2012 01 09 Jestem matką Nie kocham swojego dziecka

background image

Jestem matką. Nie kocham swojego dziecka

Agnieszka Jucewicz 2012-01-09, ostatnia aktualizacja 2012-01-09 15:30:16.0

''Jestem dobrą matką - chodzę na wywiadówki, sprawdzam lekcje, tylko jej nie kocham, nie lubię. Nic na to nie
poradzę'' - rozmowa z dr Barbarą Arską--Karyłowską, psychologiem dziecięcym

Mówi się: urodzisz - pokochasz. Czasem tak się jednak nie dzieje. Matka rodzi dziecko, a miłość się nie pojawia.
Dlaczego?

Powody mogą być różne. Na pewno takim czynnikiem, który może przyczynić się do niechętnej postawy wobec
własnego dziecka, bywa nieplanowana i niechciana ciąża. Jeśli kobieta w dodatku jest bardzo młoda i zostaje sama,
może nie wiedzieć, co z tym fantem zrobić. Może się pojawić poczucie krzywdy, niezgody, a jednocześnie przymus - że
to dziecko trzeba urodzić (w naszym kraju często nie ma przecież innego wyjścia). I mimo że taka kobieta na poziomie
racjonalnym rozumie, że to nie dziecko jest winne, to emocjonalnie swoją niechęć kieruje na nie. Bo to ono jest
bezpośrednią przyczyną, że jej wolność została ograniczona.

Czytałam taką wstrząsającą wypowiedź matki na forum: ''Planowałam to dziecko, czekaliśmy na nie z mężem.
Córka ma dzisiaj kilka lat i nie jestem w stanie być z nią w jednym pokoju. Wszystko mnie w niej drażni''.

To może być kolejna przyczyna. Konfrontacja wyobrażenia z rzeczywistością. Zdarza się, że młoda kobieta decyduje się
na dziecko, bo chce mieć kogoś, kto będzie ją kochał lub kogoś do kochania. Ono się rodzi, ale ona nie była
przygotowana na to, jak jej życie się zmieni. Nie spodziewała się, że będzie tak uwiązana, że nie będzie mogła pójść do
klubu, że będzie tak strasznie zmęczona. Porównuje się z rówieśniczkami i widzi, że nikt nie ma tak źle i tak ciężko, a
swoją niechęć kieruje na dziecko. Tutaj można mówić o niedojrzałości emocjonalnej, ale tak się może zdarzyć też w
przypadku dojrzałej matki, która - tak jak pani powiedziała - czeka na to wymarzone, wyidealizowane dziecko, a kiedy
ono się rodzi i jest inne, niż miało być, pojawia się rozczarowanie.

Tak jak w przypadku innej wypowiedzi z forum: ''Wszyscy mówią, że ta moja córka jest taka pocieszna, ładnie
rysuje, ładnie śpiewa - może i jest pocieszna, może i ładnie rysuje i śpiewa. Ja tego nie widzę. Jedyne, co widzę,
to glut wiszący do pasa, majtki wystające z rajstop, jej nieporadność''.

No właśnie. Matka stworzyła sobie w głowie obraz tej córki, zanim ona się pojawiła na świecie. Miała wobec niej
sprecyzowane oczekiwania, a córka ich nie spełniła.

Nie mogła ich spełnić, bo dzieci są różne i nigdy nie będą pasować do konkretnej wizji. A jak dziecko nie pasuje, jak już
nas rozczaruje, to zaczynamy zwracać uwagę tylko na to, co jest negatywne: że siusia w majtki, chociaż już nie
powinno, że nie wchodzi na drabinki tak wysoko jak inne dzieci, że nie umie się ubrać, że ten glut wisi. A przecież jest
tak, że zawsze znajdą się dzieci, które umieją robić coś lepiej od naszego dziecka, i takie, które robią coś gorzej. Takie,
które szybciej się rozwijają, szybciej usamodzielniają, i takie, które robią to wolniej. Jeśli będę porównywać swoje
dziecko tylko do tych szybszych i lepszych, będę widzieć tylko te opadające majtki, zawsze będę z niego
niezadowolona.

