Smith Lisa Jane
Powrót o zmierzchu
Pamiętniki wampirów tom 5
Prolog
Stefano.
Elena była sfrustrowana. Nie potrafiła pomyśleć jego imienia, by
zabrzmiało tak, jak chciała.
- Stefano – powtórzył raz jeszcze. - Czy możesz wypowiedzieć moje
imię, najukochańsza?
Elena przyjrzała mu się z namysłem. Złamał jej serce swoją urodą,
rzymskimi rysami i ciemnymi włosami opadającymi niesfornie na czoło.
Chciała ująć w słowa uczucia, jakimi darzyła Stefano, ale zaćmiony umysł nie
pozwalał. O tak wiele spraw pragnęła go zapytać... i tyle mu powiedzieć. Ale nie
mogła znaleźć właściwych słów. Nawet nie mogła mu przesłać myśli. Stefano
odbierał tylko chaotyczne, pojedyncze obrazy.
Ale przecież to był dopiero siódmy dzień jej nowego życia.
Stefano opowiedział Elenie, że kiedy po raz pierwszy się obudziła po tym,
gdy umarła jako wampirzyca, potrafiła chodzić, mówić i robić wiele rzeczy,
których teraz nie pamiętała. Nie wiedział, dlaczego tak było – nie słyszał nigdy
o nikim, poza wampirami, kto wróciłby po śmierci. Elena była wampirzycą, gdy
umierała, ale z pewnością nie teraz.
Stefano powiedział jej też, że bardzo szybko się uczyła. Przesyłała mu
telepatycznie nowe obrazy, nowe słowa. Chociaż łatwiej było się z nią
porozumieć, raz trudniej, był pewien, że któregoś dnia Elena znów będzie sobą i
zacznie zachowywać się jak młoda dziewczyna, którą jest. Nie będzie już
osiemnastolatką z umysłem dziecka. Duchy najwidoczniej chciały, żeby
dorastała jeszcze raz, poznając świat oczami dziecka.
Elena uważała, że nie było to miłe ze strony duchów. A jeśli Stefano w
tym czasie znajdzie sobie inną dziewczynę? Obawiała się tego.
To dlatego pewnej nocy, gdy Stefano się obudził, Eleny nie było w łóżku.
Znalazł ją w łazience, nachyloną nad gazetą. Z wielkim przejęciem wpatrywała
się w tekst, próbując zrozumieć coś ze znaków na papierze, o których wiedziała,
że są literami, które układają się w wyrazy, które kiedyś znała. Papier był
wilgotny od jej łez. Nie potrafiła przeczytać żadnego słowa.
- Nie płacz, kochana. Nauczysz się znowu czytać. Po co ten pośpiech?
Powiedział to, zanim zobaczył, że połamała ołówek, zaciskając na nim dłoń
zbyt mocno, i podarte papierowe serwetki. Próbowała przerysować litery i
słowa. Może gdyby umiała pisać jak inni ludzie, Stefano przestałby sypiać w
fotelu. Wiedziałby, że Elena jest dorosła, i kładłby się spać u jej boku.
Patrzyła, jak oczy Stefano napełniają się łzami. On jednak uważał, że
mężczyźnie nie wolno płakać, więc obrócił się do niej plecami, by nie widziała
jego łez.
A potem wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
- Eleno, powiedz mi, co mam zrobić. Zrobię to, nawet jeśli wydaje
się niemożliwe. Przysięgam. Tylko mi powiedz.
Wszystkie słowa, które chciała powiedzieć, tkwiły w jej głowie
zaklinowane. Zaczęła płakać. Stefano bardzo delikatnie otarł jej łzy, jakby
obawiał się, że może jej zrobić krzywdę.
Wtedy Elena uniosła twarz, zamknęła oczy i ułożyła usta do pocałunku. Ale...
- Masz umysł dziecka – powiedział Stefano łamiącym się głosem. - Nie
mogę tego zrobić.
Dawniej porozumiewali się za pomocą znaków, które Elena
pamiętała. Uderzyła palcami w szyję: raz, dwa, trzy razy. To znaczyło, że
czuła się źle. To znaczyło, że chce... Stefano jęknął.
- Nie mogę...
Znów uderzyła trzy razy.
- Nie jesteś jeszcze sobą...
Jeszcze trzy razy...
- Kochanie, posłuchaj...
Kolejne trzy uderzenia. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Gdyby
mogła mówić, powiedziała by: „Proszę, zaufaj mi choć trochę – nie jestem
dzieckiem. Proszę, posłuchaj tego, czego nie mogę ci powiedzieć”.
- Cierpisz. Bardzo cierpisz - szepnął czule Stefano. - Gdybym... tylko
trochę...
I nagle pewnym ruchem uniósł jej głowę i obrócił pod takim kątem, jak
trzeba, a potem Elena poczuła ukąszenie, które bardziej niż cokolwiek innego
przekonało ją, że żyje i że nie jest już duchem.
Przekonało ją też, że Stefano kocha ją i nikogo innego, i że w końcu może
się z nim porozumieć. Powiedziała, co czuje za pomocą okrzyków. Stefano
słuchał oniemiały.
Elena uznała, że tak jest sprawiedliwie. Potem już zawsze spał obok niej, a
ona zawsze była szczęśliwa.
Rozdział 1
Damon Salvatore właściwie wisiał w powietrzu, lekko tylko
przytrzymywał się gałęzi...Kto zna nazwy drzew? Kogo obchodzi, co to za
drzewo? Było wystarczająco wysokie, żeby zaglądać z niego do sypialni
Caroline Forbes na piętrze, a o szeroki pień mógł oprzeć plecy. Ułożył się
wygodnie, z rękami założonymi za głowę. Jak polujący kot czuwał z
przymkniętymi oczami. Czekał na magiczną godzinę czwartą czterdzieści
cztery, tuż przed świtem, kiedy Caroline odda się swojemu rytuałowi. Widział to
już dwa razy i był podekscytowany.
Nagle ukąsił go komar.
To absurdalne, komary nie kąsają wampirów - ich krew nie jest tak pożywna jak
ludzka. Ale to, co poczuł na karku, z pewnością przypominało ukąszenie
komara. Rozejrzał się, ale niczego nie zobaczył. Igły sosny. Nic latającego.
Żadnego owada przycupniętego na gałęzi. W porządku zatem. To musiała być
igła. Tak czy owak, ukłucie bolało coraz bardziej. Pszczoła samobójca? Damon
ostrożnie dotknął dłonią karku. Nie wyczuł żądła. Tylko mały pęcherzyk, który
coraz bardziej bolał.
Przestał zwracać uwagę na ból, bo w sypialni Caroline coś się działo. Nie
był pewien co, ale poczuł nagły przypływ mory wokół śpiącej dziewczyny, jakby
buczenie kabli wysokiego napięcia. Kilka dni temu właśnie to odczucie przypro-
wadziło go pod jej okno. Nie potrafił jednak ustalić jego źródła. O czwartej
czterdzieści zadzwonił budzik. Caroline obudziła się, chwyciła zegar i rzuciła w
kąt pokoju. Masz dziewczyno szczęście, pomyślał Damon z pewną przekorą.
Gdybym był zwykłym włamywaczem, a nie wampirem, nastawałbym na twoją
cnotę - zakładając, że jeszcze jej nie straciłaś: Ale ja odpuściłem sobie dybanie
na dziewice . Pięćset lat temu.
Na ułamek sekundy uśmiechnął się, a potem jego czarne oczy znów stały
się zimne jak lód. Spojrzał w otwarte okno.
Tak... Zawsze uważał, że jego młodszy brat idiota, Stefano, nie doceniał
Caroline Forbes. Dziewczyna była niezłym ciachem: długie, opalone na złoto
nogi, wąska talia, kasztanowe loki. No i jej umysł. Wynaturzony, spaczony. Po
prostu wspaniały. Na przykład, jeżeli się nie mylił, nakłuwała laleczki wudu.
Fantastycznie.
Damon lubił obserwować artystów przy pracy. Jakaś moc wciąż pulsowała
w pokoju Caroline, a on nie mógł jej rozgryźć. Czy dziewczyna była nią
obdarzona? Na pewno nie.
Caroline w pośpiechu sięgnęła po coś, co wyglądało jak garść jedwabnych
pajęczyn w kolorze zielonym. Zdjęła koszulę nocną i - niemal zbyt szybko, by
Damon to zauważył - włożyła seksowną bieliznę. „a co czekasz, dziewczyno?”
- zastanawiał się Damon.
Właściwie powinien zachować większą ostrożność. Nagle rozległ się
trzepot skrzydeł, na ziemię upadło jedno hebanowe pióro, a na gałęzi siedział
niezwykłych rozmiarów czarny kruk.
Ptak uważnie przyglądał się jednym okiem Caroline, która zrobiła krok do
przodu, jakby kopnął ją prąd, z rozchylonymi ustami i wzrokiem wpatrzonym
we własne odbicie. Potem uśmiechnęła się, jakby z kimś się witała.
Damon zlokalizował źródło mocy. Było w lustrze. Nie w tym samym wymiarze
co lustro, ale wewnątrz niego. Caroline zachowywała się... dziwnie. Odrzuciła
do tyłu długie, kasztanowe włosy. Opadały na plecy, stanowiąc wspaniały
widok. Zwilżyła językiem wargi i uśmiechnęła się znowu - scena przypominała
spotkanie kochanków.
