– Christine!
Bezbarwny głos matki przerwał ciszę zalegającą mieszkanie.
Christine dała przykutemu chorobą do łóżka ojcu ostatnią
łyżeczkę jajka na miękko, otarła mu brodę i usta, po czym
wyprostowała plecy.
– Tak, mamo, już idę.
Oczy ojca skierowały się znacząco w stronę stolika nocnego.
– Jeszcze kawy? Proszę...
Nalała mu kawy do specjalnego kubka z dziobkiem. Wyglądał
na zadowolonego. Skinęła głową, by dodać mu otuchy, i
skierowała się do salonu.
Zastała tam matkę gotową do wyjścia.
– Christine, pójdę na chwilę do cukierni Wibego. Umówiłam
się tam z Gerdą.
Cukiernię Wibego zlikwidowano już dawno, a Gerda,
przyjaciółka matki, nie żyła od dziesięciu lat.
Christine westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nie może tego
powiedzieć matce wprost, gdyż jak zwykle skończyłoby się to
sceną pełną rozpaczy i łez. Nie wiedziała, co wymyślić. tym
razem, by za
trzymać matkę w domu. Coraz trudniej przychodziło jej
wyszukiwanie nowych pretekstów.
Na szczęście uratowały ją odgłosy dochodzące od strony
skrzynki na listy.
– Nie wychodź teraz, mamo, właśnie przyszła poczta. Może
jest coś do ciebie...
Oby tylko tak było!
W poczcie rzeczywiście znalazł się list do matki. Christine
nakłoniła ją do zdjęcia płaszcza i usadowiła w ulubionym
fotelu.
Przyszedł również list do niej. Wzięła go i udała się do
swojego pokoju.
List był od Elłen, dawnej koleżanki z klasy. Christine usiadła
na łóżku i otwierając kopertę, usiłowała przypomnieć sobie
wygląd Ellen.
Okazało się to niełatwym zadaniem. Pamiętała ją jako szarą,
niepozorną myszkę, za którą żaden z chłopców nie obejrzał się
dwukrotnie. Była nieporadna, a jej nieśmiałość często
odbierano jako dumę. Z tego powodu nigdy nie udało jej się
zdobyć przyjaciół. Nie pomógł nawet fakt, że była córką
dyrektora banku i jedyną spadkobierczynią pokaźnego
majątku.
Christine niezwykle zaskoczył list otrzymany po tylu latach
milczenia. Od razu po ukończeniu szkoły Ellen przeniosła się
wraz z rodziną do Drammen. Christine wyjęła list z koperty,
nasłuchując
odgłosów
dobiegających
z
głębi
dużego
mieszkania, lecz wszędzie panowała cisza. Mogła się więc
skupić na lekturze.
Droga Christine!
Z pewnością się zastanawiasz, dlaczego piszę wlaśnie teraz i
wlaśnie do Ciebie. Idzie o to, źe wkrótce wychodzę za mąż, a
ponieważ wesele ma być duże, chcialabym mieć kilka druhen.
Wybralam już parę dziewcząt spośród moich znajomych tu na
miejscu, ale bardzo zależy mi na tym, aby mieć też druhnę z lat
szkolnych. Jeśli zgodzilabyś się nią zostać, bardzo bym się
ucieszyla z Twojego przyjazdu.
Christine się skrzywiła. Była oczywiście jedyną dziewczyną z
klasy, która jeszcze nie miała męża. Ellen pisała dalej:
Jestem przekonana, że polubisz mojego narzeczonego. Nazywa
się Harry Berg. Jest wysoki, ciemnowlosy, elegancki i pracuje
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. A co najwaźniejsze –
nie obchodzą Go moje pieniądze. Sam jest wystarczająco
bogaty. Zawsze bylam podejrzliwa w stosunku do mężczyzn,
którzy się mną interesowali. Wiesz przecież, że nie jestem
szczególnie piękna ani, jak mi się wydaje, blyskotliwa, lecz tym
razem wszystko wygląda wręcz IDEALNIE. Poza tym fakt, że i
On nie jest calkowicie doskonaly – ma mianowicie pewną mglą
ulomność – czyni Go jeszcze bardziej pociągającym. Budzi to
we mnie coś w rodzaju instynktu opiekuńczego. Data ślubu nie
jest jeszcze ustalona, ale bylabym wdzięczna, gdybyś odpisala
mi jak najszybciej.
Twoja przyjaciólka Ellen
Przez długą chwilę Christine siedziała pogrążona w myślach.
Pojechać na duże wesele? Poznać nowych ludzi, rozmawiać,
ś
miać się, jeść przysmaki, a może nawet tańczyć?
Wyjęła papier listowy i natychmiast napisała odpowiedź.
Przesłała
Ellen
najserdeczniejsze
ż
yczenia
szczęścia,
zawiadamiając ją jednocześnie, że w tej chwili niestety nie
może wyjechać z domu ze względu na rodziców – ojciec jest
poważnie chory, a matka cierpi na beznadziejny przypadek
sklerozy.
Przerwała pisanie w połowie listu. Kochany tatuś, którego tak
uwielbiała będąc dzieckiem. Mądry, łagodny i zawsze pełen
wyrozumiałości. Pierwszy wylew krwi do mózgu przyszedł
niespodziewanie przed wielu lary. Od tego czasu było ich
jeszcze kilka i w tej chwili ojcu pozostało już niewiele życia.
Dla Christine opieka nad chorym była rzeczą oczywistą. Jej
własne życie zeszło na dalszy plan. Wierzyła, że jeszcze kiedyś
znajdzie czas dla siebie.
Tymczasem lata mijały; również i matka stała się całkowicie
bezradna. Rodzice nie byli już młodzi, gdyż Christine urodziła
się po wielu latach ich małżeństwa. Wszystko wydawało się jej
tak beznadziejne i pozbawione perspektyw. Christine nigdy nie
przyszłoby do głowy zostawić matkę lub oddać ją do domu
opieki. Niemniej jednak ze względu na to, że starszej pani
przychodziły do głowy najdziwaczniejsze pomysły, wymagała
nieustannego doglądania. Tak więc ewentualne marzenia
Christine oraz jej życie prywatne musiały zostać odsunięte na
bok. Nigdy nie zdążyła nawet poszukać sobie pracy, jej
miejsce było przy rodzicach. Ostatnio jednak znalazła
niewielkie zajęcie, które sprawiało jej wiele radości. Zawsze
dobrze radziła sobie z gotowaniem, nawiązała więc współpracę
z pewnym miesięcznikiem, gdzie prowadziła stałą rubrykę na
temat wytwornej kuchni. Dochód z tego był oczywiście bardzo
skromny, lecz przynajmniej nie czuła się już tak odizolowana
od świata.
Christine podeszła do lustra i spojrzała w nie w zamyśleniu.
Nie mogła się już dłużej oszukiwać. W szybkim tempie
zbliżała się do wieku określanego mało precyzyjnym mianem
„dojrzałej młodości”, a odległego o wiele lat od pierwszej
młodości, tej prawdziwej.
Z zadumy wyrwał ją dobiegający z salonu odgłos kroków
matki. W pośpiechu włożyła do koperty ukończony przed
chwilą list, który udało jej się wysłać nieco później w ciągu
dnia.
Nie otrzymała już jednak żadnej wiadomości od Ellen Smidt.
Minęły trzy miesiące.
I znów całkiem nieoczekiwanie Christine stała na środku
swojego pokoju, trzymając w rękach dwa listy i spoglądając ze
zdumieniem to na jeden, to na drugi. Pomyślała, że to chyba
jakieś szaleństwo.
Pierwszy z listów zawierał stare zaproszenie na ślub Ellen
Smidt. Christine odnalazła je właśnie przed chwilą w
szufladzie biurka. Drugi list został
dopiero co przyniesiony przez listonosza.
Tym razem przypomniała sobie o niej ta natrętna pani
Melander ze Stavanger, którą Christine poznała w czasie
nieudanej wycieczki do Hiszpanii przed paru laty. Miało to
miejsce wtedy, gdy matka na tyle jeszcze radziła sobie z opieką
nad ojcem, że Christine mogła sobie pozwolić na tygodniowy
wyjazd. Niestety, okazało się, że był to tydzień pełen niezbyt
przyjemnych zdarzeń, a najgorsze wspomnienie stanowiła
właśnie pani Melander. Z takiego czy innego powodu
upodobała sobie Christine. Być może uważała, że musi
zaopiekować się tą najwyraźniej samotną i nieprzywykłą do
podróży młodą dziewczyną albo też chciała po prostu
przyczepić się do kogoś jak pozbawiona wszelkiej wrażliwości
i taktu pijawka. Gdy wycieczka dobiegła kresu, Christine
odetchnęła z ulgą, ale niestety trochę się pospieszyła. Pani
Melander nie miała zamiaru zakończyć znajomości na lotnisku.
Zaczęła przysyłać list za listem. Christine sumiennie i z
mozołem przekopywała się przez ich treść, lecz odpisywała
bardzo rzadko.
Pani Melander nie wydawała się jednak zniechęcona tym
faktem i tak oto Christine trzymała w ręku jej kolejny list. Jak
zwykle miała kłopoty z odczytaniem niechlujnego pisma
nadawczyni.
Kochana Christine!
Gdybyś tylko WIEDZIAŁA, co mi się przydarzyto od ostatniego
razu. To się po prostu nie mieści
w gtowie!!! Czy wiesz, na co się zdobytam? Zamieścitam
ogtoszenie w gazecie!!! Oczywiście to zwariowany pomyst, ale
pomyślatam sobie, że robię się coraz starsza i muszę
spróbować choćby jeszcze raz – to znaczy znaleźć męża. Wiesz
przecież, że w gruncie rzeczy jestem stworzona do życia w
matżeństwie,
więc
postanowitam
poszukać
szczęścia.
Mtodzieńcza, rozwiedziona pani i tak dalej. Przecież nikt nie
musi wiedzieć, źe rozwodzitam się DWA razy! „Dobrze
sytuowana, szuka wspótpartnera”– tak napisatam, bo brzmi to
dość wytwornie, no a przecież, jak Ci wiadomo, z moich dwu
poprzednich matżeństw nie wysztam z zupetnie pustymi
rękami... Wyobraź sobie tylko, ile dostatam odpowiedzi!
Mogtam przebierać do woli. Niektóre listy byty rzecz jasna
bardzo nieprzyzwoite.
Christine wyobraziła sobie panią Melander piszącą te słowa.
Słyszała jej chichot pensjonarki, którego tak nie cierpiała.
Wybratam jednak jeden list, który wydawat się być obiecujący,
i rzeczywiście się nie zawiodlam!!! To się nazywa szczęście!
Facet jak marzenie – wysoki, ciemnowtosy, dystyngowany, a
równocześnie na swój sposób chwytający za serce. Spotykamy
się regularnie już od dwóch miesięcy. Zastanawiam się, co mu
się we mnie podoba.
Christine ponownie usłyszała w myślach jej chichot.
Cóż, trzymam się dość dobrze jak na moje czterdzieści trzy lata.
Nie sądzitaś, że tyle mam, prawda?
Ależ tak! Jeśli o to chodzi, to Christine z pewnością
odpowiednio ją oceniała.
A poza tym w moim towarzystwie nie sposób przecieź się
nudzić.
Co to, to nie!
Przeczytawszy kilka stron pełnych czczej i nadętej gadaniny,
Christine dotarła do utęsknionego zakończenia.
No, ale muszę juź kończyć. Mój autobus odjeżdża za chwilę, a
mam jeszcze TYSIĄCE rzeczy do zrobienia. Bywaj zdrowa i
napisz wkrótce. Do tej pory dostalam od Ciebie tylko jedną
jedyną kartkę i wydaje mi się, że to trochę za mato. Mówię
poważnie. Aha, jeszcze jedno... zapomnialam Ci powiedzieć, że
mój przyjaciel nazywa się Harty Berg. Jest inżynierem i
pracuje wlaśnie nad jakimś fantastycznym wynalazkiem.
Zaproponowalam mu poźyczkę, ale on nie chcial o tym dyszeć
ANI S~,OWA! Ze teź jeszcze istnieją tacy mężczyźni!
List kończył się niezliczonymi uściskami, pozdrowieniami oraz
całą serią dopisanych bez ładu i składu PS-ów.
Christine w zadumie odłożyła oba listy. Stemple pocztowe
były z dwóch różnych miast, ale nie miało to specjalnego
znaczenia. Nadal głęboko zamyślona, Christine podeszła do
telefonu i odszukała w książce telefonicznej numer dyrektora
banku Smidta w Drammen. Po chwili usłyszała w słuchawce
sygnał wolnej linii, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał.
Nie miała wielkiej ochoty dzwonić do
pani Melander ze Stavanger, a poza tym co miałaby jej
powiedzieć? Harry Berg to przecież dość pospolite nazwisko.
Może to po prostu zbieg okoliczności...
A jeżeli to nie przypadek? Gdyby chodziło o tę samą osobę,
Harry Berg byłby oszustem wykorzystującym samotne,
łatwoa>ierne kobiety. W takim razie trzeba ostrzec
przynajmniej Ellen. Kto mógłby to wszystko sprawdzić?
Policja? No tak, oczywiście policja. Być może znali już tego
człowieka. Ale czy można tak po prostu pójść na policję bez
ż
adnego dowodu?
Gdyby chociaż miała z kim na ten temat porozmawiać... Jej
ukochany ojciec niedawno zmarł, a matka była, mówiąc
łagodnie, nieco pomylona.
Christine przygotowała obiad z mniejszą niż zwykle
starannością. Po obiedzie usadowiła matkę w fotelu, dała jej do
ręki książkę i surowo zakazała się oddalać, po czym włożyła
kurtkę. Podjęła już decyzję. Nic nie zaszkodzi, jeśli zbada całą
sprawę trochę bliżej.
Już w drzwiach odwróciła się i spojrzała ze smutkiem na
matkę, która bezmyślnie przewracała kartki książki. Widok
kochanej osoby tracącej
w taki sposób kontakt z
rzeczywistością sprawiał jej ból. Nie mogły już ze sobą
pogawędzić tak jak kiedyś... Christine było bardzo trudno.
Fakt, że musiała przemawiać do własnej matki jak do dziecka,
ogromnie ją przygnębiał. Na jej oczach wspaniały człowiek
przeobrażał się w osobę zgorzkniałą,
niecierpliwą, zrzędliwą i podejrzliwą, a ona w żaden sposób
nie mogła pomóc. Tak jak w tej chwili. Musiała wyjść z domu i
zostawić matkę samą, i wiedziała, że przez cały czas będzie się
zastanawiała, czy nie wpadta ona na jakiś zwariowany pomysł
– czy gdzieś nie wyszła albo nie próbuje zrobić sobie czegoś
do
jedzenia,
podpalając
przy
tym
mieszkanie
i
ulegającpoparzeniu... Czasami matki doglądała sąsiadka, która
jednak pracowała zawodowo i rzadko bywała w domu.
Christine czuła się tak, jakby miała skrępowane ręce i nogi.
Może nie tym, że była pozbawiona swobody, ale raniącym ją
poczuciem bezsilności. Tak bardzo chciała pomóc matce.
Teraz jednak musiała się pospieszyć, aby szybko wrócić.
Na zewnątrz panowała listopadowa szaruga. Christine zapięta
kurtkę pod samą szyję, żatując, że nie włożyła nic na gtowę.
Wiatr był tak silny, że po przejściu kilkuset metrów wydawało
jej się, iż nie ma uszu. Pamiętając jednak o schowanych w
torebce listach od Ellen Smidt i pani Melander, brnęła
odważnie dalej.
Najlepiej jeśli nie będzie zastanawiać się nad skutkami swojej
decyzji. W dalszym ciągu sprawa była przecież otwarta i
wszystko mogło się wyjaśnić w sposób naturalny.
Christine nie mogła przewidzieć nadchodzących wydarzeń.
Komisarz John Bakken uniósł wzrok znad przy
niesionych przez Christine listów i przyjrzał się jej uważnie.
Ciekawe, co rejestruje jego policyjne spojrzenie, pomyślała.
Jak
mnie
właściwie
ocenia?
Czy
uważa
mnie
za
rozhisteryzowaną babę już nie pierwszej młodości? Nie, nie
wydaje się, by tak myślał. Te obojętne oczy odnotowują chyba
tylko same fakty, jak na przykład to, że mam ciemne włosy, a
moje uczesanie zostało zrujnowane przez deszcz i wiatr, że
mam jasne oczy i prosty nos, który z pewnością bardzo mi się
w tej chwili świeci. Widzi na pewno, że z niepokojem oczekuję
jego odpowiedzi, chociaż próbuję zamaskować to chłodnym
zachowaniem. Patrzy na moje ręce. Niestety zdradza mnie to,
ż
e nerwowo miętoszę rękawiczki.
– Tak – odezwał się krótko z rezerwą w głosie. Niewiele
można z tego wywnioskować. Czego pani ode mnie oczekuje?
– Sama nie wiem – odpowiedziała Christine bezradnie. – Czy
nie należałoby zbadać tej sprawy trochę dokładniej? To
znaczy...
Urwała zmieszana.
Komisarz Bakken westchnął ledwo dostrzegalnie. – Nie ma się
tu na czym oprzeć – stwierdził niechętnie. – Każda z pani
przyjaciółek mogła sobie przecież znaleźć innego Harry'ego
Berga. Jest to najbardziej prawdopodobne.
Christine podniosła się z wahaniem z krzesła. śałowała, że tak
pochopnie poszła na policję. Poza tym miała pecha.
Spodziewała się zastać tutaj dobro
dusznego, starszego policjanta, z którym można porozmawiać,
a nie tego... robota! Potraktował ją z góry, takie przynajmniej
odniosla wrażenie, choć ton jego odpowiedzi był jak
najbardziej poprawny. Mimo swego miłego wyglądu wydawał
się być nieznośnie pewny siebie. Po prostu promieniowała od
niego siła i swego rodzaju poczucie wyższości.
– Sądzi więc pani, że to naciągacz? – pytał dalej. – Cóż, nie
jestem o tym do końca przekonana odpowiedziała powoli – ale
przecież istnieje taka możliwość. W opisach obu mężczyzn
występuje uderzające podobieństwo, a one obie są zamożne i
samotne. Stanowią idealny łup dla takiego typa. Mówiąc
szczerze, nie obchodzi mnie wcale, czy uda mu się nabrać
panią Melander, ale Ellen Smidt, moja koleżanka ze szkoły, nie
zasłużyła sobie na to. Jej list wprost promieniuje szczęściem i
milością. O ile pamiętam, w dzieciństwie i młodości nie było
jej dane zaznać tych uczuć obficie. Nie chciałabym, aby
chłodny, wyrachowany uwodziciel zniszczył ją w taki sposób.
Bakken zmarszczył brwi i spojrzał na listy, które schował już
do kopert. On nie kieruje się uczuciami, pomyślała Christine.
Jest na wskroś realistą.
Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Typowy okaz
energicznego policjanta, pomyślała z goryczą. Dość pospolite,
twarde rysy twarzy, ostry wzrok. Pozbawiony wszelkiego
poczucia humoru. Człowiek zadowolony z samego siebie i
krytycznie nastawiony do całej reszty świata. Wydaje się nie
wierzyć w mo
ralność lub poczucie sprawiedliwości u ludzi. Ufa we własne
siły i jest przekonany o słuszności swojego postępowania,
może w każdej chwili wcielić się w rolę dowolnego bohatera
filmowego...
Nie, ta ostatnia myśl była krzywdząca. Oceniła go zbyt surowo.
– Rzeczywiście – odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż
podskoczyła. – Faktycznie mieliśmy jakiś rok temu nie
wyjaśniony przypadek oszustwa matrymonialnego. Pewna
rozhisteryzowana młoda dama złożyła doniesienie, ale potem
wszystko odwołała, nie podając żadnego nazwiska. To typowe
dla tego rodzaju kobiet. Poza tym niezwykle trudno jest zbadać
bliżej takie sprawy. Ofiary zazwyczaj niechętnie zgłaszają się
na policję. Ma to prawdopodobnie związek z poczuciem
urażonej godności. Z pewnością nie ma w tym nic wesołego, że
zostało się oszukanym przez własnego...
Christine była przekonana, że miał zamiar powiedzieć
„kochanka”, ale słowo to nie przeszło mu przez usta.
– Poza tym – kontynuował lekceważącym tonem – kobiety są
same sobie winne, tracąc głowę dla pierwszego lepszego...
Poczuła, że ogarnia ją złość. Co za bezczelny typ! – Co pan
może wiedzieć o samotności? – powiedziała cichym, pełnym
wściekłości głosem. – Nie wie pan, jakie to uczucie, gdy
kobieta całymi latami żyje pragnieniem przelania na kogoś
swojej miłości, widząc, jak wszystkie jej przyjaciółki
wychodzą za
f mąż, rodzą dzieci, podczas gdy ona przez cały czas
jest pozbawiona wszelkich kontaktów z innymi! Wiele kobiet
wybiera samotne życie, ponieważ im to odpowiada, choć
niejedna potem z tego rezygnuje. Ale są też takie, które
odczuwają w swoim sercu wieczną pustkę. Czy taka osoba
może odepchnąć wyciągającą się w jej kierunku dłoń
człowieka obda
i czającego ją uwagą i podziwem? Czy rozumie pan
to poczucie spełnienia, gdy może pomóc takiemu mężczyźnie,
pożyczając mu w potrzebie trochę pięniędzy? Cóż bowiem
znaczą pieniądze wobec perspektywy dzielenia z kimś swojego
ż
ycia? Nie cho– e
dzi tu o to, by być wampem. To kwestia posiadania przyjaciela,
kogoś, kto nas zrozumie i na kim można polegać.
Przerwała nagle, zawstydzona. Znów była niesprawiedliwa,
dała się ponieść uczuciom. John Bakken z zażenowaniem
patrzył w dół na swoje biurko, a jej policzki płonęły żarem.
Przez długą chwilę w gabinecie panowała głęboka cisza.
– Przepraszam – powiedziała zakłopotana.
– To moja wina – odrzekł krótko. Zaraz potem podjął temat,
przechodząc do porządku dziennego nad jej gwałtownym
wybuchem. – W obecnych okolicznościach nie mam podstaw
do uruchomienia całej machiny dochodzeniowej. Materiały są
na to zbyt skromne. Ale jeśli pani ma możliwość, to mogłaby
pani wypytać trochę swoje przyjaciółki o tego Harry ego
Berga. Proszę mnie znów odwiedzić, gdyby odkryła pani coś
podejrzanego.
Nigdy w życiu, pomyślała Christine, postukując obcasami w
długich korytarzach komisariatu. Możesz być pewien, że
przeprowadzę własne dochodzenie, ale ciebie nie odwiedzę
nigdy, ty bryło lodu!
Christine, idąc w kierunku domu ulicami, po których hulał
przejmujący wiatr, była bliska płaczu z poniżenia. Po latach
ż
ycia w izolacji z trudnością przychodziło jej nawiązywanie
kontaktów z ludźmi poza jej własnymi czterema ścianami.
Takie odosobnienie zawsze jest niebezpieczne, ponieważ
człowiek zaczyna odczuwać lęk przed spotkaniem z innymi. W
tej sytuacji zetknięcie się z osobą tak niewyrozumiałą jak
komisarz John Bakken nie wpłynęło najlepiej na jej wiarę w
samą siebie.
Jak zwykle w trudnych chwilach Christine ogarnęła chęć, by
wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie znała nikogo i nikt nie
będzie znał jej. Gdzieś daleko, do słońca i ciepła, do kraju, w
którym nie trzeba brać odpowiedzialności za innych, a obcy
ludzie nie zadają ran...
Dlaczego miałyby ją obchodzić kłopoty innych? Czy nie miała
dość własnych?
Z pewnością miała. Kiedy bowiem na powrót poczuła ciepło
własnego domu, okazało się, że matka zniknęła.
W Christine natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia, z
którymi, jak jej się często zdawało, musiała się już urodzić.
Dlaczego po prostu tak sobie wyszła, wiedząc, że zachowania
matki nie da się
przewidzieć? Ogarnęło ją zwątpienie. Chyba będzie musiała je
szcze raz udać się na policję. I do kogo ją tam skierują? Bez
wątpienia do komisarza Bakkena.
Tylko nie to! Co on sobie wtedy pomyśli? Bardzo wątpliwe,
ż
eby rozpoczął poszukiwanie matki, ponieważ jego wiara w
słowa Christine musiała teraz być bliska zeru.
Jeżeli jednak nie uda jej się natychmiast odnaleźć matki, nie
będzie miała innego wyjścia. Postanowiła zaryzykować i udać
się tam, gdzie
kiedyś znajdowała się cukiernia Wibego. Musiała znów wyjść
na panujący na dworze przeszywający chłód. Płaszcz matki
wisiał na swoim miejscu i już sam ten fakt był dość
niepokojący.
Co za wiatr! Christine z trudem doszła do rogu ulicy.
Już z daleka dobiegł ją przenikliwy, urażony głos matki.
– Chyba sama wiem najlepiej, że tu jest cukiernia Wibego! Co
to za żarty? Co tu robi sklep z odzieżą dla młodzieży?
Christine zareagowała szybko.
– Przepraszam! – zwróciła się spokojnym tonem do stojącego
w drzwiach właściciela sklepu. Następnie wzięła matkę pod
ramię i wyprowadziła ją na zewnątrz. – Chodź, mamo –
przekonywała ją łagodnym głosem. – Jest za zimno, by chodzić
po dworze w takim stroju. Włóż na siebie tę kurtkę i czapkę,
którą przyniosłam.
– Christine, co się dzieje z tym dzisiejszym światem? Nic nie
jest tak, jak powinno – zaprotestowała matka.
– Tak, masz rację.
Odwróciła się do młodego sprzedawcy, który uśmiechnął się
znacząco i popukał w czoło. Christine poczuła się dotknięta.
Troskliwie oto
czyła ramieniem swoją bezbronną matkę, która była przecież
kiedyś pełną wrażliwości i serdeczności osobą.
Na świecie jest teraz tyle zagubionych, zrezygnowanych
kobiet, pomyślała. Moja matka należy do tych szczęśliwszych.
Nie zdaje sobie sprawy z własnej sytuacji. My pozostałe
musimy przez cały czas walczyć o zachowanie pozorów. Nie
zawsze nam się to udaje.
ROZDZIAŁ II
Komisarz prosił ją, by przeprowadziła małe śledztwo na
własną rękę, i właśnie tak chciała zrobić. Nie miała tylko
zamiaru informować go o wynikach. Nie zniosłaby już
kolejnych poniżających uwag z jego strony.
Jeszcze tego samego wieczoru Christine ponowiła próbę
nawiązania kontaktu z Ełlen Smidt. Chciała się dowiedzieć,
czy przyjaciółka wyszła za mąż. Wszystko stałoby się wtedy
jasne i nie byłoby już żadnych powodów do podejrzeń. Jednak
i tym razem nikt nie podnosił słuchawki.
Może wyjechali w podróż poślubną?
W takim razie pani Mełander? Stavanger... biuro adresowe.
Szybko wykręciła uzyskany numer, chociaż nie miała pojęcia,
jak przeprowadzić rozmowę.
Nie mówi się przecież po prostu: „Proszę posłuchać, pani
narzeczony ma zamiar wyłudzić od pani pieniądze i uciec”.
Szczególnie że mógł się okazać miłym i sympatycznym
chłopakiem, który tylko przypadkiem nazywa się tak samo jak
narzeczony drugiej, bogatej przyjaciółki Christine. Nie mogła
tak zrobić.
Niepotrzebnie się jednak martwiła o to, co powiedzieć. Z
kłopotu wybawiła ją sama pani Mełander. Odebrała telefon,
zanim Christine zdążyła uporządkować myśli. Jej przesadnie
ożywiony głos ostro zabrzmiał w uchu dziewczyny.
– Halo – odezwała się Christine niepewnie. Mówi Christine
Lyngmo. Dziękuję za list. Wieści były tak wspaniałe, że
musiałam zadzwonić.
Z drugiej strony popłynął nieprzerwany potok mowy. Kiedy w
końcu w przerwie między jedną a drugą rozwlekłą historią
Christine zdołała wtrącić kilka słów, jej pytanie zabrzmiało
dość dziwnie.
– Czy mieszka w Stavanger?
– Nie, wydaje mi się, że mieszka r:a stałe w Oslo, ale często
mnie tu odwiedza. W tej chwili jest właśnie w drodze do Anglii
w związku ze swoim wynalazkiem. Pisałam ci chyba o tym,
prawda?
– Ach, tak, więc udało mu się w końcu zdobyć pieniądze? –
zapytała ostrożnie Christine.
Pani Melander zachichotała głośno. Christine udało się jednak
zrozumieć część jej słów docierających między kolejnymi
wybuchami śmiechu.
– Nie, znasz mnie przecież! Nie należę do osób, które łatwo się
poddają, gdy sobie coś zaplanują. W końcu udało mi się
przekonać Harry'ego, by przyjął ode mnie pożyczkę. Dostał
ode mnie osiemnaście tysięcy!
Christine jęknęła.
– Osiemnaście tysięcy? Czy to nie było trochę lekkomyślne?
„Wesoła wdówka” roześmiała się na całe gardło. –
Lekkomyślne? Bzdura! Absolutnie pewna loka
ta. Harty uważa tak samo. Nie, możesz mi wierzyć, wiem, jak
rozgrywać swoje karty.
Tak, ale czy można ufać Harry'emu? pomyślała Christine.
– Czy na długo zatrzyma się w Anglii?
– Powiedział, że około miesiąca. Już tęsknię za moim
kochanym chłopczykiem. Ale jak wróci, natychmiast bierzemy
ś
lub. Nalega na to. Jest taki niecierpliwy w tej kwestii, sama
rozumiesz, nie wytrzyma ani sekundy dłużej.
Po drugiej stronie znów rozległ się chichot. Christine
zakończyła rozmowę, wygłaszając na przemian przestrogi i
ż
yczenia szczęścia, po czym odłożyła słuchawkę.
A więc to tak. Miesiąc w Londynie? Jeżeli się nie myliła,
będzie to dość długi miesiąc. Długi jak wieczność...
Być może pani Mełander była dość prostacka, natrętna i
zadufana w sobie, ale Christine nie życzyła jej, by została
oszukana przez jakiegoś bezwzględnego uwodziciela. Nie da
się o niej powiedzieć dużo dobrego, ale właściwie niewiele
osób na świecie ma tak radosne i otwarte usposobienie...
– W takim razie kolej na Drammen – powiedziała Christine do
siebie półgłosem. Od śmierci ojca nie miała już nikogo, z kim
mogłaby porozmawiać. Rozmowa z matką nie była łatwa i
najczęściej spro
wadzała się do kilku nic nie znaczących, wymuszonych
frazesów, mających dodać starszej pani otuchy. Christine
często smucił fakt, że pocieszanie matki przychodziło jej z taką
trudnością. Wiedziała jednak, że po prostu brakuje jej już sił.
Po tych wszystkich latach pełnych smutku i troski o rodziców
czuła się wypalona i zmęczona.
– Drammen – powtórzyła, by przypomnieć sobie, co
zamierzała zrobić. – Drammen, Drammen... Oczywiście! Ellen
Smidt.
Nie mogła rzecz jasna pojechać już nigdzie tego dnia, było na
to zbyt późno. Nazajutrz jednak poprosiła sąsiadkę, by zajęła
się matką, i wyruszyła w drogę.
Sporo czasu zajęło jej w Drammen odszukanie domu Ellen.
