Barbara Cartland
Tajemnicza przystań
Secret harbour
Rozdział 1
ROK 1795
Grania wbiegła szybko po schodach, po czym zatrzymała
się nasłuchując. Dom pogrążony był w ciemnościach, ale nie
tylko tego się bała. Strachem napawały ją głosy dobiegające z
jadalni. Czuła, że atmosfera jest napięta i dzieje się tam coś
niedobrego. Jeszcze miesiąc temu tak bardzo się cieszyła z
powrotu do Grenady. Skakała z radości, że będzie w domu i
wszystko ułoży się jak dawniej. Zamiast do domu dotarła
tylko do zielonych wysp, które zawsze kojarzyły się jej ze
szmaragdami zanurzonymi w błękitnym morzu. Od początku
układało się źle. Gdy ojciec zapowiedział jej powrót do domu,
uwierzyła, że będzie szczęśliwa jak przed laty, bo była to
kiedyś
jej
czarodziejska
wyspa,
kraina
szczęścia.
Zamieszkiwali ją nie tylko uśmiechnięci ludzie, lecz także
boginki i bogowie na górskich szczytach, a pośród drzew
muszkatołowych i palm kokosowych przemykały gnomy oraz
elfy.
- To takie ekscytujące wracać do Tajemniczej Przystani -
rzekła Grania do ojca, kiedy płynęli po wzburzonym
sztormem Atlantyku.
Wkrótce morze uspokoiło się i od gładkiej powierzchni
wody odbijały się promienie słońca, a marynarze wspinając
się na maszty śpiewali piosenki, które Grania pamiętała
jeszcze z dzieciństwa.
- Czy coś cię martwi, papo? - zapytała po chwili, gdy
ojciec nie odpowiedział.
Przyglądała mu się uważnie. Nie pił już tak dużo, jak na
początku podróży i choć od dawna prowadził rozwiązły tryb
życia, jak określała jej matka, nadal był bardzo przystojny.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, Graniu - rzekł.
- O twojej przyszłości.
- O mojej przyszłości, papo? - zapytała. Ojciec milczał, a
ona poczuła nagły lęk. - O czym mówisz, papo? Moja
przyszłość jest z tobą. Chcę się tobą... opiekować tak jak
kiedyś mama. Jestem pewna... że nam będzie dobrze razem.
- Mam wobec ciebie zupełnie inne plany. Grania spojrzała
na ojca z niedowierzaniem.
W tej chwili podszedł do nich jeden z oficerów marynarki,
który chciał o czymś porozmawiać, i ojciec odszedł
korzystając z okazji, by nie kontynuować kłopotliwej
konwersacji. Tym, co zamierzał zrobić i co chciał powiedzieć,
martwiła się przez cały dzień. Później znów chciała z nim
porozmawiać, ale jedli kolację z kapitanem, a po kolacji ojciec
był tak pijany, że nie mógł sensownie mówić. To samo
powtórzyło się następnego dnia i znów następnego, aż do
chwili, gdy ze statku można już było dostrzec szczyty gór
Grenady. Wówczas udało jej się znaleźć ojca siedzącego
samotnie na pokładzie.
- Musisz mi powiedzieć, papo, jakie masz plany, zanim
dojedziemy do domu.
- Nie jedziemy prosto do domu - odrzekł lord Kilkerry.
- Nie jedziemy do domu?
- Nie. Zatrzymamy się dzień lub dwa u Rodericka
Maigrina.
- Dlaczego? - zapytała ostrym tonem.
- On bardzo chce cię zobaczyć, gorąco tego pragnie.
- Dlaczego? - powtórzyła Grania drżącym głosem.
- Masz osiemnaście lat. Czas, byś wyszła za mąż - rzekł
po chwili namysłu z wyraźnym zakłopotaniem.
- Czy sugerujesz... papo... że pan Maigrin chce... ożenić
się... ze mną? - zapytała z trudem łapiąc oddech.
To pytanie ledwo przeszło jej przez usta, tak wydawało się
niewiarygodne. Pamiętała Rodericka Maigrina. Był ich
sąsiadem, lecz matka nigdy go nie aprobowała i nie życzyła
sobie jego wizyt. Krępy, niechlujny, dużo pił, wyrażał się
wulgarnie.
Grania
nawet
pamiętała
podejrzenia
o
okrucieństwo wobec nadzorców na jego plantacji. Był stary,
prawie w wieku ojca, i pomysł wydania jej za niego za mąż
wydawał się absurdalny. Gdyby nie była tak bardzo
przestraszona, śmiałaby się z tego.
- Maigrin to dobry człowiek - rzekł ojciec. - I bardzo
bogaty.
Później stwierdziła, że ojciec nie powiedział jej
wszystkiego. Roderick Maigrin był bogaty, a ojciec
potrzebował pieniędzy. Jak zwykle był bez grosza i musiał
korzystać ze szczodrości przyjaciół, by mieć za co pić.
Skłonności ojca do picia i hazardu oraz zaniedbywanie
plantacji doprowadziły jej matkę trzy lata temu do ucieczki.
- Jaką nadzieję możesz mieć, kochanie, na odpowiednią
edukację w takim miejscu - mówiła do córki. - Nie widujemy
nikogo oprócz rozwiązłych przyjaciół twego ojca,
namawiających go do picia, grania w karty i wydawania
naszych dochodów do ostatniego grosza.
- Ale tacie zawsze jest przykro, gdy się na niego
gniewasz, mamo - odpowiedziała Grania
Na moment spojrzenie matki złagodniało, lecz rzekła:
- Owszem, jest mu przykro i wybaczałam mu już wiele
razy. Teraz jednak muszę zatroszczyć się o ciebie. - Grania nie
zrozumiała, więc matka kontynuowała: - Jesteś bardzo ładna,
kochanie. Powinnaś więc mieć szansę, by tak jak ja spotykać
się z ludźmi na poziomie, chodzić na bale i przyjęcia
odpowiednie dla twojej pozycji społecznej.
Grania znowu nie zrozumiała, ponieważ na Grenadzie nie
urządzano przyjęć, chyba że rodzice spotykali się z
przyjaciółmi w St. George's lub Charlotte Town. A ona czuła
się szczęśliwa w ich rezydencji w Tajemniczej Przystani.
Lubiła bawić się z dziećmi niewolników, chociaż te w jej
wieku już musiały pracować.
Zanim pojęła, co się dzieje, matka nakazała służącej po
kryjomu spakować walizy i pewnego poranka, gdy ojciec
jeszcze spał po nocnych ekscesach, zabrała Granię i obie
uciekły z Tajemniczej Przystani. Pojechały do portu w St.
George's i od razu weszły na pokład wielkiego statku, który
prawie natychmiast odpłynął, zabierając je za morze, daleko
od wyspy, gdzie przez sześć lat miały swój dom.
Po przybyciu do Londynu matka ze wzruszeniem witała
się ze swoimi przyjaciółmi z dzieciństwa. Grania szybko
zrozumiała, jak wielką musiała mieć odwagę, gdy jako
osiemnastolatka poślubiła przystojnego lorda Kilkerry'ego i w
sześć lat później rozpoczęła nowe życie na egzotycznych
Wyspach Karaibskich.
- Twoja matka była prawdziwą pięknością - powiedziała
jej jedna z przyjaciółek matki. - Gdy opuściła Londyn,
czuliśmy się jak po stracie bezcennego klejnotu. Teraz
wróciła, by spędzić tu resztę dni. Jesteśmy bardzo szczęśliwi,
mogąc ją znów widzieć.
Jednak dość szybko nastąpiły zmiany. Dziadek umarł,
pozostali krewni mieszkali poza Londynem, a one nie miały
dość pieniędzy, by zostać przyjęte w najbliższym otoczeniu
księcia Walii. Hrabina Kilkerry pokłoniła się przed królem i
królową i przyrzekła sobie, że gdy tylko Grania osiągnie
pełnoletniość, przedstawi ją królewskiej parze.
- Tymczasem, kochanie, będziesz musiała ciężko
pracować, by nadrobić braki wykształcenia - zdecydowała
matka.
Grania została zapisana do renomowanej szkoły dla panien
i rzeczywiście ciężko pracowała, żeby zrobić przyjemność
matce, a poza tym zdobywanie wiedzy wydało jej się
naprawdę fascynującym zajęciem. Codziennie rano chodziła
do szkoły, a po południu do małego domu, wynajętego przez
matkę w Mayfair, gdzie przychodzili prywatni nauczyciele
udzielać jej dodatkowych nauk. Po lekcjach miała mało czasu
dla siebie, czasami jednak matka lub ciotki zabierały ją do
włoskiej opery lub ogrodów Vauxhall.
Zdawało się, że matka odmłodniała i znów błyszczała jak
klejnot, gdy przestała się dręczyć pijackimi wybrykami ojca.
Ubierały się też zupełnie inaczej. Zaraz po przybyciu do
Londynu kupiły nową bieliznę i eleganckie suknie. Nosiły
teraz szerokie muślinowe spódnice, atłasowe szarfy, jedwabne
szale, tak bardzo różniące się od prostych sukien, które szyły
sobie same na Grenadzie. W St. George's był bardzo mały
wybór materiałów i Grania mogła kupić jedynie jaskrawe,
krzykliwe kretony, w których lubowały się niewolnice.
Londyn wyrobił w niej dobry gust nie tylko do sukien. W
ciągu trzech lat Grania otrzymała bardzo staranne
wykształcenie. Znała się teraz na sztuce, zwłaszcza na
architekturze, malarstwie i muzyce. Potrafiła też odróżnić
człowieka dobrze urodzonego od prostaka.
Gdy skończyła osiemnaście lat i miała być przedstawiona
na dworze, matka nagle zachorowała. Może z powodu
mglistej i mroźnej zimy, po długim przebywaniu w tropikach,
była bardziej osłabiona niż przyjaciele i rodzina. Możliwe też,
że dotknęła ją panująca w Londynie zdradliwa gorączka.
Cokolwiek to było, hrabina słabła z dnia na dzień, aż kiedyś
zdesperowana rzekła do Grani:
- Sądzę, że powinnaś napisać do ojca, aby przyjechał do
nas natychmiast... Ktoś musi zaopiekować się tobą, jeśli umrę.
- Nie myśl o śmierci, mamo! Polepszy ci się, jak tylko
minie zima. To przez te mrozy kaszlesz i czujesz się taka
chora - krzyknęła przerażona Grania.
Matka jednak nalegała i Grania spełniła tę prośbę.
Napisała do ojca, zawiadamiając go o chorobie matki i
przekazując prośbę o przybycie do Londynu. Spodziewała się,
że może upłynąć dużo czasu, nim nadejdzie odpowiedź.
Odkąd zamieszkały w Londynie, wieści od ojca nadchodziły
sporadycznie. Początkowo przysyłał im informacje o domu i
plantacji, o cenach, jakie udało mu się uzyskać za owoce
drzew muszkatołowych i kokosowych, a także o tym, czy był
to dobry sezon na banany. Z czasem listy od ojca były coraz
krótsze i pod koniec trzyletniej rozłąki zmieniły się w
króciutkie karteczki, pisane drżącą ręką z trudem utrzymującą
pióro. Gdy przynoszono pocztę, matka zaciskała usta, czasami
ocierała oczy. Grania podejrzewała, że matka jest coraz mniej
pewna, czy słusznie zrobiły uciekając z Grenady. Wiedziała
jednak, że gdyby pozostały w Tajemniczej Przystani,
powtarzałyby się kłótnie rodziców oraz błagania matki o
zerwanie z pijaństwem i hazardem, po których następowałyby
przeprosiny, akty wybaczania i przysięgi ojca, których od
początku chyba nie zamierzał dotrzymać. Kiedyś, już w
Londynie, Grania powiedziała do matki:
- Żyjemy z twoich pieniędzy, mamo. Ciekawe, jak tacie
idzie zarządzanie plantacją.
Przez moment wydawało jej się, że matka nie odpowie.
- Graniu, wydaję na ciebie mało pieniędzy - odrzekła w
końcu hrabina. - Natomiast twój ojciec musi stanąć na
własnych nogach. Będzie dużo lepiej, jeśli nauczy się polegać
na sobie, nie na mnie.
Grania nie odpowiedziała, ale czuła, że ojciec i tak zawsze
znajdzie kogoś, kto da mu się wykorzystać. Jeśli nie matkę, to
któregoś z przyjaciół od trunków i hazardu. Choć pił i tracił
pieniądze na grę, doprowadzając plantację do ruiny, lord miał
niezwykły urok osobisty, potrafił oczarować wszystkich,
którzy mieli okazję go poznać. Był duszą towarzystwa.
Opowiadał anegdoty w taki sposób, że trudno było go nie
słuchać. Fascynował wszystkich, nawet jeśli czasami mówił
coś, co mijało się z prawdą, albo jego słuchacze znali go zbyt
dobrze, by na nim polegać.
- Daj twemu tacie dwa ziemniaki i drewniane pudło, a on
cię zahipnotyzuje i uwierzysz, że to dwukonna kareta, która
wiezie cię do pałacu królewskiego - powiedział jeden z
przyjaciół ojca, gdy była malutka i uwielbiała baśnie, także i
tę o Kopciuszku. Nigdy nie zapomniała tych słów. To była
prawda. Ojciec uważał życie za cudowną przygodę, której nie
należało brać poważnie. To chyba było zaraźliwe i dlatego
ludzie tak dobrze się czuli w jego towarzystwie.
Trzy lata z dala od żony i córki bardzo go jednak
odmieniły. Chociaż nadal śmiał się, opowiadał anegdoty i
roztaczał przed słuchaczami magiczny czar podczas podróży
przez Atlantyk, Grania miała wrażenie, że coś przed nią
ukrywa. Gdy tylko przybyli na miejsce, dowiedziała się, o co
chodzi. Jakże bolesne przeżyła rozczarowanie. Przecież była
pewna, że po tragicznej śmierci matki ojciec zechce, aby z
nim pozostała. Marzyła o stworzeniu dla niego szczęśliwego
domu. Pragnęła go kochać, spełniać wszystkie jego życzenia.
Wynagrodzić mu te trzy lata, kiedy musiał być sam.
Tymczasem on chciał ją wydać za mężczyznę, którego
nienawidziła. Za ordynarnego pijaka. Choćby ze względu na
pamięć matki nie powinien tego robić. Pamiętał przecież na
pewno, jak błagała go przed laty, by unikał towarzystwa tego
człowieka.
Zanim statek, którym płynęli, dobił do portu w St.
George's, jak to było w zwyczaju na Karaibach, lekko zboczył
z kursu, by wysadzić ich w miejscu wskazanym przez ojca.
Plantacja Rodericka Maigrina położona była niedaleko St.
George's. Anglicy nazwali ją St. David. Niezależnie od
przywar właściciela, było to ze względu na uroki krajobrazu
naprawdę piękne miejsce. Na Western Hall Point, małym
półwyspie porośniętym kwiecistymi krzewami i drzewami,
Roderick Maigrin wybudował wielki dom. Pretensjonalny,
ciężki, kanciasty budynek od dawna wzbudzał w Grani
szczególną niechęć. W dzieciństwie nie przychodziła tu
często. Była tu zaledwie kilka razy w towarzystwie ojca.
Teraz, gdy podpływali do tego domostwa łodzią przysłaną
przez Maigrina, Grania miała wrażenie, że przekracza
więzienne wrota. Nie potrafiła uciec. Nie mogła być sobą.
Miała być teraz całkowicie zależna od mężczyzny o czerwonej
twarzy, który czekał na brzegu, by ich przywitać.
- Miło cię znów widzieć, Kilkerry! - krzyknął Roderick
Maigrin ochrypłym z przepicia głosem, poufale poklepując
lorda po ramieniu.
Potem podał rękę Grani. W jego oczach ujrzała błysk
pożądania i dużym wysiłkiem woli powstrzymała się od
ucieczki na statek, który odpłynął już na zachód, by
okrążywszy wyspę skręcić na północ i dotrzeć do St. George's.
Roderick Maigrin poprosił ich do domu, gdzie służba zajęta
była przygotowywaniem ponczu z rumem. Hrabia podniósł
szklankę do ust i wypił zawartość niemal jednym haustem.
Oczy dziwnie mu rozbłysły, a Grania drgnęła z przerażenia.
- Czekałem na ten moment od opuszczenia Anglii -
powiedział.
- Wiedziałem, że to powiesz! - roześmiał się Roderick
Maigrin. - Więc pijmy! Mam całą piwnicę rumu. Parę dni
temu przyszedł nowy transport. Chciałbym też wypić za
zdrowie tej pięknej dziewczyny, którą ze sobą przywiozłeś.
Uniósł szklankę i spojrzał na Granię tak wstrętnie i tak
lubieżnie, jakby ją rozbierał w myślach. Poczuła gwałtowny
przypływ odrazy do tego człowieka. Pod pretekstem, że jest
zmęczona, poszła do swej sypialni. Umyła się i przebrała po
podróży, a gdy zapukał służący informując, że kolacja gotowa,
zeszła z powrotem na dół. Mimo trudnej sytuacji
zachowywała się tak, jakby życzyła sobie tego matka, z
godnością i dostojeństwem. Jak prawdziwa dama.
Po niedługim czasie ojciec i gospodarz byli już dobrze
pijani. Nie tylko z powodu mocy ponczu, ale i zachłanności, z
jaką obaj panowie rzucili się na alkohol, zaniedbując zakąski.
Żaden z nich nie tknął jedzenia. Pili przez cały czas, wznosząc
toasty za siebie, za nią i za ślub, który według nich powinien
odbyć się jak najszybciej. Obaj wydawali się pewni swych
postanowień i nawet do głowy im nie przyszło, że mogłaby się
na to nie zgodzić. Planowali ceremonię nie pytając jej o
najmniejszy drobiazg. Czuła się urażona, że Roderick Maigrin
nie oświadczył się jej, a ślub uważał za oczywisty. W
Londynie zauważyła, że często rodzice aranżują małżeństwo
córki, nie pytając jej o zdanie. Jednak dziwiło ją, jak ojciec
mógł wpaść na pomysł oddania jej za żonę takiemu
ordynarnemu, staremu, rozpitemu człowiekowi jak Roderick
Maigrin. Teraz, podczas kolacji, gdy słuchała ich rozmowy,
obserwowała gesty i mimikę twarzy, coraz lepiej zaczynała
rozumieć całą sytuację. Roderick Maigrin płacił ojcu za
przywilej zostania jej mężem, a lord Kilkerry wydawał się
zadowolony z transakcji.
Podczas kolacji służba podawała kolejne dania, lecz jej
trudno było coś przełknąć z tych smakołyków. Siedziała
sztywno przy stole, prawie się nie odzywając. Słuchała
mężczyzn traktujących ją jak marionetkę pozbawioną uczuć,
wrażliwości i własnego zdania. Miała wyjść za niego, czy
chciała tego, czy nie, dołączyć do grona jego niewolników,
posłusznych na każde skinienie. Nienawidziła tego człowieka,
jego gestów, słów i sposobu, w jaki mówił.
- Coś się zdarzyło, odkąd wyjechałem? - zapytał lord
Kilkerry.
- Ten przeklęty pirat Will Wilken podkradł się w nocy i
ukradł mi sześć najlepszych świń, tuzin indyków i podciął
gardło chłopakowi, który próbował go zatrzymać.
- Dzielny chłopak, że nie uciekł - zauważył lord.
- Skończony kretyn, jeśli mnie pytasz! - wybuchnął
Roderick. - Szczyt głupoty, by rzucać się na Wilkena w
pojedynkę i bez broni.
- Coś jeszcze?
- Jest jeszcze jeden przeklęty pirat. Francuz. Pływa gdzieś
w okolicy. Nazywają go Beaufort. Jak tylko go ujrzę,
poczęstuję ołowiem między oczy.
Grania słuchała niezbyt uważnie i dopiero po skończonym
posiłku, kiedy służący postawili na stole więcej butelek i
opuścili pokój, zdała sobie sprawę, że może już wyjść. Była
pewna, że ojciec nawet nie zauważy jej nieobecności, a pijany
Roderick Maigrin i tak nie mógłby jej odprowadzić.
Odczekała chwilę, po czym bez słowa wyśliznęła się z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Poczuła ulgę, mogąc choć na trochę
oddalić się od obu mężczyzn. W czasie wspólnej kolacji miała
nerwy napięte do granic wytrzymałości. Zaczęła się
zastanawiać, co może zrobić. Drżąc ze zdenerwowania,
gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie, czy na wyspie jest
ktoś, do kogo mogłaby zwrócić się o pomoc. Gdyby nawet
znaleźli się tacy ludzie, ojciec mógł ją zabrać, a oni nie byliby
w stanie temu zapobiec ani nawet zaprotestować. Gdy stała na
schodach i rozmyślała, co powinna uczynić, usłyszała śmiech
Rodericka Maigrina. Zabrzmiał tak upiornie, że jeszcze
mocniej odczuła swoją bezradność. Nie chodziło o głos
pijanego mężczyzny, lecz o jego zadowolenie z siebie i
pewność, że zawsze dostanie to, czego pragnie. Dlaczego
jednak zapragnął właśnie jej? Czy z powodu urody?
Nagle znalazła odpowiedź. Dzięki małżeństwu z nią
Maigrin mógł dostać się do wyższych sfer towarzyskich.
Bardzo tego pragnął, nawet w tak małej społeczności, jaka
zamieszkiwała Grenadę. Ojciec był dla niego przepustką do
tych sfer, ponieważ przyjmowano go w towarzystwie i bywał
zarówno u gubernatora, jak i u innych liczących się ludzi.
Jeszcze przed wyjazdem do Londynu Grania zaczęła
rozumieć snobizm towarzyski, który pojawiał się wszędzie,
gdzie sięgało brytyjskie panowanie. Matka jawnie okazywała
niechęć Roderickowi Maigrinowi nie tylko z powodu
pochodzenia, lecz przede wszystkim ze względu na brak
dobrych manier.
- Ten człowiek jest grubiański, wulgarny! - Pamiętała, jak
matka mówiła do ojca. - Nie chcę go widzieć w moim domu!
- To nasz sąsiad - odparł lord beztrosko. - Nie mamy ich
aż tylu, żebyśmy mogli być wybredni.
- Ja zamierzam być, jak to nazywasz, wybredna, jeśli
chodzi o towarzystwo - odrzekła stanowczo hrabina. - Mamy
niewielu przyjaciół, lecz zaręczam ci, że żaden z nich nie chce
mieć nic wspólnego z Roderickiem Maigrinem. - Ojciec
próbował się spierać, ale matka była nieugięta. - Nie lubię go i
nie ufam mu - powiedziała na koniec. - A co więcej, wierzę w
te historie, które o nim opowiadają, że źle traktuje swoich
niewolników. Nie chcę go tutaj widzieć!
Matka miała swoje sposoby, jak wymóc na ojcu, by
Roderick Maigrin nie przychodził do Tajemniczej Przystani.
Grania jednak wiedziała, że ojciec nie zrezygnował z wizyt u
przyjaciela i ustąpił żonie jedynie w tym, że nie zapraszał go
do domu. Teraz matka nie żyła, a ojciec zgodził się na
małżeństwo Grani z człowiekiem, który reprezentował
wszystko, czego nienawidziła, czym pogardzała i czego
straszliwie się bała.
- Co robić? - powtarzała bez przerwy w myślach. Gdy
weszła do sypialni, wydawało się jej, że wiatr wpadający
przez otwarte okno pyta wraz z nią, co robić? Nie zapaliła
świec przygotowanych na toaletce, tylko patrzyła na niebo
obsypane tysiącami gwiazd i na palmy powiewające na
wietrze w srebrnym blasku księżyca. Nadchodziła ciężka,
parna noc. Docierał do niej silny zapach drzew
muszkatołowych, dojrzewającego cynamonu i słodkich
goździków. Może jej się tylko wydawało, lecz były one
częścią wspomnień o Grenadzie. I miała teraz wrażenie, że
wonne korzenie rosnące na wyspie witają ją w domu.
- W domu? Ale w czyim domu? - zastanowiła się.
U Rodericka Maigrina, gdzie prędzej umrze, niż wytrzyma
strach i cierpienie. Nie wiedziała, jak długo stała przy oknie.
Przez moment zdawało jej się, że lata spędzone w Anglii
nigdy nie istniały, że zawsze stanowiła część Grenady. Nie
była to tylko magia tropikalnej dżungli, gigantycznych
paproci, lian i kokosowych plantacji, lecz także historia jej
życia. Karaibski świat to poszukiwacze przygód, piraci,
huragany, wybuchy wulkaniczne oraz bitwy na lądach i
morzach między Francuzami a Anglikami. Znała to wszystko
tak dobrze, że stało się częścią jej samej, a wszystkie nauki
zdobyte w Londynie zdawały się rozwiewać w gorącym
powietrzu. Nie była już żadną lady Granią O'Kerry, ale
jednym z żywiołów Grenady: kwiatem, wonną przyprawą,
drzewem palmowym albo miękko opadającą falą morza, które
słyszała z daleka.
- Pomóż mi! Pomóżcie mi! - krzyknęła w rozpaczy.
Zwracała się do wyspy tak, jakby ta potrafiła zrozumieć
jej kłopoty i rzeczywiście mogła jej pomóc.
Było już późno, kiedy Grania powoli rozebrała się i
położyła do łóżka. W całym domu panowała cisza
Zastanowiła się, czy ojciec miał dość siły, by dojść do swojej
sypialni, czy też zasnął w salonie, ze szklanką rumu w ręce.
Nie martwiła się o niego tak bardzo, jak to zdarzało się w
Londynie. Teraz myślała przede wszystkim o sobie. Nawet
gdy zamknęła oczy do snu, modliła się o pomoc całym sercem
i duszą.
Granię obudził jakiś dźwięk. Raczej go wyczuła, niż
usłyszała. Gdy w pełni odzyskała świadomość, usłyszała go
znowu. Przez moment zdawało się jej, że ktoś wszedł do
sypialni, i struchlała ze strachu. Ale głos dochodził z
zewnątrz. Brzmiał tak, jakby ktoś cicho wymawiał jej imię. W
półśnie wstała i podeszła do okna, które w nocy nieopatrznie
zostawiła nie zamknięte i nie zasłonięte. Wyjrzała i zobaczyła
Abe'a, służącego ojca. To razem z Abe'em ojciec przyjechał
po nią do Londynu. Abe'a znała całe życie. To on zarządzał
domem jej matki, zatrudniał nowych służących, szkolił ich,
pilnował i wszystko utrzymywał w porządku. Właśnie z nim
po raz pierwszy pływała łódką, gdy przyjechała na wyspę.
Pomagała mu przynosić homary złowione w ich własnej
przystani i szukać ostryg, za którymi przepadał ojciec. Abe
nauczył ją jeździć na kucyku, gdy była jeszcze za mała, żeby
chodzić po plantacji i przyglądać się niewolnikom pracującym
przy bananach, drzewach muszkatołowych i kokosowych. Z
nim też jeździła do St. George's na zakupy. Towarzyszył jej
nawet wtedy, gdy tylko chciała popatrzeć na olbrzymie statki
wyładowujące towary albo zabierające pasażerów na inne
wyspy.
- Zupełnie nie wiem, co byśmy zrobili bez Abe'a - często
mawiała matka.
Gdy pojechały do Londynu, Grania czuła, że mama tęskni
za Abe'em tak samo jak ona.
- Powinnyśmy zabrać go ze sobą - powiedziała kiedyś, ale
hrabina pokręciła głową.
- Abe należy do Grenady. Jest częścią wyspy -
stwierdziła. - Co więcej, ojciec nie poradziłby sobie bez niego
w zarządzaniu majątkiem.
Kiedy napisała z Londynu do ojca, przybył w końcu do
Anglii, choć za późno, żeby pożegnać się z matką przed jej
śmiercią, i przywiózł ze sobą właśnie Abe'a. Grania,
zrozpaczona po śmierci matki, tak się ucieszyła na widok
starego, wiernego sługi, że przy powitaniu omal nie rzuciła mu
się na szyję. Powstrzymała się jednak, bo Abe mógł poczuć
się takim potraktowaniem wielce zakłopotany. Lecz to właśnie
uśmiech poczciwego sługi i kawowy odcień jego skóry
sprawiły, że poczuła chorobliwą tęsknotę domem, za Grenadą.
Wychyliwszy się teraz przez okno, Grania zapytała:
- Czy coś się stało, Abe?
- Ja musieć mówić z lady.
Teraz nazywał ją lady, lecz przedtem, gdy była mała,
mówił do niej „mała lady". Słyszała zdenerwowanie w jego
głosie. Wyczuła, że musi mieć coś ważnego do przekazania.
- Zejdę na dół - rzekła z wahaniem.
- Być bezpiecznie - odpowiedział Abe, domyśliwszy się,
o co chodzi. - Pan nie słyszeć.
Grania miała nadzieję, że ojciec jest zbyt pijany, by
cokolwiek słyszeć. Nic już nie mówiąc włożyła suknię i
miękkie pantofle, żeby nie robić hałasu, po czym otworzyła
drzwi sypialni. Bardziej niż spotkania z ojcem obawiała się
gospodarza. Na dole świece nadal się tliły, musieli niedawno
skończyć biesiadowanie. Zeszła po schodach, przeszła przez
korytarz i pokój na parterze, z którego było wyjście na
werandę. Abe wszedł do niej po drewnianych schodkach.
- My uciekać szybko, lady!
- Uciekać? Co masz na myśli?
- Niebezpieczeństwo. Duży niebezpieczeństwo.
- Co się dzieje? Co próbujesz mi powiedzieć? - spytała
Grania.
Zanim Abe odpowiedział, obejrzał się, jakby w obawie, że
ktoś usłyszy.
- Rebelia, w Grenville zacząć niewolnicy. I Francja
przeciwko Anglii.
- Rebelia? - powtórzyła Grania.
- Bardzo zła. Zabić dużo Anglicy.
- Skąd o tym wiesz?
- Niektórzy uciec. Dotrzeć tu przed ciemno. - Abe znowu
spojrzał za siebie. - Niewolnicy tutaj planować, że przyłączyć
się do rebelia.
Grania nie wątpiła w to, że Abe mówił prawdę. Historia
lubi się powtarzać, a tego rodzaju problemy były tu na
porządku dziennym. Wyspy na Karaibach często zmieniały
swych władców. Raz byli nimi Anglicy, później Francuzi i
odwrotnie. Jedni i drudzy potrafili przekupstwem lub w inny
sposób przekonać niewolników pracujących na plantacjach do
uczestniczenia w walkach przeciwko Anglikom, innym zaś
razem do mordowania Francuzów.
Zaskoczyło ją, że wydarzyło się to na Grenadzie, gdzie do
tej pory udawało się zachować spokój. Wyspa już od
dwunastu lat znajdowała się w rękach Anglików, a przedtem
tylko przez bardzo krótki czas była w posiadaniu Francuzów.
Przypomniała sobie, że podczas podróży statkiem marynarze
niemal bez przerwy mówili o Rewolucji Francuskiej i o
egzekucji Ludwika XVI, która odbyła się dwa lata wcześniej.
- Jest rzeczą oczywistą, że niewolnicy francuscy na
wyspach mogą być niespokojni - mówił kapitan - i gotowi
zacząć swoje małe bunty.
Teraz stało się to na Grenadzie i Grania przeraziła się.
- Dokąd pójdziemy? - zapytała.
- Dom, panienko. Więcej bezpieczne miejsce. Tajemnicza
Przystań. Niełatwo Francuzi to znaleźć.
