Ray Bradbury Maly Morderca

background image

C:\Users\John\Downloads\R\Ray Bradbury - Maly Morderca.pdb

PDB Name:

Ray Bradbury - Maly Morderca

Creator ID:

REAd

PDB Type:

TEXt

Version:

0

Unique ID Seed:

0

Creation Date:

31/12/2007

Modification Date:

31/12/2007

Last Backup Date:

01/01/1970

Modification Number:

0

RAY BRADBURY
Ma³y morderca

www.bookswarez.prv.pl

Nie potrafi³a powiedzieæ, kiedy dok³adnie przysz³o jej na myœl, ¿e jest
zabijana. By³y jakieœ subtelne oznaki, jakieœ podejrzenia ostatnich miesiêcy,
jakieœ sprawy g³êbokie niby przyp³yw morza. By³o tak, jakby patrzy³a na
absolutnie spokojny pas b³êkitnych wód, jakby chcia³a siê w nich zanurzyæ i
dostrzega³a, w³aœnie w chwili gdy fala unosi³a jej cia³o, ¿e tu¿ pod
powierzchni¹ ¿yj¹ potwory, stwory niewidoczne, opas³e, o chwytnych mackach i
ostrych p³etwach, groŸne, przed którymi nie ma ucieczki.
Pokój falowa³ wokó³ niej w oparach histerii. Widzia³a zawieszone nad sob¹
ostre narzêdzia. S³ysza³a g³osy ludzi w sterylnych bia³ych maskach.. Nazwisko,
pomyœla³a. Jak ja siê nazywam?
Alice Leiber, nadp³ynê³a myœl. ¯ona Davida Leibera. Lecz nie przynios³o jej to
spokoju. By³a samotna wœród tych szepcz¹cych cicho bia³ych fartuchów, samotna
ze swym bólem, md³oœciami i strachem przed œmierci¹.
Jestem mordowana na ich oczach. Ci lekarze, te pielêgniarki nie zdaj¹ sobie
sprawy. David nie wie. Nikt nie wie oprócz mnie i... i zabójcy, ma³ego
mordercy.
Umieram i nie mogê im powiedzieæ jak. Œmialiby siê i mówili ¿e majaczê.
Zobacz¹ mordercê, bêd¹ go tuliæ, polubi¹ i nie pomyœl¹, ¿e jest odpowiedzialny
za moj¹ œmieræ. Oto stojê przed Bogiem i cz³owiekiem, umieraj¹ca - i nie ma
nikogo, kto by mi uwierzy³. Wszyscy bêd¹ w¹tpiæ, uspokajaæ mnie k³amstwami,
zasypywaæ ignorancj¹, op³akiwaæ mnie i ratowaæ mojego zabójcê.
Gdzie jest David, zastanowi³a siê; czeka na zewn¹trz, pal¹c jednego papierosa
po drugim i ws³uchuj¹c siê w rzadkie rykniêcia bardzo powolnego zegara?
Pot trysn¹³ z ca³ego jej cia³a jednoczeœnie, a wraz z nim krzyk i cierpienie.
Teraz. Teraz! Spróbuj mnie zabiæ, krzycza³a. Spróbuj, spróbuj, ale ja nie
umrê! Nie!
W jej wnêtrzu by³a pustka. Pró¿nia. Nagle nie czu³a bólu. Zmêczenie. Ciemnoœæ.
Po wszystkim, By³o ju¿ po wszystkim. O Bo¿e! Runê³a w dó³, w czarn¹ nicoœæ
ustêpuj¹c¹ miejsca nicoœci i kolejnej nicoœci i nastêpnej i jeszcze jednej..
Kroki. Delikatne, zbli¿aj¹ce siê kroki. G³osy ludzi staraj¹cych siê mówiæ
cicho.
- Œpi - odezwa³ siê daleki g³os. - Proszê jej nie niepokoiæ.
Zapach tweedu, fajki, znajomego p³ynu po goleniu. Wiedzia³a, ¿e stoi przy niej
David. A obok nieskazitelny zapach doktora Jeffersa.
Nie otwiera³a oczu.
- Nie œpiê - powiedzia³a cicho. To by³o zaskoczenie, ulga ¿e mog³a mówiæ, ¿e
nie by³a martwa.
- Alice - powiedzia³ ktoœ i wiedzia³a, ¿e to David znajduje siê za jej
zamkniêtymi powiekami, ¿e to jego rêce œciskaj¹ jej zmêczon¹ d³oñ.
Chcia³byœ zobaczyæ mordercê, Davidzie, pomyœla³a. Po to tu przyszed³eœ,
prawda?
David pochyla³ siê nad ni¹. Otworzy³a oczy. Spojrza³a na pokój. Os³ab³¹ d³oni¹