Uważała jednak, że ciekawiej jest znaleźć jakieś miejsce
samemu, niż pytać o drogę, a poza tym odczuwała taką
nieśmiałość wobec ludzi, że nie odważyła się prosić o pomoc.
W końcu stanęła przed domem, o który jej chodziło. Była to
duża, ponura willa w ogrodzie przypominającym park.
Zadzwoniła do drzwi, lecz nikt nie otworzył, więc po chwili
wahania ruszyła w kierunku sąsiedniej posesji.
Służąca – pomyśleć, że jeszcze takie istnieją – poinformowała
ją skwapliwie, że dom Smidtów jest nie zamieszkany. Panna
Smidt umarła.
Christine doznała szoku. – Umarła? Kiedy?
– Dwa tygodnie temu – lekko odpowiedziała służąca.
Przyglądała się Christine pełnym ciekawości i oczekiwania
wzrokiem.
Miała
minę
osoby
wszystkowiedzącej
i
najwyraźniej usiłowała wyglądać na kogoś ważnego.
– Czy mogę wejść? – spytała przytomnie Christine. – Ellen
Smidt była moją przyjaciółką. Nic o tym nie wiedziałam. W
jaki sposób umarła? Była chora?
Wyglądało na to, że gosposia nie ma nic przeciwko temu, by o
wszystkim opowiedzieć.
– Nie, nie, chora nie była – odrzekła, prowadząc Christine do
kuchni. Miała zamiar nastawić kawę, ale zrezygnowała z tego
zawiedziona, gdy Christine przecząco pokręciła głową. – Nie,
coś było nie tak z tą jej śmiercią – mówiła dalej.
Przerwała, czekając niecierpliwie na jakąś reakcję. I nie
zawiodła się.
– Ach, tak? Co takiego? – zapytała szybko Christine.
Wydawało się, że dziewczyna chce podsycić ciekawość
swojego gościa.
– Cóż, widywałam pannę Smidt jedynie z daleka, ale zawsze
wydawała mi się taka samotna. Proszę sobie wyobrazić jej
ż
ycie w tym wielkim, brzydkim domu. Była taka bogata, a
jednocześnie niezbyt ładna...
Christine próbowała złapać w tym wszystkim jakiś wątek.
– Czy nikt jej nie odwiedzał?
– Ależ tak, oczywiście. Miała kilka koleżanek, które
przychodziły do niej od czasu do czasu, ale chłopcy... Nie,
nigdy. Dopiero niedawno tak jakoś rozkwitła... Wszyscy w
domu uznaliśmy, że pewnie się zakochała.
– A więc odwiedzał ją jakiś mężczyzna?
Służąca najwyraźniej nie uważała, że pytania Christine są zbyt
niedyskretne. Przeciwnie, wyglądało na to, że pozwalają jej
one zebrać myśli.
– Nie, tego nie mogę powiedzieć. Może tak było, ale nie jestem
pewna. Kilka razy widziałam, jak wieczorem przyjeżdżał po
nią duży, ciemny samochód, ale nie udało mi się dostrzec, kto
siedział w środku.
Ten Harry Berg musiał być bardzo ostrożny. A biedna,
oszukana Ellen Smidt planowała huczne wesele. Coś tu się nie
zgadzało.
– Jak właściwie umarła?
– Było to dość dziwne – powiedziała gosposia, siadając przy
kuchennym stole. – Utonęła. Mówią, że spadła z mostu w
mieście. Nie rozumiem, jak można spaść przez poręcz. Wydaje
mi się, że sama skoczyła. Moja pani też tak uważa. Na kilka
dni przed śmiercią panna Smidt zrobiła się taka blada i
nerwowa. Sama pani wie, że takie sprawy się wycisza.
Samobójstwo nie jest w zbyt dobrym tonie... Christine była
wstrząśnięta do głębi.
– Ale dlaczego miałaby...?
– Tego nie wiem. Nikt z domowników nie utrzymywał
kontaktów z panną Smidt. Zawsze zachowywała się dość
wyniośle w stosunku do innych.
Znów ta jej nieśmiałość, pomyślała Christine. Podziękowała za
informacje i stwierdziwszy,
ż
e nie ma już czego szukać w Drammen, wróciła pierwszym
pociągiem do domu.
Na miejscu czekała na nią zaskakująca wiadomość, że dzwonił
komisarz Bakken. Prosił, by Christine odwiedziła go
następnego dnia w jego biurze.
Coś podobnego! Jego Wysokość zniżył się do tego, by do niej
zadzwonić! Usiłowała stłumić w sobie przepełniające ją
niegodne poczucie triumfu. Było ono jednak zbyt piękne, by z
nim walczyć.
Christine nieświadomie podeszła do lustra i przez dłuższą
chwilę wpatrywała się w jego taflę, nie widząc samej siebie.
Nie wiedziała, dlaczego tak stoi, i nie zastanawiała się nad tym.
Myślami była zupełnie gdzie indziej. Wprawdzie przyrzekała
sobie, że nigdy więcej nie
pójdzie do komisarza, ale informacje, jakie zdobyła na temat
swoich przyjaciółek i Harry'ego Berga, sprawiły, iż
postanowiła zapomnieć o dumie.
Cóż mogła stracić? I o jakiej dumie mogła myśleć? Była dla
innych jedną z tych kobiet, którym się nie powiodło. Kto mógł
przeczuwać, jakie myśli i marzenia ma taka osoba?
Był rok 1965, a wartość kobiety nadal mierzono liczbą
otrzymanych przez nią ofert matrymonialnych...
O ile to możliwe, komisarz Bakken wydał jej się jeszcze
bardziej oficjalny i nieprzystępny niż przed
dwoma dniami. Napotkawszy jego chłodny wzrok, Christine,
która była niemal gotowa mu się zwierzyć, postanowiła
milczeć.
Niezwykle silny mężczyzna, pomyślała. Z gatunku tych, którzy
zawsze są panami sytuacji. Obojętnym ruchem ręki wskazał jej
skrzypiące,
pokryte skórą krzesło, stojące naprzeciw jego biurka. –
Słyszałem, że odwiedziła pani wczoraj Drammen – zaczął. –
Dzwoniłem do pani do domu. Chodziło o Harry'ego Berga?
– Tak.
Nie miała zamiaru mówić mu nic więcej. Nadal czuła się
rozgoryczona faktem, że podczas poprzedniej rozmowy
potraktował ją tak protekcjonalnie. Posłał jej szybkie, surowe
spojrzenie.
– Po naszym przedwczorajszym rozstaniu, panno Lyngmo,
zastanawiałem się nad tym, co mi pani powiedziała...
A więc to tak! pomyślała Christine. Próbuje mnie przeprosić.
– Wiedziałem, że już kiedyś, w jakiejś innej Bytuacji,
spotkałem się z nazwiskiem Harry Berg. Czekała.
Wyglądało na to, że przyznanie się do czegokolwiek
przychodziło mu z największym trudem.
– Przejrzałem trochę starych raportów – mówił dalej. – I w
końcu znalazłem. Panno Lyngmo, sprawa wygląda poważniej,
niż początkowo sądziłem. – Wiem o tym – odrzekła.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem, lecz nie
otrzymał żadnego bliższego wyjaśnienia. Niech żyje zimna
wojna! zawołała w myślach Christine.
Komisarz kontynuował nieco ściszonym głosem: – Nazwisko
Harry Berg pojawiło się w pewnej sprawie przed dwoma laty.
Pewna zamożna pani nazwiskiem Grindheim umierając
pozostawiła w spadku swojemu narzeczonemu Harry'emu
Bergowi cały majątek. Rodzina złożyła protest w sądzie, więc
on wspaniałomyślnie się wycofał, to znaczy zrezygnował ze
spadku.
– Nie pasuje to raczej do wizerunku żądnego pieniędzy
oszusta.
– Dlaczego nie? – spytał Bakken. – Ludziom tego rodzaju nie
zależy na rozgłosie. Nie interesują ich procesy. Berg mieszkał
wtedy za granicą, więc na miejscu reprezentował go adwokat.
– To znaczy, że nikt nie widział jego ohydnej gęby? Być może
nie należało używać takich określeń w obecności komisarza
policji. Bakken chrząknął zakłopotany.
– Najwyraźniej nikt. A teraz chciałbym usłyszeć, do czego pani
udało się dojść.
Christine opowiedziała mu o wszystkim: o osiemnastu
tysiącach koron pani Melander i miesięcznym wyjeździe
Harry'ego do Anglii, a także – po pewnym wahaniu – o nagłej
ś
mierci Ellen.
Słuchał w skupieniu, nie zadając żadnych pytań, a jego
szarobrązowe surowe oczy przez cały czas skierowane były na
nią. Chrstine czuła się nieswojo. Nie chciała spuszczać wzroku,
ale nie była przy
zwyczajona, by ktoś tak badawczo i chłodno się jej przyglądał.
Trzymając dłonie na kolanach, nerwowo wyłamywała palce.
Miała przy tym nadzieję, że się nie czerwieni.
Gdy już wszystko opowiedziała, komisarz podniósł słuchawkę
telefonu i zadzwonił na posterunek policji w Drammen.
Krótkimi, zwięzłymi zdaniami poprosił o informacje w sprawie
ś
mierci Ellen Smidt.
– Ach, tak, nie ma go... Kiedy wróci? Hmm... Czy możecie w
takim razie sprawdzić, czy w ostatnim okresie życia
podejmowała większe kwoty pieniędzy lub dokonywała innych
zmian na swoim koncie bankowym? Tak, proszę zadzwonić
jak najszybciej.
Odłożywszy słuchawkę, przez chwilę siedział pogrążony w
myślach, po czym zwrócił się do Christine tak, jakby nagle
przypomniał sobie o jej istnieniu.
– Policja z Drammen obiecała dokładniej zbadać przypadek
ś
mierci pani przyjaciółki, ale człowiek, który się tym zajmuje,
jest dzisiaj nieobecny...
Zadzwonił telefon. Komisarz ponownie podniósł słuchawkę.
Christine usiłowała się domyślić, o czym rozmawia, lecz
okazało się to niełatwe, ponieważ jego kwestie składały się
głównie ze słów „aha” i „rozumiem”. Było to dość irytujące
dla osoby słuchającej ukradkiem.
Wreszcie rozmowa dobiegła końca.
– Tak – zwrócił się do Christine, lecz jego oczy wydawały się
przenikać ją na wskroś tak, jakby jej osoba nie miała absolutnie
ż
adnego znaczenia.
– Wszystko wydaje się dość jasne. Na trzy tygodnie przed
ś
miercią Ellen Smidt podjęła z konta trzydzieści tysięcy koron.
Według informacji uzyskanych od kierownika banku, który był
jej znajomym, zamierzała wykorzystać pieniądze na urządzenie
domu. Wszystkie niezbędne zakupy miał zrobić jej narzeczony.
Christine chwyciła się za głowę.
– O, ludzka głupoto! – zawołała. – No, ale przecież nie mogła
wiedzieć... Łatwo jest oceniać wszystko z zewnątrz.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Christine miała teraz okazję
przyjrzeć się bliżej profilowi Bakkena, który oceniła jako
niezły, a także włosom gęstym, ciemnym i krótko
przystrzyżonym. Komisarz mógł mieć około trzydziestu pięciu
lat. Patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że jest kawalerem.
Poza tym nie sposób było wyobrazić sobie, by w jego życiu
mogła istnieć kobieta. Czy ten mężczyzna mógłby się
zakochać? Nie, jego prywatny „kodeks postępowania
policjanta” czegoś takiego z pewnością nie przewidywał.
– Panno Lyngmo – odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż
podskoczyła na krześle. – Czy zechciałaby pani pomóc nam
odnaleźć tego oszusta?
– Harry ego Berga? Z największą przyjemnością! Ale jak
mogłabym...?
– Czy jest pani zaręczona albo coś w tym rodzaju? – Nie.
– Wyśmienicie.
Wpatrywał się w nią tak, jakby chciał ją zahipnotyzować. Ona
jednak nie reagowała. Denerwowała się tylko trochę, czy
wygląda wystarczająco schludnie. Wiedziała, że nie prezentuje
się najgorzej, może tylko jest trochę nieciekawie ubrana.
Szaroniebieski sweter i ciemnoniebieska spódnica, do tego
buty podobne do tych, jakie noszą pielęgniarki w szpitalach.
Miała lekką trwałą na włosach ułożonych w dość pospolitą
fryzurę typu „grzeczny kucyk”, na paznokciach bezbarwny
lakier, poza tym żadnego makijażu.
Wszystko bardzo poprawne, ale niezbyt inspiruj ące.
Inspirujące do czego? pomyślała z lekkim odcieniem goryczy.
Bakken zdawał się nie zwracać uwagi na jej myśli o samej
sobie, a zresztą w jaki sposób miałby to okazać? Christine
spojrzała mu prosto w oczy z nieprzeniknionym, niewinnym
wyrazem twarzy.
Jego następne słowa były dla niej całkowitym zaskoczeniem.
– Czy odważy się pani zostać następną ofiarą? zapytał powoli.
– Zamieści pani ogłoszenie, jak pani Melander, i pozwoli się
pani uwieść tak, abyśmy mogli złapać tego człowieka?
Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując przetrawić to, co
powiedział.
– Moim zdaniem – kontynuował – jest to dla nas jedyna
możliwość, by go odnaleźć. Najwyraźniej zakończył już
sprawę z panią Melander, a zacieranie
za sobą śladów wychodzi mu bardzo dobrze. Wyszukanie i
sprawdzenie wszystkich mężczyzn o nazwisku Harry Berg jest
praktycznie
nie
do
pomyślenia,
szczególnie
ż
e
w
rzeczywistości może się on nazywać zupełnie inaczej.
– Pani Melander mówiła, że on mieszka w Oslo. – Nic nam to
nie daje. Nie można powiedzieć, żeby często trzymał się
prawdy. Ale jest jeszcze coś innego. Nikt nie złożył na niego
formalnego doniesienia...
– W takim razie robię to teraz ja – powiedziała Christine
zdecydowanym tonem. – Mogę to chyba zrobić jako
przyjaciółka Ellen Smidt?
Komisarz natychmiast zaczął wypełniać odpowiedni formularz.
To się nazywa efektywność działania, pomyślała z lekką
niechęcią.
– Oczywiście niezwłocznie przesłuchamy panią Melander –
odezwał się, nie przerywając pisania. Chociaż nie sądzę, by
okazała się szczególnie pomocna. Nie, myślę, że uda nam się
go złapać tylko w przypadku, gdy postanowi popełnić kolejne
oszustwo. Jak tam, zdecydowała się pani?
– No cóż – odrzekła, prostując się na krześle. Mam więc
udawać bogatą damę, która desperacko poszukuje męskiego
towarzystwa. Ale jeżeli nawet połknie haczyk, to czy nie
będzie chciał sprawdzić mojego rzeczywistego stanu
majątkowego?
– A jest pani zamożna?
– Ależ skąd! Nie mam nawet książeczki czekowej. Spojrzał na
nią takim wzrokiem, jakby była stwo
rzepiem z innej planety. Cóż mógł wiedzieć o pozbawionych
własnych dochodów córkach opiekujących się starymi
rodzicami?
Uznała, że nie musi się niczego na ten temat dowiadywać.
– No to dostanie pani książeczkę czekową – zadecydował. –
Złożymy w banku depozyt na pani nazwisko, powiedzmy
nieoczekiwany spadek. Proszę jednak pamiętać, że to pieniądze
państwowe ostrzegł surowo. – Będzie więc pani tak dobra i nie
zakocha się w naszym przyjacielu Harrym Bergu.
– No wie pan! – zawołała z oburzeniem w głosie. – Poza tym
będzie to tylko fikcyjna suma. Nie będzie miał żadnej szansy
zdobycia tych pieniędzy.
Fakt, że komisarz nie wierzył, iż będzie w stanie zapanować
nad sobą, Christine wręcz uwłaczał. Spojrzał na nią z lekką
dezaprobatą.
– Wygląda pani zbyt dobrze – ocenił z wyrzutem. – Zbyt
dobrze, żeby musiała pani szukać towarzystwa w taki sposób.
Ponadto jest pani za młoda. Ile właściwie ma pani lat?
Nie miała nic przeciwko temu, by poinformować tę zimną rybę
o swoim wieku.
– Trzydzieści dwa.
– Ach, tak, doprawdy? – rzucił obojętnie. – No dobrze, niech
będzie...
Zabrał się ponownie do pisania.
– Chwileczkę – powiedziała Christine. – Mam nadzieję, że nie
będę musiała nigdzie wychodzić lub
wyjeżdżać, by spotkać tego... mężczyznę.
– Naturalnie powinna się pani z tym liczyć. Musimy mieć
sposobność, by go ująć.
– To wykluczone. Proszę o wszystkim zapomnieć. Wstała,
zbierając się do wyjścia.
– Nie, nie, proszę siadać! – zawołał tak poirytowany, że
automatycznie usiadła z powrotem. – O co pani chodzi?
Wspólne wyjście do restauracji lub coś w tym rodzaju nie
stanowi chyba wielkiego niebezpieczeństwa?
– Nie mogę opuszczać domu. Muszę się kimś opiekować.
– Dziecko?
– Nie! – zawołała czerwieniąc się ze złości. – Moja matka.
Sama nie da sobie rady.
Bakken wypuścił z ręki pióro i odchylił się na oparcie krzesła.
– Od dawna się pani nią zajmuje? Christine spuściła wzrok.
Matką nie, ale mój ojciec chorował ciężko przez wiele lat.
Umarł całkiem niedawno.
– No tak, rozumiem – zabrzmiało to tak, jakby otrzymał
odpowiedź na wiele nurtujących go pytań. – Nic nie szkodzi,
zajmiemy się tym, gdy zajdzie taka potrzeba. To znaczy pani
matką. Ale wróćmy do ogłoszenia – zmienił temat. – Jak się
pani podoba coś takiego: „Na co nam wszelkie dobra tego
ś
wiata, jeśli nie możemy się nimi z kimś podzielić? Samotna,
finansowo niezależna pani, 32 lata, przystojna, pragnie poznać
sympatycznego pana w podobnej sytuacji
i w stosownym wieku. Odpowiedzi dla Samotnej”. – Ja nigdy
bym czegoś takiego nie napisała – po
wiedziała z niesmakiem – ale przypuszczam, że jest to
dostatecznie idiotyczne, by zwabić Harry'ego Berga. Proszę
tylko skreślić „przystojna”. To nie odpowiada prawdzie, brzmi
jak przechwałka, a ponadto jest w tej sytuacji zupełnie
nieistotne.
Rzucił jej szybkie spojrzenie, najwyraźniej zamierzając coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– Jak pani chce. Proszę zamieścić ogłoszenie w jutrzejszej
gazecie. Niech pani przyjdzie tu z pokwitowaniem, to
zwrócimy pani pieniądze. I proszę mnie zawiadomić, jak tylko
otrzyma pani jakieś odpowiedzi.
Podniosła się do wyjścia.
– A jeśli nie chwyci przynęty?
– Będzie to znaczyło, że nie istnieje żaden Harry Berg. Albo
raczej, że jest trzech niewinnych mężczyzn o tym samym
nazwisku. Proszę się nie denerwować. Na pewno się na to
złapie.
Jego absolutne przekonanie o powodzeniu akcji nie podziałało
na Christine uspokajająco, lecz przynajmniej w ich
wzajemnych kontaktach pojawił się teraz element napięcia.
Christine włożyła rękawiczki.
– Czy powie mi pan coś więcej na temat śmierci Ellen?
– Oczywiście. Przesłuchamy jej wszystkie przyjaciółki.
Chociaż wątpię, by któraś z nich widzia
ła z bliska jej „narzeczonego”. Takie typy są najczęściej bardzo
ostrożne i nie podejmują zbytecznego ryzyka...
Otworzył Christine drzwi. Mężczyźni zwracali na nią tak mało
uwagi, że odebrała to jak drobny komplement pomimo faktu, iż
w grę wchodził tu tak nieprzystępny i zachowujący obojętność
człowiek jak komisarz Bakken.
Kiedy znalazła się na ulicy, uderzył ją podmuch silnego wiatru.
Zadrżała z zimna, a może z niepokoju...
Polowanie na Harry'ego Berga się zaczęło.
ROZDZIAŁ III
Pięć dni później ze skrzynki na listy wypadła duża, ciężka
koperta z firmowym nadrukiem gazety. Christine rozerwała ją
niecierpliwie.
Sześć odpowiedzi na ogłoszenie. Rezultat nie był najgorszy.
Poczucie obowiązku zwyciężyło nad ciekawością. Zadzwoniła
do komisarza Bakkena.
– Tu Christine Lyngmo. Dostałam pierwsze odpowiedzi na
moje ogłoszenie. Mam je przeczytać sama, czy też stanowią
własność państwową?
– Hmm, czy mogłaby pani przyjść tu z nimi? Moglibyśmy
przeczytać je razem. Co pani na to?
– Osobiście nie jestem nimi szczególnie zainteresowana.
– Rozumiem – powiedział z wahaniem. – Ale z drugiej strony
ich nadawcy liczyli na dyskrecję. Zostały przecież napisane do
pani. Nie sądzę, by autorzy byli zachwyceni faktem, że policja
dowiaduje się o ich najgłębszych uczuciach.
– Nie, naturalnie. Nie przyszło mi to do głowy bąknęła
zawstydzona. – Może raczej powinnam...
– Proszę przyjechać z listami do mnie – zadecy
doorał za nią. – Jestem wcieleniem dyskrecji. Oczywiście jeżeli
może pani wyjść teraz z domu. Christine zawahała się.
– To nie będzie łatwe, ale...
– Wyślę do pani pielęgniarkę policyjną – postanowił szybko. –
Ja nie mogę w tej chwili opuścić komisariatu.
Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła zaprotestować. Christine
stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie krytycznym
wzrokiem. Po chwili dobiegł ją odgłos kroków na schodach.
Rozumiem, dlaczego wybrał mnie na potencjalną ofiarę,
pomyślała z goryczą. Ten sweter rzeczywiście nie jest
szczególnie podniecającym strojem. Przypominam raczej
podstarzałą kwokę gorączkowo szukającą kontaktu z
mężczyznami, zanim będzie już na to za późno.
Nie, przebiorę się w elegancką bluzkę.
Zaczęła pospiesznie zdejmować ubranie. Właśnie wtedy
rozległ się dzwonek u drzwi.
Do licha, pomyślała Christine. Z nieco potarganymi włosami
poszła otworzyć. Na progu stała młoda, piękna i energiczna
policjantka. Wiara w samą siebie spadła u Christine do zera.
– Dzień dobry, proszę wejść – wymamrotała pod nosem. –
Moja matka właśnie śpi, ale to bardzo miło z pani strony, że
zechciała pani przyjść na wypadek, gdyby się obudziła.
– Oczywiście. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
Christine wyjaśniła, że matka zachowuje się czasem w
szczególny sposób, i udzieliła pielęgniarce kilku wskazówek,
po czym wyszła, w dalszym ciągu ubrana w ten sam stary
sweter. Zdążyła jedynie nieco uporządkować fryzurę, narzucić
na siebie swój pięcioletni zimowy płaszcz i włożyć botki na
niskim obcasie.
Wyglądam żałośnie, pomyślała spoglądając ostatni raz w
lustro.
Niepotrzebnie martwiła się swoim wyglądem. Kiedy weszła do
gabinetu, komisarz Bakken nie
oderwał się nawet od pracy i pozdrowił ją słowami
wyrażającymi zupełny brak zainteresowania.
– Ach, to pani – rzucił, sięgając po kolejny dokument leżący na
biurku. – Proszę siadać – skinął w kierunku tego samego
skrzypiącego krzesła, na którym siedziała ostatnio.
Christine miała w każdym razie okazję własnoręcznie
otworzyć listy. Nie jest źle, pomyślała kwaśno. Oj, chyba
znowu jestem złośliwa. Możemy przeczytać je razem.
Pierwszy list zaczynał się słowami: Cześć, Kotku!
Odrzuć na bok wszystkie stare smutki. Oto ch~opak, który
zajmie się Twoim życiem.
– I moimi pieniędzmi – zamruczała pod nosem. Nie ma chyba
sensu czytać tego do końca? Rzuciła szybko wzrokiem na
podpis i odłożyła list na biurko.
– Następny! – rzucił rozkazująco komisarz Bakken. List był od
wdowca w wieku sześćdziesięciu sied
miu lat, który oferował jej wyżywienie i mieszkanie oraz
opiekę nad sporą gromadką dzieci.
– Gratuluję gospodyni domowej i towarzyszce do łóżka, a do
tego z własnym majątkiem – powiedział sucho Bakken. – To
nie jest typ, jakiego szukamy. – Nie, oczywiście – bąknęła.
Bakken zwrócił uwagę, że na jego słowa o towarzyszce do
łóżka dziewczyna się zaczerwieniła. Obrzucił ją zdziwionym
spojrzeniem. Christine była w stanie wyobrazić sobie jego
myśli: „Mój Boże, czyżby aż tak pragnęła tego rodzaju
przeżyć?” Gdyby tak mogła przywołać go do porządku
kilkoma pełnymi wyższości słowami na temat całych tłumów
wielbicieli!
Niestety, to nierealne.
Rozcięli kolejną kopertę. Christine otworzyła usta, by
przeczytać list, lecz zamiast tego zmięła kartkę gwałtownym
ruchem, wzdychając głęboko.
– Nie!
– Ależ tak, czy mogę zobaczyć?
– Nie, nie warto sobie zawracać głowy.
Jego twarz przybrała wyraz zdecydowania. Wyciągnął rękę po
list. Podała mu go niechętnie.
– śe też ludzie mogą pisać coś takiego – powiedziała patrząc w
bok.
Bakken nie wydawał się jednak szczególnie poru
szony. – Ach, widywaliśmy tu gorsze rzeczy.
– Ohyda! _
– No cóż, nie było to przyjemne – przyznał, chowając kartkę
do koperty. – Proszę o tym zapomnieć, panno Lyngmo. Na
ś
wiecie jest wielu zboczeńców, którzy tylko szukają
sposobności, by napisać do kogoś podobne świństwa.
Oczywiście anonimowo. Nigdy się nie podpisują. Ten nie
chciał się z panią spotkać, tylko sobie ulżyć.
Wzięła głęboki oddech i ponownie zwróciła się w stronę
komisarza.
– Rozumiem. Możemy brać się za następny. Bakken spojrzał
na nią badawczo.
– Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest pani trochę zbyt
wrażliwa na tego rodzaju grę...
– Nic podobnego – zaprzeczyła pospiesznie. – Nie przywykłam
tylko do takich rzeczy.
Otworzyła czwarty z kolei list i dopiero teraz poczuła się
naprawdę nieprzyjemnie. List był mianowicie bardzo osobisty i
szczery.
Mila Nieznajoma!
Nie byto mi larwo zebrać się na odwagę i napisać do Pani.
Jednakże nasze losy wydają się bardzo podobne, a Pani
ogloszenie zapalilo dla mnie w ciemnościach malutkie
ś
wiatelko. Ja reż jestem samotny i trwa to już od dluższego
czasu z powodu mojej choroby. Podobnie jak Pani jestem
finansowo niezależny, ale nie miewam zbyt wielu okazji, by
spotykać się z innymi ludźmi. Proszę nie myśleć o mnie źle i nie
gniewać się na mnie, że ośmielilem się do Pani napisać...
– Dość tego – powiedziała Christine ze współczuciem – Nie
chcę już w tym brać udziału. To przecież naśmiewanie się z
innych ludzi. Ten biedny człowiek jest szczery, a zarazem
niezwykle nieśmiały i niepewny. A ja przecież mu nigdy nie
odpiszę.
Dalsze słowa listu brzmiały:
Nie będę już więcej pisać tym razem, ale gdyby zechciafa Pani
mi odpowiedzieć, byfoby to... Odwróciła kartkę i jej wzrok padł
na podpis w tej
samej chwili, w której dostrzegł go komisarz Bakken. Oboje
zareagowali równie gwałtownie.
List był podpisany przez Harry'ego Berga.
– No tak, zna się na rzeczy – odezwała się Christine, gdy
przyszła do siebie. – Dałam się nabrać.
– Adres na poste restante, Oslo 1. Nie mógł być już bardziej
ogólny.
Dla porządku przeczytali jeszcze dwa pozostałe listy, ale
okazały się one zupełnie normalne i nic nowego nie wniosły.
– Zniszczę wszystkie listy i zapomnę nazwiska postanowiła. –
Oprócz Harry'ego Berga.
– Wspaniale! Ja już zapomniałem – stwierdził Bakken. –
Zakładam, że sama napisze pani stosowną odpowiedź.
– Dziękuję za zaufanie – rzuciła oschle. – Czy mam
zaproponować spotkanie?
Zawahał się przez moment.
– Jeszcze nie. Byłoby jednak dobrze, gdyby tak pani
sformułowała odpowiedź, aby to jego zachęcić do
złożenia tego rodzaju propozycji.
– Postaram się. Najważniejsze, żebyśmy dostali go jak
najszybciej. Przy okazji, czy wie pan coś bliższego na temat
ś
mierci Ellen?
– Ach, rzeczywiście – odparł z niezwykłym jak na niego
ożywieniem. – Tak, to samobójstwo. Nie ma najmniejszych
wątpliwości. Była sama na moście. Świadkowie po obu
stronach rzeki widzieli, jak wchodzi na poręcz i rzuca się do
rzeki.
– Biedactwo – wyszeptała Christine, ściskając w dłoni list od
Harry'ego Berga.
Nagłe wybuchy uczuć nie przemawiały do Bakkena. Christine
podniosła się z krzesła i przez chwilę stała pogrążona we
własnych myślach.
– Nie wydaje mi się, aby to właśnie utrata trzydziestu tysięcy
koron doprowadziła ją do tego desperackiego kroku –
powiedziała powoli.
– Nie, musiała zdać sobie sprawę, jakim człowiekiem jest
Harry Berg. Prawdopodobnie on zniknął już wtedy na dobre.
– Tak, znalazł sobie przecież nową ofiarę – potwierdziła. -
Panią Melander. Chociaż ona należy do tego rodzaju osób,
które same sobie szukają kłopotów. Ze swoją wiarą w
„absolutnie bezpieczne inwestycje” jest wprost stworzona na
ofiarę.
Komisarz Bakken nie wygłosił jeszcze do końca wszystkich
swoich refleksji, więc Christine nie wychodziła z gabinetu. Na
twarzy komisarza pojawił się grymas wyrażający dezaprobatę.
– Nie mieści mi się w głowie, jak można popełnić
samobójstwo dla takiego człowieka. Z miłości! Nie, nigdy tego
nie zrozumiem. Po prostu nie potrafię!
– Ale j a mogę sobie wyobrazić – odpowiedziała powoli – że
taki rozpaczliwy czyn jest możliwy. Tak wielkie uczucie do
drugiego człowieka musi być czymś wspaniałym, nawet jeśli
ź
le się kończy...
Bakken posłał jej długie spojrzenie, po czym odwrócił się
tyłem. Christine wiedziała, jak musi się w tej chwili czuć. Ich
ż
ycie było przecież podobne. śadne z nich nie doświadczyło
nigdy, czym jest oddanie i miłość. Widziała to w całej jego
osobie.
Korespondencja z Harrym Bergiem rozwijała się po myśli
Christine i komisarza – szybko i efektywnie. Berg nie należał
do ludzi, którzy długo pozostają w bezczynności. Christine
napisała do niego dość głupi list, pełen ogólnikowych,
romantycznych stwierdzeń o życiu, jej samotności i potrzebie
znalezienia kogoś bliskiego.
