – By ktoś mógł zabić Meredith i to przetrwać, obaj musielibyście nie żyć,
nieprawdaż Zabójczy Mrozie?
Mróz oblizał wargi. Miał rację, że był zdenerwowany. To nie była rozmowa, którą
chcielibyśmy prowadzić z naszą królową.
- To prawda, moja królowo – powiedział.
- Czy Dwór Seelie postawił ten sam warunek, co ja? Czy musisz być brzemienna, zanim
usiądziesz na tronie?
- Nie, zaoferowali mi tron bez żadnych warunków, poza tym, że arystokracja Dworu
Seelie musi zagłosować za abdykacją Taranisa oraz za moim koronowaniem.
- Co ty o tym myślisz, Meredith?
- To mi schlebia, ale nie jestem głupia. Zastanawiam się, czy arystokraci nie grają w jakieś
gierki, mając swój własny wybór, a oferowanie tronu mnie jest po prostu sposobem, żeby kupić
sobie trochę czasu, by zjednoczyć się i przepchnąć swoją własną ofertę na następcę tronu.
Głosowanie, żeby osadzić mnie na tronie, to bardzo powolny proces wyboru nowego króla czy
królowej, a na Dworze Seelie to niemalże czołganie się.
Andais uśmiechnęła się.
- Czy Doyle ci to wytłumaczył?
- Nie, moja królowo – powiedział Doyle. – Księżniczka jest świadoma możliwości
zdrady ze strony Dworu Seelie.
- Czy to prawda, że Taranis niemalże pobił cię na śmierć, kiedy byłaś dzieckiem?
- Tak – powiedziałam. W myśli dodałam: tak jak ty próbowałaś mnie utopić. Ale
trzymałam usta zamknięte.
Andais uśmiechnęła się, jakby pomyślała o tym samym, ale jakby to wspomnienie było
dla niej szczęśliwe.
- Meredith, Meredith, musisz nauczyć się panować nad całą swoją twarzą. Twoje oczy
zdradzają, jak bardzo mnie nienawidzisz.
Opuściłam wzrok, niepewna co powiedzieć, żeby nie skłamać.
Zaśmiała się, a ten śmiech był równocześnie uroczym dźwiękiem i dźwiękiem, który
przechodził mnie dreszczem, jakby to moje własne ciało leżało w jej łóżku, niezdolne obronić
się przed tym, co nadejdzie. Chciałam ocalić Crystalla przed nią, ale nie mogłam wymyślić, w
jaki sposób. Jeżeli spróbuję i się nie uda, to ona zrani go jeszcze bardziej. Pomyślałaby, że ta
próba ocalenia oznacza, że jest on dla mnie kimś specjalnym i sprawiłoby jej jeszcze większą
radość pokrojenie go na plasterki.
- Teraz, kiedy wiem, że nie spotykałaś się w tajemnicy z Hugh i arystokratami Seelie,
zgadzam się, że najpewniej mają zamiar cię zdradzić. Może masz być ich przynętą za
ewentualnych zamachowców. Lub może jest tak jak mówisz, że chcą po prostu rzucić twoje
imię, by spowolnić cały proces, żeby mieć czas na zjednoczenie swoich własnych sił. Pomyślę
na ten temat później, bo ich oferta jest tak niespodziewana, że nie miałam czasu, by spokojnie o
tym pomyśleć.
Co oznaczało, że była pewna, że ją zdradziłam na rzecz Dworu Seelie, więc zezłościła
się i nie myślała jasno. Zachowałam swoje myśli dla siebie. Kontrolowałam swoją twarz na tyle,
że mogłam patrzeć na nią. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Co można powiedzieć, żeby
zachować neutralny wyraz twarzy?
- Fakt, że Taranis zna przepowiednię, którą Cel otrzymał od ludzkiego medium oznacza,
że jeden z zaufanych ludzi Cela szpieguje dla króla Dworu Seelie – postukała się po brodzie
jednym zakrwawionym paznokciem. – Ale kto?
Z lustra rozległ się dźwięk, podobny do szczęku mieczy. Spojrzałam na zegar.
- Spodziewamy się rozmowy z Kuragiem, Królem Goblinów – powiedziałam.
- Masz sygnał oczekiwania na przychodzącą rozmowę w swoim lustrze – stwierdziła.
Skinęłam głową.
- Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Kto rzucił zaklęcie?
- Ja – powiedział Rhys. Jego twarz nadal miała wyraz delikatnego rozbawienia, ale
dookoła oczu widać było napięcie.
- Rzucisz takie zaklęcie również na moje lustro.
- Chętnie, moja królowo – powiedział miłym, neutralnym głosem.
Szczęk miecza rozległ się znów.
- Może powinieneś wrócić na dwór i zrobić to jeszcze dzisiaj.
- Wybacz mi, ciociu Andais, ale przewidziałam Rhysa na dzisiaj do swojego łóżka, jeżeli
tylko znajdę czas pomiędzy rozmowami, a pilnymi sprawami.
- Było by ci przykro, gdybyś zobaczyła jego jasne ciało krwawiące w moim łóżku, jak
Crystalla?
Na to pytanie nie było odpowiedzi.
- Nie wiem, co chcesz, żebym powiedziała, ciociu Andais.
- Prawda byłaby miła, moja bratanico.
Westchnęłam. Doyle ścisnął moją rękę. Rhys naprężył się obok mnie. Wtedy Galen
stracił panowanie nad sobą.
- A jakie to ma znaczenie? Taranis nas zaatakował. Oszalał tak, że jego ludzie skoczyli na
niego i odciągnęli go. Chcą głosować za obaleniem króla Dworu Seelie, a ty chcesz znęcać się
nad Merry zadając nam cierpienia! – Podszedł do lustra i dalej na nią krzyczał. – Doyle
niemalże zginął dzisiaj. Merry mogła również zginąć, a wtedy nigdy nie miałabyś dziecka ze
swojej krwi na tronie. Arystokraci Seelie knują jakieś niebezpieczne intrygi, w które chcą
wciągnąć nasz dwór, a ty chcesz bawić się w głupie, bolesne gierki. Potrzebujemy, żebyś była
naszą królową, a nie naszą dręczycielką. Potrzebujemy pomocy. Bogini ocal nas, naprawdę
potrzebujemy!
Może skoczylibyśmy do niego by go powstrzymać, ale wydaje mi się, że wszyscy byliśmy
zbyt ogłuszeni, by cokolwiek zrobić. Nastąpiła ciężka cisza, przerywana tylko przez
przyspieszony oddech Galena.
Andais wpatrywała się w niego, jakby się właśnie pojawił. To nie było przyjacielskie
spojrzenie, ale nie było również nieprzyjazne.
- Jakiej pomocy oczekujecie ode mnie, Zielony Rycerzu?
- Spróbuj dowiedzieć się, dlaczego Hugh zaoferował tron Merry, tak naprawdę.
- Jaki podał powód? – Zapytała zaskakująco spokojnym głosem.
- Taki, że pojawiły łabędzie ze złotymi łańcuchami, a Cu Sith powstrzymał króla od
uderzenia służącej. Seelie uważają, że Merry jest za to odpowiedzialna, lub wierzą, że sprowadzi
magię.
- A jest? – Zapytała Andais, a w jej głosie znów było słychać powracają, okrutną nutę.
- Wiesz, że jest – powiedział Galen bez złości, tylko z jakimś rodzajem prawości, jakby
to, co mówił, to była tylko prawda.
- Może – odrzekła Andais. Spojrzała na mnie. – Postaram się dowiedzieć, czy Hugh jest
szczery, czy też planuje zdradę, tak jak uważamy. Musisz rozsiewać jakąś magię pomiędzy
mężczyznami, której ja nie widzę, Meredith. Nawet nie pieprzyłaś Crystalla, a on wydaje się
dziwnie lojalny w stosunku do ciebie. Muszę go znów złamać w swój sposób, a potem wybiorę
następnego mężczyznę, który opuścił mnie dla ciebie. Sidhe, który wolałby podążyć za tobą na
wygnanie, niż zostać ze mną w faerie – to ostatnie powiedziała niemalże zamyślonym głosem,
jakby tak naprawdę tego nie rozumiała.
Prawda była taka, że to nie faerie chcieli opuścić, ale jej sadystyczną opiekę, ale to była
prawda, którą lepiej było zachować dla siebie.
- Jeżeli oferta Seelie jest szczera, to może, Meredith, powinnaś rozważyć przyjęcie jej.
Dreszcz strachu przeszedł przeze mnie.
- Ciociu Andais, nie rozumiem.
- Z każdym mężczyzną, który wybiera ciebie, zamiast mnie, nienawidzę cię coraz
bardziej. Wkrótce moja nienawiść do ciebie może być większa, niż moja chęć, żebyś usiadła na
moim tronie. Na złotym tronie Dworu Seelie może będziesz bezpieczna przed moim gniewem.
Oblizałam swoje nagle wyschnięte wargi.
- Nie zrobiłam celowo nic, żeby rozzłościć cię, moja królowo.
- I to jest właśnie to, co mnie złości w tobie najbardziej, Meredith. Wiem, że nie robisz
niczego celowo. Po prostu jesteś i w jakiś sposób będąc sobą, odciągasz ode mnie część
arystokratów i moich kochanków. Twoja magia Seelie ich odciąga.
- Dzierżę rękę ciała i krwi, to nie są ręce mocy Seelie, Ciociu.
- Tak, a przepowiednia Cela mówi, że jeżeli ktoś z ciałem i krwią siądzie na tronie
Unseelie, on umrze. Wydawało mu się, że to chodzi o twoją śmiertelność, ale tak nie jest –
spojrzała na mnie i było w niej coś jeszcze poza okrucieństwem, ale nie byłam pewna, co to
dokładnie jest. – Cel krzyczy twoje imię w nocy, Meredith.
- Myśli o mojej śmierci, jeżeli tylko będzie mógł mnie zabić.
Potrząsnęła głową.
- Jest przekonany, że jeżeli połączy się z tobą, ty i on będziecie mieć dziecko, a on będzie
mógł być królem, gdy ty będziesz królową.
Moje usta nie mogłyby się stać bardziej suche, ale moje serce mogło bić szybciej.
- Nie wydaje mi się, żeby do zadziałało, ciociu Andais.
- Działało, działało, to tylko pieprzenie, Meredith. Nie trzeba przy tym wiele działać.
Spróbowałam znów, a Doyle i Rhys chwycili mnie mocniej. Nawet Abe przysunął się do
moich pleców i wtulił twarz w moje włosy. Dotyk mnie pocieszył.
- Miałam na myśli to, że nie wydaje mi się, żeby Cel i ja moglibyśmy być dobrą parą
władców.
- Nie wyglądaj na tak przerażoną, Meredith. Wiem, że Cel nie może sprawić, żebyś
zaszła w ciążę, ale on przekonał samego siebie o tym. Wydaje mi się, że cię ostrzegam. On już
teraz nie chce cię uśmiercić, wolałby zabić twoich kochanków, gdyby tylko mógł.
- Czy on… - starałam się wymyśleć jak to powiedzieć - jest wolny by…
- Nie jest uwięziony, ale jest strzeżony cały czas. Nie chcę, żeby moi strażnicy zabili
mojego syna, by ochronić mojego następcę – potrząsnęła głową. – Oddzwoń do króla
goblinów. Postaram się dowiedzieć, czy to, że Hugh zaoferował ci złoty tron, jest prawdą, czy
oszustwem – wróciła do łóżka i dodała jeszcze kilka zdań. - Ale najpierw wyładuję swój gniew i
frustrację na ciebie, na twoim Crystallu. Wiedz, że każde cięcie, jakie mu zadam, chciałabym
zrobić na twojej liliowobiałej skórze, gdybym tylko nie potrzebowała, żeby twoje ciało było
całe – przeturlała się na łóżku i sięgnęła do Crystalla. W jej ręce pojawił się nóż, albo za sprawą
magii, albo był ukryty pomiędzy prześcieradłami.
Mróz dotarł pierwszy do lustra i oczyścił je dotykiem. Wpatrywaliśmy się w nasze
własne odbicia. Moje oczy były rozszerzone, a skóra blada.
- A to gówno – powiedział Rhys.
To było świetne podsumowanie.
Rozdział 13
Lustro znów odezwało się, przenikliwym szczękiem mieczy, jakby ostrza krzyczały
przesuwając się po całej długości. Podskoczyłam na ten dźwięk.
Rhys spojrzał na Doyle’a i na mnie.
- Pozwól mnie i Abe zejść z widoku – powiedział Doyle. – Wydaje mi się, że im mniej
ludzi w faerie dowie się o tym, co się stało, tym lepiej.
Uścisnął mi rękę po raz ostatni. Potem próbował podnieść się swoim normalnym
gładkim ruchem, ale zatrzymał się w połowie. Nie wzdrygnął się za bardzo, po prostu przestał
wstawać.
Położyłam rękę na jego plecach, by po podtrzymać. Mróz chwycił jedno jego ramię, a to
najpewniej bardziej pomogło Doyle’owi wyprostować się. Doyle starał się odsunąć od ramienia
Mroza, ale potknął się. Mróz mocniej chwycił swojego przyjaciela. Doyle oparł się o drugiego
mężczyznę, a to znaczyło, że go naprawdę bardzo boli.
- Nie wziąłeś leków przeciwbólowych, które dali ci w szpitalu, prawda? – zapytałam.
Lustro znów zadźwięczało, nawet bardziej rozzłoszczonym dźwiękiem niż wcześniej,
jakby następny dźwięk mieczy mógł złamać jedno ostrze.
- Gobliny nie są znane ze swojej cierpliwości, Meredith – powiedział Doyle napiętym
głosem. – Musisz odebrać rozmowę – zaczął wycofywać się z pokoju, już nie walcząc
z Mrozem starającym się mu pomóc, co oznaczało, że rzeczywiście jest bardzo ranny. Bardziej
ranny, niż to okazywał. Na myśl, że moja Ciemność jest aż tak ranna, ścisnęło mnie w brzuchu
i piersi, nie tylko dlatego, że go kochałam, ale ponieważ był najlepszym wojownikiem, jakiego
miałam. Mróz był może świetny w walce, ale do strategii lepszy był Doyle. Potrzebowałam go
na tak wiele sposobów.
To musiało się pokazać na mojej twarzy.
- Zawiodłem cię – powiedział.
- Taranis starał się spalić twoją twarz – odrzekł Rhys. – Nikogo nie zawiodłeś.
Rozzłoszczony szczęk mieczy znów wypełnił pokój.
- Idź – powiedział Rhys. – Zostanę z nią.
- Nie lubisz goblinów – stwierdził Mróz.
Rhys wzruszył ramionami.
- Zabiłem tego, który zabrał moje oko. To była wystarczająco dobra zemsta. Poza tym,
nie zawiodę ciebie i Merry zachowując się jak duże dziecko. Idź, odpocznij, weź leki.
- Zajmę się Doylem – powiedział Galen.
Spojrzeliśmy na niego.
- Jeżeli Merry nie może mieć Doyle’a przy swoim boku podczas tej rozmowy, to
potrzebuje Mroza – odrzekł.
Abe zaczął schodzić z łóżka po jego drugiej stronie.
- Widzę, że nikt nie dba o to, by mnie pomóc.
- Potrzebujesz pomocy? – Zapytał Galen, kiedy podchodził do Doyle’a, by pomóc mu,
zamiast Mroza. Wyciągnął drugą rękę do Abe.
Abe spojrzał mu w twarz, potem potrząsnął głową, ale przerwał ruch, jakby to zabolało.
- Mogę iść, chłopcze. Ludzie króla skoczyli na niego zanim zdążył naprawdę zaszkodzić
moim plecom – ruszył w stronę drzwi powoli, ale pewnie.
Doyle pozwolił Galenowi wyprowadzić się z tej części pokoju, która była widoczna
z lustra, w stronę drzwi. Mróz podszedł, stanął obok mnie i Rhysa. Rhys sięgnął do lustra, ale
zawahał się.
- Nienawidzę myśli, że będziesz z tą dwójką dzisiejszej nocy.
- Rozmawialiśmy już o tym, Rhys. Za każdego półgoblina, jakiego doprowadzę do
pełnych mocy, nasze przymierze z goblinami zostanie przedłużone o miesiąc. Potrzebujemy
ich, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo – powiedziałam.
Lustra znów wydało z siebie okropny dźwięk.
- Gobliny nie czekają w cierpliwości – stwierdził Mróz.
- Potrzebujemy ich, Rhys – dodałam.
- Wiem. Nienawidzę tego, ale wiem – powiedział Rhys. Jego twarz zmieniła wyraz, ale
zniknął on tak szybko, że nie zdążyłam go odczytać. – Ale chciałbym, żebyś w tych dniach
mogła robić to, co po prostu chcesz, ale nie to, do czego jesteś zmuszona.
Nie byłam pewna, co na to odpowiedzieć.
Rhys sięgnął w kierunku lustra. Metaliczny dźwięk narastał. Zdusiłam chęć zasłonięcia
sobie uszu. Nie mogłam pokazywać słabości podczas układów z goblinami. Na dwóch
wysokich dworach faerie można było wykorzystać słabość, by uzyskać przewagę. Kultura
goblinów widziała słabość jako powód do obrażenia cię. Dla goblinów było się albo ofiarą, albo
drapieżnikiem. Bardzo się starałam, żeby nie być ofiarą.
Lustro nagle stało się idealnym oknem do sali tronowej goblinów. Nie było tam ich
króla, Ash i Holly stali sami obok pustego, kamiennego tronu. To ręka Asha była na szkle w
chwili, kiedy ich zobaczyliśmy. To jego magia dźwięczała jak bitwa.
Zamrugał swoimi zielonymi oczami patrząc w lustro. Nie miał źrenic, tylko oślepiającą
przestrzeń idealnej zieleni, otoczonej przez niewielką ilość bieli. Miał żółte włosy, obcięte
krótko, ponieważ tylko mężczyźni sidhe mogli nosić długie włosy, ale jego skóra była złocista.
Nie lśniąca złotem jak u Aislinga, ale w zbliżonym odcieniu. Obaj bliźniacy mieli skórę Seelie,
skórę jak blask słońca. Skóra jak blask księżyca podobna do mojej i Mroza była spotykana na
obu dworach. Ten złoty kolor, podobny do opalenizny, był wyłącznie Seelie. Oczy, poza
kolorem, mieli goblińskie. Holly podszedł do lustra, żeby stanąć obok swojego brata. Był
identyczny, za wyjątkiem oczu, które miał w kolorze czerwonych owoców ostrokrzewu, po
których nosił imię
8
. Czerwony kolor, bez źrenic, był nie tylko gobliński, ale dokładnie taki, jak
u goblina Czerwonego Kaptura.
Rhys odsunął się od lustra, by stanąć po mojej drugiej stronie, więc stałam pomiędzy
nim, a Mrozem.
- Nasza umowa jest zerwana – powiedział Holly, jego przystojną twarz wykrzywiał
gniew. To on był zazwyczaj tym, który pierwszy tracił panowanie nad sobą.
- Zmuszanie nas, żebyśmy w ten sposób czekali, oznacza okazanie nam braku szacunku
– dodał Ash. Nie brzmiał bardziej sensownie niż jego brat, co było złe. Do tej pory Ash był
rozsądniejszy z nich dwóch.
- Królowa Andais zatrzymała nas dłużej – odrzekł Mróz.
Rhys przesunął się bliżej mnie, jakby sam gniew bliźniaków mógł mnie zranić. Ich oczy
spoczęły na nim, potem przeniosły się na mnie.
- Czy to prawda, Księżniczko? – zapytał Ash.
- Królowa miała nam wiele do pokazania – odrzekłam, pozwalając żeby mój głos miał
w sobie smutek, jaki czułam, myśląc o Crystallu i jego losie w jej łóżku.
- Cieszyła się z sidhe, którego zostawiłaś - powiedział Ash.
Holly wyglądał na zażenowanego, jego gniew opadł, co było dość niezwykłe jak na
niego.
- Królowa rozmawiała z wami dwoma? – zapytałam.
Wymienili spojrzenie.
- Najwidoczniej królowej spodobało się obserwowanie nas, jak zlizujemy jej krew
z twojej skóry – odpowiedział Ash. – Nie sądziliśmy, że jakakolwiek sidhe, nawet Unseelie
sidhe, byłaby tak goblińska w swoich gustach.
8
Holly to po angielsku ostrokrzew
Krew Andais znalazła się na mnie po jej najnowszej próbie zabicia mnie. Była bardzo
niezadowolona ze mnie tamtego dnia. Niedawno była ze mnie bardziej zadowolona, więc jej
mordercze zapędy nieco osłabły, dlatego zapłaciła za prawników.
- Zaprosiła was do swojego łóżka? – zapytał Mróz.
- Nie rozmawiamy z tobą, Zabójczy Mrozie – Powiedział Holly.
Położyłam rękę na ramieniu Mroza, pozwalając mu poznać, że wszystko jest
w porządku.
- Duma wszystkich mężczyzn w moim życiu ma dla mnie duże znaczenie –
powiedziałam. - Mróz jest jednym z tych mężczyzn, a kiedy noc minie, tak jak planujemy, wy
również nimi będziecie. Wiem, że czujecie się znieważeni, że ignorowaliśmy wasze wezwanie,
ale wszyscy musimy czekać, jeżeli tak życzy sobie królowa.
- My nie – odrzekł Holly.
- Odmówiliście jej? – powiedziałam to jak pytanie.
- Zaczęliśmy się umawiać o to, co może być zrobione i komu – powiedział Ash - ale ona
nie pozwoliła w żaden sposób skrzywdzić swojego ciała. Życzyła sobie tylko krzywdzić innych.
- Próbowała umówić się z wami, że będzie torturować was dwóch podczas seksu? –
zapytałam.
- Tak – Holly prawie to wrzasnął.
- Nie wiedziała, że zaproponowanie wam tego, to była największa zniewaga.
- Ale ty wiesz – stwierdził Abe.
Skinęłam głową.
- Odwiedzałam w dzieciństwie dwór goblinów wiele razy. To był jeden z niewielu
dworów faerie, o których mój ojciec uważał, że byłam tam bezpieczna jako dziecko.
- Nie sprowadziłby cię na Dwór Seelie – powiedział Ash.
- Nie – odrzekłam.
- Gobliny nie są bardziej poskromieni niż sidhe – wtrącił Holly, a jego gniew znów
zapłonął.
- Nie, ale gobliny są bardziej honorowe i nie łamią swoich zasad – odrzekłam.
- Czy to prawda, że królowa próbowała zabić cię, kiedy byłaś dzieckiem? – zapytał Ash.
Znów skinęłam głową.
- Tak.
- Więc naprawdę byłaś bezpieczniejsza z nami, niż ze swoim własnym rodzajem –
powiedział Ash.
- Z goblinami i z sluaghami.
Holly zaśmiał się chropowatym, nieprzyjemnym dźwiękiem.
- Jesteś bezpieczniejsza z nami i z nocnymi marami faerie, niż z pięknymi sidhe. Aż
ciężko w to uwierzyć.
- Sluaghowie, podobnie jak gobliny, mają prawa i zasady, i trzymają się ich. Mój ojciec
znał wasze zwyczaje i nauczył ich mnie. To dlatego dzisiaj rozmawiamy.
- Bardzo ostrożnie umawiałaś się z nami, Księżniczko – powiedział Ash, a kiedy to
mówił nie czuć było pożądania, chociaż umawialiśmy się co do seksu. Nie, na jego twarzy,
w jego oczach, widoczny był szacunek. Szacunek, na który sobie zapracowałam.
- Nie jestem zadziwiony widząc Mroza, bo ostatnio jest połową twojego stałego
towarzystwa, ale zazwyczaj to nie Rhys dzierży twoją drugą rękę – stwierdził Ash.
- Gdzie jest Ciemność? – zapytał Holly.
- Tak, Księżniczko, stał się niemalże twoim cieniem – dodał Ash. – Ale dzisiaj masz przy
sobie tylko Rhysa i Mroza. A jest wiadome, że Rhys nie lubi ciała goblinów – ostatnie zdanie
zabrzmiało bardzo sugestywnie.
Rhys naprężył się przy mnie, jedną rękę położył mi na ramieniu, ale poza tym nie stracił
panowania nad sobą.
Czy wiedzieli, że zostaliśmy zaatakowani? A skoro wiedzieli, czy uznali za zniewagę, że
im nie powiedzieliśmy? Gobliny były naszymi sprzymierzeńcami, ale nie przyjaciółmi.
- Skoro gobliny są waszymi sprzymierzeńcami, - powiedział Ash, - To dlaczego macie
przed nami sekrety?
Wiedzieli. Podjęłam decyzję.
- Czy plotki roznoszą się tak szybko po faerie?
- Pomiędzy goblinami są tacy, którzy oglądają ludzkie wiadomości. Widzieli Ciemność na
wózku inwalidzkim wyjeżdżającego ze szpitala. My nie widzieliśmy, więc nie wierzymy, ale
teraz, skoro nie ma go u twojego boku, mój brat i ja pytamy znów, gdzie jest twoja Ciemność?
- Uzdrawia się.
- Ale jest ranny – stwierdził Ash. Wydawało się, że te wieści go rozzłościły.
Zmusiłam się by nie oblizać warg, czy nie okazać innego nerwowego ruchu. Odezwałam
się spokojnie.
- Tak, jest ranny.
- To musi być ciężkie dla niego, opuścić cię – powiedział Ash.
- Ciemność na krześle inwalidzkim, jak kaleka – wtrącił Holly. - Nigdy nie sądziłem, że
mógłbym zobaczyć coś równie hańbiącego.
- To nie hańba pomiędzy sidhe przyjmować opiekę, kiedy się jest rannym – odrzekłam.
- Goblin tak ciężko ranny raczej odebrałby sobie życie, lub inni by je zabrali – stwierdził
Holly.
- Więc cieszę się, że nie jestem goblinem – powiedziałam - skoro ranię się tak łatwo –
celowo wskazałam na swoją kruchość, mając nadzieję odwrócić ich uwagę od Doyle’a
i skierować ją na seks, jaki mieliśmy mieć dzisiejszej nocy. Ash i Holly nigdy nie byli
z człowiekiem. Nigdy nie byli z kimś, kto mógł zostać ranny tak łatwo i zginąć, naprawdę
zginąć, przypadkiem, a nie wyłącznie ugodzony hartowaną stalą, to dla nich była nowość. Tak,
Ash miał nadzieję zostać królem. Ash i Holly, obaj mieli nadzieję, że sprowadzę na nich magię
sidhe, tak samo jak ja. Ale to nie głód potęgi był widoczny w gorliwości na twarzy Holly’ego.
To był głód innego rodzaju.
Twarz Asha pozostała uprzejma, nie odzwierciedlając pożądania brata. Holly mógłby
być tym, który straci kontrolę i zrani mnie przez przypadek, ale to Ash był tym, który mógłby
zranić mnie celowo. Był trochę mniej goblinem w swoich myślach, a trochę bardziej sidhe.
Jeżeli obudzę w nim prawdziwą magię, będzie naprawdę niebezpieczny. Kurag, król Goblinów
zrobi dobrze, jeżeli będzie miał go na oku. U goblinów nie ma dziedzicznego tronu. Zdobywają
go siłą i tak samo utrzymują. Umarł Król, niech żyje Król.
- Nie rozproszysz mnie, Księżniczko – powiedział Ash. – Nawet swoim białym ciałem.
- Czy oznacza to, że jestem tak nędzną nagrodą? – Zapytałam opuszczając oczy.
Gobliny lubiły, kiedy ich partnerzy byli śmiali, zuchwali i skromni. Nie byłam zdolna osiągnąć
ich poziomu zuchwałości, więc spróbowałam skromności.
Ash zaśmiał się nieoczekiwanie.
- Wiesz dokładnie, czym dla nas jesteś, Księżniczko.
Holly podszedł do lustra, więc ta jego przystojna twarz wypełniała widok. Nie było
zniekształceń, jak przy obrazie przekazywanym przez kamery. Jak zawsze, obraz wyglądał,
jakby tylko szyba oddzielała jedną część pokoju od drugiej. Holly przycisnął palce do szkła.
Patrzył na mnie, a w jego oczach było coś poza seksem.
Zadrżałam i odwróciłam wzrok.
- Chciałbym czuć zapach twojego strachu przez szkło – powiedział, a jego głos stał się
niski i ochrypły z pragnienia.
Mróz przesunął się bliżej mnie. Rhys objął mnie ramieniem w pasie. Pragnęłam
pocieszenia, ale umawialiśmy się z goblinami, mogli wykorzystać to przeciwko nam.
- Zgodziliśmy się, że Ciemność i jeszcze jeden strażnik będzie obserwował, jak się
pieprzymy – powiedział Ash. – Ale jest ranny, więc mówimy, że nie będzie żadnej widowni.
- Nie – powiedziałam cichym głosem.
- To trzeba powtórzyć całe negocjacje – stwierdził Ash.
Mróz zaczął coś mówić, ale dotknęłam jego ramienia.
- Ty i Holly macie szansę sprowadzić magię, prawdziwą magię, z powrotem do
goblinów. Macie szansę wziąć udział w rywalizacji o tytuł Króla Dworu Unseelie. Nie
zrezygnujesz z takiej mocy tylko dlatego, że Doyle jest zbyt ranny by patrzeć, jak się pieprzysz.
Pozwolisz mi wybrać dwóch innych mężczyzn, którzy będą strzec mojego bezpieczeństwa
i upewnią się, że wszyscy bezpiecznie przetrwamy noc.
- Nie przyjmujemy rozkazów od sidhe – powiedział Holly.
- To nie jest rozkaz. To jest zwykła prawda – spojrzałam na Asha, który stał w głębi
pokoju, dalej od lustra.
- Daliśmy ci nasze słowo, Księżniczko – stwierdził Holly. – Gobeliny, w przeciwieństwie
do sidhe, dotrzymują słowa. Zrobimy tylko to, na co się umówiliśmy, nic więcej. Nie zrobimy ci
nic, na co się nie zgodziłaś.
- Strażnicy będą tam, by zobaczyć, czy pośrodku przyjemności was nie poniesie, ale będą
tam również z innego powodu – powiedziałam.
- A z jakiego? – zapytał Ash.
- By upewnić się, że ja się nie zapomnę.
- Zapomnę się – zdziwił się Holly. – Co to ma znaczyć?
- Oznacza to, że umówiliśmy się, że nie zrobicie nic, na co się nie zgodzę, lub o co nie
poproszę. Obawiam się, że mogę w chwili uniesienia poprosić o coś, czego moje ciało nie
przetrwa.
- Co? – zapytał Holly krzywiąc się.
- Powiedziała, że lubi być krzywdzona i że może poprosić o coś, co może ją uszkodzić –
wytłumaczył Ash.
- Kłamliwe sidhe – powiedział Holly.
- Przysięgam ci, że nie kłamię. Muszę mieć strażników, by ustrzegli mnie przez samą
sobą.
Holly uderzył w lustro wystarczająco mocno, by zatrzęsło się po ich stronie. To
sprawiło, że podskoczyłam.
- Boisz się nas – powiedział. – Sidhe nie pożądają tego, czego się boją.
- Nie mogę mówić za innych, tylko za siebie.
- Chcesz, żebym cię zranił? – zapytał Holly.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego, prosto w oczy, pozwalając mu dostrzec
prawdę.
- O tak.
Rozdział 14
W końcu lustro było znów lustrem. Gobliny miały przybyć dzisiejszej nocy, strzeżone
przez Czerwone Kaptury, których zadaniem było upewnić się, że to nie była zdrada ze strony
sidhe. Ponieważ Doyle był ranny, musiałam wybrać nowych strażników, żeby nas obserwowali,
a szczerze mówiąc ci, którym ufałam najbardziej, nie chcieli tego obowiązku.
Mróz stałby przy Doyle’u, gdyby otrzymał taki rozkaz, ale tak naprawdę ciężko było mu
widzieć mnie z innym mężczyzną. Było dla niego w porządku, że Doyle i on byli w tym samym
pokoju, w tym samym czasie ze mną, ale nie dzielił się z nikim innym. Rhys był bardziej otwarty
na dzielenie się, ale to byłby jakiś rodzaj tortur prosić go, że obserwował gobliny ze mną. To
uwięzienie przez gobliny kosztowało go jedno oko.
- Naprawdę to myślałaś, kiedy mówiłaś, że chcesz, żeby cię zranili, nieprawdaż? –
zapytał Rhys.
- Tak – odrzekłam.
- Wiesz, jak bardzo to jest niepokojące?
Pomyślałam o tym, a potem skinęłam głową.
- Niektórzy z was też to lubią, niektórzy nie.
- Ja nie lubię – powiedział Mróz.
Byłam cicho, ponieważ Mróz właściwie robił więcej, niż mu się wydawało. Nie lubił
zadawać mi bólu, ale odpowiadało mu związywanie mnie i trochę dominacji jako gra wstępna.
Skoro jednak nie uważał krępowania jako tego samego, co zadawanie bólu, nie sprzeczałam się
z nim.
- Doyle to lubi – odrzekł Rhys.
Skinęłam głową.
- Ale normalny seks też cię cieszy, prawda? – zapytał Rhys.
- Stwierdzenie- normalny- jest osądzeniem. Seks, który lubię, jest tylko seksem, który
lubię, Rhys.
Wziął głęboki wdech i spróbował jeszcze raz.
- Nie chciałem niczego osądzać. Chodzi mi o to, że masz mniej… brutalny seks z nami,
ponieważ uważasz, że nie chcemy zrobić tego, czego pragniesz? Chcę wiedzieć, co naprawdę
cieszy cię, kiedy jesteś ze mną.
Objęłam go ramionami, ale utrzymałam odległość miedzy nami na tyle, by móc
swobodnie spojrzeć mu w twarz
- Uwielbiam być z tobą, z wami wszystkimi. Ale czasami lubię coś ostrzejszego. Nie
pragnę goblińskiego wyobrażenia seksu w każdą noc, ale to mnie podnieca.
Zadrżał i nie był to dreszcz przyjemności. Nie, to było wyraźnie ze strachu.
- Teraz wiem, dzięki tobie, że tylko moja ignorancja na temat kultury goblinów
kosztowała mnie oko. Gdybym nie był kolejnym aroganckim sidhe, wiedziałbym, że w ich
kulturze nawet więźniowie mogą negocjować odnośnie seksu. Mógłbym zmusić ich, żeby mnie
nie okaleczyli. Ale widziałem tamten seks jako tortury, a nie można umawiać się co do tortur.
- Kiedy gobliny cię torturują, to o tym wiesz.
Znów zadrżał.
Uściskałam go, starając się odpędzić ten udręczony wyraz z jego twarzy.
- Musimy zadecydować, kto będzie strzegł mnie dzisiejszej nocy.
Uściskał mnie lekko.
- Przykro mi Merry, ale ja nie mogę. Po prostu nie mogę.
Wyszeptałam w jego włosy.
- Wiem, wszystko w porządku.
- Ja to zrobię – stwierdził Mróz.
Odwróciłam się w ramionach Rhysa, więc mogłam widzieć Mroza. Jego twarz była
arogancka i zimno przystojna. Jej wyraz pokazywał mi, że Mróz nie zamierza uchylać się od
swojego obowiązku strażnika, ale obawia się, że jego uczucia mogłyby mu w tym przeszkodzić.
Miał skłonności do ulegania emocjom, które wpływały na jego opinię. Dzisiejszej nocy
mogłabym naruszyć zbyt wiele jego czułych punktów, by mógł mnie dobrze strzec.
Gdyby był tutaj Doyle, który mógłby pomóc mu zmagać się ze swoim emocjonalnym
bagażem, to może Mróz dałby sobie radę, ale Doyle’a nie będzie dzisiejszej nocy. Kogo
mogłabym o to poprosić?
Lustro nagle pokazało sypialnię królowej. Wcześniej rzuciliśmy zaklęcie na lustro, by
nikt inny nie mógł tak po prostu pojawiać się, ale królowa przyjęła to źle. Musiała mieć
natychmiastowy dostęp do lustra. Oznaczało to brak jakiejkolwiek prywatności, ale
utrzymywało gniew Andais na bardziej możliwym do zniesienia poziomie.
Oznaczało to również, że zaczęłam sypiać w mniejszych sypialniach w domu. Moją
wymówką było to, że seks był tak wyczerpujący, że usypialiśmy tam, gdzie leżeliśmy.
Królowa była pokryta krwią od ramienia w dół. Trudno było to dokładnie stwierdzić
przy czerni, w którą była ubrana, ale ubrania wydawały się przyklejać do ciała od wilgoci, którą
przesiąkły. W jednej ręce trzymała nóż, tak pokryty krwią, że musiał być śliski.
Nie chciałam patrzeć na łóżko, ale musiałam. Zostałam w ramionach Rhysa i oboje
spojrzeliśmy na łóżko tym powolnym ruchem, który wykonuje się, kiedy równocześnie chce się
zobaczyć i nie chce.
To był Crystall, ale teraz był tylko krwawą postacią w kształcie mężczyzny. Tylko jego
ramiona i szerokość bioder upewniły mnie, że to mężczyzna. Nadal leżał na brzuchu w takiej
pozycji, w jakiej ostatnio go widziałam. Jedno ramię na wpół leżało na łóżku, ręka zwisała
w powietrzu. Drżała mimowolnie, jakby coś, co królowa mu zrobiła, uszkodziło nerwy.
Łzy spłynęły mi po twarzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Rhys przycisnął moją twarz
do swojego ramienia, więc nie mogłam widzieć. Tym razem pozwoliłam mu na to. To, co
zrobiła Crystallowi, było zazwyczaj zarezerwowane dla zdrajców, wrogów. Ludzi, od których
chciała wydobyć jakieś informacje, lub dla więźniów torturowanych za zbrodnie. Zredukowała
go do czerwonej ruiny i za co? Za co? Chciałam jej to wykrzyczeć.
Ramiona Rhysa zacisnęły się wokół mnie, jakby odczytał moje zamiary.
- Kłamałaś o wzięciu Rhysa do swojego łóżka – powiedziała w końcu.
- Nie – odrzekłam. – Właśnie skończyliśmy rozmawiać przez lustro z goblinami –
otarłam oczy i odwróciłam twarz do królowej. Jak ja jej nienawidziłam!
- Wydajesz się być trochę blada i niepewna co do seksu, moja bratanico – jej głos
mruczał z zadowolenia z powodu wpływu, jaki miała na mnie. Czy to była tylko gierka, by
sprawdzić, jak bardzo może mnie przerazić? Czy Crystall był dla niej aż tak nieważny, że był
tylko ciałem, które używała, by mnie skrzywdzić?
- Przyślę Sholto, by sprowadził Rhysa do domu. Zaczaruje moje lustro, jak zaczarował
twoje, a potem dołączy do mnie, jak zawsze chciał – spojrzała na Rhysa. Popatrzyła się na
niego pełną mocą swoich trójkolorowych oczu. – Nadal mnie pragniesz, nieprawdaż Rhys?
To było niebezpieczne pytanie.
- Kto nie chciałby być dopuszczonym do takiego piękna? – Odezwał się Rhys ostrożnie.
– Ale chciałaś, żeby Merry stała się brzemienna, więc muszę być tutaj, by wykonywać swój
obowiązek, tak jak rozkazałaś.
- A jeżeli rozkażę ci wracać do domu? – zapytała.
- Dałaś mi swoje słowo, że wszyscy mężczyźni, którzy wejdą do mojego łóżka, będą moi
– powiedziałam. – Przysięgłaś to.
- Poza Mistralem. Jego nie zatrzymasz – odrzekła.
- Poza Mistralem – powiedziałam cichym głosem, zmuszając się, by był płaski.
- Czy to zasmuciłoby cię bardzo, gdybyś zobaczyła Rhysa rozciągniętego w moim łóżku
w ten sposób?
Znów niebezpieczne pytanie. Wymyśliłam kilka odpowiedzi i zdecydowałam się na
prawdę.
- Tak.
- Nie możesz kochać ich wszystkich, Meredith. Żadna kobieta nie może kochać ich
wszystkich.
- Prawdziwą miłością nie, moja królowo, ale tak, kocham ich. Kocham ich, ponieważ są
moimi ludźmi. Nauczyłam się, że dba się o tych, którzy są twoimi podopiecznymi.