Kiedy dziewczyna przemówiła, Damon słyszał ją bardzo wyraźnie.
- Dziękuję. Ale spóźniłeś się dzisiaj.
W sypialni Damon nie widział nikogo oprócz Caroline i nie słyszał, żeby ktoś
jej odpowiedział. Ale odbite w lustrze usta Caroline otwierały się, mimo że
dziewczyna miała je zamknięte.
„Brawo!” - pomyślał, zawsze doceniając każdego, kto robił ludziom takie
psikusy. „Dobra robota, kimkolwiek jesteś!” Czytając z warg w lustrze, wyłapał
coś jakby „przepraszam" i ,,uroczo''.Pokiwał głową.
- ...nie musisz... po dzisiaj.. - mówiło dalej odbicie Caroline.
- A jeśli nie uda mi się ich oszukać? - zapytała Caroline.
- ...miała pomoc. Nie przejmuj się, odpocznij...
- Dobrze. I nikomu nie stanie się krzywda, tak? To znaczy nikt nie umrze?
- Dlaczego mielibyśmy..?
Damon uśmiechnął się w duchu. Ile razy słyszał już takie rozmowy? Sam
doskonale znał tę strategię: najpierw osacza się ofiarę, potem uspokaja się ją.
Zanim się zorientuje, można skłonić ją do wszystkiego, aż nie będzie więcej
potrzebna. . A wtedy - oczy mu zabłysły - szuka się kolejnej. Caroline nerwowo
wyłamywała palce.
- Ale tylko dopóki... wiesz. Obiecałeś. Naprawdę mnie kochasz?
- ...zaufaj mi. Zajmę się tobą... i twoimi wrogami też. Już się nimi
zajmuję. Dziewczyna przeciągnęła się - chłopcy z Liceum imienia Roberta E.
Lee zapłaciliby dużo za ten widok.
- Chcę to zobaczyć - powiedziała: - Mam już dość słuchania o tym, że
Elena to, Stefano tamto... Teraz wszystko zacznie się od początku. .
Przerwała, jakby, uświadomiła sobie, że ktoś na drugim końcu linii odłożył
słuchawkę. Zmrużyła. oczy i zacisnęła wargi. Po chwili jednak się uspokoiła.
Wciąż patrzyła w lustro. Jedną dłoń położyła delikatnie na brzuchu. Spojrzała na
nią i jej twarz rozjaśniła się na moment. Potem pojawił się na niej wyraz
zrozumienia i niepokoju zarazem.
Damon ani na chwilę nie oderwał wzroku od lustra. Zwykłe lustro. I nagle,
kiedy Caroline się odwracała, zauważył czerwony błysk.
„Płomień? Co tu się dzieje?” - pomyślał, przyjmując z powrotem postać
zabójczo przystojnego faceta leżącego na gałęzi drzewa. Istota z lustra na pewno
nie pochodziła stąd. Ale zdaje się, że zamierzała sprawić kłopot jego bratu.
Uśmiech zadowolenia pojawił się na ustach Damona.
Nic nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak widok przemądrzałego,
świętoszkowatego Stefano ,,jestem lepszy od ciebie, bo nie piję ludzkiej krwi"
Salvatore w tarapatach.
Nastolatki z Fell's Church - i niektórzy dorośli - uważali opowieść o
Stefano Salvatore i miejscowej piękności Elenie Gilbert za współczesną wersję
Romea i Julii. Ona oddała życie, żeby go uratować, kiedy oboje zostali porwani
przez psychopatkę, a potem on umarł z tęsknoty. Krążyły nawet plotki, że
Stefano nie był zwykłym człowiekiem, ale czymś innym. Demonem, dla
którego odkupienia Elena się poświęciła.
Damon znał prawdę. Stefano rzeczywiście umarł, ale to było setki lat
temu. Naprawdę był wampirem, ale nazywanie go demonem to jakby
powiedzieć o Sierotce Marysi, że jest uzbrojona i niebezpieczna.
Tymczasem Caroline wciąż mówiła do pustego pokoju.
-Tylko poczekaj - wyszeptała, podchodząc do biurka. Długo grzebała w
stercie papierów i książek, aż znalazła miniaturową kamerę wideo. Zielone
światełko wyglądało jak oko. Ostrożnie podłączyła kamerę do komputera i
wpisała hasło.
Wzrok Damona był dużo lepszy niż jakiegokolwiek człowieka. Wyraźnie
widział, jak opalone palce z długimi paznokciami wstukują „cfbogini”. Bogini
Caroline Forbes, pomyślał. Żałosne.
Dziewczyna obróciła się i Damon zobaczył łzy w jej oczach. Nagle zaczęła
szlochać. Opadła na łóżko, chlipiąc i kiwając się w tył i w przód. Uderzała
pięścią w materac, ale cały czas płakała i płakała. Jej zachowanie zaskoczyło
Damona. Po chwili obudził. się w nim instynkt.
- Caroline? Caroline, mogę wejść?
- Co? Kto tu jest? - rozejrzała się nerwowo.
- Damon. Mogę wejść? – zapytał z fałszywym współczuciem,
jednocześnie wywierając na nią nacisk telepatycznie.
Wampiry mogą kontrolować ludzkie umysły. Do jakiego stopnia, zależy
od wielu czynników: diety (jeśli żywią się ludzką krwią zyskują potężną moc),
siły woli ofiary, relacji między obojgiem, pory doby i tylu innych rzeczy, że
Damon nawet nie próbował tego zrozumieć. Wiedział tylko, kiedy był bardzo
silny. Teraz był.
- Mogę wejść? - powtórzył czarującym głosem. W tej samej chwili
złamał wolę Caroline, bo jego była o wiele silniejsza.
- Tak - odpowiedziała, ocierając łzy. Najwidoczniej nie widziała nic
niezwykłego w tym, że wchodzi do niej przez okno. -Wejdź, Damonie.
W ten sposób zaprosiła go. Jednym zgrabnym ruchem wampir znalazł się w
środku. W pokoju pachniało perfumami, mocnymi perfumami. Poczuł zew krwi.
Jego górne kły zrobiły się dwa razy większe, a ich brzegi stały się ostre jak
brzytwa To nie była właściwa pora na pogaduszki, chociaż zwykle gawędził z
ofiarami - czekanie na deser stanowi połowę przyjemności, jaką sprawia
zjedzenie go. Teraz jednak odczuwał silny głód. Użył maksimum mocy, by
zawładnąć umysłem Caroline i uśmiechnął się do niej promiennie. Podziałało.
Caroline otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Jej źrenice rozszerzyły
się, a potem zwęziły.
- Ja... ja... - wykrztusiła. - Och... I była jego. Łatwo poszło.
Kły Damona wibrowały. Odczuwał ból, który sprawił, że zaatakował z
prędkością kobry - zanurzył zęby w pulsującej żyle. Był głodny, piekielnie
głodny. Ostrożnie, nie przestając patrzeć dziewczynie w oczy, uniósł jej głowę,
aby odsłonić szyję. Pulsowanie krwi, ciepłej i słodkiej, odbierał wszystkimi
zmysłami: czuł uderzenia jej serca i zapach krwi tuż pod powierzchnią gładkiej
skóry Nachylił się.
Nigdy jeszcze nie był tak podekscytowany, tak spragniony...
Tak spragniony, że aż go to zdziwiło. Zastygł bez ruchu. W końcu każda
dziewczyna smakuje równie dobrze. Co sprawiało, że Caroline wzbudzała w
nim takie pragnienie? Co się z nim działo?
Nagle zrozumiał.
„Odzyskałem kontrolę nad swoim umysłem, dziękuję”. Myślał jasno i logicznie.
Zmysłowa aura, której uległ, zniknęła. Puścił podbródek Caroline i się
wyprostował. Istota, która nawiedzała dziewczynę, o mało nie przejęła nad nim
kontroli. Próbowała zmusić go do złamania obietnicy, którą dał Elenie.
Kątem oka znów dostrzegł czerwoną iskrę na lustrze. Tę istotę musiało
przyciągnąć epicentrum mocy, które znajdowało się w Fell's Church - był tego
pewien. Na krótko zawładnęła jego umysłem, chciała, by wysuszył żyły
Caroline. By wypił całą jej krew, by zabił człowieka - czego nie zrobił, odkąd
złożył obietnicę Elenie.
Dlaczego? Wściekły, szukał umysłem intruza. Powinien wciąż tu być,
lustro było portalem pozwalającym jedynie na przemierzanie niewielkich
odległości. W dodatku nieznajomy na chwilę przejął nad nim kontrolę, nad
Damonem Salvatore, więc musiał być bardzo blisko.
Damon nikogo nie znalazł. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
Nieświadomie przykładając dłoń do karku, posłał w przestrzeń wiadomość:
„Ostrzegam cię tylko raz. Trzymaj się ode mnie z daleka!”
Wiadomość wysłał z mocą, która w jego umyśle zajaśniała jak błyskawica.
To uderzenie mocy powinno zabić kogoś na dachu, w powietrzu, na drzewie...
może w domu obok. Gdziekolwiek był. Tajemnicza istota powinna upaść na
ziemię, a on powinien ją wyczuć. Ale chociaż ciemne chmury zebrały się nad
nim; a wiatr wyginał gałęzie, nikt nie upadł, nikt nie próbował go zaatakować.
