Danuta Opacka-Walasek
Uniwersytet Śląski
Mityzujący gest pożegnania. Lubelskie pasaże (przez) Józefa Czechowicza
Pasaż pierwszy: czego literaturoznawca robić nie powinien
Jedno z głównych, acz niepisanych przykazań uczciwego literaturoznawstwa brzmi:
w postępowaniu badawczym nie nakładać mitologii prywatnej na tekst, który winien być
traktowany jako przedmiot zobiektywizowanych dociekań analityczno-interpretacyjnych.
Zwłaszcza zaś wtedy strzec się empatii, gdy ów „przedmiot dociekań” zbliża się do
subiektywnych wspomnień, wywołuje obrazy i emocje z dna pamięci, niesie uczucia
niebezpiecznie zacierające granicę między tym, co własne i uwewnętrznione, a tym, co
stanowi artystycznie przetworzony zapis doznania Innego.
W pierwszym pasażu, nie tyle jeszcze przez Józefa Czechowicza Poemat o mieście
Lublinie
, a raczej na jego obrzeżach, dokonam przekroczenia, choć staram się być wierna
nakazom uczciwego literaturoznawstwa. Dokonam przekroczenia świadomie, z poczuciem
konsekwencji uprywatniania literatury, jej „podatności na zdradę” i idących stąd
konsekwencji inkluzji: zawierania się w sobie porządku tekstu-przedmiotu i porządku
czytającego-podmiotu. Bo przy lekturze Poematu o mieście Lublinie, jak powiedziałby inny
poeta, Zbigniew Herbert, „tak się miesza/ tak się miesza we mnie/ to co siwi panowie /
podzielili raz na zawsze/ i powiedzieli/ to jest podmiot/ a to przedmiot/”.
Za sprawą Józefa Czechowicza wróciłam do Lublina po trzydziestu latach. Lublin to
moje także miasto rodzinne, zapamiętane w szczegółach topograficznych i, ponad nimi,
obrastające przez dziesięciolecia w obrazy, sensy, wspomnienia mityzujące rzeczywistość.
Gdy tam wracałam, jak Wędrowiec Czechowicza do miejsc dzieciństwa, a powrót realny
poprzedzony został przecież wielokrotnym czytaniem Lublina z poematu, pytałam siebie, do
którego Lublina wróciłam: mojego czy Czechowiczowego? Oba Lubliny - zmityzowane,
przekształcone w nostalgicznych wspomnieniach, poddane pracy pamięci i pracy wyobraźni,
1
J. Czechowicz, Poemat o mieście Lublinie. Wstęp i red. R. Rosiak. Lublin 1964.
Utwór powstał w roku 1934 (tę datę, na stronie tytułowej rękopisu, zapisał Józef Czechowicz), wpierw jako
słuchowisko
radiowe (premiera w Polskim Radiu 9 lipca 1937 roku o godz. 21. 45).
Drukiem po raz pierwszy ukazał
się w „Kamenie” w 1959 roku (nr 19-20), zaś pierwsze wydanie (na którym się opieram) nastąpiło 30 lat po jego
powstaniu, w 1964, nakładem Wydawnictwa Lubelskiego.
W skład Poematu o mieście Lublinie wchodzą m. in. wiersze z tomiku Stare kamienie (to utwory: Lublin z dala,
Księżyc w rynku, Muzyka na ulicy złotej, ulica Szeroka, Wieniawa, Cmentarz lubelski, Kościół Świętej Trójcy na
zamku).
1
które przetwarzając obiektywne kształty ustanawiają ponad realnością porządek własny, mają
wiele miejsc wspólnych. Choć zrodzone z jakże odmiennych wyobraźni, doświadczeń,
z innych czasów i inaczej funkcjonalizowane w prywatnej mitologii, spotykają się – mam to
wrażenie – w dość zasadniczym punkcie źródłowym: w potrzebie uwewnętrznienia i, tym
samym, ocalającego zawłaszczenia, w kompensacji braku. Ów brak może być konkretnie
doznany lub antycypowany, idący z przygodnych kolei życia lub podpowiedziany
uniwersalnymi prawidłami istnienia. Mitologie prywatne rzucają wyzwanie brakowi, który,
choć zademonstrował już swoje działanie, nie wszystko pochłonął ze szczętem. Jego finalnym
zwycięstwem jest dopiero śmierć, odebranie ostateczne, prześwitujące, jako dopełniona figura
braku, z doświadczenia każdej utraty. Ewokowane świadomością, że każde odebranie jest
pomniejszoną zapowiedzią odebrania ostatecznego, bo to ono stanowi nieuchronny kres
ludzkiego czasu.
