AndreaLaurence
Trzydzieścidniinocy
Tłumaczenie
KatarzynaCiążyńska
PROLOG
–Chceszstądwyjść?
AmeliaKennedyspojrzaławbłękitneoczyswojegonajlepszegoprzyjaciela,Tyle-
raDixona.Jakzawszeprzychodziłjejnaratunek.
– Tak, proszę. – Wstała od stolika i biorąc go za rękę, z radością opuściła salę
iprzezkasynowyszłaznimnalśniącąodświatełgłównąulicęLasVegas.
Wciągnęła chłodne powietrze i od razu poczuła się lepiej. Czemu sądziła, że
szkolnespotkaniepolatach będziemiłe?Siedziaław saliwypełnionejludźmi, któ-
rychnigdyspecjalnienielubiła,chełpiącychsięswoimisukcesami.Choćjejnieinte-
resowało,coTammyRichardson–niegdyścheerleaderkainadętasmarkula–zrobi-
ła ze swoim życiem, to jednak słuchając przechwałek dawnej koleżanki, Amelia
straciłaentuzjazmdlawłasnychdokonań.
Tonaprawdęidiotyczne.Byławspółwłaścicielkąfirmyiodniosłasukces,alebrak
obrączkiizdjęćdzieckawtelefonietegowieczorująwyróżniał.Całatawycieczka
totylkostratacennegoczasu.ChociażcieszyłasięzespotkaniazTylerem.Oddzie-
wiątejklasybylinajlepszymiprzyjaciółmi,leczostatniozpowodunawałuzajęćspo-
tykalisięzaledwierazdoroku.
Trzymającsięzaręce,ruszyliprzedsiebie.Zkażdymkrokiem,któryoddalałich
odklasowegospotkania,Ameliaczułasięlepiej.Tequilateżzaczęładziałaćipopra-
wiłajejnastrój.Ichuwagęprzyciągnąłjakiśhałas.ZatrzymalisięprzedMirage,by
zobaczyćerupcjęsztucznegowulkanu.
Oparli się o balustradę, Amelia położyła głowę na ramieniu Tylera i westchnęła
zzadowoleniem.Tęskniłazanim.Samaniewiedziaładlaczego,alekiedybyłazTy-
lerem, świat wydawał się lepszy. Żaden inny mężczyzna nie potrafił jej tak pocie-
szyć,zżadnymnieczułasiętakswobodnie.Choćnigdyniebyliparą,Tylerwysoko
ustawił poprzeczkę dla jej przyszłych partnerów. Może za wysoko, zważywszy, że
wciążjestsama.
–Lepiej?–spytał.
–Tak.Miałamjużdośćzdjęćślubówidzieci.
Tylerotoczyłjąramieniem.
–Wiesz,żetakwyglądająspotkaniaklasowe.
–Aleniespodziewałamsię,żepoczujęsiętak…
–Odnoszącąsukcesykobietąbiznesu,którapanujenadswoimlosem?
Ameliawestchnęła.
–Myślałamraczejoswoichosobistychniepowodzeniach,otym,żejestemnado-
brejdrodzedozamieszkaniazgromadkąkotów.
–Dajspokój.–Ująłjąpodbrodę.–Jesteśwspaniała.Piękna,utalentowana.Każdy
mężczyznabyłbyszczęśliwy,mająctakąkobietę.Poprostujeszczenieznalazłsię
taki,którybyłbyciebiewart.
Miłobyłobytakpomyśleć,ajednakAmeliaodpewnegoczasubezowocnieposzu-
kiwałaTegoJedynego.
–Dziękuję,Tyler–rzekła,wtulająctwarzwklapęjegomarynarki.
Tyleroparłbrodęnaczubkujejgłowyitrzymałjąwuścisku.Przyjacielskimuści-
sku, jak setki razy wcześniej. A jednak tego wieczoru ten uścisk był inny. Amelia
czułajegomięśnie.Zapachwodykolońskiejbyłznajomy,ajakbyinaczejjąprzycią-
gał.Miałaochotęwtulićtwarzwjegoszyjęiwdychaćciepłyzapachskóry.Dotknąć
zarostunabrodzie…
Zrobiło się jej gorąco. Zdała sobie sprawę, że rozpalone policzki nie mają nic
wspólnegozpłomieniami,którewystrzeliwałypodrugiejstronywody.Poczułapożą-
danie,któregonigdydotądniekojarzyłazTylerem.Byłjejnajlepszymprzyjacielem.
Nikimwięcej.
A jednak w tej chwili pragnęła więcej. Chciała, by jej pokazał, jaka jest piękna
imądra,zamiastotymmówić.Tobyłaniebezpiecznamyśl,leczniemogłasięjejpo-
zbyć.
–Pamiętasznocpomaturze?
–Oczywiście.–Odsunęłasię,byprzerwaćkontaktfizyczny.Niezapomniałatam-
tejnocy.Pozaliczeniurodzinnychimprezwymknęlisięnapustynię.
–Piliśmynapojeniskoalkoholoweicałąnocobserwowaliśmyspadającegwiazdy.
–Apamiętasznasząumowę?
–Niepamiętam.
– Postanowiliśmy, że jeśli do spotkania dziesięć lat po maturze oboje będziemy
wciążsami,pobierzemysię.
–Ochtak.–Nagletachwilapowróciła.Kiedymiałaosiemnaścielat,dwudziesto-
ośmiolatka była dla niej staruszką. Więc przysięgli sobie, że uratują się przed sa-
motnościąwiekuśredniego.–Jestzupełnieinaczej,niżsobiewtedywyobrażałam.
Wciążczujęsięmłoda,choćczasamimamteżwrażenie,żejestemnajstarsząinaj-
nudniejsząosobą,jakąznam.Nictylkopracuję.Nieprzeżywamjużtakichprzygód,
jakieprzeżywaliśmyrazem.
Tylerbacznieprzyglądałsięjejtwarzy.
–Maszochotęnaprzygodę?Gwarantuję,żepoprawicinastrój.
Tegowłaśniepotrzebowała–niezapomnianejnocy.
–Zdecydowanietak.Oczymmyślisz?
Uśmiechnąłsięiwziąłjązarękę.Amelięnatychmiastprzebiegłdreszcz.GdyTy-
lertaksięuśmiechał,godziłasięnawszystko.Tylerprzyklęknął,aonazrozumiała,
żejednaktocoświęcej,niżsięspodziewała.
–Amelio,wyjdzieszzamnie?
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Amelio–naciskałaGretchen.–Tylkoniemów,żewzięłaśślubwkaplicywVe-
gas.
Ameliagłębokonabrałapowietrzaiskinęłagłową.Wbrzuchujejsięprzewraca-
ło,mimotowydusiła:
–Wzięłamślub.Niebardzopamiętamszczegóły,aleobudziłamsięjakożonamo-
jegonajlepszegoprzyjaciela.
– Chwileczkę. – Bree uniosła ręce z niedowierzaniem. – Mówisz, że wyszłaś za
mąż?
Ameliaspojrzałanakoleżanki,niepewna,czyzdołapowtórzyćtowyznanie.Praw-
dęmówiąc,dotejporynieprzyznałategonagłos.Wydawałojejsię,żetobyłsen,
alekiedyGretcheniBreepatrzyłynanią,jakbywyrosłajejdrugagłowa,wszystko
naglestałosięrzeczywiste.
–Spotkanieszkolnenieposzłotak,jakoczekiwałam–wyjaśniła.–Wszyscychwa-
lilisięzdjęciamiześlubuidziećmi…
Tamtego wieczoru smętny stan uczuciowego życia Amelii boleśnie ją uderzył.
Przez dziesięć lat umawiała się na randki to z tym, to z owym, ale nie miała się
czymchwalić.Niedlatego,żeniepróbowała,poprostuszczęściejejniedopisało.
Niezgadzałasięnamniejniżwiecznamiłość,awydawałosię,żetakamiłośćjest
pozajejzasięgiem.
Niepomagałoteż,żeprzezkilkalatpoukończeniucollege’uskupiłasięnafirmie,
którązałożyłazkoleżankami:FromThisMoment.Organizowanieślubówbyłostre-
sującym zajęciem, a jej działka – catering – dość wymagająca. Przygotowywała
menuitortyweselne,samdzieńślububyłdlaniejnajmniejszymproblemem.Lubiła
swojąpracę,choćniepozwalałajejnapoważnezaangażowaniesięwposzukiwanie
miłościizałożenierodziny,októrejzawszemarzyła.
Skończyładopierodwadzieściaosiemlat,aleklasowespotkaniepokazałojej,że
wkwestiizwiązkówkoledzyzostawilijądalekowtyle.NawetgłupiDaveSimmons
przyjechał z żoną, wbrew przekonaniu Amelii, że nigdy takiej nie znajdzie. Obec-
nośćTylera,którytakżebyłsam,niepomogła.Tylerbyłsamzwyboru,zbytlubił
rolęwędrującegopoświecieprezesafirmy,byobciążaćsięrodziną.
–Użalałamsięnadsobą.Tylerdonosiłmidrinkiiwkońcupostanowiliśmyopuścić
imprezę.
–Przejdźodrazudoślubu–poprosiłaGretchenzmieszankązdumieniairadości
natwarzy.
Ameliapokręciłagłową.
– Nie wszystko pamiętam, ale Tyler przypomniał mi naszą głupią umowę z nocy
po maturze. Przyrzekliśmy sobie, że jeśli na spotkaniu klasy za dziesięć lat wciąż
będziemysinglami,tosiępobierzemy.
–Niemów!–Breewytrzeszczyłaitakdużeoczy.
– Tak było. – Amelia też z trudem w to wierzyła. Kiedy obudziła się następnego
ranka,wielkidiamentnapalcuinagimężczyznawłóżkupotwierdziłyjejnajgorsze
lęki.Minionanocniebyłatylkosnem.Poślubiłanajlepszegoprzyjaciela.–Zrobili-
śmytodlażartu.Wliceumciąglewpadałynamdogłowyróżneszalonepomysły.Ty-
lerchciałmniepocieszyć,powiedział,żesięzemnąożeni,żebymjużnigdynaspo-
tkaniuklasynieczułasięsamotna.
–Cotytamwypiłaś,dodiabła?–spytałaBree,odsuwającmagazynnatematślu-
bów,któryczytała,planującwłasnyślub.
–Takczyowak–podjęłaAmelia,ignorującBree–chcieliśmyślubjaknajszybciej
unieważnić.TylermieszkawNowymJorku,jatutaj.Nicbyztegoniewyszło.
Czyżbywogóletorozważała?Tojasne,żenicbyniewyszło.Poślubiłanajlepsze-
goprzyjaciela!Tylera!Wiedziałaonimwszystko,takżeito,żeTylerniejestmate-
riałemnamęża.Zadużopracuje,wciążpodróżujeimafatalnyzwyczajznikaćna
całetygodnie.Kochałagojakprzyjaciela,aleniemogłabynaniegoliczyć.
– Okazało się, że w Tennessee nie można unieważnić małżeństwa tylko dlatego,
że wzięło się ślub pod wpływem impulsu. Być może Nowy Jork ma lepsze prawo,
ajeślinie,czekanasrozwód.Tylerzadużopodróżuje,żebyrozpocząćtenproces.
DostałamodniegotylkokilkaesemesówzBelgii,LosAngeles,Indii…Odwyjazdu
zVegasnawetnierozmawialiśmyprzeztelefon.
–Myślisz,żenaprawdęjestzajętyczycięunika?–spytałaGretchen.–Todelikat-
nasytuacja.Niewyobrażamsobie,żebymsięprzespałazkolegązeszkoły.Gdyby
seksbyłfatalny,trudnobyłobymispojrzećmuwtwarz.Agdybybyłdobry…mogło-
bybyćjeszczegorzej.
–Seksbyłfantastyczny–wyznałaAmeliaiszybkozakryłausta.Potrząsnęłagło-
wą.Powiedziałato,botoprawda.NiemiałabardziejczułegokochankaniżTyler.
Niebyłacałkiempewna,cootymmyśleć.
–Cóż–rzekłaBreezuśmiechem.–Opowiadaj.
–Och,nie–odparłaAmelia.
–Możemusięniespieszy,bomanadzieję,żejeszczecośskorzysta–zasugero-
wałaGretchen.
–Nicnieskorzysta.Tamtanocsięniepowtórzy,obojetowiemy–rzekłaAmelia,
choćczuła,żeniemówiprawdy.Pragnęławięcej,wiedząc,żeniepowinnategopra-
gnąć.–Onjestzajęty.Zawszejestzajęty.
Tyler wyraźnie nie przejmował się tak jak ona. W esemesach pisał, by się nie
martwiła. Skoro unieważnienie nie wchodzi w grę, nie ma pośpiechu, więc jeśli
Amelianiejestakuratwkimśzakochanainiechcekogośinnegopoślubić,niema
sprawy. Tyler znał historie jej trudnych związków i wiedział, że prawdopodobień-
stwo,żewłaśniechcewyjśćzamąż,jestznikome.
–Naprawdęchceszodejśćodmężczyzny,któremuzawdzięczaszorgazmżycia?–
Gretchenzmarszczyłaczoło.–Chybabymtegoniezrobiła,nawetgdybymniemogła
facetaznieść.Awysięprzyjaźnicie.Odprzyjaźnidomiłościjestjedenkrok.
–Wielkikroknadprzepaścią.
AmeliazawszemyślałaosobieiTylerzejakoparzeprzyjaciół.Popierwsze,nie
chciała ryzykować utraty przyjaźni. Gdyby z bliższego intymnego związku nic nie
wyszło,awszystkonatowskazywało,straciłabynajważniejszegoczłowiekawswo-
imżyciu.
Po drugie, między parą przyjaciół i parą kochanków istnieje ogromna różnica.
Przyjaźńjestprosta.AmeliatolerowałapodróżeTylera,jegostylżycia,apodyktycz-
ność i przeciągające się milczenie. On tolerował jej romantyczne ideały i wybred-
ność.Nieprzywiązywalidotegoznaczenia,bobyliprzyjaciółmi.Wzwiązkutekwe-
stieurastajądorangiproblemuistająsięczynnikiemuniemożliwiającymzwiązek.
StanemocjonalnyAmeliipodczasspotkaniaklasynajwyraźniejzagłuszyłtegoro-
dzajutroski.Potempamiętałajużtylkochwilęprzedskonsumowaniemmałżeństwa.
Nic się wówczas tak nie liczyło, jak to, by poczuć smak zakazanego owocu. Ciało
idotykTyleraokazałysięniespodzianką,Amelianiemogłasięnimnasycić.Jeszcze
teraz,nasamąmyślotymdożyciabudziłysięteczęścijejciała,którewzwiązku
zTyleremnigdy,aletonigdyniepowinnypulsowaćpożądaniem.
OdpowrotuzVegasniemogłazapomniećtamtejnocy.Małżeństwomożnaunie-
ważnić,alewspomnienia…Tychniedasięwymazać.Dotykałjej,jakbycałeżycie
przygotowywał się do tej chwili. Ona już nie wróci do cudownej nieświadomości,
wjakiejkiedyśżyli.Zjedlizakazanyowoc.
Zabrzęczałjejtelefon,niczymkuchennytimerprzywracającjądorzeczywistości.
Patrzącnaekran,ściągnęłabrwi.NareszciekolejnawiadomośćodTylera.Nieste-
ty,nieodpowiadałnatysiącejejpytań,nierekompensowałjejtygodniczekania,na
którejąskazał.Napisałtylko:Jesteśwpracy?
Pewniebyłwreszciegotówdorozmowyoichsytuacji.Byćmożenakilkadniży-
cietowarzyskieprzycichło.
Tak,odpowiedziała.Napisała,żepospotkaniuwpracydoniegozadzwoni.Pójdzie
doswojegopokoju,zamkniedrzwiiodbędzietęrozmowę,bymielitozasobą.Na-
talie, organizatorka ślubów i menedżerka biura, lada moment pojawi się z kawą,
takjakwkażdyponiedziałekrano.NawetżyciowakatastrofaAmeliitegoniezmie-
ni.
Jakby na zawołanie Natalie pchnęła drzwi pokoju zebrań i stanęła w progu. Jak
zwykletrzymałaczterypapierowekubkizkawą,leczminęmiałaniezwyczajną.
–Cosięstało,Natalie?–spytałaBree.
NatalieprzeniosławzrokzBreenaAmelię.
–Jakieśniesamowiteciachochcesięztobąwidzieć.Mówi,żejesttwoim…mę-
żem.
Ktośgłośnowciągnąłpowietrze.Amelianiebyłapewna,któraznichtozrobiła,
chybaonasama.Wstałazkrzesłaspanikowana.Niemożliwe,żetoTyler.Właśnie
dostałaodniegoesemesa,aprzecieżniewspomniał,żejestwNashville.
–Jakwygląda?
Natalieuniosłabrwi.
– Pięć minut temu nie miałam pojęcia, że masz męża. Masz ich więcej, że nie
wiesz,okimmówię?
–Wysokiciemnyblondyn,krzaczastebrwi,jasnoniebieskieoczy?
Nataliepokiwałagłową.
–Toon.Czekawholuzobrączkąnapalcu.Cośstraciłam?
–Otak.–Gretchenprychnęła.
Natalieweszładopokoju,postawiłakawęnastoleiskrzyżowałaręcenapiersi.
–Jesteśmężatką?Żonątegofacetazholu?
–Tak–przyznałaAmelia.
–Amelia,ta,któraplanujeswójślub,odkądskończyłapięćlat?Amelia,któraparę
tygodnitemunarzekała,żewjejżyciuniemanikogospecjalnego?Jesteśtąsamą
osobą?Aniesobowtórem?
Ameliachętnieobwiniłabyoswójpospiesznyślubjakieśobcesiły,aletobyłajej
sprawka.Nicdziwnego,żeNatalieosłupiała.Toprawda,żeplanowałaswójślubod
dwudziestutrzechlat.Teczkizrysunkamiiwycinkamizgazetrozwinęłysięwtabli-
ceiarkuszekalkulacyjne,alezawartośćbyławsumietakasama.Biorącpoduwa-
gę, że nigdy nie była zaręczona, można to nazwać pewną przesadą. Od czasu do
czasuwybierałainnąpaletębarw,aleresztapozostawałabezzmian.Zawszema-
rzyłaohucznymweseluzsetkamigości,tonamidobregojedzeniaitańcami.Potrze-
bowała jedynie mężczyzny, który włożyłby smoking od Armaniego i spełnił jej ma-
rzenia.
Wydawałosięniedopomyślenia,żeodrzuciłatowszystkoiwkiczowatejkaplicy
poślubiłanajlepszegoprzyjaciela.AleVegastakdziałanaludzi.
–Todługahistoria.Oneciopowiedzą.–Ameliaruszyładodrzwi.
–Chceszkawę?–zapytałaNatalie,podnosząckubekzczekoladowo-karmelową
macchiato.
Amelia wyciągnęła rękę po kubek, a potem poczuła silny zapach. Skrzywiła się
icofnęła.
–Nie,dzięki,możepóźniej.
Szybkosięodwróciłaizniknęłanakorytarzu.DobiegłjąjeszczegłosNatalie:
–Czyktośmożemipowiedzieć,cosiędzieje?
TylerDixonczekałdłużej,niżsięspodziewał.Kiedyciemnowłosakobietaoddaliła
się korytarzem, by przekazać jego wiadomość, był przekonany, że Amelia natych-
miast do niego przybiegnie i rzuci się w jego ramiona, witając go całusem w poli-
czek.Takjakzawsze.
Zerkając na rolexa, zaczął się zastanawiać, czy się nie przeliczył. Wiedział, że
Ameliatamjest,poznałjejsamochódnaparkingu.Azatemalbokazałamuczekać
za to, że długo ją ignorował, albo go unika, bo czuła się zażenowana ich wspólną
nocąiseksem.
Nie wiedział, czego miałaby się wstydzić. Mając takie ciało, powinna chodzić
nago.Jasne,przekroczyligranicę,alemogątonaprawić.Jużwcześniejzdarzałoim
sięłataćdziurywichprzyjaźni.
Pewnie więc jej zachowanie ma więcej wspólnego z jego długim milczeniem. Po
spotkaniuwVegasmiałbardzowypełnionyplanzajęć.Kupiłdiamentyizawiózłje
do Indii, by je tam oszlifowano. Wpadł na aukcję w Belgii i wylicytował broszkę
zszafirem,któraprzedrewolucjąnależaładoczłonkafrancuskiejrodzinykrólew-
skiej. Zawarł poważną umowę z projektantem biżuterii z Beverly Hills, któremu
miałdostarczyćbrylanty.Ilekroćmyślał,byzadzwonićdoAmelii,różnicaczasuna
toniepozwalała.Niebyłabyzadowolona,gdybyjąbudziłodrugiejwnocy.
Właśniedlategonieszukałjużpoważnychzwiązków.ZChristineniewypaliło,to
byładlaniegolekcja.Większośćkobietnieakceptowałajegotrybużycia,nawetje-
ślipodobałyimsięjegozarobki.Kobietydośćszybkosięorientowały,żebędziecią-
glepodróżował.Gdybymiałykiepskidzień,niemógłbyichpocieszyć,boprzebywał
akuratwinnejstrefieczasowej.
Ameliidotądtonieprzeszkadzało.Czyżbyślubcośzmienił?Ipocotenpośpiech?
Przezdziesięćlatnieznalazłategojedynego.Zpewnościąniepoznałagowminio-
nym miesiącu, gdy Tylera nie było w kraju. Wiedział, że Amelia nie ma szczęścia
wmiłości.OnspotkałtylkojednąkobietęrówniewymagającąjakAmelia.Christine,
zktórąsięrozstał.LeczAmeliabyłajegonajlepsząprzyjaciółką,więczrobiwszyst-
ko,byjąuszczęśliwić.
Zajmą się rozwodem. Właśnie dlatego przy pierwszej możliwej okazji przyleciał
do Nashville. Niezależnie od tego, co Amelia myśli, nie zwlekał celowo. Chociaż,
gdybymiałbyćszczery,czułżal,żejużniedotkniejejkrągłości.Zawszecieszyłsię,
że ma w Amelii przyjaciółkę, ale nie miałby nic przeciw kilku intymnym chwilom,
nimznówwrócądoczystejprzyjaźni.Ledwiejejposmakował,aprzytakiejkobiecie
raztozamało.
Wiedział jednak, że przyjaźń ma większą wartość niż seks. Amelia była najważ-
niejsząosobąwjegożyciuinawetdlaseksunieryzykowałbyutratyjejprzyjaźni.
Byłanietylkoprzyjaciółką,byłasiłąnapędowąjegożycia.Wdzieciństwiebyłzagu-
biony w chaosie licznej rodziny. W szkole był równie niewidzialny. Amelia go do-
strzegła,kiedyniktinnygoniezauważał.Dojrzałajegopotencjałirozbudziławnim
ambicje.Przezminionedziesięćlatstworzyłfirmę,zajmowałsięcennymikamienia-
miiantykami.Pochodziłzbiednejrodzinyinigdysobieniewyobrażał,żejegożycie
będzietakwyglądało.ToAmeliizawdzięczałwiaręwsiebie.
Nie, nie zaryzykowałby przyjaźni z Amelią dla najbardziej fantastycznego seksu
naświecie.
Podniósłwzrok.Ameliaprzyglądałamusię,stojącwdrzwiach.Niebiegładonie-
go,alejużniespodziewałsięentuzjastycznegopowitania.Cieszyłsię,żeniekazała
muczekaćwnieskończoność.
Zrobiłakilkakrokówwmilczeniu.Biłzniejjakiśblask,którykazałmuwędrować
poniejwzrokiemipodziwiaćjejkształtywdzianinowejtunice,która,zebranapod
biustem, spływała luźno do kolan. Włożyła do niej czarne legginsy, podkreślające
zgrabnenogiibotki.
GłębokidekoltwkształcieliteryVzdobiłwisiorekzametystem,którywysłałjej
naurodziny.Kamieńwkształciełezkiwpadałwzagłębieniemiędzypiersiami,przy-
ciągającwzrok.Niepowiniensięnaniągapić,alewspomnieniepoślubnejnocynie
dawałomuspokoju.OczamiwyobraźnizobaczyłAmelięnagą.Nawspomnieniejej
porcelanowejskórypoczułmrowieniewpalcach.Wjegouszachwciążbrzmiałjej
krzyk,któryodbijałsięechemodścianpokoju.Tookrutnyżartlosu,żedałmuza
żonętakatrakcyjnąkobietę,leczniepozwoliłmujejzatrzymać.
–Cześć,Ames.–Wkońcuspojrzałjejwoczy.
Ostrożnie mu się przypatrywała. Wyglądała jak łania przestraszona nagłym ru-
chem. Nie podobało mu się to. Zawsze patrzyła na niego z podziwem i miłością.
Pewnietowinategoślubu.Właśnieprzekonałsię,jakbytowyglądało,gdybypozo-
stałwstałymzwiązkuzwymagającąnajlepsząprzyjaciółką.Jeszczenieminąłmie-
siącmiodowy,aonjużmaproblem.Niepowinienbyłtakdługoczekaćztąrozmo-
wą.
–Coturobisz,Tyler?
–Przyszedłemporozmawiać.
Stałazrękamisplecionyminapiersiach.
–Teraz?Acoztymitygodniami,kiedyusiłowałamcięzłapać?Kiedyjachciałam
ztobąporozmawiać,tosięnieliczyło.Mamwszystkorzucić,bouznałeś,żejesteś
gotowynarozmowę?
Potarłlekkozarośniętąbrodę.Toniejestdobrapora,byprzekonywaćAmelię,że
sprawa jest nieważna. Amelia zawsze była bardzo emocjonalna. Widywał, jak zło-
ściłasięnaswoichbyłychpartnerówiniechciałznaleźćsięwpodobnejsytuacji.
–Przepraszam,żenieodpowiadałem.Miałemparęważnychsprawdozałatwie-
nia.
Zrobiła kilka kroków w jego stronę, kosmyk jej kasztanowych włosów wymknął
sięspodklamry.Napoliczkachidekolciezakwitłrumieniec.
–Jesteśmymałżeństwem,Tyler!Niemożeszmnieignorować.Bardzobymchciała
udawać,żetosięniewydarzyło,alesięwydarzyłoimusimycośztymzrobić.Adla
ciebieważniejszebyłyinteresy.
– Wiem. – Z bólem jej słuchał, ale firma jest ważniejsza niż małżeństwo nawet
z najlepszą przyjaciółką. – Powinienem był do ciebie zadzwonić. Przyleciałem naj-
szybciej,jakmogłem,żebyśmytorozstrzygnęli.
Wydawałosię,żetrochęsięuspokoiła.Opuściłaręcewzdłużboków.Ajednakcoś
byłonietak.ZnałAmelięlepiejniżkogokolwieknaświecie.Tysiącekilometrówda-
lej,rozmawiajączniąprzeztelefon,wyczuwałjejzdenerwowanie.Znówskrzyżo-
wała ramiona na piersiach, a Tyler zauważył, że nie nosi pierścionka. On miał na
palcu obrączkę. Gdy zobaczył, że tylko on ją nosi, zaczęła dziwnie mu przeszka-
dzać.
–Gdzietwójpierścionek?–spytał.
–Wdomuwszkatułcenabiżuterię.Jeszczepięćminuttemuniktniewiedział,że
jestem mężatką. Gdybym paradowała z tym ogromnym diamentem, zarzucono by
mniepytaniami.
Racja. Pierścionek miał ośmiokaratowy brylant o szlifie poduszkowym. Kupił go
parętygodniprzedspotkaniemklasyiwiózłgo,razemzinnymiklejnotami,dopo-
tencjalnegokupcawLosAngeles.Kiedyszukaliobrączki,wyjąłpierścionekzhote-
lowegosejfu.
–Chciałam,żebytopozostałowtajemnicy–podjęłaAmelia.–Immniejosóbotym
wie,tymlepiej.To,codlanasbyłoprzygodą,dlainnychjestgłupimbłędem.
Zapewneitumarację.Tylerzdjąłobrączkęischowałdokieszonkinapiersi.Na-
gle poczuł się nagi. Zdumiewające, jak szybko przywykł do obrączki. Tylko raz
wżyciu,latatemu,byłbliskijejnoszenia.Odtamtejporynawetotymniemyślał.
–Czymoglibyśmyporozmawiać?–Spojrzałnazegarek.–Jestdośćwcześnie.We-
zmęcięnanaleśniki,jastawiam.
TymrazemAmeliaściągnęłabrwi.
–Terazniemogę.Mamspotkaniepersonelu.Tymożeszpracować,kiedychcesz
igdziechcesz,alejaprowadzęfirmęzosobami,którenamnieliczą.Wponiedziałki
zawszemamyspotkanie.
–Napewnozrozumieją.Chodź,Ames.Znówpoczujeszsięjakwdniuwagarowi-
cza, możemy zjeść kiełbaski i naleśniki z syropem klonowym. Złapałem samolot
oświcie,azlotniskaprzyjechałemprostodociebie,nicniejadłem.Umieramzgło-
du.
Ameliazmrużyłaoczy.Uniosłarękędoust.
–Przestańmówićojedzeniu.
–Co?–Powiedziałcośobraźliwego?
–Nicniemów.Proszę.–Zacisnęłapowieki,jakbystarałasięopanować.
Tyler się zaniepokoił. Chciał do niej podbiec, ale nie sądził, by się ucieszyła. Po
chwiliwzięłagłębokioddechizdawałosię,żesięuspokoiła.
– Nie mogę teraz z tobą rozmawiać, Tyler. Pojawiasz się ni stąd, ni zowąd, nie
zważającnamojeplany.Spotkamsięztobą,alemusiszszanowaćmojeterminy.Je-
ślichcesz,możemypójśćnalunch.
Skinąłgłową.Samustalałswójplandnia,alezakładanie,żeAmeliasiędoniego
dopasuje,byłonierozważne.Inietaktowne.
–Jaksobieżyczysz,Ames.Jeślichcesz,pójdziemynagrilla.Oddawnaniejadłem
dobrychżeberek.
Pokiwałagłową,apotemzamarłaspanikowana.
–Ja…–Odwróciłasięnapięcieipobiegłazaróg.
Tylerzaniąruszył,alezatrzymałsię,słysząc,żeAmeliawymiotuje.Najwyraźniej
wzmiankaomięsiezgrillataknaniąpodziałała.Wróciłapochwilizzaczerwienio-
nątwarząizałzawionymioczami.
–Przepraszam.
–Jużdobrze?Zatrułaśsięczymś?
Pokręciłagłową,patrzącnaniegozpowagą.
–Nie–odparła.–Ja…jestemwciąży.
ROZDZIAŁDRUGI
Tojakiśzłysen.
Nietakmiałopotoczyćsięjejżycie.Nietakmiaławyglądaćtachwila.Jejpierw-
szedzieckomiałobyćbłogosławieństwemlosu.Onamiałasięcieszyć,aniewymio-
tować.Tomiałbyćwspaniałyradosnymoment,kiedypowiemężowiodziecku.
WyrazutwarzyTyleranienazwałabyradosnym.Wjegooczachbłysnęłapanika.
Jejpewnysiebie,odnoszącysukcesyprzyjacielwjednejchwilizamieniłsięwprze-
straszonegonastolatkapierwszegodniawszkole.
Wciążpamiętałatendzień,kiedyjejojciec,dyrektorszkołyElDorado,wszedłdo
klasy na lekcji angielskiego, a za nim ciągnął się nowy uczeń. Wskazała mu puste
miejsce obok siebie i zaprzyjaźniła się z tym chłopcem. To była najlepsza decyzja
wjejżyciu,aTylerbyłnajlepszymprzyjacielem,jakiegomogłamiećdziewczyna.
Tegodnia,patrzącnatęsamązagubionąminę,niewiedziała,cozrobić.Brakowa-
ło jej słów, by go pocieszyć. Gdyby je znała, sama by je sobie powtarzała. Wciąż
byławstrząśniętaporannądawkąnieoczekiwanychwieści.
NosidzieckoTylera.Niemieściłojejsiętowgłowie.Odchwili,gdyranozoba-
czyładwiekreskinateścieciążowymdomomentu,gdyoznajmiłatoTylerowi,wy-
dawałojejsiętonierzeczywiste.KochałaTyleranajbardziejnaświecie.Znałago,
odkąd skończyła czternaście lat, ale nigdy nie planowała, że będzie miała z nim
dziecko.
NajwyraźniejTylerteżtegonieplanował.Chwilęwcześniejlustrowałjąspojrze-
niem, aż się zaczerwieniła. Domyślała się, że przypominał sobie ich wspólną noc.
Rozumiała go. Sama, widząc ten jego czarujący uśmiech, zapominała, że powinna
byćnaniegozła.
Teraz patrzył tylko na jej brzuch, rozpaczliwie szukając dowodu, że Amelia się
myli.Chciałabysięmylić,aleniemusiałarobićtestu,byznaćprawdę.Testpotwier-
dziłtylkoto,cokilkaostatnichdnidośćjasnojejpokazywało.
–Powiedzcoś–rzekławkońcu.
Odchrząknąłikiwnąłgłową.
–Wybacz.Niespodziewałemsię…
–Chybażadneznassiętegoniespodziewało.–Żezajdziewciążę,żebędziewy-
miotowaładokoszanaśmieci.–Alecosięstało,tosięnieodstanie.Ichoćchciała-
bymcofnąćczas,niedasiętegozrobić.Musimysięzastanowić,codalej.