W filmie ''Musimy porozmawiać o Kevinie'' matka jest dorosła, ma dobre warunki bytowe, kochającego męża,
ale nie cieszy się, kiedy zachodzi w ciążę. Synek okazuje się tzw. trudnym dzieckiem. Między nimi jest wieczne
napięcie, brak zrozumienia. W miarę jak rośnie, problemy robią się coraz większe. Zastanawiałam się, oglądając
ten film, co było pierwsze - czy Kevin był z gruntu zły, czy jej odrzucenie tak go ukształtowało?

Ciężko zawyrokować, co było pierwsze. Zły nie był, ale mógł być od początku trudny. Kiedyś psychologowie byli zdania,
że to, jak rozwijają się stosunki między dzieckiem a matką, zależy wyłącznie od matki. Teraz wiemy, że to zależy od
obojga. Żeby między matką a dzieckiem powstała tzw. bezpieczna więź, musi zachodzić taki taniec interakcyjny. To jest
rozmowa, która się bez przerwy toczy. Matka uśmiecha się do dziecka, dziecko uśmiecha się do matki. Ono coś
gaworzy, ona odpowiada. Natura tak nas stworzyła, że to budzi coraz większe uczucie. Natomiast jeśli mamy dziecko,
które nie odpowiada na nasz uśmiech, albo dziecko, które nas odpycha, kiedy bierzemy je na ręce, nie utrzymuje
kontaktu wzrokowego, ciągle płacze, to stworzenie więzi jest utrudnione. Dziecko robi się coraz bardziej uciążliwe, a w
nas rośnie niechęć do niego. Wzajemne odpowiadanie na uśmiechy czy wokalizacje jest nagradzające i dla matki, i dla
dziecka.

Te tzw. trudne dzieci, które dużo płaczą albo mają cechy autystyczne, albo są chore, są trudne do opieki, bo nie reagują
na sygnały płynące od matki, więc jej nie nagradzają.

W filmie jest taka scena, kiedy ten malutki synek płacze, a w zasadzie wrzeszczy, matka bierze go na ręce,
próbuje się uśmiechać, ale ten uśmiech jest strasznym, wymuszonym grymasem. Dziecko czuje, że to nie jest
szczere?

Nie wiem, czy akurat w tym momencie to czuje, ale w takich chwilach ta komunikacja niewerbalna się załamuje. To, że
matka zmusi się do uśmiechu, niczego nie da, taka wymuszona ''rozmowa'' szybko się urywa, a ona jest bardzo ważna,
żeby dziecko mogło się rozwijać. Tzw. łatwe dzieci płaczą, kiedy coś im dolega, i matka szybko uczy się odczytywać te
sygnały. Ona wie, że ten płacz np. oznacza, że dziecko jest głodne, a inny, że jest śpiące. Matka rozumie sygnały
dziecka i może zaspokajać jego potrzeby, dziecko się robi zadowolone i jakoś to się toczy. Natomiast jeżeli mamy
dziecko, które płacze cały czas, ten płacz jest monotonny, stały, to matka nie rozumie tego dziecka, robi się coraz
bardziej zmęczona, również dlatego, że nawet jeśli stara się zaspokoić jego potrzeby, to często się jej to nie udaje.
Nawet jeśli je kocha i chce spełnić jego życzenia, to te próby są chaotyczne, czuje się winna, coraz bardziej zmęczona i
często w rezultacie relacja się pogarsza.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji?

Bardzo trudno jest się w tej sytuacji odnaleźć. Jeśli matka ma cierpliwość, nie ma depresji, jest w dobrym stanie
psychicznym i fizycznym, ma dobre warunki mieszkaniowo-finansowe, wsparcie męża, to zwykle robi tak, że opiekuje
się dzieckiem przez jakiś czas, a jak widzi, że zbliża się do granic swojej wytrzymałości, to bez poczucia winy oddaje je
mężowi, potem babci, tak żeby to dziecko nie doprowadziło jej do stanu, w którym już ją tylko denerwuje, a ona już nie
może. Jeśli ma taką grupę wsparcia, to wszyscy skupiają się na tym, żeby dowiedzieć się, co się z tym dzieckiem dzieje,
a nie na tym, żeby matka siebie obwiniała. Bo jeśli jest stale sama z tym trudnym dzieckiem, to zaczyna się czuć
nieadekwatną matką i znowu ta spirala zaczyna się nakręcać w dół, a wraz z nią pogarsza się ich relacja. Jest jeszcze
jedna sytuacja, kiedy ten taniec się nie odbywa. Myślę o depresji poporodowej.