Ernst Cassirrer w Eseju o człowieku powiada, że „w pewnym sensie całą myśl
mityczną można zinterpretować jako stałe, uparte negowanie zjawiska śmierci”
w niej głębokie przeświadczenie o zasadniczej i nie dającej się wymazać solidarności życia,
która przerzuca pomost nad bogactwem i różnorodnością poszczególnych form”
. Mitologie
prywatne, transponujące własne doświadczenia w siatkę mitów uniwersalnych, stają się
kruchą, budowaną na trwałości mitycznych powtórzeń różnicujących, kompensacyjną pracą
wyobraźni. Wyobraźni, która daje odpór brakowi. Ów odpór jest iluzoryczny, ale zarazem
wypełnia podmiotową treścią przepaść, buduje pomost pomiędzy tym, co jest przypadkowe,
co pochodzi z porządku rzeczy niekoniecznych i nietrwałych, a tym, co przynależy do spraw
wiecznych. Każdy mit chce zmniejszyć diasporę między znakiem – śladem obecności bytu,
a jego znaczeniem, sensem partycypującym w owej obecności. Buduje pomost między
przygodnością indywidualnych zdarzeń i tym, co uczestniczy w całości, w porządku rzeczy
pierwszych
Poemat o mieście Lublinie Józefa Czechowicza, z silnie zaznaczoną mitologią
osobistą, pozwala się odczytywać jako takie właśnie przerzucenie pomostu. Być może, to
czytanie mało uprawomocnione – literaturoznawca wszak, gdy jego badawczy dystans jest
nadwyrężony własną mitologią, nigdy nie spisanym a często przeżywanym własnym
poematem o mieście Lublinie, pewnie nie powinien ferować diagnoz badawczych. Empatia
2
E. Cassirrer, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, przeł. A. Staniewska, Warszawa 1971, s.154.
3
tamże, s. 152
4
W tym – i kilku innych – miejscach tekstu, pisząc o funkcjach mitu, opieram się na konstatacjach Marka
Zaleskiego, z jego znakomitej książki Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza. Kraków 2005. Korzystam
szczególnie z rozdziału Zamiast (s. 192-248).
2
bywa złym rzecznikiem interpretacji. Chyba że uzbroić ją w narzędzia, w analityczne
skalpele, odsłaniające tkanki mitu ukryte pod sensem pierwszym.
Pasaż drugi: mityzacja ocalająca
Poemat Czechowicza jest, bez wątpienia, nasycony strukturami mitycznymi
i mityzującymi. Sporo ich w poetyckim obrazowaniu, w budowie narracyjnych intermediów,
badaj najwięcej w tkance poetyckiego języka. Obecne w nim tropy, figury, ujawniają raz po
raz zabiegi wymieniane przez Levi-Strausa (w różnych miejscach jego, jakże dawnej już,
Antropologii strukturalnej) jako wyznaczniki mityzacji. Począwszy od konstrukcji
poematowego świata jako rozpiętego na osiach wertykalnej i horyzontalnej, z wielokrotnym
nakładaniem, a nawet przecinaniem ich porządków, przez częste stosowanie opozycji góra-
dół i natura-kultura i łączenie ich w obrazach lirycznych, operowaniem pars pro toto,
przechodzeniem od perspektywy makrokosmicznej do mikrokosmosu, po łączenie i mieszanie
żywiołów w przenośniach i synestezjach określających poetycko akty percepcji - wszystkie
te zabiegi, nietrudne do wskazania w Poemacie o mieście Lublinie, składają się na gest, który
Levi-Straus postrzegał jako intencję mityzacyjną w strukturze tekstu. Ta, możliwa do
wytropienia na poziomie kompetencji interpretatora-odbiorcy mitu, ukryta jest w jego
strukturze głębokiej, ujawniając się w opozycjach.