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 1

background image

odsunê³a ko³drê.
Morderca patrzy³ na Davida Leibera spokojnymi b³êkitnymi oczami w czerwonej
twarzy. Oczami, które skrzy³y siê gdzieœ w g³êbi.
- O rany! - zawo³a³ weso³o David Leiber. - Jaki œliczny ch³opak!
Dr Jeffers czeka³ na Leibera, gdy ten zjawi³ siê w szpitalu, ¿eby zabraæ do
domu ¿onê i nowo narodzone dziecko. Wskaza³ mu fotel w swoim gabinecie, poda³
cygaro. Sam tak¿e zapali³, usiad³ na krawêdzi biurka i z ponur¹ min¹
wypuszcza³ dym. Potem odchrz¹kn¹³, spojrza³ _Davidowi prosto w oczy i
oœwiadczy³:
- Twoja ¿ona nie lubi tego dziecka, Dave.
- Co!?
- To by³o dla niej ciê¿kie prze¿ycie, ten poród. Przez najbli¿szy rok bêdzie
potrzebowa³a wiêcej uczucia. Nie mówi³em ci o tym ale na izbie porodowej
wpad³a w histeriê. Mówi³a dziwne rzeczy. No có¿, byæ mo¿e ca³¹ sprawê wyjaœni¹
dwa pytania - zaci¹gn¹³ siê cygarem. - Czy chcieliœcie tego dziecka, D¹ve?
- Tak. Planowaliœmy je. Razem. Alice by³a taka szczêœliwa, kiedy w zesz³ym
roku...
- Mmm... Wiêc to trudniejszy problem. Poniewa¿ gdybyœcie nie planowali tego
dziecka, móg³by to byæ prosty przypadek matki, która nienawidzi samego
macierzyñstwa. Ale to nie pasuje do Alice. - Dr Jeffers wyj¹³ cygaro z ust i
potar³ d³oni¹ policzek. - A zatem to coœ innego. Byæ mo¿e jakieœ utajone
wspomnienie z dzieciñstwa, które teraz siê ujawni³o. Mo¿e po prostu chwilowe
zw¹tpienie i nieufnoœæ matki, która prze¿y³a wielki ból i przeczucie bliskiej
œmierci. Jeœli tak, to czas powinien wkrótce wyleczyæ te rany. Ale je¿eli
sprawy nie wróc¹ do normy, to wpadnijcie do mnie we trójkê. Zawsze chêtnie
widzê starych przyjació³, prawda? Proszê, weŸ sobie jeszcze cygaro dla...
hm... dla dziecka.
By³o jasne wiosenne popo³udnie. Wóz sun¹³ po szerokich, obramowanych drzewami
alejach. B³êkitne niebo, kwiaty, ciep³y wiatr. David mówi³ bez przerwy,
zapali³ cygaro i mówi³ dalej. Alice odpowiada³a krótko, cichym g³osem, trochê
uspokojona podró¿¹. Lecz nie przytula³a dziecka na tyle mocno ani na tyle po
matczynemu, by ukoiæ dziwny ból w duszy Davida. Mog³o siê zdawaæ, ¿e trzyma
porcelanow¹ figurkê.
Spróbowa³ serdecznoœci.
- Jak mu damy na imiê? - zapyta³.
Alice Leiber -spogl¹da³a na migaj¹ce za oknami drzewa.
- Nie decydujmy na razie - odpar³a. - Wola³abym zaczekaæ, a¿ znajdziemy mu
jakieœ wyj¹tkowe imiê. Nie dmuchaj na niego dymem.
Jej zdania p³ynê³y monotonnie, bez ¿adnej ró¿nicy w tonie. Ostatnia uwaga nie
zawiera³a niepokoju ani wyrzutu zatroskanej matki. Po prostu zosta³a
wypowiedziana.
Zaniepokojony David wyrzuci³ cygaro przez okno.
- Przepraszam.
Dziecko le¿a³o, w zgiêciu matczynego ramienia, a cienie s³oñca i drzew raz po
raz zmienia³y jego twarz. B³êkitne oczy otwiera³y siê jak dwa œwie¿e wiosenne
kwiaty. Z jego ruchliwych, ró¿owych warg dobiega³y ciche mlaœniêcia.
Alice spojrza³a na dziecko i David poczu³, ¿e dr¿y wsparta o jego ramiê.
- Zimno? - zapyta³.
- Ch³odno. Lepiej podnieœ szybê, Dave.
To by³o coœ wiêcej ni¿ ch³ód. Zamyœlony zamkn¹³ okno.

Kolacja.
David Leiber przyniós³ malca z dziecinnego pokoju i usadowi³ go w niezwyk³ej
pozycji, wspartego o stos poduszek, w œwie¿o kupionym dziecinnym krzese³ku.
Alice w skupieniu obserwowa³a ruchy swego no¿a i widelca.
- Jest jeszcze za ma³y na krzese³ko - zauwa¿y³a,
- Ale to tak przyjemnie, jak tu siedzi - odpar³ radoœnie Leiber. - Wszystko
jest przyjemne. W biurze tak samo., Mam zamówieñ po same, uszy. Jeœli nie bêdê
uwa¿a³, to zarobiê w tym roku nastêpne piêtnaœcie tysiêcy. Oj, popatrz na
Juniora! Zaplu³ siê ca³y!

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 2

background image

Wyci¹gn¹³ rêkê, by wytrzeæ dziecku brodê. K¹tem oka zauwa¿y³, ¿e Alice nawet
nie spojrza³a. Powoli od³o¿y³ serwetkê,
- Có¿, nie by³o to pewnie szczególnie ciekawe - stwierdzi³ wróciwszy do swego
talerza. By³ lekko zirytowany i to t³umi³o inne argumenty. - Ale mo¿na by
oczekiwaæ, ¿e matka zainteresuje siê w³asnym dzieckiem.
Alice gwa³townie unios³a g³owê.
- Nie mów tak. Nie przy nim. PóŸniej, jeœli ju¿ musisz.
- PóŸniej? - krzykn¹³. - Przy nim czy nie, co za ró¿nica? - uspokoi³ siê
nagle, zastanowi³, zrobi³o mu siê przykro. - Ju¿ dobrze. W porz¹dku. Wiem, jak
to jest.
Po kolacji pozwoli³a mu zanieœæ dziecko na górê. Nie powiedzia³a, ¿eby
zaniós³; pozwoli³a mu.
Kiedy wróci³, sta³a obok radia. S³ucha³a muzyki, lecz nie s³ysza³a jej. Mia³a
zamkniête oczy, jak-by siê zastanawia³a, ws³uchiwa³a w siebie.
I nagle by³a przy nim, szybko i cicho; ta sama. Nic siê nie zmieni³o. Jej
wargi odnalaz³y go, zatrzyma³y. By³ oszo³omiony. Nagle rozeœmia³ siê g³oœno.
Teraz, kiedy dziecko by³o na górze poza tym pokojem, znowu zaczê³a oddychaæ,
znów ¿y³a. By³a wolna. Szepta³a do niego, pospiesznie, bez koñca.
- Dziêkujê, dziêkujê, kochanie. Za to, ¿e jesteœ sob¹. Zawsze. Niezawodny, tak
bardzo niezawodny!
Musia³ siê rozeœmiaæ.
- Ojciec powiedzia³ mi: "Synu, musisz dbaæ o swoj¹ rodzinê".
Zmêczonym gestem z³o¿y³a na jego szyi swe ciemne, lœni¹ce w³osy.
- Przedobrzy³eœ. Czasami chcia³abym, ¿eby znów by³o tak jak wtedy, kiedy siê
pobraliœmy. ¯adnej odpowiedzialnoœci nic prócz nas samych. ¯adnych... ¿adnych
dzieci.
Zbyt gwa³townie chwyci³a go za rêkê. Nienaturalnie skupiona twarz zap³onê³a
odmiennoœci¹.
- Pojawi³ siê trzeci element. Przedtem by³aœ tylko ty i ja. Chroniliœmy siebie
nawzajem. Teraz chronimy dziecko, lecz od niego nie zyskujemy ochrony.
Rozumiesz? Kiedy le¿a³am w szpitalu mia³am czas na myœlenie o ró¿nych
sprawach. Œwiat jest z³y...
- Tak s¹dzisz? - przerwa³.
- Tak. Ale broni¹ nas przed nim prawa. A tam, gdzie nie ma praw, chroni nas
mi³oœæ. Moja mi³oœæ os³ania ciê przed krzywd¹, jak¹ mog³abym ci wyrz¹dziæ.
Jesteœ podatny na moje ciosy, przede wszystkim na moje, lecz mi³oœæ to twoja
tarcza. Nie czujê lêku przed tob¹, gdy¿ mi³oœæ t³umi twoje irytacje,
nienaturalne instynkty, nienawiœci i niedojrza³e odruchy. Ale... ale co z
dzieckiem? Jest za ma³e, by znaæ mi³oœæ albo prawa mi³oœci, wiedzieæ
cokolwiek... póki go nie nauczy-my. A do tego czasu jesteœmy wobec niego
bezbronni.
- Bezbronni? Wobec dziecka? - odsun¹³ j¹ od siebie i zaœmia³ siê cicho.
- Czy dziecko zna ró¿nicê miêdzy z³em i dobrem? - spyta³a.
- Nie. Ale nauczy siê.
- Ale dziecko jest tak niedoœwiadczone, amoralne, pozbawione sumienia... -
argumentowa³a. Potem przerwa³a nagle i wypuœci³a go z objêæ. - Ten ha³as! Co
to by³o?
Leiber rozejrza³ siê.
- Nic nie s³ysza³em.
- To stamt¹d - powiedzia³a powoli, wpatrzona w drzwi do biblioteki.
Leiber przeszed³ przez pokój, otworzy³ drzwi, zapali³ i zgasi³ œwiat³o.
- Nic nie ma - stwierdzi³ wracaj¹c do ¿ony. - Jesteœ zmêczona. Marsz do ³ó¿ka,
ale ju¿!
Zgasili œwiat³o i w milczeniu ruszyli schodami w górê. Na piêtrze zatrzyma³a
siê.
- Mówi³am g³upstwa, skarbie. Wybacz. Jestem przemêczona. Rozumia³ i powiedzia³
jej to.
Na chwilê zatrzyma³a siê z wahaniem przy drzwiach pokoju dziecinnego. Potem
gwa³townie szarpnê³a mosiê¿n¹ klamkê i wesz³a do œrodka. Patrzy³, jak
podchodzi do ³ó¿eczka - niezbyt ostro¿nie; jak pochyla siê i sztywnieje, jakby

