Romański Romuald Kozaczyzna

background image

Romuald Romański
DOM WYDAWNICZY VBELLONA
Romuald Romański
DOM WYDAWNICZYV BELLONA Warszawa 2004
Ilustracja na okładce:
Zdzisław Byczek
Projekt okładki i stron tytułowych:
Michał Bernaciak
Redaktor:
Antonina Majkowska-Sztange
Redaktor prowadzący:
Maria Magdalena Miłaszewska
Redaktor techniczny:
Bożena Nowicka
Korekta:
Bartłomiej Szustak
1 Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999 1 Copyright
by Romuald Romański, Warszawa 1999
1. Prolog
Druk i oprawa: Drukarnia PERPEKT SA., Warszawa
Dom Wydawniczy Bellona
prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem
pocztowym z 20-procentowym rabatem od ceny detalicznej.
Nasz adres: Dom Wydawniczy Bellona
ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa
Dział Wysyłki
tel. (22) 45-70-306, 652-27-01
fax (22) 620-42-71
bezpłatna infolinia 0-801-120-367
e-mail: biuro@bellona.pl
internet: http://www.bellona.pl
ISBN 83-11-08998-1
Kolebką Ukrainy była Ruś Kijowska. W drugiej połowie XI wieku
weszła ona, jak większość państw europejskich, w okres trwałego
rozbicia politycznego, tracąc z tego powodu status lokalnego
mocarstwa. Osłabienie Rusi wykorzystali bezwzględnie Mongołowie
znani u nas pod nazwą Tatarów. Pod wodzą chana Temudżyna (Czyngis-
chan) stworzyli na początku XIII wieku ogromne państwo obejmujące
swym zasięgiem Syberię, północne Chiny, państwa środkowoazjatyckie
i kraje kaukaskie. W 1223 roku część ich wojsk dotarła nad Don, w
stepy połowieckie i nad rzeką Kałką stoczyła bitwę z wojskami
książąt ruskich, występujących tym razem w roli sprzymierzeńców
swych odwiecznych wrogów - Po-łowców. Zakończyła się ona zupełną
klęską wojsk ruskich, a dowodzący w niej - zresztą nieudolnie -
trzej książęta: kijowski, czernihowski i halicki dostali się do
niewoli. Jeńców rozciągnięto na ziemi, następnie położono na nich
belki i deski budując w ten sposób rozległy pomost, a właściwie
stół biesiadny dla zwycięzców. Czyż można wymyślić bardziej
ponurą, a zarazem bardziej wymowną zapowiedź tego, co miało już
niebawem stać się udziałem wszystkich mieszkańców Rusi?

background image

Proces opanowywania Rusi Kijowskiej przez Mongołów trwał kilka lat
i zakończył się praktycznie dopiero w 1240 roku kiedy to Batu-
chan, władca Złotej Ordy, zdobył ostatecznie Kijów. Z kwitnącego
dotąd miasta pozostało raptem 200 domostw i to najlepiej świadczy
o prawdziwości powiedzenia, że „tam, gdzie przejdzie orda, trawa
nie porośnie". Miasto długo nie mogło podnieść się z upadku.
Zwiedzający je kilka wieków później Eryk Lassota odnotował w swym
Diariuszu, że po dawnym, świetnym mieście pozostały jedynie ślady
w postaci reszty wałów, ruin i kilku ocalałych kościołów, między
innymi Sancta Sophia, w bardzo zresztą złym stanie. A Beauplan w
pół wieku później dodał, że XVII-wieczny Kijów liczył jedynie pięć
do sześciu tysięcy ludzi i posiadał zaledwie trzy piękne ulice,
pozostałe zaś przypominały labirynt pełen ruin dawnych budowli.
Po bitwie pod Kałkąrozpoczęły się dla Rusi dwa „ciemne wieki", w
trakcie których nastąpił poważny regres cywilizacyjny; jego skutki
odczuwano bardzo długo nie tylko w gospodarce, ale również, a może
nawet przede wszystkim, w mentalności jej mieszkańców.
W miarę jednak upływu czasu siła militarna Mongołów słabła, a ich
państwo weszło również w okres „rozbicia dzielnicowego" i rozpadło
się na szereg zwalczających się chanatów. Nie uszło to oczywiście
uwagi państw sąsiadujących z terenami dawnej Rusi Kijowskiej, a
więc Litwy, Polski i Węgier, które wykorzystując
sprzyjającąkoniunkturę zgłosiły swe pretensje do spadku po niej.
Polska zresztą w sensie dosłownym, bo ostatni książę halicki Jerzy
Trojdenowicz uczynił swym spadkobiercą Kazimierza Wielkiego.
Szczególną energię w podboju ziem ruskich (a właściwie w
wypieraniu z nich Tatarów) wykazała jednak Litwa. W 1307 roku w
jej rękach znalazł się Połock, w 1318 Witebsk a w 1340 - Pińsk z
Turowem. Bez mała rok po roku w coraz to nowych księstwach ruskich
pojawiali się władcy litewscy. Proces ten przypieczętowało
zwycięstwo księcia Olgierda nad Tatarami w bitwie nad Sinymi
Wodami i zajęcie Kijowa. Zdobycze litewskie były tak znaczne, że
pozwoliły władcom tego państwa używać, dość dziwnego zresztą,
tytułu „króla Litwinów i wielkiej części Rusinów".
Polska zgłosiła swe aspiracje do ziem ruskich stosunkowo późno, bo
dopiero w roku 1340, opierając się na wspomnianym już testamencie
księcia Jerzego. Walki o Ruś Halicką trwały długo, a konkurentami
władców polskich byli Tatarzy, Litwini i Węgrzy. Zakończyła je
ostatecznie Jadwi-. ga organizując, już jako żona Jagiełły,
kolejną wyprawę, w trakcie której usunęła z tych terenów starostów
węgierskich pozostawionych przez jej ojca Ludwika, króla Węgier.
Wówczas też, pod koniec XIV wieku, zakończył się praktycznie
proces włączania Rusi Naddnieprzańskiej i Ha-licko-Wołyńskiej do
organizmów państwowych Litwy i Polski. Pozostała natomiast część
ziem ruskich zaczęła „wybijać się na niepodległość" pod przewodem
Moskwy. Jednolita w zasadzie dotąd społeczność ruska zaczęła więc
różnicować się. Dotyczyło to wszystkich dziedzin życia
społecznego, a zwłaszcza języka, zwyczajów i kultury. W
konsekwencji wśród Rusinów zamieszkujących tereny zajęte przez
Polskę i Litwę pojawiło się poczucie odrębności w stosunku do

background image

swych pobratymców budujących w oparciu o Moskwę nowe państwo -
Wielkie Księstwo Moskiewskie.
I
If
Mówiąc krótko, powoli zaczęły się kształtować odrębne, choć nadal
blisko ze sobą spokrewnione narody. Zaczęły się też upowszechniać
- zwłaszcza w odniesieniu do Naddnieprza - określenia Ukraina,
Ukraińcy.
Wyraz ukraina w średniowiecznych językach słowiańskich oznaczał
ziemie kresowe, leżące na terenach pogranicznych. Pozostał zresztą
nadal, w prawie niezmienionej formie, zachowując swe pierwotne
znaczenie w języku rosyjskim jako okraina i w języku serbskim jako
kraina. W takim też znaczeniu początkowo używano go i na Litwie, i
w Polsce w odniesieniu do zaanektowanych terenów ruskich. Po
prostu leżały one na kresach tych państw, a więc na ukrainie.
Dlatego też władze litewskie początkowo odróżniały rozmaite
ukrainy - smoleńskie, siewierskie i inne. Dopiero z początkiem XVI
wieku nazwą Ukraina (teraz już z dużej litery) zaczęto określać
województwa kijowskie i bracławskie, a po roku 1618 również
czerni-howskie1. Naturalną koleją rzeczy nazwa ta nie obejmowała
terenów ruskich należących do Polski, a więc zwłaszcza Rusi
Czerwonej.
28 czerwca 1569 roku przedstawiciele Polski i Litwy podpisali w
Lublinie akt połączenia obu państw unią, tworząc w ten sposób nowy
organizm polityczny - Rzeczpospolitą Dwojga Narodów. Niestety,
zarówno królowi, jak i ówczesnej klasie politycznej i Polski, i
Litwy zabrakło wyobraźni i umiejętności przewidywania, zapomnieli
bowiem o trzecim wielkim narodzie, który wszedł w skład
Rzeczpospolitej, a mianowicie o Ru-sinach lub, jak kto woli, o
Ukraińcach. To przeoczenie legło u podstaw przyszłych waśni i
krwawych konfliktów i w dużej mierze zadecydowało
0 losach całego państwa. Jego negatywne skutki trwają zresztą, bez
najmniejszej przesady, po dzień dzisiejszy.
Na krótko przed podpisaniem aktu unii polsko-litewskiej w sytuacji
po-lityczno-prawnej Ukrainy zaszła radykalna zmiana, albowiem na
sejmie lubelskim król Zygmunt August wydał dwa akty prawne (26
maja i 5 czerwca 1569 roku), na mocy których ziemie ruskie -
należące dotąd do Wielkiego Księstwa Litewskiego - przyłączone
zostały do Korony, tzn. do Polski. Decyzja króla podyktowana była
nie tylko względami bieżącej polityki (chodziło mianowicie o
wywarcie presji na sprzeciwiających się podpisaniu unii magnatów
litewskich z Mikołajem Rudym na czele), ale również świadomością,
że terytorium Litwy jest zbyt rozległe i od dawna znacznie
przekracza możliwości obronne państwa.
1 'W. Tomkiewicz, Kozaczyzna ukrainna, Lwów 1939, s. 6.
Od chwili wydania wspomnianych aktów prawnych (zatytułowanych „O
ziemi wołyńskiej przywilej" i „O księstwie litewskim przywilej")
Ukraina stała się integralną częścią Polski i od tej chwili na
Polskę (tj. Koronę) spadła odpowiedzialność za dalsze losy tego
kraju, zwłaszcza za jego obronę przed Wielkim Księstwem

background image

Moskiewskim konsekwentnie realizującym program „zbierania" ziem
ruskich, a także przed Tatarami.
Nie uprzedzając przyszłych wypadków stwierdzić należy, że „od
zawsze" istniały poważne rozbieżności w poglądach na temat
gospodarczej, społecznej i kulturalnej roli Polski na Ukrainie, w
historii bowiem niewiele jest niezmiennych, przyjętych raz na
zawsze prawd. Każde pokolenie pisze praktycznie swą historię od
nowa. O jednym nie wolno jednak zapominać -naród inkorporowany ma
prawo walczyć o swe prawa, a zwłaszcza o zachowanie swej
odrębności narodowej i religijnej. Ma prawo dążyć do uzyskania
jeśli nie pełnej niepodległości, to przynajmniej daleko posuniętej
autonomii. Kto jak kto, ale my, Polacy, powinniśmy świetnie zdawać
sobie z tego sprawę. Niestety, pod koniec XVI i w XVII wieku w
Polsce wyraźnie o tym zapomniano. Próby usunięcia tego
zaniedbania, choć dobrze świadczą o politycznym wyrobieniu
polskiego „narodu szlacheckiego", przyszły zdecydowanie za późno,
wówczas gdy oba narody dzieliła już przepaść wzajemnych pretensji
i krzywd, ogrom przelanej krwi i popełnionych okrucieństw i
dlatego nie mogły już niczego zmienić. Pozostały jedynie
„papierowym pomnikiem" dobrych chęci, o których nie bez kozery
mówi popularne porzekadło, że „piekło jest nimi wybrukowane".
Przyczyn konfliktów polsko-ukraińskich było wiele. Będzie
oczywiście o nich mowa w dalszej części książki. W różnym stopniu
zaważyły one na losach obu narodów. Być może jednak historia
Ukrainy i Polski potoczyłyby się nieco inaczej, a przede wszystkim
mniej dramatycznie, gdyby nie fakt, że na tym właśnie terenie
powstała i przez wiele dziesiątków lat funkcjonowała niezwykle
ciekawa, barwna i unikalna w skali całej Europy, organizacja
wojskowa Kozaków zaporoskich, której dzieje postaramy się
zaprezentować na kartach tej książki.
2. Kozacki rodowód
Społeczność kozacka zaczęła tworzyć się już na przełomie XV/XVI
wieku, a więc wówczas, gdy Ukraina należała jeszcze do Wielkiego
Księstwa Litewskiego. Na jej powstanie miało wpływ wiele przyczyn;
między innymi walory kraju, a także panujące warunki społeczne,
polityczne i gospodarcze. Przyjrzyjmy się im w tej właśnie
kolejności.
Ukraina była krajem niezwykle malowniczym, pokrytym bujną
roślinnością, a także bardzo bogatym i urodzajnym. Błażej de
Vigenere, XVI--wieczny podróżnik, nie wahał się porównać jej do
biblijnej ziemi obiecanej, która płynie mlekiem i miodem. „Kto raz
tylko pobujał na Ukrainie, ten już nie może rozłączyć się z nią,
bo ona przyciąga każdego człowieka jak magnes żelazo. Ukraińskie
niebo śmieje się i wabi człowieka do siebie. Wszędzie rosną drzewa
owocowe i winorośl..." Ileż w tych zdaniach podziwu dla urody
kraju i autentycznej nostalgii za utraconym rajem! Dlatego darujmy
przybyszowi z dalekiej Francji pewną przesadę w stwierdzeniu, że:
„Na Podolu wystarczy zaorać jeden raz i zasiać ziarno, urodzi się
dwa razy. W jednym roku mogą być dwa albo trzy zbiory". Zresztą
chyba znów nie tak bardzo koloryzował pisząc o nadzwyczajnej
żyzności ukraińskiej ziemi, potwierdza bowiem jego informacje

background image

Michalon Litwin, zdaniem którego „na Kijowszczyżnie gleba jest tak
urodzajna, że raz tylko zaorana parą wołów, daje najbujniejsze
plony. Nawet role nieuprawne produkują roślinność, służącą za
pożywienie człowiekowi. Rosną tu drzewa, rodzące najdelikatniejsze
owoce, uprawianą bywa winna jagoda, rodząca ogromne grona. Stare
dęby i buki mają dziuple, wypełnione pszczołami i miodem". A
wtóruje im obu znacznie późniejszy badacz Ukrainy, również
Francuz, Wilhelm Beauplan pisząc w swym Opisaniu Ukrainy, że:
„Ziemia ich jest tak żyzna, tyle im zboża dostarcza, że częstokroć
nie wiedzą, co z nim czynić..."
Główną rzeką Ukrainy był (i oczywiście jest nadal) Dniepr, trzecia
pod względem długości rzeka Europy. Od najdawniejszych czasów
odgrywała ona ogromną rolę, zarówno gospodarczą, jak i
cywilizacyjną. To dzięki
tej arterii wodnej przenikały na północ wpływy greckie, rzymskie,
a później bizantyjskie. Pływały nią statki różnych nacji. Greckie,
rzymskie, skandynawskie, włoskie i dążące na północ, w kierunku
Bałtyku, a ruskie drużyn książąt ruskich, jak i kupców aż do Morza
Czarnego. To między innymi dzięki tej potężnej arterii wodnej
Kijów stał się w owych czasach potężną metropolią i ogromnym
portem rzecznym odbierającym duże ilości ryb, futer, miodu, soli i
innych towarów, również przemysłowych, które następnie
rozprowadzano drogami lądowymi do Nowogrodu i dalej, aż nad Bałtyk
i do Skandynawii.
Po drodze do Morza Czarnego Dniepr przyjmuje liczne dopływy-z
prawej Druć, Berezynę, Prypeć i Teterew, a z lewej Soż i Desnę,
którą mieszkańcy tamtych terenów nazywali w pieśniach kapryśną i
podstępną młodszą siostrą Dniepru.
Utemperowany, uregulowany, poprzegradzany licznymi tamami i
zaporami obecny Dniepr mało przypomina tamtą dziką, piękną i
groźną zarazem rzekę, o której wspominał już Herodot nazywając ją
Borystenesem (nazwy tej używa również w XVI wieku dyplomata
habsburski Erich Las-sota von Steblau oraz wspomniany już
francuski inżynier i podróżnik Wilhelm [Guillaume] le Vasseur de
Beauplan) lub Danaprem, Skandyna-wowie nazywali ją „wodą Wandów",
a Włosi Ellekse lub Lukson. Dla ludzi mieszkających wjej dorzeczu
była po prostu Sławutyczem, a więc synem sławy, bohaterem licznych
dumek ukraińskich i kozackich.
Jeśli prześledzimy na mapie bieg Dniepru, to zauważymy, że w
niewielkiej odległości od ujścia Samary (obecnie okolice
Dniepropietrowska) płynąca dotąd w kierunku południowschodnim
rzeka zmienia prawie o 90 stopni swój bieg, zwęża znacznie swe
łożysko i na przestrzeni około 80 km płynie zdecydowanie na
południe. Nie jest to jednak kaprys wielkiej rzeki, lecz twarda
konieczność. Po prostu w tym miejscu natrafia ona na skaliste
podłoże, z potężnymi skalistymi rafami, o które z hukiem rozbijają
się jej fale. Przypomina to niezbyt wysokie, ale za to bardzo
potężne wodospady, w czasach — o których piszemy—bardzo
utrudniające lub czasem wręcz uniemożliwiające żeglugę. Według
legendy powstanie ich zawdzięczamy siostrze Dniepru - Deśnie.
Wykorzystując ślepotę ojca Limanu pozbawiła ona swego brata

background image

należnego mu pierwszeństwa, a ruszając w drogę rzuciła za siebie
góry i skały, aby utrudnić bratu pościg. Ale Dniepr okazał się
silniejszy, przedarł się przez przeszkody i dogonił siostrę,
nieuczciwą siostrę. Jak widać rywalizacja płci toczyła się „od
zawsze", nawet w świecie rzek.
10
Słynne dnieprowe progi, czyli w języku ruskimporohy, opisywało
wielu kronikarzy i podróżników, ale ich najwierniejszy opis
zawdzięczamy cesarzowi bizantyjskiemu Konstantemu VII
Porfirogenecie, Erykowi Lassocie von Steblau i Wilhelmowi le
Vasseur de Beauplanowi. Oddajmy więc głos jednemu z nich, Erykowi
Lassocie von Steblau, posłowi cesarza Rudolfa II Habsburga na
Zaporoże, który tak oto opisywał je w swoim Diariuszu: „Porohy są
to rafy lub skaliste miejsca, które są częściowo pod wodą,
częściowo na jej poziomie, niektóre zaś wysoko wystają nad wodą.
Przez to jazda jest bardzo niebezpieczna, szczególnie gdy woda
jest mała, a w najniebezpieczniejszych miejscach ludzie muszą
wysiadać i częściowo łodzie powstrzymywać długimi linami lub
powrozami, częściowo wchodzić do wody, podnosić łódź ponad
spiczastymi kamieniami i powoli przenosić"1.
Porohówbyło 13 i ciągnęły się na przestrzeni 7 mil2. Pierwszy
nazywał się Kudak (z nazwą tą jeszcze niejednokrotnie się
spotkamy), a następne nazywały się kolejno: Surski, Łochański,
Strzelczy, Dzwoniec, Kniachi-ni, Nienasytecki, Woronowa Zapora,
Wołnik, Budziłowski, Towołżański, Liszny i Wilny3. Najsłynniejszym
i najgroźniejszym był poroh siódmy -Nienasytecki, którego nigdy
nie przykrywała woda, nawet po wiosennych roztopach, wówczas gdy
wszystkie inne znajdowały się pod wodą. Zdaniem Beauplana nikt nie
mógł być uznany za prawdziwego Kozaka, jeśli nie przepłynął
wszystkich porohów, a więc i Nienasyteckiego. Według innych
autorów robiono jednak dla Nienasytca wyjątek.
Po minięciu porohów rzeka znów skręca i aż do ujścia płynie
statecznie w kierunku południowo-zachodnim rozgałęziając się na
kilka odnóg, między którymi znajdowały się różnej wielkości wyspy.
Niektóre z nich trwale związały się z historią kozaczyzny, Ukrainy
i Rzeczpospolitej. Pierwsza z nich nosiła nazwę Kaszawarnica, gdyż
tutaj właśnie wędrowcy po minięciu wszelkich przeszkód „warzyli
kaszę", aby zjeść jakże zasłużony posiłek.
1 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy, [E. Lassota,
Diariusz, W. Beauplan, Opisanie Ukrainy] w przekładzie Z.
Stasiewskiej i S. Mellera, pod redakcją, ze wstępem i komentarzem
Z. Wójcika, Warszawa 1972, s. 66.
2 Chodzi tu o mile francuskie mające długość 4444 m.
3 Podają za Diariuszem Lassoty i Opisaniem Ukrainy Beauplana, choć
wielu historyków twierdzi, że było ich jedynie sześć. Spór wynika
z faktu, że niektóre ławy, czy też łańcuchy skalne leżały dość
blisko siebie. XVI i XVII-wieczni autorzy liczyli je oddzielnie,
natomiast późniejsi łączyli w grupy.
i:
Najsłynniejsza jednak i jednocześnie największa wyspa to Chortyca,

background image

0 której Lassota pisze, że dzieli Dniepr na dwie części i jest
piękna, duża
1 przyjemna. Obok niej znajduje się Mała Chortyca (lub Chortyczka)
ściśle związana z historią Kozaków oraz rodu Wiśniowieckich.
Następne wyspy to Tomakówka, o której wspomina już Bielski w swej
Kronice twierdząc, że: „Na tym ostrowie najwięcej Niżowi
mieszkają, jakoż im stoi za najmocniejszy zamek". Odegrała ona
również niebagatelną rolę w dziejach bractwa kozackiego, a tym
samym również Polski i całej Rzeczpospolitej, tam bowiem miał swą
siedzibę Bohdan Chmielnicki rozpoczynając największą w dziejach
Ukrainy wojnę z Polską.
Poniżej ujścia rzeki Czortomelik znajdował Czortomełycki Ostrów,
duża wyspa ze zrujnowanym już, w czasie gdy zwiedzał ją Beauplan,
zamkiem.
Dalej Dniepr rozlewał się i rozgałęział jeszcze bardziej tworząc
prawdziwy labirynt wysp, wysepek (Beauplan twierdzi, że było ich
aż 10 tysięcy), odnóg i kanałów zarośniętych gęstą trzciną „wielką
jak dzidy, tak że przeszkadza to dostrzec kanały dzielące wyspy)4.
Podobno znajdowała się tu kozacka Skarbnica Wojskowa, w której
chowano działa zdobyte na Turkach, a także prywatne „oszczędności"
kozackie pochodzące z łupów, przemyślnie ukryte w podwodnych
kryjówkach. Wieści o nich (zapewne dość przesadzone) rozpalają do
dziś wyobraźnię i budzą nadzieje poszukiwaczy skarbów.
Niestety, dziś krajobraz naddnieprzański wygląda inaczej. Tamy
przegradzające rzekę oraz zbiorniki wodne podniosły znacznie
lustro wody, która zalała większość wysp. Zniknęły też malownicze,
pełne ptactwa i zwierzyny zarośla rzeczne, w których Kozacy
polowali na Tatarów, choć czasem sprawdzało się ukraińskie
porzekadło, że „złapał Kozak Tatarzy-na, a Tatarzyn za łeb
trzyma". Dzisiejszy Dniepr to szeroko rozlana, uregulowana i
leniwie płynąca rzeka. Rozwiązało to naturalnie wszelkie problemy
z żeglugą, o których wspomina Beauplan pisząc, że Ukraina nie ma
rzek spławnych „łącznie z Borystenesem, który 50 mil poniżej
Kijowa wstrzymuje spławy swymi trzynastoma porohami". A mimo to
żal...
Za Skarbnicą, u ujścia rzeki Bazawłuk znajdowała się wyspa o tej
samej nazwie, na której istniała przez wiele lat największa i
najlepiej ufortyfikowana Sicz kozacka (Sicz Bazawłucka). Poniżej
Bazawłuku znajdowało się jeszcze kilka wysp nie odgrywających
jednak większej roli, a na-
4 Tamże, s. 121.
12
stępnie, już w granicach tureckich włości, duża wyspa Tawań,
zdaniem Beauplana mająca 2 mile długości i Vt mili szerokości, na
której znajdował się zamek turecki Asłan i miasteczko Tawań. W tym
miejscu Turcy przegradzali rzekę łańcuchami, które miały chronić
ich przed nagłymi, zwłaszcza nocnymi wypadami Kozaków. Przejazdu
(a raczej przepływu) broniły również armaty zameczku Asłan i
położonej nieco dalej twierdzy Tehinia.
Porohy dzieliły Ukrainę na dwie części -pomocnąi południową. Część
północna to kraina lesista, wyżynna, nieźle zaludniona i

background image

zagospodarowana. To tam leżały największe miasta Ukrainy - Kijów,
Biała Cerkiew, Kaniów, Czerkasy, Korsuń, Czehryń i wiele innych.
Większość z nich znajdowała się na Ukrainie prawobrzeżnej, która
pod względem rozwoju górowała jednak nad lewobrzeżną. Natomiast
część południowa nazywana popularnie Niżem lub Zaporożem (kraj za
porohami) była w owych czasach rozległym, bezludnym stepem.
Formalnie należał on najpierw do Litwy, a później do Korony, w
rzeczywistości jednak był niczyj, „Boży", albowiem nigdy nie
wytyczono dokładnej granicy ukraińsko-tatarskiej. Buszowały w nim,
zupełnie zresztą bezkarnie, czambuły tatarskie, a ich koniuchowie
wypasali stada koni, bydła i owiec. Nic więc dziwnego, że
przylgnęła do tych bezkresnych stepów nazwa Dzikich Pól. Była to
kraina, o której opowiadano legendy, zwłaszcza ojej urodzie i
bogactwie.
W Dnieprze i jego dopływach nie brakowało ryb. Zdaniem Beauplana
jedno zarzucenie sieci u ujścia rzeki Oreł przynosiło podobno 2
tysiące sztuk ryb, a u ujścia Samotkani, w znajdujących się tam
jeziorach było ich tyle, że „zdychały na skutek zbyt wielkiego
stłoczenia w tej nadmiernie stojącej wodzie, powodując zgniliznę
niebywałą, od której nawet woda robi się stęchła"5. Najwięcej
oczywiście było karpi, leszczy i płotek, ale trafiały się,
zwłaszcza w Samarze, również jesiotry.
W zaroślach nadrzecznych, na mokradłach i na tak licznych wyspach
dnieprowych gnieździły się ogromne stada ptactwa wodnego,
szczególnie żurawi, pelikanów, zwanych na Ukrainie babami, oraz
kaczek i gęsi. Zwierzyny nie brakowało także w stepach, gdzie
wśród wysokiej trawy buszowały bobaki (gryzonie z rodziny
wiewiórek, ale swym wyglądem przypominające trochę króliki, żyjące
w norach i ongi bardzo poszukiwane ze względu na sadło i skóry, i
z tego powodu bardzo obecnie rzadkie).
5 Tamże, s. 109, 115-116.
13
Nie należy to wprawdzie do tematu naszych rozważań, ale warto, jak
sądzę, wspomnieć o ich nader ciekawych zwyczajach opisanych
szeroko i barwnie przez Beauplana. Otóż jego zdaniem istnieje
wśród nich... niewolnictwo! „Niewolnicy" leżą na brzuchach, a ich
„właściciele" - „kładą im na brzuchy wielką garść trawy, którą
bobaki trzymają obejmując ją łapami... Potem pozostałe zwierzaki
wloką takiego bobaka za ogon aż do wejścia do kryjówki i w ten
sposób służy im on za sanie"6.
W stepach żyły również suhaki - zwierzęta z gatunku antylopy,
obecnie zupełnie na tym terenie wytępione, a także jelenie, dziki
(podobno osiągające ogromne rozmiary), kozy i konie stepowe w
stadach po 30-50 sztuk. Nie nadawały się one do pracy, polowano
więc na nie przede wszystkim dla smacznego i bardzo delikatnego
mięsa, w smaku przypominającego cielęcinę. Oprócz nich żyły
jeszcze konie tarantowate (pasiaste) używane do zaprzęgów. Nie
brakowało też bawołów, białych zająców i żbików oraz żyjących w
dużych stadach zdziczałych baranów posiadających długą wełnę.

background image

Znawcy ówczesnej fauny ukraińskiej twierdzą również, że w Dzikich
Polach żyły wilki, lisy, kuny i gronostaje, borsuki, a nad wodami
i bagnami (których przecież nie brakowało) wydry, norki i bobry.
Bogactwo fauny ukraińskiej było tak ogromne, że wspomina o niej
prawie każdy autor opisujący tę „ziemię obiecaną". Wspomniany już
pisarz Michalon Litwin pisze na przykład: „Dzikich zwierząt -
żubrów, dzikich koni, jeleni takie mnóstwo, że polowania odbywają
się jedynie dla skóry; z mięsa używają tylko polędwicę resztę
wyrzucają. Mięsa dzików i łań wcale nie jadają. Sarny w takiej
ilości przebiegają w zimie ze stepów do lasów, a w lecie - do
stepów wracają, że każdy włościanin zabija je tysiące rocznie...
Ptactwa tak nadzwyczajna mnogość, że na wiosnę chłopięta robią
wyprawę po nie i całe łodzie wypełniająjajami dzikich kaczek,
gęsi, żurawi, łabędzi... Psów karmią mięsem dzikich zwierząt i
rybą, gdyż rzeki przepełnione są jesiotrami i innymi wielkimi
rybami napływającymi z morza do słodkiej wody"7. Przesada? Być
może! Ale chyba jednak niezbyt duża, bo przecież w podobnym tonie
wypowiada się wielu autorów począwszy od Herodota, a skończywszy
na wielokrotnie już wspomnianym francuskim znawcy Ukrainy -
Beauplanie.
6 Tamże, s. 157.
7 Cyt. za F. Rawita-Gawroński, Historia ruchów hąjdamackich (w.
XVIII), t. 1., Brody 1913, s. 8.
14
Nie brakowało również na Zaporożu miodu. Wiosną, gdy rozległy
step, tak chętnie przez poetów porównywany do morza, pokrywał się
zielenią i mocno pachnącymi, różnokolorowymi kwiatami, uwijały się
wśród nich liczne roje pszczół, których barcie najczęściej
ukrywały się w dziuplach starych dębów.
Niestety, wśród traw, trzcin i lasów uwijały się nie tylko
pszczoły, ale również małe, bardzo dokuczliwe muszki, gzy i
komary, przed którymi wędrowcy chronili się w połohach, czyli w
małych, plecionych z chrustu szałasach pokrytych rzadką bawełnianą
tkaniną, zabezpieczającą od much i komarów. Bardzo często zdarzały
się również naloty szarańczy. Beauplan zaobserwował je na przykład
w latach 1645 i 1646, kiedy to podobno było ich takie mnóstwo, że
leciały chmarami rozciągającymi się na 5-6 mil długości i 2—3
szerokości. Była to niezwykle groźna plaga powodująca
katastrofalne straty. „Gdzie przejdzie ta szarańcza, gdzie się
zatrzyma, wymłóci wszystko w niespełna dwie godziny... Całe pola
są nią wtedy pokryte i słyszy się szmer, który wydaje przy
żarciu... A gdy lecą, przy największej nawet jasności słońca, nie
widać go lepiej niż w czasie, kiedy niebo pokryte jest wielkimi
chmurami"8. No cóż, Ukraina była na pewno krajem „mlekiem (choć
krowy hodowano wówczas przede wszystkim na mięso) i miodem
płynącym", ale biblijnym rajem z pewnością jednak nie była.
Mimo to jednak uroda kraju i jego bogactwo przyciągały ludzi
pragnących wzbogacić się, niekoniecznie metodami dozwolonymi, a
więc również wszelkiej maści awanturników, poszukiwaczy przygód i
ludzi tęskniących do niczym nie skrępowanej swobody, podobnie jak
później amerykański Dziki Zachód przyciągał traperów pochodzących

background image

ze stanów wschodnich. Na ukraińskich stepach przybyszów tych
nazywano początkowo z ruska dobycznikami lub uchodnikami.
Przybywali zazwyczaj wiosną, gdy step się zaczynał zielenić.
Budowali szałasy i przez wiosnę i lato zajmowali się polowaniem i
zbieractwem. Zbierali miód, łowili i suszyli ryby, łapali
tarantowate konie, wyprawiali skóry upolowanych zwierząt, a ich
mięso suszyli i wędzili. Jesienią większość z nich obładowana
zdobyczą wracała do miast i miasteczek ukraińskich - „na włość" i
sprzedawała ją na targowiskach. Nie wszyscy jednak!
Zaporoże było terenem, na którym nie istniała żadna władza - ani
państwowa, ani - tym bardziej - szlachty. Na Dzikie Pola udawali
się więc
* Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 154-155.
15
nie tylko wolni i swobodni łowcy przygód. Uciekali tam również
ludzie ścigani przez prawo, banici polityczni i zwykli
kryminaliści, a także, z biegiem czasu coraz bardziej masowo,
chłopi pańszczyźniani eksploatowani ponad wszelką miarę przez
system feudalny. Większość z nich pochodziła z Ukrainy, ale nie
brak było również zbiegów z Polski, Litwy i Wielkiego Księstwa
Moskiewskiego, a nawet Niemiec.
Masowe ucieczki chłopów miały ogromny wpływ na dalsze dzieje Ko-
zaczyzny. Gdyby nie ono, dzieje dobyczników pozostałyby
prawdopodobnie barwnym, lecz marginalnym epizodem historii i
Polski, i Ukrainy, podobnie jak dzieje traperów amerykańskich,
interesującym wyłącznie autorów powieści przygodowych i ich
czytelników. Warto się więc, jak sądzę, choć przez chwilę
zastanowić nad przyczynami i skutkami tego zjawiska.
Wiek XVI i początek XVII to okres wzmożonego popytu na zboże na
giełdach towarowych Europy Zachodniej, zwłaszcza Amsterdamu i
Londynu, wywołanego przede wszystkim, choć nie wyłącznie, wzrostem
liczby ludności w Europie oraz postępującą urbanizacją krajów na
zachód od Łaby. Niektórzy badacze tego zagadnienia twierdzą, że
przeciętny przyrost ludności na naszym kontynencie wynosił wówczas
w skali rocznej 8-10%. Konsekwencją tego zjawiska był stosunkowo
szybki rozwój miast. Powstawały nowe ośrodki miejskie, wzrastała
też liczba mieszkańców miast starych. Paryż, Antwerpia, Londyn,
Wenecja, Neapol, Rzym, Mediolan i Palermo przekroczyły granicę 100
tysięcy mieszkańców, a wiele miast, między innymi Florencja i
Amsterdam, zbliżało się do tej granicy. W Europie Wschodniej w tym
okresie dorównywała im pod względem liczby mieszkańców jedynie
Moskwa. Natomiast spośród miast Rzeczpospolitej największy Kraków
miał jedynie około 30 tysięcy mieszkańców, a nowa stolica kraju -
Warszawa raptem 20 tysięcy (niektórzy badacze twierdzą, że jeszcze
mniej, około 10 tysięcy) mieszkańców.
Zwiększony popyt na produkty rolne oznaczał poprawę koniunktury
dla krajów leżących na wschód od Łaby, gdyż jak twierdzą badacze
historii ekonomii XVI i XVII-wiecznej, w tym właśnie okresie
doszło już do podziału Europy na dwa wielkie rejony - coraz
wyraźniej uprzemysławiający się Zachód i rolniczy, a także
surowcowy Wschód. Granicę między nimi stanowiła rzeka Łaba.

background image

Łaba stanowiła również linię graniczną dla dwóch typów struktury
wsi. Na zachód od niej wykształciła się gospodarka wiejska oparta
w za-
16
sadzie na większych i średnich gospodarstwach. Natomiast w krajach
położonych na wschód od tej rzeki, a więc między innymi w
Rzeczpospolitej, podstawową formą gospodarki wiejskiej stał się
folwark pańszczyźniany nastawiony przede wszystkim na produkcję
taniego zboża na eksport. Poprawa koniunktury na płody rolne
oznaczała więc automatycznie wzrost dochodów właścicieli
folwarków, trudno więc się dziwić, że starali się oni maksymalnie
zwiększyć produkcję poprzez terytorialny rozwój folwarku oraz
zwiększanie liczby dni pańszczyźnianych w tygodniu.
Aby zapewnić sobie przymusową i praktycznie darmową siłę roboczą
szlachta dążyła również do ograniczenia wolności osobistej chłopów
przez przypisanie ich do ziemi. Już w 1496 roku zabroniono więcej
niż jednemu chłopu opuszczać w ciągu roku wieś, oczywiście pod
warunkiem wywiązania się ze wszystkich swych powinności wobec pana
feudalnego. Również tylko jednemu dziecku chłopskiemu z rodzin
wielodzietnych wolno było szukać zajęcia lub nauki poza wsią.
Konstytucje sejmowe z lat 1501-1543 ograniczyły nawet te
możliwości, uzależniając je całkowicie od zgody pana. Chłopów
pozbawiono również opieki sądów państwowych, poddając ich
całkowicie sądownictwu dominialnemu. Najpotężniejszy środek
przymusu w walce z opornymi włościanami uzyskała szlachta w 1573
roku w postaci czwartego artykułu konfederacji warszawskiej, który
przyznawał jej prawo karania swych poddanych całą gamą stosowanych
wówczas kar, aż do kary śmierci włącznie.
Podobne procesy zachodziły wówczas również w innych państwach na
wschód od Łaby, a więc między innymi we wschodniej części Rzeszy
Niemieckiej i w państwie moskiewskim, gdzie wprowadzono tzw. lata
za-powiednie, w czasie których nie wolno było chłopom w żadnym
wypadku porzucać swych panów.
Każdy medal ma jednak dwie strony. „Przykręcanie śruby"
pańszczyźnianej rodziło opór ze strony tych, którzy byli nią
„dokręcani", a jego najczęstszym przejawem były ucieczki. Uciekano
oczywiście tam, gdzie „ramię sprawiedliwości" było słabe, a więc
między innymi na Ukrainę. Sejm 1590 roku zezwolił królowi na
rozdawnictwo nie zamieszkałych „pustynnych" ziem za Białą Cerkwią,
część więc uciekinierów osiadała w nowo powstających latyfundiach
magnackich i majątkach szlacheckich, które - przynajmniej na razie
- zapewniały długotrwałe „wolnizny". Część zaś, bardziej
przedsiębiorcza i odważniej sza, a być może i bardziej prze-
17
widująca, udawała się bezpośrednio na Dzikie Pola. W miarę bowiem
upływu lat również na Ukrainie położenie chłopów zaczęło się
pogarszać. Właściciele majątków, dbając o wzrost ich dochodowości,
zaczęli skracać lata „wolnizny" i zwiększać wysokość czynszów.
Pojawiła się pańszczyzna. W pierwszej połowie XVII wieku na
Wołyniu i Bracławszczyź-nie pańszczyzna sięgała już 5 dni w
tygodniu, a na Zadnieprzu 1-2 dni. Podobnie też jak na pozostałych

background image

terenach Rzeczpospolitej zaczęto ograniczać wolność osobistą
chłopów. Przyzwyczajona do znacznych swobód ludność tych terenów
odczuła bardzo boleśnie ten nagły wzrost powinności i
odpowiedziała falą ucieczek na tereny, gdzie władza państwa i
szlachty nie sięgała, a więc na Dzikie Pola, do buszujących tam,
wolnych i od nikogo niezależnych Zaporożców.
W ten oto sposób zjawiska ekonomiczne i polityczne zachodzące w
Rzeczpospolitej i odległych krajach Zachodu wywarły wpływ na
zwiększenie się liczby ludzi „luźnych" na dalekim Zaporożu, a
także na charakter tej społeczności, która stawała się coraz
bardziej plebejska i coraz bardziej wrogo ustosunkowana do
szlacheckiego państwa. Pośrednio więc zadecydowały również o
dalszej historii Ukrainy, a poprzez to i o losach całej
Rzeczpospolitej. No cóż, Europa była, jest i zapewne będzie zawsze
systemem naczyń połączonych.
Ale nie uprzedzajmy wypadków i powróćmy do opisu dalszych losów
ludzi zajmujących się „przemysłem stepowym". Bardzo szybko, bo już
w XV wieku, przylgnęła do nich nazwa Kozaków. Ma ona turecko-
tatar-ski rodowód i miała kilka znaczeń. Według spisanego przez
anonimowego Włocha słownika plemienia Połowców zwanego Codex
Cumanicus oznaczała wartownika, konwojenta lub stróża9. Według
innych autorów natomiast odnosiła się ona do ludzi swobodnych,
niezależnych, czasem awanturników lub wręcz rozbójników stepowych.
W tym sensie na przykład wspomina o Kozakach XIV-wieczna kronika
Sudaku, włoskiego miasta położonego na Krymie, w której znalazła
się wzmianka o tym, że Kozacy zabili mieczami Almaczę, syna
Samaka. Podobnie określa Kozaków również nasz kronikarz Jan
Długosz. Z kolei Zygmunt Gloger w swej Encyklopedii Staropolskiej
wyjaśnia, że jest to nazwa pochodząca wprost „od wyrazu tatarsko-
dżagatajskiego kazak, znaczącego żołnierz-ochotnik lekkozbrojny,
bezżenny... jakoby chudy pachołek, zdobyczy sobie szuka-
' Cyt. za Z. W ó j c i k, Dzikie Pola w ogniu, Warszawa 1968, s.
9.
18
jąc, nikomu nie jest poddany, a za pieniądze komu chce służy.
Polacy więc pod wyrazem Kozak rozumieli nie tylko Ukraińca, ale w
ogólnym znaczeniu dzielnego mołojca, hajdamakę i najezdnika".
Trochę podobnie charakteryzuje Kozaków Michał Hruszewski w swej
Historii Ukrainy-Rusi. Jego zdaniem bowiem Kozacy to ludzie nie
osiadli, z niczym nie związani, znani polskiemu prawu hultaje
przebywający w stepach ukraińskich i zajmujący się szczególnie
„sportem pogranicznym", grasowaniem po stepie, a zwłaszcza
prowadzący wojnę partyzancką z Tatarami"10.
Odrzucając niektóre, wręcz humorystyczne koncepcje naszych i
ruskich XVII-wiecznych kronikarzy, według których nazwa ta wywodzi
się na przykład od słowa... koza lub kozioł, gdyż Kozacy byli
równie szybcy i zwinni jak to zwierzę, można chyba przyjąć, że
nazwą tą określano ludzi odważnych, niezależnych, junaków
pełniących w zależności od okoliczności różne funkcje, czasem
wartowników, konwojentów lub lekkozbrojnych żołnierzy, a czasem

background image

wręcz przeciwnie - rozbójników i rabusiów11. Podobnie zresztą jak
dzieje się to i dziś w odniesieniu do podobnych kategorii ludzi.
Kozakami ochrzcili naszych stepowych dobyczników Tatarzy, dla nich
bowiem kozakiem był każdy, kto żył ze stepu na własną rękę.
Przyznać jednak trzeba, że w tym konkretnym przypadku nazwa była
bardzo trafna. Nie zapominajmy bowiem, że Dzikie Pola były dzikie
nie tylko ze względu na przyrodę, ale również, a kto wie, czy nie
przede wszystkim, ze względu na panujące tam obyczaje, delikatnie
mówiąc, bardzo odległe od wszelkich norm właściwych cywilizowanym
społeczeństwom.
Tatarzy mieli też bardzo duży wpływ na dalszy kierunek rozwoju tej
społeczności. Buszując w trawach stepowych bardzo szybko natknęli
się na ludzi zajmujących się „przemysłem stepowym" i od razu
potraktowali ich j ako doskonały j asyr osiągaj ący wysoką cenę na
rynkach Krymu i Stambułu, tym cenniejszy, że posiadający własną
zdobycz w postaci miodu, mięsa, ryb i skór, a więc tego
wszystkiego, czego zawsze brakowało w ubo-
10 M. Hruszewski, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 7: Kozacki czasy - do
r. 1625, Kijów 1909, s. 81.
11 Od kozy nazwę Kozaków wywodził np. biskup przemyski Paweł
Piasecki w swej wydanej w 1645 roku Chronica gestorum in Europa
singularium. Natomiast kronikarz Petro Symonowskyj twierdził, że
Kozacy wywodzą się z starożytnej krainy Hircania na Kaukazie,
albowiem po łacinie hircus znaczy kozioł, a od niego z kolei
pochodzi nazwa Kozak!
19
giej raczej Tartarii. Oczywiście Kozacy (pozostańmy już obecnie
wyłącznie przy tej nazwie) nie byli potulnymi barankami i
próbowali się bronić. Dopóki jednak działali w pojedynkę lub w
niewielkich grupach nie byli w stanie przeciwstawić się tym
doskonałym, stepowym rozbójnikom od wieków wprawionym w
partyzanckich sposobach walki, w organizowaniu zasadzek i pułapek,
a także w chwytaniu jasyru. Początkowo Tatarzy polowali więc na
Kozaków prawie bezkarnie, jak na zwierzynę, ograbiali z
posiadanych rzeczy i sprzedawali w niewolę turecką, z której
przeważnie nie było już powrotu.
A warto też pamiętać, że teren Dzikich Pól wyjątkowo sprzyjał tego
typu działaniom. Wprawdzie był to step, ale bardzo urozmaicony
krajo-brazowo i doskonale nadający się na wszelkiego rodzaju
zasadzki. Przerzynały go liczne halki, czyli wąskie i głębokie
doliny o brzegach lekko spadzistych, porośnięte wysoką trawą, a
czasem krzakami, którymi spływała woda stepowa do rzek, rzeczek
lub jezior. Spotykamy tam również jary, czyli mniejsze bałki o
bardziej spadzistych brzegach oraz bajraki, czyli bałki lub jary
porośnięte lasem.
Zresztą w XVI i XVII wieku Ukrainie nie brakowało również
większych kompleksów leśnych. Więcej ich było oczywiście w części
północnej, ale również i w części południowej można było spotkać
wcale niemałe obszary leśne. Przykładowo wymienić można chociażby
las Czarny rozciągający się wokół źródeł Taśminy, las Bowtysz, o
którym wspomina Paprocki w swym herbarzu, obszerne lasy nad Sułą i

background image

wokół Łubniów, puszczę Kozłówek, pasy leśne rozciągające się od
lewego brzegu Wor-skły aż do Donu, olbrzymi kompleks leśny, zwany
Czuta, rosnący w pobliżu Chortycy i wiele, wiele innych.
Zasadzki można było urządzać również i w gołym stepie, w wysokiej
sięgającej 50-60 cm trawie. W dodatku Tatarzy, o czym też warto
pamiętać, znali doskonale teren, byli z nim zżyci od bardzo,
bardzo dawna. Stosowali też wiele różnych „tricków" mających
wprowadzić w błąd przeciwników. Jeden z nich nader barwnie opisał
Beauplan:
„A oto jaki spryt wykazują w kryciu się w polu, gdy chcą zaskoczyć
jakąś karawanę, tak by nie zwietrzono ich obecności.
Trzeba wam wiedzieć, że okolice te porośnięte są trawami wysokości
do dwóch stóp, tak że nie mogą się oni poruszać nie pozostawiając
na niej śladów... Tak jak ich jest 400, dzielą swe oddziały na
cztery części, w każdym po 100 koni, jedni zmierzają na północ,
inni na południe, pozostali
20
na wschód i zachód. Krótko mówiąc, każdy z tych czterech oddziałów
rusza z wyznaczonego miejsca na odległość około półtorej mili, a
na końcu tej drogi ów stuosobowy oddziałek dzieli się na trzy
części, każda po 33 ludzi, którzy posuwają się jak uprzednio lub
brzegiem rzeki. Po przejściu połowy mili ponownie dzielą się na
trzy części...
Wszystkiego tego dokonują w niespełna półtorej godziny, pędząc
wielkim kłusem, gdyż w razie ich odkrycia byłoby już zbyt późno na
wszelki pośpiech... Każda jedenastoosobowa grupa rusza na przełaj
przez pola, przyjmując kierunek wedle własnego uznania, tak
jednak, aby nie spotkać się w zakreślonym obwodzie. Na koniec
udają się w oznaczonym dniu na umówione spotkanie o jakieś 10 lub
12 mil dalej, gdzie znajduje się woda lub rośnie trawa... Śladów
żadnych nie pozostawiają, jako że trawa podnosi się z dnia na
dzień po przejściu owych jedenastu koni... Napadają na jakąś tam
graniczną wioskę, którą zaskakują i zdobywają, po czym uciekają...
Kozacy dobrze wiedząc, że nieprzyjaciel nie przekracza 500-600
ludzi, dosiadają koni w 1000 lub 1200jeźdźców i posuwają się
tropem szukając śladów wroga. Gdy je postrzegą, trzymają się ich
aż do wspomnianego przedetem kręgu. Tu Kozacy tracą koncept i nie
wiedzą już, gdzie dalej szukać, gdyż trop rozbiega się na
wszystkie strony"12.
Walka z takim przeciwnikiem nie była łatwa, twarda więc
konieczność zmusiła Kozaków do samoobrony i łączenia się w większe
grupy, które miałyby szansę przeciwstawić sienie tylko pojedynczym
ordyńcom (członek ordy, a więc tatarskiego wojska), ale także
większym oddziałom. Wkrótce też step ukraiński stał się widownią
nieustających walk, zasadzek i podchodów, w których początkowo
zdecydowanie górowali Tatarzy. Niedługo jednak. Kozacy okazali się
niezwykle pojętnymi uczniami w tej twardej szkole życia, nabrali
doświadczenia i bojowych umiejętności i po pewnym, niezbyt zresztą
długim czasie, przeszli od obrony do natarcia atakując z
powodzeniem swych dotychczasowych dręczycieli.

background image

Organizowanie najpierw skutecznej obrony, a później odwetowych i -
powiedzmy to szczerze - grabieżczych wypraw wymagało stworzenia w
ramach społeczności kozackiej przynajmniej elementarnych form
organizacyjnych, bez których zresztą nie może istnieć żadna
organizacja, zwłaszcza militarna. W tym jednak konkretnym
przypadku sprawa była trudna, Kozacy bowiem byli ludźmi ogromnie
przywiązanymi do niczym
12 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 136-
137.
21
nie skrępowanej swobody i wolności osobistej. Można nawet
zaryzykować twierdzenie, że mieli skłonności anarchistyczne, co
zresztą zarzuca im jeden z naszych wybitnych historyków Tadeusz
Korzon, tak oto charakteryzujący społeczność kozacką: „Dzika,
ciemna, pragnąca jedynie wolności, opilstwem zamroczona,
niebezpieczna narośl na ciałach państwowych Polski i Moskwy"13.
Jest to opinia niewątpliwie stronnicza i krzywdząca, ale w części
dotyczącej przywiązania do wolności bezspornie prawdziwa.
Początkowo więc łączono się w grupy jedynie dla realizacji
doraźnych potrzeb, samoobrony lub organizacji łupieżczej wyprawy.
Grupy wybierały spośród siebie dowódców, czyli atamanów; ich
władza trwała tak długo, jak długo istniała przyczyna, dla której
dana grupa powstała, a więc na czas trwania wyprawy.
Czasem, gdy zaistniała konieczność przeprowadzenia specjalnych
przygotowań, zakładano obozy warowne zwane z tatarska koszami.
Działo się tak najczęściej w przypadku organizowania dalekich
wypraw odwetowych i rabunkowych na tatarski Krym lub nawet na
ziemie tureckie. W koszu zbierali się ochotnicy, gromadzono broń i
zapasy prochu, budowano statki rzeczno-morskie, zwane czajkami
itd. Kosze zakładano w miejscach z natury obronnych, a więc
najczęściej na dnieprowych wyspach.
Władzę w tych obozach sprawował wybrany spośród towarzystwa ata-
man koszowy. Do jego zadań należało przede wszystkim organizowanie
i kierowanie przebiegiem przygotowań, a także przestrzeganie
dyscypliny wśród Kozaków zgromadzonych w obozie i utrzymanie ich w
trzeźwości. A nie była to bynajmniej sprawa łatwa, gdyż byli oni
ogólnie znani ze swej skłonności do pijaństwa. Beauplan na
przykład podaje w swej relacji, że nie było w tamtych czasach
innej grupy na świecie, która tak bardzo ulegałaby temu nałogowi.
Twierdzi on wręcz, że: „Nie są oni nigdy tak pijani, by nie mogli
zacząć picia od nowa"14. W opinii tej sekundują mu wszyscy
współcześni autorzy. O pijaństwie Kozaków wspominają też pieśni
ludu ukraińskiego. Jednym słowem wódka, wino i piwo towarzyszyły
kozactwu właściwie przez cały czas, w trakcie podejmowania
wszelkich, najważniejszych nawet decyzji, zwłaszcza w czasie
wyboru starszyzny czy też podczas podejmowania oficjalnych gości i
posłów.
"T.Korzon, Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t. II, Lwów 1923,
s. 296. 14 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s.
110.
22

background image

Pijaństwo ustawało jednakże (a przynajmniej powinno było ustać) w
okresie przygotowań do wypraw wojennych i w trakcie ich trwania.
Za złamanie tej zasady groziły bardzo poważne kary, które
wymierzał właśnie ataman koszowy.
Z czasem, gdy Kozacy przestali być wyłącznie „lądowymi piratami" i
z wolna zaczęli stawać się elitą polityczną narodu ukraińskiego
(kwestią tą zajmiemy się szerzej w dalszych rozdziałach) powstała
konieczność powołania trwałych form organizacyjnych zdolnych do
kierowania tą społecznością również w okresach między wyprawami.
Naj starszą z nich i niewątpliwie najważniejszą była rada kozacka.
Brali w niej udział wszyscy członkowie bractwa i nierzadkie bywały
przypadki, że w obradach uczestniczyło po kilkanaście, a nawet
kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Rada zbierała się najczęściej po
południu, a o rozpoczęciu obrad informowano wystrzałem z działa i
bębnieniem w litaury15.
Z biegiem lat powstał zwyczaj zwoływania rad kilka razy w roku,
najczęściej w dniu Nowego Roku, na Święta Wielkanocne i pierwszego
października. Jeśli jednak zaistniały specjalne okoliczności, na
przykład konieczność rozsądzenia sporów, których w tej
społeczności nigdy nie brakowało, lub podjęcia decyzji w kwestii
buntu przeciw szlachcie, to można było zwołać członków bractwa na
nadzwyczajne obrady w każdej porze roku. Czasem zresztą decydował
o tym kaprys podchmielonych Zaporożców, którzy po prostu wynosili
na plac obozowy litaury i waląc w nie czym popadło zwoływali
załogę Siczy (o obozach zwanych Siczami szerzej w dalszej części
rozdziału). Dobosz, do którego funkcji należało zwoływanie
członków bractwa bębnieniem, nie stawiał zazwyczaj oporu, gdyż
„inicjatorzy" obrad mogli go po prostu zatłuc kijami.
Obradom rady, zarówno „statutowym", jak i tym zwoływanym adhoc,
przewodniczył zawsze ataman koszowy.
Do kompetencji rad należało przede wszystkim podejmowanie decyzji
w najbardziej węzłowych, najistotniejszych sprawach, takich jak
organizowanie wypraw na Krym lub miasta tureckie, czy buntów
przeciw Rzeczpospolitej . Rada przyjmowała również obcych posłów i
ustalała ogólne pryncypia polityki zagranicznej. Te ostatnie
oczywiście zupełnie bezprawnie, gdyż Kozacy nie powinni byli,
zgodnie z prawem Rzeczpospolitej,
' Były to wielkie bębny, których używano np. do wybijania pobudki.
23
utrzymywać żadnych kontaktów z obcymi państwami. Zakazu tego
jednak nie przestrzegano i liczne poselstwa przybywały na Sicz lub
z niej wychodziły. Szczególnie ożywione kontakty utrzymywano z
Moskwą, Tatarami i Turcją, ale nie brak było poselstw i z innych,
odleglejszych krajów, z Rzeszy Niemieckiej czy też Wenecji.
Rady oceniały również działalność starszyzny, zwłaszcza atamana.
Ważne było to, czy prowadzi on politykę uzgodnioną z radą i czy w
swych działaniach jest skuteczny. Jeśli ocena wypadała
niepomyślnie, wówczas atamana odwoływano, a wraz z nim cała
starszyznę kozacką. Działo się to zazwyczaj w trakcie noworocznej
rady, choć nie tylko. Musimy bowiem stale pamiętać, że społeczność
kozacka nie posiadała stałych, spisanych norm postępowania i wiele

background image

zależało od kaprysu czerni, która dość często korzystała ze swej
przewagi liczebnej i potrafiła wymóc na swej starszyźnie dogodne
dla siebie decyzje. Nierzadko więc dokonywano zmiany atamana
wówczas, gdy pojawił się nowy, szczęśliwszy kandydat, potrafiący
przekonać do siebie pospolitych Kozaków.
Rada kozacka była więc najbardziej charakterystyczną dla tej
społeczności instytucją demokracji bezpośredniej. L. Podhorodecki
twierdzi, że była to demokracja w pewnym sensie pozorna, gdyż
wszystkie projekty decyzji przygotowywała starszyzna, tworząca
obradującą odrębnie „małą radę". Rada (ta duża, skupiająca
wszystkich Kozaków) mogła jedynie przyjąć je lub odrzucić.
Niewątpliwie ma sporo racji, a do jego opinii można dodać jeszcze
i to, że tłumem można było łatwo sterować, tym bardziej że obrady
obficie „podlewano" gorzałką (na trzeźwo bowiem Kozacy niechętnie
zabierali głos, obawiając się śmieszności; świadczy o tym
chociażby przebieg kilkakrotnie już wspomnianego poselstwa E.
Lassoty). No, ale z drugiej strony, czyż zjawisko manipulacji
tłumem nie należy do stałych grzechów wszystkich demokracji
bezpośrednich? Czyż nie podobnie działo się w Atenach, ojczyźnie
demokracji, za czasów chociażby Peryklesa? Oczywiście były
różnice. Rada kozacka była ciałem bardzo burzliwym, a gdy wódka
podgrzała temperamenty, dochodziło często do gwałtownych kłótni,
bójek, a nierzadko i morderstw. W Atenach było spokojniej i
zapewne bardziej kulturalnie. Ale w gruncie rzeczy były to kwestie
marginalne. Istota sprawy sprowadza się bowiem do tego, że
przeciętny „zjadacz chleba" w Atenach był równie mało (a kto wie,
czy nawet nie mniej) przygotowany do podejmowania najważniejszych
decyzji o losach państwa, jak przeciętny Kozak o losach swego
bractwa. W obu też przypadkach przywódcy wy-
24
korzystywali ten fakt przygotowując projekty decyzji i manipulując
sprytnie i inteligentnie tłumem w celu ich przeforsowania.
Powróćmy jednak do ewolucji form organizacyjnych wśród Kozaków.
Sprawne przeprowadzenie wyprawy lub powstania wymagało wyłonienia
dowódcy. Aktu tego dokonywano po zakończeniu przygotowań. Odbywała
się wówczas prawdziwa kampania wyborcza, po której rada wybierała
atamana nazywanego często również hetmanem. Niewykluczone zresztą,
że początkowo funkcje atamana koszowego i atamana (hetmana)
kierującego wyprawą powierzano tej samej osobie. Niektórzy
historycy, jak na przykład W. Serczyk, uważają wręcz, że po raz
pierwszy funkcje te rozdzielono dopiero przy wyborze B.
Chmielnickiego na stanowisko hetmańskie, w kwietniu 1648 roku.
Sądzę, że nie do końca można zgodzić się z tym stanowiskiem i że
nie było w tym względzie żadnych reguł.
Atamanom (hetmanom) przysługiwały specjalne insygnia władzy w
postaci buławy i buńczuka, czyli laski zakończonej ostrzem, do
której przytwierdzano kitę z końskiego włosia. Mimo to jednak,
przynajmniej początkowo, tytuł ten nie kojarzył się Kozakom z
jakimiś specjalnymi przywilejami. Po prostu był to dowódca,
którego władza kończyła się z chwilą zakończenia wyprawy. Zmieniło
się to dopiero po roku 1648, kiedy to Bohdan Chmielnicki uzyskał

background image

pełnię władzy nie tylko woj skowej, ale również cywilnej nad
większością terytorium Ukrainy i sprawował j ą nieprzerwanie przez
wiele lat, aż do śmierci.
Wybory władz kozackich miały interesujący koloryt. Do dobrego tonu
należało „krygowanie" się kandydatów. Ataman-elekt kilkakrotnie
odmawiał przyjęcia stanowiska twierdząc, że jest go niegodny.
Beauplan obserwujący zwyczaje kozackie doszedł nawet na tej
podstawie do wniosku, że jeśli opierał się zbyt długo, to jako
zdrajca bywał po prostu mordowany przez swych wyborców. Tak źle
oczywiście nie było. W najgorszym przypadku delikwent mógł ponieść
uszczerbek na czci, a czasami również i ciele.
Osobiście jestem przekonany, że w wielu wypadkach kandydaci do
funkcji hetmana zupełnie szczerze bronili się przed jej
przyjęciem, gdyż rola atamana nie była wcale łatwa i...
bezpieczna. Wprawdzie w trakcie wyprawy stawał się on - w sensie
dosłownym—panem życia i śmierci wszystkich jej uczestników i mógł,
jak pisze Beauplan, „ścinać głowy i wbijać na pal", lecz po jej
zakończeniu był bezwzględnie rozliczany ze swych poczynań i
osiągniętych rezultatów. Ale jeśli popełnił błąd, jeśli nie wy-
25
kazał się walecznością i nie odniósł sukcesu, wówczas po
zakończeniu wyprawy nie otrzymywał „absolutorium", a to bardzo
często oznaczało koniec nie tylko kariery, ale nawet życia. „W
czasie mojej siedemnastoletniej służby temu krajowi, wszyscy
którzy obejmowali ten urząd, źle kończyli" - pisze Beauplan.
Zapewne miał rację. Dowódcy, który utracił zaufanie swych
podkomendnych, najczęściej nie udzielano dymisji, nie przenoszono
na „zasłużoną emeryturę", lecz po prostu obcinano głowę lub w inny
sposób, czasem nader wymyślny, pozbawiano życia. Taki los spotkał
na przykład Łobodę w obozie na uroczysku Sołonica i nic mu nie
pomogły jego dawne „przewagi" w czasie wypraw po tatarskie i
tureckie dobro oraz sukcesy w walkach z wojskami Rzeczpospolitej.
Ostatecznie, po wielu latach, zapewne przy zastosowaniu znanej i
sprawdzonej metody prób i błędów, wykształciły się stałe formy
organizacyjne bractwa, a samo bractwo coraz częściej zaczęło
używać w stosunku do siebie nazwy wojska kozackiego lub
zaporoskiego. Kozaków podzielono na pułki, sotnie i kurenie.
Pojawiły się nowe stanowiska generalnego dobosza, generalnego
asawuła, czyli adiutanta hetmańskiego, oboźnego, generalnego
puszkarza odpowiedzialnego za artylerię, podskarbiego i
buńczucznego. Stanowiska te miały swe odpowiedniki w pułkach
kozackich, którymi dowodzili pułkownicy.
Powołano też do życia funkcje o charakterze bardziej
administracyjnym niż wojskowym, jak na przykład tłumacza (funkcja
bardzo ważna, jeśli weźmiemy pod uwagę ożywione kontakty
Zaporożcow z zagranicą) lub kantarżeja kontrolującego prawidłowość
używanych na Siczy i w innych obozach kozackich miar i wag.
Pobierał on również opłaty od kupców handlujących na terenie
obozów.
Później, już pod koniec XVII i na początku XVIII wieku, pojawiły
się również i inne funkcje, świadczące o rozwoju wewnętrznym

background image

kozaczyzny i ojej, by tak rzec, dojrzewaniu do funkcji elity
narodu ukraińskiego. Mam tu na myśli zwłaszcza atamanów szkolnych
opiekujących się uczniami szkół cerkiewnych, a także nakaźnego
pułkownika dowodzącego oddziałami patrolowymi spełniającymi typowe
funkcje policyjne na terenach podległych wojsku zaporoskiemu.
Wówczas też, w wyniku coraz bardziej utrwalającego się podziału na
lewobrzeżną - rosyjską i prawobrzeżną - polską Ukrainę powstała
praktyka powoływania dla tych terenów odrębnych hetmanów, a co za
tym idzie dublowania wszystkich innych stanowisk.
26
Początkowo, jak już wspominałem, wszystkie funkcje w wojsku
zaporoskim pochodziły z wyboru. Później jednak, być może już pod
koniec XVI wieku, a na pewno w wieku XVII pojawiły się funkcje z
mianowania, tj. hetmanów względnie atamanów nakaźnych, a także
wspomnianych już nakaźnych pułkowników, tj. wyznaczonych i
mianowanych przez hetmana dowódców wydzielonych oddziałów.
Z biegiem czasu wzrosła też liczba żołnierzy w pułkach. Początkowo
liczyły one po około 500 żołnierzy, aby w miarę rozwoju kozaczyzny
dojść do 3 tysięcy i więcej. Nazwy pułków pochodziły od
miejscowości, w której stacjonowała ich administracja. Był więc na
przykład pułk białocer-kiewski, kaniowski, korsuński itd. Liczba
pułków nie była stała i zmieniała się w zależności od potrzeb i
liczby członków bractwa. Za Chmielnic-kiego, gdy armia zaporoska
rozrosła się do wręcz gigantycznych, jak na owe czasy, rozmiarów,
było ich siedemnaście, a ich dowódcy pełnili na podległym sobie
terenie również funkcje administracyjne.
Powstanie trwałych form organizacyjnych nie zmieniło zapatrywań
Kozaków na sprawy wolności osobistej. W zasadzie do końca swego
istnienia pozostali oni społecznością poddającą się bardzo
niechętnie i z ogromnymi oporami wszelkim regułom i wszelkiej
dyscyplinie, nawet jeśli była ona wdrażana przez własną,
pochodzącą z wyboru starszyznę, traktowaną zresztą na co dzień
bardzo familiarnie i często nader bezceremonialnie. Nie należały
też do rzadkości przypadki buntu wobec atamanów, co czasem
prowadziło do walk bratobójczych. W 1598 roku na przykład część
Kozaków zbuntowała się przeciw legalnie wybranemu atamanowi
Tichonowi Bajbuzie i opanowała Sicz, wybierając następnie
„kontrhetmanem" Fiodora Połousa. Doszło do nieuniknionego starcia,
w którym zwyciężył Bajbuz, ale w wyniku którego zginęło kilkuset
Kozaków. Nawet Chmielnicki, choć posiadał tak ogromną władzę i
osobisty autorytet, musiał zwalczać różnych konkurentów i tłumić
bunty czerni i Niżowców należących do najbardziej radykalnej
„lewicy" kozackiej .
W ten oto sposób na przestrzeni wielu dziesiątków lat wykształciła
się ostatecznie kozaczyzna ukrainna, agresywna i bojowa
organizacja ludzi odważnych i świetnie wyszkolonych, prawdziwych
piratów stepowych, o których Jan Zamojski pisał w liście do
Gdańszczan 25 października 1600 roku, że: „W tej wojnie (wyprawa
multańska -R. R.) najświet-niej zajaśniało męstwo Niżowców; ten
żołnierz ma obszarpaną odzież,
27

background image

Schemat organizacyjny wojska zaporoskiego16
Podskarbi . ■-._..
Oboźny
Rada
(koło)
wojska
zaporoskiego
Dobosz
Kancelaria pisarza
Buńczuczny Sędzia
Ataman
Asawuł
Kancelaria asawuła
Puszkarz
Pułki kozackie (pułkownicy)
S o t n i e (setnicy)
O
O
K u r e n i e (atamani kurenni)
16 Schemat wzorowany na: L. P o dhorode cki, Sicz Zaporoska,
Warszawa 1978,
s. 77.
28
lecz przesławną cnotą odwagi i waleczności zasługuje życzliwość
waszą". Piękne słowa, ale, jak zobaczymy, niestety tylko słowa.
Pozostawmy jednak na chwilę na uboczu rycersko-przygodową historię
powstania kozaczyzny i spójrzmy na nią chłodnym okiem historyka,
badacza struktur i zadań państwa. O czym świadczy z tej
perspektywy powstanie bractwa? A no o tym, że państwo - początkowo
Wielkie Księstwo Moskiewskie, a potem Polska - nie spełniło
podstawowych zadań zapewnienia ochrony swym obywatelom (nieważne,
że część z nich była w permanentnym konflikcie z prawem). Państwo
powinno bowiem, z jednej strony, bronić kozakujących dobyczników
przed Tatarami, a z drugiej ~ ująć ich proceder w jakieś sensowne
ramy organizacyjne i prawne. Gdyby tak się stało, to zapewne nie
powstałaby kozaczyzna ukrainna, organizacja, która już w niecały
wiek później wbiła kilka decydujących gwoździ do trumny
Rzeczpospolitej. To nie Tatarzy bowiem, ale przede wszystkim
struktura państwa, trudny do wytrzymania i akceptacji wyzysk
pańszczyźniany, a wreszcie właśnie wspomniany niedowład władz
państwowych na kresach, przyczyniły się głównie do jej powstania.
Wpłynęły też decydująco na wytworzenie się podstawowych cech tej
organizacji. To z tego właśnie powodu stała się ona tak
wojownicza, tak trudna do okiełznania i bojowa z jednej strony, a
anarchistyczna, bo negująca wszelkie struktury państwa, z drugiej.
Cóż zresztą mówić o ochronie ludzi buszujących w stepach, jeśli
państwo nie potrafiło bronić nawet ludności osiadłej, mieszkańców
ukrain-nych wsi i miast. Jadący na Zaporoże w 1594 roku Eryk
Lassota zawarł w swej relacji następującą informację: „To miasto
(chodziło o Przyłukę, miasto należące do książąt zbaraskich - R.
R.) posiada bardzo piękne, urodzajne i rozległe pola i ziemie

background image

uprawne, na których widzi się tu i ówdzie wiele małych dziwnych
domów z otworami do strzelania, stojących oddzielnie, do których
chłopi, gdy nagle i nieprzewidzianie zostają napadnięci przez
Tatarów, uciekają i w nich się bronią; dlatego też każdy chłop,
gdy jedzie w pole, ma swoją ręczną strzelbę na szyi oraz szablę
lub tasak u boku, ponieważ bardzo często nawiedzają ich Tatarzy i
oni prawie nigdy nie są przed nimi bezpieczni"17. W następnych
dziesięcioleciach nic się pod tym względem nie zmieniło, o czym
świadczy chociażby późniejsza o pół wieku relacja Beauplana,
opisującego między innymi sposo-
17 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 59.
29
by ataków czambułów tatarskich na wsie ukraińskie: „...rozbiegają
się po wioskach, oblegają je, pozostawiając cztery wartownicze
korpusy wokół wsi, rozpalają i podsycają przez całą noc wielki
ogień z obawy, by im żaden chłop nie umknął. Następnie grabią,
palą, zabijają wszystkich opornych. Łapią i zatrzymują tych,
którzy im się sami poddają - nie tylko mężczyzn, kobiety z dziećmi
przy piersi, lecz również zwierzęta... Okrucieństwo Tatarów
skłania ich do niezliczonych wprost podłości, jak to gwałcenie
dziewcząt, zniewalanie żon w obecności ojców i mężów, a nawet
obrzezanie dzieci w obecności rodziców, by móc je ofiarować
Mahometowi" 18.Nie żyło się więc ludziom lekko, łatwo i
przyjemnie, a zwłaszcza bezpiecznie na pięknej i bujnej Ukrainie i
nie dla wszystkich była ona „ziemią obiecaną", o czym wymownie
świadczą pieśni ludowe z tamtego okresu, chociażby ta:
Za riczkoju wohni horiat,
Tam Tatary polon dilat.
Seło nasze zapałyfy
Staru neńku zarubafy
A myleńku w polon wziafy.
A w dolyni bubny hudut,
Bo na zariz ludej wedut,
Kolo szyi arkan wjetsia
I po nohach łańcuch bjetsia.
(Za rzeczką ognie płoną, tam Tatarzy łupy dzielą. Wieś naszą
spalili i dobytek zagrabili. Starą niańkę zarąbali, a najmilszą
wzięli w niewolę. A w dolinie huczą bębny, bo ludzi wiodą na rzeź;
szyje owija im arkan, a na nogach brzęczą łańcuchy)19.
Jednym z głównych celów napadów tatarskich było branie jeńców,
czyli jasyru. Wielu z nich marło z ran, głodu i zmęczenia już w
trakcie forsownego marszu przez Dzikie Pola. Tych, którzy
przeżyli, sprzedawano na targach na Krymie i w Stambule. Najwyższą
cenę uzyskiwano za młodych, obrzezanych chłopców wcielanych (po
przejściu na wiarę muzułmańską) do elitarnych formacji
janczarskich. Wielu z nich po dojściu do pełnoletności uzyskiwało
wysokie stanowiska w armii lub administracji tureckiej.
18 Tamże, s. 132 i 133.
19 Cyt zaL. Podhorodecki, Sicz Zaporoska, Warszawa 1978, s. 11 i
12.

