ROZDZIAŁ
1
W szybie okna, o rozmiarach wielkiej tablicy drogowej,
zwykle stoją przy autostradach, odbijał się sielski
pejzaż z zaśnieżonymi szczytami gór i białymi obłoczkami
na tle niebieskiego przestworu nieba. Clare jak zauroczona
patrzyła w ślad za piłką, która uderzyła w szybę z głośnym
brzękiem i wybiła w niej niewielką dziurę prawie w samym
środku. Przez chwilę poczuła rozkoszną przyje-
mność, jaka płynie z niszczenia.
- Niezłe uderzenie - powiedziała półgłosem. W nastę
pnej sekundzie wzięło w niej jednak górę poczucie winy
i opadły ją myśli o nieuchronnych konsekwencjach tego
incydentu
- Czy mi się zdaje, czy to był brzęk tłuczonego szkła?
Siedemnastoletni brat Clare zeskoczył z wózka golfowe-
go i podbiegł do siostry. - Do licha! - zawołał, spostrzega
jąc dziurę. - Coś ty narobiła?
- Przecież nie zrobiłam tego naumyślnie, Joel! - wybu-
chnęła Clare, ale w tej samej chwili pomyślała, że właści
wie nie jest tego tak zupełnie pewna. - Zaraz je otworzy
i zrobi mi dziką awanturę - dodała z ponurą miną, wpatru
jac się w okno Maxa Armstronga. - Niezbyt udany począ-
tek - westchnęła.
6 • UPRAGNIONY CEL
- Nie zrobi żadnej awantury, bo go teraz nie ma w do
mu - odparł spokojnie Joel.
- Skąd wiesz? - spytała i spojrzała na brata niemal
z wdzięcznością. Choć Joel był od niej o jedenaście lat
młodszy, często brano ich za bliźnięta.
- Nie ma flagi na maszcie. - Chłopiec wzruszył ramio
nami. - Zawsze, kiedy jest w domu wywiesza flagę
z niedźwiadkiem.
Clare spojrzała na maszt, stojący w kącie ogródka i ode
tchnęła z ulgą.
- No, jasne! Nie ma flagi - powiedziała, wpatrując się
w elegancki, dwupiętrowy dom swego konkurenta w inte
resach.
- A swoją drogą, te niedźwiadki to był niezły pomysł
- zauważył Joel. - Facet ma głowę na karku. Idziesz sobie,
widzisz taką flagę i od razu wiesz, że ubezpieczyli się u
Maxa Armstronga. „Niedźwiadek Armstronga to znak, że
możesz czuć się bezpiecznie!"
- Och, nie musisz mi przypominać tego sloganu. Słyszę
go już nawet we śnie. - Clare skrzywiła się z niechęcią.
- Podobno Tom podsunął mu ten pomysł, kiedy miał
sześć lat.
- Ach tak? Nie wiedziałam. - Clare wierciła butem
dziurę w murawie poła golfowego. - Dlaczego Max ciągle
tu mieszka? Przecież ten dom jest za wielki dla niego
samego.
- Może ze względu na Toma i Briana, żeby chłopcy
przyjeżdżali w odwiedziny do ojca, mogli wracać do miej
sca, które znają i lubią - odparł Joel w zamyśleniu. Prze
niósł wzrok z domu Armstronga na Clare. -1 co zamierzasz
zrobić z tą szybą?
- Zostawię mu chyba karteczkę z wiadomością. - Clare
wzruszyła ramionami.
UPRAGNIONY CEL • 7
Joel wypchnął językiem policzek i popatrzył na nią ło
buzersko.
- No wiesz, ta piłeczka nie była chyba podpisana twoim
nazwiskiem...
- Joelu Pemberton! - żachnęła się Clare z udanym obu
rzeniem. - Czy sugerujesz, iż powinnam uciec stąd udając,
że tego nie zrobiłam?
- Hmm... chcę tylko uświadomić mojej ogromnie za
sadniczej siostrze, jakie to może mieć konsekwencje. Pró
bujesz, moja droga, wyeliminować Maxa z tutejszego ryn
ku ubezpieczeniowego. A co będzie, kiedy zacznie opo
wiadać swoim klientom, jak to rozpoczęłaś działalność od
rozbijania szyb w okolicy? Będzie się z czego pośmiać...
Clare prychnęła ze złością.
- To doprawdy wzruszające, że tak przejmujesz się
moimi sprawami, Ale to nie jest żadna zbrodnia. Max
mieszka tuż przy polu golfowym i z pewnością często tłuką
mu szyby w oknach.
- Tom na pewno nie zgodziłby się z tobą. Powiedziałby,
że tylko kompletny partacz mógłby zrobić coś podobnego.
Jemu samemu w ciągu dziesięciu lat zdarzyło się zaledwie
wstrzelić kilka piłek na dach. Na dach, siostrzyczko, a nie
w okno.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna za te informacje braci
szku.
- Nadal masz zamiar zostawić karteczkę? - Joel rozej
rzał się szybko dookoła. - Słuchaj, nikt tego nie widział.
Pole jest dzisiaj kompletnie puste. Możemy zabrać rzeczy
i zapomnieć o całej sprawie.
Clare przecząco pokręciła głową. Chciała dać dobry
przykład młodszemu bratu. Po śmierci ojca przyjęła na
siebie odpowiedzialność za rodzinę i traktowała to z całą
powagą.
8 • UPRAGNIONY CEL
- Zostawię mu moją wizytówkę w jakimś widocznym
miejscu - powiedziała stanowczym tonem,
- Można by ją wrzucić przez tę wielką dziurę w jego
oknie. Co ty na to? Wyobrażam sobie, że zwróci jego
uwagę, gdy będzie leżała tam miedzy odłamkami szkła.
- Dziękuję, Joel. Cudowny pomysł.
' - Byłem pewny, że ci się spodoba.
- Zaraz wracam. A może chcesz tam pójść ze mną?
- Nie, dziękuję. Wolę trzymać się z daleka.
Clare ruszyła w stronę domu Armstronga. Musiała po
konać lekkie wzniesienie porośnięte srebrnymi świerkami.
Wokół rozciągały się całe rabaty białych chryzantem, po
przecinane od czasu do czasu drzewami osiki. Drewniany
taras domu ozdabiały pelargonie w czerwonych donicz
kach i asparagusy zawieszone wyżej, w sznurkowych osło
nach na doniczki.
Clare weszła schodkami na taras, poszukała w kieszeni
wizytówki i napisała na niej: Przykro mi z powodu szyby.
Pokrywam wszelkie koszty. Bardzo proszę o kontakt. Do
pisała na dole swoje inicjały i wsunęła wizytówkę przez
wybitą dziurę. Ledwie to zrobiła, a już zaczęła żałować
swojej decyzji i najchętniej zabrałaby świeżo wrzucony li
ścik. Nie było jednak odwrotu. Wizytówka leżała na sza
rym dywanie, wśród maleńkich odłamków szkła, iskrzą
cych się w słońcu.
Clare uświadomiła sobie, że należy jej się jakaś nagroda
za tak odważne przyznanie się do winy, więc zdecydowała
się zajrzeć przez okno do środka tego legowiska króla
pluszowych niedźwiadków. Ogromny kamienny kominek
zajmował całą ścianę pokoju, na drugiej ścianie natomiast
wisiał olejny obraz, przedstawiający Wielki Kanion. Przy
kominku leżał szarobrązowy koc, dalej stało małe pianino,
a w przeciwległym krańcu salonu znajdował się barek.
UPRAGNIONY CEL • 9
Joel z pewnością uwielbia! tu przychodzić, zanim po
rozwodzie rodziców Tom i Brian wyjechali z matką do San
Diego, pomyślała Clare. Nic dziwnego, że brat chciał na
śladować Maxa Armstronga, zamiast iść w ślady swego
dużo mniej operatywnego ojca.
Kiedy postanowiła przejąć firmę ojca i wyeliminować
Maxa jako agenta ubezpieczeniowego, jednego z najwię
kszych we Flagstaff, skalkulowała, ile można na tym zaro
bić. Suma okazała się warta ryzyka. Odkryła, jak można
przystąpić do ataku na pozycję Armstronga. Nie zadbał
o to, by zapewnić pełne ubezpieczenie Hamiltonowi Durn-
bergowi. Tak, tą drogą wejdzie na rynek.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Armstrong straci trochę
w oczach Joela, natomiast Agencja Pemberton stanie na nogi.
Clare uważała, że taka operacja może okazać się najlepszym
sposobem na udowodnienie, że programy komputerowe mo
gą skutecznie rywalizować z bardziej staroświeckimi metoda
mi obsługi klientów, stosowanymi przez Annstronga. Dwa
miesiące tomu Joel oświadczył, że zamierza rzucić szkołę
i rozpocząć jak najszybciej pracę w agencji, bo, po pierwsze,
światem rządzi pieniądz, a po drugie, Max Armstrong udo
wodnił, że można całkiem nieźle radzić sobie w życiu bez
specjalnego wykształcenia.
Słowa brata zabrzmiały jak sygnał ostrzegawczy. Nie
wiedziała, czy Joel będzie kiedyś pracował w firmach
ubezpieczeniowych, czy nie. Była przekonana, że brak od
powiedniego dyplomu, pozbawi go wielu różnych możli
wości w życiu. Clare chciała zdobyć pieniądze na wy
kształcenie brata, a zarazem udowodnić, że można poko
nać Maxa Armstronga.
W poniedziałkowe popołudnie Clare siedziała przy
komputerze i kończyła wprowadzanie danych przed umó-
10 • UPRAGNIONY CEL
wionym spotkaniem z Durnbergiem. Komputer by! pier
wszym sprzętem, który nabyła, aby unowocześnić biuro
ojca. Od chwili gdy przejęła po nim agencję, zarobiła już
trochę pieniędzy, akurat tyle, by móc sobie pozwolić na
sekretarkę lub komputer. Wybrała komputer.
Uznała, że jest bardziej potrzebny. Wychodząc z biura,
włączała automatyczną sekretarkę. Starała się zapomnieć,
że od dwóch lat nie miała urlopu. Gdy Durnberg zostanie
jej klientem, wszystko całkowicie się zmieni.
Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, Clare rzuciła
znad komputera zniecierpliwione spojrzenie, by przekonać
się, kto jej przeszkadza w pilnej pracy. Irytacja zmieniła się
w zaskoczenie, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę
w ciemnobrązowym garniturze i zamszowych półbutach.
Idąc w stronę jej biurka, podrzucał w ręce pomarańczową
piłkę golfową.
Twarz Clare oblała się ciemnym rumieńcem. Nie miała
pojęcia, co ma powiedzieć najwyraźniej pewnemu siebie
mężczyźnie. Oczekiwała w tej sprawie telefonu od jego
sekretarki. Nie była przygotowana na to, że Max Arm
strong zjawi się u niej osobiście.
- Ja... bardzo mi przykro z powodu wybitej szyby -
odezwała się wreszcie.
Para jasnobrązowych, prawie złotych oczu, wpatrywała
się w nią z zainteresowaniem.
- W całym tym wydarzeniu zadziwiły mnie dwie rzeczy
- powiedział, kładąc piłkę dokładnie pośrodku jej biurka.
Clare odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem, jakby
położył przed nią bombę,
- Jakie?
- Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jak uda
ło się pani coś, co nie udało się przedtem żadnemu innemu
graczowi?
UPRAGNIONY CEL • 11
- Uhm - stęknęła Clare. - Przyznaję, że nie było to
dobre uderzenie.
- Jakiego kija pani używała?
- Umm, to była żelazna piątka.
- A z jakiej odległości?
- Och, chyba... z około stu jardów.
- Dobry Boże, kobieto...
- To nie była wyłącznie moja wina. Wiatr ucichł nie
oczekiwanie.
- Ja nigdy nie używam żelaznej piątki do uderzenia ze
stu jardów, chyba że jest huragan!
- Joel ostrzegał, że biorę chyba za ciężki kij, ale...
- Clare przerwała, żeby zastanowić się nad jakąś składniej-
szą obroną. Zmieniła jednak zdanie, odsunęła na bok piłkę
golfową, wyprostowała się na krześle i spojrzała swemu
gościowo prosto w oczy. - Zapłacę za tę szybę, panie Arm
strong. Nie widzę potrzeby szczegółowego omawiania tego
przypadku.
- Więc wie pani, jak się nazywam? - spytał, ignorując
zupełnie to, co powiedziała.
- Widziałam pana zdjęcie w gazecie - odpowiedziała
wściekła na siebie, że jest taka nieostrożna. Byłoby jej dużo
wygodniej udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia.
- Obawiam się, że musiało to być dawno temu. Czy
mogę usiąść?
- Mam bardzo ważne spotkanie o trzeciej, a przedtem
czeka mnie trochę pracy...
- Zajmę pani najwyżej minutę - oświadczył, rozsiada
jąc się wygodnie na krześle naprzeciw jej biurka, zupełnie
jakby zamierzał zostać tu przez resztę dnia.
- O trzeciej muszę być na spotkaniu w mieście, to zna
czy że wychodzę kilka minut wcześniej.
- W porządku, tak się składa, że ja też mam spotkanie
12 • UPRAGNIONY CEL
o trzeciej. Przejeżdżałem akurat obok pani agencji, więc
postanowiłem wpaść na chwilę i zaspokoić ciekawość.
- Jeśli chodzi o golfa, panie Armstrong, to przyznaję,
że powinnam się jeszcze trochę nauczyć.
- Na imię mi Max.
- W porządku, Max. - Zdała sobie sprawę, że Max
może wykorzystać to niefortunne wydarzenie dla ośmie
szenia jej w oczach swoich klientów, - Gram już jednak
całkiem długo i nawet Joel...
- Czy Joel to twój mąż?
- Mój brat - poprawiła szybko i natychmiast ugryzła
się w język, niezadowolona, że tak łatwo daje wyciągać
z siebie wszystkie informacje.
Max strzelił palcami.
- Ależ tak! Joel Pemberton. Jeden z kolegów Tom-
my'ego.
- Chyba rzeczywiście się znają - potwierdziła Clare,
przyjmując beztroski ton Armstronga.
- Ty jesteś w takim razie jego starszą siostrą. Teraz
sobie przypominam. Wasz ojciec był właścicielem tej
agencji, a potem...
- Umarł dwa lata temu.
- Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Nie znałem go osobi
ście, ale sprawiał wrażenie porządnego człowieka.
- Był porządnym człowiekiem.
- Teraz ty przejęłaś agencję?
- Tak.
- Założę się, że to ty odnowiłaś biuro - powiedział,
rozglądając się wokół.
- Dlaczego tak sądzisz?
Miał, oczywiście, rację. Większość prac wykonała sa
ma. Nie miała jednak ochoty wdawać się w wyjaśnienia.
- Och, sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ściany
UPRAGNIONY CEŁ • 13
sprawiają wrażenie świeżo malowanych. Poza tym wiszące
tu obrazy mogły być wybrane tylko przez młodą, inteligen
tną kobietę o postępowych poglądach.
- Co masz na myśli? - spytała nie wiedząc, czy akcep
tuje ten wybór, czy raczej kpi sobie z niej.
Dotknięciem kciuka zsunął kapelusz na tył głowy.
- No cóż, ten czerwony wzorek, biegnący dookoła
ścian, zdradza inteligencję. A abstrakcyjna sztuka oprawio
na w chromowane ramki - postępowe poglądy.
- Myślę, że to całkiem niezłe cechy agenta ubezpiecze
niowego.
- Bez wątpienia, bez wątpienia.
- Jakie ty masz obrazy w biurze, Max?
- Jeden z moich przyjaciół bawi się malowaniem. Na
malował mi kilka sympatycznych, olejnych pejzaży jesien
nych. Ludzie lubią się im przyglądać. - Uśmiechnął się
szeroko. Potem poprawił się na krześle, ale nie sprawiał
wrażenia osoby zbierającej się do wyjścia. - Jesteś bardzo
podobna do brata. Tak samo szczupła, jasnowłosa, chociaż
on chyba nie ma zielonych oczu.
- Joel ma niebieskie - oznajmiła automatycznie, przy
zwyczajona do ciągłych porównań z bratem. Każdy za
wsze zauważał, że różni ich barwa oczu, - Zadziwiająco
dobrze pamiętasz Joela.
- Zawsze pamiętam miłych kolegów Tommy'ego, bo
nie wszyscy byli tacy udani, o większości nie ma nawet co
mówić. Ale mniejsza z tym. Teraz, kiedy wiem, że jesteś
siostrą Joela, wcale mnie nie dziwi, że przyznałaś się do
stłuczenia szyby. To właśnie była ta druga rzecz, która mnie
zdziwiła. Nie musiałaś się przyznać, a jednak to zrobiłaś.
Clare poczuła, że jego słowa sprawiają jej mimowolną
przyjemność. Och, do diabła! Ma w nosie jego opinie na
temat biura, brata czy zasad moralnych.
14 • UPRAGNIONY CEL
Spojrzała na niego uważnie. Mógł mieć" czterdzieści
jeden lub czterdzieści dwa lata. Był w wieku, w którym
jedni mężczyźni zaczynają wyglądać bardziej pociągająco,
innym natomiast rośnie brzuszek i przestają o siebie dbać.
Max należał do pierwszej z tych grup. Trzymał się prosto
i było w jego postawie coś władczego, co często idzie
w parze z powodzeniem finansowym. Clare rozumiała już,
dlaczego Joel powtarzał jej, że Max ma klasę.
Emanowała z niego wielka siła charakteru. Zajął ją roz
mową do tego stopnia, że zapomniała o komputerze i pra
cy, która miała być skończona przed umówionym spotka
niem. Zerknęła na zegarek.
- Będę musiała zaraz wyjść, Max. Ile będzie kosztować
wymiana szyby? Może wystawię ci...
- Zapomnij o tym.
- O czym?
- O szybie. Szklarze już byli, wszystko jest zrobione
i zapłacone. Nie musisz się tym martwić.
- Ale nie powinieneś ponieść żadnych...
- Nic mnie to nie kosztowało. Koszty naprawy pokryło
ubezpieczenie. Szklarze nie chcieli najpierw ani grosza, bo
swego czasu dużo zrobiłem dla ich firmy, ale ja nie lubię
takich sytuacji i myślę, że ludzie muszą zarabiać pieniądze
za swoją pracę.
Clare nie chciała mieć wobec niego żadnych zobowiązań.
- Ja jednak chciałabym jakoś uczestniczyć w kosztach.
- Widzę, że naprawdę masz poczucie winy.-Max roze
śmiał się. - Może zaprosisz mnie kiedyś na drinka?
- No cóż... - zaczęła, kompletnie zaskoczona i zbita
z tropu.
- Nie przejmuj się. Pewnie masz stałego chłopaka, któ
remu wcale by się to nie podobało.
- Nie,ale...
UPRAGNIONY CEL • 15
- Nie? W takim razie umawiamy się. Pójdziemy się
czegoś napić. Moje dzisiejsze spotkanie zajmie mi resztę
dnia, ale co byś powiedziała, gdybym przyjechał po ciebie
jutro o piątej?
Z bijącym sercem Clare gorączkowo szukała w myślach
jakiejś wymówki. Na próżno. Nigdy zresztą nie przycho
dziło jej łatwo wynajdywanie wykrętów. Poza tym, jutro
Max już będzie wiedział, że staje się jego rywalką i odwoła
tę randkę.
- W porządku- odpowiedziała nieswoim głosem.
- Wspaniale. Będę czekał z niecierpliwością. - Wstał
i wyciągnął do niej rękę na pożegnanie.
Po chwili wahania Clare podniosła się i podała mu dłoń.
Ciepło bijące z jego palców zaskoczyło ją. Dlaczego wyob
rażała go sobie jako człowieka bez skrupułów o twardym
sercu? Nie pamiętała, żeby dotyk jakiegokolwiek mężczy
zny podziałał na nią tak elektryzująco. Przestraszyła się.
- Hej, zaprosiłem cię tylko na drinka - odezwał się
miękko.
- Przepraszam -uśmiechnęła się nieco sztucznie.
- Jak dwie krople wody.
- Nie rozumiem...?
- Ty i Joel. Jesteście podobni jak dwie krople wody.
Pozdrów go ode mnie, proszę.
- Oczywiście - skinęła głową.
Co się z nią działo? Musi zachować spokój w konta
ktach z tym człowiekiem. Był jej rywalem, choć pewnie
jeszcze o tym nie wiedział. Nie wolno jej tracić głowy.
- A więc do jutra. - Max wypuścił z uścisku jej dłoń.
- Do jutra. - Clare mocno oparła dłonie na biurku pa
trząc, jak Max Armstrong idzie w kierunku drzwi. Zatrzy
mał się na chwilkę w poczekalni dla klientów i biorąc do
ręki egzemplarze „Forbes" i „Money", spytał:
16 • UPRAGNIONY CEL
- Ktoś to czyta? To znaczy, twoi klienci?
- No... nie wiem. Uważam, że powinni być poinformo
wani o aktualnej sytuacji finansowej, więc zostawiam tutaj
te pisma, żeby im to ułatwić.
- Mmm - mruknął Max i odłożył gazety, układając je
starannie jedną obok drugiej, tak jak leżały przedtem,
- Rozumiem, że w twojej poczekalni nie ma takich ty
tułów?
- Nie daj Boże.
- A jakie, jeśli można wiedzieć? - Clare nie mogła się
powstrzymać.
- No wiesz, „Readers'Digest", „Time", „People", tytu
ły, które sam lubię czytać.
- Tak się składa, że ja właśnie bardzo lubię czytać „For
bes" i „Money" -odparowała Clare.
- Nie mam najmniejszej wątpliwości. - Pokiwał głową
i rzucił okiem na abstrakcyjne obrazy zawieszone przy
drzwiach. Potem, nim zdążyła coś powiedzieć, dotknął
z galanterią ronda kapelusza w geście pożegnania i wy
szedł.
Cóż za idiotyczna wizyta, myślała, obserwując przez
okno, jak się oddala. Dlaczego po prostu nie zatelefono
wał? Miala do czynienia z prawdziwym mężczyzną. To
zdanie utkwiło jej w pamięci. Prawdziwy mężczyzna...
Nie, nie może pozwolić sobie na żadne myśli tego rodzaju
o Maxie Armstrongu. Nie stać jej na to.
Wyłączyła komputer i przykryła go pokrowcem, żeby
się nie kurzył. Potem włożyła papiery zawierające jej ofertę
dla Dumberga do teczki, którą podarowała jej matka. Mat
ka była bardzo zadowolona, że Clare zdecydowała się zająć
interesami i uchronić ją w ten sposób od spędzenia ostat
nich lat życia w domu starców. Clare była pewna, że nawet
Max Armstrong nie miał bardziej eleganckiej teczki.
UPRAGNIONY CEL • 17
Nie wolno jej ciągle myśleć o Maxie, zbeształa w my
ślach samą siebie, włączając automatyczną sekretarkę i za
mykając biuro. Spotkanie z Durnbergiem wymaga od niej
najwyższej koncentracji, jeśli ma odebrać klienta najbar
dziej sprawnemu agentowi ubezpieczeniowemu we Flag
staff.
Przemierzając miasto swoim dziesięcioletnim datsu-
nem, Clare zdała sobie sprawę, że jest to chyba najstarszy
model samochodu w całej okolicy. Joel często powtarzał,
że kupi sobie kiedyś takiego porsche, jakiego ma Max
Armstrong. Irytowała ją ta namiętność młodszego brata do
drogich samochodów. Jednak akurat teraz chemie usiadła
by za kierownicą czegoś nowszego i ładniejszego.
Jej ojciec nigdy nie przykładał wielkiej wagi do rzeczy
materialnych. Clare podejrzewała nawet, że stawiał sobie
za punkt honoru pewną surową skromność. Usiłowała iść
w jego ślady, ale niezupełnie jej się to udawało. Joel nawet
nie chciał spróbować. Kochał piękne przedmioty, co po
ważnie niepokoiło Clare.
Wokół budynków klubu „Fairways Flagstaff' posadzo
no wielkie sosny ponderosa, by stworzyć nrikroklimat gór
skiego uzdrowiska. Ostatnio wiele z tych drzew wycięto,
by zbudować pole golfowe i Clare myślała o tym z pra
wdziwym żalem. Z drugiej jednak strony, nowe obiekty
sportowe podnosiły jeszcze bardziej wartość tego terenu,
a więc i wysokość składki ubezpieczeniowej. Ubezpiecze
nie należało odnowić dokładnie za dwa miesiące. Clare
żywiła nadzieję, że Dumberg zechciał dokładnie rozważyć
jej ofertę.
Zaparkowała samochód i ruszyła w stronę masywnych,
drewnianych drzwi głównego wejścia. Wiedziała, ze po
prawej stronie budynku zainstalowano wielki hydrant i że
na terenie klubu była rozlokowana cała sieć hydrantów.
18 • UPRAGNIONY CEL
Wszystkie firmy ubezpieczeniowe działające we Flagstaff,
przykładały najwyższą wagę do zabezpieczeń przeciwpo
żarowych i ona również zamierzała zwracać na to uwagę.
Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami i wzięła głębo
ki oddech. Przygotowywała się do tego spotkania od kilku
tygodni, analizując wszystkie potrzeby terenu i dopasowu
jąc do nich swoją ofertę ubezpieczeniową, skalkulowaną
po atrakcyjnie niskiej cenie. Wiedziała jednak, że samą
ceną nie może przebić Maxa. Dodała więc do oferty plan
ubezpieczenia innego klubu Durnberga na Florydzie, a tak
że ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie na życie.
Chciała zaproponować mu całościową ofertę. I miała za
miar przekonać swego klienta, że wszystkim powinien zaj
mować się tylko jeden agent-ona sama.
Mogłoby się wydawać, że do zrealizowania całego pla
nu i zajęcia miejsca Maxa brakowało jedynie tego, by
przedstawiła wreszcie swój plan Dumbergowi. Clare wie
działa jednak, że to nie może być aż tak proste. Max
Armstrong prowadzi! firmę od lat, a zaufanie i siła przy
zwyczajenia jest bardzo istotna przy podejmowaniu decy
zji przez potencjalnych klientów, Ale trudno, Clare była
zdecydowana przezwyciężyć każdą trudność.
Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Była tu już
wcześniej, więc znała drogę do biura. Prawdę rzekłszy,
zwiedziła dokładnie klub, wykorzystując nieobecność wła
ściciela, który cenił sobie łagodny klimat Florydy i wolał
zazwyczaj przebywać w swojej drugiej posiadłości, w Su
gar Sands nad Zatoką Meksykańską.
Recepcjonistka przy wejściu uśmiechnęła się na widok
Clare, ale nie potrafiła ukryć lekkiego zdenerwowania.
- Dumberg prosił, żebyś weszła, gdy tylko się zjawisz
- powiedziała. A potem dodała trochę ciszej. - Trzymam
za ciebie kciuki.
UPRAGN1QNV CEL • 19
- Dziękuję, Beverly.
Clare zdążyła się zaprzyjaźnić z dziewczyną, od której
uzyskała wiele cennych informacji na temat obu klubów.
Jeśli dopnie dzisiaj zamierzonego celu, zaprosi Beverly na
obiad.
Ruszyła energicznym krokiem w kierunku biura. Dobie
gały stamtąd dwa męskie głosy, co wprawiło ją w zakłopo
tanie. Do diabła! Chciała być sama z Dumbergiem i spo
kojnie z nim porozmawiać. Pewnie jest tam z nim jakiś
pracownik klubu. Może właśnie wychodzi? Zapukała
w uchylone drzwi.
- Proszę wejść - usłyszała. Weszła do środka i z uśmie
chem na twarzy skierowała się w stronę biurka. Uśmiech
zamarł jej jednak na ustach, gdy obok Durnberga zobaczyła
Maxa Armstronga, grzecznie uchylającego kapelusza na jej
widok.
ROZDZIAŁ
2
- A więc państwo już się znają! - Siedzący za biurkiem
szczupły mężczyzna uśmiechnął się, błyskając olśniewają
co białymi zębami.
- No właśnie, dzisiaj po południu... - bąknęła Clare
z niepewną miną i przyjrzała się gospodarzowi.
Siwiejące skronie i miła, pociągła twarz mężczyzny ro
biły sympatyczne wrażenie. Z całej postaci biła pewność
siebie, jaką dają pieniądze i koneksje. Max zachowywał się
tak, jakby ze szklanką piwa siedział w swoim ulubionym
barze, Durnberg natomiast przypatrywał się gościowi z po
wagą i zaciekawieniem.
Clare rozejrzała się dyskretnie wokół. Ściany były wyło
żone boazerią. Umeblowanie składało się z solidnego biur
ka, przed którym stały dwa ciężkie krzesła, skórzanej kana
py i przeszklonej szarki, którą wypełniały trofea tenisowe,
zdobyte zapewne przez gospodarza. W jednym z pucharów
siedział mały, pluszowy miś.
- Zapewne pomyliłam godzinę naszego spotkania, pa
nie Durnberg - zaczęła Clare. - Przyjdę nieco później, kie
dy pan już się zapozna z...
- Nie, nie. Wszystko w porządku - wpadł jej w słowo.
UFRAOWOWYCEL • 21
- Bardzo proszę, niech pani siada obok mego starego przy
jaciela Maxa!
Clare nieznacznie uniosła brew w górę. A wiec są przy
jaciółmi.
- Dziękuję, panie Durnberg, aleja... właściwie., .jeżeli
pan nie ma nic przeciwko temu. ..
- Słuchaj, Ham - wtrąci! Max - zdaje się, że ta młoda
dama czuje się skrępowana... - Max uniósł się z krzesła.
- Może będzie lepiej, jak sobie pójdę na mały spacer albo...
Clare nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Czyżby
Max ustępował jej pola? Co to za nieoczekiwane, wielkodu
szne gesty? A może po prostu nie traktował jej jak prawdzi
wego konkurenta? Był po imieniu z tym facetem zza biurka...
- Nie ma mowy! - zaprotestował Durnberg. - Plany się
nieco zmieniły i najlepiej będzie, jeżeli dowiecie się o tym
oboje równocześnie.
- Jak to plany się zmieniły? - Clare zacisnęła palce na
rączce skórzanej teczki
- Zaraz się pani o wszystkim dowie, proszę spocząć,
panno Pemberton.
Clare przysiadła niepewnie na skraju krzesła, stojącego
obok krzesła Maxa. Przełknęła nerwowo ślinę. Durnberg
patrzył na nich z wyraźnym rozbawieniem.
- Coś ty jej zrobił, Max? Wygląda na to, że się ciebie
śmiertelnie boi!
Max siedział wygodnie rozparty. Założył nogę na nogę
i Clare ze zdziwieniem zauważyła, że podeszwa jego nieska
zitelnie błyszczących butów jest niemal całkowicie zdarta.
- Może jej się wydaje, że jestem na nią wściekły, bo
próbuje wejść na rynek i konkurować ze mną - uśmiechnął
się szeroko do Dumberga.
Clare poczuła się zirytowana jego nonszalancją. Cóż to
za arogant! Wyraźnie ją lekceważy.
22 • UPRAGNIONY CEL
- Pan uważa, że to niemożliwe? - Rzuciła mu ostre
spojrzenie.
- Wszystko jest możliwe, ale przejmować się z powodu
konkurencji? Życie jest na to za krótkie!
Clare już otwierała usta, by uświadomić mu, jak bardzo
się myli, ale Durnberg byl szybszy,
- Uczciwa konkurencja to coś, co mi się podoba.
W związku z tym mam propozycję dla was obojga. Tak się
akurat złożyło, że jutro rano muszę być na Florydzie. Mam
tam coś pilnego do załatwienia. Nie zdążę więc zapoznać
się dokładniej z pani ofertą ani porównać jej z twoją, Max,
bo dzisiaj mam jeszcze trochę pracy. Proponuję więc, aby
ście polecieli na Florydę wraz ze mną. Tam sobie to wszy
stko omówimy.
- Ale... - Clare zaczęła z wahaniem, lecz tym razem
Max nie dał jej dojść do słowa.
- Świetnie! - wykrzyknął.
Clare czuła, że jej serce bije w przyspieszonym rytmie.
Max jest gotów jechać... Jeżeli ona nie pojedzie, to nigdy
nie dostanie tego zlecenia.
- Ile czasu nam to zajmie? - spytała ostrożnie.
- Najwyżej kilka dni - odpowiedział Durnberg, studiu
jąc jakieś leżące przed nim papiery, jak gdyby sprawa była
już przesądzona. - Przecież oboje możecie zostawić wasze
agencje pod opieką sekretarek na te parę dni.
- Gloria z pewnością będzie zachwycona, jeśli na jakiś
czas zniknę jej z oczu. Ona właściwie uważa, że ja tylko
przeszkadzam. - Max roześmiał się.
Clare starała się szybko zebrać myśli. Nie miała wy
boru, ale kto zajmie się wszystkim podczas jej nieobecno
ści?
- Dobrze, wydam odpowiednie polecenia - powiedzia
ła wolno.
UPRAGNIONY CSL • 23
- No to świetnie. - Durnberg rzucił jej krótkie spojrze
nie znad papierów. - A zatem spotykamy się jutro na lotni
sku, o szóstej rano... Czy to może dla was za wcześnie?
- Skądże znowu. - Max uniósł się z krzesła. - Dobrze
się składa, popracuję przy okazji nad swoją opalenizną.
Tylko załatw nam słońce, Ham!
- Ty wiesz, Max, że dla Hamiltona Dumberga zawsze
świeci słońce.
- Wobec tego będę się starał trzymać blisko ciebie,
- Otóż to, Max. Do zobaczenia jutro rano, panno... Czy
nie możemy przejść na ty, Clare?
- Oczywiście, panie Durnberg.
- Ham, po prostu Ham. Poproś Maxa, żeby opowiedział
ci, jak doszło do tego, że przyjaciele zaczęli tak do mnie
mówić. Ale, Max - podniósł ostrzegawczo palec w górę
- nie zdradź wszystkich moich sekretów! Muszę zachować
resztki autorytetu. No, zmykajcie.
Od czasu gdy skończyła sześć lat, Clare nie usłyszała, że
ma zmykać. Ten protekcjonalny ton irytował ją, ale miała
nadzieję, że jakoś się do tego przyzwyczai. Co tu dużo
gadać, będzie musiała!
Podziękowała Maxowi, który przepuścił ją w drzwiach,
i nie czekając ani chwili, ruszyła szybko korytarzem w na
dziei, że uwolni się od jego towarzystwa. Jednak słyszała
jego kroki tuż za sobą. Zwolniła, aby nie wyglądało to na
ucieczkę.
- To co? Nieoczekiwanie mamy trochę wolnego czasu
- stwierdził, zrównując się z nią. - Może poszlibyśmy na
drinka?
Clare przystanęła.
- Teraz?
- No, a dlaczego nie? - Max uniósł w górę brew w za
bawnym grymasie.
24 • UPRAGNIONY CEL
- Jeżeli jutro mam się wybrać w podróż, muszę zała
twić kilka spraw...
- Ja też, ale co szkodzi wpaść na małego drinka?
Spojrzała na niego podejrzliwie, starając się przejrzeć
jego grę.
- Słuchaj, Max, ja naprawdę chcę przejąć te ubezpie
czenia od ciebie. Chyba nie myślisz, że zrezygnuję, jeśli
postawisz mi drinka?
- Myślałem, żemoże to ty mi postawisz...
- Ach tak...
- Chodźmy. - Ujął ją pod ramię. - Odrobina relaksu
dobrze nam zrobi. Tam, w głębi holu, jest bardzo sympaty
czny bar, z którego okien roztacza się niebywały widok.
Choć, prawdę mówiąc, skoro wczoraj tędy przechodziłaś,
nie dałbym głowy, ze szyby są całe.
- Ha, ha, ha. Ale śmieszne.
- Hmm... Masz rację. Przepraszam.
Jego reakcja zaskoczyła ją. Ten idący obok mężczyzna
wymykał się osądowi. Postanowiła go nieco wysondować.
W końcu powinna wiedzieć o nim jak najwięcej.
- Słuchaj, Max... Jak by ci tu powiedzieć... Wiesz,
byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś nie opowiadał Dum-
bergowi o tym wypadku z szybą.
- Nie powiem.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Uśmiechając się, przepuścił ją
w drzwiach baru.
- To doprawdy bardzo miło z twojej strony.
- Może mam w tym swój interes? W moim zawodzie
nauczyłem się już, że wieszanie psów na konkurencie ni
czego nie załatwia. W ten sposób od razu tracisz reputację
i stajesz się w oczach klienta kimś podejrzanym. Dopóki
nie mam pewności, że agent ubezpieczeniowy albo towa-
UPRAONIONY CEL • 25
rzystwo, które reprezentuje, to tandeciarze albo kanciarze,
nigdy nie powiem złego słowa. - Wybrał ustronny stolik
i usiadł tuż przy niej. - O tobie akurat wiem, że jesteś
solidną firmą.
Znajdował się tak blisko, że Clare poczuła się speszona.
Starała się odsunąć, ale dalej była już tylko ściana. Od
chrząknęła i położyła ręce na stole, jakby chciała uczynić
spotkanie bardziej oficjalnym.
- Czego się napijesz? - spytał Max.
- Może być białe wino. Ale jakieś zwyczajne.
Kiedy zjawił się kelner, Max zamówił dla siebie whisky
z lodem, a dla Clare kieliszek chardonnay.
No jasne, mogła się tego spodziewać.
- Wiesz - powiedziała, sadowiąc się wygodniej - za
ciekawiło mnie to, co mówiłeś o stosunku do konkurencji.
Przypomniała mi się rada, której udzielił Thumperowi jego
ojciec. Ale ty pewnie nie widziałeś „Bambiego"?
- Jak to nie? Widziałem. Czytałem nawet. Chodzi ci
pewnie o to: „Jeżeli nie możesz o kimś powiedzieć czegoś
dobrego, lepiej nie mów nic". Tak?
Clare wpatrywała się w niego zdumiona.
- Och, nigdy bym nie podejrzewała, że czytasz takie
książki!
W przyćmionym świetle iamp brązowe oczy mężczyzny
stały się całkiem czarne. Wspart się łokciem o stolik i po
chylony w stronę Clare, przyjrzał się jej uważnie.
- A na kogo wyglądam? Może przypominam ci myśli
wego, który zastrzelił matkę Bambiego?
- No nie, bez przesady. Ale mógłbyś być tym drugim
myśliwym, który połowa! na jego ojca.
- Niebywałe! - Max pstryknął palcem w denko kapelu
sza i pokiwał głową w zamyśleniu, jakby to, co usłyszał
sprawiło mu zawód.
26 • UPRAGNIONY CEL
- Spójrz tylko do lustra: wyglądasz, jakbyś zszedł z kart
magazynu mody, propagującego stroje w stylu Dzikiego
Zachodu.
- Ach tak? Wobec tego mam nadzieję, że nie będziesz
mi miała za złe, jeżeli pozuję sobie trochę tytoniu. No,
mogę ostatecznie obiecać, że nie będę pluł na podłogę
- uśmiechnął się, sięgając do kieszeni płaszcza.
- Owszem, będę miała. Żucie tytoniu to coś okropnego!
Chyba wiesz, że to zwiększa ryzyko zachorowania na raka?
I w ogóle... - przerwała, bo kelner właśnie postawił przed
nimi zamówione drinki.
Max wpatrywał się w nią, zakrywając dłonią usta. Wi
dać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie wybuchnąć
śmiechem.
- Żartujesz sobie ze mnie, tak? Ty wcale nie żujesz
tytoniu?
- Nie. Nie żuję tytoniu - oświadczył uroczystym tonem
Max i parsknął śmiechem.
Clare poczuła, że się czerwieni.
- Dałam się nabrać, bo godzinami wbijałam to do gło
wy Joelowi. On gra w baseball, więc oczywiście żuje tytoń,
bo wśród graczy w baseball należy to do dobrego tonu.
Wreszcie udało mi się przekonać go, żeby przestał, i teraz
gdy dowiedziałam się, że i ty żujesz... Wiesz, jacy podatni
na wpływy są młodzi chłopcy...
Max bez przekonania pokręcił głową i sięgnął po swoją
whisky.
- A zatem za przyjazną konkurencję!
- Za przyjazną konkurencję - powtórzyła Clare, choć
nie mogła sobie wyobrazić, jak mogliby pozostać przyja
ciółmi, kiedy jedno z nich zwycięży. Podniosła w górę
swój kieliszek, a potem trąciła nim lekko jego szklankę
i spoglądając mu prosto w oczy, upiła nieco wina.
UPRAGNIONY CEL • 27
Duży błąd, pomyślała już w następnej sekundzie. Zda
wało jej się, że w jego oczach dostrzegła coś więcej niż
przyjazne uczucia. Była w nich jakaś tęsknota. Czuła, że
traci pewność siebie, ręce jej się trzęsą, a serce bije szyb
ciej. Do licha, co się dzieje?
- Dobre wino - powiedziała i nerwowo upiła łyk.
- Nie warto truć się jakimś paskudztwem. Zresztą, to ja
zapraszam, wiec ja wybieram i płacę.
- Nie ma mowy! - zaprotestowała.
- Daj spokój. - Machnął ręką. - Wiem jak to jest, kiedy
się uruchamia agencję. Na początku trzeba się liczyć z każ
dym groszem. A jeśli chodzi o tę podróż na Florydę, to się
nie martw. Kiedy Durnberg nas zaprasza, to nie musimy się
o nic kłopotać. Czeka nas kilka dni życia w luksusie -
stwierdził i uśmiechnął się szeroko.
- Akurat to jest dla mnie najmniej ważne. Chcę zała
twić sprawę i to wszystko.
- Jeżeli chcesz coś uzyskać u Dumberga, to radzę ci, daj
mu odczuć, że nic ci od dawna nie sprawiło takiej frajdy,
jak ta wyprawa na Florydę.
Clare spojrzała na niego nieufnie.
- Dlaczego radzisz mi, jak mam postępować z Dum-
bergiem?
- Sam nie wiem - odparł i wzruszył ramionami.
- Ja wiem. Wydaje ci się, że nie mam żadnych szans.
- Nic podobnego. Nie jestem taki zarozumiały, ale
przyznam, że szanse masz raczej niewielkie.
- Jak długo go znasz?
- Dumberga? Chodziliśmy do tej samej szkoły.
No tak, pomyślała Clare. Karty zostały rozdane na długo
przedtem, zanim ona postanowiła przystąpić do rozgrywki.
- Ale nie byliśmy szczególnie zaprzyjaźnieni.
Zabrzmiało to jak pocieszenie.
28 • UPRAGNIONY CEL
- Nie byliście, ale wiesz, jak to się stało, że zaczęli do
niego mówić Ham? - spytała z przekąsem.
- Ach, on udzielał się w szkolnym kółku dramatycz
nym i nieustannie występował. A takie długie imię, jak
Hamilton, aż się prosi o zdrobnienie.
Clare skinęła głową. To by tłumaczyło zamiłowanie
Dumberga do teatralnej pozy. Spojrzała na Maxa.
- Rozumiem, on należał do kółka dramatycznego, a ty
do drużyny baseballowej.
- Widzę, że już mnie zaklasyfikowałaś?
