1
Barbara Boswell UPALNA SIERPNIOWA NOC
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stacey Lipton nie miała już żadnych wątpliwości - jest w ciąży.
Potwierdziło to badanie, które sama zrobiła w domu przy pomocy
specjalnego testu kupionego w aptece. Wykonała wszystko zgodnie z
inst
rukcją, dodatni wynik nie był więc pomyłką. Spodziewała się
dziecka. I nie miała męża. W dodatku kilka godzin temu jej ojciec,
Bradford Lipton, senator z Nebraski, postanowił zgłosić swoją
kandydaturę na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Stacey od dłuższego czasu podejrzewała, że jest w ciąży. Według
obliczeń była to połowa trzeciego miesiąca i wszystkie objawy
pojawiły się już kilka tygodni temu. Brak okresu, poranne mdłości,
zmęczenie. Nie przybrała jeszcze znacząco na wadze, ale piersi były
pełniejsze i obolałe. Nie mogła już nosić starych ubrań, gdyż zaczęła
tyć.
W ciągu ostatnich miesięcy Stacey przechodziła od stanu trudnej do
opanowania paniki do jakiejś przerażającej depresji. Jednak dziś, po
raz pierwszy od dłuższego czasu, zauważyła zdecydowaną poprawę
nastroju. I właśnie dziś musiało się to zdarzyć. A więc jej ojciec -
wyjątkowo konserwatywny i wiemy starej, mieszczańskiej moralności
- stateczny kandydat na prezydenta -
za sześć miesięcy znowu
zostanie dziadkiem. Tym razem za spra
wą swojej niezamężnej córki.
Stacey, mając dwadzieścia pięć lat, powinna być ostrożniejsza i
mądrzejsza, a jednak pewnej sierpniowej nocy straciła głowę dla
mężczyzny, którego darzyła szczególną niechęcią przez ostatnie
dziesięć lat. Mężczyzna ten, Justin Marks, przez wiele lat pracował
jako asystent administracyjny jej ojca, a teraz kierował jego kampanią
wyborczą.
Wydawało się, że Justin Marks w równym stopniu podziwia
senatora, co nie znosi jego córki.
Fala gorąca oblała ją na samo wspomnienie tamtej upalnej
si
erpniowej nocy. Gdzie to było? Stacey nie mogła sobie przypomnieć
nazwy klubu -
„Kotary Club”, czy może „Kiwanis”? Jeden z nich
nadawał jej ojcu tytuł Człowieka Roku. Stacey poszła na tę
uroczystość w zastępstwie matki, która musiała uczestniczyć w
2
obiedzie w jakimi kobiecym klubie w Nebrasce. No i oczywi
ście był
razem z nimi Justin Marks, prawa ręka senatora Liptona, błyskotliwy i
znakomity polityk, należący do jego obozu...
Tuż przed przyjęciem Justin przyszedł po Stacey do jej mieszkania,
podczas gdy
ojciec czekał na nich w samochodzie. Mierzący prawie
metr dziewięćdziesiąt, wydawał się jeszcze wyższy w czarnym
smokingu. Obrzucił taksującym spojrzeniem czerwoną koktajlową
suknię Stacey i w jego czarnych oczach pojawiło się wyraźne
potępienie.
- Chyba
nie zamierzasz pójść w tym?- zapytał.
Wiedziała, że nie pochwali jej wyboru. Suknia była zbyt czerwona,
zbyt głęboko wycięta z tyłu, ze zbyt dużym dekoltem z przodu.
-
Owszem, zamierzam w tym pójść - odpowiedziała ze zjadliwą
słodyczą. - Czyżby nie podobały ci się odkryte ramiona?
- Nie masz nic pod spodem -
rzucił przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj,
Stacey, to są bardzo poważni ludzie. Nie możesz pojawić się tam w tej
sukni. Jest zbyt, zbyt... -
Chrząknął.
- Zbyt jaka, Justinie? -
zapytała z uśmiechem. Tak, zawsze
odczuwała rozbawienie, gdy udało jej się go speszyć.
-
Włóż coś innego - zażądał kategorycznie.
- Co w takim razie proponujesz? -
Kpiła z niego w dalszym ciągu.
-
Zdaje się, że masz taką ładną białą sukienkę - tę z długimi
rękawami, koronkami i błękitnymi wstążkami? - Justin zawsze
chwytał przynętę.
-
Czyżbyś mówił o sukience, którą miałam na sobie podczas
wręczania dyplomów w szkole? - Dobry humor zaczął znikać. Co za
bezczelność, kazać jej zmieniać sukienkę! Stacey spojrzała gniewnie
na Justina, s
tojącego przed nią - wysokiego, szczupłego i silnego, z
wielkimi, czarnymi i wiecznie ją obserwującymi oczami.
-
Nie przebiorę się, Justinie - zdecydowanie odmówiła
podporządkowania się jego idiotycznym rozkazom. - Ta suknia jest
idealna na dzisiejszy wieczór.
-
Oczywiście, że nie, Stacey. Powinnaś wyglądać jak poważna córka
senatora, a nie jak tandetna aktoreczka z nocnego klubu w Las Vegas.
A więc o to chodziło!
-
O nie, mój drogi, nie wyglądam jak aktoreczka tylko dlatego, że
3
lubię ubrać się w coś modnego i kolorowego! - Rozwścieczył ją,
próbując rozmawiać z nią jak równy z równym. Przesunęła wzrokiem
po jego twarzy, po ostrych, trochę drapieżnych rysach, po
kruczoczarnych gęstych włosach, oczywiście krótko i starannie
przyciętych. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej.
-
Wyglądasz jak... jak przedsiębiorca pogrzebowy w tym
idiotycznym czarnym ubraniu! -
„Tak właśnie wygląda” - utwierdziła
się w tym przekonaniu. Jest wielki, ciemny, przeraźliwie ponury i...
Nie wahając się dłużej, Stacey dumnie wyszła z pokoju. Justin Marks,
nie mając innego wyboru, podążył za nią.
Po otrzymaniu tytułu Człowieka Roku Bradford Lipton wygłosił
przemówienie tak płomienne, że niemal już prezydenckie. Wreszcie
rozpoczęło się przyjęcie.
Stacey westchnęła na samo jego wspomnienie. Cóż to była za
wspaniała zabawa!
Owi „stateczni ojcowie rodziny” (Stacey nie mogła sobie
przypomnieć, z jakiego byli klubu - „Elks” czy „Lions”) bardzo
pilnowali, żeby czasem nie wyschła rzeka alkoholu. Za każdym
razem, gdy Stacey upiła łyczek ze swojej szklanki, ta natychmiast
uzupełniana była po brzegi. Stacey zauważyła jednocześnie ze zło-
śliwą satysfakcją, że Justin Marks, zazwyczaj zdecydowany abstynent,
teraz znalazł się w podobnej sytuacji. Dosłownie siłą wlewano w
niego martini. Stacey pocze
kała, aż Justin, wolno popijając, opróżni
do połowy swój kieliszek.
-
Och, Justinie! Chyba trzeba dolać ci martini! - zauważyła z
niewinną miną, upewniając się, że usłyszy ją jeden z gościnnych
członków klubu.
-
Ależ naturalnie! - wykrzyknął jowialny starszy pan i natychmiast
dolał do szklanki Justina mocnego dżinu.
-
Doprawdy, to zupełnie niepotrzebne - powiedział Justin, siląc się na
uprzejmość, ale jego lodowate spojrzenie skierowane było na Stacey.
-
Oczywiście, że jest potrzebne! Wszyscy przecież chcemy dzisiaj
świetnie się bawić. Prawda, chłopcze? - Mężczyzna poklepał Justina
po plecach. - Nie ma tutaj miejsca dla sztywniaków.
-
Właśnie. Nie potrzebujemy tutaj sztywniaków, chłopcze - wesoło
powtórzyła Stacey. Sytuacja, w jakiej znalazł się Justin, szalenie ją
4
rozbawiła. Przecież się nie przeciwstawi napastliwej parze, która
może poprzeć jego kandydata. No i w dodatku - co za okazja! Nazwać
tego trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę „chłopcem”! Beż to lat
minęło, odkąd przestał mówić do niej „dziecko”?
Przez cały wieczór wznoszono toasty na cześć jej ojca, a kieliszki
wciąż były napełniane. Na koniec ogłoszono, że senatorowi Liptonowi
jednogłośnie przyznano dożywotni tytuł honorowego członka klubu.
Przez cały czas Stacey świetnie się bawiła. To byli naprawdę
śmieszni ludzie, stwierdziła, obrzucając członków klubu ciepłym,
choć
już
trochę
zamglonym
spojrzeniem.
Kiedy
siedemdziesięcioośmioletni staruszek poprosił ją do charlestona,
roześmiała się, ale oczywiście zatańczyła z nim. Bradfbrd Lipton,
uśmiechając się pobłażliwie, oświadczył, że on sam już wychodzi, ale
ma nadzieję, że Justin zaopiekuje się Stacey i odprowadzi ją później
do domu.
Justin Marks bardzo poważnie potraktował powierzone mu zadanie i
o północy zarządził powrót do domu. Stacey, która właśnie śpiewała
razem z chórem starzejących się barytonów porywającą wersję pieśni
„We Could Make Believe”, stanowczo odmówi
ła. Wtedy Justin wziął
ją na ręce i przy akompaniamencie wesołych okrzyków i gwizdów
wyniósł ją do holu. Stacey na moment oniemiała. Justin Marks
przecież nigdy nie wywoływał awantur. Po prostu nafaszerowano go
zasadami dobrego wychowania. Wtedy pewna myśl przyszła jej do
głowy.
-
Upiłeś się, Justinie? - zapytała z lekką kpiną w głosie. - Czyżbyś
wypił o jeden kieliszek za dużo? - Pomyślała, że to bardzo dziwne
uczucie, być w jego ramionach, czuć siłę twardych mięśni, ciepło
wielkich rąk na swoich udach. Przez moment miała wrażenie, że jej
głowa idealnie pasuje do piersi Justina. Spojrzała mężczyźnie głęboko
w oczy i zobaczyła, że jego źrenice niemal zlały się z tęczówkami,
czyniąc je czarniejszymi niż kiedykolwiek przedtem. Miał długie
gęste rzęsy, właściwie nigdy wcześniej nie zauważyła, jak bardzo są
długie i gęste. Ale też nigdy przedtem nie była tak blisko niego.
- Nie jestem pijany -
odpowiedział surowo.
-
Nawet troszeczkę? - droczyła się z nim, śpiewnie przeciągając
słowa.
5
-
Zamknij się, Stacey - rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego usta
ściągnięte były w prostą, wąską linię i Stacey zaczęła zalotnie
obrysowywać ich kontur polakierowanym na czerwono paznokciem.
-
Czy mógłbyś teraz iść prosto? - nie mogła się powstrzymać, żeby
jeszcze raz mu nie dokuczyć. Bezmyślnie przyglądała się jego ustom.
Zauważyła ich delikatną linię. Zazwyczaj były surowo zaciśnięte i
wiecznie czegoś zakazujące, nie mogła więc dostrzec ich naturalnego
kształtu. Teraz jednak były naprawdę piękne.
-
Przestań, Stacey! - Głos jego nie brzmiał tak stanowczo jak zawsze,
gdy wydawał jeden z tych nie znoszących sprzeciwu rozkazów.
-
Przestań, Stacey! Zamknij się, Stacey! - nieudolnie naśladowała
jego głęboki głos. Nagle roześmiała się. - Nie, Justinie. Nie
zamierzam ani przestać, ani siedzieć cicho. Nawet ty mnie do tego nie
zmusisz! -
rzuciła wesoło.
Poczuła, że głęboko odetchnął i wiedziała już, że jest wściekły. To
akurat nic nowego. Zawsze był na nią wściekły z tego czy innego
powodu. Kiedy dziesięć lat temu został zatrudniony przez senatora
Liptona jako asystent administracyjny, rozpoczął konsekwentną walkę
z jego córką. Wiedziała, że jej nie lubi i odpłacała mu tym samym.
Justin zaniósł ją do stojącej przed domem taksówki. Po prostu
zarekwirował samochód, nie zważając na to, czy taksówkarz nie czeka
na kogoś innego. To był właśnie ten władczy sposób bycia, który
sprawiał, że kierownicy sal restauracyjnych sadzali go przy
najlepszych stolikach, a pracownicy pospiesznie wykonywali każde
jego polecenie.
Okropny despota -
Stacey tak o nim mówiła przy każdej okazji.
Nieznośny, arogancki, z dyktatorskim zadęciem. Według niej był
właśnie taki, albo nawet jeszcze gorszy.
Kierowca zgodził się zawieźć ich do mieszkania Stacey w Northwest
Washington. Przechylił się do tyłu, żeby od środka otworzyć drzwi,
ale Justin sam szarpnął za nie i wepchnął Stacey na tylne siedzenie. I
wtedy właśnie potknął się. Może zahaczył nogą o krawężnik, czy też
zaszumiało mu w głowie, wypite o jeden kieliszek za dużo, martini -
nie wiadomo. Pochylił się tak gwałtownie, że Stacey automatycznie
chwyciła towarzysza za szyję. Chwilę później leżała na tylnym
siedzeniu taksówki, a Justin Ma
rks leżał na niej. W dalszym ciągu
6
obejmowała go, zaś ich nogi były splątane ze sobą. Intensywny
zapach wody po goleniu mieszał się z jej jaśminową wodą toaletową i
obydwoje jednocześnie wciągali w nozdrza tę dziwną won.
-
Puść mnie, ty idioto! - zawołała Stacey.
- Cholera! -
zaklął Justin.
Ktoś nagle zatrzasnął drzwi i taksówka wolno ruszyła.
Stacey zobaczyła swoje odbicie w ciemnych oczach Justina: równo
przy uchu ucięte orzechowobrązowe włosy rozrzucone teraz w
nieładzie wokół głowy, gęstą grzywkę zakrywającą czoło. Jej szeroko
rozstawione jasnobrązowe oczy patrzyły na niego trochę
nieprzytomnie. Stacey miała mały, lekko zadarty nos, usiany piegami,
mocny podbródek i szerokie, pełne usta. Kiedy się uśmiechała, a
robiła to często, wszyscy mówili, że promienieje niezwykłym czarem
Liptonów.
Justin ciągle na niej leżał, ale nagle ten ciężar przestał przeszkadzać
dziewczynie. Jej ciało przylgnęło do niego, przyjmując impet upadku i
odwzajemniając ciepło. Nie przestawali na siebie patrzeć, palce
Stacey prze
sunęły się wbrew jej woli i zagłębiły w krótkie i gęste,
kruczoczarne włosy. Nagle uświadomiła sobie, że ich nogi są ciągle
splątane, a jej piersi mocno uciska klatka piersiowa Justina.
- Stacey... -
usłyszała jego głos dochodzący gdzieś z daleka. Głos ten
jakby próbował bronić się przed pożądaniem i tęsknotą, o które Stacey
nigdy w życiu nie podejrzewałaby tego zimnego i zawsze
opanowanego człowieka.
Zobaczyła, jak głowa mężczyzny pochyla się. Czekała na pocałunek,
pełna jakiejś pokornej uległości. W najmniejszym stopniu nie
wydawało jej się to dziwne, że leży na siedzeniu taksówki,
przygnieciona silnym ciałem człowieka, którego przez ostatnie
dziesięć lat zadręczała, z którego drwiła i na każdym kroku zapew-
niała o swojej nienawiści...
- Stacey? - Rozle
gło się ciche pukanie do drzwi łazienki i Stacey
niechętnie powróciła do rzeczywistości.
-
Czy mogę wejść? - Brynn Cassidy nie czekała na odpowiedź.
Weszła do łazienki, spojrzała na Stacey i głośno przełknęła ślinę.
-
Test wypadł pozytywnie?
7
Stacey skinęła głową.
-
Wiedziałam, że tak będzie, Brynn.
-
Szkoda, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej. - Zwykle wesoła
twarz Brynn była teraz poważna. - Kiedy pomyślę, że ukrywałaś to
przez cały czas... - W jej głosie zabrzmiał smutek.
-
Wydaje mi się, że ukrywałam to sama przed sobą. Tak jak w tym
porzekadle o strusiu z głową w piasku - dopóki czegoś nie wiesz na
pewno, oszukujesz się, że to w ogóle nie istnieje. - Stacey odetchnęła
głęboko. - Jednak dzisiejsze wystąpienie ojca zmusiło mnie w końcu
do działania.
- Och, Stacey! -
wyszeptała Brynn. - Och, Stacey! - powtórzyła
zazwyczaj bardzo elokwentna przyjaciółka, siadając obok niej na
brzegu wanny.
Stacey spojrzała w zielone, przygnębione oczy, popatrzyła na
kasztanowy koński ogon, pochyloną głowę i wiedziała, że Brynn
cierpi z jej powodu.
-
Jesteś pierwszą i jedyną osobą, której o tym powiedziałam,
Brynnie. -
Stacey nerwowo szarpała papierową chusteczkę.
Nie było jej zbyt trudno wyznać prawdę. Były przecież przy-
jaciółkami od czasów szkolnych, razem mieszkały na studiach, a
przez ostatnie cztery i pół roku wynajmowały wspólnie mieszkanie.
Stacey traktowała Brynn jak siostrę, której nigdy nie miała, i
bezwzględnie jej wierzyła. To właśnie Brynn kupiła w aptece test do
wykrywania ciąży. Córka senatora Liptona nie mogła pozwolić sobie
na taki zakup, zwłaszcza teraz, kiedy obiektywy kamer telewizyjnych
od kilku dni skierowane były na jej rodzinę.
- Stacey? -
Brynn przerwała i przełknęła ślinę. - Czy mogę zapytać,
kto jest ojcem tego dziecka?
Stacey niemalże czytała w myślach przyjaciółki. Brynn wiedziała, że
Stacey jest od dłuższego czasu sama. Znała także jej opinię na temat
przygodnych romansów. Córka senatora Liptona nie mogła sobie
pozwolić na takie rzeczy; zresztą Stacey sama uważała je za
obrzydliwe. Więc kto?... I w jakich okolicznościach?...
- To Justin Marks -
Stacey wydusiła z siebie, chociaż wcale nie było
to takie łatwe.
Gdyby Stacey powiedziała, że ojcem dziecka jest premier Rosji,
8
Brynn nie byłaby chyba bardziej zaskoczona.
- Justin Marks! - Brynn n
ie mogła złapać oddechu. Odchyliła się
gwałtownie do tyłu, zsunęła z brzegu wanny i wpadła do niej.
Stacey spojrzała na lezącą w wannie Brynn, na jej wystające na
zewnątrz nogi i wybuchnęła śmiechem. Chwilę później już płakała, a
łzy płynęły tak szybko, że dławiła się nimi. Ramionami wstrząsało
łkanie.
Brynn wygrzebała się z wanny i objęła Stacey.
-
Nie płacz, Stacey. Jakoś... jakoś sobie z tym poradzimy. - Stacey
wyczuła jednak, że w jej głosie nie było zbyt wiele nadziei.
-
Kiedy to się stało? - spytała Brynn.
- W sierpniu. -
Stacey zamknęła oczy. - Pamiętasz te dwa tygodnie,
które spędziłaś w domu swojego brata w New Hampshire?
-
O Boże - westchnęła Brynn. - Pamiętam.
Stacey również pamiętała.
Leżała na tylnym siedzeniu taksówki, ramiona mocno obejmowały
Justina leżącego na niej. Dotknięcie jego warg wywołało
oszałamiający zmysłowy szok. Nigdy dotąd nie czuła takiej gwał-
townie narastającej miażdżącej żądzy. Poczuła w ustach jego język
śmiało wsuwający się i powracający. Usta mężczyzny były gorące,
twa
rde, pożądliwe; całował ją tak, jak jeszcze nikt dotąd. Namiętnie,
głęboko, niemalże brał ją tym pocałunkiem w posiadanie. Jakby była
jego własnością, a on tylko odbierał to, co mu się należało.
Pocałunek uświadomił jej, że Justin, z bardzo męską pewnością
siebie, zaplanował życie w najdrobniejszym szczególe. Jednak w tym
momencie nie wydawał się tak nieznośnie despotyczny jak zawsze.
Zamiast mu się przeciwstawić, odsunąć od siebie, poddała się ze
słodką uległością, do której zmusił ją obudzony kobiecy instynkt.
Przylgnęła do Justina, zmysłowo się pod nim poruszając i całując go z
równie wielką pożądliwością.
- Stacey, Stacey. -
Przestał ją na chwilę całować i wyszeptał jej imię
z takim pragnieniem, że poczuła się wstrząśnięta. Zazwyczaj wołał
„Stacey!”
z naganą w głosie; to znów rzucał krótką, wściekłą
komendę: „Stacey!”. W obydwu przypadkach reagowała gniewem i
niecierpliwością. Jednak teraz, namiętność i pożądanie w jego głosie,
9
wywołały dziką i nieoczekiwaną reakcję. Poczuła napływającą falę
podniecenia.
Jej piersi były nabrzmiałe, brodawki stały się twarde i bolesne.
Chwyciła jego dłonie i mocno przycisnęła do tego wrażliwego i
delikatnego miejsca. On natomiast zaczął kreślić palcem granice
jednej z tych stwardniałych brodawek. Kciuk przesuwał się to w jedną
stronę, to w drugą; systematycznie i powoli, aż wreszcie Stacey
zajęczała i wygięła się w łuk pod wpływem ogromnego podniecenia.
Chciała czuć jego pocałunki na całym ciele i sama była wstrząśnięta
pożądaniem, które w sobie odkryła.
Justin zaśmiał się cichutko, ale triumfalnie, wprost do jej ucha.
-
Cieszę się, że nie posłuchałaś mnie dziś wieczorem, Stacey -
wyszeptał. - Cieszę się, że nie założyłaś biustonosza.
Stacey była tak zaskoczona, że zaczęła się zastanawiać, czy
przypadkiem nie śni. Jego dwuznaczna uwaga i bardzo seksowny głos
wprawiły ją w osłupienie. Ale także bardzo podnieciły. To była
prawdziwa rzadkość - widzieć, jak Justin Marks się śmieje. Poza tym
było nie do pomyślenia, żeby mógł czuć się zadowolony z tego, że
córka senatora nie n
osi stanika. Nie codziennie chwytał delikatnie
zębami jej ucho, dotykał językiem skóry, jakby chciał ją smakować,
brał jej piersi w swoje duże dłonie i pieścił namiętnie.
To jednak nie był sen. Bardzo realnie odczuwała ciężar i siłę
leżącego na niej ciała mężczyzny. Niecierpliwie wsunęła się pod
niego i wtedy jego uda znalazły się między jej nogami. A kiedy zaczął
napierać coraz mocniej, coraz namiętniej, biodra Stacey poruszyły się,
dostosowując się do zmysłowego rytmu. Sukienka podsunęła się
wysoko w gór
ę i Justin mógł teraz gładzić delikatną powierzchnię
odzianych w nylonowe pończochy ud.
Czuła się taka bezradna, otoczona przez niego, zdobyta i pokonana.
Podniecenie wybuchło w niej z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie znała.
Pragnęła, żeby całkowicie nad nią zapanował, chciała przestać
wreszcie się kontrolować i poczuć go w sobie. Stacey zazwyczaj była
ogromnie niezależna i z uporem przeciwstawiała się wszelkim próbom
Justina, zapanowania nad nią. Jednak w tej chwili nie mogła myśleć
rozsądnie. Kierowała nią teraz jakaś wewnętrzna siła, nakazująca
oddać wszystko mężczyźnie, którego trzymała w ramionach.
10
Ich usta ponownie połączyły się i Stacey upoiła się smakiem, od
którego kręciło się w głowie. Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy
wysiedli z taksówki, ale
bardzo wyraźnie pamiętała mocny uścisk,
gdy próbował otworzyć drzwi do jej mieszkania.
- Brynn nie ma w domu -
powiedziała, obsypując pocałunkami
twardy, mocny kark. -
Zostali ze mną, Justinie.
Uśmiechnął się do niej, prawdopodobnie po raz pierwszy w ciągu
dziesięciu lat ich burzliwej znajomości, i wymruczał cicho:
-
Tak, kochanie. Zostanę z tobą.
„Kochanie!” Kto mógł przypuszczać, że ten ponury, zawsze
śmiertelnie poważny i całkowicie oddany politycznej karierze jej ojca
Justin Marks zna w ogóle takie s
łowo?
W głowie Stacey pojawiła się pewna mysi, rozmarzona i przymglona
namiętnością. Zrozumiała, że jest zakochana. Widocznie Justin od
dawna był jej przeznaczony, a ona wreszcie to rozpoznała i
zaakceptowała. Całe napięcie, jakie istniało między nimi przez
ostatnie lata, wynikało ze starannie zwalczanego pociągu seksualnego.
Zrozumiała, że nigdy nie chciała uświadomić sobie, jak bardzo
interesuje ją ten silny asystent ojca. On natomiast nigdy nie odważył
się ujawnić swych uczuć zbuntowanej i przez długi czas zbyt młodej
córce senatora. Dzisiejszej nocy obydwoje poddali się swemu losowi,
wydało im się to naturalne i prawidłowe.
Po drodze do sypialni Stacey zrzuciła czerwone sandały na wysokich
obcasach. Justin poruszał się po jej mieszkaniu, jakby je dobrze znał.
-
Skąd wiedziałeś, który pokój jest mój? - zapytała, głaszcząc gęste
sprężyste włosy. Przecież nigdy przedtem nie był w jej sypialni.
- Znam ten pokój z rodzinnej fotografii Liptonów, która stoi na
twojej komodzie. -
Oczy Justina były wielkie i roziskrzone. - Mam
taką samą na swoim biurku.
-
Naprawdę? - zapytała. Nigdy nie odwiedzała jego biura, mimo że
stanowiło jedno z pomieszczeń należących do senatora Liptona w
budynku Biura Senatu na Kapitelu. Chociaż Stacey nie była w tej
chwili zupełnie trzeźwa, wydało jej się nieco dziwne, że Justin trzyma
fotografię Liptonów na swoim biurku. Zdjęcie to zostało zrobione pięć
lat temu i znajdowali się na nim wszyscy członkowie rodziny, oprócz
dwóch córeczek Spence’a -
brata Stacey. Dziewczynek nie było
11
jes
zcze wtedy na świecie.
-
Dlaczego nie postawisz na biurku zdjęcia swojej rodziny? -
zapytała, gdy położył ją na łóżku. Wiedziała, oczywiście, iż nie jest
żonaty. Często w rozmowie z Brynn wykrzykiwała ze złością, że
żadna kobieta będąca przy zdrowych zmysłach nie poślubiłaby
takiego robota i tyrana. Ale miał chyba matkę, siostrę, jakieś kuzynki
czy kuzynów, którymi mógłby się pochwalić.
- Nie mam rodziny -
odpowiedział, rozpinając zamek błyskawiczny
w sukni. Zsunął czerwony jedwab z jej ramion, odsłaniając małe piersi
zakończone różowymi sutkami - teraz znowu postawionymi,
ściągniętymi i twardymi. Nie powstrzymał się od dotknięcia ich.
-
Pocałuj mnie tutaj, Justinie - powiedziała Stacey, pozbywając się
wszelkich zahamowań. Przycisnęła jego głowę do swoich piersi, cały
czas pieszczotliwie gładząc włosy mężczyzny.
Justin wziął w usta jedną z tak przyjemnie wrażliwych sutek i
dotykając ją językiem, jeszcze bardziej podniecił Stacey. Sprawił, że
zaczęła wić się z rozkoszy. A kiedy zaczął lekko ssać - zajęczała i
wykrzyknęła jego imię.
-
Masz tu bardzo wrażliwe miejsce - powiedział z męską satysfakcją
w głosie. - I tak cudownie reagujesz, Stacey.
Uśmiechnęła się, słysząc pochwałę w jego głosie. Chciała mu się
podobać. W tej chwili była to najważniejsza rzecz w jej życiu.
-
Twoje piersi są takie piękne - powiedział ochryple. - Okrągłe,
jędrne i sterczące. Chciałbym zawsze na nie patrzeć, gdy są nagie,
pełne i tylko moje. Zawsze wiedziałem, czy masz biustonosz. A kiedy
go nie wkładałaś, chciałem zrobić tak... - Wziął piersi w dłonie zaczął
je pieścić i tulić. Było to tak przyjemne, że z gardła Stacey wydobył
się jęk. Pogrążyła się teraz w jakiejś otchłani. Każdy jego ruch, słowo,
wciągały ją w tę bezdeń coraz głębiej. Poczuła, że usiłuje zdjąć z niej
sukienkę i pończochy, uniosła się więc posłusznie, chcąc mu to
ułatwić. Justin zrzucił ubranie na podłogę i spojrzał na nią z wielką
namiętnością. Stacey miała teraz na sobie tylko małe czerwone
majteczki. Zgięła kolana i posłała Justinowi bardzo zalotny,
rozmarzon
y uśmiech.
-
Powiedz, że mnie chcesz, Justinie - zamruczała oszołomiona i
wstrząśnięta, gdyż nagle zrozumiała, jak wielką posiada nad nim
12
władzę. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie patrzył na nią z takim
uwielbieniem, z tak nieskrywanym pożądaniem. Był jej, tylko jej.
Brała go w posiadanie spojrzeniem swoich złocistobrązowych oczu.
-
Och, Stacey. Tak bardzo cię pragnę. - Justin niezdarnie rozpinał
guziki wykrochmalonej koszuli. Stacey, widząc jak bardzo jest
roztrzęsiony i zdenerwowany, usiadła, żeby mu pomóc.
-
Szkoda, że twoja koszula nie zapina się na suwak - powiedziała z
żalem, gdy oboje nie mogli poradzić sobie z małymi guzikami.
-
Koszula na suwak? To coś, co chętnie nosiłby twój brat, Sterne.
Oczywiście, suwak byłby rozpięty aż do pępka. - Justin roześmiał się
do swoich myśli. Dla Stacey był to naprawdę cudowny dźwięk.
Pomyślała, że chyba nigdy jeszcze nie słyszała, jak on się śmieje. Był
zawsze taki szorstki w jej towarzystwie. Teraz ten śmiech dawał
poczucie ciepła i spokoju. Zaśmiała się również...
-
Wiesz, Brynn, kiedy o tym pomyślę, nie mogę wprost uwierzyć, że
to wszystko stało się naprawdę - smutno powiedziała Stacey,
niechętnie wracając do szarej rzeczywistości ponurego listopadowego
dnia. -
’Żartowaliśmy wtedy, śmialiśmy się, docinaliśmy sobie
nawzajem...
-
Justin Marks śmiejący się i żartujący! Po prostu nie potrafię sobie
tego wyobrazić. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek
widziała, jak ten człowiek próbuje się uśmiechnąć, Stace.
- Jednak wtedy... -
Stacey głęboko odetchnęła. - Wtedy nagle
przestaliśmy się śmiać.
Z dużym wysiłkiem wróciła myślami do tej fatalnej w skutkach
sierpniowej nocy.
Pomogła Justinowi rozebrać się, został tylko w białych bawełnianych
spodenkach. Nie mogła wprost oderwać wzroku od silnego ciała.
Nigdy
nie zdawała sobie sprawy z jego potężnej budowy. Czarne i
szare ubrania, jakie zawsze nosił, bardzo skutecznie ukrywały piękne,
wspaniale umięśnione ciało. Dreszcz pożądania przebiegł po niej.
Justin bez skrępowania zdjął spodenki i usiadł na łóżku. Stacey
zbliżyła się jak przyciągana przez światło ćma. Usiadła mu na
kolanach i przytuliła głowę do piersi pokrytej twardymi czarnymi
13
włosami. Objął ją mocno i trzymał w ramionach przez dłuższą chwilę,
potem dłonie rozpoczęły wędrówkę.
Długimi, powolnymi ruchami pieścił uda i biodra dziewczyny.
Poczuła muśnięcie warg Justina na głowie. Objęła go za szyję i
zwróciła ku niemu twarz. Jego usta chciwie przylgnęły do warg
Stacey.
- Och, Justinie -
westchnęła i wtedy przerwał na chwilę pocałunek,
żeby zerwać z niej majteczki.
Justin, wsunąwszy rękę między uda dziewczyny, dotknął ich
wnętrza, poczuł delikatność i jedwabistą gładkość.
-
Moja Stacey. Moja słodka Stacey - wyszeptał, całując ją mocno.
- Och, Justinie! -
Stacey była podniecona do granic wytrzymałości. -
Och, proszę. Proszę! - Tak bardzo go pragnęła, że bezwstydnie prosiła
o dalsze pieszczoty.
-
Stacey, jesteś już gotowa - powiedział z męską satysfakcją w głosie.
-
Chcesz mnie, kochanie. Naprawdę mnie chcesz.
-
Tak, Justinie. Tak! Nigdy przedtem czegoś takiego nie czułam. Tak
bardzo cię pożądam. Tak bardzo, Justinie. Spalam się dla ciebie.
-
Ja też cię pragnę, Stacey. - Znowu ją pocałował i ostrożnie położył
na łóżku.
- Stacey -
jego głos dochodził gdzieś z bardzo daleka. - Moja
kochana, moja jedyna.
By
ło teraz tak dobrze i bezpiecznie. Czuła jego pieszczoty i
wiedziała, że jest kochana. Oddawała mu się z całą miłością i na-
miętnością, jakie posiadała. On natomiast kochał ją z niezwykłą
maestrią. Przytulona mocno, wzywała jego imię. Znalazła się w
świecie rozkoszy, o istnieniu jakiej nawet nie śniła. Byli jednością i
chciała, żeby to trwało wiecznie. Kiedy zapadała w głęboki, mocny
sen, wciąż jeszcze trzymała w ramionach swego kochanka.
Dwukrotnie jeszcze w ciągu tej długiej namiętnej nocy kochali się z
takim samym zapałem, czułością i żarliwością. Stacey przypominała
sobie to wszystko jak dziwny, nierealny sen, ale sen skończył się rano;
zaczął się natomiast prawdziwy koszmar.
-
Obudziłam się i zobaczyłam go obok siebie w moim łóżku -
opowiadała dalej Stacey z wyraźnym oporem. - I wtedy krzyknęłam...
14
Obudził się.
-
Czy on też krzyknął? - chłodno zapytała Brynn.
-
Myślę, że miał na to ochotę. - Stacey z trudem zdławiła łzy, które
napłynęły do oczu pod wpływem wspomnienia. - Leżąc w łóżku,
patrzył na mnie i ta... ta jego twarz... - Stacey nie chciała pamiętać
wyrazu jego twarzy, gdy zobaczywszy go obok siebie, krzyknęła ze
zgrozą. - Zaczęłam powtarzać w kółko „Co ja zrobiłam?” i uciekłam z
sypialni. Justin pobiegł za mną. Zamknęłam się w łazience -
opow
iadała dalej Stacey - i wołałam, żeby odszedł. Byłam taka
zdenerwowana, Brynn.
- To zrozumiale -
powiedziała Brynn uspokajająco.
-
Nigdy dotąd w swoim życiu nie zrobiłam czegoś takiego!
- Wiem, Stacey.
-
Jestem dorosła, Brynn - Stacey podniosła głos. - Jestem podobno
odpowiedzialną, niezależną dwudziestopięcioletnią kobietą. Nigdy nie
byłam lekkomyślna czy nieostrożna. Jednak tamtej nocy, Brynnie, ani
razu nie pomyślałam, żeby się w jakikolwiek sposób zabezpieczyć.
-
Kto mógł przewidzieć, co się stanie, Stacey? - powiedziała Brynn,
próbując ją pocieszyć. - Poszłaś na uroczysty obiad razem ze swoim
ojcem i z nieodłącznym Justinem Marksem. Miałaś prawo nie
podejrzewać, że trafisz do łóżka z tym „człowiekiem o stalowych
nerwach”. -
Brynn próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego
wcale niewesoły grymas. - Jego naprawdę musiało ponieść, Stacey -
ciągnęła Brynn. - Trudno mi uwierzyć, że ten facet z komputerową
pamięcią zapomniał o ostrożności. Zawsze myślałam, że jego mózg
składa się z mikroprocesorów, a nie z komórek.
-
Co ja mam zrobić, Brynn? - Stacey poczuła, że zziębła ze strachu.
Zaschło jej w ustach, z trudem przełykała ślinę. - Od tamtej pory
starannie unikaliśmy siebie. Widzieliśmy się cztery, może pięć razy,
ale zawsze w tłumie.
- Czy ty tak zdecy
dowałaś, czy on? - zapytała Brynn.
- No... ja.
Brynn zamyśliła się.
-
A w jaki sposób udało ci się wtedy pozbyć go z mieszkania?
Powiedziałaś, że zamknęłaś się w łazience i krzyczałaś, żeby sobie
poszedł. No i co? Poszedł?
15
- Nie od razu -
odpowiedziała Stacey. - Najpierw walił do drzwi i
prosił, żebym się uspokoiła.
-
Ciekawe, jakim tonem to mówił? - zastanawiała się Brynn. - Czy
użył do tego głosu pod tytułem „Generał Patton wysyła oddział do
ataku”? Czy też może „Strażnik więzienny popędza galerników”?
- Chyba i jedno, i drugie -
odpowiedziała Stacey. Wiedziała jednak,
że nie jest całkiem szczera.
Na początku mówił błagalnie i łagodnie. Jego głos był delikatny i
czuły. Takiego go jeszcze nie znała.
Stacey potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Musi
pamiętać tylko to, co złe; pamięć nie może płatać takich figli. Nie
wolno myśleć o Justinie Marksie jak o pocieszycielu i dobrym
opiekunie. Zbyt długo był jej wrogiem.
-
Justin powiedział, żebym przestała histeryzować - ciągnęła Stacey.
- Chyba rzecz
ywiście zachowywałam się idiotycznie. Przez cały czas
krzyczałam, żeby sobie poszedł. Nie chciałam go widzieć, ani z nim
rozmawiać. Nie wiem, dlaczego. W końcu poszedł, a ja płakałam
przez cały dzień.
-
Czy próbował skontaktować się z tobą później? - zapytała Brynn.
-
Zadzwonił do mnie, ale odłożyłam słuchawkę. Dzwonił jeszcze
chyba z tuzin razy, może nawet więcej. W końcu powiedziałam mu,
że oboje powinniśmy zapomnieć o tamtej nocy, że był to straszny błąd
i że nie chcę o tym pamiętać. - Stacey wytarła oczy, wydmuchała nos i
opłukała zimną wodą zaczerwienioną twarz. - Jest jednak ktoś, kto mi
o tym wszystkim przypomina, Brynn. By
łam przerażona, kiedy
zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży. Potrzebowałam dużo czasu,
żeby pogodzić się z prawdą.
Brynn spo
jrzała na nią z troską w zwężonych, jasnozielonych oczach.
-
Czy wiesz, kiedy to... dziecko się urodzi?
-
Na przełomie kwietnia i maja. - Nagle Stacey poczuta dziwną
słabość. - To będzie wkrótce po zebraniach przedwyborczych w
stanach Nowy Jork i Pensylwania. -
Obydwie spojrzały na siebie
ponuro. -
To nie będzie dobrze widziane, jeśli córka któregoś z
kandydatów na Rezydenta znajdzie się w takiej sytuacji - ciągnęła
Stacey. -
Jest to fatalna sytuacja dla każdej z senatorskich córek, ale
dla córki senatora Liptona... -
Znowu usiadła na brzegu wanny i oparła
16
głowę na rękach. - To jest po prostu nie do pomyślenia. Jego
ultrakonserwatywni wyborcy odsuną się. Mniej radykalni, ale jednak
bardzo tradycyjni, poczują się oszukani. Zobaczą w całej tej historii
tylk
o odrażającą rozpustę, uwłaczającą ich wartościom moralnym.
Wyobrażasz sobie, co zrobią dziennikarze, kiedy trafi im się taka
okazja? To będzie dla nich wielkie święto?
- Stacey. -
Brynn usiadła obok niej. - Czy nie pomyślałaś nigdy o
pozbyciu się tej ciąży? - mówiła wolno, starannie dobierając słowa.
Stacey zadrżała.
-
Myślę o tym ciągle i po prostu nie mogę tego zrobić. Dajmy spokój
sprawie kandydatury mojego ojca. To przecież jest d z i e c k o, a nie
coś. Moje dziecko.
- No i Justina -
przypomniała jej Brynn. - Cieszę się, ze nie
zamierzasz... nic z tym zrobić, Stacey. Ja także nie mogłabym, gdy-
bym była w twojej sytuacji.
-
Chciałaś chyba powiedzieć - w moim stanie - poprawiła ją Stacey i
obie uśmiechnęły się słabo do siebie.
Nagle zadzwonił telefon, ale żadna z nich nie wstała, żeby odebrać.
Przy kolejnym dzwonku Brynn westchnęła i wolno podeszła do
telefonu w kuchni. Po chwili wróciła; jej twarz była blada.
- To Justin Marks.
Chce z tobą rozmawiać.
-
Powinnam domyślić się, że to on. Któż inny czekałby tak długo
przy słuchawce? - Stacey, idąc do kuchni, pomyślała, że determinacja
Justina i jego wytrwałość były doprawdy godne stanowiska sekretarza
senatora. Słyszała, jak inni politycy mówią o nim, że jest
bezwzględny, przebiegły i że kieruje się jakimś szóstym zmysłem
przy ocenianiu czyjejś słabości lub siły. Nie potrafił jednak, dzięki
Bogu, przewidzieć skutków tej wspólnie spędzonej nocy. Ale jak
długo uda się zachować tajemnicę?
- Tak, Justinie? -
zapytała chłodno, zadowolona, że jej głos brzmi
spo
kojnie i pewnie. W rzeczywistości była znacznie mniej
opanowana.
-
Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj o godzinie szesnastej, podczas
zebrania Senatu, twój ojciec oficjalnie ogłosi udział w wyborach.
Stacey poczuła się urażona służbowym i wyniosłym tonem jego
głosu.
17
-
Nie zamierzam o tym zapomnieć - odparła gniewnie.
-
A czy zamierzasz, w związku z tym, odpowiednio się ubrać? Może
byłoby lepiej, gdybyś zostawiła skórzaną spódnicę mini i zielony
lakier do włosów na inną okazję?
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Stacey potraktowałaby te
słowa jak dowcip. Ale przecież zawsze niesłychanie poważny Justin
Marks nie potrafił żartować. Kilka lat temu w takim właśnie stroju
wybrała się do dyskoteki dla punków w Nowym Jorku. Tylko dlatego
Justin wierzył, że mogłaby tak ubrana zjawić się w Senacie.
-
To był żart, Stacey. Myślałem, że się roześmiejesz - powiedział,
wprawiając ją w zdumienie.
-
Ty nie żartujesz, Justinie. Ty po prostu nie przepuszczasz żadnej
okazji. W co mam więc, według ciebie, ubrać się dzisiaj? - zapytała ze
zjadliwą słodyczą. - Może w szary garnitur?
Nie licząc czarnego smokingu, nigdy nie widziała go w niczym
innym, jak właśnie w szarym garniturze, białej koszuli i cie-
mnoniebieskim krawacie. Nawet latem! W takim właśnie stroju
pojawił się kiedyś na przydomowej plaży Liptonów w Rehoboth.
Stacey uwielbiała niegdyś zastanawiać się razem z Brynn, jak też
może wyglądać zawartość szafy Justina Marksa? Znajduje się tam na
pewno siedem ciemnoszarych garniturów, siedem białych koszul i
tyleż granatowych krawatów ponuro wiszących jeden obok drugiego.
Ta wizja zawsze wywoływała u nich atak śmiechu. Stacey mocno
zacisnęła palce na słuchawce. To właśnie ojciec jej dziecka chodzi na
plażę w szarym garniturze i czarnych sznurowanych butach!
- Jestem pewi
en, że ubierzesz się stosownie - uciął chłodno Justin. -
Twoja matka będzie miała na sobie beżową suknię i perły, natomiast
Patty będzie ubrana w zieloną spódnicę, zielono-niebieską bluzkę i
granatowy żakiet.
-
Patty nie będzie w kombinezonie? Jak udało ci się to osiągnąć? -
zapytała Stacey zaciekawiona. Wiedziała, że jej bratowa, żona
Spence’a, onieśmielała Justina. Podobnie zresztą jak sam Spence.
Obydwoje zachowywali się niekonwencjonalnie. Zupełnie odwrotnie
niż Justin Marks i senator. Patty i Spence mieszkali na małej farmie
we Fredericksburgu w Wirginii, a ich styl życia był powrotem do
natury. Uprawiali ziemię, robili własne przetwory, hodowali zioła, z
18
których parzyli herbatę. Ubierali się w dżinsy i drelichy. Spence nosił
brodę i kolczyk w jednym uchu, a Patty miała długie proste włosy
sięgające do bioder.
- Podstarzali hippisi. -
Tak opisał ich Bradford Lipton i pozostawił
Justinowi problem dogadania się z nimi. Justin zrobił to z
powściągliwą cierpliwością, chociaż Stacey widziała, jak zaciska
zęby, gdy tamci, posługując się wykresami astrologicznymi, planowali
swoje ewentualne przybycie. Patty i Spence doprowadzali
nieuleczalnie praktycznego i konserwatywnego Justina do szaleństwa.
