Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Od redakcji:
Janusz
PRZETACZNIK
— urodzony i zamieszkały w Krakowie, z wykształcenia i
zawodu prawnik. Zainteresowania: literatura, sztuka, muzyka, podróże. Wiersze pisuje
od wielu lat, w większości tylko „do szuflady". Tematyka tych wierszy jest różnorodna:
religijna, patriotyczna, rodzinna, liryczna. Wcześniej autor stosował w swych wierszach
różnorakie formy: od sonetu poprzez tzw. biały wiersz do prostych rymowanek, które
mogłyby stanowić teksty piosenek. Niektóre z tych wierszy zostały opublikowane
(najczęściej pod pseudonimem) w prasie, w kilku antologiach poezji, a także w niektórych
internetowych witrynach literackich.
W 2000 roku autor wydał w USA tomik, a właściwie swoją antologię, zatytułowaną
„Dotykanie Ziemi" (Wydawnictwo Wici,
Chicago, 2000), zawierający wybór jego wierszy z
całego okresu ich powstawania.
W kwietniu 2010 roku Goneta.net wydała tomik pt. „Pozostało". Jest to swoisty
dialog Autora z poetami tej miary co Baudelaire czy Rilke. Zadaje też pytania
egzystencjalne Stwórcy.
W przedmowie do „Pozostało" pojawiła się deklaracja o chęci wydania prozy
poetyckiej z pobytu Autora we Francji. Pod koniec listopada 2010 roku zrealizowane
zostały te zamiary. „BARBIZON, listopad" pojawiło się w sklepie wydawnictwa Goneta.net
właśnie w listopadzie 2010 roku.
„Opowiadania krótsze i dłuższe"
— tytuł adekwatny do zawartości Są
to historie z życia różnych bohaterów, jedne dłuższe, inne krótsze. Opowiadania z
pointą. Tak jest w „Kapitanie na wielkim, lśniącym żaglowcu", „Eurosie" czy „Królestwie
guzików". Historie przejmujące, odsłaniające ludzkie uczucia, pokręcone losy i to, co z
tych zawirowań losu wynikło? Wszystkie opowiadania są wspomnieniami, historiami
opowiedzianymi przez bohaterów tak, jakby były przestrogą przed przemijaniem. Nauką,
żebyśmy wracali do siebie samego częściej, niż to robimy obecnie, żebyśmy zauważali
to, co dookoła nas, żebyśmy żyli tak, żeby jak najmniej żałować z tego, co nas ominęło
za sprawą naszej indolencji, nieuwagi czy niechęci. Szkoda, że wszyscy jesteśmy mądrzy
i z bagażem doświadczeń dopiero na końcu naszego życia, a nie na jego początku.
Bohater
„Kapitana na wielkim, lśniącym żaglowcu"
tak dużo podróżował, że nie
zauważył, kiedy życie mu upłynęło. Stracił kontakt z lądem i ukochaną kobietą, wiernie
czekającą na niego. Kiedy był już u kresu swojej ziemskiej podróży, odkrył, że tęskni za
nią i nadal ją kocha. Zaczął jej szukać. Próbował dogonić to swoje utracone życie, ale na
powrót do niego było już za późno. Na szczęście na odnalezienie siebie samego jeszcze
wystarczyło czasu. Odrobina, ale jakże ważna. Czy było to odnalezienie tylko samego
siebie?
„Królestwo guzików"
to wspomnienia Babci z jej długiego życia. Wspomnienia
powracają zawsze podczas przeglądania metalowego pudełka po czekoladkach, które
obecnie jest jej królestwem guzików. A guziki są to niezwykłe. Każdy guzik, który Babcia
bierze do ręki, wywołuje w jej umyśle projekcję zdarzenia związanego z właścicielem
danego guzika. Mamrocząc niezrozumiałe dla otoczenia zdania, okrzyki i pytania
wspomina swoją młodość, miłość, szczęście rodzinne, wojnę, czasy powojenne,
wnuczkę w komunijnej sukni. Czyż życie nas wszystkich nie jest takim pudełkiem pełnym
guzików?
„Euros"
to opowiadanie o Europejczyku, który w niezwykły sposób wplątał się w
wojnę domową w Ameryce Południowej. Bohater opisuje wszystkie krwawe sposoby
zabijania, zarówno ze strony wojska, jak i rebeliantów walczących ponoć o wyzwolenie.
