ROZDZIAŁ I:
WIADOMOŚCI & TATUAŻE
Rosalie, Alice i ja byłyśmy przyjaciółkami odkąd skończyłyśmy pięć lat.
Robiłyśmy wszystko wspólnie, zawsze. Nie miałyśmy przed sobą żadnych sekretów, sprzeczałyśmy
się, ale nigdy nie kłóciłyśmy i byłyśmy nieustannym systemem wsparcia dla siebie. Nasza trójka
była czymś więcej niż tylko przyjaciółkami; stałyśmy się siostrami.
Nasz pierwszy rok w college'u wydawał się upływać całkiem normalnie, więc kiedy tego
popołudnia
dotarłam do domu i Rosalie oznajmiła mi swoje niespodziewane wiadomości, byłam kompletnie
zaskoczona.
Nasze życie miało zostać wywrócone totalnie do góry nogami.
- Kurwa. Och, kurwa, jestem tak zdenerwowana.
Alice i ja wymieniłyśmy spojrzenia znad stolika od kawy, uniosłyśmy brwi. Rosalie nie przerywała,
mamrocząc przekleństwa do samej siebie podczas gdy stałyśmy tam i czekałyśmy.
Bo najwyraźniej to było coś, co najlepsze przyjaciółki robiły dla siebie.
- Po jakim czasie takie rzeczy zaczynają działać? – zapytałam, zaczynając już być znużona. Rosalie
rzuciła ulotką informacyjną prosto w moją pierś mocniej, niż było to konieczne, sprawiając, że się
lekko zatoczyłam.
- Ochhhh-kay – wydyszałam. - Mówi, że pięć minut.
Stałyśmy tam cicho, wszystkie rozmyślałyśmy nad tym, co to dla nas znaczyło. Moim głównym
zmartwieniem był nasz nowy dom. Dopiero co się wprowadziłyśmy, a miał on tylko trzy sypialnie.
Prawdopodobnie nie była to najważniejsza rzecz, ale hej, to nie ja spieprzyłam sobie życie. Rosalie
prawdopodobnie rozmyślała nad samobójstwem.
- Patrzcie, zmienia się! - Alice pisnęła, wskazując na stół.
- Nie mogę na to patrzeć. O Boże, zaraz się porzygam. Nie mogę tego zrobić. - Rosalie odwróciła
się
i przeszła przez pokój, trzymając się za czoło.
Alice wzięła patyczek, a ja pochyliłam się nad jej ramieniem, kontrolując. Wzdrygnęłam się, kiedy
zobaczyłam, co pokazuje.
- Dobra, powiedzcie mi! - Rose krzyknęła z drugiego końca pokoju, stojąc do nas tyłem, aby nie
mogła zobaczyć naszych min.
- Uh, jesteś pewna, że nie chcesz po prostu sama spojrzeć? – zapytała Alice.
Była o wiele lepszą przyjaciółką niż ja.
- Nie wiem...?
- Jest pozytywny - powiedziałam, przerywając tę szaradę.
- Bella! - Alice wrzasnęła i walnęła mnie w ramię.
- Co? Myślę, że zamiast tego powinnyśmy się skupić na ważnych sprawach. Dla przykładu, jak to
ja
nie wyprowadzam się z największej sypialni.
Padłam na sofę i oparłam nogi o pufę. Wygrałam ten gówniany pokój w kamień, papier, nożyce,
uczciwie i sprawiedliwie.
Rosalie i Alice gapiły się na mnie tępo.
- Bella, nienawidzę cię. Wynoś się z tego pokoju - powiedziała Rosalie, wskazując na drzwi.
- Okay, przepraszam, już przestaję. Jednakże, poważnie… Kto jest tatusiem?
Z jakiegoś powodu doprowadziło to Rosalie do łez. Alice wzruszyła ramionami w moją stronę,
zanim do niej podeszła i przytuliła. Westchnęłam i położyłam ręce na kolanach, zastanawiając się
jak do diabła ten dzień mógł tak pójść.
Zaczęło się świetnie. Moja stara furgonetka naprawdę zapaliła za pierwszym razem. Gorący
chłopak
ze Starbucksa dał mi darmowego muffinka. Nieważne, że miał w rzeczywistości tylko piętnaście
lat.
Moje zajęcia z literatury zostały odwołane, bo profesor się nie pojawił. Koniec końców to był dobry
dzień.
Wtedy przyszłam do domu i trafiłam na to piekło.
- Rose, tylko żartowałam z tą sypialnią. Ty i twoje dziecko możecie ją mieć - powiedziałam,
niezupełnie rozumiejąc, dlaczego jest taka smutna.
To sprawiło, że zaczęła płakać jeszcze bardziej.
- Nie będę miała żadnego dziecka! - wrzasnęła, sprawiając, że Alice aż podskoczyła.
Może jestem niedojrzała i cierpię na brak ogólnego współczucia, ale jak dla mnie to ta cała sprawa
była przezabawna.
Idealna, piękna, elitarna, prymuska, pani kapitan drużyny cheerleaderek/klubu debat, Rosalie Hale,
była niezamężna i ciężarna. Whooops.
- Okay. Zanim podejmiesz jakieś pochopne decyzje, myślę, że powinnaś się uspokoić -
powiedziałam jej.
Jeśli chciała się pozbyć dziecka, to był jej wybór, ale wykombinowałam, że powinna wszystko
sobie
przemyśleć. To znaczy, ja byłam pomyłką i pomimo, że związek moich rodziców szybko okazał się
wielkim błędem, zatrzymali mnie. I bądźmy realistami – świat bez Belli byłby ponurym, ponurym
miejscem.
- Um, Rose, kto jest tatą?
Rosalie spojrzała na Alice i pokręciła głową.
- Nie mogę powiedzieć. To takie żenujące.
- Po prostu nam powiedz. - zasugerowałam, próbując ją zmusić do wyduszenia tej informacji.
To będzie epickie.
- Jest nim… Emmett.
Alice i ja spojrzałyśmy na siebie, nasze szczęki wiszące nad podłogą.
- Czekaj, czekaj, czekaj… Spałaś z Ogromnym Emmettem? - Alice zapytała, totalnie zmieszana.
- Ona nie tylko z nim spała. Miała też wpadkę z Emmettem Słoniem – dodałam, starając się zdławić
śmiech.
- Szczerze, nie sądziłam, że on jest zdolny do reprodukcji. Z tymi wszystkimi sterydami i w ogóle.
Jestem wręcz zaskoczona, że wciąż ma jaja…
- OKAY! Po prostu się zamknijcie, obie - wrzasnęła Rosalie, przerywając Alice w pół zdania.
- Jeszcze jedna rzecz. Jesteś świadoma, że widziałam go jedzącego żarcie dla chomików, prawda? -
dodałam.
- Bella! - Alice skarciła mnie.
- Tylko mówię…
Nie kłamałam. Myślę, że to była forma znęcania się nad nim jako pierwszoroczniakiem.
Wiem, że to było dość chujowe z mojej i Alice strony, bycie tak mało wspierającym w jej sytuacji,
ale to było zwyczajnie zbyt groteskowe. Emmett był typowym atletą/popularnym
pierwszoroczniakiem. Był wielki i wstrętny, i głośny, wiecznie pijany, głupi jak diabli, a
przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Mógłby być rozważany jako gorący towar, jeśli nie
otwierałby ust. W każdym razie Emmett był zupełnym przeciwieństwem Rosalie. I już w żadnym
razie dobrym materiałem na tatusia. Ale kto jest w wieku dwudziestu jeden lat?
- Co mam zrobić? Powiedzieć mu? - Rosalie wciąż dramatyzowała.
Odezwałyśmy się jednocześnie. Ja powiedziałam „nie”, a Alice „tak”.
- Zdecyduj co chcesz zrobić, a jeśli chcesz je zatrzymać, wtedy mu powiedz.
- Nie, Bella, to głupie... - powiedziała Alice, kręcąc głową. - Zobacz, co on ma do powiedzenia i
wtedy zdecyduj. A co jeśli będzie wspierający? A co jeśli on chce dziecka? A co jeśli…
Jęknęłam i przerwałam Alice.
- Jeśli, jeśli, jeśli. Jeśli moja mama miałaby jaja, byłaby moim tatą.
Rosalie zamrugała parę razy, gapiąc się na mnie, zanim zaczęła przeklinać i modlić się w czymś, co,
jak sądzę, było łaciną.
- Jakie są szanse, że ten Paul Bunyan.
*
chce dziecka? Poważnie, Rose. Nie mów mu. - Czułam, że
moja rada jest warta samej siebie, ale najwyraźniej Rosalie już nie.
Spojrzała na mnie, potem na Alice, a w końcu na podłogę.
- Czy jedna z was może pójść do jego domu i sprowadzić go tutaj? Nie znam jego numeru, wiem
tylko gdzie mieszka…
- Uh… Nie – powiedziałam.
- Czemu nie możesz iść tam sama i mu powiedzieć? - zapytała Alice.
- On żyje ze swoim bratem-świrem i przyjacielem brata-świra. Byłoby koszmarem próbować
prowadzić i mieć normalną konwersację w tym domu.
- Myślałam, że żyje w męskim akademiku? - zachichotałam.
- Nie mieszka już w akademiku i zamknij swoją cholerną buzię - syknęła Rosalie, wcale nie
rozbawiona.
- Więc je żarcie chomików bez powodu?
Rosalie ścisnęła krawędź nosa i wypuściła powolny, ciężki oddech.
To oznaczało niebezpieczeństwo.
- Bella, idziesz - wrzasnęła, skacząc na nogi ze swojego miejsca na podłodze. - Nie zrobiłaś
niczego,
poza wygłaszaniem głupich komentarzy i byciem niesympatyczną. Przestań być gównianą
najlepszą
przyjaciółką i po prostu zrób to dla mnie. Proszę.
Godzinę później, z kolekcją nowych siniaków na ramionach, stałam na progu drzwi Emmetta
Słonia,
nienawidząc własnego życia. Zapukałam parę razy, rozglądając się dookoła, trochę zdziwiona tym,
gdzie mieszkał. Było to miłe kondo
**
z widokiem na wodę i w zasięgu wzroku nie było żadnej
domowej wytwórni piwa lub fajek od trawki jak się spodziewałam.
Nagle drzwi się otworzyły, wypłynęła chmura dymu, jakby coś od pieprzonych Cheecha &
Chonga.
***
Stał tam jakiś całkiem seksowny facet, w typie artysty, w opiętym białym t-shircie
pokrytym farbą. Widoczne też były tatuaże, wystające spod rękawów. Miał rudo-brązowe włosy,
sterczące na każdą możliwą stronę i malutkie kropelki farby na nich. Oraz… fajkę. Dokładnie w
swoich dłoniach. Odezwałam się za szybko.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, unosząc brew i mierząc mnie spojrzeniem od dołu do góry,
jakbym stała tam naga czy coś. Spojrzałam szybko w dół, żeby się tylko upewnić.
- Umm… Czy to jest dom Cullenów?
Skrzywił się i pokręcił głową.
- Nie. Później.
Już chciał mi zatrzasnąć drzwi przed twarzą, ale wcisnęłam w szparę ramie i przytrzymałam je
otwarte.
- Byłam grzeczna. Wiem, że to jest mieszkanie Cullenów, jasne? Gdzie jest Emmett?
Ten totalnie przyćpany facet odsunął się i zachichotał.
- Wyglądasz na wściekłą.
- Wyglądasz na naćpanego - zripostowałam, machając energicznie dłonią przed swoją twarzą i
starając się powstrzymać od jeszcze bliższego zetknięcia z dymem.
Zaśmiał się i wypuścił świeży powiew dymu prosto w moją twarz.
- Możesz tego nie robić? Jestem tu w ściśle określonym celu.
- Yeah, cokolwiek tam chcesz - powiedział, odkładając swoją neonowo zieloną fajkę na stolik do
kawy. - Emmett niedługo wróci do domu. Chcesz poczekać?
Czy chciałam usiąść i wylegiwać się rozkosznie w tym zatrawkowanym legowisku tego obcego
faceta, czekając, aż tatuś dziecka mojej najlepszej przyjaciółki wróci do domu? Kurwa, nie. Ale nie
miałam zbytniego wyboru. Rosalie ostrzegła mnie, że jeśli nie chciałam pasujących do tych
pokrywających moje ramiona siniaków na twarzy i nogach, miałam nie wracać do domu bez niego.
A ona biła naprawdę mocno.
- Taak, poczekam. Też tutaj mieszkasz?
Nie wiem dlaczego odczuwałam potrzebę rozmawiania z tym dziwakiem, ale byłam dość znudzona,
a poza tym, dlaczego u diabła nie?
Spojrzał na mnie znad stosu gazet, który przeglądał i przewrócił oczami.
- Tak, ja tu, kurwa, mieszkam. To mój dom. Emmett tylko koczuje tu przez chwilę.
Rozglądałam się dookoła, patrząc na wystrój pokoju. Wyglądało to tak, jakby ktoś zapłacił za
dekoratora wnętrz w pewnym momencie, ale teraz było tu pełno gustownych plakatów pół nagich
kobiet i Boba Marley’a przyczepionych do ściany, wraz z reprodukcją Picassa, połamanym
X-boxem, neonowym logo Heinekena, jakimiś wycinkami z gazety i… czymś, co jak sądzę, było
raz
gumką od czyichś bokserek. Co. Do. Kurwy.
Były tu też pędzle do farb i notatniki, porozrzucane dookoła. Obok mnie stała beczułka piwa, wciąż
chłodna. Płyty DVD i listki bibułek do robienia ćmików, i fajki, i butelki, i niedopałki papierosów, i
plastikowe kubeczki, i wszystko inne, co można by znaleźć w brudnym pokoju akademickim
dzieciaka z college’u. Pomijając fakt, że to nie był, cholera, akademik. Nic dziwnego, że Rosalie
nie
chciała tu przyjść. Cały ten dym i brud prawdopodobnie mogłyby uszkodzić jakoś jej przyszłe
dziecko.
Artystyczny ćpun sięgnął po parę czarnych, grubo oprawionych okularów leżących, uklęknął na
podłodze, rozprostowując pogniecioną gazetę i mamrocząc do siebie, jakby nie było mnie w
pokoju.
Był ponad wszelką miarę dziwaczny.
- Dlaczego masz połamanego X-boxa na ścianie?
Odwrócił głowę i spojrzał na niego przez ramię, zanim znów powrócił do swojej gazety.
- To przypomina Emmettowi, co się dzieje, jeśli nie kontroluje swojego gniewu. Możesz usiąść tam.
- powiedział, wskazując na skórzaną kanapę, pokrytą wszelakim gównem. Nie ruszyłam się ze
swojego miejsca.