- A więc nie mam racji?
- Akurat w tym wypadku masz rację, Clare. Ale bądź
ostrożna w zbyt łatwym rozdzielaniu etykietek. Mogę ci
sprawić niespodziankę.
- Zdaje się, że zaczynam to rozumieć, Max.
- To dobrze. - Oparł się o ścianę i popatrzył na nią
przeciągle.
- Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że na
razie twoja firma jest jednoosobowa... Kiedy byłem dzisiaj
u ciebie, nie zauważyłem sekretarki.
- Bo rzeczywiście nie mam sekretarki. Zamiast sekre
tarki zafundowałam sobie komputer - odcięła się. - Moja
matka może mi pomóc, gdy mnie nie będzie.
- Poradzi sobie?
- Oczywiście. Nieraz mi pomagała, kiedy musiałam
wyjechać - zapewniła, ale na samo wspomnienie ścierpła
jej skóra. Nawet nie to było najgorsze, że matka wymazała
wówczas istotne dane z pamięci komputera. Przez dwa dni
pani Edna Pemberton narobiła takiego bałaganu, że Clare
miała potem pełne ręce roboty przez dwa tygodnie. Co się
zdarzy teraz? Boże, miej w opiece Agencję Ubezpieczenio
wą Pembertonów!
- To masz się z czego cieszyć. Nie wyobrażam sobie,
UPRAGNIONY CEL • 29
jak poradziłbym sobie bez Glorii. Zdobyła wielkie do
świadczenie w tym zawodzie i teraz chce otworzyć własną
agencję. Wszystko wskazuje na to, że stracę współpra
cowniczkę, a zyskam konkurentkę. Na szczęście, mam je
szcze kilka miesięcy spokoju.
A wiec o to chodzi, pomyślała Clare.
- Czy to jest całkiem lojalne z jej strony? - zapytała
głośno. - Przecież wykorzysta umiejętności, które zdobyła
pracując u ciebie.
- Bez wątpienia. Wykorzysta i to nieźle! Ale sam ją do
tego namawiałem. Jest zbyt dobrym fachowcem, żeby re
sztę życia spędzić jako sekretarka.
- Jak to? Sam ją do tego namawiałeś?
- A dlaczego nie?
- Przecież może ci odebrać klientów!
- No wiesz, nie mogę myśleć tylko w tych kategoriach.
Zresztą, te zależności nie są takie proste. Czasem właśnie
obecność konkurenta napędza klientów.
Clare przypatrywała się Maxowi uważnie. Właściwie
zaczynała nawet go lubić. Tego tylko brakowało! Taka
słabość może ją drogo kosztować. Na przekór sobie posta
nowiła od razu zerwać nić sympatii, jaka zawiązała się
między nimi.
- Zawsze jesteś taki szlachetny, czy tylko teraz chcesz
mi udowodnić, jaki z ciebie wspaniały facet?
Max najwyraźniej poczuł się dotknięty. Popatrzył na nią
zaskoczony i Clare nagle zrobiło się przykro.
- Przepraszam, zachowałam się okropnie. Sama nie
wiem, co mi się stało.
- W porządku. Nie gniewam się - powiedział, uśmie
chając się kącikiem ust - Chętnie odpowiem na twoje
pytanie. Owszem, chciałbym na tobie zrobić wrażenie. Mo
że i trochę się zgrywam. Tak naprawdę, to jestem zimny
30 • UPRAGNIONY CEL
drań, ale mam nadzieję, że zanim to odkryjesz, będzie już
za późno.
- Za późno na co?
Max westchnął tylko w odpowiedzi.
- Widzę, że w twoim scenariuszu jestem zdecydowanie
czarnym charakterem - powiedział po chwili. - Nie rozu
miem, dlaczego uparłaś się, że musimy toczyć wojnę. Prze
cież żyjemy w wolnym kraju, w którym konkurowanie nie
jest zabronione. Przeciwnie.
Clare rzuciła mu szybkie spojrzenie.
- Czy mojego ojca też tak potraktowałeś?
- Twojego ojca prawie nie znałem. Nie wydaje mi się,
żebyśmy mieli jakieś wspólne interesy.
Zdumiała ją ta odpowiedź. Jak mógł nie pamiętać kogoś,
kto uważał go za swego wroga numer jeden? Mógł, co
prawda, nie być tego świadom. To była przede wszystkim
wojna Pembertonów. Nie ciągnęła jednak tego tematu.
Zerknęła na zegarek.
- Oho, zrobiło się całkiem późno, a ja mam jeszcze
milion spraw do załatwienia!
Max uniósł się ze swego miejsca.
- Chodźmy więc. I nie zawracaj sobie głowy rachun
kiem, następnym razem ty stawiasz.
Clare zmarszczyła brwi.
- Nie wiem, czy będzie następny raz. Uczciwie
cię uprzedzam, że zamierzam przejąć ubezpieczenia Fair
ways.
- Tak, wiem, że jesteś jedną z tych zdecydowanych,
młodych kobiet
- Nie żartuj sobie, Max. Nie masz do czynienia z dziec
kiem. - Clare gniewnie wydęła wargi.
- Och, co do tego akurat nie mam wątpliwości. - Ob
rzucił ją przeciągłym spojrzeniem. - Ale może i ja powi-
UPRAGNIONY CEL • 31
nienem cię ostrzec... Ham Dumberg to twardy zawodnik...
i lubi grać ostro.
- Wiem, tenis, golf i te rzeczy.
- Nie wiem, czy mamy na myśli te same rzeczy, Clare.
Jak ci się zdaje, dlaczego zaprosił nas oboje na Florydę?
Clare wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczała.
- Nie obchodzi mnie, co zamierza. Ważne jest, że ja
mam najlepszy pomysł na zorganizowanie rynku ubezpie
czeń, a on jest poważnym biznesmenem.
Max rozłożył ręce.
- A zatem widzimy się jutro rano.
Clare skinęła głową.
- Dziękuję za drinka. Do jutra!
Odwróciła się i skierowała ku wyjściu, czując na sobie
spojrzenie mężczyzny.
Max patrzył w ślad za nią, dopóki jej zgrabna sylwetka
nie zginęła za barowymi drzwiami. Westchnął. Tak, była
atrakcyjną, wysoką blondynką z długimi nogami. Stanow
czo w jego typie. Westchnął raz jeszcze i dopił drinka.
Jack Daniels" to zbyt droga whisky, żeby miała się zmar
nować. Przez ostatnich kilka miesięcy nie brakowało okazji
do poznania zarówno jej znakomitego smaku, jak i horren
dalnie wysokiej ceny. Na szczęście przez kilka dni Ham
będzie płacił jego rachunki. Od jutra też zacznie prowadzić
sportowe życie: tenis, golf, windsurfing, czyli to, co Ham
lubi. Dumberg uwielbia wygrywać, zwłaszcza z nim, Ma-
xem Armstrongiem. To mu specjalnie nie przeszkadza, do
póki stoją za tym pieniądze, na których z kolei jemu zależy.
Ale dlaczego Ham uparł się, żeby lecieć na Florydę we
trójkę? Może chce go bliżej zapoznać ze swoimi interesa
mi, a może podnieca go pomysł, że będzie się przyglądał,
jak on, Max Armstrong walczy z tą piękną blondynką o je-
32 • UPRAGNIONy CEL
go względy? Myśl, że to Gare jest osobą, którą będzie
musiał pokonać, nie budziła jego entuzjazmu.
Od czasu kiedy się rozwiódł, żadna kobieta nie zrobiła
na nim takiego wrażenia, to fakt Ale nie mógł też zapo
mnieć', że utrzymanie ubezpieczeń Fairways jest jego ce
lem numer jeden. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mógł zdo
być i te ubezpieczenia, i Clare.
Nie, Ham nie zaprosił dziewczyny na Florydę, dlatego
że traktuje ją poważnie jako agenta ubezpieczeniowego.
Raczej dlatego, że lubi manipulować ludźmi. Szkoda, że to
musi być akurat kosztem Clare, ale cóż, po tym co zrobiła
Adele, jego konto bankowe nie przedstawia się imponująco
i Max nie może sobie pozwolić na sentymenty,
Zapłacił barmanowi i wyszedł. Jeżeli po drodze nie u-
tknie w jakimś korku, powinien jeszcze zastać Glorię
w biurze. Inaczej będzie musiał pojechać do niej do domu.
To byłoby niezbyt fortunne, bo Gloria niedawno wyszła za
mąż. Gdy Max się rozwodził, wszyscy myśleli, że zostawił
żonę dla Glorii. Zupełne nieporozumienie.
Porsche zapalił natychmiast. Max powinien wymienić
opony, ale, ostatecznie, można z tym jeszcze poczekać.
Zastanawiał się, czy przed wyjazdem nie powinien podrzu
cić jakichś rzeczy do pralni Gdzie mogą być jego spodenki
kąpielowe? I w ogóle jak będzie w nich wyglądał? Zawsze
mu się wydawało, że jest typem sportowca, mężczyzną, za
którym na plaży oglądają się kobiety. Tak myślał o sobie do
niedawna. Do chwili, kiedy pojawił się ten Kalifornijczyk,
namiętny wielbiciel windsurfingu i wyjechał z jego żoną.
Zaparkował w zwykłym miejscu. Westchnął ciężko,
wyjmując kluczyk ze stacyjki. Teraz, po podziale majątku,
raczej nie zdoła utrzymać tutaj biura. Będzie musiał poszu
kać nowego lokalu w tańszej dzielnicy. Szkoda, to dokład
nie samo centrum. Może będzie musiał wrócić do tamtego
UPRAGNIONY CEL • 33
małego pokoiku na poddaszu domu towarowego? Wtedy
jego biuro będzie wyglądało niemal tak samo, jak dziś
wygląda biuro Clare. Tyle że bez komputera.
Kiedy wszedł do biura było pięć po piątej. Gloria sie
działa jeszcze przy maszynie do pisania i kończyła sporzą
dzanie spisu właścicieli nieruchomości, potrzebny mu na
jutro rano.
- Jak tam się miewa stary Ham? - rzuciła znad biurka.
- Jak zwykle, w formie.
Gloria była bardzo efektowną kobietą i Max lubił rut nią
patrzeć. Nigdy do niczego między nimi nie doszło, z bie
giem czasu stali się natomiast bardzo dobrymi przyjaciół-
mi
- Glorio, kiedy patrzę, jak stukasz w tę maszynę, za
wsze mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem ci jeszcze
komputera.
- Och - uśmiechnęła się - oboje wiemy, że komputer
nie jest w twoim stylu, Max. Zresztą i tak w tej chwili nie
możemy sobie na to pozwolić. A ja już przyzwyczaiłam się
do maszyny...
- Słuchaj - powiedział ze skruszoną miną. - Niestety,
muszę jutro lecieć z Durnbergiem na Florydę. To znaczy, że
przez kilka najbliższych dni będziesz miała więcej roboty.
Tak mi przykro.
- Daj spokój, w porządku. Niepotrzebnie się martwisz,
mój mąż rozumie takie rzeczy. Ale, Max - ożywiła się
- właściwie dlaczego nie miałbyś wystąpić o licencję na
Florydzie? Skoro już tam będziesz... Wiesz, może udałoby
się wyciągnąć stamtąd trochę pieniędzy?
- Wiem, Glorio - westchnął. - Ale i tak mamy dużo
roboty tutaj ze zleceniami Durnberga. Zresztą, nie jestem
pewien, czy on by się z tego ucieszył. Mógłby się poczuć
zagrożony.
34 • UPRAGNIONY CEL
Max przysiadł na biurku i zdjął kapelusz. Zmęczonym
gestem przetarł oczy i czoło. Przez chwilę siedział w zamy
śleniu.
- A przy okazji... Wiesz, dał mi dziś do zrozumienia, że
mam konkurenta, gdy chodzi o Fairways. Pewna kobietka
nazwiskiem Clare Pemberton przedstawia mu program
ubezpieczeń, rzekomo dużo lepszy niż mój. Zabiera nas
oboje na Florydę, żeby to z nami omówić.
- Tak - powiedziała przeciągle Gloria. - To cały Dum-
berg. Czy ona jest ładna?
- Owszem. Niczego sobie.
- No to może być gorąco. - Gloria uniosła do góry
brew. - Pemberton, powiadasz. Czy to przypadkiem nie
córka Billa Pembertona? Wiesz, tego agenta ubezpiecze
niowego, który zmarł na raka parę lat temu?
Max tylko kiwnął głową.
- Wygląda na to, że ma większe ambicje od swego ojca,
jeżeli bierze się za obsługę Fairways... Ty, Max, prowa
dzisz to jednak od dziesięciu lat i Ham dobrze wie, że nie
poradziłby sobie bez ciebie.
- I ja mam nadzieję, że to z jego strony tylko taka
zagrywka. Ale - pokręcił głową - on jednak coś knuje...
Gloria mrugnęła porozumiewawczo.
- Wiesz, o co mu chodzi. Tylko ta biedna mała o tym
nie wie.
- Nie, to nie to, znam go wystarczająco długo, żeby
wiedzieć
-
, czy interesuje go jakaś dziewczyna, czy nie.
- A ciebie, Max?
- No, coś ty - zmieszał się - to prawie dziecko. Nie ma
jeszcze nawet trzydziestu lat. Jej brat przyjaźni się z Tom-
mym. Daj spokój. Lepiej weimy się za robotę. Skończ ten
wykaz, a ja zrobię listę rzeczy, które będziesz musiała zała
twić w ciągu najbliższych dni.
UPRAGNIONY CEL • 35
- Już się robi, szefie.
- Och, przestań. Teraz przez kilka dni ty będziesz
m szefem. W ogóle - skrzywił się - ostatnio wydaje mi
się, że to moje bycie szefem staje się coraz bardziej wątpli-
we.
- Och, Max, widzę, że zaczynasz użalać się nad samym
sobą. To też nie jest w twoim stylu. Jesteś po prostu zmę
czony. Ten rozwód cię wykończył. Zresztą, taki rozwód
zwaliłby z nóg każdego.
Max skinął głową, ale nie wydawał się przekonany.
Błądził wzrokiem po półce zastawionej firmowymi niedź
wiadkami,
- Słuchaj - odezwał się po chwili - czy znasz to powie
dzonko ojca Thumpera?
- Czyje powiedzonko? - Gloria ze zdziwioną miną
uniosła głowę znad maszyny.
- No, wiesz, tego królika... To postać z „Bambiego".
- Przykro mi, szefie, ale nigdy nie gustowałam w fil
mach Disneya.
- No tak - przyznał Max. Zapewne to była jedna z róż
nic między nimi. Adele też nie była entuzjastką Disneya,
uświadomił sobie nagle. To przecież on zawsze chodził
z chłopcami do kina. Był gotów założyć się o wszystkie
pieniądze, że Clare lubiła baśnie i że na pewno przepadała
też za „Kubusiem Puchatkiem".
- Słuchaj, Glorio, tylko się nie śmiej. A „Kubusia Pu
chatka" czytałaś?
Gloria popatrzyła na niego tak, jakby był niespełna ro
zumu.
- Mam nadzieję, że nie zranię twoich uczuć, jeśli ci
powiem, że mój pierwszy i jedyny kontakt z misiami, i do
tego wypchanymi, miałam w twoim biurze, Max. Właści
wie dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania?
36 • UPRAGNIONY CEL
- Sam nie wiem. Ale odpowiedz mi jeszcze na jedno.
Czy uważasz, że jestem banalny?
Gloria wybuchnęła śmiechem.
- Powiedz, co ci się stało? Ty - banalny? Nie, nigdy
bym tak nie powiedziała. Owszem, można ci zarzucić to
i owo, ale że jesteś banalny? Nie, na pewno nie... A kto ci
to powiedział? Clare Pemberton?
Max skinął głową.
Gloria spojrzała na niego z czułym rozbawieniem.
- Och, Max, Max. Widzę, że się rozklejasz. Ale widzę
też pewne wyjście. Chcesz mojej rady?
- Nie.
- Ajednak ci poradzę.Prześpij sie znią,Max!
ROZDZIAŁ
3
Z Flagstaff Fairways Clare pojechała prosto do matki,
która nadal mieszkała w domu tak dobrze znanym dziew
czynie z lat dzieciństwa i młodości. Kontrast między ma
łym, jednopiętrowym domkiem przy Humphreys Street
a posiadłością Maxa był mniej więcej taki, jak pomiędzy
agentem Pembertonem a potentatem Armstrongiem.
Ojciec zawsze utrzymywał, że nie zamieniłby swego
domku na żadną z rezydencji we Flagstaff Fairways. Dawał
tym samym do zrozumienia, że ten, kto chce dorobić się
wielkich pieniędzy, musi zapomnieć' o zasadach moral
nych. A przecież taki Max Armstrong zdawał się mieć wię
cej skrupułów niż chłopiec z chóru kościelnego. Czyżby
tylko udawał?
Zastała matkę w kuchni, przy piecu, w którym wypieka
ła chleb. Robiła to od lat. Obdarowywała tym chlebem
wszystkich sąsiadów w okolicy. Z góry, z pokoju, Joela
słychać było głośną muzykę.
- Clare! Cóż za niespodzianka! - Matka z kawałkiem
ciasta w ręku wychyliła się w jej kierunku po całusa. - No,
jak tam, opowiadaj, byłaś dzisiaj na spotkaniu z tym Durn-
bergiem?
- Jeszcze nic nie wiem. W dodatku, aby się czegoś bli-
38 • UPRAGNIONY CEL
zej dowiedzieć, będę musiała jutro rano lecieć z nim na
Florydę. I właśnie chciałam zapytać, czy mogłabyś...
- Jasne, że mogłabym, kochanie. Nie ma problemu.
- Dzięki, mamo.
- Ach, nie ma za co. Wiesz, że lubię siedzieć" w twoim
biurze. Klienci są tacy mili. I nigdy jeszcze żaden nie wy
szedł bez mojego chlebka!
Żeby wychodzili tylko z chlebkiem, westchnęła w du
chu Clare. Mama zawsze oferowała wszystkim zniżkę, za
nim jeszcze dochodziło do rozmowy na temat warunków
ubezpieczenia.
- Tym razem trzeba tylko odbierać telefony i zapisy
wać wiadomości, mamo. Gdybyś miała jakiekolwiek wąt
pliwości czy pytania, zostawię ci numer telefonu. Wiesz, że
będę w Sugar Sands?
- Tak? To może zobaczysz się z Ronem? - Matka spoj
rzała na nią uważnie.
- Nie wiem jeszcze. Zadzwonię do niego dziś wieczo
rem i powiem, że jadę w tamte strony. Może powinniśmy
się zobaczyć i porozmawiać - odparła Clare.
Nic jeszcze nie postanowiła, ale, oczywiście, gdy tylko
Durnberg wspomniał o Sugar Sands, natychmiast o tym
pomyślała. Gdyby nie Ron, nie dostałaby tak łatwo licencji
na Florydzie, Może jednak uda jej się omówić wszystkie
sprawy tylko przez telefon? Nie miała specjalnej ochoty na
spotkanie z byłym narzeczonym.
- Mogłabyś przynajmniej zaprosić go na obiad. - Edna
Pemberton popatrzyła wymownie na córkę.
- Może - odpowiedziała wymijająco Clare.
- Wiesz,wydwoje...
- Nie, mamo. Nie zaczynaj znowu, proszę. Nie stano
wiliśmy z Ronem udanej pary. - Clare podeszła i objęła
matkę ramieniem.
UPRAGNIONY CEL • 39
- No dobrze, już dobrze. Przecież nic nie mówię. Czy
będziesz musiała ponieść koszty wyjazdu? - Matka, ku
zadowoleniu Clare, zmieniła temat.
- Nie mamo, Durnberg mnie zaprasza. Zresztą nie tylko
mnie. Zaprosił także Armstronga.
- Co? Jak to? A to łobuz!
- Mamo - Clare wzruszyła ramionami - tu chodzi o in
teres. Durnberg chce porównać nasze propozycje i poroz
mawiać, a akurat pitne sprawy wzywają go na Florydę.
- UważajnategoArmstronga.-EdnaPembertonzacis-
neła usta. - To niezły cwaniak.
Clare oparła się łokciami o blat stołu.
- Ty go znasz, mamo? To znaczy, czy poznałaś go
osobiście?
- Osobiście? Nie. Nigdy. I nie mam wcale ochoty. Ktoś,
kto szasta pieniędzmi na lewo i prawo, rozbija się po mie
ście wyścigowym porsche, wcale nie wydaje mi się intere
sujący, Przecież to właśnie on zniszczył ojca! Co prawda,
twój ojciec nie miał głowy do interesów.
Clare wolała nie wdawać się w dyskusję z matką. Zre
sztą, sama nie miała wyrobionego zdania o Armstrongu.
Poprosiła Ednę, by przyrzekła jej raz jeszcze, że nie dotknie
komputera, pożyczyła walizkę, pożegnała się i wsiadła do
samochodu,
- Zrób na szaro tego Armstronga! - zawołała matka,
stojąc na schodkach. - Ale pamiętaj, córeczko, dobre wy
chowanie przede wszystkim! Zawsze i wszędzie trzeba
mieć klasę!
- Oczywiście, mamo! - odkrzyknęła Cłare, przekręca
jąc kluczyk w stacyjce.
Następnego ranka kilka tysięcy metrów nad ziemią
Clare miała okazję zastosować rady matki w praktyce. Nie-
40 • UPRAGNIONY CEL
mai zaraz po starcie Dumberg zaproponował jej drinka,
Musiała wybierać, czy zacząć dzień od wódki z sokiem
pomidorowym, czy grzecznie podziękować. Obawiała się,
ze jej potencjalny klient może ile zrozumieć odmowę.
Zdecydowała się więc wziąć szklaneczkę, mając nadzieję,
że będzie powoli sączyć napój, aż do końca podróży.
- Od kiedy to zacząłeś latać prywatnymi samolotami,
Ham? Aż tak dobrze idą interesy? - spytał Max. W swo
bodnym, sportowym stroju wyglądał jak ktoś, kto właśnie
wybiera się na urlop.
Clare zdziwiła się, gdy zobaczyła go na lotnisku
w luźnej kurtce i z niedbale przewieszoną przez ramię tor
bą podróżną. Ona sama w szarym wełnianym kostiumie,
w płaszczu, z walizką i z teczką na dokumenty musiała
w zestawieniu z nim wyglądać oficjalnie, niczym sekretar
ka, towarzysząca biznesmenom. Ale skąd mogła wiedzieć,
jak się ubrać? W końcu nie odbywała podobnych podróży
zbyt często. Zresztą, istniała możliwość, że Dumberg pod
czas lotu chciałby przejrzeć przygotowane przez nią doku
menty. Miała nadzieję, że tak się stanie.
- Interesy idą świetnie - odparł z uśmiechem Dumberg.
- Ale wyczarterowałem ten samolot, dlatego że towarzy
stwo lotnicze proponuje na stałe swoje usługi mojej firmie
i dzisiejszy przelot oferuje gratis! Sądziłem, że i dla was
będzie to jakaś frajda.
Clare zdawało się, że w jego głosie pobrzmiewa prote
kcjonalny ton, tak jakby ona i Max byli dziećmi, których
nie należy brać poważnie. Dumberg mieszał wolno swój
koktail, który zdążył już do połowy wypić.
- Powiedz mi, Clare, jak to się dzieje, że taka piękna
kobieta jak ty, chodzi bez pary?
Pytanie zbiło ją z tropu. Poczuła się zaskoczona - nie
tym nawet, że pyta ją o sprawy osobiste, ale jego bezce-
UFRAGNIONY CEL • 41
remonialnością. Przez chwilę miała ochotę udzielić ciętej
odpowiedzi, ale opanowała się i spokojnie upiła tyk ze
swojej szklanki.
- Jak by ci to powiedzieć, Ham - odparta, zdobywając
się nawet na uśmiech. - Widzisz, jestem szczególną kobie
tą. Mam bardzo wysokie wymagania,
- O! - Dumberg spojrzał porozumiewawczo na Maxa.
- Wybredna i wymagająca! Lubimy takie kobiety, prawda,
Max?
Clare zdawało się, że twarz Armstronga stężała w wy
muszonym uśmiechu. Pomyślała sobie, że może Dumberg
wcale nie jest takim bliskim przyjacielem Maxa, za jakiego
się podaje. To zresztą budziło niejasne dla niej samej uczu
cie zadowolenia. Z tej dwójki Max Armstrong wydawał się
jej zdecydowanie sympatyczniejszy.
Musiała się jednak pomylić, bo to, co wzięła za wymu
szony i nerwowy uśmieszek, zmieniło się teraz w szeroki
uśmiech.
- O, co do mnie, to z pewnością lubię wybredne kobie
ty, Ham. Niestety, problem polega na tym, że im bardziej
robią się wybredne, tym mniej znajduję u nich zrozumienia.
Dumberg zwrócił się z kolei do Clare z uśmieszkiem
szelmowskiego porozumienia.
- Już ja cię znam, Max - powiedział konfidencjonalnie.
- Nie uwierzysz, Clare, jaki był z niego zawodnik. W szko
le miał przezwisko Max Pistolet, a te dziewczyny, które się
wokół niego kręciły, nazywaliśmy „armią Armstronga"!
- No, no! - Clare pokręciła głową w udanym podziwie.
- Hmm - odchrząknął Armstrong znad swojej szklanki.
- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co opowiada Ham.
To urodzony fantasta. W przedstawieniu, ilekroć zapo
mniał roli, a zdarzało mu się to dosyć często, zawsze potra-
42 • UPRAGNIONY CEL
fil zmyślić coś na poczekaniu, tak że publiczność nigdy nie
zauważyła wpadki.
- Ale teraz wcale nie zmyślam - zaśmiał się Durnberg.
- Gdyby tu była Adele, na pewno przyznałaby mi rację,
Max. Ona mogłaby dużo powiedzieć o tych wszystkich
panienkach, które płakały na waszym ślubie. A nie były to
wcale łzy szczęścia i wzruszenia, Max!
- A jak tam z twoim tenisem, Ham? - Max zmienił
nagle temat. - Mam nadzieję, że i tym razem rzucisz mi
wyzwanie, co?
Clare znowu pomyślała z uznaniem o Armstrongu. Ktoś .
inny na jego miejscu nie miałby może nic przeciwko temu,
by wysłuchiwać historyjek na temat swoich podbojów.
- Ach, mój tenis? Tym razem nie dam ci żadnych szans,
Max. Mam teraz mordercze uderzenie z bekhendu, zoba
czysz. - Durnberg skrzywił się lekko. - Widziałaś, jak
szybko zmienił temat rozmowy? Nie chce mieć u ciebie
opinii kobieciarza. Jestem pewien, że będzie próbował grać
rolę samotnego i nieszczęśliwego mężczyzny, porzucone
go przez nieczułą kobietę. Uważaj, Clare, to niebezpieczny
facet!
- Ham, daj spokój. - Tym razem w tonie głosu Arm-
stronga nie było rozbawienia. - Daruj sobie.
- Ależ ja nic nie mówię! Dobrze, już dobrze. - Durn
berg uniósł szklaneczkę w górę. - Nasze zdrowie! - Wypił
i natychmiast skinął na stewardesę, by podała następne
drinki. Kiedy odchodziła, zawołał jeszcze, by przyniosła
menu.
Clare wsiadała na pokład samolotu przekonana, że ci
dwaj mężczyźni, którym będzie musiała stawić czoło, są
starymi przyjaciółmi Teraz, po godzinie podróży, było dla
niej jasne, że tak nie jest. Czuła, że ta podróż wcale nie
sprawia Maxowi przyjemności i że towarzyszy im tylko
UPRAGNIONY CEL • 43
dlatego, że musi dbać o swoje sprawy. To ciekawa sytuacja,
pomyślała. Jej szanse rosną. Z drugiej strony, dlaczego
Durnberg miałby zmieniać partnera, skoro interesy idą do
brze? Może coś się wydarzyło między nimi w szkole śred
niej? Musieli ze sobą ostro rywalizować i teraz Durnberg
odgrywa się za jakieś doznane wtedy upokorzenie? Kto
wie... Durnberg był jednak bez wątpienia wytrawnym bi
znesmenem i trudno posądzać go o kierowanie się senty
mentem, gdy w grę wchodzą pieniądze. Jeżeli więc jej
oferta wyda mu się lepsza, to dlaczego miałby ciągnąć dalej
tę grę? Nie, z pewnością Clare nie jest tu bez szans.
Durnberg tymczasem pił bez umiaru. Stewardesa raz po
raz zjawiała się przy jego fotelu. Nawet Max został daleko
w tyle, nie mówiąc już o Clare. Była tym zaskoczona. To
raczej Armstrong manifestował aprobatę swobodnego stylu
bycia. Szkoda, że się pomyliła. Zanosiło się na to, że będzie
musiała robić słodką minę do typa, który ją irytuje i wal
czyć z tym, który budzi jej sympatię.
Tymczasem na stolikach pojawiły się tacki ze śniada
niem. Alkohol wcale nie stępił im apetytu i wszyscy troje
jedli z przyjemnością. Po śniadaniu Durnberg zamówił dla
wszystkich następne drinki, tym razem dżin z tonikiem.
Zaczynał już mieć kłopoty z wymową. Clare zaczął doku
czać lekki ból głowy. Zapowiadają się fantastyczne waka
cje, nie ma co, pomyślała.
Durnberg znowu wychylił się ze swego fotela, aby przy
wołać stewardesę.
- Ach, nie mam z was wielkiej pociechy - orzekł, kiedy
oboje przecząco pokręcili głowami. - Jesteście mięczaki,
tyle wam powiem - zdecydował i podniósł się ciężko z fo
tela. - No nic, bawcie się dobrze, zaraz wracam.
Wspierając się na fotelach, rozpoczął wędrówkę na tył
44 • UPRAGNIONY CEL
kabiny. Kiedy zamknęły się za nim drzwi toalety, Clare
zaczęła masować sobie skronie.
- Obawiam się, że najgorsze jeszcze przed nami - po
wiedział współczująco Max. - Znam go nie od dziś.
Clare westchnęła i opuściła ręce.
- Dlaczego zdecydowałeś się lecieć? Przecież nie wmó
wisz mi, że ta eskapada sprawia ci przyjemność.
- Z tych samych powodów co ty, obawiam się. Jego
zlecenie warte jest zachodu, więc robię dobrą minę do złej
gry. Choć chwilami nie jestem pewien, czy gra jest warta
Świeczki.
- Wszystko można znieść, ale nie picie wódki z sokiem
pomidorowym od samego rana!
- Pozwól tylko... - Max uśmiechnął się i zanim zdąży
ła cokolwiek odpowiedzieć, ujął delikatnie jej głowę i za
czaj masować skronie i policzki.
W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale zre
zygnowała. Jego dotyk przynosił nieoczekiwaną ulgę. Ból
zdawał się z wolna mijać.
- O jak dobrze! Dziękuję-powiedziała z zamkniętymi
oczami.
- Pozwól, że ci udzielę rady, jeśli chodzi o sesje wyjaz
dowe w interesach. Bierz drinki i uśmiechaj się. Możesz
być pewna, że zawsze uda ci sieje gdzieś odstawić niespo-
strzeżenie albo wylać.
- Jak to? Więc nie wypiłeś dzisiaj tego wszystkiego, co
ci przynosili?
- No, może jednego drinka - odparł śmiejąc się. - Ale
też nie całego.
- A byłam pewna, że po prostu masz taką mocną głowę
- stwierdziła, nie otwierając oczu. Dotyk jego palców nie
tylko łagodził ból, ale sprawiał nieoczekiwaną przyje
mność.
UPRAGNIONY CEL • 45
- To prawda - odrzekł. - Ale wykorzystuję to tylko
w sytuacjach, kiedy nie mam innego wyjścia. Zdarza się, że
muszę się napić z Hamem od czasu do czasu. O, widzę, że
mój stary przyjaciel już wraca - powiedział, odrywając
dłonie od jej głowy.
Za chwilę Durnberg był już przy nich. W każdej ręce
trzymał szklaneczkę. Jedną z nich podał Maxowi. Max
wyciągnął rękę z przyjaznym grymasem. Z trudem po
wstrzymała się, by nie parsknąć śmiechem. Wiedziała, że
jej zawartość wcześniej wyląduje na dywanie aniżeli oni
w Sarasota-Brandenton.
ROZDZIAŁ
4
Clare stała na lotnisku przy podjeździe dla taksówek
i wystawiała twarz do słońca. Miała nadzieję, że uda jej się
pójść na plażę. W tym roku nie planowała wakacji i potrze
bowała choć kilku dni wytchnienia. Kiedy już opuściła
wnętrze samolotu, perspektywa spędzenia paru dni na Flo
rydzie wydała jej się całkiem kusząca.
Okazało się, że Durnberg nie zamierzał korzystać z ta
ksówki. Przyjechał po nich biały mercedes i oboje wraz
z Maxem usadowili się z tyłu, gdy tymczasem Ham, który
zdawał się w cudowny sposób wytrzeźwieć, zajął miejsce
obok szofera.
Znowu, podobnie jak wcześniej w samolocie, znalazła
się blisko Maxa i znowu to uczucie bliskości sprawiało jej
przyjemność. Armstrong wyciągnął rękę, kładąc ją na opar
ciu siedzenia i niby przypadkiem musnął jej włosy.
- O przepraszam, muszę trochę rozprostować rękę.
Zdrętwiało mi ramię. Mam nadzieję, że ci nie przeszka
dzam.
- Nie, skądże.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie miałaby nic prze
ciwko temu, gdyby nagle objął ją, przyciągnął do siebie
i pocałował. Co za dziwaczne myśli przychodzą jej do
UPRAGNIONY CEL • 47
głowy? Patrzyła na palmy rosnące wzdłuż ulic. Szkoda, że
przyjechała tu w interesach, a nie na urlop.
- Niebędzieciprzeszkadzałojeślitrochęuchylęokno?
- zwróciła się Clare do swego sąsiada, naciskając przycisk.
- Nie. Wcale.
- Mmmm... Wspaniale. - Wzięła głęboki wdech i po
trząsnęła głową, żeby odrzucić z twarzy włosy. Wszystko
wokół jest takie cudowne, pomyślała, z wyjątkiem powo
du, dla którego się tutaj znalazła.
- O tej porze zawsze jest tu bardzo przyjemnie. Ani za
zimno, ani za gorąco - zwrócił się Durnberg do Clare.
- Byłaś już na Florydzie?
- Nie, jakoś nigdy nie miałam okazji.
- Coś takiego! Naprawdę? No, to będziemy musieli ci
tu wszystko pokazać! Już my się postaramy, żebyś była
zadowolona, prawda, Max?
- O, w tej kwestii mam do ciebie pełne zaufanie, Ham
- rzucił Armstrong, rozparty niedbale na siedzeniu. Jego
udo dotykało teraz kolana Clare. - Myślę, że mogę zdać się
całkowicie na ciebie - dokończył.
Nie! Proszę, nie rób tego, miała ochotę krzyknąć, ale
oczywiście nie otworzyła ust.
- Świetnie - roześmiał się Ham. - A zatem myślę, że
zaczniecie od małej partyjki tenisa, a ja tymczasem zabiorę
się za sprawy, które muszę załatwić od ręki. - Mam nadzie
ję, że grasz w tenisa, Clare?
- Notak...Trochę-odpowiedziałazociąganiem.
- No to świetnie, weźmiemy udział w turnieju. Zapiszę
nas troje, jak tylko przyjedziemy na miejsce. Ciebie, Clare,
zapiszemy do grupy "C", żebyś się nie sforsowała od razu
na początku.
- Mnie też zapiszesz do grupy „C" - odezwał się Max.
- Ciebie do „C"? Zwariowałeś?
48 • UPRAGNIONY CEL
- Dokucza mi łokieć. Obawiam się, że odnowiła mi się
stara kontuzja.
- No, nie... Przecież umawialiśmy się na tenisa. Zda
wało mi się, że przyjmujesz moje wyzwanie... - Dumberg
skrzywił się niezadowolony.
- Twoje wyzwanie przyjmuję, Ham. - Armstrong
wzruszył ramionami.
- Widziałaś,co to za zarozumialec?-Dumberg zwrócil
się do Clare. - Jemu się zdaje, że wygra ze mną nawet
z kontuzjowanym łokciem.
- Nie o to chodzi, Ham - odparł Armstrong spokojnie.
- Jeżeli przedtem będę musiał się naharowac' na korcie
z jakimiś niezłymi zawodnikami, to łokieć mi całkiem wy
siądzie i wcale sobie nie pogramy.
Dumberg skinął głową, przyjmując to wyjaśnienie, choć
wcale nie wydawał się przekonany. Jednak nie kontynuo
wał już tematu. Skupił się na mijanych po drodze budyn
kach i miejscach.
Kiedy wjechali na wiadukt autostrady, w oddali błysnę
ły wody Zatoki Meksykańskiej.
- Ach, jak pięknie! - zawołała Clare.
Max uśmiechnął się i zamierzał coś powiedzieć, ale Dum
berg uprzedził go i zaczął rozwodzić się nad urokami Zatoki.
- Tu, w Sugar Sands, możesz uprawiać każdy rodzaj
sportów wodnych, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. Wind
surfing, nurkowanie, narty wodne. Co tylko chcesz.
- A gdyby tak poleżeć sobie po prostu na plaży i wyką
pać się? - zapytała Clare, uśmiechając się nieśmiało.
- No jasne, można, ale w końcu nie po to się tu przyjeż
dża, żeby się wylegiwać. To można robić wszędzie. Jesteś
moim gościem i korzystaj z klubowego sprzętu!
- Dziękuję - westchnęła Clare. - A kiedy w takim razie
zamierzasz przejrzeć moją ofertę?
UPRAGNIONY CEL • 49
- Nie martw się. Wszystko w swoim czasie. - Dumberg
raachnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Na począ-
sk trochę przyjemności. W końcu, należy nam się coś od
życia, nie?
- Pewnie, - Clare skinęła głową z rezygnacją. Wyglą
dało na to, że będą tu wypoczywali bardzo intensywnie.
Znowu naszły ją wątpliwości, czy Dumberg traktuje ją
serio, czy też potrzebna jest mu w jego rozgrywce z Ma-
xem. Tyle czasu zabrało jej przygotowanie tych dokumen
tów! A jeszcze wcześniej niemało się natrudziła, żeby do
stać licencję tutaj, na Florydzie. I w dodatku musiała prosić
o pomoc Rona. Do licha, przedstawi mu swoją ofertę, na
wet jeżeli będzie musiała to zrobić na desce surfingowej!
- No, jesteśmy prawie na miejscu - oznajmi! Dumberg,
iiedy mercedes skręci! z autostrady w wyasfaltowaną dro
gę wysadzaną palmami. Wszystko dookoła zdawało się
bare rajskim ogrodem i tylko Dumberg jakoś nie pasował
do tego otoczenia.
Wkrótce znaleźli się na podjeździe. Imponujący dom
otaczała bujna roślinność. W oddali prześwitywał niemal
biały piasek plaży i szmaragdowe wody zatoki.
- Fantastyczne! - Clare nie mogła powstrzymać okrzy
ku podziwu.
- Otóż to! - przytaknął Dumberg. - Nie zapominajcie,
gdzie jesteście. Biznes to nie wszystko!
O co mu właściwie chodzi? - pomyślała Clare. Dziwny
facet z tego Dumberga, Tak czy inaczej, powinna robić
dobrą minę do złej gry.
- O, postaram się o tym nie zapominać - uśmiechnęła
się promiennie.
- Doskonale. A teraz zajmie się wami Santiago. -
Dumberg skinął głową w stronę kierowcy. - Pokaże wam
pokoje. Na waszym miejscu przekąsiłbym coś. Lunch po-
50 • UPRAGNIONY CEL
dają tutaj także do pokoju. Nie zapominajcie, że turniej
zaczyna się za godzinę.
- Ale ja nie wzięłam ze sobą rakiety - odpowiedziała
Clare, ciągle mając nadzieję, że może uda jej się z tego
wykręcić.
- To żaden problem. - Durnberg wzruszył ramionami.
- Po drodze jest sklep ze sprzętem tenisowym. Możesz
wybrać sobie, jaką chcesz, i kupić na mój rachunek. Prze
cież musisz mieć sprzęt, z którego jesteś zadowolona, żeby
się dobrze czuć na korcie, no nie?
- To prawda. - Nie pozostawało jej nic innego, jak
tylko przytaknąć. - Piękne dzięki.
- Nie ma o czym mówić... Santiago! - Kiwnął głową
na szofera. - Pamiętasz: pani ma pokój numer 24, a pan 25.
- Tak jest, sir. - Santiago zgiął się w ukłonie.
- No niezłe, nieźle się zaczyna. - Max wykrzywił się
w uśmiechu, kiedy samochód ruszy! w stronę skrzydła bu
dynku, w którym mieli zamieszkać. - Rakieta będzie już na
mnie czekała w pokoju. Ja też nie mam żadnej wymówki
- westchnął.
- Ci za facet! - szepnęła Clare, wpatrując się w kark
Santiago. - Myślałam, że uda się jakoś wykręcić, zagrać
najwyżej partyjkę golfa.
- Nie przejmuj się - uśmiechnął się znowu Max. - On
ostrzy sobie zęby na mnie! Nie musisz wcale dobrze grać
w tenisa. Wystarczy, żebyś okazała znajomość rzeczy
w swoim zawodzie. Stary Ham potrafi to docenić. Profe
sjonalizm liczy się dla niego przede wszystkim. Prawdę
mówiąc, jestem już tym wszystkim śmiertelnie zmęczony.
Oho! W głowie Clare błysnęło ostrzegawcze światełko.
Czyżby teraz Max zaczynał swoje gierki? Na wszelki wy
padek postanowiła nie odpowiadać.
Byli już na miejscu. Do pokojów wchodziło się z ze-
UPRAGNIONY CEL • 51
wnątrz. Santiago zatrzymał samochód i wyjął z bagażnika
walizkę Clare.
- Swoją wezmę sam - powiedział Max. - Wiesz, jak
nie lubię tych wszystkich ceremonii, Santiago. A jak się
miewa Rosa?
- Znowu jest w ciąży. - Santiago błysnął białymi zęba-
mi - Chyba nie zrobi w końcu tego kursu, ale sam nie
Triem, czy bardziej zależy jej na tym, żeby zostać inżynie-
rem, czy żeby mieć tyle dzieci, ile się da.
- W końcu można być inżynierem i matką swoich dzie
ci, prawda? - Clare wtrąciła się do rozmowy, sama właści
wie nie wiedząc, dlaczego to robi.
- To też powtarzam jej to nieustannie - uśmiechnął się
znowu Santiago. Otworzył przed nią drzwi do pokoju,
a potem wstawił walizkę. Kiedy Clare znalazła się w środ
ku, uderzył ją widok z okna na wody zatoki. Biel piasku
kontrastowała z mieniącą się w słońcu taflą wody.
- Czy mam rozłożyć pani rzeczy w łazience? - Usły
szała za plecami.
- Ach, nie! Dziękuję bardzo, Santiago, i proszę, mów
do mnie po prostu Clare.