Nie wyczuwał nikogo, kto byłby na tyle blisko, żeby wedrzeć się do jego
umysłu, a ktoś znajdujący się daleko nie mógł oddziaływać na Damona z tak
potężną mocą.
Starszy brat Stefano bywał czasem próżny, ale w gruncie rzeczy miał
trzeźwy osąd własnej osoby. Był silny i wiedział o tym. Tak długo, jak długo
dobrze się odżywiał i nie ulegał sentymentom, niewiele było istot, które mogły
się z nim równać.
Dwie zjawiły się tutaj w Fell's Church, pomyślał, ale zaraz stwierdził, że z
pewnością w okolicy nie było innych starych, potężnych wampirów jak on, bo
wiedziałby o tym. Być może były tu całe stada wampirów, ale żaden nie miał
takiej mocy, by opanować jego myśli. Damon był też pewien, że nie było tu
nikogo innego, kto mógłby go pokonać. Wyczułby go, tak jak wyczuwał
strumienie dziwnych mocy, które krzyżowały się pod miasteczkiem.
Spojrzał jeszcze raz na Caroline, wciąż w transie, w który ją wprawił. Wyjdzie z
niego powoli.
Potem obrócił się i ze zwinnością pantery wyskoczył przez okno na gałąź
drzewa, a potem zgrabnie zeskoczył na ziemię.
Rozdział 2
Damon musiał poczekać kilka godzin, by się pożywić - dziewczyny spały tak
mocno, że nie mógł ich obudzić i nakłonić, by go zaprosiły do sypialni. Był
wściekły. Głód, który wzbudziła w nim tajemnicza istota, był realny, nawet
jeżeli Damonowi szybko udało się odzyskać kontrolę nad swoim umysłem.
Potrzebował krwi i potrzebował jej już.
Dopiero potem pomyślał o dziwnym gościu Caroline: demonie, który oddał
mu dziewczynę na pewną śmierć zaraz po tym, kiedy zawarł z nią układ.
Ranek zastał Damona przejeżdżającego główną ulicą miasta, obok
antykwariatu, restauracji i sklepiku z pocztówkami.
Chwileczkę, tutaj otworzono nowy sklep z okularami przeciwsłonecznymi.
Damon zaparkował i wysiadł z samochodu z gracją wyćwiczoną przez stulecia.
Spojrzał w przyciemnianą szybę wystawową i uśmiechnął się do swojego
odbicia. Świetnie wyglądam, pomyślał z zadowoleniem.
Gdy stanął w drzwiach sklepu, zaanonsował go dzwonek wiszący nad nimi.
Za ladą stała bardzo ładna dziewczyna o zaokrąglonych kształtach, z brązowymi
włosami zebranymi w kucyk i dużymi niebieskimi oczami.
Spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dzień dobry - przywitała go. -Jestem Page.
Damon patrzył na nią uwodzicielsko, po czym posłał jej czarujący uśmiech.
- Dzień dobry, Page - powiedział, przeciągając nieco sylaby.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Czy mogę w czymś pomóc?
- O tak - przytaknął, nie pozwalając jej odwrócić wzroku. - Tak sądzę.
Znowu obrzucił dziewczynę taksującym wzrokiem i z poważną miną
stwierdził:
- Powinnaś być damą dworu w jakimś średniowiecznym królestwie.
Page zbladła, po czym zarumieniła się - wyglądała jeszcze ładniej.
- Ja... ja zawsze o tym marzyłam. Ale skąd wiedziałeś?
Damon tylko się uśmiechnął.
Elena spojrzała na Stefano szeroko otwartymi oczami w kolorze lapis-lazuli.
Właśnie powiedział jej, że będzie miała gości! Odkąd wróciła z zaświatów, nie
miała gościa.
Musiała się dowiedzieć, co to jest gość.
Damon spędził w sklepie z okularami piętnaście minut. Teraz szedł chodnikiem,
pogwizdując, w nowych ray banach.
Page drzemała na podłodze. Później szef zażąda, żeby zapłaciła za skradzione
okulary, ale teraz czuła się obłędnie szczęśliwa. Do końca życia miała zapamiętać
ekstazę, którą przeżyła.
Damon zaglądał przez szyby do sklepów, choć niezupełnie w takim celu, w
jakim zwykle robią to ludzie. Urocza starsza pani w sklepiku z pocztówkami... nie.
Facet w elektronicznym... nie.
Ale... coś ciągnęło go z powrotem do sklepu z elektroniką. Jakie wspaniałe
urządzenia się teraz produkuje. Zapragnął mieć małą kamerę wideo. A Damon
nie miał w zwyczaju odkładać zaspokojenia swoich pragnień. Podobnie jak
wybrzydzać, gdy był głodny. Krew to krew nieważne, w czyich żyłach krąży.
Chwilę po tym, gdy sprzedawca zademonstrował mu działanie kamery,
Damon wyszedł ze sklepu z tym cackiem w kieszeni.
Spacer sprawiał mu przyjemność, chociaż kły znów zaczęły boleć. To dziwne,
powinien już być nasycony. Ale z drugiej strony nie pił krwi poprzedniego dnia.
To pewnie dlatego wciąż jest głodny. Poza tym zużył dużo mocy na uwolnienie
się od demona w pokoju Caroline. Tymczasem napawał się tym, że odzyskał
siły, a jego organizm funkcjonuje jak dobrze naoliwiony mechanizm, że każdy
ruch sprawia mu rozkosz.
Przeciągnął się dla czystej zwierzęcej przyjemności, a potem przystanął, żeby
przyjrzeć się swojemu odbiciu w witrynie antykwariatu. Trochę potargany, ale
zabójczo przystojny. No i dokonał dobrego wyboru: nowe okulary podkreślały
jego urodę.
Właścicielką antykwariatu, wiedział o tym, była pewna wdowa, która miała
bardzo, bardzo ładną siostrzenicę.
W środku sklepu panował półmrok i było chłodno.
- Czy wiesz - zapytał dziewczynę, gdy podeszła do niego - że wyglądasz,
jakbyś marzyła o zwiedzaniu egzotycznych krajów?
Stefano wyjaśnił Elenie, że goście to jej przyjaciele, jej dobrzy przyjaciele.
Powiedział też, że powinna chodzić ubrana. Nie rozumiała dlaczego. Było
gorąco. Zgodziła się nosić koszulę nocną, ale w dzień było gorąco, no i nie
miała koszuli dziennej.
Poza tym ubrania, które Stefano jej podał -jego dżinsy z podwiniętymi
nogawkami i zdecydowanie za duża koszulka polo - były... złe. Kiedy dotknęła
koszulki, zobaczyła obrazy kobiet w małych, ciemnych salach, pochylonych nad
maszynami do szycia.
- Ze sweat shopu*? - zapytał zdumiony Stefano, kiedy Elena przesłała mu
telepatycznie te obrazy. - To? - Rzucił ubrania na podłogę.
- A to? - Dał jej inną koszulkę.
Elena przyjrzała jej się uważnie, dotknęła ją policzkiem. Żadnego cierpienia,
żadnej niewolniczej pracy.
- W porządku? - dopytywał się Stefano. Ale Elena nie słuchała. Podeszła
do okna i wyjrzała przez nie.
- Co się stało?
Tym razem przesłała mu tylko jeden obraz. Rozpoznał go od razu.
Damon.
Stefano poczuł skurcz serca. Jego starszy brat utrudniał mu życie, jak mógł,
od prawie pięciu wieków Za każdym razem, gdy Stefano udało się uciec,
Damon znajdował go... Po co? Dla zemsty? Satysfakcji? Dawno temu, we
Włoszech ery renesansu, zabili się nawzajem, gdy ich szpady niemal
jednocześnie przebiły ich serca. Pojedynkowali się o wampirzycę, którą obaj
kochali. Od tamtej pory było między nimi tylko gorzej.
Ale też kilka razy ocalił mi życie, pomyślał Stefano, sam zbijając się z tropu.
I daliśmy słowo, że będziemy się o siebie troszczyć....
* Sweat shopy to zakłady produkcyjne w krajach Trzeciego Świata, w których panują ciężkie Warunki pracy.
Zatrudniane w nich kobiety i dzieci są zmuszane do pracy przez wiele godzin za skandalicznie niską płacę, nie mają
żadnych praw pracowniczych (przyp.,red.).
Spojrzał na Elenę. To ona zmusiła ich do złożenia tej obietnicy, kiedy
umierała. Dziewczyna odwzajemniła spojrzenie. Patrzyła na Stefano
niewinnymi niebieskimi oczami.
Musiał jakoś poradzić sobie z Damonem, który właśnie zaparkował swoje
ferrari obok jego porsche przed pensjonatem.
- Zostań tu i nie podchodź do okna. Błagam - powiedział zdenerwowany do
Eleny. Wybiegł z pokoju, zatrzasnął drzwi i zbiegł po schodach na dół.
Damon stał przy samochodzie i gapił się na zniszczoną fasadę budynku -
najpierw przez ciemne okulary, potem bez nich. Wyraz jego twarzy sugerował,
że widok był tak samo okropny.
Ale tym Stefano się nie przejmował, zaniepokoiło go co innego - aura wokół
Damona i różnorodność zapachów, których człowiek by nie wyczuł, a co
dopiero rozróżnił.
- Coś ty robił? - zapytał, zbyt zdenerwowany, by zdobyć się chociaż na
zdawkowe powitanie.
Damon odpowiedział promiennym uśmiechem.