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 3

background image

ktoœ uderzy³ j¹ w twarz.
- David!
Leiber podszed³ do ³ó¿eczka.
Twarz dziecka by³a jaskrawo czerwona i silnie spocona. Ma³e ró¿owe wargi
porusza³y siê. Jasnoniebieskie oczy wygl¹da³y, jakby ktoœ wyciska³ je na
zewn¹trz. Ch³opczyk macha³ drobnymi czerwonymi r¹czkami.
- Och, p³aka³ przed chwil¹ - stwierdzi³ Leiber.
- Tak s¹dzisz? - Alice, os³ab³a nagle, chwyci³a mocno porêcz
³ó¿eczka. - Nic nie s ³ y s z a ³ a m.

-

- Drzwi by³y zamkniête.
- Czy to dlatego tak ciê¿ko oddycha i ma zaczerwienion¹ twarz?
- Oczywiœcie. Biedny maluch. P³aka³, zupe³nie sam po ciemku. Lepiej niech
dzisiaj œpi w naszym pokoju. Mo¿e siê znowu rozp³akaæ.
- Rozpuszczasz go - stwierdzi³a.
Leiber wiedzia³, ¿e Alice przygl¹da siê mu, jak przetacza ³ó¿eczko do ich
sypialni. Rozebra³ siê bez s³owa i usiad³ na brzegu ³ó¿ka. Nagle uniós³ g³owê,
zakl¹³ pod nosem i pstrykn¹³ palcami.
-- Niech to diabli. Zapomnia³em ci powiedzieæ. W pi¹tek muszê lecieæ do
Chicago.
- Och, Davidzie - wygl¹da³a jak ma³a, zagubiona dziewczynka. - Tak szybko?
- Odk³ada³em ten wyjazd przez dwa miesi¹ce i teraz sytuacja jest taka, ¿e
muszê lecieæ.
- Bojê siê zostaæ sama.
- Do pi¹tku bêdziemy ,mieli now¹ kucharkê. Bêdzie z tob¹ przez ca³y czas. W
razie czego wystarczy zawo³aæ. Wyjadê tylko na parê dni.
- Jednak siê bojê. Nie wiem czego. Nie uwierzy³byœ, gdybym ci powiedzia³a.
Chyba tracê rozum.
Le¿a³ ju¿. Zgasi³a œwiat³o; s³ysza³, jak obchodzi ³ó¿ko dooko³a, jak odsuwa
ko³drê i wœlizguje siê do œrodka. Poczu³ obok siebie ciep³y, kobiecy zapach.
- Je¿eli chcesz, ¿ebym zosta³ jeszcze przez kilka dni, to mo¿e móg³bym...
- Nie - odpar³a bez przekonania. - JedŸ. Wiem, ¿e to wa¿ne. Ja po prostu ca³y
czas myœlê o tym, co ci mówi³am. Prawo, mi³oœæ i ochrona. Mi³oœæ chroni ciê
przede mn¹. Ale dziecko... - odetchnê³a g³êboko. - Co chroni ciê przed nim,
Davidzie?
Zanim zd¹¿y³ odpowiedzieæ, zanim zd¹¿y³ j¹ zapewniæ, jak niem¹dre s¹ jej
obawy, w³¹czy³a nocn¹ lampkê.
- Popatrz - wskaza³a palcem.
Dziecko le¿a³o ca³kiem rozbudzone w swoim ³ó¿eczku i wpatrywa³o siê w niego
uwa¿nie i badawczo swoimi b³êkitnymi, oczami. Œwiat³o zgas³o. Czul, jak dr¿y
przytulona do niego.
- To niezbyt ³adnie baæ siê czegoœ, co urodzi³am - œciszy³a g³os, mówi³a
gwa³townie, szorstko i szybko. - Ale on próbowa³ mnie zabiæ! Le¿y tam, s³ucha
naszej rozmowy i czeka, a¿ wyjedziesz, ¿eby móg³ znowu spróbowaæ! Przysiêgam!
Zaczê³a szlochaæ.
- Proszê ciê - powtarza³ staraj¹c siê jakoœ j¹ uspokoiæ. - Przestañ. Proszê.
D³ugo p³aka³a w ciemnoœci i uspokoi³a siê bardzo póŸno. Dr¿a³a jeszcze, lecz
jej oddech sta³ siê spokojny, ciep³y, regularny. Drgnê³a raz jeszcze i
zasnê³a.
On drzema³.
I na moment przed tym, jak zaci¹¿y³y mu powieki, nim zaton¹³ w g³êbokiej fali
snu, do-s³ysza³ osobliwy cichy dŸwiêk czuwania i œwiadomoœci.
G³os ma³ych, wilgotnych, ró¿owo elastycznych warg.
Dziecko.
A potem - sen.