- Z twoich słów wypływają słowa mojego brata i nękają mnie – szarpnęła ręką w górę
i przez przypadek zachlapała krwią lustro. – Sir Hugh skontaktował się ze mną. Prowadzone są
rozmowy na temat zmuszenia Taranisa, żeby ofiarował się za sprowadzenie życia z powrotem
do swoich ludzi. Rozmawia się o ustroju. Mówi się o tym, że Dwór Seelie ucierpiał pod
panowaniem szaleńca – coś w sposobie, w jaki powiedziała to ostatnie, sprawiło, że żołądek mi
się zacisnął.
- Dzisiejszego ranka był całkowicie oszalały, moja królowo – powiedział Mróz.
- Tak, Zabójczy Mrozie, tak, nadal tu jesteś. Nadal u jej boku. Seelie chcieli, żebym
wiedziała, że nie chcieli obrazić mnie oferując tobie tron.
- Czy to już postanowione? – zapytał Mróz.
- Nie, niezupełnie, ale minie zapewnie dzień i noc, zanim frakcja Hugh albo utraci, albo
zyska kontrolę nad wystarczającą liczba arystokratów, żeby osadzić księżniczkę na ich tronie.
Hugh powiedział mi, że nadal mam Cela jako następcę. Że to nie Meredith była moim
pierwszym wyborem.
Czy Hugh nie miał pojęcia, na jakie naraża mnie niebezpieczeństwo? Andais nie była
dużo bardziej poczytalna niż Taranis. Nie miałam pojęcia, jak mogłaby zareagować na taką
rozmowę z Dworem Seelie.
- Wyglądasz na przerażoną, Meredith – powiedziała.
- Nie powinnam?
- Dlaczego nie jesteś podekscytowana możliwością zostania królową Seelie?
- Ponieważ moje serce bije na Dworze Unseelie – powiedziałam w końcu.
Uśmiechnęła się.
- Naprawdę? Połowa mojego kopca pokryta jest białym, różowym i złotym marmurem.
Są tu kwiaty i winorośle. Korytarz Śmiertelności, który przez tysiąclecia był miejscem tortur,
pokryty jest kwieciem. Magia Galena zniszczyła cele, a ja nie mogę sprawić, by kopiec je
odbudował. Ludzie wyrywają kwiaty w korytarzu, ale one po prostu odrastają przez noc.
- Nie wiem, co chcesz, żebym powiedziała, ciociu Andais.
- Myślałam, że jedynym przewrotem, jakiego powinnam się obawiać, byłby przewrót
siłowy lub polityczny. Ty pokazałaś mi, że jest inna możliwość by utracić moc, Meredith. Twoja
magia włada moim kopcem nawet wtedy, kiedy jesteś w Los Angeles. Zmiany podkradają się
każdego dnia coraz szybciej, jak jakiś rodzaj raka – Zaśmiała się, ale w jej śmiechu słychać było
ból. – Rak z kwiatów i pastelowych ścian. Jeżeli pozwolę, by to Seelie cię mieli, czy moje
królestwo stanie się znów tym, czym było, czy też jest już za późno? Czy to właśnie widzą
Seelie, Meredith, to, że zmieniasz całe faerie na ich wyobrażenie? Niszczysz swoje dziedzictwo,
Meredith. Jeżeli nie przestaniesz, to już wkrótce nie będzie do ocalenia żadnego ciemnego
dworu.
- Nie zastanawiałam się nad tym, ciociu.
- Jeżeli oddam cię Seelie, czy to się zatrzyma?
Spojrzałam w jej oczy. Oczy, w których widać było mniej psychicznej równowagi, niż
powinno być.
- Nie wiem.
- A co mówi Bogini?
- Nie wiem.
- Ona przemawia do ciebie, Meredith. Wiem, że tak jest. Ale uważaj. Ona nie jest jakimś
chrześcijańskim bóstwem, które się tobą opiekuje. Ona jest tą samą mocą, która stworzyła
mnie.
- Wiem, że Bogini ma wiele twarzy – powiedziałam.
- Wiesz, Meredith, naprawdę wiesz?
Po prostu skinęłam głową.
- Ciesz się Rhysem dopóki możesz, ponieważ kiedy siądziesz na tronie Seelie, moi
strażnicy powrócą do mnie. Oni strzegą tylko naszego rodu.
- Nie zgodziłam się…
Machnęłam ręką by mnie uciszyć.
- Nie wiem już jak ocalić moich ludzi i naszą kulturę. Myślałam, że ty jesteś
rozwiązaniem, ale wydaje mi się, że chociaż możesz ocalić faerie, wydajesz się niszczyć nasz,
Unseelie, sposób na życie. Czy Bogini zaoferowała ci wybór, jak sprowadzić życie do faerie?
- Tak – powiedziałam cicho.
- Zaoferowała ci krwawą ofiarę lub seks, nieprawdaż?
- Tak – odrzekłam. Na mojej twarzy widać było zdziwienie.
- Nie bądź tak zszokowana, Meredith. Nie zawsze byłam królową. Kiedyś nie rządził
tutaj nikt, kto nie został wybrany przez Boginię. Ja wybrałam śmierć i krew, żeby scementować
swoje powiązanie z krainą. Wybrałam sposób Unseelie. A co ty wybrałaś, dziecko mojego
brata?
Było coś w jej oczach, co sprawiało, że bałam się powiedzieć jej prawdę, ale nie mogłam
kłamać, nie o tym.
- Życie. Ja wybrałam życie.
- Wybrałaś sposób Seelie.
- Jeżeli jest możliwość, by sprowadzić moc nie zabijając, dlaczego ten wybór ma być zły?
- Czyje życie oszczędziłaś?
Oblizałam nagle suche wargi.
- Nie pytaj.
- Doyle’a?
- Nie – odrzekłam.
- Mów, czyje! – krzyknęła na mnie.
- Amatheona – powiedziałam.
- Amatheona! Jest jednym z twoich najnowszych kochanków. Pomagał Celowi dręczyć
cię, kiedy byłaś dzieckiem. Dlaczego?
- Nie rozumiem, ciociu.
- Dlaczego?
- Co, dlaczego? – zapytałam.
- Dlaczego go ocaliłaś? Dlaczego go nie zabiłaś, by sprowadzić życie z powrotem na
naszą ziemię? Był chętny, żeby się poświęcić.
- Dlaczego mam zabijać, skoro nie muszę? – zapytałam.
Potrząsnęła głową ze smutkiem.
- To nie jest odpowiedź Unseelie, Meredith.
- Mój ojciec, twój brat, powiedziałby to samo.
- Nie, mój brat był Unseelie.
- Mój ojciec uczył mnie, że wszyscy w faerie od najmniejszych do największych mają
wartość.
- Nie – powiedziała.
- Tak – odrzekłam.
- Myślałam o tobie, kiedy cięłam Crystalla, Meredith. Kiedy myślę o oddaniu cię Seelie,
tylko jedna rzecz sprawia, że się waham. To, że nie będę mogła cię zabić bez wszczęcia wojny.
Nie chcę utracić możliwości torturowania cię aż do śmierci, Meredith. Myślę, że kiedy zginiesz,
twoja magia odejdzie, a zdradziecka Bogini, która przybyła z tobą, odejdzie również.
- Mogłabyś skazać całe faerie na śmierć, ponieważ nie jest to takie faerie, jakie byś sobie
życzyła? – zapytał Mróz, jego twarz wyrażała szok.
- Tak i nie – po tym lustro stało się znów puste. Wpatrywaliśmy się w nasze własne
odbicia. Wszyscy byliśmy bladzi i zaszokowani. Wyglądało na to, że dzisiaj nie było żadnej
dobrej wiadomości, która nie miałaby złego zakończenia.
Rozdział 15
Miałam ochotę położyć się i odpocząć. Zapowiadała się długa noc. Ale nie mogłam być
sama nawet wtedy, kiedy chciałam się tylko zdrzemnąć. Po zdradzie Taranisa i po tym, co
Królowa Andais pokazała nam w lustrze, Rhys i Mróz nie chcieli ryzykować pozostawienia
mnie samej. Nie mogłam się z nimi sprzeczać, nawet nie próbowałam. Po prostu zaczęłam
rozbierać się, żeby wślizgnąć się pod kołdrę.
Gdyby zostali ze mną Doyle i Mróz, przespalibyśmy się, lub zrobili coś bardziej
twórczego. Ale Rhys i Mróz nigdy się mną nie dzielili, nawet podczas snu. Kiedy rozbierałam
się, z zakłopotaniem patrzyli na siebie nawzajem.
- Chcę kochać się z tobą – powiedział w końcu Rhys - zanim przybędą gobliny, ale
widziałem wcześniej wyraz twarzy Mroza.
- Jaki wyraz twarzy? – Zapytał Mróz, ja nie pytałam, ponieważ mogłam go zobaczyć
teraz i widziałam go wcześniej. Niepewność i pragnienie Mroza odbijały się bólem w jego
oczach i liniach dookoła ust.
- Ja chcę seksu – odrzekł Rhys - ale ty potrzebujesz otuchy, a na to potrzeba więcej
czasu.
- Nie wiem, o co ci chodzi – powiedział Mróz zimnym głosem. Jego twarz była znów
arogancką maską, za którą ukrywał się w chwili niepewności przez wszystkie lata dworskiego
życia.
Rhys uśmiechnął się.
- To w porządku, Mrozie. Rozumiem to, naprawdę.
- Tu nie ma nic do rozumienia – odrzekł Mróz.
Wślizgnęłam się naga pod kołdrę, prawie zbyt zmęczona żeby dbać o to, kto wygra tę
rozmowę. Oparłam się o poduszki i czekałam na jednego z nich, który wejdzie do łóżka wraz
ze mną. Byłam tak zmęczona, tak przytłoczona całym tym dniem, że nie miało dla mnie
znaczenia, kto będzie spał obok mnie, o ile ktoś będzie.
- Doyle jest nie tylko twoim kapitanem, Mrozie. Jesteście przyjaciółmi od wieków.
Brakuje ci go.
- Wszystkim nam brakuje go zdrowego, stojącego u naszego boku - odrzekł Mróz.
Rhys skinął głową.
- Tak, ale tylko ty i Merry odczuwacie tę stratę tak głęboko.
- Nie rozumiem cię – stwierdził Mróz.
- To w porządku – powiedział Rhys. Spojrzał na mnie. Jego spojrzenie pytało mnie, czy
ja to rozumiem? Wydaje mi się, że rozumiałam.
- Chodź do łóżka, Mrozie. Śpij ze mną – poklepałam łóżko.
- Doyle polecił mi opiekować się tobą do czasu, kiedy on będzie do tego zdolny.
Uśmiechnęłam się, próbował trzymać twarz bez wyrazu, ale nie do końca mu się to
udawało.
- Chodź więc do łóżka i zaopiekuj się mną, Mrozie.
- Obiecałaś mi seks i zamierzam wyegzekwować go od ciebie – oznajmił Rhys.
Mróz zawahał się.
- Nigdy nie dzieliliśmy się księżniczką.
- I nie będziemy tego robić teraz – dodał Rhys. – Czasem dzielę się nią z nowymi
mężczyznami, ponieważ Merry lubi mnie bardziej niż ich – uśmiechnął się, a ja uśmiechnęłam
się do niego. Potem jego twarz uspokoiła się, było w niej coś aż za bardzo poważnego. – Ale
nie zniósłbym dzielenia się nią z tobą, nie zniósłbym patrzenia na jej uczucia do ciebie. Wiem,
że kocha cię bardziej, ciebie i Doyle’a, ale nie chcę, by ten widok był jak sól posypana na moje
rany.
- Rhys – powiedziałam.
Potrząsnął głową i przesunął dłonią w moją stronę.
- Nie staraj się ocalić mojego ego. Musiałabyś skłamać, a sidhe nie kłamią.
- Rhys, nie chciałem stać się przyczyną twojego bólu – odezwał się Mróz.
- Nic nie poradzisz na to, że jesteś tym, kim jesteś, a ona nic nie poradzi na to, że cię
kocha. Próbowałem cię za to znienawidzić, ale nie mogę. Jeżeli sprawisz, że będzie w ciąży, ja
wrócę do Andais i wtedy będę cię nienawidził, ale do tej pory będę dzielił się z wdzięcznością.
Chciałam powiedzieć coś, co by go pocieszyło, ale co mogłam powiedzieć? Rhys miał
rację, każde pocieszające słowo byłoby kłamstwem.
- Nie lekceważę cię celowo, mój biały rycerzu – odezwałam się.
Rhys uśmiechnął się.
- Obaj jesteśmy jednakowo bladzi, moja księżniczko. Wiemy, że tutaj tylko jeden
mężczyzna może być królem. Chociaż uważam, że Doyle i Mróz razem byliby dla ciebie dobrą
parą władców. To źle, że nawet pomiędzy Ciemnością i Zabójczym Mrozem będzie zwycięzca
i przegrany.
Powiedziawszy to, Rhys wyszedł, zamykając drzwi za sobą. Słyszałam jak mówi do
psów, które musiały czekać za drzwiami. Nie wpuszczaliśmy psów, kiedy rozmawialiśmy
z Andais, ponieważ dotknęła czarnego psa, a on nie zmienił się dla niej. Magia nie rozpoznała
jej, a ona poczuła się urażona. Mróz obawiał się, że brak psa dla niego oznaczał, że nie był
wystarczająco sidhe. Andais po prostu nienawidziła faktu, że powracająca moc jej nie
rozpoznała. Była królową, więc cała moc na jej dworze powinna być jej, ale to wydawało się nie
działać w ten sposób.
Niemalże zawołałam Rhysa, by wpuścił psy, ale nie zrobiłam tego, ponieważ nie
chciałam przypominać Mrozowi o tym, czego mu brakowało. Drzwi zamknęły się delikatnie,
ale pewnie, a ja wpatrywałam się w mężczyznę, który pozostał.
Mróz ściągał marynarkę, w chwili, w której to zrobił, mogłam zobaczyć całą broń, jaką
nosił. Było tam kilka pistoletów i noży, ale on zawsze był uzbrojony jak na wojnę. Naliczyłam
cztery pistolety i dwa noże z przodu, w skórzanych pochwach. Było tego więcej, ponieważ
Zabójczy Mróz miał zawsze więcej broni, niż było widać.
- Uśmiechasz się. Dlaczego? – zapytał cicho. Zaczął odpinać sprzączki, które
utrzymywały kabury na miejscu.
- Mogłabym zapytać, w jakiej bitwie planowałeś dzisiaj walczyć, skoro masz tak wiele
broni, ale wiem, czego się obawiałeś.
Przesunął ostrożnie broń, położył ją na niedalekim stoliku. Uzbrojenie leżące na stoliku
promieniowało potencjalną możliwością niesienia zagłady.
- Gdzie odłożyłaś swój pistolet? – zapytał Mróz.
- Jest w szufladzie obok łóżka.
- Odkładasz go tak szybko, jak tylko wchodzisz do tego pokoju, nieprawdaż?
- Tak – odrzekłam.
Podszedł bliżej i powiesił marynarkę na wieszaku. Zaczął odpinać koszulę, nadal
odwrócony plecami do mnie.
- Nie rozumiem, dlaczego to robisz?
- Po pierwsze, broń naprawdę nie jest wygodna. Po drugie, gdybym potrzebowała broni
w swojej sypialni, to znaczyłoby, że wy wszyscy jesteście martwi. Jeżeli coś takiego zdarzyłoby
się, Mrozie, to jeden pistolet mnie nie ocali.
Odwrócił się z koszulą rozpiętą aż do pasa. Wyciągał resztę ze spodni. I chociaż byłam
tak zmęczona, kiedy widziałam go szarpiącego koszulę ze spodni, kiedy obserwowałam jak
odpina kilka ostatnich guzików, mój puls przyspieszył odrobinę.
Jego skóra była obnażoną bielą, przy mniejszej bieli jego ubrania. Zsunął koszulę
z ramion, odsłaniając swoje muskuły, w każdym ich calu czuć było siłę. Nauczył się, że czasami
patrzenie na niego, jak powoli się rozbiera, pobudza moje pożądanie.
Powiesił swoją koszulę na pustym wieszaku, nawet zapiął kołnierzyk, więc koszula
wisiała prosto i nie wymnie się. Ale robiąc to, pokazał mi długą linię pleców i ramion. Nawet
przełożył swoje srebrne włosy przez jedno ramię, więc ta muskularna gładkość jego pleców
była całkowicie widoczna.
Były takie chwile, kiedy samo patrzenie na niego, jak wiesza swoje ubranie,
doprowadzało mnie prawie do szaleństwa i sprawiało, że cicho sapałam z pożądania, jeszcze
zanim wszedł do łóżka. Ale dzisiejszy dzień nie był jednym z tych dni. Widok był uroczy jak
zawsze, ale byłam zmęczona i nie czułam się dobrze. Częściowo był to żal i wstrząs, ale
również dokuczliwa wiedza, że bierze mnie przeziębienie, albo wirus. Mróz nigdy nie
przeziębiał się. Nigdy nie miał czegoś tak wstrętnego.
Odwrócił się twarzą do mnie, jego ręce przesunęły się po pasie spodni. Musiał wcześniej
odpiąć pas, by ściągnąć kabury z bronią. Musiałam być bardziej zmęczona, niż mi się wydawało,
ponieważ nie zauważyłam, kiedy odpiął pas.
Zaczął odpinać guzik od spodni, a ja przeturlałam się na łóżku. Ukryłam twarz
w poduszkę, więc nie patrzyłam. Był zbyt piękny, żeby być prawdziwy. Zbyt cudowny, by być
mój.
Poczułam jak łóżko poruszyło się i wiedziałam, że jest na nim, razem ze mną.
- Merry, co się dzieje? Myślałem, że lubisz na mnie patrzeć?
- Lubię – powiedziałam, ale nadal nie patrzyłam na niego. Jak mogę wytłumaczyć mu, że
mam jedną z tych rzadkich chwil, kiedy moja śmiertelność była bardzo realna, a przypomnienie
jego nieśmiertelności ciążyło mi za bardzo?
- Czy ja sam, bez Doyle’a, nie wystarczę, by cię zadowolić?
To pytanie sprawiło, że odwróciłam się i spojrzałam na niego. Siedział na krańcu łóżka,
jedną nogę miał zgiętą, a kolano sięgało w moją stronę. Jego spodnie rozchylały się tam, gdzie
odpiął guzik, ale nie rozsunął zamka, jego pas otaczał go nie do końca rozpięty. Pochylał się
nieznacznie, więc napięły się mięśnie na jego ramionach i brzuchu. Mogłam patrzeć na dół, na
jego uda i te części jego ciała, które znałam, a które nadal były przykryte spodniami, lub w górę,
na piękno jego piersi, ramion i twarzy. W innym nastroju skierowałabym swoją uwagę na dół,
ale czasami mężczyzna potrzebuje, żeby zwrócić uwagę na to, co jest powyżej pasa, zanim
przesuniesz się poniżej.
Usiadłam, dbając o to, by kołdra osłaniała moje piersi, ponieważ moja nagość sprawiała
czasami, że Mróz zapominał słuchać, a ja chciałam, żeby mnie wysłuchał.
Siedział tam ze swoimi włosami jak srebrny ogień spływającymi po jego nagiej skórze.
Nie patrzył na mnie, chociaż wiedziałam, że wyczuwa z ruchów łóżka, że jestem o cale od
niego, wystarczająco blisko, by móc dotknąć jego ramion.
- Mróz, kocham cię.
Podniósł swoje szare oczy, ale potem spojrzał znów na swoje wielkie dłonie, które oparł
na kolanach.
- Ale czy kochasz mnie samego, bez ciała Doyle’a obok mnie?
Moja ręka zacisnęła się na jego ramieniu, kiedy starałam się wymyśleć, co powiedzieć.
Takiej rozmowy nie spodziewałam się. Kochałam Mroza, ale nie zawsze kochałam jego
nastroje.
- Jesteś dla mnie równie atrakcyjny jak pierwszej nocy.
Nagrodził mnie lekkim uśmiechem.
- To była bardzo dobra noc, ale uniknęłaś mojego pytania – popatrzył się na mnie pełną
mocą swoich oczu. – A to było wystarczającą odpowiedzią – zaczął wstawać, ale przycisnęłam
rękę do jego ramienia, nie zmuszając go, ale starając się zatrzymać go tam, gdzie był. Pozwolił
mi zatrzymać się na łóżku, chociaż był dużo silniejszy, niż ja kiedykolwiek będę.
Westchnęłam, starając się zmienić na lepsze nie tylko jego nastrój, ale i mój własny.
- Martwisz się dlatego, że odwróciłam się i nie patrzyłam jak się rozbierasz?
Skinął głową.
- Nie czuję się dobrze. Wydaje mi się, że dopadło mnie przeziębienie.
Popatrzył na mnie spojrzeniem, w którym widać było niezrozumienie.
- Pamiętasz, że niektórzy z nas uważali, że to, co się stało w faerie, oznacza, że stałam się
nieśmiertelna, jak wy wszyscy?
Znów skinął głową.
- Jeżeli rozchoruję się, to oznacza, że nie. Jestem nadal śmiertelna.
Położył swoją rękę na mojej, leżącej na jego ramieniu.
- Dlaczego to sprawia, że odsuwasz się ode mnie?
- Kocham cię, Mrozie, ale kochanie cię oznacza, że będę patrzeć, jak pozostajesz młody,
przystojny i idealny, kiedy ja będę się starzeć. To ciało, które kochasz, nie pozostanie
niezmienione. Będę starzeć się i poznam śmierć. Będę musiała patrzeć na ciebie każdego dnia
i wiedzieć, że ty tego nie rozumiesz. Kiedy ja będę bardzo stara, ty, po ściągnięciu ubrania, nadal
będziesz tak piękny, jak jesteś teraz.
- Zawsze będziesz naszą księżniczką – powiedział, a jego twarz pokazywała, że stara się
mnie zrozumieć.
Ściągnęłam rękę z jego pleców i położyłam się na łóżku, wpatrując się w tą niemożliwie
piękną twarz. Łzy wypłynęły z moich oczu, gardło zacisnęło mi się tak, że zadławiłam się
z żalu. Ze wszystkich złych zdarzeń dzisiejszego dnia, całego niebezpieczeństwa, które nas
otaczało, ja płakałam dlatego, że mężczyzna, którego kochałam, zawsze pozostanie piękny jak
dzisiaj, a ja nie. To nie śmierci się obawiałam, naprawdę, ale powolnego wyniszczenia. Jak mąż
Maeve Reed mógł znieść patrzenie, jak ona pozostaje piękna, kiedy on się starzeje? Jak miłość
i rozsądek może przetrwać coś takiego?
Mróz pochylił się ponad mną, a jego ramiona były tak szerokie, jego włosy rozłożyły się
dookoła mnie jak jakiś lśniący namiot, wodospad zastygły w bezruchu, lśniący w przyćmionym
świetle mojego pokoju.
- Ale tej nocy jesteś młoda i piękna. Dlaczego pogrążasz się w żalu, kiedy jego powód
jest tak odległy, a ja jestem tuż obok? – Ostatnie słowa wyszeptał tuż nad moimi wargami
i zakończył je pocałunkiem.
Pozwoliłam mu pocałować mnie, ale nie oddałam mu pocałunku. Czy on nie rozumiał?
No cóż, oczywiście, że nie. Jak mógłby rozumieć? Albo… albo…
Położyłam dłoń na jego piersi i odsunęłam go na tyle, żebym mogła spojrzeć mu
w twarz.
- Czy kochałeś kogoś i patrzyłeś jak się starzeje?
Cofnął się nagle i usiadł nie patrząc na mnie. Owinęłam rękę dookoła jego pasa, tak
bardzo jak mogłam. Był za duży, żebym mogła go całkiem objąć.
- Kochałeś, prawda? – zapytałam.
Nie patrzył na mnie, ale w końcu przytaknął.
- Kogo, kiedy? – pytałam.
- Widziałem ją przez szybę, kiedy jeszcze nie byłem Zabójczym Mrozem, ale tylko
Mrozem. Byłem tylko szronem zmienionym w coś żywego wiarą ludzi i magią faerie – spojrzał
na mnie niepewnym wzrokiem. – Widziałaś mnie kiedyś w wizji, kim byłem na początku.
Skinęłam głową. Pamiętałam.
- Przyszedłeś do jej okna jako Jack Frost – powiedziałam.
-Tak.
- Jak miała na imię?
- Rose. Miała złote loki i oczy jak zimowe niebo. Zobaczyła mnie w oknie, zobaczyła
mnie i próbowała powiedzieć matce, że w oknie widać twarz.
- Miała zdolność widzenia – powiedziałam.
Skinął głową.
Prawie odpuściłam, ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam.
- I co się stało?
- Była zawsze sama. Inne dzieci wydawały się wiedzieć, że jest inna. Popełniła błąd
mówiąc im o rzeczach, które widziała. Nazwali ją wiedźmą i jej matkę też. Nie miała ojca.
Z rozmów innych wieśniaków dowiedziałem się, że nigdy nie miała ojca. Usłyszałem ich, kiedy
malowałem mrozem na ich domach, jak szeptali, że Rose nie spłodził mężczyzna, ale diabeł.
Były tak biedne, a ja byłem tylko częścią zimowego chłodu, który je ranił. Tak bardzo chciałem
im pomóc – uniósł swoje wielkie ręce, tak jakby widział inne ręce, mniejsze i mniej potężne. –
Pragnąłem być czymś więcej.
- Poprosiłeś o pomoc? – zapytałam.
Spojrzał na mnie.
- Chodzi ci o to, czy poprosiłem Boginię i jej małżonka, by mi pomogli?
Przytaknęłam.
Uśmiechnął się i rozświetliło to jego twarz sprawiając, że zalśniła radość, którą przez
większość czasu ukrywał.
- Poprosiłem.
Uśmiechnęłam się do niego.
- I otrzymałeś odpowiedź.
- Tak – odrzekł nadal uśmiechnięty. – Usnąłem, a kiedy się obudziłem, byłem wyższy,
mocniejszy. Znalazłem im opał na całą długą zimę. Znalazłem dla nich jedzenie – potem
radość zniknęła z jego twarzy. – Zabrałem jedzenie innym w wiosce, a oni oskarżyli jej matkę
o kradzież. Rose powiedziała im, że to jej przyjaciel to zostawił, jej lśniący przyjaciel.
Chwyciłam jego rękę.
- Oskarżyli ją o czary – powiedziałam cicho.
- Tak i o kradzież. Próbowałem im pomóc, ale nie rozumiałem, co to oznacza być
człowiekiem, czy nawet istotą magiczną. Byłem taki młody, Merry, tak młody, że nie znałem
niczego poza lodem i zimnem. Byłem myślą, która ożyła. Nie wiedziałem jak być żywym i co to
oznacza.
- Chciałeś pomóc – powiedziała.
Przytaknął.
- Moja pomoc kosztowała je wszystko, co miały. Zostały uwięzione i skazane na śmierć.
Wtedy po raz pierwszy wezwałem zimno do swojej ręki, zimno tak głębokie, że roztrzaskało
metal, dla Rose i jej matki. Złamałem kraty i uratowałem je.
- To wspaniałe – jego ręka zacisnęła się dookoła mojej i wiedziałam, że ta opowieść się
tutaj nie kończy.
- Możesz sobie wyobrazić, co pomyśleli wieśniacy, kiedy znaleźli połamane metalowe
kraty, a dwie kobiety zniknęły? Możesz sobie wyobrazić, co myśleli o Rose i jej matce?
- Nic, w co by już wcześniej nie wierzyli – powiedziałam cicho.
- Może tak, ale ja byłem częścią zimy. Nie mogłem wybudować im schronienia. Nie
mogłem zapewnić im ciepła. Nie mogłem zrobić niczego, poza skazaniem ich na śmierć
z zimna, a każdy człowiek obrócił się przeciwko nim.
Usiadłam i starałam się go przytulić, ale nie pozwolił mi na to. Odwrócił się i dokończył
swoją opowieść.
- Umierały, ponieważ wszędzie gdzie szedłem, zima podążała za mną. Byłem nadal
czymś zbyt podstawowym, by zrozumieć swoją własną magię. Kiedy wszystko szło źle,
modliłem się. Pan przyszedł do mnie i zapytał mnie, czy oddałbym wszystko, czym jestem, by
je ocalić. Nie żyłem długo, Merry, ale pamiętałem, czym byłem wcześniej. Nie chciałem, żeby
to wróciło, ale Rose leżała nieruchomo w śniegu, a jej włosy pokrywała biel, więc powiedziałem
tak. Oddam wszystko, czym jestem, żeby je ocalić. To wydawało się odpowiednie poświęcenie,
skoro moje wtrącanie się, bez względu na to jak dobre miałem intencje, sprowadziło na nie
nieszczęście.
Przestał mówić na tak długo, że podeszłam do niego i objęłam go ramionami od tyłu.
Tym razem pozwolił mi na to. Nawet odchylił się do tyłu, by oprzeć się o mnie, więc objęłam
go nogami.
- Co się stało? – wyszeptałam.
- Rozległa się muzyka na śniegu i Taranis, Pan Światła i Iluzji przyjechał na koniu
stworzonym ze światła księżyca. Nie masz nawet pojęcia, jaki złoty dwór był wspaniały w tym
czasie, Merry. Nie tylko Taranis mógł stworzyć rumaka ze światła i cienia. To była prawdziwa
magia. On i jego ludzie zabrali je ze śniegu i odjechali w kierunku wzgórz faerie. Byłem
zadowolony z jej utraty, ponieważ to oznaczało, że żyła. Czekałem, aż zostanę znów zmieniony
w nicość, ale byłem zadowolony. Ocaliłem je, a oddanie mojego istnienia za nie wydawało się
właściwe. Nie powiem, że oddałem za nie życie, ponieważ nie żyłem, nie w taki sposób jak
teraz.
Przyciągnęłam go bliżej, a on oparł się mocniej na mnie, tak że oparłam się plecami
o brzeg łóżka i zaczęłam go kołysać. Oparłam jedną rękę na jego piersi, więc mogłam poczuć,
jak słowa dudnią w jego ciele.
- Obudziła się, leżąc na kolanach jednego z lśniących dworzan. Moja mała Rose
obudziła się. Zapłakała za swoim Jackiem, za swoim Jackiem Frostem. Podszedłem do niej tak,
jak robiłem to od pierwszej chwili. Podszedłem do niej, ponieważ nie mogłem zrobić nic
innego. Odepchnęła od siebie ramiona lśniącego lorda sidhe i przeszła do mnie. Nie byłem
tym, czym jestem teraz, Merry. Byłem młody i dziecinny. Bogini dała mi ciało, które mogło
stać się czymś więcej. Ale nie byłem jednym z lśniącego dworu. Byłem pomniejszą istotą
magiczną, w każdy sposób. Wydaje mi się, że w oczach ludzkich mogłem wydawać się
chłopcem w wieku czternastu lat, lub młodszym. Wyglądałem na dobrą parę dla mojej Rose.
Leżał nieruchomo w moich ramionach.
- A co stało się jej matce? – zapytałam.
- Nadal jest kucharką na złotym dworze.
Pocałowałam jego czoło, potem zapytałam.
- Co stało się Rose?
- Znaleźliśmy schronienie, a ja wykorzystałem swoją magię, by zabrać ją z daleka od
wioski. Ludzie nie podróżowali tak, jak teraz to robią i dwadzieścia mil było wystarczająca
odległością, żebyśmy ich nigdy więcej nie zobaczyli. Nauczyła mnie jak być prawdziwym, a ja
dorastałem wraz z nią.
- Co to oznacza, że dorastałeś wraz z nią?
- Wyglądałem na czternastoletniego chłopca, a ona była piętnastoletnią dziewczynką.
Dorastała, tak jak ja. To nie walki mieczem i tarczą uczyły się na początku moje ręce, ale
władania toporem i innych prac, żebym stał się na tyle silny, by zaopiekować się rodziną.
- Miałeś dzieci – wyszeptałam.
- Nie. Myślałem, że to dlatego, że nie byłem wystarczająco prawdziwy. Ale teraz, skoro
ty nie oczekujesz dziecka, zastanawiam się, że może nie jest moim przeznaczeniem mieć dzieci.
- Ale byliście parą – powiedziałam.
- Tak, a ksiądz, który był bardziej przyjacielski niż jakikolwiek chrześcijanin, udzielił nam
nawet ślubu. Ale nie mogliśmy pozostać na długo w jednej wiosce, ponieważ ja się nie
starzałem. Rosłem wraz z moją Rose, aż stałem się taki, jakim jestem teraz. Potem ja
przestałem się starzeć, a ona nie. Patrzyłem na nią, jak jej włosy zmieniają się z żółtych na białe,
a jej oczy płowieją i ich błękitna barwa zimowego nieba zmienia się w szarość śniegowych
chmur.
Spojrzał na mnie, a na jego twarzy widać było jakąś srogość.
- Patrzyłem na nią, jak starzeje się, ale zawsze ją kochałem. Ponieważ to jej miłość
sprawiła, że stałem się rzeczywisty, Merry. Nie faerie, nie nieokiełznana magia, ale magia
miłości. Myślałem, że oddaję swoje życie za to, by ocalić Rose, ale Pan zapytał, czy mógłbym
oddać wszystko, czym byłem, a ja to zrobiłem. Stałem się takim, jakiego ona mnie
potrzebowała. Kiedy zorientowałem się, że się nie starzeję razem z nią, zapłakałem, ponieważ
nie wyobrażałem sobie życia bez niej.
Uklęknął i położył ręce na moich ramionach, a ja spojrzałam w jego twarz.
- Zawsze będę cię kochał. Kiedy te czerwone włosy staną się białe, nadal będę cię
kochał. Kiedy gładka miękkość młodości zamieni się w delikatną miękkość starości, ja nadal
będę chciał dotykać twojej skóry. Kiedy twoja twarz będzie pełna linii pokazujących każdy
uśmiech, jakim kiedykolwiek się uśmiechnęłaś, każde zdziwienie jakie błysnęło w twoich
oczach, kiedy każda łza jaką kiedykolwiek wylałaś, pozostawi znak na twojej twarzy, będę cenił
cię nawet bardziej, ponieważ byłem tu, by patrzeć na te zmiany. Będę dzielił z tobą życie,
Meredith, i kochał cię, aż ostatni oddech opuści twoje lub moje ciało.
Pochylił się i pocałował mnie i tym razem oddałam pocałunek. Tym razem rozpłynęłam
się w jego ramionach, w jego ciele, ponieważ nie mogłam zrobić nic innego.
Rozdział 16
W końcu znalazł się nade mną. Jego włosy rozwiązały się i opadły na nas jak srebrny
deszcz, o ile deszcz może być delikatny jak jedwab i ciepły jak ciało kochanka. Nasza skóra
błyszczała, jakbyśmy połknęli księżyc, lśniący teraz przez każdy cal naszej skóry. Wiedziałam,
że moje włosy są płonącym ogniem, ponieważ widziałam światło kątem oka. Jego włosy
zaczęły iskrzyć się i lśnić, kiedy przesuwał się nade mną, odbijając światło w podobny sposób,
w jaki śnieg lśni w świetle księżyca. Miałam innych kochanków, którzy przynosili ze sobą do
łóżka światło słoneczne, ale Mróz był jak zimowa noc z całym jej pięknem i surowością.
Był za wysoki, a ja za niska, żeby mógł wygodnie położyć się na mnie. Było to
równocześnie przyjemne i utrudniało oddychanie, więc uniósł górną część swojego ciała, za
pomocą lśniącej siły swoich jasnych, muskularnych ramion. Spoglądałam po całym jego ciele,
patrząc jak wślizguje się i wyślizguje z mojego ciała, ten widok sprawił, że załkałam,
odwróciłam wzrok, jakby ten widok był zbyt cudowny i musiałam znaleźć coś innego, na czym
mogłyby spocząć moje oczy. Znalazłam jego oczy. Były jak zimowe niebo, a teraz, z całą mocą
pulsującą w nim, były czymś więcej, niż tylko szarością.
W szarości jego oczu zobaczyłam w przelocie pokryte śniegiem wzgórze, z nagim,
zimowym drzewem stojącym na nim. Zakręciło mi się w głowie, jakbym mogła wpaść w ten
obraz, w jego oczy i znaleźć się gdzieś indziej. Zamknęłam więc oczy, ponieważ nie byłam
pewna, gdzie mogło być to drzewo i to wzgórze.
Rytm jego ciała wchodzącego i wychodzącego ze mnie, jego wielkość, wślizgująca się
i wyślizgująca z mojego ciała, sprawiła, że poczułam narastające uczucie wypełnienia. Zaczął się
tworzyć pierwszy nieśmiały przypływ orgazmu.
- Merry, Merry spójrz na mnie – w jego głosie było naleganie, to szorstkie naleganie,
które mówiło, że on również był blisko.
Otworzyłam oczy, jego oczy były tuż nad moimi, rozszerzone, wpatrujące się we mnie,
wymagające, żebym nie odwracała od niego spojrzenia. Przesunął jedną rękę i chwycił mnie za
włosy koło policzka.
- Chcę patrzeć w twoją twarz – powiedział, a jego głos był zdyszany i głęboki z wysiłku.
W jego oczach był śnieg opadający na samotne drzewo i wzgórze za nim. Coś poruszyło
się w jego oczach, jakaś postać.
Rytm jego ciała zmienił się, narastał bardziej natarczywy i to było już za wiele. Nie
mogłam patrzeć w jego oczy, kiedy całe jego ciało płynęło na moim. Starałam się skupić wzrok
na jego ciele poruszającym się nade mną, ale jego uścisk na moich włosach zacisnął się,
zmuszając mnie, żebym patrzyła mu w twarz. Jego twarz była twarzą mojego ukochanego,
Mroza. Nie było w jego oczach już żadnej wizji, rozpraszającej mnie od piękna jego twarzy
i pragnienia w spojrzeniu.
- Prawie, prawie, prawie - wyszeptałam. Potem nadeszło ostatnie pchnięcie i prawie
stało się teraz.
Krzyknęłam i tylko jego ręka ściskająca niemalże okrutnie moje włosy powstrzymała
mnie od wygięcia szyi. Utrzymywał nasze twarze tak, że wpatrywaliśmy się w siebie, nie mogąc
oderwać spojrzenia. Wpatrywaliśmy się w siebie, kiedy nasze ciała pogrążyły się
w przyjemności. To jego siła zażądała, żebyśmy się tym podzielili, najbardziej intymną chwilą,
nie cofając się, nie odwracając wzroku, nic nie oddzielało nas od dzikości widocznej w oczach
drugiego.
Opadliśmy w tą dzikość, w prawie oszalałą zawziętość. Załkał jak ja, kiedy
wykrzykiwałam swoją przyjemność, potem jego ciało opadło na mnie, oparł się na ramionach
nadal będąc zanurzony głęboko wewnątrz mnie. Klęknął, przyciskając mnie go zagłówka.
Chwyciłam się drewna, żeby utrzymać się w pozycji, w jakiej chciał mnie mieć. Doszedł, ale nie
zakończył. Udowodnił to, zaczynając uderzać we mnie, przyciskając mnie do drewna, łóżko
zadrżało od siły jego uderzeń, rama od łóżka protestowała na takie nadużycie.
Krzyknęłam dla niego i zmusiłam się, żeby utrzymać ręce na drewnie, a siebie na
miejscu, kiedy zanurzał się we mnie tak głęboko, jak tylko mógł. Wystarczająco głęboko, że
pod tym kątem, w którym Mróz mnie ujeżdżał, przyjemność zaczęła zlewać się z bólem.
Opadłam na łóżko i wbiłam swoje paznokcie w jego białą skórę. Tam, gdzie go
podrapałam, wypływał blask, jakby to nie krew płynęła. Niebieskie, lśniące linie podążyły za
liniami wyznaczonymi przez moje paznokcie i naznaczyły naszą skórę. W tej chwili widziałam
cierniste pnącza dookoła mojego ramienia i głowę jelenia naszkicowaną na jego piersi. Jego
ciało zadrżało przy moim, wewnątrz mnie, kiedy naznaczyłam go swoją przyjemnością i jego
bólem.