Jego odpowiedzi świadczyły o inteligencji i jeszcze o czymś,
czego również się nie spodziewała. Były w nich mianowicie
delikatne dygresje na temat filozofii, nauki i sztuki, na tyle
jednak wyraźne, by mogły zaimponować osobie niezbyt
wykształconej i pozwoliły zaprezentować siebie samego jako
człowieka bardzo kulturalnego i oczytanego.
Christine zastanawiała się z pewną dozą złośliwości, czy za
każdym razem, gdy udało mu się znaleźć ofiarę, stosował te
same ograne chwyty. Musiała jednak przyznać, że gdyby od
początku nie
była do niego tak wrogo nastawiona, to z pewnością
pomyślałaby, iż ton jego listów jest sympatyczny. W obecnej
sytuacji miała jednak wrażenie, że obcuje z szarlatanem, a za
jego ubraną w piękne słowa nieśmiałą prośbą o spotkanie
doszukiwała się złych zamiarów.
Niemniej jednak, ciesząc się, że będzie mogła zakończyć
prowadzenie bezsensownej korespondencji, zgodziła się na
jego propozycję i pozwoliła, by sam wybrał czas i miejsce
spotkania. Wskazał niewielką, nastrojową restaurację, o
niezbyt licznej, lecz dobrej, stałej klienteli i wspaniałej kuchni.
Dokładnie tego spodziewała się po Hartym Bergu.
Umówionego dnia miał przyjechać po nią o siódmej.
Christine zadzwoniła natychmiast do komisarza Bakkena.
– Chwileczkę – odpowiedział dyżurny policjant, po czym
zawołał gdzieś w głąb biura: – Czy ktoś widział dzisiaj
Sherlocka Holmesa?
Gdzieś w oddali rozległy się głosy.
– Bakken, to znowu ta baba. Lyngmo, czy coś w tym rodzaju!
– krzyknął znowu dyżurny. Christine się obruszyła. Baba? Co
za okropne
i poniżające określenie. Miała zamiar trzeźwym i rzeczowym
tonem zdać sprawę z przebiegu wydarzeń, ale teraz została
całkowicie wyprowadzona z równowagi, straciła poczucie
pewności siebie i nie wiedziała, co powiedzieć.
Gdy w końcu Bakken podniósł słuchawkę, wyjąkała swój
krótki raport, żywiąc nadzieję, że wyśle
jakiegoś człowieka w charakterze obserwatora i ochrony dla
niej.
Niestety, grubo się myliła.
– Powinna sobie pani poradzić sama – zadecydował chłodnym
tonem.
Przerażona Christine patrzyła przed siebie, nie mogąc
wykrztusić ani słowa.
– Nie byłoby również wskazane, aby odwiedzała mnie pani w
komisariacie – kontynuował tym samym tonem. – Harry Berg
nie jest idiotą. Nie może nabrać podejrzeń, że jest pani
powiązana z policją. A pani nie może w żaden sposób dać mu
do zrozumienia, że zna pani Ellen Smidt albo panią Melander.
– Ja również nie jestem idiotką – odcięła się lodowato, gdy w
końcu odzyskała zdolność mówienia. Domyślam się jednak, że
mam pana informować o rozwoju wypadków?
– Może pani dzwonić – rzucił krótko i odłożył słuchawkę.
Co za arogancki ryp! Nie miała najmniejszego zamiaru
narzucać mu się bez przerwy.
Idąc do łazienki, by pomóc matce wyjść z kąpieli, Christine
poczuła, że zbiera jej się na płacz. Matka znów zamknęła się
od środka i schowała gdzieś klucz, a teraz nie mogła go
znaleźć. Wydawało jej się, że płynie wielkim statkiem,
prześladowana przez piratów.
– Sprawdź w kieszeni! – zawołała Christine. Proszę, spróbuj
sobie przypomnieć. Nie, nie, nic się
nie stało. Na pewno sobie jakoś poradzimy. Ściskanie w gardle
nie mijało...
W dniu spotkania z Harrym Bergiem Christine dostała od
niego list. Pisał, że o siódmej musi wyjść na dworzec, by
odebrać z pociągu przyjaciela. Pytał, czy nie sprawiłoby jej
kłopotu, gdyby pofatygowała się na Dworzec Wschodni, by się
tam z nim spotkać. Przyjaciel nazywał się Reidar Lie, a
wiadomość o jego przyjeździe do Oslo nadeszła bardzo późno i
Harry nie zdążył go poinformować, że jest już umówiony.
Proponował, by spotkali się na dworcu przed wielkim planem
miasta.
Christine przygotowała się do wyjścia – dyskretny makijaż,
odpowiednio dobrany do stroju, niezbyt ciekawa fryzura...
Musiała wyglądać jak bogata, lecz niepewna siebie kobieta,
nieprzywykła do kontaktów z mężczyznami.
Najbardziej przygnębiający był fakt, że nie musiała zmieniać
zbyt wiele w swoim normalnym wyglądzie. Nowy element
stanowiło jedynie to, że powinna sprawiać wrażenie, iż jest
osobą zamożną.
Próbowała nie zwracać uwagi na niespokojne bicie serca oraz
na oblewający ją co chwila zimny pot. Czuła się przeraźliwie
osamotniona. Bakken nigdy nie okazywał jej zbytniej pomocy,
ale tym razem zawiódł ją całkowicie.
Gdyby nie pamięć o tragicznym losie Ellen Smidt, Christine
wycofałaby się ze wszystkiego. Na krótko przed jej wyjściem
przyszła ta sama
co poprzednio policyjna pielęgniarka. Również i tym razem
ubrana była po cywilnemu. Christine powiedziała jej, że
spotyka się z Harrym Bergiem na dworcu.
– Czy poinformowała pani o tym Bakkena?
– Nie – odpowiedziała Christine zmęczonym głosem. –
Powiedział mi, że mam sobie radzić sama. Matka niedawno
jadła i przygotowałam ją już do snu, ale będzie jeszcze pewnie
chciała posiedzieć trochę i pooglądać telewizję.
– Myślę, że sobie poradzę. Nie musi pani się o nią dziś
martwić. Ma pani dość innych problemów.
– Tak – westchnęła Christine. – Zastanawiam się, w co ja się
właściwie wmieszałam. No, czas już na mnie. Nie chcę się
spóźnić.
Wzięła taksówkę na Dworzec Wschodni. Jak zwykle była na
miejscu trochę przed czasem. Postanowiła pozostać nieco na
uboczu tak, aby widzieć miejsce spotkania. Ciekawe, jak
często się zdarza, że obie umówione osoby czekają na siebie w
ten sposób, pomyślała, uśmiechając się do siebie. I nie
spotykają się w końcu sądząc, że druga osoba nie przyszła.
Przy peronie zatrzymał się ze zgrzytem hamulców pociąg. Po
chwili pojawiło się dwóch wysokich mężczyzn prowadzących
ożywioną rozmowę. Stanęli przy planie miasta.
Christine nie musiała długo się zastanawiać, który z nich był
Harrym Bergiem. Wysoki, ciemnowłosy,
dystyngowany... Wszystko się zgadzało. Utykał lekko na jedną
nogę, to ta jego niewielka ułomność.
Drugi mężczyzna, blondyn o opalonej twarzy i zaraźliwym
uśmiechu, był dużo młodszy niż Harry Berg, na którego
skroniach pojawiły się już pierwsze siwe włosy.
Christine przełknęła kilka razy ślinę i ruszyła wich kierunku,
zmuszając się do spokoju.
– Czy panowie Harry Berg i Reidar Lie? – odezwała się,
zaskoczona naturalnym brzmieniem swojego głosu.
Odwrócili się do niej z uśmiechem.
– Zgadza się – odpowiedział Harry Berg. – A pani musi być
Christine Lyngmo. Bardzo mi przyjemnie. Nie spodobał jej się
z bliska. Nie wiedziała, czy
~to dlatego, że wie o nim zbyt dużo, ale wydawało jej się, że
nie pasował zwłaszcza do Ellen Smidt. Pani Melander musiała
natomiast uważać, że jest „szalenie przystojny”. Bardzo często
się zdarza, że ogólne wrażenie może ucierpieć na skutek
jakiegoś prawie niezauważalnego drobiazgu. Może to być
zdradzający niezdecydowanie lub zbytnią surowość wyraz ust,
zbyt śmiałe spojrzenie lub cokolwiek innego. U Harry'ego
Berga dostrzegało się wiele tego rodzaju szczegółów, które nie
były widoczne z większej odległości lub w przyćmionym
ś
wietle. W innych okolicznościach Christine prawdopodobnie
byłaby oczarowana jego wyglądem, lecz w tej chwili
zauważyła, że jego uśmiech jest trochę za bardzo przebiegły –
było to niejasne wrażenie – jego brązowe
oczy mają zbyt rzewny wyraz, a jego woda po goleniu za ostro
pachnie.
Zaczęła się z niepokojem zastanawiać, jak daleko komisarz
Bakken zamierzał dopuścić jego zaloty... Reidar Lie podobał
jej się zdecydowanie bardziej.
W jego dość pospolitej twarzy było coś ujmującego. Jego jasne
włosy wyblakły od słońca, oczy miały intensywnie niebieski
kolor. Niestety, najprawdopodobniej był od niej dużo młodszy.
Co prawda nie miała zamiaru padać na kolana przed Reidarem
Lie, ale nie mogła też nic poradzić na to, że natychmiast
poczuła, iż nawiązuje się między nimi kontakt.
Musiaławręcz przypomnieć sobie samej, że jej zadaniem było
„oszołomienie” Harry'ego Berga.
– Słuchajcie! – zawołał z zapałem Harry Berg. Czy nie
moglibyśmy zjeść czegoś wszyscy razem, we trójkę? Ja
zapraszam.
Reidar Lie wyglądał na trochę niezdecydowanego, widocznie
nie chciał się narzucać ze swoim towarzystwem. Posłał
pytające spojrzenie w stronę Christine.
– Bardzo chętnie – odpowiedziała swobodnie. Udali się do
restauracji, którąwcześniej zaproponował Harry Berg. Po
przełamaniu pierwszych lodów Christine stwierdziła, że dobrze
się bawi. Wywołane niepokojem uczucie ssania w żołądku
zniknęło i rozmowa stała się bardziej naturalna. Obaj
mężczyźni zachowywali się bardzo grzecznie, sprawiając
wrażenie, że cenią sobie jej towarzystwo. Harry Berg zyskiwał
przy bliższej znajomości i nie
wydawał się jej już tak bardzo niesympatyczny.
– Jak tam twoja muzyka? – spytał Harty przyjaciela przy
deserze.
– Muzyka? – zwróciła się Christine do Reidara. To brzmi
interesująco.
– Ach – odpowiedział Reidar z wyrażającym zażenowanie
uśmiechem – to nic takiego. Gram tylko trochę na skrzypcach.
– Ale – wtrącił Harry – nie wszystkim dane jest utrzymywać
się z muzyki, więc postanowił zająć się interesami. Twierdzi,
ż
e to coś w rodzaju hobby. Był jednak na tyle rozsądny, by
zwrócić się do mnie o radę.
A więc tym razem Harry Berg występuje jako biznesmen.
Najwyraźniej stara się zmieniać swoje zawody. Tego, że
Reidar Lie jest skrzypkiem, można się było właściwie
domyślić po jego delikatnych dłoniach.
– Czy to znaczy, że znacie się od niedawna? spytała.
– Od czternastu dni, żeby być dokładnym – odpowiedział
Harty.
Nie wspomniał ani słowem, że on i Christine poznali się przez
ogłoszenie. Była mu za to wdzięczna, ponieważ chciała
wywrzeć dobre wrażenie na Reidarze.
Wielokrotnie podczas tego wieczoru zwróciła uwagę na
ukradkowe, pełne podziwu spojrzenia Reidara i za każdym
razem jej serce zaczynało bić szybciej. .
Kiedy zbierali się już do wyjścia, Harry oddalił się do szatni.
Christine i Reidar zostali na chwilę sami. Z ujmującym, lecz
jednocześnie nieśmiałym uśmiechem Reidar zapytał, czy
chciałaby pójść z nim nazajutrz na koncert.
Christine udała, że rozważa tę propozycję, po czym skromnie
spuściła wzrok.
– Dziękuję, z przyjemnością.
– W takim razie przyjadę po panią.
W tym momencie wrócił Harry. Posłała mu promienny
uśmiech, nie czując absolutnie żadnych wyrzutów sumienia.
Co prawda komisarz Bakken nie tak wyobrażał sobie rozwój
wypadków, ale... Christine miała go w nosie.
ROZDZIAŁ IV
Do domu odwiózł ją Harry Berg. Co prawda Reidar
proponował, że sam to zrobi, ale Harry był stanowczy.
Christine pomyślała, że w końcu to przecież on się z nią
umówił, tak że nie pozostawało jej nic innego, jak wyrazić
zgodę.
Tym razem samochód Berg miał czerwony – nie czarny, jak w
przypadku Ellen Smidt. Najwyraźniej nie chciał ryzykować, że
zostanie rozpoznany.
– W jakiej branży właściwie pracujesz? – spytała ostrożnie.
Mówili już sobie po imieniu. Przez cały wieczór było jej
niezręcznie zwracać się do nowo poznanych mężczyzn przez
pan, ale nie mogła się zdobyć na odwagę, by zacząć mówić im
po imieniu. Gdy Reidar wystąpił z tą propozycją, wszyscy
odczuli ulgę.
– Artykuły elektroniczne – odpowiedział Harry. Są teraz na
czasie.
– Musisz być pewnie inżynierem?
– Nie, dlaczego? Jestem po prostu biznesmenem. Wynalazkami
mogą się zajmować mądrzejsi ode mnie.
Zachowała się bardzo nieostrożnie. Przecież to
właśnie w przypadku pani Melander przedstawił się jako
inżynier i wynalazca. Christine nie powinna się zdradzić, że
wie o jego znajomości z „wesołą wdówką”.
Wyglądało jednak na to, że nic nie wzbudziło podejrzeń Berga.
– To był miły wieczór – powiedział z zadowoleniem. – Czy
lubisz tańczyć? Może moglibyśmy wybrać się któregoś
wieczoru na tańce?
Tańczyć? Blisko niego? Nie dojrzała jeszcze do takiej decyzji i
nie sądziła, by kiedykolwiek tak się miało stać.
– Czy powiesz, że jestem dziecinna, jeśli wybiorę kino? –
wymamrotała.
– Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Ja również interesuję się
filmem. Co powiesz na piątek?
– Swietnie.
Odprowadził ją do drzwi i powiedział dobranoc. Zachowywał
się bardzo elegancko, nie wspominając ani słowem o
ogłoszeniu i sposobie, w jaki się poznali. To bardzo ładnie z
jego strony, pomyślała Christine.
Tak więc pierwszy etap dobiegł końca. Christine czuła się tak,
jakby najpierw wzdragała się przed skokiem do zimnej wody, a
potem stwierdziła, iż rzeczywiście umie pływać.
Była z siebie bardzo dumna.
Następnego dnia Christine posłusznie zadzwoniła do Bakkena,
aby zdać mu sprawę z wydarzeń
poprzedniego wieczoru. Sądząc jednak z tonu jego głosu,
mogła sobie oszczędzić wysiłku, gdyż wyglądało na to, że
zapomniał zarówno o niej, jak i o sprawie Harry'ego Berga. W
końcu jednak stało się coś nieoczekiwanego.
– A a•ięc ten drugi był miły? – zapytał z irytującym spokojem.
Christine aż podskoczyła i na chwilę zaniemówiła. – Jaki
drugi?
– Ten młody blondyn.
Była tak zaskoczona, że aż musiała usiąść. – Był pan tam?
– Ja nie, ale jeden z moich ludzi zrobił na dworcu kilka zdjęć.
Mam je właśnie przed sobą. Musimy mieć coś konkretnego na
wypadek, gdyby Berg znów zniknął.
– Ach, tak – powiedziała cichym głosem.
– Zachowała się pani bardzo nierozważnie, nie informując
mnie o zmianie miejsca spotkania rzekł surowo. – Zadzwoniła
do mnie pielęgniarka i powiedziała mi o wszystkim, mogliśmy
więc wysłać szybko na miejsce jednego z ludzi czekających w
restauracji.
– Rozumiem, ale my i tak tam poszliśmy usiłowała się bronić.
– Wiem o tym. Może podzieliłaby się teraz pani ze mną
swoimi wrażeniami na temat Harry'ego Berga? Ten drugi nie
interesuje mnie tak bardzo.
Najwyraźniej miał zamiar ją ukarać. Christine musiała
zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, za
nim zdołała opanować się na tyle, by jej raport był
wystarczająco rzeczowy.
– No cóż, Harry Berg zyskał przy bliższym poznaniu. Z
pewnością wiele osób nazwałoby go ujmującym, lecz ja nadal
nie mogę pojąć, w jaki sposób Ellen dała się tak opętać. W
ż
adnym wypadku nie udałoby mu się zaimponować trzeźwo
myślącej kobiecie.
– A pani jest trzeźwo myśląca?
Bez wątpienia potrafił być nieprzyjemny.
– W każdym razie zachowałam w stosunku do niego dystans –
ucięła krótko.
– Proszę nie zapominać, że była pani przygotowana. Inaczej
niż Ellen Smidt.
– To prawda. Z drugiej strony jestem przekonana, że pani
Melander natychmiast uległaby urokowi takiego typa jak Harry
Berg. Ma słabość do takich fircyków.
Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, mogłaby przysiąc,
ż
e komisarz się uśmiechnął.
Na zakończenie poradził jej, jak ma się zachowywać, by
zmusić Berga do zdemaskowania się.
– Komisarzu Bakken, cała ta sprawa nie wydaje mi się już
zabawna.
– Rozumiem. Właśnie dlatego chcę, aby sprowokowała pani
jak najszybsze zakończenie. Gdy tylko pojawi się okazja, by
zaoferować mu pomoc finansową, proszę to zrobić. W tym
celu musi pani jednak odegrać zakochaną.
Powiedziała policjantowi kilka ostrych słów i rzu
ciła słuchawkę, nie dając mu szansy na odpowiedź. Jedynie
wrodzona nieśmiałość powstrzymała ją
od tego, by zapytać go, czy chce, żeby poszła z Harrym do
łóżka i tam nakłoniła go do złożenia zeznań. Niemal jak w
historii o Samsonie i Dalili albo o Judycie i Holofernesie.
Prawdopodobnie coś takiego miał namyśli.
Christine była tak poruszona, że przez dłuższą chwilę stała bez
ruchu z ręką na słuchawce telefonu. W końcu jednak usiadła w
fotelu.
Jej serce na powrót zalała fala ciepła. Przypomniała sobie o
koncercie, na który miała iść z Reidarem. Wstrętny Bakken nie
miał tu nic do powiedzenia. Na pewno nie pośle tam swoich
szpiegów.
Koncert skrzypcowy dobiegł końca. Rozległy się burzliwe
brawa. Solista ukłonił się trochę nieporadnie, jednakże z jego
oczu bił blask wielkiej radości.
– Fantastycznie! – zawołał Reidar, odchylając się na oparcie
fotela.
Nie wyszli z sali w czasie przerwy, ponieważ siedzieli w
ś
rodku rzędu i nie musieli przepuszczać przechodzących.
W głosie Reidara słychać było nutę smutku.
– Zawsze gdy słyszę coś takiego, mam zamiar rzucić moje
granie. Nigdy nie dojdę do takiego poziomu.
– Ależ nie mów tak – usiłowała go pocieszyć. Uśmiechnął się z
wdzięcznością. Jego uśmiech był niezwykle sympatyczny,
rozświetlał całą twarz.
– Nie powiesz chyba, że grasz tylko dlatego, by zostać
wirtuozem? – kontynuowała Christine. – Czy sama muzyka nie
jest radością? To znaczy, gdy możesz grać.
– Oczywiście, że tak. Jednak w tej radości kryje się dążenie, by
zabrzmiała ona możliwie jak najlepiej, by samemu stać się jak
najlepszym.
– To zrozumiałe – przyznała.
– Nie chodzi tu o to, by stać się sławnym i uwielbianym. Jest w
tym tęsknota, by umożliwić przeżycie wzruszeń jak
największej liczbie ludzi; by móc innym przekazać piękno
muzyki.
– Nie kryją się więc za tym żadne osobiste pobudki? śądza
sławy?
– To bardzo trudne pytania, Christine – uśmiechnął się, gładząc
ją lekko po policzku. Pomyślała, że jego dłonie są niezwykle
czułe i delikatne. Dokładnie takie, jakie powinien mieć muzyk.
Pod dotknięciem jego ręki zaczerwieniła się, spuszczając
wzrok.
– Zresztą to prawda – powiedział. – Zapomniałem się
pochwalić, że przyznano mi stypendium.
– Moje gratulacje! – zawołała. – To musi być dużą zachętą.
– Rzeczywiście. Można uwierzyć we własne siły. Już niedługo
będę mógł sobie kupić moje wymarzone skrzypce.
– Opowiedz mi o tym!
– Nie wiesz? No tak, nie mogłaś o tym słyszeć. Mój
przyjacielw Niemczech sprzedaje autentyczne
go Guarneriego. Jeśli się pospieszę, to dostanę te skrzypce za
sto tysięcy. Mam już siedemdziesiąt, to stypendium uzupełniło
trochę moje oszczędności.
Był tak podekscytowany, że zaczął się jąkać; często mu się to
zdarzało w chwilach podenerwowania. Wydawał się przez to
rozczulająco chłopięcy.
Christine już otwierała usta, by powiedzieć: „Jaka szkoda, że
nie mogę ci pomóc”, lecz w porę się zreflektowała. Przecież
Reidar był przyjacielem Harry'ego, a Harry musi trwać w
przekonaniu, że jest bogata. Jedno nieopatrzne słowo ze strony
Reidara mogło sprawić, że Harry wycofa się z całej sprawy.
Nie powiedziała więc nic konkretnego i tylko wymamrotała
kilka słów pocieszenia.
Do sali powoli wracali ludzie, a orkiestra zaczęła stroić
instrumenty. Christine wyprostowała się w oczekiwaniu na
drugą część koncertu.
Pomyślała, że polubili się nawzajem z Reidarem. Dotykając
ramieniem jego ramienia, czuła jego obecność i wiedziała, że
on odbiera to podobnie. Komisarz Bakken nie miał tu nic do
powiedzenia. Ona wypełni warunki umowy, a to, jak spędza
swój własny czas, nie powinno nikogo obchodzić.
Tego wieczoru miała do rozwiązania pewien problem – nie
mogła poprosić, by policja zajęła się jej matką. Na szczęście
sąsiadka była akurat w domu i obiecała zaglądać do starszej
pani.
Christine obawiała się, że w najbliższych tygodniach będzie
musiała często wychodzić wieczorami.
Harry Berg... Tutaj mogła liczyć na pomoc policyjnej
pielęgniarki. Gorzej było z Reidarem. Ze względu na matkę nie
powinna zbyt często się z nim widywać, choć z drugiej strony
ż
ywiła głęboką nadzieję, że poprosi ją o następne spotkanie.
Była trochę niekonsekwentna, ale czy to w ogóle możliwe w
takich sprawach?
Znów dało znać o sobie znajome ssanie w żołądku. Czuła się
tak zawsze w chwilach strachu lub głębokiej rozterki.
Szczególnie często zdarzało się to w ostatnich latach życia
ojca. Christine była przekonana, że okres przed śmiercią
bliskiej osoby jest zawsze najgorszy. Człowiek dręczony jest
wtedy ogromnym niepokojem, a perspektywa nadchodzącej
ś
mierci wydaje się nie do zniesienia, lecz kiedy chwila ta już
przyjdzie i ogarnia nas żal, ma on raczej charakter pełnej
smutku rezygnacji i uczucia ukojenia.
Znów znajdowała się w samym środku najgorszego. Nie było
tak dlatego, że spodziewała się śmierci matki, gdyż
bezpośrednie zagrożenie nie istniało. Czuła się jednak rozdarta.
Z jednej strony chciała pomóc matce i wiedziała, że wyrządza
jej krzywdę, zostawiając ją tak często samą w mieszkaniu. Z
drugiej jednak strony w jej, Christine, samotnym życiu
pojawiło się coś pięknego; a jednocześnie bardzo kruchego i
ulotnego: Było to poczucie wspólnoty z człowiekiem, którego
polubiła od pierwszej chwili i z którym chciała się widywać jak
najczęściej. W jaki sposób powie Reidarowi, że nie
może się z nim spotykać zbyt często? Czy on nie wycofa się na
wieść, że ona nie może zostawić matki? Matki, której musi
zawsze towarzyszyć...? Dość tego, dość tych nie mających
ż
adnych podstaw marzeń o przyszłości! Spotkała się z
Reidarem dopiero dwa razy, a już snuje marzenia o tym, że on
poprosi ją o rękę. Czyż nie tak było?
Wstydź się, Christine! pomyślała, mając ochotę się roześmiać.
Co gorsza, była tak głęboko pogrążona w marzeniach, że nie
dotarł do niej ani jeden dźwięk utworu granego przez orkiestrę.
Musiało to w każdym razie być coś romantycznego, co
sprawiło, że potrafiła w taki sposób oderwać się od
rzeczywistości. Po skończonym występie biła jednak brawo
razem z innymi, uśmiechając się przy tym promiennie do
Reidara. Był najwyraźniej przekonany, że to muzyka dała jej
tyle szczęścia, a Christine nie miała zamiaru wyprowadzać go z
błędu.
W drodze powrotnej poprosił o następne spotkanie w
nadchodzącą sobotę. Christine postanowiła nie przejmować się
Bakkenem i chętnie przystała na tę propozycję.
Stwierdziła, że będzie to przyjemną częścią jej misji.
Następnego dnia sprawy miały przybrać poważniejszy obrót.
Christine miała usidlić Harry'ego Berga.
W piątkowy wieczór, po skończonym filmie, wstąpili razem z
Harrym na kawę. Od wielu lat Christine nie prowadziła tak
ożywionego życia to
warzyskiego jak w ciągu kilku ostatnich dni. Harry przez cały
czas prowadził z nią luźną konwersację i ogólnie zachowywał
się wręcz przykładnie. Ani słowem nie wspomniał o swojej
sytuacji finansowej...
Wilk w owczej skórze, pomyślała Christine. Stwierdziła, że nie
wytrzyma długo takiego stanu rzeczy. Jak to radził jej komisarz
Bakken? Okazać zaciekawienie interesami Harry'ego? Łatwo
mu tak mówić, nie siedział z nim teraz w nastrojowym świetle
przy małym stoliku.
Christine z desperacją podjęła najważniejszy temat: –
Opowiedz mi coś o tym sprzęcie elektronicznym, którym się
zajmujesz.
Harty Berg posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie. – Nie sądzę,
by było to dla ciebie ciekawe. A co chciałabyś wiedzieć?
– Cóż – odrzekła wymijająco – czym się w ogóle zajmujesz?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz od razu je zamknął i
położył dłoń na jej dłoni. Christine musiała zmobilizować całą
siłę woli, by mu jej nie wyrwać.
– Nie, posłuchaj – zaprotestował z uśmiechem. Mam taką
zasadę, by nigdy nie rozmawiać o interesach z damami.
Jeszcze jedno ciastko?
Męski szowinista? Pasowało to aż za dobrze do jego stylu...
Wybrał więc dłuższą, okrężną drogę. Prawdopodobnie chciał ją
nieco urobić, zanim sięgnie do jej konta bankowego.
Nieco później tego wieczoru, w samochodzie
przed jej domem, Christine odwołała wszystko, co pomyślała
wcześniej na temat jego braku pośpiechu. Musiała wykorzystać
całą swoją dyplomację i samokontrolę, by zapanować nad
wypełniającą ją wściekłością.
Harty Berg również był rozgoryczony.
– Kiedy zaprasza się gdzieś damę na wieczór, można
oczekiwać czegoś w zamian!
– Przepraszam – wymamrotała Christine, wyrywając się z jego
ramion. Za bardzo przypominały one macki ośmiornicy.
Wydawały się być równie długie i liczne. – Przepraszam, ale ja
też mam swoje zasady. Nie chodzi o to, bym miała coś
przeciwko tobie, mój drogi, wręcz przeciwnie – wyjaśniła
pospiesznie, przypominając sobie polecenia Bakkena.
– Zasady! – rzucił spocony i czerwony ze złości. Można od
nich dostać jedynie wrzodów żołądka.
– Nie, nie chodzi mi o zasady – próbowała go uspokoić,
odsuwając równocześnie od siebie jego ręce.
Co to za ohydny facet, ten Harty Berg! Jak Ellen mogła go
znieść? pomyślała.
– Nie, zrozum” chodzi tylko o to, że ja nigdy... przestań,
bardzo cię proszę!
Harry uspokoił się trochę.
– Chyba żartujesz! Nie jesteś przecież podlotkiem. – Wiem o
tym, ale nigdy nie spotykałam się z innymi młodymi ludźmi.
Musiałam opiekować się moimi rodzicami.
– Coś takiego! – zawołał Harry lekko wstrząśnięty. – Chyba
nie mówisz poważnie!
Christine już myślała, że udało się jej uwolnić od natręta, gdy
zaczął od nowa. Prawdopodobnie za dużo wypił tego wieczoru.
– Ależ, dziewczyno, najwyższy czas, żebyś... Chciała otworzyć
drzwiczki, ale przytrzymał ją. Bakken zapłaci mi za to,
pomyślała zrozpaczona.
Nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Ktoś zapukał w
szybę samochodu.
Harty Berg, z dzikim wzrokiem i rozwichrzonymi włosami,
wyprostował się.
Obok stał policjant. Harty opuścił boczną szybę. – Przepraszam
– odezwał się policjant – ale tu nie wolno parkować.
Christine momentalnie wykorzystała okazję i w mgnieniu oka
znalazła się na zewnątrz.
– To moja wina – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. –
Do zobaczenia w niedzielę, Harty, i dziękuję za miły wieczór.
Z pewną ulgą patrzyła, jak czerwony wóz Harry'ego znika u
wylotu ulicy. Wbiegła po schodach i weszła do mieszkania.
Tego wieczoru nie zadzwoniła do Bakkena. Spotkanie z
Harrym było przecież zupełnie bezowocne, a poza tym ciągle
jeszcze była poruszona epizodem w samochodzie. Nie mogła
znieść myśli, że usłyszy powolny, arogancki głos komisarza.
Była przekonana, że odpoczynek dobrze jej zrobi.
Najgorsze, że obiecała Harry'emu, iż zobaczą się
w niedzielę. Gdyby tak mogła nie pójść na to spotkanie!
Ale czy to nie ona sama upierała się przy tym, by pomóc w
ujęciu mężczyzny, który oszukał Ellen? Do licha! Wszystko
tak się skomplikowało.
Również w sobotę nie było żadnych wieści od Bakkena.
Poczuła się lekko urażona. Mógł przecież zadzwonić i zapytać,
jak mi poszło, pomyślała.
Christine wiedziała, że powinna zatelefonować i powiedzieć
mu o kolejnym umówionym spotkaniu z oszustem. Był to jej
obowiązek. Chodziło tylko o to, że to zawsze ona musiała
kontaktować się z policją. Czuła się przez to bardzo
osamotniona. Wyglądało na to, że wcale ich nie obchodziło,
co-się z nią dzieje. Najprawdopodobniej właśnie tak było,
szczególnie w przypadku Bakkena.
