Zagadkowy umysł schizofrenika
Schizofrenia to zdradliwa choroba, która może przybierać
różne oblicza
Dla jednych może być mało znaczącym epizodem, dla innych
zaś niekończącą się traumą.
Zwykle jej początki są bardzo niewinne, dzięki czemu z łatwością usypia ludzką czujność.
Z dyskrecją zaciera cienką granicę między rzeczywistością a światem urojeń i fantazji.
Chory stopniowo traci kontrolę nad własnym życiem.
"Nie zawsze tak ze mną było" - mówi Tony, cierpiący od kilkudziesięciu lat na schizofrenię.
Tony przyszedł na świat na początku lat czterdziestych ubiegłego stulecia w Lisburn
(Irlandia Północna), kiedy II wojna światowa trwała już w najlepsze. Niewiele z niej pamięta.
Po wojnie ukończył jeden z college’ów w Belfaście, by potem przez kilka lat pracować w
primary school na "słynnej" Shankill Road. "To była wielka radocha pracować z dziećmi.
Uczyłem wszystkiego: biologii, historii, geografii" - wspomina podekscytowany. Choć nigdy
mu się nie przelewało, jakoś wiązał koniec z końcem. Cieszył się powodzeniem wśród
kobiet, ale, jak mówi: "Nie chciałem się wiązać na stałe". Podróżował, choć nie za wiele
(przez kilka lat mieszkał i pracował w Kanadzie). Miał swoje marzenia i plany. Nie działo się
nic niepokojącego – nic, czym musiałby się przejmować. Któregoś dnia wszystko jednak
legło w gruzach.
Nagłe wyzwolenie choroby
Niespodziewana śmierć matki była dla niego prawdziwym wstrząsem. W jednej sekundzie
stracił najbliższą mu osobę: "Miałem z nią świetny kontakt" - mówi. Pamięta dokładnie tę
tragiczną sekwencję zdarzeń. Telefon od ojca, który doniósł mu o śmierci mamy, potem jej
pogrzeb i dalej cały ten koszmar. Nie mógł wrócić do normalności, do codziennych zajęć:
"To przyszło znienacka, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje" - tłumaczy drżącym głosem.
Jego twarz zastyga w nienaturalnym grymasie. Odejście matki to cios, po którym długo nie
mógł się podnieść. Pił, zaniedbywał obowiązki w szkole, przestał zupełnie myśleć o sobie.
Stał się markotny i małomówny.
Jego stanem zaniepokoił się jego najbliższy przyjaciel i niemal siłą zaciągnął do lekarza. Po
tej wizycie nastąpiła cała seria kolejnych spotkań w gabinetach lekarskich (tym razem
u psychiatrów). Padały "dziwne pytania", na które musiał odpowiadać, przyjmował całą
masę rozmaitych leków. W końcu zdiagnozowano u niego schizofrenię.
Szpital drugim domem
W pierwszym odruchu nie bardzo wiedział, co to za schorzenie, ale wiedział na pewno, że
to coś poważnego. Nie mógł dłużej pracować w zawodzie. Odtąd był na garnuszku
państwa. Przez kilka lat wynajmował mieszkanie w centrum Belfastu. "Nie płaciłem ani
grosza" - przyznaje z satysfakcją. Właściwie całe dnie wypełniały mu wizyty w tzw. Day
Centre, gdzie z innymi towarzyszami "niedoli" wykonywał jakieś drobne prace. "Dla zabicia
czasu" - mówi. Z czasem jego stan się jeszcze pogorszył, nie umiał o siebie zadbać. Dłużej
nie mógł już mieszkać na własną rękę. Szpital stał się jego drugim domem. Kiedy nieco
wydobrzał i stanął na własne nogi trafił do domu opieki (Residential Home Care). Nie
bardzo mu się tam podobało, bo, jak mówi: "Przyzwyczaiłem się do życia w pojedynkę".
Spoglądam na niego. Widzę, jak kurczowo trzyma się fotela, mocno zaciskając zęby. Łzy
napływają mu do oczu. Nie wiem, jak się zachować w tej sytuacji.
W labiryncie codziennych spraw
Na co dzień Tony mieszka w prywatnym domu opieki pośród innych mieszkańców
dotkniętych chorobą psychiczną . Bez skrępowania może wychodzić na zewnątrz, by
wstąpić do pobliskiej kawiarni bądź skoczyć na pocztę wysłać list do rodziny w Kanadzie.