-
Zabrałem Patty na zakupy i sam wybrałem jej ubranie - powiedział
Justin ponurym głosem. - Musiałem to zrobić, bo zamierzała się ubrać
w stare, połatane dżinsy i bawełnianą koszulkę z napisem „Ratujcie
wieloryby”.
-
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jesteś niezastąpionym
człowiekiem - powiedziała Stacey. - Żaden szczegół nie umknie
twojej uwadze.
-
To chyba nie był komplement, prawda? - zauważył Justin sucho. -
Dziś jest bardzo ważny dzień, Stacey. Prawdopodobnie najważniejszy
w całej dotychczasowej karierze twego ojca. Wszystko musi wypaść
doskonale.
- I dlat
ego dzwonisz do każdej czarnej owcy w rodzinie Liptonów.
Musisz upewnić się, że dostosują się do tradycyjnego ideału
doskonałości - zakpiła Stacey.
-
Owszem. A poza tym, przypominam ci, żebyś się nie spóźniła -
powiedział.
Rozzłoszczona Stacey pomyślała, że ten człowiek to jakaś maszyna.
Przez moment stanął jej przed oczami obraz ich obojga śmiejących się
w łóżku, ale zaraz stanowczo wyrzuciła to z pamięci. Tamta noc była
czymś dziwnym, nierealnym, nieprawdopodobnym.
-
Ciągle nie wiem, co zamierzasz włożyć dziś wieczorem - Justin
przypomniał jej o swojej obecności głosem grzecznym, ale nie
znoszącym sprzeciwu.
-
Myślę, że włożę dżinsy i koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby”
-
powiedziała.
- Stacey!
-
No cóż, ktoś musi ratować wieloryby.
19
-
Może wolałabyś, żebym poprosił twoją matkę, aby zadzwoniła do
ciebie? -
zapytał. Stacey zorientowała się po tonie jego głosu, że
cierpliwość Justina jest na wyczerpaniu. Nie, telefon od matki był
ostatnią rzeczą, której pragnęła. Matka miała na pewno dzisiaj
wystarczająco dużo problemów na swojej głowie. Nie była jej
potrzebna dodatkowa troska o krnąbrną córkę. Stacey, podobnie jak
trzech braci, starała się chronić matkę przed niepotrzebnymi
zmartwieniami.
-
Spokojnie, Justinie. Ja tylko żartowałam. - Ten człowiek jednak nie
miał poczucia humoru. - Włożę turkusową wełnianą suknię. W
porządku?
-
W porządku. A czy mogę być spokojny, że nie przyjdziesz w
pantoflach na piętnastocentymetrowych obcasach? Tych, w których
pojawiłaś się kiedyś na porannym nabożeństwie?
-
Przecież miałam wtedy tylko siedemnaście lat! - przerwała mu
Stacey. Brynn miała rację. Justin pamiętał chyba każde wypo-
wiedziane słowo, każdy gest uczyniony w ciągu ostatnich dziesięciu
lat!
-
Ja tylko żartowałem, Stacey. To był mały, niewinny żart.
Nie interes
owały ją jego żarty. Wolała myśleć o Justinie jak o
pozbawionej poczucia humoru maszynie. Nigdy zresztą nie zadała
sobie trudu, żeby sprawdzić, czy taki jest naprawdę.
-
Może więc włożę czarne sznurowane buty na grubej podeszwie?
Takie, jakie nosi babcia
Courtney? Czy będą wystarczająco
przyzwoite według ciebie? - zapytała, ale Justin zignorował ją.
-
Czy twoja przyjaciółka, Brynn, przyjdzie dzisiaj z tobą?
-
Oczywiście - odpowiedziała Stacey. - Traktuję Brynn jak członka
rodziny. Czy chcesz także jej powiedzieć, jak ma się ubrać?
-
Proszę, powiedz Brynn, żeby przyszła od razu do sali obrad. Będzie
tam czekać na nią zarezerwowane miejsce w pierwszym rzędzie. Ty
natomiast przyjdź do biura ojca na pół godziny przed planowanym
wystąpieniem. Następnie cała rodzina przejdzie do sali.
-
Kolejny strzał w dziesiątkę - oschle zauważyła Stacey.
Justin świetnie wyczuwał, że atmosfera silnej więzi rodzinnej
wywrze dobre wrażenie na zwolennikach senatora. To był przecież ich
ideał. Jak na ironię, sam ich kandydat, Bradford Lipton, nie pomyślał,
20
aby pobyć przez chwilę w rodzinnym gronie przed tym historycznym
wydarzeniem. To właśnie Justin Marks przez ostatnie dziesięć lat
odpowiadał za reżyserowanie podobnych przedstawień.
-
Po prostu bądź tam, Stacey - powiedział rozkazującym tonem. Był
to głos niezawodnego i sumiennego organizatora kampanii wyborczej.
Stacey zagotowała się ze złości i nagle w jej głowie zabrzmiały słowa:
„Tak, kochanie. Zostanę z tobą”. Przez moment myślała, że Justin
naprawdę powiedział tak przed chwilą. Ale to nie był Justin. Płatała
figle jej pamięć, podsuwając jeszcze jedną migawkę z przeszłości.
Znowu zobaczyła, jak pochyla się nad nią w łóżku, a czarne oczy
wpatrują się w nią z czułością. Odetchnęła głęboko. Wtedy, będąc
otumaniona namiętnością, niemal uwierzyła, że go kocha.
Gwałtownie trzeźwiejąc, Stacey zmusiła swoją wyobraźnię do
stworzenia prawdziwego obrazu Justina. Takiego, jaki był zawsze -
ubrany niezmiennie w ponury garnitur, wydający jej polecenia
władczym tonem i jednocześnie wertujący zapisany starannie
kalendarz.
„Nie można kochać zimnego, pozbawionego uczuć robota” -
pomyślała Stacey. Gniew powrócił gwałtowną falą.
- Do widzenia, Justinie -
powiedziała ze złością i odłożyła
słuchawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ludzie czytający w gazetach o zebraniu klanu Liptonów będą skłonni
uwierzyć, że było to zupełnie prywatne spotkanie, zorganizowane,
żeby każdy członek rodziny mógł podzielić się myślami i uczuciami.
Gazety stwierdzą na pewno, że Bradford Lipton pogrążył się razem ze
swoją rodziną w cichej modlitwie i wzruszających wspomnieniach.
Gdy Stacey przeczytała notatkę prasową napisaną osobiście przez
Justina Marksa, pomyślała, że powinien zająć się pisaniem powieści.
Atmosfera w biurze ojca była podczas tego spotkania daleka od
sielankowego
, słodkiego obrazka stworzonego przez Justina. W tym
zwykłym rodzinnym zebraniu Liptonów, pełnym bałaganu i
zamieszania, niezwykłe było tylko podenerwowanie, które opanowało
ich w tak ważnym dniu.
Po przybyciu do budynku Senatu Stacey wysłała Brynn do sali obrad,
a sama poszła do biura ojca. Zjawiła się dziesięć minut po
21
wyznaczonym czasie. W ogromnej poczekalni czekał już Justin Marks
oraz kilku jego najbliższych współpracowników.
-
Spóźniłaś się, Stacey - powiedział Justin. Był zły i surowo zaciskał
ust
a. Widocznie pozostali członkowie rodziny także się spóźniali.
Przez chwilę przyglądał się jej sukience musztardowego koloru.
Prawdę mówiąc, suknia Brynn była jedyną elegancką rzeczą, w którą
Stacey bez specjalnego trudu zmieściła się. Przymierzyła najpierw
turkusową wełnianą sukienkę, o której wcześniej rozmawiała z
Justinem. Okazała się jednak za wąska. Inne suknie były za ciasne w
biuście albo w pasie. W pozostałych za bardzo rzucał się w oczy lekko
uwypuklony brzuch.
Brynn, mając brzoskwiniową cerę, mogła sobie pozwolić na
ubieranie się w musztardowe kolory. Lecz Stacey przejrzała się w
lustrze i jęknęła.
-
Jestem strasznie żółta na twarzy - powiedziała. Lojalna jak zawsze
Brynn oczywiście zaprzeczyła, ale Stacey nie dała się oszukać.
Zdecydowanie nie
był to odpowiedni dla niej kolor.
-
Sądziłem, że zamierzasz włożyć turkusowo-zieloną sukienkę. W
tym kolorze... -
zawahał się.
-
Tak, wiem. Jestem żółta jak wosk - dokończyła za niego Stacey, nie
pozwalając mu zachować się w stosunku do niej dyplomatycznie. -
Czy to właśnie chciałeś powiedzieć, Justinie? - zapytała.
- Nie! -
zaprotestował.
-
Tak, tak, chciałeś! I miałbyś rację. Wiem, że wyglądam źle w tej
sukience.
-
Chyba nie powinienem pytać, dlaczego ją włożyłaś?
-
Rzeczywiście, nie powinieneś - zachmurzyła się Stacey. - A czy
podobają się panu moje buty, ekscelencjo?
Stacey założyła tym razem zwyczajne czarne pantofle na niewielkich
obcasach, dzięki którym miała teraz prawie sto sześćdziesiąt
centymetrów wzrostu. Był to normalny wzrost jej matki. Stacey
zawsze chciała mieć o kilka centymetrów więcej. Uważała, że jest
stanowczo za mała. Zarówno bracia, jak i ojciec, byli wysocy. Jak to
się stało, że tylko ona odziedziczyła po babci Courtney niski wzrost?
Justin spojrzał na pantofle Stacey i uśmiechnął się.
-
Miły kontrast między plastikowymi klapkami a sznurowanymi
22
butami. -
Zachęcał ją w len sposób do tego, żeby się uśmiechnęła, i
Stacey rzeczywiście była bardzo bliska tego. - Czy wiesz, że po raz
pierwszy od sierpnia pozwoliłaś mi na tyle zbliżyć się, abym mógł z
tobą porozmawiać? - zapytał wprost, a Stacey poczuła, że się
czerwieni. Pomyślała, że sama dała Justinowi świetną okazję do
otwartego ataku. On dokładnie wiedział, jak i kiedy uchwycić
moment, gdy ktoś przestaje mieć się na baczności.
-
Widzę mojego brata. Pójdę się z nim przywitać. - Miała nadzieję, że
zabrzmi to chłodno i wyniośle.
- Uciekaj, malutka -
powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszała. -
Ale to już nie potrwa długo.
Pod wpływem jego słów przebiegi jej po plecach chłodny dreszcz.
Co Justin miał na myśli? Szybko podeszła do swego starszego brata,
Sterne’a.
- Stacey! -
zawołał Sterne jowialnie. - Czyżbyś uciekła przed
kolejnym przesłuchaniem? - Spojrzał w stronę, gdzie stał Justin. - Co
zrobiłaś tym razem, Stacey? Czy tata utracił przez ciebie stan Iowa
albo coś w tym rodzaju?
-
Nie, tylko spóźniłam się dziesięć minut i włożyłam sukienkę, w
której wyglądam blado. Czy myślisz, że tata może utracić z tego
powodu stan Iowa?
-
Słyszałem, że jasna cera jest ostatnio modna. - Sterne uśmiechnął
się szeroko. - Nie widzę jeszcze Lucasa, Spence’a i Patty. Czy
myślisz, że zdążą na czas? - zapytał.
- Kto to wie? -
Stacey roześmiała się radośnie. - Biedny Justin. Na
pewno wyobraża sobie teraz ich wszystkich, jak wkraczają do sali
obrad i p
rzerywają w połowie wystąpienie taty. - Spojrzała na brata z
podziwem. -
Naprawdę wyglądasz dzisiaj wspaniale, Sterne.
-
Dzięki - powiedział Sterne zadowolony.
Trzydziestodwuletni Sterne był wierną kopią ojca. Miał taką samą
przystojną twarz, takie same, głęboko osadzone ciemnoniebieskie
oczy i taki sam wdzięk, mimo metra dziewięćdziesięciu i potężnej
postury. Były jednak między nimi także znaczące różnice. Senator
miał wielką grzywę szpakowatych włosów, podczas gdy włosy jego
najstarszego syna były jasnobrązowe. Poza tym, Sterne Lipton nie
miał ani takich ambicji, ani takich marzeń o władzy jak ojciec. Sterne
23
prowadził w Georgetown mały bar dla samotnych i rozkoszował się
swoim beztroskim i bezproblemowym życiem, wypełnionym głównie
pogonią za kobietami. Justin Marks oczywiście tego nie pochwalał.
-
Zadzwonił dzisiaj do mnie nasz fuhrer. - Sterne rzucił Justinowi
rozbawione spojrzenie. -
Ostrzegł mnie, żebym nie ważył się przyjść
w czarnej jedwabnej koszuli rozpiętej do pasa ani w czarnych
dżinsach. Zapowiedział również, że jeśli włożę jakieś złote łańcuchy
lub medaliony, to mnie na nich powiesi.
Stacey zachichotała wbrew własnej woli.
-
Chyba rzeczywiście nie powinieneś był pojawiać się w takim stroju
na przyjęciu po zwycięstwie taty w wyborach do Senatu dwa lata
temu. Justin nigdy ci tego nie wybaczy.
- Ani tata. -
Sterne spoważniał na moment, już po chwili ponownie
uśmiechnął się do Stacey. - No, ale w końcu udało się. Wreszcie
włożyłem porządny niebieski garnitur, żółtą koszulę i prążkowany
krawat.
Czegóż więcej mogą od nas chcieć?
-
Chyba tylko tego, żeby Spence zgolił brodę i wyjął z ucha kolczyk -
stwierdziła Stacey.
-
O tym nie może być mowy! O, przyszedł Lucas. - Stacey i Sterne
podeszli do swego najmłodszego brata.
Senator Lipton zawsze wybucha
ł śmiechem, gdy przedstawiał swoje
najmłodsze dziecko. Ten „synek” miał dwadzieścia lat, prawie dwa
metry wzrostu i ponad sto kilo wagi. Był obrońcą liniowym w
uniwersyteckiej drużynie futbolowej.
- Lucas w garniturze? -
Stacey nie wierzyła własnym oczom. -
Niemożliwe, żeby Justin zadzwonił także do niego!
- Stacey! -
Lucas wyciągnął w jej stronę ręce i Stacey musiała
wykonać tradycyjne powitanie, uderzając z całej siły w jego dłonie.
Sterne, oczywiście, zrobił to samo.
-
Czy widzieliście, jak załatwiłem w ostatnią sobotę tego kiepskiego
tylnego napastnika z Oklahomy? Podobno do tej pory nie może
chodzić o własnych siłach! - zawołał Lucas radośnie. Justin Marks,
stojący obok, skrzywił się. Zaś kiedy Lucas zaczął entuzjastycznie
opowiadać, w jaki sposób złamał nos tylnemu obrońcy z Teksasu,
Justin nie wytrzymał.
-
Lucas, nie chcę, żebyś dzisiaj opowiadał o tych twoich... rozbojach
24
któremukolwiek z reporterów. Nie ma tutaj żadnego dziennikarza
sportowego doceniającego takie osiągnięcia. Dzisiaj są tutaj tylko
dziennikarze polityczni, a im mogłyby nie spodobać się twoje metody
pokonywania przeciwników.
- Och, rozumiem.-
Lucas z zapałem skinął głową.- To mięczaki!
Stacey niemal usłyszała, jak Justin policzył do dziesięciu, zanim
odszedł, żeby porozmawiać z jednym z autorów przemówień.
Wkrótce przyjechali Patty i Spence oraz ich trzy córeczki: Sunshine,
Melody i Aurora, w wieku czterech, trzech i dwóch lat Wszystkie trzy
ubrane były w ciemnoróżowe sukienki, białe koronkowe skarpetki i
czarne lakierki. Stacey
przyglądała się im zaskoczona. Do tej pory
widywała swoje bratanice tylko w drelichowych kombinezonach i
trampkach, czyli ubrane tak, jak zawsze ubierali się ich rodzice. Nie
mogła przypomnieć sobie, żeby kiedykolwiek widziała je w tak
dziewczęcych strojach.
Patty radośnie uściskała i ucałowała Stacey. Zawsze tak robiła.
Ściskała i całowała każdego członka rodziny, chociaż wiedziała, że
Liptonowie nie są przyzwyczajeni do podobnego okazywania sobie
uczuć.
-
Wyglądasz na zmęczoną, Stacey - powiedziała Patty z typową dla
siebie szorstkością. - Czy dobrze się czujesz?
-
Oczywiście - odpowiedziała Stacey raźnym głosem i odsunęła się
od Patty na bezpieczną odległość. Żyjąc tak blisko natury, Patty na
pewno rozpozna jej ciążę jakimś szóstym zmysłem. Lepiej więc
będzie zachować bezpieczny dystans. - Dzieci wyglądają słodko, Patty
-
powiedziała.
-
Dzięki, ale to nie moja zasługa. To sprawa Justina. Któregoś dnia w
zeszłym tygodniu przyjechał do Fredericksburga i zabrał nas na
zakupy. Wybrał ubrania dla mnie i dla dzieci.
-
Justin wybrał ubrania dla dzieci? - powtórzyła Stacey z nie-
dowierzaniem.
- Tak. Nawet te zabawne skarpetki i lakierki. -
Patty uśmiechnęła się.
-
Powiedział mi, że chciałby ubrać je tak, jak ty byłaś ubrana na
portrecie, który wisi w gabinecie ojca.
Stacey, naturalnie, znała ten portret Został namalowany zaraz po jej
czwartych urodzinach i rzeczywiście była wtedy ubrana w
25
ciemnoróżową sukienkę, koronkowe skarpetki, czarne lakierki, a we
włosach miała różowe wstążki. A więc Justin rzeczywiście przyglądał
się temu obrazowi. Dlaczego jednak zdecydował, że tak samo ubierze
jej bratanice?
-
To miło, że podobał mu się mój styl ubierania chociaż w jednym,
krótkim okresie mego życia - powiedziała chłodno.
-
Stwierdził, że wyglądasz tak, jak powinna wyglądać dziewczynka
na takim portrecie. Jak mała księżniczka. - Patty na chwilę
spoważniała. - Wiesz, Stacey, Justin naprawdę nie jest tak bez-
względny i okrutny, jak sądzisz. To wy go do tego zmuszacie. Jego
rola jest bardzo trudna. Ojciec zrobił z niego tarczę, za którą może się
przed wami ukryć. Wy zaś wyładowujecie na nim wszystkie swoje
złości i urazy.
- Biedny Justin! -
zaśmiał się Spence ironicznie. Przyłączył się przed
chwilą i słyszał wypowiedź swojej żony. - Ty kochasz wszystkich,
Patty - pow
iedział. - My jednak wiemy, że Justin Marks jest naprawdę
nie do zniesienia.
Trzydziestoletni Spencer Lipton ubrany był w brązowy, źle na nim
leżący garnitur. Nie zgolił jednak rudawej brody ani nie wyjął
kolczyka z ucha. To, że nie włożył ulubionej koszuli w kratę i
kombinezonu było na pewno zasługą Justina.
-
Bardzo proszę o uwagę! - zawołał Justin, jak zwykle obejmując
przywództwo. Podniósł rękę, aby wszystkich uciszyć. Stacey
pomyślała, że Justin, spełniając swe zawodowe obowiązki, jest w
stosunku do n
ich bardziej ojcowski niż senator. Zrozumiała, że Justin
wie o życiu każdego z nich więcej niż sam Bradford Lipton. Nie była
to wesoła myśl.
-
Chciałbym krótko omówić scenariusz wystąpienia senatora -
kontynuował Justin, ale natychmiast przerwał mu Sterne.
- Co tu jest do omawiania? -
zapytał prowokująco. - Tata wystąpi i
wszyscy się ulotnimy.
Justin rzucił mu gniewne spojrzenie.
-
Niestety, to nie będzie takie proste, Sterne. Cała rodzina stanie za
senatorem -
ciągnął niewzruszony. - Naprzeciwko będą dziennikarze i
widzowie. Proszę, abyście w ogóle nie rozmawiali z prasą w sali
obrad. Zamierzamy skierować wszystkie pytania bezpośrednio do
26
senatora Liptona. On podsumuje uczucia i reakcje rodziny,
dotyczące...
-
Co tata może wiedzieć na temat naszych uczuć? — tym razem
przerwał Justinowi Spence. - Nigdy go one nie interesowały.
- Spence, to nie jest spotkanie grupy psychoterapeutycznej -
powiedział Justin z udręką w głosie. - Nie jesteśmy tutaj po to, aby
dyskutować o rodzinnych uczuciach, przeszłości, teraźniejszości i
przyszłości.
-
Spence, naprawdę nie możesz oczekiwać od Justina Marksa, by
wiedział cokolwiek na temat uczuć, przeszłości, teraźniejszości lub
przyszłości - wtrąciła Stacey. - To jego nie dotyczy. On posługuje się
dyskietkami komputerowymi, a nie uczuciami.
-
Czy mogę kontynuować? - Justin zwrócił się wprost do Stacey,
patrząc jej prosto w oczy. Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż
kręgosłupa, promieniujące głęboko do brzucha. Tak dawno patrzyła
ostatni raz w te głębokie, czarne oczy. Zrobiło jej się nagle gorąco i
słabo. Przypomniała sobie, jak leżała naga w jego ramionach, jak duże
dłonie dotykały jej ciała. To wspomnienie wywołało niebezpieczne
wzruszenie. Szybko spuściła oczy, policzki oblał rumieniec.
Nikt z rodziny nie zauważył, że coś jest z nią nie w porządku. Patty
wzięła Spence’a pod rękę i, jak zwykle pogodnie, uśmiechnęła się do
Justina.
- Mów dalej -
powiedziała.
-
Wszyscy musicie zachować ciszę podczas wystąpienia senatora -
kontynuował. - W przemówieniu zaplanowano dwa małe żarty, z
których powinniście się roześmiać. Kiedy senator wyciągnie w waszą
stronę rękę, mówiąc o wsparciu, jakiego mu udzielacie jako rodzina,
uśmiechnijcie się i...
- Z uwielbieniem? -
zapytała Stacey. Chęć zirytowania Justina była
silniejsza od niej. Chc
iała jakoś zburzyć ten kamienny spokój, chciała
oderwać jego uwagę od politycznej przyszłości ojca i skierować ją
na... na siebie? Natychmiast odrzuciła tę myśl.
- O co ci chodzi, Stacey? -
niemal z nienawiścią zapytał Justin.
-
Po prostu chciałam dokładnie wiedzieć, w jaki sposób mamy się
uśmiechać do taty.
Och, żeby w końcu wyprowadzić go z równowagi!
27
-
W końcu będą tam kamery telewizyjne i fotoreporterzy - dodała. -
Czy wszyscy mamy uśmiechać się z uwielbieniem, czy w inny
sposób?
-
Może przećwiczymy to - zaproponował Sterne. - Policzę do trzech i
wszyscy zaprezentujemy swój najlepszy uśmiech.
-
Może taki? - Lucas wyszczerzył zęby i wybuchnął śmiechem.
-
Kiedy tatuś robił mi zdjęcia, musiałam powiedzieć
„cheeeeesburger” -
oznajmiła czteroletnia Sunshine.
-
I dlatego miałaś na zdjęciu piękny uśmiech, kochanie - powiedział
Spence, biorąc dziewczynkę na ręce i całując w różowy policzek.
Stacey z uwagą przyjrzała się bratu i jego córce. Dzisiaj szczególnie
interesowali ją ojcowie i dzieci. Spence był dla córek czuły i bardzo
do nich przywiązany. Zawsze chętnie pomagał Patty w wypełnianiu
wszystkich obowiązków wychowawczych. Stacey próbowała
przypomnieć sobie, czy ojciec brał ją kiedykolwiek tak spontanicznie
na ręce i całował. Jeśli nawet zdarzyło się to kiedyś, to nie pamiętała
tego. W życiu publicznym Bradford Lipton stwarzał wokół siebie
atmosferę szczególnego ciepła, która zjednywała mu ogromną liczbę
zwolenników. Jednak prywatnie, wobec rodzi
ny, zachowywał chłodny
dystans. Stacey już dość dawno odkryła ten dziwny kontrast i
nauczyła się go wykorzystywać. Kiedy chciała czegoś od ojca, starała
się zbliżyć do niego w momencie, gdy był otoczony reporterami lub
swoimi kolegami -
politykami. Mając taką widownię, Bradford Lipton
lubił grać rolę kochającego ojca. Gdy był sam, trudno było nawiązać z
nim kontakt.
-
Czy moglibyśmy wreszcie skończyć tę zabawę? - zapytał Justin,
marszcząc brwi. - Czasu jest coraz mniej, a ja nie powiedziałem wam
jeszcze wszystkiego.
Stacey położyła rękę na brzuchu i pomyślała o dziecku, które tam się
rozwijało. O dziecku Justina Marksa. Jakim mógłby być ojcem?
Chociaż jej własny ojciec zachowywał się tak chłodno w życiu
prywatnym, to jednak publicznie przynajmniej starał się stwarzać
pozory rodzinnego ciepła. Natomiast Justin Marks był zawsze taki, jak
Bradford Lipton prywatnie.
Stacey zadrżała.
„Stacey, kochanie. Otwórz drzwi, proszę. Chcę cię objąć. ‘ Wiem, że
28
jesteś zdenerwowana. Otwórz drzwi i pozwól, żebym cię przytulił”. -
Znów w jej głowie zabrzmiały wypowiedziane wtedy słowa i na
moment powróciła do sierpniowej nocy. Wpadła wtedy w histerię i
zabarykadowała się w łazience. Justin próbował ją uspokoić, ale go
nie słuchała... a może jednak słuchała, skoro pamiętała, niezależnie od
siebie, każde słowo?
Stacey przyjrzała się opanowanej twarzy stojącego przed nimi
człowieka. Zimny i nieprzystępny w życiu publicznym, ale gorący i
namiętny prywatnie? Nie mogła tego pojąć, w każdym bądź razie nie
po przeżyciu tylu lat pod jednym dachem z ojcem.
-
Mamo, jeść! - zażądała trzyletnia Melody. Patty natychmiast
usiadła, rozpięła bluzkę, wzięła dziecko na ręce i podała mu pierś. To
była właśnie jedna z zasad Patty i Spence’a: karmić dzieci piersią na
każde żądanie. Zdaje się, że wiek dziecka nie odgrywał tu żadnej roli.
Był natomiast ważny dla Justina.
-
Och, na miłość boską! - zawołał i zaczerwienił się.
-
Nie podoba ci się, kiedy matka karmi piersią dziecko? - spytał
zaczepnie Spence. -
Przecież to najzupełniej naturalny, najpiękniejszy
na świecie i wzbudzający największy szacunek widok.
-
Nie mam nic przeciwko matkom karmiącym niemowlęta w
miejscach publicznych, pod warunkiem, że robią do dyskretnie -
odpowiedział Justin rozdrażniony. - Ale to dziecko już mówi! I ma
wszystkie zęby! Poza tym nie uważam, aby sala obrad Senatu,
wypełniona po brzegi przedstawicielami prasy z całego świata, była
najodpowiedniejszym miejscem do karmienia jakiegokolwiek dziecka.
-
Och, Melody za chwilę skończy - powiedziała Patty spokojnie, ale
Justina to nie zadowoliło.
-
A co będzie, jeśli pozostałe dzieci będą głodne? - Spojrzał z
rozpaczą na zegarek. - Już czas na nas. Muszę poprosić senatora i
panią Lipton.
Podczas całej sceny Sterne i Lucas po prostu ryczeli ze śmiechu. W
innej sytuacji Stacey śmiałaby się razem z nimi. Dzieci senatora
Liptona zawsze m
iały uciechę, widząc, jak Justin Marks traci swoją
zimną krew. I tylko one potrafiły do tego doprowadzić. Jednak teraz
rozmowa na temat niemowląt i karmienia stawała się dla Stacey
niebezpieczna.
29
W gabinecie senatora powitano Justina jak geniusza umiejącego
przewidywać wszelkie polityczne i społeczne tendencje. Stacey
zastanawiała się, czy umiałby równie trafnie przewidzieć publiczną
reakcję na wiadomość, że córka senatora Liptona urodzi nieślubne
dziecko. Jak on sam zareagowałby na wiadomość, że wkrótce zostanie
ojcem?
Jej serce zaczęło niespokojnie trzepotać. Czy dziecko, które w sobie
nosiła, mogło rzeczywiście zaprzepaścić szansę ojca na prezydenturę?
W rodzinie Liptonów nigdy dotąd nie było żadnego skandalu. Senator
miał opinię typowego człowieka ze Środkowego Zachodu;
serdecznego, bardzo rodzinnego, kierującego się w życiu surowymi
zasadami moralnymi. To właśnie Justin Marks i jego specjaliści od
handlu stworzyli nieskazitelny wizerunek Liptona. Co oni wszyscy
powiedzieliby, dowiedziawszy się, że Stacey jest w ciąży? W dodatku
z Justinem Marksem! Poczuła, że narasta w niej złość. Nikomu nie
może powiedzieć o swojej ciąży! I nie powie!
Nagle w drzwiach gabinetu pojawił się Justin Marks.
- Panie i panowie -
zaczął uroczyście. - Senator Bradford Lipton i
jego żona!
Cały zgromadzony personel, nie wyłączając Justina, zaczął klaskać
entuzjastycznie.
-
Myślę, że tata jest już świetnie przygotowany do uroczystości
inauguracyjnych w Białym Domu - wyszeptał Sterne. - Spójrz tylko,
jak przesyła tłumom pozdrowienia.
Stacey spojrzała na ojca, bardzo eleganckiego i przystojnego w
błękitnym, szytym na miarę garniturze. Już teraz grał rolę dys-
tyngowanego przywódcy swego stanu. Skończył pięćdziesiąt cztery
lata, ale w dalszym ciągu podobał się kobietom w różnym wieku.
Stacey widziała nastolatki piszczące i podskakujące na jego widok
oraz kobiety w średnim wieku ściskające mu ręce i wpatrujące się w
niego z zachwytem. Senator był nadal „prawdziwym mężczyzną”.
Ciągle jeszcze interesował się sportem, czasami opowiadał nieco
pikantne historyjki, ale jednocześnie stał na straży starych, surowych
zasad moralnych. Czy rzeczywiście miał szansę zostać prezydentem?
Czasami myślała o nim jak o nierealnych i dalekich gwiazdach
filmowych, których nigdy nie poznała.
30
W biurze z
robiło się tłoczno, ponieważ dołączyła do nich pozostała
część personelu, a także kilku reporterów.
-
Bardzo wam wszystkim dziękuję - powiedział senator, kierując do
nich ciepły uśmiech. - Chciałbym zasłużyć na zaufanie, jakie mi
okazaliście. Amerykanie uwierzą w moje obietnice, kiedy zobaczą, że
rodzina obdarza mnie niezachwianą miłością i udziela mi tak
wielkiego poparcia.
-
Miła, bardzo osobista pogawędka z najbliższą rodziną, co? - zapytał
Spence z goryczą. - Gdyby nie ten tłum, ojciec przeszedłby obok nas
bez słowa.
Senator Lipton odnalazł spojrzenie Stacey i mrugnął do niej okiem.
Ona natomiast przesłała mu całusa. Cała ta scena została nagrana na
kasecie wideo. Stacey wiedziała, dlaczego ojciec właśnie na niej
skupił swoją uwagę. Kiedyś zwierzył się Justinowi, że Stacey, jako
jedyne spośród jego dzieci, potrafi z prawdziwym talentem oszukiwać
dziennikarzy. Uważał, że posiada „doskonałe wyczucie teatru”.
Zupełnie nieźle odegrali teraz wobec zgromadzonej publiczności role
ojca i córki. Stacey towar
zyszyła w tej zabawie tylko i wyłącznie dla
własnej przyjemności. Ot, taki niewinny sposób na to, aby mieć
chociaż trochę do powiedzenia w życiu, którym kierowały głównie
wymykające się spod kontroli przypadki.
Stacey zrobiła nagle krok do tyłu i wpadła na Justina Marksa, który
dołączył do zgromadzonych i stanął za jej plecami. Zanim zdążyła
odskoczyć, chwycił ją za ramiona, udając, że chce podtrzymać
dziewczynę. W momencie, kiedy poczuta dotyk jego rąk,
znieruchomiała. Oblała ją fala gorąca. Z trudem odparła nagłe, szalone
pragnienie, aby odchylić się do tyłu i oprzeć o Justina. Bardzo
wyraźnie, niemal boleśnie, uświadomiła sobie obecność mocnego
ciała, czuła siłę podtrzymujących ją ramion. Poczuła się tak spokojnie
i bezpiecznie, i... O Boże! Czyżby traciła rozum? Była chyba tego
bardzo bliska, skoro rozmyślała o przytulaniu się do Justina Marksa!
Słusznie robiła, unikając go przez ostatnie dziesięć tygodni.
Najwyraźniej jest od niego uzależniona w jakiś dziwny, fizyczny
sposób.
Na szczęście wszyscy patrzyli w tej chwili na senatora, który właśnie
powiedział coś dowcipnego.
31
-
Czy to jest właśnie jeden z tych żartów? - zapytał szeptem Lucas. -
Zdaje się, że miały być dwa?
-
Obydwa usłyszymy dopiero podczas oficjalnego wystąpienia -
odpowiedziała Stacey. Kiedyś Justin powiedział, że obawia się o
rozum Lucasa, ponieważ zbyt często gra bez kasku. Stacey wtedy
gorąco zaprotestowała, ale tak naprawdę była skłonna przyznać rację.
Jej najmłodszy brat rzeczywiście nie był zbyt błyskotliwy.
- Po prostu obserw
uj mnie. Będziesz wiedział, kiedy należy się śmiać
-
wyszeptała.
- Czas na mnie -
powiedział Justin i rozsuwając zgromadzonych na
boki, utorował drogę senatorowi i jego żonie. Zwartą grupą ruszyli do
sali obrad.
-
Wyglądasz dzisiaj wyjątkowo ładnie, Stacey - powiedziała,
zatrzymując się, Caroline Courtney Lipton.
-
Dziękuję, mamo. - Stacey uśmiechnęła się. Jej matka była zbyt
taktowna, aby powiedzieć prawdę. - Ten musztardowy kolor, jak
myślę, nie jest dla mnie najlepszy.
-
Ale dzięki niemu wydaje się, że twoja twarz ma w sobie jakieś
szczególne światło, kochanie. Nieokreślony blask.
-
Stacey, rzeczywiście wyglądasz inaczej niż zwykle - wtrąciła Patty.
Szła obok Spencera, niosąc na rękach małą Aurorę i z uwagą
wpatrywała się w twarz Stacey.
-
Zmieniłam po prostu puder - szybko odpowiedziała Stacey. Spence
zawsze twierdził, że potrafi rozpoznać kobietę w pierwszych
tygodniach ciąży po tym nieokreślonym czymś w jej twarzy. Dzięki
Bogu, na razie nie zauważył niczego dziwnego.
-
To ty wyglądasz dzisiaj wspaniale, mamo! - Stacey zmieniła temat.
Zawsze uważała, że matka na uśmiech Mony Lisy: kobiecy i ciepły, a
jednocześnie powściągliwy i tajemniczy. Uwielbiała matkę, ale także
trochę się jej bała. Pani Lipton sama wychowywała czwórkę dzieci,
podczas gdy jej
mąż całkowicie poświęcił się karierze politycznej.
Przez wszystkie te lata ani razu nie poskar
żyła się na brak czasu lub
wieczną nieobecność męża. Mając czterdzieści siedem lat, była w
dalszym ciągu szczupła, bez śladu siwizny we włosach i tak samo
ładna, jak w wieku dwudziestu jeden lat, gdy poślubiła kongresmena
Liptona i wzięła na siebie odpowiedzialność za wychowanie jego
32
dwóch małych synów - Sterne’a i Spence’a.
Chociaż matka wybrała właśnie taki rodzaj małżeństwa, Stacey już
dawno zdecydowała, że nigdy nie da się schwytać w pułapkę, jaką był
ten tak niesprawiedliwy układ małżeński w samolubnym i
zakłamanym świecie polityków.
Gdy zbliżyli się do sali obrad, senator Lipton zatrzymał się i obejrzał
za siebie.
- Caroline? -
powiedział. Jego twarz była spięta, a błękitne oczy
zimne i twarde.
Caroline Lipton uśmiechnęła się i wzięła męża pod rękę. Obydwoje
wkroczyli do sali, gdzie miało nastąpić doniosłe wydarzenie, a cała
reszta rodziny podążyła za nimi dokładnie tak, jak zaplanował Justin
Marks.
Stacey przesunęła wzrokiem po tłumie wypełniającym salę obrad, tę
samą salę, w której wiele lat temu John F. Kennedy zgłosił swoją
kandydaturę w wyborach. Niektórzy ze zgromadzonych siedzieli,
jednak większość dziennikarzy stała. Trzy ogólnokrajowe stacje
telewizyjne oraz lokalna telewizja i radiostacja przysłały tu dzisiaj
reporterów.
Brynn rozmawiała z mężczyzną, w którym Stacey rozpoznała
prezentera telewizyjnego. Pomachały do siebie.
W sali zapadła cisza, gdyż senator Lipton, stosownie się
uśmiechając, rozpoczął przemówienie.
Było bardzo ciepło i duszno. Po dziesięciu minutach Stacey zaczęła
się zastanawiać, czy w tym pomieszczeniu w ogóle działa wentylacja.
Było jej potwornie gorąco. Nie czuła najmniejszego ruchu powietrza.
Głęboko odetchnęła, ale to nie pomogło. Nie miała po prostu czym
oddychać!
Spojrzała na ojca, który w trakcie swego przemówienia nie
przestawał być energiczny i nie tracił wigoru. Matka również była
opanowana i obojętna, jak zawsze.
Stacey pomyślała, że chyba nikt z sali nie uświadamia sobie, że za
chwilę wszyscy się poduszą. Jej twarz była gorąca i zaczerwieniona.
Nagła fala mdłości podeszła jej do gardła. Rozpoznawała głos ojca,
ale słowa nie układały się w żadną sensowną całość. W głowie
33
słyszała dziwne brzęczenie.
W wielkim po
płochu rozejrzała się po sali i napotkała badawczy
wzrok Justina. Stał w odległości około pięciu metrów od niej i
powinien patrzeć na Bradforda Liptona. Jednak ciemne oczy
wpatrywały się właśnie w nią. Stacey także nie mogła oderwać od
niego wzroku. Opano
wała ją wielka słabość, nogi stały się miękkie, w
uszach szumiało, odczuwała zawroty głowy. Uświadomiła sobie z
przerażeniem, że za chwilę zwymiotuje lub zemdleje. Tak czy inaczej,
stanie się coś strasznego. Ojciec oczywiście musiałby zrewidować
swoją opinię na temat „doskonałego wyczucia teatru”, gdyby teraz, w
środku jego przemówienia i w dodatku w świetle reflektorów,
rozchorowała się.
Pomyślała, że musi koniecznie gdzieś usiąść. Z rozpaczą zamknęła
oczy, walcząc z przyprawiającymi o mdłości żółtymi i zielonymi
kręgami, które zaczęły przysłaniać jej pole widzenia.
Usłyszała oklaski i zrozumiała, że skończyło się przemówienie ojca.
Prosił teraz dziennikarzy, żeby zadawali pytania. Przerażona Stacey
spojrzała na Brynn. Na pewno ustąpi jej miejsca...
Na
gle poczuła, że czyjeś silne ramiona obejmują ją. W tej chwili nie
miało najmniejszego znaczenia, kto to był. Najważniejsze, że nie
upadła. Justin Marks, podtrzymując ją mocno, przeprowadził do
odosobnionego miejsca w tylnej części sali. Posadził dziewczynę na
krześle. Kładąc rękę na karku, zmusił, by pochyliła głowę do kolan.
Stacey zacisnęła powieki, walcząc z nowym przypływem mdłości.
Było jej na przemian zimno i gorąco, a całe ciało pokrył zimny pot.
-
Oddychaj głęboko, Stacey. - Głos Justina z trudem przedzierał się
przez gęstą mgłę, która ją otaczała. Spróbowała jednak być posłuszna
i łapczywie chwytała ustami powietrze.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała z zamkniętymi oczami i głową
między kolanami, ale w końcu stopniowo, powoli mdłości i słabość
zaczęły ustępować. Umilkł huk w głowie i powróciła zdolność
przełykania. Zaczęła znowu rozumieć, co się wokół niej dzieje. Jakiś
dziennikarz zadał pytanie, ojciec dowcipnie na nie odpowiedział,
przez salę przebiegł śmiech. Stacey otworzyła oczy i spróbowała
podnieść głowę.
-
Spokojnie, Stacey. Odetchnij głęboko.
34
Ostrożnie podniosła głowę i nagle znalazła się oko w oko z Justinem
Marksem. Siedział na podłodze obok krzesła, a jego palce ciągle
jeszcze obejmowały jej kark.
- Przepraszam -
wyszeptała Stacey. Miała wysuszone wargi i czuła
się tak, jakby w jej ustach znajdował się kłębek waty.
-
Czy ktoś zauważył, co się stało? - Wiedziała, że zarówno ojciec jak
i główny organizator kampanii wyborczej byliby wściekli, gdyby coś
odwróciło uwagę publiczności w takim momencie.
-
Zachowałaś się bardzo dyskretnie, Stacey - powiedział Justin. -
Nawet jeśli ktoś zauważył twoje odejście, nie spowodowało to
żadnego zamieszania. Co się stało? - zapytał. - Jesteś chora?
-
Nie, wszystko jest już w porządku. Po prostu zrobiło mi się słabo -
odrzekła i dodała w myślach, że takie historie często się przytrafiają
kobietom w ciąży.
-
Tak, to ten upał, tłum, podniecenie - powiedział cicho i Stacey
zrozumiała, że układa sobie odpowiedź na ewentualne pytania
dotyczące jej nagłego zniknięcia. Nie zadała sobie trudu, aby zwrócić
jego uwagę na fakt, że od drugiego roku życia uczestniczyła w
zebraniach politycznych, nawet w środku gorącego lata w Nebrasce i
nigdy nie stanowił problemu ani upał, ani tłum, ani podniecenie.
W dalszym c
iągu masował jej kark i nie zamierzał wcale się odsunąć.
-
Wyglądasz naprawdę źle, Stacey. Masz kredowobiałą twarz.
Stacey przeczesała palcami mokrą od potu grzywkę.
-
To chyba lepsze niż ten poprzedni żółty odcień? - próbowała
zażartować, ale Justin nie roześmiał się.
-
Czy dasz radę usiąść prosto? - zapytał. - Może przynieść ci trochę
wody?
- Nie, nie trzeba. -
Stacey wolno wyprostowała się. Pokój już nie
wirował wokół niej, chociaż w dalszym ciągu czuła się niepewnie i
słabo. Wiedziała jednak, że najgorsze minęło. Justin nadal klęczał
przy krześle, ale już jej nie dotykał. Stacey pomyślała ze zdumieniem,
że był niezwykle wyrozumiały.
-
Stacey, źle się czujesz? - Brynn właśnie podeszła do nich. Była
zaniepokojona. Udało jej się przejść przez całą salę, nie zwracając na
siebie niczyjej uwagi. Położyła rękę na wilgotnych włosach Stacey.
-
Zemdlałaś? - zapytała.
35
- Prawie. -
Stacey próbowała uśmiechnąć się.
-
Brynn, zaprowadźmy Stacey do mojego biura - powiedział Justin.
-
To zbędne. Już ml lepiej - szybko powiedziała Stacey. - Justinie,
zostań tutaj i wysłuchaj do końca konferencji prasowej. My z Brynn
wrócimy do domu.
-
Mogę to wszystko obejrzeć później na wideo. Zabieram cię teraz do
mojego biura, Stacey. -
W Justinie znowu odezwała się przywódcza
natura.
Chwycił ją za łokcie i postawił z taką łatwością, jakby
podnosił szmacianą lalkę. Ta siła zdumiała ją i przypomniała, jak bez
żadnego wysiłku wyniósł ją z klubowego bankietu w ciepłą
sierpniową noc.
Szli długim korytarzem. Justin i Brynn z dwóch stron podtrzymywali
Stacey.
-
Biedna Stacey. Czuła się źle od samego rana. - Brynn była
zdenerwowana. -
To chyba jakiś wirus. Co, Stacey?
Stacey syknęła ze zniecierpliwieniem. Wiedziała, że Brynn próbuje
jakoś wytłumaczyć jej zasłabnięcie. Pech jednak chciał, że wersja ta
była całkowicie sprzeczna z wcześniejszą, podaną przez Stacey.
Justin, oczywiście, natychmiast uchwycił różnicę. Nic nie mogło
umknąć jego uwadze.
-
Stacey powiedziała, że przedtem czuła się świetnie i nagle zrobiło
jej się słabo - powiedział zdziwiony.
- Och! -
Brynn nerwowo zakasłała. - Znasz przecież Stacey. Nigdy
nie przyzna się, że jest chora. Taki zuch! Prawda, Stacey?
Stacey ze zdenerwowania potknęła się.
-
Nie przewróć się! - zawołała Brynn, mocniej ją podtrzymując.
-
Wszystko w porządku, Brynn. Naprawdę. - Stacey próbowała ją
uspokoić. Jeśli nie będą ostrożniejsze, Justin zauważy to nietypowe
dla Brynn zdenerwowanie.
-
Zaniosę cię - oznajmił Justin i zanim zdążyła zaprotestować, wziął
ją na ręce.
-
Puść mnie - zażądała, zaciskając ze złości zęby. - Czuję się
świetnie!
