Wolność i własność w Internecie
Dr Jan Jacek Szymona
Instytut Liberalno-Konserwatywny
Lublin
Streszczenie
Internet jest przestrzenią informacyjną. To, co w niej istnieje, jest informacją. Informacja może być powielana dowolnie
wiele razy. Z tej samej informacji może korzystać naraz dowolnie wiele osób. Z tych względów nie można do informacji
sensownie zastosować pojęcia własności znanego ze świata przedmiotów materialnych. Informacja jest z samej swojej
natury wolna i nie poddaje się zawłaszczeniu. Pojęcie własności intelektualnej musi zostać albo całkowicie odrzucone albo
przeformułowane. Nie wynika ono bowiem z natury przedmiotu tej własności. Wolność Internetu jest nie do pogodzenia z
pojęciem własności intelektualnej. Sztuczne przenoszenie tradycyjnych uregulowań prawnych do cyberprzestrzeni
prowadzi do groteskowych rezultatów. Informację można skutecznie chronić jedynie w sposób zgodny z jej naturą, to jest
przy pomocy np. technik kryptograficznych.
1.
Internet, jako nowoczesne medium komunikowania się ludzi i rozpowszechniania informacji, przyniósł obietnicę łatwego
dostępu do dziedzictwa ludzkości w dziedzinie nauki, sztuki, literatury czy rozrywki. Przyniósł nowe możliwości ale też nowe
problemy i zagrożenia, z którymi muszą zmierzyć się jego uczestnicy. W szczególności dostrzegają je rządy państw oraz
organizacje ponadpaństwowe i w sobie właściwy sposób usiłują poddać Internet kontroli, zwykle przez rozszerzenie
uregulowań funkcjonujących w innych sferach życia społecznego czy gospodarczego. Jednak przyszły rozwój Internetu
sfalsyfikuje tego typu zamierzenia, jeżeli będą sprzeczne z samą istotą tego medium. Sądzę, że będą musiały ulec zmianie
niektóre rozwiązania prawne dotyczące informacji, a szczególnie jej własności. Uważam, że pozytywne prawodawstwo
posunęło się nazbyt daleko w kreowaniu własności intelektualnej i zamiast przyczyniać się do rozpowszechniania osiągnięć
ludzkiej myśli, broni do nich dostępu i krępuje dalszy rozwój.
Na konferencji poświęconej problemom prawnym związanym z Internetem nie można pominąć milczeniem kwestii dla
Internetu podstawowej, a mianowicie natury przedmiotu, z którym w Internecie mamy do czynienia. Tym przedmiotem jest
informacja: fizycznie -- jako zmienne impulsy elektryczne bądź świetlne -- i logicznie -- jako na pozór chaotyczne ciągi zer i
jedynek -- które nieustannie przekraczają granice państw, bez przeszkód i poza jakąkolwiek kontrolą. Tylko człowiek potrafi
wyłowić z nich sens i tylko dla człowieka może on przedstawiać wartość. Jak tę wartość określać, kto ma to czynić, kto może
nią dysponować i jak ją wymieniać z innymi -- oto pytania, na które odpowiedź przyniesie dalszy rozwój technologii
informacyjnych.
Celem niniejszego referatu jest przedstawienie poglądów kwestionujących pojęcie własności intelektualnej. W Internecie w
wielu miejscach można znaleźć publikacje na ten temat [1, 2, 4, 7, 10, 14, 15], a także rozmaite inicjatywy na rzecz wolności
informacji, wolnego software'u itd. Niech za przykład takiej inicjatywy posłuży program Gutenberg, którego celem było
upowszechnienie największych dzieł literatury światowej przez ich digitalizację i bezpłatne udostępnienie w Internecie.
Niestety, dzieła współczesne nie zostały włączone do tego programu z powodu chroniących je praw autorskich. Prawa te
równie skutecznie ochroniły olbrzymią część ludzkości przed dostępem do tego dziedzictwa.
Wydaje się, że obrazoburcze poglądy, kwestionujące własność intelektualną, znajdują sobie coraz więcej świadomych
zwolenników, podczas gdy ich przeciwnicy wywodzą się zwykle z grup materialnie zainteresowanych utrzymaniem status
quo.