Historie ludzi wyjętych spod prawa, ludzi, którzy odczuwają miłość, przyjaźń,
przywiązanie, szacunek do drugiego człowieka, a z drugiej strony są okrutnymi
oprawcami. A główny bohater...? Euros? On też przecież zabija, torturuje i świetnie się
bawi z tymi ludźmi, którzy uwierzyli generałowi Sacrapedro i wstąpili w szeregi rebelii,
skąd nie mają już odwrotu i powrotu do normalnego życia. Euros bawi się w wojnę,
wykorzystuje kobiety, świetnie kłamie i oszukuje, żyje chwilą. Do czasu... kiedy dostaje
do wypełnienia zadanie-testament generała Sacrapedro. Ma uratować z pożogi wojny
domowej córkę generała, Inez. Ucieczka, przywiązanie i miłość jest uwieńczeniem tej
opowieści. Czy udało im się uciec i czy wszystko dobrze się skończyło? Trzeba
przeczytać opowiadanie do końca.
Ostatnim opowiadaniem tego woluminu jest
„Gwiazda Prowidnyka".
To jest perełka
wśród
niżej
zamieszczonych
tekstów.
Autor
zaprowadza
nas
w
świat
dziewiętnastowiecznej tajemnicy wojskowej, jaka krąży wokół Twierdzy Suskiej i
niewyjaśnionych okoliczności śmierci oddziału wojsk w bitwie pod Waduł Siret. Narrator
jest oficerem. Opowiada perypetie związane ze służbą i poszukiwaniem prawdy.
Przewijają się wątki miłostek narratora i jego wielkiej namiętności do L. Gęsto padają
nazwiska majora Urynskiego, kapitania (...)skiego, barona von Nacht-Kastlitzky'ego, no i
samego Prowidnyka, który w opowiadaniu tym jest kreowany na bohatera narodowego.
Sam tekst utrzymany jest w konwencji pisarskiej rejonu i czasów zaboru austro-
węgierskiego. Wspaniałe słownictwo, atmosfera tajemniczości i mroczności w zawiłych
czasach zaborów i pogranicza — nadają specyficzny charakter temu opowiadaniu.
Zabawa jest świetna i właściwie się nie kończy, bo to relacja wojskowa oparta na
podobno posiadanych przez narratora i wydawnictwo dokumentach, niektórych
zaginionych, niektórych podartych, niektórych uratowanych ze zniszczenia. Ta
mroczność i tajemniczość jest osią. Niby opowiadanie ma wiele stron, ale wielu rzeczy i
zdarzeń trzeba się domyślać. Takie były czasy.
KAPITAN NA WIELKIM, LŚNIĄCYM ŻAGLOWCU
Stał na swoim mostku, wypatrując przez binokular nieodkrytych jeszcze lądów —
czyżby zapomniał o Kolumbie i całej tej bandzie portugalsko-hiszpańsko-brytyjskich
awanturników, dawno przed nim opływających te morza? Właśnie zamajaczyła na
widnokręgu wyspa jakaś, a może tylko chmura.
Kapitan wydał rozkaz do zmiany kursu, więc dziób okrętu pruł teraz w tamtą stronę,
nie zważając, że może się rozbić o przybrzeżne rafy. Załoga znów patrzy na niego jak
na wariata, który już nieraz naraził ich na kłopoty. On nieporuszony wpatruje się przed
siebie.
Tymczasem zupełnie niespodziewanie nadciągnął szkwał, rozpętała się ulewa, którą
przecinały oślepiające błyskawice, wezbrały fale i okręt niebezpiecznie przechylił się na
lewą burtę zanim zdążono ściągnąć żagle. W tym przechyle nadal pruł wzburzone już
morze, ale majak na widnokręgu nie przybliżał się do nich — jak gdyby zastygł w miejscu.
Majtkowie uwijają się na rejach, mocując się z mokrymi skrzydłami żagli. Gwałtowne
porywy wichury strąciły już kilku w kipiel morską. Kapitan stoi nadal na mostku, jakby
niczego nie zauważył, tylko rękami uchwycił się mocniej poręczy.
Szkwał jak niespodziewanie uderzył, tak nagle ustał. Wyjrzało słońce. Okręt odzyskał
równowagę i lśnił teraz mokry w promieniach słonecznych. Miało się ku zachodowi.