Otworzyła drzwi i wyszła na taras: Zdjęła buty i po cie
płych deskach zeszła na plażę. Piasek był gorący.
- Jeżeli zamierzasz iść na spacer, to nic z tego. Nie ma
czasu! - Dobiegł ją głos Maxa. Odwróciła się i zobaczyła
go stojącego w otwartych drzwiach balkonowych.
- O Boże, grać w tenisa, kiedy wszystko dookoła jest
takie cudowne. Najchętniej wykąpałabym się w oceanie.
Max rozłożył ręce.
- Obawiam się, że stary Ham będzie miał nam za złe,
jeżeli nie spełnimy jego oczekiwań.
Clare skrzywiła się. Pomyślała, że jeżeli oboje nie sta
wią się na korcie, to pretensje Durnberga rozłożą się rów-
52 • UPRAGNIONY CEL
nomiemie. Więc właściwie czym ryzykuje? A poza tym,
nie przyjechała tu grać w tenisa.
- Do diabła z tenisem! - Wzruszyła ramionami. - Nie
wiem, jak ty, ale ja przebieram się w kostium kąpielowy
i idę na plażę.
- Tak? Świetnie! W takim razie spotykamy się za pięć
minut na plaży. Trochę sobie popływamy!
- Ale żadnych wyścigów! - zastrzegła się.
- Dobra, żadnych wyścigów - zgodził się natychmiast
Max.
Kiedy Clare znalazła się na powrót w pokoju, rozejrzała
się uważnie dookoła. No, no, pokręciła głową. Przygotowa
no dla niej luksusowy apartament. Na wprost kominka stała
skórzana sofa, zarzucona poduszkami. Obok niej nieduży
stół i cztery krzesła, dwa fotele, szafa. Z pokoju wchodziło
się do kuchni i imponującej, wyłożonej glazurą łazienki,
a także do przytulnej sypialni, którą niemal w całości zaj
mowało wielkie białe łoże.
Clare szybko zrzuciła z siebie ubranie i wciągnęła ko
stium kąpielowy, rozkładając na razie zawartość walizki na
łóżku i krzesłach. Przed wyjściem postanowiła się odświe
żyć po podróży. Weszła do łazienki. Na blacie umywalki
stał koszyczek, w którym znalazła różne mydełka i szam
pony, krem do opalania, kremy nawilżające skórę.
- Clare, jesteś gotowa? - Dobiegło ją wołanie Maxa.
Owinięty ręcznikiem, stał w drzwiach, wychodzących
na taras i ciekawie zaglądał do Środka.
Clare wyjrzała zza drzwi łazienki.
- Och, Max! Wejdź, proszę. Jeszcze minutka i będę
gotowa.
Odkręciła wodę i pochyliła się nad umywalką. Widok
nagiego, muskularnego torsu Maxa pobudził jej wy
obraźnię, Myśl, że mogliby się kochać, pojawiła się zaraz
i
UPRAGNIONY CEL
• 53
potem i już nie mogła się jej pozbyć. Machinalnie oblewała
twarz wodą i widziała przed oczyma ich dwoje gotowych
na wszystko... Otrząsnęła się i wtuliła twarz w ręcznik.
Czyżby na tym miał polegać chytry plan Durnberga?
ROZDZIAŁ
5
To wszystko zostało przez niego ukartowane, pomyślał
Max. Wpatrywał się w błyszczące wody zatoki i kręcił
młynka okularami przeciwsłonecznymi, rzucając raz po raz
niecierpliwe spojrzenia w stronę drzwi, za którymi zniknę
ła Clare. Dumberg wykombinował sobie, że niezwykle
zabawnie będzie obserwować, jak Max spróbuje poderwać
dziewczynę i jednocześnie wyeliminować ją z konkuren
cji. To stary drań!
Wszystkie fakty razem wzięte, od owego niby przypad
kowego spotkania w biurze Dumberga, składały się na
przejrzysty scenariusz. I te nie zamknięte drzwi między ich
apartamentami, które początkowo wziął za drzwi do scho
wka na bieliznę. Ciekawe, czy Clare też to zauważyła?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi do
łazienki, W progu stanęła Clare. W czerwonym kostiumie
kąpielowym wyglądała wprost rewelacyjnie. Nieważne, że
przyjechali tu za sprawą Dumberga, pomyślał. Byłby idio
tą, gdyby nie wykorzystał szansy.
- Nocóż,Clare,musimyjakoś sprostać temu wyzwaniu
- odezwał się, zawieszając głos.
- Masz na myśli turniej?
- Nie. Coś dużo ważniejszego. I Dumberg nie ma tu nic
UPRAGNIONY CEL • 55
do rzeczy. - Odczekał chwilę, a potem spojrzał jej wy
mownie w oczy. - Chciałbym, Clare, żebyśmy zostali
przyjaciółmi.
Dziewczyna niepewnie przestąpiła z nogi na nogę.
- Ja też bym tego chciała, Max - powiedziała wolno.
- Ale nie zapominaj, że jesteśmy konkurentami w interesach.
Max patrzył na nią uśmiechając się.
- Teoretycznie tak, ale możemy przecież przestać tra
ktować się jak wrogowie. Przyrzeknijmy sobie, że zwy
cięzca nie będzie cieszył się z porażki pokonanego.
- Mówisz tak, bo jesteś pewien, że to ty wygrasz.
- Niewykluczone - odparł, patrząc jej prosto w oczy.
- Przynajmniej jesteś szczery - westchnęła, - Dobre
i to.
- No cóż, Clare, Sądzę, że Dumberg cię zwodzi, bo
chce się tobą posłużyć w swojej grze. Podejrzewam, że to
mnie da zlecenie, bo zbyt wielką przyjemność sprawia mu
świadomość, że jestem od niego zależny. Ale to wcale nie
znaczy, że nie możemy zostać przyjaciółmi.
- Jesteś bardzo pewny siebie - uśmiechnęła się z prze
kąsem. - Ciekawe, jak byś zareagował, gdyby okazało się,
że Dumberg wybierze moją ofertę. Czy wtedy też będziesz
przyjacielsko usposobiony?
- Możesz być tego pewna - odpowiedział z całą powa
gą, na jaką tylko mógł się zdobyć.
- A zatem zgoda. Ja jestem przekonana, że dotrzymam
warunków umowy. Jeżeli tylko ty nie zawiedziesz, to bę
dziemy przyjaciółmi jak z podręcznika etyki dla początku
jących biznesmenów - zaśmiała się.
- Umowa stoi. Chodźmy na plażę, bo szkoda słońca!
- wykrzyknął, wyciągając ku niej dłoń.
Przepychając się w drzwiach, zbiegli po schodkach na
plażę.
56 • UPRAGNIONY CEL
Naturalność, z jaką wzięła go za rękę, zdumiała Maxa.
Zrobiła to niczym mała dziewczynka 'w zabawie, a jednak
dotyk jej ciepłej dłoni przyprawił go o przyspieszone bicie
serca.
Nagle z apartamentu Clare dobiegł ich powtarzający się
sygnał telefonu. Zatrzymali się gwałtownie i popatrzyli na
siebie.
- Do licha! - skrzywił się Max. - To może być Durn-
berg. Odbieramy?
Clare miała niewyraźną minę. Cofnęła dłoń.
- To może być także moja matka. Zostawiłam jej wia
domość, gdzie mnie szukać w razie czego.
Max skinął głową ze zrozumieniem, wzdychając przy
tym ciężko.
Tymczasem Clare była już przy aparacie.
- Halo, mamo, to ty?
- Och, Clare, Bogu dzięki! - Odezwał się głos Edny
Pemberton. - Już się przestraszyłam, że mam zły numer.
- Co się stało? - Clare zaniepokoiła się nie na żarty.
Awaria komputera? Włamanie do biura?
- Słuchaj, twój fikus umiera!
- Co?! Jaki fikus?
- No wiesz, ten, który stoi w biurze! Liście zżółkły,
dużo z nich już opadło.
Clare miała ochotę rozpłakać się że złości.
- Mamo, dzwonisz po to, żeby mi powiedzieć, że fikus
umiera? Przecież się umawiałyśmy!
- No tak, tak. Ale już dawno chciałam ci coś powie
dzieć. Fikus tylko mi o tym przypomniał. W twoim pokoju
jest strasznie duszno. Jak ty w ogóle możesz tu wytrzymać?
Setki razy mówiłam ci, że powinnaś założyć klimatyzację.
Clare czuła, że jeszcze chwila, a przestanie nad sobą
panować.
UPRAGNIONY CEL • 57
- Mamo, kup w takim razie nowego fikusa, a ja po
powrocie oddam ci pieniądze, dobrze? I znajdź firmę, która
zakłada klimatyzację. Jak wrócę, to do nich zadzwonię.
Tak, mamo, wszystko w porządku. Tak, czuję się znakomi
cie. - Spojrzała na Maxa, który przypatrywał się jej od
drzwi z dobrotliwym uśmieszkiem. Skrzyżowane na pier
siach ramiona i ręcznik przesłaniały nagi tors. Musiała
przyznać, że byłświetnie zbudowanym i bardzo przystoj
nym mężczyzną.
- Czy dzwoniłaś już do Rona?
Clare poczuła niemiłe łaskotanie w żołądku. Ron! Udało
jej się jakoś o tym zapomnieć, ale odkładanie nic nie da.
W końcu będzie musiała do niego zadzwonić.
- Nie, mamo, jeszcze nie.
- Nie zapomnij go pozdrowić ode mnie. No to kończę,
kochanie, bo pewnie masz dużo pracy. I pamiętaj: uważaj
na tego Armstronga!
- Tak, mamo, oczywiście. To na razie, całuję! - Odło
żyła słuchawkę.
- Jakieś kłopoty? - Max rzucił jej pytające spojrzenie.
- Ach, nie. - Bagatelizująco machnęła ręką.
- To chodźmy stąd prędko, zanim znowu ktoś zadzwo
ni. - Ujął ją pod ramię i popchnął lekko w stronę drzwi.
- Ach, spójrz tylko. - dare zatoczyła wokoło ręką,
kiedy już znaleźli się z powrotem na schodkach, prowadzą
cych z tarasu na plażę. - Błękit nieba, lazurowa laguna. To
raj! Mam ochotę tańczyć z radości.
- Chodź, przejdziemy się. - Max ujął ją za rękę. Nie
sprzeciwiła się.
- Zobacz, morze się całe mieni! - wykrzyknęła za
chwycona. - O, tam na przykład ma kolor turkusowy, a tam
odcień bardziej zielonkawy, tu znowu modry. To chyba
zależy od głębokości?
58 • UPRAGNIONY CEL
- I trochę od tego, jakie jest dno - odpowiedział. - Ten
zielonkawy, a raczej może seledynowy odcień bierze się
chyba z tego, że dno wyściełają skały wapienne.
- I morze jest bardzo spokojne. Zawsze tutaj jest takie?
- Nie, ale dzisiaj rzeczywiście pogoda nie jest dobra na
surfing.
- Pływasz na desce?-zainteresowała się Clare.
- Ja? Czy wyglądam na kogoś takiego? Mój kontakt
z surfingiem ogranicza się do puszczania sobie czasami
płyty Beach BoysÓw - Max roześmiał się.
- Żartujesz sobie ze mnie. Właśnie wyglądasz mi na
kogoś takiego. - Ogarnęła wzrokiem jego muskularną, wy
sportowaną sylwetkę.
- No, już dobrze, dobrze. Owszem, zdarza mi się stanąć
na desce. Ale moim ulubionym zajęciem tutaj jest nurko
wanie i zbieranie muszli.
- Chyba nie powiesz mi, te Ham potrafi zrobić z tego
także konkurencję sportową?
- Owszem. Zwykle po obiedzie jest ceremonia wręcze
nia nagrody temu, kto znalazł najciekawszą muszlę - od
parł Max.
- No, nie! - Clare spojrzała z udanym przerażeniem.
- Czy ten człowiek nie może niczego zrobić tak po prostu,
dla przyjemności?
Znaleźli się teraz niemal nad samą wodą, u stóp wyso
kiej na jakieś dwa metry skały, która przegradzała plażę,
tworząc za sobą niewielką zatoczkę. Plaża była zupełnie
pusta, jedynie w oddali widać było figurki kąpiących się.
Zapewne dlatego, że jest pora lunchu, pomyślała Clare.
Max zaproponował, żeby rozłożyli ręczniki i trochę po
siedzieli na piasku. Clare wybrała miejsce u podnóża skały.
Nieopodal majestatycznie przechadzały się mewy.
- Ale wielkie! - Clare wskazała głową.
UPRAGNIONY CEL • 59
- Tak, wyjątkowo duże - przyznał Max. - Jesteś za
młoda chyba, żeby pamiętać film z Elizabeth Taylor i Ri
chardem Burtonem. Nosił właśnie tytuł „Mewa".
Clare widziała ten film. W pamięć zapadła jej szczegól
nie długa scena miłosna, rozgrywająca się właśnie na plaży.
Czy Max pomyślał o tym samym?
- Obejrzałam go nie tak dawno w telewizji.
- Lubię ten film - stwierdził Max.
Clare nie mogła dostrzec jego oczu, ukrytych za ciemnymi
okularami. Czuła się dziwnie zmieszana i sama nie bardzo
wiedziała, dlaczego. Wolała zmienić temat rozmowy.
- Co to za dziwne dziurki w piasku? Pełno ich tutaj.
- Zatoczyła ręką łuk nad brzegiem wody, przysiadając na
kolanach.
- To małe kraby - wyjaśnił. - Zakopują się w piasku
- dodał, widząc jej zdumioną minę - i zostawiają tylko taki
wąski kanalik, przez który oddychają. Mewy właśnie na nie
polują. Chcesz, żebym ci jednego wygrzebał?
- Nie, nie! - zaprotestowała. - To byłoby chyba pogwał
cenie prawa do prywatności - roześmiała się. - Nie sądzisz?
- Sądzę, że jesteś bardzo piękna - odparł, przykucając
tuż obok niej.
Poczuła się jeszcze bardziej zmieszana.
- Naprawdę? - Ledwie panowała nad głosem. - Trud
no właściwie dociec, co naprawdę myślisz, ukryty za tymi
okularami - dodała.
Powoli uniósł rękę i zdjął je.
- Tak lepiej? - spytał, nie spuszczając z niej wzroku.
Kiwnęła jedynie głową. Tak, lepiej, ale i zarazem trud
niej. Oczy mężczyzny wyrażały nie tylko podziw dla jej
urody, ale i pożądanie.
- To nie fair. Teraz ty masz przewagę. - Przesunął jej
okulary na czoło.
60 • UPRAGNIONY CEL
Zadrżała, jego dotyk przyprawił ją o dreszcz. Poczuła
się tak, jakby ją rozbierał. Zastygła na chwilę w bezruchu.
W tym momencie nagle znalazła się w jego ramionach.
Wydało jej się to tak naturalne, że zanim się obejrzała,
odpowiedziała uściskiem. Klęczeli przytuleni. Na swoim
brzuchu czuła ucisk jego rozkwitającej męskości. Poczuła,
że drży z podniecenia
Odchyliła nieco głowę i zajrzała mu w oczy.
- W ogóle się ciebie nie boję - powiedziała bardziej
chyba do siebie, niż do niego.
- Nie chcę, żebyś się mnie bała.
- Ale to niczego między nami nie zmienia - zastrzegła,
bo wydawało jej się, że widzi w jego spojrzeniu lekkie
rozbawienie. - Mam na myśli sprawę, dla której tu przyle
ciałam.
- Rozumiem.
- Nie wyobrażaj sobie, że...
- Nic sobie nie wyobrażam - przerwał i pocałował ją.
Nawet nie próbowała się bronić. W gruncie rzeczy ni
czego bardziej nie pragnęła. Przez moment zaszumiało jej
w głowie. Miała wrażenie, że słyszy fale, rozpryskujące się
na brzegu, ale przecież morze było całkiem spokojne. On
tymczasem całował ją namiętnie, wdzierając się językiem
w jej usta, jakby chciał dać przedsmak tego, co ich czeka,
jeżeli tylko pozwoli mu na więcej. I kto wie, czy całkiem
nie straciłaby głowy, gdyby nie piskliwy śmiech dziecka.
Nie byli już sami. Na skałce stała mała, może czteroletnia
dziewczynka i przypatrywała się im uważnie. Za chwilę
ujrzeli, jak zza skały wynurza się pomarańczowa parasolka,
a potem kobieta, zapewne matka dziewczynki. Spojrzała
na nich z nie mniejszą ciekawością, niż mała.
- Chodź, popływamy trochę. - Max podniósł się i po
ciągnął ją za sobą.
UPRAGNIONY CEL • 61
- Uhmm - skinęła głową Clare.
Wbiegli do wody, trzymając się za ręce. Była cudownie
ciepła. Po chwili oboje płynęli obok siebie.
- A teraz spróbujemy ponurkować! - krzyknął roze
śmiany Max. - Weź głęboki wdech, Clare.
Silnym wyrzutem ramion zanurzył się i zszedł pod
wodę. Dziewczyna poszła jego śladem. Kiedy otworzy
ła oczy w głębinie, zobaczyła go tuż przy sobie. Objął
ją i znowu poczuła jego usta na swoich. Przywarł do
niej całym ciałem. Jego ręce wędrowały teraz po jej cie
le. Clare poczuła, że sutki jej piersi twardnieją. Już im
brakowało powietrza. W chwilę potem wynurzyli się, cią
gle objęci.
Miała teraz przed sobą jego twarz, rzęsy i brwi śmiesz
nie sklejone olejkiem do opalania.
- Kłamałem - powiedział nieco zdyszanym głosem,
odrzucając jej z policzka kosmyk mokrych włosów.
Wyprostowała ramiona, odsuwając się od niego i przy
patrując mu się uważnie.
- Jak to?
- Pytałaś, czy nie moglibyśmy pójść sobie po prostu na
plażę, ot tak, bez żadnego celu. Otóż miałem bardzo
wyraźny cel: chciałem być tylko z tobą Sam, tylko z tobą
- powtórzył.
- Och, wybaczam ci to, Max - powiedziała niskim gło
sem.
Oblizała słone wargi i zobaczyła, jak w jego oczach na
tychmiast rozpaliło się pożądanie. Pociągnął ją nieco w dół,
tak że z wody wystawała tylko jej głowa
- Będziesz musiała mi wybaczyć chyba coś jeszcze
- uprzedził.
Zaczął rozbierać ją pod wodą. Jedno ramiączko kostiu
mu zsunęło się, drugie zatrzymało na łokciu.
62 • UPRAGNIONY CEL
I
- Chcę jeszcze czegoś więcej, niż tylko być z tobą sam
na sam.
Czulą, jak szaleńczo bije jej serce, wytrzymała jednak
jego spojrzenie. Ta obcesowość, z jaką zabierał się do rze
czy, nie speszyła Clare. Przeciwnie. Nie zaprotestowała,
kiedy ujął w dłonie jej piersi. Odchyliła głowę do tyłu
i westchnęła, gdy zaczął pieścić sutkę.
- Och,Clare.-Ściągnął jej kostium.
Spojrzała na niego przeciągle.
Nagle znieruchomiał.
- Zobacz, na plaży zaroiło się od ludzi. - Skrzywił się,
wskazując głową w stronę brzegu.
Rzeczywiście. Minęła pora lunchu i teraz kilku kąpią
cych zmierzało z wolna w ich stronę,
- Max, przestań. Chyba zwariowaliśmy - szepnęła.
- Nie, nie zwariowaliśmy, - Pokręcił przecząco głową,
- To raczej Dumberg zwariował, uważa, że może bawić się
naszym kosztem. Wymyślać sytuacje, manipulować lu
dźmi...
- Niemożliwe! - obruszyła się Clare. - Myślisz, że pró
buje nami sterować?
Płynęli teraz zrezygnowani w stronę brzegu.
- Nie mam nic przeciwko temu. Ale musisz zdać sobie
sprawę, że tak jest. On coś kombinuje - powtórzył, kiedy
znaleźli się juź na twardym gruncie. W chwilę potem wy
szli na brzeg.
- Ale o co mu chodzi? - spytała Clare.
Max wzruszył ramionami.
- Nie jestem pewien. A może tylko mi się wydaje. Bo ja,
Clare, nie mam nic przeciwko temu - powtórzył. - Przeciwnie.
-
Mnie się to zupełnie nie podoba. Nie mam zamiaru
być królikiem doświadczalnym ani marionetką w niczyich
rękach,
UPRAGNIONY CEL • 63
- A to, co wydarzyło się między nami? - zapytał, przy
glądając się jej badawczo.
- No wiesz, myślę, że zrobiliśmy to, na co mieliśmy
ochotę. - Spojrzała na niego wyzywająco.
Skinął poważnie głową, ciągle nie spuszczając z niej
oczu.
- Tak, Clare - przytaknął - i Durnberg nie ma tu nic do
rzeczy. Nawet nie musi o niczym wiedzieć. Nie powinien.
- To znaczy, że należy zachowywać się w jego obecno
ści tak, jakbyśmy byli sobie obojętni, to chcesz powiedzieć.
- Zmarszczyła brwi z nieco drwiącym uśmieszkiem.
Udał, że tego nie dostrzegł.
- Właśnie tak. To wcale nie jest zły pomysł, choć nie
będzie wcale łatwo, bo spodziewam się, że Durnberg nie
zostawi nas samych od świtu do nocy. Jestem pewien, że
gdy wrócimy do swoich pokoi, zastaniemy wiadomość od
niego. Ale musimy grać. Nie możemy dać mu tej satysfa
kcji.
- A jak to sobie wyobrażasz? Jeżeli zakładasz, że ani
przez chwilę nie będziemy sami?
- No wiesz, facet musi spać od czasu do czasu - uśmie
chnął się łobuzersko Max.
- No a ty nie musisz? - Clare nie mogła powstrzymać
się od uśmiechu.
Podszedł do niej i musnął palcem jej policzek. -
- Czyżbym był w twoich oczach już takim starcem?
- spytał z przyganą w głosie.
- No, nie... Ja przecież... - zmieszała się.
- Oj, Clare, Clare. - Max pokręcił głową z westchnie
niem. - Widzę, że muszę ci pokazać, do czego jest jeszcze
zdolny czterdziestodwuletni mężczyzna.
ROZDZIAŁ
6
Clare i Max ruszyli spacerem w stronę okazałej posiad
łości. Jak gdyby nigdy nic podeszli do drzwi zajmowanych
przez siebie pokoi. Max, już z ręką na klamce, odwrócił się
w stronę dziewczyny i mrugnął porozumiewawczo.
- Chodź, sprawdzimy, czy miałem rację. Jestem gotów
się założyć, że zastaniesz wiadomość od Durnberga. Stary
Ham nie pozwoli wymknąć się nam spod kontroli.
- A jeżeli nie? - Clare spojrzała z pobłażliwym uśmie
chem. - Będzie to znaczyło, że się myliłeś.
Ale ta ewentualność nie zdawała się wcale Maxa zasmu
cać.
- No cóż, panno Clare, to byłaby bardzo miła niespo
dzianka. Może nawał zajęć nie pozwolił mu się wyrwać.
Wtedy mielibyśmy jeszcze trochę czasu dla siebie. - Zbli
żył się do niej z czarującym uśmiechem.
- Lepiej sprawdźmy - zaproponowała Clare i przekrę
ciła klucz w zamku. Weszli do środka. Światełko na kon
trolce aparatu pulsowało rytmicznie.
Max zaklął pod nosem. Clare nerwowo przełknęła ślinę
i cicho westchnęła. Wcale nie miała pewności, czy było to
westchnienie ulgi.
UPRAGNIONY CEŁ • 65
- Pójdę sprawdzić u siebie-powiedział Armstrong ma
towym głosem.
- Możemy to zlekceważyć! - nie wytrzymała.
- To nie ma sensu. Jak go znam, za chwilę sam się
zjawi. Przyznasz, że to byłby kiepski początek - szepnął,
pocierając policzkiem o jej policzek.
Clare pokiwała tylko głową w odpowiedzi. Zrobiła to
jednak bez przekonania. Był tuż przy niej, prawie nagi*
jego bliskość oszałamiała, a świadomość, że mu się podoba
-ośmielała.
- Może to wcale nie Dumberg? Może to znowu moja
matka? - spróbowała raz jeszcze, lekko napierając na nie
go, tak że teraz ich ciała przywierały do siebie.
- Clare - rzucił ostrzegawczym tonem i objął ją moc
niej.
- Max,.. Jednak się ciebie boję, Masz w sobie taką silę!
Nie potrafię się opanować. Nie wiem, co robię, czy powin
niśmy. .. czy właśnie my,,.
- W porządku - powiedział uspokajająco. - Nie martw
się. Wcale nie zamierzam wykorzystywać tego w naszych
kontaktach z Hamem. Możesz być pewna, że jeżeli nie
dostaniesz zlecenia, to nie przeze mnie.
Puścił ją i cofnął się o krok.
- A teraz sprawdź te wiadomości. Ja pójdę do siebie
i zrobię to samo.
Odwrócił się i podszedł do drzwi, łączących ich aparta
menty.
Clare spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Jak to, te drzwi nie są zamknięte?
- Nie. Nie są. - Odwrócił się z uśmiechem. -1 powiem
ci, że wcale nie były zamknięte, gdy tu przyjechaliśmy.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Myślisz, że Dumberg kazał je zostawić otwarte?
66 • UPRAGNIONY CEL
- Może. - Uniósł w górę brwi. - Chcesz, żebym je za
mknął od swojej strony?
- Nie.
Raz jeszcze uśmiechnął się i wyszedł.
Clare ze zrezygnowaną miną podeszła do telefonu i wy
kręciła numer recepcji.
- Tu recepcja - usłyszała w słuchawce miły męski głos.
- Dzwonię z numeru dwudziestego czwartego. Chcia
łabym odebrać wiadomość dla siebie.
- Chwileczkę... O, już, mam. Są trzy. Jedna od pani
Pemberton, która zawiadamia, że kupiła osiem różnych
kwiatów doniczkowych. Druga od pana Dumberga, że ko
lacja zamówiona jest na osiemnastą trzydzieści, i trzecia od
pana Rona Trillinga, który prosi o natychmiastowy telefon.
Clare zaniknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Ron. No
tak, pewnie będzie musiała się z nim spotkać. Niewyklu
czone, że jeszcze dziś wieczorem.
- Dziękuję - powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Pojawił się Max.
- No i co? Jest lepiej, niż myślałem. Widzimy się z nim
dopiero o szóstej trzydzieści! A teraz jest dopiero po trze
ciej.
- Max, otrzymałam jeszcze jedną wiadomość - powie
działa Clare z ponurą miną.
- Od matki?
- Też, ale mówię w tej chwili o czym innym. Dzwonił
pewien człowiek, z którym prowadziłam różne interesy.
Czeka na telefon ode mnie.
- Będziesz musiała się z nim spotkać?
- Sama nie wiem, ale to całkiem możliwe.
- To lepiej spróbuj to zrobić teraz, przed kolacją, bo jak
znam Dumberga, nie będziemy mieli zbyt dużo wolnego
czasu.
UPRAGNIONY CEL • 67
- Przykro mi, Max.
- Dajspokój.-Machnąłręką.-Obiecałem,żeniebędę
ci przeszkadzał w pracy, prawda? A rozumiem, że masz
z nim do omówienia sprawy zawodowe? - Przyjrzał się jej
badawczo. - Bo, wiesz, nie lubię rozbijać związków... -
zawahał się na moment - powiedzmy, uczuciowych. Jeżeli
jesteś z kimś związana, to lepiej powiedz mi od razu.
Clare nie była zaskoczona. To do niego pasuje, pomyślała.
- Nie, Max, nie ma nikogo w moim życiu. Aktualnie
- dodała. Czy nie powinna mu powiedzieć o Ronie? Chyba
tak byłoby lepiej. - Widzisz, byłam zaręczona z tym czło
wiekiem, ale to już dawno skończone. Tak się składa, że on
pracuje w tej samej branży.
- Czy to ma jakiś związek z twoją licencją na Florydę?
- Tak. Ron pomógł mi ją załatwić.
- Hmm, może cię jednak nie doceniam - powiedział
Max w zamyśleniu. Potarł palcami czoło i znowu spojrzał
na nią uważnie.
- To dlaczego nie zrobiłeś tego samego? Dlaczego nie
załatwiłeś sobie takiego zezwolenia? - Obrzuciła go
gniewnym wzrokiem.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale jego niezaradność na
gie ją zdenerwowała.
- Jak do tej pory Flagstaff Fairways zupełnie mi wystar-
czało - odpowiedział z rozbrajającą prostotą.
- A nie pomyślałeś, że może Dumberg wolałby mieć
agenta z uprawnieniami i tam, i tu?
- Nikogo tutaj nie znam. - Max wzruszył ramionami.
- A orientujesz się pewnie, że aby zdobyć taką licencję,
trzeba mieć kogoś dobrze ustawionego albo być ubezpie
czeniowym potentatem. Wcale nie mam ci za złe, że masz
tu dobre kontakty. No więc, dobrze - rozłożył ręce - może
Ham tobie da Sugar Sands, a mnie zostawi Flagstaff.
68 • UPRAGNIONY CEL
- Max, ja chcę mieć jedno i drugie... - powiedziała
z naciskiem.
- Nie znasz Dumberga, - Pokręcił głową z uśmiechem.
- Gdyby dal ci obie koncesje, to nie miałby z tego żadnej
frajdy.
- Nie jestem tego taka pewna.
- No dobrze, już dobrze. Zostawmy to. Masz teraz coś
do załatwienia, więc zajmij się tym, a ja tymczasem pójdę
sobie na kort i poćwiczę mój bekhend.
- Żeby wygrać z Dumbergiem?
- Żeby się przekonać, że wygrałbym, gdybym chciał.
- Max roześmiał się. - Do zobaczenia na obiedzie! - Po
machał uniesioną ręką i zniknął za drzwiami, łączącymi ich
pokoje.
Clare weszła do sypialni i sięgnęła po torebkę, w której
miała notes z telefonami. Zdecydowała się. Wykręciła nu
mer do biura Rona. Odebrała sekretarka, a po chwili w słu
chawce usłyszała znajomy głos.
- Clare? Miło cię słyszeć! Kiedy przyleciałaś?
- Dzisiaj przed południem. Ale zdążyłam już pójść na
plażę - pochwaliła się. Nie bardzo wiedziała, o czym ma
z nim mówić.
- Dzielna dziewczyna! I co, wspaniale, prawda?
- Fantastycznie! - Zwłaszcza jeżeli ma się miłego to
warzysza, dodała w myślach.
- Słuchaj, skoro już znalazłaś się na Florydzie, to może
zjemy razem obiad?
Nie bardzo jej się to uśmiechało, ale nie powinna lekce
ważyć Rona. Doskonale orientował się w tutejszych sto
sunkach i jego pomoc mogła okazać się niezbędna.
- Chętnie, tylko nie wiem, czy znajdę czas. Durnberg
bardzo starannie zaplanował cały pobyt i spodziewa się, że
wszystkie obiady będę jadła w jego towarzystwie, Ron.
UPRAGNIONY CEL • 69
- Czy on przypadkiem nie ma na ciebie ochoty?
- Nie, nie. Nic z tych rzeczy.
Zza ściany dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi. To
Max poszedł na kort
- Dziś wieczorem umówił się ze mną na kolację, ale
mam jeszcze trochę czasu. Może spotkalibyśmy się teraz?
Obawiam się, że to jedyna szansa.
Miała nadzieję, że dzisiejszego popołudnia Ron będzie
zajęty. Zdążyłaby złapać Maxa na korcie.
- Teraz? - Ron zawahał się. - Dobrze. Muszę tu jeszcze
coś skończyć, ale za jakieś pół godziny przyjadę po ciebie.
Który pokój zajmujesz?
- Znajdziesz mnie pod numerem dwudziestym czwar
tym - odparła Clare, próbując ukryć ton rezygnacji w gło
sie.
- A twój konkurent?
- Obok. Pod dwudziestym piątym.
- Jak ci się wydaje, pokonasz tego starego wyjadacza?
- On wcale nie jest stary, Ron. Ma dopiero czterdzieści
dwa lata!
- Tak? Zdawało mi się, że działa w tej branży od za
wsze!
- Rzeczywiście, zajmuje się ubezpieczeniami od czasu
ukończenia szkoły.
- To znaczy że nie ukończył wyższej uczelni? Clare,
w takim razie powinnaś dać sobie z nim radę bez trudu.
- Fakt, że nie posiada dyplomu, niczego nie przesądza.
Ma ogromne doświadczenie. Poza tym, jest kolegą Dum
berga z ławy szkolnej.
- Nie przejmuj się. Twoja oferta jest bardzo atrakcyjna.
Pogadamy o tym. Zabiorę cię do St. Armand's Circle. Mu
siałaś zauważyć go w drodze z lotniska.
- To centrum handlowe? Wygląda imponująco.
70 ł UPRAGNIONY CEL
- Wybierzemy się na drinka jak za dawnych czasów.
Clare nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
- Clare? Jesteś tam jeszcze?
- Tak, tak - odparła -jestem. Oczywiście, będzie bar
dzo milo. Do zobaczenia!
Odłożyła słuchawkę. Poczuła się nagle ogromnie zmę
czona. Podniosła się i przeszła do łazienki. Postanowiła
wziąć prysznic, żeby się odświeżyć. Był upał. Cały czas
podczas rozmowy z Ronem miała przed oczami Maxa. Czy
aby nie zadurzyła się w nim trochę? Na to wygląda. Co ty
wyprawiasz, Clare Pemberton! - zbeształa się w myślach.
Wyszła spod prysznica i otworzyła szafkę, by wyjąć
suszarkę. Wśród rozmaitych kosmetyków znajdowała się
paczuszka prezerwatyw. Zdumiona, szybko zamknęła szaf
kę. Tknięta ciekawością przeszła do apartamentu Maxa
i zajrzała do łazienki. Na umywalce, wśród porozrzuca
nych w nieładzie przyborów do golenia, leżał identyczny
pakiecik. Nie ma co! Obsługa hotelu przewidziała najroz
maitsze potrzeby gości.
Gdy wychodziła z łazienki, nagle w drzwiach wejścio
wych pojawił się Max. W ręku trzymał rakietę tenisową
i puszkę z piłkami. Przez chwilę patrzyli na siebie zasko
czeni. Clare zarumieniła się po korzonki włosów. Nie dość,
że nie proszona weszła do pokoju Maxa, to w dodatku
miała na sobie jedynie bieliznę.
- Hmm, czyżbyś chciała pożyczyć moją maszynkę do
golenia? - spytał Max, mierząc Clare uważnym spojrze
niem.
- Ja... Sadziłam, że ćwiczysz bekhend.
- Wróciłem, bo miałem nadzieję, że może twoje spot
kanie nie dojdzie do skutku.
- Jestem już umówiona. Ron zjawi się tutaj mniej wię
cej za dziesięć minut.
UPRAGNIONY CEL • 71
Rozpaczliwie szukała jakiegoś wytłumaczenia, ale nic
sensownego nie przychodziło jej do głowy. Najlepiej było
by powiedzieć prawdę, pomyślała, ale jak to zrobić?
- Nie mam niczego do ukrycia - powiedział Max, pod
chodząc bliżej. - Doprawdy, zachodzę w głowę, czego szu
kałaś w mojej łazience?
Clare była czerwona jak burak. Zdawała sobie sprawę,
że w tej sytuacji nie powinna kłamać.
- Zastanawiałam się... Byłam ciekawa, czy ty też zo
stałeś wyposażony w środki, że tak powiem, higieny osobi
stej.
Siłą powstrzymywał się od śmiechu.
- No i co?
- Dokładnie takie same.
Westchnęła z ulgą. Poszło łatwiej, niż myślała.
~ No dobrze. Lepiej już pójdę i przygotuję się do wyj
ścia - powiedziała ze skruszoną miną,
Kiedy go mijała, chwycił ją za ramię.
- Zostań jeszcze chwilkę, minutkę.
- Minutę?
- Możesz głośno liczyć. - Przyciągnął ją do siebie
i przytulił. - Czy wiesz, że kiedy się rumienisz, to niemal
na całym ciele? No, może stwierdzam to trochę na wyrost
- dodał łobuzersko, wsuwając dłoń za figi Clare i głaszcząc
jej pośladek.
- Max, przestań... - Spróbowała uwolnić się z jego ob
jęć. - Czy sądzisz, że mają tu zwyczaj zostawiać gościom
hotelowym takie rzeczy, czy zrobili to na polecenia Dum-
berga?
- Co za różnica. - Max wzruszył ramionami. Wodził
teraz palcem po obrzeżu jej stanika, kreśląc paznokciem
delikatny ślad na skórze. - Możemy z nich zrobić użytek,
jeżeli tylko masz na to ochotę.
72 • UPRAGNIONY CEL
Clare poczuła, jak oblewają fala gorąca.
- Myślisz, Max, że moglibyśmy?
- Nie mam cienia wątpliwości - odparł.
- Muszę już iść -szepnęła.
- Tak, wiem. - Musnął wargami jej włosy. - Idż. Mamy
i tak dużo czasu dziś wieczorem. Możemy powiedzieć Ha-
mowi, że jesteśmy zmęczeni po podróży i wrócić do domu
zaraz po kolacji.
Clare uwolniła się z objęć" Maxa i poszła do siebie.
Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, na którym leżały
porozrzucane części garderoby. Ubierała się jak w transie.
Włożyła bladozieloną suknię i przypięła klipsy zastanawia
jąc się, czy w tym stroju spodoba się Maxowi. Z zamyśle
nia wyrwało ją głośne pukanie do drzwi. W chwilę potem
do pokoju wkroczył Ron.
- Jak się masz, Clare! Ho, ho, wyglądasz wspaniale!
Zanim się spostrzegła, już pochylał się nad nią, by pocało
wać ją w policzek. Poczuła dobrze sobie znany zapach wody
kolońskiej. Ron byl nieco inaczej uczesany, miał może dłuż
sze włosy, ale przez te dwa lata niewiele się zmienił.
- Dziękuję - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
- Całkiem miłe miejsce. - Ron rozejrzał się po pokoju.
- Jesteś gotowa? A może wolisz, abyśmy tu zostali i zamó
wili coś do pokoju?
- Nie, nie - powiedziała szybko. Zastanawiała się, czy
Max jest jeszcze w swoim pokoju i czy słyszy ich rozmo
wę. - Chodźmy. Z przyjemnością się przespaceruję. Tak tu
ładnie. Wezmę tylko wszystkie papiery, - Wbiegła do sy
pialni i wróciła z teczką,
- Może odłożymy to na kiedy indziej, Clare, a dziś
uczcimy jakoś nasze spotkanie?
- Nie mogę, Ron. Obawiam się, że będę tu potwornie
zajęta.
UPRAGNIONY CEL • 73
- Szkoda - odpowiedział, przyglądając się jej badaw
czo. - Doprawdy, Clare, już trochę zdążyłem zapomnieć,
jaka jesteś piękna i elegancka - dorzucił. - Zaczynam się
zastanawiać, czy dobrze zrobiłem, pozwalając ci zostać we
Flagstaff.
- Ron - odezwała się Clare, starając się nie okazywać
zniecierpliwienia - razem podjęliśmy tę decyzję i umówili
śmy się, że nie będziemy do tego wracać. Przyrzekliśmy
sobie, że będziemy przyjaciółmi, pamiętasz?
Ron roześmiał się nerwowo.
- Jasne, Clare. Przyjaciółmi - powtórzył i skrzywił się.
- Uważasz, że już nimi nie jesteśmy?
Ron pokręcił głową i otworzył drzwi wyjściowe.
- Jesteśmy wspólnikami w interesach, Clare. Oto kim
jesteśmy.
Clare uśmiechnęła się, mijając go w drzwiach. Taka for
ma odpowiadała jej całkowicie. Najlepiej byłoby, gdyby
tak właśnie zostało. Miała nadzieję, że ten uśmiech wypadł
naturalnie i że jego uwaga była wolna od podtekstów,
W drodze do StArmand's Circle Clare uspokoiła się
całkowicie,
Ron udzielił jej kolejnej rady. Powiedział, że nie powin
no się łączyć ze sobą przyjemności i pracy oraz przyjaźni
i seksu. Nie, Clare niepotrzebnie się martwi. Przecież zna
dobrze Rona i wie, że nie wycofa się, tylko dlatego że dała
mu kosza. A swoją drogą, on ma rację. Nie należy mieszać
życia osobistego z zawodowym. Max jest jej rywalem
w interesach. Oboje mają na siebie ochotę. No cóż, to
zupełnie dwie różne rzeczy. Na razie wszystko jest w po
rządku. Czy jednak mogą zostać przyjaciółmi? Hmmm.
Clare nie była już tego taka pewna. Jedno nie ulega wątpli
wości: chce zdobyć i zlecenie, i Maxa. Zastrzegał się, że
74 • UPRAGNIONY CEL
dla niego ten kontrakt nie jest taki ważny, ale prawdopo
dobnie tylko dlatego, że jest pewien wygranej.
Popołudnie upłynęło Clare na bardzo rzeczowej rozmo
wie. Ron wnikliwie przestudiował jej projekt. Musiała
przyznać, że jego uwagi były bardzo celne.
Kilka minut przed szóstą Clare zaczęła niecierpliwie
spoglądać na zegarek. Ron zdawał się tego wcale nie za
uważać. Wreszcie nie wytrzymała i wylewnie dziękując
mu za pomoc, poprosiła, żeby odwiózł ją do hotelu.
- Straciliśmy zachód słońca, a tak bardzo chciałem ci
go pokazać - powiedział Ron, zatrzymując się przed jej
drzwiami.
- Ja też żałuję, ale trudno - westchnęła nieszczerze.
Oglądanie z Ronem zachodu słońca było ostatnią rzeczą,
na jaką miała teraz ochotę.
- Prawdziwa z ciebie kobieta interesu, Clare. - Ron po
kręcił głową, otwierając drzwiczki granatowego audi.
Wziął samochód w leasing na niezwykle korzystnych wa
runkach, które objaśniał Clare przez całą drogę powrotną.
Był z siebie i z samochodu bardzo dumny. - Słuchaj, gdy
byś przeprowadziła się tutaj, moglibyśmy razem prowadzić
interesy,
- Ron, podjęłam decyzję już dwa lata temu - przypo
mniała. Teraz, kiedy patrzyła na niego, zauważyła, że oczy
ma osadzone zbyt blisko i że robi mu się drugi podbródek,
Co ona właściwie w nim widziała? - Muszę zostać we
Flagstaff, dopóki Joel nie ukończy szkoły. A poza tym, tam
mieszka moja matka.
- Ale tu miałabyś dużo więcej możliwości. No i przy
znasz, że okolica jest bardzo piękna.
- We Flagstaff też jest ładnie. Zresztą, już się przyzwy
czaiłam.
Ron popatrzył na nią domyślnie.
UPRAGNIONY CEL • 75
- Coś mi się wydaje, że kryje się za tym jakiś mężczyzna,
Clare. Czy nie tak? No, powiedz staremu przyjacielowi.
- Nie, Ron. To znaczy, nie ma o czym mówić.