Szczególną rolę w globalizacji ochrony własności intelektualnej odegrały Stany Zjednoczone. Do roku 1891 Stany
Zjednoczone nie chroniły praw obcych autorów. Jak pisze prof. Debora Halbert "gdzieś pomiędzy rokiem 1891 a 1988 Stany
Zjednoczone z pirata stały się policjantem i dokonały znaczącej zmiany sposobu postrzegania własności intelektualnej". Od
połowy lat 80-tych Stany Zjednoczone wywierają silną ekonomiczną presję na kraje głównie wschodniej Azji aby te przyjęły
rozwiązania dotyczące ochrony własności intelektualnej podobne do amerykańskich. Wiąże się to ściśle z przechodzeniem
gospodarki amerykańskiej z epoki industrialnej do epoki informacyjnej i z koniecznością państwowej ochrony interesów
amerykańskich producentów informacji [9].
2.
Rozpowszechnione jest przeświadczenie, że coś takiego jak własność intelektualna istnieje i że natura tej własności jest taka
sama jak natura własności przedmiotów materialnych czyli rzeczy. Przeświadczenie takie podtrzymywane jest przez
krzykliwą propagandę ferowaną w mediach przez rozmaite grupy nacisku pod pretekstem walki z piratami. Grupy owe
uzyskały od państwa przywileje w naturalny sposób przekładające się na korzyści materialne i dążą do ich zachowania a
nawet rozszerzenia. Na straży tych przywilejów ma, oczywiście, stać państwowa policja i państwowy wymiar
sprawiedliwości. Niezorientowany radiosłuchacz, telewidz lub czytelnik prasy jest dodatkowo napominany przez rozmaite
międzynarodowe autorytety, ma także ugiąć się pod ciężarem ogromnych strat, jakie wolny obrót informacją przynosi nie
tylko wielkim firmom software'owym czy najbogatszym przedstawicielom show-businessu ale i -- co najgorsze -- budżetowi
państwa. Istnienie własności intelektualnej przyjmowane jest powszechnie jako pewnik -- nikt prawie nie poddaje go w
wątpliwość, nikt nie przedstawia innego podejścia do tego problemu. Tymczasem różnica między własnością zwykłą,
tradycyjną, odnoszącą się do rzeczy, a własnością intelektualną istnieje, jest znacząca i, sądzę, staje się łatwo widoczna dla
każdego już po krótkiej refleksji.
Wśród przeciwników ochrony praw autorskich i wynalazków wyróżniają się dwie grupy.
Jedni uznają istnienie własności intelektualnej lecz negują potrzebę jej państwowej ochrony przez odpowiednie
ustawodawstwo [12]. Patenty i prawa autorskie nie są bowiem niczym innym, niż czasowym monopolem przyznanym przez
państwo na odkrycia, wynalazki, dzieła i inne utwory, zanim staną się własnością publiczną.
Inni w ogóle negują własność intelektualną -- jako własność informacji, która zasadniczo różni się od przedmiotów
materialnych. Utrzymują, że własność intelektualna jest konstrukcją fałszywą i zostanie sfalsyfikowana właśnie przez
Internet, jako przestrzeń, w której owa informacja może istnieć, rozwijać się najpełniej i najbardziej naturalnie, w sposób
zadziwiająco podobny do żywych organizmów [5].
3.
Przyjrzyjmy się najpierw argumentom przedstawicieli pierwszej z wymienionych grup.
Konieczność ochrony twórców i wynalazców przez prawa autorskie i patenty uzasadniana jest zwykle w taki sposób, że
jakoby bez takiej ochrony nikt nie produkowałby dzieł oryginalnych ani nie dokonywałby wynalazków lub że powstające
dzieła byłyby marnej jakości [15]. Jednakże fałszywość tej tezy jest oczywista. Wszakże zanim wprowadzono taką ochronę,
ludzie czynili wynalazki i tworzyli dzieła -- wiele z nich zaliczamy dzisiaj do najwyższych osiągnięć ludzkiego umysłu.