Strona 1 z 4

Jestem matką. Nie kocham swojego dziecka

2012-01-10

http://wyborcza.pl/2029020,75248,10915937.html?sms_code=

background image

Dziecko uśmiecha się do matki...

...a matka do niego nie. Dziecko wyciąga rączki, ale matka nie bierze go na ręce, bo nie ma siły. Nie jest w stanie
pokazać dziecku, że je kocha. Dziecko zaczyna się wycofywać, więź się nie tworzy, a jeśli się nie wytworzy, to rozwój
dziecka w różnych zakresach będzie słabszy. Takie dzieci mają zwykle trudniejszy start w przedszkolu, są niepewne, ich
kompetencje społeczne szwankują.

Czy coś się może wydarzyć w procesie wychowania, że możemy przestać nasze dziecko lubić?

Jest tak, że dzieci wychowywane bez ustalenia pewnych granic są dziećmi trudniejszymi. Najpierw nam jest łatwiej, bo
nie musimy się zastanawiać, gdzie postawić granice, jak konsekwentnie egzekwować zadania, ale potem nam jest
trudniej, bo dziecko zaczyna testować, jak daleko może się posunąć. Ono nie wie, gdzie ta granica przebiega, i zwykle
posuwa się za daleko. A jeśli dziecko dorosło już do takiego wieku, że uważamy, że powinno być samodzielne, a myśmy
go tego nie nauczyli, to zaczynamy się na nie złościć i go nie lubić, i mamy poczucie, że o wszystko trzeba z nim
walczyć. Owszem, są takie dzieci, które się takie rodzą, taki mają temperament. Ale są takie, u których można to było
przeprowadzić z łatwością, a myśmy tego nie zrobili. Każda mała rzecz jest dyskutowana. Ciągle pytamy: ''A
chciałbyś...?'', ''A może...?'', ''Czy mógłbyś...?'', i się tłumaczymy, zamiast powiedzieć: ''Masz zrobić to i to''. Koniec.
Kropka. Są takie sprawy, w których dziecko ma wybór, i takie, w których nie powinno być dyskusji.

Przeczytaj: Sfrustrowane wariatki. Czemu winne są trzydziestki?">>

Kiedyś słyszałam takie stwierdzenie, że nie ma złych dzieci, są tylko źli rodzice. Zgadza się?

Niekoniecznie. To znaczy złych dzieci faktycznie nie ma, ale są dzieci ''przestymulowane'', nadwrażliwe. Takie dzieci są
potem są bardzo nieśmiałe, wycofują się ze wszystkiego, trzymają się mamy spódnicy cały czas. Trudno jest takie
dziecko wychować, bo o wszystko trzeba walczyć, dosłownie o wszystko.

Zaskoczyła mnie pani. Myślałam, że najtrudniejsze są takie agresywne, ''nieposłuszne'' dzieci.

Dzieci lękowe są nieśmiałe poza domem i posłuszne wobec obcych, ale w sytuacji oswojonej, w której się nie boją,
bywają agresywne, walczące, bo się boją, że zmusimy je do czegoś, na co one nie są gotowe. To są bardzo trudne
dzieci.

Czy mamy prawo takiego trudnego dziecka nie lubić?

Prawo? Tu nie można mówić o prawie. Uczucia nie podlegają ocenie. Nie mamy prawa dziecka za to karać, ale czasem
rodzice takich dzieci nie lubią.

Mówi się o tym, że to jest nienaturalne, żeby nie kochać dziecka

Ja nie wiem, co jest naturalne, a co nie. Tak bywa. I to jest dramat.