background image

Młode i ładne dziewczęta trafiały zazwyczaj do haremów. Niektóre z
nich zrobiły oszałamiającą wręcz karierę; zostając ulubionymi
żonami sułtanów uzyskiwały nieraz ogromny wpływ na politykę
państwa. Słynna była zwłaszcza historia Roksolany, córki popa z
Rohatyna, która została żoną sułtana Sulejmana I Wspaniałego.
Los większości jeńców był jednak wprost tragiczny i prawdę mówiąc
mogli oni jedynie zazdrościć tym, którzy zginęli od razu w trakcie
napadu. Jeńców pędzono do portu w Kaffie, gdzie ładowano na
statki, których „standard" przypominał do złudzenia znane z
literatury statki przewożące czarnych niewolników z Afryki na
plantacje w różnych częściach świata. Podróż, trwającą nieraz
kilka tygodni, odbywali tak niemiłosiernie stłoczeni, że nie mogli
nawet usiąść i nawet spali na stojąco. Po przybyciu do miejsca
przeznaczenia pracowali najczęściej przy robotach publicznych.
Była to praca ponad siły, najczęściej w palącym słońcu. Karmiono
ich (zresztą bardzo skąpo) zgniłymi warzywami i padliną,
niejednokrotnie pełną robaków, a na noc zamykano w zimnych i
wilgotnych podziemiach twierdz. Nie szczędzono im jedynie kar,
najczęściej chłosty, wymierzanych za najmniejsze, często wręcz
urojone przewinienie. Trudno więc się dziwić, że w tych warunkach
śmierć była na porządku dziennym.
Jeszcze gorszy był los jeńców sprzedanych na galery, czyli
wiosłowo--żaglowe statki morskie. Wioślarze siedzieli przykuci do
wioseł na ławach usytuowanych w poprzek pokładu. Zazwyczaj na
jedno wiosło przypadało 5-6 wioślarzy. Nadzorcy podawali tempo
uderzeń wioseł za pomocą knuta spadającego na barki niewolników. W
trakcie podróży morskiej galernicy nie wstawali w ogóle z miejsc i
praktycznie nie odpoczywali. Chwila odpoczynku następowała dopiero
po przybiciu do portu, gdzie czasem części z nich pozwalano zejść
na ląd i zająć się noszeniem towarów.
Czyż można się więc dziwić, że wieści o losie jasyru budziły na
Ukrainie grozę i współczucie?
Niestety, nieliczne i słabe wojska polskie nie potrafiły zapobiec
nieustannym napadom i ludność Ukrainy mogła liczyć j edynie na
siebie i na... Kozaków, którzy przeszli przecież tę samą szkołę. W
ten sposób, na bazie wspólnych interesów zaczął tworzyć się sojusz
ludu ukraińskiego z Kozakami, o którym jeszcze nieraz będziemy
mieli okazję wspomnieć.
Kozaków było początkowo niewielu, zaledwie kilkuset. W 1534 roku
liczono ich na 2, a w 1553 już na 3 tysiące. W następnych latach
liczba ich wzrastała nieustannie. Szymon Staro wolski w swej
wydanej w 1632 roku
30
31
pracy pt. Polska albo opisanie położenia Królestwa wspomina o
około 40 tysiącach, natomiast zdaniem wielokrotnie już cytowanego
Beauplana w przededniu powstania Chmielnickiego łącznie wszystkich
Kozaków było aż 120 tysięcy. Zapewne są to liczby znacznie
przesadzone, niemniej jednak musimy się zgodzić co do tego, że
była to, jak na owe czasy, bardzo duża grupa ludzi, nie
zapominajmy bowiem, że cała ludność Rzeczpospolitej liczyła w XVII

background image

wieku około 8-9 milionów, natomiast na Ukrainie właściwej, a więc
na Kijowszczyźnie, Bracławszczyźnie i przyłączonej po wojnie
smoleńskiej ziemi czernihowskiej mieszkało wówczas mniej więcej
około 845 tysięcy20.
Najwięcej oczywiście wśród Kozaków było Rusinów z bliższych i
dalszych rejonów Ukrainy i Białorusi, ale nie brak było również
Polaków, Mołdawian, mieszkańców Wielkiego Księstwa Moskiewskiego,
Serbów, Litwinów, Tatarów, a nawet Niemców, Austriaków i
Włochów21. Była to więc ponadnarodowa wspólnota ze zdecydowaną
jednakże przewagą narodowości rusińskiej.
Pod względem społecznym dominował z kolei element plebejski, a
więc zbiegli chłopi pańszczyźniani i zdeklasowani mieszczanie. Nie
brak było jednak również, przynajmniej w początkowym okresie,
poszukującej przygód lub uciekającej przed prawem szlachty, a
nawet magnatów. Jednym z najznamienitszych przedstawicieli tej
grupy był Samuel Zborowski.
Kozaczyzna od samego niemal początku była społecznością bardzo
zróżnicowaną, nie tylko pod względem narodowościowym i społecznym,
ale również pod względem, by tak rzec, zawodowym, a także
ekonomicznym. Decydowało o tym wiele czynników, między innymi
osobiste upodobania, osobista dzielność i zaradność, a także — a
może nawet przede wszystkim - przeszłość.
Zacznijmy od przypomnienia, że nie wszyscy Kozacy wracali zimą „na
włość", czyli do wsi, miast i miasteczek ukraińskich. Czasem
decydowała o tym odległość od miejsca zamieszkania, bo, jak
pamiętamy, kozakowa-niem zajmowali się niejednokrotnie ludzie
przybyli z odległych stron. Byli też tacy, którzy z własnej woli i
wyboru zdecydowali się zerwać z wszelki-
20 Warto pamiętać, że w XVII wieku Ruś Czerwona, Wołyń i Podole
nie wchodziły w skład Ukrainy. Gdyby jednak zliczyć ludność
terenów „ruskich", to okaże się, że w 1640 roku mieszkało tam
blisko 2 i pół miliona ludzi.
21 Dane pochodzą z zachowanego rejestru z roku 1581. Okazuje się,
że 80% Kozaków wywodziło się z ośrodka ukraińsko-białoruskiego,
20% to inne narodowości.
32
mi formami życia społecznego, typowi samotnicy lub ludzie nie
akceptujący reguł narzuconych przez ówczesne państwo, w tym
zwłaszcza systemu społecznego i politycznego. Większość jednak po
prostu wracać nie mogła. Byli to ludzie znajdujący się, z różnych
zresztą przyczyn, w konflikcie z prawem, najczęściej zbiegli
chłopi pańszczyźniani obawiający się pościgu swych panów i
związanych z tym represji. Wszyscy oni na zimę pozostawali w
stepach i w ten sposób wyodrębniła się grupa Kozaków niżowych lub
zaporoskich, a więc mieszkających stale w stepach, „na niżu" lub
„za porohami".
Początkowo mieszkali oni w zimownikach. Były to najczęściej
prymitywne, drewniane chaty, w których ogień palił się pośrodku
izby, a dym szczelinami dachu uchodził na zewnątrz. Stawiano je
najczęściej w pobliżu rzek i kanałów dnieprowych lub też na
wyspach, a więc wszędzie tam, gdzie nie brakowało dobrej paszy dla

background image

zwierząt, wody i dobrych warunków do polowania i łowienia ryb. Z
czasem jednak bardziej zaradni, a zapewne i lubiący pracę na
gospodarstwie, no i przede wszystkim bogatsi (środki finansowe
pochodziły najczęściej z łupów) zaczęli rozwijać swe
„posiadłości". Obok chaty pojawiały się stajnie, obory i komory.
Całość z reguły otaczano żywopłotem i kamiennym murem. Do jego
budowy używano okrągłych kamieni, które nie mogły przylegać zbyt
ściśle do siebie. Pozostawały więc mniejsze lub większe otwory,
przez które właściciel mógł obserwować okolicę i ostrzeliwać się
przed nieprzyjacielem. Ziemi wokół było dość i w dodatku była to
na ogół ziemia niczyja, „Boża", toteż niektórzy Kozacy posiadali
po 15-20, a nawet więcej włók22.
Ziemię uprawiano w gruncie rzeczy bardzo prymitywnie, nie stosując
żadnych, znanych już wówczas metod agrarnych. Po prostu wysiewano
zboże tak długo, aż zupełnie wyjałowiona ziemia przestawała dawać
plon. Wówczas najczęściej przenoszono się w inne miejsce. Zebrane
ziarno ukrywano w specjalnych jamach, wylepionych gliną i
przykrytych deskami, na które sypano ziemię, tak aby w razie
napadu nie dostało się w ręce Tatarów.
Warzyw uprawiano niewiele, bo też i nie było potrzeby. W stepach
bowiem, zdaniem kronikarzy, rosły w stanie dzikim szczaw,
gorczyca, marchew, cykoria, cebula, karczochy i wiele innych
roślin potrzebnych w gospodarstwie i w kuchni.
Znacznie poważniejszą od rolnictwa rolę w gospodarstwach kozackich
odgrywała hodowla owiec i bydła. Wprawdzie niewielką wagę przywią-
22 Chodziło zapewne o tzw. włókę lub łan kmiecy mający około 3,96
ha.
33
zywano do mleczności krów (dlatego powiedzenie, że Ukraina była
krajem „mlekiem i miodem płynącym" grzeszy pewną przesadą), ale
hodowano ich sporo, głównie na mięso. Z tego też powodu krowy
zaporoskie były duże, wysokie i bardzo umięśnione. Wielką wagę
przywiązywano też do hodowli koni, na które zawsze istniał popyt.
Nie wszyscy jednak Zaporożcy chcieli, a przede wszystkim mogli
posiadać własne gospodarstwa. Aby je założyć nie wystarczała
bowiem wolna ziemia. Trzeba było jeszcze posiadać odpowiednie
środki finansowe. Mogli więc pozwolić sobie na to jedynie ci,
którym poszczęściło się w czasie wypraw wojennych lub zwyczajnie
grabieżczych. Reszta, tzw. gołota (stąd nasza hołota) lub, jak ich
często nazywano, siromachy, nie posiadała nic i jeśli nie wracała
na zimę do miast, to najczęściej mieszkała w tzw. siczach. Nazwa
była zapewne pochodną terminu „zasieki" i oznaczała warowny obóz
umocniony ziemnymi i drewnianymi wałami. Sicze zakładano na
wyspach dnieprowych, dzięki czemu były trudniejsze do zdobycia.
Jak już wspomniałem pierwszą Sicz na wyspie Mała Chortyca założył
magnat ukraiński książę Dymitr Wiśniowiecki, o którym nieraz
jeszcze będziemy wspominali, gdyż w dziejach Kozaczyzny odegrał
niemałą i, powiedzmy to od razu, raczej pozytywną rolę.
Informację o istnieniu tej Siczy przekazał nam E. Lassota; płynąc
Dunajem w 1594 roku zauważył ruiny zamku, o którym towarzyszący mu
Kozacy powiedzieli, że był „przez Wiśniowieckich przed około

background image

trzydziestu laty zbudowany, a przez Turków i Tatarów zburzony"23.
Fakt ten potwierdziły prace wykopaliskowe, dzięki którym wiemy, że
obóz otaczały wały wysokości około 14 m i długości ponad 160 m.
Niewykluczone, że mniej więcej w tym samym czasie istniała druga
Sicz na wyspie Tomakówka. Została ona zniszczona przez Tatarów w
roku 1593, już po upadku powstania Krzysztofa Kosińskiego.
W tym samym jeszcze roku Kozacy założyli nową Sicz na wyspie
Bazawłuk. To w niej właśnie przyjmowano w 1594 roku posła
habsburskiego E. Lassotę. Otoczono ją wałami ziemnymi wysokości 10
m wzmocnionymi palisadą z wieżami strażniczymi oraz fosą. Obwód
wałów wynosił 1500 m. Na wałach ustawiano armaty dużego kalibru
(wspomina o tym E. Lassota pisząc: „Przybyliśmy do wyspy zwanej
Bazawłuk, położonej przy odnodze Dniepru koło Czartomeliku... Tam
Kozacy
' Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 80.
34
mieli wtedy swój obóz... a gdy przybyliśmy, oddali wiele salw z
ciężkich dział"24). Dostępu do Siczy broniły nie tylko
fortyfikacje, lecz również konne patrole i piesze posterunki
informujące załogę o zbliżaniu się wroga sygnałami dymnymi.
Wewnątrz, na głównym placu wybudowano cerkiew, magazyny, arsenał,
kancelarię, warsztaty, prochownię i chaty, w których mieszkali
Kozacy stanowiący załogę Siczy. W ten sposób pojawili się Kozacy
siczowi.
Zdaniem Dymitra Ewarnickiego wszystkich Siczy wybudowanych przez
Kozaków było w różnych okresach osiem. Oprócz wspomnianych były
to: Mykityńska, Oleszkowska, Kamieńska i Podpyleńska (lub Nowa).
Możliwe, że było ich więcej, gdyż ze względów taktycznych
przenoszono Sicze co jakiś czas na inną wyspę, aby zdezorientować
Tatarów, przez długi czas głównych wrogów kozaczyzny zaporoskiej.
Jak pamiętamy jednak, nie wszyscy Kozacy pozostawali w stepach.
Spora ich część na zimę powracała na północ Ukrainy, do miast i
wsi. W ten sposób wydzieliła się następna grupa Kozaków, zwanych
grodowymi. Najwięcej ich osiedlało się podobno w Czerkasach,
dlatego w dokumentach z tamtego okresu dość często nazywa się
Kozaków - Czerka-sami. Sporo też osiedlało się ich w Kaniowie. Nie
brakowało ich również w innych miastach. Czasem powstawały w nich
wręcz odrębne dzielnice lub osiedla zamieszkałe przez Kozaków.
Stanowili oni element zdecydowanie niepożądany (dla władzy, ale
bardzo często również i dla mieszkańców), niepokorny i skłonny do
anarchii. No i nader awanturniczy! Przyzwyczajeni do zupełnej
swobody nie chcieli słuchać nikogo - ani władz miejskich, ani
starostów królewskich, ani tym bardziej szlachty. Nie płacili
podatków i, co gorsze, nie dawali się zaszufladkować do żadnej z
istniejących warstw społecznych. Po prostu byli ludźmi nie
mieszczącymi się w ramach ówczesnego społeczeństwa stanowego.
Można zresztą zaryzykować tezę, że nie pasowaliby oni do żadnego
modelu społeczeństwa, ani wówczas, ani w żadnym innym okresie.
Warto też pamiętać o jeszcze jednej kwestii, z powodu której byli
oni uciążliwymi mieszkańcami miast i wsi. Chodzi tu o — mówiąc
delikatnie - nazbyt elastyczny stosunek do własności prywatnej. W

background image

źródłach wspomina się o tym dość często, również jak o ich
skłonnościach do alkoholu i awanturnictwie. Na przykład w 1503
roku namiestnik w Czerkasach, Seń-
24 Tamże, s. 67-68.
35
ko Połozowicz, sporządził notatkę informującą o skonfiskowaniu
rzeczy skradzionych przez Kozaków kupcom. Były wśród nich i guzy
złote, i perły, i kamienie szlachetne, i wiele innych luksusowych
towarów25.
Trudno więc się dziwić, że władza ustosunkowywała się do nich
raczej negatywnie starając się albo zmusić ich siłą do przyjęcia
obowiązujących reguł, albo też usunąć z terenów zamieszkałych.
Pierwsze rozwiązanie było raczej trudne do zrealizowania bez
otwartego konfliktu (który zresztą przynajmniej od końca XVI wieku
wisiał już niejako „w powietrzu")- Próbowano więc drugiego
sposobu, a więc rugowania Kozaków z zamieszkałych części Ukrainy i
wypierania w stepy. Wysiłki zmierzające do osiągnięcia tego celu
ponawiano wielokrotnie. Na przykład w roku 1563 lustratorzy
starostwa krzemienieckiego zalecali: „Kozaków, też ludzi nie-
osiadłych, prychożych, nigdzie we wsiach dalej trzech dni nie
chować..."26.
Podobnie do Kozaków, „ludzi wolnych i nieposłusznych"
ustosunkowywały się władze niektórych miast ukraińskich, na
przykład Kaniowa, gdzie bardzo niechętnie przyjmowano tego rodzaju
przybyszów, starając się egzekwować poczynione przez nich szkody.
W wyniku tych akcji udało się, choć nie bez trudności, usunąć
część „swawolników" w stepy, dzięki czemu zwiększyła się liczba
Zaporożców, z których część dorobiła się, jak pamiętamy, wcale
niemałych gospodarstw. Dość często wykorzystywano w nich, jako
siłę najemną, innych, mniej zasobnych Kozaków. Jest to
najjaskrawszy wyraz głębokich nierówności ekonomicznych, a co za
tym idzie i społecznych, w ramach naszego bractwa. Z biegiem czasu
nierówności te pogłębiały się, a część Kozaków można zaliczyć co
najmniej do zamożnej szlachty. Świadczy o tym chociażby przykład
Bohdana Chmielnickiego, właściciela wcale niemałego majątku
Subotów, w którym, jak to wynika z jego relacji, były i cztery
stawy rybne i pola uprawne, i łąki, i gumno, w którym znajdowało
się czterysta kop zboża, hodowla koni i bydła i owiec. Majątek
wart był podobno tysiąc florenów, suma na owe czasy wcale
niemała27. Przyszły hetman kozacki ożeniony z Anną, córką innego
bardzo bogatego Kozaka Jakima Somki, przez wiele lat pędził w nim
żywot średniozamożnego szlachcica.
25 Archiw Jugo-Zapadnoj Rosii, cz. 3, t. 1, Kijów 1863, s. 2.
26 Tamże, s. 114 i 115.
27 Dokumenty Bohdana Chmielnickiego, wyd. I. Krypjakewycz, I.
Butycz, Kijów 1961, nr l,s. 24 i 25.
36
Większość jednak Kozaków była biedna jak przysłowiowa mysz
kościelna między innymi dlatego, że do zwyczajów tej społeczności,
wręcz do „dobrego tonu" przestrzeganego skrupulatnie przez
większość, należało trwonienie na pijaństwa i zabawy wszystkich

background image

zdobytych na wyprawach I nb w stepie dóbr. Po prostu po udanej
wyprawie na Sicz zjeżdżali handlarze i... muzycy z całej Ukrainy.
Pierwsi skupowali, przeważnie za bezcen, zdobyte dobra, a drudzy
przygrywali do niekończących się uczt i pijatyk.
Zabawy odbywały się zresztą nie tylko na Siczy. W zbiorach legend
i pieśni ukraińskich znalazła się również i taka: „Bywało,
przyjadą Zapo-rożcy z Siczy do Kijowa, dziesięciu, dwudziestu
ludzi i zaczynają hulać. Nakupią beczek z dziegciem i rozleją go
po bazarze. Wykupią wszystkie garnki i porozbijają je na kawałki;
nakupią ile się tylko znajdzie, wozów z rybami i porozrzucają je
po całym mieście: »jedzcie dobrzy ludzie«... Muzykanci grają, oni
zaś wziąwszy się pod boki idą koło bursy; tacy hetmani, że hej!"
Poza wszystkim byli to jednak doskonali żołnierze, nie brakowało
więc chętnych do korzystania z ich usług, zwłaszcza wśród
ukrainnych magnatów, którym również doskwierały częste najazdy
tatarskie. Werbowali więc chętnie Zaporożców tworząc z nich
doborowe oddziały kozackie w prywatnej służbie. W ten sposób
powstała więc następna grupa tzw. Kozaków dworskich lub zamkowych.
Oddziały te wykorzystywano zresztą nie tylko do walki z Tatarami,
lecz również do utrzymywania w ryzach poddanych, a także do
toczenia prywatnych wojen. Najsłynniejszym magnatem, który
werbował Kozaków pod swe znaki, był niewątpliwie Dymitr
Wiśniowiecki, przodek nie mniej słynnego „Jaremy".
Dość wcześnie możliwości wykorzystania Kozaków do obrony granic
dostrzegły również władze państwowe. Zaczęło się to już na
przełomie 1523/24, kiedy to wielki książę litewski (Ukraina
należała jeszcze wówczas do Litwy) nakazał Semenowi Połozowiczowi
i Krzysztofowi Kmity-czowi przeprowadzenie werbunku Kozaków i
dokonanie na ich czele wypadu wzdłuż Dniepru na posiadłości
tatarskie. Akcja powiodła się i powstał wówczas projekt, zresztą
nie zrealizowany (a szkoda), powołania stałej milicji kozackiej i
powierzenia jej zadania pikietowania granicy.
Również i w następnych latach liczni starostowie ukrainni - którym
powierzono zadanie obrony granic, lecz nie dano odpowiednich
środków
werbowali Kozaków. Nierzadko zresztą były to oddziały półprywatne.
Można tu wymienić tak słynne na pograniczu nazwiska jak Eustachy
Dasz-
37
kiewicz (którego nazywano czasem wręcz hetmanem kozackim),
Stanisław Lanckoroński, Bernard Pretficz, który na czele swych
Kozaków stoczył podobno aż 70 zwycięskich bitew z Tatarami, i
wielu innych. E. Dasz-kiewicz opracował nawet i przedstawił w roku
1533 na sejmie piotrkowskim interesujący projekt wykorzystania
Kozaków na służbie państwa do obrony Ukrainy: „...abyśmy na
Dnieprze - mówił w czasie obrad izby -dwa tysiące człeka chowali,
którzy by na czajkach przeprawy Tatarom i nas bronili, a kilkaset
jazdy do tego, którzy by im żywność obmyślili. Do tego na
Dnieprze, jako wiele jest takich ostrowów, aby na nich zamki
zbudowano..."28. Jego projekt z czasem doczekał się częściowej
realizacji. W tym mniej więcej bowiem kierunku zmierzał uniwersał

background image

króla Zygmunta Augusta z 1568 roku, nakazujący Kozakom pełnienie
służby na zamkach królewskich na Ukrainie, za co mieli otrzymywać
wynagrodzenie. W ślad za tym król wydał w roku 1572 hetmanowi
polnemu koronnemu Jerzemu Jazłowieckiemu polecenie stworzenia
„kozackiego pocztu". Starszym tego oddziału liczącego
najprawdopodobniej około 300 Kozaków został szlachcic Jan
Badowski.
W ten sposób powstał pierwszy rejestr kozacki i następna -
elitarna -grupa Kozaków, a mianowicie Kozacy rejestrowi. Podlegali
oni wyłącznie hetmanowi koronnemu, byli więc - zgodnie z ówczesnym
systemem prawnym - wyłączeni spod jurysdykcji władz cywilnych. Za
swą służbę Kozacy rejestrowi otrzymywali niewielkie raczej
wynagrodzenie, przeciętnie w wysokości 2 i pół złotego rocznie
oraz sukno na umundurowanie. Nie wynagrodzenie jednak było tu
ważne, lecz wyodrębnienie ich z masy kozackiej i nadanie im
statusu żołnierzy regularnej armii. Blask tego uznania, jak
słusznie stwierdza Zbigniew Wójcik, spływał na wszystkich Kozaków,
również tych pozostających poza rejestrem (a była ich ogromna
większość) i spowodował, że zaczęli się uważać za stan rycerski,
za „szlachetnie urożonych Kozaków" nie podlegających żadnej
miejscowej władzy państwowej, jedynie swym starszym, a przez nich
królowi i hetmanom. W gruncie rzeczy więc rejestr kozacki niczego
nie załatwił, bo obejmował znikomą część bractwa, a dodatkowo
zagmatwał sprawę i miał stać się, w niedalekiej już przyszłości,
przyczyną wielkich problemów i wielkich konfliktów. Powrócimy
jeszcze nieraz do tej kwestii.
28 F. Rawita-Gawroński, Kozaczyzna ukrainna w Rzeczpospolitej
Polskiej do końca XVIII wieku, Warszawa 1922, s. 34.
38
Jak więc widzimy, kozaczyzna nigdy nie była organizmem jednolitym.
Wręcz przeciwnie, dzieliła się na szereg grup o różnym statusie
społecznym i zawodowym. Niejednokrotnie też powstawały w jej łonie
bardzo ostre konflikty. Należy jednak pamiętać, że granice między
poszczególnymi grupami były dość płynne, a przynależność do nich
nie była rzeczą stałą i niezmienną. Status Kozaków zmieniał się
bowiem bardzo często. Kozacy dworscy, na przykład, często
porzucali służbę, aby wziąć, wspólnie z Niżowcami, udział w
wyprawach po „dobro tureckie lub tatarskie" (czasem, choć
rzadziej, czynili to również i rejestrowi). Z kolei Niżowcy w
okresach spokoju chętnie zaciągali się do pocztów i prywatnych
wojsk magnackich.
Podobnie płynną grupę, której skład zmieniał się nieustannie,
stanowili Kozacy rejestrowi. Ich liczba ulegała zresztą ciągłym
zmianom. Gdy Rzeczpospolitej groziła wojna, wówczas rejestr
powiększano werbując nowych Kozaków, zarówno spośród grodowych, j
ak i spośród Niżowców. Po jej zakończeniu przeprowadzano z kolei
jego redukcję. Wyrzuceni Kozacy powracali wówczas na Niż lub do
miast, albo też - dość często -szli na prywatną służbę.
Najbardziej chyba stabilną grupę stanowili ci Kozacy, którzy
założyli na Niżu własne gospodarstwa, choć i tu nie należały wcale
do rzadkości przypadki opuszczania swych włości i podejmowania

background image

służby w wojskach prywatnych lub państwowych albo też przenoszenia
się do miast w celu, na przykład, zajęcia się handlem. Jednym
słowem, społeczność kozacka była bardzo podzielona wewnętrznie,
często zantagonizowana, ale też bardzo ruchliwa i płynna.
39
I
3. Życie codzienne Kozaków ukrainnych
Treścią życia Kozaków były wyprawy wojenne. Gdy topniał śnieg, a
step pokrywała świeża trawa, wówczas Kozacy opuszczali swe
dotychczasowe siedziby, wędrowali na Sicz i rozpoczynali
przygotowania do wypraw na tatarskie uhisy, mołdawskie lub
tureckie miasta, a czasem, w miarę upływu lat i pogarszania się
stosunków na Ukrainie coraz częściej, do buntu przeciw szlachcie i
magnatom ukrainnym. Wojna żywiła Kozaków, wojna również ich
ubierała. Potwierdzają to dumki i pieśni ukraińskie, chociażby ta
o Kozaku Hołocie, której bohater, ubrany w łachmany dziurawe i
podszyte wiatrem, zdobył dostatnie ubranie dopiero po zabiciu
Tatara, kiedy to:
Buty tatarskie ściągał,
Na swoje nogi kozackie obuwał,
Odzienie ściągał,
Na swoje plecy kozackie odziewał
Czapkę jedwabną zdejmuje,
Na swoją głowę kozacką odziewa...
Na ogół jednak Kozacy nie przywiązywali zbyt wielkiej wagi do
swego stroju. Wręcz przeciwnie. Cytowany już kilkakrotnie Beauplan
pisze, że Kozacy: „Nic prostackiego w sobie nie mają prócz
odzieży". Zwłaszcza w początkach Kozaczyzny uciekający na Dzikie
Poła wynędzniali chłopi pańszczyźniani nosili na sobie łachmany
uszyte z płótna i zwierzęcych skór. Przeważnie były one brudne,
rzadko lub nawet nigdy nie prane. Był to wynik zarówno warunków, w
jakich przebywali Kozacy, ale też i ówczesnych poglądów na kwestię
higieny. A także swoisty „szpan", mówiono przecież, że Kozak raz
założoną koszulę lub spodnie nosi aż do chwili, gdy same spadną.
Zapewne więc jedynie deszcz spłukiwał z nich brud.
Taki stosunek do stroju miała oczywiście przede wszystkim czerń
zaporoska, siromachy. Starszyzna ubierała się zazwyczaj bardziej
wytwornie, w zasadzie podobnie jak polska szlachta. Świadczą o tym
między in-
nymi zachowane portrety; na przykład na portrecie atamana Hawryły
Gołubka widzimy mężczyznę w żupanie i bogatym filtrze.
Charakterystyczne dla jego wyglądu są również wąsy, a na wygolonej
głowie wielki czub. Większość Kozaków bowiem goliła brody i głowy
pozostawiając jedynie na jej czubku kępę włosów, czyli osełedec.
Osełedce hodowano z wielką starannością i często namaszczano, aby
włosy lepiej rosły, nic więc dziwnego, że osiągały imponującą
długość, nierzadko 70 cm lub więcej. Za dnia zakręcano je wokół
lewego ucha, dwu lub trzykrotnie, a gdy były szczególnie długie,
to prowadzono je następnie z tyłu głowy i zakładano na prawe ucho.
Na noc okręcano osełedce wokół głowy i związywano wstążeczką.

background image

Równie starannie dbano o wąsy, hodując je do imponujących
rozmiarów i często czerniąc.
Ubiór czerni kozackiej zmienił się nieco w czasach, gdy kozaczyzna
okrzepła i rozpoczęła wyprawy po „dobro" tatarskie, tureckie lub
szlacheckie. Pojawiły się wówczas białe koszule, kaftany zdobione
haftami, szerokie szarawary i skórzane buty. Czasem noszono
również, pochodzące oczywiście z łupów, żupany i kontusze. Jeszcze
bardziej widoczne stało się to po pierwszych sukcesach powstania
B. Chmielnickiego, kiedy to spore grupy Kozaków wzbogaciły się na
zdobytych łupach, co miało również wpływ na ich wygląd zewnętrzny.
Wiełu z nich zaczęło wówczas nosić stroje szyte na miarę z drogich
materiałów - aksamitu, jedwabiu lub sukna. Ulubionymi kolorami
Kozaków była czerwień i różne odcienie niebieskiego.
Nadal jednak nie dbano przesadnie o wygląd, często więc te bogate
stroje były wybrudzone, poplamione dziegciem i podarte. Białe
koszule maczano w łoju dla ochrony przed insektami. Tu i ówdzie
pojawiają się też wzmianki o wystrojonych, pijanych Zaporożcach
kąpiących siew ubraniu w beczkach z dziegciem.
Wojna dla większości Kozaków była jedynym sposobem na zdobycie
środków do życia, na stroje, również na hulanki i zabawy, a w
latach głodu, których niestety na bujnej i bogatej Ukrainie
wówczas nie brakowało, na kupno skromnego przynajmniej jedzenia.
Tylko nieliczni, bardziej oszczędni i zapobiegliwi, dorabiali się
majątku na wojennych łupach. Ale i oni, gdy wiosną rozpoczynały
się przygotowania do wyprawy, bardzo często porzucali swe włości i
ruszali z innymi na Krym lub Turcję. Wojna była bowiem również
swoistą rozrywką, którą w jednakowym stopniu pasjonowali się
wszyscy Kozacy, niezależnie od swego statusu społecz-
40
41
nego czy też majątkowego. Nic więc dziwnego, że w społeczności tej
najwcześniej i najwyraźniej wykształciły się zwyczaje i obyczaje
związane z życiem obozowym.
Koncentrowało się ono w koszach lub na Siczy, która była przede
wszystkim ufortyfikowanym obozem wojskowym. Tego typu obozy
zakładano wówczas często w obliczu konfrontacji z przeciwnikiem. W
trakcie bitwy zabezpieczały tyły walczącej armii, a w przypadku
porażki lub gdy wróg dysponował zbyt dużą przewagą liczebną zza
ich umocnień można było stawiać opór, często bardzo skuteczny,
gdyż ówczesne problemy z aprowizacją nie pozwalały zazwyczaj na
długotrwałe oblężenie.
Sicz kozacka różniła się jednak zasadniczo od zwykłych obozów
wojskowych zakładanych ze względu na doraźne potrzeby, była bowiem
obozem stałym, budowanym na lata. Niektóre Sicze przetrwały kilka,
a nawet kilkanaście lub więcej lat i stanowiły stałe oparcie dla
całej organizacji. Kozacy bowiem znajdowali się nieustannie „na
pierwszej linii frontu" i musieli być zawsze gotowi do odparcia
ataku nieprzyjaciela, a najlepiej, jak wiemy, bili się zza
umocnień obozowych oraz w taborze.
Sicz pełniła też rolę stolicy bractwa, w której rezydowały władze
i koncentrowało się życie codzienne kozaczyzny. Tu zazwyczaj

background image

zbierały się rady, tu dokonywano wyborów, podejmowano
najważniejsze decyzje (przynajmniej oficjalnie, bo ich projekty
opracowywane były niejednokrotnie na tajnych posiedzeniach
starszyzny poza Siczą) i tu też znajdowała się siedziba atamana
koszowego.
Załogę Siczy stanowili zazwyczaj młodzi, nowo przyjęci do bractwa
Kozacy oraz ci wszyscy, którzy nie mieli stałego miejsca
zamieszkania i środków na założenie własnych chutorów. Ich liczba
nie była stała i wahała się od kilkuset do kilku tysięcy
żołnierzy. Mieszkali oni w koszarach noszących nazwę domów
kurennych. W każdej Siczy było ich zapewne kilkanaście, a może
nawet kilkadziesiąt, musiały przecież pomieścić dość liczną
załogę.
Wprawdzie na szkicu z 1691 roku ukraińskiego malarza, Iwana
Szczyr-skiego, przedstawiającym Sicz Czortomlicką, widzimy jedynie
sześć domów kurennych, ale nie sądzę, aby odzwierciedlał on
rzeczywistość z fotograficzną dokładnością. Pozwala natomiast, jak
sądzę, zorientować się, przynajmniej w ogólnym zarysie, w
wyglądzie siczowych budowli. Można więc dojść do wniosku, że nie
budowano ich zbyt starannie, mimo że jak twierdzi Beauplan, a
potwierdzają również inni autorzy, wśród Ko-
42
żaków było wielu doskonałych cieśli i stolarzy. Nie ma się jednak
czemu dziwić. Sicz była - przypominam to jeszcze raz - przede
wszystkim obozem wojskowym, w każdej chwili narażonym na atak i
zniszczenie, nie było więc sensu wznosić na jej terenie trwałych,
ciekawych pod względem architektonicznym budynków. Były to więc po
prostu sporej wielkości chaty budowane zazwyczaj z grubych bali i
przykryte słomianą strzechą.
Również ich wnętrze prezentowało się skromnie, a nawet wręcz
prymitywnie. Centralną część chaty stanowiła jadalnia wyposażona w
stoły i ławy. Obok niej znajdowała się kuchnia oraz izby
sypialniane. Podobno niektóre domy kurenne mogły pomieścić nawet
do stu żołnierzy. Musiały to więc być spore chaty podzielone
przynajmniej na kilka izb sypialnianych.
Załoga rozpoczynała dzień ze wschodem słońca. Kozacy wychodzili z
koszar i podobno szli się myć do studni lub rzeki. Czy należy z
tego wnosić, że, wbrew ówczesnym zwyczajom, zaliczali się do ludzi
czystych, pilnie przestrzegających zasad higieny? Nie sądzę. Wręcz
przeciwnie, jestem przekonany, że większość z nich odbywała
poranne ablucje bardzo pobieżnie, jeśli w ogóle odbywała. Czyż
zresztą oni jedni? Higiena osobista dopiero powoli i z trudem
zdobywała sobie prawo obywatelstwa nawet wśród wyższych sfer
społeczeństwa. Z. Wójcik w swej biografii Jana Sobieskiego
wspomina, że w instrukcji opracowanej przez Jakuba So-bieskiego
dla synów Marka i Jana udających się na nauki do Krakowa znalazło
się zdanie zalecające im mycie się w wannie dwa razy w miesiącu i
korzystanie z publicznej łaźni raz na 6-8 tygodni.
Po myciu załoga Siczy udawała się do jadalni w domach kurennych na
śniadanie przygotowane przez kucharzy kurennych. O tej rannej
godzinie powracali również do obozu wartownicy pełniący służbę w

background image

nocy na wałach Siczy lub poza ich obrębem. Po wspólnym posiłku
udawano się do różnych zadań.
Załoga Siczy prowadziła dość jednostajny tryb życia określony
pewnymi, ustalonymi zwyczajowo regułami spełniającymi rolę
regulaminów obozowych obowiązujących w armiach regularnych.
Należało do nich pełnienie wart, naprawa i rozbudowa wałów,
naprawa i konserwacja broni, dostarczanie żywności, zwłaszcza
łowienie ryb i polowanie, karmienie koni, owiec i bydła oraz praca
w licznych warsztatach siczowych, o których szerzej za chwilę - i
tak dzień po dniu. Pracy było dość i przez cały dzień na Siczy i w
jej okolicy wrzało życie.
43
f
Oczywiście jedne prace wykonywano chętniej, inne mniej. Zwłaszcza
rybołówstwo było ulubioną rozrywką (Kozacy mówili, że idą zdobywać
ryby), mniej natomiast cenione było myślistwo, choć zwierzyny, jak
pamiętamy, nie brakowało w stepach i w szuwarach rzek. Jest to
trochę dziwne, bo wiemy skądinąd, że polowanie było wówczas (i
pozostało do dziś) ulubioną rozrywką „prawdziwych mężczyzn" i to
zaliczających się do elit społecznych. Wystarczy przypomnieć jak
bardzo lubili polować królowie, arystokracja i szlachta. Dla
Kozaków w dodatku był to sposób na zdobycie nie tylko mięsa na
bieżące potrzeby stołu, ale również cennych futer, zwłaszcza
lisów, choć oczywiście nie tylko, sprzedawanych następnie przez
czumaków (tak nazywano Kozaków parających się dalekosiężnym
handlem) na Ukrainie, Krymie, Wielkim Księstwie Rosyjskim i w
Turcji. Ryby i mięso przed złożeniem do magazynów suszono lub
wędzono, skóry wyprawiano w garbarniach na Siczy lub w jej
okolicy.
Na Siczy nie brakowało również innych warsztatów rzemieślniczych -
kowalskich, ślusarskich, szewskich, rusznikarskich, rymarskich,
bednarskich, krawieckich czy też ciesielsko-stolarskich
produkujących zarówno na potrzeby załogi i obozu, jak i na handel.
Beauplan pisze, że Kozacy byli biegłymi rzemieślnikami, popyt na
produkowane przez nich towary był więc duży, sprzedawano je
najczęściej w okolicznych wsiach i osadach ukraińskich, rzadziej w
dalszych stronach - na Krymie lub w bardziej odległych miastach
Ukrainy.
Do szczególnie ulubionych i zaszczytnych, a równocześnie
intratnych zajęć należało pszczelarstwo. Była to zresztą swoista
synekura dla starszych wiekiem i steranych życiem Kozaków, niezbyt
już przydatnych w wyprawach wojennych. Dożywali oni w pasiekach
sędziwych niejednokrotnie lat. Miododajnych kwiatów na stepach
ukraińskich nie brakowało, zakładano więc spore nieraz pasieki
produkujące wysokiej jakości aromatyczny miód. Nie zawsze
znajdowały się one w pobliżu Siczy, część pszczelarzy przez
większą część roku przebywała więc z dala od obozu.
Podobnie działo się również z komuchami i pasterzami krów. Część
koni znajdowała się cały czas w pobliżu Siczy i opiekowali się
nimi wyznaczani doraźnie przez oboźnego Zaporożcy. Resztę jednakże
wypędzano na pastwiska w stepie, a opiekowali się nimi

background image

tabuńczykowie. Podobnie działo się również ze stadami krów i
owiec, nad którymi czuwali Kozacy zwani czabanami.
Nie były to funkcje łatwe, lekkie i przyjemne. Pasterze większą
część roku przebywali na stepowych pastwiskach, w pobliżu rzek i
innych rozlewisk wodnych, cały czas narażeni na napady Tatarów,
dla których stada koni czy też bydła stanowiły niezwykle cenny
łup. W obronie stad staczano więc nieraz prawdziwe, krwawe bitwy,
nie zawsze kończące się sukcesem Zaporożców, którzy zresztą dość
często odpłacali się swym wrogom pięknym za nadobne. „Mała wojna"
w Dzikich Polach nie wygasała więc tak naprawdę nigdy, a
stosowanych przez obie strony podstępów i zasadzek nie
powstydziliby się zapewne Indianie z Dzikiego Zachodu.
Do groźnych wrogów tabuńczyków i czabanów zaliczały się też wilki
podkradające się nocą w pobliżu obozów i atakujące całymi stadami
konie i bydło. Walka z nimi była również bardzo trudna i
niebezpieczna i niejeden pasterz stracił w niej życie, a wielu
nosiło przez całe życie ślady wilczych kłów na ciele.
Bardzo dokuczliwe, choć oczywiście nie tak niebezpieczne dla
życia, były też komary i inne insekty, których w pobliżu akwenów
wodnych nigdy nie brakowało. Dla ochrony przed nimi pasterze
nosili koszule nasączone tłuszczem lub dziegciem, a nocami kryli
się w połohach budowanych na dwukołowych wózkach; przytwierdzano
do nich rozwidlone pręty, na których rozpinano skóry lub wojłok.
Połohy dawały też schronienie przed deszczem lub chłodem.
Wstawiano wówczas do środka piecyk, tak że można było się ogrzać,
osuszyć i przygotować sobie ciepły posiłek.
Za dnia dwukółki przestawały pełnić rolę domu na kółkach i służyły
do transportu żywności i broni. Były to więc bardzo uniwersalne
pojazdy, spełniające w pewnym sensie funkcje dzisiejszych przyczep
kempingowych.
Resztę ekwipunku, do którego zaliczał się tytoń, krzesiwo,
krzemień i hubka (przedmioty służące wówczas do krzesania i
rozpalania ognia) nosili pasterze w kapciuchach, często bogato
ozdobionych miedzią, srebrem lub złotem. Natomiast przybory do
szycia niezbędne w obozowym życiu były przytroczone do rzemiennego
pasa, zdobionego również metalowymi blaszkami1.
Powróćmy jednak do zasadniczego wątku naszych rozważań, czyli do
życia codziennego Kozaków na Siczy.
0 godzinie 12 kucharze kurenni biciem w kotły dawali sygnał, że
czas na obiad i wówczas zamierał wszelki ruch w obozie i jego
okolicy. Był to
1 Ustnojepowiestwowanije bywszego zaporożca... Nikity Korża,
Odessa 1842, s. 32.
44
45
w zasadzie główny posiłek dnia i spożywano go wspólnie w
jadalniach domów kurennych. Pierwsze miejsce za stołem zajmował
oczywiście ata-man kurenny, dalej siadała starszyzna i starsi
wiekiem Kozacy, a na końcu najmłodsi i zwykła czerń.
Menu na stołach kozackich nie było na ogół zbyt wykwintne. Jadano
najczęściej kasze jaglane lub gryczane z mlekiem, mamałygę z

background image

solonym serem, czasem tatarski pilaw, starte na proch suchary
zmieszane z kwasem i przyprawione olejem i solą, pieczoną
baraninę, suszone lub gotowane ryby i wieprzowinę. Podawano
również inne, egzotyczne dla nas potrawy, jak np. teterę, czyli
mąkę gotowaną na kwasie lub też mąkę gotowaną (a raczej chyba
smażoną?) na tłuszczu.
Serwowano również sporo warzyw, najczęściej czosnek, cebulę,
kapustę, dynię i ogórki. Dzięki temu Kozacy nie cierpieli na
szkorbut i cieszyli się na ogół dobrym zdrowiem i długowiecznością
(o ile oczywiście ich życia nie skróciła wojna lub częste bójki).
Okazuje się więc, że „kozakowanie" było nader zdrowym sposobem
życia, mimo że na ogół menu siczowe nie do końca odpowiadało
naszym dzisiejszym wyobrażeniom o zdrowej diecie.
W czasie świąt i przy innych uroczystych okazjach na stołach
kurennych pojawiały się pyzy, pieczone prosięta, hałuszki (tłuste
pierożki z czosnkiem), świńskie głowy z chrzanem lub kozacka ucha,
czyli zupa rybna. Była ona bardzo tłusta i zawiesista, gdyż do
wywaru z ryb wkładano następną ich porcję i ponownie zagotowywano.
Ryb, jak pamiętamy, nie brakowało w rzekach Ukrainy, zwłaszcza w
Dnieprze, nic więc dziwnego, że jedzono je bardzo często, w różnej
postaci - smażone, pieczone, suszone i wędzone.
Nie wiemy natomiast, czy na stołach pojawiał się tak wówczas
popularny w Polsce bigos i czy gotowano równie słynny barszcz
ukraiński.
Wiadomo natomiast, że jedzeniem szafowano dość oszczędnie i
zdarzało się ponoć często, że ostatnim przy stołach, a więc
najuboższym, zostawały jedynie skromne resztki. Nic więc dziwnego,
że czasem kilku bardziej majętnych Zaporożców składało się i
dawało kucharzowi pieniądze na zakup dodatkowego jedzenia - ryb
lub mięsa.
Również i zastawa stołowa w kurennych jadalniach nie należała do
najbardziej wykwintnych. Na co dzień jadano na drewnianych lub
glinianych miskach pomagając sobie łyżkami, również głównie
drewnianymi. Mięso i ryby rozrywano najczęściej palcami, rzadko,
przy bardziej twardych i łykowatych kawałkach, pomagając sobie
nożem. Jedynie w trakcie
46
większych uroczystości pojawiały się droższe naczynia i sztućce,
cynowe lub nawet srebrne, pochodzące oczywiście z grabieży. Ten
stan rzeczy /mienił się nieco w dobie powstań przeciw
Rzeczpospolitej, a zwłaszcza po pierwszych sukcesach powstania
Chmielnickiego, kiedy to w obozach wojsk koronnych, a także w
dworach szlacheckich i pałacach magnackich /dobyto wspaniałe,
miedziane, srebrne, a nawet złote zastawy stołowe2.
W trakcie obiadu na stołach stały dzbany z wodą, piwem i wódką, z
których czerpano do woli, popijając nimi jedzenie. Informacja ta
jedynie pozornie jest sprzeczna z często powtarzanym w źródłach
zapewnieniem, że w obozach kozackich obowiązywała ścisła
abstynencja. Reguła ta dotyczyła bowiem jedynie obozów, w których
dokonywano bezpośrednich przygotowań do wypraw wojennych, Sicz
natomiast była obozem stałym, stolicą Kozaczyzny i miejscem

background image

zamieszkania wielu Zaporożców, dlatego leż nie obowiązywał w niej
zakaz picia alkoholu. Zresztą, pozostając jeszcze chwilę przy tym
temacie pragnę zauważyć, że z biegiem czasu nawet zakaz picia
alkoholu w czasie wypraw traktowany był coraz bardziej liberalnie.
Świadczą o tym chociażby przykłady - wcale nierzadkie - pijaństwa
w kozackich obozach w trakcie powstań przeciw Rzeczpospolitej,
zwłaszcza w czasie powstania Bohdana Chmielnickiego.
Jeszcze skromniejsze było menu kozackie w czasie wypraw wojennych.
1 Icauplan pisze, że głównym pożywieniem były wówczas suchary
przechowywane w dużej beczce, wydobywane przez otwór szpuntowy.
Dokładnie też opisuje przysmak kozacki zwany sałamachą (według
niego nazwa ta oznaczała „jeść wyśmienicie"). Była to kasza
jaglana zmieszana z ciastem rozcieńczonym w wodzie i zapewne nieco
sfermentowanym, i',dyż sałamachą miała kwaskowaty smak. Stanowiła
ona podobno przysmak kozacki, ale widocznie niezbyt odpowiadała
podniebieniu francuskiego podróżnika przyzwyczajonemu do innych,
bardziej wykwintnych potraw, gdyż stwierdza on z pełną
szczerością, że kosztował jej w czasie swych podróży „jedynie
dlatego, że nie było nic lepszego". Miała ona nader uniwersalny
charakter, bo służyła zarówno jako jedzenie, jak i napój.
Składniki tej potrawy, czyli kaszę i ciasto rozcieńczone w wodzie,
przechowywano w specjalnych antałkach. Nie wiemy jednak, czy
delektowano się tym przysmakiem tylko w trakcie wypraw, był bowiem
najprostszy do przyrządzenia, czy też jedzono go również na Siczy.
1 Litopys Samowydcia, Kijów 1971, s. 51.
47
Po zjedzeniu obiadu ataman, a w ślad za nim pozostali Kozacy,
dziękowali kucharzowi za nakarmienie towarzystwa i wychodzili z
jadalni (nie wiemy, czy wyznaczano porządkowych do sprzątnięcia
stołów, być może zajmowali się tym młodzi chłopcy, niejako
kandydaci na Zaporożców, których na Siczy nie brakowało).
Zjedzony posiłek obficie podlany alkoholem wymagał odpoczynku,
następował więc czas sjesty. Część Kozaków kładła się w izbach
kurennych, reszta na sianie lub po prostu na majdanie (plac
obozowy) na gołej ziemi.
Odpoczywano zresztą nie tylko w czasie sjesty poobiedniej.
Zaporoż-cy nie zaliczali się bowiem do przesadnie pracowitych
ludzi, nie popadajmy więc w przesadę i nie wyobrażajmy sobie Siczy
na wzór pracowitego, pszczelego ula. Owszem, pracowano w
warsztatach i wykonywano wszelkie inne niezbędne prace, ale bardzo
chętnie oddawano się również słodkiemu lenistwu, paleniu fajek i
rozmowom. Czasem również rozrywkom, na przykład grze w karty,
kości lub też zwykłemu pijaństwu. Jeśli więc pozostać przy
porównaniu z ulem, to zapewne mieszkańcy Siczy na co dzień
bardziej przypominali trutnie niż pracowite i bezosobowe pszczoły.
Lenistwo wypomina im nawet, na ogół życzliwie ustosunkowany do
Kozaków, Beauplan pisząc: „...nie chce im się pracować, chyba że
zmusza ich do tego konieczność i że nie mają na kupno tego, co im
jest potrzebne. Wolą pożyczać wszystko, co niezbędne dla ich
wygody, u swych dobrych sąsiadów Turków, niźli zadawać sobie trud
pracy. Wystarczy im, jeśli mają co jeść i pić"3.

background image

W zdaniu tym pobrzmiewa lekka ironia, bo przecież doskonale
domyślamy się, jaki rodzaj „pożyczek" miał na myśli jego autor.
Ale nie w tym rzecz. Ważniejsze jest to, że Beauplan zdaje się
zapominać, że Zaporożcy czuli się żołnierzami, lycarami i nimi,
prawdę mówiąc, w rzeczywistości byli, choć — z formalnego punktu
widzenia status ten przysługiwał jedynie niewielkiej garstce
rejestrowych, reszta zaś bractwa tworzyła nieformalną formację
militarną lub -jak byśmy dziś powiedzieli - paramilitarną. Nie
zapominajmy jednak, że w XVII-wiecznej Rzeczpospolitej istniały
również inne organizacje o podobnym charakterze, ot chociażby
lisow-czycy hulający w czasie wojny trzydziestoletniej po Węgrzech
i Wielkim Księstwie Moskiewskim. Oni również nie należeli do wojsk
Rzeczpospolitej, im też nie płacono żołdu i oni także utrzymywali
się wyłącznie z łupów, a mimo to nikt im tytułu żołnierzy nie
odmawiał.
3 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 109.
48
Cokolwiek jednak myślimy na ten temat, nie ulega wątpliwości, że
wojna była dla Zaporożców sposobem na życie, z wojny i dla wojny
żyli i w swej masie poważnie traktowali tylko zajęcia z nią
związane. Dlatego tenże sam Beauplan stwierdza, że w trakcie
przygotowań do kolejnych wypraw stawali się ludźmi pracowitymi i
trzeźwymi.
Po odpoczynku, którego czas nie był zapewne zbyt ściśle określony,
udawano się do swych zajęć trwających aż do kolacji, na którą
kucharze zwoływali swych podopiecznych o zachodzie słońca.
Kolacja kończyła w zasadzie „regulaminowy" dzień załogi Siczy,
wieczorem bowiem i w nocy każdy mógł robić to, na co miał ochotę -
oczywiście z wyjątkiem tych siczowców, którzy pełnili warty.
Zapewne część Kozaków, zmęczona pracą lub alkoholem szła spać,
niekoniecznie zresztą do domów kurennych, w których, zwłaszcza w
upalne noce letnie, powietrze było zapewne niezbyt czyste, rześkie
i pachnące (nie starajmy się zresztą sobie nawet wyobrażać tego
odoru niedomytych, spoconych ciał i rzadko pranych ubrań). Spano
więc, jeśli pogoda i pora roku pozwalała, chętnie poza izbami
sypialnianymi, na sianie lub po prostu na gołej ziemi.
Można sądzić, że zwolenników udawania się na spoczynek „z kurami"
nie było jednak zbyt wielu. Pozostali bawili się chętnie do późnej
nieraz nocy. Gdy pozwalała na to pogoda, rozpalano na majdanie
ogniska, wokół których rozsiadali się Siczowcy. Czerwony blask
ognia oświetlał ich twarze, a dymy snuły się po majdanie jak pasma
mgły, odganiając dokuczliwe muszki i żarłoczne komary. Słychać
było plusk wody w Dnieprze i głosy zwierząt w szuwarach. Była to
wymarzona sceneria do opowieści o czarach, wiedźmach i
czarownicach, o boginkach pląsających wśród moczarów i
wciągających lekkomyślnych rycerzy w topiel. O dawnych rycerzach
wstających z grobów o północy i staczających bitwy w Dzikich
Polach. O spotkaniach mądrych i sprytnych Zaporożców z wędrownymi
diabłami i o strzygach, przybierających postać pięknych dziewcząt
i mamiących swymi wdziękami młodych pastuchów. A także o bardziej
realnych i rzeczywistych wyprawach na Krym, o kozackich przewagach

background image

wojennych lub, jak to bywa w męskim gronie, po prostu o przygodach
miłosnych. Prym w tych gawędach wiedli starzy, doświadczeni
Zaporożcy, wśród których nie brakowało urodzonych i utalentowanych
gawędziarzy. Reszta biesiadników słuchała w milczeniu, podsuwając
co chwila opowiadającym pełne kubki dla odświeżenia zaschniętego
gardła.
49
Gdy wyczerpały się tematy, a wódka dodała animuszu, młodsi wiekiem
biesiadnicy wyciągali instrumenty, kobzy, liry lub gęśle i
rozpoczynały się śpiewy. Podobnie jak gawędziarzy, również i
poetów, i muzyków nie brakowało wśród zaporoskiego towarzystwa,
nic więc dziwnego, że powstające wówczas kozackie dumki i ballady
przetrwały bohaterski czas kozaczyzny i bawią lub wzruszają do
dziś. Jeśli więc posłyszymy kiedyś „biesiadną" pieśń o piwnych
oczach dziewczyny, za które można oddać duszę, to może warto
pamiętać, że śpiewali ją już w XVI wieku mołojcy przy ogniskach
siczowych.
Nie tylko zresztą o dziewczynach śpiewano (choć to zawsze
wdzięczny temat), ale również o sławnych atamanach i bohaterach
kozackich, np.
0 Kozaku Bajdzie lub też o ciężkiej doli Kozaków, którzy:
szablami step kopali,
Czapkami, polami ziemię wybierali...
Nie samym jednak smętkiem, melancholią i wspominkami żyła
zaporoska dusza, więc w miarę upływu czasu (i alkoholu, o czym
uparcie przypominam, bo to był nieodłączny towarzysz zaporoskiej
doli i zaporoskich zabaw) melodie stawały się weselsze, bardziej
żwawe i skoczne, a po chwili mołojcy ruszali w tany popisując się
zręcznością, skocznością i sprężystością mięśni. Szczególnie
udanym występom towarzyszyły okrzyki, pohukiwania oraz strzały „na
wiwat" z pistoletów i samopałów.
Pewne wyobrażenie o tym, jak wyglądały tańce przy siczowych
ogniskach, mogą nam dać obecne występy zespołów rosyjskich i
ukraińskich tańczących brawurowo kozaka. Z jedną wszakże, za to
dość istotną różnicą - XVI-wiecznym tancerzom nie towarzyszyły
tancerki, na Siczy nie było bowiem kobiet! Była to jedna z
niewielu reguł ściśle i bezwzględnie przestrzeganych, od której
nie było żadnych wyjątków. Trzeba niewątpliwie oddać hołd
rozsądkowi kozackich „prawodawców", gdyż w tak ściśle męskim
gronie życie kobiet byłoby trudne i niebezpieczne, a zabiegi o ich
względy stałyby się zapewne jeszcze jedną przyczyną kłótni i walk,
a tych
1 tak w tym gronie nigdy nie dostawało.
Brak kobiet nie ułatwiał zapewne życia „skoszarowanym" na wiele
miesięcy Zaporożcom, którzy ze względu na „siczowy celibat"
pokpiwali sami z siebie twierdząc, że nie są w stanie odróżnić
„czapli w błocie" od panny. Tak źle oczywiście nie było, bo Kozacy
nie spędzali przecież całego życia na Siczy, a na „bujnej
Ukrainie" nie brakowało równie bujnych i pięknych „czarnobrewych
mołodyć", chętnym okiem spoglądających na
50

background image

„sławnych chłopców-Zaporożców"4. Będziemy zresztą mieli jeszcze
okazję do tego tematu powrócić, snując nasze dalsze rozważania o
kozackim życiu codziennym.
Nie zawsze oczywiście spędzano czas wolny na „występach
artystycznych", do wyboru były bowiem również i inne rozrywki.
Należały do nich zwłaszcza, jak już wspomniałem, gry w karty i
kości. Szczególnie namiętni gracze potrafili spędzać przy nich
wiele godzin, również w nocy. Grano wówczas najczęściej w
kurennych świetlicach przy świetle smolnych szczap, których
używano zamiast drogich świec. Nie wiemy niestety, jakie rodzaje
gier karcianych pasjonowały Kozaków, wiemy natomiast, że,
przynajmniej początkowo, stawką w grze nie były pieniądze, lecz
różnego rodzaju dolegliwe „kary", które wygrywający mógł
zastosować w stosunku do przegranych, na przykład kuksańce lub
targanie za osełedec.
Bardzo uroczyście obchodzono na Siczy wszystkie święta, stanowiły
bowiem przyjemny przerywnik w monotonni życia obozowego. Wówczas,
jak pamiętamy, na stołach pojawiało się bardziej wykwintne menu, w
przerwach zaś między posiłkami organizowano czasem grupowe zawody,
na przykład walki na pięści. Stawały wówczas naprzeciw siebie dwie
drużyny, najczęściej z różnych kureni, i na dany sygnał
rozpoczynały walkę. Nie obowiązywały żadne reguły lub zakazy,
toteż nierzadko po zakończonej walce na placu boju pozostawali
ciężko ranni, a nawet zabici. Walkom przyglądały się spore grupy
kibiców zachęcające zawodników pohukiwaniami i gęstą palbą z broni
palnej. Między nimi zresztą również dość często dochodziło do
bójek, nieraz bardzo krwawych, zachowywali się więc w sumie bardzo
podobnie do dzisiejszych „szalikowców" Legii czy też innych klubów
sportowych.
Ze wszystkich świąt kościelnych najbardziej uroczyście Kozacy
obchodzili Święta Wielkanocne. Nie tylko zresztą Kozacy. Beauplan
informuje nas obszernie o obrzędach ukraińskich związanych z tym
świętem. W Wielką Sobotę wszyscy mieszkańcy udawali się do cerkwi,
aby wziąć udział w „złożeniu figury Pana Naszego do grobu, skąd ją
[potem] dobywają bardzo uroczyście. Gdy się ten obrządek kończy,
rusza każdy, tak mężczyźni, jak i kobiety, chłopcy i dziewczęta,
klękają wszyscy przed biskupem (którego zwą tu władyką) i wręczają
mu malowane na czerwono
' D. I. E w a r n i c k i, Istorija zaporożskich kozaków, t. 1.
Petersburg 1892, s. 287.
51
lub żółto jajko odzywając się tymi słowy: Christos woskres
(Chrystus zmartwychwstał - R. R.) a biskup biorąc jajo odpowiada
Wo istinu woskres (Zaprawdę zmartwychwstał - R. R.) i równocześnie
całuje kobiety i panny"5. Oczywiście nie w każdej cerkwi
ukraińskiej rezydowali biskupi, korzyść z tego zwyczaju odnosili
więc również duchowni prawosławni niższej rangi. Korzyść
zresztąpodwójną... Oczywiście jeśli parafianki były młode i ładne!
Pisankami obdarowywano zresztą nie tylko duchownych, bo tenże
Beau-plan pisze, że: „W ciągu ośmiu dni nie wolno wtedy wychodzić
na ulicę, nie mając przy sobie dostatecznej ilości malowanych

background image

jajek, po to by rozdawać wszystkim znajomym, wypowiadając te same
słowa, które się mówi władyce lub hospodinowi"6. Naprawdę piękny
zwyczaj i szkoda, że obecnie już nie istnieje, choć, warto może
wspomnieć, że jeszcze w latach pięćdziesiątych naszego wieku na
Śląsku Opolskim (a więc tym razem na zachodniej rubieży Polski) w
okresie wielkanocnym panny na wydaniu obdarowywały pisankami
chłopców, którzy im się podobali. A trzeba przyznać, że były to
czasem prawdziwe dzieła sztuki. Niestety, tradycja w narodzie
ginie!
Na Siczy zapewne nie obdarowywano się malowanymi jajami,
niewykluczone jednak, że w ramach rozrywek wielkanocnych uprawiano
śmigus, o którym również wspomina Beauplan. Od naszego śmigusa
dyngusa różnił się on jedynie tym, że w poniedziałek wielkanocny
chłopcy oblewali dziewczęta, a we wtorek na odwrót. Nieoceniony
Beauplan tak to opisał; „...dziewczyny biorą odwet, lecz czynią to
z większą przebiegłością. Kilka dziewcząt chowa się w jednym z
domów, każda z przygotowanym dzbankiem wody, podczas gdy jakaś
mała dziewczynka, czuwająca na straży, ostrzega je specjalnym
okrzykiem, gdy dojrzy przechodzącego chłopca. W tym samym momencie
wszystkie dziewczęta wybiegają na ulicę i z głośnymi okrzykami
łapią chłopca, co gdy usłyszą w sąsiedztwie wszystkie dziewczyny,
lecą na pomoc i w czasie gdy dwie lub trzy najsilniejsze trzymają
go, reszta wylewa nań wodę z wszystkich dzbanów za kołnierz..."7.
No cóż, płeć piękna była i jest bardziej przebiegła i konsekwentna
w swych działaniach niż mężczyźni, ale znając urodę dziewcząt
5 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 149.
6 Tamże.
7 Tamże, s. 149-150.
52
ukraińskich podejrzewam, że delikwenci nie mieli o to zbytniej
pretensji i niezbyt energicznie wyrywali się z tej opresji...
Niestety, tej atrakcji Si-czowcy z przyczyn oczywistych byli
zupełnie pozbawieni.
Kończąc wątek „atrakcji" wielkanocnych warto może również
wspomnieć o innym zwyczaju ukraińskim (tym razem niezbyt pięknym i
godnym naśladowania), o którego istnieniu wspomina Beauplan. Otóż
w tenże sam „śmigusowy" poniedziałek wielkanocny dorośli
mężczyźni, poważni gospodarze, udawali się z „wizytą" do swego
pana, niosąc mu w darze kury lub inne ptactwo domowe. „Pan w dowód
wdzięczności za te dary, częstuje swych poddanych wódką. W tym
celu każe otworzyć jedną beczkę, którą stawiają pośrodku
dziedzińca. Wówczas wszyscy chłopi otaczają ją stając wokół niej.
Następnie pan przychodzi z wielką warzą-chwią i napełniając ją
wódką pije zdrowie najstarszego z gości, po czym rzeczoną
warząchew podaje temu, do którego przepijał.
W ten sposób piją jeden po drugim, potem zaczynają od nowa i tak
dopóki w beczce nic nie zostanie. Jeżeli opróżnią przed wieczorem
(co się nader często zdarza), trzeba, żeby pan na miejsce owej
pustej kazał przynieść następną, gdyż zobowiązany jest podejmować
gości, dopóki słońce nie zajdzie, jeśli się chłopi jeszcze dobrze
trzymają. Albowiem z chwilą zachodu słońca dzwoni się na odejście

background image

i ci, którzy trzymają się jeszcze w miarę dobrze, wracają do
swoich domów. A jeśli nie, to kładą się na ulicy i śpią do
przebudzenia, chyba że zaopiekują się nimi ich żony, czy dzieci
złożą na nosze i przeniosą do domów. Ci zaś, którzy zbytnio w
siebie wlewali, pozostają na zamkowym podwórcu odsypiając
pijaństwo. Widok tych nieszczęsnych pijaków, którzy nie zjadłszy
nawet kawałka chleba tarzają się w swych nieczystościach jak
wieprzaki, jest odrażający"8.
Pozwoliłem sobie na ten długi cytat, gdyż świadczy on dowodnie, że
pijaństwo na ówczesnej Ukrainie było powszechnym zwyczajem i że w
rozpijaniu ludu niemały udział miała szlachta. Na Siczy wprawdzie
nie było dziedziców i panowała kozacka demokracja, nikt więc
wiernopoddańczych hołdów wzmacnianych drobiem nikomu nie składał,
ale beczek z wódką nie brakowało, podobnie jak i chętnych do ich
opróżniania.
W ten to sposób, raczej świecki niż religijny, dzieci, młodzież i
dorośli zabawiali się w poniedziałek wielkanocny.
* Tamże.
53
K Jk
Nie samą zabawą jednak człowiek żyje, przejdźmy więc do spraw tak
istotnych i poważnych jak zaloty i śluby. Wprawdzie powiedzieliśmy
sobie poprzednio, że na Siczy nie było kobiet nawet na lekarstwo,
nie oznacza to jednak, że Kozacy stronili od płci pięknej. Wręcz
przeciwnie, możemy mieć pewność, że wielu z nich, mieszkających
poza Siczą, a więc na wsiach i miastach ukraińskich, zalecało się
do pięknych Ukrainek i zakochiwało się w nich - najczęściej z
wzajemnością, bo byli to przecież „sławni chłopcy-Zaporożcy".
Mniejsze możliwości w tym względzie, ze wspomnianego już powodu,
mieli mieszkańcy Siczy, ale i oni, gdy tylko nadarzyła się okazja,
wymykali się do swych wybranek mieszkających w nieodległych wsiach
i osadach.
Niestety, rzadko która miłość kończyła się ślubem. Zapewne Kozacy
nie znali powiedzenia, że: „Miłość to światło życia, a małżeństwo
to rachunek za to światło", niemniej jednak dość często „wyłączali
licznik", aby nie płacić rachunku. Trudno im się zresztą
specjalnie dziwić, byli przecież „lądowymi piratami" toczącymi
bardzo pośpieszny i bardzo nieuregulowany tryb życia. Kochali więc
łatwo i szybko, ale były to związki nietrwałe, od jednej wyprawy
do drugiej. Niestety na ślub i ustabilizowane życie rodzinne
chcieli i mogli sobie pozwolić jedynie nieliczni, przeważnie
bogatsi, a więc z natury rzeczy już raczej starsi wiekiem Kozacy,
posiadacze futorów lub zasobnych kramów handlowych, lub też ich
synowie. Niejedne więc zapewne czarne oczy roniły łzy za pięknym
wybran-kiem serca, który zniknął nagle, zazwyczaj bez pożegnania.
Niejedna też „czarnobrewa" z rozpaczą liczyła dni i czekała na
konsekwencje gorących uścisków, tym bardziej że mimo sporej
swobody obyczajów, los panny, która utraciła dziewictwo, był nie
do pozazdroszczenia. Mimo to nie potrafiły się oprzeć „krasnym" i
pełnym fantazji mołojcom i nie szczędziły im na ogół swych
względów, mimo matczynych przestróg i ojcowskich zakazów.

background image

Ale też z drugiej strony, dziewczęta ukraińskie nie były
bynajmniej przysłowiowymi „niuńkami" biernie czekającymi aż
wybranek zechce poprosić o ich rękę. Beauplan odnotował w swych
wspomnieniach bardzo ciekawy zwyczaj, zgodnie z którym: „Zakochana
dziewczyna udaje się do domu ojca kawalera, którego kocha, w
czasie gdy spodziewa się zastać ojca, matkę i swego wybranego...
Po czym panna siada i komplementuje tego, co jej serce zranił.
Mówi zaś do niego tymi słowy: »Iwan, Fedur, Dmitri, Wojtek, Mikita
itd. (słowem nazywa go jednym z tych imion,
54
które są tu najczęstsze), spostrzegam w Twojej twarzy pewną
dobrodusz-ność, widzę, że będziesz umiał dobrze rządzić i że
będziesz kochał swą żonę, a cnota Twoja pozwala mieć nadzieję, że
będziesz dobrym gospodarzem. Te Twoje zalety skłaniająmnie do
pokornej prośby o to, byś wziął mnie za żonę«. To powiedziawszy,
zwraca się z tym samym do ojca i matki, prosząc ich uniżenie o
wyrażenie zgody na małżeństwo. A jeśli usłyszy odmowę lub jakieś
wykręty, że syn zbyt jest młody i jeszcze niegotów do żeniaczki,
ona im na to odpowiada, że nie odejdzie stąd, póki go nie poślubi,
aż razem nie będą ze sobą żyli. To powiedziawszy dziewczyna
wytrwale i uparcie nie opuszcza izby, dopóki nie uzyska tego, o co
prosi. Po kilku tygodniach ojciec i matka zmuszeni są nie tylko do
wyrażenia zgody, lecz również do nakłonienia syna, by spojrzał na
pannę życzliwie, czyli tak jak na dziewczynę, która ma być jego
żoną... Oto jak zakochanym dziewczynom nie może się w kraju tym
nie udać rychłe zamążpój-ście, gdyż uporem swym zmuszają ojca,
matkę i swego oblubieńca do tego, czego chcą"9.
No cóż, agresywności i zdecydowania ukraińskiej płci nadobnej nie
brakowało, czemu i dziwić się nie ma co, bo w tym kraju i w takim
otoczeniu ten, kto nie umiał walczyć o swe prawa, ginął. A poza
tym zapewne rację ma Z. Wójcik twierdząc, że zwyczaj ten odnosił
się wyłącznie do sytuacji, gdy mężczyzna wcześniej zaciągnął wobec
kobiety pewne zobowiązania, z których potem nie chciał się
wywiązać. Niemniej była to doskonała broń na niestałych w swych
uczuciach Kozaków, oczywiście tych osiadłych, mających po wsiach i
miastach swe rodziny. A swoją drogą, wyobraźcie sobie drodzy
czytelnicy należący do płci brzydkiej, co by było, gdyby zwyczaj
ten upowszechnił się i przetrwał do naszych czasów! Brrr...
Czasem więc, ugodzony strzałą Amora lub zagrożony okupacją swego
domu Kozak ulegał presji i wówczas dochodziło do ślubu. Miał on
zawsze charakter bardzo uroczysty. Przyjaciele i przyjaciółki
panny młodej i pana młodego ustrojeni wieńcami z kwiatów
przewieszonymi przez ramię obchodzili domy wszystkich krewnych i
znajomych młodej pary i zapraszali na uroczystość zaślubin i
wesele. W dniu ślubu panna młoda ubierała się w długą, wełnianą
suknię brązowego (tak, tak, bynajmniej nie białego, jak to ma
miejsce obecnie) koloru, usztywnioną wokół fiszbinami dla
podkreślenia ponętnych kształtów i ozdobioną jedwabnymi i wełnia-
' Tamże, s. 144.
55

background image

nymi wstążkami. Na rozpuszczone włosy wkładała wieniec z kwiatów i
tak wystrojona szła do cerkwi, prowadzona przez ojca, brata lub
innego bliskiego krewnego. Poprzedzała ich orkiestra złożona
zazwyczaj ze skrzypków, cymbalistów i dudziarzy. Po uroczystości
zaślubin nowo poślubioną oblubienicę do domu weselnego odprowadzał
nie mąż, lecz tenże sam krewny, który prowadził ją do ślubu.
Przyjęcie weselne było zawsze okazją do wyprawienia wystawnej
wręcz uczty, w trakcie której podawano mnóstwo jedzenia i picia,
zwłaszcza piwa, gdyż zwyczajowo, z okazji wesela, szlachta
rezygnowała ze swego przywileju propinacyjnego i zezwalała
rodzinie pana młodego na warzenie piwa.
Najważniejszą jednak częścią każdej uroczystości ślubnej były
pokła-dziny panny młodej. Miały one charakter bez mała publiczny i
sądzę, że w tym momencie dzisiejsze czytelniczki przestaną
zazdrościć swym XVI--wiecznym prapraprababkom, a raczej zaczną im
współczuć. Oddajmy jednak znów głos wnikliwemu badaczowi wszelkich
ukraińskich zwyczajów W. Beauplanowi, który moment ten opisał
bardzo barwnie i szczegółowo:
„Gdy zbliża się godzina pokładzin panny młodej, zamężne krewniacz-
ki pana młodego biorą ją ze sobą i prowadzą do jednej z komnat,
gdzie zostaje ona rozebrana do naga. Dokładnie ją oglądają ze
wszystkich stron, spozierając nawet i za uszy, przebierając i
grzebiąc między palcami u nóg i w innych częściach ciała, bacząc
czy nie znajdzie się tam kropla krwi lub agrafka, albo też kawałek
bawełny nasyconej czerwonym syropem. Gdyby coś takiego znaleziono,
wesele niechybnie byłoby zakłócone i nastąpiłoby wielkie
zamieszanie. Lecz jeśli niczego nie znajdą, wdziewają na pannę
młodą piękną bawełnianą koszulę, całkiem białą i nową, po czym
układają ją między dwoma prześcieradłami. Wówczas każą panu
młodemu przyjść do rozebranej, by się z nią położył. Gdy młodzi
leżą już razem, spuszczają zasłonę, a tymczasem większość z tych,
co towarzyszą uroczystościom, wkracza do pokoju z dudami, tańcząc
każdy z szklanicą w ręku. Kobiety podskakują i klaszczą w dłonie,
aż się małżeństwo do końca spełni. A jeśli przy tym w czasie owych
szczęśliwych okoliczności usłyszą oznaki radości panny młodej,
wszyscy zgromadzeni z miejsca poczynają skakać, klaszcząc w ręce i
wrzeszczeć z uciechy. Rodzice pana młodego pozostają na straży
koło łoża, by lepiej móc nadsłuchiwać tego, co się tam dzieje,
czekając na podniesienie zasłony, by się ten zabawny obrządek
spełnił i by dać pannie młodej świeżą koszulę, całkiem białą,
56
jeśli na tej, którą jej zdejmują, znajdą ślady dziewiczości.
Oznajmiają
0 tym całemu domowi głośnym okrzykiem ukontentowania i radości,
iżby cała familia mogła to potwierdzić"10.
Nie był to jednak bynajmniej koniec perypetii z nocną koszulą
panny młodej. Następnego dnia wywracano jąna lewą stronę, do
rękawów wkładano kij i noszono po ulicach wsi lub miasta jak
„sztandar z bitewnymi śladami, tak aby lud cały był świadkiem
dziewiczości młodej żony i męskości jej męża. Wszyscy goście

background image

weselni podążają z instrumentami, śpiewając i tańcząc chyżej niż
kiedykolwiek".
Cóż jednak działo się, gdy... „sztandar" pozostawał dziewiczo
biały? Niestety, wówczas los panny młodej i jej matki i w ogóle
całej rodziny był doprawdy nie do pozazdroszczenia. Przerywano
uroczystość, demolowano izbę weselną, tłuczono wszystkie naczynia,
dziurawiono garnki, misy i dzbany. Na szyi matki panny zawieszano
chomąto, stawiano ją w kącie izby
1 lżono na wszelkie możliwe sposoby obarczając winą za to, że nie
upilnowała swej córki, a następnie kazano jej pić z
przedziurawionego kubka. Potem zdegustowani weselnicy rozchodzili
się do domów, a samo wydarzenie było w tej społeczności
komentowane i wspominane przez długi czas, stając się przyczyną
ogromnego wstydu dla tak napiętnowanej rodziny.
Natomiast panu młodemu przysługiwało prawo wyboru - mógł
mianowicie tak „zhańbioną" nowo poślubioną żonę odrzucić lub
zatrzymać. Jeśli decydował się na to drugie wyjście, to narażał
się na wiele różnych upokorzeń, które musiał znosić przez długi
jeszcze czas.
Prawda, że wszystko to razem sprawia dość ponure i wręcz
przerażające wrażenie? Niejedna też zapewne panna nabawiła się z
powodu tych niesamowitych zwyczajów ciężkich kompleksów na całe
życie. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że dziewczęta ukraińskie
znały sposoby pozwalające ukryć „hańbę" i że, mimo wszystko, ich
koszule mogły spełniać rolę „bitewnych sztandarów".
Śluby, związane z nimi nierozłącznie chrzciny, a wreszcie i
pogrzeby (o ile oczywiście do nich dochodziło, bo wielu Kozaków
ginęło w stepie, w czasie wypraw, a wówczas nie miał ich kto
chować), były to wydarzenia ściśle związane z religią, mające
charakter świętych sakramentów. Warto więc może przy tej okazji
zastanowić się, czy Zaporożcy byli ludźmi wierzącymi, a jeśli tak,
to jaką wiarę wyznawali? Jaki w ogóle był ich
1 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 147-148.
57
stosunek do religii? Odpowiedź na te pytania nie jest ani prosta,
ani też jednoznaczna. Kozaczyzna była mozaiką nie tylko pod
względem narodowościowym czy też socjalnym, ale również i
religijnym. Należeli do niej i katolicy, i protestanci różnych
odłamów, i żydzi, a także muzułmanie. Zdecydowanie jednak
najwięcej było wyznawców prawosławia, czyli jak wówczas mówiono
religii greckiej. Tworzyli oni co najmniej 80% kozackiej
społeczności. Dlatego też w każdej Siczy na środku majdanu stała
cerkiew i rezydował w niej duchowny prawosławny. Nie były to
wprawdzie budowle zbyt okazałe i piękne, ale nie miało to
większego znaczenia, zresztą, jak pamiętamy, wszystkie budowle
siczowe miały wygląd dość prymitywny i toporny. Istotne było
jedynie to, że w cerkwi tej w każdą niedzielę i święta odbywały
się nabożeństwa, w których prawosławni Kozacy zazwyczaj
uczestniczyli. Obchodzili też uroczyście wszelkie dni święte.
Wiemy jednak również i to, że nie zaliczali się do zbyt żarliwych
i bogobojnych chrześcijan. Przede wszystkim nie przestrzegali zbyt

background image

skrupulatnie zasad swej religii, nawet tak podstawowych,
zapisanych w dekalogu, jak nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż
itd. Wiemy też, że niezbyt często się modlili, żałowali za grzechy
czy też oddawali się pokucie. A jeśli nawet czasem, jak to wynika
z zachowanych pieśni i dumek kozackich, zwracali się do Boga z
prośbą o pomoc i opiekę, to działo się to zazwyczaj w myśl starego
przysłowia „gdy trwoga to do Boga". Można też, jak sądzę,
zaryzykować twierdzenie, że znacznie bardziej od spraw wiary i
życia wiecznego interesowały ich sprawy doczesne. Dlatego też
przylgnęła do Kozaków, nie do końca jednak słuszna i prawdziwa,
opinia ludzi religionis nullius (religii żadnej - R. R.).
Również obyczajowość kozacka była zdecydowanie świecka. Duchowni
prawosławni nie odgrywali przez długi czas żadnej roli
politycznej, nie uczestniczyli w obradach rady, nie było ich
również w czasie wyboru władz. Nie odnoszono też do cerkwi
insygniów władzy lub sztandarów w celu ich poświęcenia. Również
przysięgi miały charakter świecki w tym sensie, że nie składano
ich na żadne symbole religijne. Musiało to zapewne dziwić i
gorszyć ludzi mieszkających na Ukrainie i w pozostałych częściach
Rzeczpospolitej, a przyzwyczajonych do stałej obecności Kościoła i
religii we wszelkich sprawach publicznych i do decydującego
niejednokrotnie wpływu, jaki na sprawy państwowe w Rzeczpospolitej
miała hierarchia kościelna, zwłaszcza katolicka.
58
Świeckość kozaczyzny, wbrew temu, co na ten temat wówczas sądzono,
nie stanowiła bynajmniej dowodu potwierdzaj ącego bezwyznaniowość
samych Kozaków, świadczyła jedynie o tym, że w organizacji tej
przeprowadzono w miarę konsekwentny rozdział między sprawami
publicznymi i religią, która w całej rozciągłości traktowana była
jako sprawa prywatna każdego Kozaka.
Tak też by zapewne pozostało do końca istnienia bractwa, gdyby nie
błędna polityka władz Rzeczpospolitej wobec prawosławia. Mam tu na
myśli przede wszystkim, choć oczywiście nie tylko, kwestię unii
brzeskiej. To właśnie z tego powodu po roku 1596 oskarżani o
niewyznawa-nie żadnej religii Kozacy, nieoczekiwanie zapewne dla
samych siebie, awansowali na czołowych obrońców wiary prawosławnej
na Ukrainie. Sprawa ta jednak wykracza poza ramy tego rozdziału,
gdyż -jak sądzę -nie zmieniła ona prywatnego stosunku Kozaków do
wiary i religii, nie ma więc związku z dniem codziennym
Zaporożców. Miała natomiast niewątpliwie ogromny wpływ na dalsze
losy i kozaczyzny, i Ukrainy, i całej Rzeczpospolitej, dlatego też
zajmiemy się nią szerzej w następnych rozdziałach.
59
4. Okres „burzy i naporu"
4.1. „Ukrainni piraci'
Kozaczyzna na przestrzeni swej długiej, bo ponaddwuwiekowej
historii, przeszła różne etapy rozwoju- od luźno jedynie ze sobą
powiązanych grup „traperskich" aż do „wojska zaporoskiego", a więc
w miarę stabilnej, zorganizowanej i rządzącej się wewnętrznymi
prawami organizacji militarnej aspirującej do roli elity
politycznej Ukrainy. Po dzień dzisiejszy nie ma wszak jednolitej

background image

oceny charakteru tej społeczności. W nader obfitej literaturze
poświęconej Kozakom, zarówno naukowej, jak i popularnonaukowej czy
wreszcie beletrystycznej, spotkać można diametralnie różne, wręcz
przeciwstawne opinie. Dla jednych więc Kozacy byli natchnionymi
obrońcami wiary prawosławnej i rycerzami walki o niepodległość
Ukrainy. Dla innych bojownikami o sprawiedliwość społeczną i
„wolność naszą i waszą", a dla jeszcze innych, pijaną czernią,
zbiorowiskiem zwykłych bandytów, nurzających się nie tylko w
dziegciu, ale również w błocie (moralnym oczywiście) i we krwi. A
mówiąc krócej - anarchistyczną bandą, złośliwym nowotworem na
zdrowym ciele Rzeczpospolitej.
Oceny, jak zwykle, zależą od poglądów społecznych, religijnych,
politycznych i narodowościowych badacza. A także od jego daty
urodzenia, bo -jak wiemy - każde pokolenie odkrywa na nowo
historię i na nowo ją interpretuje, nie ma bowiem w tej dziedzinie
wiedzy (jak zresztą i w innych) prawd stałych i niezmiennych.
Każda z prezentowanych opinii zawiera w sobie część prawdy i
fałszu zarazem, i każdą z nich postaramy się w miarę możliwości
rozpatrzyć w dalszej części naszych rozważań. Na razie proponuję
jednak spojrzeć na koza-czyznę z jeszcze innego punktu widzenia,
jak na typowych rycerzy fortuny lub, jak kto woli, ukraińskich
piratów lądowo-morskich. Brzmi to może zbyt romantycznie i
powieściowo, ale dość dobrze, jak sądzę, oddaje wiele
60
cech kozactwa, takich jak: awanturnictwo, uczynienie z wypraw
grabieżczych sposobu na życie i wreszcie odwaga granicząca z
bohaterstwem i pogardą życia (nie tylko zresztą własnego). A także
charakterystyczna, czasami wręcz dziecinna, niefrasobliwość
prezentowana w życiu codziennym. Do tego spisu cech „pirackich"
możemy dodać jeszcze skłonności anarchistyczne wyrażające się w
nie uznawaniu narzuconych reguł współżycia społecznego przy
równoczesnym istnieniu demokracji wewnętrznej w kwestii wyłaniania
władz czy też podejmowania węzłowych decyzji. Tacy byli Kozacy
przede wszystkim u zarania swych dziejów, gdy tworzyli luźno
jedynie powiązaną społeczność „niepokornych". Cech tych nie
pozbyli się jednak do końca również i później, gdy na przełomie
XVI i XVII wieku zakończył się w zasadzie proces formowania ich
organizacji.
Niestety, istniejący system społeczny, procesy gospodarcze
zachodzące w Europie, a także błędy władz Rzeczpospolitej i
„oficjalnych" elit ukraińskich nie pozwoliły Kozakom być tym, kim
być powinni - barwnym, pełnym uroku i, być może, czasem nieco
uciążliwym, marginesem społecznym a dla potomnych świetnym tematem
romansów przygodowych. Z konieczności, nieoczekiwanie chyba dla
samych siebie, stali się „siłą przewodnią" narodu ukraińskiego i
wraz z nim ponieśli klęskę w walce o prawo Ukrainy do
samostanowienia, między innymi właśnie z powodu wspomnianych
„pirackich" cech ich organizacji wojskowej.
Pozostawmy jednak chwilowo te sprawy na uboczu i zajmijmy się
kozacką „młodością górną i chmurną".