Przeciwnicy ingerencji państwa w sferę własności intelektualnej, w przestrzeń informacyjną argumentują, że należytą
ochronę wytworów ludzkiej myśli można uzyskać na gruncie prawa cywilnego (kontarktowego). Człowiek, który coś
wynalazł lub stworzył, może postąpić trojako. Może swój wynalazek lub swoje dzieło zachować dla siebie. Może je
opublikować i w ten sposób uczynić dostępnym dla wszystkich. Może wreszcie udostępniać je tylko niektórym. W tej
trzeciej sytuacji udostępnia posiadaną przez siebie informację tylko tym, którzy w drodze dobrowolnej umowy zobowiążą
się (1) za nią zapłacić, (2) nie rozpowszechniać jej dalej oraz (3) w przypadku, gdy jednak to nastąpi, zapłacić umówioną
karę. Taki kontraktowy system jest powszechnie teraz stosowany -- oprogramowania nie kupujemy, kupujemy tylko licencję
do posługiwania się nim i zobowiązujemy się go nie kopiować ani nie udostępniać innym osobom. W przypadku systemu
kontraktowego państwo pozostaje przy swojej naturalnej roli tego, kto stoi na straży prawa i kto przywraca sprawiedliwość.
Jeżeli ktoś złamie zawartą dobrowolnie umowę, państwo pomaga stronie pokrzywdzonej uzyskać wynagrodzenie szkody.
Licencjodawca może domagać się odszkodowania za naruszenie umowy licencyjnej i państwo obowiązane jest mu w tym
pomóc. Problematyczne może być w takim przypadku oszacowanie poniesionej szkody, jeżeli w umowie licencyjnej nie
przewidziano odpowiednich klauzul.
Stanowisko powyższe jest konsystentne z postulatem wolności jednostki, bo (1) nie zabrania innym, którzy niezależnie
doszli do podobnych pomysłów, zrobić z nimi, co sami uznają za stosowne, (2) daje pełną swobodę dysponowania
pomysłem przez przystępowanie do dobrowolnych kontraktów i (3) nie obciąża innych kosztami cudzych tantiem za coś, z
czego nie korzystają. Tymczasem ustawodawstwo różnych krajów kreujące własność intelektualną opiera się na
domniemaniu, że każdy użytkownik magnetofonu, magnetowidu, kserografu lub nagrywarki dysków optycznych jest
złodziejem, skoro w cenie tych urządzeń istnieje "podatek" na stowarzyszenia twórców. Nawet jeśli ktoś nie używa tych
urządzeń do kopiowania cudzych dzieł (książek, nagrań, filmów, programów komputerowych), to i tak musi zapłacić karę
pieniężną lub nawiązkę na stowarzyszenia twórców. Takie uregulowania prawne są oczywiście sprzeczne z pojęciem
wolności indywidualnej, zaprzeczają indywidualnej odpowiedzialności za czyny wyrządzające szkodę komuś innemu, i
wprowadzają w to miejsce odpowiedzialność zbiorową. Można powiedzieć, że są sprzeczne z elementarnym poczuciem
sprawiedliwości, która nie karze nikogo, komu winy nie udowodniono.
4.
Drugie stanowisko w ogóle neguje pojęcie własności intelektualnej. Ponieważ natura przedmiotu tej własności -- informacji
-- jest całkowicie różna od przedmiotów materialnych, nie można do niego stosować tradycyjnych pojęć dotyczących
własności przedmiotów materialnych.
Różnica między informacją a rzeczą jest następująca [11]:
1. Informacja może być powielana bez zmniejszania jej zasobów.
2. Korzystanie z informacji nie zmniejsza możliwości korzystania z niej przez innych.
Ktoś, kto nie ma np. krzesła, może stać się jego posiadaczem na dwa sposoby. Po pierwsze, może wejść w jego posiadanie
przez kupno, dzierżawę, użyczenie lub kradzież -- od innej osoby, która wówczas przestaje tym krzesłem dysponować. Po
drugie, może sobie krzesło zrobić sam ale wymaga to zmniejszenia zasobów materialnych rozmaitych dóbr do konstrukcji
krzesła koniecznych. W świecie materialnym działa zasada zachowania materii oraz wynikająca z niej zasada wykluczania.