- Nie wierzę. Zarumieniłaś się, Clare, i myślę, że to,
niestety, nie z mojego powodu. Jesteś pewna, że Dumberg
nie wchodzi w rachubę? Powiem ci, że to nie byłoby wcale
takie złe.
- Nie, Ron. Już ci mówiłam, że nie. Nie jestem z nikjm
związana.
- Tylko jesteś przywiązana do Flagstaff - rzekł z poro
zumiewawczym uśmieszkiem. - No dobrze, niech ci bę
dzie.
Clare modliła się w duchu, żeby wreszcie odjechał.
- Rzucisz Dumberga na kolana, kiedy przedstawisz
swój projekt. Będzie idiotą, jeżeli nie podpisze z tobą umo
wy.
- Dziękuję ci, Ron. Bez twojej pomocy nie byłby taki
dobry.
- Już raz to dzisiaj powiedziałaś, Clare, i uparłaś się,
żeby zapłacić za drinki. - Westchnął. - To fakt, stanowimy
dobry tandem. Szkoda, że kiedyś tak dobrze się nie rozu
mieliśmy.
Clare zrobiło się go żal. Był, zdaje się, pełen dobrych
chęci.
- Obawiam się, że jednak nie stanowiliśmy dobranej
pary, Ron - powiedziała, myśląc o tym, czego doświadczy
ła dzisiaj, kiedy Max trzymał ją w ramionach.
- A widzisz, widzisz, jednak jest ktoś.
- Może - odparła zniecierpliwiona. - Do widzenia. -
Wyciągnęła rękę. - Będziemy w kontakcie.
Uścisk jego dłoni był krótki i mocny.
- Świetnie!
Ron przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył z piskiem
76 • UPRAGNIONY CEL
opon. Z ulgą popatrzyła za znikającym samochodem. Po
tem odwróciła się i otworzyła drzwi zastanawiając się, czy
Max jest u siebie. Pewnie kąpie się albo przebiera do obia
du. Wyobraziła go sobie nagiego, wycierającego się ręczni
kiem i poczuła przyspieszone bicie serca.
Po przekroczeniu progu od razu zauważyła, że drzwi
łączące ich pokoje były otwarte. Jednak Maxa najwyraźniej
nie było. Nieco zawiedziona przeszła do sypialni. Na podu
szce leżała karteczka.
„Clare, jestem z Hamem w barze. Dołącz do nas, jak
tylko wrócisz - Max".
W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, że może Max
postanowił wykorzystać jej nieobecność, by przedstawić
Hamowi swój projekt i przekonać go. Natychmiast się jed
nak zawstydziła. Po pierwsze, wcale nie musiało tak być,
a po drugie, cóż właściwie byłoby w tym złego?
Ma prawo. Powiedzieli przecież sobie, że nie będą uda
wali przed sobą, że nie są rywalami. Może postanowił więc
działać wcześniej, bo poczuł się zagrożony? Wiedziała, że
wiadomość o licencji na Florydę i o tym, że chce podpisać
kontrakt i na Falgstaff, i Sugar Sands, zrobiła na nim wra
żenie.
Może ona też powinna spotkać się z Hamem na osobno
ści? Właściwie dziś po obiedzie mogłaby go z powodze
niem zapoznać ze swoją ofertą. Wszystkie punkty znała na
pamięć, a rozmowa z Ronem utwierdziła ją w przekona
niu, że jest naprawdę interesująca. W końcu powinna dbać
o własne interesy. Max siedzi sobie teraz w barze z Hamem
i rozmawia. O czym? Na pewno nie o niebieskich migda
łach. Załatwia swoje sprawy.
Mimo wszystko nie była do końca przekonana. Dosko
nale pamiętała namiętne pocałunki i gorące, męskie ramio
na. Ale przecież to on powiedział, że nie powinni mieszać
UPRAGNIONY CEL • 77
spraw osobistych i zawodowych. W ich branży nie można
sobie pozwolić na sentymenty. No nic, zobaczymy, trzy
majmy się tego, co sobie przyrzekliśmy.
Clare poprawiła makijaż, zarzuciła na ramiona cienki
żakiet i wyszła, zabierając ze sobą teczkę z dokumentami.
Zostawi ją w recepcji i wróci po nią, jeżeli Ham wyrazi
gotowość przejrzenia przygotowanego przez nią kontraktu.
Na dworze zrobiło się chłodniej. Mgła opadała powoli
i latarnie wzdłuż uliczki prowadzącej do klubowej restau
racji wyglądały jak lampiony. Sąsiedztwo oceanu dawało
znać o sobie: w powietrzu czuło się słonawy posmak. Clare
miała wrażenie, że idzie zielonym tunelem. Tropikalna,
bujna roślinność wdzierała się na uliczkę ze wszystkich
stron.
Nie mogła przestać myśleć o Maxie. Dlaczego tak łatwo
zawrócił jej w głowie? Czy wpłynęło na to piękno tego
miejsca? A może to tęsknota za wakacyjną przygodą? Od
dwóch lat nie miała na nic czasu. Harowała jak wół. Nie
powinna tak łatwo ulegać. Musi się wziąć w garść.
Z zieleni wynurzył się rzęsiście oświetlony budynek
hotelu. W holu recepcyjnym zostawiła żakiet i teczkę,
a potem weszła w drzwi, prowadzące do baru. Było już
wpół do siódmej, miała jednak nadzieję, że obaj panowie
czekają na nią.
Ściany baru wyłożono muszlami i kamieniami. We
wnątrz kłębił się kolorowy tłumek, na stolikach królowały
napoje orzeźwiające i wymyślne egzotyczne koktajle. Max
i Ham siedzieli w samym rogu. Przed jednym i drugim
stalą szklanka wypełniona bursztynowym płynem, w któ
rym pływały kostki lodu. Clare nie miała wątpliwości, co
jest w tych szklankach. Ciekawe, czy Max i teraz stosuje
swoją technikę, przemknęło jej przez głowę.
Siedzieli pochyleni ku sobie, z rozluźnionymi krawata-
78 • UPRAGNIONY CEŁ
mi i wyglądali na lekko wstawionych. To wcale jej nie
ucieszyło. Jeżeli Ham nie będzie w stanie rozmawiać o jej
ofercie, będzie to właściwie stracony wieczór. Nim podesz
ła, spojrzała raz jeszcze na Maxa. Tak, było w nim coś
ujmującego i pociągającego zarazem. Był nie tylko przy
stojny. Emanowała z niego jakaś siła, pewność siebie. Za
chowywał się swobodnie, a jednocześnie wytwornie, co
rzuciło jej się w oczy już podczas pierwszego spotkania.
Wdziała, jak roześmiał się i sięgnął do kieszeni marynarki,
skąd wyciągnął długopis. Potem wziął do ręki serwetkę
i zaczął coś pisać i rysować, a potem podsunął Hamowi,
który pochylił się nad nią, kiwając głową.
Clare mimowolnie wstrzymała oddech. Kiedy Dunberg
wyprostował się z uśmiechem i raz jeszcze kiwnął głową,
powzięła decyzję. Musi po kolacji przystąpić do rzeczy
i przedstawić swój plan. Nie ma wyboru: Max nie zasypuje
gruszek w popiele.
ROZDZIAŁ
7
W pewnym momencie, kiedy Clare przeciskała się mię
dzy stolikami, poczuła na sobie spojrzenie Maxa, Przez
chwilę zapomniała o celu spotkania. Opanowała się jednak
szybko i postanowiła skoncentrować na interesach. Gdy
podeszła, obydwaj mężczyźni wstali, a Ham schował zapi
saną serwetkę do kieszeni marynarki.
- W samą porę - powiedział, rzucając wymownie
okiem na swojego rolexa. - Wyglądasz wspaniale, Clare.
- Dziękuję - odparła i rzuciła okiem na Maxa. Dobrze,
że Dumberg nie patrzył na niego. W przeciwnym wypadku
wyczytałby natychmiast z jego twarzy, że Max i Clare byli
dla siebie kimś więcej niż dobrymi znajomymi.
- Myślę, że możemy ruszać w stronę restauracji -
stwierdził Dumberg, obejmując Clare w pasie i odwracając
w kierunku, z którego właśnie przyszła. Zmusiła się do
uśmiechu, ale w głębi duszy zdała sobie sprawę, że w za
trważająco krótkim czasie zaszła w niej niepokojąca zmia
na. Jedynie dotyk Maxa nie sprawiał jej przykrości.
- Max mówił mi, że obydwoje byliście bardzo zajęci po
południu i nie skorzystaliście z mojej propozycji rozegra
nia meczu tenisowego - ciągnął Ham, gdy zmierzali mię
dzy stolikami w kierunku wyjścia.
•
80
Clare była zadowolona, że Max szedł z tyłu. Gdyby
musiała teraz spojrzeć mu w oczy, zarumieniłaby się
z pewnością.
- Zadzwonił niespodziewanie jeden z moich wspólni
ków, który mieszka w Sarasota - rzuciła przez ramię.
- Rozumiem, rozumiem. Czy spotkanie było owocne?
- Tak, dziękuję.
- To dobrze, bo mam już plany dla całej naszej trojki na
jutro. Ja też pozałatwiałem dzisiaj wszystkie sprawy, więc
jutro możemy trochę odpocząć.
Szli teraz wyłożonym miękkim dywanem holem w stro
nę restauracji. Clare odwróciła leciutko głowę do tyłu, by
poczuć zapach wody po goleniu Maxa i ledwie wyczuwal
ną woń burbona w jego oddechu.
Ham zatrzyma! się, by porozmawiać z szefem sali,
a Max skorzystał z okazji i pochylił się w kierunku dziew
czyny.
- Wyglądasz olśniewająco - szepnął. - Chociaż dużo
bardziej lubię, gdy jesteś ubrana tak, jak dzisiaj po połud
niu,
Nie zdążyła nic odpowiedzieć. Ham wrócił i razem ru
szyli do wskazanego im stolika. Całą silą woli starała się
opanować. Bliskość Maxa przyprawiała ją o drżenie, a on
jeszcze musiał przypominać jej to, co zdarzyło się dzisiaj
w jego łazience.
Doszli do stolika, który stał pod przeszkloną ścianą.
Kelner odsunął krzesło. Wybrał dla niej miejsce pomiędzy
mężczyznami. Clare wiedziała, że siedząc obok Maxa, nie
będzie w stanie się kontrolować. Uśmiechnęła się przepra
szająco i skarżąc na lekki przeciąg, usiadła z drugiej strony
stołu. Max posłał jej zawiedzione spojrzenie, ale ona od
wróciła się ku osnutej lekką mgłą zatoce udając, że nic nie
zauważa. Powtarzała sobie w duchu, że dopóki nie będzie
k - i
UPRAGNIONY CEL • 81
miała w ręku podpisanej umowy, powinna panować nad
emocjami.
- Czy podać państwu coś do picia przed jedzeniem?
- spytał uprzejmie kelner.
- Oczywiście. Co dla ciebie, Clare? - spytał Dumberg.
- Jack Daniels z wodą - odpowiedziała z wahaniem,
zerkając na Maxa.
- To mi się podoba - roześmiał się Ham, - Oto kobieta,
która wie, czego warto się napić. To samo dla wszystkich,
chyba że mój drogi Max już pasuje?
- O nie - odparł Max. - Nie odmawiam, gdy pije się
J.D. Wiesz o tym dobrze, Ham.
- Prawdę rzekłszy, nie pamiętam, żebyś pasował w ja
kiejkolwiek sytuacji - stwierdził Ham, gdy kelner odszedł.
Potem odwrócił się w stronę Clare i dodał: - Max to czło
wiek, który nigdy nie zaprzepaszcza nadarzających się oka
zji.
- Naprawdę? Trudno w to uwierzyć. Sprawia wrażenie,
jakby na niczym mu specjalnie nie zależało. - Clare dzię
kowała Bogu, że restauracja tonęła w romantycznym pół
mroku. W takim świetle Dumberg mógł nie zauważyć na
pięcia na jej twarzy. Teraz ona musi wykorzystać okazję.
Okazję do zrobienia interesu.
- Specjalnie staram się o takie wrażenie - zaczął Max,
uważnie wpatrując się w dziewczynę. - Klienci nie lubią
napięcia ani pośpiechu. Ale w gruncie rzeczy jestem bar
dzo energicznym i wytrwałym facetem.
Clare podniosła do ust szklankę i pociągnęła długi łyk.
- Świetnie - wtrącił Dumberg. - Zademonstrujesz nam
swoją energię i wytrwałość jutro na polu golfowym. Zare
zerwowałem pole na godzinę ósmą.
- Ale ja nie wzięłam... - zaczęła Clare.
- Mam kije dla wszystkich-przerwał jej Ham, a potem
82 • UPRAGNIONY CEL
odwrócił się do kelnera, który właśnie przyniósł drinki.
- Dziękuję, Enrico. Wiemy już, co będziemy jedli.
Clare pozwoliła Hamowi przejąć inicjatywę, bo zorien
towała się już, że lubi o wszystkim decydować. Kelner
zapisał zamówienie i odszedł.
- Napijemy się za rywalizację. - Ham podniósł swoją
szklankę i lekko stuknął się z pozostałymi biesiadnikami.
Max upił łyczek, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
Clare nie spodobał się toast.
- Gdzie będziemy grali? Nie masz przecież pola golfo
wego w Sugar Sands? - spytała,
- Masz rację, nie mam - odpowiedział zdziwiony, uno
sząc do góry jedną brew, - Ale dogaduję się właśnie w tej
sprawie z klubem Longboat Key. Będą zachwyceni, gdy
przyjdziemy tam pograć. A potem, po lunchu... - Ham
przerwał, bo podszedł kelner i nachylił się w stronę Clare.
- Panna Pemberton? - spytał.
- Tak, słucham.
- Jest telefon do pani. Podobno to coś pilnego. Czy
mam przynieść bezprzewodowy aparat tutaj, czy woli pani
odebrać w holu?
Clare zmarszczyła brwi. Tylko dwie osoby wiedziały,
gdzie jej szukać: matka i Ron.
- Odbiorę w holu, dziękuję - odpowiedziała wstając.
- Może powinnaś wziąć ze sobą drinka? - spytał Arm
strong.
- Nie sądzę - odparła, a potem przypomniała sobie
o sztuczce Maxa, który wylewał alkohol, gdy tylko trafiała
się okazja. - A może masz rację - dodała i zabrała ze stołu
swoją szklaneczkę.
Kelner wskazał jej telefon. Podniosła słuchawkę i cze
kała w napięciu na połączenie.
- Clare, to ty?
' -
UPRAGNIONY CEL • 83
- Mamo? Co się stało? - poczuła ulgę. Matka mogła
dzwonić z błahego powodu, Ron natomiast tylko wtedy,
gdyby zdarzyło się coś poważnego.
- Nie mogłam dzisiaj wyjść z biura, nie dzwoniąc naj
pierw do ciebie. Porządkowanie archiwum jest strasznie
nudne.
- No tak, wiem, że praca biurowa nie jest najciekawsza
pod słońcem - odpowiedziała lekko zniecierpliwiona Cla
re, ale natychmiast dodała cieplejszym tonem: - Może weź
sobie jutro jakąś książkę do poczytania.
- Nie, nie, chodzi mi o coś zupełnie innego. Przyszedł
mi do głowy fantastyczny pomys! i, jeśli się zgodzisz, mo
głabym zacząć od jutra.
- Co zacząć, mamo? - spytała Clare, dziękując Bogu,
że przynajmniej postanowiła skonsultować z nią swoje za
miary.
- Chcę zreorganizować twoje archiwum.
- Ach, tak. Słuchaj, mamo, zaczekaj...
- Nie ma na co czekać. Powinnaś się zdecydować. Te
wszystkie teczki do przechowywania dokumentów są kom
pletnie bez wyrazu, Clare.
- Są za to tanie, mamo. Kupowanie nowych teczek
teraz byłoby zbyt dużym wydatkiem. Nie mogę.
- Znalazłam wspaniałą okazję, kiedy chodziłam po
sklepach, żeby kupić rośliny. Dotarła do ciebie wiadomość
na temat kwiatów?
- Tak, mamo. - Zastanawiała się, czy nie wypić całej
szklanki burbona, zamiast wylewać ją do jakiejś doniczki.
- Z kwiatami wszystko wygląda dużo lepiej. Jeśli jesz
cze pozwolisz mi zająć się tymi teczkami, twoje biuro
nabierze wreszcie właściwego charakteru.
- No dobrze, kup kilka teczek. Obejrzę je po powrocie
i wtedy zdecyduję.
64 • UPRAGNIONY CEL
- Ale, Clare, wyprzedaż kończy się jutro. Muszę działać
od razu.
Clare była już zdecydowana. Lepiej było zająć matkę
wymianą teczek, niż pozwolić, by miała za dużo czasu na
nowe pomysły. Energia Edny Pemberton nigdy nie znalazła
dostatecznego ujścia. Teraz, po śmierci męża i wyprowa
dzeniu się dzieci, było nawet znacznie gorzej.
- No więc, co o tym myślisz, Clare?
- W porządku, mamo. Tylko proszę cię, bądź ostrożna.
Nie pomieszaj niczego, zmieniając teczki. Zaczęłam już
wprowadzać dane do komputera, ale jeszcze daleko do
końca.
- Może chcesz, żebym ja to zrobiła?
- Nie! To znaczy, to nie jest takie pilne, kochanie. Skon
centruj się na teczkach. To wspaniały pomysł!
- Okay, kochanie. Będziemy w kontakcie.
Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości, pomyśla
ła Clare. Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na szklaneczkę
whisky. Miała ogromną ochotę opróżnić ją jednym hau
stem, ale przecież wieczór dopiero się rozpoczął.
Obrzuciła wzrokiem hol i doszła do wniosku, że do
zrealizowania celu najlepiej nadaje się duża doniczka, sto
jąca przy wejściu do restauracji. W sekundę było po wszy
stkim. A swoją drogą, dobrze byłoby wiedzieć, jak alkohol
wpływa na te biedne roślinki. Max nieopowiadał jej o swo
ich doświadczeniach w tej materii.
Max. Oczekiwał, że po kolacji nie będą już zajmować
się interesami, ale ona miała zamiar raczej przypilnować
swoich spraw. Ciekawe, czy kiedy zorientuje się w jej pla
nach, przestanie być taki miły i opiekuńczy?
Wszystko jedno. To nie ma dla niej żadnego znaczenia.
Poza tym, on sam złamał zasady gry, umawiając sięwcześ-
UPRAGNIONY CEL • 85
niej na drinka z Hamem. Ona w związku z tym też może
odstąpić od umowy.
- Wszystko w porządku? - spytał Max, wyraźnie za
niepokojony.
- Tak, w najlepszym porządku - odpowiedziała
z uśmiechem, przyznając w duchu, że to jednak porządny
człowiek. - To by! zupełny drobiazg - dodała. Nie miała
ochoty wdawać się w szczegóły.
- Tak to zazwyczaj bywa z pilnymi telefonami: Ludzie
nadużywają słowa „pilny" - westchnął Ham. - Ale wracaj
my do naszych jutrzejszych planów. Po lunchu zaplanowa
łem rozegranie meczu w tenisa z Maxem Wspaniałym.
Może miałabyś ochotę popatrzeć?
- Bardzo chętnie - odparła, starając się nie patrzeć na
Armstronga.
- To świetnie. A potem popływamy trochę na desce,
jeśli wiatr dopisze. Próbowałaś kiedyś windsurfingu, Cla
re?
- Nie. Nigdy jakoś nie miałam okazji.
- Max mógłby cię nauczyć, prawda? To nic trudnego,
na pewno szybko się w tym połapiesz i będziemy mogli
zrobić sobie jakieś małe zawody. Max wie wszystko o sur
fingu i o miłośnikach surfingu, jeśli już o tym mowa.
- Uważaj, Ham, stary draniu!
Clare spojrzała na Maxa i ze zdumieniem dostrzegła
błysk gniewu w jego oczach. Najwyraźniej Ham rozmyśl
nie go prowokował.
- No to mamy chyba całkowicie wypełniony dzień -
odezwała się Clare, żeby załagodzić jakoś powstałe napię
cie. Potem postanowiła przejść do ataku. - Skoro ustalili
śmy już plany na jutro, może powinieneś umówić się ze
mną zaraz po kolacji, Ham, żeby porozmawiać o mojej
koncepcji ubezpieczenia? Mielibyśmy to już za sobą, za-
86 • UPRAGNIONY CEL
nim oddamy się jutro tym wszystkim przyjemnościom -
kontynuowała, nie patrząc na Maxa. - Mógłbyś sobie tę
propozycję spokojnie przemyśleć między grą w golfa i me
czem tenisowym.
- No cóż, tak... - Ham wodził oczyma od Maxa do
Clare i z powrotem. - Zaskoczyłaś mnie zupełnie. Wiesz,
o ósmej zacznie tu grad do tańca taki miły zespolik i myśla
łem, że skorzystacie we dwójkę z okazji.
- Byłoby lepiej, gdybyśmy najpierw mogli porozma
wiać o moim projekcie, Ham. To jest przecież główny po
wód, dla którego tu jestem - powiedziała z naciskiem.
- Uhm, no tak, oczywiście, ale nie masz przy sobie
potrzebnych materiałów, chyba że ukryłaś je sprytnie w ja
kichś czarodziejskich kieszeniach tej sukienki.
- Wcale bym się nie zdziwił - wtrącił Max. - To niezła
spryciara.
- Zostawiłam teczkę w recepcji przy wejściu. Po kola
cji możemy spokojnie zaszyć się na chwilę w twoim biurze
i wszystko omówić. Myślę, że to najlepszy plan.
Ham pociągnął łyk bourbona i zrobił poważną minę,
jakby rozważał szczegółowo propozycję Clare.
- Zgoda - odezwał się wreszcie. - Chociaż z najwię
kszą niechęcią zabieram Maxowi partnerkę do tańca.
- Zamówię sobie jeszcze jednego drinka przy barze
i poczekam, aż skończycie - zgodził się Max z całkowitym
spokojem. - Nie mam jeszcze ochoty kłaść się spać, a po
mysł z tańcami wydaje się całkiem zachęcający. Co ty na
to, Clare?
- Tak, to może być zabawne - odpowiedziała niepew
nie. Jak właściwie powinna postąpić? Jeśli odmówi i uda
jąc zmęczoną, powie, że woli się wcześnie położyć, Max
może to opacznie zrozumieć. Ani tańce, ani pomysł powro
tu do pokoju nie wydawały jej się sensowne. Cała ta sytu-
UPRAGMONY CEL • 87
acja stawała się coraz bardziej nieznośna. Dzisiejszego po
południa wierzyła, że ona i Max mogą być równocześnie
rywalami w interesach i kochankami. Teraz zaczynała w to
wątpić. Trudno jej było odgadnąć, co wybrałby Max, ale
ona na pewno na pierwszym miejscu postawiłaby interesy.
- A więc postanowione-powiedział Ham.-Po kolacji
Clare i ja omówimy jej program, a potem wszyscy będzie
my się mogli zrelaksować.
Kolacja okazała się wyśmienita, ale Clare wcale nie była
głodna i jadła raczej dla towarzystwa. Max i Ham dyskuto
wali o tenisie i była im naprawdę wdzięczna, że nie wyma
gają, by brała udział w rozmowie. Mogła skoncentrować
się na czekającym ją wkrótce spotkaniu.
- Wiesz, Clare - zwrócił się do niej nieoczekiwanie
Durnberg - nie przypominam sobie, żebyś wspominała
o tym wspólniku w Sarasota.
- Nie byłam pewna, czy będzie dość czasu na spotkanie
z nim - odpowiedziała, mając nadzieję, że zostawi ten te
mat.
- Od dawna razem pracujecie?
- Nie, od niedawna.
- Bardzo ciekawe - podsumował, odsuwając pusty ta
lerz i wycierając usta serwetką.
Clare zerknęła na Maxa, który wiedział, że wspólnik był
kiedyś jej narzeczonym. Jak on sobie tłumaczył jej niechęć
do rozmowy o Ronie? Może był ciekaw, czy spotkanie po
latach nie rozbudziło w nich na nowo dawnych namiętno
ści? Clare poczuła, że zaczynają boleć głowa.
- Macie ochotę na deser, czy napijemy się wszyscy po
kieliszku likieru? - spytał Ham, przywołując kelnera.
- Ja dziękuję - powiedział Max, wstając od stołu. - Je
śli nie macie nic przeciwko temu, wybiorę się na dłuższy
spacer plażą, żeby spalić tę wspaniałą, ale obfitą kolację.
88 • UPRAGNIONY CEL
Clare zapragnęła zerwać się i pójść razem z nim, ale,
oczywiście, nie mogła tego zrobić.
- Spacer po kolacji. - Ham kręcił z niedowierzaniem
głową. - Chyba się starzejesz, Max.
- Wesz, przeczytałem właśnie artykuł o tym, że space
ry dobrze robią na serce. A chodzenie po plaży jest jeszcze
lepsze. Ostatnio zacząłem myśleć o sercu - odpowiedział
Max, patrząc wprost na Clare.
- Mój Boże, Max, nie śniło mi się, że doczekam takich
czasów. Armstrong, który żyje i pije na całego zaczyna
dbać o swoje zdrowie.
- Nie sądzę, żebyś to rozumiał, stary draniu - roześmiał
się Max, poklepując Dumberga po plecach. - A Clare jest
za młoda, żeby dostrzegać takie problemy. Przed nią jesz
cze cały Świat stoi otworem.
Clare poczuła ukłucie żalu. Bardziej niż cokolwiek inne
go dotknęło Maxa to, że odrzuciła poprzedni plan i nie
chciała wrócić wcześniej, aby zostać z nim sam na sam.
Zrobiło się jej przykro, że poczuł się urażony. Jednak nie
ma prawa żądać od niej, by zrezygnowała z celu podróży,
tym bardziej że on nie omieszkał dopilnować swoich
spraw. W tym wyścigu była, jak na razie, na drugim miej
scu, więc powinna bardziej się przyłożyć. Max założył już
chyba, że i tak nie uda jej się wygrać, więc oczekiwał, iż po
prostu się podda i spędzi resztę czasu z nim. Ale ona miała
inne plany.
- Kiedy skończycie już rozmowę, znajdziecie mnie
w barze - powiedział Max, zerkając na Clare.
- Świetnie - uśmiechnęła się. Postanowiła być dla nie
go miła bez względu na to, co się stanie. Podczas tańców
wyjaśni mu, że ona też miała prawo omówić swój kontrakt.
Poza tym, może mu również powiedzieć, że choć ich ro-
UFRAONIONY CEL • 89
mans zapowiada się niezwykle interesująco, jednak okoli
czności uniemożliwiają go całkowicie.
- Myślę, że wpadłaś mu w oko - szepnął do niej Ham,
gdy Max już się oddalił.
- Nie bądź śmieszny - żachnęła się przestraszona, czy
się nie rumieni.
- Nie ma w tym nic śmiesznego. Chyba że uważasz, iż
jest dla ciebie za stary.
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła gwałtownie.
- Hmm... - Dumberg odchylił się na oparcie krzesła,
położy! dłonie na brzuchu i przypatrywał się jej badawczo.
- Pójdę teraz po swoją teczkę i spotkamy się u ciebie
w biurze za pięć minut. Co ty na to? - spytała najbardziej
oficjalnym tonem, na jaki ją było stać.
- Zgoda - odpowiedział powoli, nie zmieniając pozy
cji.
Clare miała ochotę wybić mu z głowy wszelkie podej
rzenia na temat uczuć łączących ją z Maxem, ale wiedziała,
że wszelkie próby w tym względzie tylko umocnią te do
mniemania. Odsunęła się od stołu.
- Pozwól, że ci pomogę. - Dumberg wstał i chwycił za
poręcz krzesła. - Wesz, jak trafić do mojego biura?
- Wskażą mi drogę w recepcji.
- Oczywiście. Zawsze dasz sobie radę.
- Dziękuję za kolację. Była wspaniała.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Clare energicznym krokiem opuściła restaurację. Mu
siała walczyć ze sobą, żeby nie rzucić się biegiem w stronę
plaży w poszukiwaniu Maxa. Bez niego nie czuła się cał
kiem bezpieczna. Niestety, przy nim również nie była bez
pieczna, ale z zupełnie innych powodów,
Kilka chwil potem siedziała naprzeciwko Dumberga
oddzielona od niego masywnym biurkiem.
90 • UPRAGNIONY CEL
- Rozumiem, że masz również licencję na prowadzenie
ubezpieczeń na Florydzie? - rozpoczął Ham.
- Tak- odpowiedziała, dostrzegając uważne spojrzenie
mężczyzny. - Jestem przygotowana do ubezpieczenia two
ich posiadłości zarówno we Flagstaff Fairways, jak i w Su
gar Sands.
- Hmm - Durnberg odchylił się w fotelu - w takim ra
zie chcę dowiedzieć się czegoś więcej o twoim wspólniku,
który z pewnością będzie prowadził sprawy tu, na Flory
dzie. Czy to nie on dzwonił do ciebie?
- Nie, to nie był Ron - ucięła krótko, zdecydowana nie
udzielać żadnych informacji ponad te, które były niezbęd
ne.
- Rozumiem - skiną! głową. Chwilę odczekał, a ponie
waż Clare milczała, nachylił się w jej stronę i dodał; - Opo
wiedz mi zatem o Ronie.
- Ron Trilling jest świetnym agentem Znamy się z cza
sów studenckich. Byliśmy razem na uniwersytecie w pół
nocnej Arizonie. Jeśli przyjmiesz moją ofertę, on dopilnuje
wszystkiego tu, na Florydzie.
- Ach, więc jest twoim kolegą z uczelni. Czy byliście
w sobie zakochani?
- Nie rozumiem, jaki to ma związek... ? - Clare zabrała
się za otwieranie teczki.
- Jeśli mamy poważnie rozważyć twój projekt, to fakt
ten może mieć znaczenie. Otóż uważam, że komplikacje
uczuciowe źle wpływają na interesy. Jest też druga przy
czyna. Nie chcę, żebyś zawracała w głowie mojemu stare
mu Maxowi, jeśli jesteś związana z innym mężczyzną.
Clare poderwała się z krzesła. W pierwszym odruchu
chciała wybiec z gabinetu Durnberga, Jak może pozwalać
mu na takie traktowanie!
- Uspokój się -powiedział Ham, wskazując jej krzesło.
UFRAGNIONV CEL • 91
- Wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć. Twoja reakcja
rozwiała moje wątpliwości. Zależy ci na Armstrongu, ina
czej nie wpadłabyś w taką furię. Muszę ci zdradzić, że Max
niepokoił się trochę tym Ronem, ale widzę, że zupełnie
niepotrzebnie.
- Ham - Clare starała się mówić uprzejmym tonem
- będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz nie mieszać się do
mojego życia osobistego. Przygotowałam interesującą
ofertę i jeśli zaakceptujesz ją, dołożę wszelkich starań, że
byś był zadowolony. Ron zajmie się obsługą twojej polisy
tutaj.
- Podziwu godne zdecydowanie - stwierdził Dumberg,
pokazując w uśmiechu rząd równych zębów,
- Oto wydruki z odpowiednimi tabelami - ciągnęła
Clare, sięgając po odpowiedni plik dokumentów. - Jak wi
dzisz, moja propozycja jest całościowa, co stanowi jej pod
stawową zaletę. Agencja Armstronga ubezpiecza cię tylko
od nieszczęśliwych wypadków. Ja chciałabym objąć ubez
pieczeniem wszystkie dziedziny, włącznie ze zdrowiem
i życiem - mówiła pewnym tonem, rozkładając przed nim
papiery.
- Masz zamiar wygryźć przynajmniej kilku facetów
- wtrącił Durnberg ze złośliwym uśmieszkiem.
- Nie to jest moim celem. Chodzi mi o ciebie, czyli
o klienta. Jest takie porzekadło: klient nasz pan. Człowiek
tak zajęty, jak ty, nie może zaprzątać sobie głowy niepo
trzebnymi drobiazgami.
- Czy Max zdaje sobie sprawę z sytuacji?
- Będę ci naprawdę wdzięczna, jeśli przestaniemy mó
wić o Maxie, chyba że okazałoby się to konieczne przy
analizie twojej aktualnej polisy.
- Nieźle, nieźle. - Durnberg patrzył na Clare, kręcąc
głową z niedowierzaniem
92 • UPRAGNIONY
-
CEL
- A skoro już o tym mowa, to zobowiązuję się walory
zować co roku twój pakiet ubezpieczeniowy i zmieniać
stawki, ilekroć' będzie to dla ciebie korzystne. Nie sadzę, by
robiła to agencja Armstronga.
- Masz rację, Max od lat nie zmienił stawek. Uważasz,
że się leni?
- Może lepiej byłoby powiedzieć, że nie wykazuje od
powiedniej dbałości - uściśliła Clare.
- No tak, ale jego była żona dala mu do wiwatu. Zanim
się w końcu rozwiedli, ciągle narzekała, że nie poświęca jej
wystarczająco dużo czasu. A kiedy on postanowił to wresz
cie zmienić, było już za późno. Zbyt wiele ich dzieliło.
Clare nie chciała tego słuchać. Podejrzewała, że Dum
berg specjalnie stara się skłonić ją do współczucia dla
Maxa, żeby dodatkowo skomplikować i tak już niełatwą
sytuację. Ktoś niezorientowany mógłby uwierzyć, że po
woduje nim szczera przyjaźń. Clare jednak zdążyła się już
przekonać, że E.Hamilton Dumberg interesował się tylko
tym, jak mógłby upokorzyć Maxa. Niestety, w tym akurat
Clare mogła mu się okazać pomocna.
Zauważyła, że uważnie studiuje wydruki komputero
we. Było jasne, że propozycja go zaskoczyła. Obydwaj
z Maxem nie docenili Clare, więc dziewczyna patrzyła
teraz na niego z odrobiną triumfu.
- Masz jakieś pytania? A może wolisz, żebym omówiła
wszystko punkt po punkcie?
- Słucham? - Spojrzał na nią z roztargnieniem, jakby
zapomniał, że siedzi naprzeciwko. - Nie, nie mam żadnych
pytań na razie, Clare, ale z pewnością będę je miał, gdy już
wszystko przeczytam. Coś ci zaproponuję: może wrócisz
teraz do Maxa, a ja spokojnie przestudiuję te materiały?
- W porządku - zgodziła się, wstając i zamykając tecz-
UPRAGNIONY CEL • 93
kę. - Nie krępuj się. Możesz mnie pytać o szczegóły oferty
o każdej porze.
- O każdej porze? - Skrzywił się. - Nie Śmiem brać
tego dosłownie.
- Możesz, jeśli chcesz.
- Idź już do Maxa - ponaglił, odprowadzając ją do
drzwi. - Jutro o siódmej rano Santiago przyjdzie po was
oboje. Miłego wieczoru.
- Nie dołączysz do nas? - Chociaż nie przepadała za
jego sposobem bycia, miała nadzieję, że Dumberg będzie
im towarzyszył.
- Na miłość boską, Clare! Taniec śmiertelnie mnie nu
dzi.
Zrozumiała natychmiast. Taniec jest zaprzeczeniem ry
walizacji, nie mógł więc interesować Dumberga. Zdała
sobie nagle sprawę, że nic prawie nie wie o jego życiu
osobistym, chociaż on wykazywał wiele energii, wtrącając
się w prywatne sprawy innych ludzi. Nie mogła wyobrazić
go sobie w otoczeniu rodziny. W żadnym jego biurze nie
zauważyła zdjęć bliskich osób.
- A zatem do jutra - pożegnała się, ale Dumberg naj
wyraźniej nie usłyszał. Siedział za biurkiem, pochłonięty
czytaniem dokumentów.
Clare zorientowała się, że jej propozycja wzbudziła
zainteresowanie Dumberga. Miała ochotę krzyczeć z rado
ści. Poszła do recepcji i ponownie zostawiła tam na prze
chowanie swoją teczkę.
Przed wejściem do barn zawahała się. Powinna wrócić
do swego pokoju i zamknąć się tam na cztery spusty. Byłby
to jasny i wyraźny znak dla Maxa i tak zapewne należałoby
postąpić, biorąc pod uwagę okoliczności.
Postępując tak, zachowałaby się jednak jak tchórz. Tak
nie można. Spotka się z nim, tak jak ustalili, i zatańczy
- Gotowa do tańca? - spytał Max, odstawiając szklan-
kę.
Clare pomyślała, że nie musi z nim tańczyć, żeby powie
dzieć mu to, co zamierza. Wolała nawet neutralny grunt
Bliskość
mężczyzny zbytnio na nią oddziaływała.
- Posłuchaj, chyba posunęłam się za daleko dzisiejsze
go popołudnia - zaczęła, unikając jego wzroku.
- Wiem o tym -przerwał jej miękkim głosem.
-Zatańczymy?
- O tym chcę właśnie mówić. - Spojrzała mu prosto
w oczy i natychmiast tego pożałowała. - Dużo lepiej wyj
my na tym oboje, jeśli nasz związek pozostanie...
platoniczny.
- Ja tylko prosiłem cię o taniec Clare - powiedział,
uśmiechając się kącikiem ust - Jestem pewien, że siostra
Joelanienależydoosób, ktore nie potrafia dotrzymać
obietnic.
- Nie masz chyba zamiaru zmuszać mnie, bym dotrzy
mała obietnicy, Max? - spytała, kładąc dłoń na jego ramie-
niu.
Spojrzał jej w oczy, a potem wolno powiódł wzrokiem
po całej sylwetce, nic sobie nie robiąc z zakłopotania
dziewczyny.
- Ależ tak - odpowiedział spokojnie. - Taki właśnie
mam zamiar.
94 •
jeden,jedyny raz.Wyjaśni mu.że dzisiejsze popołudnie było
pomyłką i że oboje lepiej na tym wyjdą,jeśli ogranicza się do
przyjażni.
Znalazła go bez trudu.. Siedział przy barze tyłem do niej.
Przypomniała sobie,jak wygląda jegonagi,muskularny tors i
raptownie zaschło jej w gardle. Nie,przekonywała samą siebie,
wcale go nie pragne.
Podeszła szybko i usiadła na stołku obok.
-Co pijesz?-spytała,spoglądając na ,bezbarwny płyn w szklance.
-Wodę-odpowiedział,odwracając sie w jej stronę.
-Masz ochotę?
-Jasne-rzuciła czując,że serce wali jej jak oszalałe.
Nie, nie potrafiła trzymać w ryzach swoich emocji,gdy ten
mężczyzna znajdował sie tak blisko.
-Czy możemy dostać jeszcze jedną porcję dla tej damy,John?
-Max zwrócił się do barmana , a potem przysunął do niej.
-No i co ? Załatwiłaś sprawę?
-Max wiem , że zaskoczyłam cię ,ale ty też omawiałes z nim
interesy.Widziałam jak pisałeś jakieś liczby na serwetce i myślę,
że chodziól o nowe wyliczenie składek.Powinniśmy mieć równe
szanse.
-Może rzeczywiście powinienem był zaproponować mu raczej
nowe stawki- odparł ze śmiechem.
-A nie zrobiłeś tego?
- Zapisywałem nasze typy,dotyczące niedzielnych rozgrywek
między drużynami Delfinów i Niedzwiedzi.
-Ach, tak...
Barman podał szklanke z wodą , więc napiła się trochę, zbierając
myśli.A więc myliła sie.Ale co z tego?To tylko potwierdza, że
jest tak pewien swojej pozycji,iz nie widzi nawet takiej
konieczności.Wkrótce przekona się ,że nie ma ludzi
niezastąpionych.
ROZDZIAŁ
8
Kiedy stanęli na parkiecie i znalazła się w jego ramio
-nach.Clare niemak utraciła kontrole nad rozwojem
wypadków.
Muzyka miała zmysłowy, latynoski rytm i jej biodra
poddały mu się całkowicie. Postanowiła tańczyć to jak
r u m b ę , choć nie wiedziała, czy to na pewno ten taniec.
Odrobina przestrzeni, jaka dzieliła ich ciała,
przesycona
do
granicmożliwości erotycznym napięciem.Max
prowadził ją pewnie i skwapliwie wykorzystywał
każdy takt,aby ten nastrój spotęgować.Dlaczego
zmieniłaś zamiar ,gdy chodzi o wieczór?
-szepnął jej do ucha,ocierając sie przy tym ustami
o jej włosy.Widok wtulonych w siebie par,na które
patrzyła zza jego ramiona,robił swoje. Miała
wielka ochote przytulić sie do niego z całej siły.
- Po prostu wszystko przemyślałam
- Chodzi o Rona?-spytał, zsuwając ręce na jej biodra
- On nie ma z tym nic wspólnego
- Nie wierzę. Od kiedy wróciłaś ze spotkania z nim
rozmawiasz ze mną, jakbyśmy byli na posiedzeniu,
jakiejś cholernej rady nadzorczej!Poza tym ciągle
do ciebie dzwoni.-To moja matka-rzuciła w pólobrocie,
zaciskając-
UPRAGNIONY CEL • 97
palce na jego ramieniu. Przez cienką marynarkę poczuła wy
raźnie wspaniałe muskuly, zreflektowała się i rozluźniła
uścisk.
- Matka? Nie żartuj ze mnie!
- Wcale nie żartuję. A przy okazji: wspaniale, że pora
dziłeś mi zabrać drinka do telefonu. Mogłam po drodze
wylać go do doniczki.
- Zdaje się, że byłoby lepiej, gdybyś alkohol jednak
wypiła - rzucił zniecierpliwiony.
- Bo nie byłabym w stanie rozmawiać z Dumbergiem?
O to ci chodzi?
Ostatnie zdanie powiedziała jakoś bardziej wyzywająco,
niż zamierzała. Ich ciała zderzyły się i miała ochotę okazać
mu, jak wściekle go pragnie. Tymczasem to on przyciągnął
ją raptownie do siebie.
- Ani twoja koncepcja, ani Durnberg nic mnie nie ob
chodzą, rozumiesz? - szepnął jej do ucha.
Na moment zatrzymała się i omal nie wypadła z rytmu.
Max przytulił ją jednak mocno i pociągnął za sobą.
- A więc imałabym się ubzdryngolić z jakichś innych
powodów? Ciekawe, jakich? - Nerwowym uśmiechem
chciała pokryć zmieszanie i ekscytację, w jaką wprawił ją
dotyk Maxa.
- Są pewne powody - powiedział niskim, zmysłowym
głosem, wodząc palcem po linii jej kręgosłupa.
Clare poczuła dreszcz. Bała się, że nogi odmówią jej
posłuszeństwa. Zdawała sobie sprawę, że musi zrobić lub
powiedzieć coś, co może nie będzie na miejscu, ale pozwo
li jej wyrwać sięz transu, w jaki wprawiała ją jego bliskość.
- Lubisz kobietki lekko wstawione i gotowe na wszy
stko? Słodkie idiotki, tak?
Max westchnął ciężko i odsunął się, opuszczając ra
miona.
98 • UPRAGNIONY CEL
- No więc dobrze. Punkt dla ciebie - powiedział.
W chwilę potem orkiestra przestała grać, więc zeszli
z parkietu.