Nadchodząca niedziela napawała ją nowymi obawami. Miała
tego dnia wybrać się z Harrym na przejażdżkę samochodową...
Tylko nie to! Znów będzie musiała bronić się przed tymi jego
ramionami ośmiornicy.
Sobotni wieczór poprawił jej jednak nieco humor. Odwiedził ją
w domu Reidar Lie.
Nieco onieśmielony i zażenowany, a jednocześnie ujmująco
uśmiechnięty, wyjaśnił jej, iż czuł się bardzo samotny, po czym
spytał, czy może wejść i porozmawiać trochę.
Czy może! W grę nie mogły tu wchodzić żadne ordynarne
próby uwodzenia. Reidar był dżentelme
nem i nie zalecał się do kobiet w taki sposób j ak Harry Berg.
Bardzo dobrze świadczyło o nim już choćby to, iż przyszedł do
niej do domu, mając na uwadze fakt, że Christine nie mogła
zostawić matki samej.
Christine nawet nie wiedziała, jak bardzo ucieszy ją wizyta
Reidara. Podała na stół wszystko, co miała najlepszego w
domu. Przez cały czas mówiła z nerwowym ożywieniem o
najzupełniej obojętnych sprawach. Chwilami niemal zagryzała
usta, by zmusić się do milczenia, gdyż plotła straszne bzdury.
Czy tak właśnie zachowuje się ktoś zakochany? Przecież to
okropne!
W końcu udało jej się ochłonąć do tego stopnia, że była w
stanie zapytać Reidara, co właściwie wie na temat Harry'ego
Berga.
Pomyślała oczywiście, że to strasznie niemądre z jej strony,
czuła jednak, że już dłużej nie zdoła sama dźwigać całej
odpowiedzialności. Musiała mieć kogoś – kogoś, kto ją
doceniał i komu mogłaby zaufać.
– O co ci chodzi? – zapytał zdziwiony.
– Dokładnie o to, co słyszysz. Czy dobrze go znasz?
Wyglądało na to, że nie może pojąć, w jakim celu go o to
pytała. Sprawiał wrażenie oszołomionego. Właściwie nie było
w tym nic dziwnego. Reidar Lie był na wskroś kulturalnym
człowiekiem i z pewnością wstrząsnął nim fakt, że chciała, aby
mówił o swoim przyjacielu za jego plecami.
Christine poczuła się zawstydzona do tego stop
nia, że musiała odwrócić wzrok.
– Wybacz mi moje pytanie – powiedziała szybko. – Zapomnij
o tym.
– Nie, nie, to nic takiego. Po prostu nie wiem, co byś chciała
wiedzieć. Dlaczego pytasz o Harry'ego? Czy widziałaś go
jeszcze po naszym pierwszym spotkaniu?
Christine wzruszyła obojętnie ramionami.
– Tylko raz. Wydaje mi się, że jest trochę... tajemniczy.
Nie chciała wspominać ani słowem o nieprzyjemnej scenie w
samochodzie, która miała miejsce dzień wcześniej.
Reidar uśmiechnął się.
– Harry tajemniczy? Hmm, nie znam go zbyt blisko. Łączą nas
tylko interesy.
– Czy nazwałbyś go uczciwym? Roześmiał się nieco
zmieszany.
– Teraz już nic nie rozumiem. Myślę, że tak. A dlaczego?
Christine spojrzała na siedzącego obok Reidara, na jego
szlachetny profil i szczere oczy, patrzące teraz w głąb pokoju.
Był tak pociągający, że odczuwała wręcz fizyczny ból. Nie
mogła po prostu uwierzyć, że przyszedł ją odwiedzić. Jaki był
cel jego wityty? Nie chciała, by robił jej fałszywe nadzieje.
Byłoby to zbyt okrutne. Od tylu lat żyła w absolutnej izolacji,
marząc skrycie o tym Kimś. Czy mogła łudzić się, że wizyta
Reidara ma jakieś specjalne . znaczenie?
Reidar był prostolinijny i uczciwy. Być może był też zbyt
naiwny. Może nie rozumiał, jaki wpływ ma jego zachowanie
na samotną kobietę?
W końcu Christine zdała sobie sprawę, że Reidar o coś ją pyta.
Zagryzła usta, a po chwili odrzucając wszystkie skrupuły,
poprosiła:
– Reidar, nie pozwól mu się oszukać. Uważaj na siebie. Tak się
składa, że wiem trochę na jego temat... – Mówisz serio?
– W sprawach przyjaźni nigdy nie żartuję. Popatrzył na nią
poważnym wzrokiem.
– No to mów – powiedział spokojnie. Potrzebowała wsparcia
Reidara. Potrzebowała rozpaczliwie. Komisarz Bakken nie
okazał się szczególnie pomocny. Chodziło mu tylko o to, by
złapać Harry'ego Berga. Dla Christine cała ta sprawa zaczynała
się robić nieprzyjemna – gardziła Harrym za jego podłą
podwójną grę i samą sobą za to, że musi udawać przyjaźń, by
następnie ściągnąć na niego kłopoty.
– Wiesz – zaczęła niepewnie, lecz poczuła się lepiej, gdy objął
ją ramieniem. – Miałam przyjaciółkę... – Tak?
Christine w dalszym ciągu się wahała. Nie miała pewności, że
postępuje słusznie, ale z drugiej strony czuła, że musi podzielić
się z kimś swoimi rozterkami, gdyż w przeciwnym razie
zwariuje.
– Harty ją uwiódł. Obiecał, że się z nią ożeni, a potem zabrał
jej pieniądze i zniknął. Popełniła samobójstwo.
W końcu wyrzuciła to z siebie. Doznała ogromnej ulgi na myśl
o tym, że nie ma już przed Reidarem żadnych tajemnic.
Przez chwilę siedział w milczeniu. Popiół na końcu jego
papierosa stawał się coraz dłuższy, lecz on zdawał się tego nie
zauważać.
– Skąd wiesz, że to był Harry?
– Napisała do mnie. Równocześnie z jeszcze jedną moją
znajomą.
– I dlatego zamieściłaś ogłoszenie? śeby go odnaleźć?
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. – Mówił ci o tym...?
Reidar skinął głową.
– Tak. Już przed tygodniem, przy naszym pierwszym
spotkaniu.
– To podłe z jego strony.
– W jaki sposób masz zamiar się na nim zemścić? – Zemsta
napawa mnie odrazą. Chcę tylko, aby żadna inna kobieta nie
podzieliła już losu Ellen.
– Nie ma pewności, że zrobi to ponownie.
– Ależ tak! Moja druga znajoma, pani Melander, również
została przez niego oszukana.
Reidar spojrzał na nią badawczo, Christine nie miała jednak
ochoty mówić mu o swojej współpracy z policją ani też o
wszystkim, co wiedziała o tych dwóch – a może nawet trzech –
przypadkach. Reidar był typem człowieka szczerego i
otwartego. Zrozumiałby to, że Christine działa na własną rękę,
bawiąc się w prywatnego detektywa, nie spodobałaby
mu się jednak myśl, że odgrywa rolę przynęty, by zaprowadzić
jednego z jego przyjaciół do więzienia.
– Pomożesz mi? – spytała cicho. – To znaczy w sprawie
Harry'ego?
– W jaki sposób?
– Sama nie wiem. Może po prostu swoją obecnością, żebym
wiedziała, że mogę na ciebie liczyć w potrzebie.
Spojrzał przed siebie w zamyśleniu.
– Wiesz, Christine, jestem doprawdy głęboko wstrząśnięty. Co
prawda nie znam Harry'ego zbyt dobrze, ale żeby miał być... –
Popatrzył na nią. – Ale jeśli się bliżej zastanowić...W gruncie
rzeczy pasuje to do niego, prawda?
– Tak.
– Możesz na mnie liczyć, Christine – zapewnił. I uważaj na
siebie. Umówiłaś się z nim na następne spotkanie?
– Na jutro. Mamy pojechać na wieś.
– Czy nie lepiej byłoby pójść z tym wszystkim na policję?
Odwróciła wzrok.
– Nie... nie mam przecież całkowitej pewności, sam rozumiesz.
Może się okazać, że jest niewinny. Właśnie tego mam się
zamiar dowiedzieć.
– Czy chcesz, żebym pojechał jutro z wami? – zapytał wstając.
– Nie, moglibyśmy wszystko zepsuć. – Christine wstała
również.
– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział
z autentycznym niepokojem. – Nie chciałbym, żeby ci się coś
stało.
Co za wspaniałe słowa! Zrobił krok w jej stronę, pogłaskał po
policzku. I właśnie w tym momencie z sypialni dobiegło
wołanie matki.
Zazwyczaj Christine nie denerwowała jej bezradność, ale tym
razem westchnęła ciężko z niecierpliwością.
– Przepraszam na chwilę – rzuciła.
– Muszę już iść – odrzekł z pośpiechem. – Zadzwonię do
ciebie jutro wieczorem, żeby się dowiedzieć, jak ci poszło.
Uważaj na siebie.
Christine musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, by się
uspokoić i wejść do matki z tym samym co zwykle pełnym
otuchy uśmiechem.
ROZDZIAŁ V
W niedzielę rano Christine poczuła w końcu wyrzuty sumienia
i zadzwoniła na policję.
Okazało się, że komisarz Bakken ma właśnie wolny dzień.
Mogła się oczywiście tego spodziewać, ale trudno sobie
wyobrazić, by ten człowiek miał jakiekolwiek życie prywatne.
Przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że mieszka w
komisariacie i wychodzi stamtąd tylko po to, by przeprowadzić
jakieś dochodzenie.
Christine mimo wszystko zostawiła dla niego wiadomość. Nic
więcej nie mogła zrobić, a poza tym i tak niewiele by to
zmieniło. Wyjaśniła dyżurnemu policjantowi, że wybiera się na
wycieczkę z Harrym Bergiem, ale nie potrafi powiedzieć
dokąd. Otrzymała w związku z tym instrukcję, żeby nakłoniła
Harry'ego do wspólnego odwiedzenia pewnej gospody, leżącej
kilkadziesiąt kilometrów za miastem.
– Ależ to mi się nie uda – zaprotestowała. – Harry Berg nie jest
typem człowieka, który pozwala innym decydować za siebie. Z
pewnością ma już swoje własne plany i nie zgodzi się na to, by
zmieniać je w ostatniej chwili.
– W takim razie będzie pani musiała zawiadomić nas, dokąd
jedziecie – rzekł policjant.
W jaki sposób miała to zrobić? Nie wiedziała, czego od niej
oczekują.
– Jestem pewna, że dam sobie radę sama – odpowiedziała. –
Chodzi mi o wycieczkę z Hartym Bergiem. Co prawda
ostatnim razem zachowywał się nieprzyzwoicie, ale dałam mu
do zrozumienia, że nie aprobuję takiego postępowania. Na
pewno wszystko będzie dobrze.
Ostatnie słowa wypowiedziała dość dziarskim tonem,
ponieważ czuła się w miarę pewnie przed czekającą ją
przejażdżką.
Tym razem przynajmniej na policji nie zbyto jej byle czym.
Okazali nawet pewne zainteresowanie jej wspólną wyprawą z
Hartym Bergiem. Może to tylko komisarz Bakken zachowywał
się z taką nieznośną obojętnością?
Na pewno sama da sobie radę z tym oszustem, nawet jeżeli z
całych sił będzie się starał ją usidlić. Ubrana odpowiednio, z
mocnym postanowie
niem działania, Christine oczekiwała na przyjazd Harry'ego.
Tym razem musi sprowokować rozstrzygające przesilenie,
gdyż nie miała już siły kontynuować podwójnej gry.
Podziękowała policjantowi, który zaproponował, że przyśle
pielęgniarkę. Nie było jednak takiej potrzeby, ponieważ
sąsiadka była akurat w domu i mogła zająć się matką.
Czas mijał, a Harry nie przyjeżdżał. Christine nie
znała ani jego adresu, ani telefonu, a zresztą nie miała
najmniejszej ochoty go szukać.
W miarę jak mijały godziny, stawało się coraz bardziej
oczywiste, że nie przyjedzie. Zastanawiając się nad przyczyną
takiego stanu rzeczy, czuła jednocześnie ulgę i gniew. Była
pewna, że nie spodoba się to policji.
Krótko po południu, gdy właśnie przygotowywała obiad,
niespodziewaną wizytę złożył jej komisarz Bakken.
– Kiedy ma przyjechać? – spytał od razu w drzwiach.
– Harry Berg? Miał tu być już dawno, więc pewnie się nie
zjawi. Ale proszę wejść!
Bakken wszedł do pokoju zdecydowanym krokiem, co
Christine zdenerwowało, i położył teczkę na krześle.
– Nie zjawi się? Co chcesz przez to powiedzieć? Ach, tak, więc
teraz mówi mi po imieniu, pomyślała Christine z goryczą. W
takim razie musi być bardzo rozgniewany. Poczuła, jak miękną
jej nogi.
– Właśnie... przygotowywałam obiad – wyjąkała niezręcznie. –
Może zechciałby pan... może zechciałbyś poczekać parę
minut?
– Nie mam tyle czasu – odpowiedział pospiesznie. – Jeżeli nie
masz nic przeciwko temu, to przejdę z tobą do kuchni.
– Bardzo proszę – powiedziała zaskoczona, pokazuj ąc mu
drogę.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś, że masz się dzi
siaj spotkać z Harrym Bergiem? – wybuchnął, podążając za
nią.
– Powiedziałam.
– Tak, ale dopiero dzisiaj! Musiałaś wiedzieć o rym wcześniej.
– To prawda, ale...
Czekał w milczeniu, patrząc, jak faszeruje naleśniki siekaną
wędzoną szynką i pietruszką wymieszanymi ze śmietaną.
– Ale co? – spytał w końcu.
– Myślałam, że cię to nie interesuje – wymamrotała ze
spuszczoną głową.
– Co masz na myśli?
– No, ja... To zawsze ja muszę wam opowiadać wszystko o
Hartym Bergu i za każdym razem spotykam się z tą okropną
obojętnością...
Nie odpowiedział na to. Patrzył tylko, jak zwija kolejny
naleśnik i układa go obok pozostałych w żaroodpornym
naczyniu.
– Wygląda apetycznie – odezwał się w końcu z wyczuwalną
tęsknotą w głosie.
– Może jednak zostaniesz na obiedzie? – spytała zachęcająco.
Posypała naleśniki tartym serem, ułożyła na wierzchu kawałki
masła i wstawiła naczynie do piekarnika. Pomyślała, że z
trudem przychodzi jej mówienie po imieniu temu pełnemu
rezerwy człowiekowi. Wydawało się to w jakiś sposób
nieprzyzwoicie intymne.
Wydawało się, że wyrazi zgodę, ale odpowiedział: – Hmm,
nie, dziękuję, przecież nie mam czasu.
– Rozumiem – odpowiedziała krótko. – Nie jadasz naleśników
na służbie.
Do kuchni weszła matka Christine, witając komi
sarza. – Czy to nie wujek Sverre? – zapytała wesołym,
dziecinnym głosem.
– Nie, mamo – powiedziała Christine ostrożnie. To jest John
Bakken. Przyszedł porozmawiać ze mną. – Ach, tak! –
zawołała matka z pełnym zrozumie
nia uśmiechem. – W takim razie wrócę do siebie. Drogi
Johnie... chyba mogę tak do ciebie mówić? Christine nie jest
może szczególnie majętna, ale ma złote serce.
– Wiem – odpowiedział Bakken z takim ciepłem w głosie, że
głęboko zakłopotana Christine nie mogła uwierzyć własnym
uszom. – Może pani być dumna ze swojej córki, pani Lyngmo.
Matka wyszła ze śmiechem, który bardziej niż wszystko inne
zdradzał jej sklerozę. Zmęczona Christine zaproponowała, by
przeszli z powrotem do jadalni i usiedli wygodnie.
Bakken nie skorzystał z zaproszenia.
– Nie odpowiedziałaś mi jeszcze na jedno z moich pytań. Co to
ma znaczyć, że Harry Berg nie przyjedzie?
Znużona odgarnęła włosy z czoła.
– Przypuszczam, że popełniłam błąd. – Jak to?
Wzruszyła bezradnie ramionami. – Spłoszyłam go.
Twarz Bakkena przybrała surowy wyraz.
– Spłoszyłaś go? Zdradziłaś mu nasze plany?
– Nie! Nie! Ale... Dobrze, niech się dzieje, co chce. Możesz
być na mnie zły, ale nie mogłam już tego dłużej wytrzymać.
Jego ręce były po prostu wszędzie!
– Co takiego? Aha, policjant, którego zostawiłem tu na
posterunku, mówił mi, że miałaś pewne kłopoty z pozbyciem
się Berga, więc wymyśłił tę historię z nieprawidłowym
parkowaniem. Nic jednak nie wspominał... A więc Berg cię
napastował?
Christine miała ochotę się rozpłakać.
– Tak. Jak daleko miałam się twoim zdaniem posunąć? Nic się
już nie da zrobić, jeśli go spłoszyłam i wszystko zepsułam, ale
nie mogłam iść z nim do łóżka.
– Nie, tego by tylko brakowało – powiedział Bakken
wstrząśnięty. – Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby
miało się to potoczyć w ten sposób. Szczególnie, że...
Przerwał nagle.
– Co chciałeś powiedzieć? – spytała, czując, że milczenie
nazbyt się przedłuża.
Było widać, że Bakken czuje się niezręcznie.
– Panno Lyngmo... To znaczy Christine. Sprawy przybrały
poważny obrót.
– Jak to?
Usiadła na krześle, splatając dłonie na kolanach. – Tak –
odrzekł Bakken. – Zajęliśmy się nieco bliżej pierwszą „ofiarą”
Harry'ego Berga. Wiesz, tą,
która zmarła, zapisując mu cały swój majątek. – Pamiętam.
Pochylił się w jej kierunku.
– Okazało się, że była dość niezdecydowana w sprawie
testamentu. Najwyraźniej tuż przed śmiercią chciała znów go
zmienić. Poza tym sama jej śmierć nie jest do końca
wyjaśniona. To mogło być morderstwo. Harry Berg jest
bardziej niebezpieczny, niż sądziliśmy.
Christine zaschło w gardle z wrażenia. – A więc byłam
przynętą dla mordercy?
– Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że sprawa jest tak
poważna. Całe szczęście, że nie zjawił się tu dzisiaj. Gdybyś z
nim pojechała, nie moglibyśmy was śledzić.
– Coś mi się zdaje, że podziękuję za dalszą współpracę.
Morderca i gwałciciel to dla mnie za wiele.
– Musisz nam jeszcze trochę pomóc.
– W jaki sposób? Co mam zrobić? Macie zamiar przywiązać
mnie do pala i czekać w ukryciu na potwora?
– Nie,
nie
narazimy
cię
już
oczywiście
na
ż
adne
niebezpieczeństwo – powiedział Bakken niecierpliwie. Chodzi
tylko o to, abyś pomogła nam dotrzeć do Berga, a my
załatwimy resztę. Skontaktujemy się z panią Melander,
poprosimy, by go zidentyfikowała i tak dałej. Gdzie on
mieszka? Jaki jest jego telefon?
– Nie mam pojęcia.
– A numer rejestracyjny samochodu?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Wydaje mi się, że widziałam dwójkę.
– Dziękuję – powiedział zgryźliwie. – Mogłaś przynajmniej to
zapamiętać.
Christine była zła na siebie, szczególnie że miał rację. Jeśli
chodzi o samochody, była typową pozbawioną zmysłu
technicznego kobietą. Samochód stanowił dla niej coś, co ma
cztery koła. Jedyna rzecz, na którą zwróciła uwagę, to kolor.
Marki i modele samochodów były dla niej czymś najzupełniej
obcym.
– No, słucham? Jaki kolor? – spytał zrezygnowany. –
Czerwony – wypaliła.
– Serdeczne dzięki. Czy miałaś się z nim znów spotkać, to
znaczy nie licząc dzisiejszego dnia?
– Nie, poza dzisiejszą wycieczką nie uzgodniliśmy nic więcej.
To wszystko dlatego, że zrobił się napastliwy. Nie mówił już
później o żadnym innym spotkaniu, a ja myślałam jedynie o
tym, jak się od niego uwolnić i wydostać się z tego okropnego
samochodu.
– Samochód chyba nie był okropny?
– Nie, ale on tak. Po co tracimy czas, opowiadając sobie te
bzdury – rzuciła cierpko, zdając sobie sprawę, że drażni
policjanta. Wciąż jednak zbierało się jej na płacz. Niemal
dosłownie czuła ciężar, jaki spoczywał na jej barkach, jeszcze
bardziej osamotniona niż kiedykolwiek przedtem. – Jakie to
teraz ma znaczenie? Przecież on się nie zjawił, a ja nie dając
się uwieść zachowałam się nielojalnie...
– Przestań! – przerwał jej ostro.
Przestraszona Christine umilkła. Bakken zmarszczył brwi.
– Czy może istnieć jakiś inny powód tego, że się nie pojawił?
Czy mógł nabrać jakichś podejrzeń? A może dowiedział się, że
twoje konto bankowe było fikcyjne? Posłuchaj, w jaki
właściwie sposób zachowywałaś się w tej całej sprawie?
Czuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz ciągle jeszcze
próbowała je powstrzymywać.
– Nie wiem. Starałam się, jak tylko mogłam... Zadzwonił
telefon. Christine aż podskoczyła.
– To na pewno Reidar Lie – powiedziała z pewną ulgą w
głosie. – Miał zadzwonić.
– Nadal się z nim widujesz? – zapytał Bakken uszczypliwie. –
Spytaj go w takim razie o adres Harry'ego Berga.
Po wszystkich wymówkach, j akie usłyszała od Bakkena,
przyjazny głos Reidara wydał jej się wspaniały. – Cześć,
Christine! Cudownie, że jesteś już w domu. Jak poszło?
Bakken oddalił się w kierunku okna, wiedziała jednak, że z
uwagą przysłuchuje się ich rozmowie.
– Nie przyjechał – odpowiedziała krótko.
Przez dłuższą chwilę Reidar nie mówił ani słowa. – To
niedobrze. Przepraszam.
Christine zaczęła domyślać się najgorszego. – Za co
przepraszasz?
– Najwyraźniej zrobiłem coś bardzo głupiego. Pojechałem do
niego wczoraj wieczorem. Sama rozu
miesz, twoja opowieść tak mną wstrząsnęła, że musiałem go
przyprzeć do muru.
– Och, Reidarze! – zawołała zrozpaczona. – Jak mogłeś?
– Oczywiście zaprzeczył, jakoby znał jakąś Ellem i
zdenerwował się co najmniej tak jak ja. W końcu wyrzucił
mnie za drzwi, więc nasza znajomość jest już skończoną.
Chodziło mi tylko o ciebie, Christine...
– Poczekaj chwileczkę, Reidarze. Muszę tylko zajrzeć do matki
– skłamała.
Zakryła dłonią słuchawkę i odwróciła się do Bakkena.
– To on spłoszył zwierzynę – szepnęła. – To nie ja, to on
wystraszył Harry'ego Berga. Nie miał złych intencji, ale...
– Co za idiota! – wybuchnął Bakken. – Jak to się stało?
Christine słowo po słowie powtórzyła mu rozmowę z
Reidarem. Wyraz twarzy Bakkena stawał się coraz bardziej
ponury.
– Czy mogę z nim porozmawiać?
Był to właściwie rozkaz, a nie pytanie. Zanim zdążyła
zaprotestować, wyrwał jej słuchawkę. To, co później
powiedział, stanowiło najostrzejszą naganę, jaką słyszała w
ż
yciu. Bakkenowi twarz wprost zbielała ze złości. Cała
sympatia Christine była po stronie Reidara.
To oczywiste, że w ten sposób Bakken ujawnia jej współpracę
z policją. śałowała trochę, że okłamała Reidara. Jednocześnie
miała nadzieję, że zro
zumie, iż musiała milczeć. Rozgoryczenie i złość Bakkena
wyraźnie dowodziły, że w sprawie Harry'ego Berga powinna
była w ogóle trzymać język za zębami.
– Może więc teraz rozumiesz, że z Harrym Bergiem to nie
przelewki – dobiegły ją słowa Bakkena skierowane do Reidara.
– Powiedziałeś mu nawet, że panna Lyngmo zna jego
przeszłość. Naraziłeś ją na~ śmiertelne niebezpieczeństwo,
rozumiesz? Nie ma możliwości, by przez okrągłą dobę
pilnował jej policjant.
Myślał tylko o tym, że przysporzyła policji pracy. Komisarz
krzyczał dalej:
– Tak, przecież Harry Berg nie wie, że w sprawę wmieszana
jest policja! Myśli, że panna Lyngmo prowadzi śledztwo na
własną rękę i dlatego będzie łatwo ją dosięgnąć. Możesz mi
wierzyć, że Harry Berg nie ma najmniejszych skrupułów.
Nie słyszała długiej odpowiedzi Reidara, ale następne słowa
Bakken wyrzekł już nieco mniej agresywnym tonem:
– Oczywiście, masz rację, że dziś mu się wymknęła, ale nie o
to tu chodzi.
Reidar mówił dalej. Christine stała z boku, przyglądając się
nieprzeniknionej twarzy Bakkena. Złapała się na myśli, że
chciałaby, by był on nieco bardziej ludzki. Gdyby darzył kogoś
cieplejszym uczuciem, stałby się o wiele lepszy, a jego
wybranka byłaby szczęśliwą kobietą.
Co to za szalone pomysły? Nie mogę przecież
zmieniać w człowieka każdej zimnej ryby. Nie jestem żadnym
reformatorem świata.
Wyglądało na to, że argumenty Reidara ułagodziły Bakkena.
Rzucił jeszcze kilka krótkich odpowiedzi, po czym wybuchnął
ponownie:
– Dobrze, ale wtedy osobiście będziesz odpowiadał za to, żeby
nic się nie stało. A jeśli mówię nic, to mam na myśli wszystko!
Rozumiesz?
Odpowiedź Reidara najwyraźniej go uspokoiła. Odłożył
słuchawkę, nie pozwalając jej kontynuować rozmowy.
– Lie zaraz tu będzie – powiedział krótko. – Zaproponował, że
zabierźe cię na kilka dni na północ. Do czasu, aż złapiemy
Harry ego Berga, zamieszkacie w letnim domku, należącym do
kogoś z jego rodziny. Nie będziecie tam sami, jeśli masz jakieś
skrupuły natury moralnej...
– Ale moja matka...
– Nie mogę na tak długo przysłać tu pielęgniarki policyjnej, ale
załatwię dla niej opiekunkę. Nic się nie bój. Reidar dał mi
słowo honoru, że cię w żaden sposób nie skrzywdzi. W
przeciwnym razie nie zgodziłbym się na jego propozycję.
Skąd możesz wiedzieć, jak to jest, kiedy się kogoś kocha, ty
stary nudziarzu, pomyślała lekceważąco. – Pojadę, skoro
uważasz, że to konieczne – westchnęła udając obojętność.
W głębi duszy szalała jednak z radości. Reidar! Reidar się nią
zaopiekuje. Niestety Bakken zakłócił ten cudowny nastrój.
– Tak, myślę, że to konieczne. W tej chwili stałaś się
zagrożeniem dla Harry ego Berga. Nigdy przedtem nie bał się
uwiedzionych przez siebie kobiet, były przecież w nim
zakochane. Ty jednak przejrzałaś go na wylot. Musisz przy
tym pamiętać, że on nie wie o twoich powiązaniach z policją.
Myśli, że działasz w pojedynkę. Jest przekonany, że chce go
osaczyć głupia kobieta, musi więc uderzyć szybko, zanim
skontaktujesz się z nami. Z tego, co wiemy w tej chwili,
wynika, że już kiedyś zamordował. Christine przeszedł zimny
dreszcz.
– A Reidar? Czy Harry Berg nie boi się również jego?
– Możliwe – odpowiedział obojętnie komisarz Bakken. – W
każdym razie Lie również będzie bezpieczny, razem z tobą.
Szczerze mówiąc, Christine poczuła ulgę, że może zostawić to
wszystko za sobą. Razem z Reidarem...
Nie można było dłużej temu zaprzeczać. Chyba się w nim
zakochała.
– Przygotuj się – powiedział Bakken. – A ja tymczasem
zadzwonię. Muszę załatwić kilka spraw.
– Oczywiście, dzwoń.
Christine poszła do swojej sypialni i drżącymi rękami zaczęła
się pakować.
Jej najlepsza bluzka była brudna. Do licha! No, ale mogła
przecież wziąć... No właśnie... Zdenerwowana, a zarazem
radośnie ożywiona
biegała w tę i z powrotem wyjmując kolejne sukien
ki i odwieszając je znowu do szafy. Nie mogła się na nic
zdecydować.
W końcu jednak znalazła odpowiednie ubrania. Nagle stanęła
zadumana, trzymając w rękach swoją najlepszą koronkową
koszulę nocną. Błądząc myślami zupełnie gdzie indziej,
pogładziła dłonią miękką jak jedwab tkaninę.
Nie mogła już dłużej się oszukiwać. Sprawy między nią a
Reidarem rozwijały się w takim kierunku, że tam na miejscu, w
jego letnim domku, na nic się nie zdadzą wszelkie przyzwoitki.
Doszła właśnie do punktu zwrotnego w swoim samotnym
ż
yciu.
Zauważyła to u Reidara ostatnim razem. Widziała, co kryje się
w spojrzeniu jego niebieskich oczu. Dlaczego się jeszcze
wahała? Miała przecież trzydzieści dwa lata, nie była więc
małą dziewczynką, którą trzeba chronić. Czy nie tęskniła za
tym przez długie, długie lata? Za tym, by należeć do jakiegoś
mężczyzny, by dawać mu miłość i przyjmować od niego jego
ciepło, wyznania i czułość?
Strach, jaki ogarnął ją w tym momencie, był doprawdy
niemądry.
Chociaż był też chyba naturalny. Im dłużej się w życiu czeka,
tym trudniej przychodzi zrobienie pierwszego kroku w jego
nieznane, a zarazem kuszące rejony. Tak bardzo przecież
chciała przeżyć jedność z drugim człowiekiem, wzajemne
zaufanie i przynależność, móc porozmawiać o wszystkim, co
tak długo tłumiła w swoim sercu, o wszystkich swo
ich refleksjach i przemyśleniach na temat życia, o ludziach i o
banalnych sprawach dnia codziennego.
Reidar. Ten wspaniały, pełen chłopięcego uroku mężczyzna,
który ją tak bardzo pociągał. Którego tak bardzo lubiła...
Dopiero teraz Christine zdała sobie sprawę z tego, jak
bezgranicznie samotna była przez całe swoje dorosłe życie.
Nigdy nie pracowała poza domem, nie spotykała kolegów, nie
miała nikogo, z kim mogłaby podyskutować. Brakło jej nawet
odwagi, by udać się do biura pomocy społecznej i poprosić o
pomoc finansową, którą mogłaby przecież otrzymać jako
nigdzie nie zatrudniona córka opiekująca się chorymi
rodzicami. Nie wierzyła, by mogło ją tam spotkać coś więcej
niż tylko pełne pogardy ofuknięcie. Wydawało jej się, że
wezmą ją tam za osobę uchylającą się od pracy i stwierdzą, że
nie będą jej płacić za bezczynne siedzenie w domu. Christine
miała o sobie bardzo niskie mniemanie, typowe dla kogoś, kto
nigdy nie spotyka się z innymi.
