Marinelli Carol Lepiej niż w marzeniach

background image

Carol Marinelli

Lepiej niż w marzeniach

Tłumaczyła

Katarzyna Wachowiak

background image

PROLOG

– Naprawde˛, bardzo mi przykro, z˙e musze˛ cie˛ o to

prosic´. – Shelly weszła do gabinetu, s´ciskaja˛c pod pacha˛
ksia˛z˙ke˛ dyz˙uro´w.

Clara zacisne˛ła ze˛by. Cia˛gle to samo. Wszyscy tak

mo´wia˛, kaz˙demu jest bardzo przykro. I co z tego?

– Irene tylko opiekowała sie˛ Billem. Nie moz˙emy

prosic´ jej o przygotowanie go do lotu – cia˛gne˛ła Shelly.

– Jest dyplomowana˛ piele˛gniarka˛.
– Piele˛gniarka˛, kto´ra prawie nie ma kontaktu z za-

wodem. – Shelly miała racje˛ i Clara dobrze o tym
wiedziała.

Bill Nash po długich tygodniach namysłu zgodził sie˛

wreszcie na wszczepienie bypasso´w, kto´re były mu
rozpaczliwie potrzebne. Do tego tak sie˛ szcze˛s´liwie
złoz˙yło, z˙e chirurdzy ze szpitala w Adelajdzie mogli
operowac´ go juz˙ w poniedziałek, wie˛c nawet gdyby Bill
znowu chciał zmienic´ zdanie, nie miał juz˙ na to czasu.
Samolot ze szpitala przylatywał dzisiaj.

Clara, rzecz jasna, cieszyła sie˛ z tego. Ale ten dzien´

był akurat jednym jedynym dniem w roku, kiedy w Ten-
nengarrah – małym, nudnym, połoz˙onym na komplet-
nym odludziu australijskim miasteczku – cos´ miało sie˛
wreszcie wydarzyc´.

Bal. Czekała na niego od kilku miesie˛cy. Gdy tylko

background image

wyznaczono date˛, poprosiła o wolny dzien´. Zamo´wiła
wizyte˛ u fryzjerki, w nadziei, z˙e uda jej sie˛ ułoz˙yc´ jaka˛s´
sensowna˛fryzure˛ z jej cienkich, beznadziejnie prostych,
rudych włoso´w. A teraz pojawia sie˛ taka Shelly, tez˙
zreszta˛ dyplomowana piele˛gniarka, i ma czelnos´c´ prosic´
ja˛ o to, z˙eby tego włas´nie wieczoru została w pracy!

– Na pewno ktos´ sie˛ znajdzie – mrukne˛ła, licza˛c, z˙e

Shelly choc´ spro´buje ja˛ zrozumiec´, ale tamta nawet nie
mrugne˛ła okiem. Jasne, po co sie˛ w ogo´le zastanawiac´,
skoro pod re˛ka˛ jest poczciwa, uczynna Clara?

– Nikt sie˛ nie znajdzie – westchne˛ła Shelly. – Kell

jest jedynym piele˛gniarzem opro´cz ciebie, ale dzis´ ma
wolne i nie moge˛ sie˛ do niego dodzwonic´. Zawsze jest
nadzieja, z˙e nikt nie be˛dzie musiał tu zostawac´. Samolot
moz˙e przyleciec´ w kaz˙dej chwili, nawet jeszcze dzis´
rano, i wtedy dyz˙ur be˛dzie niepotrzebny. Tyle tylko, z˙e
trzeba be˛dzie przekazac´ Billa, a nie wypada mi o to
prosic´ Irene. Claro, naprawde˛, mogłabym sama sie˛ tym
zaja˛c´, tylko z˙e...

Umilkła. Clara czuła, z˙e ta pauza została zrobiona

specjalnie. Miała sie˛ teraz rozes´miac´ i powiedziec´: alez˙
niczym sie˛ nie przejmuj, oczywis´cie, z˙e wezme˛ ten
dyz˙ur. Doskonale zdawała sobie sprawe˛, jak bardzo
Shelly czeka na bal. Wiedziała, z˙e od tygodni sie˛ od-
chudza, by zrzucic´ kilogramy, kto´rych przybyło jej
w cia˛z˙y, z˙e marzy o tym, by wreszcie spe˛dzic´ roman-
tyczny wieczo´r z Rossem – swoim me˛z˙em lekarzem. Jak
mogła jej popsuc´ tak waz˙ne wyjs´cie?

Ale po raz pierwszy w z˙yciu Clara była zdecydowana

nie usta˛pic´. Ten wieczo´r był waz˙ny takz˙e i dla niej.

– A co z Abby? – zapytała przebiegle.

4

CAROL MARINELLI

background image

Abby Hampton była lekarka˛ z miasta, kto´ra włas´nie

kon´czyła trzymiesie˛czna˛ praktyke˛ w Tennengarrah.
Clara miała pewne powody, by za nia˛ nie przepadac´,
a perspektywa balu bez s´licznej pani doktor wydała jej
sie˛ bardzo kusza˛ca. Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni, ale twardo
dodała:

– Jest lekarzem, wie˛c s´wietnie sobie poradzi, a poza

tym nie jest sta˛d i wiemy, z˙e niezbyt lubi to miasteczko.
Na pewno nie zalez˙y jej na balu i dałoby sie˛ ja˛ przeko-
nac´, z˙eby nas zasta˛piła.

– Nie moge˛ poprosic´ Abby. – Shelly potrza˛sne˛ła

głowa˛ i us´miechne˛ła sie˛ tajemniczo. – Przysie˛gam,
Claro, nie moge˛ jej poprosic´.

– Dlaczego? Czy to jakis´ sekret? No Shelly, po-

wiedz, o co chodzi. Przeciez˙ nikogo tu nie ma opro´cz
Billa, a on s´pi.

– Ale obiecaj, z˙e nikomu nie pis´niesz ani słowa.

– Shelly us´miechała sie˛ szeroko i Clara poczuła, jak jej
usta takz˙e rozcia˛gaja˛ sie˛ w us´miechu, a cała irytacja
znika. Czuła teraz tylko ciekawos´c´. Co´z˙ to moz˙e byc´ za
sensacyjna plotka?

– Obiecuje˛. No, Shelly, nie trzymaj mnie w niepew-

nos´ci. Czyz˙by zdecydowała sie˛ wreszcie wro´cic´ do
Sydney do swojego ukochanego pogotowia?

– Och nie, to cos´ znacznie bardziej interesuja˛cego.

– Shelly przysiadła na brzegu biurka. – A jak komus´ to
powiesz...

– No juz˙ przestan´. Chcesz, z˙ebym umarła z ciekawo-

s´ci? – rozes´miała sie˛ Clara.

– Oto´z˙ nie moge˛ prosic´ Abby, z˙eby przyszła do pracy,

poniewaz˙ ktos´ inny zamierza ja˛ dzis´ o cos´ poprosic´.

5

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Nic nie rozumiem. – Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Gdzies´ ty miała oczy przez ostatnie tygodnie?

– wyszeptała Shelly. – Zgadnij, gdzie jest dzisiaj Kell?

– Ma wolne.
– Zgadza sie˛. I co robi?
Clara wzruszyła ramionami.
– Mo´wił, z˙e poleci do miasta. Bruce miał go pod-

rzucic´ awionetka˛.

– I zrobił to. Dwa tygodnie temu. I wiesz, co potem

opowiadał? Z

˙

e widział, jak Kell poszedł do jubilera!

Clara cia˛gle nie pojmowała, o co chodzi. Shelly ra-

dos´nie zeskoczyła z biurka i zakre˛ciła sie˛ w tanecznym
piruecie.

– Kell ma zamiar os´wiadczyc´ sie˛ Abby! Zaraz do

niej lece˛! Namo´wiłam ja˛ na fryzjera i kosmetyczke˛,
chociaz˙ ona nie ma poje˛cia, z˙e Kell zrobi to akurat
dzisiaj. Nie moge˛ jej powiedziec´, z˙e Bill zdecydował sie˛
na operacje˛, bo momentalnie by tu przybiegła. To jest
wieczo´r Abby i nie moz˙emy jej go zepsuc´. Tylko sobie
wyobraz´, Kell wreszcie ma zamiar komus´ sie˛ os´wiad-
czyc´! Jestes´ w stanie w to uwierzyc´?

Nie, nie była w stanie w to uwierzyc´.
Na kilka chwil cały s´wiat znieruchomiał. Jak z oddali

słyszała, z˙e Shelly wcia˛z˙ paple i chichocze. Przez mgłe˛
widziała, jak Ross wraz z jakims´ nieznajomym me˛z˙-
czyzna˛wchodza˛do pokoju, ale na te kilka chwil jej serce
dosłownie przestało bic´. Przycisne˛ła do piersi plik pa-
piero´w z wynikami badan´ Billa, zasłoniła sie˛ nimi jak
tarcza˛ i bezskutecznie starała sie˛ otrza˛sna˛c´.

Kell Bevan postanowił sie˛ os´wiadczyc´.
Po tych wszystkich latach wreszcie zebrał sie˛, ruszył

6

CAROL MARINELLI

background image

tyłek do miasta, kupił piers´cionek i postanowił os´wiad-
czyc´ sie˛ w dniu balu. Włas´nie tak to sobie zawsze wy-
obraz˙ała. Sala pełna migocza˛cych s´wiatełek, s´wiece na
stołach, pie˛kna noc pachna˛ca kwiatami, rozgwiez˙dz˙one
niebo i dłon´ Kella wycia˛gaja˛ca sie˛ z piers´cionkiem.

Moz˙e za mało sie˛ modliła? Moz˙e jej pros´by nie

dotarły do kogo trzeba? Albo gdzies´ tam w go´rze zaszło
jakies´ kosmiczne nieporozumienie? Wszystko jest do-
kładnie tak, jak miało byc´. Z jedna˛ drobna˛ ro´z˙nica˛.

Kell miał os´wiadczyc´ sie˛ jej, Clarze.

7

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– A oto włas´nie Clara, kto´ra o Tennengarrah wie

wie˛cej, niz˙ my wszyscy razem wzie˛ci, prawda?

– Słucham? – Dopiero teraz dotarło do niej, z˙e ktos´

z˙a˛da od niej odpowiedzi. Clara podniosła wzrok na Rossa.

– Mo´wiłem włas´nie Timothy’emu, z˙e jestes´ osoba˛,

na kto´rej wszyscy polegamy i z˙e jes´li be˛dzie czegos´
potrzebował, to powinien zwracac´ sie˛ do ciebie.

– To jest nasz nowy lekarz – mrukne˛ła jej do ucha

Shelly, popychaja˛c Clare˛ do przodu, by us´cisne˛ła wycia˛-
gnie˛ta˛ re˛ke˛. – Przyjechał z Anglii.

– Przeciez˙ miał pan sie˛ pojawic´ dopiero za dwa

tygodnie – wyrzuciła z siebie Clara. Zabrzmiało to moz˙e
mało uprzejmie, ale w tym momencie było jej wszystko
jedno.

– Skon´czyły mi sie˛ pienia˛dze.
Bezpos´rednios´c´ jego odpowiedzi przywro´ciła jej ro´-

wnowage˛. Wcisne˛ła pod pache˛ plik wyniko´w i us´cisne˛ła
wreszcie wycia˛gnie˛ta˛ dłon´ me˛z˙czyzny. Była sucha i cie-
pła. Clara podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
Patrzyły wesoło i były bardzo zielone. Spro´bowała sie˛
us´miechna˛c´.

– Timothy Morgan – przedstawił sie˛.
– Clara Watts – mrukne˛ła, przygla˛daja˛c mu sie˛ uwa-

z˙niej.

background image

Nie wygla˛da na kogos´, komu skon´czyły sie˛ pie-

nia˛dze. Markowe ubranie, s´wietnie ostrzyz˙one włosy
i bardzo angielski, arystokratyczny akcent. Ale jed-
noczes´nie nie ma w nim ani szczypty snobizmu. Wre˛cz
przeciwnie, wydaje sie˛ wyja˛tkowo bezpretensjonalny
i sympatyczny.

– A wie˛c jest pan Anglikiem.
– Owszem. – Znowu sie˛ us´miechna˛ł. – Ale juz˙ od

roku jestem w Australii i pro´buje˛ ła˛czyc´ prace˛ ze zwie-
dzaniem. Aha, i nie jestem z˙aden pan, tylko Timothy,
dobrze?

I do tego jest gadatliwy. Jej grzecznos´ciowe pytanie

pocia˛gne˛ło za soba˛ prawdziwa˛ lawine˛ sło´w. Timothy
wycia˛gna˛ł z kieszeni zdje˛cia i zacza˛ł ilustrowac´ nimi
kolejne etapy opowies´ci o tym, jak to kupił tania˛ po´ł-
cie˛z˙aro´wke˛, pracował i zwiedzał wschodnie wybrzez˙e
Australii, a teraz postanowił przenies´c´ sie˛ do jej s´rod-
kowej cze˛s´ci. Clara słuchała uprzejmie, w odpowied-
nich momentach kiwaja˛c głowa˛ i pomrukuja˛c potakuja˛-
co. W tej chwili pragne˛ła tylko jednego – by wreszcie
wszyscy dali jej s´wie˛ty spoko´j, pozwolili ukryc´ sie˛
w łazience i spokojnie rozpłakac´.

– Miałem nadzieje˛, z˙e szcze˛s´cie us´miechnie sie˛ do

mnie w Coober Pedey. – Timothy zdawał sie˛ nie do-
strzegac´ jej przygne˛bienia. – Przeczytałem w przewod-
niku, z˙e niekto´rzy turys´ci trafia˛ tam na takie okazy, z˙e
koszty podroz˙y zwracaja˛ im sie˛ z nawia˛zka˛. Wie˛c przez
bite trzy tygodnie grzebałem sie˛ w piachu i znalazłem
wreszcie dwa malutkie opale, kto´re kazałem oprawic´.
Wydałem na to reszte˛ pienie˛dzy, i postanowiłem przyje-
chac´ do was wczes´niej.

9

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– A od kiedy mo´głbys´ zacza˛c´ prace˛? – zapytała

Shelly, zerkaja˛c jednoczes´nie na grafik.

Ross zas´miał sie˛.
– Shelly, w co ty chcesz wrobic´ tego faceta? Biedny

Timothy nie moz˙e zostac´ w pracy. To jego pierwszy
wieczo´r u nas. Powinien przyjs´c´ na bal i wszystkich
poznac´. O co ci chodzi?

– Nie moge˛ znalez´c´ nikogo, kto wzia˛łby dzisiejszy

dyz˙ur.

– A Irene?
– Wyraz´nie zapowiedziała, z˙e nie chce przekazywac´

Billa lekarzom z Adelajdy. Jes´li nie przyleca˛ przed
sio´dma˛, ktos´ be˛dzie musiał zostac´. Kell i Abby od-
padaja˛.

– Clara tez˙ odpada – odrzekł Ross stanowczo. –

Przeciez˙ to ona organizowała ten bal, wszystko ma za-
planowane od miesie˛cy.

– Clara idzie na bal. – W ciszy, jaka zapadła, wszy-

scy odwro´cili głowy i spojrzeli na Timothy’ego, kto´ry
niespodziewanie wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – I zatan´czy
ze mna˛.

Trzask! Wszystkie wyniki Billa wysune˛ły sie˛ z ra˛k

Clary i rozsypały po podłodze.

Co za pech, pomys´lała, przykucaja˛c i staraja˛c sie˛

czym pre˛dzej je pozbierac´. Czuła sie˛ straszliwie głupio.
Zda˛z˙yła zauwaz˙yc´ spojrzenie, jakie wymienili mie˛dzy
soba˛ Shelly i Ross. Na pewno pomys´leli, z˙e to perspek-
tywa tan´ca z tym nowym tak nia˛ wstrza˛sne˛ła. Shelly,
niepoprawna romantyczka, zacznie ja˛ teraz z nim swa-
tac´, słac´ na randki i robic´ wyrzuty, z˙e jak zwykle
marnuje okazje˛ za okazja˛.

10

CAROL MARINELLI

background image

Kell ma sie˛ os´wiadczyc´.
To zdanie jak mantra wcia˛z˙ rozbrzmiewało w jej

głowie. Przygryzła wargi, by powstrzymac´ łzy. Cos´
dławiło ja˛ w gardle, czuła, z˙e sie˛ czerwieni i z˙e za
chwile˛ narobi sobie dodatkowego wstydu, wybuchaja˛c
płaczem. Dlaczego oni nie moga˛ sie˛ po prostu wy-
nies´c´? Po´js´c´ sobie i zaja˛c´ własnymi sprawami, zosta-
wiaja˛c ja˛ sama˛ na reszte˛ dnia? Albo na reszte˛ z˙ycia.
Z

˙

ycia bez Kella.

Wszyscy rzucili sie˛ na podłoge˛, by jej pomo´c.
– Jez˙eli pogotowie nie dotrze do nas przed rozpo-

cze˛ciem balu, Irene zostanie z Billem i zadzwoni do
mnie, kiedy sie˛ pojawia˛. Przekazanie Billa nie zajmie
wie˛cej niz˙ po´ł godziny.

– Ale Ross... – zaprotestowała Shelly.
– Z

˙

adnych ale – oznajmił Ross tonem nie znosza˛cym

sprzeciwu. Wstał i połoz˙ył na stole plik pozbieranych
kartek. – Claro, czy co´rka Billa wie o operacji?

Clara potrza˛sne˛ła głowa˛, wdzie˛czna za zmiane˛ te-

matu.

– Nie. Od rana pro´buje˛ sie˛ do niej dodzwonic´, ale

nikogo nie ma w domu.

– Pewnie jest na farmie. Nie dzwon´ juz˙. Jest w cia˛z˙y

i lepiej be˛dzie, jes´li ktos´ powie jej to osobis´cie. Pojade˛
do niej. Timothy, jedziesz ze mna˛?

– A gdzie ona mieszka?
– Tuz˙ za miastem.
Timothy skrzywił sie˛.
– W tych okolicach tuz˙ za miastem oznacza ze dwie

godziny jazdy. Wybacz, Ross, ale chyba musze˛ ci sie˛
narazic´ i odmo´wic´. Ostatnie dwadzies´cia cztery godziny

11

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

spe˛dziłem w samochodzie i nie mam ochoty na kolejna˛
przejaz˙dz˙ke˛.

– Nie ma sprawy – rozes´miał sie˛ Ross. – Nie chcia-

łem cie˛ po prostu zostawiac´ samego. Shelly idzie do
fryzjera, Kell i Abby maja˛ dzis´ wolne...

– Nie szkodzi – przerwał Timothy. – Nie potrzebuje˛

rozrywki. Na razie marze˛ wyła˛cznie o prysznicu i wygo-
dnym ło´z˙ku.

Spojrzał na Clare˛, kto´ra zaje˛ła sie˛ układaniem wyni-

ko´w Billa w schludna˛ kupke˛.

– Ale mys´le˛, z˙e przedtem przydało by sie˛, gdyby

ktos´ oprowadził mnie po szpitalu. Tak na wszelki wypa-
dek, z˙ebym w razie czego wiedział, gdzie trzymacie
sprze˛t i lekarstwa. O ile, oczywis´cie, Clara nie ma nic
przeciwko temu.

– Dobry pomysł! – Ross poparł go entuzjastycznie.

– Zgadzasz sie˛, Claro?

Nawet mu nie przyszło do głowy, z˙e mogłaby sie˛

sprzeciwic´. Jak zwykle. ,,Przykro mi, z˙e musze˛ cie˛ o to
prosic´, Claro. Nie masz nic przeciwko temu, Claro?
Clara na pewno sie˛ zgodzi’’.

Włas´nie z˙e sie˛ nie zgadza. Pragnie wreszcie spokoju.

Chciała, by w kon´cu sie˛ od niej odczepili, dali uporza˛d-
kowac´ wyniki Billa, zastanowic´ sie˛ nad tym wszystkim,
co sie˛ dzisiaj wydarzyło. Nie ma ochoty oprowadzac´
kolejnego lekarza, us´miechac´ sie˛ i odpowiadac´ na jego
pytania.

Podniosła głowe˛, a jej przejrzyste niebieskie oczy

spojrzały prosto w oczy Timothy’ego.

– Oczywis´cie, z przyjemnos´cia˛.

12

CAROL MARINELLI

background image

– Przepraszam – powiedział Timothy, gdy tylko

zostali sami. – Pewnie masz sto tysie˛cy rzeczy do
roboty, waz˙niejszych od bawienia sie˛ w przewodnika.
Nie zawracałbym ci głowy, ale wiesz, kiedy przyjecha-
łem do Australii, miałem pracowac´ w szpitalu w Queens-
land. I tam, kiedy czekałem na spotkanie z ordynatorem,
pewien facet dostał zawału.

Clara ledwie go słuchała. Jego opowies´ci nieszczego´-

lnie ja˛ interesowały. Otworzyła drzwi do kuchni i ges-
tem pokazała mu jej wne˛trze.

– W kaz˙dym ba˛dz´ razie – cia˛gna˛ł – okazało sie˛, z˙e

ordynatora jeszcze nie ma.

– Cos´ podobnego? – rzuciła machinalnie Clara.
Timothy szedł za nia˛ jak cien´, nie przestaja˛c mo´wic´.
– No i siedziałem tam, zastanawiałem sie˛, jak wypa-

dne˛ podczas swojej pierwszej rozmowy o prace˛, i wtedy
przybiegła bardzo wystraszona piele˛gniarka.

Clara podkre˛ciła dz´wie˛k w monitorze pokazuja˛cym

akcje˛ serca Billa.

– Dwa ło´z˙ka – powiedziała, otwieraja˛c cie˛z˙kie, wa-

hadłowe drzwi prowadza˛ce do drugiej sali. – Czasami
mamy cztery, ale rzadko. Tylko jes´li zdarzy sie˛ jakis´
powaz˙ny wypadek i trzeba prowadzic´ reanimacje˛...
– Urwała nagle i odwro´ciła sie˛ w jego strone˛. – I co
powiedziała? Z

˙

e w szpitalu nie ma z˙adnego lekarza

opro´cz ciebie?

– S

´

wiez˙o upieczonego lekarza – przytakna˛ł Timo-

thy. – Dopiero co skon´czyłem studia.

– Ale... Nie jestes´ przypadkiem za... – Clara umilkła,

lecz Timothy odgadł jej mys´l.

– Za stary na studenta? – dokon´czył z szerokim

13

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

us´miechem. – Jestem dojrzałym studentem. Najpierw
studiowałem zarza˛dzanie i finanse, a kiedy skon´czyłem,
popracowałem przez dwa miesia˛ce w rodzinnej firmie
i stwierdziłem, z˙e to nie dla mnie. Moi rodzice sa˛
maklerami. – Skrzywił sie˛ zabawnie. – Ich podniecaja˛
skoki akcji, a mnie wykres pracy serca na monitorze.

Clara rozes´miała sie˛.
– Skoro skon´czyły ci sie˛ pienia˛dze, to moz˙e przyda-

łoby sie˛ zagrac´ na giełdzie?

Timothy potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Bron´ Boz˙e. Mo´głbym poprosic´ rodzico´w, z˙eby

przesłali mi troche˛ goto´wki, ale nie zrobie˛ im tej przyje-
mnos´ci. Mam przed soba˛ jeszcze sporo czasu na mart-
wienie sie˛ o kredyty, hipoteki i fundusze emerytalne.
Ustatkuje˛ sie˛, gdy wro´ce˛ do Anglii i zaczne˛ robic´
specjalizacje˛ chirurga. A po´ki co, chce˛ sie˛ dobrze bawic´
i mam w nosie, co sa˛dza˛ na ten temat moi rodzice.

Clara wyczuła napie˛cie w jego głosie.
– No i co stało sie˛ wtedy w Queensland? – zapytała,

by zmienic´ temat.

– A, wtedy. – Timothy znowu us´miechał sie˛ beztros-

ko. – Słuchaj: przybiega piele˛gniarka i mo´wi mi, z˙e pan
Forbes z sali numer cztery miał zawał.

– I co zrobiłes´?
– Zapytałem, gdzie jest sala numer cztery, kim u dia-

bła jest pan Forbes i na koniec, chociaz˙ od tego powinie-
nem był zacza˛c´, dlaczego mo´wi to wszystko włas´nie
mnie.

– Pytam, co zrobiłes´ z pacjentem. – Clara nie mogła

sie˛ doczekac´ dalszego cia˛gu historii. Na jej piegowatej
buzi pojawił sie˛ rumieniec.

14

CAROL MARINELLI

background image

– Dobrze, z˙e widziałem kilka odcinko´w ,,Ostrego

dyz˙uru’’ – zas´miał sie˛. – Inaczej nie miałbym poje˛cia,
jak sie˛ zachowac´. Dziarsko wydawałem polecenia, krzy-
czałem, z˙eby ładowac´ defibrylator, zrobiłem masaz˙ ser-
ca, a nawet przeprowadziłem intubacje˛.

– Naprawde˛? – spytała Clara, na kto´rej zrobiło to

ogromne wraz˙enie.

Timothy skromnie wzruszył ramionami.
– Było sie˛ pare˛ razy w sali operacyjnej.
– I co z tego? Istnieje ro´z˙nica pomie˛dzy sala˛ opera-

cyjna˛, gdzie masz innych lekarzy i anestezjologo´w do
pomocy, a radzeniem sobie z pierwszym w z˙yciu zawa-
łem zupełnie samemu. Naprawde˛, s´wietnie ci poszło.

– Niezupełnie – je˛kna˛ł Timothy. – Pacjent umarł.
– Ojej.
– I nie dostałem tej pracy.
– Dlaczego? – zaprotestowała. – To niesprawied-

liwe.

– Ale takie jest z˙ycie. Ktos´ inny okazał sie˛ sprytniej-

szy i bardziej dos´wiadczony ode mnie.

– Wiem, jak to jest – mrukne˛ła.
– Słucham?
– Niewaz˙ne. Chodz´, pokaz˙e˛ ci sale˛ operacyjna˛.

W razie, gdyby ktos´ znowu dostał zawału, be˛dziesz
przynajmniej wiedział, doka˛d go zabrac´.

Clara czuła sie˛ teraz duz˙o lepiej. Mys´l o Kellu nadal

tkwiła gdzies´ w niej jak drzazga, ale gadanie Timo-
thy’ego sprawiło, z˙e stała sie˛ nieco mniej bolesna.

– W jakim w kon´cu szpitalu pracowałes´?
– W Adelajdzie.
– Ale to na drugim kon´cu kraju.

15

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Pozwiedzałem sobie troche˛ po drodze. Chcesz

wiedziec´, gdzie byłem?

– Moz˙e potem mi opowiesz. – Clara, troche˛ za-

kłopotana nagła˛ zaz˙yłos´cia˛, odgarne˛ła za ucho pasemko
miedzianych włoso´w. – Teraz jestem zaje˛ta.

– No to i tak ci cos´ opowiem. Jak skon´cze˛ prace˛ tutaj

i odłoz˙e˛ pienia˛dze, pojade˛ do Queensland i zalicze˛
kolejny kurs nurkowania.

– Czyli juz˙ jeden zaliczyłes´?
– Dwa. Cos´ wspaniałego. Musisz zobaczyc´ moje

zdje˛cia rafy koralowej, przyniose˛ ci. Byłas´ tam kiedys´?

Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Ja nigdzie nie byłam, z wyja˛tkiem trzech lat

w Adelajdzie, gdzie chodziłam do szkoły piele˛gniars-
kiej. Poza tym nigdy sta˛d nie wyjez˙dz˙ałam. Ale słysza-
łam, z˙e rafa koralowa jest przepie˛kna.

– Nie ma pie˛kniejszego widoku na ziemi. Nasz in-

struktor kazał nam wzia˛c´ troche˛ chleba. Wyobraz´ sobie,
z˙e tam, na dole, ryby podpływaja˛ i jedza˛ z re˛ki. Widzia-
łem nawet rekina.

– Z

˙

artujesz? – Clara az˙ podskoczyła. – Ja bym chyba

umarła.

– Ja byłem bliski s´mierci – oznajmił Timothy,

a oczy zrobiły mu sie˛ wielkie i okra˛głe, jakby znowu
ujrzał rekina. – Jes´li sie˛ na niego nie zwraca uwagi, to
on tez˙ cie˛ ignoruje. Ale przysie˛gam, spociłem sie˛ pod
kombinezonem. Powinnas´ kiedys´ spakowac´ manatki
i zobaczyc´ swo´j pie˛kny kraj. To był najlepszy rok
w moim z˙yciu.

– Bardzo bym chciała – przyznała – ale jakos´ siebie

w tym nie widze˛. Przeciez˙ ja sie˛ nie moge˛ doprosic´

16

CAROL MARINELLI

background image

o jeden wolny wieczo´r, z˙eby po´js´c´ na bal. Wyobraz˙asz
sobie, co by było, gdybym wysta˛piła o rok wolnego?

– To nie ro´b tego. – Timothy wzruszył ramionami

– Spakuj sie˛ i wyjedz´.

– Łatwo ci powiedziec´. – Spojrzała na Timothy’ego

i zobaczyła, z˙e czeka na dłuz˙sze wyjas´nienie. – Widzisz
– westchne˛ła – kiedys´ to był malutki szpital, przychod-
nia włas´ciwie. Jedna sala dla pacjento´w i jedna sala
zabiegowa. W zeszłym roku zjawili sie˛ tutaj Ross i Shel-
ly. Rossowi bardzo zalez˙y na rozbudowie tego miejsca.
Cały czas stara sie˛ zdobyc´ fundusze, chce zatrudnic´
wie˛cej ludzi. Jez˙eli mu sie˛ powiedzie, be˛dziemy mieli tu
szpital z prawdziwego zdarzenia. Z izolatkami i nor-
malna˛ izba˛ przyje˛c´. Na razie problemem jest liczba pra-
cowniko´w. Kell i ja jestes´my jedynymi piele˛gniarzami
i wszystko robimy sami. Shelly stara sie˛, ale nigdy nie
ma czasu. Niedawno urodziła dziecko, a jej starszy,
trzyletni synek ma zespo´ł Downa.

– Wie˛c wszystko spada na ciebie?
– Jest jeszcze Kell – przypomniała mu. Timothy

popatrzył na nia˛ w taki sposo´b, z˙e westchne˛ła i przy-
znała: – No owszem, wie˛kszos´c´ rzeczy robie˛ ja.

Byli teraz w magazynie. Bill nie mo´gł ich słyszec´,

wie˛c Clara wyjas´niła:

– Bill jest wyja˛tkiem. Zwykle pacjenci nie zostaja˛

u nas dłuz˙ej niz˙ na kilka dni. Nie chciał sie˛ przenosic´ do
innego szpitala, a był zbyt chory, z˙eby wysłac´ go do domu.

– Shelly nie ma czasu, a Kell jest zaje˛ty – dokon´czył

Timothy. – W ten sposo´b ty zostałas´ wołem roboczym.

– Bez przesady. – Machne˛ła re˛ka˛. – To tylko pare˛

tygodni. Da sie˛ wytrzymac´.

17

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Powinnas´ wzia˛c´ wolne. Na pewno masz mase˛

zaległego urlopu. Musisz wreszcie zobaczyc´, w jakim
pie˛knym kraju mieszkasz. Ja, gdy tylko skon´cze˛ prak-
tyke˛ u was, wracam na rafe˛. Jes´li zrobie˛ licencje˛ płet-
wonurka, be˛de˛ mo´gł byc´ instruktorem i szkolic´ turys-
to´w. Wize˛ wystawiono mi na dwa lata. Nie zamierzam
marnowac´ choc´by jednego dnia.

– W Tennengarrah raczej sobie nie ponurkujesz.
– Tutaj musze˛ ograniczyc´ sie˛ do bycia lekarzem.
Clara odwzajemniła jego us´miech. Zdziwiła ja˛ łat-

wos´c´, z jaka˛ pojawił sie˛ na jej ustach. Jeszcze dwadzies´-
cia minut temu nie uwierzyłaby, z˙e kiedykolwiek w z˙y-
ciu znowu sie˛ us´miechnie.

– Dzie˛kuje˛ za wycieczke˛. – Byli juz˙ przy drzwiach

wyjs´ciowych, gdy Timothy nagle sie˛ odwro´cił. – Aha,
nie mys´l, z˙e zapomniałem. Dzis´ wieczorem masz ze
mna˛ zatan´czyc´.

Clara wro´ciła do porza˛dkowania wyniko´w Billa.

W szpitalu wreszcie zrobiło sie˛ cicho i spokojnie.

– A wie˛c Kopciuszek jednak po´jdzie na bal.
Dz´wie˛k głosu Billa sprawił, z˙e Clara az˙ podskoczyła.
– Nie s´pisz?
– Miło jest posłuchac´ plotek. Gdybym otworzył

oczy, słuchowisko by sie˛ skon´czyło.

Od kilku tygodni Bill lez˙ał w letargu, nie odzywaja˛c

sie˛ i zdaja˛c sie˛ nikogo nie słyszec´. Teraz jego poczciwe
oczy patrzyły przytomnie i wesoło. Clara poczuła taka˛
ulge˛, z˙e jej własne troski nagle wydały jej sie˛ niewarte
uwagi. Sie˛gne˛ła po cis´nieniomierz.

– Dobrze, z˙e znowu jestes´ z nami – powiedziała,

zakładaja˛c mu go na ramie˛.

18

CAROL MARINELLI

background image

– Ja tez˙ sie˛ ciesze˛. Odka˛d zdecydowałem sie˛ na

operacje˛, czuje˛ sie˛ znacznie lepiej.

– Lepiej sie˛ poczujesz dopiero, gdy be˛dzie juz˙ po

operacji. Nie od razu, ale po miesia˛cu czy dwo´ch be˛-
dziesz jak nowo narodzony.

– Mam nadzieje˛. – W jego oczach błysna˛ł strach

i Clara instynktownie us´cisne˛ła jego re˛ke˛.

– Dobra z ciebie dziewczyna. – Bill pogładził ja˛ po

dłoni. – Ross, Shelly, Kell, Abby tez˙ sa˛ s´wietni, ale ty
jestes´ wyja˛tkowa. Jedyna. Wiesz o tym?

– Och, nie przesadzaj. – Clara zarumieniła sie˛.
– Pamie˛tam, jak umarli twoi rodzice. Był to jeden

z najgorszych dni w Tennengarrah. Wszyscy tak sie˛
o ciebie martwilis´my, zastanawialis´my, co z ciebie
wyros´nie. Pie˛tnastolatka bez z˙adnej opieki...

– Nieprawda, nie byłam bez opieki – przerwała mu.

– Wszyscy mi pomagali.

– Mys´lisz, z˙e kaz˙dy pie˛tnastolatek dałby sobie rade˛

w takiej sytuacji? Ty spisałas´ sie˛ doskonale. Zostałas´
kims´. Całe miasto jest z ciebie dumne. Jestes´ chluba˛
Tennengarrah.

– Kell tez˙ – rzuciła Clara, staraja˛c sie˛, by jej głos

zabrzmiał normalnie. – Kell tez˙ jest sta˛d.

– I jak długo tu pozostanie?
Innego dnia albo w innych okolicznos´ciach udałoby

jej sie˛ oboje˛tnie wzruszyc´ ramionami, us´miechna˛c´ sie˛
albo po prostu mo´wic´ dalej i udawac´, z˙e losy Kella
Bevana kompletnie jej nie obchodza˛. Z

˙

e jest tylko

kolega˛ z pracy. Poczuła, jak łzy znowu napływaja˛ jej do
oczu.

– To musi byc´ dla ciebie dramat.

19

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Co? – Spłoszona, chciała wyrwac´ re˛ke˛, ale Bill

mocno ja˛ trzymał. Jego dobre oczy przygla˛dały sie˛
uwaz˙nie jej twarzy.

– Kell to dla ciebie wie˛cej niz˙ kolega, prawda?
Clara wzie˛ła głe˛boki oddech, otworzyła usta, by wydac´

z siebie okrzyk protestu, ale Bill odezwał sie˛ pierwszy.

– Nikt sie˛ nie domys´la, wie˛c nie musisz sie˛ wstydzic´.

Znam cie˛ od dziecka, jestes´ dla mnie jak druga co´rka, ale
nawet ja nie miałem o tym poje˛cia, dopo´ki nie trafiłem
tutaj. Dopiero tu zobaczyłem, jak twoja buzia rozjas´nia
sie˛ za kaz˙dym razem, kiedy Kell wchodzi do pokoju. Jak
cie˛z˙ko jest ci znies´c´ obecnos´c´ Abby. I w kon´cu poła˛czy-
łem wszystko w całos´c´. Bardzo ci dzisiaj smutno, Claro?

Pokre˛ciła przecza˛co głowa˛, ale spod jej jasnych rze˛s

zacze˛ły płyna˛c´ łzy. Bill nie był zwykłym pacjentem. Był
dla niej przyjacielem, przybranym wujkiem. Po s´mierci
rodzico´w Bill i jego z˙ona zaopiekowali sie˛ nia˛, spe˛dziła
niezliczone wieczory w ich przytulnej kuchni. Dzie˛ki
nim zawsze czuła sie˛ kochana. Inni mieszkan´cy miasta
tez˙ ja˛ wspierali, a kiedy wro´ciła po szkole piele˛gniars-
kiej, powitali ja˛ z otwartymi ramionami. Ale nikt nie był
jej tak bliski jak Bill.

– Chciałam mu to dzisiaj powiedziec´ – szepne˛ła. –

Wiedziałam, z˙e spotyka sie˛ z Abby, ale nie podejrzewa-
łam, z˙e to jest az˙ tak powaz˙ne. Mys´lałam, z˙e niedługo
Abby wyniesie sie˛ sta˛d, tak jak wszyscy. A teraz on jej
sie˛ os´wiadcza.

– Jeszcze nie powiedziała ,,tak’’ – zauwaz˙ył Bill.
– Ale powie. – W głosie Clary zadz´wie˛czała wro-

gos´c´. – I słusznie. Kochaja˛ sie˛, pasuja˛ do siebie. Wszyst-
ko jest w porza˛dku. Tylko jak o tym mys´le˛, to mi sie˛...

20

CAROL MARINELLI

background image

– Claro... – Bill patrzył, jak dziewczyna stara sie˛

opanowac´ szloch.

– Przepraszam, nie chciałam urza˛dzac´ sceny. Nie

powinnam cie˛ denerwowac´.

– Wszystko sie˛ ułoz˙y, zobaczysz – rzekł łagodnie

Bill. – Kiedy umarła Raelene, mys´lałem, z˙e moje z˙ycie
straciło sens. Wydawało mi sie˛, z˙e juz˙ nigdy nie be˛de˛
szcze˛s´liwy, było mi oboje˛tne, czy umre˛, czy przez˙yje˛.
A teraz spo´jrz. Niedługo na s´wiat przyjdzie mo´j wnuk, ja
czekam na operacje˛, kto´ra pozwoli mi poz˙yc´ moz˙e
z dziesie˛c´ lat. I wiesz co? Mys´le˛, z˙e nadejdzie jeszcze
dzien´, w kto´rym znowu powiem, z˙e jestem szcze˛s´liwy.
I ty tez˙ be˛dziesz szcze˛s´liwa. Takie rzeczy bola˛ tylko
przez jakis´ czas.

– Wiem – szepne˛ła, pochlipuja˛c. – A przynajmniej

mam taka˛ nadzieje˛.

– Poza tym Kell nie jest jedynym facetem na s´wie-

cie. Jak to mawiaja˛ na wybrzez˙u: w oceanie pływa
wiele ryb.