Korzystanie z jakiejś rzeczy przez jedną osobę, uniemożliwia korzystanie z niej przez kogoś innego. Wyklucza każdą inną
osobę z korzystania z tej rzeczy. Korzystanie z jakiejś rzeczy w jeden sposób uniemożliwia korzystanie z niej w inny sposób.
Wyklucza użycie materialnych zasobów, z których ją wykonano, do innych celów. Korzystanie z rzeczy jest ekskluzywne i
właśnie ta ekskluzywność jest podstawą prawa własności w stosunku do rzeczy, jak również praw podobnych, takich jak
użytkowanie. Dzięki tej zasadzie łatwo jest określić przedmiot własności i jego granice, łatwo jest określić właściciela i jego
odpowiedzialność w stosunku do innych osób za wyrządzone szkody.
W przypadku informacji mamy trzy możliwości jej uzyskania. Po pierwsze, ktoś, kto nie ma np. jakiejś książki czy programu
komputerowego, może je od kogoś innego odkupić, pożyczyć lub ukraść. Wówczas, tak jak wyżej, poprzedni dysponent
książkę lub program traci. Po drugie, może sobie sam taką książkę napisać lub program opracować. Jest mało
prawdopodobne, że powstała w ten sposób książka w jakimkolwiek stopniu będzie przypominać oryginał. Jednakże już w
przypadku programów komputerowych jest wysoce prawdopodobne, że niezależni programiści opracują bardzo zbliżone
bądź nawet identyczne algorytmy. Żaden z nich nie może sprawiedliwie domagać się prawa własności do takiego
algorytmu, skoro każdy powstał niezależnie jako efekt intelektualnego wysiłku ich twórców. Wreszcie trzecia możliwość
polega na tym, że książkę lub program można sobie skserować, zeskanować, przegrać na dyskietkę lub dysk optyczny czy
nauczyć się na pamięć, po czym oryginał zwrócić właścicielowi. Informacją dysponują teraz dwie osoby i każda z nich może
z niej korzystać w sposób i do celów, jakie uzna za stosowne. Informacja uległa powieleniu bez żadnego umniejszenia jej
zasobów. Informacja uległa powieleniu bez żadnej straty dla jej pierwotnego dysponenta. W przestrzeni, gdzie istnieje
informacja, nie działa bowiem zasada zachowania informacji w sensie podobnym do zasady zachowania materii. Nie działa
też zasada wykluczania: korzystanie z informacji nie jest ekskluzywne. Z tych względów trudno jest uzasadnić ustanowienie
własności informacji i równie trudno jest określić zasady jej ochrony -- przynajmniej w sposób tradycyjny, stosowany do
własności w świecie materii.
Problemy z ochroną własności informacji stały się szczególnie wyraźne w epoce Internetu. Internet jest bowiem
najwłaściwszym medium, w którym informacja może istnieć i propagować się. W dobie milionów komputerów, które
nieustająco informację przetwarzają, powielają i przesyłają, a coraz częściej również wytwarzają, jest bardzo trudno, jeśli to
w ogóle możliwe, zagwarantować twórcy lub właścicielowi informacji, że nikt inny bez jego zgody lub wynagrodzenia dlań
nie będzie z niej korzystał. Jest bardzo trudno, jeśli to w ogóle możliwe, kontrolować obieg informacji w rozrastającej się
pajęczynie Internetu.
5.
Przeciwnicy własności informacji wysuwają jeszcze inne argumenty.
Argument etyczny [14] wywodzi się z konstatacji, że prawo własności wynika z prawa jednostki do życia i wolności. Zatem
wszelkie prawa, które z tym stoją w sprzeczności, muszą byś zakwestionowane. Należy do nich "prawo" posiadania
niewolników, jak i każde "prawo", które zabrania ludziom czynić prawy użytek z posiadanych przez nich rzeczy czy wiedzy.