Grania przyznała mu rację. Tajemnicza Przystań
całkowicie zasługiwała na swoją nazwę. Wybudowany wiele
lat przed jej urodzeniem dom mieścił się w dzikiej części
wyspy. Ojciec kupił go i wyremontował po przeprowadzce się
na Grenadę. Wyglądał naprawdę jak kryjówka, schowany w
tropikalnej dżungli, nad głęboko wciętą w ląd zatoką. Tam
mogło być bezpiecznie.
- Musimy już iść - rzekła. - Powiedziałeś papie?
- Ja nie budzić pan - odrzekł Abe kręcąc głową. - Lady iść
teraz. Pan potem.
Przez moment zastanawiała się, czy powinna zostawić
ojca. Nie miała jednak najmniejszej ochoty na towarzystwo
Rodericka Maigrina. Obaj panowie znali wyspę znacznie
lepiej niż ona. Powinni sobie poradzić.
- Dobrze, Abe - powiedziała. - Lepiej pojechać od razu,
jeżeli rzeczywiście istnieje niebezpieczeństwo. Papa dołączy
do nas jutro.
- Ja trzy konie gotować - rzekł Abe. - Jeden z bagaże. -
Grania już chciała odpowiedzieć, że nie potrzebuje bagażu, ale
zmieniła zdanie. Nie była w domu przez trzy lata, więc
praktycznie miała tylko te ubrania, które przywiozła z
Londynu. Z innych z pewnością wyrosła. Nawet jeśli nie
musiała tutaj przejmować się modą, mogły być po prostu na
nią za małe. Abe jakby wyczuł jej wahanie . - Zostawić mi...
Ja wziąć kufer. - Zamilkł, jakby się czegoś przestraszył. -
Szybko! Iść szybko! Nie tracić czas!
Grania cicho jęknęła i podtrzymując spódnicę, pobiegła z
powrotem do swojej sypialni. Kilka minut zajęło jej
przebranie się w suknię do jazdy konnej i zapakowanie
kufrów. Właśnie zapinała muślinową bluzkę, gdy zapukał
Abe.
- Jestem gotowa - szepnęła.
Wszedł do pokoju, zamknął kufry i zapiął pasami.
Chwycił bagaże silnymi dłońmi i milcząc zszedł na dół.
Grania podążyła za nim. W ostatniej chwili doszła do
wniosku, że jednak powinna poinformować ojca, gdzie jedzie.
Zawróciła. Zauważyła, że w pokoju Rodericka Maigrina, w
którym ich przyjmował po przyjeździe, stało biurko. Znalazła
tam papier listowy i pióro. Napisała:
Pojechałam do domu. Grania
Ze świeczką w ręce wybiegła z powrotem na korytarz.
Przez moment zastanawiała się, czy nie powinna położyć
kartki na brzegu biurka, tak aby ojciec mógł ją zobaczyć.
Przestraszyła się jednak, że może zostać zabrana przez
Rodericka Maigrina wcześniej, nim trafi do rąk ojca. Z
drżącym sercem nacisnęła klamkę w drzwiach jadalni.
Uchyliła je lekko i wśliznęła się do środka. Ujrzała stół
oświetlony dogasającymi świecami i obu mężczyzn z głowami
ułożonymi między butelkami i kieliszkami. Przez moment
Grania przyglądała się ojcu i człowiekowi, którego miała
poślubić. Obawiając się podejść bliżej, wsunęła liścik w
szparę drzwi, przy klamce. Potem przerażona wybiegła na
dwór tak szybko, jak tylko mogła, a tam czekał już na nią Abe.
Rozdział 2
Orania jechała bez słowa, a za nią Abe, trzymając luźnego
konia, objuczonego bagażem i koszem na bieliznę.
Zauważyła, że Abe kluczy wąską ścieżką pomiędzy drzewami,
jakby zwykłe drogi przestały już być bezpieczne. Kierowali
się na północ. Wkrótce dom Maigrina został daleko za nimi.
Grania dziwiła się, że Abe tak bardzo stara się ukryć.
Widocznie jednak bał się spotkać na drodze jakąś grupę
zbuntowanych niewolników, pragnących przyłączyć się do
rebeliantów w Grenville. Abe powiedział: „Zabić dużo
Anglicy." Wiedziała, że gdy niewolnicy zaczynają grabić i
mordować, to bardzo trudno jest ich powstrzymać. Czuła
przed nimi lęk, lecz mimo wszystko znacznie bardziej
obawiała się Rodericka Maigrina i przyszłości, którą wybrał
dla niej ojciec. Gdy przedzierali się przez gęstą roślinność,
wyobrażała sobie, że ucieka również przed nimi i że nigdy już
jej nie znajdą.
Zdawała sobie sprawę, jak złudne było to poczucie
bezpieczeństwa, lecz na razie znalazła się daleko od nich i to
stanowiło pewną pociechę.
Posuwali się teraz uroczą wąską ścieżką, biegnącą
równolegle do brzegu morza. Mijali plaże i małe czarowne
zatoczki. Grania obawiała się, że ta droga jest dłuższa i
przebycie jej może zająć znacznie więcej czasu, ale przecież
nigdzie się nie śpieszyła. Dziwna sceneria, pełna
nieuchwytnego czaru, splatała się z rytmem jej serca. Smugi
księżycowego światła wyglądały niczym znak z nieba, kładąc
się srebrzystym wzorem na ścieżce przed nimi i zdobiąc
srebrnymi ściegami liście tropikalnych drzew. Był to świat,
który Grania znała i kochała. Przeszłość i przyszłość nie miały
tutaj dostępu, a teraźniejszość wydawała się bezkresną
wiecznością. Miała wrażenie, że znów jest w domu, a duchy
zamieszkujące tropikalne lasy roztaczają nad nią swą pieczę.
Po przeszło godzinnej podróży wyjechali wreszcie na otwartą
przestrzeń. Abe ruszył przodem.
- Kto doglądał domu, gdy byłeś w Anglii? - spytała
Grania.
- Joseph pilnować - odpowiedział Abe po chwili
milczenia.
Po namyśle przypomniała sobie młodego chłopca,
prawdopodobnie z rodziny Abe'a.
- Jesteś pewien, że potrafi doglądać plantacji i pilnować
domu? - zapytała. Nie otrzymała odpowiedzi. - Abe, powiedz
mi, co się dzieje? Coś przede mną ukrywasz.
- Pan nie mieszkać w Tajemna Przystań od dwa lata -
rzeki wreszcie Abe.
- Nie mieszkał w Tajemniczej Przystani! - krzyknęła. - To
gdzie...?
Zamilkła. Abe nie musiał jej odpowiadać. Doskonale
wiedziała, gdzie mieszkał ojciec i dlaczego pojechali najpierw
do domu Rodericka Maigrina, zamiast do własnego.
- Pan samotny, jak pani wyjechać - powiedział Abe,
poczuwając się do lojalności wobec swego pana.
- Nie mogę tego zrozumieć - szepnęła Grania. - Dlaczego
przeniósł się do tego człowieka?
- Pan Maigrin odwiedzać pana cały czas. A pan
powiedzieć, że on pójść, gdzie być ktoś do rozmowa, i
pojechać.
- Nie pojechałeś z nim?
- Ja pilnować plantacja i dom, lady - odrzekł Abe. - Do
ostatni rok. Pan przysłać po mnie.
- Mówisz, że nikt nie doglądał plantacji od roku?
- Ja wracać, jak można, ale pan potrzebować Abe.
Grania westchnęła. Była w stanie zrozumieć, dlaczego
ojcu brakowało obecności Abe'a. Podobny problem miała jej
matka. Zawsze uważała, że rodzice byli dla siebie stworzeni i
po rozstaniu głęboko odczuwali samotność. Nie mogła jednak
pojąć, jak ojciec mógł zostawić bez nadzoru dom i plantację,
żeby popijać sobie z Roderickiem Maigrinem. Mama mogła
jednak przewidzieć taki rozwój wydarzeń, gdy opuszczała
ojca, zostawiając go samego, bez kogoś bliskiego mu duchem,
z kim mógłby porozmawiać. Nigdy nie powinnyśmy były
wyjeżdżać, pomyślała, choć zdawała sobie sprawę, że tylko
dzięki wyjazdowi do Anglii zdobyła odpowiednią edukację,
co nie byłoby możliwe na wyspie. Powinna być za to
wdzięczna. W Londynie nauczyła się wielu rzeczy. Czasem
jednak miała wrażenie, że ojciec zapłacił za jej naukę nie tylko
pieniędzmi, ale również samotnością, utratą własnej
osobowości i w końcu złą przyjaźnią z człowiekiem, który go
zniszczył.
Teraz było za późno na żale. Postanowiła, że gdy tylko
ojciec przyłączy się do nich, pomyślą, jak uchronić się przed
rebelią. Sprawa musiała być poważna, gdyż Abe nie miał
skłonności do wpadania w panikę.
Kiedy wyspy zmieniały władców, zawsze jacyś
plantatorzy tracili swe ziemie i pieniądze, nawet jeśli udało im
się zachować życie. Po pierwszej radości ze zwycięstwa
niewolnicy zazwyczaj szybko orientowali się, że to nie ich
rebelia, tylko walka pomiędzy Francuzami a Anglikami
kłócącymi się o poszczególne wyspy, i zamiana jednego
wyzyskującego pana na drugiego. Może nie jest to aż tak
poważne, pomyślała Grania próbując się pocieszyć i
zmieniając temat, rzekła do Abe'a:
- Mieliśmy szczęście płynąc tutaj, że nie spotkaliśmy
żadnego francuskiego statku albo na przykład piratów.
Słyszałam, że Will Wilken ukradł świnie i indyki pana
Maigrina i zabił człowieka, który przyłapał go na gorącym
uczynku.
- Pirat zły człowiek - rzekł Abe. - Ale on nie walczyć z
duże statki.
- To prawda - odpowiedziała Grania. - Ale marynarze na
naszym statku mówili, że piraci podobni Willowi Wilkenowi
atakują łodzie kupieckie. To denerwujące dla tych, którzy
potrzebują jedzenia lub tracą pieniądze.
- Zły człowiek. Okrutny.
- Will Wilken jest Anglikiem, ale słyszałam jeszcze o
jakimś Francuzie. Jego chyba nie było, kiedy wyjeżdżałam do
Anglii.
- Nie. On nie tutaj wtedy - odpowiedział Abe jakoś
dziwnie, jakby nie chciał więcej mówić na ten temat.
- Tego francuskiego pirata podobno zwą Beaufort.
Słyszałeś coś o nim? - zwróciła się znów do Abe'a.
- My skręcać lewa ścieżka. Lady jechać naprzód - odrzekł
dopiero po pewnym czasie.
Grania pokierowała koniem zgodnie z jego wskazówkami.
Zaciekawiło ją, dlaczego Abe nie chce mówić o francuskim
piracie. Kiedy była mała, piraci wydawali jej się
ekscytującymi ludźmi, chociaż na sam dźwięk ich imion
niewolnicy drżeli ze strachu, a katolicy żegnali się. Ojciec po
prostu śmiał się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
- Piraci mają małe statki, więc nie mogą atakować
większych jednostek - wyjaśniał Grani. - I są tylko sprytnymi
złodziejaszkami. Raz ukradną świnkę, innym razem indyka.
Rzadko robią więcej zła niż Cyganie, których pamiętam z
Irlandii.
Teraz zbliżali się do domu. Nareszcie Grania
rozpoznawała drogę, przy której stały znajome kępy palm i
wspaniałe kwiaty rosnące na wyspie od początku jej istnienia.
Księżyc już zbladł, a gwiazdy zdawały się cofać w głąb
czarnego nieba. Nadchodził świt. Pachniało bryzą
nadciągającą od morza i tropikalnymi roślinami rosnącymi po
obu stronach drogi.
W końcu dojechali do plantacji. Nawet przy skąpym
świetle księżyca widać było, jak mało ojciec dbał o uprawy.
Grania wstydziła się, że krytykuje własnego ojca, lecz żal jej
ściskał serce. Jak można było w tak krótkim czasie
doprowadzić plantację do ruiny? Czuła zapachy drzew
muszkatołowych i szczypiorku, przemieszane z wonią
tymianku. Podczas jazdy rozpoznawała rośliny, które kiedyś
sadził ojciec, wyszukując najłatwiejsze do uprawy. Wonne
korzenie wyspy, pomyślała, uśmiechając się do siebie. Była
pewna, że rozróżnia zapach korzennych przypraw albo
papryki, które Abe pokazywał jej, gdy była jeszcze mała.
Niebo pojaśniało i Grania zobaczyła dachy zabudowań.
- Tam jest! Tam jest! - krzyknęła nagle podekscytowana.
- Tak, ale lady nie rozczarować, jeśli zaniedbany. Ja kazać
kobiety wyczyścić wszystko.
- Tak, oczywiście - zgodziła się Grania. Była już pewna,
że ojciec nie zamierzał przywieźć jej do domu. Chciał, by
zostali z Roderickiem Maigrinem. Gdyby nie wybuchła
rebelia, wydałby ją za niego szybko, nie licząc się z jej
zdaniem ani protestami.
- Nie mogę go poślubić! - rzekła ze ściśniętym gardłem.
Pomyślała, że jeśli ojciec przyjedzie sam, spróbuje mu
wyjaśnić, dlaczego nie może wyjść za tego człowieka. Miała
nadzieję, że ją zrozumie. Łatwiej będzie go przekonać bez
Rodericka Maigrina. Modliła się do matki prosząc o pomoc i
czuła, że została wysłuchana. W jaki sposób matka miałaby jej
teraz pomóc, Grania nie wiedziała.
Kiedy podjechali do domu, zobaczyła okna zasłonięte
drewnianymi okiennicami i wdzierające się wszędzie,
nadmiernie rozrosłe krzewy. Pomyślała, że dom wygląda jak
pałac Śpiącej Królewny. Kolorowa bugenwilla pokryła
werandę i zarosła dom aż po dach, a bladożółte kwiaty akacji
przedzierały się łakomie do światła. Wszystko wyglądało
niesamowicie i pięknie. Było w tym jednak coś nierealnego i
przez moment Grania zastanawiała się, czy to aby nie sen,
który zaraz zniknie. Zmusiła się, by powiedzieć do Abe'a
rzeczowym tonem:
- Zaprowadź konie do stajni. I daj mi klucz do domu.
- Mieć klucz do tylnego wejścia, lady.
- No to wejdę od strony ogrodu - uśmiechnęła się Grania.
- I zacznij otwierać okiennice.
Jestem pewna, że czuć będzie stęchlizną po tak długim
zamknięciu.
Pomyślała też o jaszczurkach biegających po ścianach i
gniazdach ptasich uwitych w rogach pokoju, jeśli w dachu
była jakaś dziura. Miała tylko nadzieję, że nie zniszczyły
mebli, które przywiozła w posagu jej matka i które bardzo
ceniła. Gromadziła tu też inne skarby, zbierane przez lata.
Kupowała je czasem od opuszczających swoje włości
plantatorów albo otrzymywała w prezencie od przyjaciół
mieszkających w St. George's.
Stajnie na tyłach domu były niemal całkowicie zarośnięte
purpurową bugenwillą. Abe musiał wyciąć drogę maczugą, by
dostać się do środka. Grania zsiadła z konia. Rozsiodłanie i
zdjęcie bagażu pozostawiła Abe'owi, gdy upora się z
tropikalną roślinnością. Spodziewała się, że niedługo obudzą
się niewolnicy i przyjdzie ktoś do pomocy. W tej chwili
chciała jak najszybciej wejść do domu. Od razu zauważyła, że
drzwi wychodzące na ogród wymagają naprawy. Były
spróchniałe, bardzo brudne, łuszczyła się na nich farba.
Pchnęła je i weszła do środka. Tak jak się spodziewała, w
domu unosił się lekki zapach stęchlizny. Minęła wielką
kuchnię, o którą matka zawsze dbała z niezwykłą pedanterią,
pilnując, żeby nie było w niej ani pyłka kurzu, i weszła do
holu. Otworzyła drzwi do dawnego salonu. Ku jej zaskoczeniu
kanapy nie były przykryte holenderskimi pokrowcami. Nie
zdjęto z okien firanek i nie zamknięto okiennic. Pomyślała, że
Abe okazał wyjątkową bezmyślność, nie zajmując się tym
pokojem. Nie zauważyła jednak żadnych zniszczeń, choć w
panującym tu półmroku trudno było dojrzeć każdy szczegół.
Instynktownie dotknęła tapicerki fotela. Nie było na nim zbyt
dużo kurzu. Pomyślała, że powinna się przebrać. Dzień robił
się coraz cieplejszy, a ona miała na sobie suknię do konnej
jazdy, uszytą z ciężkiego materiału, i muślinową bluzkę z
długimi rękawami. To nie był strój na upalny dzień. Na pewno
wyrosła ze wszystkich ubrań, które tu zostawiła, więc
zdecydowała, że włoży coś z rzeczy matki. Kiedy wybierały
się do Londynu, hrabina nie wzięła ze sobą lekkich
bawełnianych sukni. Nie nadawały się do chłodnego
londyńskiego klimatu.
- Włożę jedną z sukni mamy - powiedziała do siebie. -
Potem posprzątam, doprowadzę dom do stanu, w jakim był
przed naszym wyjazdem.
Przeszła przez salonik do artystycznie wykonanych
według projektu matki schodów, prowadzących na piętro.
Przypomniała sobie, jak każdego poranka, zaraz po umyciu się
i ubraniu przy pomocy ciemnoskórej służącej, wbiegała
radośnie po tych schodach, by przywitać się z matką, która
leżała w łóżku oparta o poduszki zdobione koronkami, haftami
i najróżniejszymi wstążeczkami.
- Wyglądasz tak ładnie, mamo, że mogłabyś iść na bal! -
powiedziała kiedyś Grania.
- Staram się wyglądać atrakcyjnie ze względu na twego
ojca - odrzekła matka. - Jest bardzo przystojny, moja
najmilsza, a musisz pamiętać, że każdy mężczyzna lubi, gdy
kobiety są piękne.
Grania zapamiętała te słowa i cieszyła się nimi. Widziała,
jak dumny był z niej ojciec, gdy zabierał ją na zakupy do St.
George's, a jego koledzy prawili jej wyszukane komplementy,
żartując przy okazji, że dorasta nowa piękność wyspy. Grania
zawsze kojarzyła ładne rzeczy z ojcem. Teraz zastanawiała
się, jak to się stało, że wpadł na pomysł wydania jej za mąż za
człowieka o odrażającym wyglądzie i charakterze.
Otworzyła drzwi sypialni matki i znów zauważyła otwarte
okiennice. Przez wielkie okno, zajmujące całą ścianę pokoju,
widać było tropikalne palmy na tle lekko złotawego nieba. W
pokoju unosił się znany z dzieciństwa zapach, który zawsze
kojarzyła z matką. Była to woń jaśminowego krzewu,
obsypanego przez cały rok małymi kwiatkami w kształcie
gwiazd. Mama bardzo lubiła jaśminowe perfumy. Zapach stał
się tak intensywny, że śmierć matki wydała się Grani tylko
złym snem, który miał się zaraz skończyć. Instynktownie
spojrzała na łóżko, jakby spodziewała się zobaczyć w nim
matkę. Nagle zdrętwiała, zamarła ze zgrozy, nie wierząc
własnym oczom. Zamiast matki zobaczyła jakiegoś obcego
mężczyznę. Pomyślała, że musiała ją ponieść wyobraźnia. Po
chwili, gdy zdołała się uspokoić, a oczy przyzwyczaiły się do
półmroku, zobaczyła wyraźnie głowę mężczyzny wtuloną w
poduszki matki. Przez chwilę stała niepewna co robić - wyjść,
czy zostać. Musiał wyczuć jej obecność, poruszył się,
otworzył oczy i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Był
przystojny, choć może ładny byłoby tutaj właściwszym
określeniem. Miał ciemne włosy zaczesane do tyłu, odsłonięte
kwadratowe czoło, gładko ogoloną twarz o wyrazistych rysach
i ciemne oczy, które przez moment patrzyły na nią bez
wyrazu, jakby się jeszcze nie obudził. Nagle uśmiechnął się
promiennie, jak gdyby ją poznał.
- Kim pan jest? Co pan tutaj robi? - spytała Grania.
- Przepraszam, mademoiselle - odpowiedział mężczyzna,
siadając na łóżku. - Nie będę pytać o pani godność, ponieważ
pani wisi przede mną na ścianie.
Grania odruchowo obejrzała się za siebie. Na ścianie
wisiał portret jej matki, namalowany w Anglii, zanim
poślubiła lorda Kilkerry'ego i wyjechała do Grenady.
- To portret mojej matki. Mogę wiedzieć, co pan robi w
jej łóżku? - Gdy to mówiła, uświadomiła sobie, że człowiek
ten nie jest Anglikiem. - Jest pan Francuzem! - krzyknęła.
- Owszem, mademoiselle, jestem Francuzem - odparł
spokojnie. - I mogę tylko serdecznie przeprosić za zajęcie
pokoju pani matki, lecz dom był pusty.
- Wiem o tym - rzekła Grania. - Ale nie miał pan prawa.
To jest... wtargnięcie do cudzego domu. I ja nie rozumiem... -
Znowu umilkła.
Wzięła głęboki oddech i dokończyła: - Myślę... że chyba
słyszałam o panu...
- Zaręczam, że nie jestem sławny. Raczej niesławny -
powiedział, robiąc lekki gest ręką. - Beaufort, do usług.
- Pirat!
- Ten sam, mademoiselle. I przykro mi niezmiernie, jeśli
moja obecność wydaje się pani niepożądana.
- Oczywiście - rzekła Grania ostro. - Jak już
powiedziałam, nie miał pan prawa wchodzić tutaj. Fakt, że nas
tu nie było, na pewno nie upoważniał do tego.
- Dom był pusty i nikt się was tutaj nie spodziewał, nawet
po pani powrocie do Grenady.
- Mówi pan tak, jakby wiedział... że wróciłam na wyspę -
powiedziała niepewnie Grania po chwili milczenia.
- Sądzę, że wszyscy na wyspie o tym wiedzą. Plotki
roznoszone są przez wiatr i piosenki ptasie. - Uśmiechnął się
do niej.
- Więc wiedział pan, że mój ojciec pojechał do Anglii.
- Wiedziałem również o tym, że posłała pani po niego z
powodu choroby matki. Mam nadzieję, że ma się lepiej.
- Ona nie żyje.
- Moje najszczersze kondolencje, mademoiselle.
Mówił z poczuciem winy, które łagodziło jego natręctwo.
Nagle Grania uprzytomniła sobie, że rozmawia z piratem
leżącym w łóżku jej matki. Schowane pod kołdrą ramiona
zdradzały, że był nagi. Szybko odwróciła się do drzwi i miała
zamiar wyjść z pokoju, gdy się odezwał. - Jeśli pozwoli mi się
pani teraz ubrać, mademoiselle, zaraz zejdę na dół, by przed
odejściem wyjaśnić przyczyny mojego wtargnięcia tutaj i raz
jeszcze przeprosić za tę sytuację.
- Dziękuję - powiedziała Grania i wyszła zamykając za
sobą drzwi.
Zaraz zatrzymała się myśląc, że chyba śni, a to wszystko
nie może być prawdą. No bo jak możliwe jest spotkanie w
domu pirata, w dodatku francuskiego pochodzenia? Powinna
się przestraszyć nie tylko jego fachu, ale i narodowości, lecz
nie wiadomo dlaczego, wcale się go nie bała. Przyszło jej
nawet na myśl, że gdyby zażądała natychmiastowego
opuszczenia domu, uczyniłby to od razu, przeprosiwszy
uprzednio za niespodziewaną wizytę. - To jest nie do przyjęcia
- powiedziała do siebie bez złości.
Zeszła do swojego pokoju. Wyglądał gorzej niż salon i
pokój matki. Po otworzeniu okiennicy zauważyła, że podłogę,
stół i pokrowiec na łóżku przykryła gruba warstwa kurzu.
Kiedy zrobiła trochę gwałtowniejszy gest, uniosła się wielka
chmura pyłu i naraz dwie małe przestraszone jaszczurki
wyskoczyły zza zasłonki. Duchota i ciężki zapach stęchlizny
znikły dopiero, gdy Grania otworzyła okno.
Przejrzała ubrania w garderobie i zdała sobie sprawę, że
nie może włożyć żadnej z bawełnianych sukienek, które tam
wisiały. Podczas tych trzech lat bardzo urosła i chociaż nadal
była szczupła, jej figura różniła się znacznie od tej z lat
dziecięcych. - Muszę zostać ubrana tak jak jestem -
zdecydowała. Próbowała wzbudzić w sobie złość na pirata, ale
tak naprawdę była ogromnie ciekawa tego człowieka.
Wyszła do holu. Z kuchni dobiegały odgłosy jakiejś
rozmowy. Pomyślała, że powinna ostrzec Abe'a o obecności w
domu pirata. Gdy podeszła bliżej, usłyszała głos człowieka
mówiącego łamanym angielskim.
- My nie spodziewać się ciebie. Ja iść budzić monsieur.
- Dobry pomysł - odrzekł Abe. - Zrób to, nim moja lady
zobaczyć go.
Grania weszła do kuchni i stanęła naprzeciw Abe'a, który
rozmawiał z niskim białym mężczyzną o wyglądzie Francuza.
Patrzył na nią zaskoczony i zdenerwowany jej obecnością.
- Już rozmawiałam z twoim panem - powiedziała
spokojnie. - Ma zamiar ubrać się i zejść na dół, aby przed
odjazdem przeprosić za swą nieproszoną wizytę.
Niski Francuz odetchnął z ulgą i ruszył w stronę
kuchennego stolika, gdzie na dużej cynowej tacy stała
niewielka srebrna tacka, a na niej filiżanka z kawą. Grania
odgadła, że francuski służący przygotowuje śniadanie dla
swego pana i z nieśmiałym uśmiechem rzekła: - Myślę, że
byłoby uprzejmie z mojej strony towarzyszyć twemu panu
przy kawie. Gdzie zazwyczaj ją pija?
- Na werandzie, mademoiselle.
- Bardzo dobrze. Zanieś tam tacę, Abe, ja również
życzyłabym sobie filiżankę kawy.
Obaj mężczyźni patrzyli na nią zaskoczeni. Grania
uśmiechając się, jakby zrobiła im świetny dowcip, podeszła do
frontowych drzwi. Nie były zamknięte i domyśliła się, że to
przez nie Francuzi weszli do domu. Wyszła na werandę. Znad
drzew wystawały czubki dwóch masztów. Roślinność była tu
tak bujna, że gdyby nie rozglądała się za statkiem, nigdy by go
nie zauważyła. Zdziwiła się, że nie pomyślała przedtem, jak
dobrym miejscem schronienia dla piratów była zatoka.
Nazwa Tajemnicza Przystań, nadana domowi przez
pierwszego właściciela, pasowała tutaj idealnie. Długa
mierzeja porośnięta gęstym iglastym lasem zasłaniała zatokę
tak dobrze, że od strony morza nie można było jej odnaleźć.
Gdy tylko statek zawijał do Tajemniczej Przystani, stawał się
niewidoczny zarówno od strony morza, jak i od lądu. Chyba
że ktoś wiedział o istnieniu zatoki. W przeciwnym razie
przepływałby koło niej, mijając ją tysiące razy, i nie
zauważyłby ani zatoki, ani statku. Chciałabym zobaczyć ten
straszny okręt piracki, pomyślała Grania z uśmiechem, lecz po
chwili skarciła się za zbytnią ciekawość. Powinna raczej czuć
się oburzona, zaszokowana i prawdopodobnie znieważona
obecnością pirata w domu. Dziwiła się, że tego rodzaju
emocje były jej w tej chwili obce.
Kiedy na werandzie pojawił się pirat, pomyślała, że
doskonale pasowałby do wielkich salonów i sal balowych w
Londynie.
Wydawał się zbyt elegancki do tego miejsca i z pewnością
nie powinna go przyjmować na brudnej, zaniedbanej,
zarośniętej winoroślą werandzie. Stal tutaj wiklinowy stolik
zrobiony przez niewolników, a obok dwa krzesła. Zanim
Francuz zdołał się odezwać, pojawili się służący. Abe nakrył
stolik śnieżnobiałym obrusem i postawił na nim srebrną tacę z
dwiema filiżankami na ozdobnych podstawkach. Ten rodzaj
zastawy mama zawsze uważała za najlepszy, przypomniała
sobie Grania. Gdy francuski służący przyniósł dzbanek z
kawą, wokół rozszedł się kuszący aromat. Po chwili na stole
znalazły się pyszne, świeżo upieczone bułeczki, miseczka z
masłem oraz szklany pojemniczek z miodem.
- Śniadanie podane, monsieur - powiedział francuski
służący, po czym odszedł razem z Abe'em.
Grania spojrzała na Beauforta. Już miał coś powiedzieć,
gdy nagle się roześmiała.
- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę - rzekła. - Nie
może pan być prawdziwym piratem.
- Zapewniam panią, że nim jestem.
- Ależ ja zawsze wyobrażałam ich sobie jako brudnych
mężczyzn w nieświeżych ubraniach; mężczyzn będących
postrachem kobiet.
- Mówi pani chyba o swoim krajanie, Willu Wilkenie.
- Mamy szczęście, że to nie on odkrył Tajemniczą
Przystań - powiedziała Grania. - Słyszałam, że zeszłej nocy
płynął w dół wybrzeża.
- Ja również słyszałem o nim wiele rzeczy - odparł pirat. -
Ale czy mogę przypomnieć, że kawa stygnie?
- Ależ oczywiście. - Odruchowo spojrzała na dzbanek z
kawą. - Czy nalać panu filiżankę, czy też woli pan zrobić to
sam? - zapytała.
- Będę zaszczycony otrzymując ją z rąk gospodyni.
Chciała się uśmiechnąć, lecz było w nim coś, co ją
onieśmielało. Nalała kawę i podała filiżankę.
- Dlaczego przywiózł pan ze sobą całą swoją zastawę? -
zainteresowała się.
- Mój służący ją przywiózł.
- A więc pirat, jeśli jest Francuzem, martwi się o swoje
jedzenie.
- Ależ oczywiście! - odparł z przekonaniem. - Sztuki
kulinarnej nie można bagatelizować. Najgorszą niewygodą
żeglowania jest monotonne jedzenie, kiedy muszę jeść to, co
jest, a nie to, na co mam ochotę.
Grania znów się zaśmiała.
- Jak został pan piratem? Wydaje mi się... ale może
jestem zbyt impertynencka... że to dość dziwne zajęcie dla
pana - wypytywała go z wielkim zainteresowaniem.
- To długa historia - odparł Francuz. - Ale czy mogę
zapytać, co pani tutaj robi i gdzie jest pani ojciec?
- Jestem tutaj z powodu rebelii, która wybuchła w
Grenville.
- Rebelii? - Francuz nagle znieruchomiał.
- Tak. Zaczęła się parę dni temu. My przyjechaliśmy
dopiero wczoraj wieczorem do domu Rodericka Maigrina.
Abe w nocy dowiedział się, że rebelianci zdobyli Grenville i
zabili mnóstwo Anglików.
- To niemożliwe - powiedział Francuz jakby do siebie. -
Ale jeżeli jest rebelia, to przywódcą musi być Julius Fedor.
- Skąd pan o tym wie?
- Słyszałem, jak podżegał do walki francuskich
niewolników.
- Myśli pan, że to poważna sprawa?
- Obawiam się, że tak - odrzekł pirat.
- Na pewno pan chce, żeby Francuzi zwyciężyli i zajęli
wyspę. Dwanaście lat temu Grenada należała do Francji.