– Bill! – westchne˛ła Clara. – Dzisiaj powiedziałam

juz˙ Timothy’emu, z˙e Tennengarrah jest bardzo daleko
od oceanu. W oceanie moz˙e ryby sa˛, ale tutaj nie ma
z˙adnej, dla kto´rej warto byłoby zarzucac´ we˛dke˛.

– A ten gaduła?
– Kto?
– Ten gadatliwy doktorek, z angielskim akcentem.

Ten, kto´ry wykon´czył swojego pierwszego pacjenta.

– Kogo?
– Tego, kto´ry miał zawał, w Queensland. Opowiadał

o nim. Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙e tylko udawałem, z˙e
s´pie˛.

21

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– On go nie zabił, Bill. – Clara us´miechne˛ła sie˛ przez

łzy. – To nie była jego wina. Zrobił wszystko, z˙eby go
ratowac´. Niewielu młodych lekarzy wie, jak przeprowa-
dzic´ intubacje˛ w takich warunkach. Dobrze sie˛ spisał.

– Nie wa˛tpie˛. Poza tym, kiedy wszedł, otworzyłem

jedno oko i zda˛z˙yłem zobaczyc´, z˙e to kawał przystoj-
niaka.

– Odczep sie˛, dobrze? – burkne˛ła Clara, ale Bill

tylko zachichotał.

– O co ci chodzi? Juz˙ zapowiedział, z˙e chce z toba˛

tan´czyc´. Mo´wie˛ ci, Claro, ten wieczo´r wcale nie be˛dzie
taka˛ tragedia˛.

– Cały dzien´ jest jedna˛ wielka˛ tragedia˛. – Wstała. –

Chcesz herbate˛?

– Herbate˛ i kanapke˛.
– Daj mi dziesie˛c´ minut. Skon´cze˛ cos´, i zrobie˛ pysz-

ne kanapki dla nas obojga. Trzeba sie˛ jakos´ pocieszyc´.
– Clara us´miechne˛ła sie˛ do Billa, zadowolona, z˙e odzys-
kał apetyt.

– Niedługo zacznie sie˛ two´j ulubiony serial – ode-

zwał sie˛ Bill, przegla˛daja˛c program telewizyjny. – Moz˙e
ustawisz sobie krzesło koło ło´z˙ka i obejrzymy go razem?
Obiecuje˛, z˙e nie powiem ani słowa o Kellu.

– Jez˙eli tak, to w porza˛dku. – Clara skierowała sie˛

w strone˛ biurka. Juz˙ opanowana, ale dalej speszona tym,
z˙e ktos´ odkrył jej tajemnice˛. – Wyzdrowiejesz, Bill.

– Mam nadzieje˛.
– Ja to wiem.

22

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Clara była konserwatystka˛ i nie lubiła wielkich

zmian. Pozwoliła fryzjerce tylko na wycieniowanie wło-
so´w i zrobienie na nich delikatnych blond pasemek.
Efekt nawet tak drobnej zmiany był od razu widoczny.
Praktyczna fryzurka nabrała finezji, podkres´liła mlecz-
na˛ karnacje˛ i uwypukliła wysokie kos´ci policzkowe
Clary.

I co´z˙ z tego, skoro to, jak be˛dzie wygla˛dac´ na balu,

nie ma juz˙ znaczenia? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech.
Koniec z uz˙alaniem sie˛ nad soba˛, postanowiła, sie˛gaja˛c
po nieco zaschnie˛ty tusz do rze˛s. Na co dzien´ nie robiła
makijaz˙u, szkoda jej było czasu na poranne wystawanie
przed lustrem. Moz˙e jednak warto? – pomys´lała. Nawet
be˛da˛c w tak podłym nastroju jak dzis´, musiała przyznac´,
z˙e w oprawie ciemnych rze˛s błe˛kit jej oczu nabrał głe˛bi.
Os´mielona, nałoz˙yła jeszcze błyszczyk na usta.

Nie miała nawet duz˙ego lustra, w kto´rym mogłaby sie˛

cała przejrzec´. Aby zobaczyc´, jak lez˙y na niej sukienka,
musiała wspia˛c´ sie˛ na deske˛ klozetowa˛. Głowa znikne˛ła
gdzies´ nad szafka˛, ale i tak to, co Clarze udało sie˛
zobaczyc´, sprawiło, z˙e niemal wyla˛dowała na podłodze.

W lustrze odbijała sie˛ smukła sylwetka opie˛ta czarna˛

sukienka˛z głe˛bokim dekoltem oraz para długich i zgrab-
nych no´g, wysmuklonych dodatkowo przez sandałki na

background image

wysokich obcasach. Mo´j Boz˙e, pomys´lała, przeciez˙ oni
wszyscy pe˛kna˛ ze s´miechu, jak mnie zobacza˛.

Zerkne˛ła na zegarek i poczuła ukłucie przeraz˙enia.

Mine˛ła sio´dma, nie ma juz˙ czasu na zmiany. Wybiegła
z łazienki, złapała ogromna˛ tace˛ z kanapkami i ruszyła
w strone˛ wyjs´cia. Przy drzwiach przystane˛ła. Okre˛ciła
sie˛ na pie˛cie, postawiła tace˛ na podłodze, wpadła do
sypialni i rozpyliła woko´ł siebie obłoczek perfum.

– Nie mam poje˛cia, po co sie˛ tak wysilam – wes-

tchne˛ła do siebie.

Nikt sie˛ nie s´miał. Wre˛cz przeciwnie, po drodze paru

faceto´w zagwizdało z podziwem, co wprawiło ja˛ w za-
kłopotanie nie mniejsze niz˙ to, kto´re czułaby, gdyby sie˛
na jej widok rozes´miali. Nie była przyzwyczajona, by
ktokolwiek zwracał na nia˛ uwage˛. Przynajmniej w taki
sposo´b.

– Claro, wygla˛dasz szałowo. – Shelly usune˛ła sie˛, by

zrobic´ jej miejsce przy stole. – Masz s´liczna˛ sukienke˛
i w ogo´le cała jestes´ po prostu zachwycaja˛ca.

– Dzie˛kuje˛, ty tez˙. – Clara była cia˛gle troche˛ za-

wstydzona, ale wszystkie te wyrazy uznania zaczynały
ja˛ cieszyc´. Dopiero gdy usiadła i wypiła kilka łyko´w
szampana, zauwaz˙yła, z˙e towarzystwo jest dziwnie mil-
cza˛ce, Shelly ma smutna˛ mine˛, a Kell jest blady.

– Co sie˛ stało? Gdzie Abby?
– Poleciała do Adelajdy – odparł Kell, wpatruja˛c sie˛

ponuro w talerz. – Okazało sie˛, z˙e potrzebuja˛ lekarza do
opieki nad Billem.

– Co takiego?
W samolocie sa˛ przeciez˙ sami lekarze, a Bill czuł sie˛

zupełnie dobrze i z˙adnej szczego´lnej opieki nie wyma-

24

CAROL MARINELLI

background image

gał. Clara juz˙ chciała dobitniej wyrazic´ swoje zdumie-
nie, ale dostrzegłszy wyraz twarzy Shelly, ugryzła sie˛
w je˛zyk.

– Jak sie˛ bawicie?
Timothy zjawił sie˛ w sama˛ pore˛. Wszyscy powitali

go rados´nie i hałas´liwie niczym starego przyjaciela.
Rozmowa zacze˛ła toczyc´ sie˛ jakby nigdy nic, Shelly
z˙artowała, Ross us´miechał sie˛, ale w tej paplaninie
wyczuwało sie˛ jaka˛s´ sztucznos´c´. Cos´ ewidentnie wisi
w powietrzu, pomys´lała Clara.

– Zasna˛łem. – Timothy usadowił sie˛ na krzes´le obok

niej. – Połoz˙yłem sie˛ na pie˛tnas´cie minut i obudziłem po
czterech godzinach. Dobrze, z˙e nie, na przykład, po
czternastu.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e przyszedłes´ – rzuciła uprzejmie.
– Naprawde˛? – zapytał, patrza˛c jej w oczy.
Nerwowo upiła łyk szampana. Zupełnie nie wiado-

mo, dlaczego zrobiło jej sie˛ gora˛co.

– Naprawde˛ – potwierdziła w kon´cu, nie moga˛c

wymys´lic´ z˙adnej błyskotliwej riposty.

– Wygla˛dasz pie˛knie – powiedział Timothy, powoli

i dosyc´ cicho. – Zrobiłas´ cos´ z włosami?

– Balejaz˙ – wymamrotała speszona.
– Nie mam poje˛cia, co to takiego – rzekł ze s´mie-

chem.

– Takie jasne pasemka.
Kiwna˛ł głowa˛.
– Ładne, ale ja najbardziej lubie˛ zwyczajne rude

włosy.

– Gdybys´ sam był rudy, to bys´ lubił je znacznie

mniej.

25

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Rozmowa toczyła sie˛ dalej, Clara po raz kolejny

stwierdziła, z˙e Timothy ma dar prowadzenia konwer-
sacji. Mo´wili o całkowicie błahych sprawach, ale dobrze
sie˛ przy tym bawiła, czuła sie˛ swobodnie, a jego dobry
nastro´j udzielił sie˛ takz˙e jej.

– Przyniose˛ kolejke˛ dla wszystkich. Claro, pomo-

z˙esz mi? – spytał Kell.

Po raz pierwszy w z˙yciu nie zerwała sie˛ na ro´wne

nogi.

– Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała, celowo udaja˛c, z˙e

nie dosłyszała pros´by.

– Ja pomoge˛! – Matthew, trzyletni synek Shelly,

zeskoczył z krzesła.

– Ty? – westchna˛ł Kell, ale gdy chłopczyk chwycił

go za re˛ke˛, us´miechna˛ł sie˛. – No dobrze, chodz´ ze mna˛,
kolego.

– No to jak? Tan´czymy? – Timothy szturchna˛ł Clare˛

łokciem, ale ona pokre˛ciła przecza˛co głowa˛.

– Czy ktos´ łaskawie raczy mi powiedziec´, co tu jest

grane? – spytała ostro. – Dlaczego Abby wyjechała tak
nagle?

– No powiedz jej, Ross – warkne˛ła Shelly. – Po-

wiedz jej, cos´ narobił.

Clara omal nie oblała sie˛ szampanem. Nigdy jeszcze

nie słyszała, by Shelly odezwała sie˛ do me˛z˙a takim
tonem. Wydawali jej sie˛ dota˛d najbardziej zgodnym
małz˙en´stwem na ziemi, zapatrzonym w siebie niczym
para zakochanych nastolatko´w. Spogla˛dała raz na jed-
no, raz na drugie z po´łotwartymi ustami. Cos´ sie˛ musiało
stac´, cos´ strasznego.

– Abby wyjechała. Na zawsze – zacza˛ł powoli Ross.

26

CAROL MARINELLI

background image

– Poleciała razem z Billem, samolotem pogotowia lot-
niczego. Dowiedziała sie˛, z˙e Kell chce sie˛ jej os´wiad-
czyc´. Nie wiedziała, jak odmo´wic´, z˙eby nie zranic´ jego
uczuc´, wie˛c po prostu uciekła.

– Czy on wie? – Głos ledwie wydobył sie˛ Clarze

z gardła. Serce waliło jej jak szalone, w uszach szumia-
ło, czuła, jak do policzko´w napływa gora˛ca krew.

– Nie – odezwała sie˛ Shelly. – Ross powie mu

po´z´niej, dopiero po balu, chociaz˙ sama juz˙ nie wiem,
czy to dobry pomysł, bo Kell cos´ wyczuwa. Jezu, tylko
sobie to wyobraz´cie: biedny chłopak czeka na dziew-
czyne˛ z piers´cionkiem w kieszeni i nie ma poje˛cia, z˙e
ona juz˙ nie wro´ci. – Spojrzała na me˛z˙a. – Powiedz mu
to tak, z˙ebym ja tego nie widziała. Po prostu serce mi
sie˛ kraje, kiedy o tym pomys´le˛. Niez´le namieszałes´,
Ross.

– To nie ja – wycedził przez ze˛by. – Ty z nia˛

rozmawiałas´ i to ty na pewno sie˛ wygadałas´. Gdybys´ sie˛
w to nie mieszała, nie mielibys´my teraz problemu.

– A wie˛c to moja wina. S

´

wietnie.

– To nie jest niczyja wina. – Ross sie˛gna˛ł po jej dłon´.

– Tak po prostu wyszło.

– Ale dlaczego... – Clara nie mogła uwierzyc´, by

ktokolwiek na tym s´wiecie potrafił odtra˛cic´ Kella.
– Dlaczego wyjechała?

– Nie chciała zostac´ na takim odludziu. To dziew-

czyna z miasta.

– Kell wraca – zauwaz˙ył Timothy. – Lepiej zmien´-

my temat.

Zapanowała okropna, niezre˛czna cisza. Clara błagal-

nie spojrzała na Timothy’ego.

27

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Angielskie piwo! – wykrzykna˛ł, gdy tylko Kell

zbliz˙ył sie˛ do stołu.

Clara az˙ je˛kne˛ła. Trudno było sobie wyobrazic´ bar-

dziej idiotyczna˛ uwage˛. Ale okazało sie˛, z˙e Timothy
genialnie wyczuł przeciwnika. Kell z ochota˛ podchwy-
cił temat i obaj panowie zagłe˛bili sie˛ w dyspucie na
temat wyz˙szos´ci piwa angielskiego nad australijskim,
zawartos´ci chmielu, procento´w, temperatury podawa-
nia, a reszta towarzystwa odetchne˛ła z ulga˛.

Po po´łnocy zespo´ł zacza˛ł grac´ wolne, romantyczne

melodie. Clara przygla˛dała sie˛ parom sennie kołysza˛-
cym sie˛ na parkiecie.

– Cały wieczo´r usiłuje˛ porozmawiac´ z toba˛ sam na

sam. – Kell przysuna˛ł do niej krzesło. – Powiedz mi, o co
tu chodzi. Wiem, z˙e stało sie˛ cos´, o czym nikt nie chce
mi powiedziec´.

Clara splotła nerwowo re˛ce, usiłuja˛c znalez´c´ włas´-

ciwe słowa.

– Mo´j ulubiony kawałek. Zatan´czymy? – Timothy

miał w zwyczaju bezceremonialnie wtra˛cac´ sie˛ do cu-
dzych rozmo´w.

– Nie teraz, dobrze? – sykne˛ła gniewnie, ale kom-

pletnie sie˛ tym nie przeja˛ł.

– Z

˙

adnych wymo´wek. – Niemal siła˛ s´cia˛gna˛ł ja˛

z krzesła.

Clara wstała nieche˛tnie, robia˛c przepraszaja˛ca˛ mine˛

w strone˛ Kella.

– Spotkajmy sie˛ na dworze po tej piosence – zda˛z˙yła

szepna˛c´ mu do ucha.

Nie mogła doczekac´ sie˛ kon´ca melodii. Timothy

28

CAROL MARINELLI

background image

dobrze tan´czył i był dla niej bardzo miły, ale jej serce
wyrywało sie˛ do Kella. Dzis´, gdy nieomal go utraciła,
zdała sobie sprawe˛, jak wiele dla niej znaczy. Abby
wyjechała. Na zawsze. Nie moz˙e zmarnowac´ tej okazji.

– Wygla˛da, z˙e sie˛ pogodzili – szepna˛ł Timothy,

ruchem głowy wskazuja˛c na Rossa i Shelly, kto´rzy
tan´czyli obok, tula˛c sie˛ do siebie.

Clara przygla˛dała sie˛ im ponad ramieniem Timo-

thy’ego, zapach jego wody po goleniu troche˛ ja˛ odurzał,
muzyka kołysała łagodnie i przez chwile˛ zapomniała
o całym s´wiecie. Ale gdy tylko umilkły ostatnie dz´wie˛ki,
momentalnie szarpna˛ł nia˛ niepoko´j. Teraz albo nigdy.

– Jeszcze jeden taniec?
– Nie, dzie˛kuje˛. – Wyrwała sie˛ z obje˛c´ Timothy’ego,

przebiegła przez sale˛ i znalazła sie˛ na dworze.

Pulsowanie muzyki za drzwiami wydało sie˛ naraz

dziwnie odległe. Z przyjemnos´cia˛ wcia˛gne˛ła w płuca
ciepłe powietrz pachna˛ce noca˛. Stała tak przez chwile˛,
az˙ w ciemnos´ci usłyszała kroki. Odwro´ciła sie˛, serce jej
biło panicznie szybko.

– Timothy! – Nie umiała ukryc´ zaskoczenia. – Co ty

tu robisz?

– Wyszedłem sie˛ przewietrzyc´. Tak jak ty.
Clara zaczerpne˛ła tchu. Nie miała zamiaru zachowac´

sie˛ nieuprzejmie, ale tym razem nie miała wyboru. Kell
moz˙e pojawic´ sie˛ lada moment.

– Słuchaj no. Idz´ sobie, dobrze?
– Dlaczego?
– Idz´! Zjez˙dz˙aj sta˛d! Nie rozumiesz, co do ciebie

mo´wie˛? Musze˛ na chwile˛ zostac´ sama.

– Wcale nie musisz. Nawet powiedziałbym, z˙e nie

29

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

powinnas´. – Rozstawił szeroko nogi i splo´tł re˛ce na
piersi, jakby daja˛c do zrozumienia, z˙e jes´li da sie˛ sta˛d
ruszyc´, to tylko siła˛. – Powinnas´ natomiast wejs´c´ do
s´rodka i zatan´czyc´ ze mna˛ jeszcze jeden taniec.

– Nic nie rozumiesz. Prosze˛, zostaw mnie...
– Rozumiem wszystko – odrzekł powaz˙nie. –

Chcesz powiedziec´ Kellowi o Abby. Kiedy dowie sie˛, z˙e
go rzuciła, zda sobie sprawe˛, jak bardzo kocha ciebie.
Na to liczysz. Czyz˙ nie tak?

– Co ty wygadujesz?
– A teraz – cia˛gna˛ł – chce˛ cie˛ z go´ry przeprosic´ za to,

co za chwile˛ nasta˛pi. Pewnie wez´miesz mi to za złe, ale
i tak to zrobie˛. Mianowicie powstrzymam cie˛ przed
popełnieniem najwie˛kszego błe˛du twojego z˙ycia.

– Czy tobie odbiło juz˙ do...
Nie dokon´czyła, bo Timothy jednym skokiem znalazł

sie˛ przy niej, złapał ja˛ za ramiona i przycisna˛ł do s´ciany.
Pro´bowała sie˛ wyrwac´, ale oparł sie˛ na niej całym
cie˛z˙arem ciała, uniemoz˙liwiaja˛c jakikolwiek ruch, i zła-
pał za re˛ce tak, by nie mogła go uderzyc´. Krzyk stłumiły
jego usta.

Była zaskoczona, była ws´ciekła, ale ani troche˛ sie˛ nie

przestraszyła. Domys´liła sie˛, przed czym Timothy chce
ja˛w ten dos´c´ oryginalny sposo´b powstrzymac´. Poje˛ła, z˙e
nie jest to nagły przypływ namie˛tnos´ci, ale pocałunek
z rozsa˛dku. Poza tym, choc´ za nic w s´wiecie nie chciała
tej mys´li do siebie dopus´cic´, taki sposo´b interwencji
zaczynał jej sie˛ podobac´. Korzenny zapach wody po
goleniu, kto´ry lekko oszałamiał ja˛ juz˙ w tan´cu, teraz
zamkna˛ł sie˛ nad nia˛ jak ge˛sty, duszny opar, na piersiach
czuła chło´d gładkiej, bawełnianej koszuli i cie˛z˙ki od-

30

CAROL MARINELLI

background image

dech, kto´ry nia˛ poruszał, a je˛zyk zostawiał jej w ustach
leciutki posmak whisky.

– Clara? – Na dz´wie˛k głosu Kella szarpne˛ła sie˛

rozpaczliwie, tylko po to, by poczuc´, jak Timothy przy-
ciska ja˛ do siebie jeszcze mocniej.

– Yyyhhm... – Kell wydał z siebie cos´ w rodzaju

zdławionego kaszlnie˛cia. – Przepraszam.

Gdy tylko znikna˛ł, Timothy odsuna˛ł sie˛ od Clary.
– Jak s´miałes´? – Stane˛ła przed nim, prostuja˛c sie˛, by

spojrzec´ mu w oczy, choc´ nawet na obcasach sie˛gała mu
ledwie do ramienia. Głos drz˙ał jej z ws´ciekłos´ci.

– Ross powinien mu o tym powiedziec´. Nie ty. Nie ty

i nie dzisiaj, Claro – odpowiedział chłodno.

Pokre˛ciła głowa˛ z niedowierzaniem.
– Ska˛d ty sie˛ wzia˛łes´, cwaniaku? Dopiero przyjecha-

łes´ i juz˙ wiesz, jak kogo uszcze˛s´liwic´? Ja znam Kella od
zawsze i nie potrzebuje˛ nikogo, kto by mnie instruował,
kiedy i o czym moge˛ z nim rozmawiac´. Ty zas´ jestes´ do
tego najmniej odpowiednia˛ osoba˛. Kell ma prawo do-
wiedziec´ sie˛ wreszcie...

– Oczywis´cie, z˙e ma. Ale nie powinien usłyszec´ tego

wszystkiego, co chciałas´ mu powiedziec´.

Gniew Clary nagle usta˛pił miejsca pala˛cemu uczuciu

wstydu.

– Ska˛d wiedziałes´, co chce˛ powiedziec´? – wyja˛kała.

– Czy to po mnie az˙ tak widac´?

– Nie, wcale nie tak bardzo. Jestem po prostu domys´-

lny. Widzisz, ja z reguły robie˛ wraz˙enie na kobietach.
Ale kiedy dzisiaj upus´ciłas´ te kartki, wiedziałem, z˙e to
nie z powodu mojego poraz˙aja˛cego wdzie˛ku i uroku.
Wczes´niej musiało wydarzyc´ sie˛ cos´, co wytra˛ciło cie˛

31

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

z ro´wnowagi i kiedy usłyszałem o Kellu, zorientowałem
sie˛, z˙e to musi byc´ to. Wierz mi, nie powinnas´ dzis´
w ogo´le sie˛ do niego odzywac´.

– Dlaczego w ogo´le? – oburzyła sie˛.
– Claro... – Timothy pieszczotliwie odgarna˛ł jej za

ucho opadaja˛ce pasemko włoso´w. – Wygla˛dasz s´licz-
nie, Kell sporo wypił i gdyby dowiedział sie˛, z˙e Abby
wystawiła go do wiatru, byłby zrozpaczony. Nie trzeba
byc´ Einsteinem, z˙eby zgadna˛c´, w jaki sposo´b spro´bo-
wałby sie˛ pocieszyc´. W ło´z˙ku.

– A moz˙e włas´nie na to miałam ochote˛?
Timothy potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Tak ci sie˛ tylko wydaje. Na drugi dzien´ czułabys´

sie˛ fatalnie, a co gorsza, twoja przyjaz´n´ z Kellem byłaby
skon´czona.

– A ty ska˛d to wiesz? – wybuchne˛ła. – Jestes´ proro-

kiem, czy jakims´ cholernym stro´z˙em moralnos´ci?

– Tak uwaz˙asz? No to prosze˛, idz´ do Kella i zro´b, co

uwaz˙asz za stosowne. Ostrzegam tylko, z˙e po´ł butelki
wina i złamane serce to nie sa˛ najlepsi doradcy przy
podejmowaniu z˙yciowych decyzji.

Clara stała nieruchomo. Wiedziała, z˙e Timothy ma

racje˛ i zarazem bardzo chciała znalez´c´ jakis´ argument,
kto´ry by ja˛ podwaz˙ył.

– I co ja mam teraz zrobic´? – zapytała bezradnie.
– Po´js´c´ do domu – odparł. – Juz˙ po´z´no. Chodz´, od-

prowadze˛ cie˛.

Zawahała sie˛, ale potem ruszyła za nim. I ani razu nie

obejrzała sie˛ za siebie.

32

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Dzien´ dobry! – zawołał od progu Timothy.
Był us´miechnie˛ty, policzki miał zaro´z˙owione od

chłodnego, porannego powietrza. Clara pochyliła sie˛
niz˙ej nad stosem gumowych re˛kawic, kto´re układała
w pojemnikach.

– Gdzie sa˛ wszyscy?
– Powinni byc´ za chwile˛ – szepne˛ła, oblewaja˛c sie˛

rumien´cem az˙ po nasady blond pasemek. Nie s´miała
podnies´c´ na niego wzroku.

– A pacjenci?
– W jedynce mamy poro´d – odpowiedziała ledwo

słyszalnie. – Ross był tam juz˙ od s´witu. Teraz na mo-
ment wyskoczył do domu, z˙eby zjes´c´ s´niadanie, i za-
raz wro´ci.

– Mam tam zajrzec´?
– Nie trzeba. Mary jest razem z matka˛. Aborygenki

wola˛ rodzic´ bez lekarzy.

Timothy pokiwał głowa˛.
– Tak samo było w Adelajdzie. Dziwne, co? Gdy-

bym to mnie dziecko miało wyjs´c´ z brzucha, wrzesz-
czałbym wniebogłosy i kategorycznie z˙a˛dał całego szta-
bu najlepiej wykwalifikowanych specjalisto´w.

– Podejrzewam, z˙e gdyby tobie naprawde˛ miało

wyjs´c´ dziecko z brzucha, to specjalisto´w zebrałoby sie˛

background image

tylu, z˙e bys´ sie˛ nie ope˛dził. – Zas´miała sie˛. Cia˛gle bała
sie˛ spojrzec´ mu w oczy, ale poniewaz˙ rozmowa brzmiała
normalnie, zaczynała powoli nabierac´ odwagi. – Dob-
rze, z˙e one w ogo´le ufaja˛ nam na tyle, z˙eby przychodzic´
do nas rodzic´. Nie chcemy ich do niczego zmuszac´
i narzucac´ swojej obecnos´ci. Jes´li Mary be˛dzie czegos´
potrzebowała, da nam znac´. Na razie jest spoko´j. Mo-
z˙esz z czystym sumieniem zrobic´ sobie kawy.

Gdy tylko znikna˛ł w kuchni, Clara odetchne˛ła z ulga˛.

Niedziele˛ spe˛dziła, zastanawiaja˛c sie˛, jak tu szybko
złapac´ jaka˛s´ zakaz´na˛ chorobe˛, kto´ra pozwoli jej ukryc´
sie˛ w domu na najbliz˙sze dwa tygodnie. A poniewaz˙,
rzecz jasna, nic nie wymys´liła, cały ranek torturowała
sie˛, wyobraz˙aja˛c sobie, jak straszliwie kre˛puja˛ce be˛dzie
spotkanie z Timothym po tej historii, kto´ra wydarzyła
sie˛ na balu. Na szcze˛s´cie wypadło duz˙o lepiej, niz˙ sie˛
spodziewała.

– Czy Ross powiedział w kon´cu Kellowi? – usłysza-

ła teatralny szept Timothy’ego. Niespodziewanie poja-
wił sie˛ zno´w tuz˙ za jej plecami, us´miechaja˛c sie˛ szeroko.

– Mys´le˛, z˙e tak. – Wzruszyła ramionami. Zadowolo-

na z dobrze udanej oboje˛tnos´ci, zabrała sie˛ za układanie
dawno juz˙ uporza˛dkowanych re˛kawic. – Dzis´ rano wi-
działam Rossa tylko przez pare˛ minut, a nie rozmawia-
łam z nikim odka˛d... – głos jej nieco drgna˛ł – odka˛d sie˛
rozstalis´my.

– Ja tez˙ nie.
Zapadła niezre˛czna cisza. Clara postanowiła zebrac´

sie˛ wreszcie na odwage˛. Okre˛ciła sie˛ na pie˛cie i patrza˛c
w s´ciane˛ ponad ramieniem Timothy’ego, wydusiła
z siebie:

34

CAROL MARINELLI

background image

– Dzie˛kuje˛.
Timothy komicznie unio´sł brew. Staraja˛c sie˛ nie

zwracac´ na niego uwagi, recytowała dalej:

– Miałes´ racje˛, z˙e mnie powstrzymałes´. Przepra-

szam, z˙e...

– Daruj sobie. – Timothy machna˛ł re˛ka˛. – Ja sie˛

naprawde˛ bardzo ciesze˛, z˙e w ogo´le rozmawiamy. Gdy-
bym znał numer telefonu, zadzwoniłbym dzis´ do Rossa
i powiedział, z˙e jestem chory i nie przyjde˛. Bałem sie˛, z˙e
kiedy tylko sie˛ pokaz˙e˛, na dzien´ dobry strzelisz mnie
w pysk albo cos´ w tym rodzaju...

– Ja? – zdumiała sie˛.
– A kto? – Us´miechna˛ł sie˛. – Widzisz, doszedłem do

wniosku, z˙e nie miałem prawa mieszac´ sie˛ do twojego
z˙ycia, a tym bardziej w tak idiotyczny sposo´b, w jaki to
zrobiłem. Czasami wpadam na głupie pomysły.

– Bardzo dobrze sie˛ stało. Naprawde˛ uratowałes´

mnie przed popełnieniem błe˛du.

– Ciesze˛ sie˛. To co? Wybaczamy sobie, zapomina-

my o niefortunnym sobotnim incydencie i zaczynamy
od nowa?

Clara us´cisne˛ła jego dłon´ i wreszcie przemogła sie˛ na

tyle, by popatrzec´ mu prosto w oczy. Oddałaby wszyst-
ko za to, by rzeczywis´cie zapomniec´ raz na zawsze
o wydarzeniach tamtej nocy. Ale oto włas´nie, gdy
stane˛ła blisko Timothy’ego, w jej nozdrzach zakre˛cił sie˛
znajomy zapach wody po goleniu. I zapach ten sprawił,
z˙e wspomnienie owego dziwnego pocałunku, o kto´rym
nie pozwalała sobie mys´lec´, wro´ciło. Nagłe i intensyw-
ne. Z wysiłkiem przełkne˛ła s´line˛, serce uderzyło jej
mocniej, a w dole brzucha poczuła mrowienie. Szybko

35

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

opus´ciła głowe˛, ale przelotnie spogla˛daja˛c na niego,
zda˛z˙yła dostrzec niepewnos´c´ w jego oczach i nerwowo
przygryziona˛ warge˛. On tez˙ pamie˛tał.

– Czyli jestes´my przyjacio´łmi? – spytała.
– Tak. – Timothy nie pus´cił jej re˛ki.
– Czes´c´! – Wejs´cie Rossa sprawiło, z˙e odskoczyli od

siebie. Clara czym pre˛dzej ukryła sie˛ w kuchni.

– Chcesz kawy, Ross? – zawołała, staraja˛c sie˛, by jej

głos zabrzmiał wesoło i naturalnie.

– Moz˙e byc´. – Usiadł cie˛z˙ko przy biurku.
– Co sie˛ dzieje? – zapytał Timothy.
– Zaraz powiem. – Ross był wyraz´nie przygne˛biony.

– Z Mary wszystko w porza˛dku?

– Jak najbardziej, ma skurcze, ale Louanna mo´wi, z˙e

chca˛ byc´ same i w razie czego zawołaja˛.

– Dobrze. – Ross zawahał sie˛ na moment. – Słuchaj-

cie, Kell wyjez˙dz˙a. – Spojrzał na Clare˛. – Przykro mi
– dodał. – Wiem, Claro, z˙e to dla ciebie trudne.

Zaskoczona Clara spogla˛dała to na Rossa, to na

Timothy’ego. Czyz˙by całe Tennengarrah wiedziało
o tym, co czuła do Kella? Ku jej uldze Ross dorzucił:

– Be˛dziesz miała przez to mno´stwo pracy. Dałem

ogłoszenie, z˙e szukamy piele˛gniarza albo piele˛gniarki,
ale zanim ktos´ sie˛ znajdzie, moz˙e mina˛c´ troche˛ czasu.

– Kiedy wyjez˙dz˙a?
– Pod koniec tygodnia, ale juz˙ nie przyjdzie do

pracy. Przez najbliz˙sze dni zajmie sie˛ pakowaniem.

– A wolno mu tak zrezygnowac´ bez uprzedzenia?

– spytał Timothy.

– Nie bardzo – westchna˛ł Ross. – Ale chce˛ po´js´c´ mu

na re˛ke˛. Musisz zrozumiec´, Timothy, tutaj nie obowia˛-

36

CAROL MARINELLI

background image

zuja˛ sztywne reguły. Kaz˙dy stara sie˛, jak moz˙e, aby ten
szpital w ogo´le jako tako funkcjonował. Kell wielokrot-
nie pracował wie˛cej i dłuz˙ej niz˙ musiał. Teraz powinnis´-
my mu sie˛ odwdzie˛czyc´, bo tego potrzebuje. Jes´li chce
jechac´ za Abby, musimy mu pozwolic´. To pustkowie
jest tylko dla ludzi, kto´rzy chca˛ tu byc´. Nie martw sie˛,
Claro, na pewno nie zostawimy cie˛ samej z cała˛ robota˛
– dodał, widza˛c rozpacz, kto´rej nie umiała ukryc´.

– Nie o to chodzi. – Wymusiła us´miech. W gardle

rosła jej wielka gula. – Po prostu be˛dzie mi go brakowac´.

– Ja moge˛ pomagac´ – zaoferował sie˛ Timothy. –

Kiedy byłem studentem, miałem praktyki w szpitalu
i pracowałem jako piele˛gniarz.

– Dzie˛kuje˛ – odrzekł Ross z wdzie˛cznos´cia˛. – Dob-

rze sie˛ składa. Dobrze tez˙, z˙e przyszedłes´ wczes´niej.
Kell miał miec´ dzis´ wizyte˛ w terenie.

– Ja che˛tnie pojade˛ – zgłosiła sie˛ Clara, kto´ra miała

dosyc´ wraz˙en´ jak na jeden poranek i zapragne˛ła choc´
chwili samotnos´ci.

Ross potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Kell namo´wił Jima na zbadanie guza, kto´ry zrobił

mu sie˛ na ja˛drze i, jakkolwiek nie jest to poprawne
politycznie, sa˛dze˛, z˙e powinien pojechac´ do niego facet.

– W takim razie potrzebuje˛ mapy – powiedział Ti-

mothy z wahaniem. – I musze˛ szybko poczytac´ cos´
o guzach ja˛der, zanim sie˛ wybiore˛.

– Alez˙ nigdy w z˙yciu nie wrzuciłbym cie˛ na tak

głe˛boka˛ wode˛ w pierwszym dniu pracy! Pojedziesz
w teren kiedy indziej. Clara zabierze sie˛ wtedy z toba˛
i pomoz˙e ci poznac´ okolice˛. Do Jima dzisiaj pojade˛ ja,
a ty, jes´li nie masz nic przeciwko temu, zostaniesz tutaj.

37

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

W poniedziałki zwykle nic sie˛ nie dzieje, jakies´ bola˛ce
gardła i katary, czasami trzeba komus´ załoz˙yc´ szwy.

Ledwie samocho´d Rossa znikna˛ł za zakre˛tem, w szpi-

talu zaroiło sie˛ od pacjento´w. Juz˙ po przyje˛ciu pierw-
szych kilku Clara zacze˛ła obserwowac´ Timothy’ego
z rosna˛cym podziwem. Nie tylko doskonale radził sobie
jako lekarz, ale takz˙e łatwo nawia˛zywał kontakt z pac-
jentami. Ze starszymi umiał zaprzyjaz´nic´ sie˛ w mgnie-
niu oka, młodsi byli bardziej nieufni, niekto´rzy mierzyli
go nieche˛tnym spojrzeniem, opryskliwie kwituja˛c wsze-
lkie pro´by rozpocze˛cia rozmowy. Ale Timothy nie prze-
jmował sie˛ tym. Uprzejmie robił to, co do niego nalez˙a-
ło, co najwyz˙ej radza˛c niekto´rym, by przyszli za kilka
dni na kontrole˛ do Rossa, jes´li z˙ycza˛ sobie opinii bar-
dziej dos´wiadczonego lekarza. I tak, ku zaskoczeniu
Clary, pracowity poranek mina˛ł bez problemo´w.

– Skon´cze˛ zakładac´ te szwy i mys´le˛, z˙e zrobimy

sobie mała˛ przerwe˛ – powiedziała Clara.

– Bardzo by nam sie˛ przydała. – Timothy us´miech-

na˛ł sie˛ do młodego me˛z˙czyzny, kto´ry spojrzał na niego
spode łba. – Mitch, pamie˛taj, z˙eby nie pic´ alkoholu,
kiedy be˛dziesz brał antybiotyki, i jez˙eli tylko cos´ cie˛
zaniepokoi, natychmiast przychodz´.

– Mo´głbys´ zajrzec´ na moment do Mary? – poprosiła

Clara. – Dałam jej petydyne˛, mys´le˛, z˙e wkro´tce zadziała.

– Jasne. – Odwro´cił sie˛, stoja˛c juz˙ przy drzwiach

z re˛ka˛ na klamce. – Mys´lisz, z˙e mo´głbym popatrzec´, gdy
Mary be˛dzie rodzic´? Nie chciałbym jej kre˛powac´...

– Mys´le˛, z˙e tak – odrzekła. – To chyba niedługo.
Przerwy, na kto´ra˛ Clara miała ochote˛, nie było.

Ledwo nałoz˙yła Mitchowi bandaz˙, drzwi otworzyły sie˛

38

CAROL MARINELLI

background image

z hukiem i do ich uszu doleciało kilka wyja˛tkowo
soczystych przeklen´stw.

– To Hamo. Chyba nie jest w najlepszym humorze.

Mam go uspokoic´? – zaproponował Mitch.

– Nie musisz – odrzekła Clara. – Zwykle jest wobec

mnie miły. Prosze˛, wez´ swoje lekarstwa i stosuj sie˛ do
zalecen´ Timothy’ego.

Czym pre˛dzej poz˙egnała Mitcha i pobiegła do drugie-

go gabinetu, z kto´rego dobiegały ryki Hama i cichszy głos
Timothy’ego. Hamo pojawiał sie˛ w szpitalu zwykle tylko
po to, by podkurowac´ obraz˙enia doznane w bo´jkach.
Clarze wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientowac´ sie˛,
z˙e tym razem przywiodło go do nich cos´ powaz˙nego.
Twarz miał poszarzała˛, s´cia˛gnie˛ta˛, jedna˛re˛ka˛trzymał sie˛
za brzuch, prawie zginaja˛c sie˛ w po´ł. Druga re˛ka,
zacis´nie˛ta w pie˛s´c´, fruwała przed nosem Timothy’ego,
przy akompaniamencie gro´z´b i przeklen´stw.

– Hamo! Co sie˛ tu dzieje? – krzykne˛ła.
– Przyszedłem po s´rodki przeciwbo´lowe, a ten tak

zwany doktor nie chce mi ich dac´! – warkna˛ł Hamo.

– Nie powiedziałem niczego takiego. – Timothy

zachowywał zimna˛ krew. Mo´wił spokojnie, bez cienia
irytacji. Clara odetchne˛ła z ulga˛. Hamo zwykle tylko
czekał na słowo czy tez˙ ton, kto´ry mo´głby uznac´ za
pretekst do zaczepki. – Widze˛, z˙e cos´ cie˛ boli, ale zanim
przepisze˛ ci lek, musze˛ cie˛ zbadac´.

– Daj mi zastrzyk – zawarczał Hamo i nieco chwiej-

nie ruszył w ich kierunku.

Zaraz naprawde˛ mu przywali, pomys´lała Clara z prze-

raz˙eniem. Timothy najwyraz´niej doszedł do tego samego
wniosku. Jednym ruchem odsuna˛ł Clare˛ z drogi Hama.