- Byłem na zakupach. Kupiłem kilka rzeczy. - Wskazał na skórzany pasek i
okulary, po czym położył rękę na kieszeni z kamerą. - Nie uwierzyłbyś, ale w tej
mieścinie trafiają się świetne okazje. Uwielbiam zakupy.
- Chcesz powiedzieć, że uwielbiasz kraść? Ale to i tak nie tłumaczy nawet
połowy zapachów, które cię otaczają. Umierasz czy ci odbiło? - Czasem, kiedy
wampir zostanie zatruty albo zaatakuje go jedna z tajemniczych chorób, na
które zapadają wampiry, poluje jak szalony, bez opamiętania, na wszystko i
wszystkich w okolicy.
- Byłem po prostu głodny - wyjaśnił Damon uprzejmym tonem. - A co się
stało z twoim dobrym wychowaniem? Przejechałem taki kawał drogi, a ty ani
„Cześć, Damonie", ani „Jak miło cię widzieć". Zamiast tego słyszę „Coś ty
robił?" Co by na to powiedział signore Marino, braciszku?
- Signore Marino - wycedził przez zęby Stefano, zastanawiając się, jak
Damonowi udaje się za każdym razem wyprowadzić go z równowagi (tym
razem przypominając mu ich dawnego nauczyciela etykiety i tańca) – zamienił
się w proch setki lat temu, tak jak i my powinniśmy. Ale to nie ma nic
wspólnego z naszą rozmową, bracie. Pytałem, co robiłeś, i wiesz, co miałem na
myśli. Musiałeś wypić krew połowy dziewczyn w mieście.
- Dziewczyn i kobiet. - Damon, znacząco uniósł palec. - Nie powinniśmy
dyskryminować kobiet, to niepoprawne politycznie. A może ty powinieneś
zmienić dietę. Gdybyś pił więcej ludzkiej krwi, może wreszcie byś zmężniał.
- Gdybym pił więcej...? - Stefano przyszło do głowy kilka zakończeń tego
zdania, ale żadne dobre. - Co za szkoda - wycedził do niższego od niego
Damona - że ty nie urośniesz już ani milimetra, choćbyś nie wiem jak długo żył
i jak dużo krwi wypił. A teraz może powiesz mi, co tu robisz. Jak cię znam,
narobiłeś w mieście strasznego zamieszania.
- Przyjechałem po swoją skórzaną kurtkę.
- A czemu po prostu nie ukradniesz nowej... - Stefano przerwał, ponieważ
nagle poleciał do tyłu, a potem uderzył o ścianę pensjonatu.
- Nie ukradłem tych rzeczy, chłoptasiu. Zapłaciłem za nie, moją własną
walutą. Snami, fantazjami i rozkoszą nie z tego świata. - Ostatnie słowa
wypowiedział z naciskiem, bo wiedział, że najbardziej rozwścieczą Stefano.
Nie mylił się. Stefano miał jednak poważniejszy problem. Wiedział, że
Damon był ciekaw, co dzieje się z Eleną. To był powód do niepokoju. W
dodatku dostrzegł dziwny błysk w oczach brata. Jego źrenice na moment
zapłonęły czerwonym płomieniem. To, co Damon dzisiaj robił, nie było
normalne. Stefano nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że Damona nic nie
powstrzyma.
- Wampir nie powinien płacić - wyzłośliwiał się Damon. Jesteśmy
uosobieniem zła, powinniśmy zamienić się w proch. Czy nie tak, braciszku? -
Uniósł dłoń, na której nosił pierścień z błękitnym kamieniem. Ten talizman
chronił go przed spłonięciem w świetle słońca.
Kiedy Stefano spróbował się poruszyć, dłonią z pierścieniem przygwoździł
go do ściany. Stefano próbował się wyrwać, ale Damon był szybki jak kobra,
nie, szybszy. Dużo szybszy niż zwykle i silniejszy dzięki ludzkiej krwi, którą
wypił tego dnia.
- Damon, ty... - Stefano był tak wściekły, że na chwilę stracił panowanie
nad sobą i próbował podciąć bratu nogi.
- Tak, to ja, Damon - syknął tamten jadowicie. - I nie płacę, kiedy nie mam
na to ochoty. Po prostu biorę. Biorę, co chcę, i nie daję nic w zamian.
Stefano wpatrywał się w czarne jak węgiel oczy. Znów zobaczył błysk
płomienia. Próbował myśleć. Damon zawsze szybko atakował, nie dawał ofierze
szans. Ale nie aż tak szybko. Stefano znał go na tyle, żeby zorientować się, że
dzieje się coś niedobrego. Wydawało się, że Damona trawi gorączka. Stefano
użył swojej mocy jak radaru, próbując znaleźć przyczynę, która doprowadziła
jego brata do takiego stanu.
- Zaczynasz coś rozumieć. - Damon uśmiechnął się z przekąsem. I
zaatakował brata potężną falą mocy. Stefano miał wrażenie, że płonie.
Mimo okropnego bólu musiał zachować zimną krew. Musiał myśleć, a nie
tylko reagować odruchowo. Poruszył się nieznacznie, obracając głowę w bok i
spoglądając w stronę drzwi do pensjonatu. Oby tylko Elena go posłuchała i
została w pokoju...Stefano wciąż czuł uderzenia mocy Damona niby smaganie
biczem. Oddychał szybko i ciężko.
- Tak jest - prychnął Damon. - My, wampiry, bierzemy to, co chcemy. To
lekcja, której musisz się nauczyć.
- Damonie, obiecywaliśmy opiekować się sobą nawzajem...
- O, tak, teraz się tobą zaopiekuję.
I Damon ugryzł brata.
I zaczął pić jego krew.
To bolało bardziej niż uderzenia mocy. Ugryzienie ostrymi jak brzytwa
zębami nie powinno sprawiać mu aż takiego bólu, Damon jednak wykręcił
szyję Stefano - trzymając go za włosy - w taki sposób, by zadać bratu jak naj-
większy ból.
A potem ból stał się nie do wytrzymania. Gdy wampir pije twoją krew wbrew
twojej woli, cierpisz tortury. Czujesz, jakby wyrywano ci z ciała duszę. Było to
największe fizyczne cierpienie, jakiego Stefano kiedykolwiek doświadczył. Po
chwili łzy napłynęły mu do oczu i spłynęły po policzkach.
Dla wampira jeszcze gorsze od bólu było upokorzenie - to, że inny wampir
traktuje cię jak człowieka, jak pożywienie. Stefano słyszał walenie swojego
serca, kiedy wyrywał się, próbując uniknąć kłów Damona. Przynajmniej -
dzięki Bogu - Elena posłuchała go i została w pokoju.
Zaczynał się zastanawiać, czy Damon rzeczywiście oszalał i zamierza go zabić,
kiedy tamten puścił go i odepchnął. Stefano potknął się, upadł, przewrócił na plecy
i spojrzał w górę na stojącego nad nim Damona. Przycisnął palce do ran na szyi.
- A teraz - powiedział lodowatym tonem Damon - pójdziesz na górę i
przyniesiesz mi moją kurtkę.
Stefano podniósł się powoli. Wiedział, że Damon rozkoszuje się jego
upokorzeniem i opłakanym wyglądem - jego ubranie było pomięte i brudne.
Usiłował je otrzepać z trawy i ziemi jedną ręką, podczas gdy drugą przyciskał
ranę na szyi.
- Milczysz - zauważył Damon, oblizując wargi i mrużąc oczy z radości. -
Żadnej ciętej riposty? Nawet słówka? Myślę, że powinienem częściej dawać ci
taką lekcję.
Stefano z trudem zrobił krok w stronę wejścia do pensjonatu. Nagle
zatrzymał się przerażony.
Elena wychylała się przez otwarte okno, trzymając w ręce kurtkę Damona.
Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że wszystko widziała.
To był szok dla Stefaho, ale podejrzewał, że dla Damona również.
Elena zakręciła kurtką w powietrzu i rzuciła ją pod stopy Damona.
Ku zdumieniu Stefano jego brat pobladł. Podniósł kurtkę z miną, jakby
wcale nie chciał jej dotykać. Cały czas wpatrywał się w Elenę, aż w końcu
wsiadł do samochodu.
- Do widzenia, Damonie. Nie mogę powiedzieć, że miło było...
Bez słowa, z miną niegrzecznego dziecka, które dostało lanie, Damon
przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Zostawcie mnie w spokoju - powiedział beznamiętnym tonem i odjechał.
Kiedy Stefano zamknął za sobą drzwi, oczy Eleny błyszczały. „On cię
skrzywdził.”
- On krzywdzi wszystkich. Chyba nic nie może na to poradzić. Ale dzisiaj
było w nim coś dziwnego. Nie wiem co. Ale teraz mam to gdzieś. Proszę, ty
układasz zdania!
„On jest…”. Elena przerwała i po raz pierwszy, odkąd otworzyła oczy na
polanie, na której została wskrzeszona, na jej czole pojawiła się zmarszczka. Nie
mogła znaleźć odpowiedniego obrazu. Nie znała odpowiednich słów. „Coś w nim.
Rośnie w nim. Jak... zimny ogień, ciemne światło - wreszcie sformułowała myśl. -
Ale ukryte. Ogień, który pali od środka.”
Stefano próbował skojarzyć to z czymkolwiek, co znał, ale bez skutku. Wciąż
czuł się upokorzony tym, co się stało, i tym, że Elena to widziała.