-
Nie sądzę - odpowiedział Justin z zupełnie normalną u siebie
pewnością siebie. - Zaniosę cię do swojego biura. Brynn, wróć do sali
obrad i zawiadom panią Lipton. Niech dołączy do nas, gdy skończy
36
się przemówienie senatora.
-
Ludzie na nas patrzą, Justinie - powiedziała cicho Stacey, gdy
Brynn odeszła. Ukryła twarz w klapach jego marynarki, oczywiście
ciemnoszarej. -
Puść mnie! - powtórzyła, ale zignorował jej protest.
-
Rzeczywiście byłaś dzisiaj chora? Dlaczego nic nie powiedziałaś
wcześniej? - zapytał.
-
Chciałam być tutaj, gdy ojciec będzie zgłaszał swoją kandydaturę. -
Justin najwyraźniej zaakceptował wersję Brynn i Stacey postanowiła
się tego trzymać. - Taki już ze mnie zuch! - zażartowała.
Justin zmarszczył brwi.
-
Byłaś u lekarza? - zapytał. Stacey wpadła w popłoch.
-
Iść do lekarza z powodu głupiej infekcji? Nie ma mowy! -
zawołała. - Brynn zdarzyło się to samo wczoraj wieczorem, a dziś
czuje się świetnie! - kłamała.
W końcu dotarli do biura senatora Liptona. Justin minął zaskoczoną
sekretarkę i zaniósł Stacey do swojego gabinetu. Posadził ją w fotelu
pokrytym ciemnoszarym materiałem. Jakiż inny kolor mogłyby mieć
obicia mebli w gabinecie Justina Marksa?
-
Siedź tutaj i odpręż się, Stacey. Przyniosę ci trochę wody.
Podszedł do zbiornika stojącego w rogu pokoju i nalał wodę do
papierowego kubka.
-
Masz swój własny zbiornik z wodą? - zainteresowała się Stacey.
-
Wynajmuję ten zbiornik od kompanii, a oni co tydzień zaopatrują
mnie w świeżą wodę do picia. Wymieniają po prostu galon. -
Uśmiechnął się, a jej serce gwałtownie zabito. - Wypijam w ciągu
tygodnia około dziesięciu, piętnastu litrów. Chyba możesz to nazwać
moim ukrytym nałogiem.
-
Picie wody jest twoim ukrytym nałogiem? - Stacey wyciągnęła się
wygodnie w
fotelu. Wiedziała, że Justin Marks nie pije alkoholu, nie
pali papierosów, nie interesuje się hazardem ani kobietami. Ten
zupełny brak nałogów przerażał Sterne’a, który w przeciwieństwie do
Justina, posiadał je wszystkie.
-
A więc jednak Justin Marks na jakiś słaby punkt. Pije wodę! - Nie
mogła powstrzymać się, żeby nie zakpić.
-
Uśmiechasz się. - Justin stanął nad nią, trzymając w ręku kubek z
wodą. - Czyli czujesz się lepiej.
37
Wzięła od niego wodę i wypiła ją duszkiem.
-
Czy mogę dostać jeszcze trochę? - zapytała, oddając mu pusty
kubek.
-
Aha! Zdaje się, że ty także wpadłaś w szpony tego nałogu -
powiedział i przyniósł następną porcję. - Kiedyś wypijałem morze
kawy, ale dwa lata temu doktor poradził mi, żebym z tym skończył.
Wtedy zainstalowałem ten zbiornik. Pozostało mi tylko przymusowe
picie wody.
Stacey była zaskoczona, słysząc takie osobiste wynurzenia. Justin
Marks nigdy nic o sobie nie mówił.
- I nie brakuje ci kawy? -
zapytała.
-
Och, oczywiście! Bardzo! - zawołał. - Nie chcę jednak mieć
wrzodó
w, które obiecał mi doktor, jeśli nie ograniczę jej picia.
-
I ty, zamiast po prostu zmniejszyć ilość, przestałeś pić kawę
zupełnie? Stara zasada „wszystko albo nic”, tak? To bardzo do ciebie
pasuje, Justinie.
-
Ale wiem także, kiedy i w jaki sposób pójść na kompromis, Stacey
-
powiedział cicho, a ona zarumieniła się. Miała niejasne wrażenie, że
Justin nie mówi o piciu kawy. Nagle dostrzegła fotografię stojącą na
biurku. Było to kolorowe zdjęcie rodziny Liptonów - to samo, które
miała w sypialni. Justin podążył za jej wzrokiem.
-
Umówiłem się już z fotografem, który podczas Święta
Dziękczynienia zrobi aktualny portret rodziny - powiedział. - Zdjęcie
to zostanie umieszczone w broszurze omawiającej stanowisko
senatora...
Justin mówił dalej, ale Stacey nie zwracała już na to uwagi.
Słuchanie wywodów na temat strategii politycznej działało usypia-
jąco. Zaczęła przyglądać się fotografiom, które niemal w całości
pokrywały wszystkie cztery ściany pokoju. Na każdym zdjęciu był jej
ojciec w towarzystwie prezydenta, liderów kongresu, przywódców
religijnych, słynnych polityków z innych stanów, gwiazd sportu i
filmu. Na wszystkich widniały podpisy znajdujących się na nich
osobistości. Tylko osiem fotografii, wiszących nad biurkiem Justina,
wyraźnie różniło się od reszty. Był na nich senator Lipton i... ona.
Zostały zrobione w różnych momentach życia. Zobaczyła więc siebie
jako śmiejące się niemowlę, jako szczerbatą skautkę, dziewczynę
38
dopingującą szkolną drużynę futbolową i jako świeżo upieczoną
studentkę. Na jednej fotografii miała siedemnaście lat i ubrana była w
przewiązaną wstęgą i ozdobioną białą falbaną sukienkę. Właśnie tę
sukienkę kazał jej Justin włożyć w tamten pamiętny wieczór.
Trzy pozostałe zdjęcia przedstawiały ją jako dorosłą kobietę. Na
jednym była radośnie roześmiana, ubrana w dżinsy. Na drugim miała
sukienkę z czarnego jedwabiu i diamentowe kolczyki w uszach.
Wyglądała wspaniale i bardzo dystyngowanie. A na trzecim...
Stacey zamarła z wrażenia. Zdjęcie to zostało zrobione na bankiecie
wydanym na cz
eść Człowieka Roku. Stacey rozpoznała swoją
seksowną czerwoną suknię i lekkie sandały, które miała wtedy na
sobie. Uśmiechała się do ojca, który właśnie powiedział coś
dowcipnego na jej temat. „Doskonałe wyczucie teatru”. Tak, oby-
dwoje je posiadali. Na f
otografii nie było oczywiście Justina Marksa.
Jak zawsze, taktownie pozostawał w cieniu.
Serce Stacey zabiło szybciej. Była wstrząśnięta nieoczekiwanym
odkryciem swojej obecności w galerii Justina, a jednocześnie
wyprowadziło ją z równowagi przypomnienie owej namiętnej nocy,
którą wspólnie spędzili. Szybko się odwróciła i zobaczyła, że on także
przygląda się tej fotografii.
Nagle oderwał od niej wzrok i spojrzał w spłoszone brązowe oczy
Stacey.
-
Najwyższa pora, żebyśmy porozmawiali o tym, co się zdarzyło
tamtej nocy, Stacey -
powiedział miękko.
ROZDZIAŁ TRZECI
Stacey zadrżała ze strachu.
- Nie! -
zaprotestowała.
-
Ależ tak, Stacey. - Oczy Justina rozbłysły. - Wiedziałem, że
potrzebujesz trochę czasu, żeby zaakceptować to, co stało się między
nami. Wied
ziałem, że po dziesięciu latach wrogiego nastawienia,
musisz przyzwyczaić się do myśli o mnie jako swym kochanku.
Dobrze się złożyło, że przez ostatnie trzy miesiące mieliśmy nawał
pracy w związku z organizacją kampanii. Dzięki temu mogłem dać ci
potrzebny czas, ale teraz...
-
Teraz będziesz zajęty bardziej niż kiedykolwiek - szybko wtrąciła
39
Stacey. -
W lutym odbędą się prawybory w stanie Iowa i New
Hampshire. Musisz tam zwyciężyć albo wszystko przepadnie.
Na twarzy Justina pojawił się zarozumiały uśmiech.
-
Zwyciężymy i w Iowa, i w New Hampshire - odpowiedział. - To
„zaskakujące zwycięstwo” wymagało dwóch lat przygotowań. Nasze
wstępne prace były tak gruntowne, że teraz kandydat musi jedynie
pokazywać się, uśmiechać i rozmawiać z tłumem.
- Whitney Chamb
ers może nie zgodzić się z tobą - odpowiedziała z
przekąsem.
Whitney Chambers był popularnym młodym senatorem z Nowego
Jorku, zamierzającym także wziąć udział w wyborach. Formalnie
jeszcze tego nie ogłosił. Kiedyś Bradford Lipton pokonał go. Było
wtedy
wielu innych polityków chcących kandydować, ale aktualny
prezydent nie poparł oficjalnie żadnego z nich.
-
Whit Chambers może być faworytem na wschodzie, ale na pewno
nie wygra w Iowa i New Hampshire. -
Justin powiedział to z takim
przekonaniem, jakby ozna
jmiła, że Święta Bożego Narodzenia
przypadają na dwudziesty piąty grudnia. - Ale odchodzimy od tematu,
Stacey.
-
I właśnie o to mi chodzi. Nie mam nic do powiedzenia na temat
tego, co stało się owej nocy. - Stacey pomyślała o rozwijającym się w
niej dzie
cku i zmroziło ją własne kłamstwo. Wkrótce nie będzie już
mogła ukrywać swego stanu. I co wtedy?
-
Chcę natychmiast stad wyjść. - Ogarnięta paniką ruszyła na oślep w
stronę drzwi.
Justin zagrodził jej drogę.
- Jeszcze nie teraz, Stacey.
Spojrzała na niego, próbując uporządkować rozbiegane myśli.
Stwierdziła, że podchodzi do spraw zbyt emocjonalnie. Trzeba zacząć
działać rozważnie. Jeśli teraz ruszy na niego, próbując go wypchnąć
na zewnątrz, mężczyzna bez trudu złapie ją i powstrzyma.
Uświadomiła sobie w jakimś przebłysku inteligencji, że Justin czeka
na to. Chce, żeby ona właśnie tak uczyniła!
Jego ciemne oczy rzucały wyzwanie. Stacey pomyślała zde-
nerwowana, że Justin szuka jakiegoś pretekstu, żeby jej dotknąć. W
jego oczach widać było namiętność. Stacey głęboko odetchnęła i
40
cofnęła się.
- Nie! -
zawołała. - Nie pozwolę ci tknąć mnie, Justinie.
Skrzyżował ręce na piersi, a jego twarz była niewzruszoną maską.
-
Nie zamierzam dotykać cię, dopóki sama nie będziesz tego chciała -
powiedział.
- Czyli nigdy!
-
Czyżby? - zapytał.
- Tak! -
odparła. - Nie podobasz mi się, Justinie. Nigdy mi się nie
podobałeś i nigdy nie będziesz.
-
Jak więc wyjaśnisz swoje zachowanie tamtej sierpniowej nocy? -
zapytał z logiką, która doprowadzała ją do szału.
-
Byłam pijana! - zawołała. - I ty także. Przecież ja również nie
podobam ci się, czyż nie?
-
Naprawdę tak myślisz?
- Jestem tego pewna! -
zawołała zapalczywie. - Nigdy nie zdarzyło ci
się pochwalić mnie albo moich braci. Traktowałeś nas jak natrętne
muchy, krążące wokół taty.
Nieoczekiwanie Justin uśmiechnął się.
-
Przyznaję, że czasami marzyłem o tym, abyście mieli trochę więcej
politycznej ogłady, ale cała wasze czwórka usilnie pracowała nad tym,
żeby pozostać ignorantami w tej dziedzinie.
-
I udało nam się popełnić kilka klasycznych gaf politycznych -
wtrąciła Stacey. - Pamiętasz, jak Sterne próbował poderwać
przedstawicielkę Światowej Organizacji Kobiet? - Pod wpływem
wspomnień Stacey niechętnie, ale uśmiechnęła się. - Albo ten
przypadek, kiedy studenci protestujący przeciwko poparciu zbrojeń
nuklearnych przez naszego ojca, zwrócili się z tym do Lucasa. On
wysłuchał ich w osłupieniu, a następnie zawołał: „Chryste, czy to
możliwe, że ojciec chce to zrobić?”. - Justin dołączył się do niej i
razem dokończyli słynną, choć niechlubną wypowiedź Lucasa.
Roześmieli się obydwoje. Stacey była zaskoczona. Przecież wtedy nie
rozbawiło to ani ojca, ani Justina.
-
W tym samym czasie zdarzyło się, że umówiłaś się z synem
najbogatszego współpracownika ojca - przypomniał Justin. - Potem
zwierzyłaś się reporterowi, że ten chłopak to straszny nudziarz.
-
Miałam wtedy tylko szesnaście lat! - zawołała Stacey. - A poza
41
tym, to był naprawdę nudziarz.
- Podobnie jak jego ojciec -
dodał Justin. - Jednak nie powinnaś
mówić tego prasie.
Stacey prz
estała się uśmiechać.
-
Z tego właśnie powodu gardzę polityką, Justinie. Tym fałszem i
obłudą. Tymi manipulatorami i wyzyskiwaczami. To sztuczny świat.
-
Żadna z rzeczy, o których mówisz, nie dotyczy wyłącznie polityki.
Zanim zacząłem pracować u twego ojca, zajmowałem się reklamą i
handlem w Nowym Jorku. Zapewniam cię, że panowały tam takie
same układy. Może nawet bardziej mordercze.
Stacey zapatrzyła się w jakiś odległy punkt.
-
Pamiętam doskonale dzień, kiedy pojawiłeś się po raz pierwszy -
powiedziała. - Tata przez cały czas zachwycał się tobą. Opowiadał,
jaki to z niego szczęściarz, skoro udało mu się zdobyć ciebie do
zespołu. Kazał nam robić wszystko, czego od nas zażądasz, ponieważ
„masz władzę absolutną”. - Jej rysy stwardniały. - Nienawidziliśmy
cię, zanim jeszcze cię zobaczyliśmy. I nic się od tamtej pory nie
zmieniło.
-
Twoja wrogość wobec mnie wynika z wrogości i urazy, jaką żywisz
do ojca -
powiedział Justin. - Wiem, jak musiało być ciężko twoim
braciom, gdy widzieli, że niewiele od nich starszy facet zdobywa
wielkie zaufanie ojca.
-
Zwłaszcza, że z tym ojcem rzadko udawało im się porozmawiać -
dodała Stacey ze złością.
-
A ty zachowujesz lojalność w stosunku do swoich braci, prawda,
Stacey? -
zapytał cicho Justin. - Wiem, że musiało być dla was bardzo
bolesne, gdy ojciec bardziej cieszył się z mojej obecności niż z
waszej. Nie wiedzieliście, jak jest szczęśliwy z tego powodu, że was
ma. Moja rola też nie należała do łatwych. Musiałem wydawać
polecenia, robić wszystko to, co właściwie należało do twojego ojca.
-
Jednak w takich momentach okazywało się, że jest zbyt zajęty, by
zawracać sobie nami głowę. Nigdy nie miał dla nas czasu. - Stacey
była rozgoryczona. Justin popatrzył jej w oczy.
-
Najgorzej układały się stosunki między nami, Stacey - powiedział.
-
I tak będzie nadal - odpowiedziała chłodno.
Zdumiała ją trafność, z jaką Justin ocenił jej rodzinę. Nigdy nie
42
podejrzewała go o taką emocjonalną wrażliwość. W ogóle nie
przypuszczała, że kieruje się jakimiś emocjami.
- Nie, Stacey. -
Uśmiechnął się przebiegle. - Stosunki między nami
zmienią się radykalnie. A to dlatego, że teraz będziemy często się
widywać. Od jutra zaczniemy bardzo blisko współpracować. Dałem ci
trzy miesiące. To bardzo dużo. Teraz nadszedł czas, żeby cię
schwytać, ptaszku.
-
To tylko metafory, które nie mają najmniejszego sensu. - Stacey
próbowała urazić Justina swym zjadliwym tonem. Jednak zamiast
zamierzonej złośliwości, usłyszała tylko niepewność i zdenerwowanie
we własnym głosie.
-
Pozwól więc, że wyjaśnię ci te metafory. - Zabrzmiało to nieco
złowieszczo i Stacey zadrżała. - Poczynając od dzisiaj, przestajesz
pracować dla kongresmena Erlicha. Zostaniesz zatrudniona jako
pełnoetatowy pracownik w biurze twego ojca.
-
Chyba oszalałeś! - zawołała Stacey. - Nie zrezygnowałam z
dotychczasowej posady i nie zamierzam tego zrobić. Już kilka lat
temu powiedziałam ojcu, że pomogę mu zawsze, kiedy będzie tego
potrzebował. Nigdy zaś nie będę dla niego oficjalnie pracować.
-
Mogłoby się jednak zdarzyć, że zmieniłaś zdanie? - zapytał Justin,
wręczając jej jakieś pismo, które wziął ze swego biurka. Było to
podanie o zwolnienie, skierowane do kongresmena Nicolasa Erlicha.
Stacey spojrzała na nie, potem zmięła papier i rzuciła na podłogę.
-
Ja nie rezygnuję ze swojej pracy, Justinie - powiedziała. - A jeśli
kopia tej fikcyjnej rezygnacji została już wysłana do Nicka, powiem
mu, że to była pomyłka popełniona przez ciebie z nadgorliwości.
- Stacey, Nick Erlich jest protegowanym twego ojca w Bia
łym Domu
i doskonale rozumie, że twój udział w kampanii senatora jest
konieczny. Po wyborach będziesz mogła powrócić do biura Nicka,
oczywiście, jeśli będziesz jeszcze tego chciała.
-
Chcę tam pracować teraz!- zawołała Stacey ze złością. - Nie
pozwolę, by ktoś w ten sposób niszczył moje życie. Jeśli ojciec
postanowił zostać prezydentem, to jego sprawa. Ja nie muszę w
związk u z tym wywracać wszystkieg o w swo im życiu d o góry
nogami.
- Stacey. -
Justin zrobił krok w jej stronę. - Nie jesteś już potrzebna
43
Nickowi Erlichowi. Ta posada została stworzona specjalnie dla ciebie
na prośbę twego ojca. W ten sam sposób może przestać istnieć.
Stacey ogarnął wielki niepokój. Ojca nic nie obchodziło jej życie.
Jeśli poprosił Nicka Erlicha o zatrudnienie córki, to tylko dlatego, że
Justin Marks podsunął mu tę myśl. Spojrzała na niego z nagłym
błyskiem zrozumienia w oczach.
- Ale dlaczego? -
wyszeptała. Justin przysunął się bliżej. Stał, górując
nad nią, tak blisko, że gdyby chciała, dotknęłaby silnego i
muskularnego ciała. Jego bliskość niemal pozbawiła ją tchu.
-
Pamiętasz, jak skończyłaś szkołę cztery lata temu? Miałaś tylko
ogólne humanistyczne wykształcenie i żadnych praktycznych
umiejętności. Nie umiałaś nawet pisać na maszynie! Razem z Brynn
Cassidy planowałyście wyjazd do Europy, a następnie podróż dookoła
świata. - Justin uśmiechnął się lekko. - Nie mogłem dopuścić do tego.
Musiałem wiedzieć, gdzie jesteś. Musiałem wiedzieć, że jesteś
bezpieczna.
-
I dlatego zaaranżowałeś tę rozmowę telefoniczną z Nickiem
Erlichem, który zaproponował mi, żebym przyszła na rozmowę
kwalifikacyjną?
-
Kochanie, gdybyś jednak trochę znała świat polityki, zrozumiałabyś
absurdalność
sytuacji.
Kongresmen
nie
dobiera
sobie
współpracowników spośród osób, które nawet nie złożyły u niego
podania z prośbą o przyjęcie do pracy! Jak widzisz, córki senatorów
tracą nieco poczucie rzeczywistości, czy chcą tego, czy nie.
Stacey nie mogła wydusić z siebie stówa. Boże, jaka była naiwna!
Przecież przez cały czas manipulował nią i kontrolował Justin Marks!
Myśl o tym doprowadzała ją do szaleństwa.
-
Teraz masz już nową pracę. - Zawahał się na chwilę, zanim położył
ręce na jej ramionach. - Zostaniesz moją osobistą sekretarką.
Otrzymasz to samo wynagrodzenie, co u Erlicha, i wstawię dla ciebie
małe biurko do mojego gabinetu. Będziesz teraz spędzać ze mną cały
swój czas.
Stacey poczuła się jak zwierzę schwytane w potrzask.
- Nie ma mowy! -
krzyknęła. - Nie zrobię tego! Jeśli Nick nie
przyjmie mnie z powrotem do pracy, rzeczywiście wyruszę w podróż
dookoła świata. - Pomysł, który właśnie w tej chwili przyszedł jej do
44
głowy, wydawał się teraz ostatnią deską ratunku. Będzie mogła
zniknąć na całe miesiące, lata nawet! Urodzi dziecko w tajemnicy, bez
czyjegokolwiek wtrącania się w jej sprawy. Odsunęła się od Justina,
czując swe mocno bijące serce.
-
Zgłoś się jutro w moim biurze o dziewiątej rano, Stacey -
powiedział Justin, zupełnie ignorując ten wybuch gniewu. - Ja będę
przed ósmą, ale ciebie, oczywiście, nie obowiązują moje godziny
pracy.
- Nie, Justinie. -
Chodziła po pokoju szybkim krokiem. Ojciec patrzył
na nią z wiszących na ścianach fotografii. Poczuła się schwytana w
pułapkę, zamknięta w klatce. W pokoju nie było nawet okna, przez
które można byłoby wyjrzeć na zewnątrz. - Powiem ojcu, że nie chcę
z tobą pracować - postanowiła.
- Natomia
st ja mu powiem, że jesteś mi potrzebna w mojej pracy. Jak
myślisz, kogo z nas posłucha? - zapytał Justin.
Stacey wiedziała aż nadto dobrze.
-
Obydwaj możecie się przeliczyć - powiedziała zdesperowana. -
Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. Jeśli moja praca u Nicka jest
już nieaktualna, niech tak będzie. Poszukam jakiejś innej, gdzieś
daleko stąd.
Pomyślała, że to byłoby prawdopodobnie najlepsze wyjście z
sytuacji. Mogłaby wyjechać gdzieś na zachód lub do Kanady pod,
przybranym nazwiskiem.
-
Zapomniałbym o pieniądzach, które zapisała ci babcia Courtney.
Niezła sumka pozwalająca przeżyć, zanim nie zdecydujesz się, co
chciałabyś robić w życiu - zauważył Justin z przerażającym
rozsądkiem. - Jesteś pod tym względem w bardzo szczęśliwej sytuacji.
Szkoda, że twoja przyjaciółka, Brynn, nie ma takiego zabezpieczenia.
Stacey miała wrażenie, że serce zatrzymało się na chwilę, a następnie
zaczęło bić w szalonym tempie.
-
Co chciałeś przez to powiedzieć, Justinie,? - znała go zbyt dobrze.
Wiedziała, że nic nie mówi bez potrzeby.
- Wiem, jak Brynn jest ci bliska, Stacey -
odpowiedział Justin. -
Wiem także, jak bardzo potrzebuje pracy. Więc kiedy dowiedziałem
się, że z różnych komisji działających w Białym Domu będą
zwalniani pracownicy, zasięgnąłem informacji na temat Komisji do
45
Spraw Zasobów Ludzkości, w której pracuje Brynn. - Justin podszedł
do biurka i wziął z niego kilka arkuszy papieru, podał je następnie
Stacey. -
Brynn znalazła się w grupie, która ma być zwolniona w
pierwszej kolejności, Stacey.
- Och, nie! -
Stacey była przerażona. - Brynn będzie załamana! Ona
tak kocha swoją pracę, ona...
-
Brynn nie musi się już o to martwić - wtrącił Justin spokojnie. —
Właściwie nie musi nawet wiedzieć, jaka była bliska tego, by znaleźć
się w grupie bezrobotnych. Interweniowałem w jej sprawie i użyłem
wszystkich swoich wpływów, podobnie jak twój ojciec, aby ocalić
posadę Brynn. Ktoś inny został zwolniony, nie ona. Brynn jest już
bezpieczna, Stacey.
Stacey ukradkiem spojrzała na niego. Jego twarz była dla niej
zagadką. Jedynie surowe spojrzenie czarnych oczu przypomniało jej
umieszczony kiedyś w „The Washington Post” opis tego wielo-
letniego asystenta ojca: „Bezwzględny i twardy, Marks cieszy się na
Kapitelu godną pozazdroszczenia opinią człowieka, który dąży do
osiągnięcia celu za każdą cenę”.
-
Jesteś moją dłużniczką, Stacey - powiedział Justin. - Zrobiłem
wyjątek dla twojej przyjaciółki, chociaż wiesz, jak nienawidzę prosić
kogoś o laskę i zaciągać długów wdzięczności. Zrobiłem to jednak dla
was. Brynn mogłaby w tej chwili przeglądać ogłoszenia w
poszukiwaniu pracy.
-
Jestem twoją dłużniczką - powtórzyła Stacey szeptem. - I teraz
zamierzasz ten dług odebrać?
-
Tak, Stacey. Teraz chcę odebrać ten dług. - Justin uśmiechnął się. Z
tej sytuacji nie było wyjścia i obydwoje o tym wiedzieli. Dzięki niemu
Brynn nie straciła pracy i teraz Stacey musiała zapłacić. Nic
dziwnego, ze Justin zawsze powtarzał, że w świecie polityków nie
należy nikogo prosić o przysługę. Nie wolno stwarzać sytuacji, gdy
jest się winnym drugiemu człowiekowi...
Pomyślała, że nigdy nie darzyła nikogo większą nienawiścią, niż
Justina Marksa w tej chwili.
-
Któregoś dnia ktoś wsypie strychniny do twojego zbiornika z wodą
-
powiedziała. - A ja będę tańczyć na twoim pogrzebie.
Justin uśmiechnął się szeroko.
46
-
Czy mam przez to rozumieć, że postanowiłaś z wdzięcznością
przyjąć moją propozycję? - zapytał. Stacey wyprostowała się, żałując,
że nie jest wyższa.
-
Zawiedziesz się, Justinie. - Sama jednak usłyszała, jak bardzo
dziecinnie i bezsilnie to zabrzmia
ło. Nie miała nic na poparcie swoich
gróźb i on o tym wiedział.
-
Nie sądzę, Stacey - odpowiedział, przyglądając się jej z
rozbawieniem. - Witamy na wyborczym szlaku rodu Liptonów.
Nagle w głowie Stacey zabłysła pewna myśl. Nie miała nic na
poparcie swoich
pogróżek? Ależ miała! Ciekawe, czy redaktora
kroniki towarzyskiej w „Post” zainteresowałaby pikantna opowieść o
szalonej namiętnej nocy, którą córka senatora spędziła z najbliższym
współpracownikiem ojca, a która to noc zaowocowała niepożądaną
ciążą. Teraz Stacey nie czuła się już tak bezsilna. Uświadomiła sobie,
że ma możliwość pomieszania szyków na wyborczym szlaku
Liptonów.
Nagle rozszerzyła oczy ze strachu. Przecież wcale nie pragnęła takiej
przewagi. Nie była ani mściwa, ani bezlitosna.
Justin pat
rzył na Stacey. Widział na jej twarzy emocje zmieniające
się jak w kalejdoskopie; od złości, przez chłodną kalkulację do
szczerego strachu. Podszedł bliżej.
-
Stacey, dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony. Dotknął ręką
jej policzka. - Chyba jest ci zimno -
powiedział. - Zapomniałem, że
jesteś chora. - Objął ją i poprowadził do szarego fotela. - Stacey, nie
chciałem cię zdenerwować. Powinienem domyślić się, że nadal źle się
czujesz. Powinienem...
-
Poczekać z żądaniem zapłaty długu? - dokończyła Stacey
ironicznie, gdy już siedziała wygodnie w fotelu. Właściwie nic jej nie
dolegało, czuła się tylko zastraszona, sterroryzowana, uwikłana w
historię, która mogła zakończyć się jedynie katastrofą. - Doprawdy,
jesteś bardzo uprzejmy, Justinie.
- Stacey -
Justin przykucnął przy niej i wziął jej ręce w swoje dłonie.
-
Mam nadzieję, że kiedyś, może już wkrótce, przekonasz się, jak
bardzo...
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Justin wstał.
-
Proszę - powiedział.
47
Weszła Brynn, a za nią pani Lipton i Lucas.
-
Cześć, Stacey! Jesteś chora? - zapytał Lucas, żując gumę.
-
Jak się czujesz, moja droga? - zmartwiona Caroline podeszła do
Stacey.
-
Świetnie, mamo - zapewniła Stacey z uśmiechem. Poczuła zapach
matczynych perfum i ogarnęło ją nieodparte pragnienie przytulenia się
do Caroline i wypłakania na jej piersi; jednak ostatni raz zrobiła to,
gdy była w drugiej klasie. Poza tym, matka nie mogła teraz pomóc.
Caroline Lipton prawdopodobnie nigdy nie zrozumiałaby, jak jej
córka mogła popaść w takie tarapaty. Jak mogła dopuścić do zajścia w
ciążę z człowiekiem, którego darzyła przez ostatnie dziesięć lat
nienawiścią? Matka była doskonała pod każdym względem. Stacey
zastanawiała się, czy Caroline naprawdę chciała, aby jej mąż został
prezydentem? Czy chciała zostać Pierwszą Damą? Było tyle pytań,
których Stacey nigdy nie zadała matce, i tyle rzeczy, które chciała o
niej wiedzieć.
Teraz jednak nie mogły ze sobą porozmawiać. Nigdy nie mogły.
Wszelkie osobiste tematy rozmów były w rodzinie Liptonów
zakazane. To niepisane prawo, którego wszyscy przestrzegali. Pod
wpływem łez kolor oczu Stacey stał się intensywniejszy. Wiele razy
słyszała o tym, że u kobiet w ciąży bardzo łatwo zmieniają się
nastroje. W tej chwili ona była tego żywym przykładem. Jak mogła
kiedykolwiek przy
puszczać, że uda się jej zachować dobry nastrój pod
codziennym wnikliwym nadzorem Justina Marksa.
Zadrżała. Zrozumiała, jakim koszmarem będzie teraz jej życie.
- Masz dreszcze -
powiedziała Caroline. - Stacey, może pojedziesz
dzisiaj ze mną do domu. - Miała na myśli ich ogromny dom w Chevy
Chase. -
Mogłabyś od razu pójść do łóżka, a Grace przygotowałaby
dla ciebie jedną ze swoich wspaniałych zup.
-
Gdybym nie musiał wrócić na trening, pojechałbym z tobą -
roześmiał się Lucas. - Przyjdziesz na mecz w sobotę, Stacey?
- Nie wiem, Lucas -
odparta Stacey. Zdarzało się, że razem z
rodzicami chodzili na mecze futbolowe Uniwersytetu Stanowego
Nebraski, żeby obejrzeć grę Lucasa. Senator Lipton nigdy nie opuścił
żadnego meczu. To było z jego strony bardzo zręczne posunięcie,
zwłaszcza gdy sportowa działalność jednego z jego dzieci zbiegała się
48
z jakąś polityczną okazją w rodzinnym stanie.
-
Stacey będzie umiała zaopiekować się mną, jeśli złapię tego
samego wirusa -
powiedziała Brynn, mrugając do przyjaciółki.
- Stac
ey powiedziała mi, że ty czułaś się źle już wczoraj - odparł
Justin, marszcząc brwi.
Brynn zaczerwieniła się.
-
Och! Tak... Tak, rzeczywiście... Zapomniałam - wyjąkała.
Stacey stłumiła jęk. Caroline i Justin spojrzeli na siebie zaskoczeni.
Dziewczęta natomiast były przerażone.
-
Zapomniałaś o wczorajszej chorobie? - Nawet Lucasowi wydało się
to nieco dziwne.
-
Coś tutaj nie gra. - Justin patrzył to na Brynn, to na Stacey, a jego
niezadowolenie było coraz większe. - Czy powiecie mi wreszcie, o co
chodzi, c
zy mam sam do tego dojść? - zapytał.
-
Nie wiem, o czym mówisz. Czy domyślasz się, Stacey, o co mu
chodzi? -
Brynn zaczynała wpadać w panikę. Stacey poznawała te
objawy. Brynn zawsze mówiła za dużo i za szybko, kiedy była
zdenerwowana. —
No więc dobrze, zapomniałam, że byłam wczoraj
chora! -
zawołała. - I co z tego? Uważam, że w całym tym zamie-
szaniu wokół osoby senatora...
-
Mamo, czy możesz poprosić Justina, żeby porzucił ten swój
arogancki, władczy i rozkazujący ton? - wtrąciła Stacey. Zapożyczając
ok
reśleń ze słownika Lucasa, wysnuła wniosek, iż dobra obrona jest
czasami najskuteczniejszym atakiem. -
Zdenerwował Brynn - dodała.
- Dlaczego nie powiesz mi tego sama, Stacey? -
zapytał Justin
łagodnie. - Na przykład w samochodzie, gdy będę cię odwoził do
domu?
-
Nikt nigdzie nie będzie mnie odwoził - odpowiedziała Stacey. -
Mam swój własny samochód i sama pojadę do restauracji Sterne’a.
Właśnie zaprosił mnie na cheeseburgera z bekonem. Na koszt
zakładu!
-
Ależ to jest potwornie tłuste, Stace - powiedziała Brynn. - Myślę, że
w twoim stanie byłby znacznie zdrowszy pieczony kurczak, warzywa
i mleko.
Stacey rzuciła Brynn ostrzegawcze spojrzenie.
-
Uwielbiam cheeseburgery z bekonem, które przyrządza Sterne -
49
powiedziała.
-
Stacey, więc nie zjawisz się w domu? - Caroline była zawiedziona.
- Nie pojedziesz do tej speluny Sterne’a -
stwierdził stanowczo
Justin.
-
Restauracja Sterne’a nie jest speluną - zaprotestowała Stacey. - W
każdym bądź razie nie o wpół do szóstej po południu. Mamo,
naprawdę czuję się świetnie. - Pomyślała, że musi się stąd wydostać.
Natychmiast! -
Lepiej będzie, jeśli już pojadę. Cześć, Lucas. Do
zobaczenia, mamo. Brynn, idziemy!
- Stacey! -
zawołał Justin, gdy była już za drzwiami.
-
Wiem, wiem. Jutro o dziewiątej rano - rzuciła przez ramię, nawet
się nie odwracając.
-
Czyś ty oszalała? Nie możesz pracować dla Justina Marksa, Stacey!
-
zawołała Brynn, biegnąc w zimnej listopadowej mżawce do
samochodu. -
Urodzisz dziecko za sześć miesięcy. Czy sądzisz, że on
nie zauważy, gdy zaczniesz chodzić w ciążowych sukienkach?
-
Nie miałam wyboru, Brynn - odparta Stacey. - Justin uczynił mi
propozycję nie do odrzucenia.
Dotarły w końcu do samochodu Stacey - błękitnego sportowego
BMW, stanowiącego kolejny przedmiot konfliktu, ponieważ Justin
uważał, że każdy człowiek związany z Bradfordem Liptonem musi
jeździć amerykańskimi samochodami. Miało to być poparcie dla
stworzonego przez senatora sloganu: „Kupuj tylko to, co
amerykańskie!”. Stacey może nawet zastosowałaby się do tego, gdyby
nie fakt, że Justin kazał jej to zrobić. Tak więc, jeździła niemieckim
BMW.
-
Stacey, czy zamierzasz mu o wszystkim powiedzieć? - zapytała
Brynn.
-
Nie, Brynn. Jeśli nawet powiedziałabym mu, że jestem w ciąży, to
cóż on mógłby zrobić?
-
Mógłby oskarżyć cię o spiskowanie z opozycją w celu zniszczenia
twego ojca -
odpowiedziała Brynn.
- Prawdopodobnie -
przytaknęła Stacey. - Poza tym, mógłby zażądać
ode mnie, abym za niego wyszła, oczywiście, tylko i wyłącznie dla
dobra kampanii. A ja nie chcę poślubić człowieka, który ma zamiast
50
komórek mózgowych mikroprocesory, a zamiast uczuć - dyskietki
komputerowe. Nienawidzę polityki i nie zamierzam niszczyć swojego
życia, a także życia niewinnego dziecka.
-
To dziecko Justina. Może urodzi się, licząc głosy wyborców? -
zażartowała Brynn.
Stacey wzdrygnęła się.
-
Zawsze żyłam w domu zdominowanym przez politykę -
powiedziała. - Widziałam, jak obsesja mego ojca niszczy rodzinę, a
zwłaszcza rani Sterne’a i Spence’a. To, że wszyscy jesteśmy jeszcze
normalni, zawdzięczamy matce, która, odsunięta na dalszy plan, bez
reszty poświęciła się dzieciom. Myślę jednak, że matka kocha ojca.
Tak mi się wydaje... To, czy on ją kocha, pozostanie dla wszystkich
zagadką. Ja natomiast już teraz wiem, że Justin mnie nie kocha i nigdy
kochać nie będzie. Poza tym zawsze było dla mnie najważniejsze w
życiu to, aby uniknąć takiego właśnie małżeństwa.
Obydwie zamilkły na moment Pierwsza odezwała się w końcu
Brynn:
-
Stacey, może obchodzisz Justina bardziej, niż ci się wydaje?
Gdybyś widziała, jak zerwał się i szybko podbiegł do ciebie, gdy
zasłabłaś...
-
Po prostu nie miał wyboru, Brynn. Gdybym wtedy zemdlała,
przeszkodziłabym ojcu w najważniejszej chwili jego życia.
-
Ależ on wcale nie patrzył na twojego ojca - odparła Brynn. - We
odrywał wzroku od ciebie. Wiem to na pewno, bo przez cały czas
obserwowałam go. Sądzę, że bardzo mu się podobasz.
Stacey roześmiała się.
-
Myślę, że jedyna rzecz, która naprawdę rozpala Justina, to
polityczne dyskusje i przeprowadzanie głosowań.
- Tego nie wiem, Stacey. To przecie
ż ty spędziłaś z nim ową noc, a
nie ja.
Stacey zarumieniła się. Znowu zostały przywołane wspomnienia.
Wtedy zdarzyło się coś więcej, niż tylko rozbudzenie namiętności. Tej
nocy zostało poczęte dziecko. Jej dziecko! Chociaż był to już
sprawdzony fakt, Sta
cey w dalszym ciągu nie mogła w to uwierzyć.
-
Czy naprawdę chcesz jechać do Sterne’a, Stacey? Mam dzisiaj co
prawda randkę, ale mogą ją odwołać, jeśli chciałabyś wrócić do domu
51
i pogadać - zaproponowała Brynn.
Stacey pomyślała, że musi wreszcie wziąć się w garść. Musi!
-
Tak. Sterne rzeczywiście mnie zaprosił. Nie odwołuj więc swojej
randki. Czuję się świetnie, przysięgam.
-
Skoro tak uważasz... - Brynn jednak nie była do końca przekonana.
-
Oczywiście, Brynnie. Do zobaczenia wieczorem. Baw się dobrze! -
Stacey miała nadzieję, że jej głos zabrzmiał lepiej, niż naprawdę się
czuła.
-
Czy to znaczy, że zaprosiłeś mnie po to, abym porozmawiała z
dziennikarzem? -
zapytała Stacey z niedowierzaniem. W sobotnie i
niedzielne popołudnia knajpa Sterne’a była zwykle wypełniona
hałaśliwym tłumem. W ten deszczowy wieczór nie przyszedł tutaj
nikt, oprócz jednego klienta -
mężczyzny siedzącego przy małym
stoliku obok lustrzanej ściany. Miał na sobie beżowy płaszcz i
obojętnie pykał z tureckiej fajeczki.
Stacey natychmi
ast rozpoznała tego człowieka. Był to Cord
Marshall, gospodarz jednego z programów lokalnej telewizji,
dziennikarz o zdecydowanie detektywistycznym zacięciu. Prowa-
dzony przez niego program złośliwi określali jako telewizyjne wy-
danie „National Enquirer”.
Dla każdego, kto był w jakiś sposób
związany z życiem publicznym Waszyngtonu, Cord Marshall był
persona non grata
, a jednak jego program bił wszelkie rekordy po-
pularności. Czasami podawane przez niego wiadomości wzbudzały
zainteresowanie w całym kraju. Podobno trzy największe sieci
telewizyjne zainteresowały się tym lokalnym fenomenem.
-
To nie jest dziennikarz. To hiena! Dziękuję ci bardzo, Sterne! -
syknęła Stacey. Tego jeszcze jej trzeba!
-
O rany, Stacey! Marshall jest w porządku. Obiecał, że wspomni o
mojej restauracji w jednym ze swoich programów, jeśli zorganizuję
mu spotkanie z tobą. Tego typu reklama, to mógłby być niezły
kopniak dla mojego interesu.
- Ale chyba ja najpierw dam kopniaka tobie -
rzuciła ze złością
Stacey. Powinna domyślić się, ze Sterne, zapraszając ją tutaj, kierował
się innymi względami niż braterska miłość. Chociaż wiedziała, że
Sterne jest zamknięty w sobie, nie traciła nigdy nadziei, że w końcu
52
uda jej się nawiązać z nim bliższy kontakt. Powinna jednak być
mądrzejsza. Nikt w tej kalekiej rodzinie nie potrafi zbliżyć się do
drugiego człowieka. I teraz ona, dzięki swojemu bratu, musi mieć do
czynienia z Cordem Marshallem! Uff!
-
No cóż. Ponieważ już tutaj jestem, mogę porozmawiać z nim -
powiedziała gderliwie, kierując się w stronę dziennikarza.
- Stacey Lipton! -
Cord Marshall zerwał się na jej widok i wyciągnął
rękę. Był przystojnym, zbliżającym się do czterdziestki mężczyzną.
Uśmiechnął się do Stacey, co chyba miało oznaczać miłe powitanie.
Wyglądał jednak jak pająk cieszący się na widok muchy. Justin Marks
dostałby chyba zawału, dowiedziawszy się o spotkaniu Stacey z
Cordem Marshallem!
Ta myśl nagle ją rozbawiła, uśmiechnęła się więc prowokująco.
-
Dzień dobry, panie Marshall! - przywitała go.
- Mów do mnie po prostu „Cord” -
powiedział przymilnie. - Tak się
cieszę, że przyszłaś. Z zebranych przeze mnie informacji wynikało, że
cesarz Justynian zabronił członkom rodziny Liptonów udzielać
wywiadów.
To była prawda. Justin nie pozwalał Stacey oraz jej braciom na
udzielanie wywi
adów, ponieważ nie potrafili tego robić. Na pewno
któreś z nich mogło powiedzieć coś, co rozwścieczyłoby, a
przynajmniej wprawiło w zakłopotanie senatora Liptona.
-
Nie przyszłam tutaj na wywiad, ale na cheeseburgera z bekonem.
-
Ja również. - Marshall podsunął jej krzesło. - Twój brat zapewniał
mnie, że jego cheeseburgery są najlepsze w okolicy. Usiądź, Stacey.
Napijesz się czegoś?
Już chciała zamówić coś mocniejszego, gdy pomyślała, że picie
alkoholu nie byłoby wskazane z dwóch powodów. Po pierwsze, była
w ciąży, a po drugie, naprzeciw niej siedział zawodowy węszyciel.
-
Poproszę tylko o napój imbirowy - powiedziała.
Cord Marshall uniósł ze zdziwieniem brwi, ale nic nie powiedział.
Sterne uparł się jednak, by podać im whisky z lodem na koszt zakładu.
-
Stacey, nie jestem tutaj po to, aby przeprowadzać z tobą wywiad. -
Marshall pochylił się, patrząc na nią swymi błękitnymi oczami. -
Chciałem prosić cię, abyś wzięła udział w moim programie w
najbliższą sobotę.
53
Sterne, który krążył wokół stołu, serwując drinki, roześmiał się.
-
Chyba żartujesz, Marshall! - powiedział. - Justin Marks prędzej
zdemolowałby lub wysadził w powietrze twoje studio, niż pozwolił
któremuś ze zbyt gadatliwych Liptonów pojawić się w twoim
programie. Poza tym, moja siostra nie zasłużyła na zjadliwe ataki. To
dobry dzieciak.
Jak na Sterne’a -
były to słowa wielkiego uznania. Stacey
uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
-
Nie zamierzam atakować ani Stacey, ani kogokolwiek innego. -
Marshall wyglądał na urażonego. - Wymyśliłem sobie, że zaproszę do
programu córki najpewniejszych kandydatów. Popro
szę, by podzieliły
się swymi wrażeniami, opowiedziały, czy łatwo być dzieckiem
człowieka, który chce zostać prezydentem. I tak dalej, i tak dalej. To
bardzo zainteresuje ludzi. Takie histori
e są ponadczasowe i zupełnie
nieszkodliwe -
zakończył.
Stacey pomyślała, że Marshall na chyba rację. Skoro cała sprawa
dotyczy nie tylko jej, to będzie tam raczej bezpiecznie.