- Jak masz na imię? – zapytałam go.
Przekręcił głowę w moją stronę i przesunął okulary na sam szczyt swojej niechlujnej, rudowłosej
głowy.
- Jestem Edward Cullen.
Uśmiechnął się złośliwie, wygłaszając to oświadczenie, a ja uświadomiłam sobie, że dziwny,
artystyczny i naćpany brat Emmetta był cholernie seksowny. Chciałam żeby mnie związał i
przeleciał.
Potrzebowałam pomocy.
- Bella - powiedziałam, wskazując palcem na siebie.
- Bella. - Kiwnął głową, powtórzył moje imię i wrócił do swojej gazety, wyraźnie
niezainteresowany. W porządku, więc.
Nagle usłyszałam głośne tupanie na schodach wejściowych i Emmett wraz z jakimś innym facetem,
który musiał być tym dziwacznym przyjacielem Edwarda, wpadli przez drzwi. Kurtka przyjaciela
była w połowie odpięta i oboje byli spoceni.
- Przegrałeś, ty gruba bestio! Ja dostaję dolce… Ooo, witaj - powiedział dziwny przyjaciel z
południowym akcentem, mrugając, kiedy mnie już zauważył.
Emmett gapił się na mnie z zakłopotaniem.
- Nie jesteś czasami… współlokatorką Rosalie? - zapytał mnie sceptycznie.
- Um, yeah - odpowiedziałam, podchodząc do niego. - Możemy pogadać przez chwilę sami?
- Ochhhh, seksowne - oznajmił ten dziwak, klepiąc Emmetta w plecy. Proszę. Jakbym kiedykolwiek
mogła dotknąć tego bydlaka.
- Zamknij się, Jasper - Emmett powiedział do niego. Jego dziwaczne imię pasowało do niego. -
Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz zrobić to w obecności chłopaków.
Och, jeszcze pożałuje tego malutkiego komentarza.
Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć na Edwarda, który przestał robić kurwaktowieco tam robił i gapił
się intensywnie. Jasper stał obok Emmetta ze skrzyżowanymi ramionami.
- Uh... Okay. Rosalie musi z tobą porozmawiać… - Dźwięk okręcanego piwa przerwał moją
koncentrację.
Odwróciłam się, aby ponownie spojrzeć na Edwarda. Wziął łyka i pomachał zachęcająco.
- Kontynuuj - powiedział. Przewróciłam oczami i zwróciłam się do Emmetta.
- Musi z tobą porozmawiać o czymś najszybciej, jak się tylko da. Mówi, że jest to pilne.
- Jest w ciąży - powiedział Edward, po czym ewidentnie stracił całe zainteresowanie i wrócił do
swojej gazety. Facet cierpiał na poważny przypadek ADD.
****
- Co?! - wrzasnął Emmett, waląc się w czoło. - Czy to prawda?
- Nie wiem - wydusiłam z siebie. Rose dała mi dokładne polecenie, aby nie mówić mu niczego. -
Jestem tylko posłańcem…
- Jest w ciąży - Edward ponownie to wymamrotał.
Natychmiast odwróciłam głowę w jego stronę, wściekła.
- Czy ty się wreszcie ZAMKNIESZ?!
Podniósł resztki swojej gazety z podłogi i podążył w dół korytarza, zatrzaskując drzwi za sobą.
- Okay - powiedziałam - Nie słuchaj go. Idź i z nią porozmawiaj.
- W porządku - Emmett wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować, zmoczyć się czy coś.
Przekonanie
go aby dotarł do końca życia jakie dotychczas znał okazało się być zaskakująco proste. Aczkolwiek
większość facetów poszłaby boso po lawie dla Rosalie.
Musiał iść ze mną do domu, bo nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie mieszkałyśmy. Oczywiście.
Klasycznie. Po zaparkowaniu zostałam w aucie i zadzwoniłam do Alice. Wpuściła Emmetta i
uciekła
na zewnątrz, dosiadając się do mnie.
- Wciąż się do ciebie nie odzywam - powiedziałam krzyżując ramiona na klatce piersiowej, kiedy ta
już władowała się do auta. Alice zdradziła mnie i zmusiła abym sama poszła do tego kondo, więc
zasłużyła sobie na tą cichą wojnę.
- Odpuść sobie. Skoro musiałaś tyle gadać, to twoja wina.
- Nie rozumiesz jak tam było - powiedziałam, kręcąc głową. - Ten facet nie może być ojcem. Ich
dom to jedna wielka fajka do trawki i mają bieliznę na ścianach i…
- Nawet nie chcę wiedzieć - westchnęła Alice.
- Chociaż muszę przyznać, że mimo, że jest trochę dziwaczny, brat Emmetta jest totalnie warty
przelecenia. Ekstremalnie warty przelecenia.
- Bella? Mówisz o tym ćpunie? Tym artyście?
Kiwnęłam głową.
- Jest on chociaż hetero?
- Tak myślę. Tam są plakaty nagich kobiet na ścianach.
- To niczego nie oznacza.
- Przeleciał mnie wzrokiem, kiedy otwierał drzwi.
Alice wzruszyła ramionami i położyła swoje stopy na płycie rozdzielczej.
- Jest stuknięty, przepalony od góry do dołu i studiuje sztukę. I pachnie tak, jak wygląda. I
słyszałam, że ma swojego… wiesz, przebitego. Tyle wystarczy.
- Hmm… Ciekawe jak to wygląda.
- Jesteś obrzydliwa - powiedziała Alice, patrząc się tępo przez okno.
Nie mogło minąć więcej niż pięć minut, odkąd ten Lurch
*****
wszedł do domu, do chwili, kiedy
wyleciał z niego, wskoczył do auta, odjeżdżając z piskiem opon.
Nie wydawało mi się, aby poszło im za dobrze.
Alice i ja weszłyśmy do domu tylko po to, aby znaleźć Rosalie zwiniętą na kanapie w salonie, w
pełnej histerii.
- Co on zrobił? - zapytałam, gotowa zawrócić i przykopać mu w jaja.
- Powiedział, żebym się tego pozbyła. Nie chce mieć z tym nic wspólnego, nawet jeśli je
zatrzymam.
Mówił, że zrujnuję nam obu życie i…
- Okay, wstawaj - powiedziałam jej. Byłam wkurwiona. - Idziemy do nich. To nie jest w porządku.
- Nie, nie chcę z nim już rozmawiać. Ja…
- Wstawaj.
Chwyciłam ją za ramiona i podźwignęłam z kanapy. Musiałyśmy się z nią trochę poszarpać, aby
wsiadła do furgonetki, ale kiedy już tam była, Alice dała jej malutką mowę przygotowawczą, by
kiedy tam dojedziemy, była gotować skopać czyjś tyłek.
Otworzyłam drzwi bez pukania tylko po to, by zobaczyć tych trzech cwaniaków-wyślizgiwaków
ścieśnionych w salonie. Gapili się na nas z otwartymi ustami, podczas gdy Alice wepchnęła
płaczącą
Rosalie przez drzwi.
- Co jest twoim, kurwa, problemem?
- Pilnuj własnych spraw - Emmett wymamrotał, kręcąc głową.
- Na przyszłość, jest grzecznie, kiedy się puka zanim się wejdzie - powiedział Edward, zanim
podszedł do nas. Rzucił Rosalie dziwne spojrzenie i skinął na Emmetta, aby podszedł. - Rosalie,
prawda?
Rose przytaknęła z drwiącym uśmiechem.
- Rosalie. Cześć. Jestem Edward Cullen. Nie powinnaś usuwać swojej ciąży.
- Zamknij się Edward, do kurwy nędzy - Emmett syknął, wyciągając ramię w jego stronę i
popychając go. Równowaga ćpuna została trochę zachwiana, na co pokazał bratu palec.
- Mówię serio. Byłem adoptowany. Tak samo jak Emmett. Miej to dziecko i po prostu daj je komuś
innemu, skoro sama nie chcesz go zachować.
Nikt nie miał żadnych sarkastycznych uwag po tym małym oświadczeniu.
Emmett jęczał coś pod nosem, aż w końcu westchnął.
- W porządku, Rosalie. Zrób co chcesz.
- W porządku. Zrobię.
I oto właśnie tak, nasze trzy żywoty w jakiś sposób zostały splecione z egzystencjami
uzależnionego
od sterydów faceta, naćpanego artysty i ich pomagiera z południowym akcentem.
________________________________________________________________________
*Paul Bunyan jest mitologicznym drwalem, który pojawia się w opowieściach amerykańskiego folkloru. Zazwyczaj jest
przedstawiany jako gigant oraz drwal z niesamowitymi zdolnościami.
**Kondo; skrót od kondominium. Domek jednorodzinny.
***Cheech & Chong jest to duet komedyjny, działający w okresie hippie, kpiący z konwenansów społecznych (narkotyki, alkohol),
charakteryzujący się używaniem rekwizytów z dymem, gołębiami itp.
****Attention Deficit Disorder. Jest to zespół zaburzeń uwagi (bez nadpobudliwości psychoruchowej - ADHD).
*****Lurch to lokaj i kamerdyner rodziny Addamsów. Jest to przypominający frankensteina olbrzym.
ROZDZIAŁ II:
ZAKUPY & CZERWONA FARBA
- Więc, proszę, powiedz mi, jak cała ta sprawa w ogóle zaistniała.
- Zamknij się - odezwała się Alice, machając na mnie ręką. Istniała zasada „żadnych rozmów
podczas Losta”, której musiałyśmy ściśle przestrzegać.
- Uch… Cóż, to było latem, zanim zaczął się semestr. Wciąż odwiedzałyście swoich rodziców, a ja
przyjechałam tutaj parę dni przed wami. Kurewsko mi się nudziło, a dziewczyna z naprzeciwka
zasugerowała, żebyśmy poszły na imprezę do Emmetta… Nie wiem, marnowałam się tu tak sama i
to… po prostu się stało. Naprawdę, nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia. Jestem
bezwstydna.
„Bezwstydna” było lekkim niedomówieniem.
- Czy możemy przedyskutować to później?
- Alice, zamknij się, do diabła. Mamy system DVR.
*
A to jest ważniejsze w tej chwili. - Alice
wymamrotała coś, co brzmiało jak „krowa” i wyłączyła telewizor.
- A więc - kontynuowałam. - Myślałam, że jesteś na pigułkach.
- Byłam. Ale źle się czułam od tygodnia i najwyraźniej antybiotyki nie tworzą fajnych związków z
tabletkami antykoncepcyjnymi.
- Taak, ale wszyscy o tym wiedzą - wzruszyłam ramionami. Rosalie zmrużyła oczy i zauważyłam
jej
dłoń zwijającą się w pięść. - Tylko żartowałam. To jest dość… powszechny błąd.
Przewróciła oczami i wzięła głęboki oddech.
- Więc… Mam jutro spotkanie u lekarza. Czy jedna z was może pójść ze mną?
- O której? - zapytała Alice.
- O trzeciej.
- Nie mogę. Mam zajęcia - odpowiedziała, wpychając popcorn do ust.
- Bella… A co z tobą?
Kurwa, miałam czas wolny, ale planowałam właśnie zapisać się na wykład, którego wcale nie
potrzebowałam, żeby tylko tam nie pójść. Połączenie ginekologów, dzieci i Rosalie mnie
przerażało.
- Uch… Jasne. Pójdę.
Następnego dnia, kiedy wracałam ze swoich zajęć, genialny pomysł wpadł mi do głowy.
Zawróciłam
i zaczęłam się kierować w stronę tego marihuanowego kondo. Kiedy zaparkowałam naprzeciwko
domu, Palący McĆpun przechylał się przez poręcz ganku, w jednej dłoni trzymając skręta, w
drugiej
piwo. Jak sądzę, nigdy nie jest za wcześnie by się napić albo naćpać. Ale dzisiaj był czysty - a
przynajmniej nieumazany farbą. Jego czarny t-shirt, okulary i pieprzone tatuaże wydawały się
nieprzyzwoicie seksowne. Miałam ślinkę w ustach.
Spróbowałabym spuścić ze smyczy własne zboczenie, ale słowa Alice - o tym, że jest brudny i że
ma
przebite genitalia - były wręcz wypalone w moim mózgu. A ona zawsze wiedziała, co jest dla mnie
dobre, często lepiej niż ja.
- Fajna furgonetka. Powinnaś ją pomalować - powiedział, biorąc duży łyk piwa.
Zerknęłam przez ramię na ulicę, gdzie stała moja zardzewiała i dziewiczo biała furgonetka, a
następnie wzruszyłam ramionami.
- Nieważne. Jest… uch… tutaj Emmett?
- W środku - powiedział, wskazując przestrzeń za sobą kciukiem.
- Powinnam ot tak wejść czy mam wcześniej zapukać? - zażartowałam. Zrobił minę, jakby nie
wiedział, o czym mówię.
W porządeczku.
Pchnęłam drzwi, ale zatrzymałam się nagle nad progiem. Obróciłam się na pięcie w kierunku
Edwarda i wzięłam głęboki oddech.
- Uch, może ty też powinieneś wejść.
Z jakiegoś powodu ten świr totalnie nalegał na to, aby Rosalie zatrzymała dziecko, więc
wykombinowałam sobie, że będzie łatwiej mi rozmawiać z Emmettem, jeśli ktoś stanie po mojej
stronie. Jak dokładnie ta moja strona wyglądała, jeszcze nie wiedziałam, ale wtedy chodziło mi
tylko
o to, by nie być tą osobą, która musi się wlec krok w krok za Rosalie, robiąc jakieś gówna związane
z dzieckiem. Dzisiaj był po prostu pierwszy z wielu, wielu podobnych dni, które na pewno jeszcze
nadejdą.
Edward wzruszył ramionami i podążył za mną do domu. Poczułam szarpnięcie z tyłu głowy i
odwróciłam się, aby zobaczyć, że trzymał gruby pukiel moich włosów.
- Masz jedno pasemko, które jest złote.
- Interesujące - powiedziałam, trzepiąc go po dłoni. - Czy możesz mnie nie dotykać?
Zachichotał, a następnie mnie minął, wchodząc do salonu, gdzie Emmett siedział na kanapie i grał
w
X-boxa. Wygadał na mocno oszołomionego. Nie winiłam go zbytnio za to.
- Um, hej, Emmett - powiedziałam, siadając obok niego. Wciąż miał na sobie piżamę - i przez
słowo
„piżama” miałam na myśli przyzwoite w każdym calu, flanelowe spodnie z przyczepionymi do nich
malutkimi piłeczkami. Rosalie nie miała pojęcia, w co się wpakowała.
- Hej.
- Czy mogę z tobą porozmawiać… proszę?
- Śmiało - powiedział, nie odrywając oczu od telewizora.