Przywołajmy, dla przykładu, garść cytatów, by ów zamiar mityzacyjny
w konstruowaniu lirycznego świata - świata Lublina, przepuszczonego przez filtr „wyobraźni
stwarzającej” Czechowicza - wykazać. Wpierw: mieszanie żywiołów. Poemat o mieście
Lublinie, sytuując się w obszarze mitologizacji ziemi, autochtonii, mitologizacji tożsamości -
nawet tam, gdzie opisuje kamienie, kamienice, bruki i aleje związane z żywiołem ziemi,
zdominowany jest przez wyobraźnię akwatyczną. Aleje to „rynny mamrocące nocą”. Ulice –
„długie mroku czółna”. W tej metaforze ewokowane są nawet trzy żywioły: ulice konotują
ziemię, mrok – powietrze, aurę, czółna – wodę. Płynność poematowego świata jest zresztą
wyrazista w całym tekście i nie to teraz istotne, że – stowarzyszona z nocą – nasuwa
skojarzenia oniryczne i katastroficzne. To zresztą skojarzenia rutynowe, łatwe do zbicia
wobec sensów całości. W aspekcie mityzacji istotne jest przemieszanie żywiołów, jakże
wyraźne w metaforach: „ścieżyny rozlewają się wśród falistych pól”, księżyc „się srebrliwie
rozpływa w zapachu ziół”, „ścieżyny rozlewają się w drobne strużki steczek”. Dostrzeżoną
oczywiście przez krytykę dominację skojarzeń akwatycznych w tym poemacie
3
interpretowano za Bachelardem, wskazując głównie na niszczycielski aspekt żywiołu wody,
prowadzącej ku rozpływaniu się bytu miasta i pogrążaniu go w bezkształtnej otchłani
W mojej lekturze rzecz przedstawia się nieco inaczej; woda i, by tak rzec, wodniste budulce
metafor dopełniają całości kosmogonicznej, współwystępując w obrazach obok powietrza
(np. wiatru) i ziemi. Jeśli dodać ewokacje ognia (np. w metaforach „lipcowego żaru”,
„kapiącego metalu”, „nocy ulanej ze srebra”), otrzymujemy wszystkie żywioły stanowiące
o porządku natury.
Jak była o tym mowa, intencja mityzacyjna uwidacznia się w poetyce tekstu także
przez nakładanie się osi horyzontalnych i wertykalnych, również takie budowanie obrazów,
w których to, co przynależy do poziomu, rzutowane jest na pion. Przyjrzyjmy się zatem, dla
przykładu, jednej tylko metaforze Czechowicza: „W kościoła oknie na płask/ błysnął wodą
stojącą księżyca blask”. Mamy tu wszak do czynienia z oczywistym pionem kościoła
i okiennego odbicia, obserwowanego w dodatku z dołu, co wzmaga wrażenie wertykalności
i dynamiczności – a obraz księżycowego światła przyrównany został do horyzontalnej,
statycznej „stojącej wody”.
Jeśli dodać do tego rodzaju konstrukcji wyraziste, wielokrotne ewokowanie mitów,
intencja mityzacyjna wpisana w poetykę Poematu o mieście Lublinie okaże się jeszcze
silniejsza. Zaznaczmy, że nie zawsze wiadomo, o jaki dokładnie mit chodzi. Dość, że
uruchomione zostają synkretycznie pokłady pradawnych opowieści, tkwiące w zbiorowej
świadomości, są to fragmenty historii i obrazy odsyłające do myślenia magicznego,
szukającego łączności pomiędzy jednostkowym bytem, zdarzeniem, a sensem jego
uczestniczenia w porządku całości. We fragmencie Wieniawa, konstruowanym na wzór
mitycznych opisów starcia ze złymi mocami (to miejsce wspólne wielu mitów, zwłaszcza
tzw. założycielskich czy fundatorskich), mamy do czynienia z walką potworów ciemności
z jasnością i ze zwycięstwem dobra. „Niedźwiedzie nocy” zostają pokonane światłem
lubelskich latarń i księżyca wschodzącego nad dzielnicą:
Ciemniej.
Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj
biegną ciche niedźwiedzie nocy.
Nad ulicami, rzędem,
czarne, kosmate,
5
Tak interpretuje to Marcin Całbecki w książce: M. Całbecki: Miasta Józefa Czechowicza. Topografia
wyobraźni. Lublin 2002.
4
będą się tarzać po domach do chwili,
gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.
Świat ku światłu przechyli.
Blachy dachów dudnią bębnem.