- Jeżeli przejmą ją Francuzi - odpowiedział potrząsając
głową - zapełni się statkami i żołnierzami, lecz będą
świętowali krótko, bo po nich zjawią się tu angielscy żołnierze
i podczas ewentualnego ataku poleje się dużo krwi.
Grania westchnęła. To wszystko było przerażające i
zupełnie niepotrzebne. Francuz wstał.
- Proszę mi wybaczyć, czy mogę panią opuścić na
moment, by porozmawiać ze służącym? Musi wiedzieć, jakie
grozi nam niebezpieczeństwo.
Wszedł do domu. Odprowadziła go wzrokiem,
mimowolnie porównując sposób jego chodzenia, grację, z jaką
się poruszał, z ociężałym, niedźwiedzim krokiem Rodericka
Maigrina. Wygląd i sposób bycia wskazywały na
dżentelmena. Proste ciemne włosy miał związane na karku
wstążką. Marynarka leżała na nim bez jednej zmarszczki, a
wysoki kołnierz zasłaniał szyję, ukazując tylko czysty, świeży
krawat. Pod marynarką widać było elegancką koszulę. Stroju
dopełniały białe pończochy i buty z klamrami.
- On jest dżentelmenem - rzekła do siebie. - To bez sensu
nazywać go piratem... morskim banitą.
Po chwili Francuz wrócił.
- Wysłaliśmy dwóch ludzi na zwiady. Abe jednak
zapewnia mnie, że informacje, które otrzymał zeszłej nocy i
dzisiejszego ranka, są absolutnie pewne. Nie ulega
najmniejszej wątpliwości, że rebelianci zabijają Anglików w
Grenville. Już teraz wiadomo o kilkuset zamordowanych. -
Grania jęknęła cicho, on zaś kontynuował: - Jak zwykle
plądrowali domy i sklepy. Wyciągnęli przerażonych
mieszkańców na ulice i ustawili jak żywe tarcze do strzelania.
- Och, nie! - krzyknęła Grania.
- Niektórzy uciekli statkami, które były przycumowane w
zatoce, innym udało się zbiec na południe i część z nich
dotarła nawet do odległego domu Maigrina.
- Myśli pan, że wszyscy niewolnicy na wyspie powstaną i
przyłączą się do nich? - spytała Grania cichym głosem.
- Cóż, musimy czekać i mieć oczy otwarte - odparł
Francuz. - Jeżeli dojdzie do najgorszego, mademoiselle, mój
statek jest do pani dyspozycji.
- Sądzi pan, że to dobry sposób ucieczki?
- Może być ratunkiem w każdym porcie, w którym szaleje
sztorm - uśmiechnął się pirat.
- Tak, oczywiście. Jednak mam nadzieję, że mój ojciec
dołączy dzisiaj do mnie. Być może będzie miał inne dobre
pomysły, gdzie się schronić.
- Naturalnie - zgodził się Francuz. - Zdaję sobie sprawę,
że pani z ojcem i niewątpliwie pan Maigrin będziecie mile
widziani w forcie St. George's.
Grania przymknęła oczy, lecz i tak musiał zauważyć w
nich błysk nienawiści, gdy mówił o Rodericku Maigrinie.
Zamiast odpowiedzieć, zaczęła jeść przepyszne bułeczki z
masłem i miodem. Martwą ciszę, która nagle zaległa, przerwał
Francuz. - Powiedziano mi, ale oczywiście może to być
nieprawda, że ma pani poślubić pana Maigrina.
- Kto panu to powiedział?
- Słyszałem, że było to zaplanowane wcześniej, zanim
pani ojciec pojechał do Anglii - odpowiedział wzruszając
ramionami.
Grania wiedziała, że gdyby nawet matka żyła, ojciec
mógłby domagać się swoich praw jako jej legalny opiekun, i
zabrać ją z powrotem na Grenadę. Gdy znów pomyślała o
Rodericku Maigrinie, strach i wstręt wzmogły się z ogromną
siłą.
- Co ja mogę zrobić? Jak uciec? Nie mogę wyjść za tego...
człowieka! Nie mogę - powtórzyła niemal bezwiednie,
drżącym z przerażenia głosem.
Francuz przyglądał się jej badawczo.
- Zgadzam się, że to straszne wyjść za takiego człowieka,
ale nie potrafię doradzić, jak tego uniknąć.
- Więc kogo mogę spytać? - Była jak dziecko, miała tylko
osiemnaście lat. Świat dorosłych, do którego wkroczyła
niedawno, krył przed nią jeszcze wiele tajemnic. Bała się. -
Dopiero gdy dopływaliśmy na miejsce, poznałam plany papy.
A teraz, kiedy już jestem tutaj, nie wiem... co mam zrobić...
lub gdzie ukryć się przed nim.
Francuz nieco hałaśliwie odłożył nóż.
- Ależ, mademoiselle, to jest pani kłopot - powiedział z
pewnym zażenowaniem, bo piękne panny rzadko zwierzały
się obcym mężczyznom z tego rodzaju problemów. - I sądzę,
że nie chciałaby pani, żebym się wtrącał - dodał.
- Nie, oczywiście, że nie - zgodziła się Grania. - Nie
powinnam była mówić tego w ten sposób. Proszę mi
wybaczyć.
- Ależ nic nie muszę wybaczać. Chcę wszystkiego
wysłuchać i pomóc pani, ale niewiele mogę. Jestem wrogiem
pani kraju i w dodatku przestępcą.
- Może i ja powinnam zrobić coś okropnego, wtedy nawet
pan Maigrin nie chciałby mnie... poślubić.
Wiedziała, że i to nie powstrzymałoby tego człowieka od
zdobycia hrabiowskiego tytułu. Znowu przypomniała sobie
błysk pożądania w jego oczach zeszłej nocy i zadrżała. Nie
bała się rebelii ani śmierci, lecz dotyku mężczyzny, który był
dla niej wcieleniem diabła i którego obecność przyprawiała ją
o chorobę. Jej twarz musiała zdradzać wewnętrzne emocje,
gdyż Francuz zapytał nagle:
- Dlaczego nie została pani w Anglii, gdzie była pani
bezpieczna?
- Jak mogłam zostać po śmierci mamy? - spytała. -
Znałam tam bardzo mało ludzi. Poza tym papa mógł zażądać,
abym wróciła, nie licząc się z moim zdaniem...
- Szkoda, że nie spotkała tam pani nikogo, kto by się z
panią ożenił - rzekł Francuz.
- Myślę, że tego chciała moja mama - odpowiedziała
Grania. - Zamierzała zaprezentować mnie królowi i królowej.
Wtedy zapraszano by mnie na wielkie bale i przyjęcia.
Planowała tak wiele, ale zachorowała... tak strasznie
zachorowała... jeszcze przed Bożym Narodzeniem... -
Zamilkła na moment pod wpływem wspomnień. - Pogoda była
taka okropna, na zmianę deszcze i mrozy. I zima trwała tak
długo, wydawało się, że nigdy się nie skończy. Mama była
przyzwyczajona do słońca i upałów. Zbyt długo mieszkała na
Grenadzie. Doktor powiedział, że jej krew stawała się coraz
rzadsza, a mama była zbyt słaba, żeby przetrzymać angielski
klimat.
- Rozumiem - rzekł. - Ale na pewno mogła pani
powiedzieć ojcu, że nie życzy sobie wyjść za tego człowieka.
- Powiedziałam mu... Ale on odparł, że już wszystko
zaaranżował... i że pan Maigrin jest... bardzo bogaty.
Zdradzając tę rozmowę czuła się nielojalna wobec ojca,
ale w tym leżało sedno sprawy, to była odpowiedź na pytanie,
skąd ojcu coś takiego przyszło do głowy i dlaczego tak bardzo
się przy tym upierał. Roderick Maigrin miał dużo pieniędzy i
mógł zapewnić ojcu komfortowe warunki życia oraz spłacić
jego długi. Jedynym sposobem na zapewnienie sobie
przychylności Maigrina na stałe było wydanie za niego Grani.
- Trudno zaakceptować coś takiego! - rzekł Francuz z
oburzeniem.
- Ale... co ja mogę na to poradzić?
- Kiedy leżałem w łóżku i patrzyłem na portret pani
matki, myślałem, że nie może istnieć na świecie piękniejsza,
słodsza i bardziej atrakcyjna kobieta. Jednak teraz, gdy
ujrzałem panią, myślę, że się myliłem. Wyglądem
zewnętrznym przypomina pani matkę, lecz artysta czegoś nie
uchwycił w portrecie... - mówił z wahaniem.
- To znaczy, czego artysta nie uchwycił? - zaciekawiła się
Grania.
-
Właściwym
określeniem
jest
uduchowienie,
mademoiselle. Tylko artysta o geniuszu Michała Anioła lub
Boticellego potrafi przelać coś takiego na płótno.
- Dziękuję.
- Nie powiedziałem pani komplementu - rzekł Francuz -
stwierdziłem jedynie fakt. Dlatego sądzę, że niemożliwe jest
dla pani małżeństwo z mężczyzną takim jak Maigrin.
Widziałem go tylko raz, ale słyszałem o nim bardzo wieje,
mogę więc powiedzieć z całą pewnością: lepsza byłaby dla
pani śmierć niż poślubienie tego człowieka.
- To właśnie czuję - powiedziała składając dłonie - ale
papa mnie nie wysłucha... i kiedy tu przyjedzie, zmusi mnie
ślubu, niezależnie od tego co powiem, jak będę błagać.
Francuz wstał i oparł się o balustradę. Grania wiedziała, że
patrzy na swój statek i myśli o łatwym opuszczeniu zatoki,
wypłynięciu na otwarte morze, gdzie byłby wolny,
zostawiając za sobą wszystkie kłopoty i troski związane z
wyspą. Wyglądał bardzo elegancko na tle kwitnących
bugenwilli. Miała wrażenie, że zamiast statku powinien
czekać na niego faeton zaprzężony w dwa konie czystej krwi.
Bardziej pasował do arystokratycznego świata niż do dzikiej,
tropikalnej przyrody.
- Kiedy spodziewa się pani przyjazdu ojca? - zwrócił się
do niej niespodziewanie.
- Ja... ja nie mam pojęcia... - powiedziała z wahaniem. -
Kiedy wyjeżdżałam wcześnie rano... oni jeszcze nie położyli
się do łóżek po całonocnym piciu.
Francuz kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał i
rzekł:
- Więc mamy czas. Proponuję, żeby choć na chwilę
przestała się pani martwić i zapraszam do zwiedzenia mojego
statku.
- Naprawdę mogę obejrzeć statek? - ucieszyła się.
- Czułbym się zaszczycony.
- Więc... dobrze. Dziękuję za zaproszenie. Czy mogę na
chwilę pana przeprosić, żeby się przebrać? Niedługo zrobi się
prawdziwy upał.
- Ależ oczywiście - odparł.
Grania przebiegła przez werandę i schody. Abe przyniósł
już na górę bagaże i postawił je w pokoju matki. Rozpiął
rzemienie i otworzył kufry. Teraz prawdopodobnie szukał
kobiety, która mogłaby zastąpić pokojówkę i pomóc Grani w
ubieraniu. Nie miała jednak czasu czekać, chciała natychmiast
włożyć sukienkę, w której wyglądałaby najlepiej, jak tylko
mogła. Wyciągnęła więc z kufra jedną ze swych londyńskich
kreacji. Co prawda nosiła ją w zeszłym roku, ale spódnica
nadal była modna, a górna część sukni, pomimo niewielkiego
zagniecenia, wydała jej się świeża i czysta.
Zaledwie kilka minut zajęło Grani umycie się i przebranie.
Ponownie zeszła na werandę, gdzie czekał na nią pirat.
Siedział na krześle, wystawiając twarz do słońca. Opalał się.
Widać było, że lubi słońce. Teraz już wiedziała, dlaczego jego
skóra jest tak ciemna. W przeciwieństwie do londyńskich
wymogów mody, francuskie salony tolerowały opaleniznę.
Pasowała do niego. Grania pomyślała, że właśnie dzięki tej
ciemnej skórze nie doznała szoku, zobaczywszy go nago w
łóżku. Odwrócił się w jej stronę. Ujrzała w jego oczach
podziw, a na ustach uśmiech. To było zupełnie inne
zachowanie niż Rodericka Maigrina zeszłej nocy. Tamten
wulgarnie rozbierał ją wzrokiem, natomiast ten mężczyzna
myślał o niej z podziwem i szacunkiem.
- Czy wolno mi powiedzieć, że wygląda pani tak pięknie
jak wiosna? - zapytał Francuz.
- Miło mi to słyszeć - odrzekła Grania.
- Prawdopodobnie słyszała pani już tyle komplementów
w Londynie, że stały się dla pani nudne.
- Jedyne komplementy, jakie słyszałam, były za pracę w
szkole, a jeden lub dwa razy powiedział mi coś miłego
dżentelmen, który zapraszał mamę na bal albo na spotkanie
towarzyskie.
- Była pani za młoda, by zostać wybrana pięknością
sezonu?
- Dużo za młoda - przyznała. - A ponieważ opuściłam
Anglię, sądzę, że nigdy mi się to już nie przydarzy.
- Czy to panią martwi?
- Raczej rozczarowuje. Mama tak często opowiadała mi o
balach i zabawach, na których powinnam bywać, że
traktowałam je jak część mojego życia. Często o nich śniłam.
- Zapewniam panią, że na tym świecie można robić dużo
innych, bardziej ekscytujących rzeczy - rzekł Francuz.
- Musi mi pan o nich opowiedzieć - odparła Grania. -
Chcę się dowiedzieć, co mnie ominęło.
- Może tego właśnie nie powinienem robić... - powiedział
zagadkowo. Już miała go prosić o wyjaśnienie, gdy rzekł: -
Chodźmy teraz obejrzeć mój statek, dopóki może pani to
zrobić, zanim wróci ojciec.
Jakby przestraszona jego słowami pośpiesznie zeszła po
schodach werandy. Minęli zaniedbany ogród, który zdziczał
zupełnie, odkąd Grania z matką wyjechały do Londynu, i
doszli do drzew delikatnie poruszanych wiatrem. Z tego
miejsca widzieli już statek: rufę, pokład, wysokie maszty.
Żagle były zwinięte, ale wiedziała, jak łatwo można je
postawić, żeby stąd odpłynąć. Wtedy ona zostałaby sama na
lądzie i nigdy już by go nie zobaczyła. Przeszli długim,
wąskim nadbrzeżem. Statek stał na końcu przystani. Widać
było trap łączący pokład z brzegiem. Doszedłszy do niego
Francuz zatrzymał się i spytał:
- Czy nie boi się pani?
- Nie, oczywiście, że nie - odrzekła z uśmiechem Grania.
- Pójdę przodem, aby pomóc pani wejść na pokład, co
będzie dla mnie wielkim zaszczytem. - Było coś w sposobie
jego mówienia, co wprawiło ją w lekkie zawstydzenie.
Wyciągnął rękę, a gdy jej dotknęła, poczuła dziwne
wibracje, wywołujące nie znane dotąd uczucie.
Statek wyglądał jak dziecięca zabawka. Pokład był
wyszorowany do czysta, wszędzie lśniła położona świeżo
farba. Dookoła kręciło się mnóstwo zapracowanych
mężczyzn, którzy pozornie nie zwracali na nich uwagi, choć
Grania była pewna, że śledzą ją ciekawskie oczy, gdy szła
obok ich kapitana. Pomógł jej zejść po schodkach i otworzył
jakieś drzwi. Przez duże okrągłe iluminatory wpadały złociste
promienie słońca, malując jasne wzory na ścianie kabiny.
Zawsze sądziła, że statek piracki jest brudny i nieporządny. W
opowiadaniach, które czytała, kabina kapitana była mroczną
norą pełną broni i pustych butelek. Tymczasem ta wyglądała
jak elegancki pokój z wygodnymi meblami i stojącym w rogu
wielkim łóżkiem z baldachimem. Wszystko było tu
ekskluzywne, urządzone z dobrym gustem. Wyczuwała
zapach pszczelego wosku i lawendy. Na podłodze leżał
wspaniały dywan, na krzesłach poduszki, a na stole stał wazon
pełen kwiatów, które prawdopodobnie zostały zerwane w
ogrodzie jej matki. Stała rozglądając się wokoło z podziwem.
- No i co? - spytał z uśmiechem.
- Tu jest bardzo elegancko i bardzo wygodnie.
- To teraz mój dom - powiedział cicho. - Francuz tak
samo kocha jedzenie jak i komfort.
- Ale pan przecież żyje w ciągłym niebezpieczeństwie -
rzekła Grania. - Ktokolwiek pana zobaczy, Anglik czy
Francuz, potraktuje jak wroga. A jeśli pana złapią... grozi panu
śmierć...
- Zdaję sobie z tego sprawę - odparł. - Ale uważam
niebezpieczeństwo za ekscytujące. I choć może się to wydać
sprzeczne z tym, co właśnie powiedziałem, zapewniam panią,
że nie podejmuję żadnego ryzyka.
- Więc dlaczego...? - zaczęła Grania. Poczuła jednak, że
znowu jest zbyt ciekawa jego prywatnych spraw.
- Proszę wejść i usiąść - rzekł Francuz - Chciałbym
zobaczyć panią w mojej kabinie, aby potem móc przywoływać
ten obraz w pamięci.
Mówił zwyczajnym głosem, ale Grania usłyszawszy to
zarumieniła się. Posłusznie usiadła na jednym z krzeseł, a
słońce wpadające przez iluminator rozświetliło jej włosy
złotymi refleksami. Był wczesny poranek i nie zabrała ani
kapelusza, ani parasolki od słońca.
Uważała za zupełnie naturalne siedzenie w tym pokoju i
rozmawianie z najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek poznała.
- Dlaczego nazywają pana Beaufort? - spytała, gdy cisza
stała się trochę kłopotliwa.
- Ponieważ to moje imię, którym mnie ochrzczono i
doskonale zastępuje mi nazwisko do czasu, gdy znów będę
mógł się nim posługiwać.
- Dlaczego?
- Byłoby nie na miejscu mówić o tym... Moi przodkowie
nie pochwalaliby tego, a poza tym chciałbym kiedyś wrócić
tam, skąd pochodzę.
- Nie może pan wrócić do Francji - szybko rzekła Grania,
przypomniawszy sobie rewolucję.
- Wiem o tym. Ale to nie stamtąd pochodzę...
- Więc skąd pan jest? A może nie powinnam pytać?
- Myślę, że gdy jesteśmy razem tak jak teraz, możemy się
pytać nawzajem o wszystko - odrzekł Francuz. - A ponieważ
prawdziwym zaszczytem jest dla mnie pani zainteresowanie,
odpowiadam, że nazywam się de Vence, Beaufort de Vence i
pochodzę z wyspy Martyniki, gdzie miałem plantację.
- To bardzo ładne imię.
- We Francji hrabiowie de Vence to jeden z
najznakomitszych starych rodów - rzekł Francuz. - Są częścią
historii tego kraju.
- Jest pan hrabią?
- Tak. Gdy mój ojciec zmarł, zostałem głową rodziny.
- Ale pański dom jest na Martynice.
- Był.
Grania spojrzała na niego wydając cichy okrzyk:
- Jest pan uchodźcą! Anglia zajęła Martynikę w zeszłym
roku.
- Właśnie - powiedział hrabia. - Byłbym już dawno
martwy, gdybym nie uciekł, zanim zajęto moją plantację.
- A więc dlatego jest pan piratem!
- Tak, właśnie dlatego. I powinienem nim zostać do
odejścia Brytyjczyków, co prawdopodobnie stanie się
niebawem. Później będę mógł odzyskać swoje włości.
- Zawsze jest tyle walk na tych wyspach i umiera tylu
ludzi - cicho westchnęła Grania.
- Też tak myślałem - odrzekł hrabia. - Ale przynajmniej
przez pewien czas jestem tutaj tak bezpieczny, jak nigdzie
indziej.
Grania nie odpowiedziała. Może on był bezpieczny, ale
ona znajdowała się w dużym niebezpieczeństwie. Nie tylko ze
strony rebeliantów. Dużo bardziej niż rebelii obawiała się
Rodencka Maigrina.
Rozdział 3
Grania rozejrzała się po kabinie. Tak jak się spodziewała,
zobaczyła mnóstwo książek stojących na zręcznie
wmontowanych w boazerię regałach. Nie były oszklone, tylko
miały specjalną kratkę przytrzymującą książki na półkach w
czasie sztormu. Hrabia spojrzał w tę samą stronę i powiedział
z uśmiechem:
- Czuję, że lubi pani czytać.
- Poznawałam świat z książek, zanim pojechałam do
Londynu - odrzekła Grania. - W Anglii też raczej
poświęcałam czas nauce i czytaniu, a nie prawdziwemu życiu.
I akurat wtedy, gdy miałam wejść do wielkiego świata, o
którym czytałam w lekturach, musiałam wrócić tutaj.
- Być może ten świat, który wielu kobietom wydaje się
tak błyszczący i pełen magii, rozczarowałby panią.
- Dlaczego pan tak sądzi?
- Tak mi się wydaje i chyba się nie mylę - odparł hrabia. -
Pani szuka czegoś głębszego i ważniejszego, niż można
znaleźć w powierzchownym, zakłamanym życiu towarzyskim,
dźwięczącym, pustym śmiechu i brzęku kieliszków.
Grania spojrzała na niego zaskoczona i powiedziała:
- Może ma pan rację, ale mama zawsze z wielką emfazą
opowiadała, co mnie spotka w przyszłości. Cały czas
czekałam na mój debiut i spotkania z ludźmi, których
nazwiska do tej pory znam wyłącznie z gazet lub książek
historycznych.
- Więc myśli pani, że spodobałby się pani ten elegancki
świat?
- A panu się podobał? - zapytała Grania unosząc brwi.
- Niezupełnie - odparł. - Cieszę się jednak, że poznałem
Paryż przed wybuchem rewolucji. Byłem także w Londynie.
- Dobrze się pan bawił?
- Kiedy byłem bardzo młody, wszystko wydawało mi się
szalenie intrygujące. Jednak zawsze wiedziałem, że moje
miejsce jest tutaj, na wyspach.
- Bardzo kocha pan Martynikę?
- Jest moim domem i nim pozostanie. Zwierzenie to
wzruszyło Granię tak bardzo, że niemal zupełnie bez namysłu
powiedziała:
- Będę się modlić, żeby zwrócono panu ziemię.
- Dziękuję. Jestem gotów uwierzyć, że pani modlitwy
zostaną wysłuchane - odparł z uśmiechem.
- Z wyjątkiem tych dotyczących mnie... Pomyślała zaraz,
że nie powinna mówić w ten sposób. Przecież modliła się
wczoraj, by uciec od Rodericka Maigrina i przynajmniej przez
jakiś czas była z dala od niego. Modlitwa została wysłuchana.
Teraz musi wykorzystać szansę i znalazłszy się sam na sam z
ojcem przekonać go, że to małżeństwo jest niemożliwe i
poprosić, by jej do niego nie zmuszał. Przecież kochał ją, gdy
była dzieckiem, co do tego nie miała wątpliwości. Była
pewna, że tylko dlatego, iż zostawiły go samego na wyspie,
popadł w taką zależność od pana Maigrina i był gotów
uczynić wszystko, co tamten mu zasugerował. Grania
przestraszyła się, że hrabia może odgadnąć jej myśli, gdy ten
odezwał się:
- Jest pani bardzo piękna, mademoiselle. Nie mogę
uwierzyć, by ktokolwiek, nawet ojciec nie wysłuchał pani, gdy
go pani o to poprosi.
- Spróbuję... z całych... sił.
Podszedł do jednego z iluminatorów, wyjrzał na zewnątrz,
po czym rzekł:
- Myślę, że powinna pani już wrócić. Jeśli ojciec
przyjedzie i nie zastanie pani, będzie zaszokowany
wiadomością, że przebywa pani w towarzystwie kogoś takiego
jak ja.
- Jestem pewna, że polubiłby pana, gdybyście poznali się
w innych okolicznościach.
- Ale okoliczności są takie, jakie są i powinniśmy
zachować dystans we wzajemnych kontaktach - powiedział
hrabia ostro.
Podszedł do drzwi kabiny i Grani nie pozostało już nic
innego, jak wstać z krzesła. Marzyła o poczuciu
bezpieczeństwa, o spokoju. Przedtem jednak, zanim to mogło
się spełnić, należało załatwić pewne sprawy. Miała dziwne
przeczucie, że zdarzy się coś ważnego, korzystnego dla niej,
lecz nie potrafiła wyrazić tego słowami. Podążyła za hrabią na
pokład. Kiedy szła po trapie, marynarze spoglądali na nią
ukradkiem. Podobała się tym Francuzom, mogła wyczytać to z
ich spojrzeń. Takie zachowanie wydało się jej impertynenckie.
Przecież byli wyrzutkami społecznymi, piratami, i raczej
powinni być przerażeni, że może ich zdradzić. Hrabia znowu
musiał odgadnąć jej myśli, ponieważ po zejściu na ląd
powiedział:
- Mam nadzieję, że któregoś dnia moja załoga dostąpi
zaszczytu poznania pani. To moi przyjaciele. Oni też nie mają
ochoty być przestępcami, lecz musieli uciekać przed pani
rodakami.
- Przykro mi z powodu każdego, kto jest ofiarą wojny -
rzekła zawstydzona. - Niestety, ludzie mieszkający na tych
wyspach chyba nie znają niczego innego.
- To prawda - zgodził się hrabia. - A cierpią zawsze
niewinni.
Gdy minęli wysokie drzewa porosłe barwną bugenwillą,
dom był już dobrze widoczny. - Tutaj panią zostawię - rzekł
hrabia.
- Proszę, nie... - wyrwało się jej bezwiednie. Spojrzał na
nią zaskoczony. - Jeszcze nie wiemy, czego Abe i pana
człowiek dowiedzieli się o rebeliantach. A jeśli chcą ruszyć w
naszą stronę? Mogłabym wtedy uciec jedynie na statek, jeśli
oczywiście zgodziłby się pan przyjąć mnie na pokład.
Doskonale wiedziała, że nie boi się rebelii, tylko utraty
hrabiego. Chciała z nim zostać, rozmawiać, patrzeć na niego.
Przede wszystkim jednak potrzebowała ochrony przed
Roderickiem Maigrinem i liczyła w tym względzie na
hrabiego.
- Jeśli wejdą tu rebelianci, ja też nie będę bezpieczny,
mimo że jestem piratem.
- Sądzi pan, że wzięliby pana za arystokratę?
- Oczywiście - odrzekł. - Fedor rozpoczął tę rewolucję
dlatego, że był w Gwadelupie, centrum Rewolucji Francuskiej
w Indiach Zachodnich.
- Naprawdę?
- Słyszałem, że otrzymał tytuł generalnego komandora
ocalenia Grenady.
- Mówi pan tak, jakby to wszystko było zaplanowane
wcześniej.
- Mają ludzi, amunicję, wstążeczki w barwach
narodowych i flagę z napisem Liberte, Egalite, ou la Mort.
- Myśli pan, że Anglicy nie wiedzieli o tym? - krzyknęła
Grania.
Hrabia wzruszył ramionami. Nie potrzebowała żadnych
wyjaśnień. Wiedziała, że Anglicy w St. George's byli bardzo
pewni siebie i zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby zauważyć
zbliżające się powstanie. To niesamowite, że dali się
zaskoczyć. Jeżeli hrabia wiedział tak dużo o przygotowaniach
do powstania, oni także mogli być poinformowani. Grania
zdawała sobie sprawę, że często ludzie postronni wcześniej
dowiadywali się o różnych sprawach i byli lepiej
poinformowani o wydarzeniach na wyspie niż plantatorzy z
Grenady. Jak określił to hrabia: „ptaszki przenosiły
wiadomości nad błękitnym morzem". Napięte stosunki
pomiędzy Francuzami i Anglikami sprzyjały buntom
niewolników.
Szli przez ogród, którym kiedyś troskliwie opiekowała się
matka Grani, teraz opanowany przez wdzierającą się zewsząd
tropikalną roślinność. Nadal jednak zachował dawny urok i
wyglądał w jasnym słońcu jak barwna paleta. Niegdyś małe
kępki angielskich kwiatów, sadzone przez jej matkę, tak się
rozrosły, że zdawały się częścią tropikalnej przyrody. Kiedy
doszli do domu, Grania po ciszy, jaka w nim panowała, od
razu poznała, że ojciec jeszcze nie przyjechał. Weszli przez
frontowe drzwi, kierując się do kuchni, w której nikogo nie
zastali.
- Abe i pański służący jeszcze nie wrócili.
- Proponuję, abyśmy poczekali na nich - rzekł hrabia -
najlepiej w salonie. O ile pamiętam, jest w nim zawsze
chłodno, nie docierają tam męczące upały, które czasami
nawet ja źle znoszę.
- Kiedy weszłam tu rano, zastanawiałam się, dlaczego nie
ma pokrowców na meblach - powiedziała Grania. - Często
przebywał pan w salonie?
- Czasami. Tajemnicza Przystań przypomina mi mój dom
na Martynice. Ten, w którym mieszkałem będąc dzieckiem.
Był bardzo piękny. Chciałbym go kiedyś pani pokazać.
- Chętnie obejrzałabym dom, w którym pan mieszkał -
uśmiechnęła się Grania. Ich spojrzenia spotkały się i speszona
dziewczyna szybko się odwróciła.
- Może napije się pan kawy? - zaproponowała.
- Nie, nie. Dziękuję - odparł. - Wolałbym raczej
porozmawiać z panią. Proszę usiąść, mademoiselle, i
opowiedzieć coś o sobie.
- Niewiele więcej mogę powiedzieć o sobie ponad to, co
pan słyszał. Raczej wolałabym posłuchać o panu - powiedziała
z uśmiechem.
- To byłoby nudne dla mnie - stwierdził hrabia. - A pani,
jako gospodyni, powinna dbać o dobre samopoczucie gościa.
- Nieproszonego gościa, który czuje się jak u siebie w
domu - przypomniała.
- To prawda, lecz kiedy leżałem w łóżku i patrzyłem na
pani portret, wyobrażałem sobie, że jest pani serdeczna i
gościnna.
- Jestem pewna, że mama polubiłaby pana - powiedziała
impulsywnie.
- Żadne słowa nie sprawiłyby mi większej przyjemności -
odparł. - Dużo słyszałem o pani matce i o jej wyrozumiałości
dla każdego, kogo spotkała. Jestem pewien, że byłaby dumna
ze swojej córki.
- Nie byłaby... gdyby wiedziała, co papa dla mnie szykuje
- szepnęła Grania.
Zapanowało kłopotliwe milczenie.
- Ustaliliśmy już, że musi pani porozmawiać ze swoim
ojcem i spowodować, aby zrozumiał, co czułaby pani matka,
gdyby tutaj była - rzekł hrabia apodyktycznym tonem, jak
nauczyciel, który chce być wysłuchany.
- Mój ojciec bardzo się zmienił, odkąd wyjechałyśmy.
Gdy wracaliśmy z Londynu, czułam, że coś... szykuje -
powiedziała cicho i umilkła.
- Gdyby został u siebie i doglądał plantacji - powiedział
hrabia - na pewno miałby pieniądze, których tak potrzebował.
Nie musiałby uzależniać się od... innych ludzi.
Wahanie przed wymówieniem ostatnich słów oznaczało,
że najpierw chciał powiedzieć „Rodericka Maigrina", ale
zmienił zdanie.
- Plantacje nigdy nie przynosiły papie dużo pieniędzy -
stwierdziła Grania.
- To dlatego, że sadził zbyt wiele różnych roślin.
Powinien skoncentrować się na tym, na co akurat jest popyt.