Rankiem œwieci³o s³oñce. Alice uœmiecha³a siê.
David Leiber ko³ysa³ swoim zegarkiem nad ³ó¿eczkiem.
- Patrz, maluchu. Coœ b³yszcz¹cego. Coœ ³adnego. Tak, tak. Œlicznie b³yszczy.
Alice uœmiechnê³a siê. Kaza³a mu ruszaæ, lecieæ do Chicago, postara siê byæ
dzieln¹ dziewczynk¹, nie ma siê o co martwiæ.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 4

background image

Samolot odlecia³ na wschód z Leiberem na pok³adzie. By³o du¿o nieba, du¿o
s³oñca, du¿o chmur, a potem Chicago wyskoczy³o zza horyzontu. Leiber wpad³ w
gor¹czkê zamówieñ, planowania, przyjêæ, wizyt, telefonów, k³ótni na
konferencjach. W przerwach pospiesznie prze³yka³ kawê, ale codziennie pisa³
listy i wysy³a³ telegramy mówi¹ce Alice i dziecku krótkie, mi³e, proste s³owa.
Wieczorem szóstego dnia wezwano go do telefonu. Los Angeles.
- Alice?
- Nie, Dave. Tu Jeffers.
- Doktorze!
- Nie denerwuj siê, synu. Alice zachorowa³a. Najlepiej wracaj pierwszym
samolotem do domu. To zapalenie p³uc. Zrobiê, co bêdê móg³, ch³opcze.
Niedobrze, ¿e to tak krótko po porodzie. Potrzebuje teraz du¿o si³y.
Leiber upuœci³ s³uchawkê na wide³ki. Hotelowy pokój rozp³ywa³ siê i rozpada³.
- Alice - powiedzia³ nieprzytomnie i ruszy³ do drzwi.

Samolot lecia³ na zachód, pojawi³a siê Kalifornia i dla Leibera, ju¿ w domu,
nagle zmaterializowa³a siê le¿¹ca w ³ó¿ku Alice. Dr Jeffers sta³ ko³o okna, a
Leiber czu³ swoje stopy, jak przesuwaj¹ siê wolno, coraz bardziej i bardziej
materialne, a kiedy stan¹³ przy jej ³ó¿ku, wszystko znów by³o ca³e, trwa³e,
rzeczywiste.
Nikt siê nie odzywa³. Alice uœmiecha³a siê blado. Jeffers zacz¹³ coœ mówiæ,
lecz niewiele z tego dociera³o do Davida.
- Twoja ¿ona jest zbyt dobr¹ matk¹, synu. Bardziej martwi³a siê o dziecko ni¿
o siebie.
Policzek Alice drgn¹³, a potem...
Zaczê³a mówiæ. Nareszcie mówi³a tak jak matka. Ale... czy naprawdê? Czy to nie
cieñ gniewu, strachu, odrazy brzmia³ w jej g³osie?
- Ma³y nie chcia³ spaæ - mówi³a Alice. - Myœla³am, ¿e jest chory. Le¿a³ w
swoim ³ó¿eczku i patrzy³. A póŸno w nocy p³aka³. G³oœno. Ca³¹ noc, do rana.
Nie mog³am go uspokoiæ. Nie mog³am spaæ.
- By³a tak zmêczona, ¿e wpad³a w zapalenie p³uc - pokiwa³ g³ow¹ Jeffers. - Ale
teraz jest na-pchana po uszy sulfonamidami , i nic jej nie-grozi.
Leiber poczu³, ¿e s³abnie.
- A dziecko? Co z ch³opcem?
- Zdrów jak ryba.
- Dziêkujê, doktorze.
Jeffers po¿egna³ siê, cicho otworzy³ drzwi i odszed³. Leiber przys³uchiwa³ siê
jego krokom.

- David!
Obejrza³ siê s³ysz¹c jej szept.
- To znowu dziecko - powiedzia³a. - Próbowa³am siê przekonywaæ, jaka jestem
g³upia. Ale on wiedzia³, ¿e jestem os³abiona po szpitalu. Wiêc krzycza³ ca³ymi
nocami. A kiedy nie krzycza³, by³ zbyt spokojny. Gdy zapala³am œwiat³o, le¿a³
i patrzy³.
Leiber zadr¿a³. Pamiêta³, ¿e sam widzia³ dziecko czuwaj¹ce w ciemnoœci.
Czuwaj¹ce póŸno w nocy, kiedy dzieci powinny spaæ. Odepchn¹³ od siebie tê
myœl. To by³o szaleñstwo.
Alice mówi³a dalej.
- Chcia³am go zabiæ. Tak, chcia³am. Godzinê po tym, jak wyjecha³eœ, posz³am do
jego pokoju i chwyci³am go za szyjê. Sta³am tak bardzo d³ugo i myœla³am. Ba³am
siê. Potem przykry³am mu twarz poduszk¹, odwróci³am na brzuszek, przycisnê³am
i wybieg³am.
Próbowa³ jej przerwaæ.
- Nie, pozwól mi skoñczyæ - powiedzia³a szorstko, wpatrzona w œcianê. - Kiedy
wysz³am z pokoju, pomyœla³am: to takie proste. Dzieci codziennie' umieraj¹ od
zaduszenia. Nikt siê nigdy nie dowie. Ale kiedy wróci³am, ¿eby zobaczyæ go
martwego, on ¿y³! Tak, Davidzie, ¿y³; odwróci³ siê na plecy, ¿y³, uœmiecha³
siê i oddycha³. Potem nie potrafi³am ju¿ go dotkn¹æ. Mo¿e kucharka siê nim
zajmowa³a, nie wiem. Wiem tylko, ¿e jego krzyk nie pozwala³ mi zasn¹æ;

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 5

background image

zastanawia³am siê po ca³ych nocach, chodzi³am po pokojach, a teraz jestem
chora - koñczy³a ju¿. - To dziecko le¿y tam teraz, i obmyœla sposób zabicia
mnie.
To by³o wszystko, na co wystarczy³o jej si³. Zamknê³a oczy i po chwili ju¿
spa³a. David Liber sta³ nad ni¹ jeszcze przez d³ugi czas. Mózg zastyg³ w jego
g³owie. Nie drgnê³a nawet jedna komórka.