Ścisnął mnie w swoich ramionach tak mocno, że zobaczyłam blask na jego ramionach
i ten znak mocy, który widziałam wcześniej, jak winorośl na moim ramieniu. Zorientowałam
się, że ten tatuaż, który po raz pierwszy pojawił się w faerie, był tym samym wizerunkiem, co
tamten, widoczny w jego oczach.
Znieruchomieliśmy na chwilę, przytuleni do siebie czołami. Jego serce biło tak szybko
i mocno, że poczułam je obok mojej twarzy jak rękę. Położył nas powoli na boku tak, że
leżeliśmy w końcu na brzegu łóżka, na tej poduszce, która nie była pokopana.
- Zapomniałam już, jak cudowny możesz być, Mrozie – głos nie był mój, doszedł
z lustra. Przez sekundę nie mogłam się ruszyć, strach sprawił, że usiadłam i sięgnęłam po
prześcieradło.
- Nie przykrywajcie się – powiedziała Andais z lustra.
Nasunęliśmy prześcieradła na siebie.
- Powiedziałam, nie przykrywajcie się, czy już nie jestem waszą królową? – W jej głosie
słychać było złość, która sprawiła, że odłożyliśmy prześcieradła. Widziała końcówkę naszego
kochania się, wydawało się, że teraz nie ma powodów do wstydu.
Mróz przytulił się do mnie tak, że był na tyle zasłonięty, na ile mógł. Ja pierwsza
zdołałam odezwać się.
- Moja królowo, co sprowadza cię do naszego lustra?
- Myślałam, że zobaczę Rhysa z tobą, czy okłamałaś mnie, kiedy powiedziałaś, że
będziesz z nimi?
- Rhys będzie miał swoją kolej, moja królowo.
Wpatrywała się w Mroza, jakby mnie tutaj nie było. Spojrzałam na niego, jego ciało
zroszone było potem z wysiłku, jego włosy były plątaniną lśniącego srebra, ozdabiając całą tą
bladą, muskularną siłę. Był piękny. Piękny w sposób, w jaki nawet pomiędzy sidhe nie każdy
mógł się poszczycić. Ironiczne było to, że ten, kto nie narodził się jako sidhe, był
najprzystojniejszym mężczyzną pomiędzy nami. Ale teraz wiedziałam, że był uformowany
z miłości, nie z pożądania czy mocy, ale z bezinteresownej miłości. Rozumiałam to. Miłość
sprawia, że wszyscy jesteśmy piękni.
- Masz taki wyraz twarzy, Meredith, kiedy patrzysz na niego. O czym myślisz?
- O miłości, ciociu Andais. Myślę o miłości.
Prychnęła z obrzydzeniem.
- Wiedz jedno, moja bratanico. Jeżeli Zabójczy Mróz nie zostanie twoim królem,
odzyskam go i sprawdzę, czy jest tak dobry, na jakiego wygląda.
- Był kiedyś twoim kochankiem, setki lat temu.
- Pamiętam – powiedziała, ale nie wydawało się, żeby to ją uszczęśliwiło.
Nie rozumiałam tego wyrazu na jej twarzy, ani tonu jej głosu. Naprawdę nie
rozumiałam, dlaczego była tak zdecydowana, żeby zastać mnie z Rhysem, czy może była
chętna, by złapać mnie bez niego? Czy szukała jakiejś wymówki, by rozkazać Rhysowi wrócić
do faerie? Jeżeli tak, to dlaczego? Nigdy nie traktowała go jako jednego ze swoich faworytów,
a przynajmniej nikt, kogo znałam, tego nie pamiętał.
- Widzę strach w twoich oczach, mój Zabójczy Mrozie – powiedziała.
Moje ramię zacisnęło się dookoła niego. Nie mogłam nic pomóc.
- Czy chcesz chronić go przede mną, Meredith?
- Chcę chronić wszystkich moich ludzi przed krzywdą.
- Ale on jest dla ciebie kimś specjalnym, prawda?
- Tak – powiedziałam, ponieważ wszystko inne byłoby kłamstwem.
- Mróz, spójrz na mnie – rozkazała.
Podniósł na nią swoje oczy.
- Czy boisz się mnie, Mrozie?
Przełknął tak mocno, że słychać było, że to było bolesne.
- Tak, moja królowo, obawiam się ciebie – odezwał się ochrypłym głosem.
- Kochasz Meredith, nieprawdaż?
- Tak, moja królowo – odpowiedział.
- Kocha ciebie moja bratanico, ale boi się mnie. Wydaje mi się, że odkryjesz, że strach
jest bardziej skuteczną groźbą niż miłość.
- Nie chcę mu grozić.
- Któregoś dnia zachcesz. Któregoś dnia dowiesz się, że cała miłość faerie nie wystarczy,
by mężczyzna, którego kochasz, był ci posłuszny. Zapragniesz strachu, żeby go wykorzystać,
ale będziesz zbyt delikatna, by temu podołać.
- Nie jestem przerażająca. Wiem to, ciociu Andais.
- Patrzę na ciebie, widzę przyszłość swojego dworu i jestem zrozpaczona.
- Jeżeli miłość jest przyszłością naszego dworu, ciociu Andais, to ja jestem pełna nadziei.
Spojrzała znów na Mroza, jakby był czymś do jedzenia, a ona głodowała.
- Nienawidzę cię, Meredith. Naprawdę cię nienawidzę.
Zmusiłam się, żeby nie powiedzieć tego, o czym myślałam.
- Twoja twarz cię zdradza - powiedziała do mnie. – Powiedz, o czym myślisz, bratanico.
Nienawidzę cię, Meredith. Czy to sprawia, że chcesz mi coś powiedzieć?
- Ja też cię nienawidzę.
Andais uśmiechnęła się, jakby się jej to podobało. Łóżko za nią było obdarte z pościeli.
Najwyraźniej torturowanie Crystalla sprawiło, że polało się za dużo krwi, by spać w tej pościeli,
nawet jak dla niej.
- Myślę, że wezmę dziś Mistrala, Meredith. Zrobię temu silnemu ciału to, co zrobiłam
wcześniej Crystallowi.
- Nie mogę cię powstrzymać – powiedziałam.
- Nie, nie możesz. Jeszcze nie – po tym lustro stało się znów puste. Wpatrywałam się
w moje własne odbicie.
Mróz nie patrzył na lustro. Po prostu sturlał się z łóżka i zaczął ubierać. Nawet się
najpierw nie oczyścił. Wydawało się, że musi być ubrany i nie mogłam go za to winić.
Odezwał się bez patrzenia na mnie, cała jego uwaga była skierowana na ukrycie swojej
nagości najszybciej, jak to tylko jest możliwe.
- Powiedziałem ci kiedyś, że wolałbym raczej umrzeć, niż wrócić do niej. Naprawdę tak
myślałem, Meredith.
- Wiem o tym – odrzekłam.
Zaczął przypinać broń.
- Nadal tak myślę.
Wyciągnęłam rękę do niego. Chwycił moją dłoń, pocałował ją i uśmiechnął się do mnie
najsmutniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Mróz, ja…
- Jeżeli zamierzasz być dzisiaj z Rhysem, to na twoim miejscu poszedłbym do innego
pokoju. Nie chciałbym dzisiaj się znów z nią widzieć.
- Zrobię, jak radzisz.
- Sprawdzę, co z Doylem – miał już na sobie ubranie i całą broń. Był wysoki, przystojny
i lodowato piękny. Był moim Zabójczym Mrozem, tak aroganckim, jego twarz była nie do
odczytania, podobnie jak tego dnia, kiedy spotkałam go po raz pierwszy. Ale nadal miałam
w pamięci jego oczy rozszerzone i gorączkowe, jak wtedy, kiedy wpychał się do wnętrza
mojego ciała. Wiedziałam, co kryje się w tym zimnym, opanowanym mężczyźnie, a ja ceniłam
każdą odrobinę prawdziwego Mroza. Każdą część mężczyzny, który zakochał się w wieśniaczej
córce i oddałby wszystko, co tylko mógł, żeby być z nią.
Wyszedł z pokoju, wysoki i wyprostowany, na pierwszy rzut oka nieporuszony. Ale
wiedziałam, dlaczego zostawił mnie w łóżku. Wyszedł, ponieważ był przerażony, że jego
królowa mogłaby znów powrócić.
Rozdział 17
Skorzystałam z rady Mroza i poszłam do jednego z mniejszych pokoi, w domku
gościnnym Maeve Reed. Zaoferowała nam główny dom, kiedy wyjechała do Europy. Uciekła
tam, ponieważ Taranis dwukrotnie próbował ją zabić używając magii. Może już wkrótce
będziemy mogli powiedzieć jej, że Taranis nie jest dla niej zagrożeniem, ale na razie musiałam
się zająć aktualnymi sprawami. Chciałabym znaleźć sobie jakieś własne miejsce, ale z prawie
dwudziestoma osobami, którym musiałam zapewnić mieszkanie i utrzymanie, nie dałabym rady.
Nadal odmawiałam przyjęcia pomocy od mojej ciotki. Wiedziałam za dobrze, jak długie
i niebezpieczne są sznury dołączone do jakiejkolwiek jej łaski.
Adrenalina opadła i byłam bardziej zmęczona niż wtedy, kiedy zaczął się dzień. Do tego
coś mnie brało. Niech to szlag.
Wierzyłam, że Mróz będzie mnie kochał, ale nie byłam pewna, jak będę się czuła
starzejąc się, kiedy oni wszyscy pozostaną młodzi i gładcy. Były takie chwile, kiedy nie byłam
pewna, czy jestem wystarczająco dobrą osobą, żeby to znieść.
Pokój był ciemny. Jedyne okno w pokoju zasłaniały zasłony. Lustro na toaletce zostało
zabrane, tak że ściana była pusta i bezpieczna. Tutaj nie będzie niespodziewanych rozmów. To
był jeden z powodów, dla których wybrałam ten pokój. Potrzebowałam odpoczynku, a ostatnie
czego chciałam, to niespodziewana rozmowa przez lustro.
Kitto dołączył do mnie, przeturlał się i położył obok mnie pod gładką miękkością
czystych, bawełnianych prześcieradeł. Jego ciemne loki spoczęły na krzywiźnie mojego
ramienia, jego oddech ogrzewał wzgórza moich piersi. Położył rękę na mój brzuch, a nogę na
udzie, jego druga ręka podniesiona do góry leniwie bawiła się moimi włosami. Był jedynym
mężczyzną z mojej straży niższym ode mnie, wystarczająco niskim, że mógł owinąć się dookoła
mnie, tak jak ja owijałam się dookoła wyższych mężczyzn. Był jednym z pierwszych, którzy
dołączyli do mnie na wygnaniu. W trakcie tych tygodni, które spędził z daleka od faerie, Doyle
zmusił go do ćwiczeń. Dlatego teraz pod białą gładkością jego księżycowo bladej skóry były
mięśnie. Mięśnie, których nigdy wcześniej nie było.
Miał 4 stopy 11 cali
9
i twarz anioła, który nigdy nie przeszedł przez dojrzewanie. Ale
skoro gobliny nie muszą się golić, to on również, jego ciało miało w sobie połowę ich
dziedzictwa.
Bawiłam się miękkimi lokami jego włosów, które urosły tak, że dotykały ramion. Były
miękkie jak włosy Galena, jak moje własne. Drugą rękę położyłam na jego plecach. Palcami
przesunęłam po gładkiej linii łuskowanej skóry, która biegła w dół jego kręgosłupa. Łuski
wyglądały na ciemne w przytłumionym świetle, ale w jaśniejszym jego skóra mieniła się
tęczowo. W wydatnych ustach opierających się o moje piersi znajdowały się wysuwane kły,
wypełnione trującym jadem. Jego ojciec był wężowym goblinem. Było niezwykłe, że ojciec
9
Ok. 150 cm
Kitto zgwałcił jego matkę, zamiast ją zjeść. Podobno wężowe gobliny były wyjątkowo oziębłe
w każdy sposób. Namiętność ich nie poruszała, ale w matce Kitto musiało być coś, co
wzbudziło pożądanie w zimnym sercu jego ojca.
Matka porzuciła swoje dziecko niedaleko kopców goblinów, kiedy zorientowała się, kim
był jej syn. Gobliny były znane z jedzenia swoich własnych młodych, a ciało sidhe było wysoko
cenione. Jego własna matka porzuciła Kitto na pewną śmierć. Zamiast tego został zabrany
przez goblińską kobietę, która chciała przytrzymać go, aż urośnie większy, żeby wtedy go zjeść.
Ale coś w Kitto poruszyło również ją i nie miała serca go zjeść. Było w nim coś, co
rzeczywiście sprawiało, że chciało się nim opiekować, chronić go. Nieraz narażał swoje życie,
żeby ocalić moje, ale nadal nie widziałam go jako mojego obrońcy.
Spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami o migdałowym kształcie, lśniły błękitem
w podobny sposób, w jaki lśniły oczy Hollego i Asha, i także były całkowicie w jednym kolorze.
Oprócz tego, że oczy Kitto były niebieskie, cudownym czystym błękitem, jak jasne
szafiry, lub poranne niebo.
- Przed kim się ukrywasz, Merry? – zapytał łagodnym głosem.
Uśmiechnęłam się do niego z mojego gniazda poduszek.
- Skąd wiesz, że się ukrywam?
- To dlatego tu przychodzisz, żeby się ukryć.
Przesunęłam dłonią po krawędzi jego policzka. Tylko kilka innych genów, a byłby taki
jak Holly i Ash, wysoki i piękny jak sidhe, z dodatkową siłą i wytrzymałością goblinów.
- Mówiłam ci, nie czuję się dobrze.
Uśmiechnął się i tak podparł się na jednym łokciu, że spoglądał nieznacznie w dół, na
mnie.
- To prawda, ale jest w tobie żal, który mógłbym zabrać, jeżeli powiedziałabyś mi jak.
- Nie namawiaj mnie do rozmowy o polityce. Muszę odpocząć, jeżeli mam spełnić
dzisiejszej nocy swoje obowiązki.
Przesunął palcem w dół mojej twarzy od skroni, aż do brody. To był długi, powolny
ruch, który sprawił, że zamknęłam oczy i zrobiłam wdech.
- To za to uważasz wzięcie goblinów do swojego łóżka dzisiejszej nocy, za obowiązek?
Otwarłam oczy.
- To nie to, że są goblinami, sprawia, że to jest obowiązek.
Uśmiechnął się wsuwając rękę w moje włosy.
- Wiem o tym. To z powodu tego, kim są, czym są, a ty nie czujesz się najlepiej.
- Oni mnie przerażają, Kitto.
Jego twarz była spokojna.
- Ja też się ich boję.
- Czy kiedyś cie skrzywdzili?
- Nie bardzo lubią mężczyzn. Służyłem im raz czy dwa, kiedy weszli do łóżka mojej
pani.
Kitto przetrwał w kulturze bardziej pełnej przemocy niż jakakolwiek inna w faerie,
robiąc to, co robią niektórzy ludzie, żeby przetrwać w więzieniu. Wybierają kogoś potężnego,
lub są przez nich wybierani i stają się ich własnością. Poddawanie się dominacji i to, co wydaje
się całkowitym poniżeniem, w dziwny sposób było uważane za profesję.
Z jednej strony gobliny lubiły traktować go jako ofiarę ich okrutnego poczucia humoru,
a z drugiej bardzo wysoko ceniły jego pana. „Pan” w gobliniej nomenklaturze niekoniecznie
oznaczał mężczyznę, to mogła też być kobieta. To było po prostu określenie kogoś, do kogo
należą niewolnicy.
- Służyłeś im? – powiedziałam to jak pytanie.
- Wydaje się, że w pornografii można by to określić terminem „fluffer”
10
. Oni robią
wszystko razem, jako bracia. Pomagałem utrzymać jednego gotowego, kiedy drugi kończył.
Powiedział to, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Nie było żadnego
potępienia, gniewu, niczego. To był sposób, w jaki działał jego świat. Jedyny świat jaki znał,
zanim jego król dał go mnie. Starałam się bardzo mocno dać Kitto możliwość nowego życia,
ale musiałam być ostrożna, ponieważ wiele z tych wyborów niepokoiło go. Zmienił się
dosłownie cały jego świat. Nigdy wcześniej nie widział elektryczności i telewizji. Teraz mieszkał
w posiadłości jednej z największych hollywoodzkich aktorek, chociaż nigdy nie widział ani
jednego jej filmu. Dużo większe wrażenie na nim zrobił fakt, że była kiedyś boginią Conchenn,
ale tego sekretu Hollywood nie znało.
- Będę z tobą dzisiejszej nocy, Merry. Pomogę ci.
- Nie mogę cię prosić…
Położył palce na moich ustach.
10
Nie znam się za bardzo na terminologii pornograficznej , więc nie wiem, czy istnieje jakieś
polskie słowo. Wg
słownika znaczenie jest takie: fluffer – członek ekipy na planie filmu pornograficznego, który
odpowiada za utrzymanie
erekcji u aktorów płci męskiej.
- Nie musisz prosić. Nikt z pozostałych mężczyzn nie zna kultury goblinów tak jak ja.
Nie mówię, że mógłbym ochronić cię przed nimi, ale mogę powstrzymać cię od wpadnięcia
w pułapki zwyczajów.
Pocałowałam jego palce i odsunęłam jego rękę od ust, by móc złożyć następny
pocałunek na jego dłoni. Chciałam mu powiedzieć „Nie mogę na to pozwolić, ponieważ oni
znęcali sie nad tobą”, ale on tego tak nie widział. Powiedzenie mu, że to było znęcanie, kiedy
on nie widział tego w ten sposób, wydawało się złe. To była jego kultura, nie moja. A kim ja
byłam, żeby rzucać kamieniem po tym, co widzieliśmy dzisiaj w łóżku Andais? Biedny Crystall.
Rozległo się stukanie do drzwi. Westchnęłam i wtuliłam się głębiej w poduszki. Nie
chciałam rozwiązywać dzisiaj następnego kryzysu. Chciałam, żeby wszystko poszło gładko
i zgodnie z planem, kiedy później przybędą goblińskie bliźniaki.
Kitto pochylił się i wyszeptał w moje włosy
- Jesteś księżniczką. Możesz kazać im odejść.
- Nie mogę kazać im odejść, aż nie dowiem się, czego chcą – zawołałam – Kto tam?
- To Rhys.
Kitto i ja wymieniliśmy spojrzenia. Rozszerzył oczy, co było jego wersją wzruszenia
ramionami. Miał rację. To znaczyło dużo dla Rhysa, że widział mnie w łóżku z goblinem,
jakimkolwiek goblinem. Nawet wydawał się lubić Kitto, a przynajmniej ostatnio przesiadywał
do późna zaznajamiając go z filmami noir, robili sobie nocny maraton. Obaj, razem z Galenem,
zabrali Kitto na zakupy, po jakieś bardziej nowoczesne ubrania. Ale zawsze unikał z nim
fizycznego kontaktu.
Cokolwiek sprowadziło Rhysa do tego pokoju, to musiało być ważne. A dzisiaj ważne
oznaczało złe. Cholera.
- Wejdź – zawołałam głośno.
Kitto zaczął odsuwać się ode mnie, jakby chciał wyjść, ale chwyciłam go za ramię, żeby
zatrzymać go jak był, podpartego na łokciu ponad mną.
- To twój pokój. Nie wychodź.
Kitto spojrzał z powątpiewaniem, ale pozostał tak, jak chciałam. Był w tym dobry.
Wypełniał rozkazy bez wahania, co było czymś, czego nie mogłam powiedzieć o pozostałych
mężczyznach.
Rhys wszedł, zamykając cicho za sobą drzwi. Wpatrywałam się w jego twarz, ale
wyglądał wystarczająco spokojnie.
- Doyle jest bardzo upartym mężczyzną, nawet jak na sidhe.
- Dopiero teraz doszedłeś do tego wniosku? – zapytałam.
Rhys uśmiechnął się.
- Racja. Wiedziałem o tym wcześniej.
- Nadal nie chce, żeby Merry siedziała obok niego? – zapytał Kitto. Wyglądał całkowicie
spokojnie leżąc obok mnie, jakby nigdy nie brał pod uwagę przesunięcia się.
Rhys mówiąc przeszedł głębiej do pokoju.
- Mówi: „To ja mam chronić ją, a nie ona mnie.” Potem powiedział, że musisz odpocząć
na wieczór, a nie siedzieć i martwić się o niego.
- Mogliśmy przytulić się do siebie i oboje przespać – powiedziałam.
- Jego strata, nasz zysk – powiedział Rhys, znów się uśmiechając. Ściągnął swoją
marynarkę.
- Nasz zysk – powtórzył Kitto z nutką zdziwienia w głosie.
Rhys zatrzymał się z marynarką w jednej ręce. Jego kabura podramienna odbijała się
ostro od jasnego błękitu jego koszuli. Chociaż kabura wydawała się mieścić tylko pistolety, nie
była to całkowita prawda. Wszyscy mężczyźni, którzy od kilku miesięcy byli ze mną, mieli
specjalne kabury, jak wydaje mi się, zrobione przez rzemieślników jeszcze w faerie. Żaden
człowiek nie zrobiłby czegoś takiego tak szybko i idealnie. W skórze był wytłoczony zawiły
wzór, a kabury były przystosowane do pomieszczenia tak wielu rodzajów broni, jak to tylko
możliwe i nadal mieściły się pod nowoczesnymi marynarkami.
Rhys stał tam z pistoletem pod jednym ramieniem i nożem pod drugim. Drugi pistolet
przymocowany miał do pasa. Na jego plecach przymocowany był w jakiś sposób krótki miecz,
którego rękojeść minimalnie wystawała ponad ramieniem. To jednak wystarczało, żeby Rhys
mógł go szybko wyciągnąć.
- Dotykałam cię w biurze prawników i nie wyczułam całej tej broni – powiedziałam. –
Rzuciłeś jakieś zaklęcie działające na wzrok i dotyk?
- Skoro ty tego nie wyczułaś, to znaczy, że jest tak dobre, jak obiecywali – odpowiedział
Rhys.
- Dlaczego więc widzę miecze na plecach Mroza i Doyle’a?
- Ten urok działa tylko wtedy, jeżeli nie łamiesz linii ubrania pokrywającego kabury.
Obaj upierają się przy noszeniu wielkich mieczy, które widać zza marynarki, więc zaklęcie ich
nie ukryje. Podobnie dzieje się, kiedy ludzie zauważą pistolety i inną broń. Kiedy przyciągnie się
uwagę do dużej ilości broni, to iluzja rozsypuje się. Wiesz o tym.
- Ale nie zdawałam sobie sprawy, że były tam skórzane kabury, zaczarowane.
Wzruszył ramionami.
- To musiało nieźle kosztować.
- Dostali parę prezentów – powiedział.
Popatrzyłam na niego rozszerzonymi oczami.
- Nie przy tak dużej magii.
- Stałaś się bardzo popularna pomiędzy pomniejszymi istotami magicznymi, po tej twojej
małej przemowie na korytarzu o tym, że większość twoich przyjaciół z dzieciństwa pochodziło
ze służby i nie było sidhe.
- To prawda – odrzekłam.
- Tak, ale to przekonało ich do ciebie. To oraz fakt, że jesteś po części skrzatem.
- Pomniejsze istoty magiczne zrobiły dla ciebie tę skórzaną kaburę? – zapytałam.
Skinął głową.
- Kiedy sidhe utracili większość ze swojej magii, pomniejsze istoty magiczne utrzymały
więcej niż zdawaliśmy sobie sprawę. Wydaje mi się, że obawiali się przyznać sidhe, że
pomniejsze istoty magiczne nie straciły tak wiele jak większe istoty magiczne.
- Roztropne z ich strony – powiedziałam.
Rhys stał teraz obok stóp łóżka.
- Nie chodzi o to, że nie podoba mi się moja szykowna, nowa skórzana kabura, ale czy
grasz na zwłokę, żeby móc wymyśleć jakiś grzeczny sposób odesłania mnie, czy jest jakieś inne
pytanie, którego nie chcesz zadać?
- Właściwie, zainteresowała mnie magia na tej skórze. Niedługo będziemy potrzebować
całej magicznej pomocy, jaką tylko możemy otrzymać. Ale to jest pierwszy raz, kiedy chętnie
wszedłeś do pokoju Kitto, kiedy ja w nim jestem. Zastanawiam się, co się stało.
Skinął głową, spojrzał w dół, jakby zbierał myśli.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko, żadne z was, chciałbym dołączyć do was na
popołudniowe pieszczoty – podniósł twarz i pokazał jeden z najbardziej nieokreślonych
wyrazów twarzy, jakie kiedykolwiek u niego widziałam. Zazwyczaj ukrywał swoje uczucia za
sarkastycznym humorem. Dzisiaj był poważny. To było do niego niepodobne.
- Moje zdanie się nie liczy – powiedział Kitto, ale przesunął się w dół, owijając się
mocniej prześcieradłem.
Rhys przełożył marynarkę przez jedno ramię.
- Już z tym skończyłem, Kitto. Jesteś teraz sidhe, co oznacza, że możesz być równie
uparty jak my wszyscy.
- Och, proszę – powiedziałam. – Tylko nie uparty jak wszyscy inni. Kitto jest
odświeżająco niewymagający.
Rhys uśmiechnął się do mnie.
- Jesteśmy aż tacy źli?
- Czasami – odrzekłam. – Ty nie jesteś tak zły jak niektórzy.
- Jak Doyle – stwierdził.
- Mróz – dodał Kitto, potem wydawał się zszokowany swoim zarzutem pod adresem
innego mężczyzny. Nakrył twarz prześcieradłem, przytulając się mocno do mnie. Ale napięcie
jego ciała nie miało nic wspólnego z seksem. Był przestraszony.
Bał się Rhysa? Rhys próbował zranić, o ile nie zabić Kitto przy pierwszej okazji, kiedy
sprowadziłam go do Los Angeles. Najwyraźniej kilka filmów i wycieczek na zakupy nie może
przełamać wcześniejszej wrogości. W podobny sposób rodzice starają się przeciągnąć dzieci na
swoją stronę, kiedy się rozwodzą. Jeżeli są skrzywdzone, to wszystkie przyjemności świata tego
nie naprawią.
Rhys starał się to naprawić, a Kitto ukrywał, że nadal obawia się drugiego mężczyzny.
Zupełnie mi to umknęło. Myślałam, że jesteśmy jedną wielką szczęśliwą rodziną. Jak mam
rządzić tymi ludźmi, jeżeli nawet nie mogę utrzymać spokoju i bezpieczeństwa pomiędzy moimi
własnymi kochankami?
- Nie wydaje mi się, żeby Kitto czuł się pewnie w twoim towarzystwie, Rhys –
powiedziałam. Pogłaskałam plecy Kitto pod przykrywającym go prześcieradłem. Przytulił się
mocniej do mnie, jakby obawiał się tego, o co mogę go zapytać. Nie rozumiałam, dlaczego
„służenie” Hollemu i Ashowi nie martwiło go, ale Rhys tak. Może to była kwestia kulturowa,
której nie rozumiałam, ponieważ nie byłam goblinem. Mogłabym zostać ich królową, ale nigdy
nie będę goblinem. Byli naszymi żołnierzami, naszym silnym ramieniem, bardzo często mięsem
armatnim. Czerwone Kaptury były naszymi oddziałami szturmowymi. Ale nadal czegoś nie
zauważałam, właśnie teraz, w tej chwili, czegoś, co dotyczyło goblina w moim łóżku. Był
naprawdę sidhe, od czasu przebudzenia się jego magii, ale w sercu był i zawsze będzie
goblinem, tak jak ja byłam bardziej człowiekiem, ponieważ chodziłam do ludzkich szkół
i miałam ludzkich przyjaciół. Właśnie to, bardziej niż geny, sprawiało, że byłam w większym
stopniu człowiekiem, niż byłam nim naprawdę, w większym stopniu czułam się Amerykanką,
niż byłam nią rzeczywiście. Czasami zastanawiałam się, czy mój ojciec znalazłby inną
wymówkę, by wywieść mnie na wygnanie na zewnątrz faerie, gdyby Andais nie próbowała mnie
zabić. Ojciec zdawał sobie sprawę, że to jest bardzo ważne, żebym rozumiała nasz nowy kraj.
- Kitto – powiedział Rhys - wiem, że byłem dla ciebie okropny, ale starałem się to
naprawić.
Doszedł nas stłumiony głos Kitto.
- Więc robiłeś to wszystko, ponieważ chciałeś po prostu to naprawić?
Rhys wydawał się myśleć o tym.
- Może na początku, ale ty jesteś jedynym, który ogląda ze mną więcej niż dwa
gangsterskie filmu z rzędu i naprawdę się nimi cieszy. Pozostali to tolerują. A może byłeś tylko
uprzejmy?
Kitto odezwał się nadal pod prześcieradłem.
- Lubię Jamesa Cagneya. Jest niski.
- Aha, ja też go lubię z tego powodu – stwierdził Rhys.
- Ale ty nie jesteś mały – powiedział Kitto.
- Jak na sidhe jestem.
Kitto przesunął się do brzegu prześcieradła, tak że mógł widzieć drugiego mężczyznę.
Leżałam tam niepotrzebna. To była chwila dla facetów, która w dziwny sposób obróciła się
w dziewczęcą chwilę. Wydawało mi się, że jeżeli chodzi o Kitto, to milczenie facetów
niezupełnie działało. Miał prawie kobiecą potrzebę rozmawiania, żeby wyrazić swoje myśli
i uczucia, inaczej nie były dla niego rzeczywiste.
- Edward G. Robinson jest również niski – powiedział Kitto cicho.
Rhys uśmiechnął się.
- Bogart również nie był wcale taki wysoki.
- Naprawdę? Wygląda na wysokiego.
- Skrzynki na jabłka i manipulowanie kątem widzenia kamery – odrzekł Rhys.
Kitto nie pytał, więc znaczyło to, że wie, co to punkt widzenia kamery. To oznaczało, że
już wcześniej rozmawiali o niskich aktorach stojących na różnych rzeczach, by wydawać się
wyższymi przed kamerą. To był tani sposób, by twój złoczyńca czy bohater wydawał się
wystarczająco silny, żeby pokonać kogoś jedną ręką. Ech, magia filmów klasy B.
Kitto wygrzebał się trochę spod prześcieradeł.
- Czego chcesz, Rhys?
- Chcę przeprosić cię za to, że kiedykolwiek pomyślałem, że jesteś jak Holly, Ash
i pozostali.
- Nie jestem na tyle silny, by być jak oni – odrzekł Kitto.
Rhys potrząsnął głową.
- Jesteś miły i prosisz się o życzliwość. To nie jest grzech.
- Wytłumaczyłeś mi znaczenie grzechu, więc o ile rozumiem, to tak, Rhys, to jest grzech,
być słabym pomiędzy goblinami. To grzech, który najczęściej kończy się śmiercią.
Rhys usiadł na rogu łóżka. Kitto nie cofnął się, co było wielkim osiągnięciem.
- Słyszałem, że zamierzasz pomóc Merry z goblinami dzisiejszej nocy – powiedział Rhys.
- Tak – odpowiedział Kitto.
- Mieliśmy następną rozmowę z goblinami, kiedy Merry była tutaj.
Aha, dochodzimy do sedna.
Kitto usiadł, przyciągając do siebie kolana, prześcieradła ześlizgnęły się z niego i trochę
ze mnie.
- Co się stało?
- Kurag, król goblinów, był zaskoczony, że chcesz pomóc dzisiejszej nocy z braćmi.
Mówił, że Holly traktował cię jak dziwkę, kiedy nie mógł znaleźć kobiety, którą lubił.
- Większość z nich wykorzystywała mnie, kiedy byłem w trakcie zmiany panów –
powiedział Kitto, jakby to było normalne.
- Powiedział mi, że jedna z twoich pań była ulubienicą braci i że ty również musiałeś
przy tym pomagać – wiedziałam, że Kurag nie użył słowa „pomagać”. Gobliny były
nieokrzesane, jeżeli chodzi o seks, poza tymi podobnymi do Kitto, którzy spędzili swoje życie
służąc. Co dziwne, słabe gobliny były jedynymi, którzy byli dobrymi dyplomatami pośród ich
rodzaju. Kiedy niezrozumiane słowo może stać się przyczyną twojej śmierci czy okaleczenia,
wydaje mi się, że szybko uczysz się panować nad swoim językiem. Wiem, że mnie nauczyło to
ostrożności.
- Moja ostatnia pani cieszyła się ich towarzystwem.
- Co stało się z twoją ostatnią panią? – zapytał Rhys.
- Znudziła się mną i uwolniła mnie, żebym znalazł sobie nowego pana – dotknął mojego
ramienia.
- Uważasz Merry za swojego nowego pana – stwierdził Rhys.
- Tak.
To było dla mnie coś nowego.
- Kitto – powiedziałam, a on spojrzał na mnie. – Czy uważasz, że masz wybór, jeżeli
proszę cię, żebyś coś zrobił?
- To, o co mnie prosisz, jest miłe. Jesteś najlepszą panią, jaką kiedykolwiek miałem.
To nie była dokładnie taka odpowiedź, jakiej pragnęłam. Spojrzałam na Rhysa, starając
się poprosić go wzrokiem „Pomóż mi, bo nie wiem jak zadać to pytanie”.
Rhys sam mi odpowiedział.
- Nie możesz przerwać przyzwyczajeń całego życia w ciągu kilku krótkich miesięcy,
Merry.
Miał rację, ale nie podobał mi się fakt, że Kitto czuje, że w tym nowym życiu ma tak
małą możliwość wyboru.
- Jesteś sidhe, Kitto – powiedziałam.
- Ale jestem również goblinem – odrzekł, jakby to wszystko tłumaczyło. Może tak
właśnie było.
- Dlaczego zgłosiłeś się, żeby być z Merry tej nocy z Ashem i Hollym? – zapytał Rhys.
- Nikt naprawdę nie rozumie, do czego są zdolni. Muszę tam być, by upewnić się, że
jeżeli komuś stanie się krzywda, to nie będzie to Merry.
- Chodzi ci o to, że jeżeli będą znęcać się nad tobą, to nie będą nad Merry- stwierdził
Rhys.
Kitto skinął głową.
Usiadłam i uściskałam go.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek został ranny.
Pochylił się do uścisku.
- To właśnie dlatego chętnie przyjmę na siebie rany. Poza tym, mnie trudniej zranić niż
ciebie.
- Jeżeli pozwolicie, dołączę do ciebie i Merry dzisiejszego wieczoru – stwierdził Rhys.
- Masz na myśli dzisiejszą noc – stwierdziłam.
- Nie, nie wiem, czy jestem już na tyle silny – opuścił wzrok, potem spojrzał w górę, ale
to nie na mnie patrzył. – Nie wiem, czy jestem tak silny jak mój przyjaciel.
- Przyjaciel? – Kitto powiedział to jak pytanie.
Rhys skinął głową.
- Jak możesz mówić, że nie jesteś tak silny jak ja? – zapytał Kitto.
- Byłem ofiarą goblinów, którzy zranili mnie przez jedną noc. Bałem się i nienawidziłem
goblinów przez lata. Ty nauczyłeś mnie, że nie miałem racji. Ale nadal nie wiem, czy jestem na
tyle silny, żeby być w pokoju dzisiejszej nocy, kiedy Merry będzie z goblinami. Nie wiem, czy
mogę stać w pokoju, patrzeć i strzec jej. Ty przez lata byłeś krzywdzony, często przez gobliny,
które będą tutaj tej nocy. A sam zgłosiłeś się, żeby chronić Merry. Mówię ci, Kitto, że to taki
rodzaj odwagi, którego ja nie mam – jego jedyne piękne oko zalśniło i zamgliło się.
Kitto wyciągnął rękę i dotknął jego ramienia.
- Jesteś odważny. Widziałem to.
Rhys potrząsnął głową i zamknął oko. Jedna samotna łza spłynęła w dół jego twarzy,
lśniąc bardziej, niż jakakolwiek ludzka łza, w przytłumionym świetle pokoju.
Kitto dotknął tej pojedynczej łzy koniuszkiem jednego palca. Zaproponował mi drżącą
kropelkę, ale potrząsnęłam głową. Podniósł ją do swoich ust, a Rhys patrzył jak zlizuje jego łzę
ze swojego palca. Łzy nie były tak cenione jak krew czy inne płyny, ale to był nadal dar.
Wiedziałam, że czasami gobliny torturują swoje ofiary tylko dla ich łez.
Sidhe mogą doprowadzić cię do płaczu, ale nie cenią sobie łez.
- Mogę dołączyć do was? – zapytał Rhys, a ja wiedziałam, że to nie mnie pyta.
Kitto spojrzał na jego twarz i w końcu skinął głową.
Rozdział 18
Ubranie i broń Rhysa skończyły na stercie koło łóżka. Nagi wyglądał niesamowicie, jak
zawsze. Są strażnicy, którzy mają dłuższy pas czy szersze ramiona, ale żaden z nich nie ma tak
wyrzeźbionych mięśni brzucha, piersi, ramion czy nóg, jak Rhys. Cały był gładki, twardy i silny.
Łóżko nie było wystarczająco duże, żeby pomieścić mnie i dwójkę innych mężczyzn, ale
Kitto i Rhys zajmowali mniej miejsca niż większość. To był pokój w sam raz jak dla naszej
trójki.
Leżałam pomiędzy gładkimi, muskularnymi ciałami ich obu i było to wspaniałe uczucie.
Te doznania sprawiły, że zamknęłam oczy i po prostu skoncentrowałam się na czuciu ich ciał
obok mnie. Potrzebowałam tego, pocieszenia od ludzi, którzy dbają o mnie. Potrzebowałam,
by mnie ktoś przytulił, żebym nie musiała się martwić. Czy Doyle rozumiał, że leżałabym przy
nim w napięciu, wsłuchana w odgłosy jego bólu i tak naprawdę nie odpoczęłabym? Może tak.
Dopiero teraz, kiedy Rhys i Kitto przesuwali swoimi rękami po mnie, obsypywali
pocałunkami najpierw jedno moje ramię, potem drugie, zorientowałam się, że dzisiaj nie
potrzebowałam seksu. Potrzebowałam przytulenia, potrzebowałam, żeby ktoś się mną
zaopiekował. Byłam tak słaba, że potrzebowałam tego, nawet kiedy mężczyzna, którego
kochałam, był ranny? Czy kiedykolwiek będę zadowolona z dotyku tylko jednego mężczyzny,
bez znaczenia kim on będzie?
Nie kochałam Doyle’a ani trochę mniej, kiedy leżałam pomiędzy dwoma mężczyznami,
ale oni dawali mi coś, czego on nie mógł. Dawali mi nieskomplikowany dotyk. Nie kochałam
żadnego z nich w ten sposób, co Doyle’a. Kochałam ich, ale… ale ich łzy nie raniły mojego
serca. Ich żal sprawiał, że i mnie było żal, ale nie krwawiłam, kiedy oni krwawili. Miłość
sprawia, że równocześnie jest się słabym i mocnym. Tak było wcześniej tego dnia, kiedy
myślałam, że moja Ciemność odeszła. Wtedy było tak, jakbym straciła część siebie. To mnie
zmroziło, nie mogłam się skupić. To było niebezpieczne. Czy nie to samo stało się, kiedy Galen
prawie zginął w zamachu w faerie? Tak, właśnie tak. Kochałam Galena, odkąd byłam
dzieckiem. Część mnie zawsze będzie go kochać. Ale to była miłość dziecka, a ja nie byłam już
dłużej dzieckiem.
- Nie zwracasz na nas uwagi – odezwał się Rhys.
Zamrugałam i spojrzałam na niego, leżącego obok mnie. Musiałam wyglądać na
zaskoczoną, ponieważ zaśmiał się.
- Twoje ciało cieszyło się dotykiem, ale twoje myśli były o tysiące mil od tego łóżka –
humor zniknął pozostawiając jego twarz trochę smutną. – Myślisz o tym, co stało się wcześniej?
Czy Mróz i Doyle zajmują cię w całości?
Zajęło mi chwilę, żeby zrozumieć, co ma na myśli.
- Nie, nie o to chodzi.
- Myśli o polityce i mocy – powiedział Kitto z miejsca, w którym leżał, z głową opartą
na moim biodrze i udzie.
Rhys spojrzał na drugiego mężczyznę.
- W trakcie gry wstępnej ona myśli o polityce? Och, to nawet gorsze.