Grania spojrzała na niego, zdziwiona, że tak dobrze zna
się na rolnictwie. Uśmiechnął się.
- Moje plantacje dawały bardzo obfite plony i duże zyski.
- Czy oglądał pan nasze uprawy?
- Tak. Byłem bardzo ich ciekaw. Zastanawiałem się,
dlaczego pani ojciec uzależnił się od przyjaciół, a rujnowanie
siebie uznał za doskonałą metodę uzyskiwania dochodów.
- Zawsze mi mówiono, że Francuzi są bardzo praktyczni.
Jednak na biznesmena pan nie wygląda.
- Owszem, jestem, jak to pani określiła, praktyczny -
odparł hrabia. - Kiedy zmarł mój ojciec i przejąłem nasze
plantacje na Martynice, czułem się zobowiązany wobec niego
dbać o wszystko jak najlepiej.
- A teraz to pan stracił - rzekła. - To zbyt okrutne, aby
było prawdziwe... Bardzo panu współczuję.
- Któregoś dnia znów będą moje.
- A na razie mógłby pan nam pomóc.
- Chciałbym - odpowiedział - lecz nie jest to możliwe,
ponieważ niedługo będę musiał opuścić* Grenadę. Taki już
los pirata i wyrzutka społeczeństwa. Mogę jedynie
zasugerować, żebyście z ojcem skoncentrowali się na uprawie
drzew muszkatołowych. Mają tu o wiele lepsze warunki niż na
innych wyspach, a ich owoce długo jeszcze będą prawdziwym
rarytasem.
- Myślę, że papa nie lubi ich, bo zbyt długo czeka się na
plony.
- To prawda - rzekł hrabia. - Osiem do dziewięciu lat.
Jednak co roku dają więcej owoców. Przeciętnie na jednym
trzydziestoletnim drzewie może być od trzech do czterech
tysięcy owoców przy każdym zbiorze.
- Nie wiedziałam, że aż tyle - zdziwiła się Grania.
- Co więcej, one wydają owoce dwa razy do roku! -
kontynuował. - Macie już teraz dużo drzew, lecz chwasty... -
przerwał. - Proszę mi wybaczyć, że panią pouczam, ale bardzo
mi przeszkadza, gdy widzę dobrą ziemię, która się marnuje.
- Chciałabym, aby mógł pan tak porozmawiać z papą.
- Nie sądzę, by mnie wysłuchał - powiedział z wahaniem.
- Ale może pani porozmawia z kimś, kto zastępuje ojca w
kierowaniu plantacją.
- Tym zajmował się Abe - szepnęła niepewnie. - Lecz rok
temu papa zabrał go do siebie i od tej pory nikt już się o to nie
troszczył. - Hrabia nie odezwał się i po chwili Grania
powiedziała z irytacją. - Czuję się zupełnie bezradna, to dla
mnie za trudne.
- Ma pani rację, przepraszam. To nie jest w porządku z
mojej strony. Nie mogę mówić do pani w ten sposób. W tym
wieku powinno się korzystać z życia i patrzeć na nie jak na
coś ekscytującego i pięknego. Niby dlaczego miałaby pani
martwić się ziemią leżącą odłogiem albo jakimś piratem, który
nawiedza pani dom.
- Piraci bardzo mnie ekscytują i któregoś dnia będę tę
historię opowiadała swoim dzieciom, wnukom i prawnukom.
Pomyślą, że byłam straszną awanturnicą - roześmiała się
Grania.
Mówiła to lekko, naturalnie, jakby rozmawiała ze swoim
ojcem lub matką. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że
dzieci może mieć tylko z Roderickiem Maigrinem. Na samą
myśl o tym chciało jej się krzyczeć! Ale nie zrobiła tego,
ponieważ pod wpływem wzroku hrabiego jej serce nagle
zmieniło rytm, a na twarzy pojawiły się rumieńce. Nagle
usłyszeli jakiś rumor. Zdrętwieli obydwoje, nasłuchując.
- To Abe! - odetchnęła z ulgą Grania. Zerwała się z
krzesła, przebiegła przez pokój i gdy dotarła do holu,
krzyknęła radośnie: - Abe! Abe!
- Wyszedł z kuchni wraz z francuskim służącym.
- Czego się dowiedzieliście? - zapytała.
- Rzeczy bardzo źle, lady - powiedział Abe. Zanim zdołał
dodać coś jeszcze, służący hrabiego zaczął mówić po
francusku tak szybko, że zupełnie nie mogła go zrozumieć.
- To... co się stało? - zapytała przestraszona, gdy wreszcie
umilkł.
- Nie wygląda to najlepiej - wyjaśnił hrabia.
- Rozruchy zaczęły się nie tylko w Grenville, rebelia
doszła też do Charlotte Town, które zostało zaatakowane
przez inną grupę buntowników. - Grania jęknęła. Znała dobrze
to miasto. Leżało ono niedaleko St. George's, w zachodniej
części wyspy. - Jest wielu zabitych - mówił dalej hrabia. -
Znaczna liczba obywateli brytyjskich dostała się do niewoli.
- Czy wiadomo kto?
Hrabia zapytał o to służącego, lecz ten pokręcił przecząco
głową. Jednakże Abe, który rozumiał ich rozmowę,
odpowiedział za niego.
- Doktor John więzień.
- Och, nie! - krzyknęła Grania.
- Doktor i proboszcz Charlotte Town zabrani do
Belvedere.
- Dlaczego tam?
- Redon założył tam swoją bazę - odrzekł hrabia. -
Więźniowie z Grenville też zostali tam zabrani.
- Co możemy dla nich zrobić? - zapytała, składając ręce
jak do modlitwy. - A czy są jakieś wiadomości od ojca?
- Nie, lady - zaprzeczył Abe. - Ja posłać chłopiec. On
sprawdzić, czy pan nadchodzić.
Francuski służący dodał coś jeszcze.
- Nic nie wskazuje na to, by walki doszły do St. George's,
gdzie obecnie znajdują się brytyjscy żołnierze - przetłumaczył
hrabia. - Myślę, że w tej chwili jest pani bezpieczna, a kiedy
przyjedzie ojciec, nic już nie będzie pani zagrażało. - Grania
patrzyła na niego w milczeniu, więc po chwili, jakby
zrozumiał to nieme pytanie, dodał: - Zostanę w zatoce aż do
przyjazdu pani ojca.
- Dziękuję - odrzekła z wyraźną ulgą.
- A teraz... - zaproponował hrabia - ...skoro Abe nie miał
czasu przygotować lunchu, a na pewno jest pani głodna
podobnie jak ja, zapraszam na skromny posiłek na pokładzie
mojego statku.
- Z przyjemnością skorzystam z tego zaproszenia -
uśmiechnęła się rozpromieniona Grania.
Hrabia wydał kilka poleceń służącemu, który pobiegł
pośpiesznie w kierunku statku.
- Słuchaj, Abe - powiedziała, biorąc go na stronę - jestem
bezpieczna z monsieur Beaufortem. On nie jest piratem, tylko
uciekinierem z Martyniki.
- Ja wiedzieć to, lady.
- Nic mi nie powiedziałeś - rzekła Grania z pretensją.
- Ja nie spodziewać jego tutaj.
- Wiedziałeś, że przypływał tu przedtem? - Grania
spojrzała na niego ostro.
Na chwilę zaległa cisza. Abe najwyraźniej zastanawiał się,
czy powiedzieć prawdę.
- Tak, lady - przemógł się wreszcie. - On przyjeżdżać
tutaj, lecz on nie robić szkody. Dobry człowiek! Kiedy być
tutaj, płacić za wszystko, co on brać na statek.
- Za co płacił?
- Świnie, kurczaki, indyki.
Grania roześmiała się. Była spora różnica między piratem,
który płacił za to, co zarekwirował na swój statek, a innymi
piratami, jak Will Wilken, którzy kradli to, co chcieli i
mordowali, jeśli im w tym przeszkadzano.
- Ty i ja ufamy monsieur Beaufortowi - powiedziała. -
Ale papa może być zły, gdy przyjedzie do domu i nie zastanie
mnie. Więc postaraj się dać mi znać, kiedy się pojawi, żebym
była gotowa go przyjąć.
Abe zrozumiał jej obawy i obiecał postawić dwóch
niewolników, którzy będą pilnować drogi i lasu. W
rzeczywistości nie bata się reakcji ojca, lecz raczej Rodericka
Maigrina, który mógłby przyjechać z ojcem. Była pewna, że
najpierw strzela, potem zadaje pytania. Pomyślała, że gdyby to
ona miała być przyczyną zranienia lub zabicia hrabiego, nigdy
by sobie tego nie wybaczyła.
- Nie martwić się, lady. Jak pan przyjechać, my być
gotowi.
- Dziękuję, Abe.
Zrobił się upał, więc weszła na górę, żeby wziąć jedną z
parasolek od słońca, które przywiozła z Londynu. Wracając
spotkała w holu czekającego na nią hrabiego. Czuła się jak
dziecko, któremu niespodziewanie zaproponowano wyprawę
do wesołego miasteczka. Bez słowa wyszli na werandę, a
kiedy zaczęli schodzić po śliskich drewnianych schodach,
hrabia podał jej rękę. Grania znów poczuła dziwne wibracje,
tylko teraz jeszcze intensywniejsze. Szli przez ogród,
trzymając się za ręce.
- W niedalekiej przyszłości oczekuję zaproszenia na
prawdziwy francuski obiad - rzekła z uśmiechem.
- Obawiam się, że nie dała mi pani dość czasu na
przygotowanie takiej uczty, na jaką pani zasługuje - odparł
hrabia. - Ale sądzę, że Henri, który gotuje dla mnie od wielu
lat, potrafi przyrządzić coś naprawdę smacznego.
- Chciałabym zwiedzić pozostałą część statku. Jak długo
jest pana własnością? Czy sam go pan zbudował?
- Ukradłem ten żaglowiec - roześmiał się hrabia. Grania
spojrzała na niego pytająco. - Kiedy Anglicy zaatakowali
Martynikę, wiedziałem, że muszę uciekać - wyjaśnił. -
Chciałem popłynąć na własnym jachcie, ale w zatoce
zobaczyłem ten właśnie statek i przystanąłem, żeby mu się
przyjrzeć. Był ze mną akurat mój przyjaciel, który powiedział:
„To smutne, ale właściciel tego żaglowca jest w tej chwili w
Europie. To chyba zbyt cenna rzecz, żeby miała wpaść w ręce
Anglików."
- Więc zdecydował się pan uciec właśnie tym statkiem? -
domyśliła się Grania.
- To było oczywiste, że właściciel, dowiedziawszy się o
przewrocie, nie będzie się śpieszył na Martynikę. Równie
oczywiste jak to, że jeśli ja nie zajmę tego statku, wpadnie w
ręce Anglików. Najbardziej rozsądne wydało mi się to, co
uczyniłem.
- Nie tylko bardzo praktyczny, ale i romantyczny
uczynek.
- Oczywiście - zgodził się hrabia. - Przy okazji mogłem
zabrać ze sobą więcej ludzi niż na swoim jachcie i
przetransportować większość moich mebli oraz rodzinnych
obrazów w miejsce, gdzie będą bezpieczne do zakończenia
walk.
- Gdzie są?
- Na St. Martin - odparł krótko hrabia. Nie kontynuował
tego tematu. Czuła, że nie chce o tym mówić, ponieważ było
to dla niego zbyt bolesne. Szli w milczeniu przez las. Kiedy
zbliżali się do statku, Grania delikatnie wysunęła dłoń z jego
ręki. Odpłynie i już nigdy go nie zobaczę, pomyślała. Chwile,
które z nim spędziła, stały się naraz bardzo ważne. Wiedziała,
że zapamięta je do końca życia.
Przeszli po trapie na pokład, a potem do kabiny, gdzie
przez odsłonięte iluminatory wpadały promienie słońca. Stół
przygotowany dla dwóch osób nakryto śnieżnobiałym
obrusem i na środku ustawiono bukiet świeżych kwiatów.
Pachniało pszczelim woskiem i francuskimi potrawami. Do
kabiny wszedł służący hrabiego, Jean, i Abe, który pomagał
podawać do stołu.
Wniesiono wazę z zupą. Grania, zajadając z apetytem,
pomyślała, że produkty do niektórych dań musiały pochodzić
prosto z morza. Uśmiechnęła się. Jedli prawie nie
rozmawiając, a kiedy Jean napełnił kieliszki winem,
uśmiechnęli się do siebie i Grania poczuła się szczęśliwa. Po
raz pierwszy od powrotu do domu zapomniała o lęku. Po
zupie podano gotowane homary polane masłem. Najpewniej
przed godziną wyłowiono je z morza, ale nie pytała o to.
Rozkoszowała się delikatnym i kruchym mięsem, tak innym
od tego, co jadała w Londynie. Na zakończenie wniesiono
sery i paterę z owocami. Oparci wygodnie pili kawę,
odpoczywając po sutym posiłku. Potem rozpoczęli rozmowę,
choć równie dobrze mogliby porozumiewać się bez słów.
- Jeśli tak wygląda życie na morzu - rzekła - to też
chciałabym zostać piratem.
- To tylko miła krótka chwila - wyjaśnił hrabia. - Pirat nie
może sobie pozwolić na zapomnienie o zagrożeniu ani o
niewygodach życia na statku i siedzieć spokojnie z
dziewczyną.
- To jednak musi być ekscytujące. Jest się wolnym,
można płynąć, dokąd się chce i kiedy tylko się chce.
- Jak już wcześniej pani zauważyła, jestem nie tylko
romantykiem, ale również człowiekiem rozsądnym - przerwał
jej hrabia. - W gruncie rzeczy marzy mi się stabilizacja życia,
żona i dzieci... Ale tego nigdy nie będę miał. - Mówił takim
tonem, jakby to było dla niego bardzo ważne. Speszyła się i
nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy, powtórnie zamieszała
dawno już osłodzoną kawę. - A w życiu pirata z pewnością nie
ma miejsca dla kobiety - dokończył hrabia.
- Ale jeśli nie ma się wyboru? - zapytała Grania.
- W każdej sytuacji trzeba dokonywać wyboru. Mógłbym
porzucić piractwo, ale ludzie, którzy są ze mną, umarliby z
głodu. - Zapadła znacząca cisza. Potem hrabia powiedział: -
Pomówmy lepiej o czymś bardziej interesującym. O
książkach, obrazach... albo o języku. Chciałbym usłyszeć, jak
pani mówi po francusku.
- Myślę, że to nie brzmi dobrze - odparła Grania po
francusku.
- Ma pani doskonały akcent! - zawołał. - Kto panią uczył?
- Mama. Ale ją przedtem uczyła prawdziwa paryżanka.
- To widać.
- Brałam też lekcje francuskiego, w szkole w Londynie -
dodała Grania. - Chociaż ostatnio francuski nie był tam
popularny i niektórzy dziwili się, dlaczego uczę się języka
wrogów.
- Mogę to zrozumieć - rzekł hrabia. - Ale nawet wtedy,
gdy kraje znajdują się w stanie wojny, znajomość języka może
okazać się pożyteczna. Starałem się tak nauczyć angielskiego,
żeby nie można było rozpoznać, kim jestem.
- Pana angielski jest niemal doskonały - zauważyła
Grania. - Oprócz może paru wyrazów, które wymawia pan
trochę inaczej i czasami akcentuje na niewłaściwej sylabie.
- Dobrze, że dostrzega pani takie rzeczy. Czy mogłaby
pani poprawiać mnie za każdym razem, gdy popełniam błąd?
Wtedy miałbym szansę mówić jak rodowity Anglik.
- Oczywiście - odparła Grania. - Myślę, że byłoby
sprawiedliwie podzielić czas naszych rozmów na część
angielską i francuską.
- To ciekawa propozycja - powiedział hrabia z
uśmiechem. - Wiem, kto będzie lepszym uczniem i mam
przeczucie, że to pani, Graniu, zdobędzie nagrodę. - Znów
miała wrażenie, że czyta w jej myślach, kiedy powiedział: -
Trudno mi zwracać się do pani tak oficjalnie „lady", gdy
poznaliśmy się już tak dobrze.
- Przecież poznaliśmy się dopiero dzisiaj rano -
zauważyła.
- To nieprawda - odpowiedział. - Znałem i podziwiałem
pani portret. Rozmawiałem z nim przez wiele nocy, a w ciągu
dnia bez przerwy miałem go przed oczami. - Sposób, w jaki
zwracał się do niej, wywołał rumieniec na jej twarzy. - Jest
pani bardzo piękna - powiedział nieoczekiwanie. - Dużo
piękniejsza, niż to można sobie wyobrazić. A jeżeli z urodą
łączy się wrażliwość i rozsądek, zrozumie pani to, co teraz
powiem. Odpływam, jak tylko znajdzie się pani bezpieczna na
brzegu.
- Nie... proszę! - zawołała Grania. - Dlaczego... Przecież...
mówiliśmy przed chwilą, że zostanie pan, dopóki nie wróci
mój ojciec.
- To było z mojej strony egoistyczne i bezmyślne - odparł
hrabia.
- Ja też myślałam teraz tylko o sobie - przyznała Grania.
- Naprawdę chce pani, żebym został?
- Błagam o to. Padłabym przed panem na kolana, gdyby
od tego zależała pańska decyzja - powiedziała z rozbrajającą
szczerością.
Hrabia pochylił się nad stołem i wyciągnął do niej rękę.
Grania znowu zaczerwieniła się i speszona podała mu dłoń.
- Teraz proszę mnie posłuchać, Graniu - po - wiedział. -
Jestem człowiekiem bez domu, bez przyszłości, nie ma dla
mnie miejsca ani w Anglii, ani we Francji. I powinienem stąd
odpłynąć, dopóki jestem w stanie to uczynić.
- Ja... nie mogę pana od tego odwieść - szepnęła Grania.
- Prosiła mnie pani jednak, żebym został.
- Bardzo mi na tym zależy. - Patrzyła mu błagalnie w
oczy. - Tak się boję.
- O ile sobie przypominam, poznaliśmy się zaledwie kilka
godzin temu - uśmiechnął się.
- Tak... ale tu nie chodzi o czas, tylko o to, co czuję.
- A co pani czuje?
- Kiedy jestem z panem, czuję... że nic mi się nie stanie,
że jestem bezpieczna.
- Chciałbym, żeby to była prawda - westchnął.
- To jest prawda. Ja wiem, że to jest prawda - powtórzyła
z uporem.
Hrabia popatrzył na jej dłoń, trzymaną w swojej ręce, i
podniósł ją do ust.
- Dobrze, zostanę - zdecydował. - Tylko żeby później nie
miała pani do mnie pretensji.
- Obiecuję, żadnych pretensji - zaśmiała się.
- Teraz jest pora sjesty - powiedział - mam pewną
propozycję. Proszę usiąść wygodnie na sofie, a ja siądę obok
w fotelu. Ja i moja załoga mamy zwyczaj ucinać sobie
drzemkę o tej porze. Nie powinna pani obawiać się, że ojciec
przybędzie właśnie teraz. Na pewno poczeka, aż zrobi się
trochę chłodniej.
- Może wszystko będzie dobrze? - Uśmiechnęła się. -
Myślę, że Anglicy i Francuzi nie posiadaliby się ze zdumienia,
gdyby nas teraz zobaczyli.
- Anglicy byliby z pewnością rozdrażnieni - powiedział
hrabia. - Nie znoszą piratów za to, że podważają ich
panowanie na morzu, co czyni ich sytuację niepewną,
szczególnie teraz, podczas buntów tu i na Gwadelupie. -
Przerwał na chwilę, po czym kontynuował: - Równocześnie
władają Martyniką i okolicznymi wyspami, więc bez
wątpienia port St. George's wcześniej czy później otrzyma
posiłki.
Grania wiedziała o tym, lecz pomyślała, że dopóki nie
nadejdą żołnierze, rebelianci mogą poczynić wielkie szkody.
Opowieści o tym, jak na innych wyspach torturowali
więźniów, zanim ich zabili, były przerażające. Poczuła
dreszcz na myśl o zniewagach i cierpieniach, które musieli
znosić doktor Hay i proboszcz.
- Proszę o tym nie myśleć - rzekł hrabia obserwując ją
uważnie. - Nie może pani nic zrobić, a myślenie o tych
okropnościach czyni je bliższymi i stajemy się na nie bardziej
wrażliwi.
- Wierzy pan, że myśl można przekazywać, bo jest na tyle
silna, aby zwrócić czyjąś uwagę? - zapytała Grania, patrząc na
niego z zainteresowaniem.
- Zapewniam panią - odpowiedział hrabia - że nie myślę o
Voodoo ani o czarnej magii, kiedy wspominam o tubylcach z
Martyniki, którzy wiedzą, co się dzieje pięćdziesiąt mil dalej,
zanim przybędzie posłaniec z wiadomością.
- Myśli pan, że potrafią porozumiewać się sposobami,
których my nie umiemy dostrzec?
- To jest bardzo prawdopodobne.
- Ależ to niezwykle interesujące.
- Skoro jest pani pół - Irlandką, powinna to pani łatwiej
zrozumieć - powiedział hrabia.
- Oczywiście. Papa opowiadał mi o zdolnościach
irlandzkich czarowników do przepowiadania przyszłości. O
koboldach słyszałam już, jak byłam mała.
- Podobnie jak ja, gdy dowiedziałem się o duchach
zamieszkujących góry i lasy Martyniki - rzekł hrabia.
- Czemu zatem nie ostrzegły pana, zanim Anglicy zdobyli
wyspę? - zapytała Grania.
- Może próbowały to uczynić, ale myśmy ich nie słuchali
- odpowiedział hrabia. - Gdy przybywa się na Martynikę,
wyczuwa się ich obecność, a jeśli ktoś bardzo chce, na pewno
je usłyszy i zobaczy.
-
Bardzo chciałabym to przeżyć - stwierdziła
podekscytowana Grania.
- Musi pani zaufać losowi - odparł hrabia - który już
pomógł pani wyjść z trudnych sytuacji.
- Jestem mu bardzo wdzięczna za to, że znalazłam się
tutaj. Jadąc przez las miałam wrażenie, że uciekam przed
strasznym niebezpieczeństwem do zupełnie innego świata.
- Co to było?
- Uczucie - odparła, biorąc głęboki oddech - które
przepełnia mnie i teraz, gdy siedzę tutaj i rozmawiam z
panem. Nie umiem dokładnie tego opisać... lecz czuję się
bardzo... szczęśliwa.
- Chciałbym - powiedział hrabia po chwili milczenia -
żeby to było jedyne pani uczucie w tej chwili.
Rozdział 4
Godziny w upale mijały powoli. Grania i hrabia czasem
rozmawiali, czasem siedzieli w milczeniu, doskonale
porozumiewając się bez stów. Była świadoma jego wzroku
utkwionego w swojej twarzy i wprawiało ją to w zakłopotanie.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, wyczuła coś magicznego.
Potem na pokładzie znowu wszczął się ruch. Ludzie po sjeście
zabierali się do roboty. Hrabia wstał.
- Wydaje mi się, że powinna pani wracać do domu -
powiedział. - Jeżeli ojciec pani wybierał się do Tajemniczej
Przystani, może zjawić się tutaj przed upływem godziny.
Grania wiedziała, że ojciec nie będzie przedzierać się
przez las, jak ona z Abe'em, tylko przyjedzie normalną drogą
powozem. Rzeczywiście mógł tu być już niedługo. Nie chciała
w tej chwili myśleć o ojcu. Wolała odgonić te nieprzyjemne
myśli, zostać tutaj i rozmawiać z hrabią. Nie znalazła jednak
sensownego usprawiedliwienia dla przedłużenia wizyty na
statku. Wiedziała, że nie powinna narzucać się mężczyźnie,
więc niechętnie podniosła się z sofy. Poprawiała włosy,
rozglądając się za lustrem.
- Wygląda pani uroczo - zauważył hrabia ochrypłym ze
wzruszenia głosem. Zaczerwieniła się. Przyglądał się jej
badawczo, zanim powiedział: - Muszę przyznać, że ta wizyta
wiele dla mnie znaczyła. Przez pewien czas wydawało mi się,
że znajdujemy się w innym świecie, w którym panuje pokój.
Albo może w nas samych znaleźliśmy tyle szczęścia i
spokoju, że reszta świata przestała mieć jakiekolwiek
znaczenie.
- Czułam zupełnie to samo - szepnęła Grania, nie mogąc
spojrzeć mu w oczy.
- Musimy już iść. Trzeba się dowiedzieć, czy były jakieś
wieści od pani ojca. Powinna się pani przygotować do
rozmowy z nim, zastanowić się, w jaki sposób najlepiej go
przekonać - powiedział hrabia.
Niechętnie, ociągając się, otworzył drzwi kabiny.
Grania nie odpowiedziała. Hrabia dawał jej poczucie
bezpieczeństwa i spokoju. Wolałaby odłożyć na później nie
tylko nieprzyjemną rozmowę z ojcem, ale w ogóle
jakiekolwiek myślenie o nim i o Rodericku Maigrinie. Była
blisko hrabiego, słońce rozświetlało świat złotym blaskiem,
morze błękitniało, a szerokie liście palm poruszały się
rytmicznie w łagodnych podmuchach wiatru. Kiedy wyszli na
pokład, Grania uśmiechnęła się do człowieka pracującego
przy linach, a on odwzajemnił jej uśmiech i zasalutował
typowo francuskim gestem. Hrabia przystanął na chwilę.
- To Pierre, mój przyjaciel i zarazem sąsiad z czasów, gdy
mieszkaliśmy na Martynice - wyjaśnił po francusku. - Pozwól,
Pierre, że przedstawię cię przepięknej lady, z której
gościnności mamy zaszczyt korzystać w Tajemniczej
Przystani - zwrócił się do przyjaciela.
Pierre podszedł do nich, a gdy Grania podała mu rękę,
podniósł ją do ust i z szacunkiem pocałował.
- Enchante, mademoiselle.
Wszyscy mieli tak nieskazitelne maniery, że bardziej
naturalnie wyglądaliby podczas spotkania w paryskim salonie
albo na londyńskim balu. W każdym razie na pewno nie
pasowali do pirackiego statku. Zeszła po trapie z hrabią, który
idąc za nią mówił:
- Jeśli jutro nadal tutaj będziemy, chciałbym pani
przedstawić resztę mojej załogi. Lepiej jednak, żeby pani nie
znała ich nazwisk i tytułów, więc przedstawię ich tylko z
imienia. Wszyscy wywodzą się ze starych szlachetnych rodów
i niewątpliwie zapłaciliby za to głową, gdyby wpadli w ręce
Anglików.
- Czy moi rodacy są aż tak bezwzględni? - zapytała
Grania.
- Wszyscy jesteśmy okrutni, kiedy dochodzimy do
władzy. Trudno tego uniknąć. - Te szorstkie słowa zmartwiły
Granię i nasunęły przypuszczenia, że hrabia może jej
nienawidzić za to, że jest Angielką. Spojrzała na niego
błagalnie. - Proszę mi wybaczyć, że tak powiedziałem -
zareagował od razu. - Staram się, aby nie odczuta pani
najmniejszej przykrości z tego powodu, że nasze kraje stanęły
do walki. Nie zawsze mi się to jednak udaje.
- Wiem o tym - szepnęła.
Zdawała sobie sprawę, że męczy go sytuacja, w jakiej
znalazły się ich kraje, że nie może zawieźć jej do domu na
Martynikę ani oferować bezpieczeństwa w swoim kraju.
Szli w stronę domu przez gęsty lasek, w którym rosły
krzewy i drzewa ananasowe. Kiedy podeszli bliżej, Grania
przystanęła. Dookoła panowała niczym nie zakłócona cisza.
Przed gankiem nie było żadnego obcego powozu. Z całą
pewnością ojciec jeszcze nie wrócił do domu. Zresztą, gdyby
tak było, Abe nie omieszkałby ich ostrzec przed
niebezpieczeństwem. Mogła na niego liczyć tak samo jak na
hrabiego, który dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa, że
powierzyłaby mu własne życie. Mógł ją przecież teraz
zostawić i wrócić na statek, lecz odważnie wszedł za nią po
schodkach werandy. Przez otwarte drzwi słychać było, jak
Abe rozmawia z kimś w kuchni. Zawołała go. Zjawił się
natychmiast z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Dobre wieści, lady.
- Od ojca?
- Nie. Pan jeszcze nie przyjechać. Ale wrócić do nas
Momma Mabel.
- Będzie znowu z nami mieszkać? - zapytała zachwycona
Grania. - Będzie nam gotować?
- Tak, panienko. I bardzo się z tego cieszyć.
- To cudownie! - klasnęła w dłonie. - Czy raczyłby pan,
monsieur, zrobić mi zaszczyt i zjeść ze mną obiad dziś
wieczorem? - zwróciła się z uśmiechem do hrabiego. - Nie
mogę oczywiście zapewnić specjałów francuskiej kuchni, lecz
moja mama zawsze powtarzała, że Momma Mabel jest
najlepszą kucharką na całej Grenadzie.
- Dziękuję, mademoiselle. Z przyjemnością przyjmę tak
miłe zaproszenie - odpowiedział uprzejmie.
- Czy wpół do ósmej będzie dla pana odpowiednią porą? -
zapytała z uśmiechem.
- Oczywiście, przyjdę punktualnie.
Hrabia skłonił głowę, po czym odszedł na statek. Patrzyła
za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu.
- Zróbmy wystawne przyjęcie, takie jak zawsze robiła
mama! - zawołała do Abe'a. - Z kandelabrami, srebrną zastawą
i dobrym winem. Czy została jakaś butelka wina w piwnicy?
- Jedna butelka - odparł Abe. - Ja ukryć ją przed panem.
Grania uśmiechnęła się. Kiedy kupowały dobre wino,
matka starała się schować przed ojcem kilka butelek na
specjalne okazje. Jemu było obojętne, co pił, i częstował
każdego, kto tylko przyszedł do ich domu. Cieszyła się teraz,
że będzie mogła przyjąć hrabiego dobrym winem.
- Przetrzyj owoce na sok, żeby podać przed obiadem -
poleciła Abe'owi - i pamiętaj o kawie po posiłku. A teraz
pójdę przywitać się z Mommą Mabel.
Weszła do kuchni, którą niemal w całości wypełniała
potężna postać Mommy Mabel. Uśmiechnęła się szeroko na
jej widok. Kiedyś dodatkową atrakcją zaszczytnego
zaproszenia do Tajemniczej Przystani był właśnie poczęstunek
przygotowany przez Mommę. Wszyscy na wyspie znali jej
talent kulinarny. Niejednokrotnie nęcono ją większą pensją,
nikomu jednak nie udało się pozyskać jej dla siebie. Służba w
Tajemniczej Przystani czuła się częścią rodziny i pieniądze,
jakie dostawała, nie miały wielkiego znaczenia. Grania
porozmawiała z kucharką, udzielając jej stosownych poleceń i
poszła szukać Abe'a, którego zastała przy czyszczeniu starej
srebrnej zastawy. Przyglądała mu się przez moment, po czym
rzekła przyciszonym głosem: - Jeśli ojciec wróci, trzeba
będzie ostrzec piratów.
Abe pomyślał już o tym wcześniej, więc skinął głową ze
zrozumieniem.
- Może wszystko być znowu po staremu. I Morrow Bella
wracać, proszę panienki.
- Sądziłam, że wyjechała.
- Owszem, Bella wyjechać, ale bardzo blisko. Bella była
jej pokojówką od lat dziecięcych.