Nagle przypomniała sobie o naleśnikach w piekarniku. Rzuciła
się w kierunku kuchni i zdążyła wyjąć je jeszcze w dość
dobrym stanie. Po odcięciu przypalonych brzegów będzie
mogła... Skupiła się na nieudanym obiedzie, myśląc z
rozżaleniem tylko o tym, że matka będzie musiała zjeść takie
przypalone danie, jakby był to w tej chwili najważniejszy
problem.
Wiedziała jednak, że nie naleśniki są istotne. Dawały jej w tej
chwili jedynie pretekst do wyraże
nia strachu, dręczących ją rozterek oraz gniewu na Harry'ego
Berga i na tę pozbawioną wszelkich uczuć jaszczurkę,
komisarza Bakkena.
Porównała go już do tej pory do wielu najróżniejszych
zwierząt, wszystkie jednak były równie zimne i równie
nieprzystępne.
Nieoczekiwanie usłyszała jakieś głosy dobiegające z pokoju.
Czyżby to pielęgniarka?
Niestety, to tylko matka rozmawiała z Bakkenem. Christine nie
była z tego powodu zbyt szczęśliwa, ponieważ nie wiedziała,
jak może potoczyć się ta rozmowa.
Wyglądało jednak na to, że wszystko idzie dobrze. Głos
Bakkena brzmiał bardzo przyjaźnie. Najwyraźniej komisarz
bardzo dobrze rozumiał całą sytuację i potrafił jej sprostać! Nie
najgorzej, pomyślała Christine z uznaniem.
Matka miała zamiar wybrać się na wycieczkę rowerową, lecz
Bakken powiedział jej, że spodziewana jest zmiana pogody
oraz burze, więc zdecydowanie doradza jej zmianę planów.
Matka zgodziła się z nim.
Kiedy jednak zaczęli rozmawiać o Christine, o tym, jakim
wspaniałym jest człowiekiem, dziewczyna zdecydowała, że
musi im przerwać, ponieważ nie chciała słuchać takich rzeczy.
W tym samym momencie zjawiła się pielęgniarka. Christine
udzieliła jej wszystkich niezbędnych wskazówek, a następnie,
najlepiej jak potrafiła, wyjaśniła matce, że musi wyjechać na
kilka dni, nie
wspominając rzecz jasna ani słowem o policji i przestępcach.
Niedługo potem zjawił się Reidar Lie. Christine odczuła ulgę,
mając w pobliżu kogoś, kto przyjmie na siebie choć część
wyrzutów
Bakkena.
Wysłuchując
powtórnie
gorzkich
wymówek komisarza na temat ich zbyt długich języków, oboje
czuli się jak dwie bardzo czarne owce. Siląc się na wesołość,
Christine przedstawiła ich sobie nawzajem. Bakken jednak
zachowywał się w stosunku do Reidara z dużą rezerwą.
Na szczęście pielęgniarka zabrała już matkę do jej sypialni,
obyło się więc bez zbędnych świadków. Podczas gdy Bakken
jeszcze dokądś dzwonił,
Christine udało się w przedpokoju zostać przez chwilę sam na
sam z Reidarem.
– Boisz się? – spytał Reidar cichym głosem, uśmiechając się
przy tym.
Starała się opanować drżenie dłoni.
– Teraz już nie – odpowiedziała nieśmiało i spojrzała na niego
płomiennym wzrokiem. Lampa wisząca pod sufitem oświetliła
jego jasne włosy, czyniąc go tak pociągającym, że Christine aż
zadrżała.
– Doprawdy, Reidarze, musiałeś się bardzo dużo opalać. Twoje
włosy są o wiele ciemniejsze w miejscach, gdzie nie dochodzi
słońce.
– To przez to oświetlenie – zaśmiał się. – W świetle dziennym
nie widać żadnej różnicy. Ale rzeczywiście uwielbiam leżeć na
zalanej słońcem plaży i często wyjeżdżam na południe. Czuję
się tam jak w domu.
Christine poczuła się nieco przygnębiona.
– Byłam tam tylko raz i chyba nie pojadę ponownie w
najbliższych latach.
– Moglibyśmy to jakoś załatwić. – Reidar spoważniał. –
Christine, ja...
– Tak?
– Nie, nic takiego.
– Ależ tak! Powiedz mi.
Właśnie w tej chwili potrzebowała wsparcia duchowego,
szczególnie w postaci wypowiedzianych przez niego pięknych
słów.
Pogładził ja lekko po włosach.
– Nie teraz. W tej chwili niech nam wystarczy, że... bąrdzo cię
lubię.
– To wystarczy – wyszeptała bez tchu.
Czego się wcześniej bała? Reidar i ona należeli do siebie.
Bakken ze swoimi cierpkimi uwagami mógł sobie iść gdzie
pieprz rośnie. Miała przecież Reidara i czuła, że pragnie
odmiany. Wybierali się do domku letniego i mieli tam zostać
razem przez wiele dni. Wszystko mogło się tam wydarzyć.
Wszystko!
Ostrożnie wytarła spocone dłonie ręcznikiem.
ROZDZIAŁ VI
Torba Christine została umieszczona w bagażniku samochodu
Bakkena, po czym wyruszyli w drogę. Christine siedziała na
tylnym siedzeniu, przysłuchując się, jak komisarz wypytuje
Reidara o jego znajomość z Harrym Bergiem. Reidar znał
adres Harry'ego.
Nagły przypływ odwagi niespodziewanie minął. Christine
czuła się teraz jak lekko podstarzała stara panna, wstępująca w
swoje pierwsze łoże miłości. Miała wrażenie, jakby była w
drodze na szafot.
Gdy znaleźli się przed staromodnym pensjonatem średniej
klasy, Reidar zarządził przystanek. Jak na playboya i
uwodziciela kobiet w wielkim stylu, Harry Berg mieszkał dość
skromnie. Chociaż z drugiej strony stanowiło to element jego
wizerunku: miał przecież uchodzić za niezbyt zamożnego.
Odszukali w końcu jego pokój, który okazał się rzecz j asna
pusty. Nie było tam centralnego ogrzewania, a jedynie piec.
Jak przystało na drobiazgowego policjanta, Bakken przeszukał
popiół w palenisku.
Usmolonymi sadzą palcami udało mu się wy
ciągnąć kawałek koperty. Nadal jeszcze widoczne były na nim
słowa: „...estante, Oslo 1”.
– Czy to twoje pismo? – zwrócił się do Christine. Skinęła
twierdząco głową i podała mu chusteczkę. Bakken
podziękował automatycznie i wytarł palce.
– Czy znasz numer rejestracyjny jego samochodu? – spytał
Reidara.
– Nie, nie miałem żadnego powodu, by go zapamiętywać –
odrzekł Reidar tonem dziecka, które wie, że czeka je lanie.
Bakken poruszył ustami, lecz na szczęście nie zrozumieli tego,
co zamruczał pod nosem. Reidar zaproponował, że wypyta
właścicieli pensjonatu.
Wróciwszy po krótkim czasie, zdał im sprawę z tego, czego
udało mu się dowiedzieć.
– Właścicielka była jedynie w stanie powiedzieć, że
wyprowadził się wczorajszego wieczoru. Nie może stwierdzić,
czy się bardzo spieszył, ponieważ dowiedziała się o jego
wyjeździe dopiero po fakcie.
– To wszystko przez ten twój idiotyczny pomysł, by go
przycisnąć do muru, Lie – stwierdził komisarz Bakken zimnym
jak lód głosem. – Mogliśmy już go mieć. Ty, Christine, nie
byłaś wiele lepsza. Następnym razem, gdy będziesz chciała
sobie ulżyć, nieco staranniej wybieraj adresata.
Ani Christine, ani Reidar nie mieli nic do powiedzenia na
swoją obronę. Dziewczyna wspomniała już wcześniej, że czuła
się opuszczona przez policję, i nie miała zamiaru wracać do tej
sprawy.
Z pensjonatu udali się do wypożyczalni, gdzie Re
idar wynajął samochód. Wszystko było więc gotowe do
wyjazdu. W momencie gdy Christine miała już wsiadać do
wozu, poczuła, że Bakken chwyta ją za rękę. Zdziwiona
odwróciła się w jego kierunku.
Jego twarz była jeszcze bardziej bez wyrazu niż zwykle.
– Bądź rozważna, Christine. Zastanów się zawsze, zanim
zrobisz cokolwiek.
– Przecież tak postępuję – odpowiedziała zaskoczona. – Zdaję
sobie sprawę, że nie złapaliśmy jeszcze Harry'ego Berga.
Mogła mu oczywiście obiecać ostrożność w tej sprawie,
natomiast jeżeli chodzi o jej życie prywatne, nie miał nic do
powiedzenia.
Wydawało się, że Bakken chce jeszcze coś dodać, lecz w
ostatniej chwili zrezygnował. Pożegnał ich przesadnie
obojętnym ruchem ręki, po czym odjechał w kierunku
komisariatu, a Reidar i Christine ruszyli w stronę wyjazdu z
miasta.
Był to jeden z tych deszczowych wieczorów, gdy wszystko
odbija się w mokrym asfalcie, a krople tłuką o szybę
samochodu. Christine siedziała jak na szpilkach, zaciskając
nerwowo dłonie na kolanach. Z chwilą gdy znalazła się sam na
sam ze swoim uwielbianym Reidarem, straciła wszelką
pewność siebie.
Zdążyła już dawno zapomnieć o Hartym Bergu i w tej chwili
dręczyły ją tylko problemy natury osobistej.
W jaki sposób sobie z tym wszystkim poradzi? Przecież żaden
mężczyzna nigdy jej nawet nie pocałował. Chociaż tak, w
wieku dziesięciu czy dwunastu lat była kiedyś na szkolnej
zabawie. Bawili się wtedy w chowanego i jeden z chłopców
pocałował ją ukradkiem. Nie pamiętała zbyt dokładnie, ale ten
pocałunek nie wywarł na niej większego wrażenia.
Od tamtej pory była zawsze przywiązana do domu.
Co za straszne słowa: przywiązana do domu. Kochała przecież
oboje rodziców. To nie ich wina, że dosięgnął ich zły los.
Wycieczka do Hiszpanii? Czy nie wiązała z nią ukrytych
nadziei i tęsknot? Musiała szczerze przyznać, że chyba tak.
Jednakże mężczyźni, jakich się spotyka przy tego rodzaju
okazjach, rzadko należą do właściwej kategorii. Po pierwsze,
zawsze jest tam więcej kobiet, które zaciekle walczą o
nielicznych mężczyzn. Po drugie, ci ostatni doskonale zdają
sobie z tego sprawę i wykorzystują to. Niejednokrotnie są to
ż
onaci panowie na urlopie bez żony i dzieci. Z kolei ci
nieżonaci traktują romanse jak sport i korzystając z okazji
zmieniają kobiety co wieczór. Natomiast spokojni i przystojni
trzymają się z reBuły na uboczu, chodzą na długie samotne
spacery plażą, zbierają muszle lub przesiadują samotnie na
swoich balkonach.
Nie można oczywiście zapomnieć o pani Mełander, z którą
zupełnie przypadkowo przyszło jej dnielić pokój. Pani
Melander gadała bez przerwy i wy
ciągała Christine do niezliczonych nudnych nocnych klubów.
Najczęściej trafiała tam na nieodpowiednich mężczyzn i
wracała do pokoju dopiero nad ranem, robiąc Christine
wyrzuty, że nie chciała wziąć udziału w zabawie lub że nie
podobali się jej partnerzy, jakich znajdowała dla nich obu.
Była to bardzo nieprzyjemna wycieczka. Ani przez chwilę nie
udało się Christine samotnie pospacerować, by poznać i
nacieszyć się tamtejszym nieznanym i
fascynującym
otoczeniem. Mężczyźni? Nie zaprzątała sobie nimi głowy
nawet przez dziesiątą część spędzonego tam czasu. Bardziej
przemawiał do niej egzotyczny kraj i jego mieszkańcy.
Niestety, nieustanna gadanina pani Melander stała się murem
nie do pokonania.
Christine aż podskoczyła, gdy w pewnym momencie Reidar
przerwał ciszę panującą w samochodzie. Na mijanej właśnie
tablicy odczytała, że są już w Veitvedt.
– Jedzie za nami jakieś czerwone auto. Odwróciła się szybko,
ale dostrzegła tylko długi rząd rozmazanych świateł.
– Trzeci wóz za nami – powiedział Reidar. – Jest tam już od
dłuższego czasu.
– Czy sądzisz...?
– Nie, to nieprawdopodobne. Skąd miałby wiedzieć, gdzie
jesteśmy? Nie bój się, moja droga, w Oslo jest mnóstwo
czerwonych samochodów...
Reidar, pragnąc dodać Christine otuchy, położył dłoń na jej
dłoni. Christine pomyślała, że Harry
Berg mógł czekać w pobliżu pensjonatu, pojechać za nimi do
wypożyczalni samochodów, a następnie śledzić ich w drodze
za miasto.
Nie była to przyjemna myśl. Dłoń Reidara nie mogła tu nic
pomóc. Niestety nie był komisarzem policji. W tym momencie
Christine wolałaby, żeby siedział obok niej raczej ten chłodny
Bakken.
Co za głupie myśli! Miała przecież przy sobie pełnego
serdeczności Reidara, który poprosił o to, by mógł ją chronić. I
który... ją kochał!
Wydawało jej się bowiem, że tak jest naprawdę. Ta myśl była
o wiele bardziej pocieszająca.
– Widzisz go jeszcze? – spytała Christine, kiedy zjeżdżali z
pasma wzniesień Glerrerasen.
Reidar rzucił krótkie spojrzenie w lusterko wsteczne.
– Przyczepił się do nas jak rzep. Chyba trochę przyspieszę.
Christine odwróciła się i w świetle przydrożnej latarni
dostrzegła czerwony odblask na karoserii jadącego tuż za nimi
samochodu.
– Nie znam się zbyt dobrze na samochodach – powiedziała w
zamyśleniu – ale wydaje mi się, że ten rzeczywiście
przypomina samochód Harry'ego.
– To ten sam model – stwierdził Reidar, po czym wcisnął
mocniej pedał gazu. Wóz skoczył do przodu, rozpryskując
kałuże wody na mokrym asfalcie.
W normalnych warunkach nie lubiła szybkiej jazdy, lecz teraz
pragnęła jedynie zgubić ten czerwony samochód. Rozsądek
mówił jej, że to nie mógł
być wóz Harry ego Berga, jednakże nie dało się zaprzeczyć, że
ktokolwiek jechał za nimi, nie spuszczał z nich oka.
W zalegających ciemnościach przemknęli przez Nittedal.
Christine nie mogła pojąć, w jaki sposób Reidar mógł jechać
tak szybko przy tak słabej widoczności. Na szczęście ruch był
dość mały i z naprzeciwka nadjeżdżało niewiele aut.
Po pewnym czasie za nimi jechał już tylko jeden samochód,
ciągle ten sam. Został jednak nieco w tyle...
– To chyba dość często spotykana marka – odezwała się
Christine drżącym głosem. – Chodzi mi o ten czerwony wóz.
– Jasne – potwierdził Reidar z przesadnym ożywieniem. – Nic
się nie bój.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Puls i oddech Christine stały
się nienaturalnie przyspieszone, nie chciała jednak okazywać
Reidarowi swojego strachu. Zupełnie zapomniała o rodzących
się między nimi uczuciach i o tym, co ją czekało na miejscu.
Opanował ją lęk przed bez wątpienia rozgniewanym, a być
może nawet żądnym krwi Harrym Bergiem.
Zabudowa wzdłuż drogi stawała się coraz rzadsza. Wjeżdżali
na porośnięte lasami wzniesienia. W końcu Christine nie
wytrzymała napięcia.
– Daleko jeszcze? – spytała najspokojniej jak potrafiła.
– Nie. Niedługo będziemy na miejscu. Nie jest to
właściwie domek letni w pełnym tego słowa znaczeniu. Raczej
stare gospodarstwo. Należy do moich krewnych, którzy
przenieśli się do Oslo ze względu na to, że dom leży na
odludziu. Spędzają tu tylko urlopy. Za tym zakrętem zaczyna
się droga dojazdowa, przygotuj się!
Christine nie wiedziała co prawda, do czego ma się
przygotować, ale skinęła głową, zacisnęła zęby i wcisnęła
stopą wyimaginowany pedał hamulca znany tym wszystkim
kobietom, które jeżdżą samochodami jedynie w charakterze
pasażerek.
Reidar wszedł w zakręt z prędkością dziewięćdziesięciu
kilometrów na godzinę. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo
nie miała odwagi spojrzeć na prędkościomierz. Wjechali na
boczną leśną drogę. Reidar przyhamował gwałtownie i zgasił
wszystkie światła. Christine próbowała pozbierać się po tym,
jak najpierw została rzucona w lewo, a następnie w kierunku
przedniej szyby. Pasy bezpieczeństwa przytrzymały ją z taką
siłą, że aż krzyk
w nęła z bólu. Wrzynały się w jej ramię, oznaczało to jednak
na szczęście, że działają. Zawsze zastanawiała się, czy
,rzeczywiście zdają egzamin w niebezpiecznej sytuacji. Dzięki
swojemu bolesnemu doświadczeniu przekonała się teraz, że w
istocie tak było.
Obejrzeli się za siebie, starając się przeniknąć wzrokiem
jesienne ciemności.
Po głównej drodze, z której właśnie zjechali, przemknął
samochód, rozpryskując kałuże.
– To on! – zawołał Reidar. – Nawet nie zwolnił. – Wspaniale!
– odetchnęła z ulgą Christine. Udało nam się go zmylić.
Próbowała się poczuć jak słaba, bezbronna kobieta znajdująca
się pod opieką silnego mężczyzny. Niestety, nie bardzo jej się
to udawało. Mimo to tęskniła za choćby jednym słowem
miłości albo innym dowodem czułości ze strony Reidara.
Mój
Boże!
pomyślała
z
przerażeniem.
Muszę
być
niesamowicie spragniona pieszczot i męskiego towarzystwa. A
może potrzebuję tylko zrozumienia, poczucia wspólnoty?
Chociaż właściwie to na jedno wychodzi.
Nagle Reidar zatrzymał samochód, choć nie było widać
ż
adnego domu.
– No to jesteśmy na miejscu!
Wytężyła wzrok, by zobaczyć coś w nieprzeniknionych
ciemnościach i rzęsistym deszczu. W końcu udało jej się
dostrzec ścianę domu z połyskującymi ponuro szybami okien.
– Najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej przedostaniemy się do
ś
rodka – powiedział, otwierając drzwiczki.
Zimny wiatr uderzył deszczem w twarz Christine. Pochyliła się
do przodu i wbiegła pospiesznie na werandę. Noc w sam raz na
morderstwo, przeleciało jej przez głowę. Szybko jednak
oddaliła od siebie tę niemądrą myśl.
Ponownie złapała się na tym, że tęskni za chłodną
rzeczowością Bakkena. Gdyby był w pobliżu,
czułaby się przynajmniej bezpieczna. Reidar także, ponieważ
pomimo całego swojego uroku był prawie tak samo bezradny
jak ona.
Chyba jednak oceniła go niesprawiedliwie. Trudno przecież
przewidzieć, jak zachowałby się w sytuacji krytycznej. Nawet
bezmyślny człowiek mógł w obliczu niebezpieczeństwa
wykazać się niespodziewaną energią i rozsądkiem.
Z drugiej strony nie mogło już chyba być mowy o
jakimkolwiek zagrożeniu. Udało im się zgubić Harry'ego
Berga. Byli tu bezpieczni, mimo że dom nie wyglądał
szczególnie zachęcająco.
W dużym budynku najwyraźniej nie było żywej duszy. We
wszystkich pomieszczeniach panowała ciemność, a po wejściu
do środka wprost czuło się atmosferę nie zamieszkanego
domostwa.
Na szczęście oświetlenie elektryczne działało, więc Christine
mogła rozejrzeć się po pokojach.
– Przecież tu nikogo nie ma! – zawołała do Reidara. – Czy nie
miało tu być twoich krewnych?
Jej głos zabrzmiał głucho w ogromnym domu, odbijając się
echem o ściany.
– Pewnie wrócili do miasta z powodu pogody dobiegł z salonu
jego głos.
Musieli w takim razie wyjechać dawno, pomyślała, lecz nie
chcąc wyglądać na niezadowoloną, nie powiedziała ani słowa.
– Czy możesz podać mi zapałki? – odezwał się Reidar, gdy
weszła do salonu. – Są tam, w prawej zewnętrznej kieszeni
nesesera. Muszę rozpalić ogień.
Zanim udało jej się znaleźć zapałki, Christine zmarnowała
kilka minut, szukając najpierw w niewłaściwej kieszeni, w
której był tylko tytoń, plaster, woda utleniona, maść gojąca
oraz przybory toaletowe.
Gdy w końcu Reidar rozpalił ogień w kominku, wszystko
wydało się mniej straszne. Podszedł do niej od tyłu i delikatnie
pogładził ją po włosach. Christine zadrżała.
– Nie, nie, nic nie szkodzi...
Bez słowa odwrócił ją twarzą do siebie. Otoczył ją ramionami i
przyciągnął do siebie. Zrobił to bardzo delikatnie, bez cienia
natarczywości. W końcu zamarł w bezruchu, trzymając ją w
objęciach tak, jakby chciał przelać na nią swój spokój.
A więc mimo wszystko nie myliła się. Reidar miał w sobie tę
ukrytą, wywołującą poczucie bezpieczeństwa siłę. Jedynie przy
patrzącym na wszystkich z góry Bakkenie wydawał się taki
niedojrzały.
– Christine, wiesz o tym, że ż j~wię do ciebie pewne uczucia,
prawda? – wyszeptał, biorąc jej twarz w swoje dłonie.
Nie była w stanie spotkać jego wzroku, gdyż przed oczami
przelatywały jej barwne plamy, a serce biło jak oszalałe z
radości. Nie mogła nawet nic odpowiedzieć. Spróbowała się
odwrócić, lecz Reidar przytrzymał ją przy sobie.
– Myślę, że wiesz o tym. I wydaje mi się, że ja również wiem o
twoich uczuciach do mnie. Christine skinęła głową,
spuszczając wzrok i czerwieniąc się na twarzy.
– Zachowujesz się jak szesnastolatka – roześmiał się czule. –
To bardzo wzruszające. Będę się o ciebie troszczyć.
Nic nie mogła odpowiedzieć na te słowa. Być może zrozumiał,
jak trudne dla niej było to wszystko, bo puścił ją, rezygnując z
pocałunku. Fakt, że postanowił poczekać, dobrze świadczył o
jego takcie. Christine nie była w tej chwili przygotowana na
więcej.
– Może pójdziemy do kuchni i spróbujemy znaleźć coś do
jedzenia? – powiedział tonem, pełnym zrozumienia.
– Tak – próbowała odpowiedzieć Christine, ale z gardła
wydobył jej się tylko zachrypnięty szept. Pół godziny później,
około północy, gdy siedzie
li przy kuchennym stole przy skromnej kolacji i przywiezionej
butelce wina, Reidar uniósł nagle głowę.
– Ciii! Czy to nie samochód?
Christine zaczęła intensywnie nasłuchiwać, ale nie usłyszała
nic poza nieustającym stukaniem deszczu o szyby.
– Nie, nic nie słyszę.
Reidar siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu nastawiając
uszu, po czym wyraźnie się uspokoił.
– Nie, chyba jest cicho. Mógłbym jednak przysiąc, że
słyszałem odgłos silnika jakiegoś samochodu.
– Czy to takie nieprawdopodobne? Są tu chyba w pobliżu
jakieś drogi.
– Nie, nie ma. Mówiłem ci przecież, że dom
leży na odludziu. Jeżeli słychać samochód, to znaczy, że
zmierza tutaj.
– Myślisz, że mógł odkryć ślady naszego wozu przy wjeździe
na leśną drogę? – spytała z obawą.
– Hmm – odezwał się Reidar po dłuższej chwili mógł się
zorientować, że nie jedziemy już przed nim. Jeśli zawrócił i
dobrze poszukał, to mógł znaleźć ślady.
– Och, Reidarze, przerażasz mnie!
– Christine, zapominasz, że jesteś tu ze mną. Było to bardzo
ładnie powiedziane. Nie mogła powstrzymać się, by nie
pochylić się ku niemu nad stołem i nie pogłaskać go z
wdzięcznością po policzku. Pomyślała, że może to zrobić,
szczególnie po tym, jak wspaniale zachował się przed chwilą.
Policzek Reidara był bardzo szorstki w dotyku – tak jak wielu
ciemnowłosych mężczyzn musiał się najwyraźniej często golić.
Również i ten fakt świadczył o tym, że jego włosy musiały
mocno zjaśnieć od południowego słońca. Słońce południa!
Mówił przecież coś na temat wspólnej podróży na południe.
Tak, dał jej coś takiego do zrozumienia. Czy odważy się w to
uwierzyć? Nie, nie ona! Ona nie może zostawić swojej matki
samej. No i ten tydzień w Hiszpanii był taki beznadziejny...
Tęsknota za słońcem była u Reidara cechą równie uderzającą,
jak jego czarujące, ledwie zauważalne jąkanie się.
Ujął jej dłoń, po czym wstał i pociągnął ją za sobą. –
Christine... Jak mam ci to powiedzieć? Ja... ja
bardzo cię polubiłem!
Christine oniemiała. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
– Posłuchaj, Christine... to jest coś więcej. Nie wiem, czy
zdobędę się już teraz na odwagę, by ci powiedzieć, że... że ja...
cię kocham. Czy nie uważasz, że to trochę zbyt nachalne?
Pomocy! Co się mówi w takiej sytuacji?
– Najdroższy Reidarze. Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć...
– Wiem – przerwał jej. – Jesteś jedną z tych rzadkich,
nieśmiałych kobiet, których się obecnie nie spotyka. Christine,
ja...
Reidar nie mógł już opanować uczuć. Przyciągnął Christine do
siebie i pocałował ją. Reidar ją pocałował! Christine aż
zakręciło się w głowie z zaskoczenia. Była oszołomiona
szczęściem. Czy to na pewno szczęście? A może niepewność?
Ach, gdyby tylko wiedziała... Gdyby tylko wiedziała, jak ma
się zachować. Czy powinna zachować rezerwę, czy może
otwarcie i bez zahamowań okazać mu swoje oddanie?
Mieć trzydzieści dwa lata i nie wiedzieć, jak się zachować! I
tylko czuć się niezręcznie, bezradnie i głupio, jak podstarzała
panna, jak przedmiot,który ktoś znalazł na śmietniku i podniósł
z litości.
Oczy Reidara promieniowały jednak szczerością, odbijała się
w nich namiętność. Christine załkała cicho.
– Kochana Christine! Śniłem o tobie ostatnio na
wet w dzień. Powiedz, że i ty choć trochę mnie lubisz! – Ależ
tak, Reidarze – przełknęła ślinę. – Bardzo cię lubię.
– Czy mnie kochasz?
– Nie wiem. Jeszcze nie. Nie utrudniaj mi wszystkiego. Daj mi
czas, Reidarze, jestem taka niedoświadczona.
– Moja mała Christine! – ,Jego wzrok był pełen łagodności i
czułości. – Wybacz mi, jesteś taka wzruszająca w twojej
niewinności. Chodźmy poszukać jakichś miejsc do spania.
Wiesz przecież, że nie chcę się narzucać.
Koszula nocna. Mam w torbie moją piękną, koronkową
koszulę nocną, którą dawno temu dostałam od ojca. „Niech to
będzie twoja koszula na noc poślubną”, powiedział w owo
Boże Narodzenie.
Nie było mu dane doczekać jej ślubu. Koszula nocna nie była
nigdy używana. Czekala od piętnastu lat.
Dlaczego właściwie zabrała ją z sobą tym razem? O czym
myślała?
Razem obeszli cały dom w poszukiwaniu miejsca do spania.
Reidar wybrał jeden z pokoi na piętrze. Najwyraźniej była to
sypialnia pana domu. Christine znalazła dla siebie niewielki
pokoik z łóżkiem.
Gdy znaleźli się przed jej drzwiami, Reidar ponownie wziął ją
w ramiona. Jego pocałunki, najpierw ostrożne, stawaly się
coraz bardziej namiętne.
– Christine – wyszeptał gorączkowo. – Christine, czy muszę
spać w tej ponurej sypialni? Łóżko w twoim pokoju jest
wystarczająco szerokię dla nas obojga.
Niepewnym i niezdecydowanym ruchem Christine spróbowała
się uwolnić.
– Nie wiem, czy...
– Wiesz, że cię kocham. Pragnę tylko twojego dobra. Ale
zrozum, przez ostatnie lata byłem taki samotny, zupełnie tak
jak ty. Będę bardzo delikatny. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie
zrobię nic, czego sama nie pragniesz...
Christine milczała.
– Potrzebuję twojej bliskości, muszę być przy tobie, Christine
– powiedział błagalnie. – Otacza mnie zewsząd straszny chłód.
Skinęła lekko głową, mając poczucie czegoś nieuniknionego,
czegoś, co ją przyciągalo, a jednocześnie odpychało, lecz przed
czym nie można było uciec.
Stara panna, pomyślała. Stara panna. Dziewczyny o połowę
młodsze od ciebie mają to już za sobą, a ty rozpaczliwie
chronisz tę swoją cnotę.
– Możesz spać u mnie – wyjąkała.
– Dziękuję, ukochana – powiedział, ponownie ujmując jej
twarz w dlonie. – Jestem taki szczęśliwy. Nie zrobię nic wbrew
twojej woli, wiesz o tym przecież.
– Wiem – wykrztusiła z trudem.
– No to idź i przygotuj się do spania. Wejdź do
łóżka, za chwilę przyjdę do ciebie.
Christine ponownie skinęła głową bez słowa. Patrzyła za nim,
jak idzie na dół schodami, i czuła się bardziej bezradna niż
kiedykolwiek.
„Nie zrobię nic wbrew twojej woli”. Ale jaka była jej wola?
ROZDZIAŁ VII
Myśl o rym, by położyć się w obcym łóżku w zupełnie
nieznanym domu, nie wydała się Christine szczególnie miła.
Była co prawda zmęczona do tego stopnia, że mogłaby
natychmiast zasnąć, ale łóżko nie wyglądało zachęcająco –
stara kołdra bez powłoczki, poduszka bez poszewki, a
wszystko to na gołym materacu.
Postanowiła użyć koca i poduszki zabranych z samochodu.
Słanie łóżka szło jej powoli i opornie. Nagle przyłapała się na
rym, że trzyma w ręku swoją koszulę nocną, gładząc ją w
zamyśleniu dłonią.
W zamyśleniu? Nie miała już siły, by skupić myśli na
czymkolwiek. Bezradnie opadła na brzeg łóżka i przez dłuższy
czas siedziała tam, zaciskając dłonie na zimnej metalowej
ramie. Nie zdjęła jeszcze z siebie ani jednej części garderoby.
Leżąca obok koszula nocna wydawała się równie nie na
miejscu jak... Jedynym porównaniem, jakie przychodziło jej do
głowy, był krzyk.
Myśli przelatywały jedna za drugą jak spłoszone trloryle.
Reidar. Wymarzony mężczyzna, jakiego spotyka się może raz
w życiu, a i wtedy jest już na ogół zajęty. Reidar był wolny,
należał do niej i chciał ją mieć.