- Często dotyka mnie i myśli w tym samym czasie. Wydaje mi się, że to oczyszcza jej
umysł.
Rhys spojrzał w dół na mnie, leżał podparty na łokciu.
- Czy cały ten dotyk po prostu rozjaśnił ci umysł?
To był zarzut, że nie poświęcam im uwagi.
- Sprawiał mi radość, Rhys, szczerze. Ale moje myśli pędzą z prędkością tysiąca mil na
godzinę. Nie mogę ich zatrzymać – spojrzałam w dół swojego ciała na Kitto. – Czy naprawdę
wykorzystuję cię, żeby rozjaśnić swoje myśli?
- Nie mogę być twoim królem, wszyscy to wiedzą. Cieszę się, że mam miejsce w twoim
życiu, Merry. Czekam na ciebie i robię to, czemu nie jest w stanie podołać większość twoich
wysoko urodzonych lordów. Mogę być twoją damą do towarzystwa, bo nikt inny tego dla ciebie
nie zrobi.
- Mamy teraz kilka kobiet – odezwał się Rhys. – Jeżeli Merry potrzebuje więcej kobiet do
towarzystwa, może je mieć.
- Nie zostawimy z nimi naszej księżniczki, tylko po kilku tygodniach odkąd odeszły ze
służby u Cela – stwierdził Kitto.
Twarz Rhysa pociemniała.
- Nie, nie zostawimy. Jeszcze nie.
- Uwielbiam to, że nikt nie może zrobić tego dla Merry, poza mną – powiedział Kitto.
Pogładziłam jego loki.
- Naprawdę? – zapytałam.
Uśmiechnął się w oczach i błysnęło w nich coś więcej niż tylko szczęście. Miał miejsce
w moim życiu. Należał. To nie było jedynie szczęście, jakiego my wszyscy szukaliśmy.
Szukaliśmy miejsca, którego będziemy częścią. Niektórzy z nas mieli szczęście, znaleźli je
w dzieciństwie, przy swoich rodzinach. Ale większość z nas spędzała całe swoje dorosłe życie
szukając miejsca, osób czy organizacji, które sprawią, że poczujemy się ważni, że znaczymy coś,
że bez nas coś może być niezrobione i niewykonalne. Potrzebujemy czuć się, że jesteśmy
niezastąpieni.
- Nikogo innego nie dotykasz po to, by oczyścić umysł. Przychodzisz do mojego
pokoju, kiedy potrzebujesz ukryć się przed żądaniami, jakie inni mają wobec ciebie.
Przychodzisz do mnie, kiedy chcesz pomyśleć. Dotykasz mnie, a ja dotykam ciebie. Czasami to
jest seks, ale często tylko przytulenie – przesunął policzkiem po moim udzie. – Nikt nie
przytulał mnie, żeby się pocieszyć. Zorientowałem się, że to lubię, bardzo lubię.
Pomyślałam o tym, co przed chwilą powiedział i nie mogłam się z tym kłócić.
- Myślałem, że ukrywasz się w pokoju Kitto, ponieważ to jest jedyny pokój bez lustra -
powiedział Rhys.
- Ja też tak myślałam – odrzekłam.
- Ona przychodzi do mnie nie tylko do mojego pokoju. Pieści mnie, kiedy siedzę pod jej
biurkiem. Nie postrzega mnie już tylko jako brzemienia, które siedzi u jej stóp licząc na
pieszczoty.
- Czy psy nie tłoczą się zawsze pod biurkiem? – zapytał Rhys.
- Psy nie zostają pod biurkiem wtedy, kiedy jest tam Kitto – spojrzałam na niego,
palcami bawiłam się jego włosami. – Czy ty robisz coś psom?
- To moje miejsce jest u twoich stóp, Merry. Nie mogą zająć mojego miejsca.
- To są psy, Kitto, bez znaczenia jak specjalne i magiczne są. Są tylko psami. Ty nie.
Uśmiechnął się, ale ten uśmiech był troszkę smutny.
- Ale psy zaspakajają wiele potrzeb, jakie ja ci zapewniałem. Widziałem, że je głaskasz
i uspokaja cię to.
- Czy jesteś bardziej zazdrosny o psy, niż o pozostałych strażników? – zapytał Rhys.
- Tak – odrzekł Kitto.
To mnie zasmuciło, to, że uważał, że jest dla mnie tak nieważny.
- Kitto, jesteś dla mnie ważny. Dotykanie cię to nie pieszczenie psa.
Odwrócił twarz tak, że nie mogłam widzieć jego oczu. Ukrył to całując mnie w udo, ale
nie chciał, żebym widziała wyraz jego twarzy.
- Jesteś moją księżniczką.
Nauczyłam się, że wyrażenie „jesteś moją księżniczką” może mieć różne znaczenia.
Może znaczyć, że byłam uparta i nie miałam racji, ale skoro nie potrafił mnie przekonać,
przestaje próbować. Mogło to również znaczyć, że zrobiłam coś, co zraniło jego uczucia, ale
nie uważa, żeby miał prawo narzekać.
Tak wiele treści w takim małym wyrażeniu.
- Gobliny nie mają psów. Nigdy ich nie mieli – odrzekł Rhys.
Spojrzałam na niego.
- Ale psy faerie są cenne dla wszystkich w faerie.
- Gobliny je zjadają.
Spojrzałam na Kitto, który nadal nie pokazywał mi swojej twarzy. Pocałował niższą
część mojego uda, co znaczyło, że najprawdopodobniej Rhys miał rację.
- Jeżeli jakikolwiek pies zaginie, nie będę zadowolona.
- Widzisz – powiedział Kitto. – Są dla ciebie na tyle ważne, że grozisz mi z ich powodu.
- Są naszymi zwierzakami, darem od Bogini i nieokiełznanej magii.
- Wiem, co znaczą dla ciebie, ale to nie ja powinienem uważać. Holly i Ash będą za
bardzo zajęci, żeby martwić się o świeże mięso, ale przyprowadzą ze sobą Czerwone Kaptury,
żeby ich strzegły. Czerwone Kaptury będą błąkać się, kiedy będziesz miała seks z braćmi. A oni
lubią świeże mięso i wałęsanie się.
- Gówno – powiedział Rhys. – Wiedziałem o tym, ale minęło tak wiele czasu, odkąd
układałem się z Czerwonymi Kapturami, że zapomniałem.
- Nie pomagali torturować cię? – zapytałam, zanim się zastanowiłam.
- Nie. Pamiętali mnie, kiedy byłem Cromm Cruach, kiedy zapewniałem im wiele krwi do
zabawy. Nadal to pamiętali, więc się mi odwdzięczyli.
- To musiała być naprawdę krwawa kąpiel, skoro czuli, że powinni się odwdzięczyć po
tak wielu wiekach – odrzekłam.
Teraz Rhys odwrócił wzrok, więc nie mogłam widzieć wyrazu jego twarzy.
- Jedno z moich imion można przetłumaczyć jako czerwony szpon. To było prawdziwe
imię.
Rozumiałam, że określenie „prawdziwe imię” oznaczało, że był to dokładny opis.
Spojrzałam na niego, tak bladego i przystojnego obok mnie. Jego twarz była chłopięco
przystojna, z tymi pełnymi, wydatnymi ustami. Blizny były jedynym, co psuło wrażenie
młodości i humoru. Bez nich, przypominających, że coś strasznego zdarzyło się temu
mężczyźnie, można było pomylić go z kimś beztroskim. Kimś, kogo można zbyć. Przez lata na
dworze udawał kogoś takiego.
Prześledziłam kraniec blizny. Kiedyś odsunąłby się, ale teraz wiedział, że dla mnie blizny
były tylko inną fakturą jego ciała, jeszcze jedną rzeczą do pieszczenia i całowania.
Uśmiechnął się do mnie, a to sprawiło, że jego twarz stała się jeszcze piękniejsza
w sposób, w jaki ukochana twarz nagle zdaje się dla ciebie rozświetlać. Nie od magii, ale po
prostu z przyjemności, którą dało coś, co powiedziałaś, lub zrobiłaś.
- Co? – zapytałam cichym głosem.
- W ciągu tych długich lat, które minęły, odkąd zabrali mi oko, ty jesteś jedyną osobą,
która kiedykolwiek mnie tak dotykała.
Zmarszczyłam brwi i położyłam rękę na jego twarzy, kraniec blizn był po prostu
następnym miejscem pod moją dłonią.
- Jak?
Spojrzał na mnie, jakbym wiedziała dokładnie jak.
- Jesteśmy Unseelie sidhe. To, co inni widzą za niedoskonałość, dla nas jest piękne –
odrzekłam.
- Tylko jeżeli nie jesteś sidhe – stwierdził Rhys. – Ale być pokrytym bliznami i być sidhe,
oznacza być żyjącym przypomnieniem, że to idealne piękno może być na zawsze zniszczone.
Jestem duchem w lustrze, Merry. Przypominam im, że są tylko długo żyjącymi śmiertelnikami,
a nie naprawdę nieśmiertelnymi.
- Ja również – powiedziałam.
Uśmiechnął się do mnie, przyciskając dłoń mocniej do mojej ręki.
- To jeden z tych powodów, dla których zawsze uważałem, że bylibyśmy dobrą parą.
Skrzywiłam się.
- Co?
- Nie pamiętasz, wziąłem cię na randkę, kiedy miałaś szesnaście lat.
- Pamiętam – położyłam rękę z powrotem na prześcieradle. – Pamiętam, że starałeś się
namówić mnie na seks, który mógł dla nas obojga zakończyć się skazaniem.
- Nie starałem się namówić cię na stosunek. Chciałem sprawdzić, od której części swojej
rodziny odziedziczyłaś swoje upodobania.
Skrzywiłam się jeszcze bardziej.
- Co to oznacza?
Uśmiechnął się, tym razem łagodnie.
- W zależności od tego, jak odpowiedziałabyś na moją propozycję – przy ostatnim
słowie poruszył brwiami, czym mnie rozśmieszył – chciałem zdecydować, czy złożyć ofertę
twojemu ojcu.
Podejrzewałam dokąd to zmierza.
- Zapytałeś ojca, czy możesz zostać moim narzeczonym?
- Poprosiłem go, żeby wziął mnie pod uwagę.
- Ani ty, ani on, nigdy mi tego nie powiedzieliście.
- Wydawało się jasne od początku, że to nie ja byłem wybrańcem twego serca. Kochałaś
Galena bardziej niż mnie, nawet kiedy miałaś szesnaście lat. Potem twój ojciec dał ci Gryffina,
gdybyś zaszła w ciążę, to mogło być to.
Moja twarz zachmurzyła się na wspomnienie mojego byłego narzeczonego. Rzucił mnie
po latach. Powiedział, że jestem zbyt ludzka, nie wystarczająco sidhe jak dla niego. Nie zdawał
sobie sprawy, że kiedy mnie rzuci, Andais zmusi go, by podobnie jak pozostali strażnicy wrócił
do celibatu. Starał się dołączyć do mojego małego haremu, ale go odesłałam. Jedynym
powodem, ale którego chciał do nas dołączyć, było to, że chciał mieć z kimś seks,
z kimkolwiek. Nie kochał mnie. Wiedziałam to.
Nie spodziewałam się, że sprzeda nasze najbardziej intymne zdjęcia do dwóch
brukowców. Kiedyś go kochałam. Nie byłam pewna, czy on kiedykolwiek mnie kochał.
Sprzedał zdjęcia i uciekł z faerie. Według mojej wiedzy, długie ramię faerie nigdy go nie
złapało. Według mojej wiedzy. Nie dopytywałam się. Kiedyś go kochałam. Nie chciałam
wiedzieć jak zginął, nie chciałam dostać jego głowy w koszu. Ciotka Andais była do tego
zdolna, lub nawet do czegoś gorszego.
Rhys dotknął mojego policzka, przyciągając moje spojrzenie do siebie.
- Nie powinienem wymieniać jego imienia.
- Przykro mi, nie myślałam o nim od dawna.
- Aż ja ci o nim nie przypomniałem – stwierdził Rhys.
Kitto poruszył się nieznacznie po mojej drugiej stronie. Aż do tej chwili był tak
nieruchomy, że prawie zapomniałam, że tu był. Był w tym bardzo dobry, nagi w łóżku ze mną
i Rhysem, nadal zdolny był pozostać prawie niezauważonym… zaczynałam się zastanawiać, czy
to nie był jakiś rodzaj magii. Jeżeli tak, to nie była to magia sidhe. Wężowe gobliny były
wykorzystywane jako zwiadowcy, szpiegowały leżąc w ziemi. Może wszyscy posiadali naturalny
talent, by pozostać niezauważonym, jeżeli sobie tego życzyli.
Spojrzałam na niego, ale nie zapytałam głośno, czy to może być magia. Kitto nie
uwierzyłby, że to może być magia, nawet jeżeli tak było. Widział siebie jako bezsilnego, w tym
był problem.
- Może powinienem zostawić was samych – stwierdził.
- To twój pokój i twoje łóżko – odrzekł Rhys.
- Tak, ale będę dzielił je z moim przyjacielem, nawet jeżeli nie będzie mnie tutaj.
Rhys wyciągnął rękę ponad mną i poklepał go po ramieniu.
- To hojna propozycja, Kitto, ale wydaje mi się, że dzisiejszego wieczoru nie będzie
seksu.
- Dlaczego? – zapytałam.
Uśmiechnął się do mnie.
- Twoje myśli są pełne tego, co zdarzyło się dzisiaj, tak jak powinny być myśli królowej.
To jest dobre do rządzenia, ale złe dla seksu.
Zaczęłam protestować, ale objął mój podbródek ręką.
- W porządku, Merry. Może tym, czego właśnie teraz potrzebujemy, jest po prostu
przytulenie się do siebie. Może potrzebujemy bliskości.
- Rhys…
Jego ręka przesunęła się tak, że delikatnie zakryła moje usta.
- W porządku, naprawdę.
Pocałowałam jego dłoń, potem odsunęłam ją od swoich ust.
- Teraz rozumiem już, dlaczego nie Galen. Jest polityczna katastrofą. Ale ty? Ty znasz się
na polityce.
- Dziękuję za komplement.
- Więc dlaczego? - zapytałam.
- Dlaczego twój ojciec mnie nie wybrał? – zapytał.
Skinęłam głową.
Kitto wyślizgnął się łóżka.
- To sprawy sidhe.
- Zostań – powiedział Rhys.
Kitto zawahał się.
- Książę Essus powiedział mi, ze w twoim życiu jest już wystarczająco wiele śmierci.
Chciał połączyć cię z kim, kogo magia jest bardziej związana z życiem.
- Magia Gryffina była piękna i pełna seksu.
- Jest uzupełnieniem tego, co twój ojciec chciał, żeby magicznie wzrosło – Rhys bawił
się końcówkami moich włosów. – Miał rację.
- Gdybyś był goblinem – odezwał się Kitto - piękno i seks byłyby bezużyteczne.
Skazałyby cię na bycie niewolnikiem kogoś mocniejszego i bardziej zdolnego do walki. Twoje
moce, Rhys, byłyby cenione bardziej niż coś takiego.
- Essus pragnął czegoś delikatniejszego dla swojej córki – stwierdził Rhys.
- Nigdy nie wybrałby Doyle’a, prawda? – zapytałam.
- Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że Ciemność królowej nie będzie stać wiecznie
przy jej boku. Ale nie, wydaje mi się, że jeżeli ja byłem za okrutny, żeby poślubić jego córkę, to
Doyle również byłby taki.
- Nie zastanawiałam się nad tym, którego ze strażników wybrałby mój ojciec.
- Nie? – zapytał.
- Nie.
Kitto podniósł swoje dżinsy z podłogi.
- Zostawię was dwoje, żebyście mogli porozmawiać.
- Zostań – odrzekł Rhys. – Pomóż mi zrozumieć, dlaczego Merry przychodzi do ciebie,
kiedy chce się odprężyć. To nie mnie pożąda jej serce. Nie jestem nawet tym, który przyspiesza
bicie jej serca ojcowskim dotykiem. Muszę również znaleźć swoje miejsce w jej życiu. Pomóż
mi nauczyć się, jak stać się kimś nowym.
- Nie nauczę cię, jak to jest być na moim miejsce, bo mnie zastąpisz.
- Nigdy nie będą tak niewymagający dla Merry, jak ty jesteś. Nie mam ani takiej
osobowości, ani cierpliwości. Ale naucz mnie, jak być trochę mniej spiętym, to może zwróci się
do mnie.
- Och, Rhys – powiedziałam.
Potrząsnął głową, jego kręcone loki prześlizgnęły się po jego ramionach.
- Lubisz mnie. Zawsze mnie lubiłaś. Cieszy cię seks ze mną, ale nie płoniesz dla mnie.
To dziwne, bo płoniesz również dla zimniejszych rzeczy niż moja moc.
- Jestem Unseelie sidhe.
- Jesteś również Seelie.
- Po części tak, ale jestem po części człowiekiem i po części skrzatem. Ale jeżeli zmusisz
mnie, żebym określiła, kim dokładnie jestem, to jestem Unseelie.
Uśmiechnął się smutnym uśmiechem.
- Wiem to.
- Andais oskarżyła mnie o zmienianie dworu Unseelie w odbicie Seelie. Nie robię tego
celowo.
- Pamiętasz, co mówiłem ci o tobie, kiedy miałaś szesnaście lat? Że chciałem
zorientować się, od której strony swojej rodziny wzięłaś upodobania? – zapytał Rhys.
- Tak.
- Wolałbym, żebyś wzięła je od tej części rodziny, która jest Seelie.
- Mój pradziadek jest parszywym gnojkiem. Mój wujek jest szalony. Moja matka jest
zimną, zawistną karierowiczką. Dlaczego chciałbyś tego w swoim życiu?
- Nie chodzi mi o ich osobowości, nawet nie mam na myśli tych, których wymieniłaś.
Pamiętaj, że znałem twoich przodków, zanim zginęli w wielkiej wojnie w Europie. Znałem
kobiety z linii twojej matki. To były boginie płodności, miłości, pożądania. Były bardzo ciepłe,
Merry. W dobry, przyziemny sposób.
- Czyli chciałeś wiedzieć, czy odziedziczyłam coś po mojej pra-pra-ciotce?
- Ciotkach – poprawił Rhys. – I pra-prababce, czy dwóch. Przypominasz mi je.
Z włosów, z oczu. Widzę je w tobie.
- Nikt inny tego nie widzi – powiedziałam.
- Nikt inny nie patrzy.
Uniosłam się i pocałowałam go. Pocałunek narastał, aż poczułam, że jego ciało znów
twardnieje tam, gdzie podczas naszej rozmowy zmiękło. Wyrwał z moich warg dźwięk, który
był niemalże bólem.
- Nie mogę być dżentelmenem, jeżeli całujesz mnie w ten sposób.
- Więc nie bądź dżentelmenem, bądź moim kochankiem.
Kitto skończył zapinać dżinsy.
- Zostawię was, żebyście mogli zrobić to, w czym sidhe są najlepsze, lepsze nawet niż
w magii. Jesteś moim przyjacielem, Rhys. Wierzę w to, ale to jest dla mnie krępujące być
w łóżku z tobą i księżniczką.
Rhys zaczął protestować. Ale teraz ja położyłam palce na jego ustach.
- Ma rację.
Odsunął moją dłoń.
- Wiem. Cholera, wiem. Myślałem, że gdybym mógł mieć seks z Kitto i tobą, to
mógłbym strzec cię dzisiejszej nocy przy goblinach, ale nie mogę.
- Przeszedłeś długą drogę, jeżeli chodzi o sprawę goblinów, Rhys. Wszystko
w porządku.
- Kto będzie cię strzegł, skoro Doyle jest zbyt ranny, a moje uczucia są zbyt delikatne?
- Nie wiem – odrzekłam – i w tej chwili nie dbam o to. Kochaj się ze mną Rhys, teraz,
tylko ty. Bądź ze mną, pomóż mi uspokoić moje myśli – uniosłam się i pocałowałam go znów.
Gorliwie pociągnęłam go w dół ramionami i rękami.
Nie słyszałam, kiedy cicho zamknęły się drzwi za Kitto, ale kiedy znów otwarłam oczy,
byliśmy sami.
Rozdział 19
Rhys położył mnie na brzuchu i zaczął wyznaczać westchnieniami ścieżkę w dół moich
pleców. Powiedziałabym, że pocałunkami, ale to co robił, było delikatniejsze. Pieścił skórę
samym dotykiem wargi i oddechem. Kiedy był wystarczająco nisko, zaczął oddychać i drażnić
te malutkie, prawie niewidoczne włoski u dołu pleców, więc przez moje ciało przebiegła gęsia
skórka i mimowolny dreszczyk.
Uniosłam na chwilę biodra z łóżka, prosząc go cicho o więcej.
Zaśmiał się, charakterystycznym dla siebie śmiechem, w którym męska przyjemność
mieszała się z jego własną wesołością. Ale tym razem nie było w nim szyderstwa. Złożył
mocniejszy pocałunek na moich plecach. Wiłam się pod nim, dając mu poznać bez słów, jak
bardzo był cudowny.
Położył się na mnie całą swoją wagą, chowając całą twardą długość pomiędzy moimi
pośladkami. Było to tak wspaniałe odczucie, że wyrwał mi się głośny szloch.
Owinął swoje ramiona dookoła mnie, zmuszając mnie do podniesienia się z łóżka na
tyle, że mógł otulić dłońmi moje piersi. Trzymał mnie mocno i pewnie, przyciskając do
swojego silnego ciała.
- Gdybym naprawdę cię kochał – wyszeptał - zrobiłbym to, co zrobił Kitto.
Odmówiłbym stosunku z tobą. Wycofałbym się z wyścigu o tytuł króla. Kitto tak zrobił,
ponieważ wie, że żaden dwór nigdy nie pozwoli, żeby półgoblin zasiadł jako król. Wpierw
zabiliby was oboje.
Przycisnął się mocniej do mnie, lekko wypychając biodra. Wiłam się na tyle, na ile
pozwalał mi jego ciężar, ale powaga w jego głosie nie pasowała do tego, co robiło jego ciało.
Rhys nadal szeptał mi we włosy.
- Wiem, że kochasz Doyle’a i Mroza. Do licha, nawet Galena kochasz bardziej niż mnie,
nawet teraz, kiedy oboje zorientowaliście się, jakim politycznym niebezpieczeństwem byłoby,
gdyby został królem.
- Czasami kiedy jesteśmy razem, kochamy się tylko oralnie.
Rhys znieruchomiał przy mnie, ale nie w seksualny sposób, ale tak, jakby myślał.
- Wycofał się z wyścigu na króla?
- Niezupełnie, ale czasami nie robimy nic, żeby zrobić dziecko. Tylko sprawiamy sobie
nawzajem przyjemność.
- Interesujące – powiedział i tym razem to nie był uwodzicielski szept.
Próbowałam podnieść się, ale przycisnął mnie do łóżka uściskiem swojego ramienia
i naciskiem bioder.
- Dlaczego to jest interesujące? – odezwałam się uwięziona pod nim.
- Galen wycofał się z wyścigu na króla, ponieważ wie, że nie jest wystarczająco silnym,
żeby utrzymać cię przy życiu. Ale kocha cię, całkowicie cię kocha. Kocha cię wystarczająco,
żeby odejść od ciebie, jeżeli to jest najlepsze, co może zrobić. Szarmancki Galen.
Nie myślałam o tym w ten sposób, ale Rhys miał rację. Był szarmancki i niesamowicie
odważny. Galen nadal miał szansę, żeby zostać ojcem mojego dziecka, ale ostatnich kilka razy
kochaliśmy się pełnym stosunkiem tylko raz. W pozostałych razach bawiliśmy się niesamowicie,
ale nie zrobiliśmy nic, co mogło zaowocować dzieckiem.
Rhys zacisnął mocniej swoje silne ramiona, tak mocno, że miałam niemalże problemy
z oddychaniem. Wyszeptał w moje ucho, a jego oddech był gorący.
- Gdybym naprawdę cię kochał, wycofałbym się z wyścigu na króla. Pomógłbym ci
dostać to, czego pragnie twoje serce, czyli Doyle’a i Mroza. Ale jestem za bardzo samolubny,
Merry. Nie mogę oddać cię bez walki.
- To nie jest walka - odezwałam się zdyszanym głosem, na więcej nie pozwolił mi jego
uścisk.
- Tak – wyszeptał wściekle. – Tak, jest. Może nie za pomocą siły ramion, ale to jest
walka. Dla niektórych nagrodą jest zostać królem. Ale większość z nas, Merry, chce ciebie jako
nagrody, nawet jeżeli nie będzie tronu.
Pchnął swoim ciałem w moje mocno i pewnie, aż załkałam. Potem ścisnął mnie
mocniej, aż pomyślałam, że muszę poprosić go, żeby przestał, żebym mogła oddychać. Jego
głos był czymś pomiędzy szeptem a sykiem, prosto w moje ucho, tak gwałtowny, tak pełny
emocji.
- Chcę ciebie, Merry. Chcę ciebie, nawet jeżeli złamie ci to serce. Jestem samolubnym
gnojkiem, Merry. Nie oddam cię, nawet po to, żeby zobaczyć cię szczęśliwą.
Leżałam pod nim i nie wiedziałam, co powiedzieć.
Ścisnął mocniej i w końcu musiałam zaprotestować.
- Rhys, proszę…
Poluźnił uścisk swoich ramion na tyle, że mogłam znów swobodnie oddychać, ale jego
palce ściskały moje piersi mocno i pewnie. Szorstkość tego uścisku wyrwała ze mnie jęk.
- Lubisz ostrzejszy seks niż ja. Rzeczy, które dla mnie są po prostu bólem, sprawiają, że
ty drżysz z przyjemności – jego uścisk na moich piersiach zelżał. – Gobliny zrobią tej nocy coś
ostrzejszego niż to, a ty będziesz się tym cieszyć, prawda?
- Umówiliśmy się co do przyjemności na dzisiejszą noc, Rhys.
Potarł moje włosy swoją twarzą.
- Mógłbym oddać cię Doyle’owi, Mrozowi czy Galenowi, gdybym musiał. To by we
mnie coś zabiło, ale mógłbym to zrobić. Ale nie przeżyłbym utraty ciebie na rzecz Asha
i Hollego. Nie zniósłbym, żeby moja Merry poślubiła gobliny, pieprzyła gobliny każdej nocy.
Dźwięk, który wyrwał mu się, był prawie szlochem.
- Rhys – powiedziałam - ja…
- Nie mów nic, cokolwiek to jest. Pozwól mi skończyć. Może nigdy nie znajdę w sobie
na tyle odwagi, żeby powiedzieć to znów.
Znieruchomiałam pod nim. Leżałam pod nim, z jego ciałem owiniętym wokół mnie
i pozwoliłam mu mówić, jeżeli to było to, czego potrzebował.
- Nienawidzę myśli o nich z tobą dzisiaj w nocy, Merry. Nienawidzę tym bardziej, że ty
jesteś podekscytowana myślą o nich krępujących cię i pieprzących cię. Boże, chyba tego
nienawidzę najbardziej – jego ramiona znów się zacisnęły dookoła mnie. – Widzisz, nie kocham
cię, nie naprawdę. Gdybym cię kochał, gdybym naprawdę cie kochał, chciałbym, żebyś była
szczęśliwa. Ale to nie tego chcę dla ciebie. Chcę, żebyś była delikatniejsza, niż jesteś. Chcę,
żebyś pragnęła seksu takiego, jaki ja chcę. W sposób w jaki ja lubię. Nienawidzę tego, że chcesz
czegoś, co dla mnie jest bólem, nie przyjemnością. Nienawidzę wiedzy, że chociaż cieszysz się
seksem ze mną, to nie jest to wszystko, czego potrzebujesz, czy pragniesz – znów wbił palce
w moje piersi i znów załkałam, a moje ciało szarpnęło się pod nim.
Puścił mnie nagle, napierając na moje ciało swoim, więc jego ramiona otaczały mnie
z każdej strony, ale jego biodra ściśle przywierały do moich.
- Ponieważ nienawidzę myśli o goblinach z tobą, ponieważ chcę ciebie ze mną bardziej
niż twojego szczęścia, ponieważ jestem samolubnym gnojkiem, zamierzam napełnić twoje ciało
swoim nasieniem i będę modlić się, kiedy będę to robił. Zamierzam wezwać moc, kiedy będę to
robił. Chcę żebyś była ciężarna moim dzieckiem, Panie pomóż mi, ale chcę tego. Bogini pomóż
mi, ale pragnę tego. Nie dlatego, żebyśmy wszyscy przeżyli. Nie dlatego, żeby Cel nie usiadł na
tronie i podzielił nas wewnętrzną wojną. Nie, z żadnego ze szlachetnym powodów, Merry.
Chcę tego, ponieważ chcę ciebie, nawet wiedząc, że ty nie chcesz mnie.
- Chcę ciebie – powiedziałam i odwróciłam się tak, żeby spojrzeć na niego ponad
ramieniem.
Wyraz jego twarzy był jednym z tych, których nigdy nie zapomnę. Tak wściekły, tak
zdesperowany, tak oszalały, ale nie z powodu seksu, czy nawet pożądania, czy miłości. Wyraz
jego twarzy był pełen potwornej straty. Gdybym posyłała go w bitwę z mieczem i tarczą, nie
puściłabym go, ponieważ wyraz jego twarzy był wyrazem mężczyzny, który wie, że nie wróci.
Twarzą mężczyzny, który wie, że poniesie klęskę tego dnia, zginie tego dnia. Wolałabym, żeby
wrócił do mnie po tej bitwie. Wolałabym, żeby został przy moim boku i pozostał żywy. Ale to
nie było pole bitwy, od którego mogłabym go ochronić. To moje ciało i serce, a one już
wybrały.
Potrząsnął głową.
- Żadnej litości, Merry. Oszczędź mi przynajmniej tego.
Odwróciłam się więc, odwróciłam się tak, żeby nie mógł widzieć moich łez lśniących
w oczach. To był jedyny sposób, w jaki mogłam oszczędzić mu litości. Kochałam go, ale nie
w sposób, w jaki on chciał, żebym go kochała. Miał rację, nawet nasze seksualne apetyty nie
pasowały do siebie.
Szarpnął moje biodra z łóżka. Starałam się podeprzeć na czworaka, żeby było mu
wygodniej, ale zmusił mnie do obniżenia głowy, więc dolna część mojego ciała była uniesiona
ku niemu, ofiarowana mu.
Poczułam główkę wciskającą się we mnie, ale nadal byłam za ciasna na taką pozycję.
- Musisz użyć palca na początku. Bez gry wstępnej jestem za ciasna w tej pozycji –
powiedziałam.
Napierał na moje ciało, mocniej, gwałtowniej.
- Zranisz się, Rhys – powiedziałam, a moja twarz była prawie wciśnięta w poduszkę.
- Chcę, żeby to bolało – odrzekł. Potem poczułam jak wślizguje się we mnie, jak jego
najintymniejsza część wchodzi we mnie i przestałam protestować. Wepchnął się we mnie na
siłę, wbrew ciasnocie i suchości mojego ciała. Gdyby moje ciało nie zareagowało, to mogłoby
boleć. Nie znaczy, że bolało, ale mogło. Nawet dla mnie stosunek mógł być tylko bólem, ale
partner musiałby właśnie tego chcieć, musiałoby to być jego celem. To jednak nie dotyczyło
Rhysa.
Zaczęłam krzyczeć. Moje ciało poczuło orgazm tylko od uczucia, jakie dawało jego ciało
wciskające się we mnie siłą. Nie tylko jeden orgazm, ale fale przypływające ciągle i ciągle przez
moje ciało, sprawiające, że wiłam się i wypychałam się naprzeciw jego siły i wytrzymałości.
Przyjemność wypłynęła z moich ust w jednym szorstkim krzyku po drugim.
- Tak – krzyczałam - Boże – i – Bogini – a w końcu wykrzyczałam jego imię, ciągle
i ciągle, i ciągle.
- Rhys, och boże, Rhys!
Przytłumiony pokój wypełniło światło naszych ciał, lśniących jak podwójne księżyce
narastającej mocy. Rhys sprawił, że przez moją skórę przebiegło światło. Wbił rękę w lśniący
granat moich włosów i szarpnął moją głowę do tyłu, kiedy mnie ujeżdżał. Szorstkość całego
aktu sprawiła, że znów krzyknęłam, ale puścił moje włosy, kiedy jego ciało zmusiło go do
utrzymania rytmu. Jego oddech zmienił się i wiedziałam, że jest blisko, blisko, że stara się
przedłużyć tę chwilę, więc mogłam krzyczeć pod nim trochę dłużej.
Byłam oparta na czworaka, jak ustawił mnie jego uścisk. Moje piersi kołysały się,
obijając się o siebie od pasji w jego seksie. Krzyknęłam z przyjemności i wypełniłam pokój jego
imieniem jak modlitwą do jakiegoś rozzłoszczonego boga. Potem jego ciało wykonało ostatnie
wspaniałe pchniecie głęboko we mnie i wiedziałam, że to powinno zaboleć, ale było tu za wiele
rozkoszy, by poczuć prawdziwy ból.
Jego ciało zadrżało nade mną, znów wpychając się we mnie głęboko. Poczułam jak
wylewa się wewnątrz mnie w gorącej fali nasienia i mocy.
Powiedział, że będzie się modlił, kiedy będzie mnie pieprzył. Powiedział, że wykorzysta
swoją moc, by to się stało. Powinnam się bać, ale się nie bałam. Nie mogłam bać się Rhysa.
Opadłam pod nim z jego ciałem nadal schowanym we mnie. Leżał na mnie, oboje
byliśmy zbyt wyczerpani, żeby się poruszyć, nasze oddechy były nierówne, nasze serca nadal
uderzały w gardłach. Blask naszych ciał zaczął przygasać, kiedy zwalniał nasz puls.
W końcu powoli sturlał się ze mnie. Leżałam tam gdzie byłam, zbyt słaba, żeby się
poruszyć. Leżał na plecach nadal oddychając ciężko. Odezwał się, a jego głos był wciąż
ochrypły od wysiłku.
- Sposób w jaki reagujesz na brutalne pragnienie mężczyzny, Merry, nawet nie
wyobrażałem sobie, że to lubisz.
- Byłeś niesamowity – wyszeptałam, a mój głos był ochrypły od krzyku.
Uśmiechnął się do mnie.
- Naprawdę nie masz pojęcia, jak dobra w tym jesteś, prawda?
- Jestem dobra, przynajmniej tak mi mówiono.
Potrząsnął głową.
- Nie, Merry, bez żartów, jesteś niesamowita w łóżku, na podłodze i na mocnym stole.
Zaśmiałam się.
Uśmiechnął się do mnie i był to prawie stary Rhys, zanim stał się taki poważny. Potem
znów powróciło to poważne spojrzenie.
- Wiem, że gobliny będą cię mieć dzisiejszej nocy i nic nie mogę zrobić – jego twarz
przeszła od poważnej do rozzłoszczonej. – Ale kiedy dzisiejszej nocy pchną swoje nasienie
w ciebie, może moje popchną dalej.
- Rhys…
- Nie, w porządku. Wiem, że wypełniasz swój obowiązek jak królowa. Potrzebujemy
goblinów jako sprzymierzeńców, a to jest sposób, żeby przedłużyć traktat. Wiem, że politycznie
to jest dobry pomysł, wspaniały pomysł – spojrzał na mnie, a w jego wzroku była taka presja,
że z trudem zmusiłam się do utrzymania tego spojrzenia. – Ale świadomość, że ci dwaj będą cię
mieli dzisiejszej nocy, tak jak to jest planowane, podnieca cię, prawda?
Zawahałam się, a potem powiedziałam prawdę.
- Tak.
- To nie Dwór Seelie. To zdecydowanie Dwór Unseelie. To ta część ciebie, której nie
rozumiem. To część, którą Doyle rozumie najbardziej, lepiej nawet niż Mróz. Może być twoją
Ciemnością, ale również trzyma twoją ciemność jako coś drogocennego. Ja nie chcę być twoją
ciemnością, Merry. Chcę być twoim światłem.
- Nie możesz oddzielić światła i ciemności, Rhys. Jedno i drugie jest częścią mnie.
Skinął głową.
- Wiem, wiem – usiadł i oparł się o brzeg łóżka. – Pójdę się wyczyścić.
- Byłeś wspaniały – powiedziałam.
- Teraz niemalże tego żałuję.
- Ostrzegałam cię, gra wstępna jest nie tylko dla mojej wygody.
- Ostrzegałaś mnie – zebrał swoje ubrania z podłogi, ale nie wykonał żadnego ruchu,
żeby je założyć.
- Miłego prysznica – powiedziałam.
- Chcesz się dołączyć?
Uśmiechnęłam się.
- Nie, muszę naprawdę przespać się przed nocą.
- Zmęczyłem cię?
- Tak, ale w cudowny sposób – przeturlałam się na bok podciągając prześcieradła.
Rhys wyszedł przez drzwi. Usłyszałam go mówiącego do kogoś na zewnątrz.
- Zapytaj ją sam – usłyszałam jak mówi.
Zza drzwi doszedł mnie głos Kitto.
- Mogę wejść?
- Tak – odrzekłam.
Wszedł do środka, drzwi zamknęły się za nim. Musiał cały czas siedzieć na korytarzu.
- Chcesz przytulić się do mnie, kiedy będziesz spać? – zapytał.
Spojrzałam na jego szczerą twarz, taką poważną. Był zawsze poważny, nasz Kitto.
- Tak – odrzekłam.
Uśmiechnął się i to był dobry uśmiech. Uśmiech, który jak odkryliśmy, pojawiał się na
jego twarzy nieczęsto. Wczołgał się pod prześcieradła i wsunął swoje ciało obok mojego.
Przytulił swoją nagość do mojego ciała i to było po prostu pocieszające. W tej chwili mogłam
wyrzucić za drzwi prawie każdego mężczyznę.
Kitto wiedział, że nie może być dobrym królem, więc seks nie był dla niego tak ważny.
Bardziej niż to cenił sobie delikatne pieszczoty. Przede wszystkim, seks miał wcześniej, a nie
byłam pewna, czy kiedykolwiek ktoś kochał go dla niego samego. Ja go kochałam. Kochałam
ich wszystkich, ale Rhys miał rację, nie kochałam ich jednakowo.
Konstytucja naszego kraju mówi, że wszyscy ludzie są stworzeni równi sobie, ale to jest
kłamstwo. Nigdy nie będę w stanie rzucać jak Magic Johnson, prowadzić samochód jak Mario
Andretti, czy malować jak Picasso. Nie jesteśmy równi sobie, jeżeli chodzi o uzdolnienia. Ale
miejsce, w którym najmniej jesteśmy równi sobie, to serce. Możesz pracować nad swoim
talentem, brać lekcje, ale miłość, miłość istnieje lub nie. Kochasz kogoś lub nie. Nie możesz
tego zmienić. Nie możesz tego unieważnić.
Leżałam tu dryfując w ciepłym półśnie, z cudowną resztą seksu pokrywającą moje ciało.
Ciepło Kitto i jego wierne ciało otulało mnie. Czułam się bezpieczna, kochana i zadowolona.
Chciałabym, żeby Rhys czuł się dzisiejszego wieczoru równie dobrze, ale wiedziałam, że to
życzenie nie może się urzeczywistnić.
Byłam księżniczką faerie, ale w faerie nie było matek chrzestnych. Mieliśmy tylko matki
i babki, nie było magicznych różdżek, które mogłyby sprawić, żeby serca poczuły się lepiej.
Opowiadania o wróżkach kłamały. Rhys to wiedział. Ja to wiedziałam. Mężczyzna, którego
oddech czułam na plecach, kiedy zapadał w coraz to głębszy sen wiedział to również.
Pieprzeni bracia Grimm.
Rozdział 20
Kiedy Maeve Reed wyjechała do Europy, żeby znaleźć się poza zasięgiem Taranisa,
oddała nam do dyspozycji cały swój dom. Powiedziała, że to mała nagroda za ocalenie jej życia
i pomoc w zajściu w ciążę, zanim jej ludzki mąż zmarł na raka. Tym razem dobre uczynki
zostały nagrodzone. Mieliśmy rezydencję położoną na ogromnym kawałku gruntu w Holmby
Hill z domkiem gościnnym, pawilonem przy basenie i mniejszym domkiem przy bramie, dla
stróża-ogrodnika.