background image

Jak już wspomnieliśmy, do bractwa garnęli się przede wszystkim
ludzie skłóceni z rzeczywistością, złaknieni przygód, a czasem
również szukający możliwości łatwego i szybkiego wzbogacenia się.
Jedyna w zasadzie droga do osiągnięcia tych celów, przynajmniej w
początkowym okresie organizowania się Kozaków, wiodła poprzez
organizowanie wypraw łupieżczych na ułusy tatarskie, miasta i
grodki tureckie lub pograniczne moskiewskie, a czasem po prostu na
karawany kupieckie (później dojdą do tego jeszcze napady na dwory
szlacheckie i zamki magnackie). Nic więc dziwnego, że na chadzki
wyprawiali się Kozacy masowo i często, i to niezależnie od swego
statusu społecznego, zawodowego i majątkowego.
Słowo „chadzki" sugeruje, że chodziło o wyprawy lądowe. Zresztą w
świadomości przeciętnego Polaka, i nie tylko, utrwalił się
stereotyp Kozaka - stepowego rycerza, świetnego, nieustraszonego i
romantycznego jeźdźca, który z czasem stał się-niestety-podporą
władzy carskiej i bez-
61
względnym, okrutnym ciemięzcą podbitych narodów. Obraz ten
niezupełnie jednak przystaje do rzeczywistości, bo, po pierwsze, w
XVI i XVII wieku najsilniejszą bronią Kozaków była nie jazda, a
piechota, zwłaszcza gdy broniła się zza umocnień polowych
(współcześni twierdzili, że stu Kozaków potrafiło stawić czoła
tysiącu Polaków broniąc się w taborze, gdy tymczasem 200 jeźdźców
polskich bez trudu rozpraszało nawet 2 tysiące konnych
Zaporożców), a po drugie byli oni również doskonałymi marynarzami
znanymi ze swych brawurowych wypraw morskich. Podobno zresztą
Kozacy szczególnie dobrze czuli się wśród wody i błot. Ksiądz
Szymon Okolski, autor Dyaryusza transakcji wojennej między
wojskiem koronnem i zaporoskiem w roku 1637 pisze między innymi,
że „otucha wszelka (w Kozakach - R. R.) gdy jest woda, rzeka,
błoto, dlatego Dniepr nazywają Sławutą, a Don panem. Gdzie wody
nie ma, błota albo jaru, (Kozak) zginął"1.
Nieoceniony wręcz Beauplan pozostawił nam dokładny opis kozackich
czajek, na których wyprawiali się na Morze Czarne. Były to łodzie
bez stępki i pokładów budowane z drzewa wierzbowego lub lipowego
długości 13,716 m, szerokości 3,65 m i takiej samej głębokości. Do
ich boków przybijano deski, tak aby każdy rząd wystawał ponad
poprzedni aż do osiągnięcia odpowiedniej szerokości i głębokości.
Aby zapewnić szczelność, boki łodzi pokrywano smołą, a następnie
przywiązywano do nich powrozami z łyka lipowego lub dzikiej wiśni
wiązki z trzcin, dzięki którym łódź stawała się praktycznie
niezatapialna. Wewnątrz umieszczano przegrody oraz poprzeczne
ławki. Na koniec wyposażano ją w 15 par wioseł i 2 stery
umieszczone po obu końcach łodzi.
Załoga czajki liczyła przeważnie około 70 ludzi uzbrojonych w
strzelby i szable oraz 4-6 falkonetów2. W wyprawach brało
zazwyczaj udział 80-100 czajek, a więc mniej więcej 700
Zaporożców. Łodzie płynęły w zwartym szyku prawie stykając się
wiosłami, a ich szybkość podróżna wynosiła około 15-16 km na
godzinę, dzięki czemu odległość od ujścia Dniepru do Anatolii

background image

pokonywano w 36-40 godzin. Aby jak najdłużej uniknąć wykrycia
poruszano się głównie nocą, za dnia chowając się w dnie-
1 Dyaryusz transakcji wojennej między wojskiem koronnem i
zaporoskiem w roku 1637 przez ks. Szymona Okolskiego, Kraków 1858,
s. 24.
2 Falkonet lub śmigownica — małokalibrowe działo o długiej lufie
nabijane z tyłu w XVI i XVII wieku stanowiące uzbrojenie artylerii
polowej.
62
prowych szuwarach. Po przybyciu na miejsce główne siły
wykorzystując element zaskoczenia atakowały upatrzone cele, a więc
nadmorskie wsie i miasta tureckie, rabując przede wszystkim
pieniądze, złoto, biżuterię i te towary, które można było zmieścić
na czajkach i które nie obawiały się transportu wodnego. Resztę
niszczono i palono.
Nie znamy oczywiście daty i okoliczności pierwszego napadu na
tatarskie i tureckie włości, wiemy jednak, że rozpoczęły się one
już w XV wieku. Świadczy o tym między innymi list wielkiego
księcia litewskiego Aleksandra do chana Mengli Gireja z 19 grudnia
1492 roku, obiecuje on w nim ukaranie Kozaków, którzy na czajkach
dopłynęli do Tehinii i zagarnęli wiele statków, a także konie,
woły i inny dobytek3.
Z biegiem lat napady kozackie stały się coraz częstsze i coraz
zuchwalsze. W 1583 roku na przykład Kozacy ponownie zdobyli i
spalili Tehinię, a w 1584 złupili port turecki Oczaków. Do
historii i legendy przeszły nazwiska wielu szczególnie zuchwałych
i szczęśliwych dowódców z tego bohaterskiego okresu, a między
innymi Karpa Masło z Czerkas, Jacka Bi-łousa z Perejasławia czy
też Andruszko z Bracławia.
Przez długi czas wyprawy po tatarskie i tureckie „dobra"
organizowali zresztą nie tylko kozaccy atamani. Bardzo często na
czele oddziałów stawali również magnaci, a także wojewodowie i
starostowie królewscy. Jak pamiętamy, do ich podstawowych zadań
należało zapewnienie bezpieczeństwa podległym im terenom. Nie było
to zadanie łatwe do zrealizowania, gdyż administracji państwowej
zawsze brakowało pieniędzy, starali się więc wykorzystać te
możliwości, jakie posiadali, prowadząc werbunek wśród bractwa
kozackiego. Czasem z własnej inicjatywy, a czasem na polecenie
władców. W założeniu oddziały takie miały bronić Ukrainy przed
zagonami tatarskimi. Nierzadko jednak ich dowódcy wykorzystywali
je do organizowania wypraw odwetowych lub po prostu grabieżczych.
Zdarzały się również próby interwencji w spory dynastyczne na
Krymie lub Mołdawii.
Jednym z pierwszych szlacheckich dowódców watah kozackich był
wojewoda kijowski Jerzy Pac, który organizował wyprawy na Tatarów
już w 1489 roku. Głośne były również nazwiska Seńki Polusa
(Połoza) i starosty czerkaskiego Ostafiego Daszkiewicza.
Zorganizował on bardzo silne i sprawne oddziały kozackie, zyskując
dzięki temu tytuł hetmana
3 M. H r u s z e w s k i, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 7, Kozacki
czasy - do r. 1625, Kijów 1909, s. 83.

background image

63
kozackiego. Zdaniem współczesnych nie tylko doskonale znał język i
zwyczaje tatarskie, ale również z wyglądu przypominał Tatara.
Zorganizował on szereg wypraw na Krym powracając zawsze z bogatymi
łupami, a dysponował tak ogromną siłą, że po śmierci Mengli Gireja
zdecydował się wmieszać w walki dynastyczne na Krymie, udzielając
schronienia chanowi Islam-Girejowi. Po nim starostwo czerkaskie
objął Krzysztof Kmitycz, który również bardzo często korzystał z
pomocy „nieposłusznych", jak często nazywano Kozaków. Ogromną
sławę pogromcy Tatarów zyskał sobie również Bernard Pretficz
(Pretfic) herbu Wczele, który podobno stoczył aż 70 zwycięskich
bitew z Tatarami. Nic więc dziwnego, że powstało wówczas
przysłowie: „Za pana Pretfica wolna od Tatar granica".
Prawdę mówiąc, na przełomie XV i XVI wieku wyprawy na Krym i do
Anatolii stały się swoistym sposobem życia nie tylko Kozaków, ale
i szlachty, metodą na zdobycie bogactw i wręcz kresowym sportem,
który z zapałem uprawiali liczni przedstawiciele „herbowego ludu".
Wspomina o tym między innymi w swej kronice Andrzej Lubieniecki
pisząc: „częściej nasi chodzili w kozactwo, niż Tatarowie do nas",
a na poparcie tej tezy wymienia tak znane w naszej historii
nazwiska, jak „...Sieniawscy, Strusio-wie, Herburtowie, Potocki
Stanisław, Włodek, książęta Wiszniowieckie, Zasławskie, Koreckie,
Bożeńskie i innych zacnej szlachty niemało, którzy rzadko z pól
zeszli"4.
Wszystkich jednak sławą przyćmił książę Dymitr Wiśniowiecki,
którego pamiętamy jako twórcę pierwszej kozackiej Siczy. Jego
życiorys zawiera dość materiału na co najmniej kilka powieści z
gatunku „płaszcza i szpady". Wszystko w nim bowiem było: i
zuchwałe wyprawy i zdrady, i próby zdobycia tronu, i wreszcie
śmierć męczeńska zadana przez Turków, którą tak oto opisał Marcin
Bielski w swej Kronice wszystkiego świata: „...tam na haku obadwa
zawieszeni byli nad odnogą morską ku Gala-cie idąc. Piasecki
(towarzysz i przyjaciel księcia ujęty wraz z nim w trakcie
nieudanej wyprawy na czele Kozaków do Mołdawii - R. R.) łatwiej
skonał, bo lecąc uwiązł na haku za ud, a głową się na dół obrócił,
i tak prędko go krew zalała. A Wiśniowiecki za żebro uwiązł i tak
oczyma się obrócił ku górze, przeto był żyw do trzeciego dnia, aż
go Turcy ustrzelili z łuku, gdy przeklinał ich Mahometa"5.
4 Cyt. za F. Raw i ta-Ga wroński, Kozaczyzna ukrainna..., s. 34-
35.
5 Cyt. za Z. S p i e r a 1 s k i, Awantury mołdawskie, Warszawa
1967, s. 127.
64
Nic więc dziwnego, że pamięć ludu ukraińskiego utrwaliła
awanturniczego księcia w pieśni pod postacią Kozaka Bajdy,
powieszonego przez „cara tureckiego" za żebro, gdyż nie chciał
pojąć za żonę carskiej córki. Wbrew prawdzie historycznej kończyła
się ona optymistycznie bo:
Wisi Bajda na dąbeczku
Nie dzień, nie dwa i niejedną nockę
Przyszedł do niego car turecki:

background image

Na co patrzysz Bajdo mołojecki?
Patrzę, carze na dwa dąbeczki,
A na tych dąbeczkach siedzą gołąbeczki
Pozwól carze łuczek wziąć. ,
Tobie na kolację gołąbeczka zdjąć! V' Oj, jak strzelił
Bajda z luku '■' Trafił cara prosto między uszy.
A carycę w potylicę,
A carską córeczkę - w samą główeczkę.
Tobie carze w ziemi gnić
A Bajdzie młodemu miód-gorzałkępić!6
Okres „szlachecki" spełnił bardzo istotną rolę w dziejach
kozaczyzny, albowiem służba w oddziałach starostów i kresowych
magnatów zmieniła te do tej pory raczej bezładne watahy, idące do
bitwy na zasadzie „kupą mości panowie", w oddziały zorganizowane i
wyszkolone na wzór wojskowy. To między innymi dzięki temu powstało
podzielone na pułki i sot-nie wojsko zaporoskie, które w XVII
wieku zadało tyle klęsk swym „nauczycielom".
Doraźnie jednak doświadczenia wojskowe Kozacy wykorzystali
organizując „po staremu" wyprawy na Krym, Turcję i Moskwę.
Z biegiem lat kozackie mistrzostwo w organizowaniu i
przeprowadzaniu wypraw, zwłaszcza morskich, sięgnęło szczytów.
Prawdę mówiąc, nie było dla nich rzeczy niemożliwych. W roku 1606,
na przykład, w kilku zuchwałych napadach zdobyli i obrabowali
doszczętnie Kilię, Akerman i Warnę, a w dodatku zdobyli na morzu
dziesięć tureckich galer. W 1613 roku kolejna wyprawa podeszła pod
Trapezunt, a w 1614 wdarli się do tureckiej twierdzy Synop na
południowym wybrzeżu Morza Czarnego. Łupem ich padły olbrzymie
ilości broni z arsenału, a także dobytek mieszkańców oraz
s Narodni perlyny, Kijów 1971, s. 54.
65
towary z kotwiczących w porcie statków. Miasto i twierdza zostały
tak doszczętnie spalone, że - zdaniem ówczesnego kronikarza
tureckiego Naima — obrócone zostały w pustynią. Jeszcze większego,
wprost niewiarygodnego wyczynu dokonali zaporoscy mołojcy wiosną
1615 roku, kiedy to flotylla 80 czajek zaatakowała, zdobyła i
obrabowała Mizewnę i Ar-chiokę, a więc porty i w zasadzie
przedmieścia Konstantynopola, stolicy supermocarstwa ówczesnego
świata. Tym razem więc łuny pożarów zaświeciły w sensie prawie
dosłownym w oknach pałacu sułtana, władcy, któremu marzył się
podbój całego chrześcijańskiego świata. Co gorsza, wysłana w
pościg za nimi turecka flota wojenna została pokonana w bitwie
morskiej przy ujściu Dunaju do Morza Czarnego.
4.2. Niewykorzystane szansę
Napady na miasta i osady nad Morzem Czarnym były dla Kozaków, mimo
ogromnego ryzyka, interesem bardzo opłacalnym. Na przykład w 1606
roku Kozacy wywieźli z Warny łup wartości 180 tysięcy ówczesnych
złotych, a w 1618 po napadzie na Mangalię, Pazardżyk i ponownie
Warnę, po podziale zdobyczy na każdego mołojca wypadło po około 4—
5 tysięcy złotych. Dla władz Rzeczpospolitej było to jednak źródło
bezustannych kłopotów i problemów dyplomatycznych, a czasem nawet
zatargów zbrojnych z Tatarami i Turkami. Na przykład po

background image

wspomnianym napadzie na Synopę w 1614 roku sułtan Ahmed I
postanowił wysłać armię pod dowództwem Ahmeda Paszy z zadaniem
ukarania Zaporożców w ich siedzibach, co równało się pogwałceniu
granic Rzeczpospolitej, a więc wojnie. Przerażony tą wizją Zygmunt
III zapewnił władze tureckie, że wydał hetmanowi Żółkiewskiemu
rozkaz ukarania winnych, a nawet, że już kilka watah zostało
rozbitych przez wojska koronne, i to na razie wystarczyło, aby
powstrzymać Turcję od zbrojnej akcji.
Wydaje się zresztą, że potężne państwo otomańskie nie kwapiło się
w tym okresie do wojny z Rzeczpospolitą, a zatargi z Kozakami były
w gruncie rzeczy zbyt drobnym pretekstem, aby spowodować prawdziwy
konflikt. Z tego też powodu, jak sądzę, nie doszło również do
zbrojnego starcia w roku 1615 po wspomnianym już napadzie kozackim
na przedmieścia Konstantynopola. Uwagę władz tureckich zajmował
zresztą w tym
66
czasie głównie zbrojny zatarg z ich odwiecznym wrogiem — Persją.
Niemniej jednak mieszkańcy Ukrainy odczuli skutki gniewu sułtana,
gdyż potężna odwetowa wyprawa tatarska dotarła aż na Wołyń i
Podole, niszcząc i pustosząc ogromne połacie kraju. Setki i
tysiące ludzi zginęło lub poszło w jasyr.
W 1617 roku, po kolejnych wyczynach kozackich znów doszło do
groźnej demonstracji siły ze strony tureckiej. Potężna armia
Iskander Paszy ruszyła z Mołdawii ku granicom Rzeczpospolitej,
której główne siły zaangażowane były w tym czasie na froncie
moskiewskim. Również i tym razem jednak sprawa „rozeszła się po
kościach" i wszystko skończyło się na rozmowach dyplomatycznych.
Główne zarzuty tureckie dotyczyły oczywiście kozackich napaści na
tereny tatarskie i tureckie, ale hetman Żółkiewski był nie tylko
znakomitym wodzem, lecz również wytrawnym dyplomatą, udało mu się
więc odeprzeć stawiane zarzuty przedstawiając z kolei równie
imponujący rejestr najazdów tatarskich na Ukrainę. Ostatecznie 23
września 1617 roku podpisano traktat w Buszy, w którym znalazło
się obustronne zobowiązanie, aby „...łotrostwo kozackie na Morze
Czarne z Dniepru nie wychodziło, a natomiast by Tatarzy nie
najeżdżali Polski"7. Analizując to zdanie można odnieść wrażenie,
że mimo wszystko niewielki sukces dyplomatyczny odnieśli Turcy, bo
„łotrami" uznani zostali Kozacy, a nie Tatarzy, choć jedni i
drudzy dokonywali napadów grabieżczych, ale to w sumie drobiazg,
gdyż główny cel, czyli utrzymanie pokoju między Rzeczpospolitą a
Turcją, został osiągnięty.
Istnieje jednak słuszne powiedzenie, że co się odwlecze, to nie
uciecze i wreszcie do otwartej wojny Rzeczpospolitej z Turcją
doszło w 1620 roku. Zakończyła się ona, jak pamiętamy, tragiczną
klęską armii polskiej pod C 'ecorą i śmiercią dowódcy, hetmana
Żółkiewskiego. Wielu historyków, również ukraińskich, twierdzi, że
był to odwet za napad atamana Boro-(ławki na Warnę (swoją drogą to
nieszczęsne miasto było wyraźnie ulubionym celem wypraw
zaporoskich). Pogląd ten niezupełnie odpowiada prawdzie, gdyż
faktyczną i główną przyczyną ówczesnego sporu pol-sko-tureckiego
było stanowisko Zygmunta III wobec wojny trzydziestoletniej.

background image

Rzeczpospolita nie brała wprawdzie oficjalnie udziału w tym
konflikcie europejskim, ale król polski zaliczał się do stronników
Habsburgów i w momencie dla nich krytycznym wysłał na Węgry
oddziały
7 Cyt. za W. To m k i e w i c z, Kozaczyzna ukrainna, Lwów 1939,
s. 34.
67
lisowczyków, zmuszając w ten sposób księcia siedmiogrodzkiego
Bethle-na Gabora do odstąpienia od oblężenia Wiednia. Pokrzyżowało
to zamiary tureckie wobec Austrii i stanowiło faktyczną przyczynę
gniewu Porty, która jedynie w celach propagandowych posłużyła się
wspomnianą wyprawą Borodawki. Do sprawy tej zresztą jeszcze
powrócimy.
Nie zmienia to jednak faktu, że wyprawy kozackie przysparzały
wielokrotnie kłopotów władzom państwowym, które próbowały
początkowo rozwiązać problem poprzez wykorzystanie Zaporożców do
obrony granic. Starania w tym kierunku rozpoczęły się już pod
koniec XV wieku, kiedy to zaczęto tworzyć wspomniane już
półprywatne poczty kozackie w służbie wojewodów i starostów
ukraińskich. Wydaje się, że pierwszym władcą, który usankcjonował
te inicjatywy, był Zygmunt I Stary polecając w 1524 roku S.
Połozowieżowi i K. Kmityczowi przeprowadzenie werbunku Kozaków i
stworzenie z nich oddziałów. Na ich czele mieli oni podjąć wyprawę
odwetową na posiadłości tatarskie. Inicjatywa królewska
sankcjonowała w pewnym sensie istniejącą już wcześniej praktykę i
stanowiła zachętę dla innych. Nic więc dziwnego, że wielu
starostów i magnatów kresowych, również i w latach następnych,
chętnie korzystało z usług członków bractwa kozackiego.
Jednym z tych, którzy myśl królewską wprowadzali w życie, był
również wspomniany już wielokrotnie starosta czerkaski Dymitr
Wiśniowiecki; podjął on nie tylko próbę zorganizowania Kozaków w
paramilitarne oddziały, ale wybudował im również obóz warowny, tj.
Sicz kozacką.
Okazało się jednak rychło, że rozwiązania te nie przynoszą
zamierzonych skutków i nie przeciwdziałają wyprawom kozackim, a
przekonał się o tym już sam Zygmunt I, kiedy to w roku 1540 z
powodu „chadzek" kozackich na ułusy tatarskie pod znakiem
zapytania stanęła świeżo zawarta ugoda z chanem Sahibem.
Następnym sposobem ujęcia żywiołu kozackiego „w karby" miało być
zewidencjonowanie „nieposłusznych". W tym celu Zygmunt I polecił w
1540 roku swemu sekretarzowi udać się na Ukrainę i sporządzić
spis, czyli rejestr Kozaków. Było to przedsięwzięcie bardzo
trudne, chyba nawet niewykonalne, nie tylko z tego powodu, że
Kozacy tworzyli bardzo ruchliwą społeczność, ale przede wszystkim
dlatego, że nie istniały jeszcze jasne i wyraźne kryteria
pozwalające odróżnić Kozaków od reszty mieszkańców Ukrainy.
Wspominaliśmy przecież, że w okresach między wyprawami zajmowali
się oni rolnictwem, rzemiosłem czy też handlem,
68
prowadząc w miarę osiadłe życie. A w dodatku, jak wiemy, w tym
okresie czasu „kozakowali" jeszcze również liczni przedstawiciele

background image

drobnej, a nawet średniej szlachty, zwłaszcza młodego pokolenia,
widząc w tym—przyznajmy - podniecającym sporcie szansę zdobycia
majątku i sławy.
Dalszym krokiem w kierunku uporządkowania spraw kozackich było
wydane w 1541 roku surowe rozporządzenie nakazujące starostom
powstrzymanie Kozaków od wypraw na posiadłości tatarskie.
Niestety, jak i wiele następnych tego rodzaju nakazów okazało się
ono niewykonalne i pozostało jedynie na papierze. Dlaczego? No
cóż, nie zapominajmy, że podstawowym problemem rozrastającej się
Kozaczyzny było zdobycie środków do życia, a tej kwestii nie można
było rozwiązać nakazami i zakazami. Ponadto chadzki lądowe i
morskie były zbyt intratnym interesem dla samych starostów i
magnatów oraz szlachty, aby chcieli oni łatwo z niego zrezygnować.
Dlatego też, mimo zapowiedzi surowych kar, nie tylko nie
realizowali rozkazów królewskich i przymykali oczy na proceder
Zaporożców (którzy w zamian za to musieli często dzielić się swymi
łupami z przedstawicielami władzy), ale również nierzadko sami
brali udział w organizowaniu wypraw.
Zygmunt Stary (występując w tym wypadku jako wielki książę
litewski, gdyż Ukraina należała wówczas jeszcze do Litwy) dwa lata
później przypomniał swym urzędnikom wydany uprzednio zakaz i
zaostrzył sankcje za jego naruszenie postanawiając, że w wypadku
zerwania przez Tatarów umów pokojowych z powodu kozackich napaści
odpowiedzialność spadnie na starostę tej ziemi, z której wyruszy
wataha kozacka. Winny zaniedbania miał być pozbawiony majątku,
czci i życia.
Równocześnie jednak władca nie zamierzał rezygnować z usług
bractwa kozackiego i dlatego zalecił swemu senatowi wysłanie
przedstawiciela z misją stworzenia oddziału kozackiego, który
broniłby granic Ukrainy.
Nie wiemy, czy i w jakim stopniu rozkazy królewskie dotyczące
sporządzenia rejestru Kozaków i wzięcia ich na służbę państwa
zostały zrealizowane, w każdym razie jednak bez wątpienia
Zygmuntowi I możemy przypisać autorstwo pomysłu stworzenia z
Kozaków wojskowych oddziałów pomocniczych, a właściwie, posługując
się dzisiejszą nomenklaturą, oddziałów straży granicznej.
Jego zamierzenia kontynuował syn Zygmunt August. W liście z 20
listopada 1568 roku adresowanym bezpośrednio do Kozaków nakazywał
on zaprzestanie „swawoleństw" polegających na napadach na
poddanych
69
chana tatarskiego i sułtana, gdyż naruszają one pokój
Rzeczpospolitej z tymi władcami i wzywał ich do powrotu z
Naddnieprza do miast i zamków kresowych, gdzie, jak zapewniał,
„znajdzie się dla was służba, za którą każdy z was otrzyma od nas
zapłatę". Niewątpliwie był to krok w dobrym kierunku, bo tym razem
król nie ograniczył się w swym uniwersale do „kija" w postaci
nakazów i zapowiedzi surowych kar dla „naruszycieli pokoju", ale
pokazał również Kozakom „marchewkę", czyli możliwość otrzymania
żołdu. Niestety, była to dość mglista i niesprecyzowana obietnica.

background image

Można jednak przypuszczać, że Zygmunt August był pierwszym władcą,
który zrozumiał, iż powodem nieustannych wypraw kozackich było nie
tylko awanturnictwo i chęć przygód, ale również twarda - nazwijmy
to - konieczność ekonomiczna i że w związku z tym, aby powstrzymać
ich od chadzek, należy dać im perspektywę legalnych zarobków w
uprawianym przez nich zawodzie żołnierskim.
Uniwersał królewski został zapewne życzliwie przyjęty przez
„nieposłusznych", albowiem mile łechtał ich ambicję. Oto bowiem
król, władca potężnego polsko-litewskiego państwa zwracał się
bezpośrednio do nich, ludzi wywodzących się w większości z nizin
społecznych, i obiecywał im służbę rycerską w charakterze załóg
zamkowych. Czy jednak mogło to wystarczyć do powstrzymania ich od
organizowania wypraw? Zapewne nie! Po pierwsze - Kozaków było już
chyba za dużo, aby rzeczywiście wszyscy mogli znaleźć służbę w
załogach miast i zamków kresowych. Po drugie - żołd, który mogło
im zapewnić państwo, nie był zapewne konkurencyjny w stosunku do
dochodów, jakie zapewniały im wyprawy na Krym i Turcję. Po trzecie
- o czym przypominam po raz kolejny, w organizowaniu tych wypraw
było zainteresowane potężne „lobby" magnacko-szlacheckie, gotowe
dla własnych, zauważmy, bardzo krótkowzrocznych korzyści
storpedować każde polecenie władz centralnych. A po czwarte
wreszcie - Kozacy tworzyli bardzo specyficzną społeczność
„piracką" nie akceptującą obowiązujących reguł społecznych i
uznającą jedynie, i to z trudem, władzę własnych, wybranych
demokratycznie przywódców. Zapewne więc z dumą przyjęli skierowany
do nich uniwersał, ale nadal uprawiali swój „proceder", gdyż
czego, jak czego, ale kar na pewno się nie obawiali, mając na
zapleczu puste i rozległe Dzikie Pola. Kto zresztą miał te kary w
stosunku do nich stosować? Ci sami starostowie, którzy po cichu
zachęcali ich do organizowania wypraw i ciągnęli z nich niemałe
zyski?
70
Logiczną konsekwencją uniwersału królewskiego było polecenie,
wydane w 1572 roku hetmanowi polnemu koronnemu, Jerzemu Jazłowiec-
kiemu, sporządzenia rejestru i uporządkowania sprawy kozackiej.
Nie wiemy dokładnie, co zdziałał Jazłowiecki, nie ulega jednak
wątpliwości, że wydzielił on i spisał część Kozaków tworząc z nich
oddział (poczet) kozacki, którego dowódcą (starszym) został
szlachcic Jan Badowski.
Zwerbowani przez niego Kozacy otrzymali niewielki żołd i sukno na
mundury. A także, co okazało się najistotniejsze dla dalszych ich
losów -status żołnierzy koronnych, a tym samym wyłączenie spod
jurysdykcji starostów i innych urzędników królewskich. Od tej
chwili władzę nad nimi -również sądowniczą- sprawować miał ich
„starszy" oraz hetman, a także pośrednio król. Sam Badowski
natomiast, na wniosek Jazłowieckiego został zwolniony z obowiązku
płacenia podatku od posiadanych domów w Białej Cerkwi i otrzymał
prawo wyszynku.
Decyzję tę Kozacy odczytali zgodnie ze swymi pragnieniami jako
uznanie ich przez króla, a więc najwyższą władzę w państwie, za
odrębną grupę społeczną, wolnych i niezależnych „rycerzy".

background image

Wprawdzie z formalnego punktu widzenia przywileje te przysługiwały
jedynie niewielkiej części bractwa, gdyż oddział Badowskiego
liczył prawdopodobnie najwyżej 300 ludzi, ale blask tej
„nobilitacji" spłynął na całą resztę. Przynajmniej w ich
mniemaniu. Przekonanie to zresztą miało pewne racjonalne podstawy.
Przecież w przekonaniu członków bractwa wszyscy Kozacy byli równi
sobie (to nic, że tak naprawdę było inaczej, przecież na tej samej
bazie ukształtowało się przekonanie o równości wśród szlachty
wyrażające się w powiedzeniu, że „szlachcic na zagrodzie równy
wojewodzie"), jeśli więc część członków bractwa otrzymywała status
żołnierzy, to automatycznie dotyczyło to i pozostałych. Zwłaszcza
że przynależność do pocztu kozackiego - lub, jak wówczas mówiono -
rejestru (regestru) była sprawą czysto przypadkową, a i jego
liczebność była bardzo płynna, w następnych bowiem latach w
zależności od potrzeb zwiększano lub zmniejszano liczbę jego
członków. W ten oto sposób zaczęło się kształtować wśród Kozaków
przekonanie o tym, że są oni odrębnym stanem, „szlachetnie
urodzonymi Kozakami", jak to pisano wielokrotnie w literaturze, i
choć oddział Badowskiego najprawdopodobniej nie istniał zbyt
długo, to stworzony został ważny precedens, który Kozacy dobrze
zapamiętali.
Następny krok na drodze wyodrębniania się Kozaczyzny w osobny stan
uczynił — powiedzmy to od razu — wbrew swej woli, a zapewne i
wiedzy,
71
Stefan Batory. Reorganizując armię przed zbliżającym się
konfliktem z Moskwą król postanowił zwiększyć liczbę oddziałów
piechoty, której w wojskach koronnych i litewskich zawsze
brakowało. Jedną z dróg do osiągnięcia tego celu było
wykorzystanie Zaporożców, którzy, jak pamiętamy, cieszyli się,
zupełnie zresztą zasłużenie, opinią doskonałych żołnierzy właśnie
tej formacji. Zapadła więc decyzja powołania nowego pocztu
kozackiego, jak wynikało z uniwersału królewskiego, na tych samych
zasadach, co poczet Badowskiego. Zwiększono tylko jego liczebność
do 500 (lub, jak wynika z niektórych relacji, do 600) żołnierzy, a
jego starszym został szlachcic Jan Oryszewski.
W trakcie wyprawy Kozacy, zarówno członkowie oddziału Oryszew-
skiego, jak i liczni ochotnicy w oddziałach wojsk regularnych i
prywatnych, zaprezentowali się z jak najlepszej strony i oddali
królowi znaczne usługi zdobywając jego uznanie, a nawet podziw. To
zapewne spowodowało, że po zakończeniu działań wojennych wystąpili
oni ze skargami na starostów oskarżając ich o łamanie przywilejów
kozackich. Batory życzliwie odniósł się do żądań swych żołnierzy i
w liście z Rygi z dnia 9 kwietnia 1582 roku nakazał wojewodom i
starostom ukrainnym aby:
- po pierwsze, bez wiedzy „starszego" nie sądzili i nie więzili
Kozaków. Wyjątek stanowiły sprawy o gwałt i morderstwo;
- po drugie, nie nakładali na nich podatków;
- po trzecie wreszcie, nie stosowali w stosunku do nich tzw. praw
ka-ducznych, a więc nie zagarniali na rzecz państwa (a w praktyce

background image

dla siebie), z pominięciem dalszych krewnych, majątku zmarłego
Kozaka, który nie pozostawił po sobie najbliższej rodziny.
Ponadto, chcąc przyjść z pomocą rannym na wojnie Kozakom król już
z własnej inicjatywy ofiarował im nowo powstające miasteczko
Trechty-mirów, polecając równocześnie wybudowanie tam szpitala
wojskowego.
Jak widzimy, przywileje te nie były w zasadzie nowe, miały też w
założeniu odnosić się jedynie do Kozaków rejestrowych. W każdym
razie w zamyśle króla i jego doradców nie miała być to „wielka
karta swobód kozackich", jak twierdzili w późniejszych latach
przywódcy kozaczyzny upominający się o prawa, które rzekomo
przysługiwały Zaporożcom za panowania Batorego. Niestety redakcja
dokumentu pozostawiała wiele do życzenia. Po prostu była niejasna
i nieprecyzyjna. Znalazło się w nim na przykład stwierdzenie, że
starostowie nie mająpraw sądowniczych „nad tymi Kozakami niżowymi,
zwłaszcza którzy żołd nasz biorą..." Przyznaj-
72
my, że niefortunne użycie słowa „zwłaszcza" pozwalało na
stosowanie dogodnej dla Zaporożców wykładni rozszerzającej, co też
społeczność kozacka natychmiast wykorzystała stwierdzając, że
przywileje królewskie dotyczą wszystkich, a nie tylko członków
oddziału Oryszewskiego. Trudno zresztą im się dziwić, zawsze
bowiem istniała i nadal istnieje tendencja interpretowania aktów
prawnych w sposób najbardziej korzystny dla tych, do których są
one adresowane.
W ten oto sposób ukształtowało się wśród Kozaków, a także, rzecz
nie bez znaczenia, wśród ludu ukraińskiego, przekonanie, że są oni
odrębną warstwą społeczną, ludem rycerskim, a tym samym prawie
szlachtą. Przekonania tego nie mogły już zmienić żadne późniejsze
decyzje władz Rzeczpospolitej. Co najwyżej stały się one powodem
kilku powstań, których celem była walka o pełną akceptację tego
statusu.
Niestety, szlachta mająca, jak wiemy, zdecydowany wpływ na
politykę wewnętrzną państwa, zdawała się nie zauważać tych zmian
zachodzących w świadomości bractwa kozackiego. Dla niej Kozacy
byli nadal zbuntowanymi poddanymi, których można i należy
wykorzystywać w czasie wojny (znów nasuwa się analogia do piratów,
z których w trakcie konfliktów tworzono korsarzy w służbie
państwa), a odsyłać „do domu", gdy przestawali być potrzebni.
Równocześnie też, co warto zdecydowanie podkreślić, wysiłki
Zygmunta Augusta i Batorego zmierzające do pokojowego uregulowania
problemu kozaczyzny nie osiągnęły zamierzonego celu, gdyż nie
powstrzymały Zaporożców od „swawoli", czyli napadów na państwa
sąsiednie i na karawany kupieckie. A także, co było już wyraźną
zapowiedzią przyszłych konfliktów — i na majątki szlacheckie. Do
dziś, na przykład, zachowała się pochodząca z 1587 roku skarga
złożona przez Józefa Jabłońskiego w księdze grodzkiej
żytomierskiej, dotycząca napadu grupy Kozaków i chłopów
ukraińskich pod dowództwem „hetmana" Łukiana Czernińskiego na
miasto Kodnię i okoliczne folwarki. Warto pamiętać o tym
wydarzeniu, bo świadczy ono wymownie, że na Ukrainie zaczął się

background image

realizować sojusz pomiędzy aspirującymi do roli odrębnego
„rycerskiego" stanu Kozakami a pańszczyźnianymi chłopami
ukraińskimi. Na razie płaszczyzną tego porozumienia była jedynie
chęć doraźnego rabunku. Wkrótce jednak miało się to diametralnie
zmienić.
W późniejszych latach podobne skargi będą coraz częstsze. Warto
zresztą pamiętać i o tym, że nie zawsze napady organizowali sami
Kozacy. Dość
73
często namawiali ich do tego przedstawiciele szlachty,
wykorzystując ich w prywatnych porachunkach między sobą. Świadczy
o tym chociażby skarga Agnieszki Kozarowskiej na Jacka Butowicza z
lutego 1590 roku za napad na czele Kozaków niżowych na jej majątek
Chworoszczę. Znów też, jak twierdziła Kozarowska, do Kozaków
przyłączyli się chłopi ukraińscy, zresztą jej właśni poddani.
O przyczynach fiaska zamierzeń obu królów, mimo że mieli oni dobre
intencje i zdawali się rozumieć złożoność problemu kozackiego
wspominaliśmy już kilkakrotnie. Jak zresztą mogło być inaczej,
skoro sam Ory-szewski, „starszy" rejestru, prowadził watahy na
Krym, polując na tabuny tatarskie?8 Jest to wymowny dowód jak
bardzo powszechny stał się „kresowy sport" i jak powszechnie na
Ukrainie go akceptowano. Czyż więc można dziwić się
nieposłuszeństwu Kozaków, jeśli zarządzenia królewskie łamali ci,
którzy mieli nadzorować ich wykonanie?
Bezkarność rozzuchwala. A Kozacy czuli się bezkarnie. Przynajmniej
na tyle, że nie zawahali się zamknąć, a następnie, swoim
zwyczajem, wrzucić w wodę z kamieniem u szyi szlachcica
Głęboekiego, któremu Stefan Batory polecił wyjaśnić sprawę
kolejnego kozackiego napadu na Oczaków. Wprawdzie tym razem
jeszcze zuchwalstwo tego czynu tak przeraziło samych Zaporożców,
że ich aktualny watażka nota bene „szlachetnie urodzony" kniaź
Michał Rożański, pospieszył z wyjaśnieniami, że była to samowola
grupy jedenastu Kozaków, których aresztował i wydał w ręce
królewskich urzędników, niemniej jednak początek został zrobiony.
Kozacy targnęli się na majestat królewski zabijając jego posła i
to mimo całej estymy, jaką darzyli Batorego. Mimo kształtującej
się już na Ukrainie „legendy batoriańskiej".
„Swawole" kozackie nasiliły się jeszcze bardziej w trakcie
bezkrólewia po śmierci Batorego. Sytuacja stała się wręcz
dramatyczna, gdyż w 1589 roku, a więc już za panowania Zygmunta
III Wazy, Tatarzy z rozkazu tureckiego, w rewanżu za liczne
kozackie napaści, podeszli aż pod Lwów, a sułtan turecki po raz
kolejny groził, że wyśle armię, aby rozprawiła się z Kozakami w
ich rodzinnych pieleszach. Zmusiło to i króla, i sejm do poważnego
zastanowienia się nad problemem i podjęcia próby jego
uregulowania.
Doszło do tego na sejmie w 1590 roku, a rezultatem długotrwałych
obrad była konstytucja sejmowa (tak nazywały się wówczas wszystkie
ustawy sejmowe) pod tytułem „Porządek ze strony Niżowców i
Ukrainy". Przy-
1 Tamże, s. 20.

background image

74
pomnijmy pokrótce jej postanowienia. Przede wszystkim sejm
poddawał Kozaków pod nadzór hetmana koronnego, który winien zadbać
o to, by w szeregach wojsk kozackich nie znaleźli się dezerterzy i
ludzie karani sądownie. Hetman jako szef sił zbrojnych miał
również wyznaczyć bezpośredniego przełożonego Kozaków rejestrowych
- „człowieka szlacheckiego rodu, osiadłego". Również wyżsi
oficerowie, a więc rotmistrze i setnicy mieli rekrutować się
spośród szlachty.
Decyzja ta zdaje się świadczyć o tym, że przypadki napadów na
folwarki i dwory szlacheckie wstrząsnęły posłami szlacheckimi i
przekonały ich o antyfeudalnym nastawieniu większości członków
Kozaczyzny. Postanowiono więc plebejskie masy utrzymać w karbach
przy pomocy szlacheckiego korpusu oficerskiego.
Na tym jednak nie koniec. Pragnąc zmusić Kozaków do lojalności
wobec państwa sejm nakazał im złożenie przysięgi na wierność
królowi i Rzeczpospolitej. Było to istotne novum w relacji
kozaczyzna-państwo - sugerujące, chyba jednak wbrew intencjom
ustawodawcy, że są oni nie tylko odrębną grupą czy też klasą
społeczną, ale że posiadają również odrębny status obywatelski.
No, bo jeśli byli normalnymi poddanymi Rzeczpospolitej, to po co
odrębna przysięga? Wydaje się, że przyczyn tego nakazu szukać
należy w ożywionych i bardzo serdecznych kontaktach Zaporożców z
dworem carskim, a konkretnie z Borysem Godunowem grającym wówczas
główną rolę w rządzie moskiewskim. Posłowie moskiewscy zapewniali
między innymi atamanów kozackich o gotowości wypłacenia im
znacznego wynagrodzenia, a to miało już jednoznaczną wymowę. Można
więc przypuszczać, że sejm Rzeczpospolitej zaczął poważnie obawiać
się, że Kozacy zechcą zmienić swego suwerena i dlatego nakazał im
złożenie specjalnej przysięgi. Rozwiązanie to, niezbyt-jak sądzę -
szczęśliwe, już wkrótce okazało się również nieskuteczne.
Poddanie Kozaków pod władzę hetmańską czyniło z nich żołnierzy i
wyłączało, zgodnie z ustawodawstwem Rzeczpospolitej, spod
jurysdykcji starościńskiej. W tym więc względzie konstytucja z
1590 roku powtarzała uregulowania stosowane wcześniej przez
Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Sejm nie był jednak w tej
materii konsekwentny i nie wyłączał jednak zupełnie Zaporożców
spod władzy administracji cywilnej, ustawa bowiem nakładała na
starostów obowiązek pilnowania, aby żaden z Kozaków rejestrowych
nie próbował osiedlać się w miastach ukraińskich. Kozakom nie
posiadającym odpowiednich glejtów wydanych przez setni-
75
ków nie wolno było również osiedlać się na wsi. Z kolei tego
zakazu mieli przestrzegać wójtowie, na których nałożono ponadto
obowiązek pilnowania, aby nielegalni goście nie uprawiali także
handlu z mieszkańcami wsi. Wszelkie naruszenia tych przepisów
miały być karane bardzo surowo, do kary śmierci włącznie. Można
sobie łatwo wyobrazić spory kompetencyjne, jakie musiały powstać w
wyniku stosowania tego przepisu między władzami cywilnymi i
wojskowymi.

background image

Podstawowym jednak zadaniem wszystkich przedstawicieli
administracji państwowej i prywatnej pozostało nadal pilnowanie,
aby Zaporożcy nie wyprawiali się na Niż. Winnych naruszenia tego
zakazu, a zwłaszcza schwytanych w czasie powrotu z wyprawy,
należało karać śmiercią. Dotyczyło to również „kozakującej"
szlachty i magnaterii.
Wydaje się jednak, że ustawodawca nie do końca ufał w dobrą wolę
urzędników państwowych (o prywatnych lepiej nie wspominać), gdyż
dla ściślejszego przestrzegania postanowień konstytucji powołał
dwóch specjalnych „dozorców", czyli komisarzy, których „ta będzie
powinność, żeby w swojej każdej części pogranicza, jako im hetman
koronny albo za zaleceniem jego polny naznaczy, doglądał i
pilnował tego, jakoby się we wszem temu postanowieniu dosyć działo
i żadne swawoleństwo tam sienie wszczynało"9. W rzeczywistości
jednak głównym zadaniem komisarzy był nadzór nad działalnością
starostów. W razie stwierdzenia, że nie przestrzegają postanowień
konstytucji i nie wywiązują się ze swych obowiązków mieli oni
prawo postawić ich przed trybunałem.
Być może postanowienia te wyglądają całkiem nieźle na papierze,
ale jeśli przyjrzeć im się bliżej, to łatwo zauważyć, że omawiana
konstytucja to jeszcze jeden bardzo interesujący i pouczający
przykład dobrych chęci i wiary w „moc uzdrawiającą" aktów
prawnych. Kto bowiem tak naprawdę miał pilnować wykonania jej
postanowień? Słaby, niesprawny, niegodny zaufania i dalece
niewystarczający aparat administracji państwowej pozbawiony w
dodatku tzw. „ramienia zbrojnego", czyli sprawnej i wystarczająco
licznej policji lub wojska? Dla zobrazowania problemu wystarczy
wspomnieć, że według dość ostrożnych szacunków pod koniec XVI
wieku organizacja kozacka liczyła już około kilkadziesiąt tysięcy
ludzi, którzy doskonale opanowali swe rzemiosło i którym sprzyjał
zarówno teren, jak i jego mieszkańcy.
Yolumina Legum, t. 2, Petersburg 1859, s. 311.
76
Konstytucja z 1590 roku miała zresztąjeszcze dwa inne bardzo
poważne mankamenty, które świadczyły, delikatnie mówiąc, o
naiwności i krótkowzroczności jej twórców. Przede wszystkim nie
określono wyraźnie, do kogo się ona odnosi - czy do wszystkich
Zaporożców, czy też do wydzielonej grupy Kozaków rejestrowych.
Pierwsze rozwiązanie wydaje się niemożliwe chociażby z powodu
ogromnej liczby członków bractwa. Przy najskromniejszym żołdzie
wymagałoby to przecież tak dużych sum, jakimi skarb państwa nie
dysponował i dysponować nie mógł. Zwłaszcza w kilka lat po
zakończeniu kosztownej wojny moskiewskiej. A trudno przypuszczać,
że szlachta zamierzała się specjalnie na ten cel opodatkować.
Zapewne więc, na co zresztą wskazuje późniejsza praktyka,
planowano powołać oddział Kozaków rejestrowych i stworzyć z nich,
wzorem lat ubiegłych, korpus wojsk pomocniczych przy armii
koronnej. Tyle tylko, że zapomniano wyraźnie to stwierdzić i
określić liczebność tego korpusu!
A jeśli nie zamierzano wszystkim Kozakom płacić żołdu, to z czego
mieli się oni utrzymywać? Czy w stosunku do nich również

background image

obowiązywał zakaz osiedlania się w miastach i wsiach ukraińskich?
Czy ich również dotyczył zakaz uprawiania handlu? O tym
konstytucja milczy!
Jak zwykle więc z „dużej chmury spadł mały deszcz" i 25 lipca 1590
roku król Zygmunt III polecił Mikołajowi Jazłowieckiemu (jego
porucznikiem został znany nam już Oryszewski) zwerbowanie tysiąca
Kozaków. Na miejsce postoju wyznaczono im Krzemieńczuk, gdzie
zamierzano wybudować drewniany zameczek. Żołnierze z tego oddziału
mieli otrzymywać 5 złotych na kwartał oraz mąkę dostarczaną raz do
roku przez mieszkańców starostw i dzierżaw królewskich leżących
nad Dnieprem.
W praktyce skończyło się na obietnicach i odebraniu przysięgi od
członków tego oddziału. Nie dostarczono natomiast drewna na
fortyfikacje, nie przywieziono mąki, nikt również nie przybył z
pieniędzmi. W końcu zdesperowani i głodni Kozacy „po staremu"
zaczęli wymuszać kontrybucje na okolicznej ludności, no bo
przecież coś jeść musieli!
Zatem konstytucja „Porządek ze strony Niżowców i Ukrainy" zamiast
rozwiązać problem, jeszcze go zaostrzyła stawiając poza marginesem
społecznym większość członków społeczności kozackiej. Nie jest
oczywiście rzeczą historyka czy też popularyzatora historii
rozważanie możliwych rozwiązań i zastanawianie się „co by było,
gdyby było..." Pozwolę sobie jednak zauważyć, że sejm 1590 roku
miał jeszcze możliwość rozwiązania kwestii kozackiej w sposób
pokojowy. Pozwoliłoby to uniknąć
77
tragedii, do jakich doszło już dosłownie w kilka lat po ogłoszeniu
konstytucji. Możliwych do przyjęcia rozwiązań było kilka, każde z
nich jednak musiało - jeśli miało być trwałe - spełniać dwa
podstawowe warunki -akceptować odrębność społeczną (i klasową)
Kozaków i zapewniać im możliwość zdobywania w sposób legalny
środków do życia.
Nie twierdzę, jak czyni to kilku historyków najnowszej doby, że
należało koniecznie nobilitować rzesze Kozaków. Byłoby to
oczywiście rozwiązanie optymalne, ale osobiście jestem przekonany,
że do jego przyjęcia obydwie strony konfliktu w tym czasie jeszcze
nie dorosły. Na taki krok państwo szlacheckie w tym momencie po
prostu nie mogło się zdobyć. Jeszcze nie wówczas! Nie oznacza to
jednak, że nie można było zaspokoić aspiracji towarzystwa w inny
sposób, tworząc na przykład zmilitaryzowane załogi osadników -
zawodowych żołnierzy, tak jak to zrobiła Rosja w odniesieniu do
Kozaków dońskich lub też jak czynili to Węgrzy na pograniczu
tureckim powołując tam oddziały, których żołnierze zamiast żołdu
otrzymywali gospodarstwa rolne. Przykłady tego rodzaju rozwiązań
znane były zresztą już w starożytności. Wystarczy wspomnieć
chociażby o ateńskich kleruchach. Ziemi na Ukrainie, a zwłaszcza
na Zadnieprzu i Dzikich Polach było dość. Można więc było stworzyć
cały łańcuch osad kozackich, których mieszkańcy posiadający
własną, odrębną hierarchię byliby zobowiązani do służby wojskowej,
a tym samym również do odbywania stałych ćwiczeń. Śmiem twierdzić,
że rozwiązanie takie zaspokoiłoby aspiracje kozackie i, co

background image

najważniejsze, zapewniłoby wszystkim, nie tylko nielicznym
rejestrowym, legalne źródło dochodu. No a państwo zyskałoby
doskonałą obronę ukraińskiej granicy przed tatarskimi rajzami.
Oczywiście realizacja tego projektu wymagałaby sporych nakładów ze
skarbu państwa, choćby w formie częściowo umarzanych,
bezprocentowych pożyczek przeznaczonych na założenie osiedli, ale
byłoby to i tak o wiele mniej kosztowne niż tłumienie późniejszych
powstań, nie wspominając już o powodowanych przez nie stratach w
ludziach i substancji majątkowej. A bez powstań kozackich nie
doszłoby do późniejszego rozbioru Ukrainy i do umocnienia
mocarstwowej pozycji Rosji, co - jak wiemy - okazało się gwoździem
do trumny Rzeczpospolitej.
Natomiast stworzenie rejestru było rozwiązaniem najgorszym,
niczego bowiem nie załatwiało, a jedynie dodatkowo zantagonizowało
wewnętrznie kozaczyznę przeciwstawiając Kozaków rejestrowych
(nakazano im
78
pilnować granicy i przeciwdziałać chadzkom) pozostałym rzeszom
kozackim. W przyszłości stało się to powodem wielu kłopotów,
zadrażnień i wręcz tragedii.
Dając świadectwo prawdzie należy jednak wspomnieć, że sejm 1590
roku zajął się również likwidacją „pustek" kresowych i
przyśpieszył kolonizację Ukrainy upoważniając króla do
rozdawnictwa nie zagospodarowanych ziem „osobom szlacheckiego
stanu". Posłom przyświecała zapewne myśl, że ta przyśpieszona
„prywatyzacja" ziem ukraińskich ustabilizuje kraj, poprawi jego
gospodarkę, a tym samym przyczyni się pośrednio do likwidacji
problemu kozackiego.
W wyniku tej decyzji sejmu Ukraina stała się prawdziwym Eldorado,
krajem, w którym „lud herbowy" mógł dosłownie błyskawicznie
dorobić się ogromnej fortuny. Świadczy o tym chociażby przykład
hetmana Żółkiewskiego, który u zarania swego dorosłego życia
posiadał jedynie 21 wsi i 2 miasta, a pod jego koniec miał już ich
około 80 na Rusi Czerwonej , 100 na Zadnieprzu i kilkanaście na
Bracławszczyźnie, a ponadto dzierżawił 13 miast i 159 wsi
królewskich. Jego roczny dochód wynosił podobno około 250 tysięcy
złotych, suma na owe czasy ogromna (porównajmy ją do 5 złotych
kwartalnego żołdu Kozaków rejestrowych).
Kariera majątkowa Żółkiewskiego bynajmniej nie była wyjątkowa. W
bardzo krótkim czasie na kresach powstały ogromne latyfundia,
wręcz udzielne państwa, niejednokrotnie większe od państewek
ówczesnej Rzeszy Niemieckiej. Dla zobrazowania skali tych
posiadłości wystarczy, jak sądzę, podać, że na przykład książę
Konstanty Wasyl Ostrogski posiadał około 100 miast i zamków oraz
1300 wsi, a hetman Koniecpolski, jeden z największych w pierwszej
połowie XVII wieku magnatów kresowych miał w swych dobrach około
120 tysięcy poddanych chłopów. To on właśnie zwykł mawiać, że:
„Nie starcza mi dwóch niedziel (tygodni - R. R.), by objechać
własne dobra". Ogromnej fortuny dorobił się również książę Jere-mi
Wiśniowiecki, władca „państwa łubniańskiego". W 1645 roku posiadał

background image

on podobno aż 38 tysięcy gospodarstw i blisko 230 tysięcy
poddanych.
Z ustawy z 1590 roku skorzystała również drobna i średnia
szlachta. Nie tylko ze względu na nadania królewskie, ale również
dzięki dzierżawom królewszczyzn i wsi należących do magnatów, a
także objęciu licznych stanowisk w wojsku i administracji
latyfundystów.
Dla ścisłości należy wspomnieć, że nadania otrzymali również
niektórzy przedstawiciele starszyzny kozackiej pochodzenia
szlacheckiego.
79
Między innymi wówczas właśnie otrzymał posiadłość Rokitna „kozaku-
jący" szlachcic Krzysztof Kosiński, o którym szerzej za chwilę.
Niestety, były to przypadki raczej sporadyczne, a w dodatku
potwierdzające jedynie regułę, gdyż dotyczyły Kozaków ze
szlacheckim rodowodem.
Wspomniana uchwała sejmowa rzeczywiście przyśpieszyła znacznie
rozwój ziem ukraińskich. Szybko zwiększała się liczba wsi i miast,
a także liczba ich mieszkańców10. Rosła też produkcja rolna,
zwłaszcza hodowla owiec, bydła i trzody chlewnej. Prężnie
rozwijało się tkactwo i inne gałęzie rzemiosła, a także przemysł
hutniczy (na przykład hetman Ko-niecpolski założył w swych dobrach
kuźnice) oraz spożywczy. Bardzo silnie rozwinęło się zwłaszcza
browamictwo i gorzelnictwo wykorzystujące nadwyżki zbożowe i
mające, dzięki przymusowi propinacyjnemu, zapewniony zbyt. W tym
więc względzie ustawa z 1590 roku spełniła swe zadanie, a znaczny
i - powiedzmy to wyraźnie - pozytywny udział w rozwoju kraju mieli
latyfundyści. Jeśli jednak chodzi o kwestię najbardziej nas
interesującą, a więc rozwiązanie problemu kozaczyzny, to skutek
tych zabiegów był wręcz przeciwny. Kolonizacja kraju i powstanie
ogromnych posiadłości ukraińskich „królewiąt" wkrótce doprowadziło
do zatargów z Kozakami, którzy nierzadko wcześniej wykorzystywali
gospodarczo nadane latyfundystom tereny i przyzwyczaili się
traktować je jak własne, mimo że nie posiadali stosownych
dokumentów.
Warto też pamiętać, że „państewka" magnackie powstawały nie tylko
drogą nadań królewskich, kupna lub dzierżawy, ale również przez
bezprawne przywłaszczanie gruntów drobnej szlachty ruskiej, w tym
również atamanów kozackich. Przykładów tego typu działań było
wiele. W 1643 roku na przykład wojewoda czernihowski, Marcin
Kalinowski, zmusił do płacenia danin i czynszów drobnych ziemian w
starostwie lu-beckim odmawiając im, mimo posiadanych dokumentów,
szlachectwa. Rabunki i bezprawne zagarnianie włości rodziło
poczucie krzywdy i niesprawiedliwości zarówno wśród chłopów, jak i
wśród drobnej, prawosławnej szlachty. Na tej płaszczyźnie zaczął
się też tworzyć trwalszy sojusz Kozaków z chłopami ukraińskimi, a
w wielu przypadkach również z drobną szlachtą ruską, cementowany
wspólnotą interesów, a raczej wspólnotą krzywd. A to z kolei
powodowało, że sytuacja na Ukrainie stawała się
10 Na Wołyniu na przykład w pierwszej połowie XVI wieku było 68
miast, a w 1629 roku już 114.

background image

80
coraz bardziej zapalna, grożąca w każdej chwili wybuchem
powstania. Wystarczyło, aby hasło walki rzucił człowiek
wystarczająco popularny wśród Kozaków i ludu ukraińskiego.
Człowiekiem takim okazał się Krzysztof Kosiński, a przyczyną
wybuchu pierwszego w dziejach Rzeczpospolitej powstania kozackiego
był jego spór o Rokitnę z wojewodą kijowskim kniaziem Konstantym
Ostrogskim.
Nie wiemy wprawdzie, kiedy Kosiński przybył na Zaporoże ani też
jaki był dokładnie przebieg jego „kariery" wśród Niżowców. Nie
ulega jednak wątpliwości, że w 1590 roku musiał on zajmować wśród
nich niepoślednie stanowisko, gdyż Rokitnę otrzymał od króla jako
jeden z ważniejszych i bardziej wpływowych atamanów kozackich.
Nie do końca jasne i zrozumiałe są również przyczyny konfliktu.
Jak wynika bowiem ze złożonej w dniu 9 stycznia 1592 roku skargi,
Krzysztof Kosiński napadł na dom księcia Dymitra Kurcewicza Bułygi
w Białej Cerkwi, skąd zabrał szkatułkę z klejnotami i pieniędzmi
oraz przywileje dane księciu Januszowi Ostrogskiemu, wojewodzie
wołyńskiemu, na starostwa białocerkiewskie i bohusławskie, grunt
rozwołowski, Wielką Sło-bodę i właśnie na Rokitnę, którą Kosiński
otrzymał rok wcześniej z rąk króla. Czyżby więc kancelaria
królewska pomyliła się i nadała Kosińskie-mu majątek, którego
właścicielem był Ostrogski?
Jakkolwiek by było Kosiński postanowił dochodzić swych praw siłą
na czele „wszystkich Niżowców". Był to więc wyraźnie prywatny
zatarg, który jednak bardzo szybko przekształcił się w powstanie;
przyłączyły się doń gromady chłopów, czerni ukraińskiej, w
większości poddanych książąt Ostrogskich. Można oczywiście
twierdzić, tak jak to czynił na przykład Franciszek Rawita-
Gawroński, że głównym celem obu grup było „szukanie kozackiego
chleba", a więc grabież majątków szlacheckich. Jest to jednak
niedopuszczalne uproszczenie, gdyż w rzeczywistości sojusz ten
zawiązał się na bazie sprzeciwu wobec kolonizacji Ukrainy i
związanym z tym bezprawiem. A także z powodu pośpiesznego
wprowadzania w nowych latyfundiach porządków feudalnych: tworzenia
folwarków, nakładania pańszczyzny tam, gdzie do tej pory jej nie
wymagano i zwiększania innych ciężarów, zwłaszcza wysokości
czynszów. Do zaognienia sytuacji przyczyniła się również w
niemałym stopniu pazerność dzierżawców, którzy otrzymawszy na
określony czas we władanie wieś lub miasteczko, starali się
wyciągnąć z niego jak największe korzyści i w rabunkowy sposób
eksploatowali miejscową ludność. To na tym tle między innymi za-
81
częła tworzyć się niechęć, wręcz nienawiść chłopów ukraińskich do
Żydów, którym magnaci i szlachta chętnie oddawali swe majątki w
dzierżawę. Takie też były w zasadzie główne płaszczyzny sojuszu
chłopów pańszczyźnianych i drobnej szlachty z Kozakami
Kosińskiego. Na uświadomienie sobie innych, bardziej
dalekosiężnych celów wspólnych dla obu grup przyjdzie jeszcze
czas, ale można zauważyć, że już wówczas pojawiły się ich pierwsze
symptomy. Świadczy o tym chociażby to, że na zajętych terenach

background image

Kozacy wprowadzali swe rządy, a także przymuszali mieszkańców -jak
twierdziła szlachta wołyńska zgromadzona w Łucku w styczniu 1593
roku - „...do przysięgania sobie posłuszeństwa"11.
Powróćmy jednak do głównego nurtu rozważań. Bardzo szybko, bo już
16 stycznia 1592 roku Zygmunt III na prośbę Ostrogskich powołał
specjalną komisję do zbadania przyczyn buntu, w skład której
weszli: Jakub Pretficz, Aleksander Wiśniewski, Jakub Struś,
Stanisław Gulski, Jan Gul-ski i Mikołaj Jazłowiecki, „starszy"
Kozaków rejestrowych. Komisja w zasadzie nie wypowiedziała się co
do meritum sporu, nakazała natomiast buntownikom natychmiastowe
złożenie broni, podporządkowanie się władzom i wydanie w ręce
komisarzy Kosińskiego.
Początkowo powstańcy umocnieni w Trypolu i przekonani o swej sile
odrzucili te żądania. Po dłuższych jednak pertraktacjach doszło do
porozumienia, na mocy którego Kozacy zobowiązali się do usunięcia
Kosińskiego i zaprzestania dalszych napaści na majątki
szlacheckie, władze natomiast zrezygnowały z karania winnych.
Niestety, jak się okazało już wkrótce, było to jedno z pierwszych,
ale bynajmniej nie ostatnie z rzędu, porozumień i umów między
władzami Rzeczpospolitej a Kozakami, które pozostawały jedynie
martwą literąi nie były respektowane. Kozacy bowiem nie zrzucili z
dowództwa swego „hetmana" Kosińskiego. Nie zaprzestali również
„swawoleństw" napadając na majątki książąt Ostrogskich oraz na
miasta Kijów i Biała Cerkiew, skąd zabrali wiele broni palnej i
amunicji. Pod koniec 1592 roku z nieznanych nam przyczyn opuścili
województwa kijowskie i bracławskie i przenieśli się na Wołyń,
gdzie doprowadzili do rozpaczy szlachtę wołyńską, która w styczniu
1593 wystosowała rozpaczliwy apel do króla pisząc między innymi:
„...zamki i miasta zarówno Jego Królewskiej Mości, jak i szlachty
zajmują, ludzi zabijają i mordują, palą i pustoszą..."
11 Archiw Jugo-Zapadnoj Rosii, cz. 3, t. 1, Kijów 1890, s. 43.
82
Sukcesy oddziałów Kosińskiego świadczą niewątpliwie o dużej sile
militarnej powstania, należy jednak brać pod uwagę i to, że -
przynajmniej w początkowym okresie — opór im stawiały jedynie
wojska prywatne książąt Ostrogskich, wzmocnione ochotnikami
szlacheckimi z terenów objętych powstaniem. W walkę nie angażowały
się natomiast wojska koronne, albowiem w Warszawie panowało
przekonanie, że jest to w gruncie rzeczy spór prywatny, który
powinien zostać załatwiony bez użycia wojsk państwowych.
Zygmunt III nie mógł jednak na dłuższą metę pozostać zupełnie
głuchy na błagania zrozpaczonej szlachty i w połowie stycznia 1593
roku zwołał uniwersałem pospolite ruszenie szlachty województw
kijowskiego, wołyńskiego i bracławskiego do Konstantynowa. Jego
dowódcą został mianowany książę Konstanty Ostrogski.
Powiadomiony o tym Kosiński wycofał się z Ostropola, które było
wówczas jego główną siedzibą, na wschód, w okolice Cudnowa. Tu też
w dniu 2 lutego 1593 roku, koło miejscowości Piątek, doszło do
decydującego starcia, w którym chorągwie prywatnych wojsk K.
Ostrogskiego i innych magnatów ukraińskich wzmocnione oddziałami
pospolitego ruszenia zadały klęskę wojskom Kosińskiego. O wyniku

background image

spotkania zadecydowała szarża jazdy pod dowództwem Janusza
Ostrogskiego. Tym samym znalazła więc potwierdzenie teza, że jazda
polska była zbyt silnym przeciwnikiem dla Zaporożców, jeśli
przyszło im potykać się z nią w otwartym polu.
W bitwie pod Piątkiem zginęło około 3 tysiące powstańców. W ręce
zwycięzców dostały się armaty, broń, amunicja i sztandary. Straty
zwycięzców były nieznaczne. Mimo to jednak sukces szlachty nie był
pełny, bo spora grupa Kozaków z Kosińskim uszła z pola bitwy. Być
może gdyby kontynuowano działania zbrojne, a w zasadzie pościg za
pokonanymi, udałoby się do końca spacyfikować powstanie i trwałej
uspokoić sytuację na Ukrainie. Niestety, pospolite ruszenie nigdy
nie nadawało się do prowadzenia długotrwałych działań i tym między
innymi należy tłumaczyć tak częste w naszej historii
zaprzepaszczanie wielu olśniewających nieraz sukcesów militarnych.
Również więc i tym razem bardzo szybko doszło do rozmów pokonanych
ze zwycięzcami, w których pośredniczył Aleksander Wiśniowiecki. W
ich wyniku w dniu 10 lutego 1593 roku podpisano ugodę, w której
Kozacy, w zamian za darowanie win, zobowiązali się przede
wszystkim usunąć Kosińskiego ze stanowiska atamana i wybrać w jego
miejsce kogoś innego, poddać się władzy królewskiej, za-
83
przestać napadów na majątki szlacheckie i książęce, wydać broń,
armaty, sztandary, a także zwrócić właścicielom wszystkie
zrabowane w trakcie napadów rzeczy.
Wydawać by się mogło, że cel mimo wszystko osiągnięto, że
kapitulacja Kozaków była zupełna, bo zobowiązali się oni nawet do
wydania swych sojuszników - chłopów i czeladzi dworskiej - i że na
Ukrainie zapanuje znów spokój. Już wkrótce okazało się jednak, że
były to złudne nadzieje, powstańcy nie dotrzymali bowiem żadnego
warunku podpisanej i potwierdzonej przysięgą umowy. Rodzi to
podejrzenie, że od początku nie mieli zamiaru realizować
przyjętych zobowiązań, a podpisali je jedynie po to, aby uniknąć
represji i zyskać czas na zebranie sił. Można oczywiście postawić
im zarzut wiarołomstwa, nie zapominajmy jednak o starej jak świat
prawdzie, że na wojnie, podobnie jak w miłości, każdy podstęp jest
dobry i dopuszczalny, byle był skuteczny.
W myśl tej zasady bezpośrednio więc spod Piątku Kosiński i jego
zwolennicy udali się na Niż, aby zgromadzić nowe siły. Zaczęli
również szukać sprzymierzeńców poza granicami kraju - w Moskwie i
(podobno) wśród Tatarów. Tym razem jeszcze nic z tych zabiegów nie
wyszło, ale było to groźne ostrzeżenie, świadczące o tym, że
problem kozacki bardzo łatwo może stać się powodem obcej
interwencji i dlatego powinien zostać jak najszybciej rozwiązany
na drodze pokojowej, w sposób możliwy do zaakceptowania dla obu
stron.
Do wznowienia działań zbrojnych doszło już w maju 1593 roku.
Kosiński ze swym oddziałem ruszył na Czerkasy z zamiarem
zaatakowania księcia Aleksandra Wiśniowieckiego, który był wówczas
starostą czerka-skim. Trudno wyjaśnić, dlaczego tym razem ostrze
buntu skierowało się przeciwko człowiekowi, który był autorem
porozumienia pod Piątkiem. Być może Kosiński poczuł się osobiście

background image

urażony postawą księcia podczas pertraktacji (podobno zmuszono go
do przeproszenia księcia Ostrogskie-go przez -jak pisze Franciszek
Gawroński - trzykrotne padanie mu do nóg)? Niestety nie znamy jego
motywów.
Nie wiemy również, jak licznym wojskiem dysponował. Franciszek
Gawroński twierdzi, że miał on do dyspozycji jedynie 2 tysiące
ludzi i być może jest w tym względzie bliski prawdy. Ważne jest
jednak to, że tym razem szczęście opuściło zupełnie wodza
Zaporożców, zginął bowiem w bliżej nie wyjaśnionych
okolicznościach z rąk, jak podaje kronikarz Marcin Bielski, sług
księcia Wiśniowieckiego. Po jego śmierci sytuacja
84
na Ukrainie uspokoiła się nieco, tym bardziej że specjalna komisja
królewska wypłaciła wreszcie zaległy żołd Kozakom rejestrowym,
chcąc w ten sposób odciągnąć ich od Zaporożców. Podobno zresztą z
tymi ostatnimi też zawarto jakąś kolejną ugodę wypłacając im 12
tysięcy złotych.
4.2.1. Walka Kozaków o odrębny status społeczny
Wyraźnie antyfeudalny charakter powstania Kosińskiego poważnie
zaniepokoił szlachtę i skłonił ją do ponownego zajęcia się
problemem kozackim. Doszło do tego na sejmie w maju 1593 roku, a
więc już po zwycięstwie pod Piątkiem, ale jeszcze w trakcie
trwania drugiej fazy walk, o których być może jednak w Warszawie
nie wiedziano. Mimo to uchwalona wówczas nowa konstytucja (ustawa)
„O Niżowcach" miała wyraźnie represyjny charakter, postanawiała
bowiem między innymi, że:
„Niżowcy i insi wszyscy ludzie, którzy swawolnie kupili się,
najazdy jakie czyniąc albo gwałty i także granice państwa naszego
chcieliby swobodnie przechodzić, mają być miani za wrogów ojczyzny
i zdrajców i zaraz bez wszelakiego prawnego postępowania ludzie
służebni ukrainni z kwarty (wojska kwarciane stacjonujące na
Ukrainie) wedle potrzeby będą mogli być przeciw nim ruszeni i
posłani i także każdemu wolno będzie domów i majętności swoich od
nich bronić. A o głowy, które by z nich (to znaczy Niżowców) w tym
bronieniu poległy, ani szlachciców tych, których by domy albo
majętności były najechane, ani tych którzy by im pomoc dawali,
prawem żaden także ani o szkody pociągać będzie mógł"12.
Pozornie postanowienia te wydają się zupełnie słuszne, wszak
potwierdzały jedynie słuszne prawo państwa do przeciwdziałania
buntom i szlachty do stosowania obrony koniecznej. Nie dajmy się
jednak zwieść retoryce ustawy, w rzeczywistości bowiem wprowadzała
ona na Ukrainie typowe „prawo Lyncha", jak bowiem inaczej można
odczytać postanowienie, że nikt nie będzie mógł pociągać
szlachcica do odpowiedzialności sądowej za zabicie Kozaka?
Wykluczono przecież tym samym możliwość dochodzenia, czy w
konkretnym przypadku nie nastąpiło przekroczenie granic obrony
koniecznej. A w razie różnicy zdań wystarczało, jak z tego wynika,
oświadczenie szlachcica - zabójcy.
1 Yolumina Legum, t. II, Petersburg 1859, s. 344.
85

background image

W rzeczywistości więc omawiana konstytucja zachęcała szlachtę do
tępienia Zaporożców za wszelki, nawet najmniejszy przejaw
sprzeciwu, w myśl zasady, że dobry Kozak to martwy Kozak. Trudno
tego typu rozwiązanie uznać za humanitarne, ale, co więcej, można
w tym przypadku posłużyć się słynnym powiedzeniem Talleyranda, że
było ono czymś gorszym niż zbrodnia — było błędem, bo czyniło z
Kozaków ludzi pozbawionych ochrony prawa. W praktyce więc to
drakońskie prawo przyczyniło się jedynie do wzrostu napięcia na
Ukrainie i przyśpieszyło wybuch nowego buntu.
Sytuacja była tym groźniejsza, że przecież wśród Zaporożców
umacniała się „legenda batoriańska" i przekonanie o odrębności
klasowej, a także o własnej potędze, znakomicie utrwalane i
wzmacniane międzynarodowymi kontaktami. Były one - powiedzmy to od
razu - bezprawne, ale kto by sobie na Siczy takimi drobiazgami
zaprzątał głowę?
O kontaktach z Moskwą i Tatarami już wspominaliśmy. W 1594 roku
doszło natomiast do znacznie bardziej spektakularnego wydarzenia
łechcącego ambicje kozackie, oto bowiem w czerwcu na Sicz
Bazawłucką zawitał nie byle kto, lecz sam pan Eryk Lassota von
Steblau, stolnik niedoszłego króla Polski arcyksięcia Maksymiliana
i poseł cesarza Rudolfa II Habsburga. Jak do tego doszło i jaki
był cel tej misji dyplomatycznej? Otóż od kilku już lat Cesarstwu
Rzymskiemu Narodu Niemieckiego groziła wojna z ówczesnym
supermocarstwem, czyli Turcją otomańską. Poszukując rozpaczliwie
sojuszników, których brak było i na Wschodzie, i na Zachodzie
Europy doradcy cesarscy zwrócili swą uwagę na Kozaków zaporoskich
wsławionych brawurowymi akcjami przeciw Tatarom i Turkom i
doradzili cesarzowi wejście w kontakt z tym bitnym bractwem
rycerskim, aby skłonić je do przeprowadzenia akcji militarnej
przeciw Turcji. Zapewne sztab cesarski nie wiązał z taką akcją
zbyt wielkich nadziei, gdyż z natury rzeczy mogła mieć ona jedynie
charakter operacji dywersyjnej na stosunkowo niewielką skalę,
liczono się jednak z tym, że atak kozacki przeprowadzony pod
sztandarami cesarskimi może zostać potraktowany przez Portę jako
casus belli i spowodować kontratak turecki na terytorium Ukrainy,
a więc Polski. W takim przypadku Rzeczpospolita zostałaby
wciągnięta do wojny wbrew swej woli, a Austria zyskałaby w
zbliżającym się konflikcie tak pożądanego i potężnego sojusznika.
Nic więc dziwnego, że akcji tej od samego początku starały się
przeciwdziałać, z mizernym jednak skutkiem, władze polskie, a
zwłaszcza znany ze swego
86
antyhabsburskiego nastawienia kanclerz i hetman wielki Jan
Zamojski oraz związany z nim hetman polny Stanisław Żółkiewski.
Do pierwszych kontaktów Kozaków z dworem praskim (cesarz Rudolf II
rezydował głównie w Pradze) doszło już na początku 1593 roku, a
więc gdy trwało jeszcze powstanie Kosińskiego. Nie znamy przebiegu
rozmów i ustaleń, jakie wówczas zapadły, nie wiemy również, kto
był pierwszym kozackim posłem na dworze habsburskim. Być może ma
rację historyk ukraiński Hruszewski twierdząc, że był to któryś z
„koza-kujących" szlachciców kresowych.