- Ja wiem tylko, że wypił moją krew. I krew połowy dziewczyn w mieście.
Elena zamknęła oczy i pokręciła głową. A potem wskazała Stefano miejsce na
łóżku obok siebie.
- Chodź - zażądała. Jej oczy wydawały się wyjątkowo piękne. - Pozwól mi...
usunąć... ból.
Stefano stał bez ruchu, więc wyciągnęła do niego ramiona.
Podszedł do Eleny i musnął wargami jej włosy.
Rozdział 3
Caroline, Matt Honeycutt, Meredith Sulez i Bonnie McCullough rozmawiali
ze Stefano przez komórkę Bonnie.
- Lepiej przyjdźcie późnym popołudniem - mówił Stefano. - Po lunchu
Elena zwykle ucina sobie drzemkę. Uprzedziłem ją, że wpadniecie. Jest bardzo
podekscytowana. Ale pamiętajcie o dwóch rzeczach. Po pierwsze, ona wróciła
dopiero siedem dni temu i nie jest jeszcze... całkiem sobą. Myślę, że za kilka dni jak
dawniej będzie sobą, ale na razie nie dziwcie się niczemu. Po drugie, nie mówcie
nikomu o tym, co tu zobaczycie. Nikomu ani słowa.
- Stefano Salvatore! - krzyknęła urażona Bonnie. -Po tym wszystkim, przez
co razem przeszliśmy, myślisz, że moglibyśmy coś chlapnąć? Stawiliśmy czoła
zdziczałym wampirom, duchom, wilkołakom, pradawnym istotom, tajnym
kryptom, seryjnym mordercom i nawet... nawet Damonowi. I czy kiedykolwiek
pisnęliśmy choćby słowo?
- Przepraszam. Chodzi o to, że Elena nie będzie bezpieczna, jeżeli któreś z was
wyjawi cokolwiek choćby jednej osobie. Takie historie zawsze trafiają do prasy.
Natychmiast w gazetach pojawiłyby się sensacyjne nagłówki: „Dziewczyna wraca ze
świata zmarłych". Wszyscy będą chcieli ją zobaczyć, dotknąć, zasypią ją
pytaniami. I co wtedy zrobimy?
- Rozumiem. Ale nie musisz się obawiać - uspokoiła go Meredith. Każde z
nas przysięgnie, że nie powie nikomu ani słowa. - Spojrzała na Caroline.
- Muszę was zapytać - Stefano wykorzystywał teraz swoje umiejętności z
zakresu etykiety i dyplomacji, które nabył jako młody arystokrata żyjący w
czasach renesansu -czy macie sposób na wyegzekwowanie przysięgi?
- Myślę, że tak. - Meredith tym razem spojrzała Caroline prosto w oczy.
Dziewczyna zarumieniła się tak mocno, że jej policzki przybrały barwę
szkarłatu.
- Czy ktoś chciałby jeszcze coś powiedzieć Stefano? -zapytała Bonnie,
która trzymała telefon.
Matt, który dotąd milczał, teraz wypalił:
- Czy możemy porozmawiać z Eleną? Tylko się przywitamy. To znaczy
już cały tydzień...
- Chyba lepiej, żebyście porozmawiali z nią osobiście. Jak przyjedziecie,
zrozumiecie dlaczego. - Stefano się rozłączył.
Byli w domu Meredith, siedzieli przy starym stole w ogródku.
- Przynajmniej możemy zanieść im coś do jedzenia -stwierdziła Bonnie,
podnosząc się z krzesła. - Bóg jeden wie, czym karmi ich pani Flowers, o ile w
ogóle.
Matt również wstał.
- Obiecaliśmy coś Stefano - powiedziała cicho Meredidi. - Najpierw
musimy złożyć przysięgę. I wyrazić zgodę na poniesienie konsekwencji w razie
jej niedotrzymania.
- Wiem, że chodzi ci o mnie - zaperzyła się Caroline. - Dlaczego po prostu
tego nie powiesz?
- Masz rację. Miałam na myśli ciebie. Dlaczego nagle tak bardzo
interesujesz się Eleną? Skąd mamy mieć pewność, że nie rozpowiesz o niej po
całym mieście?
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Dla rozgłosu. Uwielbiasz być w centrum uwagi. Opowiedzenie ludziom
wszystkich ekscytujących szczegółów sprawiłoby ci rozkosz.
- Albo żeby się zemścić - dodała Bonnie, siadając z powrotem. - Albo z
zazdrości. Albo z nudy. Albo...
- Dosyć! - przerwał jej Matt. - Tyle powodów chyba wystarczy.
- Jeszcze tylko jedno - powiedziała Meredith, wciąż tak samo cichym
głosem. - Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby ją zobaczyć, Caroline? Nie
byłyście w dobrych stosunkach, odkąd Stefano przybył do Fell's Church.
Pozwoliliśmy ci wziąć udział w rozmowie z nim, ale po tym, co powiedział...
- Jeżeli naprawdę nie wiesz, dlaczego mi na tym zależy, po wszystkim, co
się stało tydzień temu... cóż, sądziłam, że zrozumiesz sama! - Caroline utkwiła
w niej zielone oczy Meredith wytrzymała jej spojrzenie z kamiennym wyrazem
twarzy.
- W porządku! - wykrzyczała Caroline. - Zabiła go dla mnie. Czy wezwała
go na sąd, czy cokolwiek z nim zrobiła. Tego wampira, Klausa. A po tym, gdy
mnie porwał i... i używał jak zabawki... kiedy tylko chciał krwi... -Jej twarz
wykrzywił grymas bólu.
Bonnie zaczynała jej współczuć, ale jednocześnie miała się na baczności.
Intuicja podpowiadała jej, że coś tu nie gra. Zauważyła też, że chociaż Caroline
mówi o Klausie, nie wspomina nic o drugim porywaczu, Tylerze Smallwoodzie
- wilkołaku. Może dlatego, że Tyler był jej chłopakiem, zanim uwięzili ją z
Klausem.
- Przykro mi - powiedziała Meredith. Brzmiała jakby naprawdę było jej
przykro. - Więc chcesz podziękować Elenie.
- Tak. Chcę jej podziękować. - Caroline oddychała ciężko. -1 chcę się
upewnić, że z nią wszystko w porządku.
- Dobrze. Ale ta przysięga będzie cię wiązać na długi czas - ciągnęła
spokojnie Meredith. - Możesz zmienić zdanie jutro, w przyszłym tygodniu, za
miesiąc... Nie ustaliliśmy, co będzie groziło za złamanie przysięgi.
- Meredith, nie możemy grozić Caroline - wtrącił się Matt.
- Ani skłonić kogo innego, żeby jej groził - dodała rozsądnie Bonnie.
- Nie, nie możemy - przyznała Meredith. - Ale... Tej jesieni będziesz się
ubiegać o miejsce w żeńskim bractwie w college'u, prawda, Caroline? Zawsze
mogę powiedzieć twoim „siostrom", że złamałaś obietnicę dotyczącą kogoś
bezbronnego, kto nie mógłby cię skrzywdzić i kto na pewno nie chciałby cię
skrzywdzić. Jakoś podejrzewam, że nie byłyby szczególnie zachwycone twoją
postawą.
Caroline znów się zarumieniła.
- Nie zrobiłabyś tego. Nie rozpowiadałabyś o tym w college'u...
Meredith przerwała jej ostro.
- Przekonaj się.
Caroline straciła pewność siebie.
- Nie powiedziałam, że nie złożę przysięgi albo że nie zamierzam jej
dotrzymać. Naprawdę nauczyłam się paru rzeczy tego lata.
Mam nadzieję. Nikt nie wypowiedział tych słów, ale wydawało się, jakby
zawisły w powietrzu. W minionym roku dokuczanie Stefano i Elenie Caroline
traktowała jak swoje nowe hobby.
Bonnie zmieniła zdanie. Coś kryło się za słowami Caroline. Nie wiedziała,
skąd to wie - musiał zadziałać szósty zmysł, którym była obdarzona. Ale może to
miało coś wspólnego z tym, jak bardzo Caroline się zmieniła, z tym, czego się
nauczyła. Bonnie tak próbowała to sobie tłumaczyć.
Tak często Caroline pytała ją o Elenę w ciągu tego tygodnia. Czy na pewno
wszystko z nią w porządku? Czy może posłać jej kwiaty? Czy można ją już
odwiedzić? Była natrętna, ale Bonnie nie miała serca, żeby jej to powiedzieć.
Wszyscy czekali z niepokojem, żeby zobaczyć, jak Elena się miewa... po
powrocie z zaświatów.
Meredith, która zawsze miała przy sobie długopis i kartkę papieru, napisała
kilka słów.
- Co powiecie na to? - zapytała. Wszyscy nachylili się nad stołem.
„Przysięgam nie mówić nikomu o jakichkolwiek nadnaturalnych
wydarzeniach związanych ze Stefano i Eleną, chyba że otrzymam wyraźne
pozwolenie od jednego z nich. Pomogę również ukarać każdego, kto złamie tę
przysięgę, w sposób, który zostanie określony przez resztę grupy. Przysięga ta
obowiązuje na wieczny czas, a przypieczętuję ją własną krwią".
Matt pokiwał głową.
- „Na wieczny czas", doskonale. Brzmi dokładnie tak, jak powinno.