39

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Claro, idz´, prosze˛, i zajrzyj do Mary.
Wiedziała, z˙e to nie pros´ba, tylko polecenie, i tym

bardziej nie miała zamiaru go wykonac´. Hamo nigdy nie
był łatwym pacjentem, ale miała niezbita˛ pewnos´c´, z˙e
nigdy w z˙yciu nie podnio´słby na nia˛ nawet palca. Czy
ro´wnie dz˙entelmen´sko zachowa sie˛ w stosunku do Ti-
mothy’ego? Za to juz˙ nie re˛czyła.

– Mys´le˛, z˙e bardziej przydam sie˛ tutaj – oznajmiła.
– Alez˙ my zaraz jakos´ sie˛ dogadamy! Prawda, Hamo?

– Timothy spiorunował Clare˛ wzrokiem. – Odka˛d powie-
działem mu, z˙e mamy tu kobiete˛ w połogu, uspokoił sie˛.
Nie znokautuje przeciez˙ jedynego lekarza w szpitalu, bo
to ryzyko dla zdrowia matki i dziecka. – Uja˛ł Hama za
łokiec´ i delikatnie poprowadził w strone˛ ło´z˙ka. – Poło´z˙
sie˛, prosze˛, obejrze˛ cie˛, a potem dostaniesz lekarstwo.

Clara była pod wraz˙eniem. Pomogła pacjentowi

zdja˛c´ koszule˛, zabrała sie˛ za mierzenie mu cis´nienia
i temperatury, pobrała tez˙ krew. Timothy w tym czasie
wycia˛gna˛ł karte˛ Hama i zacza˛ł go wypytywac´.

– Co cie˛ dokładnie boli?
– Dasz mi ten zastrzyk czy nie?
– Nie dam, dopo´ki nie be˛de˛ wiedział, co ci jest. Ba˛dz´

tak miły i powiedz, kiedy to sie˛ zacze˛ło.

– Ba˛dz´ tak miły i daj mi zastrzyk.
Hamo zaczynał znowu robic´ sie˛ agresywny. Clara

postanowiła zainterweniowac´.

– Dosyc´ tego, Hamo. Daj wreszcie doktorowi zba-

dac´ sie˛ i odpowiadaj na jego pytania.

Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Z je˛kiem

unio´sł sie˛ na łokciach, bo´l wykrzywił mu twarz, ale
w kon´cu zdołał usia˛s´c´. Z wysiłkiem wstał, łypia˛c ponuro

40

CAROL MARINELLI

background image

na Timothy’ego. Nie miał juz˙ sił, by do niego podejs´c´.
Usiadł z powrotem, bledna˛c jeszcze bardziej.

– Hamo! – Po raz pierwszy w głosie Timothy’ego

zabrzmiała irytacja. – Im dłuz˙ej be˛dziesz mi utrudniał
diagnoze˛, tym bardziej be˛dziesz cierpiał. Claro, czy
moz˙esz po´js´c´ na chwile˛ do Mary?

– Chciałabym z toba˛ porozmawiac´ – poprosiła. –

Chodzi mi włas´nie o Mary.

Kiwna˛ł głowa˛ i zwro´cił sie˛ do pacjenta.
– Nie be˛de˛ sie˛ z toba˛ szarpał, Hamo. Jes´li chcesz,

z˙ebym ci pomo´gł, musisz wykazac´ troche˛ dobrej woli.
A teraz pozwo´l, z˙e zostawie˛ cie˛ samego.

Tuz˙ za drzwiami Clara wyszeptała Timothy’emu do

ucha:

– On nigdy w z˙yciu nie poprosił o zastrzyk! Trzeba

było go błagac´, z˙eby wzia˛ł choc´by najsłabszy s´rodek
przeciwbo´lowy. Musi strasznie cierpiec´.

– To widac´. – Timothy kiwna˛ł głowa˛.
– I jeszcze jedno. Znam go od lat i nigdy nie był

w stosunku do mnie agresywny, wie˛c nie musisz sie˛
o mnie bac´.

– Claro – odrzekł sucho. – Jes´li w przyszłos´ci po-

prosze˛ cie˛ z˙ebys´ wyszła, zro´b to, dobrze?

– Dlaczego, przeciez˙ ci tłumacze˛... – zaprotesto-

wała.

– A jez˙eli be˛dzie chciał uderzyc´ mnie i przypadkowo

trafi w ciebie? Tu wszyscy czuja˛ sie˛ twoimi opiekunami,
zauwaz˙yłem to juz˙ w sobote˛. Wiesz, jak be˛dzie sie˛ czuł?
I jak be˛dzie go traktowac´ reszta mieszkan´co´w?

Nigdy o tym nie pomys´lała. Zrobiło jej sie˛ troche˛

wstyd.

41

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– To ja rzeczywis´cie po´jde˛ do Mary – wymamrotała

i czym pre˛dzej odwro´ciła sie˛.

S

´

rodek przeciwbo´lowy, kto´ry Clara podała rodza˛cej,

zadziałał. Mary czuła sie˛ dobrze, dziecko w jej brzuchu
takz˙e. Clara sprawdziła to na urza˛dzeniu do monitoro-
wania akcji serca płodu. Małe serce biło ro´wno i mocno.

Kiedy wro´ciła, Timothy włas´nie zakładał Hamowi

kroplo´wke˛.

– Dobrze, z˙e jestes´ – powiedział. – Zało´z˙ tu, prosze˛,

dwustumililitrowa˛ butelke˛ i ustaw ja˛ na cztery godziny.
A ty – odwro´cił sie˛ w strone˛ Hama – poczekasz minutke˛.
Porozmawiam z Clara˛ i zaraz potem dam ci zastrzyk.

– Co mu jest? – zapytała Clara, gdy wyszli z ga-

binetu.

– Na pewno jakis´ stan zapalny. Wymiotuje od same-

go rana i ma silne bo´le w dole brzucha.

– Wymiotuje krwia˛?
– Nie. – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Zapytałem go o ilos´c´

spoz˙ywanego alkoholu...

– Na pewno niemała.
– Pije regularnie, ale przyznał, z˙e to, co działo sie˛

w sobote˛, było wyczynem nawet przy jego wprawie.
Mys´le˛, z˙e ma zapalenie trzustki. Jez˙eli tak jest w rzeczy-
wistos´ci, to sami nie damy sobie rady.

Clara przytakne˛ła. Zapalenie trzustki bywało czasa-

mi spowodowane nadmiernym spoz˙yciem alkoholu
i chociaz˙ leczenie nie było skomplikowane – kroplo´wka,
kontrola wydalanego moczu plus s´rodki przeciwbo´lowe
– to istniało ryzyko komplikacji, kto´re mogły zagrozic´
z˙yciu.

– Moz˙emy pobrac´ mocz i zrobic´ test na zapalenie

42

CAROL MARINELLI

background image

trzustki – zaproponowała. – O ile uda sie˛ go przekonac´,
z˙eby nasikał nam do probo´wki.

– Juz˙ go prosiłem i odmo´wił. Dopo´ki faktycznie nie

dam mu czegos´ przeciwbo´lowego, nie dojdziemy z nim
do ładu. Jak sa˛dzisz, kiedy Ross wro´ci?

– Za godzine˛, dwie. Mam sie˛ z nim skontaktowac´?

Tam, gdzie pojechał, nie ma zasie˛gu, wie˛c na komo´rke˛
sie˛ nie dodzwonie˛. Moge˛ spro´bowac´ przez radio.

Timothy zastanawiał sie˛ przez dłuz˙sza˛ chwile˛.
– Ro´wnie dobrze moz˙esz wezwac´ samolot ratowni-

czy z Adelajdy. On musi zostac´ przeniesiony do lepszego
szpitala, i to chyba jak najszybciej. Zadzwonisz do nich?

– A co z tym znieczuleniem? – zapytała. Wiedziała,

z˙e wszelkie wewne˛trzne zapalenia sa˛ trudne do zdiag-
nozowania, a znieczulenie moz˙e dodatkowo utrudnic´
rozpoznanie choroby.

– Mam pozwolic´, z˙eby cierpiał az˙ do ich przylotu?

Jestem pewien, z˙e to zapalenie trzustki. Wszystko sie˛
zgadza. Ostre bo´le po naduz˙yciu alkoholu, cze˛stoskurcz,
niskie cis´nienie, gora˛czka, wymioty i przebarwienie
sko´ry woko´ł pe˛pka.

– Co takiego?
– To sie˛ nazywa znak Cullena. Podobny przypadek

pokazywał mi kiedys´ pewien chirurg, kiedy byłem na
praktyce. Gdybys´my mieli mocz, moz˙na by wykonac´
test, kto´ry dałby nam całkowita˛ pewnos´c´. Dzwon´ do
Adelajdy, zapytamy, co mam robic´.

Clara poła˛czyła sie˛ ze szpitalem, przekazała słuchaw-

ke˛ Timothy’emu i poszła do Hama prosic´ go, by jednak
zechciał oddac´ pro´bke˛ moczu. Na pro´z˙no.

– Tak, jestem pewien diagnozy, juz˙ mo´wiłem. – Kie-

43

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

dy weszła, Timothy teatralnie przewro´cił oczami i wy-
krzywił sie˛ do słuchawki. – Całkowicie pewien.

Clara westchne˛ła. Timothy rozmawiał z Hallem

Jellsem. Wiedziała, z˙e kontakt z tym lekarzem nie jest
łatwy. Doktor Hall – tak nazywano go w Tennenga-
rrah – był surowy, wymagaja˛cy i rzadko bawił sie˛
w uprzejmos´ci.

W kon´cu Timothy odłoz˙ył słuchawke˛.
– Mam dac´ mu dziesie˛c´ miligramo´w morfiny.
– No to go przekonałes´ – ucieszyła sie˛. – Inaczej

kazałby ci czekac´, az˙ przyleca˛.

– Miejmy nadzieje˛, z˙e sie˛ nie pomyliłem.
Hamo po zastrzyku uspokoił sie˛, ale dalej wygla˛dał

kiepsko. Cis´nienie miał bardzo niskie, a serce biło mu
niepokoja˛co szybko.

– Doktor Hall kazał załoz˙yc´ ci cewnik – os´wiadczyła

Clara. – Wiem, z˙e sie˛ wstydzisz, ale tak trzeba.

Potakuja˛ce przymknie˛cie powiek było jedyna˛ od-

powiedzia˛. Clara spojrzała na Timothy’ego.

– Daj mu jeszcze dwies´cie mililitro´w kroplo´wki

– rzucił Timothy, sie˛gaja˛c po cewnik i zdejmuja˛c spod-
nie Hama. Clara spodziewała sie˛ protesto´w, ale Hamo
był juz˙ tak wyczerpany, z˙e lez˙ał ulegle, mie˛kki i bez-
władny jak szmaciana lalka.

– Juz˙ chyba wolałem, jak był zły – mrukna˛ł Timothy.

– No i prosze˛, mamy mocz.

Test potwierdził diagnoze˛.
– Miałes´ racje˛ – rzekła Clara, podnosza˛c do go´ry

probo´wke˛. – Widzisz?

Nie było ani westchnienia ulgi, ani triumfalnego

us´miechu. Timothy zmarszczył tylko brwi.

44

CAROL MARINELLI

background image

– Czyli przynajmniej wiemy, z czym mamy do czy-

nienia. Jak jego cis´nienie?

– Ros´nie. Czterdzies´ci na dziewie˛c´dziesia˛t.
Hamo poruszył sie˛ gwałtownie, zrywaja˛c maske˛ tle-

nowa˛. Był blady. Nauczona wieloletnim dos´wiadcze-
niem Clara wykazała sie˛ refleksem. Uskoczyła i błys-
kawicznie podstawiła mu miske˛. Hamo zwymiotował.

– Siostro? – Louanna zajrzała do gabinetu. – Moz˙e

siostra przyjs´c´ do nas? Mary mo´wi, z˙e to juz˙ zaraz.

– Ty idz´ – powiedziała Clara do Timothy’ego. –

Sprawdz´, czy wszystko z nia˛ w porza˛dku. Ja tu zostane˛.

W kon´cu pojawił sie˛ Ross. Clara stres´ciła mu prze-

bieg wydarzen´, poprosiła, by przez chwile˛ zaja˛ł sie˛
Hamem i poszła zobaczyc´, jak sobie radzi Timothy.

Nikt nawet nie odwro´cił głowy, gdy weszła do sali.

Ani Mary, kto´ra z zamknie˛tymi oczami, skupiona i mil-
cza˛ca wydawała dziecko na s´wiat. Ani Louanna, kto´ra
stała u wezgłowia i s´ciskała ramiona co´rki. Ani Timo-
thy, kto´ry podtrzymywał ukazuja˛ca˛ sie˛ gło´wke˛ dziecka.

Clara bezszelestnie zamkne˛ła drzwi, zafascynowana.

Widziała podobne sceny juz˙ wielokrotnie, ale nie prze-
stawały jej one zadziwiac´. Dziecko w kon´cu wys´lizne˛ło
sie˛ na zewna˛trz, niemal bez krzyku. Timothy umies´cił je
w ramionach matki. Clara przygla˛dała sie˛ im obojgu.
Takie same ogromne oczy, czarne i przepastne. Nowo-
rodek przycisna˛ł malutkie usta do piersi Mary.

– Czy jest zdrowy, doktorze? – Pierwsze słowa padły

dopiero po wielu minutach.

– Najzupełniej – us´miechna˛ł sie˛ Timothy. – Po´z´niej

obejrze˛ go dokładnie, ale nie ma sie˛ czym martwic´.
Wygla˛da na okaz zdrowia.

45

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Wie˛c dlaczego nie płacze?
– Cieszy sie˛, z˙e przyszedł na s´wiat – powiedziała

Clara łagodnie.

W tym momencie niemowle˛ oderwało usta od piersi

i zakwiliło. Wszyscy sie˛ us´miechne˛li.

– Zostawimy cie˛ z nim. Potem przyniose˛ ci cos´ do

jedzenia.

– Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła Mary. – Doktorze?
Timothy odwro´cił sie˛. Mary powto´rzyła, tym razem

głos´niej, głosem przepełnionym wdzie˛cznos´cia˛.

– Dzie˛kuje˛.
Clara widziała juz˙ przylot pogotowia lotniczego

dziesia˛tki razy, ale zawsze robiło to na niej wraz˙enie.
Biały samolot pojawiał sie˛ nisko na niebie, la˛dował,
pe˛dził jeszcze przez chwile˛ po spalonej słon´cem ziemi,
wzbijaja˛c w powietrze tuman czerwonego kurzu, i za-
trzymywał sie˛ precyzyjnie tuz˙ przed szpitalem. Przy-
gla˛dała sie˛ tej scenie przez okno. Drzwi samolotu ot-
worzyły sie˛ i załoga ubrana w biało-granatowe uniformy
wysypała sie˛ na ziemie˛.

Chwile˛ po´z´niej Hall Jells, po przejrzeniu wszystkich

wyniko´w badan´, poklepał Timothy’ego po ramieniu.

– Dobra robota, kolego.
W jego ustach była to ogromna pochwała. Timothy

us´miechna˛ł sie˛ skromnie.

– Trzymaj sie˛ tam w szpitalu – rzekła Clara.
Hamo lez˙ał juz˙ na noszach, gotowy do podro´z˙y.

Znieczulenie działało, cis´nienie było w normie, wro´cił
mu tez˙ jego zwykły humor.

– Nic sie˛ nie bo´j. Złego diabli nie biora˛ – mrukna˛ł.

– Przepraszam za to, co było przedtem – dorzucił ponuro.

46

CAROL MARINELLI

background image

– Nie przejmuj sie˛. Człowiek, kiedy go boli, wyga-

duje ro´z˙ne rzeczy. Ale, kiedy be˛dziesz miał teraz troche˛
czasu, przemys´l sobie to i owo. I wycia˛gnij wnioski.

– Z

˙

e niby mam przestac´ pic´. O to ci chodzi?

Przytakne˛ła skinieniem głowy.
– Moz˙e warto troche˛ przystopowac´?
– Claro, ja sobie rade˛ dam. Mna˛ nie musisz sobie

zawracac´ s´licznej gło´wki. Ale za to ja zaczynam sie˛
powaz˙nie martwic´ o ciebie.

– Co ty wygadujesz?
– Widziałem cie˛ w sobote˛ z tym nowym doktorem.

Uwaz˙aj na siebie, mała. Za kilka tygodni on zniknie
z Tennengarrah. Tak jak Abby, tak jak wszyscy, kto´rzy
byli tu przed nim.

– Hamo – westchne˛ła Clara. – Wiem, jak długo

Timothy tu pozostanie, a co do soboty... Hm. Nie było
dokładnie tak, jak to sobie wyobraz˙asz. Wiem, z˙e wy
wszyscy chcecie dla mnie jak najlepiej i czujecie sie˛
w obowia˛zku mnie chronic´, ale ja nie mam pie˛tnastu lat,
bliz˙ej mi juz˙ raczej do trzydziestki. Jestem dorosła
i umiem sie˛ troszczyc´ o siebie.

Hamo skrzywił sie˛ z obrzydzeniem.
– Co to w ogo´le ma byc´ za imie˛? Timothy? Dlaczego

nie Tim albo...

– Timo? – rozes´miała sie˛ Clara. – Doprawdy, Hamo,

nie musisz sie˛ kłopotac´. Nic mi nie be˛dzie.

Pomachała mu re˛ka˛na poz˙egnanie i stała jeszcze przez

chwile˛ przed wejs´ciem, przygla˛daja˛c sie˛, jak niesione
przez biało-granatowa˛załoge˛ nosze znikaja˛w samolocie.

47

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zazwyczaj Clara bardzo lubiła wizyty u pacjento´w

poza miastem. Wsiadała do samochodu, na tylne siedze-
nie rzucała torbe˛ z kanapkami na lunch i ruszała przed
siebie. Cieszył ja˛ widok czerwonej spe˛kanej ziemi,
tuman rudego kurzu za samochodem i spotkania z lu-
dz´mi, kto´rych lubiła i znała od lat. Dzisiaj wiele by dała,
by zostac´ w szpitalu.

Nie chodziło o to, z˙e przez dłuz˙szy czas jez´dziła

sama, a teraz znowu została zredukowana do roli
piele˛gniarki asystuja˛cej lekarzowi. Nie chodziło tez˙
o to, z˙e lekarzem tym był Timothy i perspektywa
spe˛dzenia z nim czterech godzin sam na sam powodo-
wała, z˙e s´ciskało ja˛ w dołku. Problemem była sama
wizyta.

Samocho´d podskakiwał na wyboistej drodze. Timo-

thy od czasu do czasu zagadywał, ale odpowiadała mu
monosylabami. Wyje˛ła z torby karte˛ pacjentki, kto´ra˛
mieli odwiedzic´. Ledwie przeczytała kilka pierwszych
zdan´, oczy zaszkliły jej sie˛ łzami. Podniosła wzrok.

– Hej, miałes´ tam skre˛cic´ w lewo! – zawołała, sie˛ga-

ja˛c do kieszeni po chusteczke˛.

– Gdzie? – Timothy przyhamował tak ostro, z˙e Clara

omal nie uderzyła głowa˛ o przednia˛ szybe˛. – Gdzie?
Miałas´ mi powiedziec´, kto´ry to be˛dzie zakre˛t.

background image

– Mo´wiłam ci – wycedziła. – Mo´wiłam ci, z˙e to

be˛dzie pierwsza droga w lewo.

– To było po´ł godziny temu. – Timothy był ro´wnie

zirytowany jak ona. – Mogłas´ mi przypomniec´. Nie
zauwaz˙yłem go.

– O ile pamie˛tam, twierdziłes´, z˙e juz˙ sie˛ orientujesz

w okolicy – warkne˛ła. – Kto ja jestem? Pilot wycieczki?

Przejechali w ciszy na wstecznym biegu i skre˛cili

w droge˛, kto´ra – jak Clara musiała w duchu przyznac´
– nie rzucała sie˛ w oczy, o ile sie˛ nie wiedziało, z˙e tam
jest.

– Chcesz obejrzec´ karte˛? – zapytała, ale Timothy

pokre˛cił głowa˛.

– Przejrzałem ja˛, zanim wyjechalis´my. Rak piersi

z przerzutami. Odmowa dalszego leczenia. Sa˛ kłopoty
z zasypianiem i dlatego...

– Nieprawda. – Ws´ciekłos´c´ w jej głosie była tak

wyraz´na, z˙e ja˛ sama˛ to zaskoczyło. Wzie˛ła głe˛boki
oddech. – To nie jest z˙aden rak piersi. To jest Eileen
Benton. Plastyczka. Pie˛kna młoda dziewczyna. Me˛z˙atka
z dwojgiem wspaniałych dzieci, kto´ra, tak sie˛ złoz˙yło,
cierpi na raka.

– Ejz˙e, Claro. – Timothy znowu wcisna˛ł pedał ha-

mulca az˙ do oporu. – Co sie˛ z toba˛ dzisiaj dzieje?

– Nic! – prychne˛ła jak rozzłoszczona kotka. – Przy-

pominam ci tylko, z˙e nie masz do czynienia z ksia˛z˙kowa˛
diagnoza˛, ale z z˙ywym człowiekiem.

– Wyobraz´ sobie, z˙e o tym wiem. I co z tego?

Uwaz˙asz, z˙e mam za niskie kwalifikacje, z˙eby leczyc´
twoja˛ cenna˛, pie˛kna˛ i młoda˛ pacjentke˛?

– Co?

49

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Pstro. Prosze˛. – Wycia˛gna˛ł bloczek recept, zama-

szys´cie wypisał jedna˛. – Dziesie˛c´ miligramo´w temaze-
panu. Tego potrzebuje, prawda? Be˛dzie po tym spała jak
zabita. Skoro uwaz˙asz, z˙e jestem tam niepotrzebny,
moz˙esz po´js´c´ i zanies´c´ jej recepte˛ sama. Ja poczekam
w samochodzie.

– Timothy... – Clare˛ ogarne˛ło poczucie winy. – Nie

jestem zła na ciebie.

– Nie? A ja mam wraz˙enie, z˙e tak. Rano dałas´ mi do

zrozumienia, z˙e nie chcesz ze mna˛ jechac´. Przez cała˛
droge˛ kompletnie ignorowałas´ moja˛ obecnos´c´. To aku-
rat mi nie przeszkadza. Jes´li lubisz pracowac´ w takiej
atmosferze, moge˛ sie˛ dostosowac´. Ale nie z˙ycze˛ sobie,
z˙ebys´ mnie oskarz˙ała o brak zainteresowania pacjen-
tami. Byc´ moz˙e nie znam ich sytuacji materialnej i ro-
dzinnej, ale chciałbym ci przypomniec´, z˙e jestem tu
dopiero od tygodnia, wie˛c trudno, z˙ebym wszystko
o nich wiedział.

– To moja najlepsza przyjacio´łka. – W jej głosie

zabrzmiała jakas´ nuta, kto´ra sprawiła, z˙e Timothy roz-
luz´nił dłonie zacis´nie˛te na kierownicy i spojrzał w jej
strone˛. – Znam wszystkich mieszkan´co´w tego miasta,
ale Eileen jest dla mnie kims´ wyja˛tkowym. Byłam
druhna˛ na jej s´lubie, byłam przy narodzinach jej dzieci,
jestem matka˛ chrzestna˛jednego z nich. Nawet nie wiesz,
jakie to dla mnie trudne...

– Mo´wiłas´ o tym Rossowi? – spytał cicho. – Moz˙e

Shelly powinna sie˛ nia˛ opiekowac´?

– Prosiłam go o to, ale ona sie˛ ws´ciekła i odmo´wiła,

gdy usłyszała, z˙e Eileen nie chce sie˛ leczyc´.

– Ty chyba tez˙ sie˛ ws´ciekłas´ – zauwaz˙ył.

50

CAROL MARINELLI

background image

Clara bezceremonialnie wysmarkała nos w chuste-

czke˛.

– Wiesz, Shelly ma dzieci w podobnym wieku jak

Eileen. Przez to podchodzi do sprawy jeszcze bardziej
emocjonalnie.

Obja˛ł ja˛ uwaz˙nym spojrzeniem.
– Chcesz, z˙ebym poszedł sam? – zapytał. – Zostawie˛

tu auto i podejde˛ na piechote˛. Nawet nie be˛dzie wiedzia-
ła, z˙e przyjechałas´ ze mna˛. Jez˙eli zacznie wypytywac´
o samocho´d, powiem, z˙e troche˛ sie˛ zgubiłem.

Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie, juz˙ czuje˛ sie˛ lepiej. Wezme˛ sie˛ w gars´c´.

Przepraszam za moje wczes´niejsze zachowanie.

– Clara! Tak sie˛ ciesze˛!
Wszelkie wa˛tpliwos´ci Clary rozwiały sie˛, gdy tylko

ujrzała Eileen. Rados´c´, z jaka˛ powitała ja˛ przyjacio´łka,
była tak wzruszaja˛ca, z˙e poprzysie˛gła sobie piele˛gno-
wac´ ja˛, wspierac´ i obdarzac´ uczuciem do kon´ca jej dni.

– Wszystkiego najlepszego!
– Eileen! – Clara wydała cichy je˛k protestu, gdy

przyjacio´łka wcisne˛ła jej do ra˛k kolorowo opakowana˛
paczuszke˛ i ucałowała. – Nie trzeba było...

– Dlaczego nie? Przeciez˙ masz urodziny. Mo´w, jakie

dostałas´ prezenty?

Clara drgne˛ła i skuliła sie˛.
– Jeszcze z˙adnego – wymamrotała. – Eileen, to jest

Timothy Morgan, nowy lekarz.

– Czes´c´, bardzo mi miło. – Eileen wycia˛gne˛ła re˛ke˛

do Timothy’ego, ale nie pozwoliła odwro´cic´ swojej
uwagi od poprzedniego tematu. – Co ty mo´wisz? Nikt

51

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

nie pamie˛tał o twoich urodzinach? Bill? Ross i Shelly?
Nawet Kell?

– Nie cierpie˛ zamieszania woko´ł siebie – wyjas´niła

Clara. – Ross i Shelly nie mieli dzisiaj czasu, ale pewnie
cos´ mi jeszcze dadza˛, Kell wyjez˙dz˙a, wie˛c nie ma głowy
do kupowania prezento´w, a Bill jest w takim stanie, z˙e
raczej nie powinien chodzic´ po zakupy. Wiesz, z˙e miał
juz˙ operacje˛ i niedługo wyzdrowieje?

– Czyz˙by zanosiło sie˛ na kazanie? – rozes´miała sie˛

Eileen. – Znam cie˛, Claro, i wiem, do czego zmierzasz.
Bill dał sie˛ namo´wic´ na leczenie i dobrze na tym
wyszedł, wie˛c ja mam zrobic´ to samo. Mam racje˛?
Lepiej rozpakuj prezent.

– Nie zamierzałam prawic´ ci kazan´ – mrukne˛ła Cla-

ra, posłusznie obdzieraja˛c kolorowy papier z paczuszki.

Jej oczom ukazała sie˛ miseczka wyklejona mozaika˛

drobnych kawałeczko´w porcelany. Eileen wylepiła
w ten sposo´b słon´ce, ksie˛z˙yc i dziesia˛tki malutkich
srebrnych gwiazdek. Musiała sie˛ przy tym niez´le na-
pracowac´.

– Jest s´liczna! Zawsze be˛dzie u mnie stała na hono-

rowym miejscu.

Byc´ moz˙e udałoby jej sie˛ powstrzymac´ od płaczu, ale

kiedy spojrzała na przyjacio´łke˛, ujrzała, z˙e ta tez˙ ma łzy
w oczach. Clara najche˛tniej przytuliłaby ja˛ i starała sie˛
pocieszyc´, ale nie potrafiła tego zrobic´. Nie wiedziała,
jak pocieszac´ kogos´, kto poddaje sie˛ tak łatwo, zupełnie
bez walki.

– Masz problemy ze snem, odka˛d okazało sie˛, z˙e sa˛

przerzuty? – Pytanie Timothy’ego było tak rzeczowe, z˙e
przez chwile˛ wydało sie˛ Clarze po prostu nie na miejscu.

52

CAROL MARINELLI

background image

– W szpitalu spałam dobrze – załkała Eileen. – Włas´-

ciwie nic innego nie robiłam, tylko spałam. Ale odka˛d
jestem w domu, nie moge˛ w ogo´le zasna˛c´. W cia˛gu dnia
wszystko jest w porza˛dku, znajduje˛ sobie jakies´ zaje˛-
cie...

– Nie wa˛tpie˛, z˙e zaje˛c´ masz dos´c´. – Timothy wskazał

na stos zabawek lez˙a˛cy w ka˛cie pokoju. – Ile lat maja˛
dzieci?

– Jedno siedem, drugie pie˛c´. Rhiannon jest w szkole,

a Heidi s´pi, ale pewnie zaraz sie˛ obudzi.

– W dzien´ czujesz sie˛ dobrze. A co dzieje sie˛ w no-

cy? – zapytał Timothy.

Eileen ukryła twarz w dłoniach.
– Robie˛ liste˛. – Po długiej chwili wskazała na kartke˛

lez˙a˛ca˛ na stole.

Timothy usiadł obok i wzia˛ł ja˛ do re˛ki.
– Rhiannon bardzo lubi ogo´rki, ale wyła˛cznie bez

sko´rki – wyszeptała Eileen. – A Heidi zasypia tylko
wtedy, kiedy jest przykryta swoja˛ ulubiona˛ kołdra˛. Jerry
wie o tym, ale chce˛, z˙eby pamie˛tał, z˙e ona lubi byc´
przykryta po sam nos, a ro´g ma byc´ podłoz˙ony pod
policzek. A rano, kiedy mo´wi, z˙e nie chce soku jabł-
kowego, to znaczy, z˙e tak naprawde˛ go chce. I tego typu
rzeczy. To troche˛ głupie. Wiem, z˙e nic sie˛ dzieciom nie
stanie. I wiem tez˙, z˙e nie moge˛ wszystkiego przelac´ na
papier, nie spisze˛ tego na kilku stronach, ale...

– Moz˙e one nie sa˛ jeszcze gotowe, z˙ebys´ mogła je

opus´cic´. Nigdy nie mys´lisz o tym, z˙eby kontynuowac´
leczenie?

– Nie wiem. Nie wiem, czy byłabym w stanie przejs´c´

przez to od nowa. I nie wiem, czy dzieci i Jerry to zniosa˛.

53

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Ostatnia chemia była straszna, ale wydawało mi sie˛, z˙e
daje jakies´ efekty. Ale po´z´niej okazało sie˛, z˙e potrzebne
sa˛ jeszcze nas´wietlania, prawdopodobnie operacja, po-
tem znowu chemia. Po co mi to wszystko? Z

˙

eby zyskac´

pare˛ miesie˛cy?

– Moz˙esz zyskac´ duz˙o wie˛cej – powiedział Timothy,

ale Eileen potrza˛sne˛ła przecza˛co głowa˛. Zawahał sie˛ na
moment, a potem cia˛gna˛ł: – Powiedzmy, z˙e twoje przy-
puszczenia sie˛ sprawdza˛ i z˙e poz˙yjesz tylko kilka mie-
sie˛cy. Co dzie˛ki temu zyskasz? – Eileen spojrzała na
niego zaskoczona. – Cos´ sie˛ moz˙e zmienic´ w twojej
rodzinie przez po´ł roku?

– Heidi po´jdzie do szkoły – szepne˛ła.
– Nie mam dzieci, ale słyszałem, z˙e kiedy ida˛ do

szkoły, rodzicom jest od razu lz˙ej. Czy to prawda?

Przytakne˛ła.
– Wie˛c nawet gdyby wtedy doszło do najgorszego,

Jerry’emu byłoby juz˙ łatwiej zajmowac´ sie˛ dziewczyn-
kami. I samym dzieciom byłoby tez˙ łatwiej pogodzic´ sie˛
z tym, co sie˛ stało. Rutyna i obowia˛zki działaja˛ koja˛co.
Co jeszcze moz˙e sie˛ wydarzyc´ przez te szes´c´ miesie˛cy?

Eileen us´miechne˛ła sie˛ słabo.
– Urodziny Rhiannon. Be˛dzie tez˙ dziesia˛ta rocznica

naszego s´lubu.

– No wie˛c powiedz sama, czy nie warto powalczyc´,

z˙eby tego wszystkiego doczekac´?

Eileen wcia˛z˙ nie była zdecydowana.
– Musiałabym jez´dzic´ do Adelajdy na zabiegi. To

straszna wyprawa.

Timothy zmarszczył czoło. Clara nie wytrzymała

i wtra˛ciła:

54

CAROL MARINELLI

background image

– Samolot przylatuje tylko po pacjento´w, kto´rzy sa˛

bardzo chorzy. Na nas´wietlania na pewno be˛da˛ ja˛ zabie-
rali, ale na kontrole i inne wizyty be˛dzie musiała jechac´
autobusem. Czyli cały dzien´ w jedna˛ strone˛ i cały dzien´
w druga˛ tylko po to, z˙eby przez po´ł godziny posiedziec´
w gabinecie.

– A jes´li to wszystko okaz˙e sie˛ na pro´z˙no, strace˛

jedynie czas, kto´ry mogłabym spe˛dzic´ z nimi.

Timothy długo milczał, wpatruja˛c sie˛ w liste˛, kto´ra˛

Eileen spisywała po nocach.

– Wiesz co? – odezwał sie˛ w kon´cu, powoli dobiera-

ja˛c słowa. – Co do jednej rzeczy na pewno nie masz
racji. Ta lista nie jest głupia. Ani troche˛. Wre˛cz przeciw-
nie, mys´le˛, z˙e jest pie˛kna, a pewnego dnia stanie sie˛
bezcenna. Ilekroc´ twoje dzieci spojrza˛ na nia˛, przypo-
mna˛ sobie, jak bardzo je kochasz. Eileen, jest nadzieja,
z˙e be˛dziesz mogła czytac´ ja˛ razem z nimi. One po-
trzebuja˛ ciebie, a ty ich. Jedna tabletka przed snem.
– Wyprostował sie˛ i przybrał bardziej autorytatywny
ton. – I tylko jedna. Jes´li obudzisz sie˛ w nocy i nie
be˛dziesz mogła zasna˛c´, moz˙esz wzia˛c´ kolejna˛. Nie sa˛
mocne i w cia˛gu dnia nie powinnas´ czuc´ sie˛ senna. Ale
mam wraz˙enie, z˙e jes´li podejmiesz decyzje˛, nie be˛da˛ ci
potrzebne. Chcesz, abym poprosił Rossa, z˙eby umo´wił
cie˛ ze specjalista˛ w Adelajdzie?

Eileen milczała, wie˛c Timothy mo´wił dalej:
– Nawet jes´li zaczniesz terapie˛, nie oznacza to, z˙e

nie wolno ci zmienic´ zdania i przerwac´ jej w dowolnym
momencie. Ty tu decydujesz, a ja i Clara be˛dziemy cie˛
wspierac´, cokolwiek postanowisz.

Spojrzał na Clare˛ i us´miechna˛ł sie˛.

55

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Porozmawiaj z Jerrym. Zadzwonie˛ do ciebie jutro

– zaproponowała Clara.

Eileen kiwne˛ła głowa˛, a Clara stłumiła westchnienie

ulgi.

W samochodzie prawie sie˛ do siebie nie odzywali.

Timothy zdawał sie˛ wyczuwac´, z˙e dla Clary było to zbyt
silne przez˙ycie, by chciała o nim rozmawiac´. Tak rze-
czywis´cie było, ale Clara milczała takz˙e z innego powo-
du. Rosło w niej dziwne uczucie. Rodzaj dumy, pod-
niecenia, kto´re łaskotało ja˛ gdzies´ wewna˛trz, gdy pa-
trzyła na Timothy’ego. Moz˙e i jest młody i niedos´wiad-
czony, dopiero uczy sie˛ zawodu, ale juz˙ ma wszystko, co
powinien miec´ lekarz – ma˛dros´c´, ciepło, wspo´łczucie
dla pacjento´w i umieje˛tnos´c´ rozmawiania z nimi. Miała
pewnos´c´, z˙e kiedys´ – juz˙ za kilka lat – be˛dzie wspania-
łym lekarzem.

Zwykle lubiła jadac´ lunch sama, ale teraz, siedza˛c na

kocu, s´mieja˛c sie˛ z nieprzyzwoitych dowcipo´w Timo-
thy’ego, pomys´lała, z˙e za nic w s´wiecie nie zamieniłaby
tych chwil na samotnos´c´. I nie miała nic przeciwko
temu, z˙e sam zjadł prawie wszystkie kanapki.

– Pyszne! – westchna˛ł, pieczołowicie zbieraja˛c

okruszki z koca. – Ty robiłas´?

– Nie, przygotowywanie lunchu to jeden z nielicz-

nych obowia˛zko´w, jakie na mnie nie spoczywaja˛. Kana-
pki sa˛ dziełem June. Jeszcze jej nie poznałes´. Słuchaj,
chciałam ci podzie˛kowac´. Z Eileen byłes´ po prostu
genialny.

Timothy zdawał sie˛ nie dostrzegac´ zmiany tematu.

56

CAROL MARINELLI

background image

Rzucił przed siebie gars´c´ okruszko´w i znieruchomiał.
Ptaki, kto´re obserwowały ich z gałe˛zi pobliskiego drze-
wa, zdobyły sie˛ na odwage˛, sfrune˛ły na ziemie˛ i zacze˛ły
dziobac´.

– Patrz, jak one blisko podchodza˛. Nie moge˛ sobie

darowac´, z˙e nie wzia˛łem aparatu.

– Jeszcze be˛dziesz miał okazje˛ zrobic´ im zdje˛cie. Sa˛

prawie oswojone. Cały czas je dokarmiam. Chce˛, z˙ebys´
wiedział, z˙e jestem ci naprawde˛ wdzie˛czna za to, z˙e
przekonałes´ Eileen. Mnie sie˛ nie udało, i Ross tez˙
pro´bował bez skutku.

– Nie sa˛dze˛, z˙eby to była moja zasługa. – Timothy

machna˛ł skromnie re˛ka˛. – Po prostu dojrzała do zmiany
zdania.

– Moz˙e, ale i tak poprowadziłes´ te˛ rozmowe˛ po

prostu wspaniale.

– To tez˙ cze˛s´ciowo dlatego, z˙e nie znam Eileen i nie

jestem z nia˛ zwia˛zany emocjonalnie. Wtedy jest łatwiej
byc´ racjonalnym i obiektywnym. Zreszta˛, z ludz´mi i ich
uczuciami jakos´ sobie radze˛. Bardziej boje˛ sie˛, z˙e kiedys´
wydarzy sie˛ jakis´ nagły powaz˙ny wypadek, a ja sie˛ nie
sprawdze˛. Nie zdołam podja˛c´ decyzji pod presja˛ czasu.

– Och, na pewno sobie poradzisz. – Clara us´miech-

ne˛ła sie˛, staraja˛c sie˛ dodac´ mu otuchy.

Timothy westchna˛ł.
– A ciebie nic nie przeraz˙a? Wydajesz sie˛ zawsze

taka opanowana i pełna spokoju.

– To tylko kwestia dos´wiadczenia. Ale tez˙ boje˛ sie˛

wypadko´w. Mielis´my tu jeden, kilka tygodni temu.

– Autobus sie˛ rozbił? Chyba widziałem to w te-

lewizji.

57

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– To był koszmar. – Upiła długi łyk wody z butelki,

zanim wypowiedziała kolejne zdanie. – W czyms´ takim
zgine˛li moi rodzice.