background image

Drugi etap rokowań miał miejsce jesienią 1593 roku, a więc już po
śmierci Kosińskiego, a agentami dyplomatycznymi Habsburgów w
rozmowach z Kozakami byli przywódcy stronnictwa proaustriackiego w
Polsce, między innymi wojewoda bracławski Janusz Zbaraski oraz
Janusz Ostrogski, niedawny zwycięzca w bitwie pod Piątkiem.
Zwłaszcza ten ostatni zaangażował się bardzo energicznie w akcję
werbowania Kozaków. Jego wysłannicy na Zaporożu usilnie namawiali
Zaporożców do wstępowania pod znaki habsburskie obiecując im
niebagatelny żołd w wysokości 20 złotych oraz, tradycyjnie już,
sukno na mundury.
Akcja księcia Ostrogskiego nie przyniosła jednak większego
rezultatu, gdyż rozbici i zniechęceni Kozacy nie garnęli się do
służby cesarskiej. Być może też niezbyt odpowiadała im osoba
pośrednika. A tak przy okazji warto przypomnieć, że kampania
werbunkowa magnatów i wojewodów kresowych miała miejsce już po
uchwaleniu majowej konstytucji „O Niżow-cach" uznającej za wrogów
ojczyzny i zdrajców tych Kozaków, którzy „...granice państw
naszych chcieliby swobodnie przechodzić..." Świadczy to nader
wymownie o tym, jak bardzo lekceważyli ustawy sejmowe
przedstawiciele elity politycznej (książę Janusz Ostrogski został
właśnie wówczas kasztelanem krakowskim) Rzeczpospolitej i jak mało
liczyli się oni z interesem państwa podejmując - na zlecenie
obcego mocarstwa -akcję, która nie tylko oznaczała złamanie
obowiązującego prawa, ale w rezultacie mogła przynieść
katastrofalne skutki w postaci wojny z Turcją. Czyż można więc
dziwić się Kozakom i mieć im za złe, że oni również nie
przestrzegali obowiązujących ich przepisów?
Fiasko starań emisariuszy książęcych nie zakończyło jednak próbą
zwerbowania Zaporożców do służby cesarskiej, albowiem na arenę
wystąpił następny „kozakujący" szlachcic, Stanisław Chłopicki
herbu Nie-czuja, pochodzący z Ziemi Przemyskiej. Udał się on wraz
z Żydem Moj-
87
żeszem, o którym nic bliższego nie wiemy, na dwór praski, gdzie
przedstawił się - zupełnie bezpodstawnie - jako pułkownik kozacki
i poseł wojska zaporoskiego i oświadczył, że Kozacy zaporoscy są
zdecydowani uderzyć, za odpowiednią oczywiście zapłatą, na
Tatarów, którzy z polecenia sułtana przygotowują się do najazdu na
habsburskie Węgry.
Zapewnienia Chłopickiego zostały na dworze cesarskim przyjęte
nader życzliwie. Kozacy otrzymali w darze od cesarza chorągwie i
trąby, a pan Eryk Lassota został wysłany na Zaporoże celem
uzgodnienia szczegółów wstąpienia Kozaków do służby cesarskiej i
wypłacenia im żołdu w wysokości 8 tysięcy dukatów. Wyprawę tę,
niewątpliwie nader egzotyczną dla austriackiego dyplomaty, pan
Lassota opisał barwnie i szczegółowo w swym pamiętniku, którego
„zaporoski" fragment stanowi dla nas niezwykle cenne źródło
poznania obyczajów kozackich i organizacji Siczy.
Poselstwo, po burzliwych i długotrwałych naradach, w których
zarówno starszyzna kozacka, jak i towarzystwo kilkakrotnie
zmieniało swe zdanie na temat wstąpienia na służbę habsburską,

background image

zakończyło się sukcesem w tym znaczeniu, że Kozacy dokonali kilku
napadów na Mołdawię. Między innymi w październiku 1594 zdobyto i
spalono dwa miasta, Jassy iTehinię. Wyprawą tą kierował Semen
Nalewajko, a jego zastępcą i pomocnikiem był Hryhory Łoboda. Akcje
te niewątpliwie zaabsorbowały uwagę Turków, ale nie wpłynęły
zasadniczo na poprawę sytuacji militarnej cesarstwa. A co
najważniejsze, nie spowodowały wybuchu konfliktu polsko-
tureckiego.
O wiele większe natomiast znaczenie miał ten „cesarski" epizod dla
dziejów samej kozaczyzny, gdyż umocnił on wśród członków bractwa
przekonanie, że są znaczącą siłą zarówno militarną, jak i, co
bardziej istotne, polityczną, a otrzymane sztandary stanowiły
widomy tej rangi dowód. Można też zaryzykować tezę, że akcja
Chłopickiego i Lassoty spełniła rolę przysłowiowej iskry, która
spadła na nagromadzone na Ukrainie prochy i wywołała wybuch
powstania.
Pierwsze symptomy nowego zrywu pojawiły się już w listopadzie 1594
roku, kiedy to powróciły z kolejnej wyprawy na Mołdawię oddziały
Semena Nalewajki i Hrehorego Łobody. Kozacy byli dumni z
odniesionych pod sztandarami cesarskimi zwycięstw i pełni euforii
z powodu łupów zdobytych w Jassach i Suczawie (podobno w ich ręce
dostał się nawet skarb hospodarski). Na miejsce postoju wybrano
Bar, gdzie odbyła się rada kozacka. Zapewne dokonano na niej
podsumowania zakończonej wyprawy, być może też rozdzielono łupy,
nie znamy jednak niestety zapa-
dłych wówczas postanowień dotyczących przyszłych działań. W każdym
razie, jak wynika z listu Jakuba Pretficza, Zaporożcy zażądali
wydania rejestru dochodów starostwa barskiego i rozesłali odezwy
do okolicznej szlachty z żądaniem dostarczenia żywności. Można by
więc rzec, że Kozacy wzięli administrację starostwa w swoje ręce,
a Bar potraktowali jak swoją stolicę. Świadczyć o tym może również
fakt, że w trakcie obrad towarzystwa miasto otoczono tak licznymi
i szczelnymi wartami, że nikt nie mógł z niego wyjść, ani też do
niego wejść.
Z biegiem dni i tygodni apetyty Zaporożców znacznie powiększyły
się i zaczęli traktować nie tylko starostwo barskie, ale również
województwa kijowskie i bracławskie jako swoją siedzibę i, bez
mała, swoją włość, nakładając na majątki szlacheckie kontrybucje
finansowe i żądając dostaw żywności, a w razie oporu
przeprowadzając rekwizycje. Nie cofano się również przed zwykłą
grabieżą, o czym szerzej za chwilę. Zrozpaczona szlachta
twierdziła, w pismach do króla i hetmanów, że pozostała im jedyna
droga ratunku - wstąpić w szeregi kozackie. Można zresztą
przypuszczać, że wielu przedstawicieli drobnej szlachty
pochodzenia ukraińskiego zrobiło to nawet bez przymusu i z pewną
ochotą. Podobnie jak i chłopi ukraińscy, którzy masowo wstępowali
w szeregi powstańcze. Czyniła to nie tylko młodzież, zawsze
bardziej chętna do uczestnictwa w tego rodzaju zrywach, ale
również starsi gospodarze13. Dla nich Kozacy byli wyzwolicielami
spod jarzma pańszczyźnianego i, co bardzo istotne, naturalną elitą
narodu ukraińskiego.

background image

Aby zrozumieć, dlaczego tak się stało musimy na chwilę przestać
zajmować się losami powstańców pod wodzą Nalewajki, Łobody i
Matwieja Sawuły i pozwolić sobie na nieco szerszą dygresję
dotyczącą sytuacji narodowościowej, społecznej i religijnej, w
jakiej znalazła się na przełomie XVI i XVII wieku Ukraina, gdyż
pomoże to nam lepiej zrozumieć zjawisko tak ścisłego sojuszu
drobnej szlachty i ludu ukraińskiego z Kozakami i awansu
społecznego tych ostatnich. Konkretnie chodzi o polonizację elit i
problem unii kościelnej.
Zjawiskiem charakterystycznym dla dziejów Ukrainy było stopniowe
zanikanie elit społecznych naturalnych dla ówczesnych
społeczeństw. Nie oznacza to oczywiście, że zabrakło nagle
szlachty (bojarów) czy też moż-
13 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny do
1648 roku, Kraków 1984, s. 128.
89
nowładców pochodzenia ruskiego. Oczywiście istnieli oni nadal,
tyle tylko, że stopniowo polonizowali się, a tym samym przestawali
pełnić rolę warstwy przywódczej narodu ruskiego (ukraińskiego).
Różne były tego zjawiska przyczyny. W polskiej historiografii (a
także i w literaturze pięknej) utrwaliło się przekonanie, że
decydujące znaczenie w tym procesie miała siła oddziaływania
polskiej kultury i dokonywane przez nią „bezkrwawe podboje" na
Wschodzie, zwłaszcza na Ukrainie. Nie można oczywiście tezy tej
ani lekceważyć, ani tym bardziej odrzucać. „Ciemne wieki"
panowania tatarskiego nad Rusią nie pozostały bez echa. Mongołowie
zahamowali nie tylko rozwój polityczny i gospodarczy narodu
ruskiego, ale również i jego kultury. Cały bez mała dorobek
materialny narodu ruskiego szedł przecież na zaspokojenie
ogromnych apetytów chanów mongolskich i przysyłanych przez nich
baskaków, którzy nie tylko żądali wypłacania ogromnych danin z
podbitych terenów, ale również niemałych darów za przyznanie jar
łyków, tj. dokumentów zatwierdzających tytuły książąt ruskich. Nic
więc dziwnego, że nie starczało pieniędzy nawet na odbudowę
zniszczonych w czasie najazdu miast i cerkwi.
Przykładów można by znaleźć wiele, wystarczy jednak przypomnieć
los Kijowa, stolicy Rusi Kijowskiej. W XII wieku było to jedno z
najlud-niejszych i najbogatszych miast Europy, posiadające nie
tylko wspaniałe i monumentalne budowle jak chociażby sobór św.
Zofii czy też powstała w 1051 roku Ławra Peczerska, będąca
najstarszym klasztorem prawosławnym na Rusi, ale również osiem
placów targowych, co wymownie świadczy o roli miasta w handlu
miejscowym i międzynarodowym. Przypomnijmy zresztą, co o Kijowie
napisał biskup Thietmar w swej kronice - „W tym wielkim mieście,
które jest stolicą owego państwa (Rusi Kijowskiej -R. R.), jest
więcej niż 400 kościołów i osiem rynków, mieszkańców zaś liczba
nie dająca się wyrazić". Być może kronikarz niemiecki nieco
przesadził w swych zachwytach nad Kijowem, ale chyba niewiele,
niewątpliwie bowiem Ruś Kijowska zaliczała się do najbogatszych i
najsilniejszych państw XI wieku, a jej stolica do najliczniejszych
i naj świetniej szych miast ówczesnej Europy.

background image

Niestety, jego tragiczny los dopełnił siew grudniu 1240 roku.
Zdobyty po dramatycznym oblężeniu i okrutnie zniszczony przez
Tatarów, przez wiele dziesięcioleci nie mógł się podnieść z
upadku. „Kijów zniknął z powierzchni ziemi, a z całej jego
wielkości tylko imię pozostało" - stwierdził słusznie historyk
rosyjski Karamazin. Włoch Piano Carpirii, który
90
w kilka lat po upadku miasta odwiedził te strony w drodze do
Mongolii, zanotował, że po stolicy zostały jedynie gruzy,
pogorzeliska i szkielety pomordowanych, nie ma natomiast żywych
ludzi. Jego spostrzeżenia potwierdza współczesna archeologia
odkrywająca w paleniskach pieców zniszczonych domów na pół
zwęglone szkielety ludzi wrzucanych tam żywcem (niemieckie
krematoria miały więc średniowieczne wzorce) i zbiorowe mogiły.
Jedna z nich kryła zwłoki aż 2 tysięcy osób! Niedobitki ludności
schroniły się w lasach, a na ruinach przepięknych i bogatych ongi
świątyń osiadły wiedźmy i biesy i nawet jeszcze w XVIII wieku
pokazywano w Kijowie górę, na której wiedźmy odprawiały swoje
zloty.
Najazd tatarski zniszczył nie tylko substancję materialną Rusi.
Jego skutki odczuwane były dosłownie w każdej dziedzinie. Na
płaszczyźnie ekonomicznej nastąpił drastyczny spadek produkcji
rolnej i przemysłowej spowodowany niedoborem siły roboczej — wynik
masowych mordów, których ofiarą padli nie tylko mężczyźni, ale
również kobiety i dzieci. Trzeba było wielu dziesięcioleci, aby
przezwyciężyć skutki spowodowanego tym kryzysu biologicznego.
Wszak jeszcze w XVI i XVII wieku Ukraina zaliczała się do słabiej
zaludnionych krain Rzeczpospolitej.
Poważny regres nastąpił również na płaszczyźnie kulturalnej. Z
jednej strony, brak było środków na odbudowę zniszczeń i na
inwestowanie w kulturę (a pamiętajmy, że zarówno wówczas, jak i
obecnie wymaga ona zasobnych mecenasów), a z drugiej —przerwane
zostały kontakty z silnym ośrodkiem kulturalnym i naukowym w
Bizancjum i z kulturą grecką w ogóle. Znacznemu ograniczeniu
uległy również kontakty z Europą łacińską. A żadna kultura i nauka
nie może w praktyce rozwijać się w izolacji!
Niewiele zmieniło się pod tym względem na tych terenach dawnej
Rusi, które zostały wydarte Tatarom przez Wielkie Księstwo
Litewskie. Jak słusznie zauważa Paweł Jasienica, za czasów
litewskich żyły jedynie Wołyń i Podole, „na pozostałych połaciach
kraju, jeśli spotykało się człowieka, to takiego, co władał dobrze
nie sierpem, lecz arkanem"14. Czy w takich warunkach można było
rozwijać kulturę polityczną, sztukę i naukę? Szkolnictwo?
Dopiero włączenie tych ziem do Korony spowodowało - nie od razu
zresztą- wzrost osadnictwa i rozwój gospodarczy kraju. Dopiero też
wówczas mogły znaleźć się środki - i zapotrzebowanie - na naukę,
budownic-
14 P. J a s i e n i c a, Rzeczpospolita Obojga Narodów, cz. 1,
Warszawa 1982, s. 211.
91

background image

two, malarstwo, rzeźbę, tj. sztukę, a więc na ogólnie pojętą
kulturę. To wówczas również zaczęto na Ukrainie interesować się
kulturą polityczną, która zanikła prawie zupełnie pod panowaniem
tatarskim. Czyż zresztą mogło być inaczej, jeśli przez bez mała
240 lat utrzymanie się przy władzy, a bardzo często i przy życiu
zależało od łapówek wręczanych chanom i ich zausznikom, a także od
donosicielstwa, intryg i fałszywych oskarżeń pod adresem
współzawodników? W czasach, gdy przeciwników politycznych usuwano
wydając ich w ręce najeźdźców lub przy pomocy trucizny? Czyż można
się dziwić, że w takiej atmosferze znikły wszelkie normy etyczne?
Tyle tylko, że natura nie lubi próżni i na bez mała dziewicze
tereny ukraińskie coraz szerszą falą zaczęła napływać kultura
polska, przyjmowana dość chętnie przez miejscową elitę. Polska
stała się krajem, do którego wysyłało się dzieci na naukę, na
dworze polskiego władcy i polskich możnowładców zdobywało się
wiedzę polityczną i umiejętność szerszego widzenia świata. Polska
była też oknem na świat, za jej pośrednictwem można było zapoznać
się z dorobkiem naukowym i kulturalnym zachodniej Europy. Świadczy
o tym chociażby przykład braci Jerzego i Krzysztofa książąt
Zbaraskich, dla których Polska była tylko pomostem między Wschodem
a Zachodem15.
Nie popadajmy jednak w samouwielbienie i nie starajmy się procesu
polonizacji elit ukraińskich tłumaczyć wyłącznie atrakcyjnością
polskiej kultury. Tak jak i w innych dziedzinach, tak i w tej rolę
sprawczą trzeba jednak w znacznej mierze przypisać czynnikom
ekonomicznym i politycznym. Zwraca na to uwagę Aleksander
Jabłonowski, autor Źródeł dziejowych, pisząc o sytuacji, jaka
zaistniała na Rusi Czerwonej pod panowaniem polskim: „Tak liczna
niegdyś na Rusi Czerwonej jak i po wszystkich ziemiach ruskich
klasa bojarów teraz, pod koniec XVI wieku ledwie ślady po sobie
zostawiła. Rozłamała się ona tu i pochyliła w dwóch przeciwnych
kierunkach: jedna jej część dostała się szczęśliwie między zastępy
ziemian - szlachty, obdarowanych prawem polskim, druga spadła na
stanowisko prostych sług zamkowych, służek itd."16
15 Tamże, s. 216.
16 M. Hruszewski, Szlachta ukraińska na przełomie XVI i XVII w.,
w: Z dziejów Ukrainy. Księga pamiątkowa ku czci Włodzimierza
Antonowicza, Paulina Swięcickiego i Tadeusza Rylskiego, pod red.
Wacława Rylskiego, Kijów 1912, s. 175-176.
92
Przejawów dyskryminacji ludności ruskiej było wiele i nie sposób
wspomnieć o wszystkich. Przypomnijmy więc jedynie niektóre z nich.
Bardzo istotne było na przykład to, że pełnię praw wynikających z
prawa lokacyjnego nadawano przez długi czas jedynie ludności
katolickiej. Tym samym więc osiedlająca się na Rusi szlachta
pochodzenia obcego otrzymywała znacznie większe prawa niż ludność
miejscowa. Aby otrzymać równy z nią status trzeba było przejść na
katolicyzm! Innym jej przejawem było zarządzenie Jagiełły z roku
1426, aby wszyscy mieszkańcy archidiecezji lwowskiej, również
wyznawcy prawosławia, ponosili ciężary na rzecz Kościoła
katolickiego. Nie miało to może zbyt wielkiego znaczenia

background image

ekonomicznego, ale wymownie świadczyło o tym, jaki jest stosunek
władz do prawosławia.
Gwoli prawdzie stwierdzić należy, że na terenach ruskich
należących do Litwy sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Zwłaszcza
po ślubie Jagiełły z Jadwigą. Rdzenna Litwa przyjęła bowiem
katolicyzm, a to automatycznie wzniosło barierę religijną między
nią a jej prawosławnymi, ruskimi ziemiami. Pragnąc bowiem
przyśpieszyć proces chrystianizacji kraju Jagiełło nadał bojarom,
którzy przeszli na katolicyzm, przywileje przysługujące szlachcie
polskiej. Niestety, nie dotyczyło to bojarów prawosławnych. Była
to więc wyraźna zachęta do porzucania prawosławia i przechodzenia
na katolicyzm. Polityka dyskryminacyjna na tych terenach w
stosunku do ludności prawosławnej prowadzona była zresztą w
różnych okresach z różnym nasileniem, w zależności od aktualnych
poglądów panującego i od potrzeb polityki wewnętrznej i
zagranicznej państwa. A także w zależności od możliwości jej
stosowania. Na ogół jednak prawosławnym nie wolno było, na
przykład, piastować wyższych urzędów i zasiadać w radzie książęcej
(mówimy oczywiście o okresie państwa Jagiellonów, a więc przed
zawarciem unii lubelskiej), nie posiadali oni również takich
samych praw ekonomicznych jak szlachta katolicka. Istniał nawet,
różnie zresztą przestrzegany, zakaz zawierania małżeństw
mieszanych, a także budowy nowych i naprawy starych cerkwi.
Konkludując łatwo więc zauważyć, że przechodzenie na katolicyzm i
związana z tym polonizacja znacznej części bojarów i magnaterii
ruskiej miały swe uzasadnienie polityczne i ekonomiczne, gdyż
jedynie rody spolszczone miały pełny dostęp do wszystkiego, co
dawało wówczas dochody i wpływy. Rody nie spolszczone i
niekatolickie miały ten dostęp znacznie utrudniony - choć przyznać
należy, że niezupełnie i nie do końca zamknięty.
93
Niemniej jednak polonizacja była najłatwiejszą, a często wręcz
jedyną drogą do awansu społecznego i politycznego.
Można by oczywiście zadać pytanie, czy władze państwa świadomie
stosowały w stosunku do bojarów ruskich politykę „kija i
marchewki", pragnąc zachęcić ich do porzucania „korzeni"? Wiele
wskazuje na to, że tak, że w znacznej mierze celowo dążono do
spolszczenia warstw kierowniczych narodu ruskiego, albowiem miało
to w założeniu sprzyjać zespoleniu tegoż narodu z obcym przecież
narodowo, religijnie i kulturowo państwem. Miało też, o czym
szerzej za chwilę, wyrwać tę warstwę spod wpływów Moskwy.
Idealnym rozwiązaniem byłoby oczywiście spolonizowanie całego
narodu ukraińskiego, wszystkich jego warstw. Był to jednak ideał
niemożliwy do osiągnięcia, bo ani mieszczanom, ani tym bardziej
chłopom nie miano nic (lub bardzo niewiele) do zaoferowania.
Między innymi z tego powodu przypadki polonizacji wśród rodów
mieszczańskich były znacznie rzadsze, choć one również miały wiele
okazji, aby zetknąć się z kulturą polską. W ich sytuacji bowiem
brakowało zachęt politycznych i ekonomicznych. Nie będziemy
oczywiście rozwijać tego tematu, wypada jednak wspomnieć, że było
to wynikiem ogólnej dyskryminacji miast i ludności miejskiej w

background image

Rzeczpospolitej. Zyski, jakie warstwa ta mogłaby osiągnąć poprzez
polonizację i porzucenie wiary przodków, były doprawdy niewielkie.
O chłopach ukraińskich nawet nie warto wspominać. Nie mieli oni
ani kontaktu z kulturą polską, ani też nic do zyskania poprzez
polonizację. Po prostu władze państwowe nimi się nie zajmowały. Z
konieczności proces ten musiał się więc ograniczyć do bojarów, dla
których zrównanie w prawach ze szlachtą polską było sprawą
ogromnie atrakcyjną.
Nie oznacza to jednak, że byli oni polonizowani przymusowo. To
oczywiście nieprawda. Nikt nikogo „na siłę" nie zmuszał do tego,
aby mówił po polsku, czytał po polsku i kontemplował polską
kulturę i sztukę. Tak pojętej polityki przymusowego wynaradawiania
nie stosowano zresztą wówczas chyba nigdzie w Europie. Bardzo
natomiast starano się elitę narodu ukraińskiego skłonić do
porzucenia prawosławia. Przypadki polonizacji przy równoczesnym
zachowaniu błahoczestywej wiary były bowiem raczej niezmiernie
rzadkie. Na tej też płaszczyźnie najwyraźniej i najściślej
splatały się i uzupełniały wysiłki państwa i Kościoła
katolickiego, choć cele tego ostatniego były nieco szersze i
dotyczyły nie tylko
94
jednej warstwy społecznej. Próbowano bowiem, nieraz dość usilnie,
skłonić do zmiany wiary również mieszczan i chłopów. Jednak bez
większych sukcesów.
Zmiana wyznania, wydarcie bojarów z „mroków prawosławia" było więc
w istocie główną drogą do ich spolszczenia. Dopiero bowiem po
zmianie wyznania następowało niejako samoistne polonizowanie się
poprzez uczestniczenie w polskich nabożeństwach, wysyłanie dzieci
do szkół polskich, wiązanie się z polskim środowiskiem itd. Nie
popadajmy jednak w przesadę i przyznajmy, że atrakcyjność kultury
polskiej, polskiej sztuki i nauki bardzo ułatwiała ten proces.
Podobnie jak i niezwykłe uprzywilejowanie stanu szlacheckiego w
Polsce. Takich przywilejów i takiej pozycji społecznej nie miała
doprawdy szlachta żadnego innego kraju Europy. Jak słusznie bowiem
zauważa Z. Wójcik: „Magnat ruski czy litewski zafascynowany
wyjątkową pozycją swego stanu w Rzeczpospolitej czuł się
szlachcicem polskim jeszcze zanim się spolonizował..."17
Jak więc łatwo zauważyć, o porzucaniu wiary przodków i własnej
narodowości decydował cały splot przyczyn. Niełatwo jest je
analizować, bo z biegiem wieków narosło wokół nich, i z jednej i z
drugiej strony, wiele mitów i wiele żalów i pretensji. Poza tym
rzeczywista polityka narodowościowa i religijna w państwie
Jagiellonów, a następnie w Rzeczpospolitej nigdy nie była
jednolita i konsekwentna. Nie do końca też jest nam znana, bardzo
często bowiem bywało i tak, że oficjalne zarządzenia pozostawały
„papierowym prawem", a wypowiedzi luminarzy miały jedynie
koniunkturalny charakter.
De iure pełne prawa wyznawcom prawosławia na terenie całej
Rzeczpospolitej przyznał dopiero w roku 1563 Zygmunt August.
Niestety, nie de facto, gdyż na przykład metropolity kijowskiego i
biskupów prawosławnych nie dopuszczono do senatu Rzeczpospolitej,

background image

a wiemy przecież, jaką rolę w tym tak ważnym organie władz
państwowych spełniali biskupi katoliccy i jakie miało to znaczenie
dla hierarchii kościelnej. Nadal więc prawosławie pozostało
religią niższego rzędu w porównaniu z kościołem rzymskim. A bardzo
często wręcz — powtarzam to po raz kolejny - dyskryminowaną. Widać
to zwłaszcza w poglądach wychodzących z krę-
17 Z. Wój cik, Wojny kozackie w dawnej Polsce, w: Dzieje narodu i
państwa polskiego, Kraków 1989. s. 10.
95
gów kościelnych i głoszonych w kazaniach. Upowszechniano w nich
wizerunek złego, gnuśnego, przekupnego i łakomego Rusina
przeciwstawiając go pełnemu cnót wyznawcy katolicyzmu. Czasem
wręcz pojawiały się opinie, że Rusini to sekta heretycka, którą
należy zwalczać bezwzględnie, bardziej nawet niż pogan, bo ci
ostatni mniej są winni, gdyż nie poznali światła prawdziwej wiary,
a Rusini poznali i odrzucili. W najbardziej skrajnych przypadkach
żądano wręcz w stosunku do prawosławnych rebabty-zacji, czyli
ponownego chrztu. Takie stanowisko prezentował między innymi
Mikołaj z Błonia, autor słynnego podręcznika dla kleru
parafialnego, porównując wyznawców prawosławia z poganami. Warto
też pamiętać, że konieczność rebabtyzacji głosił również nasz
sławny kronikarz Jan Długosz. Poglądów tych, na szczęście, nie
podzielali królowie z dynastii Jagiellonów.
Niechętny, wręcz wrogi stosunek do prawosławia i jego wyznawców
istniał nie tylko w wieku XV czy też XVI, ale również w XVII.
Wręcz nasilił się w dobie kwitnącej kontrreformacji, kiedy to
wszystkich odszcze-pieńców od pnia katolickiego traktowano jako
nieprzyjaciół Krzyża. Przypomnijmy sobie chociażby taki oto
fragment pamiętnika Jana Chryzosto-ma Paska: „Klęknąłem ks.
Piekarskiemu służyć do mszej; ujuszony (zakrwawiony - R. R.)
ubieram księdza, aż wojewoda rzecze: Panie bracie, przynajmniej
ręce umyć. Odpowie ksiądz: »Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg
krwią rozlaną dla imienia swego«"18. A pamiętajmy, że była to krew
luterańskich chrześcijan! Czyż więc można się dziwić, że wyprawy
przeciw Kozakom w czasach powstania Chmielnickiego traktowane były
jak krucjaty religijne? Janowi Kazimierzowi towarzyszył w wyprawie
be-resteckiej cudowny obraz Matki Boskiej z klasztoru Bazylianów,
a ówcześni kronikarze przekazują nam wiele informacji o pojawianiu
się znaków cudownych wieszczących sukces strony polskiej. Widziano
na przykład niewiastę, którą utożsamiono oczywiście z Matką Boską,
okrywającą swym płaszczem cały obóz polski. Nie brak było zresztą
podobnych akcentów również w obozie przeciwnika. Z armią
Chmielnickiego, jak twierdzą źródła, szło wielu popów - z
patriarchą aleksandryjskim i metropolitą kijowskim Sylwestrem
Kosowem na czele, a trzy wielkie dzwony zwoływały codziennie do
modlitwy w ogromnej cerkwi polowej zbudowanej z kilkuset namiotów.
Lata wzajemnej wrogości między obu odła-
' Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, Warszawa 1987, s. 18.
96

background image

mami chrześcijaństwa wydały więc, jak widzimy, zatrute owoce
wzajemnej nienawiści i spowodowały, że kampania 1651 roku nabrała
zdecydowanie cech wielkiej wojny religijnej.
Powróćmy jednak do interesującego nas problemu skutków społecznych
i ekonomicznych długotrwałego braku faktycznego równouprawnienia.
Niestety, były one bardzo niekorzystne dla szlachty ukraińskiej, a
tym samym dla narodu ukraińskiego, który w coraz większym stopniu
pozbawiany był własnej, naturalnej dla tego okresu, elity
społecznej. Mając utrudniony dostęp do urzędów i korzystając w
mniejszym stopniu (lub c/asem nie korzystając wcale) z nadań
królewskich, prawosławne rody ho jarskie albo przechodziły na
katolicyzm (a więc wynaradawiały się), albo też, rozmnażając się i
dzieląc posiadane majątki, coraz bardziej ubo-/aly spadając do
roli drobnej lub nawet bardzo drobnej szlachty. Hru-s/.cwski
analizując dane dotyczące popisów szlachty, czyli przeglądów
pospolitego ruszenia, podaje, że w 1621 roku na 43 Cząjkowskich z
ziemi lwowskiej zaledwie trzech zjawiło się konno. Z 40 Witwickich
z tejże samej ziemi konno nie przybył nikt. Niektórych
przedstawicieli „herbowego ludu" pochodzenia ruskiego nie stać
było podobno nawet na szable. 11 ruszewski wymienia na poparcie
swych twierdzeń nazwiska Iwana Woł-kowicza Jaśnickiego, Romana
Hoszowskiego i Fedora Bratkowicza, któ-i /y na popis w 1628 roku
przybyli uzbrojeni jedynie w kije19.
Można wprawdzie twierdzić, że ubodzy czy nie, z szablą lub bez,
nadal liyli oni „herbowym ludem" i nadal mogli pełnić rolę elity
politycznej narodu. Niestety, prawda jest nieco inna. Ubóstwo tej
części szlachty nie pozwoliło jej zdobyć wykształcenia i takiego
stopnia kultury, jakim dysponowali jej „bracia" - Polacy i
spolszczeni Rusini. Nic więc dziwnego, /c dość rzadko
wykorzystywała one nawet te prerogatywy, które jej przysługiwały i
schodziła na drugi plan ustępując miejsca (i stanowiska)
zamożniejszej szlachcie polskiej i spolszczonej. A to z kolei
pogłębiało jej t i-gres społeczny i majątkowy. Doprawdy zamknięte
koło!
.lak już wspomniałem, polonizacji rodów bojarskich przez zmianę
wy-
11 ania sprzyjała również sytuacja w Kościele prawosławnym. Mówiąc
oględ-
u i e, nie była ona w omawianym okresie naj lepsza. Przyjrzyjmy
się najpierw
\luacji, w jakiej znaleźli się przedstawiciele prawosławnej
hierarchii ko-
■ ■ iclnej. Nie zajmowali oni miejsc w senacie, nie mieli więc
wpływu na
"M.Hruszewski, Szlachta ukraińska na przełomie XVI i XVII
wieku..., s. 175-176.
97
decyzje władz państwowych. Nie mieli wiele do powiedzenia (w
sprawach politycznych oczywiście) nawet w swych diecezjach. Stolce
biskupów prawosławnych przestały więc być atrakcyjne dla
przedstawicieli rodów magnackich, a nawet i dla bardziej zamożnych

background image

szlacheckich, nie stanowiły bowiem skutecznej trampoliny do
zrobienia kariery politycznej. Ich przedstawiciele nie garnęli się
więc do kariery duchownej. A to z kolei powodowało dalszy spadek
autorytetu hierarchii prawosławnej. Powstał więc następny swoisty
zaklęty krąg, z którego można było wyjść jedynie poprzez zupełne i
faktyczne równouprawnienie obu odłamów chrześcijaństwa. Ale tego
nie umiano i (przyznajmy to wprost) nie chciano dokonać bo—
przypomnijmy jeszcze raz - uprzywilejowaną i panującą religią w
państwie była religia katolicka. Dla rodów ruskich była to wyraźna
wskazówka, że karierę, również i duchowną, można robić znacznie
łatwiej i skuteczniej polonizując się i przechodząc na łono
kościoła rzymskokatolickiego.
Nie najlepiej działo się zresztą nie tylko na szczytach Kościoła
greckiego. Wieki XV i XVI to okres poważnego upadku poziomu
moralnego, etycznego i umysłowego niższego duchowieństwa
prawosławnego. Winę za ten stan rzeczy ponoszą tym razem nie tyle
czynniki państwowe, co sami wyznawcy prawosławia, a konkretnie
szlachta (bojarzy) ruska. Tradycyjnie do ich obowiązków należało
fundowanie cerkwi w swych dobrach, w zamian za co przysługiwał im,
również ukształtowany tradycyjnie, przywilej obsadzania godności
duchownych przy tych cerkwiach zwany ktitorstwem. Przy doborze
kadr brali oni zazwyczaj pod uwagę ich „dyspozycyjność",
posłuszeństwo wobec fundatorów itd., nie troszczyli się natomiast
nadmiernie o poziom umysłowy i moralny kandydatów. Czasem wręcz
przeciwnie!20 Nietrudno domyśleć się, do czego taki negatywny
dobór kadr musiał doprowadzić, tym bardziej że duchowni
prawosławni mogli się żenić, często więc parafie przechodziły z
ojca na syna.
Wyrazem pogłębiającego się marazmu, przede wszystkim
intelektualnego, był fakt, że przez długi czas w większości cerkwi
nie wygłaszano nawet kazań ograniczając sięjedynie do odczytywania
z kartki wezwania do wiernych, by nie zastanawiali się nad
tajemnicami wiary, lecz po prostu ślepo im wierzyli. Dla bardziej
wykształconej części społeczeństwa prawosławnego było to zapewne
niezbyt atrakcyjne przesłanie, zwłaszcza jeśli porówna się je z
wysokim poziomem kazań części kleru katolickiego.
' Z. Wójcik, Dzikie Pola w ogniu..., Warszawa 1968, s. 60.
98
Nie wpadajmy jednak znów w przesadę. Nie wszyscy duchowni
prawosławni byli na tak niskim poziomie umysłowym, podobnie jak i
niewielu księży katolickich mogło równać się z księdzem Piotrem
Skargą. Zresztą, tak naprawdę to zbyt mało mamy danych
obrazujących poziom wykształcenia kleru prawosławnego i oceniamy
go zazwyczaj poprzez pryzmat negatywnych opinii polskiego
duchowieństwa. Trudno dziś rozstrzygać, na ile były one prawdziwe.
Niemniej sytuacja nie była zapewne najlepsza, o czym świadczą z
kolei zapisane w źródłach skargi na pijaństwo popów, na ich
awanturnictwo, a czasem wręcz rozpustę. Biorąc to wszystko pod
uwagę łatwiej zrozumieć, dlaczego kler prawosławny nie potrafił
skutecznie przeciwstawić się procesowi polonizacji części elit
narodu ukraińskiego. A także dlaczego nie potrafił i, prawdę

background image

mówiąc, nie mógł stać się ostoją kultury ukraińskiej, jej głównym
mecenasem, lub -jak dziś byśmy powiedzieli - sponsorem.
Nieciekawa - powiedzmy szczerze - sytuacja, w jakiej w XVI i XVII
wieku znalazł się Kościół prawosławny, niewątpliwie ułatwiała
możnowładztwu ruskiemu i ruskiej szlachcie podejmowanie decyzji o
zmianie wyznania. Powtórzmy więc jeszcze raz - o zmianie wyznania,
a co za tym idzie o polonizowaniu się elit ukraińskich decydował-
jak zwykle zresztą w przypadku procesów społecznych -
skomplikowany splot wielu różnych przyczyn. Ich oddziaływanie było
na tyle silne, że na przestrzeni kilku wieków na katolicyzm
przeszli przedstawiciele tak wybitnych rodów ruskich, jak
Zbarascy, Ostrogscy i Zasławscy i wielu, wielu innych. Jednym z
ostatnich był książę Jeremi Wiśniowiecki, który na katolicyzm
przeszedł dopiero w 1632 roku wbrew wyraźnemu zakazowi, a nawet
klątwie swej matki Rainy Wiśniowieckiej21. W konsekwencji więc w
dobie powstania Chmielnickiego, a więc w momencie największej
próby, przed którą stanął naród ukraiński, jeden tylko magnat
ukraiński pozostał wierny wierze „błahoczestywej wschodniej
prawosławnej" - Adam Kisiel. Czyż można się dziwić, że czuł się on
jak ostatni obrońca okopów Świętej Trójcy i jak człowiek siedzący
okrakiem na barykadzie? Z tego też powodu obie strony konfliktu
patrzyły na niego nieufnie i traktowały go niechętnie.
21 W zakończeniu aktu fundacji monasteru mharskiego księżna
wyraziła taką oto myśl: „A ktoby tę fundację w przyszłości
naruszać i kasować miał, albo odejmować to cośmy nadali, albo na
starożytną błahoczestywę wschodnią prawosławną wiarę następował i
odmieniał - tedy niech będzie na nim klątwa".
99
Społeczeństwo ukraińskie utraciło więc w znacznym stopniu swą
kierowniczą warstwę, a określenie „Rusin" w odniesieniu do
szlachcica oznaczało przynależność wyłącznie terytorialną, a nie
narodową czy kulturową. Tak jak „Wielkopolanin" czy „Małopolanin".
Mogło się więc wydawać, że cel, jaki przyświecał kierownikom nawy
państwowej, został osiągnięty. Warstwy kierownicze narodu
ukraińskiego spolonizowały się, a to powinno oznaczać likwidację
„problemu ukraińskiego". Tak się jednak nie stało. Wręcz
przeciwnie, problem ten raczej się zaostrzył i stał się
trudniejszy do rozwiązania, bo naród ukraiński po prostu odrzucił
swe naturalne, ale spolonizowane elity przestając uważać je za
własne. Pomiędzy spolonizowaną szlachtą ukraińską a narodem
ukraińskim wyrosła przepaść nie do zasypania, wynikająca z
poczucia odrębności społecznej, ekonomicznej, politycznej,
narodowościowej i religijnej.
Ale natura nie toleruje próżni - powtarzam to jeszcze raz. Naród
nie może pozostać bez przywódców, miejsce szlachty coraz wyraźniej
zaczęli zajmować - jako elita społeczna - nasi „piraci stepowi",
czyli Kozacy. Mieli oni wiele cech pozytywnych, mieliśmy już
okazję wspominać o nich nieraz w toku naszych rozważań, ale do
roli warstwy kierowniczej raczej się nie nadawali, chociażby
dlatego, że tworzyli organizację o wyraźnie anarchistycznych
cechach. A ponadto - co tu dużo ukrywać - poza nielicznymi

background image

jednostkami, z którymi będziemy jeszcze mieli okazję się zapoznać,
nie było wśród nich ludzi wykształconych o wystarczająco szerokich
horyzontach myślowych.
4.2.2. Powstanie Nalewajki i Łobody
Nienormalna sytuacja prowadzi prawie zawsze do nienormalnych
rozwiązań. Tak stało się i w tym przypadku. Pozbawiony naturalnych
przywódców naród ruski wybrał sobie nową elitę i nowych obrońców
swej wiary - Kozaków. To oni - mimo braku przygotowania do tej
roli - mieli pokierować walką Rusinów o osiągnięcie celów
społecznych, religijnych i narodowościowych. Błędy polityki
Rzeczpospolitej doprowadziły zatem do skutków wręcz odwrotnych w
stosunku do zamierzonych - do faktycznej nobilitacji Kozaków i
zapewnienia im kierowniczej roli w społeczeństwie ukraińskim. Co
gorsza, rząd i elity polityczne Rzeczpospolitej nie zamierzały
faktu tego przyjąć do wiadomości i nadal traktowały Koza-
100
ków jak ludzi „luźnych", pospólstwo, któremu należy „pokazać
miejsce w szyku". Niestety, faktów społecznych nie da się ani
zadekretować, ani też, tym bardziej, zmienić decyzjami zawartymi w
kolejnych konstytucjach sejmowych. Musiały one natomiast siłą
rzeczy doprowadzić jedynie do coraz ostrzejszych konfliktów z
Rzeczpospolitą, w których Kozacy coraz wyraźniej korzystali z
pełnego poparcia wszystkich warstw prawosławnego społeczeństwa
Ukrainy.
Dla Kozaków początkowo głównym celem powstań była wałka o
akceptację istniejącego stanu rzeczy, o „urzędową" akceptację
roli, którą Je facto Kozacy na Ukrainie pełnili. O stworzenie z
nich warstwy ludzi wolnych, od nikogo niezależnych. Krótko mówiąc,
o nadanie im statusu „prawie szlachty". Kwestie społeczne i
religijne akcentowali oni niejako „przy okazji", wypełniając tym
samym zobowiązania, jakie przyjęli w stosunku do ludu
ukraińskiego. Natomiast dla narodu ukraińskiego, zwłaszcza dla
chłopów, kwestie te od samego początku miały znaczenie podstawowe.
Ta rozbieżność celów wyraźnie uwydatniła się w toku powstania
Nalewajki i zaciążyła nad jego przebiegiem.
Później, z biegiem czasu, relacje miedzy obu celami zmieniają się.
Coraz wyraźniej też zaczyna zarysowywać się kwestia
narodowościowa. Z jej kulminacją będziemy mieli do czynienia w
trakcie powstania Bohdana Chmielnickiego, będącego w istocie TT&c-
zy wojną Ukrainy o niepodległość.
Ale nie wyprzedzajmy biegu zdarzeń i powróćmy do powstania,
którego losy zaczęliśmy już relacjonować. Obszerna dygresja, na
którą pozwoliłem sobie, miała wyjaśnić, dlaczego w szeregi
powstańcze wstępowali nie tylko chłopi ukraińscy, ale również
mieszczanie i drobna szlachta prawosławna. Rzeczywiście rosły one
w zadziwiająco szybkim tempie. W 1596 roku hetman wielki litewski
Mikołaj Radziwiłł szacował liczbę powstańców na około 10 tysięcy
ludzi dobrze uzbrojonych i wyposażonych w kilkaset hakownic i
ponad pięćdziesiąt dział22. Jeśli były to szacunki prawdziwe, to
była to rzeczywiście siła na owe czasy ogromna! Na czele wojsk
stało w tym czasie trzech dowódców - Semen Nalewajko, Hrehory

background image

Łoboda i Matwiej Sawuła. Niestety niewiele o nich wiemy, a szkoda,
gdyż znajomość życiorysów dowódców zazwyczaj pozwala zrozumieć
motywy ich postępowania.
22 Z. W ó j c i k, Powstanie Kozaczyzny Zaporoskiej, w: Dzieje
narodu i państwa polskiego, Kraków 1989, s. 17.
101
w
Najwięcej informacji posiadamy o S. Nalewajce. Pochodził on
prawdopodobnie z Husiatyna, z mieszczańskiej rodziny. Jego ojciec
był kuśnierzem i z nieznanych nam przyczyn został zabity przez
sługi Marcina Kalinowskiego. Przez pewien czas Nałewajko mieszkał
wraz z matkąi bratem w Ostrogu, skąd uciekł na Zaporoże. Brał
udział w chadzkach na tatarskie ułusy i wsławił się swymi
umiejętnościami artyleryjskimi (był więc, jak wówczas mówiono
puszkarzem). Później wrócił znów do Ostroga i wstąpił na służbę w
prywatnych wojskach Konstantego Ostrogskiego, osiągając stopień
setnika w chorągwi nadwornej. Wraz z niąbrał też udział w
tłumieniu powstania Kosińskiego, czego mu Zaporożcy nigdy do końca
nie darowali. E. Lassota w swym Diariuszu wspomina, że w trakcie
jego pobytu na Siczy przybyli posłowie od Nalewajki (poseł
habsburski nazywa go „znakomitym Kozakiem"), którzy poinformowali
towarzystwo, że Nałewajko zdobył na Tatarach 3-4 tysiące koni i
zamierza podzielić się tą zdobyczą z Zaporożcami, „bo chce być
nadal ich dobrym przyjacielem". W dalszym jednak ciągu swej
relacji E. Lassota pisze, iż posłowie Nalewajki oświadczyli co
następuje: „A ponieważ uczciwe ich rycerstwo (kozackie - R. R.)
podejrzewa go, że jest przeciwko nim, chciałby stawić się sam
osobiście w ich Kole, złożyć swoją szablę w jego środku i z
wszelkich zarzutów się oczyścić i wytłumaczyć. Jeżeli rycerskie
Koło w dalszym ciągu będzie to wszystko uważało za krzywdę, to on
sam daje swoją głowę, aby mu ją obcięli jego własną szablą"23. W
świetle tej relacji staje się zrozumiała nadzwyczajna hojność
Nalewajki. Ofiarowane konie miały być po prostu „łapówką", która
miała życzliwie nastroić towarzystwo i spowodować wydanie
korzystnego dla atamana werdyktu. Zapewne została przyjęta i
spotkała się z uznaniem Siczowców. Czy jednak naprawdę wpłynęła na
zmianę stosunku Zaporożców do Nalewajki? Chyba jednak nie, o czym
świadczą wymownie nie najlepsze stosunki między H. Łobo-dą i M.
Sawułą przez cały czas trwania powstania.
Czy jednak chodziło tylko o przeszłość? Czy rzeczywiście powodem
niesnasek w kierownictwie powstania były tylko dawne powiązania
między atamanem kozackim a starym księciem Ostrogskim z okresu
powstania Kosińskiego? A może nie uległy one zupełnemu zerwaniu?
Wskazywałby na to fakt, że, przynajmniej w początkach powstania,
Nałewajko ze szczególną pasją atakował i grabił dobra Zamojskiego,
który jak wiadomo do
! Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 79.
102
przyjaciół Ostrogskiego się nie zaliczał, a w dodatku był jednym z
gorących zwolenników unii, którą z kolei, jak pamiętamy, książę K.
Ostrogski zdecydowanie zwalczał. Nałewajko atakował zresztą i

background image

innych propagatorów unii, między innymi C. Terleckiego. No a poza
tym wiemy, że zimę 1595 roku spędził on w Ostrogu u swego brata,
który nota bene był prawosławnym popem i spowiednikiem księcia
Ostrogskiego. Przytoczone fakty nie pozwalają wprawdzie na
formułowanie jednoznacznych wniosków, ale dają podstawę do
podejrzeń, od których zresztą nie byli chyba wolni także i
współcześni, skoro K. Ostrogski uznał za stosowne publicznie
wyprzeć się komitywy z wodzem powstańczym24. Niewykluczone
również, że przyczyną niesnasek ze starszyzną kozacką był ścisły
związek Nalewajki z czernią kozacką i ukraińską. W każdym razie w
jego oddziałach było jej najwięcej. Z tego też powodu w dowództwie
powstańczym uważany był, chyba jednak nie do końca słusznie, za
radykała.
Jeszcze mniej informacji posiadamy o Hrehorym Łobodzie. Wspomina o
nim w swym Diariuszu E. Lassota jako o byłym hetmanie kozackim,
który w jednej z wypraw zniszczył Białogród. Wiadomo poza tym
jeszcze, że należał do zamożnych Kozaków rejestrowych i posiadał -
prawdopodobnie - wieś Soszniki w województwie kijowskim.
O Mątwieju Sawule (Szawule?) można jedynie powiedzieć to, że
również należał do Kozaków rejestrowych i, podobnie jak Łoboda,
cieszył się autorytetem wśród zamożniejszych Kozaków,
prawdopodobnie więc sam również zaliczał się do tej grupy.
Wielu historyków polskich (między innymi W. Tomkiewicz) uważa, że
powstanie 1595 roku nie miało żadnego charakteru ideowego i że
jedynym celem powstańców było „szukanie chleba kozackiego poprzez
grabienie majątków szlacheckich". Trudno zgodzić się w pełni z tym
poglądem, tym bardziej że równocześnie badacze ci wspominają, iż
ostrze buntu zwrócone było przede wszystkim przeciw unitom, a
także o tym, że, zdaniem hetmana Żółkiewskiego, Nałewajko
korzystając ze słabości Rzeczpospolitej miał zamiar wymordować
całą szlachtę, nie tylko ukra-inną, ale również na terenach
rdzennie polskich, zamierzał bowiem ponoć uderzyć na Kraków. Fakty
te, jak sądzę, wyraźnie określają ideowe oblicze powstania. Nawet
jeśli buńczuczna zapowiedź Nalewajki była jedynie blefem
obliczonym na zastraszenie przeciwnika lub też jeśli
' W. K o n o p c z y ń s k i, Dzieje Polski Nowożytnej, Warszawa
1986, t. 1, s. 187.
103
hetman, pragnąc zachęcić i władze, i szlachtę do udzielenia mu
pomocy, nieco podkoloryzował prawdę.
Odmienną niż Nalewajko postawę prezentował H. Łoboda, którego
znany badacz dziejów kozackich Z. Wójcik posądza wręcz o
kunktatorstwo spowodowane ugodowym stanowiskiem części starszyzny
kozackiej, wobec władz Rzeczpospolitej. Należy, jak sądzę, zgodzić
się z tym stanowiskiem. Większa część bogatszej starszyzny
kozackiej, której interesy reprezentował ataman, znalazła się w
tym czasie w szeregach Kozaków rejestrowych, a to, przynajmniej
chwilowo, zaspokajało ich aspiracje.
Gdzieś pośrodku między stanowiskami Nalewajki i Łobody lokował się
Sawuła, którego rola w tym powstaniu jest być może obecnie
niedoceniana, gdyż na przykład Antoni Prochaska twierdzi, że

background image

dysponował on całą artylerią kozacką i był „głową wszystkich
Kozaków"25. Warto jednak zauważyć, że w jednej kwestii trzej
atamani byli zgodni - w atakach na majątki i osoby zwolenników
unii. To pierwszy symptom wskazujący na to, że Kozacy,
wykorzystując błędy władz Rzeczpospolitej starali się zająć
stanowiska rycerzy i obrońców wiary prawosławnej. Przychodziło im
to tym łatwiej, że równocześnie zepchnięty „do podziemia" Kościół
prawosławny zaczynał pilnie poszukiwać swego „zbrojnego ramienia".
Sądzę, że rozbieżność poglądów i stanowisk w najwyższym dowództwie
powstania miała duży i - powiedzmy to od razu - negatywny wpływ na
jego przebieg i ostateczny rezultat. Była to również, jak sądzę,
jedna z przyczyn - obok nieufności Kozaków zaporoskich w stosunku
do Nalewajki i problemów w zaopatrzeniu armii — które spowodowały
podział wojsk powstańczych na trzy grupy pod dowództwem Nalewajki,
Łobody i Sawuły.
Grupa Nalewajki wiosną 1595 roku pomaszerowała na Zachód, w
kierunku Łucka. Można wątpić, czy manewr ten oznaczał próbę
realizacji dalekosiężnych planów ataku na Lwów i dalej na Kraków.
Bardziej prawdopodobne jest to, że Nalewajkę skusił odbywający się
wówczas w Łucku zjazd szlachty na sesję sądu ziemskiego i doroczny
jarmark, który zgromadził z kolei sporo bogatych kupców z
bliższych i dalszych stron. Zagrożone oblężeniem miasto, nie mogąc
liczyć na odsiecz z zewnątrz, okupiło się płacąc wyznaczoną
kontrybucję. Nie uchroniło to jednak mieszkańców domów poza murami
miejskimi od grabieży i gwałtów.
'A. Prochaska, Hetman Żółkiewski, Warszawa 1927, s. 26.
104
Po tym sukcesie armia powstańcza zawróciła na północ i poprzez
Polesie udała się w głąb Białorusi. Oddziały powstańcze szybko
rosły w siłę przyjmując w swe szeregi miejscową ludność. Nic więc
dziwnego, że udało im się odnieść szereg sukcesów zajmując Słuck,
Bobrujsk i wreszcie w listopadzie 1595 roku podejść pod Mohylew.
Los tego miasta był stokroć gorszy niż Łucka. Nie pomogły apele o
pomoc do hetmana wielkiego koronnego księcia Krzysztofa Mikołaja
Radziwiłła. Oddział Nalewajki (liczył ponoć 2 tysiące ludzi i 14
armat) zdobył miasto i spalił je do szczętu, „...wszystkich
domostw spłonęło 500 a 400 sklepów z wielkimi skarbami. Kozacy
bili, rąbali, bezcześcili mieszczan, bojarów, ludzi uczciwych, tak
mężczyzn jak niewiasty, a także małe dziatki"26. Czy opis gehenny,
jaką przeszła w większości zapewne białoruska i prawosławna
ludność Mohylewa, przeczy tezie o sojuszu ludu ukraińskiego i
białoruskiego z Kozakami i obdarzeniu ich rolą elity narodu
ruskiego? Otóż, w moim przekonaniu, nie. Taki wniosek można by
wysnuć jedynie stosując XX-wiecz-ne kryteria oceny, a więc
popełniając ciężki grzech anachronizmu. Nie wolno bowiem
zapominać, że wówczas, w XVI i XVII wieku tak się po prostu
wojowało i że bardzo często wojska własne i obce były równie
„ciężkie" dla ludności cywilnej. Czasem nawet własne bywały
cięższe! Nie szukając daleko sięgnijmy do nieocenionego Jana
Chryzostoma Paska, który pod rokiem 1662 zanotował taką oto
przygodę:

background image

„Jedziemy raz puszczą wielką, aż między lasem duża wieś i słychać
tam krzyk, hałas. Wdowa mieszkała we dworze, nie pomnę, jako ją
zwano. Przyjeżdżamy bliżej, aż dwór rabują... Aż owa postrzegłszy
wypadnie: »Zmiłuj się Mości Panie, rabują mię ubogą sierotę, gorsi
Moskwy, gorsi od nieprzyjaciela«. Pytam: »Co to za ludzie?«
Powiada, że wolonta-rze pana Muraszki... Wyparowaliśmy ich z
podwórza; dostało się i temu i temu po trosze"27. Drobiazg?
Przypadkowa awantura? Otóż nie. Byłby bowiem w błędzie ten, kto by
sądził, że „swawolników" spotkała zasłużona kara. Wręcz
przeciwnie. Pan Muraszka ujął się za „krzywdą" swoich ludzi i w
konsekwencji doszło do starcia oddziału dragonów Pana Paska i
oddziału wolontarzy Pana Pułkownika Muraszki, będącego pod komendą
hetmana litewskiego Pawła Sapiehy, którego Sienkiewicz tak ciepło
charakteryzuje w Potopie, a który w rzeczywistości wcale taką
świetlaną
26 Z. W ó j c i k, Powstanie Kozaczyzny Zaporoskiej..., s. 17.
27 Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, s. 122-123.
105
postacią nie był. „Wtem oni okrzyk uczyniwszy, hostiliter (po
nieprzyja-cielsku) skoczą na nas, dadzą ognia z pistoletów i
bandoletów, natrą blisko, szereg na szereg". Prawdziwa bitwa
między oddziałami tych samych przecież w gruncie rzeczy wojsk. W
konsekwencji zginęły dwie osoby, a kilku po obu stronach było
rannych28.
Rabunki zdarzały się nie tylko wolontariuszom, ale również
oddziałom regularnym. Wspomina o tym i Pasek, i inni kronikarze i
pamiętnikarze. Nie ma się zresztą nawet czemu dziwić.
Nieregularnie (jeśli w ogóle) opłacany żołnierz, bardzo często
głodny i obdarty, brał, skąd się dało i rabował, kogo się dało. A
że ludzie XVI i XVII wieku nie mieli zbyt delikatnych sumień, to i
nie stronili od popełniania i innych przestępstw, tym bardziej że
z powodu słabości ówczesnego wymiaru sprawiedliwości uchodziły im
one najczęściej bezkarnie. Przykład strażnika koronnego Pana
Łaszczą, który ponoć wyrokami kazał sobie podbić płaszcz, nie był
wcale odosobniony. Takie więc były ówczesne zwyczaje i takie
metody prowadzenia wojen. A jeżeli tak postępowały wojska
Rzeczpospolitej, to trudno doprawdy dziwić się, że podobnie
zachowywały się oddziały powstańcze, złożone z czerni, której nikt
nigdy nie opłacał, a które z natury rzeczy były jeszcze mniej
zdyscyplinowane i jeszcze bardziej wygłodzone i żądne łupów.
Pod Mohylewem Nalewajko wykazał nie tylko swą „drapieżność", ale
również nieprzeciętne talenty dowódcze, gdyż po nadejściu wojsk
litewskich, wyszedł z miasta, okopał się na pobliskim wzgórzu i
odparł pierwszy atak, a następnie wycofał się na Wołyń. Miarą jego
sukcesu było to, że manewrując ostrożnie i przezornie nie pozwolił
narzucić sobie walnej bitwy, do której nie był przygotowany pod
żadnym względem.
Unikanie starć z górującymi pod względem uzbrojenia i wyćwiczenia
wojskami litewskimi miało jeszcze i ten walor, że pozwalało
wodzowi powstania na nieustanne powiększanie swych wojsk; garnęła
się bowiem do nich ludność terenów, przez które przechodził.

background image

W tym samym mniej więcej czasie wojska Łobody zajęły Owrucz i
okolice Czarnobyla, a Sawuła udał się szlakiem Nalewajki na
Białoruś. Jak więc widzimy, powstanie przybrało ogromne rozmiary i
objęło tereny nie tylko Ukrainy, ale i Białorusi. Było to, jak
słusznie zauważają badacze tamtego okresu, największe powstanie
ukraińsko-kozackie do czasów Chmielnickiego. Świadomie użyłem tak
nietypowego określenia, gdyż
28 Tamże.
106
w moim przekonaniu mamy w tym przypadku do czynienia ze zrywem
ludu ukraińskiego w sojuszu z Kozakami, w którym ci ostatni
reprezentują warstwę przywódczą, lepiej pod względem fachowym
przygotowaną do walki. Sojusz ten zawiązał się na mocnej
płaszczyźnie wspólnych krzywd, a także aspiracji społecznych i
religijnych. O narodowościowych chwilowo jeszcze nie wspominano,
ale i na to, jak wiemy, przyjdzie czas już niedługo.
Sukcesom powstańczym sprzyjała bierna w zasadzie postawa władz
Rzeczpospolitej w pierwszym okresie powstania, spowodowana
nieobecnością wojsk koronnych zaangażowanych w tym czasie w
Mołdawii. Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec 1595 roku,
kiedy to Polacy osadziwszy na tronie mołdawskim swego kandydata,
Jeremiego Mohyłę, mogli wreszcie przerzucić swe regularne wojska
na Ukrainę. 17 stycznia król Zygmunt III poinformował uniwersałem
szlachtę, że nakazał hetmanom, aby ruszyli z wojskiem przeciw
powstańcom. W drugiej połowie lutego natomiast naczelnym dowódcą
wojsk koronnych w wojnie z „nieprzyjaciółmi Korony" (tak określał
powstańców styczniowy uniwersał) został mianowany hetman polny
koronny Stanisław Żółkiewski. Miał on już w tym czasie na swoim
koncie wiele sukcesów bojowych, nigdy jednak do tej pory nie
sprawował samodzielnego dowództwa, w tym sensie więc miał być to
jego „chrzest bojowy". Dlatego też zapewne w rozkazie królewskim
znalazło się pouczenie, aby bez rady hetmana wielkiego Jana
Zamojskiego niczego nie poczynał. Niezbyt fortunny chyba był to
rozkaz, gdyż Zamojski głównie przebywał w Mołdawii, kontakt z nim
był więc mocno utrudniony.
Zgodnie z rozkazem królewskim do akcji wejść miała również część
armii litewskiej pod dowództwem Bohdana Ogińskiego. Nie
zdecydowano się wprawdzie na zwołanie pospolitego ruszenia, ale w
uniwersale ze stycznia, znalazł się apel królewski do szlachty,
aby łączyła się z wojskiem „nie z powinności, ale z miłości do
ojczyzny i dla samych siebie bezpieczeństwa"29, ale i tak
Rzeczpospolita zaangażowała w rozprawę z powstaniem Nalewajki,
Łobody i Sawuły gros swych sił.
Żółkiewski nie marnował czasu i już w dniu 22 lutego przybył do
Krzemieńca wyznaczonego na punkt zborny armii. Siły, którymi
dysponował, nie były zbyt wielkie. Ich trzon stanowiła licząca
około 3 tysięcy żołnie-
' Cyt. za W. Serczyk, Na dalekiej Ukrainie..., s. 129.
107
rzy armia koronna wzmocniona oddziałem piechoty nadesłanej przez
króla pod dowództwem księcia Jerzego Zbaraskiego. Niewielki skutek

background image

odniosły natomiast apele hetmana do wojewodów kijowskiego,
wołyńskiego i podolskiego oraz do szlachty mieszkającej na
terenach objętych powstaniem.
Żołnierze armii regularnej byli zmęczeni po wyprawie mołdawskiej i
rozgoryczeni niewypłaceniem na czas należnego im żołdu, zapewne
więc niezbyt entuzjastycznie wyruszali na nową wojnę, po której w
dodatku nie można się było spodziewać ani wielkiej sławy, ani też
obfitych łupów. Natychmiastowemu wyruszeniu w pole nie sprzyjała
też aura, gdyż luty tego roku był mroźny. Mimo jednak tych
wszystkich niesprzyjających okoliczności, do których dołączyć
należy również zły stan zdrowia hetmana, Żółkiewski postanowił
rozpocząć działania, aby wykorzystać jedyny atut, jakim
dysponował, a mianowicie rozproszenie sił powstańczych. Dawało to
bowiem możność atakowania i rozbijania poszczególnych grup zanim
dojdzie do ich koncentracji na wiadomość o zbliżaniu się sił
polskich.
Do pierwszego starcia doszło w Macewiczach, gdzie oddziały polskie
zaatakowały i rozgromiły tylną straż cofającego się Nalewąjki. Na
wiadomość o klęsce ataman w popłochu opuścił Ostropol i cofnął się
do Pikowa, który jednak, obawiając się konsekwencji, odmówił
pomocy i zamknął bramy. No cóż, nie tylko Kozacy potrafili
okrutnie obchodzić się ze zdobytymi miastami, a mieszczanie nie
chcieli się narazić na zemstę wojsk Żółkiewskiego.
Wódz kozacki w chwili rozpoczęcia działań podobnie jak Żółkiewski
nie dysponował dużymi siłami. Zapewne ostra zima i trudności
aprowiza-cyjne sprawiły, że armia powstańcza podzieliła się na
szereg mniejszych grup i Nalewajce towarzyszył oddział liczący
jedynie około tysiąca żołnierzy. W tej sytuacji nie mógł on liczyć
na sukces w starciu z przeciwnikiem górującym uzbrojeniem,
doświadczeniem i wyćwiczeniem, kontynuował więc odwrót w kierunku
Bracławia, licząc zapewne na pomoc jego mieszkańców, a także na
koncentrację własnych sił i nadejście oddziałów Łobody i Sawuły.
Dowódcę kozackiego zaskoczyła jednakże szybkość, z jaką poruszały
się oddziały koronne. Żółkiewski podjął bowiem nader ryzykowną,
biorąc pod uwagę okoliczności, decyzję pozostawienia taborów i
kontynuowania pościgu, jak to wówczas mówiono, „komunikiem".
Dzięki temu wyprzedził Nalewajkę w wyścigu do Bracławia, i dogonił
go
108
za Pryłuką, już na skraju stepów. Pierwszy atak został jednak
przerwany przez zapadające ciemności, a pod osłoną nocy kozacki
tabor wymknął się i uszedł w głąb stepów.
Kozacki tabor to ruchoma forteca złożona z kilku rzędów wozów,
ubezpieczona w marszu przez piechotę i konne patrole. Z chwilą
pojawienia się przeciwnika wozy zatrzymywano i formowano w trójkąt
silnie scze-piając łańcuchami. W centrum taboru lokowano wozy z
amunicją i zapasy żywności. Na zewnętrznych wozach stawały szeregi
piechoty uzbrojonej w strzelby, piszczele i (nieliczne) muszkiety,
a także ustawiano lekkie armaty. W dwóch bokach trójkąta
pozostawiano bramy, przez które mogła wypadać jazda atakująca
przeciwnika w szyku zwanym ławą, tj. cienką linią o zagiętych

background image

skrzydłach, którymi starała się oskrzydlić przeciwnika. Czasem,
gdy przygotowywano się do odparcia dłuższego oblężenia, skrajne
rzędy wozów zasypywano ziemię i umacniano wałami. Dla Polaków
dysponujących głównie, świetną zresztą, jazdą, twierdza taka była
bardzo trudna do zdobycia. Przypomnijmy sobie, co na temat walorów
piechoty zaporoskiej mówił Beauplan. Wprawdzie zapewne oddział
Nalewąjki składał się głównie z czerni, a więc chłopów-ochotników,
a nie z zawodowych żołnierzy-Zaporożców, ale nie zapominajmy, że
chłop ukraiński nieustannie narażony na ataki tatarskie również
był nieźle obeznany z bronią i choć gorzej uzbrojony i znacznie
gorzej wyćwiczony, w takich warunkach mógł stawić skuteczny opór.
Zwłaszcza że w stepach Polacy, pozbawieni zapasów żywności i
znacznie oddaleni od zaplecza, nie mogli zastosować ulubionej
taktyki w walce z kozackim taborem polegającej na oblężeniu i
blokowaniu wszelkich dostaw aż do wygłodzenia przeciwnika i
zmuszenia go w konsekwencji do kapitulacji.
Dalszy pościg za uchodzącym w stepy Nalewaj ką był więc
wykluczony, tym bardziej że żołnierze byli zmęczeni, a konie miały
poranione zmarzniętą grudą nogi. Ponadto hetman dysponował zbyt
słabą artylerią (6 falkonetów i śmigownic) niezbędną, co
oczywiste, w czasie oblężenia i dopiero 9 marca wysłał list do
Zamojskiego z prośbą o dostarczenie pieniędzy dla wojska, kilku
armat i wsparcie oddziałami nadal znajdującymi się w Mołdawii pod
dowództwem Jana Potockiego. Czekając na odpowiedź i realizację
próśb rozłożył się warownym obozem, aby dać przy okazji odetchnąć
swym podkomendnym.
W tym czasie Łoboda rezydował w Białej Cerkwi, a Sawuła forsownym
marszem zmierzał do Kijowa. Pierwszy wiadomość o klęsce i ucieczce
109
Nalewajki otrzymał Łoboda. Pod jej wrażeniem przerwał atak w
kierunku Baru i wrócił do Białej Cerkwi, gdzie zgromadził znaczne
siły liczące około 4 tysięcy żołnierzy.
Prowadzone walki nie wykluczały podejmowania przez obie strony
prób osiągnięcia zamierzonych celów drogami pokojowymi. Nalewajko
na przykład przedstawił królowi Zygmuntowi III propozycję oddania
Kozakom rejestrowym terenów między Tekinem a Oczakowem, blisko
szlaku wołoskiego i kuczmańskiego, a więc tam, „gdzie od
stworzenia świata nikt nie mieszkał". W centrum tych „kozackich
terenów" zamierzał wybudować miasto i zamek warowny broniący
granic Rzeczpospolitej przed tatarskimi czambułami. Koszty jego
budowy, jak i późniejszego utrzymania Kozaków miałby ponieść
oczywiście skarb Rzeczpospolitej przeznaczając na ten cel kwoty
wypłacane corocznie Tatarom w formie „podarków" (a były to sumy
wcale niemałe). W zamian za to Kozacy zobowiązywali się do obrony
granic Rzeczpospolitej przed „nieprzyjaciółmi Krzyża Świętego", a
więc Tatarami i Turkami, a także do niewkraczania pod żadnym
pozorem na tereny Korony. Na Zaporoże mogłaby być skierowana
jedynie ich część pod dowództwem specjalnego oficera.
Znamienne w tym projekcie było jednak to, że Nalewajko, wódz
czerni ukraińskiej, zobowiązywał się solennie do nie przyjmowania
zbiegłych poddanych, swawolnych ludzi i wszelkiego rodzaju

background image

banitów. Wręcz przeciwnie przyrzekał wydawanie zbiegów w ręce ich
panów lub przedstawicieli władzy.
Niewątpliwie był to dość interesujący projekt świadczący o
wyrobieniu politycznym kozackiego atamana. W pewnym stopniu
przypominał on rozwiązanie zastosowane później przez Rosję; w
razie jego przyjęcia Kozacy otrzymaliby bowiem swój teren,
autonomię i upragniony status „wolnych rycerzy", równy prawie
statusowi szlachty. Warto jednak przy okazji zwrócić uwagę na to,
jak łatwo w tym okresie swych dziejów Kozacy odżegnywali się od
swych sojuszników ukraińskich i zdradzali ich interesy. Świadczy
to wymownie o tym, że nie dorośli oni do ofiarowanej im z
konieczności roli elity narodu ukraińskiego. Do roli tej zresztą,
tak naprawdę, nie dorośli nigdy. Miało to w przyszłości przynieść
fatalne skutki zarówno dla nich samych, jak i dla Ukrainy i
Rzeczpospolitej. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Propozycja Nalewajki nie spotkała się z życzliwym przyjęciem na
dworze królewskim. Rzeczpospolita nie chciała zgodzić się na żaden
kompro-
110
mis z Kozakami i na, nawet częściowe, ich „uszlachcenie". Wolała
rozwiązać problem poprzez zdławienie powstania. Jeśli więc władze
państwa godziły się na paktowanie z powstańcami, to tylko w
nadziei uzyskania doraźnych, „taktycznych" korzyści. Bo na
doprowadzenie do kapitulacji bez walki i bez żadnych koncesji na
rzecz powstańców chyba jednak nie liczono. A swoją drogą,
zadziwiające, jak bardzo krótkowzroczne były ówczesne rządy
Rzeczpospolitej - z jednej strony angażującej się bez reszty w tak
beznadziejne inicjatywy jak unia brzeska, z drugiej zaś nie
podejmującej żadnych prób zmierzających do trwałego, politycznego
rozwiązania problemu kozackiego, który, widać to było już
wyraźnie, antagonizował sytuację na Ukrainie działając tym samym
na korzyść „ościennych mocarstw", zwłaszcza Moskwy (ale Tatarów i
Turcji również). Komplikowało to nie tylko sytuację wewnętrzną
państwa utrudniając stabilizację sytuacji na Ukrainie, ale również
jego politykę zagraniczną, w której kwestia wschodnia zajmowała
poczesne miejsce. W tej sytuacji dążenie do rozwiązania kwestii
kozackiej i ukraińskiej przez stosowanie polityki „z pozycji siły"
było „czymś gorszym niż grzech", było po prostu błędem, bo w
przypadku zwycięstwa orężnego zarówno Kozacy, jak i problemy
ukraińskie nie zniknęłyby przecież, jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki", w przypadku zaś klęski kraj uwikłałby
się w długotrwałą wojnę domową, w której żądania i apetyty strony
powstańczej systematycznie by rosły.
Paktował z konieczności z „nieprzyjaciółmi Korony" również hetman
Żółkiewski.
Zdając sobie sprawę ze szczupłości swych sił hetman podjął próbę
przeciągnięcia na swoją stronę Łobody, który w kierownictwie
powstania prezentował najbardziej ugodowe stanowisko. Posłaniec
Żółkiewskiego z propozycją porozumienia i zdania się na łaskę
królewską przybył do obozu Łobody w Białej Cerkwi. Niestety, tym
razem zdolności dyplomatyczne jakby zawiodły nieco hetmana,

background image

albowiem emisariuszem mianowany został nieznany z nazwiska niskiej
rangi Kozak w służbie hetmańskiej. Powstańcy przyjęli go jak
najgorzej i chcieli po prostu zabić, podejrzewając, że głównym
celem jego wizyty jest szpiegostwo. Również Łoboda w trakcie
publicznej narady prezentował swe niezadowolenie z tak niskiej
pozycji społecznej posła mówiąc: „czy nie mógł szlachcica jakiego
posłać, nie ciebie". Tak naprawdę jednak nie wiemy, jaki był
prawdziwy cel poselstwa, o czym rozmawiano w cztery oczy i jakie
były ostateczne usta-
111
1
lenia. Z. Wójcik prezentuje stanowisko, że Łoboda w jakiś sposób
dał się jednak przekonać do współpracy ze strona polską (a może
przekupić?) i właściwie zdradził swych kolegów, a zwłaszcza
Nalewaj kę. Być może więc podejrzenia towarzystwa nie odbiegały
zbytnio od prawdy? Może publiczna scena gniewu kozackiego hetmana
była tylko swoistą „zasłona dymną"? Prawdy o tym zdarzeniu pewnie
się już nigdy nie dowiemy. W każdym razie Łoboda oświadczył
publicznie i oficjalnie, że czuje się obrażony, nie przyjął
propozycji i odesłał niefortunnego posła bez żadnej oficjalnej
odpowiedzi.
W tej sytuacji obu stronom pozostawała „droga miecza". Łoboda po
maszerował do Kijowa, dokąd dążył również Sawuła, a także
wszystkie rozproszone w czasie zimy oddziały powstańcze.
Połączenie obu armii i większości pozostałych, „luźnych" oddziałów
nastąpiło pod koniec marca. Obaj dowódcy zastanawiali się nad
dalszymi poczynaniami, a zwłaszcza nad tym, co zrobić zNalewajką-
pozostawić go swojemu losowi, co w praktyce oznaczało wydanie go w
ręce polskie — czy też połączyć sit; z nim. Ostatecznie
zdecydowano się na to drugie rozwiązanie. Nie znamy argumentów,
które przeważyły szalę na korzyść Nalewajki. Czy zdecydo wał -jak
uważa W. Serczyk - wzgląd na solidarność kozacką, czy też n;i
postawę czerni, czyli ludu ukraińskiego, wśród którego Nalewajko
cieszył się popularnością (choć, jak wiemy, niezupełnie
zasłużenie)? Jedno jest w każdym razie pewne, konflikty w
dowództwie powstania istniały nadal i nic nie wskazywało na
możliwość harmonijnej współpracy między Nalewajką, Łoboda i
Sawułą.
Brak jednolitego, najlepiej jednoosobowego, kierownictwa był
główną słabością tego ruchu, niejako z góry wykluczającą możliwość
odniesienia sukcesu. Wiedział o tym doskonale hetman Żółkiewski,
prowadząc indywidualne rozmowy i próbując tą drogą zasiać ziarno
niezgody wśród dowódców.
W czasie gdy przywódcy powstania debatowali nad dalszym
postępowaniem, Żółkiewski zbierał siły i oczekiwał na odpowiedź
Zamojskiego zajmując pozycje na terenie województwa bracławskiego.
Aby jednak nie pozwolić przeciwnikowi na ochłonięcie i uspokojenie
wysłał, w charakterze forpoczty, oddział liczący około tysiąca
żołnierzy pod dowództwem kniazia Kiryka Rożyńskiego. Było to
posunięcie obliczone bardziej na efekt propagandowy niż militarny,

background image

a konkretnie na spowodowanie paniki w szeregach kozackich, o czym
informował Za-
mojskiego pisząc: „A chociażby byli i w Perejasławiu, przemyśliwać
będą, że się i tam spokojnie nie wyśpią"30.
Rożyński wykorzystał nadarzającą się okazję i przede wszystkim
udał się do swej włości pawołockiej, w której również doszło do
buntu jego własnych poddanych. Po uspokojeniu sytuacji i
powieszeniu kilku przywódców rozruchów, pomaszerował pod Białą
Cerkiew, gdzie w tym czasie znajdowały się armie Nalewajki i
Sawuły. Nie było natomiast z nimi l.obody!
Muszę przyznać, że trudno jest w tym momencie przedstawić
pozbawiony luk i niejasności obraz działań powstańców. No, bo jak
wytłumaczyć decyzję Łobody oddzielenia się od oddziału Sawuły i
przejścia na 11 ruga stronę Dniepru? Jedynym wytłumaczeniem może
być przyjęcie koncepcji Z. Wójcika o porozumieniu Łobody z
Żółkiewskim. A więc I oboda „sprzedał" swych towarzyszy, uchylając
się od współdziałania / nimi? Dobrze, ale przecież musiał jakoś
logicznie uzasadnić swą decyzję, gdyż w przeciwnym razie zarzucono
by mu zdradę. A wówczas jego los byłby już przesądzony, gdyż czego
jak czego, ale zdrady Kozacy nie tolerowali nigdy!
Pytań zresztą rodzi się więcej. Ot, chociażby to, dlaczego Sawuła
z Nalewajką zdecydowali się iść pod Białą Cerkiew wiedząc, że
maszeruje lam Rożyński? A wiedzieli o tym doskonale, gdyż doniósł
o tym Sawule wysłany do Pawołoczy ataman Saska (Saśko), który
nawet starł się z Ro-/ vńskim i poniósł w tym starciu porażkę.
Argument, że siły kozackie (około / tysięcy ludzi) przewyższały
wielokrotnie oddział Rożyńskiego jest nie-przekonywający, gdyż
była to tylko forpoczta, za którą postępowały polskie siły główne.
Wprawdzie armia kozacka, nawet bez Łobody, góro wala liczebnie nad
całą armiąkoronną, ale biorąc pod uwagę lepsze uzbrojenie,
wyćwiczenie i lepszą dyscyplinę strony polskiej trudno było liczyć
i ui sukces.
Do starcia z oddziałem Rożyńskiego doszło w nocy z 2 na 3
kwietnia. 1iył to typowy bój spotkaniowy, pozbawiony planu
działania i chaotyczny, w którym obie strony popełniły wiele
błędów. Rożyński wiedząc o zbliżaniu się oddziałów kozackich nie
poinformował o tym swego dowódcy hetmana Żółkiewskiego. Nie
przeprowadził też jakiegokolwiek rozeznania. Nie doczekał nawet
nadejścia dnia, aby lepiej zorientować się w sy-
'" A. P r o c h a s k a, Hetman Żółkiewski..., s. 26.
112
113
tuacji, lecz natychmiast, tuż po północy, wyszedł z miasta i
zaatakował obóz Sawuły. Sawuła z kolei dość niefrasobliwie przyjął
bitwę poza umocnieniami obozu i poniósł klęskę w starciu z
oddziałami Rożyńskiego tracąc podobno aż tysiąc żołnierzy31. Gdy
jednak Kozacy cofnęli się do umocnionego taboru sytuacja się
zmieniła. Rożynski kontynuował atak, ale mając zbyt słabe siły nie
zdołał rozerwać wozów taborowych. W tej sytuacji podjął decyzję
cofnięcia się w stronę miasta. Musiał być zapewne zdziwiony, gdy
na przedpolu miasta natknął się na Kozaków.