Punkt dla mnie, pomyślała. Czy aby na pewno? Teraz
będzie miała to, czego chciała. Max zostawi ją w spokoju.
Nie zechce się narzucać. Nie jest takim typem mężczyzny.
Posmutniała. Czuła, że pragnie go równie mocno, jak przed
chwilą.
- To co robimy? - zapytał.
Nie musiała od razu odpowiadać, bo słowa zagłuszała
hałaśliwa muzyka i gwar rozmów. Orkiestra zaczęła grać
znowu, tym razem jakiś* wściekle szybki kawałek. Pociąg
nęła Maxa za sobą i kiedy znaleźli się w miejscu, gdzie
można było rozmawiać, odwróciła się do niego z przepra
szającym uśmiechem.
- Nie gniewaj się za to ostatnie zdanie. Nie było w po
rządku. Sama nie wiem, dlaczego mi się wyrwało. Myślę,
że jestem zmęczona... oboje jesteśmy zmęczeni. Powin
nam chyba już pójść. Czy możesz mnie odprowadzić?
Skinął głową.
- Daj mi numerek - wyciągnął rękę - zaraz będę z po
wrotem. Możemy wyjść od tyłu i wracać plażą, jeżeli masz
ochotę.
- Wspaniale.
Patrzyła za nim przez chwilę, nim wmieszał się w tłum
restauracyjnych gości i zniknął za drzwiami. Tak, wes
tchnęła, Max Armstrong wcale nie musi upijać kobiet, żeby
je potem zaciągnąć do łóżka. Nie on. Ale teraz powinna być
konsekwentna i skoro udało jej się przywrócić dystans mię
dzy nimi, powinna się tego trzymać.
Wrócił z jej żakietem przerzuconym przez rękę. Ruszyli
ku drzwiom. Kiedy przepychali się wśród stolików widzia
ła, że kobiety oglądają się za nim. Wcale im się nie dziwiła.
UPRAGNIONY CEL • 99
Ach, gdyby mogła zmienić się w którąś z nich. Tylko na
jedną noc. Być kimś innym, kochać się z nim i nie myśleć,
jakie to może mieć następstwa.Wzięła od niego okrycie
i ich dłonie zetknęły się na moment.
- Powiedz mi coś, Clare - odezwał się, gdy znaleźli się
za drzwiami. - Kiedy wróciłem z szatni, zdawało mi się, że
nie jesteś już do mnie tak wrogo nastawiona. Mam rację,
czy znowu się mylę?
- Wcale nie jestem wrogo do ciebie nastawiona, Max
- powiedziała, wpatrując się w czubki swoich butów. Za
stanawiała się, jak zatrzeć niemile wrażenie, wywołane jej
niefortunnym odezwaniem się, - Przeciwnie, chciałabym,
żebyśmy zostali przyjaciółmi. I mam nadzieję, że nam się
uda. Sam to przecież mówiłeś.
- Tak-powiedział przeciągle i podał jej rękę, pomaga
jąc zejść schodami z tarasu hotelowego na plażę. - Mówi
łem, ale teraz nie jestem pewny, czy dobrze mnie zrozumia
łaś. Uważam po prostu, że, bez względu na to, co stanie się
między nami, nie powinniśmy łączyć spraw osobistych
i zawodowych. Ale być przyjaciółmi? Hmm... Clare, chy
ba nie jesteś dzieckiem. - Spojrzał na nią badawczo.
Wytrzymała jego spojrzenie. Nie, na pewno nie była
naiwna. Zdawała sobie sprawę, że określenie „zostać przy
jaciółmi" jest tu jedynie eufemizmem, przykrywką dla zu
pełnie innych treści. Ale czy powinna zdradzać od razu, że
dokładnie wie, o co mu chodzi?
- Może jestem jeszcze dzieckiem, Max. Może jestem
za mało inteligentna, nie wiem. A może jakoś nie potrafię
rozdzielić tych dwóch rzeczy, może to defekt mojej kobie
cej natury. - Wzruszyła ramionami.
- Może - zgodził się pojednawczo.
Przez chwilę szli w zupełnej ciszy, tylko piasek chrzęścił
pod stopami.
1 0 0 • UPRAGNIONY CEL
- Nie chcesz zdjąć butów? To chyba nie był najlepszy
pomysł, żeby wracać plażą. Zapomniałem, że masz panto
fle na wysokich obcasach.
- Mogę zdjąć buty, oczywiście - uśmiechnęła się Clare.
- Myślę, że możesz zdjąć również rajstopy. - Rzucił
w jej kierunku szybkie spojrzenie. - Obiecuję, że z mojej
strony nic ci nie grozi. Nie rzucę się na ciebie jak jakiś
maniak seksualny,
Znowu się uśmiechnęła, przystanęła i schyliła, by ściąg
nąć pantofle.
- Wiesz, Max, ja naprawdę cię lubię. Szkoda, że nie
jesteśmy parą nieznajomych, którzy spotkali się przypad
kowo podczas wakacji.
- Moglibyśmy sobie wyobrazić, że jesteśmy przypad
kowymi znajomymi - powiedział, zatrzymując się i wsu
wając ręce w kieszenie spodni. - Prawdę mówiąc, aż do
dzisiejszego wieczoru wydawało mi się, że przyjęliśmy
taką właśnie konwencję. To ty ją zerwałaś przypominając,
kim jesteśmy naprawdę.
- A więc uważasz, że powinniśmy przed sobą udawać?
- Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. - Udawać, że
jesteśmy inni, niż w rzeczywistości?
- Nie myślałem o tym w ten sposób. Nie musimy uda
wać przed sobą. Oboje wiemy, że to tylko gra. Dla innych
jesteśmy dwojgiem obcych ludzi.
Clare zrobiło się nieprzyjemnie. Wyczuwała w tych sło
wach coś zanadto dla niej dwuznacznego,
- Nie jestem pewna, czy dobrze cię rozumiem, Max.
- W porządku. - Spuścił głowę i westchnął z rezygna
cją. - Mniejsza o to. Chodź", przespacerujmy się trochę.
Szli obok siebie, ale nie wziął jej za rękę jak przedtem.
Czuła miękki, sypki piasek pod stopami i raptem wszystko
wydało jej się jakieś nierzeczywiste. Nawet ta plaża. Zwy-
UPRAGNIONY CEL • 1 0 1
kle plaża bywa zaśmiecona, pełna śladów obecności in
nych ludzi. Ta była czysta, jak w pierwszym dniu stworze
nia. W ogóle cala ta podróż sprawiała wrażenie snu. Może
dlatego czuje się taka skołowana i robi rzeczy, których
robić nie powinna?
Przedłużające się milczenie stawało się nie do zniesie
nia.
- Wiesz, kiedyś pewna kobieta powiedziała mi, że nie
potrafię wykorzystać właściwego momentu, bo zawsze
martwię się o to, co będzie później - odezwał się wreszcie
Max.
Ciekawe, czy ma na myśli swoją byłą żonę, przemknęło
przez głowę Clare, ale wiedziała, że nie powinna o to pytać.
- Czasami trzeba jednak zastanawiać się nad przyszło
ścią - odpowiedziała wymijająco.
- Myśleć o przyszłości trzeba, oczywiście - zgodził
się. - Ale nie należy od razu zakładać najgorszego. Wiele
razy już się o tym przekonałem.
- Chcesz powiedzieć, że nie powinnam obawiać się
o wpływ naszego ewentualnego związku na moje stosunki
z Durabergiem? Uważasz, że to w ogóle nie ma nic wspól
nego z uzyskaniem koncesji i zlecenia?
- Właśnie tak. Myślę, że zawsze trzeba być sobą. Postę
pować w zgodzie z własną naturą, iść za tym, na co masz
ochotę. Jesteś świetnym fachowcem w swoim zawodzie.
O.K. Trzymaj się tego. Jesteś świetnym kochankiem. Wspa
niale. Ale wszystko w swoim czasie, Clare. Nie musisz być
jednocześnie i jednym, i drugim. Jedno twoje .ja" nie musi
nieustannie kontrolować drugiego. Przecież na co dzień
gramy wiele ról i to jest normalne.
Clare wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Słony za
pach przyjemnie drażnił nozdrza. Miała wielką ochotę uz
nać ten punkt widzenia, ale czuła, że nie powinna.
1 0 2 • UPRAGNIONY CEL
- Myślę, Max, że cala sytuacja stanie się prostsza, jeżeli
nie pozwolimy sobie na przygodę.
- Prostsza, powiadasz. - Skrzywił się. - A gdyby ją tak
nieco skomplikować, przydać jej głębi?
- Max, przestań. Wiesz, jak na mnie działasz.
- Nie, nic o tym nie wiem. Mogę się jedynie domyślać
- powiedział ze źle skrywaną ironią w głosie.
- Powiem ci wobec tego, że domyślasz się prawidłowo.
- Ugryzła się w język, ale było już za późno.
- Czyżby?
- Hmm, no cóż... O cholera! - wyrwało jej się nagle.
- Co się stało? - Spojrzał zdziwiony.
- Zrobiła mi się dziura na dużym palcu, to bardzo za
bawne uczucie.
- Ściągnij je, już ci mówiłem. Nikogo tu nie ma:
- Tak, chyba to jednak zrobię. - Przystanęła.
- Chcesz, żebym się odwrócił?
- Nie musisz. Zrobię to tak zręcznie, że nawet gdybym
była całkiem naga, nikt by tego nie zauważył!
- Clare - rzucił z udaną naganą w głosie - uważaj, pro
szę, co mówisz.
- Przepraszam, tak jakoś mi się powiedziało.
Odwróciła się nieco bokiem, podciągnęła sukienkę i nie
spiesząc się odpięła podwiązki, po czym ściągnęła pończo
chy najpierw z jednej, potem z drugiej nogi, zwinęła je
w kłębek i wcisnęła do pantofelka.
- Gotowe - powiedziała.
Max wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.
- Myślałem, że masz na sobie rajstopy. Kto dzisiaj nosi
pończochy?
- Są jeszcze tacy -odparła i uśmiechnęła się, ale uśmiech
zamarł jej na ustach na widok jego twarzy. - Max, nie myśl
sobie tylko, że... Sam zaproponowałeś, żebym je zdjęła.
UPRAGNIONY CEL • 1 0 3
- Niezły z ciebie numer, Clare. Myślałem, że to rajsto
py - powtarzał z uporem.
- To trzeba było zapytać*! - nie wytrzymała. Czuła się
podekscytowana i zdawała sobie również sprawę ze śmie
szności sytuacji. - Trzeba było powiedzieć: nie rzucę się na
ciebie, chyba że nosisz podwiązki, bo na samą myśl o nich
staję się seksualnym maniakiem. - Znowu się roześmiała.
- No, nie! - Jednym susem pokonał odległość, jaka ich
dzieliła. Schwycił Clare w talii i przyciągnął do siebie tak
gwałtownie, że buty wypadły jej z ręki, a żakiet zsunął się
z ramion i opadł na piasek. - Po co ta cała gadanina? Wiem
teraz dobrze, czego chcesz i chętnie ci to dam!
- Max, ja... - Zanim zdążyła dokończyć zdanie, za
mknął jej usta szalonym pocałunkiem Gdyby nawet nagle
ją zostawił i tak nie wiedziałaby już, co chciała powiedzieć.
Wcale jednak nie zamierzał jej puścić. Poddała się piesz
czocie, a po chwili sama zaczęła całować go namiętnie.
Oderwał wreszcie wargi od jej ust i delikatnie ujął ją za
podbródek.
_ No więc? - zaczął ochryple, spoglądając jej prosto
w oczy. - Teraz już wiemy oboje, o co nam chodzi.
- Tak-potwierdziła, wytrzymując jego spojrzenie.
- To wspaniale. Jesteśmy już bardzo blisko domu. -
Rozejrzał się, a potem schylił, pomagając jej podnieść ża
kiet i pozbierać buty. - Chodź! - Ujął ją mocno za rękę.
Szedł tak szybko, że niemal musiała biec za nim. Za
chwilę stali już na znajomym, drewnianym podeście.
- Klucz jest w kieszeni mojego żakietu-szepnęła.
Puścił jej rękę i Clare otworzyła drzwi. Potem wyjął
klucz z jej dłoni. W środku ciągle paliło się światło. Max
zamknął drzwi i starannie spuścił roletę. Odwrócił się do
dziewczyny i rzucił klucz na stół.
- Znowu wyglądasz na wystraszoną - uśmiechnął się.
1 0 4 • UPRAGNIONY CEL
- Sama nie wiem... Kiedy przytulasz mnie i całujesz,
wszystko wydaje się takie oczywiste. Ale gdy tylko zosta
wiasz mnie w spokoju, zaczynam myśleć, co ja, u diabła.
wyrabiam - powiedziała niepewnie.
- Jakoś sobie z tym poradzimy. Zamierzam właśnie
przytulać cię i całować całą noc. - Spojrzał na nią porozu
miewawczo, a potem podszedł i delikatnie ujął jej twarz
w dłonie. Clare znowu poczuła gwałtowne uderzenie krwi.
Tak, niech to się stanie, pomyślała.
- A jak poradzimy sobie jutro z wypełnieniem planu
Durnbeiga? - spytała, rozwiązując mu krawat. Nie czuła
już niepokoju, jedynie narastające podniecenie,
Uśmiechnął się i przeciągnął palcem po jej policzku.
- To akurat ostatnia rzecz, o jaką zamierzam się teraz
martwić.
Jego determinacja sprawiała jej przyjemność, mile łaskota
ła jej kobiecą próżność. Wsunęła dłonie pod klapy jego mary
narki i powolnym ruchem ściągnęła mu ją z ramion.
- Może ja potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi przestać
się martwić - powiedziała z kokieterią i rzuciła marynarkę
na fotel.
- Niewykluczone, że znajdzie się ktoś taki - odparł,
przytulając ją mocno.
- Max, lepiej przestańmy. Zaczynam czuć się przy tobie
jak Scarlett O'Hara.
- Coś w tym musi być, bo ja z kolei czuję się jak Rett
Butler!
Schylił się nieoczekiwanie i wziął ją na ręce, po czym
ruszył w stronę sypialni.
- No i co dalej? - spytała, kiedy stanęli nad łóżkiem.
- Niby nie wiesz, co będzie dalej? Myszkowałaśw mo
jej łazience zupełnie nie ubrana, potem oglądałaś mój se
kretny ekwipunek, a teraz pytasz mnie, co będzie dalej?
UPRAGNIONY CEL • 1 0 5
Ułożył ją na łóżku, musnął ustami szyję i sięgnął do
zamka błyskawicznego, aby uwolnić ją z sukni.
- Max, ty chyba nie.... - nie dokończyła zdania, bo
szybkim, zdecydowanym ruchem rozpiął zamek, niecier
pliwym gestem zsunął jej z ramion suknię, w chwilę potem
stanik i namiętnie zaczął całować obnażone piersi.
- Jesteś bardzo piękna, Clare.
- Tak ci się tylko wydaje - szepnęła i urwała w pół
słowa, prężąc się z rozkoszy. Język Maxa wolno okrążył jej
sterczącą sutkę.
- Nic mi się nie wydaje. - Uniósł na chwilę głowę, by
zaraz potem znowu chwycić wargami koniuszek jej piersi.
Zamknęła oczy i zanurzając dłonie we włosach Maxa,
poddała się pieszczotom. Czuła na sobie dotyk jego ust,
łaskotanie całodziennego zarostu, ukłucia sztywnego koł
nierzyka koszuli. Trwało to chwilę, ale dla Clare mogłoby
przeciągnąć się w nieskończoność. W pewnej chwili Max
nagle przestał. Nie otwierała oczu i czekała cierpliwie, on
jednak zastygł nad nią nieruchomy. Kiedy uniosła wreszcie
powieki, zobaczyła jego złociste oczy wpatrzone w nią
z uwielbieniem i opanował ją radosny lęk. Poczuła, że cala
rumieni się ze wstydu.
- Clare, wszystko już dobrze -szepnął, nie spuszczając
z niej wzroku.
- Wiesz, Max... Ja nigdy... Ja nie myślałam, że... -
Głos odmówił jej posłuszeństwa.
- Wiem. - Pogładził ją po policzku. -1 dlatego jest tak
wspaniałe. To pozwala wierzyć w cuda.
Patrząc mu prosto w oczy, zaczęła powoli rozpinać gu
ziki koszuli. Czekał cierpliwie, aż upora się z ostatnim,
Clare położyła dłonie na jego nagiej piersi i wyczuła
mocno bijące serce.
- Wiesz - powiedział przeczesując palcami jej włosy
1 0 6 • UPRAGNIONY CEL
- to fantastyczne, kiedy dwoje ludzi łączy namiętność', ale
kiedy do tego się kochają, wtedy jest po prostu wspaniale.
- Daj spokój - poprosiła, gładząc jego ramiona. - Prze
cież my nie możemy... To nie ma sensu...
- Wiem - odparł, drażniąc jej piersi i wypatrując na
twarzy reakcji na swoje pieszczoty, - Wiem, Clare, To nie
ma sensu - przyznał.
Splotła palce na jego karku, pociągnęła ku sobie, a po
tem zaczęła chciwie całować. Niecierpliwym gestem roz
sunęła poły koszuli, by poczuć jego ciało na swoich pier
siach.
Max dźwignął się nieco na łokciu, zsunął niżej suknię,
a potem jednym ruchem ściągnął ją z bioder Clare.
- Przepraszam - szepnął, słysząc trzask materiału. -
Zdaje się, że podarłem ci sukienkę.
- Głupstwo - mruknęła przez ściśnięte gardło, - Idź,
rozbierz się szybko i wracaj do mnie,
Bez słowa musnął ustami jej policzek, podniósł się
z łóżka i zniknął w łazience.
- W szufladzie - rzuciła półgłosem, słysząc odgłos
przesuwanych przedmiotów.
Wrócił z kolorową paczuszką w ręku i położył ją na stoliku
przy łóżku, a Qare stwierdziła z zaskoczeniem, że wcale nie
czuje się zażenowana. Przeciwnie, leżący na stole pakiecik
wydal jej się znakiem i zapowiedzią tego, na co oboje niecier
pliwie czekaliTymczasem Max zdjął buty i skarpetki i stał
nieruchomo nad łóżkiem. Wyglądał wspaniale.
Kiedy zaczął rozpinać pasek, nie mogła powstrzymać
drżenia. Przypomniała sobie jak niedawno, na parkiecie,
czuła na brzuchu ucisk jego rozbudzonej męskości.
Z napięciem patrzyła, jak wolnym ruchem wyciąga pa
sek ze szlufek spodni i rzuca na podłogę. Dźwięk rozpina
nego suwaka sprawił, że przez jej ciało znowu przebiegł
UPRAGNIONY CEL • 1 0 7
dreszcz. Max miał na sobie tylko spodenki, które niewiele
skrywały.
- To też - powiedziała, przełykając z trudem Ślinę.
Sięgnął powoli ku biodrom. W chwilę potem stał przed
nią nagi i nieruchomy.
Oczekiwanie było ponad jej siły. Rzuciła się na łóżku
i patrząc mu prosto w oczy, zeskoczyła na podłogę. Ich
ciała niemal się dotykały, lego męskość napierała na jej
biodra, zakryte ciągle jeszcze paskiem do pończoch i cien
kimi, satynowymi majteczkami.
- Gdzież to się podziała ta nieprzystępna dama?-zapy
tał z uśmiechem, widząc jej błyszczące z podniecenia oczy.
- Sam powiedziałeś, że z tobą mogę być, kim chcę -
odparła, kładąc rękę na piersi.
- Niezła z ciebie kokietka, Clare.
- Tobie też niczego nie brakuje.
- Ja tylko wypełniam twoje polecenia - obruszył się
zabawnie.
- Mam wydać następne? - Otarta się o niego piersiami.
- Teraz to chyba ja powinienem wydawać instrukcje
- przyciągnął ją do siebie i dotknął rękoma pośladków.
- Boże, cóż to za wspaniałości! Ale zupełnie niepotrzebnie
tak szczelnie opakowane. Zaraz je uwolnię!
Wsunął obie dłonie za satynowe majteczki i ściągnął je
jednym ruchem. Potem ukląkł i pomógł Clare pozbyć się
tej resztki ubrania.
- Teraz jest dużo lepiej. - Wstał z kolan i uśmiechnął
się, spoglądając znacząco.
- To niby są te instrukcje? Sama muszę się domyślać, na
co właściwie masz ochotę - powiedziała, dziwiąc się włas
nej śmiałości. Potem ona z kolei osunęła się wolno na
kolana.
- Chciałbyś, żebym zaczęła pierwsza? - spytała, opie-
1 0 8 • UPRAGNIONY CEL
rając dłonie na jego biodrach. - Mam wielką ochotę spóbo-
wać, jak smakujesz.
- Clare! - zawołał, gdy poczuł na sobie jej gorące war
gi.
Tak, miał rację. Przy nim była kimś innym. Nie bała się
odsłonić* przed nim nawet najskrytszych pragnień. Pieściła
go ustami, aż poczuła, że jego uda zaczynają drżeć. Wes
tchnął i ujmując ją pod ramiona, zmusił, by wstała.
Znalazł ustami jej usta i całował długo i namiętnie, jak
by ten pocałunek miał wyrazić wszystko to, co trudno ująć
słowami. Potem w milczeniu pchnął ją lekko na łóżko.
Leżała rozciągnięta na chłodnym prześcieradle i spoglą
dała na Maxa, który srał bez słowa i patrzył na nią z za
chwytem.
- Nie chcę tego używać - powiedział, wskazując ru
chem głowy opakowanie na stoliku. - Nie chcę żadnych
barier między nami.
- Wiem, Max,
- A jednak, Clare - popatrzył na nią z czułością - nie
chcę również, żebyś była niespokojna.
- I ja nie chcę, żebyś ty się bał - odparła.
Rozumiała, że nie powinni ryzykować. Kto wie, co bę
dzie z nimi jutro? Mogą stać się sobie obcy. Zamknęła
oczy. Wołała o rym nie myśleć.
Poczuła, że materac ugina się pod jego ciężarem. Max
położył się obok i ucałował jej powieki. Otworzyła oczy,
a on pogładził ją delikatnie po policzku, potem zsunął rękę
na jej piersi i zaczai głaskać, tak jakby je rzeźbił. To było
nowe, z niczym nie porównywalne doznanie. Ręka Maxa
wędrowała w dół. Pieścił kciukiem jej pępek. Było to jed
nocześnie zabawne i podniecające. Później jego dłoń zsu
nęła się jeszcze niżej i została tam na chwilę, przyprawiając
ją niemal o spazm, a potem zaczęła gładzić wewnętrzne
UPRAGNIONY CEL • 1 0 9
strony jej ud, by znów wrócić na miejsce, które przed
chwilą opuściła.
- Och, Max!-jęknęła z rozkoszy Clare.
- Jestem tu - szepnął jej wprost do ucha i położył się na
niej. - Jestem tu i chcę cię, Clare!
Wiedziała, że jeżeli zaraz tego nie zrobi, oszaleje. Pra
gnęła go każdym włóknem swego ciała, każdym centyme
trem skóry. Ujęła mocno jego biodra i sama lekko uniosła
swoje. Wsunął się w nią, gotowana jego przybycie. Krzyk
nęła i usłyszała jego krzyk. Wróciła do niej nagle muzyka,
przy której tańczyli tam, na parkiecie. Zdawało jej się, że
i teraz ich ciała kołyszą się w jej namiętnym rytmie.
- Och, Max, jest cudownie...
- I będzie jeszcze wspanialej, obiecuję ci to. -Jego głos
dochodził do niej z oddali. - Chodź.
- Ja... Max... Och, Max! -wykrzyknęła.
Wyprężyła się gwałtownie w spazmie rozkoszy. Usły
szała, że i on woła jej imię i że przez jego ciało przebiega,
raz za razem, gwałtowny dreszcz. Zaraz potem, wtuleni
w siebie, jakby zapadli się w otchłań, zdziwieni tym, co się
im obojgu przydarzyło.
ROZDZIAŁ
9
Leżeli bez ruchu. Max zsunął się na bok, by nie przy
gniatać Clare swoim ciężarem. Bał się poruszyć, bal się
powiedzieć cokolwiek, bo mogłoby się wówczas okazać,
że wszystko to było snem, albo - co gorzej - wytworem
wyobraźni starzejącego się mężczyzny.
Ale, na miłość boską, wcale nie był starzejącym się
mężczyzną! Czuł, że pali go wewnętrzny ogień, że wypeł
nia go energia i że gotów jest na następny raz. Czuł się...
tak, czuł się zakochany! Po bezbarwnych, jałowych latach,
ta kobieta była dla niego jak strumień życia. Modlił się
w duchu, by nie zniknęła niczym senne marzenie, gdy
okaże się, że to on dostanie zlecenie od Dumberga.
Poruszyła się leciutko, więc uniósł głowę. Czekał, aż
otworzy oczy, by móc spojrzeć w ich głęboką zieleń i do
strzec swoje odbicie.
Jej rzęsy zadrgały. Zauważył, że były pomalowane brą
zowym tuszem. Cienie na powiekach miały bladozielony
kolor. Spojrzał na usta. Namiętne pocałunki sprawiły, że
nie pozostał na nich nawet ślad szminki.
- Cześć - powiedziała, otwierając oczy.
- Cześć, kochanie - odpowiedział i pomyślał z ulgą, że
wszystko wydarzyło się naprawdę i że ona czuła to samo,
UPRAGNIONY
1
CEL • 1 1 1
co on. Uśmiechnęła się do niego, a on pocałował mały
dołeczek w jej policzku. - Obiecujesz, że się stąd nie ru
szysz? Mam maleńką sprawę do załatwienia.
- Obiecuję.
Wstał szybko. Do diabła, co za utrapienie z tą ostrożno
ścią, złorzeczył, idąc do łazienki. W dwóch krótkich związ
kach, w jakie się wdał zaraz po rozwodzie, rue miało to dla
niego większego znaczenia. Od początku wiedział, że nie
będą dla niego niczym trwałym i że z całą pewnością nie
można dopuścić do ciąży.
Ale z Clare było inaczej. Uświadomił to sobie natych
miast przy pierwszym pocałunku. Z nią chciałby oddawać
się beztroskiej miłości, wolnej od wszelkich zabezpieczeń.
Zaczynaliby rano, tuż po obudzeniu, kochaliby się nocą,
zasypiając i budząc się znowu, by kochać się dalej, leniwie
i bez pośpiechu.
Kiedy wrócił do sypialni, leżała przykryta po szyję prze
ścieradłem, z rękoma wsuniętymi pod głowę i szeroko
otwartymi oczyma wpatrywała się w sufit. Zmarszczył
brwi. Znowu o czymś rozmyślała.
- Jest ci zimno, czy jest ci wstyd? - spytał.
- Zastanawiam się właśnie.
- Byłem tego pewny. - Usiadł na skraju łóżka i pogła
dził ją po włosach. - Myślenie może być przyczyną kłopo
tów. - Pogroził jej żartobliwie palcem.
- A to, co właśnie zrobiliśmy? - spytała, uśmiechając
się do niego.
- Nie sądzę, jeśli tylko Ham nie przedziurawił uprze
dnio tych miłych drobiazgów. - Pomachał jej przed oczy
ma otwartą paczuszką.
- Max! Sądzisz, że byłby zdolny? - wykrzyknęła, sia
dając gwałtownie i przytrzymując prześcieradło na pier
siach.
1 1 2 • UPRAGNIONY CEL
- Nie, tylko żartowałem - zachichotał, obejmując ją
łagodnie i muskając ustami szyję. - Przepraszam, nie wie
działem, że tak się przerazisz. Paczuszka była fabrycznie
zamknięta. Nie ma obawy. Poza tym, Ham naprawdę nie
jest tak diabolicznym facetem.
- Czasami wcale nie jestem tego pewna. Dzisiaj wie
czorem, kiedy poszedłeś na spacer, miałam wrażenie, że
jest w nim coś z podstępnego węża.
- Podstępny wąż w rajskim ogrodzie?
- Być może. A my z pewnością daliśmy się skusić na
duży kawałek jabłka.
Odgarnął jej włosy i zaczął pieścić językiem kark i szyję.
- No, to może zjedzmy to jabłko do końca - zapropono
wał, czując na języku słony smak skóry i wdychając deli
katną woń jej ciała zmieszaną z zapachem wody kolońskiej
ich obojga.
- Jutro wszystko będzie można wyczytać z mojej twa
rzy - powiedziała. - Wystarczy, że Durnberg popatrzy na
mnie rano,
Zamknął jej usta długim, wilgotnym pocałunkiem.
- Myślisz, że wyczyta z niej także, ile razy kochaliśmy
się tej nocy?
- Przestań, Max - odpowiedziała, szukając językiem
jego ust. - Nie wygłupiaj się.
Zsunął z niej prześcieradło i zrzucił je niedbale na pod
łogę. Potem powiódł oczyma od nasady jasnych włosów na
karku do pomalowanych na różowo paznokci stóp. Ciało
Clare było zaróżowione, ciepłe i gotowe do miłości. Wre
szcie spojrzał w zielone oczy dziewczyny i dostrzegł
w nich pożądanie.
- Jeśli twoja twarz ma wyglądać tak samo po jednym,
jak po wielu razach, to glosuję za tym, żebyśmy kochali się
bez przerwy.
UPRAGNIONY CEL • 1 1 3
Uśmiechnęła się leniwie i spod półprzymkniętych po
wiek rzuciła mu spojrzenie, które sprawiło, że znowu za
pragnął jej szaleńczo. Będzie kochał ją znowu i znowu,
będą kochać się wiele razy, do świtu. Pozna każdy zakama
rek jej ciała i usłyszy, jak szepce mu do ucha najskrytsze
sekrety i pragnienia, których nie wyjawiła jeszcze żadnemu
mężczyźnie...
Clare obudziło gwizdanie dochodzące spod prysznica.
Uniosła się na łokciu i rozejrzała wokół. W pokoju pano
wał okropny bałagan. Wszędzie walały się porozrzucane
części damskiej i męskiej garderoby. Opadła na poduszkę
i utkwiła wzrok w suficie. Było to chyba jedyne miejsce, na
którym nie pozostawili wczoraj swoich ubrań.
Szum wody ustał, ale gwizdanie z łazienki dochodziło
nadal. Przeciągnęła się leniwie myśląc, jak cudownie było
by zostać w łóżku przez cały dzień. Nie mogła zrozumieć,
skąd Max ma tyle energii, biorąc pod uwagę, że tej nocy nie
poświęcili wiele czasu na sen.
- Czas na prysznic dla śpiochów! - Mężczyzna stanął
w drzwiach łazienki, wycierając ręcznikiem włosy. Drugi
ręcznik miał owinięty wokół bioder.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki ranny ptaszek.
Przestał wycierać włosy i spojrzał na nią, robiąc nabur
muszoną minę.
- Coś podobnego! Myślę, że w nocy też potrafię sobie
nieźle radzić.
- W porządku - odpowiedziała, wybuchając śmie
chem, rozbawiona jego miną. - Chciałam po prostu zapy
tać, czy zawsze jesteś rano taki wesolutki?
- Nie, Ale jest całkiem możliwe, że po dzisiejszej nocy
długo będę w świetnym nastroju.
Złapała za końce ręcznika zwisające z dwóch stron jego
1 1 4 • UPRAGNIONY CEL
szyi, podciągnęła się do góry i uklękła przed nim na łóżku.
Poczuła zapach mydła, szamponu i podniecającą woń sa
mego Maxa.
- To była cudowna noc - powiedziała. - Nigdy jej nie
zapomnę, bez względu na to, co się stanie.
- Hej - uszczypnął ją pieszczotliwie w czubek nosa -
nie podoba mi się to krakanie od rana.
- Zgoda. A co chciałbyś usłyszeć? - uśmiechnęła się.
Jego szampański nastrój zaczął się i jej udzielać.
- Pochwały - odpowiedział, przyciągnął ją do siebie
i objął ramionami.
Splotła palce obu rąk na jego szyi i spojrzała mu w oczy.
- Podoba mi się twój zapach.
- Mój zapach teraz? - spytał ze śmiechem.
- I teraz, i przedtem także.
- Mmm. - Posłał jej długie, ciepłe spojrzenie. - Wiem,
co masz na myśli. Nic nie pachnie lepiej, niż noc spędzona
w łóżku z odpowiednią osobą.
- Nigdy nie było mi w łóżku tak dobrze, jak dzisiejszej
nocy.
- Cieszę się, Clare.
- Będą dalsze pochwały - dodała i przytuliła się do
niego. - Lubię na ciebie patrzeć, nawet kiedy jesteś ubrany,
- I?-dopytywał się rozbawiony.
- Podoba mi się twoja uczciwość, troskliwość, pewność
siebie, a nawet twoje poranne gwizdanie.
- Dziękuję za tak cudowne komplementy. Nie powinie
nem był ustąpić ci pierwszeństwa. Powiedziałaś już
o wszystkim, co zachwyca mnie w tobie, - Dłonie Maxa
przesunęły się w górę i przykryły jej piersi.
- Przecież ja nie gwiżdżę rano pod prysznicem - roze
śmiała się.
Nachylił się i pocałował ją długo i mocno. A potem po-
UPRAGNIONY CEL • 1 1 5
patrzyli na siebie czując, że na nowo budzi się w nich
namiętność.
- Chcę zostać tutaj. Nie mam ochoty spotykać się
z Dumbergiem ani grać w jego głupie gry - szepnęła.
- Ja też nie mam na to ochoty - zgodził się, odchylając
ją do tyłu i masując lekko jej ramiona. - Ale nie ma sensu,
byśmy obydwoje stracili to zlecenie. Wkrótce, bardzo nie
długo, spędzimy razem w łóżku cały dzień. Najpierw mu
simy jednak załatwić interesy z Hamem.
- A jeśli wygram? Nadal będziesz chciał się ze mną
kochać?
- Droga pani, nie wyobrażam sobie takiej prze
szkody, która mogłaby mnie zniechęcić do kochania
się z panią. Tylko zimny trup pozostałby obojętny wo
bec takich długich, seksownych nóg i cudownie pełnych
piersi,
- Może powinnam zażądać tego na piśmie? Max, ja
naprawdę sądzę, że mogę dostać to zlecenie. Z góry cię
ostrzegam.
- O.K. Ostrzegłaś mnie - mruknął. - Lepiej wskocz
pod prysznic. Chyba że masz zamiar grać w golfa w tym
stroju, Ale jeśli tak, to ja w ogóle nie będę mógł grać. Mogę
liczyć na trochę zrozumienia?
- W porządku. - Pocałowała go w usta, wysunęła z je
go objęć i ruszyła do łazienki.
- Jeżeli jesteś już gotowy, to czy mógłbyś trochę
uporządkować pokój? Wygląda, jakby przeszedł tędy hura
gan.
- Szukałem właśnie odpowiedniego słowa na określe
nie ostatniej nocy - powiedział Max. - A tu, proszę, z ust
mi to wyjęłaś.
- Max, chcę, żebyś wiedział, że ja nie mam zwycza
ju... - wysunęła głowę z łazienki - co cię tak śmieszy?
1 1 6 • UPRAGNIONY CEL
- Ty - odpowiedział chichocząc. - Martwisz się, że
bym nie pomyślał, że jesteś kobietą upadłą? A co ze mną?
Można przecież w obie strony.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Masz rację. No wiec, jestem głęboko przekonana, że
jesteś mężczyzną wyzwolonym. I coś jeszcze, Max.
- Co takiego?
- Chociaż poszedłeś ze mną do łóżka podczas pierwszej
randki, nadal cię szanuję-dokończyła ze śmiertelną powa
gą i zniknęła pod prysznicem.
Za plecami słyszała jego śmiech. Umyła włosy szampo
nem i namydliła się cała, gdy Max wsunął głowę do zapa
rowanej kabiny.
- Telefon dzwoni!
- Tylko go nie odbieraj, na miłość boską! - Clare na
tychmiast wyskoczyła spod prysznica.
- Wolałbym, żebyś ty też tego nie robiła.
- Nie, Max, musze. - Narzuciła na siebie ręcznik i, zo
stawiając na podłodze mokre ślady, podeszła do aparatu.
-Halo, słucham!
- Clare, kochanie, tak długo nie odbierałaś. Myślałam,
że cię nie ma,
- Mama? Co się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
- Chciałam złapać cię przed wyjściem-odpowiedziała
matka. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.
- Nie, - Clare spojrzała na Maxa, stojącego nadal
w drzwiach łazienki z założonymi na piersi rękoma. - Bra
łam prysznic.
- Och, przepraszam. Może zadzwonię później?
- Nie, nie, w porządku. Co się stało? - Clare wstrząsnę
ła się z zimna i spróbowała szczelniej otulić ręcznikiem.
Max zniknął w łazience.
- Jedna z twoich klientek zdenerwowała się na mnie,
•
UPRAGNIONY CEL • 1 1 7
ale ja postępuję tak, jak mi kazałaś i nie robię ludziom
żadnych ekstra wypłat, jak poprzednim razem,
- Co za klientka, mamo? - Clare poczuła nagle na ple
cach ciepły strumień i nie mogła powstrzymać okrzyku
zdziwienia. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Maxa z kubeł
kiem do szampana pełnym gorącej wody.
- Clare, czy coś się stało?
- Nie, mamo. Mów dalej. - Clare starała się skoncen
trować na słowach matki. Max tymczasem zdjął z niej
ręcznik i zaczął pieczołowicie zbierać gąbką mydlaną pia
nę z jej ciała.
- No więc, pani Bodiddle przyszła wczoraj po południu
- mówiła matka - tuż po naszej rozmowie, ale nie chciałam
znowu zawracać ci głowy. Potem jednak nie spałam całą
noc ze zmartwienia.
- Mamo-przerwała jej Clare-powiedz wreszcie, o co
chodzi.
- Już, już, pamiętasz kochanie, że pani Bodiddle jest
raczej dużą kobietą?
- Tak, mamo, raczej dużą. - Clare spojrzała na Maxa,
który właśnie przekładał jej słuchawkę do drugiej ręki.
Skończył wycierać plecy i zajął się ramionami, Clare stra
ciła początek zdania w słuchawce.
- ... i spadla na dach samochodu. Coś okropnego!
- Co? Co spadło?
- Pani Bodiddle! Clare, kochanie, czy ty mnie słu
chasz?
- Tak, tak - odpowiedziała, czując, jak zaczyna jej się
kręcić w głowie. Max pocierał gąbką jej piersi, a matka
opowiadała o tym, jak ważąca ponad sto kilo pani Bodiddle
spadła na dach własnego samochodu. - Jak to się dokładnie
stało? - spytała, tłumiąc śmiech.
- Sprawdzała gonty na dachu swojego domu. Wy-
1 1 8 • UPRAGNIONY CEL
obraź sobie! Kobieta z jej wagą! Oczywiście, straciła
w pewnej chwili równowagę i bum! Spadła z dachu domu
wprost na dach swojej nowej toyoty. Powiedziałam jej,
naturalnie, że ubezpieczenie nie obejmuje takich wypad
ków!
- Ależ obejmuje, mamo - poprawiła ją Clare, tracąc
prawie panowanie nad własnym ciałem. Max przesuwał
gąbkę coraz niżej. - Ubezpiecznie obejmuje spadające
przedmioty.
- Naprawdę? Mój Boże, nie wiedziałam.
- Po prostu zadzwoń do niej dziś rano - udało się wy
krztusić Clare. - Skoro sama przyszła zgłosić" szkodę, rozu
miem, że nie stało się jej nic poważnego.
- No tak, masz rację, ma tylko kilka zadrapań. Prze
świetlenie wykazało, że wszystkie kości są cale. Natomiast
jej toyota, Clare, jest w opłakanym stanie.
- Powiedz jej, że się tym zajmiemy. - Clare była pew
na, że powinna jak najszybciej skończyć tę rozmowę.
Z wielu powodów. Między innymi dlatego że Max coraz
śmielej sobie poczynał. - Cos* jeszcze, mamo?
- Nie, to wszystko. Mam zamiar spędzić wspaniały
dzień, porządkując twoje archiwum.
- Powodzenia - stłumiła chichot Clare. - Pa, pa, ma
musiu.
- Do usłyszenia, kochanie.
Clare odłożyła słuchawkę i rzuciła się ze śmiechem na
łóżko.
- Co cię tak rozbawiło? - spytał Max. - Czyżby moja
gąbka była aż tak śmieszna?
- Och, Max - chichotała dalej dziewczyna, - Nie wy
obrażasz sobie, jakie to niezwykłe uczucie. Własna matka
opowiada ci przez telefon o jednej z twoich klientek, która
spadła na dach swojego samochodu, a w tym samym czasie
UPRAGNIONY CEL • 1 1 9
półnagi mężczyzna, stojący tuż obok, poddaje cię wyrafi
nowanym pieszczotom.
- Twoja klientka spadła na własny samochód?
- Tak, pani Bodiddle, która jest, powiedzmy, pokaźną
kobietą, spadła z dachu wprost na swój samochód. Jej się
nic nie stało, ale toyota jest na oddziale intensywnej terapii.
Nie powinnam sobie żartować z tej biedaczki, ale... - Cla
re zachłysnęła się śmiechem.
Max także zaczął chichotać i wkrótce oboje tarzali się po
łóżku, zaśmiewając się do łez.
- O Boże... nie powinniśmy... mogła sobie coś zro
bić. .. - Clare wytarta łzy z oczu i usiadła, starając się przy
brać poważny wyraz twarzy. - Sama nie wiem, co się ze
mną dzieje. To pewnie z niewyspania,
- Może tak - zgodził się, przyciągając ją blisko do
siebie. - Mam wielką ochotę kochać się z tobą znowu,
natychmiast.
- Och, Max - spojrzała na niego, czując rosnącą na
miętność - to nie jest w porządku - wydęła śmiesznie usta.
- To kompletny idiotyzm ubierać się teraz, a potem biegać
po polu golfowym razem z Durnbergiem. Nigdzie nie idę!
- Masz rację, kochanie, ale musimy tam pójść. - Ujął ją
pod brodę jak małą dziewczynkę. - Teraz wrócę do siebie,
zamknę łączące nas drzwi i wygniotę trochę łóżko, żeby
wyglądało na używane tej nocy.
- Myślisz, że uda nam się utrzymać wszystko w taje
mnicy?
- Możemy się postarać - odparł, całując ją delikatnie.
- Ale teraz trzeba się pospieszyć - dodał, zrywając się
z łóżka. - A kiedy zobaczymy się następnym razem, musi
my zachowywać się jak zwykli znajomi. Patrz na mnie
i rób to, co ja.
- Postaram się.
1 2 0 • UPRAGNIONY CEL
- Wszystko będzie dobrze. - Rzuci} jej ostatnie spoj
rzenie i zniknął za drzwiami.
Stosując się do jego rady, Oare wróciła szybko do ła
zienki, wysuszyła włosy i zebrała je w koński ogon. Potem
włożyła różowe szorty, białą bluzkę bez rękawów i sporto
we buty. Wreszcie rzuciła jeszcze raz okiem na pokój, żeby
sprawdzić, czy usunęli wszystkie ślady ich wspólnej nocy.