Dla dziecka?

Przede wszystkim. Pamiętam dziewczynkę, którą kiedyś mieliśmy na oddziale w szpitalu psychiatrycznym w Stanach.
Miała trzy lata. Mama miała dwóch synków i ją. I ta matka powiedziała mi, że nie może kochać dziewczynki. Miała
historię rodzinną, która ją w ten sposób naznaczyła. Kiedy ta mama przychodziła raz na dwa tygodnie do naszej
pacjentki, mała pytała: "Czy mogę się przytulić do ciebie? A mama mówiła stanowczo: nie. Ja byłam tym absolutnie
załamana Pyta pani, czy ona miała prawo? Tak się czuła. I co ja miałam z tym zrobić? Nie można jej było przecież
zmusić, żeby pokochała to dziecko. W końcu matka odmówiła odebrania tej dziewczynki ze szpitala i trzeba było małą
oddać do rodziny zastępczej.

To była dziewczynka z jakimiś poważnymi zaburzeniami?

Tak, ale dla mnie nie było jasne, czy to nie było związane z tym, co się działo z tą dziewczynką od urodzenia. Z
odrzuceniem.

Czy dzieci wyczuwają odrzucenie emocjonalne i wobec tego zachowują się coraz gorzej?

Ta dziewczynka niewątpliwie to wyczuwała. Mama mówiła jasno: nie możesz mi usiąść na kolanach, nie możesz się do
mnie przytulić. I ona za każdym razem płakała.

Co się może dziać z takim dzieckiem, które jest niekochane?

Są badania, które pokazują, że te dzieci przede wszystkim mają gorsze umiejętności społeczne, nie potrafią się
przywiązywać, nie potrafią rozwiązywać konfliktów, mają niską samoocenę. Często rezygnują z jakiejkolwiek
aktywności, bo czują, że i tak nic się nie da, nic się nie zmieni. Inne badania pokazują, że niska samoocena, niskie
poczucie własnej sprawczości wywołuje wysoki niepokój i wysoki poziom lęku. A to z kolei w przyszłości może oznaczać
różne komplikacje typu: depresja, uzależnienia, zachowania antyspołeczne.

Ten brak miłości chyba może mieć różne nasilenie - od takiego dramatycznego, jak pani opisała, do bardziej
subtelnego. Pamiętam taki list do redakcji sprzed kilku lat. Czytelniczka napisała, że mąż namawiał ją bardzo na
dziecko, ona uległa, chociaż nie chciała, dziecko się urodziło, rozstali się i ona została z tą córeczką, której nie
kocha. Pisała: ''Ubieram ją, daję jej jeść, pilnuję, żeby niczego jej nie brakowało, ale więcej nie mogę jej dać''.

Tak się zdarza. A przy rozstaniach może dojść jeszcze to, że dziecko przypomina tego ojca, który odszedł, albo że
bardzo go lubi i ma dobrą z nim relację. Wtedy jest trudno.

Pamiętam też mamę, która mówiła, że urodziła dziecko, bo tak wypadało. Wszystkie jej koleżanki rodziły dzieci, to i ona.

Strona 2 z 4

Jestem matką. Nie kocham swojego dziecka

2012-01-10

http://wyborcza.pl/2029020,75248,10915937.html?sms_code=

background image

Rozstała się z ojcem dziecka, potem pojawił się ojczym, który bardziej to dziecko lubił i kochał niż ta mama. Ona mówiła,
że nigdy nie chciała być taką ''mamusią''. Pracowała, zarabiała, to jest to, co naprawdę lubiła. Mówiła: ''Jestem dobrą
matką - chodzę na wywiadówki, sprawdzam lekcje, tylko jej nie kocham, nie lubię. Nic na to nie poradzę''.

I pani uważa, że ona naprawdę była dobrą matką?

W tym sensie, że wykonywała wszystkie te czynności pielęgnacyjne, tak. Ale ta dziewczynka kiedyś przyszła do mnie i
powiedziała, że ojczym ją przytula, dba o nią i jest dla niej dobry, a ona marzy tylko o jednym - żeby mama ją tak
przytuliła.