A ona siedziała tu jak wariatka, śmiertelnie przerażona. Nie,
nie przerażona. Niepewna. Było jeszcze za wcześnie, wszystko
stało się zbyt szybko. Chyba nie pogniewa się na nią, jeśli
będzie chciała to odwlec? Nie chodziło o to, że go nie lubi, lecz
po prostu w tej chwili nie dojrzała jeszcze do tego, by spać z
mężczyzną, by dzielić z nim łóżko...
Jeszcze nie dojrzała? Trzydzieści dwa lata!
Czekała na to przez tyle długich samotnych nocy, a teraz nagle
okazuje się, że nie dojrzała do tego! Przecież tak bardzo
chciała, nie mogła się tylko zdecydować.
Tchórz! Wszystko w niej stawiało opór. Myśl o tym, by pójść z
Reidarem do łóżka, wydawała jej się w tej chwili obca. Nie
wiedziała, co ma powiedzieć i jak się zachować. Dręczyła ją
obawa, że będzie się czuła niezdarna, brzydka, stara,
niedoświadczona, głupia i...
Skończ z tym, Christine! Skończ z tymi kompleksami.
Rozbierz się jak dorosła osoba i zachowuj się naturalnie! Co
masz do stracenia?
Kolejne pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt samotnych lat,
wypełnionych marzeniami i pełnym goryczy żalem, że nie
wykorzystałaś swojej szansy. Nie wia
domo przecież, co powie Reidar, jeśli nie będziesz chciała
pójść z nim do łóżka. Być może zostawi cię jak beznadziejną,
nudną i pruderyjną idiotkę.
Niepewnie podniosła dłonie, by rozpiąć kołnierzyk, po czym
znów je opuściła, siedząc niby w transie i patrząc przed siebie
bezradnie.
W tym momencie z dołu rozległo się wołanie Reidara. Nie
wołał jednak: „Czy mogę już przyjść na górę?”, lecz:
„Christine! Zejdź tu na dół!” Jego głos był cichy i stłumiony.
Christine wstała i zeszła do niego.
– Nic się nie denerwuj, Chriśtine – powiedział, chwytając ją za
ręce. – Ale...? Jeszcze się nie przebrałaś? -dodał, marszcząc
czoło.
– Nie, ja... ja...
Zamilkła zakłopotana i utkwiła wzrok w podłodze.
– O czym chciałeś mi powiedzieć, Reidarze?
– No tak, oczywiście! – przypomniał sobie. – Christine, to nic
takiego, ale musiałem zawołać cię tu na dół, żebyś nie była tam
sama. Wydaje mi się, że ktoś jest w domu...
– Skąd wiesz? – Christine przeniknął zimy dreszcz strachu.
– Czy to ty schodziłaś po coś do piwnicy?
– Do piwnicy? Nie. Nie wiem nawet, gdzie jest, więc nie
mogłam tam być.
– Ja też nie, ale popatrz tylko tutaj!
Pokazał jej drzwi prowadzące do piwnicy. Na schodach
widoczne były ślady mokrych butów,
które na niższych stopniach stawały się coraz słabsze, aż w
końcu znikały.
– Ten samochód, który słyszałeś – wyszeptała. – Tak.
– Jak mógł się tu dostać? Czy zszedł z powrotem do piwnicy?
A może jest na strychu?
– Nie mam pojęcia. W każdym razie to dobrze, że nie zdążyłaś
się jeszcze rozebrać. Mieliśmy szczęście.
Christine całkowicie się z nim zgadzała. Ucieczka w nocnej
koszuli? Sytuacja i bez tego była wystarczaj ąco poważna.
– Ciekawe, czy telefon działa – powiedział ściszonym głosem
Reidar. W jego głosie było słychać obawę.
– Mam spróbować zadzwonić do Bakkena? – Tak, zrób to.
Znasz jego numer?
– Nie, ale w pokoju obok widziałam książkę telefoniczną Oslo.
Przeszli szybko do pokoju z telefonem, rzucając pełne strachu
spojrzenia na pogrążone w ciemnościach kąty hallu. Trzymali
się razem. śadne z nich nie miało odwagi oddalić się od
drugiego.
Nazwisko komisarza Johna Bakkena figurowało w książce
telefonicznej. Christine drżącą ręką podniosła słuchawkę. A
jeśli telefon został odłączony?
Przez kilka pełnych zdenerwowania sekund ze słuchawki nie
dobiegał żaden dźwięk, lecz w końcu rozległ się znajomy
sygnał wolnej linii. Nadal trzęsąc się ze strachu Christine
wykręciła ziumer
Bakkena. śeby tylko był w domu!
Dały się słyszeć irytująco rytmiczne sygnały dzwoniącego na
drugim końcu linii telefonu.
– Może jest w komisariacie – szepnęła do Reidara, lecz w tym
momencie ktoś podniósł słuchawkę. Przez pełną napięcia
sekundę Christine spodziewała się usłyszeć głos jego żony.
Myśl o tym, że mógł być żonaty, napawała ją niemiłym
uczuciem.
Dobiegł ją jednak zaspany głos Bakkena. Nigdy wcześniej by
nie pomyślała, że będzie tęsknić za tym, by usłyszeć jego głos.
– Mówi Christine Lyngmo – powiedziała cicho. Jechał za nami
czerwony samochód, ale udało nam się go zgubić, skręcając na
boczną drogę prowadzącą do domu...
– Gdzie jest ten dom? – spytał krótko Bakken.
Z pomocą Reidara wyjaśniła mu najlepiej, jak potrafiła.
– Jakiś czas temu Reidar słyszał odgłos nadjeżdżającego
samochodu, a na schodach do piwnicy pojawiły się ślady
butów. Mokre ślady. Ktoś tu musi być i jesteśmy przekonani,
ż
e to Harry Berg. Czy możesz do nas przyjechać?
W słuchawce zapadła cisza.
– Proszę – powiedziała Christine błagalnym tonem.
W tym momencie Reidar dał jej znak, że słyszy jakieś odgłosy
dobiegające z góry, i zaczął skradać się na piętro. I pomyśleć,
ż
e przed chwilą była tam
sama! Całe szczęście, że odkrył te ślady na schodach. – Czy
możesz przyjechać, komisarzu Bakken?
spytała ponownie. – Boję się. To wszystko przyprawia mnie o
obłęd. Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, jakie może
zapewnić obecność policjanta. Wiem, że jest środek nocy, ale...
– Czy nie był natarczywy? – Kto? Harry Berg?
– Nie, ten drugi. Lie...
– Nie, właściwie nie, ale... Nie wiem, jak sobie z tym poradzić!
Proszę, przyjedź tu!
W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź.
– Posłuchaj mnie, Christine. Nie macie się czego bać. Jeśli ktoś
jest w tym domu, to nie Harry Berg. Znaleźliśmy go. Jego
samochód zjechał z szosy i wpadł do głębokiego wąwozu kilka
kilometrów na północ od Oslo prawdopodobnie wczoraj
wieczorem. Mógłby tam leżeć długo, gdyby nie fakt, że pewien
człowiek przechodzący drugą stroną wąwozu dostrzegł
odbijające się od samochodu promienie słońca. On tam był...
– Czy... nie żyje? – Tak.
– Och – powiedziała bezbarwnym głosem.
– Nie ma żadnych wątpliwości, że to on. Pamiętasz, mamy
przecież jego zdjęcia. Najprawdopodobniej zbyt pospiesznie
chciał uciec z Oslo po tym, jak Lie go zdemaskował. Możesz
być zupełnie spokojna. Harty Berg nie popełni już żadnego
przestęps
twa.
– Przyjedziesz?
– Nie – zawahał się – nie widzę powodu. Na pewno sami sobie
poradzicie z tym intruzem. Prawdopodobnie to jakiś włóczęga
szukający schronienia przed deszczem.
– Oczywiście – zaśmiała się nerwowo. – Ale sam rozumiesz,
krewni Reidara wyjechali i...
– Czy to znaczy, że jesteście tam sami?
– Tak. Nie wiem, co mam robić. Jestem niepewna i boję się.
– Christine Lyngmo – jego głos stał się ostrzejszy – policja nie
miesza się w takie sprawy. Z tego, co mówisz, wynika zresztą,
ż
e Reidar Lie jest wspaniałym i przyzwoitym człowiekiem.
Niczym się nie denerwuj. Do widzenia!
Powolnym ruchem odłożyła słuchawkę. Najróżniejsze myśli
bezładnie zaczęły się jej kłębić w głowie, lecz po chwili mózg
zaczął znów normalnie pracować.
Czerwony samochód... A więc wydawało się im tylko, że ich
ś
ledzi... Harry nie żyje...
Z góry w pośpiechu zbiegł Reidar.
– Powiedz Bakkenowi, że musi tu natychmiast przyjechać –
wyszeptał bez tchu. – Natychmiast... Do licha, odłożyłaś już
słuchawkę? Zadzwoń jeszcze raz, szybko! Widziałem
Harry'ego! W korytarzu na piętrze. Odwrócił się i wybiegł
tylnymi schodami. Widziałem wyraźnie jego twarz. To był on!
Christine popatrzyła na niego zdezorientowana. Już się nie
bała, bo przecież Harry Berg nie żył. Nie
mógł już im zrobić nic złego...
Dlaczego Reidar chce ją przestraszyć? Dlaczego jej wmawia,
ż
e w domu jest Harty Berg? Najwyraźniej Reidar potraktował
jej zaskoczenie jako oznakę strachu.
– Christine, nie bój się – powiedział czule. – Będę cię
pilnować. Czy myślisz, że chciałbym, żeby coś ci się stało?
Uśmiechnęła się blado. Czy on zupełnie oszalał? Jeśli Harty
Berg rzeczywiście zbiegł tylnymi schodami, to dlaczego Reidar
nie zamknął na klucz znajdujących się u ich stóp drzwi
kuchennych? Ale przecież Harry Berg nie żył, więc...
Myśli Christine były tak chaotyczne, że prawie nie usłyszała
jego pytania o to, czy Bakken przyjedzie.
– No więc jak? – spytał ponownie.
Już miała mu odpowiedzieć, ale słowa o śmierci Harry'ego
Berga nie przeszły jej przez usta. Powstrzymał ją instynkt czy
coś w tym rodzaju.
– Bakken nie może przyjechać – wyszeptała ledwo słyszalnie.
– Musiał wyjechać w związku z inną sprawą.
– Co za idiota! – rzucił Reidar przez zaciśnięte zęby. –
Zadzwonię jeszcze raz. Podaj mi numer.
– Zapomniałam – powiedziała zdrętwiałymi wargami.
Och, Bakken, dlaczego mnie zawiodłeś? Czy nie zrozumiałeś
mojego wołania o ratunek? Czy jesteś pozbawionym wszelkich
uczuć robotem? Przecież
tylko ciebie mogłam poprosić o pomoc. Teraz nie mam już
nikogo. Reidar jest miły, ale nie stanowi oparcia w trudnych
chwilach. Jest czarujący i pociągający, ale...
Reidar stał właśnie pochylony nad książką telefoniczną i
usiłował znaleźć potrzebny numer. Christine miała nadzieję, że
zdoła się dodzwonić. Nie mogąc pozbierać myśli, wpatrywała
się w jego jasne włosy i nagle odniosła wrażenie, że kilka
brakujących kawałków układanki znalazło się na swoim
miejscu.
Te włosy! Nie rozjaśniły ich słońce i wiatr. Były rozjaśnione
rozmyślnie! To dlatego miał ze sobą butelkę wody utlenionej –
włosy zaczęły już ciemnieć u nasady. To dlatego jego zarost
był taki ciemny i sztywny.
Z wielkim trudem zaczęła porządkować myśli. Dlaczego
mężczyzna miałby zadawać sobie taki trud, by rozjaśnić
włosy? Czy nie dlatego, aby go nie rozpoznano? Czy Reidar
miał powód coś ukrywać? Czy był wspólnikiem Harry'ego
Berga?
Nie, wiedziała to już od kilku chwil, ale nie chciała spojrzeć
prawdzie prosto w oczy. Reidar... Czy to możliwe? śe to on
był Hartym Bergiem? Jego jąkanie się... czy mogło być tą
niewielką ułomnością, o której wspominały Ellen i pani
Melander?
Przeszedł ją zimny dreszcz. Przypomniała sobie pierwsze
spotkanie z Hartym Bergiem i Reidarem Lie na dworcu.
Powiedziała wtedy: „Czy panowie
Harty Berg i Reidar Lie?” Nie spytała, który z nich jest którym,
bo przecież uznała, że ten ciemnowłosy to Harty Berg. Poza
tym utykał lekko, więc zgadzało się to z tym, co wcześniej o
nim słyszała.
Chociaż w rzeczywistości wcale tak nie było. Przypomniała
sobie, że zdziwiło ją, iż Ellen mogła się zakochać w Hartym.
Oczywiście nie zakochała się w nim, tylko w „Reidarze”, który
z ciemnymi włosami dokładnie odpowiadałby opisom Ellen i
pani Melander.
Christine oblał zimny pot. Stojąc bez ruchu przyglądała się
zajętemu, nic nie podejrzewającemu mężczyźnie, który rzecz
jasna sądził, że to ona jest nie spodziewającą się niczego złego
gęsią.
Rzeczywiście nią była!
Jakże okazała się głupia! Jedynie z powodu koloru włosów nie
dostrzegła czegoś, co było zupełnie oczywiste.
Uległa jego urokowi dokładnie tak samo, jak jej dwie
przyjaciółki i prawdopodobnie wiele innych kobiet przed nimi.
Nie była wcale bardziej rozsądna od nich, wręcz przeciwnie.
Zaangażowała się w tę historię z otwartymi oczami, choć
powinna być uważna i wyczulona na tego rodzaju szczegóły,
które teraz wynajdywała jeden po drugim.
Spojrzała na pochylone plecy Reidara – nie, Harry'ego – i
uderzyła ją myśl, że już pierwszego wieczoru, na koncercie,
opowiedział jej o swoich wymarzonych skrzypcach, na które
brakowało mu jeszcze trzydziestu tysięcy koron. Czy nie była
to
przynęta tak dobra jak każda inna?
A ona prawie dała się na to złapać. Gdyby miała wtedy te
trzydzieści tysięcy, pewnie by mu je wmusiła.
Dobry Boże! Gdzie miała wtedy rozum? Skrzypce Guarneriego
za sto tysięcy koron? Co za śmieszna suma! Cena czegoś
takiego musiała sięgać miliona albo nawet więcej.
Jakże zaślepiona może być samotna kobieta tylko dlatego, że
sympatyczny mężczyzna udaje, że ją lubi!
Och, co za wstyd i hańba!
Kolejne dowody: Pierwszego wieczoru, a także wtedy, gdy
była z Harrym sam na sam, nie zwróciła się do żadnego z nich
po imieniu. Dopiero wczorajszego popołudnia spytała
„Reidara” o Harry'ego Berga.
Nic dziwnego, że wówczas oniemiał i nie mógł zrozumieć,
dlaczego zadaje mu takie pytanie. Przecież to on nazywał się
Harry Berg. Jednakże gdy zdał sobie sprawę z faktu, że ich ze
sobą pomyliła, udało mu się zachować zimną krew. A kiedy
opowiedziała mu wszystko, co wiedziała na temat Ellen oraz
innych oszustw Harry'ego Berga, dostrzegł w tym swoją szansę
i przytomnie przybrał tożsamość Reidara Lie. Przypuszczała,
ż
e odczuł ulgę, gdyż zdał sobie sprawę, że zaczyna mu się już
palić grunt pod nogami.
Oznaczało to, że prawdziwy Reidar Lie musi zniknąć,
szczególnie po tym, jak pojawił się Bakken
z wiadomościami na temat pani Melander i panny Grindheim.
Harty Berg odegrał już swoją rolę, ale jako „Reidar Lie” mógł
działać dalej... W tej chwili przyszła jej do głowy jeszcze jedna
myśl. Pierwszego wieczoru na dworcu to ten ciemnowłosy
zaproponował, by poszli do jakiejś restauracji. Blondyn
spojrzał wtedy na nią niepewnym, pytającym wzrokiem.
Odebrała to jako przejaw taktu, po prostu nie chciał się
narzucać. W rzeczywistości chodziło mu o to, że to on się z nią
umówił, a ten drugi się narzucał.
Zaczęła w niej wzbierać gwałtowna wściekłość. Przypomniała
sobie jego zdziwione spojrzenie, gdy niedawno zeszła na dół w
ubraniu. Spytał wtedy: „Jeszcze się nie przebrałaś?” czy jakoś
podobnie. Chciał ją upokorzyć, na ile tylko to było możliwe,
udaremnić jej ucieczkę w nocy i w padającym deszczu.
Była przekonana, że miał w stosunku do niej swoje plany i nie
miały one nic wspólnego z miłością. Spragniona miłości stara
panna? Czy tak właśnie o niej myślał?
Łatwo byłoby mu się z nią uporać. Nie było w tej chwili
ż
adnych wątpliwości co do tego, że stanowiła dla niego
największe zagrożenie. Na pewno wchodziła też w grę chęć
zemsty. Cży to nie ona pokrzyżowała mu wszystkie plany?
Mężczyzna, którego nazywała Reidarem, a który w
rzeczywistości był Harrym, wykręcił właśnie numer w Oslo i
czekał, aż Bakken podniesie słuchawkę.
Przez głowę Christine przebiegła szybka
myśl.
On
rzeczywiście chciał się skontaktować z policją. Chciał, by
wiedzieli o tym, że dotarł tu Harty Berg, a kiedy w końcu
przybyliby na miejsce, ona już by nie żyła. Nie wiedziała, co
by wtedy powiedział, ale jedna rzecz była pewna – podejrzenie
o morderstwo padłoby na Harry'ego Berga, który włamał się do
domu, a Reidar Lie mógłby prowadzić spokojne życie w innym
miejscu...
– Pozwól mi porozmawiać z Bakkenem – poprosiła cicho.
Może zdoła poinformować go w jakiś sposób o swojej
beznadziejnej sytuacji? Harty niechętnie oddał jej słuchawkę.
Nikt nie odpowiadał. Wsłuchując się w niweczące wszelką
nadzieję odległe sygnały, Christine rzuciła szybkie spojrzenie
w kierunku „Reidara”. W końcu musiała odłożyć słuchawkę.
Bakkena nie było w domu.
– Dlaczego tak zamilkłaś, Christine? – spytał cicho „Reidar”.
Udało jej się wydobyć z siebie krótki, urywany śmiech.
– Jestem trochę przybita tym, że Bakken nie może przyjechać.
Cała noc z Harrym Bergiem czającym się gdzieś w ukryciu...
Jestem prawdopodobnie tchórzem i ta myśl wydaje mi się nie
do zniesienia.
– Rózumiem.
Dlaczego nie powie, że możemy wsiąść do samo
chodu i wrócić do Oslo? pomyślała. W ten sposób z łatwością
uciekliby „Harry'emu”. Dowodzi to jedynie, że chce mnie
zatrzymać tu na miejscu...
Christine nie miała zamiaru wspominać o samochodzie. Nie
byłaby wstanie siedzieć tak blisko mordercy w szczelnie
zamkniętym wozie.
– Przepraszam, najdroższy – powiedziała, rozkładając ramiona
i starając się nadać głosowi naturalne brzmienie – nie
powinnam się lękać przy tobie, ale boję się przecież, że on i
tobie może coś zrobić. To byłoby dla mnie jeszcze gorsze.
– Moja kochana – odezwał się głosem tak czułym, że mógłby
oszukać każdego.
Próbowała trzymać się na tyle daleko od niego, by nie był w
stanie jej objąć. Gdyby to zrobił, z pewnością zaczęłaby
krzyczeć.
– Co mamy robić, Reidarze? – wyszeptała. Nie musiała
udawać strachu. Bała się naprawdę. – Czy będziemy tu tylko
siedzieć i czekać? Przecież on może być uzbrojony.
Muszę dalej odgrywać swoją rolę, pomyślała. Nie mogę
pozwolić, by się domyślił, że wiem, kim jest... – To prawda –
odpowiedział, zbierając się w sobie. Deszcz stukający o szybę.
Cisza w domu, w le
sie... I pustka w jej głowie właśnie teraz, gdy powinna być
maksymalnie trzeźwa.
– Musimy zadzwonić jeszcze raz – zdecydował. Na komisariat.
Tym razem ja zadzwonię, żebyśmy nie zmarnowali również tej
szansy.
Gdyby tylko mogła uciec. Nic nie mogła poradzić
na to, że las był taki mokry i przerażający. Może powinna
spróbować wydostać się z piętra?
– Nie chcę, żeby moje rzeczy leżały tam na górze –
powiedziala najspokojniejszym tonem, na jaki byto ją stać. –
Pójdę po nie.
– Tak, zrób to – ódrzekł nieobecnym głosem, wykręcając
numer policji w Oslo.
Dowód, jeszcze jeden dowód, pomyślała. Gdyby rzeczywiście
w tym domu znalazł się Harry Berg, to prawdziwy Reidar
nigdy nie pozwoliłby mi samej pójść na górę. Byłoby to czyste
szaleństwo.
Gdy była już na schodach wiodących na piętro, zrozumiała całą
prawdę. Dopiero teraz zdała sobie do końca sprawę, że jest tu
sam na sam z mordercą.
Sama z bezwzględnym mordercą w położonym na odludziu
domu.
I nikt nie mógł jej przyjść z pomocą!
ROZDZIAŁ VIII
Najspokojniej jak potrafiła, Christine weszła schodami na górę.
Znalazłszy się w swoim małym pokoiku, zaczęła gorączkowo
wrzucać rzeczy do torby. Koszula nocna... Mój Boże,
pomyślała gorzko. Jakie to przeczucie uchroniło mnie przed jej
włożeniem?
Do łóżka z mordercą?
Przeniknęło ją uczucie odrazy, przezwyciężyła je jednak.
Zamknęła torbę. Okno...?
Uświadomiła sobie, że pozostawiła kurtkę na dole. Trudno.
Musi się stąd wydostać.
Okno nie dało się otworzyć. Ludzie, którzy tu mieszkali,
prawdopodobnie nie wiedzieli, co to wietrzenie.
Poza tym było zbyt wysoko, by skakać stąd na ziemię. W
poczuciu bezsilności weszła na strych, ale tam nie znalazła
ż
adnych okien.
A może tylne schody?
Gdyby tak mogła wymknąć się tamtędy... Przechodząc obok
głównych schodów usłyszała, jak Reidar – to znaczy Harry
Berg – wyjaśnia dokładnie dyżurnemu policjantowi, o co
chodzi.
– Jest tutaj Harry Berg – tłumaczył. – Widziałem go na własne
oczy!
Jeśli tylko Bakken zostanie o tym powiadomiony, zrozumie, że
to kłamstwo. Ale czy się domyśli, że to dzwonił Harry Berg we
własnej osobie?
Dlaczego właśnie teraz musiał wyjeżdżać w jakiejś sprawie?
Nie wyglądało bowiem na to, by był w tej chwili w
komisariacie.
A dyżurny policjant? Czy on nie wiedział, że Harry Berg nie
ż
yje? Nie, z dobiegających z dołu słów mordercy wynikało, że
raczej nie wiedział. Pewnie policjant niedawno przyszedł na
swój nocny dyżur.
A jeśli nawet wyśle tu patrol, to ile czasu minie, zanim zjawią
się na miejscu? Godzina? Dwie? Nie mogła sobie
przypomnieć, jak długo tu jechali. Czy wytrzyma do ich
przyjazdu?
ś
eby tak chociaż umiała uruchomić samochód i stąd uciec, ale
nigdy przedtem nie siedziała za kierownicą. Nawet gdyby
udało jej się ruszyć, to i tak po kilku metrach wylądowałaby w
rowie.
Ale oto ujrzała tylne schody. Były pogrążone w ciemnościach,
więc po omacku zaczęła schodzić stopień po stopniu,
zastygając w bezruchu za każdym razem, gdy rozlegało się
skrzypnięcie. Rozmowa telefoniczna wciąż jeszcze trwała.
Najwyraźniej policjant nie mógł zrozumieć, o co chodzi.
Christine przystanęła na moment. Czy nie postępowała zbyt
pochopnie? Uznała za pewnik, że Harry Berg musi ją zabić,
gdyż była dla niego zanadto niebezpieczna. Ale czy
rzeczywiście?
Z pewnością był zbyt wyrachowany, by zabijać ją tylko dla
zemsty. Musiał mieć bardzo ważne powody, w przeciwnym
razie powiedziałby po prostu „do widzenia” i wyjechałby jako
Reidar Lie, by zacząć wszystko od początku w jakimś innym
miejscu. Przecież nie wiedział, że Christine podejrzewa, iż jest
on kimś innym.
A więc dlaczego uznał za konieczne zabrać ją tu i zabić? Jest
przecież oczywiste, że taki właśnie miał zamiar. Musiała być
dla niego niebezpieczna z jakiegoś szczególnego powodu.
Nie mogła sobie jednak uświadomić, co to takiego.
Mimo że próbowała nie dopuszczać do siebie tej myśli,
wiedziała już jednak, w jaki sposób zamierzał to zrobić.
Widząc, jak bardzo zależało mu na ściągnięciu tu policji, łatwo
mogła sobie wyobrazić, jakie sobie zaplanował alibi. Policja
miała przyjechać na miejsce i znaleźć ją martwą. On sam
prawdopodobnie zamierzał udawać, że został ogłuszony i
stracił przytomność. Wszyscy byliby przekonani o winie
Harry'ego Berga, którego samochód zostałby odnaleziony na
dnie wąwozu dopiero po dłuższym czasie. Natomiast
prawdziwy Harry Berg mógłby się gdzieś wyprowadzić i pod
nazwiskiem Reidara Lie oszukiwać kolejne kobiety...
Tak, z pewnością właśnie tak sobie to wymyślił, nie wiedział
przecież, że policja natrafiła już na samochód i...
Christine znalazła się na dole i odkryła, że drzwi kuchenne
były, rzecz jasna, zamknięte. Nic w tym dziwnego, po prostu
ich nie używano.
Poczuła, jak narasta w niej histeria. Z całych sił ścisnęła
uchwyt torby, która była w tym momencie jakby jej jedynym
sprzymierzeńcem.
I nagle – jak błyskawica – olśniła ją pewna myśl. Wiedziała
już, co musi zrobić. Reidar – nie, Harry, kiedy wreszcie się
tego nauczy! – właśnie kończył rozmowę. Gdy rozmowa
dobiegnie końca, skończy się również jej czas. Policja nabierze
przekonania, że w domu jest Harry Berg, i „Reidar” będzie
mógł zamordować Christine Lyngmo, tę kłopotliwą, wścibską
babę.
Christine nie należała do osób, które są w stanie uderzyć kogoś
ciężkim przedmiotem w głowę nawet w obronie własnej. Była
raczej typem defensywnym, tak więc jedyny jej ratunek to
ucieczka...
Droga przez kuchnię nie wchodziła w grę, ponieważ w zamku
nie było klucza. Pozostawało więc tyłko główne wejście.
Przekradła się do hallu i właśnie w tym momencie usłyszała, że
Harry Berg kończy rozmowę.
– Christine! Dokąd się wybierasz? – zawołał do niej. – Bądź
ostrożna. Pamiętaj o Hartym. Tymczasem ona znalazła się już
przy drzwiach
wejściowych i zaczęła je szarpać.
Niestety, były zamknięte na klucz. Mogła się tego domyślić.
Berg wyszedł z pokoju do hallu.
– Ależ, Christine! Nie wolno ci tracić głowy, bo to nas zgubi.
Zamarła na chwilę. Jego ton wydawał się szczery. A jeśli się
pomyliła... Jeśli rzeczywiście nazywał się Reidar Lie i był
zupełnie niewinny?
Nie miała jednak czasu na dłuższe rozważania. Zaczęła układać
swój plan. Myśli przelatywały jej szybko przez głowę.
Powinna wywabić go z domu. Do samochodu. Tam będzie
mogła mu uciec i schować się w ciemnym lesie.
– Musimy się stąd wydostać! – zawołała z na poły autentyczną,
a na poły udawaną histerią. Nie wytrzymam tu ani chwili
dłużej! Nie zniosę myśli, że on tu gdzieś jest. Musimy
natychmiast odjechać!
– Kochana, ja nie mam klucza. Czy nie rozumiesz, że zamknął
nas od zewnątrz? Nie wydostaniemy się stąd. Nic nam nie
grozi, jeżeli będziemy się trzymać razem.
Jego głos brzmiał bardzo przekonująco i w zdradziecki sposób
kusząco. Sprawiły to całe lata doświadczeń z kobietami.
Wiedział, w jaki sposób postępować z łatwowiernymi,
spragnionymi miłości gęsiami. Christine poczuła krótkotrwałe
oszołomienie i już miała zamiar się poddać, gdy nagle
przypomniała sobie o piwnicy.
Właśnie w tym momencie wyciągnął w jej kierunku rękę i
delikatnie położył na jej ramieniu. Obejrzała się za siebie i
rzuciła się w stronę kuchni. Zbiegła po schodach do piwnicy i
po omacku
zaczęła szukać w ciemnościach jakichś drzwi. Tam musiały
być jakieś drzwi! Widziała przecież na schodach wiodące
stamtąd ślady...
Kiedy przed chwilą „Reidar” wyciągał w jej kierunku rękę,
ogarnęło ją gwałtowne uczucie odrazy. Całe jej ciało zdawało
się krzyczeć: „Nie dotykaj mnie”.
Mimo że jego głos brzmiał jak balsam, nie docierał już do jej
wnętrza. „Reidar” nie miał już nad nią władzy.
W końcu odnalazła drzwi. Były zamknięte na klucz.
Jedno trzeba mu przyznać: nie przeoczył niczego. Christine
zaczęła rozpaczliwie szarpać klamkę i wtedy usłyszała na
schodach jego kroki.
– Christine?
Przez chwilę zamarła w bezruchu, drżąc z napięcia i
przerażenia, po czym bezgłośnie przekradła się w jakiś kąt, w
którym, sądząc po zapachu, przechowywano ziemniaki.
Na zewnątrz w dalszym ciągu padał ulewny deszcz. Tutaj na
dole w piwnicy było go słychać jeszcze wyraźniej.
– Christine? Odpowiedz mi, gdzie jesteś? Przecież to ja,
Reidar! Chyba się mnie nie boisz?
Christine bała się oddychać. Przez kilka sekund panowała
ś
miertelna cisza. Jedynym odgłosem, jaki docierał, był szmer
padającego na dworze deszczu. – Christine!
Jego głos zabrzmiał tym razem inaczej. Nie
było już w nim nuty łagodnej wyrozumiałości, lecz groźba i
pewna doza strachu.
Christine zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie swojej
torby. Gdzie...? Musiała upuścić ją jeszcze w hallu.
Poczuła, że czegoś jej brakuje. Wydawało jej się, że straciła
część samej siebie, znajomy punkt, w którym mogła znaleźć
oparcie.
Na betonowej posadzce rozległy się niepewne kroki. Jego ręce
po omacku szukały drzwi. Na szczęście w piwnicy panowała
ciemność. Christine modliła się w duchu o to, by nie było tu
kontaktu, który „Reidar” mógłby znaleźć, bo to oznaczałoby jej
koniec.
Uniosła się lekko. Miała wrażenie, że od pulsującej w uszach
krwi popękają jej bębenki. Drżąc ze strachu, próbowała
wytężyć wzrok i przeniknąć panujące wokół ciemności.
Usłyszała, że potknął się o coś i upadł niemalże na nią.
Gwałtownie zerwała się na nogi i rzuciła się w kierunku
schodów. Zanim zdążył się pozbierać, Christine była już na
górze.