- Um, w porządku. Cóż, myślę, że wcześniej może byłeś troszeczkę zdenerwowany czy coś takiego,
a ja to rozumiem, świrowałeś, ale tak jakby zachowałeś się jak ostatni chuj. Więc Rose ma
umówione spotkanie u lekarza i zastanawiałam się, czy może miałbyś…
- Kurwa! Widziałeś to Edward? To było takie gówno!
To wielkie bydle nawet mnie nie słuchało. Edward musiał zauważyć wyraz mojej twarzy, bo
wyrwał
konsolę z rąk Emmetta i przerzucił ją przez pokój. Strąciła ramkę na zdjęcia i poleciała gdzieś za
stół.
- Uważaj, becikowcu - powiedział, wskazując palcem w moją stronę.
- Taak, więc uważam, że powinieneś iść z nią do lekarza. Też jest przestraszona i…
- Dzięki, ale dzięki.
Był irytujący.
- Dorośnij, do kurwy nędzy! Czy ci się to podoba czy nie, będziesz miał pieprzone dziecko, nawet
jeśli zamierzasz tu siedzieć w tym… obrzydliwym kondo - bez obrazy - i grać w X-boxa cały dzień
w swojej małej gejowskiej piżamie! Nie możesz od tego uciec. Bądź mężczyzną, a nie tylko
sterydowym debilem, który pierdoli wszystko, co się rusza.
Emmett i Edward zaśmiali się tylko w odpowiedzi na moją małą tyradę. Nieważne. Jak sądzę,
miałam ginekologiczne obowiązki do spełnienia, koniec końców.
Wstałam i zaczęłam iść w stronę drzwi, kiedy usłyszałam głos Edwarda.
-Czekaj, Betty!
Betty?
- Bella, nie Betty - poprawiłam go, kręcąc głową.
- Taak, bez różnicy. On pójdzie. Tylko poczekaj minutę.
Stałam ze skrzyżowanymi ramionami, opierając się o framugę drzwi, kiedy Edward przekonywał
Emmetta.
- Bracie, po prostu idź. Jeśli wciąż będziesz się zachowywał jak ostatni chuj, ona może zażądać,
żebyś płacił alimenty i inne gówna, kiedy już urodzi. A ciebie ledwo teraz stać na butelkę piwa.
Emmett nie powiedział ani słowa.
- Dobra. Jeśli pójdziesz, pozwolimy ci opuścić kolejkę Guitar Hero w tym tygodniu. To będzie
pomiędzy mną a Jasperem.
- O czym ty, do diabła, mówisz? - zapytałam go.
- Zamknij się tam -powiedział Edward, nie spoglądając nawet na mnie.
- Dobra. DOBRA! Pójdę, kurwa! - wrzasnął Emmett, wypadając z pokoju.
- Whoo hoo! - krzyknęłam, unosząc ręce w geście zwycięstwa. - Dzięki, Edward.
- Nie ma sprawy - powiedział, machając mi na pożegnanie. Zatrzymałam się jednak w drzwiach i
odwróciłam, marszcząc brwi.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Zależy.
- Co dokładnie mają przypominać bokserki wiszące na ścianie?
Edward odwrócił głowę w stronę wskazanego przedmiotu, aby zobaczyć, o czym mówiłam i się
zaśmiał.
- Zapytaj Jaspera. To rezultat zakładania bokserek na głowę. Podczas gdy ciągle je nosił,
oczywiście.
Dobry Boże. Potrzebowałam wydostać się z tego miejsca, ale to pronto.
- Rozumiem. Pa.
Skłamałabym, mówiąc, że nie biegłam w stronę samochodu.
* * * * *
- Dobra. Mamy zielone warzywa, soczewicę, sok pomarańczowy… - Alice mamrotała kolejne
pozycje z listy zakupów, kiedy pchałam wózek sklepowy między półkami. Z myślą o Rosalie
planowała jakiś specjalny rodzaj diety dla kobiet – czyli coś, co nie mogło mnie interesować mniej.
- Och! Bella! Zapomniałam o truskawkach! Możesz je donieść?
Jęknęłam.
- Ale one są zupełnie po drugiej stronie…
- Idź.
Obróciłam wózkiem tak, aby uderzył w tył jej nóg, zanim skierowałam się w stronę sekcji
warzywnej. Odwróciłam głowę, rozproszona przez najnowszy Vogue, kiedy zupełnie
niespodziewanie na kogoś wpadłam.
- Whoa. Uważaj.
Edward-bez-okularów stał dokładnie na przeciw mnie, niosąc wózek pełen… gówniano
obrzydliwego męskiego żarcia.
- Robisz jakieś zakupy? - zapytałam, wskazując na wózek.
- Taa. Przegrałem w tym tygodniu.
- Co?
Zaczął podchodzić do części z mrożonkami i skinął na mnie, abym za nim podążyła.
- Każdego tygodnia nasza trójka ma turniej Guitar Hero. Przegrani robią zakupy. To był pomysł
Emmetta.
- Brzmi… fascynująco - powiedziałam, marszcząc brwi.
- Tak. Co tutaj robisz? - Spojrzałam w dół i na swoje ręce, uświadamiając sobie, że nie mam ani
torebki, ani koszyka, ani wózka. Musiałam wyglądać jak jakiś ułom, plątający się po sklepie i
wpadający znienacka na ludzi.
- Uch… truskawki.
- Racja - powiedział, unosząc brew. Otworzył drzwiczki jednej z zamrażarek i podmuch powietrza
uderzył mnie prosto w twarz. Nagle słodki, piżmowy zapach wdarł się do mojego nosa.
Uświadomiłam sobie, że to Edward. Byłam zaskoczona, ponieważ spodziewałam się, że poczuję od
niego zapach… trawki, farby akrylowej albo czegoś w tym rodzaju. Zanotowałam w pamięci, aby
koniecznie powiedzieć Alice, że on zdecydowanie nie śmierdział.
- Proszę - powiedział, wskazując na półkę.
- Nie sądzę, że miała kupować te mrożone - powiedziałam, wciąż trochę nim upojona.
- Cóż, więc w takim razie nie kupisz innych, bo teraz nie ma sezonu na truskawki.
Huh. Więc jego mózg jednak działał. To znaczy, dwa tygodnie wcześniej nie mógł zapamiętać
mojego imienia, a teraz zna już na pamięć kalendarz rolny.
Sięgnęłam po paczkę truskawek i szłam obok niego, patrząc, jak po brzegi zapełnia koszyk
mrożonym żarciem do odgrzewania w mikrofali.
- W jaki sposób żaden z was nie waży ze sto kilogramów, leży poza moją wyobraźnią -
powiedziałam, kręcąc głową.
- Emmett waży sto kilogramów.
Rozśmieszyło mnie to. Z jakiegoś powodu Edward wydawał się totalnie dziwaczny i jednocześnie
był ostatnim typem faceta, z którym mogłabym się umówić, ale dostrzegałam w nim coś takiego, co
sprawiało, że czułam się… komfortowo. Nie wiem.
- Myślę, że to bardzo miłe z twojej strony, że chcesz, aby zatrzymała dziecko - stwierdziłam
bezceremonialnie. Edward zaśmiał się i podrapał w kark.
- Tak, cóż… Jak już powiedziałem, jestem adoptowany. Nawet jeśli oni go nie chcą, ktoś tam chce.
Czy już zdecydowała, co chce zrobić?
To małe oświadczenie było całkiem urocze.
- Nie, nie bardzo. Definitywnie je urodzi. A co do zatrzymania, to nie mam pojęcia.
Kiedy doszliśmy do następnej alejki, Edward sięgnął po paczkę lizaków i otworzył ją, podając mi
jednego. Nucił pod nosem wraz z muzyką wypełniającą supermarket, a po chwili zatrzymał się, aby
obejrzeć opakowanie jakiegoś zagranicznego jedzenia, które, jestem tego całkiem pewna, było
opisane po japońsku. Kiedy doszliśmy do końca naszej alejki, Alice już tam stała z dłońmi opartymi
na biodrach. Uśmiechała się do mnie szyderczo.
- Bella. Odejdź od tego wypaleńca.
Przewróciłam oczami i wrzuciłam truskawki do koszyka.
- Chcesz lizaka? - zapytał Edward, podsuwając Alice paczkę.
- Nie - syknęła. A potem błyskawicznie wzięła jednego i zaczęła pchać wózek w stronę kasy.
- Do zobaczenia - wyszeptałam do Edwarda. Mrugnął i poszedł w inną stronę.
- Co u diabła jest z tobą nie tak? - zapytała Alice, nieuważnie wrzucając zakupy na taśmę.
- Uch, tylko się przywitałam.
- Nie było cię przez co najmniej pięć minut. Czy już zapomniałaś, co ci powiedziałam o piercingu
w
miejscu nie-do-przyjęcia? Gwarantuję, że jakakolwiek styczność z tym by cię zabolała.
- Nie wierzę już w nic, co mówisz - odparłam, przelatując przez Star Magazine. - Powiedziałaś też,
że śmierdzi, a wcale tak nie jest, więc… Nie wierzę ci.
- Niezły sposób na bycie najgorszą najlepszą przyjaciółką. Rosalie przechodzi przez to gówno, a ty
tylko szukasz kogoś, by się z nim przespać.
Teraz Alice mnie wkurwiała.
- Okay, przykro mi bardzo, ale czy jej wpadka ma oznaczać, że moje życie będzie się od teraz
kręcić
wokół przeznaczonego dla niej cateringu i pomaganiu przy tym cholernym dziecku? Ja wychodzę z
domu i staram się z kimś przespać. To jest coś, co robię. I nie zamierzam przestać tylko dlatego, że
ona jest w ciąży - powiedziałam, miażdżąc sobie nasadę nosa i rzucając magazyn na taśmę.
- Musisz dorosnąć. Jesteś tak samo zła jak Emmett.
Och, nie, nie powiedziała tego. Z tą uwagą zostawiłam ją samą przy taśmie i zapakowałam się do
ciężarówki.
* * * * *
- Umm… Hej, dziewczyny.
Rosalie rozpoczynająca zdanie od „um” nigdy nie oznaczała niczego dobrego.
Upuściłam torby z zakupami na kontuar i spojrzałam na nią.
- Co?
- Macie jakieś plany na dzisiaj?
- Dlaczego? - zapytała Alice, zdecydowanie podejrzliwie.
- Cóż… Staram się stworzyć jakiś rodzaj formy koleżeństwa z Emmettem, a ten zasugerował, abym
do nich wpadła i obejrzała z nimi film i… Nie chcę iść tam sama, bo szczerze mówiąc, ta trójka
mnie przeraża.
- Ja pójdę, ale tylko wtedy, jeżeli Alice zostanie w domu - powiedziałam, zatrzaskując drzwi od
lodówki.
- Co?
- Jest na mnie zła - powiedziała Alice, przewracając oczami.
- Och… um, okay, dzięki, Bella.
- Taak, ostrzegam cię tylko, że ona prawdopodobnie za wiele ci nie pomoże. Najpewniej spędzi noc,
starając się pieprzyć z bratem Emmetta na samym szczycie jego artystycznych dodatków.
Rosalie zmarszczyła brwi, spojrzała na mnie, na Alice i znowu na mnie.
- Nie zrobię tego - zapewniłam ją, nawet jeśli pomysł wydawał się być dość pociągający.
Kilka godzin później stałyśmy naprzeciwko otwartych drzwi do konda, starając się wypuścić z
niego
dym, zanim tam wejdziemy.
- Okay, nowa zasada dla Edwarda - wrzasnął Emmett z środka. - Żadnego palenia ćmików, kiedy
Rosalie jest w pobliżu.
- Nie, nie, nie... Nie udawaj grzecznego dla mnie - powiedziała Rosalie, machając ręką przed twarzą
i wchodząc do środka. W obronie Emmetta muszę stwierdzić, że wyglądał na wykąpanego i chyba
starał się ubrać jak normalny człowiek. Kondo wciąż znajdowało się w totalnym chaosie.
Edward uśmiechnął się, kiedy weszłam do pokoju, ale praktycznie to było wszystko. Wrócił do
swojej sypialni, jak przypuszczałam, a ja zostałam w salonie z przyszłymi rodzicami i tym
dzieciakiem z południowym akcentem.
Przeszłam nad małą, połamaną i plastikową gitarą, kierując się w stronę sofy.
- Co się stało?
- Intensywna gra w Guitar Hero. Edward się wkurwił - powiedział Jasper, przesuwając dłonią po
kanapie, aby oczyścić ją dla mnie z tego całego szajsu. Bardzo po dżentelmeńsku.
Zdecydowaliśmy się obejrzeć film „Knocked Up”, bo wydawał się tak strasznie pasować. Już w
połowie byłam gotowa uciekać. Jasper zasnął po około piętnastu minutach, a Rosalie i Emmett
mieli
coś do skomentowania przy prawie, kurwa, każdej scenie.
- Ochh! - powiedziała Rose niespodziewanie, cała podekscytowana. - Coś mi to przypomina. Mam
dla ciebie książkę o dzieciach. Chcesz ją przeczytać?
- Umm… pewnie? - odparł Emmett, najwyraźniej wciąż niezbyt komfortowo odnajdując w tej całej
sytuacji.
- Możesz poczytać o okresie ciążowym, bo nawet jeśli oddamy je do adopcji, ta część z rodzeniem
wciąż nas dotyczy, wiesz?
- Czy ktoś ma papierosa? - zapytałam. Nie paliłam. Ale w tej chwili bardzo potrzebowałam jednego.
- Idź zapytaj Edwarda. Prawdopodobnie siedzi na tylnym ganku, po prostu przejdź przez jadalnię -
poinstruował mnie Emmett, wskazując palcem za siebie.
- Och, a skoro już wstałaś, to może mogłabyś też wziąć książkę z furgonetki? - zapytała Rosalie.
Udało mi się zlokalizować jadalnię, przejść przez szklane drzwi i znaleźć się na wielkiej,
oświetlonej
werandzie. Edward stał przed wielkim płótnem, które miało na sobie tylko kilka maźnięć czerwonej
farby.
- Hej - powiedziałam. Odwrócił głową, słysząc mój głos. - Emmett mówi, że palisz papierosy.
- Nie bardzo, ale mam je. Dlaczego, chcesz jednego?
Teraz, kiedy już byłam poza salonem i z daleka od tej dwójki, poczułam się lepiej.
- Nie. Co to będzie?
- Nie jestem jeszcze pewien - powiedział z roztargnieniem, obracając pędzel w dłoni. Pochylił się
do
samej ziemi, żeby go umyć, a ja, oglądając tyłek Edwarda, zauważyłam kolejny tatuaż na jego
plecach, kiedy koszulka podjechała w górę. Do diabła, tatuaże były teraz moją nową ulubioną
rzeczą.