Czułasiębezradna.WkażdejinnejsytuacjiwłaśniedoTylerabiegłabypowspar-
cie. Gdyby się okazało, że jest w ciąży z innym, byłby pierwszą osobą, do której
dzwoniłabyspanikowana.Toonpocieszałbyjąimówił,żewszystkojestwporząd-
ku.Aletobyłojegodziecko,przezcowszystkowydawałosiętrudniejsze.
–Nadalmusiszwrócićnatospotkanie?–spytał.
Teraz, gdy powiedziała mu o dziecku, spotkanie służbowe nie wydawało się tak
ważne.Upierałasiębardziejzezłościniżzjakiegośinnegopowodu.KochałaTyle-
ra,aleczasamizapominał,żeniejestszefemwszystkich.Wtejchwilispotkanienie
byłojejpriorytetem.WażniejszajestrozmowazTyleremnatematichprzyszłości.
Musimiećplan,nimprzyjaciółkizarzucąjąpytaniami,naktórenieznałaodpowie-
dzi.
– Nie, chodźmy… – Jej wzrok padł na otwarte drzwi kaplicy ślubnej znajdującej
sięzasaląkonferencyjną.
Biało-szarakaplicabyłabardzoelegancka,choćnieprzesadnie,bynieprzyćmić
pannymłodejczywybranychprzezniądekoracji.Oddnia,kiedyzostałaukończona,
Amelia wyobrażała sobie, że bierze tam ślub w gorsetowej sukni w kolorze kości
słoniowejprojektuPninyTornai. Wyobrażałasobiebiałei różoweróże,które wy-
pełniąkaplicędelikatnymzapachem.Bliskich,którzypłaczązeszczęścia.
Takmiałwyglądaćjejwielkidzień.Nieplanowałaślubuopierwszejwnocywka-
plicyztapicerkąwkolorzeróżowegobizmutuizakurzonymisztucznymikwiatami.
Miałanasobieczarnąkoktajlowąsukienkę,naBoga!Brałaślubwczerni!Niemia-
łanicstarego,nicnowego,nicpożyczonegoaniniebieskiego.Tobyłobluźnierstwo.
Azpewnościąźlewróżyło.Najchętniejzwinęłabysięiłkałajakpięciolatka,której
cośprzeszkodziłowspełnieniumarzeń.
Naglepoczuła,żemusiwyjść.
–Zabierzmniestąd–poprosiła.
–Jużsięrobi.
Wpośpiechuwłożyłapłaszcz.Powinnauprzedzićkoleżanki,żewychodzi,alenie
miałaodwagizaglądaćdopokojukonferencyjnego.NapiszeesemesadoGretchen.
Tylerjakzwykleprzytrzymałdlaniejdrzwi.Zaprowadziłjąnaparkingdoczarne-
gobmw.
–Ładnysamochódwypożyczyłeś–powiedziała.
Ilekroćgdzieśleciała,zwykledostawałamałeauto,anieluksusowysamochód.
–Możebyć–odrzekł,otwierającdrzwiodstronypasażera.–Chciałemaudi,ale
niemieli.
–Och,biedactwo–mruknęła.
Skórzanesiedzeniabyłymiękkie,samochódpachniałnowością.Ameliawciążjeź-
dziłamałymcrossoverem,naktóryzaoszczędziłapomaturze,idealnymdoprzewo-
żeniazapasówdocateringu,alebardziejpraktycznymniżeleganckim.
Tochybamiłomiećpieniądze.Onanigdyniemiałaichwiele.Ojciecbyłnauczycie-
lemmatematyki,dyrektoremszkołyijedynymżywicielemrodziny.Choćniezarabiał
źle, zawsze uważała swą rodzinę za klasę średnią. Gdy dorosła, każdy zarobiony
groszprzeznaczałanafirmę.WdzieciństwieTylerbyłodniejdużobiedniejszy.Był
jednym z sześciorga dzieci w rodzinie, której ledwie starczało na wykarmienie
dwojga.
Kiedybylidziećmi,bmwwydawałosięmrzonką.PrzezlataTylersiędorobił.Nikt
niebyłbardziejodAmeliidumnyzjegodokonań.Gdybychoćprzezchwilęniepa-
trzyłnatelefonipobyłwkrajudłużejniżdzieńraznajakiśczas,pewnegodniazo-
stałbywspaniałymmężem.TyleżeAmelianiewidziałasiebiewrolijegożony.
–Dokądjedziemy?–zapytał.
–Kilkaprzecznicdalejjestkawiarnia,jeślitociodpowiada.
– Jasne. – Wyjechał z parkingu i skierował się we wskazaną przez nią stronę.
Wpobliskiejdzielnicyhandlowejniebrakowałokawiarniirestauracji,gdziemogli
usiąśćiporozmawiać.Zważywszy nastanżołądka,Amelia niemyślałaojedzeniu,
alechętnienapiłabysięherbaty.Może,jakwszystkobędziedobrze,zjebułeczkę.
Wdrodzemilczeli,cobyłodziwne.Zawszemielimilionsprawdoobgadania.Po-
trafiligodzinamirozmawiaćowszystkimioniczym.Sekstozmienił,właśnieztego
powodunigdyniechciała,byprzekroczylitęgranicę.
Westchnęła i wyjrzała przez okno. Było mnóstwo rzeczy do powiedzenia, lecz
żadneznichniebyłogotoweichpowiedzieć.Tylerwłaśniedowiedziałsię,żezosta-
nieojcem.Potrzebowałczasu,byprzywyknąćdotejmyśli.Nigdyniewspominał,że
chciałby założyć rodzinę, w każdym razie odkąd zerwał z Christine. Dla niego to
musiał być nieoczekiwany cios. Amelia zawsze pragnęła mieć dzieci, a jednak dla
niejtotakżebyłszok.
Wkońcuzajechaliprzedniewielkąkawiarnię.Tylerpomógłjejwysiąśćiweszlido
środka.Tylerzamówiłimcośdopicia,adlasiebietakżecynamonowąbułkę.Ame-
liaznalazłamiękkąkanapęwrogu,zdalaodinnych.
PoparuminutachprzyszedłTylerztacąiusiadłobokniej.Musnąłkolanemjejko-
lana.Wystarczyło,bypobudzićjejzmysły.Dotykalisiępierwszyrazodtamtejnocy.
Bardzochciałaprzysunąćsiębliżej,poczućjegodłonienaciele.Wiedziała,żetozły
pomysł,aleniezamierzałazachowywaćsiędziecinnie.Totylkoniewinnydotyk.Nic
nieznaczył.Niezależnieodtego,żejejlibidoeksplodowałojakfajerwerki4lipca.
Posłodziłaherbatęijąmieszała,byodwrócićuwagęodbliskościTylera.Czekała,
ażsięodezwie.
–Więc–zaczął,gdyzjadłkilkakęsówbułeczkiiwypiłłykkawy.–Chcesznajpierw
powiedziećswoimrodzicomczymoim?
Omalniezakrztusiłasięherbatą.Nietegosięspodziewała.
–Comiałabymimpowiedzieć?
–Żesiępobraliśmyioczekujemydziecka.
Gwałtowniepotrząsnęłagłową.
–Anijednym,anidrugim.
Zmarszczyłczoło.
–Wkońcubędziemymusielitozrobić.Niemożemydonichkiedyśwpaśćzdziec-
kiemioznajmić:Towaszwnuk.
–Wiem–odparła.–Trzebabędziepowiedziećodziecku.Mówiłamoślubie.Poco
ktokolwiek ma o tym wiedzieć, skoro zamierzamy się rozwieść. Wolałabym, żeby
mójojciecniewiedział.Znaszgo.Pozwoliłmijechaćdocollege’uwTennesseetylko
dlatego,żemieszkajątammoidziadkowie.Onczeka,żebymwpadławjakieśtara-
paty,żebymiudowodnić,żemarację.
Tylerpokiwałgłową.
–Rozumiem.Jateżniechciałeminformowaćmojejrodzinyoślubie.Ale…wszyst-
kosięzmieniło.
–Jak?Cosięzmieniło?
–Będziemymiećdziecko.Musimypopracowaćnadlogistyką,założenierodzinyto
niejestprostasprawa.
–R…rodziny?–wyjąkałazprzerażeniem.
–Tak.Skoronosiszdziecko,rozwódniewchodziwgrę.
TwarzAmeliiprzybrałabarwęjejwłosów.Tylernatychmiastpojął,żepowiedział
cośnietak.Aprzynajmniejźletoujął.Wiedział,żemarację,ależebyprzekonać
Amelię,potrzebawięcejwyczuciaidelikatności.Nielubiła,gdyktośjejmówił,co
marobić.
–Rozwódniewchodziwrachubę–naśladowałagogorzkimtonem.–Jakbyśtylko
tymiałwtejkwestiicośdopowiedzenia.Przyzwyczaiłeśsiędotego,żetwojesłowo
znaczy tyle co prawo, ale nie jesteś moim szefem. Nie zmusisz mnie, żebym była
twojążoną.
–Oczywiście,żenietylkojamamcośdopowiedzenia–starałsięzałagodzićsytu-
ację. – Do niczego cię nie zmuszam. Zresztą to niewykonalne. Jesteś najbardziej
upartąkobietą,jakąznam.Alemusimymyślećodziecku.
Nie mógł uwierzyć, że to mówi. Po zerwaniu zaręczyn z Christine przyrzekł so-
bie,żewięcejniebędzieprzeztoprzechodził.Uniesieniamiłościniesąwartebólu
rozstania.Skupiłsięnapracy,pozwalającsobiejedynienaokazjonalnyseks.Intere-
sysąłatwiejszeniżmiłość.
Nieplanowałmałżeństwaanizałożeniarodziny.Latałzmiejscanamiejsceipra-
cował. Miał pięcioro rodzeństwa, które gwarantowało przedłużenie rodu i mogło
daćrodzicomupragnionewnuki.Niktniebędzietęskniłzajegogenetycznymwkła-
dem.
Ajednakterazpomysłzałożeniarodzinyniezmartwiłgotakbardzo,jaksięoba-
wiał.Wyobraziłsobiedzieckozrudymiloczkami.Obrazbyłtakrzeczywisty,żezda-
wałomusię,żegdybywyciągnąłręce,chwyciłbydzieckowramiona.Nagletegoza-
pragnął.
Być może jego serce nie zostanie po raz drugi złamane. Będzie miał dziecko
z najlepszą przyjaciółką. Dziecko, które potrzebuje stabilnego kochającego domu.
Czemumielibyterazsięrozwodzić?
Ameliawlepiaławniegowzrok.
–Wiesz,żenienaciskałabymnaślubzmężczyzną,któregoniekocham,tylkodla-
tego,żejestemznimwciąży.
Starał się nie poczuć się urażony. Wiedział, że nie chodzi o niego. Wiedział, że
Ameliagokocha,tyleżeniejestwnimzakochana.Onteżniejestwniejzakochany,
alełączyichprzyjaźń,szacunekiwspomnienia.Niektóremałżeństwaniemająna-
wettakichfundamentów.
–Wiem,nieplanowałaśmałżeństwaanidziecka.Aleczyprzezwzglądnadziecko
niewartospróbować?
–Dlaczegoniemożemypozostaćprzyjaciółmizdzieckiem?Moglibyśmyjewspól-
niewychowywać.GdybyśmieszkałwNashville,byłobyłatwiej,aledamyradę.Ślub
namdotegoniepotrzebny.
Mówiła,jakbytowszystkobyłodziełemprzypadku.Owszem,możeniełączyich
miłość,aleTylerprzeżyłzniądużowięcejniżsekszdziewczyną,którąpodrywasię
wbarze.Tobyławspaniałanoc,którąwspominałprzezwieletygodni,podróżując
poświecie.
–Okej.Odłóżmynachwilękwestiędziecka.Chcę,żebyśmypoważnietoprzega-
dali.Niepodejmujmypochopnejdecyzji.
–TakiejjakślubwVegaswśrodkunocy?
–Mamyczas,więczróbmyto,jaknależy.Czemupomysł,żebyśmybylirazem,tak
cięprzeraża?
– Wiem, że nie znosisz porażek, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, o co mnie
prosisz. Tu chodzi o dużo więcej niż stworzenie szczęśliwego domu dla dziecka.
Prosisz,żebymspędziłaztobąresztężycia,żebymzrezygnowałazszansynaznale-
zieniemojejdrugiejpołowy.Kochamcię,Tyler,aleniejesteśmywsobiezakochani.
Toróżnica.
Tylerażsięwzdrygnął.Nietaktopostrzegał,alegdysłuchałAmelii,stałosiębo-
leśnieoczywiste,żeniespełniajejwysokichstandardów.Trudno.Jegorodzicepo-
trzeby dzieci zawsze stawiali na pierwszym miejscu. To, że nie był zakochany
wAmelii,niejestdostatecznympowodem,byniestworzyłstabilnegodomudlaich
dziecka.
–Ludzieodseteklatpobierająsięzróżnychpowodów,nietylkozmiłości,ijakoś
siętosprawdza.
–Cóż,janiechcędonichnależeć.Chcęwyjśćzamążzmiłości.Chcęmiećmęża,
którycodzienniewracadodomuitrzymamniewramionach,anietakiego,któryco
drugidzieńprzysyłamiskądśesemesy.
Westchnąłiwypiłłykkawy.TomuprzypominałoostatniąkłótnięzChristine.Nic,
cozrobił,niebyłodlaniejwystarczającodobre.Chciała,byodnosiłsukcesyizara-
białdużo,alemiałamumnóstwodozarzucenia,jeślichodziopoświęcanyjejczas.
MożezAmeliąbyłobyinaczej,gdybyznaleźlizadowalająceobojerozwiązanie.Je-
żelitooznacza,żeAmeliamusiałabysięwnimzakochać,zrobiwszystko,bytaksię
stało.
Wlepiającwzrokwblatstolika,zapytał:
–Myślisz,żeniemogłabyśsięwemniezakochać?
–Idiotycznepytanie.–Prychnęła.
–Nieprawda.Powiedz,czyjestemdlaciebiefizycznieodrażający?
–Oczywiście,żenie.Jesteśbardzoprzystojny,podobaszmisię,zresztągdybytak
niebyło,niezrobiliśmysobiedziecka.
–Okej.Jestemnieznośny?Pretensjonalny?
Ameliawestchnęłaioparłasięopoduszki.
–Nicpodobnego.Jesteścudowny.
Czasaminierozumiałkobiet,zwłaszczaAmelii.Postanowiłjednak,żedladziecka
zostanąrazem.Jedno,conapewnopotrafił,todobrzesprzedawać.Zamierzałza-
tem sprzedać się jak najlepiej, jak jeden z cennych kamieni, aż Amelia nie będzie
mogłamusięoprzeć.
– Więc jestem przystojny, mam własną firmę i dobrze zarabiam. Jestem lubiany.
Zawierzyłaśmiswojesekrety.Lubiszspędzaćzemnączas.Seksbyłfantastyczny,
jeśliwolnomitopowiedzieć.Czegośchybanierozumiem,Amelio.Czychodzioto,
żeniechceszwidziećwemnienikogowięcejniżprzyjaciela?Gdybynatejplanecie
istniałdrugiidentycznyjakjafacet,umówiłabyśsięznimnarandkę?
Ameliaściągnęłabrwi.
–Plecieszbzdury.
–Podajmipięćnajważniejszychcech,któremusiposiadaćtwójideał.–Wiedział,
żejejlistazawierastotakichcech.Pokażdymzakończonymzwiązkucośdoniejdo-
dawała.
Zastanowiłasię,liczącnapalcach.
–Inteligencja,poczuciehumoru,empatia,ambicjaiuczciwość.
Skrzywiłsięzirytacją.Gdybypoprosił,bywymieniłapięćcech,którenajbardziej
uniegoceni,wyrecytowałabytosamo.
–Czegoztejlistymibrakuje?Niczego.
– Być może, ale wciąż jesteś w rozjazdach. Nie zamierzam siedzieć w domu
zdzieckiem,kiedytybędzieszśmigałpoświecie.
–Agdybympostarałsiętozmienić?Mającdzieckoiżonę,miałbymdoczegowra-
cać.
–Niejesteśmywsobiezakochani.
–Miłośćjestprzereklamowana.Spójrz,doczegodoprowadziłamnieiChristine.
Nie twierdzę, że nam się uda. Może się okazać, że do siebie nie pasujemy, a jeśli
tak, zakończymy to i będziesz dalej poszukiwać tego jedynego. Czemu jednak nie
mielibyśmydaćsobieszansy?PuszkaPandoryzostałaotwarta.Niemapowrotu.
Ameliawestchnęłaipokręciłagłową.
– Nie wiem. Nie mogę cię… stracić. Jesteś jedynym człowiekiem, na którego
mogęliczyć.
–Niestraciszmnieniezależnieodwszystkiego.–Uśmiechnąłsię,gdypewnamyśl
wpadłamudogłowy.–Spaliśmyzsobąiświatsięniezawalił.Wciążtujestem.Od-
kądwidziałemcięnagą,jeszczebardziejmniepociągasz.Jeżeliistniejeszansa,że
tosiępowtórzy,nigdziesięnieruszę.
Szerokootworzyłaoczyisięzaczerwieniła.
–Tyler…–zaczęła,alejejniesłuchał.
–Wiem,żetobieteżbyłodobrze.Przyznajsię.
–Co?–wydukała.–Najakiejpodstawietakmówisz?
–Och,dajspokój.Niemów,żetowszystkowinatequili.Byłaśnamiętna,jakbyś
nareszciepozwoliłasobienacośzakazanego.–Położyłdłońnajejkolanieipochylił
się.–Sądzącpotamtejnocy,mamyszansę.Czemuniechceszsięprzekonać,czysię
uda?ZapomnijoTylerzeprzyjacieluimyślomniejakonowymseksownymfacecie,
zktórymsięumawiasz.
Gdysięwreszcieuśmiechnęła,poczułulgę.
– Zgoda – odparła. – Damy temu związkowi szansę pod kilkoma warunkami. Po
pierwsze,niktniemożewiedziećoślubieaniociąży.Zwłaszczatwojarodzina.Mó-
wiłeśkomuś?
–Nie–odparł.Niesądził,żeichmałżeństwopotrwadłużejniżtokonieczne,by
sięrozwieść.JegorodzinalubiłaAmelię,niechciałrozbudzaćnadarmoichnadziei.
–Dobrze.Mojetrzywspółpracownicedowiedziałysiędziśoślubie.Niktpozatym
nie wie. Po drugie, nie będziemy tej próby ciągnąć w nieskończoność. Masz trzy-
dzieści dni, żeby zdobyć moje względy. Mówię poważnie. Chcę, żebyś się o mnie
starał.Niepotraktujęcięulgowo,bojesteśmyprzyjaciółmi.Chcęprawdziwegoro-
mansu.Będędlaciebiesurowsza,bowiesz,czegooczekuję.
Tyleruśmiechnąłsięszeroko.Nigdynieuchylałsięprzedwyzwaniem.Zdobędzie
jąwciągumiesiąca.Znałjąlepiejniżsiebie.
–Tosprawiedliwe.
Amelia westchnęła i pokręciła głową. Wydawała się rozczarowana i zmęczona.
Niepodobałomusięto.Najbardziejlubiłjejoptymizm.Szczerzewierzyławmiłość,
alewnichniewierzyła.Zmienito.Musisprawić,bysięuśmiechała,byuwierzyła,
żetodlanichobojgadobrywybór,nawetjeślisamniebyłtegojeszczepewien.
– Zawsze chciałam tylko – podjęła – takiego małżeństwa, jak małżeństwo moich
dziadków. Spędzili z sobą pięćdziesiąt siedem lat i wciąż są tak zakochani jak
wdniuślubu.Tegopragnęiniepójdęnażadenkompromis.
Wziął głęboki oddech. Amelia zawsze mówiła o dziadkach. Wysoko ustawiła po-
przeczkę,alejeślisięwnimniezakocha,napewnoniestaniesiętakzpowodubra-
kujegostarań.
–Podkoniecmiesiąc–podjęła–zadecydujemy.Jeślibędziemyzakochani,znówmi
sięoświadczysziogłosimyświatunaszezaręczyny.Chcępowtórnegoślubu,huczne-
go,zcałąrodzinąiprzyjaciółmi.Jeślijednoznasniebędziechciałotegociągnąć,
zakończymytowzgodzie.
–Icopotem?Będziemyudawali,żenicsięniestało?Zdzieckiemtodosyćtrudne.
–Jeślisięrozwiedziemy,mamnadzieję,żeniebędziemywrogami.Pozostaniemy
przyjaciółmi,okej?
–Okej.–DlaTyleraporażkaniewchodziławgrę,alepocieszyłsię,żeniestraci
jejprzyjaźni.–Cośjeszcze?
–Tochybawszystko–odparłazuśmiechemzdradzającym,żewie,żetoitakza
dużo.
–Wtakimraziejateżmamjednąprośbę.–SkoroAmeliadajemutylkomiesiąc,
musiwykorzystaćkażdąchwilę.Musiałbyćbliskoniej.Gdybywybralisięnakola-
cjędwarazywtygodniu,nicbyztegoniewyszło.NiemógłleciećdoAntwerpiiani
pracowaćosiemnaściegodzinnadobę.–Chciałbym,żebyśmynatenczasrazemza-
mieszkali.
Ameliaściągnęłabrwi.
–Mojemieszkaniejestzamałedladwóchosób.Mamjednąsypialnię,aszafajest
zapchana.
Niezamierzałwprowadzićsiędojejmaleńkiegomieszkanka.Dostrzegałróżnicę
międzybliskościąazamknięciemwklatce,gdzietylkojednoznichbyprzeżyło.
–Znajdęjakieśnowemieszkanie–odparł.
–Mamumowęnajmu.
–Zapłacęzazerwanieumowy.
Westchnęłazirytowana.
–Ajeślipomiesiącusięrozstaniemy,będębezdomnąciężarną?
–Nicpodobnego.Jeślinamniewyjdzie,pomogęciznaleźćnowemieszkaniedla
ciebieidziecka.Kupięciwszystko,czegobędzieszpotrzebowała.
–Niemusiszmikupowaćdomu,Tyler.Zatrzymamnamiesiącswojemieszkanie,
apotemzobaczymy,coznimzrobić,kiedypodejmiemydecyzję,coznamibędzie.
Zaśmiałsię,wiedząc,żeniemasensusięzniąsprzeczać.
–Wporządku,alemusiszprzywyknąćdomyśli,żektośbędziecipomagał.Uro-
dzisz dziecko, i ja też będę się nim opiekował. To nie podlega negocjacji. Umowa
stoi?
–Stoi.Gratuluję,Tyler.–Wyciągnęłarękę.–Możeszterazumówićsięzeswoją
żoną.
Ująłjejdłoń,lekkoniąpotrząsnął,azarazpotemprzycisnąłjądowargipocało-
wał.Natychmiastprzypomniałsobienoc,gdycałowałkażdycentymetrjejciała.Re-
akcjaAmeliibyłarówniesilna.Rozchyliławargiiwciągnęłapowietrze.Namoment
zamknęłaoczyipochyliłasiękuniemu.
Tobędziemiłewyzwanie,pomyślał.Przyciągnąłjejdłońdopiersi.ŹreniceAmelii
były powiększone, oddech krótki i przyspieszony. Zwilżyła wargi. Pragnęła, by ją
pocałował.Zdobyciejejmożeokazaćsięłatwiejsze,niżsądził,skorotaknaniego
reaguje.
Przycisnąłwargidojejuchaiszepnął:
–Copowiesznato,żebyśmyprzypieczętowaliumowęprawdziwympocałunkiem?
Kiedysięodsunął,zauważył,żeuśmiechrozświetliłjejoczy.Położyłarękęnajego
policzku.
–Wybacz.–Pokręciłagłową.–Niecałujęsięnapierwszejrandce.
ROZDZIAŁTRZECI
Na twarzy Taylera widziała silne emocje. Wyglądał na zmęczonego. Niebieskie
oczy,wktórepatrzyłamilionrazy,byłypodkrążone,mięśniekarkuiramionnapięte.
Niewiedziała,czywinnytemubyłwczesnylot,streszwiązanyzichmałżeństwem
czyniespodziewaneojcostwo.
Miałaochotępomasowaćjegoramiona,alezdawałasobiesprawę,żepewnieby
niepomogła.Zapewnetozjejpowoduczułsięwyczerpany,boodmówiłagrywedług
jegozasadiutrudniaławszystkobardziej,niżjegozdaniembyłotokonieczne.
–Jeżeliniepozwoliszmisiępocałować–rzekł–tozgódźsięprzynajmniej,żebym
kupiłcijeszczeherbatę?
–Nie.–Pokręciłagłową.Jejżołądekniczegowięcejbyniezniósł.Wtymmomen-
cieczułasiędobrze,aleniewiedziała,jakdługotopotrwa.–Chętniewyjdęnapo-
wietrze. Trochę tu duszno. – Uwielbiała zapach kawy, ale tego dnia jej tolerancja
byłaograniczona.
ChętnieteżodsunęłabysięodTylera.Powinnabyławiedzieć,żezmiejscaprzej-
dziedoataku,aniebyłanatoprzygotowana.Podobniejaknareakcjęwłasnegocia-
ła.
–Przejdziemysię?–zapytał.–Trochędziśchłodno,aleświecisłońce.
Zawsze sprawniej myślała, będąc w ruchu. Oczywiście, znaczy to, że po trzech
krokach może dojść do wniosku, że jest idiotką. W zasadzie już tak myślała. Pa-
trząc,jakTylerkończyjeśćbułeczkęiwrzucapustekubkidokosza,poczułaniepo-
kój.
Niewielebrakowało,apocałowałabynajlepszegoprzyjaciela.Obróciłaswojąsła-
bośćwżart,aletobyłbardzosilnyimpuls.Skórająpiekławmiejscu,gdzieczuła
jego wargi. Serce wciąż jej waliło. Na rękach miała gęsią skórkę. Na szczęście
ukrywałatopodbluzkąipłaszczem,którywłaśniepodałjejTyler.
Pocałunekniebyłbyczymśpoważnym,zważywszy,nacopozwoliłaTylerowikilka
tygodniwcześniej.Tymrazembyłajednaktrzeźwaiwciążgopragnęła.Byćmoże
powinnasięztegocieszyć.Zgodziłasięznimzamieszkać.Będąmielidziecko.Naj-
lepiejbybyło,gdybysięwnimzakochała.
AjednakAmeliatakłatwosięniezakochiwała.Byłazbytanalityczna,zbytskupio-
nanatym,byznaleźćdrugąpołowę.Askoronaświecieżyjeponadsiedemmiliar-
dówludzi,szansa,żewpadnienategojedynego,byłaminimalna.Codzienniepoja-
wiałysięwjejfirmieszczęśliweparygotowesiępobrać.Czynaprawdępołączyłje
los?
WprzypadkujejiTyleratozpewnościąlos.Czytoznaczy,żeTylerbyłjejprze-
znaczony?Niemiałapojęcia.Dałasłowo,żebędziesięznimspotykała,niezależnie
od tego, czy to dobry, czy zły pomysł. I niemal natychmiast przekonała się, że jej
ciałobyłogotowenatenzwiązek,choćrozumwciążsięopierał.
Tak,jejżyciewymknęłosięspodkontroli.CzymożeprzypisaćswąreakcjęnaTy-
lerahormonom?
Tylerotworzyłdrzwikawiarniiwyszlinaulicę.Dzieńbyłpiękny,niebobłękitne
ibezchmurne.Wiałchłodnywiatr,aleAmeliaczułanatwarzyciepłosłońca.Zima
tegorokubyłanieprzyjazna,zasypywałaichśniegiem,cobyłoturzadkością.Bree
utknęłanawetwdomuwgórachwGatlinburguzpowoduzimowejburzykilkatygo-
dnitemu,przedwyjazdemAmeliidoLasVegas.
ZwyklepogodawNashvillebyładośćłagodna,aletegodniaAmeliaporazpierw-
szyodlistopadawidziałasłońce.Odrazuzatęskniłazalatem.Niemogłasiędocze-
kać kwiatów, wózków z lodami, chłodzenia się w bikini na basenie należącym do
kompleksu,gdziemieszkała.
Chwileczkę,pomyślała.Tegorokulatomożewyglądaćzupełnieinaczej.Popierw-
sze będzie w czwartym i piątym miesiącu ciąży, więc bikini odpada. Nie będzie
mieszkałasama,tylkozTylerem.Conajmniejmiesiąc.
Acopotem?Ktowie?
Tylerwłożyłskórzanąkurtkę.Ameliapoczuła,żebierzejązarękę.Częstotrzy-
malisięzaręce,jakprzyjaciele.Nieunikalifizycznegokontaktu.Mężczyźni,zktó-
rymi się spotykała, złościli się na jej najlepszego przyjaciela, o którym wciąż opo-
wiadała.Niewierzylijej,gdymówiła,żetotylkoprzyjaźń.Byćmożewidzielicoś,
czegoonaniedostrzegała.
Choćniechciałategoprzyznać,teraz,trzymającTylerazarękę,czułasięjakoś
inaczej.Możechodziotenmiłydreszcz?Możetozapachwodykolońskiej,którydo
niejpłynął.Albojejświadomośćjegobliskości.Zapewnetowszystkoprzypominało
jejichwspólnąnoc.
–Dużobudynkówtupowstało,odkądbyłemtuporazostatni–zauważył,nieświa-
domyjejmyśli.
–Tak.Kiedykupowaliśmyziemiępodfirmę,nicztegotuniebyło.Naszczęście
powstała ładna dzielnica mieszkaniowa i dość luksusowe centra handlowe. Żałuję,
żeniestaćmnienato,żebymieszkaćbliżejpracy.Zresztąniematunawetbudyn-
kówwielorodzinnych.
–Tak,jestładnie.Bliskomiędzystanowej,wpobliżusklepyirestauracje.Niejest
teżzbyttłoczno.Cobyśpowiedziała,żebyśmyposzukalitumieszkania?
Spojrzałananiego,marszczącczoło.
–Niesłyszałeś,jakmówiłam,żetujestbardzodrogo?
– A ty nie słyszałaś, jak mówiłem, że w zeszłym miesiącu sprzedałem na aukcji
wChristie’strzydziestojednokaratowybrylant?
Wspominałotym,aleniepoświęciłatemuwieleuwagi.Wciążkupowałisprzeda-
wałcennekamienie.
–Przecieżtoniebyłczystyzysk.Zapłaciłeśzaniego,plusubezpieczenia,opłaty
dlaChristie’s.
Wjejżyciubyłczas,kiedyniemiałapojęciaodrogocennychkamieniach,kiedynie
posiadałabiżuteriiwartejwięcejniżpięćdziesiątdolarów.Tylertozmienił.Coroku
na urodziny albo na Boże Narodzenie coś jej przysyłał. Dużą łezkę z ametystu na
dwudziesteszósteurodziny.Szafirowekolczyki,bransoletkęzrubinemidiamenta-
mi,pierścionekzeszmaragdeminaszyjnikzpereł.Nigdynieśmiałazapytać,ilena
towydał.Niechciałategowiedzieć.Kupiłamałyognioodpornysejficorokuzwięk-
szałapolisęubezpieczeniową.
–Oczywiście,żemamwydatki–odparł.–Mówiętylko,żeniemusimywynajmo-
waćmieszkaniawtaniejdzielnicypodrugiejstronieNashville.Jeślichceszmiesz-
kaćbliżejpracy,każęagentowizrobićrozeznanie.
Przeciętny dom w tej okolicy kosztował około co najmniej pół miliona. Nie wy-
obrażałasobie,iletrzebazapłacićzawynajem.
–Możeszsięrozejrzeć,alewątpię,żeznajdziesztucośodpowiedniego.Niepo-
trzebujemyrezydencjizgarażemnapięćsamochodówibasenem.
Wzruszył ramionami, jakby dyskusje na temat wielomilionowych transakcji były
dlaniegocodziennością.
–Skądwiesz?MieszkamnaManhattanie.Tamnieruchomościsąnawagęzłota,
niektórzy mieszkają w mieszkaniach wielkości pokoju w akademiku. Wielki dom
zprywatnymparkingiembrzmidlamniefantastycznie.Basenwdomumógłbycisię
podobać.
–Dajspokój,Tyler–powiedziała.–Będziemytammieszkaćtylkomiesiąc.Ana-
wetgdybyśmyzostalidłużej,potrzebujemyconajwyżejdomuztrzemasypialniami
iładnymogródkiem.Noiżebykuchniabyłaprzyzwoitejwielkości,żebymmogłago-
tować.Dobrze?
–Dobrze–odparł,patrzącprzedsiebiewzamyśleniu.
Znałagonatyle,bywiedzieć,żewybierzetakidom,jakimusięspodoba,nieza-
leżnie od ceny czy praktyczności. Gdyby wybrał ogromną nieruchomość, powinien
od razu zatrudnić gosposię, bo utrzymanie jej w porządku byłoby pracą na pełny
etat.
Zatrzymalisięnaskrzyżowaniu,czekającnazmianęświateł.