Nastêpnego ranka móg³ zrobiæ tylko jedno. Wkroczy³ do biura doktora Jeffersa,
opowiedzia³ mu wszystko i s³ucha³ pe³nych wyrozumia³oœci t³umaczeñ lekarza.
- Rozwa¿my wszystko spokojnie, synu. To ca³kiem naturalne, ¿e czasem matki
nienawidz¹ swoich dzieci. Jest na to specjalny termin: ambiwalencja. Zdolnoœæ
do nienawidzenia kogoœ, kogo siê kocha. Kochankowie czêsto czuj¹ do siebie
nienawiϾ, podobnie jak dzieci do matek.
- Ja nie nienawidzi³em swojej matki - przerwa³ Leiber.
- Nie przyznasz siê do tego, to oczywiste. Ludzie nie chc¹ przyznawaæ siê do
nienawiœci do swoich najbli¿szych.
- A wiêc, Alice nienawidzi swojego dziecka.
- Najlepiej uj¹æ to tak: ma obsesjê. Posz³a o krok dalej ni¿ zwyk³a, normalna
ambiwalencja. Wini dziecko za ciê¿ki poród i za chorobê. Dokonuje projekcji
swoich problemów przerzucaj¹c odpowiedzialnoœæ na pierwszy z brzegu obiekt,
którego mo¿e u¿yæ. Wszyscy to robimy. Potykamy siê o krzes³o i klniemy na
meble, nie na w³asn¹ niezgrabnoœæ. Nie trafiamy w pi³kê golfow¹ i obwiniamy
murawê albo kij. Mogê ci tylko powtórzyæ to, co ju¿ raz mówi³em. Poszukaj
sposobów okazania jej swojego uczucia. Postaraj siê udowodniæ, jak
nieszkodliwe i niewinne jest dziecko. Po jakimœ czasie Alice uspokoi siê i
pokocha je. Jeœli nie przyjdzie do siebie w ci¹gu mniej wiêcej miesi¹ca, to
wpadnij. Polecê ci jakiegoœ dobrego psychiatrê. A teraz leæ ju¿ i przestañ byæ
taki ponury.
Nadesz³o lato i sprawy sta³y siê ³atwiejsze i bardzie normalne. Leiber nigdy
nie zapomina³ byæ opiekuñczym wobec ¿ony. Ona z kolei chodzi³a na d³ugie
spacery i wraca³a do si³. Rzadko zdarza³y siê jej wybuchy emocji.
A¿ pewnego razu o pó³nocy, kiedy nag³y letni wiatr szala³ wokó³ domu
wstrz¹saj¹c drzewami niby lœni¹cymi tamburynami, Alice obudzi³a siê dr¿¹ca i
wsunê³a w ramiona mê¿a,
- Coœ jest w pokoju - powiedzia³a. - Patrzy na nas. Zapali³ œwiat³o.
- Przyœni³o ci siê - stwierdzi³. - Ale i tak jest coraz lepiej. Ju¿ dawno siê
nie ba³aœ.
Westchnê³a, a on zgasi³ lampkê. Wci¹¿ trzyma³ j¹ w ramionach myœl¹c, jakim
jest niezwyk³ym i s³odkim stworzeniem.
A¿ us³ysza³, ¿e drzwi sypialni otwieraj¹ siê na kilkanaœcie centymetrów.
Nikogo przy nich nie by³o. Otworzy³y siê bez powodu. Wiatr ucich³.
Czeka³. Zdawa³o mu siê, ¿e le¿y tak w ciemnoœci przez godzinê.
Potem, jakby z jêkiem ma³ego meteoru gin¹cego w olbrzymiej, atramentowoczarnej
otch³ani kosmosu, w pokoju dziecinnym zap³aka³o dziecko.
To by³ delikatny, samotny dŸwiêk, gdzieœ pomiêdzy ciemnoœci¹, oddechem kobiety
w jego ramionach i wiatrem, znów zaczynaj¹cym poruszaæ koronami drzew.
Leiber policzy³ do piêædziesiêciu. P³acz trwa³ nadal.
Wreszcie, ostro¿nie wysun¹wszy siê z objêæ Alice, wsta³ z ³ó¿ka, w³o¿y³
pantofle i na palcach wyszed³ z pokoju.
Zejdzie na dó³, myœla³ zmêczony, podgrzeje trochê mleka i...
Ciemnoœæ usunê³a siê spod niego. Jego stopa zeœliznê³a siê i odskoczy³a.
Odskoczy³a w pustkê...
Wyci¹gn¹³ przed siebie rêce i rozpaczliwie uchwyci³ siê porêczy. Jego cia³o
przesta³o padaæ. Zakl¹³.
Potkn¹³ siê o coœ miêkkiego. To coœ zaszura³o, spad³o o kilka stopni w dó³ i
zatrzyma³o siê. W uszach mu dzwoni³o, serce t³uk³o siê gdzieœ pod krtani¹,
dusz¹co i boleœnie.
Dlaczego ludzie zostawiaj¹ ró¿ne rzeczy porozrzucane po ca³ym domu? Maca³ rêk¹
w poszukiwaniu przedmiotu, przez który nieomal zlecia³ na g³owê ze schodów.
Jego rêka zamar³a w zaskoczeniu. G³oœno wci¹gn¹³ powietrze.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 6

background image

To co trzyma³, by³o zabawk¹. Du¿¹, niezgrabn¹ szmacian¹ lal¹, któr¹ kupi³
dla...
Dla d z i e c k a.

Nastêpnego dnia Alice odwioz³a go do pracy.
W po³owie drogi zwolni³a, zjecha³a na krawê¿nik i zatrzyma³a siê. Potem
spojrza³a na mê¿a.
- Chcê pojechaæ na wakacje. Nie wiem, czy dasz teraz radê, kochanie, ale jeœli
nie, to proszê, pozwól mi jechaæ samej. Na pewno znajdziemy kogoœ, kto zajmie
siê dzieckiem. Po prostu muszê wyjechaæ. Myœla³am, ¿e wyrastam z tego... tego
uczucia. Ale nie. Nie mogê wytrzymaæ z nim w jednym pokoju. A on patrzy na
mnie, jakby te¿ mnie nienawidzi³. Muszê wyjechaæ, zanim coœ siê stanie.
Wysiad³, obszed³ samochód dooko³a, kiwn¹³ rêk¹, by siê przesiad³a, i otworzy³
drzwi.
- Najlepiej bêdzie, jak zobaczysz siê z dobrym psychiatr¹. Je¿eli on zaleci
wakacje, dobrze. Ale to nie mo¿e tak d³u¿ej trwaæ. ¯o³¹dek skrêca mi siê od
tego. - Siad³ za kierownic¹ i w³¹czy³ silnik. - Ja poprowadzê.
Opuœci³a g³owê; z wysi³kiem powstrzymywa³a ³zy. Spojrza³a na niego, kiedy
hamowa³ ko³o biura.
- Dobrze. Zamów mi wizytê. Porozmawiam, z kim tylko bêdziesz chcia³, Davidzie.
Sta³ na krawê¿niku i patrzy³, jak odje¿d¿a, a wiatr rozwiewa³ jej d³ugie,
lœni¹ce w³osy. W chwilê póŸniej zadzwoni³ z biura do Jeffersa i za³atwi³
wizytê u godnego zaufania psychiatry. To by³o to.