Miała też talent krawiecki i po starannym przyuczeniu
przez hrabinę szyła Grani większość sukienek. Grania
wiedziała, że teraz nie będzie już miała kłopotów z dbaniem o
ubranie. Wystarczy pokazać Belli najnowsze żurnale, zwrócić
jej uwagę na kilka szczegółów... Szybko jednak przypomniała
sobie, że jeszcze nie pora na takie rzeczy, ani tym bardziej na
optymizm. Ojciec może siłą zawieźć ją do domu Maigrina i
nie pozwolić, aby Bella jej usługiwała.
Potem starała się uspokoić tłumaczeniem, że gdy ojciec
przyjedzie do Tajemniczej Przystani, na pewno potrafi go
przekonać, żeby nie zmuszał jej do tego małżeństwa. Mogliby
przecież porządnie zająć się plantacją, z której byłoby dość
pieniędzy na spłacenie Rodericka Maigrina. Wiedliby tu z
ojcem cichy, spokojny żywot. Wiedziała, że kochał matkę i
tęsknił za nią. Teraz ona mogła dbać o niego i razem byliby
naprawdę szczęśliwi.
- Proszę, Boże, wysłuchaj mnie - modliła się gorąco. -
Proszę... Proszę...
Miała wrażenie, że modlitwa dotarła prosto do nieba.
Przeżegnała się i poszła się do swojego pokoju przygotować
suknię na wieczorne przyjęcie. Walizki jeszcze nie były
rozpakowane. Pomyślała, że Abe pozostawił tę robotę Belli,
która lepiej znała się na kobiecych ubraniach. Tymczasem
sama wyszukała jedną z najpiękniejszych londyńskich sukni,
którą matka zamówiła dla niej na krótko przed chorobą. To
miał być jeden ze strojów na przyjęcia, na które matka
zamierzała ją prowadzać. Grania jeszcze wtedy chodziła do
szkoły, ale już uczestniczyła w kilku niewielkich spotkaniach,
organizowanych przez grono najbliższych przyjaciół matki.
Teraz trzymała suknię w górze, potrząsając lekko, żeby
rozprostować fałdy. Tak, ta sukienka była uszyta naprawdę
dobrze. Skromna i strojna jednocześnie, z szeroką spódnicą i
bufiastymi rękawami, doskonale podkreślała szczupłość jej
figury. Byłabym zdziwiona, gdyby mu się nie spodobała,
pomyślała.
Nie doznała rozczarowania, wybór okazał się trafny, co od
razu mogła wyczytać w jego spojrzeniu, gdy wszedł do
salonu, gdzie na niego czekała.
Chociaż nie było jeszcze ciemno, zapaliła świece w
salonie. Kiedy stanął w drzwiach, aż dech jej zaparło z
wrażenia, tak był przystojny i pełen uroku. Nigdy nie spotkała
atrakcyjniejszego mężczyzny. Speszyła się, że nie potrafi od
razu znaleźć odpowiednich słów na powitanie, lecz wydawało
się, że on czuje się tak samo. Przez chwilę stali w milczeniu
patrząc na siebie. Potem podszedł bliżej i poczuła się otoczona
emanującym z niego magnetyzmem. Podświadomie pragnęła
być bliżej tej nie znanej siły, stać się jej częścią.
- Dobry wieczór, Graniu.
- Dobry wieczór, hrabio.
- A teraz powiedzmy to samo po angielsku! -
zaproponował. - Dobry wieczór, Graniu. Ślicznie pani
wygląda.
- Dobry wieczór - odrzekła. Chciała zwrócić się do niego
po imieniu, lecz nie mogło jej to przejść przez usta. Zamiast
tego szepnęła zawstydzona: - Mam nadzieję, że obiad nie
rozczaruje pana.
- Z pewnością. W tak piękny wieczór nic nie może mnie
rozczarować.
Spojrzała na hrabiego i odniosła wrażenie, że jego
błyszczące w świetle świec oczy wyrażają coś ważnego, czego
zupełnie nie potrafiła zrozumieć. Wszedł Abe, niosąc
przyprawiony goździkami napój owocowy z domieszką rumu.
Grania wzięła ze srebrnej tacy szklankę i speszona znowu nie
wiedziała, co powiedzieć. Pragnęła gorąco, żeby przez pewien
czas nie musieli rozmawiać.
Jadalnia urządzona według projektu matki w kolorze
zielonym miała jasne ściany i ciemne, elegancko upięte
zasłony, co z zielenią na zewnątrz sprawiało wrażenie jednego
wspaniałego ogrodu. Świece w srebrnych kandelabrach
łagodnie oświetlały stół, tworząc jakby małą, jasną wyspę dla
dwojga ludzi, szczelnie odgrodzoną od reszty świata. Obiad
okazał się wyborny. Grania była tak przejęta obecnością
hrabiego, że później nigdy nie mogła sobie przypomnieć, co
jedli. Hrabia docenił wino. Pił je powoli, nie spuszczając z niej
wzroku.
- Proszę opowiedzieć o swoim domu na Martynice -
poprosiła.
Zaczął z pewnym wysiłkiem, gdyż był to dla niego
bolesny temat. Mówił o ojcu budującym dom, o zatrudnieniu
jednego z najznakomitszych francuskich architektów, o
poprawkach, które on wprowadził po śmierci ojca.
- Pociesza mnie - rzekł - że Anglicy przeznaczyli dom na
kwaterę dla głównego dowództwa, co jest znacznie lepsze od
spalenia lub zburzenia go jak innych domów na wyspie.
- Tak się cieszę - szepnęła.
- Ja również. Spodziewam się, że któregoś dnia będę
mógł pokazać pani ten dom. Przekona się pani, jak Francuzi
potrafią komfortowo urządzić swoje mieszkania, nawet daleko
od rodzinnego kraju.
- A co z pańskimi posiadłościami we Francji?
- Mam nadzieję, że rewolucja mniej dotknęła południe niż
północ - powiedział, lekko wzruszając ramionami. - Vence
jest niedużym ufortyfikowanym miasteczkiem, więc mogło
ocaleć.
- Życzę panu tego - powiedziała łagodnie Grania.
- Nie zamierzam nigdy wracać do Francji na stałe.
Martynika jest moim domem, ojciec bardzo kochał tę wyspę i
wierzę, że nadejdą czasy, kiedy ją odzyskam. - Głos załamał
mu się ze wzruszenia, lecz mówił dalej. - Jeśli odzyskam mój
dom na wyspie, odrestauruję go, przywrócę mu dawną
świetność, żebym mógł przekazać go z dumą moim dzieciom.
Zamilkł na chwilę, przytłoczony wspomnieniami. Grania
pomyślała, że jeśli nie ona, lecz ktoś inny miałby zostać matką
jego dzieci, to lepiej, żeby w ogóle się nie żenił. I zaraz
zawstydziła się tak absurdalnych myśli. Wiedziała, że we
Francji silnie zakorzeniony jest zwyczaj aranżowania
małżeństw. Rodzice już niemal w momencie narodzenia
dziecka dobierają mu partnerów odpowiednich pozycją
społeczną. We Francji niechętnie też patrzono na małżeństwa
osób różnych narodowości. Ich związek nie miałby żadnych
szans. Zamknięto by przed nimi drzwi wszystkich salonów.
Matka opowiadała jej, jak dumni są Francuzi, zwłaszcza ze
starych, dobrych rodów. Nawet na gilotynę potrafili iść z pod -
niesioną głową. Zamordowani, lecz nigdy nie pokonani. Nagle
Grania poczuła się osobą mało ważną, niepotrzebną. Jak ona,
córka irlandzkiego szlachcica, mogła stawiać się na równi z
człowiekiem, którego drzewo genealogiczne sięgało w prostej
linii Karola Wielkiego? Opuściła wzrok. Nie chciała pa - trzeć
na brudne ściany, z których odpadał tynk, na zniszczone
zasłony, na dziurawy dywan, przez który prześwitywała w
kilku miejscach drewniana podłoga. To było dla niej
upokarzające. Po skończonym obiedzie hrabia podniósł się z
krzesła.
- Czy możemy teraz przejść do salonu? - zapytał.
- Tak, oczywiście - pośpiesznie odrzekła Grania. -
Właśnie miałam zamiar to panu zaproponować.
Weszli do salonu i hrabia zamknął za sobą drzwi. Czuła,
że ma coś ważnego do powiedzenia, Stanęła przy sofie.
Zbliżył się do niej, patrząc na nią uważnie. Źrenice
rozszerzyły się jej ze strachu na myśl o tym, co może usłyszeć.
Obawiała się zapytać. Wreszcie on rzekł:
- Muszę już iść, pora wracać na statek. Jutro o brzasku
stawiamy żagle i ruszamy.
- Dlaczego...? Proszę powiedzieć... dlaczego? Przecież
możecie zostać - jęknęła cicho.
- Nie mogę inaczej.
- Ale... dlaczego?
- Powinien pani to podpowiedzieć kobiecy instynkt.
Wydaje mi się, że nie muszę tego wyjaśniać. - Spojrzała na
niego rozszerzonymi z przerażenia oczami, ale on
kontynuował. - Jest pani młoda, lecz wystarczająco dorosła,
by wiedzieć, że nie igra się z ogniem. Muszę odjechać, zanim
dotkliwie panią zranię, zanim moje cierpienie stanie się nie do
wytrzymania. - Grania błagalnie złożyła dłonie, ale nie
odezwała się i on mówił dalej. - Pokochałem pani portret,
jeszcze przed naszym spotkaniem. I nie ośmielę się wyznać,
co teraz czuję, ponieważ byłoby to nie w porządku wobec
pani.
- Nie w porządku? - szepnęła zdziwiona Grania.
- Nie mogę nic pani zaoferować ani dać tego, na co pani
zasługuje. Najlepiej będzie, jeśli odpłynę i zapomnimy o
wszystkim.
- Zapomnieć? To niemożliwe.
- Teraz tak się pani wydaje, czas jednak potrafi zaleczyć
rany. Musimy o sobie zapomnieć zarówno dla pani, jak i dla
mojego dobra.
Ujął jej rękę i przez chwilę stał patrząc na nią jak na
cudowny, najdroższy klejnot, po czym powoli uniósł jej dłoń
do ust i pocałował. Czuła, jak ten dotyk rozświetla cały świat
niczym błyskawica. Chciała stopić się z nim w żarze uczuć w
jedną całość, w jedną duszę nieśmiertelną i jedno ciało.
Zwolnił jej dłoń z uścisku i ruszył w stronę drzwi.
- Żegnaj, moja najdroższa. Bóg zaopiekuje się tobą i
będzie chronił cię przez wszelkim złem.
Z trudem powstrzymała łzy napływające do oczu.
Patrzyła, jak idzie przez werandę, schodzi po schodkach do
ogrodu i wreszcie znika wśród drzew. Wiedziała, że w żaden
sposób nie może go zatrzymać. To był koniec pięknej
przygody albo czegoś znacznie ważniejszego...
Dużo później Grania położyła się do łóżka, myśląc, że on
tu spał ostatniej nocy. Abe zmienił pościel, lecz pokój nadal
przepełniony był jego obecnością. Czuła przenikające ciało
wibracje i miała wrażenie, że znajduje się w jego ramionach.
Nie mogła płakać, choć to przyniosłoby jej ulgę. Zamiast tego
czuła w piersiach kamienny ciężar, który z każdą minutą
stawał się straszniejszy.
- Straciłam go. Straciłam na zawsze - powtarzała w
myślach i nic nie mogła na to poradzić.
Zamknęła oczy wspominając miniony dzień, analizując
dokładnie minutę po minucie. Pamiętała każde powiedziane
przez niego słowo i swoje uczucia, kiedy był blisko niej, aż do
chwili, gdy pocałował ją w rękę. Przycisnęła dłoń do ust,
próbując przywołać tamtą ekstazę.
Zastanowiła się, czy on czuł to samo. Chociaż sprawy
dotyczące mężczyzn i miłości były jej do tej pory zupełnie
obce, wiedziała przecież, że hrabia nie pozostawał obojętny na
jej urok i w jakiś sposób odwzajemniał to uczucie.
- Kocham go! Kocham go! - powtarzała w myślach.
Powracające wciąż słowa utwierdzały ją w przekonaniu, że
jutro bez niego nie będzie miało sensu.
Nagle usłyszała jakiś hałas, drzwi otworzyły się i ktoś
wszedł do jej sypialni. Na moment oślepił ją blask latarni
trzymanej przez przybysza. Krzyknęła ze strachu i usiadła na
łóżku, usiłując zorientować się, co się dzieje. Potem w świetle
latarni ujrzała grubego, niechlujnego człowieka o
przekrwionych oczach. To był Roderick Maigrin.
- Co pani, do diabła, wyprawia! - krzyknął z furią w
głosie. - Co za pomysł z tą ucieczką? Musiałem przyjechać po
panią.
W pierwszej chwili, sparaliżowana strachem Grania nie
potrafiła mu odpowiedzieć. Wreszcie wykrztusiła:
- Gdzie... gdzie jest... papa?
- Źle się czuł i nie mógł po panią przyjechać -
odpowiedział Roderick Maigrin. - Ja jestem zamiast niego i to
ci powinno wystarczyć, młoda damo.
- Ja... nie pojadę do pana domu - starała się mówić, nie
okazując lęku. - Ja... poczekam, aż papa tutaj przyjedzie...
- Pani ojciec nie mówił nic podobnego. - Podszedł bliżej
do jej łóżka. - Gdyby pani nie była takim małym głuptasem i
nie uciekła w tak tchórzliwy sposób - mówił agresywnym
tonem - nauczyłaby się pani, jak załatwić buntowników,
którzy, jak sądzę, przestraszyli panią, lecz więcej już nie będą
buntować się w moim majątku.
- Czy jest pan tego pewien? - zapytała, czując, że to
właściwe pytanie.
- Oczywiście - odpowiedział Roderick Maigrin -
ponieważ uśmierciłem prowodyrów oraz innych podżegaczy i
teraz mam spokój.
- Z...zabił ich... pan? - wyjąkała.
- Zastrzeliłem ich od razu, zanim mieli jakąkolwiek
okazję narozrabiać.
Sposób, w jaki o tym mówił, nasunął Grani
przypuszczenie, że zabijanie ludzi sprawia mu przyjemność.
Zastanawiała się, jak mogłaby stąd uciec. Przyglądał się jej, a
ona zdawała sobie sprawę, że ani cienka nocna koszula, ani
prześcieradło nie chronią jej przed jego wzrokiem.
- Wygląda pani szalenie atrakcyjnie - powiedział. -
Nauczę panią, jak powinna zachowywać się kobieta. A teraz
proszę się szybko ubrać. Powóz czeka na panią, choć
powinienem kazać pani wracać tą samą drogą, którą pani
uciekła.
- Czy... pan ma na myśli... chodzi panu o to, że... ja... -
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa.
- Odbędziemy romantyczną przejażdżkę przy świetle
księżyca - powiedział kpiąco Roderick Maigrin - a na rano już
umówiłem pastora.
- Ja nie chcę... wyjść za pana! Ja nie pojadę... Odmawiam
panu! Czy pan rozumie? Odmawiam panu! - krzyczała
wystraszona Grania.
- To tylko poza! Proponuję, „panno zuchwała", spojrzeć
prawdzie w oczy i brać rzeczy takimi, jakie są. Gdybym nie
spłacił długów pani ojca, byłby teraz w więzieniu. Należy mi
się coś za to. - Zaśmiał się rubasznie. Potem przymrużył
złośliwie oczy i dodał: - Jeżeli nie chce się pani ubrać, zaniosę
panią do powozu w tym stroju, w którym pani jest.
Wiedziała, że Roderick Maigrin gotów był spełnić swoją
groźbę. Wtuliła głowę w poduszkę, nie wiedząc, co czynić. W
tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł Abe. Na srebrnej
tacy niósł szklankę napełnioną alkoholem.
- Życzyć pan sobie drinka - skłonił się uprzejmie.
- Tak, życzę sobie - powiedział Roderick Maigrin - lecz to
jest z twojej strony impertynencja iść za mną na górę. - Wziął
szklankę i podniósł do ust. Abe nie ruszył się, jakby nie miał
zamiaru odchodzić, więc Maigrin mówił dalej: - Muszę ci
podziękować, że pomogłeś panience w tej głupiej ucieczce.
Teraz pojedziesz z nami. Twój pan cię potrzebuje, choć nie
pomyślałeś o nim, gdy trzeba było uciekać.
- Próbować obudzić pana. Ale pan spać jak suseł. I nie
reagować - wyjaśnił Abe.
Roderick Maigrin nie odpowiedział, tylko wypił jednym
haustem mocny rum, przyniesiony przez Abe'a. Skończył, po
czym odstawił szklankę na srebrną tacę, którą Abe nadal
trzymał w ręce.
- Daj mi jeszcze! - zawołał. - Napiję się, a ty tymczasem
przygotuj walizki panienki i zanieś je do powozu. Panienka
jedzie ze mną - dodał po chwili. - Ciebie też zabieram. I masz
odprowadzić panu z powrotem jego konie.
- Tak, proszę pana - odparł posłusznie Abe, po czym
skierował się do wyjścia.
Niewiele brakowało, a zrozpaczona Grania krzyknęłaby,
żeby nie odchodził i nie zostawiał jej samej z tym okropnym
człowiekiem. Wiedziała jednak, że musi być ostrożna,
ponieważ Roderick Maigrin potrafił zabijać, a Abe był tylko
sługą i niewolnikiem. Na szczęście Abe pojawił się w samą
porę i to zmusiło Maigrina do odłożenia najgorszych
zamiarów wobec dziewczyny na później. Teraz zaś rzekł
tylko:
- Proszę się ubrać jak najszybciej, bo ja nie żartuję. Kiedy
już będzie pani moją żoną, nauczę cię posłuszeństwa albo
pozna pani skutki sprzeciwiania się mnie. - Wyszedł z pokoju,
zabierając ze sobą latarnię, i Grania została w ciemnościach.
Maigrin zatrzymał się w połowie schodów i huknął na Abe'a: -
Zapal świecę, ty leniwy sługo!
Grania była sparaliżowana ze strachu, niezdolna do
wykonania najmniejszego ruchu ani nawet do przemyślenia
zaistniałej sytuacji. Tylko jedna osoba mogła ją uratować od
powrotu do domu Maigrina i od małżeństwa z nim. Niestety,
ucieczka do hrabiego wydawała się niemożliwa. Dom miał
tylko jedne schody prowadzące na piętro. Gdyby chciała zejść
do holu, zauważyłby ją Roderick Maigrin, który na pewno
siedział w jadalni albo w salonie i obserwował wyjście.
Mógłby też wykryć, dokąd chciała się udać i trafić za nią na
statek. Do tego nie wolno było dopuścić.
- Co mogę zrobić? Co mogę zrobić? - szukała w myślach
rozwiązania.
Nie widząc innego wyjścia, wstała z łóżka i zaczęła się
ubierać. Zdążyła już na tyle poznać Rodericka Maigrina, żeby
zrozumieć, że jeśli nie będzie ubrana, zabierze ją w koszuli
nocnej. Ten człowiek zdolny był spełnić każdą swoją groźbę.
W przewrotny sposób udało mu się zdobyć władzę nad nią i
nad jej ojcem. Nazajutrz miała go poślubić. Pomyślała, że nie
może dopuścić do tego małżeństwa. Jeżeli takie było jej
przeznaczenie, śmierć wydała się lepszym rozwiązaniem.
Gdyby zabiła się, Roderick Maigrin prawdopodobnie nie
mściłby się za to na jej ojcu, ponieważ był hrabią, i nie
kazałby go wtrącić do więzienia ze względu na jego pozycję
społeczną.
- Zabiję się - szepnęła Grania i zaczęła się zastanawiać,
jak to zrobić.
Powoli, żeby upłynęło jak najwięcej czasu, podeszła do
szafy. Postanowiła włożyć tę samą sukienkę, w której była
wczoraj. Zdjęła ubranie z wieszaka, kiedy nagle pojawił się
Abe. Wszedł po schodach tak cicho, że zupełnie nie słyszała
jego kroków.
- Abe! Abe! - szeptała oszalała ze strachu. - Co robić?
Położył palec na ustach. Potem wziął jedną z walizek.
- Lady czekać na Abe. Abe wrócić po panienkę - szepnął
tak cicho, że ledwie zdołała usłyszeć. Spojrzała na niego ze
zdumieniem i nadzieją. Abe uniósł ciężką walizę niemal bez
wysiłku i cicho zszedł po schodach. Po chwili Grania
usłyszała, jak pyta usłużnie:
- Jeszcze jeden drink, proszę pana?
- Przynieś, mam pragnienie, a potem zajmij się wreszcie
bagażami - burknął Roderick Maigrin. Grania domyśliła się,
że musiał siedzieć w salonie tuż przy drzwiach. - Powiedz
panience, żeby zeszła tu do mnie. Nie lubię samotności.
- Panienka jeszcze nie być gotowa, proszę pana - wyjaśnił
spokojnie Abe.
Ponownie rozległ się dźwięk dolewanego Maigrinowi
alkoholu. Drinki prawdopodobnie przyrządzała w kuchni
Momma Mabel, lecz Grania nie słyszała jej głosu. Następnie
Abe znowu wszedł na górę, tym razem niosąc ze sobą
ogromny wiklinowy kosz na bieliznę. Zwykle trzymano w nim
ubrania przeznaczone do wyprasowania. Grania spojrzała na
niego ze zdumieniem. Abe postawił kosz na podłodze i gestem
dłoni nakazał jej szybko wejść do środka.
Zrozumiała. Owinęła się prześcieradłem i położyła na dnie
kosza. Abe bez słowa zamknął wieko i trzymając kosz
oburącz, zaczął powoli schodzić po schodach. Serce biło jej ze
strachu jak oszalałe. Wiedziała, że Roderick Maigrin wypił
dużo, nie tyle jednak, by stracić przytomność. Mógł zdziwić
się, że tak szybko po podróży zrobiła wielkie pranie. Musiał
przecież widzieć, że Abe nie niesie walizki, tylko wiklinowy
kosz.
Abe zszedł po schodach. Teraz musiał przejść obok drzwi
do salonu. Grania poprzez ażur wiklinowych splotów widziała
otyłego wielkiego mężczyznę, który siedział w salonie ze
szklanką w ręce. W końcu jednak sama nie była pewna, czy
przez wąskie szpary widziała go aż tak dokładnie, czy tylko
wyobraźnia podsunęła jej ten straszny obraz. Wstrzymała
oddech, bojąc się, że za chwilę Roderick Maigrin zawoła
Abe'a i każe mu się zatrzymać. Na razie jednak nie
zorientował się. Abe minął salon, przeszedł obok kuchni i
wyszedł kuchennymi drzwiami przed dom, gdzie osłaniały ich
krzewy bugenwilli. Gdy tylko Abe postawił kosz na ziemi,
Grania zrozumiała, że teraz zdana jest na własne siły. Powinna
szybko uciekać do hrabiego, zanim Roderick Maigrin odkryje
jej nieobecność. Abe patrzył na nią z obawą.
- Dziękuję - szepnęła. - Wiem, że musisz już wracać.
Poradzę sobie. Pobiegnę na statek. Znam dobrze te strony i na
pewno nie zabłądzę.
- Walizki przynieść panience potem - powiedział Abe.
Wskazał lekkim gestem na gęste krzewy rosnące w
ogrodzie, gdzie pod liśćmi leżały ukryte walizki. Kto o nich
nie wiedział, nigdy by ich nie wypatrzył.
- Bądź ostrożny, Abe - powiedziała, a on uśmiechnął się.
Potem, śmiertelnie przerażona, pobiegła jak oszalałe
zwierzątko, jakby Roderick Maigrin już ją ścigał, przez gęste
krzewy i drzewa w stronę zatoki.
Rozdział 5
Chociaż między drzewami było bardzo ciemno, Grania nie
przestawała biec. Nagle zderzyła się z czymś, co w
rzeczywistości okazało się człowiekiem. Cicho krzyknęła ze
strachu. Delikatnie zakrył dłonią jej usta i od razu domyśliła
się, kto to jest.
- Ratuj mnie! Ratuj! - powtarzała błagalnym szeptem w
śmiertelnym przerażeniu.
- Co się stało? Co przestraszyło panią aż tak bardzo? -
zapytał hrabia.
Przez moment Grania nie mogła złapać tchu, więc nie
odpowiadała. Była tylko świadoma bliskości hrabiego i
instynktownie przywarła do niego, wtulając twarz w jego
ramię.
- On... przyszedł... żeby mnie zabrać do siebie i ożenić się
ze mną jutro rano i... bałam się... że nigdy nie uda mi się
uciec... - wyszeptała.
- Ale udało się - rzekł hrabia. - Ujrzałem światło w
oknach pani domu i szedłem, żeby pomóc, gdyby działo się
coś złego.
- Bardzo... bardzo złego - powtórzyła Grania. - Bałam się,
że nie uda mi się stamtąd wydostać, dopiero Abe wyniósł
mnie z sypialni w koszu na brudną bieliznę...
Pomyślała bez związku, że to musiało zabrzmieć zabawnie
i byłoby zabawne, gdyby nie dławiący ją strach i brak tchu po
szybkim biegu.
- Czy Maigrin jest jeszcze w pani domu? - zapytał hrabia.
- On... tam czeka na mnie...
Hrabia nie odpowiedział. Troskliwie otoczył ją ramieniem
i poprowadził w kierunku statku. W jego obecności czuła się
znacznie spokojniejsza. Gdy doszli do statku i wchodzili po
trapie, obserwował ją troskliwie, podtrzymując lekko, żeby nie
zachwiała się i nie straciła równowagi. Po wejściu na pokład
wydało się jej, że nikogo tu nie ma. Potem ujrzała na bocianim
gnieździe mężczyznę i zrozumiała, że to właśnie on dostrzegł
światła w jej domu i zaalarmował hrabiego. Spojrzała w
tamtym kierunku, lecz przez gęste drzewa nic nie było widać.
Tylko marynarz siedzący wysoko na maszcie mógł dostrzec
zagrożenie i zameldować o tym kapitanowi.
Zeszli do kabiny hrabiego. Łóżko w nieładzie
wskazywało, że już spał, gdy usłyszał alarmującą wiadomość.
W świetle lampy spostrzegła jego niekompletny strój, bo
biegnąc jej na pomoc, nawet nie zdążył się ubrać. Miał na
sobie tylko koszulę i ciemne obcisłe spodnie. Stał i patrzył na
nią, a ona pierwszy raz pomyślała, że też musi wyglądać
dziwacznie z nie upiętymi, luźno spływającymi na ramiona
włosami. Nie usiłowała nawet zastanawiać się nad schludnym
wyglądem, kiedy Roderick Maigrin kazał jej ubrać się w
pośpiechu. Hrabia nic nie mówił, więc Grania pierwsza
przerwała milczenie.
- Nie mogę tam wrócić. Nie mogę - powtórzyła nerwowo.
- Nie, oczywiście, że nie. Nikt pani nie każe tam wracać -
zapewnił ją. - Gdzie jest pani ojciec?
- Papa... nie czuł się dość dobrze... żeby przyjechać z
panem Maigrinem.
Odwróciła wzrok, gdy to mówiła. Nie wyraziła tego
wprost, ale oboje wiedzieli, że jej ojciec był zbyt pijany, by
opuścić dom Maigrina.
- Proszę usiąść - zaproponował hrabia. - Chcę z panią
porozmawiać.
Wypełniła posłusznie jego polecenie . Dopiero teraz
poczuła, jak bardzo jest osłabiona. Nogi uginały się pod nią ze
zmęczenia. Usiadła na jednym z miękkich, wygodnych foteli.
Aż dwie lampy oświetlały kabinę, lecz iluminatory były tym
razem szczelnie zakryte, żeby światło nie mogło być widziane
z zewnątrz. Hrabia namyślał się przez moment, zanim
powiedział: - Chcę, żeby pani zastanowiła się poważnie nad
tym, o co chce mnie prosić. - Nie odpowiedziała, tylko
patrzyła na niego błagalnie, lękając się, że mógłby odmówić. -
Czy jest pani pewna - mówił dalej - że nie ma nikogo innego
na tej wyspie, u kogo mogłaby się pani ukryć przed swoim
ojcem? Czy nie ma pani kogoś, kto mógłby jej udzielić
schronienia na czas rebelii?
- Nie mam nikogo - rzekła Grania.
- Może na jakiejś innej wyspie ma pani przyjaciół? -
dopytywał się hrabia.
- Wiem, że sprawiam panu kłopot - powiedziała,
spuszczając głowę. - Nie mam żadnego prawa zwracać się do
pana o pomoc, ale w tym momencie nie potrafię wymyślić nic
innego. Jest mi bardzo przykro. - Mówiąc to, zastanawiała się
nad tym, co czuje. Wiedziała już, że pragnie zostać z hrabią na
zawsze. Rozumiała też, że jej zachowanie jest naganne,
ponieważ nie ma prawa niczego od niego żądać ani stawać się
częścią jego życia. Sądziła, że on także musi podzielać jej
obawy. - Bardzo mi przykro... bardzo mi przykro, że muszę
prosić właśnie pana - dokończyła.
Uśmiechnął się, a jej się wydawało, jakby w kabinie
rozbłysło tuzin dodatkowych świateł.
- Nie ma pani za co przepraszać, przynajmniej ja tak
uważam - rzekł. - Staram się jednak myśleć o pani. - Przerwał
na chwilę, po czym mówił dalej. - Ma pani przed sobą całą
przyszłość i gdyby pani matka żyła, należałaby pani teraz do
elity towarzyskiej Londynu. To nie jest najlepsza alternatywa,
być jedyną dziewczyną na pokładzie pirackiego statku.
- Ale ja właśnie tego najbardziej pragnę - szepnęła
Grania.
- Czy jest pani tego pewna?
- Tak, tak, oczywiście. Jestem pewna. Czuła teraz
nieprzepartą chęć, żeby wstać i podejść bliżej, stanąć przy nim
jak przed kilkoma minutami. Pragnęła jego bliskości, siły,
poczucia bezpieczeństwa, jakie potrafił jej dać. Marzyła o nim
tak intensywnie, że rumieniec oblał jej policzki i zażenowana
odwróciła głowę.
- Bardzo dobrze - mruknął. - W takim razie odpłyniemy
stąd o świcie.
- Czy naprawdę zamierza pan... zamierza pan to zrobić ? -
spytała Grania.
- Bóg jeden wie, czy postępuję słusznie - odrzekł z
powagą. - Ale moim obowiązkiem jest chronić panią. Jednak
mężczyzna nie powinien przebywać w towarzystwie
niewinnej, bezbronnej kobiety.
Grania wydała okrzyk przerażenia.
- Czy sądzi pan, że ktoś się o tym może dowiedzieć,
zobaczyć mnie tutaj... Czy odnajdą nas, zanim zdążymy
odpłynąć? Kiedy on zda sobie sprawę, że mnie nie ma w
domu, zacznie szukać i przyjdzie tutaj...
- To zupełnie niemożliwe, żeby nas teraz odnalazł -
uspokoił ją hrabia. - Gdyby to się jednak zdarzyło, będzie miał
do czynienia ze mną. Możemy odpłynąć dopiero jutro rano,
przy sprzyjającym wietrze.
- On zupełnie się nie domyśla, że... w zatoce jest statek... -
rzekła Grania, próbując pocieszyć samą siebie. - Poza tym,
gdyby wyruszył na poszukiwanie, Abe zdążyłby nas ostrzec.
- Jestem tego pewien - zgodził się hrabia.
- Kiedy Maigrin odjedzie, Abe przyniesie moje walizki
z... z miejsca, w którym je ukrył...