Wyprostował się i wyciągnął pędzel w moją stronę.
- Masz - powiedział, podając mi go. - Zrób, co chcesz.
- Nie chcę niczego zepsuć - uprzedziłam go, ponieważ raczej nie wiedział, że byłam
prawdopodobnie najbardziej nieartystyczną, niekreatywną i nieskoordynowaną osobą z nich
wszystkich.
- Tu jeszcze nic nie ma. Po prostu zrób coś swojego - powiedział, cofając się.
Posłuchałam go. Wspięłam się na czubki palców i przeleciałam pędzlem od samego szczytu płótna
na dół, dokładnie przez jego środek. Potem zrobiłam to samo od lewej do prawej strony. Wtedy
naprawdę się w to wciągnęłam, dodałam kilka maźnięć, wykonując mały taniec. Znów zamoczyłam
pędzel i prysłam kropelkami czerwonej farby tu i tam - w tym samym momencie Edward chwycił
mnie z nadgarstek i pozbawił pędzla.
- Okay. Rozszalałaś się. Chociaż nieźle ci poszło.
- Dzięki. Czy te schody doprowadzą mnie do podjazdu? - zapytałam, wskazując na lewo.
- Tak mi się wydaje.
Co TO u diabła miało oznaczać?
- Okay… - Wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę schodów, a Edward podążył za mną.
- Gdzie idziesz?
- Uch… Wyciągnąć książkę o dzidziusiach dla tatusiów z mojego samochodu.
- Taak, bo może ją przeczyta - stwierdził, chichocząc.
Doszliśmy w końcu do furgonetki i Edward zaczął ją dokładnie badać, bawiąc się lusterkiem
bocznym i skrobiąc schodzącą farbę.
- Powinnaś ją pomalować - powiedział. Znowu.
- Wiem, już mi to mówiłeś.
- Myślę, że powinna być czerwona - powiedział, cofając się i marszcząc brwi.
- Czerwona? Czerwona jak to? - zapytałam, wskazując na pędzel, który wciąż miał w dłoniach.
- Tak.
Wtedy wyciągnął ramię i przesunął pędzlem po mojej furgonetce, robiąc wielki, czerwony pasek
przechodzący przez całą powierzchnię drzwi.
- Co. Jest. Kurwa! - wrzasnęłam, sprawiając, że zaczął się śmiać.
- Tak, zdecydowanie czerwony - powiedział do siebie, tak jakbym nie stała obok niego, świrując.
Starałam się usunąć ślad dłonią, ale jedynie jeszcze bardziej wtarłam farbę w rdzę. Nieważne, to coś
było stare.
- Wygląda wręcz świetnie - stwierdziłam sarkastycznie, otwierając gwałtownie drzwi i wyciągając
książkę niepoplamioną farbą dłonią. Wepchnęłam ją Edwardowi w ręce i zaczęłam iść w stronę
domu.
- Daj spokój, nie bądź taką suką – powiedział zza moich pleców. - Tylko popatrz.
Westchnęłam i odwróciłam się, aby spojrzeć na moją zgettonizowaną furgonetkę.
- W porządku, spójrz jak światła na niej grają. Wyobraź sobie to wszystko w czerwieni. Będzie
wyglądać zupełnie inaczej.
Gapiłam się na niego tępo i zamrugałam parę razy, podczas gdy on z zamyśleniem tarł podbródek.
-Tak. Cudownie. Myślę, że za karę za zrujnowanie mi furgonetki, będziesz musiał dokończyć
oglądanie filmu z nami.
Edward mamrotał coś pod nosem, kiedy wracaliśmy do domu, po czym skierował się prosto do
kuchni.
- Um, hello? Film?
- Myję ręce - powiedział, rzucając pędzel na kontuar. Pokręciłam głową w oszołomieniu. Ci ludzie
desperacko potrzebowali sprzątaczki.
Gdy już oboje oczyściliśmy się z farby, weszliśmy do pokoju i Edward ze śmiechem upuścił
książkę
na kolana Emmetta. Usiadłam na kanapie, tam gdzie przedtem było moje miejsce, a Edward opadł
na podłogę przede mną.
Kiedy doszliśmy do sceny porodu, Rosalie sapnęła i zakryła dłonią usta w niemym przerażeniu.
- Nigdy nie widziałam tego fragmentu, o mój Boże. Moja biedna, biedna wagina.
- Tak, prawdopodobnie już nigdy nie będzie taka sama - powiedział Edward nonszalancko.
Walnęłam go w tył głowy za ten komentarz.
Uświadomiłam sobie, że ten dzieciak mówił wszystko, co tylko wpadło mu do głowy, nawet jeśli
jego opinia była totalnie nie na miejscu. Wydało mi się to dość fascynujące.
- To nie prawda, tak, Bella?
Skrzywiłam się i odwróciłam w stronę Rosalie.
- Szczerze mówiąc, pytasz się złej osoby. Emmett, sprawdź w książce - powiedziałam, otrzymując
za
to wybuch śmiechu od Emmetta i Edwarda. Może Alice miała rację co do tego, że powinnam
dorosnąć.
Z drugiej strony cały ten wieczór wydawał się nieco zmiękczyć Emmetta. Widziałam, że Rosalie
wciąż miała ochotę odrąbać mu jaja i że on ciągle rozważał wypicie wybielacza, ale nawet mały
postęp był dla mnie postępem.
Kiedy doszłyśmy do auta, Rosalie głośno wciągnęła powietrze i zaczęła się na nie gapić.
- Co się tu, kurwa, stało? Czy to krew?!
- Nie, to… farba. Edward - powiedziałam, przewracając oczami.
- Więc ty na prawdę masz słabość do tego ćpuna? - Rosalie zapytała się z obrzydzeniem w głosie,
wchodząc do furgonetki.
- Nie, nie mam do niego żadnej słabości. Powiedziałam tylko, że jest seksowny, a Alice wyciąga
moje słowa z kontekstu. Ty też myślisz, że jest seksowny, prawda? Oszalałam?
Patrzała na mnie bez wyrazu.
- Um, tak, sądzę, że mógłby być seksowny, gdyby nie był cały w tatuażach i farbie, nie ćpał tyle i
nie
pieprzył głupot dwadzieścia cztery godziny na dobę. I jeśli jeszcze umył by swoje włosy…
- Jego włosy są w porządku - powiedziałam ostro. Lubiłam je za bardzo, aby pozwolić ludziom
obrażać tę część Edwarda. Kurwa, może i miałam do niego słabość.
- Więc, um, ty i Emmett wydajecie się dogadywać coraz lepiej - zauważyłam szybko, starając się
zmienić temat.
- Nie bardzo. Ale powtarzam sobie w myślach, że już dziewięć tygodni za mną i tylko trzydzieści
jeden przed.
Nie chciałam jej już tego mówić, ale trzydzieści jeden tygodni wyglądało mi na bardzo, bardzo
dużo
czasu.
* * * * *
- Bella. - Alice szarpała mnie, starając się wyrwać ze snu. Spojrzałam na nią i zauważyłam, że jest
już zupełnie ubrana. Trzymała książki w ramionach.
- Co? - wymamrotałam, mocno zirytowana. To był jedyny dzień w tygodniu, kiedy późno miałam
zajęcia i mogłam sobie pospać.
- Um… wyjdź na zewnątrz. Natychmiast. To pilne.
Świetnie. Już wykombinowałam sobie, że Rosalie spadła ze schodów czy coś, ale kiedy stanęłam na
werandzie, otworzyłam tylko szeroko usta.
- O. Mój. Boże.
To było wszystko, co mogłam z siebie wydusić.
Alcie gapiła się na mnie, kiedy podbiegłam do furgonetki. Obiegłam ją dookoła i wtedy, bo nie
wiedziałam, co innego mogłabym zrobić, zaczęłam się śmiać. Ten stary grat był pomalowany na
czerwono i - jak przewidział Edward - wyglądał o wiele lepiej.
- Kto to zrobił? - zapytała mnie, totalnie oszołomiona.
- Uchhh… Zgadnij.
- Bella… Jesteś beznadziejnie głupia. Popełniasz błąd.
Nie obchodziło mnie, co mówiła.
Miałam słabość do Edwarda.
_________________________________________________________________________
*Nagrywa się serial/film w wysokiej jakości, a potem odtwarza; dekoder telewizyjny ma wbudowany własny dysk twardy.
ROZDZIAŁ III:
KRZYŻÓWKI & SZCZENIAKI
- Nie powinnyśmy do niej iść? - Zapytała Alice.
Odwróciłam głowę w stronę łazienki, skuliłam się na echo hałasu dochodzącego stamtąd.
- Um...nie. - ugryzłam mały kawałek muffinki i odstawiłam resztę.
- Z jakiegoś powodu nie mam ochoty na jedzenie w tej chwili.
Alice parsknęła i pokiwała głową w moim kierunku.
- Więc jak sądzisz, dokąd się wybieramy? - Zapytała
- Umm... czy przesadą byłoby mieć nadzieję, że na.... imprezę?
Nasze weekendy od jakiegoś czasu były beznadziejne. Rosalie nadal wyglądała wspaniale i nie
przytyła nawet o funt, ale marudziła, iż czuje się jak mors i nie chciała pokazywać się w miejscach
publicznych. Stąd brak w moim życiu zakrapianych imprez.
Uważałam to za całkiem niesprawiedliwe od kiedy dowiedziałam się, że Emmett wychodzi cały
czas. Edward powiedział mi o tym gdy wpadłam na niego w bibliotece tydzień wcześniej.
Oczywiście przypadkiem, bo przecież nie wystawałabym pod wydziałem Sztuki Nowoczesnej
czekając na niego. Podeszłam do niego, jak go tam zobaczyłam.
- Jest dziewiąta rano. - burknęła Alice
- W porządku, nie miałam pojęcia.
Usłyszałam szum wody w łazience i po kilku sekundach pojawiła się Rosalie wyglądając na
zaskakująco zadowoloną.
- No dobrze, jestem gotowa. – powiedziała biorąc torebkę.
Wymieniłam spojrzenie z Alice i bez słowa poszłyśmy za nią
- Nie zrzygasz się w mojej ciężarówce, prawda?
-
Bella - Alice upomniała mnie jak zwykle szczypiąc przy tym mocno.
- Żartowałam! Więc co robimy?
Pół godziny później stałyśmy przy kasie psiego butiku, Rosalie wkładała sweter na biedną, małą,
bezbronną wiewiórkę. Utrzymywała, że to pies, ale dla mnie wyglądało to jak wielka wiewiórka.
- Um... czegoś tu nie rozumiem. Jak podarowanie Emmettowi wiewiórki nauczy go
odpowiedzialności? Nie możemy mu dać jednego z tych dzieci robotów albo tak jak było kiedyś, po
prostu jajka? - zapytałam Alice odwracając się plecami aby Rosalie nie widziała jej jak się śmieje.
- Po pierwsze to Chihuahua. Przestań nazywać go wiewiórką. – pouczyła mnie Rosalie.
- Przepraszam.
- A po drugie szczeniak jest żyjącym, oddychającym … czymś. Jak dam mu jajko albo lalki lub
cokolwiek o czym do diabła mówisz, nie będzie to miało takiego samego efektu.
- Kupmy mu buty - przerwała Alice trzymając jakieś małe zimowe psie obuwie. Wyrwałam jej to z
ręki, bo to już chyba zaszło za daleko
- W porządku, co tam chcesz, - powiedziałam jej. - Jednak ostrzegam, już widzę jak Edward
próbuje
nauczyć twoją wiewiórkę używać Bong
*
.
- Nie, tak nie będzie. - powiedziała Rose, ale nie brzmiała przekonująco.
* * * * *
- Whoa! Kupiłaś Emmettowi świnkę morską?!
Rosalie wolną ręką zrzuciła Edwardowi okulary i przysunęła psa bliżej jego twarzy.
- Co do kurwy nędzy jest z tobą?! To szczeniak!
Edward zamrugał kilka razy, spojrzał na mnie, na Alice, na Rose i z powrotem na psa.
- Myślę, że jest uroczy, – powiedział wzruszając ramionami. – Daj mi go. - wziął na ręce świnkę
morską, wiewiórkę, Chihuahua, pozostawiając osłupiałego Emmetta.
- Uh... nie jestem pewien czy zarządca uzna to robactwo za zwierzę?
- To nie robactwo, to pies. - Powiedziała Rosalie uciszając Emmetta. - I Edward chyba go polubił.
To
w końcu jego kondo czyż nie? - Emmett pokiwał głową.
- Dlaczego nie pozwolisz Emmettowi go nazwać? - zasugerowała Alice. Rosalie uśmiechnęła się.
- Oczywiście, Emmett jak mu dasz na imię?
Emmett spojrzał na torbę. Była pełna akcesoriów dla małych psów, które kupiły Alice i Rosalie.
- Umm… myślę, że muszę to zobaczyć, – powiedział trzymając małe narty. Śmieszne.
Edward wrócił do pokoju z psem w ręku i gazetą w drugiej. Pies miał małą opaskę zawiązana na
około szyi i spał.
- Skąd do diabła to wziąłeś? - zapytał Emmett
- Zabrałem z misia, którego mama ci przysłała. - Odpowiedział Edward śmiejąc się.
- Mogę odzyskać okulary?
Rosalie założyła mu je z powrotem na nos i poszedł do aneksu kuchennego z psem na ręku dalej
czytając gazetę. Patrząc na Edwarda z wiewiórką prawie zrobiło się... uroczo.
- Jak powinniśmy go nazwać, palancie? - zapytał Emmett w dalszym ciągu gapiąc się na torbę.
Alice
wzięła to i rzuciła na stertę ciuchów na kanapie.
- Marlon Brando. Słowo na pięć liter, które zaczynają się na „r”?
- Rapid - odpowiedziałam.
Wszyscy spojrzeli na mnie.
- Co?
- Dobra robota - powiedział Edward skrobiąc odpowiedź w krzyżówce, zanim zaczął oglądać
ubrania.
- Ohh załóż na niego tę małą zebrę.
Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi i wpadł Jasper dołączając do nas w kuchni.
- Oooh! Pies! Dajcie mi go!
Wyrwał zwierzaka z rąk Edwarda, zaczął go całować i pozwolił mu na lizanie po twarzy. Później
położył się na podłodze a pies zaczął skakać mu radośnie po klatce piersiowej. To był ten moment,
w
którym zrozumiałam, że Alice się zakochała. Uklękła przy Jasperze szczerząc się i bawiąc z psem.
Edward spojrzał dziwnie na mnie i wrócił do rozwiązywania krzyżówki .
- Czyj on jest i jak się wabi? - zapytał Jasper, a pies lizał mu ucho.
- Jest mój i nazywa się... Jake, - powiedział Emmett kiwając głową.