-
Czy udało ci się już kogoś namówić? - zapytała. Marshall
przytaknął.
-
Zgodziła się już Laura Chambers, a także córki pięciu innych
kandydatów.
-
Nie wierzę ci, Marshall - przerwała mu Stacey. - Myślę, że jestem
pierwszą osobą, z którą udało ci się skontaktować. Jeśli się zgodzę,
użyjesz mego nazwiska, żeby namówić inne.
-
Jesteś bystra, Stacey - powiedział Marshall z podziwem. - I masz
oczywiście absolutną rację. Zrobisz to dla mnie?
- Lepiej porozmawiaj z Justinem, Stacey -
ostrzegł Sterne. - Wiesz,
że to mu się nie spodoba.
-
Ten człowiek nie jest moją niańką, Sterne - odpowiedziała Stacey.
To nie był najlepszy moment na mówienie o władzy, jaką miał nad ich
życiem Justin Marks. Stacey pomyślała o swojej poprzedniej pracy i o
tej nowej, przy biurku Justina. -
Mogę robić to, na co mam ochotę, bez
porozumiewania się za każdym razem z Justinem. A jeśli on tego nie
pochwala, tym gorzej dla niego!
- Brawo, Stacey! -
przyklasnął Cord Marshall. - Podobają mi się
samodzielne kobiety. Obiecuję, że program będzie zrobiony ze
54
smakiem i godnością.
-
Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę wcześniejsze programy,
panie Marshall. A poza tym, nie wyraziłam jeszcze zgody - odparła
Stacey.
- Mów mi Cord -
ponownie poprosił Marshall. - Stacey, może byśmy
zostawili te ociekające tłuszczem cheeseburgery i pojechali zjeść coś
porządniejszego? Pozwolisz zabrać się do Harveya na jakieś „owoce
morza”?
-
Ociekające tłuszczem? To nieprawda, Marshall! - zaprotestował
Sterne.
„Dlaczego nie?”-
pomyślała Stacey lekkomyślnie. Lubiła jedzenie u
Harveya, a minęło już dość dużo czasu, odkąd była tam po raz ostatni.
No i wizja przerażenia Marksa na wieść o kolacji
z Cordem Marshallem czyniła tę propozycję jeszcze atrakcyjniejszą.
- No dobrze -
odpowiedziała w końcu. - Musisz jednak obiecać, że
wszystko, o czym będziemy mówić, pozostanie między nami... Cord -
powied
ziała, uśmiechając się zalotnie do niego.
Stacey wróciła do domu tuż przed dziesiątą. Wieczór spędzony z
Cordem Marshallem okazał się zaskakująco miły. Jedzenie było
doskonałe. Marshall nie próbował sprzeciwiać się Stacey, badać ją i
nie zadawał podchwytliwych pytań. Justin nigdy by w to nie uwierzył,
obydwoje rozmawiali przez cały wieczór wyłącznie o zawodowym i
szkolnym futbolu. Cord był zagorzałym kibicem, a i Stacey, która
wychowała się u boku równie fanatycznego pod tym względem
Lucasa, posiadała dość rozległą wiedzę na ten temat. Jeśli nawet
Marshall nagrywał ich rozmowę, to nie pojawiło się w niej nic, co
mogłoby zaszkodzić senatorowi Liptonowi.
Stacey wzięła prysznic i założyła długi płaszcz kąpielowy z
kremowego weluru. Czuła się wyczerpana, ale jednocześnie zbyt
podniecona minionym dniem, aby zasnąć. Szkoda, że Brynn nie było
w domu. Stacey chciała z kimś porozmawiać. Musiała z kimś
porozmawiać. Chodząc niespokojnie po pokoju, wzburzyła lekko ręką
swoje gęste brązowe włosy. W jej głowie ciągle pojawiały się
niezliczone obrazy dzisiejszych wydarzeń. Test ciążowy, wystąpienie
ojca, Justin niosący ją do biura, jego bardzo czarne oczy wpatrujące
55
się w nią, zawsze się w nią wpatrujące. Czy ich dziecko będzie miało
tak samo przenikliwe, czarne oczy?
N
agły dzwonek wyrwał ją z tych chaotycznych rozmyślań. Podeszła
na palcach do drzwi i ostrożnie spojrzała przez wizjer, zupełnie
automatycznie stosując środki ostrożności. Za drzwiami stał Justin
Marks. Stacey zamarła, bojąc się ruszyć czy nawet głębiej odetchnąć.
-
Wiem, że tam jesteś, Stacey - powiedział cicho. - Ukrywasz się za
drzwiami, mając nadzieję, że odejdę. - Zadzwonił jeszcze raz. - Ale ja
nie odejdę, Stacey.
Otworzyła drzwi.
-
Nie ukrywam się! - zawołała. - Nigdy się nie ukrywałam!
- Doprawdy? -
zapytał rozbawiony. - Dzielna mała Stacey.
Stacey poczuła się rzeczywiście bardzo mała, ponieważ stała boso
obok wyższego o prawie trzydzieści centymetrów Justina. Bardzo ją
to uraziło.
-
Wcale nie jestem mała - zawołała.
Justin wszedł do środka. Miał na sobie (jakże by inaczej?) cie-
mnoszary garnitur, białą koszulę i granatowy krawat Jego buty były
jak zawsze starannie wypastowane i lśniące. Stacey skrzyżowała ręce
na piersi, przyjmując klasyczną pozycję obronną.
- Co tutaj robisz, Justinie? -
zapytała srogo.
-
Przyjechałem, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. -
Spojrzał na nią świdrującym wzrokiem. - Kiedy zadzwoniłem do
Sterne’a, żeby dowiedzieć się, czy bezpiecznie dojechałaś do jego
restauracji, odniosłem wrażenie, że twój brat cierpi na ciężką amnezję.
Nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle widział cię dziś wieczorem.
Stacey domyśliła się, że Sterne nie chce być tym, kto pierwszy powie
Justinowi o jej kolacji z Cordem Marshallem. Spence zawsze
twierdził, że Sterne jest tchórzliwy jak zając. Chyba miał rację.
-
No cóż, byłam u Sterne’a - powiedziała.
-
Tak, wiem. W końcu, z moją małą pomocą, Sterne przypomniał to
sobie -
odparł Justin. - Powiedział, że wyszłaś na kolację z jakimś
mężczyzną, którego spotkałaś. - Marks starannie kontrolował głos, a
jego twarz była chłodna i nieprzenikniona. W oczach jednak palił się
ogień i pod jego wpływem Stacey straciła nieco swojej zadziorności.
Zmusiła się, żeby stawić czoła Justinowi.
56
-
Rzeczywiście, byłam u Harveya z Cordem Marshallem. Zjedliśmy
wspa
niałą kolację.
Twarz Justina przestała być taka niewzruszona.
- Z Marshallem? -
zapytał. - Z tą hieną? Z tym śmieciarzem? Byłaś
na kolacji z nim?
To było niesamowite, widzieć jak Justin Marks traci powściągliwość
i zimną krew. Brnęła dalej.
-
Spędziliśmy z Cordem cudowny wieczór - powiedziała. - Poprosił
mnie, żebym wystąpiła w jego sobotnim programie, a ja przyjęłam
zaproszenie.
-
Żartujesz, Stacey, prawda? - zapytał. Z wyrazu jego twarzy Stacey
wywnioskowała, że Justinowi daleko do śmiechu.
-
Nie, nie żartuję - odpowiedziała. Cofnęła się nieco, gdyż stał zbyt
blisko niej, zdecydowanie za blisko. -
Nie musisz o nic się martwić,
Justinie. To będzie program w dobrym stylu. Oprócz mnie wezmą w
nim udział córki sześciu innych kandydatów. Porozmawiamy o
naszym
życiu z...
-
To pułapka. - Justin przerwał jej z wściekłością. - Do cholery,
Stacey. Człowiek, który chodzi po śmietnikach, nie może mieć
dobrego stylu i ty dobrze o tym wiesz! Marshall przeszukuje odpadki,
które wyrzucają ludzie, po to, żeby się o nich czegokolwiek
dowiedzieć. - Justin wygiął palce i Stacey pomyślała, że ma chyba
ochotę ją udusić. Zrobił krok w jej stronę i zanim zdążyła cofnąć się,
złapał dziewczynę za ramiona i nie pozwolił ruszyć się z miejsca.
-
Zadzwonię do Marshalla i odwołam twój udział w tym programie.
Nigdy więcej nie rozmawiaj z tym człowiekiem, Stacey.
-
Sama wybieram sobie przyjaciół - odparła. - Zawsze tak robiłam. I
dlatego wezmę udział w tym programie. Będę bardzo ostrożna, a poza
tym już obiecałam.
Stacey przypomni
ała sobie, jak Marshall zachwycał się jej
niezależnością. Tak, nie może podporządkować się rozporządzeniom
cesarza Justyniana, Próbowała wyrwać się z mocnego uścisku,
nadaremnie.
-
Zrobiłaś to, żeby się zemścić, tak? - zapytał cicho. Jego oddech był
przyspieszony i nierówny. -
To miał być rewanż za zmianę pracy?
Wkrótce Marshall posadzi cię przed kamerą i...
57
-
I ja świetnie dam sobie radę - dokończyła zdecydowanie Stacey.
Znów spróbowała odsunąć się od niego, gdyż coraz wyraźniej czuła
ciepło emanujące z silnego męskiego ramienia.
-
Czyżbyś zapomniał o moim doskonałym wyczuciu teatru? -
zapytała.
-
Stacey, przekonasz się, że Cord będzie chciał usłyszeć twoją opinię
na temat każdego kontrowersyjnego zdarzenia, jakie miało miejsce
tego dnia. To jest niezrównany mistrz w zmuszaniu ludzi do mówienia
rzeczy, których wcale nie myślą. On mógłby sprawić, że nawet Matka
Teresa wydałaby się podejrzana. W tym wszystkim ukrywa się
manipulacja. -
Justin wzmocnił uścisk,
-
Nic mu nie powiem, Justinie. Stwierdzę tylko, że mam takie motto
życiowe: „Dziewczęta chcą się bawić!” i dlatego polityka nic mnie nie
obchodzi.
Stacey nagle oparła dłonie o klatkę piersiową Justina i mocno go
popchnęła. Justin stracił równowagę i przewrócił się na kanapę.
Stacey zaczęła się śmiać; zupełnie nie mogła się opanować. Widok tak
zawsze dostojnego Marksa, teraz niezgrabnie gramolącego się na
kanapie, był godzien pokazania w programie Corda Marshalla. Śmiała
się tak bardzo, że nie zauważyła ręki Justina, która chwyciła ją za
nadgarstek i mo
cno pociągnęła na kanapę. Wtedy dopiero Stacey
przestała się śmiać.
-
Nie zachowuj się tak brutalnie, Justinie! - Nawet sama usłyszała, że
zabrzmiało to bardzo dziecinnie. - Nie możesz rzucać mną jak piłką
plażową. - Próbowała nadać swojej wypowiedzi ‘ nieco więcej
godności. Na pewno nie powinien jej tak traktować teraz, gdy była w
ciąży. Zwłaszcza, że sam ponosił za to odpowiedzialność.
Nagle opanowała ją dzika złość. Chciała wstać, ale Justin poruszył
się szybko i zwinnie jak pantera. Swoim ciałem przygniótł jej nogi i
chwytając ją za ręce, znowu przewrócił na poduszki.
-
Możesz spróbować uwolnić się, ale na pewno ci się to nie uda -
zakpił.
Brzeg płaszcza kąpielowego przesunął się powyżej kolan. Stacey
wierzgnęła nogami, ale mocny uścisk ud Justina udaremnił wysiłki.
Jej dłonie czuły sprężystość mięśni mężczyzny, którego ciało
napierało na nią i w ciągu kilku sekund złość ustąpiła miejsca
58
narastającemu podnieceniu.
-
Nie puszczę cię, Stacey - powiedział. W jego głosie nie było już
siadu kpiny. W ciemnyc
h oczach Stacey zobaczyła wielki głód. Jego
wzrok elektryzował, poczuła w sobie silny, słodki ból, promieniujący
ciepłem do samego serca.
-
Nie pozwolę ci odejść - powiedział zachrypniętym głosem. - Muszę
cię dotykać. Nie mogę już dłużej czekać.
Wstrzymała oddech, kiedy jego palce delikatnie zaczęły głaskać jej
policzki, a potem szyję. Dotykał jej, jakby była figurką z delikatnej
porcelany, kruchą i cenną. Jego usta zastąpiły palce w tym czułym
odkrywaniu ciała i całował powieki, twarz i szyję.
- Justinie -
wyszeptała jego imię, zachowując się jak w transie. Pod
drżącymi palcami poczuła nieco szorstką skórę na jego policzkach;
usłyszała głęboki, nierówny oddech.
Był tak blisko niej, że w Stacey budziła się świadomość rosnącego w
nim napięcia. Czuła w sobie jakiś pulsujący, wilgotny ciężar.
Westchnęła głęboko.
W pełnym napięcia oczekiwaniu obserwowała zbliżające się usta.
Pomyślała oszołomiona, że chce poczuć dotyk tych warg. Jej usta,
ramiona, całe ciało domagało się Justina.
Wreszcie zaczął całować tak, że brakowało tchu. Smak jego ust
przyprawił Stacey o zawrót głowy. Język Justina śmiało i nie-
ustępliwie wsunął się między jej wargi, dotykał ust zaborczo. Stacey
gładziła włosy Justina, namiętnie oddawała pocałunki, pragnęła go z
siłą, jakiej wcześniej nie znała. Nigdy, nawet tamtej sierpniowej nocy,
nie reagowała aż tak żywiołowo. Teraz całą sobą domagała się go. To
pragnienie było z każdą chwilą silniejsze, intensywniejsze. Chciała
stać się częścią Justina w najbardziej naturalny sposób.
Jego usta wc
iąż całowały, domagając się odpowiedzi i otrzymując tę
najgorętszą i najbardziej namiętną. Dotknął ręką jednej z jej piersi i
odnalazł stwardniałą brodawkę. Stacey skrzywiła się pod wpływem
nieoczekiwanego bólu. Ostatnio piersi były szczególnie wrażliwe, a
sutki obolałe.
-
Przestań - wyszeptała, gdy Justin potarł dłonią to nabrzmiałe i
delikatne miejsce.
- Dlaczego, kochanie? -
zapytał. - Przecież lubisz, gdy dotykam
59
twoich piersi.
Pobudzające wyobraźnię słowa i ochrypły głos sprawiły, że poczuła
się jak pijana. Jednak ręce Justina, chociaż wywoływały w niej taki
żar i podniecenie, jednocześnie sprawiały cierpienie.
- To... to boli -
powiedziała niepewnie i zaczerwieniła się.
Przez krótką chwilę Justin był wyraźnie zaskoczony, ale po chwili
uśmiechnął się ze zrozumieniem. Położył rękę na jej brzuchu.
-
Oczywiście. Rozumiem, kochanie - powiedział.
Dotknięcie to wywołało w niej prawdziwą burzę myśli. Pod dłonią
Justina znajdowało się niczego nieświadome dziecko...
- Co przez to rozumiesz? -
zapytała ostrożnie.
Justin pogładził łagodny łuk jej biodra i uda.
-
To właśnie e dni miesiąca, tak? - odparł. - No cóż, to wiele
tłumaczy.
Całe podniecenie uszło z niej jak powietrze z przekłutego balonu.
-
Co masz na myśli?...
-
Twoje dzisiejsze mdłości, tę pozbawioną sensu opowieść Brynn o
chorobie. -
Justin roześmiał się. - Nie powinnaś tak bardzo
przejmować się... No cóż, ja sam mogłem skojarzyć te proste fakty.
Mam trzydzieści dziewięć lat i trochę już widziałem w życiu.
- Och! Doprawdy? -
Stacey zesztywniała i spojrzała z nienawiścią.
-
Twoje wyjście na kolację z Cordem Marshallem oraz zgoda na
udział w jego programie były ukoronowaniem tego dnia. Wszystkie
fanaberie miały biologiczne podłoże. Po prostu hormony.
Justin był bardzo zadowolony z siebie.
- Hormony! -
zawołała Stacey, zrywając się z kanapy. Miała ochotę
zetrzeć mu z twarzy uśmiech męskiej satysfakcji. - Hormony! -
powtórzyła. - Wynoś się z mojego mieszkania, ty protekcjonalny,
zarozumiały szowinisto!
- No, no! -
Justin uśmiechnął się zrezygnowany. - Stacey, przecież
nigdy nie byłem ani protekcjonalny, ani zarozumiały. Szowinistą też
nie jestem.
- Owszem! -
zawołała opryskliwie. - Jesteś przede wszystkim
szowinistą, Justinie Marksie.
-
Kochanie, na miłość boską! - zawołał Justin.
-
Wynoś się. - Wskazała mu drzwi. - I nie mów do mnie „kochanie”.
60
Justin wstał. Popatrzył na nią z irytacją, zawodem i... tak, z
rozbawieniem! Stacey poczuła się urażona.
-
Ty ciężki idioto! Wynos się!
Doprowadził do porządku marynarkę i poprawił krawat.
-
Już wychodzę. Niepotrzebnie tak się unosisz - powiedział.
-
Nic na to nie poradzę. Nie zapominaj, że to hormony! -
odpowiedziała.
- Rozumiem, kochanie -
powiedział poważnie. Położył rękę na jej
karku i lekko pomasował. - Weź kilka aspiryn i połóż się do łóżka z
termoforem.
-
Mogłabym cię za to zabić! - zawołała, odpychając jego ręce.
-
I mogłoby ci się to udać - przytaknął. - W Anglii uniewinniono
kilka kobiet oskarżonych o morderstwo, gdyż ich adwokatom udało
się udowodnić działanie w okresie napięcia przedmiesiączkowego.
Stacey poczuła, że za chwilę wybuchnie. Nikt na całej kuli ziemskiej
nie potrafił wyprowadzić jej z równowagi bardziej niż Justin Marks.
Niepotrzebna męska troska była trudniejsza do zniesienia niż
najbardziej urzędowe polecenie.
-
Nie musisz przychodzić jutro do biura na dziewiątą, Stacey. -
Zatrzymał się jeszcze na chwilę w drzwiach. - Przyjdź o dwunastej.
Jeśli będziesz wolała, spędź cały dzień w łóżku.
-
W łóżku? Z termoforem? - rzuciła za nim, gdy znikał już w
windzie. Z impetem trzasnęła drzwiami.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka budzik zadzwonił o siódmej. Stacey wyłączyła
alarm, przewróciła się na brzuch i ukrywając twarz w poduszce,
jęknęła. Czy w ogóle spała ostatniej nocy? Przez kilka godzin kręciła
się i przewracała z boku na bok, zbyt poruszona, żeby zasnąć. Wypiła
chyba litr ciepłego mleka, ale nawet to stare lekarstwo na bezsenność
okazało się nieskuteczne.
Pokusa pozostania w łóżku była niezwykle silna, zwłaszcza że
wszyscy w biurze ojca, jeśli w ogóle jej się spodziewają, to naj-
wcze
śniej w południe. Jednak dlatego właśnie postanowiła przyjść do
pracy na dziewiątą. Odrzuciła prześcieradła i z determinacją wstała z
łóżka.
61
„Weź ciepły termofor i spędź w łóżku cały dzień, jeśli będziesz miała
ochotę” - przypomniała sobie słowa Justina. To ją ponownie
zirytowało. Jeszcze przez godzinę po jego wyjściu siedziała w salonie,
kipiąc ze złości. Obiecała sobie wtedy, że nigdy nie przyjmie jego
męskiego, szowinistycznego współczucia.
Oczywiście, właśnie tego ranka musiało okazać się, że wszystkie
spódnice są za ciasne, a żadne spodnie nie dopinają się. Czyżby aż tak
utyła w ciągu ostatniej nocy? Przejrzała zawartość swojej szafy i
uświadomiła sobie, że nie ma w co się ubrać.
- Brynn! -
zawołała zrozpaczona. - Ratuj!
Brynn przewyższała Stacey o całe pięć centymetrów i wszystkie jej
ubrania były o numer większe. Sukienka w czerwono-czarne pasy nie
była dla Stacey tak krótka, jak powinna być, ale nareszcie
wystarczająco obszerna i wygodna. Stacey włożyła do tego czarne
rajstopy oraz zapinane na paski czerwone panto
fle na płaskich
obcasach. Pożyczyła jeszcze od Brynn wisiorek i czerwone klipsy o
geometrycznym kształcie. Gęste jasnobrązowe włosy okalały twarz
łagodną linią, a długa grzywka ładnie podkreślała oczy.
-
No i jak wyglądam? - zapytała Stacey. O ile ją pamięć nie myliła, to
po raz ostatni denerwowała się tak, idąc na szkolny bal. Brynn
przyjrzała się przyjaciółce i uśmiechnęła się kwaśno.
-
Powiedziałabym, że wyglądasz wspaniale, gdybyś szła do biura
Nicka Erlicha. Jednak pracownicy twego o
jca ubierają się jak ludzie
sukcesu, prawda? Czy widziałaś kiedykolwiek któregoś z nich w
ubraniu innym niż niebieski lub szary garnitur?
-
I biała koszula - dodała Stacey ponuro. - Nie, nie widziałam.
-
No, a poza tym czerwone pantofle wywołają tam prawdziwą
rewolucję. Zawsze wydawało mi się, że wszyscy, nawet młodzi
pracownicy, mają obowiązek nosić obuwie ortopedyczne.
-
Brynn, ja nie zamierzam upodobnić się do nich. Przecież tam nawet
nie ma dla mnie prawdziwego zajęcia! Jest tylko ta idiotyczna posada,
którą Justin stworzył, żeby...
-
Żeby mieć cię blisko siebie? - dokończyła za nią Brynn.
-
Raczej, żeby trzymać mnie pod kluczem - poprawiła ją Stacey. -
Najchętniej zamknąłby mnie i moich braci w głębokim lochu
otoczonym fosą. Na samą myśl, że moglibyśmy utrzymywać
62
regularne kontakty z prasą, Justin dostaje wysypki. - Stacey wyjęła z
szafy płaszcz przeciwdeszczowy, gdyż znowu padał deszcz. Czy w
ogóle udało im się chociaż na chwilę ujrzeć słońce w ciągu ostatnich
dwóch tygodni? -
No cóż, chyba jestem już gotowa do wyjścia.
-
Tak wcześnie? - Brynn spojrzała na zegarek. - Przecież jeszcze nie
ma ósmej. Jeśli wyjdziesz teraz, to będziesz w biurze za dwadzieścia
minut. O ile pamiętam, pracujemy od dziewiątej do siedemnastej.
- Niestety, gorliwy personel
ojca przychodzi do pracy wcześniej -
odparła Stacey. - Skoro zostałam tam zatrudniona, muszę stać się
częścią tego zespołu.
-
Musisz najpierw coś zjeść - upierała się Brynn. - W twoim stanie
nie powinnaś zapominać o porządnym śniadaniu. Zaraz ci je
przyg
otuję.
Wrażliwy żołądek Stacey buntował się na samą myśl o śniadaniu.
-
Brynn, prędzej wyskoczę z samolotu bez spadochronu, niż spojrzę
teraz na jedzenie.
-
Zdaje się, że to dzidziuś daje znać o sobie.
- Chyba tak. -
Stacey czuła coraz silniejsze mdłości.
-
Spotkamy się w takim razie na obiedzie? - zapytała Brynn.
Stacey z trudem opanowała dreszcz obrzydzenia. Sama myśl o
posiłku budziła w niej odrazę.
-
Zadzwonię do ciebie, jeśli będę w stanie coś przełknąć - obiecała
Stacey poddając się.
W drodze na Kap
itel Stacey czuła się coraz gorzej. Kiedy wreszcie
dotarła do ogromnego biura ojca, z wielkim trudem powstrzymała
chęć położenia się na kanapie. Sekretarka, Diana Drew, spojrzała
wymownie na strój Stacey, ale zaciskając usta, nie skomentowała
tego.
- Twoje biurko jest w gabinecie pana Marksa - poinformo
wała. -
Justin powiedział, że nie przyjdziesz dzisiaj.
-
Och, jestem pełna niespodzianek! - odpowiedziała Stacey, dzielnie
próbując być uprzejma.
- Chyba tak -
powiedziała Diana, uśmiechając się tak blado i słabo,
jak tylko można to sobie wyobrazić.
Stacey stłumiła westchnienie. Próby zaprzyjaźnienia się z Dianą były
63
pozbawione sensu. Mogła uwielbiać swego szefa - senatora, ale nie
dotyczyło to jego rodziny. Każdy przystojny polityk miał wśród
swego person
elu przynajmniej jedną taką Dianę, kobietę, która cale
swoje życie podporządkowała swemu ideałowi. Żaden inny
mężczyzna nie mógł równać się z takim mitycznym bohaterem i
kobiety te żyły w cieniu wspaniałych szefów. Sterne mówił o nich
„polityczny fanklub”
i próbował je zdobyć, wykorzystując powiązania
rodzinne. Jednak bardzo rzadko udawało mu się to. Stacey wiedziała,
że ojciec ma kilka takich wielbicielek. Często widziała żar w oczach
kobiet, gdy patrzyły na Bradforda Liptona lub z nim rozmawiały. Czy
ojc
iec w jakiś sposób odwdzięczał się za to przywiązanie? Stacey
zastanawiała się nad tym nie raz. Było to pytanie, które często do niej
powracało. Tak naprawdę, nie chciała znać na nie odpowiedzi. Po
prostu bała się jej.
-
Czy Justin już jest? - zapytała Stacey, próbując nawiązać rozmowę.
-
Oczywiście - odpowiedziała Diana nadal tak samo oziębłym tonem.
Stacey wzruszyła ramionami i skierowała się do gabinetu Justina.
Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem nie powiedziała Brynn o
wizycie Justina. Jednak większą część nocy spędziła, przeżywając na
nowo jego pocałunki. Gdy wreszcie dotarła do gabinetu Justina, z
trudem mogła ustać na drżących nogach. Próbowała opanować
mdłości i niepokój.
-
Lepiej zapukaj wcześniej, Stacey - powiedział mijający ją właśnie
Frederick Rhodes, radca prawny senatora. Tak jak wszyscy
współpracownicy ojca uważał, że Stacey i jej bracia są roztrzepani i
nieodpowiedzialni. -
Justin miał kilka ważnych spraw do załatwienia i
chyba w dalszym ciągu rozmawia przez telefon,
- Nigdy nie wcho
dzę bez pukania, Freddie - powiedziała Stacey
słodkim głosem. - Wyssałam dobre maniery z mlekiem matki.
Fred przyglądał się podejrzliwie jej ubraniu i najwyraźniej nie był
zadowolony, że nazwała go „Freddie”. Stacey uśmiechnęła się z
jeszcze większą słodyczą. Zdaje się, że wszyscy w biurze, nie
wyłączając samej Stacey, będą niezadowoleni z jej pobytu tutaj.
Zapukała do drzwi i usłyszała głos Justina.
- Kto tam?
- To ja -
odpowiedziała.
64
Chwila wahania i Justin sam otworzył drzwi.
- Stacey? -
zawołał. - Myślałem, że nie przyjdziesz dzisiaj. W
każdym razie, nie przed ósmą trzydzieści.
Miał na sobie szyty na miarę ciemnoszary garnitur, sztywno
wykrochmaloną białą koszulę i nieodłączny granatowy krawat, wi-
szący prosto i nienagannie. Czyli codzienny uniform.
- J
estem pełna niespodzianek. - Zastosowała tę samą metodę, która
zawiodła w przypadku Diany Drew. Jednak Justin dał się na to złapać
i na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-
Oczywiście, że jesteś - powiedział. - Proszę, wejdź.
Zaskoczyło ją to ciepłe powitanie. Chwycił dziewczynę za rękę i
wprowadził do środka. Był tak zadowolony z obecności Stacey, że
zdumiała się.
-
Właśnie przyniesiono twoje biurko. - Wskazał na małe metalowe
biurko stojące w rogu pokoju. Na nim znajdował się jedynie telefon i
pusty metalowy koszyk na papiery.
-
Widzę. - Z ulgą usiadła na służbowym winylowym krześle. - Co
właściwie mam robić przy tym biurku, nie licząc oczywiście częstych
wypraw do twojego zbiornika z wodą?
-
Och, zaraz znajdziemy ci jakieś zajęcie. - Justin ciągle jeszcze
uśmiechał się, co Stacey zauważyła mimo narastających mdłości. Nie
mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek uśmiechał się tak długo.
-
Wiesz co, Stacey? Mogłabyś pójść teraz do bufetu i przynieść mi
ciastko jagodowe i dużą szklankę soku pomidorowego - oznajmił.
Gdy Stacey to usłyszała, jej żołądek dosłownie wywrócił się do góry
nogami. Lepkie jagody na słodkim cieście i gęsty czerwony sok.
Wzdrygnęła się i zbladła pod wpływem tego obrazu. Jeśli tam pójdzie
i będzie musiała wąchać skwierczące na grillu kiełbaski i bekon albo
chociażby spojrzeć na jajka, to po prostu umrze!
-
Słuchaj, Justinie. Miałam naprawdę ciekawą pracę u Nicka Erlicha -
powiedziała słabym głosem. Wydawało jej się, że jest bliska śmierci. -
Sortowałam i czytałam listy od wyborców z jego okręgu, a potem na
te listy odpowiadałam. Czy ściągnąłeś mnie tutaj po to, abym była
kelnerką dla ciebie i dla całego personelu senatora Liptona?
-
Oczywiście, że nie, Stacey - odpowiedział. - Twoja praca tutaj
będzie niezwykle ciekawa, ale na razie... Stacey? Czy dobrze się
65
czujesz?
Nie, nie czuła się dobrze. Justin nie miał już więcej pytań, gdyż
Stacey zaczęła wymiotować do kosza na śmieci. Szybko podszedł i
przytrzymał jej głowę. Kiedy skończyła, wytarł białą chustką zimny
pot z jej twarzy. St
acey była całkowicie upokorzona.
- Pójdziesz do lekarza -
powiedział. Na jego twarzy pojawił się
wyraz zaciętości. - A potem będziesz leżała w łóżku i robiła wszystko,
co doktor ci zaleci, aż do czasu, kiedy całkowicie wyzdrowiejesz.
Gdyby tylko wiedział!
- Nie! -
zaprotestowała, uświadamiając sobie, że za chwilę rozpłacze
się. - Nic mi nie jest, Justinie. Naprawdę! Justin zmarszczył brwi i
podszedł do telefonu.
-
Kay, połącz mnie z doktorem Simpsonem - rzucił krótkie polecenie.
Victor Simpson był prywatnym lekarzem senatora Liptona, a także
znanym internistą w szpitalu wojskowym Walter Reed w innej części
miasta. Po kilku minutach rozmowy Justin odłożył słuchawkę.
-
Doktor czeka na ciebie. Wkładaj płaszcz, Stacey. Zawiozę cię tam.
-
Nie możesz tego zrobić, Justinie - zaprotestowała Stacey. - Masz
dzisiaj zbyt dużo pracy. Nie wolno ci tracić czasu, przesiadując w
gabinetach lekarskich.
- Jedziemy do lekarza, Stacey -
powiedział Justin stanowczo, głosem
nie znoszącym sprzeciwu. Mimo to, Stacey próbowała dyskutować:
-
Justinie, czuję się doskonale, a nawet jeśli byłoby inaczej, to nie ty
powinieneś wozić mnie do lekarza.
- Jedziemy, Stacey. -
Justin wręczył jej płaszcz i torebkę. W tym
samym momencie zadzwonił telefon. Stacey rzuciła się, żeby go
odebrać, chcąc za wszelką cenę odwlec moment wyjścia. Przez chwilę
słuchała, a następnie oddała słuchawkę Justinowi.
-
Dzwonią z CBS News. Chcą, żeby tata wystąpił w ich programie -
powiedziała szeptem.
Justin oczywiście odebrał telefon. Nie mógł zlekceważyć tak ważnej
reklamy, jaką było wystąpienie w programie CBS News. Wtedy
Stacey chwyciła płaszcz i torebkę i wybiegła z biura.
- Stacey! -
usłyszała za sobą głos Justina. - Stacey, wracaj!
Nie pobiegł jednak za nią; nie mógł przecież. Stacey wiedziała, że
jest ju
ż bezpieczna. Dziękowała w myślach komuś, kto pracował w
66
CBS News, a kto w tak odpowiedniej chwili zadzwonił. Pojawienie
się w takim programie było sposobem zaprezentowania się, o jakim
marzył każdy kandydat. Żaden szef kampanii wyborczej nie przepuści
podobnej okazji.
Stacey jechała swoim błękitnym BMW do rodziców, do ich dużego
domu w Chevy Chase. Justin na pewno pomyśli, że wróciła do
swojego mieszkania. Mogła więc spokojnie ukryć się w domu
rodzinnym.
Caroline Lipton właśnie wychodziła na zebranie organizacji
charytatywnej. Ubrana była w szyty na miarę, bardzo piękny i bardzo
kobiecy szary kostium.
-
Co za, hm... interesująca sukienka, Stacey - powiedziała Caroline
taktownie. -
Czy wybierasz się do dyskoteki, kochanie?
Stacey musiała uśmiechnąć się. Matka, zawsze taka elegancka,
mogłaby poczuć się wstrząśnięta, dowiedziawszy się, że to był strój
do pracy.
- Nie, mamo -
odpowiedziała. - Właściwie, ciągle jeszcze źle się
czuję. Pomyślałam, że może jednak skorzystam z twojej propozycji i
zamieszkam w mo
im starym pokoju, a Grace ugotuje dla mnie rosół.
-
Doskonale, moja droga. Zaraz zawołam Grace. - Caroline dotknęła
czoła Stacey. - Masz wypieki, ale to nie gorączka. Moja biedna
Stacey. Szkoda, że muszę wyjść i zostawić cię samą,
Stacey chciała przycisnąć dłoń matki do policzka, poczuć jej dotyk i
błagać, by została. Nie zrobiła tego jednak. Tylko Spence rzucił
wyzwanie obowiązującej w rodzinie Liptonów powściągliwości i
ożenił się z uczuciową i pełną ciepła kobietą. Stacey wiedziała, że
rodzice źle znoszą Patty. Te wszystkie jej uściski i pocałunki!
Zupełnie tego nie akceptowali.
Jednak w tej chwili typowa dla Liptonów skrytość bardzo przydała
się Stacey. Dzięki niej matka nie będzie wyciągać z niej żadnych
informacji, prywatność zostanie uszanowana.
-
Mamo, muszę odpocząć i naprawdę nie chcę, żeby mi ktokolwiek
przeszkadzał. Czy mogłabyś poprosić Grace, aby każdemu, kto tutaj
zadzwoni, mówiła, że mnie nie ma? Chyba, że byłaby to Brynn,
oczywiście.
- Naturalnie, powiem jej to, kochanie -
odpowiedziała matka. - A
67
teraz idź na górę i odpoczywaj.
Stacey weszła do łóżka i natychmiast zasnęła. Kiedy obudziła się, po
mdłościach nie zostało ani śladu, natomiast pojawił się wilczy apetyt
Zjadła dwie wielkie miski rosołu i trzy ciastka, które gospodyni
specjal
nie dla niej przygotowała.
-
To było wspaniałe. Grace. - Najedzona, rozsiadła się wygodnie na
krześle przy kuchennym stole. - No, czuję się milion razy lepiej.
- To dobrze. -
Grace zaniosła naczynia do zlewu. - A teraz może
zadzwonisz do Justina Marksa i
powiesz mu, gdzie jesteś.
Stacey znieruchomiała.
-
Czy... czy on dzwonił? - zapytała.
-
Cztery razy. Oczywiście, zastosowałam się do poleceń twojej matki
i nie powiedziałam mu, że tu jesteś - odparła oschle Grace. - Nie sądzę
jednak, aby pani Lipton miała na myśli Justina Marksa, prawda?
Właściwie, dlaczego jesteś tutaj, Stacey Lynn? W co wpakowałaś się
tym razem?
Prywatność swoich dzieci mogli szanować Liptonowie, ale nie
Grace. Zwłaszcza, kiedy podejrzewała, że coś jest nie w porządku. W
podejrzeniach t
ych myliła się bardzo rzadko. „Zdumiewająca Grace” -
tak mówiły o niej dzieci. Grace McKellum zaczęta prowadzić dom
Liptonów wkrótce po przyjściu na świat Sterne’a. Znała jeszcze
pierwszą żonę senatora, Dorothy, która zginęła podczas pożaru hotelu.
Grace
zaopiekowała się wówczas małym Spencem i Sternem, dopóki
ich ojciec nie poślubił dwudziestojednoletniej Caroline Courtney.
Była z nimi przez cały czas, dopóki młoda żona nie uporała się z
problemami, jakie na nią spadły, gdy nagle została matką dwóch
chłopców w wieku czterech i sześciu lat. Grace znała Stacey od
momentu narodzin i mogła, jak często sama mówiła, czytać z jej
twarzy jak z książki.
Jednakże teraz Stacey, choćby nie wiadomo jak bardzo tego chciała,
nie mogła zrzucić swoich problemów na Grace. Mogłaby ona
pomyśleć, że jej obowiązkiem jest powiedzieć o wszystkim Liptonom.
Stacey wiedziała, że nic nie jest w stanie zmienić lojalności Grace
wobec rodziców.
-
Och, znasz przecież Justina, Grace - powiedziała wesoło. - Zawsze
czegoś ode mnie chce.
68
-
Widzę, że jak zawsze bezlitośnie zadręczasz go, moja panno. Czy
jest to jeszcze jedna próba zabawienia się kosztem tego biednego
człowieka?
-
Mylisz się. Grace - zawołała Stacey. - To o n zadręcza mnie!
- Stacey Lynn Lipton, od lat dokuczasz Justinowi. P
amiętam cię w
wieku szesnastu lat, jeszcze w szkolnej spódnicy i podkolanówkach.
Krążyłaś wokół niego i wykrzykiwałaś jakieś obraźliwe uwagi, od
których na pewno włosy stawały mu dęba na głowie. Widzę, że nic się
nie zmieniło od tamtej pory.
- To nieprawda! -
Stacey zawołała oburzona. - Nie rozumiem,
dlaczego go bronisz. Grace.
-
Nikogo nie bronię, Stacey - odparła Grace. - Wiem po prostu, że
jesteś do tego zdobią.
„Żeby to wszystko było takie proste!” - pomyślała Stacey smutno.
Gdyby Grace zdała sobie sprawę z całej powagi problemu, mogłoby
to być dla niej wielkim ciosem. Przez krótką chwilę Stacey żałowała,
że nie jest uczennicą wymyślającą nowe sposoby doprowadzania
Justina do szaleństwa. Teraz nosiła jego dziecko i była tym tak
przestraszona i zdenerw
owana, jak nigdy dotąd.
Nagle zadzwonił telefon. Stacey przełknęła ślinę.
-
Grace, jeśli to on... - powiedziała.
- Wiem, wiem -
odpowiedziała Grace, idąc do telefonu w holu. -
Wypełnię dokładnie polecenie twojej matki, chociaż nie podoba mi się
to.
Po chwi
li Grace zawołała Stacey do telefonu.
- To Brynn -
powiedziała. - Matka mówiła, że dla niej jesteś w domu.
-
Oczywiście. - Stacey odetchnęła z ulgą i wzięła słuchawkę. - Cześć,
Brynnie!
- Grace, na pewno nie wiesz, gdzie jest Stacey? -
usłyszała głos
Brynn
, nienaturalny i pełen napięcia. Wymawiała każde słowo
wyraźnie i powoli. - Justin Marks stoi obok mnie i jest zaniepokojony,
bo Stacey nie przyszła na umówioną wizytę u lekarza.
Stacey ciężko westchnęła.
-
Och, Brynn! Dziękuję! - powiedziała cicho. Brynn oczywiście
domyśliła się, że Stacey nie chce, aby Justin znał miejsce jej pobytu.
Uwaga na temat wizyty u lekarza była ukrytym ostrzeżeniem. Stacey
69
szybko oddała słuchawkę Grace.
- Grace, Justin stoi obok Brynn. Powiedz mu...
- Grace nic nie musi mi ju
ż mówić - usłyszała nagle głos Justina. - Za
godzinę będę tam, żeby cię zabrać, Stacey. I nie próbuj znowu
zniknąć. - Usłyszała dźwięk odłożonej z impetem słuchawki.
-
Wszystko słyszał - jęknęła Stacey. - Musiał odebrać Brynn
słuchawkę. Co za drań!
- Sta
cey, wiesz przecież, że Justin Marks jest bardzo stanowczym
człowiekiem - przypomniała jej Grace. - A poza tym doskonale zna
ciebie.
„Doskonale, rzeczywiście!” - pomyślała przygnębiona Stacey.
Justin przyjechał do domu Liptonów czterdzieści minut później. Był
surowy i poważny; nie odpowiedział na powitanie Grace. Stacey
domyśliła się, że jest zły na gospodynię za to, że aż cztery razy
okłamała go. Justin Marks nie lubił, gdy ktoś psuł mu szyki.
Stacey schodziła po schodach w sposób, jak sądziła, dumny i
wyniosły. Nareszcie nie czuła się ani słaba, ani chora. Cera odzyskała
naturalny kolor, a złocistobrązowe oczy ożywiało wyzwanie.
- Witaj, Justinie! -
przywitała go chłodno.
„Do diabla! -
pomyślała. - Ani jego garnitur, ani koszula, ani nawet
krawat nie m
iały najmniejszego zagięcia, najmniejszej fałdki, podczas
gdy ona spala w sukience”. Zrozumiała, że jest w gorszej sytuacji i
jeszcze wyżej uniosła głowę.
-
Chcę, abyś wiedział, że jestem oburzona twoim despotycznym,
nieznośnym wtrącaniem się w moje sprawy - powiedziała.
- A to nic nowego -
uciął Justin. - To nas nie zatrzyma, Stacey.
Idziemy!
-
Bądź teraz grzeczna, Stacey! - upomniała ją Grace, gdy znajdowali
się już za drzwiami.
Stacey skrzywiła się.
-
To byłoby wielkie święto - ponuro powiedział do siebie Justin.
Wepchnął ją do swojego smutnego, szarego (jakżeby inaczej)
oldsmobila. Zachowywał się obojętnie i chłodno jak zawsze.
Przypomniała sobie radosne i ciepłe powitanie dzisiaj rano w biurze i
poczuła dziwne dławienie w gardle. Teraz wydawało jej się, że ten
70
Justin, który siedzi obok niej i zachowuje lodowaty spokój, nie jest
zdolny do jakichkolwiek uczuć.
Jadąc zatłoczoną autostradą do szpitala Walter Reed, nie powiedzieli
do siebie ani słowa. Stacey wiedziała, że Justin jest wściekły.
Zastanawi
ała się tylko, dlaczego wiezie ją, marnując swój cenny czas,
na wizytę u lekarza w drugim końcu miasta? Doszła do wniosku, że
Justin traktuje całą tę historię jak toczącą się między nimi walkę o
władzę i że chce wyjść z tej walki zwycięsko. Zacisnęła usta i
skoncentrowała się na obmyślaniu planu dalszego działania. Musi
jakoś załatwić sprawę z lekarzem...
Justin musiał zostać w poczekalni, co najwyraźniej zirytowało go.
Najchętniej wpakowałby się do gabinetu, gdzie Stacey, mając na sobie
tylko figi i krótk
ą bawełnianą koszulkę, siedziała na przykrytym
papierowym prześcieradłem stole.
-
Doktorze Simpson, czy lekarze, kończąc studia, składają jakąś
przysięgę? - zapytała, gdy doktor mierzył jej ciśnienie.
- Owszem -
odpowiedział. - Nazywamy to przysięgą Hipokratesa.
Lekarze ślubują w niej, między innymi, że nie będą udzielać żadnych
informacji o swoich pacjentach. -
Sprawdził jej tętno.
-
Czy pan również składał taką przysięgę?
-
Oczywiście.
-
W takim razie chciałabym, żeby pan jej dzisiaj dotrzymał. -
Spojr
zała mu prosto w oczy. - Widzi pan, spodziewam się dziecka i...
Dwadzieścia minut później Stacey i Victor Simpson wyszli z
gabinetu do poczekalni. Justin odrzucił pismo, które właśnie
przeglądał i wstał.
- I co? -
zapytał niecierpliwie, patrząc uważnie na Stacey.
-
Idealnie zdrowa młoda kobieta - odparł z przekonaniem doktor
Simpson. Stacey spojrzała na Justina, jakby chciała powiedzieć: „A
co, nie mówiłam?”
-
Naprawdę wszystko jest w porządku? - Jego spojrzenie wędrowało
od czubka głowy Stacey do butów.
-
Ależ oczywiście. - Doktor odwrócił się do Stacey. - Mam nadzieję,
że nie zapomnisz o obietnicy, Stacey?
-
Nie zapomnę. - W jej torebce znajdowały się recepty na witaminy i
żelazo dla ciężarnych kobiet, a także na środek mający zahamować
71
wymioty. Obiecała również doktorowi Simpsonowi, że w następnym
tygodniu odwiedzi ginekologa. Podał jej nazwiska kilku godnych
zaufania kolegów.
-
No cóż, cieszę się, że nic złego nie dzieje się z tobą - powiedział
Justin, gdy szli do windy. -
Zaczynałem podejrzewać... Dlaczego, do
diabła, uciekłaś wtedy, Stacey? - westchnął z irytacją.