–Zobaczę,coznajdę.Jednakjateżniezamierzamiśćnakompromis.Niechodzi
omiejscedomieszkanianakilkatygodni,ależebyznaleźćdom,gdzierozpoczniemy
wspólne życie, do którego przywieziemy ze szpitala dziecko. Dom, w którym ono
postawipierwszekroki.
Dopieroodgodzinywiedział,żezostanieojcem,ajużchciałdomudlarodziny.Dla
Ameliidzieckowciążbyłoabstrakcją.
–Niemusiszbyćtakipewnysiebieitakpozytywniedowszystkiegonastawiony.
Masz prawo być zdenerwowany. Ja rzuciłam ci granat, a ty trzymasz go z uśmie-
chem.Nieplanowałeśzałożeniarodziny.Jajestemprzerażona.Powiedz,żeteżje-
steśprzerażony,żebympoczułasięlepiej.
Spojrzałnanią,marszczącczoło.
–Pocomamtracićczasnadenerwowaniesię?Kiedyniejestemczegośpewien,
toplanidążeniedojegospełnieniapozwalamipoczućsięlepiej.Niespodziewałem
siędzieckaanigoniechciałem.Jakiśgłoskażemiwsiąśćdosamochoduizniknąć.
Aleniezrobiętego.Mamwobectegodzieckazobowiązania.
Toniebyłoromantycznewyznanie,leczAmeliaprosiłagooszczerośćiotrzymała
szczerąodpowiedź.Onateżnieplanowałaciąży,lecztrudnobyjejbyłoznaleźćlep-
szegoojcadlaswojegodziecka.
–Myśliszkrótkoterminowo,Ames.Niezamierzamrozwodzićsięztobązatrzy-
dzieścidni.Ludziesukcesudążądosukcesu,więcznajdędlanasidealnydom.Bę-
dziemygowynajmowali,dopókiniebędziemypewni,żegolubimy,awtedyspróbu-
jemyprzekonaćwłaściciela,żebynamgosprzedał.
SłowaTylerapowinnydodaćjejotuchy,tymczasemAmelięprzeszedłdreszcz.Nie
patrzyłzoptymizmemnaichwspólnąprzyszłość.Traktowałtojakwyzwanie,które-
mutrzebasprostać.Ażdotejchwiliniezdawałasobiewsprawy,żemachaczerwo-
nąpłachtąprzednosembyka.Miesięcznapróbatoniejestmądrypomysł,jeślinie
chcezostaćzTylerem.Niezależnieodtego,czyrobiłtozsercem,zapewnezrobi
wszystkoposwojemu,zdomem,dzieckiemiichrelacją.Naglepoczułanapiersija-
kiściężar.Nacosięzgodziła?
–Mówiępoważnie,udasię,Ames.Naszedzieckonatozasługuje–oznajmiłTyler.
Naglezauważył,żeAmeliazbladła.–Nicciniejest?
Skrzywiłasię,nieodpowiadając,aonsięzastanowił,czytoniekolejnyatakpo-
rannychnudności.
–Będzieszznówwymiotować?
– Nie – odparła. – Poczułam się zmęczona. Nie spałam dobrze w ten weekend
imieliśmyhucznewesele.
Tylerobserwowałciążeswoichstarszychsióstr.Zawszenajbardziejskarżyłysię
nazmęczenie.WziąłAmelięzałokiećipoprowadziłnaławkęzarogiem.
Posadził ją na drewnianej ławce i przykucnął przed nią. W tej samej pozycji
oświadczyłjejsięnaulicywLasVegas.Uśmiechnąłsię.Niewiedział,czemuakurat
wtedyprzypomniałsobieichmłodzieńcząumowę,alewydawałasięidealnymlekar-
stwemnafatalnynastrójAmelii.Zrobiłbywszystko,byjąrozweselić.Dogłowymu
nieprzyszło,żetaprzygodabędziemiałatakiekonsekwencje.Niespodziewałsię,
żeskonsumująmałżeństwo,ajużnapewnonieoczekiwałdziecka.Czyzacząłbyto
wszystko,gdybyznałzakończenie?Pytaniebezznaczenia,bowehikułczasunieist-
nieje.
–Przynieśćcicoś?Butelkęwody?Amożepowinnaścośzjeść?Podrugiejstronie
jestsklep.
–Przestańsiętakmnąprzejmować–powiedziała,zamykającoczy.–Nicminie
jest.
–Napewno…
–Jestemwciąży,Tyler.Muszęchwilęposiedzieć.
Zignorował jej słowa, pobiegł do sklepu na drugą stronę ulicy i wrócił z butelką
wody.WcisnąłjąwdłonieAmelii.Westchnęła,aleotworzyłabutelkęiwypiłałyk.
–Będzieszsiętakzachowywałprzezkolejneosiemmiesięcy?Bochybategonie
zniosę.Zabardzoprzypominamitomojegotatę.
–No,no–rzekłurażony.–Jestogromnaróżnicamiędzyopiekowaniemsiętobą,
bochcętorobić,aopiekowaniemsiętobą,bouważam,żejesteśdotegoniezdolna.
Niejestemtwoimojcem,atyniejesteśswojąmamą.
ObojerodziceTylerapracowali,starszedziecizajmowałysięmłodszymi.Chłopcy
idziewczynkipomagalitaksamo,porówno.Tylkowtensposóbmogliprzetrwać.
OjciecAmeliitraktowałżonęicórki,jakbybyłydelikatneibezbronne,swojądro-
gąmatkaAmeliiciężkonatopracowała.Byłakruchaiczęstocierpiałanabóległo-
wyiinnedolegliwości,choćAmeliaupierałasię,żenicjejniedolega.Nieważne.Oj-
ciecwszystkimsięzajmował,podejmowałdecyzje,zarabiałnażycie.Zatrudniłko-
bietędosprzątania.Córkimiałybyćtylkoładneirobićzakupyjakichmatka.
Ameliisiętoniepodobało.Niebyłabezbronnaikrucha.Byłainteligentnainieza-
leżna,aleojciecjejniedoceniał.Oczekiwał,bydobrzewyszłazamążiżyłatakjak
jejmatka.
Tyler był człowiekiem sukcesu. Handel kamieniami szlachetnymi i antykami był
zdumiewającolukratywny.OddostawcówzIndiiczyBelgiizdobywałwysokiejjako-
ścikamieniepozaskakującoatrakcyjnejcenie.Każdegodniamógłmieććwierćmi-
liona dolarów w cennych kamieniach schowanych w kieszonce marynarki. Gdyby
chciałarzucićpracę,utrzymywałbyjąidzieckodokońcażycia.Wiedziałjednak,że
nigdy na to nie pozwoli. Nawet nie próbowałby tego sugerować. Amelia nie jest
swojąmatką.
–Możecisiętoniepodoba–podjął–alezależyminatobie.Jeszczeniemiałem
okazjikupowaćpolisynażyciedlamojejżony.–Uśmiechnąłsięszerokoizzadowo-
leniemzobaczył,żeionauśmiechnęłasię,przewracającoczami.–Pozatym–rzekł,
siadając obok niej na ławce – nosisz nasze dziecko. Do mnie należy zapewnienie
wam wszystkiego, co jest wam potrzebne, żebyście byli szczęśliwi, zdrowi i bez-
pieczni.Możeszsięskarżyć,ilechcesz,toniczegoniezmieni.
Przezchwilęprzypatrywałasięjegotwarzy.Potemskinęłagłowąiścisnęłajego
dłoń.
– Dziękuję. Wybacz, że jestem dziś marudna. Czuję, jakby moje życie wypadło
ztoru.Lubięsamodzielność.Zanimprzywyknędozmiany,tomożetrochępotrwać.
Aledoceniamto,copowiedziałeś.Iwiem,żeniezależnieodtego,cozdecydujemy,
będzieszdobrymojcem.
Jejtwarzodzyskałakolor.Tylerpogłaskałjejpoliczekizaczesałkosmykzaucho.
Ameliasięnieodsunęła.
–Zawszechciałemtozrobić–powiedział.
–Naprawdę?
–Masznajpiękniejszewłosy,jakiewidziałem.Jakpłynnyogień.
–Tyler–zaczęłaizawahałasię.–Wiem,żepotrafiębyćtrudna,znaszmnielepiej
niżktokolwiekinny.–Spuściławzrok.–Naprawdęmyślisz,żemożeszsięwemnie
zakochaćwciągumiesiąca?
Niechciałjejokłamywać,alemusiał.Gdybyodparł,żeniemazamiarusięzako-
chać–aniwAmelii,aniwnikiminnym–tobyłbykoniec.Jeślichcewygraćprzez
wzglądnadziecko,musizatrzymaćciemnesekretydlasiebie.
PozatymbyłzdumionyobawamiAmelii.Jaktakainteligentna,pięknaiutalento-
wana kobieta może wątpić, że mężczyzna ją pokocha? A przynajmniej mężczyzna
zdolnyotworzyćsięnamiłość?
–Żartujeszsobiezemnie?Jesteścudowna.Niktniegotujesmaczniejniżty.Nikt
lepiejodciebienieopowiadasprośnychkawałów,nawetżadenmężczyzna,jakiego
znam.Niebrakcisilnejwoli.Takbardzotroszczyszsięoinnych,żeniewiem,ja-
kimcudemcodziennieniełamiąciserca.Ilekroćsięwidzimy,czymśmniezaskaku-
jesz.
Słuchałagowmilczeniu.Czuła,żepodjejpowiekamizbierająsięłzy.Tylerprzy-
tuliłjądopiersi.Oparłasięnajegoramieniu,pozwalającmupocałowaćsięwczu-
bekgłowy.
– Nie chciałem, żebyś płakała, ale musisz wiedzieć, jaka jesteś dla mnie ważna.
Każdąkobietęmierzętwojąmiarąiżadnaniezdajeegzaminu.Jesteśczymśnajlep-
szym,comisięwżyciuprzytrafiło.Niemożeszwsiebiewątpić.Zapytajraczej,jak
mógłbymsięwtobieniezakochać?
Gdyskończył,usiadłaprosto,marszczącnos.
Nie wiedział, o czym myślała. Ale czuł zapach jej balsamu do ciała. Pamiętał go
zichwspólnejnocy.Zapragnąłjąpocałować.Dodiabłazpierwsząrandką.
Ameliachybaczytałamuwmyślach.Pochyliłasiękuniemu,patrzącmuwoczy,aż
ichwargisięspotkały.Tendelikatnypocałunektakgorozpalił,żezapragnąłgopo-
głębić.Pragnął,byichjęzykisięspotkały.Wiedziałjednak,żeAmeliagosprawdza.
Gdybyzabardzonaciskał,przegrałby.
Wkońcusięodsunęła,aonniechętniejejnatopozwolił.Patrzyłananiegozroz-
marzonym uśmiechem. Wzięła głęboki oddech i znów usiadła prosto, poprawiając
ubranie.
–Ja…muszęwracaćdopracy.
–Okej.
Starałsięzdusićpodniecenie.Musipoczekać.Byleniezadługo.Pocałowałago.
Toistotnypierwszykroknadrodzedosukcesu.
Wstałipomógłjejwstać.PoszlidosamochoduiwrócilidobiuraAmelii.Tylerza-
parkowałiotworzyłdrzwi.Wysiadła,alezanimmuuciekła,zablokowałją.
–Damciznać,kiedyagentznajdzienammieszkanie,izorganizujętwojąprzepro-
wadzkę.Czymogęcięzabraćjutronakolację?
Spojrzałananiegozezdziwieniem.
–Takszybko?
Niemógłpowstrzymaćśmiechu.Naprawdęniemapojęcia,cozrobiła?Jegopięk-
nażonajestinteligentnąkobietą,alewarunkiichumowyniesąnajinteligentniejsze.
Onniechciałsięspieszyć,toAmelia,wyznaczającgranicęczasową,samaprzyspie-
szyłabiegwydarzeń.
–Dałaśnammiesiącnato,żebyśmysięwsobiezakochali.Naprawdęmyślisz,że
pozwolę,abychoćdzieńupłynąłmibezciebie?Chcęcodzienniecięwidzieć,doty-
kać,słuchaćtwojegogłosu.
Spuściławzrok,nerwowoprzygryzającwargę.
– Rozumiem, ale mam pracę. Ty też. Czwartki, piątki i soboty spędzam głównie
wkuchni.Niemogęspotykaćsięztobącodziennie.
Tak, oboje mają obowiązki, jednak nie godził się na to, by wykorzystała je jako
wymówkę.
–Wporządku.Alebędziemyspędzaćrazemnocewnaszymnowymmieszkaniu.
Wciągudniamogęcitowarzyszyć.
–Co?–Zmarszczyłanoszmieszana.–Wkuchni?Wpracy?
Skinąłgłową.
–Gdziekolwiekbędziesz.Jeślibędzieszpiekłaciasto,japozmywam.Jakbędziesz
kroiła warzywa, obiorę marchewkę i wyniosę śmieci. Sama nalegałaś, żebym nie
szwendałsiępoświecie,więcprzezmiesiącbędętwoimcieniem.Tylkodziśmasz
wolne,bomuszęwszystkozorganizować.
Ameliaściągnęłabrwi,alenicniepowiedziała.Nieprzemyślałatego.Ladachwila
będziegobłagać,bywróciłdopracy.
–Niemasznicdozrobienia?Niemusiszsprzedaćjakichścennychkamieni?Albo
oddaćdiamentówdooszlifowania?
Nonszalanckowzruszyłramionami.
–Mammnóstwopracy,zapewniamcię.Alemamruchomyczaspracyiludzi,któ-
rzymogązająćsięniektórymisprawami.Terazchcęskupićsięnatobie.Więckola-
cjajutro?
Ameliaskinęłagłową.
–Okej.Osiódmej?
Siódemkabyłajegoszczęśliwąliczbą–znakiemsukcesu.Wycisnąłcałusanajej
wargach.
–Tobędzierandka.
ROZDZIAŁCZWARTY
–Wróciła!
Przekroczywszyprógbiura,AmeliausłyszałagłosGretchen.Skrzywiłasię.Miała
nadzieję,żeprzyjaciółkisązajęteklientamiidlaniejnieznajdączasu.Niestetynie
miałatyleszczęścia.
BreeiGretchenwybiegłydoholu.Nataliezesłuchawkaminauszachwystawiła
głowę ze swojego pokoju i uniosła palec, dając Amelii znak, żeby poczekała, po
czymkontynuowałarozmowę.
Ameliaszładoswojegopokoju,bypowiesićpłaszcziodłożyćtorebkę.Wzięłado
rękitabletznadzieją,żeporozmawiająotym,cosiędziałonazebraniupojejwyj-
ściu,choćwiedziała,żerozmowabędziedotyczyławszystkiegozwyjątkiempracy.
Ruszyła do sali konferencyjnej z częściowo opróżnioną butelką wody. Jej trzy
partnerki czekały niecierpliwie. Bree wyglądała, jakby miała pęknąć z ekscytacji.
W oczach Gretchen widniał szelmowski błysk. Natalie sprawiała wrażenie zatro-
skanej.Byłapodejrzliwawstosunkudomiłościwogóle,azawieraniemałżeństwa
tobyłojejzdaniemojedenmostzadaleko.WtymmomencieNataliebyłapewnie
mądrzejszaodAmelii.
Ameliausiadłanajednymzkrzeseł.
–Costraciłamzdzisiejszegoranka?
–Proszę!–jęknęłaBree.–Mówwszystkoosobieitymfacecie.
–Tak,izacznijodpoczątku–dodałaNatalie.–Bojaniesłyszałamporannejroz-
mowy.
ZciężkimwestchnieniemAmeliapowtórzyłahistorięospotkaniuklasy,któreza-
kończyłosiędośćniespodziewanie.Podałatyleszczegółów,ilemogła,znadzieją,że
nie będzie musiała tego więcej powtarzać. Pominęła informację, że to był najbar-
dziejfantastycznysekswjejżyciuiskupiłasięnatym,jakzostałażonąswojegonaj-
lepszegoprzyjaciela.
– Więc – Natalie ściągnęła brwi – przyjechał, żebyście złożyli papiery rozwodo-
we?
–Mniejwięcej,chociażniejestempewna,czyodrazutozrobimy.
–Atoczemu?–zapytałaBree.
–Temu–podjęłaAmelia–żezamierzamyprzezmiesiącsięspotykaćizobaczyć,
dokądnastodoprowadzi.Dużołatwiejjestsiępobraćniżrozwieść.Niechcemypo-
dejmowaćkolejnejpochopnejdecyzji.
–Będzieszsięumawiaćnarandkizwłasnymmężem?–Nataliekręciłagłową.
–Przeprowadzisiętu?MieszkawNowymJorku?
– Tak, jego firma ma siedzibę na Manhattanie, ale Tyler ma bardziej elastyczny
czaspracyniżja,więcwynajmietucośnamiesiąc.–Ameliamiałanadzieję,żenie
spytają,copotem,ponieważsamanieznałaodpowiedzi.CzyTylermógłbynadłużej
zostaćwNashville?
–NigdydotądniechodziłaśnarandkizTylerem?
Ameliawypiłałykwodyipokręciłagłową.
–Nie,byliśmyprzyjaciółmi.Zawszeważniejszabyłaprzyjaźńniżkierowaniesię
jakimśfizycznymimpulsem.
–Nataliemówiła,żejestbardzoseksowny.Jakmogłaśsięznimprzeztylelatna-
wetniecałować?–spytałaGretchen.
Najprostszaodpowiedźbrzmiała,żeniepozwalałasobienatakiemyśli.Tylerbył
przystojny.Posiadałwielecech,którychoczekiwałaodpartnera.AlebyłtylkoTyle-
rem.
–Razsięcałowaliśmy,wdziesiątejklasie.Naimprezie.
–I?
– Było dziwnie, jakbym całowała brata. Zero chemii. Bardzo niekomfortowe do-
świadczenie.Potemłatwiejbyłoutrzymaćplatonicznyzwiązek.
–Powiedz,żezadrugimrazembyłolepiej–jęknęłaGretchen.
–Oniebolepiej.–Powinnabyławziąćpoduwagę,żeichpierwszypocałunekmiał
miejsce w obecności widzów. Mieli piętnaście lat, a ona nosiła aparat na zębach.
Żadneznichniemiałowieledoświadczenia.Tobyłareceptanakatastrofę.Aleja-
kążróżnicęrobidziesięćlat!–Niewierzyłam,żecałujętęsamąosobę.Nawetwie-
dząc,żetoTyleriżeniepowinnamtegorobić,niemogłamsiępowstrzymać.
–TobyłowVegas…–rzekłaGretchen,jakbytowszystkowyjaśniało.
Wpewnymstopniuwyjaśniało.Światła,alkoholispotęgowaneemocjezainspiro-
wałyjądozrobieniaczegośfascynującego.Niestetynieprzewidziałakonsekwencji.
–CoTylerpowiedział,żetaknaglezmieniłaśzdaniewsprawierozwodu?–spyta-
łaBree,owijająckosmykwłosówwokółpalca.–Miałaśmiesiąc,żebyotymmyśleć.
Wydawałomisię,żejesteśzdecydowananarozwód.
Doszłydokwestii,którejchciałauniknąć.
–Byłam.Byliśmy.Ale…pewnesprawysięzmieniły.Ja…
–Jesteśwciąży–stwierdziłaNatalie.Wjejtonieniebyłooskarżenia,raczejci-
charezygnacja.
Amelianiebyławstanieodpowiedzieć,więctylkokiwnęłagłową,wdzięczna,że
Natalieoszczędziłajejwypowiedzeniategonagłosporazdrugitegodnia.
–Chwileczkę!–Breeniemalzapiszczała.–Jesteśwciążyinicniepowiedziałaś?
Jakmogłaśprzemilczećtakąważnąrzecz?
–Wszystkopokolei,okej?–Ameliazmarszczyłaczoło.–Samawłaśniesiędowie-
działam, wciąż jestem lekko wstrząśnięta. Czuję się, jakby moje życie zboczyło
zkursu.Niedość,żepodwpływemimpulsupoślubiłamnajlepszegoprzyjaciela,to
jeszczemamznimdziecko.Jużniedasięudawać,żenicsięniewydarzyło.
– Dlatego chcecie dłużej zostać razem – zauważyła Gretchen. – A jeśli wam nie
wyjdzie?Rozwiedzieciesięiuzgodniciewarunkiopiekinaddzieckiem?
–Tak.Zgodziliśmysię,żeniezależnieodwszystkiegopozostaniemyprzyjaciółmi.
Jakośsiętoułoży.
–Amelio–powiedziałaNatalie–wcaletakniemyślisz,prawda?
–Oczywiście,żesięułoży–upierałasięAmelia.Odczternastulatsięprzyjaźnili.
Tyleżedotądnadrodzeniestałseks,emocjeiopiekanaddzieckiem.
– Nie chcę cię denerwować – rzekła Natalie – ale pod koniec miesiąca możecie
sięrozstać.Jakiśczasmożebyćdobrze,alewkońcuzacznąsiękomplikacje.Jużto
widziałam.Onspóźnisię,wracajączdzieckiemzweekendu,atysięzirytujesz.Bę-
dzieszchciałaspędzićzdzieckiemświęto,któreakuratonmiałznimspędzić.Wy-
korzystajciejaknajlepiejtenmiesiąc.Jeślipomiesiącuniebędzieszmiałamęża,nie
licznato,żezostaniecinajlepszyprzyjaciel.
NataliepołożyładłońnadłoniAmelii,aAmeliapoczułałzypodpowiekami.Nigdy
niepłakała.Nieznosiłałez.Postrzegałajejakokobiecąsłabość,którąmatkawyko-
rzystywaładomanipulowaniaojcem.Terazłzyspływałypojejpoliczkach.
–Przeklętehormony–powiedziała.
–Kochanie,będziedobrze.–Breepodałajejchusteczkę.
–Napewno–dodałaGretchen.–Niezależnieodtego,costaniesięztobąiTyle-
rem,będzieszwspaniałąmatką.Urządzimynajwspanialszeprzyjęciezokazjiuro-
dzindziecka,jakieświatwidział.Ajanamalujęcicośnaścianiewpokojudziecin-
nym.Możemynawetzrobićtupokójzzabawkamiikołyską,żebyśmogłaprzycho-
dzić z dzieckiem do pracy. Bree niedługo wychodzi za mąż, lada chwila będzie tu
pełnodzieci.
Breeszerokootworzyłaoczyiomalniezakrztusiłasięlatte.Ameliauśmiechnęła
sięprzezłzy.
–Dzięki,jużmilepiej.
–Potosąprzyjaciółki–rzekłaNataliezuśmiechem.
–Tylkoproszę,żebyście zachowałytowtajemnicy. ŻadnychpostównaFacebo-
oku,żadnychkomentarzyprzyklientach,niemówciemojejmamie,żejestemuleka-
rza,kiedyzadzwoniimnieniezastanie.
–Jasne–odparłaBree.–Nikomuanisłowa.
– Na mnie możesz liczyć. – Gretchen podniosła wzrok na ścienny zegar i wes-
tchnęła.–Wracajmydopracy.WprzerwienalunchprzyszlipaństwoEdwardsowie
wpadnąpozaproszenia.
Kobietywróciłydoswoichzajęć.Ameliamusiałaprzygotowaćwszystkonaweek-
end. Złożyć zamówienie w sklepie, wysłać mejlem ostateczną wersję menu parze,
któraurządzaławeselewstylulat50-tych.Niemiałaczasusiedziećimartwićsię
swojąsytuacją.
Życiebiegnienaprzód.Musidorównaćmukroku.
Tylerbyłniemalpewien,żetobędziejedenznajdłuższychdniwjegożyciu,choć-
bydlatego,żeodprzyjazdudoNashvilleniespał.GdyzadzwoniłdodrzwiAmelii,by
jązabraćnawtorkowąrandkę,niespałjużodczterdziestuośmiugodzin.
Od chwili, gdy podrzucił ją do pracy, załatwił mnóstwo spraw. Umówił się ze
współpracownikami,żebędziezarządzałfirmązNashville.Poprosiłich,byprzejęli
częśćjegopodróży.ZaparętygodniczekałagopodróżdoLondynu,naaukcjęwSo-
theby’s,gdziechciałbyćosobiście.MożenamówiAmelię,byznimpoleciała.
Załatwiwszysprawysłużbowe,spotkałsięzagentemodnieruchomościiobejrzeli
kilkadomów.Byłpewien,żeznalazłodpowiednidom,aleniechciałdecydowaćbez
Amelii. Oddał też wypożyczony samochód i na kilka tygodni wybrał coś odpowied-
niejszego.
Późniejzarezerwowałstoliknakolacjęiwkwiaciarnizamówiłbukiet.KiedyAme-
lia otworzyła mu drzwi, natychmiast spuściła wzrok na bukiet róż, który trzymał
wręce.Niebylejakichróż,alebladozielonokremowychzbrzegamiociemniejszej
zieleni.Przypominałyjejmaleńkiekapustki,któreuwielbiała.Zielonybyłjejulubio-
nymkolorem.
–No,no.–Podniosłananiegowzrokzpromiennymuśmiechem.
– Właśnie miałem to samo powiedzieć. – Amelia wyglądała zachwycająco. Miała
na sobie suknię, której krój podkreślał jej figurę, a śliwkowy kolor jej karnację. –
Wyglądaszpięknie.
–Dziękuję.TosukniabandażowaodHerve’aLegera.Oszczędzałamnanią,ado-
tądniemiałamokazjijejwłożyć.Ponieważjestdośćwąska,włożyłamją,pókimogę.
Gdybytobyłomożliwe,nosiłabymjącodziennie.
JaktouAmelii,wygodabyłanadrugimmiejscu.
–Byłbymza,alenicbymnierobił,tylkonaciebiepatrzył.
–Kochanyjesteś.–Zaczerwieniłasię.–Ipamiętasz,jakiesąmojeulubionekwia-
ty.
–Oczywiście.–Wręczyłjejbukiet.–Proszę.
–Wejdź.–Ameliacofnęłasię.
Wszedłzaniądonarożnegomieszkankazjednąsypialnią.Jaknastandardyno-
wojorskie,mieszkaniebyłoprzestronne.Ibardzowjejstylu.Łączyłameblestare
znowoczesnymi,niebrakowałotamdywaników,haftowanychpoduszekiświec.
Zawszemiaładobrygust,czychodziomodę,mebleczyjedzenie.Wszkole,kiedy
Taylor nie rozstawał się z dżinsami i T-shirtem, ona zawsze starała się dobrze
ubrać.DlaTyleraliczyłasięfunkcjonalnośćipraktyczność.Takieteżbyłyjegostro-
je.
Ameliazniknęławkuchni,bywłożyćróżedokryształowegowazonu.Miałarację,
mówiąc,żezabrakłobytamdlaniegomiejsca.Mieszkaniebyłowygodnedlajednej
osoby.Bezdziecka.Dwiezabawkinapodłodzestworzyłybyśmiertelnezagrożenie.
–Cosięstało?–zapytałaAmelia,wracajączwazonem.–Maszdziwnąminę.
– Przypomniało mi się pierwsze mieszkanie, jakie wynająłem po przyjeździe do
Nowego Jorku, kiedy się tam przeprowadziłem jako praktykant w sklepie jubiler-
skim.
–Mniesiętupodoba.–Postawiławazonnaśrodkukwadratowegobiałegostołu.–
Jestcicho,mammiejsceparkingowe.Zresztąniespędzamtuzbytwieleczasu.
–Cóż.Niezależnieodtego,coznamibędzie,musimyciznaleźćnowemieszka-
nie.Albowprowadziszsiędomnie,alboznajdziemycoświększegodlawas.–Uniósł
rękę, bo już chciała zaprotestować. – Z dzieckiem będziesz potrzebowała więcej
miejsca.
Wzruszyłaramionamiisięgnęłapotorebkę.
–Myślałamkiedyśoszeregowcu,aleterazniemasensusiętymmartwić.Mamy
czas.
–Aleniemożemysięspóźnić,bomamyrezerwację.
–Dokądjedziemy?
–DoWatermark,wcentrum.
Uśmiechnęłasięiwłożyłażakiet.
–Dobrywybór.
Przeddomemgwałtowniesięzatrzymała.
–Gdzietwojebmw?
–Oddałemje,kiedysięokazało,żezostanętudłużej.–Wyjąłzkieszenikluczyki
ipilotemotworzyłdrzwibiałegoaudisuva.
– Więc nareszcie znalazłeś miejsce, gdzie wypożyczyli ci audi. Na pewno jesteś
szczęśliwy.
Tylerotworzyłdrzwiodstronypasażera.
–Prawdęmówiąc,kupiłemje–oznajmił.
Kiedywsiadł,Ameliakręciłagłową.
–Jesteśzinnejplanety,wiesz?
–Czemu?
– Pod wpływem impulsu kupujesz luksusowe auto, na pewno za gotówkę. Uwa-
żasz, że dom w Belle Meade to dobry wybór. Dałeś mi ośmiokaratowy diament
zokazjiszalonegoślubu.Toniejestnormalne.
Uśmiechnąłsięiskupiłsięnadrodze.
– Ciężko pracowałem na tę nienormalność. Wolałabyś, żebym miał nudną pracę
wbiurzeiżyłodpierwszegodopierwszego,ledwieznajdująckasęnamiesięczną
ratęzapraktycznegosedana?
–Chybanierobiłobymitoróżnicy.Nawetbezgroszabyłbyśnienormalny.Tyleże
zmniejsząkasą.
Zaśmiałsię.
–Niewiem,czypowinienemsięobrazić.
–Nietrzeba.Przyjaźnięsięztobątyleczasu.Więcjeślijesteśnienormalny,toja
teżpewniejestemnaswójsposóbnienormalna.
Musiałsięzniązgodzić.ZjakiegośpowoduuczestniczyłwżyciuAmeliidłużejniż
inni mężczyźni. Pewnie dlatego, że się tylko przyjaźnili, więc nie przymierzała go
jakbutówiniewyrzucała,kiedycośjejnieodpowiadało.GdywLasVegasprzekro-
czyligranicę,Tylerwiedział,żeryzykujeichprzyjaźńibyćmożeskazujesięnaod-
rzucenie.
PrzyjechałdoNashvilleprzekonany,żezłożąpozeworozwódibędąudawali,że
tanocwVegasniemiałamiejsca.Dogłowymunieprzyszło,żebędąkontynuować
romans,anitymbardziejżepozostanąmałżeństwem.
Dziecko wszystko zmieniło. Być może tylko dziecko powstrzymało Amelię przed
zerwaniemtegozwiązku,jakjużwieleinnych.PrzezwzglądnadzieckoTylerzgo-
dziłsięnazaproponowanąprzezAmeliępróbę.Zrobiwszystko,bysięwnimzako-
chała, choć nie mógł przysiąc, że on odda jej serce. Zresztą nawet gdyby robił
wszystko,cowjegomocy,Ameliamożeznaleźćwnimjakąśskazę.Niktniejestide-
alny, nawet jej dziadkowie. Był ciekaw, czy naprawdę byli tak idealnym małżeń-
stwem,czytotylkofantazjazrodzonawgłowieAmelii.
Zwolnił i zaparkował przed restauracją. Pomógł Amelii wysiąść. W restauracji
światłobyłoprzyćmione,uwagęzwracaływyeksponowanenasuficiebelki.Hostes-
sazaprowadziłaichdostolikaprzyoknie,nakrytegobiałymobrusem.Tylerusiadł
naprzeciwAmelii.Kelnerprzyjąłodnichzamówienienadrinkiizostawiłich,byza-
poznalisięzmenuipodziwialiwidokzaoknem.
Tyler jednak podziwiał wyłącznie widok, który miał przed sobą. Płomień świecy
stojącejnaśrodkustolikarzucałblasknatwarzAmelii.
Ztrudempowstrzymałsięprzedwyciągnięciemrękiidotknięciemjejpomalowa-
nychnakoralowowarg.Błyszczyksprawiał,żewydawałysięwiększeniżwrzeczy-
wistości. Pragnął je znów całować, aż nabrzmieją od pocałunków. Tak wyglądały,
kiedy się zbudziła w pokoju hotelowym po nocy poślubnej. Tusz miała rozmazany,
włosy rozczochrane, wargi spuchnięte. Wyglądała jak kobieta, który spędziła bar-
dzonamiętnąnoc.Nasamąmyślotym,żemoglibyznówsiękochać,Tyleraogarnę-
łopożądanie.Niepowinienotymmyśleć,jeślichceprzetrwaćtękolację.
–Jadłaśtujuż?–spytał.
Pokręciłagłową.
–Nie,alemarzyłam,żebydostaćsiędoichkuchni.Szefkuchnisłyniezeswoich
niebywałychdzieł.Napewnowszystko,cozamówimy,będzieświetne.
–Więcdobrzewybrałem?
Ameliasięuśmiechnęła.
–Znakomicie.
–Itojedzenieciniezaszkodzi?Niebędziezaciężkie?
Znówpokręciłagłową,jejwłosysięzakołysały.
–Mamnadzieję,żenie.Tylkoranomamztymproblem.Wczesnympopołudniem
jużumieramzgłodu.Muszękonieczniespróbowaćkaczkę.Trudnodostaćdobrze
przyrządzonąkaczkę.Aty?
–Myślęorybiealbojagnięcinie.
– Och. – Oczy Amelii zabłysły. – Weź jagnięcinę, to ja też spróbuję. A tobie, jak
chcesz,damspróbowaćkaczki.