Wiele tzw. "praw pozytywnych" ma właśnie taki charakter, są raczej nadanymi przez państwo uprawnieniami, przywilejami
niż rzeczywistymi prawami.
Argument ekonomiczny [14] wywodzi się ze stwierdzenia, że własność rzeczy opiera się na rzadkości zasobów
materialnych. To właśnie rzadkość zasobów sprawia, że mają one wartość. Tymczasem nie istnieje rzadkość informacji.
Ktokolwiek uzyskujący jakąś informację nie powoduje, że ubywa jej temu, od kogo ją uzyskał. Nie ma więc potrzeby, aby w
tej sferze ustanawiać własność.
Argument technologiczny bierze się z obserwacji, że rozwój technologii sprawił -- najpierw w epoce druku a następnie w
dobie magnetycznych i optycznych nośników informacji -- iż kopiowanie informacji stało się niezwykle łatwe i tanie. Można
rzec, iż samo istnienie takich urządzeń, jak prasa drukarska, linotyp, aparat fotograficzny, magnetofon, magnetowid,
kserograf czy kamera cyfrowa, burzy podstawy dla istnienia własności informacji, czyni jej ochronę niemożliwą -- a więc
niweczy sens pozytywnych działań prawnych podejmowanych w tym kierunku. Rzec by można, że w tej kwestii odpowiedzi
udzieliła sama natura, poprzez technologię, i jest to odpowiedź definitywna.
Argument odwołujący się do potocznego rozumienia własności podkreśla, że ludzie na ogół wiedzą, że nie należy kraść
rzeczy będących cudzą własnością, że trzeba uzyskać zgodę właściciela na korzystanie z nich i ewentualnie zapłacić
wynagrodzenie. Tymczasem w przypadku informacji potoczne podejście jest zupełnie inne. Nikt nie uważa za czyn naganny
skserowanie sobie pożyczonej od zajomego książki, nagranie na magnetofonie nadawanych przez radio piosenek lub
nagranie na magnetowidzie wyświetlanych w telewizji filmów. Mało kto wzbrania się przed kopiowaniem programów
komputerowych z dyskietek pożyczonych od znajomych lub przed udostępnieniem własnych programów w podobnych
celach. Powszechność tak zwanego piractwa wynika po części z tego właśnie faktu, że zbyt daleko posunięte roszczenia
dotyczące własności intelektualnej stoją w sprzeczności z naturalnym poczuciem, że własność dotyczy tylko rzeczy
(przedmiotów materialnych), zaś w przypadku informacji jest konstrukcją sztuczną.
W przypadku Stanów Zjednoczonych można jeszcze dodać następującą uwagę. Konstytucja Stanów Zjednoczonych
gwarantuje, iż "Kongres nie może stanowić [...] ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy" [Poprawka I]. W oczywistej
sprzeczności z tą gwarancją stoi ustawowy zakaz rozpowszechniania treści, co do których ktoś inny rości sobie prawo
własności [6].
6.
Na takie czy inne kwestie związane z pojęciem własności informacji nie można szukać odpowiedzi w świecie przedmiotów
materialnych. Internet wytworzy -- w razie potrzeby -- sobie właściwe sposoby kontroli i ochrony informacji. Sfalsyfikuje
przepisy wprowadzane przez państwa, jeżeli nie będą adekwatne do natury przedmiotu regulacji -- jeżeli w ogóle ma sens
państwowo-prawna regulacja cyberprzestrzeni i jeżeli istnieje techniczna możliwość wprowadzenia jej w życie.
Podstawą naturalnych dla cyberprzestrzeni procedur ochrony informacji jest rozwijająca się i upowszechniająca
kryptografia oraz techniki pokrewne, np. steganografia. Techniki kryptograficzne oparte na dwóch kluczach -- publicznym i
prywatnym -- pozwalają na bezpieczne przesyłanie poczty elektronicznej (i oczywiście wszelkiej innej informacji) pomiędzy
nadawcą i odbiorcą bez możliwości podglądu przez osobę trzecią. Procedury uwierzytelniania, realizowane przy pomocy
podpisów cyfrowych, gwarantują, że wiadomość pochodzi od konkretnego nadawcy oraz że nie została sfałszowana.