W dół, w górę, nierówno się kładzie
perłowy lampas:
w prostopadłej gromadzie
przedmieścia lampy.
Przeciw niedźwiedziom nocy to mało!
Gną się, kucają domki, zajazdy, bożnice
pod mroku cichego łapą.
Ach! Trzasnęłyby niskie pułapy!...
...ale już zajaśniało.
Pejzaż: Wieniawa z księżycem.
Podmiot poematu, szczególnie w kształcie, jakiego przydają mu narracyjne wstawki
eksponujące jego wędrówkę, konotuje figurę Odyseusza. Na marginesie warto zwrócić
uwagę, że Wędrowiec, choć ani raz nie został przez Czechowicza określony tym imieniem,
bywa przez krytyków nazywany Odyseuszem właśnie.
A może – w pewnym sensie – jest i po trosze Orfeuszem, wszak wstępuje w przestrzeń nocy,
a potem, we fragmencie Niebo odmienia się... zamienia, jak powiada, „wspomnienie
w wiersz”, śpiewa swoją pieśń, którą zresztą jest przecież cały ten poemat. Ważna tu noc
i ważna poezja. Noc, według mitów orfickich, jest tyleż przestrzenią śmierci (a Wędrowiec
przecież kieruje się ku cmentarzowi, który nazywa, znów mityzując, „wyspą umarłych”), co
primordialnego chaosu, z którego wyłania się świat bogów i ludzi, a także, według
Mallarmego, jest noc polem energii języka, występującego przeciw śmierci i nicości
W przywołanej powyżej Wieniawie mamy, w jakimś sensie, do czynienia z transpozycją
orfickiej sytuacji. Wszak spojrzenie Wędrowca na miasto spowite ciemnością, z której
wyławia światło księżyca, działa jak pieśń Orfeusza, przegania potwory ciemności –
„niedźwiedzie nocy”. Cassirer, ilustrując władzę mitycznego bohatera, pisał słowami
Horacego: „nic nie może się oprzeć magicznemu słowu: carmina vel coelo possunt deducere
lunam – „pieśń zdoła nawet księżyc sprowadzić z nieba””
. Czyż nie tak jest w Wieniawie?
6
Pisze o tym Marek Zaleski w cytowanej książce Zamiast..., s. 199.
7
E. Cassirer, Esej o człowieku, s. 193.
5
Nie w tym zresztą rzecz w tej chwili, by rozstrzygać o słuszności skojarzeń
mitycznych, ewokowanych liryczną akcją bądź metaforami, odsyłającymi do mitologicznych
rekwizytów. Rzecz w tym, że Czechowicz nasyca Poemat... odpryskami różnych mitów, że
uruchamia myślenie magiczne, ze wpisuje swój Lublin, tak jak go postrzega, w plan
ponadczasowy, uniwersalny, w czas wiecznego trwania, jaki przysługuje bohaterom
i zdarzeniom utrwalonym w mitycznych opowieściach. W Poemacie... następuje - jak
powiadał Bruno Schulz - w krótkich spięciach sensów pomiędzy słowami raptowna
regeneracja pradawnych historii, które są przemieszane, ale przydają językowi poezji funkcję,
jaka w pierwotnych formach społecznych przypadała czarom.
Ciekawe, znakomite poetycko są właśnie owe „krótkie spięcia sensów” w metaforach
pełniących w utworze wielorakie funkcje. Przyjrzyjmy się choćby przenośni wizualizującej
i zarazem psychizującej ciemną drogę do miejskiego cmentarza: „ulice – długie mroku
czółna”. Czytelna jest aluzja do łodzi Charona, zwłaszcza w sąsiedztwie padającej za
moment „wyspy umarłych”. U Czechowicza łódź spętana jest jednak światłem - „lamp
łańcuchami” - powstrzymującymi drogę ku końcowi, latarniami, które jak księżyc nad
Lublinem nie pozwalają zapanować ciemności. Stąd może w brzmieniu tej metafory ukryta
także czułość, zapewne wobec lubelskich ulic przemierzanych przez Wędrowca
w samotności i skupieniu, czułość sugerowana, ekwiwalentyzowana instrumentacją głoskową
frazy: pobliżem brzmień „czółno” i „czułość”, zawierającymi się w nich głoskami „u” i „ł”
powtórzonymi w wyrazie „długie”.