Nadal spałam w głównej sypialni w domku gościnnym, ale teraz było nas na tyle, żeby
zapełnić sypialnie w obu domach. W niektórych sypialniach mężczyźni spali po dwóch.
Kitto miał dla siebie całą sypialnię, ponieważ był to za mały pokój, żeby dzielić go
z kimkolwiek poza kimś moich, lub Rhysa rozmiarów. A to oznaczało nikogo.
Planowaliśmy wykorzystać jadalnię w głównym domu, jako miejsce wstępnego spotkania
z goblinami. Był to ogromny pokój, który zaczął życie jako sala balowa. Był pełen światła,
przestrzeni i marmurów. Wyglądał jak coś wyjętego z ludzkich opowieści o wróżkach. Dwór
Seelie zaaprobowałby go, ale skoro Maeve była z niego wygnana, może jadalnia-sala balowa
była dla niej substytutem rodzinnego dworu.
Większość moich strażników doskonale tutaj pasowała, w świetle i blasku bijącym od
wiszących żyrandoli. Ale strażnicy, którzy przybyli z Ashem i Hollym wcale nie wyglądali tu jak
w domu.
Czerwone Kaptury górowały nad wszystkimi pozostałymi w pokoju. Siedem stóp
11
goblina to było dużo goblina. A jak na Czerwonego Kaptura to było niewiele. Większość z nich
zbliżało się do dwunastu stóp
12
. Przeciętnym wzrostem było osiem do dziesięciu stóp
13
. Ich
skóra była odcieniami żółtego, szarego i chorobliwie zielonego. Wiedziałam, że gobliny
sprowadziły Czerwone Kaptury jako strażników. Kurag, Król Goblinów, uważał, że jeżeli pośle
Asha i Hollego do nas bez straży i coś im się stanie, będzie to widziane jako spisek pomiędzy
nim, a mną, żeby pozbyć się braci. Skoro jedynym sposobem, żeby ustąpił jako król, a oni
usiedli na tronie, była śmierć z ich ręki, to ich śmierć byłaby dla niego bardzo wygodna.
Dlaczego więc zaproponował ich mnie, żeby stali się bardziej potężni? Ponieważ Kurag
wiedział jak zakończy się jego królowanie, wiedział, jak kończą wszyscy goblińscy królowie.
Chciał upewnić się, że jego lud jest silniejszy, nawet po jego śmierci. Nie miał pretensji do braci
za ich ambicję. Chciał tylko powstrzymać ich jeszcze trochę.
Gdyby bliźniacy zginęli z naszych rak, chociażby przypadkowo, bez goblinów obecnych
przy tym, mogłoby się to źle skończyć. Gdyby gobliny uważały, że Kurag stał za zamachem na
11
ok. 213,30 cm
12
ok. 365,76 cm
13
od ok. 244 cm do ok. 305 cm
braci, mógłby sam stracić życie. Wszystkie pojedynki są osobistymi pojedynkami. Były gobliny,
które zajmowały się zamachami jako dodatkowym zajęciem, ale nigdy nie przyjmowały
„zlecenia” tam, gdzie ofiarą miał być inny goblin. Zabijali sidhe czy pomniejsze istoty magiczne,
ale nigdy innych goblinów.
Jedynym wyjątkiem było, jeżeli goblin był pod „opieką” , podobnie jak Kitto. Gdyby był
kłopot z jednym z takich goblinów, ich „pan” mógł walczyć z tobą. Ponieważ bycie tym, kim
był Kitto pomiędzy nimi, oznaczało przyznanie się, że nie jest się wystarczająco dobrym
wojownikiem, by być częścią kultury goblińskiej.
Siedziałam na wielkim krześle, które umieszczono jak rodzaj tymczasowego tronu.
Wielki stół został przesunięty pod ścianę, razem z większością z krzeseł. Mróz stał za moimi
plecami. Doyle nadal był zamknięty z sypialni razem z czarnymi psami. Taranis prawie zabił
moją Ciemność. Gdybyśmy byli wewnątrz krainy faerie, pewnie zostałby już uleczony. Tutaj
żadna nasza magia nie była tak silna. To był jeden z tych powodów, dla których wygnanie tak
przerażało większość z nas, ponieważ poza faerie nigdy nie władamy pełnią naszej mocy.
- Sprowadziliśmy cię do środka, więc ludzcy reporterzy nie mogą pokazać tego w prasie
– powiedział Mróz głosem tak zimnym jak jego przydomek. – Ale tylko z obawy przed prasą
nie pozwoliłbym, żebyś znajdując się pod naszą opieką miała za plecami taką armię.
Nie mogłam sprzeczać się z nim, ale w dziwny sposób nie martwiłam się tym. W
rzeczywistości czułam się lepiej, niż kilka godzin temu.
- Nieważne, Mróz – powiedziałam.
- To cię nie martwi? – zapytał.
- Nie wiem – odrzekłam.
- Gdyby to nie były gobliny, powiedziałbym, że cię zauroczyli.
Ash i Holly byli pod wrażeniem całego tego przedstawienia, co odróżniało ich od innych
goblinów i sprawiało, że wydawali się bardziej sidhe.
- Pozdrowienia, Ash i Holly, wojownicy goblińscy. Pozdrawiam również Czerwone
Kaptury z dworu goblinów. Kto tu dowodzi?
- My – powiedział Ash, on i jego brat wystąpili i stanęli przed moim krzesłem. Mieli na
sobie dworskie ubrania, jakie nosili wcześniej, Ash w zieleni pasującej do jego oczu, Holly
w czerwieni, pasującej do niego. Ubrania były satynowe, uszyte według mody z lat pomiędzy
rokiem 1500 a 1600.
Ich krótkie żółte włosy, przesunęły się po ich uszach, kiedy ukłonili się. Pozwolili, żeby
ich włosy urosły, chociaż nie były wystarczająco długie, żeby przysporzyć im kłopotów
z królową, żeby tak było, musiałyby dotykać kołnierzyków
- Zapuściliście włosy, od kiedy widziałam was miesiąc temu – odezwałam się.
Wymienili spojrzenia, potem Ash odezwał się.
- Zrobiliśmy to w oczekiwaniu, że twoja magia doprowadzi nas do mocy sidhe
- Jesteście bardzo pewni siebie – odrzekłam
- Jesteśmy bardzo pewni twoich mocy, Księżniczko – stwierdził Ash.
Spojrzałam na Hollego. W jego oczach nie było pewności, tylko gorliwość. Pójdzie do
łóżka tej nocy, wszystko inne było tylko pozorem. Holly pokazał mi, co bracia naprawdę czują.
Ash był niemalże tak dobry w udawaniu dworzanina jak lord sidhe. Nie ufałam im obu, ale Ash
mógł kłamać oczami i twarzą, Holly nie mógł. Dobrze wiedzieć.
Spojrzałam za nich na Czerwone Kaptury. Rozpoznałam niektórych z nich z walki
sprzed kilku tygodni. Stanęli obok mnie, nie bracia, nie Kurag- ich król. Czerwone Kaptury
podporządkowali mi się, zanim zażądałam ich pomocy zgodnie z traktatem. Nie wnikałam
głębiej w to dziwne posłuszeństwo, zupełnie niepodobne do zwyczajnego zachowania
Czerwonych Kapturów wobec sidhe czy kobiet, ponieważ nie byłam pewna, jak Kurag je
przyjmie. Nie chciałam być postrzegana jako próbująca skusić, chociażby politycznie,
najbardziej potężne plemię wojowników goblińskich, żeby byli na moje usługi.
Kurag desperacko chciał wyplątać się z porozumienia ze mną. Obawiał się, że
wybuchnie wewnętrzna wojna pomiędzy Unseelie czy też pomiędzy oboma dworami. Nie
chciał być częścią zbliżającej się walki, a jego porozumienie ze mną trzymało go przy mnie. Nie
chciałam dawać mu jakiejkolwiek wymówki. Za bardzo go potrzebowaliśmy. Więc nie
zagłębiałam się w motywacji Czerwonych Kapturów i ich lojalności wobec mnie.
Stali przede mną, było ich więcej, niż kiedykolwiek widziałam w jednym miejscu.
Wyglądali jak żyjąca ściana ciała i mięśni. Wszyscy nosili małe okrągłe mycki. Większość z nich
była pokryta zaschniętą krwią, więc wełna była zabarwiona na brązowo i czarno. U trójki z nich
krew spływała z kapturów w dół twarzy i plamiła ubrania na ramionach i piersi.
Kiedyś ci pośród nich, którzy umieli sprawić, żeby krew na kapturze była świeża, byli ich
przywódcami. Innym sposobem było zabijanie swoich wrogów tak często, żeby utrzymać
kaptur czerwony. Ten mały zwyczaj sprawił, że byli najbardziej krwawymi wojownikami
w całym faerie.
Spotkałam tylko jednego Czerwonego Kaptura, który mógł sprawić, że kaptur
pozostawał świeży i jasnoczerwony: Jonty. Stał pomiędzy nimi, z przodu, prawie pośrodku. Był
wysoki prawie na dziesięć stóp, miał szarą skórę i oczy w kolorze świeżej krwi. Wszystkie
Czerwone Kaptury miały czerwone oczy, ale w różnych odcieniach czerwieni, a oczy Jontego
były tak jasne, jak jego kaptur.
Kiedy spotkaliśmy się, jego skóra przypominała mi szarość kurzu, ale teraz nie wyglądała
tak sucho i szorstko. Wyglądał… jakby użył dobrego kremu głęboko nawilżającego na całej
widocznej skórze. Skoro gobliny nie bywały w SPA, nie rozumiałam zmiany w kolorze jego
skóry.
Były również inne korzystne zmiany. Jego kaptur krwawił grubymi strużkami krwi, więc
cały przód jego ciała był nią przesiąknięty. Krew spływała w dół ubrania i kapała z końców
jego palców, kiedy stał, tworząc delikatny krwawy wzorek na marmurowej podłodze.
- Jonty, miło znów cię widzieć – naprawdę tak myślałam. Zmusił bliźniaków, żeby
dołączyli do walki. Czerwone Kaptury podążyły za nim, nie za Ashem i Hollym.
- Ciebie również, Księżniczko Meredith – powiedział, a jego głos był tak niski, że
przypominał grzechoczący żwir.
- Czy powinniśmy również pozdrowić Zabójczego Mroza i Rhysa? – Zapytał Ash. – Nie
znam się na etykiecie sidhe.
- Możesz ich pozdrowić lub nie. Pozdrowiłam Jontego, ponieważ stał przy mnie
w walce. Pozdrowiłam Jontiego i jego Czerwone Kaptury, ponieważ pomogli mnie i moim
ludziom. Pozdrowiłam Czerwone Kaptury jako moich prawdziwych sojuszników.
- Gobliny są twoimi sojusznikami – powiedział Ash.
- Gobliny są moimi sojusznikami, ponieważ Kurag nie może wycofać się z naszej
umowy. Pozwolilibyście, żeby moi ludzie zginęli tej nocy w ciemności.
- Zamierzasz wycofać się z naszej umowy, co do wzięcia nas do łóżka, Księżniczko? –
zapytał Ash.
- Nie, ale widok Jontiego i jego ludzi przypomniał mi o tym, to wszystko – właściwie to
byłam zła. Ash i Holly byli jak wszystkie gobliny i większość sidhe. To nie była ich walka, nie
chcieli ginąć broniąc wojowników sidhe, którzy nic dla nich nie zrobili. Nie mogłam ich winić,
ale i tak to robiłam.
Jonty chwycił mnie w ramiona i pobiegł przez zimową noc w kierunku bitwy. Tam gdzie
on podążył, Czerwone Kaptury podążyły za nim. Ponieważ poszły Czerwone Kaptury,
pozostałe gobliny też dołączyły. Unikając walki zostaliby napiętnowani jako słabi i bardziej
tchórzliwi niż Czerwone Kaptury. Wiedziałam, że był to rodzaj dumy, ale Kitto wytłumaczył
mi, że było w tym coś więcej. Mogło być wykorzystane jako pretekst do wyzwania na osobisty
pojedynek przez Czerwone Kaptury, które walczyły obok mnie. Żaden goblin nie chciał dać
pretekstu do takiego wyzwania.
Wiedziałam, co zawdzięczałam Jontiemu i jego ludziom, ale nie wiedziałam, dlaczego
tak zrobili. Dlaczego ryzykowali wszystko dla mnie? Gdybym znalazła sposób, żeby zapytać ich,
nie obrażając ani ich samych, ani Asha i Hollego, ani nawet ich króla, zapytałabym. Ale kultura
goblinów była labiryntem, do którego jeszcze nie miałam mapy. Było nie na miejscu pytanie
wojownika dlaczego. Dlaczego byłeś odważny? Ponieważ jestem goblinem. Dlaczego
pomogłeś
mi? Ponieważ żaden goblin nie odwraca się od dobrej walki. To również była prawda. Ale to
były popularne prawdy, twierdzenie czegoś innego mogło poddać w wątpliwość brak
entuzjazmu Asha i Hollego.
Mróz dotknął mojego ramienia, był to tylko lekki dotyk. Gdyby był tutaj Doyle,
dotknąłby mnie wcześniej. Mrozowi nie podobał się powód, dla którego gobliny tu się znalazły.
Nie podobała mu się myśl o mnie z nimi, ale wiedział, że potrzebujemy ich jako sojuszników.
- Merry – odezwał się cicho Rhys.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Czy coś przeoczyłam?
- Tak – wskazał spojrzeniem na bliźniaków.
Odwróciłam się do nich.
- Przykro mi, ale tak wiele wydarzyło się dzisiaj, że martwię się o moje nadrzędne
obowiązki.
- Więc Ciemność jest nadal zbyt ranny, żeby stać u twojego boku – stwierdził Ash.
- Nie będzie go tutaj dzisiejszej nocy. Mówiłam wam wcześniej.
- Czy Rhys i Zabójczy Mróz będą strzec cię w nocy? – zapytał Holly.
- Nie.
Rhys nie mógł tego zrobić. Mrozowi rozkazałam, żeby tego nie robił. Nie mógł
wystarczająco dobrze ukryć swoich uczuć. Obawiałam się, że może obrazić Hollego
spojrzeniem lub dźwiękiem. W środku seksu dla goblinów jest podobnie, jak w środku
pożądania krwi, jak w walce. Nie chciałam, żeby Mróz rozpoczął walkę przez przypadek.
- Amatheon i Adair będą mnie strzec – kiedy wymieniłam ich imiona wystąpili z szeregu
strażników za mną. Amatheon był miedzianowłosy, a Adair miał włosy koloru ciemnego złota,
które kiedyś były zbliżone do brązu, zanim mieliśmy seks wewnątrz faerie i powrócił częściowo
do swoich dawnych mocy. Amatheon był bóstwem rolniczym. Adair był panem dębów, ale
również bóstwem słonecznym. Nie byłam pewna, czy był najpierw słonecznym, a potem został
zdegradowany do dębu, czy był jednym i drugim jednocześnie. To byłoby bardzo wulgarne
pytać upadłe bóstwo o moce, jakimi władało kiedyś. To jak przypomnienie im ich utraconych
pozycji.
- Czy to prawda, że kiedy ich pieprzyłaś, obróciło to ogród bólu Andais w łąkę, która
jest teraz? – zapytał Holly.
- Tak – odpowiedziałam.
- Chciałbym, żeby był tutaj Doyle – odezwał się Rhys - naprawdę chciałbym.
Nienawidzę goblinów, każdy to wie, więc nie ufam mojemu osądowi.
- Rhys – powiedziałam – co…
- Nikt nie zamierza zapytać, dlaczego sprowadzili ze sobą każdego Czerwonego Kaptura,
jakiego mają pod swoją komendą?
- Ja również – odezwał się Mróz – nie chcę, żeby Merry to robiła. A to, że jest ich tak
wielu, tym bardziej sprawia, że moja niechęć wydaje się uzasadniona.
- No cóż, ja nie dbam o to, kogo ona pieprzy, o ile jest szansa, że będzie pieprzyć mnie,
więc ja zapytam. Dlaczego, w imię Pana, macie ze sobą tak wielu Czerwonych Kapturów? –
Onilwyn wyszedł o krok przed pozostałych strażników.
Onilwyn był jednym z najbardziej pozbawionych gracji sidhe, jakiego kiedykolwiek
widziałam. Było coś klockowatego w jego muskularnej budowie. Był wystarczająco wysoki,
poruszał się dobrze, ale nie robił tego tak gładko jak pozostali. Nie byłam pewna dlaczego
i znów nie śmiałam pytać. Ale to nie jego chropowatość sprawiła, że nie chciałam z nim sypiać.
Był przystojny ze swoimi zielonymi włosami i uroczymi oczami, urodziwy jak większość sidhe.
Ale piękno to tylko piękno, a Oniwlyn był dla mnie paskudny.
Udało mi się jeszcze z nim nie spać, ponieważ naprawdę go nie lubiłam. Był jednym
z tych przyjaciół Cela, którzy znęcali się nade mną, kiedy byłam dzieckiem. Naprawdę nie
chciałam zostać uwiązana do niego przez dziecko i małżeństwo, więc odmawiałam mu wstępu
do mojego łóżka. Dałam mu zezwolenia na masturbowanie się, co było więcej, niż dopuszczała
królowa. Mógł zaspokajać się, jak chciał. Po prostu nie chciałam, żeby wchodził we mnie.
Jeżeli wkrótce nie zajdę w ciążę, obiecał, że poskarży się królowej. Miałam czas do
końca miesiąca, ponieważ kiedy zacznę krwawić, oddalę swoje szansę na dziecko w tym cyklu.
Królowa mogłaby zmusić mnie, żebym wzięła go do łóżka. Po pierwsze, ponieważ byłaby to
szansa, żebym zaszła w ciążę. Po drugie, ponieważ wiedziała, że nie chcę tego zrobić.
Ale czasami to nieprzyjemne osoby mówią to, co musi być powiedziane. Nie martwiłam
się o to, jak wiele Czerwonych Kapturów było w pokoju, aż do chwili, kiedy zwrócił na to
uwagę Onilwyn. To było złe. Powinnam się martwić. Było ich na tyle wielu, że gdyby zaczęli
walkę, przegralibyśmy ją. Dlaczego to mnie nie martwiło?
Moja lewa ręka zapulsowała tak mocno, że wyrwało to ze mnie jęk. Moja ręka krwi
lubiła Czerwone Kaptury. Moja moc lubiła Czerwone Kaptury. Niedobrze, a może jednak
dobrze?
Ash i Holly wymienili spojrzenia.
- To prawda – odezwałam się. – Dlaczego przyprowadziliście każdego Czerwonego
Kaptura, jakim mogą poszczycić się gobliny.
- Nalegali – stwierdził Ash.
- Czerwone Kaptury nie nalegają - wtrącił się Onilwyn. – Oni podporządkowują się.
Ash spojrzał na niego.
- Mógłbym zmieszać się widząc sidhe, który wie o nas tak wiele– spojrzał na mnie,
kłaniając się lekko. – Poza księżniczką, która wydaje się badać kulturę wszystkich swoich ludów.
Oddałam ukłon.
- Doceniam, że zauważyłeś moje wysiłki.
- Walczyłem w wojnie pomiędzy goblinami a sidhe – odezwał się Oniwlyn. – Widziałem
Czerwone Kaptury, którym rozkazano iść w bój na pewną śmierć i nawet się nie zawahały.
Nauczyłem się, że nigdy nie sprzeciwiają się Królowi Goblinów.
- Masz rację, zielony człowieku – odrzekł Jonty.
- Mają również zabronione ubieganie się o królestwo – dodał Onilwyn.
- To również prawda.
- Dlaczego więc wszyscy jesteście tutaj? – zapytał Onilwyn.
Spojrzałam na Onilwyna. To nie było podobne do niego tak martwić się o moje
bezpieczeństwo. Może martwił się o swoje własne.
Czerwone Kaptury patrzyły na Jontiego. On patrzył na mnie.
- Dlaczego jesteś tutaj, Jonty? Dlaczego tak wielu twoich ludzi przybyło z tobą?
- Tobie odpowiem – odrzekł niskim głosem. Mówiąc to, obraził tu każdego. Asha,
Hollego, Onilwyna, każdego poza mną.
Podszedł naprzód. Rhys i Mróz przesunęli się lekko przede mnie. Niektórzy z innych
strażników wyszli z szeregu za nami.
- Nie – powiedziałam. – Pomógł mi ocalić was wszystkich. Nie bądźcie teraz
niewdzięczni.
- Sądziliśmy, że mamy cię chronić, Merry. Jak możemy dopuścić to coś w twoje pobliże?
– odezwał się Rhys.
Spojrzałam na niego nieprzyjaźnie.
- On nie jest „coś”, Rhys. Jest Czerwonym Kapturem. Ma na imię Jonty. Jest goblinem.
Ale nie jest „coś”.
Mój gniew zdawał się go zaskoczyć. Ukłonił się lekko i cofnął.
- Jak życzy sobie moja pani.
Normalnie starałabym się ułagodzić jego zranione uczucia, ale dzisiejszej nocy miałam
na głowie inne rzeczy, niż emocjonalna żonglerka związkami obecnymi w moim życiu.
Wstałam, a jedwabny szlafrok jaki miałam na sobie, omiótł podłogę z dźwiękiem, który
wydawał się prawie żywy. Sandały na szpilkach z wysoko oplecionymi wiązaniami ostro stukały
na marmurze.
Wysokie obcasy były jedyną rzeczą, o którą bliźniacy poprosili, żebym miała na sobie.
Jedyna prośba. Przesunęłam szlafrok, więc zobaczyli przelotnie czterocalowe
14
szpilki, z
wiązaniami owiniętymi dookoła moich łydek. Hollemu wydarł się jęk głęboko z gardła. Ash
kontrolował się bardziej, ale i tak nie mógł zapanować nad wyrazem swojej twarzy. Pragnęli
mojego białego ciała obok swojego złotego. Chcieli poznać ciało sidhe, nie chodziło im tylko
o moc.
Oni, podobnie jak ja, wiedzieli, co to znaczy być outsiderem. Być zawsze innym od tych,
którzy cię otaczali.
Jonty opadł przede mną na kolana. Klęcząc patrzył mi w oczy. Sprawił, że byłam
świadoma, jak mała byłam.
- Jonty – powiedziałam.
- Księżniczko – odrzekł.
Wpatrywałam się w jego twarz. Z bliska zmiany były nawet bardziej widoczne. Jego
skóra była gładsza, w delikatniejszym odcieniu szarości. Uśmiechnął się do mnie, zęby, które
pamiętałam jako wypełniające usta kły, były prostsze, bielsze, mniej przerażające, bardziej
podobne do ludzkich niż zwierzęcych.
- Co ci się przydarzyło, Jonty? – zapytałam.
- Ty mi się przydarzyłaś, Księżniczko.
- Nie rozumiem.
- Twoja ręka krwi działała na nas wszystkich tej zimowej nocy.
Skrzywiłam się lekko, starając się wymyślić, w jaki sposób zadać moje pytanie, ale jak
można zadać pytanie, jeżeli nie ma się pojęcia o co pytać?
- Nie rozumiem, Jonty.
- Twoja ręka krwi doprowadziła nas z powrotem do naszych mocy.
- Nie powróciliście do waszych pełnych mocy – wtrącił Holly.
Jonty odwrócił na niego rozzłoszczone spojrzenie.
- Nie, jak mówi mieszaniec, nie. Ale to i tak więcej mocy niż mieliśmy od wieków –
odwrócił się z powrotem do mnie, gniew zniknął z jego oczu, kiedy patrzył na mnie. W jego
14
ok. 10,13 cm
spojrzeniu była delikatność, jakiej nie widuje się w oczach goblinów. Czerwone Kaptury były
znane ze swojego okrucieństwa, a nie z uprzejmości.
- Dlaczego przybyliście do mnie, Jonty?
- Chcą, żebyś dotknęła ich, tak jak dotknęłaś nas. Chcą, żebyś również doprowadziła ich
do ich mocy.
- Dlaczego nie poprosiliście mnie o to wcześniej?
- Zrobiłabyś to?
- Ocaliliście nas, Jonty. Wiem o tym. A poza tym, moim zadaniem, moim obowiązkiem
jako księżniczki jest sprowadzenie z powrotem mocy na faerie. Całe faerie. To oznacza również
ciebie i twoich ludzi.
Jonty spojrzał na podłogę i odezwał się tak delikatnie, jak tylko był w stanie swoim
niskim głosem.
- Wiedziałem, że nie odmówisz, jeżeli staniemy przed tobą. Wiedziałem, że twoja ręka
krwi wezwie nas tak silnie, jeżeli będziemy blisko siebie, ale nie wyobrażałem sobie, że
mogłabyś powiedzieć po prostu tak, z daleka.
Podniósł wzrok, a jego czerwone oczy lśniły. Czerwone Kaptury nie płaczą, nigdy.
Pojedyncza łza wyślizgnęła się z jego oka. Łza w kolorze świeżej krwi. Zrobiłam to, o
czym wiedziałam, że było zwyczajem pomiędzy goblinami. Łzy były drogocenne, krew nawet
bardziej. Dotknęłam palcem jego twarzy i schwytałam tę pojedynczą łzę, zanim zmieszała się
i zagubiła w krwi spływającej w dół jego twarzy.
Łza zadrżała na moim palcu jak prawdziwa łza, ale była czerwona jak krew. Uniosłam ją
do swoich ust i wypiłam jego łzę.
Rozdział 21
Są chwile, kiedy świat wstrzymuje oddech. Kiedy powietrze wydaje się być nieruchome,
jakby sam czas wziął ostatni głęboki wdech, zanim…
Smak soli i słodycz metalu prześlizgnęła się po moim języku. Płyn wydawał się rosnąć,
aż kiedy spłynął w dół mojego gardła, był jak łyk zimnej, czystej wody, jeżeli tylko woda
mogłaby mieć w sobie słoność oceanu i smak krwi.
Zobaczyłam pokój w kawałkach, jakby rzeczy poruszały się synchronicznie. Chmura
krwawych motyli wleciała do pokoju, chociaż wiedziałam, że miały tu zabroniony wstęp.
Gobliny uważały je za przysmak. Ale skrzydlate istoty magiczne wypełniły pokój jak chmura
motyli, ciem, ważek i owadów, które nigdy nie pojawiły się w naturze. Wydawało się być ich
więcej niż tych, o których wiedziałam, że podążyły za nami na wygnanie.
Powietrze ożyło kolorami od poruszających się skrzydełek, było ich tak wiele, że
stworzyły wietrzyk, który poruszył moimi włosami i dotknął twarzy.
Następnie weszły psy. Małe teriery rozbiegły się dookoła nóg goblinów, jakby psy o to
nie dbały, a gobliny ich nie widziały. Po nich, krocząc z gracją, weszły ogary, znajdując drogę
w zatłoczonym pokoju. Przeszły pomiędzy stojącymi Czerwonymi Kapturami, jakby te nie były
żyjącymi istotami, ale drzewami w lesie, które trzeba ominąć. Co dziwne, Czerwone Kaptury nie
reagowały na psy.
Psy podeszły do swoich panów. Teriery podeszły do Rhysa. Niektóre z ogarów podeszły
do pozostałych strażników. Moje dwa ogary podeszły do mnie: Minnie z jej pyskiem w połowie
czerwonym i w połowie białym, jakby ktoś pomalował dół jej pyska oraz Mungo z jednym
czerwonym uchem i resztą białą, jak skrzydło łabędzia.
Wszystkie czekały… na nas.
Doszedł mnie z tyłu głos Mroza.
- Merry, co się dzieje?
- To chwila tworzenia, Zabójczy Mrozie – odpowiedział mu głos Royala, który unosił
się nade mną na swoich skrzydłach ćmy.
Spojrzałam na malutkiego mężczyznę.
- Nie rozumiem.
Uśmiechnął się do mnie, ale była w tym jakaś gorliwość, której nie ufałam. W Royalu
zawsze było coś zmysłowego, niemalże seksualnego, choć skoro był rozmiaru lalki Barbie,
trudno było powiedzieć coś takiego.
- Czekamy tylko na ostatnią część – odezwała się Penny, bliźniacza siostra Royala, która
unosiła się obok niego.
Nie rozumiałam, o co chodzi, aż czarne ogary rozlały się jak cienie z Ciemnością
stworzoną z ciała, którego oczy błyszczały czerwienią, zielenią i tymi wszystkimi kolorami,
które widziałam w oczach Doyle’a, kiedy jego magia nim władała.
Doyle przeszedł przez drzwi, opierając się na plecach czegoś, co wyglądało jak czarny
kucyk, było trochę większe od psów. Ale błysk tych czarnych oczu sprawił, że wiedziałam już,
że to nie kucyk. Odsunął wargi i błysnęły zęby tak ostre, jakich nie miał żaden goblin. To była
kelpie, chociaż nie miałam pojęcia skąd się tutaj wzięła. Kelpie były wytępione w Europie,
jeszcze zanim przybyliśmy do tego kraju.
Kelpie czaiły się w wodzie i wciągały do niej swoje ofiary, podobnie jak krokodyle. Na
lądzie udawały kucyki. Kiedy jakiś nieświadomy człowiek wsiadł na nie, galopowały do
najbliższej wody. Topiły swoje ofiary i zjadały je, kiedy utonęły. Większość z ich ofiar to były
dzieci. Dzieci kochają kucyki.
- Doyle – powiedzieliśmy razem z Mrozem.
Zdołał się uśmiechnąć. Jego twarz była nadal zabandażowana, ale rozwiązał bandaż na
ramieniu. Poruszał się wolno, ale poruszał się, rękę nadal trzymając na mięsożernym kucyku.
- Psy nie pozwoliły mi dłużej odpoczywać – odezwał się Doyle.
Wyciągnęłam do niego rękę.
- Nie, Księżniczko, nie o to chodzi – odezwał się Royal.
Spojrzałam na niego.
- Powiedziałeś, ostatnia część.
- On jest ostatnią częścią, ale nie musisz go dotykać. Wystarczająco często go dotykałaś,
żeby ta chwila mogła się wydarzyć. Dotknęłaś ich wszystkich wystarczająco, żeby wezwać nas
do ciebie.
- Ja nie…
- … rozumiem – dokończył za mnie.
- Nie.
- Zrozumiesz – powiedział i to było typowe dla Royala, ponieważ brzmiało złowieszczo.
Mungo trącił moją rękę. Pogładziłam go po głowie i popieściłam jedno jego jedwabne
ucho. Minnie uderzyła w moją drugą rękę, jakby była zazdrosna o moją uwagę. Pieściłam ich
oboje, czując ciepło i trwałość ich ciał.
- Dla mnie nie ma psa – odezwał się Mróz.
- Będzie, będzie – wtrącił Royal.
Potem krwawe motyle uniosły się wysoko pod sufit, wzbudzając błyskotliwe tęczowe
światła w kryształowych żyrandolach. Światło odbijało się i migotało na nas wszystkich.
Gobliny, Czerwone Kaptury, nawet Ash i Holly, nadal wydawali się jakby zamrożeni w czasie.
To Jonty najpierw mrugnął i spojrzał na mnie. On, jedyny z nich, widział. Jego oczy
rozszerzyły się, potem świat wypuścił oddech, który wstrzymał.
Rozdział 22
Świat eksplodował, jeżeli można nazwać eksplozją światło, kolor, muzykę i zapach
kwiatów. Nie mam innego słowa na określenie tego, co się stało. To było jak znalezienie się
w punkcie zerowym, pierwszego dnia, kiedy życie weszło na planetę, ale to było również jak
stanie na najpiękniejszej łące na świecie, w uroczy wiosenny dzień, kiedy wieje delikatny
wietrzyk. To była idealna chwila, chwila niesamowitej pasji, jakby wszystko łagodnie pękło na
kawałki i połączyło się w mgnieniu oka.
W trakcie tego psy podeszły bliżej. Zakotwiczyły mnie, unieruchomiły, powstrzymując
od rozdarcia i odlotu. Trzymały mnie wystarczająco mocno, żebym zachowała rozsądek, żebym
przetrwała.
Chwyciłam się ich futra, trzymałam je w rękach. Pomyślałam, że Mróz nie ma psa, żeby
utrzymał go tutaj.
Chciałam krzyknąć, ale wtem było już po wszystkim. Tylko uczucie dezorientacji
i wspomnienie bólu i mocy opadało w tańcu światła i magii, a to pozwoliło mi upewnić się, że
to nie był sen.
Doyle spojrzał na mnie ponad swoimi czarnymi psami. Wydawał się być uzdrowiony,
cały. Dotykał kelpie, ale nie opierał się na niej. Stał wyprostowany i wysoki.
Sięgnął i ściągnął bandaże, pokazując, że oparzenia zniknęły. Spodziewam się, że jeżeli
naprawdę tworzysz, to małe uleczenie przy tym niewiele znaczy.
Ponieważ zmieniła się rzeczywistość.
Nadal byliśmy w jadalni Maeve Reed, ale to nie był ten sam pokój. Był ogromny,
z akrami marmuru rozciągającymi się w każdą stronę. Odległe okna były niewyraźną,
migoczącą
linią. Wszędzie były krwawe motyle, wydawało się, że biorąc zbyt głęboki wdech połknie się
jednego z nich.
Ash i Holly pacnęli je, jakby to były muchy.
- Jeżeli je zranicie – odezwałam się - nie będę szczęśliwa.
Czerwone Kaptury nie machali na nie. Nie straszyli ich. Ogromni mężczyźni stali tu
i pozwalali, żeby malutkie skrzydlate istotki lądowały na nich. Byli pokryci motylimi skrzydłami,
aż ledwie było widać ciało przez powolny taniec kolorów.
Jonty spojrzał na mnie swoimi czerwonymi oczami, obramowanymi lśniącymi
skrzydłami. Małe ręce chwyciły się jego zakrwawionego kaptura, małe istotki tarzały się we
krwi, śmiały dźwiękiem podobnym do kryształowych dzwonków.
- Zmieniłaś nas, moja królowo – powiedział Jonty.
Nie wiedziałam, co powinnam na to odpowiedzieć, ale wtedy dobiegł mnie głos Rhysa.
- Merry!
To było tylko jedno słowo, ale wystarczyło zawarte w nim zaniepokojenie. Odwróciłam
się i wiedziałam, że cokolwiek zobaczę, nie spodoba mi się to.
Rhys i Galen klęczeli obok Mroza. Leżał skulony na boku, potwornie nieruchomy.
Przypomniałam sobie to, o czym pomyślałam wcześniej. Nie miał niczego, co
przytrzymałoby go, kiedy zmieniała się rzeczywistość. Pozostał sam w swoim przerażeniu
i pięknie.
Pobiegłam do niego z psami nadal tuż przy moim boku, krok w krok, ale magia nadal tu
była, nadal działała i nie śmiałam oddalić ogarów. Dzisiejszej nocy w tym pokoju była
najstarsza magia, jaka kiedykolwiek należała do sidhe. Było to magia, na której można było
wzlatywać, mogła ponieść, ale nigdy nie była kontrolowana, nie do końca.
Tworzenie jest zawsze czymś zmiennym, ponieważ nigdy nie wiesz, czym będzie, kiedy
wszystko zostanie wypowiedziane i zrobione, lub czy będzie warte swojej ceny.
Rozdział 23
Głosy dochodzące z całego pokoju mówiły, że Mróz nie był jedynym, który upadł.
Holly i Ash opadli na podłogę. Krwawe motyle zbliżyły się do nich teraz, kiedy nie mogli stawić
oporu.
Pozostali mężczyźni, którzy upadli, mieli przy sobie innych strażników, którzy próbowali
ich ocucić.
- Co się z nim dzieje? Z nimi wszystkimi? – pytałam.
- Nie jestem pewien – odrzekł Rhys - ale puls zanika.
Spojrzałam na niego ponad nieruchomym Mrozem. Wiedziałam, że moja twarz
pokazuje szok.
- Nie mieli psów – odrzekł Galen. - Nie mieli niczego, co przytrzymałoby ich, kiedy
tworzyłaś więcej ziem faerie.
Rhys skinął głową. Jego małe morze terierów siedziało w niezwykłej ciszy i powadze
dookoła jego nóg, kiedy klęczał.
Zaczęłam mówić „To tylko psy”, ale Mungo uderzył mnie głową w ramię. Minnie
oparła się o mój bok. Spojrzałam w jej oczy i tak, widziałam w nich psa, ale było tam coś
więcej. Były psami uformowanymi z nieokiełznanej magii. Były istotami magicznymi, a nie tylko
psami.
Pogłaskałam jej ucho, tak aksamitne.
- Pomóż mi – wyszeptałam. – Pomóż im. Pomóż Mrozowi.
Doyle przeszedł w głąb pokoju z ogromnymi czarnymi psami kłębiącymi się dookoła
niego. Jeden z psów odłączył się od stada i podszedł do jednego z leżących. Węszył z głośnym
sapaniem. Potem urósł wyższy, większy. Przez futro psa przebiegły wstęgi zieleni zastępując
czerń, futro urosło dłuższe, trochę kędzierzawe.
Pies był wielkości kucyka, kiedy stał się cały zielony. Zielony jak świeża trawa, jak
wiosenne liście. Odwrócił na mnie ogromne żółtozielone oczy.
- Cu Sith – wyszeptał Galen.
Po prostu skinęłam głową. Cu Sith, dosłownym tłumaczeniem jego imienia było „Ogar
sidhe”. Kiedyś każdy kopiec sidhe miał przynajmniej jednego jako strażnika. Jeden został
stworzony czy odrodzony tej nocy w Illinois, w której magia powróciła. A teraz mieliśmy
drugiego, tutaj i teraz.
Pochylił swoją wielką głowę i znów powąchał jednego z leżących strażników. Polizał go
ogromnym, różowym jęzorem. Strażnik wziął oddech tak wielki, że było go słychać w całym
pokoju. Jego ciało zadrżało powracając do życia, czy też uciekając śmierci.
Ogromny, zielony pies przechodził od jednego strażnika do drugiego, a pod jego
dotykiem mężczyźni ożywali. Podszedł do Onilwyna, nadal leżącego na boku. Powąchał go,
potem zawarczał nisko i głęboko, jakby w jego klatce piersiowej uwięziony był grzmot. Nie
liznął Onilwyna żeby przywrócić go do życia. Cu Sith pozwolił, żeby leżał. To było
interesujące, że nie byłam jedyna, która nie chciała go dotykać.
Zielony pies podszedł do bliźniaków, krwawe motyle wzleciały pod sufit. Powąchał ich,
ale również odszedł. Nie byli dla niego wystarczająco sidhe.
Rozległ się głęboki głos Doyle’a, ale było w nim echo głosu boga. Spojrzałam na
Doyle’a i zobaczyłam, że jego twarz jest odległa, jakby widział coś innego niż ten pokój. Wizja
miała go w swojej mocy, lub Bóstwo, lub jedno i drugie.
Odezwał się w dialekcie, którego nie rozumiałam, a jeden z czarnych psów przeszedł do
przodu. Podszedł do bliźniaków i powąchał ich włosy. Czarne futro zmieniło się w białe, które
lśniło i błyszczało. Białe futro było grubsze, dłuższe niż czarne, nawet dłuższe i bardziej
kędzierzawe niż zielone futro Cu Sith.
Pies był tak duży jak Cu Sith, może nawet trochę większy. Futro nie tyle było długie, jak
u psów husky, co rozczochrane. Zwrócił na mnie swoje oczy wielkości spodeczków, ogromne
i nieproporcjonalne do jego psiego pyska. Ale spojrzenie jego oczu nie było spojrzeniem psa.
To było spojrzenie czegoś pomiędzy zwierzęciem, a osobą. W tych oczach było za dużo
mądrości.
- To Gally-trot – powiedział cicho Rhys.
- Pies duch – powiedziałam. - To powinno być widmo nawiedzonych, opustoszałych
dróg i przerażonych podróżnych.
- Niezupełnie – odrzekł. – Pamiętaj, że niektórzy ludzie wierzą, że wszystkie istoty
magiczne są duchami śmierci.
Gally-trot pochylił swoją ogromną białą głowę ponad bliźniakami i polizał ich językiem,
który był tak czarny, jak futro, które miał na początku.