-
Zostałam zesłana na ziemię tylko w jednym celu - żeby cię
irytować, Justinie - odpowiedziała Stacey oschle. - Wypełniałam tylko
swoje zadanie.
- Co ty wygadujesz? -
uśmiechnął się niechętnie. - Co obiecałaś
doktorowi, Stacey?
„Boże, znowu ta jego dokładność! - pomyślała Stacey. - Nigdy
niczego nie przeoczy, nawet najdrobniejszego szczegółu.” Przygryzła
dolną wargę.
-
Ja... obiecałam, że zareklamuję go w programie Corda Marshalla -
odpar
ła. - Zdaje się, że doktor chce trochę rozkręcić interes.
- Stacey!
-
Już dobrze, dobrze! - zawołała. - Obiecałam, że przyślę mu kilka
zdjęć taty z autografem. - Była dumna ze swego refleksu. Justin kupił
to kłamstwo, kiwając z satysfakcją głową.
- To, ocz
ywiście, da się załatwić. Powiem June, żeby przysłała mu
jutro pięć takich fotografii. A może prosił o więcej?
-
Myślę, Justinie, że pięć sztuk będzie dla doktora miłą nie-
spodzianką - powiedziała Stacey.
-
Dołączę do tego znaczki i literaturę wyborczą. Simpson może to
rozprowadzić wśród swoich kolegów. Nie zaszkodzi mieć po swojej
stronie kilku lekarzy...
Stacey przestała go słuchać w momencie, gdy zaczął rozważać
możliwość zdobycia poparcia Amerykańskiego Stowarzyszenia
Lekarzy. Zawsze przestawała go słuchać, gdy mówił, jakby udzielał
wywiadu dla programu „Dzień dobry, Ameryko!” Wyszli ze szpitala,
a Stacey uświadomiła sobie, że Justin ciągle jeszcze mówi.
-
Zgłaszanie się do wyborów prezydenckich na początku listopada
ma taką zaletę, że daje czas na doprowadzenie do perfekcji stylu
kandydata, a także na w miarę wczesne umocnienie kampanii. Na
wiosnę będziemy w szczytowej formie...
72
Stacey skrzywiła się. Czy naprawdę spędziła niezwykle namiętną noc
z tym człowiekiem? Wydawało jej się, że ktoś, kto ubiera się w taki
nudny, monotonny sposób i potrafi jedynie bez
osobowo i poważnie
rozmawiać o strategii politycznej, jest tak samo nieprzystępny i
pozbawiony uczuć jak komputer IBM. Czy to możliwe, aby w tym
ubranym na szaro automacie ukrywał się namiętny i czuły człowiek?
To rozdwojenie budziło w niej wątpliwości.
-
Zgadzasz się, Stacey? - Usłyszała pytanie Justina, gdy doszli do
samochodu.
- Co? -
spojrzała na niego nieprzytomnie.
-
Proponuję ci, żebyś spędziła część lutego w New Hampshire,
organizując tam spotkania przedwyborcze. - W jego głosie zabrzmiało
zniecierpliwienie.
Stacey pomyślała, że w lutym będzie w siódmym miesiącu.
Cmoknęła z irytacją.
-
Sądziłam, że twoja kampania w New Hampshire jest już zapięta na
ostatni guzik. Masz przecież takich wspaniałych agentów,
dynamiczny zespół. Doskonała, precyzyjna organizacja.
Justin spojrzał na nią ze źle skrywanym rozdrażnieniem i
zmęczeniem.
-
Bardzo starannie przygotowaliśmy tam grunt, ale nie możemy na
tym poprzestać. Podczas całej kampanii trzeba zwracać uwagę na
najdrobniejsze szczegóły. Nie możemy pozwolić sobie na żadne
ryzyko. Oczekuję, że wszyscy w twojej rodzinie zaangażują się i będą
z nami współpracować.
- Wiesz, Justinie! -
powiedziała. - Myślę, że bardziej przysłużę się
kampanii, będąc na uboczu. - Pomyślała, że dla kampanii byłoby
najlepiej, gdyby w ogóle zniknęła na kilka lat.
Justin usiadł za kierownicą. Jego twarz była zachmurzona.
-
Nie zamierzasz niczego nam ułatwiać, prawda, Stacey?
Położyła głowę na oparciu fotela i zamknęła oczy. Wydawało jej się,
że obydwoje mówią różnymi językami. On był zajęty zbliżającymi się
wyborami, podczas gdy ona skupiła całą swoją uwagę na ich dziecku,
którego istnienie trzymała w tajemnicy. Niestety, stawało się to coraz
trudniejsze, a jednocześnie nie potrafiła zaufać temu opętanemu
polityką człowiekowi.
73
-
Dlaczego tak bardzo się w to wszystko angażujesz, Justinie? - nagle
zainteresowało ją to, chciała czegoś się o nim dowiedzieć, poznać
motywy działania. - Wiem, że ubieganie się o prezydenturę jest
jedynym możliwym sposobem samorealizacji mojego ojca, ale ciebie
przecież to nie dotyczy. Co w tym wszystkim znajdujesz dla siebie,
poza morderczym rozkładem zajęć, napięciem, wyczerpaniem i
rutyną?
-
Więc tak, według ciebie, wygląda działalność polityczna? - zapytał
Justin. -
Tak właśnie wyobrażasz sobie kampanię prezydencką? - W
jego głosie brzmiało niedowierzanie. - Czy naprawdę jest to tylko
możliwość samorealizacji? Tylko wyczerpanie, strach i napięcie?
Stacey przytaknęła, a jej oczy zabłysły.
- Czy
żbym zapomniała wspomnieć o dehumanizacji i obłudzie?
Możesz jeszcze to dodać do listy.
Justin spojrzał na nią zaskoczony.
-
Jak możesz być tak źle do tego nastawiona? - zawołał. - Stacey,
przecież to jest sposób na życie! To szansa na przekształcenie
po
mysłów senatora, które mogłyby być równie dobrze moimi
własnymi, w realne programy prowadzące do stabilizacji i poprawy
warunków życia naszego społeczeństwa. Przecież to możliwość
umocnienia demokracji!
-
Justinie, nie występujesz w tej chwili przed kamerami - przerwała
mu Stacey. -
Czy mógłbyś, porzucając krasomówstwo, wyjaśnić mi,
dlaczego chcesz poświęcić swoje życie temu, aby uczynić mego ojca
prezydentem? -
zapytała. - Jestem bardzo tego ciekawa. Naprawdę
chciałabym wiedzieć...
-
Co sprawia, że jestem taki, jaki jestem? - dokończył Justin,
uśmiechając się lekko.
-
Stanowisz wielką zagadkę - ciągnęła Stacey. - Znam cię od
dziesięciu lat, ale w dalszym ciągu jesteś dla mnie zupełnie obcym
człowiekiem.
Jego twarz zmieniła się w jakiś dziwny sposób. Uruchomił samochód
i włączył się w ruch uliczny.
-
Czy zapoznałaś się kiedyś z jedną chociaż ekonomiczną propozycją
swego ojca? -
zapytał. - Albo przeczytałaś jakąś jego wypowiedź na
temat polityki zagranicznej?
74
Stacey zaprzeczyła. Pomyślała ze smutkiem, że ten człowiek nie
potrafi zrezygnować z politycznych przemówień.
-
No cóż - ciągnął. - Wszystkie te propozycje i pomysły są moje,
Stacey. Wymyślone i napisane przeze mnie. Oczywiście, twój ojciec
stworzył te najbardziej spektakularne opinie na temat rodziny i
moralności, ale to ja określiłem jego stanowisko dotyczące ekonomii i
polityki zagranicznej.
Stacey wzruszyła ramionami.
- Chyba nie bardzo wiem, o czym mówisz -
powiedziała.
-
Na uniwersytecie w Stanford wybrałem specjalizację z ekonomii -
mówił dalej, jakby w ogóle jej nie słysząc. - Kiedy skończyłem Szkołę
Ekonomiczną Whartona, spróbowałem sił w świecie biznesu. Dobrze
poznałem różne finansowe sztuczki, ale w końcu znudziło mnie to.
Lubiłem świat idei. Właśnie myślałem o przyjęciu stanowiska
wykładowcy na uniwersytecie, gdy spotkałem twego ojca podczas
zbierania funduszy w Nowym Jorku. Zain
teresował mnie. Chciał
osiągnąć sukces na skalę państwową, ale nie miał w sobie potrzebnej
do tego siły i determinacji. Ja, dzięki doświadczeniu wyniesionemu z
pracy w handlu i reklamie, wie
działem wszystko o panujących
tendencjach i kierunkach. Umia
łem sprzedać każdy towar. To
wystarczyło, aby twój ojciec zaproponował mi pracę. Otrzymałem
stanowisko asystenta administra
cyjnego, dzięki któremu mogłem
łączyć politykę ekonomiczną z moimi ulubionymi teoriami i
pomysłami. - Jego oczy rozświetlił entuzjazm. - Kiedy trzeba było
zająć jakieś stanowisko dotyczące spraw zagranicznych, pochłaniałem
wszystko, co było dostępne na ten temat. Rozmawiałem z ekspertami,
kończyłem różne kursy. To cudowne - uczyć się, tworzyć i
wprowadzać w życie pomysły.
-
Czyli ty odwalałeś całą robotę, a tata zbierał zaszczyty -
zaprotestowała Stacey. - Wszyscy byli przekonani, że to jego teorie.
Nie obchodzi cię to, Justinie? - zapytała.
- Oczyw
iście, że nie - odparł. - Nie jestem politykiem, Stacey.
Pomijając moje umiejętności handlowe, jestem tylko ekonomistą i
entuzjastą polityki zagranicznej. Prowadzenie kampanii to rzecz
tymczasowa, konieczna, jeśli chcemy, aby twój ojciec został
prezydentem -
ciągnął Justin. - Ja sam nie mam ani takich pieniędzy,
75
ani takich powiązań politycznych, ani takiego autorytetu wśród
polityków jak twój ojciec. On jest kandydatem lub, jeśli wolisz,
przywódcą moich marzeń. Obydwaj z senatorem bardzo szybko
zorient
owaliśmy się, ile jesteśmy dla siebie warci. Nasza współpraca
układa się harmonijnie i bezproblemowo.
-
I jeśli ojciec dostanie się do Białego Domu, ty zdobędziesz ważną,
wysoko notowaną pozycję - dodała Stacey. - Będziesz miał wielką
władzę. - Stacey nareszcie zaczynała wszystko rozumieć i ta prawda
była przygnębiająca.
- Tak -
przyznał Justin szczerze. - Nie przeczę, że władza stanowi
pokusę nie do odparcia, ale jest też coś ważniejszego. Mam wrażenie,
że dzięki temu należę do... - przerwał i zmarszczył brwi,
niezadowolony, że powiedział zbyt dużo. Było jasne, że Justin nie
chce dłużej rozmawiać na ten temat, ale Stacey nie zamierzała re-
zygnować.
-
Należysz do czego, Justinie? - drążyła.
-
Nieważne. - Uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Nie chcę cię dłużej
zanudzać. - Był najwyraźniej skrępowany.
To zafascynowało Stacey. Nie zamierzała pozwolić, aby teraz
wymknął się jej.
-
Zanudzałeś mnie przez całe lata tym swoim politycznym żargonem
-
odparła. - Powiedz mi, Justinie.
-
Co mam ci powiedzieć? - próbował wykręcić się od odpowiedzi.
-
To, co ukrywasz. Coś o jakiejś przynależności.
-
Stacey, nie mam ochoty rozmawiać na ten temat - uciął krótko.
Przysunęła się bliżej niego.
-
Nie przestanę cię męczyć, dopóki mi nie powiesz, Justinie. -
Zobaczyła, jak mocno zaciska szczęki, jak kurczowo trzyma kie-
rownicę. Przysunęła się jeszcze bliżej. - Mów - rzekła łagodnie.
Uświadomiła sobie, że go dręczy i przypomniało jej się oskarżenie
Grace: „Od lat zadręczasz tego człowieka!” Czyżby naprawdę tak
było? Ta myśl zaniepokoiła ją.
Justin wziął głęboki oddech.
-
Nigdy nie należałem do nikogo ani do niczego - zaczął mówić
monotonnie, bez żadnych emocji. - Wychowywałem się w różnych
sierocińcach i nie miałem własnej rodziny. Chociaż muszę przyznać,
76
że opiekunowie byli dla mnie raczej mili. Wiedziałem jednak, że
moim jedynym kapitałem jest inteligencja. Dlatego studiowałem i
pracowałem, całkowicie rezygnując z innych rzeczy
-
sportu, przyjaźni, działalności społecznej. Otrzymałem stypendium
w Stanford. Byłem wzorowym studentem, ale nigdy nie brałem
udziału w życiu studenckim. Później, po skończeniu studiów, również
nic się nie zmieniło.
-
A posiadając władzę, nie musisz starać się, żeby do czegokolwiek
należeć - powiedziała Stacey w zamyśleniu. - Siłą rzeczy zostajesz
włączony. Ty wszystkim kierujesz. - Spojrzała na niego z uwagą. Po
raz pierwszy udało jej się wyciągnąć z niego tak osobiste zwierzenia.
Nie miała pojęcia, jak bardzo był samotny w młodości, jak bardzo
brakowało mu miłości. Ze wstydem uświadomiła sobie, że nigdy nie
starała się dowiedzieć czegokolwiek bliżej o nim.
Justin, bardzo zakłopotany, wzruszył ramionami. Stacey była pewna,
że żałował teraz chwili słabości i tak osobistej rozmowy. Ona jednak
chciała wiedzieć jeszcze więcej. Czuła, że jakiś wewnętrzny nakaz
zmusza ją do poznania prywatnego życia Justina.
-
Czy nigdy nie pragnąłeś czegoś więcej w życiu niż tylko
zawodowych i szkolnych sukcesów? -
zapytała. - Czy nigdy nie
chciałeś założyć własnej rodziny? - Pytanie to wymknęło się jakoś
samo, wbrew woli Stacey.
-
Wydaje mi się, że w którymś momencie swego życia poczułem taką
potrzebę - przyznał Justin, uśmiechając się lekko. - Jednak dziesięć lat
temu zacząłem pracować z twoim ojcem i zawarłem znajomość z
rodziną Liptonów, a to...
-
Nie musisz nic więcej mówić - ucięła oschle Stacey. - Ob-
serwowanie z bliska Liptonów może w każdym zabić chęć założenia
własnej rodziny. Nie zaskoczyłeś mnie tym. Wiem, że nie jesteśmy
normalni.
-
Nie to miałem na myśli, Stacey - odparł Justin. - Chciałem
powiedzieć, że poczułem się członkiem waszej rodziny.
Stacey spojrzała na niego z niedowierzaniem. Justin Marks miał
należeć do jej rodziny? Była zaskoczona. To wydawało się
nieprawdopodobne. W ciągu tych dziesięciu lat nikt z Liptonów,
nawet rodzice, nie uważali Justina za członka rodziny. Mógł być,
77
oczywiście, bezcennym pracownikiem, ale nigdy jednym z nich!
Spojrzała na siedzącego obok przystojnego mężczyznę i łzy
napłynęły jej do oczu. To znowu te cholerne hormony! Miała ochotę
zapłakać nad samotnością tego człowieka i nad tym, jak bardzo był
niezrozumiany. Zaczęła szukać w torebce chustki.
-
Czy zjesz ze mną kolację dzisiaj wieczorem? - zapytał Justin.
Stacey z ulgą pomyślała, jak dobrze złożyło się, że panujący na
drodze ruch i padający deszcz zmuszają Justina do skupienia uwagi
tylko najeździe. Nie potrafiłaby wyjaśnić mu, dlaczego płacze. Sama
nawet tego nie wiedziała!
-
To nie jest dobry pomysł, Justinie - odpowiedziała cicho. W
każdym bądź razie nie teraz, gdy wzbudził w niej takie wyrzuty
sumienia.
- Dlaczego nie? -
zapytał. - Przecież obydwoje musimy jeść, prawda?
-
Zabrzmiało to zupełnie niewinnie.
- Tak, ale nie razem -
odpowiedziała.
-
Właśnie, że razem - powiedział stanowczo.
- Justinie, to nie ma sensu. -
Zgniotła papierową chusteczkę i
wrzuciła ją do torebki. - Jesteśmy zbyt różni, a poza tym nie interesują
mnie przelotne romanse.
- Wiem -
odpowiedział z jakąś dziwną satysfakcją w głosie. -
Uważam, że to, co jest między nami, nie jest przelotne.
Przyznała mu w duchu rację. Cokolwiek między nimi zdarzyło się,
dalekie było od przypadkowości i przelotności. Panujące między nimi
napięcie było zawsze bardzo silne.
Popatrzyła przez okno na padający deszcz i nie mogła powstrzymać
się, żeby nie zapytać.
-
Justinie, czy miałeś jakieś... chwilowe romanse?
Uświadomiła sobie, że przez wszystkie lata ani razu nie widziała,
żeby wychodził na randkę. Zawsze znajdował się w pobliżu, z danymi
statystycznymi, organizując różne spotkania dla senatora i jego
rodziny. Były to jednak tylko oficjalne okazje. Justin uczestniczył w
nich służbowo. Liptonowie nie spoufalali się z asystentem
administracyjnym senatora. Stacey zaczęła się zastanawiać, jakie
kobiety podobają się Justinowi. Co by się stało, gdyby nagle pojawił
się na którejś z tych uroczystości z piękną blondynką u boku? Poczuła
78
dziwny ucisk w żołądku, na pewno nie mający nic wspólnego z ciążą.
Justin był wyraźnie niezadowolony z poruszonego tematu.
-
Owszem, byłem w swoim życiu związany z kilkoma kobietami -
powiedział i wzruszył ramionami. - Nic jednak nie przetrwało. Nie
było żadnych zobowiązań.
Stacey nawet nie próbowała zrozumieć, czemu odpowiedź tak bardzo
ją ucieszyła.
-
Czy dlatego, że całkowicie poświęciłeś się karierze? - zapytała.
-
Może czekałem, aż dorośniesz i zauważysz mnie, Stacey -
zrewanżował się.
- A
jeśli w to uwierzę, obiecasz mi gwiazdkę z nieba? - zakpiła.
Justin rzucił jej szybkie zagadkowe spojrzenie.
-
Skoro wyczerpaliśmy już ten temat, czy możemy wrócić do sprawy
naszej dzisiejszej wspólnej kolacji? -
zapytał.
-
Jesteś bardzo uparty - odpowiedziała zirytowana.
-
Oczywiście, że jestem. To cecha wszystkich polityków. A więc,
dokąd pójdziemy na kolację?
Westchnęła z rezygnacją. Justin nie zrezygnuje i nie pogodzi się z
odmową. Ona zaś była zbyt zmęczona, aby dłużej z nim się spierać.
- No dobrze -
zgodziła się z oporami. - Zjemy wspólnie kolację, ale
to wszystko, Justinie. Nie zamierzam iść z tobą do łóżka - dodała
dzielnie i zaczerwieniła się.
Justin nic nie odpowiedział, Stacey jednak zauważyła pełen
zadowolenia uśmieszek. I chociaż bardzo chciała rozzłościć się na
niego, zupełnie jej się to nie udało. Po prostu nie była zła na niego ani
za to, że tak nalegał na tę kolację, ani za to, że w taki bezwzględny
sposób zaciągnął ją do lekarza. I nawet nie próbowała zrozumieć,
dlaczego jego uśmiech wzruszył ją.
ROZDZIAŁ PIĄTY
-
Czy moglibyśmy zatrzymać się przy aptece? - zapytała Stacey, gdy
zjechali z autostrady na drogę prowadzącą do miasta. - Chciałabym
kupić witaminy i żelazo, które przepisał mi doktor Simpson. -
Oczywiście nic nie wspomniała o przeciwwymiotnym lekarstwie,
które w tej chwili było najważniejsze.
-
Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie - odpowiedział Justin.
Stacey uśmiechnęła się. Justin był tak uprzejmy, że nagle przestała
79
razić jego ogromna dbałość o szczegóły, która zawsze doprowadzała
ją do szaleństwa.
Ciągle mżył deszcz. Wjechali na parking obok apteki wielkiej jak
supermarket. Justin wysiadł z samochodu, a Stacey odpięła pasy
bezpieczeństwa i chwyciła klamkę. Miała wrażenie, że drzwi zacięły
się, więc mocno popchnęła je ramieniem. Odskoczyły z impetem w
tym samym momencie, gdy z drugiej strony podszedł do nich Justin.
Nie przyszło jej do głowy, że Justin może obejść samochód dookoła
po to, aby otworzyć jej drzwi. Kiedy po raz ostami mężczyzna
zachował się wobec niej z taką kurtuazją? W dzisiejszych czasach
oczekuje się od kobiet, aby same dawały sobie radę ze wszystkim. I
właśnie teraz Stacey, nauczona takiej samodzielności, otworzyła
drzwi i uderzyła nimi Justina w sam środek czoła!
Rozległ się suchy trzask i z rany na czole zaczęła obficie płynąć
krew. Stacey krzyknęła i wyskoczyła z samochodu. Justin patrzył
przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, a kolana zaczęły się pod nim
uginać. Stacey z przerażeniem ujrzała, jak bezwładnie usiadł na ziemi.
-
O Boże, Justinie! - zawołała i uklękła obok niego. - Zabiłam cię!
Justin otworzył jedno oko i ostrożnie dotknął ręką czoła.
-
Czuję się tak, jakby przetoczył się po mnie atak całej drużyny
futbolowej Uniwersytetu Nebraska -
powiedział niepewnym głosem,
próbując się uśmiechnąć.
- Och, Justinie! -
Chociaż jego utrata przytomności trwała. dosłownie
kilka sekund, Stacey była tym potwornie przerażona. Na czole Justina
urósł już duży krwiak, a z głębokiego rozcięcia ciągle płynęła krew.
- Justinie, przepraszam -
powiedziała Stacey i zaczęła płakać. - Nie
wiedziałam, że tam stoisz. Nie spodziewałam się, że będziesz chciał
otworzyć mi drzwi. - Przytuliła jego głowę do piersi i zaczęła
potrząsać torebką w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby opatrzyć
ranę. - Zużyłam ostatnią chusteczkę. Czym mam zatamować to
krwawienie? Och, Justinie! Tak mi przykro!
-
To nie była twoja wina, Stacey - powiedział Justin uspokajająco. -
Wypadki chodzą po ludziach. - Stacey uświadomiła sobie całą ironię
tej sytuacji. To o n a go zraniła, a teraz on próbuje ją pocieszyć. - W
kieszeni marynarki mam chustkę - dodał.
Stacey znalazła starannie złożoną białą chustkę. Przycisnęła ją do
80
rany i spojrzała na Justina z troską. To nie był już ten mężczyzna,
którego znała. Nie wydawał się już taki wygładzony i nieskazitelny.
Jego ubranie było przemoczone, ubrudzone ziemią oraz krwią; włosy
mokre i potargane. Był taki niepodobny do siebie. Łzy ponownie
napłynęły do oczu Stacey. Patrzyła na Justina, gdy siedział na ziemi
bezbronny, zakrwawiony, zabrudzony i obolały. To jej wina! Mocniej
przycisnęła chustkę do rany; Justin skrzywił się.
- Przepraszam -
płakała. - Biedny Justin!
-
Wszystko w porządku - zapewnił ją. - Tylko czuję się nieco
idiotycznie, siedząc na ziemi w strugach deszczu.
Justin wstał gwałtownie, zrobił kilka kroków i nagle zatoczył się.
Stacey podbiegła do niego i mocno go objęła.
-
Kręci ci się w głowie? - zapytała. - Oprzyj się o mnie, Justinie.
Chyba wstałeś za szybko. - Przeraził ją kolor jego twarzy, białej jak
ściana. - Nie jest wykluczone, że masz wstrząs mózgu. - Właściwie
była tego pewna. Drzwi uderzyły Justina bardzo mocno, a jego utrata
przytomności i późniejsze zawroty głowy tylko potwierdziły jej
diagnozę. Lucas już kilka razy w swojej brutalnej karierze futbolowej
miał wstrząs mózgu i Stacey doskonale znała świadczące o tym
objawy.
Justin, podtrzymywany przez Stacey, dotarł do samochodu. Chustka,
którą przez cały czas przyciskał do czoła, była już zupełnie
przesiąknięta krwią.
- Daj mi kluczyki, Justinie -
powiedziała Stacey. - Jedziemy do
najbli
ższego szpitala.
Jej ręce drżały, gdy przeszukiwała kieszenie Justina. Pochyliła się, a
on oparł ręce o jej biodra i powiedział:
-
Do szpitala? To zupełnie niepotrzebne, Stacey. W domu poleję ranę
jodyną i...
- Jedziemy do szpitala, Justinie. -
Miała już w ręku kluczyki. - Trzeba
założyć na tę ranę kilka szwów, a poza tym masz chyba wstrząs
mózgu.
Justin protestował podczas całej drogi do szpitala, jednak Stacey
całkowicie go ignorowała.
-
Nie próbuj być taki dzielny - powiedziała. - Wiem, że cierpisz. Nie
musisz przede mną udawać.
81
Gdy dojechali już na miejsce, Stacey pomogła mu wysiąść z
samochodu i dojść do izby przyjęć. Wobec dyżurnej pielęgniarki
zachowywała się jak rozwścieczona lwica broniąca małych. Jeśli
sytuacja tego wymagała, Stacey potrafiła zachowywać się, jak
przystało córce senatora. Nie zważając na przemoczone i zakrwa-
wione ubranie, podała swoje nazwisko, a tym samym nazwisko ojca, i
zażądała, aby natychmiast przyjęto Justina. Tak też się stało.
Była przy nim przez cały czas. Lekarz obejrzał ranę i kazał zrobić
rentgen czaszki. Następnie założył cztery szwy i na koniec zgodził się
z diagnozą Stacey, że Justin ma wstrząśnienie mózgu. Zalecił, aby
przez następne kilka dni chory leżał spokojnie w łóżku. Wypisał także
receptę na lekarstwo przeciwko mogącemu pojawić się bólowi głowy.
- Kilka dni w ciszy i spokoju! -
powiedział Justin ironicznie, gdy
wyszli ze szpitala. Miał na głowie imponujący opatrunek. Stacey
podtrzymywała go, mocno obejmując w pasie.
-
Gdyby doktor zobaczył mój rozkład zajęć na najbliższe dni -
ciągnął Justin - zrozumiałby, jak bardzo niedorzeczne jest jego
polecenie!
-
Justinie, musisz posłuchać lekarza - odparła Stacey. - Nie możesz
teraz, po takim wypadku, prowadzić swojego szalonego trybu życia.
-
Stacey, czuję się świetnie - zaprotestował Justin. - Nie będę leżał w
łóżku i tracił czasu tylko dlatego, że uderzyłem się w głowę!
Dotarli do samochodu i Stacey pomogła Justinowi wsiąść do niego.
- Pojedziesz teraz prosto do domu -
powiedziała. - Położysz się do
łóżka i zastosujesz do wszystkich poleceń doktora. Ja natomiast
zamierzam upewnić się, że tak właśnie będzie.
Justin uśmiechnął się rozbawiony.
-
Jesteś bardzo stanowcza, Stacey - powiedział.
-
Tak, upór jest cechą wszystkich ludzi związanych z polityką -
odpowiedziała, przypominając mu jego własne słowa. - Nawet tych
opornych, stojących na uboczu.
Znów zatrzymali się przy aptece, aby kupić przeciwbólowe lekarstwo
dla Justina i zrealizować receptę Stacey. Lek przeciwwymiotny będzie
jej teraz bardzo potrzebny, skoro ma dobrze za
opiekować się
Justinem.
-
Myślę, że będzie lepiej, jeśli tym razem zostanę w samochodzie -
82
powiedział Justin obrażonym tonem. Jednak mówiąc to, uśmiechnął
się i Stacey spojrzała na niego z rosnącym podziwem. Był taki
dzielny. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, że Justin ma takie
doskonałe poczucie humoru. Żartował teraz, kiedy prawdopodobnie
był bardzo cierpiący!
Pochyliła się, żeby uścisnąć jego rękę.
-
Zaraz wrócę z lekarstwami, Justinie - powiedziała ciepło.
Dwadzieścia minut później Justin wprowadził Stacey do swego
mieszkania, składającego się z kilku pokoi na pierwszym piętrze
odnowionego domu niedaleko Kapitelu. Ściany pomalowane zostały
na biało, a w oknach, zamiast zasłon, wisiały żaluzje. Niemodne i źle
dobrane meble były na pewno nie do przyjęcia nawet w czasach,
kiedy je wyprodukowano.
- Och! -
zawołała Stacey, rozglądając się po strasznym salonie. - Co
za odważne pomieszanie stylów! Czy... sam urządzałeś swoje
mieszkanie, Justinie?
- Nie -
odpowiedział. - Wynająłem je już umeblowane.
Stacey odetchnęła z ulgą.
-
Więc nie obrazisz się, jeśli powiem, że te meble są ohydne? -
zapytała. - Od patrzenia na tę kanapę po prostu bolą oczy! Nie mogę
sobie przypomnieć, kiedy były modne ogromne pomarańczowe róże
na ckliwym różowym tle. I w dodatku to krzesło w niebieskie i żółte
pasy! Zbrodnia!
Justin roześmiał się.
-
Naprawdę nie spędzam tutaj zbyt dużo czasu - powiedział. - To
mieszkanie jest wygodne, bo znajduje się blisko biura, a poza tym
ciągle nie mam swoich mebli. - Obojętnie wzruszył ramionami.
Kuchnia i sypialnia urządzone były w ten sam bezosobowy i ponury
sposób. Nie było tam żadnego śladu obecności Justina Marksa.
-
Mieszkasz tu od dziesięciu lat? - zapytała z niedowierzaniem. Jak
mógł to wytrzymać? I jak w ogóle można mieszkać gdzieś dziesięć lat
i chociaż trochę nie naznaczyć tego miejsca swoją obecnością?
-
Kupiłem nowy materac trzy lata temu - powiedział Justin i usiadł na
brzegu podwójnego łóżka, przykrytego kapą z brązowego sztruksu.
-
To dobrze, ponieważ kilka następnych dni spędzisz w łóżku, a
położysz się do niego już! - Spojrzała mu prosto w twarz. - Teraz się
83
rozbierzesz. Przygotuję ci obiad,
Zanim zdążył odpowiedzieć, Stacey przeszła z sypialni do malej,
brzydkiej kuchni. W lodówce nie było nic, poza na wpół opróżnionym
pudełkiem margaryny. Zajrzała do szafek wiszących na ścianach;
znalazła tam dziwny zestaw talerzy i szklanek, należący najwyraźniej
do wyposażenia mieszkania. Był tam jeszcze bochenek chleba i duża
puszka czekolady w proszku. Zdumiona wróciła do sypialni.
Justin w dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka.
-
Ależ tutaj w ogóle nie ma jedzenia! - zawołała Stacey.
- Rzadko jadam w domu -
odparł Justin. - Czasem robię sobie
śniadanie złożone z tostów i czekolady. Kilka razy zdarzyło mi się
jeść tutaj obiad, ale wtedy po prostu kupowałem w sklepie coś
mrożonego.
-
Nie możesz nie mieć nic do jedzenia w domu! - upierała się Stacey.
Nie rozumiała tego. Może Justin był naprawdę jakimś
skomputeryzowanym, doskonałym mechanizmem?
Stacey przyglądała mu się, jak zdejmował marynarkę. Pomyślała, że
ten człowiek nigdy nie miał swojego domu i rodziny. Jego
mieszkanie, okropnie urządzone i pozbawione niezbędnych do
normalnego życia przedmiotów, było prawdopodobnie wszystkim, co
mógł nazwać własnym domem. Było to tak samo żałosne jak fakt, że
Liptonowie stanowili dla niego ideał rodziny. Jak bardzo obydwie te
rzeczy były dalekie od prawdy!
Justin patrzył uważnie, jakby chciał poznać jej myśli. Nagle
przewrócił się na łóżko, chwytając się za obandażowaną głowę.
- Justinie! -
zawołała Stacey i podbiegła do niego. - Czy znowu masz
zawroty głowy? - Lekarz ostrzegł ją przed tym.
- Tak...
- Och, biedny Justin! -
Pomogła mu ostrożnie położyć głowę na
poduszkach. -
Czy chcesz tabletkę przeciwbólową? - Odpięła guziki
jego koszuli,
chcąc ułatwić mu oddychanie.
Nagle Justin chwycił ją za nadgarstki i przycisnął jej dłonie do swojej
piersi. Poczuła pod palcami kręcone, ciemne włosy i silne, umięśnione
ciało. Odetchnęła głęboko. W tej chwili Justin nie wyglądał jak
człowiek cierpiący na zawroty głowy. Był bardzo czujny, skupiony i...
- Justinie... -
Stacey próbowała uwolnić ręce, ale trzymał je mocno.
84
-
Czy mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? - zapytał stłumionym
głosem.
Jej serce gwałtownie zabiło. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności,
to znaczy łóżko, ciszę i mrok w pokoju, a także bandaż na głowie
Justina, Stacey zachowała zdrowy rozsądek. Zmusiła się do uśmiechu.
-
Chyba naprawdę majaczysz, Justinie. Wyglądam jak zmokła kura -
powiedziała, wiedząc, że jest bliska prawdy. Włosy miała wilgotne,
proste i sztywne od deszczu, sukienka była pognieciona i
zakrwawiona, a po makijażu nie zostało ani śladu.
- Nie! -
Wziął jej twarz w swoje ręce. - Nie, Stacey. Dla mnie jesteś
piękna. Piękna... - Jego ochrypły głos był jak pieszczota. Justin objął
ją za szyję i przyciągnął do siebie. Przez krótką, cudowną chwilę nie
myślała o niczym, tylko leżała z policzkiem przyciśniętym do
miękkich włosów, czując pod sobą silne, muskularne ciało.
Jedną ręką w dalszym ciągu obejmował jej kark, drugą zaś zaczął
gładzić biodro. Z ust Stacey wydobył się cichy jęk, poczuła budzący
się w niej wielki ogień.
Wystarczył jeden krótki moment, by Justin wsunął swoją nogę
między nogi Stacey i przewrócił ją na plecy. Leżał teraz obok, a ręka
wędrowała po ciele Stacey, przesuwała się po piersiach, brzuchu i
udach. Poruszała ustami, chcąc wymówić jego imię, ale nie
wydobywał się z nich żaden dźwięk. Patrzyła w ciemne oczy znajdu-
jące się teraz blisko jej twarzy. I wtedy powoli i nieodwołalnie jego
usta zaczęły zbliżać się.
- Nie, Justinie -
wyszeptała, ale wiedziała, że był to bardzo
symboliczny protest. Zadrżała. Chciała poczuć jego wargi na swoich i
to pragnienie doprowadzało ją do rozpaczy. Usta mężczyzny
zatrzymały się na chwilę.
- Tak, Stacey -
wyszeptał i wsunął dłoń między uda, by pieścić ją w
najbardziej intymny sposób. - Tak, kochana.
Nie mogła oddychać ani mówić. Pod wpływem pieszczot ciało
wygięło się w łuk, a z ust wydobyło się westchnienie.
- Pragniesz mnie, Stacey -
powiedział Justin, obserwując jej reakcję.
- Chcesz mnie. Powiedz mi to. -
Nie przestawał jej pieścić w tak
zmysłowy sposób, że bliska była szaleństwa. - Powiedz, kochanie.
Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
85
Nie potrafiła mu się oprzeć, nie mogła już opanować narastającej w
niej dzikiej żądzy. Jego język dotykał lekko jej języka, drażnił, ale w
końcu uciekał, dopóki nie zawołała.
-
Och, Justinie! Chcę ciebie! Bardzo cię pragnę!
Usta wreszcie złączyły się i zaczęli całować się mocno, gwałtownie,
z żarem, który budził jeszcze większą namiętność. Ręka Justina nie
przestawała pieścić Stacey. Przylgnęła, pragnąc go...
Dzwonek telefonu dochodził jakby z innego wymiaru. Natrętny i
napastliwy, był zgrzytem w ich bardzo prywatnym świecie. Nie
przestawał jednak dzwonić! Po sześciu dzwonkach nie mogli dłużej
go ignorować. Czarny telefon stał na nocnym stoliku i brzęczał długo,
aż Justin nie odsunął się od Stacey i nie odebrał go.
-
Słucham - warknął do słuchawki. - Tak, Fred. Tak, zrobiłem to.
Tak, wiem. Opublikowaliśmy oświadczenie, które nakreśla...
„Jeszcze jedna polityczna rozmowa” -
pomyślała Stacey. Było to coś
na temat głosowania w senacie. Słuchała, niezdolna do tego, żeby
myśleć, poruszyć się czy zrobić cokolwiek innego. Czuła się słaba i
zdezorientowana; zbyt szybko nastąpił powrót z wyżyn seksualnego
pobudzenia do rzeczywistości.
Leżała teraz na łóżku i czuła się pusta, zawiedziona i coraz bardziej
zła. Zorientowała się, że Justin przygląda się jej i nagle uświadomiła
sobie, jak musi wyglądać, leżąc wyciągnięta na łóżku, z rozrzuconymi
nogami
i piersiami poruszanymi szybkim, płytkim oddechem. Usiadła
gwałtownie, mając wrażenie, że zaczerwieniła się od czubka głowy po
pięty. Justin mocno chwycił ją za rękę.
-
Puść mnie! - powiedziała cicho. Z trudem opanowała się, żeby tego
nie wykrzyczeć. Co powiedziałby Fred Rhodes, gdyby usłyszał, że w
sypialni szefa znajduje się córka senatora?
- Fred, porozmawiamy jutro rano -
powiedział Justin. Przez cały czas
trzymał Stacey bardzo mocno. Nie mogła się uwolnić i coraz bardziej
chciała krzyczeć. Justin zdawał sobie chyba z tego sprawę, bo
natychmiast zakończył rozmowę.
-
Puść moją rękę, Justinie! - wrzasnęła chwilę po tym, jak Justin
odłożył słuchawkę. - Natychmiast!
-
Stacey, wiem, że jesteś zdenerwowana - powiedział Justin
uspokajająco.
86
-
Masz rację, do cholery! - odparła Stacey. - Jestem zdenerwowana! I
jeśli zaraz mnie nie puścisz...
-
Połóż się, kochanie. Byłaś tak blisko;.. Pozwól mi...
- Nie! -
krzyknęła. Całe ciało płonęło ze wstydu. Cóż najlepszego
zrobiła! Załamywał ją brak panowania nad sobą. W równym stopniu
niepokoiło to, jak rozwścieczało. Zwalczyła w sobie ogromne
pragnienie, żeby się rozpłakać. Nagromadzone podniecenie domagało
się uwolnienia, dosłownie wrzało w jej rozbudzonym ciele. Gdyby
wtedy nie przerwał!
Nagle Justin puścił rękę Stacey. Korzystając z okazji, zerwała się z
łóżka i wybiegła z pokoju.
-
Wychodzę! - rzuciła przez ramię. Porwała płaszcz i torebkę z
okropnego krzesła w kolorowe pasy. Skierowała się do drzwi
wyjściowych. Nagle zamarła... Przecież nie ma samochodu! Musi
zadzw
onić po taksówkę, żeby wrócić do domu. Zazgrzytała zębami.
Powrót do sypialni Justina po to, żeby skorzystać z telefonu, był
ostatnią rzeczą, której Stacey pragnęła. Trzeba jednak w jakiś sposób
dostać się do domu, a to za daleko, żeby iść piechotą. Musi więc
wrócić do sypialni i zadzwonić.
Wyprostowała ramiona i weszła do pokoju, z którego dopiero
uciekła. Zdziwiła się, widząc, że Justin wciąż jeszcze leży na plecach,
a jego oczy są zamknięte.
- Justinie? -
powiedziała ostrożnie. Leżał zupełnie nieruchomo.
Wzrok Stacey spoczął na bandażu opasującym jego czoło i na ten
widok serce nerwowo w niej podskoczyło.
-
Justinie, dobrze się czujesz? - Zrobiła krok w jego stronę.
Otworzył oczy.
-
Myślałem, że już poszłaś, Stacey - powiedział.
-
Muszę zadzwonić po taksówkę - odpowiedziała. - Mój samochód
został u rodziców.
Justin podniósł dłoń do skroni.
-
Weź w takim razie mój - powiedział cicho. Musiała zbliżyć się,
żeby to usłyszeć. Stanęła obok łóżka i spojrzała na Justina. Niemal
słyszała, jak bije jej serce.
-
Justinie, boli cię głowa, tak? - zapytała. Doskonale wiedziała, że tak
właśnie było. Doktor zalecił ciszę i spokój, a w ciągu ostatnich
87
trzydziestu minut robili wszystko oprócz zachowywania ciszy i
spokoju! „Przeze mnie ten człowiek został ranny” - obwiniała się
Stacey. I teraz jeszcze bardziej pogarszała jego stan, całkowicie
ignorując polecenia lekarza.
- Justinie -
wyszeptała niepewnie, pragnąc dotknąć jego gęstych
czarnych włosów.
Justin otworzył oczy i jęknął.
-
Tak bardzo cię boli? - zawołała przestraszona.
Jęknął ponownie i obrócił się na bok.
- Okropnie -
odpowiedział. Jego głos był przytłumiony. - Do diabła,
nie zamierzam uskarżać się, Stacey. Nie szanuję ludzi, którzy użalają
się nad sobą.
-
Och, ty nie jesteś taki - zawołała oburzona.- Po tym wszystkim, co
dzisiaj przeszedłeś! Byłeś wspaniały, Justinie.
Wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiła zidentyfikować.
Pomyślała zaniepokojona, że to chyba jęk przed agonią. Biedak!
-
Może chcesz proszek przeciwbólowy? - zapytała.
-
Wezmę go później - odpowiedział. - Najpierw chyba zjem na
kolację tosty i czekoladę. Weź mój samochód i jedź do domu.
Kluczyki są w...
-
Nie mogę zostawić cię w takim stanie - przerwała mu Stacey. To
było nie do pomyślenia! Zostawić go samego, takiego cierpiącego, w
tym
okropnym mieszkaniu i w dodatku bez żadnego jedzenia!
- Czy zostaniesz na noc? -
Dotarł do niej stłumiony głos.
Spojrzała w jego kierunku, zastanawiając się, czy ktoś kiedykolwiek
został przy nim, gdy był chory lub gdy coś go bolało. Myślała o
małym chłopcu, który dorastał, nie mając własnego domu ani rodziny.
Serce skurczyło się pod wpływem bólu. Ogarnęła ją wielka litość dla
tego znakomitego polityka i maniaka pracy, który teraz leżał cicho i
spokojnie w łóżku. Był chory i potrzebował jej. Poczuła, że jest jej
bardzo bliski.
- Tak, Justinie -
odpowiedziała. Pragnienie, by go dotknąć, było teraz
tak silne, że poddała mu się i wyciągnęła rękę, żeby pogładzić ramię
Justina. -
Tak, zostanę z tobą.
W najbliższej pizzerii zamówili telefonicznie pizzę, którą do-
88
starczono im do domu. Justin stanowczo nie pozwolił Stacey wyjść po
zakupy w środku nocy i prościej było podporządkować się. Stacey
pomyślała, że może zaopatrzyć kuchnię Justina w żywność jutro rano.
Usiedli na łóżku, a pudełko z pizzą postawili między sobą. Zjedli ją
całą; wyglądało na to, że rana Justina nie zmniejszyła jego apetytu.
Zjadł pięć kawałków, Stacey tylko trzy.
Justin wziął prysznic i przebrał się w błękitną piżamę. Stacey nie
mogła oderwać od niego wzroku. Zawsze widziała go tylko w trzech
kolorach: czarnym, szarym i białym. Dopiero teraz okazało się, jak
wspaniale wygląda w niebieskim. Poza tym luźna piżama w jakiś
sposób podkreślała muskularną budowę ciała. Stacey przełknęła łyk
coli, trzymając puszkę w nerwowych palcach. Myśli niezależnie od
niej dryfowały w niebezpiecznym kierunku.
-
Mam kilka zapasowych bluz od piżam. Są w dolnej szufladzie -
powiedział Justin, nie spuszczając z niej wzroku. - Dlaczego nie
weźmiesz gorącej kąpieli i nie włożysz jednej z nich? Moglibyśmy
wtedy położyć się do łóżka.
Stacey zakrztusiła się colą. Justin zabrał puszkę i pochylił się, żeby
poklepać dziewczynę po plecach.
-
Wszystko w porządku, skarbie?
-
Justinie, przestań! - Stacey zaczynała już żałować obietnicy, że
zostanie na noc. Wydawało się, że bóle głowy zniknęły w jakiś
cudowny sposób, i to bez pomocy pigułek. Justin był pełen sił
witalnych, bardzo uwodzicielski i bardzo męski, co wprawiało ją w
wielkie zakłopotanie.
-
Będę spała w ubraniu - powiedziała stanowczo, cofając się przed
jego dłońmi. - I nie w łóżku z tobą, ale na kanapie w salonie.
-
Od tego wzoru na kanapie mogą przyśnić ci się koszmary - ostrzegł
Justin z uśmiechem. - Poza tym jest zbyt krótka i wąska, żeby mogło
być ci na niej wygodnie. - Chwycił jej rękę i podniósł do ust, żeby
p
ocałować. - Będziemy spać w moim łóżku, Stacey.