Zapadła cisza. Clara analizowała desen´ kratki na

kocu, ale nawet bez podnoszenia wzroku czuła, z˙e
Timothy czeka na dalsza˛ cze˛s´c´ opowies´ci.

– Nie zgine˛li na miejscu – podje˛ła po chwili. – Gdy-

by w pobliz˙u była pomoc, z˙yliby do dzisiaj. Ale zanim
doleciał samolot, było za po´z´no.

– Dlatego zostałas´ piele˛gniarka˛?
– Ponieka˛d. Ale nie tak od razu. Miałam pie˛tnas´cie

lat, kiedy to sie˛ stało.

– I kto sie˛ toba˛ opiekował? Masz tu rodzine˛?
– Mam tylko ciotke˛ w Melbourne, kto´ra zapropono-

wała mi, z˙ebym sie˛ do niej przeprowadziła. Powiedzia-
ła, z˙e ma kilkoro dzieci i jedno wie˛cej nie zrobi jej
ro´z˙nicy. W bardzo miły sposo´b – dodała, widza˛c oburze-
nie na twarzy Timothy’ego. – Ale nie potrafiłam zos-
tawic´ tego wszystkiego, wie˛c postanowiłam zostac´.

– Całkiem sama?
– Nie byłam sama nawet przez pie˛c´ minut – oznaj-

miła z us´miechem. – Tu wszyscy sa˛ jak rodzina. Naj-
pierw mieszkałam z Billem i jego z˙ona˛, a potem przenio-
słam sie˛ z powrotem do domu, ale i tak codziennie ktos´
do mnie wpadał. Przez dobre dwa lata ani razu nie
musiałam gotowac´ kolacji. Jedziemy?

Wstała, strzepne˛ła koc i starannie złoz˙yła go w kost-

ke˛. Timothy wiedział, z˙e w historii, kto´ra˛ włas´nie usły-
szał, brakuje jeszcze wielu elemento´w, ale o nic wie˛cej
juz˙ nie zapytał.

58

CAROL MARINELLI

background image

– Timothy, to jest włas´nie June. Przygotowuje kana-

pki i sprza˛ta szpital.

– Dzis´ jadłem najlepszy w z˙yciu lunch – os´wiadczył

Timothy, odstawiaja˛c puszke˛ z cola˛ i gora˛co s´ciskaja˛c
dłon´ starszej pani. – Co włas´ciwie było w tych kanap-
kach?

– Szynka i sos cebulowy, mojej własnej roboty. –

June zarumieniła sie˛ z zadowolenia i kokieteryjnie po-
prawiła wsuwke˛ wysuwaja˛ca˛ sie˛ z koczka.

– Cos´ fantastycznego! – zapewnił ja˛ Timothy z głe˛-

bokim przekonaniem. – Nie wyobraz˙am sobie, co mog-
łoby sie˛ z tym ro´wnac´.

– Ten przepis przechodzi w mojej rodzinie z pokole-

nia na pokolenie. Skoro panu doktorowi tak smakuje,
mogłabym dac´ słoiczek w prezencie.

– Bardzo che˛tnie. – Timothy us´miechna˛ł sie˛ pro-

miennie.

– Czy ja dobrze słysze˛? – Ross otworzył szeroko

oczy. – Udało ci sie˛ wycyganic´ słoik sosu cebulowego
od June! A my nie moz˙emy sie˛ o niego doprosic´ od mie-
sie˛cy. Prawda, Shelly? No a ty, Claro? Dostałas´ kiedys´
taki prezent od June?

– Tez˙ nie – odrzekła Clara rozes´miana. – Jak juz˙

be˛dziesz go miał, Timothy, to chyba wprosze˛ sie˛ do
ciebie na kolacje˛.

– Moz˙esz sie˛ wprosic´ w kaz˙dej chwili, choc´by dzis´.

– Na sekunde˛ ich oczy sie˛ spotkały i Clara poczuła, z˙e
oblewa sie˛ rumien´cem. Dlaczego zawsze musi sie˛ czer-
wienic´ w tak mało odpowiednich momentach? Speszo-
na, okre˛ciła sie˛ na pie˛cie, chwyciła torebke˛ i ruszyła
w strone˛ drzwi.

59

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– W takim razie do zobaczenia o pia˛tej. – Ross

us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem, widza˛c zaskoczenie
wszystkich obecnych. – Kell robi poz˙egnalna˛ impreze˛.
Z

˙

adne wielkie przyje˛cie, zwykły grill, ale oczywis´cie

wszyscy sa˛ zaproszeni.

– Ja upieke˛ w takim razie jakies´ ciasto – zapropono-

wała Clara. – A na razie lece˛ do domu. Pa pa!

Gdy tylko znikne˛ła za drzwiami, Timothy odwro´cił

sie˛ do Rossa.

– Po ile sie˛ składamy?
Ross i Shelly spojrzeli na niego zdumieni.
– Pytam, po ile sie˛ składamy na prezent?
– Dajz˙e spoko´j. – Shelly lekcewaz˙a˛co machne˛ła

re˛ka˛. – Widziałes´ Kella tylko raz czy dwa, nie musisz mu
nic kupowac´.

Oczy Timothy’ego zwe˛ziły sie˛.
– Nie o to mi chodzi. Mo´wie˛ o prezencie dla Clary.

Ma dzisiaj urodziny.

Ross uderzył sie˛ w czoło, a Shelly otworzyła szeroko

oczy i zakryła usta re˛ka˛.

– Co jest? – dodał Timothy. – Zapomnielis´cie, praw-

da? A wiecie, kto był jedyna˛ osoba˛, kto´ra pamie˛tała?
Powiem, z˙eby było wam jeszcze bardziej głupio. Eileen
Benton, kobieta umieraja˛ca na raka. Mimo wszystko
jakos´ miała jeszcze tyle sił, z˙eby znalez´c´ dla Clary
prezent, zapakowac´ go i złoz˙yc´ jej z˙yczenia.

Spojrzał w okno i na chwile˛ jego rysy złagodniały.

Sylwetka Clary była wcia˛z˙ widoczna. Maszerowała
raz´nym krokiem, jej włosy błyszczały w słon´cu jak
miedz´.

– I wiecie, co wam jeszcze powiem? – Odwro´cił sie˛

60

CAROL MARINELLI

background image

do Rossa i Shelly. – Skoro juz˙ zacza˛łem, to ulz˙e˛ sobie do
kon´ca. Nie ma nic bardziej irytuja˛cego niz˙ ludzie, kto´rzy
twierdza˛, z˙e skoro nie masz dzieci, to nie wiesz nic
o z˙yciu i nie masz poje˛cia, jak bywa trudne. Eileen jest
najlepsza˛ przyjacio´łka˛ Clary. Clara była jej druhna˛
i matka˛ chrzestna˛ jej dzieci. Piele˛gnowanie umieraja˛cej
Eileen jest dla niej najbardziej bolesna˛ rzecza˛ na s´wie-
cie. Ale wy oczywis´cie nie raczylis´cie nawet o tym
pomys´lec´. Gratuluje˛. Nie ma to jak małe miasteczka,
gdzie wszyscy sa˛ jak jedna rodzina.

Ktos´ zapukał do drzwi.
– Otwarte! – krzykne˛ła Clara, wystawiaja˛c głowe˛

spod prysznica.

Cze˛sto miewała gos´ci. Sa˛siedzi wpadali poz˙yczyc´ so´l

albo jajka, inni przychodzili na zmiane˛ opatrunku, gdy
szpital był juz˙ zamknie˛ty.

– Otwarte!! – wrzasne˛ła z całych sił, gdy pukanie sie˛

powto´rzyło. Wytarła sie˛ pospiesznie, nacia˛gne˛ła spo-
denki i T-shirt. Pobiegła do drzwi, znacza˛c droge˛ kropel-
kami wody spadaja˛cymi z włoso´w.

– Czes´c´ – powiedział Timothy.
Clara zamarła.
– Nie słyszałes´, jak wołałam, z˙e moz˙esz wejs´c´? – wy-

krztusiła wreszcie.

– Słyszałem – przyznał, przeczesuja˛c re˛ka˛ włosy.

Wygla˛dał na ro´wnie speszonego jak ona. – Ale pomys´-
lałem, z˙e pewnie spodziewasz sie˛ kogos´ innego i nie
chciałem cie˛ zaskoczyc´.

– Alez˙ ska˛d, wcale mnie nie zaskoczyłes´ – zape-

wniła go. Oczekiwała, z˙e Timothy zaraz wyjas´ni cel

61

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

swojej wizyty, ale poniewaz˙ nie mo´wił nic, wie˛c po-
stanowiła przejs´c´ do rzeczy. – No dobrze, co cie˛ spro-
wadza?

– Co mnie sprowadza? – Zerkna˛ł na nia˛ lekko zdzi-

wiony. – Nic. Po prostu wpadłem po ciebie. Mys´lałem,
z˙e fajniej be˛dzie przyjs´c´ na tego grilla we dwo´jke˛ niz˙
samemu.

– Aha. – Z

˙

adna bardziej błyskotliwa odpowiedz´ nie

przyszła jej do głowy. – No to zaczekaj chwile˛. Musze˛
sie˛ ubrac´. Chcesz sie˛ moz˙e czegos´ napic´?

– Nie, dzie˛ki. – Us´miechna˛ł sie˛ troche˛ niepewnie.

– Poczekam sobie.

Przysiadł na brzegu kanapy i powio´dł wzrokiem po

pokoju, przygla˛daja˛c sie˛ cie˛z˙kim de˛bowym meblom,
rodzinnym zdje˛ciom w ramkach, wytartemu dywanowi
na drewnianej podłodze. Ten dom nie wygla˛dał, jakby
nalez˙ał do samotnej młodej kobiety, raczej do statecznej,
obarczonej licznym potomstwem rodziny. Był duz˙y. Zbyt
duz˙y dla jednej osoby. Kiedy wyobraził sobie pie˛tnastole-
tnia˛ Clare˛ skrzywdzona˛ przez los, przeraz˙ona˛ i samotna˛
w tych wielkich pokojach, poczuł ucisk w gardle.

– Alez˙ nie musisz siedziec´ i patrzec´ w s´ciane˛! – za-

wołała Clara, wchodza˛c do pokoju. – Mogłes´ sobie
chociaz˙ wła˛czyc´ telewizor.

Przebiegła przez poko´j, zgarne˛ła ze stolika sterte˛

magazyno´w i ułoz˙yła je na po´łce, staraja˛c sie˛ unikna˛c´
spojrzenia Timothy’ego. Miała na sobie dz˙insy i seledy-
nowa˛ koszulke˛ na ramia˛czkach, kto´ra˛ kupiła kiedys´
w sprzedaz˙y wysyłkowej i nigdy wczes´niej nie miała
odwagi włoz˙yc´, bo była tak kro´tka, z˙e odsłaniała kawa-
łek jej piegowatego brzucha.

62

CAROL MARINELLI

background image

– Wygla˛dasz super. – Timothy chwycił ja˛ za prze-

gub. – Czy to ostatnia pro´ba us´wiadomienia Kellowi, jak
wiele traci, wyjez˙dz˙aja˛c?

Wybuchne˛ła s´miechem i wyswobodziła dłon´, by nie

poczuł, jak od jego dotyku przyspiesza jej puls.

– Nie – odparła, powaz˙nieja˛c. – Robie˛ to dla siebie.

63

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

Poz˙egnanie Kella i wyrzeczenie sie˛ na wieki swoich

najskrytszych marzen´ – to miał byc´ najczarniejszy wie-
czo´r w z˙yciu Clary. Tymczasem juz˙ od samego pocza˛tku
wszystko wskazywało na to, z˙e be˛dzie zupełnie znos´ny.

Gdy tylko sie˛ pojawiła, wsparta na ramieniu Timo-

thy’ego, Ross rzucił sie˛ ku niej z kieliszkiem szampana,
a chwile˛ potem z domu wynurzyła sie˛ Shelly, dz´wigaja˛c
ogromny tort, na kto´rym paliły sie˛ s´wieczki. S

´

wieczek

było za duz˙o, jak zauwaz˙yła w duchu Clara.

– Och, nie musielis´cie az˙ tak sie˛ starac´ – ba˛kne˛ła

nies´miało, gdy juz˙ wszyscy ods´piewali jej huczne sto lat.

– Alez˙ oczywis´cie, z˙e musielis´my – odparła Shelly,

wre˛czaja˛c jej butelke˛ perfum, całuja˛c w policzek i rzuca-
ja˛c ponad jej ramieniem skruszone spojrzenie w kierun-
ku Timothy’ego.

Po´z´niej Clara bawiła sie˛ doskonale, czuła sie˛ doce-

niona i szcze˛s´liwa i niemal całkowicie zapomniała, z˙e
oto włas´nie jej s´wiat rozpada sie˛ na kawałki. Doszło
nawet do tego, z˙e gdy Kell poprosił ja˛ na bok, złoz˙ył
z˙yczenia urodzinowe i os´wiadczył, z˙e zawsze była jego
najlepsza˛ przyjacio´łka˛, Clarze udało sie˛ zdobyc´ na
us´miech i beztroskiego buziaka w policzek.

– Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziecie z Abby szcze˛s´liwi –

rzekła prawie zupełnie szczerze i poklepała Kella po

background image

ramieniu. – W porza˛dku – mrukne˛ła, gdy wro´ciła wresz-
cie do Timothy’ego. – Nie powiedziałam nic głupiego,
tym razem nie musisz znowu rzucac´ mna˛ o s´ciane˛
i wpijac´ sie˛ we mnie jak wampir.

– A szkoda! – zas´miał sie˛. – Naprawde˛ z˙ałuje˛. Jak ci

poszło?

– Tak, jak ci mo´wiłam, zupełnie dobrze. Wiesz, co

mi troche˛ pomogło? Kell pokazał mi piers´cionek, kto´ry
kupił dla Abby. Ohydny!

– Powiedziałas´ mu to? – Timothy na chwile˛ stracił

oddech.

– Chyba zwariowałes´. Stwierdziłam oczywis´cie, z˙e

jest przes´liczny, z˙e Abby be˛dzie zachwycona i takie
tam rzeczy, kto´re dobra kolez˙anka powinna w takiej
sytuacji powiedziec´... – Przy zwrocie ,,dobra kolez˙an-
ka’’ głos jej sie˛ odrobine˛ załamał i Timothy spojrzał na
nia˛ z uwaga˛.

– Robi sie˛ po´z´no. Moz˙e bys´my juz˙ poszli?
– No co ty! Przeciez˙ to be˛dzie niegrzeczne. Powin-

nam zostac´ do kon´ca i pomo´c Shelly posprza˛tac´ ten cały
bałagan! – Oburzyła sie˛, ale bez wie˛kszego przekonania,
i gdy Timothy zacza˛ł sie˛ z˙egnac´, doła˛czyła do niego.

– No widzisz, juz˙ po wszystkim. Byłas´ bardzo dziel-

na. Chodz´, odprowadze˛ cie˛ do domu – powiedział, gdy
wreszcie znalez´li sie˛ sami.

Poszli dalej w milczeniu. Clara zerkne˛ła na niego

z ukosa. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, ze
z´renicami utkwionymi gdzies´ w dali czerwonej drogi.

– Ej, nie jestem załamana. Moz˙esz sie˛ do mnie

odzywac´, jes´li masz ochote˛. Zobacz, nie płacze˛ ani nic
w tym rodzaju. Nawet mys´le˛ sobie, z˙e dobrze sie˛ stało.

65

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Moz˙e Kell naprawde˛ be˛dzie szcze˛s´liwszy, kiedy wyje-
dzie sta˛d.

– Ale jest to dla ciebie bolesne, prawda?
– Troszke˛ – przyznała. – Na pewno jednak byłoby

duz˙o gorsze, gdybym wtedy na balu zrobiła z siebie
kompletna˛ kretynke˛.

– Wcale nie zrobiłabys´ z siebie kretynki – odparł,

a Clara rozes´miała sie˛.

– Dajz˙e spoko´j, oczywis´cie, z˙e tak. Przeciez˙ dlatego

mnie powstrzymałes´.

Popatrzył na nia˛, szeroko otwieraja˛c oczy, i otworzył

usta, by odpowiedziec´, ale Clara go ubiegła:

– No przeciez˙ wyszłabym na jaka˛s´...
– Claro – przerwał jej.
Jakis´ ton w jego głosie sprawił, z˙e zamarła, wpat-

rzona w jego oczy niczym kro´lik w s´wiatła samochodu.

– Powstrzymałem cie˛, bo wiedziałem, jak to sie˛

moz˙e skon´czyc´. Ale nigdy, przenigdy nie przeszło mi
przez mys´l, z˙e wyszłabys´ przy tym na idiotke˛. I z˙aden
zdrowy na umys´le facet by tak nie pomys´lał. Wre˛cz
przeciwnie, byłby szcze˛s´liwy, z˙e słyszy wyznanie miło-
s´ci z ust tak pie˛knej kobiety jak ty. – Stane˛li przed
drzwiami jej domu. Timothy pogrzebał w kieszeni i wy-
cia˛gna˛ł z niej małe pudełeczko. – Wszystkiego najlep-
szego, Claro. To jest prezent dla ciebie. Troche˛ sie˛ teraz
boje˛, czy nie powiesz, z˙e jest ohydny...

Clara otworzyła pudełko i westchne˛ła z zachwytu.

W s´wietle zachodza˛cego słon´ca zamigotały dwa malut-
kie kamienie.

– To sa˛opale – dodał. – Znalazłem je w Coober Pedey

i zaniosłem do jubilera, kto´ry zrobił z nich kolczyki.

66

CAROL MARINELLI

background image

– Mo´j Boz˙e. Cudne! Powaz˙nie chcesz mi je dac´?
– Owszem. Uwaz˙am, z˙e na nie zasługujesz. A poza

tym mam jeszcze jeden powo´d. – Us´miechna˛ł sie˛ szero-
ko. – Zmieniaja˛ barwe˛ w zalez˙nos´ci od nastroju osoby,
kto´ra je nosi. Naste˛pnym razem, kiedy be˛dziesz sie˛
ws´ciekac´, ja zerkne˛ na kolczyki i zaraz be˛de˛ wiedział, z˙e
na przykład jestes´ przed miesia˛czka˛.

Us´miechne˛ła sie˛, otworzyła jeszcze raz pudełko

i spojrzała na mienia˛ce sie˛ kamyki.

– No powiedz, Claro, w jakim sa˛ teraz kolorze?
– Turkusowe – szepne˛ła. – Z takimi jakby iskierkami

czerwieni.

– A wiesz, co to oznacza? – odszepna˛ł, przybliz˙aja˛c

sie˛ do niej. – To oznacza, z˙e jednak ci sie˛ podobam.

Znowu poczuła zapach wody po goleniu i wiedziała,

co sie˛ za chwile˛ wydarzy. Miała czas, aby sie˛ wycofac´,
obro´cic´ wszystko w z˙art, ale pozwoliła, by jednak to sie˛
stało. Timothy otoczył re˛kami jej kibic´, przycia˛gaja˛c ja˛
do siebie. Ten pocałunek był zupełnie inny niz˙ poprze-
dni. O wiele bardziej czuły i delikatny, ale i tak przez
głowe˛ przemkne˛ła jej mys´l, z˙e kaz˙dy z jego elemento´w
wydaje jej sie˛ juz˙ znajomy. Pamie˛tała zaro´wno zapach,
jak i szorstkos´c´ policzko´w, mie˛kkos´c´ warg i dotyk
je˛zyka. Złapała oddech i odsune˛ła sie˛ lekko. Timothy
nie wypus´cił jej z obje˛c´.

– Przepraszam – powiedziała cicho.
– Zdaje sie˛, z˙e mielis´my sie˛ juz˙ nie przepraszac´.
– Ja... – zaja˛kne˛ła sie˛, ale nie dokon´czyła.
Z oddali dobiegał cia˛gle zgiełk przyje˛cia. Nagle

poczuła przypływ wstydu, z˙e okazała sie˛ tak niestała
w uczuciach, nielojalna wobec Kella.

67

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– No, zapomnij o nim – mrukna˛ł jej do ucha, przy-

cia˛gaja˛c jej dłon´ do piersi. – On jest tylko fantazja˛,
snem, kto´ry sobie wys´niłas´. Ja jestem tutaj, ja jestem
naprawde˛.

– To mi sie˛ wydaje troche˛ nie fair. – Ogarna˛ł ja˛

dziwny smutek. – Wczoraj...

– Co tam wczoraj! – wpadł jej w słowo. – O co ci

chodzi? Nie jest ci ze mna˛ dobrze?

Kiwne˛ła potakuja˛co głowa˛. Co´z˙ mogła zrobic´ in-

nego, gdy serce cia˛gle jeszcze tłukło jej sie˛ w piersi, a na
ustach czuła smak pocałunku?

– Nie chce˛ znowu czuc´ sie˛ nieszcze˛s´liwa – powie-

działa w kon´cu.

– Nikt nie be˛dzie nieszcze˛s´liwy – zaprzeczył. – Bo

od pocza˛tku zasady sa˛ jasne. Kaz˙de z nas chce z˙yc´
i realizowac´ sie˛ inaczej. I to jest normalne. Ja za trzy
miesia˛ce wyjade˛, a ty tu zostaniesz. Co nie zmienia
faktu, z˙e razem moz˙emy spe˛dzic´ najszcze˛s´liwsze mie-
sia˛ce w naszym z˙yciu.

– To nie takie proste. Popatrz tylko na Kella i Abby.
– No dobra. – Wzruszył ramionami. – Sugerujesz

zatem, z˙e lepiej be˛dzie, jes´li poprzestaniemy na kontak-
tach czysto zawodowych. Be˛dziemy spotykac´ sie˛ co-
dziennie w pracy, mo´wic´ sobie ,,dzien´ dobry’’ rano i ,,do
widzenia’’ po południu, a potem wracac´ kaz˙de do swoje-
go domu i samotnie ogla˛dac´ telewizje˛.

Przygla˛dała mu sie˛ nieufnie, ale czuła, z˙e udzielaja˛

jej sie˛ jego ciepło i pewnos´c´ siebie.

– Moz˙e byc´ nam razem dobrze, nawet jes´li nie

be˛dzie to miłos´c´ na wieki. Mys´lisz, z˙e nie warto pro´-
bowac´?

68

CAROL MARINELLI

background image

Poczuła sie˛, jakby nagle odkrył przed nia˛ tajemnice˛

wszechs´wiata. To jest takie proste. Co ma do stracenia?
Trzeba z˙yc´ chwila˛, cieszyc´ sie˛ kaz˙dym dniem, jaki jest
nam dany. Czuła sie˛ wolna, w jej z˙yłach pulsowała
adrenalina. Po raz pierwszy w z˙yciu ma zrobic´ cos´
całkowicie pod wpływem impulsu, dac´ sercu pierwszen´-
stwo przed rozsa˛dkiem. Powoli przekre˛ciła klucz w za-
mku i otworzyła drzwi na os´ciez˙.

– Tylko z˙adnych wyrzuto´w sumienia jutro rano – za-

znaczył Timothy, staja˛c w progu.

– Absolutnie z˙adnych.
– Boz˙e, jakas´ ty pie˛kna! – Westchna˛ł, zamkna˛ł drzwi

kopniakiem i chwycił ja˛ w obje˛cia.

Stała sie˛ w tym momencie najbardziej seksowna˛

kobieta˛na s´wiecie, bardziej godna˛ poz˙a˛dania niz˙ wszys-
tkie aktorki, kto´rym zawsze zazdros´ciła urody. Sposo´b,
w jaki Timothy ja˛ dotykał, całował i tulił sprawił, z˙e
zapomniała o samotnos´ci przepełniaja˛cej jej z˙ycie. Do-
piero w samej sypialni poczuła nagły przypływ paniki.

Spodziewała sie˛, z˙e Timothy be˛dzie bardziej, po

angielsku wstrzemie˛z´liwy, a tymczasem, gdy tylko zna-
lazł sie˛ w sypialni, zacza˛ł sie˛ rozbierac´, i to tak pospiesz-
nie, z˙e z sandało´w włas´ciwie wyskoczył, rzucaja˛c sie˛ na
ło´z˙ko. Ale nie, to nie ta gwałtownos´c´ ja˛ przeraziła.
Znacznie gorsze było bowiem to, z˙e nagi wygla˛dał
wspaniale. Bez s´ladu tłuszczu, zgrabny, silny, ro´wno
opalony na apetyczny kolor karmelu. Przemkne˛ło jej
przez mys´l, z˙e obok niego be˛dzie wygla˛dała jak biały
nakrapiany wieloryb, i jej pewnos´c´ siebie wyparowała.
Nie moz˙e ro´wnac´ sie˛ z nim uroda˛. Z

˙

ałowała teraz, z˙e

słon´ce nie opalało jej ciała, ale okrywało je tysia˛cem

69

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

piego´w, z˙ałowała, z˙e dała sobie spoko´j z odchudzaniem
i codziennym robieniem brzuszko´w, z˙ałowała, z˙e roz-
bieraja˛c sie˛, nie pokaz˙e seksownej koronkowej bielizny,
tylko proste figi i sportowy biustonosz.

Powoli, kula˛c sie˛ ze wstydu, zdje˛ła koszulke˛, rozpie˛ła

stanik i uwolniła piersi, zbyt duz˙e jej zdaniem, potem
zsune˛ła majtki, by ukazac´ oczom Timothy’ego ke˛pke˛
płomiennych loczko´w. Dała rozpaczliwego susa do ło´z˙-
ka, by wreszcie przestał jej sie˛ przygla˛dac´.

– Chce˛ na ciebie patrzec´ – szepna˛ł, s´cia˛gaja˛c z niej

kołdre˛.

Jego głos był tak nabrzmiały pragnieniem, jego oczy

tak błyszczały poz˙a˛daniem, z˙e na moment znowu uwie-
rzyła, z˙e jest pie˛kna. Ale kiedy uja˛ł jej piers´ i opus´cił
głowe˛, by pocałowac´ bladoro´z˙owy sutek, strach po-
wro´cił.

– Jestem gruba – szepne˛ła, pro´buja˛c ws´lizna˛c´ sie˛ pod

kołdre˛. O wiele lepiej by sie˛ czuła, gdyby to była noc
albo gdyby chociaz˙ miała w oknach z˙aluzje. Gdyby nie
wlewało sie˛ przez nie jaskrawe, pomaran´czowe s´wiatło
zachodza˛cego słon´ca.

– Nie mo´w tak. Nigdy wie˛cej – rzekł powaz˙nie,

rozwieraja˛c jej zacis´nie˛te palce, rozsuwaja˛c re˛ce na boki
i jeszcze raz pochylaja˛c głowe˛ ku jej piersi. Clara
je˛kne˛ła głucho. Całował kaz˙dy z jej piego´w po kolei, az˙
w kon´cu wszelkie jej wa˛tpliwos´ci rozwiały sie˛ i wresz-
cie przestała mys´lec´ o czymkolwiek, poddaja˛c sie˛ in-
stynktowi. Kiedy w nia˛ wszedł, wypchne˛ła biodra do
przodu, zarzucaja˛c mu nogi na plecy tak daleko, z˙e
kostki splotły sie˛ ze soba˛. Poddała sie˛ rytmowi jego
ciała, dyszała razem nim, na kaz˙da˛ pieszczote˛ odpowia-

70

CAROL MARINELLI

background image

dała pieszczota˛, az˙ w kon´cu porwała ja˛ pulsuja˛ca roz-
kosz, kto´ra była jak wyzwolenie z kre˛puja˛cych wie˛zo´w.
Jak narodziny w lepszym s´wiecie.

Lez˙a˛c w jego ramionach, naga i zme˛czona, Clara

rozmys´lała o tym, co działo sie˛ w cia˛gu ostatnich kilku
dni i nie mogła sie˛ nadziwic´, jak szybko zagoiło sie˛ jej
serce, kto´re, jak sa˛dziła jeszcze niedawno, miało pozo-
stac´ złamane na wieki. Uniosła oczy, by spojrzec´ na
Timothy’ego, i przestraszyła sie˛, widza˛c wyraz jego
twarzy.

– Co sie˛ stało? – zapytała, siadaja˛c gwałtownie na

ło´z˙ku. – Przeciez˙ sam powiedziałes´, z˙e nie be˛dzie z˙ad-
nych wyrzuto´w sumienia.

– Nie o to chodzi – mrukna˛ł, ponuro wpatrzony

w okno.

Clara zamarła, nie moga˛c pokonac´ oporu s´cis´nie˛tej

krtani. Chwycił ja˛ za przegub i przycia˛gna˛ł do siebie.
Wybuchne˛ła s´miechem, gdy wyjas´nił:

– Boje˛ sie˛ troche˛, jak zareaguje Hamo, kiedy sie˛ o nas

dowie.

71

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

– No i co sie˛ urodziło? – zapytała Clara, zezuja˛c na

budzik. Timothy zrzucił juz˙ buty i szorty i gramolił sie˛
do ło´z˙ka.

– Jedno i drugie. Chłopak i dziewczynka. – Jego

ze˛by zabłysły w ciemnos´ciach.

Clara ukle˛kła nad swym kochankiem i zacze˛ła maso-

wac´ mu barki. Westchna˛ł z zadowolenia.

– To moje pierwsze bliz´nie˛ta. Ross był cały czas

obok, ale tak naprawde˛ wszystko robiłem ja. Najpierw
wyszedł chłopiec. Trwało to strasznie długo i juz˙ mys´-
lałem, z˙e nigdy sie˛ nie skon´czy, ale potem dziewczynka
urodziła sie˛ dosłownie w pie˛tnas´cie minut. Poro´d po-
s´ladkowy, ale wszystko poszło gładko.

– Rick był zachwycony, co? – spytała Clara – Mo´-

wił, z˙e wszystko mu jedno, co sie˛ urodzi, ale wiem, z˙e
wolał chłopca.

– Teraz ma i to, i to. Nie mam poje˛cia, dlaczego nie

zorientowano sie˛ wczes´niej, z˙e to bliz´nie˛ta.

Ekscytacja w jego głosie stopniowo opadała, dało sie˛

słyszec´ wie˛cej niskich, głe˛bokich tono´w w miare˛, jak
rozluz´niał sie˛ pod dotykiem Clary.

– Starali sie˛ o dziecko od lat, jez´dzili specjalnie

do kliniki leczenia bezpłodnos´ci. To musi byc´ dziw-
ne kochac´ sie˛, za kaz˙dym razem mys´la˛c tylko o tym,

background image

czy tym razem uda sie˛ zapłodnic´, co? – powie-
działa.

– Owszem – przyznał. I dodał po chwili: – Przyj-

mowanie porodo´w bardzo mi sie˛ podoba. Chwilami
z˙ałuje˛ nawet, z˙e nie specjalizowałem sie˛ w połoz˙ni-
ctwie.

– Mo´wiłes´ to samo przy poprzednim porodzie – ro-

zes´miała sie˛. – Ale wiem, o co ci chodzi. Za kaz˙dym
razem jest to cos´ niepowtarzalnego. Ilekroc´ widze˛ te˛
mała˛ istotke˛ wydostaja˛ca˛ sie˛ na s´wiat, cos´ mnie s´ciska
w dołku.

– To jest niesamowite. Oj, byłbym zapomniał. – Ti-

mothy poruszył sie˛, odetchna˛ł głe˛boko i sie˛gna˛ł pod
ło´z˙ko do swojej torby. – Zobacz, co dostałem od szcze˛s´-
liwego ojca. Szampan i cygara. Co ty na to?

– Szampana bardzo che˛tnie. – Us´miechne˛ła sie˛ ko-

kieteryjnie. – Ale jes´li zapalisz tutaj cygaro, to uprze-
dzam lojalnie, z˙e be˛dziesz spał sam.

– No dobrze. – Juz˙ zda˛z˙ył wycia˛gna˛c´ korek. Odrobi-

na pienistej cieczy polała sie˛ na poduszke˛. – Ale nie chce
mi sie˛ is´c´ po kieliszki. Pijemy z gwinta?

To była jedna z najpie˛kniejszych chwil w z˙yciu

Clary. Jeden z tych rzadkich momento´w, kiedy dobrze
zdajemy sobie sprawe˛, z˙e jestes´my szcze˛s´liwi. Lez˙ała
w ło´z˙ku w obje˛ciach wspaniałego me˛z˙czyzny i piła
lodowatego szampana prosto z butelki. Czego´z˙ moz˙na
wie˛cej chciec´ od z˙ycia?

– Wiesz, co mi sie˛ jeszcze marzy? – Timothy wycia˛-

gna˛ł jej z re˛ki butelke˛. – Pizza.

– To nie Londyn! – zas´miała sie˛ Clara, unosza˛c

sie˛ na łokciach. – Jedyna˛ pizzopodobna˛ potrawa˛, jaka˛

73

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

dostaniesz w okolicy, jest grzanka z z˙o´łtym serem
i pomidorem. O ile sa˛ pomidory.

– Ech! – westchna˛ł, przycia˛gaja˛c ja˛ z powrotem do

siebie. – Claro, mys´lisz, z˙e ty bys´ wiedziała?

– Co? – spytała, moszcza˛c sie˛ w zagłe˛bieniu pomie˛-

dzy jego piersia˛ a ramieniem.

– Chodzi mi o to, czy bys´ wiedziała, czy to chłopiec

czy dziewczynka, gdybys´ była w cia˛z˙y.

Zesztywniała.
– Nigdy sie˛ nad tym nie zastanawiałam.
Zaczerwieniła sie˛ i odwro´ciła głowe˛ w obawie, z˙e

mimo ciemnos´ci Timothy zauwaz˙y jej rumieniec. Nigdy
o tym nie mys´lała. Az˙ do niedawna. Wszelkie fantazje
zwia˛zane z Kellem kon´czyły sie˛ zawsze na pocałunku
podczas balu. S

´

wieczki, kwiaty, spadaja˛ce gwiazdy – ni-

gdy nie wyszła w marzeniach poza ten etap. Natomiast
odka˛d była z Timothym, przero´z˙ne dziwne pomysły
przychodziły jej do głowy, cze˛sto w zupełnie nieodpo-
wiednich momentach. Wyobraz˙ała sobie, z˙e jest w cia˛-
z˙y. Wyobraz˙ała sobie, jak Timothy sie˛ cieszy. Wyob-
raz˙ała sobie s´liczne, tłus´ciutkie dzieciaczki z zielonymi
oczami – po tacie, albo z niebieskimi – po mamie
i bra˛zowymi loczkami. W z˙adnym wypadku nie rudymi.

– Ale teraz mys´le˛ o tym. – Jej dz´wie˛czny głos

zabrzmiał w ciemnos´ci. Własna szczeros´c´ niemal ja˛
przeraziła. – Mys´le˛ o tym cały czas.

Gdyby Clara miała jakis´ okres swojego z˙ycia okres´lic´

jako doskonały, to byłyby to miesia˛ce spe˛dzone z Timo-
thym.

Uwielbiał ja˛. I nie chodziło tylko o seks. Uwielbiał

74

CAROL MARINELLI

background image

wszystko, co robiła. I tak było miło z kims´ byc´. Czekac´
na kogos´ z kolacja˛ albo przychodzic´ na kolacje˛ do niego.
Relacjonowac´, jak mina˛ł dzien´ i wiedziec´, z˙e ten ktos´
naprawde˛ słucha z zainteresowaniem opowies´ci o tym,
ilu było pacjento´w w szpitalu, ile czasu zaja˛ł jej kolejny
objazd, i jak cie˛z˙ko jest byc´ jedyna˛ piele˛gniarka˛ w szpi-
talu, kto´ry cia˛gle sie˛ rozrasta.

Nawet niewielkie zatrucie, jakie jej sie˛ przytrafiło,

było całkiem znos´ne z Timothym u boku. Zadzwonił do
pracy i powiedział, z˙e oboje sa˛ chorzy, a potem przez
cały dzien´ biegał woko´ł niej, podstawiał miske˛ i przyno-
sił gorzka˛ herbate˛.

Nawet piele˛gnowanie Eileen, przygla˛danie sie˛, jak

stopniowo wypadaja˛ jej włosy, a wraz z włosami znika
jej odwaga i nadzieja, stało sie˛ znos´ne dzie˛ki Timo-
thy’emu, kto´ry wysłuchiwał skarg Clary na niesprawie-
dliwos´c´ tego s´wiata, albo po prostu pozwalał jej wy-
płakac´ sie˛ na swoim ramieniu.

– Ross pytał mnie wczoraj o plany na przyszłos´c´

– rzekł pewnego dnia Timothy.

Oboje lez˙eli w ło´z˙ku, czekaja˛c, az˙ przestawiany juz˙

trzeci raz budzik wreszcie zmusi ich do wstania. Clara
nie odezwała sie˛ ani słowem. Powoli odwro´ciła sie˛,
usiadła i wsune˛ła stopy w klapki.

– Ejz˙e, jeszcze przynajmniej z pie˛c´ minut. Az˙ tak

nam sie˛ nie spieszy. – Timothy wcia˛gna˛ł ja˛ z powrotem
pod nagrzana˛ kołdre˛. S

´

cia˛gne˛ła ja˛ z siebie i przez

chwile˛ walczyła, staraja˛c sie˛ oswobodzic´ stopy spo-
mie˛dzy jego no´g.

– Owszem, spieszy sie˛. Jak jeszcze polez˙e˛, na pewno

sie˛ spo´z´nie˛. Ty zreszta˛ tez˙.

75

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Ja sie˛ nie musze˛ wie˛cej wysilac´ – odrzekł ze

s´miechem. – Ross napisał mi juz˙ referencje.

To był tylko z˙art, ale po raz kolejny Clara poczuła, z˙e

kaz˙da mys´l o wyjez´dzie Timothy’ego budzi w niej
przeraz˙enie nie do opanowania. Trzy miesia˛ce temu
wydawało jej sie˛, z˙e przed nimi jest cała wiecznos´c´,
nieskon´czenie długie wakacje od codziennos´ci. A teraz
wakacje dobiegaja˛ kon´ca. Torba spakowana, ksia˛z˙ki
obłoz˙one, porza˛dek w pio´rniku. Powro´t do s´wiata,
w kto´rym z˙yła, zanim poznała Timothy’ego, przejmo-
wał ja˛ rozpacza˛.

– Poczekaj jeszcze chwile˛ – poprosił Timothy. –

Chce˛ z toba˛ porozmawiac´.

– Jest juz˙ sio´dma. – Wskazała na budzik. – Musze˛

byc´ w pracy za po´ł godziny, a ty, o ile wiem, masz
poranna˛ wizyte˛ u Eileen.

– Ona wyzdrowieje – stwierdził łagodnie.
– Tego nie wiesz – sykne˛ła. – Zawsze mys´lałam, z˙e

lekarze nie rzucaja˛ sło´w na wiatr. Siedzisz sobie w domu
i mo´wisz, z˙e wyzdrowieje, tak zupełnie bezpodstawnie.
Jaki jest sens rozbudzania pro´z˙nej nadziei?

– Z

˙

aden – odparł spokojnie, nie zwracaja˛c najmniej-

szej uwagi na ton, jakim sie˛ odezwała. – Ale to nie jest
pro´z˙na nadzieja. Chemia działa cuda, wiesz o tym lepiej
niz˙ ktokolwiek. To prawda, z˙e leczenie moz˙e momen-
tami wydawac´ sie˛ duz˙o gorsze od objawo´w choroby, ale
trzeba wierzyc´, z˙e sie˛ uda.

– No to mam w domu psychologa, i na dodatek

specjaliste˛ od nowotworo´w. Wszystko w jednym. Super.