- Powiem marynarzowi na oku, żeby wypatrywał Abe'a -
rzekł hrabia i zaraz wyszedł z kabiny wydać stosowne
rozkazy.
Grania uklękła, złożyła dłonie i odmówiła modlitwę
dziękczynną.
- Dziękuję ci, Boże, za to, że pozwolił mi zostać u siebie.
I za to, że jego statek był tutaj, kiedy tego najbardziej
potrzebowałam. - Pomyślała, jak przerażające by było, gdyby
uciekłszy od Rodericka Maigrina, musiała ukrywać się w
tropikalnej dżungli. Odnalazłby ją na pewno. Kazałby szukać
niewolnikom, wypuściłby psy gończe.... Aż wzdrygnęła się na
tę myśl. - Dziękuję ci, Boże, dziękuję ci za... za hrabiego.
Usłyszała jego kroki. Już wracał. Musiała się opanować,
żeby nie podbiec do niego i nie rzucić mu się na szyję z
radości, że jest przy niej.
- W pani domu nadal świecą się wszystkie światła.
Przypuszczam, że ten człowiek jeszcze nie odjechał -
powiedział. - W tym momencie rozległ się cichy gwizd. - Ten
sygnał oznacza, że z oka dostrzeżono Abe'a - rzekł hrabia.
- Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Tak się boję, że
Maigrin znajdzie jakiś sposób, żeby mnie odnaleźć -
powiedziała Grania i zerwała się z fotela.
Wyszli razem na pokład, cicho zamykając drzwi kabiny.
Księżyc stał wysoko na niebie i nie było już tak ciemno jak
wówczas, gdy uciekała przez las. W srebrnej poświacie od
razu dostrzegli Abe'a. Nikt go nie śledził ani nie ścigał. Szedł
plażą, trzymając w ręce jej kuferek.
- I jak się udało, Abe? - dopytywała się, jak tylko wszedł
na pokład.
- Wszystko w porządku, lady - odparł Abe. - Pan Maigrin
spać.
- Zasnął? - zdziwiła się Grania.
- Ja umieć przyrządzać drinki. Pan Maigrin spać do rana,
a rano mieć ciężką głowę i słabe nogi - uśmiechnął się z
triumfem Abe.
- Wspaniale to wymyśliłeś, Abe - ucieszyła się.
- Wspaniale - przyznał hrabia.
- Ja przynieść bagaż. Panienka nie wracać tam teraz. Nie
dziś i nie jutro. Jak będzie bezpiecznie.
- Też tak uważam - westchnęła Grania - lecz co będzie z
tobą? Obawiam się, że pan Maigrin może zrobić ci krzywdę.
- Wszystko w porządku, lady. On mnie nie znaleźć -
odrzekł Abe
Grania wiedziała, że na wyspie było wiele miejsc, gdzie
Abe mógł się ukryć, lecz rozumiała, że ojciec bardzo go
potrzebuje. Trudno było to pogodzić w obliczu złości i
okrucieństwa, z jakimi Roderick Maigrin traktował każdego,
kto mu służył.
- Ja ukryć wszystkie walizki, a Joseph wziąć powóz -
rzekł Abe.
- Dokąd zabrał powóz? - spytała zdziwiona Grania.
Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Abe'a, aż jego białe zęby
błysnęły w świetle księżyca.
- Jak rano pan Maigrin obudzić się, on pomyśleć, że
panienka uciec do ojca. Joseph zostawić powóz przy domu
pana Maigrina, zabrać konie z powrotem i wrócić tutaj.
- Świetny pomysł - Grania klasnęła w ręce z radości. -
Pan Maigrin pomyśli, że ukrywam się w pobliżu jego
posiadłości i wcale nie będzie mnie tutaj szukał.
Abe uśmiechnął się niemal jak dziecko, któremu udało się
spłatać psikusa.
- Abe iść teraz po inne walizki.
- Poczekaj chwilę - poprosił hrabia. - Dam ci kogoś do
pomocy.
Powiedział parę słów do mężczyzny na bocianim
gnieździe, który szybko zsunął się po maszcie i stanął koło
nich na pokładzie. Hrabia jeszcze coś mu wyjaśnił i wkrótce
obaj mężczyźni zeszli po trapie na ląd.
Hrabia wziął walizkę Grani i zaniósł ją do kabiny. Poszła
za nim, żeby pomóc otworzyć drzwi. Kiedy weszli do środka,
powiedziała:
- Nie mogę zająć pańskiej kabiny. Musi być inne miejsce,
gdzie będę mogła spać.
- Jest pani moim gościem i tu będzie pani najwygodniej -
odpowiedział - Mam nadzieję, że nawet dość komfortowo.
- Bardzo komfortowo i bardzo wygodnie. Jak odwdzięczę
się panu za to wszystko?
Nie odpowiedział, lecz pochwyciła jego spojrzenie i już
nic nie musieli mówić. Ogarnęło ich szczęście i spokój. Grania
zawstydziła się swoich myśli i uczuć. Szybko zmieniła temat.
- Muszę dać pieniądze Abe'owi - powiedziała - jak tylko
przyniesie pozostałe walizki.
Miała ukryte pieniądze, które przywiozła z Anglii,
przezornie nie przyznając się do nich ojcu. Od początku
wiedziała, że nie może powierzyć ich komuś, kto ciągle jest
bez grosza przy duszy. Kiedy matka zachorowała i z dnia na
dzień stawała się coraz słabsza, przywołała córkę do siebie i
rzekła:
- Moja kochana, mam do ciebie prośbę. Chcę, żebyś
podjęła z banku moje pieniądze.
- Nie rozumiem - zdziwiła się wtedy Grania.
Matka przez moment wahała się, co odpowiedzieć.
Postanowiła jednak być zawsze z Granią szczera.
- Musisz mieć jakieś własne pieniądze, o których nikt nie
będzie wiedział i których ojciec nie będzie mógł przepić ani
stracić przy karcianym stole. To na twoją ślubną wyprawę, a
jeśli sprawy nie ułożą się dobrze, zapewnią ci one pewną
niezależność.
Matka nie wyjaśniła wtedy, co miała na myśli. Tego zaś
dnia była tak osłabiona, że Grania nie chciała męczyć jej długą
rozmową na temat pieniędzy.
- Dobrze, mamusiu. Poradzę sobie doskonale. Nie musisz
się o nic martwić.
Jeszcze tego samego dnia poszła do banku i podjęła
kilkaset funtów, które zdeponowała tam matka.
- Czy pani jest mądra? - irytował się urzędnik. - Nosić
przy sobie tyle pieniędzy? I co pani z tym teraz zrobi?
- Ukryję w bezpiecznym miejscu - zaśmiała się wtedy
Grania.
Zdawała sobie sprawę, że patrzył na nią ze zdziwieniem.
Teraz jednak cieszyła się, że może wręczyć Abe'owi pieniądze
na opłacenie służby i niewolników, którzy nadal wykonywali
swoją robotę i nawet do głowy im nie przyszło, by dopominać
się o wypłacenie pensji.
- Może mógłbym pani pomóc - zaproponował hrabia.
- Nie mogę na to pozwolić. Mam swoją dumę i na razie
dość pieniędzy, by spłacić moje zobowiązania.
Lecz wkrótce posmutniała. Przypomniała sobie, jak matka
mówiła pieniądzach przeznaczonych na wyprawę ślubną.
Nawet przez myśl im wtedy nie przeszło, że będzie musiała
poślubić człowieka, którym gardzi. Hrabia podniósł walizę i
otworzył zamki. Na dnie pod podszewką znalazła pieniądze.
Odliczyła piętnaście złotych suwerenów, przypuszczając, że
Abe uzna to za odpowiednią sumę, wystarczającą na
prowadzenie domu przez dłuższy czas.
Hrabia wyszedł z kabiny. Schowała pieniądze do małej
torebeczki, którą dostała w banku i poszła za nim na pokład.
Oboje niecierpliwie wypatrywali Abe'a. Grania przez cały
czas obawiała się, że Roderick Maigrin obudzi się, pójdzie za
Abe'em i trafi na statek. Wreszcie ujrzeli Abe'a i francuskiego
służącego, niosących pozostałe bagaże. Szli sami, nikt nie
podążał ich śladem. Grania odetchnęła z ulgą. Gdy wnieśli
walizy na statek, poprosiła Abe'a o chwilę rozmowy.
- Masz tutaj pieniądze - powiedziała - dla ciebie i dla
ludzi, którzy pracują na plantacji. Daj tym, którzy na to
zasłużyli. Zgodnie z własnym uznaniem. - Wcisnęła mu do
ręki torebeczkę z pieniędzmi. - Kiedy pan Maigrin
zaprzestanie wreszcie poszukiwań i da nam spokój, poproś
niewolników, by zadbali o wszystko, szczególnie zaś o drzewa
muszkatołowe. Jak już się wszystko ułoży, zasadzimy więcej
drzew muszkatołowych i jak te nowe zaczną przynosić nam
zysk, będziemy mieć więcej pieniędzy niż kiedykolwiek
przedtem.
- To bardzo dobry pomysł, lady.
- I dbaj o dom, Abe, do mojego powrotu.
- Pani wrócić i pan również.
- Oczywiście, lecz tylko wtedy, gdy będzie tu
bezpiecznie.
Kiedy to mówiła, zerknęła przez ramię i zauważyła
hrabiego stojącego zaledwie kilka kroków od niej. - W jaki
sposób będziemy mogli się dowiedzieć, że jest już bezpiecznie
i możemy wrócić?
- zwróciła się do niego.
- Wiem, jak bardzo zależy pani na wiadomościach od ojca
- odparł hrabia. - Musimy mieć jednak pewność, że rebelia
została stłumiona.
- Jeśli już być bezpiecznie, ja przesłać sygnał -
zaproponował Abe.
- Będziemy ci bardzo wdzięczni.
- Jeśli już być bezpiecznie - mówił Abe - ja wywiesić
białą flagę.
- A jaki znak proponujesz w razie zagrożenia?
- Jeśli rebelia albo pan Maigrin w domu, ja wywiesić
czarną flagę.
Grania zrozumiała, że biała albo ciemna flaga mimo
wszystko sygnalizować będzie klarowną sytuację. Podała dłoń
Abe'owi, mówiąc:
- Dziękuję za wszystko. Opiekowałeś się mną, jak byłam
dzieckiem, a teraz pomogłeś mi uniknąć straszliwego losu.
- Wy być bezpieczni, pan Beaufort i lady.
- Proszę, uważaj na siebie, Abe. Nie chciałabym cię
stracić.
Abe odszedł i po chwili jego potężna sylwetka znikła
wśród drzew.
- Teraz jest pani pod moją komendą i musi słuchać moich
rozkazów - powiedział hrabia.
- Zawsze, po wsze czasy, sir. Tylko jak angielski żeglarz
zrozumie francuskie rozkazy? - roześmiała się Grania.
- Od jutra uczę panią francuskiego - zdecydował hrabia,
lecz teraz proszę położyć się spać. Przeszła pani wystarczająco
dużo jak na jedną noc.
Uśmiechnęła się do niego, a on poszedł przodem, żeby
otworzyć drzwi kabiny. Za nim podążył człowiek, który
przyniósł z Abe'em bagaże i teraz ułożył je równo pod ścianą.
- Czy chce pani, żebym je otworzył? - zapytał hrabia.
- Znalazłam już wszystko, co mi było potrzebne, w tej
pierwszej walizie - odparła Grania.
Hrabia zgasił jedną z lamp wiszących pod sufitem, a drugą
opuścił niżej, zostawiając uchylone drzwiczki, żeby Grania
łatwo mogła ją przykręcić.
- Czy jeszcze czegoś pani potrzebuje?
- Nie, dziękuję - odrzekła. - Jestem tak szczęśliwa będąc
tutaj, że bez przerwy chciałabym powtarzać „dziękuję".
- Może pani zrobić to jutro. Teraz najważniejszy jest pani
wypoczynek. Bonne nuit, mademoiselle, dormez bien.
- Bon soir, mon Capitaine - odpowiedziała Grania i
została sama.
Gdy Grania się obudziła, usłyszała ruch na pokładzie
statku, stawianie żagli, odgłos uderzania wiatru w żagle, jakieś
hałasy, odległe głosy i śmiechy. Przez chwilę nie mogła się
zorientować, gdzie się znajduje. Potem powoli przypomniała
sobie, że jest na morzu, daleko od Rodericka Maigrina i od
dławiącego ją strachu.
- Jestem bezpieczna. Bezpieczna - powtarzała w myślach,
szczęśliwa, że jest z hrabią.
Senność szybko przeszła, zastąpiła ją przenikliwa
świadomość, że leży w jego łóżku, na jego prześcieradle, pod
jego kołdrą, że przytula głowę do poduszki, na której on spał.
Wciąż czuła bliskość hrabiego, jak wówczas, gdy po ucieczce
w ciemnościach przywarła do niego, szukając ratunku.
Poznała ciepło jego ciała i moc ramion. Przymknęła oczy i
jeszcze przez chwilę marzyła, że znowu przytula się do niego.
Potem usiadła na łóżku i odgarnęła włosy z czoła. Spała dość
długo, by być wypoczęta. Z pewnością było już późno, lecz
niczemu i nikomu to nie przeszkadzało. Nie czekał na nią
żaden pastor, nie zbliżał się do niej denerwujący Roderick
Maigrin, nie straszyły jej żadne koszmary.
- Jestem bezpieczna - powtórzyła jeszcze raz Grania i
wstała z łóżka.
Podczas ubierania się poczuła głód. Nie spieszyła się
jednak, miała dużo czasu. Usiadła przed lustrem i starannie
ułożyła włosy, według wskazówek udzielonych jej kiedyś w
Londynie przez matkę. Potem wybrała jedną z najbardziej
eleganckich sukni. Przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że
wygląda doskonale. Uśmiechnęła się i wyszła z kabiny.
Pokład wyglądał jak opustoszały, wszyscy byli bardzo
zajęci; jedni pracą przy linach, inni wspinaniem się na maszty.
W wyprężone żagle dęła lekka południowa bryza, morze
błyszczało błękitem, a mewy siadały na falach i głośno
upominały się o jedzenie. Grania rozejrzała się dokoła.
Szukała tylko jednego mężczyzny i gdy jej serce już zaczęło
bić niespokojnie, dostrzegła go przy sterze. Stał, trzymając
rączki koła sterowego, uważnie wpatrując się w horyzont.
Wyglądał nie tylko jak przystojny mężczyzna, kapitan
swojego statku, lecz jak władca dokonujący inspekcji. Już
miała podejść do niego, gdy oddał ster innemu mężczyźnie i
zbliżył się do niej. Patrzył na nią z aprobatą, uśmiechając się
serdecznie.
- Czy bardzo się spóźniłam? - zapytała, wiedząc, że
czeka, aż ona się odezwie.
- Już minęło południe - odpowiedział. - Czy zje pani
lunch, czy też może lepiej śniadanie?
- Poczekam na lunch - szepnęła, ponieważ nie chciała
teraz od niego odchodzić.
Wziął ją pod ramię i poprowadził przez pokład.
Zatrzymali się obok mężczyzn pracujących przy linach.
- To jest Pierre, Jacques, to Andre i Leo - dokonał
prezentacji.
Dopiero później Grania dowiedziała się, że wszyscy
czterej pochodzili z bogatych rodzin i zostawili na Martynice
potężny majątek. Dwaj z nich mieli plantacje, podobnie jak
hrabia, Leo zaś był wziętym prawnikiem z praktyką w St.
Pierre, przy kongresie Martyniki. Później niejednokrotnie
miała okazję podziwiać ich optymizm, odwagę, z jaką przyjęli
przeciwności losu, utratę domów i swoich najbliższych.
Resztę załogi stanowili służący hrabiego i jeszcze kilku
przyjaciół oraz urzędników, którzy przed wybuchem rebelii
pracowali w biurze Lea. Wszyscy wybrali przywilej ucieczki z
nim, zamiast osadzenia w więzieniu bez większego powodu
lub przymusowej pracy dla zdobywców.
W ciągu dwóch pierwszych dni pobytu na morzu Grania
poznała nie tylko zajęcia na statku, lecz i ich uroki. Od rana do
nocy ci ludzie śpiewali, pogwizdywali i żartowali przy pracy.
Nie było wśród nich zawodowych marynarzy. Niektórzy
zajmowali się kiedyś żeglarstwem jedynie dla przyjemności,
inni nie mieli o tym pojęcia. Teraz potrafili przystosować się
do nowej sytuacji dzięki nieprzeciętnej inteligencji i
umiłowaniu sportu.
Grani wydawało się, że pracują dla zabawy. Oparta o
poręcz pokładu rufowego słuchała ich śpiewu i żartów,
patrzyła, jak rzucają monetę, aby wylosować śmiałków, którzy
mają wspinać się na maszty, żeby zwinąć lub postawić żagle.
Zauważyła też, że nawet wśród przyjaciół hrabia uchodził za
przywódcę. Ufali mu tak jak ona. Zapewniał wszystkim
poczucie bezpieczeństwa, bez niego czuliby się niepewnie.
Wchodząc na statek, chciała być sama z hrabią. Takich
chwil było jednak niewiele. Zawsze był czymś zajęty,
wydawało się, że szuka niebezpiecznych sytuacji. Kiedy z
bocianiego gniazda zasygnalizowano statek widoczny na
horyzoncie i zaczęli zawracać, zastanowiła się, czy nie robią
tego z jej powodu, czy nie jest przeszkodą w ich żeglarskim
życiu. Początkowo myślała też, że posiłki będą jadać we
dwoje. Szybko jednak przekonała się, że hrabia ma zwyczaj
jeść w towarzystwie swoich trzech przyjaciół. Lunch
zazwyczaj upływał im przy pracy na pokładzie. W pośpiechu
przełykali przygotowane przez kucharza Henriego zupy lub
francuskie bułki przełożone serem i pasztetem. Grania jadła z
nimi na pokładzie albo, gdy słońce zbytnio ją zmęczyło,
schodziła do kabiny i spożywała lunch czytając książki.
Książki, które znalazła w kabinie na półkach, okazały się
ciekawe i intrygujące. Podejrzewała już przedtem, że hrabia
pasjonuje się twórczością Rousseau i Voltaire'a, zaskoczeniem
jednak było dla niej, że miał sporo książek angielskich, przede
wszystkim poezję. Odkryła również kilka publikacji
religijnych.
- Chyba jest katolikiem - powiedziała do siebie.
Może sprawiło to świeże powietrze, a może bliskość
hrabiego, w każdym bądź razie Grania spała w jego kabinie
bezpiecznie i słodko jak dziecko. Budziła się z uśmiechem,
niecierpliwie wypatrując nowego dnia. Wreszcie pewnego
popołudnia ujrzeli wysepkę St. Martin. Poprzedniego
wieczoru hrabia i jego przyjaciele opowiadali Grani o tym
niewielkim terytorium, należącym do dwóch państw.
- Jak to jest możliwe? - zdziwiła się Grania.
- Czy te państwa nie walczą między sobą o to, by objąć w
posiadanie całą wyspę?
Leo, który był prawnikiem, zaśmiał się w tym momencie.
- Zgodnie z legendą - powiedział - w 1648 roku Francuzi i
Holendrzy zdobyli tę wyspę i postanowili dokonać podziału
terytorium.
- Na zasadach pokojowych - wyjaśnił Jacques.
- Mieli już dość walk i postanowili żyć w zgodzie.
Wyznaczyli linię graniczną, która zapobiega sporom - wtrącił
hrabia.
- Jak to zrobili? - zapytała Grania.
- Francuz i Holender - wyjaśnił Leo - wyruszyli z jednego
punktu w przeciwnych kierunkach, ustalając przedtem, że linia
graniczna będzie przebiegać przez wyspę w miejscu ich
spotkania.
- Co za wspaniały pomysł! - zawołała Grania. - Dlaczego
nie zrobiono czegoś tak prostego na innych wyspach?
- Ponieważ są one o wiele większe - odpowiedział Leo. -
Rytm i szybkość marszu Francuz wspomagał winem, więc
szedł szybciej od Holendra, który wolał holenderski dżin. -
Wszyscy uśmiechnęli się, a Leo dokończył: - W jakikolwiek
sposób wytyczono tę granicę, Francja i Holandia żyły od tej
pory w pokoju.
- To jest to, co nazywam zdrowym rozsądkiem -
powiedziała Grania.
Po raz pierwszy od jej przybycia na statek, po wyjściu
przyjaciół, hrabia pozostał z nią w kabinie. Spojrzała na niego
uważnie, a on rzekł:
- Chciałbym panią o coś poprosić. Obawiam się jednak,
że mogłaby pani poczuć się tym urażona.
- O co chodzi? - zdziwiła się.
Nie odpowiadał przez chwilę, uporczywie przyglądając się
jej włosom.
- Czy coś się stało? - zapytała.
- Właśnie myślałem o tym, że jest pani bardzo piękna i
jeśli o mnie chodzi, na pewno nie chciałbym nic zmieniać, ale
to wydaje się bardzo ważne, ze względu na pani reputację i
bezpieczeństwo.
- Ale co takiego?
- Kiedy przypłyniemy na St. Martin, choć mój dom stoi
na uboczu i nie ma nikogo w najbliższym sąsiedztwie, to
wszyscy o wszystkim wiedzą i plotkują. - Grania skinęła
głową ze zrozumieniem. - To jest właśnie powód, dla którego
chciałbym trochę zmienić pani wygląd - wyjaśnił.
- Obawia się pan... Ja muszę przestać być... Angielką?
- Tak. Francuzi mieszkający na St. Martin są wielkimi
patriotami.
- Zatem mam być Francuzką, tak jak pan?
- Sądzę, że tak właśnie będzie najlepiej - od - parł. -
Przedstawię panią jako moją kuzynkę, mademoiselle Gabrielle
de Vence.
- To cudownie, że będę pańską kuzynką!
- Tylko jest jeden mały kłopot...
- O co chodzi?
- Ma pani typową angielską urodę. Każdy, kto panią
zobaczy, domyśli się, że nie jest pani Francuzką.
- Zawsze uważałam, że nie mam typowej angielskiej
urody, a moje długie ciemne rzęsy najlepiej świadczą o
irlandzkich przodkach.
- Ale zdradzają panią jasne jak słońce włosy.
- Rozumiem, że powinnam mieć włosy w barwach
narodowych, czerwone, białe i niebieskie - roześmiała się
Grania.
- Chciałbym prosić o zmianę tego koloru na... ciemniejszy
- powiedział hrabia, patrząc na nią z powagą.
- Pan chce, żebym... ufarbowała włosy?! - krzyknęła
przerażona.
- Rozmawiałem o tym z Henrim - wyjaśnił.
- I on zaproponował, że sporządzi wywar z ziół, którym
zmoczy pani włosy... - Grania nadal patrzyła na niego z
powątpiewaniem, lecz on mówił dalej: - Obiecuję, że to nie
będzie czarny ani brzydki kolor. Tylko trochę musimy
przytłumić ten złoty blask. Dla pani dobra... Jak na Francuzkę
ma pani też zbyt jasną karnację, o skórze tak delikatnej jak
płatki kamelii.
- Jakie poetyczne określenie - uśmiechnęła się. - Bardzo
trudno mi prosić panią o coś takiego
- tłumaczył się z wyraźnym zażenowaniem. - Proszę
jednak pomyśleć, Graniu, że Francuzki są nie tylko
romantyczne, ale również rozsądne.
- Tak, oczywiście - zgodziła się.
Nadal jednak nie podobał się jej pomysł farbowania
włosów. Obawiała się, że może zaszkodzić jej urodzie, a
pragnęła wyglądać w jego oczach jak najbardziej atrakcyjnie.
Po pewnym czasie do kabiny przyszedł Henri, aby
wyjaśnić, co ma zrobić. Zamoczył kosmyk jej włosów w
dzbanie z przygotowanym płynem i, ku zdziwieniu Grani,
wyjął równie jasny jak poprzednio. Dopiero po chwili włosy
zaczęły ciemnieć.
- Nie, nie! Nie mogę tego zrobić - wykrzyknęła.
Henri odstawił dzbanek, wyszedł i przyniósł inny ze
świeżą wodą, w której zanurzył ufarbowany kosmyk. Po
wyjęciu z wody farba zniknęła. - To bardzo rozsądne, co
zrobiłeś, Henri - rzekła Grania.
- To jest bardzo dobry barwnik - stwierdził z
zadowoleniem Henri. - Kiedy wojna się skończy, będę go
sprzedawał i zrobię na nim majątek.
- Na pewno.
Henri wyjaśnił że gdyby użyła barwnika orzechowego lub
zrobionego z gałki muszkatołowej, to zszedłby on dopiero po
kilku miesiącach albo trzeba byłoby czekać, aż włosy odrosną.
- Ten jest inny - wyjaśnił. - Zobaczy pani, że pewnego
dnia wszyscy będą pytać o Szybko Znikającą Farbę Henriego.
- Jestem szczęśliwa, że mogę ją wypróbować pierwsza -
uśmiechnęła się Grania.
Henri przyniósł miskę i ręcznik, po czym zabrał się do
farbowania włosów Grani.
Kiedy spojrzała do lustra, pierwsze wrażenie było
niekorzystne. Ujrzała obcą, niezbyt piękną osobę. Potem
jednak dostrzegła, że jej jasna skóra lśni teraz jak perła,
przyjemnie kontrastując z ciemnym kolorem włosów. Ta
nowa osoba nie wyglądała źle, była nawet w jakiś sposób
tajemnicza, intrygująca. Nieśmiało wyszła na pokład, żeby
pokazać się hrabiemu. Obawiała się tego spotkania, ale
wszystko poszło dobrze. Przyjaciele hrabiego mówili jej tyle
komplementów, że aż się zawstydziła. Kiedy podeszła do
niego, uśmiechnął się i powiedział:
- Nie wiedziałem, że mam tak piękną kuzynkę. Hrabianko
de Vence, rad jestem, żeśmy się spotkali.
- Bałam się, że nie będę się panu podobać - wyznała
szczerze.
Uśmiechając się nadal, patrzył na nią z zachwytem.
Odetchnęła z ulgą. Potem zaproponował, że pokaże jej, jak
steruje się statkiem. Stanęła przy nim, ale zupełnie nie mogła
się skoncentrować. Na pewno wspaniale było kierować
statkiem, nie bać się burz, wiatru ani wysokiej fali. Kiedy
jednak stali tak blisko siebie, nie potrafiła myśleć o niczym,
świat wirował ze szczęścia, a ona czuła tylko dotyk jego dłoni,
gdy razem lekko poruszali kołem sterowym. Mogłaby tak
płynąć w nieskończoność. Lecz ktoś odwołał hrabiego i
Grania pozostała sama. Przymknęła oczy rozmarzona,
zupełnie zapominając o kole sterowym. Jej czujność osłabła,
przez moment straciła kontrolę nad sterem i statek
niebezpiecznie się przechylił. Na szczęście w samą porę
przyskoczył do niej ktoś z załogi i przejął ster. Nawet była z
tego zadowolona. Skorzystała z okazji, by odbyć spacer po
pokładzie w poszukiwaniu hrabiego. Odczuwała boleśnie brak
jego towarzystwa, bez niego czuła śmiertelny niepokój. Co się
ze mną dzieje? - pytała się w myśli. Nigdy w życiu nie czuła
nic podobnego.
Spacerując po pokładzie, znalazła odpowiedź. Była
zakochana! Zakochana w mężczyźnie, którego znała zaledwie
kilka dni. W człowieku, który dawał jej radość i poczucie
bezpieczeństwa, lecz był wyjętym spod prawa piratem, za
którego głowę wyznaczono nagrodę. Nie mógł go przyjąć
żaden kraj, ani Anglia, ani Francja. Kocham go takim, jaki jest
- pomyślała. Odnalazła go na pokładzie i podbiegła do niego.
Rozdział 6
Grania od razu spostrzegła, że St. Martin nie jest tak
piękne jak górzysta, porośnięta tropikalną roślinnością
Grenada. Z całą pewnością jednak zaliczało się do miejsc
bardzo atrakcyjnych, choćby ze względu na złote piaszczyste
plaże i urokliwe małe zatoczki.
Miała okazję przyjrzeć się wybrzeżu, gdy płynęli wzdłuż
wyspy. Po zarzuceniu kotwicy zdała sobie sprawę, że nie ma
tu Tajemniczej Przystani ani podobnego miejsca, gdzie można
by ukryć piracki statek. Załoga jeszcze była zajęta zwijaniem
żagli, gdy hrabia pomógł Grani zejść po trapie na ląd i
poprowadził ją niewielką dróżką nad klifowym wybrzeżem do
małego domku z werandą porośniętą winoroślą. Choć nieduży,
przypominał stare domy na Grenadzie, w jakich zwykli
mieszkać właściciele plantacji.
Hrabia stał i nic nie mówił. Musiał odczuwać żal, że nie
mogą popłynąć do jego prawdziwego domu na Martynice. Nic
nie mogło mu zastąpić utraconej rodzinnej posiadłości.
Otworzył drzwi kluczem. Przeszli przez nieduży hol do
salonu. Grania krzyknęła zaskoczona.
Pokój umeblowany był wspaniałymi francuskimi
meblami, Stały w nim przepiękne komody, miękka, wygodna
sofa, krzesła z oparciami zwieńczonymi głowami lwów, szafy
z cyzelowanym ornamentem i złoconymi brązami. Na
ścianach wisiały portrety jego przodków, a wśród wielu
chińskich ozdób dostrzegła jakieś arcydzieła sewrskiej
porcelany. Podłogę przykrywał wytworny dywan z Aubusson.
Łatwo było odgadnąć, że hrabiemu udało się uratować te
rzeczy z rodzinnego domu na Martynice.
- To tu ukrył pan swoje skarby! - wykrzyknęła.
- Może przynajmniej tutaj będą bezpieczne - rzekł z
goryczą.
- Tak bardzo się cieszę, że udało się je uratować!
Pragnęła przyjrzeć się z bliska obrazom, obejrzeć
porcelanę, lecz hrabia odezwał się zmienionym głosem.
- Musimy poważnie porozmawiać.
- Tak? - zdziwiła się.
- Zwróciła się pani do mnie o pomoc i zamierzam spełnić
tę prośbę. Postanowiłem poszukać jakiejś starszej,
odpowiedzialnej kobiety, która zajmie się panią i domem
podczas mojej nieobecności.
- Ale... dlaczego? - zapytała Grania. - A gdzie pan będzie
w tym czasie?
- Nie wypada, by młoda dama mieszkała sama z
mężczyzną - tłumaczył jej cierpliwie. - Będę mieszkał na
statku razem z moją załogą. Niczego nie musi się pani
obawiać. - Grania nic nie rzekła i po chwili on kontynuował. -
Poza tym, dla pani dobra lepiej będzie przez pewien czas v
udawać Francuzkę. Musi pani mówić i myśleć po francusku i
wszystkie swoje intencje oraz cele wyrażać w sposób bardzo
francuski.
- Spróbuję - szepnęła Grania - lecz myślałam, że teraz
będziemy razem.
Patrzyła na niego błagalnie, lecz, ku jej zdumieniu, hrabia
nie spojrzał na nią, tylko odwrócił się zamierzając wyjść. W
tym momencie rozległy się przed domem jakieś krzyki, a w
następnej sekundzie usłyszeli czyjeś kroki na ganku. Jean
wpadł do pokoju jak burza.
- Monsieur, obcy statek na horyzoncie - zawołał,
wskazując w stronę morza.
- Proszę zostać tutaj - zwrócił się hrabia do Grani.