Potem uroczyście składali przysięgę. Każdy po kolei odczytał tekst i złożył
pod nim swój podpis., po czym nakłuł czubek palca agrafką, którą Meredith
wyciągnęła z torebki, i przypieczętował przysięgę kroplą krwi.
- Teraz to cyrograf- oznajmiła Bonnie tonem kogoś,
kto wie, o czym mówi. - Nie radziłabym go zrywać.
I wtedy właśnie to się stało. Kartka z tekstem przysięgi leżała na środku
stołu. Z dębu rosnącego na granicy ogródka i lasu sfrunął wielki kruk.
Wylądował na stole, wydając z siebie przenikliwy skrzek. Bonnie zaczęła
krzyczeć. Kruk przyjrzał się po kolei czworgu ludzi, którzy w popłochu od-
suwali krzesła od stołu. To był największy kruk, jakiego kiedykolwiek widzieli.
Jego pióra opalizowały w promieniach słońca.
Kruk wpatrywał się w kartkę. Wydawał się czytać cyrograf. A potem zrobił
coś tak szybko, że Bonnie ze strachu schowała się za plecami Meredith.
Rozłożył skrzydła, pochylił się i zaczął gwałtownie uderzać dziobem w papier.
A potem odleciał z głośnym łopotem skrzydeł. Cała czwórka patrzyła za
nim, aż stał się maleńkim punktem na niebie.
- Zniszczył naszą przysięgę - krzyknęła Bonnie zza pleców Meredith.
- Nie sądzę - odpowiedział Matt, który stał bliżej stołu.
Kiedy odważyli się podejść i spojrzeć na kartkę, Bonnie poczuła, jakby ktoś
wysypał jej wiadro lodu na plecy. Serce zaczęło jej walić jak szalone.
Choć wydawało się to niemożliwe, ślady po wściekłym dziobaniu były
czerwone, jakby kruk podpisał się własną krwią. Układały się w ozdobne,
delikatne litery: „D”
I poniżej:
„Elena jest moja".
Rozdział 4
Z podpisanym cyrografem leżącym bezpiecznie w torebce Bonnie
podjechali pod pensjonat pani Flowers, w którym mieszkał Stefano. Szukali
właścicielki, ale jak zwykle nie można jej było znaleźć. Weszli więc na górę po
schodach przykrytych wytartym dywanem, wołając niecierpliwie:
- Stefano! Elena! To my!
Otworzyły się drzwi na samej górze i wychylił się zza nich Stefano.
Wyglądał... jakoś inaczej.
- Musi być szczęśliwy - szepnęła Bonnie do Meredith.
- Myślisz?
- Oczywiście. Odzyskał Elenę.
- No, tak. Taką jak wcześniej. Widziałaś ją w lesie - powiedziała znacząco
Meredith.
- Ale... to... och, nie! Ona znowu jest człowiekiem! Matt spojrzał na nie
wymownie.
- Przestaniecie w końcu? Usłyszą nas.
Bonnie nie była przekonana. Oczywiście, Stefano mógłby ich usłyszeć, ale
jeżeli miałaby się martwić o to, co Stefano słyszy, musiałaby też martwić się o
swoje myśli - Stefano zawsze mógł odczytać ich sens, nawet jeżeli nie
konkretne słowa.
- Chłopcy - syknęła. - To znaczy, wiem, że są absolutnie niezbędni i w
ogóle, ale czasem po prostu niczego nie rozumieją.
- Poczekaj, aż będziesz miała do czynienia z dorosłymi mężczyznami -
wyszeptała wodpowiedziMeredith. Bonnie pomyślała o Alaricu Saltzmannie,
doktorancie w college'u, z którym Meredith była, powiedzmy, związana.
- Mogłabym powiedzieć coś na ten temat - dodała Caroline z miną
znawczyni mężczyzn.
- Bonnie na szczęście na razie nie musi nic o tym wiedzieć. Ma jeszcze
mnóstwo czasu - przerwała jej Meredith matczynym tonem. - Chodźmy do
środka.
- Siadajcie, siadajcie- zapraszał ich Stefano, gdy wchodzili. Gospodarz
idealny Ale nikt nie siadał. Wszyscy wpatrywali się w Elenę.
Siedziała po turecku przed otwartym oknem. Jej włosy znów miały odcień
złota, nie były już białe jak wtedy, gdy Stefano nieumyślnie zmienił ją w
wampira. Wyglądała tak samo, jak zapamiętała Bonnie.
Poza tym, że unosiła się metr nad podłogą.
Cała czwórka wpatrywała się w Elenę bez tchu.
- Ona to po prostu robi - powiedział Stefano niemal przepraszającym
tonem. - Obudziła się następnego dnia po naszej walce z Klausem i zaczęła
lewitować. Jeszcze nie podlega siłom grawitacji.
Odwrócił się do Eleny.
- Spójrz, kto cię odwiedził - szepnął zachęcająco.
Elena spojrzała z zaciekawieniem. Uśmiechała się do każdego po kolei, ale
najwidoczniej nie rozpoznawała nikogo.
Bonnie wyciągnęła do niej ramiona.
- Elena? To ja, Bonnie, pamiętasz? Byłam tam, kiedy wróciłaś. Tak
strasznie się cieszę, że cię widzę.
- Eleno, pamiętasz? - spróbował jeszcze raz Stefano. - To twoi przyjaciele,
twoi dobrzy przyj ariele. Ta ciemnowłosa, wysoka piękna dziewczyna to
Meredith, ta filigranowa ruda ślicznotka to Bonnie, a ten jakże amerykański
przystojniak to Matt.
Na dźwięk imienia Matt Elena drgnęła.
- Matt - powtórzył Stefano.
- A ja? Czy ja jestem niewidzialna? - zapytała Caroline, stojąca w
drzwiach. Udało jej się sprawić, że zabrzmiało to żartobliwie, ale Bonnie i tak
wiedziała, że naprawdę zgrzyta zębami na sam widok Eleny i Stefano.
- Oczywiście, przepraszam - odpowiedział Stefano i zrobił coś, na co nie
mógłby sobie pozwolić żaden osiemnastolatek, jeżeli nie chciałby wyjść na
idiotę. Wziął dłoń Caroline i ucałował ją w sposób tak dystyngowany i szar-
mancki, jakby był arystokratą z renesansu. Którym zresztą był, pomyślała
Bonnie.
Caroline nie mogła ukryć, że mile połechtał ją gest Stefano.
- Natomiast ta opalona piękność to Caroline - dokończył prezentacje,
puszczając jej dłon. Po czym dodał miękko, tonem, który Bonnie słyszała tylko
kilka razy - Nie pamiętasz ich, najdroższa? Zaryzykowali dla ciebie życie.
Elena wciąż unosiła się w powietrzu, teraz w pozycji wyprostowanej,
kołysząc się lekko na boki, jak boja na jeziorze,
- Zrobiliśmy to, bo cię kochamy - wyjaśniła Bonnie, jeszcze raz
wyciągając ramiona do. Eleny. — Ale nie sądziliśmy, że cię odzyskamy. - Jej
oczy napełniły się łzami. - Wróciłaś jednak. Nie pamiętasz nas?
Elena stanęła na ziemi tuż przed nią.
Nic nie wskazywało na to, że rozpoznaje przyjaciół, ale na jej twarzy
pojawiły się spokój i błogość. Promieniowała radością i miłością. Bonnie
zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Czuła energię emanującą od Eleny jak
słońce na twarzy, jak szum oceanu w uszach. Prawie się rozpłakała wzruszona
dobrocią, którą uosabiała Elena - choć słowa „dobroć” dziś prawie się nie
używa, jednak są ludzie, uczynki po prostu niewyrażalnie dobre.
Elena była dobra.
A potem Elena lekko, dotknęła jej ramienia i pofrunęła w stronę Caroline.
Wyciągnęła ręce, by ją objąć.
Caroline się spłoszyła. Jej policzki i szyja zrobiły się purpurowe. Bonnie nie
rozumiała, co się dzieje, ale zachowanie Eleny nie przeszkadzało jej. W końcu
ona i Caroline były kiedyś przyjaciółkami - zanim pojawił się Stefano. To do-
brze, że Elena postanowiła pierwszą uściskać Caroline.
Elena objęła Caroline i zanim ta zdążyła się odezwać, pocałowała ją mocno
w usta. To nie był delikatny pocałunek. Elena objęła Caroline i całowała ją
długo i mocno. Dziewczyna zamarła zszokowana, a potem zaczęła się wyrywać
z uścisku Eleny tak gwałtownie, że tamta odfrunęła od niej, otwierając szeroko
oczy.
Stefano chwycił ją pewnie jak bramkarz broniący strzału z dużej odległości.
- Co jest, do cholery? - Caroline zawzięcie ocierała usta wierzchem dłoni.
- Caroline - zawołał Stefano. -To nie ma nic wspólnego z tym, co myślisz.
Nic wspólnego z seksem. Ona po prostu próbuje cię rozpoznać, dowiedzieć się,
kim jesteś.
- Pieski preriowe - powiedziała Meredith spokojnie - Pieski preriowe
całują się na powitanie. I działa właśnie tak, jak mówisz: pomaga im się
zidentyfikować.
Caroline była jednak zbyt wstrząśnięta, by to wyjaśnienie mogło ją uspokoić.
Ocieranie ust nie było dobrym pomysłem — rozmazała sobie szkarłatną
szminkę, wiec wyglądała teraz jak bohaterka filmu arzeczona Drakulii.