background image

Był to oddział Nalewajki. Nalewajko bowiem, korzystając z tego, że
Rożynski pochopnie wyprowadził oddziały z miasta, podszedł pod
mury i rozpoczął rozmowy z mieszczanami, którzy bez większego
oporu otworzyli mu bramy. Podobno nie wyszło im to na zdrowie,
gdyż Nalewajko-wa czerń natychmiast rzuciła się na rabunek.
Dopiero odgłosy walki wywabiły Nalewajkę z miasta, zbyt późno
jednak, aby mógł wpłynąć na jej wynik. Osamotniony, nie zdecydował
się na stawianie oporu i wycofał się w stronę miejscowości
Trzypole. W ślad za nim poszedł Sawuła. Wkrótce też oba oddziały
ponownie połączyły się.
Odgłosy strzałów posłyszał również obozujący w odległości 3 mil od
Białej Cerkwi Żółkiewski i mimo bardzo ciężkiej drogi, gdyż w nocy
spadł obfity śnieg, ruszył na ratunek swej forpoczty. Maszerował
rzeczywiście szybko, w Białej Cerkwi był już bowiem nad ranem. Na
pośpiesznie zwołanej naradzie zapadła decyzja ruszenia w pościg za
cofającymi się Kozakami. Dogoniono ich mniej więcej w odległości
mili od miasta, ponieważ poruszali się wolno, obronnym taborem
składającym się z pięciu rzędów wozów, na których ustawiono 25
armat. Pomiędzy rzędami maszerowała piechota. Hetman nie mógł od
razu przystąpić do ataku, gdyż miał przy sobie jedynie część
jazdy. Reszta oddziałów, w tym zwłaszcza piechota i artyleria,
pozostały w tyle. Czekając na ich nadejście, Żółkiewski przez
około 3 godziny maszerował obok będącego w ciągłym ruchu taboru
utrudniając mu systematycznie poruszanie się. Można przypuszczać,
że przyczyną zwłoki w rozpoczęciu natarcia był nie tylko brak
wszystkich oddziałów. Trzeba bowiem pamiętać, że atak na ruchomą
fortecę taborową był zawsze imprezą dość ryzykowną, zwłaszcza że
Kozacy mieli więcej i wojska, i armat. Prawdopodobnie hetman
liczył na to, że w trakcie poruszania się po trudnej, pełnej wyrw
i dziur, pokrytej śniegiem drodze rzędy
1 Tamże, s. 27.
114
wozów ulegną rozerwaniu lub też, że w wśród załogi wybuchnie
panika. Było to bardzo możliwe biorąc pod uwagę wrażenie, jakie
niewątpliwie wywarła na Kozakach niedawna klęska, a także fakt, że
było wśród nich wielu ukraińskich chłopów którzy, jak każde
pospolite ruszenie, łatwo ulegali emocjom (o nastrojach wśród
znajdujących się w obozie kobiet i dzieci i o ich wpływie na
morale wojska, nie trzeba chyba nawet wspominać). A długotrwały
marsz w towarzystwie postępującego krok w krok wroga na pewno nie
wpłynął na poprawę samopoczucia.
Jak sięjuż wkrótce okazało, nadzieje i oczekiwania hetmana były w
pełni uzasadnione, gdyż już pod wieczór, gdy tabor doszedł do
uroczyska noszącego nazwę Ostry Kamień, dwóch dezerterów doniosło
Żółkiewskiemu, że nastrój w obozie Sawuły jest zły, ludzie są
zmęczeni i bliscy paniki. Żółkiewski wysłuchawszy tych relacji
uznał, że nadszedł wyczekiwany, sprzyjający moment i wydał rozkaz
natarcia. Wojska koronne otoczyły tabor ze wszystkich stron i po
krótkim przygotowaniu artyleryjskim rozpoczął się szturm.
Wkrótce jednak okazało się, że opinie dezerterów o panicznych
nastrojach wśród obrońców taboru były nieco przesadzone, gdyż

background image

Kozacy stawili twardy i zacięty opór. Ponieśli wprawdzie spore
straty - między innymi zginął wspomniany już ataman Sasko, a
ciężko ranny został sam Sawuła - ale szturm został odparty. Nie
przyniosły również rezultatów następne ataki na czoło, tyły i boki
taboru, wojsku polskiemu nie udało się bowiem rozerwać wozów.
Stało się tak dlatego, że polski dowódca dysponował głównie jazdą,
która należała wprawdzie wówczas do jednej z najlepszych w
Europie, ale do zdobywania umocnień taborowych niezbyt się
nadawała. Ponosiła też w trakcie ponawianych szturmów niemałe
straty. Zginęło wówczas podobno trzystu żołnierzy, a między innymi
rotmistrz Wronek, oraz około sześćdziesięciu towarzyszy
zaliczanych do elity wojska. Dalszą walkę utrudniała też
zapadająca noc.
W tej sytuacji w polskim dowództwie zapadła decyzja zaprzestania
ataków, co też natychmiast wykorzystali Kozacy. Wśród zapadających
ciemności poszarpany i pełen rannych tabor wymknął się oblegającym
i nocą powędrował w kierunku Trzypola (Trypola). Nad ranem Kozacy
dotarli do Dniepru i mimo gęsto płynącej kry przeprawili się na
drugi brzeg rzeki. Dowódcą połączonych oddziałów w miejsce rannego
Sawuły został Nalewajko. Za Dnieprem grupa Nalewajki połączyła się
wreszcie z Łobo-dą. Wspólny obóz założono w okolicach
Perejasławia.
115
Żółkiewski nie podjął natychmiastowego pościgu, gdyż wojsko
koronne było zmęczone długotrwałym pościgiem, a w ataku na tabor
poniosło również, o czym wspomnieliśmy, poważne straty, Po
całonocnym odpoczynku na miejscu niedawnej walki wydał rozkaz
powrotu do Białej Cerkwi na dłuższy odpoczynek. Tam też dotarły
wreszcie upragnione posiłki w postaci pułku litewskiego pod
dowództwem Jana Karola Chodkiewi-cza oraz przysłanego przez J.
Zamojskiego oddziału starosty kamieniec-kiego Jakuba Potockiego32.
Prawdę mówiąc, w czasie pobytu w Białej Cerkwi Żółkiewski nie za
bardzo pozwalał wojsku na słodkie leniuchowanie, gdyż nieustannie
wysyłał oddziały celem gromienia pomniejszych grup powstańczych.
Do poważniejszego starcia doszło 14 kwietnia pod Kaniowem, gdzie
oddziały polskie pod dowództwem Rożyńskiego i Chodkiewicza rozbiły
jakiś większy oddział kozacki i zdobyły miasto. Powstańcami w tym
starciu dowodził ataman Krempski.
Dzień wcześniej hetman w liście do J. Zamojskiego (Żółkiewski -jak
widzimy - pilnie wypełniał polecenie królewskie i prowadził obfitą
korespondencję z Zamojskim, informując go praktycznie o wszystkich
swych posunięciach) pisał: „Tak z nimi stoję, że broń w ręku
ukazuję, w ostrożności się mam, respectum do łaski Króla tym,
którzyby się upokorzyli nie deneguję, czem ich nieraz rozrywam.
Uciekają ustawicznie siła od nich; słali o ratunek do tamtych,
którzy są za progi, ale nie chcieli się tamci z nimi mieszać..."
Natomiast w liście z 16 kwietnia znalazła się wzmianka o tym, że
wśród Kozaków ścierają się trzy tendencje. Pierwsza grupa chciała
udać się pod opiekę chana krymskiego, druga zamierzała bronić się
„aż do upadłego", trzecia wreszcie, wcale niemała, była skłonna
poddać się i prosić o łaskę i miłosierdzie królewskie, nie godziła

background image

się jednak na postawione warunki, a zwłaszcza na żądanie wydania
„hersztów rozruchów".
Tymczasem w obozie kozackim pod Perejasławiem doszło do „rewolucji
pałacowej". Towarzystwo pozbawiło dowództwa Nalewąjkę, a nowym
wodzem okrzyknięto Łobodę. Zapewne stało się tak dlatego, że w
połączonej armii przewagę zdobyli Kozacy tworzący trzon oddziału
Łobo-dy, tradycyjnie nieufni wobec Nalewajki. Nie poprawiło to
jednak bynajmniej sytuacji powstańców, którzy, prawdę mówiąc, nie
bardzo wiedzieli,
'- W. Serczyk, Na dalekiej Ukrainie..., s. 133.
116
co robić dalej i tracili czas na jałowych sporach. Żółkiewski,
wzmocniony posiłkami, wisiał nad nimi jak przysłowiowy „miecz
Damoklesa", a na prawobrzeżnej Ukrainie sytuacja została chwilowo
spacyfikowana przez oddziały koronne i nie można było liczyć na
nadejście stamtąd jakiejkolwiek pomocy. Wręcz przeciwnie,
zniechęcona i przerażona rozwojem sytuacji czerń coraz liczniej
uciekała z obozu, wracając chyłkiem do swych porzuconych domów.
Część z nich obawiając się zemsty szlachty kryła się po lasach i
uroczyskach, czekając aż ich winy zostaną puszczone w niepamięć.
Ajak wynika z listu Żółkiewskiego, również pozostawiona na Siczy
załoga nie kwapiła się z odsieczą.
Sytuację powstańców utrudniała obecność w obozie kobiet i dzieci.
Mówiliśmy poprzednio, że Kozacy na Siczy nie tolerowali obecności
kobiet. Zakaz ten nie był jednak przestrzegany w czasie powstań,
gdyż wówczas do obozu przybywały żony i dzieci chłopów i mieszczan
ukraińskich, pragnące towarzyszyć swym zbuntowanym mężom na dobre
i na złe. Zresztą, prawdę mówiąc, bardzo często było to dla nich
jedyne wyjście, gdyż los rodzin powstańców na terenach
spacyfikowanych przez wojska koronne i litewskie był nie do
pozazdroszczenia. Kozacy więc, w imię wspólnej sprawy, musieli się
godzić na ich obecność, był to jednak balast z wielu różnych
powodów bardzo utrudniający sytuację wojska. Kobiety na ogół łatwo
ulegały panice, która z kolei mogła udzielić się ich mężom. Ich
obecność źle wpływała również na dyscyplinę prowokując do kłótni,
bójek, a niewykluczone, że i morderstw na tle rywalizacji o
względy płci pięknej.
Sytuacja Żółkiewskiego również nie była najlepsza. Przede
wszystkim cierpiał on na brak piechoty i artylerii niezbędnej przy
zdobywaniu umocnionego obozu. Ponadto, stało przed nim trudne
zadanie sforsowania Dniepru, zadanie tym trudniejsze, że brakowało
mu czółen i łodzi, które Kozacy po przeprawieniu się pod Trypolem
popsuli lub wręcz spalili. W dodatku linia rzeki była broniona
przez oddziały powstańcze.
W przeciwieństwie jednak do swych przeciwników nie tracił on
czasu. Przede wszystkim, o czym już wspomniałem, postarał się
uspokoić teren na zapleczu swych wojsk. Następnie zajął się
kwestią przeprawy. Pomogli mu w tym mieszczanie kijowscy, którzy
ponaprawiali stare i zbudowali nowe łodzie. Świadczy to wymownie o
tym, że dotychczasowi sprzymierzeńcy przestali wierzyć w sukces

background image

powstania i tym samym przestali udzielać mu pomocy. A wręcz
przeciwnie, starali się, jak mogli, zaskarbić
117
względy zwycięzców. Kozacy uznali oczywiście takie postępowanie
mieszczan za zdradę i postanowili wymierzyć im karę, która miała
zapewne podziałać profilaktycznie i przestrzec innych mieszkańców
Ukrainy przed podobnąnielojalnością. W dniu 11 maja oddział
kozacki na czajkach spłynął Dnieprem i próbował zaskoczyć obrońców
miasta. Plan jednak nie powiódł się, gdyż zajmujące pozycje przed
monasterem peczerskim oddziały polskie odparły atak ogniem
działowym.
Nie udała się również Kozakom obrona przepraw na Dnieprze, bowiem
Żółkiewski wywiódł ich w pole wysyłając do Trypola silny oddział
wojska pod dowództwem Potockiego, wyposażony w łodzie wiezione na
wozach. Miał on podjąć próbę przeprawy i ściągnąć na siebie uwagę
Kozaków. Plan okazał się skuteczny. Zagrożeni Kozacy
skoncentrowali w okolicy Trypola gros swych sił, co umożliwiło
Żółkiewskiemu dokonanie bez większych przeszkód przeprawy pod
Kijowem. Spowodowało to z kolei odwrót oddziałów spod Trypola,
dzięki czemu również Potocki przeprawił się bez żadnych strat. W
ten sposób więc cała armia polska przekroczyła Dniepr i podjęła
marsz na obóz powstańczy.
Z nieznanych bliżej przyczyn Kozacy nie zdecydowali się na
stawienie oporu w okolicy Perejasławia, lecz rozpoczęli odwrót w
kierunku Alek-sandrowa (późniejsze Łubnie, stolica włości księcia
Jeremiego Wiśnio-wieckiego). Być może po raz kolejny chcieli
uchylić się od walki i umknąć w step lub na teren Rosji? Z taką
ewentualnością liczył się zapewne i Żółkiewski, gdyż wysłał
przodem oddział liczący tysiąc ludzi pod dowództwem starosty
bracławskiego Strusia z zadaniem przekroczenia Suły, wyprzedzenia
taboru kozackiego i odcięcia mu drogi dalszej ucieczki.
Starosta bracławski dokładnie wykonał powierzone mu zadanie. 23
lub 24 maja przeszedł Sułę pod miejscowością Choroszyn i zajął
pozycję tuż za Aleksandrowem dokładnie w tym momencie, gdy Kozacy
rozpoczynali przeprawę przez rzekę po moście w pobliżu miasta.
Przeprawa odbyła się bez przeszkód, ale następujące „na pięty"
Kozakom czołowe oddziały polskie silnym ogniem muszkietowym
spędziły z pola tylną straż kozacką, której zadaniem było
zniszczenie mostu. Umożliwiło to również głów nym siłom polskim
natychmiastową przeprawę przez Sułę. Dzięki temu tabor kozacki
znalazł się w potrzasku. Od frontu zajmowały pozycje głowi u siły
Żółkiewskiego, a drogę odwrotu blokował Struś. W tej sytuacji ł.o
bodą podjął decyzję opuszczenia miasta i okopania się na uroczysku
S< > łonica pod Aleksandrowem (Łubniami). Było to miejsce dogodne
do obu
118
ny, które Kozacy dodatkowo umocnili „sztuką". Wozy ustawiono w
dziewięć rzędów i spięto łańcuchami. Zewnętrzny rząd zasypano
ziemią, a całość dodatkowo umocniono szańcami, na których
ustawiono artylerię liczącą ponad 30 armat różnych wagomiarów.
Załogę obozu stanowiło 6 tysięcy mężczyzn zdolnych do walki i

background image

dobrze zaopatrzonych w broń i amunicję. Nie brakowało również
żywności. Gorzej natomiast było z dostępem do wody i z paszą dla
koni, albowiem oddziały Żółkiewskiego otoczyły szczelnym
pierścieniem obóz i odcięły go zupełnie od rzeki i pastwisk.
Początkowo hetman zamierzał, wykorzystując zaskoczenie i panikę
wśród załogi, zdobyć obóz sztunnem. Jednakże atak przeprowadzony w
dniu 26 maja spowodował duże straty po stronie polskiej, a nie
przyniósł rezultatu w postaci rozerwania wozów i wdarcia się do
wnętrza taliom. W tej sytuacji Żółkiewski rozpoczął systematyczne
oblężenie „twier-d/y" kozackiej. Trwało ono około dwóch tygodni.
Żółkiewski oszczędzał swych żołnierzy nie ponawiając ryzykownych
szturmów i ograniczając się do szczelnego otoczenia taboru
oddziałami jazdy, która-jak twierdzą źródła - „prawie nie zsiadała
z koni". A z jazdą polską w otwartym polu Kozacy nie potrafili
walczyć. Nie oznacza to jednak, że trwali w zupełnej bezczynności.
Wręcz przeciwnie, jak wynika z informacji źródłowych podejmowali
oni dość liczne próby wypadów, a jedna z „wycieczek" skierowana na
oddział starosty Strusia spowodowała nawet sporo strat w pol-skich
szeregach (z zemsty Struś nakazał stracenie dwóch pojmanych
Kozaków tuż przed umocnieniami obozu kozackiego). Były to jednak
sukcesy sporadyczne, nie mające większego wpływu na ogólną
sytuację oblężonych. W gruncie rzeczy przyczyniały się jedynie do
powiększenia strat własnych.
1 )uże straty załoga ponosiła również w wyniku systematycznego
ostrzału .iilylcryjskiego prowadzonego przez stronę polską. Nic
więc dziwnego, ze sytuacja w obozie systematycznie pogarszała się,
zwłaszcza że już po kilku dniach pojawiły się duże trudności z
zaopatrzeniem w wodę i pa-'■zc. Aby je zdobyć trzeba było
organizować wypady, a te -jak już wspomni cl iśmy - kończyły się
najczęściej porażkami, które na pewno nie wpły-v. aly na poprawę
morale wojska.
Trudną sytuację oblężonych pogarszały dodatkowo kłótnie i
niesnaski \«. dowództwie powstańczym, a także pogłębiający się
stan nieufności ze sii ony szeregowych powstańców w stosunku do
„góry", czyli dowództwa powstania. Doprowadziło to w końcu do
kolejnego „przewrotu" na szczy-
119
cie. Łobodę oskarżono o porozumienie z Żółkiewskim i o zdradę
interesów kozackich, a następnie bezpardonowo, w stylu iście
kozackim, pozbawiono nie tylko dowództwa, ale również i życia. No
cóż, „nie ma dymu bez ognia" i coś tam na rzeczy jednak być
musiało. Można też domniemywać, że zaszkodziły Łobodzie niesnaski
z wciąż popularnym wśród czerni Nalewajką.
Nowym głównodowodzącym ostatecznie został ataman Krempski, ten
sam, który poniósł porażkę pod Kaniowem. Za tą kandydaturą
przemawiało głównie to, że... był mało znany i do tej pory nie
pełnił żadnej ważniejszej funkcji we władzach powstańczych. Kozacy
bowiem uważali -zapewne słusznie - że taki niezbyt obciążony
winami w stosunku do Rzeczpospolitej dowódca będzie łatwiejszy do
zaakceptowania dla Żółkiewskiego jako partner w rozmowach

background image

pokojowych niż znienawidzony Nale-wajko, którego wydania strona
polska systematycznie żądała.
A sytuacja w obozie wskazywała na to, że moment kapitulacji jest
już bliski. Morderczy ostrzał armatni powodował liczne straty w
ludziach i sprzęcie (zniszczono podobno między innymi aż
kilkanaście armat). Katastrofalny był też brak wody. Pozbawione
paszy i spragnione zwierzęta zdychały masowo. Ich zwłoki gniły „na
majdanie" zatruwając ziemię i powietrze.
Wody brakowało również ludziom. Doprawdy trudno wręcz wyobrazić
sobie sytuację tysięcy ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci
stłoczonych na niewielkim przecież terenie, na którym chowano
zmarłych ludzi i gniły szczątki zdechłych koni i bydła. O
problemach z załatwianiem potrzeb fizjologicznych i związanym z
tym dodatkowym zatruwaniem terenu nie warto już nawet wspominać.
Wszystko to powodowało gwałtowne pogorszenie się stanu sanitarnego
i groziło wręcz wybuchem epidemii.
Pod tym względem sytuacja w obozie polskim była o wiele lepsza,
ale i tam nie brakowało problemów. Główny to brak żywności. W
czasie szybkiego pościgu nie zdążono zgromadzić odpowiedniej
ilości „wiwendy", a teraz, na stepowo-pustynnym obszarze trudno
było te braki uzupełnić. Wojsku polskiemu groził więc głód.
Wprawdzie, jak wiadomo, bez jedzenia łatwiej wytrzymać niż bez
picia, nie może to jednak trwać zbyt długo.
Hetman nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie oblężenie również
dlatego, że liczył się z możliwością odsieczy ze strony załóg
czajek kozackich na Dnieprze (prawdopodobnie tych, które dokonały
dywersyjnego, nieudanego ataku na Kijów) oraz ze strony załogi
pozostawionej na Si-
120
czy33 pod wodzą atamana koszowego Kaspra Podwysockiego. Bo załoga
Siczy zdecydowała się wreszcie udzielić pomocy swym „braciom" i
posuwała się w stronę Sołonicy. Bardzo jednak wolno, gdyż ich
uwagę zajmowała głównie grabież mijanych po drodze majątków
szlacheckich. Trudno więc się dziwić, że Żółkiewski pragnął jak
najszybciej skłonić powstańców do kapitulacji. W tym celu
rozpoczął w dniu 4 czerwca gwałtowny ostrzał obozu. Trwał on dwa
dni i dwie noce zadając oblężonym duże straty. Nawałnica ognia
musiała być rzeczywiście duża, jeśli współczesne relacje podają,
że zginęło wówczas w obozie około 200 ludzi. O rannych i o
stratach materialnych źródła nie wspominają, podobnie jak o
wpływie nieustannego bombardowania na morale załogi.
Równocześnie też toczyły się przygotowania do szturmu generalnego.
Aby zaradzić brakowi piechoty, Żółkiewski zamierzał nakazać
jeździe zsiąść z koni. Dla tej prowizorycznej piechoty
przygotowano, mające chronić ją w czasie ataku, kosze na kołach
wypełnione ziemią.
Do szturmu generalnego wyznaczonego na dzień 7 czerwca jednak nie
doszło, gdyż wcześniej, obserwując czynione przygotowania i zdając
sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, Kozacy wysłali (po raz
kolejny zresztą, ale tym razem już ostatni) swych przedstawicieli
z propozycją rozmów pokojowych.

background image

Hetman Żółkiewski zażądał wydania przywódców powstania, z
Nalewajką na czele, „królowi na łaskę i niełaskę", a także armat,
strzelby, chorągwi i trąb otrzymanych od cesarza Rudolfa oraz
wszystkich łupów zagrabionych przez Kozaków w trakcie powstania.
Oczywiście wszyscy powstańcy mieli rozejść się do domów złożywszy
przedtem obietnicę nie gromadzenia się i nie podejmowania żadnych
działań bez pozwolenia króla. ( hodziło tu oczywiście o wyprawy po
„dobro tatarskie i tureckie", bo o nowych buntach przeciw
Rzeczpospolitej nie mogło być nawet mowy.
Zdaniem niektórych historyków były to warunki bardzo twarde, wręcz
s Lirowe, zdaniem innych raczej łagodne. Osobiście byłbym skłonny
przychylić się do tej drugiej opinii. Powiedzmy jednak otwarcie,
że umiarkowana postawa hetmana nie była wynikiem jego przychylnego
stosunku do pokonanych „nieprzyjaciół korony". Po prostu
wynegocjował on optymalne, możliwe do osiągnięcia w danej sytuacji
warunki. Bo gdyby postawił warunki surowsze, to doprowadzeni do
ostateczności Kozacy mo-
' A. Prochaska, Hetman Żółkiewski..., s. 30.
121
gli jeszcze przez pewien czas stawiać opór, a szturm, nawet
zwycięski, spowodowałby na pewno znaczne straty w armii koronnej.
A tych Żółkiewski, jak każdy dobry wódz, pragnął uniknąć. Chwalono
go zresztą później powszechnie za odniesienie zwycięstwa „małym
rozlewem krwi". Nie w tym jednak rzecz, czy były to warunki
surowe, czy nie, bo oto okazało się, że hetman albo działał w złej
wierze, zawierając porozumienie, albo też nie panował nad swym
wojskiem, gdyż strona polska, po rozbrojeniu powstańców, nie
dotrzymała warunków kapitulacji i dopuściła się mordów na
bezbronnym już przeciwniku.
Relacje z tego tragicznego wydarzenia są dość sprzeczne i nie
pozwalają na odtworzenie pełnego obrazu. Żółkiewski w sprawozdaniu
dla króla broni siebie twierdząc, że przyczyną zajścia było
zacietrzewienie żołnierzy koronnych pochodzących z Ukrainy, którzy
nie tylko odebrali zrabowane im przez powstańców mienie, ale
zabrali im również należące do nich rzeczy. Spowodowało to tumult,
któremu dowództwo polskie nie zdołało w pełni zaradzić; w jego
trakcie zginęło kilkudziesięciu Kozaków. Podobnie rzecz
przedstawia związany z kanclerzem J. Zamojskim kronikarz Reinhold
Heidenstein.
Natomiast w relacji Joachima Bielskiego rzecz przedstawiała się
nieco inaczej, dlatego warto przytoczyć odpowiedni fragment:
„Lecz gdy im (Kozakom - R. R.) hetman na to przyrzec nie chciał,
aby tam każdy swego poddanego, gdyby go poznał, wziąć nie miał,
cofnęli się nazad i powiedzieli, że się »wolimy do gardeł naszych
bronić«. A hetman im rzekł: »Brońcież się!«. I zaraz skoczyli nasi
do nich, że ni do sprawy ani do strzelby przyjść nie mogli. I tak
ich niemiłosiernie siekli, że na milę albo dalej trup na trupie
leżał. Jakoż było wszystkich w taborze z czernią i z żonkami na
dziesięć tysięcy, których nie uszło więcej półtora tysięcy..."34
Zapewne nie brak w tej relacji sporej przesady. W źródłach XVI i
XVII--wiecznych dość często podawano nieprawdziwą liczbę wojsk,

background image

przy czym regułą było powiększanie sił przeciwnika i pomniejszanie
własnych. Nie brak też w nich opisów masowych rzezi, w których
„trup na trupie" leży na przestrzeni wielu mil. Ale tym razem
rozmiary zbrodni nie są najważniejsze i doprawdy niewielkie ma
znaczenie, czy Kozaków zginęło kilkudziesięciu czy kilkuset, czy
też kilka tysięcy. Osobiście zresztą jestem
34 J. B i e 1 s k i, Ciąg dalszy kroniki polskiej zawierający
dzieje od 1587 do 1598..., do druku podał F. H. Sobieszczański,
Warszawa 1851, s. 280.
122
1
skłonny przypuszczać, że liczba ofiar była zapewne bliższa
kilkudziesięciu niż kilkuset. Ale, powtarzam, nie to jest
najważniejsze. Istotne jest przede wszystkim to, że do zbrodni w
ogóle doszło i że zwycięska strona polska dopuściła się
oczywistego wiarołomstwa. Można oczywiście zastanawiać się, czy
tumult wybuchł wbrew zakazom Żółkiewskiego, który razem z
rotmistrzami próbował go opanować, czy też, jak chce Bielski,
właściwie za jego, nie do końca co najwyżej wypowiedzianym,
przyzwoleniem. Nie roztrząsajmy jednak tego problemu, bo do
żadnych wniosków obecnie i tak dojść się nie da.
Ważne i tragiczne w skutkach jest jedynie to, że Polacy nie
dotrzymali warunków ugody i dopuścili się zbrodni, a krew, jaka
wówczas została przelana, zaostrzyła jedynie antagonizmy polsko-
kozacko-ukraińskie i stała się jednąz przyczyn wzajemnych
nienawiści. Pamiętajmy też o tej zbrodni, gdy będziemy oceniać
postępowanie Kozaków w następnych powstaniach. Jak również
wówczas, gdy czytamy i oglądamy Ogniem i mieczem. Pamiętajmy o
tym, że wbrew obiegowym poglądom, w konfliktach polsko-ukraiń-
skich nie byliśmy bez winy. „Gwałt niech się gwałtem odciska".
Niestety, ta filozofia naszego wieszcza była bardzo bliska ludziom
tamtej epoki. A w ostateczności zapłacić miała za to i
Rzeczpospolita, i Ukraina.
4.2.3. Od ugody olszańskiej do ugody kurukowskiej
Po zwycięstwie nad Sołonicą wśród większości szlachty, a także i
posłów sejmowych zapanowało przekonanie, że nadszedł wreszcie
koniec kłopotów z Ukrainą i z Kozakami. Takie przynajmniej
wrażenie można odnieść czytając konstytucję sejmu 1597 roku, w
której postanowiono uznać Kozaków za zdrajców i wrogów państwa.
Odebrano przysługujące im do tej pory wolności i przywileje, a
wielu z nich skazano na kary konfiskaty majątków i banicji.
Nakazano też Żółkiewskiemu zniszczyć resztę swawolników.
Bardzo surowo postąpiono również z wydanymi w ręce polskie
przywódcami powstania. Wszyscy oni po wielu przesłuchaniach i
zwyczajowych wówczas torturach zostali straceni. Najdłużej, bo aż
10 miesięcy czekał na egzekucję sam Nalewąjko. Skazano go na
ścięcie i poćwiartowanie, a wyrok wykonano dopiero 11 kwietnia
1597 roku na Nalewkach. Legenda ludowa ubarwiła jego śmierć
scenami męczarni na rozżarzonym
123

background image

koniu lub spalenia we wnętrzu miedzianego byka. Oczywiście nic
takiego nie miało miejsca, ale czy to ważne? Lud wierzy w to, w co
chce wierzyć i żadna historyczna prawda nie jest mu do tego
potrzebna. Cóż zresztą dziwić się ludowi, jeśli w te bajki
uwierzyli niektórzy kronikarze, powie-ściopisarze, a nawet
historycy?
W każdym bądź razie wydaje się, że w Warszawie odetchnięto z ulgą
i z wiarą, że srogość rozwiąże problem, że powstrzyma wszystkich
kandydatów na następców Łobody, Sawuły i Nalewajki. Bardziej
jednak zorientowani w materii ukraińskiej politycy zdawali sobie
doskonale sprawę, że tak naprawdę droga do uspokojenia Ukrainy
była bardzo jeszcze daleka, a Sołonica stanowiła co najwyżej jej
początek. W dodatku nie najbardziej udany! Najlepiej i
najdosadniej ujął to sam Żółkiewski mówiąc, że „gadzina (tj.
kozaczyzna) jest tylko przyduszona i odżyje przy nadarzającej się
sposobności"35. Użycie wyrazu „gadzina" świadczy o negatywnym,
bardzo emocjonalnym stosunku hetmana do niedawnych przeciwników,
ale sens zdania trafnie oddaje obraz sytuacji. Problemy ukraińskie
i kozackie nie zostały rozwiązane i w każdej chwili można było
spodziewać się nowego wybuchu. Dlatego też Żółkiewski radził
królowi i sejmowi utrzymywać na Ukrainie silne wojsko i nakazać
starostom, szlachcie i magnatom, aby w zarodku tłumili każdy
przejaw buntu. Niestety, było to typowe „leczenie objawowe", które
mogło jedynie złagodzić symptomy choroby. Rady te trafiły jednak
do przekonania Zygmuntowi III, który 1 września 1596 roku wydał
uniwersał, skierowany do szlachty województw wołyńskiego,
kijowskiego i bracławskiego, nakazujący, aby w imię obywatelskiego
obowiązku traktowali Kozaków - „choćby ich do jednego, pięciu albo
sześciu ludzi bez służby przyłączyło się" -jak wrogów i albo
odstawiali w ręce władz, albo też na miejscu „na gardle karali".
To była już wyraźna zachęta do stosowania linczu.
Ta srogość, choć trudna do zaakceptowania, byłaby może nawet i
skuteczna, gdyby równocześnie Kozakom zaproponowano możliwe do
przyjęcia rozwiązania polityczne. Gdyby postarano się choć
częściowo zaspokoić ich aspiracje. Póki co jednak nic takiego nie
miało miejsca. Sejm i rząd zadowoliły się samymi represjami!
Nie oznacza to jednak, że nie pojawiły się wówczas żadne koncepcje
rozwiązania polityczno-społecznyeh problemów Ukrainy. Owszem, było
35 W. Tomkie wic z, Kozaczyzna ukrainna..., s. 28.
124
ich nawet sporo. Większość z nich miała jednak zasadniczą cechę,
którą— patrząc z punktu widzenia interesującego nas tematu - można
określić jako wadę, traktowały mianowicie Ukrainę przede wszystkim
jako teren buforowy, przedmurze obronne Rzeczpospolitej przed
Tatarami i Turkami, a także Moskwą. Jeśli więc zajmowały się
kwestią kozaczyzny, to również prawie wyłącznie z tego punktu
widzenia. Mimo to jednak nie sposób zupełnie pominąć poglądów
ówczesnych, XVI i XVII-wiecznych publicystów na temat „urządzenia
Ukrainy". Najbardziej płodny w pomysły był biskup kijowski Józef
Wereszczyński. Dostrzegał on przede wszystkim zagrożenie
Rzeczpospolitej ze strony Moskwy (choć nie lekceważył również

background image

niebezpieczeństwa najazdów tatarskich i tureckich), w związku z
czym w pracy pt. Sposób osady Nowego Kyowa... postulował
przywrócenie dawnej świetności Kijowa i zamienienie go w potężną,
kresową twierdzę, dzięki której „nie tylko wszytka ziemia ruska,
ale y wszytka Korona Polska, jako za najlepszym murem, bespieczna
od Moskwy zawżdy była".
Wereszczyński zdawał sobie jednak sprawę z tego, że otoczenie
Kijowa potężnymi wałami i obsadzenie liczną załogą może okazać się
niewystarczające, dlatego też w jednym ze swych dzieł pt.
Publika... przez list objaśniona, tak ze strony fundowania szkoły
rycerskiej synom koronnym na Ukrainie..., skierowanym do sejmu i
sejmików, proponował zorganizowanie na kresach potężnej „szkoły
rycerskiej" obliczonej na około 10 tysięcy adeptów, głównie
rekrutujących się spośród bezrobotnych młodych szlachciców, którzy
„ławy jeno w domu ze wstydem w próżnowaniu pocierają". Trudno
odmówić sensu tej propozycji, jej realizacja mogła się bowiem
rzeczywiście przyczynić do rozwiązania przynajmniej dwóch palących
problemów państwa - bezpieczeństwa na najbardziej zagrożonej,
wręcz „płonącej" granicy i kwestii wyżu demograficznego. Wystąpił
on wówczas nie tylko w Rzeczpospolitej, ale również i w większości
krajów Europy, zwłaszcza Zachodniej. Nasza „młódź szlachecka"
znalazła się jednak w znacznie gorszej sytuacji niż jej rówieśnicy
w Hiszpanii, Portugalii, Francji i Anglii, gdyż nie mogła szukać
swej szansy w ekspansji kolonialnej lub, jak zwłaszcza w Anglii, w
handlu, przemyśle i bankowości. Z tego powodu majątki szlacheckie
w Polsce i na Litwie były dzielone na coraz więcej części, rody
szlacheckie pauperyzowały się i wiele z nich spadało do poziomu
szlachty zagrodowej. „Pocierająca ławy" młodzież była również
kłopotliwa dla władzy państwowej, łatwo bowiem
125
dawała się namówić do udziału w różnych imprezach, dobrze jeszcze,
jeśli popieranych przez dwór królewski jak chociażby dymitriady w
Rosji czy, nieco później, udział w dywersji lisowczyków na
Węgrzech. Ale ta sama młódź brała równie chętny udział w
awanturach w kraju, na sejmikach czy też w rokoszach przeciw
królowi. Znalezienie więc dla niej godziwego, zgodnego z interesem
państwa zajęcia w „akademii rycerskiej" powinno spotkać się z
poparciem dworu. Mimo tych plusów jednak projekt ów nie doczekał
się realizacji, prawdopodobnie z powodu trudności finansowych,
mimo że biskup w swym dziele sporo miejsca poświęcił tej kwestii
proponując między innymi pobieranie na ten cel „dziesięciny" od
szlachty ukrainnej, a także przeznaczenie dochodów z czopowego
oraz 14 dochodów ze starostw ukrainnych.
Nie doczekał się również realizacji inny, alternatywny pomysł
biskupa Wereszczyńskiego, a mianowicie sprowadzenie na teren
Ukrainy... zakonu maltańskiego, czyli dawnych joannitów. Bez mała
można by go uznać za realizację testamentu politycznego Konrada
Mazowieckiego, choć nie oznacza to, że podejrzewam biskupa o chęć
dokonania powtórki z historii. Inne czasy, inny teren i inne
warunki. Niemniej jednak, nie sądzę, aby był sens głębiej się nad
tą dość fantastyczną propozycją zastanawiać.

background image

Interesujący projekt rozwiązania problemu Ukrainy przedstawił
również ksiądz Piotr Grabowski, autor traktatu Niżna Polska. Nie
wnikając w jego szczegóły warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że
księdza Gra-bowskiego, podobnie jak biskupa kijowskiego, Ukraina
interesowała przede wszystkim jako bastion obronny
Rzeczpospolitej. Dlatego też, podobnie jak Wereszczyński, pragnął
ją zasiedlić „synami koronnymi", a więc „bezrobotną" szlachtą
polską, z tym jednak, że nie na zasadzie organizowania
gigantycznej szkoły rycerskiej, lecz poprzez normalne osadnictwo
wojskowe. Powstałaby w ten sposób na Ukrainie kolonia polska,
którą autor pomysłu nazywa „Niżną Polską". Dla naszych rozważań
interesujące jest również i to, że w swej pracy ksiądz Grabowski
poświęcił nieco uwagi kwestii kozackiej. Uważał mianowicie, że
problem ten rozwiąże się niejako samoistnie, gdyż Kozacy zechcą
dobrowolnie wstąpić w szeregi rycerstwa Niżnej Polski.
Zapewne projekt księdza Grabowskiego mógłby przyczynić się do
rozwiązania problemu ukraińskiego, gdyż Niżna Polska uzyskałaby
pewną autonomię w ramach Korony (jej zwierzchnikiem miał być król,
a jej obywatele mieliby swych posłów na sejmie i swego
reprezentanta na dworze
126
królewskim). Dalszym krokiem mogło być już jedynie nadanie całej
Ukrainie tego samego statusu, jaki przysługiwał Koronie i Litwie,
a więc przekształcenie państwa w Rzeczpospolitą Trojga Narodów.
Byłby to również „krok we właściwym kierunku", jeśli chodzi o
Kozaków, gdyż przyjęcie ich do rycerstwa Niżnej Polski oznaczałoby
de facto ich nobilitację. Niestety, propozycja ta (jak zresztą i
inne, które wyszły spod piór ówczesnych publicystów) nie doczekała
się realizacji, gdyż na przeszkodzie stanął brak wyobraźni i
zdolności przewidywania ówczesnych kół rządzących, a także (a może
nawet przede wszystkim) egoizm klasowy szlachty, która nie chciała
pogodzić się z jakąkolwiek formą nawet częściowej nobilitacji
„chamów". A szkoda, gdyż rozwiązanie to - idealne z punktu
widzenia państwa - tak naprawdę w niczym nie zaszkodziłoby samej
szlachcie i nie naruszyłoby jej prerogatyw. Czyż bowiem pod koniec
XVI wieku Kozacy rzeczywiście tak bardzo różnili się od licznych w
tym czasie rzesz „chłoposzlachty" zaściankowej -mazowieckiej czy
też żmudzkiej? A przecież posiadała ona wszelkie prawa polityczne
przynależne stanowi szlacheckiemu. Wszak to już wówczas
obowiązywało hasło „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Czyż
wobec tego powiększenie gminu szlacheckiego o kilkanaście tysięcy
„nuworyszów" mogło w czymkolwiek zaszkodzić strukturze ówczesnego
państwa? Mogło natomiast przyczynić się do rozwiązania problemu
ukraińskiego, gdyż Kozacy, uzyskawszy upragniony status warstwy
uprzywilejowanej, zapewne z czasem zasymilowaliby się z resztą
szlachty i przestali być źródłem nieustannego fermentu na
Ukrainie, pozostając nadal jej elitą społeczną, a więc tą warstwą,
której w owym czasie narodowi ukraińskiemu tak bardzo brakowało.
Zwłaszcza gdyby Ukraina stała się trzecim, pełnoprawnym członem
państwa.

background image

Niestety, tak się nie stało. Zarówno sejm, jak i dwór królewski
pozostały wierne polityce „schłopienia" Kozaków. Trudno o tej
polityce powiedzieć coś dobrego. Na pewno nie była ona ani
odważna, ani nowatorska czy też dalekowzroczna. Może jednak byłaby
skuteczna, gdyby... była możliwa. Tak jednak nie było. Przede
wszystkim dlatego, że Rzeczpospolita była za słaba na to, aby
konsekwentnie wcielić ją w życie. Czyż bowiem 3 tysiące wojska
koronnego na Ukrainie mogło zlikwidować liczącą co najmniej
kilkanaście tysięcy ludzi organizację bojową, której członkowie
znani byli ze swych umiejętności żołnierskich? Organizację
popieraną i wspieraną przez szerokie rzesze ludu ukraińskiego, a
której w dodatku sprzyjał również i teren, na którym istniała i
działała?
127
Pozostaje zresztą otwarte pytanie, czy tak naprawdę Rzeczpospolita
rzeczywiście chciała „schłopić" Kozaków i zlikwidować bractwo
zaporoskie? Obserwując meandry ówczesnej polityki i postępowanie
władz państwowych, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Po
prostu, państwa dysponującego tak małą stałą siłą zbrojną i
niezdolnego do większego, długotrwałego wysiłku zbrojnego naprawdę
nie stać było na rezygnację z tej istotnej siły militarnej, jaką
byli Kozacy. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość państwa
(w szczytowym momencie obszar Rzeczpospolitej wynosił około 990
tysięcy km2) i długość jej granic. A nie zapominajmy również i o
tym, że bynajmniej nie były to granice spokojne (może za wyjątkiem
granicy z włościami Habsburgów, choć i w tym przypadku nie do
końca jest to prawda). Przecież Rzeczpospolita pozostawał;] w
mniej lub bardziej ostrym konflikcie ze Szwecją, Wielkim Księstwem
Moskiewskim i Turcją, że nie wspomnę już o permanentnych kłopotach
z Chanatem Krymskim.
Zaporożcy byli kłopotliwi, to prawda. Ich wyprawy na posiadłości
tu reckie i tatarskie były przyczyną nieustannych problemów
dyplomatycz nych, choć, jak już wspomniałem, obecnie jesteśmy
skłonni nieco przecc niać ich wpływ na kształt naszych stosunków z
państwami muzułmański mi, gdyż wojny tureckie miały poważniejsze
podłoże i przyczyny niż tyl ko drobne, choć na pewno dokuczliwe,
„ukłucia" kozackie. Tatarzy zaś dokonywaliby najazdów na Ukrainę
również i wówczas, gdyby Kozaków w ogóle nie było, bo - prawdę
mówiąc - taki był ich sposób na życic Łupy i jasyr pochodzące z
najazdów na Rzeczpospolitą - i na Wielkie Księstwo Moskiewskie
również - były przecież jednym z głównych źró deł utrzymania tego
biednego w gruncie xxc,cttj narodu zamieszkującego niezbyt
urodzajne tereny.
Kozacy byli również przyczyną wielu problemów wewnętrznych. Byli
„zbuntowanymi chamami", antagonizowali Ukrainę, wszczynali bunty i
powstania, stali się wreszcie jedną z sił zwalczających tak drogą
sercu Zygmunta III unię brzeską. Stali się wręcz ramieniem
zbrojnym walczącego o swe istnienie prawosławia (do kwestii tej
powrócimy za chwilę). Mimo wszystko jednak Kozacy byli potrzebni i
gdy wybuchała kolejna wojna władze państwa bez żenady wzywały ich
na pomoc. Bez żadnych skrupułów przymykano wówczas oko na

background image

postanowienia ograniczające liczbę Kozaków rejestrowych, ogłaszano
powszechną amnestię darowując im wszelkie winy i nieprawości, a
następnie werbowano ich do oddziałów
128
*'•«»■ A.'i'.v
()gólny widok Kijowa z lat 1640-1645
1'oroh Nienasytecki
.•_. .- v* ••'V
Zaporoskie działo, moździerze i kule
koronnych i prywatnych. Na poparcie tych słów można przytoczyć
wiele dowodów, ot chociażby konstytucję sejmową z 1601 roku,
która, w zamian za usługi oddane przez Kozaków w czasie wojny z
hospodarem wołoskim Michałem Walecznym, a także w zamian za
obietnicę pomocy w szykującej się wojnie ze Szwecją o Inflanty
znosiła banicję, jaką w swoim czasie obłożono uczestników powstań
Kosińskiego i Nalewajki.
Łaska okazana przez sejm, a także obietnica wypłaty regularnego
żołdu i zapewne nadzieja przyszłych zysków poskutkowała. Na wojnę
inflancką wyruszyło kilka tysięcy Kozaków z hetmanem Samuelem
Kiszką na czele. Rzeczpospolita zobowiązała się wypłacać im
kwartalny żołd w wysokości 7 złotych na szeregowego Kozaka.
Pierwszą ratę wypłacono rzeczywiście w terminie, później jednak
„zapomniano" o obietnicach i pieniądze nie nadchodziły. Nie na
wiele zdały się monity i groźby odejścia do domów. W tej sytuacji
Kozacy „wzięli więc sprawy w swoje ręce" napadając na zrujnowane,
wygłodzone wioski. Prawdę mówiąc, w Inflantach nie było jednak za
bardzo co rabować, gdyż był to wówczas kraj wynędzniały i
spustoszony długotrwałymi działaniami, w którym z żywnością było
bardzo krucho. Na nic się więc również zdało torturowanie
nieszczęsnej ludności, która nie mogła wskazać miejsc ukrycia
zapasów żywności i skarbów, bo ich po prostu nie miała. W tej
sytuacji w 1603 roku oddziały kozackie pod dowództwem nowego
hetmana, Iwana Kuckowicza (Kiszka w międzyczasie zginął), ruszyły
w kierunku Białorusi. Tu już można było sobie pohulać, gdyż kraj
był bardziej zasobny i znacznie mniej zniszczony. Kozacy mogli
więc sobie powetować z nawiązką miesiące postu, grabiąc Połock,
Witebsk i Mohylew. Znów posypały się skargi, nie tylko mieszczan,
ale i miejscowej szlachty, na którą dowódcy kozackich oddziałów
nakładali wysokie kontrybucje. Zygmunt III nie przysłał oczywiście
zaległych pieniędzy, których w skarbcu Rzeczpospolitej tradycyjnie
brakowało, nakazał natomiast swym dotychczasowym sprzymierzeńcom
natychmiastowy powrót na Ukrainę. No cóż, „murzyn zrobił swoje,
murzyn może odejść". Zwłaszcza że stał się nieco kłopotliwy!
Zapewne trudno tłumaczyć i usprawiedliwiać rozboje i gwałty
czynione przez Zaporożców. Nieszczęśni mieszkańcy miast i wiosek
leżących na trasie pochodu wracających oddziałów nie byli przecież
niczemu winni. Pamiętajmy jednak i o tym, że Kozacy na tych
terenach znaleźli się nie z własnej woli, że zostali zwerbowani
przez oficjalne władze państwa,
129

background image

które powinny były wywiązać się w pełni ze swoich zobowiązań. Być
może wówczas nie doszłoby do tych napadów, grabieży i gwałtów, a
jeśli nawet - bo przypominam po raz kolejny, że dyscyplina w
ówczesnych armiach, nawet regularnych, pozostawiała wiele do
życzenia - to byłoby ich na pewno mniej. Chociażby dlatego, że
wracający Kozacy nie byliby aż tak bardzo rozżaleni i
rozłoszczeni.
Niejako przy okazji warto wspomnieć o piśmie wystosowanym przez
atamana Kuckowicza do Jakuba Strusia, świadczy ono bowiem o
zmianach, jakie zachodziły wewnątrz bractwa kozackiego, o ewolucji
poglądów na miejsce i rolę Kozaczyzny na Ukrainie. W piśmie tym
bowiem, obok tradycyjnego już powoływania się na przynależne i
zagwarantowane ponoć przez króla „swobody" kozackie, znalazło się
również żądanie wycofania wojsk koronnych z Ukrainy i
pozostawienia jej Kozakom36. Reakcja władz Rzeczpospolitej na to
pismo jest nieznana. Być może zresztą ma rację W. Serczyk, że nikt
nie wnikał głębiej w użyte w liście sformułowania. Jeśli tak, to
po raz kolejny wypada westchnąć nad krótkowzrocznością ludzi
sterujących wówczas państwem. Czyż bowiem naprawdę trudno było
zauważyć, jak wzrastają i konkretyzują się żądania Kozaków? Czyż
nie powinno stać się to przysłowiowym „ostatnim dzwonkiem"
wskazującym na konieczność poważnego potraktowania spraw kozackich
i ukra-innych? Nikt jednak nie zaprzątał sobie tym głowy, gdyż
magnatów, zwłaszcza kresowych, a również i króla bardziej
interesowały sprawy rosyjskie, a mówiąc konkretnie tzw.
dymitriady. Magnatom popierającym roszczenia Dymitra I Samozwańca
marzyły się ogromne nadania, które spodziewali się uzyskać od
wdzięcznego za pomoc kandydata do tronu carów (Jerzy Mniszech nie
wahał się oddać temu awanturnikowi swą córkę Ma-rynę za żonę. No
cóż, korona carów miała niewątpliwie ogromną siłę przekonywania).
Natomiast Zygmunt III miał nadzieję, że przy pomocy Dymitra zdoła
doprowadzić do unii rosyjskiego Kościoła prawosławnego z Rzymem.
Dymitrowi i towarzyszącym mu magnatom potrzebne było „mięso
armatnie", znów więc przypomniano sobie o tym, jak doskonałymi
żołnierzami są Kozacy i rozpoczęto werbunek mołojców. Nie wiemy,
ilu ostatecznie Kozaków pociągnęło na Moskwę z oddziałami
pierwszego Samozwańca. Podobno jesienią 1604 roku w obozie pod
Nowogrodem Siewierskim było
'W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 154-155.
130
ich aż 12 tysięcy. Towarzyszyli oni Dymitrowi aż do Moskwy, brali
udział w jego koronacji i nie opuścili aż do śmierci w maju 1605
roku.
Kozacy wzięli również liczny udział w awanturze następnego „Łże
Dymitra". Pod koniec 1608 roku w obozie w Tuszynie znajdowało się
już około 13 tysięcy mołojców, a w roku następnym przybyło
dalszych 8 tysięcy. Liczby te świadczą wymownie o tym, jaką potęgą
stała się organizacja kozacka. A przecież na Ukrainie pozostało
jeszcze dość Kozaków, aby organizować udane napady na Tatarów i
Turków. W 1606 roku, na przykład, kilkakrotnie czajki kozackie
napadły na wybrzeża tureckie łupiąc i niszcząc Kilię, Akerman i

background image

Warnę. W 1608 roku z kolei celem najazdu stał się Perekop krymski,
który po dokładnym ograbieniu został spalony. Akcje te
doprowadzały do wściekłości władze tureckie i były przyczyną wielu
zadrażnień między Rzeczpospolitą i Turcją, która wielokrotnie
groziła wojną odwetową. Do faktycznych działań zbrojnych jednakże
nie dochodziło, gdyż, prawdę mówiąc, napaści kozackie, choć
niewątpliwie denerwujące i upokarzające dla sułtana, który
przecież uważał się za największego mocarza ówczesnego świata, tak
naprawdę nie były wystarczającym powodem do wojny. Podobnie jak
nie były nim wyczyny piratów i korsarzy angielskich nieustająco
atakujących flotę hiszpańską i wybrzeża hiszpańskiej Ameryki.
Jeśli dochodziło więc do konfliktów zbrojnych między tymi
państwami, to ich przyczyny były daleko głębsze i poważniejsze. A
wyczyny piratów morskich czy też lądowych były co najwyżej
wygodnym, bo namacalnym pretekstem.
W przypadku Turcji należy też pamiętać o tym, że państwo to w
omawianym okresie znalazło się w fazie kolejnego, głębokiego
kryzysu i nie bardzo mogło sobie pozwolić na wojnę z potężną bądź
co bądź jeszcze wówczas Rzeczpospolitą. Ale Turcy byli w tej
dogodnej sytuacji, że dysponowali nie tylko argumentami
dyplomatycznymi. Tym istotnym „argumentem" byli Tatarzy, których
specjalnie zachęcać do organizowania wypraw odwetowych na
Rzeczpospolitą, a zwłaszcza na Ukrainę, nie trzeba było. Warto o
tym pamiętać oceniając tezę, popularną w tamtych czasach, a i
pojawiającą się obecnie, że to wyłącznie z winy kozackiej Ukrainę
trapiły częste najazdy tatarskie. Tatarzy na Ukrainę napadaliby
tak czy inaczej, nawet gdyby Kozaków nie było. Dał temu wyraz
Krzysztof Pal-czewski w wydanym w 1618 roku w Krakowie traktacie O
Kozakach jeśli ich znosić czy nie... Pan pisarz ziemski zatorski i
oświęcimski przeciwstawia się w nim nader popularnej wówczas wśród
szlachty tezie, że Ko-
131
żaków należy zniszczyć, aby uzyskać obiecywany przez władze
tureckie spokój ze strony Tatarów i Turków i słusznie zauważa, że
„...pierwej to była ordinacyja Tatarom mało nie każdego roku, nie
około Baru albo Krzemieńca, ale około Sędomirza, około Opatowa
około Zawichosta nas pustoszyć. Z łaski Bożey iako Kozacy nastali
razu jednego tak głęboko w ziemie nasze wpaść nie śmieli". Trudno
mu odmówić słuszności. Bez Kozaków na Ukrainie napady tatarskie
byłyby częstsze, a na pewno bardziej bezkarne. Kozacy stanowili
przecież poważne zagrożenie dla hulających po Ukrainie czambułów i
niejednokrotnie zmuszali Tatarów do porzucenia łupów i jasyru, i
do panicznej ucieczki. Tak było chociażby w 1612 roku, kiedy to
Zaporożcy odnieśli nad Tatarami ogromny sukces w bitwie pod Białą
Cerkwią i zmusili ich do ucieczki. Dzięki temu około 5 tysięcy
jeńców odzyskało wówczas wolność.
Prawdą jest i to, że na Ukrainie zawiązał się tragiczny w skutkach
dla tego ludu i dla tego kraju węzeł gordyjski, którego w żaden
sposób nie potrafiły rozwikłać władze Rzeczpospolitej i Turcji. Bo
też tak naprawdę obie strony były w tej kwestii bezsilne. Ani
Turcy nie mogli (nawet gdyby bardzo chcieli) „wziąć na smycz"

background image

Tatarów, ani Rzeczpospolita nie potrafiła okiełznać Kozaków nie
podejmując poważnych, systemowych decyzji dla uregulowania tego
problemu. Dał temu wyraz rząd polski pisząc w nocie dyplomatycznej
skierowanej w 1606 roku do Turcji, że Kozacy to wielonarodowe
plemię „nieposłuszne, rozpasane... które żyje z rabunków,
bezpieczne w swych kryjówkach nad Dnieprem i nad innymi rzekami,
nie mające swego majątku, niebezpieczne dla cudzego, które nie
uznaje i nie znosi nad sobą żadnej władzy"37. W nocie tej nie
dodano oczywiście, że czasami władze Rzeczpospolitej życzliwym
okiem patrzyły na „niebezpieczne dla cudzego mienia" poczynania
Kozaków. Ot, chociażby w czasie wspomnianych dymitriad, które, jak
wiemy, przekształciły się wkrótce w oficjalną wojnę
Rzeczpospolitej z Wielkim Księstwem Moskiewskim. Gdy w 1609 roku
Zygmunt III ruszył na Smoleńsk u jego boku znalazło się ponoć aż
30 tysięcy Kozaków (Żółkiewski twierdził, że na terenach
rosyjskich łącznie było ich około 40 tysięcy38. Liczba jak na owe
czasy ogromna!
Nie ma co się dziwić, że Kozacy tak gremialnie odpowiedzieli na
apele władz i służyli Zygmuntowi III nader chętnie, mimo dość
mglistych per-
37 M. Hruszewski, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 8, Kijów 1909, s.
325.
38 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 158.
132
spektyw zapłaty. W ich mniemaniu bowiem służba u boku króla, pod
jego bezpośrednim dowództwem nobilitowała ich i otwierała
perspektywy na przyszłość, zwłaszcza w kwestii przywilejów.
Zapewne więc dlatego każdy z dowódców kozackich, działających „u
boku" króla, starał się usilnie
0 ofiarowanie mu chorągwi, gdyż to był widomy znak legalności ich
poczynań. A brak żołdu mogli sobie powetować hulając bezkarnie po
okolicach Smoleńska i dosłownie po całej Rosji. Ich wyczyny na
długo pozostały w pamięci Rosjan. Nie tylko ich zresztą! „Polska
gospodarka" na terenach rosyjskich w okresie Wielkiej Smuty
zapisała się krwawymi zgłoskami w pamięci Rosjan (a naród ten ma
wręcz zadziwiająco dobrą i długą tzw. pamięć historyczną). O
popełnianych wówczas zbrodniach, grabieżach i gwałtach wspominają
nie tylko Rosjanie, ale i Polacy. Na przykład sekretarz koronny
Jakub Zadzik tak pisał w 1612 roku: „Możajsk od naszych
wyniszczony, wyłupiony i spalony ze wszystkim, czego teraz żałują,
bo na taką rzeź i okrucieństwo Ci co nam przez ten czas wiarę
trzymali, nie zarobili..."39 No cóż, ludzie XVII wieku nie
odznaczali się nadmierną delikatnością i wrażliwością. Ich sumień
nie obciążały zbytnio gwałty, rabunki i morderstwa. Życie ludzkie
nie było w zbyt wysokiej cenie. Nie tylko zresztą cudze, własne
również.
Impreza moskiewska nieźle również prezentowała się pod względem
zarobkowym. Nie znamy oczywiście wartości łupów zagarniętych przez
oddziały kozackie (polskie również) na terenie Rosji. Ale pewne
wyobrażenie o skali „dochodów" daje nam wykaz, jaki przedstawiła w
swej skardze żona Grzegorza Paszkiewicza, dowódcy sporego, bo

background image

ośmiotysięcznego oddziału kozackiego. Przez pewien czas walczył on
pod Smoleńskiem
1 jak wielu innych otrzymał sztandar królewski. Niestety, wracając
z Rosji na Ukrainę wszedł w konflikt z jednym z większych magnatów
ukraińskich, Stefanem Niemiryczem. Ponoć zrabował wiele jego
majątków, „...bił, mordował... białogłowy, mężatki i dziewczyny
uczciwe gwałcił". Nie gardził też dość wyuzdanymi zabawami
przepędzając rozebrane dziewczyny przez wieś. Tak przynajmniej
twierdził Niemirycz.
„Hulanki i swawole" skończyły się dla Paszkiewicza tragicznie,
gdyż zginął on w jakimś starciu, prawdopodobnie z rąk służby tegoż
Niemiry-cza. Można by powiedzieć, że to wręcz banalna historia.
Kozacy, jak wiemy, zawsze gustowali w dość brutalnych rozrywkach.
Nigdy również nie
' Pamiętniki Samuela i Bogusława Maskiewiczów, Wrocław 1961, s.
16.
133
mieli szczególnej estymy dla cudzego mienia, zwłaszcza
szlacheckiego. Doświadczenia moskiewskie zapewne też nie wpłynęły
na poprawę tego stanu rzeczy. Wręcz przeciwnie. Nas jednak
najbardziej interesuje wykaz majątku Paszkiewicza, który załączyła
do skargi wdowa po nim, a który zagrabił ponoć Niemirycz.
Wymieniono w nim mianowicie: „złoto, srebro w wyrobach i w złomie,
klejnoty i perły, szaty kosztowne ze złotogłowiu, altembasu,
jedwabiu, aksamitu, adamaszku, atłasu, futra sobole, rysie, kunie,
bobrze i lisie o łącznej wartości 100 tysięcy złotych polskich;
oprócz tego w gotówce dwa tysiące czerwonych złotych w złocie,
dwadzieścia tysięcy złotych polskich w różnej monecie; 12 koni
wraz z bogatą uprzężą o wartości 2 tysięcy złotych polskich..."40
Była to więc, jak widzimy, wcale niemała fortuna wywieziona w
całości z Rosji.
Jak już wspomniałem, zatarg Paszkiewicza z Niemiryczem nie należał
do wyjątków. Oddziały kozackie dokonywały nie tylko napadów na
państwa ościenne - Chanat i Turcję (szczytem zuchwalstwa był
wspomniany poprzednio napad dokonany w 1615 roku na przedmieścia
stolicy Turcji), ale dość swobodnie traktowały również włości
magnackie i szlacheckie na Ukrainie i Białorusi. Świadczą o tym
liczne skargi składane przez szlachtę w sądach, a także
konstytucja sejmu z 1609 roku, w której stwierdzano między innymi,
że: „Wielkie bezprawie i swawolę ci Kozacy czynią... władzę
urzędników naszych i rząd ukrainny mieszają, szkody i krzywdy
nieznośne, gwałty i mordy, dla niedojścia sprawiedliwości,
bezkarnie czynią..." Biorąc to pod uwagę sejm postanowił poddać
Kozaków bezwarunkowo władzy starostów41.
Konstytucja ta, jak wiele poprzednich (i następnych także)
pozostała „papierowym prawem", ponieważ, po pierwsze, nie miał kto
wprowadzać jej w życie, a po drugie, Kozacy byli jeszcze
potrzebni, bo wojna na terenie Rosji dopiero się właściwie
„rozkręcała". Podobny los spotkał również groźne w tonie
uniwersały królewskie nakazujące Kozakom przestrzeganie praw
Rzeczpospolitej i zakazujące im ściągania kontrybucji z dóbr

background image

starościńskich. Uniwersały te zapowiadały karanie nie tylko samych
sprawców „niegodziwości", ale również ich żon i dzieci. A więc w
pełnej krasie odpowiedzialność zbiorowa, którą tak bardzo obecnie
jesteśmy skłonni potępiać. Tyle tylko, że wówczas od wydania praw
do ich
40 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 160.
41 Yolumina Legum, t. II, s. 465.
134
realizacji droga była długa i daleka. Mimo to jednak warto się nad
nimi przez chwilę zastanowić, ich analiza bowiem pozwala ocenić,
jak głęboka przepaść istniała wówczas między rzeczywistością a jej
odzwierciedleniem w oficjalnych dokumentach państwowych. W
rzeczywistości oddziały kozackie pod chorągwiami królewskimi
pustoszyły tereny Rosji, bezkarnie panoszyły się na Białorusi i
Ukrainie. Bractwo zaporoskie coraz wyraźniej i coraz bardziej
konsekwentnie dążyło do zdobycia prerogatyw szlacheckich i do
wyodrębnienia Ukrainy jako - przynajmniej na razie -autonomicznego
obszaru pod własną władzą. W praktyce dnia codziennego Kozacy
coraz częściej i coraz wyraźniej poczynali sobie jak szlachta i
starali się zająć jej miejsce - również w sądach. Sytuacja na
Ukrainie dojrzewała więc do podjęcia zasadniczych rozwiązań
ustrojowych. Sejm jednak nie starał się ich znaleźć. Sejm i król
ograniczyli się jedynie do żalów na „nieposłusznych" i do
powtarzania tych samych, niezmiennych zakazów i nakazów. Trudno w
zachowanych dokumentach znaleźć choćby próbę innego spojrzenia na
problem Ukrainy i kozaczyzny.
Taką próbą na pewno nie była też ugoda olszańska. Doszło do niej w
zasadzie pod presją turecką. Rzeczpospolita bowiem zobowiązała się
w traktacie zawartym z Turcją 23 września 1617 roku, że powstrzyma
„łotro-stwo kozackie" przed wypadami na wybrzeża Morza Czarnego.
Użycie takiego określenia w oficjalnym dokumencie traktatowym w
stosunku do byłych i aktualnych towarzyszy broni (wojna w Rosji
trwała wówczas nadal i Kozacy nader tłumnie w niej uczestniczyli),
budzi co najmniej zdziwienie. Nie zapominajmy jednak, że autorem
traktatu ze strony polskiej był hetman Żółkiewski, o którego wręcz
wrogim stosunku do Kozaczyzny mieliśmy już okazję wspomnieć. Nie
mógł on jednak bardziej dyplomatycznie wyrazić się o Kozakach, tym
bardziej że przecież w gruncie rzeczy nie robili oni nic innego
niż Tatarzy, których jednak we wspomnianych traktatach łotrami nie
nazywano.
Pozostawmy jednak tę kwestię na uboczu i przyjrzyjmy się, w jaki
sposób Rzeczpospolita próbowała zrealizować przyjęte na siebie w
Buszy zobowiązanie. Zadanie to powierzono Żółkiewskiemu, który,
jak z tego wynika, wyrastał na głównego specjalistę do spraw
kozackich. Rzecz była niezwykle trudna do przeprowadzenia, gdyż
starszyzna kozacka, zaproszona przez hetmana do Pawołoczy,
początkowo nie chciała słyszeć o żadnych ustępstwach i wręcz
groziła rozpoczęciem kolejnego powstania. Oddziały kozackie
podeszły pod Białą Cerkiew; maszerowały tam rów-
135

background image

nież chorągwie koronne i w każdej chwili mogło więc dojść do
starcia, którego wynik byłby trudny do przewidzenia, zwłaszcza że
czerń kozacka była zdeterminowana i gotowa na wszystko, a siły
dość wyrównane.
Tym razem jeszcze wszystko skończyło się szczęśliwie dzięki
postawie ówczesnego hetmana kozackiego Piotra Konaszewicza-
Sahajdaczne-go. Był to szlachcic ukraiński, który, jak wielu
innych, przystał do Kozaków i w ich szeregach brał udział w
wyprawach mołdawskich i w wojnie inflanckiej, a także w
najpopularniejszym „sporcie kresowym", czyli w wyprawach po
tatarskie i tureckie dobro. Dzięki talentom wojskowym zdobył sobie
olbrzymi autorytet i to zarówno wśród starszyzny kozackiej, jak i
wśród czerni. Jeśli chodzi o jego poglądy polityczne to należał on
w bractwie kozackim do umiarkowanego skrzydła i był zwolennikiem
porozumienia z władzami Rzeczpospolitej.
Sahajdacznemu udało się powstrzymać czerń kozacką. Porozumienia z
Rzeczpospolitą chciał zresztą nie tylko on, ale i znaczna część
starszyzny kozackiej, która również nie pragnęła konfliktu z
Rzeczpospolitą. Trudno zresztą nawet się jej specjalnie dziwić,
jeśli pamięta się bogactwo łupów przywiezionych z Rosji przez
Paszkiewicza. Bogactwa zdobywa się przecież nie po to, aby
wystawiać je na szwank w ryzykownej imprezie wojennej, lecz po to,
by ich w spokoju używać, zwłaszcza że, jak pamiętamy, Kozacy bawić
się umieli. W tej sytuacji do starcia dążyli, jak zwykle zresztą,
przede wszystkim ci, którzy niczego nie mieli i wszystko
spodziewali się zdobyć.
Koniec końców w październiku 1617 roku na uroczysku Stara Olszan-
ka doszło do rozmów z przedstawicielami Rzeczpospolitej, wśród
których prym ze strony polskiej wiedli hetman S. Żółkiewski i jego
syn Jan, a także Stanisław Koniecpolski i Jan Daniłowicz. Kozaków
reprezentował oczywiście P. Konaszewicz-Sahajdaczny, a także
Bohdan Bałyka, Charłyk Swirydowicz, Iwan Mamajewicz i inni. W
dniach 28 i 30 października podpisano porozumienie, które do
historii przeszło pod nazwą ugody olszańskiej. A oto jej główne
postanowienia: Kozacy zobowiązywali się do zaniechania wypraw na
ziemie tatarskie i tureckie, a także do obrony granic Ukrainy
przed napadami tatarskimi. Mieli również usunąć ze swych szeregów
wszystkich ludzi „luźnych" i rzemieślników. W zamian za to
obiecano im rocznie 10 tysięcy złotych i 700 postawów sukna. Była
to kwota wręcz minimalna, wystarczająca na opłacenie — byle jakie
— zaledwie tysiąca ludzi. Nic więc dziwnego, że Sahajdaczny i
pozostali
136
przedstawiciele Kozaków, mimo swej ugodowej postawy, protestowali
przeciw takiemu rozwiązaniu zapowiadając zwrócenie się do sejmu z
prośbą o zwiększenie liczby Kozaków rejestrowych. Trudno im się
dziwić. Przecież w walkach na terenie Rosji brało udział, jak
twierdził Żółkiewski, około 40 tysięcy Kozaków. Jeśli nawet
przyjąć, że po pozbyciu się „ludzi luźnych" i rzemieślników
czasowo jedynie działających wspólnie z „rdzennymi" Kozakami
liczba ta zmalałaby do około 20-30 tysięcy, to i tak powstaje