Potem wybiegł pośpiesznie z domu zatrzaskując za sobą
drzwi. Grania przez okno zdążyła jeszcze zobaczyć, jak
biegnie z Jeanem w stronę klifów. Kiedy zniknął, mogła już
tylko sobie wyobrażać, co robi. Lękała się, że grozi mu
niebezpieczeństwo, a ona, zupełnie bezsilna, nie potrafi mu
pomóc. Potem bała się, że mogło mu się coś stać, a jej nie ma
przy nim. Wiedziała, jak groźne może być dla nich spotkanie z
innym statkiem. Z tego powodu przez całą drogę z Grenady
mężczyzna na bocianim gnieździe uważnie obserwował
horyzont, żeby w razie spostrzeżenia jakiegokolwiek statku od
razu zmienić kurs. Zastanawiała się, co zobaczą w zatoce, czy
to będzie angielski okręt wojenny atakujący St. Martin.
Hrabiemu i jego przyjaciołom wydawało się, że są bezpieczni,
lecz przecież mogli się mylić. Istniało prawdopodobieństwo,
że Anglicy zapragną objąć w wyłączne posiadanie również tę
małą wysepkę.
To wszystko było bardzo denerwujące. Grania długo stała
przy oknie, mając nadzieję, że zobaczy albo statek hrabiego,
albo ten drugi żaglowiec, który wypatrzył Jean. Ale widać
było tylko błękitny horyzont. Niepostrzeżenie popołudnie
przemieniało się w wieczór i słońce zaczęło chylić się ku
zachodowi. Zamierzała pójść na szczyt klifu i zobaczyć, co się
stało, lecz hrabia prosił ją, żeby nie wychodziła z domu, a
ponieważ kochała go, postanowiła być mu posłuszna.
Po pewnym czasie zaczęła rozglądać się po domu, ale
trudno jej było skoncentrować się na czymkolwiek. Bez reszty
zaprzątała ją myśl o niebezpieczeństwie grożącym hrabiemu i
o własnej bezsilności, gdyż nie wiedziała, jak mogłaby mu
pomóc.
Powoli weszła na górę i znalazła się w ogromnej sypialni.
Domyśliła się, że należy ona do hrabiego, który tutaj właśnie
odpoczywa po podróżach. Stało w niej piękne francuskie
łóżko z baldachimem spływającym ze złotej korony.
Prawdopodobnie hrabia przywiózł je z Martyniki. Podziwiała
także misternie rzeźbioną toaletkę, bardziej odpowiednią dla
kobiety niż mężczyzny. Po drugiej stronie łóżka stały małe
eleganckie komody, robione najpewniej przez jednego z
wielkich francuskich mistrzów stolarskich. Ściany zdobiły
obrazy nie przedstawiające przodków hrabiego, w większości
autorstwa Bouchera. Wszystko było tak urocze, jakby ten
pokój stworzono do miłości. Zaczerwieniła się, zawstydzona
swoimi myślami.
Następnie biegała po mieszkaniu, szukając różnych zajęć,
schodziła i znowu wchodziła po schodach, odnalazła jadalnię,
a w niej kolejne portrety przodków hrabiego na ścianach,
wreszcie zajrzała do kuchni, która na pewno zachwyciłaby
Henriego. Odkryła też mały pokój przeznaczony na bibliotekę,
więc powiedziała sobie, że przynajmniej będzie miała dużo
ciekawych książek do czytania, ale nie był to odpowiedni
moment do zajęcia się lekturą. Chciała być z hrabią. Znowu
podeszła do okna, przestraszona, że czas mija, a on nie wraca.
Słońce zachodziło w płomiennym blasku, a kiedy zniknęły
ostatnie jego promienie, zapadła noc. Chociaż gwiazdy
pojawiały się jedna po drugiej i blady sierp księżyca ukazał się
na niebie, otaczająca Granię ciemność spotęgowała jej rozpacz
i obawę, że nigdy już nie zobaczy hrabiego. Zastanawiała się
gorączkowo, czy podpłynęli do obcego statku i wywiązała się
bitwa? Czy został ranny, pokonany i utonął albo wtrącono go
do więzienia? Nie wiedziała, co stanie się z nią, jeżeli już
nigdy go nie zobaczy. Chciała krzyczeć w śmiertelnej męce,
że zginął, a ona nie może pomóc ani jemu, ani sobie. Co
więcej, zorientowała się, że nie zniesiono na ląd jej bagaży,
została więc bez pieniędzy, bez jakichkolwiek środków do
życia. Ale jej rozpacz nie dotyczyła spraw materialnych, tylko
utraty hrabiego. Cierpiała męki nie do wytrzymania, jakby
tysiąc noży wbiło się w jej serce. Ponieważ jej oczy
przywykły do ciemności, zaczęła chodzić po pokoju,
odnalazła krzesło i usiadła na nim. Ukryła twarz w dłoniach.
Szeptała słowa błagalne, modląc się i jednocześnie cierpiąc,
jak małe zwierzątko schwytane w klatkę.
- Proszę, wróć mi go, Boże. Proszę, niech wróci do
mnie... - modliła się.
Czuła się zupełnie zagubiona w otaczających ją
ciemnościach. Kiedy nie mogła dłużej tego wytrzymać i
postanowiła pójść nad zatokę szukać go, nagle drzwi frontowe
otworzyły się. Nie poznała go od razu i krzyknęła ze strachu,
aż echo odbiło jej głos od ścian i skierowało ku niemu.
Wybiegła mu naprzeciw, zarzuciła ręce na szyję, krzycząc:
- Wróciłeś... wróciłeś. A ja... myślałam, że... straciłam cię
na zawsze... że nigdy więcej cię nie zobaczę...
Po wielkim napięciu na jego widok poczuła;
niewysłowioną ulgę i słowa wymknęły się same w
bezwiednym krzyku:
- Ja... kocham cię... ko - cham. Ja nie mogę... żyć bez
ciebie...
Hrabia postawił na podłodze coś, co trzymał w ręce i
otoczył ją ramionami, tuląc w objęciach mocno, aż do utraty
tchu. Potem pochylił głowę i ich wargi spotkały się. Dotyk
jego ust obezwładnił ją i wtedy zrozumiała, że warto było
czekać i tęsknić za nim. Całował ją dziko, pożądliwie,
natarczywie, a ona oddawała mu w tym pocałunku swoje
serce, duszę i siebie samą. Przerażenie zamieniło się w radość,
w ekstazę. Wydawało się, że pogrążony w ciemnościach pokój
rozbłysnął tysiącem świateł. Zdumiona pomyślała, że taka
miłość może pochodzić tylko od Boga. Kiedy hrabia całował
ją, wyrażał w tym wszystkie swoje uczucia. Teraz uniósł jej
głowę i powiedział:
- Moja droga. Nie sądziłem, że tak się stanie.
- Kocham cię!
- Ja też cię kocham - odpowiedział. - Walczyłem,
próbowałem temu zapobiec, lecz okazało się to niemożliwe.
- Ja myślałam, że utracę ciebie.
- To nigdy nie nastąpi, dopóki żyję - odpowiedział - bo,
moja droga, mam obowiązek ochraniać ciebie i naszą miłość.
- Czy... kochasz mnie?
- Oczywiście, że cię kocham - niemal krzyknął.
- I co teraz będzie z nami? - zapytała Grania.
Odpowiedział pocałunkiem, a jej wydało się, że znaleźli
się w niebie, gdzie nie ma żadnych kłopotów ani trudności,
niczego poza nimi i ich miłością.
Sporo czasu minęło, zanim hrabia rzekł do niej:
- Pozwól, że zapalę lampę, moja słodka. Nie możemy
przebywać cały czas w ciemności, chociaż chciałbym bez
końca cię całować.
- Ja też chcę cię całować - wyszeptała.
Pocałował ją znowu. Potem z trudem uwolnił się z jej
objęć i podszedł do stołu, żeby zapalić świece. Przyglądała mu
się w blasku świec i pomyślała, że jego twarz rozjaśniona jest
niebiańskim blaskiem. Patrzył na nią, lecz nie wziął jej
ponownie w ramiona, tylko przeszedł do salonu zapalić świece
w kandelabrach. Kiedy pokój wypełnił się ciepłym, miłym
światłem, powiedział:
- Wybacz mi, moja droga, że sprawiłem ci tyle niepokoju.
- Co się stało? Co to był za statek, który spostrzegliście?
Czy... angielski?
Hrabia poprawił świecę, podszedł do Grani i znowu
otoczył ją ramionami.
- Wiem, o czym myślisz - powiedział. - To był statek
angielski, lecz nie przedstawiał dla nas żadnego zagrożenia. -
Grania wydała okrzyk ulgi i oparła głowę na jego ramieniu.
Pocałował ją w czoło i mówił dalej. - W pewien sposób jednak
dotyczy to ciebie.
- Dotyczy mnie? - zapytała ze zdziwieniem.
- Gdzieś niedaleko stąd musiała toczyć się bitwa morska,
dwa, może trzy dni temu. - Słuchanie tego, co mówił, było
zbyt trudne dla Grani, ponieważ wtulona w jego ramiona
myślała tylko o nim. Jest ze mną i nic nam nie zagraża,
powtarzała sobie w myślach, by uspokoić nerwy. - I wyobraź
sobie - ciągnął hrabia - ten wojenny okręt angielski „Heroic",
a raczej wrak statku niesiony przez fale, tonął. Znaleźliśmy
tylko oficera i ośmiu członków załogi.
- Czy to byli Anglicy? - zapytała nerwowo Grania.
- Tak - odparł hrabia. - Żaden z nich nie dawał znaku
życia. - To było straszne, lecz Grania doznała ulgi, ponieważ
martwi Anglicy w żaden sposób nie zagrażali ani jej, ani
hrabiemu.
- Nie mogliśmy już im pomóc - kontynuował hrabia. -
Pochowaliśmy ich w morzu, zabrałem jednak ze statku
wszystkie dokumenty, które mogłyby świadczyć o tożsamości
zabitych, gdyby to okazało się konieczne. - Po chwili dodał: -
Statkiem dowodził komandor Patrick O'Kerry.
- Patrick O'Kerry? - powtórzyła Grania.
- Pomyślałem, że mogło istnieć między wami jakieś
pokrewieństwo i wziąłem ze sobą wszystkie jego papiery, a
także marynarkę i czapkę, gdybyś chciała je zachować.
- Patrick był moim dalekim kuzynem - wyjaśniła po
chwili namysłu. - I chociaż ja osobiście prawie go nie znałam,
ojca na pewno bardzo zdenerwuje ta wiadomość.
- Będziemy musieli go zawiadomić.
- Oczywiście - zgodziła się Grania. - Zdenerwuje się
jednak, gdyż Patrick nie tylko był jego siostrzeńcem, ale
ostatnim z rodu... O'Kerrych i... tytuł zabierze ze sobą do
grobu.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego to miałoby zdenerwować
twojego ojca.
- Na pewno nie było dużo do dziedziczenia, ale papa był
czwartym lordem i teraz nigdy nie będzie piątego.
- Przykro mi z tego powodu - rzekł łagodnie hrabia. - Nie
chciałem cię zmartwić, moja droga.
Ponieważ znów otoczył ją ramionami i wargami dotknął
policzka, trudno było Grani czuć w tym momencie coś innego
oprócz szczęścia. Myślenie o czymkolwiek innym wydawało
jej się stratą czasu. Kuzyna Patricka widziała tylko raz w
życiu, podczas pobytu w Londynie, gdy przyszedł do nich na
zaproszenie matki. Wydawał się niezwykle podekscytowany
budową nowego statku i planowaną wyprawą na Karaiby.
Jego śmierć była tragedią. Pamiętała, jak opowiadał matce o
swoich poprzednich wyprawach do Indii Zachodnich.
Zauważyła wtedy, że był bardzo przystojnym mężczyzną, ale
poświęciła mu jedynie kilka dziewczęcych westchnień.
- Zdziwiło mnie tylko to - odezwał się hrabia. - że twój
kuzyn był ciemnowłosy. Spodziewałem się, że wszyscy twoi
krewni będą podobni do ciebie.
- Oni też są prawdziwymi O'Kerry, jak papa i ja, a ciemne
włosy mają prawdopodobnie z powodu domieszki
hiszpańskiej krwi - uśmiechnęła się Grania. Pomyślała, że
hrabiego musiało to zdziwić, więc wyjaśniła: - Kiedy okręty
armady hiszpańskiej atakowały Irlandię, wielu hiszpańskich
żeglarzy nigdy nie wróciło do domu.
- Doszli do wniosku, że panny O'Kerry są bardzo
atrakcyjne - uśmiechnął się ze zrozumieniem hrabia.
- To znaczy, wnioskuję z tego, co się mówiło u nas w
rodzinie, że coś takiego musiało się wydarzyć - dokończyła
Grania.
- Nie dziwię się teraz, że tak bardzo się różniliście - rzekł
hrabia. - Mnie się jednak bardziej podobają jasne włosy i mam
nadzieję, że niedługo będziesz mogła wrócić do swojego
angielskiego wyglądu. Obawiam się jednak, że niezależnie od
koloru włosów, będziesz Francuzką. - Spojrzała na niego
pytająco. - Czy zgodzisz się wyjść za mnie za mąż? - zapytał
uroczystym tonem. - Sądziłem przedtem, że dłużej będziesz
mogła uchodzić za moją kuzynkę, ale okazało się to
niemożliwe.
- Ja... - szepnęła wzruszona Grania - ja... bardzo chcę być
twoją żoną.
- Nie mogę zaoferować ci luksusu ani takiego życia, jakie
ci się należy. Nic nie mogę ci dać oprócz mojego serca.
- Nie pragnę niczego innego - odparła Grania. - Ale... czy
jesteś... pewien, czy... nie będziesz potem żałował, że
poprosiłeś mnie o rękę?
- Na pewno nie będę żałował - zapewnił ją hrabia. -
Poświęcę ci moje życie i zrobię wszystko, żebyś była
szczęśliwa.
Pocałował ją znowu. Nie mogła już o niczym myśleć.
Przepełniało ją bezgraniczne szczęście.
Po pewnym czasie hrabia rzekł z westchnieniem:
- Jak tylko przybędzie Henri przygotować dla nas obiad,
wydam mu odpowiednie dyspozycje i pójdę zobaczyć się z
księdzem, aby jutro z samego rana udzielił nam ślubu. -
Pocałował ją, zanim zapytał. - Czy nie będziesz miała nic
przeciwko katolickiemu ślubowi, moja droga? To
wyglądałoby dziwnie, gdyby panna młoda należała do innego
kościoła.
- Myślę, że Bóg jest jeden dla wszystkich, a ślub jest dla
mnie ważniejszy niż rodzaj kościoła. Ale dobrze się składa, że
ja też jestem katoliczką.
- Naprawdę? - zapytał zdziwiony hrabia.
- Ojciec był katolikiem, a mama nie i to on zdecydował,
że w katolickim kościele rodzice wzięli ślub, gdzie również
zostałam ochrzczona. - Ponieważ hrabia nadal wyglądał na
zdziwionego, powiedziała: - Przykro mi, że ojciec nie był
dobrym katolikiem, nawet wtedy, gdy jeszcze mieszkaliśmy w
Anglii. Kiedy przyjechaliśmy na Grenadę, zdał sobie sprawę,
że tutaj Brytyjczycy niechętnie patrzą na wiarę katolicką, bo
zbytnio kojarzy im się z Francuzami. Jego nowi przyjaciele
byli nieprzychylnie nastawieni do Francji, a ojciec nie potrafił
się zdecydować, do jakiego kościoła powinien należeć, i
najłatwiej mu było po prostu porzucić wiarę. - Bała się, że to,
co powiedziała, nie spodoba się hrabiemu, więc szybko
dodała: - Kiedy mama jeździła do St. George's, chodziłyśmy
razem do kościoła protestanckiego. Papa jednak bardzo się
złościł, że zostawiamy go samego i w końcu mama musiała
mu ustąpić.
- Kiedy już będziesz moją żoną, kochanie, zostaniesz
dobrą katoliczką i razem podziękujemy Bogu za to, że
pozwolił nam się spotkać. Czuję, że Bóg będzie nas chronił od
złego i opiekował się nami - powiedział i przytulił ją do siebie.
- Ja też mam takie wrażenie - rzekła Grania. - I jak wiesz,
zrobię wszystko, o co mnie poprosisz.
Powiedziała to w taki sposób, że hrabia nie mógł się
powstrzymać od ponownego pocałowania jej. Siedzieli blisko
siebie, aż usłyszeli Henriego wchodzącego do kuchni, żeby
przygotować obiad.
Kiedy hrabia wyszedł spotkać się z księdzem, Jean
przyniósł walizy z rzeczami Grani. Skorzystała z okazji, aby
się przebrać.
Po odświeżającej kąpieli musiała zająć wspaniałą
sypialnię hrabiego. Chociaż protestowała przeciwko temu,
Jean był bardzo stanowczy, tłumacząc, że takie właśnie
otrzymał rozkazy od swojego pana. Pamiętała, że nie jest
jeszcze przygotowana do następnego dnia, kiedy już będą
razem, i o tym, że dobry Bóg nie tylko nie dopuścił do
poślubienia kogoś takiego jak Roderick Maigrin, ale też
obdarzył ją mężczyzną, o jakim marzyła.
- Jak to możliwe, żebym była aż tak szczęśliwa? - pytała
sama siebie, żarliwie odmawiając katolickie modlitwy, które
w przyszłości miały być częścią jej wiary.
Kiedy hrabia wrócił, usłyszała, jak rozmawia z Jeanem w
drugim pokoju na temat przygotowania stroju wieczorowego.
Przez ten czas Grania znalazła bardzo ładną sukienkę, w którą
się przebrała, i ułożyła włosy najbardziej elegancko, jak tylko
potrafiła. Nadal były ciemne, chwilowo musiała się jednak z
tym pogodzić, a na pocieszenie przypomniała sobie
powiedzenie hrabiego, że Francuzki są nie tylko romantyczne,
ale i rozsądne. Jako hrabina de Vence nie powinnam mieć
żadnych pretensji do losu, pomyślała, bo to jest najpiękniejszy
tytuł na świecie. Siedziała przy toaletce, przyglądając się w
lustrze swoim włosom, gdy do pokoju wszedł hrabia.
- Pomyślałem, że już jesteś gotowa, moja najmilsza -
powiedział. Wstała od toaletki i podbiegła do niego, a on objął
ją i przytulił mocno. Nie pocałował jej, tylko patrzył na nią z
nieskończoną delikatnością i czułością. - Załatwiłem
wszystkie formalności - powiedział. - Jutro zostaniesz moją
żoną i razem będziemy spać w łożu, które należało jeszcze do
mojego dziadka, jest częścią mojego domu.
- Tak właśnie myślałam - odpowiedziała. Podszedł do niej
bliżej. - Czy naprawdę chcesz mnie poślubić? - zapytała
Grania.
- Zostaniesz moją żoną i wspólnie będziemy dzielić nasze
kłopoty i radości. - Rozejrzał się po pokoju, zatrzymał wzrok
na obrazie Bouchera, po czym rzekł: - Pomyślałem, że jak
wrócimy z kościoła, musimy znaleźć chwilę czasu, aby
zastanowić się nad naszą sytuacją materialną.
- Chyba nie zamierzasz sprzedawać tego obrazu? -
zapytała z niepokojem Grania.
- Dostanę za niego dobrą cenę - odpowiedział hrabia. -
Obiektywnie biorąc, więcej zyskaliśmy w tej wojnie, niż
straciliśmy.
- Ale nie możesz teraz wyzbywać się skarbów
rodzinnych!
- Jedynym skarbem, który naprawdę coś dla mnie znaczy,
jesteś ty, moja najmilsza.
Zeszli do jadalni, trzymając się za ręce. Jean podawał
ugotowany przez Henriego wspaniały świąteczny obiad. Na
zakończenie hrabia powiedział:
- Rozmawiałem z gospodynią księdza. Zgodziła się
nocować dzisiaj z tobą. Nie chciałbym zaczynać naszego
wspólnego życia od niesmacznych plotek i domysłów starych
francuskich matron z St. Martin.
- A ty będziesz spał na statku?
- Tak. W koi, w której spałaś ostatniej nocy. Będę śnił o
tobie, a jutro moje marzenia zostaną spełnione.
- Ja też będę śniła o tobie.
- Kocham cię, moja najmilsza - odpowiedział. - Kocham
cię z każdą chwilą coraz bardziej. Co ty ze mną zrobiłaś, że
czuję się jak chłopiec przeżywający swoją pierwszą miłość?
- Ale musiały istnieć jakieś kobiety, w których byłeś
zakochany - szepnęła Grania.
- Jestem Francuzem - rzekł z uśmiechem. - Spotykałem w
życiu wiele atrakcyjnych kobiet, lecz w przeciwieństwie do
moich rodaków, nie chciałem się zgodzić na małżeństwo
aranżowane przez rodzinę. Na szczęście uświadomiłem to
sobie jeszcze w dzieciństwie i potrafiłem jakoś wytłumaczyć
mojej rodzinie. Podobało mi się wiele dziewcząt, z żadną
jednak nie chciałem spędzić reszty życia.
- A jeśli rozczarujesz się mną? - zapytała niepewnie.
- To nigdy nie nastąpi. Wiedziałem, że cię kocham, jak
tylko zobaczyłem twój portret. Czekałem na taką kobietę i
kiedy się zjawiłaś, zrozumiałem, co możesz mi dać.
- Czy jesteś tego pewien?
- Najzupełniej - odrzekł. - Najważniejsze dla mnie jest,
jaka jesteś naprawdę. Twoja słodycz, którą zauważyłem już
przy pierwszym spotkaniu, jaśnieje jak latarnia, otacza cię
aurą czystości i dobroci, która może pochodzić jedynie od
Boga.
- To jest takie cudowne, co mówisz. Tylko obawiam się,
że któregoś dnia opuścisz mnie i odpłyniesz w daleki świat -
powiedziała Grania, składając błagalnie dłonie.
- Musisz wiedzieć, że nie zawsze będę piratem - odparł
poważnie. - Zaraz po naszym ślubie porozmawiam z
przyjaciółmi i zastanowimy się, w jaki sposób będziemy mogli
się tu utrzymać.
- Po chwili milczenia ciągnął dalej: - Jak już mówiłem,
sprzedam część rzeczy, które udało mi się uratować, a jeśli
Bóg pomoże, to niedługo uda nam się odzyskać mój dom na
Martynice.
Mówił z takim przejęciem, że łzy napłynęły Grani do
oczu, a ręce wyciągnęły się w jego stronę.
- Będę się o to modlić, kochanie - szepnęła.
- I musisz mnie nauczyć, jak być dobrą, żeby Bóg
wysłuchał moich modlitw.
- Wiem, że nie potrzebujesz uczyć się dobroci
- odparł hrabia - Są jednak rzeczy, których będziesz
musiała się nauczyć, moja droga, i chyba domyślasz się, o
jakich lekcjach mówię.
- Ja... tylko mam nadzieję... - powiedziała speszona i
zaczerwieniona - ...że nie rozczarujesz się swoją uczennicą.
Hrabia wstał od stołu, podszedł do Grani, objął ją i razem
zeszli do salonu. W blasku świec wyglądał tak wspaniale, że -
jak pomyślała Grania - mógłby się znajdować w jakimś
francuskim zamku, o których czytała w książkach
kupowanych przez matkę, aby doskonaliła znajomość języka.
Chciała powiedzieć hrabiemu, że nie zniosłaby utraty chociaż
jednej rzeczy z tego pokoju, gdyby trzeba było coś sprzedać,
ale nie chciała go smucić, uświadamiając mu wyrzeczenia,
jakie ich czekały. Dobrze, że przynajmniej ja mam trochę
pieniędzy, - pomyślała Grania. Wiedziała, że jej angielskie
suwereny po zamianie na franki dadzą całkiem pokaźną
kwotę. Uśmiechnęła się na myśl, że wniesie jakiś wkład do ich
wspólnego życia, gdy hrabia zapytał:
- Co, oprócz szczęścia, skłoniło cię do uśmiechu, moja
droga?
- Ucieszyła mnie myśl, że mam ze sobą trochę pieniędzy.
Jutro będą prawnie należały do ciebie, a zanim powiesz mi, iż
jesteś zbyt dumny, aby je przyjąć, proponuję potraktować je
jako rekompensatę tego, co wydałeś na swoich przyjaciół i
resztę załogi. Przecież to moja wina, że nie możesz być dalej
piratem.
- Uwielbiam cię, moja droga - rzekł hrabia, przytulając jej
twarz do swojego policzka - i nie zamierzam spierać się, bo
jak powiedziałaś, to z twojej przyczyny będziemy musieli
osiąść na lądzie i żyć jak praworządni Francuzi. Lecz zanim
sprzedamy statek, za który z pewnością otrzymamy dobrą
cenę, musimy jeszcze wrócić na Grenadę, aby powiadomić
twego ojca o śmierci waszego kuzyna i sprawdzić, czy jest on
tam bezpieczny.
- Czy możemy to zrobić? - zapytała Grania. - Boję się o
ojca, zwłaszcza gdy przebywa w towarzystwie pana Maigrina.
- Popłyniemy razem, tak będzie najlepiej. Myślę też, że
twój ojciec powinien wiedzieć o ślubie córki, choć może nie
być zbyt szczęśliwy, że wyszła za Francuza.
- On nie będzie na to zwracał uwagi - roześmiała się
Grania. - Jest Irlandczykiem, a oni nigdy nie lubili Anglików.
- Zapomniałem o tym - odpowiedział z uśmiechem
hrabia. - Jeśli twój ojciec zaakceptuje mnie jako zięcia, to gdy
sprawy przybiorą lepszy obrót niż obecnie, będzie mógł
przyjechać i zamieszkać z nami na St. Martin, a ty będziesz
mogła jeździć na Grenadę.
- Miło, że tak myślisz - rzekła Grania - ponieważ
uważam, że powinnam zaopiekować się papą. Nie była jednak
przekonana o spełnieniu tych marzeń, bo wiedziała, że
przynajmniej tak długo, dopóki ojciec przyjaźni się z
Roderickiem Maigrinem, nie będą mogli być razem. Gdy
Maigrin dowie się o poślubieniu przez nią Francuza, będzie
próbował zniszczyć hrabiego, zabijając go sam bądź rękami
ścigających go Anglików. Musiała najpierw zdobyć jakieś
wiadomości o ojcu i jeśli nadal przebywał w domu Maigrina,
postarać się pod byle pretekstem nakłonić go do przyjechania
do Tajemniczej Przystani. Tam mogłaby przynajmniej
pożegnać się z nim, zanim powróci na stałe na St. Martin.
Pomyślała, jak wspaniałym człowiekiem okazał się hrabia,
proponując spełnienie jej najskrytszych życzeń, zanim zdążyła
je wypowiedzieć. Tak bardzo chciała go pocałować.
Przysunęła się bliżej i poczuła jego usta na swoich.
Grania
obudziła
się
bardzo
wcześnie.
Była
podekscytowana. Z dołu dochodziły do niej odgłosy pracy;
prawdopodobnie Jean i Henri wrócili już do swoich zajęć. W
sąsiednim pokoju spała gospodyni proboszcza, starsza kobieta
o milej twarzy, która przyszła wczoraj wieczorem, aby z nią
przenocować.
- Miło panią widzieć, mademoiselle - przywitała Granię. -
Ojciec Francois przesyła pani słowa błogosławieństwa i
oczekuje udzielenia ci ślubu z hrabią jutro o wpół do dziesiątej
rano.
- Dziękuję, madame - odpowiedziała Grania. - Dziękuję
również za dotrzymanie mi towarzystwa dzisiejszej nocy. To
miłe z pani strony.
- Wszyscy musimy uczynić co w naszej mocy dla tych,
którzy zostali dotknięci okropieństwem wojny - powiedziała
gospodyni.
Hrabia pożegnał się w obecności gospodyni, ucałował ręce
Grani i poszedł na statek. Po jego wyjściu gospodyni rzekła: -
To dobry człowiek i dobry katolik, mademoiselle. Jest pani
bardzo szczęśliwa wychodząc za takiego mężczyznę.
- Rzeczywiście, madame, jestem bardzo szczęśliwa -
zgodziła się Grania - i bardzo wdzięczna.
- Będę się za was modlić - powiedziała gospodyni -
wierzę, że dobry Bóg ześle na was szczęście.
Grania była tego pewna. Kładąc się do pięknego łoża ze
złotą koroną pomyślała, że jej matka wie o tym szczęściu.
- Skąd mogłam wiedzieć... jak mogłam przypuszczać, że
w ostatniej chwili zostanę wybawiona z rąk strasznego pana
Maigrina? - pytała samą siebie.
Ponownie zanosiła do Boga modlitwy dziękczynne, trochę
bezładne, ponieważ modlitwy za hrabiego znów wprawiły ją
w ekscytację, podobną do tej, jaką wywoływały jego
pocałunki, pozwalające doświadczać nowych, nieznanych
dotąd uczuć. Kiedy w końcu zasnęła, była pewna, że dobry
Bóg czuwa nad nią i za jego sprawą szybko doczeka się
nadchodzącego dnia.
Gdy światło słoneczne wypełniło pokój, Grania
pomyślała, że jest to dobry znak dla jej przyszłego życia. Za
oknami śpiewały ptaki, kolorowe pnącza bugenwilli
konkurowały barwami z oplatającą werandę winoroślą, a
szmaragdowe morze czyniło ten obraz nierzeczywistym snem.
- Ale to wszystko jest prawdziwe - wykrzyknęła Grania,
wiedząc, że dziś jest dzień jej ślubu.
Nie miała oczywiście stroju ślubnego, lecz wśród jej
rzeczy znajdowała się piękna suknia, którą matka kupiła
specjalnie dla niej przed prezentacją na dworze. Była biała, co
dla debiutantki wydawało się właściwym kolorem. Szwaczka
dostarczyła ten strój już po śmierci matki i Grania
zastanawiała się wówczas, czy nie odesłać sukni z
wyjaśnieniem, że jej sytuacja materialna zmieniła się, a suknia
już nigdy się nie przyda. W końcu niechętnie zapłaciła należną
kwotę z pieniędzy, które zostawiła matka, zapakowała suknię
do walizki i przywiozła ze sobą na Grenadę. Teraz
przymierzyła ją i z zadowoleniem stwierdziła, że wygląda w
niej pięknie, tak jak chciałaby wyglądać dla hrabiego.
Brakowało tylko welonu. Zwierzyła się z tego kłopotu
gospodyni proboszcza, która od razu posłała Jeana na
plebanię.
- Mamy trochę dodatków do stroju ślubnego i dość często
wypożyczamy je pannom młodym - wyjaśniła - jeśli przyjdą
do kościoła tylko w wianku na głowie, ponieważ ojciec
Francois nie toleruje braku szacunku dla domu Bożego.
- To prawdziwe szczęście, że będę mogła go pożyczyć -
rzekła Grania.
- A dla mnie przyjemność. Zrobię też wianek, z którym
welon będzie wyglądał tak pięknie, że nigdzie pani nie kupi
podobnego - odparła gospodyni i zaraz wysłała Henriego do
ogrodu, by narwał białych kwiatów do uplecenia wianka i
udekorowania sypialni państwa młodych. Kiedy wszystko
było gotowe, mogło tylko wzbudzać zachwyt. Wianek ze
świeżych białych kwiatów przetykanych zielenią, wraz z
delikatnym koronkowym welonem, miękko spływającym na
ramiona, czynił Granię tak piękną, że zachwycona gospodyni
powiedziała:
- Jest pani naprawdę piękną panną młodą, mademoiselle.
Żaden mężczyzna nie mógłby mieć piękniejszej żony.
- Mam nadzieję, że ma pani rację - odpowiedziała Grania.