Dodatkowo gwarantują, że nadawca nie może autorstwu swojej wiadomości zaprzeczyć. Z kolei procedury certyfikacji
pozwalają upewnić się co do przynależności podpisu cyfrowego do konkretnej osoby, określają ważność podpisów oraz
sposoby ich unieważniania. Usługi anonimowego odsyłania poczty elektronicznej lub anonimowego dostępu do zasobów
Internetu służą zachowaniu prywatności osób uczestniczących w wymianie bądź pozyskiwaniu informacji [3].
Prywatność gwarantują także protokoły definiujące elektroniczny pieniądz, ściślej -- elektroniczną gotówkę. Płacenie za
towary czy usługi kartą kredytową lub płatniczą pozostawia ślad, który pozwala zidentyfikować strony transakcji, jej
przedmiot, czas i wartość. Koncepcja elektronicznej gotówki wyklucza taką możliwość, nawet w większym stopniu, niż to
ma miejsce w przypadku gotówki papierowej -- wszak każdy banknot ma swój unikalny numer [3].
Rozwija się dynamicznie internetowa przedsiębiorczość. Istnieją firmy, których właściciele mieszkają w jednym kraju, a
rejestrują je w innym, gdzie system podatkowy jest łagodniejszy. Rodzą się koncepcje firm, które istnieć będą tylko
wirtualnie, bez powiązania z terytorium jakiegokolwiekj kraju.
Rządy z oczywistych względów są przeciwne takim rozwiązaniom. Pod pretekstem, że tajemnica korespondencji i transakcji
w Internecie służyć może działalności przestępczej, terrorystycznej, szpiegowstwu, praniu brudnych pieniędzy itp., próbują
uczynić takie rozwiązania nielegalnymi lub przynajmniej zagwarantować sobie możliwość włamania tylnymi drzwiami do
szyfrowanych wiadomości. Najlepszym przykładem takiej dążności była próba wprowadzenia w Stanach Zjednoczonych
kości Clipper, służącej do szyfrowania sprzętowego. Clipper został zaprojektowany w taki sposób, aby Narodowa Agencja
Bezpieczeństwa (NSA) mogła wiadomość łatwo odszyfrować. Warto zaznaczyć, że niektóre kraje prawnie zakazały
posługiwania się kryptografią z kluczem publicznym. Należy do nich Rosja, Iran, Irak, ale także jedno najbardziej europejskie
państwo, a mianowicie Francja [3, 8].
7.
Obrońcy konieczności państwowej ochrony twórców i wynalazców argumentują, że należy im zapewnić motywacje
(ekonomiczne) do tworzenia. Jednak w historii wielkie dzieła powstawały bez takiej ochrony. Skutki zapewnienia takich
motywacji są identyczne jak w sferze przedmiotów materialnych: na ochranianym rynku obserwujemy nadprodukcję -- stąd
zalew rynku wydawniczego, muzycznego i filmowego dziełami o wątpliwej jakości i przemijającej sławie. Nazywane jest to
eufemistycznie "komercjalizacją kultury". Podobne zjawisko zachodzi w sferze oprogramowania komputerowego. Pojawiają
się programy o nikomu niepotrzbnych funkcjach, a firmy software'owe procesują się o to, która z nich jest właścicielem
interface'u windows, języka Postscript czy pomysłu na jednoczesne przewijanie dokumentów w dwóch oknach [1].
Największymi obrońcami własności intelektualnej są, jak zwykle, ci, którzy czerpią z niej korzyści materialne, czyli twórcy,
pisarze, dziennikarze, artyści sceny, prawnicy itd. Jednak ich opinia w tej kwestii nie może być obiektywna -- nemo iudex in
causa sua. Fryderyk August von Hayek zastanawiał się nad tym, jakie naprawdę korzyści odnosi społeczeństwo z
utrzymywania praw własności intelektualnej [13]:
Interesujące byłoby sprawdzić, jaką szansę publicznego wygłoszenia miałaby w społeczeństwie, w którym środki
wyrażania opinii są tak szeroko kontrolowane przez ludzi mających ukryty interes w istnieniu status quo, naprawdę
krytyczna analiza korzyści wynikających dla społeczeństwa z praw własności intelektualnej albo podanie w
wątpliwość publicznego interesu w istnieniu klasy utrzymującej się z pisarstwa.