- Czy ty oszalałaś? Myślisz, że kim ja jestem? Że jakieś chomiki tak robią,
to jest niby w porządku? - Poczerwieniała jeszcze bardziej, od ramion aż po
czubek głowy
- Pieski preriowe. Nie chomiki.
- Och, co… - Caroline przerwała, nerwowo przeszukując torebkę, w
końcu Stefano podał jej pudełko chusteczek. Sam otarł już ślady szminki
Caroline z ust Eleny.
Caroline poszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Bonnie i Meredith wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie
wybuchnęły śmiechem. Bonnie skrzywiła się, naśladując minę Caroline i na
niby otarła usta wyimaginowaną garścią chusteczek. A potem jeszcze jedną.
Meredith z dezaprobatą pokręciła głową, ale ani ona, ani Matt i Stefano nie
mogli przestać się śmiać. Nie tylko śmieszyła ich reakcja Caroline, musieli też
rozładować napięcie - teraz, kiedy Elena znów była z nimi po sześciu mie-
siącach.
Przestali, gdy z łazienki wyleciało pudełko po chusteczkach, niemal trafiając
Bonnie w głowę. Wtedy dopiero zauważyli, że drzwi łazienki są otwarte. W
łazience wisiało lustro. Bonnie zauważyła w nim wyraz twarzy Caroline.
Tak, Caroline widziała, jak się z niej śmiali.
Drzwi zamknęły się ponownie. Bonnie zaczęła nerwowo bawić się swoimi
rudymi lokami, marząc, by podłoga pod nią rozstąpiła się i pochłonęła ją.
- Przeproszę ją. - Bonnie głośno przełknęła ślinę.
Uniosła wzrok i zorientowała się, że wszyscy wpatrują się w Elenę, która
wyglądała na bardzo zranioną tym, że została odrzucona.
Dobrze, że kazaliśmy Caroline podpisać cyrograf, pomyślała. I że podpisał
go też wiecie kto. Jeżeli jest jedna rzecz, na którą można było liczyć, jeśli
chodzi o Damona, to była nią konsekwencja.
Bonnie podeszła do przyjaciół otaczających Elenę, która się wyrywała.
Stefano próbował ją przytrzymać. Matt i Meredith przekonywali Elenę, że
wszystko jest w porządku.
Elena przestała się szamotać. Płakała rzęsistymi łzami. Zamiast szczęścia,
które emanowało od niej wcześniej, Bonnie wyczuwała teraz poczucie krzywdy
i żal, a także zrozumienie.
- Nie mogłaś wiedzieć, że Caroline tak się zdenerwuje. Nie zrobiłaś jej nic
złego. - Bonnie głaskała ją uspokajająco.
Łzy wciąż spływały po policzkach Eleny, a Stefano zbierał je chusteczką,
jakby były diamentami.
- Ona myśli, że Caroline spotkało coś złego - wytłumaczył im - i martwi
się o nią. Nie rozumiem, o co chodzi.
Bonnie uświadomiła sobie, że Elena może się przecież porozumiewać ze
Stefano telepatycznie.
- Ja też to wyczułam - powiedziała. - Ból. Ale powiedz jej... to znaczy...
Eleno, obiecuję, że przeproszę Caroline. Pokajam się.
- Wszyscy będziemy musieli się kajać - wtrąciła Meredith. - Ale wcześniej
chciałabym się upewnić, że nasza zagubiona dusza rozpozna mnie.
Objęła Elenę i pocałowała ją.
Niestety, w tej samej chwili Caroline otworzyła drzwi łazienki. Zatrzymała
się w progu.
- Nie wierzę! - krzyknęła piskliwie. - Wciąż to robicie! To odra...
- Caroline - przerwał jej Stefana ostrzegawczym tonem.
Caroline - piękna, smukła, opalona - nerwowo wyłamywała palce.
- Przyszłam zobaczyć się z Eleną. Z dawną Eleną. I co widzę? Ona jest jak
dziecko, nie potrafi mówić. Unosi się w powietrzu jak jakiś szalony guru. Jak
jakaś perwersyjna...
- Przestań! - przerwał jej cicho, ale stanowczo, Stefano - Mówiłem wam,
już za kilka dni powinna zachowywać się normalnie, sądząc po postępach, jakie
zrobiła dotychczas.
Stefano rzeczywiście jest jakaś inny, pomyślała Bonnie. Nie tylko
szczęśliwszy, że odzyskał Elenę. Jest…w jakiś sposób silniejszy. Zawsze był
spokojny - odczuwała jego spokój jak taflę jeziora. Teraz odbierała emocje
chłopaka jak tsunami.
Co mogło go tak bardzo zmienić?
Odpowiedź otrzymała natychmiast, chociaż w postaci kolejnego pytania.
Elena wciąż była częściowo duchem, podpowiadała jej intuicja. Co się dzieje,
kiedy wypijesz krew kogoś, kto jest pól duchem, pół człowiekiem?
- Caroline, po prostu zapomnijmy o tym - zaproponowała pojednawczo. -
Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam, wiesz. Źle zrobiłam i przepraszam.
- Och, oczywiście, przeprosiłaś i wszystko w porządku, tak? - Głos
Caroline był lodowaty jak płynny azot. Zdecydowanym ruchem odwróciła się
do nich plecami. Bonnie zdążyła dostrzec w jej oczach łzy.
Elena i Meredith wciąż obejmowały się, a ich policzki były mokre od łez.
Patrzyły sobie w oczy, a Elena znów jaśniała nieziemskim blaskiem.
- Teraz już zawsze cię rozpozna, Meredith- powiedział Stefano. - Nie
tylko twoją twarz, ale także twoje wnętrze, twoją duszę. Powinienem o tym
wspomnieć wcześniej, ale dotąd tylko mnie poznała w ten sposób i nie
wiedziałem...
- Powinieneś był wiedzieć! - Caroline podeszła do niego wściekła.
- Pocałowałaś dziewczynę i co z tego? — wybuchła Bonnie. - Co, myślisz,
że wyrośnie ci broda?
Gęstniejąca atmosfera w pokoju zadziałała na Elenę jak iskra wzniecająca
pożar. Zaczęta fruwać po pokoju z prędkością kufi armatniej, w jej włosach
pojawiały się elektryczne iskry za każdym razem, gdy nagle zatrzymywała się
lub skręcała. Gdy mijała otwarte okno, Bonnie pomyślała, że trzeba natychmiast
zorganizować jej jakieś ubrania. Spojrzała na Meredith i dostrzegła, że
przyjaciółka uświadomiła sobie to samo. Tak, muszą znaleźć Elenie coś do
ubrania.. A zwłaszcza bieliznę.
Kiedy Elena zatrzymała się i Bonnie zbliżyła się do niej, tak nieśmiało jak do
chłopaka, z którym miała się całować po raz pierwszy w życiu, Caroline znowu
wybuchnęła.
- Ciągle to robisz! — Teraz już prawie, skrzeczała. — Co jest z tobą? Nie
masz wstydu?
To, niestety, wywołało u Bonnie i Meredith kolejny atak śmiechu, który
próbowały stłumić. Nawet Stefano się śmiał. Na nic się zdały jego dobre
maniery. Poczucie obowiązku uprzejmego traktowania Caroline, która była jego
gościem, przegrało z komizmem sytuacji. Bonnie spojrzała na Elenę i
zauważyła, że patrzy ona na Caroline z dziwnym wyrazem twarzy, Nie
wyglądało to, jakby się jej bata, ale jakby bardzo bała się o nią,
- Wszystko w porządku? - wyszeptała Bonnie. Ku jej zaskoczeniu Elena
skinęła, a potem spojrzała na Caroline i pokręciła głową. Przyglądała się jej
uważnie jak lekarz badający bardzo chorego pacjenta, po czym podleciała do
niej, wyciągając rękę. Caroline odsunęła się, jakby myśl o dotknięciu Eleny
była odrażająca. Nie, dotyk Eleny nie budził w niej wstrętu, pomyślała Bonnie.
Caroline bała się tego dotyku.
- Skąd mogę wiedzieć, co teraz, zrobi? - broniła się Caroline, ale Bonnie
wiedziała, że to nie jest prawdziwy powód jej strachu. „Co tu się dzieje? —
zastanawiała się. Elena boi się o Caroline, Caroline boi się Eleny. Co to
znaczy?”
Bonnie dostała gęsiej skórki. Coś było nie tak z Caroline. Nigdy wcześniej
nie spotkała się z czymś takim. A powietrze... powietrze wydawało się gęstnieć
jak przed burzą.
Caroline odwróciła się, żeby nie patrzeć na Elenę. Stanęła za krzesłem.
- Po prostu trzymajcie ją, do cholery, z dala ode mnie, dobrze? Nie
pozwolę, żeby jeszcze raz mnie dotknęła... -zaczęła, kiedy Meredith
powiedziała cicho dwa słowa, które zmieniły sytuację.
- Co powiedziałaś? - zapytała zdumiona Caroline.
Rozdział 5
Damon jeździł po mieście bez celu, kiedy zauważył tę dziewczynę.
Była sama, szła chodnikiem, wiatr rozwiewał jej włosy, niosła torby z
zakupami.
Damon zachował się jak dżentelmen. Zatrzymał samochód, poczekał, aż
dziewczyna zrówna się z nim, wyskoczył z auta i otworzył drzwi od strony
pasażera.