Zaskoczyło go jej rozgoryczenie. Spojrzał na nia˛

lekko uraz˙ony.

76

CAROL MARINELLI

background image

– Claro, przestan´ sie˛ tak zachowywac´. Przeciez˙ ja

jestem zawsze po twojej stronie.

Rozes´miała sie˛ cierpko.
– A jak długo jeszcze be˛dziesz? Łatwo ci byc´ dobrej

mys´li, wierzyc´, z˙e Eileen sie˛ uda, bo nie be˛dzie cie˛ tu,
kiedy wszystko sie˛ rozstrzygnie. To ja be˛de˛ ja˛ trzymac´
za re˛ke˛, ja be˛de˛ pocieszac´ jej dzieci. A ty w tym czasie
be˛dziesz nurkował w Queensland z tym swoim aparatem
do robienia zdje˛c´ pod woda˛. Wie˛c przestan´ pouczac´
mnie, jak mam sie˛ zachowywac´ i mo´wic´ mi, z˙e jestes´ po
mojej stronie, bo oboje wiemy, z˙e niedługo i tak sta˛d
wyjedziesz.

Clara stała pod prysznicem, wcierała we włosy szam-

pon i usiłowała zapomniec´ o uraz˙onej minie Timothy’ego.

Pro´bował ja˛ tylko pocieszyc´, pomo´c jej – wiedziała

o tym. Problem lez˙ał zupełnie gdzie indziej.

Juz˙ wkro´tce Timothy zniknie z Tennengarrah i wyru-

szy dalej w s´wiat, by nigdy wie˛cej jej nie ujrzec´. I co
wtedy?

Zawsze uwaz˙ała sie˛ za osobe˛ samodzielna˛ i niezalez˙-

na˛, ale Timothy wkradł sie˛ w jej serce z niezwykła˛ siła˛,
zdawało sie˛, z˙e zaanektował je na własnos´c´. Stał sie˛
opoka˛, na kto´rej opierało sie˛ całe jej z˙ycie. I oto wszyst-
ko to ma byc´ jej odebrane. Oczywis´cie, z˙e pragne˛ła, by
został z nia˛ na zawsze, pragne˛ła bardziej niz˙ czegokol-
wiek na tym s´wiecie, ale le˛k przed wyznaniem mu tego
był jeszcze silniejszy. Nie chciała sie˛ upokorzyc´.

Wyszli razem do pracy. Pomie˛dzy nimi panowała

pełna napie˛cia cisza.

77

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Czy chcesz, z˙ebym porozmawiał z Rossem? No

wiesz, o zostaniu tu na dłuz˙ej?

– Zro´b, co uwaz˙asz za najlepsze dla siebie.
– Tylko dla siebie? A co z nami?
Doszli juz˙ do drzwi szpitala. Nie było to dobre

miejsce na powaz˙ne rozmowy, ale Clara postanowiła
spro´bowac´:

– Chce˛ z˙ebys´ został, ale...
– Ale co?
Wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Pre˛dzej czy po´z´niej i tak wyjedziesz.
Nie odezwał sie˛, wie˛c powto´rzyła:
– Wyjedziesz, prawda?
– Wiesz, z˙e musze˛. Ale nic nie stoi na przeszkodzie,

abys´ pojechała razem ze mna˛.

– Tak po prostu? Wie˛c moja praca sie˛ nie liczy? No

tak, jestem tylko piele˛gniarka˛. Prosze˛, jak to sie˛ nagle
poczułes´ waz˙ny!

– Nie o to mi chodziło, dobrze wiesz. – Tym razem

Timothy wygla˛dał na zirytowanego, ale Clara sie˛ nie
wycofała.

– Potrzebuja˛ mnie włas´nie tutaj. Jestem jedyna˛ pie-

le˛gniarka˛.

– Jest jeszcze Shelly.
Ten argument nie był nawet godzien odpowiedzi.
– Co sie˛ stanie, jes´li ja odejde˛? Kto be˛dzie sie˛

troszczył o takie osoby jak Eileen?

– Ross z pewnos´cia˛kogos´ znajdzie – odrzekł spokoj-

nie Timothy, a Clara wybuchne˛ła pogardliwym s´mie-
chem.

– Daj spoko´j. Cia˛gle ogłaszamy sie˛ w gazetach,

78

CAROL MARINELLI

background image

wszystkie biura i agencje pracy w kraju maja˛ nasza˛
oferte˛, a dota˛d nie udało nam sie˛ znalez´c´ nikogo na
dłuz˙ej niz˙ kilka miesie˛cy. Ja nie moge˛ odejs´c´. To moja
rodzina. Mam wobec niej zobowia˛zania.

– A nie masz z˙adnych zobowia˛zan´ wobec siebie?

– Timothy stana˛ł w drzwiach, zagradzaja˛c jej droge˛ do
s´rodka. – Nie zasługujesz na to, z˙eby normalnie z˙yc´,
z˙eby byc´ szcze˛s´liwa? Nie masz z˙adnego długu wobec
Tennengarrah.

Twarz Clary złagodniała, a na jej ustach pojawił sie˛

drz˙a˛cy us´miech.

– Tu jest mo´j dom – powiedziała mie˛kko. – Ja jestem

dziewczyna˛ z prowincji, a ty lekarzem, kto´ry przyjechał
na praktyke˛. Timothy, to, co nam sie˛ przydarzyło, było
wspaniałe, ale oboje wiemy – przełkne˛ła s´line˛ i spojrzała
na niego – z˙e to nigdy nie miało byc´ na zawsze.

– I chcesz, z˙eby tak zostało?
Och, nie, nie chciała, ale tak musi byc´, wie˛c us´miech-

ne˛ła sie˛ dzielnie:

– Moz˙esz wro´cic´ do tej blondynki, o kto´rej mi opo-

wiadałes´.

– Z

˙

artujesz? – obruszył sie˛. – Nie pomys´lałem o niej

ani razu. A ty?

– Co ja?
– Mys´lisz jeszcze o Kellu? – W jego głosie było cos´

dziwnego, co sprawiło, z˙e spojrzała na niego czujnie.

– Claro? Odpowiedz.
Tym razem jego głos zabrzmiał bardziej dobitnie, ale

Clara nie była w stanie odpowiedziec´. Wyrwała re˛ke˛
z jego dłoni, pchne˛ła z całej siły drzwi, pobiegła prosto
do łazienki i kucne˛ła pod umywalka˛ z przecia˛głym

79

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

je˛kiem. Wcisne˛ła pie˛s´ci w oczy, by powstrzymac´ łzy,
i wcia˛gne˛ła głe˛boko powietrze.

Zapomniała całkowicie o istnieniu Kella. Mys´lała

tylko o Timothym, tylko jemu pos´wie˛cała cała˛ swoja˛
uwage˛. Ale czy jest to odpowiedz´, kto´ra˛chciał usłyszec´?
Czy Timothy naprawde˛ chce wiedziec´, z˙e jej uczucie
jest daleko powaz˙niejsze i głe˛bsze niz˙ głupie durzenie
sie˛ w Kellu? A nawet gdyby zaryzykowała i powiedziała
mu prawde˛, co by z tego wynikło? Moz˙e Timothy
rzeczywis´cie ja˛ kocha, pragnie, ale z cała˛ pewnos´cia˛ jej
nie potrzebuje. Ma zostac´ chirurgiem, a ona jest dziew-
czyna˛ z Tennengarrah. Zasady były jasne od pocza˛tku
– i to ona je złamała.

Przez sekunde˛ sie˛ wahała. Jak by to było, gdyby

rzeczywis´cie wyjechała z nim, zwiedziła Australie˛, zro-
biła kurs nurkowania, poszła za tym, co dyktuje serce...
I przedłuz˙yła agonie˛. Bo to byłaby agonia. Clara miała
tego s´wiadomos´c´. Wycia˛gne˛ła z automatu spory kawał
papierowego re˛cznika i głos´no wytarła nos. Kto´regos´
dnia i tak skon´czyłaby mu sie˛ wiza i trzeba byłoby
obudzic´ sie˛ z tego pie˛knego snu. Czułaby sie˛ jeszcze
gorzej niz˙ teraz, a w jego oczach zobaczyłaby cos´
znacznie gorszego niz˙ dzis´ – litos´c´. Litos´c´, kto´ra˛ juz˙ raz
widziała. W dniu, kiedy powiedziała mu, z˙e go kocha.

– Gdzie jest Ross? – spytała, wychodza˛c z łazienki.

Timothy czekał na nia˛ pod drzwiami i miał bardzo
zdziwiona˛ mine˛.

– Nikogo nie ma. Szpital jest pusty.
– Drzwi sa˛ otwarte. – Clara zmarszczyła brwi. –

Ross nigdy nie zostawiłby ich otwartych.

80

CAROL MARINELLI

background image

– Moz˙e wydarzyło sie˛ cos´ pilnego, jakis´ wypadek?
Clara potrza˛sne˛ła stanowczo głowa˛, w gardle zacze˛ła

jej rosna˛c´ gula strachu.

– Cokolwiek sie˛ dzieje, Ross zawsze zamyka drzwi

wejs´ciowe. Zawsze.

Wyje˛ła z kieszeni klucze i otworzyła szafke˛ z lekami.

Pokre˛ciła głowa˛ ze zdumieniem na widok ro´wno po-
układanych pudełek i flakoniko´w.

– Zobacz, nic nie zgine˛ło. To nie złodzieje.
– Moz˙e jednak ktos´ zadzwonił...
Dobiegł ich odgłos pospiesznych kroko´w. Oboje

odetchne˛li z ulga˛ i us´miechne˛li sie˛ do siebie. Ross
wbiegł do holu, a us´miech zamarł im na ustach. Jego
twarz był zszarzała, s´cia˛gnie˛ta w grymasie przeraz˙enia.
Puls Clary przyspieszył, jej zwykle pewne re˛ce zacze˛ły
drz˙ec´.

– Ross, na litos´c´ boska˛, co sie˛ stało? – Usiłowała

zachowac´ spoko´j i rozsa˛dek, ale gdy usłyszała odpo-
wiedz´, nie mogła powstrzymac´ je˛ku.

– Matthew. – Głos Rossa był przepełniony rozpacza˛

i zmienił jasny poranek w pełna˛ grozy noc. – Znikna˛ł.

81

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Dziwne, jak ludzie zachowuja˛sie˛ w kryzysowych sytu-

acjach, pomys´lała Clara, patrza˛c z podziwem na Timo-
thy’ego, kto´ry – choc´ najmłodszy i najmniej dos´wiadczony
z całej tro´jki – momentalnie przeja˛ł role˛ lidera. Ross
wygla˛dał, jakby miał zaraz zemdlec´. Ona sama nie miała
poje˛cia, co pocza˛c´. Tymczasem Timothy podszedł do
Rossa zdecydowanym krokiem i zacza˛ł wypytywac´:

– Kiedy go ostatni raz widziałes´?
– O po´łnocy. – Ross rozszlochał sie˛ zupełnie otwar-

cie. – Zajrzelis´my do dzieci, kiedy szlis´my spac´. Zwykle
Shelly budzi je rano, ale akurat rozmawiała przez telefon
z Abby...

– To nieistotne. Kiedy zorientowałes´ sie˛, z˙e go

nie ma?

– Shelly zadzwoniła. – Ross wepchna˛ł pie˛s´ci do

oczu. – Pie˛tnas´cie minut temu.

– Zadzwoniłes´ na policje˛?
W głosie Rossa brzmiały wyraz´ne nuty histerii.
– Tak. Jack jest dwie godziny sta˛d, pojechał do

jakichs´ faceto´w, kto´rzy przekraczali Winnycreek.

– Ale przyjedzie, jak tylko be˛dzie mo´gł? – upewnił

sie˛ Timothy. – Obiecał s´cia˛gna˛c´ tu jeszcze kogos´?

Ross kiwna˛ł słabo głowa˛, a Timothy odwro´cił sie˛

w strone˛ June, kto´ra włas´nie weszła, promienieja˛c na

background image

widok swojego ukochanego, przystojnego i wiecznie
głodnego doktora.

– June – powiedział z nienaturalnym wre˛cz spoko-

jem, biora˛c ja˛ za re˛ke˛. – Matthew zagina˛ł.

Wydała z siebie stłumiony pisk, wie˛c s´cisna˛ł jej dłon´

jeszcze mocniej i kontynuował:

– Musisz zachowac´ spoko´j. Idz´ i zapukaj do wszyst-

kich drzwi w Tennengarrah. Pytaj kaz˙dego, czy nie
widział czegos´, co mogłoby posłuz˙yc´ nam za wskazo´w-
ke˛. Znajdz´ jeszcze jedna˛ osobe˛, kto´ra ci pomoz˙e. Zalez˙y
nam na czasie. Wszyscy, kto´rzy chca˛ wzia˛c´ udział
w poszukiwaniach Matthew, niech przyjda˛ do szpitala.
Potrzebujemy tez˙ straz˙ako´w, jeepo´w i samolotu Bru-
ce’a. Zrozumiałas´?

Nie czekaja˛c na odpowiedz´, wypchna˛ł June za drzwi

i zwro´cił sie˛ znowu do Rossa:

– Idz´ do domu.
– Musze˛ sprawdzic´...
– Sprawdz´ jeszcze raz dom i ogro´d – przerwał Timo-

thy. – Zajrzyj do wszystkich szaf, pod ło´z˙ka, do schow-
ko´w. Matthew zapewne jest gdzies´ w pobliz˙u. I wro´c´ za
po´ł godziny. Czy jest jakies´ miejsce, do kto´rego mo´gł
po´js´c´?

Ross bezradnie pokre˛cił głowa˛. Timothy naciskał:
– Zastano´w sie˛. Nic nie przychodzi ci do głowy?
– On nigdzie nie chodzi sam! – wybuchna˛ł nagle

Ross. – Ma trzy lata, zespo´ł Downa i na litos´c´ boska˛, nie
ma poje˛cia nawet jak przejs´c´ przez ulice˛!

– Ross. – Clara wreszcie zdołała sie˛ odezwac´, ale

nogi trze˛sły jej sie˛ jak galareta. – Zro´b prosze˛ to, co
mo´wi Timothy. Idz´ do domu i poszukaj razem z Shelly.

83

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Gdy tylko Ross wybiegł ze szpitala, Clara przygła-

dziła drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ włosy, staraja˛c sie˛ uspokoic´ i ułoz˙yc´
jakis´ plan działania.

– Znajdziemy go – os´wiadczył Timothy.
– Ach, ty i ta twoja pewnos´c´ siebie! – Odwro´ciła ku

niemu twarz zalana˛ łzami. – Dzisiaj be˛dzie czterdziesto-
stopniowy upał! Mały chłopiec, zupełnie sam gdzies´ na
pustkowiu, nie przetrwa nawet poranka. Tam sa˛ psy
dingo, we˛z˙e, dziury, w kto´re moz˙na wpas´c´, o ile słon´ce
nie załatwi sprawy wczes´niej.

– Znajdziemy go – powto´rzył twardo. Optymizm

w jego głosie był tak silny, z˙e Clara przez moment była
skłonna bezwarunkowo mu uwierzyc´. – Ale musimy
działac´ razem.

Całe Tennengarrah wyległo na ulice, wszyscy byli

zdecydowani odegrac´ waz˙na˛ role˛ w poszukiwaniach.
Kaz˙dy chciał byc´ włas´nie ta˛ osoba˛, kto´ra odnajdzie
i zaprowadzi Matthew do domu.

Bruce latał awionetka˛ nad okolica˛. Straz˙acy załoz˙yli

pomaran´czowe uniformy i gromadzili sie˛ nad mapami,
z˙uja˛c ustniki papieroso´w, dziela˛c na grupy i wykrzyku-
ja˛c polecenia.

Mike, aborygen, stawił sie˛ z grupa˛ ludzi, gotowych

do wykorzystania swoich umieje˛tnos´ci tropicieli w celu
przeszukania buszu. Timothy został jednomys´lnie uzna-
ny za dowo´dce˛ całej akcji.

Chociaz˙ mieszkał w Tennengarrah dopiero od kilku

miesie˛cy, a o Australii wiedział najmniej ze wszystkich
zgromadzonych, w roli lidera spełniał sie˛ doskonale.
Jego suchy angielski akcent nadawał autorytatywnos´ci

84

CAROL MARINELLI

background image

poleceniom, a nienaganne maniery robiły wraz˙enie.
Nawet Hamo, gło´wny wro´g Timothy’ego, zachowywał
wobec niego respekt i przynio´sł mu pomaran´czowa˛
odblaskowa˛ kurtke˛, jakie nosili straz˙acy z CFA, i czer-
wony kask.

– Gdzies´ ty była? – Timothy złapał Clare˛ za re˛kaw,

gdy tylko wynurzyła sie˛ ze szpitala.

– Przygotowałam ło´z˙ko dla Matthew, wła˛czyłam

maszyne˛ do lodu i wentylatory. – Spojrzał na nia˛ z lek-
kim zaskoczeniem i Clara zdała sobie sprawe˛, z˙e cho-
ciaz˙ Timothy jest wodzem całej wyprawy, nie bardzo
rozumie, po co to zrobiła.

– Jes´li nie znajdziemy go w przecia˛gu najbliz˙szej

godziny, na pewno be˛dzie miał udar słoneczny – wyjas´-
niła. – Kilka stopni w go´re˛ lub w do´ł to sprawa z˙ycia
i s´mierci. Trzeba be˛dzie go chłodzic´, wie˛c wszystko
przygotowałam.

Patrzyła, jak Timothy osłania re˛ka˛ oczy, mruz˙y je

w promieniach słon´ca, kto´re stopniowo zaczynały pa-
rzyc´ coraz dotkliwiej, i niemal fizycznie odczuła zale-
waja˛ca˛ go fale˛ tremy, gdy odwro´cił sie˛ do zebranego
tłumu i nerwowo przełkna˛ł s´line˛.

– Ruszamy! – zawołał. – Pamie˛tajcie, kaz˙dy prze-

szukuje tylko ten obszar, kto´ry został mu przydzielony.
Kiedy be˛dziecie pewni, z˙e Matthew tam nie ma, przyj-
dziecie do Hama i on przydzieli wam naste˛pny. Musimy
sie˛ kontaktowac´ ze soba˛, w przeciwnym razie pogubimy
sie˛ w tym wszystkim.

– Ross idzie – szepne˛ła Clara, ale nadzieja w jej

głosie znikne˛ła, gdy tylko zbliz˙ył sie˛ na tyle, by do-
strzegła jego mine˛.

85

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Ty idz´ do Shelly. – Timothy połoz˙ył re˛ce na jej

ramionach.

– Powinnam szukac´ – zaprotestowała. – Znam te

tereny jak własna˛ kieszen´.

– Jak wszyscy rdzenni mieszkan´cy Tennengarrah –

odpowiedział. – Shelly cie˛ potrzebuje. Uspokajaj ja˛,
ale daj sie˛ wygadac´ i pamie˛taj, z˙eby uwaz˙nie słuchac´, co
mo´wi. Moz˙e podpowie, gdzie on moz˙e byc´, da jaka˛s´
wskazo´wke˛.

Kiwne˛ła głowa˛, juz˙ odwracała sie˛, by odejs´c´. Wtedy

spojrzeli sobie w oczy i odniosła wraz˙enie, jakby mimo
otaczaja˛cego tłumu nagle znalez´li sie˛ zupełnie sami.

– Nic mu nie be˛dzie, prawda? – zapytała.
Jego skrajny optymizm zawsze doprowadzał ja˛ do

szału. Teraz, kiedy jej zadaniem było pocieszenie zroz-
paczonej Shelly, tego włas´nie było jej trzeba.

Us´miech na chwile˛ złagodził jego rysy.
– Na pewno sie˛ znajdzie – szepna˛ł, dotkna˛ł jej poli-

czka i odwro´cił sie˛ z powrotem do tłumu, do tych
wszystkich ludzi, kto´rzy takz˙e potrzebowali jego siły
i wiary w przychylnos´c´ losu.

Shelly nawet nie spojrzała na Clare˛. Siedziała na

kanapie, na kolanach trzymała ksia˛z˙ke˛ z powyginanymi
rogami i poplamiona˛ okładka˛.

– To jego ulubiona ksia˛z˙ka – odezwała sie˛ wreszcie.

– Nie wiem, ile razy mu ja˛ czytałam. Dał ja˛ w prezencie
Kate, kiedy sie˛ urodziła, ale co wieczo´r wykrada ja˛z po´ł-
ki, kaz˙e mi czytac´, a potem prosi, z˙eby odłoz˙yc´ ja˛ z pow-
rotem tak, z˙eby nikt sie˛ nie zorientował, z˙e w ogo´le była
ruszana. On wro´ci, Claro. Mys´lisz, z˙e go znajda˛?

86

CAROL MARINELLI

background image

Clara widziała juz˙ w z˙yciu wiele bo´lu i strachu, ale

w oczach Shelly ujrzała tak bezbrzez˙ne cierpienie, z˙e
nagle poczuła sie˛ wdzie˛czna za te˛ odrobine˛ optymizmu,
jaka˛ zaszczepił w niej Timothy. Dzie˛ki niemu jest
w stanie ofiarowac´ Shelly choc´by cien´ nadziei, nawet
gdyby była to nadzieja złudna. Nie jest to czas na
odbieranie złudzen´.

– Zobaczysz, wszystko dobrze sie˛ skon´czy – obieca-

ła, ujmuja˛c lodowata˛ dłon´ Shelly. – Szuka go całe
miasto, w kon´cu komus´ sie˛ poszcze˛s´ci.

– Powinnam była zajrzec´ do niego z samego rana

– zaszlochała Shelly. – Ale Abby zadzwoniła i tak sie˛
cieszyłam, z˙e dzieci jeszcze s´pia˛ i moge˛ sobie pogadac´,
z˙e...

– Nie zrobiłas´ nic złego – powiedziała Clara spokoj-

nie. – To nie twoja wina.

– Moja. – Clara była przyzwyczajona do ogla˛dania

nieszcze˛s´cia. Milczała, pozwalaja˛c Shelly wyrzucic´
z siebie to, co lez˙ało jej na sercu. – Jego s´wiat zupełnie
sie˛ zmienił, odka˛d urodziła sie˛ Kate. Zrobił sie˛ bardziej
przylepny i zazdrosny. Pro´bowałam pos´wie˛cac´ mu wie˛-
cej czasu, ale cia˛gle cos´ sie˛ dzieje, cos´ jest do zrobienia,
co chwile˛ jakas´ niecierpia˛ca zwłoki sprawa w szpitalu.
Jak mam pozbierac´ sie˛ z tym wszystkim?

– Shelly, tak mi przykro. – W Clarze wezbrała fa-

la wspo´łczucia. – Gdybym wiedziała, pracowałabym
wie˛cej.

– Ty juz˙ nie moz˙esz pracowac´ wie˛cej. Ty i tak robisz

za duz˙o. Abby zadzwoniła dzisiaj, powiedziała, z˙e ma
dla mnie fantastyczne wiadomos´ci. Była taka radosna,
taka szcze˛s´liwa. Pomys´lałam sobie, z˙e moz˙e wracaja˛ do

87

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

nas z Kellem i nareszcie be˛dzie wie˛cej personelu. Wtedy
ja mogłabym zostac´ z dziec´mi w domu. A tymczasem
ona mo´wi, z˙e sie˛ pobieraja˛. Wyobraz´ sobie, z˙e zamiast
sie˛ ucieszyc´, poczułam rozczarowanie. Co ze mnie za
człowiek?

– Normalny. – Clara obje˛ła dygoca˛ce ramiona Shel-

ly. – Wszystkim nam brakuje Kella i Abby. Moz˙na sie˛
jednoczes´nie cieszyc´ z ich szcze˛s´cia i byc´ rozczarowa-
nym, z˙e nie zamierzaja˛ wro´cic´.

– Matthew te˛skni za Kellem. – Shelly us´miechne˛ła

sie˛ blado. – Kell umiał go rozs´mieszac´, nazywał go
kolega˛ i bawił sie˛ z nim w chowanego. Kell wiedziałby,
gdzie go szukac´. Wiedziałby, co robic´.

To był najdłuz˙szy poranek w z˙yciu Clary. Shelly

przechodziła od ote˛pienia do histerii, od wybucho´w
s´miechu do łez, a w miare˛ upływu czasu Clarze coraz
trudniej było cia˛gle podsycac´ jej nadzieje˛. Wskazo´wki
zegara, kto´re pocza˛tkowo zdawały sie˛ nie ruszac´ z miej-
sca, nagle zacze˛ły kre˛cic´ sie˛ jak oszalałe, a za oknem
łagodne powietrze poranka uste˛powało miejsca pala˛ce-
mu, drgaja˛cemu upałowi.

– Powinnys´my zadzwonic´ do Kella. – Głos Shelly

nagle przybrał na sile. Wstała i zacze˛ła nerwowo prze-
mierzac´ poko´j. – On moz˙e wiedziec´, doka˛d Matthew
mo´gł po´js´c´.

Clara zawahała sie˛, nie wiedza˛c, czy warto mamic´

Shelly kolejna˛ pro´z˙na˛ szansa˛ uratowania dziecka. Bała
sie˛ kolejnego ataku rozpaczy, gdy Shelly usłyszy, z˙e
Kell nie jest w stanie podpowiedziec´ z˙adnego rozwia˛-
zania.

Ale z drugiej strony... Kell faktycznie był blisko

88

CAROL MARINELLI

background image

zwia˛zany z Matthew. Kiedy Shelly była w ostatnim
miesia˛cu cia˛z˙y, Kell cze˛sto przychodził z jej synkiem do
szpitala, dawał mu kredki i blok rysunkowy, a sam
zajmował sie˛ praca˛. W czasie przerw zabierał chłop-
czyka na spacery. Kto wie, moz˙e Matthew poszedł do
jednego z miejsc, kto´re razem odwiedzali? Clarze udzie-
liło sie˛ podniecenie Shelly.

Pobiegła do telefonu i uje˛ła słuchawke˛. Shelly kra˛z˙y-

ła woko´ł niej jak jastrza˛b, wyłamuja˛c palce i błagaja˛c
o pos´piech. Clara wykre˛ciła numer i w duchu zakle˛ła,
gdy po drugiej stronie odezwała sie˛ automatyczna sek-
retarka.

– Nie ma go w domu – stwierdziła bezradnie. – Pew-

nie jest w pracy.

Zadzwoniła jeszcze raz, nagrywaja˛c kro´tka˛ pros´be˛

o jak najszybszy kontakt. Shelly wycia˛gne˛ła ksia˛z˙ke˛
telefoniczna˛, drz˙a˛cymi re˛kami szarpia˛c strony.

– Dzwon´ do szpitala, na pewno pracuje z Abby!
Poła˛czenie trwało całe wieki. Najpierw pomyliły

numer, potem kilkakrotnie przeła˛czano ich z centrali na
numery wewne˛trzne, i wreszcie głos o wiele chłodniej-
szy i bardziej bezosobowy od automatycznej sekretarki
poinformował Clare˛, z˙e pan Kell Bevan nie moz˙e po-
dejs´c´ do telefonu.

– Nie rozumie pani? To sprawa z˙ycia i s´mierci!
– W tym momencie pan Bevan takz˙e ma do czynie-

nia ze sprawa˛ z˙ycia i s´mierci – odparł oboje˛tnie głos.
– Przekaz˙e˛ mu, z˙e pani dzwoniła.

Shelly była w czarnej rozpaczy. Wydawało sie˛, z˙e juz˙

za chwile˛ Kell podsunie jaka˛s´ wskazo´wke˛, a teraz nie
ma o co walczyc´. Clara odniosła wraz˙enie, z˙e Shelly

89

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

dosłownie rozsypie sie˛ na kawałki. Na szcze˛s´cie w tym
momencie obudziła sie˛ malen´ka Kate i, nies´wiadoma
otaczaja˛cego ja˛ piekła, zacze˛ła domagac´ sie˛ uwagi.
Clara przyniosła niemowle˛ i wepchne˛ła je Shelly w ra-
miona.

– Jest głodna – powiedziała. – Trzeba ja˛ nakarmic´.
Z ulga˛ dostrzegła, z˙e Shelly troche˛ sie˛ opanowała,

wie˛c chociaz˙ cała sytuacja rozdzierała jej serce, po-
wto´rzyła ostrzejszym tonem:

– Na litos´c´ boska˛, Shelly, wez´ sie˛ w gars´c´, siadaj

i nakarm ja˛.

Usłuchała. Kate zacze˛ła ssac´, a Shelly ucałowała

jasne włoski dziecka i głe˛boko wcia˛gne˛ła jego słodki
zapach, jak gdyby chciała z niego zaczerpna˛c´ siłe˛, kto´ra
pozwoli jej przetrwac´ najbliz˙sze chwile.

– Zapomniałam o twoich urodzinach. – Shelly nie

patrzyła na nia˛, tylko na Kate, i przez chwile˛ Clara nie
była pewna, do kogo włas´ciwie skierowane sa˛ te słowa.
– Jestes´ taka miła, a ja taka okropna. Zapomniałam
i gdyby nie Timothy...

– O czym ty w ogo´le mo´wisz? To były najlepsze

urodziny w moim z˙yciu. – Dotkne˛ła opalowych kol-
czyko´w. – Przestan´ sie˛ o wszystko obwiniac´. Nie zrobi-
łas´ nic złego.

Dzwonek telefonu poderwał je na ro´wne nogi. Clara

zerwała sie˛ z miejsca pierwsza i zmierzyła Shelly naj-
lepszym ze swojego zestawu groz´nych spojrzen´.

– Ty zostan´ tutaj, a ja odbiore˛.
Dopiero gdy podniosła słuchawke˛, zdała sobie spra-

we˛ z tego, jak bardzo jest zdenerwowana. Głos Kella był
tak normalny, beztroski, a on sam kompletnie nies´wia-

90

CAROL MARINELLI

background image

domy faktu, z˙e włas´nie poła˛czył sie˛ ze s´rodkiem piekła,
z˙e w pierwszej chwili nie była w stanie wykrztusic´
nawet słowa. Zjechała po s´cianie na podłoge˛, po poli-
czkach pociekły jej łzy.

– O Boz˙e, Kell. – Gdyby odwro´ciła sie˛ w tym

momencie w strone˛ drzwi, zobaczyłaby Timothy’ego,
kto´ry włas´nie stana˛ł w progu. Moz˙e wtedy inaczej
sformułowałaby to zdanie. – Boz˙e, Kell, nigdy w z˙yciu
nie byłes´ mi tak potrzebny.

Ujrzała nad soba˛ wykrzywiona˛ bo´lem twarz Timo-

thy’ego i pomys´lała, z˙e wydarzyło sie˛ najgorsze.

– Gdzie Shelly? – Jego głos przypominał skrzek.
– Karmi Kate.
– Jestem tutaj. – Blada i drz˙a˛ca Shelly pojawiła

sie˛ na szczycie schodo´w, z Kate w ramionach. – Zna-
lez´lis´cie go?

Twarz Timothy’ego była pełna z˙alu. Clara miała

niezbita˛ pewnos´c´, z˙e jednak stało sie˛. Znalez´li go – mar-
twego. Gdy po długiej sekundzie potrza˛sna˛ł przecza˛co
głowa˛, niemal upus´ciła z ulgi telefon.

– Porozmawiaj z Kellem. – Wcisne˛ła Shelly słucha-

wke˛ do re˛ki, wyje˛ła z jej obje˛c´ Kate i pocia˛gne˛ła
Timothy’ego do pokoju.

– Wpadłys´my na pomysł, z˙eby zadzwonic´ do Kella.

Widzisz, on bardzo lubił Matthew i...

– Niewaz˙ne. – Timothy strza˛sna˛ł jej re˛ke˛ z ramienia,

a jego zielone oczy rozz˙arzyły sie˛ ws´ciekłos´cia˛. – Na-
prawde˛ mys´lałas´, z˙e Kell rzuci wszystko i przyjedzie tu
do ciebie? Wiesz co? Najwyz˙szy czas, z˙ebys´ sie˛ obudzi-
ła z tego snu. Kell to fantazja, kto´ra˛ sobie uroiłas´. Ja
jestem tutaj. Ja jestem prawdziwy. Ja mam na sobie

91

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

pomaran´czowa˛ nieprzemakalna˛ kurtke˛ w trzydziesto-
pie˛ciostopniowym upale. Ja tu gonie˛ do pracy te wszyst-
kie tabuny poszukiwaczy. A gdzie jest Kell? – Brzydki
us´miech wykrzywił mu usta. – No gdzie jest Kell, kiedy
tak bardzo go potrzebujesz?

92

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

To była prawdopodobnie kwestia sekund, choc´ Cla-

rze wydawało sie˛, z˙e upłyne˛ła godzina. Zanim zdołała
wymys´lic´ odpowiedz´ na to, co usłyszała, Timothy
ochłona˛ł, przejechał re˛ka˛ po wilgotnych od potu wło-
sach i powiedział:

– Nie czas teraz na takie rozmowy. – Odetchna˛ł

głe˛boko. – Przepraszam, to było nie na miejscu.

Miała ochote˛ pogładzic´ go po szorstkim, mokrym od

potu policzku, by przywro´cic´ mu choc´ troche˛ ro´wno-
wagi, ale uznała, z˙e ma racje˛. To byłoby nie na miejscu.
Najwaz˙niejszy jest teraz Matthew i jemu trzeba po-
s´wie˛cic´ cała˛ uwage˛.

– Przyjechała juz˙ policja?
Timothy przytakna˛ł ze znuz˙eniem.
– Wszyscy juz˙ sa˛. Nawet pogotowie lotnicze. Hall

sprawdził ło´z˙ko, kto´re przygotowałas´, i pochwalił. June
włoz˙yła jeszcze przes´cieradła do zamraz˙arki, z˙eby mo´c
owina˛c´ w nie Matthew, jak tylko sie˛ znajdzie. Ludzie
cia˛gle pytaja˛, co moga˛ jeszcze zrobic´. Nigdy nie widzia-
łem takiego poruszenia.

Usiadł cie˛z˙ko i ukrył głowe˛ w dłoniach. Clara nalała

do szklanki wody z lodem, ale po chwili zastanowienia
wre˛czyła mu po prostu cały dzbanek. Opro´z˙nił go dusz-
kiem, nie fatyguja˛c sie˛ nawet ocieraniem strumyko´w

background image

wyciekaja˛cych z boku ust i kapia˛cych na kurtke˛. Dobrze
znała siłe˛ australijskiego słon´ca.

– Zdejmij juz˙ te˛ kurtke˛.
– Musze˛ zaraz wracac´.
– Na dwie minuty. – S

´

cia˛gne˛ła ja˛ z niego przemoca˛.

– Co powiedziała policja?

– Z

˙

e mały nie mo´gł odejs´c´ daleko. Maja˛ przyjechac´

z psami i posprawdzac´ wszystkie groty i szczeliny.

– On musiał gdzies´ sie˛ schowac´. – Potrza˛sne˛ła gło-

wa˛. – Przeciez˙ to tylko małe dziecko. Nic mu nie be˛dzie,
powiedz mi to, Timothy.

– Claro, to tylko małe dziecko, a my jestes´my na

pustyni. – Niepoprawny optymista znikna˛ł bez s´ladu.
Timothy patrzył gdzies´ w okno, a ona zastanawiała sie˛,
czy po jego twarzy płynie pot czy łzy. – Policja zacze˛ła
prowadzic´ s´ledztwo. Wiesz, jakie oni zadaja˛ pytania.

– To jakas´ bzdura. Lepiej by zrobili, gdyby wła˛czyli

sie˛ do poszukiwan´.

Timothy przerwał jej:
– Pytali mnie, czy Shelly cierpi moz˙e na depresje˛

poporodowa˛, czy w rodzinie sa˛ jakies´ konflikty i jakies´
wydarzenia, kto´re mogłyby wskazywac´ na...

– O nie. – Clara zacisne˛ła powieki.
Co stało sie˛ potem – tego nigdy nie była pewna, choc´

kilka razy usiłowała sobie przypomniec´. Czy wycia˛g-
ne˛ła do niego re˛ke˛, czy powiedziała cos´ jeszcze, czy tez˙
po prostu akurat wtedy Timothy na nia˛spojrzał. Dos´c´, z˙e
w naste˛pnej chwili trzymał ja˛ za ramiona i błagał, by
była silna.

– Musimy to zrobic´, Claro. Ross i Shelly sa˛ przyja-

cio´łmi, ale tak czy inaczej, ja jestem lekarzem, a ty

94

CAROL MARINELLI

background image

piele˛gniarka˛. Kiedy trzeba komus´ zakomunikowac´ złe
nowiny, zazwyczaj robimy to my.

– Ale to bez sensu – odrzekła z głe˛bokim przekona-

niem. – Oni go uwielbiaja˛.

– My o tym wiemy, ale policja nie. Oni nikogo nie

oskarz˙aja˛, taka jest procedura.

– Procedura, procedura! – oburzyła sie˛. – A co

procedura wie o miłos´ci i przywia˛zaniu? Wiesz, z˙e Ross
nie jest biologicznym ojcem Matthew? – Timothy
drgna˛ł. – Wyobraz˙asz sobie, co na to procedura? Bo ja
juz˙ widze˛, jak sie˛ uczepia˛ tego drobiazgu, jak zaczna˛
woko´ł niego kra˛z˙yc´, zadawac´ podchwytliwe pytania,
podczas gdy Ross kocha małego bardziej niz˙ jego praw-
dziwy ojciec. Ross pre˛dzej by umarł, niz˙ go skrzywdził.
Wie˛c nie pros´ mnie o przeprowadzanie powaz˙nych
rozmo´w z kimkolwiek, bo i tak tego nie zrobie˛.

Umilkła, bo Shelly wro´ciła do pokoju.
– Kell nie wie, gdzie moz˙e byc´ Matthew. – Głos

Shelly drz˙ał. Gdy podeszła do nich, Clara stwierdziła, z˙e
jest bliska histerii. – Chodzili na spacer wzdłuz˙ gło´wnej
ulicy. Zabierał go do parku, do baru mlecznego, innych
miejsc nie moz˙e sobie przypomniec´. Bawili sie˛ w cho-
wanego...

– Magazyny.
Spojrzały na Timothy’ego.
– Magazyny – powto´rzył i pus´cił sie˛ biegiem.
Clara starała sie˛ uciszyc´ nagły skok adrenaliny w z˙y-

łach. Wre˛czyła Kate Shelly i powiedziała najbardziej
stanowczym tonem, na jaki było ja˛ stac´:

– Zaczekaj tu na mnie. Zaraz wracam.
Czerwona ziemia zdawała sie˛ uginac´ pod jej nogami,

95

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

powietrze było gora˛ce, parzyło jej płuca, gdy biegła, ale
nic nie mogło jej zatrzymac´. Prawie dogoniła Timo-
thy’ego. Wszyscy rozste˛powali sie˛ przed nimi. Wpadli
wreszcie do magazyno´w, nie zwaz˙aja˛c na Hama, kto´ry
krzykna˛ł z tyłu:

– Tam go nie ma! Sprawdzalis´my!
– Musi byc´. – Przygla˛dała sie˛ z rosna˛cym poczuciem

beznadziei, jak Timothy przerzuca bele siana, wykrzy-
kuja˛c imie˛ chłopca. – Kiedys´ widziałem, jak bawił sie˛ tu
z Kellem w chowanego i wchodził do pustych beczek po
piwie.

– Sa˛ jeszcze beczki za budynkiem. – Hamo uderzył

ws´ciekle w drewniane wrota, siłuja˛c sie˛ z belka˛ za-
gradzaja˛ca˛ wejs´cie. Timothy przecisna˛ł sie˛ przez szpare˛,
kto´ra sie˛ utworzyła.

