Maria Konopnicka, Mendel Gdań ski. Obrazek – treść
Mendel Gdański (67 lat) zna dobrze swoją ulicę. Wie, kto gdzie i kiedy chodzi, ile wróbli gnieździ się w
starych gzymsach, rozpoznaje nawet, jaką miotłą stróż omiata podwórze. Jego warsztat introligatorski stoi
tam już 27 lat. Jego też wszyscy tu znają. Każdy jest tu swój, jak domownik.
Kiedy Mendel ma bóle krzyża albo duszności, odpoczywa przy fajce, w której dymie widać dawne dzieje –
żonę Resię, z którą był 30 lat, dzieci, co rozbiegły się za chlebem, wnuków, najmłodszą Liję, która młodo
wyszła za mąż i młodo zmarła, a po której został mu wnuk.
Sąsiadka przynosi mu obiad, który Mendel chowa dla 10-letniego wnuka. Malec jest mały i wątły, więc
dziadek wybiera dla niego najlepsze kawałki. Chłopak rzadko bawi się z dziećmi, jest zmęczony szkołą i ma
dużo zadań do odrobienia. Szepce swoje lekcje kołysząc się na krześle, a dziadek co chwilę podchodzi i
głaszcze go po głowie.
W piątkowy wieczór obaj ubierają się odświętnie, stary Żyd śpiewa modlitwy, a potem odprawiają szabasową
ucztę. Kiedyś dzieci z okolicy śmiały się z modlącego Żyda, ale gdy proboszcz uchylił z szacunkiem czapki,
przechodząc obok – uciekły w popłochu.
Przedwczoraj malec wrócił do domu bez czapki, bo uciekał przed jakimś obdartusem, który krzyczał za nim
„Żyd!”. Mendel zdenerwował się. Tłumaczył chłopakowi, że nie może się wstydzić, że jest Żydem, że urodził
się tutaj, to jest jego miasto i ma prawo je kochać. Chłopiec się uspokoił, ale starego Mendla niepokój już nie
opuszczał. Rozweselił się trochę, gdy wnuk wrócił ze szkoły z piątką.
Po południu dependent przyszedł po akta, mówiąc, że podobno Żydów mają bić. To samo powtórzył
wieczorem gruby zegarmistrz. I to wszystkich, nie tylko złodziei. Po prostu za to, że są Żydami. Mendel
odpowiedział, że równie dobrze można by bić brzozę za to, że jest brzozą – ale zegarmistrz odparł, że
brzoza przecież jest swojska. Mendel zdenerwował się. On też na tej ziemi wyrósł i za wszystko, co dostał
zapłacił własną pracą. Każde nieszczęście spada równo na Polaków i na Żydów, tylko jak słońce świeci – to
już Żydom się go odmawia. Smutki lepiej jednoczą ludzi, a nad tym miastem wisi ich dużo. Zegarmistrz
zarzucał Żydom chytrość. Mendel odparł, że rzeczywiście wspinają się na swój słup, na którym są pieniądze.
Inni na szczycie znajdują i sławę, i honor, i mądrość. Najgorsze jest to, że na słupach poszczególnych
narodów nierówne rzeczy leżą. Mendel urodził się na Starym Mieście, jako 15 dziecko. On miał już tylko 6
dzieci, a jego córka – jedno, Jakuba. Gdyby miała więcej, musiałaby więcej razy ze zmartwienia umierać.
Mendel wcale nie jest cudzy, jest Gdański. Może być gdańska wódka, szafa i kufer, może być i on. I on, i
jego wnuk uczą się pracują dla dobra tego kraju. A największą mądrością jest wiedzieć, że wszyscy
pochodzimy od tego samego Ojca i powinniśmy kochać się jak bracia. Mendel zaprzeczał, żeby „ludzie”
powiadają o biciu Żydów, to powiada wódka i głupota. Zegarmistrz słuchał go obojętnie, a potem wyszedł.
Kuba na drugi dzień zaspał i śpieszył się do szkoły. Student w progu wepchnął go do izby, mówiąc, żeby
uciekał, bo Żydów biją. Mendel zdenerwowany krzyczał, że jego wnuk nie będzie przed nikim uciekał. Z
podwórza dobiegała wrzawa, krzyki i pijackie złorzeczenia. Kilka kobiet wpadło do Mendla, chciały ich ukryć,
a w oknie postawić krzyżyk. Mendel nie chciał – jeśli napastnicy nie są chrześcijanami, to i krzyż ich nie
powstrzyma, jeśli są – nie zrobią krzywdy starcowi i dziecku. Kubuś dostał kamieniem w czoło. Żyd modlił się
w oknie, a pod nim student w mundurze bronił dostępu, piękny jak Apollo, mimo ospowatej twarzy. Wrzawa
oddaliła się.
Student doglądał Kuby, który miał tylko lekką gorączkę. Denerwował się na Mendla, który zachowywał się
jakby mu ktoś umarł. I rzeczywiście – umarło w nim serce dla tego miasta.
THE END