Praca nie sz³a mu zbyt dobrze. Wszystkie sprawy pl¹ta³y siê i przez ca³y czas
widzia³ Alice we wszystkim, na co popatrzy³. Tak wiele swoich lêków zdo³a³a mu
przekazaæ. W³aœciwie przekona³a go, ¿e dziecko jest jakieœ nienaturalne. Pod
koniec dnia odczuwa³ ju¿ tylko zmêczenie, pulsuj¹cy ból g³owy i przemo¿ne
pragnienie powrotu do domu.
Co by siê sta³o, gdybym powiedzia³ Alice o tej lalce, o któr¹ potkn¹³em siê na
schodach, zastanawia³ siê w windzie. Bo¿e, t o doprowadzi³oby j¹ do histerii.
Nie, nigdy jej nie powiem. W koñcu to tylko przypadek.
By³ jeszcze jasny dzieñ, gdy wraca³ taksówk¹. Przed swoim domem w Brentwood
zap³aci³ kierowcy i wolno ruszy³ betonowym chodnikiem ciesz¹c siê wci¹¿
padaj¹cym z nieba œwiat³em dnia. Bia³a kolonialna fasada domu robi³a wra¿enie
dziwnie cichej i opuszczonej. Przypomnia³ sobie, ¿e to czwartek, kucharka ma
wychodne i Alice musia³a upichciæ coœ sama albo zjeœæ gdzieœ na mieœcie.
Odetchn¹³ g³êboko. S³ysza³ samochody jad¹ce alej¹, dwie przecznice dalej.
Przekrêci³ klucz w zamku.
Wszed³, od³o¿y³ kapelusz i neseser na krzes³o, zacz¹³ zdejmowaæ p³aszcz i
rozejrza³ siê.
Gasn¹ce œwiat³o dnia sp³ywa³o po klatce schodowej z okna w dachu. Tam gdzie
pada³o, nabiera³o jaskrawych barw szmacianej lalki le¿¹cej w dziwacznej
pozycji u stóp schodów.
Nie zwraca³ jednak uwagi na szmacian¹ lalkê.
Móg³ tylko patrzeæ, nie ruszaæ siê i znów patrzeæ na Alice. Le¿a³a blada, z
rêkami wyci¹gniêtymi w groteskowym, przerwanym geœcie. Le¿a³a u stóp schodów.
Nie ¿y³a.
W domu s³ychaæ by³o jedynie uderzenia jego serca.
Alice nie ¿y³a.
Uniós³ jej g³owê, dotkn¹³ palców. Podniós³ cia³o. Ale ona nie ¿y³a.
Wypowiedzia³ jej imiê, g³oœno, wiele razy, i znowu próbowa³ tul¹c j¹ do siebie
oddaæ jej trochê ciep³a, które utraci³a. Nie pomaga³o.
Wsta³. Musia³ gdzieœ dzwoniæ; nie pamiêta³. Nagle by³ na górze. Otworzy³ drzwi
pokoju dziecinnego, wszed³ do œrodka i pustym wzrokiem popatrzy³ na ³ó¿eczko.
Coœ gniot³o go w ¿o³¹dku. Widzia³ niezbyt wyraŸnie.
Dziecko mia³o zamkniête oczy, lecz jego twarz by³a czerwona i mokra od potu,
jakby p³aka³o d³ugo i g³oœno.
- Ona nie ¿yje - powiedzia³ Leiber do dziecka. - Nie ¿yje. Zacz¹³ siê œmiaæ.
Ci¹gle jeszcze siê œmia³, gdy wszed³ doktor Jeffers i mocno uderzy³ go w

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 7

background image

twarz.
- Przestañ! WeŸ siê w garœæ, synu.
- Spad³a ze schodów, doktorze. Potknê³a siê o szmacian¹ lalkê i spad³a. Ja sam
potkn¹³em siê o ni¹ poprzedniej nocy. A teraz... Lekarz chwyci³ go za ramiona
i potrz¹sn¹³.
- Doktorze, doktorze - powiedzia³ niezbyt przytomnie Leiber. - To zabawne.
Zabawne. Wymyœli³em wreszcie imiê dla dziecka.
Jeffers nie odpowiedzia³.
Leiber podpar³ g³owê dr¿¹cymi d³oñmi i oœwiadczy³:
- Mam zamiar ochrzciæ go w przysz³¹ niedzielê. Wie pan, jak mu dam na imiê?
Bêdê... bêdê go nazywa³... Lucyfer!