– Matthew!
– Matthew!
Timothy wycia˛gna˛ł z beczki bezwładne, mie˛kkie

ciałko. Hamo skoczył i czym pre˛dzej owina˛ł je zimnym
re˛cznikiem przygotowanym przez June. Timothy ruszył
biegiem w kierunku szpitala. Biegł tak, jakby od tego
zalez˙ało jego własne z˙ycie. Zebrany tłum wiwatował.

Clara poda˛z˙ała za nim, mys´la˛c o tym, jakie to szcze˛s´-

cie, z˙e Matthew cia˛gle sypiał z butelka˛ i kiedy wyszedł,
zabrał ze soba˛ te˛ butelke˛, pełna˛ soku, kto´ry najpraw-
dopodobniej ocalił mu z˙ycie.

Gdy dotarła na miejsce, profesjonalizm wzia˛ł go´re˛

nad emocjami. Policjant Jack zatrzymał Rossa na ze-
wna˛trz. Do s´rodka weszli tylko Timothy, Hall i Clara.
Hall, najstarszy i najbardziej dos´wiadczony, przeja˛ł
kontrole˛.

96

CAROL MARINELLI

background image

– Jak temperatura?
– Czterdzies´ci i pie˛c´, ale na pocza˛tku mo´gł miec´

wie˛cej. Zacze˛lis´my go chłodzic´ w momencie, gdy go
znalez´lis´my – odrzekła Clara, nawet nie podnosza˛c
wzroku, bo zaje˛ta była włas´nie okładaniem głowy, pach
i krocza Matthew workami z lodem.

Naste˛pnie napełniła butelke˛ do kroplo´wki, a Timothy

wbił igłe˛ i z˙yciodajny płyn zacza˛ł sie˛ sa˛czyc´ w z˙yły
chłopca.

– Temperatura powinna spadac´ o dwie dziesia˛te

stopnia na minute˛ – powiedział Hall.

Działali niemal w zupełnej ciszy. Hall od czasu do

czasu prosił o zrobienie czegos´, ale wystarczało włas´ci-
wie jedno słowo, by polecenie zostało wykonane. Zaro´-
wno Timothy, jak i Clara niemal czytali w jego mys´lach.

Clara spryskała chłopca zimna˛ woda˛i podregulowała

wentylatory.

– A nie warto byłoby spro´bowac´ zimnej ka˛pieli? –

spytał Timothy. – Czy to zbyt drastyczna ro´z˙nica tem-
peratur?

– Chłodzenie przez parowanie jest najskuteczniej-

sze – odparł Hall. – Zało´z˙ mu cewnik. Musimy kont-
rolowac´ nerki.

Pracowali dalej, staraja˛c sie˛ ignorowac´ krzyki Shelly

dochodza˛ce z zewna˛trz i Rossa, kto´ry pro´bował wedrzec´
sie˛ do s´rodka.

– Jak wygla˛da poziom cukru we krwi?
– Cztery.
– Temperatura?
– Trzydzies´ci dziewie˛c´ i dwa. – Po raz pierwszy

odetchne˛ła z ulga˛.

97

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Wykres akcji serca na monitorze zacza˛ł nabierac´

regularnos´ci, a mała czerwona twarzyczka Matthew
wykrzywiła sie˛ pod maska˛ tlenowa˛. Wtedy niebieskie
oczy otworzyły sie˛ szeroko, a tłusta łapka sie˛gne˛ła
w strone˛ igły wbitej w z˙yłe˛.

– Chyba sie˛ udało.
Hall był dos´wiadczonym lekarzem, takie chwile były

dla niego rutyna˛, Clara zda˛z˙yła jednak zauwaz˙yc´, z˙e
jakas´ kropla spłyne˛ła po jego ogorzałym policzku. Ale
to musiał byc´ pot.

– Kell? – To jedno słowo zabrzmiało niczym muzy-

ka. Para oczu, błe˛kitnych i błyszcza˛cych niczym klej-
noty, wpatrywała sie˛ w Timothy’ego.

Ten us´miechna˛ł sie˛, potrza˛sna˛ł głowa˛ i pogładził

chłopczyka po buzi.

– Niestety, kolego, to nie Kell. Na razie be˛dziesz

musiał znosic´ moje towarzystwo. Zawołajcie Rossa
i Shelly.

Wprowadził Rossa i Shelly do s´rodka i gdy razem

patrzyli w milczeniu na z˙ycie, kto´re cudem udało sie˛
ocalic´, Clara zdała sobie sprawe˛, z˙e po raz pierwszy
widzi, jak Timothy płacze.

– Potrzebna mu intensywna terapia – odezwał sie˛

Hall z niezwykła˛ dla siebie łagodnos´cia˛. Moz˙e dlatego,
z˙e Ross i Shelly nie byli teraz lekarzami, tylko po prostu
przeraz˙onymi rodzicami. – Był bardzo przegrzany, a to
moz˙e spowodowac´ mno´stwo problemo´w, chociaz˙ chyba
wszelkich powaz˙niejszych zmian udało nam sie˛ unik-
na˛c´. Odruchy neurologiczne sa˛bardzo dobre. Oddaje tez˙
mocz, a to dobry znak. Jednak byłbym spokojniejszy,
gdybym mo´gł go połoz˙yc´ w wie˛kszym szpitalu.

98

CAROL MARINELLI

background image

Ross rozejrzał sie˛ woko´ł.
– Poradzimy sobie, Ross – rzekł Timothy. – Jedz´.
– Ale zamieszkacie w naszym domu? – upewnił sie˛

Ross. – W szpitalu jest dzwonek alarmowy, kto´ry dzwo-
ni u nas. Jez˙eli zostawi sie˛ kartke˛ na drzwiach, ktos´ moz˙e
jej nie zauwaz˙yc´...

– Tak, be˛dziemy u ciebie w domu. Nie martw sie˛

szpitalem. Skup sie˛ na rodzinie, pos´wie˛c´ jej tyle czasu,
ile uwaz˙asz za stosowne. Damy sobie rade˛.

Obja˛ł Clare˛ w pasie.
– Damy sobie rade˛, prawda?

– Nie cierpie˛ byc´ dorosłym – je˛kna˛ł wyka˛pany i na-

jedzony Timothy, wycia˛gaja˛c sie˛ na kanapie. – Przez˙y-
łem najstraszniejszy dzien´ w z˙yciu i nie jest mi nawet
dane odpre˛z˙yc´ sie˛ z kieliszkiem wina, bo w kaz˙dej
chwili ten cholerny dzwonek moz˙e sie˛ odezwac´.

– To daje wyobraz˙enie o tym, jak Ross i Shelly

musza˛ czuc´ sie˛ co wieczo´r – zauwaz˙yła Clara, kto´ra
włas´nie zaje˛ła sie˛ zbieraniem zabawek i wrzucaniem ich
do duz˙ego pudła.

– Zmieniłas´ płyte˛ – zakpił Timothy, szczypia˛c ja˛

lekko w pos´ladek, w momencie, gdy nachyliła sie˛ po
kolejny klocek lego. – Zawsze sa˛dziłem, z˙e to ty jestes´ ta˛
niezrozumiana˛ i niedoceniana˛.

– Tez˙ tak mys´lałam – przyznała i usiadła obok niego.

– Ale dzisiejszy dzien´ zmienił mi perspektywe˛. No
wiesz, ja moz˙e i pracuje˛ duz˙o, ale przynajmniej mam ten
komfort, z˙e kiedy wychodze˛ do domu, moge˛ zapomniec´
o pracy. Ross i Shelly musza˛ o niej mys´lec´ dwadzies´cia
cztery godziny na dobe˛, i to siedem dni w tygodniu. Jes´li

99

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

dodac´ do tego karmienie piersia˛ niemowlaka i opieke˛
nad upos´ledzonym dzieckiem, to przestaje˛ sie˛ dziwic´, z˙e
Shelly cia˛gle trzeba w czyms´ wyre˛czac´.

– Co nie znaczy, z˙e to jest dobre rozwia˛zanie – od-

rzekł Timothy lojalnie, ale Clara tylko wzruszyła ramio-
nami.

– Ale nie ma wyjs´cia.
– Teraz to sie˛ moz˙e zmienic´. – Przecia˛gna˛ł sie˛ i przez

dłuz˙sza˛ chwile˛ ziewał szeroko i donos´nie. – Słyszałas´,
co powiedział dzisiaj Ross. Oczywis´cie, był cały w ner-
wach i pewnie sam nie wiedział do kon´ca, co gada, ale
zaklinał sie˛, z˙e jes´li nie znajdzie wie˛cej personelu do
pracy w szpitalu, to go po prostu zamknie.

– Nigdy w z˙yciu tego nie zrobi. To tylko gadanie

– mrukne˛ła Clara lekcewaz˙a˛co, ale jej pewnos´c´ siebie
troche˛ przybladła, gdy spojrzała na Timothy’ego. – Na-
prawde˛ tak sa˛dzisz?

– Kto wie? – Ziewna˛ł. – Ross o mały włos nie stracił

dzis´ syna. Shelly, moge˛ sie˛ załoz˙yc´, juz˙ nigdy nie da sie˛
namo´wic´ na jaka˛kolwiek prace˛. Ty nie moz˙esz wszyst-
kiego robic´ sama. Albo cały personel pracuje jak w przy-
chodni – otwieramy i zamykamy o okres´lonej godzinie
– albo robimy z tego prawdziwy szpital. Czegos´ pomie˛-
dzy nie da sie˛ prowadzic´. I mys´le˛, z˙e dzisiejszy dzien´
wszystkim to us´wiadomił. Ale na dzis´ dosyc´. Musze˛ is´c´
do ło´z˙ka.

Wstała pierwsza. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i pomogła mu

podnies´c´ sie˛ z kanapy.

– Zanies´ mnie – je˛kna˛ł.
– Ty mnie zanies´ – fukne˛ła, ale kiedy chwycił ja˛ pod

kolana, uskoczyła z piskiem. – No co ty, z˙artowałam!

100

CAROL MARINELLI

background image

Nadwere˛z˙ysz sobie kre˛gosłup albo dostaniesz przepuk-
liny!

W pokoju gos´cinnym Rossa i Shelly czuli sie˛ sztyw-

no i obco, troche˛ jak w hotelu, w kto´rym nie moz˙na sobie
pozwolic´ na pobrudzenie czegokolwiek. Ułoz˙yli sie˛
w ło´z˙ku, uklepali poduszki i lez˙eli na wznak, wpatruja˛c
sie˛ w biały sufit. Zasłon w oknie nie dało sie˛ zasuna˛c´ do
kon´ca i przez szpare˛ wpadało irytuja˛co jasne s´wiatło
ksie˛z˙yca.

– Nie zadzwoni – szepne˛ła Clara, wyczuwaja˛c na-

pie˛cie Timothy’ego. – Wszyscy wiedza˛, z˙e Ross wyje-
chał. Musiałby sie˛ wydarzyc´ wypadek.

– Tego włas´nie sie˛ obawiam – wymamrotał, lez˙a˛c

sztywno i nieruchomo jak manekin.

Clara zacze˛ła mos´cic´ sobie tuz˙ przy nim wygodny

dołek w pos´cieli. Wycia˛gna˛ł ramie˛ i obja˛ł ja˛. Przyłoz˙yła
głowe˛ do jego piersi, pogładziła brzuch i z przyjemnos´-
cia˛ zarejestrowała przyspieszony oddech, a potem cichy
je˛k, gdy jej dłon´ zjechała troche˛ niz˙ej. Clare˛ trudno było
nazwac´ kobieta˛ dwudziestego pierwszego wieku. Ow-
szem, miała własne zdanie, była niezalez˙na finansowo,
ale w sprawach seksu cechowała ja˛ wzruszaja˛ca naiw-
nos´c´. Czytywała mno´stwo kobiecych magazyno´w, ogla˛-
dała seriale i teoretycznie wiedziała, z˙e kobieta moz˙e
zrobic´ pierwszy krok w ,,tych sprawach’’. Ale to była
teoria. Praktyka wygla˛dała inaczej. Clara nigdy w z˙yciu
nie wykonała pierwszego kroku.

Seks zawsze wypływał z inicjatywy Timothy’ego,

a ona była nieodmiennie zaskoczona, z˙e ktos´ tak
wspaniały jak on moz˙e naprawde˛ jej poz˙a˛dac´. Tej
nocy wiedziała, z˙e jest mu potrzebna. Wiedziała, z˙e

101

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

potrzebuje ulgi, jaka˛ zawsze przynosi spełnienie, by
odcia˛c´ sie˛ od wydarzen´ tego dnia i na zawsze go
zakon´czyc´. Powstrzymuja˛c oddech, delikatnie uje˛ła go,
trzymała przez moment, czuja˛c, jak ros´nie jej w dłoni,
przeje˛ta, przeraz˙ona i zarazem podniecona tym, jak
szybko odpowiedział na jej dotyk. Dodało jej to odwagi.
Zacisne˛ła palce mocniej, Timothy chwycił ja˛ za przegub
i pocia˛gna˛ł w go´re˛ i w do´ł. Złapała rytm.

– Kochaj mnie, Claro – szepna˛ł wreszcie.
Znał ja˛ na tyle, by wiedziec´, z˙e jest to dla niej trudne,

jeszcze nieznane terytorium. Powoli wspie˛ła sie˛ i usiad-
ła na nim. Gdy spojrzał w go´re˛, zobaczył niepoko´j w jej
oczach, pomimo ciemnos´ci dojrzał rumieniec. Widziała,
z˙e jest poz˙a˛dana, ale wcia˛z˙ bała sie˛ odrzucenia.

– Claro, jestes´ pie˛kna.
Innego dnia, w innym momencie pus´ciłaby takie

słowa mimo uszu, zbyła je z˙artem, ale teraz wpiła sie˛
wzrokiem w jego twarz, szukaja˛c w niej szczeros´ci.
Znalazła i przyje˛ła komplement z wdzie˛kiem i pewnos´-
cia˛ siebie kobiety, kto´ra wie, z˙e jest kochana. Pochyliła
sie˛ do przodu, usłyszała jego westchnienie aprobaty.
Ukrył twarz na jej brzuchu, podtrzymuja˛c ja˛ za biodra,
pomagaja˛c jej sie˛ poruszac´, kołysac´ az˙ do ulgi, kto´rej
oboje pragne˛li.

To był seks potraktowany czysto instrumentalnie,

pierwotny instynkt, kto´ry podpowiedział im, jak szukac´
ucieczki od rzeczywistos´ci, ale zarazem tak wypełniony
miłos´cia˛ i czułos´cia˛, z˙e az˙ wydawał im sie˛ czyms´
nieskon´czenie innym od zwykłego fizycznego zaspoko-
jenia.

– Claro? – zapytał Timothy, gdy lez˙eli zme˛czeni

102

CAROL MARINELLI

background image

i spla˛tani, wpatruja˛c sie˛ w ciemnos´c´. – To, co powie-
działem dzis´ o Kellu...

– Nie chce˛ o nim mo´wic´. – Zamkne˛ła mocno oczy.

Nie chciała psuc´ spokoju, w jakim sie˛ pogra˛z˙yli. Nie
miała ochoty straszyc´ głe˛bia˛ swojego przywia˛zania me˛z˙-
czyzny, kto´ry dzis´ przez˙ył juz˙ wystarczaja˛co duz˙o.

– Cia˛gle cie˛ to boli? – spytał, całuja˛c ja˛ w ramie˛.
Milczała. Boli i to jeszcze jak, pomys´lała, gdy jego

oddech wyro´wnał sie˛, a us´cisk obejmuja˛cego ja˛ ramie-
nia zelz˙ał. Ale Kell nie ma z tym nic wspo´lnego.

103

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

– Te dwa nadaja˛ sie˛ idealnie. – Shelly z us´miechem

zajrzała Clarze przez ramie˛. – Abby be˛dzie zachwycona.

– To był bardzo dobry pomysł – przyznała Clara,

kto´ra włas´nie usiłowała wybrac´ pomie˛dzy zdje˛ciem
Kella na rowerze a zdje˛ciem Kella na koniu, i w kon´cu,
pod wpływem opinii Shelly, zdecydowała sie˛ na oba.
– Jes´li nie moga˛ pobrac´ sie˛ w Tennengarrah, to Tennen-
garrah przyjedzie do nich. Kell i jego rodzina po prostu
padna˛, kiedy zobacza˛, co dla nich przygotowałys´my.

– Ale nie wygadałas´ sie˛? Nic nie mo´wiłas´ jego ojcu?

Ta tablica ze zdje˛ciami ma byc´ niespodzianka˛ dla ab-
solutnie wszystkich.

– Nikomu nie pisne˛łam ani słowa – zapewniła Clara.
– Kell! – pisna˛ł podniecony Matthew, chwytaja˛c

jedno ze zdje˛c´. Obie kobiety us´miechne˛ły sie˛.

– Tak, to jest włas´nie Kell – potwierdziła Clara,

ostroz˙nie wycia˛gaja˛c fotografie˛ z ra˛czki chłopczyka.
– Shelly, spo´jrz. To musimy doła˛czyc´ koniecznie.

Kell na zdje˛ciu miał dwadzies´cia jeden lat, stał dum-

ny jak paw w nowiutkim, odprasowanym stroju piele˛g-
niarza przed wejs´ciem do szpitala. Rozes´miały sie˛ jed-
noczes´nie. Przyjemnie było przegla˛dac´ albumy, wspo-
minac´ stare czasy, s´miac´ sie˛. Clara była troche˛ za-
skoczona faktem, z˙e twarz Kella, choc´ tak dawno nie

background image

widziana, nie wywołuje w niej z˙adnego sentymentu,
nawet cienia dawnych emocji. Brakowało jej go – roz-
mo´w, przyjaz´ni, pomocy w pracy. Ale z cała˛ pewnos´cia˛
juz˙ go nie kochała.

– Co robisz dzisiaj wieczorem? – zapytała Shelly,

a Clara drgne˛ła, wyrwana ze swoich mys´li.

– Umo´wiłam sie˛ z Timothym w pubie.
– Jakas´ okazja?
Clara spojrzała na Shelly, us´mieszek zadrgał na jej

ustach.

– Ty chyba wiesz lepiej ode mnie. Ross na pewno

cos´ ci powiedział.

– No włas´nie nie. Powaz˙nie. Wiem tyle, ile ty. Po-

rozmawia z Timothym dzis´ po południu, kiedy skon´cza˛
prace˛.

– Nic wie˛cej nie wiesz? Jak to? Nie bujasz?
– To moja wina. Nie moge˛ miec´ pretensji do Rossa.

Mo´wiłam mu mno´stwo razy, z˙e mam juz˙ dosyc´ słucha-
nia o jego dylematach zwia˛zanych z personelem, wie˛c
teraz, kiedy chce˛, z˙eby troche˛ poplotkował, torturuje
mnie i nie mo´wi ani słowa.

Clara wierzyła, z˙e Shelly jest szczera. Przez ostatnie

kilka tygodni bardzo zbliz˙yły sie˛ do siebie. Matthew
wyszedł z udaru bez szwanku, ale Shelly wcia˛z˙ gryzły
wyrzuty sumienia. Clara wzie˛ła na siebie obowia˛zek
doprowadzenia jej do ro´wnowagi. Dzwoniła do niej,
zapraszała na kawe˛, bawiła sie˛ z dziec´mi, a jej wysiłki
spotykały sie˛ z wielka˛ wdzie˛cznos´cia˛. Zadzierzgne˛ła sie˛
mie˛dzy nimi autentyczna przyjaz´n´. Clara zrozumiała
wreszcie, z jakimi trudnos´ciami borykała sie˛ Shelly,
a Shelly poje˛ła, jak bardzo Clara jest przywia˛zana do

105

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

szpitala i z jaka˛ trudnos´cia˛ zaakceptowała ja˛ i Rossa
– ludzi z drugiego kon´ca kraju – kto´rzy pojawili sie˛
stosunkowo niedawno i obje˛li go we władanie.

– A wie˛c dwo´ch nowych lekarzy stara sie˛ o posade˛?

– upewniła sie˛ Clara. – I dwie piele˛gniarki?

– Z tego, co wiem – Shelly dmuche˛ła w loczek, kto´ry

opadł jej na czoło – ci lekarze to małz˙en´stwo tuz˙ przed
emerytura˛. Chca˛ pracowac´ na po´ł etatu.

– Czy Ross powiedział im, z˙e tu nie ma czegos´

takiego jak po´ł etatu? – Clara pozwoliła sobie na złos´-
liwy us´miech.

– Nie ba˛dz´ głupia – parskne˛ła Shelly. – Odstraszyłby

ich juz˙ na wste˛pie. A piele˛gniarki sa˛ z agencji pracy.
Mam nadzieje˛, z˙e nie sa˛ takimi obibokami, jak ta, kto´ra˛
teraz nam przysłali. Ross po prostu rwie sobie włosy
z głowy.

– Mam to w nosie – rzekła Clara wesoło. – To moje

pierwsze wolne popołudnie od miesie˛cy i wcale nie
mam poczucia winy. Ale dobrze, z˙e jeszcze ktos´ przybe˛-
dzie.

Shelly przytakne˛ła.
– Ross zbuntował sie˛ wreszcie i zapowiedział, z˙e

dopo´ki nie be˛dziemy mieli wie˛cej pracowniko´w, nie
be˛dzie w stanie prowadzic´ z˙adnego szpitala, najwyz˙ej
tylko skromna˛ przychodnie˛, i chyba w kon´cu to do nich
dotarło. Ale naprawde˛ nic nie wiem na temat tego, czy
Timothy zostanie, czy nie. A wy we dwoje nie roz-
mawiacie o tym?

– Wydawało sie˛ nam to bez sensu. Bo nikt nie

wiedział, czy be˛dzie dla niego miejsce.

– Nawet jes´li przybe˛dzie dwo´ch lekarzy, to cia˛gle

106

CAROL MARINELLI

background image

zostanie masa roboty – stwierdziła Shelly pocieszaja˛-
cym tonem, ale Clara pokre˛ciła głowa˛.

– W to nie wa˛tpie˛, ale czy nas stac´ na utrzymywanie

tylu pracowniko´w? Tak czy inaczej – wstała i zarzuciła
torbe˛ na ramie˛ – jez˙eli przybe˛da˛dwie nowe piele˛gniarki,
wezme˛ urlop. Uzbierało mi sie˛ chyba ze dwa lata.
Chodz´, odprowadzisz mnie do pubu.

– Be˛dziesz mogła zapisac´ sie˛ z Timothym na ten

kurs nurkowania – zas´miała sie˛ Shelly, sadzaja˛c Kate do
wo´zka. – Czy tez˙ raczej be˛dziesz musiała, bo cie˛ chłop
zame˛czy, jak tego nie zrobisz.

Clara us´miechne˛ła sie˛ do siebie, biora˛c Matthew za

ra˛czke˛. Włas´nie taki miała plan.

Jedno spojrzenie na twarz Timothy’ego powiedziało

Clarze, z˙e to koniec. Wszelkie jej marzenia rune˛ły, tak
jak skała podmyta fala˛ wali sie˛ do morza.

Wymusiła poz˙egnalny us´miech dla Shelly. Timothy

poszedł do baru zamo´wic´ dwa soki pomaran´czowe.
Clara przygotowała dzielna˛ mine˛ na jego przyje˛cie.

– Mys´lałam juz˙, z˙e w ogo´le nie przyjdziesz. – Upiła

łyk soku. Głos miała chłodny i opanowany, choc´ naj-
che˛tniej złapałaby torbe˛, wybiegła z pubu i ukryła sie˛
w domu. Zrobiłaby wszystko, byle unikna˛c´ tej strasznej
rozmowy.

– Wiesz, jaki jest Ross, kiedy sie˛ rozgada. – Timothy

wzruszył ramionami, us´miechna˛ł sie˛ niepewnie, ale nie
patrzył jej w oczy.

– Zaproponował ci przedłuz˙enie kontraktu? – Ze-

brała sie˛ na odwage˛ i postanowiła zmierzyc´ sie˛ z prze-
znaczeniem. Zdawało jej sie˛, z˙e zaraz umrze z napie˛cia.

107

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Tak. – Przez chwile˛ milczał, bawia˛c sie˛ podstawka˛

od piwa. W kon´cu połoz˙ył ja˛ na stole i postawił na niej
szklanke˛, umieszczaja˛c ja˛ starannie na samym s´rodku.

Clara nie spuszczała z niej oczu. Nie dlatego, z˙e było

to atrakcyjne widowisko, ale poniewaz˙ musiała skupic´
uwage˛ na czymkolwiek. Tak włas´nie czuje sie˛ ktos´,
komu z˙ywcem wyrywa sie˛ serce, pomys´lała.

– Wyjez˙dz˙am, Claro.
Ani razu nie spojrzał jej w oczy. Ale Clara wcale nie

z˙yczyła sobie, by na nia˛ patrzył. Krzesło zakołysało sie˛
i umkne˛ło spod niej, cały pub zrobił sie˛ dziwnie nieostry,
gdy dotarło do niej, z˙e w tych dwo´ch słowach zawiera
sie˛ całkowita ostatecznos´c´ jego decyzji. Czekała, by
dodał cos´ jeszcze, miała nadzieje˛, z˙e zaproponuje jej
wspo´lny wyjazd, ale nie powiedział juz˙ ani słowa.
Podnio´sł tylko szklanke˛ i dopił ja˛ do dna. Podczas gdy
pub i cały otaczaja˛cy go s´wiat wirowały jak karuzela.

– Nie jestem potrzebny w Tennengarrah – dodał

wreszcie cicho. – Be˛dzie tu dwo´ch nowych lekarzy,
w tym jeden anestezjolog, chwała Bogu. Jes´li Ross
naprawde˛ chce z tego miejsca zrobic´ szpital z praw-
dziwego zdarzenia, to najrozsa˛dniej be˛dzie zatrudnic´
jeszcze chirurga, zamiast marnowac´ pienia˛dze na mło-
dego i niedos´wiadczonego lekarza.

– A gdzie on znajdzie chirurga? – zapytała. – To

potrwa kilka miesie˛cy, jak nie wie˛cej. Na pewno moz˙esz
zostac´, dopo´ki ktos´ nie przyjedzie.

– Ross powiedział to samo.
– No to dlaczego nie zostaniesz?
Wreszcie spojrzał na nia˛. Jego pie˛kne, zielone oczy

przygla˛dały jej sie˛ bardzo uwaz˙nie, twarz była tak

108

CAROL MARINELLI

background image

napie˛ta, z˙e wydała sie˛ obca. Zas´ suchos´c´ tonu, jakim
zwro´cił sie˛ do niej, była z cała˛ pewnos´cia˛ czyms´ zupeł-
nie nowym.

– Nie chce˛ byc´ zapchajdziura˛, Claro. Nie chce˛ byc´

złem koniecznym. Moz˙esz mnie nazwac´ zarozumiałym,
ale wydaje mi sie˛, z˙e zasługuje˛ na cos´ lepszego. Gdybym
miał zostac´, to wyła˛cznie dlatego, z˙e byłbym potrzebny.
Zostałbym, gdyby to mnie i tylko mnie chciano. Ale tak
sie˛ składa, z˙e niedos´wiadczony lekarz nie znajduje sie˛
na szczycie listy oso´b najbardziej poz˙a˛danych. Cie˛z˙ko
pracowałem, z˙eby skon´czyc´ studia. Nie uwaz˙am sie˛ za
najlepszego lekarza na s´wiecie, ale wiem, z˙e jestem
dobry i potrzebuje˛ tylko wie˛cej praktyki. Jes´li sta˛d
wyjade˛, be˛de˛ mo´gł zostac´ tym, kim chce˛. – Chwycił ja˛
za re˛ke˛. – Rozumiesz, o czym mo´wie˛?

Nie musiało jej sie˛ to podobac´, ale rozumiała go, i to

az˙ nadto dobrze. Zacze˛ła ganic´ sama siebie za nadmier-
ny optymizm, za głupie marzenia o przyszłos´ci u boku
Timothy’ego. Dlaczego ktos´ z jego wiedza˛ i zaangaz˙o-
waniem miałby kon´czyc´ kariere˛, zanim ja˛ nawet rozpo-
cza˛ł? Dlaczego ktos´ z jego aparycja˛ i osobowos´cia˛
miałby marnowac´ z˙ycie dla uosobienia przecie˛tnos´ci,
jakim jest ona, Clara?

– Kiedy wyjez˙dz˙asz?
– Wszystko jest juz˙ w cie˛z˙aro´wce. – Wstrza˛s´nie˛ta

zwro´ciła ku niemu pobladła˛ twarz, ale Timothy potrza˛s-
na˛ł głowa˛. – Nie moge˛ sie˛ zgodzic´ na bycie zapchaj-
dziura˛.

– Nie to nie. – Zauwaz˙yła, z˙e udało jej sie˛ go

zaskoczyc´, odchrza˛kne˛ła, przygotowuja˛c sie˛ do dalszej
wypowiedzi.

109

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Poniewaz˙ go kochała, poniewaz˙ oboje uzgodnili od

pocza˛tku, z˙e tak sie˛ to włas´nie skon´czy, postanowiła
zrobic´ wszystko, by ułatwic´ mu odejs´cie, choc´by wyma-
gało to od niej najwyz˙szego pos´wie˛cenia.

– Masz do tego prawo – dodała. – Oczywis´cie,

bardzo bym chciała, z˙ebys´ został na dłuz˙ej, oboje to
zreszta˛ wiemy. Ale chociaz˙ było dobrze, wiedzielis´my
od pocza˛tku, z˙e tak nie moz˙e pozostac´ na zawsze.

– A co z toba˛? – zapytał łagodnie. – Dasz sobie rade˛?
– Nic mi nie be˛dzie. – Przełkne˛ła s´line˛. – Tym razem

sie˛ nie upije˛ i nie be˛de˛ rzucac´ ci sie˛ pod nogi, wyznaja˛c
miłos´c´. Ale be˛de˛ za toba˛ te˛sknic´.

Wstał i wycia˛gna˛ł do niej re˛ke˛.
– Chodz´, wyjdz´my sta˛d.
– Ty wyjdz´. – Jej głos stał sie˛ dziwnie piskliwy.

– Skon´czmy to juz˙. Wiesz, z˙e nie umiem sie˛ z˙egnac´.

– Wie˛c to tak? – Az˙ sie˛ zachłysna˛ł powietrzem. –

Tyle to wszystko było warte? I co teraz? Mam ci
us´cisna˛c´ re˛ke˛? Powiedziec´, z˙e be˛de˛ przysyłał ci kartki?

– To ty wyjez˙dz˙asz, Timothy. – Nie umiała po-

wstrzymac´ sie˛ od sarkazmu. – Moz˙e gdybys´ troche˛
inaczej to rozegrał, zdobyłabym sie˛ na cos´ bardziej
uduchowionego, na przykład upiekłabym tort...

– Przestan´. – Przymkna˛ł oczy, nie dos´c´ szybko jed-

nak, by nie dostrzegła, z˙e cios był celny. Zrobiło jej sie˛
go z˙al. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i pozwoliła wyprowadzic´ sie˛
z pubu.

Poszła z nim poz˙egnac´ sie˛ z Rossem i Shelly, a potem

odprowadziła go do samochodu – zakurzonej i nie
wygla˛daja˛cej na godna˛ zaufania cie˛z˙aro´wki. Zamkne˛ła
oczy przy ostatnim pocałunku i stała, wpatruja˛c sie˛

110

CAROL MARINELLI

background image

w ciemnos´c´ długo, długo po tym, jak s´wiatła samochodu
znikne˛ły w oddali.

Wracaja˛c do domu, nie płakała nawet, nie rzuciła sie˛

na ło´z˙ko w ataku histerii – rozejrzała sie˛ tylko po pustym
wne˛trzu. Dziwnie pustym bez bałaganu, bez jego szczo-
teczki do ze˛bo´w w łazience, bez jego buto´w w przedpo-
koju.

Usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach. Lez˙ały

tam zdje˛cia Kella. Patrzyła na nie, zastanawiaja˛c sie˛, czy
to moz˙liwe, z˙e kochała kiedys´ tego człowieka.

Pamie˛tała bo´l, jaki odczuwała, gdy dowiedziała sie˛,

z˙e chce sie˛ z˙enic´ z Abby. To było nic w poro´wnaniu
z tym, co działo sie˛ z nia˛ teraz.

Czuła sie˛, jakby zabrano jej dusze˛.

111

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

Od tej pory z˙ycie Clary toczyło sie˛ bez jej wyraz´nego

udziału. Wszystkie czynnos´ci wykonywała jak automat,
dni cia˛gne˛ły jej sie˛ nieznos´nie, a noce zdawały sie˛ trwac´
wiecznos´c´. Nie mogła sobie nawet pozwolic´ na luksus
pogra˛z˙enia sie˛ w pracy.

W szpitalu przybyło pracowniko´w i nie obcia˛z˙ano jej

juz˙ tyloma obowia˛zkami. Miała nadmiar wolnego czasu
w momencie, w kto´rym najmniej go potrzebowała.

Kto´regos´ ranka ubierała sie˛, sme˛tnie siedza˛c na ło´z˙-

ku, w kto´rym miała juz˙ na zawsze sypiac´ samotnie,
i westchne˛ła tak głe˛boko, z˙e guzik odstrzelił od bluzki
i poleciał jak pocisk na drugi koniec pokoju.

Odka˛d Timothy wyjechał, nie potrafiła zorganizowac´

najprostszych czynnos´ci. Bałagan, kto´ry do tej pory był
gło´wnie jego zasługa˛, został zasta˛piony jej własnym
bałaganem. Brudna bielizna w łazience domagała sie˛
prania, pe˛kaja˛cy w szwach kosz na rzeczy do praso-
wania błagał o litos´c´. Clara, zwykle bardzo pedantycz-
na, teraz nie miała w szafie ani jednej czystej bluzki.
Odszukała poduszeczke˛ z igłami. Zlokalizowanie nici
zaje˛ło troche˛ wie˛cej czasu. Cholera, nawet przyszycie
guzika zacze˛ło stanowic´ dla niej problem. Ale wreszcie
sie˛ udało, choc´ gdy skon´czyła, spojrzała na zegar i stwie-
rdziła, z˙e pierwszy raz w z˙yciu spo´z´ni sie˛ do pracy.

background image

Dopiero, gdy drugi guzik poleciał na podłoge˛, cos´ ja˛

tkne˛ło. Moz˙e i nie była mistrzynia˛ krawiectwa, ale
umiała przyszywac´ guziki. Spojrzała uwaz˙niej na bluz-
ke˛ i zauwaz˙yła, z˙e utrzymac´ guziki na miejscu mogłaby
tylko w przypadku, gdyby przytwierdziła je drutem. Jej
piersi, zawsze spore, teraz ode˛ły sie˛ jak balony. Pomaca-
ła sie˛ po talii i doszła do wniosku, z˙e jednak nie ma
omamo´w. Od zawsze nosiła ten sam rozmiar. Tym-
czasem, zupełnie nie wiadomo dlaczego, granatowe
rybaczki zrobiły sie˛ na nia˛ za ciasne. Najwyraz´niej za
ciasne.

Normalnie taka wiadomos´c´ wprawiłaby ja˛ w po-

płoch, ale od czasu wyjazdu Timothy’ego miała wraz˙e-
nie, jakby nafaszerowano ja˛ jakims´ lekiem przyte˛piaja˛-
cym wszystkie zmysły. Nic nie było w stanie jej poru-
szyc´.

Zsune˛ła spodnie i połoz˙yła sie˛ na ło´z˙ku, dotykaja˛c

brzucha, macaja˛c kaz˙de miejsce palcami, az˙ do momen-
tu, gdy...

Clara dotykała w z˙yciu niezliczonej ilos´ci kobiecych

brzucho´w, momentalnie wyczuła wie˛c mie˛kki, regular-
ny kształt czubka macicy, kto´ry wystawał poza brzeg
miednicy. Małe z˙ycie wypycha łono do go´ry... I nagle
ote˛piaja˛ce lekarstwo przestało działac´, serce zacze˛ło
walic´ jej jak szalone, puls skoczył do nieprawdopodob-
nego tempa.

Przewro´ciła sie˛ na bok, przytuliła twarz do poduszki.
– O Boz˙e! – szeptała gora˛czkowo, dotykaja˛c brzu-

cha. – Co ja zrobiłam?

– Szesnasty tydzien´. – Ross nie spuszczał wzroku

113

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

z monitora, klikna˛ł jeszcze kilka razy, by sprawdzic´
wielkos´c´ płodu.

– To niemoz˙liwe, Ross. – Clara pokre˛ciła głowa˛

wsparta˛ o kredowobiała˛ poduszke˛. – Ja cały czas nor-
malnie mam okres.

– Pamie˛tasz termin ostatniego?
Na sekunde˛ jej brwi zbiegły sie˛, usiłowała sobie

przypomniec´.

– One nigdy nie były specjalnie regularne, ale wiem

na pewno, z˙e były... Wiem! W zeszłym miesia˛cu, zaraz
po tym, jak Timothy wyjechał. Teraz pamie˛tam dokład-
nie, pomys´lałam sobie wtedy: S

´

wietnie, jeszcze tego mi

potrzeba do szcze˛s´cia.

– To nie była prawdziwa miesia˛czka – stwierdził

Ross spokojnie. – U niekto´rych kobiet w pierwszym
trymestrze utrzymuje sie˛ krwawienie.

– Ale ja brałam tabletki! – Te wszystkie argumenty

sa˛ teraz bez znaczenia. To, co widziała na ekranie
monitora, stanowiło niezbity dowo´d, kto´ry je podwaz˙ał.
– Co rano! Nigdy nie zapomniałam o z˙adnej, Ross, ani
razu.

– Kiedys´ sie˛ zatrułas´ – przypomniał jej. – Na samym

pocza˛tku, kiedy zaczynalis´cie z Timothym. Pamie˛tam
doskonale, bo Shelly musiała cie˛ zasta˛pic´ i urza˛dziła mi
awanture˛.

– Ale bylis´my ostroz˙ni...
– To nie zawsze wystarcza. Byc´ moz˙e tabletka, kto´ra˛

wzie˛łas´, nie została wchłonie˛ta. – Urwał. – Claro, nie
musze˛ uczyc´ cie˛ biologii. To sie˛ czasami zdarza.

– Ale az˙ szesnas´cie tygodni? – je˛kne˛ła Clara. – Jak to

moz˙liwe, z˙ebym sie˛ nie domys´liła?

114

CAROL MARINELLI

background image

– Pło´d jest za mały, z˙ebys´ mogła wyczuc´ jego ruchy,

a po wyjez´dzie Timothy’ego miałas´ chyba głowe˛ zaje˛ta˛
czyms´ innym.

Niewa˛tpliwie tu miał racje˛, ale cia˛głe wspominanie

Timothy’ego sprawiło, z˙e Clarze zrobiło sie˛ po prostu
słabo.

– To miły facet – dodał Ross, widza˛c jej mine˛. – Na

pewno be˛dzie cie˛ wspierał.

– Ale ja nie chce˛, z˙eby mnie wspierał – parskne˛ła,

przyjmuja˛c podana˛ chusteczke˛.

– Bez niego to be˛dzie długa, samotna i smutna cia˛z˙a.

Nawet biora˛c pod uwage˛ fakt, z˙e prawie połowe˛ juz˙
masz za soba˛. Zreszta˛ on na pewno chciałby byc´ przy
tobie.