background image

dramatyczne pytanie, czym mieliby się oni zająć i z czego żyć? W
tym wypadku oczywiście, gdyby zrezygnowali z „kozackiego chleba".
Prawdę mówiąc, nawet zwiększenie liczby Kozaków rejestrowych nie
rozwiązywało tego problemu.
Ugoda olszańska uderzyła zresztą nie tylko w finanse kozackie, ale
również i w ich status społeczny, gdyż - za wyjątkiem owego
tysiąca rejestrowych-mieli powrócić pod jurysdykcję starościńską i
szlachecką. W gruncie rzeczy była to więc kolejna próba
„schłopienia" Kozaków. Zupełnie przy tym nie brano pod uwagę
zmian, jakie zdążyły już, pod wpływem wielu czynników, o których
mieliśmy okazję wspomnieć, zaistnieć w świadomości członków
bractwa. W tym okresie nie byli to już tylko „piraci" gotowi
walczyć wszelkimi metodami o swą wolność i prawo do niczym nie
skrępowanych chadzek rabunkowych. To byli ludzie uważający się (i
coraz powszechniej uważani) za elitę ludu ukraińskiego, przy czym
nieistotne jest, czy do roli tej dorośli, czy też nie i czy
spełniali ją dobrze, czy też źle. W kwestiach społecznych dość
często bowiem ważniejsze są fakty niż ich ocena. A wymowa faktów
była jednoznaczna - bez zupełnego rozgromienia Kozaków i bez
całkowitej likwidacji struktur bractwa nie można już było nawet
marzyć o wtłoczeniu ich w struktury stanowego państwa na pozycji
pańszczyźnianych chłopów. Z tego więc punktu widzenia ugoda
olszańska była całkowicie wadliwa, gdyż nie biorąc pod uwagę
interesów jednej ze stron układających się i lekceważąc zupełnie
jej potrzeby i aspiracje stawiała pod ogromnym znakiem zapytania
trwałość całości postanowień.
Prawdę mówiąc, to nie zabezpieczała ona również interesów strony
drugiej, czyli państwa. No bo jak można było mieć nadzieję, że
tysiąc mołojców wziętych na żołd zabezpieczy przeprawy i wystarczy
do pełnienia służby patrolowej na tak ogromnym i trudnym terenie,
jakim była XVIl-wieczna Ukraina, mając w dodatku tak trudnego
przeciwnika, jakim były lotne czambuły tatarskie? Również więc i z
tego punktu widze-
137
nia była to umowa wadliwa. Można i trzeba zrozumieć problemy
finansowe, z jakimi nieustannie borykała się Rzeczpospolita, choć,
między Bogiem a prawdą, były sposoby na znaczną poprawę stanu
publicznych finansów, gdyż przecież nie było to państwo biedne.
Wystarczyło sięgnąć do wzorców wypracowanych przez inne państwa,
ot chociażby Szwecję. Ale biorąc pod uwagę istniejące realia,
trzeba było szukać innych rozwiązań, zabezpieczających interesy
obu stron. Możliwości było wiele, o czym wspominaliśmy
wielokrotnie. Wystarczyło chociażby oprzeć się na wspomnianych już
projektach ówczesnych publicystów. Był też jeszcze czas na
spokojne opracowanie projektu, no i był rozsądny, rzetelny i
wiarygodny partner w postaci Konaszewicza-Sahajdacznego, który
umiał powściągnąć zbyt rozbuchane apetyty swych współtowarzyszy.
Niestety, zmarnowano tę szansę, praktycznie jedną z ostatnich!
Czyż w tych warunkach można się dziwić, że ugoda olszańska miała
krótki żywot? Prawdę mówiąc, zerwała ją sama Rzeczpospolita
werbując Kozaków na kolejną wyprawę, która ruszyła pod wodzą syna

background image

Zygmunta III -Władysława na Moskwę. W niepamięć poszły decyzje
olszańskie (i tak zresztą nie zaakceptowane przez sejm) i do obozu
królewicza przybyła potężna, dwudziestotysięczna armia kozacka pod
dowództwem samego Konaszewicza-Sahajdacznego. Przywitano jąz
radościąi wdzięcznością, obdarowując hetmana kozackiego buławą,
chorągwią i bębnami. Czyż to niewystarczający dowód na dwulicowość
władz Rzeczpospolitej cierpiących w odniesieniu do Kozaków na
swoistą schizofrenię?
Kozacy znów pohulali sobie po bezkresnych obszarach rosyjskich,
znów obłowili się ponad wszelką miarę. Przyczynili się też
wydatnie do sukcesu militarnego wyprawy i do korzystnego dla
Rzeczpospolitej rozejmu w Deu-linie (Dywilinie), w wyniku którego
Moskwa straciła ziemie: smoleńską, czernihowską i siewierską.
Łącznie około 75 tysięcy km2. Był to poważny sukces, ale głównego
celu wojny ciągnącej się przez wiele lat, praktycznie od pierwszej
wyprawy pierwszego Samozwańca, nie udało się osiągnąć. Rosja nie
dała siępodbić i zachowała swój niezależny byt państwowy.
Współcześni zapewne nie wyciągnęli z tego faktu zbyt daleko
idących wniosków. A szkoda. Już bowiem po upływie niespełna
trzydziestu lat karta miała się odwrócić. Wówczas to, kiedy
rozpalała się kolejna wojna z Wielkim Księstwem Moskiewskim, kiedy
wojska carskie paliły i rabowały Wilno, a ich dowódcy odgrażali
się, że wkrótce taki sam los spotka Warszawę i Kraków, wówczas to
właśnie Naszczokin, jeden z bardziej znaczących polityków
138
rosyjskich, wypowiedział znamienne zdanie: „Zdarza się często, że
gdy ojcowie coś kwaśnego i gorzkiego jedzą, dzieciom od tego zęby
tępieją; wojny Zygmunta III, Władysława IV i rozmaite zamachy
przeciw nam muszą być pomszczone"42. A jedną z przyczyn (jeśli nie
główną nawet) tego „stępienia zębów" u dzieci zwycięzców spod
Smoleńska i Kłuszyna byli właśnie Kozacy pod wodzą swego
największego przywódcy Bohdana Chmiel-nickiego, ci sami Kozacy,
którzy w 1618 i 1619 roku oddali tak znaczne usługi Polsce. Tak to
mści się błąd krótkowzroczności!
Wojna moskiewska przekreśliła postanowienia ugody olszańskiej, ale
nie rozwiązała problemu kozackiego. Gdy więc oddziały zaporoskie
powróciły na Ukrainę, znów posypały się skargi na samowolę
kozacką, a zwłaszcza przyjmowanie do szeregów kozackich, wbrew
uprzednim zobowiązaniom, „ludzi luźnych". A więc dokładnie o to
samo, do czego tak przecież niedawno zachęcał Kozaków sam
królewicz Władysław. W pewnym sensie powtórzył się scenariusz z
roku 1617, Kozacy bowiem nie zamierzali łatwo się poddać.
Zwłaszcza że w międzyczasie dostąpili tak wielu zaszczytów z rąk
przyszłego króla Władysława IV. Nie przeraziła ich też
demonstracja zbrojna hetmana Żółkiewskiego, który na rokowania
przybył w otoczeniu licznej armii i założył obóz warowny nad
Rastawicą. Licząca około 10 tysięcy żołnierzy armia kozacka
rozlokowała się z kolei w okolicach Białej Cerkwi. Znów więc, tak
jak przed ugodą olszańska, dwie armie stały naprzeciw siebie i
znów sytuacja groziła wybuchem wojny domowej. Obie strony obawiały

background image

się jednak starcia i obie nie chciały palić za sobą mostów,
podobnie więc jak poprzednio przystąpiono do rokowań.
Rozmowy były bardzo trudne, gdyż strona polska przywiozła ze sobą
pakiet propozycji dalece nie satysfakcjonujących stronę kozacką.
Sprowadzały się one w zasadzie jedynie do podwyższenia wysokości
kwot wypłacanych przez Rzeczpospolitą Kozakom rejestrowym (z 10
tysięcy złotych ustalonych w ugodzie olszańskiej na 40 tysięcy
złotych rocznie) oraz do wypłacenia jednorazowego żołdu za wyprawę
moskiewską. Nie było natomiast mowy o określeniu statusu
społecznego Kozaków, a także o tym, co zrobić z Kozakami
pozostającymi poza rejestrem. Strona polska uważała zapewne, że w
tych sprawach należy powrócić do ustaleń podpisanych w Starej
Olszance. A na to z kolei Kozacy zgodzić się nie chcieli i,
powiedzmy to wyraźnie - nie mogli. Oczywiście „argumenty"
finansowe,
42 L. K u b a 1 a, Wojny duńskie i pokój oliwski 1657-1660, Lwów
1922, s. 355.
139
którymi szermowali komisarze Rzeczpospolitej miały swoją wagę i
znaczenie, tyle tylko, że tak naprawdę interesowały one jedynie
garść rejestrowych. Reszta mogła jedynie otrzymać jednorazową
zapłatę za udział w wyprawie moskiewskiej królewicza Władysława. A
co miała robić potem? Gdzie mieszkać, komu podlegać i z czego
wreszcie żyć, jeśli zabroniono im wypraw na Krym i Turcję i
nakazano spalenie czółen? No a poza tym Kozacy, a zwłaszcza czerń
niezbyt ufała w rzetelność obietnic składanych przez stronę
polską. Trudno więc się dziwić, że mimo znanej już ugodowości
Sahajdacznego i części starszyzny impas w rozmowach był
długotrwały i początkowo nic nie wskazywało na pokojowe
rozwiązanie problemu. Na szczęście jednak dla Rzeczpospolitej
dyscyplina w obozie kozackim pozostawiała wiele do życzenia, a i z
zaopatrzeniem zapewne nie było najlepiej, w miarę więc upływu
czasu szeregi kozackie zaczęły topnieć. Z każdym dniem siła wojska
zaporoskiego malała, a wraz z nią malało niebezpieczeństwo wojny
domowej. Nie uszło to oczywiście uwagi tak bacznego obserwatora,
jakim był hetman S. Żółkiewski, który w miarę upływu czasu i
nasilania się kozackich dezercji coraz wyraźniej usztywniał swe
stanowisko. Olbrzymim sukcesem hetmana było zwłaszcza skłonienie
Kozaków, aby rozmowy prowadzili jedynie komisarze oraz wybrani
przedstawiciele Kozaków, bez udziału czerni. Starszyzna była
bardziej ugodowa i bardziej skłonna do kompromisów. Zdawała też
sobie sprawę z tego, że nadzieja na sukces militarny maleje z
każdym dniem, a miała przecież znacznie więcej do stracenia w
wypadku przegranej wojny niż szeregowi Kozacy. Znacznie więcej
miała też do zyskania w wyniku podpisania porozumienia. Można więc
przypuszczać, że pomysł hetmana był na rękę kozackiej elicie. Nie
tylko zresztą z powodu radykalizmu szeregowych Kozaków, ale
również dlatego, czerń była bardzo trudnym partnerem w rozmowach,
łatwo bowiem ulegała wszelkim podszeptom i często zmieniała
stanowisko. Pamiętamy przecież plastyczny opis pertraktacji
pozostawiony nam przez habsburskiego posła Eryka Lassotę, kiedy to

background image

rano wielkie koło kozackie entuzjastycznie, rzucaniem czapek w
górę, akceptowało porozumienie, a następnego dnia rano -
podmówione przez „kilka niespokojnych głów" - uradziło coś
zupełnie innego i odmówiło udziału w proponowanym kozacko-
habsburskim sojuszu. A za dwa dni znów zmiana stanowiska i zgoda
na służbę cesarską i tak da capo.
Ostatecznie ugodę podpisano w dniu 8 października 1619 roku.
Przeszła ona do historii pod nazwą ugody rastawickiej. Główne jej
założenia
140
sprowadzały się do podwyższenia liczby rejestrowych Kozaków do 3
tysięcy i zwiększenia żołdu do 40 tysięcy złotych. Wypłacono też
żołd za wyprawę moskiewską i wyrównano wszelkie zaległości. Kozacy
zobowiązali się do usunięcia ze swych szeregów wszelkich „ludzi
luźnych" i do zaprzestania wypraw po „dobro" tatarskie i tureckie.
Za spalone czółna mieli otrzymać odszkodowanie. Postanowiono
również, że Kozacy pozostający poza rejestrem mają niezwłocznie
powrócić do swych domostw. W zależności od tego, czy mieściły się
one w królewszczyznach, czy też w dobrach prywatnych mieli oni
odtąd podlegać władzy i sądownictwu starostów bądź szlachty.
Podpisując ugodę przedstawiciele strony zaporoskiej zastrzegli
sobie prawo zwrócenia się do króla z prośbą o zwiększenie liczby
rejestrowych i przywrócenie „tradycyjnych kozackich wolności", a
konkretnie o poddanie wszystkich Kozaków, nie tylko rejestrowych,
władzy i sądownictwu hetmańskiemu.
Jak więc widzimy, ugoda rastawicka niewiele różniła się od olszań-
skiej i była też równie trwała. Zwłaszcza że na Ukrainie coraz
wyraźniej zaczęto odczuwać skutki rozszerzającej się wojny
religijnej, w której Kozacy odgrywali wręcz czołową rolę.
Pozostawmy więc obecnie na chwilę relacjonowanie kolejnych prób
rozwiązania kwestii kozackiej poprzez zawieranie kolejnych
porozumień, które tak naprawdę niczego nie rozwiązywały i nikogo
nie satysfakcjonowały, i zajmijmy się sprawą, która miała ogromny
wpływ na losy i Ukrainy, i Kozaków.
Chodzi oczywiście o brzeską unię kościelną, która w zamyśle jej
twórców miała przynieść wiekopomne skutki w postaci połączenia
trwałymi więzami dwóch wielkich, skłóconych od wieków odłamów
chrześcijaństwa zamieszkujących ówczesną Rzeczpospolitą. Miała ona
również trwale zespolić naród ukraiński z Koroną i za jednym
zamachem zlikwidować na tym terenie problem obcych wpływów,
zwłaszcza moskiewskich. W rzeczywistości jednak dzieło to okazało
się nowym „złotym" jabłkiem niezgody.
Rzecz była tak ważna i przyniosła zarówno Rzeczpospolitej, jak i
Ukrainie skutki tak tragiczne, że pomimo nader szczupłych ram tej
książki musimy, choć w zarysie, przedstawić bieg wydarzeń.
Zacznijmy, jak mawiali Rzymianie ab ovo, a więc od momentu, w
którym doszło do ostatecznego rozłamu w Kościele powszechnym.
Stało się to w dniu 15 lipca 1054 roku, kiedy to przysłani do
Konstantynopola papiescy legaci zerwa-
141

background image

li rozmowy z miejscowym klerem i pozostawili na ołtarzu kościoła
Hagia Sophia akt wyklinający patriarchę konstantynopolitańskiego
Michała Kerulariosa i jego stronników. W rewanżu Kerularios
oczywiście wyklął „łacinników".
Obserwatorzy ówczesnej sceny politycznej i kościelnej zapewne nie
zdawali sobie sprawy, że ta data zapisze się na wieki w historii
chrześcijaństwa jako data ostatecznego rozłamu w Kościele
powszechnym i powstania dwóch konkurujących ze sobą Kościołów -
zachodniego i wschodniego, łacińskiego i greckiego.
Przyczyny rozłamu były wielorakie. Na płaszczyźnie doktrynalnej
była to przede wszystkim tzw. sprawa Filioąue. Jak wiemy w trakcie
soboru w Nikei w 325 roku ustalono po drugich i trudnych
dyskusjach wspólne dla wszystkich chrześcijan wyznanie wiary, w
którym orzeczono, że Duch Święty pochodzi od Boga Ojca. Początkowo
pogląd ten przyjmowano bez większego oporu w całym, powszechnym
Kościele, wkrótce jednak na Zachodzie doszło do jego rewizji (a
zdaniem Focjusza, od roku 857 patriarchy Konstantynopola, po
prostu do herezji) polegającej na dodaniu do nicejskiego wyznania
wiary słów o pochodzeniu Ducha Świętego nie tylko od Boga Ojca,
ale „i Syna" (czyli Filioąue).
Istniały również dość istotne różnice w liturgii, zwłaszcza w
Eucharystii. Na Wschodzie do komunii używano chleba kwaśnego, na
Zachodzie opłatka. Na Wschodzie praktykowano komunię pod postacią
chleba i wina, którą przyjmowali również ludzie świeccy. Na
Zachodzie komunię pod obiema postaciami przyjmowali jedynie
kapłani. Z kolei na Wschodzie dopuszczano, odmiennie niż na
Zachodzie, liturgię w językach narodowych. Akceptowano też
tłumaczenia Pisma Świętego na języki narodowe i jego powszechną
dostępność.
O schizmie decydowały jednak nie tylko względy religijne.
Analizując przesłanki rozłamu nie wolno zapominać o trwającej
przez stulecia rywalizacji dwu stolic cesarstwa, dawnej - Rzymu i
nowej - Konstantynopola, uważanego przez ludność Wschodu za Nowy
Rzym. A także o związanej z tym walce o prymat w Kościele między
patriarchami Konstantynopola i Rzymu, traktowanymi początkowo
prawie równorzędnie.
Nader istotne znaczenie miał również stosunek Kościoła do władzy
świeckiej. Od czasów Konstantyna Wielkiego ukształtował się
pogląd, że cesarz jest świecką głowa Kościoła. Początkowo
obowiązywał on w całym chrześcijaństwie. Później jednak, po
ostatecznym upadku Cesarstwa
142
Rzymskiego i powstaniu państw germańskich, na Zachodzie doszło do
głębokich przemian, które w konsekwencji doprowadziły do zmiany we
wzajemnych relacjach między władzą świecką i duchowną. Papieże nie
tylko wyzwolili się spod kurateli cesarzy niemieckich, ale podjęli
również próby - z różnym zresztą skutkiem - podporządkowania sobie
świeckich władców. Dla Wschodu przyjęcie tej tezy oznaczało nie
tylko bezwzględne podporządkowanie się władzy biskupa Rzymu, ale
również odrzucenie władzy cesarzy bizantyńskich. A to z wielu
względów było po prostu niemożliwe. Podobnie jak przyjęcie tezy,

background image

że to papież, a nie sobór ma ustalać dogmaty i orzekać o
prawowierności doktryny.
Równie istotne znaczenie miały różnice wynikające z odmiennych
warunków życia politycznego, ekonomicznego i społecznego Wschodu i
Zachodu. Upraszczając nieco problem można powiedzieć, że Wschód
chrześcijański odziedziczył grecką skłonność do filozofii i sztuki
oraz zainteresowanie zagadnieniami dogmatycznymi, Zachód zaś
rzymskie zdolności polityczne, prawne i organizacyjne. A także
militarne. Odbicie tego stanu rzeczy zauważyć można też w
różnicach istniejących w obyczajowości kościelnej. Te były nader
wyraźne. Odmienny był wystrój kościołów, śpiew kościelny, wygląd
księży. Odmienne również było podejście do celibatu księży.
Kościół wschodni nigdy bowiem nie zakazał swym duchownym
wstępowania w związki małżeńskie.
Do pogorszenia się stosunków między obu Kościołami przyczyniała
się również zacięta rywalizacja między obu „uniwersalnymi"
cesarzami -bizantyńskim i niemieckim, zwłaszcza z dynastii
Ottonów. Pomimo, co warto podkreślić, zafascynowania tych
ostatnich dworskim ceremoniałem Bizancjum i jego kulturą. Przyczyn
schizmy było więc, jak widzimy, wiele, i były one, wbrew pozorom,
nader istotne.
Wąska początkowo szczelina oddzielająca oba Kościoły zaczęła się z
biegiem lat coraz bardziej poszerzać i pogłębiać, a po wyprawach
krzyżowych, zwłaszcza po zajęciu Konstantynopola przez czwartą
krucjatę i dzikim rabunku miasta przez łacinników, stała się wręcz
trudną do przebycia przepaścią. Mimo to jednak wielokrotnie na
przestrzeni wieków podejmowano próby jej zasypania. Niestety aż do
chwili obecnej bezskutecznie.
Nie możemy z powodów oczywistych prześledzić dokładnie całej
historii prób zawarcia unii między obu Kościołami, przejdźmy więc
od razu do sytuacji, jaka zaistniała w drugiej połowie XVI wieku,
a więc wówczas, gdy Kościół rzymskokatolicki zdołał się już w
znacznej mierze otrząsnąć
143
z szoku wywołanego reformacją. Paradoksalnie wstrząsnęła ona
wprawdzie jego podstawami, ale też wyzwoliła tkwiące w nim potężne
siły, które nie tylko pozwoliły przetrwać „okres burzy i naporu",
ale też wkrótce przejść do zdecydowanej i na wielu polach
zwycięskiej kontrofensywy.
W tej sytuacji, na fali zrozumiałego entuzjazmu i odrodzonego
poczucia własnej siły i możliwości, ówcześni sternicy nawy
kościelnej (szczególnie papież Grzegorz XIII) doszli do
przekonania, że nadszedł czas podjęcia kolejnej próby połączenia
obu zwaśnionych Kościołów. A właściwie, nazywając rzecz po
imieniu, podporządkowania Rzymowi Kościoła prawosławnego. To z
kolei miało ułatwić włączenie państw prawosławnych, a zwłaszcza
Moskwy do montowanej wówczas koalicji państw chrześcijańskich
przeciw Turcji.
Aby osiągnąć obydwa cele - i ten nadrzędny, i ten bliższy -
Watykan rozpoczął ogromną kampanię dyplomatyczną i propagandową.
Do walki rzucono wszystkie siły z „komandosami Kościoła

background image

katolickiego" jezuitami na czele. Powołano nawet kolegium greckie
mające zająć się wychowaniem kapłanów katolickich dla krajów
prawosławnych. Mimo tak wielu wysiłków, celu jednak nie
osiągnięto, gdyż po raz kolejny na przeszkodzie stanęło twarde i
zdecydowane veto Moskwy.
Otrząsnąwszy się z dominacji tatarskiej i osiągnąwszy liczące się
sukcesy w „zbieraniu" ziem ruskich, państwo moskiewskie podjęło
walkę o dominację kościelną (a co za tym idzie i polityczną) w
świecie prawosławnym. Kamieniem milowym na tej drodze stało się
niewątpliwie przeniesienie po roku 1309 metropolii kijowskiej do
Moskwy. W 1589 roku uczyniono następny krok na tej drodze,
podnosząc metropolię do rangi patriarchatu, dzięki czemu cerkiew
moskiewska uniezależniła się od Konstantynopola. Nie był to
jednak, jak już wkrótce się okazało, kres ambicji Kremla i
kościelnych władz moskiewskich, albowiem w tym samym mniej więcej
czasie zaczęto głosić tezę, której autorem był mnich Filoteusz,
0 „trzecim Rzymie", czyli o przeniesieniu dziedzictwa dawnego
cesarstwa poprzez nowy Rzym - Bizancjum na Moskwę, trzeci, tym
razem już ostatni
1 wieczny Rzym. Czyż można się więc dziwić, że w tej sytuacji ani
władze polityczne Moskwy, ani też zależne od nich władze cerkiewne
nie chciały nawet słuchać o jakichkolwiek rozmowach z Rzymem na
temat połączenia obu Kościołów? A bez zgody Moskwy nie warto było
nawet marzyć o zawarciu unii powszechnej. Plany papieskie rozwiały
się więc jak przysłowiowy dym.
144
Nie pierwszy to już zresztą raz polityka Moskwy torpedowała
wysiłki zmierzające do połączenia obu Kościołów pod auspicjami
Rzymu. Podobnie przecież było i w XV wieku, gdy na skutek
zagrożenia Konstantynopola ze strony Turków doszło do chwilowego
zjednoczenia obu odłamów chrześcijaństwa, czyli do tzw. unii
florenckiej ogłoszonej 6 lipca 1439. Odjeżdżającego wówczas na
sobór w Ferrarze metropolitę ruskiego Izydora, zwolennika unii i
Kościoła rzymskokatolickiego, Wielki Książę Moskiewski Wasyl
żegnał ponoć żądaniem, aby z powrotem przywiózł „prawosławną
wiarę, jaką przyjęliśmy od prarodzica naszego, wielkiego onego
Włodzimierza, jaką wyznaje wielka sborna i apostolska Boża cerkiew
grecka. Ale co nowego, obcego od tej sbornej cerkwi nie przynoś do
nas, ponieważ nawet gdybyś i przyniósł, to nie będzie to nam
miłem". Trudno o wyraźniejsze określenie stanowiska.
Wkrótce też okazało się, że Wasyl nie rzucał bynajmniej słów na
wiatr mówiąc o swej niełasce, gdyż powracającego po podpisaniu
unii Izydora spotkała - mimo szat kardynalskich - ostra połajanka,
zamknięcie w mo-nasterze, a wreszcie wyklęcie przez zwołany
specjalnie w tym celu sobór biskupi. A przecież wówczas Moskwa nie
uważała jeszcze siebie za „trzeci Rzym", a jej głos w sprawach
religijnych nie miał jeszcze tak decydującego znaczenia jak w
wieku XVI.
Unii florenckiej przeciwna była zresztą nie tylko Moskwa, ale
również, z wielu zresztą względów, władze polskie i litewskie, a
także większość biskupów katolickich z potężnym biskupem

background image

krakowskim Zbignie-wem Oleśnickim na czele. Zupełnie inaczej
natomiast rzecz wyglądała pod koniec XVI wieku. Tym razem władze
Rzeczpospolitej, zarówno świeckie, jak i duchowne, były bardzo
przychylne idei połączenia Kościołów i nader gorliwie starały się
o realizację tego celu. Równie silne przywiązanie do idei unii
istniało też w Rzymie. Gdy więc okazało się, że wykonanie planu
maksimum, a więc zawarcie unii powszechnej jest niewykonalne,
zarówno Rzym, jak i odpowiednie czynniki polskie zaczęły dążyć do
realizacji planu minimum, czyli do zawarcia unii kościelnej w
granicach Rzeczpospolitej. Jak zwykle jednak, gdy dwóch chce tego
samego, to nie jest to to samo. Myśl o unii z prawosławiem na
terenie Rzeczpospolitej była atrakcyjna dla obu partnerów,
jednakże dla każdego z nieco innych powodów. Dla Rzymu był to
jedynie krok we właściwym kierunku, a więc w kierunku unii
powszechnej. Władze Kościoła katolickiego zamierzały tym strzałem
upolować naraz kilka gołąbków - stworzyć cen-
145
ł
ny precedens zachęcający wyznawców religii greckiej w innych
rejonach Europy Wschodniej do zmiany stanowiska, osłabić pozycję
głównego oponenta, czyli Moskwy, no i przesunąć dość daleko na
wschód granicę wpływów Watykanu. W konsekwencji mogło to znacznie
ułatwić zabiegi dyplomatyczne wokół utworzenia Ligi Świętej
przeciw otomańskiej Turcji.
Władze Rzeczpospolitej z kolei mniej interesowały się polityką
globalną, a do planów Ligi Świętej odnosiły się dość ostrożnie.
Dla nich z kolei istotne było przede wszystkim zlikwidowanie
prawosławia na własnym podwórku. Częściowo z powodów, o których
wspomnieliśmy już poprzednio, a częściowo dlatego, że wciąż
nasilające się nastroje konfrontacyjne między społecznościami obu
wyznań groziły wybuchem otwartego konfliktu i stanowiły jeden z
najtrudniejszych problemów politycznych i kościelnych dla
ówczesnych władz. Waśnie religijne w tamtym czasie zawsze budziły
najwięcej emocji, zwłaszcza że katolicy traktowali prawo-
sławnąludność jako schizmatyków pod wieloma względami
groźniejszych od pogan.
Wybuch konfliktów religijnych między obu odłamami chrześcijaństwa
w Rzeczpospolitej mógł być zresztą inspirowany z zewnątrz,
albowiem ludność prawosławna Rzeczpospolitej była bardzo podatna
na wpływy Moskwy. Polityka polonizacji elit ukraińskich nie
przyniosła, jak wiemy, spodziewanych rezultatów i obawiano się
bardzo, że w przypadku konfliktu z Wielkim Księstwem Moskiewskim
Kościół prawosławny i jego wyznawcy mogą spełnić rolę swoistej
„piątej kolumny". Ułatwiłoby to znacznie realizację programu
„zbierania" ziem ruskich dominującego w polityce Wielkiego
Księstwa Moskiewskiego. Obawy władz państwa pol-sko-litewskiego
najlepiej wyraził ongi król Kazimierz Jagiellończyk, mówiąc:
„Jeśli dojdzie do wojny z Moskwą, Ruś litewska będzie bardziej
pragnęła zguby niż zwycięstwa Litwinów".
Obawy króla nie straciły wcale na aktualności również i później,
po wejściu większości ziem ruskich w skład Korony. Wszak podobno w

background image

trakcie wojen Batorego o Inflanty nie brak było na Ukrainie i
Białorusi takich, którzy nie tylko życzyli zwycięstwa Iwanowi
Groźnemu, ale wręcz się o nie modlili43.
W tej sytuacji doprowadzenie do unii obu wyznań wydawało się
rozwiązaniem wręcz idealnym, likwidującym, jak za dotknięciem
czarodziej-
43 W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej, Warszawa 1986, s.
184.
146
skiej różdżki, wszelkie dotychczasowe problemy. Wszak w jego
wyniku ludność prawosławna wróciłaby po wiekach na łono Kościoła
katolickiego, a związki z Moskwą zostałyby zerwane ostatecznie i
na zawsze.
Trudno się dziwić, że w tej sytuacji dotychczasowe wysiłki
czynników kościelnych (przede wszystkim jezuitów, ale nie tylko)
wsparły nader energicznie władze państwowe. Obydwaj partnerzy
akcji unijnej byli zresztą głęboko przekonani o tym, że tym razem
ich wysiłki zostaną ukoronowane sukcesem, a upoważniał ich do tego
fakt poparcia idei unii przez znaczną część prawosławnej
hierarchii kościelnej. Dała ona temu wyraz w piśmie z czerwca 1590
roku oświadczając, że chce przystąpić do Kościoła katolickiego.
List w tej sprawie podpisali biskupi Cyryl Terlecki, Gedeon Bał-
łaban, Leoncjusz Pełczyński i Dionizy Zbirujski. Tym samym więc
idea unii zyskała sojusznika, który - zdaniem polskich władz
kościelnych i państwowych — powinien przesądzić o sukcesie akcji.
Z tego też powodu, mimo bardzo mizernych sukcesów odnoszonych
przez prowadzoną od dłuższego już czasu propagandę katolicką i
mimo znikomej wręcz liczby ludności prawosławnej przekonanej do
idei unii (wyjątek stanowiły rody magnackie i bojarskie), w
Warszawie i Gnieźnie, i we wszystkich stolicach biskupich
Rzeczpospolitej powiało wręcz hurraoptymizmem.
Co jednak spowodowało, że większość biskupów prawosławnych zajęła
nagle tak zdecydowanie prounijną postawę? Zadecydowały o tym co
najmniej dwie przyczyny. O jednej z nich już wspominaliśmy
wielokrotnie. Biskupi prawosławni czuli się po prostu pokrzywdzeni
odsunięciem od udziału w życiu politycznym Rzeczpospolitej i mieli
nadzieję, że z chwilą połączenia obu Kościołów stan ten ulegnie
radykalnej zmianie. Oczywiście na ich korzyść!
Przyczyna druga wymaga nieco szerszego naświetlenia. Wspominaliśmy
poprzednio kilkakrotnie o złej kondycji Kościoła prawosławnego na
Ukrainie. O niskim poziomie jego kadr, o przypadkach, ponoć dość
licznych, zwykłego nieuctwa kleru, który dysponował jedynie
umiejętnością pisania i czytania i dość powierzchowną znajomością
liturgii. Obecnie czas wreszcie napisać również o zdrowych siłach
tkwiących w prawosławiu, zdolnych do podjęcia procesu naprawy
Kościoła. Skupiały się one przede wszystkim w organizacjach
ludności prawosławnej zwanych bractwami. Powstały one w XV wieku i
formalnie miały charakter związków religijnych, ale wpływ ludzi
świeckich na ich działalność był bardzo duży i systematycznie
wzrastał. Z biegiem czasu bractwa - właśnie pod wpływem
147

background image

ludzi świeckich - zaangażowały się w wiele różnych inicjatyw
zmierzających do podniesienia kultury i oświaty wśród świeckich i
duchownych wyznawców prawosławia. Starano się to osiągnąć różnymi
metodami przede wszystkim jednak poprzez zakładanie szkół, w
których kształcili się przyszli działacze świeccy i duchowni.
Konsekwencją wzrostu znaczenia bractw był ich stale rosnący wpływ
na obsadę stanowisk duchownych. Promowano oczywiście przede
wszystkim absolwentów szkół zakładanych przez bractwa. Ludzi
młodych, energicznych i wykształconych. Dobrze przygotowanych do
walki o naprawę Kościoła prawosławnego i do walki z ofensywą
Kościoła katolickiego.
Wśród bractw szerokością horyzontów i energią wyróżniały się
szczególnie dwa - lwowskie i wileńskie. Paradoksalnie jednak,
właśnie ich działalność (podobnie zresztąjak i pozostałych
organizacji tego typu) stała się przyczyną podjęcia przez biskupów
prawosławnych wspomnianych już radykalnych decyzji i o mało nie
spowodowała skutków wręcz przeciwnych do zamierzonych, czyli
likwidacji „błahoczestiwej" wiary. Dość szybko bowiem stała się
ona przysłowiową „solą w oku" biskupów prawosławnych. Przyczyny
konfliktów były różne, zazwyczaj jednak wynikały z faktu, że
biskupi chcieli podporządkować sobie wszystkie organizacje
religijne działające na terenie ich diecezji, bractwa samorządowe
zaś nie bardzo się na to godziły.
Sytuacja uległa zaostrzeniu po roku 1585, kiedy to patriarcha
antiocheński Joachim przy okazji wizyty w Polsce zreorganizował
bractwo lwowskie, a weszła w fazę otwartej wojny, gdy z kolei w
roku 1589 patriarcha Konstantynopola Jeremiasz podniósł je do
godności stauropigii, a więc związku religijnego niezależnego od
miejscowego biskupa. Decyzja ta wywołała niezadowolenie nie tylko
biskupa lwowskiego Gedeona Bałłabana, ale i pozostałych władyków,
którzy również mieli problemy z bractwami na swoim terenie i
którzy, zapewne słusznie, ze swego bardzo jednak partykularnego
punktu widzenia uważali, że wywyższenie bractwa lwowskiego to
wyraźna zachęta dla pozostałych organizacji świeckich i groźny
precedens na przyszłość.
Inicjatywa unijna biskupów prawosławnych spotkała się oczywiście z
przychylnym stanowiskiem władz państwa. Zygmunt III pismem z 1592
roku zapewnił ich o swym poparciu dla idei połączenia obu
Kościołów i obiecał obronę przed ewentualnymi represjami ze strony
patriarchy Konstantynopola. Dla zbuntowanych hierarchów była to
sprawa
148
ważna, ale zapewne równie istotna dla nich była zapowiedź
przyznania biskupom unickim tych samych praw i przywilejów, z
jakich korzystali biskupi obrządku rzymskiego. Składając tę
obietnicę król przekroczył swe kompetencje, gdyż decyzja w tej
materii należała do sejmu, którego o zdanie nikt nie pytał i który
w konsekwencji nigdy unitom takich praw nie nadał. Mimo to
obietnica królewska upewniła prawosławnych hierarchów
0 słuszności podjętej decyzji.

background image

Uprzedzając nieco bieg wypadków stwierdzić wypada, że mimo tak
wysokiej protekcji rzecz cała okazała się trudna do zrealizowania,
gdyż do walki z projektami unii ruszyły bractwa, a wraz z nimi
ogół ludności prawosławnej - mieszczaństwo, chłopi i ta część
szlachty, która pozostała wierna wierze przodków z potężnym
magnatem Konstantym Ostrogskim na czele. Można chyba zaryzykować
twierdzenie, że władze państwowe
1 kościelne (katolickie) popełniły podobny błąd jak w przypadku
polityki polonizacyjnej w stosunku do szlachty ukraińskiej.
Postawiono na elity zapominając o masach!
Początkowo jednak wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym
kierunku, gdyż mimo wrogiego stanowiska ogółu wiernych udało się
na stronę obozu prounijnego przeciągnąć następnych przedstawicieli
hierarchii prawosławnej - biskupów Michała Kopystyńskiego i
Hipacego Pocieja, a także metropolitę kijowskiego Michała Rogoża.
Ostatecznie w 1594 roku sprecyzowano warunki, na jakich biskupi
prawosławni godzili się zawrzeć unię. Oto one:
1. Zachowanie całej liturgii oraz sakramentów prawosławnych;
2. Dopuszczenie biskupów prawosławnych do senatu na równi z
biskupami katolickimi;
3. Zachowanie dotychczasowych praw i przywilejów prawosławnej
hierarchii kościelnej;
4. Zapewnienie obrony przed ewentualnymi konsekwencjami, które
zamierzałby wyciągnąć wobec odstępców patriarcha
konstantynopolitański44. W listopadzie 1595 roku dwaj biskupi,
Hipacy Pociej i Cyryl Terlecki,
udali się do Rzymu, gdzie specjalna komisja papieska rozpatrzyła,
a następnie zaakceptowała warunki, na jakich episkopat prawosławny
w Rzeczpospolitej godził się zawrzeć unię z Kościołem katolickim.
Zgodzono się nie tylko na odrębną liturgię, ale nawet na
zawieranie małżeństw przez
44 Z. W ó j c i k, Dzikie Pola w ogniu..., s. 65.
149
księży unickich. Widać z tego, jak bardzo Rzym był zainteresowany
w osiągnięciu zamierzonego celu. 23 grudnia 1595 roku nastąpił akt
uroczystego zaprzysiężenia unii w obecności papieża Klemensa VIII.
Obaj biskupi uniccy złożyli przysięgę na wierność papieżowi i
dokonali publicznego wyznania wiary katolickiej. Do kraju
powrócili w marcu 1596 roku przywożąc ze sobą błogosławieństwo
papieskie dla tych wyznawców prawosławia, którzy przystąpią do
unii oraz pismo papieskie adresowane do króla, senatorów i
metropolity M. Rogoży w sprawie ostatecznej realizacji dzieła
połączenia obu Kościołów. A także specjalne życzenie papieża, aby
akt unii poświadczył specjalny synod. Rozpoczął on obrady 6
października tegoż roku w Brześciu (stąd nazwa unii). Niestety,
wbrew intencjom twórców unii, w tym terminie w Brześciu odbyły się
w zasadzie dwa, przeciwstawne i wrogie sobie sobory - prounijny i
antyunijny.
Sobór zatwierdzający połączenie obu Kościołów obradował w cerkwi
św. Mikołaja. Brał w nim udział oczywiście cały optujący za unią
episkopat ruski z metropolitą kijowskim M. Rogozą, przedstawiciele

background image

rządu Rzeczpospolitej z kanclerzem wielkim litewskim Lwem Sapiehą
i wojewodą trockim księciem Mikołajem Krzysztofem Radziwiłłem na
czele oraz reprezentanci Kościoła katolickiego - biskup łucki
Bernard Maciejowski i arcybiskup lwowski Dymitr Solikowski. A
także czterech jezuitów, a wśród nich Piotr Skarga. Świadczy to
wymownie o tym, kto był awangardą Kościoła katolickiego w walce z
prawosławiem.
Sobór antyunijny, z natury rzeczy nielegalny, obradował w znacznie
skromniejszych warunkach w domu mieszkańca Brześcia, Rajskiego.
Czołową jego postacią był zdecydowany wróg unii książę Konstanty
Ostrog-ski. W obradach brali też udział dwaj biskupi prawosławni,
którzy w ostatniej dosłownie chwili przeszli z obozu zwolenników
unii do obozu ich przeciwników. Byli to: biskup lwowski G.
Bałłaban i przemyski M. Ko-pysteński. Tak więc ten, który
rozpoczął całą awanturę i był jednym z jej głównych sprawców,
teraz dość nieoczekiwanie przeszedł na drugą stronę barykady.
Oprócz tego w antyunijnym soborze wzięli udział reprezentanci
patriarchów Konstantynopola i Aleksandrii. A także liczni
przedstawiciele bractw, mnóstwo szlachty i duchowieństwa
prawosławnego.
Oba sobory podjęły stosowne uchwały. Oficjalny sobór 9
października ogłosił publicznie akt unii i pozbawił stanowisk
kościelnych wszystkich jej przeciwników. Sobór antyunijny z kolei
w tym samym dniu zaprotestował przeciw tej uchwale i uznał akt
połączenia Kościołów za nieważ-
150
ny. Równocześnie przedstawiciele obu patriarchów mianowali
tymczasowych administratorów Cerkwi w Polsce. O tym, że obłożono
się nawzajem klątwami nie warto nawet wspominać. Rzecz jednak w
tym, że moc prawną miały jedynie te decyzje, które sankcjonowała
Rzeczpospolita i jej władca, król Zygmunt III i jedynie one mogły
być w praktyce realizowane. A król oczywiście nader pośpiesznie
akceptował postanowienia soboru połączeniowego. Swoją rolę odegrał
również papież uznając klątwę rzuconą na zwolenników unii za
nieważną.
Wydawało się więc, że rzecz się dokonała i schizma w
Rzeczpospolitej uległa likwidacji. W sobotę 10 października przez
Brześć przemaszerował wspaniały, kapiący złotem orszak z
metropolitą Rogozą na czele, a następnie nastąpiło równie
uroczyste i ceremonialne ogłoszenie unii w świątyni św. Mikołaja.
Po nabożeństwie cała procesja udała się do kościoła Najświętszej
Marii Panny, gdzie zgodnie odśpiewano Te Deum Lauda-mus. W ten oto
sposób zaistniał akt, który, „inaczej niż obłędem nazwać nie
można"45. Nader słuszna ocena, pod którą można się podpisać, z tym
jednakże zastrzeżeniem, że należałoby ją rozszerzyć na całą
politykę państwa wobec Ukrainy i jej mieszkańców, a także Kozaków.
Skutki tego obłędu Rzeczpospolita i Ukraina miały odczuwać przez
wiele dziesięcioleci. Okazało się bowiem, że zwolenników
połączenia obu Kościołów na Ukrainie jest dosłownie jak na
lekarstwo i że rację miał K. Ostrogski twierdząc, że unia została
postanowiona w wąskim gronie hierarchów prawosławnych kierujących

background image

się przede wszystkim własnym interesem i nie liczących się
zupełnie ze zdaniem wyznawców prawosławia. Grunt, na którym ta
roślina miała wzrastać, okazał się więc nader jałowy. Nie oznacza
to oczywiście^ że nikt na Ukrainie nie poparł unii. W trudzie i
mozole zdobywano zwolenników, zwłaszcza na Białorusi, i szeregi
unitów stale rosły. Ale w stosunku do jej przeciwników było ich
jednak zbyt mało, o wiele za mało.
Wystarczająco jednak dużo, aby podzielić Ukrainę na dwa wrogie,
wręcz nienawistne sobie obozy, między którymi nie mogło dojść do
żadnego porozumienia, bo wieki XVI i XVII to okres w dziejach
Europy bardzo ideologiczny, bardzo religijny. Okres, w którym
spory religijne doprowadzały do wojen domowych, mordów i rzezi, a
wreszcie do wybuchu ogólnoeuropejskiego konfliktu.
45 P. J a s i e n i c a, Rzeczpospolita Obojga Narodów, cz. 1,
Warszawa 1982, s. 224.
151
Jest rzeczą oczywistą, że obie strony konfliktu szukały
sojuszników. Dla unitów były to władze Rzeczpospolitej. A dla ich
przeciwników zależny od Turków patriarchat Konstantynopola i, może
jeszcze bardziej wrogi w stosunku do Rzeczpospolitej, patriarchat
Moskwy. Po stokroć więc rację przyznać należy Feliksowi
Konecznemu, że unia, wbrew zamierzeniom jej twórców, stała się
pomostem nie między Rusią a Rzeczpospolitą, lecz między Rusią i
Moskwą.
Do kwestii tych, a zwłaszcza do dziejów walki o prawosławie na
Ukrainie będziemy mieli okazję powrócić jeszcze nieraz. Obecnie
natomiast pragnę zwrócić uwagę na nieco inny aspekt całej sprawy,
aspekt, dla którego przede wszystkim pozwoliłem sobie na tak
obszerną dygresję. Otóż po 10 października 1596 roku mamy na
Ukrainie i Białorusi do czynienia z przedziwną sytuacją. Powstał
bowiem, z jednej strony, Kościół unicki popierany przez państwo i
mający swoją hierarchię, ale bardzo niewielu wiernych, a z drugiej
- rzesze wiernych prawosławnych pozbawionych hierarchii
kościelnej. Bo wprawdzie Zygmunt III nie odważył się pozbawić
biskupów wiernych prawosławiu - Bałłabana i Kopesteńskiego - ich
godności kościelnych, ale w praktyce pozbawił możliwości działania
pozostawiając ich bez poparcia i opieki państwa. Można by rzec, że
zepchnął ich wręcz do podziemia. Jako jedyna bowiem legalna władza
kościelna na Ukrainie i Białorusi uznana została hierarchia
unicka.
Czyż można wyobrazić sobie bardziej paradoksalną sytuację, w
której z jednej strony mamy do czynienia z narodem pozbawionym
elit politycznych i duchowych, a z drugiej - z tymiż elitami
pozbawionymi oparcia i związku z narodem? Oto do czego
doprowadziła obłędna polityka państwa w stosunku do Ukrainy i
narodu ukraińskiego. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że
nie cała szlachta polska popierała dzieło unii, a nawet nie cały
episkopat. Część sejmików ziemskich próbowała brać w obronę
prawosławie i ostrzegała „przed zwaśnieniem między ludźmi greckiej
religii". Negatywne stanowisko w sprawie unii prezentowała
zwłaszcza szlachta wielkopolska, kaliska, jak również krakowska i

background image

to zarówno wyznania protestanckiego, jak i katolickiego. Niestety,
Warszawa była głucha na te głosy rozsądku. Podobnie jak i
większość stolic biskupich. Zwyciężyła opcja ideologiczna króla,
kanclerza Jana Zamojskiego, wspieranych wydatnie przez jezuitów,
jak również tych wszystkich działaczy politycznych, którzy być
może w mniejszym stopniu ulegali nastrojowi krucjaty religijnej,
ale którzy z kolei zupełnie naiwnie i bezpodstaw-
152
nie wierzyli, że połączenie Kościołów rozwiąże nabrzmiewające
problemy ukraińskie.
Unia brzeska bardzo szybko, praktycznie od początku, zaczęła
wydawać „zatrute" owoce. Przede wszystkim podzieliła ludność
prawosławną na dwa wrogie obozy. Po jednej stronie znaleźli się
uniccy hierarchowie oraz żywiołowo porzucająca prawosławie bogata
szlachta i magnaci, a po drugiej chłopstwo, mieszczaństwo i
drobniejsza szlachta. Między tymi obozami rozgorzała walka. Walka
nie tylko na publikacje i argumenty rzeczowe, ale również na
pięści i noże. Dosłownie. Do zaciętych walk dochodziło zwłaszcza w
obronie cerkwi prawosławnych przekształcanych na świątynie
unickie. Dochodziło nawet do zabójstw wysokich dostojników
unickich oraz duchownych prawosławnych, co jeszcze bardziej
zaogniało sytuację.
Jaką pozycję wobec tych wydarzeń zajęli Kozacy? Wspominaliśmy już
o tym, że Zaporożcy byli nader obojętni w sprawach religijnych. Na
Siczy bywały wprawdzie cerkwie. Kozacy obchodzili święta i
uczęszczali (czasami) na nabożeństwa. Zapewne też, choć raczej
rzadko, uczęszczali do spowiedzi. Ale nie byli nigdy przesadnie
religijni i nie interesowali się sprawami Kościoła. Nie ulegali
też wpływom duchowieństwa prawosławnego, a ich obrzędowość miała
wyraźnie świecki charakter. A mimo to w toczącej się walce
zdecydowanie stanęli po stronie prawosławia, dając do zrozumienia,
że mogą stanowić zbrojne ramię zepchniętej do podziemia cerkwi
prawosławnej. Z pierwszym przykładem czynnego zaangażowania się w
spory religijne po stronie prawosławia spotykamy się już w 1610
roku, kiedy to Kozacy groźbą siły powstrzymali unickiego biskupa
Hipacego Pocieja przed zbyt energicznym zajmowaniem kijowskich
cerkwi i majątków prawosławnych.
Jestem przekonany, że decyzja Kozaków opowiedzenia się po stronie
prawosławia podjęta została spontanicznie. W każdym razie na pewno
nie była to konsekwencja jakiegoś przedyskutowanego i
opracowanego, długodystansowego planu działania. Niemniej jednak
motywy postępowania wojska zaporoskiego były jasne i oczywiste.
Stając się obrońcami wiary „błahoczestiwej" Kozacy legalizowali
swoją pozycję liderów ludu ukraińskiego, również w stosunku do
tych grup, które dotąd nie darzyły ich zbyt wielką sympatią
uważając ich za wiecznych burzycieli porządku społecznego,
niezdolnych do realizacji jakiegokolwiek pozytywnego programu.
Niepoślednią rolę w podjęciu tej decyzji odegrała też zapewne
trady-
153
f

background image

n
cyjna, wówczas jeszcze w znacznym stopniu intuicyjna, wrogość do
szlacheckiej Rzeczpospolitej. Dzięki tej decyzji stawali się
poważną siłą polityczną, z którą musiały się liczyć wszystkie
strony konfliktu. Zyskiwali też poważnych sojuszników w postaci
wdzięcznego duchowieństwa prawosławnego nawołującego odtąd z ambon
cerkiewnych prawosławnych Rusinów do sojuszu z Zaporożcami.
Podobną rolę propagandową zaczęły też spełniać bardzo popularne na
Ukrainie bractwa, sławiące odtąd Kozaków w mowie i piśmie, również
i w wierszach.
Oczywiście Kozacy własnymi siłami nie mogli doprowadzić do zmiany
istniejącego stanu rzeczy i do przywrócenia zlikwidowanej
hierarchii prawosławnej. Prawosławie zaczęło więc szukać
gorączkowo sojuszników poza granicami państwa - w Moskwie i
Turcji, gdyż w obu tych państwach znajdowały się najwyższe władze
Kościoła prawosławnego —patriarchaty.
W tym miejscu wypada po raz kolejny przypomnieć fundamentalne -
odnoszące się również do stosunków społecznych - prawdy, że: po
pierwsze, natura nie toleruje próżni, a po drugie, problemy
wewnętrzne państwa, każdego państwa, w każdym czasie i w każdej
epoce, są przysłowiową wodą na młyn jego wrogów. W naszym
przypadku sprowadza się to do stwierdzenia, że Kościół prawosławny
nie mógł przetrwać i istnieć bez hierarchii, a więc usilnie zaczął
dążyć do jej odtworzenia; oczywiście znalazły się siły zewnętrzne
gotowe udzielić daleko idącej pomocy. W latach dwudziestych XVII
wieku państwem, które postanowiło zdyskontować błędy władz
Rzeczpospolitej, była przede wszystkim Turcja. Z wielu różnych
powodów, a zwłaszcza z powodu polityki mołdawskiej Zamojskiego
oraz dywersji lisowczyków w Siedmiogrodzie (uratowała ona, jak
wiemy, głównych w tym okresie wrogów Turcji - Habsburgów) znalazła
się ona wówczas w trwałym konflikcie z Rzeczpospolitą. Sytuacji
nie ułatwiały oczywiście napady kozackie i rabunki miast tureckich
z przedmieściami Stambułu włącznie. Wprawdzie dla potężnego
imperium otomań-skiego były one równie groźne jak ukąszenia komara
dla człowieka, ale wszyscy przecież pamiętamy, do jakiej
wściekłości może nas doprowadzić brzęczący i kłujący nas bezkarnie
w ciszy nocnej owad. Nic więc dziwnego, że cierpliwość władz
tureckich w końcu się wyczerpała i postanowiły one ukarać
„niewiernych giaurów". List sułtański do Zygmunta był pełen gróźb
i wręcz apokaliptycznych wizji. „Kraków twój bez wszelkiego
miłosierdzia wezmę, ziemię Twojąpodepczę, ukrzyżowanego Boga
Twego i wiarę wykorzenię [...] i poświęconych Twoich (kapłanów -
R. R.) końmi targać będę", pisał władca Turcji Osman II.
Losy wojny trudne są jednak do przewidzenia. Wiedział o tym
również młody i krwiożerczy sułtan, dlatego postanowiono w
Stambule zapewnić sobie pomoc, a w najgorszym przypadku
neutralność Moskwy. Rozejrzano się też za sprzymierzeńcami w
obozie wroga, czyli w Rzeczpospolitej i zwrócono uwagę na
prawosławie i na... „odwiecznych" wrogów - Kozaków. Oczywiście
władze tureckie nie mogły bezpośrednio rozmawiać ze
znienawidzonymi Zaporożcami. Przecież oficjalnym powodem

background image

zbliżającej się wojny była właśnie chęć ich ukarania i likwidacji.
Dlatego też wykonanie tego zadania, a ściślej mówiąc obu zadań,
powierzono patriarsze jerozolimskiemu Teofanesowi. W 1618 roku
udał się on do Moskwy. Oficjalnym powodem wizyty było wyświęcenie
metropolity Filareta, ojca nowego cara Michała Romanowa, na
patriarchę Moskwy. Faktycznym jednak celem było przeprowadzenie
rozmów z rządem rosyjskim i poznanie jego stanowiska wobec
zbliżającego się konfliktu.
Można być pewnym, że w Moskwie chętnie słuchano antypolskich
wystąpień Teofanesa, ale na otwarte opowiedzenie się po stronie
Turcji władze rosyjskie nie chciały i, prawdę mówiąc nie mogły,
się zdecydować. Przecież kończyła się właśnie przegrana w gruncie
rzeczy wojna z Rzeczpospolitą i obie strony były w trakcie
przygotowań do podpisania porozumienia rozęjmowego. Jak pamiętamy,
nastąpiło to ostatecznie 3 stycznia 1619 roku we wsi Deulino
(Dywilino). Turcja jednak mogła być pewna życzliwej neutralności
Rosji, czyli w tym wypadku osiągnięto plan minimum. Wobec tego
Teofanes przystąpił do realizacji drugiego zadania, a więc do
wykorzystania problemów wewnętrznych Rzeczpospolitej i do
powstrzymania Kozaków od udziału w zbliżającym się starciu.
Po raz pierwszy Teofanes zetknął się z Kozakami już w Moskwie,
gdzie w lutym i marcu 1620 roku bawiło poselstwo kozackie
kierowane przez Piotra Odyńca. Kozacy przekazali Rosjanom jeńców
tatarskich i wyrazili chęć przejścia na służbę rosyjską. Tym razem
jednak ich oferta nie została przyjęta zbyt entuzjastycznie. W
Moskwie jeszcze zbyt dobrze pamiętano „kozacką gospodarkę" w
okresie Wielkiej Smuty i nie chciano oficjalnie wiązać się z
niedawnymi wrogami. Przynajmniej na razie. Nie zmienia to jednak
faktu, że pobyt poselstwa kozackiego w bądź co bądź wrogim kraju,
w trakcie nie zakończonej jeszcze wojny, powinien dać wiele do
myślenia władzom Rzeczpospolitej. Nie bez znaczenia było również i
to, że
154
155
inicjatorem wysłania poselstwa był Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny,
dotąd tak uległy wobec władz Rzeczpospolitej. Były to widome i
oczywiste znaki dalszego emancypowania się Kozaczyzny, szukania
sprzymierzeńców, w kraju i za granicą, w walce o coraz wyraźniej
konkretyzujące się cele narodowe, polityczne i społeczne. A także
religijne. Oznacza to, że bezpowrotnie skończył się czas
żywiołowych zrywów kozackich, w których dominował interes prywatny
atamanów. Nie oznacza to oczywiście, że zmienił się aż tak bardzo
charakter organizacji kozackiej. Nadal było w niej dużo z
„piractwa" - skłonność do anarchii, awanturnictwa, również
politycznego, i - powiedzmy to otwarcie - do zwykłego bandytyzmu.
Coraz wyraźniej jednak zaczął zaznaczać się nurt nowy, nurt
świadomej walki o określone i zdefiniowane cele, wśród których na
plan pierwszy zaczął wybijać się cel religijny, walka o
przywrócenie praw Kościoła prawosławnego, o umożliwienie mu
normalnego funkcjonowania.

background image

Powróćmy jednak do wydarzeń związanych z osobą Teofanesa i ze
zbliżającą się milowymi krokami wojną polsko-turecką. Nie wiemy, o
czym rozmawiano w Moskwie. W każdym bądź razie musiało to być
spotkanie satysfakcjonujące dla obu stron, gdyż patriarcha
natychmiast po przybyciu na Ukrainę spotkał się z Sahajdacznym.
Głównym tematem rozmów była niewątpliwie sytuacja w Kościele
prawosławnym i udział Kozaków w jego odbudowie. Teofanes wytknął
Kozakom popełnione przez nich w trakcie wojen moskiewskich
zbrodnie na bratnim narodzie prawosławnym i przekonał
Sahajdacznego, że od tej chwili Kozacy powinni za swój główny cel
uznać odbudowę Cerkwi prawosławnej na Ukrainie i nie wchodzić w
żadne porozumienia z jej wrogami. A któż był głównym wrogiem
Cerkwi, jeśli nie unici i popierające ich państwo polskie?
Przez cały czas swego pobytu na Ukrainie patriarcha Jerozolimy
pozostawał pod opieką Zaporożców, którymi dowodził sam
Konaszewicz-Sahajdaczny. Dzięki temu Teofanes mógł w pełni, mimo
zasadzek przygotowanych przez unitów oraz przez hetmana
Żółkiewskiego, zrealizować cel swej wizyty duszpasterskiej. A był
on zakrojony bardzo szeroko. Teofanes objeżdżał kraj, wizytował
cerkwie i monastery, prowadził rozmowy z wybitnymi duchownymi i
świeckimi działaczami prawosławnymi. Głównym tematem tych rozmów
była oczywiście odbudowa prawosławnej hierarchii kościelnej. Było
to jednak zadanie bardzo niebezpieczne, gdyż oznaczało złamanie
istniejących wówczas w Rzeczpospolitej praw, co - w warunkach
zbliżającej się wojny z Turcją- mogło zakończyć się dla dostoj-
156
nego gościa nawet wyrokiem śmierci lub długoletniego więzienia.
Zwłaszcza że władze Rzeczpospolitej od dawna już patrzyły
niechętnym okiem na jego gorączkową aktywność i Żółkiewski
zamierzał, o czym wspominałem, aresztować go.
Nic więc dziwnego, że Teofanes długo zastanawiał się zanim
przystąpił do zrealizowania tej części swej misji, tj. do
wyświęcenia hierarchii prawosławnej. Tym bardziej, że w zasadzie
spełnił już cel drugi swej wizyty. Utrwalił wśród Kozaków
przekonanie o słuszności ich decyzji służenia prawosławiu i
odwiódł od myśli współdziałania z Rzeczpospolitą. Ostatecznie
jednak pod naciskiem Sahajdacznego, który z jednej strony
wypomniał patriarsze małoduszność a z drugiej - zagwarantował mu
pełne bezpieczeństwo, zdecydował się on wyświęcić metropolitę i
biskupów prawosławnych. Jak więc widzimy, rola hetmana kozackiego
nie ograniczyła się jedynie do dowodzenia strażą osobistą
patriarchy. Wręcz przeciwnie, można zaryzykować twierdzenie, że
był on jedną z pierwszoplanowych postaci dramatu. Uczestniczył w
większości rozmów dostojnego gościa z duchownymi prawosławnymi i
czołowymi działaczami świeckimi, a także w wizytacjach cerkwi i
monasterów. Brał też udział w nadawaniu praw stauropigii bractwom
prawosławnym, a wreszcie i w ceremonii wyświęcenia nowych biskupów
i metropolitów. Odbyła się ona w dniach 16-19 października w
cerkwi Bohojawlenija w Kijowie. Oczywiście w pełnej konspiracji.
Przy zamkniętych drzwiach i szczelnie zasłoniętych oknach oraz pod
osłoną wzmocnionych straży kozackich. Patriarcha wyświęcił wówczas

background image

dwóch metropolitów - kijowskiego i halickiego oraz sześciu
biskupów.
Po wskrzeszeniu metropolii prawosławnej Teofanes, ciągle w
towarzystwie Sahajdacznego, udał się w drogę powrotną, w stronę
granicy tureckiej. Pożegnanie odbyło się na rynku w Buszy.
Teofanes rozgrzeszył klęczących Kozaków z przewinień, jakie
popełnili walcząc z Moskwą, pobłogosławił ich i wezwał do
wierności religii prawosławnej. W ten oto sposób jeden z
najwyższych autorytetów Kościoła wschodniego nie tylko
przypieczętował sojusz Kozaków z Cerkwią, ale wyraźnie uznał ich
za reprezentantów ludu ukraińskiego.
Jakie były skutki tej bardzo kontrowersyjnej wizyty jednego z
najwyższych dostojników kościelnych? No cóż, nie ma co ukrywać, że
bardzo bolesne dla Rzeczpospolitej. Pierwszy z nich ujawnił się
natychmiast, jeszcze w czasie pobytu Teofanesa na Ukrainie. Otóż,
jak pamiętamy, we wrze-
157
śniu 1620 roku rozpoczęła się wojna polsko-turecka. Rzeczpospolita
tradycyjnie już wezwała na pomoc Kozaków, którzy tym razem jednak
nie przybyli do obozu koronnego (jeśli nie liczyć luźnych watah,
liczących łącznie najwyżej 2 tysiące ludzi). Tym samym więc misja
dywersyjna Teofanesa odniosła pełny sukces.
Nie należy wprawdzie pisząc o wydarzeniach historycznych snuć
rozważań na temat tego, „co by było, gdyby było", pozwólmy sobie
jednak tym razem na odstępstwo od tej zasady i powiedzmy wyraźnie,
że gdyby do obozu hetmana Żółkiewskiego przybył Konaszewicz,
przynajmniej z taką siłą, z jaką walczył przeciw Moskwie u boku
królewicza Władysława, to wynik starcia pod Cecorą byłby na pewno
inny. A tak ponieśliśmy jedną z najcięższych w naszych dziejach
klęskę. Zginął Żółkiewski, zginęła też lub dostała się do niewoli
większość żołnierzy i dowódców. Kraj stanął otworem dla zagonów
tatarskich. Dziesiątki i setki miejscowości stanęło w ogniu.
Tysiące ludzi poszło w jasyr. O stratach materialnych i
prestiżowych nie warto nawet wspominać.
Nie był to jednak jedyny skutek wizyty Teofanesa. Daleko
groźniejsze następstwa mogło przynieść i - powiedzmy to od razu -
przyniosło nielegalne wskrzeszenie prawosławnej hierarchii
kościelnej. Fakt ten postawił bowiem króla i sejm w sytuacji
bardzo trudnej, z której niełatwo było znaleźć dobre wyjście. Ale
Zygmunt III wybrał chyba w sumie najgorsze, uznał bowiem akt
wyświęcenia dokonany przez Teofanesa za nielegalny, a nowo
mianowanych władyków za wrogów majestatu. Wydano nawet nakaz
aresztowania metropolity Hioba Boreckiego zarzucając mu, że
przyjął stanowisko z rąk „agenta tureckiego". Podobne oskarżenie
wysunięto również w stosunku do innych hierarchów. Ale od wydania
edyktu i nakazów aresztowania do ich realizacji droga była daleka
i bardzo trudna, bo wszyscy prawosławni władycy pozostawali pod
opieką Kozaków. A tych mimo wszystko nieco się obawiano. Dał temu
wyraz Zygmunt III w liście pisanym w 1631 roku do wojewody
kijowskiego, w którym znalazło się wiele ostrzeżeń, aby przy
odbieraniu monasteru z rąk prawosławnych nie sprowokować starcia z

background image

Kozakami i nie doprowadzić „do poruszenia Kozaków i całej
Ukrainy".
Kozaków zresztą również bardzo potrzebowano, gdyż nadal trwała
wojna z Turcją. Jak zwykle okazało się, że uchwalone przez sejm
pod wpływem Cecory podatki są daleko niewystarczające (w założeniu
miały one dać skarbowi państwa około 5 milionów złotych, ale w
praktyce wpłynęło znacznie mniej, gdyż między innymi duchowieństwo
polskie uchyli -
158
ło się od obowiązku wpłacenia do skarbu podatku w wysokości 50%
rocznego dochodu) i Rzeczpospolita nie była w stanie wystawić
planowanej sześćdziesięciotysięcznej armii. Na pomoc państw
europejskich zajętych wyniszczającą i kosztowną wojną
trzydziestoletnią nie można było liczyć; jej udzielenia odmówił
nawet cesarz Rudolf II Habsburg. Sytuację uratować więc mogło
jedynie wsparcie Kozaków. Ale tym razem starszyzna kozacka
postawiła twarde warunki. Na naradzie z udziałem nowo mianowanych
biskupów postanowiono, że armia kozacka stawi się w obozie
koronnym jedynie wówczas, jeżeli król zatwierdzi wyświęconych
przez Teofanesa biskupów. Jeśli nie - na Ukrainie rozpocznie się
rzeź szlachty46. Z tą rezolucją Konaszewicz w towarzystwie biskupa
Kurcewicza udał się do Warszawy, a na Ukrainie w roli „harcownika"
pozostał ataman Boro-dawka, który nie omieszkał uzmysłowić władzom
Rzeczpospolitej, że zapowiedź buntu bynajmniej nie jest czczą
pogróżką. Znów na Ukrainie zapłonęły dwory szlacheckie i rozległ
się krzyk grabionych i mordowanych.
Doprawdy trudno Konaszewiczowi odmówić zręczności politycznej.
Działalność Borodawki wzmacniała bowiem znakomicie jego pozycję w
pertraktacjach, nie obciążając go bezpośrednio winą za popełniane
zbrodnie, gdyż powszechnie wiedziano, że Borodawka jest jego
rywalem i współzawodnikiem do objęcia władzy nad wojskiem
zaporoskim i działa na własną rękę.
Mimo to jednak rozpoczęte w lipcu 1621 roku rozmowy z
przedstawicielami władz Rzeczpospolitej były trudne i trwały aż
dwa tygodnie. Ostatecznie osiągnięto bardzo dziwny kompromis. Król
nie uznał wprawdzie de iure nowej hierarchii prawosławnej, ale
wstrzymał realizację swego edyktu i wydanych już na jego podstawie
nakazów aresztowania. Kozacy natomiast zobowiązali się do wzięcia
udziału w wojnie z Turcją, za co mieli otrzymać 40 tysięcy
złotych. Jednym słowem Zygmunt III „przymknął oko" na fakt
odtworzenia na Ukrainie struktury Kościoła prawosławnego w zamian
za pomoc kozacką w zbliżającym się starciu z Turcją. Powstała więc
w tym kraju przedziwna sytuacja, w której istniała i funkcjonowała
„podziemna", nielegalna z punktu widzenia prawa, a mimo to
tolerowana przez władze państwa prawosławna hierarchia kościelna.
Zapewne lepiej by było, gdyby Zygmunt w pełni uznał swój błąd i
zatwierdził istniejący stan rzeczy, no, ale cóż, pierwszy Waza na
tronie polskim
'W. To m k i e w i c z, Kozaczyzna ukrainna..., s. 37.
159

background image

na pewno nie był wybitnym mężem stanu i „plan błędów politycznych
wykonał znacznie ponad normę".
Być może zresztą w Warszawie w chwili zawierania umowy uważano to
rozwiązanie za sukces, ale tak naprawdę zwycięzcami w tej
rozgrywce zostali Kozacy i ich wódz Sahajdaczny udowadniając ponad
wszelką wątpliwość, że na Ukrainie nic nie może stać się bez ich
aprobaty. Nawiasem mówiąc, najgorzej na tym wyszedł „ten trzeci",
czyli Borodawka. Po zawarciu porozumienia przestał być już
potrzebny Konaszewiczowi, który po powrocie z Warszawy szybko się
z nim uporał. Po prostu, zwyczajem kozackim pojmał go i stracił.
To, co nastąpiło potem, zalicza się niewątpliwie do
najpiękniejszych kart wojska i polskiego, i kozackiego. Walcząc
przez sześć tygodni pod Chocimiem z przeważającymi siłami
tureckimi obie armie prześcigały się w waleczności i bohaterstwie,
a także (z drobnymi wyjątkami) w lojalności. Do historii przeszła
na przykład odpowiedź dana przez komisarzy polskich na tureckie
żądanie wydania Kozaków „Wzięliśmy ich (Kozaków — R. R.) na wiarę
swoją, którą gdybyśmy złamali, jakoż by nam i Turcy wierzyli?"47.
A także sceny kozackiego aplauzu dla wspaniałej postawy żołnierzy
koronnych. Ale były to tylko piękne chwile. Rzeczywistość, jaka po
nich nastąpiła, była już znacznie mniej podniosła.
Ostatecznie 9 października 1621 roku obie strony porozumiały się
na warunkach bardzo podobnych do tych, jakie ongi podpisał w Buszy
hetman Żółkiewski. Polacy zobowiązali się powstrzymywać Kozaków, a
Turcy - Tatarów. Prawdę mówiąc, porozumienie to można zaliczyć do
długiej listy traktatów, w których strony dają wyraz swym dobrym
chęciom (żeby nie rzec - marzeniom) i przyjmują na siebie
zobowiązania, których realizacja już w chwili podpisania stoi pod
poważnym znakiem zapytania.
Oczywiście Kozacy nie byli bynajmniej usatysfakcjonowani
porozumieniem chocimskim i postawili stronie polskiej własne
żądania. Dotyczyły one nie tylko wypłacenia podwyższonego do 100
tysięcy złotych żołdu i odrębnej zapłaty za udział w obronie
Chocimia, ale również „zachowania wolności dla prawosławia,
uposażenia szpitala dla kalekich żołnierzy, swobody zaciągania się
pod znaki innych władców chrześcijańskich, zgody na zamieszkanie w
dobrach prywatnych i królewskich bez
47 Tamże, s. 38.
160
konieczności wypełniania powinności poddańczych, opuszczenia
województwa kijowskiego przez wojska koronne, swobody dla
uprawiania rybołówstwa i myślistwa..."48.
Żądanie podwyższenia żołdu i dodatkowych gratyfikacji za udział w
wojnie jest oczywiste. Ostatecznie Kozacy krwawo sobie na nie
zapracowali odpierając bohatersko, wspólnie z żołnierzami
koronnymi, wiele szturmów i ponosząc przy tym wiele strat (ranny i
to wielokrotnie został przecież nawet sam Konaszewicz-
Sahajdaczny). Po tym, co pisaliśmy poprzednio o zaangażowaniu się
Kozaków w spory religijne na Ukrainie, nie powinna też dziwić
obrona religii prawosławnej. Ale pozostałe żądania? Można
zaryzykować twierdzenie, że był to już zarys programu politycznego

background image

zmierzającego do emancypacji kozaczyzny i autonomii Ukrainy. No bo
jak inaczej można rozumieć postulaty swobody w zawieraniu umów z
obcymi państwami i opuszczenia województwa kijowskiego przez
wojska koronne? Czyż trzeba dodawać, że w takim przypadku
województwo to siłą rzeczy stałoby się siedzibą wojska
zaporoskiego, jego - bez mała - państwem?
Petycja ta zapewne sprawiła niemiłe wrażenie w Warszawie, nie
wiemy jednak, czy zastanowiono się nad nią tak poważnie, jak na to
zasługiwała. Można się jednak domyślać, że nie, że zlekceważono
również i ten sygnał. Taki przynajmniej wniosek można wysnuć
analizując instrukcje, jakich Zygmunt III udzielił komisarzom
wysłanym na pertraktacje z Za-porożcami. Król mianowicie zgodził
się na wypłacenie żołdu w uzgodnionej poprzednio wysokości 40
tysięcy złotych (z możliwością, w razie trudności, podwyższenia go
do 60 tysięcy) oraz dodatkowego wynagrodzenia za udział w obronie
Chocimia. Zgodził się również na osiedlenie się Kozaków zarówno we
włościach prywatnych, jak i królewszczyznach, ale nie w zwartych
oddziałach, jak żądali Kozacy, a w małych grupkach, które winne
powrócić „na zwyczajne miejsca". Resztę kozackich żądań pominięto
milczeniem. Było to rozwiązanie bardzo w stylu „dojutrka", jak
nazywano czasami Zygmunta III. W polityce podejmowanie szybkich
decyzji nie zawsze się opłaca. Czasem lepiej rzecz odwlec,
poczekać aż opadną emocje i partner stanie się bardziej skłonny do
kompromisu. Tyle tylko, że nie może być to przysłowiowe „czekanie
na Godota". A z przebiegu dalszych wypadków wynika, że tak właśnie
było i w tym wypadku.
48 L. Podhorodecki,N. Raszba, Wojna chocimska 1621 r.,Kraków 1979,
s. 257.
161
Po przybyciu komisarzy na Ukrainę okazało się bowiem, że nie tylko
nie mają nic do zaofiarowania w sensie politycznym, ale że nie ma
również pieniędzy na zapłacenie zaległego żołdu. Znów więc
poselstwo kozackie udało się do Warszawy. Rozpoczęły się targi o
wysokość żołdu, o zgodę na rozlokowanie wojsk zaporoskich na
terenie województwa kijowskiego, o zalegalizowanie prawosławia
itd.
Pertraktacje utrudniła niezmiernie śmierć hetmana Konaszewicza-Sa-
hajdacznego. Kozaczyzna straciła swego autentycznego lidera, który
jej nie do końca jeszcze sprecyzowane nadzieje i marzenia potrafił
przekształcić w możliwy do realizacji program polityczny. Potrafił
też zmusić tę nadal bardzo anarchistyczną i rozwichrzoną
organizację do w miarę konsekwentnej jego realizacji. Można jednak
zaryzykować tezę, że dla Rzeczpospolitej była to strata jeszcze
bardziej bolesna. Odszedł bowiem realistycznie myślący partner
rozmów, na którego słowie i obietnicach można było polegać. No i,
co może nawet bardziej istotne, człowiek, który chociażby z racji
swego urodzenia i wychowania, na pewno nie należał do tak licznego
wśród Kozaków obozu antyszlacheckiego. Od tej chwili rozmowy stały
się trudniejsze, a wszelkie porozumienia mniej wiarygodne, gdyż
liczni atamani kozaccy „po staremu" byli skłonni działać na własną
rękę. Zwłaszcza, że bezpośrednio po śmierci Konaszewicza-