Ta metafora poematu zasługuje na wyeksponowanie. Uwodzi najpierw melancholijną grą
dźwięków, muzycznością uzyskaną z płynności głosek spółotwartych („ł”, „n”), obniżonych
w tonie przez ciemne „u”. Owa łagodna płynność, skontrastowana z dźwiękowym
kontrapunktem „mroku”, wybijającego frykatywne „r” i wybuchowe „k”, jak rytm kroków po
bruku wiodącym do cmentarza, doskonale współgra z sensami metafory. Opalizuje w niej –
ze względu na aluzję do Charonowej łodzi – jednak droga ku ciemności, i jeśli nawet miałaby
być ta wędrówka najbardziej płynna i czuła, to wieńczy ją przecież finał kategoryczny, jak
jednosylabowe, mocno brzmiące słowo „mrok”.
Metafora ta, ze względu na przywołanie czółen, którymi w rozmaitych mitach herosi
wyruszali już to na podbój nowego świata, już to udawali się w podróż
w poszukiwaniu wysp szczęśliwych, odsłania zarazem dość niespodziewane pokłady
mitologiczne, których obecność w tekście tyleż może zaskakiwać, co prowadzić jedną z linii
jego interpretacji ku specyficznie rozumianemu mitowi założycielskiemu. Ów - swoisty
właśnie – mit założycielski realizowałby się w przypadku Poematu Czechowicza jako cel
6
i efekt powrotu Wędrowca do Lublina. Miałby on być mitem fundatorskim w ramach
mitologii osobistej, jego celem byłoby ocalające uprywatnienie, zbudowanie w sobie,
w swojej jaźni - miasta, takiego jego sensu i trwania, które będzie miało moc ocalającą, oprze
się działaniu braku rozumianego jako zagrożenie, redukowanie istnienia. Ufundowanie
Lublina mitycznego, oparcie jego fundamentów na sprawdzonych, wziętych w siebie
wartościach, przeniesienie jego istnienia z obiektywnego czasu historycznego i świata
zewnętrznego w czas i świat własny, poddany innym prawom. Może i taki byłby cel intencji
mityzacyjnej, którą Czechowicz realizuje konsekwentnie w konstrukcji Poematu...? Brzmi to
zapewne ryzykownie – ale przyjrzyjmy się raz jeszcze obecnym tu, wybranym
powinowactwom mitologicznym.
Pasaż trzeci: nekyia
Oto Wędrowiec, bliski w jakimś sensie Odysowi, powraca do swojego miasta. Jego
wyprawa uzyskuje sens tyleż biblijny (nazywa siebie „synem marnotrawnym”), co mityczny.
A uzyskuje go jeszcze wyraziściej, gdy nazwać ją – na wzór mitów – nekyią
, o której
opowiada Homer w XI Księdze Odysei, a która jest miejscem wspólnym wielu mitów,
transponowana i asymilowana także w kulturze słowiańskiej, żyje w baśniach i legendach.
Spopularyzowana została zwłaszcza przez mitologię celtycką, bliską Czechowiczowi
znakomicie oczytanemu w literaturze francuskojęzycznej, tłumaczącemu ją.
Nekyia, odbywana łodzią, bywała podróżą do wysp szczęśliwych, do raju utraconego –
a tak właśnie jawi się Lublin w poemacie, tak postrzega Wędrowiec miasto utracone i na
nowo odzyskiwane podczas nocnych odwiedzin. To prawda, Lublin momentami staje się
mroczny i nie tylko o porę, w jakiej przemierza go bohater tu chodzi, choć do poematowych
nocy i księżyca wypadnie jeszcze powrócić. Mimo to stanowi raj utracony, którego
charakterystykę, właśnie w tonie mitologii prywatnej, daje Czechowicz w drugiej wstawce
8
Grecki rzeczownik rodzaju żeńskiego nekyia znaczy mity o podróży do zaświatów i rozmowy ze zmarłymi o
przyszłości, także magiczny obrządek wywoływania duchów zmarłych i pytania ich o przyszłość. Jung natomiast
następująco wywodzi etymologię figury: „Nékyia od słowa nékys (trup, zwłoki) to tytuł XI pieśni Odysei.” (C.G. Jung,
Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady tavistockie, przeł. R. Reszke, Warszawa 1997, s. 51.)