Marynarze patrzyli w zdumieniu na swego kapitana: stał nadal na mostku w białym
uniformie, patrzył przez binokular jak gdyby nic się nie stało i ręką wskazywał przed
siebie. Spojrzeli w tamtym kierunku: na horyzoncie zobaczyli tylko czerwono-złotą kulę
chowającego się w morzu słońca.
Kapitan był przystojnym brunetem, niewiele po czterdziestce, o czarnych, pałających
oczach i krótkiej, lekko szpakowatej brodzie okalającej mu szczękę. Nosił się zawsze
schludnie i dystyngowanie, najchętniej przywdziewał, bez specjalnej okazji, swój galowy,
biały uniform z pirogiem przyozdobionym czarnym pióropuszem, z przypasaną u boku
szpadą. Dłonie miał wysmukłe, delikatne niczym kobieta — ponieważ go to trochę
krępowało, ukrywał je zawsze w rękawiczkach. Nie był zbyt wysoko ceniony wśród
kapitanów innych żaglowców, którzy widzieli w nim lekkomyślnego dowódcę
niedbającego o bezpieczeństwo swojej załogi, aczkolwiek cenili jego umiejętności
żeglarskie. Przez załogi, którymi dowodził, nie był lubiany; wyczuwano w nim chłodny
dystans, niemal pogardę dla marynarzy. A jednak było w nim coś wzbudzającego
respekt, bez czego nie mógłby przecież dowodzić żadnym statkiem.
Pływał już od bardzo wielu lat, zarówno po morzach Dalekiego Wschodu, jak i na
Karaibach czy Południowym Pacyfiku. Każdy ze swych rejsów uważał za ten
najważniejszy, w którym przydarzy się coś, co uwieczni jego imię na zawsze. Znał z
detalami historię wszystkich odkryć geograficznych począwszy od starożytności, aż po
czasy mu współczesne. Mógł bez końca recytować szczegóły każdej z odkrywczych
wypraw, ba! nawet znał doskonale życiorysy takich podróżników jak Vasco da Gama czy
Cook, nie mówiąc już o Kolumbie. W swojej kajucie kapitańskiej miał pełne półki ich
książek lub książek o nich.
W mieście, z którego pochodził pozostawił kobietę; piękną, jasnowłosą, wysmukłą,
zielonooką. Znali się od kilku lat, powracał do niej zawsze po każdym rejsie, czy trwał on
tylko kilka czy kilkanaście miesięcy. Kobieta nie zmieniała się ani fizycznie, ani w stosunku
do niego: zawsze piękna i czuła, zawsze wierna i czekająca. Była wdową, która przybyła
do tego miasta wkrótce po nagłej śmierci swego męża, który zginął w niejasnych
okolicznościach gdzieś w innym kraju. Nabyła tu skromną rezydencję i prowadziła cichy,
pozbawiony towarzystwa żywot. Gdy kapitan powracał ze swych dalekich podróży,
zawsze czekał go kojący wypoczynek w jej ramionach. Była cudowną kochanką,
namiętną i czułą, pełną oddania w chwilach największych uniesień. Początkowo nie
angażował się mocniej w ten związek, z czasem jednak coraz bardziej podczas swoich
rejsów tęsknił do tej kobiety. Po kilku latach takiego związku czuł, że bez niej jego życie
nie miałoby sensu, nawet gdyby udało mu się odkryć jakieś nieznane, nowe lądy. Kobieta
z jednakową mocą okazywała mu swoje przywiązanie i to ona pierwsza wyznała mu
kiedyś miłość. On jednak nie umiał się zdobyć na odwzajemnienie jej tego wyznania; coś
go przed tym powstrzymywało, może jego nawykła do wolności marynarska dusza?
Mijały lata, a ich związek trwał, pomimo iż często pozostawali na długo z dala od
siebie. Kiedyś wszakże ta rozłąka trwała nazbyt długo; kapitan pływał nieprzerwanie po
morzach i oceanach przez kilka lat. Tęsknił do niej coraz mocniej, śnił o niej po nocach,
stawał się dla załogi coraz bardziej niesprawiedliwy, a dla swoich oficerów wręcz
opryskliwy. Ale nie potrafił się zmusić do napisania do niej listu, aby go nadać w którymś
z portów — podświadomie bał się, że kiedy napisze list (nie bardzo nawet wiedział jak się
to robi, nigdy nie pisywał do swoich kochanek), jego tęsknota za nią stanie się nie do
wytrzymania. A tyle miał jeszcze drogi przed sobą... Pierwszym objawem jego obecnego
nastroju było zlekceważenie śmiertelnego wypadku na jego żaglowcu, jakiemu uległ jeden
z marynarzy, któremu urwana z rei lina przecięła aortę szyjną. Innym znów razem
wysłał dziurawą szalupę na jakąś mijaną wyspę, na której zresztą roiło się od
ludożerców, o czym wiedział z opowieści swojego pierwszego oficera. I tym razem nie
obyło się bez ofiar, bo szalupa zatonęła, a dwu z marynarzy dostało się w szczęki
żerującego w tym miejscu stada rekinów. Marynarze szemrali, wieszcząc, że kapitana
spotka kiedyś kara od Ducha Głębin Morskich, w którego moc święcie wierzyli.