- Yeah. Jake, to urocze, - powiedziała Rosalie.
Usiadłam na stołku barowym obok Edwarda i spojrzałam na gazetę.
- Pięć w dół to „lioness” i dwanaście na skos to „memo”. Sześć w dół...
- Wiem to. - Powiedział mi pisząc na dole odpowiedź i przewracając stronę.
- Bella jest naprawdę dobra w rozwiązywaniu krzyżówek. - Stwierdziła Alice siedząc na podłodze.
- Tak jak Edward. - Dodał Jasper zanim pies warknął i szarpnął za pomięty podkoszulek chłopaka.
Edward sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę fajek. Zaproponował jednego, ale pokręciłam
przecząco głową.
- Za wcześnie żeby się naćpać? - zapytałam sarkastycznie .
- Właściwie to ćpałem już dzisiaj dwa razy, - odburknął zapisując złą odpowiedź w dwudziestym
drugim pionowo.
- Nie, to finał, - poprawiłam go. Wkurzył się, zamknął gazetę i rzucił ją na podłogę.
- Oh, chodź tu na minutę! - zawołał nagle zeskakując z krzesła. Poszłam za nim po schodach na
górę
i zatrzymałam się przy drzwiach na końcu korytarza. Pchnął je by otworzyć, a ja rozejrzałam się
dookoła zmieszana.
- Czy to twój pokój?
- Uh...mój. - odpowiedział trzymając papierosa w ustach.
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie jego pokój. Ściany miały jasno beżowy kolor, a na środku było
wielkie, czarne, misternie zdobione łóżko. Półki nabite książkami i małe biurko w rogu przy
ścianie,
na którym stał laptop. Naprzeciw ściany były dwa duże okna z widokiem na rzekę. Wszystko
idealnie dopasowane, nie tak jak reszta kondo.
- Nieźle, miło tu! - powiedziałam i usiadłam na łóżku. Edward zdjął okulary, położył je na biurku i
przystawił krzesło obrotowe do swojej szafy. Otworzył i ustawił coś przy półce patrząc na mnie
przez ramię.
- To jest stabilne. - Powiedział i wspiął się na to. Podtrzymałam oparcie krzesła delikatnie,
ponieważ
byłam zbyt skoncentrowana na gapieniu się na tyłek Edwarda, który był kilka cali od mojej twarzy.
- Moja mama urządziła kondo kiedy się przeprowadziłem, a ja tylko wymieniłem wszystkie
niepotrzebne gówna. Patrz, to możemy wykorzystać jako łóżko dla psa.
- To... jedwab.
- Tak i co z tego?
Prawdopodobnie dobra materialne znaczyły dla Edwarda niewiele albo był takim zepsutym
dupkiem, że nie miał żadnych skrupułów by marnować pieniądze. On i Emmett nie wyglądali na
bogatych typków, więc byłam zaskoczona. Wzruszyłam ramionami i zostawiłam poduszkę zanim
zaczęłam kontynuować rozglądanie się po pokoju. Miał keyboard przy wnęce obok szafy, którego
wcześniej nie zauważyłam.
Ramka na biurku zawierała fotkę jego i Emmetta, obaj wyglądali zbyt młodo aby mieć dzieci. To
wyglądało jak zdjęcie na ukończenie szkoły.
Otworzyłam odtwarzacz CD i patrzyłam co jest w środku.
- Słuchasz muzyki klasycznej? - Zapytałam kompletnie zaszokowana.
- Czasem. To Debussy. - Odpowiedział zamykając go. Delikatne dźwięki Sonaty Księżycowej
rozprzestrzeniły się po pokoju. Przejechałam palcem po kolekcji książek Edwarda.
- Jesteś bardzo dziwny.
Wzięłam książkę z pracami Daliego i przewertowałam.
- Wolę określenie ekscentryczny.
- Cokolwiek. Dragi, tatuaże, piercing, malarstwo, muzyka klasyczna, krzyżówki, współczucie dla
małych zwierząt, to wszystko jest dalekie od normy jak dla mnie. - Powiedziałam wymieniając
wszystkie jego zachowanie, które zaobserwowałam u niego w ciągu kilku tygodni.
- Ups... Powiedziałam to?
- Tak, może to ty jesteś dziwaczna a ja normalny. - Stwierdził z głupkowatym uśmiechem.
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. - Powiedziałam wzruszając ramionami. Odłożyłam książkę na
miejsce i zabrałam posłanie dla psa.
* * * * * *
- Myślisz, że nic jej nie będzie jeśli zostanie sama? - Zapytała mnie Alice kiedy szłyśmy
pieprzonym
trawnikiem jakiegoś przypadkowego domu. Pewien dzieciak siedzący obok na zajęciach z
socjologii
zaprosił mnie na imprezę, a że desperacko potrzebowałam jakiegoś kontaktu z ludźmi zgodziłam
się.
Zabrałam ze sobą Alice. Chłopaczek był również bardzo słodki, więc... co mi tam.
- Alice ona jest w ciąży, nie ty. Myślę, iż wyjdzie jej to na dobre jak zostanie sama na jedną noc.
- Myślisz, że zobaczymy tu Emmetta?
- Oczywiście. - powiedziałam wchodząc do domu. Wpadłam na jakąś zdzirę w krótkiej bluzce, bo
naprawdę, kto teraz chodzi w koszulkach do pępka jak nie suki.
Dałyśmy dziesięć dolców za kubki dla nas i poszłyśmy szukać beczki. Mijając kuchnię słyszałyśmy
skandowanie i doping. Zaczęłam się histerycznie śmiać i dźgać Alice, kiedy zobaczyłam Emmetta
próbującego wypić przez lejek kufel piwa.
- Zastanawiam się kto pilnuje szczeniaka? - zapytała Alice przewracając oczami.
- Jest takim cholernym dzieckiem. Nie mów Rosalie, że lekcja odpowiedzialności nie wyszła. -
Zasugerowałam Alice, nagle ją zauważyłam.
- Tu jest! - Podeszłyśmy do niej, po drodze potrącają cholernie pijanych facetów.
- Bella! - usłyszałam, jak ktoś mnie woła i odwróciłam się.
- Hey! - krzyknęłam próbując przekrzyczeć głośną muzykę, gdy zobaczyłam kto to jest.
- Alice to mój kumpel Mike.
- Hi. - powiedziała Alice podnosząc pusty kubek.
- Możesz pomóc nam z beczką?
- Jasne. - odpowiedział uśmiechając się. Złapał mnie za nadgarstek, a ja złapałam Alice i
przepchaliśmy się przez tłum, w końcu docierając do celu. Zacisnęłam zęby próbując nie otworzyć
ust gdy zobaczyłam kto tam stoi.
- Cześć wam. - powiedział Edward i napełnił kubek. Jego wzrok padł na rękę Mike'a, która nadal
ściskała mój nadgarstek i zmarszczył brwi.
- Cześć. - odpowiedziałam podając naczynie żeby mi nalał. Próbowałam delikatnie i ukradkiem
wyrwać moje ramię z dłoni Mike`a, lecz Edward to zauważył. Stał tam uśmiechając się z
wyższością, w dalszym ciągu ze zmarszczonymi brwiami, nie mówiąc nic.
- Zabawnie was tu widzieć. - wymamrotał napełniając kubek Alice.
- Ciebie też. Czy ktoś nie powinien pilnować psa?
- Zamknęliśmy go w łazience z jedzeniem i poduszką. Przeżyje. - Powiedział Edward wypuszczając
dysze z ręki.
- Znasz Edwarda Cullen? - wyszeptał mi do ucha Mike, jakby Edward był chory czy coś.
- Um, tak. Dlaczego?
- Nie wiem. Nie jest typem osoby, z którą byś rozmawiała.
Próbowałam nie pozwolić Mike'owi by jego słowa dotarły do mnie, ale w jakiś sposób utkwiły mi
w
głowie. Nie był typem człowieka, z którym się umawiam, ale nie mogłam nic na to poradzić bo go
lubiłam.
- Uh... Alice szuka łazienki, możesz jej pokazać gdzie jest? - Alice natychmiast zrozumiała o co mi
chodzi, ponieważ często załatwiałyśmy rzeczy w taki sposób. Upewniłam się jeszcze, że oczy Mike
mnie nie dosięgną.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam Edwarda siadając przy nim bliżej niż to było
koniecznie i przyjmując za wymówkę głośną muzykę.
- Przyszłaś tu z Newtonem? Naprawdę?
- Co masz na myśli? Lubię go jest... miły.
Edward wziął łyka piwa i pokiwał głową.
- Polubiłabyś go.
- Co to znaczy? - zapytałam wkurzona.
- Właśnie to co myślisz. To znaczy, że jest generalnie nudny i bez wyrazu, taki jak ty. Dokładnie
dlatego byś go polubiła.
Skrzyżowałam ręce na piersi i zadrwiłam.
- Nie jestem nudna i bez wyrazu. Nawet mnie nie znasz.
- Dobra, oświeć mnie. - rzucił znad kieliszka. Oczywiście.
- Pomalowałeś mój samochód w środku nocy, bez mojego pozwolenia. Czy kiedykolwiek
czepiałam
się o to?
- Zrobiłem to, ponieważ tak wygląda lepiej. - Podniósł kieliszek do ust, a ja naturalnie zrobiłam
wdech.
- Wiesz co? - powiedziałam zanim się zastanowiłam. – Nie muszę ci się tłumaczyć! Przepraszam,
że
nie jestem takim dziwadłem jak ty! I nie mam przekłutego Księcia Alberta albo czegoś innego.
Edward zachłysnął się swoim piwem i uniósł ręce w górę, gdyż śmiał się i próbował złapać oddech.
- Nie mam przekłutego Księcia Alberta, dzięki. To moje wędzidełko.
Zaczęłam gapić się na niego bezmyślnie.
- Nie mam pojęcia co to jest, ale jestem pewna, że jest to tak samo kurwa dziwne i obrzydliwe.
- Możesz zobaczyć jeśli chcesz. - Zaoferował mrugając do mnie.
Jeśli by się ze mnie nie nabijał, zgodziłabym się na jego propozycję, jednak teraz czułam się zbyt
pijana.
- Nie, właściwie to nie.
- Twoja strata. - powiedział wzruszając ramionami - Oh, popatrz twój chłopak wrócił. - Odwróciłam
się i zobaczyłam Mike`a, który próbował wrócić do nas. Zostawiłam Edwarda i spotkaliśmy się w
połowie drogi.
- Dzięki Bella, łazienka jest idealnie czysta. - wymamrotała Alice i zabrała kufel z piwem.
Przeszłyśmy znowu przez kuchnię, gdzie Emmett aktualnie był bez koszulki, bo ta znajdowała się
na
jego szyi.
- Newton, chodź tu cipo, twoja kolej. - Mike machnął ręką i przeszedł przez pomieszczenie z
lejkiem, aby opłukać resztki po Emmecie albo kimś innym.
- Wszyscy bawią się na zewnątrz. - Powiedziała Alice kończąc piwo. Podałam jej moje i
rozejrzałam
się po pokoju.
- Hej, spójrz tam. To Konfederat. - spojrzała na mnie dziwnie, ale po chwili zobaczyła Jaspera.
- Co mnie to obchodzi?
- Bo lecisz na niego. - odpowiedziałam robiąc przy tym odgłos pocałunku. Chcesz pieprzyć się z
nim
na jeźdźca.
- To nieprawda, nie do końca - spójrz na niego. Jego włosy są zbyt niechlujne, jest za wysoki i
chudy... a jego jeansy są za bardzo... Ok. RACJA, myślę, że jest gorący, ale Edward jest jeszcze
gorszy.
- Pieprzyć Edwarda. Powiedział, iż jestem zbyt nudna i bez wyrazu, cokolwiek to do diabła znaczy.
Wiesz co to jest wędzidełko? - Zanim dokończyłam, Alice poszła z głupim uśmiechem w stronę
kowboja. Suka. Zdecydowałam dopchać się do łazienki, żeby zadzwonić do Rosalie i sprawdzić jak
się czuje.
Zapukałam kilka razy czekając dłużej niż to konieczne. Kiedy nikt nie odpowiedział bezwstydnie
pchnęłam drzwi i zobaczyłam Edwarda z jakąś pustą blond lalą, palących w łazience.
- Ludzie czekają na ubikację. - Powiedziałam wściekła. Był cień szansy, że byłam zazdrosna.
- Okey. Możesz wyjść Tanya. - powiedział wciągając mnie do środka wypychając tym samym
blondynkę.
- Niewykluczone, że jestem nudna, ale przynajmniej nie jestem kurwą. - Naparłam na drzwi
palcami,
aż się zatrzasnęły. - Jeżeli chciałbyś wiedzieć skakałam ze spadochronu, wspinałam się w Europie z
Alice i Rosalie, dwa razy wygrałam stanowy konkurs gotowania...
- Bella?
- Co?
- Zamknij się.
Później usta Edwarda przyssały się do moich przypierając moje ciało do drzwi. Objął delikatnie
moją głowę i przycisnął swoje usta jeszcze bardziej do moich, jego piżmowy, słodki...trawkowy
zapach zawładnął moimi nozdrzami. Nie ważne, był wyśmienity. Otworzył lekko usta by
posmakować wszelkich możliwości, dotknął mojego języka swoim. Smakował piwem, słodkością i
papierosami. Niesamowite.
Odchyliłam ręką rąbek jego koszuli i delikatnie koniuszkami palców zaczynałam gładzić jego plecy
a właśnie kiedy zamierzałam dalej wsunąć ręce... On się odsunął.
- Umm. - Zaczęłam wycierając usta o rękaw. - Co to miało być?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Po prostu czułem taką potrzebę. - Potem wyszedł z łazienki jak
gdyby nigdy nic.
* * * * *
- Jak było? - Rosalie ziewnęła wchodząc do kuchni.
- W porządku. Edward mnie pocałował.
- Co? - Rosalie zatrzymała się za moimi plecami. Patrzyła jak szperam w necie. Szukałam w
Googlach zdjęć kolczyków w wędzidełkach.
- O mój Boże! Co ty do cholery oglądasz? Wiesz przecież, że mój żołądek jest wrażliwy z rana.
- Ehhh. - powiedziałam klikając w inne zdjęcie. - Więc tak, nieważne, pocałował mnie, a później
sobie poszedł i nie widziałam go do końca imprezy.
- Cóż, on jest dziwny. To też jest dziwaczne. - powiedziała kłując swoimi wymalowanymi
paznokciami w oparcie mojego krzesła.
- Krótko mówiąc kiedy Edward powiedział, iż jego wędzidełko jest zakolczykowane, zakładam że
nie robiłaś mu ustami, prawda?