background image

Sahajdacz-nego nastąpił okres częstych zmian na stanowisku hetmana
zaporoskiego. Jego następcą został Olifer Gołub, przyjaciel i
bliski współpracownik zmarłego. Nie cieszył się jednak zbyt długo
tą funkcją, gdyż już w 1623 roku zrzucono go ze stanowiska i
wybrano Michała Doroszenkę, zaliczanego również do grona
zwolenników Sahajdacznego i reprezentującego zbliżoną opcję
polityczną. W październiku 1624 roku doszło do kolejnej zmiany
rządu i Doroszenkę zastąpił Kalenik, który buławę dzierżył do
stycznia 1625 roku, po czym, z nieznanych nam przyczyn, wybrano
ponownie Doroszenkę. W 1625 roku kolejna zmiana. Tym razem miejsce
Doroszen-ki zajął Pirski, aby po kilku miesiącach ustąpić miejsca
Markowi Żmajle. Prawdziwa karuzela zmian kadrowych, która
niezwykle utrudniała prowadzenie rozmów i zawieranie porozumień.
Prawdę mówiąc, zabrakło też płaszczyzny porozumienia! Z wypłatą
żołdu zwlekano bardzo długo, bo aż do maja 1622 roku. Nie
ustosunkowano się również do politycznych postulatów kozaczyzny,
gdyż sejm z 1623 roku idąc śladem króla odroczył debatę w tej
sprawie do następnej sesji, a więc praktycznie na dwa lata.
Zażądał natomiast bardzo stanow-
162
czo zredukowania wojska zaporoskiego do około 5 tysięcy żołnierzy
i wyprowadzenia go z województwa kijowskiego na Zaporoże. Reszta
Kozaków miała powrócić do miejsc swego zamieszkania i poddać się
władzy starostów lub panów feudalnych (w przypadku mieszkania w
dobrach prywatnych). W razie nie spełnienia tych żądań grożono
wysłaniem ekspedycji karnej. A więc znów znany aż do znudzenia
schemat - Kozacy przestali być potrzebni - Kozaków odesłano do
domu. Z tą jedynie różnicą, że tym razem łaskawie zgodzono się na
podwyższenie żołdu do 60 tysięcy złotych rocznie. Trudno to uznać
za wielką hojność, gdyż stawka na jednego Kozaka wynosiła zaledwie
kilkanaście złotych rocznie.
Czyż można więc się dziwić Kozakom, że ruszyli tradycyjnym
szlakiem na posiadłości tatarskie i tureckie? W roku 1623
zorganizowali oni dwie, niezbyt zresztą udane, wyprawy w okolice
Stambułu oraz wypad pod Perekop, skąd uprowadzili wielkie stada
bydła. Czajki kozackie pojawiły się pod Stambułem również w
czerwcu 1624 roku. Wyczyny te można podziwiać, można też opiewać
je w dumkach ukraińskich, nie wolno jednak zapominać, że mogły one
stać się przyczyną wznowienia działań wojennych ze strony Turcji,
a na to Rzeczpospolita nie mogła sobie pozwolić, bo Chocim mógł
się już nie powtórzyć. Zwłaszcza że nie było już Sahajdacznego i
nie można było mieć pewności, czy Kozacy zechcą wziąć udział w
walce, gdyż sytuacja na Ukrainie uległa dalszemu zaostrzeniu,
doszło bowiem do kolejnych, otwartych starć między unitami a
prawosławnymi. Po obu stronach padli zabici, nieraz bardzo
wysokiej rangi duchowni. Na przykład w listopadzie 1623 roku w
Witebsku zginął unicki biskup Józefat Kuncewicz. Coraz wyraźniej
widać było, że spory religijne rozpoczęte przez poronione dzieło
unii lubelskiej antagonizują ludność Kresów Wschodnich i mogą stać
się przyczyną ogólnego powstania, wręcz wojny domowej. Nikt też

background image

nie miał wątpliwości, jakie stanowisko w tym przypadku zajmą
Kozacy.
Na razie jednak Kozacy zajęli się inną sprawą, a mianowicie
ingerencją w wewnętrzne sprawy Tatarów, a konkretnie w spory
dynastyczne na Krymie. Doszło tam bowiem do walki o tron między
członkami rodu Gi-rejów. W roku 1624 Turcja niezadowolona z
polityki Mehmeda IV postanowiła zdetronizować go i osadzić na
tronie uległego Dżanibeg Gireja. Po stronie Mehmeda stanął jego
brat Szahin i... Kozacy. Oddziały kozackie zaatakowały z
powodzeniem Stambuł obrabowując (który to już raz?) przedmieścia
stolicy Turcji. Wzięły też udział w walkach z tureckimi jan-
163
czarami na Krymie walnie przyczyniając się do zwycięstwa
odniesionego przez Szahin Gireja nad tureckimi wojskami
ekspedycyjnymi pod dowództwem Redżeb-baszy. Tym razem działali oni
za wiedzą i zgodą oficjalnych przedstawicieli Rzeczpospolitej, a
mianowicie urzędującego na Ukrainie zastępcy hetmana, Stefana
Chmieleckiego. Sukcesy kozackie nie ograniczyły się do odparcia
tureckiego korpusu interwencyjnego. Udało im się bowiem zdobyć i
zburzyć turecką twierdzę Islam-Kermen nad dolnym Dnieprem. W
trakcie jednej z wypraw zginął niestety M. Doroszenko. Być może
źle się stało, że Rzeczpospolita nie zaangażowała się bardziej w
sprawy krymskie i nie udzieliła pomocy Kozakom. Był to bowiem
doskonały moment do rozwiązania problemu tatarskiego, do
podporządkowania sobie chanatu krymskiego gdyż, chan Mehmed IV
Girej, podobnie jak jego brat Szahin Girej byli skłonni w zamian
za pomoc wojskową złożyć Polsce hołd lenny. Za jednym zamachem
ustrzelono by w ten sposób dwie kaczki: po pierwsze, skończyłyby
się wreszcie niszczące najazdy tatarskie i Ukraina wreszcie
przestałaby płacić doroczny haracz krwi, a po drugie - pojawiłaby
się kolejna, doskonała szansa na rozwiązanie problemu kozackiego.
Nie wolno bowiem cały czas zapominać, że jedną z przyczyn, może w
tym czasie już nie najważniejszą, ale nadal istotną, istnienia i
rozwoju kozaczyzny było stale istniejące zagrożenie tatarskie.
Niestety, polityka religijno-dynastyczna Wazów wplątała nas w
niekończący się ciąg wojen szwedzkich, a jedna z nich toczyła się
właśnie w tym momencie i nie starczyło sił na prowadzenie bardziej
aktywnej polityki na południowo-wschodnich krańcach państwa.
Wynikiem braku silniejszego zaangażowania wojskowego na Krymie, a
bardziej konkretnie braku odpowiednich sił polskich na Ukrainie,
było również i to, że rozzuchwaleni bezkarnością Kozacy poszli o
jeden krok za daleko i w grudniu tegoż roku zawarli pakt o
nieagresji i wzajemnej pomocy z chanatem krymskim reprezentowanym
przez Szahin Gireja. Trudno za to winić tatarskiego księcia,
sprzymierzeńca szuka się tam, gdzie go można znaleźć. Ale ze
strony Kozaków był to krok oznaczający całkowite i formalne
wypowiedzenie posłuszeństwa władzom Rzeczpospolitej, bo —jak
pamiętamy - Kozakom zabroniono kategorycznie zawierania
jakichkolwiek porozumień z obcymi państwami.
Czyż można wyobrazić sobie wyraźniej sze podkreślenie własnej
niezawisłości? Już wkrótce jednak okazało się, że można. A stało

background image

się to przy okazji kolejnych zamieszek między unitami i
prawosławnymi, do których
164
doszło w styczniu 1625 roku w Kijowie z powodu zamykania przez
wójta kijowskiego Fiodora Chodykę i duchownego unickiego Iwana
Józefowi-cza cerkwi prawosławnych. Wójt miał za sobą autorytet
państwa, dekrety królewskie i niewielki oddziałek wojsk koronnych.
Prawosławni wezwali Kozaków, którzy przybyli w sile kilku tysięcy
ludzi i zrobili porządek. To znaczy nakazali otwarcie cerkwi, a
opornego wójta i duchownego zabili. Żołnierzy koronnych
aresztowano. Warto przy okazji zwrócić uwagę na to, że zachowanie
się Zaporożców miało charakter normalnego działania sił
porządkowych na terenie własnego państwa! Konstatacja ta pozwala,
jak sądzę, najlepiej zrozumieć jak daleką drogę przebyła i
Rzeczpospolita, i Ukraina, i kozaczyzna od czasów hetmana
Żółkiewskiego i powstania Nalewajki i Łobody, kiedy to mieszkańcy
tego samego Kijowa prosili wojska koronne o opiekę przed
zbliżającymi się powstańcami. Oto do czego doprowadziła, w tak
bardzo przecież krótkim czasie, przedziwna polityka społeczna i
religijna państwa.
Tego już jednak było i królowi, i sejmowi za wiele, a oliwy do
ognia dolało poselstwo episkopatu prawosławnego wysłane do Moskwy
ze skargą na prześladowania „błahoczestiwej wiary" i z prośbą o
pomoc i opieką. W Warszawie nie obawiano się oczywiście jakiejś
doraźnej interwencji, gdyż - po pierwsze - nie sprzyjała temu
sytuacja międzynarodowa, a po drugie - Rosja w gruncie rzeczy była
jeszcze za słaba, aby stawać ponownie w szranki rywalizacji z mimo
wszystko potężną Rzeczpospolitą. Zrozumiano jednak, że takie
poselstwo, takie kontakty z obcym mocarstwem to nie tylko
naruszenie, a - prawdę mówiąc - zlekceważenie podstawowych praw
państwa do monopolu w dziedzinie prowadzenia polityki
zagranicznej. To przede wszystkim groźny precedens i jeszcze
groźniejsze ostrzeżenie. Może nawet zrozumiano wreszcie, że unia -
zamiast związać Ukrainę i Białoruś z Rzeczpospolitą - zbudowała
złoty pomost między wrogą z wielu powodów Rosją a prawosławną
ludnością Rzeczpospolitej. Unia bowiem traktowana przez tę ludność
jako wyraz walki z prawosławiem spowodowała, że zaczęła ona szukać
zupełnie otwarcie opieki i pomocy wszędzie tam, gdzie mogła ją
znaleźć, a więc przede wszystkim w Rosji. No, bo gdzie mieli
zwracać się ze swymi problemami nielegalni de iure i jedynie
tolerowani na zasadzie „przymknięcia oka" biskupi prawosławni?
Wewnątrz kraju do Kozaków, a na zewnątrz do Moskwy! A to dawało
tejże Moskwie wygodny pretekst do ingerencji w dogodnym dla siebie
momencie w wewnętrzne sprawy Polski pod pozorem obrony praw
165
tejże ludności. Już nieodległy był czas, gdy Moskwa wykorzysta tę
daną jej gratis okazję i szansę.
Niestety, tak groźne ostrzeżenia nie wpłynęły na zmianę
nastawienia Rzeczpospolitej do problemu prawosławia i nie
spowodowały radykalnych zmian w polityce państwa. Nie
zalegalizowano przede wszystkim hierarchii prawosławnej i nie

background image

podjęto starań o podniesienie metropolii kijowskiej do godności
patriarchatu, a tylko to mogło zakończyć ten zupełnie niepotrzebny
i groźny konflikt i raz na zawsze uniezależnić polską Cerkiew od
wpływów obcych ośrodków.
Zamiast tego z Warszawy posypały się groźby i ostrzeżenia. W
pismach kierowanych do sejmików poinformowano „naród szlachecki",
że sytuacja na Ukrainie wymknęła się zupełnie spod kontroli. Że
Kozacy traktują Ukrainę jak państwo udzielne, zaprowadzają własne
porządki, zupełnie lekceważą decyzje władz i bezprawnie „znoszą
się" z ościennymi państwami. Bardzo ostro skrytykowano również
postępowanie biskupów prawosławnych. Zupełnie przy tym
zlekceważono te głosy członków establishmentu, jak chociażby Lwa
Sapiehy, które nawoływały do umiaru i ugody i przestrzegały kler
unicki przed stosowaniem ostrych metod walki z prawosławiem. „Na
gwałt - pisał on do biskupa Józefata Kuncewicza - nie można
odpowiadać gwałtem" i dodawał, jakże słusznie, że „przemocą długo
się nie rządzi". Przypomina mi to modne swego czasu w Polsce
powiedzenie, że „na bagnetach można się oprzeć, ale nie można na
nich długo siedzieć, bo się wbiją w..."
Niestety, tej prawdy nie zrozumiano w kołach rządowych podejmując
próbę odzyskania kontroli nad Ukrainą poprzez rokowania „z pozycji
siły". 20 lipca 1625 roku Zygmunt III przekazał komisarzom
wyznaczonym do prowadzenia rozmów z Kozakami instrukcję, w której
nakazywał im, aby:
a) zmusili Kozaków do przebywania jedynie w wyznaczonym im
miejscu;
b) nakazali im pełne podporządkowanie się jurysdykcji hetmańskiej
(wodniesieniu do rejestrowych) oraz władz miejscowych, tj.
starostów,
podstarościch itd.;
c) zabronili im mieszania się do spraw kościelnych; no i przede
wszystkim
d) aby kategorycznie zabronili im przyjmowania na Siczy zbiegów z
państw obcych i wchodzenia w jakiekolwiek kontakty z władzami
państw obcych bez zgody i upoważnienia króla.
Ten ostatni punkt wymaga krótkiego naświetlenia. Otóż, jak
pamiętamy, społeczność kozacka była zawsze społecznością
międzynarodową,
166
w której przeważał oczywiście żywioł miejscowy, czyli Rusini, ale
nie brakowało przedstawicieli innych nacji, nieraz bardzo
odległych od Ukrainy. W zasadzie nie przeszkadzało to władzom
Rzeczpospolitej, przynajmniej nigdy wyraźnie nie protestowały one
przeciw takim praktykom. Musimy zresztą mieć na uwadze, że w
tamtych czasach ludzie mogli znacznie łatwiej przenosić się z
jednego państwa do drugiego. Nie tylko jednostkom, ale nawet
całym, nieraz sporym grupom ludności, o czym świadczą chociażby
ruchy migracyjne francuskich hugenotów i nie tylko. Dlaczego więc
tym razem Zygmunt III wypowiedział się tak kategorycznie w tej
sprawie? Otóż bez wątpienia zdecydowała o tym sprawa Achiji,
kolejnego samozwańca i pretendenta do tronu, tyle tylko, że tym

background image

razem tureckiego. Podawał się on za syna sułtana Mahometa III i
Greczynki z cesarskiego rodu bizantyńskiego Komnenów. Achija
przybył na Ukrainę w 1624 roku, pozyskał sobie przychylność
metropolity prawosławnego Hioba Boreckiego i wraz z nim udał się
na Zaporoże. Kozacy obiecali poparcie, pomoc obiecał również
Szahin Girej mający nadzieję, że wystąpienie Achiji skomplikuje
sytuację Turcji, z którą, jak pamiętamy, Krym był wówczas w
zatargu. Wstrzemięźliwie do całej imprezy ustosunkowała się
natomiast Rosja. Posłom kozackim i wysłannikom Achiji
wytłumaczono, że wojska carskie nie będą mogły wziąć udziału w
wojnie z Turcją, gdyż nie uzyskają zgody Rzeczpospolitej na
przemarsz przez jej terytorium.
Afera Achiji ostatecznie „rozeszła się po kościach", ale dla
Warszawy, niewątpliwie uczulonej na „samozwańców", stanowiła ona
wyraźny i wystarczająco groźny sygnał, aby nakazać komisarzom
zajęcie się sprawą uchodźców politycznych.
Na pierwszy rzut oka instrukcje królewskie nie budzą większych
zastrzeżeń - no, może poza punktem dotyczącym zakazu mieszania się
Kozaków do sporów religijnych. Bo niby dlaczego nie? Nie chodzi
oczywiście o prawo do mordowania duchownych unickich, to
rzeczywiście była patologia i władza miała pełne prawo zająć w tym
względzie zdecydowane stanowisko. Ale generalny zakaz mieszania
się do spraw wiary? To była z kolei zupełna utopia, gdyż na
Ukrainie walka między unitami i dyz-unitami rozkręcała się na
dobre i pewnie nie było grupy społecznej, która nie brałaby w niej
udziału.
Jak wspomniałem, pozostałe polecenia nie budzą w zasadzie
zastrzeżeń, bo państwo miało zawsze i ma nadal charakter
organizacji nadrzędnej i nikt nie może tego faktu negować. Nikt,
żadna siła i żadna organiza-
167
cja nie może stać obok albo, co gorsza, ponad państwem i prawem
przez to państwo stanowionym. Można by wprawdzie do tego
rozumowania wprowadzić zastrzeżenie, że w XVII-wiecznej Polsce sił
takich de facto było wiele, że wielu magnatów uprawiało własną
politykę nie licząc się zupełnie z oficjalną linią polityki
państwowej, a także zupełnie bezkarnie przyjmowało obcych posłów i
wysyłało swoich. Własną politykę uprawiali wysocy dygnitarze
państwowi, a także i ci, którzy takich funkcji nie pełnili, ot,
chociażby sławny Jeremi Wiśniowiecki traktujący swe włości niemal
jak udzielne księstwo. Mówiło się nawet w ówczesnej Polsce
0 „państwie Zadnieprzańskim". Dla państwa, dla Rzeczpospolitej nie
było to wcale mniej szkodliwe, o czym świadczy historia Dymitrów
czy wreszcie, w nieodległej już przyszłości, postępowanie Janusza
Radziwiłła, który arbitralnie podjął decyzję o oderwaniu Litwy od
Korony i połączeniu jej ze Szwecją. Ale pozostawmy te kwestie na
uboczu i przyznajmy Zygmuntowi III w tym wypadku rację.
Przyznajmy, że miał prawo zakazać Kozakom stosowania tego rodzaju
praktyk. Tyle tylko, że w polityce same racje nie wystarczą.
Polityka jest sztuką rozsądnego kompromisu. Nakładając na Kozaków
tak poważne ograniczenia, trzeba było im coś dać w zamian. Spełnić

background image

przynajmniej część ich postulatów - zwłaszcza te, które nie
naruszały interesu państwa, a nawet zgadzały się z nim. Chodzi mi
konkretnie o zatwierdzenie formalne hierarchii. Wytrąciłoby to
skutecznie miecz z ręki Kozaków i odebrało Moskwie pretekst do
ingerencji w spory religijne na Ukrainie. Czasem warto dla
osiągnięcia wyższych celów przyznać się do błędu i postarać się
go, póki jeszcze czas, naprawić.
Należało również, jak sądzę, zastanowić się nad określeniem
pozycji Kozaków w ówczesnej strukturze społecznej. Ambicje
kozackie były przecież doskonale znane kierownikom ówczesnej nawy
państwowej. Uważny czytelnik może dojść do przekonania, że do
sprawy tej powracam zbyt często i przywiązuję do niej zbyt dużą
wagę. Otóż pragnę zapewnić, że była ona ważna, bardzo ważna, z
czego zresztą zdawano sobie w niektórych kołach doskonale sprawę.
Świadczy o tym chociażby przebieg rozmów komisarzy królewskich z
przedstawicielami społeczności kozackiej, kiedy to: „Daremnie
perswadowano wodzowi regestrowych (rejestrowych - R. R.) Żmajle,
że Kozakom dobrze się dzieje, bo mają dobra ziemskie
1 wszelką swobodę, tylko bez klejnotu szlacheckiego..."49 Kiedy to
wła-
' W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej..., t. 1, s. 240.
168
śnie o ten „klejnot", czyli o formalne, prawne określenie pozycji
społecznej Kozakom chodziło! Rzecz była nie tylko w ambicjach
(choć lekceważyć ambicji nigdy nie wolno), ale również w
likwidacji stanu niepewności, tymczasowości, który na dłuższą metę
jest zawsze męczący i powoduje niekorzystne z punktu widzenia
państwa zachowania. Kozacy doskonale przecież zdawali sobie sprawę
z tego, że dziś rzeczywiście posiadają majątki i swobody, ale
jutro, w zmienionej sytuacji, mogą je utracić, bo nie mają one
żadnego prawnego umocowania.
Nie zapominajmy zresztą, że kozaczyzna była bardzo, pod względem
majątkowym, rozwarstwiona. Cóż więc zamierzano dać czerni, od
której postawy w znacznej mierze zależał los wszelkich porozumień?
Wybiegając nieco wprzód można stwierdzić, że jeśli mieli oni (tj.
Kozacy) w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości, to rozwiali je
ciż sami komisarze, zamieszczając w ostatecznie podpisanej ugodzie
następujący passus: „W dobrach ziemskich i duchownych tym tylko
wolno mieszkać będzie, którzy będą Panom swym posłuszni, i których
oni cierpieć zechcą"50. Kozakom zapewne nie trzeba było tłumaczyć,
co to znaczy być „panom swym posłusznym".
Czyż więc można się dziwić, że Kozacy propozycje królewskie
zdecydowanie odrzucili? Zadanie okiełznania ich i zmuszenia do
posłuszeństwa powierzono hetmanowi wielkiemu koronnemu
Stanisławowi Koniec-polskiemu zwolennikowi „twardego kursu".
Dysponował on w końcowej fazie konfliktu armią liczącą około 17
tysięcy żołnierzy. Kozaków było zapewne nie więcej niż 20-25
tysięcy, gdyż znaczna ich część brała w tym czasie udział w
wyprawie na tureckie posiadłości. Tym razem jednak, odmiennie niż
w trakcie poprzednich „pertraktacji" prowadzonych jeszcze przez
Żółkiewskiego, nie wystarczyła sama demonstracja siły zbrojnej.

background image

Dufni w swą potęgę Kozacy nie chcieli rozmawiać. Doszło do starć
zbrojnych, w których generalnie górą były wojska koronne, choć na
plus Kozakom należy zapisać to, że mimo zaskoczenia żaden z ich
oddziałów nie dał się okrążyć i zniszczyć. Dotyczy to zwłaszcza
trzytysięcznego oddziału stacjonującego pod Kaniowem. Ścigany
zawzięcie przez pułk Od-rzywolskiego stoczył z nim walkę pod
Mosznami, a następnie wycofał się do Czerkas, gdzie połączył się
ze stacjonującym tam innym oddziałem liczącym około 2 tysiące. Po
połączeniu oddziały maszerowały dalej, od-
1 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 263.
169
pierając ataki goniących ich Polaków, aby wreszcie, pod koniec
października, połączyć się z nadciągającym z Siczy głównym
korpusem M. Żmaj-ły. Kozakom udało się więc przeprowadzić
koncentrację swych sił bez większych strat. Obóz swój założyli na
ruinach starego grodziska za Kry-łowem, nieopodal Dniepru. Jak już
wspomniałem, Kozaków było nieco więcej niż wojsk koronnych, które
jednak górowały nad nimi uzbrojeniem i dyscypliną.
Można też chyba zaryzykować twierdzenie, że Żmąjło nie dorównywał
Koniecpolskiemu w talentach wodzowskich. A zwłaszcza w dowodzeniu
dużymi, zwartymi masami wojska i w koordynacji działań różnych
rodzajów broni. Analizując działania wojsk zaporoskich, nawet w
okresie ich największego rozkwitu w okresie powstania B.
Chmielnickiego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dowódcy kozaccy
nie do końca sprawdzali się wówczas, gdy dochodziło do regularnych
bitew. Nawet wtedy, gdy dysponowali przewagą liczebną. Wynikało
to, jak sądzę, z faktu, że doświadczenie bojowe większość z nich
zdobywała przede wszystkim w chadz-kach na Krym i wybrzeża
tureckie, a więc w „małej wojnie", w której operowali stosunkowo
niewielkimi oddziałami osiągając sukces przede wszystkim dzięki
szybkości działania i umiejętności zastawiania skutecznych
pułapek. Dotrzeć jak najszybciej do upatrzonego celu. Przyczaić
się, a następnie błyskawicznie zaatakować wykorzystując element
zaskoczenia i paniki, dokonać rabunku, a następnie równie szybko
wycofać się i wrócić do rodzinnych pieleszy. Ta „piracka"
(określenie to, mimo wszelkich zmian, jakie zaszły w postawie
kozaczyzny, nadal uporczywie kojarzy mi się z Zaporożcami) taktyka
doskonale sprawdzała się również w starciach z lotnymi czambułami
tatarskimi stosującymi bardzo podobne metody walki. Bardzo często
okazywała się jednak niewystarczająca w starciu z regularnymi
wojskami koronnymi. Pod tym względem generałowie polscy, mający
doświadczenie w dowodzeniu dużymi zgrupowaniami, zaznajomieni -
zarówno teoretycznie, jak i praktycznie z zasadami obowiązującej
wówczas taktyki - górowali nad atamanami i hetmanami kozackimi.
Nie wolno też zapominać o tym, że dla Rzeczpospolitej był to okres
„urodzaju", jeśli chodzi o wybitne talenty wojskowe. Wystarczy
wymienić takie nazwiska, jak Jan Zamojski, Karol Chodkiewicz,
Stanisław Żółkiewski, Władysław IV czy właśnie Stanisław
Koniecpolski. Walczyli oni na wielu różnych frontach, z różnymi
przeciwnikami, dzięki temu potrafili wzbogacić tradycyjną taktykę
stosowaną przez wojska Rzeczpo-

background image

170
spolitej o nowe sposoby wojowania przejęte od swych przeciwników.
Do tych spraw, a zwłaszcza do taktyki stosowanej przez obu
przeciwników -Kozaków i wojska koronne - pozwolę sobie powrócić
jeszcze nieraz, zwłaszcza w związku z wielkimi powstaniami
kozackimi, których epoka dopiero się zaczynała.
26 października St. Koniecpolski wyraził zgodę na rozpoczęcie
rokowań. Do obozu kozackiego udali się jego wysłannicy - Stefan
Niemirycz i Filon - wioząc z sobą instrukcję królewską, a także
oświadczenie hetmana zawierające między innymi żądanie spalenia
czajek kozackich, wydania tych atamanów, którzy dowodzili
nielegalnymi wyprawami na Krym i Turcję, a także wszelkiej
korespondencji, nazwijmy to, dyplomatycznej, z obcymi państwami.
Nakazywał również zmniejszenie rejestru do stanu sprzed wyprawy
chocimskiej i opuszczenie bezprawnie zajętych królewszczyzn. W
zamian obiecywał wypłacenie Kozakom żołdu w wysokości uzgodnionej
pod Chocimiem. Przyjęcie przez Kozaków tej propozycji oznaczało
pełne podporządkowanie się regułom narzuconym przez państwo za
wątpliwej jakości korzyść materialną. Trudno oczywiście dziwić
się, że państwo usiłowało wtłoczyć Kozaków w pewne ramy prawne i
zlikwidować ich samowolę (a przynajmniej ograniczyć jądo jakiegoś
rozsądnego minimum). Z drugiej jednak strony, zastanawia i dziwi
przywiązanie tychże władz do stosowania tych samych, niezmiennych
i jak wykazała długoletnia praktyka, zupełnie nieskutecznych
metod. Do zawierania kolejnych porozumień, które niczego nie
rozwiązywały i były łamane zanim jeszcze zdążył wyschnąć atrament
na dokumencie. Kto jak kto, ale właśnie Koniecpolski, jak mało kto
znający sytuację na Ukrainie, powinien zdawać sobie sprawę z
konieczności poszukiwań innych rozwiązań usuwających trwale
przyczynę konfliktu, a nie jego objawy. Przede wszystkim powinien
sobie zdawać sprawę z tego, że wszelkie próby wtłoczenia Kozaków
siłą w ramy ówczesnego porządku feudalnego na pozycji najniższej,
czyli chłopów pańszczyźnianych są z góry skazane na niepowodzenie.
Sprawy zaszły już za daleko. Kozaczyzna stała się zbyt silna, zbyt
mocno powiązana z ludem ukraińskim, a Rzeczpospolita nie
dysponowała odpowiednią, stałą siłą zbrojną. Stosując metody
siłowe można było co najwyżej Zaporożców „przyduszać", ale
opierając się na wielu doświadczeniach można było mieć pewność, że
przyduszeni, nawet bardzo, i tak w pewnym momencie się odrodzą i
znów wszystko zacznie się od nowa. Był więc to środek bardzo
kosztowny i bardzo nieskuteczny. Prawdziwe wyrzucanie pieniędzy
przez okno.
171
Poza tym, jak wspomniałem już poprzednio, Kozacy byli potrzebni.
0 tym również Koniecpołski winien był pamiętać. Pozwolę sobie w
tym miejscu przypomnieć stary dowcip z czasów „realnego
socjalizmu". Otóż na pytanie, czy komunizm powinien dążyć do
likwidacji kapitalizmu, padała wówczas odpowiedź, że oczywiście
nie, bo skąd byśmy brali pożyczki i kupowali zboże? Otóż dowcip
ten można dopasować do Kozaków w tym sensie, że na pytanie, czy
Rzeczpospolita powinna dążyć do likwidacji kozaczyzny również

background image

powinna paść odpowiedź negatywna, bo do kogo zwracano by się o
pomoc w momencie niebezpieczeństwa? Powstał więc prawdziwy węzeł
gordyj ski, który można było rozwiązać j edynie poprzez rzetelne
rokowania i wypracowanie rozwiązań możliwych do przyjęcia
1 satysfakcjonujących obie strony. Byłyby one zapewne i
długotrwałe, i bardzo trudne, ale - moim zdaniem - innej już
wówczas drogi nie było. Niestety, instrukcje, w jakie wyposażono
komisarzy królewskich i z którymi udali się oni do obozu Żmajły
nie stanowiły podstawy do takich rokowań.
Jak można się było spodziewać, rada kozacka odrzuciła warunki
polskie i wysunęła z kolei własne żądania, wśród których na
pierwszym miejscu postawiono uznanie hierarchii prawosławnej i
zaprzestanie prześladowań wyznawców tej wiary. Na tym rokowania
zakończono i po zatrzymaniu posłów kozackich w obozie koronnym
przystąpiono w dniu 29 października do szturmu na obóz Żmajły.
Jazda polska tradycyjnie spędziła Kozaków z pola, a następnie
przystąpiono do oblężenia taboru i systematycznego ostrzału
artyleryjskiego. Podobno zarówno Koniecpołski, jak i wojewoda
kijowski Tomasz Zamojski brali w nim osobisty udział celując z
armat, a nawet własnoręcznie zapalając lonty. W. Serczyk nazywa to
zabawą. Ale jeśli tak, jeśli obaj dowódcy traktowali
uczestniczenie w walce artyleryjskiej jako swoistą rozrywkę, to
wypada dodać, że była to nader niebezpieczna rozrywka, coś na
kształt rosyjskiej ruletki, bo baterie polskie musiały przecież
znajdować się w zasięgu armat taborowych, a puszkarze kozaccy
słynęli z celności swych strzałów. Trudno mi też uwierzyć, że
dowódcy polscy lekceważyli Kozaków, których wartość bojowa była
szeroko znana. Mieli zresztą okazję zapoznać się z nią osobiście w
obozie pod Chocimiem.
W nocy i następnego dnia kontynuowano ostrzał przygotowując
równocześnie szturm generalny. Zaporożcy próbowali zakłócić je
organizując wypady. Nie przyniosły one jednak sukcesów, gdyż
straże w obozie polskim nie dawały się zaskoczyć. Nie powiodła się
również próba przeprawienia się przez Dniepr. Pozostawała więc
jedynie walka.
172
Aby zyskać na czasie i zająć lepsze pozycje Żmajło postanowił
przenieść obóz na uroczysko Niedźwiedzie Łozy na brzegu jeziora
Kriukowo. Doszło tu do zaciętych walk niezbyt korzystnych dla
strony polskiej. Dwa kolejne szturmy zostały krwawo odparte, a
straty w wojskach koronnych były tak duże, że komisarze królewscy
zaczęli nalegać na Koniecpolskie-go, aby wznowił rokowania.
Również sytuacja Kozaków była nie najlepsza. Wprawdzie odparli
ataki, ale otoczeni przez wojska polskie w dość odległym punkcie
Ukrainy nie mieli właściwie pola manewru. Musieli więc liczyć się
z regularnym oblężeniem, które w tej sytuacji musiało zakończyć
się w końcu ich klęską. Zresztą oni również ponieśli znaczne
straty w ludziach i sprzęcie. Byli więc również skłonni do rozmów.
Rozpoczął je wysłany przez Koniecpolskiego strażnik koronny Chmie-
lecki. Żądał on od Kozaków przyjęcia wszystkich warunków
postawionych uprzednio przez hetmana, grożąc w razie dalszego

background image

oporu nie tylko zniszczeniem obozu, ale także represjami w
stosunku do rodzin buntowników oraz konfiskatą ich majętności.
Poselstwo kozackie przybyło do obozu koronnego w dniu 3 listopada
przywożąc z sobą odpowiedź wojska zaporoskiego, która również nie
różniła się w podstawowych punktach od stanowiska wyrażonego przez
Kozaków w dniu 29 października. Obie strony nie zmieniły więc w
zasadzie stanowisk, ale stało się jasne, że tym razem musi dojść
do porozumienia, gdyż kontynuowanie działań było niekorzystne
zarówno dla Polaków, jak i dla Zaporożców. W toku pertraktacji
komisarze królewscy nieco złagodzili swe stanowisko wyrażając
zgodę na podwyższenie rejestru kozackiego do 5 tysięcy oraz na
wypłacenie oddzielnego żołdu starszyźnie (oprócz proponowanych
uprzednio 50 tysięcy złotych dla całego wojska).
Ostatecznie, po trzech dniach trudnych i burzliwych rozmów
podpisano w dniu 6 listopada kolejną ugodę, która przeszła do
historii pod nazwą ugody kurukowskiej. Rzeczpospolita ogłaszała
amnestię dla uczestników nielegalnych chadzek oraz sprawców
wszelkiego rodzaju napaści, zbrodni i zamieszek na terenie
Ukrainy. W zamian za to podwyższono rejestr do 6 tysięcy (Kozakom
więc udało się „wytargować" następny tysiąc) ludzi, którym raz do
roku, na „dzień świętego Ilji Ruskiego" miano wypłacać 60 tysięcy
złotych. Wolno im było również uprawiać handel, łowić ryby i
polować.
173
Wspomniany żołd nie obejmował wynagrodzenia starszyzny, które
ustalono osobno. Nie było ono również zbyt wysokie, gdyż na
przykład hetman kozacki miał otrzymywać 600 złotych rocznie. Dość
skomplikowanie wyglądała sprawa wyboru tegoż „starszego". Kozacy
żądali, aby przyznano im prawo jego wyboru. Z kolei król pragnął,
aby był to ktoś mianowany przez hetmana wielkiego koronnego.
Ostatecznie wybrano kompromisową formułę - kandydat wybrany przez
radę wojska zaporoskiego musiał zostać zatwierdzony przez hetmana.
W zamian za to Kozacy po raz kolejny zobowiązywali się nie
urządzać wypadów na ziemie tatarskie i tureckie, spalić wszystkie
posiadane czółna, nie wchodzić w kontakty z żadnymi obcymi
państwami, a także nie ingerować w sprawy sporów religijnych na
Ukrainie. Nakazano im mieszkać na Zaporożu i bronić przepraw przez
Dniepr. Kompromisowo w pewnym sensie rozstrzygnięto kwestię
jurysdykcji nad Kozakami postanawiając, że „sprawiedliwość zaś
każdemu ukrzywdzonemu od nich (tj. wśród Kozaków -i?. R.) przez
atamana i starszych ich, przy obecności podstarościów, wedle prawa
opisanego pospolitego czyniona być ma".
Wszystkie te postanowienia dotyczyły Kozaków rejestrowych. A co z
resztą? Przecież wszystkich członków bractwa było co najmniej 40
tysięcy, a niektórzy badacze sądzą nawet, że więcej, że ich liczba
w tym czasie dochodziła już do 45 tysięcy. Tym samym więc poza
rejestrem pozostawało 34-39 tysięcy ludzi. Liczba na owe czasy
ogromna. Ugoda kurukowska uznała ich za ludzi wolnych (tzw.
wypisowych) i nakazała im mieszkać w królewszczyznach, ale
zabroniła łączyć się w oddziały. Mogli też pozostać w swych
dotychczasowych siedzibach, w dobrach prywatnych i duchownych pod

background image

warunkiem uzyskania zgody ze strony właścicieli dóbr. Oznaczało to
utratę wolności i stanie się chłopami pańszczyźnianymi („będą
panom swym posłuszni"). Było to oczywiście rozwiązanie dla Kozaków
nie do przyjęcia. Pragnąc zachować wolność osobistą i uniknąć
drastycznej degradacji społecznej musieli sprzedać, najczęściej za
bezcen, posiadany w dobrach prywatnych dobytek i przenieść się do
królewszczyzn, gdzie z kolei stawali się poddanymi starostów. Tak
źle i tak niedobrze. Nic więc dziwnego, że „wypisowi" czuli się
skrzywdzeni postanowieniami ugody kurukowskiej. Doprowadzając do
jej podpisania stworzono więc ogromną grupę ludzi niezadowolonych,
właściwie bez perspektyw, łatwo więc podatnych na każdy apel do
nieposłuszeństwa, na każde wezwanie do buntu.
174
Oceniając postanowienia ugody kurukowskiej łatwo dojść do wniosku,
że oznaczała ona prawie zupełną kapitulację Kozaków, gdyż nie
udało im się przeforsować żadnego z żywotnych dla siebie
postulatów. Nie załatwiono przecież legalizacji hierarchii
prawosławnej, nie określono w sposób formalny i prawny społecznego
statusu Kozaków, wręcz przeciwnie, ogromną ich masę pozostawiono
praktycznie poza nawiasem, na dziwnej i dalece nie
satysfakcjonującej pozycji ludzi pozornie wolnych, ale nie
należących do żadnego z ówczesnych stanów. W dodatku poddano ich
jurysdykcji starostów, przed czym się tak bardzo i tak długo
bronili i co już samo w sobie miało stać się źródłem wielu
konfliktów. Można oczywiście podziwiać Koniecpolskiego za jego
umiejętność prowadzenia negocjacji, osiągnął bowiem na drodze
dyplomatycznej to, czego nie udało mu się osiągnąć w starciu
militarnym, tyle tylko, że nie o to w tym przypadku chodziło.
Dlatego też trudno jest mi się zgodzić z tymi historykami, którzy
twierdzą, że ugoda kurukowska była korzystna dla Rzeczpospolitej.
W moim przekonaniu bowiem tylko te ugody są korzystne, które
zadowalają obie strony. Oczywiście nie w pełni, bo każda ugoda
jest kompromisem, musi być to jednak kompromis zabezpieczający
przynajmniej podstawowe interesy obu stron. W przeciwnym razie
żywot ich jest krótki. Na pełny dyktat można sobie pozwolić
jedynie w przypadku zupełnego rozgromienia przeciwnika. Ale nawet
wówczas, jeśli ocenia się sprawę z perspektywy czasu, trzeba
zaproponować rozwiązania satysfakcjonujące, gdyż w przeciwnym
razie należy się liczyć z koniecznością utrzymywania spokoju
społecznego za pomocą siły zbrojnej, a to i kosztowne, i w
praktyce nieskuteczne. Chyba że się zakłada zupełną likwidację nie
tyle problemu, co samego przeciwnika. Ale przecież w roku 1625 nie
doszło do rozgromienia Kozaków, a o ich likwidacji można było
tylko marzyć. „Gadzina" została tylko „lekko przyduszona", w sumie
w o wiele mniejszym stopniu niż w czasie powstania Nalewajki i
Łobody. A to mogło oznaczać jedynie to, że żywot ugody
kurukowskiej będzie na pewno krótki. Dlatego też śmiem twierdzić,
że była to ugoda niedobra zarówno dla Rzeczpospolitej, jak i dla
Kozaków, nie rozwiązywała bowiem problemu kozackiego i nie
zapewniała spokoju na Ukrainie. Można więc zaryzykować tezę, że po
raz kolejny wyrzucono pieniądze „w błoto", mobilizując wszystkie

background image

siły, jakimi rozporządzała Rzeczpospolita, aby otrzymać
rozstrzygnięcie, które... niczego nie rozstrzygało!
175
4.2.4. Hetman kozacki Taras Fedorowicz
„Swawoleństwo ukrainne, stęskniwszy sobie porządku... rzuciło się
wprzódy na starszego, wojsku zaporoskiemu od Jego Królewskiej
Mości podanego, potem i na inszych w wierze, cnocie, w
posłuszeństwie Jego Królewskiej Mości Kozaków trwających, a nadto
i na żołnierzy Jego Królewskiej i z nimi ścierać się poczyna,
gwoli czemu, aby się taka swawola pokarała... ruszam się zaraz z
wojskami tymi, które po zadzie stanowiska swoje miały"51. Tak
brzmiały słowa uniwersału wydanego w dniu 7 kwietnia 1630 roku
przez hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniec-polskiego, w
którym informował on szlachtę województwa wołyńskiego, że skończył
się czas pokoju na Ukrainie i że przystępuje do tłumienia
kolejnego powstania kozackiego.
Ale, prawdę mówiąc, sytuacja na Ukrainie daleka była od normalnej
już dawno, praktycznie od zawarcia umowy kurukowskiej. Dopóki
stacjonowały tam wojska koronne nie dochodziło wprawdzie do
otwartych wystąpień, ale 40 tysięcy „wypiszczyków" od samego
początku nie rezygnowało z walki o swoje prawa. Wbrew
postanowieniom ugody gromadzili się na Zaporożu, odbywając
zakazane rady czerniackie i wysyłając poselstwa do hetmana i do
króla. Żądano przede wszystkim powiększenia rejestru, wypłaty
zaległego żołdu, dodatkowych pieniędzy na broń i amunicję i
odszkodowań za zniszczone w czasie ostatniej kampanii majątki. A
także oczywiście zatwierdzenia przez króla istniejącej dotąd
nielegalnie hierarchii prawosławnej.
Od bardziej zdecydowanych wystąpień masy kozackie powstrzymywała
nie tylko obecność wojsk polskich - które już w sierpniu 1626 roku
zostały przerzucone do Prus, gdzie rozpoczęła się właśnie kolejna
wojna ze Szwecją- ale również autorytet „starszego" kozackiego
Michała Do-roszenki. Należał on, jak wiemy, do kontynuatorów
polityki Sahajdaczne-go i szukał porozumienia z Rzeczpospolitą
starając się w miarę możliwości wykonywać postanowienia ugody
kurukowskiej. Dał temu wyraz w 1626 roku, gdy zdecydowanie
sprzeciwił się planom kolejnej wyprawy na Morze Czarne i nakazał
spalenie przygotowanych już czajek. A także wówczas, gdy jesienią
tegoż roku walnie przyczynił się do odparcia silnej wyprawy
tatarskiej na Ukrainę. Tatarzy rozłożyli się wówczas koszem
51 Cyt. za W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 304. 176
w okolicy Białej Cerkwi, a ich zagony szeroko rozlały się po kraju
zagarniając tysiące ludzi. W październiku uderzył na nich
pozostawiony na Ukrainie liczący 2 tysiące żołnierzy oddział
wojska koronnego pod wodzą strażnika koronnego Chmieleckiego,
wspomagany przez Kozaków Doroszenki. Klęska Tatarów była zupełna,
a ich straty wyniosły ponoć ponad 10 tysięcy ordyńców.
Niemniej jednak sytuacja na Ukrainie komplikowała się coraz
bardziej. „Bezrobotni" Kozacy nie ograniczali się do wysyłania
poselstw do króla i formowania skarg na szlachtę ukraińską, ale
ponownie wdali się w spory dynastyczne na Krymie i udzielili

background image

poparcia życzliwemu Polsce Szahin Girejowi, tym razem za wiedzą
władz państwa52. W 1628 roku w trakcie jednej z wypraw zginął
Doroszenko, a to wpłynęło destabilizująco na układ stosunków na
Ukrainie i wśród Kozaków. Wyrazem tego były problemy z obsadzeniem
stanowiska hetmana kozackiego. Został nim początkowo Mozernica,
potem Hryćko Czarny, a wreszcie Iwan Sulima. Wszyscy oni nie
dorównywali ani talentem, ani też doświadczeniem i autorytetem M.
Doroszence. Najwięcej jednak szczęścia miał H. Czarny, który w
1629 roku został zatwierdzony przez władze Rzeczpospolitej na
stanowisku „starszego" rejestru kozackiego. Polecono mu
równocześnie strzec granic Polski przed Tatarami i powstrzymywać
wyprawy Zaporożców na Krym.
Jak widać Rzeczpospolita konsekwentnie starała się realizować
politykę „wbijania klina" między uprzywilejowaną grupę Kozaków
rejestrowych a „wypiszczyków". Trudno oczywiście tego rodzaju
politykę uznać za oryginalną. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że
była ona również bardzo mało skuteczna. Po prostu rejestrowych
było zbyt mało, aby mogli oni, bez wsparcia wojsk koronnych,
utrzymać w ryzach 40 tysięcy pozostających poza rejestrem Kozaków.
W dodatku ich „starszy", czyli H. Czarny nie cieszył się
autorytetem wśród Zaporożców (obarczano go winą za niepowodzenia
jednej z wypraw kozackich na Krym) i miał niewielki wpływ na
poczynania „bezrobotnych" członków bractwa. Można zresztą wątpić,
czy w przypadku starcia z Zaporożcami mógł być absolutnie pewny
lojalności swych podkomendnych. Część z nich (podobno około
trzystu) brała przecież aktywny udział w nielegalnych wyprawach.
Toteż chadzki na Krym nie ustawały, a dowodzili nimi kolejno Iwan
Sulima, Taras Fedoro-
!W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej, t. 1, s. 240.
177
wicz i Lewko Iwanowicz. Rejestrowi pod wodzą H. Czarnego raczej
nie starali się im przeciwdziałać. Uczestniczyli natomiast, i to z
powodzeniem, w odpieraniu częstych ataków czambułów tatarskich. W
sierpniu na przykład, wspólnie z oddziałem Stefana Chmieleckiego
udało im się rozbić czambuły Dewlet Gireja i wyzwolić wiele
tysięcy jeńców.
Można więc uważać, że na przełomie lat 1628—29 na Ukrainie panował
spokój, w tym sensie, że nie dochodziło do wyraźniej szych
wystąpień antypolskich, ale trudno też mówić o przestrzeganiu
postanowień ugody kurukowskiej. Kozacy nadal tworzyli zwarte
oddziały na Zaporożu i zupełnie nie uznawali „starszych"
narzuconych im przez władze. Zdecydowanie też popierali
prawosławny Kościół i jego biskupów nie uznawanych nadal i
konsekwentnie przez państwo. Rzeczpospolita nie ingerowała w te
sprawy, gdyż po prostu nie miała sił na walkę na dwa fronty. Poza
tym sama nie była bez winy, ponieważ jak zwykle, władze złamały
narzuconą przez siebie ugodę werbując w roku 1627 dodatkowy
dwustutysięczny oddział kozacki dla potrzeb wojny w Prusach.
Oczywiście istniejący wśród Kozaków system dwuwładzy - z jednej
strony Hryćko ze swoimi rejestrowymi, a z drugiej kolejni hetmani
wojska zaporoskiego nie uznający żadnej władzy nad sobą - a także

background image

ciągłe spory i starcia między unitami i prawosławnymi, wywoływały
stan napięcia i niepewności, ale, jak już powiedziałem, do
poważniejszych incydentów nie dochodziło.
Stan ten uległ jednak radykalnej zmianie pod koniec 1629 roku.
Skończyła się wojna szwedzka i na Ukrainę powrócili najpierw
zwerbowani w 1627 roku Kozacy, a w ślad za nimi wojska koronne.
Zarówno jedni, jak i drudzy byli rozgoryczeni i rozżaleni z powodu
nie wypłacenia im należnego żołdu.
Dalszy rozwój wydarzeń przedstawia się jednak dość niejasno.
Podobno żołnierze koronni rzucili się na domy nierej estrowych
Kozaków dopuszczając się grabieży, gwałtów i morderstw. Tak
przynajmniej twierdzili sami Kozacy. W relacji Koniecpolskiego
wygląda to inaczej. Podobno wydał on zdecydowane rozkazy
zabraniające żołnierzom atakowania ludności cywilnej, w tym
zwłaszcza rodzin kozackich. Trudno oczywiście hetmanowi zarzucać
kłamstwo, wydaje się jednak, że i Kozacy mieli trochę racji.
Zapewne stało się tak, jak często w tamtych czasach bywało, po
prostu niekarni, nie opłaceni żołnierze swą frustrację wyładowali
na cywilach. Wniosek ten wydaje się potwierdzać reakcja mieszczan
kor-
178
suńskich, o czym za chwilę. Nie sądzę jednak, aby była to
zamierzona akcja skierowana przeciw Kozakom, raczej skłonny jestem
uważać, że ich rodzinom dostało się niejako „przy okazji".
Niewykluczone zresztą, że rozkaz hetmański chronił jedynie rodziny
rejestrowych, a o „wypisz-czykach" zapomniano. W każdym razie
temperatura stosunków społecznych na Ukrainie podniosła się co
najmniej o kilka stopni. Ale do stanu wrzenia było jeszcze
stosunkowo daleko.
Niestety, oliwy do ognia dolał H. Czarny. Powrót wojsk koronnych
na Ukrainę wyraźnie pobudził jego energię i przywrócił wiarę we
własne siły, toteż w listopadzie wystosował do Zaporożców bardzo
ostre w tonie pismo, żądając aby podporządkowali się oni
bezwarunkowo postanowieniom umowy kurukowskiej, no i naturalnie
jego władzy. Równocześnie też dokonał rewizji rejestru i skreślił
z niego owych trzystu Kozaków, którzy w okresie poprzednim okazali
się nieposłuszni i brali udział w wyprawach organizowanych przez
hetmanów zaporoskich. Tego Zaporożcom było już za wiele. W
odpowiedzi oświadczyli, że nie uznają Czarnego za swego dowódcę,
gdyż jest on tylko „starszym na włościach" i nie mają zamiaru
podporządkowywać się niczyim rozkazom. Było to wyraźne zerwanie
ugody kurukowskiej i zapowiedź kolejnego buntu.
Równocześnie, prawdopodobnie w styczniu 1630 roku, rada kozacka
pozbawiła stanowiska hetmana Lewko Iwanowicza i ponownie oddała
buławę Tarasowi Fedorowieżowi. Trudno dziś powiedzieć, czym ta
zmiana była podyktowana. Być może prezentował on bardziej
zdecydowane stanowisko wobec Czarnego i popierającego go hetmana
Koniecpolskiego? A może obradujący w radzie Kozacy doszli do
wniosku, że Taras góruje swymi talentami nad poprzednikiem? Jest
to zresztą mniej istotny problem. Ważne jest to, że Taras
Fedorowicz okazał się człowiekiem podstępnym i pozbawionym

background image

skrupułów. W styczniu Zaporoże nieoczekiwanie oświadczyło, że
uznaje władzę Czarnego i że zbiegli Kozacy postanawiają powrócić
do swych miejsc zamieszkania i poddać się postanowieniom ugody
kurukowskiej. Hryćko, którego znany badacz stosunków ukraińskich,
W. Tomkiewicz, nazywa „człowiekiem prostym" (jeśli przez słowo
„prosty" rozumie — naiwny, to bez wątpienia ma rację), bez żadnych
zastrzeżeń uwierzył w dobrą wolę swych współbraci i spokojnie
czekał na ich powrót z Zaporoża. W rezultacie doczekał się
podjazdu, który pod-kradł się pod jego kwaterę, porwał i zawiózł
do Tarasa Fedorowicza. Ten bez zbędnych ceregieli wydał na niego
wyrok i polecił natychmiastowe
179
jego wykonanie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyż w
dziejach kozaczyzny wielu atamanów i hetmanów kozackich traciło
stanowiska wraz z życiem, gdyby nie fakt, że nieszczęsnego Hryćkę
przed śmiercią storturowano obcinając mu wśród prześmiechów i
naigrywań ręce. Tego raczej poprzednio nie bywało! Zapewne
świadczy to o frustracji Zaporoż-ców, o ich nienawiści do
Rzeczpospolitej, a konkretniej do prób narzucenia im dyktatu ze
strony władz państwa. Nienawiści, którą przelali na człowieka,
który - ich zdaniem - zdradził interesy bractwa i próbował
wprowadzać w życie postanowienia ugody kurukowskiej.
Wspominam o tym dlatego, że - moim zdaniem - nie ma sensu stawiać
pytania, pojawiającego się w różnych opracowaniach poświęconych
powstaniu Tarasa Fedorowicza (między innymi w pracach Z. Wójcika i
opracowaniu W. Tomkiewicza pt. Powstanie kozackie w r. 1630), czy
po egzekucji Hryćki Kozacy zamierzali podjąć otwartą walkę z
Polakami, czy też powrócić na Zaporoże. Pierwszy zresztą
wypowiedział się w tej kwestii St. Koniecpolski, który opowiedział
się po stronie tej drugiej koncepcji i twierdził, że Kozacy po
dokonaniu egzekucji zamierzali powrócić na Zaporoże. Winą za to,
że tak się nie stało, obarczał prawosławnych cywilnych i
duchownych twierdząc, że to oni podburzyli i zachęcili Zaporoż-ców
do dalszej walki. Otóż sądzę, że nie miał on racji. De facto
Kozacy wystąpili przeciw Rzeczpospolitej już znacznie wcześniej
systematycznie łamiąc postanowienia ugody kurukowskiej. De iure
dokonali tego mordując uznanego przez Rzeczpospolitą przywódcę
Kozaków rejestrowych. Zapewne też po zabójstwie „starszego"
rejestrowych nie powróciliby spokojnie na Ukrainę, nawet gdyby nie
dotarła do nich propaganda religijna.
Nie twierdzę oczywiście, że działacze prawosławni, zarówno
duchowni, jak i świeccy nie mieli wpływu na ich postawę. Wręcz
przeciwnie. Jestem przekonany, że był on ogromny i że
systematycznie dolewali oni oliwy do ognia. Nieszczęsna unia
brzeska wciąż jątrzyła i zaogniała sytuację. Pod koniec 1629 roku
odbył się przecież we Lwowie kolejny synod kościelny, na którym
podjęto, nieudaną zupełnie, próbę pogodzenia obu wyznań, a w
którym udział wzięli liczni unici i nieliczni dyzunici. Sporo
czasu poświęcono wówczas próbom zdyskredytowania znanego z
antypolskiego nastawienia patriarchy konstantynopolitańskiego
Cyryla Luka-risa, oskarżając go o to, że jest kryptokalwinem. Nie

background image

wiem, czy owo pomówienie było oparte na prawdzie, nie ulega
natomiast wątpliwości, że
\
patriarcha ten brał dość czynny udział w montowaniu ligi
antypolskiej, w której utworzeniu zainteresowane były państwa
sojuszu antyhabsbur-skiego, a więc Szwecja, protestanckie kraje
niemieckie, no i oczywiście... katolicka Francja. Nie zapominajmy,
że trwał wciąż konflikt ogólnoeuropejski zwany wojną
trzydziestoletnią. Polska Zygmunta III oficjalnie nie brała w nim
udziału (choć de facto wspomniana przed chwilą wojna szwedzka była
słusznie uważana za część zmagań europejskich). Niemniej uważana
była, nie bez racji zresztą, za wiernego sprzymierzeńca
Habsburgów. W związku z tym powstał wspomniany projekt ligi
antypolskiej, do której zamierzono wciągnąć również prawosławie i
Kozaków. Można być pewnym, że nawoływania te spotkały się z
życzliwym przyjęciem środowisk prawosławnych, zwłaszcza mnichów z
klasztorów zadnieprzań-skich utrzymujących stały kontakt z
moskiewską metropolią. Do zaciętych przeciwników unii należał
zwłaszcza ich władyka Izajasz Kopiński. Wykorzystali oni powrót
żołnierzy koronnych na Ukrainę do rozpowszechniania wielce
alarmistycznych wieści jakoby sejm polski uchwalił wytępienie
wszystkich Kozaków, zniszczenie wiary prawosławnej i zaprowadzenie
siłą na terenie całego państwa jednej „wiary rzymskiej".
Twierdzono również, że władze zabraniały odprawiania nabożeństw
prawosławnych.
Adresatem tej propagandy - powiedzmy od razu - opierającej się na
wyssanych z palca wiadomościach — byli przede wszystkim Kozacy,
„naturalni obrońcy prawdziwej wiary", no i tzw. czerń ukraińska.
Zapewne też wywarła ona na nich odpowiednie wrażenie! Jednak
powtarzam to jeszcze raz, nie sądzę, aby miała ona decydujące
znaczenie. Wręcz przeciwnie, jestem przekonany, że o powstaniu
Tarasa Fedorowicza zadecydowały przede wszystkim kwestie
ekonomiczne i polityczne, a konkretnie nieodparta konieczność
obalenia wiążącej ręce Kozakom ugody kurukowskiej. Argumentacja
religijna miała jedynie dodać powagi całemu ruchowi. Dzięki niej
powstańcy zdobywali sojuszników wśród kleru i ludu ukraińskiego i
usprawiedliwiali w oczach opinii publicznej swe postępki. Kozacy
do spraw wiary i religii mieli zawsze bardzo pragmatyczny
stosunek.
Powróćmy jednak do głównego wątku wydarzeń. Śmierć przywódcy
Kozaków rejestrowych zrobiła wręcz piorunujące wrażenie na
podwładnych. Część z nich uciekła i ukryła się („jedni w lasy,
drudzy w pola uchodzili"). Część przeszła na stronę Zaporożców
Tarasa. Stosunkowo spora grupa, bo około 2 tysiące, poszukała
schronienia w obozie wojsk koron-
180
181
nych w okolicy Korsunia. Nie było to zbyt silne zgrupowanie, gdyż
liczyło około 12 chorągwi jazdy (liczebność chorągwi jazdy
polskiego autoramentu wahała się od 60 do 200 ludzi), a w dodatku
pozbawione było dowódcy i wyższych oficerów, którzy po wojnie

background image

szwedzkiej opuścili szeregi, aby w zaciszu domowym odpocząć, no i,
przede wszystkim, rozliczyć wydatki związane z tą kampanią.
Taras zażądał od wojska wydania starszyzny wojsk rejestrowych,
która schroniła się w obozie pod Korsuniem, opuszczenia terenu
„swobód" kozackich i wycofania się poza linię Białej Cerkwi. Znów
więc pojawia się teza o istnieniu „terenów kozackich", na których
wojsko koronne nie powinno stacjonować.
Żołnierze koronni mimo trudnej sytuacji odrzucili ultimatum - za
co im chwała- i pod wodzą rotmistrza Sierakowskiego rozpoczęli
przygotowania do obrony. W odpowiedzi Taras podszedł pod Korsuń i
mimo trwających wówczas obchodów święta Zwiastowania rozpoczął
atak. Moim zdaniem świadczy to dość wymownie o prawdziwym stosunku
Zaporoż-ców do spraw wiary, choć, z drugiej strony, mogli być
pewni rozgrzeszenia ze strony „spolegliwego" i wyrozumiałego dla
kozackich grzechów duchowieństwa prawosławnego. Wszak była to
walka w obronie prawdziwej wiary, a wówczas nie takie przewiny się
wybacza.
Pierwsze starcie skończyło się klęską wojsk koronnych. Trudno się
zresztą temu dziwić. Kozacy rejestrowi okazali się nader zawodnym
sprzymierzeńcem i z chwilą podejścia pod Korsuń oddziałów Tarasa
Fedorowicza zaczęli wymykać się z obozu i przechodzić na stronę
napastnika. Można z tego faktu wysnuć wniosek, że tak naprawdę w
konflikcie z Zaporożca-mi wierna Rzeczpospolitej była jedynie
starszyzna rejestrowych, a szeregowi i Tarasowa czerń łatwo
znajdowali wspólny język.
Na klęskę oddziałów polskich wpływ miała również postawa mieszczan
korsuńskich, którzy w trakcie starcia zaczęli żołnierzy polskich
„z okien, z tyłu psować". Tego było już za wiele i oddziały
koronne w popłochu opuściły Korsuń pozostawiając w obozie prawie
wszystkie zapasy, a także własne mienie. 4 kwietnia 1630 roku
Taras Fedorowicz wkroczył do Korsunia i zajął się systematycznym
rabunkiem. Nie tylko zresztą obozu wojskowego, ale również i
siedzib szlacheckich. A łup był niemały, gdyż jak wynika z
późniejszych relacji w jednym tylko dworze podsta-rościego
korsuńskiego zrabowano mienie wartości kilkudziesięciu tysięcy
złotych! Pomoc mieszczan korsuńskich spowodowana została zapew-
182
ne przede wszystkim krzywdami, jakich doznali od stacjonujących
żołnierzy. No cóż, podkreślam to jeszcze raz, takie to były czasy.
Żołnierze potrafili być bardzo „ciężcy" dla ludności, zwłaszcza
jeśli stacjonowali na jednym miejscu przez dłuższy czas, no i
jeśli w dodatku nie było na miejscu dowódcy cieszącego się
odpowiednim autorytetem, który potrafiłby ująć ich w karby
dyscypliny. A nie zapominajmy, że były to oddziały świeżo przybyłe
po kampanii pruskiej, nie opłacone, rozgoryczone i praktycznie
pozbawione środków do życia.
Można też być pewnym, że na postawę mieszczan korsuńskich niemały
wpływ miała wspomniana już propaganda szerzona przez duchownych
prawosławnych, według których armia koronna wzmocniona pospolitym
ruszeniem szlacheckim miała rozprawić się ostatecznie i z
Kozakami, i z Cerkwią prawosławną. Argumenty te mogły sprawić

background image

silne wrażenie na ludności cywilnej i skłonić ją do współdziałania
z Zaporożcami. Nieszczęsne dzieło unii brzeskiej coraz bardziej
antagonizowało sytuację na Ukrainie i powodowało wzrost nastrojów
antykatolickich i antypolskich. Sojusz Kozaków z narodem
ukraińskim, zarysowujący się już wprawdzie w czasach pierwszych
powstań kozackich, teraz zdecydowanie umocnił się.
Pierwsze informacje o powstaniu Tarasa Fedorowicza hetman St. Ko-
niecpolski otrzymał już 31 marca 1630 roku. Sytuacja, w jakiej się
znalazł, była doprawdy nie do pozazdroszczenia. Krym i Stambuł
groziły wojną w rewanżu za poprzednie napady kozackie. Oznaczało
to w praktyce konieczność prowadzenia walki na dwa fronty.
Niewykluczona była również interwencja Rosji, do której Kozacy
zwrócili się z prośbą o pomoc. Władze Rzeczpospolitej były
świadome tego, że Moskwie ciążył rozejm deuliński i bardzo chciała
zmienić niekorzystne dla niej rozstrzygnięcia. Konflikt na
Ukrainie mógł więc być uznany w Rosji za sprzyjający moment do
rozpoczęcia kolejnej wojny z Rzeczpospolitą. Zwłaszcza gdyby walki
na Ukrainie potrwały dłużej i spowodowały zaangażowanie większych
sił koronnych.
Nastroju hetmana nie poprawiała również sytuacja w armii.
Nieopłacone wojsko upominało się o zaległy żołd i groziło
konfederacją. Koniec-polski próbował powstrzymać swych podwładnych
przed podjęciem tej specyficznej dla Polski XVII-wiecznej formy
strajku żołnierskiego i właśnie wybierał się do Lwowa na spotkanie
z delegatami żołnierskimi.
Przyznać trzeba, że w tej arcytrudnej sytuacji hetman wykazał się
ogromną energią i szybkością działania. Przed spodziewanym
najazdem tatarskim
183
zabezpieczył się pozostawiając część wojska na Podolu, a baszów
tureckich powstrzymał od wojny tłumacząc im, że w ich interesie
leży, aby nie przeszkadzać Polsce w ukaraniu Kozaków. Uporawszy
się z tym, w dniu 7 kwietnia hetman wydał uniwersał do szlachty
wołyńskiej, w którym zapowiadał ukaranie Kozaków i wzywał ją (tj.
szlachtę) do gromadzenia się w obozie koronnym, aby „ten zapał
krwią chłopstwa tego ugasić".
Hetmanowi udało się również chwilowo zażegnać konflikt w armii i
uzyskać od żołnierzy przyrzeczenie, że poczekają na żołd do 19
kwietnia, ale nastroje w wojsku były nadal złe i w każdej chwili
groziły wybuchem otwartego konfliktu. Zwłaszcza że pieniędzy nie
było i nikt nie wiedział kiedy nadejdą.
Nie mogąc natychmiast wyruszyć w pole, hetman powierzył dowództwo
nad znajdującymi się na Ukrainie oddziałami koronnymi najpierw
strażnikowi koronnemu Samuelowi Łaszczowi, a następnie
kasztelanowi kamienieckiemu Stanisławowi Potockiemu. Sam pozostał
jeszcze przez pewien czas w Barze, czekając na rezultat swych
zabiegów dyplomatycznych. Wówczas też przyjął poselstwo kozackie,
które zażądało wydania zdrajców, tj. wiernych Polsce Kozaków
rejestrowych i zniesienia postanowień ugody kurukowskiej.
Koniecpolski odrzucił obydwa żądania, a samych posłów zatrzymał.

background image

W tym czasie bunt na Ukrainie rozszerzał się i krzepł. Już w
pierwszych dniach kwietnia armia Tarasa powiększyła się do około
40 tysięcy Kozaków i czerni ukraińskiej. Ukraina stanęła znów w
ogniu. Kozacy i wspomagający ich chłopi mordowali szlachtę i
rodziny wiernych rządowi Kozaków rejestrowych, palili dwory i
wsie. Nie ustępowały im w tym wojska polskie. Na przykład strażnik
koronny Samuel Łaszcz na czele swych prywatnych oddziałów wyciął w
pień mieszkańców Łysianki.
Pokonane pod Korsuniem oddziały koronne cofały się na Kijów, ale w
Rzyszczewie nad Dnieprem dogonił ich wspomniany S. Łaszcz i
przekazał im rozkaz hetmana, aby zatrzymali się i zaczekali na
jego przybycie. Koniecpolski jednakże zaabsorbowany problemami
opóźniał swe przybycie (z Baru wyruszył dopiero 17 kwietnia),
prędzej więc w okolice Rzysz-czewa nadciągnął potężny tabor
kozacki. Doszło do starcia, w którym pozbawione piechoty oraz
armat wojska koronne zostały pokonane i zmuszone do odwrotu.
Maszerowały trasą na Wasilków-Kijów w ciągłych walkach z goniącymi
ich aż do Chambikowa Kozakami. Po zbliżeniu się do Chambikowa
Taras przerwał pogoń i ruszył na wschód, w kierunku
184
przeprawy pod Perejasławiem. Teraz role się odwróciły i wojsko
koronne, nad którym komendę objął Stanisław Potocki, ruszyło w
pościg za taborem kozackim. Ostatecznie Kozacy przeprawili się na
lewy brzeg Dniepru, a wojska koronne zatrzymały się na prawym,
zakładając obóz obok miasteczka Stajki i wystawiając od strony
rzeki i przeprawy szaniec ochronny. Szaniec ten, obsadzony
ochotnikami, zaatakowali w nocy Kozacy, ponieśli jednak porażkę
tracąc podobno aż kilka tysięcy ludzi. Można mieć wprawdzie
wątpliwości co do wielkości strat kozackich, bo tendencja do
przesady w relacjonowaniu strat nieprzyjaciela i niedoszaco-wania
strat własnych jest stara jak świat, ale fakt, że oddziały Tarasa
poniosły pod Stajkami pierwszą większą porażkę w tej wojnie nie
ulega raczej wątpliwości. Kozacy wycofali się na lewy brzeg i
odeszli do obozu pod Perejasławiem, a w ślad za nimi przeprawiły
się przez Dniepr wojska Potockiego.
Pod koniec kwietnia 1630 roku hetman Stanisław Potocki przybył do
Kijowa z zamiarem przeprawy przez Dniepr. Na miejscu przekonał
się, że po drugiej stronie stoją silne oddziały kozackie.
Hetmanowi brakowało piechoty oraz ciężkich dział (pozostały we
Lwowie z powodu braku wystarczającej liczby zaprzęgów). W dodatku
wojsko nadal buntowało się z powodu niezapłaconego żołdu. Mimo to
zdecydował się na przeprawę, która odbyła się „nie bez ciężkości i
nie małego krwie rozlania"53. 14 maja doszło wreszcie do
połączenia z oddziałami Potockiego.
Jakimi siłami w tym momencie dysponowały obie strony? Armia
hetmana liczyła około 8 tysięcy żołnierzy (apele o pomoc szlachty
nie na wiele się zdały), w tym prawie 2 tysiące rejestrowych
Kozaków, żołnierzy na pewno bardzo dobrych, zwłaszcza jako
piechota, której w obozie koronnym brakowało. Tyle tylko, że był
to element bardzo niepewny. Zresztą, jak już kilkakrotnie
wspomniałem, cała armia Koniecpolskiego była bardzo niepewna, gdyż

background image

również wojsko koronne burzyło się i nie chciało walczyć, a
pieniądze z Warszawy nie nadchodziły. Król Zygmunt Ul chwalił
hetmana za szybkość działania i zachęcał do jak najszybszego
uśmierzenia buntu, ale pieniędzy na żołd nie przysyłał.
Taras Fedorowicz natomiast miał do dyspozycji około 37 tysięcy
Kozaków i czerni ukraińskiej. Było to wojsko bardzo niejednolite
zarówno pod względem uzbrojenia, jak i wyćwiczenia. „Rdzenni"
Kozacy mieli oczywi-
' W. Tomki e wic z, Powstanie kozackie w r. 1630, Kraków 1930, s.
14.
185
ście dużo doświadczenia wyniesionego zarówno z walk z Tatarami i
Turkami, jak i z wojny szwedzkiej, a także z walk z wojskami
koronnymi w trakcie poprzednich powstań. Gorzej pod tym względem
prezentowała się czerń ukraińska. Byli to wprawdzie ludzie, którym
również broń nie była obca, pochodzili przecież z Ukrainy, a więc
z kraju frontowego, w którym na pola udawano się z strzelbą lub
szablą, a przynajmniej z okutymi spisami lub inną tego typu
bronią, aby w razie potrzeby (a tych, jak wiemy, nie brakowało)
stawić opór Tatarom; brakowało im jednak umiejętności walki w
zwartych oddziałach przeciw zawodowym żołnierzom, jakimi
dysponował Ko-niecpolski. Brakowało też dyscypliny, bez której
armia obejść się raczej nie może, gdyż jej brak osłabia jej
mobilność i wartość taktyczną.
Odtworzenie dalszego przebiegu działań jest niezwykle trudne z
powodu nader skąpych i niedokładnych informacji źródłowych. A
także bardzo tendencyjnych. Źródła związane z Kozakami i Moskwą
przedstawiają przebieg kampanii perejasławskiej jako pasmo klęsk
strony polskiej. Czytając je można wręcz się dziwić, dlaczego po
odniesieniu tak wielu zwycięstw Kozacy nie unicestwili zupełnie
armii koronnej i nie odnieśli zupełnego sukcesu. Ale przesada w
komunikatach z placu boju towarzyszy całej historii ludzkich
konfliktów, od zarania naszych dziejów. W tym konkretnym przypadku
ubarwianie rzeczywistości na swoją korzyść staje się tym bardziej
zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Kozacy byli
żywotnie zainteresowani w wyolbrzymianiu swych zwycięstw w oczach
Moskwy, a źródła moskiewskie, aczkolwiek nie zainteresowane w
koloryzowaniu wydarzeń, skazane były z konieczności na korzystanie
z relacji kozackich. A więc koło się zamknęło.
Źródła polskie, również nie w pełni obiektywne, choć przyznajmy, w
mniejszym stopniu niż kozackie, są niestety bardzo skąpe.
W każdym razie wiemy ponad wszelką wątpliwość, że Koniecpolski w
dniu 17 maja przypuścił szturm na oszańcowany tabor kozacki w
Pere-jasławiu. W trakcie szturmu strona polska poniosła znaczne
straty. Zginęło bowiem aż 52 towarzyszy (o stratach wśród
pocztowych nie wspomniano), a wielu dostało się do niewoli.
Rozerwać taboru jednak się nie udało, podobnie jak i zmusić
Kozaków do kapitulacji. Ale i oni ponieśli znaczne straty. W swym
uniwersale do szlachty wydanym już po szturmie Koniecpolski pisze
bowiem, że „swawoleństwo kozackie, po kilka razów odniósłszy
niemałą klęskę opamiętywać się nie chce''. Identycznie też

background image

przedstawia hetman przebieg pierwszego szturmu w liście prywatnym
(a więc z na-
186
tury bardziej szczerym niż oficjalne relacje) z 19 maja do
Potockiego. Można więc przyjąć, że bitwa z 17 maja, mimo pewnych
sukcesów sl rony polskiej, pozostała nierozstrzygnięta.
Koniecpolski, opromieniony sława sukcesu pod Trzcianą,
odniesionego, o czym warto pamiętać, nad Gustawem Adolfem,
uznawanym powszechnie za najwybitniejszego wod/a ówczesnej Europy,
tym razem nie zdołał pokonać przeciwnika. Czyż zresztą przy tak
ogromnej dysproporcji sił mogło być inaczej?
W tej sytuacji musiano więc przystąpić do oblężenia taboru, aby,
tradycyjnym sposobem, zmusić głodem nieprzyjaciela do kapitulacji.
Tym razem jednak sytuacja była o wiele trudniejsza. Niełatwo jest
bowiem dysponując ośmioma tysiącami ludzi, bez armat i
dostatecznej liczby piechoty, oblegać obóz, w którym znajduje się
co najmniej 37 tysięcy (być może mniej, jeśli odliczy się straty
poniesione przez Kozaków w poprzednich starciach) doskonałej
piechoty zaporoskiej. W dodatku z Warszawy nadal nie nadchodziły
pieniądze na wojsko, a król w listach ograniczał się do udzielania
hetmanowi dobrych rad, aby je umiejętnie „zażył" i tym sposobem
skłonił do dalszej służby. Ale żołnierze nie dawali się „zażyć"
hetmanowi i nie chcieli dalej służyć za darmo. Prawdę mówiąc, nie
chcieli nawet pertraktować i dopiero po usilnych i długotrwałych
namowach niektóre chorągwie zgodziły się walczyć jeszcze przez
pewien czas bez żołdu. W dodatku nad Ukrainą nadal wisiała groźba
najazdu tatarskiego. Starosta bracławski Kalinowski dowodzący
oddziałami strzegącymi Podola informował, że kilkanaście tysięcy
Tatarów przybyło na pola budziackie i Koniecpolski musiał
dodatkowo osłabić swe i tak wątłe siły, wysyłając na ten teren
kilka chorągwi z Potockim na czele. Doprawdy, przysłowiowa
„kołdra" tym razem okazała się wyjątkowo kusa i gdy przykryło się
głowę to marzły nogi. Oto do czego doprowadziła potężną przecież
jeszcze wówczas Rzeczpospolitą nieprzemyślana, a czasami wręcz
samobójcza polityka ograniczonego króla Zygmunta III.
Mimo trudnej, wręcz rozpaczliwej sytuacji St. Koniecpolski nie
zamierzał jednak kapitulować. Trwało ostrzeliwanie taboru, choć
zapewne nie przynosiło ono większego rezultatu, gdyż oblegającym
brakowało ciężkich armat, które -jak pamiętamy - pozostały we
Lwowie. Nie zaprzestano również szturmów. Do większego starcia
doszło w dniu 24 maja, ale nie przyniosło ono rezultatu.
Nie zaniedbywano oczywiście prób rozstrzygnięcia konfliktu na
drodze dyplomatycznej. Rozmowy toczyły się w przerwach między
walka-
187
mi, lecz obie strony stały niezmiennie na swoich stanowiskach.
Strona polska żądała, by Kozacy podporządkowali się postanowieniom
kurukow-skim, na co ci ostatni nie chcieli się zgodzić. Nie wiemy,
czy w trakcie pertraktacji poruszano sprawy związane z pozycją
Kościoła prawosławnego, ale można przypuszczać, że tak. Przecież

background image

obrona wiary „błahocze-stiwej" była oficjalnie głównym powodem
powstania.
Nieustępliwość strony polskiej spowodowana była nie tylko
instrukcjami, które wiązały ręce Koniecpolskiemu nie pozwalając mu
na ustępstwa wobec Kozaków, ale również wiarą, że wreszcie nadejdą
posiłki z głębi kraju. No i nadzieją na pomoc szlachty
ukraińskiej. Sprawom tym poświęcony był kolejny uniwersał
Koniecpolskiego z 18 maja. Ale pomoc nie nadchodziła. Za to coraz
częściej do obozu napływały wieści o rozszerzaniu się buntu i o
oddziałach czerni atakującej dwory szlacheckie
1 mniejsze oddziały wojskowe. W ostatnich dniach maja do obozu
polskiego dotarła informacja o jakimś większym oddziale
zbliżającym się do Perejasławia z zamiarem przyjścia z pomocą
oblężonym. Wiadomości tej nie można było żadną miarą zlekceważyć,
gdyż nadejście większych sił powstańczych oznaczało konieczność
stoczenia walki na dwa fronty, a na to szczupła i w dodatku
zbuntowana armia koronna nie mogła sobie w żadnym razie pozwolić.
Wobec tego Koniecpolski postanowił zniszczyć zbliżającą się watahę
i w dniu 1 czerwca 1630 wyszedł jej naprzeciw na czele
dwutysięcznego oddziału.
Fakt ten nie uszedł uwagi oblężonych, którzy wykorzystując
osłabienie oblegających i brak naczelnego wodza dokonali w nocy z
1 na 2 czerwca śmiałego wypadu. Doszło do bitwy, która miała,
przynajmniej początkowo, niekorzystny dla strony polskiej
przebieg. W trakcie zmagań powrócił do obozu Koniecpolski.
Ostatecznie walkę przerwał ponoć ulewny deszcz. Tyle „gołych"
faktów. Ich interpretacja nastręcza jednak sporo problemów i budzi
kontrowersje po dziś dzień.
Źródła związane z Kozakami wręcz głoszą klęskę armii polskiej.
Możemy znaleźć w nich informacje o tym, że po obu stronach padło
ponad
2 tysiące ludzi, z tym że Polacy stracili więcej (ponad tysiąc?)
żołnierzy i 5 armat, w tym 3 największe. Podobno też zwycięzcy
mołojcy Tarasa zajęli przeprawy na Dnieprze i popalili promy,
którymi miały przeprawić się posiłki polskie. Przed ostateczną
klęską stronę polską uchronił powrót Koniecpolskiego, a właściwie
ulewny deszcz, który przerwał walkę. Czyż można więc się dziwić,
że ta nocna bitwa przeszła do tradycji ukraińskiej
188
pod nazwą „nocy Tarasa" i jest opiewana w wielu pieśniach ludowych
jako jedno z większych zwycięstw kozackich? W oczach ludowych
twórców przyćmiły ją dopiero klęski zadane wojskom polskim przez
B. Chmiel-nickiego. Czytając relacje z przebiegu „nocy Tarasa"
wypada się wręcz dziwić, dlaczego powstanie Tarasa Fedorowicza nie
skończyło się pełnym sukcesem strony kozackiej, a zakończyło się
tak jak się zakończyło, czyli kolejną ugodą niewiele od
poprzednich korzystniejszą dla Kozaków. Relacje te są tak
sugestywne, że przyjęli je nawet współcześni historycy polscy,
którzy również piszą o porażce wojsk koronnych i o pięciu
zagarniętych przez Kozaków armatach.