Jego podniecające słowa i pieszczotliwy dotyk wywołały w niej falę
pożądania. Wyrwała dłoń z jego rąk.
-
Justinie, to szaleństwo! - powiedziała z jękiem.
-
Nie bój się - rzekł. - Pozwól mi obejmować cię dziś w nocy. To
wszystko, czego chcę. Trzymać cię w ramionach przez całą noc.
89
Stacey miała wrażenie, że zatraca się w jego ciemnych, gorących
oczach. Nagle poczuła zmęczenie, kompletne wyczerpanie zarówno
fizyczne, jak i psychiczne. Wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech
godzin: bezsenna noc, stresujący dzień, domagająca się swoich praw
ciąża, doprowadziły ją do stanu zupełnego odrętwienia.
-
Lekarz zalecił ci spokój i odpoczynek - przypomniała mu. - A to
wyklucza...
-
Tak, moja słodka - przerwał jej, uśmiechając się szeroko. - To
rzeczywiście absolutnie wyklucza...
Zaczął gładzić jej ręce od nadgarstków do ramion. Stacey zakręciło
się w głowie.
-
Chodź do łóżka, Stacey - powiedział miękko. - Najwyższa pora
pójść spać.
Stacey, bardzo już śpiąca, przytaknęła, nie dopuszczając do siebie
żadnych innych myśli. Bardzo wolno poszła do łazienki. Była zbyt
zmęczona, żeby wziąć prysznic. Starczyło jej sil tylko na to, aby zdjąć
sukienkę, za ciasny biustonosz i włożyć ciemnoniebieską bluzę od
piżamy Justina. Umyła twarz i wróciła do sypialni.
Justin odchylił kołdrę, zapraszając do łóżka. Materac był sprężysty i
bardzo wygodny, Stacey z ulgą wtuliła głowę w poduszki,
rozkoszując się ciepłem, jakie dawała wypełniona pierzem kołdra. Na
zewnątrz wiatr i deszcz uderzały o szyby. Poczuła się dobrze i
bezpiecznie. Była szczęśliwa, że leży w łóżku obok Justina. Wy-
dawało się, że zmęczenie krąży jak narkotyk w jej żyłach i usypia ją.
Zamknęła oczy.
I chwilę później już je otworzyła. Justin wsunął palce pod elastyczny
pasek rajstop i majtek.
- Zdejmij to, kochanie. -
Głos był łagodny i miękki. - Będzie ci
wtedy wygodniej.
Chwyciła jego rękę i ostrożnie odsunęła.
- Justinie. -
Była tak senna, że z trudem mówiła. - Zróbmy długą,
długą, bardzo długą przerwę.
Justin roześmiał się głęboko i radośnie. Przyciągnął ją do siebie,
robiąc ze swojego ciała coś w rodzaju kołyski.
-
Śpij, Stacey - szepnął, a ona poczuła jego oddech na swoich
włosach. Przytulona do niego, już prawie zasypiała, gdy nagle po-
90
myślała o Brynn. Dawno temu obydwie ustaliły, że ze względów
bezpieczeństwa zawsze będą sobie mówiły, dokąd wychodzą.
- Justinie. -
Odwróciła się w jego ramionach. - Muszę zadzwonić do
Brynn i powiedzieć jej, gdzie jestem.
Bez narzekania i zadawania zbędnych pytań wykręcił numer ich
telef
onu. Stacey pomyślała, że są jednak takie chwile, kiedy jego
praktyczność jest bardzo pożyteczną cechą. Podczas gdy Stacey
rozmawiała z Brynn, Justin przez cały czas trzymał ją w ramionach,
nie pozwalając zsunąć się ciepłej kołdrze.
-
Cieszę się, Stacey, że zaczęłaś rozwiązywać swoje problemy -
powiedziała Brynn, gdy Stacey wyjaśniła jej, gdzie spędzi tę noc.
-
Brynnie, to nie jest to, o czym myślisz - zaprotestowała Stacey.
- Owszem, Brynn -
powiedział głośno Justin. - To jest dokładnie to, o
czym myślisz.
- Justinie! -
upomniała go zawstydzona Stacey.
Brynn roześmiała się.
-
Ten facet chyba naprawdę zmienia się przy tobie, Stace. Przecież
nigdy dotąd nie żartował ani nie robił tego typu uwag.
- Och, to jest prawdziwy komediant! -
zawołała Stacey i żartobliwie
uderzyła Justina w rękę. On natomiast mocno objął ją ramionami i
nogami, uniemożliwiając ucieczkę. Wiła się w jego objęciach,
chichocząc mimo woli. Justin roześmiał się teatralnie, głośno i
łobuzersko, i jeszcze bardziej wzmocnił uścisk. Przez moment
zapomnieli o Brynn. W końcu ona sama, chrząkając, przypomniała o
swojej obecności.
- Stacey -
powiedziała - nie chciałabym psuć wam zabawy, ale nie
zgadniesz, kto kręcił się dzisiaj wieczorem obok naszego domu. Cord
Marshall! Twierdził, że szuka ciebie.
Justin usłyszał to i zesztywniał.
- Marshall? -
powtórzył.
-
Brynn, jestem pewna, że Marshall rzeczywiście mnie szukał -
powiedziała Stacey beztrosko. - Mam wystąpić w jego programie w
sobotę wieczorem.
- Co takiego? -
zapytała zaskoczona Brynn.
- Zapomnij o tym! -
uciął krótko Justin. Stacey próbowała uwolnić
się, ale nie wypuszczał jej ze swoich ramion.
91
-
Brynn, wczoraj wieczorem byłam na kolacji z Cordem -
powiedziała Stacey. - Właściwie, to okazało się, że jest bardzo miły i
obiecałam mu...
- M
iły! - powtórzyła Brynn. - Stacey, ten facet to straszny szuja.
Byłabyś bezpieczniejsza, jedząc obiad z chorym na tyfus!
Justin odebrał Stacey słuchawkę.
-
Nie denerwuj się, Brynn - powiedział uspokajająco. - Stacey nie
wystąpi w tym programie. Nie będzie także następnych obiadów z
tym „miłym” panem.
Stacey zachmurzyła się i zabrała mu słuchawkę.
- Brynnie...
-
Stacey, posłuchaj - przerwała jej Brynn. - Justin i ja po raz pierwszy
zgadzamy się ze sobą. Marshall to chytry lis. Próbował wyciągnąć ze
mnie inf
ormacje na temat twojej rodziny. Uważa, że nikt nie oprze się
jego wdziękowi i próbował mnie podrywać.
-
Cord Marshall próbował cię podrywać? - zawołała Stacey. - I co
zrobiłaś, Brynnie?
-
Pamiętasz, jak Lucas dawał nam kiedyś lekcje samoobrony? -
zapytała Brynn obojętnie. - Otóż po raz pierwszy wypróbowałam
swoje umiejętności właśnie na Marshallu. Okazało się, że to działa,
Stacey.
-
Och, jaka szkoda, że mnie przy tym nie było! - zawołała Stacey.
-
Co za żądza krwi! - Justin uśmiechnął się złośliwie. - Powiedz
Brynn, żeby przywiozła ci jutro jakieś ubranie - dodał. - Może wpaść
tutaj w drodze do pracy.
-
Zamówienie przyjęte! - zawołała Brynn, zanim Stacey zdążyła
cokolwiek powiedzieć. - Coś luźnego i wygodnego, prawda, Stacey?
- Dobranoc, Brynn - odpowi
edziała Stacey. Justin wziął słuchawkę i
odłożył na widełki. Jego ręce poszukały jej piersi.
-
Na czym to skończyliśmy? - zapytał.
- Na tym -
prawie zasypiając, odpowiedziała Stacey surowo i
odsunęła jego ręce, kładąc je na swoich biodrach. Nie przyszło jej do
głowy, żeby odsunąć się. Wręcz przeciwnie, przytuliła się mocniej do
Justina. Objął ją mocno.
- Dobranoc, Justinie -
powiedziała sennie.
- Dobranoc, kochanie.
92
ROZDZIAŁ SZÓSTY
-
Stacey, gdzie, do diabla, są moje spodnie? - zawołał zirytowany
Justin.
Wziął już prysznic, ogolił się, ubrał w sztywno
wykrochmaloną, białą koszulę, szarą marynarkę, ciemny krawat,
skarpetki i białe spodenki. Teraz stał przed otwartą szafą i przeszu-
kiwał jej zawartość, wołając mocno zdenerwowany: - Nie ma tutaj ani
jednej pary spodni!
-
Przecież powiedziałam ci, że nie pójdziesz dzisiaj do pracy,
Justinie. -
Stacey patrzyła na niego rozbawiona. - Doktor kazał ci
odpoczywać i to właśnie będziesz robić. Wracaj więc do łóżka, a ja
przyniosę ci śniadanie.
-
Cholera, nie chcę żadnego śniadania! Chcę dostać moje spodnie!
Co z nimi zrobiłaś? Przecież było tutaj osiem par.
-
Zamknęłam je w bagażniku samochodu - oświadczyła Stacey,
bardzo z siebie zadowolona. -
A kluczyki mam ja. Wzięłam spodnie
ze sobą nawet do sklepu dziś rano, kiedy jeszcze spałeś. Byłam
pewna, że będziesz chciał iść do pracy. Wiedziałam, że bez spodni
daleko nie zajdziesz.
-
Zamknęłaś moje spodnie w bagażniku? - powtórzył Justin z
niedowierzaniem.
- Tak -
przytaknęła. - A potem zawiadomiłam twoje biuro, że nie
pr
zyjdziesz dzisiaj. Zadzwoniłam również do mamy i poprosiłam, aby
powtórzyła ojcu, że miałeś wypadek i żeby nie przeszkadzać ci
tysiącami telefonów.
-
Zdaje się, że spędziłaś dzisiaj bardzo pracowity poranek, prawda? -
jęknął Justin. - Stacey, jest prawie dziesiąta! Nigdy w życiu nie
spałem tak długo. Muszę być dzisiaj w biurze.
-
To tabletka przeciwbólowa tak zwaliła cię z nóg - wyjaśniła Stacey.
-
Dałam ci ją o piątej rano, kiedy wstałam, żeby... - przerwała. No cóż,
lepiej nie wdawać się w szczegóły. Wstała wtedy, żeby połknąć swoje
przeciwwymiotne lekarstwo i od razu dała Justinowi proszki, na
wypadek, gdyby znów zaczęła go boleć głowa. Był wtedy taki śpiący,
że posłusznie je połknął.
- Narkotyzujesz mnie! -
oskarżył ją Justin. - Nigdy nie brałem
żadnych tabletek. Nawet aspiryny!
Stacey przyznała w myślach, że lekarstwo rzeczywiście silnie na
93
niego podziałało. Spał, kiedy o wpół do dziewiątej przyjechała Brynn,
spał także o dziewiątej, gdy Stacey wyjechała na zakupy. Zabranie ze
sobą jego spodni było nagłym i, jak się okazało, świetnym pomysłem,
którego Stacey sama sobie pogratulowała. W przeciwnym razie Justin
mógłby ubrać się i wyjechać do pracy przed jej powrotem ze sklepu.
-
Uzupełniłam nieco zapasy w twojej kuchni - powiedziała Stacey,
obciągając rękawy różowo-szarego dresu. Brynn kupiła ten dres w
okresie, kiedy zaczęła uprawiać bieganie. Luźne spodnie i bluza były
teraz idealne dla Stacey. Brynn podrzuciła także skarpetki i adidasy.
-
Jesteś mi winien sto pięćdziesiąt pięć dolarów za zakupy - dodała
Stacey.
- Co? -
zawołał Justin.
-
Potrzebowałeś wszystkiego - wyjaśniła Stacey - łącznie z solą i
pieprzem. Co chciałbyś na śniadanie? Płatki? Jajka? Bekon? - pytała
Stacey, wiedząc, że dzięki swemu cudownemu lekarstwu będzie
mogła sobie z tym wszystkim poradzić. - Kupiłam nawet sok
pomidorowy i zamrożone ciastka jagodowe.
-
Chcę odzyskać spodnie!
- Powtarzasz w kolko to samo.
-
Gdzie są kluczyki? - zapytał.
- W bezpiecznym miejscu. Tam, gdzie na pewno ich nie znajdziesz -
odpowiedziała. Schowała je w biustonoszu, który miała na sobie.
Posłała Justinowi zwycięski uśmiech. - A teraz włóż piżamę i wróć do
łóżka jak grzeczny chłopczyk. - Justin groźnie popatrzył na nią. -
Może dać ci gorący termofor? - zapytała wesoło.
Ruszył w jej stronę; jego oczy niebezpiecznie błyszczały.
-
Już dość tego, Stacey. - Stanął przy niej, ale odważnie spojrzała mu
prosto w twarz, nie dając się zastraszyć.
-
Uspokój się, Justinie, bo rozboli cię głowa.
-
Nigdy nie bolała mnie głowa! W ogóle nigdy nic mi nie było!
Tylko u
dawałem.
-
Wczoraj wieczorem leżałeś na tym łóżku, jęcząc z bólu. Widziałam
to. I słyszałam, Justinie.
-
Nic mi nie było - zaprotestował. - Chciałem, żebyś ze mną została i
dlatego symulowałem ból.
- Jasne! -
zakpiła. - Rozumiem. W dzień jesteś twardy i silny; nie
94
pozwalasz sobie wtedy na żadne słabości. Nie obawiaj się, nikomu nie
zdradzę twojej małej tajemnicy. - Wspięła się na palce, żeby po
matczynemu pogłaskać go po policzku.
- Szowinistka! -
rzekł gniewnie. - Bawi cię ta sytuacja?
-
Sam ją komplikujesz, Justinie. Po prostu poddaj się i pozwól,
żebym się tobą zaopiekowała. - Własne słowa wprawiły ją w
zakłopotanie. Wprost nie mogła oprzeć się pragnieniu zatroszczenia
się o niego. Szybko odwróciła się i poszła do kuchni.
Skupiła się na przygotowaniu dla niego śniadania: jajecznicy,
bekonu, soku pomidorowego, no i oczywiście jagodowego ciastka.
Ułożyła wszystko na talerzu i nagle uświadomiła sobie, że Justin stoi
w drzwiach i przygląda się. Miał na sobie świeżą niebieską piżamę.
Stacey uśmiechnęła się, bo, aczkolwiek niechętnie, w końcu spełnił jej
prośbę. Ich oczy spotkały się i przez krótki moment Stacey miała
wrażenie, że jakieś niewidoczne, ale niezwykle silne prądy krążą
między nimi i zbliżają ich do siebie. Nie mogła oderwać wzroku od
Justina.
-
Chciałbym, żebyś zawsze tutaj była - powiedział wzruszony. - W
moim mieszkaniu i w moim łóżku.
Stacey gwałtownie wciągnęła powietrze. Wiedziała, że przydałaby
się jakaś lekka i dowcipna odpowiedź, żeby zmniejszyć powstałe
między nimi napięcie, ale w jej głowie była teraz tylko pustka. Justin
stanął za nią i objął, mocno przyciskając do siebie. Usta błądziły po jej
szyi i Stacey poczuła, jak miękną pod nią kolana. Przesunął ręce,
dotykając teraz piersi i drażniąc palcami stwardniałe już sutki. Oparła
si
ę o niego; jej powieki ciężko opadły.
-
Czy bolą cię dzisiaj? - szepnął do ucha, dotykając językiem jego
gładkiej powierzchni. - Czy boli cię, kiedy dotykam twoich piersi,
kochanie?
- Nie... -
odetchnęła, a talerz wysunął się z rąk i wpadł ze stukotem
do zlewu. -
Twoje śniadanie... - powiedziała cicho.
Justin wziął ją na ręce.
- Nie mam ochoty na jedzenie -
odparł. Zaniósł ją do sypialni, a jego
krok był energiczny i zdecydowany. - Mam ochotę na ciebie,
kochanie.
Położył Stacey na łóżku, a sam usiadł na brzegu i ostrożnie zaczął
95
rozwiązywać sznurowadła adidasów.
-
Justinie, twoja głowa... To... My...
-
Doskonale opiekujesz się mną, Stacey - zapewnił, zrzucając jej
skarpetki i buty na podłogę. - Wysłałaś mnie do łóżka, więc teraz
musisz zdrzemnąć się razem ze mną.
Rozebrał ją z niezwykłą szybkością, a kiedy znalazł kluczyki do
samochodu w biustonoszu, uśmiechnął się tylko i odłożył je na nocny
stolik. W tym samym momencie, gdy poczuła pieszczotliwy dotyk,
zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Justin przyglądał jej się, z uwagą
studiując każdą linię, każdą wypukłość ciała i obserwując gorącą,
słodką reakcję, jaką w niej wywoływał.
Zadrżała, gdy dotknął zdecydowanie jej stwardniałych brodawek.
-
Jakie ściągnięte i twarde - powiedział głębokim, czułym głosem. -
P
amiętasz, jak w tamtą sierpniową noc prosiłaś, żebym je całował?
Stacey wypuściła z siebie długo powstrzymywany wydech:
- Justinie...
-
Chcesz, żebym teraz tak cię całował? - wyszeptał w pokryte
kremową skórą zagłębienie szyi. Uśmiechnął się, gdy Stacey jęknęła i
wyprężyła się. - Chcę całować cię wszędzie. Tutaj... I tutaj... - Jego
usta dotknęły brodawek, a potem przesunęły się w dół, do pępka i
jeszcze niżej. - Chcę spróbować, jak smakuje każdy centymetr
twojego ciała, moja słodka, moja jedyna.
Stacey p
oczuła, że nie może już tego zatrzymać. Krzyknęła krótko,
ostro i zakryła dłonią usta, chcąc zdusić w sobie ten krzyk.
- Nie, kochanie. -
Justin odsunął jej rękę, całując palce, nadgarstek i
dłoń. - Chcę cię słyszeć. Chcę słyszeć, co się z tobą dzieje.
- Och, Justinie! -
Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła go do
siebie zdesperowana, spragniona ust kochanka. Czuła jego ciało, tak
samo spragnione, gorące i twarde. Poruszyła się pod nim w sposób,
który rozpalił ich oboje. Chciała go i pragnęła z silą, która
doprowadzała ją niemal do szaleństwa.
- Kochaj mnie, Justinie! -
krzyknęła. Rozkosz, jaką dawały jego
dłonie i wargi, obudziła w niej gorące, trudne do opanowania
pożądanie. Chciała go nareszcie zdobyć i całkowicie do niego należeć.
- Tak, moja n
ajdroższa - wyszeptał, a oczy mu rozbłysły. Wszedł w
nią, przyjęła go z drżeniem.
96
-
Kocham cię! - wołała bez słów, owijając się wokół niego i lgnąc do
jego ciała, kiedy zaczął się w niej poruszać. Czuła teraz coś więcej niż
tylko fizyczną rozkosz, jaką dawał. To nie był jedynie seks. Kochali
się w pełnym znaczeniu tego słowa. Ona go kochała i nosiła jego
dziecko; to było naturalne i słuszne. Należeli do siebie.
-
Nie zatrzymuj się, Stacey - powiedział ochrypłym głosem. - Chodź
razem ze mną... Teraz... Teraz!
Oddała mu się całkowicie i krzyczała jego imię, gdy oboje dotarli
wreszcie do końca tej drogi.
Przez dłuższy czas żadne z nich nie poruszało się. Nareszcie Stacey,
czując ostatnie drżenia odchodzącego uniesienia, przeciągnęła się pod
Justinem i westc
hnęła z zadowoleniem.
Justin uniósł głowę i spojrzał w łagodne i rozzłocone miłością oczy.
-
Kocham cię - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
Do Stacey powrócił echem ostatni spazm rozkoszy.
-
Kocham cię od dawna, Stacey - mówił. - Chciałem powiedzieć ci to
wtedy w sierpniu, ale ty... -
uśmiechnął się nagle i pocałował w
czubek nosa. -
Zaczęłaś krzyczeć w łazience i nie chciałaś mnie
wpuścić.
Stacey pogłaskała jego gęste włosy.
-
Przepraszam, Justinie. Byłam taka... taka... - zawahała się.
- Przyz
wyczajona do tego, że mnie nienawidzisz - dokończył za nią. -
Wiem, kochanie.
-
Ty także mnie nienawidziłeś - broniła się słabo.
- Nie, to nieprawda. -
Potrząsnął głową i zapatrzył się w jakiś
odległy, niewidoczny punkt. - Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy,
pomyślałem, że jesteś najładniejszą, najinteligentniejszą i najweselszą
dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem. Miałaś wtedy tylko
piętnaście lat i byłaś pełna życia, tryskająca energią i radością.
Zafascynowałaś mnie. Wprost nie mogłem oderwać od ciebie oczu.
- Justinie. -
Stacey poruszyła się niespokojnie pod nim. -
Fantazjujesz. Uważałeś mnie wtedy za smarkulę.
-
W dalszym ciągu jesteś smarkulą - zgodził się z nią ze śmiechem, a
ona kopnęła go w kostkę bosą stopą. - Ale to nie powstrzymało mnie
przed zakochaniem się w tobie. Zrozumiałem to w czasie wakacji,
kiedy skończyłaś szesnaście lat. Przyjechałem wtedy do Rehoboth
97
Beach, żeby spotkać się z twoim ojcem...
-
A tak, pamiętam - wtrąciła. - Wtedy właśnie, po raz pierwszy w
życiu, zobaczyłam na plaży kogoś w szarym garniturze i czarnych
pantoflach. Powtarzało się to każdego lata.
Roześmiał się, a szczęście widoczne na jego twarzy sprawiło Stacey
wielką radość. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem widziała
Justina tak odprężonego i beztroskiego, po prostu - szczęśliwego.
-
Miałaś wtedy na sobie różowy kostium kąpielowy - wspominał z
uśmiechem. I nagle uśmiech zniknął. - Byłaś z jakimś bezmyślnym,
jasnowłosym chłopakiem - dodał.
-
Tak, pamiętam go. To był Derek Rivers. Masz rację, był
bezmyślny, ale za to bardzo umięśniony. Robił wtedy na mnie
ogromne wrażenie.
-
Kiedy zobaczyłem, jak obydwoje bawicie się na plaży, jak ten
głupek obejmuje cię... - Justin przerwał i jego twarz pociemniała. -
Poczułem się tak, jakby ktoś zatopił we mnie nóż. Zrozumiałem, że
wszystko, co się ze mną działo, to nie jedynie radość z przebywania w
towarzystwie uroczego podlotka. Byłem o ciebie zazdrosny;
uważałem, że należysz do mnie. Chciałem utopić tego idiotę i zabrać
cię stamtąd, zatrzymać przy sobie na zawsze.
- Och, Justinie -
westchnęła. Patrzył jej głęboko w oczy i poczuła
dziwny dreszcz, gdy pojęła siłę jego uczuć.
-
Oczywiście, nie mogłem cię mieć - ciągnął Justin spokojnie. -
Miałaś wtedy szesnaście lat i byłaś córką człowieka, którego cele i
aspiracje b
yły tak mocno związane z moimi. Trzydziestoletni asystent
nie mógł zakochać się w niepełnoletniej córce senatora. Musiałem to
w sobie zabić, Stacey. Zmuszałem się, żeby być tak szorstki i
nieprzyjemny, jak tylko potrafiłem. Chciałem... musiałem wzbudzić w
tobie nienawiść. Musiałem zachować między nami pewien dystans, w
przeciwnym razie... Nie mogłem powstrzymać się od... - zawiesił głos.
-
Musiałem sprawić, żebyś zaczęła żywić do mnie wielką niechęć -
zakończył stanowczym tonem.
-
I udało ci się to znakomicie. - Stacey zmarszczyła czoło w
zamyśleniu. To wszystko było takie dziwne, takie nieprawdopodobne.
Pomyśleć tylko, że przez wszystkie lata, kiedy wydawało się, że Justin
ją nienawidzi, on tak naprawdę pragnął jej. Czuła się tak, jakby
98
przeszła na drugą stronę lustra, gdzie nic nie jest tym, na co wygląda.
Spojrzała na niego oszołomiona.
-
Z b y t dobrze mi się to udało - powiedział smutno. - Kiedy byłaś
starsza i ściągnąłem cię do pracy na Kapitelu, pomyślałem, że będę
mógł jakoś pokonać te bariery, jakie wyrosły między nami. - Przerwał
na chwilę i potrząsnął głową. - Ty jednak byłaś wrogo do mnie
nastawiona. Przyzwyczaiłaś się do nienawidzenia mnie. Nie mogłem
zburzyć muru, którym się ogrodziłaś. Załamałbym się kompletnie,
gdyby nie to, że zawsze żywo reagowałaś na moją obecność,
sprzeciwiałaś mi się i prowokowałaś. Zachowywałaś się tak, odkąd
cię poznałem i miałem nadzieję, że to oznacza, iż ty także usiłujesz
zwalczyć jakieś dobre uczucie, które obudziłem w tobie.
-
Grace powiedziała, że zawsze cię dręczyłam - powiedziała
zdumiona Stacey. -
Mój Boże, przez te wszystkie lata... Justinie, to
niemożliwe! To nie może być prawda! Jestem pewna, że byliśmy
prawdziwymi wrogami!
-
No cóż, dwoje ludzi bardzo często walczy ze sobą, zanim zostaną
kochankami. Pomy
śl o tej sierpniowej nocy, Stacey. Tonie była
pomyłka popełniona pod wpływem alkoholu. To nie był przypadek.
To rezultat narastającego przez dziesięć lat seksualnego napięcia i
ukrywanego zainteresowania.
- Nie! -
zaprotestowała Stacey raczej z przyzwyczajenia.
- Tak. -
Justin pocałował ją, a ona natychmiast, nie wahając się nawet
przez chwilę, odpowiedziała z wielką namiętnością. Jej ciało
wiedziało więcej niż ona sama.
Całował ją mocno, gorąco. Rozkoszowała się tym, że mogła całą
sobą czuć ciężkie, pokryte szorstkimi włosami ciało.
-
Znowu cię pragnę - wyszeptał łagodnie. - Czy chcesz tego,
kochanie?
- Och, tak! -
usłyszała swój głos, głęboki i przepojony seksem, jakby
nie do niej należący. Otworzyła się przed Justinem, przepełniona
miłością. Była już tak podniecona, że przyjęła go, odpowiadając na
jego pożądanie krzykiem równie wielkiego pragnienia. Namiętność
rozpaliła ich do białości i Stacey ponownie topniała w jej blasku.
-
Uwielbiam patrzeć na ciebie - powiedział Justin później, gdy
temperatura do
znań nieco spadla. Leżał obok niej, wsparty na łokciu i
99
delikatnie gładził jej włosy. - Lubię patrzeć, jak mocno zamykasz
oczy, jak twoje wargi rozchylają się i robią wilgotne. Lubię słyszeć,
jak w podnieceniu wypowiadasz niezrozumiałe słowa.
Stacey zarumi
eniła się. Chociaż byli sobie tacy bliscy, jego uwagi
zawstydzały. Zrozumiała, że całkowite odsłonięcie się uczyniło ją
bezbronną.
-
Czy spodobałby ci się ślub w Białym Domu? - zapytał, a jego
czarne oczy zalśniły wesoło. - Dziewczynki Spence’a i Patty mogłyby
rozsypywać przed nami kwiaty. Zostawiłyby wreszcie te swoje
kombinezony i założyły na tę okazję nowe różowe sukienki. Lucas
byłby moim drużbą. Możesz sobie wyobrazić, jak zręcznym rzutem
trafia obrączką na mój palec?
-
Ślub w Białym Domu? - powtórzyła Stacey. Nagle zaschło jej w
gardle. -
To wcale nie jest śmieszne, Justinie.
-
Oczywiście, możemy pobrać się wcześniej, kochanie - dodał, biorąc
ją w ramiona. - Pomyślałem, że ty i twoja matka będziecie zbyt zajęte
w czasie kampanii wyborczej, aby prz
ygotować taki ślub, jakiego
pragnęłabyś. Jesteś ich jedyną córką i przypuszczam, że chcieliby,
abyś miała wielkie i huczne wesele. Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic
przeciwko temu.
Jedyną rzeczą, której Stacey nienawidziła prawie tak samo, jak
kampanii wyb
orczej, były wielkie, widowiskowe uroczystości ślubne.
Już w wieku trzynastu lat obydwie z Brynn zdecydowały, że znacznie
ciekawiej byłoby, gdyby ktoś je porwał i chyba niewiele zmieniło się
od tamtej pory. I oto teraz Justin proponuje jej ślub w Białym Domu,
uroczystość równą ślubom królewskim, a nawet bardziej królewską
niż one same!
Serce zaczęło bić niespokojnie. Bliskość, zaufanie i uniesienie,
łączące ich do tej pory, teraz zniknęły bez śladu, a to miejsce zajął
zimny, obezwładniający strach. Wszystko mogłoby być takie poste;
Justin ją kochał, a ona kochała jego i nosiła ich dziecko. Ale świat nie
składa) się tylko z ich trojga. Justin był związany z kampanią i Białym
Domem, a to przekreślało marzenia!
Wyrwała się z ramion Justina i usiadła, przyciskając drżącymi
palcami prześcieradło.
- Justinie -
powiedziała. - My... ja... ja nie mogę wyjść za ciebie.
100
-
Oczywiście, że możesz. I wyjdziesz - odparł.
Była naga, bezbronna i bardzo przerażona. Poślubić Justina? Zostać
w Waszyngtonie, w samym centrum politycznego cyklo
nu? Żyć z
człowiekiem, którego nie będzie w domu przez dwadzieścia godzin na
dobę, a kiedy w końcu przyjdzie na pozostałe cztery, to i tak będzie
nieobecny myślami? Codziennie tłumaczyć dzieciom, gdzie jest tata i
dlaczego nie może do nich przyjść? W jaki sposób wynagrodzi im to
wieczne zaniedbanie przez ojca, który całe życie i talent poświęci
in nym, a n ie rod zin ie? Czy ma ju ż zawsze cierpieć w samotności,
patrząc, jak mija noc za nocą, tydzień za tygodniem, jedna kampania
wyborcza za d
rugą? Albo, co gorsze, włączyć się w kampanie, które
uważała za tak wyczerpujące i nieludzkie?
Zawsze obiecywała sobie, że stworzy życie inne od tego, jakie
poznała w rodzinnym domu. Chciała związać się z człowiekiem, dla
którego najważniejsza będzie rodzina, który skupi całą uwagę
wyłącznie na żonie i dzieciach. Justin Marks, którego cele i ambicje
dotyczyły Białego Domu i senatora, daleki był od ideału męża. I
chociaż kochała go, chociaż rosło w niej ich dziecko, nie mogła go
poślubić. Po prostu nie mogła!
- O co chodzi, Stacey? -
Justin usiadł, wziął w dłonie jej twarz i
odwrócił do siebie. - Wiem, że ty także mnie kochasz, chociaż jeszcze
mi tego nie powiedziałaś. - Głos obniżył się, stał się gwałtowniejszy. -
Nie musisz poddawać cię całkowicie, jeśli tego nie chcesz. I tak dałaś
mi dużo i cieszę się z tego, co mam.
-
To byłoby dla ciebie bardzo wygodne, prawda, Justinie? - Stacey
westchnęła znużona. - Chciałbyś zostać zięciem Bradforda Liptona?
-
Do cholery, Stacey, nie oskarżaj mnie o to! Kocham cię bez
względu na to, kto jest twoim ojcem!
-
Mylisz się, Justinie. Wychowałam się w rodzinie rozbitej przez
politykę i ostatnią rzeczą, której bym chciała, jest stworzenie
następnej takiej rodziny. Nie przypominam swojej matki. Czasami
tego żałuję, ale faktów nie da się zmienić. Matka podporządkowała
całe swoje życie i małżeństwo politycznej karierze męża, ale ja chcę
się związać z człowiekiem, dla którego najważniejsze będzie nasze
życie. Chcę, aby mąż był przy mnie, kiedy będę rodzić, a nie
wygłaszał przemówienie gdzieś w innym stanie. Moje dzieci muszą
101
mieć prawdziwego ojca, takiego, który wieczorami będzie pomagał im
odrabiać lekcje i będzie uczestniczył we wszystkich nudnych
akademiach szkolnych. Bardzo mi tego wszystkiego brako
wało w
dzieciństwie i nie pozwolę, aby moje dzieci podobnie cierpiały.
Justin nic nie odpowiedział. Zresztą, co mógł odpowiedzieć? Stacey
podciągnęła prześcieradło, aby zasłonić nagie ciało, a on już jej nie
powstrzymał. Oboje wiedzieli, że ani w tej chwili, ani w przyszłości
(j
eśli w dalszym ciągu będzie pracował dla senatora) nie sprosta
wymaganiom, jakie stawiała Stacey. Zapadła długa, ciężka cisza.
- To najbardziej bezsensowne argumenty, jakie kiedykolwiek
słyszałem - odezwał się w końcu Justin. W jego głosie brzmiało
zniecierpliwienie. -
Rozmawiamy o nie istniejących dzieciach i nie
istniejącym jeszcze małżeństwie. Może ograniczymy się do
teraźniejszości, Stacey. Rozmawiajmy tylko o nas i o tym, co do
siebie czujemy.
Stacey zastanowiła się, jak zachowałaby się, gdyby nie była w ciąży.
Czy mogłaby założyć różowe okulary i żyć tylko wypełnioną
namiętnością obecną chwilą? Jednak ich dziecko już istniało, już żyło.
Musiała więc myśleć o przyszłości, lecz ta wizja przygnębiła ją i
przeraziła.
- Justinie, czy wiesz, jak bardzo n
ienawidzę polityki? - zapytała
łagodnie. - Muszę ci to chyba wytłumaczyć. Pogardzam nią, nie
znoszę jej, to dla mnie trucizna. Nienawidziłam takiego życia i jako
dziecko, i jako nastolatka. Nienawidzę go teraz. Nie cierpię świateł
reflektorów, kampanii wy
borczych, ściskania rąk, tłumu i całego tego
zamieszania. Dla mnie to życie w wiecznej samotności. Nawet jeśli
otaczają cię tłumy, są to tylko chwilowi sprzymierzeńcy, a nie
prawdziwi przyjaciele. Ludzie uśmiechają się, ale to tylko maski.
Nigdy nie uda
ci się dowiedzieć, co się za tym kryje... Nigdy, nigdy
nie wyjdę za mąż za kogoś, kto jest związany z polityką! Wolę być
samotna przez całe życie.
Dłuższy czas patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Justin odezwał
się znużonym głosem.
-
Nie miałem pojęcia, że aż tak bardzo nienawidzisz politycznego
życia. Oczywiście, pamiętam, zawsze narzekałaś na związane z nim
niewygody i trudności, ale nie sądziłem, że to wszystko ma jakieś
102
głębsze podłoże. Myślałem tylko, że masz po prostu... trochę trudny
charakter.
-
Chyba rzeczywiście mam trudny charakter. - Uśmiechnęła się
smutno. -
Znam siebie wystarczająco dobrze i wiem, że jestem
wymagająca, lubię być w centrum uwagi. Jeśli mi się to zapewni,
mogę stać się kochająca i szczęśliwa. Jestem bardzo złym materiałem
na żonę polityka - powiedziała i pomyślała, że wszystko jest tak
strasznie beznadziejne. Poczuła się tak, jakby zgubiła się w labiryncie.
Miała wrażenie, że zaraz rozpłacze się, nie mogła dać sobie z tym
rady. Dobry Boże, już płakała! Łzy płynęły po twarzy, a ramionami
zaczęło wstrząsać łkanie.
-
Kochanie, nie płacz! - Justin objął ją i przytulił, ale Stacey płakała
coraz bardziej. To było najgorsze, co mogło się przytrafić - pokochać
właśnie Justina Marksa! Gdyby tylko mogły powrócić dni, kiedy była
prze
konana, że nienawidzi go tak samo, jak całej polityki. Teraz
jednak...
-
Proszę, Stacey, nie płacz - powiedział łagodnie, lekko kołysząc ją w
ramionach. -
Nie przejmuj się tym tak bardzo. Pomyślimy o tym
później. Możemy przecież w ogóle nie mówić o ślubie. Obiecuję, że
nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Cieszmy się tym, co mamy
teraz.
-
Czyli po prostu będziemy romansować? - zapytała zduszonym
głosem.
- Tak, kochanie. Po prostu romans -
odpowiedział spokojnie. Stacey
zesztywniała. Czy to miało ją uspokoić? Przecież właśnie przed
chwilą człowiek, którego kochała, powiedział, żeby zamiast
małżeństwa myślała o romansie. Przestała płakać. Justin łatwo zmienił
zdanie. Wysłuchał, czego oczekuje od męża i szybko wycofał się ze
swojej propozycji. Jego życiem była polityka i zupełnie zadowalał go
mały, utrzymywany w tajemnicy romansik. Stacey zachmurzyła się i
wyrwała się z jego ramion. Wstała z łóżka, zaczęła zbierać
porozrzucane na podłodze części garderoby.
-
Stacey, musimy porozmawiać o jeszcze jednej rzeczy. - Justin
stanął nad nią cudownie nagi i zupełnie swoją nagością nie
skrępowany. Rzuciła szybkie spojrzenie na jego silne i bardzo męskie
ciało. Znów poczuła głupie, prymitywne pożądanie.
103
-
Kochanie, gdy jestem z tobą, zupełnie tracę głowę - powiedział
Justin z wzruszającą nieśmiałością. Z niechęcią przyznała się sama
przed sobą, że najwyraźniej wszystko w tym mężczyźnie dzisiaj jej się
podoba. Była w nim zakochana bez pamięci. Justin chrząknął
zakłopotany.
-
Zdaje się, że zapomniałem... Nawet nie pomyślałem... - Patrzył, jak
Stacey z wdziękiem zakłada białe jedwabne majteczki i z jego ust
wydobył się jakiś dziwny dźwięk, coś pośredniego między
westchnieniem a jękiem. - Stacey, kiedy kochaliśmy się dziś rano, nie
pomyślałem o żadnych środkach ostrożności. Poprzednim razem także
nie.
Serce Stacey gwałtownie zabiło, biały koronkowy biustonosz wypadł
z ręki. Jego głos natrętnie dźwięczał w uszach.
-
Chciałem zapytać - ciągnął Justin - czy jesteś... To znaczy, czy ty...
-
Chcesz zapytać o to, czy biorę pigułki antykoncepcyjne - przerwała
mu. Ani chwili dłużej nie wytrzymałaby tego krążenia wokół tematu.
Chyba po raz pierwszy w życiu widziała, jak Justin nie potrafi
odważnie powiedzieć, o co mu chodzi. - Dobry moment na zadawanie
takich pytań - powiedziała. - Myślę, że to raczej musztarda po
obiedzie.
Stacey z satysfakcją stwierdziła, że Justin zaczerwienił się. Wtedy, w
sierpniu, także nie pomyślał o środkach ostrożności. Ona zresztą także
nie. Stacey stłumiła w sobie złość. Nie może przecież przypominać
mu o tym wszystkim. Skojarzenie pewnych faktów mogłoby wówczas
stać się zbyt niebezpieczne.
-
Mimo wszystko jestem bardzo wdzięczna za troskę. - Uśmiechnęła
się kwaśno. Starała się mówić z nonszalancją, mając nadzieję, że uda
jej się odwrócić uwagę od tamtej nocy, kiedy kochali się po raz
pierwszy.
Justin był coraz bardziej zażenowany.
-
Kochanie, wiem, że to było nieodpowiedzialne, egoistyczne i
bezmyślne - mówił z prawdziwym poczuciem winy. - No i przede
wszystkim, nieprawdopodobnie szczeniackie. - St
acey czuła jego
wzrok na sobie, gdy próbowała założyć biustonosz. Wyciągnął
ramiona i przyciągnął ją do siebie miękkim ruchem.
-
Nie potrafię rozsądnie myśleć, będąc z tobą, kochanie - powiedział
104
namiętnie, całując gładką skórę jej szyi. - Kiedy trzymam cię w
ramionach, czuję się tak, jakbym zażył najsilniejszy narkotyk. - Jego
ręce przesunęły się po nieco zaokrąglonych biodrach i talii, potem
dotknęły lekko wypukłego brzucha, i potnych piersi. - Stacey, jeśli
będą jakieś skutki... - W jego głosie brzmiała troska i Stacey poczuta
lekki niepokój. Czy Justin pamięta, jak prawie trzy miesiące temu po
raz pierwszy odkrywał jej ciało? Czy dostrzega różnice, jakie w niej
zaszły? Wówczas była taka wiotka, teraz rozkwitła i dojrzała.
Cmoknęła ze zniecierpliwieniem.
-
Nie będzie żadnych skutków - powiedziała stanowczo i pomyślała,
że na pewno nie przyniesie ich dzisiejszy ranek, bo one przecież już
istniały. - Nie ma się czego obawiać, Justinie.
-
Ale przecież nie bierzesz żadnych pigułek - odparł z irytującą
pe
wnością siebie.
-
Czy możemy dać już temu spokój? - zawołała ostro. Nie liczyła
jednak na to, Justin potrafi być natrętny i nieustępliwy jak migrena.
Mimo wszystko próbowała odwrócić jego uwagę. - Byłam
bezpieczna, ponieważ mam niepłodne dni, rozumiesz? A teraz idź do
kuchni i zjedz śniadanie. Pewnie jest zimne.
-
Mimo to chcesz, żebym je zjadł? - Jego oczy błysnęły wesoło.
- Owszem -
odpowiedziała.
-
Brzmi to bardzo kusząco. - Uśmiechnął się radośnie. - Zawsze
marzyłem o zjedzeniu zimnej jajecznicy.
A w
ięc w końcu zapomniał o pigułkach i tym podobnych rzeczach.
Stacey odetchnęła z zadowoleniem i ulgą. Patrzyła, jak Justin zakłada
bieliznę i sięga po koszulę.
- Stacey -
odezwał się nagle, patrząc na nią z uwagą. - Wiesz, że
ożeniłbym się z tobą, gdyby...
- Tak, wiem, Justinie -
przerwała szybko. No tak, nie poddał się
łatwo, a tylko zmylił ją, udając, że przekonały go argumenty. Może
postanowił obserwować dziewczynę, począwszy od tego ranka?
Stacey drżała, zakładając różowo-szary dres Brynn. Ten właśnie dres
ukrywał skutki namiętnej sierpniowej nocy.
Może Justin będzie nalegał, żeby Stacey za niego wyszła? Za-
stanawiała się, czy potrafiłby zmusić ją do zawarcia małżeństwa,
którego nie chciała? Z drugiej jednak strony, czy starczy jej odwagi,
105
aby chodzić w ciąży, będąc samotną, niezamężną kobietą? Próbowała
wyobrazić sobie samą siebie w dziewiątym miesiącu ciąży, grubą i
spuchniętą. Nie potrafiła.
Uświadomiła sobie ze smutkiem, że wciąż jeszcze oszukuje się,
ciągle nie chce zrozumieć powagi sytuacji, w jakiej się znalazła.
Kątem oka zobaczyła, że Justin sięga po kluczyki do samochodu i
podbiegła, żeby pierwsza zabrać je z nocnego stolika.
-
Czyżbym ci nie udowodnił, że jestem już w doskonałej formie? -
zapytał z łobuzerskim uśmiechem, usiłując wyjąć jej kluczyki z ręki.
-
Doktor powiedział wyraźnie, że nie wolno prowadzić ci teraz
takiego wyczerpującego, szalonego trybu życia - odparła rezolutnie. -
I zastosujemy się do tych poleceń.
- M y? -
był wyraźnie zadowolony z tego, co usłyszał, a jednocześnie
pełen energii i życia oraz tak interesująco męski, że Stacey dech
zaparło z wrażenia. - Czy zamierzasz być ze mną przez cały czas,
żeby upewnić się o moim posłuszeństwie?
Jego uśmiech był pełen seksu, bardzo prowokujący. Stacey poczuta
się tak zakochana, że zapragnęła jeszcze na kilka dni odsunąć od
siebie wszelkie kłopoty.
Podeszła do Justina i objęła go mocno.
-
Ani na chwilę nie spuszczę z ciebie wzroku - szepnęła.
Justin ostrożnie położył ją na łóżku.
-
Jaka szkoda, że ubraliśmy się - powiedział. - Teraz będziemy
niepotrzebnie tracić czas.
Pocałowała go czule i usiadła.
-
Nie spędzimy całego dnia w łóżku, Justinie. - Rzeczywiście
udowodnił, że jego życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo z
powodu wstrząsu mózgu. Dzięki niemu dzień, który miała spędzić
przy łóżku, zamienił się w dzień spędzony razem z nim w łóżku.
Jedna jej polowa chciała, aby to trwało nadal, natomiast ta druga,
rozsądna i praktyczna, odrzucała pomysł jako zdecydowanie
niebezpieczny.
- Nie? -
zapytał, wsuwając dłonie pod bluzę dresu i dotykając jej
nagich pleców. -
Co więc będziemy teraz robić, Stacey?
- Pojedziemy na zakupy -
oznajmiła i roześmiała się, widząc jego
kompletne zaskoczenie.
106
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Zakupy? -
Justin popatrzył na nią, jakby postradała zmysły.- A co
mu
simy kupić?
-
Ubranie. Dla ciebie. Pojedziemy do jakiegoś miłego sklepu na
przedmieściach i kupimy coś, co nie przypomina szarego garnituru,
białej koszuli lub granatowego krawata.