- Nie odwzajemniłaś pocałunku, mam nadzieję? Pewnie w jego ustach poczułaś cały bar.
Spojrzałam na te wszystkie niedorzeczne, okropne zdjęcia na moim komputerze i poczułam, jak
zbiera mi się na wymioty. Szybko zamknęłam stronę i wyłączyłam komputer.
- Um... źle smakował? - zapytała śmiejąc się.
- Nie. Suko. I to ja powinnam się śmiać, bo powiem ci, że widziałam twojego przyszłego męża. Bez
twojego psa. Był zamknięty całą noc w łazience jeżeli chciałabyś wiedzieć. - Rosalie wrzasnęła i
rzuciła swoim telefonem. Wściekła poszła do swojego pokoju.
Wlałam sobie do szklanki soku pomarańczowego i gapiłam się na zdjęcie z ultrasonografu wiszące
na lodówce. Dla mnie wyglądało jak rozmazany orzech, nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
Podbiegłam
do nich i otworzyłam, potrząsnęłam głową - Edward, Nawet Nie Próbuj, stał tam, seksowny w
swoim płaszczu i okularach. Wiedziałam, że daleko mi do ludzkiego wyglądu.
- Cześć. - powiedział szczerząc się.
- Co ty tu robisz? -
Na pewno nie oglądam zdjęć przebitych fiutów w Googlach, aby zobaczyć jak
wygląda twój.
- Nic...
Podniósł gazetę i zmarszczył brwi.
- Nie mogę znaleźć czternastego w dół.
Chciałam go uderzyć za to, że jest takim głupkiem, ale nie mogłam. Rozbroił mnie tym:)
________________________
*(http://pl.wikipedia.org/wiki/Bong)
ROZDZIAŁ IV
EDWARD JUNIOR & KOLCZYKI
Kiedy obudziłam się rano, myślałam, że gdzieś w pobliżu zdycha jakiś kot, potem zdałam sobie
sprawę, iż to Rosalie zawodzi i szlocha. Nie chciałam by ktoś mnie obudził przed zajęciami. Alice
już nie było, więc nerwowo zapukałam do drzwi Rosalie zanim weszłam. Leżała zwinięta na łóżku,
ściskając w ręku najnowsze zdjęcie z ultrasonografu.
- Co się stało? - zapytałam ją nieśmiało, wsuwając się obok niej pod koc.
Wzięłam zdjęcie z jej dłoni i zerknęłam na nie, dla mnie nadal wyglądało to jak rozmyty orzech.
- Myślę, że muszę oddać dziecko – oznajmiła Rosalie, próbując się nie rozpłakać.
- Um...Okay? Dlaczego to jest powód do rozpaczy?
- Ponieważ, Bella! Chciałam zdecydować o tym sama, ale moi rodzice zmuszają mnie do tego.
- Czekaj, czekaj, czekaj – powiedziałam, podnosząc ręce do góry. - Jesteś w trzecim miesiącu ciąży
i tak po prostu poinformowałaś o tym swoich rodziców? Dlaczego?
- Może dlatego, że wiedziałam, iż pieprzenie tak się kończy.
- Nie wiem co powinnam powiedzieć.
Określenie rodziców Rosalie jako surowych to duże niedopowiedzenie. Zasadniczo trzymali ją na
krótkiej smyczy. Dawali jej to czego chciała tak długo, jak stosowała się do umowy: być dobrą w
szkole i nie spaprać swojego życia. Kłopot w tym, że dziecko z nieprawego łoża w wieku 21 lat,
kiedy była jeszcze w college`u podchodzi pod kategorię dożywotniego sknocenia sobie życia.
- Oznajmili, że jeśli je zatrzymam przestaną mnie wspierać. Nie będą płacić za wszystko: szkołę,
kamienicę, mój cotygodniowy pedicure. Wszystko.
- Rose, istnieje proste rozwiązanie tego wszystkiego – powiedziałam, uśmiechając się.
- Jakie?
- Jeśli chcesz je zatrzymać spraw, by Emmett dostał dobrą pracę.
- On? Tak, okay. Nie sądzę, by dzięki pracy w The Weiner Hut utrzymał mnie i dziecko.
- Umm... może ty go nie doceniasz. Czy pracownicy w Weiner Hut uzyskują pełne korzyści? - To
wywołało u niej uśmiech.
- Dobra, nie ważne, porozmawiam z nim. Oh, Bello?
- Hę.
- Alice znalazła naprawdę fajną szkołę gdzie uczą jak opiekować się noworodkami i takimi
sprawami.
- Nie.
- Idziesz.
- Nie, nie idę.
- Jesteś suką – powiedziała Rosalie, ściągając przykrycie i rzucając nim w moją stronę.
- Czy Alice pójdzie?
- Nie. Ona ma współczucie i macierzyńskie instynkty, a ty nie. Jeśli zatrzymam dziecko, nigdy go
nie zostawię samego z tobą.
Wzruszyłam ramionami
- Pasuje mi to.
Nagle Rosalie uśmiechnęła się z wyższością i przekrzywiła głowę w moją stronę.
- Zapomniałam ci powiedzieć. To jedynie dla par. Wobec tego zapisałam ciebie i Edwarda. I
wszyscy mamy zniżkę dla studentów, więc...yay!
Chciałam wydrapać Rosalie oczy, ale potem zdałam sobie sprawę, że pójście do szkoły dla
noworodków z Emmettem i Edwardem może oznaczać tylko jedno.
Czystą. Komedię.
Więc, poddałam się.
*****
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, iż Rosalie zapisała cię do szkoły dla młodych rodziców? -
zapytałam Edwarda jeszcze zanim zamknęłam drzwi.
Zamrugał kilka razy i podrapał się po głowie.
- Co?
- Um, zajęcia dla młodych rodziców. Ty jako wujek, a ja bo twierdzi, że nie jestem wystarczająco
matczyna, więc będziemy często blisko siebie.
Edward ziewnął i wyciągnął ramiona, zanim usiadł na kanapie. Wyglądał jakby dopiero co wstał, a
była...druga po południu.
- Cóż, zatem mamy fałszywe dziecko?
- Noo.
- Huh. Dobra zrobię to.
- Nawet nie wiem czy ona je zatrzyma. Dlaczego, do cholery, chce iść na zajęcia dla młodych
rodziców, jeśli nie chce go nawet zatrzymać?
Wzruszył ramionami.
- By być przygotowaną.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
- Właściwie może ty i Rosalie powinniście wychować to dziecko razem. Jesteście oboje tacy
entuzjastyczni.
- Nie powinnaś tak bardzo przejmować się takimi rzeczami. Wiesz. Po prostu... pozostaw sprawy
swojemu biegowi.
Podniósł Jake`a z podłogi i zaczął podrzucać go w powietrzu. Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Czy twoja rodzona matka mieszkała w strefie testów nuklearnych kiedy była z tobą w ciąży?
Edward zmarszczył brwi, podrzucił kość dla psa w górę, gdy ten zaczął skakać aby ją złapać.
- To jest obraźliwe.
- Czy jesteś na haju?
- Tak.
Wspaniale. Odwróciłam się i już miałam wychodzić, gdy pojawił się Edward i zamknął drzwi.
- Czego chcesz Edwardzie?
Stanął za mną, odgarniając mi włosy na jedną stronę i pocałował w odsłoniętą skórę na szyi, zanim
zdążyłam się odsunąć. Nie mogłam oddychać.
- Co to ma być? Nie możesz tak po prostu całować i dotykać ludzi, bo masz taką chęć –
powiedziałam, odsuwając się trochę, ale jednocześnie miałam nadzieję, że przyciśnie mnie do drzwi
i przeleci.
- Ehh... zrobiłem to tylko tobie i tylko dlatego, że miałaś na to ochotę.
- Jesteś naprawdę... najbardziej niedorzeczną osobą, jaką kiedykolwiek poznałam.
Wzruszył ramionami i szarpnął za klamkę.
- W porządku, widzimy się na zajęciach – powiedział, zanim zatrzasnął drzwi. Odeszłam i stanęłam
przed głównym wejściem kompletnie zdezorientowana.
*****
- Dobrze. Na początku zaczniemy od przejścia się po pokoju i poznania siebie wzajemnie. Powiecie
nam co robicie, jak długo jesteście razem, jaka jest wasza sytuacja, dlaczego przyszliście na te
zajęcia, na przykład. Umm, nie rozpoczęlibyście?
Instruktorka była po drugiej stronie pokoju z jakąś młodą parą, która wyraźnie była przygotowana,
nie tak jak nasza czwórka.
Widziałam coraz większe zażenowanie Rosalie, kiedy każda para wychodziła i wyjaśniała ich
piekielnie normalną sytuację.
Wszyscy nowi rodzice, po ślubie lub zaręczeni, podekscytowani i szczęśliwi. Rosalie nie była
żadnym z nich, poza nowym rodzicem.
- Kiedy otrzymamy dzieci? - Edward wyszeptał mi do ucha. Byliśmy tam jakieś dziesięć minut, a
jego ADD już dawało widoczny efekt. Nie miałam wątpliwości, że on to ma.
Czekałam z niecierpliwością aż zwrócą się do Rosalie i Emmetta, ponieważ wiedziałam jakie to
będzie epickie. Patrzyłam rozbawiona jak para przed nami zakończyła i Rosalie westchnęła.
- Umm, hi. Jestem Rosalie Hale. Mam dwadzieścia jeden lat i studiuję. Um... Jestem w jedenastym
tygodniu ciąży. To jest ojciec dziecka, Emmett, też ma dwadzieścia jeden lat i jest studentem. Nie
jesteśmy razem. Dziecko jest wynikiem jednonocnej przygody łóżkowej. Emmett i jego brat
Edward są adoptowani, więc zdecydowaliśmy się zatrzymać lub oddać do adopcji. Wciąż nie
jestem pewna. Znajduję się w tej klasie, gdyż nie wiem niczego na temat niemowląt i obawiam się,
że jeśli będę chciała je zatrzymać to mogę sobie nie poradzić. Zrobię mu krzywdę.
Trzymałam rękę na ustach, powstrzymując śmiech. Wszyscy w klasie spojrzeli na moją osobę,
Edward szturchnął mnie i spojrzał w moim kierunku.
- Miło mi cię poznać Rosalie. Interesująca historia. Myślę, iż będziesz czuć się bardziej
komfortowo, kiedy skończymy... i ostatni, ale nie na końcu?
Wskazała na mnie i na Edwarda. Zamiast pozwolić mi mówić Edward wziął mikrofon.
- Jestem Edward. Jestem wujkiem... Emmett to mój brat. To jest Bella... my również mamy po
dwadzieścia jeden lat i studiujemy, nie spodziewamy się dziecka. Jeszcze nie, jak na razie –
parsknął. - Rosalie to jej najlepsza przyjaciółka, mieszkają razem i brakuje jej empatii oraz
obeznania z dzieckiem. Dlatego tu jesteśmy.
Instruktorka popatrzyła na Edwarda beznamiętnie i skinęła głową.
- Um... dobrze. Cieszę się, że jesteście tu oboje.
Na pierwszej godzinie był wykład na temat akcji porodowej. Powiedziała nam, że w tym tygodniu
zaczniemy bardziej szczegółowo, ale teraz zrobimy szybki przegląd. Oglądaliśmy krótki film o
rodzeniu, który był niesamowitym przeżyciem. Miałam zamknięte oczy przez większość jego
trwania, Edward śmiał się i zapytał czy serwują popcorn. Rzucił też więcej niż jeden komentarz na
temat kobiety z filmu, która potrzebowała woskowania. Wielokrotnie też zgasił Emmetta.
Widziałam również jak Rosalie pisała w swoim notatniku „zapytać o cesarskie cięcie”. Musimy być
gotowi. Wszyscy.
Po nagraniu prowadząca zaczęła rozdawać sztuczne dzieci. Nasz był chłopcem, a Rosalie,
stosownie do życzenia, dziewczynką.
Edward nie poświęcał czasu kobiecie, wyjaśniającej co robić, bo był zbyt zajęty wkładaniem
swoich okularów na dziecko i próbą włożenia mu w rękę pióra. Już widziałam ogromną porażkę
pracowników socjalnych w niedalekiej przyszłości jeśli Rosalie zostawi z nim prawdziwe dziecko.
- Wow, spójrzcie. To mruga. Niesamowite!
Edward trzymał dziecko przed sobą, kiedy szliśmy do samochodu.
- Mam wieczorem zajęcia, muszę pójść – powiedziała Rosalie, ignorując Edwarda i podając
Emmettowi dziecko. - Możesz ją wziąć teraz? Jak tylko skończę zajmę się nią.
- Uh... jasne? - powiedział Emmett, chwytając dziecko jakby było piłką, głową w dół. Rzecz
natychmiast zaczęła płakać.
- Emmett! Nie możesz trzymać w taki sposób – Rosalie zaczęła kartkować instrukcję obsługi, aby
zobaczyć co zrobić.
- Trzymaj je tak i kołysz lekko. Nigdy nie widzieliście nikogo z dzieckiem? - Edward spojrzał na
naszą trójkę jak na świrów pokrytych tatuażami i kolczykami w kroku.
Emmett zrobił to co powiedział i ostatecznie płacz ucichł.
- Bella, może powinnaś z nimi zostać – zaproponowała Rosalie, siadając do swojego BMW. -
Spędzisz więcej czasu z Edwardem?
Moje ramię nie potrzebowało skręcenia.
- Okay - podała mi dziecko, a ja wskoczyłam na tył Volvo kładąc je na kolanach.
Dziecięce foteliki mieliśmy dostać w następnym tygodniu, więc musieliśmy trzymać dzieci w
samochodzie w ten sposób. Nie ważne. Roześmiałam się kiedy Emmett próbował założyć dziecku
pasy i usadowić tak by nie płakało. Był popieprzony. Cholernie popieprzony.
- Powinniśmy go nazwać. – Powiedział Edward do mnie prowadząc auto.
- Pewnie. Jak ma mieć na imię?
- Mogę wybrać? - zapytał.
- Tak, nie obchodzi mnie to.
- Okay. Edward Junior.
Emmett zaśmiał się.
- Bardzo twórcze – powiedziałam, potrząsając głową. - Spodziewałam się po tobie czegoś więcej.
Na przykład... Spike, czy coś takiego.
- Powiedziałaś, że mogę wybrać.
- Wiem.
- Więc wybrałem, Edward Junior.
Zrezygnowałam z dalszych wyjaśnień. Gdy dotarliśmy do ich domu Emmett umieścił dziecko
daleko od Jaspera i położył się na kanapie. Edward biegał po całym domu szukając psa, ostatecznie
znalazł go w stercie ubrań w łazience we śnie. Biedny mały gryzoń siedział w półśnie, a Edward
szarpał go i szarpał w próbie zabrania mu głupiej bluzy.