Miała na imię Damaris.
Po chwili ferrari pędziło z taką prędkością że włosy Damaris powiewały jak
sztandar. Dziewczyna zasługiwała na komplementy, jakie Damon rozdawał
przez cały ten dzień. Ucieszyło go to, bo zaczynało mu już brakować wy-
obraźni.
Schlebianie tej uroczej istocie, z burzą rudoztotych włosów i mleczną cerą,
nie wymagało wyobraźni. Nie spodziewał się z jej strony żadnych problemów i
zamierzał zatrzymać ją na noc.
„Veni, vidi, vici- pomyślał i uśmiechnął się do siebie. A potem poprawił się
— no, może jeszcze nie zwyciężyłem, ale stawiam ferrari, że zwyciężę.”
Zatrzymali się przy punkcie widokowym. Kiedy Damaris upuściła torebkę i
schyliła się, by ją podnieść, Damon zobaczył jej odsłonięty kark, od którego
bieli odcinały się rude włosy,
Natychmiast pocałował ją w kark, bez zastanowienia. Miała skórę ciepłą i
miękką jak niemowlę. Nie próbował kontrolować jej reakcji ciekaw, czy da mu
w twarz. Ona wyprostowała się tylko i odetchnęła głęboko, ale pozwoliła mu
objąć się i całować. Ciemnoniebieskie oczy drżącej dziewczyny wyrażały
zarazem opór i zachwyt.
- Nie... nie powinnam była ci na to pozwalać. Chcę wrócić do domu.
Damon uśmiechnął się. Jego ferrari było bezpieczne.
Jej ostateczna kapitulacja będzie bardzo przyjemna, pomyślał, kiedy wracali
do miasta. Jeżeli nie zawiedzie jego oczekiwań, może nawet zatrzymają na
kilka dni, może nawet ją przemieni.
Teraz jednak dręczył go dziwny niepokój. Chodziło o Elenę oczywiście. Być
tak blisko niej i nie śmieć się zbliżyć z obawy o to, co mógłby jej zrobić. „Do
diabła, co powinienem zrobić?” - zaklął w duchu. Stefano miał rację — coś
było z nim nie tak.
Był sfrustrowany tak bardzo, że nigdy się o to nie posądzał. To, co powinien
był zrobić, to przewrócić swojego braciszka twarzą do ziemi, skręcić mu kark, a
potem pójść na górę po wąskich skrzypiących schodach i zabrać Elenę, czyby
tego chciała, czy nie. Nie zrobił tego z powodu jakiejś sentymentalnej bzdury,
obawiając się jej protestów, gdy uniósłby jej doskonały podbródek i zatopił
opuchłe z głodu kły w białej jak lilia szyi.
Snucie fantazji przerwał mu jakiś hałas.
- ...niesądzisz? – pytała Damaris.
Zirytowany i zbyt pochłonięty swoimi myślami, by zastanawiać się, o czym
dziewczyna mówi, po prostu wyłączył jej umysł. Damaris była śliczna, ale
strasznie gadatliwa.
Siedziała teraz z włosami rozwiewanymi przez wiatr, niewidzącymi oczami,
zwężone źrenice były nieruchome.
Wszystko na nic. Damon westchnął zrezygnowany. Nie potrafił wrócić do
swojego snu na jawie. Nawet gdy w samochodzie panowała cisza, przeszkadzał
mu wyimaginowany szloch Eleny.
Ale gdyby przemienił ją w wampira, nie szlochałaby, podpowiedział jakiś
głos w jego głowie. Damon kiedyś chciał uczynić ją swoją królową nocy -
dlaczego nie spróbować znowu? Należałaby do niego całkowicie. A że
musiałby zrezygnować z jej ludzkiej krwi... cóż, teraz też jej nie pił, prawda? -
ciągnął głos, Elena, blada i otoczona aura mocy, z włosami niemal srebrnymi,
w czarnej sukni kontrastującej z jej alabastrową skórą. Ta wizja przyspieszyłaby
bicie serca każdego wampira.
Pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek - teraz, gdy była dachem. Nawet jako
wampirzyca zachowała dużo ze swojej natury. Mógł sobie to wyobrazić: jej
światłość i jego mrok, jej miękka biel w jego muskularnych, odzianych w czerń
ramionach. Zamknąłby te cudowne usta pocałunkami, okryłby nimi ją całą...
O czym on myślał? Wampiry nie całują ot tak, dla przyjemności - a już
zwłaszcza nie całują innych wampirów. Krew, polowanie - tylko to się liczy.
Całowanie, jeżeli nie było konieczne do zdobycia, ofiary, nie miało sensu. Do
niczego nie mogło prowadzić. Tylko sentymentalni idioci jak jego brat
zawracali sobie głowę takimi głupstwami. Para wampirów może dzielić się
krwią śmiertelnika, atakując jednocześnie, wspólnie kontrolując jego umysł,
sami połączeni umysłami. W tym tylko wampiry znajdują przyjemność.
Niemniej Damon był podniecony wizją całowania Eleny, zmuszania jej do
pocałunków, uczucia satysfakcji, gdy w końcu złamie jej opór.
Może wariuję, pomyślał Damon zaintrygowany. Nie przypominał sobie,
żeby coś takiego zdarzyło mu się kiedykolwiek wcześniej, ale pociągała go myśl
o całowaniu Eleny. Od wieków nie był tak podniecony.
Tym lepiej dla ciebie, Damaris. Dotarli już do rogu skrzyżowania Sycamore
Street i Old Wood. Dalej droga stawała się coraz bardziej kręta i niebezpieczna.
Nie przejmując się tym, obrócił się do dziewczyny, żeby ją obudzić. Z
zadowoleniem zauważył, że wiśniowy kolor jej warg jest naturalny. Pocałował
ją delikatnie i czekał na reakcję.
Przyjemność. Widział, jak jej umysł się nią wypełnia.
Rzucił okiem na drogę przed sobą i spróbował jeszcze raz. Tym razem
całował ją dłużej. Ucieszyła go jej reakcja, reakcje ich obojga. To było
niesamowite. Musiało to się jakoś wiązać z ilością krwi, którą wypił — większą
niż kiedykolwiek w ciągu jednego dnia - albo kombinacją....
Musiał przestać zajmować się Damaris i skupić uwagę na drodze. Jakieś
niewielkie brunatne zwierzę pojawiło się ni stąd, ni zowąd przed samochodem.
Damon chwycił kierownicę obiema dłońmi, wbił w zwierzę zimne jak lodowiec
oczy i nakierował samochód prosto na zwierzę.
Nie było aż tak małe - samochód mógi podskoczyć.
- Trzymaj się - mruknął do Damaris.
Zwierzę uskoczyło w ostatniej chwili. Damon gwałtownie skręcił
kierownicą, chcąc je dopaść, i znalazł się na skraju rowu. Tylko nadludzki
refleks wampira i precyzja układu kierowniczego bardzo drogiego samochodu
mogły go uratować. Na szczęście Damon miał jedno i drugie. Samochód obrócił
się i zatrzymał z piskiem opon.
Ale nie podskoczył.
Damon wysiadł i się rozejrzał. Zwierzę jednak zniknęło równie tajemniczo,
jak się pojawiło.
Dziwne.
Żałował, że jechał pod słońce - jasne popołudniowe światło osłabiło jego
wzrok, ale udało mu się zobaczyć niedoszłą ofiarę z bliska, kiedy ją mijał -
stworzenie miało dziwaczny kształt: wąski pysk i jakby wachlarz z tyłu.
No, cóż.
Wrócił do samochodu, w którym histeryzowała Damaris. Nie był w nastroju
do uspokajania kogokolwiek, wiec znów ją uśpił. Opadła na fotel, a łzy powoli
obeschły na jej policzkach.
Był sfrustrowany. Ale przynajmniej wiedział już, co chce dzisiaj zrobić.
Chciał znaleźć jakiś lokal - obskurną i brudną knajpę albo wytworną i drogą
restaurację - i innego wampira. Biorąc pod uwagę moce, jakie pulsowały pod
Fell's Church, to nie powinno być trudne. Wampiry i inne stworzenia nocy
ciągnęły do takich miejsc jak ćmy do światła.
A potem chciał walczyć. To nie byłaby uczciwa wałka - Damon był
najsilniejszym żyjącym wampirem, a poza tym był opity krwią
najpiękniejszych dziewcząt miasta Fell's Church. Ale nie obchodziło go to.
Miał ochotę wyładować na czymś swoją frustrację, a jakiś wilkołak, wampir
albo ghul byłby w sam raz. Może nawet więcej niż jeden — znów uśmiechnął
się do siebie, a w jego oczach pojawił się groźny błysk - jeżeli uda mu się tyle
znaleźć. A na deser
- przepyszna Damaris.
„Życie jest dobre. A nieżycie, pomyślał Damon, nawet lepsze”. Nie
zamierzał siedzieć i narzekać tylko dlatego, że nie mógł natychmiast mieć
Eleny. Zamierzał rozerwać się i stać się jeszcze silniejszy A potem, któregoś
dnia, niedługo, pójść do swojego żałosnego młodszego brata i zabierze ją.
Przez chwilę patrzył we wsteczne lusterko. Na skutek jakiegoś załamania
światła, a może wyładowania w atmosferze przez chwilę wydawało mu się, że
dostrzegł w swoich oczach czerwony płomień.