background image

Spróbujmy jednak przeanalizować sytuację i zastanowić się, co w
tych informacjach jest prawdą, a co zrozumiałą skądinąd
„propagandą sukcesu". Nie ulega wątpliwości, że wyjście z obozu
Koniecpolskiego na czele dwutysięcznej jazdy nie tylko osłabiło
siły oblegających, ale spowodowało być może również osłabienie
dyscypliny i czujności wśród pozostałych na miejscu oddziałów. Tak
dość często bywało w ówczesnych armiach. A staje się to jeszcze
bardziej oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę &nastroje w obozie
polskim. Prawdopodobnie więc atak kozacki zaskoczył Polaków i
pierwszy etap walk miał dla nich niekorzystny przebieg. Sugestię
tę wydaje się potwierdzać autor diariusza o kampanii
perejasławskiej, który między innymi pisze, iż: „oni (tzn. Kozacy
- R. R.) bardzo fałdów przysiedli, ażeśmy się z nimi wręcz siec
musieli i ledwie odparli". Pośrednio świadczy o tym również fakt,
że w Warszawie zatajono początkowo treść listów, które po tym
starciu nadeszły z obozu. Musiały więc zawierać treści uznane za
niekorzystne i źle wpływające na tzw. opinię publiczną.
Prawdopodobnie więc rzeczywiście oblegający ponieśli w pierwszej
fazie boju spore straty. Wątpić jednak wypada, czy aż tak duże
jakby to wynikało z rewelacji Latopisa Lwowskiego i relacji agenta
moskiewskiego Hładkiego. W ówczesnych sprawozdaniach z wojen
zawsze roi się od opisów bitew, w których „trup ściele się gęsto",
zupełnie jak u pana Sienkiewicza w Trylogii, a straty, oczywiście
przeciwników, idą w tysiące. Oba wspomniane źródła opierały się na
informacjach pochodzących od Kozaków i nie przejmowały się
zupełnie faktem, że strata tysiąca żołnierzy oznaczała dla
Koniecpolskiego stratę 1/8 składu armii. O konsekwencjach tego nie
trzeba chyba wspominać! Źródła polskie nie potwierdzają zresztą aż
tak dużych strat. Wprawdzie Piasecki w swej kronice stwierdza, że
walka z powstaniem pochłonęła więcej strat niż wojna pru-
189
ska, bo aż do trzystu szlachetnego rycerstwa „nie licząc
szeregowego żołnierza", ale były to straty poniesione przez stronę
polską w trakcie całej kampanii, a nie w jednej bitwie!
Powróćmy do kwestii armat. Do dziś przyjmuje się w opisach tej
bitwy, że Polacy stracili 5 armat, w tym 3 największe z
posiadanych i 2 ha-kownice. Byłaby to rzeczywiście dla raczej
skąpej artylerii polskiej strata poważna... gdyby była! Tak
naprawdę jednak wszystko wskazuje na to, że autorzy związani z
Kozakami „koloryzują" rzeczywistość nie gorzej od Pana Zagłoby i
pomijają zupełnym milczeniem, że w późniejszych pertraktacjach
Koniecpolskiego z Kozakami mówi się jedynie o zwrocie stronie
polskiej „armaty mniejszej" lub o „działku, które porwali". Jeśli
więc nawet początkowo straty artylerii polskiej były większe, to
widocznie później żołnierze polscy odbili zagarnięte działa.
W moim przekonaniu więc nocna bitwa 1 czerwca miała następujący
przebieg: Atak kozacki zaskoczył stronę polską i wywołał
rozprzężenie i chaos w obozie polskim. Sukcesom Kozaków sprzyjało
również poważne osłabienie armii koronnej, nie tylko ilościowe,
ale i jakościowe, bo niewątpliwie z hetmanem wyszły nie tylko
najlepsze, ale i najbardziej skłonne do walki chorągwie polskie.

background image

Być może nawet Taras Fedorowicz był bliski odniesienia zupełnego
zwycięstwa, ale obraz boju zmienił się z chwilą powrotu hetmana.
Strona polska otrzymała poważne wzmocnienie. No a poza tym
powrócił na plac boju bardzo utalentowany wódz cieszący się, mimo
wszelkich kontrowersji, autorytetem wśród żołnierzy. Druga faza
bitwy była więc już zapewne znacznie mniej pomyślna dla Kozaków.
Prawdopodobnie też nie tylko ulewny deszcz zmusił Kozaków do
wycofania się za szańce obozowe.
„Noc Tarasowa" de facto nie zakończyła się więc zwycięstwem
Kozaków i tym należy tłumaczyć, że po 1 czerwca nie dochodzi już
do większych starć, a rokowania nabierają tempa i wreszcie w dniu
8 czerwca doprowadzają do podpisania ugody zwanej perejasławską.
Moim zdaniem, właśnie przebieg analizowanej bitwy uzmysłowił
Kozakom, że mimo przewagi liczebnej nie są w stanie pokonać wojsk
koronnych! Po raz kolejny więc zaczął się realizować scenariusz
znany z poprzednich powstań. Oddziałom polskim nie udawało się
zdobyć obozu kozackiego, ale w starciach poza obozem to one były
górą. Obóz nie mógł się jednak zbyt długo i skutecznie bronić. Nie
mamy wprawdzie na ten temat równie obfitych informacji jak w
przypadku poprzednich starć Polaków z Kozakami, ale
190
możemy raczej być pewni, że pojawiły się podobne problemy. Znów
więc mamy do czynienia z zanieczyszczeniem terenu taboru odchodami
ludzkimi i zwierzęcymi, a także rozkładającymi się zwłokami
ludzkimi i zwierzęcymi. Z brakiem paszy i wody. Może również
wyżywienia? Zapewne też, jak zwykle, w obozie nie brakowało kobiet
i dzieci. Pamiętajmy też, że Koniecpolski mógł liczyć na posiłki,
chociażby wojsk pozostawionych na Podolu, bo napad tatarski jednak
nie nastąpił, a Kozacy nie! Powstanie wprawdzie objęło spore
tereny Ukrainy, ale grupy czerni biorącej w nim udział zajęte były
raczej rabunkiem dworów i miast i niezbyt kwapiły się do marszu
pod Perejasław i zapewne niewiele było takich oddziałów jak ten,
który zmusił Koniecpolskiego do wyjścia w dniu 1 czerwca z obozu.
Zresztą nawet gdyby się pojawiły w pobliżu, to Koniecpolski
dysponując przewagą kawalerii zawsze mógł udaremnić ich próby
przedarcia się do taboru. Jedynie biorąc pod uwagę te czynniki,
można zrozumieć znaczną ustępliwość przedstawicieli kozackich w
rokowaniach. Ustępliwość, któ-, ra zdumiewała i nadal zdumiewa
badaczy problemu kozackiego i ukraińskiego. Jeden z nich napisał:
„Rozpoczęły się rokowania. Koniecpolskie-mu groziła klęska. Mimo
to jednak on stawiał warunki"54. Byłby to więc doprawdy bardzo
rzadki przypadek, w którym warunki stawia strona przegrywająca, a
zwycięzcy przyjmują je i akceptują (choć nie do końca, o czym za
chwilę). Osobiście jednak nie sądzę aby była to prawda, iżby
rzeczywiście Polakom groziła klęska. Wprawdzie Kozacy nie dawali
się pobić, co biorąc pod uwagę talent wodzowski i doświadczenie
Koniecpolskiego można na pewno uznać za ich sukces, ale na końcowe
zwycięstwo liczyć raczej też nie mogli. Koniecpolski miał
świadomość, że wbrew pozorom znajduje się w lepszej sytuacji i już
po zawarciu ugody bardzo bolał nad tym, że rozprzężenie w armii
nie pozwoliło mu odnieść przekonywającego zwycięstwa. Jego

background image

zdaniem, wyrażonym w jednym z listów, tylko z winy kwarcianych,
„którzy tym zgrzeszyli, że jeszcze choć dwóch niedziel poczekać
nie chcieli; oddalibyśmy byli dostateczne dzieło rąk naszych
WKMości i Rzeczpospolitej" nie zakończono kampanii wyraźniejszym
sukcesem.
Tak więc, moim zdaniem, to trudna sytuacja militarna, a nie
zupełnie niezrozumiała lekkomyślność zmusiła Kozaków do
pertraktacji i skłoniła ich do przyjęcia warunków postawionych
przez Koniecpolskiego. Koniecpolski w piśmie zatytułowanym „Sposób
ubłagania gniewu JKr. Mości za
'W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 305.
191
przestępstwa wojska zaporoskiego" żądał przede wszystkim od
Kozaków ścisłego podporządkowania się postanowieniom ugody
kurukowskiej, a także wydania Tarasa Fedorowicza, spalenia czółen
i ukarania uczestników chadzek na morze, zwrotu majętności
rozgrabionych w Korsuniu i wynagrodzenia strat, jakie ponieśli
rejestrowi, a także zwrotu „działka, które pojmali". Rozmowy
trwały w sumie bardzo krótko (i to też świadczy o nienajlepszej
sytuacji militarnej obu stron) i już 8 czerwca zawarto
porozumienie sformułowane w formie deklaracji hetmańskiej.
Ostatecznie Ko-niecpolski zrezygnował („za gorącymi obojga wojska
prośbami") z żądania wydania Tarasa, który jednakże miał pozostać
w „sekwestrze" do dyspozycji królewskiej. Ponadto Kozacy
zobowiązali się ukarać uczestników wypraw na Morze Czarne, spalić
czółna i pogodzić się z rejestrowymi. Najważniejsze jednak jest
to, że w deklaracji tej znalazł się punkt stwierdzający, że ugoda
kurukowska będzie nadal „nienaruszenie trwała". Starszym wojska
kozackiego, a więc Kozaków rejestrowych, został Tymosza
Michajłowicz55. Natomiast porozumienie w imieniu zbuntowanych
podpisał nowy hetman kozacki Antoni Konaszewicz. Czy świadczy to,
że poprzedni hetman utracił zaufanie swych podwładnych? Chyba nie.
Przynajmniej nic na to nie wskazuje. Możemy raczej przyjąć, że
jest to przejaw swoistej kurtuazji wobec władz Rzeczpospolitej.
Gdy kończyło się powstanie dotychczasowy przywódca, jeśli żył, to
albo uciekał z obozu, albo był usuwany w cień, a jego miejsce
zajmował ktoś inny, mniej znany i mniej skompromitowany niż
dotychczasowy przywódca. Praktykę tę stosowano zresztą również i w
trakcie poprzednich powstań.
Tekst deklaracji kończyła rota przysięgi: „My pułkownicy,
assawuło-wie, setnicy, atamani, czerń wszystka wojska JKMości
zaporoskiego, wszyscy jednostajnie i każdy z nas z osobna,
przysięgamy Panu Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu, iż czynić dosyć
woli JKMości, wierność poddaństwa JKMości zachować, posłuszeństwo
wszelakie panu Tymoszowi, za starszego nam od JKMości przez pana
hetmana podanemu, oddawać, na morze z Dniepru nie chodzić, ani
cesarza tureckiego najeżdżać, czółny wszystkie morskie popalić,
nie będących w służbie Rzeczpospolitej, tak na Zaporoże, jako i na
włości do siebie, bez woli JKMości nie łączyć, z postronnymi pany,
krom wiadomości JKMości, przymierza nie zawierać, z towarzyszami

background image

naszymi którymiśmy w rozróżnieniu temi czasy byli, w zgodzie i
miłości żyć,
1 W. To m k i e w i c z, Powstanie kozackie..., s. 20.
192
przeszłych nie wspominać, które się między nami działy, rzeczy, i
nic takowego, coby z obrazą Majestatu JKMości być miało, czynić
nie mamy".
Akt ten sporządzono w dwóch egzemplarzach. Jeden z podpisem Ko-
niecpolskiego otrzymali Kozacy, drugi, opatrzony podpisami
delegatów kozackich zatrzymał Koniecpolski. Tekst przysięgi brzmi
uroczyście i podniośle. Ale atmosfera towarzysząca składaniu
przysięgi pozbawiona była powagi towarzyszącej takim aktom. Wręcz
przeciwnie. Zdecydowana większość przysięgających, jak twierdzi
naoczny świadek, „żartem odbywała przysięgę". Poważnie potraktował
ją jedynie nowo mianowany hetman Tymosza Michałowicz i pułkownik
kaniowski But Lewko. Również Koniecpolski w prywatnych
wypowiedziach nazywał ceremonię tę „komedią" i stwierdzał, że „sam
się tem na czym stanęło nie bardzo kontento-wał"56. Czy mogło
jednak być inaczej? Kozacy nie zostali ostatecznie pokonani.
Poddali się, moim zdaniem, jedynie w przewidywaniu możliwej
klęski. Prawdę mówiąc, nie zostali więc nawet, używając po raz
kolejny określenia Żółkiewskiego, „przyduszeni". Natomiast
Rzeczpospolita nie miała im nic nowego do zaoferowania. Żadnych
rozwiązań biorących pod uwagę ich aspiracje i możliwości. Nadal w
świadomości zdecydowanej większości „narodu szlacheckiego" i
ówczesnej klasy politycznej, funkcjonowali jako „zbuntowane
chłopstwo", które należy wziąć w karby. Nic ponadto. Zapewne też w
Warszawie nie łamano sobie zbytnio głowy szukaniem rozwiązań tej,
palącej bądź co bądź, kwestii. Taki wniosek wysnuć można chociażby
na podstawie listów króla do Koniec-polskiego. Niewielu ówczesnych
decydentów zauważyło, że to Zaporoż-cy, a nie Koniecpolscy,
Wiśniowieccy i cała reszta spolonizowanej szlachty utożsamiają
dążenia i nadzieje narodu ruskiego lub, jak kto woli,
ukraińskiego. Lata zrywów, powstań i walk - politycznych i
religijnych - znakomicie ugruntowywało w głowach tegoż ludu
przekonanie o odrębności narodowej. Wprawdzie wciąż jeszcze i
Kozacy, i popierające ich rzesze Ukraińców deklarują wierność
królowi, wciąż jeszcze nazywają siebie „wojskiem zaporoskim
JKMości", wciąż jeszcze więc było możliwe rozwiązanie problemu i
kozackiego, i ukraińskiego poprzez nadanie Ukrainie statusu
trzeciego członu Rzeczpospolitej. Ale takiego rozwiązania zapewne
w Warszawie nawet nie dyskutowano. Tam było ważne, czy rejestr
kozacki ma liczyć 6 czy 8 tysięcy ludzi! To wszystko.
56 Tamże, s. 21.
193
Nawet zresztą i w tej materii nie było zgodności. Koniecpolski
zawierając ugodę perejasławską zmusił Kozaków do ponownego
zaakceptowania ugody kurukowskiej, która określała rejestr kozacki
na 6 tysięcy ludzi. Inaczej zresztą, bez zgody sejmu, postąpić nie
mógł. Ale podobno poczynił pewne obietnice doprowadzenia do
zwiększenia rejestru o 2 tysiące. Przynajmniej tak twierdzono na

background image

Ukrainie i w tym duchu również wypowiadali się posłowie kozaccy
wysyłani do Warszawy na pertraktacje z królem i sejmem
Rzeczpospolitej. Nie zachowywali się oni bynajmniej jak
przedstawiciele strony pokonanej proszący zwycięzców o łaskę.
Wręcz przeciwnie, głośno i zdecydowanie demonstrowali swoje
niezadowolenie z postanowień ugody perejasławskiej i zapowiadali
walkę o ich zmianę, zwłaszcza w kwestii liczby rejestrowych i
wysokości przysługującego im żołdu. To jeszcze można zrozumieć,
zwłaszcza że, jak wspomniałem, powoływali się, dość mgliście
wprawdzie, na podjęte przez hetmana wielkiego zobowiązania w tej
materii. Ale za szczyt arogancji i pewności siebie można uznać
żądanie ukarania tegoż hetmana za szkody wyrządzone Zaporożcom i
ich rodzinom przez wojska koronne. Ostatecznie gniewne nastroje
członków poselstwa król Zygmunt i królewicz Władysław uła-dzili
prezentami ze swych prywatnych szkatuł! Wystarczy to, jak sądzę,
za cały komentarz do ugody perejasławskiej.
4.2.5. Powstania z lat 1635-1638
Ugoda perejasławską w minimalnym jedynie stopniu uspokoiła
sytuację na Ukrainie. W czasie gdy poselstwo kozackie w Warszawie
głośno i otwarcie demonstrowało swoje niezadowolenie i otrzymywało
królewskie podarki, 2 września na Masłowym Stawie pod Kaniowem
odbyła się rada, na której zupełnie poważnie rozpatrywano
możliwość wznowienia działań wojennych przeciw wojskom koronnym.
Nad Rzeczpospolitą znów zawisła groźba wojny.
Prawdę mówiąc, od dłuższego już czasu na Ukrainie panował
przedziwny stan ni to permanentnej wojny przerywanej rozejmami
(czytaj -kolejnymi ugodami, które w zamyśle strony polskiej miały
definitywnie rozwiązać problem, a których nikt nie respektował),
ni to pokoju. Oficjalnie Kozacy deklarowali wprawdzie swą wierność
królowi. Podkreślali nieustannie, że są „wojskiem zaporoskim Jego
Królewskiej Mości", ale
194
równocześnie nie mniej konsekwentnie występowali przeciw wszelkim
ograniczeniom swej wolności i coraz częściej żądali przyznania im
praw stanu szlacheckiego. Zupełnie wyraźnie i bez żadnych osłonek
żądanie to sformułowali posłowie kozaccy na sejm konwokacyjny w
1632 roku, domagając się przyznania Zaporożcom wszystkich praw
„rycerskim ludziom należących", a więc w danym wypadku również
prawa uczestniczenia w elekcji króla: „zapewniali, że są członkami
tej samej Rzeczpospolitej i dlatego mają prawo wziąć udział w
elekcji; przeto i głos oddają za Najjaśniejszym Władysławem, i
jego pragną mieć królem Polski".
Łatwo można sobie wyobrazić, z jakim zdumieniem, a wręcz zgrozą
słuchali tej deklaracji posłowie szlacheccy. Toteż odpowiedzieli
otwartym szyderstwem, że owszem, Kozacy są członkami
Rzeczpospolitej, ale „chyba takimi jak włosy i paznokcie dla
ciała: wprawdzie są potrzebne, ale gdy zbytnio wyrosną, jedne
ciążą głowie, drugie przykro ranią, oboje trzeba częściej
przycinać"57. No cóż, stylistom warszawskim zapewne łatwo było
wykoncypować odpowiedź, która w ich mniemaniu miała być i dowcipna
i inteligentna, ale rzecz w tym, iż Kozacy byli w stanie swe

background image

żądania poprzeć, jeśli nie otwartym buntem to przynajmniej, jak w
tym przypadku, demonstracją siły. Na radzie, która odbyła się po
powrocie posłów na Ukrainę, w wojsku zaporoskim JKMości doszło do
takiego wzburzenia, że rozgoryczeni mołojcy ponownie zagrozili
wojną, a niefortunni posłowie dowcipy warszawskie i nieugiętą
postawę sejmu przypłacili życiem. No cóż, nie tylko wschodni
satrapowie skazywali na śmierć ludzi przynoszących złe wieści. O
tym zaś, że groźba wojny była zupełnie realna świadczy wymownie
fakt, że równocześnie postawiono przed sąd „starszego"
rejestrowych Kaługę, człowieka ugodowego, dążącego do porozumienia
z Rzeczpospolitą i skazano na śmierć za wysługiwanie się Polakom.
Nowym hetmanem został Andrzej Dydenko. Na postawę czerni kozackiej
niemały wpływ miała oczywiście agitacja księży prawosławnych. Na
radę przybyło ich ponoć aż trzystu i na kolanach błagali Zapo-
rożców o obronę Cerkwi przed unitami. Tani gest? Zapewne, ale
jakże skuteczny!
Czy w tym przypadku można więc twierdzić, że ugoda perejasławską
uspokoiła Ukrainę? Że zapanował tam w miarę trwały pokój? Przecież
57 A. S. R a d z i w i 11, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t.
1,1632-1636, Warszawa 1980, s. 125 i 135.
195
wspomniany „starszy" M. Kułaga uzyskał królewskie potwierdzenie
wyboru, powinien więc być dla Zaporożców nietykalny, w żadnym
razie nie podlegał ich jurysdykcji. Zresztą Rzeczpospolita nigdy
formalnie nie przyznała Kozakom immunitetu sądowego. A jednak nie
była to jeszcze również otwarta wojna.
Aby zrozumieć to, co działo się wówczas na Ukrainie, trzeba -jak
sądzę - spojrzeć na sprawę z perspektywy szerszej, z perspektywy
narodu ruskiego, a więc całej Ukrainy. Przyznać trzeba, że los nie
był łaskawy dla Rusinów. Prawdę mówiąc, niewiele jest na świecie
narodów równie ciężko doświadczonych, mających na swoim koncie
równie wiele tragedii i dramatów. Najpierw utrata niepodległości i
okrutna niewola tatarska. Potem okres walk o Ruś toczonych przez
Litwę, Polskę i Węgry, okres w którym naród ten nie był podmiotem,
a tylko przedmiotem stosunków międzynarodowych, kiedy to szarpano
go i rozrywano na wszystkie strony jak, nie przymierzając, psy
szarpią upolowanego jelenia, aby zdobyć co smakowitsze części.
Następnie stopniowa utrata elit politycznych, a wreszcie realna
groźba utraty własnej religii i własnej hierarchii kościelnej.
Mimo to jednak Rusini, lub jak kto woli Ukraińcy, nie upadli na
duchu, nie zatracili w swej masie poczucia odrębności narodowej.
Warto więc może analizując dzieje tego narodu pamiętać słowa
Staszica o upadających wielkich narodach. Zwłaszcza my, Polacy,
nigdy ich nie powinniśmy zapominać, nie tylko w odniesieniu do
naszej własnej historii. Jestem jednakże pewien, że w Warszawie i
Wilnie, i w przeważającej części polskich i litewskich dworów
szlacheckich nie rozumiano tego tragicznego splotu dziejów, który
legł u podstaw powstania Ukrainy i narodu ukraińskiego. Dla króla,
dla sejmu i sejmików szlacheckich liczyła się opinia szlachty i
magnaterii ukraińskiej, a ta bynajmniej nie podkreślała swej
odrębności narodowej, nie wysuwała problemu, jeśli nie

background image

niepodległości, to przynajmniej szerokiej autonomii kraju. Nie
wysuwała, bo się spolonizowała i myślała i mówiła po polsku, bo
Rusin, w odniesieniu do szlachcica znaczyło tyle samo, co
Krakowianin czy Mazur.
Jestem przekonany, że przynajmniej na tym etapie, spraw tych nie
ogarniali w pełni również Kozacy. Oni byli bliżej tych problemów,
bardziej przemawiała do nich dola tego ludu, ale jeszcze nie
dorośli do świadomego ich zrozumienia. Na to mieli za mało
doświadczenia i za mało wiedzy, choćby historycznej. Ale zapewne
wyczuwali je intuicyjnie, wszak w więk-
196
szóści sami byli Ukraińcami. A ponadto świat widziany z pozycji
Siczy, Perejasławia, Korsunia czy najmniejszej wioski ukraińskiej
wyglądał zupełnie inaczej. Liczyły się inne sprawy, inne nadzieje
i inne wartości. Na bazie wspólnych interesów i wspólnych krzywd
zawsze najłatwiej zawiązują się trwałe przymierza. Z tego też
między innymi powodu Kozacy stają się elitą narodu ukraińskiego.
Dlatego też, z trudem i nie bez ogromnych błędów, zaczynają
formułować program polityczny możliwy do przyjęcia i dla nich, i
dla ludu ukraińskiego. Zaczynają, bardzo powoli i bardzo
niekonsekwentnie, patronować wysiłkom tegoż ludu „wybicia się na
niepodległość". Niestety, nigdy do końca i naprawdę do realizacji
tego ambitnego programu w pełni nie dorośli, a dodatku na
przeszkodzie w jego realizacji stanął niekorzystny stosunek sił
między Ukrainą i resztą Rzeczpospolitej i niekorzystny układ
stosunków międzynarodowych. Nawet najbliższe im państwo i
najbliższy językowo, kulturalnie i religijnie naród rosyjski też
nie chciał udzielić realnej pomocy w realizacji planów stworzenia
niezależnej, „samostijnej Ukrainy". Mimo że wywodził się z tego
samego pnia. A może właśnie dlatego? Dla Moskwy pomoc Ukrainy
liczyła się tylko o tyle, o ile sprzyjała realizacji polityki
„zbierania" krain ruskich. Dlatego też w końcu brutalnie i bez
wahań doprowadzi do rozbioru Ukrainy, bo to oznaczało kolejny krok
na drodze do realizacji tego programu.
Z tych to przyczyn na Ukrainie panuje stan permanentnego napięcia,
ciągłej negacji istniejącego układu, eskalacji żądań, których w
Warszawie ani nie rozumiano, ani też, tym bardziej, nie zamierzano
spełniać. Trochę jeszcze w tych żądaniach naiwnej wiary, że król
jest dobry, tylko magnaci i szlachta nie pozwalają mu nadać
Kozakom i Ukraińcom tych praw, do których mają oni „przyrodzone
prawo". Należy więc ograniczyć władzę „Lachów", „polskich panów",
a wszystko będzie dobrze. Władysław IV nic, a przynajmniej
niewiele dobrego zrobił Zaporożcom, ale na Siczy i w chutorach
kozackich był on niezmiernie popularny. Obok tych naiwności wiele
już jednak jest świadomych żądań, świadomego programu. To wynik
sojuszu z klerem prawosławnym, który wziął na siebie rolę
nauczyciela i wychowawcy naszych anarchistycznych i traktujących
życie zabawowo „piratów". Wpoił w nich, że są obrońcami wiary, a
tym samym i ludu prawosławnego. Jednym słowem na Ukrainie zawiązał
się tragiczny węzeł. Aby go rozwiązać, trzeba było z obu stron

background image

wiele mądrości politycznej, wiele delikatności i cierpliwości,
zwłaszcza ze strony pol-
197
skiej. I wzajemnego zrozumienia. Szablą, ani polską, ani kozacką,
rozwiązać tego splotu nie można było, co najwyżej, jak słusznie
pisze Paweł Jasienica, pociąć, poszarpać na kawałki.
W latach trzydziestych XVII wieku z Ukraińcami i Kozakami można
było jeszcze rozmawiać. Jeszcze byli wśród nich, nawet wśród
wojowniczych kapłanów prawosławnych, ludzie rozumiejący potrzebę
porozumienia z Rzeczpospolitą. Do takich należał ongi Sahajdaczny,
później M. Doro-szenko, a wreszcie nieszczęsny, stracony w
Kaniowie Iwan Petrażycki-Kułaga. Takim był również archimandryta
Ławry Peczerskiej Piotr Mo-chyła, który zatrzymał i nie pozwolił
na publikację listów od cara i patriarchy Stambułu dostarczonych
mu przez agentów dyplomatycznych Gustawa Adolfa próbującego
montować antypolską koalicję. Ludziom tym jednak należało
przedstawić konkretny, realny program polityczny uwzględniający
potrzeby, dążenia i aspiracje całego narodu ukraińskiego, a nie
tylko jego byłej elity. Niestety w Polsce o takim programie nawet
nie myślano, znacznie prościej było myśleć o Kozakach jak o
kandydatach na parobków, na chłopów pańszczyźnianych.
W 1632 roku wydawało się jednak, że sprawy zaczynają zmierzać we
właściwym kierunku. Zmarł schorowany król Zygmunt III, a jego
następcą - zdaniem zdecydowanej większości szlachty i ludzi
„pośledniejszego" stanu - mógł być tylko jego najstarszy syn
Władysław. Długie panowanie Zygmunta to epoka ogromnych sukcesów
doraźnych i fatalnych decyzji zapowiadających równie ogromne
klęski już w bardzo nieodległej przyszłości. W chwili jego śmierci
Rzeczpospolita przypomina kolosa na bardzo, ale to bardzo
uszkodzonych nogach. Rejestr win króla Zygmunta wobec
Rzeczpospolitej jest długi, tak długi, że nie sposób ich
wszystkich wymienić. Najtragiczniejsze, moim zdaniem, jest jednak
to, że ugruntował on w społeczeństwie przekonanie, że władcom
wierzyć nie należy, że trzeba bardzo patrzeć im na ręce i być
bardzo nieufnym wobec ich decyzji. Nic fatalniej szego jak taki
brak wiary w społeczeństwie w dobre intencje swych władców. Lekcję
tę naród polski doskonale zapamiętał. A jako pierwszy jej skutki
zaczął odczuwać już wkrótce syn i następca Zygmunta. Zresztą sam
nie był też bez winy!
Zygmunt miał wiele wad, jego syn miał wiele zalet choć, niestety,
daleki był od ideału władcy. Jedną z jego dominujących cech była
rozrzutność. Ulegając kaprysom własnym i przyjaciół trwonił zasoby
nie najzasobniejszego przecież skarbu w przerażająco szybkim
tempie. Władysław IV nie
198
należał też do ludzi konsekwentnych i wytrwałych. Łatwo tworzył
plany i łatwo się do nich zniechęcał. Dla nas jednak w tym
momencie istotne jest to, że miał nieco inny, pozbawiony bigoterii
stosunek do spraw wiary. Inny był też jego stosunek do unii
kościelnej. Już 10 listopada 1632 roku zatwierdził wspomnianego
już Piotra Mohyłę na stanowisko metropolity kijowskiego, a w roku

background image

następnym skłonił sejm i senat do ponownego, oficjalnego
zalegalizowania kościoła prawosławnego. Oczywiście nie oznaczało
to likwidacji tych szkód, jakie zdążyła już wyrządzić unia
brzeska, ale nareszcie sytuacja na Białorusi i Ukrainie zaczęła
się powoli normalizować.
I nie ma żadnego znaczenia, że decyzja ta została na królu
wymuszona twardą koniecznością. Bo znów, jak wiele już razy w
historii Rzeczpospolitej, Kozacy, główni obrońcy wiary
prawosławnej, stali się potrzebni i niezbędni, i trzeba było
koniecznie czymś ich skłonić do służby pod sztandarami tego
państwa, które na forum swej najwyższej władzy porównywało ich do
włosów i paznokci i zapowiadało systematyczne przycinanie. Bo oto
w drugiej połowie 1632 roku. Wielkie Księstwo Moskiewskie
postanowiło upomnieć się o utracone na podstawie rozejmu
deulińskiego tereny, a przede wszystkim skłonić Władysława, by
zrzekł się swych praw do tronu carów i zwrócił Moskwie dokument
elekcyjny. Jesienią 1632 roku wojska carskie zajęły szereg miast i
miejscowości, a 14 listopada główna armia pod dowództwem Michała
Szeina obiegła Smoleńsk. Przygotowania wojenne Rzeczpospolitej
szły bardzo wolno i opornie, mimo uchwalonej na sejmie
koronacyjnym ustawie o „wojnie moskiewskiej". Na szczęście
Smoleńsk zdołał zatrzymać trzydziestotysięczną armię Szeina
wyposażoną w 200 nowoczesnych armat i wszelaki sprzęt oblężniczy
na prawie rok i doczekał się odsieczy prowadzonej przez króla.
Nadeszła ona w dniu 4 września 1633 roku. Król prowadził ze sobą
20 tysięcy żołnierzy koronnych i litewskich oraz podobną liczbę
Kozaków. Po raz kolejny więc skorzystano z pomocy tych, których na
co dzień tak bardzo chciano schłopić.
Kozacy pod Smoleńskiem spisali się doskonale i walnie przyczynili
się do zwycięstwa nad Szeinem. Potem, pod wodzą hetmana
Orendarenki pustoszyli ziemie moskiewskie aż za Wiaźmą, mieli więc
niemały udział w ostatecznym sukcesie strony polskiej. Spotykały
ich za to pochwały i zaszczyty, ale gdy wojna się ostatecznie
skończyła traktatem pokojowym zawartym w Polanowie w połowie
czerwca 1634 roku znów nie wiedziano, co z nimi zrobić. Na
Ukrainie pojawiło się tysiące Zaporożców, dla których nigdzie nie
było miejsca.
199
Ale sejm nie zaprzątał sobie tym głowy. Zamiast zająć się
problemem i poszukać sensownego rozwiązania postanowiono po prostu
zmniejszyć rejestr do 7 tysięcy, a więc o tysiąc żołnierzy mniej
niż Kozacy wytargowali u starego króla i wzmocnić wojska koronne
na Ukrainie. A także przystąpić do budowy twierdzy mającej w
założeniu trzymać w ryzach niesfornych Kozaków i blokować kozackie
drogi nad Morze Czarne. Usytuowano ją w pobliżu pierwszego porohu,
stąd też nazwa twierdzy - Ku-dak. Mimo że skarb po zakończonej
wojnie był praktycznie pusty, na ten cel znalazły się pieniądze -
w sumie 100 tysięcy złotych. Suma na owe czasy spora. Znalazł się
również budulec i robotnicy, a przede wszystkim zdolny francuski
inżynier w służbie Koniecpolskiego, wspominany już wielokrotnie
znawca zwyczajów ukraińskich, autor Opisania Ukrainy Wilhelm le

background image

Vasseur de Beauplan, który w bardzo krótkim czasie zaprojektował i
rozpoczął budowę twierdzy. Jej żywot był jednak bardzo krótki.
Prace rozpoczęto bowiem w lipcu 1535 roku, a już w sierpniu tegoż
roku, gdy była praktycznie na ukończeniu, zniszczył ją powracający
z wyprawy na Morze Czarne ataman Iwan Michajłowicz Sulima.
Istnieją dwie wersje tego wydarzenia. Według jednego żołnierze
Sulimy wykorzystując niedbalstwo straży nocnej wdarli się po
drabinach na wały, ujęli komendanta (był nim Francuz Jean de
Marion) i całą dwustuosobową załogę. Marion posłużył za tarczę
strzelniczą dzielnym mołojcom. Resztę załogi również zabito w
mniej lub bardziej wymyślny sposób58. Natomiast według wersji
jednego ze szpiegów rosyjskich w Polsce Zaporożcy, aby wejść do
twierdzy posłużyli się podstępem. Oświadczyli mianowicie, że
szukają schronienia przed goniącymi ich Tatarami. Wpuszczono ich
do twierdzy, którą następnie opanowali przy pomocy Kozaków
rejestrowych wchodzących w skład załogi. Jakkolwiek się to odbyło
fakt pozostaje faktem - oto jeden z atamanów zaatakował nowo
wznoszoną takim nakładem sił i środków twierdzę i na pewien czas
uczynił ją swoją siedzibą, z pełnym zuchwalstwem rzucając wyzwanie
całej potędze Rzeczpospolitej, tej Rzeczpospolitej, która zaledwie
rok wcześniej pokonała potężne państwo moskiewskie.
Większość historyków epizod ten nazywa nowym zrywem Kozaków,
krótkotrwałym powstaniem Sulimy. Sądzę, że sam Sulima nie
zaprzątał
58 Tamże, s. 494. Także O. A. B e w z o, Lwiwśkij litopys i
Ostroźkyj litopyseć. Dżereło-znawcze doslidżennia, Kijów 1971, s.
114.
200
tym sobie głowy. Po prostu napotkał na swojej drodze twierdzę,
która mu przeszkadzała, bo komendant, zgodnie z otrzymanymi
rozkazami, nie chciał przepuścić jego oddziału, więc jązdobył, a
jej załogę potraktował tak samo, jak załogi twierdz tureckich. Bo
dla niego była to po prostu wroga twierdza! Czyż nie świadczy to
wymownie o sytuacji na Ukrainie? O tym, że już od dłuższego czasu
panował tam stan permanentnego powstania i negacji władania
„Lachów", że władze praktycznie utraciły kontrolę nad tym krajem,
w którym każdy, kto zdołał skrzyknąć większy oddział mógł robić
to, co chciał? A posłuszeństwo wobec Rzeczpospolitej i jej praw
można było wymusić jedynie uruchamiając wojska koronne. Tezie tej,
w moim przekonaniu, wcale nie przeczy fakt, że tym razem Sulimę
szybko rozgromiono, przy wydatnej zresztą pomocy Kozaków
rejestrowych, którzy tym razem odpowiedzieli na apel hetmana
Koniecpolskiego i obiegli Kaduk, w którym tenże się bronił. Po
kilku szturmach, tracąc zdaniem kanclerza litewskiego Albrechta
Radziwiłła aż tysiąc ludzi, wdarli się na wały i do samej
twierdzy, ujęli Sulimę i wraz z kilkoma towarzyszami, wśród
których był Paweł Pawluk Michnowicz, odesłali ich do dyspozycji
sejmu. Z Kaduku pozostały jedynie ruiny i zgliszcza i trupy jej
komendanta i załogi, a Sulima i pięciu jego podwładnych skazano na
śmierć. Uratował się jedynie Pawluk, o którym już niedługo będzie
bardzo głośno i na Ukrainie, i w całej Rzeczpospolitej. „Wbijanie

background image

klina" między rejestrowych i nierejestrowych Kozaków było od dawna
ulubionym chwytem polityki polskiej na Ukrainie, czasem, jak
widać, skutecznym.
Ale tylko czasem i tylko na krótko, gdyż Rzeczpospolita tracąca
coraz wyraźniej kontrolę nad Kozakami i Ukrainą nie potrafiła
nawet zadbać o to, by na czas wypłacać, mizerny zresztą, żołd
rejestrowym. Pieniądze wydawano lekką ręką na królewskie rozrywki,
opłacenie zachcianek jego przyjaciół i na wiana dla jego kochanek.
Współcześni twierdzili, że stosunkowo najmniej pieniędzy idzie na
armię i inne potrzeby państwa, a najwięcej „na nierządnice", do
których Władysław IV miał ogromny pociąg. Był też dla nich
niezwykle hojny. Zdarzało się, że swatając swe faworytki potrafił
„ciepłą rączką" darować ich mężom starostwa lub znaczne sumy
pieniędzy w gotówce. Nic więc dziwnego, że tuż po koronacji
Rzeczpospolita musiała ponoć uregulować długi królewskie wynoszące
olbrzymią na owe czasy kwotę 4 milionów złotych. Czyż można się
więc dziwić, że skarb państwa bardzo często nie mógł „wyskrobać"
nędznych 100 tysięcy złotych na żołd dla tej garstki jako tako
wiernych w stosunku do Rzeczpo-
201
spolitej Kozaków? Toteż również i wśród nich zaczęło narastać
niezadowolenie. Wielu czekało jedynie na okazję, aby zmienić swe
położenie i porzucić służbę, która dość często bywała i głodna, i
chłodna.
Okazja ku temu nadarzyła się już wkrótce, bo już wiosną 1637 roku,
kiedy to temperatura na Ukrainie znów podniosła się do punktu
wrzenia. Nadchodził kolejny ostry atak choroby trapiącej tej kraj
już od dawna. Pierwsze symptomy pojawiły się zresztą już
wcześniej, w sierpniu 1636 roku, kiedy to nad rzeczką Rosią odbyła
się rada czerniacka. Postanowienia kolejnych porozumień zabraniały
Kozakom odbywania rad czerniackich; zwołanie rady oznaczało więc
złamanie obowiązującego prawa. Mimo to jednak wziął w niej udział
Adam Kisiel, ostatni w tym czasie prawosławny magnat ukraiński,
który na problem Ukrainy patrzył nieco szerzej niż większość jego
kolegów senatorów. A przybył tam, o czym warto pamiętać, niejako
osoba prywatna, lecz jako komisarz Rzeczpospolitej, a więc
oficjalny przedstawiciel państwa, które wydało zakaz zwoływania
tego rodzaju rad.
Niestety, Kisiel nie przywiózł ze sobą pieniędzy, wobec czego
nastrój w towarzystwie był fatalny. W toku burzliwych dyskusji
ujawniły się trzy tendencje. Część Kozaków chciała zorganizować
tradycyjnąchadz-kę na Morze Czarne, inni natomiast i tych była
większość, chcieli powetować sobie straty rabunkiem dworów
szlacheckich. Jedynie starszyzna optowała za tym, aby pozostać na
miejscu i paktować z przedstawicielami władz polskich. Ostatecznie
udało się Kisielowi nieco uspokoić nastroje. Zmuszony był przy tym
uciekać się do przeróżnych metod, bardzo nieraz podejrzanych z
punktu widzenia etyki i moralności. Posunął się między innymi aż
do fałszerstwa, sfabrykował mianowicie list królewski zapewniający
Kozaków o szybkim uregulowaniu wobec nich wszelkich zobowiązań.

background image

Nie na wiele się to jednak zdało. Wiosną 1637 roku krążące po
Ukrainie wieści o już pewnej wojnie Rzeczpospolitej z Turcją
wprawiły Kozaków w ogromne podniecenie. Przewidywano, że
Rzeczpospolita zaatakuje imperium otomańskie, a wojsko zaporoskie
pójdzie jako awangarda całej armii. Była to wizja niezwykle
atrakcyjna dla Kozaków, toteż zaczęli gromadzić się na Zaporożu,
przygotowywać broń i amunicję. Gdy już wkrótce okazało się, że
żadnej wyprawy nie będzie, że to jedynie plotki — gniew i
rozgoryczenie było ogromne. Brakowało jedynie iskry, aby nastąpił
wybuch, a na czele wszystkich niezadowolonych,
202
„wypiszczyków", czerni i części rejestrowych stanął szczęśliwszy
towarzysz Sulimy - Paweł Michnowicz Pawluk.
Na razie jednak do walk nie doszło, gdyż po raz kolejny na
Zaporożu pojawili się komisarze królewscy z nieocenionym i tak
pomysłowym A. Kisielem. Tym razem przywieźli oni wreszcie
pieniądze na wypłatę żołdu. Fakt ten tak bardzo ucieszył
rejestrowych, że potwierdzili po raz kolejny postanowienia ugody
kurukowskiej i złożyli przysięgę na wierność królowi i
Rzeczpospolitej. Był to ogromny sukces osobisty Kisiela, w ten
sposób bowiem skutecznie poróżniono rejestrowych z „wypiszczykami"
i w zbliżającym się konflikcie spora część tych pierwszych
pozostała wierna Rzeczpospolitej. Pan Adam musiał zresztą posiadać
niebywałą zdolność perswazji, gdyż udało mu się nawet chwilowo
uspokoić rozgoryczonych Kozaków nierejestrowych i Pawlukową czerń.
Nie na długo jednak. Już wkrótce nastroje buntu odżyły, a Pawluk,
hołdujący wyraźnie metodzie faktów dokonanych, na początku czerwca
dokonał wypadu na Korsuń i zagarnął znajdującą się tam artylerię
kozacką. Wzburzyło to niepomiernie starszego rejestrowych,
Tomilenkę, który na znak protestu złożył buławę. W rzeczywistości
był to jednak pusty gest, gdyż dymisji nie przyjęto, a,
przynajmniej na razie, rejestrowi zachowali neutralność w
rozpalającym się konflikcie.
Bardziej energicznie poczynał sobie Pawluk. W sierpniu 1637 roku
wydał uniwersał, w którym zwracał się do Kozaków rejestrowych,
nierejestrowych i „wszystkiej braci naszej" prosząc, aby
przystąpili do powstania, aby było ,jedno wojsko, jeden starszy, a
nie dwóch..." Deklarował też swą wierność królowi i proponował
wspólne przebywanie rejestrowych i nierejestrowych, czyli
„wypiszczyków" na ziemiach przyznanych im ongi przez królów. W
apelu tym powraca więc myśl o „państwie kozackim" rozciągającym
się aż po Kijów i Białą Cerkiew. Wielu historyków twierdzi, że
powstanie Paw luka miało wyłącznie charakter socjalny, społeczny.
Sądzę, że teza ta nie do końca odpowiada prawdzie. Rzeczywiście w
trakcie tego zrywu w mniejszym niż poprzednio stopniu akcentowano
hasła obrony religii. Jeśli jednak wierzyć kronikarzowi tego
powstania, księdzu Okolskiemu, w niektórych listach i uniwersałach
znalazły się apele o obronę „prawdziwej wiary", a w rozkazie
wzywającym wszystkich atamanów, Kozaków i czerń stawienie się w
miejscowości Moszen znalazł się również taki oto fragment: „Skoro

background image

da Bóg światło, pójdziem za tym nieprzyjacielem, was prosim i
rozkazujem imieniem
203
wojskowym i srogiem karaniem, kto się mieni być towarzyszem
naszym, terazże za wiarę chrześcijańską weźmi się, i złote
wolności nasze na któreśmy krwawię zasługiwali. Cóż po tych
miastach, to jest Korsunin i in-szych, - cerkwie spustoszyli,
dzieci, żony po wsiach wyścinali..." Jest to wyraźne wezwanie do
walki w obronie nie tylko wolności oraz własnych rodzin, ale
również krzywdzonej wiary. Musimy jednak pamiętać, że Paw-luk
działał w innej nieco rzeczywistości niż na przykład Taras Fedoro-
wicz. Były to już przecież czasy, gdy hierarchia prawosławna
wyszła z podziemia, a Cerkiew odzyskała swe prawa. Skończyło się
czterdzieści bez mała „lat chudych" prawosławia. Lat bezsensownej
fikcji nie uznawania religii mającej miliony wyznawców. Walka
między unią a prawosławiem trwała wprawdzie nadal, ale przybrała
nieco już inne formy. Bardziej ideologiczne i propagandowe. Mniej
było aktów przemocy i religijnego terroru. Dlatego też sprawy
wiary w powstaniu Pawluka są nieco słabiej akcentowane niż w
poprzednich zrywach.
Podobnie rzecz ma się z kwestiami narodowymi. Można ich się
przecież doszukać w apelu o obronę autonomii kozackiej
(„...będziemy mieszkać wspólnie na zwyczajnych miejscach
naszych..."), ale nie są tak wyraźne, jak w latach ubiegłych.
Wydaje się, że Pawluk był po prostu człowiekiem mniejszego formatu
niż przywódcy kozaczyzny i Ukrainy z lat poprzednich, o znacznie
węższych horyzontach myślowych. Nie tylko jednak dlatego w jego
ruchu przeważają cele bardziej konkretne i doraźne. Nie
zapominajmy, że w latach trzydziestych XVI wieku na coraz
większych obszarach Ukrainy kończą się wolnizny, wzrasta wyzysk
pańszczyźniany. Ukraina pod względem własnościowym była nader
specyficznym krajem. W wyniku realizacji ustaw sejmowych
upoważniających króla do nadań ziemskich, przeważały tu latyfundia
magnackie, a mniej niż w innych rejonach Litwy czy Korony było
średniej i drobnej szlachty. Folwarki należące do latyfundystów
zarządzane były przez dzierżawców należących do różnych warstw
społecznych i różnych narodowości. Przeważali oczywiście
przedstawiciele polskiego ludu herbowego, ale nie brak było
również nieszlachty i ludzi wywodzących się z mniejszości
narodowych. Większość z nich miała jednak jedną wspólną cechę,
byli bardziej drapieżni i stosowali większy wyzysk niż
właściciele. Nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego. Może to właśnie
wtedy i z tego powodu powstało powiedzenie, że „pańskie oko konia
tuczy?" Bo oko dzierżawcy folwarków bynajmniej „pańszczyźnianego
konia" nie tuczyło. Naturalną koleją
204
rzeczy kwestie te musiały zaprzątać uwagę i Kozaków, i ich
sprzymierzeńców. Ale kwestie narodowościowe na pewno nie odeszły w
niepamięć. Wszak zaledwie trzy lata wcześniej posłowie kozaccy na
sejm upominali się o krzywdy ludu ruskiego nie tylko na Ukrainie,
lecz również poza jej granicami, na Białorusi i ziemi przemyskiej.

background image

Świadczy to wyraźnie o tym, że poczucie narodowe na Wschodzie
coraz bardziej dojrzewało, no i o tym również, że Kozacy czuli się
przedstawicielami wszystkich Rusinów zamieszkujących tereny
Rzeczpospolitej.
Rozwój sytuacji niepokoił władze, a zwłaszcza znajdującego się
najbliżej teatru zdarzeń hetmana Koniecpolskiego, bunt bowiem
rozszerzał się, coraz powszechniejsze stały się napady na majątki
i dwory szlacheckie. Zrewoltowane były zwłaszcza tereny należące
do młodego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, który w tym czasie
zajęty był głównie staraniem się o rękę Gryzeldy Zamojskiej,
niezbyt więc angażował się w sprawy walki z powstaniem. Nie tylko
jednak jego posiadłości pustoszyła Paw-lukowa czerń. Wielu
przedstawicieli szlachty musiało w popłochu opuścić swe
posiadłości, chroniąc się w miastach, twierdzach bądź obozach
wojskowych. Toteż niewątpliwie hetman był zasypywany licznymi
monitami i prośbami o zbrojną interwencję i uspokojenie sytuacji.
Chwilowo było to jednak niemożliwe, gdy państwu groził kolejny
najazd tatarski i wojsko strzegło granicy i tzw. tatarskich
szlaków. Hetman więc ograniczył się do wydania w dniu 3 września
manifestu, w którym nakazywał: „Ich Mościom pp. starostom,
dzierżawcom, podstarościom, namiestnikom, i urzędnikom ukrainnym"
bezwzględne ściganie wszystkich uczestników buntu i odsyłanie ich
do obozu wojsk koronnych. A w zakończeniu dodawał: „Jeślibyście
też ich dostać nie mogli, abyście W.M. onych na żonach, dzieciach
karali, i domy ich wniwecz obrócili, gdyż lepsza jest rzecz, żeby
pokrzywa na tem miejscu rosła, a niżeli żeby się zdrajcy J.K.M. i
Rzeczpospolitej tam mnożyli". Bardzo to groźny i symptomatyczny
manifest zapowiadający w pełnej rozciągłości i bez żadnych
ograniczeń stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Ostrze
„sprawiedliwości", a konkretnie „ostra szabla wojsk J.K.Mości"
(cytat z wydanego później manifestu hetmana polnego) miała więc
spaść nie tylko na powstańców, ale również na ich żony i dzieci59.
Wszelki komentarz uważam za zbędny!
59 Dyaryusz transakcji wojennej między wojskiem koronnem i
zapomskiem w roku 1637 przez ks. Szymona Okolskiego..., s. 14 i
21.
205
Na razie jednak nie n\ożna było wojsk tych użyć, a w dodatku
zaczęła się komplikować sytuacja vśród rejestrowych. Większość z
nich, zadowolona z otrzymania żołdu, pozostała wierna
Rzeczpospolitej, część jednak wahała się, bądź też otwarcie
przechodziła na stronę Pawluka. Wahał się przede wszystkim sam
Tomilei^o zachęcany do buntu listami Pawluka. Wreszcie miarka się
przebrała i Tormienko ZOstał usunięty z urzędu, a na jego miejsce
wybrano pułkownika perejasławskiego Sawę Kononowicza.
W odpowiedzi na to Pawluk, który z powodu pertraktacji z Tatarami
nie ruszał się z Zaporowa, rozesłał kolejny uniwersał nakazujący
łapać zdrajców. Wysłał zaterą na Ukrainę oddział pod dowództwem
Pawła Ski-dana, który twierdził, ie jest zatwierdzonym przez króla
pułkownikiem i ma upoważnienie do występowania w królewskim
imieniu. Rozpowszechniał też list, w którym informował, iż król

background image

zmuszony przez panów polskich uciekł na Litw? i wzywa Kozaków na
pomoc. Jak widać metoda fałszywych listów i fałszywych informacji
stosowana była przez obie strony. Z niezbyt zresztą dOOrym
skutkiem, gdyż już wkrótce mistyfikacja wyszła na jaw i raczej
Zaszkodziła niż pomogła Skidanowi. Niemniej jednak powstańcom
udało sję ując Sawę Kononowicza i pisarza wojsk rejestrowych
Teodora Onyszkiewicza, a także kilku innych członków starszyzny
wiernej Rzeczpospoiitej. W Borowicy na Zadnieprzu zebrała się rada
czerniacka i odbył sję Sąd Postawienie zatwierdzonych przez
państwo dowódców Kozaków rejestrowych przed sądem kozackim
oznaczało kolejne złamanie praw, ponieważ podlegali oni wyłącznie
jurysdykcji hetmańskiej, a ponadto _ jak juz wspominałem -
Rzeczpospolita nigdy nie zgodziła się na przyznanje Zaporożcom
immunitetu sądowego funkcjonującego na terenach „wolności
zaporoskich". Nie uznawano zresztą oficjalnie istnienia takich
obszarów. Mimo to Kozacy, jak się to wówczas mówiło w Polsce,
prawem kaduka, wykonywali władzę sądowniczą, a władze przymykały
na to oko. Chyba że dotyczyło to ważnych osobistości, a z takim
przypadkiem tnieliśmy właśnie do czynienia. Był to więc w całej
rozciągłości sąd bezj,rawny, a wyrok mógł być tylko jeden -
śmierć. Kozacy zresztą znani byli z tego, że stosowali tylko dwa
rodzaje kar, chłostę lub śmierć. Wyrok wyk^nano niezwłocznie, co
też było zgodne z niepisanymi prawami bractwa które nie uznawały
apelacji. Od raz wydanego wyroku nie można było odwołać do żadnej
wyższej instancji.
Sąd w Borowicy tak przeraził większość starszyzny rejestrowych, że
kilkudziesięciu oficerów natychmiast przekradło się do obozu
koronnego.
206
Wojska koronne na teren objęty powstaniem nadeszły dopiero w
listopadzie. Było ich około 6 tysięcy, a prowadziły ze sobą 6
armat. Nie była więc to zbyt imponująca siła, zwłaszcza że w
obozie polskim źle się działo. Znaczna część oddziałów odmawiała
pełnienia dalszej służby z powodu zaległości w wypłacaniu żołdu.
Groziła konfederacja wojskowa, toteż dowodzący armią w zastępstwie
chorego Koniecpolskiego hetman polny Mikołaj Potocki musiał,
podobnie jak ongi pod Perejasławiem jego przełożony, prosić i
namawiać żołnierzy, aby zechcieli służyć jeszcze przez pewien
czas. Dumny magnat posunął się do tego, że „czapkował im na
mrozie", a uzyskał doprawdy niewiele, bo zgodę na przedłużenie
służby
o 3 tygodnie.
Ofensywa wojsk koronnych przeraziła Pawluka. Dysponował wprawdzie
przewagą liczebną ale, jak poinformował Potockiego ujęty pod Mosz-
nami „język" „...armata jest, wojska tysięcy dwadzieścia i kilka
jest, nie wszyscy mająsamopały, drudzy z rohatynami, kosami,
siekierami są"60. W dodatku przemarsz oddziałów wojskowych przez
opanowane powstaniem tereny i bardzo skrupulatne stosowanie
zapowiedzianych represji wobec powstańców i ich rodzin
spowodowało, że fala buntu zaczęła opadać. Wówczas to właśnie
Pawluk wydał rozkazy nakazujące gromadzenie się w Mosznie, małej

background image

miejscowości niedaleko Kumejek „całej braci zaporoskiej".
Dotyczyło to zwłaszcza rejestrowych, których większa część nie
przybyła jednak pod rozkazy atamana. Brak rejestrowych, a więc
najlepiej uzbrojonych i wyćwiczonych Kozaków w obozie Pawluka w
znacznym stopniu zmniejszał jego szansę na ostateczny sukces. Ale
nie przekreślał ich zupełnie.
Kampania zimowa 163 7 roku miała przebieg błyskawiczny. 10 grudnia
wojska koronne wyruszyły z obozu w Rokitnie i pomaszerowały trasą
na Bohusław i Korsuń. Przez rzekę Roś przeprawiły się 15 grudnia w
rejonie Sachnówki, a w dniu 16 grudnia pod Kumejkami doszło do
decydującej bitwy. Kozacy Pawluka koncentrowali się w Mosznie,
natomiast M. Potocki wybrał stanowiska dla swego wojska pod
Kumejkami, w miejscu chronionym przez błoto. Bitwę rozpoczął
Pawluk maszerując pod osłoną obronnego taboru złożonego z sześciu
rzędów wozów. Jak wspomniałem, dysponował on łącznie 23-tysięczną
armią i 8 armatami. Cztery działa broniły czoła kolumny pozostałe
umieszczono w środku i na tyłach. Bło-
1 Tamże, s. 48.
207
to chroniące czoło armii polskiej zmusiło tabor do zmiany kierunku
i do przedefilowania wzdłuż szyków polskich, aby zbliżyć się w
pobliże wody i tam założyć obóz. Okolski twierdzi, że szli bardzo
ochotnie, z wiarą w zwycięstwo „wywijając sobie chorągwiami, z
dział bijąc, huk ku niebu podnosząc, wołając: »A daleko hetman
budet nocowaty. Lasczyku po-biechniesz do chasczyku«"61. W
rzeczywistości był to jednak błąd Pawlu-ka, który zadecydował o
jego klęsce. W pewnym momencie bowiem zgrupowane na lewym skrzydle
oddziały dragonów i piechoty cudzoziemskiej zatrzymały pochód
kozacki, a gdy tabor zaczął się oszańcowywać z centrum armii
polskiej nastąpiło gwałtowne uderzenie jazdy polskiej, która w
zaciętej walce, ponosząc ogromne straty, rozerwała w końcu szeregi
wozów. Udany atak jazdy na obronny tabor w bitwie pod Kumejkami to
jedna z najpiękniejszych kart w dziejach polskiej kawalerii. Aby
to sobie uzmysłowić, wystarczy przypomnieć, co o walorach piechoty
zaporoskiej broniącej się zza umocnień pisał znawca tego
zagadnienia Beauplan. Klęskę Kozaków przypieczętowało podpalenie
prochów na wozach
1 atak piechoty, która okrążyła tabor i zaatakowała od tyłu. Pod
wieczór próbowano sformować mniejszy tabor i wymknąć się pod
osłoną ciemności, aby w pobliżu założyć obóz obronny. Ostatecznie
jednak załamani Zaporożcy zrezygnowali i z tego pomysłu i o
godzinie 3 nad ranem rozpoczęła się paniczna ucieczka.
Bitwa pod Kumejkami skończyła się więc zupełną klęską Kozaków,
których padło na placu boju około 6 tysięcy. Rannych było zapewne
więcej. O sukcesie strony polskiej zadecydowało lepsze uzbrojenie
i wyćwiczenie oddziałów koronnych. W bezpośrednim starciu okazało
się też, że hetman polny Mikołaj Potocki jest lepszym wodzem od
atamana kozackiego. Nie wystawia to zbyt chwalebnego świadectwa
zdolnościom Paw-luka, gdyż skądinąd wiemy, że hetman polny do
wybitnych dowódców nie należał i już dziesięć lat później poniósł
w bitwie pod Korsuniem druzgocącą klęskę w starciu z Chmielnickim.

background image

Bitwa pod Kumejkami nie zadecydowała ostatecznie o losie Pawluka.
Udało mu się wymknąć z placu boju i wraz z resztką swoich wojsk
(około
2 tysięcy) wycofać się aż do Borowicy, leżącej w odległości 100 km
od Kumejek. Zmęczone wojska koronne ruszyły do pościgu dopiero po
dwóch dniach, a to dało Kozakom czas na założenie warownego taboru
umoc-
61 Tamże, s. 51 i 52.
208
nionego dodatkowo szańcami bronionymi przez 3 działa i 6 hakownic
wziętych po drodze z Czerkas62. Brakowało już jednak wiary w
zwycięstwo, a i siły były zbyt szczupłe, toteż po nadejściu
zwycięskiego Potockiego „duch w nich upadł" zupełnie. Stawiali
wprawdzie opór, ale bez wiary w ostateczne zwycięstwo. Nie ma
zresztą co się dziwić mołojcom, gdyż wiary w sukces nie mieli
również dowódcy, a zwłaszcza Pawluk, który w nocy z 19 na 20
próbował uciec z obozu, lecz natknął się na straże polskie i
zawrócił. W tej sytuacji został odsunięty od dowództwa (na jego
miejsce mianowany został nieznany zupełnie Kairski, który
prowadził dalsze pertraktacje), a w dniu 21 razem z Tomilenką i
kilkoma innymi przywódcami wydany stronie polskiej.
Na koniec podpisano wiernopoddańczy akt kapitulacji rozpoczynający
się od słów: „My najniższe podnóżkowie majestatu J.K.Mości Pana
Naszego, oświeconego senatu i wszystkiej Rzeczpospolitej".
Przyznawali się w nim Kozacy do dokonania wszelkich zarzucanych im
przestępstw, zwłaszcza zaś do buntu przeciw Rzeczpospolitej,
wymordowania starszyzny i nie przestrzegania postanowień
kurukowskich, a na koniec przyrzekali: „Tedy my wszyscy statecznie
w tym porządku do dalszego miłosierdzia i łask J.K.Mości i
wszystkiej Rzeczpospolitej poprzysięgamy, o które prosząc, posłów
z pośrodku siebie, tak do majestatu J.K.M., oświeconego senatu i
wszelkiej Rzeczpospolitej jako do Jaśnie Wielmożnego J.M.P.
Stanisława na Koniecpolu Koniecpolskiego kasztelana krakowskiego
hetmana w. Koronnego naznaczyliśmy. A co się tyczy Zaporoża,
czółnów morskich i straży zwyczajnej, obowiązujemy się, iż skoro
będzie rozkazanie jaśnie wielmożnych panów hetmanów koronnych i
komisarzów naznaczonych, gotowiśmy ruszyć się. Czółny gdy będzie
rozkazanie takie, popalić, i czerń któraby nad liczbę naznaczoną
do straży tam była, z Zaporoża wyprowadzić. Co się zaś dotyczę
samych regestrów, które na ten czas są klęską naszą pomieszane,
tedy poddajemy się pod miłosierdzie i wolą J.K.M. i wszystkiej
rzpltej, tudzież jaśnie wielm. ich m. pp. het. koronnych, że wedle
onego komputu, który ich m. p. komisarze nam zostawili, i w takim
porządku w jakim nas samo miłosierdzie J.K.M. pana naszego mciwego
mieć zechce, a w zupełnej wierze, cnocie i poddaństwie rzpltej
trwać na potomne czasy mamy i będziemy, to wszystko podniósłszy
ręce do nieba poprzysięgamy, i na to wszystko i dla wiecznej i
nie-
1 Tamże, s. 64.
209

background image

śmiertelnej pamiątki, tak pokarania nas za występki nasze, aby na
potomne czasy nie bywało takowych buntów, jako i miłosierdzia nad
nami pokazanego, to pismo i obowiązek krwawy pod pieczęcią
wojskową i z podpisem pisarza wojskowego daliśmy, który to
obowiązek nasz zawsze ma być, abyśmy byli pamiętni tego tak
pokarania naszego, jako miłosierdzia J.K.M. i wszystkiej
rzpltej"63.
Prawdę mówiąc, niewiele było tego miłosierdzia ze strony
Rzeczpospolitej. Wojska Potockiego szerzyły terror. Szlak ich
pochodu znaczyły szubienice i pale. Głowy straconych zostały
wystawione na widok publiczny w Kijowie i innych miastach, na
większy postrach i ku przestrodze tych, którzy by w przyszłości
próbowali znów pomyśleć o buncie. Podobnie postępowali możnowładcy
i szlachta w swych dobrach. Przywódcy buntu zostali przewiezieni
do Warszawy i skazani, mimo obietnic A. Kisiela pertraktującego
pod Borowicąz powstańcami, na śmierć - ścięci i poćwiartowani.
Jest w Ogniem i mieczem zdanie, które autor wkłada w usta Jeremie-
go Wiśniowieckiego: „Zwyciężonym łaskę okażcie, to ją z
wdzięcznością przyjmą, bo od zwycięzców w pogardę popadniecie" -
cytuję z pamięci, więc być może niezbyt dokładnie, ale nie o
literalną wierność, a o sens tym razem chodzi. Wypada westchnąć z
żalem, że zdanie podobne nie padło i nie przeważyło wśród
decydentów w marcu 1638 roku, a więc w trakcie obrad pierwszego po
zakończeniu powstania Pawluka sejmu. Była to bowiem najlepsza i -
powiedzmy to wyraźnie - ostatnia okazja, aby uregulować problem
Ukrainy. Aby przekształcić Rzeczpospolitą w państwo Trojga Narodów
i nadać Kozakom tak upragnione przez nich prawa ludzi wolnych
stanu rycerskiego. Nie tylko starszyź-nie, ale wszystkim członkom
bractwa. Zaproponowana dwadzieścia lat później unia hadziacka nie
została zaakceptowana przez większość Kozaków i ludu ukraińskiego
nie tylko dlatego, że przyszła za późno, że od sytuacji, jaka
istniała w 1638 roku, dzieliły ją i oszałamiające zwycięstwa
Chmielnickiego, i morze krwi wylanej po obu stronach. Nie tylko
dlatego, że na Ukrainie zbyt dobrze pamiętano polskie wyprawy
pacyfi-kacyjne, czasem dokonywane wspólnie z Tatarami, w trakcie
których dopuszczano się wielu rzezi i okrucieństw, że nie
wytrzymał tego nawet żołnierz tak zahartowany jak Stanisław
Lanckoroński. Doznał podobno
63 Tamże, s. 68.
210
głębokiego rozstroju nerwowego i, jak twierdzą mu współcześni,
wszyst-\ ko dookoła widział w kolorze krwi i nawet za dnia
rozmawiał z marami.
Oczywiście były to sprawy ważne, bardzo ważne. Ale, w moim
przekonaniu, istotne było również i to, że w 1658 roku popełniono
po raz kolejny ten sam błąd - postarano się przeciągnąć na stronę
polską elity, tym razem elity kozackie, obdarzając je herbami
szlacheckimi i nadaniami ziemskimi, a zapomniano o masach
kozackich, o zwykłej czerni ukraińskiej. No i po raz kolejny to
właśnie ta czerń wzięła górę przekreślając dzieło, którym słusznie

background image

możemy się chlubić i które mogło odwrócić bieg dziejów i Ukrainy,
i całej Rzeczpospolitej.
Niestety, w 163 8 roku nikt sobie tym głowy nie zaprzątał.
Tryumfujący Koniecpolski cisnął pod nogi królowi sztandary
odebrane Kozakom, a sejm uchwalił ustawę, w której postanowił:
„Wszelkie ich prawa, starszeństwa, prerogatywy, dochody i inne
godności przez wierne posługi ich od przodków naszych nabyte, a
teraz przez tę rebelię stracone, na wieczne czasy im odejmujemy,
chcąc mieć tych, których losy wojny pozostawiły wśród żywych, za w
chłopy obrócone pospólstwo" (podkr. -R. R.). A więc pełna euforia
i pełna radość z okazji spełnienia tak długo hołubionego marzenia.
Po raz kolejny i włosy, i paznokcie zostały przycięte! Tyle tylko,
że i jedne, i drugie odrastają. Przekonano się o tym już w
kwietniu 1638 roku, a więc w miesiąc po uchwaleniu tej
konstytucji. Tym razem hasło buntu wznieśli Skidan i Ostrzanin.
Znów oddziały koronne pacyfikowały wsie ukraińskie i krwawiły przy
zdobywaniu silnie umocnionej Hołtwi, której nota bene zdobyć się
nie udało. Znów jazda polska musiała rozrywać tabor kozacki w
bitwie pod Żołninem. Tym razem w akcjach brał udział na czele
prywatnej dywizji książę Jeremi Wiśniowiecki wykazując się od-
wagąi talentami dowódczymi. Zapewne jednak nawet przez myśl mu
wówczas nie przeszła koncepcja zaproponowana przez H.
Sienkiewicza.
Ostatni akt tego nowego powstania rozpaczy rozegrał się na
uroczysku Starzec. 4 sierpnia po kolejnym odpartym szturmie
wygłodzony obóz skapitulował. Przywódcy powstania - Ostrzanin,
Hunia i inni uciekli za granicę, do Rosji. Skidan zginął. Zginęli
też, śpieszący na pomoc Kozakom zaporoskim, Kozacy dońscy. Po
całodziennej bitwie w pobliżu Łubni skapitulowali wydając swoich
dowódców - Putywlca i Rypkę. Nie uchroniło ich to przed śmiercią.
Oddajmy jednak głos kronikarzowi tych wydarzeń: „Gdy oddawszy
starszyznę, z j .p. wojewodzicem posłani Kozacy o dalsze
miłosierdzie prosząc rozmawiają się, a rycerstwo otoczony tabor
wojskiem
21
r
na się poglądając i pod chorągwiami wielu towarzystwa swego dla
zranienia i zabicia nie widzą, koni swych nazabijanych wiele pod
taborem baczy, żalem wielkim zdjęci, do gniewu się pobudzili i
wpadłszy do taboru, wszystkich powycinali..."64 A więc powtórzyła
się Sołonica, znów nie dotrzymano obietnic i dopuszczono się
krwawych mordów.
Na Ukrainie zapanował spokój. Miała go pilnować odbudowana
twierdza Kudak, mieli go pilnować rejestrowi Kozacy pod
przywództwem mianowanych na radzie - odbytej w grudniu 1638 roku
na uroczysku Masłowy Staw - komisarzy i pułkowników. Miały go
również strzec oddziały koronne i cała administracja, a także cały
„lud herbowy". Niestety, na bagnetach długo siedzieć się nie da, a
zmarnowane okazje już się nie powtarzają. Rzeczpospolita
przekonała się o tym już wkrótce, w 1648 roku. Będziemy mieli
jeszcze okazję do tego powrócić.

background image

Ziemie Pd.-Wsch. Rzeczpospolitej i basen Morza Czarnego w I poł.
XVII w.
1 Tamże, s. 122.
212
213
Spis treści
1.
Prolog............................................................
..................................................5
2. Kozacki
rodowód...........................................................
.................................9
3. Życie codzienne Kozaków
ukrainnych........................................................
.40
4. Okres „burzy i
naporu"...........................................................
......................60
4.1. „Ukrainni
piraci"...........................................................
........................60
4.2. Niewykorzystane
szansę............................................................
............66
4.2.1. Walka Kozaków o odrębny status
społeczny..............................85
4.2.2. Powstanie Nalewajki i
Łobody.................................................100
4.2.3. Od ugody olszańskiej do ugody
kurukowskiej..........................123
4.2.4. Hetman kozacki Taras
Fedorowicz...........................................176
4.2.5. Powstania z lat 1635-
1638.......................................................194
Włodzimierz Kwaśniewicz
LEKSYKON BRONI BIAŁEJ I MIOTAJĄCEJ
Kompendium wiedzy z dziedziny
dawnej broni białej i miotającej, którego
zadaniem jest próba uporządkowania
i interpretacji terminologii.
W książce znajdują się nie tylko
słownikowe określenia, lecz prezentuje
ona szerszą wiedzę historyczną o poszczególnych typach broni, jej
pochodzeniu, konstrukcji, typologii
i ewolucji.
Leksykon cenny dla miłośników i kolekcjonerów dawnej broni.
Cena det. 47 zł
I0IS:
muiwusl
214
Dom Wydawniczy Bellona poleca Serię

background image

Historyczne Bitwy
Połock 1579 Borodino 1812 Wagram 1809
Praga 1757 Benewent 275 p.n.e.
Oliwa 1627
Budapeszt 1944-45
Kynoskefalaj 197 p.n.e.
Big Hole 1877
Trafalgar 1805
Warka-Gniezno 1656
Bannockburn 1314
Bzura 1939
Łuck 1916
Farsalos 48 p.n.e.
Batoche 1885
Wietnam 1962-1975
Falaise 1944
Hastings 1066

1
Monografia popularnonaukowa poświęcona
Kozaczyźnie zaporoskiej - jej początkom, rozkwitowi,
funkcjonowaniu na południowo-wschodnich
kresach Rzeczpospolitej, wyprawom na Krym,
udziałowi w wojnach z Turcją i powstaniach
wymierzonych przeciwko polskiej władzy.
Narracja doprowadzona jest
do roku 1648, czyli wybuchu
powstania Chmielnickiego.
http://ksiegarnia.bellona.pl
..i
Główna księgarnia Naukowa w Rrakow
93847283
5 07364856
Czynna pon-pl l> - 1'), sob 9 - 15
WIETKA ZABEZPIECZAJĄCA!!!
043602 29,10


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Romański Romuald Wojny kozackie Warszawa Bellona, 2005
Romanski R Kozaczyzna
Sztuka romańska w Europie Zachodniej (X XIII w 2
13 A X XI wiek sztuka romańska, Ruś, Bizancjum, Normanowieid 14428
Ballady i romanse
Miłośc pod choinkę (Świąteczny romans) 3 Arnette Lamb Królewski posłaniec
Freud Romans rodzinny neurotyków
CYGAŃSKI ROMANS. Kolor, Teksty piosenek
Wok Romańska, matematyka liceum
kurier lubelski magazyn 2007 11 09 romans w pracy pdf
10-Romans historiozoficzno-erotyczny o princessie Doni i Ditku, J. Kaczmarski - teksty i akordy
Ballady i romanse
Streszczenie?llady i romanse
Rodzaje sklepień w architekturze rzymskiej, romańskiej, gotyckiej, renesansowej,?rokowej

więcej podobnych podstron