Zatrzasnęła drzwi od piwnicy i odruchowo sięgnęła, by
przekręcić klucz, ale oczywiście go nie znalazła. Światło w
kuchni i w hallu było zgaszone, a ona nie miała czasu szukać
wyłączników. Ogarnięta paniką, zrobiła coś naprawdę w tej
sytuacji głupiego: postanowiła przytrzymać drzwi, by
uniemożliwić mu wydostanie się z piwnicy. Było to oczywiście
szaleństwem, ale w tej chwili nie potra
fiła trzeźwo myśleć.
– Christine! – rozległ się wrzask „Reidara” z drugiej strony
drzwi, które zaczęły ustępować pod jego naciskiem. – Co cię
do diabła opętało?
– To ty jesteś Harry Berg, wiem o tym – wyszlochała. – Nie
próbuj zaprzeczać.
Zaskoczony faktem, że został zdemaskowany i że udało się to
takiemu ptasiemu móżdżkowi, zwolnił na chwilę nacisk na
drzwi. Christine wykorzystała ten moment, by stamtąd uciec.
Opętana strachem i niezdolna do rozsądnego myślenia,
podbiegła do najbliższego okna, które dostrzegła w hallu.
Udało jej się wymacać haczyki, ale rama okazała się do tego
stopnia zmurszała, że nie dała się ruszyć z miejsca, szyby
natomiast były zbyt małe, by się przez nie przedostać.
Christine szlochała, przerażona. Usłyszała, że wydostał się już
z piwnicy i ciężkimi, szybkimi krokami zmierza w jej
kierunku. Nie mogła mieć już żadnych wątpliwości co do jego
zamiarów...
Próbowała zrobić unik, ale nie było na to miejsca. Jego dłonie
chwyciły ją wpół, lecz w tej samej chwili poczuła tak wielką
odrazę i taki nagły przypływ sił, że zdołała się mu wyrwać.
Usłyszała chrzęst rozrywanego materiału. Która siła jest
większa? pomyślała. Ta, której źródłem jest śmiertelny strach,
czy też ta, która wynika z wściekłości i chęci, a może potrzeby,
zabijania?
Miał nad nią oczywiście przewagę fizyczną, lecz nie
zamierzała się poddawać. Myślami pobiegła do
matki, która bez niej zostałaby zupełnie sama, zdana na łaskę
pielęgniarek w jakimś domu opieki. Matka była na to zbyt
ż
ywotna.
Christine pobiegła schodami na piętro. Kroki Harry'ego Berga
rozlegały się tuż za nią. Nagle rzucił się do przodu i złapał ją za
nogę. Oboje upadli. Christine wczepiła się kurczowo w poręcz,
podczas gdy on nie był w stanie się ruszyć, by nie puścić przy
tym jej nogi.
Słyszała swój własny urywany oddech i wiedziała z
przerażającą pewnością, że nie uda jej się uniknąć losu, jaki
„Reidar” dla niej przeznaczył. Mogła co najwyżej zyskać nieco
więcej czasu, lecz na tym koniec.
– Jak ci się to udało? – syknął z nienawiścią i pewnym
niedowierzaniem. – W jaki sposób wpadłaś na to, kim jestem?
– Dzięki tysiącom drobiazgów – zmusiła się do odpowiedzi, z
całych sił pragnąc go upokorzyć. Zaklął.
– A więc wiedziałaś od dawna? – Oczywiście.
Nie było to prawdą, ale...
– I mimo to przyjechałaś tu. Naprawdę myślałaś, że sama
zdołasz mnie ująć? Doprawdy, masz o sobie wysokie
mniemanie.
– Pod tym względem jesteśmy do siebie podobni. Naprawdę
sądziłeś, że mam ochotę pójść z tobą do łóżka?
Usłyszała, że wydaje z siebie nieartykułowany
dźwięk, i poczuła, że silniej ściska jej stopę. – To dlatego się
nie przebrałaś?
– Właśnie – skłamała tak zmęczona, że z trudem wydobywała
z siebie jakiekolwiek słowa.
Czy rzeczywiście było to kłamstwem? Czy kiedykolwiek
poszłaby do łóżka z mężczyzną, którego nazywała Reidarem
Lie?
Nagle uświadomiła sobie jasno, że nie zrobiłaby tego. Nigdy
jej tak naprawdę nie podniecał. Nie był w jej typie, choć z
pewnością okazał się bardziej pociągający niż mężczyzna,
którego na początku uważała za Harry'ego Berga. Człowiek,
który w tej chwili leżał na schodach, dysząc żądzą mordu,
wydawał się jej... zbyt miękki. Zbyt chłopięcy. Christine nigdy
nie byłaby wstanie pokochać kogoś tak niedojrzałego,
potrzebowała mężczyzny.
Co to za myśli, gdy człowiek lada chwila ma rozstać się z
ż
yciem?
Oboje odzyskali nieco sił. Harty Berg uznał, że w tej pozycji
nic nie zdziała, i zwolnił jej stopę. Nie miało to w tej chwili
większego znaczenia. Mała gra w kotka i myszkę mogła
okazać się nawet dość zabawna.
Christine zachowała się jednak w nieoczekiwany dla
napastnika sposób. Gdy poczuła, że jest wolna, odwróciła się
błyskawicznie i zepchnęła go nogami ze schodów.
Harry Berg, z krwawiącym nosem, przewrócił się do tyłu. Ból i
poniżenie wywołały w nim białą gorączkę. Zaryczał jak wół i
rzucił się w pogoń.
Christine zdążyła tymczasem podnieść się na nogi i była już
prawie u szczytu schodów, gdy ponownie udało mu się ją
chwycić i pociągnąć za sobą w dół. Stoczyli się po stopniach:
ona próbowała się uwolnić, on zaś starał się zacisnąć dłonie na
jej szyi.
Walka była długa i wyczerpująca. Harry Berg ucierpiał jednak
przy upadku bardziej. Przez krótką chwilę, gdy oparł się na
rozbitej ręce, odczuł tak ostry ból, że musiał zamknąć oczy i
zwolnić nieco uściska
Christine, z trudem łapiąc powietrze, ponownie zaczęła
wspinać się po schodach. To już koniec, pomyślała. Więcej nie
zniosę...
W tym momencie wydało jej się, że słyszy przed domem
samochód, a nawet kilka. Halucynacje, przemknęło jej przez
głowę. Marzenia. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zdąży tu
dotrzeć policja z Oslo.
Dźwięk ten dodał jej jednak trochę odwagi i z nowymi siłami
kontynuowała wspinaczkę.
Słyszała, że Harty jest tuż za nią. Nic nie mogła na to poradzić.
Czuła w ustach smak żelaza, nie wiedziała jednak, czy to krew,
czy też oznaka wyczerpania.
Chwilę później przez jedno z okien wpadł do wnętrza snop
ś
wiatła. Harty Berg zaklął głośno, odwrócił się i zbiegłszy po
schodach, skierował się do piwnicy.
Christine opadła na stopnie, przytrzymując się
poręczy i starając się nie zemdleć.
Drzwi prowadzące do piwnicy otwarły się ze zgrzytem,
podczas gdy przed domem rozległo się trzaskanie drzwiczek
samochodowych oraz donośne, podniecone głosy.
Christine wydawało się, że słyszy samą siebie. – Piwnica!
Ucieknie przez drzwi do piwnicy! Nie miała jednak pewności,
czy rzeczywiście to
powiedziała, a poza tym i tak nikt nie mógł jej usłyszeć. Byli
przecież na zewnątrz.
Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do hallu wpadły
ciemne, zmoczone deszczem postacie.
– Tu ńa schodach ktoś siedzi! – zawołał nieznajomy głos.
Zapaliło się światło.
– Coś takiego – powiedział ktoś inny – musiała się tu stoczyć
zażarta walka.
W końcu udało się jej odzyskać mowę i powtórzyć to, co
powiedziała przed chwilą o drzwiach do piwnicy.
– Policja z Oslo nie mogła jeszcze dotrzeć... dodała
niewyraźnie.
– Nie jesteśmy z Oslo, jesteśmy stąd – odpowiedział jeden z
policjantów, po czym wszyscy zniknęli na schodach do
piwnicy.
Christine otarła krew cieknącą jej z nosa i odgarnęła z oczu
włosy. Uniosła powoli głowę i spojrzawszy w dół schodów,
chwiejnym krokiem zaczęła schodzić wprost ku wyciągniętym
ramionom komisarza Bakkena, który szedł jej na spotkanie.
Oparła policzek na jego mokrym, zimnym płaszczu
przeciwdeszczowym i poczuła się w końcu bezpieczna.
– Piwnica – powiedziała tępo. – On...
– Tak, tak – uspokoił ją. – Zaraz go złapią.
– Jak się tu dostałeś? – wymamrotała. Czuła, że jego silne
ramiona działają na nią kojąco i nie pozwalają osunąć się na
podłogę.
– Wyjechałem natychmiast po naszej rozmowie. Nie mogłem
ci powiedzieć, że to Harry Berg. Mogłabyś się zdradzić, a
wtedy byłoby z tobą źle. Nie sądziłem, by groziło ci jakieś
szczególne niebezpieczeństwo, ale na wszelki wypadek
zawiadomiłem miejscową policję. Jak wiesz, chcieliśmy, by
wpadł w swoją własną pułapkę. Próbowałem cię jednak
ostrzec, więc poprosiłem, abyś była rozważna.
– .Tak – powiedziała. – Dziękuję. Ale dlaczego przyjechałeś tu
osobiście? Chyba poradziliby sobie z nim sami?
– Nie podobała mi się myśl, że mogłabyś spędzić z nim tutaj
noc – odpowiedział obojętnie. – W końcu to morderca.
Serce Christine zabiło odrobinę zbyt mocno, choć przecież nie
mógł mieć na myśli nic poza tym, co właśnie powiedział. Nie
mogła sobie pozwolić, by znów budować zamki na piasku. Z
drugiej strony wspaniale było czuć wokół siebie jego ramiona.
– Muszę przyznać, że jestem trochę wstrząśnięty tym, co tu
zaszło – dodał. – Odkryłaś, kim jest, i zdradziłaś się z tym?
– Właściwie nie – powiedziała szczękając zębami. – Chociaż w
pewnym sensie tak. Przywiózł mnie tu tylko po to, żeby... żeby
mnie zabić.
Kolana ugięły się pod nią ponownie, lecz Bakken trzymał ją
mocno. Teraz, gdy było już po wszystkim, przyszła reakcja.
Zabić...
Bakken skinął głową.
– Przez całą drogę tutaj nie opuszczał mnie niepokój –
powiedział powoli. – Chociaż nie powinien mieć żadnego
powodu, by to zrobić, prawda?
– Tak, w końcu też do tego doszłam – w głosie Christine
brzmiało zdumienie. – Chodzi mi o to, że on nie należy do
ludzi, którzy zabijają dla przyjemności.
– Nie, jest raczej dość ostrożny. Ale chodźmy stąd, chyba
chcesz wydostać się wreszcie z tego okropnego domu.
– Tak, chcę – westchnęła.
Zaprowadzono ją do samochodu komisarza. Jeden z
policjantów poszedł po jej torbę i inne rzeczy, a Bakken
pomógł jej założyć buty, które zgubiła w ferworze walki. Ona
sama, skrajnie wyczerpana, nie była w stanie zrobić
czegokolwiek. Siedziała tylko w samochodzie ze zwieszonymi
ramionami tak, że komisarz musiał jej nawet zapiąć pasy
bezpieczeństwa.
– Złapaliście go? – zwrócił się do policjanta.
– Jeszcze nie, ale znamy okoliczne lasy lepiej niż on i mamy
przy sobie lampy o dalekim zasięgu. Bakken skinął głową i
zapalił silnik.
– Jak ja wyglądam! – zawołała wstrząśnięta Christine,
ujrzawszy się w lusterku wstecznym.
Miała potargane włosy, ubranie i twarz pobrudzone ziemią z
piwnicy, podartą sukienkę...
– Słyszę, że zaczynasz wracać do siebie – zaśmiał się. – To
dobrze. Ale jedźmy już, ogarniesz się później.
Auto wytoczyło się powoli z podwórza, gdzie stało
zaparkowanych kilka wozów policyjnych. Jak wspaniale było
znaleźć się obok Bakkena w ciepłym wnętrzu samochodu!
Nawet deszcz za szybą i las ciągnący się po obu stronach drogi
wydawały się przyjazne.
Oddalali się coraz bardziej od tego znienawidzonego miejsca,
którego nie chciała widzieć już nigdy więcej. Christine
pragnęła zapomnieć o tym domu i o Hartym Bergu, który teraz
błądził gdzieś po mokrym od deszczu lesie.
Zdążała z powrotem do świata jasności, siedząc tak obok
komisarza, do którego miała absolutne zaufanie i którego
towarzystwo napawało ją otuchą.
Czuła, że wraca do życia.
ROZDZIAŁ IX
– Odetchnęłaś z taką ulgą – stwierdził Bakken, gdy znaleźli się
na głównej drodze.
– Tak – wyrwało się jej. – Tak się cieszę, że przyjechałeś.
– Kiedy do mnie zadzwoniłaś, prośbę w twoim głosie
zrozumiałem w ten sposób, że nie chcesz być sam na sam z
mężczyzną, którego uważałaś za Reidara Lie – powiedział z
powagą w głosie.
– Tak było.
– Nie spodobało mi się, gdy usłyszałem, że nie ma tu jego
krewnych. Muszę ci jednak wyznać, że wiedziałem więcej.
Odczułem dużą ulgę, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś mi, gdzie
jesteście, bo właśnie dostałem raport, z którego wynikało, kto
był rzeczywistym właścicielem tego czerwonego samochodu w
wąwozie. Wszystko stało się j asne z chwilą, gdy
dowiedzieliśmy,
ż
e
jest
zarejestrowany
na
nazwisko
prawdziwego Reidara Lie.
– Ach, tak – odrzekła. – Postąpił bardzo głupio, mam na myśli
Harry'ego Berga, nie mówiąc, że pożyczył swój samochód
przyjacielowi.
– Nie mógł tak powiedzieć. Pamiętasz, jak py
tałem Berga o numer tego czerwonego samochodu? Nie znał
go, a przecież powinien, gdyby wóz stanowił jego własność.
Poza tym odnalezienie prawdziwego właściciela byłoby
jedynie kwestią czasu.
– Ach, tak – powiedziała znowu. Dla jej skołowanego umysłu
była to zbyt duża dawka logiki. – Ale... przecież Harty Berg
zadzwonił na komisariat, a dyżurny policjant o niczym nie
wiedział.
– Ależ tak, wiedział. Miał tylko rozkaz, aby nikomu o tym nie
mówić.
– Aha – mruknęła, chociaż tak naprawdę nic nie rozumiała.
– No a teraz – odezwał się Bakken – opowiedz mi swoją
wersję.
Christine zaczerpnęła głęboki oddech.
– W tej chwili nie mam chyba dość sił, by cokolwiek
opowiadać. Najchętniej wcale bym na ten temat nie mówiła.
– Rozumiem, jesteś w dalszym ciągu w szoku.
– Gdybym tylko wiedziała, dlaczego! – jęknęła. Dlaczego
musiał mnie zabić?
– To zrozumiałe, że jesteś wytrącona z równowagi –
powiedział cicho.
– Wcale nie jestem wytrącona z równowagi. Nie martw się, nie
mam zamiaru wybuchnąć płaczem. Jestem oczywiście
zawiedziona, ale przede wszystkim jestem zła, wręcz wściekła,
po części na niego, a po części na siebie samą.
Bakken przesłał jej zadziwiająco przyjazny uśmiech i nagle
wydał się jej naprawdę ludzki.
– To zdrowe uczucie – stwierdził. – To znaczy, gdy jest się
złym na siebie samego.
– Jak mogłam myśleć, że jest pociągający?
– Cóż, nie ma w tym nic dziwnego – odpowiedział spokojnie. –
Mnie również wydał się sympatyczny. – Tak? Wydawało mi
się, że go nie lubisz.
– Racja, dlaczego miałbym go lubić? – Ale...
Christine zrezygnowała z prób doszukiwania się w słowach
Bakkena jakiegokolwiek sensu. Przez pewien czas siedziała w
milczeniu, lecz po chwili ponownie ogarnęła ją złość.
– I pomyśleć, że prosił mnie.., aby mógł spać ze mną w jednym
łóżku.
– Udało mu się? – spytał sucho.
– Nie, nie zdołałam się rozebrać. Był na tyle taktowny, że
obiecał poczekać na zewnątrz. A ja po prostu siedziałam na
łóżku, trzymając w ręku moją najlepszą koszulę nocną.
Siedziałam jak sparaliżowana, jak... Nie mogłam się do tego
zmusić, komisarzu Bakken.
– Wolę, gdy mówisz do mnie John. Komisarz brzmi dość
sztucznie. Czy to dlatego jesteś na siebie taka zła? śe przeszła
ci koło nosa taka szansa?
– Nie, co też ci przyszło do głowy! Później byłam wprost
szczęśliwa, że nie mogłam się na to zdecydować. Jednakże,
gdy tak siedziałam na łóżku, czułam się strasznie głupio, chyba
rozumiesz. Nie wiedziałam wtedy przecież, że to on jest
Hartym Bergiem. Był tylko bardzo sympatycznym młodym
człowiekiem, który wyznał mi miłość, a ja zdawałam sobie
sprawę z faktu, że mając trzydzieści dwa lata mogę już nigdy
więcej nie mieć takiej szansy. I mimo to nie mogłam. Po prostu
nie był to ten właściwy, komisarzu Bakken... to znaczy John.
Christine spojrzała na swego współtowarzysza kątem oka i
wydało się jej, że dostrzega na jego ustach cień zdradzającego
zadowolenie uśmiechu. Choć z drugiej strony musiała się
pomylić. Bakken się przecież nie uśmiechał. Był bardzo
poważnym człowiekiem, prawdopodobnie pozbawionym
poczucia humoru.
– Co powiedział, gdy zobaczył, że się nie przebrałaś?
– Było widać, że się rozzłościł, ale nadal zachowywał się
bardzo miło. Miał chyba zamiar strasznie mnie upokorzyć.
– Dowodzi to tylko jego paskudnego charakteru. Chciałem
powiedzieć, że ty, Christine, jesteś osobą, którą trzeba chronić
przed upokorzeniami, prawda?
– Być może – odrzekła powoli, nie bardzo wiedząc, do czego
zmierza.
– Chodzi mi o to, że łatwo cię zranić, nieprawdaż? Już sama
twoja sytuacja życiowa jest wystarczająco trudna. Tak wiele
jest bezimiennych osób, które z największą pokorą troszczą się
o swoich najbliższych, poświęcając dla nich swoją młodość. I
co za to otrzymują od sąsiadów, od otoczenia? Drwiny, oto co
otrzymują. I pełną wyższości pogardę. „Ta stara panna nigdy
chyba nie złapie żadnego fa
ceta!” Słyszałem w życiu wiele takich komentarzy.
Triumfujące żony, którym udało się zdobyć męża, a które nie
kiwną nawet palcem, by pomóc swoim rodzicom. Uważam, że
nie ma ludzi dzielniejszych nad tych, którzy odciążają
społeczeństwo, zapewniając swoim bliskim opiekę w domu.
– Dziękuję – powiedziała Christine zmęczonym głosem. – To
bardzo miłe z twojej strony. Byłeś zresztą niezwykle
sympatyczny dla mojej matki, gdy odwiedziłeś mnie w domu.
Jeszcze ci za to nie podziękowałam.
– O czym ty mówisz? – rzucił z lekkim poirytowaniem. – Nie
oczekiwałem podziękowań za rzecz tak oczywistą. A więc nie
zakochałaś się w tym Harrym Bergu? – odezwał się po chwili
milczenia. – Albo, jak go nazywałaś, Reidarze Lie?
– Nie, na to pytanie mogę z pewnością odpowiedzieć „nie”.
Byłam oszołomiona podziwem mężczyzny. Sam wiesz, nie
byłam pod tym względem rozpieszczona i... Cóż, muszę z
niechęcią przyznać, że jeżeli ktoś w moim wieku jeszcze się
nigdy nie całował, to z dość dużą łatwością przychodzą mu
fantazje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie ma już przed
sobą tak wielu lat, i jakby zmusza sam siebie, by mu się to
podobało. Rozumiesz?
Bakken uczepił się tego, co właśnie powiedziała o
pocałunkach.
– A więc cię pocałował? – Tak.
– I co?
– Jak to „i co”? – niemal warknęła. – Byłam zażenowana, oto
cała moja reakcja. Cieszyłam się, że ktoś mnie pocałował, ale
byłam niezwykle zakłopotana. Czułam, że to nie to.
Jeden z nielicznych mijających ich z naprzeciwka samochodów
miał włączone długie światła i oślepił ich zupełnie.
– O, ten – powiedział Bakken automatycznie. Musimy go
zatrzymać.
W tym samym momencie przypomniał sobie, że nie jest na
służbie.
– Czy w dalszym ciągu jesteś zła na siebie?
– Tak, jestem. Za to, że wpatrywałam się w niego pełnym
podziwu wzrokiem. Za to, że nie przejrzałam jego gry dużo
wcześniej i nie mogłam mu dać prztyczka w nos, od którego
porządnie zabolałoby go jego własne ja. Chociaż udało mi się
powiedzieć, że nigdy nie miałam zamiaru iść z nim do łóżka.
Wydaje mi się, że bardzo go to ubodło. Nadal jednak jestem
tak wściekła na niego za to, co zrobił tym wszystkim
samotnym, nieszczęśliwym kobietom, że aż wszystko się we
mnie gotuje.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej.
– Takie rozgoryczenie i wszystko to, co przeżyłaś dzisiejszej
nocy, musi prędzej czy później wyzwolić jakąś reakcję.
Przedwczoraj zniszczyłem ci chusteczkę. A może to było
wczoraj? Straciłem już rachubę czasu. Teraz twoja kolej, by
zniszczyć jedną z moich. Weź ją, będzie ci potrzebna.
Przyjęła chusteczkę ze śmiechem, który przero
dził się w czkawkę. Tak niewiele było jej potrzeba, po prostu
odrobiny troskliwego zainteresowania...
Odwróciła się tyłem do Bakkena i rozpłakała się tak
gwałtownie, że poczuła ból w piersiach i w gardle. – Dobrze, o
to chodziło – stwierdził trzeźwo i nie
odezwał się już więcej do momentu, gdy tuż przed Oslo
Christine wytarła nos i ostatnie łzy.
– Przepraszam. Dziękuję ci. Jesteś taki miły, John, a ja
nazywałam cię zimną rybą, wyniosłym zarozumialcem i
wszystkim innym, co mi tylko przyszło do głowy.
– A ja myślałem, że to ty jesteś z lodu. – Spojrzał na nią
zdziwiony. – Sprawiałaś wrażenie tak wyniosłej, że strach było
otworzyć usta, by nie otrzymać jakiejś druzgocącej
odpowiedzi.
Christine spojrzała na niego i, jak to się pięknie mówi,
uśmiechnęła się przez łzy. Choć z drugiej strony wątpiła, czy
można być piękną, gdy płakało się całą drogę z Hakadal do
Oslo.
– Sądzę, że oboje się myliliśmy – powiedziała ciepło.
– Oczywiście – potwierdził, nie odrywając wzroku od drogi. –
Posłuchaj, odwiozę cię do domu, ale najpierw chciałbym
zajrzeć na komisariat. Muszę się jak najszybciej dowiedzieć
kilku drobiazgów.
– Jasne.
– Gdy się już porządnie wyśpisz, czy mogłabyś zajrzeć jutro do
mojego biura, żebyśmy mogli sporządzić stosowny raport?
– Z przyjemnością – rzuciła spontanicznie.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Pisanie raportów nie było
raczej najprzyjemniejszym sposobem spędzania czasu. W
końcu jednak zrozumiał.
– Zrobiło mi się ciepło wokół serca – wyznał.
– Co...? Ach – westchnęła cicho, gdy dotarło do niej, co przed
chwilą powiedziała.
Nie odezwał się już więcej, lecz przez całą drogę do centrum z
jego ust nie schodził łagodny uśmiech.
W komisariacie przeżyli szok.
Poinformowano ich, że Harry'emu Bergowi udało się uciec
jednym z samochodów zaparkowanych przed domem na wsi.
Można było przypuszczać, że pojechał w stronę Oslo.
– Och, nie, czy nigdy nie pozbędziemy się tego potwora? –
jęknęła Christine.
Bakken nie tracił czasu. Zadzwonił do mieszkania Christine i
poprosił pielęgniarkę, by zabrała panią Lyngmo w bezpieczne
miejsce, najlepiej do siebie. Wysłał też policjanta, który miał je
eskortować.
Christine miała zamiar zaprotestować i powiedzieć, że
wyciągnięcie jej matki z łóżka w środku nocy jest
niemożliwością. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że
właściwie noc dobiegła już końca. Zza okien dochodziły
odgłosy budzącego się miasta.
– A ty – zwrócił się do niej Bakken – nie możesz oczywiście
wracać do domu. Nie wiemy, jakie zamiary ma w tej chwili
Harry Berg, chociaż prawdopodobnie nie grozi ci jakieś
większe niebezpieczeństwo. On jest bardzo ostrożnym
graczem.
Z drugiej strony wściekłość wywołana twoją „zdradą” mogła
go zaślepić, nie chcę więc, żebyś przebywała teraz w znanym
mu miejscu. Potrzebujesz; rzecz jasna, snu, musisz być
zupełnie wyczerpana...
Zastanowił się przez moment.
– Hotel też nie jest najlepszym miejscem... Pojedziesz do mnie
– zadecydował, patrząc na nią swoim przenikliwym wzrokiem.
– Będę przynajmniej wiedział, gdzie jesteś. Poza tym mam
wolne, więc będę cię mógł popilnować.
Zgodziła się, lekko oszołomiona. Prawdę mówiąc, była
ciekawa jego życia prywatnego. W dalszym ciągu nie
wiedziała, czy jest żonaty, lecz myśl, że mogłoby tak być, nie
wydała jej się miła.
Mieszkał niedaleko komisariatu w starej, dość przyzwoicie
utrzymanej kamienicy. Był to dom nie za brzydki i nie za
piękny, jakich w Oslo tysiące.
Na drzwiach do mieszkania na trzecim piętrze znajdowała się
tabliczka: „John Bakken, komisarz”. Teraz... dowie się
wszystkiego.
Gdy tylko znaleźli się w małym, ciasnym przedpokoju,
zorientowała się, że jest to mieszkanie samotnego mężczyzny.
Dzięki Bogu, przeleciało jej przez głowę. Wszystko było
czyste i schludne, ale dawał się zauważyć brak kobiecej ręki.
Mieszkanie okazało się nieduże. Średniej wielkości pokój
dzienny z tradycyjnymi meblami: skórzaną kanapą, fotelem i
niską ławą, zarzuconą wszystkim, co mężczyzna musi mieć
pod ręką.
Zgarnąwszy pospiesznie papierosy, książki krajoznawcze,
gazety oraz kilka notesów, zaprosił ją, by usiadła na sofie.
– Jesteś głodna? – zapytał niepewnym tonem, typowym dla
osób, które nie mają zbyt wiele zapasów w lodówce.
– Nie, dziękuję, zadowolę się jednym z tych jabłek...
– Oczywiście, proszę – odpowiedział z ulgą. Przygotuję ci
posłanie w sypialni. Sam położę się na chwilę tu na sofie, nie
musisz się obawiać moich odwiedzin.
– Nie, ale...
Urwała w pół słowa, czując, że się mocno czerwieni.
Bakken zatrzymał się i spojrzał na nią. – Chciałaś coś
powiedzieć?
– Nic takiego, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Podszedł do niej.
– Nie, chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, co o mnie myślisz, i nie
bój się powiedzieć prawdy. Usłyszałem już w życiu niejedno,
więc jestem zahartowany.
Rozgniewana Christine przestała kontrolować swoje słowa.
– Co ry sobie myślisz? Nie dalej jak dobę temu wmówiłam
sobie, że zakochał się we mnie mężczyzna, i zaślepiona tym
faktem dałam się wywieźć na odludzie. To, że później doszłam
do wniosku, iż nie chcę mieć z nim nic do czynienia, jest tu bez
znaczenia. Czy chcesz, żebym teraz wyznała, że spodo
bał mi się inny? Wydaje ci się, że jestem taka zmienna, że
wręcz oszalałam na punkcie męskiego towarzystwa?
– Nic takiego nie miałem na myśli, Christine – powiedział z
autentycznym smutkiem w oczach. – Wydawało mi się, że
chcesz mi powiedzieć, że mnie nie znosisz.
A co właściwie powiedziałam? pomyślała przybita.
– Ja... ja przez cały czas tak bardzo żałowałam, że mnie nie
lubisz! – zawołała, zakrywając twarz dłońmi. – Przecież wiesz,
ż
e ja cię lubię.
– Nie, ale marzyłem, że mnie polubisz. Promyk nadziei
zajaśniał mi dopiero w chwili, gdy prosiłaś mnie przez telefon,
ż
ebym przyjechał. Wmówiłem sobie, że słyszę w twoim
słabym głosie coś więcej niż tylko prośbę o pomoc, skierowaną
do pierwszego lepszego policjanta.
– Tak było – skinęła głową, wciąż zasłaniając twarz. – Myśl o
tym, że być może będę musiała dzielić łóżko z tym typem,
wywołała we mnie panikę. Pragnęłam, żebyś przyjechał
właśnie ty.
Poczuła, że delikatnie odsuwa jej zakrywające twarz dłonie.
– A co miałaś zamiar powiedzieć przed chwilą? Kiedy
powiedziałem, że nie musisz się bać moich odwiedzin?
Odwróciła głowę.
– Christine – przemówił łagodnym tonem. – Nie miałem
zamiaru wyprowadzić cię z równowagi.
Chciałem ci tylko wyznać, że od chwili naszego pierwszego
spotkania myślałem o tobie dzień i noc. Miałem nadzieję, że
chciałaś mi powiedzieć: „Wcale się tego nie boję, wręcz
przeciwnie”. Czy tak było?
Minęło kilka sekund, nim udało się jej odpowiedzieć.
– Tak, coś w tym rodzaju.
Słysząc to, Bakken wziął ją w ramiona, tak samo jak to zrobił
tam na wsi, po czym zamarł bez ruchu z twarzą zanurzoną w
jej włosach. Christine nie opierała mu się. Wdychała tylko
zapach jego skóry. Była przerażona, a zarazem szczęśliwa.
Po chwili Bakken ją puścił. – Teraz możesz iść spać.
– John...
– Tak? – Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do
sypialni.
– Tym razem poczułam się lepiej.
– Też mi się tak wydaje – skinął głową. Przygotował jej świeżą
pościel i powiedział, że może się położyć.
– Śpij tak długo, jak zechcesz, Christine. Nikt ci nie będzie
przeszkadzał.
– Obudź mnie, gdy sam będziesz wstawał.
– Dobrze. Dobranoc, a może raczej dzień dobry? Uśmiechnęła
się. Wszystko wydało się teraz o wiele łatwiejsze. Wyjęła z
torby swoją piękną koszulę nocną i przypomniała sobie
niechęć, jaką wcześniej odczuwała przed jej włożeniem. Teraz
nic
jej w tym nie przeszkadzało. Przeciwnie. Gdy już włożyła
koszulę i stojąc obok łóżka gładziła dłonią delikatny materiał,
uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko temu, by wszedł
teraz John Bakken i zobaczył, jak pięknie wygląda.
Albo żeby u niej został.