–Dobrze–odparłzuśmiechem.
Niewiele rzeczy tak ekscytowało Amelię jak jedzenie. Stare powiedzenie o tym,
żedrogadosercawiedzieprzezżołądek,doskonaledoniejpasowało.Gdziekolwiek
byli,starałsięznaleźćmiejsce,gdziemoglizjeśćcośnowego.
Ameliakochałamodę,alejejpierwsząmiłościąbyłogotowanie.Przezcałąszkołę
przynosiłaTylerowicośdojedzenia,traktującgojakkrólikadoświadczalnego,gdy
chciaławypróbowaćnowyprzepis.Prawiezawszebyłotosmaczne.Imiłedlaoka.
Ajedzenierzadkodobrzesmakujeiwygląda.
Odniósłsukceswjubilerstwie,gdyżwiedział,czegoszukaklient.ZnającAmelię,
zaplanował dla niej wymarzony wieczór. Po dwóch godzinach rozmowy i jedzenia,
z czekoladowym sufletem na deser, którym się podzielili, spacerowali po modnej
okolicyznanejjakoGulch.Trzymającsięzaręce,oglądaliwystawyisłuchalimuzyki
nażywopłynącejzniektórychbarów.
KiedywrócilidodomuAmelii,Tylerbyłprzekonany,żerandkasięudała.Amelia
uśmiechałasięiśmiała,porazpierwszyodjegoprzyjazdudoNashvillebyłazrelak-
sowana.
Odprowadził ją do drzwi i zawahał się, gdy je otwierała. Chciał wejść z nią do
środka,alewiedział,żeniepowinien.
–Kolacjabyłapyszna–oznajmiła,odwracającsiędoniego.–Dobrzesiębawiłam.
–Jateż.–Przysuwającsię,objąłjąwtalii.
Ameliasięnieodsunęła.Patrzyłananiegozłagodnymzapraszającymuśmiechem.
Przyjąłzaproszenie,ująłjejtwarzwdłonieipocałowałjejwargi.
Wtuliłasięwniego.GdyjęzykTyleraprzesuwałsięwzdłużjejwarg,rozchyliłaje,
a z jej gardła wypłynął cichy jęk. Ten dźwięk przywołał wspomnienia ich wspólnej
nocy.TylerprzeniósłdłońnabiodraAmeliiiprzycisnąłjądosiebie.Ameliachwyciła
gozarękęiprzesunęłająznówwyżej.Oczymiałazamknięte,oddechszybkiipłyt-
ki.Rozumiałją.Todośćnatenwieczór.Cofnąłrękęipocałowałjąnadobranoc.
–Ranochciałbymcięgdzieśzabrać.
–Rozumiem,żeniepowieszgdzie.
Uśmiechnąłsię.
–Niebyłobyniespodzianki.
Z westchnieniem pokręciła głową. Tyler widział błysk podniecenia w jej oczach,
jaknaulicywVegas.Byłazaintrygowana.
–Przyjadępociebieodziewiątej.
ROZDZIAŁPIĄTY
–Więcdokądjedziemy?
Pokręciłgłową.
–Ames,jużtrzyrazypytałaśiniedostałaśodpowiedzi.Czemusądzisz,żenagle
zmienięzdanie?
Westchnęłaiskrzyżowałaręcenapiersi.
–Jestemtwojążoną.Mamprawociędręczyć,ażsięzmęczyszizrobisz,cosobie
życzę.
Zaśmiałsięiskręciłzgłównejdrogi.
–Myślałem,żenarazieumawiamysięnarandki.Dopieropotembędzieciwolno
korzystaćztakichsztuczek.
– Sztuczek? – powtórzyła z udawanym oburzeniem. – A co z twoimi sztuczkami
wczorajwieczorem?Kwiaty,restauracja…
–Pocałunek–dodał.
Natonieodpowiedziała.Odwróciłagłowęiwyjrzałaprzezokno.Niedamutej
satysfakcji i nie przyzna, że na pierwszej randce zrobił na niej wielkie wrażenie.
Czułasiędużolepiejniżnaconajmniejpołowierandekwminionymroku.Byćmoże
losjestodniejmądrzejszy.
Mijali duże domy otoczone zadbanymi podwórkami, niedaleko jej pracy. Nagle
zrozumiała,ocochodzi.
Jadąobejrzećdom.
WkońcuTylerwjechałnapodjazdprzezdużążelaznąbramą,którąotworzyłspe-
cjalnym kodem. Po obu stronach wąskiej drogi rosły drzewa i krzewy. W końcu
okrążyli fontannę i zatrzymali się przed podwójnymi drzwiami, do których prowa-
dziłyschody.
Chciałanatychmiastzaprotestować.Toniebyłdomztrzemasypialniami,tojest
rezydencja, która kosztuje zapewne kilka milionów dolarów. Czynsz za wynajem
przyprawiłbyjąbezwątpieniaopalpitacjeserca.
Czyjejmążtakwyobrażasobiedom,gdziezamieszkazrodziną?
–Tyler…–zaczęła.
–Poczekaj,ażzobaczyszwnętrze–odrzekł,podnoszącręce.–Jestfantastyczne.
–Wynająłeśgojuż?Niepytającmnie?Toniejestnajlepszypoczątek.Kobietalubi
miećcośdopowiedzenianatematmiejsca,gdziezamieszka.
–Jeszczegoniewynająłem,alebyłemdośćpewny,żecisięspodoba,więcagent
dałmiklucz.Kiedygoobejrzymy,albooddamklucz,albopodpiszęumowęnajmu.
Nieczekałanajegopomocprzywysiadaniu.Otworzyładrzwiiwyszłanabruko-
wanypodjazd.Kremowo-szarafasadazjasnymikolumnamiiwysokimioknamiwy-
dawałasięciągnąćwnieskończoność.Dombyłpiękny,alezadużydlarodzinyskła-
dającejsięzdwóchosóbitrzeciejwdrodze.
–Czyjtodom?Iczemuchcągowynająć?
– Zdaje się, że zbudował go jakiś muzyk, potem pojechał na tournée po świecie
iwogólesiętuniewprowadził.Agentbyłpewien,żejeślinamsięspodoba,właści-
cielbędziezadowolony.
Amelia westchnęła i pokręciła głową. Nie wyobrażała sobie, że przejdzie przez
próg,acodopierozamieszkawdomugwiazdyrocka.
–Wejdźmyiobejrzyjmygo,zanimpodpiszeszcyrograf.
Tylerwziąłjązarękę.Weszliposchodach,apotemwkroczylidodużegomarmu-
rowegoholu.
Ameliabyłaoszołomionawielkościąiluksusem.Prawieniebyłotammebli,ściany
byłypuste,alezdobieniasufituilistwybyływspaniałe.
Zwysokiegosufituzwisałykryształoweżyrandole.Podwójneschodyzciemnego
drewnazdwóchstronobejmowałyholispotykałysięnapodeście.
–Niesądzę,żebyśmyrazemmielidośćrzeczy,abyzapełnićtendom.–Ogromne
pokojebyłytakpuste,żeichkrokiodbijałysięechemodścian.
–Japrzeniosętutylkomojerzeczyosobiste.Mojemieszkaniejestnowocześniej-
sze, więc nie sądzę, żeby meble tu pasowały. Musimy kupić podstawowe rzeczy,
żebyprzetrwaćnastępnymiesiąc:łóżko,kanapę.Potem,jakpostanowimy,żechce-
mytendomzatrzymać,rozejrzymysięzapozostałymwyposażeniem.Chcę,żebyś
gourządziławedleswojegogustu.
Amelia z trudem powściągała uśmiech. Ledwie przed dwoma dniami postanowili
spotykaćsięnarandki,aonjużmyśliodalszymwspólnymżyciu.
Jak dotąd postawili wszystko na głowie, najpierw się pobrali i zrobili dziecko,
a teraz starali się zbudować związek. Miesiąc to za mało, by się zakochać, lecz
Ameliamusiałaustalićjakąśgranicę.Dłużejniebyłabywstanieżyćwniepewności.
Tylerchybauważa,żeporażkaniewchodziwrachubę.Czychodzioszlachetneka-
mienie,gręwkartyczyichzwiązek–musiałwygrać.
–Niewiem…Tendomjesttrochęprzerażający.Lubięurządzaćwnętrza,aletu
niewiedziałabym,odczegozacząć.
–Wiem–przyznał.–Zatrudniłemfachowca,żebyurządziłmojemieszkaniewNo-
wymJorku.Wybierzto,cochciałabyśmiećwdomu,apotemmożemyzatrudnićar-
chitekta wnętrz, gdybyś potrzebowała pomocy. – Wziął ją znów za rękę. – Chodź.
Najpierwpokażęcipiętro.
Weszlinagórę,Tylerprowadziłjąlabiryntemsypialniiłazienek.Byłtamteżdru-
gisaloniprzestronnypokój,większyniżmieszkanieAmelii.
–Pomyślałem,żemożnatupostawićstółbilardowyiautomatydogryweflippera.
Cootymsądzisz?
Ameliasądziła,żetendombyłzadużynawetdlapięciuczysześciuosób,aleza-
chowałatodlasiebie.
–Niezłypomysł.
–Atam–podjąłTyler–jestsalakinowa.
Przystanęła.
–Żartujesz,prawda?Poconam,naBoga,własnasalakinowa?
Tylerszerokosięuśmiechnął.
–Nieżartowałem.Tojedenzpowodów,dlaktórychtendomtakmisiępodoba.
Weszładopozbawionegookienpomieszczeniaociemnobordowychścianach.Na
przeciwległej ścianie widniał duży ekran, zaś projektor mieścił się na suficie. Na
lekkospadzistejpodłodzestałydwarzędyskórzanychkinowychfoteli,gdziemogło
zasiąśćosiemosób.Amelianiewidziałajeszczetakiegoszaleństwa.
–Kiedyzacząłemszukaćdomudowynajęcia,chciałemczegoświęcejniżluksusu.
Chciałemfunkcjonalności.Odrazupomyślałem,żeobojekochamykino.Przezczte-
ry lata zaliczyliśmy chyba wszystkie sobotnie popołudniowe seanse, więc miejsce,
gdziemoglibyśmywygodnieoglądaćfilmy,wydałomisiędobrąinwestycją.
–Towspaniałe–rzekła,kiwającgłową.–Jeślicięnatostać,czemunie?Napew-
nospędzimytuwielemiłychchwil.
Tyler ruszył dalej. Tym razem zeszli znów na dół, gdzie pokazał jej luksusową
głównąsypialnięzłazienkąiwanną,wktórejmogłabypływać.
Ameliasłuchałagojednymuchem,rozkojarzona.Czułacorazwiększenapięcie.
Zkażdąminutąsytuacja bardziejsiękomplikowała.Ślub zTylerembyłbłędem,
którymożnanaprawić.Ciąża… Cóż,kobietycodzienniezachodzą wciążęzmniej
odpowiednimimężczyznami.Tylerbędziewspaniałymojcem,nawetjeśliichromans
się zakończy. Zamieszkanie razem, choćby czasowo, było dla niej poważnym kro-
kiem.Aletendom…Zupełniejakbyprzeniosłasięnainnąplanetę.
Wiedziała, że Tyler jest strategiem. Nie podejmował nieprzemyślanych decyzji
i rzadko popełniał błędy. Mimo to trudno było uwierzyć, że tyle rzeczy załatwił
wciągujednegodnia.Kupiłsamochód,znalazłwspaniałydom.
Niewątpiła,żepostawiłjużnanogifirmyzajmującesięprzeprowadzkamiwNa-
shvilleiNowymJorku,któretylkoczekałynajegotelefon.
Zpowagąpotraktowałjejwyzwanieirobiłwszystkoztymsamymoddaniemiza-
angażowaniem,dziękiktórymzestaregozatłoczonegomieszkaniaprzeniósłsiędo
rezydencjiwartejmilionydolarów.Trudnobędziemusięprzeciwstawić.Grałpoto,
żebywygrać.Jakibędziejegonastępnyruch?
–Zostawiłemtonakoniec,bomyślę,żetobędzietwojeulubionemiejsce.
Weszli do kuchni. Tam serce Amelii zabiło mocniej, a wszystkie troski w jednej
chwiliznikły.
Tobyłomarzenieszefakuchni.Szafkizdrewnaczereśniowego,granitoweblaty,
wspaniałekafle,profesjonalnysprzętznierdzewnejstali.
Minęła Tylera i przyglądała się wszystkiemu z bliska. Kuchnia w jej mieszkaniu
byłaładna,leczniewielka.Tawbiurzebyładuża,sterylnaiindustrialna,dogoto-
waniadlasetekosób.Tutajbyłokompletnieinaczej.
Wysuwałagłębokieszuflady,któremieściłygarnkiipatelnie.Dużagazowakuch-
niamiaładwapiekarniki,sześćpalnikówigrill.Poprzeciwległychstronachkuchni
znajdowałysiędwazlewy.Jedenobokogromnejzmywarki,drugizmałązmywarką
szufladąnaszybkiezmywanieszkła.Dużalodówkamogłapomieścićlicznepółmiski
idania.Tobyłanie tylkopiękna,aledobrze zorganizowanakuchniazewszystkimi
najnowocześniejszymi udogodnieniami. Amelia wiedziała lepiej niż inni, jak ważna
jestdobrzezaplanowanaprzestrzeńdowykonaniapracyzjaknajmniejszymwysił-
kiem.
Mogłabytuurządzaćwspaniałekolacje.PrzyjęciezaręczynowedlaBreeiIana,
którzyzaręczylisiętużprzedjejspotkaniemklasowym.
WgłowieAmeliirodziłysięplany,którepowstrzymałozerknięcienauśmiechniętą
twarzTylera.
Zakochałasięwtymdomu,pomyślała,przeklinającwduchu.Czyjestcoślepsze-
goniżsalakinowawewłasnejrezydencji?Kuchniajejmarzeń?Tylerświetniewie-
dział,corobi.Znałjąlepiejniżinniiwiedział,żedrogadojejsercaprowadziprzez
kuchnię.Niedoceniła,jakłatwomożejązdobyćktoś,ktoznajejsłabości.
Niebyłanatogotowa.Nawetjeśliwynajmątendom,niewolnojejdoniczegosię
przyzwyczajać.Zaczterytygodniewszystkomożeuleczmianie.
–Icomyślisz?–spytałTyler.
–Świetniesięspisałeś–odparłazuśmiechemiprzesunęłapalcamipochłodnym
granitowymblacie.–Niedowiary,żeznalazłeśtowjedendzień.Szkoda,żejesteś
najgorszymkucharzem,jakiegoznam.
Uśmiechnąłsięiprzeczesałrękąwłosy.
–Szczerzemówiąc,niezamierzamprzyrządzaćtunicbardziejskomplikowanego
niżmiskapłatków.Alewiedziałem,żecisięspodoba.Towszystkodlaciebie.
Patrzyłnaniąznapięciem.
Czuła,żemówiłprawdę,mógłprzecieżwynająćmniejszydom,alechciałznaleźć
coś,copodbijejejserce.Kuchniabeztruduzadziałała.
Rozglądającsię,byłateżpewna,żeTylerwynajmietendomidokońcaweekendu
wnimzamieszkają.
Kwiaty,kolacje,granitoweblaty…
Oczekiwała, że Tyler będzie zabiegał o jej względy. Wychodziło mu to znakomi-
cie.Jużczuła,żemięknie,atodopierodrugidzień.Cobędziedalej?
Samamyślotymśmiertelniejąprzerażała.
– Nic nie mówiłem, bo to tymczasowe rozwiązanie. – Tyler przewrócił oczami,
kiedyjegobratJeremystałsiędociekliwy.
Niepowinienbyłodbieraćtelefonu,widząc,żedzwoniJeremy.
–PrzeprowadzkadoNashvilleniejestchybatymczasowa.
–Niepowiedziałem,żesięprzeprowadzam,tylkożenajakiśczastuzostanę.Zo-
stawiłem mieszkanie w Nowym Jorku – mówił Tyler. – Nie przenoszę firmy. Chcę
tylko,żebyktoświedział,gdziejestem.
Wcześniejnapisałdobrataesemesazinformacją,gdziejest,nawszelkiwypadek.
Teraztegożałował,boJeremydomagałsięwyjaśnień.
–DlaczegowszystkorzucaszileciszdoNashville?Zaraz,zaraz.–Jeremysięza-
wahał.–AmeliamieszkawNashvile,tak?
–Tak–potwierdziłTyler,czującniepokój.
–Nicjejsięniestało?
–Nie,wszystkojestwporządku.Poprostu…potrzebujemnieprzezjakiśczas.
Zapadładługacisza.
–Potrzebujecię?Niechrzań,bracie.Cosiędzieje?Powiemwszystkim,żeprze-
niosłeśsiędoNashville,jeśliminiewyjaśnisz,cosiędzieje.Twojeżyciezamienisię
wpiekło.
Tylerwestchnął.Lepiej,żebyJeremyznałprawdęniżcałarodzina.
–Okej,alenikomuanisłowa.Mówiępoważnie.
– Jasne. To nie ja jestem w tej rodzinie paplą. Nigdy nikomu nie powiedziałem
otwojejwycieczcedoTijuany,kiedyzostałeśaresztowany.
Tylerściągnąłbrwi.
–NigdyniebyłemwMeksyku.
–Och,topewnieDylan–odrzekłJeremy.–Noiwłaśniegowydałem.Aleprzez
pięćlatmilczałem.
TowcaleniepoprawiłonastrojuTylera.
–Okej…zostajęjakiśczaswNashville,bonaspotkaniuklasowymzeszliśmysię
zAmeliąistaramysię,żebycośztegowyszło.
–Nareszcie!Myślałem,żenigdy…
–Wzięliśmyślub–przerwałbratuTyler.–Onajestwciąży.
–Orany!
–Powtarzam:niktniemożeotymwiedzieć.ToprośbaAmelii.
–Okej–odparłJeremy.–Janicniepowiem,alekiedymamasiędowie,tocięzabi-
je.
Tyler rozłączył się i pokręcił głową. Nie tak chciał przeprowadzić tę rozmowę,
mimotopoczułsięlepiej.
Maprzynajmniejjednądośćzaufanąosobę,zktórąmożeotymrozmawiać.Jeśli
wszystko się ułoży, kiedy reszta rodziny się dowie, to będzie dobra wiadomość
ikrewsięniepoleje.
Jegotelefonznówzadzwonił.Tymrazembyłatofirmaodprzeprowadzek.Czas
płynął,aonniemiałczasudostracenia.
Tyle się działo i w takim tempie, że Amelii kręciło się w głowie. Tyler podpisał
umowę wynajmu domu, ekipy z firm przeprowadzkowych pakowały ich rzeczy
wobumieszkaniach.Agentodnieruchomościpoleciłimagencjępomocydomowych.
ZatrudniligosposięoimieniuJanet.
PowyjściuzagencjiTylerzabrałAmelięnabrunch,apotempojechaliwybraćkil-
kaniezbędnychmebli,wtymłóżkoibiurko.
CałyczwartekAmeliapiekłapięciopiętrowytortweselny.Choćzwykleobowiązy-
wałaspecjalizacjaikucharzeniebylicukiernikami,Ameliastudiowałaobiesztuki.
Przydałyjejsię,kiedyzkoleżankamiotworzyłyfirmęFromThisMomentiprawie
wszystkorobiłysame.
Dopiątkowegopopołudniaciastobyłopolukrowaneistałonawózku,którymmia-
łajeprzewieźćdosaliweselnej.Tortbyłduży,leczskromnieudekorowany.Floryst-
kamiaławsobotędostarczyćświeżekwiaty,takżedoozdobieniatortu.
Oparta o blat z nierdzewnej stali Amelia spojrzała na swoje dzieło i doszła do
smętnegowniosku,żewkrótcebędziemusiałaporzucićpieczenietortów.Zajmowa-
łotowielegodzin.Bywałydni,gdypracowałanadtortemdodrugiejwnocy.
Tednidobiegająkońca.Muszązatrudnićkogośdopomocy,boonajużniebędzie
mogłastaćnanogachszesnaściegodzinnadobę.Byłobyowielełatwiej,gdybyza-
mawiałygdzieśtorty.
Sięgnęłapotablet,zdmuchnęłacukierpuderzekranuizanotowała,byomówićto
zNatalie.Potemzabrałasięzadekorowanietortu.
–Sporyjesttentort.
Podniosła wzrok i w drzwiach kuchni ujrzała Tylera. Zamiast garnituru miał na
sobiezielonyT-shirtiznoszonedżinsy.Przypominałchłopca,któregoznaławszko-
le.
–Toniedopowiedzenie.Ważyokołopięćdziesiątkilogramów.
Tylergwizdnąłistanąłobokniej.
–Robiwrażenie.Smaczny?
Zmarszczyłaczoło.
–Oczywiście.Tomojaspecjalność,tortzkrememcytrynowo-śmietanowym,świe-
żymimalinamiibiałączekoladą.
–Niezprawdziwączekoladą?
– Jesteśmy na południu. Czekolada jest na tort dla pana młodego. Na szczęście
ciotkapanamłodegopieczemutort,którywyglądajakStadionNeylandnaUniwer-
sytecieTennessee.
Tylerdojrzałmiskęzresztkąkremu.
–Coztymzrobisz?
Ameliawestchnęłaiposzłapoplastikowąłyżkę.
–Zwalicięznóg–powiedziała,podającmułyżkę.–Cociętusprowadza?Mam
przedsobąkilkagodzinpracy.Tonajutro.
Tylerprzełknąłiodstawiłmiskę.
–Nieprzeszkadzajsobie.Przyszedłem,bodzisiajcięjeszczeniewidziałem.
Uśmiechnęłasięiweszłanadrabinkę,byudekorowaćgórnąwarstwętortu.
–Kiedyrazemzamieszkamy,tosięzmieni.
–Skorootymmowa,maszjużnowyadres.–Sięgnąłdokieszeniizadzwoniłklu-
czami.–Totwoje.
–Szybkosięuwinęli.Wynieśliwszystkozmojegomieszkania?
–Tak.AJanetposprzątała.
Amelia zatrzymała mieszkanie na miesiąc, ale istniało prawdopodobieństwo, że
tamniewróci.
AlbozostaniezTylerem,albowynajmiecoświększegodlasiebieidziecka.
–Janetwybrałasięteżdosklepuzlistązakupów,którąprzygotowałaś,izaopa-
trzyłalodówkęispiżarnię.Kupiłateżniezbędneśrodkiczystości.
Amelia polubiła Janet. Kochała gotować, ale sprzątanie też zajmowało wysokie
miejscenaliściejejulubionychzajęć.Dużazmywarkawkuchnipomożeutrzymać
czystość,wswoimmieszkaniuwciążmiałaztymproblem.Nauczyłasięniezosta-
wiaćzmywanianapóźniej.Zawszemieszkałasama,więczakładała,żemieszkając
zdrugąosobą,trudniejutrzymaćładiporządek.
–Świetnie.Mamnadzieję,żezobaczę,jakdomwygląda,zanimpadnędziśnama-
terac.
–Niktcituniepomaga?
Ameliazeszłazdrabinki.
–Wzasadzienie.Wdniuślubuprzychodząkelnerzy,aledotejporyjestemprak-
tyczniesama.
–Akoleżanki?
Skierowaławózekztortemdochłodni.Tylerjąwyprzedziłiotworzyłdrzwi.
–Jestpiątekpopołudniu.Nataliematerazspotkaniezmuzykami.Będzieprowa-
dzićpróbęślubuikolacji.Breejestznią,robizdjęcia.Gretchennakrywastołyide-
korujesalę.Popróbiezaczniedekorowaćkaplicęihol.Pomogłybymi,gdybymogły,
alekażdamacośdozrobienia.
–Cozacyrk–zauważyłTyler,kręcącgłową.–Niepamiętam,żebynaszślubbył
takiskomplikowany.
–Wiem–odparła.–Niestetycyrkjestkonieczny,żebypięknyweselnydzieńminął
gładko.
Sięgnęła po tablet i wyświetliła listę swoich zadań na to popołudnie. Na pierw-
szymmiejscubyłoprzygotowaniepostoporcjifiletumignon,piersikurczakaiłoso-
sia,żebysięprzeznocmarynowały.Wyjęładużąplastikowątorbęizaczęłaszyko-
waćmarynatę.
Spodziewałasię,żeTylerjązostawi,aleonwciążtkwiłwkuchni.Normalnieto-
warzystwojejnieprzeszkadzało,aleonjakośjejprzeszkadzał.
Wystarczyło,żezerknęłanajegouśmiech,poczułazapachwodykolońskiejimo-
głasobieodciąćpalec.Wrzuciłaostatniskładnikdomarynatyiodwróciłasiędonie-
go.
–Tyler,niemusisztustaćipatrzeć.Napewnomaszcośważniejszegodozrobie-
nia.
Oparłsięoblatipokręciłgłową.
–Niemam.Mogęcipomóc.Niejestemkucharzem,alemamdwieręce.Powiedz,
comamrobić.
Tobyłanajbardziejseksownarzecz,jakąsłyszała.
Miałachęćzarzucićmuręcenaszyjęikochaćsięznimopartaolodówkę.Nie-
stetypiątkisąjeszczedniamipracy,niezabawy.
–Skorosięupierasz…–Wskazałanazlew.–Wyszorujzlewiweźzpółkifartuch.
Kiedybędzieszgotowy,włóżrękawiczkiiwyjmijzlodówkipolędwicęwołową.Po-
tniemyjąnaporcje.
Jeślijużmusiodwracaćjejuwagę,mógłbyprzynajmniejbyćużyteczny.
ROZDZIAŁSZÓSTY
– No, długo nie spojrzę na ziemniaki. – Tyler otworzył drzwi ich nowego domu
iprzepuściłAmelięprzodem.
–Zachowywałeśsięjakstarywyjadacz.Dziękizapomoc.–Spojrzałanazegarek.
–Ósma.Tochybamójpiątkowyrekord.
Wszedł za nią do kuchni, gdzie rzuciła torebkę na barek śniadaniowy i zdjęła
płaszcz.Potemzwestchnieniemulgizrzuciłabuty.
–Twojerzeczysąwgłównejsypialni–oznajmiłTyler.
Musiałpodjąćdecyzję,kiedyprzywiezionorzeczy,więcdałjejnajładniejszypokój
naparterzeznadzieją,żekiedyśbędągodzielić.
Amelia poszła za nim z butami w ręce. Nowe łóżko zdominowało pustą dotych-
czasprzestrzeń.Weszlidalejdołazienki,skądprzechodziłosiędogarderoby.
–Tumaszubrania–powiedział.–Atambuty.
Wsunęłabutydopustejprzegródkiikiwnęłagłową.
–Dzięki,żesiętymzająłeś.Chybawezmękąpielwtejdużejwanniezjacuzzi.Po-
możemisięzrelaksować.Tylkoniezagorącą,dobrze?
SiostraTyleradowiedziałasię,żejestwciążytużprzedpodróżązokazjipiątej
rocznicyślubu.Żadnychdrinkówanigorącychkąpieli,biadoliła.Cozawakacje!
–Wiem,żegorącakąpieljestniewskazana,aleniedobrzeteż,jakwodaciwysty-
gnie.
–Muszęotymporozmawiaćzlekarzem.
–Kiedy?
–Wewtorekpopołudniu.
–Mogęiśćztobą?–spytałzwahaniem.
Chciałbyćzaangażowany,azdrugiejstronyobawiałsięróżnychszczegółów.
Ameliaskinęłagłową.
–Pierwszawizytaniebędziezbytinteresująca,alemożeszzemnąpójśćizada-
waćpytania.Dlanasobojgatonowość.
–Świetnie,dzięki.Ja…weźterazkąpiel.–Wyszedłdoholu.
Urządził tymczasowe biuro w pokoju obok kuchni. Włączył laptopa. Był bardzo
zmęczony.Nierozumiał,jakAmeliamożetakciężkopracować.
Skrzynkę miał pełną, lecz uświadomił sobie, że nie ma ochoty tego czytać. Za-
mknąłpocztęizacząłgraćwjakąśgrę.Alenawetnatymniepotrafiłsięskupić.
Zgłównejłazienkidobiegałszumwody.Wydawałosię,żewannanapełniasięcałą
wieczność,alewkońcuwodaprzestałalecieć.TylerwyobraziłsobieAmelię,która
rzucaubranianapodłogę.Spinawłosy,byichniezmoczyć.Wchodzidowody.Na-
mydlasiępachnącymmydłem,anajejskórzepowstająmydlanebańki.
NagleT-shirtispodniezaczęłygouwierać.Zamknąłpowieki,aletoniezabloko-
wałowyobraźni.NiemógłsiępozbyćobrazumokrejzarumienionejAmelii.
Odnocypoślubnejminęłokilkatygodni,aleTylerjejniezapomniał…
Popiętnastuminutachpoderwałsięzkrzesłairuszyłwstronęschodów,bysięod-
dalićodAmelii.Możeweźmieprysznicwswojejłazience.Alboschowagłowępod
poduszkę.
Wpołowieschodówusłyszałgłos:
–Tyler?Tyler,pomocy!
Sercewnimzamarło.Zbiegłnadół,wpadłdołazienki,przerażonymyślą,żeAme-
liapośliznęłasięiupadła.
Rozejrzawszysię,niedostrzegłjednakkrwianipotłuczonegoszkła.Łazienkęwy-
pełniałaparaitropikalnyzapach.Ameliasiedziaławwannie.
Patrzyłananiegodużymizdumionymioczami,usiłujączakryćnagośćwprzezro-
czystejwodzie.
–Tak?–spytałbeztchu.–Cosięstało?
Przygryzławargę.
– Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Nic się nie stało, nic poważnego
wkażdymrazie.
Odetchnąłzulgą,leczpatrzącnajejkremowąskórę,poczułnapięcieseksualne.
Ameliazakryłastrategicznemiejsca,aleTylermiałdobrąpamięć.
–Potrzebujeszczegoś?
– Nie ma ręczników – odparła. – Jestem idiotką, wybacz, nie wzięłam ręcznika.
Niechcęgoterazszukać,ociekającwodą.Wiesz,gdziesąręczniki?
Ręczniki.Tak,ztymsobieporadzi.
–Jasne.
Otworzył wąskie drzwi, za którymi kryła się szafa z łazienkowymi przyborami.
Wyjąłżółtymiękkiręcznik,któryprzywiezionozmieszkaniaAmelii.
–Proszę.
–Dziękuję.Wybacz,żecięprzestraszyłam.
–Niemasprawy.Zawołaj,gdybyśjeszczeczegośpotrzebowała.–Odwróciłsiędo
drzwi.
–Tyler?
Zatrzymałsięwpółkroku.
–Tak?
Stanęławwannieiszybkoowinęłasięręcznikiem.
–Maszochotępooglądaćzemnątelewizję?Moglibyśmyusiąśćnanowymłóżku
icośobejrzeć.Naliściezakupów,którązostawiłamJanet,byłpopcornichipsy.
Byłniecozaskoczonyzaproszeniem,ajeszczebardziejjejzawstydzonąminą.Jak-
byznówbyłanastolatką,któraprosi,byusiadłzniąpodczaslunchu.Byłajegonaj-
lepsząprzyjaciółką,więcchętniepooglądazniątelewizję.
Niczego nie sugerował, bo… teraz wszystko było inaczej. Przez lata kilka razy
dzieliliłóżko,aleterazleżenieoboksiebiewłóżkuwydawałosiębardziejskompli-
kowaneniżdawniej.
Ostatniarzecz,jakiejpragnął,tostracićteelementyichprzyjaźni,któreceniłnaj-
bardziej.
–Dobrypomysł.Wychodziszjużzwanny?
–Tak.Niepotrafięsiedziećbezczynnie,nawetkiedyjestmiło.
–Okej,tojakbędzieszsięubierać,jasprawdzę,cojestwkuchni.
Twarz Amelii rozjaśnił uśmiech i odciągnął jego uwagę od ręcznika, którym się
owinęła.Tobyłazaraźliwaradość,więcionsięuśmiechnął.
Poszedłdokuchni.NaszczęścieJanetzostawiławszystkowbardzosensownych
miejscach.Znalazłpudełkokukurydzydoprażenianapółcewspiżarni.
Podziesięciuminutachwróciłdosypialnizdwomapuszkamiwody,rolkąpapiero-
wychręcznikówimiskąpopcornu.
Amelia, na szczęście ubrana, siedziała po turecku na łóżku. Włosy wciąż miała
spięte,alezmyłamakijaż.Miałanasobiepiżamę,niebieskiespodnieigóręnacien-
kich ramiączkach, wykończoną koronką. Niestety atuty Amelii mógł ukryć tylko
sweterzgolfem.
Tylerusiadłpodrugiejstroniełóżkaipołożyłmiędzynimiwszystko,coprzyniósł
z kuchni. Jedyny telewizor w domu pochodził z mieszkania Amelii. Tyler kazał go
ustawićwjejsypialni.
Ameliawłączyłatelewizor,apotempoprawiłapoduszkizaplecami.WzięłaodTy-
lerapuszkęwodyipostawiłająmiędzyudami,bonocnegostolikajeszczeniekupili.
–Och.–Spojrzałanamiskęzpopcornem.–Wyglądanaprawdęmaślano.Uwiel-
biamgo.
Tylersięzaśmiał.
–Sądziłbymraczej,żeobrazitwojewyrafinowanepodniebienie.