Co można zrobić z takim brakiem?

Pracowałyśmy nad tym, żeby mimo wszystko dziewczynka miała dobrą samoocenę. Bo ta relacja z matką sprawiła, że
ona myślała, że coś jest z nią nie tak. Miała poczucie, że jest gorsza, brzydka, mniej sprawna fizycznie, nie była
zadowolona ze swoich stopni, mimo że nieźle się uczyła. Pracowałyśmy też nad tym, co robić, żeby dzieci ją lubiły. Bo
ona przez to doświadczenie była bardzo odrzucająca dla innych dzieci.

Była agresywna?

Nie. Była taka odrzucająca, wycofująca się, rzadko uśmiechnięta, napięta. Dzieci myślały, że ona jest zarozumiała. To
jest zresztą częste. Ona miała taką minę, jakby gardziła tymi dziećmi, a tak naprawdę ona się ich bała, ale po minie to
trudno poznać. Jak ktoś jej podawał rękę, to ona jej nie brała. Jak wchodziła do mojego gabinetu, to dopóki się nie
rozkręciła, miałam takie uczucie, że przychodzi niechętnie. Tymczasem deklarowała, że lubi i chce przychodzić.
Pracowałyśmy nad tym, żeby zmieniła te niewerbalne komunikaty, uczyłyśmy się bardziej przyjaznych reakcji. Ona też
silnie, w bardzo negatywny dla siebie sposób interpretowała to, co dzieci robiły i mówiły. Dziecko zrobiło dowcip, głupi
może, a ona interpretowała to tak, jakby jej wyrządzono jakąś straszną krzywdę. Uważała, że dzieci jej nie lubią, że chcą
ją zniszczyć, a to nie była do końca prawda. Dzieci się od niej odsuwały, bo ona niczym ich do kontaktu nie zachęcała.
Jak dziecko jest ponure, nie wychodzi na przerwę, nie bawi się, to dzieci się od niego odsuwają, potem ono myśli, że
dzieci go nie lubią, więc jeszcze bardziej się odsuwa, i tak to się wzajemnie nakręca.

Matka dziewczynki nie chciała pracować nad sobą?

Nie bardzo. Miała poczucie, że nic się z tym nie da zrobić. Na terapię rodzinną nie wyraziła zgody, na własną iść nie
chciała, i tu się moje możliwości kończą.

Czy rozumiała, jaką cenę płaci jej dziecko za ten brak uczucia?

Myślę, że rozumiała.

Jestem pełna podziwu, z jaką wyrozumiałością mówi pani o niej.

Nie wiem, czy to jest wyrozumiałość. Ja po prostu znam swoje kompetencje i wiem, na co mogę mieć jakiś wpływ, a na
co żadnego. Jak pracowałam na oddziale dziennym w Stanach, który był przy szkole publicznej, to tam było sporo takich
dzieci, których rodzice w ogóle się nimi nie interesowali. Powiedziałam kiedyś do swojej szefowej: "Jak tu pracować z
tymi dziećmi, jak nie można pracować z rodzicami?". Ona mi na to spokojnie odpowiedziała: ''Jeśli rodzice przyjdą, to
będziemy bardzo z tego korzystać, a jak nie możemy do nich dotrzeć, to musimy tak pracować z dziećmi, żeby one się
przystosowały do tego, że nie można do tych rodziców dotrzeć, bo pewnie one też na co dzień tego kontaktu nie mają
lub mają go niewiele. Musisz wyrobić w tych dzieciach najbardziej stabilną samoocenę, jak najsilniejszą wiarę we
własne możliwości i jak najwięcej samodzielności, żeby funkcjonowały z takimi rodzicami, jakich mają''.

Myślę, że czasem to nie jest tak, że rodzic w ogóle nie potrafi pokochać dziecka. Rodzi się następne i ono tę
miłość rodzica dostaje. Tak też jest w tym filmie. Matka rodzi córkę i bardzo ją kocha.