– Z

˙

eby trzymac´ mnie za re˛ke˛ w szkole rodzenia? –

Zmarszczyła pogardliwie piegowaty nosek. – Ross,
przeciez˙ ja bym mogła z powodzeniem sama prowadzic´
taka˛ szkołe˛. Wiem, jak wygla˛da cia˛z˙a i wiem, co mnie
czeka.

– Przez najbliz˙sze kilka miesie˛cy byc´ moz˙e tak. Ale

kiedy dziecko sie˛ juz˙ urodzi, wszystko sie˛ zmienia.
Nieistotne, jakie masz kwalifikacje i jak wiele wiesz na
ten temat. Dziecko zawsze wywraca s´wiat do go´ry
nogami. – Ross us´miechna˛ł sie˛ krzywo. – Gdyby Timo-
thy słyszał ten wykład, zaraz by mnie ochrzanił, z˙e sie˛
wyma˛drzam. Kiedys´ strasznie mnie zbeształ za to, z˙e
kazałem ci sie˛ opiekowac´ Eileen. Powiedział, z˙e lu-
dziom, kto´rzy maja˛ dzieci, wydaje sie˛, z˙e wiedza˛ juz˙
wszystko o s´wiecie. Claro, jestem pewien, z˙e on ci
pomoz˙e.

– Jasne, brakuje mi tylko faceta, kto´ry mnie porzucił.

115

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Musisz mu powiedziec´.
– Wcale nie musze˛! – rozzłos´ciła sie˛. – Mno´stwo

kobiet samotnie wychowuje dzieci. Shelly tez˙ była sama
na pocza˛tku, i jakos´ sobie radziła.

– Radziła sobie. To jest bardzo dobre okres´lenie –

odrzekł Ross. – Radziła sobie, ale nie miała moz˙liwos´ci
cieszyc´ sie˛ macierzyn´stwem, nie miała z kim dzielic´ sie˛
rados´cia˛ z tego, z˙e dziecko us´miecha sie˛, siada, zaczyna
chodzic´. Miała tylko niekon´cza˛ce sie˛ obowia˛zki. Zapy-
taj Shelly, jes´li chcesz. Powie ci to samo co ja. Byłoby ci
o wiele łatwiej, gdybys´ była z kims´.

– Ale on mnie nie kocha – powiedziała z westchnie-

niem. – Wiem, z˙e to miły gos´c´. Tak miły, z˙e bez
wa˛tpienia zrobiłby co nalez˙y, dałby sobie spoko´j z karie-
ra˛chirurga i wro´cił, z˙eby byc´ przy mnie i dziecku. Ale ja
tego nie chce˛. Timothy powiedział mi w dniu wyjazdu,
z˙e nie chce byc´ złem koniecznym, i ja tez˙ nie chce˛. Jes´li
nie kochał mnie na tyle, z˙eby zostac´, nie chce˛, z˙eby
wracał.

– Tak mi przykro. Starałem sie˛ go przekonac´. Za-

proponowałem mu prace˛ i nawet byłem przekonany, z˙e
ja˛ przyjmie. Ucieszył sie˛, pobiegł do domu, mo´wił, z˙e
musi to jeszcze obgadac´ z toba˛. Przygotowałem juz˙
butelke˛ szampana. I wtedy wro´cił. Powiedział, z˙e zmie-
nił zdanie i z˙e takie pustkowie jednak nie jest dla niego.

– A mnie opowiedział zupełnie inna˛ historie˛ – zdzi-

wiła sie˛ Clara. – Z tego, co mo´wił, wynikało, z˙e nie
chciałes´, aby został. Zaoferowałes´ mu prace˛ z czystej
uprzejmos´ci, bo uwaz˙ałes´, z˙e tak wypada.

– Claro. – Oczy Rossa otworzyły sie˛ szeroko. – Zro-

biłbym wszystko, z˙eby go tu zatrzymac´. Przeciez˙ to

116

CAROL MARINELLI

background image

be˛dzie s´wietny lekarz! Tłumaczyłem mu nawet, z˙e gdy
tylko szpital stanie na nogi i be˛dzie troche˛ wie˛cej oso´b,
moz˙emy go wysłac´ do miasta na szkolenia, z˙eby mo´gł
sobie podnosic´ kwalifikacje. Uwierz, dałbym wszystko,
z˙eby go tu zatrzymac´.

– Ja tez˙.
Clara odwro´ciła twarz do s´ciany i odetchne˛ła

z wdzie˛cznos´cia˛, gdy Ross wyła˛czył monitor i zasuna˛ł
zasłone˛, zostawiaja˛c ja˛ sama˛ z czarno-białym zdje˛ciem
dziecka. Patrzyła na nie długo.

– Ja tez˙ dałabym wszystko, z˙eby go tu zatrzymac´ –

szepne˛ła, czuja˛c spływaja˛ce po policzkach łzy.

117

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Powinnas´ tyc´, a nie chudna˛c´ – powiedziała Shelly

z lekkim wyrzutem w głosie, gdy Clara zeszła z wagi.

Clara skwitowała to znuz˙onym machnie˛ciem re˛ki.
– A ty powinnas´ byc´ z dziec´mi. Głupio mi, z˙e cie˛

odcia˛gam od obowia˛zko´w. Ktos´ inny mo´gł sie˛ mna˛
zaja˛c´.

– Daj spoko´j, jestes´ moja˛ jedyna˛ pacjentka˛ i jedyna˛

szansa˛, z˙eby sie˛ od czasu do czasu wyrwac´ z domu.
Zreszta˛, chce˛ byc´ przy tobie. – Clara nie us´miechne˛ła
sie˛. Shelly popchne˛ła ja˛ lekko w strone˛ kozetki. – Ross
chce z toba˛ pomo´wic´.

– Cos´ sie˛ stało?
– Uwaz˙a, z˙e za duz˙o pracujesz i, prawde˛ mo´wia˛c, ja

tez˙ tak sa˛dze˛. To juz˙ dwudziesty o´smy tydzien´. Powin-
nas´ wie˛cej odpoczywac´.

– Ja odpoczywam – zaprzeczyła Clara. – Mam do

czynienia tylko z kilkoma pacjentami.

– Tymi najtrudniejszymi – zaznaczyła Shelly. – Cla-

ro, dziecko ładnie ros´nie, wyniki masz w porza˛dku, ale
nie trzeba byc´ piele˛gniarka˛ z dyplomem, aby wiedziec´,
z˙e waga cie˛z˙arnej kobiety powinna wzrastac´. A tobie nie
przybyło ani grama od miesia˛ca. Pozwo´l tym nowym
dziewczynom wzia˛c´ na siebie troche˛ obowia˛zko´w. Mu-
sisz nauczyc´ sie˛ relaksowac´. Za kilka tygodni be˛dziesz

background image

juz˙ na macierzyn´skim i gwarantuje˛ ci, to nie ma nic
wspo´lnego z wypoczynkiem. Dziecko da ci zdrowo
popalic´.

– Nie moge˛ przestac´ widywac´ Eileen – je˛kne˛ła Cla-

ra. – Skon´czyła ostatnia˛ serie˛ chemii i sama wiesz, jak to
na nia˛ podziałało. W przyszłym tygodniu idzie na rezo-
nans magnetyczny i jest przeraz˙ona.

– Nikt nie zabrania ci przyjaz´nic´ sie˛ z nia˛ i od-

wiedzac´ ja˛ w charakterze kolez˙anki. Prosze˛ bardzo, jedz´
do Eileen, ale zamiast torby lekarskiej wez´ ciastka.

Clara pokre˛ciła przecza˛co głowa˛.
– Obiecałam, z˙e be˛da˛ z nia˛ przez cały czas. Ja chce˛

z nia˛ pojechac´ na ten rezonans.

Shelly posłała jej groz´ne spojrzenie. Clara westchne˛-

ła i skapitulowała.

– Niech ci be˛dzie, moz˙e Jenny zrobi to za mnie.

Wygla˛da na rozsa˛dna˛ osobe˛. Zapytam Eileen, co ona
na to.

– Jenny jest rozsa˛dna – podkres´liła Shelly. – Przy

odrobinie szcze˛s´cia moz˙e sie˛ okazac´, z˙e Eileen wzie˛ła
dos´c´ zabiego´w. Wtedy be˛dziesz miała pretekst, z˙eby nie
kiwna˛c´ juz˙ nawet palcem. Timothy nie odezwał sie˛ do
ciebie?

– Nie. – Clara podcia˛gne˛ła do go´ry koszulke˛ i Shelly

delikatnie zbadała jej brzuch.

– Napisałas´ do niego dopiero dwa tygodnie temu,

i nie miałas´ adresu. Zanim go odnajda˛, moz˙e upłyna˛c´
sporo czasu.

– Ross go nie znalazł?
– Na razie obdzwonilis´my wszystkie szko´łki nur-

kowania, jakie były w ksia˛z˙ce telefonicznej, ale bez

119

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

rezultatu. Znamy za to adres i telefon jego rodzico´w
w Anglii. Niewykluczone, z˙e trzeba be˛dzie do nich
zadzwonic´. Moz˙liwe, z˙e wro´cił do domu.

– Moz˙e. – Clara przełkne˛ła s´line˛, czuja˛c w gardle

doskonale znajomy juz˙ ucisk tłumionych łez. Shelly
opus´ciła jej koszulke˛ i usiadła obok. – Ale z tego, co
Timothy opowiadał, wynikało, z˙e nie jest w najlepszych
stosunkach z rodzicami. Nie chce˛ mu ich dodatkowo
komplikowac´. Była dziewczyna w cia˛z˙y to niezbyt miła
pamia˛tka z wakacji. Wolałabym znalez´c´ go bez an-
gaz˙owania w to mamy i taty.

– Ross moz˙e do nich zadzwonic´. – Shelly us´miech-

ne˛ła sie˛. – Powie na przykład, z˙e zapomnielis´my o jego
ostatniej wypłacie i premii. I z˙e w Tennengarrah czeka
na niego czek na wielka˛ sume˛. Mys´lisz, z˙e nie przyje-
dzie? – Clara nawet nie wysiliła sie˛ na us´miech. Głos
Shelly złagodniał. – Jak to sie˛ stało, z˙e zmieniłas´ zdanie,
Claro? Przeciez˙ na pocza˛tku nie chciałas´ nawet słyszec´
o tym, z˙eby sie˛ w to zaangaz˙ował.

– Ale teraz bardzo bym chciała, z˙eby sie˛ zaangaz˙o-

wał. Pod warunkiem, z˙e on tez˙ be˛dzie chciał. – Po-
gładziła sie˛ po okra˛głym wzgo´rku pod koszulka˛. – Lez˙a-
łam kto´regos´ dnia w wannie i poczułam, jak dziecko sie˛
rusza. Cały brzuch dosłownie skoczył mi do go´ry.

– Znam to uczucie. Niesamowite, prawda?
– Wtedy dopiero zdałam sobie sprawe˛, z˙e tam w s´ro-

dku naprawde˛ ktos´ jest. Jakis´ człowiek. Nie z˙adna bryła
nie wiadomo czego, tylko najprawdziwszy człowiek,
kto´rego zrobiłam razem z Timothym. I pomys´lałam, z˙e
Timothy zasługuje na to, z˙eby sie˛ dowiedziec´.

– Zasługuje – przytakne˛ła Shelly. – Mo´wiłam ci

120

CAROL MARINELLI

background image

kiedys´, z˙e Ross nie jest ojcem Matthew? – Zas´miała sie˛
cicho. – To znaczy, z˙e nie jest jego biologicznym
ojcem? Neil, mo´j były ma˛z˙, nie chciał nawet zobaczyc´
Matthew. Uznał z go´ry, z˙e zasługuje na lepszy los niz˙
wychowywanie upos´ledzonego dziecka i pewnego dnia
wyszedł po przysłowiowa˛ paczke˛ papieroso´w. Matthew
nie wie o tym, uwielbia Rossa i to mu wystarcza.
– Połoz˙yła dłonie na brzuchu Clary. – Miejmy nadzieje˛,
z˙e twoje malen´stwo nie be˛dzie takie jak Matthew.
Miejmy nadzieje˛, z˙e wyros´nie na ws´cibska˛, dociekliwa˛,
inteligentna˛ oso´bke˛, kto´ra be˛dzie ci zadawac´ mno´stwo
trudnych pytan´. Umiałabys´ spojrzec´ tej osobie w oczy
i odpowiedziec´ pewnego dnia, z˙e ojciec nawet nie wie
o jej istnieniu? Czasem podja˛c´ decyzje˛ jest łatwiej, niz˙
znosic´ jej konsekwencje.

– Wiem. Jes´li Timothy nie odezwie sie˛ do mnie do

kon´ca tygodnia, zadzwonie˛ do jego rodzico´w. – Clara
podniosła sie˛ cie˛z˙ko z kozetki. – Dzie˛kuje˛, Shelly.

– To jeszcze nie wszystko, co miałam ci do zakomu-

nikowania. U nas o szo´stej. Pieczen´ z sosem i warzywa.

– Boz˙e, na dworze jest czterdzies´ci stopni.
– No i co z tego? Potrzebujesz energii. Jak zda˛z˙e˛, to

na twoja˛ czes´c´ przygotuje˛ jeszcze ciasto czekoladowe.

– Z polewa˛? – zainteresowała sie˛ Clara. Jej oczy,

przepełnione wdzie˛cznos´cia˛, były dla Shelly wystar-
czaja˛cym podzie˛kowaniem.

– I owszem. A jak wypije˛ jeszcze troche˛ wina, to

chyba sama zadzwonie˛ do tych jego rodzico´w!

Clara zaparkowała samocho´d przed domem Eileen

i sie˛gne˛ła na tylne siedzenie po torbe˛ lekarska˛, przygoto-

121

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

wuja˛c sie˛ psychicznie na spotkanie z przyjacio´łka˛. Wi-
dok łysej głowy Eileen i jej wychudłego, ume˛czonego
ciała cia˛gle ja˛ szokował. I wtedy włas´nie złapał ja˛
pierwszy skurcz.

Oddychaja˛c przez usta, wpieraja˛c plecy w oparcie

siedzenia, Clara czekała, az˙ sie˛ skon´czy. Instynktownie
złapała sie˛ za brzuch, pod sko´ra˛ wyczuwała twardos´c´
macicy. Skupiła wzrok na tablicy rozdzielczej samo-
chodu, s´ledza˛c upływ sekund. Skurcz mina˛ł. Rozes´mia-
ła sie˛ i wysiadła. Słon´ce oblało ja˛ gora˛cem i parzyło
kark, gdy szła w strone˛ domu. Ilez˙ to przyszłych matek
dzwoniło do niej przeraz˙onych, z˙e grozi im przedwczes-
ny poro´d?

– To sa˛ skurcze Braxtona-Hicksa – wyjas´niała wo´w-

czas. – To tylko rozgrzewka natury, pro´ba generalna.
Kiedy czujesz, z˙e kurcza˛ ci sie˛ palce u no´g, to dopiero sa˛
te prawdziwe skurcze.

Przymkne˛ła oczy na sekunde˛. Pewnego dnia, juz˙

niedługo, jej palce u no´g be˛da˛ sie˛ kurczyc´, jej dziecko
– ich dziecko – przyjdzie na s´wiat. S

´

wiadomos´c´ nie-

uchronnos´ci zmian, kto´re ja˛ czekaja˛, znowu wprawiła ja˛
w panike˛. W miare˛ jak z tygodni robiły sie˛ miesia˛ce,
coraz bardziej brakowało jej wsparcia Timothy’ego.

I tak strasznie za nim te˛skniła.

Dni pukania i czekania na progu dawno mine˛ły.
– To ja! – krzykne˛ła Clara, bezceremonialnie pchne˛-

ła drzwi i wmaszerowała prosto do salonu, machaja˛c na
przywitanie do przyjacio´łki.

Eileen lez˙ała na kanapie wsparta o stos poduszek. Na

głowie miała zawia˛zana˛ chustke˛, a na jej ustach bystre

122

CAROL MARINELLI

background image

oko Clary dostrzegło s´lad szminki. Eileen wcia˛z˙ chce
z˙yc´, pomys´lała ucieszona.

– Zrobiłam sobie paznokcie. – Eileen us´miechne˛ła

sie˛ dumnie, demonstruja˛c błyszcza˛cy lakier. – Ale nie
mam sił, z˙eby pomalowac´ tez˙ te u no´g.

– Wiem, jak to jest – przyznała Clara. – Z tym

brzuchem tez˙ nie moge˛ do nich sie˛gna˛c´. Jak chcesz,
moge˛ ci pomo´c.

Usiadła obok Eileen, odkre˛ciła zakre˛tke˛ z pe˛dzel-

kiem i zacze˛ła starannie pokrywac´ paznokcie lakierem,
zadowolona, z˙e moz˙e zrobic´ cos´, co ukryje sztucznos´c´
pytan´, kto´re przygotowała.

– Jak sie˛ czujesz?
– A jaka˛ wersje˛ chcesz usłyszec´? – westchne˛ła Ei-

leen.

– Prawdziwa˛. Boisz sie˛ przyszłego tygodnia?
– Bardzo. Ostatnio wzie˛łam jedna˛ z tych tabletek,

kto´re przepisał mi Timothy. Cała buteleczka stała w sza-
fce nietknie˛ta do tej pory. To była pierwsza.

– Przepisał ci je po to, z˙ebys´ mogła zasna˛c´, kiedy

be˛dziesz tego potrzebowac´. – Clara zaczerwieniła sie˛ na
sam dz´wie˛k imienia Timothy’ego. – A tobie bardzo
potrzebny jest odpoczynek.

– Wiem. Chciałabym jednak, z˙eby juz˙ było po wszy-

stkim, chciałabym juz˙ wiedziec´, czy to było cokolwiek
warte. – Zas´miała sie˛ smutno. – Ale moz˙e nie dowiem
sie˛ niczego.

Clara dmuchne˛ła na s´wiez˙o pomalowane paznokcie

Eileen i odpowiedziała powaz˙nie:

– Cokolwiek sie˛ stanie, przejdziemy przez to razem.

Na razie nie martw sie˛ na zapas.

123

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Na zapas?
– Heidi jest juz˙ w szkole – przypomniała Clara. –

Leczenie było nieprzyjemne, ale szes´c´ miesie˛cy mine˛ło,
a ty nadal z˙yjesz...

– Ale ja chce˛ wie˛cej – rzekła ochryple Eileen, i w tej

prostej pros´bie było tyle z˙aru, z˙e Clarze zabrakło sło´w.

– Pobiore˛ ci krew i sprawdze˛ wyniki – rzuciła wresz-

cie, sie˛gaja˛c do torby. – Musze˛ podac´ je Rossowi, a on
przekaz˙e je twojemu onkologowi z Adelajdy. Przed
kontrola˛ musimy wiedziec´, na czym...

– Claro, dobrze sie˛ czujesz?
Nie odpowiedziała od razu. Nachylona nad torba˛

zastygła na kilka chwil, po czym us´miechne˛ła sie˛ prze-
praszaja˛co.

– Naste˛pnym razem, kiedy jakas´ stroskana przyszła

matka zadzwoni do mnie, skarz˙a˛c sie˛ na skurcze Brax-
tona-Hicksa, nie be˛de˛ juz˙ taka zarozumiała. Nie miałam
poje˛cia, z˙e sa˛ takie silne.

Eileen wygla˛dała na zdziwiona˛.
– No co´z˙ – zacze˛ła z wahaniem – moga˛ byc´ dosyc´

silne, ale chyba nie na tyle, z˙eby az˙ odbierały mowe˛. To
znaczy, to mogło dotyczyc´ tylko mnie. Mnie nic nie
powstrzyma od mo´wienia, nawet sam poro´d. Pamie˛tam,
jak wrzeszczałam na Jerry’ego cała˛ droge˛ do szpitala.
Nawet po dwo´ch sesjach chemii cia˛gle głos´no kle˛łam,
mimo z˙e trzymałam głowe˛ w toalecie...

Głos jej sie˛ zmienił, gdy Clara odchyliła sie˛ do tyłu

z wykrzywiona˛ twarza˛, trzymaja˛c sie˛ za brzuch i zacis-
kaja˛c oczy w kolejnym spazmie.

– Chcesz, z˙ebym zadzwoniła po Rossa?
Długo czekała na odpowiedz´. Miała nadzieje˛, z˙e

124

CAROL MARINELLI

background image

Clara swoim zwyczajem us´miechnie sie˛ nies´miało i zba-
gatelizuje cała˛ sprawe˛. Zamiast tego otworzyła oczy
i wykrztusiła:

– Powiedz, z˙eby sie˛ pospieszył. Z

˙

eby zabrał ze soba˛

Shelly i sprze˛t. I niech wzywaja˛ pogotowie.

– Oni juz˙ be˛da˛ wiedzieli, co robic´ – uspokoiła ja˛

Eileen. – Siedz´ tu i nie denerwuj sie˛.

Pogładziła Clare˛ po ramieniu i mimo bo´lu pobiegła

do holu. Gdy wro´ciła, usiadła obok i obje˛ła Clare˛. W tym
momencie przestały byc´ piele˛gniarka˛ i pacjentka˛. Nie
były nawet przyjacio´łkami. Były juz˙ tylko dwiema prze-
straszonymi kobietami, błagaja˛cymi jedynie o czas.

125

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Rozwarcie na trzy centymetry. – Ross obdarzył

Clare˛ uspokajaja˛cym us´miechem, a Shelly otuliła ja˛
kocem. – To dobrze.

– Wcale niedobrze – załkała Clara. – Za wczes´nie.
– Trzy centymetry – Ross nachylił sie˛ nad nia˛ – ale

wszystkie błony sa˛ nienaruszone i skurcze ustały same
z siebie. W tym stadium, przy odrobinie szcze˛s´cia moz˙e
uda nam sie˛ całkowicie wstrzymac´ poro´d. A jes´li tylko
opo´z´nimy go o kilkanas´cie godzin, to i tak steroidy
zda˛z˙a˛ zadziałac´ i pomoga˛ płucom dziecka sie˛ rozwina˛c´.
Na razie przekaz˙e˛ te informacje przez radio pogotowiu
lotniczemu i zobaczymy, co oni na to. Powinni tu byc´
lada moment.

Us´miechna˛ł sie˛, zaciskaja˛c wargi. Clara domys´liła

sie˛, co zaraz usłyszy.

– Musimy załoz˙yc´ ci kroplo´wke˛ i cewnik.
– Ja to zrobie˛. – Shelly chwyciła go za ramiona

i obro´ciła w strone˛ drzwi. – Ty pe˛dz´ do radia.

– Dzie˛kuje˛, z˙e oboje tu jestes´cie – powiedziała Cla-

ra, gdy zostały same. – Dzieci sa˛ na dworze z Eileen?

– Zostały w domu – odparła Shelly beztrosko. Zbyt

beztrosko, zauwaz˙yła Clara. – June sie˛ nimi zajmuje.

Clara poczuła wzruszenie. Od dnia zniknie˛cia Mat-

thew, Shelly nie spuszczała dzieci z oka ani na moment,

background image

a tymczasem dzis´ bez wahania zostawiła je, wskoczyła
do samochodu i przyjechała jej pomo´c. To ukazuje
nowy wymiar ich przyjaz´ni.

Shelly załoz˙yła cewnik bardzo delikatnie, mo´wia˛c

jednoczes´nie o czyms´ innym, by zmniejszyc´ skre˛powa-
nie Clary. Wydawała sie˛ całkowicie opanowana, ale gdy
nachyliła sie˛ nad igła˛ do kroplo´wki, w jej oczach za-
ls´niły łzy.

– To przeciez˙ nie twoja wina, Shelly – odezwała

sie˛ Clara. – Wiesz ro´wnie dobrze jak ja, z˙e takie rze-
czy sie˛ zdarzaja˛. Nic mi przedtem nie było. Komplet-
nie nic, ani cienia skurczu, wie˛c jak mogłas´ przewi-
dziec´...

– Jasne, wiem. – Shelly pocia˛gne˛ła nosem. – Ale

tobie takz˙e nie wolno sie˛ za to obwiniac´. Zabraniam ci
sie˛ dre˛czyc´ i zastanawiac´, jakie popełniłas´ błe˛dy.

– Nie masz poje˛cia, ilu kobietom mo´wiłam takie

rzeczy jak ty teraz. Ale kiedy chodzi o z˙ycie własnego
dziecka, wcale nie jest łatwo zachowac´ zimna˛ krew.
Ross opowiadał mi, jak Timothy pewnego dnia stwier-
dził, z˙e ludzie, kto´rzy nie maja˛ dzieci, tez˙ wiedza˛, co to
nerwy. Wiem, o co mu chodziło. Kiedys´ pracowałam
w przedszkolu i inne piele˛gniarki wcia˛z˙ mi przypomina-
ły, z˙e poniewaz˙ nie mam własnych dzieci, nie moge˛
wiedziec´, jak czuja˛ sie˛ rodzice. Pamie˛tam, jak mnie to
denerwowało. Takie same argumenty słyszałam w szko-
le połoz˙nych. Zupełnie jakby fakt, z˙e nigdy nie byłam
w cia˛z˙y, podwaz˙ał moje kompetencje. Ale cos´ w tym
jest – dodała. – Jeszcze nigdy nie bałam sie˛ tak jak dzis´.
Nie wiedziałam, z˙e w ogo´le moz˙na sie˛ tak bac´. Kocham
to dziecko i teraz juz˙ rozumiem. Timothy nie miał racji.

127

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Pamie˛tam, kiedy to powiedział. Chciał cie˛ wtedy

bronic´.

Nie było czasu na wspomnienia. Poko´j nagle wypeł-

nił sie˛ ludz´mi w biało-granatowych uniformach. Doktor
Hall stana˛ł w progu i pus´cił oko do Clary.

– Moja z˙ona wys´le ci kartke˛ z podzie˛kowaniami

– zaz˙artował. – Marza˛ jej sie˛ nowe szafki do kuchni,
a dzie˛ki tobie zarobie˛ na nadgodzinach. – Jego głos
złagodniał, pogładził Clare˛ po brzuchu szorstka˛ i zara-
zem delikatna˛ dłonia˛. Spojrzał na zegarek. – Najlepsze
sa˛ stare sposoby. Lekarstwo, kto´re dostałas´, spowolni
cała˛ sprawe˛. Taka˛ mam przynajmniej nadzieje˛. Ross juz˙
cie˛ przebadał i wzia˛ł wymaz, nie ma potrzeby, z˙ebym
me˛czył cie˛ robieniem drugi raz tego samego. Tym
bardziej z˙e w szpitalu wszystkich tych przyjemnos´ci
dos´wiadczysz od nowa.

Obecnos´c´ Halla działała na Clare˛ uspokajaja˛co. Była

mu wdzie˛czna za proste i szczere wyjas´nienie sytuacji.
By poczuc´ sie˛ jeszcze bezpieczniej, zadała pytanie, na
kto´re odpowiedz´ doskonale znała:

– Co sie˛ stanie, jes´li zaczne˛ rodzic´ w drodze? Dwu-

dziesty o´smy tydzien´ to za wczes´nie.

– Widzielis´my wczes´niejsze porody, Claro. Nawet

zakładaja˛c, z˙e rzeczywis´cie tak by sie˛ stało, mamy
w samolocie odpowiednie wyposaz˙enie. Mys´le˛ jednak,
z˙e brzda˛c pozostanie na swoim miejscu co najmniej do
momentu, kiedy dotrzemy do Adelajdy.

Dokładnie takich sło´w oczekiwała. Us´miechne˛ła sie˛

odwaz˙nie. Hall wstał i dał znak obecnym, by szykowali
sie˛ do odlotu. Po kilku chwilach Clara lez˙ała na noszach,
podła˛czona do aparatury.

128

CAROL MARINELLI

background image

– Jade˛ z toba˛ – oznajmiła Shelly.
– Nie fatyguj sie˛, nic mi nie be˛dzie – zaprotestowała,

ale Shelly nie dała za wygrana˛.

– Nie moz˙esz przechodzic´ przez to absolutnie sama.

Ross wez´mie pare˛ dni wolnego i zajmie sie˛ dziec´mi.
Poradzi sobie. Teraz ty jestes´ najwaz˙niejsza.

– Ross, chcesz pomo´wic´ z Clara˛? No wiesz, o tym

– odezwał sie˛ nagle Hall.

Shelly i Clara spojrzały na niego pytaja˛co.
– Co to znaczy ,,o tym’’? – zainteresowała sie˛ Clara.
– Macie dwie minuty – uprzedził Hall. – Ja po´jde˛

sprawdzic´, czy w samolocie wszystko gotowe.

Clara była zaintrygowana. Wiedziała, z˙e w samolo-

cie wszystko jest na swoim miejscu. Był to tylko pre-
tekst ze strony Halla. Przestraszyła sie˛ nie na z˙arty,
dopiero gdy Ross poprosił ro´wniez˙ Shelly o poczekanie
na zewna˛trz.

– O co chodzi? Cos´ z dzieckiem? – Zbladła.
– Dziecko w porza˛dku – odparł szybko. – Przynaj-

mniej na razie. Chce˛ pomo´wic´ o czyms´ innym.

– Mianowicie? – Nigdy jeszcze nie widziała, by

Ross tak długo dobierał słowa. – Mo´w! – krzykne˛ła.

– Claro, nie wolno ci sie˛ denerwowac´, pamie˛tasz

o tym, prawda? Nie chciałem ci dostarczac´ niepotrzeb-
nych emocji, ale po rozmowie z Hallem zdecydowa-
łem...

– Boje˛ sie˛, Ross – wtra˛ciła Clara.
– Przepraszam. – Spojrzał jej w oczy. – Timothy

dzwonił dzis´ rano. Nie mo´wił zbyt wiele. Pro´bował
złapac´ cie˛ w domu, potem w szpitalu. Powiedziałem mu,
z˙e pojechałas´ na wizyte˛ i obiecał zadzwonic´ jeszcze raz.

129

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Dostał mo´j list?
Ross wzruszył ramionami.
– Nie sa˛dze˛. Tak jak ci mo´wiłem, nie był rozmowny,

ale odniosłem wraz˙enie, z˙e o niczym nie wie. Odezwał
sie˛, bo sie˛ za toba˛ ste˛sknił i chciał sobie pogadac´.

– Powiedziałes´ mu cos´? O dziecku? Nie be˛de˛ sie˛

złos´cic´. No...

– Nie – odrzekł powoli. – Wtedy jeszcze nie wie-

działem, z˙e masz skurcze. Zreszta˛ nawet gdyby za-
dzwonił w tym momencie, nic bym i tak nie powiedział
bez twojej wyraz´nej zgody. Rozumiesz?

Kiwne˛ła głowa˛ i zapytała z udawana˛ swoboda˛:
– Jest na tym swoim kursie nurkowania?
– Nie.
– Wro´cił do Anglii?
– Nie.
Wyczuła jego wahanie.
– Moz˙esz mi powiedziec´ prawde˛, Ross. Jestem przy-

gotowana na kaz˙da˛ wersje˛.

Nie na kaz˙da˛, jak sie˛ okazało. Ross s´cisna˛ł jej dłon´

i w kon´cu wypalił:

– Timothy jest w Adelajdzie. Pracuje w szpitalu, do

kto´rego cie˛ zabieraja˛. Teraz juz˙ wiesz, dlaczego musia-
łem z toba˛ porozmawiac´.

Tego sie˛ kompletnie nie spodziewała. Milczała,

w głowie jej szumiało. Czuła sie˛, jakby w jej mo´zgu
wybuchł granat i rozbił na miazge˛ wszystkie odpowia-
daja˛ce za mys´lenie tkanki. Co teraz? Jak rozmawiac´
z Timothym? Jak sie˛ zachowac´? Miała kilka przygoto-
wanych wersji spotkania, ale taka nie wchodziła w ra-
chube˛. Gdy wreszcie ochłone˛ła, poczuła, z˙e w głe˛bi jej

130

CAROL MARINELLI

background image

duszy pojawił sie˛ mały promyk nadziei, przes´wiadcze-
nie, z˙e wszystko sie˛ samo ułoz˙y.

Za kilka godzin zobaczy Timothy’ego.
– Mam zadzwonic´ do szpitala? – zapytał Ross. –

Uprzedze˛ go, jes´li chcesz. Be˛dzie miał czas przygoto-
wac´ sie˛ na spotkanie.

Clara zastanawiała sie˛ przez chwile˛. W innej sytuacji

wolałaby powiedziec´ Timothy’emu sama, zobaczyc´ je-
go reakcje˛ lub usłyszec´ ja˛, chociaz˙ przez telefon. Ale
teraz musi skupic´ sie˛ na dziecku.

– Powiedz mu, z˙e mi przykro. Nie chciałam, z˙eby

w ten sposo´b sie˛ dowiedział.

– Oczywis´cie.
Hall zapukał dyskretnie do drzwi.
– Musiałem zdradzic´ sekret Hallowi – dodał Ross

pospiesznie. – On be˛dzie teraz sie˛ toba˛ zajmował, wie˛c
powinien wiedziec´, co sie˛ dzieje. Timothy jest ciekaw-
ski. Kiedy tylko zobaczy la˛duja˛cy samolot, pobiegnie
sprawdzic´, kogo przywiez´li. Wyobraz˙asz sobie te˛ scene˛,
gdyby ni sta˛d, ni zowa˛d ujrzał ciebie na noszach? Ale
poza Hallem nikt nie wie.

– Moz˙esz powiedziec´ Shelly. – Ulga, jaka odmalo-

wała sie˛ na twarzy Rossa, rozbawiła Clare˛. – W przeciw-
nym razie zamieniłaby ci z˙ycie w piekło.

Ross zas´miał sie˛.
– Podejrzewam, z˙e włas´nie siedzi ze stetoskopem

przy s´cianie. Z

˙

artuje˛, oczywis´cie. Dobrze to zniosłas´,

bałem sie˛, z˙e be˛dzie gorzej. Jes´li chcesz, z˙eby Shelly
poleciała z toba˛, powiedz tylko słowo.

– Nic mi nie be˛dzie – powto´rzyła.

131

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Clara nie pamie˛tała zbyt wiele z lotu, lez˙ała po prostu

i starała sie˛ wyciszyc´, skupic´ sie˛ na malen´kim z˙yciu,
kto´re było wewna˛trz niej. Dwanas´cie tygodni – wiedzia-
ła, z˙e prosi o zbyt wiele. Nawet dwanas´cie dni byłoby
juz˙ czyms´. Nawet dwanas´cie godzin. Kaz˙dy moment
spe˛dzony w jej łonie jest dla dziecka dobrodziejstwem.

– Znowu sie˛ zaczyna? – Re˛ka Halla spocze˛ła na jej

brzuchu, druga˛Clara s´cisne˛ła z całych sił, modla˛c sie˛, by
skurcz wreszcie ustał, by bo´l mina˛ł.

Ale to trwało cała˛ wiecznos´c´. Wbiła mocniej paznok-

cie w dłon´ Halla, je˛cza˛c z przeraz˙enia, bo poczuła
wyraz´nie, jak palce u sto´p podkurczaja˛ sie˛. Cos´ we-
wna˛trz niej sie˛ dzieje.

– Bola˛ mnie plecy! – zaszlochała i zwymiotowała

do sprawnie podstawionej miski. Anestezjolog sie˛gna˛ł
do apteczki, piele˛gniarka zacze˛ła powoli otwierac´ jakies´
opakowanie. Ten spoko´j nie zmylił Clary ani na se-
kunde˛.

– Ile jeszcze, Hall?
– Pie˛tnas´cie minut, ale nie gra wie˛kszej roli, jes´li nie

dolecimy. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba,
Claro.

Nie pocieszył jej, wpatrywała sie˛ w niego błagalnie.
– Musze˛ wytrzymac´ – dyszała, pre˛z˙a˛c sie˛ na no-

szach, bo oto chwycił ja˛ kolejny skurcz. Pasy, kto´rymi
była przypie˛ta, zacze˛ły nieznos´nie pic´, totez˙ wiła sie˛,
pro´buja˛c choc´ odrobine˛ je rozluz´nic´. Najche˛tniej by
ukle˛kła, przysiadła na pie˛tach i pozwoliła dziecku wyjs´c´
– tak podpowiadało jej ciało. Ale walczyła. Uspokajała
sie˛, oddychała głe˛boko, az˙ wreszcie bo´l usta˛pił.

– Ja musze˛ dotrzec´ do Adelajdy, Hall!

132

CAROL MARINELLI

background image

Cierpliwie skina˛ł głowa˛, zmieniaja˛c butelke˛ w krop-

lo´wce. Piele˛gniarka nałoz˙yła jej maske˛ tlenowa˛.

– Robimy, co w naszej mocy. Rozluz´nij sie˛, pozwo´l

lekom zadziałac´.

Tak tez˙ zrobiła, oparła sie˛ na poduszce, przysłu-

chuja˛c sie˛ komunikatowi nadawanemu przez pilota.
Zacze˛ła sobie wyobraz˙ac´ szpital. Lekarze i piele˛gnia-
rki juz˙ sie˛ przygotowuja˛, na zewna˛trz czekaja˛ sanita-
riusze.

A Timothy jest oszołomiony, nie wie jeszcze, jak

przyja˛c´ to, z˙e nagle został ojcem, biegnie na lotnisko,
stoi na pasach. Jakie to musi byc´ dla niego dziwne.

Wszyscy czekaja˛ na jakis´ samolot, a tylko dla niego

to nie jest jakis´ samolot. To samolot z jego dzieckiem na
pokładzie.

Timothy sie˛ zmienił.
Gdy wycia˛gnie˛to nosze na zewna˛trz, Clara powiodła

wzrokiem po wpatrzonych w siebie twarzach. Szukała
tylko jednej. Gdy ich spojrzenia sie˛ spotkały, zrozumia-
ła, z˙e cierpi tak samo jak ona. Zobaczyła zmarszczki,
kto´rych nigdy wczes´niej nie widziała. Jego oczy tez˙
miały nowy wyraz – były pełne bo´lu, zdumienia i stra-
chu. W garniturze i krawacie wygla˛dał jak ktos´ obcy,
rozpie˛te poły białego fartucha łopotały, gdy biegł obok
noszy. Wepchna˛ł sie˛ do windy, gwałtownie wycia˛gna˛ł
z kieszeni ws´ciekle piszcza˛cy pager i wyła˛czył go.

– Przepraszam – zacze˛ła, zdejmuja˛c maske˛ tlenowa˛.
Potrza˛sna˛ł głowa˛ i załoz˙ył ja˛ z powrotem. Głos miał

zmieniony i pełen emocji.

– Nic mi tu nie s´cia˛gaj. Dziecko tego potrzebuje.

133

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

– Powio´dł wzrokiem po otaczaja˛cych ja˛ monitorach. –
Ty tez˙.

– Ale...
– Nie teraz – ucia˛ł. – Porozmawiamy potem.
Hall został i nadzorował lekarzy i połoz˙ne, kto´rzy

odła˛czyli Clare˛ od samolotowych maszyn i przygotowa-
li sprze˛t potrzebny do reanimacji.

– Bałem sie˛, z˙e zanim dotrzesz, be˛dzie juz˙ po wszys-

tkim – oznajmił Timothy. Nie spuszczał oczu z monito-
ro´w pokazuja˛cych prace˛ serca dziecka i siłe˛ skurczo´w
Clary.

– A kiedy Ross dzwonił?
– Moz˙e z godzine˛ temu. – Zerkna˛ł na zegarek. – Mo-

z˙e troche˛ dłuz˙ej. Wszyscy bylis´my w miare˛ spokojni, ale
potem zapowiedzieli przez radio, z˙e najprawdopodob-
niej zaczniesz rodzic´ juz˙ w drodze, i rozpe˛tało sie˛ piekło.