Ameliaprychnęła.
–Tomniedoprowadzadoszału.Ilekroćoglądamjakieśkonkursykulinarneisze-
fowiekrzywiąsię,boktośkorzystanaprzykładzeskładnikówzpuszki,poprostu
przewracam oczami. Przeciętna pracująca matka nie ma czasu, żeby codziennie
przygotowywać posiłek ze świeżych produktów. Prawdziwi ludzie jedzą jedzenie
zpuszek.Czasami.Ipopcornzmikrofali–dodała,wkładającdoustgarśćtegożpo-
pcornu.
SkakalipokanałachiwreszciewybralifilmnaDiscoveryChannel.Oglądali,śmiali
sięijedli,jakzadawnychczasów.
Tylerniemiałwieleczasunarandki,agdyjużsięumawiał,zawszeczegośtakie-
gomubrakowało.Lubiłżartować,azjakiegośpowodukobietyzawszebyłypoważ-
ne.Niepokazywałysiębezmakijażu,niewygłupiałysięznim.Wżadnejniezamie-
rzałsięzakochać,więcostatecznieniebyłototakieważne.
W pewnym momencie zobaczył, że Amelia zasnęła. Jej złociste rzęsy zacieniały
policzki, różowe wargi były lekko rozchylone. Pewnie była bardzo zmęczona. Te
wszystkieinnekobietyodpoczątkubyłyskazanenaprzegraną.Potrzebowałichtyl-
kopoto,byuwolnićnapięcieseksualne.PrzyjaźńdawałamuAmelia.
Wiedziała o tym Christine, jego była narzeczona. I choć ją kochał, choć się jej
oświadczyłichciałzacząćzniąwspólneżycie,czułasięjakpiątekołouwozu.
Możemiałarację.
Dziwnyzbiegokolicznościsprawił,żetoAmeliamiałazostaćkobietąjegożycia.
Naszczęściebyłajedynąkobietą,którazaspokajaławszystkiejegopotrzeby.Przy-
jaźnilisię.Seksbyłfantastyczny.
Ajeślichodziomiłość,Ameliamusisięotworzyć.Zostałodwadzieściasześćdni.
Jeślidotegoczasugopokocha,pozostanąmałżeństwemiwspólniebędąwychowy-
waćdziecko.
Zgasiłtelewizor,wziąłdorękipustąmiskępopopcornieipróbowałprzesunąćsię
naskrajmateraca,bywstać,niebudzącAmelii.
–Zostań–mruknęła,otwierającoczy.–Tendomjestzaduży,niechcębyćtuna
dolesama.
Zwestchnieniempostawiłmiskęnapodłodze,zgasiłświatłoiwróciłdołóżka.
Ameliaziewnęła,przytuliłasiędoniegoinatychmiastzasnęła.Tylerniemiałtyle
szczęścia.Zapachjejskóryiciepłociałaniepozwalałymuzasnąć.Zacisnąłpowieki
iobjąłAmelię.
Zapowiadasiędługanoc.
Obudziłasięwśrodkunocy,czującnaplecachdziwneciepło.Leżałananiejczyjaś
ręka.Dopieropokilkusekundachprzypomniałasobie,gdziejestiktojejdotyka.
Tyler.Samagoprosiła,byzostałzniąnanoc.
Odwróciłagłowęiobejrzałasięprzezramię.Tylerleżałnaboku,cichopochrapu-
jąc.
Ostrożniesięodsunęła.Tylercośmruknąłiprzewróciłsięnaplecy.Ameliausia-
dłaispojrzałananiego.Biedakwciążbyłwubraniu.Wdżinsachnapewnoniespa-
łosięwygodnie,alewiedziała,żewolałniewygodęniżspaniezniąbezspodni.
Wsparłasięnałokciu.WeśnieTylerwyglądałnacałkiemzrelaksowanego.Miała
chęćdotknąćjegopoliczkapokrytegozarostem.Chciałapoczućjegowarginaswo-
ichustach.AleTylercałydzieńciężkopracował,niechciałagobudzić,byspełnić
swojezachcianki.
Onzaś,jakbysłyszałjejmyśli,podniósłpowieki.Wjegooczachniebyłowyrazu
zagubienia,konfuzjianisenności,tylkopożądanie.Bezwahaniapogłaskałjąpopo-
liczku.
PocieleAmeliirozeszłosięmiłeciepło.
–Amelia?–spytałzaspanymgłosem.
–Tak–odparłananiewypowiedzianepytanie.
Wsunąłpalcewjejwłosyiprzyciągnąłdosiebiejejgłowę,ażichwargisięspotka-
ły. Nie był delikatny, lecz Amelii to nie przeszkadzało. Lekkie drapanie zarostu
imocnyuciskpalcówsprawiałyjejprzyjemność.
Potem spotkały się ich języki. Amelia poczuła znajome pulsowanie. Chciała być
jeszczebliżejTylera,znówgodotykać.Miałwcześniejrację.Kiedyjużprzekroczyli
tęgranicę,niebyłosensuudawać,żenicsięniestało.
Usiadłananim.Przezcienkąbawełnęspodniodpiżamyczułajegopodniecenie.
Miałaochotęzdjąćmuspodnie.Przesunęłapalcamipojegobrzuchu,szukającgu-
zika. Ledwie go dotknęła, Tyler się obrócił i Amelia znalazła się znów plecami na
materacuzTyleremmiędzyudami.Chwyciłjązanadgarstkiitrzymałjenadjejgło-
wą,nieprzestającjejcałować.
Kiedywreszcieoderwałwargiodjejust,przeniósłjenaszyję.Wciążjednąręką
trzymałjejnadgarstki,drugądelikatniezdjąłjejbluzkęprzezgłowę.Zarazpotem
zacząłcałowaćjejpiersi.Ameliakrzyknęłaiuniosłakuniemubiodra.Pieściłjązę-
bamiijęzykiem,aonaczułaprzepływająceprzezciałofalerozkoszy.
–Puśćmnie–szepnęła.
–Nie.
–Proszę–błagała.–Chceciędotykać.
– Wiem. – Spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem. – Jeśli mnie dotkniesz, to
będziekoniec.
Zgięłanogiwkolanachiporuszyłabiodrami,ocierającsięojegodżinsy.Tylerpo-
głaskałjejbiodroiwsunąłrękępodspodnieodpiżamy.Beztruduodnalazłto,czego
szukał,izacząłjąpieścić.
KrzykAmeliiodbiłsięechemwniemalpustejsypialni.
–Tyler!–Poczuła,żezbliżasięorgazm.
TymczasemTylerzacząłzwalniać,doprowadzającjąnaskrajrozpaczy.Wkońcu
uwolniłjejręceiusiadłnapiętach.ŚciągnąłT-shirtirzuciłgonaziemię.Potemzsu-
nąłzjejbioderspodnieodpiżamy,któreteżwylądowałynapodłodze.
Stając na końcu łóżka, spojrzał na Amelię. Pokój oświetlało jedynie wpadające
przez okno światło księżyca, dzięki czemu Amelia nie czuła się tak zawstydzona.
Patrzyłnanią,jakbypodziwiałdziełosztukiwmuzeum.
Nieodrywającodniejwzroku,rozpiąłdżinsyipozbyłsięostatnichczęścigarde-
roby.PóźniejpołożyłsięnaAmelii.Gdywniąwszedł,głośnowciągnęłapowietrze
izacisnęłasięnanim.Przygryzławargęiwbiłapalcewjegoramiona.
–Amelia–powiedziałjejdoucha,powolizacząłsięporuszać.–Nigdysobienie
wyobrażałem…
Głosgozawiódł.Zadrżałicorazszybciejwślizgiwałsię,wypełniającjąsobą,iwy-
suwał.
Ameliauniosłanogiiobjęłagowpasie.
–Tak–powtarzała,bonicinnegoniebyławstaniepowiedzieć.Tosłowobyłobła-
ganiem,zachętą,rozkazemientuzjastycznązgodą.
Iwtedytosięstało.Gdzieśwniejprzerwałasięjakaśtama.Zalałyjągwałtowne
falerozkoszy,porywającjązsobą.KrzyknęłacośiprzywarłamocnodoTylera,jak
przezmgłęsłyszącjegosłowa.
Jejorgazmjeszczenieminął,kiedyTylerznieruchomiałwjejramionach.Poruszył
sięostatniraz,poczymopadłnaniąbezwładnie.
Spodziewałasię,żeTylerzechcesięzdystansować,żezarazsięzniejzsunie,on
jednakzostałwniej,patrzącnajejtwarz.
–Co?–spytałapoparuminutach.Odgarnęłaztwarzywłosy.–Pewniewyglądam
okropnie.
Tylerłagodniesięuśmiechnął.
–Nie.Nigdyniewidziałembardziejseksownejkobiety.Ja…nigdysobieniewy-
obrażałem,żetakztobąbędzie.Gdybymwiedział…
Nie dokończył zdania. Nie musiał. Amelia doskonale wiedziała, co chciał powie-
dzieć.
ROZDZIAŁSIÓDMY
DziękiBogubyłasobota.
Dlaniektórychsobotatodzieńgrillowania,meczówpiłkinożnejiodpoczynku.Dla
Ameliisobotaoznaczałaślubnychaos,aletegodniabyłazatowdzięczna.
Musiałasięskupićnapracy,więcniemiałaczasu,byprzysiąśćianalizowaćmi-
nionąnoc.Cóż,możepozakwadransempodprysznicem,kiedyzmywałazsiebieza-
pachTyleraipróbowałaignorowaćwspomnieniechwil,gdysiękochali.
Nieplanowała,żestaniesiętotakszybko.Chodzilinarandki,alechoćrazemza-
mieszkali, było jeszcze za wcześnie na decyzje. W tamtej chwili to się nie liczyło.
Kiedy Tyler jej dotknął, jedyne, czego pragnęła, to znaleźć się znów w jego obję-
ciach.
Wkońcuspaniezmężczyzną,któryjestjejmężem,trudnonazwaćwielkimwyda-
rzeniem.Rzeczywistośćwydawałasiębardziejskomplikowana,kiedymążbyłnaj-
lepszymprzyjacielem,zktórympróbujesięstworzyćrodzinę.Oczywiście,całyten
procesbyłbyłatwiejszy,gdybyprzestałaztymwalczyć.
Ten miesiąc nie miał być bitwą, miał być próbą. Tyler grał swoją rolę. Robił
wszystko,ocogoprosiła,anawetwięcej.Jegodziałaniabyłymotywowanetroską.
Dbałoniąiodziecko.Niezawszesięzgadzali,alemałżeństwotosztukakompro-
misu.
Możechoćrazwżyciupowinnaodpuścić.Jeślipozwoliświatukręcićsięposwo-
jemu,możewyjdzieztegocośdobrego.DlaAmeliitobyłotrudne,leczpostawiłana
tęmożliwość.Alternatywa,jakwskazałaNatalie,byłaniedoprzyjęcia.Niemogła
stracićprzyjaźniTylera.
Kiedywyszłaspodprysznica,wciążotymmyślała.Wciążteżprzyzwyczajałasię
donowegodomu,jeszczeniepotrafiłasięwnimodnaleźć.
Skoromieszkaterazbliskopracy,itakdotrzetamnadługoprzedósmą,nawetje-
śliposzukiwaniesuszarkidowłosówzajęłojejpięćminut.
Gdywstała,Tylerjeszczespał.Wyszłazłazienkiiszybkoruszyładokuchni,by
mu nie przeszkadzać. Chciała wyjść z domu, zanim Tyler wstanie. Tak, tchórzyła,
unikałaniewygodnychrozmów,alemiaładobrypowóddowyjścia.
Chwilępotemprzekonałasię,żejejstaraniabyłybezcelowe.Tylersiedziałprzy
blaciepochylonynadtabletemiczytałcoś,trzymająckubekwręce.
Miał na sobie pogniecione ubranie, w którym spał, włosy sterczały mu w różne
strony.Ameliachciaładoniegopodejść,pocałowaćgowpoliczekijeszczebardziej
zmierzwićmuwłosy.
Jednakchoćwnocysiękochali,zabrakłojejodwagi.Przeniosławzroknaszklan-
kę,któraobokniegostała,wypełnionączymśszarobrązowym.Wyglądałobytodla
niejnieapetycznie,nawetgdybyniezmagałasięzporannyminudnościami.
Zrozumiała,żeniezdołauniknąćrozmowyprzedwyjściemdopracy.AmożeTy-
lerotejporzeteżwolioniczymniemówić?Tojesttemat,któregoniepowinnosię
poruszaćprzeddwunastą.
Zgłębokimwestchnieniemweszładokuchni.
–Dzieńdobry–powiedziałanatyleradośnie,byniewzbudzaćpodejrzeń.
Otworzyła drzwi spiżarni i zaczęła szukać czegoś, co mogłaby wziąć z sobą na
śniadanie. Jedzenie w tej chwili nie wchodziło w rachubę, ale gdy nudności miną,
będzieumierałazgłodu.
Wybrała baton z ziaren z kawałkami czekolady. Na blacie leżała kiść bananów.
Jedenznajdziesięwjejtorebce.
– Dzień dobry – odparł Tyler zaspanym głosem i podniósł wzrok znad ekranu. –
Przygotowałem ci śniadanie. Wiem, że jesteś szefową kuchni, ale pomyślałem, że
będzieszsięranospieszyć.
Przesunąłwjejstronęwysokąszklankęburejmazi.
–Dzięki–odparła,choćjejżołądeknieczułwdzięczności.–Coto?
–Koktajlciążowy.Znalazłemprzepiswinternecie.Jesttamkakaoimasłoorze-
chowe, które lubisz, a także banany, żeby uspokoić żołądek, mleko dla wapnia
iszpinakdlażelazaikwasufoliowegoniezbędnegodlarozwojupłodu.
Ameliazerknęłanaszklankępodejrzliwie.Możejejzawartośćsmakujelepiej,niż
wygląda?
Tylerpatrzyłnaniąztakzadowolonąipełnąnadzieiminą,żepowinnatowypić.
Uniosłaszklankędonosaipowąchała.Pachniałomasłemorzechowymibananami.
Wzięła do ust słomkę i przekonała się, że smakuje tak samo jak pachnie. Zapach
szpinakugdzieśzniknął,zdominowanyinnymiskładnikami.
–Mmm–powiedziała,przełknąwszysporyłyk.–Całkiemdobre.Możeszmitoco-
dziennieprzygotowywać.
– Nie ma sprawy – odrzekł z uśmiechem. – Opiekowanie się dzieckiem oznacza
opiekowaniesiętobą.Robiętozprzyjemnością.
Ameliazdusiłaukłuciezazdrości.Toniemasensu.Okogojestzazdrosna?Oich
dziecko?Togłupie.Powinnabyćszczęśliwa,żeTylerpragniemiećzdrowedziecko.
Chciał też, by i ona była zdrowa i szczęśliwa. Jest po prostu przewrażliwiona. To
winahormonów.
– Po tym, co wczoraj widziałem – podjął Tyler – wiem, że musisz się bardzo do-
brzeodżywiać.Wszystkietwojedniwpracytakwyglądają?
Ameliaprzełknęłakolejnyłykkoktajluipostawiłaszklankęnagranitowymblacie.
–Tylkoczwartki,piątkiisoboty.Sobotysąnajgorsze.Niemampojęcia,októrej
wrócę do domu. Pewnie najwcześniej o pierwszej czy drugiej, więc nie czekaj na
mnie.Codziśrobisz?
–Jadęnaaukcjęrzeczypiosenkarkicountry.Zmarławzeszłymroku.Jejspadko-
biercychcąwszystkozlikwidowaćdlapieniędzy.
–Jaksięnazywa?–spytałaAmelia.
WNashvillemieszkałomnóstwoartystówwykonującychmuzykęcountry.
– Patty Travis. To w muzyce country kobiecy odpowiednik Liberace. Niemal
wszystkiepieniądzewydawałanabiżuterię,ajejsławnikochankowiekupowalijej
jeszcze więcej. Aukcja będzie równie interesująca, jak aukcja pamiątek po Eliza-
bethTaylor.Mamnadziejętrafićcośładnego.
Ameliaściągnęłabrwi.
–ToztegopowoduprzyjechałeśdoNashville–zauważyłaoskarżycielskimtonem.
–PrzyjechałemdoNashville–ostrożniedobierałsłowa–żebycięzobaczyćiusta-
lić szczegóły rozwodu. To był pierwszy wolny termin, kiedy mogłem przyjechać,
aznalazłemnatoczas,ponieważplanowałemteżzajrzećnatęaukcję,imogłemza-
łatwić dwie sprawy podczas jednego wyjazdu. Zauważ, że przyjechałem całe pięć
dniprzedaukcją,żebypoświęcićtenczastobie.Niezamierzałemszukaćczywy-
najmowaćdomuanisiętuwprowadzać.
–Toprawda.–Zaniosłaniemalpustąszklankędozlewu.–Czypowinniśmyzapla-
nowaćwNashvillejakąśaukcjęwtygodniuurodzindziecka,żebymmiałapewność,
żebędzieszwmieście?
–Bardzozabawne–odparł.
–Niedokońcażartuję.–Ameliapodeszładoblatuioparładłonienachłodnymka-
mieniu.–Przezmiesiąccięścigałam,zanimtuprzyjechałeśporozmawiaćorozwo-
dzie.GdybynieaukcjarzeczypoPattyTravis,mogłotozająćwięcejczasu.Wiem,
żespędzisztumiesiącidoceniamto.Alecopotem?Nawetjeślizostaniemyrazem,
japrzezwiększośćczasubędętusama,atybędzieszfruwałpoświeciewposzuki-
waniucennychkamieni.
–Możeszzemnąpodróżować.
Ameliaprychnęła.Pomysłmożeibrzmikusząco,alenicbyztegoniewyszło.
–Przecieżmampracę.
–Nigdynierobiszsobiewakacji?
– Jestem współwłaścicielką firmy. Jeśli mnie tam nie ma i nie robię tego, co do
mnienależy,pozostalimusząznaleźćczasisiły,żebymniezastąpić.Mieliśmyszczę-
ście, kiedy pojechałam na ten zjazd koleżeński, że podczas przyjęcia weselnego
tamtegodniapodawanotylkolekkieprzekąski.Mójurlopmacierzyńskimocnoodbi-
jesięnafirmie.Podróżowanieztobąjestwykluczone.
Tylerzmarszczyłczoło.Nieprzywykłdotego,żebyktośtorpedowałjegoświetne
pomysły.Musizrozumieć,żefirmaFromThisMomenttoniejakaśtampraca,którą
Ameliachętniezostawi,mającbogategomęża.
Pracajestjejpasją.Bogatymążwydajesiętylkokomplikacją.
– A jeśli tak zorganizuję wyjazdy, żebyśmy wyjeżdżali w niedzielę wieczorem
iwracaliwczwartekalbopiątek?
–Tomusiałobybyćnaprawdęważne.Igdzieś,gdziemiałabymochotęjechać.Nie
damsięzaciągnąćdoIndiiwczwartymmiesiącuciąży,botoryzykowne.
–AcopowiesznaLondyn?–spytałzoptymizmem.
Aniechgo,wybrałidealnemiejsce.AmeliazawszechciałazobaczyćLondyn.
–PojechałabymdoLondynu,alenajważniejszyjestczas.Pozatymzakilkamiesię-
cyniebędęwstaniepodróżować.Potembędęmiałamalutkiedziecko.Bardziejniż
pieczątekwpaszporciebędępotrzebowałatwojejobecnościtutaj.
Spuściławzroknazegarnaekranietelefonu.
–Pomyślotym.Późniejporozmawiamy.Muszęlecieć.Powodzenianaaukcji.
Kiwnąłgłową.
–Okej.Dozobaczeniawieczorem.
Wzięłatorebkęiruszyładodrzwi.Tylerbywałdenerwujący,aleznałjąlepiejniż
ktokolwiekinny.Imógłtoprzeciwkoniejwykorzystać.
Wspomnienie o wycieczce do Londynu było po prostu okrutne, bo wiedział, jak
bardzochciałatampojechać.Alegdybyzgodziłasięnajednąpodróż,znalazłbypo-
wód,bywybrałasięwkolejną.Inastępną.Pourodzeniudzieckamoglibyzatrudnić
opiekunkę,którabyjązastępowała.
Ameliabyłaskłonnadokompromisu,alejejzajęciebyłowymarzonąpracą,której
niezamierzałastracić.
Mimotoprzezcałądrogędobiuradręczyłyjąmyślioangielskiejherbacieidże-
mie,którymogłabyzlizaćznagiejpiersiTylera.
–Mówiłam,żebyśnamnienieczekał.
Stanęławdrzwiachokołodrugiejtrzydzieściwnocy.Powiekiopadałyjejzezmę-
czenia,atorebkawydawałasiętakciężka,jakbywypełniałjąbeton.
Tyler ściągnął brwi i wstał od laptopa. Nie zamierzał czekać na powrót Amelii,
ale praca go wciągnęła, a im później się robiło, tym bardziej martwił się o żonę.
Pracowała za ciężko. Widział to samo zmęczenie na twarzy swojej matki, kiedy
wracaładodomupo dwóchzmianachwfabryce. Śmiertelnezmęczenie,którenie
pozwalazasnąć.
Czasamirobiłmatceherbatę,siadałzniąirozmawiał,ażwreszcietaksięzrelak-
sowała,żemogłapołożyćsięizasnąć.
–Powinnaśbyłazadzwonić,przyjechałbympociebie–zganiłAmelię.–Wyglądasz
nazbytzmęczoną,żebybezpiecznieprowadzić.Ktobysięzająłcateringiem,gdyby
cościsięstało?
Wzruszyłaramionamiirzuciłatorebkęnastół.
–Przecieżtoblisko.
Pomógłjejzdjąćpłaszcz.
–Myślałem,żewsobotniewieczorymaszpomoc.
–Mam.Sąkelnerzyipomocekuchenne,jakStella.Normalnietonieproblem,ad-
renalinatrzymamnienanogachipozwalaopanowaćchaos.–Usiadłanawysokim
stołku.–Aleostatniopodwóchgodzinachpracymuszęusiąśćizrobićsobieprze-
rwę.
–Jesteśwciąży,Ames.
–Ico?Dzieckojestwielkościjagody.Niepowinnomitakwcześniesprawiaćtyle
kłopotu.
–Taktodziała.Mojesiostryskarżyłysięnazmęczenieowielebardziejniżnaco-
kolwiekinnego.
–Muszękupićjakąśksiążkęnatematciążyidzieci.„Czegosięspodziewać,kiedy
twojeciałozamieszkujeobcy”.
–Napewnocośznajdziemy–rzekłzuśmiechem.–Napijeszsięrumianku?
Pokręciłagłową,potempodniosławzrok.
–Mamyczekoladędopicia?
–Niewiem,sprawdzę.
Poszedłdospiżarni,rozejrzałsię,alewróciłzpustymirękami.Dostrzegłnapółce
batonczekoladowyipostanowiłimprowizować.Minęłowieleczasu,odkądpolek-
cjach robił gorącą czekoladę dla młodszych braci. Kiedy starsze siostry zaczęły
pracować na część etatu, tylko Tyler był w domu, gdy szkolny autobus przywoził
młodszerodzeństwo.
Toonpilnował,byodrobilizadaniadomoweidawałimcośdojedzenia.Wówczas
robiłgorącączekoladęzsyropuwbutelkach.
– Potrafisz kombinować – rzekła, widząc, że Tyler stawia na gazie garnuszek
zmlekiem.
–Dlaciebiewszystko,conajlepsze–odparłzuśmiechem.
Odłamywałkawałkiczekoladyiwrzucałjedogotującegosięmlekazwaniliąicy-
namonem.Kilkaminutpóźniejprzelałjedokubka.
–Proszę.Uważaj,gorące.
–Wyglądapysznie.Dziękuję.
Tyleroparłręcenablacieipatrzyłnanią,gdymałymiłykamipiłakakao.Miała
uszczęśliwionąminę.Uświadomiłsobie,jakwielkąprzyjemnośćsprawiamuuszczę-
śliwianieAmelii.PrzezlatawysyłałjejbiżuterięnaurodzinyczyBożeNarodzenie.
Nigdybysobieczegośtakiegoniekupiła.
Obojebylizapracowani,rzadkosięwidywali.WciążtęskniłzarozmowamizAme-
liąchoćbyprzeztelefon.Zajejmejlamiiesemesami.Kiedyprzyjechałnaspotkanie
doVegas,niemógłuwierzyć,jakbardzotęskniłzajejwidokiem.Niechciałnawet
iśćnaimprezęklasową.Byłbyszczęśliwy,zamawiająccośdopokojuispędzającten
czasnarozmowiezAmelią.
Teraz,gdyniemalcałyczasspędzalirazem,nietęsknił,aleilekroćwchodziłado
pokoju,wciążczułtosamoradosnepodniecenie.Drobnerzeczy,takiejakprzygoto-
wanieśniadaniaczypomaganiejejwkuchni,okazałysiębardziejsatysfakcjonujące
niżdarowaniejejkosztownychbłyskotek.
Chciał to dla niej robić, bo… była mu droga. Była jego Amelią. Pragnął zrobić
wszystko,comożliwe,byjejżyciebyłolepszeiłatwiejsze.Jeśliuszczęśliwiająka-
kao, będzie robił kakao. Skoro ta kuchnia i prywatna sala kinowa wywoływały jej
uśmiech,wynająłbytendomzapodwójnącenę.Jeślipoślubieniejejmogłosprawić,
bypoczułasięlepiejwdniuspotkaniaklasowego…tosięzniąożenił.
Byłanajważniejsząosobąwjegożyciu.Nigdysięniespodziewał,żezostaniejego
żoną. Ale teraz, kiedy nią była, z trudem wyobrażał sobie życie bez Amelii. Nie
chciałwracaćdoczasu,gdytylkozrzadkasięwidywali.
Pragnął,bybyłaznimnacodzień.
–Pycha–powiedziała,oblizującwargi.–Niedoceniaszswoichumiejętności.
Wzruszyłramionamiiwypłukałkubek.
–Tyteżpowinnaśbardziejsięcenić.
–Możekiedyś.–Ziewnęła.–Pokakaomyślęjużtylkoospaniu.
Otoczyłjąramieniemiposzlirazemdosypialni.
–Położymyciędołóżka,zanimpadniesznapodłogęwkuchni.
Kiedy znaleźli się w sypialni, Amelia usiadła na łóżku, zaś Tyler przyklęknął, by
zdjąćjejbuty.Rozwiązałsznurówkisportowychbutówizdjąłjerazemzeskarpet-
kami,odsłaniającpomalowanenaróżowopaznokcie.
–Dzięki.–Ameliaściągnęłabluzkęprzezgłowęirzuciłająnapodłogę.–Padam
znóg,mamwrażenie,żemojestopysąmilionykilometrówodemnie.Zakilkamie-
sięcymożetakbyć.Muszękupićjakieśwsuwanebuty.
–Niebędącipotrzebne–odrzekł.–Jatubędę.
–Tyler?
Usiadł na piętach i podniósł wzrok, widząc jej pełne piersi w białym satynowym
staniku.Szybkoodwróciłwzrok.Amelianiezamierzałagokusić,byławykończona.
–Tak?
Ściągnęłabrwiwnamyśle.Nawettarozmowająmęczyła.
–Ajeślipomiesiącuniebędziemyzakochani?
Dobrepytanie,nadktórymwolałsięniezastanawiać.Niedopuszczałtakiejmyśli,
zawsze dążył do zwycięstwa i zwyciężał. Przyjął wyzwanie Amelii, nie wątpiąc
wwygraną,aleporazpierwszyniewpełnitokontrolował.Niezależnieodtego,co
zrobi,możliwe,żeAmeliasięwnimniezakocha.Cowtedy?
Trzecianadranemniejestdobrąporąnatakąrozmowę.
–Chceszpowiedzieć,żejeszczesięwemnieniezakochałaś?Poostatniejnocy?
Wzruszyłaramionami.
–Możepowinniśmydzisiajznówspróbować.
Zaśmiałsię.Choćmiałwielkąochotęnaseks,niepodobałamusięmyśl,żeAmelia
wpołowiemogłabyzasnąć.Pocałowałjąwczoło.
–Jutro–obiecał.–Dzisiajmusiszzdjąćspodnieikłaśćsięspać.
Ameliaskinęłagłową.
–Zostanieszzemną?Będęgrzeczna.
Minionejnocyniezastanawiałsięnadjejprośbą.Terazjejpytaniezrodziłobez-
produktywnefantazjeotym,cosięstanie,gdytenmiesiącdobiegniekońca.
ZawszeunikałintymnejrelacjizAmelią,przekonany,żetosięźleskończy.Teraz
z powodu dziecka nie dopuszczał myśli o przegranej. Tej nocy prędko nie zaśnie,
więcżebynieprzeszkadzaćAmelii,powinienspaćwswoimpokoju.
–Nie–powiedział,odsuwającsię,gdyzdejmowałaspodnie.
Potemschowałasiępodkołdrę,aTylerprzykryłjąjakdziecko.Miękkiepoduszki
szybkoprzegoniłyzjejmyśliwszystkietroski.
–Dobranoc,Tyler–szepnęłaizamknęłaoczy.
–Dobranoc–odparł,patrzącnaodpływającąwsenkobietę.Niemógłsięzmusić
do wyjścia z sypialni, patrzył na lekki uśmiech na jej wargach i spokojny oddech
unoszącypiersi.
Była najcenniejszym klejnotem jego życia. Być może ich dziecko odziedziczy po
niejpłomiennewłosyiróżowepoliczki.
Przegrananiewchodziwgrę.
Tobyłomottojegożycia,odkądskończyłosiemnaścielatipostanowiłzająćsięju-
bilerstwem.Niemiałwtejmateriidoświadczenia,niktwrodziniesiętymniezaj-
mował.Togoniepowstrzymało.Miałpasjęiambicję.Pasję,którąrozpaliławnim
Amelia.
Podkoniecpróbnegomiesiącabędziewnimpouszyzakochana.Byćmożeonsię
wniejniezakocha,aletonieważne.Chciałtylkomiećszczęśliwąrodzinę,więcza-
dba,żebytaksięstało.
ROZDZIAŁÓSMY
–Mogęprowadzić,Tyler.–Ameliazmarszczyłaczoło,patrzącnajegonoweaudi
zlekceważeniem.–Nawetniewiesz,gdziejestgabinetmojegolekarza.
–Tomipowiesz–odparł,otwierającdrzwi.
Czemu wolała jechać swoim starym suvem, a nie nowiusieńkim audi? Miał pod-
grzewaneskórzanefotele,zindywidualizowanąklimatyzację.
Całkiemjakbypłynęlidocelunachmurze.
Ameliaskrzyżowałaręcenapiersi.
–Jakmamcięprzekonać,żeciążaniejestniepełnosprawnością?Mogęprowadzić
ipojechaćdolekarzaswoimsamochodem.
–Gdybymuważałcięzaniepełnosprawną,twojeakrobacjewłóżkuprzekonałyby
mnie,żejestinaczej.
Szerokootworzyłaoczy,uśmiechzastąpiłirytację.
–Przestań–rzuciła.
– A jak mam cię przekonać, że pozwolenie innym, żeby ci pomagali, to nie jest
zbrodnia?–Patrzyłnaniązoczekiwaniem,ażsiępoddałaiwsiadładoaudi.–Wi-
dzisz?Czytotakiestraszne?
Nieodpowiedziała.KiedyTylerusiadłzakierownicą,znównaniegospojrzała.
–Czasamidoprowadzaszmniedoszału.
Posłałjejchytryuśmiech.
–Tymnieteż,kochanie.Wyznaczyłaśmitermin,dokiedymamzdobyćtwojeser-
ce,iwciążmitoutrudniasz.
Wróciłmyślamidojejpytaniazsobotniejnocy.Niepodejmowałategotematu,ale
jego wciąż to dręczyło. Jeżeli po miesiącu Amelia się w nim nie zakocha, to nie
zjegowiny.Aleczyichprzyjaźńprzetrwa?
Upierał się, że wszystko się ułoży, gdyż nie zamierzał przegrać, ale czy mając
dziecko,moglibysięprzyjaźnić?Czyzdołalibywrócićdotego,cobyłowcześniej?
–Jakmamcięuwodzić,kiedyniepozwalaszminicdlasiebiezrobić?
–Chybaznamyinnedefinicjeuwodzenia.Niewidzęnicromantycznegowwoże-
niukobietywbrewjejwoliitraktowaniujejjakdelikatnykwiat.
–Totwójproblem–zauważył.–Chybaniewiesz,czymnaprawdęjestmiłość.
–Co?–Spojrzałananiego.–Zajmujęsięniązawodowo.
–Zajmujeszsięgotowaniemipieczeniem.Miłośćjesttwoimobsesyjnymideałem,
alewłaściwiejejnierozumiesz.Myślisz,żemiłośćiromantycznośćtowielkiegesty,
kosztowneprezenty,kolacjewmodnychrestauracjachiwyznanianiegasnącejmiło-
ściwświetleksiężyca.
–Cowtymzłego?
Westchnął.