Obrońcy własności intelektualnej powołują się często na Konstytucję Stanów Zjednoczonych. Artykuł I § 8 stanowi, że ,,
Kongres będzie miał prawo: [...] popierać postęp nauk i sztuk użytecznych przez zabezpieczenie na pewien okres praw
autorskich i praw do wynalazków;". Konstytucja nie ujmuje praw autorskich i praw do wynalazków w Karcie Praw. Traktuje
je wyłącznie jako uprawnienia Kongresu, z których ten może (ale przecież nie musi!) skorzystać tylko dla osiągnięcia
wyszczególnionego celu, to jest dla popierania postępu nauk i sztuk użytecznych. Wydaje się, że cel ten został dawno
zapomniany.
Tomasz Jefferson, współautor Konstytucji Stanów Zjednoczonych, napisał:
Jeśli istnieje jakaś rzecz, którą natura uczyniła mniej niż inne podatną na wyłączne posiadanie, to jest nią działanie
władzy myślenia zwanej ideą. Jednostka może ją posiadać jako swoją wyłączną własność dopóty, dopóki
zachowuje ją dla siebie. Atoli w chwili, kiedy wyjawi ją innym, idea narzuca się im i przechodzi w ich posiadanie.
Ten zaś, który ją otrzymuje, nie może się jej pozbyć. Cechą charakterystyczną idei jest to, iż nie można posiadać jej
w części, bowiem każdy posiada ją w całości. Człowiek, który otrzymuje ją ode mnie, sam zdobywa wiedzę, nie
pomniejszając mojej; wszak jeśli ktoś zapala ode mnie swój kaganek, otrzymuje światło, wcale nie umniejszając
mojego. Idee winny zatem swobodnie rozprzestrzeniać się pomiędzy ludźmi dla ich moralnego i wzajemnego
zbudowania, poprawy ich warunków życia, tak bowiem -- jak się wydaje -- w swej łaskawości zrządziła natura. Ona
to sprawiła, że idee rozchodzą się wzdłuż i wszerz jak ogień, nigdzie nie tracąc nic ze swej intensywności. Są one jak
powietrze, którym oddychamy, w którym poruszamy się i jesteśmy; nie ograniczają i nie zezwalają na wyłączne
przywłaszczenie. Wynalazki zatem, z natury, nie mogą być przedmiotem [wyłącznej] własności. [tłum. Jan Kłos]
Nowym potwierdzeniem tych wielce słusznych słów są zjawiska zachodzące w Internecie.
BIBLIOGRAFIA
1.
Against User Interface Copyright
2.
3. Barta Janusz, Markiewicz Ryszard, Internet a prawo, TAiWPN Uniwersitas, Kraków 1998
4.
5. Dawkins Richard, Samolubny gen, rozdział 11: Memy: nowe replikatory, Prószyński i S-ka, Warszawa 1996
6.
Decker Jack, Christians and the Copyright Law
7.
Friedman David, Standards as Intellectual Property: An Economic Approach
8. Guisnel Jean, Wojny w cyberprzestrzeni, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998
9. Halbert Debora, Intellectual Property Piracy: The Narrative Constructions of Deviance, ,,International Journal for the
Semiotics of Law", Vol. X, No 28 (1997)
10.
Halbert Debora, Weaving Webs of Ownership
11.
Halliday Roy, Ideas as Property
12.
Hammer Richard O., Intellectual Property Viewed as Contracts
13.
Hayek August Friedrich von, Intelektualiści i Socjalizm
, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 1998
14.
Long Roderick T., The Libertarian Case against Intellectual Property Rights
15.
Some Myths about Intellectual Property
www.libertarianizm.pl