Holly poruszył się, mrugając oczami rozglądał się po pokoju. Ash wydał niemalże
bolesny dźwięk, kiedy Gally-trot liżąc, przywracał go życiu.
Czekałam, aż Cu Sith podejdzie do Mroza, czy może chociaż Gally-trot, ale nie zrobili
tego. Cu Sith przeszedł pomiędzy moimi strażnikami, przyjmując pieszczoty i głaskanie.
Uśmiechał się w sposób, w jaki śmieją się psy, z wystawionym językiem.
Bliźniacy czuli się nieswojo, widząc okazywaną im uwagę białego psa.
To Holly wyciągnął rękę i dotknął go pierwszy. Pies uderzył w niego tak mocno, że
prawie go przewrócił. To sprawiło, że Holly zaśmiał się przyjemnym, męskim śmiechem. Ash
również dotknął psa, razem pieścili wielką bestię.
Krwawe motyle zaczęły odlatywać od Czerwonych Kapturów, których twarze po
odsłonięciu wydawały się delikatniejsze, jakby to, z czego zrobione były ich ciała, zmieniło się
w coś bardziej podobnego do sidhe, bardziej ludzkiego.
- Zmieniłaś nas – dobiegł mnie głos Jontiego.
Nie chciałam tego.
Ale było wiele rzeczy, których nie chciałam zrobić.
Spojrzałam w dół na Mroza i zobaczyłam błysk błękitu na jego szyi. Ktoś poluźnił mu
krawat. Pospiesznie odpięłam guziki, żeby zobaczyć, że jego skóra jarzy się błękitem.
Rhys i Galen położyli go na plecach i pomogli mi rozerwać mu koszulę. Na jego
piersiach był tatuaż, który lśnił błękitem. To była głowa jelenia z koroną nad porożem. To był
znak królestwa, ale również znak złożonego w ofierze króla. Biały jeleń był tym, co pojawiło się
pod dotykiem dłoni Mroza w tamtą zimową noc. Biały jeleń jest czymś, na co się poluje i
czymś, co prowadzi bohatera do jego przeznaczenia.
Spojrzałam w twarz Rhysa, ponieważ na jego twarzy widać było to samo przerażenie,
które ja czułam.
- Co to oznacza? – zapytał Galen.
- Kiedyś całe dzieło nowego tworzenia oznaczało złożenie ofiary – odezwał się Doyle’a,
ale to nie był jego głos.
- Nie – powiedziałam. – Nie, nie zgodziłam się na to.
- On się zgodził – odrzekł głos. Wyraz oczu Doyle świadczył również, że to nie był on.
- Dlaczego? Dlaczego on?
- Jest jeleniem.
- Nie! – wstałam, potykając się o brzeg szlafroka. Podeszłam w stronę czarnych psów
i tego obcego w ciele Doyle’a.
- Merry – powiedział Rhys.
- Nie! – krzyknęłam znów.
Jeden z czarnych psów zawarczał na mnie. Moc wypłynęła ze mnie, wybuchła przez
moją skórę. Lśniłam, jakbym połknęła księżyc. Cienie karmazynowego światła opadały na moją
twarz od włosów. Widziałam zielone i złote światło, i wiedziałam, że moje oczy lśnią.
- Wyzywasz mnie? – Powiedziały usta Doyle’a, ale to nie Doyle’a wyzwałabym, gdybym
powiedziała tak.
- Merry, nie rób tego – odezwał się Rhys.
- Merry – wtrącił się Galen. – Proszę, Mróz nie chciałby tego.
Moje ogary trąciły mnie w rękę i udo. Spojrzałam w dół na nie, lśniły. Połowa pyska
Minnie lśniła jak moje włosy, a jej skóra jarzyła się białą poświatą dookoła ręki, którą ją
głaskałam. Nasze blaski zmieszały się. Mungo, ze swoim czerwonym uchem i białym futrem
wyglądał jakby był wyrzeźbiony z klejnotów.
Pierścień królowej pulsował na mojej ręce. On, podobnie jak wiele rzeczy, miał więcej
mocy wewnątrz faerie, a to tam się teraz znajdowaliśmy.
Zobaczyłam widma szczeniaczków tańczące dookoła moich ogarów. W tej chwili
zorientowałam się, że Minnie była w ciąży. Pierwsze ogary faerie urodzone od pięciuset lat,
może nawet więcej?
Minnie trąciła mnie w biodro sprawiając, że spojrzałam na siebie. Dwa małe widma
moich własnych dzieci unosiły się przy mnie. Ale wiedziałam, że były prawdziwe. Nie dziwiłam
się, że byłam dzisiaj taka zmęczona. Bliźnięta, jak moja matka i jej siostra. Bliźnięta. I słabe,
jakby jeszcze nie było zupełnie prawdziwe, pojawiło się trzecie. Nie było jeszcze rzeczywiste,
było tylko obietnicą możliwości. To oznaczało, że bliźniaki nie będą moimi jedynymi dziećmi.
Mogę mieć z kimś trzecie dziecko.
Zorientowałam się tak szybko, jak pomyślałam, że pierścień na jeszcze inne moce.
Chciałam wiedzieć, kim jest ojciec i mogłam dowiedzieć się tego dzięki pierścieniowi, skoro
byłam wewnątrz faerie. Odwróciłam się, spojrzałam na Doyle’a i znalazłam odpowiedź, której
najbardziej pragnęłam. Pierścień zapulsował, a zapach róż rozszedł się w powietrzu.
Odwróciłam się w kierunku Mroza. Dziecko siedziało obok niego, ciche, tak uroczyste.
Nie, Bogini, nie, nie tak. Nawet za cud dziecka, bliźniąt, nie chcę przehandlować Mroza. Jeszcze
nie znam tych widmowych dzieci. Jeszcze nie trzymałam ich na ręku. Nie znam ich uśmiechów.
Nie wiem jak miękkie mają włosy, czy jak słodko pachnie ich skóra. One nie są jeszcze dla mnie
rzeczywiste. Mróz jest rzeczywisty. Mróz jest mój i poczęliśmy dziecko.
- Bogini, proszę – wyszeptałam.
Rhys poruszył się na krańcu mojego pola widzenia i dziecko sięgnęło do niego.
Widmowa rączka przeszła przez niego. Zareagował na to, starając się zobaczyć, co go dotknęło.
To nie było w porządku. Miałam w sobie dwójkę dzieci, nie troje. Miałam o jednego ojca za
dużo.
Ale nie na długo, o ile nie… Podeszłam do Mroza. Galen chwycił mnie w ramiona,
pierścień zapulsował wystarczająco mocno, żebym zatoczyła się. Czterech ojców do dwójki
dzieci. To nie ma sensu. Nie miałam stosunku z Galenem od ponad miesiąca, ponieważ
wszyscy zgodziliśmy się, że byłby złym królem. On i Kitto byli jedynymi, którzy zaspokajali
moją skłonność do seksu oralnego. Ale od tego nie można zajść w ciążę.
Zapach róż stał się mocniejszy. To zazwyczaj znaczyło tak. Niemożliwe, pomyślałam.
- Ja jestem Boginią, a ty zapomniałaś o naszej historii.
- O jakiej historii zapomniałaś? – zapytał Galen.
Spojrzałam na niego.
- Słyszałeś to?
Skinął głową.
- O historii Ceridwen
15
.
Skrzywił się do mnie.
- Nie rozumiem… - potem zrozumienie prześlizgnęło się przez jego twarz. Myśli Galena
były łatwe do odczytania z jego twarzy. – Masz na myśli…
Skinęłam głową.
Zmarszczył brwi.
- Myślałem że to, że Ceridwen zaszła w ciążę zjadając ziarna pszenicy, a Etain narodziła
się, ponieważ została połknięta jako motyl, było mitem. Nie możesz zajść w ciążę połykając
cokolwiek.
- Słyszałeś, co powiedziała.
Dotknął mojego brzucha przez jedwabną szatę. Uśmiech wpłynął na jego twarz, on cały
zalśnił od radości, ale ja nie mogłam do niego dołączyć.
- Mróz jest również ojcem – powiedziałam.
Radość Galena zmatowiała jak światło świecy położonej przy ciemnym szkle.
- Och, Merry. Tak mi przykro.
Potrząsnęłam głową i odsunęłam się od niego. Klęknęłam obok Mroza. Rhys klęczał
z drugiej jego strony.
- Czy ja dobrze słyszałem? Mróz mógłby być twoim królem?
- Jednym z nich – odrzekłam. Nie czułam się na siłach tłumaczyć Rhysowi, że on
również, w jakiś sposób, zgarnął pulę. To było za bardzo pogmatwane. Zbyt przytłaczające.
Rhys położył palce z boku karku Mroza. Przycisnął rękę do skóry. Opuścił głowę, więc
jego włosy opadły, ukrywając twarz zasłoną. Jedna lśniąca łza spadła na pierś Mroza.
15
Ceridwen - walijska bogini płodności i poezji
Błękitny jeleń zalśnił mocniej, jakby łza sprawiła, że magia zapłonęła jaśniej. Dotknęłam
znaku, a to również go rozjaśniło. Położyłam rękę na piersi Mroza. Dookoła niej znak jelenia
zalśnił niebieskim światłem Jego skóra była tak ciepła...
Modliłam się.
- Proszę, Bogini, nie zabieraj go ode mnie, nie teraz. Pozwól mu poznać swoje dziecko,
proszę. Jeżeli kiedykolwiek cieszyłam się twoją łaską, proszę, oddaj mi go.
Niebieski blask migotał coraz jaśniej. Nie palił, czuć go było bardziej jak elektryczność,
był szczypiący i gryzący, ale nie sprawiał wielkiego bólu. Blask był tak jasny, że nie mogłam już
dłużej patrzeć na leżące ciało. Czułam gładkość mięśni na jego piersi, ale nie mogłam widzieć
niczego, poza niebieskim blaskiem.
Poczułam futro pod ręką. Futro? Potem już nie dotykałam Mroza. Coś innego było
wewnątrz tego niebieskiego blasku. Coś mającego futro i nie w kształcie mężczyzny.
Postać wstała, podniosła się na tyle wysoko, że nie mogłam jej dotykać. Doyle stał za
mną, biorąc mnie w swoje ramiona, podnosząc mnie z ziemi. Niebieski blask opadł i przed
nami stał ogromny biały jeleń. Patrzył na mnie szaro- srebrnymi oczami.
- Mróz – powiedziałam i wyciągnęłam do niego rękę, ale odbiegł. Biegł do odległych
okien przez akry marmuru. Biegł, jakby ta powierzchnia nie była śliska dla kopyt. Biegł, jakby
nic nie ważył. Pomyślałam, że uderzy w szyby, ale francuskie drzwi, których wcześniej tam nie
było otwarły się tak, że wielki jeleń mógł wybiec za nową ziemię za nimi.
Drzwi zamknęły się za nim, ale nie zniknęły. Najwyraźniej pokój był elastyczny w swojej
stałości.
Odwróciłam się w ramionach Doyle‘a, więc mogłam widzieć jego twarz. To on patrzył
teraz swoimi oczami, nie Pan.
- Mróz…
- Jest teraz jeleniem – odrzekł Doyle.
- Czy to znaczy, że nasz Mróz odszedł?
Za odpowiedź wystarczył ponury wyraz jego twarzy.
- Odszedł – powiedziałam.
- Nie odszedł, ale zmienił się. Kiedy zmieni się z powrotem w mężczyznę, wiedzą tylko
Bóstwa.
Nie umarł, nie tak dokładnie. Ale dla mnie był stracony. Stracony dla nas. Nie będzie
ojcem dziecka, które spłodziliśmy. Nigdy więcej nie wejdzie do mojego łóżka.
O co modliłam się? Żeby mógł wrócić do mnie. Czy gdybym użyła innych słów,
również zamieniłby się w zwierzę? Czy tym razem moje słowa były niewłaściwe?
- Nie wiń się – odezwał się Doyle. – Jeżeli żyje, bez względu na formę, jaką przybrał,
możemy mieć nadzieję.
Nadzieja. To było ważne słowo. Dobre słowo. Ale w tej chwili nie wydawało się
wystarczające.
Rozdział 24
- Nie dbam o to, jak wiele Gally-trot’ów wezwała twoja magia – powiedział Ash. –
Przyrzekłaś, że położysz się z nami, a nie zrobiłaś tego. – Chodził po pokoju, szarpiąc swoje
krótkie blond włosy, jakby chciał je wyrwać.
Holly siedział na ogromnej białej sofie z Gally-trot’em rozwalonym wygodnie na jego
kolanach, czy raczej z tą częścią psa, która była w stanie się tam pomieścić. Oznaczało to, że
zajmowali wiele miejsca na tej wielkiej sofie. Holly czochrał psa po piersi i brzuchu. Nigdy
wcześniej nie widziałam go tak zrelaksowanego.
- Seks miał być po to, żeby doprowadziła was do mocy. Doprowadziła was do mocy.
- Nie do mocy sidhe – odrzekł Ash podchodząc, żeby stanąć przed swoim bratem.
- Wolałbym raczej być goblinem – powiedział Holly.
- Wolałbym raczej być królem sidhe – odrzekł Ash.
- Księżniczka powiedziała ci, że oczekuje już dziecka – stwierdził Doyle.
- Przyszliście za późno na to przyjęcie – wtrącił Rhys.
- A czyja to wina? – zapytał Ash. Przeszedł i teraz stanął przede mną. – Gdybyś wzięła
nas do łóżka miesiąc temu, mielibyśmy swoją szansę.
Spojrzałam na niego zbyt oszołomiona, żeby zareagować na jego gniew czy
rozczarowanie. Ktoś otulił mnie kocem. Owinęłam się nim, zmarznięta. Było mi zimno i nie
wiedziałam jak się rozgrzać. Zabawne, Mróz odszedł, a ja go opłakuję marznąc.
Było wiele dyplomatycznych odpowiedzi, których mogłam udzielić. Było wiele rzeczy,
które mogłam powiedzieć, ale po prostu o to nie dbałam. Nie dbałam o nic na tyle, żeby o tym
mówić.
Wpatrywałam się w goblina. Galen wsunął się na sofę obok mnie. Objął rękami moje
ramiona. Przytuliłam się do niego. Pozwoliłam mu, żeby mnie trzymał. Powinien stać
z pozostałymi, których Doyle wezwał do salonu. Stać na wypadek, gdyby gniew Asha stał się
większy niż jego rozsądek. Gniew goblina był tak wielki, że Doyle i Rhys nadal stali. Chcieli być
gotowi na wypadek, gdyby ten rozsądny brat stracił panowanie nad sobą.
Galen przytulił mnie bliżej, ale nie z powodu gniewu Asha. Wydaje mi się, że bał się
tego, co mogę zrobić. Miał rację, że się bał, ponieważ ja się nie obawiałam. Nie czułam nic.
- Twój król, Kurag, będzie szczęśliwy z nowych sił, które wróciły do Czerwonych
Kapturów – powiedziałam. – Będzie cieszył się z Galley-trot. Kiedy twój król jest szczęśliwy,
wojowniku, powinieneś cieszyć się z jego radości – mój głos był zimny, ale nie pusty. Było
słuchać w nim cień gniewu, był jak karmazynowa nitka na białym polu.
- Gdybyśmy byli sidhe, ale jesteśmy goblinami, a u nas królowie są czymś kruchym.
Galen przesunął się trochę bliżej w naszą stronę. Odczytałam jego zamiary i wiedziałam,
że gobliny również. Osłoniłby mnie swoim ciałem. Ale to nie była walka tego rodzaju.
- Kurag jest naszym sprzymierzeńcem. Jeżeli zginie, nasz sojusz zginie wraz z nim.
- Tak – powiedział Ash. – Tak będzie.
Zaśmiałam się, a to był nieprzyjemny śmiech. Taki rodzaj śmiechu, którym śmiejesz się,
ponieważ jeszcze nie możesz płakać.
Dźwięk przestraszył Asha. Sprawił, że cofnął się o krok ode mnie. Żaden gniew nie
wywołałby w nim takiej reakcji, ale śmiech tak, bo go nie rozumiał.
- Pomyśl, zanim zaczniesz nam grozić, goblinie. Jeżeli Kurag zginie, nasz honor
zobowiąże nas do pomszczenia go – powiedziałam.
- Dwór Unseelie ma zabronione bezpośrednie wtrącanie się w dziedziczenie tronu na
drugorzędnych dworach – stwierdził Ash.
- Taką umowę zawarto z Królową Powietrza i Ciemności. Ja nie jestem moją ciotką. Nie
zawarłam żadnego porozumienia, które ograniczałoby moją moc.
- Twoi strażnicy są wielkimi wojownikami, ale nie mogą zwyciężyć przeciwko potędze
goblinów – stwierdził Ash.
- Skoro nie jestem ograniczona umowami mojej ciotki, nie jestem też ograniczona
zasadami goblinów.
Ash spojrzał niepewnie, jakby myślał o tym, co powiedziałam i jeszcze się nie domyślił.
- Co więc zrobisz, Księżniczko – odezwał się Holly - wyślesz swoją Ciemność, żeby
dokonał zamachu na nas? – Nadal czochrał wielkiego psa, ale jego twarz nie była już dłużej po
prostu szczęśliwa. Jego czerwone oczy wpatrywały się we mnie z powagą i inteligencją, których
wcześniej u niego nie widziałam. Ten wyraz twarzy był częściej widywany u jego brata.
- On nie jest już dłużej zaledwie moją Ciemnością. Będzie królem – to właśnie było to, o
czym myślałam.
- To jest następna rzecz, która nie ma sensu – powiedział Ash. Wskazał na Doyle’a. –
Jak on może być królem i ojcem twojego dziecka, tak jak on – wskazał na Rhysa – i on –
w końcu na Galena. – O ile nie będziesz miała całego miotu, Księżniczko Meredith, nie możesz
mieć trzech ojców.
- Czterech – powiedziałam.
- Kto… - potem przez jego twarz przeszedł pierwszy przebłysk ostrożności.
- Zabójczy Mróz – odrzekł Holly.
- Tak – odpowiedziałam, a mój głos znów zabrzmiał pusto. Ścisnęło mnie w piersi.
Słyszałam zwrot złamane serce, ale nigdy wcześniej tak naprawdę tego nie czułam. Czułam coś
podobnego, ale nie dokładnie to. Śmierć mojego ojca zniszczyła mnie. Zdrada mojego
narzeczonego zmiażdżyła mnie. Kiedy myślałam, że utraciłam Doyle’a w bitwie miesiąc temu,
poczułam, jakby mój świat miał się skończyć. Ale aż do teraz, nigdy naprawdę nie miałam
złamanego serca.
- Nie możesz mieć czterech ojców do dwójki dzieci – upierał się Ash, ale uspokoił się
trochę. Było prawie tak, jakby zobaczył moje cierpienie po raz pierwszy. Nie wydaje mi się,
żeby dbał o moje cierpienie, ale stał się bardziej ostrożny.
- Jesteś za młody, żeby pamiętać Clothrę – odrzekł Rhys.
- Słyszałem opowieści, wszyscy słyszeliśmy opowieści, ale to tylko opowieści – odrzekł
Ash.
- Nie – powiedział Rhys - nie tylko. Miała jedno dziecko ze wszystkimi swoimi braćmi.
Był stworzony z nich wszystkich. Chłopiec stał się królem. Nazywano go Lugaid Riab nDerg,
od czerwonych pasów.
- Zawsze myślałem, że pasy nawiązują w jakiś sposób do znaku urodzenia – wtrącił
Galen.
Głęboki głos Doyle’a wypełnił pokój, miał w sobie pogłos głosu bóstwa.
- Widziałem, że księżniczka będzie miała dwójkę dzieci. Każde z nich ma trzech ojców,
jak syn Clothry.
- Nie próbujcie swojej magii sidhe na mnie – powiedział Ash.
- To nie jest magia sidhe, to magia boga. Niektóre Bóstwa posługują się wszystkimi
i także służą wszystkim istotom magicznym – odrzekł Doyle.
Wolno do mnie docierało, ale w końcu zrozumiałam wystarczająco to, co powiedział.
- Trzech ojców każde? Ty, Rhys, Galen, Mróz i kto?
- Mistral i Sholto.
Wpatrywałam się w niego.
- Ale to było miesiąc temu – stwierdził Galen.
- Miesiąc temu – odrzekł Doyle – a czy pamiętasz, co robiliśmy tej nocy, kiedy
przybyliśmy z powrotem do Los Angeles?
Galen wydawał się myśleć o tym.
- Och – powiedział w końcu i pocałował mnie w czubek głowy. – Ale ja nawet nie
miałem stosunku z Merry. Zgodziliśmy się, że spłodziłbym nędznego króla. Seks oralny nie
może sprawić, żeby zaszła w ciążę.
- Dzieci – odezwał się Rhys - surowa magia faerie szalała tej nocy. Nadal byłem Cromm
Cruach, ze zdolnością do uleczania i zabijania dotykiem. Merry, wraz z Mistralem i Abe,
przywróciła do życia martwe ogrody. Przywołała razem z Sholto dziką sforę. Tamtej nocy
została wypuszczona nieokiełznana magia. Wszyscy byliśmy nią dotknięci. Zasady są inne, kiedy
taki rodzaj magii jest wokół nas.
- Byłeś jednym, który miał seks, kiedy wróciliśmy do domu, Rhys. Wiedziałeś, że to
może się stać? – zapytał Galen.
- Byłem znów Cromm Cruach, znów byłem bogiem. Chciałem poczuć Merry pode mną,
kiedy byłem nadal… - Rhys wyciągnął rękę, jakby nie umiał wyrazić tego słowami.
- Ja byłam po prostu szczęśliwa, że wszyscy przeżyliśmy – powiedziałam, a moje serce
ścisnęło się mocniej, jakby było naprawdę złamane. Pierwsza gorąca, ciężka łza wypłynęła
z mojego oka.
- On nie jest martwy, Merry – powiedział Galen. – Nie tak naprawdę.
- Jest jeleniem i nie ma znaczenia jak jest magiczny i cudowny, nie jest moim Mrozem.
Nie może mnie przytulić. Nie może się do mnie odezwać. Nie może… - wstałam pozwalając,
żeby koc opadł na podłogę. – Potrzebuję powietrza.
Spojrzałam na odległy korytarz, który prowadził w głąb domu i dalej na tylne podwórko.
Galen podniósł się, żeby iść ze mną.
- Nie – powiedziałam. – Nie. Po prostu nie.
I zaczęłam iść.
Doyle zatrzymał mnie w drzwiach.
- Muszę dokończyć rozmowę z naszymi sprzymierzeńcami goblinami.
Skinęłam głową, walcząc, żeby nie załamać się całkowicie. Nie mogłam okazać takiej
słabości przed goblinami. Czułam się, jakbym się dusiła, musiałam iść gdzieś, gdzie mogłam
oddychać. Gdzieś, gdzie mogłam się załamać.
Spojrzałam w dół korytarza i szybko wyszłam. Moje ogary nagle znalazły się obok mnie.
Zaczęłam biec, a one skakały ze mną. Potrzebowałam powietrza. Potrzebowałam światła.
Potrzebowałam…
Usłyszałam za sobą głosy, wołali moi strażnicy.
- Księżniczko, nie powinnaś być sama…
Korytarz zmienił się w inny korytarz. Byłam nagle przed jadalnią. Tylko kopiec faerie
był zdolny zmieniać się zgodnie z moimi życzeniami.
Stałam przez chwilę przed wielkimi podwójnymi drzwiami i zastanawiałam się, co
zrobiliśmy z domem Maeve Reed. Czy dom był teraz kopcem? Czy cały dom był teraz częścią
faerie? Nie było odpowiedzi, ale za tymi drzwiami, za francuskimi drzwiami, których tu
wcześniej nie było, był zewnętrzny świat, powietrze, światło, a ja tego potrzebowałam.
Otwarłam drzwi. Szłam ostrożnie po marmurze na szpilkach, które ubrałam na prośbę
bliźniaków. Pomyślałam o ściągnięciu butów, ale najpierw chciałam wyjść. Pazury psów
zastukały na podłodze. Czerwone Kaptury wstały, kiedy weszłam.
Opadli na jedno kolano, nawet Jonty.
- Moja królowo – powiedział.
- Jeszcze nie, Jonty – odrzekłam.
Uśmiechnął się do mnie i to był dziwnie niedokończony uśmiech bez jego kłów
i bardziej przerażającej twarzy. Nie wyglądał całkiem jak on, aż zobaczyłam jego oczy. W tych
oczach nadal był Jonty.
- Kiedyś rządzący byli wybierani przez bogów. To jest stary sposób. Sposób, w jaki te
sprawy powinny być załatwiane.
Potrząsnęłam głową. Jeszcze nigdy nie czułam aż tak bardzo, jak w tej chwili, że nie
chcę być władcą faerie. Koszt tego, tak jak się obawiałam, był przerażająco wysoki. Za wysoki.
- Twoje słowa wiele znaczą, ale moje serce jest ciężkie.
- Zabójczy Mróz nie odszedł.
- Nie pomoże mi wychować swojego dziecka. To oznacza, że odszedł, Jonty – ruszyłam
przez rozległą posadzkę w kierunku odległych drzwi. Okna były linią jasności. Zorientowałam
się, że kiedy rozpoczęliśmy spotkanie, zaczęła się noc i noc nadal trwała poza głównym
domem, ale za oknami był jasny dzień. Światło słoneczne poruszyło się, w ciągu tych godzin,
od kiedy się pojawiło, zmieniły się cienie na podłodze, ale był tutaj inny czas niż na zewnątrz.
To były drzwi, które prowadziły do serca nowego kopca. Czy tam był nasz ogród? Nasze serce
faerie?
Mungo trącił moją rękę. Pogłaskałam jego głowę i spojrzałam mu w oczy. Mówiły mi
w jedyny sposób, w jaki mogły, że miałam rację.
Rhys i Doyle powiedzieli, że noc, w której poczęliśmy dzieci, będące we mnie, była nocą
nieokiełznanej magii, ale to również była nieokiełznana magia. To była magia tworzenia,
starożytna magia. Najstarsza magia, jaką można sobie wyobrazić.
Drzwi otwarły się bez sięgania do nich. Wietrzyk był zimny i ciepły w tym samym czasie.
Rozchodził się zapach róż.
Zeszłam ze schodów. Zamknęły się za mną i zniknęły. To mnie nie przeraziło.
Chciałam być na zewnątrz i korytarz zmienił się dla mnie. Wewnątrz kopca Unseelie mogłam
wzywać drzwi. Nie chciałam teraz drzwi. Chciałam być sama. Psy były jedynym towarzystwem,
jakie mogłam znieść. Chciałam się smucić, a ci najbliżsi mnie byli rozrywani równocześnie
przez szczęście i żal. Żal z powodu Mroza, ale szczęście, że staną się królami. Nie mogłam
udźwignąć takiego połączenia radości i smutku, jakie dochodziło od nich. Później będę się
cieszyć. Ale teraz potrzebowałam dać sobie czas na coś innego. Stanęłam pośrodku zalanej
słońcem polanki z psami po obu moich stronach. Uniosłam twarz do ciepła słońca
i pozwoliłam, żeby opadła moja samokontrola. Poddałam się żalowi i nie podtrzymywały mnie
żadne ręce, które byłyby szczęśliwe. Czułam pod rękami pokrytą trawą ziemię i ciepło psiego
futra i w końcu zapłakałam.
Rozdział 25
Czyjeś ręce wślizgnęły się na moje ramiona. Wzdrygnęłam się, a potem odwróciłam
i zobaczyłam Amatheona. Jego miedziane włosy były tak otoczone światłem słonecznym, że
jego twarz prawie ginęła w blasku. Wydawał się utworzony z blasku słonecznego i ciepła
nowego faerie.
Pozwoliłam, żeby mnie przytulił, zmęczona płaczem, wyczerpana na umyśle i ciele.
Otrzymałam najwspanialsze wieści w całym moim życiu, a równocześnie najsmutniejsze. To
było tak, jakby spełniło się twoje największe życzenia, a potem powiedziano ci, że ceną będzie
to, co najbardziej kochasz. To nie było uczciwe i w tej chwili, kiedy to pomyślałam, wiedziałam,
że to dziecinna myśl. Nie byłam dzieckiem. Życie nie było w porządku i to była prawda.
Amatheon delikatną dłonią na moim podbródku uniósł moją twarz do swojej.
Pocałował mnie. Pocałunek był łagodny i odwzajemniłam go. Potem jego ręka na moich
plecach przycisnęła mnie mocniej do niego. Jego usta nalegały na moje, prosząc mnie językiem
i wargami, żeby się dla niego otwarły.
Pchnęłam go w pierś tak, że mogłam widzieć jego twarz.
- Amatheon, proszę, właśnie utraciłam Mroza. Ja…
Przycisnął swoje wargi do moich wystarczająco mocno, że mogłam otworzyć usta, lub
rozciąć sobie wargi o jego zęby. Odepchnęłam go, mocniej.
Psy zaczęły równocześnie warczeć.
Poczułam coś dookoła jego ust, czego nie powinno tam być, prawie jak wąsy i broda.
Słoneczne światło oślepiło mnie w oczy i uczucie zniknęło.
Przycisnął mnie do ziemi. Znów go odepchnęłam.
- Amatheon, nie! – krzyknęłam.
Mungo ruszyła i ugryzła go w ramię. Amatheon zaklął, ale to nie był właściwy głos.
Spojrzałam na mężczyznę nade mną. Żal zniknął w fali strachu. Kimkolwiek był, nie był
Amatheonem.
Pochylił się, znów zmuszając mnie do pocałunku. Uniosłam ręce i starałam się odsunąć
od siebie jego twarz. W chwili, kiedy pierścień królewski dotknął jego twarzy, iluzja znikła.
Słońce słoneczne przez chwilę wydawało się przygasać, a potem wpatrywałam się w twarz
Taranisa, Króla Światła i Iluzji.
Nie marnowałam czasu na zdziwienie. Zaakceptowałam to, co mówiły mi moje oczy
i zadziałałam.
- Drzwi, sprowadźcie mi Doyle’a – powiedziałam.
Obok nas pojawiły się drzwi. Taranis wyglądał na zszokowanego.
- Pragniesz mnie. Wszystkie kobiety mnie pragną.
- Nie, nie pragnę.
Drzwi zaczęły się otwierać. Uniósł dłoń i słońce słoneczne uderzyło w drzwi jak sztaba
stali. Usłyszałam głos Doyle’a i pozostałych krzyczących moje imię.
Psy skoczyły na niego, a on uniósł nóż, rozlewający się złotym światłem w jego dłoni.
Zjeżyły się włosy na moim ciele i krzyknęłam.
Moje oczy oślepiło światło. Straciłam z widzenia moje ogary, które leżały poparzone.
Mungo próbował znów stanąć na nogi.
Taranis stanął na nogi, trzymając moje nadgarstki w uścisku. Walczyłam, żeby zostać na
ziemi i nie iść z nim. Doyle i pozostali byli tuż za drzwiami. Przybędą. Ocalą mnie.
Pięść Taranisa zamieniła się w światło i cały świat pociemniał.
Rozdział 26
Dochodziłam do siebie powoli i boleśnie. Połowa mojej twarzy rwała, czułam się, jakby
ktoś w mojej głowie próbował przebić się przez czaszkę. Światło było za jasne. Musiałam
zamknąć oczy, osłonić je dłonią. Podciągnęłam jedwabne prześcieradło na swoje piersi.
Jedwab?
Łóżko poruszyło się i zorientowałam się, że ktoś jest ze mną.
- Przyciemnię światło dla ciebie, Meredith.
Ten głos, och Bogini! Zamrugałam oczami i marzyłam by uwierzyć, że to sen. Taranis
podpierał się na jednym łokciu obok mnie. Białe jedwabne prześcieradło było owinięte
dookoła jego pasa. Włosy porastające jego pierś były bardziej rude, niż w kolorze zachodzącego
słońca. Linia włosów schodziła w dół, a ja naprawdę nie chciałam, żeby udowadniał mi, że jest
naturalnie rudy.
Naciągnęłam prześcieradło na piersi jak dziewica w noc poślubną. Pomyślałam o tuzinie
rzeczy, które mogłam powiedzieć.
- Wujku Taranisie, gdzie jesteśmy? – powiedziałam w końcu. Musiałam przypomnieć
mu, że jestem jego bratanicą. Nie panikować na głos. W biurze prawników już udowodnił, że
jest szalony. Udowodnił to znów pozbawiając mnie przytomności i sprowadzając mnie tutaj.
Muszę być tak długo spokojna, jak tylko mogę.
- Meredith, nie nazywaj mnie wujkiem. To sprawia, że czuję się staro.
Spojrzałam na tę przystoją twarz starając się dojrzeć jakąkolwiek oznakę zdrowia
psychicznego, do której mogłabym przemówić. Uśmiechnął się do mnie, wyglądając uroczo
i niesamowicie przystojnie, ale nie było niczego, co sugerowałoby, że to co się stało, było złe
czy dziwne. Zachowywał się, jakby nic złego się nie stało. A to było bardziej przerażające niż
cokolwiek, co do tej pory zrobił.
- W porządku, Taranisie. Gdzie jesteśmy?
- W mojej sypialni – zrobił gest ręką, a ja podążyłam wzrokiem za ruchem jego dłoni.
To był pokój, ale pokryty winoroślą, a ciężkie od owoców drzewa wrastały w ściany.
Klejnoty migały i błyszczały pomiędzy zielonymi, żyjącymi roślinami. Było to niemalże zbyt
piękne, żeby było prawdziwe. W tej chwili, w której to pomyślałam, zdałam sobie sprawę, że
miałam rację, to była iluzja. Nie starałam się jej złamać, to nie miało znaczenia, że użył magii,
żeby pokój wyglądał uroczo. Mógł trzymać te dekoracje z przyzwyczajenia. Część mnie
zastanawiała się, jak zorientowałam się tak szybko, że to nie było rzeczywiste?
- Dlaczego jestem w twojej sypialni?
Zmarszczył brwi, tylko trochę.
- Chcę, żebyś była moją królową.
Oblizałam wargi, które nagle stały się suche. Czy powinnam go przekonywać?
- Jestem następcą tronu Unseelie. Nie mogę być równocześnie twoją królową i królową
Dworu Unseelie.
- Nigdy nie wrócisz do tego okropnego miejsca. Zostaniesz tu z nami. Zawsze byłaś
uważana za Seelie – pochylił się, jakby chciał znów mnie pocałować.
Nic nie mogłam na to poradzić. Odskoczyłam od niego.
Zatrzymał się, znów marszcząc brwi. Wyglądało tak, jakby myślał i to go bolało. Nie był
głupi. Myślę, że to był następny objaw jego szaleństwa. Wiedział, jakaś część jego wiedziała, że
to było złe, ale jego szaleństwo nie pozwalało mu tego zobaczyć.
- Czy uważasz, że jestem przystojny?
Powiedziałam prawdę.
- Zawsze byłeś przystojny, wujku.
- Mówiłem ci, Meredith, nie wujku.
- Jak sobie życzysz. Jesteś przystojny, Taranisie.
- Ale zareagowałaś tak, jakbym był paskudny.
- To, że mężczyzna jest przystojny, nie oznacza, że chcę go całować.
- W lustrze, gdyby nie twoi strażnicy, przyszłabyś do mnie.
- Pamiętam.
- Więc dlaczego cofasz się teraz przede mną?
- Nie wiem.
To była prawda. Ten mężczyzna, prawie przytłoczył mnie wiele razy z daleka swoją
magią przymusu. Teraz byłam tu z nim sama i on nic nie robił, a jednak mnie przerażał.
- Proponuję ci wszystko to, czego twoja matka zawsze chciała ode mnie. Zrobię z ciebie
królową Dworu Seelie. Będziesz w moim łóżku i w moim sercu.
- Nie jestem moją matką. Jej marzenia nie są moimi.
- Będziemy mieć piękne dziecko – znów starał się mnie pocałować.
Usiadłam, a świat rozpłynął się w strumieniu kolorów. Poczułam nudności. To znów
sprawiło, że jeszcze bardziej zabolała mnie głowa. Oparłam się o brzeg łóżka
i zwymiotowałam. Przez to moja głowa zabolała, jakby miała wybuchnąć. Zapłakałam z bólu.
Taranis podszedł do brzegu łóżka. Widziałam kątem oka, że zawahał się. Zobaczyłam
niesmak na jego przystojnej twarzy. Jak dla niego był tu za duży bałagan, to było zbyt
rzeczywiste. Nic nie mógł mi pomóc.
Miałam wszystkie objawy wstrząsu. Musiałam dostać się do ludzkiego szpitala, lub pod
opiekę prawdziwej uzdrowicielki. Leżałam na brzegu łóżka, opierając się niezranionym
policzkiem na jedwabnym prześcieradle. Leżałam tam czekając, aż głowa przestanie dudnić
w rytm mojego pulsu, modląc się, żeby nudności minęły. Leżąc nieruchomo poczułam się
lepiej, ale byłam ranna. Byłam ranna i byłam śmiertelna, a nie wiedziałam, czy Taranis to
rozumie.
Nie dotknął mnie. Sięgnął do sznura od dzwonka. Wezwał służbę. To dobrze, jak dla
mnie. Może oni będą zdrowi psychicznie.
Usłyszałam głosy.
- Sprowadź uzdrowicielkę – powiedział.
- Co się stało księżniczce? – zapytał kobiecy głos.
Rozległ się dźwięk ręki uderzającej o ciało.
- Zrób jak ci mówiłem, dziwko! – krzyknął na nią.
Nie padło więcej żadne pytanie, ale wątpiłam, żeby jakikolwiek służący zapytał znów, co
mi się stało. Powinni dobrze wiedzieć.
Wydaje mi się, że znów straciłam przytomność, ponieważ następne co poczułam to
zimna ręka na mojej twarzy. Spojrzałam ostrożnie, przesuwając tylko oczy na kobiecą twarz.
Powinnam znać jej imię, ale nie mogłam sobie przypomnieć. Miała złote włosy i oczy
z okręgami błękitu i szarości. Koło niej utrzymywało się delikatne powietrze, jakby tylko same
przebywanie w jej pobliżu sprawiało, że czułam się lepiej.
- Wiesz, jak się nazywasz?
Przełknęłam gorycz żółci, ale w końcu wyszeptałam.
- Jestem Księżniczka Meredith NicEssus, dzierżąca ręce ciała i krwi.
Uśmiechnęła się.
- Tak, jesteś.
Z tyłu doszedł nas głos Taranisa.
- Uzdrów ją!
- Muszę najpierw stwierdzić, jak bardzo jest ranna.
- Strażnicy Unseelie oszaleli. Starali się raczej ją zabić, niż widzieć ją odchodzącą ze mną.
Woleli raczej jej śmierć, niż ją utracić.
Uzdrowicielka i ja wymieniłyśmy spojrzenia. To wystarczyło. Położyła palce na ustach.
Zrozumiałam, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie mogłyśmy kłócić się z szaleńcem, nie
jeżeli chciałyśmy przeżyć. A ja chciałam żyć. Zatroszczyć się o nasze dzieci. Nie mogłam teraz
zginąć.
Mróz odszedł, ale część jego była we mnie, rosła, żyła. Musiałam się tego trzymać.
Bogini pomóż mi, proszę, pomóż mi uciec bezpiecznie.
Rozległ się męski głos, który jednak nie należał do Taranisa.
- Czy czujesz zapach kwiatów?
- Tak – powiedziała uzdrowicielka i spojrzała na mnie spojrzeniem, które było za bardzo
świadome, żeby było pocieszające. Poruszyła się i w moje pole widzenia wszedł właściciel tego
głosu. Był wysoki, jasnowłosy i przystojny, był uosobieniem idealnego sidhe Seelie. Poza tym,
że nie patrzył arogancko, tylko nerwowo, może nawet z pewnym strachem. To dobrze.
Potrzebowałam, żeby nie był głupi.
- Bogini pomóż mi – wyszeptałam.
Zapach róż stał się mocniejszy. Wietrzyk musnął moją nagą skórę, sprawił, że poruszyły
się prześcieradła na moich nogach.
Strażnik spojrzał w kierunku, z którego dochodził wietrzyk. Uzdrowicielka spojrzała na
mnie. Uśmiechnęła się, chociaż jej oczy pozostały zbyt poważne, żeby było to pocieszające.