–Nic.Tyleżenicztegonietrwa.Kwiatywiędną,jedzeniezostajestrawione,sło-
wazapomniane.Zapięćdziesiątlat,kiedybędziemysiedzieliwulubionychfotelach
ipatrzylinabawiącesięwnuki,nietobędzieszpamiętaćznaszegowspólnegoży-
cia.Będzieszpamiętaładrobiazgi,którychterazniecenisz,boniepasujądotwoje-
goideału.
–Doceniamwszystko,corobisz–sprzeciwiłasię.–Poprostu,kiedymnietakwo-
zisziwszystkozamnąnosisz,czujęsiębezradna.
–Totwójkompleks,niemój.Jatylkojestemmiły.Alejeślichcesz,mogęsięposta-
rać jeszcze bardziej. Chciałabyś, żebym ci kupił nowy samochód? To byłby wielki
romantycznygest.
–Mowyniema.Nieobchodzimnie,ilemaszpieniędzy,toidiotycznapropozycja.
–Widzisz?–Pokręciłgłową.–Niemogęwygrać.
Wolałby,byAmelianiekwestionowałamotywówjegodziałania.Byciemiłymprzy-
sparzałomutylkokłopotów.Alekiedysięnaniegoirytowała,jejpoliczkipokrywały
się czerwienią, emocje rozświetlały ciemne oczy. Była piękną i namiętną kobietą.
Miałszczęście,żedzieliłzniąłóżkoikorzystałztegoognia.
Niechciałzabardzonaciskać,jeślichodzioseks.WLasVegaszadziałałyemocje
i alkohol. Pierwszej nocy w nowym domu kochali się dość niespodziewanie. Tyler
czuł,żeAmeliabyłatymniecozaniepokojona.Drugimrazembyłtoefektsnuigwał-
townego pożądania. Od tamtej pory myślał, że Amelia pragnie dystansu, a było
wręczprzeciwnie.Wydawałosię,żeprzestałasięwahać,cozresztąwcalemunie
przeszkadzało.
Mimotoodnosiłwrażenie,żewichzwiązkuniewidaćpostępu.Tobyłtylkoseks.
Czyżbysekszpięknąkobietąmuniewystarczał?
Askoromowaokobietach,poczekalniaulekarzabyłaichpełna.Zarejestrowali
się,potemznaleźliwolnemiejscawmorzuinnychczekającychkobiet.Tylerniebył
pewien,czykiedykolwiekwidziałtylekobietnaraz.Młodsze,starsze,ciężarne,ko-
bietyzdziećmi…Byłjedynymmężczyznąiczułsięnienamiejscu.
–Możepowinienem…–Urwał,gdydopoczekalniwszedłjakiśmężczyznazcię-
żarnąkobietą.
– Tchórzysz i próbujesz się wymigać? – spytała Amelia z wyzywającym uśmie-
chem.
–Cóż,nieznamprotokołu,jakiobowiązujewtakichsytuacjach.
Poklepałagoporamieniu.
– Tatusiowie mogą tu przychodzić. Uspokój się, najwyżej odwrócisz wzrok i nie
będzieszpatrzyłnaintymneczęściciała.
–Intymneczęściciała?–Ściągnąłbrwi.
–Wiem,żejeznasz,aletocałkieminnasytuacja.Pamiętaj,gdybyśpoczułsięnie-
komfortowo,pomyśl,jakniekomfortowojasięczuję,wystawiającjenapokazipod-
dającróżnym…rzeczom.
Rzeczom?Sporosprawniewziąłwcześniejpodwagę.
–AmeliaKennedy?–zawołałapielęgniarka,stającwdrzwiach.
Ameliawstałaizałożyłatorebkęnaramię.MimolękuTylerruszyłzanią,zatrzy-
małsięjednak,gdypielęgniarkasiędoniegouśmiechnęłaiuniosłarękę.
–Zaprosimypanią,żebysięprzebrała,przeprowadzimywywiadizbadamy.Jeśli
pansobieżyczy,mogępopanapóźniejprzyjść,kiedylekarzbędzierobiłusg.
–Oczywiście–odparłzwyraźnąulgą.
Ameliasięuśmiechnęła.
–Uratowanyprzezpielęgniarkę.Toniepotrwadługo.Poczytajsobiejakieścza-
sopismaowychowywaniudzieci.
Kiwnąłgłowąiwróciłnamiejsce.Jakieśpółgodzinypóźniejtasamapielęgniarka
pomachałananiego,proszącgodogabinetu.Szedłlabiryntemkorytarzyiwreszcie
zatrzymałsięprzedzamkniętymidrzwiami.Pielęgniarkacichozapukałaiweszlido
środka.
Gdyprzekroczyłpróg,przystanął.Ameliależałanaplecachzuniesionyminogami.
Byłaokrytaprześcieradłem,aleTyler,patrzącnanią,szerokootworzyłoczy.
–Pielęgniarkapowiedziała,żebędzieusg.Myślałem,żeposmarującibrzuchże-
lem.
–Towkolejnychtrymestrach–wyjaśniłlekarz,wskazującTylerowistołekobok
Amelii.–Usgwewnątrzmacicznedajelepszyobrazwpoczątkachciąży.
AmeliawzięłaTylerazarękęipociągnęłago,ażusiadł.
–Patrzymynaekran.Niechpantamzostanie.
Tyler kiwnął głową i skupił wzrok na rozmazanym szarym obrazie na ekranie.
Naglepojawiłosięczarnekółko,awnimmaleńkaszaraplamawkształciefasolki.
–Topaństwadziecko–oznajmiłlekarz.
Tylerpatrzyłnaekranzniedowierzaniem.Wpatrywałsięwobrazekznapięciem,
jakby w pokoju nic innego nie było. Do tego momentu dziecko było nieokreśloną
ideą,wyzwaniem,któremumusiałsprostać.Zaakceptowałjegoistnienieiplanował,
jaksięnimzaopiekuje,kiedyprzyjdzienaświat.Naglenaekraniezobaczyłmaleń-
kiegoczłowieka,któregopowołalidożycia.
–No,no–powiedział.
Ameliaspojrzałananiegozuśmiechem.
–Patrz,cozrobiliśmy.–Jejpoliczkibyłyzaróżowione,woczachmiałałzy.
Prawdę mówiąc, Tyler też walczył ze łzami. Ścisnął ją mocno za rękę, kiedy le-
karzrobiłpomiaryiwpisywałinformacjedosystemu.
–Cotozaruch,takilekki,otu?–Tylerwskazałnaekran.Dzieckobyłodośćnie-
ruchome,alejakaśjegoczęśćpulsowała.
–Toserce–odparłlekarz.–Ładneisilne,zważywszy,żejesttakwcześnie.
–Możemyjeusłyszeć?–spytałaAmelia.
–Zawcześnie,alepowinnobyćsłyszalne,jakpaniwrócizamiesiącnanastępną
kontrolę. Macie państwo na co czekać. Laura wydrukuje dwa zdjęcia, żebyście je
pokazalidziadkom–ciągnąłlekarz.–Topierwszezdjęciawaszegodziecka.
Ameliacichowestchnęła.Podziwnajejtwarzyzastąpiłlekkismutek.Możetylko
Tyler to zauważył, bo zbyt dobrze ją znał. Nic dziwnego, że słowa lekarza ją za-
smuciły. Wiele kroków milowych w rozwoju ich dziecka nie będzie świętowane
przezrodzinęiprzyjaciół.Radość,uściski,rozmowyopokojudladziecka…
Nicztegoniebędziemiałomiejsca,przynajmniejnarazie.Wjakimśmomencie
przekażą swoim rodzicom radosną nowinę, ale czy wtedy dodadzą, że nie są mał-
żeństwem,anawetsięniekochają?
DziadkowieMałejFasolkibędąmusielipoczekać.Jeszczeconajmniejprzezdwa-
dzieściadwadniwszystkopozostaniewtajemnicy,podczasgdyTyleriAmeliabędą
decydowalioswymlosie.
–Skończyliśmy–oznajmiłlekarz.
PomógłAmeliiusiąśćizejśćzkozetki.
–Możesiępaniubrać,potemLauraprzyprowadzipaniądomojegogabinetu,po-
rozmawiamyjeszczeibędziepanimogłazadaćmipytania.
Tyler wyszedł z pokoju, kiedy Amelia się ubierała. Rozmowa z lekarzem trwała
krótko.Zapomnieliowszystkichpytaniach,jakiechcielizadać,alelekarzześmie-
chem uspokoił ich, że to normalne i polecił wypełnić rozmaite formularze, gdy po
powrociedodomuwszystkoimsięprzypomni.
Kiedywsiedlidosamochodu,Ameliakartkowałapotężnypakietmateriałów.
–Sporotegoczytania.
– Przejrzymy to wieczorem – odparł. – Może zajrzymy po drodze do księgarni
i kupimy książki na temat ciąży i dziecka, które cię zainteresują? Potem możemy
kupić chińszczyznę na wynos, rozłożyć to wszystko na łóżku i przejrzeć. Co ty na
to?
–Dobrze–odparła.
Miała wiele obaw, ale pomysł, by wspólnie się do tego zabrali, jakby chwilowo
rozwiałjejtroski.
–Dziękuję.Tyletrzebaprzemyśleć.
–Damyradę.Ludzierobiątoodtysięcylat,większośćbezksiążekczyulotek.–
TylerchciałjakośodwrócićuwagęAmeliiinaglepoczułpudełkowkieszenimary-
narki.MiałdlaAmeliiprezent.
Nosiłgojużoddwóchdni,alenieznalazłodpowiedniejchwili,byjejtowręczyć.
–Mamdlaciebieniespodziankę.
Odłożyła papiery i spojrzała na niego podejrzliwie. Nie przepadała za niespo-
dziankami.
–Spodobamisię?
–Taksądzę.KupiłemcicośnaaukcjiTravis.
Ameliazmarszczyłanos.
– Mam dość biżuterii. Wiem, że to twoja praca, ale nie wiem, co zrobić z tym
wszystkim,cojużmidałeś.
–Toniejestbiżuteria.–Wyjąłzkieszeniwąskiepudełko.
–Wyglądanabiżuterię.–Wyciągnęłarękę.
Patrzył,jakotwierałapudełko.Wśrodkuleżaładelikatnasrebrnałyżeczkaodłu-
giejcienkiejrączce,zakończonejjakbypółksiężycem.Wokuksiężycatkwiłmaleńki
diament.
Ściągnęłabrwiwmilczeniu.Uniosłałyżeczkęiprzypatrywałasiędelikatnejrącz-
ce.
– To był prezent dla Patty od Elvisa Presleya, kiedy urodziła pierwszego syna,
Martina.Pomyślałem,żecisięspodoba.Mówiłaś,żebymdokońcapierwszegotry-
mestruniekupowałmeblianirzeczydladziecka,aletojestdrobiazg,więcchyba
niemasznicprzeciwkotemu.
–Nie.Jestpiękna.–Schowałałyżeczkędopudełka.–Dziękuję.
Usłyszał w jej głosie wahanie. Zdawało się, że Amelia krytykuje go za wszystko
oprócztego,corobiłwsypialni.
–Ale?–spytał.
– Cóż – rzekła z uśmiechem. – Myślisz, że dziecko zawsze będzie miało, czego
chce?
–Pyszne.GłosujęnaTastyTemptations.
Amelia spojrzała na Gretchen ponad stołem, na którym stała rozmaitość półmi-
sków z daniami od pięciu firm cateringowych. Każda z nich została poproszona
oprzyniesieniemenu,referencjiodklientówipróbekzakąsekorazdaniagłównego.
PoproszonojetakżeoprzygotowaniejednegozfirmowychdańAmeliinawypadek,
gdybypodczasjejnieobecnościklientsobietegozażyczył.
–Noniewiem–powiedziałaBree.–KorzystaliśmyjużzBitesofNashville,kiedy
AmeliapojechaładoVegas.Moimzdaniempowinniśmyichwybrać.
–Jawybieramtegomałegocheeseburgera.–Gretchenzakochałasięwmaleńkim
burgerzezwołowinązKobeprzygotowanymprzezTastyTemptations.
Amelianiebyłatakmiła.Żadnazfirmniepowaliłajejkolana.
–Byłookej–stwierdziła.
–Okej?Dajspokój,Amelia.–NataliepołożyłatabletobokpółmiskaBellinis.–Ja
też jestem perfekcjonistką, ale chyba szukasz dziury w całym. Wszystkie firmy
świetniesięspisały.Sąprofesjonalni,ajedzeniejestsmaczneioryginalne.Chefon
Wheelsbezbłędnieprzygotowałtwojąpolędwicęzgorgonzoląiczarnympieprzem.
Niezgadłabym,żetonietwojedzieło.
Ameliaspojrzałanaswojewspółpracownice,marszczącczoło.Możetoprzezhor-
monyjestnadwrażliwa,alenicniemogłanatoporadzić.Bezbłędnie?Czemumiała-
bysięcieszyć,żektośtakłatwoskopiowałjejdanie?
–Przepraszam,aleniebudzimojegoentuzjazmu,żełatwomożnamniezastąpić.
Trudnomimyślećotym,żektośzajmiemojemiejsce.Zobaczymy,jakwamsięto
spodoba,kiedybędziemyprowadzićrozmowyzkimś,ktomiałbywaszastąpić.
–Wiesz,żenigdybyśmycięnikimniezastąpiły–łagodziłaBree.–Robisznajlep-
szeptysienaświecie.Alepamiętaj,żetotyjesteśwciąży.Nierobiłybyśmytego,
gdybynieto,żeprzezwieletygodniniebędziecięwpracy.Zresztąjużwtrzecim
trymestrzebędzieszpotrzebowałapomocy,żebyniestaćprzezszesnaściegodzin.
–Toniepotrwawnieskończoność–oponowałaAmelia.
–Musimyjużzacząćposzukiwania,nawetjeślijesteśjeszczezdolnadopracy.–
Natalie położyła rękę na jej ramieniu. – Spójrz na to jak kobieta biznesu. Gdyby
którejśznasmiałoniebyćwpracywieletygodni,musiałybyśmyznaleźćzastępstwo
jaknajszybciej,prawda?
Ameliawestchnęła.
–Tak,maszrację.Poprostutoniejestłatwe.
–Szczerzemówiąc–ciągnęłaNatalie–powinnyśmymiećwcześniejustaloneza-
stępstwa za nas wszystkie. Jeśli chodzi o ciebie, mamy trochę czasu, ale zamieć
uwięziła Bree bez ostrzeżenia. Na szczęście miałyśmy Williego, który ją zastąpił,
alecozresztą?
–Możetopomogłobyrozwiązaćsprawęwakacji–zauważyłaBree.–Wszystkie
jesteśmytrochęwypalone,adokońcarokumamyzamówienia.Poślubiezechcęwy-
jechaćzIanem.GretchenodlatmarzyopodróżydoWłoch.Tyteżnapewnomasz
coś,cowolałabyśrobić,niżsiedziećzatymbiurkiemdzieńwdzień,Natalie.Nawet
jeślijednaznaszechceprzeztydzieńpoleżećnakanapieipogapićsięwtelewizor,
wobecnejsytuacjijesttoniemożliwe.
–Copowiecienato?–odezwałasięAmelia.–Zamiastzatrudniaćfirmęcateringo-
wą,czemuniezatrudnimykogośdopomocywkuchni?Niezdawałamsobiesprawy,
wilurzeczachmożnamipomóc,dopókiTylerniewpadłtuwzeszłymtygodniu.Za-
trudnijmykogoś,ajaprzezkolejnemiesiąceprzeszkolętęosobę.Możemyewentu-
alniemiećwpogotowiujakąśfirmę,alezawszebędzietutakżektośodnas.
Natalieprzemyślałajejpropozycjęikiwnęłagłową.
– W ten sposób ktoś od nas zawsze pilnowałby jakości. Macie jakichś kandyda-
tów?
–MyślałamoStelli.
–Zekipykelnerów?–spytałaNatalie.
Ameliaprzytaknęła.Wdniślubówagencjaprzysyłałaimkelnerów,którzypraco-
walinazapleczuiwsali.Stellanależaładostałychwspółpracowników,wolałapra-
cowaćwkuchniiprzyznałasięAmelii,żewiosnąkończyszkołęgastronomiczną.
–Wmajukończyszkołę.Będziemymiećcałelato,żebyjąwyszkolić.Kiedynadej-
dziemójtermin,poradzisobiezmniejszymiprojektamiikierowaniemzewnętrzną
firmącateringową.
–Okej,popytamwagencjiizaprosimyjąnarozmowę.–Nataliezaczęłapostuki-
waćwtablet.–Awmiędzyczasiemusimywybraćtęnieszczęsnąfirmę.
–Taa.–Gretchenuśmiechnęłasię.–Jednaznasmożenistąd,nizowądpolecieć
doLondynu.
Amelia natychmiast przeniosła na nią wzrok. Czemu wspomniała o Londynie?
AmeliarozmawiałaotymzTyleremprzeddwomatygodniami,alenikomuotymnie
wspomniała.
–CzyktośwybierasiędoLondynu?
Breeprychnęła.
–Ty,głuptasie.
–Ja?Skądwiesz?
–Tylerwpadłtutajwzeszłypiątek–odparłaNatalie.–Zanimposzedłdokuchni
ci pomóc, zajrzał do mnie i spytał, czy mógłby cię zabrać w podróż służbową. To
miłozjegostrony,żepytał.
Ameliasięzirytowała,czuła,żepoliczkijąpieką.Powinnabyławiedzieć,żeTyler
cośknuje.Odwizytyulekarzaminąłponadtydzieńiwszystkoświetniesięukładało.
Spędzalimiłewieczory,czytaliksiążkinatematdzieci,sprzeczalisięcodoimienia
iśmialisięrazem.
–Cóż,byłobymiło,gdybymnieotympoinformował.Czyktośmiłaskawiepowie,
kiedylecędoLondynu?
–Wniedzielę–odparłaNatalie.
Byłczwartekpopołudniu.
–Tęniedzielę?Żartujesz,tak?
–Nie,podałmidatę.–Nataliespojrzałanatablet.–Ósmegomarca.Toniedziela.
Ameliazacisnęłazęby.TobyłowstyluTylera–dążyłdocelu,niezważającnajej
opinię.
–Zabijęgo.Potrzebujemyfirmycateringowej,bopiętnaścielatspędzęzakratka-
mi.
–Oszalałaś?–spytałaGretchen.–MążchcecięzabraćnawycieczkędoLondynu,
atysięzłościsz?Janiemogęswojegonamówić,żebymniezabrałdoBurgerKinga.
–Niezłoszczęsię,żechcemniezabraćdoLondynu.Jestemwściekła,żerobito,
niepytającmnieozdanie.
–Bobyśodmówiła–zauważyłaBree.
Ameliaskrzyżowałaramionanapiersi.
–Dopierocowyjeżdżałamnaspotkanieklasy,jesieniąznówmnieniebędzie.Nie
powinnambraćterazwolnego.
–Maciewrócićwczwartekwieczorem–wyjaśniłaNatalie.–Wprzyszłymtygo-
dniu nie robimy tortu. Zamawiają ciastka u miejscowego cukiernika. Zresztą tak
czyowakdokońcaweekendupowinnaśodpocząć.
–Czemu?
–Bobędzieszzmęczonalotemizmianączasu–odparłaNatalie.
–MusiszteżspędzaćwięcejczasuzTylerem–dodałaBree.–Zegartyka.Wasz
okrespróbnymija.Byłobymiłowybraćsięwjakieśromantycznemiejsce.Zrelakso-
waćsię,zabawić.PowałęsaćsiępoLondynie.Zakochaćsię.
Zakochaćsię?TamyślwciążwydawałasięAmeliiidiotyczna.KochałaTylera,ale
byłaprawiepewna,żezakochaniesięwnimniewchodziwrachubę.
Zostałydwatygodnie.Byłoimrazemdobrze.Seksbył…godnyuwagi.Alemiłość?
Ameliauważała,żedotegopotrzebadużowięcejniżspacerbrzegiemTamizy.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
–Wgłowiemisiękręci.
TylernatychmiastpodszedłdoAmelii.Stalinachodnikuprzeddomemaukcyjnym
Sotheby’s.PoliczkiAmeliibyłyzaróżowioneodchłodnegomarcowegopowietrza.
–Znówciniedobrze?Tamjestkosznaśmieci.
Uśmiechnęłasięiwzięłagozarękę.
–Wybacz,nieotymmówiłam.Tewszystkiebrylantyimilionydolarówprzecho-
dzącezrąkdorąktodość,żebympoczułasięchora.
–Och–rzekłizaśmiałsięzulgą.
Wydawałosię,żeAmeliauwolniłasięodporannychnudności,zwłaszczaodprzy-
jazdu do Londynu, więc zdziwiła go jej nagła deklaracja. Ale aukcja tego kalibru
możekogoś,ktobyłtamporazpierwszy,przyprawićozawrótgłowy.
–Myślałem,żeherbataczekoladowawhoteluLandmarkcizaszkodziła–dodał.–
Tylezjedliśmy,żeprzezpołowęaukcjiczułemtonażołądku.
–Ochnie–odparła.–Jedzeniebyłświetne.WczorajwFortnumandMasonteż
byłosmaczne.Makaronikisąmoiminowymiulubieńcami,popowrociedodomumu-
szęopanowaćsztukęichpieczeniadomistrzostwa.
PrzylecielidoLondynupoprzedniegodnia.Obojeodczulizmianęczasu,więcTy-
lerzabrałAmelięnaszybkiobjazdmiasta,potemwypiliangielskąherbatęizamel-
dowalisięwhotelu.
Tego dnia wypili herbatę przed wyjściem na aukcję. Zwiedzali miasto, poznając
wszystkiejegosmaki.
–Bardzomisiępodobazwyczajpiciapopołudniowejherbaty–podjęłaAmelia.–
Idealnapora,bozwyklejestemwtedygłodna.Słodkabułeczkaiherbatasąlepsze
niż woda sodowa i baton. Nie wiem, czemu Amerykanie nie mają zwyczaju picia
herbatyookreślonejporze.Jesteśmyprzeztotacymałocywilizowani.
–Właśniewydałemdwieściedwadzieściatysięcydolarównadiademzbrylantów
iperełzdziewiętnastegowieku.Tochybaświadczy,żejestemdośćcywilizowany.
Pokręciłagłowąipociągnęłagonaprzód.
–Może,jeśliwłożyszdiadem,pijącherbatę.
Zaśmiał się. Tego dnia Amelia wyglądała tak pięknie, że wszędzie by za nią po-
szedł. Miała na sobie kobaltowy wełniany płaszcz sięgający za kolana. Kolor pod-
kreślał jej karnację i płomiennie rude włosy. Dzięki ciąży dodatkowo promieniała.
Pod płaszczem miała suknię w szaro niebieskie geometryczne wzory. Włożyła też
kolczyki z szafirami, które rok wcześniej wysłał jej na Boże Narodzenie. Widząc,
jakbardzotenkolordoniejpasuje,Tylerżałował,żeniekupiłnaaukcjiszafirowej
kolii,wystawionejwcześniejtegopopołudnia.
–Dokądidziemy?–spytał,gdyprzeszlikilkaprzecznicodSotheby’swprzeciwną
stronęniżichhotel.
–ZabierzeszmnienaprzejażdżkęLondonEye.
–Co?
GigantycznegodiabelskiegomłynazwidokiemnaTamizęniebyłowplanachTyle-
ra.Aleteżnigdynimniejechał,więcniemiałnicprzeciwkotemu.Podczaswszyst-
kichpodróżydoLondynubyłskupionynapracyiznalezieniudobregobaruszybkiej
obsługi.
–Myślałem,żepoaukcjipójdziemynakolację.
–Pójdziemy,alepoherbaciejeszczeniejestemgłodna.
–Okej.
Zatrzymał taksówkę. To był niezły wieczór na Eye. Jak na tę porę roku niebo
w Londynie było nadzwyczaj czyste. Dotrą na miejsce przed zachodem słońca, na
niebiepojawisiępomarańczowapoświataizapaląsięświatławielkiegomiasta.To
byłaby wspaniała romantyczna sytuacja, gdyby nie inni turyści w kapsule razem
znimi.
OczywiścieTylertemuzaradził.
Gdytylkowsiedlidotaksówki,wyjąłtelefoniznalazłnumeragencji,którazajmo-
wałasięspecjalnymiwydarzeniaminaLondonEye.Zanimdotarlinaplac,gdziesta-
ładługakolejka,Tylerzamówiłprywatnąkapsułę.
Przy wejściu dla VIP-ów powitała ich niewysoka kobieta o krótkich brązowych
włosach,wnieskazitelnymczarnymgarniturze.
– Pan Dixon? Jestem Mary, państwa osobista hostessa w London Eye. Czeka na
państwaprywatnakapsuła.
Amelia spojrzała na Tylera ze zdumieniem. Najwyraźniej nie słuchała jego roz-
mówtelefonicznych,zakładając,żewszystkiedotycząpracy.Niezwróciłateżuwagi
nadośćoględnąrozmowę,którąprowadziłzbiuremLondonEye.
–Prywatnakapsuła?–spytałazszerokimuśmiechem.
Uśmiechnąłsięwodpowiedziiwskazał,byszłazaMary.Minęlisetkikolejkowi-
czów.
–Mapysąnaławce.Miłejjazdy–powiedziałaMary,poczymzamknęłakapsułę.
–Notojedziemy–rzekłTyler,gdyruszyli.
StanąłobokAmeliiwmiejscu,skądrozciągałsięwidoknaTamizę.Słońcewłaśnie
zachodziło, niebo płonęło pomarańczową czerwienią, rozświetlając płynące rzeką
łodzie i samochody, które przejeżdżały akurat mostami. Budynek Parlamentu, Big
BeniWestminsterAbbeyjaśniaływwieczornymświetle.Odwracającsię,Tylerroz-
poznałznajomebudynki,naprzykładGherkiniShard,natlenieba.Okażdejporze
dniawidokbyłzachwycający,aleTylerbyłpewien,żetegowieczorubyłwyjątkowy.
Nietylkoporabyłaidealna,miałteżzsobąpięknąkobietę.
Początkowo Amelia opierała się pomysłowi tego wyjazdu, zwłaszcza że zaplano-
wałgobezkonsultacjiznią,alepotemjakośsięprzekonała.TylerbywałwLondy-
niedośćczęsto,bynieodczuwaćjużpodniecenianawidoksłynnychmiejsc.Mając
ubokuAmelię,nanowowszystkiegodoświadczał.Zapragnąłzabieraćjązsobąwe
wszystkiepodróże,agdybytobyłoniemożliwe,wolałbyzostaćwdomu.
Ameliastaładoniegoplecami,podziwiającpanoramęmiasta.Spięławłosy,odsła-
niającszyję.Tylermiałochotęwycisnąćtamcałusa.Chciałusłyszeć,jakzaskoczo-
nawciągagłośnopowietrze,apotemwzdycha.
Wyciągnął ręce i oparł dłonie na balustradzie, trzymając Amelię jak w pułapce.
Oparłbrodęnajejramieniuiwdychałjejzapach.
–Jestpięknie–szepnęła.
–Tyjesteśpiękna–odparłiobjąłjąwtalii.
Oparłasięoniego,wzdychajączzadowoleniem,gdywznosilisięcorazwyżej.Wi-
dokbyłspektakularny,aleimdłużejstalitakprzytuleni,tymmniejTylerinteresował
sięwidokiem.OdsunąłkosmykwłosówAmeliiiprzycisnąłwargidojejkarku.Ame-
liaprzechyliłagłowę.WargiTyleraprzesuwałysiępojejkarkuiszyi.Stałanieru-
chomo,tylkojejszybkioddechświadczyłorosnącympodnieceniu.Onteżczułbole-
snepulsowanie.Pragnąłposiąśćswojążonę.
Zabawne,żewystarczyłoparętygodni,bytakoniejmyślał.Przyzwyczaiłsiędo
wspólnychwieczorów.Lubiłzasypiać,trzymającjąwramionachibudzićsię,widząc
jejporannąminę.Chciał,byAmeliasięwnimzakochała.Niezniósłby,gdybyzaty-
dzieńtowszystkostracił.
Kiedydotarlinasamągórę,wsunąłrękępodpłaszczAmeliiiująłjejpierś.Czuł,
jaknabrzmiewapodjegodotykiem,jaklgniedoniegoprzezmateriałbluzki.Amelia
odchyliłasiędotyłu,przyciskaładoniegobiodra.
Głośnojęknął.Pragnąłsięwniejzatracić,kochaćsięzniąiprzestaćmyśleć.Ale
znajdowalisięzamknięciwprzezroczystejkapsulezturystamiwpodobnychkapsu-
łachnadipodnimi,akameranagrywałakażdyichruch.
Ameliaodwróciłasiędoniegotwarzą,gdyzaczęlipowolizjeżdżać.Objęłagoza
szyję,splotłapalcenajegokarku.Tobyłwyjątkoworomantycznymoment.Ajednak
Tylerdałwyrazswoimniepokojom.
–Amelio?
–Tak?
–Będzieszmniekochać?
–Oczywiście–odparłazuwodzicielskimuśmiechem.
Tylerpokręciłgłową.Odpowiedziałazaszybko,więcsądził,żeźlegozrozumiała.
–Nietomiałemnamyśli.–Ameliaofiarowałamuswojeciało,alepragnąłwięcej.
Chciałobalićjejopinięnatematmiłości.Znałjądośćdobrze,bywiedzieć,żesiłąjej
niezdobędzie.–Oddaszmiswojeserce?
Szerokootworzyłaoczyiusta.
–Chcę,żebynamsięudało,Amelio.Żebyśsięwemniezakochała,żebyśmystwo-
rzylirodzinęiżebyśmiaławszystko,oczymzawszemarzyłaś.Alemusiszprzestać
sięopierać.
Zapadładługacisza,akiedywreszcieAmeliasięodezwała,żałował,żeprzerwała
milczenie.
–Prosisz,żebymcityledała,niczegonieotrzymującwzamian.
Terazonszerokootworzyłoczy.
–Comasznamyśli?
–Robiszwszystko,żebymsięwtobiezakochała.Skutecznie,nawetjeślitegonie
czujesz.Alemaszrację,walczęztym,boodnoszęwrażenie,żetyniepozwalaszso-
bie zakochać się we mnie. Nie wyszło ci z Christine. Zerwanie zaręczyn tydzień
przedślubembyłookrutne.Zraniłacię.Niechceszoniejrozmawiać,alewidzę,jak
tocięzmieniło.
Faktycznienielubiłmówićotym,cosięwydarzyłomiędzynimiChristine,boto
oznaczało konieczność stawienia czoła jego wielkiej życiowej porażce. Wolał uda-
wać,żenicsięniestało.
– Straciłeś ją – podjęła Amelia – a przez to ja omal cię nie straciłam. Szukałeś
ucieczki w pracy, latałeś tak dużo, że stewardesy znają cię z imienia i nazwiska.
Oboje próbujemy chronić się przed zranieniem, tak się boimy, że nam się nie uda
istracimywszystko,comamy.Pozwolęsobiezakochaćsięwtobie,aletyteżprze-
stańsięopierać.
Wiedział,żeAmeliamówiprawdę,niebyłjednakpewien,czybyłbyzdolnyoddać
siękomuścałkowicie,takjakkiedyś.Przerażałogoto,nawetjeżelipragnąłtakiego
życia,jakiewiódłzAmelią.
–Maszrację.–Uśmiechnąłsięzwysiłkiem.–Otworzęsięnamiłość.
Jejtwarzrozświetliłuśmiech.Zanimcośdodał,Ameliagopocałowała.Zradością
zamknąłoczyizatraciłsięwfizycznymkontakcie,wktórymprzezminionetygodnie
znajdowałpocieszenie.Tenpocałunekmiałoznaczaćzmianęwichrelacjinalepsze.
Chciał,byAmeliawierzyławjegosłowa.
Przycisnąłjądościanykapsuły.Jejwargibyłymiękkieiciepłe.Jakmógłtakdługo
być ślepy? Amelia była dla niego idealną partnerką pod wieloma względami. Wie-
działa,jakradzićsobiezjegonastrojami.Żadnainnakobietatakgoniepodniecała.
Od pierwszego dnia, gdy ją zobaczył, wiedział, że będą razem bez względu na to,
czyzostanąprzyjaciółmiczykochankami.Kiedywybraliprzyjaźń,zdusiłpożądanie
itrzymałręceprzysobie.Dlategowciążobawiałsięotworzyć.Bałsięstracićprzy-
jaźń.
NaglerozbłysłyświatłaEyeizalałichniebieskiblask.Ameliapodniosłananiego
wzrok.Jejwargisięuśmiechały,pozbawionejużróżowejszminki.
–Wracajmydohotelu–powiedziałalekkozdyszana.
–Niechcesziśćnakolację?
–Nie–odparła.–Zabierzmniedohotelualbozrobięcośnieprzyzwoitegowtej
kapsule,gdziewszyscybędąnaswidzieć.
Zauważył,żezbliżająsiędopodestu.Niemielidośćczasu,bycokolwiekzacząć–
niewspominającozakończeniu.
–Azatemdohotelu.
Gdystanęlinatwardymgruncie,szybkoznaleźlitaksówkęipojechalidohotelu.
Całą drogę serce Amelii waliło, a kiedy wysiedli przed hotelem Landmark, czuła,
jakbyjakaśobręczściskałajejpiersi.
ToniesekszTyleremwywoływałwniejniepokój.Pragnęłagotak,żewydawało
się,żeniejestwstaniezaspokoićtegopragnienia.Zdenerwowałająrozmowa,któ-
rąodbyliwLondonEye.