Było jednak za wcześnie, by powiedzieć to głośno.
Za każdym razem, gdy Harry Berg przypominał sobie
Christine Lyngmo, przed oczami pojawiały mu się czerwone
płaty.
On, który zawsze tak pedantycznie dbał o swój strój – robiło to
wrażenie na kobietach – musiał teraz marnować tyle czasu,
próbując doczyścić ubranie i pozszywać podarty materiał.
Wszystko przez tę szaleńczą ucieczkę przez mokry i ciemny
las. Upadł, uderzając się w głowę, i skaleczył się w rękę. A
winna temu ta głupia gęś.
Udało mu się jednak oszukać gliniarzy. Podczas gdy oni
ganiali za nim po lesie, on się przedostał z powrotem do
zagrody i zabrał jeden z prywatnych samochodów, w którym
pozostawiono kluczyki. Nie mógł wziąć wynajętego przez
siebie auta, nie był taki naiwny, a poza tym zablokowały go
radiowozy.
Zanim gliniarze zdążyli się obejrzeć, był już w drodze do Oslo.
Wspaniale było porzucić wreszcie tę cholerną dystyngowaną
mowę. Musiał w to wkładać tyle wy
siłku, choć z drugiej strony się opłacało. Uśmiechnął się na
myśl o wszystkich babach, które udało mu się nabrać.
Jego myśli wróciły do Christine Lyngmo i świat znowu wydał
się ponury. W jaki sposób, u diabła, udało się jej go oszukać?
Jego! Głupia gęś, jedna z najgorszych, jakie spotkał. Stara
panna, która nigdy nie miała faceta, a tu...
Nie, myśl ta była tak dokuczliwa, że nie wpływała dobrze na
jego ciśnienie.
Ale on ją dostanie! Niech Bóg ma ją w swojej opiece, gdy on
dostanie ją w swoje ręce! Tego jej nie przepuści. Nie on, Harty
Berg, który bawił się w to od ośmiu lat i nie wpadł ani razu. A
teraz ta głupia stara panna!
Samochód zostawił na jednej z bocznych uliczek i
doprowadziwszy się do porządku, wziął taksówkę do centrum.
Rozsądek podpowiadał mu, że musi uciekać natychmiast,
najlepiej za granicę, lecz on miał jeszcze coś do zrobienia. Nie
obawiał się policjantów. Uważał ich za bandę niedorajdów,
którzy zawsze szukali w złym miejscu.
Było przedpołudnie. Zmęczenie dawało mu się we znaki do
tego stopnia, że oczy piekły niczym pełne piasku.
Nie miał odwagi wracać do domu, mimo że nikt nie wiedział,
gdzie mieszka. Miał w tym cholernym kraju jeszcze tylko
jedną rzecz do załatwienia.
Odwdzięczyć się Christine Lyngmo.
Nie mógł jednak pójść do jej mieszkania. Z pew
nością było w tej chwili pilnowane przez policję. Nie, musi ją
stamtąd wywabić. Ale w jaki sposób? Albo dopaść ją na
spacerze...
Gdyby tylko nie było tak przeraźliwie zimno! Harty Berg miał
dość pieniędzy i kupił sobie płaszcz oraz parę wysokich butów,
lecz chodzić po zalanych deszczem ulicach koło jej domu...
Nie, to niezbyt przyjemna perspektywa. W pobliżu nie było
nawet żadnej restauracji, gdzie można by się schronić.
Harty Berg został stworzony do wygodnego życia w luksusie.
Takie miał przekonanie. Ciężka praca wydawała mu się bez
sensu.
Nigdy też nie pracował, przynajmniej od czasu, gdy wyniósł
się z obskurnego mieszkania w podwórzu, gdzie jego rodzice
tylko pili, kłócili się i pozwalali dzieciom chodzić własnymi
drogami. Dość szybko odkrył, że posiada szczególny dar
oddziaływania na kobiety, i przybrał zdradzający bezradność
styl bycia, na który niezwykle silnie reagowały dojrzałe,
samotne panie. Z ogromną chęcią pomagały mu w jego
kłopotach finansowych i zmaganiach z okrutnym światem.
Odwdzięczał się im miłością, a w każdym razie seksem,
którego w jego przekonaniu potrzebowały najbardziej. W rym
jednak się mylił. W rzeczywistości potrzebowały one bliskiej
osoby, najchętniej mężczyzny. Harty Berg nie zdawał sobie
jednak sprawy z rzeczywistego stanu rzeczy i być może
dlatego nie udało mu się zaciągnąć Christine do łóżka.
Prawdopodobnie tak właśnie było, lecz Harty
Berg tego nie rozumiał.
Nie mógł też pojąć faktu, że to nie w nim Christine się
zakochała. Potrzebowała tylko trochę czasu, by się
zorientować, w czyją stronę kierowały się jej uczucia.
Teraz już miała pewność.
Nie wiedział jednak o tym Harry Berg. W dalszym ciągu nie
potrafił zrozumieć, w jaki sposób wymknęła mu się z rąk.
Ani jedna z kobiet, które wcześniej uwiódł, nie złożyła na
niego doniesienia na policję. Uwążał, że prawdopodobnie
nadal go kochały.
Chodził właśnie bez celu po ulicach, gdzie z pewnością nikt by
go nie szukał, gdy nagle stanął jak wryty i odwrócił się na
pięcie.
Było już jednak za późno.
– Harry! Kochanie! Już wróciłeś z Londynu? Nie pozostało mu
nic innego, jak tylko odwrócić się ponownie i spotkać się z tą
starą jędzą, panią Melander, z którą już dawno skończył. Do
diabła! To właśnie jej pieniądze wydawał w tej chwili w
najlepsze.
ROZDZIAŁ X
– Złotko moje, ty tutaj? – paplała pani Melander, ściskając
narzeczonego z całych sił i dusząc mdłym zapachem perfum. –
A ja myślałam, że jesteś w Anglii.
Twarz Harry'ego Berga, ukrytą w jej futrzanym kołnierzu,
wykrzywił brzydki grymas.
– Musiałem wrócić na krótko – wymamrotał. A ja sądziłem, że
ty jesteś w Stavanger.
– Nie, przyjechałam tu, żeby obejrzeć suknię ślubną z
ogłoszenia. Jest cała z różowego, błyszczącego jedwabiu i ma
mnóstwo falbanek. Sam rozumiesz, że nie mogę wystąpić w
białej, skoro byłam już zamężna – zachichotała. – Jest
cudowna, możesz mi wierzyć.
Harry'ego przeszedł dreszcz, lecz po chwili jego twarz się
rozchmurzyła. Czy Christine, ta przeklęta jędza, nie
wspominała, że zna Ellen Smidt i panią Melander?
Mógł to wykorzystać.
– Moja droga – powiedział, gdy odzyskał równowagę –
musimy to uczcić. Wejdźmy do tego hotelu na lunch. Mam
jeszcze kilka godzin przed odlotem
do Londynu.
– Och, Harry! – zaszczebiotała.
Gdy już znaleźli się przy stoliku i pani Melander, lekko
siorbiąc, jadła zupę, Harry zastanawiał się gorączkowo. Jak to
zrobić, jak?
W końcu wpadł na pewien pomysł.
– Kochanie – odezwał się głaszcząc jej małe, tłuste dłonie. –
Czy mogłabyś mi pomóc w pewnej sprawie? Natychmiast
wyciągnęła w jego stronę ręce, wy
lizując przy tym z kącików ust resztki jedzenia. – Dla ciebie
wszystko, Harry.
– Wiesz... jestem tu dlatego, że pewna zła osoba zachowała się
w stosunku do mnie w sposób niegodziwy.
– Och, Harry! śe też są na świecie tacy podli ludzie!
– Tak. Chciała mnie usidlić. To znaczy zakochała się we mnie,
ale ja przecież miałem już ciebie i nie chciałem mieć z nią nic
wspólnego...
– Harry, mój chłopcze kochany!
Skończ z tym wreszcie, pomyślał z niechęcią, lecz udało mu
się przywołać na twarz uśmiech.
– Widzisz, zaprosiła mnie do siebie pod jakimś błahym
pozorem, a ja w swojej naiwności poszedłem. Okazało się, że
chodzi jej tylko o to, by mnie uwieść...
– Ale oczywiście jej się to nie udało – z pewnością w głosie
oświadczyła pani Melander.
– Nie, zwariowałaś? Ale wiesz, co zrobiła? – Nie?
– Zabrała mi moją aktówkę, w której miałem pewne ważne
dokumenty. Było też tam trochę pieniędzy.
– Chcesz powiedzieć, że cię okradła? A to podłość!
– Nie, niezupełnie okradła. Zabrała mi aktówkę jako swego
rodzaju fant, żebym musiał znów do niej przyjść.
– Ale ty tego przecież nie zrobisz?
– Nigdy w życiu. Nie chcę jej już widzieć na oczy. – Masz
rację, Hariy, ale musisz przecież odzyskać swoją teczkę.
– O to chodzi i właśnie w tym możesz mi pomóc. – Ja? Ale w
jaki sposób?
– Ja wiem, gdzie schowała aktówkę, natomiast ty chyba znasz
tę dziewczynę.
– Ja?
– Tak, wymieniła kiedyś twoje nazwisko. Sama nazywa się
Christine Lyngmo.
Pani Melander aż podskoczyła i zaczęła mówić tak głośno, że
musiał ją uciszać.
– Co? Christine? Nie, nigdy bym nie przypuszczała! Chociaż
teraz przejrzałam jej grę. Ta żmija nigdy nie odpisuje na listy.
Pewnie dręczą ją wyrzuty sumienia. Pomyśleć tylko, że byłam
jej najlepszą przyjaciółką, a ona chciała mi odebrać mojego
Harry ego! – Zmrużywszy oczy, pochyliła się znów w jego
kierunku. – Co chcesz, żebym zrobiła? Uczynię to natychmiast.
Mam zgłosić o wszystkim na policję?
– Nie, nie, tego nie możesz zrobić. Mówiłem przecież, że nie
chcę jej już nigdy widzieć. Musisz mnie tylko tam wpuścić.
Wejdziesz do jej mieszkania, a ja poczekam na klatce
schodowej. Niech nie przekręca zamka. A kiedy ty będziesz z
nią rozmawiać, o czymkolwiek, tylko błagam, nie o mnie...
– Nie wytrzymam. Wydłubię jej oczy. – No to zapomnijmy o
wszystkim.
– Nie, nie, Harry, zrobię, co chcesz. A więc gdy będę z nią
rozmawiać...
– Ja wśliznę się do środka. Schowała moją teczkę w pobliżu
drzwi wejściowych. Wezmę ją i szybko zniknę. Potem będę
musiał od razu jechać na lotnisko Fornebu, więc tym razem nie
zobaczymy się więcej, ale za to gdy wrócę...
Jego oczy były pełne obietnic i panią Melander opuściły
wszelkie wątpliwości.
Tego samego ranka John Bakken odwiózł Christine do domu.
Zjawiła się tam też pielęgniarka z panią Lyngmo.
– Jest pani wolna – zwrócił się Bakken do pielęgniarki. –
Zostanę tu cały dzień, ale proszę wrócić wieczorem, to
wszystko omówimy. Mamy nadzieję, że do tego czasu
poszukiwany zostanie ujęty, więc będziecie tu bezpieczne.
Pani Lyngmo chciała się od razu położyć do łóżka, a Christine,
która po drodze zrobiła w supersamie potężne zakupy, zabrała
się niezwłocznie do przygotowywania lunchu.
Bakken spytał ostrożnie, czy nie mogłaby zrobić takich samych
naleśników, jak podczas jego poprzedniej wizyty. Wyglądały
tak wspaniale, że był wtedy bliski złamania swoich zasad.
– Nie – powiedziała Christine zdecydowanie. Nigdy nie
przyrządzam tego samego dania w tak krótkich odstępach
czasu. Tym razem mam zamiar podać ci kurczaka w winie i
moją specjalną sałatkę, a na deser suflet z suszonymi śliwkami.
Musisz bowiem wiedzieć, że znam się na jedzeniu. To chyba
jedyna rzecz, do której się nadaję na tym świecie, więc chcę ci
zaprezentować cały mój kunszt.
– To brzmi obiecująco – uśmiechnął się szeroko. – Kapituluję.
Policjanci rzadko mają okazję oddawać się rozpuście w
jedzeniu.
Pielęgniarka miała właśnie wychodzić, gdy sobie o czymś
przypomniała.
– A, właśnie, jest tutaj list do Christine Lyngmo... Z listu
dowiedzieli się wreszcie, dlaczego Harry Berg musiał się
pozbyć Christine.
– Popatrz tylko – powiedziała do Bakkena. – Przeczytaj to!
Napisał ten list, zanim się zorientował, że biorę go za Reidara
Lie. Najwyraźniej kolejna z jego czarujących sztuczek.
Pielęgniarka już wyszła, a pani Lyngmo spała w swoim
pokoju. Byli sami w kuchni.
– Droga Christine! Tak wielu rzeczy nie potrafię wyrazić
slowami, więc postanowilem napisać... czytał na głos Bakken.
Dalej następowało sformułowane w zawoalowa
nych słowach wyznanie miłości, w które nie wierzyła ani przez
chwilę, wspomnienie wieczoru spędzonego razem na koncercie
i tak dalej. List był podpisany imieniem Harry.
– To wyjaśnia wszystko – stwierdził Bakken, kiwając głową. –
Wyznałaś mu, że polujesz na głowę Harry'ego Berga, a on
tymczasem przedstawia się tu jako Harry, z którym byłaś na
koncercie. A więc to było motywem.
– Tak.
Usiadł przy stole kuchennym, zwrócony tyłem do okna,
podczas gdy ona wprawnymi ruchami dzieliła kurczaka. Po raz
pierwszy dostrzegła na twarzy komisarza wyraz odprężenia.
– Mama wspominała o tobie, gdy byłam u niej przed chwilą –
powiedziała swobodnie. – Bardzo się cieszy, że tu jesteś.
Pomyśl tylko, pamięta twoją ostatnią wizytę. Zapomniała już
zupełnie o istnieniu Harry'ego i Reidara, ale wygląda na to, że
ty zrobiłeś na niej wrażenie.
– Cieszę się – odrzekł Bakken cicho, śledząc wzrokiem ruchy
Christine. – Może to zbyt śmiałe z mojej strony, ale dobrze mi
tutaj.
– Dziękuję – wyszeptała. – Sprawiłeś mi radość tymi słowami.
– Mam zamiar przychodzić tu częściej – uśmiechnął się
nieśmiało. – Czuję się tu jak w domu. To nietypowe uczucie
dla samotnego funkcjonariusza.
Christine opłukała ręce, wytarła je i usiadła obok komisarza.
– Kobiety w obecnych czasach tak bardzo boją się słowa
„należeć”. Mylą to z niezależnością i... nie, mówię od rzeczy.
– Rozumiem, co masz na myśli – odpowiedział z powagą. –
Należeć to nie to samo, co podporządkować się.
– Właśnie! – ożywiła się. – Często tęskniłam za tym, by do
kogoś należeć. Myślę, że to piękne słowo. Spojrzał na nią ze
smętnym uśmiechem.
– Ale przecież musiałaś mieć wcześniej okazje, by tak się
stało?
– Tak, ale...
– No nie, nie przerywaj znowu. Jesteś tak wspaniale
spontaniczna, ale nie do końca. Co chciałaś powiedzieć?
– Czy mogę być szczera?
– Przecież właśnie o to cię proszę – powiedział, biorąc ją za
ręce.
– No więc nigdy przedtem nie spotkałam kogoś, do kogo
chciałabym należeć.
– Przedtem! – uśmiechnął się. – To mi się podoba. Myślę, że
kobiety bardzo często błędnie rozumieją słowo „zależność” i
sądzą, że to tylko one mają należeć do mężczyzny. A przecież
to samo obowiązuje i w drugą stronę. Dwoje ludzi należy do
siebie nawzajem.
– A wtedy każde z nich ma równe prawa skinęła głową
Christine. – I to w o wiele większym stopniu, niż gdy obie
strony walczą o równouprawnienie.
„,
– Tak – zawahał się przez chwilę. – Wspomniałaś, że nigdy
jeszcze... nie miałaś mężczyzny? Nie musisz się mnie bać,
Christine. Nie będę w żaden sposób na to nalegał.
– Wiem o tym. Ale ja się nie boję, John. Już nie. Jak dotąd
bałam się oddać komuś całkowicie. I mam tu na myśli uczucia,
a nie miłość fizyczną. Wiem jednak, że ty.., nie nadużyłbyś
mojego zaufania.
– Oczywiście, że nie. Pragnę, żebyś się przede mną otwarła,
lecz jednocześnie musisz się czuć zupełnie bezpieczna. Mnie
również brakowało towarzysza życia. Kogoś takiego jak ty.
Bardzo bym chciał, żebyś została ze mną.
Otoczenie było co prawda dość prozaiczne: stół kuchenny
zarzucony warzywami, obok margaryna, garnek perkoczący na
kuchence, lecz dla nich nie miało to żadnego znaczenia. śyli w
swoim własnym świecie, widzianym w oczach drugiej osoby.
Bakken otwierał właśnie usta, by coś powiedzieć, gdy nagle
rozległ się dzwonek u drzwi.
– A któż to może być o tej porze? – Christine zmarszczyła
czoło. – Popilnuj garnka, a ja pójdę otworzyć.
John Bakken usłyszał niewyraźne głosy dobiegające z
przedpokoju, a po chwili z przyległego pomieszczenia doszedł
go szczebiotliwy głos kobiety.
– Byłam właśnie w Oslo i po prostu musiałam wpaść na chwilę
w odwiedziny...
Głos był ostry i o wiele za głośny. Czy przyszła tylko po to,
ż
eby tak krzyczeć? Bakken stał nie
ruchomo. Odniósł wrażenie, że dzieje się coś dziwnego.
Musiała to być pani Melander, wyczuł to również po tonie
odpowiedzi Christine. W jaki sposób pozbędą się tej kobiety?
Tymczasem ona nieprzerwanym potokiem słów opowiadała o
sukni ślubnej, o Harrym, o Londynie, o wyglądzie Christine i
Bóg wie o czym jeszcze. W pewnym momencie jednak, równie
nagle jak się pojawiła, stwierdziła, że musi już iść.
– No, muszę już uciekać! Trzymaj się, moja droga, i pamiętaj,
ż
eby napisać. Tyle że następnym razem będę się nazywać
Berg, a nie Melander, pamiętaj o tym. No to pa!
Oboje odetchnęli z ulgą. Bakken usłyszał, jak Christine
zamyka drzwi za nieproszonym gościem, i wyszedł jej na
spotkanie.
Nagle dobiegł go stłumiony szloch Christine, a zaraz potem
pełen nienawiści męski głos. Zrobił kilka kroków w kierunku
przedpokoju, lecz zanim zdążył tam dojść, Christine została
wepchnięta do pokoju przez mężczyznę, który przytrzymywał
jej z tyłu ręce.
Harty Berg.
W tej samej chwili napastnik dostrzegł komisarza Bakkena.
Zaklął szpetnie, lecz nie stracił panowania nad sobą. Szybkim
ruchem wyciągnął nóż.
– Jeszcze krok, a ją zabiję – powiedział ostro. Popchnął
Christine jeszcze trochę do przodu i zatrzymał się.
– Ta pani musi mi za coś zapłacić – powiedział
głosem, który nie bardzo pasował do dystyngowanego
skrzypka Harry'ego Berga. Oboje słyszeli, że był to głos
chłopaka ze slumsów. Ma w sobie coś z aktora, pomyślała
oszołomiona Christine. W jaki sposób udało mu się mnie
oszukać?
John czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Próbował grać na
zwłokę, zastanawiając się jednocześnie, co może zrobić.
– Miałeś pecha, że trafiłeś na Christine – odezwał się spokojnie
do Harry'ego Berga. – Przechytrzyła cię.
– Nie od razu – bronił się tamten gorączkowo. Na początku
sądziła, że jestem Reidarem Lie, i zakochała się we mnie.
– Nie sądzę – odpowiedział Bakken. – Christine i ja mamy się
pobrać.
Mimo dramatycznych okoliczności nie mogła powstrzymać
uśmiechu. Wiedziała, że John próbuje zyskać na czasie, lecz
uznała, że trochę za bardzo drażni Harry'ego.
Harty Berg zaczął wycofywać się w kierunku drzwi
wejściowych, lecz najpierw musiał przejść przez przedpokój.
Wyraz twarzy Bakkena nie zmienił się ani trochę mimo tego,
co zobaczył za plecami Berga. Przez cały czas mówił, próbując
skupić na sobie jego uwagę.
Było to właściwie niepotrzebne, ponieważ Harry'ego niemal
zaślepiła wściekłość, gdy usłyszał, że Christine nigdy nie była
w nim zakochana. Nig
dy przedtem nie zdarzyło mu się coś takiego – kobieta nieczuła
na jego urok. Harty Berg był żonaty. Porzucił żonę i dzieci już
dawno, lecz nie zadał sobie nawet trudu, by przeprowadzić
rozwód. Od tego czasu pozostawiał na swojej drodze tylko
uwiedzione i oszukane kobiety.
A tu nagle trafiła się jedna, która twierdzi, że nigdy się w nim
nie zakochała!
– Nie wierzę – powiedział. – Być może miała zamiar wyjść za
ciebie, glino, ale przez pewien czas jej głowę zaprzątały inne
myśli.
– Mylisz się – przerwała mu Christine. – Zakochałam się w
Johnie, a jeśli chodzi o ciebie, to chciałam tylko, żebyś
odpowiedział za oszustwa, jakich się dopuściłeś w stosunku do
Ellen Smidt, panny Grindheim i pani Melander.
Tego było już zbyt wiele dla Harry'ego Berga. Mogła wybierać
między nim a tym śmiertelnie nudnym komisarzem i wybrała
policjanta. To nie do wiary! Nie mógł tego znieść.
– Ty przeklęta suko! – warknął i uniósł nieco wyżej nóż.
W tym samym momencie jego głowę przeszył straszliwy ból.
Przed oczami pojawiły mu się słońca i gwiazdy. Była to
ostatnia rzecz, jaką zobaczył.
– Oj! – zawołała z przerażeniem matka Christine, patrząc na
leżącego mężczyznę. – Uderzyłam go chyba trochę za mocno.
John Bakken drżącymi rękami wyjął jej z dłoni torebkę, w
której przechowywała wszystkie swoje
zaoszczędzone drobne monety. Była to torba sporych
rozmiarów i musiała ważyć kilka kilogramów.
Starsza pani, ubrana w białą flanelową koszulę nocną, spojrzała
na nich ze zdziwieniem.
– Dziękuję, pani Lyngmo – powiedział John. Uratowała pani
ż
ycie swojej córki... i mojej ukochanej.
– Tak, tak właśnie sądziłam – odrzekła rozpromieniona. –
Wydawało mi się, że to jakiś okropny włamywacz, a kiedy
zobaczyłam ten straszny nóż... Mój Boże, on leży zupełnie bez
ruchu!
– W każdym razie oddycha – uspokoił ją Bakken. – Zadzwonię
po ambulans.
Harty Berg zmarł w drodze do szpitala, lecz nigdy nie
powiedzieli o tym starszej pani. John Bakken pocieszał
Christine, że jej matka nie będzie oskarżona o zabójstwo, a to,
co się stało, było najlepszym rozwiązaniem. Harry Berg
prędzej czy później wyszedłby z więzienia, a wtedy ani przez
chwilę nie mogliby żyć spokojnie. Nikt go nie żałował, może z
wyjątkiem pani Melander, lecz ona nie zrozumiałaby zbyt
wiele z całej historii.
Tego samego wieczoru komisarz wrócił do pracy, a już
następnego ranka Christine była zmuszona zadzwonić do niego
w pewnej trudnej sprawie.
– Dzięki za wczorajszy dzień. Obiad był wyśmienity. Nie
możesz mnie tak rozpieszczać. Co słychać?
– Och, John, jestem taka zdenerwowana. Musisz mi pomóc.
Mama spakowała swoją torbę i wy
szła z domu.
– O czym ty mówisz?
– Tak, zostawiła kartkę, że wybiera się do jakiegoś domu
opieki, bo nie chce być dla nas ciężarem. Napisała, że nie chce
być uciążliwą teściową. Czasami miewa momenty lepszego
samopoczucia, ale trwa to na ogół dość krótko. Tak się o nią
boję.
– Natychmiast zaczynam jej szukać. Czy wiesz, dokąd mogła
się udać?
– Nie. Ona nie zna żadnego domu opieki.
– Strasznie mi przykro, Christińe, ale nie martw się. Mam
wspaniałe plany dla całej naszej trójki. Jeden z moich kolegów
sprzedaje właśnie dom tuż za miastem. Będzie się dla nas
ś
wietnie nadawał. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy
zostawiać twoją matkę. Należy do rodziny, to najzupełniej
oczywiste.
– John, jesteś taki dobry.
– Wkrótce się odezwę. Nie wychodź z domu!
Starszą panią odnaleziono dość szybko. Siedziała ze swoim
bagażem na Dworcu Zachodnim i nie wiedziała, dlaczego się
tam znalazła. Nie chciała jednak ruszyć się stamtąd, dopóki nie
zjawił się John Bakken. Gdy go rozpoznała, pojechała z nim
bez wahania.
W samochodzie opowiedział jej o swoich planach.
Usłyszawszy to, rozpłakała się ze szczęścia i wdzięczności, że
nie miał zamiaru nigdzie jej odsyłać i traktował ją jak członka
rodziny.
– Nie będę wam sprawiać kłopotu, John – szlochała. – Wiem,
ż
e czasami jestem dla Christine ciężarem, ale to takie trudne,
gdy człowiek nie panuje już nad swoim rozumem, gdy
zauważa, że wbrew własnej woli staje się coraz bardziej
otępiały.
– Rozumiem to doskonale – odrzekł przyjaznym tonem. – Przy
domu jest ogród, którym będziesz mogła zajmować się do
woli, i nie będziesz już zamknięta w czterech ścianach swojego
pokoju.
– To brzmi cudownie. Zabierzesz mnie tam, żebym mogła
sobie wszystko obejrzeć?
– Rzecz jasna, przecież będzie to i twój dom.
– Dziękuję ci. Mam tylko jedną prośbę, John... ta pielęgniarka,
u której spałam ubiegłej nocy... Była taka miła i doskonale się
rozumiałyśmy. Zaprosiła mnie, żebym wkrótce znów u niej
przenocowała. Pomyślałam sobie... Czy sądzisz, że mogłabym
pojechać tam dzisiaj?
– Sądzę, że nie będzie miała nic przeciwko temu –
odpowiedział zdziwiony. – Ale czy nie chcesz...? Starsza pani
położyła dłoń na jego ramieniu.
– Obiecałeś Christine, że ją odwiedzisz dziś wieczorem,
prawda?
– Tak.
– W takim razie musicie być sami. Musicie mieć sposobność
poznać się nawzajem, a nie tylko mówić ciągle szeptem i przez
cały czas myśleć o mnie...
Na twarzy Bakkena pojawił się szeroki uśmiech. – Widzę, że
znasz się na ludziach! Noto postano
winne, ale niech się to nie stanie regułą. Pamiętaj, że nigdy
nikomu nie będziesz przeszkadzać.
– Dziękuję, John – powiedziała wzruszona. – Tak się cieszę, że
Christine cię poznała. Była taka samotna, sam rozumiesz.
– Wiem – skinął głową. – Ale i ja byłem samotny. Bardzo jej
potrzebuję.
Przez pewien czas rozmawiali jeszcze serdecznie, lecz w końcu
matka Christine na powrót pogrążyła się w swoim własnym
ś
wiecie i straciła kontakt z rzeczywistością. Johna Bakkena
ogarnęło współczucie. Miał okazję poznać jej piękną duszę i
jeszcze lepiej rozumiał poczucie odpowiedzialności i miłość,
jaką Christine darzyła swoją matkę. Postanowił wspierać
ukochaną z całych sił i nigdy nie okazywać zniecierpliwienia w
stosunku do starszej pani.
Christine, ujrzawszy go razem z matką, nie posiadała się z
radości. Postanowili, że zrobią to, o co prosiła matka – zapytają
pielęgniarkę, czy pani Lyngmo może u niej jeszcze raz
przenocować. Opiekunka nie miała nic przeciwko temu.
Tak więc zostali w mieszkaniu tylko we dwoje. Christine stała
naprzeciw Johna, oglądając sobie dłonie i wyłamując palce.
Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Ten list, który znalazłem w popiele u Reidara Lie...
– Tak? – spytała szybko, wdzięczna, że podjął neutralny temat.
– Harty Berg umieścił go tam z pewnością przed naszym
przyjazdem – kontynuował. – Jako dowód, że naprawdę
mieszkała tam właściwa osoba. Pamiętasz, jak się zaoferował,
ż
e porozmawia z gospodynią? W przeciwnym razie już wtedy
bym się dowiedział, kim jest w rzeczywistości.
– Z pewnością. A ten drugi list, który do mnie wysłał... Nie
sądzisz, że wczoraj przyszedł tu również po niego?
– Tak mi się zdaje, chociaż nie zdążył o to zapytać. W pokoju
ponownie zapanowała cisza. Program telewizyjny już się
skończył, byli więc zdani na własne towarzystwo.
– Christine – powiedział John, podchodząc bliżej. – Nie jestem
zbyt doświadczonym kochankiem. Tak naprawdę to nie wiem,
co należy mówić w chwili takiej jak ta.
– Ja też nie. Czuję się taka nieporadna... Nie, dlaczego teraz
miałabym cokolwiek udawać? Gdy byłam z Hartym Bergiem,
wszystko wydawało się być nie tak. Teraz też jestem
onieśmielona, ale to tylko z powodu braku doświadczenia.
Napawam się przecież każdą sekundą spędzoną przy tobie.
Właśnie taka zachęta była mu potrzebna. Roześmiał się
serdecznie i wziął ją w ramiona, a ona odwzajemniła jego
uśmiech. I wtedy pocałował ją po raz pierwszy. Było to
cudowne uczucie. Pocałowali się raz jeszcze i wyzbyli się
wszelkiego
zakłopotania.
Przy
wtórze
ś
miechów
i
przekomarzań Christine włożyła swoją piękną koszulę nocną, a
John zo
stał u niej na noc. Oboje stwierdzili, że wiele stracili w życiu,
choć z drugiej strony cieszyli się, czekali aż do tej chwili.
John Bakken okazał się niezupełnie doskonałym kochankiem.
Christine była tak zdenerwowana i spięta, że czuła straszny
ból. Ktoś inny mógłby ocenić tę noc jako kompletne fiasko,
lecz oni tak nie uważali. Liczyli się z trudnościami, a ponieważ
oboje doskonale się rozumieli i darzyli głębokim uczuciem, nie
opuszczała ich nadzieja na lepsze i wspanialsze chwile
spędzone w swoich ramionach.
John stwierdził, że już sam fakt, iż od samego początku ranił
ich chłód, jaki sobie wzajemnie okazywali, dowodził, że wiele
dla siebie znaczą. Christine całkowicie się z nim zgadzała.
Była ogromnie szczęśliwa, że spotkała kogoś, kto nie tylko ją
kochał,
ale
i
był
gotów
wziąć
na
siebie
część
odpowiedzialności za matkę. Wszystko to stało się tak szybko.
Oboje wiedzieli jednak, że tak właśnie miało być. Byli
wystarczająco dojrzali, by wyjść wspólnie naprzeciw
czekającym ich trudnościom.