Przyznaje, że naprawdę wolny czuje się tylko podczas samotnych spacerów i wypadów za
miasto. Te, zdarzają się jednak zbyt rzadko. Zwykle w poniedziałki udaje się z wizytą do
miejscowej biblioteki, skąd taszczy wypchaną po brzegi torbę z rozmaitymi romansidłami
i kryminałami. "To nie dla mnie. Dla Eileen" - tłumaczy. Eileen to przyjaciółka z piętra,
zmagająca się z problemem alkoholowym. Tony z większością rezydentów utrzymuje dość
bliski kontakt. Czasem nawet udaje mu się wyskoczyć do centrum z Peggy (inną serdeczną
przyjaciółką). Idą wtedy do baru w hotelu "Europa" na "małe co nieco". On lubi millera, ale
nie zawsze może sobie na niego pozwolić.
Patrzenie na czas
Na pierwszy rzut oka nic nie zdradza jego choroby. Żadnych podejrzanych gestów czy
gwałtownych ruchów. Nic szczególnego. Na pozór normalny facet w podeszłym wieku
o krępej budowie ciała. Jego siwa, bujna czupryna rzuca cień na pomarszczone czoło.
W przenikliwym spojrzeniu kryje się jakaś niezwykła mądrość. Moją uwagę przykuwają
nadpalone koniuszki palców - efekt nałogu tytoniowego, z którym trudno mu skończyć.
"Chciałoby się przestać palić, ale to jest silniejsze ode mnie" - wyjaśnia. Dość trudno
przychodzi mu wysiedzieć w jednym miejscu, nerwowo przebiera nogami, wierci się, jakby
rosła w nim nieodparta potrzeba ciągłego ruchu, jakiejś zmiany. Zdarza mu się też
mamrotać coś pod nosem - trudno go wówczas zrozumieć. Czasem język plącze mu się,
jakby odmawiał posłuszeństwa. Wtedy ciężko mu poskładać własne myśli w jakąś logiczną
całość. Bywają też takie dni, kiedy chce być po prostu sam. Wtedy zamyka się w swoim
własnym świecie (własnym pokoju), otoczony bogatą kolekcją zegarów i obserwuje
upływające godziny: "Lubię je, mogę godzinami obserwować ruchy wskazówek i wcale
mnie to nie nudzi" - tłumaczy z pasją w głosie.
"Zdarza mi się, że je słyszę" - mówi o przedziwnych głosach, które docierają czasem do
niego. "Są ze mną na dobre i na złe, jak bliski przyjaciel, który wysłucha w potrzebie". Tony
nie boi się ich, na swój sposób nawet je polubił. Żyją w symbiozie, dzięki nim nie czuje się
samotny.
Troszkę zrozumienia
Tony żyje z nadzieją, że uda mu się jeszcze zamieszkać samemu na starość. Marzy mu się
własny kąt w Portrush (nadmorski kurort w Irlandii Północnej), gdzie mógłby spędzić resztę
swojego życia. "Dość użalania się nad sobą" - mówi stanowczo. Chciałby znowu poczuć, że
ma kontrolę nad swoim życiem, oddychać pełną piersią i zawalczyć o własne szczęście.
"I żeby tak na mnie dziwnie nie patrzyli" - to jego największe pragnienie. Z przykrością
wspomina reakcje innych na wieść, że choruje na schizofrenię. Pamięta, że część ludzi
litowało się i zaczynało współczuć, niektórzy zaś patrzyli na niego jak na ufoludka. W jednej
chwili stawał między nimi mur nieufności, który wszystko zmieniał. Ale on przestał już na
to reagować. "Szkoda czasu i nerwów" – kwituje ze spokojem.
Są jednak jeszcze i dobrzy ludzie. Dawni znajomi, sprzedawczynie w sklepie, kobiety
w recepcji u lekarza, ludzie z kościoła. Ci czasem zagadną i spytają, jak leci. Niby nic
wielkiego, a jednak jakoś lżej mu wtedy na duszy. "Fajnie, jak traktują cię normalnie" -
mówi z uśmiechem na ustach. Tony nie oczekuje od ludzi żadnych wielkich słów czy
gestów, może tylko troszkę więcej zrozumienia. Ale nie wie, czy dożyje… lata lecą
nieubłaganie.
Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione.
Tomek Kurkowski