Jung podaje, że „Motyw nékyi znaleźć można w całym świecie antycznym, praktycznie zaś w całym świecie w ogóle.
Wyraża on psychologiczny proces introwersji świadomości w głębokie warstwy psyche nieświadomej. Z tych warstw
powstają treści nieosobnicze, mitologiczne, innymi słowy: archetypy, przeto określam je mianem nieosobniczych lub
mianem ni e świ a do mośc i z bi orowe j .” (tamże).
Jung posługuje się motywem nékyi w analizie twórczości Picassa (sławny szkic w Archetypach i symbolach).
7
narracyjnej, gdy wspomina księżyc nad miastem, o którym w dzieciństwie opowiadała mu
matka. I księżyc nad Lublinem, po latach, pozostał dla niego ten sam – nie dość, że
uprywatniony, to jeszcze mający cudowną moc walki z potworami, jak św. Jerzy czy jak
heros zwyciężający „niedźwiedzie nocy”. W trzecim fragmencie epickim bohater opowie
o znakach arkadyjskiej prywatności, na trwałe odciśniętych w jego widzeniu Lublina:
o sklepie, gdzie mu kupiono dziecięcą trąbkę, o domach, oknach i dźwiękach przywołujących
szczęśliwe wspomnienia. Przypomnijmy jeszcze raz, że - na wzór mitologicznej nekyi –
Wędrowiec do swego raju utraconego jakby przypływa
. Tak przecież wystylizowują
sugestywnie jego podróż metafory początkowe, określające drogi z odległych przedmieść na
Wieniawę jako „rozlewające się szeroko wśród pól falistych”, a ulice wiodące go do
cmentarza nazywał „czółnami mroku”.
Interesujące są w Poemacie... rozmaite ślady celtyckich mitów, dopełniające się
wzajemnie. Ważnych jest tu kilka znaków-odprysków tychże opowieści. Szczególnie
intryguje, ze względu na jej sens w celtyckiej kulturze, noc jako pora, w której Wędrowiec
przemierza Lublin. I do niego dociera – nocą właśnie, przy wschodzącym księżycu, który
towarzyszy często celtyckim bohaterom w ich drodze. W tamtej kulturze, o mocno
rozwiniętym kulcie księżyca, mowa nie tylko o cyklach lunarnych roku, nie tylko
o księżycowych miesiącach, ale, to szczególnie interesujące ze względu na poematowe sensy,
doba zaczyna się od nocy. A w tej przecież porze podmiot poematu rozpoczyna swoją
wędrówkę po mieście, wraz z nią otwierając nową, symboliczną dobę, nowy czas/cykl
trwania mityzowanego Lublina.
Dalej: szczególnie częstymi, najczęściej złośliwymi (zwłaszcza jeśli są płci żeńskiej)
bestiami są u Celtów niedźwiedzie. Herosi staczają z nimi walkę, by zapanować nad siłami
ciemności. Czechowiczowskie „niedźwiedzie nocy” nacierające na Wieniawę (choć są
zarazem bardzo słowiańskie, a może i trochę żeńskie, gdy skojarzyć je np. z Wielką i Małą
Niedźwiedzicą na nocnym niebie), łączą się z symboliką niedźwiedzi w mitologii celtyckiej:
są złośliwe i są siłami ciemności. Dalej: w tej mitologii, jak w poemacie Czechowicza, mocno
eksponowany jest kult przodków. Spoczywają oni na cmentarzach obrośniętych drzewami,
które to drzewa takoż otaczane są kultem, jako że bywają siedliskiem dusz zmarłych.
Niektóre z drzew, tzw. drzewa życia, mają właściwości szczególne. Gdy z tą świadomością
9
Motyw nekyi jest obecny zarówno wtedy, gdy cel wędrówki jawi się jako Szczęśliwe Wyspy na oceanie i bohater
płynie tam łodzią, jak i wówczas, gdy podróżując do síd, lokalnych zaświatów, siedlisk poszczególnych bóstw, bohaterowie
udają na dno jeziora, jaskini czy przemierzają pustkowie. Są okresy, gdy zaświat celtycki niebezpiecznie się przybliża
(święto Samhain w listopadzie), świat i zaświat przenikają się wtedy i człowiek może zostać porwany do síd.