Patrzyła na mnie spojrzeniem, którego nigdy nie chciałabym zobaczyć na twarzy lekarza.
- Jak bardzo jestem ranna? – Zapytałam cicho i ostrożnie.
- Możesz mieć krwotok wewnętrzny w głowie.
- Tak – powiedziałam.
- Twoje oczy są równe. To dobry znak.
Miała na myśli, że jeżeli źrenice byłyby różnej wielkości, mogłabym umrzeć. Więc to
była dobra wiadomość.
Zaczęła mieszać zioła w swojej torbie uzdrowicielki. Nie wiedziałam, co to było, ale
widziałam wystarczająco o ziołach, żeby ją ostrzec.
- Jestem brzemienna z bliźniętami.
Pochyliła się bliżej do mnie.
- Jak długo? – zapytała.
- Miesiąc, może więcej.
- Jest wiele rzeczy, których nie mogę ci dać,
- Czy położysz na mnie swoje ręce?
- Żaden uzdrowiciel na naszym dworze nie ma takiej mocy. Czy to prawda, że na twoim
dworze są tacy? – Wyszeptała prosto do mojego ucha, tak blisko, że jej oddech poruszył moimi
włosami.
- To prawda – odszeptałam.
- Ach – powiedziała i odchyliła się do tyłu. Uśmiechała się teraz, a było w tym uśmiechu
zadowolenie, którego nie widziałam tam wcześniej. Zapach róż stał się mocniejszy. Na wpół
spodziewałam się, że mocne perfumy nasilą mdłości, ale zamiast tego nudności zelżały.
- Dziękuję, matko – wyszeptałam.
- Czy poczułabyś się lepiej, gdyby twoja matka była tu z tobą? – zapytała uzdrowicielka.
- Nie, absolutnie nie.
Skinęła głową.
- Zrobię, co tylko będę w stanie, żeby stało się, jak sobie życzysz.
Co prawdopodobnie znaczyło, że moja matka nalegała. Nigdy nie dbała o mnie, ale
gdybym nagle miała stać się królową dworu, którego ona najbardziej pragnęła, mogłaby mnie
pokochać. Kochałaby mnie z taką samą mocą, z jaką nienawidziła mnie przez lata. Niektóre
rzeczy, jak moja matka, nie zmieniały się. Jeden z moich przydomków na Dworze Seelie
brzmiał Zmora Besaby. Ponieważ poczęcie mnie po jednej nocy seksu na lata skazało ją na
pobyt
na Dworze Unseelie. To było małżeństwo, które scementowało porozumienie pomiędzy
dwoma dworami. Nikomu nie śniło się, że ten drugi dwór sprawi, że mieszany związek będzie
płodny.
Nienawiść i strach Seelie w stosunku do Unseelie okazały się być na tyle wielkie, że moje
narodziny sprawiły, że nie wyszła więcej żadna propozycja sojuszu ze strony Seelie. Woleli
raczej zginąć jako lud, niż zmieszać się z naszą nieczystą krwią.
Patrzyłam w twarz uzdrowicielki i nie byłam pewna, czy wszyscy Seelie zgadzali się z tą
decyzją. Lub może sprawił to zapach róż, który stawał się coraz mocniejszy. Ani kwiaty, ani
winorośl w pokoju Taranisa nie pachniały. Wyglądały pięknie, ale… nie były prawdziwe.
Wiedziałam w tej chwili jasno, że były tym, czym była większość rzeczy na Dworze Seelie:
iluzją. Iluzją, którą można zobaczyć i dotknąć, ale nie była prawdziwa.
Uzdrowicielka wstała i szepnęła do strażnika. Zajął posterunek obok mnie. Dwójka
służących weszła i zaczęła sprzątać bałagan, jaki zrobiłam. Można było być pewnym, że na
dworze Seelie będą bardziej zainteresowani wyglądem niż prawdą. Zaczęli sprzątać bałagan,
jeszcze zanim zostałam uzdrowiona, lub zanim upewnili się, że mogę być uzdrowiona.
Jedna ze służących miała na policzku świeżą ranę, która zaczęła puchnąć. Miała brązowe
oczy, a jej twarz, chociaż piękna, była za bardzo ludzka. Czy podobnie jak ja miała ludzkich
przodków, czy była jedną ze śmiertelniczek zwabioną do faerie wieki temu? Zyskali
nieśmiertelność, ale jeżeli opuściliby faerie, wszystkie ich lata natychmiast wróciłyby do nich.
Byli tu uwięzieni bardziej niż większość z nas, bo dla nich opuszczenie faerie oznaczało
prawdziwą śmierć.
Kiedy sprzątała, spojrzała na mnie przestraszona. Kiedy nie odwróciłam spojrzenia,
popatrzyła mi w oczy. Na jej twarzy przez chwilę było widać wielki strach. Strach o siebie
i może również strach o mnie. Bała się Taranisa. Ktoś mówił, że Cu Sith powstrzymał go od
pobicia służącej. Gdzie był teraz Cu Sith?
Coś zaskrobało w drzwi i nie musiałam ich widzieć, żeby zorientować się, że coś
wielkiego chciało wejść do środka.
- Odgońcie tę bestię z daleka od moich drzwi – rozległ się głos Taranisa.
- Królu Taranisie – powiedziała uzdrowicielka – Księżniczka Meredith jest poza moją
zdolnością uzdrowicielską.
- Ulecz ją!
- Wiele z ziół, które musiałabym użyć, mogłoby zranić dzieci, które nosi.
- Powiedziałaś dzieci? – zapytał, a jego głos brzmiał prawie normalnie, prawie
przytomnie.
- Jest brzemienna, nosi w sobie bliźnięta – Powiedziała po prostu powtarzając moje
słowa. Doceniałam to.
- Moje bliźnięta – powiedział, a jego głos powrócił do tego aroganckiego tonu. Wrócił
do łóżka, usiadł na nim sprawiając, że odskoczyłam. Ból głowy i mdłości odezwały się znów.
Krzyknęłam, kiedy chwycił mnie w ramiona. To była chwila męczarni.
Wrzasnęłam, a ten dźwięk zranił mnie również.
Taranisa mój krzyk wydawał się zmrozić. Spojrzał w dół na mnie, ze swoim brakiem
zrozumienia wyglądał prawie dziecinnie.
- Chcesz, żeby dzieci umarły? – zapytała uzdrowicielka siadając obok mnie.
- Nie – powiedział nadal skrzywiony i zmieszany.
- Ona jest śmiertelna, mój królu. Jest krucha. Musimy zabrać ją gdzieś, gdzie będzie
można ją uzdrowić, lub twoje dzieci umrą nienarodzone.
- Ale to moje dzieci – powiedział, a to było bardziej pytanie niż stwierdzenie faktu.
Spojrzała na mnie, kiedy mówiła.
- Cokolwiek mówi król, jest prawdą.
- Ona nosi moje dzieci – powiedział, nadal brzmiał niepewny siebie.
- Cokolwiek mówi król jest prawdą – powtórzyła.
Skinął głowa i uściskał mnie bardziej delikatnie.
- Tak, moje dzieci. Kłamstwa, wszystko kłamstwa. Miałem rację. Po prostu
potrzebowałem właściwej królowej – pochylił się w dół i złożył delikatny pocałunek na moim
czole.
Drapanie do drzwi stało się głośniejsze. Taranis krzyknął i wstał ze mną w swoich
ramionach.
- Odejdź, głupi psie!
Ten ruch był tak niespodziewany, że szarpnęłam się u niego na rękach. Upuścił mnie na
łóżko, gdzie znów zwymiotowałam. Brązowooka służąca złapała mnie i przytrzymała, więc nie
upadłam na podłogę. Przytrzymała mnie, kiedy szarpnęłam się, ale nie było już nic poza żółcią.
Czerń znów próbowała ogarnąć świat, ale ból był za wielki.
Leżałam w ramionach pokojówki i jęczałam z bólu. Pani i Panie, pomóżcie mi!
Zapach róż rozszedł się jak kojącą falą. Mdłości zelżały. Ból stał się przytłumionym,
zamiast oszałamiającym.
Brązowooka pokojówka i uzdrowicielka zaczęły mnie znów oczyszczać. Część z tego
poszła na króla, ale nie wszystko.
- Pozwól nam oczyścić cię, mój panie – odezwała się inna pokojówka.
- Tak, tak muszę się oczyścić.
Brązowooka pokojówka spojrzała na uzdrowicielkę i strażnika.
- Idź z pozostałą służbą, pomóż królowi w kąpieli. Upewnij się, że weźmie długą,
relaksującą kąpiel.
Pokojówka pracująca przy mnie trochę zesztywniała.
- Będzie tak, jak życzy sobie uzdrowicielka – powiedziała.
Uzdrowicielka wskazała blond strażnika, żeby zabrał mnie od kobiety. Zawahał się.
- Jesteś wojownikiem twardym w walce. Czy mała słabość sprawia, że cofasz się?
Popatrzył na nią groźnie. Jego oczy zalśniły cieniem błękitnego ognia, zanim się
odezwał.
- Zrobię to, co będzie potrzebne. – Zabrał mnie od pokojówki. Wziął mnie
wystarczająco delikatnie, ale uzdrowicielka i tak odezwała się.
- Podpieraj jej głowę jak najostrożniej.
- Widziałem wcześniej rany głowy – powiedział strażnik. Starał się jak mógł, żeby
utrzymać mnie nieruchomo. Kiedy odległe drzwi do łazienki zamknęły się za królem
i pokojówkami, strażnik stał po prostu ostrożnie, ze mną w ramionach.
Uzdrowicielka podeszła do drzwi, a strażnik podążył za nią bez słowa. Drapanie
w drzwi przeszło teraz w skomlenie, a kiedy otwarli drzwi, Cu Sith stał za nimi jak zielony
kucyk. Kiedy nas zobaczył cicho szczeknął.
- Cii – wyszeptała uzdrowicielka.
Pies zaskamlał, ale cicho. Podszedł do boku strażnika, więc futro otarło się o moje nagie
stopy. Ten dotyk posłał dreszcz przez moje ciało. Czekałam, aż zaboli mnie głowa, ale tak się
nie stało. Właściwie czułam się odrobinę lepiej.
Staliśmy w długim, marmurowym korytarzu, wzdłuż którego ciągnęły się lustra
w złoconych ramach. Przed tymi lustrami stały dwa rzędy arystokratów Seelie. Każdy
mężczyzna i każda kobieta mieli przy sobie przynajmniej jednego psa faerie. Niektóre z nich
były eleganckimi ogarami, jak moje biedne psy. Modliłam się, żeby z Minnie wszystko było
w porządku. Kiedy ją zostawiałam, była taka nieruchoma.
Niektóre z psów były ogromnymi irlandzkimi wilczarzami, takimi, jakimi były, zanim
prawie wyginęły jako gatunek. Te nie zostały nigdy pomieszane z innymi gatunkami. Były
ogromne, gwałtowne, niektóre miały gładkie futro, niektóre kędzierzawe. Wyraz ich oczu nie
miał nic wspólnego z widowiskiem, a wszystko z walką, to były psy wojenne, silne na tyle, że
Rzymianie bali się ich i wykorzystywali je na arenie.
Dwie z dam i jeden mężczyzna trzymali małe biało-czerwone psy na ramionach.
Wszyscy arystokraci kochali pieski salonowe.
Nie rozumiałam, dlaczego tu się znaleźli, ale coś w wyglądzie psów uspokoiło mnie.
- Wszystko będzie w porządku – rozległ się cichy głos. - Nie obawiaj się, jesteśmy
z tobą.
Rozpoznałam ogniste włosy Hugh.
- Jak bardzo jest ranna? - Miał przy sobie ogromne irlandzkie wilczarze. Był
wystarczająco wysoki, żeby spojrzeć mi w oczy, kiedy leżałam w ramionach strażnika.
- To wstrząs, ale jest brzemienna. Nosi miesięczne bliźnięta.
Wyglądał na przestraszonego.
- Musimy ją stąd zabrać.
Uzdrowicielka skinęła głową.
- Tak, musimy.
Arystokraci z psami zgromadzili się za nami, tak że gdyby Taranis otworzył drzwi,
zobaczyłby solidną ścianę arystokratów sidhe, a ja byłabym ukryta przed jego wzrokiem.
Czy oni naprawdę sprzeciwiliby się swojemu królowi dla mnie? Rozmawiali o zdradzie,
kiedy szliśmy w dół korytarza.
Kobieta, której włosy płynęły w odcieniach błękitu i szarości jak niebo lub woda,
odezwała się. Zajęło mi chwilę rozpoznanie jej jako Lady Elasaid.
- Sekretarz prasowy przemawia właśnie do ludzkich mediów.
- Co odpowie na zarzuty Królowej Andais?
- Powie, że zaoferowano księżniczce schronienie po tym, jak została złośliwie
zaatakowana przez własnych strażników.
- Więc przekaże im kłamstwa, które powiedział mu Taranis – odrzekł Hugh.
Lady Elasaid skinęła głową.
- Czy media wiedzą, ze zaatakował nas w biurze prawników? – zapytałam.
Spojrzeli na mnie zadziwieni, jakby nie spodziewali się, że przemówię. Wydaje mi się, że
dla nich byłam przedmiotem, jeszcze nie całkiem rzeczywistym. Nie dołączyli do mnie,
ponieważ mnie lubili, czy wierzyli we mnie, ale po prostu dlatego, że wierzyli w moc i magię,
którą pomagałam sprowadzić do faerie. Byłam po prostu naczyniem na tę moc.
- Tak – odrzekł Hugh. – Upewniliśmy się, żeby to przeciekło. Mają zdjęcia twoich
rannych strażników przybywających i wychodzących ze szpitala.
Doszliśmy do pary ogromnych, białych, podwójnych drzwi. Nigdy nie widziałam tego
korytarza. Nigdy wcześniej nie byłam zaszczycona wycieczką do królewskiej sypialni. Miałam
nadzieję, że nigdy więcej nie spotka mnie taki „zaszczyt”.
Lady Elasaid podeszła do mnie.
- Księżniczko Meredith, jeżeli chcesz, dam ci mój szal, żebyś się okryła – ściągnęła
jedwabne odzienie zdobione błyszczącą zielenią i złotem. Pasowało do moich oczu. Spojrzałam
na nią, poruszając ostrożnie oczami, więc nic mnie nie bolało. Mieli plan. Nie wiedziałam, co to
było, ale szal pasujący do moich oczu mówił, że jakiś mają. Jeżeli nawet moje ubranie było
dopasowane, musieli mieć plan.
- Będę wdzięczna – powiedziałam i znów mój głos był cichy, ponieważ bałam się, jak
poczuje się moja głowa, kiedy odezwę się głośniej.
W wizji byłam już uleczona z gorszych ran, ale tym razem Bogini wydawało się
wystarczać stopniowe polepszanie mojego samopoczucia, a nie całkowite uleczenie w jednej
chwili.
Hugh odezwał się, kiedy Lady Elasaid i inna arystokratka pomogły mi wślizgnąć się
w szatę. To była szata, a nie szal.
- Z odrobiną perswazji z naszej strony, król domagał się konferencji prasowej, żeby móc
przedstawić swoją wersję tej historii. Chciał odrzucić potworne kłamstwa, które opowiadają
Unseelie. Konferencja została zwołana, żeby omówić wcześniejszy atak w Los Angeles. Ale
jesteś tutaj, Księżniczko. Teraz czekają, aż król wypowie się na temat zarzutów o porwanie cię.
- Wpuścił prasę do kopców Seelie - powiedziałam.
- Czy mógł pozwolić, żeby Unseelie byli bardziej postępowi niż my? Andais zwołała
konferencję po twoim powrocie. Gdyby tego nie zrobił, wydawałby się gorszy.
Pomyślałam, że rozumiem teraz, dlaczego Bóstwa uzdrowiły mnie tylko w niewielkim
stopniu, wystarczająco, żebym mogła działać, nie na tyle, żebym czuła się dobrze. Musiałam
wyglądać na ranną dla prasy.
- Czy szczerze wierzą w to, co powiedział wcześniej, że mnie ocalił?
- Obawiam się, że tak.
Lady Elasaid spięła mi szatę z tyłu, na karku, złotą szpilką.
- Chciałabym uczesać cię, gdyby starczyło na to czasu.
- Chcemy, żeby wyglądała na rozczochraną i ranną – zauważył Hugh.
Udało mi się uśmiechnąć do Lady Elasaid.
- Dziękuję za szatę. Będzie dobrze. Po prostu zabierzcie mnie na konferencję.
Przypuszczam, że jest na żywo?
- Nie rozumiem – zmarszczyła brwi Lady Elasaid.
- Tak – odrzekł Hugh. – Jest na żywo.
- Chodźmy stąd – odezwał się blond strażnik.
- Tylko król mógłby nas tu zobaczyć, a on nie dba o to na tyle, żeby wykorzystać lustra
do czegoś takiego. Tutaj jesteśmy bezpieczniejsi, niż w następnym korytarzu. – powiedział
Hugh.
- Nikt nie śmiałaby szpiegować króla - odezwała się kobieta.
Więc staliśmy bezpieczni we własnym miejscu mocy Taranisa. Bezpieczni, żeby
spiskować za jego plecami. Bezpieczni przed wścibskimi oczami, ponieważ wszyscy bali się, że
mógłby ich tu zobaczyć, a jego szaleństwo oślepiło ich.
Zastanawiałam się, kto pierwszy wymyślił, że wewnętrzny korytarz przy sypialni króla
był bezpiecznym miejscem, żeby omawiać spiski. Kimkolwiek był, trzeba było mieć go pod
kontrolą. Jeżeli spiskujesz przeciwko jednemu władcy, to następnym razem spiskowanie
przeciwko drugiemu staje się łatwiejsze. Czy takie się wydaje.
- Chcemy sprawdzić, na ile jesteś rozsądna, zanim wyjawimy ci nasz plan – powiedziała
Lady Elasaid.
- Rany mogą sprawić, że można przestać w pełni odpowiadać za swoje czyny, a to może
być niebezpieczne, jeżeli masz sekrety, które możesz zdradzić.- dodał Hugo.
- Możemy tu mówić swobodnie? – zapytałam.
- Tak – potwierdził.
- Postawcie mnie przed kamerami, a zagram dla was dziewicę w opałach.
Hugh i kilku innych uśmiechnęło się.
- Rozumiesz.
- Byłam przed kamerami przez całe moje życie. Rozumiem ich potęgę.
- Kazaliśmy mu złożyć najbardziej uroczystą przysięgę, że nie ujawni się tobie, zanim nie
upewnimy się, że nie zepsujesz planu, jeżeli zobaczysz, że jest przy tobie.
Skrzywiłam się, ale to zabolało, więc przestałam.
- Nie rozumiem – powiedziałam.
Niedaleko drzwi poruszyło się coś, ukryte za tłumem ludzi i psów. Tłum przesunął się
na bok, ujawniając ogromnego czarnego psa. Nie tak ogromnego, jak niektóre z irlandzkich
wilczarzy, ale… czarny pies pobiegł w moją stronę, jego pazury zastukały na marmurze.
Prawie wyszeptałam jego imię, ale powstrzymałam się na czas. Wyciągnęłam do niego
rękę. Położył na niej swoją wielką futrzastą głowę, potem poczułam na chwilę ciepłą mgłę
i kłucie magii. Doyle stał przede mną, nagi i idealny. Miał na sobie tylko metal, który wydawał
się przetrzymywać transformację, srebrne kolczyki, które błyszczały pomiędzy jego
opadającymi do kostek włosami. Nawet wiązanie na jego włosach zniknęło.
Był nieuzbrojony i sam wewnątrz kopca Seelie. Niebezpieczeństwo, na jakie się
wystawiał, sprawiło, że zacisnął mi się żołądek. W tej chwili bałam się o niego bardziej niż o
siebie.
Wziął mnie w ramiona, a ja chwyciłam się jego. Przywarłam, żeby poczuć jego skórę,
jego siłę. Poruszyłam głową za szybko i fala mdłości zamgliła moją wizję. Wydawał się to
wyczuć, ponieważ przesunął mnie, żebym leżała równiej w jego ramionach. Uklęknął na
białozłotym
korytarzu, jego ciemność trzymająca mnie odbiła się w lustrze.
Coś zalśniło na jego policzkach i zobaczyłam po raz drugi w życiu płaczącą Ciemność.
Rozdział 27
Klęczałam na marmurze w ramionach Doyle’a, moja głowa spoczywała na jego piersi.
Już sam jego dotyk wydawał się łagodzić mój ból.
- Jak? – zapytałam.
Wydawał się rozumieć dokładnie, co chciałam wiedzieć, tak jak często się to zdarzało.
- To nie jest pierwszy raz, kiedy wchodzę tutaj w tej postaci. Wiele ogarów faerie
zaczynało jako czarne psy. Jestem po prostu jednym z tych, który nie wybrał pana. Jestem dość
popularny pomiędzy tymi, którzy nie zostali pobłogosławieni psem. Proponują mi smakołyki
i nazywają słodkimi określeniami.
- Jest płochliwy i nie pozwala nikomu się dotknąć – powiedziała Lady Elasaid.
- Idealnie udaje psa – dodał Hugh.
Doyle spojrzał na nich.
- Ja nie udaję. To moja podstawowa forma.
Na sekundę zapadła cisza.
- Czy to prawda, że Ciemność jest ojcem jednego z twoich dzieci?
- Tak – powiedziałam. Trzymałam go tak mocno, jak tylko mogłam bez poruszania za
bardzo głową. – To niebezpieczne dla ciebie być tutaj. Gdyby cię odkryto…
Pocałował moje czoło dotykiem tak delikatnym, jak dotyk ojca.
- Zrobiłbym odważniejsze rzeczy dla ciebie, moja księżniczko.
Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu i plecach.
- Nie zniosłabym utraty ciebie i Mroza. Nie zniosłabym tego.
- Słyszeliśmy plotki o Zabójczym Mrozie, ale myśleliśmy, że to tylko plotki – powiedział
Hugh.
- Naprawdę umarł? – zapytała Lady Elasaid.
- Naprawdę jest w postaci białego jelenia – odrzekł Doyle.
Hugo klęknął obok mnie, uśmiechnięty.
- Więc on nie umarł, Księżniczko. Za trzy lata, lub za siedem, lub za sto i siedem,
powróci do swojej prawdziwej postaci.
- Co oznacza sto lat dla śmiertelnej kochanki, Sir Hugh? Jego dziecko nie pozna go za
mojego życia.
Oczy Hugh zamigotały, jakby ktoś uderzył w żar jego mocy. Przez chwilę w jego oczach
był ogień, wyglądający jak dwa małe ogniska. Zamrugał i jego oczy były tylko w kolorze ognia.
- Na to nie mam słów pocieszenia, ale obecność czarnego psa jest jedną z tych rzeczy,
dzięki której udało nam się powstrzymać twoją ciotkę od rozpoczęcia wojny z nami. Zostanie
tuż przy tobie.
Chwyciłam rękaw Hugh.
- W tej formie jest bez broni. Jeżeli zostanie odkryty, obronisz go?
- Jestem kapitanem twojej straży, Merry. To ja chronię ciebie – powiedział Doyle.
Przytuliłam się mocniej do jego twardego ciała, z ręką nadal zaciśniętą na rękawie
drugiego mężczyzny.
- Jesteś połową pary królewskiej. Jesteś moim królem. Jeżeli zginiesz, szansa na inne
dzieci zginie wraz z tobą.
- Ona ma rację, Ciemności – powiedział Hugh. – Od dawna nie było nowego życia
w królewskim rodzie.
- Ja nie pochodzę z rodu królewskiego – odrzekł Doyle. Jego głęboki głos wydawał się
odbijać od luster.
- Wiem, że księżniczka sprawiła, że Maeve Reed, kiedyś bogini Conchenn, jest w ciąży ze
swoim ludzkim mężem. Słyszeliśmy również plotki, że jeden z twoich strażników zapłodnił
jedną ze strażniczek – powiedział Hugh.
- To prawda – odrzekłam.
- Gdybyś mogła sprawić, że jedno z nas, czystej krwi Seelie zajdzie w ciążę, wtedy całe
poparcie dla króla zniknie. Jestem tego pewien – stwierdził Hugh.
Lady Elasaid uklękła po naszej drugiej stronie.
- Większość jego zwolenników jest przekonanych, że tylko mieszańce są płodne.
Woleliby raczej umrzeć, niż skazić swoją krew. Jeżeli udowodnisz im, że się mylą, podążą za
tobą.
- Niektórzy – stwierdził Hugh - ale nie wszyscy. Niektórzy nienawidzą za mocno.
Skinęła głową.
- Tak jak mówisz, Hugh.
Było coś intrygującego w sposobie, w jaki to powiedziała i w jaki spuściła wzrok.
- Chcesz, żeby przeprowadzić eksperyment na tobie i Hugh – powiedziałam.
Hugh wziął jej rękę w swoją.
- Tak, bardzo chcielibyśmy mieć własne dziecko.
- Kiedy będę zdrowa i bezpieczna, a moi ludzie też będą bezpieczni, wtedy będę
szczęśliwa próbując zaklęcia dla was – odrzekłam.
Jakieś napięcie opuściło ich i uśmiechnęli się do mnie, jakbym powiedziała im, że jutro
jest Gwiazdka, a ich najbardziej wymarzony prezent jest pod drzewkiem. Chciałam ich ostrzec,
że dopóki pierścień i Bogini nie powie mi, że są płodni, nie mogę im nic zagwarantować.
Ramiona Doyle’a zacisnęły się wokół mnie. Miał rację, to nie był czas, żeby podkopywać
zaufanie naszych sprzymierzeńców. Potrzebowaliśmy ich, żeby wydostać się stąd. Musiałam
dostać się do szpitala lub uzdrowiciela, który położyłby na mnie ręce. I nigdy, przenigdy nie
chciałam wracać do łóżka Taranisa.
Zadrżałam, zmuszając się, żeby nie poruszyć głową.
- Zimno ci? – zapytał Doyle.
- Nic, czemu nie zaradziłby koc.
- Zabiję go dla ciebie.
- Nie, nie, będziesz żył dla mnie. Zemsta jest zimnym pocieszeniem w zimową noc.
Chcę ciebie ciepłego i żywego obok mnie bardziej, niż chcę pomszczenia mojego honoru –
poruszyłam się ostrożnie, aż widziałam jego twarz. – Jako twoja księżniczka i przyszła królowa,
rozkazuję ci zapomnieć o zemście za to. To mnie zraniono, nie ciebie. Jeżeli ja mówię, że to nie
jest tak ważne dla mnie, jak czuć ciebie w moich ramionach, musisz to uszanować.
Wpatrywał się we mnie tymi czarnymi oczami. Jego włosy były dziką masą gęstej czerni,
ze śladem srebrnych kolczyków połyskujących jak gwiazdy między czernią jego włosów.
Wyglądał jak Doyle, który wchodzi do mojej sypialni, a nie jak uczesany i zapięty na ostatni
guzik Doyle, który mnie strzeże. Ale wyraz jego twarzy był jak u strażnika i było tu coś więcej.
Coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć, chociaż powinnam. Były to uczucia zakochanego
mężczyzny, które zostały pogwałcone przez innego mężczyznę. To było, śmiem powiedzieć,
bardzo ludzkie uczucie.
- Proszę, Doyle, proszę, pozwól nam powiedzieć mediom, co zrobił. Pozwól nam
doprowadzić go przed ludzkie prawo, które próbował wykorzystać przeciwko nam.
- W tym jest pewna poetycka sprawiedliwość – stwierdził Hugh.
Doyle wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym lekko ukłonił się.
- Będzie, jak życzy sobie moja królowa.
Poczułam, jakby świat wziął wdech, jakby czekał na to, aż on powie do mnie te słowa.
Nie miałam pojęcia, dlaczego te słowa były takie ważne, ale wiedziałam, że zmieniła się
rzeczywistość. Te słowa, wypowiedziane tutaj, zmieniły coś wielkiego. Coś się zakończyło, lub
coś się zaczęło z powodu tej chwili. Czułam to, wiedziałam, ale nie co to oznacza, ani jak się
skończy.
-Niechaj się stanie – powiedziała uzdrowicielka.
Inny arystokraci powtórzyli za nią.
- Niechaj się stanie, niechaj się stanie – rozeszło się w dół korytarza i zrozumiałam.
Uznali we mnie królową. Kiedyś potrzeba było tylko kilku arystokratów i błogosławieństwa
bogów, żeby rządzić faerie. Kiedyś, jeszcze dawniej, potrzebne było tylko błogosławieństwo. Ja
miałam jedno i drugie.
- Będę opiekował się tobą aż do końca świata i dłużej – powiedział Doyle - ale muszę
powierzyć mój najbardziej drogocenny ciężar innym – sięgnął, jakby mógł dotknąć sińca
w miejscu, w którym uderzył mnie Taranis, potem pochylił się i położył swoje usta na moich.
Jego włosy ześlizgnęły się na mnie jak ciepły płaszcz i pomogły ukryć mnie.
- Bardziej niż życie, bardziej niż honor kocham ciebie – wyszeptał.
Co powiedzieć, kiedy mężczyzna, którego całe istnienie opiera się na honorze,
proponuje, że odda go dla ciebie? Możesz powiedzieć tylko jedno.
- Bardziej niż jakąkolwiek koronę, czy tron, czy tytuł kocham ciebie – powiedziałam. -
Bardziej niż jakąkolwiek moc w faerie kocham ciebie.
Zapach róż i gęstego lasu otoczył nas nagle, jakbyśmy weszli na leśną polanę, gdzie rosły
dzikie róże.
- Znów czuć zapach kwiatów – powiedział blond strażnik.
- Bogini porusza się dookoła nich – odezwała się kobieta.
- Zabierzmy ją do ludzi i zobaczmy, czy oni mogą zrobić to, czego my nie możemy –
powiedziała Lady Elasaid . – Zabierzmy ją stąd – odwróciła swoje trójkolorowe oczy lśniące od
łez, kiedy Hugh pomógł jej wstać.
Doyle wstał ostrożnie, trzymając mnie blisko, starając się nie poruszać moją głową.
Udało mu się. Przywarłam do niego nie chcąc, żeby mnie puścił, nawet jeżeli wiedziałam, że
musimy się rozdzielić.
Doyle i Hugh spojrzeli na siebie.
- Wiesz, że trzymasz w ramionach przyszłość całej faerie, Sir Hugh.
- Gdybym w to nie wierzył, nie byłoby mnie tutaj, Ciemności.
Doyle odsunął mnie od swojego ciała, a ramiona Hugh wślizgnęły się pode mnie. Moje
ręce przesunęły się po nagim ciele Doyle’a, takim ciepłym, takim prawdziwym, takim… moim.
Hugh ułożył mnie tak delikatnie, jak tylko mógł, w krzywiźnie swoich ramion, w sile
swojego ciała. Nie wątpiłam w jego siłę jako wojownika, nie tak naprawdę. Ale po prostu jego
ramiona nie były tymi, których pragnęłam.
- Będę blisko, moja Merry – powiedział Doyle.
- Wiem – odrzekłam.
Potem znów stał się czarnym psem. Szturchnął moje stopy swoją futrzastą głową.
Dotknęłam go palcami, a jego oczy nadal były oczami Doyle’a.
- Chodźmy – powiedział Hugh.
Pozostali uformowali grupę dookoła nas. Zwarli się z przodu, jak tylko otwarli drzwi,
więc gdyby ktoś nas zaatakował, uderzyłby najpierw w nich, a nie we mnie. Ryzykowali swoje
życie, swój honor, swoją przyszłość. Byli nieśmiertelni, co oznaczało, że mieli wiele przyszłości
do zaryzykowania.
Modliłam się.
- Matko, pomóż im, zapewnij im bezpieczeństwo. Nie pozwól im zapłacić wysokiej ceny
za to, co musimy zrobić.
Zapach róż był świeży i tak rzeczywisty, że pomyślałam, że czuję płatki ocierające się
o mój policzek. Potem poczułam to po raz kolejny. Otwarłam oczy i zobaczyłam, że pada
deszcz płatków róż.
Pośród arystokratów Seelie rozległy się westchnienia radości i zdumienia. Psy skakały
i tańczyły w opadających płatkach. Płatki wyglądały bardzo różowo przy czerni futra Doyle’a.
- Kiedyś królowa naszego dworu szła wszędzie w deszczu kwiatów – odezwała się Lady
Elasaid. Jej głos był miękki ze zdziwienia.
- Dziękuję Bogini - powiedział Hugh. Łzy zalśniły na jego twarzy, kiedy patrzył na mnie,
łzy które błyszczały jak woda odbijająca ogień. – Dziękuję, moja królowo – wyszeptał.
Szedł naprzód ze mną w ramionach, łzy ognia lśniły na jego twarzy. Weszliśmy do
następnego pokoju z różowymi płatkami róż padającymi znikąd jak słodki deszcz.
Rozdział 28
Przeszliśmy przez pokoje z marmuru i złota. Pokoje z różowymi ścianami, z żyłkami
srebra i złotymi kolumnami. Pokoje z białym marmurem z żyłkami różowymi i lawendowymi
oraz ze srebrnymi kolumnami. Pokoje ze złotym i białym marmurem, z kolumnami z kości
słoniowej. Poruszaliśmy się w kręgu padających płatków, bladoróżowych płatków jak pierwszy
różowy blask świtu, ciemnych jak łosoś w swoim ostatnim dniu i w kolorze wystarczająco
ciemnym, by nazwać go purpurą. Opadały dookoła nas i zorientowałam się, że płatki są jedyną
żywą rzeczą, jaką mijaliśmy. W tym miejscu wypełnionym marmurem i metalem nie było nic
organicznego. To był pałac, ale to nie był odpowiedni dom dla tych, którzy zaczęli życie jako
duchy natury. Byliśmy uważani za istoty ciepła, życia, miłości, a tutaj nic z tego nie pozostało.
Nie wiem, co zrobiliby inny arystokraci, gdybyśmy nie minęli ich w okręgu, który
błogosławiły kwiaty. Pasowali do pokoi, odziani w złoto, srebro i przytłumione kolory. Patrzyli
na nas z otwartymi ustami. Niektórzy podążyli za nami, jak parada powiększająca się z czystej
radości i zdumienia.
Kiedy usłyszałam pierwszy śmiech, zorientowałam się, że arystokraci zyskali więcej niż
tylko widok padających płatków. Dotyk kwiatów wydawał się ich uszczęśliwiać. Podchodzili do
nas z uśmiechami i głosami protestu.
- Gdzie jest król? Co zrobiliście?
Potem głosy ucichły i tylko podążali za nami uśmiechnięci.
- Pamiętam ukochaną królową Roisin – wyszeptał Hugh. – Nigdy nie zdawałem sobie
sprawy, że ta miłość była częściowo magią.
Prawie powiedziałam mu, że ja tego nie robię, ale nagle wzmógł się zapach róż.
Nauczyłam się, że zazwyczaj oznacza to „tak”, lub „nie rób tego”. Domyśliłam się, że nie
powinnam mówić Hugh, że to nie ja celowo stworzyłam kwiaty, a kiedy zapach róż opadł,
zorientowałam się, że postąpiłam tak, jak Bogini sobie tego życzyła. Byłam z tego zadowolona.
Doyle musiał trzymać się z tyłu, więc nie był tuż obok mnie. Rozumiałam, że to dlatego,
żeby nikt nie widział i nie domyślił się, co nas łączy, ale musiałam zmusić równocześnie moje
uczucia i zranioną głowę, żeby nie rozglądały się za wielkim, czarnym psem. Ogromne, kudłate
ogary Hugh pomogły, ponieważ równocześnie blokowały mi widok i ocierały się o mnie
swoimi pyskami, dotykając nagich stóp i rąk. Jeden był prawie całkowicie biały, a pozostałe
prawie całkowicie czerwone tylko z małymi, białym znakami. Za każdym razem, kiedy mnie
dotykały, czułam się trochę lepiej.
Płatki opadały na ich wielkie głowy, potem spadały na ziemię, kiedy psy poruszały się
i szturchały mnie. Było tak, jakby dla mnie psy były bardziej rzeczywiste niż arystokraci
w swoich pięknych ubraniach. Psy były stworzone z magii, którą obudziłam wraz z Sholto.
Powstały z tej samej magii, która w końcu obdarzyła mnie dzieckiem. Psy przybyły tej samej
nocy i z tej samej magii. Magii tworzenia i odtworzenia.
Zatrzymaliśmy się przy drzwiach na końcu, przy których stali strażnicy. Ten pokój był
utworzony z czerwonego i pomarańczowego marmuru z białymi i złotymi żyłkami lśniącymi
w kamieniu. Kolumny były srebrne, ze złotymi rzeźbionymi winoroślami, wyglądające jakby
kwitły złotymi kwiatami.
Jako dziecko myślałam, że te kolumny są jednymi z najpiękniejszych rzeczy na świecie.
Teraz widziałam je tym, czym były w rzeczywistości, udającymi coś prawdziwego. Dwór
Unseelie nawet bez magii miał resztki prawdziwych róż. Mieli tam wodny ogród na
wewnętrznym dziedzińcu z wodnymi liliami. Tak, były również skały z łańcuchami, więc można
było być torturowanym w teatralnym otoczeniu, ale na tamtym dworze było życie. Nikło, ale
nie znikło całkowicie, kiedy Bogini zaczęła wprowadzać zmiany przeze mnie, przez nas.
Na Dworze Seelie nie było życia. Nawet wielkie drzewo w ich głównej komnacie było
uformowane z metalu. To było wielkie dzieło sztuki, niesamowite artystyczne osiągniecie, ale
takie rzeczy były dla śmiertelników. Nieśmiertelni nie powinny być znani tylko ze swojej sztuki.
Powinni widzieć, że to rzeczywistość jest tym, na czym bazuje sztuka. Tutaj nie było nic
rzeczywistego.
Strażnicy ubrani byli w eleganckie garnitury. Wyglądali bardziej jak służby specjalne, niż
arystokraci. Tylko ich niesamowite piękno i oczy złożone z okręgów kolorów pokazywały, że są
czymś więcej niż ludźmi.
Hugh chwycił mnie bliżej. Jego ręce przesunęły się na mój przód. Zorientowałam się, że
był na tyle wysoki, żeby częściowo zasłaniać mnie przed wzrokiem strażników.
Lady Elasaid przesunęła się na przód grupy. Odezwała się dźwięcznym głosem.
- Proszę nas przepuścić.
- Rozkazy króla są jasne, moja pani. Nikt nie zostanie wpuszczony na konferencję
prasową bez jego specjalnego pozwolenia.
- Nie widzisz przed sobą błogosławieństwa Bogini?
- Dzięki magii króla jesteśmy odporni na iluzję.
- Nie widzisz padających płatków? – zapytała.
- Widzę w tym iluzję, moja pani.
Nie mogłam widzieć, co robiła.
- Dotknij ich – odezwała się.
- Król również umie sprawić, że można dotknąć iluzji, Lady Elasaid.
Zorientowałam się, że widzieli kłamstwa tak długo, że już nie potrafią rozpoznać
prawdy. Zawsze w nią wątpią.
Blond strażnik wyszedł przed nas, pomagając psom zablokować widok. Odwrócił się do
Hugh.
- Mogę zadzwonić? – wyszeptał.
Hugh skinął lekko głową.
Spodziewałam się, że strażnik wyciągnie rękę do lustra, lub użyje lśniącej powierzchni
swojego ostrza, ale tak nie zrobił. Sięgnął do skórzanej sakwy przy boku i wyciągnął bardzo
nowoczesny telefon komórkowy.
Musiałam wyglądać na zaskoczoną, bo wyjaśnił.
- Niedaleko tego pokoju mamy recepcję. To dlatego wpuściliśmy tu prasę.
To było logiczne. Cofnął się, pozostali przesunęli się z gracją i pomogli ukryć mnie
przed wzrokiem strażników przy drzwiach.
- Jesteśmy przy zewnętrznych drzwiach z ranną księżniczką. Straż nie chce nas
przepuścić.
Jeden ze strażników niedaleko drzwi odezwał się.
- Cofnijcie się do swoich pokoi. Nie macie tu nic do załatwienia.