Powiedziała,żeTylerboisięotworzyćnamiłość,aletobyłocoświęcejniżstrach.
Tak, bał się, że straci ich przyjaźń albo zostanie znów zraniony, ale to też nie
wszystko.Nigdydotądjejnieuwodził.Anirazuprzeztylelat.Wchwili,gdypojawi-
łosiędziecko,byłgotowyuznaćjązażonę.Corodziłowniejpytanie,którebałasię
zadać:CzyTylerjestzniąwyłączniezpowodudziecka?
Czynaprawdęchciał,bypołączyłaichmiłość,czypragnąłjedynie,byznimpozo-
stałaprzezwzglądnadziecko?Miałazasobąkilkakiepskichzwiązków.Gdybynie
dziecko,pewniebyniepozwoliła,byzwiązekzTyleremtrwałtyleczasu.Terazto
byłodużowięcejniżprzyjaźń,choćwciążniemogłanastoprocentpowiedzieć,że
jestwnimzakochana.
WTylerzenieczułatychsamychwibracji.Odnosiławrażenie,żetraktujetojak…
obowiązek,choćprosiłją,byotworzyłasięnamiłość.
Zadrżała.Niewątpiła,żeTylerjejpożąda,aleczymożepołączyćichcoświęcej?
Dręczyłyjątepytania,kiedyszliwysokimnakilkapięteratrium.Ledwiewidziała
detale stuletniego zabytkowego hotelu. Dopiero kiedy dotarli do swojego aparta-
mentu,odsunęławątpliwościnabok.ZsunęłakurtkęzramionTylera.Itakjakco
dzień,odkądzamieszkalirazem,postanowiłauciszyćniepokójwjegoramionach.
Jego kurtka spadła na podłogę razem z jej płaszczem. Tyler wziął ją w ramiona
icałowałdoutratytchu.
–Żadnejkobietyniepragnąłemtakjakciebiedzisiaj–powiedział.
Tesłowaodrobinęrozwiałyjejniepokój.UśmiechnęłasiędoTyleraipociągnęła
za krawat. Potem ruszyli w stronę dużego łóżka. Tyler odrzucił kołdrę, zdjął
spodnieipołożyłsięnamateracu.
Ameliazdjęłapantoflenaobcasach.Podskromnąsukniąmiałakoronkowyczarny
kompletbieliznyipasdopończoch.Połyskująceczarnepończochyzkoronkąnagó-
rzeostrokontrastowałyzjejjasnąskórą.
Kiedy suknia opadła na podłogę, odsłaniając seksowną bieliznę, Tyler otworzył
usta.Amelialekkosięokręciła,poczymwsunęłakciukizagumkęstringówipowoli
jezsuwała.
–Niebędzieciprzeszkadzało,jakzatrzymamresztę?–spytałaniewinnie.
Wodpowiedzigwałtowniepokręciłgłową.Ameliaweszłanałóżko,dotknęłabrzu-
chaTylera,przerzuciłanadnimnogęiusiadła.Westchnęłazadowolona.
–Całydzień?–jęknął.–Miałaśtonasobiecałydzień?
–Uhm–mruknęła,wyjmującszpilkizwłosów.
Kiedy wyjęła ostatnią i włosy opadły na ramiona, potrząsnęła nimi, by osiągnąć
lepszyefekt.
Tylerprzesunąłdłońmipojejudach,srebrnychhaftkachpasaikoroncepończoch.
–Ja…–zaczął,leczAmeliapołożyłamupalecnawargach.
Dość już tego dnia rozmawiali. Teraz chciała tylko się z nim kochać. Tyler pra-
gnął,byodpuściła,więctegowieczoruzamierzałaodpuścić.
UniosłasięnakolanachioparłaręcepoobustronachgłowyTylera.Jejpiersiled-
wietrzymałysięwswoichkryjówkach,kiedysięporuszyła,leczTylerszybkowspo-
mógłjedłońmi.Ameliapowoliprzesunęłasiędotyłu,biorącgowposiadanie.Wy-
prostowała się i zaczęła kołysać biodrami, a rozkosz była tak wielka, że opuściła
powieki.ZzamkniętymioczamimogłasięskupićnadłoniachTylera,którepieściły
jejpiersiprzezkoronkęstanika.Mogłasięskupićnaswoichdoznaniach,wciągając
Tyleracorazgłębiej.Słyszałajegopomruki,własnewestchnieniaicicheskrzypie-
niełóżka.
Przedewszystkimjednakmogłasięskupićnatym,coczuławgłębiduszy.Oddała
sięTylerowi,naprawdęsięprzednimotworzyła.Jakbyprzekręciłakluczwzardze-
wiałymzamku,otworzyłasięnaemocje,któredługoodsiebieodsuwała.
Tobyłazaskakującachwila.Poczułaciepłotejmiłości,wkącikachjejoczuzalśniły
łzy.Równocześniepojawiłosięodkrycie,któregosięniespodziewała:odzawszego
kochała.Żadeninnymężczyznaniespełniałjejwymagań,gdyżniebyłTylerem.On
był jej drugą połową, której bezskutecznie szukała, bo nie szukała w najbardziej
oczywistymmiejscu.
–Amelia.–Tylerniąpokierował,aonajużwiedziała,żezbliżająsiędospełnienia.
Położyła dłonie na jego piersi, pod jedną wyczuła szybko bijące serce. Przyspie-
szając,dotarłanaszczyt.Jejciałemwstrząsnąłdreszcz.Krzyknęłacoś,łapiącod-
dech.
Tylerwbiłpalcewjejciałoiprzejąłinicjatywę,ażwkońcutakżenimzawładnęła
rozkosz.
Amelia wtuliła twarz w jego szyję, oboje drżeli. Leżąc tak, wciąż trzymała rękę
najegosercu.Dlaniejbyłojużzapóźno,bywalczyćztymuczuciem.Brakowałojej
natosiły.Niedługominiewyznaczonyprzezniąmiesiąc,zarazpoichpowrociedo
Nashville.Ameliaznałaodpowiedź.PragnęłazostaćzTyleremistworzyćznimro-
dzinę.
Jedyny problem stanowił brak pewności, czy Tyler się w niej zakocha. Zostanie
zniąprzezwzglądnadziecko,znałagowystarczającodobrze,bytowiedzieć.Ale
cozjejmarzeniemomiłości?Nadalwydawałasiępozajejzasięgiem.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
–Londynbyłfantastyczny–powiedziaładoswoichwspółpracownic.
Siedziały wokół stołu konferencyjnego. Wydawało się, że całe wieki nie było jej
wbiurze,choćminąłledwietydzień.Niepojawiłasięwpracypodczasweekendu.
Nataliemiałarację,mówiącoskutkachzmianystrefyczasowej.
–Cofamwszystkiezłesłowa,którepowiedziałamnatematTylera.
–Aniemówiłam?–rzekłaGretchen.–Cocisięnajbardziejpodobało?
– Jedzenie było świetne. Miło było zobaczyć słynne zabytki. Zjadłam tyle babe-
czek,ileważę.
–Minęłyciporannenudności?–spytałaBree.
–Wzasadzietak.–OdwyjazdudoLondynunieczułanawetlekkichmdłości.Mia-
łateżwięcejenergii.–Taksięcieszyłam,żemogęjeść.Hotelbyłpiękny.Wszystko
tam jest takie inne, a jednocześnie znajome. Cóż, poza jazdą drugą stroną jezdni.
Dwaczytrzyrazyomalniestuknąłmniesamochód,boprzechodzącprzezulicę,pa-
trzyłamniewtęstronę.Mająnawetnaulicydużenapisy:Patrzwprawodlatakich
idiotówjakja.
–Acozmiłością?–spytałaBreezchytrymuśmiechem.Niebyłazainteresowana
rozmowąojedzeniuczystarychkościołach.–Wyglądasz,jakbycitegoniebrako-
wało.
–Bree!–Amelianiemogłapowstrzymaćuśmiechu.
WLondyniemiędzyniąiTyleremcośsięzmieniło.Kiedyobojezgodzilisięodpu-
ścić,ichzwiązekstałsięsilniejszyniżdotąd.
–Myślę,żewnaszejrelacjinastąpiłpewienprzełom.
–Jesteśzakochana?–spytałaGretchen.–Sądzączuśmiechu,którynieschodzi
ztwojejtwarzy,Tylerosiągnąłsukces.
–Chybatak–przyznałaAmelia.
–Powiedziałaśmuto?
Zmarszczyłanos.
–Nie,chcęzaczekać,ażmiesiącdobiegniekońca.Pozatymżadnemumężczyźnie
tegoniepowiedziałam.Trochęsiędenerwuję.
–Zaczekaj,ażonpierwszycitowyzna–poradziłaNatalie,niepodnoszącwzroku
znadtabletu.
To nie był zły pomysł. Tyler nie dawał jej powodu, by wątpiła w jego uczucia,
ajednakniemogłasiępozbyćwątpliwości.
–Och,mamprezenty!–zawołała.
Szybko udała się do swojego pokoju i wróciła z trzema paczkami smakołyków.
Wkażdejznajdowałasiępuszkazciasteczkamimaślanymi,puszkaangielskiejher-
batyitulejkamakaronikówzpiekarniLaduréewHarrodsie.
Kiedyprzyjaciółkipodziwiałyprezenty,zadzwoniłtelefonAmelii.Zdziwiłasię,wi-
dząc numer siostry. Nie były z siostrą blisko. Whitney wdała się w matkę, rzadko
sięspotykały.Rzadkoteżrozmawiałyprzeztelefonpozawyjątkowymiokazjamijak
urodziny czy święta, a nawet wówczas rozmowa była dosyć sztywna. Koleżanki
zpracybyłyjejbliższeniżsiostra.
Ameliaodrzuciłarozmowę.ZadzwonidoWhitneypozakończeniuspotkania.
–Pomyślałam,żesięucieszycie–rzekłaiusłyszała,żeotrzymaławiadomośćgło-
sową.
Siostraprzysłałajejteżesemesa.„Zadzwońdomnieteraz”.
Ameliawestchnęła.
–Pozwolicie,żenachwilęwaszostawię?Muszęzadzwonićdosiostry.Wydajesię,
żeniemożeczekać.Pewnierodzicejąwkurzyli.
– Nie ma sprawy – odparła Natalie. – Zaczniemy omawiać wesele na ten week-
end.Jakwrócisz,przejdziemydocateringu.
Ameliawymknęłasięzpokojuiposzładosiebie.Rozmowazsiostrąoznaczała,że
powinnausiąśćiłyknąćtabletkęprzeciwbólową,bozpewnościąskończysiętobó-
lemgłowy.Wyjęłazszufladybuteleczkętylenolu,połknęładwietabletkiipopiłaje
wodą.Plecyjąbolały,więctabletkamizałatwidwiesprawy.
Siostraodebrałapodwóchsygnałach.
–Wyszłaśzamąż?–Whitneyzaskrzypiałajejdoucha.–Ajadowiadujęsiętego
zFacebooka!Ijeszczejesteśwciąży!Kpinysobierobisz?Wiem,żeniejesteśmy
bardzoblisko,alemogłaśprzynajmniejzrobićmnieirodzicomtęuprzejmośćipoin-
formowaćnasotym,zanimtotrafidointernetu.
Amelia z osłupieniem słuchała oskarżeń siostry, więc nie od razu zareagowała.
Nieodrazuteżzrozumiała,oczymmówisiostra.Facebook?Jak,dodiabła,znala-
złosiętonaFacebooku?Powiedziałabyowszystkimrodzinie,kiedybędziegotowa.
Ktośjąwyprzedził.Próbowałaopanowaćemocjeizebraćmyśli.
–Oczymtymówisz,Whitney?
–JakaśkobietaoimieniuEmilynapisała,cytuję:Jestemtakaprzejęta,słysząc,że
mójmłodszybratTylerpostanowiłzałożyćrodzinęzeswojąnajlepsząprzyjaciółką
Amelią.Całelatanatoczekaliśmy.Ijeszczebędąmielidziecko!Cozaradość!
Ameliizabrakłosłów.Wściekłośćsiostrybyłaniczymwporównaniuzfurią,która
niąowładnęła.Tylerpowiedziałowszystkimswojejrodzinie.Jegosiostranapisała
otymnaFacebooku!
Aprzecieżsięumówili.Niktniemiałsięotymdowiedzieć,dopókisaminieposta-
nowią,codalej.Takdobrzesięukładało.WycieczkadoLondynubyłafantastyczna.
Amelia pozbyła się ostatnich zastrzeżeń i pozwoliła sobie zakochać się w najlep-
szymprzyjacielu.Niebyłożadnegopowodu,byrobiłcośzajejplecami.
Czyżby się obawiał, że kiedy minie miesiąc, Amelia odejdzie? Należał do ludzi,
którzymuszązwyciężyćzawszelkącenę.CzytobyłjegoplanB?Chciałwtenspo-
sóbwymusićnaniejspełnieniejegowoli?Czysądził,żeAmeliaznimzostanie,jeże-
liwszyscyprzyjacieleirodzinadowiedząsię,żesiępobraliioczekujądziecka?
–Amelia!–wrzasnęłasiostradosłuchawki,kiedyAmeliazbytdługomilczała.–Co
się,dodiabła,dzieje?Czytowogóleprawda?
Niebyłosensuzaprzeczać.Spowodowałabytylkowiększezamieszanie.
– Tak, to prawda. Wybacz, że nie zadzwoniłam, ale nie spodziewałam się, że te
wieści rozejdą się, zanim ze wszystkimi porozmawiam. Posłuchaj, nie mogę teraz
rozmawiać.
Amelia się rozłączyła i wyłączyła dzwonek. Była pewna, że siostra natychmiast
oddzwoniibędziesiędomagaławyjaśnień.Amelianiebyłanatogotowa.Zatobyła
gotowadosadnieoznajmićTylerowi,cootymsądzi.
Wzięłatorebkęzdolnejszufladybiurka,wstałairuszyładodrzwi.Podczaskrót-
kiejjazdydodomujejzłośćtylkowzrosła,zwłaszczagdyokrążyłafontannęprzed
tymidiotyczniewielkimdomem.
Podnosząc wzrok na dom, zdała sobie sprawę, że to miejsce jest symbolem ich
związku.Odmomentu,gdyTylerprzyjechałdoNashville,wszystkodziałosięwedle
jegowoli.Nierozwiedlisię,gdyżtegoniechciał.Umawialisięnarandki,bonato
nalegał. Jeździli jego samochodem, przeprowadzili się do wybranego przez niego
domu, podróżowali tam, gdzie musiał pojechać, nawet kiedy Amelia powinna była
pracować.
Wiedział,cozrobić,bymuuległa.Aletymrazemposunąłsięzadaleko.Weszłado
holuiszłaprzezsalondopokoju,gdzieTylermiałbiurkoikomputer.Właśniepisał
cośnalaptopie,zapewneskupionynarubinachibrylantach.
– Tyler – zaczęła głosem drżącym ze złości. – Wydawało mi się, że zawarliśmy
pewnąumowę.
Podniósłwzrokzniepokojem.
–Co?Cosięstało,Ames?
Uniosłarękę,nakazującmumilczenie.
–Zawarliśmytenukładpodkilkomaważnymiwarunkami.Popierwszedaliśmyso-
biemiesiąc,agdybynicztegoniewyszło,mieliśmyrozstaćsięwprzyjaźni.Podru-
gie,całytenczasmieliśmymieszkaćrazem.Alenajważniejszymwarunkiemnaszej
umowybyłoto,żeniktniedowiesięoślubieaniciąży,dopókiniebędziemygotowi
powiedziećotymświatu.Nikt,Tyler!Jakmogłeśtozrobić?
Wyglądał,jakbyusiłowałjązrozumieć.
–Comasznamyśli…
–Facebook!–krzyknęła.–AkuratnaFacebooku!
–Facebook?–Ściągnąłbrwiskonfundowany.–NiemamnawetkontanaFacebo-
oku.
–Awiesz,ktoma?Mojasiostra.Imojamatka.InajwyraźniejtwojasiostraEmily,
którawłaśnieoznajmiłaświatu,żesiępobraliśmyioczekujemydziecka.
Tylerzbladł.
–EmilyzamieściłatonaFacebooku?
– Tak – odparła Amelia. Sprawdziła swoje konto. Nie logowała się od powrotu
zLondynu,aterazznalazłamnóstwolajkówigratulacjidlaszczęśliwejpary.–Emi-
lyoznaczyłamniewswoimpoście.Tajemnicawyszłanajaw.Wielkiedzięki.
–Och,nie!–Jęknąłizakryłtwarz.Tymrazemonpoczułmdłości.Niepowinien
byłnicmówićJeremy’emu.–Amelio,niemiałempojęcia,żetaksięstanie.
Ameliaskrzyżowałaramionanapiersi,patrzącnaniegozniedowierzaniem.
–Wyjawiłeśswojejsiostrzeplotkarcenajwiększysekretispodziewałeśsię,żeza-
trzymagodlasiebie?Powinieneśbyćmądrzejszy.
–ZanicwświecieniepowiedziałbymotymEmily–broniłsięTyler.–Powiedzia-
łembratu.Tobyłoniemalmiesiąctemu,zarazpotym,jakwynajęliśmydom.Wypy-
tywałmnie,czemusiętuprzeniosłem,ajapowiedziałemmuwtajemnicy.Nikomu
więcejniemówiłem.Jeślimojasiostracoświe,towinaJeremy’ego.
–Nie,Tyler–rzekłaostroAmelia.–Totwojawina.Totyzdradziłeśnaszątajem-
nicą,chociażwiedziałeś,żeniepowinieneśtegorobić.
– Już ci to wyjaśniłem! – Wstał i uderzył pięściami w blat dębowego biurka. –
Chciałem, żeby ktoś z mojej rodziny wiedział, gdzie jestem, bo w przeciwieństwie
do ciebie i twojej neurotycznej rodzinki ja swoją lubię. Wybrałem Jeremy’ego, bo
uważałem, że można mu zaufać. Myliłem się. Zapewniam cię, że z nim porozma-
wiam.
Pokręciłagłowąioparładłonienabiodrach.
–Wybacz,żetaksięstało–ciągnął.–Zaparędniitakwszyscybysiędowiedzie-
li.Niechciałem,żebydowiedzielisięzinternetu,aleteraznicjużnieporadzimy.Im
szybciejprzestaniemysiękłócić,tymszybciejmożemyzacząćdzwonićdonaszych
bliskichzwyjaśnieniami.
–Icoimpowiemy,Tyler?
–Nierozumiem.
–Coimpowiemy?Miesiącjeszczeniedobiegłkońca.Niezadeklarowaliśmysobie
wiecznejmiłości.Nieoświadczyłeśmisię.Powiedzprawdę,Tyler.Powiedziałeśto
rodzinie,bobałeśsię,żeinaczejnieosiągnieszcelu.
–Myślisz,żezrobiłemtozpremedytacją?Żebycięszantażować?
–Zawszemusiszwygrać.Wśrodęmijamiesiąc.Prawieniemożliwejestzakochać
sięwtakkrótkimczasie.Obawiałeśsię,żetymrazemniewygrasz.Niematojak
polisaubezpieczeniowa,którazapewnicizwycięstwo,co?
Mówiła, jakby cały ten scenariusz był dziełem Tylera. Bo nie chciał skazywać
dziecka na przerzucanie między dwoma domami? Bo wolał poświęcić osobiste po-
trzeby,byzrobićto,conajlepszedlawszystkich?Czytoczynizniegozłegoczło-
wieka? Wielkiego manipulatora pociągającego za wszystkie sznurki, który podstę-
pemkażejejwprowadzićsiędopięknegodomuizabieranakosztownewycieczki?
Niezłyzniegodrań.
Zaśmiałsięgorzkoipotrząsnąłgłową.Byłzmęczonyobchodzeniemsięzniąjak
zjajkiem.
–Najakiejpodstawieuważasz,żetegowłaśniechciałem?
Otworzyłausta,leczjegoostrytonjąuciszył.Jejpoliczkipoczerwieniały,oczyza-
szkliłysięodłez.Tylerwiedział,żejegosłowabyłyszorstkie,leczniepotrafiłich
powstrzymać.
– Myślisz, że jak twój ojciec próbuję tobą manipulować dla osiągnięcia celu?
Wieszco?PrzyjechałemdoNashville,żebysięztobąrozwieść,atymczasemwylą-
dowałemzcałącholernąrodziną,tysiącekilometrówoddomuifirmy.Starałemsię
zrobić wszystko, co najlepsze w tej sytuacji, ale ty naprawdę mi to utrudniasz.
Chceszznaćprawdę?Notoproszę,powiemciprawdę:jesteśtchórzem!
–Tchórzem?–Cofnęłasię,jakbyjąspoliczkował.
–Tak.Opowiadaszludziom,żewierzyszwmiłośćiżerozpaczliwiepragnieszmi-
łości,alewykorzystaszkażdypretekst,żebyuniknąćbliskiejrelacjizpotencjalnym
mężczyzną twojego życia. Udajesz, że szukasz jakiejś mitycznej idealnej miłości,
żebyodrzucaćwszystkich,którzypróbująciękochać.
–Niemaszpojęciaomnieanimoichzwiązkach–odparłaprzezłzy.
–Wiemotobiewszystko.Jestemtwoimnajlepszymprzyjacielem,anieostatnim
facetem,któregoprzymierzałaśjakparęnowychbutówiodrzuciłaś,kiedyuznałaś,
że ci nie pasuje. Znam cię lepiej niż ty siebie. Myślałem, że coś nas łączy. Że za
parę dni przekażemy rodzicom dobre wiadomości. Ale ty jesteś tchórzem. Chwy-
taszsięnajmniejszejwymówki,bylezniszczyćtenzwiązekizrzucićnamniewinę.
–Nieprawda.Totyzerwałeśnasząumowę.
Pokręciłgłową.
–Takzabrnęłaśwtozaprzeczanie,żesamategoniewidzisz.Jedynypowód,dla
któregozdecydowałaśsięnatępróbę,todziecko.
–Dzieckotojedynypowód,dlaktóregotyjeszczetujesteś.Ja…–Urwała.Wjej
oczachbyłlęk,niepatrzyłanaTylera.Wciągnęłapowietrzeizgięłasię,chwytając
sięzabrzuch.–Och,nie…
Natychmiastdoniejpodbiegł.
–Cosiędzieje?
–Myślę,że…–zaczęła.–Pomóżmidojśćdołazienki.
ZaprowadziłAmeliędołazienkiiczekałniecierpliwiepoddrzwiami.Dopierogdy
usłyszałjejrozpaczliwyszloch,zdałsobiesprawę,cosięstało.
–Chodź,pojedziemydoszpitala–zawołałprzezdrzwi.
–Muszętylkozadzwonićdomojegolekarza.
–Nie,jedziemydoszpitala.
Gdywyszłazłazienki,byłabiałajakkredaimokraodpotu.Ręcejejdrżały.Nie
miałasiłyiść.TylerchwyciłkoczłóżkaiowinąłnimAmelię,potemwziąłjąnaręce
izaniósłdosamochodu.Nawetniezamknąłdrzwinaklucz,myślałtylkootym,by
jaknajszybciejdotarlidoszpitala.Szpitalśw.Tomaszabyłniedaleko,miałnadzieję,
żeuratujądziecko.
Serce mu waliło, gdy pędzili ulicami. To się nie dzieje naprawdę, myślał. Powie-
działa,żetodzieckotrzymaichrazem,imiałarację,aletylkoczęściowo.Dziecko
wzmocniło ich relację tak, że żadne przeciwności nie mogły jej zniszczyć. Dawało
munadzieję,żesięuda.Sprawiło,żeAmeliazostałaznimpomimozastrzeżeń.
Cosięznimistanie?Czybezdziecka,którebyłoichkotwicą,wszystkowymknie
sięspodkontroli?Czystrataichdosiebiezbliży,czynadobrerozdzieli?Nieznał
odpowiedzi.
Od czasu do czasu zerkał na Amelię. Siedziała pochylona, przytulona do drzwi,
zzamkniętymioczami.Przygryzaławargę,powstrzymującłzybóluistrachu.Drża-
ła.Tenwidokłamałmuserce.
Azwłaszczaświadomość,żetojegowina.
Wszystkozniszczył.Użyłjejostrychsłówjakopretekstu,bypowiedziećnajstrasz-
niejszerzeczy,jakiemuprzyszłydogłowy.
Skręciłgwałtowniewstronęwejścianaoddziałratunkowy.Zaparkowałiwysko-
czyłzsamochodu.WziąłAmelięnaręceiwbiegłdośrodka.
– Pomocy! – krzyknął do recepcjonistki. – Pomóżcie, proszę, moja żona traci
dziecko.
Pielęgniarkaprzywiozławózekinwalidzki.Tylerstałbezradny,kiedyAmeliępo-
sadzonoigdzieśwywieziono.
–Proszętuzaczekać–powiedziałamuinnapielęgniarka.–Poprosimypana,gdy
tylkobędzietomożliwe.
Poczuł, że nogi się pod nim uginają, i opadł na krzesło w poczekalni. Modlił się
wduchu,bymógłcofnąćczas,żebytosięniestało.
ROZDZIAŁJEDENASTY
–Nicniemógłpanzrobić,niepanjesttemuwinien.Dziesięćdopiętnastuprocent
ciążtaksiękończywpierwszymtrymestrze.
–Podczaspierwszejwizyty ulekarzawszystkobyło wporządku.Powiedział na-
wet,żedzieckomasilneserce–rzekłTylerdolekarza,choćwiedział,żeniczegoto
niezmieni.
Ameliależałanaszpitalnymłóżku,dochodziładosiebiepozabiegu.Tylernieznał
szczegółów.Pozatym,żeniemielijużdziecka.
–Natymetapiewielezmieniasiępodczasdwóchczytrzechtygodni.Wyglądana
to–mówiłlekarz–żeokołosiódmegotygodniadzieckoprzestałorosnąć.
Tylerściągnąłbrwi.
–Skądpantowie?
–PaniKennedypowiedziała,żenagleminęłyjejporannenudnościimiaławięcej
energii.Natakwczesnymetapieciążytooznacza,żenajprawdopodobniejdziecko
przestałosięrozwijać.
–Więcnic,cosiędzisiajdziało,niemiałonatowpływu?–GłosTylerasięzałamał.
Niechciałpytaćwprost,czyemocje,jakiewzbudziłwżonie,mogłyspowodowaćpo-
ronienie.Całepopołudnieniedawałomutospokoju.
–Nie,totylkonaturaporadziłasobiezproblemem.Plusemjestto,żeniemapo-
wodu, żebyście państwo znów nie spróbowali. Proszę odpocząć, dać organizmowi
paręmiesięcy.To,żepanitymrazemporoniła,nieznaczy,żetosiępowtórzy.Nie
mażadnychczynnikówryzyka,paniKennedy,więcproszęsięniemartwić.
–Dziękuję,doktorze.–Ameliaodezwałasięporazpierwszy,odkądprzywitałasię
zlekarzemipowiedziałamu,jaksięczuje.
– Cóż, wszystko jest teraz w porządku, więc niedługo pojawi się pielęgniarka
zwypisemireceptami.Przezkilkadniproszęodpoczywać.Możepaniwypićkieli-
szekczydwawinadlaodprężenia,tylkoproszęztymnieprzesadzić,zanimdojdzie
panidosiebie.Jeśliniemaciepaństwowięcejpytań,niebędęprzeszkadzał.–Le-
karzuścisnąłTylerowidłońiopuściłpokój.
Tyleropadłnakrzesłoobokłóżka.Czułsiękompletniebezradny,anieznosiłtego
uczucia. Amelia oskarżyła go, że zawsze chce, by wszystko działo się wedle jego
woli,imiałarację.Nielubiłsytuacji,którychniebyłwstanienaprawić,atobyła
właśniejednaznich.
Kilkatygodnitemużadneznichnawetniemyślałoodziecku,azwłaszczawspól-
nym.Teraztodzieckostracili…Tylerczułsię,jakbybezpowrotniepozbawionogo
jakiejśczęścijegosamego.Niewiedziałnawet,copowiedziećAmelii.Byłajegonaj-
lepsząprzyjaciółkąinigdydotądniebrakowałomusłów.
Teraz nie miał pojęcia, na czym stoją. Był prawie pewny, że Amelia nie zechce
spróbowaćzajśćznówwciążę.Cowięcimpozostaje?Ostatniesłowa,jakiewymie-
niliprzedporonieniem,byłyostreibolesne.Niemiałnawetpewności,czywyjdzie
ztegopokojuznajlepsząprzyjaciółką,niewspominającjużożonie.
–Tyler?–odezwałasięAmelia.
–Tak?–Skoczyłnarównenogi.
Amelia wydawała się taka drobna w dużej szpitalnej koszuli, podłączona do
wszystkichtychurządzeń.Jejtwarzjużodzyskałakolor,alesińcepodoczamiwiele
mówiły.Możefizyczniebyławlepszymstanie,alepozatymjejstanbyłkiepski.
–Podaćcicoś?
–Nie.–Pokręciłagłowąilekkosięskrzywiła.–Niczegoniepotrzebuję.
–Jaksięczujesz?
–Lepiej.–Próbowałasięuśmiechnąć.–Tyler…chcę,żebyśwróciłdodomu.
–Bezciebieniewrócę.Lekarzpowiedział,żeniedługocięwypiszą.
–Nierozumiesz.Chcę,żebyśwróciłdoNowegoJorku.
Choćczęściowosiętegospodziewał,nieprzypuszczał,żeażtakgotozaboli.To
byłogorszeniżwszystko,codotądprzeżył,nawetzerwaniezChristinetużprzed
ślubem.
–Amelio…–zaczął,aleonauniosłarękę.
–Tyler,proszę.Byłeśijesteśmoimnajlepszymprzyjacielem.Niepowinniśmybyli
posuwaćsięokrokdalej.Popełniliśmybłąd,nadomiarzłegopróbowaliśmyzmusić
siędoczegośdladobradziecka.Przykromi,żetosięstałoiżemusiałeśprzezto
wszystko przejść, ale to koniec. Skoro nie ma dziecka, nie ma sensu, żebyśmy to
kontynuowali.
Bezpowodzeniausiłowałprzełknąćgulęwgardle.
–Jeśliniemasznicprzeciwkotemu–podjęła–zostanęwtymdomukilkadni,do-
pókiniezorganizujęprzeprowadzki.
–Niemusimypodejmowaćpochopnychdecyzji.
Westchnęłaipoklepałajegorękę.
– Tyler, oboje wiemy, że skończyliśmy to dziś rano, zanim tu trafiłam. Teraz nie
musimy się martwić o komplikacje związane z opieką nad dzieckiem. Możesz jeź-
dzićpoświecie,niczymsięnieprzejmując.Jamogęwrócićdosiebieinadalszukać
miłości.
Czuł,żejegobólprzeradzasięwzłość.TegorankaAmeliabyłananiegozła,ale
gdybyzakończylitękłótnię,zadbałbyoto,żebytobyłatylkokłótnia.Ludziekłócą
sięodczasudoczasu,tonieoznaczakońcazwiązku.Ameliawykorzystałaprzeciek
naFacebooku,aterazporonieniejakopretekst,bygoodtrącić.Gdytylkozbytnio
siędokogośzbliżała,wpadaławpanikę.
– Tu nie chodzi tylko o dziecko. Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do mnie nie
czujesz.Powiedz,żesięwemnieniezakochałaś,anatychmiaststądwyjdę.
Przezchwilępatrzyłamuwoczy.
–Niejestemwtobiezakochana,Tyler.
Kłamała. Nerwowo ściskała koc, tak jak kłamiąc, kiedy byli w szkole, nerwowo
bawiłasięołówkiemczypiórem.Aleczemukłamiewtakważnejsprawie?
Westchnął,niemiałsiłyzniąwalczyć.Nawetjeśligokochała,zjakiegośpowodu
niechciałaznimbyć.Nieporazpierwszyprzegrał,jeślichodziokobietę.Skoro
Ameliażyczysobie,bywyjechał,wyjedzie.WNowymJorkuczekananiegopraca.
Matamswojeżycie,mieszkanie.Jeślinieistniejepowód,dlaktóregomiałbyzostać
wNashville,niemaochotytuzostawać.
– Okej – rzekł z rezygnacją. – Skoro tego chcesz. Powiadomię agenta, że za ty-
dzieńsięwyprowadzamy.
–DzwoniłamdoNatalie,żebymniestądodebrała.
Niechcenawet,byodwiózłjądodomu?
–Wtakimrazie,jeślinicwięcejniemogęzrobić,niebędęcisiędłużejnarzucał.
–Tyler…–zaczęłaciepłymtonem,któregoniemiałochotysłuchać.
–Niemasprawy.Chcesz,żebymzniknął,toznikam.
Uścisnąłjejdłoń,niepatrzącjejwoczy,byniezobaczyćwnichwahania.Mogłoby
daćmutonadzieję,ajeśliznałAmelię,wiedział,żeniemanadziei.
–Dopilnuj,żebyadwokatprzesłałpapieryrozwodowe.Bądźzdrowa.