- Zabierzmy Jake`a na spacer, by ponownie nie zostawił gówna w butach Jaspera.
Zaśmiałam się i zgodziłam się, biorąc od niego smycz. Zadrżałam kiedy wyszliśmy za drzwi i
spojrzałam marsową miną na Edwarda.
- Może powinieneś włożyć kurtkę. Jest wietrznie na zewnątrz.
- Jest dobrze. Mam kapelusz.
Wskazał na czarną wełnianą czapkę na głowie, która nie zakrywała właściwie nic. Powoli uczyłam
się, że lepiej jest się zamknąć niż próbować się z nim spierać, gdyż brakowało mu zdrowego
rozsądku. Jednak wyglądał tak gorąco. To był plus.
Edward zaprowadził mnie na tył condo, gdzie było przejście wzdłuż rzeki. Głupi pies zatrzymywał
się co dwie sekundy wąchając nosem kamienie, liście, psią kupę lub coś innego. Zaczęłam się
denerwować, więc ciągnęłam go za sobą.
- Musisz być bardziej cierpliwa. To tylko zwierzę. Jest ciekawy. Ma w naturze przebywanie na
dworze – spojrzałam na Edwarda i podałam mu smycz, zabierając dziecko z jego ramion.
- Tak, może w Meksyku. Tutaj jest chłodno. On po prostu chce zrobić kupę i wracać do środka.
- Jemu nie jest zimno. Ma na sobie bluzę.
Przetarłam swoje oczy i starałam się unikać przelotnych spojrzeń przechodniów wpatrujących się
we mnie i moje mrugające sztuczne dziecko. Mogłam sobie wyobrazić co ludzie myślą. Spaceruję z
lalką dla dzieci i z jakimś facetem, noszącym podkoszulek w listopadzie, pokrytym tatuażami i
chodzącym z Chihuahua, mającym na sobie kaptur.
Moje życie było dziwaczne.
- Edward ludzie patrzą na tę rzecz. Nie chcę być z nią publicznie.
- Po pierwsze, ta rzecz ma na imię Edward Junior. A dlaczego obchodzi cię to co myślą o tobie inni?
Jestem dorosłym człowiekiem spacerującym z dwukilogramowym Chihuahua, nie widzisz, że
wszyscy są speszeni.
Właśnie miałam odwzajemnić się jakąś dowcipną ripostą, kiedy nagle dziecko zaczęło wibrować.
- Jasna cholera. Edward co mam robić?! On drży!
- Hmm. To dziwne. One marzną?
- Myślę, że tak! To mnie wkurza. Weź go – wsadziłam dziecko w jego ramiona i poklepałam je po
plecach, gdyż przypomniałam sobie jak kobieta mówiła coś o tym, iż działa to uspokajająco. Oczy
Edwarda wyszły na wierzch, kiedy próbował kontrolować Jake`a, który warczał na niemieckiego
Sheparda i starał się nie upuścić trzęsącego się dziecka.
- To ma sens, zgaduję – powiedział wtykając smycz w moją pierś. - Kontroluj ku*** psa!
- Wow co się stało? Pozostaw sprawy swojemu biegowi?
- Nasze dziecko dostało ataku! Domyślam się, że powinniśmy przed wyjściem założyć mu t-shirt?
W tym momencie zaczęłam się histerycznie śmiać. Edward otworzył tylny panel na lalce i nacisnął
guzik, ale rzecz wciąż drgała.
- Edward – wykrztusiłam, między śmiechem. - Właściwie potrzebujemy tylko go rozgrzać. Lepiej
wracajmy po prostu.
- Co jeśli on wcześniej umrze?
- Um... kupimy dla Edwarda Juniora nagrobek? - zaszczycił mnie zabójczym wzrokiem i pokręcił
głową.
- Okay, to było okrutne. Jednak um, to dziecko-robot. Nie umrze.
- W porządku, mam pomysł – wsadził dziecko pod swoją podkoszulkę wyciągając głowę przy
kołnierzyku. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Pomimo to może oddychać, wiesz?
- To jest pieprzony ROBOT.
- Nie, nie jest, to Edward Junior i oddycha.
Szaleństwo święte. Dokonało się. Weszliśmy z powrotem do condo, odkrywając, że Jasper zostawił
dziecko na kanapie, podczas gdy nadal zawodziło. Jego samochodu nie było na zewnątrz. Emmett
praktycznie przykrył go kocem i spał na sofie na przeciwko. Nie pofatygowałam się nawet do
irytującej małej wiewiórki, puściłam smycz i pozwoliłam jej biegać po całym domu.
- Przesuń się Emmett.
Atak Edwarda Juniora skończył się, ale zaczął beczeć przez płacz tego drugiego, Edward w panice
usiadł na kanapie by uciszyć ich obu.
Wsadziłam poduszkę za głowę i zamknęłam oczy, ponieważ potrzebowałam długiej drzemki po tej
męce.
Obudziłam się kiedy ktoś mną potrząsnął.
- Bella wstawaj. Gdzie są dzieci?
Jęknęłam i usiadłam przy Rosalie wzruszając ramionami. Emmett nadal spał obok mnie, a Edwarda
nie było w pokoju.
- Są prawdopodobnie z Edwardem. On myśli, że ta cała sprawa jest zabawna.
Zaprowadziłam ją na tył ganku, gdzie Edward malował, a z jego pokoju na górze leciała muzyka
klasyczna. Dwójka dzieci była opatulona w koce, Edward Junior miał dużą zimową czapkę
Edwarda i siedział w patio na krześle.
- Jesteś najdziwaczniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam – powiedziała Rosalie, potrząsając
głową i śmiejąc się kiedy wzięła swoje dziecko.
Zdjęła koc by przeprowadzić inspekcję i by mieć pewność, że Edward nie naraził go na działanie
ognia lub czegoś podobnego. Usłyszałam jak sapnęła.
- Co?
- Edward, czy PRZEKŁUŁEŚ dziecku uszy?
Edward upuścił pędzel i zaśmiał się.
- Tak. To kolczyki Emmetta. Ona wygląda dużo lepiej teraz.
Umarłam. Ten skurwysyn na serio nie miał mózgu. Rosalie pchnęła mnie i wcisnęła dziecko w moje
ramiona.
- Oni nam karzą zapłacić za zniszczenie tego!
- To nie jest takie złe. Wystarczy tylko na nią spojrzeć wygląda fajnie – Edward uśmiechnął się i
odwrócił w moją stronę dziecka.
- Ona wygląda słodko – powiedziałam.
- Naprawdę zrobiłem to, ponieważ nie mogłem rozróżnić ich oboje. Po tym jak założyłem kolczyki
znalazłem inne rozwiązanie.
- Co? Czy kiedykolwiek pomyślałeś o zmianie ubrania?! - krzyknęła Rosalie.
Edward przejechał palcami po brodzie w zamyśleniu.
- Tak mogłem. Cóż, w każdym razie myślę, że teraz jest lepiej. Zobaczysz Bella. Mam coś do
zrobienia jeszcze. Czy mogę zatrzymać go na noc?
Klepnął mnie w ramię i zaczął kierować się ku schodom.
- Jasne Edward. Nawet nie chcę wiedzieć co. Trzymaj to tak długo jak chcesz.
To były tylko cztery godziny, a już został dopieszczony zewnętrznie.
- Nie chcesz życzyć Edwardowi Juniorowi dobrej nocy?
Zignorowałam go.
- Edward Junior? - zapytała Rosalie potrząsając głową. Wzruszyłam tylko ramionami.
Pomachałam na pożegnanie, a Rosalie upewniała się, że wyszydzi i nawrzeszczy na Edwarda po raz
ostatni, by pokazać swoje niezadowolenie za zniszczenia jej dziecka, nim zejdziemy na dół.
ROZDZIAŁ V
POKER & FIOLET
- Mogę po prostu wejść tam i wyjść ? Wiesz, taka ekspresowa wizyta? - Rosalie założyła ramiona
na piersiach i spojrzała na mnie z byka.
- Absolutnie nie. Potrzebujesz tego, prawie tak bardzo, jak Emmett.
- Może to ty nie wiesz nic na temat dzieci. - Zaczęłam się z nią kłócić.
- W porządku, po prostu… zamknijcie się. Obie. - Alice zapukała raz do drzwi, zanim otworzyła je
pchnięciem. Rosalie opadła szczęka gdy tylko weszła do środka i ogarnęła wszystko wzrokiem.
- Co u diabła się tu dzieje? - razem z Alice zdusiłyśmy śmiech, kiedy zobaczyłyśmy scenę przed
nami. Trzech facetów siedziało dookoła stołu w kuchni i grało w pokera. Zdawałoby się to w miarę
normalne. Pomijając fakt, iż Emmett, albo prawdopodobniej Edward, poukładał poduszki na krześle
i posadził na nich dzieci. Dziecko Rosalie miało daszek z napisem „Your Vegas is Showing”, a
Edward Junior - Ray Ban’y i był bez koszulki...
- EDWARD! Co Ty do cholery zrobiłeś? - podeszłam by zabrać dziecko, ale Edward podskoczył z
krzesła i złapał mnie za ramię.
- Nie dotykaj go! Schnie! - zamknęłam na sekundę oczy i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Edward. Dlaczego, do kurwy, nasze robo-dziecko ma tatuaże na ramieniu? - Na ręce były
wytatuowane słowa piosenek, jakieś zawijasy i „EJ”. Rosalie klepnęła Emmetta w tył głowy, a
Edwardowi pozwoliła stać i śmiać się z tego.
- Wyluzuj. To tymczasowe, zejdzie po przetarciu alkoholem. Patrz, ten na piersi znaczy Mama. To
specjalnie dla ciebie.
Co było oczywiste, bo po jednej stronie klatki piersiowej dziecka znajdowało się serce z napisem
„Mama” w środku. Jasna cholera.
- To jest jakiś rodzaj maltretowania dzieci - powiedziała Rosalie, kręcąc głową. - Wyrzucą nas za
coś takiego z zajęć. Jestem tego pewna.
- Więc tak samo zrobisz w prawdziwym życiu? Jeśli będziesz miał bliźniaki, zrobisz im tatuaże i
kolczyki by je odróżnić? - Zapytałam.
- Nie. Najprawdopodobniej dałbym im bransoletki z monogramem. - Odpowiedział naburmuszony.
Spojrzałam na Rosalie i wzruszyłam ramionami.
- Za sześć miesięcy to będzie twoja rodzina. Powodzenia.
- Bella przestań być takim sztywniakiem. To tylko zabawa. - Edward zaciągnął się skrętem i
próbował poczęstować nim mnie, ale Rosalie klepnęła mnie w ramię.
- Edward, nie możesz palić przy dziecku! - Rzuciła.
- Tak, lecz może palić przy robo-dziecku. - Powiedziałam chichocząc.
- Bella, to nie jest zabawne. W tej sytuacji, idźcie na spacer czy coś. - Powiedziała Rosalie,
machając na nas ręką. Edward Junior zaczął kaszleć.
- Wow. Imponująca technologia. - Powiedział zdumiony Edward.
- Widzisz?! - Ryknęła Rosalie, wskazując na dziecko.
- Chodź. - Powiedział Edward, kiwając ręką na mnie. Poszłam za nim do sypialni, gdzie otworzył
okno i usiadł na parapecie. Usadowiłam się na jego łóżku i uśmiechnęłam się.
- Więc jak minęło kilka pierwszych nocy z dzieckiem?
- Świetnie. Jestem gotowy na wujostwo. - Pokiwałam głową i zaśmiałam się.
- Mogę cię o coś zapytać? - Edward skinął głową i zmarszczył brwi.
- Dlaczego twoja matka cię oddała?
- Była młoda. Myślę, że miała około 17 lat. Pewnie nie była w stanie zająć się bliźniakami.
- Bliźniakami?
- Tak. Mną i Emmettem.
- Jesteście bliźniakami? - nie mogłam uwierzyć. - Jak do diabła możecie być tak różni?
- Bliźniacy dwujajowi. - Przewróciłam oczami.
- To oczywiste Edwardzie. Chodzi mi o to, jak ty możesz być wytatuowanym, wrażliwym artystą
dziwakiem, a Emmett sterydowym ćpunem z problemami alkoholowymi?
- Nie wiem - powiedział, wzruszając ramionami. - Czy teraz ja mogę o coś zapytać?
- O co?
- Miałabyś ochotę wyjść gdzieś czasem? Na taką prawdziwą randkę. Zapłacę za opiekunkę.
Zaśmiałam się na myśl o tym. Edward zaprasza mnie na randkę? Z jakiegoś powodu to brzmiało
tak bardzo formalnie. Może on po prostu starał się być normalny i zrobił to, bo myślał, że ja tego
chcę. Szczerze, czułam, iż to zaszło dużo dalej niż pierwsza randka. Nasze związki ze sobą były
dziwne, niezręczne i nieortodoksyjne. Całowaliśmy się, mamy „dziecko”, ale nigdy wcześniej nie
byliśmy na kolacji. W dodatku, te nasze dziwne więzy rodzinne i przyjacielskie, z powodu których
jesteśmy zmuszeni do widywania się, mimo tego zaledwie go znam. Pomijając jego reputację, to z
kim się przyjaźni, co lubi robić i co zaobserwowałam, oczywiście.
- Chcesz iść ze mną na randkę?
- Tak, jasne. - Uśmiechnął się i wypuścił kłębek dymu za okno.
- Nie zabierzesz mnie do jakiegoś Shisha Baru albo coś w tym stylu, prawda? Mam wrażenie, że to
rodzaj miejsca, do którego możesz zaprosić dziewczynę.
- Broń Boże żebyśmy zrobili coś ryzykownego - powiedział, przewracając oczami. - Nie, Bella.
Pójdziemy na kolację lub na coś przeciętnego i wygodnego, jeśli chcesz.
Po raz kolejny obrażał mnie i nazywał nudną. Nie miałam pojęcia dlaczego chciał wyjść
gdziekolwiek ze mną, jeżeli miał problem z tym jaka jestem. Rozejrzałam się po jego pokoju,
próbując go rozgryźć . Wszystko wydawało się normalne. Za normalne jak na niego.
- Wiesz co myślę? - Wstałam, podeszłam do okna i usiadłam obok niego. - Nie jesteś taki dziwny
za jakiego chcesz uchodzić. Sądzę, iż to wszystko to tylko gra.
- Ach tak? - odpowiedział, uśmiechając się z wyższością. - Więc, ja uważam, że nie jesteś taka
nudziarą jaką starasz się być.
- Przestań nazywać mnie nudziarą - zeskoczyłam z parapetu i stanęłam na wprost niego. - Nie
jestem nudna.
- W porządku - wymruczał z sarkazmem.