- Tak, tak. Nie – powiedział blond strażnik. Zamknął telefon, włożył go z powrotem do
skórzanej sakwy i zajął swój posterunek przy naszym boku. Wyszeptał coś do Hugh, tak cicho,
że nawet ja nie usłyszałam.
Grupa arystokratów skupiła się dookoła mnie. Gdyby doszło do walki na miecze lub
magię, nie pozostawili sobie wystarczająco dużo miejsca na ruchy. Potem zorientowałam się, co
robili. Oni mnie osłaniali. Osłaniali mnie swoimi wysokimi, smukłymi ciałami. Osłaniali mnie
swoim nieśmiertelnym pięknem. Dla mnie, którą kiedyś gardzili, teraz ryzykowali wszystko,
czym byli, co posiadali, by zapewnić mi bezpieczeństwo.
Nie byli moimi przyjaciółmi. Większość z nich mnie nie znała. Niektórzy z nich, kiedy
byłam dzieckiem, nie kryli, że mnie nie lubią. Uważali, że jestem za bardzo ludzka, że mam za
bardzo mieszaną krew, żeby być sidhe. Co takiego zrobił im Taranis, że byli tak zdesperowani,
że w taki sposób sprzeciwili się jemu dla mnie?
Z przodu otaczającego mnie tłumu rozległo się jakieś poruszenie, prawie tak, jakby
kwiaty poruszały się na mocnym wietrze.
Usłyszałam strażnika stojącego niedaleko drzwi, jego głos był na tyle szorstki, że
rozpoznałam go pomiędzy słodkimi głosami.
- Nikt nie zostanie wpuszczony do naszego kopca, zgodnie z królewskim rozkazem.
- Przepuścicie nas przez te drzwi, chyba że chcecie z nami walczyć.
Znałam ten głos. To był major Walters, dowódca specjalnego oddziału policji St. Louis,
do spraw kontaktów z istotami magicznymi. Przez lata był to tylko honorowy tytuł, aż do
chwili, kiedy wróciłam do domu. Nie wiedziałam, jak zdobył zaproszenia na konferencję
prasową, ale nie dbałam o to.
Odezwał się drugi męski głos.
- Mamy federalne upoważnienie, żeby objąć księżniczkę ochroną – to był agent
specjalny Raymond Gillett, który był jedynym agentem federalnym pozostającym w kontakcie
ze mną po zamknięciu dochodzenia w sprawie śmierci mojego ojca. Kiedy byłam młodsza,
myślałam, że dba o to, co mnie spotkało. Później zorientowałam się, że chodziło mu bardziej
o to, że nie chciał zostawić tak ważnej sprawy nierozwiązanej. Nadal byłam na niego zła, ale
w tej chwili dobrze było słyszeć jego znajomy głos.
- Księżniczki tu nie ma, panowie oficerowi - odezwał się drugi strażnik. – Proszę cofnąć
się do strefy dla prasy.
- Księżniczka jest tutaj – powiedziała Lady Elasaid – i potrzebuje ludzkiej opieki
medycznej.
Mogłam poczuć wzrost napięcia w grupie arystokratów, to było jak sprężyna, która była
zbyt często naprężana. Dla ludzkich oficerów byli oni piękni i nie do odczytania, ale ja
poczułam jak rośnie w nich energia, jak pierwsze uderzenie gorąca dochodzące od zapalonej
zapałki. Strażnicy przy drzwiach również to poczuli.
Wielki czarny pies podszedł do boku Hugh. To nie sprawiło, że poczułam się lepiej. Był
bezbronny przeciwko potędze straży sidhe, wszystko co mógł dla mnie zrobić, to zginąć. Nie
chciałam, żeby umierał dla mnie. Chciałam, żeby dla mnie żył.
- Mamy ze sobą lekarza – odezwał się major Walters. – pozwólmy mu obejrzeć
księżniczkę, a potem odejdziemy.
- Zgodnie z królewskim rozkazem, nie może być oddana tym bydlakom, którzy ją zranili.
Nie może zbliżyć się znów do Unseelie.
- Czy zabronił jej przebywać w pobliżu ludzi? – zapytał agent Gillett.
Zapadła chwila ciszy, po czym mruczenie mocy zaczęło narastać pomiędzy otaczającymi
mnie sidhe. Powoli, prawie niedostrzegalnie, jakby szeptali swoją magię.
- Król nie powiedział nic na temat ludzi – powiedział nowy głos strażnika.
- Mamy trzymać ją z daleka od prasy.
- Dlaczego księżniczka ma być trzymana z daleka od prasy? – zapytał agent Gillett. –
Powinna przekazać im opowieść z pierwszej ręki o uratowaniu od złych Unseelie przez
„waszego bohaterskiego króla”.
- Ja nie wiem…
- No chyba, że uważacie, że księżniczka ma inną historię – dodał major Walters.
- Król złożył nam przysięgę, więc tak było – powiedział rozmowny strażnik.
- Więc nic się nie stanie, jeżeli zobaczy ją lekarz – odrzekł agent Gillett.
- Jeżeli jest pewien swoich słów – odezwał się strażnik z miłym głosem - to nie ma się
czego obawiać, Barri, Shanley. Wierzycie mu, nieprawdaż? – W jego głosie pojawiła się
pierwsza nutka wątpliwości, jakby nawet dla najbardziej lojalnych zwolenników króla, jego
kłamstwa stawały się ciężkie do zniesienia.
- Jeżeli jest naprawdę tutaj, przepuście ją – odezwał się Shanley. Jego głos brzmiał, jakby
był zmęczony.
Hugh chwycił mnie mocniej, kiedy arystokraci rozsunęli się jak lśniąca kurtyna. Tylko
ogary Hugh i blondwłosy strażnik pozostali przede mną. Doyle stanął obok nas. Wydaje mi się,
że on, tak jak i ja, obawiał się, że podejrzliwi strażnicy domyślą się, kim on jest. Może i minęli
go w pokoju prasowym, ale gdyby podejrzewali, że Ciemność był wewnątrz ich kopca, mogliby
stracić nad sobą panowanie.
- Pozwólcie im zobaczyć – odezwał się w końcu Hugh.
Strażnik i wielkie psy przesunęli się. Doyle cofnął się trochę za Hugh, więc zniknął
pomiędzy innymi psami, wyróżniając się tylko kolorem. Był jedynym czarnym psem pomiędzy
nimi. W moich oczach wyróżniał się prawie boleśnie, tak bardzo czarny pomiędzy kolorami
Seelie.
Musiałam wyglądać nawet gorzej, niż się czułam, ponieważ oczy obu mężczyzn
rozszerzyły się. Zapanowali nad tym po pierwszym spojrzeniu, ale zauważyłam to. I nawet
rozumiałam. Było tak, jakby to ich spojrzenie sprawiło, że tak się poczułam. Nie wiem, czy to
była magia, czy strach o Doyle’a, czy strach, że Taranis nas znajdzie. Lub może ten cichy krzyk
w mojej czaszce stał się głośniejszy. Ten głos, który w końcu pozwolił mi zadać sobie w głowie
to pytanie „Czy on mnie zgwałcił? Czy zgwałcił mnie po tym, jak uderzeniem pozbawił mnie
przytomności?” Czy w ten sposób wielki król Seelie widzi uwodzenie? Bogini, zachowaj go
w tym jego szaleństwie, jeśli mógł choć pomyśleć, że to możliwe, bym nosiła w sobie jego
dzieci!
To było jak wiedza, że zostałaś ranna, ale poczułaś ból dopiero po tym, jak zobaczyłaś
krew. Widziałam „krew” na twarzach policjantów. Widziałam to w sposobie, w jaki ruszyli
w moją stronę. Lewa część mojej twarzy bolała i napuchła. Wiedziałam, że to musiało boleć
wcześniej, ale było tak, jakbym dopiero teraz poczuła to wszystko.
Ból głowy nadszedł od tyłu w łoskocie, który zamknął mi oczy i przyniósł nową falę
mdłości.
- Księżniczko Meredith, możesz mówić? – rozległ się głos.
Spojrzałam w oczy agenta Gilletta. Było w nich stare współczucie, to spojrzenie
sprawiło, że zaufałam mu, kiedy byłam młodą kobietą. Spojrzałam w te oczy i wiedziałam, że
współczucie było prawdziwe. Niedawno poczułam się przez niego wykorzystana, zdając sobie
sprawę, że utrzymywał kontakt ze mną w nadziei na rozwiązanie sprawy zabójstwa mojego ojca
nie dla mnie, ale dla swoich własnych celów. Powiedziałam mu wtedy, żeby trzymał się ode
mnie z daleka, ale patrząc teraz w jego twarz, zrozumiałam, co widziałam w jego oczach, kiedy
miałam siedemnaście lat. W tej chwili troszczył się o mnie.
Może przypomniał sobie chwilę, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, pogrążoną
w żalu, trzymająca się miecza zmarłego ojca, jakby to było ostatnia trwała rzecz we
wszechświecie.
- Lekarza – wyszeptałam. – Potrzebuję lekarza.
Szeptałam, ponieważ poczułam się źle, a mówienie wzmagało ból głowy. Ale szeptałam
również, ponieważ wiedziałam, że dzięki temu wyglądam bardziej żałośnie, a jeżeli współczucie
doprowadzi mnie przed oblicze prasy, to warto zagrać tą kartą.
Oczy agenta Gilletta stwardniały, a ja znów zobaczyłam w nich to, co sprawiło, że
uwierzyłam, że znajdzie zabójców mojego ojca.
Dzisiejszej nocy to było w porządku. Miałam w sobie wnuczęta mojego ojca. Musiałam
zapewnić sobie bezpieczeństwo. Siła ramion i magia są tym, na czym sidhe najczęściej polegają,
ale nigdy nie są słabi. Nie rozumieją siły bezsilności. Ja rozumiałam, ponieważ żyłam w świecie,
w którym byłam bezradna przez większość swojego życia.
Przestałam zmuszać się do odwagi. Przestałam zmuszać się do lepszego samopoczucia.
Pozwoliłam sobie poczuć, jak bardzo byłam ranna i jak bardzo przestraszona. Pozwoliłam
wypłynąć myślom, które upychałam w tyle głowy. Pozwoliłam, żeby moje oczy wypełniły się
łzami.
Strażnicy przy drzwiach próbowali przesunąć się przed nas, ale major Walters odezwał
się swoim głosem oficera. Głos odbił się echem w marmurowym pokoju i otwartych drzwiach
za nami.
- Odsunąć się, natychmiast.
- Shanley, nie mamy uzdrowicielki, która mogłaby się tym zająć – odezwał się rozmowny
strażnik. – Nich ludzie się nią zajmą.
Jego włosy były w kolorze, jaki mają jesienne liście, tuż zanim opadną na ziemię, a oczy
były okręgami zieleni. Wyglądał na młodego, chociaż musiał mieć ponad siedemdziesiątkę,
ponieważ tyle miał Galen, a on był najmłodszym sidhe po mnie.
Shanley spojrzał na mnie. Jego oczy były dwoma idealnymi okręgami błękitu.
Leżałam w ramionach Hugh i wpatrywałam się w niego oczami wypełnionymi łzami,
a opuchnięte stłuczenie pokrywało moją twarz od skroni po brodę.
- Jaką historię opowiesz prasie, Księżniczko Meredith? – odezwał się cicho Shanley.
- Prawdę – wyszeptałam.
Wyraz bólu przeszedł przez te nieludzko piękne oczy.
- Nie mogę wpuścić cię do tego pokoju.
Jego słowa były przyznaniem się do wiedzy, że moja prawda i prawda Taranisa nie były
jednym i tym samym. Wiedział, że jego król kłamał i złożył przysięgę. Wiedział, ale złożył
przyrzecznie, że będzie służyć Taranisowi jako strażnik. Był uwięziony pomiędzy swoim
przyrzeczeniem, a zdradą swojego króla.
Może pożałowałabym go, ale wiedziałam, że Taranis nie będzie wiecznie rozproszony
kąpielą. Nawet jeżeli użyje dziewek służących. Byliśmy o kilka cali od prasy i względnego
bezpieczeństwa. Ale jak przebyć te kilka ostatnich cali?
Major Walters chwycił radio przyczepione do kieszeni płaszcza i nacisnął guzik.
- Potrzebujemy tu wsparcia.
- Jeżeli tu wejdą, będziemy walczyć – odezwał się Shanley.
- Ona jest brzemienna – powiedziała uzdrowicielka. – Nosi w sobie bliźnięta.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
- Kłamiesz.
- Utraciłam wiele mocy, to prawda, ale mam w sobie wystarczająco magii, by stwierdzić
takie rzeczy. Jest brzemienna. Czuję bicie ich serduszek pod moją ręką, jak trzepotanie
ptaszków.
- Nie mogłabyś tak szybko poczuć bicia serc – odrzekł strażnik.
- Weszła do tego kopca będąc w ciąży z bliźniętami. Siłą została wzięta do łóżka króla
i zgwałcona, będąc w ciąży z dziećmi kogoś innego.
- Nie mów takich rzeczy, Quinnie – powiedział.
- Jestem uzdrowicielką – odrzekła. – Muszę w końcu przemówić. Nawet jeżeli to będzie
kosztować mnie wszystko, kim jestem, co mam. Przysięgam ci, że księżniczka jest w pierwszym
miesiącu ciąży z bliźniętami.
- Złożysz przysięgę? – zapytał.
- Złożę każdą przysięgę, jakiej będziesz chciał.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Za strażnikami rozległo się walenie w drzwi i odgłosy
szamotaniny. Pozostali policjanci i agenci próbowali wejść. Straż Seelie nie chciała zranić policji
przed prasą, przy pracujących na żywo kamerach.
Po odgłosach można była domyśleć się, że policja nie miała takich samych skrupułów
co do straży. Drzwi zadrżały pod wagą ciał, jakie w nie uderzały.
Rozmowny strażnik stanął obok swojego kapitana.
- Shanley, wysłuchaj ją.
- Król również złożył przysięgę – powiedział. – I nic nie naznaczy go jako
krzywoprzysięzcy.
- On wierzy w to, co mówi – powiedziała uzdrowicielka. - Wiesz o tym. Wierzy w to,
więc nie kłamie, ale to nie sprawia, że staje się to prawdą. Wszyscy widzieliśmy to w ciągu
ostatnich kilku tygodni.
Shanley spojrzał na towarzyszącego mu strażnika, potem na uzdrowicielkę, w końcu na
mnie.
- Czy Unseelie zgwałcili cię, kiedy nasz król ocalił cię?
- Nie – powiedziałam.
Jego oczy zalśniły, ale nie od magii.
- Czy zabrał cię wbrew twojej woli?
- Tak – wyszeptałam.
Łzy spłynęły z jego pięknych oczu. Ukłonił się lekko.
- Rozkazuj mi.
Miałam nadzieję, że wiem, czego ode mnie chce. Odezwałam się tak głośno, jak
śmiałam przy mojej stłuczonej głowie.
- Ja, Księżniczka Meredith NicEssus, dzierżąca ręce ciała i krwi, wnuczka Uara
Okrutnego, rozkazuję ci cofnąć się i przepuścić nas.
Ukłonił się niżej i przesunął się w bok, nadal pochylony w ukłonie.
Major Walters odezwał się znów przez radia.
- Wychodzimy. Powtarzam, wyprowadzamy księżniczkę. Oczyścić drzwi.
Odgłosy walki stały się głośniejsze. Niebieskooki strażnik odezwał się w powietrze.
- Baczność, panowie. Księżniczka wychodzi.
Walka ucichła, nie słychać było żadnego dźwięku. Niebieskooki strażnik skinął
pozostałym strażnikom i otworzyli wielkie drzwi.
Doyle przesunął się bliżej mnie, kiedy Hugh poniósł mnie naprzód. Przez chwilę
myślałam, że zostaliśmy magicznie zaatakowani światłem, ale potem zorientowałam się, że to
były światła kamer i błyski fleszy. Zamknęłam oczy przed tym oślepiającym blaskiem, a Hugh
przeniósł mnie przez drzwi.
Rozdział 29
Zostałam oślepiona światłami. Czułam się, jakby głowa miała mi od tego wybuchnąć.
Chciałam krzyknąć, żeby przestali, ale obawiałam się, że to tylko powiększy ból.
Zamknęłam oczy i starałam się osłonić je jedną ręką. Światła przesłonił cień i odezwał
się kobiecy głos.
- Księżniczko Meredith, jestem doktor Hardy. Jesteśmy tutaj, żeby ci pomóc.
- Księżniczko Meredith, założymy ci kołnierz na szyję. – odezwał się męski głos. – To
tylko środek ostrożności.
Nagle pojawiły się obok nas nosze na kółkach, jakby wystrzeliły na sprężynach. Zespół
medyczny zaroił się wokół mnie. Dr Hardy lśniła w świetle w moich oczach, starałam się
obserwować ją. Widziałam ją, ale gdy inne ręce, których nie widziałam, podnosiły mnie, zaczęły
mi coś robić, spanikowałam.
Zaczęłam ich odpychać, cicho popłakując z bezradności. Nie wiedziałam, kto to był i co
robił i to było za wiele. Nie mogłam widzieć, kto mnie dotyka. Nie mogłam widzieć, co mi
robią. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie mogłam tego znieść.
- Księżniczko, księżniczko Meredith, czy mnie słyszysz? – zapytała dr Hardy.
- Tak – powiedziałam głosem, którzy nie brzmiał jak ja.
- Musimy zawieźć cię do szpitala – powiedziała dr Hardy. – Żeby cię przewieść, są
rzeczy, które musimy zrobić. Pozwolisz nam na to?
Nie płakałam, ale łzy same spływały mi po twarzy.
- Muszę wiedzieć, co robicie. Muszę widzieć, kto mnie dotyka.
Spojrzała za mnie, na zaporę z mediów. Policja stanęła murem naprzeciw nim, ale mogli
słyszeć większość tego, co mówiliśmy. Pani doktor pochyliła się bardzo blisko mnie.
- Księżniczko, czy zostałaś zgwałcona?
- Tak.
Major Walters zbliżył się również.
- Przykro mi, Księżniczko, ale muszę zapytać. Kto to zrobił?
Strażnik sidhe stojący przy drzwiach odezwał się.
- Unseelie zrobili to, tak jak zgwałcili Lady Caitrin.
- Zamknij się! – Powiedział major Walters. Odwrócił się do mnie. – To prawda?
- Nie – odrzekłam.
- Więc kto?
- Taranis uderzeniem pozbawił mnie przytomności i obudziłam się naga w jego łóżku
z nim obok mnie.
- Kłamczucha! – powiedział strażnik obok nas.
Shanley który dowodził tymi ludźmi odezwał się.
- Przysięgła to.
- Tak jak nasz król.
- Nic na to nie poradzę – odrzekł.
- Taranis zranił mnie. On i nikt inny. Przysięgam na ciemność, która zjada wszystko.
- Musisz być szalona, składając taką przysięgę – odezwał się głos, którego nie znałam.
- Tylko jeżeli kłamie – wydaje mi się, że to był Sir Hugh. Ale było tu za wiele hałasu, za
wiele głosów. Prasa zaczęła wykrzykiwać od nas. Wrzeszczeli swoje pytania, swoje teorie.
Wszyscy ich ignorowaliśmy.
Dr Hardy zaczęła cicho mówić do mnie, tłumacząc co się dzieje. Zaczęła przedstawiać
mi swój zespół. Tłumaczyła i tylko wtedy mogli mnie dotknąć. To zaczęło pomagać mi
opanować histerię.
Dopiero kiedy rozległ się głos przez mikrofon, którego nie widziałam, powstrzymałam
ich.
- Powiedzieliśmy wam, co stało się księżniczce – powiedział ten głos. – Strażnicy
Unseelie, którzy powinni jej bronić, pobili ją i zgwałcili. Nasz król ocalił swoją bratanicę od
nich i sprowadził ją w bezpieczne miejsce.
To było za wiele. Bez znaczenia jak źle się czułam, nie mogłam pozwolić im, żeby
zabrali mnie do szpitala, pozostawiając te kłamstwa w uszach mediów.
- Proszę, potrzebuję mikrofonu. Muszę powiedzieć im prawdę – powiedziałam.
Dr Hardy nie spodobało się to, ale Hugh i pozostali cofnęli mnie, przejechali na przód
pokoju. Nalegali żebym pozostała w kołnierzu. Miałam już podpiętą kroplówkę. Spadło mi
ciśnienie krwi i drżałam lekko.
Pani doktor podeszła do mikrofonu.
- Jestem dr Vanessa Hardy. Księżniczka musi jak najszybciej dostać się do szpitala, ale
nalega, żeby porozmawiać z wami. Jest ranna i musimy zawieść ją do szpitala, więc rozmowa
będzie krótka. Czy to jest jasne?
- Jasne – odpowiedziało kilkoro z prasy.
Sekretarka prasowa była piękną sidhe, całą w różu i złocie. Nie chciała oddać
mikrofonu. Słyszała wystarczająco wiele z rozmowy przy drzwiach, żeby to ją martwiło.
To agent Gillett zabrał jej mikrofon i przytrzymał go dla mnie. Mogłam poczuć
gorliwość prasy, jak jakiś rodzaj ich własnej magii.
- Kto się uderzył? – krzyknięto pytanie.
- Taranis – odpowiedziałam.
Rozległo się zbiorowe westchnienie i wybuchły flesze. Zamknęłam oczy.
- Czy Unseelie zgwałcili cię?
- Nie.
- Czy zostałaś zgwałcona, Księżniczko?
- Taranis uderzeniem pozbawił mnie przytomności i porwał mnie. Obudziłam się naga
w jego łóżku. Mówił, że mieliśmy seks. W szpitalu zostanę podda testowi na gwałt. Jeżeli jego
wynik będzie pozytywny, wtedy tak, mój wujek mnie zgwałcił.
Policja przytrzymała sekretarkę i niektórych innych sidhe siłą z tyłu. Niektórzy
arystokraci i psy pomagali im opanować tłum. Słyszałam warczenie dookoła mnie.
Najgłośniejsze było obok mnie. Wielka czarna głowa dotknęła mojej ręki. Uniosłam palce, żeby
pogłaskać futro Doyle’a. Ten mały dotyk pocieszył mnie jak nic innego.
Dr Hardy przekrzykiwała chaos.
- Księżniczka jest w szoku. Potrzebujemy zrobić prześwietlenie i sprawdzić, jak jest to
poważne. Dlatego już odjeżdżamy.
- Nie – powiedziałam.
- Księżniczko, powiedziałaś, że wyjedziemy, jak tylko powiesz prawdę.
- Nie, nie o to chodzi. Nie mogę mieć prześwietlenia. Jestem w ciąży.
Agent Gillett nadal trzymał mikrofon na tyle blisko, że cały pokój to usłyszał. Jeżeli
uważaliśmy, że wcześniej panował chaos, to myliliśmy się.
Prasa wykrzykiwała.
- Kto jest ojcem?
- Czy to twój wujek cię zapłodnił?
Dr Hardy pochyliła się i wyszeptała/przekrzyczała ponad tą kakofonią.
- Jak zaawansowana jest ciąża?
- Cztery, pięć tygodni – odpowiedziałam.
- Będziemy traktować ciebie i twoje dzieci jakbyście byli ze złota – odrzekła.
Chciałam skinąć głową, ale powstrzymał mnie kołnierz.
- Tak - odpowiedziałam w końcu.
Popatrzyła na kogoś, kogo nie mogłam zobaczyć.
- Musimy zawieść ją natychmiast do szpitala – powiedziała.
Zaczęliśmy przepychać się w stronę drzwi. Były dwa powody, przez które mieliśmy
kłopoty z poruszaniem się. Jednym z nich była prasa.
Wszyscy chcieli zrobić ostatnie zdjęcie, uzyskać odpowiedź na ostatnie pytanie. Drugim
problemem byli strażnicy Seelie i arystokraci przeciwni Hugh. Chcieli, żebym została z nimi.
Chcieli mnie cofnąć.
Nieludzko piękne twarze pojawiły się ponad mną.
- Jak możesz kłamać o naszym królu? – wołali.
- Jak możesz oskarżać swojego własnego wujka o taka zbrodnie?
- Kłamczucha.
- Kłamliwa suka.
To było ostatnie co usłyszałam, zanim policja podeszła poważnie do utrzymania złotego
tłumu z daleka ode mnie.
Starali się odsunąć czarnego psa.
- Nie, on jest mój – zawołałam.
Nikt tego nie kwestionował.
- Nie wejdzie do ambulansu – powiedziała dr Hardy.
Nie kłóciłam się. Z Doylem obok mnie, bez względu na to w jakiej był postaci, czułam
się lepiej. Z każdym muśnięciem jego futra obok mojej ręki czułam się lepiej.
Dookoła noszy było tak wiele ludzi, tak wiele światła, że o tym, że jesteśmy już na
zewnątrz, zorientowałam się po powiewie nocnego powietrza na mojej twarzy. Kiedy Taranis
mnie porwał, była noc. Czy to była ta sama noc, czy następna? Jak długo mnie przetrzymywał?
Starałam się zapytać, jaki mamy dzień, ale nikt mnie nie słyszał. Prasa podążała za nami
na zewnątrz kopca. Podążali za nami z wykrzykiwanymi pytaniami i ruchomymi światłami.
Kółka noszy nie lubiły trawy. Podskakiwanie zwiększyło ból głowy. Zmusiłam się, żeby
nie jęczeć z bólu, ale udawało mi się tylko do chwili, kiedy sanitariusze nie otoczyli mnie, tak że
nie mogłam już dłużej dotykać futra Doyle’a. W chwili, w której straciłam z nim kontakt, ból
stał się gorszy.
Wymówiłam jego imię, zanim zdążyłam się powstrzymać.
- Doyle – powiedziałam cicho, błagalnie.
Ogromna czarna głowa pokazała się ponad ramieniem pani doktor. Przez to potknęła
się. Próbowała odgonić go wołając „sio”.
- Proszę, potrzebuję go.
Skrzywiła się, ale cofnęła się tak, że pies mógł zbliżyć się do mnie. Wystarczająco blisko,
żebym mogła ręką pieścić jego futro podczas podskakującej jazdy. Nigdy nie zdawałam sobie
sprawy, jak nierówna była trawa dookoła kopców, aż do chwili, kiedy gładkość była tym, czego
potrzebowałam. Aż do tej chwili wydawało mi się, że to równy teren.
Jedna z kamer filmowała nas ponad ramionami sanitariuszy. Światła mnie oślepiały. Ból
odezwał się mocniejszy i ostrzejszy, a mdłości wróciły.
- Będę wymiotować.
Zatrzymali nosze i pomogli mi pochylić się z brzegu. Pomiędzy noszami, rurkami
i kołnierzem, nie mogłam ruszyć się sama. Nigdy wcześniej nie przekręcałam się z pomocą tak
wielu rąk.
Dr Hardy krzyknęła, kiedy wymiotowałam.
- Ona jest w szoku! Jasne światła jej szkodzą.
Mdłości wybuchły w mojej głowie, a przynajmniej takie miałam odczucia. Mój wzrok się
rozmył. Mojego czoła dotknęła ręka, ręka która była zimna, solidna i czułam… jakbym
powinna ją znać.
Mój wzrok rozjaśnił się, zobaczyłam mężczyznę z blond brodą i wąsami patrzącego mi
w twarz. To jego ręka dotykała mojego czoła. Czapeczka bejsbolowa osłaniała mu twarz. Było
coś w jego oczach, co wyglądało znajomo. Potem, kiedy nadal patrzyłam w obcą twarz, jego
oczy zmieniły się. Jedno oko było okręgami błękitu: błękit bławatków koło źrenicy, błękit
nieba, a potem okrąg jak zimowe niebo.
- Rhys – wyszeptałam.
Uśmiechnął się przez fałszywą brodę. Wykorzystał magię osobistą, żeby ukryć oczy
i inne rzeczy, ale broda była dobrze podrobiona. Zawsze był najlepszy w pracy tajniaka, kiedy
byliśmy w agencji detektywistycznej.
Płakałam, chociaż tego nie chciałam, bo bałam się, że to zaboli.
- Pamiętaj o naszej umowie – rozległ się głos z tyłu.
Rhys odpowiedział bez odwracania się.
- Dostaniecie swój wywiad telewizyjny, jak tylko poczuje się lepiej. Dałem wam słowo.
Musiałam wyglądać na zakłopotaną, ponieważ dodał.
- Pozwolili nam dołączyć do swojej ekipy za obietnicę wywiadu lub dwóch.
Sięgnęłam do niego wolną ręką. Wziął ją i pocałował moją dłoń. Kamera, która
spowodowała moje mdłości zaczęła znów nagrywać, z trochę dalszej odległości.
- To jeden z pani ludzi? – zapytała dr Hardy.
- Tak – odpowiedziałam.
- Świetnie, ale musimy ruszać.
- Przepraszam – powiedział Rhys i położył rękę na moim ramieniu, kiedy położyli mnie
z powrotem na plecach. Drugą ręką sięgnęłam znów, żeby dotknąć futra i przez moment
dotykałam go, a potem czyjaś ręka chwyciła mnie. Nie mogłam odwrócić się, żeby zobaczyć,
ale on wydawał się zrozumieć, ponieważ pojawiła się nade mną twarz Galena. On również miał
czapkę i użył magii osobistej, żeby zmienić kolor swoich włosów z zielonych na brązowe
i odcień skóry, żeby wyglądał na ludzki. Opuścił osłonę, kiedy na niego patrzyłam i zrobił to
nawet lepiej niż Rhys. W jednej chwili miło wyglądający ludzki chłopak, w drugiej chwili Galen.
Magia.
- Hej – powiedział, a jego oczy prawie natychmiast zalśniły od łez.
- Hej – odpowiedziałam. Pomyślałam przez chwilę, co się stanie, jeżeli zostaną
rozpoznani tak blisko kopca, ale to była przelotna myśl. W tej chwili byłam za bardzo
szczęśliwa, że ich widzę, żeby się o to martwić. Lub może byłam tak bardzo chora.
- Czy pojawi się jeszcze jakiś Romeo? – zapytała dr Hardy.
- Nie wiem – odrzekłam, co było prawdą.
-Jeszcze jeden był w środku z nami – powiedział Galen.
Nie mogłam domyśleć się, kto jeszcze władał na tyle magią osobistą, żeby ryzykować
wejście do środka, przy kamerach i Seelie. Osłona niektórych nie wytrzymuje spotkania
z kamerami, a Dwór Seelie rządzony był przez mistrza iluzji. Był skurwielem, ale widział przez
kamuflaż. Zabolało mnie w piersi na myśl, co mogło się zdarzyć. Ścisnęłam mocniej rękę
Galena i zapragnęłam przesunąć głowę na tyle, żeby móc spojrzeć na Rhysa.
Zamiast tego utknęłam patrząc w nocne niebo. To było piękne niebo, czarne i pełne
gwiazd. Był koniec stycznia, prawie luty.
Czy nie powinno być zimno? Ta myśl wystarczyła, żebym zorientowała się, że nie byłam
tak nieświadoma, jak mi się wydawało. Czy ktoś nie powiedział, że byłam w szoku? Czy może
mi się to śniło?
Dojechaliśmy do ambulansu. Nagle dotarło to do mnie. To nie była magia, to były
obrażenia. Straciłam kawałek czasu. To nie mogło oznaczać nic dobrego.
Tuż przy drzwiach ambulansu dowiedziałam się, kto władał na tyle magią osobistą, żeby
stawić czoło prasie i Seelie sidhe.
Miał krótkie blond włosy, brązowe oczy i nijaką twarz aż do chwili, kiedy pochylił się
ponad mną. Jego krótkie włosy urosły w długi warkocz, o którym wiedziałam, że opada aż do
ziemi. Brązowe oczy zmieniły się w różne odcienie złota. Nijaka twarz nagle stałą się jedną
z najpiękniejszych na obu dworach. Sholto, Król Sluaghów pocałował mnie mocniej niż
delikatnie.
- Ciemność opowiedział mi o wizji od boga. Będę ojcem. - Wyglądał na tak
szczęśliwego, cała jego arogancja zelżała.
- Tak – powiedziałam cicho. Był tak uradowany, tak spokojnie szczęśliwy. Ryzykował
wszystko, żeby przybyć i ratować mnie, nawet jeżeli uważałam, że nie potrzebuję ratunku. Ale
ledwie znałam Sholto. Byłam z nim raz. Nie chodzi o to, że nie był uroczy, ale oddałabym
wiele, żeby to Mróz pochylał się ponad mną, mówiąc o naszym dziecku.
- Nie wiem dokładnie, kim jesteś, ale księżniczka musi jechać do szpitala – powiedziała
dr Hardy.
- Jestem głupcem. Proszę mi wybaczyć – Sholto dotknął moich włosów z taką czułością.
Z czułością, na jaką nie zasłużyliśmy jako para. Wiedziałam, że jest szczery, ale w jakiś sposób
wydawało mi się to niewłaściwe.
Potem uniesiono mnie i wsunięto do ambulansu. Doktor i pielęgniarka zostali ze mną.
Pozostali poszli do drugiego ambulansu, lub do pomieszczenia dla kierowcy w tym samym
samochodzie.
- Pojedziemy za wami do szpitala – zawołał Galen.
Uniosłam rękę, ponieważ nie chciałam ryzykować popatrzenia na niego. Czarny pies
spojrzał na mnie. Wskoczył do środka. Wyraz tych czarnych oczu nie był psi.
- Absolutnie nie – powiedziała dr Hardy. – Pies wychodzi, natychmiast.
Ziemne powietrze, jakby mgła dotknęło mnie, a potem Doyle w ludzkiej formie klęczał
obok.
- Co za licho – odezwała się pielęgniarka.
- Widziałam twoje zdjęcia. Ty jesteś Doyle – powiedziała dr Hardy.
- Tak – odrzekł swoim głęboki głosem.
- Jeżeli powiem ci, żebyś wyszedł, usłuchasz?
- Nie.
Westchnęła.
- Dajcie mu jakiś koc i powiedzcie im, żeby jechali, zanim pokaże się więcej nagich
mężczyzn.
Doyle owinął się kocem dookoła jednego ramienia, na tyle, żeby ludzie poczuli się
swobodnie. Drugie ramię miał wolne, więc mógł trzymać moją rękę.
- Co byś zrobił, gdyby plan Hugh nie zadziałał? – zapytałam.
- Uratowalibyśmy cię.
Nie „próbowalibyśmy”. Tylko „uratowalibyśmy”. Co za arogancja. Jaka pewność. To nie
było ludzkie. Bardziej niż magią, bardziej niż nieziemskim pięknem, tym byli sidhe, czymś
innym niż ludzie. Arogancja nie była udawana. Ani też pewność. Był Ciemnością. Kiedyś był
bogiem Nodons. To był Doyle.
Przesunął się tak, że mogłam go łatwo widzieć, kiedy koła ambulansu uderzyły o drogę,
szumiąc na żwirze. Wpatrywałam się w tę ciemną, jakże ciemną twarz. Patrzyłam w te czarne
oczy. Były w nich punkciki koloru, które nie były odbiciem. W głębokiej czerni jego oczu były
kolory, których nie było w ambulansie.
Kiedyś wykorzystywał te kolory, żeby mnie zauroczyć na polecenie mojej ciotki. Żeby
sprawdzić jak słaba, czy może jak mocna jestem.
Kolory były jak wielokolorowe świetliki, lecące i tańczące w jego oczach.
- Chcę cię uśpić, zanim dojedziemy do szpitala – powiedział.
- Nie – powiedziałam. Zamknęłam oczy na piękne światła.
- Boli cię, Meredith. Pozwól mi sobie pomóc.
- Ja jestem tu lekarzem – odezwała się Hardy. – I mówię, żadnej magii na rannej, zanim
nie zostanie mi wytłumaczona.
- Nie wiem, czy mogę to wytłumaczyć – odrzekł Doyle.
- Nie – odezwałam się nadal z zamkniętymi oczami. – Nie chcę być nieprzytomna,
Doyle. Ostatnim razem kiedy to się stało, obudziłam się w łóżku Taranisa.
Jego ręka zacisnęła się wokół mojej ściskając mnie, jakby to on potrzebował pocieszenia.
To sprawiło, że otwarłam oczy. Kolorowe światła gasły, kiedy na nie patrzyłam.
- Zawiodłem cię, moja księżniczko, moja miłości. Wszyscy cię zawiedliśmy. Nie śniło
nam się, że król może podróżować przez słoneczne światło. Myśleliśmy, że utracił tą zdolność.
- Wszystkich nas zaskoczył – powiedziałam. Potem przypomniałam sobie o czymś, co
chciałam wiedzieć. – Moje psy. Zranił je.
- Żyją. Minnie będzie miała bliznę przez jakiś czas, ale uzdrowi się – uniósł moje place
do ust i pocałował. – Weterynarz, którego do niej sprowadziliśmy, mówi, że będzie miała
szczeniaki.
Patrzyłam na niego.
- Szczeniaki nie są ranne?
Uśmiechnął się.
- Wszystko z nimi w porządku.
Nie wiem z jakiego powodu, ale ta informacja sprawiła, że poczułam się lepiej. Moje
ogary broniły mnie i król próbował je zabić. Ale nie udało mu się. Przeżyją i będą miały
szczeniaki. Pierwsze szczeniaki faerie urodzone od ponad pięciuset lat.
Taranis próbował zrobić ze mnie swoją królową, ale byłam już w ciąży. Miałam już
swoich królów. Taranisowi nie powiodło się nic. Jeżeli test na gwałt wyjdzie pozytywnie,
chociaż pozytywnie wydaje się tu złym słowem, to mam szansę zobaczyć Króla Taranisa, Króla
Światła i Iluzji, w więzieniu za gwałt.
Prasa zje go żywcem. Oskarżony o uprowadzenie, pobicie i zgwałcenie własnej
siostrzenicy. Dwór Seelie był w ludzkich mediach lśniącą gwiazda. Teraz to się zmieni.
Teraz był czas, żeby Dwór Unseelie zalśnił, nawet jeżeli to będzie ciemne światło. Tym
razem to my będziemy tymi dobrymi gośćmi.
Seelie zaoferowali mi swój tron, ale ja wiedziałam lepiej. Hugh i inni może mnie chcieli,
ale złoty tłum nigdy nie zaakceptuje mnie jako królowej. Miałam w sobie dzieci, których ojcami
byli lordowie Unseelie. Byłam dzieckiem księcia Unseelie, a oni traktowali mnie jak coś
gorszego niż nicość.
Nie będzie dla mnie złotego tronu. Nie, jeżeli będzie jakiś tron, to będzie to tron nocy.
Może ten tron potrzebował nowej nazwy? Tron nocy brzmi złowieszczo. Taranis siedział na
złotym tronie Dworu Seelie. To brzmiało bardziej pogodnie. Szekspir powiedział, że róża
nazwana innym imieniem będzie pachnieć równie słodko, ale ja w to nie wierzyłam. Złoty tron,
albo tron nocy. Na którym wolelibyście usiąść?
Przetrwałam dzisiejszej nocy. Nawet kiedy starałam się odsunąć myśli, żeby nie
zastanawiać się nad tym co zrobił mi Taranis, wiedziałam, że Mróz nie będzie czekał na mnie
w szpitalu. Byłam w końcu w ciąży, ale to mnie nie cieszyło. Ze względów politycznych, jeżeli
test na gwałt będzie pozytywny, to będzie dobra wiadomość. Będzie oznaczała, że dopadliśmy
Taranisa. Ale dla samej siebie miałam nadzieję, że kłamał. Miałam nadzieję, że nie zrobił mi
tego, kiedy leżałam nieprzytomna. Nie zrobił mi tego, ładny eufemizm. Miałam nadzieję, że
mnie nie zgwałcił, kiedy byłam nieprzytomna. Miałam nadzieję, że nie gwałcił mnie, kiedy
krwawiłam z ran na głowie, które mi zadał.
Zaczęłam płakać, bezsilna, bez nadziei. Doyle pochylił się ponad mną, szepcząc moje
imię i to, że mnie kocha.
Zanurzyłam swoją dłoń w cieple jego włosów i przyciągnęłam go tak blisko, że mogłam
oddychać zapachem jego skóry. Zanurzyłam się w odczuciu i zapachu jego ciała i zapłakałam.
Wygrałam wyścig o to, kto usiądzie na tronie Dworu Unseelie, ale na języku czułam
gorzki smak popiołu.