– Tak samo było na pokładzie. – Clara poczuła

pierwsza˛ fale˛ skurczu i zamkne˛ła oczy w oczekiwaniu
na bo´l. Ale bo´l nie nadszedł.

– Mo´wiłem, z˙e cie˛ tu dowioze˛ – rzekł Hall z us´mie-

chem.

– Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła.
– To ja ci dzie˛kuje˛ – odparł wesoło. – Wiesz, ile

miałbym sprza˛tania, gdybys´ naprawde˛ zacze˛ła mi rodzic´
w samolocie? Jestes´ w dobrych re˛kach – dodał mie˛kko.
– Leki juz˙ działaja˛. Miejmy nadzieje˛, z˙e brzda˛c pozo-
stanie w s´rodku jak najdłuz˙ej.

Skurcze stopniowo ustały całkowicie, niebezpie-

czen´stwo zostało zaz˙egnane. Timothy trwał przy niej,
a poko´j stopniowo pustoszał. W kon´cu Casey, połoz˙na,
oznajmiła Clarze:

134

CAROL MARINELLI

background image

– No, dosyc´ na dzis´. Przes´pij sie˛, dziecko. Zgasze˛

s´wiatła, z˙ebys´ mogła odpocza˛c´. – Obejrzała sie˛ na
Timothy’ego, kto´ry stał obok ło´z˙ka, nie wiedza˛c, co
pocza˛c´. Podsune˛ła mu krzesło. – I ty tez˙ sie˛ zdrzemnij.
Przed wami długa noc. Musicie nabrac´ sił.

Ale im obojgu nie było do snu. Siedzieli w po´łmroku,

w ciszy przerywanej tylko regularnym popiskiwaniem
monitora. Clara nie wytrzymała i przerwała milczenie:

– Tak mi przykro. Nie chciałam, z˙ebys´ dowiedział

sie˛ w taki sposo´b.

– Daruj sobie przeprosiny, Claro – powiedział su-

cho. – Ro´b, co kazała połoz˙na i odpoczywaj.

– Nie moge˛ – zaprotestowała rozpaczliwie. – Nie

moge˛ zamkna˛c´ oczu i odpre˛z˙yc´ sie˛, kiedy ty...

– Mam wyjs´c´? – spytał. – Jes´li wolisz, moge˛ czekac´

na korytarzu.

– Nie chce˛, z˙ebys´ wychodził. Mam ci tyle rzeczy do

powiedzenia. Dopo´ki nie porozmawiamy, nie uda mi sie˛
zasna˛c´. Chce˛, z˙ebys´my mieli juz˙ to za soba˛...

– Za soba˛? – Timothy był oburzony, wre˛cz wstrza˛s´-

nie˛ty. – Claro, to nie jest sprawa, kto´ra˛ moz˙na omo´wic´
w kilka minut. Nie lez˙ ze zbolała˛ mina˛ i nie udawaj
me˛czennicy błagaja˛cej o rozgrzeszenie, bo i tak ci go nie
dam. Nie tak od razu w kaz˙dym razie. Byłas´ w cia˛z˙y ze
mna˛i pozwoliłas´ mi odejs´c´, nie mo´wia˛c o tym ani słowa.

– Nie wiedziałam wtedy – wtra˛ciła szybko.
Timothy prychna˛ł z niedowierzaniem.
– Naprawde˛, zorientowałam sie˛ dopiero miesia˛c po

twoim wyjez´dzie. Mys´lałam, z˙e normalnie mam okres.
Dowiedziałam sie˛, jak byłam w szesnastym tygodniu.

– Nigdy nie byłem specjalnie dobry z matematyki,

135

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

ale o ile sie˛ nie myle˛, dwadzies´cia osiem minus szesnas´-
cie daje dwanas´cie. Dwanas´cie tygodni. Miałas´ trzy
miesia˛ce czasu, z˙eby poinformowac´ mnie, z˙e zostałem
ojcem. Gdyby nie zbieg okolicznos´ci, nie trafiłabys´
tutaj, a ja dalej nie miałbym o tym poje˛cia. Czy to
dziecko miało dorosna˛c´ w całkowitej nies´wiadomos´ci,
z˙e ja kiedykolwiek istniałem?

– Napisałam do ciebie.
– Ach, domys´lam sie˛. List zagina˛ł na poczcie? –

Rzadko słyszała u niego sarkazm. Szybko zmienił ton,
zreflektował sie˛. Sala porodowa nie jest odpowiednim
miejscem na kło´tnie. – Claro, przeciez˙ ja cie˛ zawsze
kochałem.

– Zostawiłes´ mnie – powiedziała z wyrzutem. – Tak

sie˛ poste˛puje wobec kogos´, kogo sie˛ kocha?

– Uwaz˙asz, z˙e to moja wina? – Oczy Timothy’ego

zapłone˛ły zielonym ogniem. – Cos´ ty sobie wyobraz˙ała?
Z

˙

e do kon´ca z˙ycia be˛de˛ jakims´ cholernym cieniem

Kella? Cokolwiek bym zrobił?

– Wszystko pomieszałes´. Nigdy nie byłes´ dla mnie

cieniem Kella. – Clarze zrobiło sie˛ znowu niedobrze, ale
tym razem z przeje˛cia. – Bałam sie˛ powiedziec´ ci, jak
wiele dla mnie znaczysz. Nie chciałam byc´ ci cie˛z˙arem.

Zdezorientowany popatrzył na nia˛ i wstał.
– To nie jest rozmowa na ten moment, Claro. Za

duz˙o tu wzajemnych wyrzuto´w i pretensji. Ja nie moge˛
mo´wic´ o tym na spokojnie i ty, jak widze˛, tez˙ nie.
Odło´z˙my to na po´z´niej. Na razie dziecko jest na pierw-
szym miejscu. Nasze dziecko – dodał i wycia˛gna˛ł re˛ke˛
w kierunku jej brzucha. – Moge˛ dotkna˛c´?

Pozwoliła mu samym zmruz˙eniem rze˛s. Pogładził

136

CAROL MARINELLI

background image

ostroz˙nie napie˛ty wzgo´rek, przysuna˛ł do niego twarz
i nagle odskoczył. Dziecko sie˛ poruszyło. Pod sko´ra˛
wyraz´nie ukazał sie˛ zarys małej no´z˙ki. A moz˙e ra˛czki,
kto´ra wycia˛gne˛ła sie˛ na przywitanie taty. Była to wzru-
szaja˛ca scena i Clara odczuła z˙al, z˙e Timothy tak wiele
stracił przez miesia˛ce swojej nieobecnos´ci.

Casey uchyliła drzwi i zajrzała przez szpare˛.
– Synku, moz˙esz wskoczyc´ na chwile˛ do ło´z˙ka, jes´li

masz ochote˛. Jez˙eli to pomoz˙e Clarze rozluz´nic´ sie˛, na
pewno nikt nie be˛dzie widział przeciwwskazan´.

Timothy stał z niepewna˛ mina˛.
– Pomoz˙e ci to? – zapytał nieufnie.
Clara bez słowa usune˛ła sie˛ na bok, robia˛c mu miejs-

ce. Ułoz˙ył sie˛ obok niej sztywny jak manekin. Casey
załoz˙yła barierke˛ woko´ł ło´z˙ka.

– Z

˙

ebys´cie mi nie pospadali. Zadzwon´cie w razie

potrzeby. Cały czas ktos´ be˛dzie w pobliz˙u – przypo-
mniała.

Timothy obja˛ł ja˛ – nerwowym ruchem, mie˛s´nie miał

napie˛te. Clarze udzielił sie˛ jego niepoko´j i zacze˛ła sie˛
zastanawiac´, czy wspo´lne ło´z˙ko rzeczywis´cie było dob-
rym pomysłem, ale gdy połoz˙ył jej dłon´ na brzuchu
i przycia˛gna˛ł bliz˙ej do siebie, ogarne˛ła ja˛ błogos´c´.
Poczuła sie˛ tak, jakby nigdy sie˛ nie rozstawali.

– Claro? – Usłyszała strach w jego głosie.
Podcia˛gne˛ła sie˛ na łokciach, monitory piszczały jak

oszalałe. Zewsza˛d nadcia˛gały rzesze piele˛gniarek. Od-
cia˛gne˛ły barierke˛, Timothy zeskoczył z ło´z˙ka, przytom-
nieja˛c w jednym momencie.

– Nie moge˛ oddychac´. – Kurczowo sie˛gne˛ła ku

137

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

masce na twarzy, serce galopowało jej w piersi, kaz˙dy
oddech stanowił wysiłek.

– Wszystko w porza˛dku – uspokajała ja˛ Casey. –

Wła˛czyłam dopływ tlenu, postaraj sie˛ wzia˛c´ kilka głe˛bo-
kich oddecho´w. Doktor juz˙ tu idzie.

– Co sie˛ dzieje? – Timothy s´cisna˛ł jej dłon´.
– Ma kłopoty z oddychaniem. – Słowa Casey dobie-

gały jakby z oddali.

– To widze˛ – odrzekł ostro. – Ale co sie˛ dzieje?
– To moz˙e byc´ siarczan magnezu. Powstrzymuje

przedwczesny poro´d, ale miewa skutki uboczne. Wyła˛-
czyłam juz˙ kroplo´wke˛ – zwro´ciła sie˛ do Clary. – To
przez nia˛ z´le ci sie˛ oddychało. Doktor Rhodes zaraz
be˛dzie.

– Juz˙ jestem.
Nigdy nie czuła sie˛ tak słaba. Nie miała sił, by

odpowiadac´ na wszystkie pytania zadawane przez leka-
rza. Walczyła tylko, by zaczerpna˛c´ powietrza. Timothy
przygla˛dał jej sie˛ z niepokojem.

Dobrze, z˙e sie˛ dowiedział, pomys´lała. W tym mo-

mencie waz˙y sie˛ nie tylko z˙ycie dziecka. Jej dziecko, ich
dziecko moz˙e zostac´ bez matki. Timothy’emu trzeba
było powiedziec´ wczes´niej. A ona moz˙e tylko miec´
nadzieje˛, z˙e kiedys´ jej wybaczy.

– Dziecko... – wykrztusiła.
Lekarz poklepał ja˛ po re˛ce.
– Juz˙ wychodzimy na prosta˛, Claro – wyjas´nił. – Da-

lis´my ci leki na zatrzymanie skutko´w ubocznych i wyni-
ki juz˙ ci sie˛ poprawiaja˛. Kiedy całkiem wro´ca˛ do normy,
obejrze˛ cie˛.

138

CAROL MARINELLI

background image

– Dziecko – dyszała.
– Teraz martwimy sie˛ o ciebie, Claro. – Lekarz

podnio´sł głos. – Dziecku nic sie˛ złego nie dzieje.

Ale nie o to jej chodziło. Obro´ciła zachodza˛ce mgła˛

oczy na Timothy’ego, staraja˛c sie˛ przemo´wic´ wyraz´nie,
by wreszcie ja˛ zrozumieli.

– Chyba odchodza˛ mi wody...
I wtedy sie˛ zacze˛ło. Rozdzwoniły sie˛ dzwonki alar-

mowe, monitory i kroplo´wki zamieniono na mniejsze,
przenos´ne wersje, przygotowano sale˛ operacyjna˛, na
wypadek gdyby trzeba było robic´ cesarskie cie˛cie. Dok-
tor Rhodes badał ja˛ pospiesznie, a Casey czekała u wez-
głowia ło´z˙ka, w kaz˙dej chwili gotowa zwolnic´ hamulec
i wiez´c´ Clare˛ do innej sali.

– Pełne rozwarcie! Jedziemy!
I ruszyli, ale dotarli tylko do drzwi.
– Boz˙e! Juz˙! – wrzasne˛ła Clara.
– Nie wolno ci przec´. Jedziemy na porodo´wke˛ –

oznajmiła groz´nie Casey, ale mimo całej stanowczos´ci
jej głosu Clara wiedziała, z˙e juz˙ nigdzie nie pojada˛...

To trwało dosłownie kilka sekund. Pomimo podawa-

nych leko´w wczes´niejsze skurcze zrobiły swoje i malut-
kie stworzonko wysune˛ło sie˛ na s´wiat. Rozległy sie˛
dzwonki wzywaja˛ce zespo´ł intensywnej terapii noworo-
dko´w, a Clara szlochała bezgłos´nie, z twarza˛ ukryta˛
w ramionach Timothy’ego.

Bała sie˛ podnies´c´ głowe˛ i popatrzec´ na dziecko. Nikt

sie˛ nie odzywał, ale nie była to taka pełna skupienia
cisza, w jakiej Timothy odbierał dziecko Mary. To była
jakas´ straszliwa pro´z˙nia, kto´ra zdawała sie˛ nie miec´ dna.
Clara wreszcie poruszyła sie˛, i przez ułamek sekundy

139

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

migne˛ło jej przed oczami białe ciałko, z miedzianym
połyskiem na gło´wce, kto´re w ramionach piele˛gniarki
znikało za drzwiami. Teraz wszystko jest kwestia˛ czasu.

– To dziewczynka – powiedziała Casey.
– Dlaczego nie płakała?
– Zabrali ja˛ do drugiej sali. Podadza˛ jej tlen i wszyst-

ko be˛dzie dobrze.

– Idz´ do niej. – Clara pocia˛gne˛ła Timothy’ego za

re˛kaw.

Timothy stał niezdecydowany. Clara była blada i wy-

czerpana, a w drugim gabinecie znajduje sie˛ jego co´rka,
kto´rej z˙ycie wisi na włosku.

– Idz´ do niej – powto´rzyła.
– Claro, ty tez˙ nie czujesz sie˛ dobrze.
– Idz´ do niej. Zostan´ z nia˛. Jest taka malutka, taka

przestraszona.

To była długa noc.
Piele˛gniarki trzaskały drzwiami, wchodza˛c i wycho-

dza˛c. Potem zjawił sie˛ specjalista od noworodko´w i po-
informował Clare˛, z˙e stan dziewczynki jest stabilny i z˙e
be˛dzie z˙yła. Ale Clara nie chciała zasna˛c´. Chciała zoba-
czyc´ dziecko. Dopiero gdy Casey wcisne˛ła jej tabletke˛
nasenna˛, nieco sie˛ uspokoiła.

– Kiedy ja˛ zobacze˛?
– Kiedy sie˛ lepiej poczujesz. – Casey była nieuste˛p-

liwa. – Im szybciej zas´niesz, tym szybciej zleci ci czas.

Tym ja˛ przekonała.

140

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Ej, ty!
Otworzyła oczy i zobaczyła nad soba˛ Timothy’ego.

Us´miechał sie˛. S

´

wiat wydał jej sie˛ pie˛kny. S

´

lady łez

w jego oczach zauwaz˙yła dopiero po chwili i usiadła
wyprostowana na ło´z˙ku.

– Czy ona...
– Jest s´liczna – przerwał mie˛kko. – No´z˙ki i ra˛czki jak

patyczki, a jest tak mała, z˙e az˙ mnie to troche˛ przeraz˙a.
Ale, Claro, to dziecko ma wole˛ walki. – Wycia˛gna˛ł
ku niej plik polaroidowych fotografii. – I jest ruda,
tak jak ty.

Długo przygla˛dała sie˛ zdje˛ciom.
– Neonatolog twierdzi, z˙e jest tak rozwinie˛ta, jakby

miała dwadzies´cia dziewie˛c´ tygodni, a nie dwadzies´cia
osiem.

– Moz˙e pomyliłam sie˛ o tydzien´ – wymamrotała.
– Nawet jez˙eli tak było, to pomyliłas´ sie˛ na korzys´c´

dziecka. Wiem, z˙e czujesz sie˛ wyczerpana, ale spisałas´
sie˛ s´wietnie. Wytrzymałas´ na tyle długo, z˙eby steroidy
zadziałały. Jestem z ciebie dumny.

Czekała, az˙ doda jakies´ ,,ale’’. Czekała, ale nie dodał

juz˙ ani słowa.

– Powinnam była ci powiedziec´.
– Owszem – przyznał. – Powinnas´ była, ale teraz

background image

wiem przynajmniej, z˙e pro´bowałas´. – Wycia˛gna˛ł z kie-
szeni koperte˛. – Była w mojej przegro´dce w pokoju
lekarzy. Dlaczego czekałas´ tak długo? Mys´lałas´, z˙e be˛de˛
na ciebie zły? Albo z˙e nie be˛de˛ chciał sie˛ przyznac´?

– Wiedziałam, z˙e wro´cisz do mnie. I to mnie włas´nie

martwiło. – Jego twarz wyraz˙ała absolutny brak zro-
zumienia. – Nie chciałam, z˙ebys´my byli małz˙en´stwem,
kto´re jest ze soba˛ tylko ze wzgle˛du na dzieci.

– Mys´lisz, z˙e bylibys´my takim małz˙en´stwem?
Milczała, utkwiwszy wzrok w kołdrze. Timothy

przysiadł na brzegu ło´z˙ka i cie˛z˙ko westchna˛ł.

– Casey dała znac´ sanitariuszom, wkro´tce zawioza˛

cie˛ na do´ł i be˛dziesz mogła zobaczyc´ dziecko, ale zanim
po´jdziemy do niego, musimy uzgodnic´ pewna˛ kwestie˛.
– Odchrza˛kna˛ł, ale gdy sie˛ odezwał, głos miał pewny,
a wzrok chłodny. – Czy ci sie˛ to podoba czy nie, dowie-
działem sie˛, z˙e jestem ojcem. I nic tego nie zmieni.

Skwapliwie pokiwała głowa˛.
– Musimy porozmawiac´, to pewne – podja˛ł. – Ale

nie dzis´. Dzisiaj jest dzien´ naszej co´rki. Jes´li nie chcesz
małz˙en´stwa, jez˙eli jedyne, co moz˙emy zrobic´ dla dziec-
ka, to z˙ycie we wzgle˛dnej zgodzie, musimy zacza˛c´
wspo´łprace˛ tu i teraz.

Zmarszczyła brwi, zmruz˙yła zaczerwienione po-

wieki.

– To ty mnie zostawiłes´. Ty mnie nie chciałes´.
Nie zda˛z˙ył odpowiedziec´, bo w drzwiach stane˛ła

połoz˙na w asys´cie dwo´ch sanitariuszy.

– Gotowa na spotkanie z co´runia˛?
Choc´ miała Timothy’emu wiele do powiedzenia,

musiała mu przyznac´ racje˛. To nie jest włas´ciwy mo-

142

CAROL MARINELLI

background image

ment na rozmowe˛ o ich zwia˛zku. Teraz waz˙niejsze jest
cos´ innego.

– Jestem gotowa – os´wiadczyła, ocieraja˛c twarz wie-

rzchem dłoni, wyle˛kniona i zarazem przeje˛ta.

Czas dłuz˙ył jej sie˛ nieznos´nie. Najpierw trzeba było

umyc´ re˛ce, potem czekac´, az˙ ktos´ wpus´ci ich do oddziału
noworodko´w. Wreszcie drzwi otworzyły sie˛ i wjechała
do s´rodka. Było tam ze dwadzies´cioro dzieci, ale mo-
mentalnie wyłowiła wzrokiem to włas´ciwe – na gło´wce
s´wieciła ke˛pka czerwonych włoso´w.

– Pie˛kna.
Podjechali ło´z˙kiem tak blisko, z˙e mogła nosem do-

tkna˛c´ inkubatora. Przechyliła sie˛ i włoz˙yła re˛ke˛ do
s´rodka. Nigdy nie dotykała czegos´ tak delikatnego,
czystego, słodkiego. Miniaturowe paluszki zacisne˛ły sie˛
woko´ł palca Clary, malen´ka piers´ pracowała ro´wno-
miernie, powieki dziecka zadrgały.

– Mamusia jest przy tobie – szepne˛ła.
Słowo ,,mama’’ pojawiło sie˛ w jej ustach zupełnie

naturalnie. Zalała ja˛ fala czułos´ci tak silna, z˙e az˙ cos´
ukuło ja˛ w s´rodku. Re˛ka Timothy’ego spoczywała na jej
ramieniu, czuła, jak zacisna˛ł palce, ale ona nie mogła
oderwac´ oczu od co´rki. I chociaz˙ nie widziała twarzy
Timothy’ego, czuła, jak z całej jego postaci emanuje
miłos´c´.

– Tatus´ tez˙ jest z toba˛ – dodała. – I oboje cie˛

kochamy.

– Macie juz˙ dla niej imie˛? – zapytała piele˛gniarka.
– Jeszcze nie. Na razie musimy przywykna˛c´ do

faktu, z˙e w ogo´le mamy co´rke˛ – odparł Timothy.

Na długi czas temat ich zwia˛zku, czy tez˙ tego, co

143

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

z niego pozostało, został odłoz˙ony. Dni składały sie˛ ze
s´ledzenia kaz˙dej igły, kaz˙dej rurki ła˛cza˛cych ich dziecko
ze s´wiatem, na kto´rym pojawiło sie˛ za wczes´nie.

– Chce˛ ja˛ potrzymac´. – Clara miała suche oczy,

starała sie˛ ukryc´ bo´l, jaki nia˛ targał.

Timothy obja˛ł ja˛ przyjacielskim gestem.
– Moz˙e jutro – powiedział.
– Wczoraj mo´wili, z˙e dzisiaj. – Błyskawicznie wy-

czuła niepewnos´c´ w jego głosie. Poczuła przypływ
paniki. Przez˙ywała go kilkakrotnie w cia˛gu dnia, choc´ ze
wszystkich sił starała sie˛ nad soba˛ panowac´.

Mieszkali – czy tez˙ raczej wegetowali – w małym

mieszkaniu przy oddziale noworodko´w. Wegetacja
oznaczała czekanie na kaz˙de kolejne odwiedziny w sali
z inkubatorami, długie noce pełne koszmaro´w i błaganie
opatrznos´ci, by nie zadzwonił telefon. Umieranie ze
strachu, kiedy dzwonił. Bieg do inkubatora. Pospieszne
mycie ra˛k. Przygla˛danie sie˛ przez szklane drzwi, jak
personel walczy o utrzymanie ich co´rki przy z˙yciu przez
kolejna˛ noc.

Brak rados´ci, gdy walka kon´czyła sie˛ zwycie˛stwem.

Zimne palce strachu zacis´nie˛te na gardle, ilekroc´ za-
stanawiali sie˛, ile jeszcze takie małe ciałko moz˙e wy-
trzymac´.

– Oni wiedza˛, co robia˛, Claro. Musimy im zaufac´.
– Wiem.
– I musimy zacza˛c´ ufac´ sobie.
Clara drgne˛ła. Oczekiwała, z˙e te słowa padna˛ pre˛dzej

czy po´z´niej. Ale teraz nie miała sił na te˛ rozmowe˛. Nie
była w stanie znies´c´ kolejnych emocji.

144

CAROL MARINELLI

background image

– Jez˙eli to dla ciebie za trudne, ja be˛de˛ mo´wic´, a ty

tylko słuchaj – rzekł Timothy łagodnie.

Kiwne˛ła głowa˛ ze znuz˙eniem.
– Moge˛ zrozumiec´, dlaczego nie chcesz za mnie

wyjs´c´ i gdybys´ kiedys´ pofatygowała sie˛ porozmawiac´
o tym ze mna˛, dowiedziałabys´ sie˛, z˙e ja tez˙ nie wierze˛
w małz˙en´stwa z rozsa˛dku. Miałem fatalne dziecin´stwo.
Niekon´cza˛ce sie˛ ciche dni, przerywane niekon´cza˛cymi
sie˛ kło´tniami, a potem znowu ciche dni. Tak było od
zawsze i tak jest do dzis´. Moi rodzice nie rozwiedli sie˛
,,dla dobra dzieci’’ i jez˙eli o mnie chodzi, to mogli
darowac´ sobie owo ,,dobro’’. – Wyłapała cudzysło´w
w jego słowach, dostrzegła cierpienie, jakie sie˛ za nim
kryło. Zrobiło jej sie˛ go z˙al. – Najsmutniejsze w tej
historii jest to, z˙e dzieci w kon´cu dorosły, opus´ciły dom,
a oni w nim zostali, cia˛gle razem, zbyt zgorzkniali i pełni
jadu, aby zebrac´ sie˛ na odwage˛ i zacza˛c´ nowe z˙ycie. Tak
wie˛c sama widzisz, z˙e rozumiem, o co ci chodzi. Obie-
całem sobie, z˙e jes´li sie˛ oz˙enie˛, zrobie˛ to z miłos´ci.
Odwzajemnionej. Bo jez˙eli obie strony tego nie chca˛, to
nie ma sensu nawet zaczynac´.

Ukla˛kł obok niej, dotykaja˛c jej drz˙a˛cej dłoni.
– Nie musimy byc´ para˛, ale be˛de˛ zawsze przy was.

Was obu. Postaram sie˛ pełnic´ role˛ ojca, najlepiej jak
potrafie˛.

Miał racje˛, w głe˛bi duszy musiała mu to przyznac´.

Wspo´lne z˙ycie nie ma sensu, skoro jej nie kocha. Ale
gdy mo´wił o tym tak spokojnie, miała ochote˛ krzyczec´
z bo´lu.

– Kocham cie˛, Claro. Kocham cie˛ od dnia, w kto´rym

cie˛ ujrzałem.

145

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Zdumiona spojrzała na niego, otworzyła usta, by mu

przerwac´, ale zamkne˛ła je szybko, przekonana, z˙e sie˛
przesłyszała. Oczekiwała, z˙e zaraz doda: kocham cie˛ jak
siostre˛, albo: jako matke˛ mojego dziecka, albo cos´
podobnego. Ale on powiedział cos´ całkowicie innego,
co kompletnie zbiło ja˛ z tropu.

– Nie potrafie˛ byc´ substytutem.
– Jakim znowu substytutem? – Z gardła wydobył

jej sie˛ skrzek. Odchrza˛kne˛ła. – Nigdy cie˛ tak nie po-
strzegałam.

– Daj spoko´j, wiem, z˙e kochasz Kella. Nie pro´buj

nawet zaprzeczac´. Za kaz˙dym razem, kiedy o nim wspo-
minałem, twarz ci sie˛ zmieniała. Pytałem, co do niego
czujesz, a ty nie chciałas´ mi odpowiedziec´. Matthew
zagina˛ł, a ty do kogo sie˛ wtedy zwro´ciłas´? Gdziekolwiek
spojrze˛, duch tego faceta unosi sie˛ mie˛dzy nami. Prawde˛
mo´wia˛c, zdziwiłem sie˛, z˙e nie poprosiłas´, z˙eby asys-
tował ci przy porodzie.

Clara us´miechne˛ła sie˛ gorzko, ale po sekundzie gry-

mas jeszcze mocniej wykrzywił jej wargi, podbro´dek
zadrz˙ał i rozpłakała sie˛.

– Kiedy Ross zaproponował mi stała˛ prace˛, byłem

szcze˛s´liwy. Zapomniałem, z˙e umo´wilis´my sie˛ w pubie.
Pobiegłem do domu i co znalazłem na stole? Zdje˛cia
Kella. Wtedy wiedziałem juz˙, z˙e nie moge˛ zostac´, nie
moge˛ sie˛ wcia˛z˙ oszukiwac´. Z

˙

e Kell juz˙ zawsze be˛dzie

tym jedynym, kto´rego naprawde˛ pragniesz.

– Alez˙ ja pragne˛ ciebie – oznajmiła. – Nie mo´wiłam

ci o tym, bo bałam sie˛, z˙e cie˛ odstrasze˛. A jes´li chodzi
o te zdje˛cia... On miał sie˛ z˙enic´. Pomagałam Shelly
ułoz˙yc´ je dla Abby, na pamia˛tke˛. I to w ogo´le nie bolało.

146

CAROL MARINELLI

background image

Ten okres, kto´ry spe˛dzilis´my razem, był najszcze˛s´liw-
szy w moim z˙yciu. Kocham cie˛. Zawsze cie˛ kochałam.

– To czemu mi nie powiedziałas´? Dlaczego?
– Nie chciałam, z˙ebys´ mi wspo´łczuł. – Zacisne˛ła

ze˛by, wyrwała re˛ce z jego us´cisku, ale chwycił je znowu,
podnio´sł jej podbro´dek i zajrzał w oczy.

– Boz˙e, Claro, kto cie˛ tak skrzywdził? – szepna˛ł.
– Nikt – załkała. – Wszyscy byli dla mnie zawsze

mili, tylko dlatego z˙e tak wypadało. Rzygac´ mi sie˛ chce
od bycia ,,biedna˛ Clara˛’’. Mam dosyc´ ludzi, kto´rzy
zapraszaja˛ mnie na Wigilie˛, bo wiedza˛, z˙e nie mam
rodziny, mam dosyc´ tych faceto´w, kto´rzy mnie prosza˛
do tan´ca z litos´ci...

– Claro – przerwał. – Przeciez˙ oni tego nie robia˛

z litos´ci. Twoi rodzice umarli pie˛tnas´cie lat temu. Tam,
ska˛d pochodze˛, wszelkie gesty uprzejmos´ci w stylu
wizyt i przynoszenia obiadko´w w termosach, kon´cza˛ sie˛
po kilku tygodniach. Nawet zakładaja˛c, z˙e w Tennen-
garrah stosunki mie˛dzyludzkie sa˛ nieco cieplejsze, pie˛t-
nas´cie lat to troche˛ za długo. Oni cie˛ kochaja˛. Za to, jaka
jestes´. Dobra, miła i delikatna. Z tych samych powodo´w
ja cie˛ pokochałem. Kocham cie˛ – powto´rzył z nacis-
kiem. – Nie chce˛ sie˛ z toba˛ z˙enic´ z poczucia obowia˛zku.
Z

˙

ycie jest za kro´tkie na takie obowia˛zki. Chce˛ byc´ z toba˛

i w tym momencie zaczynam liczyc´ na to, z˙e ty tez˙
chcesz byc´ ze mna˛.

Nie mogła w to wszystko uwierzyc´. Domys´lił sie˛, z˙e

jej rany sa˛ zbyt głe˛bokie i mo´wił dalej:

– Traca˛c rodzico´w, straciłas´ te˛ bezwarunkowa˛ mi-

łos´c´, kto´ra˛ cie˛ darzyli. Ja, chociaz˙ nie miałem najlep-
szych rodzico´w, zawsze wiedziałem, z˙e mnie kochaja˛.

147

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Nawet kiedy miałem szesnas´cie lat, byłem najbardziej
zapryszczonym nastolatkiem w mies´cie i nikt mnie nie
lubił. Wiedziałem o tym, kiedy rzuciła mnie pierwsza
dziewczyna. I kiedy zmarnowałem trzy lata na studio-
wanie kierunku, kto´ry mnie nie interesował. Nawymys´-
lali mi wprawdzie, ale i tak mnie kochali. Ty tego nigdy
nie dos´wiadczyłas´, prawda? Tej pewnos´ci siebie, jaka˛
daje miłos´c´?

– Wszyscy byli dla mnie dobrzy – zacze˛ła, ale pod-

dała sie˛. Wybuchne˛ła płaczem, tona˛c we łzach z z˙alu za
tym, co utraciła.

Trzymał ja˛ w obje˛ciach i kołysał jak dziecko. Sie-

dzieli tak, przytuleni, az˙ wieczo´r wydłuz˙ył cienie na
s´cianach i stopniowo s´wiat przestał sie˛ Clarze wydawac´
miejscem tak bardzo wypełnionym samotnos´cia˛. Dotyk
Timothy’ego dał jej pewnos´c´ siebie, by powiedziec´ dwa
najtrudniejsze słowa, jakie znała:

– Kocham cie˛.
– Ja ciebie tez˙. – Ucałował jej słone policzki i płowe

rze˛sy. – Wczoraj wstałem i stwierdziłem, z˙e bez ciebie
nic nie ma sensu. Łatwiej mi było zerwac´ sie˛ na ro´wne
nogi razem z dzwonkiem budzika, niz˙ lez˙ec´ samemu
w ło´z˙ku. Wtedy postanowiłem, z˙e musze˛ z toba˛porozma-
wiac´. Dlatego zadzwoniłem do Tennengarrah, nie dlate-
go, z˙e byłas´ w cia˛z˙y. Wtedy nie wiedziałem o tym. I nie
dlatego tez˙, z˙e wypadało. Jedynym powodem było to, z˙e
cie˛ kocham i nie sa˛dze˛, z˙ebym umiał dalej z˙yc´ bez ciebie.

Dzwonek telefonu sprawił, z˙e oboje az˙ podskoczyli.

Zaje˛ci soba˛, zapomnieli o dziecku i przestali modlic´ sie˛
o jego z˙ycie. Przerazili sie˛, z˙e za te˛ chwile˛ nieuwagi
moga˛ zostac´ straszliwie ukarani.

148

CAROL MARINELLI

background image

Timothy dopadł telefonu pierwszy. Clara kre˛ciła

sie˛ obok niego, wyłamuja˛c palce, az˙ w kon´cu odłoz˙ył
słuchawke˛.

– I co? Jak sie˛ czuje?
– Bardzo dobrze – rzekł z us´miechem. – Moz˙emy

przytulic´ nasze dziecko.

To był najcudowniejszy moment.
– Przytul ja˛ do nagiej sko´ry. Sko´ra mamy to najlep-

szy kocyk dla takiego malen´stwa – rzekła piele˛gniarka.

Drz˙a˛cymi re˛kami Clara odpie˛ła bluzke˛. I nagle to,

o czym marzyła, spełniło sie˛. Poczuła gładkos´c´ atłaso-
wego ciałka. Piele˛gniarka owine˛ła je obie kocem. Timo-
thy przysuna˛ł sie˛ do nich z aparatem fotograficznym.
Nagle odłoz˙ył go, obja˛ł Clare˛ i zastygł w zachwycie nad
cudem, kto´ry stworzyli.

– Ja zrobie˛ wam zdje˛cie – us´miechne˛ła sie˛ piele˛g-

niarka, sie˛gaja˛c po aparat. – Pierwsze w rodzinnym
albumie.

Clara nie podniosła nawet oczu, wpatrzona w dzie-

cko.

– Ale masz pamia˛tke˛ z wakacji, Timothy – zas´miała

sie˛ w kon´cu.

– Zastanawiam sie˛, jak mnie teraz puszcza˛ z nia˛

przez granice˛. Ona musi miec´ imie˛ – dodał pełnym
przeje˛cia głosem. – Nie moz˙e sie˛ bez kon´ca nazywac´
,,mała Watts’’. Jak miała na imie˛ twoja matka?

– Elizabeth – szepne˛ła Clara. – Wszyscy mo´wili do

niej Beth.

– Beth – wymo´wił powoli, smakuja˛c kaz˙da˛ głoske˛.

– Beth Morgan. Jak ci sie˛ podoba?

149

LEPIEJ NIZ

˙

W MARZENIACH

background image

Patrzyła na niego ufnie, w jej oczach ls´niły nadzieja

i miłos´c´.

– Jak dla mnie super.
– Be˛dzie z niej s´wietna dziewczyna – powiedział

mie˛kko, gładza˛c co´reczke˛ po policzku. – Najlepsza.

Tym razem jego optymizm jej nie draz˙nił.
Tego włas´nie potrzebowała.
– Wszystko be˛dzie dobrze – powto´rzył.

150

CAROL MARINELLI

background image

EPILOG

– Mama i tata byliby z ciebie dumni.
Głos Billa był zachrypnie˛ty ze wzruszenia. Podał

Clarze ramie˛, a ona wsparła sie˛ na nim z wdzie˛cznos´cia˛.

– Wygla˛dasz zachwycaja˛co – stwierdziła Eileen, do-

tykaja˛c ostroz˙nie sukienki Clary. Obcasy jej buciko´w
zagłe˛biły sie˛ w czerwonej ziemi.

– Ty tez˙ – szepne˛ła Clara, szcze˛kaja˛c lekko ze˛bami.
– Dobrze, z˙e odrosło mi troche˛ włoso´w na te˛ okazje˛.

– Eileen przeczesała palcami kro´tka˛ fryzurke˛. – Łysa
druhna przy ołtarzu to mało reprezentacyjny widok.

– Ja sie˛ po prostu ciesze˛, z˙e jestes´. Łysa czy nie –

odrzekła Clara ciepło.

Eileen odwzajemniła us´miech. Wygla˛dała naprawde˛

ładnie. Jej wychudłe policzki zaokra˛gliły sie˛, a w oczach
błyszczała nadzieja na długa˛ i szcze˛s´liwa˛ przyszłos´c´.
Uznały, z˙e Eileen nie be˛dzie miała wianka na głowie.
I nie potrzebowała go. Błyszcza˛ce kosmyki okalaja˛ce jej
buzie˛ same przywodziły na mys´l s´wiez˙os´c´ wiosennej
ła˛ki.

– Mam ci potrzymac´ Beth?
Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie, chce˛ przejs´c´ nawa˛ razem z nia˛.
– Wszyscy juz˙ czekaja˛ na ciebie. – Podszedł Hamo,

zabawnie powaz˙ny w ciemnym garniturze, z przystrzy-

background image

z˙onymi włosami, najlepszy druz˙ba, jakiego widziano
w Tennengarrah.

– Dajcie mi jeszcze chwile˛.
Clara stała przez moment, patrza˛c na zakurzone

miasto, kto´re kochała, przystrojone wsta˛z˙kami i lam-
pionami, przygotowane na najwie˛ksze przyje˛cie wesel-
ne w swojej historii. Wpatrywała sie˛ w sucha˛, nagrzana˛
słon´cem kraine˛, kto´ra była jej domem. Nadszedł czas, by
ja˛ opus´cic´, poda˛z˙yc´ za marzeniami Timothy’ego, po-
mo´c mu zostac´ tym, kim chciał byc´.

– Wro´cimy tu – obiecał. – Gdy be˛de˛ juz˙ chirurgiem,

wro´cimy tam, gdzie nasze miejsce.

To jest ich miejsce. Clara wiedziała. Nieskon´czona

czerwona ziemia, rodzinne Tennengarrah, jego miesz-
kan´cy, kto´rzy przygarne˛li ja˛ z miłos´ci, nie z obowia˛zku.

Miłos´c´ nigdy nie jest obowia˛zkiem.
Ale najbardziej pragne˛ła byc´ u boku Timothy’ego.
Ruszyła. Całe Tennengarrah stało i patrzyło, s´ledza˛c

z us´miechem kaz˙dy jej krok, poda˛z˙aja˛c za nia˛. Za-
grzmiała muzyka. A Timothy czekał. Czekał i patrzył,
jak jego rodzina zmierza w jego strone˛.

152

CAROL MARINELLI


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Marinelli Carol Kolory miłości
Marinelli Carol Zauroczenie
Marinelli Carol Własny kawałek raju(1)
Czosnek pomaga w przypadkach zatrucia nawet 100 razy lepiej niż lekarstwa, Zdrowie, Czosnek, cebula
(tom 40) Marinelli Carol Umowa z miliarderem
Marinelli Carol Ślub w Las Vegas
250 Marinelli Carol Ordynator i praktykantka
Marinelli Carol ĹĽona sycylijczyka
224 Marinelli Carol Ostatni reportaż Erin
Marinelli Carol Pielęgniarka z Australii
426 Marinelli Carol Nieprzespane noce
Marinelli Carol Zauroczenie
0605 Marinelli Carol Podróż do Hiszpanii
059 Marinelli Carol Biznesmen i dziennikarka
39 CZY ŚWIATOPOGLĄD RACJONALISTYCZNY WYJAŚNIA RZECZYWISTOŚĆ LEPIEJ NIŻ ŚWIATOPOGLĄD RELIGIJNY
Marinelli Carol Miliarder i pielęgniarka

więcej podobnych podstron