- Pokaż mi kolczyki. – Zakaszlał lekko i zaczął się śmiać.
- Co?
- Dawaj, panie Ekscentryczny. Chcę je zobaczyć. - Wskazałam na jego krocze, a on spojrzał na
swoje kolana i nachmurzył się.
- Nie teraz. Zobaczysz je, nie martw się. Może po naszej randce. - Stłumił chichot i zmrużył oczy.
- Więc nie jestem nudna.
- Zatem zgadzasz się? - Zapytał, ignorując mnie. Stałam tam przez sekundę i gapiłam się na niego.
Wzięłam głęboki oddech, wskoczyłam mu na kolana i zaczęłam całować. Na początku trochę się
odsunął, ale później zaangażował się w to, a jego ręce wylądowały na moich plecach, przyciskając
mnie mocniej, ponieważ może całować mnie kiedykolwiek chce. Tylko dlaczego, do diabła, ja nie
mogę tego robić?
- Bella wypchniesz mnie przez okno.
- Zamknij się.
Wetknęłam mój język w jego usta i zaczęłam obracać dookoła, co uniemożliwiło mu mówienie.
Tym razem nie odepchnął mnie, więc zaczęłam całować go głębiej i głębiej, przyciskałam moje
ciało do jego. Zaczęliśmy ciężko oddychać, dotykać się, wpijać się w siebie tak intensywnie, że nie
zauważyliśmy nawet jak ktoś otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
- Bella - westchnęła Alice i odchrząknęła. Wstałam, i próbując ułożyć moje rozczochrane włosy,
uśmiechnęłam się.
- Tak?
- Oboje jesteście odrażający. Wasze dziecko płacze. - Powiedziała, drwiąc z Edwarda.
- Rosalie mówiła, że macie się nim opiekować.
- Edward zajmij się tym. - Powiedziałam mu, starając się wyprostować moją koszulkę.
- O nie, to ty jesteś niedbałym rodzicem.
Przewróciłam oczami i wyprzedziłam Alice zanim weszłyśmy na schody. Rosalie zajęła miejsce
Edwarda przy stole, a Jasper zachmurzył się nad swoimi kartami. Emmett zatkał sobie uszy dłońmi,
jego policzki przybrały czerwony kolor.
- Zatkajcie tę głupią rzecz. - Wymruczał, wychodząc z pokoju. - Nie mogę, do kurwy, już więcej
znieść tego dźwięku.
Minęły trzy dni. Trzy dni, a on już był zmęczony słuchaniem płaczu dziecka. Czeka go kilka
ciężkich i długich lat w najbliżej przyszłości. Wzięłam dziecko i poklepałam je po plecach, bo była
to jedyna rzecz, którą wiedziałam jak mam wykonać. Chodziłam dookoła kuchni i salonu, lekko
kołysząc je w górę i w dół. Próbowałam sprawić by się zamknęło. W dodatku ta kara Boża, w
postaci wiewiórki w karykaturze bluzy, biegała za mną i próbowała ugryźć moją kostkę. Chciałam
to kopnąć. Emmett miał rację, co do płaczu. Dźwięk po chwili rozdzierał uszy. Edward i Alice
obserwowali mnie, co jeszcze bardziej frustrowało. Po dziesięciu minutach Edward w końcu się
odezwał.
- Bella, otwórz wieczko na plecach i spójrz na światełka - doradził, kiwając głową. Zrobiłam co
powiedział i zmarszczyłam brwi, patrząc na te guziki i gówno wewnątrz.
- Dwa pierwsze światełka są żółte. - Powiedziałam, odwracając lalkę żeby mu pokazać.
- To znaczy, że jest głodny. Czytałem wczoraj instrukcję na moim wykładzie z historii sztuki.
Fakt, iż ten dzieciak wiedział tyle na temat dzieci zaczynał mnie wkurwiać. Jestem kobietą, to w
końcu powinno być naturalne, że potrafię zająć się maluchami. Byłam żałosna.
- Po prostu wciśnij pierwszy przycisk - kontynuował. Zrobiłam co powiedział i po kilku sekundach
bobas przestał płakać.
- Zabieram go ze sobą dzisiaj - powiedziałam, tuląc lalkę do piersi.
- Okej. I tak potrzebuję przerwy.
To był wielki błąd. Próbowałam udowodnić Edwardowi i Rosalie jak się mylą oraz pokazać, że nie
byłam beznadziejnym dupkiem i potrafię się zająć głupim, mechanicznym szkrabem. W związku z
tym unikałam telefonów Edwarda przez następny tydzień i próbowałam nawiązać więź z
dzieckiem. Powoli uczyłam się wszystkiego co było niezbędne, posiadanie dziecka to nie żart.
Zaniedbałam moje zadania, nie wysypiałam się i miałam ochotę wyrzucić je przez okno przy
najbliższej okazji. Po drugim tygodniu zaczęłam sobie radzić. W pewnym sensie.
- Umm… właściwie to po co tu przyszedłeś? - Alice i ja stałyśmy na środku salonu, patrząc na
szeroko uśmiechniętego Emmetta.
- Umówiłem się z Rosalie. Idziemy obejrzeć film. - wywalił swoje wielkie nogi na nasz stolik tak,
że wazon lekko się zakołysał
- Ok, ale dlaczego tu jesteś? - zapytałam ponownie.
- Zamknij się. Staram się, w porządku? Przestań mnie osądzać. - Wysyczał i skupił się na
telewizorze.
- Emmett, czy Edward spotyka się z kobietami?
- Co? - Emmett spojrzał na mnie zdziwiony.
- Bella co ty wyprawiasz? - zapytała Alice.
- Chcę wiedzieć - spojrzałam na Emmetta. - Robi to?
- Nie wiem. Dlaczego sama nie zapytasz?
- Bo jest dziwny. Nigdy nie wiem czy żartuje czy nie rozmawiając ze mną i jest taki gorący. Alice
słyszała o jego dziwacznym piercingu i innych rzeczach na jego temat, które krążą wśród
dziewczyn.
- Bella jesteś zazdrosna? Podoba ci się Edward. Heh! - Emmett zaczął się śmiać, a ja czułam jak
płoną mi policzki.
- Zamknij się, nie jestem zazdrosna i nie podoba mi się. - Byłam cholernie zazdrosna i cholernie mi
się podobał.
-Przestań gadać o Edwardzie. Moje poranne mdłości nachodzą mnie też w nocy, a to je tylko
potęguje. - Rosalie weszła do pokoju, świeżo po kąpieli, ubrana w sportowy stanik i spodenki.
Nachmurzyła się kiedy zobaczyła Emmetta i wypiła z butelki jakiś środek zobojętniający.
- Co ty wyprawiasz?- zapytała Alice, patrząc na jej koktajl Pepto-Bismolu.
- Zobojętniam się. Bella czy ja wyglądam grubo? - Zmierzyłam ją wzrokiem. Zanim
odpowiedziałam wyprzedziła mnie Alice.
- Nie, wyglądasz tak samo.
- Pytałam Bellę, nie ciebie. - Odpowiedziała, czekając na moja opinię. Wiedziała, że będę szczera.
Westchnęłam.
- Wyglądasz jakby mieli cię wypatroszyć albo tak jakbyś wypiła za dużo piwa lub zjadła za dużo
bekonu na lunch albo… wszystko naraz. Nic szczególnego.
W dalszym ciągu wyglądała jak zagraniczna modelka, ale miałam na uwadze to, iż jej ciało nie
będzie tak wyglądać już długo. Najprawdopodobniej moja odpowiedź wpłynęła na Madame Vain,
bo pobiegła do swojego pokoju i wróciła ubrana w luźny sweterek. Usiadła obok Emmetta,
posadziła dziecko na kolanach zanim zaczął się film, nie odzywając się do mnie i Alice ani słowem.
Zajmowałam się Edwardem Juniorem trzy tygodnie i nie pozwoliłam Edwardowi Seniorowi go
odzyskać, lecz gdy kilka dni wcześniej wyszłam z Alice na zajęcia, ten dupek ukradkiem zakradł się
i zabrał go. To brzmiało niesamowicie. Gdzieś w połowie filmu poczułam zmęczenia, więc poszłam
na górę do łóżka. Obudziłam się na dźwięk mojego telefonu około drugiej nad ranem. Odebrałam
zdezorientowana i przetarłam oczy.
- Halo?
- Wiem, że jest późno, ale potrzebuję twojej pomocy. - Ziewnęłam i wstałam.
- Witaj Edwardzie. Mam się świetnie, dziękuję, że pytasz. A co u ciebie?
- Edward Junior jest chory i musisz się nim zająć. Teraz. - Powiedział, ignorując mnie.
- Jest prawie druga nad ranem.
- Wiem, zaraz przyjadę.
Ziewnęłam i rzuciłam telefon na podłogę. Nie miałam problemu z Edwardem, pojawiającym się tu
samym w środku nocy z płaczącym dzieciakiem… To prawdopodobnie znaczyło brak szans na
dymanko. Cholera.
Wygrzebałam się z łóżka. Ogarnęłam się i włączyłam światło, zanim zbiegłam na dół, poczekać na
Edwarda. Emmett i Rosalie zasnęli na sofie, ona z głową na jego ramieniu. Miałam przeczucie, że
go lubi, ale udaje bo wie, iż Alice i ja naśmiewałybyśmy się z niej do końca życia. Mówiąc o Alice,
zasnęła na drugiej kanapie, w swojej piżamie i wielkiej bluzie z napisem „Texas”, ciekawe skąd ją
wzięła. Obie będą nie do zniesienia następnym razem, kiedy odkryją, że ukrywam moją zażyłość z
Edwardem. Chwilę później pojawił się i on, ze skrzeczącym kalectwem, swoim laptopem i
podręcznikiem. Weszliśmy do mojego pokoju, Edward oddał mi dziecko, a sam usiadła na moim
biurku.
- Olałaś nasze spotkanie - powiedział, mrużąc oczy.
- Nie, nie olałam. Nigdy nie podałeś mi konkretnych informacji. Dzwoniłam z dziesięć razy przez
ostatnie kilka tygodni. Nadal mam swoja godność, wiesz? - Uśmiechnęłam się.
- Myślałem, że próbujesz się ze mną skontaktować, aby zabrać mi dziecko. Dlatego nie
odpowiadałem. - Edward pokiwał głową i spojrzał na swoje stopy.
- Nie. Nie chciałam go zabrać. Po prostu... chciałam cię zobaczyć.
Jego policzki lekko poróżowiały, zszedł z biurka i odwróciła się do mnie plecami. To była
najbardziej kurewsko urocza rzecz jaką kiedykolwiek widziałam.
- Mogę zobaczyć twoje tatuaże? - powiedziałam, próbując rozładować napięcie.
- Uh... pewnie.
Wstał złapał swoją szarą koszulkę i zaczął się obracać.
- Oczywiście ty też możesz zdjąć swoją.
Mogłabym to także zrobić, ale fakt, że obserwuje nas dziecko krępowało mnie. Żaden dzieciak nie
powinien widzieć rodziców w takiej sytuacji. Po chwili Edward stał, tu w moim pokoju, półnagi.
Rzuciła swoją koszulkę obok mnie na łóżko i pokiwał palcem abym do niego podeszła. Byłam zbyt
zahipnotyzowana wyglądem jego całego, by móc się ruszyć. Jakoś jednak pokonałam moje
zauroczenie i zbliżyłam się do niego, nie odrywając oczu.
- To jest znak rodziny ojca. - Wskazał na lewe ramię, lecz byłam zbyt zajęta gapieniem się na jego
mięśnie.
- Nuty, bo gram na fortepianie...Uh gitara, ponieważ gram na gitarze... to jest panieńskie nazwisko
matki...gwiazda nie oznacza niczego, po prostu pomyślałem, że wygląda super. - Wskazał na drugie
ramię.
- Więc nuty...um Cullen, to chyba oczywiste...Oh to święty Edward. Spójrz to nie ma żadnego
znaczenia, ale wygląda świetnie i ciągnie się przez całe moje ramię. Widzisz? - Odwrócił się i
pokazał mi plecy.
- Jest wielki - powiedziałam przyglądając się jego plecom. Była to data 1987 napisana wielką
czcionką.
- Tak, trochę bolało.
I wtedy dziecko zaczęło płakać, więc usiadłam z powrotem na łóżku, a Edward założył koszulkę.
- Zatem, kiedy mówiłeś, że ta rzecz jest chora, to co miałeś na myśli? - Chciałam zgwałcić
Edwarda. Cholernie chciałam. Spojrzał na mnie dziwnie i nachmurzył się.
- Mów na niego po imieniu.
- Więc kiedy mówiłeś, iż Edward Junior jest chory, to co miałeś na myśli? - poprawiłam się, kręcąc
głową.
- Światła na jego plecach są pomarańczowe, płacze co dziesięć minut, pies się wścieka, a Jasper
wysypał na moją głowę popielniczkę, bo nie mógł spać. A ja mam jutro pieprzony test
kwalifikacyjny i jestem nieprzygotowany.
- Dlaczego nie uczyłeś się wcześniej? Przecież nie miałeś tej rzeczy, to znaczy Edwarda Juniora,
przez trzy tygodnie. - Powiedziałam.
- Ponieważ lubię robić takie rzeczy w ostatnim momencie. To bardziej ożywcze. Dlaczego nie
pomalujesz swojego pokoju?
To był pierwszy raz kiedy widział mój pokój, więc jego oczy błądziły dookoła, oceniając wszystko.
- Um... CO!?
- Ściany są białe. Mogę to dla ciebie zrobić, jeśli chcesz.
- Yeah. Dlaczego nie skoncentrujesz się na swoich egzaminach?
- Jaki kolor byś chciała?
Obejrzałam się dookoła.
- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami. - Może...opalizujący?
- Opalizujący? Nie, myślę o purpurowym.
Wsunęłam się pod koc i ziewnęłam.
- Idę spać Edwardzie.
Próbowałam zasnąć, ale dwa razy w ciągu godziny budził mnie płacz dziecka. O siódmej miałam
dość, wstałam i poszłam wziąć prysznic. Edward ciągle tu był pochylony nad biurkiem, w swoich
papierach. Dalej wyglądał seksownie w swoich okularach kujonkach i tatuażach wystających spod
koszulki.
- Idę na zajęcia - powiedziałam, zbierając się. - Zostań jak długo chcesz. Nie ruszaj moich rzeczy,
zwłaszcza z szuflady po mojej lewej.
- Tak, tak. Do zobaczenia później. - Powiedział, nie odwracając wzroku od komputera, tylko
machnął ręką na pożegnanie.
Gdy wróciłam po zajęciach zastałam fioletowy pokój i karteczkę na drzwiach z napisem:
„Od Edwarda i Edwarda Juniora”