8
przeczytać fragment o lubelskim cmentarzu, ku któremu – z szacunku dla przodków, jak
powiada: „do ojców” – udaje się wpierw Wędrowiec (zresztą znów jak w nekyi, bo na
wyspach szczęśliwych, a i w drodze do raju utraconego oddawano cześć przodkom, zaś różne
inwarianty motywu wręcz ukazują nekyię jako rozmowę ze zmarłymi) łatwo zauważyć
paralele mityzujące opis cmentarza:
Klony, brzeziny, kasztany, tuje
obsiadły wyspę umarłych.
Aleje głuche mamrocą nocą, jak rynny.
Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień,
o bluszcz, żałobny barwinek,
paprocie.
Drzewa, dodajmy: czarne drzewa, pojawiają się jeszcze dwukrotnie, w znaczących
miejscach poematu. Najpierw w wierszu inicjalnym (Na wieży furgotał blaszany kogucik...)
ewokowane są „sadami czarnemi”, a wierszu końcowym (Chorągiewka na dachu śpiewa... ),
paralelnym nota bene w zakresie obrazów i motywów wobec wiersza pierwszego, występują
literalnie „czarne drzewa”. Są zatem czarne o zmierzchu, gdy Wędrowiec zbliża się do
Lublina - i czarne o świtaniu, gdy miasto żegna. Trudno, wobec możliwych symbolicznych
odniesień (zwłaszcza do mitologii celtyckiej) orzec, czy są to drzewa życia, strzegące
Lublina, czy też raczej, w myśl symboliki czerni, drzewa śmierci, a może - życia po śmierci,
bo u Celtów stanowić miały siedliska dusz zmarłych? Albo jeszcze inaczej. W rozmaitych
mitologiach, nie tylko celtyckich ale i np. skandynawskich, zaklinane specjalnie drzewa
stawały się jakby sobowtórami biologicznymi człowieka i rozwój drzewa, jego rozrost lub
choroby czy obumieranie znamionowały, zapowiadały to, co dzieje się z człowiekiem, co
nieuchronne, a ukryte przed ludzkim wzrokiem. Lubelskie czarne drzewa – czy wolno je
czytać także jako znak-zapowiedź losów Lublina? Tak, jak je katastroficznie wieszczy
Czechowicz?
Jeśli wolno interpretować powrót Wędrowca do Lublina w kategoriach mitycznej
nekyi, jeśli jego wyprawa do raju utraconego miałaby także cel sugerowany przeze mnie
(Wędrowiec przybywa, by „wziąć Lublin w siebie”, by dokonać aktu fundatorskiego,
zbudować w sobie, w prywatnej mitologii, miasto wieczne, bo trwanie Lublina będzie odtąd
gwarantowane „wiecznym teraz poezji”) – jak interpretować zakończenie poematu?
Zakończenie, w którym bohater żegna Lublin słowami: „Dobranoc, miasto moje,/
9
dobranoc...” i słowo to powtarza czterokrotnie? Życzy dobrej nocy – o świcie, kiedy miasto
właśnie się budzi, a nie życzy mu „dobrego dnia”. A może jest właśnie tak, że - ciągle
pozostając w kręgu mitów celtyckich – owa „dobra noc” to początek, wspominanej wcześniej,
nowej doby, nowego cyklu życia Lublina, tego już zmityzowanego, wyniesionego ponad
linearny czas? Może to warto usłyszeć w stereotypowej, zbanalizowanej formule pożegnania,
że noc będzie, że jest dobra? Może warto odczytać tę uparcie powtarzaną formułę, natrętnie
wręcz uwyraźnianą w zakończeniu wiersza, jako awangardowe rozbicie tworzydła
językowego, jako zregenerowanie i uwieloznacznienie sensów utartego schematu
werbalnego? Dobranoc – łącznie pisane, łącznie wypowiadane – jest życzeniowym
pożegnaniem, performatywem, w którego częstym użyciu zatarł się niemal wydźwięk dobra.
Być może, w finale Czechowiczowskiego poematu idzie o odświeżenie sensu tego
performatywu – o to, by usłyszeć zapowiedź, może obietnicę: ta noc, w której trwa teraz
Lublin, jest dobra, bo rozpoczyna inny sposób istnienia miasta, nowy jego czas w mitologii
prywatnej. Ta noc jest też dobra dla Wędrowca, który odchodzi z Lublina z „pogodą w sercu”
(ostatnia wstawka narracyjna: „Opuśćże to miasto z pogodą w sercu, tak, jak je witałeś.”).