Spodziewała się, że Justin będzie się z nią spierał albo nawet
stanowczo o
dmówi. Jednak, ku jej zaskoczeniu, zgodził się bez słowa
protestu. Zawiozła go więc do wspaniałego domu towarowego
Montgomery’ego County i zaciągnęła do sklepu Bloomingdale, aby
rozpocząć proces przeobrażania Justina. Bardzo łatwo zgodził się na
szafirowy
, wycięty w serek sweter i natychmiast włożył go na białą
koszulę, tym razem bez krawata i marynarki. Udało się także namówić
go na parę brązowych sztruksowych spodni, brązowy sweter, a nawet
na żółtą koszulę. Stanowczo odmówił ubrania się w niebieskie dżinsy.
-
Przypominają mi farmę Patty i Spence’a - powiedział, przybierając
bardzo dobrze jej znany, pełen zaciętości wyraz twarzy. - Nie założę
również kombinezonu, Stacey.
-
Wcale nie zamierzałam cię o to prosić - powiedziała wyniośle, ale
zaraz zepsuła cały efekt, wybuchając śmiechem, gdy wyobraziła sobie
Justina w kombinezonie, z widłami w ręku.
Wybrała dla niego bawełnianą koszulkę w zielone, czerwone i białe
pasy, nie zwracając uwagi na jego płaczliwe protesty, że będzie
wyglądał jak włoska flaga. Zmusiła go także do kupienia pary
wygodnych, wsuwanych skórzanych pantofli.
-
To dopiero początek, Justinie - powiedziała podniecona, gdy nieśli
zakupy do samochodu. -
Jest przecież jeszcze cały świat kolorów -
różowe koszule, zielone bluzy, spodnie w kratkę.
Justin udał przerażenie:
-
Mam nadzieję, że nie nosi się tego wszystkiego razem?
-
Szorty, sportowe koszule, kostiumy kąpielowe - wymieniała dalej z
entuzjazmem, nie zwracając uwagi na Justina. - Nie chcę, żebyś
wyglądał jak agent FBI, który przyszedł na plażę w celu aresztowania
kogoś.
-
Stacey, przyjeżdżałem do was na plażę tylko po to, aby spotykać się
107
służbowo z twoim ojcem. Dlatego nie mogłem pojawić się tam w
stroju do pływania. To byłoby niewłaściwe i bezczelne. Gdybym był
zaproszonym gościem...
Stacey wydawało się, że usłyszała w jego głosie smutek. Rzuciła mu
ukradkowe spojrzenie. Jej oczy pociemniały ze wzruszenia. Czy
naprawdę Justina nigdy nie zaproszono towarzysko do ich domu?
Więc były to tylko służbowe wizyty, składane odpoczywającemu na
wakacjach senatorowi? Poczuła wstyd. Jak rodzice mogli o tym nie
pomyśleć? Dlaczego ona sama o tym nie pomyślała? Przez te
wszystkie lata Justin odbywał podróże do Rehoboth Beach w
Delaware, jadąc dwie i pół godziny w jedną stronę i tyle samo w
drugą. Nikt nigdy nie zaproponował mu, żeby chociaż zanurzył palce
w wodzie? Mimo to uważał, że Liptonowie są mu bardzo bliscy i w
dalszym ciągu traktował ich jak swoją rodzinę. Stacey zrobiło się
bardzo smutno.
- Och, Justinie -
powiedziała cicho i zanim zdążyła pomyśleć,
wsunęła swoją rękę pod łokieć Justina, a on z wdzięcznością
przycisnął ją do boku.
-
Chcę zabrać cię dzisiaj na kolację - powiedział Justin, gładząc
włosy Stacey leżące w jego ramionach. Po powrocie z zakupów od
razu poszli do łóżka. - Czy wiesz, że to byłaby nasza pierwsza,
prawdziwa randka?
- Masz bardzo oryginalny sposób bycia, Justinie. - Stacey
uśmiechnęła się do niego rozmarzona. - Leżysz ze mną w łóżku i
dopiero teraz umawiasz się za mną na pierwszą randkę.
Przeciągnęła się leniwie i przytuliła do niego. Czuła się jak w raju,
leżąc w jego ramionach, gdy on czule gładził włosy i pieścił
wzrokiem. Stacey pomyślała, że ten romantyczny rys jego charakteru
był chyba najlepiej skrywaną tajemnicą w całej Ameryce. Naprawdę
zachowywał się romantycznie, trzymał jej rękę, splatając palce z jej
palcami, patrzył w jej oczy z uwagą, słuchał każdego słowa i był
bardzo czuły, nie tylko po to, aby zaciągnąć dziewczynę do łóżka.
-
Pojechalibyśmy do twojego mieszkania, żebyś mogła się przebrać -
powi
edział. - A potem... - Stacey wyczula narastające napięcie. -
Stacey, zostaniesz ze mną dziś w nocy. - To był rozkaz, ale także
prośba.
108
Stacey nie potrafiła mu odmówić, zbyt mocno go kochała. Chciała,
żeby się odprężył i był szczęśliwy, chciała widzieć w jego oczach
zadowolenie. Jeszcze raz postanowiła nie myśleć o przyszłości, tylko
żyć teraźniejszością. Byli sami w swoim prywatnym świecie i to
musiało na razie wystarczyć.
- Tak, Justinie. -
Podniosła się, żeby go pocałować. - Zostanę dzisiaj
z tobą.
Po
jechali na kolację do malej, cichej i pogrążonej w półmroku
restauracji w Georgetown. Zajęli miejsce w rogu sali i rozmawiali
spokojnie przy migających płomieniach świec. Łatwość, z jaką
prowadzili tę konwersację, zaskoczyła Stacey. Za cichą obopólną
zgodą nie poruszali tematów związanych z polityką. Stacey obawiała
się, że takie polityczne zwierzę jak Justin Marks nie odezwie się - w
niecodziennej dla niego sytuacji -
ani słowem. Wiedziała, że nie był
błyskotliwy podczas czysto towarzyskich spotkań. Nie znał się na
niczym, co stanowiło filar rozmów, jakie prowadziła Stacey podczas
każdej randki. Justin nie widział najnowszych filmów, nie czytał
ostatnich bestsellerów, nie oglądał telewizji ani nie czytał magazynu
„People”.
Stacey była niezwykle ciekawa wszystkiego, co dotyczyło Justina.
Zadawała mu osobiste pytania, zmuszała do odpowiedzi, aż obydwoje
zaczęli swobodnie dyskutować na temat przeżyć, pomysłów i opinii.
Ani razu nie zapadła między nimi niezręczna cisza; rozmowa z
Justinem bardzo wciągnęła i ożywiła Stacey. Nie pamiętała, aby
kiedykolwiek przedtem tak miło spędziła z kimś czas podczas kolacji.
Długo siedzieli nad kawą i deserem, wreszcie zauważyli, że kelner
kręci się niespokojnie w pobliżu. Justin spojrzał na zegarek.
-
Przecież to już wpół do dwunastej! - zawołał zaskoczony.
Stacey rozejrzała się wokół. Oprócz nich i kelnerów nie było już
nikogo. W ciągu tygodnia wieczory w Waszyngtonie kończyły się
szybko, ale Stacey nie zamierzała zakończyć tego spotkania.
-
Pojedźmy gdzieś potańczyć - zaproponowała, spodziewając się
oporu ze strony Justina. On jednak, ku jej zaskoczeniu, zgo
dził się.
-
Muszę cię tylko ostrzec, że jestem okropnym tancerzem -
powiedział. - Udało mi się nauczyć czegoś w rodzaju kroku
109
bokserskiego, ale wątpię, czy ktoś nazwałby go tańcem.
-
Domyślam się, że wykonywałeś jedynie obowiązkowe tańce z
wdowami po politykach -
powiedziała Stacey.
Justin przytaknął i roześmiał się.
-
Ponieważ nie prowadziłem żadnego życia towarzyskiego, lekcje
tańca okazały się niepotrzebne. Tańczyłem tylko wtedy, gdy było to
konieczne, a wszystkie moje partnerki były już po sześćdziesiątce.
-
A co z tymi licznymi interesującymi dziewczętami, które
zaangażowano do pomocy w kampanii mego ojca? - zapytała Stacey.
Justin był przecież najbliższym współpracownikiem jej wspaniałego i
potężnego ojca. Stacey wiedziała, że to mogło czynić go niezwykle
atrakcyjnym dla niektórych kobiet. - Na pewno organi
zowały jakieś
przyjęcia. - Jej brat Sterne zawsze wkradał się tam nieproszony. - Czy
żadna z nich nie zaproponowała, że nauczy cię tańczyć? - zapytała,
czując wzbierającą w niej zazdrość.
-
Przecież wiesz, jaki jestem nieprzystępny - odparł. - Komu
chciałoby się uczyć tańca despotycznego, systematycznego i po-
zbawionego poczucia humoru robota?
Stacey spojrza
ła na niego. Tak właśnie zawsze o nim mówiła. A
nawet jeszcze gorzej. Rumieniec oblał jej twarz. Wiedziała, że to
nieprawda, że pod chłodną maską polityka kryje się człowiek
romantyczny, namiętny i troskliwy. Była prawdopodobnie jedyną
osobą w Waszyngtonie i okolicach, która zdawała sobie z tego
sprawę. Uśmiechnęła się, a jej oczy zabłysły.
Trafili w końcu do małego, cichego klubu w Southwest Washington,
gdzie orkiestra grała na przemian utwory szybkie i wolne, stare
standardy i najnowsze przeboje. Tańcząc na małym parkiecie, Stacey
objęła ramionami szyję Justina i przytuliła się mocno.
-
Idę o zakład, że nie tańczyłeś w ten sposób ze starą panią
Weatherby na balu dobroczynnym w Omaha? -
zakpiła, opierając
głowę na jego piersi i przymykając oczy.
Justin ob
jął ją i zakołysał w rytm muzyki.
-
Nie przypuszczałem, że taniec może być tak przyjemny - wyszeptał
i Stacey uśmiechnęła się, słysząc, jak zmienił się mu głos. Jego uda
ściśle przylegały do ciała Stacey; wolno i prowokująco poruszyła
biodrami. Pod wpływem nagłego impulsu potarła piersiami o jego
110
klatkę piersiową.
- Stacey -
jęknął Justin, gdy dłońmi zaczai przesuwać po jej plecach.
-
Jesteś bez biustonosza - powiedział ochryple. Stacey przytaknęła.
Miała na sobie tylko czarną aksamitną bluzę (jeszcze jeden z licznych
niepotrzebnych zakupów Brynn) oraz białą jedwabną bluzkę.
Biustonosz okazał się zupełnie niepotrzebny i Stacey z ulgą pozbyła
się tej niewygodnej części garderoby. Wszystkie biustonosze,
podobnie jak ubrania, stały się ostatnio za ciasne i niewygodne.
Przytulając się do Justina, Stacey pomyślała leniwie, że musi w końcu
kupić sobie coś, co będzie na nią pasowało. Niedługo w szafie Brynn
skończą się zapasy niepotrzebnych ubrań.
Nagle Stacey zesztywniała. Dobry Boże, niemal udało się całkowicie
zapomnieć o trudnej sytuacji, ale problemy z garderobą sprowadziły ją
znowu na ziemię. Była przecież w ciąży i tylko ona oraz Brynn o tym
wiedziały! Ta idylla, która trwała od wczoraj, to tylko krótkie
wytchnienie przed nadciągającą burzą. Stacey doskonale wiedziała, że
wkrótce zacznie tyć i jej stan przestanie być tajemnicą.
-
Co się stało, kochanie? - szepnął Justin.
To właśnie sprawiało, że traciła pewność siebie. Niezwykle
wzruszało ją, że Justin tak łatwo wychwytywał każdą zachodzącą w
niej zmian
ę, że tak szybko orientował się, iż coś jest nie w porządku,
chociaż nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć.
-
Jestem... zmęczona. - Musiała tak odpowiedzieć. Gdyby
powiedziała, że wszystko jest w porządku, Justin na pewno nie dałby
się zwieść jej słowom i dotąd drążyłby temat, aż... Był taki dokładny i
dociekliwy w swoich poszukiwaniach... O Boże, co będzie, gdy Justin
o wszystkim się dowie?!
-
Chodźmy więc stąd. - Zeszli z parkietu. Justin mocno obejmował
Stacey, przyciskając ją do siebie. - Bardzo podoba mi się taniec z
tobą, są jednak rzeczy, które lubię robić z tobą jeszcze bardziej.
W drodze powrotnej Stacey była spokojna i cicha. Siedziała bardzo
blisko Justina, rękę położyła na jego udzie, a głowa spoczywała na
ramieniu. Oczy miała zamknięte. Justin przypisywał to wszystko
senności. Zaniósł ją na rękach do łóżka, rozebrał szybko i sprawnie.
Stacey cieszyła się każdą chwilą takiej bliskości; czuła się
rozpieszczana, kochana i bezpieczna. Kilka minut później Justin leżał
111
obok niej, przytulając się do jej pleców i mocno obejmując.
- Dobranoc, skarbie -
wyszeptał, dotykając ustami włosów kochanki.
Wtedy Stacey otworzyła oczy.
-
Nie będziemy się kochać, Justinie? Przecież powiedziałeś, że są
rzeczy, które bardziej lubisz niż taniec ze mną.
-
To właśnie jedna z nich - odparł. Po brzmieniu głosu Stacey
rozpoznała, że Justin uśmiecha się. - Uwielbiam trzymać cię w
ramionach, kiedy śpisz. - Pocałował ją w czubek głowy i objął jeszcze
mocniej. -
Wiem, jak bardzo jesteś zmęczona. W samochodzie oczy
same ci s
ię zamykały. Śpij, kochanie.
Stacey sądziła, że zamartwiając się, nie będzie mogła zasnąć przez
całą noc. Jednak po kilku minutach leżenia w ciemności obok Justina i
wsłuchiwania się w jego spokojny, równy oddech, poczuła
niepohamowaną senność. Zamknęła oczy. Było tak, jak zawsze
marzyła. Odczuwała ciepło i bezpieczeństwo, jakie dawał mężczyzna,
którego kochała.
-
Czy pozwolisz mi pójść dzisiaj do biura? - zapytał Justin
następnego dnia rano, gdy siedzieli w kuchni, jedząc śniadanie.
- Nie! -
odpowiedziała stanowczo. Miała jeszcze na sobie niebieską
bluzę od piżamy i właśnie kroiła grapefruita. - Potrzebny jest ci
jeszcze jeden dzień odpoczynku, zanim wrócisz do tego... zoo na
Kapitelu.
- Zoo! -
Justin strzelił palcami. - To jest pomysł. Słońce świeci dziś
po raz pierwszy od tygodni, wykorzystajmy to. Pójdźmy do zoo.
Jestem chyba jedynym człowiekiem w całym okręgu, który nie
widział jeszcze misiów panda.
-
Nie widziałeś misiów panda? - Stacey udawała, że jest wstrząśnięta.
-
Przez całe lata pisano o najintymniejszych szczegółach ich
wspólnego życia (ni mniej, ni więcej - tylko na pierwszych stronach
„Post”), a ty jeszcze ich nie widziałeś?
- Wiem, to wielkie zaniedbanie z mojej strony. Musimy na
prawić ten
błąd!
Stacey usiadła mu na kolanach, udając, że poprawia kołnierz białego
płaszcza kąpielowego.
-
Czy nie moglibyśmy zrobić tego trochę później? - delikatnie
112
ugryzła go w mocną, opaloną szyję. Justin wstał, unosząc ją w górę, a
ona zaczęła drżeć w cudownym oczekiwaniu.
- Nienasycona dziewczyna! -
Uśmiechnął się do niej z miłością i
zaniósł do sypialni.
- To wszystko twoja wina -
oskarżyła go z czułością w głosie. -
Uzależniłeś mnie od siebie.
Całował ją długo i namiętnie.
-
Kocham cię, Stacey.
Jej serce gwałtownie zabiło.
-
I ja cię kocham, Justinie - powiedziała i pomyślała ze smutkiem, że
byłoby dobrze, gdyby miłość mogła im wystarczyć. Niestety, to
niemożliwe. Wkrótce będzie musiała pogodzić się z tym, co
nieuchronne, ale jeszcze nie teraz. Stacey jeszcze raz oddała się
całkowicie miłości, która była jak zawsze wspaniała i pozwalała
zapomnieć o przyszłości.
Był słoneczny, rześki listopadowy dzień. Stacey i Justin dotarli do
zoo. Oprócz nich była tam jeszcze grupa wszędobylskich turystów
oraz uczniowie, którzy wysypali się z kilku szkolnych autobusów. Na
tę wycieczkę Justin ubrał się w nowe skórzane buty, żółtą koszulę,
brązowy sweter i sztruksowe spodnie. Wyglądał wspaniale i Stacey po
prostu nie mogła oderwać od niego wzroku. Udało się odnaleźć w
domu Justina pralnię i dzięki temu mogła przyjść tutaj ubrana
ponownie w czerwono-czarny komplet Brynn.
Stanęli przy barierce otaczającej wybieg dla niedźwiadków i już po
chwili zaśmiewali się do łez, obserwując pogrążone w bezruchu
zwierzęta. Jeden z misiów spał na słońcu i nie drgnął mu ani jeden
mięsień. Drugi siedział na skale, nieruchomy jak jego towarzysz.
Wreszcie, po dwudziestu pięciu minutach, poruszył głową.
-
Warto było czekać na to tak długo! - Justin zawołał zachwycony.
Stacey roześmiała się.
-
Za półtorej godziny będą karmione. Czy chcesz na to popatrzeć?
-
Jestem pewien, że oglądanie Hsing-Hsinga chrupiącego marchewkę
byłoby najwspanialszym momentem mojego życia, ale może
zrezygnujemy z tego?
Zgodziła się, nie przestając się śmiać. Justin wziął ją za rękę,
113
splatając palce z jej palcami. Podeszli do stojącego w pobliżu kiosku,
w którym sprzedawano pamiątki.
-
Myślę, że powinniśmy jakoś upamiętnić ten dzień, Stacey. Co byś
chciała? Koszulkę z misiem panda? Zegarek z misiem panda?
Solniczkę lub pieprzniczkę z misiem panda?
Stacey przyjrzała się wszystkim tym rzeczom.
-
Chyba nic nie chcę.
-
Aha, rozumiem. Wolałabyś coś bardziej praktycznego - powiedział
Justin i zanim Stacey zdołała go zatrzymać, kupił dla niej metrowej
wysokości wypchanego niedźwiadka z błękitną wstążką na szyi.
- Chyba oszala
łeś! - zawołała, gdy wręczył jej zabawkę.
-
Oszalałem na twoim punkcie - poprawił ją. Zatrzymał się przed
kioskiem z zabawkami i pocałował ją, a za ich plecami zgromadził się
tłumek chichoczących dzieci.
Resztę popołudnia spędzili w mieszkaniu Justina, oczywiście w
łóżku, kochając się, rozmawiając leniwie i znowu kochając. Gdy o
wpół do siódmej zadzwonił telefon, obydwoje pogrążeni byli w
głębokim śnie.
Justin podniósł słuchawkę.
-
Słucham - powiedział i Stacey uśmiechnęła się zadowolona,
słysząc, że jego głos jest zachrypnięty od snu i w niczym nie
przypomina zwykle ostrego i podniesionego tonu.
- To Brynn -
powiedział, wręczając Stacey słuchawkę.
-
Cześć, Brynnie. - Stacey przytuliła się do Justina, z satysfakcją
gładząc jego ciało.
- To tylko kontrola z planety Ziemia, Stace. -
Głos Brynn był oschły.
-
Wiem, że obydwoje zagubiliście się w jakiejś galaktyce dla
zakochanych, jednak życie zmusza nas do rozwiązania kilku
przyziemnych problemów.
-
Na przykład jakich? - zapytała Stacey z niechęcią.
- Po pier
wsze, co mam mówić ludziom, którzy dzwonią do ciebie?
Twoja matka dzwoniła już cztery razy, dzwonili również różni
znajomi, a także, co najważniejsze, ta obrzydliwa wesz - Cord
Marshall. Wszystkim mówiłam, że wyjechałaś na zakupy, ale nie
sądzę, żeby twoja matka uwierzyła mi.
114
Stacey przerwała wędrówkę swojej ręki po ciele Justina. Nagle
brutalnie została wyrwana z cudownego świata marzeń. Sielanka
skończyła się.
-
Wrócę dziś wieczorem, Brynn - powiedziała cichym, lecz
stanowczym głosem.
- Nie! - zaprotesto
wał Justin. Podniósł jej rękę i mocno przycisnął do
ust. -
Zostań ze mną jeszcze dzisiaj, Stacey.
-
Brynn... ja... Tylko ugotuję tu obiad i zaraz przyjadę - wyjąkała
Stacey. Poczuła na sobie magnetyczne spojrzenie Justina. Jego oczy
błyszczały jak diamenty. W Justinie zawsze było jakieś napięcie, coś,
co sprawiało, że przypominał mający wybuchnąć za chwilę wulkan.
Do tej pory zużywał tę swoją kontrolowaną energię w pracy, lecz w
ciągu ostatnich dwóch dni cała uwaga i wszystkie działania
skierowane zostały na Stacey i nie chciała tego utracić. Czuła, że
Justin jest jej tak bliski, jak nikt dotąd, nawet Brynn. Tego, co dawał
związek z Justinem, nie mogła dać nawet największa przyjaźń. To
było także coś więcej niż tylko seks. W tym związku obydwoje zlali
się w całość, utracili autonomię i to mogło przerażać, a jednak tak nie
było. Czuła, że Justin stanowi dopełnienie i wsparcie, a jednocześnie
jej tożsamość pozostaje nietknięta. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby
żyła w przeświadczeniu, że on jest wszystkim, czego potrzebuje do
szczęścia, gdyby całkowicie zdała się na niego. Tak jednak nie mogło
być i Stacey o tym wiedziała. Justin, oddany bez reszty polityce, był
przeciwieństwem tego, o czym marzyła. Wspólne życie mogło
uczynić ich jedynie nieszczęśliwymi.
- St
acey, nie odchodź - nalegał, kładąc ją na poduszki. - Zostań ze
mną, kochanie.
Stacey westchnęła. Wiedziała, że wkrótce go utraci, gdyż polityka
jeszcze raz upomni się o niego. Mogła jednak spędzić z nim jeszcze
jedną noc. Tylko jedną, błagało jej serce.
- Brynn -
powiedziała do słuchawki. - Jeśli zostanę tu na noc, to sama
zadzwonię do mamy.
W tym momencie Justin dotknął jej piersi i Stacey gwałtownie
wciągnęła powietrze, czując nagły dreszcz przebiegający ciało.
-
Czy mogłabyś mówić wszystkim dzwoniącym osobom, że... ciągle
jeszcze jestem na zakupach? -
poprosiła. Justin obsypał jej szyję
115
pocałunkami, od których topniała. Z jej ust wydobyło się
westchnienie.
Brynn zaśmiała się.
-
Powiem im, że trafiłaś na wyprzedaż wszechczasów, Stace.
-
Dzięki, Brynn. Do jutra. - Stacey odłożyła słuchawkę i przylgnęła
do Justina z cichym jękiem.
Następnego dnia Stacey zjawiła się w biurze ojca o dwunastej w
południe, ubrana w dżinsy Brynn i zrobiony na drutach żółty sweter.
Diana Drew rzuciła jej pełne potępienia spojrzenie, ale nie
skomentowała ani spóźnienia, ani stroju. Stacey pomachała ręka i
skierowała się wprost do gabinetu Justina.
Siedział przy biurku, ubrany jak zwykle w szarości, biele i błękity,
zasypany stertą papierów, które starannie układał. Na jego widok
serce Stacey na chwilę zgubiło rytm. Rozstali się prawie pięć godzin
temu. Ostatni raz widziała go rano, gdy wychodząc do pracy,
pocałował ją na pożegnanie. Wtedy to był Justin, jakiego kochała.
Teraz miała przed sobą Justina Marksa, asystenta administracyjnego i
szefa kampanii wyborczej. Jak to rozdwojenie wpłynie na nasze
wzajemne stosunki?” -
zastanawiała się nad tym, gdy zaniknąwszy
drzwi, szła w jego kierunku.
-
Diana Drew spojrzała znacząco na zegarek, gdy przyszłam -
powiedziała, sadowiąc się na jego kolanach. Uświadomiła sobie, że
jest zdenerwowana. -
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie
powiedzieć, że dzisiaj rano szef, leżąc obok mnie w łóżku, pozwolił
mi przyjść do pracy o dwunastej.
Justin roześmiał się i pocałował ją w policzek.
- To prawda
. Pozwoliłem ci - powiedział. Rozłożył papiery,
przebiegł po nich wzrokiem i znowu odsunął od siebie. - Stacey,
kochanie, zadzwoniłem dziś rano do Corda Marshalla i odwołałem
twój udział w jutrzejszym programie.
-
Och, myślę, że to nie ma znaczenia - odpowiedziała, wzruszając
ramionami. Przyszło jej do głowy, że zazwyczaj takie postępowanie
wywoływało w niej zdecydowany protest. Przecież nie rozmawiał z
nią na temat wycofania się z tego programu. Nawet o to nie prosił. Po
prostu sam wszystko załatwił i poinformował ją, gdy było już po
116
wszystkim. Tak naprawdę, wcale nie chciała występować w tym
programie i cała ta historia wydawała się nieważna, niewarta kłótni.
-
Brynn uważa, że Marshall to jakaś obrzydliwa bakteria wy-
hodowana przez kogoś w laboratorium - dodała śmiejąc się.
-
Tak się składa, że zgadzam się z nią. - Justin wziął jej twarz w
swoje ręce i lekko pocałował w usta. - Cieszę się, że zrozumiałaś, iż o
twoim udziale w programie Marshalla nie może być mowy. Dziękuję,
że nie zaczęłaś się wściekać z tego powodu.
-
Ja nigdy się nie wściekam - odpowiedziała dumnie i dotknęła
językiem jego warg. - Mogę czasami okazać swoje... niezadowolenie,
ale nie wściekam się.
-
Piękne dzięki za wyczerpujące wyjaśnienia. - Justin uśmiechnął się.
Jego ręce przesunęły się wzdłuż bioder i nagle zatrzymały się na
udach.
- Stacey? Kochanie?
Oparła się o niego i poczuła, że ogarniają błogi spokój. Może jednak
Justin nie zmieni się tak bardzo w biurze? Może...
- Co, mój drogi? -
zapytała czule.
-
Twoje dżinsy.
Stacey
uniosła się lekko.
- O co chodzi?
-
Wróciłaś dziś rano do swojego mieszkania, żeby się przebrać w coś
odpowiedniego do biura, prawda? No cóż, muszę stwierdzić, że ten...
strój nie nadaje się do pracy w biurze senatora Liptona, tak jak dres
czy czerwono-czarna dyskotekowa sukienka.
Stacey zacisnęła mocno usta, usiłując powstrzymać się od ostrej
odpowiedzi, która natychmiast zaświtała jej w głowie. Sama
uspokajała się, powtarzając sobie, że Justin zwraca się do niej w
bardzo uprzejmy sposób. Obydwie z Brynn
wiedziały, że najod-
powiedniejszym ubraniem do pracy w biurze Bradforda Liptona byłby
jakiś klasyczny (może po prostu nudny) strój. Raczej nie powinna
teraz mówić Justinowi, żeby się wdrapał na wierzchołek pomnika
Waszyngtona i rzucił głową w dół. Zmusiła się do uśmiechu.
-
W porządku, Justinie. Obiecuję, że nigdy więcej nie przyjdę do
biura w dżinsach. - Gorący uśmiech i jeszcze gorętszy pocałunek były
wystarczającą nagrodą za opanowanie, do którego tak się zmuszała.
117
Przytuliła się mocno do niego i ukryła twarz w zagłębieniu ramienia.
- Och! -
Usłyszeli nagle pełen zaskoczenia okrzyk i oboje spojrzeli w
stronę, skąd dochodził. - Bardzo przepraszam! Nie chciałem... nie
mogłem... Chyba powinienem najpierw zapukać... - To był Fred
Rhodes. Stał w drzwiach, aż śmieszny w swoim przerażeniu.
-
Oczywiście, powinieneś najpierw zapukać, Freddie - przyznała
Stacey. Miała właśnie wstać, gdy Justin sam zerwał się gwałtownie,
niemal zrzucając ją na podłogę. Musiała chwycić się brzegu biurka,
żeby nie upaść. Twarz Justina stawała się powoli purpurowa,
natomiast twarz Freda już taka była.
-
Ja... chciałem... - wyjąkał strasznie zmieszany Fred. - Przyniosłem
tylko to pismo. -
Pomachał dokumentem, zanim położył go na biurku.
Zaczął powoli wycofywać się do drzwi. - Prze... przepraszam jeszcze
raz. Pójdę już... - Zamknął za sobą drzwi.
- Uff. -
Stacey uśmiechnęła się. - Zgadnij, o czym wszyscy będą dziś
mówić w biurze?
-
To wcale nie jest śmieszne! - Justin był przerażony. - Dobry Boże,
przecież on będzie o tym opowiadał każdemu, kogo spotka! - wybiegł
z gabinetu.
Stacey pomyślała, że na pewno po to, aby zapewnić sobie milczenie
Freda. Ona sama nie dbała o to, co i komu opowie Fred, ale to
najwyraźniej bardzo obchodziło Justina. Jemu szalenie zależało na
utrzymaniu ich
związku w tajemnicy. Ta świadomość sprawiła Stacey
wielki ból.
Justin wrócił po kilku minutach, ciągle jeszcze wstrząśnięty.
-
Wszystko załatwione - powiedział, oddychając z ulgą i podnosząc z
biurka przyniesiony przez Freda dokument.
-
A co zrobiłeś? Wyrwałeś mu język? - zapytała. Justin jednak nie
uśmiechnął się, chyba w ogóle jej nie usłyszał. - Justinie, co by się
stało, gdyby wszyscy w biurze dowiedzieli się, że mamy romans? Cóż
mogłoby się stać? - Wstrzymała oddech, czekając na jego odpowiedź.
- Mhmm... -
To było wszystko, co powiedział. Cała jego uwaga
skupiona była na czytanym właśnie dokumencie. Kiedy zobaczyła, że
sięga po słuchawkę telefonu, kiedy ujrzała pełen skupienia wzrok,
wiedziała, że zupełnie o niej zapomniał. Skoncentrował się wyłącznie
na notatce, odcinając się od wszystkiego innego.
118
Stacey usiadła przy swoim biurku. Leżały na nim, poukładane w
stosiki, karty z wydrukowanymi na nich nazwiskami. Dołączone było
do nich polecenie: „Ułożyć w porządku alfabetycznym”. Stacey
przejrzała te karty, musiało ich być około czterystu. W jaki sposób
maje uporządkować? Co za okropna robota!
-
Czy mogę wykorzystać do tego komputer? - zapytała żałośnie.
Justin nie odpowiedział. Siedział odwrócony tyłem do niej i Stacey
mogła jedynie widzieć jego plecy i słyszeć głęboki, niski głos.
Rozmawiał z kimś przez telefon. Powróciła więc do swoich kart. Po
dziesięciu minutach poddała się. Było tam siedemdziesiąt sześć
nazwisk na literę „A” i diabli wiedzą ile na literę „B”. A to przecież
dopiero dwie pierwsze li
tery alfabetu! Spojrzała szybko na plecy
Justina, zebrała wszystkie karty i wyszła z gabinetu.
Skierowała się do długiego podziemnego korytarza, łączącego biura
Senatu z biurami Białego Domu. Mijała po drodze licznych
pracowników tych biur, w większości młodych, świetnie ubranych
ludzi, idących szybko przed siebie, samotnie lub grupkami. Wydawało
się, że każdy z nich, pędząc tak tym korytarzem, ma do wypełnienia
jakieś ważne zadanie i Stacey również próbowała udawać, że ma pilną
sprawę do załatwienia.
Br
ynn pracowała w Komisji do Spaw Zasobów Ludzkości i dzieliła
pokój z koleżanką. Zobaczyła Stacey zbliżającą się do biurka.
-
Cześć, Stacey! Powrót do pracy, co? - zawołała.
-
W pewnym sensie. Raczej wymyślają dla mnie różne zajęcia. Czy
mogę posłużyć się twoim komputerem, żeby ułożyć te nazwiska w
porządku alfabetycznym?
-
Proszę bardzo! - Brynn usłużnie podsunęła Stacey swoje krzesło i
spojrzała na zegarek. - Słuchaj, o trzynastej trzydzieści wydajemy
małe przyjęcie urodzinowe dla Lee Winters. Urządzamy je na
czwartym piętrze. Masz ochotę przyłączyć się do nas?
-
Oczywiście! - Stacey uśmiechnęła się na wspomnienie Lee Winters,
wieloletniej członkini Kongresu, cieszącej się dużą popularnością
wśród młodych pracowników. - Czy mam się złożyć na ciasto?
- Da
j dolara Marii, jeśli ją zobaczysz - odparła Brynn. Stacey skupiła
się na pracy, wprowadzając do komputera nazwiska z przyniesionych
kart.
119
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Justin Marks chce natychmiast widzieć cię w swoim gabinecie -
oznajmiła Diana Drew z fałszywym uśmiechem na twarzy, gdy Stacey
weszła do biura. Stacey skinęła głową i skierowała się do gabinetu
Justina.
-
Gdzie byłaś? - Usłyszała na powitanie.
Weszła do środka i spojrzała uważnie na Justina. Jego twarz była
ściągniętą, napiętą maską, a czarne oczy zimne i twarde.
-
Poszłam do biura Brynn, żeby popracować z jej komputerem. -
Stacey trzymała w ręku uporządkowaną listę nazwisk. Była zupełnie
nieprzygotowana na taki wybuch gniewu Justina i po raz pierwszy
cofnęła się, zamiast z właściwą sobie w takich wypadkach agresją,
przeciwstawić się mu.
Justin wyrwał listę z jej rąk.
-
Jest już po trzeciej. Czy chcesz mi wmówić, że wprowadzenie tych
nazwisk do komputera zajęło ci prawie trzy godziny?
- Nie -
odparła. - Zajęło mi tylko pół godziny. Potem załatwiłam
ki
lka spraw dla Brynn i... zrobiłam sobie przerwę.
-
Przerwę? - krzyknął Justin. - Przyszłaś do biura w południe,
pracowałaś przez pół godziny i zrobiłaś sobie przerwę, która trwała
dwie i pół godziny?! - Rzucił listę na biurko. - Wiem wszystko na ten
tema
t, Stacey. Hałaśliwe, rozwrzeszczane przyjęcie na czwartym
piętrze. I ty tam byłaś! Powiedział mi o tym ktoś z naszego biura.
Ktoś, kto ciebie widział.
-
Masz na pewno na myśli Olive Mayer, tę kłótliwą babę, która
pracuje w biurze Rawlingsa -
domyśliła się Stacey. - Wyglądała tak
fałszywie, kiedy nam się przyglądała. Ten stary nietoperz nie może
znieść, gdy ktoś dobrze się bawi, a poza tym jest strasznie zazdrosna o
personel Lee Winters. Ona...
-
Stacey, chodzi o to, że to dzień pracy - przerwał jej Justin chłodno.
-
Wszyscy, którzy tam byli, dostają pieniądze od rządu za pacę, a nie
za zabawę. W dodatku pani Mayer powiedziała, że cale to widowisko
było jedną rozpustą, a uczestnicy tarzali się po podłodze.
-
Oni tylko tańczyli break-dance! - zawołała Stacey oburzona. Jego
złość w końcu wyprowadziła ją z równowagi. - Kilku gońców
pokazywało Lee Winters, jak to się robi. To było urodzinowe
120
przyjęcie, Justinie. Właśnie dzisiaj kończy sześćdziesiąt lat. Mieliśmy
tam ciasto i lemoniadę, ktoś włączył radio. To była właśnie ta
rozpusta! Przypomina mi się podobna impreza, która odbyła się w tym
biurze w dniu, gdy mój ojciec skończył pięćdziesiąt lat. Tylko,
oczywiście, nikt wtedy nie tańczył break-dance.
Zastanawiała się, czy wreszcie udało się pokonać Justina. Trudno
było cokolwiek powiedzieć, patrząc na jego pozbawioną wyrazu
twarz. W końcu chrząknął.
- No tak -
powiedział.
- No tak? -
Spojrzała na niego z wściekłością. - To wszystko, co
masz do powiedzenia? Po tym, jak prawie ściąłeś mi głowę,
oskarżając o rozpustę?
Justin odetchnął głęboko i zacisnął zęby.
-
W dalszym ciągu uważam, że nie powinnaś tam pójść - powiedział.
-
Powinnaś być ze mną...
-
Żebyś mógł mnie obserwować, czy nie robię czegoś, co mogłoby
zaszkodzić mojemu ojcu? - Stacey podniosła przyniesioną przez siebie
listę i uderzyła nią w biurko. - To jest główny powód, dla którego tu
jestem. Prawda, Justinie? A jeśli możesz na tym skorzystać,
zaciągając mnie do łóżka, tym lepiej dla ciebie.
-
Czy mogłabyś mówić ciszej? - zapytał. - Nie ma potrzeby, żeby...
-
Żeby co, Justinie? Żeby ogłaszać w całym biurze, że szef kampanii
wyborczej senatora Liptona przespał się z jego córką?
Głos Stacey brzmiał ostro, a z oczu płynęły gorące łzy. Ten robot nie
był tym samym czułym i namiętnym kochankiem, z którym spędziła
kilka ostatnich dni. Nie przypominał spontanicznego i wesołego
człowieka, który śmiał się w zoo z pogrążonych w letargu pand, a
potem kupił jej zabawkę, od której była niewiele większa. Czuły,
troskliwy mężczyzna, który gładził jej włosy i nazywał „swoim
kochaniem”, zniknął bez śladu, a pozostał tylko spięty, napastliwy
despota. Justin znów powrócił do świata polityki, gdzie obłuda i
pozory miały największą wartość.
-
Osądzasz mnie od chwili, w której dziś rano weszłam do biura! -
zawołała zapalczywie. - A jeśli przestajesz mnie krytykować, to tylko
po to, aby mnie dla odmiany całkowicie ignorować. Jesteś znowu tym
pozbawionym uczuć tyranem, opętanym tylko jedną manią...
121
- To nieprawda! -
zawołał. - Przecież wiesz, do diabła, jak bardzo...
- W
iem, że nie uda ci się zatrzymać mnie w biurze. Doprowadzę cię
do szaleństwa albo ty pierwszy zrobisz to ze mną! Wychodzę,
Justinie. Posada Brynn nie jest zagrożona i nie ma już pretekstu, dla
którego mógłbyś mnie tu ściągnąć ponownie!
Stacey dziękowała Bogu, że dotąd nie powiedziała Justinowi o
dziecku. W ciągu kilku ostatnich dni wiele razy miała ochotę na to.
Chwilami czuła, że Justin jest jej tak bliski, że po prostu musi mu o
wszystkim powiedzieć. Jednak przezornie nie zrobiła tego, znając jego
odda
nie polityce. I dobrze się stało!
-
Stacey, nie wypuszczę cię stąd! - Justin chwycił ją za rękę i
odciągnął od drzwi. - Kochanie, musimy o tym wszystkim poroz-
mawiać. Nie chcę kłócić się z tobą. Ja...
-
Puść mnie! - krzyknęła. - Nie mamy o czym rozmawiać.
-
Stacey, proszę cię. Uspokój się - powiedział z rozpaczą. - Za chwilę
zbiegną się tu wszyscy z biura!
-
Będziesz mógł wtedy zająć się kimś innym. - Spróbowała się
uwolnić. - To biuro, wszystkie te plany i zabiegi! Jesteś tutaj zupełnie
innym człowiekiem, Justinie, i ja... my... - Ku własnemu ogromnemu
przerażeniu zaczęła płakać.
„Cholera!” -
pomyślała. Była taka pobudliwa. Zbyt pobudliwa.
Znowu te hormony?
-
Stacey, proszę cię, nie płacz! - Justin puścił jej rękę i zaczął
niespokojnie chodzić po pokoju. Stacey domyśliła się, że musiała go
zirytować. Zirytowała przecież nawet samą siebie. Przeciwnikiem
znacznie łatwiejszym niż łzy jest gniew. Zawsze kpiła z głupich
kobiet, które próbowały manipulować ludźmi za pomocą płaczu. Ona
jednak teraz nie starała się manipulować Justinem, naprawdę cierpiała,
czuła się zagubiona i przerażona.
-
To się nie uda. - Zdesperowana usiłowała zetrzeć Izy z twarzy. Od
samego początku wiedziała, że jej związek z Justinem nie ma
przyszłości. Jednak przyznanie się do tej porażki sprawiało ból. - To
się po prostu nie uda - powtórzyła szlochając.
-
Co się nie uda? Stacey, błagam, nie płacz. Przyznaję, że i zbyt ostro
zaatakowałem cię w związku z tym przyjęciem, ale... - Sięgnął do
kieszeni i wyjął z niej staroświecką białą chustkę do nosa, którą
122
wręczył Stacey.
-
Kochanie, Olive Mayer jest rzeczywiście obłudną, wiecznie
wszystkich krytykującą pedantką. I chociaż wiedziałem, że ciebie nie
może dotyczyć ta... rozpusta, to jednak doprowadziło mnie do pasji,
gdy wyobraziłam sobie, jak ta stara plotkara będzie o tym opowiadać
każdemu, kto zechce słuchać. Oczywiście, nie omieszka dorzucić
czegoś od siebie. Przyznaję, że zareagowałem zbyt gwałtownie,
Stacey. -
Przestał chodzić po pokoju i wyciągnął do niej rękę. - Poza
tym, byłem zazdrosny jak diabli. Mayer powiedziała, że tańczyłaś z...
-
Ona rzeczywiście potrafi zmyślać, Justinie - przerwała Stacey, nie
zwracając uwagi na wyciągniętą rękę. - Ja z nikim nie tańczyłam. A ty
nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie o to zapytać? Po prostu oskarżyłeś
mnie o najgorsze rzeczy i skoczyłeś do gardła tylko dlatego, że stoisz
na straży sztucznego wizerunku rodziny Liptonów. Każda próba
zniszczenia go jest dla ciebie równoznacz
na ze zbrodnią wojenną!
- Przepraszam. -
Stanął blisko niej. Wystarczyło zrobić krok, by
znaleźć się w jego ramionach, Stacey jednak nie drgnęła. Pozostała
sztywna i niewzruszona.
Justin westchnął ciężko.
-
Byłem głupi, że dałem się sprowokować Olive Mayer. Nie
powinienem tak ciebie zaatakować. Moim jedynym wytłumaczeniem
mo
że być to, że dzisiejszy dzień przerodził się w prawdziwe piekło.
Nie przychodziłem tu tylko przez dwa dni, a po powrocie zastałem
biurko dosłownie zasypane papierami. Musiałem odpowiedzieć na co
najmniej siedemdziesiąt pięć telefonów i... - Dotknął jej ciągle jeszcze
mokrego policzka. -
Nie chcę z tobą walczyć, Stacey. Nie chcę, żebyś
przeze mnie płakała.
Stacey odwróciła się. Może rzeczywiście nie chciał, ale jednak zrobił
to. Swoje myśli i całą energię podporządkował politycznym ambicjom
i wszystko
(i każdy!) było mniej ważne. Tak właśnie robił jej ojciec.
Bradford Lipton nie był złym człowiekiem, nie chciał ranić rodziny,
ale czynił to ciągle wskutek przeoczeń. Senator był niedostępny i
wiecznie zajęty, co oddalało go od bliskich mu osób i sprawiało, że
stawał się nieczuły. Jego rodzina nie była przecież, tak jak on,
pochłonięta polityczną karierą. Justin bardzo przypominał Stacey ojca.
- Wracam do domu, Justinie. -
Nie było już żadnego powodu, dla
którego miałaby tutaj pozostać.
123
- Nie! - powiedzi
ał stanowczo, zasłaniając sobą drzwi. - Stacey, nie
pozwolę ci...
W tym samym momencie zadzwonił telefon i dla Stacey był to
najpiękniejszy dźwięk.
- Poczekaj! -
powiedział Justin, podnosząc słuchawkę. W jego głosie,
nawykłym do wydawania rozkazów, teraz zabrzmiało błaganie i to
zatrzymało Stacey w drzwiach.
-
Co on zrobił? - Jego głos wybuchł jak dynamit. - Nie, senator nie
ma tym razem nic do powiedzenia na ten temat. Wydamy oficjalne
oświadczenie później. Nie, ja także tego nie skomentuję. Uważam, że
komentarz w tym momencie byłby niewłaściwy.
Stacey rozpoznała ten wyraz twarzy i ton głosu. Zastanawiała się, cóż
takiego mógł znowu zrobić któryś z jej braci?
Justin odłożył słuchawkę; był bardzo wzburzony.
-
Co się stało? - zapytała Stacey. Ciekawość wzięła górę nad chęcią
ucieczki.