Zdarza się i tak. Czasem chodzi o płeć, czasem o to, że dziecko jest trudniejsze, bardziej agresywne, o to, że urodziło
się w odpowiednim lub nieodpowiednim momencie, czasem o to, że jest podobne do partnera, z którym się rozstałam i
którego nie znoszę.

Albo do nas samych? Czy może być tak, że w dziecku widzimy wszystkie te negatywne cechy, których u siebie
nie akceptujemy, i dlatego go nie lubimy?

Mogłoby tak być, chociaż mnie żadna mama takiej historii nie opowiedziała.

Uderzyło mnie to, że o nielubieniu swoich dzieci najczęściej wypowiadają się matki.

Ale ja nie wiem, czy matki częściej tak czują, czy też częściej stanowi to dla nich problem lub częściej się z tym
problemem ujawniają. Społeczeństwo ma też inne oczekiwanie wobec matek, prawda? Matka ma kochać i już. A ilu jest
ojców, którzy odchodzą, porzucają, często jeszcze zanim dziecko w ogóle się urodzi? Nie chcą mieć nic wspólnego z
dzieckiem. Oni też nie kochają, tylko nikt się tym nie interesuje - ani oni sami, ani społeczeństwo.

Czytałam też wypowiedzi rodziców, którzy pisali, że nie kochają, ale szukali pomocy. Pytali: co jest ze mną nie
tak? Co mogę zrobić?

Ja myślę, że wtedy trzeba odpowiedzieć takiemu rodzicowi, że ma pójść na własną terapię, bo leczenie dziecka czy
pomoc dziecku z pewnością nie wystarczą. Chyba że założymy, że jak dziecko będzie łatwiejsze, to rodzic będzie
bardziej je kochał... Ale myślę, że to często jest interakcja tego, jak trudne jest dziecko, i głęboko zakorzenionych
problemów matki. Jak weszłam na forum o tytule ''Nienawidzę swojego dziecka'', to pomyślałam, że to wymaga jakiegoś
zagłębienia się w siebie i przyjrzenia, dlaczego tak jest.

Można nauczyć się, jak pokochać swoje dziecko?

Nie wiem... Może jeśli taka mama pójdzie na własną psychoterapię, przeanalizuje, co się z nią dzieje, to zacznie to
rozumieć, chociaż nie ma takiej gwarancji. Ważne jest natomiast, żeby przestała mieć jedynie poczucie winy. Bo samo
poczucie winy niczego nie leczy.

Przeczytaj: Sfrustrowane wariatki. Czemu winne są trzydziestki?">>

Strona 3 z 4

Jestem matką. Nie kocham swojego dziecka

2012-01-10

http://wyborcza.pl/2029020,75248,10915937.html?sms_code=

background image

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -

http://wyborcza.pl/0,0.html

© Agora SA

Strona 4 z 4

Jestem matką. Nie kocham swojego dziecka

2012-01-10

http://wyborcza.pl/2029020,75248,10915937.html?sms_code=


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2012 06 09 Jestem matką egoistką
Nie kocham swojego dziecka
2012 10 28 Sąd polski nie musi wydać dziecka
01 09 obiekty noclegowe 2012 www
Cennik Burghart 01 09 2012 n
ustawa z dnia 20 kwietnia 2004 o promocji zatrudnienia tekst ujednolicony 01 09 2012, ustawy
Cennik Burghart 01 09 2012 n
2011 01 09 NIe bij mnie żono
2012 01 10 Feministki nie znoszą Millera
2012 09 18 Lepiej nie płacić pod stołem
2012 09 18 Przedsiębiorcy nie grozi juz wyrok zaoczny
2012 09 23 Przedsiębiorcy nie grozio już wyrok zaoczny
2012 09 18 Lepiej nie płacic pod stołem
2012 09 27 Szef nie musi tolerować także trafnej krytyki
2012 09 19 Kobieta nie zastąpi Sarkozy ego
2012 01 10 Nigdy nie będę Magdaleną Środą
2012 09 07 Spółka nie jest domkiem z bajki Fredry
2012 03 01 Mucha to ministerka, nie ministra
2012 09 13 Ogłoszenie nie uchroni żony przed długami mężą

więcej podobnych podstron