Gdy po kilku latach kapitan powrócił wreszcie ze swego najdłuższego rejsu, nie
zastał już swojej kochanki. Ludzie w mieście powiedzieli mu, że wkrótce po jego
wypłynięciu w ów najdłuższy rejs, kobieta zniknęła. Jedni twierdzili, że umarła, inni, że
nagle dokądś wyjechała. Nie mógł w to uwierzyć: to niemożliwe, żeby umarła, była wciąż
jeszcze taka młoda! A dlaczego miałaby nagle opuścić swój dom, nie pozostawiając dla
niego żadnej wiadomości? Chodził zrozpaczony po mieście, wypytując o nią ludzi, ale nikt
nie umiał mu nic konkretnego powiedzieć.
Mijało właśnie pięć lat od czasu, gdy kapitan opuścił miasto po bezowocnych
poszukiwaniach jakiegokolwiek śladu po ukochanej kobiecie. Podczas wszystkich
następnych rejsów, gnany jakąś obsesją, szukał w każdym z portowych miast, dokąd
zawijał jego żaglowiec, jakiegoś znaku, który pozwoliłby mu zrozumieć to, co się stało.
Kiedyś w jednym z takich miast na krótką chwilę mignęła mu na ulicy postać kobieca
poruszająca się szybkim krokiem; jej sylwetka, część profilu widoczna spod
okrywającego jej głowę szala, wszystko było nią. Pobiegł za nią, ale ona zniknęła w jakimś
zaułku. Gotów byłby przysiąc, że kobieta zauważyła go i dlatego przyśpieszyła kroku i
nagle zniknęła mu z oczu. Gryzł się tym przez długi czas, tym bardziej, że następnego
dnia musiał wypłynąć w morze w bardzo długi rejs i stracił nadzieję na wyjaśnienie tego
zdarzenia.
Teraz stał znowu na mostku kapitańskim, patrząc niewidzącymi oczami na morze
unoszące jego wspaniały, lśniący żaglowiec. Było już po burzy, załoga w ponurych
nastrojach krzątała się po pokładzie, śląc mu od czasu do czasu nienawistne spojrzenia
— nie mogli mu darować śmierci swoich trzech kolegów, którzy spadli z rei i tego, że
kapitan zdawał się w ogóle nie przejmować tym faktem. Zmierzchało się, a statek płynął
tym samym kursem ku wciąż odległemu cieniowi ni to wyspy, ni to obłoku. Widoczność
stawała się coraz gorsza, więc tym bardziej rosło niebezpieczeństwo rozbicia się o rafy
lub osiądnięcia na mieliźnie, pomimo iż penetrująca dno morskie sonda wciąż
wykazywała w tym miejscu znaczną głębię. Kapitan zszedł do swojej kajuty, usiadł przy
biurku i zaczął przeglądać rozłożone na nim mapy. W pewnym momencie kadłub statku
zatrząsł się jakby od jakiegoś silnego uderzenia, a po chwili wstrząsy ponowiły się
jeszcze kilkakrotnie i cały statek przechylił się lekko na prawy bok. Do kajuty wpadł
pierwszy oficer, meldując, że statek osiadł na mieliźnie. Kapitan wybiegł na pokład i
pierwszą rzeczą, którą zobaczył był zarys jakiegoś lądu w odległości niecałej mili od
żaglowca.