By³a jedenasta w nocy. Przez dom przewinê³o siê mnóstwo dziwnych ludzi, którzy
zabrali ze sob¹ najwa¿niejsze: Alice.
David Leiber usiad³ w bibliotece naprzeciwko doktora.
- Alice nie by³a szalona - powiedzia³ wolno. - Mia³a powody, ¿eby baæ siê
dziecka. Jeffers westchn¹³.
- Teraz sam wpadasz w ten wzorzec. Ona obwinia³a dziecko o swoj¹ chorobê, a
teraz t y ob-winiasz je o jej œmieræ. Alice potknê³a siê o zabawkê, pamiêtaj.
Nie mo¿esz mieæ pretensji do dziecka.
- Do Lucyfera?
- Przestañ nazywaæ go Lucyferem! Leiber pokrêci³ g³ow¹.
- Alice s³ysza³a jakieœ ha³asy w nocy. Jakby ktoœ nas szpiegowa³. Chcesz
wiedzieæ co to by-³o? Powiem ci. To by³o dziecko! Tak, m ó j syn!
Czteromiesiêczny, pe³zaj¹cy noc¹ ciemnym korytarzem, s³uchaj¹cy naszych
rozmów. S³ysz¹cy ka¿de s³owo! - Z³apa³ za porêcze fotela. - A kiedy zapala³em
œwiat³o... Dziecko jest ma³e. Mo¿e siê doskonale schowaæ za jakiœ mebel, za
drzwi, pod œcian¹, poni¿ej poziomu wzroku.
- Przestañ! - za¿¹da³ Jeffers.
- Pozwól mi powiedzieæ, co myœlê, bo zwariujê. Kiedy wyjecha³em do Chicago,
kto nie po-zwala³ Alice zasn¹æ, zmêczy³ j¹ i os³abi³ tak, ¿e dosta³a zapalenia
p³uc? Dziecko! A kiedy nie umar³a, próbowa³ zabiæ mnie. To by³o proste:
zostawiæ lalkê na schodach, a potem krzyczeæ tak d³ugo, a¿ ojciec maj¹c doœæ
tego p³aczu wstanie, ¿eby zejœæ na dó³ i podgrzaæ mleko, i potknie siê;
Prymitywna sztuczka, ale skuteczna., Mnie siê uda³o. Lecz Alice nie ¿yje.
David Leiber przerwa³ na chwilê, na tyle d³ug¹, by zapaliæ papierosa.
- Powinienem siê zorientowaæ. Zapala³em œwiat³o w œrodku nocy, wiele razy, a
on le¿a³ z otwartymi oczami. Wiêkszoœæ dzieci œpi prawie ca³y czas, bez
przerwy. Ale nie t o. To czuwa i... myœli.
- Niemowlêta nie myœl¹ - przerwa³ Jeffers.
- Wiêc czuwa i robi to, co mo¿e zrobiæ ze swoim mózgiem. Do diab³a, co
w³aœciwie wiemy o mózgu niemowlaka? Mia³ powody, ¿eby nienawidziæ Alice;
podejrzewa³a, ¿e jest tym, czym jest - na pewno nie zwyczajnym cz³owiekiem.
Leiber pochyli³ siê w stronê doktora.
- To wszystko siê wi¹¿e. Przypuœæmy, ¿e kilkoro dzieci z tych wszystkich
milionów rodzi siê takich, ¿e natychmiast potrafi¹ poruszaæ siê, widzieæ,
s³yszeæ, myœleæ. Wiele owadów jest samowystarczalnych od momentu narodzin. W
ci¹gu kilku dni przystosowuje siê wiêkszoœæ ssaków i ptaków. Ma³ym ludziom
potrzeba lat, zanim naucz¹ siê mówiæ i poruszaæ na niepewnych nogach. Ale
przypuœæmy, ¿e jedno dziecko na milion jest... dziwne. Urodzone z pe³ni¹
œwiadomoœci, instynktownie zdolne do myœlenia. Czy nie by³by to doskona³y
kamufla¿, znakomite maskowanie tego, co chcia³oby zrobiæ? Mog³oby udawaæ
zwyk³ego, s³abego, p³acz¹cego, nic nie widz¹cego malucha. Zu¿ywaj¹c tylko
trochê energii potrafi³oby raczkowaæ po ciemnym domu i s³uchaæ. I jak ³atwo by
mu by³o podk³adaæ pu³apki na schodach. Jak ³atwo p³akaæ po ca³ych nocach, ¿eby
zamêczyæ matkê. Jak ³atwo, podczas porodu, byæ tak blisko niej, ¿e kilka
zrêcznych dzia³añ spowoduje zapalenie otrzewnej!
- Na mi³oœæ bosk¹! - Jeffers zerwa³ siê na nogi. - To co mówisz, jest
odra¿aj¹ce!
- To, o c z y m mówiê, jest odra¿aj¹ce. Ile matek zmar³o przy porodzie? Ile

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 8

background image

wykarmi³o niezwyk³e ma³e niesamowitoœci, w ten czy inny sposób przynosz¹ce
œmieræ? Dziwne, czerwone stworzonka z mózgami, które dzia³aj¹ w szkar³atnej
ciemnoœci, jakiej nie mo¿emy siê nawet domyœlaæ? Pierwotne ma³e mózgi,
przepe³nione pamiêci¹ gatunku, nienawiœci¹ i okrucieñstwem. Pytam ciê,
doktorze, co jest na œwiecie bardziej samolubnego ni¿ dziecko? Nic! Nie
istnieje nic tak egoistycznego, aspo³ecznego, samolubnego - nic!
Jeffers zmarszczy³ brwi i bezradnie pokrêci³ g³ow¹.
Leiber od³o¿y³ papierosa.
- Nie przypisujê dziecku du¿ej si³y. Tyle tylko, by s³uchaæ przez ca³y czas.
By p³akaæ po nocach. To dosyæ; nawet wiêcej ni¿ dosyæ.
Jeffers spróbowa³ ¿artu.
- Wiêc to morderstwo. A morderstwo musi mieæ motyw. Wymyœl jakiœ motyw dla
dziecka. Leiber mia³ ju¿ gotow¹ odpowiedŸ.
- Czy jest coœ bardziej spokojnego, bardziej sennie szczêœliwego,
zadowolonego, wypoczêtego, nakarmionego, zaspokojonego, nie znaj¹cego k³opotów
ni¿ nienarodzone dziecko? Nie. Unosi siê w sennym mrocznym wirze bezczasowego
cudu, ciep³ego po¿ywienia i ciszy. Senne marzenie spowija jego œwiat. I nagle
jest sk³aniane do opuszczenia legowiska, zmuszane do wyjœcia, wypychane w
ha³aœliwy, nieczu³y, egoistyczny, nerwowy i bezlitosny œwiat, gdzie musi
polowaæ i ¿ywiæ siê tym, co upoluje, poszukiwaæ gin¹cej mi³oœci, która by³a
kiedyœ jego niezaprzeczalnym prawem, spotykaæ zamieszanie zamiast wewnêtrznej
ciszy i zachowawczej drzemki. I noworodek odrzuca to. Odrzuca wszystkimi
miêkkimi, delikatnymi w³óknami swego maleñkiego cia³a. Nienawidzi ostrego,
zimnego powietrza, ogromnych przestrzeni, nag³ego odejœcia znanych rzeczy. A
kto odpowiada za to rozczarowanie, to okrutne zdjêcia zaklêcia? Matka. I tak
dziecko ma kogoœ, kogo mo¿e nienawidziæ i nienawidzi ca³¹ moc¹ swego ma³ego
umys³u. Matka odepchnê³a go, odrzuci³a. A ojciec nie jest lepszy. Jego te¿
zabiæ! Na swój sposób te¿ jest winien!
- Gdyby to, co mówisz, mia³o byæ prawd¹ - przerwa³ mu Jeffers - to ka¿da
kobieta na œwiecie mu-sia³aby patrzeæ na swoje nowo narodzone dziecko jak na
coœ przera¿aj¹cego, coœ przyprawiaj¹cego o dreszcze.
- A dlaczego nie? Czy dziecko nie ma doskona³ego alibi? Chroni¹ go tysi¹ce lat
uznanych wierzeñ medycznych. Ze wszystkich obserwacji wynika, ¿e jest
bezradne, za nic nie odpowiada. Dziecko rodzi siê nienawidz¹c. I z biegiem
czasu sprawy pogarszaj¹ siê zamiast polepszaæ. Niemowlêciu poœwiêca siê z
pocz¹tku sporo uwagi i troski. Ale czas mija i to siê zmienia. Zaraz po
urodzeniu dziecko dysponuje wielk¹ si³¹. Si³¹ zmuszaj¹c¹ rodziców do robienia
ró¿nych g³upstw, kiedy siê rozp³acze albo zakaszle, do podskakiwania, kiedy
krzyknie. Ale w miarê jak mijaj¹ miesi¹ce, dziecko czuje, ¿e nawet ta si³a
wymyka mu siê szybko, na zawsze, by nigdy ju¿ nie powróciæ. Dlaczego nie ma
siê staraæ jej utrzymaæ? Dlaczego nie ma walczyæ o pozycjê wtedy, kiedy
przemawiaj¹ za tym wszystkie okolicznoœci? W przysz³ych latach bêdzie za
póŸno, by wyraziæ swoj¹ nienawiœæ. Trzeba uderzyæ teraz. G³os Leibera by³
bardzo cichy, bardzo miêkki.
- Mój ma³y ch³opczyk, le¿¹cy noc¹ w swoim ³ó¿eczku, ze spocon¹, czerwon¹
twarz¹, nie mog¹cy z³apaæ tchu. Od p³aczu? Nie. Od upartego, boleœnie
powolnego wychodzenia z ³ó¿eczka, od czo³gania siê po d³ugich, ciemnych
korytarzach. Mój ma³y synek. Chcê go zabiæ.
Jeffers poda³ mu szklankê wody i kilka tabletek.
- Nikogo nie bêdziesz zabija³. Przeœpisz siê dwadzieœcia cztery godziny, to
mo¿e zmienisz zdanie. Za¿yj to.
Leiber popi³ tabletki i pozwoli³ zaprowadziæ siê na górê do sypialni. P³aka³,
kiedy doktor uk³ada³ go w ³ó¿ku.