Wygładziła łóżko najlepiej jak potrafiła i zdążyła właśnie
schować do szuflady w łazience foliowy pakiecik, gdy roz
legło się pukanie do drzwi.
W chwilę później oboje z Maxem siedzieli na tylnym
siedzeniu mercedesa. Ham zajął miejsce obok kierowcy.
- Wyspaliście się?-spytał Ham, zerkając na nich przez
ramię i uśmiechając się szeroko.
- O, tak - odpowiedział beztroskim tonem Max. - Nie
wiem jak Clare, ale ja świetnie odpocząłem. Morskie po
wietrze wspaniale mi robi.
Clare zaimponowało opanowanie Maxa. Przecież nawet
w niczym nie skłaniał Durnbergowi. Powiedział prawdę.
- Cóż, obydwoje znakomicie wyglądacie - stwierdził
Ham, przyglądając się badawczo Clare.
- Dziękuję ci - odpowiedziała bez cienia zmieszania.
Jeśli Max może zachować zimną krew, to ona też nie będzie
gorsza. - A przy okazji, mam kłopot z butami do golfa.
Myślisz, że mogę grać w tych? - spytała, kładąc jedną
stopę na kolanie, żeby pokazać, co ma na nogach.
- Możesz, oczywiście, ale z przyjemnością podaruję
ci...
- Nie ma potrzeby, dziękuję. Zagram w tych - przerwa
ła szybko. Nie chciała żadnych długów wdzięczności. -
Poza tym - dodała z uśmiechem - jeśli okażę się kiepskim
graczem, zawsze mogę zrzucić winę na buty.
UPRAGNIONY CEL • 1 2 1
- Jak sobie życzysz - powiedział Ham. - Czy któreś
z was zamawiało dziś śniadanie?
- Nie - odpowiedziała Clare. - Przynajmniej jeśli
o mnie chodzi - dodała pospiesznie. - Może Max...?
- Nie zdążyłem. Zbyt długo spałem.
- Ty? - zdumiał się Ham. - Taki ranny ptaszek? Myśla
łem, że zerwiesz się o szóstej, zrobisz sobie jogging po
plaży, a potem zamówisz obfite śniadanie. Zawsze przecież
tak robiłeś.
- Widać się starzeję - westchną! Max - albo łóżka są
zbyt wygodne. Jakbyś miał takie kłopoty z kręgosłupem,
jak ja, to też byś potrafił to docenić.
Clare oparta łokieć o drzwi i przykryła dłonią usta, żeby
ukryć uśmiech. Max robił z siebie starzejącego się mężczyznę
w Średnim wieku, trapionego przez rozmaite dolegliwości
i sądząc po minie Hama, był w tym bardzo przekonujący.
- Max, zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że wyciągam
cię dzisiaj na kort tenisowy. Uraz łokcia, kłopoty z sercem,
bóle kręgosłupa. Jesteś kompletnym wrakiem, chłopie.
- Nie da się ukryć - zgodził się Max. - Liczę, że dasz
mi jakieś fory.
- Nic z tego - roześmiał się Ham, - Chodźmy teraz
zobaczyć, jak sobie radzisz w golfa. Najpierw jednak za
mówię kanapki i coś zimnego do picia. Możesz przynaj
mniej wzmocnić się jakimś posiłkiem.
- Tak, myślę, że rzeczywiście powinienem bardziej
dbać o siebie - zgodził się Max i małym palcem potarł udo
Clare. - Nienawidzę psuć innym zabawy.
Max zorganizował grę w golfa w taki sposób, żeby po
móc Clare w zachowaniu pozorów obojętności i nie stwa
rzać trudnych sytuacji. Wziął jeden wózek, a potem zapro
ponował, żeby Dumberg i Clare razem wzięli drugi. Gra
szła jej nadspodziewanie dobrze. Może to dlatego, pomy-
1 2 2 • UPRAGNIONY CEL
siała, że całonocne kochanie się z Maxem podziałało na nią
jak zastrzyk adrenaliny i dodało wiary we własne siły.
Natomiast Max osiągał kiepskie rezultaty. Przyglądając
mu się ukradkiem, Clare nie mogła powstrzymać podziwu dla
sprężystości i harmonii jego mchów. Nie znajdowało to jed
nak żadnego odbicia w wynikach. Nic mu się nie udawało,
dostawał zadyszki, jego piłki nie trafiały do dołków. Skarżył
się ze śmiechem Hamowi, że potrzebne mu okulary, ale ona
nie wierzyła w ani jedno słowo. Max specjalnie przegrywał,
bo chciał przekonać Hama, że stracił dawną sprawność, po
starzał się i nawet kobiety już nie interesują go tak, jak kiedyś.
Wiedziała dobrze, że Max nigdy nie oddaje pola bez walki i że
postępuje wbrew sobie, żeby ją ochronić.
Jeżdżąc wózkiem razem z Dumbergiem, Clare musiała
wysłuchać szczegółowych relacji na temat jego ostatnich
zwycięstw golfowych i okazywać mu uprzejme zaintereso
wanie.
- Wiesz - powiedział w pewnej chwili, hamując wóz
kiem przy siódmym dołku - byłem przekonany, że dzisiaj
ty i Max będzie już ze sobą czule gruchać, ale albo facet
stracił już swoją formę, albo ty postanowiłaś zająć się wy
łącznie interesami.
- Po to tu przyjechałam - potwierdziła zdecydowanie
Clare.
- Na to wygląda - kiwnął głową Durnberg. - No cóż,
w nocy przejrzałem dokładnie twoją propozycję i jestem
pod dużym wrażeniem. Widać, że przyłożyłaś się do robo
ty, a ja lubię, jak się człowiek nie leni.
- Widzę, że podoba ci się mój pomysł specjalnych pre
mii - wtrąciła. - Jednak przede wszystkim chodzi mi o to,
żebyś miał jednego agenta ubezpieczeniowego w obydwu
posiadłościach i żeby ten agent zajmował się także twoją
polisą zdrowotną oraz ubezpieczeniem na życie. W ten
UPRAGNIONY CEL • 1 2 3
sposób wszystko byłoby zorganizowane w dużo prostszy
sposób.
Poczuła, że ze zdenerwowania strużka potu spływa jej
powoli między piersiami. Słowa Dumberga brzmiały tak,
jakby poważnie zastanawiał się nad jej projektem. Mogła
rzeczywiście dostać to zlecenie! Co to będzie oznaczać dla
niej i dla Maxa?
- Jeden agent do wszystkiego - kiwał głową Durnberg.
- To ma swoje zalety. Ale sam nie wiem... Znamy się
z Maxem od tylu lat. Przyzwyczaiłem się mieć go zawsze
w pobliżu, pracować razem z nim.
Podoba ci się, że jest od ciebie zależny, pomyślała sobie
w duchu.
- Masz jakieś konkretne pytania? - spytała, by uciąć od
razu wszelką rozmowę na temat Maxa.
- Mam kilka, ale mogą poczekać. Chodźmy. Zobaczymy,
czy staremu Maxowi udało się trafić rym razem do dołka.
Clare posłusznie zeszła z wózka, ale chciała usłyszeć
odpowiedź na jeszcze jedno dręczące ją pytanie.
- Ham, nie chciałabym cię popędzać, ale czy sądzisz, że
długo jeszcze będziemy z Maxem czekać na twoją
odpowiedź? Widzisz, nie powinnam opuszczać na dłużej
mego biura we Flagstaff.
- Czy długo? - Ham zatrzymał się w trakcie zamachu
kijem golfowym. Clare była pewna, że delektował się każ
dą chwilą, w której mógł kontrolować czyjeś życie. - My
ślę, że będziesz mogła wrócić do domu już jutro - powie
dział. - Jutro rano podejmę ostateczną decyzję.
Clare kiwnęła głową i rzuciła okiem w kierunku Maxa,
który stał przy następnym dołku z kijem w reku. A więc
czeka ich jeszcze jedna, cudowna noc, nim Durnberg wy
bierze zwycięzcę. Jeszcze jedna noc. Co będzie potem, nie
wiadomo.
ROZDZIAŁ
10
Piłeczka tenisowa wędrowała płynnie z jednej strony
kortu na drugą. Clare obserwowała grę, siedząc w cieniu na
ławeczce i popijając zimną lemoniadę. Rozbolała ją szyja
od ciągłego ruszania głową w ślad za piłką, więc postano
wiła przyjrzeć się Maxowi.
Biała, bawełniana koszulka była mokra od potu. Prowa
dził w gemach, mimo że w ciągu ostatnich trzydziestu sze
ściu godzin prawie nie spał. Clare miała nadzieję, że to nie
z powodu jej obecności Max grał tak zaciekle. Przecież nie
musiał jej niczego udowadniać, dobrze wiedziała, na co go
stać i zamierzafa mu to powiedzieć przy najbliższej okazji,
Może wkładał w grę tyle wysiłku, żeby rozładować we
wnętrzne napięcie? Tenis dawał w tej mierze dużo większe
możliwości niż spokojna i układna gra w golfa. Zauważyła
na twarzy Maxa cied satysfakcji, gdy kierując piłkę w sam
narożnik kortu, zmusił Hama do rzutu całym ciałem w pra
wo w rozpaczliwej próbie obrony punktu.
Teraz z kolei serwował Max, Dumberg przerzucił mu
wysokim lobem piłki ze swojej części kortu, schylił się
mocno na przygiętych nogach i trzymając oburącz rakietę,
czekał na podanie. Max postawił prawą stopę na linii serwi
sowej, odchylił się do tyłu i mocno uderzył piłkę, która
UFBAGNH3WY CEL • 1 2 5
lekkoo podkręconym lotem poleciała nisko nad siatką. Ham
sdebrał podanie i mszy! pędem pod siatkę, ale Max cel
nym, krótkim smeczem wbił ją w kort tuż pod nogami
Hama. Clare odruchowo krzyknęła z podziwu.
- Niezłe uderzenie - powiedziała, uświadamiając sobie
swój nietakt. Sięgnęła po szklankę z lemoniadą i pociągnę-
fe długi łyk. Wiedziała, że nie powinna brać niczyjej strony.
W chwilę potem Dumberg nie zdołał odebrać następne
go serwisu Maxa. Clare już otwierała usta, żeby wyrazić
uznanie, ale w porę się powstrzymała. Dumberg był tak
skupiony na grze, że nie mógł na szczęście, obserwować
twarzy dziewczyny. Max natomiast posłał jej króciutkie,
triumfujące spojrzenie. Cofał się na końcową linię, żeby
serwować po raz kolejny, gdy młody chłopak, ubrany
w uniform, jaki nosili tu wszyscy pracownicy, zbliżył się do
Clare. W ręku trzymał przenośny aparat telefoniczny, wiec
domyśliła się natychmiast, że mama znowu ma jakiś nie
cierpiący zwłoki problem.
Wzięła od chłopca słuchawkę zastanawiając się, co zda
rzyło się tym razem. Może pani Bodiddle zdążyła poskar
żyć się jakiejś wyższej instancji na uchybienie, popełnione
przez Agencję Pemberton, zanim matka zadzwoniła do niej
rano?
- Clare, kochanie, jak się miewasz? - usłyszała radosny
głos.
- Świetnie, mamo. Dumbergowi chyba podoba się mo
ja oferta. Dlaczego dzwonisz? - Clare starała się nie myśleć
o rachunkach, jakie nadejdą za wszystkie te połączenia.
Jeśli Dumberg rzeczywiście stanie się jej klientem, nie
będzie się o co martwić.
- Och, musiałam zadzwonić, kochanie, bo bardzo je
stem z siebie dumna. Skończyłam właśnie wymianę teczek.
1 2 6 • UPRAGNIONY CEL
Nowe archiwum wygląda świetnie i mieni się wszystkimi
kolorami tęczy.
- Jesteś wspaniała- powiedziała Clare, uśmiechając się
z ulgą. - A jak tam pani Bodiddle?
- Z początku była trochę nadęta, ale przeprosiłam ją
i nie wspomniałam ani słowem o tym, że jej wypadek od
początku wydał mi się kompletnie idiotyczny.
- To bardzo dobrze, mamusiu.
- Żeby ją całkiem udobruchać, upiekłam dla niej także
placek i chociaż wiem, że według ciebie moje wypieki to
strata czasu, pani Bodiddle sprawiała wrażenie całkiem
zadowolonej.
- W tym przypadku myślę, że placek stanowił świetną
rekompensatę za poniesione straty moralne - roześmiała
się Clare patrząc, jak Max podbiega do siatki i odparowuje
smecz Durnberga.
- Tak też sobie pomyślałam. - W głosie matki przebija
ła duma. - A wracając do twojego archiwum, na widok
nowych teczek zaniemówisz z wrażenia.
- Mamo, a co zrobiłaś ze starymi? - spytała z nagłym
niepokojem Clare.
- Z tym obrzydlistwem? Są tam, gdzie być powinny, to
znaczy na śmietniku.
- Czy przed wyrzuceniem przepisałaś adnotacje zrobio
ne ręcznie na okładkach?
- Chodzi ci o te nieczytelne bazgroły? Nie mogłam
tego odczytać, Clare. Niektóre przypominały raczej alfabet
chiński albo...
- To znaczy, że nie przepisałaś?
- Nie. A powinnam była? Nie sądziłam...
Clare odwróciła się tyłem do kortu i nachyliła nisko nad
słuchawką.
- Słuchaj, mamo, musisz odzyskać stare teczki.
UPRAGNIONY CEL • 1 2 7
- Odzyskać?
- Tak - potwierdziła z naciskiem, starając się nie ulegać
panice. - Rozumiem, ze notatki były robione niedbale, nabaz-
grane byle jak, ale niektóre z nich nie są skopiowane w żad
nym innym miejscu. Muszę odzyskać teczki - powtórzyła,
zastanawiając się gorączkowo. - Dzisiaj jest środa... W po
rządku, śmieciarze przyjadą dopiero jutro z samego rana. Joel
może ci pomóc wydostać je stamtąd, mamo.
- Hm, dobrze, kochanie. Zajmę się tym. - W głosie
matki nie było nawet śladu entuzjazmu.
- Dziękuję, mamusiu, I naprawdę doceniam wszystko,
co zrobiłaś, ale, niestety, potrzebne mi są stare teczki.
- W porządku. Znajdę je.
- Aha, mamo, jutro wracam do domu. Nie wiem do
kładnie o której. Dumberg ma się rano zdecydować.
- To świetnie. - Matka ożywiła się odrobinę. - Jestem
pewna, że wybierze ciebie.
- Trzymaj za mnie kciuki.
- Będę trzymać, nic się nie martw. Powodzenia, kocha
nie.
- Dzięki, mamo. Jesteś prawdziwym skarbem. - Clare
odłożyła słuchawkę i oddała aparat młodemu człowiekowi,
który w trakcie rozmowy oddalił się dyskretnie o kilka me
trów. - Dziękuję - powiedziała i sięgnęła do portmonetki
po napiwek.
- W żadnym razie, proszę pani - zaprotestował chło
pak. - Pan Dumberg zakazał nam brać napiwki od pani
i pana Armstronga. Pan Dumberg zajmuje się wszystkim
osobiście.
- Ach tak. - Cłare rzuciła okiem w stronę kortu i zoba
czyła, że Max i Dumberg przestali grać i zbliżyli się do
niej. Dumberg zatrzymał chłopaka i kazał mu podać trzy
następne lemoniady.
1 2 8 • UPRAGNIONY CEL
- Jaki wynik? - spytała Maxa, gdy ten usiadł po prze
ciwnej stronie małego stolika.
- Gdybyś potrafiła wytrzymać przez chwilę bez telefo
nu, nie musiałabyś pytać.
- Znowu dzwoniła mama.
- Mama? - wtrącił się Dumberg, siadając obok nich.
- Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku?
- Tak, ona po prostu... - Clare zerknęła na Maxa i zo
baczyła rozbawienie w jego oczach. Wiedziała, że myśli
o porannym telefonie. Być może również o tym, co wtedy
robił. Szybko odwróciła wzrok. - Po prostu mama lubi być
ze mną w kontakcie - dokończyła, - Przez ten telefon stra
ciłam rachubę w gemach. No więc, jaki jest wynik?
- Max jakoś się zmobilizował i jest trzy - trzy. Sądzę,
że to przypadek - stwierdził z przekąsem Dumberg.
- Ja też tak bym to określił - zgodził się Max, biorąc
szklankę przyniesionej lemoniady.
- Dajecie niezły popu gry - pochwaliła ich Clare, ,
zwracając się do obydwu, chociaż myślała tylko o Maxie.
- Mam nadzieję, że nie szarżujecie, żeby zrobić większe
wrażenie na widowni.
- Czy widownia jest pod wrażeniem? - spytał Arm
strong, odstawiając szklankę,
- Nie będzie, jeśli na koniec obaj padniecie trupem.
- Co do mnie, to nigdy nie czułem się lepiej - zaopono
wał Dumberg, chociaż oddychał ciężko, a przepocona ko
szulka przylepiła mu się do piersi. - Nie wiem natomiast,
w jakim stanie jest ten starszy mężczyzna obok - dodał,
wskazując palcem na Maxa. - Wypijmy tę lemoniadę za
jego zdrowie. W dawnych, dobrych czasach zwykliśmy
pijać piwo w przerwie meczu. - Potem nagle zmienił te
mat. - Nie ma w ogóle wiatru. Przy takiej pogodzie nic nie
będzie z naszego windsurfingu. Może powinniśmy zmienić
UPRAGNIONY CEŁ • 1 2 9
plany i zdecydować się raczej na narty wodne? Umiesz
jeździć, Clare?
- Tak sobie - odpowiedziała, a w głębi duszy pomyśla
ła, że po tak wyczerpującej nocy utopiłaby się chyba przy
pierwszej próbie. Nie wyobrażała sobie także, jak Max
mógłby to wytrzymać. Ona przynajmniej odpoczęła trochę,
siedząc w cieniu, podczas gdy on biegał po korcie i pewnie
czuje się kompletnie wykończony.
- Nic się nie martw, pokażemy ci, jak to się robi, prawda
Max?
- Jasne-potwierdził mężczyzna bez chwili wahania.
Nie mógł jednak oszukać Clare. Dostrzegła cienie pod
oczami i wiedziała, że jest bardzo zmęczony.
- Ham - zwróciła się do Durnberga, szukając wymów
ki, która pozwoliłaby Maxowi na tak potrzebną drzemkę.
- Może powinniśmy dać już spokój sportom i przedyskuto
wać raz jeszcze moją ofertę? Z pewnością masz jakieś py
tania, a ja chętnie na wszystkie odpowiem.
Zabrzmiało to fatalnie. Max spojrzał na nią zaskoczony.
Clare zmieszała się.
- To znaczy, chodzi mi o to, że może Max również
chciałby coś z tobą omówić. Skoro mamy jutro wyjechać
- mówiła szybko w nadziei, że tym razem dobrze zrozumie
jej intencje.
- Jutro? - przerwał jej Max, wpatrując się w Durnber
ga. - Nic mi o tym nie wspominałeś, Ham.
- Masz rację, chłopie. Zupełnie zapomniałem. Clare
zagadnęła mnie o to podczas gry w golfa i odpowiedziałem
jej, że zamierzam podjąć decyzję jutrzejszego ranka.
- Rozumiem. - Max spoglądał na nich badawczo. -
W takim razie może interesują cię jakieś szczegóły mojej
propozycji? Ofertę Clare już przestudiowałeś.
- Może rzeczywiście zadałbym ci chętnie jedno pytań-
1 3 0 • UPRAGNIONY CEŁ
ko lub dwa - stwierdził Dumberg. - Ile potrzebujesz czasu,
żeby wyrobić' sobie licencję na Florydzie?
- Nie wiem - odezwał się Max po chwili milczenia.
- Może kilka tygodni. Musiałbym nawiązać tu najpierw
kontakty. Nie sądziłem, że ci na tym zależy, Ham. Masz
przecież świetnego agenta na Florydzie, a we Flagstaff
mnie. Zamierzasz ryzykować, oddając wszystko w ręce
jednego agenta, który na dodatek nieźle się obłowi, dosta
jąc takie dwa zlecenia?
Clare ze zdenerwowania zagryzła wargi.
- Rozumiem - ciągnął Durnberg - że gdyby interesy
miały nabrać większego rozmachu, niezbędny stałby się
komputer. Kupiłeś sobie komputer, Max?
- Nie, nie kupiłem - odpowiedział spokojnie.
Glare nie mogła znieść widoku jego twarzy. Chyba po raz
pierwszy przyszło mu teraz do głowy, że ona może rzeczywi
ście z nim wygrać. W nocy powiedział jej, że nie należy
łączyć spraw osobistych z interesami i że pomiędzy nimi nic
się nie zmieni bez względu na to, kto dostanie zlecenie. Teraz
jednak wcale nie była pewna, czy rzeczywiście w to wierzy.
- No dobrze - Dumberg wstał gwałtownie z krzesła
i spojrzał na nich, bardzo z siebie zadowolony - to nie jest
odpowiednie miejsce na omawianie interesów, chociaż od
powiedziałeś już na interesujące mnie pytania. Skończmy
teraz mecz i chodźmy coś przekąsić. Być może potem Cla
re i ja przedyskutujemy jeszcze kilka spraw.
- Zgoda - skinął głową Max, również podnosząc się
z krzesła, - Kiedy wy będziecie rozmawiać, ja zrobię sobie
w pokoju małą sjestę.
Clare poczuła ukłucie żalu, że nie może wrócić do poko
ju razem z nim. Przykro jej było również, że pewnie miał
do niej pretensję i sądził, że wykorzystuje każdą chwilę.
Ale czy nie ostrzegała go, że będzie walczyć o to zlecenie?
UPRAGNIONY CEL • 1 3 1
- Słuchaj, Max - odezwał się Dumberg, mrugając
okiem - przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Wiesz,
gdzie moglibyśmy dzisiejszego wieczoru pogadać o intere
sach? - Zerknął szybko na Clare. - Pamiętasz, gdzie w ze
szłym roku spędziliśmy ostatni wieczór?
- Daj spokój, Ham -przerwał szorstko Max. - Nie tym
razem.
- Rozkoszne nieprzyzwoitości - westchnął Dumberg.
- Nie ma to jak stare, dobre czasy, prawda, Max?
- O czym wy mówicie? - spytała Clare.
- Max i ja byliśmy na kilku przedstawieniach - odpo
wiedział Durnberg, akcentując: specjalnie stówo „przedsta
wienia", tak by Clare nie miała wątpliwości, że chodzi
o wizyty w seks-klubach.
- Ham, proszę, żebyś nie... - zaczął Max z gniewnym
wyrazem twarzy.
- Nie rozumiem dlaczego - przerwał mu Durnberg. -
Przecież nie masz się czego wstydzić. Nigdy nie zdołałem
cię namówić, żebyś wziął którąś z tych dziewczyn do do
mu. Zabrałem cię tam, bo myślałem, że trzeba ci jakiejś
pociechy po rozwodzie. Może zresztą to nadal jest aktualne
- dodał, spoglądając na Clare. - Wiesz, Max był towarzy
skim facetem i dobrym kumplem do zabawy. Ale to już
przeszłość. Nie wiem dlaczego.
Clare wiedziała, że Dumberg mówi to wszystko z pre
medytacją. Dobrze przygotował każdy ruch. Teraz, na
przykład, chciał sprawdzić, co ją łączy z Maxem.
- Myślę, że możecie się tam wybrać obaj - powiedzia
ła. - Ja zamówię sobie coś do pokoju, a potem pójdę spać.
- Ależ to nonsens - zaoponował Max, marszcząc brwi.
- Przecież możemy razem zjeść kolację tutaj.
Clare roześmiała się i odwróciła wzrok.
1 3 2 • UPRAGNIONY CEL
- Na miłość boską, Max, co jeszcze musi powiedzieć
dama, żeby przekonać cię, że chce zostać sama wieczorem?
- Hej, Max - wtrącił się Dumberg - myślę, że właśnie
dostałeś kosza. Wybierz się lepiej ze raną.
- W porządku.-Max patrzył zdezorientowany na Cla
re. - Idziemy razem. A teraz zakończmy mecz - dodał,
poprawiając koszulkę. - Zbyt długo się z tobą bawiłem.
Czas, żebyś przekonał się na własnej skórze, jak wygląda
prawdziwy tenis.
- Ciągle jeszcze myślisz, że uda ci się wygrać ze mną?
- Dumberg odłożył na bok ręcznik. - Zaraz się przekona
my, kto jest lepszy.
Clare była zmieszana. Pewnie postąpiła głupio, wysyła
jąc Maxa na występy jakichś skąpo ubranych panienek
i pozwalając mu umocnić stare więzy z Durabergiem.
W głębi duszy czuła jednak, że szala zwycięstwa przechyla
się na jej stronę i że Max powinien też mieć szansę wyko
rzystania długoletniej zażyłości z Hamem.
To zabawne. Kiedy marzyła o zdobyciu tego zlecenia, wy
obrażała sobie uczucie triumfu, jakiego dozna, wygrywając
pojedynek z Armstrongiem. Teraz czuła w głowie całkowity
zamęt Obawiała się, że bez względu na to, czy dostanie, czy
straci zlecenie, będzie równie nieszczęśliwa. Zanadto zaanga
żowała się emocjonalnie w całą sprawę. Chciała wierzyć
w zapewnienia Maxa, że interesy są tylko interesami Mogło
się jednak okazać, że nie zawsze tak bywa.
W drugiej części meczu Max zadziwił dare szybkością
i skutecznością gry. Nie dał Dumbergowi żadnej szansy,
wygrał pewnie trzy następne gemy, kończąc brawurowym
smeczem.
Dumberg schodził z kortu, mrucząc gniewnie pod nosem.
- Tacholemarakietajestdomczego-powiedział,pod-
chodząc do Clare. - Naciąg jest zbyt luźny.
UPRAGNIONY CEL • 1 3 3
- Wedługmnie rakieta jest w porządku -wtrącił beztro
sko Max. - Sądzę, że musisz trochę potrenować, chłopie.
- Wiem, że mogę z tobą wygrać, Max. Poczekaj, przy
niosę inną rakietę i zagramy drugi mecz. .
- Nie ma mowy - odparł Max z szerokim uśmiechem.
- Jeśli chcesz rewanżu, to zgoda, ale nie dzisiaj. Jestem całko
wicie wypompowany, a przecież nie sprawiłoby ci przyje
mności ogranie starego, zmęczonego człowieka, prawda?
- W takim razie jutro rano, zanim wyjedziesz.
- Zobaczymy.
Clare była zdumiona zachowaniem Maxa, ale zaczynała
powoli rozumieć jego strategię. Wygrywając z Dumber-
giem, zwiększał swoje szanse na dostanie zlecenia. Jeśli nie
zatrzyma przy sobie Maxa, nie będzie miał szansy udowod
nić, że jest lepszy.
- Ktoś ma ochotę popływać przed lunchem? - spytał
Dumberg, gdy we trójkę wychodzili z kortów.
- Bardzod^kuję-powiedzialMax.-Jesliniemacienic
przeciwko temu, zamówię sobie lunch do pokoju. Wcale nie
żartowałem, mówiąc o drzemce. Wykończyłeś mnie, chłopie.
- Max, naprawdę mnie zadziwiasz. - Dumberg pokrę
cił głową. - Ale zgoda, nie chcę, żebyś wieczorem chrapał
mi na ramieniu. A ty, Clare? Najpierw kąpiel, a potem lekki
lunch na brzegu basenu?
- Nie jestem specjalnie głodna - odpowiedziała. Nie
chciała spędzić z Durnbergiem ani chwili więcej, niż było
to konieczne. - Najchętniej wzięłabym prysznic i spotkała
się z tobą w biurze, powiedzmy, za godzinę.
- Widzę, że zaprosiłem na Florydę parę zgrzybiałych sta
ruszków. - Dumberg popatrzył na nich z dezaprobatą. - No
cóż, nie mam wyjścia, idę pływać sam. Za godzinę czekam na
ciebie w biurze, Ciare. Czy ty też masz ochotę na drzemkę?
- Przyjdę na pewno. Nie, na drzemkę nie mam ochoty.
UPRAGNIONY CEL
- Na nic innego też chyba nie - mruknął tuż za jej
uchem idący z tyłu Max.
Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale on patrzył przed siebie
jakby nigdy nic. Poczekała, aż Dumbeig oddali się na bezpie-
odległość, a potem, gdy we dwoje zawrócili w stronę
swoich pokoi, powiedziała Maxowi, że nie mogła pozwolić,
by odrzucił z jej powodu wieczorne zaproszenie Hama i że
z całą pewnością powinien je przyjąć dla własnego dobra.
- Nie bardzo rozumiem. Po pierwsze, straciłem zain
teresowanie dla tego typu rozrywek, a po drugie, wierzy
łem naiwnie, że masz zamiar spędzić ten wieczór ze mną
-odparł.
- Bo tak jest, Max, ale mam też dużą szansę dostać
wreszcie to zlecenie.
- Zaczynam zdawać sobie z tego sprawę.
- Więc walcz o własne interesy, do diabła! Nie zostawaj
dzisiaj ze mną i nie dawaj mu do reki kolejnego argumentu!
Max uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A ja myślałem, że straciłem już cały urok.
- Prawie.
- Co ty wyprawiasz, Clare? - spytał poważnym tonem.
- Dajesz mi rady, jak powinienem postępować, żeby utrzy
mać się przy Durabergu? To się nie trzyma kupy.
- Być może - powiedziała, zatrzymując się i odwraca
jąc do niego. - Ty też mi wcześniej doradzałeś, choć wcale
nie musiałeś tego robić. Przysługa za przysługę.
- Stokrotne dzięki. Muszę teraz jechać gdzieś wieczo
rem i gapić się na wygibasy jakichś panienek, podczas gdy
wolałbym...
- Co byś wolał? - wpadła mu słowo, uśmiechając się
leciutko.
- ...kochać sie z kimś kto mnie bardzo obchodzi-do
kończył niskim, zmysłowym głosem.
UPRAGNIONY CEL • 1 3 5
- Może jedno nie wyklucza drugiego.
- Poczekasz na mnie?
- Z całą pewnością nie. Będę w łóżku, kiedy wrócisz.
- To brzmi zachęcająco. Jak mam cię obudzić?
- Chętnie poddam się eksperymentom - odparła, pa
trząc mu prosto w oczy.
- He mamy czasu, zanim będziesz musiała pójść do
jego biura?
- Za mało.
- Nie sądzę, jeśli oboje myślimy o tym samym.
- Max, musisz odpocząć. Prześpij się.
- Do diabła ze spaniem. Nienawidzę tracić czasu na
spanie.
- Wiem, ale wieczorem, kiedy pozbędziesz się już
Durnberga, będzie lepszy moment.
- Możesz powiedzieć to jeszcze raz.
- Wieczorem, Max - powtórzyła, oddychając szybko.
- Idż teraz do siebie, zanim się rozmyślę i zgwałcę cię
przed spotkaniem z Durnbergiem.
Ona jednak stała wpatrzona w niego i nie miała siły się
ruszyć.
- Idź - szepnął, chwycił ją delikatnie za ramiona i od
wrócił w stronę drzwi.
- Max, ja... - Spojrzała za nim, ale on już szedł do
siebie. Mogła, oczywiście, wejść do pokoju i wewnętrzny
mi drzwiami przyjść do Maxa. Jeśli przytuli się do niego,
z pewnością jej nie odepchnie.
Nagle przypomniała sobie, jaki był zmęczony. Rozegrał
właśnie dziewięć wyczerpujących gemów w pełnym słoń
cu Florydy, podczas gdy ona odpoczywała w cieniu i gawę
dziła z matką przez telefon.
ROZDZIAŁ
11
Pytania, jakie zadał Dumberg, dotyczyły właściwie
spraw drugorzędnych. Chodziło mu o ubezpieczenie na
życie i zdrowie, a więc polisę, która w kompleksowym
projekcie Clare pełniła jedynie rolę dodatkową, W pewnej
chwili, już w trakcie omawiania szczegółów, Dumberg po
prosił ją o numer Rona i zadzwonił przy niej do niego.
Z tonu rozmowy wywnioskowała, że obaj znali się i lubili.
W jej oczach dyskredytowało to Rona jeszcze bardziej,
choć, złapawszy się na tej myśli, zganiła się w duchu za
niewdzięczność.
Dumberg odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do niej,
błyskając swoimi nienagannie białymi zębami. Gdyby re
kiny się śmiały, tak to mniej więcej mogłoby wyglądać,
przemknęło jej przez głowę.
- Doprawdy, zaimponowałaś mi, Clare. Twój plan jest
dopracowany w najmniejszym szczególe. Max kiedyś też
był taki. Ale po tej historii z żoną jakoś przestał przykładać
się do roboty. Tak, ta afera z żoną i tym Kalifomijczykiem
jakoś go załamała - ciągnął niedbale.
- Z jakim Kalifomijczykiem? - Clare nie mogła po
wstrzymać się od pytania.
- No, z tym amatorem surfingu. Nie mówiłem ci o tym?
UPRAGNIONY CEL • 1 3 7
Byłem przekonany, że kiedyś już o tym wspomniałem. Wi
dzisz, Max harował jak wół, a to odbiło się na stosunkach
między nimi. Adele miała do niego pretensje, że ją zanie
dbuje, ale on nigdy nie traktował tego poważnie. - Pokiwał
głową, - No i zjawił się ten facet. Przyjechał z San Diego
i otworzył sklep z konfekcją. Któregoś dnia Adele weszła
tam z chłopcami - mieli właśnie pójść do szkoły i chciała
im coś kupić. Koniec końców ten facet zabrał żonę Maxo-
wi. Biedak, właściwie nigdy się po tym nie pozbieraŁ
Clare siedziała zmartwiała. To, co usłyszała, bardzo ją
przygnębiło. No tak, pomyślała, teraz ona sprzątnie mu
sprzed nosa zlecenie, na którym mu zależy. Ale co ma
zrobić? Wycofać się? To z kolei byłoby niemądre, zważy
wszy, że musi myśleć o matce i pieniądzach na szkołę Jo-
ela, nie mówiąc już o tym, że powinna dbać też i o swoje
sprawy.Teraz dopiero zrozumiała rozdrażnienie Maxa, kie
dy Dumberg zaczynał zachwalać uprawianie surfingu. Zo
baczyła Armstronga jakby w nowym świetle. Już wcześniej
przestał jej się wydawać zarozumiałym i łasym na pienią
dze biznesmenem. Teraz wiedziała, że jest zranionym przez
życie człowiekiem.
- No, to chyba wszystko, Clare. - Dumberg uniósł się
zza biurka, wyciągając do niej rękę. - Dzięki za informacje
i wyjaśnienia. Spotkamy się jutro na śniadaniu i poinfor
muję cię wtedy o mojej decyzji. Jutro o dziewiątej, dobrze?
- Świetnie - podała mu rękę, w duchu myśląc o nim
niezbyt pochlebnie.
- Zamówię dla ciebie bilet powrotny na jakiś lot koło
południa. Może być?
- Oczywiście. Dziękuję.
- Ach, Clare, jeszcze jedno. Sam nie wiem dlaczego,
ale byłem pewny, że ty i Max nawiążecie bliższą znajo
mość.
1 3 8 • UPRAGNIONY CEL
Clare wytrzymała jego badawcze spojrzenie.
- To byłoby chyba dość głupie, nie sądzisz?
- Twarda z ciebie sztuka, Clare. - Pokręcił głową. - Je
steś inna, niż przypuszczałem, a jeśli chodzi o Maxa -
uśmiechnął się chytrze - to myślę, źe nie jesteś mu obojęt
na, Zauważyłaś, jak nalegał, żebyś została jeszcze na dzi
siejszą noc?
- Och, zrobił to przez uprzejmość. - Wzruszyła ramio
nami.
- Nie sądzę. Raczej coś sobie po tym obiecuje. Ja go
znam. Tymczasem potraktowałaś go dość zimno. Zawsze
miał opinię pożeracza niewieścich serc.
- Max jest bardzo miły i nawet go lubię - powiedziała
ze spokojem, który ją samą zdziwił. - Ale widzisz, Ham, ja
jestem tu w interesach.
- No tak, tak. To do jutra, Clare.
- Do jutra, Ham. I dziękuję za wspaniałą gościnę.
- Cieszę się, że jesteście zadowoleni z tej wycieczki.
Może kiedyś znowu wybierzemy się gdzieś we trójkę?
- Może.
Akurat! - pomyślała. Na następną wycieczkę we trójkę
musiałaby ją chyba doprowadzić policja! Niewykluczone
zresztą, że mając jego zlecenie, będzie musiała wpadać" tu
od czasu do czasu. Ale Maxa z pewnością wtedy nie bę
dzie, westchnęła w duchu.
- To do jutra. Miłego wieczoru - rzuciła przez ramię
i ruszyła do wyjścia.
Za sobą usłyszała chichot Durnberga.
- Tak, to może być pamiętny wieczór! Ten facet umie
się zabawić, mówię ci, Clare!
Mam nadzieję, że istotnie będzie to pamiętny wieczór,
pomyślała, starannie zamykając drzwi.
UPRAGNIONY CEŁ • 1 3 9
Max zdał sobie sprawę, że brunetka występująca właś
nie na scenie, wpatruje się w niego. Nie, nie mylił się.
Potrząsnęła nawet nagimi piersiami, uśmiechając się pro
wokująco. Widocznie gapił się na nią przez chwilę. Zrobił
to całkiem bezwiednie, bo całe przedstawienie niewiele go
obchodziło. Myślami był zupełnie gdzie indziej - w hotelu,
gdzie czekała na niego długonoga, piękna blondynka.
Tymczasem Durnberg, który siedział razem z nim przy
niewielkim stoliku zastawionym drinkami, był w siódmym
niebie. Krzyczał coś i trzymanym w ręku banknotem wy
machiwał w kierunku podium, po którym paradowały
rozebrane dziewczyny. Brunetka zauważyła banknot i po
machała im załomie, a potem zeskoczyła z podwyższenia
i ruszyła w ich stronę, przedzierając się wśród zatłoczo
nych stolików i opędzając od rąk, wyciągających się na jej
spotkanie, od klapsów i podszczypywań ze strony pod-
ochoconych gości.
- No, jedną już mamy, Max! - krzyknął podniecony
Durnberg. - Ty ze swoją przystojną gębą i ja z moimi pie
niędzmi tworzymy parę niezłych zawodników! Zobacz,
jakie ma zderzaki!
- Uhm. - Max usiłował zdobyć się na odrobinę entuzja
zmu. Mimo wszystko nie chciał psuć Hamowi zabawy
i siedzieć cały czas z ponurą miną. Przychodząc tu, z góry
przecież godził się na wiadomy podział ról.
Brunetkę dzieliło już od nich tylko kilka stolików. Cały
czas patrzyła na Maxa, chociaż posłała też uśmiech Dum-
bergowi, a może chciała się upewnić, że nadal trzyma w rę
ku banknot. Była ładna i nieźle tańczyła, Max musiał to
przyznać. Przez głowę przemknęła mu myśl, jak w tej roli
wypadłaby Clare. Clare tańcząca na tej sali tylko dla niego.
Ta dziewczyna miała nawet podobnie spięte włosy, ale
poza tym była w zupełnie innym typie. No, może jeszcze
1 4 0 • UPRAGNIONY CEL
jeden szczegół, który jakoś przypominał Clare: miała na
nogach czarne, jedwabne pończochy, przypięte do paska
z czerwonej satyny. Jej nogi nie byty jednak tak zgrabne,
jak nogi Clare. Miała może nieco większe piersi, ale nie
dałby głowy, czy nie zawdzięczała tego porcji silikonu.
Sutki zakrywały przyczepione do nich kwiatki w kształcie
stokrotek, również zrobione z czerwonej satyny.
Była teraz tuż obok i tańczyła dla nich w rytm muzyki.
Przyczepionymi na czubkach piersi kwiatkami ocierała się
co chwilę o Maxa lub Durnberga. Czul zapach jej silnych
perfum.
Muzyka ucichła i dziewczyna przysiadła na kolanach
Maxa.
- Jak się bawisz, kochanie? - Uśmiechnęła się zalotnie.
- Świetnie - odpowiedział z kamienną twarzą.
- Max! Jeżeli zamierzasz siedzieć z taką ponurą miną,
to lepiej daj ją tutaj! - Ham klepnął się po swoim kolanie.
- Chodź tu, ślicznotko! Może nie jestem taki przystojny,
jak on, ale z pewnością bardzo miły! W każdym razie mil
szy niż on dzisiaj! - Machnął ręką na Maxa, jakby spisywał
go na straty.
Dziewczyna spojrzała na Armstronga i przejechała po
malowanym na czerwono paznokciem po jego policzku.
- Lubię silnych, skrytych facetów. Ty akurat wyglądasz
na takiego - powiedziała, zaglądając mu w oczy.
- Zostaw go, to beznadziejny przypadek! Ja jestem
o wiele sympatyczniejszy. No i mam dużo więcej forsy
- dodał bez żenady Ham.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę nie spuszczała oczu
z Maxa. Potem uśmiechnęła się i odwróciła w stronę Durn
berga.
- No cóż, nie mam nic przeciwko bogatym mężczy
znom - stwierdziła, wstając z kolan Maxa i okrążając sto-
UFRAGNIONY CEL • 1 4 1
lik, by wylądować na kolanach Hama. - Zresztą, kiedy tu
podchodziłam, wcale nie byłam pewna, który z was, przy
stojniaków, bardziej mi się podoba. Twój przyjaciel znalazł
się jakoś bardziej po drodze. - Uśmiechnęła się do Durn
berga i musnęła piersią jego policzek.
- Mogę ci postawić drinka? - spytał, niezbyt wyraźnie
wymawiając słowa. Wypity alkohol zrobił już swoje.
Max był zadowolony z takiego obrotu rzeczy. Nie miał
najmniejszego zamiaru zawierać bliższej znajomości
z dziewczyną. Najchętniej znalazłby się z powrotem w ho
telu.
- Jasne, że możesz - powiedziała brunetka z niewinną
minką, - Jeżeli tylko poczekasz, aż skończę swój występ.
Został mi jeszcze jeden numer, a potem mamy już cały
wieczór dla siebie.
- Dobra, mogę poczekać - zawołał ochoczo Dumberg,
wodząc po sali szklanym wzrokiem.
- Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę. - Pogładziła go po
ramieniu i wstała od stolika.
Kiedy odeszła, Dumberg zachichotał i zrobił do Maxa oko.
- Widziałeś, jak mi dobrze poszło? A co z tobą? Co
siedzisz taki skwaszony? Ta mała nie była w twoim typie?
- Sam nie wiem dlaczego, ale cały czas czuję lekki ból
głowy. Może to od słońca - skrzywił się Max.
- Ból głowy! Daj spokój, stary!
Max rozłożył tylko ręce w geście bezradności.
- Ale chyba nie zamierzasz już wychodzić? Napij się
jeszcze jednego, to zawsze dobrze robi. Minie jak ręką
odjął, zobaczysz. A potem poszukamy dla ciebie jakiejś
miłej panienki. Wiem, co masz na wątrobie. Clare ci się
podoba i tyle. Chciałbyś się jakoś do niej dobrać, wiem. Nie
martw się, stary, i to załatwimy. Zresztą, o co ci chodzi?