Przez noc nie opuszczali statku, pomimo że kadłub zaczął przeciekać i załoga
szemrała już, że kapitan chce ich żywcem zatopić. Dopiero o świcie, gdy nastąpił odpływ
i przechylony statek jeszcze bardziej wystawał ponad powierzchnię wody, a jego dno
nabierało coraz więcej wody, spuszczono szalupy i dopłynięto do brzegu nieznanego
lądu. Ani kapitan, ani nikt z załogi nie mógł wówczas przypuszczać, że jest to wyspa
bezludna, nieoznaczona na mapach, na której przyjdzie im spędzić siedem długich lat w
surowych warunkach, choć na szczęście w sprzyjającym klimacie. Statku, pomimo
wielkich wysiłków, nie udało im się ściągnąć z mielizny ani naprawić, bo, jak się okazało,
jego kadłub został znacznie uszkodzony podczas uderzenia w skalistą mieliznę czy
raczej podwodną rafę, i po kilku dniach zaczął się rozpadać, a fale odpływu uniosły w
głąb morza jego resztki. Zdążyli tylko przenieść ze statku na ląd większość swoich
rzeczy, ubrania, broń i amunicję oraz wyposażenie niezbędne do przeżycia w nowych
warunkach.
Gdy wreszcie jakiś przepływający w pobliżu statek, który zresztą zgubił drogę i
dlatego znalazł się w tym rejonie, ocalił ich, byli już niemłodymi, wyniszczonymi
prymitywnym bytowaniem mężczyznami o mocno posiwiałych skroniach i brodach.
Kapitan nie chciał już wracać na żaden, choćby i najpiękniejszy żaglowiec,
znienawidził morze, które zabrało mu najlepsze lata życia, pozbawiając szczęścia, jakie
dawała mu ta kobieta, wystąpił więc z marynarskiej służby. Nie bardzo wiedział co ma
teraz ze sobą począć ani gdzie osiąść na stałe. W głębi duszy pragnął powrócić do
miasta, w którym ongiś przeżył tyle cudownych chwil ze swoją ukochaną. Długo nosił się
z myślą, czy powinien powrócić do miasta swojej młodości. Ale to pragnienie było
silniejsze od niego; któregoś dnia wylądował w porcie, z którego ostatni raz wypłynął
przed wieloma laty, nie wiedząc, że już nigdy nie zobaczy swojej miłości. Instynktownie
udał się na przedmieście, gdzie stała skromna rezydencja, która kiedyś była jego
szczęśliwą przystanią. Dom prezentował się bardzo dobrze, nie był wcale zniszczony
upływem czasu — wręcz przeciwnie: sprawiał wrażenie odnowionego, lśnił nowymi,
czerwonymi dachówkami i nieskazitelną bielą murów odbijających słoneczne światło.
Wokół domu rozpościerał się zadbany, pełen kwiatów ogród, w którym teraz krzątała
się jakaś młoda kobieta, zwrócona bokiem do nadchodzącego mężczyzny. Serce
kapitana podbiegło do gardła i zatrzymało się, poczuł duszności i miękkość w nogach —
przystanął: to była ona! Po chwili kobieta odwróciła się w stronę drogi, zauważyła go i
pogodnie pomachała mu ręką jak gdyby na powitanie. Kapitan stał w miejscu, nie mogąc
zrobić kroku. Widział jej jasne, rozpuszczone włosy, wspaniałą figurę, promienny
uśmiech i te wielkie, zielone oczy, które teraz lekko mrużyły się w świetle
popołudniowego słońca. Mężczyzna wreszcie powoli ruszył w stronę bramy wejściowej,
a nogi ciążyły mu jak ołów. Szedł nieskończenie długo i powoli, na twarzy kobiety zaczęło
malować się lekkie zdumienie, potem coś na kształt litości dla niedołężnego starca, który
przekroczył bramę i zaczął się do niej zbliżać. Gdy był już blisko, spojrzał w te zielony
oczy i wyszeptawszy jej imię, zapytał łamiącym się głosem: „Dlaczego...?" — nic więcej
nie mógł z siebie wykrztusić. Chciał jeszcze coś dodać, ale właśnie z domu wybiegł mały
chłopczyk, bardzo do niej podobny, wołając: „Mamusiu, nie mogę znaleźć papy, a miał
się ze mną pobawić!". Kapitan poczuł, jak od nadmiaru wzruszeń robi mu się słabo i po
chwili ogarnęła go ciemność. W tym półśnie czy letargu znowu stał na swoim
kapitańskim mostku — teraz był to wspaniały, biały galeon płynący na czele dowodzonej
przezeń floty wielu innych białych żaglowców. Przed nim na horyzoncie majaczył zarys
nieodkrytego jeszcze nowego lądu. Na mostku u jego boku stała ona...
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.