Znamienne, że określenie kierunku drogi bohatera po wyjściu z Lublina pozostaje
w polu semantycznym nocy: Wędrowiec kieruje się na północ. To słowo dwuznaczne,
wskazujące porę doby i kierunek geograficzny, również było w początkowych partiach
poematu uwyraźnione powtórzeniem. W wierszu Zegary, twarze nocy niewesołe..., te „podają
hasło: pół-noc, pół-noc” zapisywane, znacząco dla rytmicznego, onomatopeicznego efektu,
a może i dla uwyraźnienia słowa „noc” - z dywizem. Teraz, w finale poematu, po
umitycznieniu Lublina Wędrowiec, odchodząc na północ, zmierza tam „drogami białymi”,
których symboliczna barwa, niosąc informację o szlaku rozświetlonym dniem, jest zarazem
znakiem dobra – jak dobra noc, podczas której miasto zostało przeniesione w inny, mityczny
wymiar, a Wędrowiec uwewnętrznił i ocalił w sobie to, co dotąd stanowiło dla niego brak.
Mity celtyckie niosą przestrogę, czy mocniej: mówią o nieuchronności losów herosa,
gdy ten zechce opuścić wyspy szczęśliwe, do których doprowadziła go nekyia
. Po odejściu
bohater rozsypuje się w proch. Czas, który cofnął się i zatrzymał podczas pobytu w raju
utraconym, po opuszczeniu go - wraca, atakuje z całą mocą. Ta mityczna wróżba nie dopełnia
się w samym Poemacie o mieście Lublinie, choć jest w jakimś sensie presuponowana. Wszak
10
Oto przykład wyprawy jednego z bohaterów do Tir na n´Og, „Krainy Wiecznie Młodych”: Oisin, który
poślubia córkę króla tej czarodziejskiej krainy, tęskni za domem, a gdy wraca, okazuje się, że minęło kilkaset lat,
bohater dotyka ziemi – pękł mu popręg u siodła – i natychmiast umiera ze starości. (cykl Fionna). Podobnie
zaświaty i powrót z nich opisane są w Podróży Brana, a inaczej (jako miejsce straszne) w Łupach z Annwn.
10
Wędrowiec, jak była o tym mowa, odchodzi z miasta na północ
, co nie rokuje dobrze jego
dalszym losom, gdy ma się na uwadze celtycką symbolikę tego kierunku geograficznego.
Pasaż czwarty: ponawianie mityzującego wzoru
Chciałoby się rzec, że wypełnienie się losów Wędrowca-Czechowicza ma miejsce już
poza tym poematem. Dopisała je realna historia. W poemacie - Czechowicz wziął Lublin
w siebie. Zmityzował, mitologią prywatną odbitą w mityzowanej poezji. W świecie
prawdziwym, w wybuchu bomby - Lublin wziął w siebie Czechowicza. A dziś przechowuje
jego mit.
Poetycki gest pożegnania Czechowicza z Lublinem w świecie realnym, stał się gestem
powitania w świecie mitycznym. Mityzującym pasażom Wędrowca-poety przez Lublin
odpowiadają dziś lubelskie mitologizacje Czechowicza. Począwszy od 2003, od setnej
rocznicy urodzin poety, odbywa się tłumny, nocny spacer trasą wyznaczoną przez szlak
Wędrowca. Inicjatorem owych symbolicznych, corocznych spotkań z Czechowiczem był
Władysław Panas. Dziś prowadzi je Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, obierając na czas
ożywiania Poematu o mieście Lublinie w plenerze pierwszą lipcową noc pełni księżyca –
scenerię, w jakiej odwiedził Lublin Czechowiczowski Wędrowiec.
11
Zgodnie zresztą z topografią Lublina: po przejściu ulicy Zamkowej, nieistniejąca już dziś ulica Szeroka,
o której w Poemacie... mowa, prowadziła na Kalinowszczyznę i dalej, na Czwartek - to północne krańce miasta.
Ciekawe także to, że w Poemacie..., zgodnie z celtyckimi wierzeniami (odpędzaniem złych duchów), wejście do
miasta odbywa się od strony zachodniej, od strony Górek Czechowskich.
11