Po tych słowach wymknął się na korytarz, zamykając drzwi. Oparł się o ścianę,
osunąłsięiodchyliłdotyługłowę.Wpiersiczułtakiucisk,żeledwieoddychał,tak
bardzochciałznówwziąćAmelięwramiona.Porazpierwszywżyciuprzegra,bo
tegochceAmelia.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że kochał ją wystarczająco, by dać jej to,
czegopragnęła,nawetjeślijegotozabija.
Zabrałrzeczyosobiste,jakieśubraniailaptop,zanimAmeliaprzyjechałazeszpi-
tala.Resztęmiałaspakowaćfirmaodprzeprowadzek.Domniebyłdokońcaurzą-
dzony,alenieobecnośćTylerasprawiała,żewydawałsiębardziejpusty.Ameliaczu-
łasię,jakbyktośzamknąłjąnanocwMetropolitanMuseumofArt.Pokojamiza-
władnęłaciszaiobcecienie.
Natalieodebrałajązeszpitala,wszystkieprzyjaciółkiprzybyłydoniejzesłowami
pocieszenia.Rozsiadłysięnałóżkuzpizzą,winemoraznieprzyzwoitąilościączeko-
lady, i oglądały komedie romantyczne. Filmy pozwoliły Amelii dać upust emocjom,
którychjeszczedosiebieniedopuszczała.
Następnejnocyzostaławdomusama.Gretchenzaproponowała,żebędziejejto-
warzyszyć,aleAmeliaodmówiła.Potrzebowałaczasudlasiebie,pozatymzawsze
mieszkała sama, a parę tygodni z Tylerem nie mogło przecież aż tak zmienić jej
przyzwyczajeń.
TylerwróciłdoNowegoJorku.Wysłałjejesemesa,pozatymszczęśliwiezostawił
jąwspokoju.Kiedykazałamuwyjechać,niebyłapewna,czyjejposłucha.Wjego
oczachwidziałaopór.Chciałwalczyćiprzezchwilęchybaliczyłanato,żetakzro-
bi. Skłamała, mówiąc, że go nie kocha, bo za nic nie przyznałaby się do uczucia,
któregonieodwzajemniał.Gdybynaprawdębyłamudroga,gdybyniezostałznią
tylkoprzezwzglądnadziecko,niespełniłbyjejprośby.
Odszedł,potwierdzającjejnajgorszelęki.Iłamiącjejserce.
Leżałanaszpitalnymłóżkuiszlochałapojegowyjściu,pozbierałasiędopierona
dźwięk kroków pielęgniarki. Jednego dnia straciła ukochanego mężczyznę, najlep-
szego przyjaciela, męża i dziecko. Natalie miała rację, twierdząc, że ich przyjaźń
nieprzetrwa,itobolałonajbardziej.Nigdywżyciunieczułasiętaksamotna.
Próbowałazrobićtakiekakao,jakieprzyrządziłjejkiedyśTyler,kiedyusłyszała
dzwonek przy bramie. Przez szybę przy drzwiach ujrzała zamazany obraz babki,
któraczekała,ażAmeliająwpuści.
Dzieńwcześniejzadzwoniładorodzicówidosiostry.Jednoznichmusiałoprzeka-
zaćinformacjębabceiwyekspediowaćjązKnoxville,gdytylkozakręciławłosy.
Ameliaztrudemprzełknęłainacisnęłaprzycisk,któryotwierałbramę.Otworzyła
frontowedrzwiizostawiłajeuchylone,poczympobiegładokuchniizdjęłamleko
z kuchenki. Gdy zawróciła do holu, matka jej ojca, Elizabeth Kennedy, stała
wdrzwiach.
Babka niedawno obchodziła osiemdziesiąte urodziny, ale patrząc na nią, nikt by
tegoniezgadł.Ameliabyłaklonemswojejbabki.WłosyElizabethbyłytakrudejak
Amelii,choćterazoichkolordbałeleganckisalonwKnoxville.Jejciemneoczywi-
działy wszystko. Miała ironiczne poczucie humoru, głowę na karku i była bystra.
Wciążjeździłaswoimstarymbuickiem.
Babkaotworzyłaramionaiczekała.Ameliawpadławjejobjęciaizalałasięhiste-
rycznymiłzami.
–Wiem,wiem.–Elizabethgłaskałająpogłowie,pozwalając,byłzyzmoczyłyjej
sweter.KiedyAmeliasięuspokoiła,babkapoklepałająirzekła:–Chodźmydokuch-
ni.Takachwilaażsięprosiocościepłegodopiciaicośsłodkiego.Ja…–Spojrzała
nalicznedrzwi.–Gdziejestkuchnia?Cozaogromnydom.
Amelia zaśmiała się po raz pierwszy od dłuższego czasu, wzięła babkę za rękę
izaprowadziłajądokuchni.NawidokkuchnioczyElizabethzabłysłytaksamojak
Ameliipierwszegodniawtymdomu.
–Piękna,prawda?
–Cudo.–Babkazaczęłaotwieraćszafkiiszuflady.–Jeślicałydomtakwygląda,
wprowadzamsię.
–Zatydzieńbędziedowynajęcia–odparłaAmeliazesmutkiem.
Elizabethwypatrzyłagarnekzkakao.
–Skończętokakao,atypowiedz,cosiędzieje.
Ameliausiadłanawysokimstołkuipatrzyłanababkę,którakręciłasiępokuchni
jakwtedy,kiedyAmelia byłamała.Babkaprzekazała Ameliimiłośćdogotowania.
Amelia zawsze niecierpliwie czekała na lato spędzane u dziadków oraz wizyty na
BożeNarodzenie.
Elizabethzamieszałakakaoiruszyładospiżarni,skądwróciłazmasłemorzecho-
wym,płatkamikukurydzianymiisyropem,ażoczyAmeliizabłysłyzradości.
–Ciasteczkakukurydziane?
Babkasięuśmiechnęła.
– Oczywiście, kochanie. Słyszałam od twojego ojca, że wyszłaś za tego chłopca,
zktórymstalesiębawiłaś?
Ameliawzięłagłębokioddechizaczęłaodpoczątku.OpowiedziałaoślubiewLas
Vegas,ociążyiromansie.Zakończyłasmutnąwiadomością.
–Tylerwyjechał,akiedyjasięstądwyprowadzę,będzietak,jakbytosięwogóle
niewydarzyło.
Babkapostawiłanablaciekubekgorącegokakaoitalerzwciążciepłychciaste-
czek.
–Wątpię.Ztego,comówisz,wynika,żenicniebędzietak,jakbyło.–Podwinęła
rękawyizaczęłamyćnaczynia.
–Zostaw,babciu.
–Lepiejmyślę,kiedycośrobię.Więccozamierzasz?Wracaszdoswojegomiesz-
kania?
–Tak–odparłaAmelia.–Zostanętamdozakończeniaumowynajmu.Potemmoże
kupięcoświększego,choćnietakwielkiegojaktendom.
–AcoztobąiTylerem?
Ameliawzruszyłaramionamiiwłożyładoustciasteczko.
–Mamnadzieję,żepozostaniemyprzyjaciółmi.Niejestnamdanestworzyćzwią-
zek.Wiedziałam,żetoniejestidealnaromantycznamiłość,alemiałamnadzieję,że
sięmylę.
–Idealnamiłość?–Babkaściągnęłabrwi.–Acóżtozanonsens?
– Idealna romantyczna miłość. Taka, jaka łączy ciebie i dziadka, która daje ci
pewność, że u boku tej osoby wszystkiemu podołasz. Dzięki której codziennie bu-
dzisz się szczęśliwa. Powinnam była wiedzieć, że w miesiąc tego nie osiągnę. To
znaczy…ileczasuspotykaliściesięzdziadkiem,zanimsiępobraliście?
Elizabethzastanowiłasiędłużej,niżAmeliasięspodziewała.
–Tydzień–odparławkońcu.
Ameliausiadłaprosto.
–Co?
–Tylkonikomunierozpowiadaj.Niktotymniewie.Twójdziadekijapoznaliśmy
się, kiedy pracowałam w księgarni uniwersyteckiej. Dziadek studiował prawo. Po-
dobał mi się, ale byłam zbyt wstydliwa, żeby się odezwać. Pewnego dnia spytał
mnie, czy wybrałabym się z nim na mecz w sobotę. Potem zjedliśmy razem lody,
apotemśniadanie–oznajmiłazszelmowskimuśmiechem.–Następnegopiątkupo-
szliśmynawagary,żebywziąćślubwurzędzie.
Amelianieznałatejhistorii.
–Acozhucznymślubemwkościele?Widziałamzdjęcia.
–Tobyłorokpóźniej.Zachowaliśmypierwszyślubwtajemnicyipowiedzieliśmy
rodzinom i przyjaciołom, że się spotykamy. Po kilku miesiącach oznajmiliśmy, że
dziadekmisięoświadczyłiustaliliśmydzieńślubunanasząpierwsząrocznicę.Do
tejporytylkomyzdziadkiemotymwiedzieliśmy.
Amelianiemiałapojęcia,copowiedzieć.
– Przecież wasza miłość jest ideałem, jakiego zawsze pragnęłam, o jaki walczy-
łam.Skądwiedziałaśjużpotygodniu,żetotenmężczyzna?
Elizabethwestchnęłaiusiadłanastołkuobokwnuczki.
–Niemaczegośtakiegojakmiłośćidealna,takjakniemaidealnegoczłowieka.
Musieliśmy ciężko pracować nad naszym związkiem, ciężej niż inne pary, bo tak
wcześnie się pobraliśmy. Bywało, że miałam chęć uderzyć dziadka patelnią, bo
wciąż zostawiał kapcie w miejscu, gdzie się o nie potykałam. Czasami myślę, że
dziadekżałował,żeniepoznałmnielepiej,zanimsięoświadczył.Alepodjęliśmyde-
cyzjęirobiliśmywszystko,żebynamsięudało.
CiasteczkależałyAmeliinażołądkujakołów.Czułasięjakpięciolatka,którejktoś
powiedział,żeŚwiętyMikołajnieistnieje.
–Jednakpoślubienietwojegodziadkabyłojednązmoichnajlepszychdecyzji.Kie-
rowałamsięinstynkteminamiętnością.Inaczejchybabyśmysięniepobrali.Mieli-
śmydobreizłechwile,jakwszyscy,alenieżałujęaniminuty.
Amelii przypomniały się słowa Tylera. Może się okazać, mówił, że do siebie nie
pasujemy,awtedytozakończymyiwróciszdoposzukiwaniarycerzanabiałymko-
niu.Rycerznabiałymkoniu.Iluzja.Dziesięćlatścigałailuzjęiostatniazdałasobie
ztegosprawę.
–Częściowotochybamojawina–przyznałaElizabeth.–Jakbyłaśmała,naopo-
wiadałamcibajek,mówiąconaszymmałżeństwie,jakbyteżbyłobajką.Kiedypod-
rosłaś, nie przyszło mi do głowy, żeby do tego wracać. Chyba sądziłam, że sama
odłożysznabokbajkęoKopciuszku.
–Nie–odezwałasięwkońcuAmelia.–Tonietwojawina.Miałaśrację,żemałej
dziewczynce opowiadałaś bajki. Kiedy dorosłam, powinnam była pojąć, że nie ma
czegoś takiego jak ideał. Jak pomyślę o mężczyznach, których odtrąciłam, bo nie
bylidośćidealni,czujęsięokropnie.
–Kochanie,możliwe,żeżadenznichniebyłbydlaciebiedobry,alezastanawiam
sięnadostatnim.Wydajesię,żebardzociękocha.
–Czemutaksądzisz?
–Napodstawietego,comówiłaś.Tyledlaciebiezrobił,chociażtegoniechciałaś.
Wiem,żetoczasamizłości,alemusiszzrozumieć,żewynająłdom,przeniósłsiętu
irobiłwszystko,żebyśbyłaszczęśliwaibezpieczna.Takniezachowujesięmężczy-
zna,któryczujesiętylkozobowiązanyzpowodudziecka.Taksięzachowujemęż-
czyznazakochany.Tylkomężczyznazakochanyrobiwszystko,bywidziećuśmiech
natwarzyukochanejkobiety.
Ameliachciała,bybabkamiałarację,aletoniemożebyćprawda.
–Nieodszedłby,gdybymniekochał.
– Myślałam, że lubiłaś romantyczne bajki. „Małą syrenkę”, „Piękną i Bestię”.
W każdej z nich bohater poświęca dla ukochanej to, co uważa za najcenniejsze
wżyciu.Jeślimyślisz,żeTylerwyjechał,bojesteśmuobojętna,jesteśgłupia.Wyje-
chał,bosądził,żetegowłaśniepragniesz.
Ameliapoczułatępyból.Czymożliwe,żeodtrąciłamężczyznę,któryjąkochał–
któregoonateżkochała–bobyłazbytślepa,bydojrzećprawdę?
Icoważniejsze…czyonjejtowybaczy?
ROZDZIAŁDWUNASTY
Przed naciśnięciem klamki u drzwi domu, który dzielił z Amelią, wahał się tylko
chwilę.Widziałświatłowkuchni,resztadomuwydawałasięciemnaipusta.
–Amelia?–zawołał.–Halo?
Nikt mu nie odpowiedział, więc ruszył korytarzem do kuchni. Amelia stała przy
blacie,patrzącnaniegonieśmiało.Najwyraźniejsłyszałago,leczniemiałanicdo
powiedzenia.Alboniewiedziała,jakzareagować.Takczyowak,nierzuciłasięmu
wramiona.Tylerczułsięzawiedziony.Byłjednakwdzięczny,żegoniewyrzuciła.
–Cześć–powiedział.
–Cześć.
Wyglądałalepiejniżwszpitalu.Niebyłajużtakablada.Włosyzwiązaławkoński
ogon, miała na sobie T-shirt i dżinsy. Czuł jednak, że na jego widok zesztywniała.
Wjednejręceściskałabutelkęwina,wdrugiejkorkociąg.
–Napijeszsię?–spytała.–Właśnieotwieram.
–Jasne,dzięki.Pozwól.–Ruszyłkuniejiprzystanął.Toniebyłdobryruch.Nawet
wciążyniepozwalałasobiewewszystkimpomagać.–Wyjmękieliszki–dokończył.
Podszedł do szafki i wyjął dwa kieliszki. Kiedy wrócił, butelka była już otwarta.
Amelianapełniłakieliszki.
– Usiądziemy na zewnątrz? Dzień był dość ciepły. Trzeba choć raz skorzystać
ztegoogródkaprzedwyprowadzką.
–Okej.–Poszedłzaniądoogródka.Niebyłtamodczasu,gdyagentnieruchomo-
ścioprowadzałgopodomu.
Znajdowałsiętambasenwkształcienerki,jacuzziikamiennypiec,któryotaczały
ławki.Naprawociągnąłsiętrawnik,świetnemiejscenahuśtawkę.
Odwyjściazeszpitalarobiłto,ocoAmeliagooskarżała,gdyzerwałzChristine–
rzuciłsięwwirpracy,byniemyślećostracie.Wziąłkomputeriwalizkęzrzeczami
osobistymiipierwszymsamolotempoleciałdoNowegoJorku.Odrazuudałsiędo
biura,gdziepracowałtakdługo,ażekrankomputerazamieniłsięwnieczytelnąpla-
mę.Nazajutrzranowstałizrobiłtosamo.
Tegodniaobudziłsięipoczuł,żebrakujemuciepłaAmelii.Chciałjejzrobićkok-
tajlipocałowaćją.Zrozumiał,żejestwiększymtchórzemniżona,aprzecieżtoją
oskarżył o tchórzostwo. Wsiadł na pokład samolotu i przyjechał prosto do tego
domu,bypowiedziećAmelii,coczuje.Zrobitoladachwila,gdytylkowymyśli,jakto
powiedzieć.
Jużrazgoodtrąciła.Niemiałwielkiejochotyznównadstawiaćkarkuistracićgło-
wy,alemusitozrobić.Gdybyniezaryzykował,żałowałbydokońcażycia.
Amelia ruszyła w stronę kamiennego pieca i usiadła na jednej z ławek. Tyler
usiadłobokniej,pochyliłsięiprzekręciłpokrętło,którepokazałmuagentnierucho-
mości,inaglewgazowymkominkupokazałysiępłomienie.Towystarczyło,byprze-
gonićmarcowychłód.
– Miło – powiedziała, nachylając się w stronę ognia. – Choć narzekałam na ten
dom,będęzanimtęsknić.Trudnobędzieprzywyknąćnanowodomałegomieszkan-
ka.Nawetnieskorzystaliśmyzdomowegokina.
Kiwnąłgłową.Ztrudemskupiałsięnarozmowie.
–Jaksięczujesz?–spytał.
–Wciążjestemtrochęobolała,aleprzeżyję–zażartowałazlekkimuśmiechem.–
Aty?
Westchnął.Topodchwytliwepytanie.
–Jajestem…trochęodrętwiały.Przytłoczony.Smutny.Aleprzedewszystkimczu-
jęsięwinny.
–Toniebyłaniczyjawina.
– Wiem. Ale jest mnóstwo innych rzeczy, za które ponoszę odpowiedzialność.
Skierowałem do ciebie słowa, które cię zraniły. Wyjechałem, kiedy wszystko we
mniekrzyczało,żebymzostał.
Wyczuł,żeAmeliasztywnieje.Wypiłałykwina,poczymrzekła:
–Tojakazałamciwyjechać.
–Toprawda.Aleodkiedyrobięto,comikażesz?
Ameliacichoprychnęła,zakrywającusta.
–Wzasadzienigdy.
–Nowłaśnie.Wybrałemzłymoment,żebyzacząćcięsłuchać.
–No,no–zaczęłaostro,aleTylerjejprzerwał.
–Nieprzyjechałemsiękłócić,Amelio.
Spojrzała na niego, przypatrując się jego twarzy, jakby chciała zapisać ją w pa-
mięci.
–Więcpoco?
Głębokonabrałpowietrza.
–Powiedziećci,żezamierzamzerwaćnasząumowę.
Ameliaściągnęłabrwizmieszana.
–Comasznamyśli?
– Cóż – podjął. – Uzgodniliśmy, że kiedy minie trzydzieści dni, a oboje będziemy
zakochani,zostaniemyrazem.Zaśgdybyjednoznasnadalchciałorozwodu…roz-
staniemysięjakprzyjaciele.
Wlepiławzrokwswojekolana.
–Więczrywasztęumowęiprzyjechałeśmipowiedzieć,żeniebędziemyprzyja-
ciółmi.–Nerwowosięzaśmiała.–Chybajużtosłyszałam.Dwatygodnietemu.
– To była całkiem inna sytuacja. Nie rozwiedziemy się, bo jestem w tobie zako-
chany.Atyjesteśwemniezakochana,nawetjeśliniechcesztegoprzyznać.
Ameliaotworzyłausta.
–Co?
–Kochamcię–powtórzył.–Iniepozwolęciodtegouciec.Niemogęstaćzboku
ipatrzeć,jakpróbujeszzniszczyćwszystko,conaspołączyło.Próbowałem,pozwo-
liłemciokłamywaćisiebie,imnie,aledłużejniebędętegoakceptował.
Odstawiłkieliszeknaziemięiwziąłjązarękę.
–Kochamcię,Amelio.Kochałemcię,zanimzaszłaśwciążę,kochałemcięprzed
szalonąnocąwVegas.Zrozumiałem,żekochamcięodszkołyiwspólnychlunchów
na trawniku obok stadionu. Od dnia, kiedy mnie zaprosiłaś do swojej ławki. Byłaś
najpiękniejszą,najsłodsząistotą,jakąspotkałemwżyciu.
–Jakmogłeśmnietylelatkochać?Nigdyotymniemówiłeś.Nigdyniezachowy-
wałeśsię,jakbyścośdomnieczuł.
–Niedokońcazdawałemsobieztegosprawę.Przezwszystkietelatawiedzia-
łem,żekochamcięjakprzyjaciółkę.Niedopuszczałemdosiebieinnejmożliwości.
Aleuczucietliłosiępodpowierzchnią.Ilekroćumawiałemsięzjakąśkobietą,coś
mi nie grało. Ilekroć widziałem twój numer na ekranie telefonu, moje serce biło
szybciej.Christinetowiedziała,ajamusiałemsięprzestraszyć,żestracęcięnaza-
wsze,żebydostrzecróżnicę.
Przyklęknąłipodniósłnaniąwzrok.
–Jesteśdlamniewszystkim,Amelio.Chcę,żebyśzamniewyszła.
–Jużjesteśmymałżeństwem.
–Wiem–odparłzuśmiechem.–Alemojażonakiedyśmioznajmiła,żejeślijąko-
chamichcępozostaćjejmężem,muszęsięznówoświadczyćiwziąćzniąhuczny
romantycznyślubwkościelezrodzinąiprzyjaciółmi.
Sięgnąłdokieszeniiwyjąłtosamoczarneaksamitnepudełeczko,którepodaro-
wałjejwdniuślubuwVegas.Otworzyłje,wśrodkubłysnąłośmiokaratowybrylant.
Kiedywprowadzilisiędotegodomu,AmeliaoddałagoTylerowi.Wówczasniesą-
dziła,żeimsięudaalbomyślała,żejeślicośztegowyjdzie,Tylerniezechcejejzo-
stawićtakkosztownegokamienia.Myliłasiępodwójnie.
–Oddałamcigo.–Zmarszczyłaczoło.–MiałeśgosprzedaćwLosAngelesnaza-
ręczynowypierścionekdlaKardashianów.
– Nieważne, co wtedy zamierzałem. To jest pierścionek mojej żony, więc należy
dociebie.Drugiegotakiegobymnieznalazł.Trafiłemnawiększekamienie,aleten
jest jedyny w swoim rodzaju. Bezbłędny i bezbarwny. Szlif jest doskonały. To kla-
sycznapiękność,takjakty,więcnależydociebie.
Był zdenerwowany. Już raz oświadczał się Amelii. Są już małżonkami. Ale po-
przednimrazemtobyłżart,któryzaszedłzadaleko.Tymrazemtodziejesięna-
prawdę.PragniespędzićzAmeliąresztężycia.Drżącymgłosem,patrzącjejwoczy,
spytał:
–Amelio,wyjdzieszzamnie?
Oniemiała.Nietegosięspodziewała.GdyusłyszałagłosTylerazholu,przezmo-
mentczułaradość,potempanikę.Rozmowazbabkądałajejdomyślenia.Właśnie
miałanalaćsobiekieliszekwina,byzebraćsięnaodwagęizadzwonićdoTylera.
Powiedziećmu,żeskłamała,botaknaprawdęgokocha.
Naglepojawiłsięwdrzwiachkuchni,aonaniewiedziała,comyśleć.Pewnienie
przebyłtakiegoszmatudrogi,bysięzniąkłócić.Chciałzniąporozmawiaćosobi-
ście,bezemocji,jakietowarzyszyłyimwszpitaluczyprzedporonieniem.Conajwy-
żejmiałanadzieję,żepozostanąprzyjaciółmi.
Nieśmiałamarzyćoniczymwięcej.
–Niewiem,copowiedzieć–odparła,kręcącgłową.
Tylerściągnąłbrwi.
–Podpowiemci.Kluczowesłowobrzmi:Tak,akolejne:Kochamcię,Tyler.Spró-
bujmyjeszczeraz.Amelio,wyjdzieszzamnie?Teraztwojakolej.
Ameliasięuśmiechnęła.Miałrację.Chciałatego.Musitylkotopowiedzieć.
–Tak,Tyler.Wyjdęzaciebie.
–I?–Uśmiechnąłsięznadzieją.
–I…kochamcię.Bardzo.
Wsunąłjejpierścioneknapalecipocałowałjejdłoń,apotemwstałidelikatnieją
objął.Natychmiastpoczułasiębezpieczna,amyślała,żejużnazawszetostraciła.
Uniosła głowę i przycisnęła wargi do ust Tylera. O niczym tak nie marzyła jak
o jego oświadczynach. Oświadczynach mężczyzny, który znał ją lepiej niż ktokol-
wiekinny,którypotrafiłjąrozśmieszyć,anawetzrobićjejkakao.Zawszefantazjo-
wałaojakimśideale,aprzecieżwiększegoideałuniema.
Wtuliłatwarzwklapęmarynarki.
–Wieszco?–rzekł.–Jestśroda.Trzydziestydzień.
Podniosławzrokzuśmiechem.Tak,wszystkozakończyłosiętak,jakmiałosięza-
kończyć.
–Wyglądanato,żenamsięudało.Trochętrudnowtouwierzyć,aletylewyda-
rzyłosięprzeztenmiesiąc.
–Toprawda.Wciąguostatnichdninauczyłemsięjednego:żeniechcętrzymać
tegowtajemnicy.Musimyzadzwonićdonaszychrodzin,itodziś.Niemożemypo-
wtórzyćbłędu.
–Tak,alepoczekajmytrochę,żebymmogłanacieszyćsiętąchwilą.
–Dobrze.Pewniezarazzaczniemyplanowaćhucznewesele,ojakimzawszema-
rzyłaś.Masznadaltenwielkinotatnik?
Wzruszyłaramionami.
–Mam,aleodtwojegowyjazdusporomyślałam.Jużmnietenpomysłtaknieprze-
konuje.Mojeplanyskupiałysięnawszystkim,tylkonienarozpoczęciunowegoży-
ciazkochanymmężczyzną.Wyżejstawiałamtortikwiatyniżpanamłodego.Pew-
niedlatego,żekiedyrobiłamteplany,niebyłamzakochana.Teraz,kiedyjestemza-
kochana, nie potrzebuję tej otoczki. Już jesteśmy małżeństwem. Kochamy się. To
wystarczy.
Tyleruniósłbrwi.
–Tomiłe,comówisz,alepóźniejbyśżałowała.Pewnegodniazadziesięćlatpo-
kłócilibyśmysięimiałabyśdomniepretensje,żepobraliśmysięwLasVegas,aty
byłaśwczarnejsukience.Mniebyśzatoobwiniała.Akiedynaszacórkawychodzi-
łabyzamąż,próbowałabyśsobieodbićto,czegosamanieprzeżyłaś.Mowyniema,
urządzimywielkiewesele.Nalegam.
Ameliasięzamyśliła.
–Nodobrze.Możenietakhucznejakwmoimnotesie,alezbiałąsukniąipasto-
rem,któryniebędzieprzypominałElvisa,iznaszymirodzinamiorazprzyjaciółmi.
TyleruśmiechnąłsięiprzytuliłAmelię.
– Świetny plan. Mam tylko jedną prośbę, żebyś nie kazała mi chodzić na lekcje
tańca.
Roześmiałasię.Tylerniemiałpoczuciarytmu.
–Widziałam,jaktańczysz.Żadnelekcjeciniepomogą.
–Nowiesz!Aleniechtam,zgoda.Powiedzmitylko,comamnasiebiewłożyć.
–Dlamężczyzntoproste.
–Bonasnajbardziejinteresujemiesiącmiodowy.
Ameliaznówsięzaśmiała,apotem,patrzącmuwoczy,poczuła,żemusimuwyja-
śnić,dlaczegoskłamała.
–Tyler–zaczęła,wplatającpalcewjegowłosy–przepraszam,żetaksięzacho-
wałam.Przeraziłamnietamiłość,niewiedziałam,czyczujesztosamo.Niepotrafi-
łamuwierzyć,żezostałeśzemną,bomniekochasz.Byłamprzekonana,żerobiszto
dladziecka.
–Tomojawina.Jateżsiębałem,próbowałemsięskupićnadziecku,boniezależ-
nie od tego, jak ułożyłoby się między nami, dziecko byłoby częścią mojego życia.
Myślałem,żejeślibędęukrywałuczucia,niebędzietakbolało,gdymnieodtrącisz.
Ameliasięskrzywiła.
–Ajacięodtrąciłam.
–Iwcalemniejniebolało.Możenawetbardziej.Powinienembyłwyznaćcipraw-
dę w szpitalu, nie zważając, jak zareagujesz. Gdybym powiedział, że cię kocham,
czykazałabyśmiwracaćdoNowegoJorku?
Niebyłapewna.Czybymuuwierzyła?Niewiedziała,czywtamtejtrudnejchwili
wystarczyłobyjejsiły,byzaryzykować.
– Nieważne – odparła. – Nie zmienimy przeszłości, myślę, że tak to miało być.
Rozstaniepomogłonamsobieuświadomić,jakbardzosiękochamyiżechcemybyć
razem.
–Jasobieuświadomiłem,jaknielubięswojegonowojorskiegomieszkania.Mogę
stądprowadzićinteresy.Niechcęrezygnowaćztegodomu.Wiem,żejestzaduży,
ale…
–Popracujemynadtym,żebygozapełnić.
Ona też nie chciała się stąd wyprowadzać. Utrata dziecka uprzytomniła jej, że
bardzopragniemiećdzieci.Szukanieidealnegopartneraodsuwałotonadrugiplan.
Lekarzpowiedział,bypoczekaliparęmiesięcy,alegdyprzyjdziepora,chciałaznów
spróbować.
–Dorastałemzpięciorgiemrodzeństwawmieszkaniuztrzemasypialniamiidwo-
małazienkami.Mymamysetkimetrów.Możemyjezapełnić,jeślichcesz.
–Tobrzmijakwyzwanie.–Ameliasięzaśmiała.
–Dladziewczynydążącejdoideałudompełendziecimożeokazaćsięzbytdaleki
odideału.
–Doszłamdowniosku,żeideałniejestjednakmoimideałem.KiedybyłeśwNo-
wymJorku,odbyłambardzopouczającąrozmowęzmojąbabką.
Spojrzałnaniązezdumieniem.
–Tą,którejmałżeństwojestideałem,jakiemunigdyniesprostam?
–Tą,którejmałżeństwowyobrażałamsobiejakoideał.Mówiącwskrócie,prze-
kazano mi bajkową wersję rzeczywistości przeznaczoną dla małych dziewczynek.
Myślęjednak,żedostałamto,czegopragnęłam.Zawszemarzyłamotakimmałżeń-
stwiejakmałżeństwodziadkówi,oironio,jesteśmybardzoblisko.Musimyjeszcze
wytrwaćrazemjakieśpięćdziesiątkilkalat.
UśmiechnąłsięipocałowałAmelię.
–Niemogęsiędoczekać.
EPILOG
Czterymiesiącepóźniej
Nadszedłdzień,naktóryAmeliaczekała,odkądskończyłapięćlat,itoszybciej,
niżsięspodziewała.
Kiedy ktoś zrezygnował z terminu pod koniec lata, Amelia i Tyler skorzystali
zokazjiizarezerwowalitentermindlasiebie.Odtegomomentunastąpiłczasrado-
snego planowania. Choć Amelia zamierzała poskromić młodzieńcze plany, okazało
się,żezpewnychrzeczyniepotrafiłazrezygnować.
Miałanasobienajpiękniejsząsuknię,kremową,lśniącąkryształkami.Długiwelon
ciągnąłsięzaniąposzarymdywanie.Pastorczytałsłowaomiłościiwięzachmał-
żeńskich,kiedyAmeliastałanapodwyższeniu,patrzącwoczyukochanego.
Zerknąwszynatłumzebranywkaplicy,dojrzałaznajometwarzeprzyjaciółiro-
dziny.Ważniludziewjejżyciubyliświadkamitejważnejchwili.
Przezlataplanowałaswójślub,niemyślącopanumłodym.PatrzącwoczyTyle-
ra,wiedziała,żetoonbyłnajważniejszy.Ważniejszyniżsukniaczytort.
Urządzilitowesele,gdyżTylertegodlaniejpragnął,choćniebyłotokonieczne.
Wkońcubylijużmałżeństwem.Jednakprzeżywalitęceremonię,agdypowtarzali
słowamałżeńskiejprzysięgi,ichgłosydrżały.Tymrazemtesłowaznaczyłydlanich
dużowięcej.
–Ogłaszamwasmężemiżoną.Możepanpocałowaćswojążonę.
Tylerwziąłjąwramionazuśmiechem.SerceAmeliizabiłomocniej.Miałanadzie-
ję,żeTylerzawszebędzietaknaniąpatrzył.
–Kochamcię–szepnął.
–Jateżciękocham.I–dodałazuśmiechem–jestemwciąży.
Szerokootworzyłoczy,uśmiechającsięszerzej.
–Naprawdę?
–Tak.
Przycisnąłwargidojejust.Zdawałosię,żesąsami.Głośnaradośćgościbyłaje-
dyniedalekimszumemwtle,błyskfleszaBreeniedałsięporównaćdofajerwerków
podjejpowiekami.Dopierokiedypastorodchrząknął,odsunęlisięodsiebie.
–Później–rzekłpastor.
Przezkaplicęprzetoczyłasięfalaśmiechu.
Ameliazaczerwieniłasię,gdyWhitneypodałajejbukiet.WzięłaTylerapodrękę
iodwrócilisiętwarządogości.
–Panieipanowie,otopanipaniDixonowie.
Szlinawąpopłatkachróż,apowyjściuzkaplicyAmeliazrozumiała,oczymna-
prawdęmarzyła.Nieohucznymweselu,aleonowymżyciuzukochanymmężczy-
zną.ZTylerem.
Tytułoryginału:ThirtyDaystoWinHisWife
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2015
Redaktorserii:EwaGodycka
Korekta:UrszulaGołębiewska
©2015byAndreaLaurence
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.Warszawa2016
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises
Limitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN:978-83-276-2205-1
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Prolog
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Epilog
Stronaredakcyjna