Nastêpnego ranka Jeffers podjecha³ pod dom Leibera. To by³ ³adny ranek i
doktor przyby³ tu, by zaleciæ pacjentowi odpoczynek na wsi. Tamten pewnie
bêdzie jeszcze spa³. Dosta³ doœæ œrodków nasennych, ¿eby nie obudziæ siê przez
co najmniej piêtnaœcie godzin.
Jeffers przycisn¹³ dzwonek. ¯adnej odpowiedzi. S³u¿¹ca jeszcze nie wróci³a, za
wczeœnie. Popchn¹³ frontowe drzwi, stwierdzi³, ¿e s¹ otwarte, i wszed³ do

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 9

background image

œrodka. Od³o¿y³ walizeczkê na najbli¿sze krzes³o.
Coœ bia³ego usunê³o siê z pola widzenia - coœ jakby wra¿enie ruchu na szczycie
schodów. Jeffers nie zwróci³ na to uwagi.
W domu œmierdzia³o gazem.
Jeffers pogna³ na górê i wpad³ do sypialni Leibera.
Mê¿czyzna le¿a³ nieruchomo na ³ó¿ku, a w pokoju a¿ gêsto by³o od gazu
uciekaj¹cego z sykiem z otwartego palnika pod œcian¹ ko³o drzwi. Jeffers
zakrêci³ go, poodsuwa³ wszystkie okna i biegiem wróci³ do cia³a.
By³o zimne. Leiber nie ¿y³ od kilku godzin.
Kaszl¹c gwa³townie, z za³zawionymi oczami doktor wybieg³ z pokoju. Leiber nie
odkrêci³ gazu sam. Nie móg³. Te proszki go powali³y, nie obudzi³by siê do
po³udnia. To nie by³o samobójstwo. A mo¿e jednak, mo¿e istnia³a choæ minimalna
mo¿liwoœæ?
Przez piêæ minut Jeffers sta³ nieruchomo w hallu. Potem podszed³ do drzwi
pokoju dziecinnego. Otworzy³ je, wszed³ do œrodka i pochyli³ siê nad
³ó¿eczkiem.
By³o puste.
Przez pó³ minuty sta³ przy nim ko³ysz¹c siê lekko, po czym powiedzia³, nie
zwracaj¹c siê do nikogo konkretnego:
- Te drzwi siê zatrzasnê³y. Nie mog³eœ wróciæ do ³ó¿eczka, gdzie by³byœ
bezpieczny. Nie uwzglêdni³eœ zatrzaœniêcia drzwi. Taki drobiazg jak drzwi mo¿e
zniszczyæ najlepszy nawet plan. Znajdê ciê gdzieœ w domu. Bêdziesz siê kry³
udaj¹c, ¿e jesteœ czymœ innym, ni¿ jesteœ.
By³ oszo³omiony. Po³o¿y³ d³oñ na czole i uœmiechn¹³ siê blado.
- Zaczynam mówiæ jak Alice i David. Ale nie mogê ryzykowaæ. Niczego nie jestem
pewien, ale nie mogê ryzykowaæ.
Zszed³ na dó³, otworzy³ swoj¹ lekarsk¹ walizeczkê, wyj¹³ z niej coœ i ukry³ w
d³oniach.
Coœ zaszeleœci³o w g³êbi hallu. Coœ bardzo ma³ego i bardzo cichego. Jeffers
odwróci³ siê gwa³townie i zrobi³ kilka pewnych, szybkich kroków przed siebie.
- Musia³em operowaæ, by sprowadziæ ciê na œwiat. A teraz mogê chyba operowaæ,
by...

Ray Bradbury

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 10


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bradbury, Ray Maly Morderca 2
Bradbury Ray Maly morderca
Bradbury Ray Mały morderca
Bradbury, Ray Maly Morderca
Bradbury Ray Mały morderca
Bradbury Ray Mały morderca
Maly morderca (2)
Ray Bradbury The Pedestrian
Ray Bradbury Unterderseaboat Doktor
The Finnegan Ray Bradbury
Ray Bradbury The Finnegan
A Story of Love Ray Bradbury
Ray Bradbury A Wild Night In Galway
Ray Bradbury A Scent of Sarsaparilla
Ray Bradbury 7 Books

więcej podobnych podstron