Każda jest taka sama. - Dumberg wydął wargi.
1 4 2 • UPRAGNIONY CEL
- Nie wydaje mi się, aby kolejny drink coś zmienił,
Ham. Muszę chyba pójść do łóżka. - Max uśmiechnął się
mimowolnie. Tym razem wcale nie skłamał. - Czuję, że nie
będziesz miał dzisiaj ze mnie żadnego pożytku. Zresztą,
dasz sobie znakomicie radę beze mnie. - Mrugnął porozu
miewawczo.
- Pewnie, pewnie. O mnie nie musisz się martwić. -
Durnberg przeciągał już słowa. - Ale, stary, powiem ci
jedno. - Pokręcił opuszczoną głową. - Zmieniłeś się. Nie
jesteś już tym samym kumplem, co dawniej!
- Może - mruknął Max. - Ty za to nie zmieniłeś się nic
a nic - powiedział, wstając od stolika. - Poproszę Santiago,
żeby podrzucił mnie do hotelu, a potem wrócił po ciebie.
- Nie tym samym. - Durnberg ciągle kręcił zwieszoną
głową. - Ale, Max - poderwał głowę i spojrzał na niego
całkiem przytomnym wzrokiem - słuchaj, stary przyjacie
lu, jakoś wcale nie pogadaliśmy o twoim projekcie. Może
jutro rano, o ósmej? Przy śniadaniu, co?
Max przyjrzał mu się badawczo. Ten drań znał jego
czułe miejsca.
- Świetnie - odparł. - Przy śniadaniu. Ale czy to dla
ciebie nie za wcześnie, zważywszy plany, jakie masz na
dzisiejszy wieczór?
- Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał! Bądź spokojny,
chłopie! Jutro o ósmej będę jak szczygiełek! - Machnął
ręką, a potem sięgnął po szklaneczkę. - Śpij dobrze!
- Do jutra, - Max kiwnął mu na pożegnanie i ruszył
w kierunku wyjścia.
Kiedy znalazł się na ulicy, szybkim krokiem podszedł do
zaparkowanego opodal mercedesa. Santiago drzemał
w środku przy włączonym cicho radiu. Max zastukał
w szybę. Kierowca podniósł głowę zdziwiony i potoczył
wokół sennym wzrokiem,
UPRAGNIONY CEL • 1 4 3
- Jedziemy, Santiago - powiedział Max, siadając koło
niego.
- A co z szefem?
- Umówiliśmy się, że wrócisz po niego po odwiezieniu
mnie. Może być z pewną damą - dodał Max, wzruszając
ramionami.
- Czasami mam szczerze dosyć tej roboty. - Santiago
skrzywił się. - Gdyby nie pieniądze, rzuciłbym to dawno
w diabły. Niech ktoś inny wozi mu ten jego cholerny tyłek.
Ale pewnego dnia powiem mu, żeby się wypchał!
- Chciałbym być przy tym - uśmiechnął się Max. - Po
zwolisz, że otworzę okno? Potrzebuję świeżego powietrza.
- Nie dziwię się - sarknął Santiago.
Max opadł na fotel i odetchnął głęboko. Sam najchętniej
posłałby Durnberga do wszystkich diabłów. Ale teraz, kie
dy Adele wystąpiła z roszczeniami finansowymi, nie mógł
sobie na to pozwolić. Musiał zabiegać o względy Hama.
No, ale na jakiś czas może dać sobie z nim spokój. Czeka
go kilka godzin tylko z Clare. Na tę myśl ogarnęła go fala
namiętności i czułości zarazem. Kiedy zatrzymali się w ho
telowej alei czuł, że z trudem panuje nad emocjami.
Drzwi łączące ich apartamenty były uchylone. Przez
szparę sączyło się światło. Zrzucając po drodze ubranie,
wszedł do sypialni. Panowała tam kompletna cisza. Czyżby
już spała? Ciekawe, czy leży naga, czy też ma coś na sobie,
przemknęło mu przez głowę.
Na stoliku paliła się nocna lampka. Clare spała. Obok
lampki leżała znajoma paczuszka. Max uśmiechnął się.
Wydawała się całkowicie na swoim miejscu. Wszystko, co
robi Clare, jest takie naturalne!
Dziewczyna miała na sobie przezroczystą koszulę, spod
której wyraźnie prześwitywały sutki. Max zsunął ostrożnie
okrywające ją prześcieradło. Koszula była podwinięta i le-
1 4 4 • UPRAGNIONY CEL
dwie zakrywała wzgórek łonowy. Pogrążona we śnie mło
da kobieta wyglądała bardzo apetycznie,
Zrzucił resztki ubrania i stał przez moment, przygląda
jąc się. Pożądanie walczyło w nim z rozczuleniem. Palce
jej nóg wyglądały tak słodko, ze nabrał ochoty, by je poca
łować. Patrzył na lekko rozchylone usta i rozsypane na
poduszce włosy. Ukląkł i wciągnął w nozdrza delikatny,
subtelny zapach perfum. Pochylił się i musnął wargami
policzek, a potem leciutko pocałował płatek ucha.
- Kocham cię, Clare - szepnął.
Leżała nadal nieruchomo, pogrążona w pierwszym, głę
bokim śnie. Chciał potrząsnąć nią i obudzić, a potem po
wtórzyć te słowa. Wiedział jednak, że to nie ma sensu.
Jeszcze nie teraz, nie dzisiaj. Najpierw musi wiedzieć, jak
się mają jego sprawy z Dumbergiem.
Dmuchnął lekko w jej włosy. Clare westchnęła, zamru
gała długimi rzęsami i uniosła powieki, ale zaraz zamknęła
je z powrotem,
- Obudź się, moja śliczna. Mam na ciebie wielką ochotę
- wyszeptał jej do ucha.
- Uhmm - zamruczała i przewróciła się na bok, potarła
policzkiem o poduszkę i otworzyła oczy.
- Max, to ty? - Popatrzyła na niego zaspanym wzro
kiem.
- Tak, to ja - powiedział, układając się obok niej na
łóżku. - I nawet sobie nie wyobrażasz, jaki stęskniony za
tobą. - Podparł się na łokciu i pochylił nad nią.
Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Och, wreszcie jesteś. Tak długo czekałam. Nie mogłeś
go zostawić wcześniej?
- Nie mogłem - pokręcił głową. - I tak chyba się na
mnie obraził, ale nie byłem w stanie tego dłużej wytrzy
mać.
UPRAGNIONY CEL • 1 4 5
- Wytrzymać czego? - zapytała, unosząc brwi i nie
czekając na odpowiedź, dodała: - Pachniesz jakimiś okro
pnymi perfumami! Co to ma znaczyć?
- Och, to tylko pewna tancerka. - Pogładził ją palcem
po brodzie.
- Tańczyłeś z kimś?
- Nie. - Jego dłoń rozpoczęła wędrówkę wzdłuż jej
uda. - Och, Clare, chcę cię wściekle!
- Max! - Zacisnęła uda, zanim zdążył dotrzeć do celu.
- Co to za tancerka? Skąd ten zapach?
- Och, nie ma o czym mówić. Po prostu usiadła mi na
chwilę na kolanach. - Schylił się i pocałował koniuszek jej
piersi.
- Jak to nie ma o czym mówić?! - Odsunęła jego gło
wę. - Co ona robiła na twoich kolanach?
Max jęknął.
- Zdawało jej się, że patrzę na nią, a wcale nie patrzy
łem. Gapiłem się na scenę i cały czas myślałem tylko o to
bie. Akurat tańczyła, napotkała moje spojrzenie, no i wyda
wało jej się...
- Oczywiście, Max, oczywiście - żachnęła się. -1 co się
działo potem, kiedy już się znalazła u ciebie na kolanach?
- Nic, absolutnie nic! Mówię ci, wzięła mnie za szuka
jącego przygód faceta. Zresztą Ham od razu ją zaprosił do
siebie na kolana, skorzystałem z tego i wyrwałem się stam
tąd. No i jestem. - Uśmiechnął się uwodzicielsko.
Clare usiadła na łóżku.
- A co miała na sobie ta tancerka?
- Nie pamiętam dobrze. Coś czerwonego.
- Coś czerwonego? Ale co?
- No, czerwony pasek do pończoch i małe, czerwone
stokrotki. Clare, o co ci właściwie chodzi? Jesteś zazdros
na?
1 4 6 • UPRAGNIONY CEL
- Małe... czerwone... stokrotki... - wycedziła wolno.
- A na czym? Wolno wiedzieć?
- Nie wygłupiaj się! Przecież sama powiedziałaś, że
bym poszedł z Hamem!
- Ale nie przyszło mi do głowy, że będziesz tam dopie
szczał jakieś panienki z małymi, czerwonymi stokrotkami
na... - zawiesiła głos.
- ... na sutkach - dokończył mimowolnie.
- Och,Max!-wykrzyknęła.-Ajakieortebyły?Duże?
Małe? Całkiem małe?
- Małe co? - Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- No, te stokrotki!
- O, bardzo małe...-uśmiechnął się.
- Max, jesteś drań! - Spojrzała na niego surowo.
Spróbował ją objąć i przyciągnąć do siebie, ale go ode
pchnęła.
- Przestań! - zaprotestowała, kiedy znowu chwycił ją
w ramiona i pociągnął na łóżko. Usiłowała mu się wywi
nąć, ale na próżno.
- Jak mogłeś wejść do mojego łóżka, nosząc jeszcze na
sobie zapach jakiejś innej kobiety?!
- Nie mogłem się doczekać! Przecież ci mówię, Clare,
żadna z tych dziewczyn nie dorównuje tobie!
- I z tego powodu wziąłeś jedną na kolana? Żeby ją
pocieszyć?
Max nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Clare! Ty jesteś zazdrosna! Ale akurat w tym wypad
ku nie ma o co! Tak zachowują się striptizerki na całym
świecie. Leż spokojnie i słuchaj, co do ciebie mówię! Zo
stał z nią Hara, a ja wyszedłem!
Clare próbowała się wyrwać, ale nic z tego nie wyszło.
Max wykorzystał krótki moment, kiedy jej głowa opadła na
poduszkę, przypadł ustami do jej ust i zaczął całować. Po-
UFRAQN1QNY CEL • 1 4 7
czątkowo broniła się, zaciskając wargi, ale wkrótce jej opór
zaczął słabnąć.
- Głuptasie - uniósł głowę - czy naprawdę nie wiesz,
co do ciebie czuję?
- Jeszcze do dzisiaj zdawało mi się, że wiem - szepnę
ła, poddając się jego pieszczotom.
- Cicho. - Zamknął jej usta pocałunkiem, a polem zaj
rzał w oczy. - Teraz pozwól mi się kochać - powiedział
niskim, zmysłowym głosem.W odpowiedzi usłyszał jedy
nie westchnienie, które zabrzmiało jak zaproszenie do mi
łości. Poczuł wzbierające w nim pożądanie. Przyklęknął
i zsunął ramiączka nocnej koszuli. Przez ciało Clare prze
biegło drżenie, wyprężyła się w oczekiwaniu rozkoszy.
Chwycił wargami jej sutkę i lekko ścisnął. Clare głośno
przełknęła ślinę i niemal zachłysnęła się własnym odde
chem. Kiedy podrażnił sutkę językiem, usłyszał jęk rozko
szy. Całował teraz i ssał na przemian jej piersi Ona zanu
rzyła ręce w jego włosach, chwytając mocno za głowę.
Kątem oka dostrzegł, że otwartymi ustami spazmatycznie
łapie powietrze.
Sunął wargami po jej ciele, ściągnął koszulę i zaczął
całować pępek. Potem delikatoym, ale stanowczym gestem
rozsunął jej uda i wtulił się w nie.
- Och, Max! Och! - jęknęła, kiedy dotarł do źródła
rozkoszy.
Dreszcze, jakie raz za razem nią wstrząsały, podniecały
go i zachęcały do zdwojenia wysiłków. Zdawał sobie spra
wę, że teraz trzeba jej już bardzo niewiele. Wiedział jednak,
że rozkosz będzie większa, jeżeli zostawi ją na chwilę, by
znowu doprowadzić do spazmu. Podniósł głowę i dźwignął
się w górę, wodząc językiem po jej brzuchu, piersiach,
szyi, zatrzymując się w końcu na ustach.
- Och, Max, pragnę cię-wyszeptała suchymi wargami.
1 4 8 • UPRAGNIONY CEL
Oplotła go ramionami i mocno przywarła do niego całym
ciałem. - Max, kochaj mnie. Nie wytrzymam tego dłużej.
- Zaraz będę z powrotem. - Pocałował ją za uchem,
wyswobodził się z jej objęć i podszedł do stoliczka. Przy
siadł na krawędzi łóżka, by po chwili znów znaleźć się przy
niej.
- Co mówiłaś? - uśmiechnął się. - Na co to masz ochotę?
- Och, Max, nie każ mi dłużej czekać - wydyszala mu
prosto w usta. - Zobacz sam - złapała jego rękę i poprowa
dziła w dół swego brzucha.
- Cudownie, Clare - szepnął czując, jak jego palce za
nurzają się w ciepłej wilgoci.
- Chodź - powiedziała ochrypłym z podniecenia gło
sem - weź mnie, Max.
Wszedł w nią i natychmiast poczuł, jak jej ciało pręży
się pod nim z rozkoszy. Jego biodra zaczęły pracować
w miarowym rytmie. Clare niemal od razu się w nim odna
lazła. Zanurzył twarz w jasnych włosach rozsypanych na
poduszce. Słyszał tylko jej przeciągły jęk. Miał ochotę
kochać ją tak, by zapamiętała te chwile do końca życia.
Zacisnął zęby i wdzierał się w nią miarowo starając się, aby
przypadkiem jej nie wyprzedzić. Robił to z całym zapamię
taniem, na jakie było go stać.
Nagle krzyknęła i przez jej ciało przebiegł dreszcz. Wes
tchnął głośno nie wiedząc, czy z ulgą, czy z niebywałej
wprost rozkoszy. Jemu samemu brakowało już bardzo nie
wiele i w kilka sekund później połączył się z nią całkowi
cie, Nie ustawał jednak jeszcze przez dobrą chwilę, słysząc
przyspieszony oddech Clare.
Wreszcie opadł na nią nieruchomiejąc. Uniósł głowę
znad jej ramienia i spojrzał w błyszczące oczy dziewczyny,
- No, jak? Warto było czekać?
- Och, Max. To było... To było oszałamiające! -Clare
UFRAGNlONyCEL • 1 4 9
pogładziła go po włosach. Przez chwilę leżeli nic nie mó
wiąc. - Max! - poczuł, jak się pod nim poruszyła i zsunął
się na bok. Clare spojrzała na niego. - Max, wiesz - powie
działa - dziś po południu Durnberg mówił mi o twojej
żonie i tym facecie z Kalifornii.
Stężał cały, ale nie trwało to długo. Zwykle na samą
wzmiankę o tamtym wydarzeniu - czy myślał o tym sam,
czy też wspominał to ktoś ze znajomych, wpadał w przy
gnębienie. Teraz nic takiego się nie wydarzyło! Ta dziew
czyna zdjęła chyba z niego zły czar!
- Nie dziwię się wcale, że ci o tym opowiedział. Jemu
sprawiło to ogromną satysfakcję, zwłaszcza że sam, jak
sądzę, miał na Adele wielką ochotę. Zawsze bardzo mu się
podobała.
- Tak podejrzewałam. Max, słuchaj, to nie moja spra
wa, ale wiem, że ludzie, którzy się rozwodzą, wpadają
czasami w tarapaty finansowe.
- Owszem, to się nawet często zdarza.
- Zawsze sprawiałeś wrażenie bardzo zamożnego czło
wieka, ale dzisiaj wieczorem, kiedy zaczęłam się nad tym
zastanawiać, doszłam do wniosku, że jeżeli nie dostajesz
tego zlecenia, to znajdziesz się, być może, w przykrej sytu
acji.
- Może. I co z tego? - Wydął lekko wargi.
- Sama nie wiem-zawahała się.
- Słuchaj, Clare - objął ją ramieniem - mówiłem ci,
żebyś się nie martwiła. Cokolwiek się stanie, wszystko
będzie dobrze! A zresztą, będziemy się martwić jutro.
- Ale...
- Jutro, powiedziałem - powtórzył z naciskiem, przy
suwając się do niej i czując nowy przypływ pożądania.
ROZDZIAŁ
12
Kiedy się obudziła, była sama w pokoju.
- Max! - zawołała w stronę łazienki. - Jesteś tam?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, usiadła na łóżku
i wówczas spostrzegła karteczkę na stoliku obok. Sięgnęła
po nią z uśmiechem. Ciekawe, co znowu wymyślił.
„Poszedłem na spotkanie z Hamem o ósmej. Rozu
miem, że ty jesteś umówiona na dziewiątą. Trzymaj się."
Poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Zabawa się skoń
czyła. Dzisiaj E.Hamilton Dumberg dokona wyboru mię
dzy jej propozycją a ofertą Maxa. Zdawała sobie sprawę, że
Max potrzebuje tego zlecenia i ile ono znaczy dla przyszło
ści Joela. Nie wiedziała natomiast, jak jej ewentualny su
kces może wpłynąć na jej cudowny związek z Maxem.
Zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, ale ona miała co
do tego poważne wątpliwości.
Ostatnia noc przekonała ją ostatecznie, że pragnie żyć o
boku Maxa. Połączyła ich niewiarygodna namiętność, ale
wraz z namiętnością przyszło uczucie.
Uwielbiała jego spokój, pewność siebie, uprzejmość.
Był cudownym kochankiem, a równocześnie pomagał jej
na każdym kroku. Kilka razy miał okazję pogrążyć ją
UPRAGNIONY CEL • 1 5 1
w oczach Durnberga, ale nie zrobił tego. Teraz ryzykował
utratą kontraktu i stałego klienta.
Odezwał się telefon i Clare szybko sięgnęła po słucha
wkę. Może to dzwoni Max, żeby powiedzieć jej „dzień
dobry" na chwilę przed spotkaniem z Dumbergiem? Do
ósmej brakowało tylko pięciu minut.
- Zamówione budzenie do pokoju dwadzieścia cztery
- rozległ się szorstki głos w słuchawce.
- Dziękuję, już nie śpię - westchnęła rozczarowana.
Odłożyła słuchawkę i pomyślała z czułością o Maxie. Za
dbał o wszystko. Nie chciał, żeby zaspała. Jak mogłaby go nie
kochać? Niektórzy mężczyźni obsypywali kobiety kwiatami.
- Max miał dla niej całe naręcza dobrych myśli. Otaczał ją
troskliwością i opieką. Myśl o kwiatach przypomniała jej, jak
nocą kłócili się z powodu satynowych stokrotek i uśmiechnę
ła się, przeciągając leniwie. Potem szybko wyskoczyła z łóż
ka. Wchodząc pod prysznic, pocieszała się, że może jednak
wszystko potoczy się szczęśliwie, tak jak zapewniał Max, On
nigdy nie rzucał słów na wiatr, więc jeśli nawet to ona dosta
nie zlecenie, może ich związek na tym nie ucierpi Wówczas
uda jej się zdobyć dwa najbardziej upragnione cele - Maxa
i sukces zawodowy.
Podczas kąpieli odkryła, że po miłosnych nocach dużo
bardziej podoba się jej własne ciało. Dlatego, że kochał je
Max. Piersi, które wiele razy wydawały jej się zbyt małe,
wyglądały wspaniale, bo on się nimi zachwycał i całował
je. Nie martwiła się już, że jest zbyt wysoka, bo wiedziała,
że on przepada za wysokimi kobietami o długich, zgrab
nych nogach. Była nawet o krok od tego, żeby nie pomalo
wać tuszem rzęs, ponieważ według Maxa jasna, naturalna
oprawa oczu nadawała jej spojrzeniu uwodzicielski urok.
Gdy wyszła przed dom i stanęła w promieniach gorące
go słońca, była całkowicie odprężona. Jeśli Dumberg wy-
1 5 2 • UFRAGNIOHY CEL
bierze jej ofertę, wspaniale. Jeśli nie - rozejrzy się za czymś
równie opłacalnym. Nic nie stanowi poważnej przeszkody,
skoro ma przy sobie Maxa.
Znalazła Dumberga, popijającego kawę przy tym samym
stoliku, przy którym jedli we trójkę kolację pierwszego wie
czora. Widok, jaki rozciągał się za jego plecami, przypominał
zdjęcie z kolorowego folderu reklamowego. Promienie słoń
ca odbijały się od powierzchni oceanu, a wśród łagodnych fal
kołysały się małe, kolorowe żaglówki.
Clare wcale nie chciała opuszczać Florydy. Nie mieli dotąd
czasu, by poleżeć z Maxem na plaży, poszukać muszelek lub
popływać żaglówką. Mimo to wszystko przepełniało ją tu
radością, może z wyjątkiem obecności Dumberga.
- Witaj, Clare - powiedział, wstając na jej widok. - No,
no! W tej śnieżnobiałej sukience wyglądasz nadzwyczaj
dziewczęco.
Na jedną, krótką chwilę Clare przeraziła się, że Max
wszystko mu o nich opowiedział, ale natychmiast zawsty
dziła ją własna głupota. Dumberg zaczynał po prostu swoje
normalne gierki.
- Jaki ładny dziś dzień, prawda? - odezwała się, pusz
czając komplement mimo uszu.
- Rzeczywiście. Uważam, że powinno padać, gdy trze
ba wyjeżdżać z takich miejsc, jak to.
- Nie wiem, czy masz rację - zaoponowała, zerkając
w kartę. Nagle zdała sobie sprawę, że jest straszliwie głod
na, - Myślisz, że mogę zamówić coś do jedzenia?
- Ależ oczywiście! Wszystko, co zechcesz.
Clare zamówiła ogromne śniadanie: sałatkę owocową,
jajka na szynce, konfiturę z porzeczek i kawę.
- A ty nie zjesz niczego? - spytała, odwracając się do
Dumberga
- Nie, dziękuję. Wypiję jeszcze jedną kawę - odparł,
UPRAGNIONY CEL • 1 5 3
przywołał kelnera, roznoszącego kawę w srebrnym dzban
ku i kazał napełnić ich filiżanki.Clare rozglądała się, szuka
jąc śladów obecności Maxa. Jeśli nawet jadł śniadanie,
wszystkie nakrycia zostały już uprzątnięte. Tak, Max znał
już decyzję Dumberga. Ciekawe, jak długo Ham będzie się
z nią bawił, zanim przedstawi swój werdykt. Zdumiewało
ją własne opanowanie. W życiu Clare wydarzyło się coś tak
ważnego, że Dumberg nie mógł teraz niczym zniszczyć jej
spokoju ducha.
- Dobrze spałaś, Clare?
- Cudownie, dziękuję - odpowiedziała, przyznając
w duchu, że mówi szczerą prawdę. Spała krótko, ale za to
jej sen był mocny i głęboki.
- Bałem się, że to wyczekiwanie może cię zdenerwo
wać.
- Nie, Ham, niczym się nie martwiłam. - Spojrzała mu
prosto w oczy. - Przedstawiłam ci moją ofertę najlepiej, jak
umiałam i nie mogę już zrobić nic więcej.
- Rozumiem. - Biel jego nienagannych zębów błysnęła
w chłodnym uśmiechu. - Powiedziałem Maxowi, że jesteś
twardą zawodniczką. I na dodatek zimną jak lód.
Clare udała, że strzepuje jakiś pyłek z kolan. Musiała po
prostu spuście" wzrok, żeby Dumberg nie zobaczył zdumie
nia w jej oczach. Tak długo udało im się z Maxem utrzy
mać swoje sprawy w tajemnicy. Nie może pozwolić, by
teraz wszystko się wydało.
- Podchodzę poważnie do interesów, to wszystko. -
Podniosła wzrok upewniwszy się, że całkowicie już nad
sobą panuje.
- Zgadzam się. Właśnie dlatego postanowiłem dać ci
zlecenie na wszystko - ubezpiecznie życia, zdrowia i obu
posiadłości.
Oszołomiona Clare starała się zrozumieć, co usłyszała.
1 5 4 » UPRAGNIONY CEL
Z niewiadomych powodów miała wrażenie, że Dumberg
mówił do niej w jakimś obcym języku.
- Sprawiasz wrażenie kompletnie zaskoczonej. Czyż
byś się tego nie spodziewała?
- Ja... sama nie wiem, czego się spodziewałam, ale
przecież od wielu lat miałeś umowę z Maxem.
Sądziła, że w takiej chwili będzie ją rozpierać duma,
tymczasem wszystkie jej myśli biegły do Maxa. Przypo
mniała sobie, jak patrzył na nią zeszłej nocy i zapewniał, że
w ogóle się nie przejmie, jeśli straci zlecenie Dumberga.
Czy rzeczywiście przyjął obojętnie jego decyzję?
- Max nie potrafi wszystkiego załatwić, jak sama to
słusznie zauważyłaś, Clare. Mimo naszej długoletniej
przyjaźni nie mogę powierzać mu spraw, z którymi sobie
nie radzi. Zaniedbał się w pracy. Nie ma komputera, nie
weryfikuje stawek co roku, nie wyrobił sobie licencji na
Florydzie, Ty natomiast zdobyłaś się na świetne posunięcie.
Wyrobiłaś sobie licencję na Florydzie, zanim jeszcze dosta
łaś moje zlecenie.
- Dziękuję ci.
Kelner przyniósł zamówione dania. Co też strzeliło jej do
głowy, żeby zamawiać tyle jedzenia? Czuła gwałtowną po
trzebę, by stanąć w obronie Maxa. Wiedziała jednak, że
uświadomi wtedy Dubergowi, co naprawdę łączy ją z Maxem
Chciała wybiec z restauracji, odnaleźć go jak najszybciej
i zobaczyć na własne oczy, jak przyjął porażkę. Tego jednak
też nie mogła zrobić. Poprawiła się na krześle i odchrząknęła.
- Ubezpieczenie Flagstaff Fairways przez Agencję
Armstronga wygasa pierwszego grudnia, więc poczekamy,
oczywiście, do tego dnia, a ja przygotuję odpowiednie do
kumenty, by moja agencja mogła przejąć wszystkie spra
wy, poczynając od dnia następnego - powiedziała. - Co się
tyczy Sugar Sands, to poprzednie ubezpiecznie wygasa...
UPRAGNIONY CEL • 1 5 5
zobaczmy, kiedy... otóż wygasa chyba pierwszego marca,
Czy tak? - Wczoraj świetnie pamiętała każdy szczegół, ale
teraz nie potrafiła się skoncentrować.
- Właśnie tak. Pierwszego marca - potwierdził Dum
berg, zerkając na nią z zainteresowaniem.
- Sprawy związane z ubezpieczeniem zdrowotnym
i ubezpieczeniem na życie będziemy przejmować stopnio
wo, ale nie będziemy w tym przypadku czekać na ich wy
gaśnięcie, Załatwię to sama z agentem, który prowadził to
do dzisiaj. Skontaktuję się z nim natychmiast po powrocie
do Flagstaff.
- Świetnie. Dzwoniłem już do niego, więc będzie na
ciebie czekał, Moje gratulacje, Clare - powiedział Dum
berg, znowu się uśmiechając. - Teraz, gdy wszystko już
postanowione, mogę ci się przyznać, że zaprosiłem cię dla
zabawy, żeby postraszyć trochę starego Maxa. Ale ty za
chowałaś się jak prawdziwa profesjonalistka. Uważaj jed
nak, pracuj na pełnych obrotach i nie powtarzaj błędów
Maxa.
- Nie powtórzę.
- Teraz zjedz coś wreszcie, Clare. Interesy już załatwio
ne, czas na śniadanie.
- Wiesz, Ham - powiedziała, wstając od stołu - myślę,
że trzeba trzymać się reguł fair play. Chyba poszukam
Maxa i upewnię się, że nie żywi do mnie żalu. Mam dla
niego wiele podziwu i nie chciałabym, byśmy stali się wro
gami, tylko dlatego że...
- Jego tu nie ma - wtrąci! Dumberg.
- Co? - Clare zatrzymała się gwałtownie.
- Kiedy poznał moją decyzję, kazał Santiago odwieźć się
na lotnisko. Myślę, że zamierza złapać samolot o dziesiątej.
- Nie rozumiem, przecież mieliśmy wracać razem oko
ło południa. - Clare starała się ze wszystkich sił zapanować
1 5 6 • UPRAGNIONY CEL
nad emocjami, ale wpadała w coraz większy popłoch. Wy
jechał? Jak to wyjechał?
- Obawiam się, że będziesz wracać sama.
Clare spojrzała na połyskujące wody zatoki. Jeśli Max
wyjechał, to znaczy że bardzo się przejął, wbrew temu, co sam
poprzednio mówił. A jeśli się przejął, to znaczy że ich związek
nie przetrwa tego ciosu. Tak, Clare zrozumiała, że przyjdzie
jej stawić czoło gorzkiej prawdzie - wygrała na polu zawodo
wym, ale równocześnie straciła mężczyznę, którego kocha.
- Słuchaj! - zawołał Joe! z kąta pokoju w biurze Clare,
gdzie siedzieli razem w sobotni ranek. - Potrafisz to odczy
tać? - Podniósł do góry brunatną teczkę. - W samym środ
ku tego numeru telefonicznego jest obrzydliwa plama.
- O mój Boże! - zawołała matka Clare, zerkając syno
wi przez ramię, - To musi być następna z tych teczek, które
weszły w ścisły kontakt z resztkami pizzy. Myślałam, że
wszystkie są na mojej kupce.
Clare podniosła się z podłogi, zostawiając dwie swoje
sterty. Na jednej leżały stare teczki, a na drugiej nowiutkie,
w kolorach tęczy.
- Pozwólcie mi spojrzeć. - Wzięła teczkę od brata
i przyjrzała jej się uważnie.
- Jak myślisz, co to jest? - spyta! Joel.
- Powiedziałabym, że pepperoni, grzyby i chyba an-
chois, sądząc po zapachu. - Przysiadła ciężko na podłodze
obok niego.
- Miałem na myśli numer telefonu, siostrzyczko- zachi
chotał Joel.- Moim zdaniem to kiełbaska, a nie pepperoni.
Matka wyciągnęła szyję, żeby popatrzeć.
- Masz rację, dziecko. Plamy po pepperoni są okrągłe,
tymczasem po kiełbaskach przypominają bardziej kiść wi
nogron albo może...
UPRAGNIONY CEL • 1 5 7
Clare cisnęła teczkę na podłogę i ukryła twarz w dłoniach
- Mam już tego dosyć!
- Kiepsko wyglądają, to prawda - zgodził się Joel - ale
gdybyś zobaczyła, jak wyglądała mamusia po półgodzin
nym grzebaniu w śmietniku! Cały dzień uczyłem się do
klasówki. Kiedy zszedłem na dół, poczułem dziwny za
pach, a to była ona.
- Ciągle .nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiłaś.
- Clare spojrzała na matkę. - Mówiłam, żebyś posłała Joe-
la. A co będzie, jeśli ktoś cię tam widział? Moja własna
matka grzebiąca w śmietniku!
- Ja też bym się specjalnie nie napraszal - zauważył
nieśmiało Joel.
- Wiedziałam, że musi się uczyć do klasówki - odpo
wiedziała matka, wzruszając ramionami. - Poczekałam, aż
zrobi się ciemno. Nikt mnie nie widział.
- Och, mamo - Clare pokręciła głową-jesteś niesamo
wita, słowo daję,
- Najważniejsze, że odzyskałam teczki - stwierdziła
z dumą matka.
- Tak, to naprawdę było ważne. - Clare rozejrzała się
po biurze. Cała podłoga zastawiona była różnokolorowymi
stertami. Wszyscy troje postanowili poświęcić cały week
end na przepisywanie potrzebnych informacji ze starych do
nowych teczek.
- Kogo spryskać odswieżaczem powietrza?-spytał Jo
el, podnosząc do góry rękę z pojemnikiem.
- Dziękuję bardzo. - Clare zmarszczyła nos. - Wyla
łam na siebie cały flakonik „Niebiańskich bzów" i jak na
razie mam dosyć. Joel, może skoczyłbyś do sklepu obok
i kupił nam wszystkim po kanapce. Zbliża się południe.
- Kanapki? Czyżby nikt nie miał ochoty na pizzę? -
Chłopak wykrzywił się zabawnie.
1 5 8 • UPRAGNIONY CEL
- Idź już! - krzyknęła Clare, rzucając w niego teczką.
- Czego powinienem użyć zamiast pieniędzy?
- Masz. - Clare podniosła się i sięgnęła po portmonet
kę. - To ci powinno wystarczyć. - Podała mu banknot.
Odkąd dostała zlecenie Durnberga, pieniądze przestały być
powodem ciągłych utrapień. Pierwsze składki wpłyną do
niej, co prawda, dopiero za dwa miesiące, ale wiedziała, że
może na nie liczyć.
Kiedy Joel wyszedł, usiadła znowu przy swojej części
teczek.
- Zrobię może jeszcze kilka, zanim wróci z jedzeniem
- westchnęła ciężko.
- Clare, naprawdę bardzo cię przepraszam za całe to
zamieszame. Musisz mieć dosyć matki, która ciągle się do
wszystkiego wtrąca,
- Nie mów takich rzeczy, mamo, - Clare zerwała się
z podłogi, podbiegła do niej i objęła ramieniem. - Miałaś
wspaniały pomysł i kiedy już skończymy to przepisywa
nie, archiwum będzie wyglądać porządnie i kolorowo.
- Ale ty jesteś taka przygnębiona, kochanie. I wcale ci
się nie dziwię. Tyle roboty i ten obrzydliwy zapach!
- Nie, mamo - Clare zawahała się przez chwilę - moje
przygnębienie nie ma z tym nic wspólnego - stwierdziła
stanowczo.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Gdybym nie spowodo
wała całego tego zamieszania, miałabyś tysiąc powodów,
żeby czuć się szczęśliwa. Pokonałaś wreszcie tego Armstron-
ga. Zamiast jednak się cieszyć i uczcić ten sukces, musimy
tkwić cały weekend przy tych śmierdzących teczkach.
- Mamo, ja....- Clare nie zamierzała zwierzać się mat
ce, jednak nie mogła pozwolić, by obarczała się winą.
- O co chodzi, Clare? - Matka położyła jej ręce na
ramionach. - Czy stało się coś złego?
UPRAGNIONY CEL • 1 5 9
Dziewczyna spojrzała na nią i zalała się łzami.
- Clare, kochanie! - Starsza pani objęła córkę i przytu
liła mocno. - Wszystko będzie dobrze, na Boga! Uspokój
się, nie płacz. - Gładziła ją delikatnie po głowie. Potem
wzięła pod brodę jak małą dziewczynkę. - Może chcesz mi
coś wyznać, wyrzucić to z siebie? - spytała łagodnie.
- Chodzi o Maxa - zaczęła Clare i opowiedziała matce
pokrótce całą historię. Kiedy doszła do wydarzeń ostatnie
go poranka na Florydzie, w oczach nie miała już śladu łez.
Mówiła szybko i z gniewem, oczekując, że matka w pełni
podzieli jej oburzenie.
- Czy słyszałaś, żeby ktoś zachował się kiedyś równie
podle jak on?
- Z tego co mówiłaś wynika, że ten mężczyzna nie jest
ci obojętny - rozpoczęła matka ź troską w głosie.
- I cóż z tego? - Clare gwałtownym ruchem odrzuciła
do tyłu włosy, ale nie zaprzeczyła. - On nigdy nie traktował
mnie poważnie.
- Nie byłabym taka pewna - zaoponowała ostrożnie
matka, - A jeśli wpadł w tarapaty finansowe? Mężczyzna
w rodzaju Maxa Armstronga może nie chcieć zawracać
w głowie kobiecie, jeśli wie, że nie będzie potrafił zapew
nić jej wygodnego życia.
- Ale przecież sam mi powiedział, że rozstanie z Dum-
bergiem nie będzie dla niego żadną katastrofą. Myślę, że
chodzi o coś zupełnie innego. Czuje się dotknięty w swej
dumie i nie potrafi spojrzeć w twarz komuś, kto pokonał go
w interesach, tym bardziej że w tym przypadku jest to ko
bieta i na dodatek dużo od niego młodsza.
- Wiec chcesz to tak zostawić?
- Tak, chyba tak.
Matka usiadła na podłodze i objęła ramionami kolana.
1 6 0 • UPRAGNIONY CEL
- Powiedz mi, Clare, czy przestałabyś się nim intereso
wać, gdyby się okazało, że stoi na krawędzi bankructwa?
- Oczywiście, że nie! Przecież chodzi mi o Maxa, a nie
o jego pieniądze!
- To może on powinien się o tym dowiedzieć, zanim
ostatecznie postawisz krzyżyk na tej znajomości? - zapro
ponowała matka, spoglądając na nią uważnie.
- Ależ, mamo! Sądziłam, ze nie cierpisz Maxa Arm-
stronga!
- Wszystko, co o nim wiem, powiedział mi twój ojciec.
Jednak to, co właśnie usłyszałam, a szczególnie takt, że po
magał ci radzić sobie z Durnbergiem, chociaż byliście prze
cież rywalami, każe mi zmienić stosunek do tego człowieka.
Clare uśmiechnęła się do matki i przysiadła na piętach
tuż obok niej.
- Mamo, ty zawsze bierzesz stronę pokonanego.
- Tak, chyba to prawda. Teraz, kiedy znam już tę histo
rię, żal mi trochę Maxa Armstronga, chociaż nigdy nie
podejrzewałam, że on akurat może wzbudzić we mnie takie
uczucia. Pomyśl sama: stracił żonę, synów, a teraz jeszcze
klienta, który był złotą żyłą. Dobrze, że trafiło nam się to
zlecenie. Pieniądze są nam bardzo potrzebne, a poza tym
ciężko na nie musiałaś zapracować. Ale, z drugiej strony,
Max wart jest tego, żeby,,, no, myślę, że powinien wie
dzieć, iż tobie nie chodzi o pieniądze.
- Myślisz, że powinnam z nim porozmawiać? - spytała
Clare, patrząc niepewnie na matkę.
- Tak, kochanie, tak myślę. Im szybciej, tym lepiej.
Przecież chcesz go zobaczyć, prawda?
- Bardzo - przyznała z ciężkim westchnieniem Clare.
ROZDZIAŁ
13
Clare wybrała biuro Maxa. Uznała, że będzie to bezpie
czniejsze miejsce na spotkanie niż jego dom. W biurze
mogła się zjawić pod byle pretekstem, związanym z ubez
pieczeniem Flagstaff Fairways, które przecież pozostawało
w gestii Maxa do grudnia. Jeśli będzie oschły i na dystans,
natychmiast sobie pójdzie. Ale jeśli cokolwiek w jego za
chowaniu przekona ją, że matka miała rację, zostanie i po
wie mu, jak bardzo się myli. W poniedziałek rano Max
powinien być w biurze. Clare poprosiła matkę, żeby zastą
piła ją w agencji. W przyszłości miała zamiar robić to czę
ściej, zdała sobie bowiem sprawę, że matka rozpaczliwie
potrzebuje jakiegoś zajęcia. Joel był już prawie dorosły
i starsza pani nie miała po prostu czym wypełnić wolnego
czasu. Wymyślała więc sobie przeróżne zajęcia. Piekła cia
sta dla sąsiadów, zamieniła biuro Clare w istną oranżerię,
zapełniła jej archiwum kolorowymi teczkami, ale na dłuż
szą metę to nie załatwiało sprawy. Clare potrzebowała se
kretarki i po uzyskaniu zlecenia Dumberga mogła sobie
wreszcie na nią pozwolić, więc postanowiła zaproponować
tę posadę właśnie matce.
W niedzielę we Flagstaff zaczął padać deszcz. Po kilku
słonecznych dniach na Florydzie, Clare z trudem przyzwy-
.
1 6 2 • UPRAGNIONY CEL
czajała się do szalika, rękawiczek i botów. Jadąc samocho
dem w stronę centrum miasta, myślała, że w gruncie rzeczy
przydałoby się jej kilka nowych strojów. Wybierze się na
zakupy, gdy tylko dostanie pierwsze pieniądze.
Przed drzwiami budynku, w którym mieściło się biuro
Maxa, Clare porządnie wytarła buty o wycieraczkę i wesz
ła do długiego holu. Rozejrzała się wokół i po lewej stronie
spostrzegła tablicę informacyjną. Musiała przejść do końca
długiego korytarza. Po drodze zdjęła rękawiczki i schowała
je do torby.
Wreszcie stanęła przed drzwiami, które ozdabiał duży
rysunek pluszowego niedźwiadka i znany jej na pamięć
slogan: „Agencja Ubezpieczeniowa Armstronga - Symbol
Bezpieczeństwa". Trudno powiedzieć, żeby ona sama czu
ła się w tej chwili bezpiecznie i pewnie. Wytarła o płaszcz
wilgotne ze zdenerwowania dłonie. Czekało ją trudne zada
nie, dużo trudniejsze, niż sądziła. Zza drzwi dobiegał stu
kot maszyny do pisania. Zapomniała, że Max miał przecież
sekretarkę. Świadomość, że nie będzie z nim sam na sam,
dodała jej odwagi i zdecydowanym ruchem nacisnęła
klamkę.
Rudowłosa dziewczyna podniosła głowę znad maszyny.
- Czym mogę pani służyć?
- Ja... - Clare spojrzała w głąb przestronnego pokoju,
gdzie za masywnym biurkiem siedział Max i rozmawiał
przez telefon. Widząc ją, podniósł rękę i pomacha! na po
witanie. Zupełnie jakby była jakąś daleką znajomą. Clare
poczuła, że sztywnieje z przerażenia, ale nie mogła się już
wycofać. - Chciałam porozmawiać z panem Armstron-
giem, Z Maxem - dodała szybko, by uświadomić dziew
czynie, że dobrze się znają.
- Pani godność, proszę?
Clare popatrzyła na sekretarkę i uświadomiła sobie, że to
UPRAGNIONY CEL • 1 6 3
musi być Gloria, dziewczyna, która tyle się nauczyła w biu
rze Maxa, iż miała zamiar otworzyć własną agencję. Zasta
nowiła się przez sekundę, czy tych dwoje coś kiedyś łączy
ło: Nie byłoby w tym nic dziwnego.
- Nazywam się Clare Pemberton.
- Och, Clare - wyrwało się sekretarce. - To znaczy,
chciałam powiedzieć, proszę, niech pani spocznie. Jestem
pewna, że Max za chwilkę skończy rozmawiać - dodała,
wskazując jej krzesło pod ścianą.
- Dziękuję.
Clare usiadła, ale nie chciała patrzeć w stronę Maxa.
Zabrała się więc do przeglądania pism, które leżały na
stoliku obok. Znajdowały się tam egzemplarze „Readers'
Digest", „People" i „Time", dokładnie tak, jak jej kiedyś
opowiadał. Spojrzała przed siebie. Na przeciwległej Ścia
nie, na długiej półce, ustawiono kilka identycznych, plu
szowych niedźwiadków, które wpatrywały się w nią brązo
wymi oczyma.