Zeszła na dół do salonu, gdzie czekał na nią hrabia. Po
wyrazie jego twarzy poznała, że wygląda naprawdę pięknie,
tak jak się tego spodziewał.
- Nie wierzyłem, że ktokolwiek może być aż tak piękny -
powiedział cicho.
- Kocham cię - szepnęła i uśmiechnęła się do niego zza
welonu.
- Później będę mówił, jak bardzo cię kocham. Teraz nie
śmiem cię dotknąć, mogę tylko klęknąć przed tobą i całować
ślady twoich stóp.
- Nie możesz... mówić takich rzeczy - zaprotestowała
speszona. - Przez to martwię się, że nie jestem taka doskonała,
jak sobie wyobrażasz.
Uśmiechnął się, nadal patrząc na nią z niekłamanym
zachwytem.
- Powóz czeka przed domem - powiedział całując jej
dłonie. - Moja załoga doszła do wniosku, że konie nie są dość
dobre dla ciebie i postanowili sami pociągnąć powóz do
kościoła.
Grania aż krzyknęła ze zdumienia. Gdy wyszła przed dom,
zamiast koni ujrzała przy lekkim otwartym powozie młodych
marynarzy spętanych zaprzęgiem, śmiejących się serdecznie
do państwa młodych. Powóz udekorowany był tymi samymi
białymi kwiatami, z których gospodyni uplotła jej wianek, a
na siedzeniu leżał przepiękny bukiet. Hrabia podał jej rękę,
wsiedli do powozu i pojechali drogą prowadzącą przez
niewielką osadę. Mały zabytkowy kościółek pełen był ludzi.
Ksiądz wyszedł po nich do drzwi i uroczyście wprowadził do
środka. Dla Grani była to naprawdę wzruszająca, uroczysta
msza. Czuta unoszący się zapach kadzideł i była pewna, że jej
modlitwy popłynęły wprost do nieba i zostały wysłuchane.
Otrzymali błogosławieństwo Boże. Wzruszona przyjęła
obrączkę, którą hrabia włożył jej na palec i klęcząc powtarzała
z nim słowa przysięgi. Poprzedniego wieczoru zapytała
hrabiego nerwowo:
- Czy jeśli poślubię cię jako twoja francuska kuzynka, to
małżeństwo będzie legalne?
- Wiedziałem, że o to zapytasz - uśmiechnął się. - Jak
wiesz, ksiądz będzie się do nas zwracał jedynie po imieniu,
pomijając nazwiska. Powiedziałem, że zostałaś ochrzczona
jako Teresa Grania.
- Sądziłam, że miałam nazywać się Gabrielle?
- Gabrielle i Grania to zbyt podobne imiona.
Wymienianie ich obok siebie nie byłoby ładne.
- Teresa to piękne imię i bardzo podoba mi się ten
pomysł.
A potem w czasie mszy usłyszała hrabiego
wypowiadającego słowa przysięgi:
- Ja, Beaufort Francis Louis...
Kiedy wyszli z małego kościółka i wracali powozem do
domu, Granią nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o
miłości i o bliskości człowieka, którego kochała. Na przyjęciu
weselnym była załoga statku i przyjaciele hrabiego, a później
przyłączyli się do nich inni znajomi mieszkający na wyspie.
Toasty wznoszono francuskim winem, a do jedzenia podano
takie wspaniałe potrawy, że, jak podejrzewała Grania, Henri
musiał spędzić przy ich przygotowaniu całą noc. Goście
bawili się doskonale, wychodząc potem z prawdziwą
niechęcią. Pierwsi udali się do swoich domów mieszkańcy
wyspy, później proboszcz ze swoją gospodynią, a na końcu
załoga, która powróciła na statek. I wówczas Grania zdała
sobie sprawę, że została sama ze swoim mężem.
- Myślę, że dla wygody powinniśmy pozbyć się teraz
naszych odświętnych ubrań - powiedział cicho hrabia. -
Jestem jednak bardzo ciekaw, skąd wzięłaś tak piękną suknię?
- Miałam w niej wystąpić w pałacu Buckingham -
wyjaśniła. - Cieszę się jednak, że przydała mi się w znacznie
piękniejszym momencie życia.
- Zgadzam się z tobą - odrzekł uśmiechając się hrabia. -
Po co mamy się przejmować królem i królową, kiedy mamy
siebie?
Poprowadził ją po schodach do sypialni. Jak się
spodziewała, Jean wcześniej spuścił story, więc panował tu
miły chłód i przytulny półmrok. W powietrzu unosił się
zapach kwiatów, które podczas ich pobytu w kościele Jean
ustawił w dużych wazonach na toaletce i nocnej szafce.
- Moja panna młoda - powiedział czule hrabia, zdejmując
jej welon i obejmując ją ramionami. - Naprawdę jesteś? -
zapytał lekko zachrypniętym ze wzruszenia głosem. - W
kościele obawiałem się, że możesz po prostu zniknąć bez
śladu, jak postać z bajki. Nie wierzyłem, że jesteś prawdziwa.
- Ja jestem... prawdziwa, tylko ty wydawałeś mi się snem
- szepnęła.
- Jeśli tak - powiedział hrabia - to śnijmy dalej.
Rozdział 7
Grania obudziła się czując, jak jej serce śpiewa radosną
pieśń szczęścia. Z zachwytem spojrzała na śpiącego u jej boku
hrabiego. Wiedziała, że z każdą nocą spędzoną razem i z
każdym wspólnie przeżytym dniem kochać go będzie coraz
bardziej. Dzisiaj jednak był wyjątkowy dzień, ponieważ
wybierali się na Grenadę. Już trzy tygodnie minęły od ich
ślubu i wczoraj hrabia powiedział:
- Myślę, moja droga, że musimy sprzedać statek. - Grania
spojrzała na niego zdziwiona, więc wyjaśnił: - Jeśli teraz
sprzedam statek, to przyniesie całej załodze i nam obojgu
wystarczająco dużo pieniędzy, abyśmy mieli czas rozejrzeć się
i zrobić jakieś plany na przyszłość. Nie chciałbym zaczynać
od wyprzedawania majątku rodzinnego. - Sposób, w jaki to
mówił, powiedział Grani więcej niż słowa. Wiedziała, jak
bardzo był przywiązany do obrazów i rodzinnych skarbów,
które przez wieki gromadzili jego przodkowie. - Są warte
fortunę - ciągnął hrabia - i szczycę się tym, że udało się
wywieźć je z Francji przed wybuchem rewolucji. W
przeciwnym razie wszystko zostałoby skonfiskowane lub
spalone przez buntowników.
Nastała cisza i Grania wiedziała, że myślał o zachowaniu
rodzinnych skarbów dla przyszłego dziedzica, swojego
najstarszego syna. To jednak na razie nie było możliwe.
- Wydaje mi się, że powinnam zostawić cię włóczącego
się po morzach jako pirata - powiedziała.
Hrabia roześmiał się, choć w jego oczach pojawił się błysk
żalu.
- Moja droga, czy myślisz, że ja chcę wybierać pomiędzy
tobą a piractwem? Jestem teraz tak szczęśliwy, że każdego
dnia dziękuję Bogu, iż jesteśmy razem, a ty zostałaś moją
żoną.
- Tak, wiem - rzekła Grania. - Ale...
Dalej już nie mogła mówić, nachylił się bowiem ku niej i
pocałował, wprawiając ją w uniesienie i zachwyt.
Dowiedziawszy się, że statek jest wystawiony na
sprzedaż, Grania modliła się, by otrzymali za niego dość
pieniędzy, które mogłyby wystarczyć im na długi czas, zanim
hrabia będzie zmuszony sprzedać coś następnego. Bez statku
byliby odcięci od świata, skazani na pobyt na St. Martin, bez
możliwości wydostania się stąd, a ona musiała odnaleźć ojca i
jeśli to możliwe, zawiadomić go o swoim ślubie. Jednak
udanie się w podróż wymagało porzucenia małego domku
hrabiego i wspólnego szczęścia, które tu znaleźli. Hrabia
obudził się i przytulił ją.
- Nie będziemy podejmować żadnego ryzyka, dobrze? -
zaproponowała Grania. - Tak będzie najlepiej. Gdyby
cumowanie na Grenadzie nie było bezpieczne, ty wrócisz...
- Czy myślisz, moja kochana, piękna żoneczko
- przerwał jej hrabia - że mógłbym wziąć cię
dokądkolwiek, gdzie mogłoby ci coś zagrażać? Obiecuję, że
jeżeli Abe nie wywiesi białej flagi oznaczającej
bezpieczeństwo, od razu wrócimy oboje.
- To dla mnie bardzo ważne - rzekła Grania.
- Gdyby teraz cokolwiek miało ci się stać, umarłabym z
rozpaczy.
- Nie mów o umieraniu - poprosił. - Mamy zamiar żyć i
oglądać nasze dzieci oraz wnuki biegające po plantacji na
Martynice, zanim którekolwiek z nas opuści ten świat.
Grania widziała, z jakim przejęciem o tym mówił, i objęła
go czule.
- W jaki sposób mogę wyrazić, że tak bardzo cię kocham?
- Właśnie tak!
Całował ją, a ona czuła zgodne bicie ich serc i ogarniający
ich płomień. Wydawało się jej, że słyszy anielską muzykę, a
niebiańskie światło, które ich objęło, pochodzi od Boga.
Statek
płynął
po
gładkiej
powierzchni
błękitnoszmaragdowego morza, pod niebem rozświetlonym
słońcem i żaglami wypełnionymi wiatrem. Załoga
pogwizdywała i śpiewała przy pracy, a Grania czuła, podobnie
jak hrabia, że ci ludzie są zadowoleni, iż mogą wreszcie
porzucić ryzykowne i pozbawione wygód życie piratów.
Tęsknili już za komfortem i ludzkim szacunkiem. Każdego
wieczoru po kolacji snuli plany na przyszłość.
- Szkoda, że na St. Martin nie mieszka więcej ludzi i nie
ma przestępstw - mówił Leo. - Wówczas potrzebowaliby
moich usług.
- Nie ma przestępstw? - zdziwiła się Grania.
- Nikt nie kradnie, wszyscy tu żyją w zgodzie z naturą i
nikt nie ma ochoty mordować bliźnich - odpowiedział,
potrząsając głową.
- Masz rację. Pobyt w takim miejscu wydaje się
marnowaniem twojej inteligencji - rzekł hrabia. - Kiedy
jednak naprawdę wrócimy do domu, jestem pewien, że będą
tysiące poszkodowanych czekających na twoją pomoc.
Zawsze mówili z optymizmem o tym, że nadejdzie czas,
kiedy powrócą na Martynikę. Urzędnicy znowu będą
pracowali w biurze Lea, a Andre i Jacques odzyskają swoje
plantacje. Trzej mężczyźni zaprzyjaźnieni z jej mężem
polubili ją i nawet zdarzało się, że zwracali się do niej po
pomoc czy radę. Adorowali ją, zawsze byli dla niej serdeczni,
życzliwi.
-
Jestem pewna, że wszystkie kobiety świata
zazdrościłyby mi, gdyby wiedziały, jak wielu przystojnych
mężczyzn mam tylko dla siebie - rzekła Grania do hrabiego.
- Należysz do mnie, moja miła, i jak zobaczę, że
interesujesz się innymi mężczyznami, będę okropnie
zazdrosny.
Przysunęła się bliżej niego i powiedziała:
- Wiesz dobrze, że na nikogo nie patrzę tak jak na ciebie.
Kocham cię bardzo i czasem obawiam się, że znudzę cię
mówieniem o tym i wyruszysz na poszukiwanie kogoś mniej
natrętnego.
- Marzę o twojej miłości, a do tej pory nawet w połowie
nie kochasz mnie tak bardzo, jakbym tego pragnął -
powiedział i pocałował ją tak gwałtownie i namiętnie, jakby
chciał udowodnić, że jemu bardziej na niej zależy.
Tym razem nie spotkali żadnych statków, które zmusiłyby
ich do zmiany kursu, więc podróż zajęła im mniej czasu niż
poprzednio. Jak tylko opuścili St. Martin, Henri przyszedł do
kabiny, żeby pomóc Grani umyć i wysuszyć włosy. Po
przybyciu na Grenadę chciała znowu wyglądać jak angielska
lady. Hrabia był zajęty przy sterze. Kiedy po pewnym czasie
wrócił do kabiny, zastał Granię stojącą przy iluminatorze.
Słońce nadawało blasku jej jasnym, złotym włosom. Przez
moment stał bez ruchu, obserwując ją. Potem uśmiechnął się i
powiedział po angielsku:
- Widzę, że mamy tu gościa z Anglii. Witamy serdecznie
na pokładzie.
- To jest wspaniałe! - zawołała rozradowana, podbiegając
do niego - mówisz teraz dużo lepiej po angielsku niż ja po
francusku.
- To niemożliwe - odparł hrabia. - Cieszę się jednak, że
twoje lekcje przyniosły taki efekt.
- Mówisz doskonale, z dobrym angielskim akcentem, lecz
sądzę, że wyglądasz znacznie przystojniej niż Anglik.
- Peszysz mnie - odrzekł hrabia. - Ale pamiętaj, moja
droga, że jesteś moją żoną i musisz wyglądać jak Francuzka -
Pocałował ją. - Sam już nie wiem, którą wolę. Czy tę
ciemnowłosą tajemniczą istotę, czy dziewczynę złotą jak
słońce.
Hrabia planował, że przypłyną do wybrzeży Grenady
zaraz po zachodzie słońca, nie za wcześnie, żeby Abe miał
czas zmienić flagę. Teraz jednak płynęli bardzo wolno, gdyż
nie było wiatru, i kiedy w końcu zbliżyli się do wyspy,
dochodziła jedenasta w nocy. Grania stała na pokładzie obok
hrabiego, czekając na meldunek od człowieka z bocianiego
gniazda, który przepatrywał okolicę przez lunetę. Nagle
usłyszeli jego okrzyk.
- Biała flaga, wyraźnie widzę białą flagę! Hrabia obrócił
ster, żagle wypełniły się wiatrem i statek ruszył.
Niełatwo było po ciemku wpłynąć do Tajemniczej
Przystani, lecz hrabia poradził sobie z tym doskonale. Serce
Grani zabiło mocniej, gdy zobaczyła nabrzeże, sosny i
błyszczące krzewy bugenwilli, które znała od dzieciństwa.
Rzucili kotwicę i przy pomocy załogi przycumowali statek do
nabrzeża w taki sposób, żeby można było szybko odpłynąć,
gdy to okaże się konieczne.
- Jeżeli papa będzie tego chciał, mogę mu wszystkich
przedstawić - rzekła Grania.
- Najpierw musimy zobaczyć, czy ja spodobam się twemu
ojcu - odparł hrabia. - Może być niezadowolony, że poślubiłaś
Francuza.
- Tobą każdy byłby zachwycony - odrzekła Grania.
Hrabia zaśmiał się i pocałował ją w czubek nosa.
Wyglądał bardzo atrakcyjnie. Przed zejściem na ląd
narzucił na ramiona marynarską kurtkę Patricka O'Kerry i
włożył do kieszeni wszystkie papiery, które znalazł przy
zmarłym. - Papa na pewno będzie chciał zatrzymać te
dokumenty - rzekła Grania. - Pewnego dnia wojna się skończy
i wtedy postaramy się odnaleźć matkę Patricka, której należy
je oddać.
- Właśnie o tym myślałem - odparł hrabia.
- Jak to możliwe, że jesteś aż tak życzliwy? - zapytała
Grania. - To wprost nie do wiary, żeby jakikolwiek mężczyzna
mógł myśleć o takich rzeczach w środku wojny.
- Wojna, o co się modlę, nie będzie nas dotyczyła w
przyszłości - powiedział hrabia wzdychając cicho.
Szli przytuleni do siebie i Grania obawiała się, że to może
zrobić złe wrażenie na ojcu. Dopóki jednak przebywał z
Roderickiem Maigrinem, powinien być szczęśliwy, że
znalazła kogoś, kto ją kochał.
Jeśli ojca nie będzie w Tajemniczej Przystani, musi go
odnaleźć i nakłonić do przyjścia na spotkanie z nimi. Nie
można było przewidzieć dokładnie, co się wydarzy. Dlatego
musieli jak najszybciej zobaczyć się z Abe'em i od niego
dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja. Przeszli przez las,
minęli tropikalne sosny i po chwili byli już w ogrodzie.
Jeszcze raz spojrzała z zachwytem na męża. Panował upał,
więc pod kurtką Patricka miał tylko cienką koszulę w paski.
- Jest taki przystojny... i męski... - westchnęła Grania
czerwieniąc się na myśl o tym.
Przeszli przez zachwaszczone rabaty i choć byli jeszcze w
ogrodzie, dom mieli tuż przed sobą, odległy zaledwie o kilka
kroków. Na werandzie stał jakiś mężczyzna. Jedno spojrzenie
wystarczyło, żeby serce Grani zamarło z przerażenia.
Rozpoznała ubranego w brytyjski mundur pułkownika.
Zatrzymali się z hrabią i żadne nie poruszyło się, dopóki
pułkownik nie zszedł po schodach i nie podszedł do nich.
Dopiero po chwili Grania dostrzegła idącego za nim Abe'a.
Widziała konsternację na jego twarzy, więc wizyta
angielskiego oficera musiała być niespodzianką. Pułkownik
podszedł do nich, wyciągnął dłoń do Grani i uśmiechnął się
życzliwie.
- Jak sądzę, lady Grania O'Kerry - powiedział. -
Chciałbym się przedstawić. Pułkownik Campbell. Właśnie
przybyłem z Barbadosu z transportem żołnierzy.
Przez moment Grania pomyślała, że wszystko stracone i
nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Potem rzekła
zmienionym głosem:
- Miło mi pana poznać, pułkowniku. Myślę, że jest pan
zadowolony z pobytu w St. George's.
- Owszem - odparł pułkownik. - Wydaje się, że już
niedługo rozruchy zostaną stłumione i zapanuje spokój.
Spojrzał na hrabiego i Grania wiedziała, że czeka, aż
zostanie przedstawiony. Zastanawiała się gorączkowo, co
powinna powiedzieć, gdy zauważyła, że wzrok pułkownika
zatrzymał się na marynarskiej kurtce, którą hrabia miał na
sobie i... prawie jakby Bóg natchnął ją odpowiedzią, Grania
wiedziała już dokładnie, co powinna zrobić.
- Czy mogę, pułkowniku, przedstawić panu kuzyna, który
jest także moim mężem? Komandor Patrick O'Kerry.
Hrabia i pułkownik uścisnęli sobie dłonie, po czym
pułkownik powiedział:
- Cieszę się, że mogę pana poznać, komandorze. Dość
dziwne jest, że gubernator mówił o panu wczoraj i zastanawiał
się, jak mógłby się z panem spotkać.
- W jakiej sprawie? - zapytał hrabia.
Grania pomyślała, że hrabia wygląda na zupełnie
spokojnego i opanowanego, podczas gdy jej serce łomotało ze
strachu. Pułkownik zwrócił się znowu do niej.
- Bardzo mi przykro, lady Graniu, ale mam dla pani złe
wieści - rzekł cicho.
- Złe wieści? - powtórzyła Grania blada z przerażenia.
- Muszę zawiadomić panią, że lord Kilkerry został
zamordowany przez rebeliantów.
Grania niemal bez tchu wyciągnęła błagalnie ręce do
hrabiego. Ujął jej dłoń i lekki uścisk jego palców dodał jej sił.
- Jak to się stało?
- Dziesięć dni temu niewolnicy na plantacji Rodericka
Maigrina zdecydowali się przyłączyć do rebelii - wyjaśnił
pułkownik. - Obaj panowie próbowali ich powstrzymać. -
Grania była pewna, że Roderick Maigrin teraz też zabił kilku
niewolników, tak jak poprzednim razem, lecz nie powiedziała
o tym, a pułkownik kontynuował: - Schwytali pana Maigrina i
pani ojca. Lorda Kilkerry'ego zastrzelili od razu, natomiast
pana Mairgrina torturowali, zanim pozwolili mu umrzeć.
Grania nie odezwała się. W pewnym sensie nawet poczuła
ulgę, że jej ojciec umarł bez bólu.
- Rozumie pan, pułkowniku - odezwał się hrabia - że to
był wielki szok dla mojej żony. Czy moglibyśmy wejść do
domu i usiąść na chwilę?
- Tak, oczywiście - zgodził się pułkownik. Hrabia wziął
Granię pod rękę i poszli przez ogród pod jaśniejącymi na
niebie gwiazdami. Zastanawiała się, dlaczego w jego
obecności świat wydawał się lepszy. Gdy usiedli w pokoju,
który kiedyś był salonikiem jej matki, Abe bez pytania podał
każdemu szklankę ponczu z rumem.
- Podejrzewam, panie komandorze, że znowu wybiera się
pan w rejs? - zapytał pułkownik.
- Niestety, przez pewien czas nie będzie to możliwe -
odparł spokojnie hrabia. - Z całą pewnością wie pan o tym, że
H.M.S. „Heroic", na którym pływałem, zatonął. Jedynie mnie
i kilku marynarzom udało się ocaleć. Byłem poważnie ranny...
- Zauważyłem, że pan lekko utyka - powiedział
pułkownik. - Poza tym, niezależnie od stanu pańskiego
zdrowia, nastąpiły pewne zmiany i mam nadzieję, że uda mi
się zachęcić pana do pozostania na Grenadzie. - Hrabia
spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Jak sądzę, zdaje pan sobie
sprawę, że nowemu gubernatorowi wyspy ogromnie zależy na
odbudowaniu zniszczonych wojną plantacji - wyjaśnił
pułkownik. - Chcielibyśmy, żeby po śmierci lorda
Kilkerry'ego ktoś zajął się uprawami jak należy i na nowo
zagonił niewolników do pracy.
- Nie sądzę, aby wielu naszych niewolników pozostało
przy życiu - zauważyła Grania.
- To prawda - przyznał pułkownik. - Ci, którzy przeżyli,
przyłączyli się do buntowników albo pozostają w ukryciu.
Lecz niedługo znowu wszystkie wyspy będą w naszym
władaniu, a jak zdobędziemy Belvedere i Fedor znajdzie się w
naszych rękach, będziemy mogli uznać, że bunt został
stłumiony.
- Niewolnicy wrócą do pracy i prawdopodobnie będą z
tego zadowoleni - rzekł hrabia.
- Tak właśnie sądzę - zgodził się pułkownik. - I z tego
powodu chciałbym, milordzie, prosić pana, aby na razie
pozostał pan tutaj wraz z żoną, a także, zanim znajdziemy
kogoś do zarządzania plantacją po panu Maigrinie, żeby
traktował pan tę ziemię jak swoją własną. To bardzo ważne
dla przyszłości wyspy.
Na moment zaległa cisza. Grania dobrze wiedziała, o
czym hrabia myśli. W końcu odezwał się:
- Zrobię, co będzie w mojej mocy. To mogę panu obiecać.
Myślę, że nasi niewolnicy będą zadowoleni i szybko porzucą
buntownicze nastroje.
- To właśnie chciałem od pana usłyszeć, milordzie.
Gubernator również będzie szczęśliwy, gdy przekażę mu
pańskie stanowisko - odpowiedział uśmiechając się
pułkownik. Po chwili zaś dodał: - Mam jeszcze jedną nowinę,
która może nie być dla pani przyjemna. Poprzedni gubernator
został zabity podczas rebelii. Obecnie mamy nowego
gubernatora na wyspie. Z pewnością będzie chciał
podziękować państwu osobiście. Nie muszę chyba jednak
dodawać, że nie jest to odpowiedni moment na zajmowanie
się zobowiązaniami towarzyskimi.
- Oczywiście, rozumiemy to doskonale - odpowiedziała
Grania. - My też będziemy teraz bardzo zajęci. Z przykrością
zauważyłam, że w ciągu ostatnich paru lat ojciec bardzo
zaniedbał naszą plantację i mamy tu sporo do zrobienia.
- Z pewnością pani mąż potrafi temu sprostać - stwierdził
pułkownik, kończąc poncz. - A teraz, wybaczcie mi państwo,
muszę wracać do St. George's. Gubernator prosił, żebym
załatwił dla niego jeszcze kilka spraw. Cieszę się, że udało mi
się panią odnaleźć.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - rzekła
Grania, podając mu dłoń.
- Też mam taką nadzieję - odparł pułkownik. - Wkrótce
nasza sytuacja wyjaśni się. - Wstał i wyciągnął dłoń do
hrabiego.
- Do widzenia, milordzie. Życzę szczęścia. Jeszcze raz
chciałbym powiedzieć, jak bardzo się cieszę widząc pana
żywego. To dobra wiadomość, że ocalało kilka osób z H.M.S,
„Heroic".
Hrabia odprowadził pułkownika do drzwi, gdzie przy
wejściu czekali żołnierze z końmi.
Gdy odjechali, wrócił do salonu. Podbiegła do niego
Grania i wtuliła się w jego ramiona.
- Kochanie, byłeś wspaniały! - zawołała. - Nie miał
najmniejszych podejrzeń, że nie jesteś tym, za kogo się
podajesz.
- To nie ja, lecz ty wpadłaś na ten pomysł - sprostował
hrabia. - Wykazałaś niezwykły refleks i przytomność umysłu.
Usiedli na sofie trzymając się za ręce. Spojrzała na niego
pytająco.
- Teraz musimy podjąć decyzję - rzekł cichym głosem. -
Wyjeżdżamy stąd, czy też zostajemy?
- Może zostańmy tutaj i zajmijmy się plantacją, jak
sugerował pułkownik? - zapytała szybko.
- Majątek należy do ciebie. Jestem przekonany, że trzeba
będzie ciężko pracować, lecz z moim doświadczeniem
powinno się to opłacać. - Nie czekając, co powie Grania,
ciągnął dalej: - Jeśli możemy znaleźć tutaj pracę dla nas i dla
naszych przyjaciół, moja droga, będziemy mieć korzyści nie
tylko z plantacji, ale i z języka angielskiego. - Uśmiechnął się
i mówił: - Wszyscy są inteligentnymi Francuzami, więc
później Leo może mieć dość pracy w St. George's, a jeśli
Andre i Jacques okażą się zdolni, mogą zająć się plantacją
Rodericka Maigrina.
- To będzie sprawiedliwe, jeśli oni przejmą plantację po
człowieku, który miał tak okropny wpływ na papę! -
wykrzyknęła Grania.
- Dlaczego nie? Wydaje mi się, że to dobry pomysł. Jeżeli
mogłem zaryzykować zostanie piratem, to mogę także
spróbować być angielskim plantatorem. Wszystko zależy od
ciebie. Gdybyś jednak, moja droga, wolała wrócić na St.
Martin, nie będę oponował.
- Żeby sprzedawać twoje rodzinne skarby? - uśmiechnęła
się Grania. - Oczywiście, że nie.
Musimy zostać tutaj. Poza tym nie ma już nikogo z
O'Kerrych, kto mógłby oskarżyć nas o przywłaszczenie sobie
jego tytułu.
Hrabia pochylił się i pocałował ją.
- W takim razie stanie się zgodnie z twoim życzeniem -
powiedział. - Możesz sama decydować o swojej przyszłości,
czy wolisz być hrabiną angielską, czy też francuską, albo jaki
chcesz mieć kolor włosów.
Grania roześmiała się i wezwała Abe'a.
- Słuchaj, Abe - powiedziała - tylko ty wiesz, że ten
dżentelmen jest Francuzem. Myślę, że słyszałeś wszystko, co
powiedzieliśmy pułkownikowi.
- Abe wszystko słyszeć - potwierdził. - Bardzo dobre
wieści. My być bogaci. Wszyscy szczęśliwi.
- Oczywiście, że tak będzie - potwierdziła Grania.
- Jeszcze jedna zła wieść, lady.
- Co takiego? - zapytała Grania.
- Nowy gubernator zabrać Mommę Mabel. Dać jej
większą pensję. Być teraz u niego w St. George's.
- To znaczy, że Henri nie będzie musiał walczyć w kuchni
o władzę - uśmiechnęła się Grania i nagle zawołała
podekscytowana: - Biegnij szybko na statek, Abe, i poproś
Henriego, żeby przyszedł przygotować nam lunch. Zaprosimy
wszystkich i jego lordowska mość powie, co zdecydowaliśmy.
- Uśmiechnęła się znowu przy nadawaniu hrabiemu tego
nowego tytułu.
Abe bez słowa wybiegł z salonu, po chwili usłyszeli tupot
jego nóg na werandzie, a potem w ogrodzie. Hrabia wyciągnął
ramiona i przytulił ją do siebie.
- Mam nadzieję, moja droga, że zdajesz sobie sprawę,
jaka ciężka praca nas tutaj czeka - powiedział.
- Tak, ale to będzie cudowne, jeśli będziemy mogli
pracować razem - rzekła Grania. - I koniecznie muszę
wymyślić dla ciebie jakieś angielskie imię. Powinnam cię
nazywać Beau po angielsku, a Beaufort po francusku. Przecież
Beau może odpowiadać angielskiemu Beau Nash, co jest
najlepszym tego dowodem.
- Jak długo tobie się to podoba, ja jestem zadowolony -
powiedział hrabia i dodał bardzo cicho: - Jak możemy być
takimi szczęściarzami, żeby znaleźć miejsce, gdzie będziemy
pracować i kochać się wzajemnie, zanim wrócimy do domu?
- Przypuszczasz, że będę chciała zostać tu na stałe? -
zapytała Grania.
Popatrzył na nią, aby się przekonać, czy mówi poważnie,
czy tylko droczy się z nim.
Jego usta były tuż przy jej ustach, kiedy powiedział:
- Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze, że gdzie ja pójdę, ty
pójdziesz również. Należysz do mnie. Jesteś moja i nikt na
świecie nie może nas rozdzielić.
- Kochanie, to jest właśnie to, co chciałam ci powiedzieć,
a przecież wiesz, jak bardzo cię kocham - rzekła uśmiechając
się Grania.
- Będę zapewniał cię o tym każdego dnia, o każdej
godzinie - powiedział hrabia, przytulając ją mocniej.
Potem pocałunkiem przypieczętował swoją władzę nad
nią, co wywołało w niej jeszcze większe uwielbienie,
ponieważ był takim wspaniałym mężczyzną, czułym i
rozumiejącym jej uczucia. Zrozumiała, że z nim będzie
zawsze bezpieczna i chroniona. Nie miało znaczenia, gdzie się
znajdowali, na wyspie czy w innej części świata. Jego ramiona
były
tajemniczą
przystanią,
która
zapewniała
jej
bezpieczeństwo, przystanią miłości. Kiedy pocałunki hrabiego
stały się bardziej namiętne, podniosła ku niemu twarz i
wyszeptała:
- Kochanie, inni przybędą tu za chwilę, nie ekscytuj mnie
do... wieczora.
Ujrzała ogień w jego oczach, ale uśmiechnął się:
- Do wieczora? - zapytał. - Dlaczego mamy czekać do
wieczora? Po lunchu będzie sjesta i zamierzam powiedzieć ci,
moja cudowna, dzielna, odważna mała żoneczko, jak się czuję
od czasu, gdy zakochałem się w obrazie, a przeznaczenie dało
mi kogoś realnego i ten ktoś jest najbardziej podniecającą
rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałem.
Potem znowu ją całował, do czasu, aż usłyszeli
dochodzące z ogrodu głosy mężczyzn rozmawiających w
nieznanym im języku. Ale dla Grani i hrabiego istniał tylko
jeden język, który oboje rozumieli, bo był taki sam wszędzie,
gdziekolwiek by się znaleźli - język miłości.