- Co za wścibskie zwierzaki - mruknęła pod nosem
Clare.
- Słucham? - spytała Gloria. - Czy pani coś mówiła?
- Nie, nie, nic - odpowiedziała szybko Clare, zdejmu
jąc szalik i rozpinając guziki płaszcza,
- Jestem pewna, że Max już kończy - uśmiechnęła się
przepraszająco Gloria.
- Wspaniale. - Clare zastanawiała się, ile ta dziewczy
na może wiedzieć o ich pobycie na Florydzie.
- O, już! - Gloria westchnęła z wyraźną ulgą na dźwięk
odkładanej słuchawki, - Max, Clare Pemberton do ciebie
- przedstawiła ją zupełnie niepotrzebnie.
- Cześć, Clare! - przywitał ją Max z nieprzeniknionym
wyrazem twarzy,
- Jak się masz, Max - odpowiedziała, wstając z krzesła.
1 6 4 • UPRAGNIONY CEŁ
- Chciałam zadać ci jedno pytanie na temat ubezpieczenia
Flagstaff Fairways - wyrecytowała przygotowaną wcześ
niej kwestię.
- Ach tak? - Max podniósł się i wyszedł zza biurka,
Clare o mały włos się nie rozpłakała. Dlaczego wyjechał
bez słowa?! Chciała podbiec do niego i mocno się przytu
lić. Trzeba było jednak wziąć się w garść.
- Pomyślałam, że rano zastanę cię w biurze. Chodzi
o pewien drobiazg, naprawdę nic ważnego,
- Glorio, przynieś, proszę, polisę Dumberga - zwrócił
się Max do sekretarki.
- Max - odezwała się Gloria, stojąc przy swoim biurku
- zauważyłam właśnie, że skończyła się nam kawa więc,
może skoczę do sklepu, jeśli zwolnisz mnie na kilka minut?
- Zdaje się, że powinnaś... - zaczął Max, marszcząc
brwi.
- To tylko kilka minut.
W ciągu sekundy Gloria chwyciła płaszcz i torebkę
i wybiegła z biura.
- Max, ona się jakoś dziwnie zachowuje - zaczęła ner
wowo Clare. - Czy mówiłeś jej coś o nas?
- Orianicniewie-zapewtułMax.-Jestbardzobystra,to
wszystko. - Spojrzał na nią uważnie. - Dlaczego pytasz? Są
dzisz, że chodzę po mieście i każdemu o tym opowiadam?
- Nie, oczywiście, że nie, ale...
- Co chciałaś wiedzieć na temat tej polisy? - Podszedł
do szafy. - Myślałem, że masz już wszystkie potrzebne
informacje.
- Niezupełnie.
Patrzenie na Maxa, na jego ruchy i gesty, słuchanie jego
głosu było dla niej prawdziwą udręką. Przed oczyma sta
wał jej obraz tamtych kilku dni. Max wyglądał wspaniale.
Miał na sobie ciemnobrązowy garnitur, podobny do tego,
UPRAGNIONY CEL • 1 6 5
w jakim pierwszy raz przyszedł do jej biura. Patrzyła z czu
łością na jego szerokie ramiona, gdy odwrócony tyłem
szukał odpowiedniej teczki w szufladzie.
Zauważyła, że teczki miał w kolorze szarym, i jego ar
chiwum nie mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. Tak
chętnie opowiedziałaby mu o zamieszaniu spowodowa
nym przez matkę i o tym, jak skończyła się historia z panią
Bodiddle. Jednak czuła się onieśmielona, niezdolna, by
wrócić do zażyłości, jaka łączyła ich na Florydzie.
- Już mam. - Wyprostował się i rozłożył teczkę na biur
ku Glorii.
Clare zmobilizowała wszystkie siły.
- Max, nie przyszłam tu wcale z powodu tej polisy.
- Wobec tego po co? - spytał szorstko.
- Mówiłeś, że utrata zlecenia Durnberga nie wpłynie
w żaden sposób na nasz związek, a kiedy straciłeś je rze
czywiście, wyjechałeś bez słowa i od tamtej pory nawet do
mnie nie zadzwoniłeś, - Wzięła głęboki oddech. - Chcę
wiedzieć, dlaczego?
Max odrócił wzrok,
- Słyszałaś kiedyś o przelotnych, wakacyjnych roman
sach?
- Max, przecież wiem, że to nie ...
- Kiedy interesy zostały już załatwione i wszystko się
wyjaśniło, zdałem sobie sprawę, że to okoliczności tej całej
sprawy zbliżyły nas do siebie i że bylibyśmy naiwni wie
rząc, że nasz związek może trwać.
- Bzdura! - Clare uderzyła pięścią w biurko Glorii. -
Nie wolno ci tego niszczyć w taki sposób! Nie wierzę w ani
jedno twoje słowo!
- Przyznaję, że spędziliśmy razem kilka miłych dni, ale
to wszystko - podsumował z leciutkim uśmiechem.
- Rzeczywiście jesteś taki cyniczny, czy nie chcesz się
1 6 6 • UPRAGNIONY CEL
przyznać, że wpadłeś w finansowe kłopoty? Dla mnie te
kłopoty wcale nie są ważne - powiedziała, cała się trzęsąc.
- Interesy idą świetnie. - Spojrzał jej prosto w oczy.
- Czy to biuro kogoś, kto stoi na skraju bankructwa?
- Pozory często mylą.
- Clare - zaczął, opierając się rękoma o biurko - wracaj
do domu i zapomnij o Florydzie. To był po prostu krótki,
wakacyjny romans.
- Kłamiesz - wykrztusiła ze łzami w oczach. - Kła
miesz, bo tak ci każe głupia, męska duma.
- Myśl sobie, co chcesz - odparł, wzruszając ramiona
mi.
- Wiem, co mam myśleć. A jeśli kiedyś dojdziesz do
wniosku, że miłość jest ważniejsza od dumy, zadzwoń do
mnie.
- Do widzenia, Clare.
Nie odpowiedziała. Nie miała okazji pożegnać się z nim
na Florydzie, więc nie zrobi tego również teraz. Sięgnęła po
torebkę i jednym szarpnięciem otworzyła drzwi. Biegnąc
do wyjścia długim korytarzem, prawie zderzyła się z Glo
rią.
Sekretarka weszła do biura i spojrzała na Maxa ze zdu
mieniem.
- Nie sądzę, szefie, żebyś dobrze wykorzystał ten czas,
który ci dałam. Chyba że ona pobiegła, żeby kupić ci
kwiaty.
- Mam co do tego poważne wątpliwości - odpowie
dział i wrócił powoli do swego biurka. Odprawienie Clare
było dla niego równie bolesne, jak zrzeczenie się opieki nad
synami w trakcie sprawy rozwodowej. Czuł się kompletnie
wyczerpany,
Gloria podeszła do niego, rzucając po drodze torebkę
i płaszcz na krzesło.
UPRAGNIONY CEL • 1 6 7
- Jest piękna, Max, i w dodatku zależy jej na tobie.
- Tak jej się tylko wydaje - odparł, opadając ciężko na
swój fotel. - Jest w błędzie.
- Mogę usiąść? - spytała Gloria, wskazując na jedno
z dwóch krzeseł, stojących przed jego biurkiem.
- A mam jakiś wybór?-uśmiechnął się żałośnie.
- Żadnego. - Usiadła i oparła się łokciami o blat. -
Chcę wiedzieć, dlaczego wyrzuciłeś stąd tę cudowną
dziewczynę?
- Wtrącasz się w nie swoje sprawy - stwierdził z wes
tchnieniem. - Czy zawsze dzieje się tak z personelem, któ
ry nie obawia się zwolnienia?
- Tak. Poza tym w tej chwili nie potrzebujesz sekretar
ki. Potrzebujesz przyjaciela,
- Pudlo. - Westchnął znowu. - Potrzebuję pieniędzy.
Gloria usiadła głębiej na krześle i spojrzała na niego
badawczo.
- Czy o to właśnie chodzi? Wiem, że sprawy nie przed
stawiają się różowo po utracie takiego klienta, jak Durn-
berg, ale przecież nie jesteśmy...
- Owszem, jesteśmy - przerwał Max. - Wkrótce muszę
zapłacić dużą sumę Adele, jako jej udział we wspólnym
majątku. Przeliczyłem wszystko tysiąc razy i bez odnowie
nia polisy Durnberga nie dam rady. Za kilka dni wystawiam
dom na sprzedaż.
- Max, tak mi przykro. Wiem, że kochasz ten dom.
- Nie, już nie - pokręcił głową. - Ale chłopcy są do
niego przywiązani i chciałem zatrzymać go dla nich, żeby
zawsze wracali do swoich dawnych pokoi, gdy do mnie
przyjeżdżają. Dlatego właśnie czekam ze sprzedażą do
grudnia. Gdyby dowiedzieli się wcześniej, zepsułbym im
wizytę.
- A co z Adele? Nie da się jej namówić, żeby jeszcze
1 6 8 • UPRAGNIONY CEL
trochę poczekała? Przecież może trafić się jakiś nowy, do
bry klient i wówczas nie musiałbyś pozbywać się domu.
- Próbowałem. - Nerwowo przetarł ręką twarz. - Mo
żesz mi wierzyć lub nie, ale schowałem do kieszeni własną
dumę i poprosiłem ją o to. Powiedziała, że jestem zbyt
sentymentalny i że przesadzam z przy wiązaniem chłopców
do tego domu. Widzisz, Glorio, ona nie chce uwierzyć, że
Tom i Brian tęsknią za starym domem, bo wówczas musia
łaby czuć się winna, że ich stąd zabrała.
- Tak, w pewien zwariowany sposób to trzyma się ku
py. Cholera! Nie pojmuję, dlaczego musi dostać te pienią
dze teraz, żebyś się kompletnie spłukał.
- A ja rozumiem. - Max oparł głowę na oparciu fotela
i zamknął oczy. - Nie troszczyłem się o nią dostatecznie,
gdy byliśmy małżeństwem, Glorio. Ciągle jest na mnie
wściekła i chce odwetu. Tyle że dziś przelicza go sobie na
pieniądze.
- W porządku - odezwała się Gloria po długiej chwili
milczenia. - Chyba to rozumiem. Rzeczywiście, często
zdarzało ci się pracować całymi dniami i wielokrotnie za
stanawiałam się, jak Adele wytrzymuje tę ciągłą samo
tność.
- Okazało się, że nie wytrzymała.
- Ale, Max, co to wszystko ma wspólnego z Clare Pem-
berton? Masz jej za złe, że zabrała ci klienta?
- Sądzisz, że jestem takim hipokrytą? - roześmiał się
Max. - Przecież ciągle powtarzam, że nie należy łączyć
interesów ze sprawami osobistymi.
- Więc dlaczego, do diabła, wybiegła od ciebie z pła
czem?
- Dla jej własnego dobra.
- No jasne, Max. Uciekając stąd, wyglądała na dużo
szczęśliwszą, niż kiedy przyszła, rzeczywiście!
UFKAGMIONY CEL • 1 6 9
Max wpatrywał się w sufit wyłożony diwiękoszczelną
płytą. Dziurki w płycie przypomniały mu maleńkie otwory,
jakie robią w piasku kraby, żeby mieć dostęp powietrza.
- Koniec końców, będzie szczęśliwsza - orzekł. - Za
częła właśnie piąć się do góry i starszy pan z finansowymi
kłopotami byłby dla niej tylko kulą u nogi.
- Max,mamochotęcięudusić!
- Co? - spytał wyraźnie zaskoczony jej gwałtowną re
akcją. - Dlaczego?
- Dlatego, że postanowiłeś zdecydować za nią. Uzna
łeś, że będziesz dla niej ciężarem i nie dałeś jej nawet
szansy, żeby powiedziała, co ona o tym myśli. Może ona
gwiżdże na twoje kłopoty finansowe? Widziałam ją zale
dwie kilka minut, ale nie wygląda mi na osobę, która ocenia
mężczyznę wedle wysokości jego konta w banku.
- Nic nie rozumiesz, Glorio. - Max pochylił się w jej
kierunku. - Clare jest młoda i łatwo jej zaimponować.
Przez te kilka dni na Florydzie zawróciłem jej kompletnie
w głowie. Nie można się spodziewać, żeby była w stanie
podjąć teraz jakąś rozsądną decyzję.
- Ona nie potrafi zapanować nad własnymi emocjami,
a ty, człowiek o wielkim doświadczeniu, potrafisz, tak?
- Właśnie.
- Idiota!
- Ciekaw jestem, ile sekretarek pozwala sobie mówić
tak do swoich szefów? - Max pokręcił głową.
- Tylko te rude.
- No to mam szczęście - skrzywił się.
- Coś ci powiem, Max. Nie odtrącaj tej dziewczyny.
Ona może odmienić całe twoje życie.
- Z całą pewnością - przyznał, przypominając sobie
spojrzenie zielonych oczu i roześmiane usta Clare. - Ale ja
mogę tylko przysporzyć jej kłopotów. Nie, Glorio. Nie
1 7 0 • UPRAGNIONY CEL
skorzystam z twojej rady. Będzie jej lepiej beze mnie, choć
ona sama może tego jeszcze nie wie.
Clare rozumiała, że spotkanie zakończyło się jej po
rażką, ale nadal gorąco wierzyła, że wszystkiemu winne
były tarapaty finansowe Maxa, Nie chce się przyznać, jak
dotkliwie odczuł utratę polisy Dumberga. Gdyby tylko
miała jakiś namacalny dowód na potwierdzenie tych podej
rzeń, poszłaby do niego znowu i postawiła sprawę otwar
cie.
Przez cały następny dzień zastanawiała się, w jaki spo
sób mogłaby taki dowód uzyskać. Dopiero rano przyszedł
jej do głowy pewien pomysł, gdy Joel uprzedził ją, że po
południu wybiera się do Toma i Briana, którzy przyjechali
z wizytą do ojca. Clare postanowiła zostać z matką do jego
powrotu. Jeśli Max jest w finansowych opałach, może Joel
coś zauważy.
Zjadły razem kolację, po czym starsza pani poszła się
położyć, a Clare usiadła z książką. Wreszcie, tuż przed je
denastą, usłyszała chrobot przekręcanego w zamku klucza.
Joel wszedł do przedpokoju.
- Bardzo zimno na dworze? - spytała,
- Wcale nie. Całkiem sympatycznie - odpowiedział,
Ściągając czapkę i przeczesując palcami włosy. - Fajnie
było zobaczyć znowu Toma i Briana.
- Rozmawialiście trochę z Maxem?
- Troszeczkę. Prosił, żeby cię pozdrowić. To miło z je
go strony, wziąwszy pod uwagę, że sprzątnęłaś mu sprzed
nosa najlepszego klienta.
Pozdrowić. Czy naprawdę nie miał jej nic więcej do
powiedzenia?
- Jak mu się wiedzie?
- Fantastycznie! Bałem się trochę, źe może stać gorzej
UPRAGNIONY CEL • 1 7 1
z forsą, ale teraz widzę, że polisa Dumberga nie była naj
ważniejsza w interesach Maxa. Wszystko jest po staremu.
- Och. - Clare wcisnęła się głębiej w fotel. - Pobyt
chłopców przebiega równie miło, jak zwykle? - spytała.
Nie była w stanie przestać o tym mówić, przerażona, że
wszystkie jej rachuby mogą okazać się mylne.
- Super. Dostali nawet prezenty! Tom komputer, które
go bardzo potrzebował, a Brian stereo i na dodatek z ada
pterem kompaktowym. Świetny sprzęt i żebyś słyszała, jak
daje czadu! Szyby się trzęsły. Biedny Max zaproponował
nam wreszcie, żebyśmy poszli do kina - roześmiał się Joel
i położył na dywanie. - Umówiliśmy się znowu na jutrzej
szy wieczór.
Clare miała ochotę się rozpłakać. A więc wszystko jest
w najlepszym porządku! Świat się nie zawalił! Max nadal
obsypuje synów prezentami, prowadzi interesy, jednym
słowem ma się świetnie, tak jakby na Florydzie nic się nie
wydarzyło! To tylko ona rozpacza.
Nic do niej nie czuje. Była dla niego zabawką, miłym
urozmaiceniem podróży w interesach. Gdyby nie popełniła
niewybaczalnego przestępstwa, odbierając mu Dumberga,
może bawiłby się nią nadal. Ale okazała się zbyt dobra na
jego własnym podwórku. Może nawet poczuł się trochę
upokorzony, więc wystawił ją do wiatru. Fantastyczny
mężczyzna! Taki troskliwy i opiekuńczy, nie ma co! Jak
strasznie była głupia i naiwna.
- Dobrze się czujesz, siostrzyczko?
Clare uświadomiła sobie nagle, że twarz ma zalaną łza
mi. Odwróciła głowę, żeby uciec przed uważnym wzro
kiem Joela.
- Wiesz, dzisiaj jest taki specjalny dzień. Łatwo się
wzruszyć. Myślę, że wpadłam w nostalgiczny nastrój.
1 7 2 • UPRAGNIONY CEL
Joel milczał przez chwilę, a polem dotknął ręką jej kola
na.
- Czy miedzy tobą i Maxem wydarzyło się na Florydzie
coś, o czym nie wiem?
Wytarła nos i spojrzała na niego. Był bardzo dojrzały jak
na swoje lata. Będzie kiedyś wspaniałym facetem. Po świet
nej szkole, do której pójdzie dzięki pieniądzom Durnberga,
będzie mógł robić w życiu wszystko, co zechce.
- Nie, Joel - powiedziała, biorąc głęboki oddech. - Nic
się nie stało na Florydzie. Absolutnie nic.
ROZDZIAŁ
14
W następnym tygodniu Clare miała zgłosić się do biura
Durnberga we Flagstaff Fairways po czek. Właściwie nie
musiała stawić się osobiście, równie dobrze Dumberg mógł
wysłać jej czek pocztą. Zależało jej jednak na tym, aby
odebrać pieniądze jak najszybciej. W końcu oznaczało to
początek nowej ery dla Agencji Pemberton.
Z mieszanymi uczuciami wysłuchała telefonicznej opo
wieści Durnberga o zawaleniu się dachu jednego z jego
domów. W czasie wichury upadło na dom wielkie drzewo.
Do pierwszego grudnia Max ubezpieczał Durnberga, więc
wypłata odszkodowania należała jeszcze do niego. To chy
ba znak, że opatrzność czuwa nad nią, pomyślała z rozba
wieniem i nawet wypowiedziała na głos tę myśl. Durnberg
nie omieszkał skorzystać z okazji i rzucił kilka złośliwych
uwag pod adresem Maxa.
Clare zostawiła biuro pod opieką matki. Wiadomość, że
pod koniec miesiąca dostanie pierwszą pensję, bardzo ją
rozbawiła, ale chyba też ucieszyła. Pod okiem córki z dnia
na dzień radziła sobie coraz lepiej w nowej roli. Clare była
nawet zdziwiona, że tak szybko nauczyła się obsługiwać
komputer.
Ruszając samochodem spod domu, Clare pomyślała
B B B
1 7 4 • UPRAGNIONY CEL
o Maxie. Poczuła ukłucie w sercu. Musiała przyznać sama
przed sobą, że tęskni za Maxem, jakiego zapamiętała z po
bytu na Florydzie. Armstrong z Flagstaff wydawał się zu
pełnie innym, obcym człowiekiem.
Nieoczekiwanie dla samej siebie, w drodze do posiadło
ści Dumberga, postanowiła przejechać obok domu Maxa.
Nie musiała specjalnie nadkładać drogi, należało tylko tro
chę zmienić trasę. Czuła, że musi zadośćuczynić tej nagłej,
niezrozumiałej potrzebie i znaleźć się blisko Maxa,
Z daleka zauważyła tabliczkę na kiju wbitą w trawnik
przed domem. Pochyliła się nisko nad kierownicą i wysiliła
wzrok. Tabliczka informowała, że dom jest na sprzedaż.
Clare poczuła, że dłonie jej drżą, a w głowie panuje gorą
czkowy zamęt. A więc Max jest w kłopotach! Duma nie
pozwoliła mu się do tego przyznać! Nie chciał, żeby ona się
dowiedziała, ale przecież każdy, kto przejeżdżał tą ulicą,
musiał spostrzec ogłoszenie.
Clare zrozumiała wszystko w jednej chwili. Nie potrafi
ła tylko pojąć, dlaczego nie wpadła na to wcześniej. Ta
lawina prezentów dla Toma i Briana! Tak, to był ostatni
akord przed kompletnym bankructwem. Nie chciał mar
twić chłopców, psuć im krótkich wakacji. Miała ochotę
zawrócić i pobiec wprost do biura Maxa. Niestety, obiecała
przecież Dumbergowi, że zjawi się u niego o drugiej, do
której brakowało zaledwie kilku minut.
Trudno. Sprawę z Durnbergiem załatwi szybko, a potem
natychmiast odszuka Maxa. Może raczej zadzwoni do nie
go i zaproponuje spotkanie gdzieś w mieście? Chciała go
po prostu pocałować i powiedzieć, żeby przestał się wresz
cie wygłupiać.
Podekscytowana zajechała na parking, zostawiła samo
chód i mszyła do Dumberga. Drzwi otworzyła jego sekre
tarka, Beverly. Już w progu powiedziała, że szef czeka.
UPRAGNIONY CEL • 1 7 5
Clare przeszła przez następne drzwi i weszła do gabinetu
Hama. Na jej widok wstał zza biurka i wyciągnął rękę na
powitanie. Podała mu swoją bez entuzjazmu.
- Zdejmij płaszcz, Clare. Milo cię widzieć. No, co tam
słychać?
Nie miała najmniejszej ochoty wdawać się z nim w po
gawędkę. Marzyła, żeby zabrać czek i wynieść się stąd jak
najszybciej. Powinna jednak dbać o dobre stosunki z Durn
bergiem.
- Dziękuję. Wszystko w najlepszym porządku - po
wiedziała, zdejmując płaszcz. - A co u ciebie?
- Świetnie. Całe święta grałem w tenisa. Dołożyłem
facetowi, który zgrywał zawodnika. Wykończyłem go tak,
że prawie musieli go znieść z kortu. Był przekonany, że
jestem instruktorem gry - zachichotał.
- Może rzeczywiście powinieneś zostać instruktorem.
- Clare z wysiłkiem zdobyła się na uśmiech. Miała powy
żej uszu przechwałek Dumberga. Widziała go w akcji, na
korcie. Max robił z nim, co chciał. I on przecież wie, że
Clare to widziała. Więc po co jej o tym opowiada? Zakom
pleksiony buc, pomyślała.
- Z przyjemnością dawałbym lekcje - uśmiechnął się. -
I nawet nie brałbym za to pieniędzy. Ale nie mam czasu
- westchnął.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, drzwi za jej
plecami otworzyły się. Odwróciła głowę. W drzwiach stał
Max.
- O, jak się masz, Max! Popatrz, dobrze się stało, że
Clare jeszcze nie wyszła. Znowu się wszyscy spotykamy.
Jak miło! - Dumberg rozpromienił się cały.
Max natomiast wcale nie wyglądał na zadowolonego.
Przeciwnie. Clare zauważyła, jak zacisnął palce na uchwy-
1 7 6 • UPRAGNIONY CEL
cie teczki i spod kapelusza rzucił Durnbeigowi zimne, wro
gie spojrzenie.
- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? Specjalnie nas tak
poumawiałeś? - Ton głosu Maxa był lodowaty.
- Skąd! - Dumberg rozłożył ręce. - To czysty przypa
dek. Po prostu spotkanie z Clare nieoczekiwanie się prze
dłużyło.
- Daj spokój - skrzywił się Max, - Mam już dosyć
twojego krętactwa. Jesteś zwykłym łobuzem, który uwiel
bia manipulować innymi. I bawić się ich uczuciami - do
kończy! zimno, ani na jotę nie podnosząc głosu. Dumberg
stał z wyrazem osłupienia na twarzy.
- Ja wprawdzie zdążyłem się do tego przyzwyczaić
- ciągnął dalej Max - ale nie widzę powodu, żebyś do
swojej brudnej gry wciągał Clare! Ostrzegam cię! Jeżeli
dowiem się od niej, że...
- Grozisz mi? Ty? - przerwał mu Dumberg. - Max, ty
chyba zwariowałeś! Uważaj lepiej na to, co mówisz, bo
możesz przebrać miarę!
- Czyżby? - Max spojrzał tak, jakby chciał go rozde
ptać wzrokiem. - To ty lepiej uważaj, Ham. Co prawda,
przestałem zajmować się twoimi sprawami, ale nie przesta
nę mieć cię na oku! Na szczęście tym razem mogę przyglą
dać się twoim machinacjom z daleka - wycedził, a potem
obrócił się na pięcie i mszył ku drzwiom.
- Chwileczkę! - Dumberg rzucił się za nim. - Jeszcze
nie zakończyliśmy rozliczeń!
Max odwrócił się i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
- Możemy to załatwić korespondencyjnie - powie
dział. - Muszę tylko kupić rękawiczki ochronne, żeby nie
uświnić sobie rąk, jak będę otwierał listy od ciebie.
Twarz Dumberga zrobiła się purpurowa.
UPRAGNIONY CEL • 1 7 7
- Jeszcze tego pożałujesz, Max. Zobaczysz! W tym
mieście nie masz już czego szukać!
- Możeszmizrobić... Wesz, co...-Max pogardliwie
machnął ręką i wyszedł z pokoju.
Clare miała wielką ochotę wybiec za nim i uściskać go.
- Jeszcze przyjdzie mnie przepraszać - warknął Dum
berg. Usiadł z powrotem za biurkiem i zaczął nerwowo
kręcić się w fotelu, - Gorzko tego pożałuje! Mam sposoby
na takich jak on! Zwrócę się do Komisji Ubezpieczeniowej
i tak go obsmaruję, że będzie skończony.
- Nie! Nie zrobisz tego! - Clare zerwała się z krzesła.
Sama czuła się zaskoczona swoim zachowaniem, ale nie
potrafiła się powstrzymać.
Dumberg popatrzył na nią zdezorientowany.
- Co? O czym ty mówisz?
- Niczego takiego nie zrobisz! Będę świadczyć na jego
korzyść. Wszystko widziałam i wszystko słyszałam! - Kie
dy tylko to wykrzyczała, poczuła głęboką ulgę. Miała wra
żenie, że obmywa ją czysty, źródlany nurt.
- I ty to mówisz? Ty? Nie rozumiesz, że mogę ci po
zwolić zarobić pieniądze, o jakich ci się nie śniło?
- To nie jest dla mnie najważniejsze.
- Niebywałe! Doprawdy wzruszające, jak wy się wza
jemnie popieracie! Może jednak coś się zdarzyło na Flory
dzie, co, Clare? - Spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem.
- Nie twój interes!
- Ach tak? Więc pomówmy przez chwilę o tym, co jest
moim interesem - powiedział, akcentując ironicznie słowa.
- Myślę, że nie musisz zaprzątać sobie głowy moim ubez
pieczeniem, Clare. A jeśli chodzi o czek, to zdaje się, że
jeszcze go ode mnie nie dostałaś, prawda? Mogła się była
tego spodziewać. No cóż, to musiało się tak zakończyć,
pomyślała. Podniosła się z krzesła i bez pośpiechu włożyła
1 7 8 • UPRAGNIONY CEL
płaszcz. Wzięła teczkę z dokumentami i przypatrzyła się
uważnie Durnbergowi.
- Panie Dumberg - zaczęła z namysłem - jest pan dla
mojej agencji cennym klientem - zawiesiła głos widząc, jak
na twarzy Hama pojawia się ta jego arogancka pewność
siebie. - Kiedy im powiem, że straciłam zlecenie, na pewno
się zmartwią. - Odczekała, obserwując jego triumfalny
uśmiech. - Jednak jestem pewna, ze byliby dużo bardziej
zmartwieni, gdybym się za ten kontrakt sprzedała - dokoń
czyła i wyszła z pokoju, nie troszcząc się o zamkniecie drzwi.
Pojechała prosto do swego biura. Musiała z kimś poroz
mawiać o tym, co się stało. Tym razem matka jej zaimpo
nowała. Zwykle tak impulsywna, wysłuchała całej opowie
ści z podziwu godnym spokojem.
- Dobrze zrobiłaś, córeczko - podsumowała krótko
i pokiwała głową.
Potem zaczęła ją przekonywać, że powinna jak najszyb
ciej zobaczyć się z Maxem i wszystko mu opowiedzieć.
Akurat tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Kwa
drans później wchodziła już do jego biura.
Nie zastała go. Gloria poinformowała, że wyszedł gdzieś
godzinę wcześmej. Mimo sprzeciwów Clare, dziewczyna
zaczęła wydzwaniać w różne miejsca, gdzie spodziewała
się zastać szefa, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Zrobiło
się późno, więc zaproponowała Clare, żeby na niego pocze
kała. Powinien wrócić
-
po południu,
- Nawet jeśli wychodzi na cały dzień, zwykle wpada
przed końcem pracy, żeby sprawdzić, czy nie było żadnych
ważnych telefonów i czy wszystko jest w porządku. Max
jest bardzo skrupulatny, choć może nie sprawia takiego
wrażenia - powiedziała Gloria, kiedy usiadły naprzeciwko
siebie nad filiżankami herbaty. - Co prawda, dziś nie jest
zwykły dzień - westchnęła. - Ale prędzej czy później mu-
•
UPRAGNIONY CEL • 1 7 9
siało do tego dojść. Sama się dziwiłam, że to tak długo
trwa. Max szczerze nie znosił Dumberga,
- Wytrzymywał to pewnie dlatego, że bał się o bezpie
czeństwo finansowe rodziny. Wiesz: żona, dzieci - stwier
dziła Clare.
- Może masz rację. - Gloria skinęła głową.
Przez chwilę siedziały w milczeniu.
- Ach, ci mężczyźni - westchnęła Clare. - Nigdy nie
wiedzą, za co ich kochamy. - Intuicja podpowiadała jej, że
może być z Glorią całkiem szczera. Była pewna, że dziew
czyna wszystkiego dawno się domyśliła.
- Maxowi wydaje się, że musi być człowiekiem sukce
su, żebym chciała z nim zostać - ciągnęła dalej. - A ja
najbardziej cenię w nim jego czułość, troskliwość i poczu
cie humoru... - zawiesiła głos.
Glora patrzyła na nią ze zrozumieniem.
- Dla mnie jesteście nadzwyczaj dobraną parą, co do
tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale co zrobisz, jeżeli
się nie pojawi? - Spojrzała z niepokojem na zegarek.
- Sama nie wiem. - Clare zerknęła na jednego z firmo
wych niedźwiadków i nagle podskoczyła, jakby coś ją
olśniło. - Słuchaj - powiedziała, chwytając płaszcz - mam
pewien pomysł! Muszę biec, bo zamkną sklep. Jeżeli Max
zjawi się, zanim wyjdziesz, namów go, żeby do mnie
wpadł. Jeżeli się nie zjawi, to o nic się nie martw!
- Nie martwić się? - Gloria uniosła brwi ze zdziwie
niem.
- No właśnie. Poradzę sobie. Do zobaczenia, Glorio!
- Clare wybiegła z biura, machając jej na pożegnanie.
Gdy wskazówki zegara zbliżyły się do północy, Clare
zaczęła się jednak niepokoić. Dlaczego Max się nie poja
wia? Z całą pewnością nie wrócił do domu, bo w przeciw-
1 8 0 • UPRAGNIONY CEL
nym wypadku odezwałby się do niej. Jeżeli nie ma go
w domu o tej porze, to gdzie, u licha, się podziewa?
Przemierzała nerwowo małe mieszkanie. Starała się zo
baczyć je oczyma Maxa. Kiedy tu wejdzie, na pewno zwró
ci uwagę na urządzenie, tak jak kiedyś ocenił wystrój biura.
W obu miejscach ściany były białe i ozdobione jedynie
grafiką oprawioną w szkło i metalowe ramy. Zastanawiała
się przez chwilę, czy nie ocieplić wnętrza, zastępując grafi
kę starymi pejzażami, które zdjęła kilka miesięcy temu.
Potem jednak zdała sobie sprawę, że to czysty absurd. Max
nie należy do ludzi, którzy zwracają uwagę na takie dro
biazgi, gdy w grę wchodzą sprawy naprawdę istotne.
W każdym razie nie Max, którego pokochała na Florydzie.
Ten Max zareaguje też z pewnością na to, co zostawiła na
schodach jego domu. Clare zerknęła na zegarek. Zbliżała
się pierwsza w nocy. Gdzie on jest?
Usiadła na wiśniowej kanapie, zdjęła buty i podkuliła
nogi. Z głębokim westchnieniem oparła głowę o poduszkę
i przymknęła oczy. Nie ma mowy o spaniu, musi na niego
czekać, tylko powieki robią się tak bardzo ciężkie, „
Leciutkie pukanie do drzwi postawiło ją natychmiast na
równe nogi. Zegar wskazywał godzinę drugą. Czy to Max?
Z bijącym sercem podbiegła do drzwi, zerknęła szybko
przez judasza i odetchnęła z ulgą. Za progiem stał Max
i trzymał w ręku pluszowego niedźwiadka. Otworzyła na
oścież drzwi, a on wszedł powoli do środka, nie wypusz
czając zabawki z ręki.
- Czy to znaczy, że przypominam ci coś takiego? - za
czął z krzywym uśmiechem.
Kiwnęła głową bez słowa. Przyszedł, naprawdę przy
szedł, miała go na wyciągnięcie ręki.
- Uważasz, że przepadam za filmami Disneya i tymi
UPRAGNIONY CEL • 1 8 1
wszystkimi historyjkami o gadających zwierzakach i chy
trych pluszowych misiach?
Znowu kiwnęła głową.
- I wydaje ci się, że to dostateczna podstawa, żeby
podpisać ze mną kontrakt na całe życie?
- Tak - wykrztusiła, przełykając głośno ślinę,
- Więc jesteś w błędzie - stwierdził i rzucił kapelusz na
krzesło.
- Ale, Max, czy znowu...-Nagły ból przeszył jej ser
ce.
- Jesteś w błędzie, bo mamy coś dużo ważniejszego
- dokończył, przyciągając ją do siebie i przytulając mocno.
- Bardzo cię kocham, Clare.
Potem pocałował ją, a ona zaczęła płakać. Łzy spływały
jej po twarzy, ale on nie zwracał na to uwagi i trzymając ją
mocno w ramionach, całował długo, zachłannie, jakby
chciał nadrobić stracony czas. Kocha ją! Max ją kocha!
Nagłe szczęście przyprawiało ją o zawrót głowy. Nic jesz
cze nie wie, że ona również zerwała z Durnbergiem, myśli,
że nadal ma jego zlecenie, a mimo to ją kocha!
Z wielką namiętnością oddawała jego pocałunki. Oboje,
krok za krokiem, cofali się w głąb pokoju, w kierunku wiś
niowej kanapy. Popchnął ją delikatnie na poduszki i rozpiął
guziki bluzki. Potem zręcznym ruchem zdjął stanik i zaczął
pieścić piersi. Dyszała ciężko, a on podniósł głowę i spoj
rzał jej prosto w oczy.
- Myślałem, że zwariuję z tęsknoty za tobą - wyszep
tał, przegiął ją do tyłu i pieścił wyprężone sutki.
- A ja się bałam, że potraktowałeś naszą znajomość
jako przelotną miłostkę.
- Clare, pragnę cię jednakowo w każdym stanie Amery
ki Północnej, w każdym miejscu na ziemi. Chciałbym ko
chać się z tobą w przestrzeni kosmicznej i chciałbym, że-
1 8 2 • UPRAGNIONY CEL
byś za mnie wyszła. Byłem takim głupcem, Clare. Potrafisz
mi wybaczyć?
- Pod warunkiem że teraz będziemy się kochać - sze
pnęła.
- Clare, przybiegłem tu bez chwili zastanowienia. Nie
wziąłem... - westchnął, gdy dziewczyna dotknęła naprę
żonej męskości. - Możesz zajść w ciążę, Clare.
- A jakie to ma znaczenie?
- Dla mnie nie ma żadnego.
- No właśnie, a ja chcę cię właśnie teraz - uśmiechnęła
się uwodzicielsko. - Poza tym, przecież chcemy mieć dzie
ci. Inaczej nie moglibyśmy obejrzeć sobie raz jeszcze
wszystkich filmów Disneya,
Max spojrzał na nią przeciągle.
- Kocham cię, Clare.
- I ja cię kocham, Max. Zróbmy to teraz, już.
Namiętność zapłonęła w jego oczach. Sunął ręką
po udach, do góry, aż dotarł do podwiązek, podtrzy
mujących pończochy. Kiedy dotknął wąskiego paska je
dwabnych majteczek, rozdarł je, nie chcąc tracić więcej
czasu.
Clare zsunęła mu z bioder slipy i otarła się o niego brzu
chem. Wszedł w nią bez chwili wahania i nie ustawał, do
póki nie połączyli się całkowicie.
- Clare, moja kochana, najdroższa, tak bardzo cię ko
cham - szeptał, trzymając ją mocno w objęciach.
Patrzyli na siebie, a ich oczy wyrażały wszystkie niewy
powiedziane uczucia. Potem spali do wczesnego ranka,
spleceni w miłosnym uścisku.
Kiedy Clare otworzyła oczy, ujrzała nad sobą wpatrują
cego się w nią Maxa.
- To pierwszy ranek, gdy budzę się przy tobie - powie
działa z uśmiechem.
UPRAGNIONY CEL • 1 8 3
- I na pewno nie ostatni.
Pogłaskała go po policzku i zebrała myśli. Nadszedł
czas, by powiedzieć Maxowi o Dumbergu.
- Mam nadzieję, że nie żenisz się ze mną dla pieniędzy
-zaczęła.
- A jaki może być inny powód? - zachichotał Max.
- Popatrz tylko, jak się zmuszam, żeby kochać się z tobą.
- Max, mówię poważnie. Wczoraj powiedziałam Durn-
bergowi, żeby się wypchał. Ma zamiar zerwać ze mną
umowę.
Popatrzył na nią osłupiały, a potem wybuchnął śmie
chem.
- Ale z ciebie wariatka, Clare! Jesteś nawet bardziej
zwariowana, niż ja. Nie zdajesz sobie sprawy, że zrzekłaś
się właśnie małej fortuny?
- Wiem. Chcesz się wycofać ze swojej propozycji?
Objął ją mocno w talii i przyciągnął do siebie.
- Mowy nie ma, ale jestem ciekaw, dlaczego rezygno
wałaś?
- Bo groził, że zaszarga ci opinię i przygotuje jakiś do
nos do Komisji Ubezpieczeniowej. Powiedziałam, że jeżeli
się odważy, zrobię wszystko, żeby mu przeszkodzić.
- Dzielna dziewczynka. - Spojrzał na nią z czułością.
- Ty też byłeś dzielny. Gdy wziąłeś mnie w obronę,
zrozumiałam, że ci na mnie zależy. Nie wiedziałam tylko,
jak bardzo.
- A teraz już wiesz? - spytał, gładząc jej biodra. - Bo
gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości...
- Nie mam żadnych, co wcale nie znaczy, że miałbyś
nie robić tego, na co masz ochotę.
- Czy to nie zabawne? - rzucił z uśmiechem. - Oboje
jesteśmy biedni jak myszy kościelne, a zachowujemy się,
jak gdyby cały świat do nas należał.
1 8 4 • UPRAGNIONY CEL
- Bo należy.
Nagle usłyszeli sygnał telefonu.
- Naprawdę chcesz ten telefon odebrać? - zapytał, wsu
wając rękę między jej uda.
- Tak - odpowiedziała, wstając z łóżka. - Może dzwo
nić matka i będzie niespokojna, gdy nie zastanie mnie
w domu o siódmej rano - rzuciła przez ramię, wychodząc
z sypialni.
Po kilku minutach była z powrotem. Na twarzy miała
łobuzerski uśmieszek. Wskoczyła szybko pod kołdrę
i przykryła się po szyję.
- Przy czym to byliśmy? - spytała.
- Dokładnie tutaj - odpowiedział Max, kładąc znowu
rękę na jej udzie. - Dzwoniła matka?
- Nie - zaprzeczyła z tajemniczą miną.
- Więc kto? Zresztą, co mnie to teraz może obchodzić.
- Dumberg.
- Kto?! - Dłoń Maxa zatrzymała się gwałtownie.
- Dumberg. Bardzo pokorny, gorąco przepraszał
i zakomunikował mi na koniec, że moja oferta nadal go
interesuje. Pewnie zaczął się wczoraj rozpytywać, dowie
dział się, jakie są stawki gdzie indziej i doszedł do wnio
sku, źe ja jestem najtańsza. Powiedział mi także, że z całą
pewnością woli mnie, niż tego porywczego i zdziwaczałe
go Maxa Armstronga.
- I co mu odpowiedziałaś?
- Ze zastanowię się i zadzwonię do niego po południu.
Max opadł na poduszkę i wybuchnął śmiechem.
- Dobry Boże, Clare, ale go załatwiłaś!
- A ty co o tym myślisz, Max?
- O czym? On jest twoim klientem.
- Nie, on jest naszym klientem. Czy po ślubie nie połą
czymy naszych agencji?
UPRAGNIONY CEL • 1 8 5
Max spojrzał na nią uważnie i jego twarz rozjaśnił
uśmiech.
- Tak, sądzę, że byłoby to niezłe rozwiązanie.
- Też tak uważam. Więc jakie jest twoje zdanie? Czy
Agencja Armstrong-Pemberton chce mieć jako klienta
E. Hamiltona Dumberga?
- Decyduj sama. Ja wezmę na siebie następną poważną
decyzję. Teraz twoja kolej.
- Co byś powiedział, gdybyśmy się zgodzili, ale pod
pewnymi warunkami?
- To mi się podoba,
- Warunek pierwszy: żadne z nas nie będzie nigdy mu
siało w nic z nim grywać.
- Świetnie.
- Warunek drugi: jeżeli kiedykolwiek interesy każą
nam znowu odwiedzić Sugar Sands, sami znajdziemy sobie
hotel.
- Jestem za.
- I warunek trzeci: nie wolno mu nigdy dzwonić do nas
o siódmej rano.
- Jesteś cudowna. - Max objął ją ramieniem. - Moje
gratulacje, Clare. Pobiłaś go jego własną bronią.
- Razem go pobiliśmy - poprawiła i przytuliła się
do niego. - Po prostu odmówiliśmy prowadzenia dalszej
gry.
- Biedny, stary Ham. Taki wytrawny gracz, a tu, proszę,
jaki afront. Całkiem się chyba pogubił.
- To smutne, prawda? - Clare potarła policzkiem
o pierś Maxa. - Życie jest dla niego jak mecz tenisowy,
a miłość w ogóle się nie liczy.
- Podczas gdy naprawdę - powiedział, unosząc jej
twarz - jest akurat odwrotnie. Dziękuję, że pomogłaś mi to
zrozumieć, Clare.
1 8 6 • UPRAGNIONY CEL
- Co zrozumieć? - spytała z niewinną minką. Chciała
by Max powiedział te słowa głośno.
- O tym, że miłość jest wszystkim - szepnął i pocało-
wał ją namiętnie.