-
Wczoraj został opublikowany wywiad, jakiego udzielił twój brat
Lucas studenckiej gazecie. -
Justin poruszał nozdrzami. Naprawdę to
robił! Stacey wcale by się nie zdziwiła, gdyby zobaczyła buchającą z
nich przy każdym wydechu parę. - Dzisiaj natomiast kilka z jego
złotych myśli pojawiło się w lokalnych gazetach w mieście i paru
oszustów wysłało pewne wiadomości do agencji informacyjnych. -
Justin wziął do ręki ołówek i złamał go na pół. - Jutro rano znajdą się
one we wszystkich gazetach w kraju.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia. Państwowe dzienniki
poświęcone Lucasowi? To zabrzmiało złowieszczo.
-
Co on takiego powiedział? - odważyła się zapytać.
-
Och, niewiele. Kiedy zapytano go, co lubi robić, gdy nie gra w
piłkę, odpowiedział, że lubi pić piwo, grać w bilard i - Justin poniósł
głos - pocieszać odrzucone dziewczyny, chyba że sam wcześniej
którąś odrzucił!
Stacey niemal usłyszała, jak Lucas mówi to tym swoim rubasznym
tonem, zachowując się jak niegrzeczny chłopiec. Roześmiała się.
To był wielki błąd. Justin spojrzał na nią z wściekłością.
- To wcale nie jest zabawne! -
zagrzmiał. - Czy zdajesz sobie sprawę,
że jego wypowiedź ukaże się w całej prasie krajowej? Jest to ten
124
rodzaj anegdoty, którą dziennikarze telewizyjni uwielbiają opowiadać
na zakończenie swoich programów. Powszechnie szanowany senator,
kultywujący stare obyczaje, popierający tradycyjną moralność, ma
syna, który...
- Och, Justinie -
przerwała mu Stacey. - Znowu przesadzasz. Przecież
Lucas to jeszcze
dzieciak. I w dodatku piłkarz. Jego wypowiedź na
pewno nie zaszokuje. Jedynie tego wszyscy się po nim spodziewają.
Nikt, do cholery, nie uwierzyłby, że jedyną rozrywką przystojnego,
świetnie zbudowanego chłopaka jest opowiadanie bajek lub bawienie
się kolejką elektryczną!
- A szkoda! -
jęknął Justin. - Stacey, nie rozumiesz powagi sytuacji.
Liberalna prasa jest wrogo nastawiona do twojego ojca. Ich
ulubieńcem jest Whit Chambers i wszystko, dosłownie wszystko, co
mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić Bradfordowi Liptonowi, zostanie
wyolbrzymione do monstrualnych rozmiarów. Z naszych statystyk
wynika, że wystąpienia twojego ojca trafiają do ludzi, ale jest jeszcze
żmudna walka z piraniami prasowymi. Nie minął jeszcze tydzień od
zgłoszenia kandydatury i ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie teraz
życzyli, to publiczne deklaracje Lucasa na temat upodobań, to znaczy
picia piwa, grania w bilard i...
-
Wykorzystywania dziewcząt - dokończyła za niego Stacey.
Pomyślała, że Justin za bardzo przejmuje się każdą, najgłupszą nawet
rzeczą. Dzięki temu stał się niezwykle cennym pracownikiem, ale
jednocześnie to właśnie mogło wywołać niebezpieczny wzrost
ciśnienia, wrzody i diabli wiedzą, co jeszcze. Najważniejsze jest
poczucie humoru, ono powinno być dla życia wentylem bezpie-
czeństwa. Stacey uśmiechnęła się do Justina, oczekując od niego
takiej samej odpowiedzi.
Justin podniósł do góry ręce, bliski załamania.
-
Mogłem spodziewać się, że taka historia rozbawi cię. - Za-
chmurzony ruszył w kierunku drzwi. - Sterne i Spence na pewno także
będą skręcać się ze śmiechu. Czasami wydaje mi się, że cała wasza
czwórka pracuje nad udoskonaleniem swoich dwuznacznych
politycznie uwag. Często zastanawiam się, czy nie jesteście opłacani
przez opozycję.
Ostatnie słowa Justin wypowiedział już na korytarzu. Zwoływał cały
125
personel, aby wspólnie omówić popełnioną przez Lucasa gafę i
opracować odpowiednie oświadczenie dla prasy, która zapewne już
wkrótce podniesie wielki szum. Justin wyszedł, nie rzucając za siebie
ani jednego spojrzenia.
Stacey
postanowiła wrócić do domu, tutaj już nic jej nie trzymało.
Zwłaszcza że widok jednej z czterech czarnych owiec rodziny
Liptonów mógłby w tym szczególnym momencie rozwścieczyć
personel senatora.
Jadąc samochodem, czuła pogłębiającą się depresję.
To jasn
e, że idylla z Justinem skończyła się. Już nie byli sobie tak
bliscy; przeciwnie, stali na dwóch przeciwległych krawędziach
przepaści, jaką była polityka. Nie potrafili już porozumieć się.
W domu Stacey zrobiła sobie filiżankę herbaty i usiadła, mając
nad
zieję, że to ją uspokoi. Wszystko toczyło się tak szybko. W jej
głowie panował zamęt, spotęgowany przez strach. Justin... dziecko...
kampania... Myśli przebiegały przez głowę, a przed oczami, jak w
kalejdoskopie, przesuwały się różne obrazy. Co powinna teraz zrobić?
Skąd ma się tego dowiedzieć?
Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Stacey pomyślała, że to Brynn
zapomniała kluczy. Było trochę za wcześnie na powrót przyjaciółki,
ale może udało jej się trafić po drodze tylko na zielone światła, co
stanowiłoby niezwykle rzadkie zjawisko.
Stacey była przekonana, że to Brynn. Wobec tego, zapominając o
zasadach bezpieczeństwa, nie spojrzała w wizjer. I nagle znalazła się
oko w oko z... Cordem Marshallem. Jęknęła w duchu. Marshall był
prawdopodobnie wściekły z powodu jej rezygnacji z udziału w
programie. Bez wątpienia pojawił się tutaj po to, by ją namówić na ten
wywiad. Nie zamierzała zgodzić się i w myślach przygotowywała się
do nadciągającej nieprzyjemnej sceny.
-
Cześć, Stacey - powiedział Marshall z uśmiechem. - Cieszę się, że
zastałem cię w domu.
Stacey spojrzała na niego z uwagą. Nic nie wskazywało na to, że jest
wściekły, ale ten uśmiech wywoływał nieprzyjemny dreszcz. Marshall
miał w sobie coś z rekina krążącego wokół nic nie podejrzewającej
ofiary.
- Czego pa
n sobie życzy, panie Marshall? - zapytała, ciągle jeszcze
126
trzymając go za drzwiami.
- Cord -
poprawił ją łagodnie. - Przyszedłem, żeby omówić z tobą
jutrzejszy program.
Stacey westchnęła.
-
Jestem pewna, że otrzymał pan dziś rano wiadomość od Justina
Marks
a, odwołującą mój udział w tym programie, panie Mars... Cord.
-
Nie chcę zdradzać Marksowi naszych małych sekretów, Stacey. -
Marshall ciągle jeszcze uśmiechał się. - Jednak jeśli nie wystąpisz
jutro, będę musiał powiedzieć mu o tym. - Dramatycznym gestem
wydobył z fałdów swojego płaszcza pogniecione pudełko.
Stacey westchnęła ciężko i mocno chwyciła się drzwi. To było
pudełko po teście ciążowym!
- Cudownie! -
zawołał Marshall, śmiejąc się radośnie. - Całkowicie
spontaniczna, niepohamowana reakcja! Podej
rzewałem, że to należy
do ciebie, gdyż obserwowałem cię podczas wystąpienia twego ojca.
Niemal zemdlałaś. Jednakże trzeba było także wziąć pod uwagę twoją
agresywną współlokatorkę. Teraz rozwiałaś wszelkie moje
wątpliwości. Jesteś w ciąży! I nie masz męża, z którym mogłabyś
podzielić się tą wspaniałą wiadomością.
-
Znalazłeś to pudełko w śmieciach! - zawołała Stacey. - Brynn
wspominała, że widziała cię kilka dni temu węszącego koło naszego
domu. Grzebałeś w śmieciach jak... jak szczur!
Marshall wzruszył ramionami.
-
Ja to nazywam prowadzeniem śledztwa. Zdarza się, że czasami nic
nie znajdę, ale znacznie częściej uda mi się natrafić na jakiś ukryty
klejnot. Nie masz pojęcia, Stacey, co ludzie wyrzucają!
-
Jesteś podły! Justin powiedział, że jesteś szczurem śmietnikowym.
On wiedział, jakie chwyty potrafisz stosować, aby tylko dowiedzieć
się interesujących, w twym przekonaniu, rzeczy.
-
Natomiast nie wiedział, że jesteś w ciąży, co? - wtrącił Marshall. -
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nikt o tym nie wiedział oprócz
twojej przyjaciółki, tej rudowłosej złośnicy. No i, oczywiście, mnie. A
kto jest ojcem?
- To nie twój interes!
-
Spokojnie, dziecinko! Nie zamierzam wywierać na ciebie nacisku. -
Marshall uśmiechnął się ponownie, a Stacey zapragnęła zetrzeć z jego
127
twarzy ten wyraz zadowolenia, zetrzeć całą jego twarz! - Tak się
składa, że darzę szacunkiem przyszłe matki. To chyba coś w rodzaju
kompleksu Madonny. Nie zamierzam zdra
dzać sekretów. Chcę tylko,
przy ich pomocy, poszantażować cię trochę.
- Och! -
zawołała Stacey, czując, że kręci jej się w głowie. Ten
człowiek po postu zabijał ją!
-
Uspokój się, skarbie. Nastroje matki bardzo silnie wpływają na
dziecko. Wiesz przecież o tym. - Był na tyle bezczelny, by udawać
zaniepokojenie. -
Zobaczysz, jak łatwo jest sprostać moim
wymaganiom. Wystąpisz tylko w moim programie, w piętnasto-
minutowym bloku, a ja zapomnę o tym chłopaczku lub dziewuszce,
którą nosisz pod sercem. Masz na to moje słowo honoru, Stacey.
-
Twoje słowo honoru! Jesteś szantażystą, śmieciarzem i...
-
Zostawmy te przezwiska, Stacey. Ograniczmy się tylko do
interesów. Potrzebny jest mi ktoś, kto wypełni piętnaście minut
mojego jutrzejszego programu jakąś budzącą ludzkie zainteresowanie
opowieścią. Chciałbym, żeby spodobała się zwłaszcza żeńskiej części
mojej widowni. Córka kandydata na prezydenta świetnie się do tego
nadaje. Obiecuję, Stacey, że ani słowem nie wspomnę o twojej...
delikatnej sytuacji. Przysięgam na świętą pamięć mojej matki! Spójrz
na to z innej strony. Przecież możesz w ten sposób pomóc ojcu. Bądź
słodka, zabawna, błyśnij wdziękiem! Zdobędziesz w ten sposób
mnóstwo głosów dla ojca.
-
Nie mogę! - powiedziała zrozpaczona. - Justin stwierdził, że nie
może być o tym mowy. Zabije mnie, jeśli wystąpię w tym programie.
-
To łajdak! - prychnął Marshall. - Stacey, nie ma się czego bać.
Porozmawiamy tylko o tym, o czym ty będziesz chciała. Będziesz na
wizji przez niecałe piętnaście minut, z przerwami na reklamy.
-
A co z córkami pozostałych kandydatów? - zapytała.
-
Żadna z nich nie odważyła się nawet odpowiedzieć na mój telefon.
To musisz być ty, Stacey.
Co ma zrobić? Stacey z trudem powstrzymywała się, żeby nie wołać
o pomoc. Dobrze wiedziała, że wpadła w pułapkę.
-
A jeśli odmówię?... - Chciała, żeby to on powiedział. I, oczywiście,
zrobił to.
-
Wtedy opowiem na antenie o twoim mającym się urodzić
128
nieślubnym dziecku. Obiecuję, Stacey.
To była groźba. Bardzo skuteczna groźba. Stacey, blada i milcząca,
oparła się o drzwi.
-
Bądź jutro w studiu o osiemnastej trzydzieści - powiedział
Marshall. -
Zaczynamy o dziewiętnastej i ty pójdziesz na pierwszy
ogień. Do zobaczenia, Stacey! - Schodził po schodach, wesoło po-
gwizdując.
- A co ty tutaj robisz? -
Stacey usłyszała głos Brynn. Pogwizdywanie
nagle urwało się. - Przecież niedawno ten budynek był spryskiwany
płynem przeciwgrzybicznym. - Głos Brynn był bardzo groźny.
-
O... odłóż to! - Cord Marshall był bardzo zdenerwowany.
- Lepiej szybko zwiewaj, Marshall! -
ostrzegła go Brynn. - Bardzo
szybko.
Po całej klatce schodowej rozeszło się głośne echo, gdy Marshall
zbiegał po schodach. Chwilę później w drzwiach pojawiła się Brynn,
trzymając w ręku mały pojemnik z gazem łzawiącym. Spojrzała na
twarz Stacey.
-
Powinnam go wysadzić w powietrze! Co on tutaj robił, Stacey?
Stacey z wahaniem opowiedziała o groźbach Marshalla.
-
Nie możesz pozwolić, by cię szantażował! - Brynn była oburzona. -
Zadzwoń do Justina i powiedz mu o wszystkim. Niech załatwi tę
sprawę.
-
Powiedzieć Justinowi? - zawołała przerażona Stacey. - Nie mogę
tego zrobić, Brynn. Wolę wystąpić w programie Marshalla.
-
Stacey, przecież ty i Justin nie jesteście już wrogami. Przecież się
kochacie, zapomniałaś o tym?
Stacey przypomniała sobie twarz Justina, taką, jaką widziała ostatnio.
Wściekłą, zirytowaną, rozgoryczoną.
-
Jestem pewna, że Justin ma inne zdanie na ten temat, Brynn.
- Po jednym dniu? -
zapytała Brynn drwiąco. - To niemożliwe.
-
Ależ tak, Brynnie. Podczas tych dwóch dni, kiedy Justin przestał
zajmować się kampanią, wszystko układało się między nami
wspaniale. Po prostu cudownie! Jed
nak skończyło się to dzisiaj,
natychmiast po przekroczeniu progu biura. Nigdy nie uda nam się być
razem. -
Stacey przeciągnęła ręką po włosach, burząc je nieco. - Cord
Marshall obiecał, że nie wspomni o dziecku. Może to nie byłoby takie
129
złe? Mogłabym zdobyć trochę punktów dla ojca. Może Justin w ogóle
nie dowiedziałby się, że wystąpiłam w tym programie?
Brynn wzniosła oczy do nieba.
-
Może książę Karol porzuciłby księżną Dianę i poślubiłby Tinę
Turner? Hej, Stacey! Wróć na ziemię!
-
Nie mogę powiedzieć o tym Justinowi! - lamentowała Stacey. -
Gdybyś mogła zobaczyć jego twarz, gdy usłyszał, co Lucas
powiedział reporterowi...
-
Coś na temat picia piwa, grania w bilard i... umawiania się z
dziewczętami? - Brynn uśmiechnęła się wesoło. - Słyszałam w radiu,
wra
cając z pracy. Spiker był taki zabawny, gdy cytował Lucasa!
A więc zaczęły już krążyć anegdoty. Stacey syknęła zirytowana.
-
Tata nie znosi, gdy się na jego temat żartuje. Nie lubi tego bardziej
niż krytyki własnej osoby. Będzie wściekły. A gdy ojciec się wścieka,
Justin ma sądny dzień. Nie mam odwagi dobijać go w tym momencie!
Justin prawdopodobnie przestanie ją kochać po jutrzejszym
programie. Lecz jeśli Stacey nie wystąpi, to Marshall opowie na
ekranie o jej ciąży. Skoro szczeniackie wypowiedzi Lucasa mogą
wpędzić ojca w kłopoty, co dopiero wiadomość o nieślubnym dziecku
Stacey? Zadrżała na samą myśl o tym. To zdecydowanie najgorszy
dzień w jej życiu!
-
Muszę tam pójść, Brynn.
-
Chyba rzeczywiście nie masz wyboru - przyznała Brynn ponuro. -
Nie musisz jed
nak sama walczyć z tym potworem. Pojadę jutro z tobą
do studia i może rzeczywiście nie będzie tak źle.
Stacey zeszła z planu i ukryła twarz w dłoniach. Brynn, która
czekała, stojąc poza linią dźwięku, objęła ją opiekuńczym gestem.
-
To była klęska! - jęknęła Stacey. - Och, zawsze zachowuję się tak
okropnie podczas udzielania wywiadów! Teraz już wiem, dlaczego
Justin nigdy mi na to nie pozwalał!
-
Nie było tak źle. - Brynn, jak zawsze, próbowała pozostać lojalna. -
To znaczy, nie sądzę, aby twego ojca zachwyciła wypowiedź, iż lubi
pływać nago, ale to jeszcze nie jest wielki skandal, Stace.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. - Stacey potrząsnęła głową
przygnębiona. - Marshall mówił coś o jakichś prezydentach
130
pływających nago w basenie w Białym Domu i wtedy natychmiast
pomyślałam...
-
Marshall jest bardzo podstępny. Po prostu naprowadził cię na to -
powiedziała oburzona Brynn.
-
Kiedy zaczął mówić o ślubach w Białym Domu, wpadłam w
panikę. Byłam pewna, że nawiązuje do... - Stacey odruchowo dotknęła
swego brzucha. -
Nie bardzo wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
-
Wykorzystał cię ten skunks!
-
W końcu opowiedziałam mu, jak kiedyś wpadłyśmy razem z mamą
do Sterne’a i znalazłyśmy w łazience przywiązaną do kurków wanny
jakąś blondynkę. - Stacey prawie zapiszczała. - Powiedziałam to przed
kamerą!
Brynn skrzywiła się.
-
Marshall zastawił na ciebie pułapkę. Próbował dać do zrozumienia,
że twoja rodzina walczy ze Sternem, ponieważ jego styl życia jest dla
was nie do przyjęcia. Ty tylko... wyjaśniłaś, dlaczego.
- Justin nigdy mi tego nie wybaczy -
wyszeptała Stacey.
-
Przynajmniej teraz jest dla wszystkich jasne, że w waszej rodzinie
nie ma prawdziwych animozji. To było piękne, gdy powiedziałaś, że
wy, Liptonowie, akceptujecie się nawzajem, bez względu na to, jak
dziw
aczne jest wasze zachowanie. Tylko szkoda, że Marshall
natychmiast zapytał, jakie dziwactwa masz na myśli.
-
Odpowiedziałam, że nie chcę mówić na ten temat. - Stacey
przygryzła wargę. - To chyba nie była najlepsza odpowiedź.
-
No cóż, spróbujmy znaleźć w tym wszystkim jakąś dobrą stronę -
powiedziała Brynn pokrzepiająco. - Wywiad już się skończył, a
Marshall nic nie wspomniał o dziecku.
- Panie Marshall! -
Młody sekretarz planu, wyglądający na bardzo
zmartwionego, pomachał ręką do Corda Marshalla, który nadal
znajdował się na planie. Taśma filmowa była jeszcze wyświetlana,
więc wstał bardzo cicho i dołączył do stojącej w bezpiecznej
odległości grupki.
- O co chodzi, Joe? -
zapytał. Mrugnął porozumiewawczo do Stacey i
Brynn, ale żadna z nich nie zareagowała na tę zaczepkę.
-
Pana garderoba. Wydobywa się z niej jakiś straszny zapach,
wszedłem do środka, żeby to sprawdzić. To okropny smród. Taki,
131
jakby coś gniło, rozkładało się albo jeszcze gorzej.
-
Cholera! Chodźmy tam, Joe - powiedział Marshall i obydwaj wyszli
ze studia.
-
Uciekajmy stąd, Stacey - zaproponowała Brynn, a przygnębiona
Stacey przytaknęła.
-
Do diabła! - Wrzaski Corda Marshalla słychać było w całym studiu.
Po chwili pojawił się, trzymając w ręku jakieś butelki. Jego twarz była
niemal purpur
owa z wściekłości. - Ktoś wylał w mojej garderobie pięć
butelek oleju skunksa. Tak tam cuchnie, że nie można wytrzymać!
-
Skunksowi nie powinno to przeszkadzać - powiedziała Brynn
słodkim głosem. - Powiedziałabym, że teraz jest tam dla pana
odpowiednie środowisko, panie Marshall.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Brynn, czy ty...
Cord Marshall doszedł do tego samego wniosku.
-
To ty zrobiłaś, ruda diablico! - szalał.
- Brynn -
Stacey chwyciła ją za rękę - myślę, że czas już na nas.
Zaczęły biec korytarzem.
-
Jeszcze cię dostanę, przyjaciółeczko! - Marshall deptał im po
piętach. - Musimy wyrównać rachunki! Dużo już się uzbierało.
Zobaczysz, pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś!
Zyskały trochę czasu, gdyż Marshall zaplątał się w kabel, który
zgrabn
ie przeskoczyły. Upadł jak długi na podłogę, a one w tym
czasie wybiegły z budynku.
-
Brynn, skąd wzięłaś olej skunksa? - wysapała Stacey, gdy dopadły
zaparkowanego w pobliżu BMW.
-
Dzwoniłam do wszystkich oryginalnych sklepów w Waszyngtonie,
aż w końcu znalazłam, chociaż najpierw pomyślałam o trutce na
szczury. Stace, jesteś bezpieczna!
A jednak nie były, gdyż właśnie ze swego samochodu wychodził
Justin Marks. Na jego twarzy malowała się wielka wściekłość.
Zauważył Stacey i Brynn, zanim one zdążyły zauważyć jego.
- Stacey! -
Jego głos spowodował, że obydwie zatrzymały się w
miejscu. -
Chodź tutaj, Stacey. - Justin mówił stanowczo i niezwykle
spokojnie. Serce Stacey, wyczerpane wysiłkiem związanym z
ucieczką, teraz zabiło jeszcze szybciej. - Nie każ mi iść po ciebie,
132
Stacey. Ten zimny spokój przerażał ją bardziej niż wściekle wrzaski
Corda Marshalla, które właśnie rozległy się ponownie.
- Jest tam! -
Marshall wbiegł na parking; towarzyszył mu ten sam
młody sekretarz planu oraz jakiś inny mężczyzna i kobieta.
-
Ta ruda maniaczka! Łapcie ją! - wrzeszczał.
Stacey i Brynn wymieniły przerażone spojrzenia i równocześnie
rzuciły się do samochodu. Wskoczyły do środka i zablokowały drzwi.
Stacey zdążyła umieścić kluczyk w stacyjce, gdy przy oknie pojawił
się Justin Marks i prawie w tym samym czasie podbiegł do
samochodu z drugiej strony Cord Marshall.
- I co teraz, Stacey? -
zawołała Brynn.
Stacey wrzuciła wsteczny bieg i nacisnęła pedał gazu. Samochód
skoczył do tyłu, zostawiając zaskoczonego i wściekłego Justina i
równie wzburzonego Corda Marshalla. Żadna z nich nie powiedziała
ani słowa, dopóki nie zgubiły się w masie samochodów na
autostradzie.
-
Przez chwilę myślałam, że gramy główne role w jakimś horrorze -
powiedziała wreszcie Brynn drżącym głosem. - Przy jednym oknie
stała Godzilla, a przy drugim Bestia z Bagien. Byłaś wspaniała,
Stacey -
dodała zachwycona. - Jechałaś jak Mario Andretti na Indy
500.
Stacey nie odpowiedziała. Serce wreszcie uspokoiło się i mogła
oddychać normalnie.
-
Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie wrócimy dziś na noc do domu,
Brynn -
powiedziała. - Odpada także dom moich rodziców.
-
Trzymajmy się także z daleka od cieszącego się złą sławą
mieszkania Sterne’a -
dodała Brynn. - Mamy już wystarczająco dużo
przeżyć, jak na jeden wieczór.
- Poj
edźmy na farmę Spence’a i Patty w Fredericksburgu. - Stacey
zjechała na pas prowadzący do Wirginii. - To tylko czterdzieści minut
jazdy, a nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby nas tam szukać.
Stacey wiedziała, że ojciec i Justin trzymają się z daleka od Spence’a
i Patty.
-
Możemy u nich przesiedzieć do poniedziałku - dodała.
-
A do tego czasu cała ta awantura przycichnie. - Brynn przełknęła
głośno ślinę. - Mam taką nadzieję - dodała.
133
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć Spence’a i Patty
Lipton. Kiedy Stacey i Brynn pojawiły się w ich domu tuż po
dziewiątej wieczorem, zaprosili je do środka bez żadnych pytań, jakby
ich obecność tutaj i prośba o udzielenie schronienia były naj-
normalniejszą w świecie sprawą.
Spence oddał im do dyspozycji dodatkowy pokój, przylegający do
sypialni dzieci. Natomiast Patty przygotowała herbatę poziomkową i
upieczony w domu chleb. Chociaż oboje nie zadawali żadnych pytań,
Stacey czuła się zobowiązana do wyjaśnienia powodów tej nie
zapowiedzianej wizyty.
-
Wystąpiłam dzisiaj wieczorem w programie Corda Marshalla -
powiedziała, popijając herbatę.
- Och, rozumiem! -
Spence uśmiechnął się szelmowsko. - I musisz
teraz ukryć się, bo zrobiło się gorąco? Czy mamy spodziewać się, że
Justin Marks zjawi się tutaj wkrótce z megafonem, brygadą
antyterrorystyczną i gazem łzawiącym?
Brynn skrzywiła się.
-
To jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, cośmy dzisiaj
przeżyły.
Na zmianę ze Stacey zaczęły opowiadać wydarzenia dzisiejszego
wieczoru. Patty i Spence byli zachwyceni.
-
Uważam jednak, że w twoim stanie, Stacey, nie powinno się tak
biegać - zauważył Spence zatroskany. - Patty mówi, że ciąża w ogóle
nie powinna ograniczać aktywności kobiety, ja jednak sądzę, że trzeba
trochę zwolnić tempo, zwłaszcza w trzech pierwszych i trzech
ostatnich miesiącach.
Kawałek chleba, który jadła Stacey, wypadł z ręki na podłogę. Brynn
zakrztusiła się herbatą.
-
Skąd... skąd wiesz? - zapytała Stacey, gdy Brynn już uspokoiła się i
mogła wreszcie normalnie oddychać.
- Podczas
wystąpienia ojca widzieliśmy cię po raz pierwszy od
dłuższego czasu - powiedziała Patty spokojnie. - Spence zauważył, że
zaszła w tobie jakaś zmiana. A kiedy niemal zemdlałaś - Patty
wzruszyła ramionami - po prostu już wiedzieliśmy.
- Na kiedy masz termi
n porodu? Oczywiście, będzie to poród
134
naturalny, nie ma innej możliwości. - Spence uśmiechnął się do
Stacey. -
Czy pomyślałaś o imieniu? Możemy pożyczyć ci świetną
książkę o niezwykłych imionach. Aha, a kto jest ojcem?
- Och, Spencer! Ojcem jest Justin Marks! -
Patty uśmiechnęła się
pogodnie. Spence, nieprawdopodobnie zaskoczony, niemal wypuścił z
rąk filiżankę. Równie zdumione Stacey i Brynn wlepiły wzrok w
Patty.
-
Któż inny mógłby nim być? - powiedziała Patty, wzruszając
ramionami, jakby to wszystko wy
jaśniało.
- To prawda -
wyszeptała Stacey, przenosząc zdziwiony wzrok z
Patty na Spence’a. - Ale on nic o tym nie wie.
- Justin Marks! -
Spence nie mógł tego pojąć. - Justin Marks?
- Od dawna byli w sobie zakochani -
wyjaśniła Patty. - To było,
oczywiście, ich przeznaczenie. Musieli jednak poczekać, aż rządzące
ich losem planety znajdą się w dogodnym położeniu.
- No tak! -
przytaknął Spence, jakby to w końcu go przekonało.
Stacey i Brynn wymieniły spojrzenia.
-
Czy byłaś już u lekarza, Stacey? - zapytała Spence.
Stacey potrząsnęła głową.
-
Zamierzam pójść wkrótce, ale...
- Rozumiem -
powiedziała Patty. - Wiem, jak zimni i obojętni
potrafią być lekarze. - Poklepała Stacey po ramieniu. - Skoro już
jesteś tutaj, musisz zobaczyć się z Kimberly. To położna, która
przyjmowała nasze dzieci. - Twarz Patty rozjaśnił entuzjazm. - Ona
jest wspaniała. Bardzo doświadczona, pełna ciepła i zrozumienia.
Popiera porody w domu i...
-
Położna Kimberly? - przerwała Brynn.
Spence przytaknął radośnie.
-
Zadzwoń do niej jeszcze dzisiaj, Patty - powiedział. - Zamów na
jutro wizytę dla Stacey.
-
Wspaniały pomysł! - Patty zerwała się i podeszła do stojącego w
kuchni starego, czarnego telefonu.
- Ale... -
zaczęła mówić Stacey.
-
Możesz rodzić tutaj, Stace. - Spence uśmiechnął się szeroko. - Patty
i ja będziemy pomagać Kimberly. Nie będziesz miała nic przeciwko
temu, żeby dzieci przyglądały się narodzinom swego nowego kuzyna?
135
To byłoby dla nich bardzo wzruszające i oświetlające ich duszę
przeżycie!
Kimberly była szczupłą blondynką zbliżającą się do trzydziestki i
zupełnie nie pasowała do wyobraźni Stacey na temat wiejskich
akuszerek. Jednak oprawione w ramki świadectwo ukończenia szkoły
pielęgniarskiej i dyplom położnej, które wisiały na ścianie gabinetu,
zwiększyły nieco zaufanie Stacey.
Młoda położna udowodniła, że jest dokładnie taka, jak opisała ją
Patty: doświadczona, przyjazna, wyrozumiała i ciepła. Przepro-
wadzała badanie z wielką znajomością rzeczy.
-
Czy masz absolutną pewność, co do dnia, w którym dziecko zostało
poczęte? - zapytała, gdy po skończonym badaniu usiadły w małym
saloniku.
-
Ależ tak! - odpowiedziała Stacey i wróciła myślami do tamtej
gorącej sierpniowej nocy. - To był jedyny możliwy moment
Kimberly skinęła głową.
-
W takim razie będziemy musiały dziś po południu zrobić USG w
szpitalu. Stacey, twoja macica jest znacznie większa, niż powinna być
w tym stadium.
- Co takiego? -
zapytała Stacey, nie rozumiejąc, o czym mówi
położna.
- Stacey. -
Kimberly wzięła jej ręce w swoje dłonie. - Musisz
przygotować się, że prawdopodobnie są to bliźnięta.
-
Bliźnięta? - powtórzyła po raz setny Brynn, prowadząc samochód w
drodze powrotnej do Waszyngtonu. Było późne niedzielne
popołudnie. Stacey siedziała obok niej, niezdolna, żeby prowadzić,
żeby myśleć logicznie, niezdolna do czegokolwiek.
-
Bliźnięta! - mogła jedynie powtarzać za Brynn.
Do szpitala wybrali się całą grupą. Brynn, Spence, Patty,
dziewczynki, Stacey i Kimberly tłoczyli się w małym pokoju, w
którym ultrasonogram potwierdził przypuszczenia Kimberly. To
bliźnięta! Od tej chwili Stacey była w stanie dziwnego oszołomienia.
-
Stacey, musisz o tym powiedzieć komuś! - Brynn była wyczerpana
nerwowo. Od chwili, w której dowiedziała się o bliźniaczej ciąży,
136
obgryzła osiem długich paznokci. - To znaczy, o tych bliźniakach.
Ty... my same nie damy sobie dłużej z tym rady! Powiedz o tym
przynajmniej matce, Stacey.
- Brynnie, matka nigdy tego nie zrozumie. Znienawidzi mnie! -
zawołała udręczona Stacey.
-
To samo mówiłaś, gdy będąc w szkole, poszłyśmy na wagary do
kina
i zostałyśmy złapane. Jednak kiedy powiedziałaś, ona to
zrozumiała i nie znienawidziła cię, a nawet opowiedziała, jak sama,
będąc uczennicą, poszła na wagary i została przyłapana. Pamiętasz?
-
Brynn, nie możemy porównywać dziecięcego wybryku z moją
obecną sytuacją! Jako dorosła kobieta, matka była zawsze doskonała
pod każdym względem, zawsze zachowywała się odpowiednio. Ona
tego nigdy nie zrozumie, Brynnie! Znienawidzi mnie!
- Stacey. -
Brynn obgryzła dziewiąty paznokieć. - Powiedz wszystko
matce.
Stacey
siedziała w pięknie urządzonym salonie w domu Liptonów.
Ręce miała zaciśnięte w pięści, a oczy spuszczone. Brynn podrzuciła
ją tutaj, a sama wróciła do mieszkania.
- Och, Stacey! -
zawołała matka, gdy Stacey zdradziła tajemnicę.
Przeszła przez pokój śliczna, wiotka i bardzo zmartwiona. - Moja
biedna dziewczynka! -
Usiadła obok Stacey na kanapie i wzięła jej
ręce w dłonie. Stacey patrzyła na łzy płynące z jasnobrązowych oczu
matki. -
Moja biedna, mała Stacey. - Jej głos zadrżał. - Musisz być
przerażona. Na pewno czujesz się taka samotna, taka zakłopotana, a
także... winna.
Stacey poczuła, że coś ją dławi w gardle. Serce biło jak oszalałe.
- Tak -
wyszeptała. - Tak się właśnie czuję, mamo.
- Wiem, kochanie. -
Caroline ścisnęła rękę Stacey. - Widzisz, ja także
przez to przeszłam. Okoliczności były nieco inne. Miałam wtedy
dwadzieścia jeden lat i byłam w ciąży tylko z jednym dzieckiem, ale...
Nie miałam męża i przerażała mnie myśl, że muszę o tym powiedzieć
moim rodzicom i ojcu dziecka. Doskonale wiem, co teraz czujesz,
Stacey.
Stacey patrzyła na matkę z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Mamo! -
wydusiła w końcu. - Ty?
137
Caroline przytuliła ją do siebie.
-
Ty byłaś tym dzieckiem, a ten mężczyzna to twój ojciec.
Stacey była wstrząśnięta. Jej rozsądny, konserwatywny ojciec i
zrównoważona, doskonała matka musieli się pobrać? Stacey
potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się tej myśli. To nie może
być prawda! To jakiś dziwny sen, z którego zaraz się przebudzi.
-
Twój ojciec zachował się wspaniale, gdy w końcu zebrałam się na
odwagę i powiedziałam mu o wszystkim. Nalegał, żebyśmy od razu
się pobrali i tak też się stało. Udało nam się jednak antydatować ślub o
kilka miesięcy. - Caroline uśmiechnęła się lekko. - Brad uważał, że to
nie wypada, aby dziecko senatora
urodziło się siedem miesięcy po
ślubie. - Matka uśmiechnęła się teraz szerzej. - Byliśmy tacy
szczęśliwi, Stacey. Jesteśmy doskonałym małżeństwem.
Stacey cofnęła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-
Naprawdę?
-
Ależ tak! - Caroline zaśmiała się. - Kochamy się tak samo, jak tej
nocy, kiedy zostałaś poczęta. Oczywiście, to był dla mnie ciężki
okres, kiedy byliście mali, a ja musiałam siedzieć w domu. Jednak
kiedy dorośliście, mogłam zacząć prowadzić bardziej aktywny tryb
życia, nawet sama działać na rzecz kampanii. Nigdy nie byliśmy z
ojcem szczęśliwsi, Stacey.
-
Ty lubisz politykę - powiedziała Stacey wolno.
-
Myślę, że kiepska ze mnie aktorka. - Policzki matki zaróżowiły się.
-
Jednak kocham wszystko, co jest związane z polityką, uwielbiam tę
uwagę skupioną na nas, światła reflektorów, tłumy i podniecenie.
Oszalałabym, gdybym musiała prowadzić monotonne życie przy boku
człowieka, który wykonuje jakąś głupią robotę od dziewiątej do
siedemnastej.
Stacey słuchała przerażona. Wszystko, czego była pewna przez cale
życie, waliło się w gruzy. Matka kochała związane z polityką życie.
Jej małżeństwo nie wymagało żadnego poświęcenia; była z niego
zupełnie zadowolona. Stacey cieszyła się szczęściem matki i
świadomością, że nie narzucono jej trybu życia, którego by
nienawidziła.
Zaraz jednak posmutniała, gdy zrozumiała, jak bardzo obie się
różnią. Rozmowa z Caroline w ogóle nie wpłynęła na poglądy Stacey.
138
To, co matka uwielbiała w politycznym życiu, córka znienawidziła.
Stacey pragnęła właśnie tego monotonnego życia z mężczyzną
pracującym w normalnych godzinach; marzyła o tym, o czym z
lekceważeniem mówiła matka.
Ujawnienie, kto jest ojcem dzieci było łatwe w porównaniu z
przyznaniem się do ciąży. Caroline była zachwycona.
-
Justin to taki poważny, odpowiedzialny człowiek. Lojalny i
pracowity. Jak to się spodoba prasie. Szef kampanii wyborczej
zostanie zięciem senatora!
Bradford Lipton przyjechał do domu godzinę później i żona, na
prośbę Stacey, powiedziała mu o wszystkim. Po pięciu minutach
przyszedł do pokoju córki. Widać było, że jest zdenerwowany i
zmieszany. Okazywanie uczuć nie było jego najmocniejszą stroną.
Ten człowiek, który zachowywał zimną krew, występując przed
tysiącami ludzi, stracił opanowanie, gdy przyszło mu stanąć twarzą w
twarz z własną córką.
-
Chcę, żebyś wiedziała, Stacey, że nie potępiam cię - wydusił z
siebie, wbijając wzrok w dywan. - Kobieta... mężczyzna... -
Zaczerwienił się. - Oboje z mamą rozumiemy to.
Stacey musiała się uśmiechnąć. W tym momencie żałowała, że ona i
ojciec byli sob
ie tak dalecy. Prawdopodobnie zawsze tak będzie.
Bradford Lipton nie otwierał się nigdy i przed nikim, może tylko
przed żoną.
-
Dziękuję, tato - powiedziała cicho. Pomyślała, że ojciec jest dla niej
taki dobry. Nie powiedział ani jednego słowa na temat ewentualnych
fatalnych skutków, jakie może przynieść jego kampanii wyborczej
cała ta historia.
-
Cieszę się, że wyjdziesz za Justina, Stacey. - Głos senatora stał się
cieplejszy, gdy zawołał do stojącej na dole żony: - Caroline, może
urządzimy ślub jutro? Chyba im szybciej, tym lepiej, co?
- Jutro? -
powtórzyła Stacey blednąc.
-
Świetnie, kochanie! - Caroline pojawiła się w drzwiach i
uśmiechnęła się do męża. - Urządzimy małą, rodzinną uroczystość,
tylko dla najbliższych. Oczywiście, zaprosimy Grace i Brynn. Zacznę
przygotowania dzisiaj wieczorem.
Stacey poczuła, że ogarniają przerażenie.
139
-
Słuchajcie - powiedziała. - Może będzie lepiej, jeśli najpierw
porozmawiam o tym z Justinem.
Jej żołądek skurczył się ze strachu. Przecież Justin był na nią
wściekły. Czy do tego stopnia, żeby ją znienawidzić? Ostatnio wi-
dzieli się w sobotę wieczorem, gdy niemalże przejechała go samo-
chodem. A teraz rodzice planowali ich ślub bez jego wiedzy!
- Pani Lipton! -
Z holu na parterze doszedł do nich głos Grace. -
Przyszedł Justin Marks. Chce się widzieć z senatorem.
- Co za wyczucie! Prawda, Caroline? -
Uśmiechnięty Bradford
Lipton zaczął schodzić na dół. Za nim podążyła żona, jej twarz była
rozpalona. Stacey nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Pozostała w
sypialni, wszy
stko jednak doskonale słyszała.
- Witamy w rodzinie, Justinie -
zagrzmiał ojciec. - Zapewniam cię, ze
ja i Caroline jesteśmy bardzo zadowoleni.
Pani Lipton nie posiadała się z radości.
-
Jesteśmy zachwyceni, Justinie. Zaplanowaliśmy ślub na jutrzejszy
w
ieczór. Ty i Stacey nie musicie się o nic martwić. Będę szczęśliwa,
jeśli pozwolicie mi wszystkim się zająć.
W końcu Stacey usłyszała głos oszołomionego Justina:
-
Ślub?
- Stacey, kochanie! -
zawołała matka melodyjnym głosem. - Justin
jest tutaj!
Stacey po
woli schodziła po schodach. A więc tak właśnie czuli się
żołnierze, lądując na wybrzeżach Normandii podczas drugiej wojny
światowej? Zatrzymała się na ostatnim stopniu i przyjrzała się stojącej
na dole grupie -
swojemu przystojnemu, pełnemu charyzmy ojcu,
pięknej, promiennej matce i Justinowi, całkowicie zaskoczonemu i
jakby przestraszonemu.
-
A oto panna młoda! - zawołał ojciec, wyciągając rękę do córki. -
Jestem pewien, że chcecie zostać sami. Macie na pewno dużo do
omówienia.
Stacey i Justin przyglądali się sobie.
Pomyślała ponuro, że nawet podczas pierwszej randki nie była tak
zakłopotana. Co, do licha, może teraz powiedzieć temu człowiekowi?
-
Nie wybrałabyś się ze mną na przejażdżkę? - zapytał Justin pełnym
napięcia głosem.
140
- Nie! -
zawołała i spojrzała na rodziców. - Dziękuję, ale lepiej nie -
dodała uprzejmie.
-
Romantyczna przejażdżka po Rock Creek Park! - powiedział
senator radośnie. - To mi coś przypomina, a tobie, Caroline? A więc
ruszajcie, młodzi. Bawcie się dobrze!
Justin ścisnął ramię Stacey tak mocno, jakby założył mankiet do
mierzenia ciśnienia. Wyprowadził ją z domu, nie mówiąc ani słowa.
Stacey zadrżała, ale nie z powodu wieczornego chłodu.
-
Czyżby twoi rodzice sądzili, że przyjęłaś moje oświadczyny? -
zapytał Justin, gdy wyjechali na ulicę. W jego głosie słychać było
sztuczny spokój. - W jaki sposób doszli do tego wniosku?
„Powiedz mu! -
coś krzyczało wewnątrz niej. - Powiedz, zanim
będzie za późno!”
-
Nie będziesz ze mną rozmawiać? - Jego głos był zimny i ostry. -
Pojawiłem się w bardzo niedogodnym momencie? Nie spodziewałaś
się, że ktoś przyłapie cię na kłamstwie tak szybko?
Stacey poruszyła ustami, nie mogąc jednak wydobyć głosu. Justin by
na nią zły, tak strasznie zły!
-
Odrzuciłaś moje oświadczyny - mówił dalej tak samo zimnym
głosem. - Chciałaś mieć ze mną romans, pamiętasz?
Stacey zrozumiała, jak bardzo Justin czuje się urażony. Ogarnęła ją
litość. Odrzucając jego propozycję, uraziła go i nawet tego nie
zauważyła!
-
Moja propozycja jest już nieaktualna. Romans, to wszystko, czego
ode mnie chciałaś i tylko to otrzymasz. Nie masz prawa kłamać i
wykorzystywać mnie do tego, abym pomógł ci uwolnić się od
rodziców. Jutro powiesz im prawdę, Stacey.
Prawda. Stacey ciężko westchnęła. Justin nie znał całej prawdy. Był
urażony i zły. Sądził, że wykorzystała go, aby uniknąć konsekwencji
związanych z wystąpieniem w programie Marshalla. Jak jednak
powiedzieć całą prawdę teraz, kiedy jest taki zimny i zły?
-
Głęboko oburzyły mnie twoje metody łagodzenia gniewu ojca w
związku z pojawieniem się w tym okropnym programie. Nie powinnaś
była mówić, że się pobieramy. To było tchórzliwe i podstępne! Poza
tym, złośliwe - powiedział Justin.
-
To nie było tak - odpowiedziała Stacey łagodnie. Rzuciła
141
ukradkowe spojrzenie na zawziętą twarz. Do oczu napłynęły łzy. A
więc nienawidzi jej! Naprawdę! Powiedział, że odwołuje swoje
oświadczyny. A matka przygotowuje pieczołowicie jutrzejszą uro-
czystość!
Stacey delikatnie położyła swoje dłonie na brzuchu. Tam, w środku,
rosło dwoje dzieci. To były dzieci Justina. Gdyby mu teraz o nich
powiedziała... Na pewno w poczuciu obowiązku ożeniłby się z nią,
chociaż jej nienawidzi. Przypomniała sobie dni, które spędzili razem
w cudownej harmonii. Wtedy obietnica głębokiej i wiecznej miłości
była faktem, a nie marzeniem. Teraz nie było już na to nadziei.
-
Nie obawiaj się, Justinie - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Nie
pobierzemy się.
Justin zatrzymał samochód przed jej domem.
-
Bądź tak uprzejma i poinformuj rodziców o tym. - Nawet na nią nie
spojrzał. Patrzył prosto przed siebie, gdy Stacey szybko wychodziła z
samochodu.
-
Stacey, co się stało? - zawołała Brynn, zobaczywszy, jak Stacey
wrzuca do walizki różne przypadkowe ubrania. - Co robisz? Dokąd
się wybierasz?
-
Zamieszkam ze Spencem i Patty. Będziemy żyć z dala od świata.
Kimberly może odebrać poród i... i moje małe kuzynki mogą
przyglądać się temu, i...
-
Dobry Boże! Ty chyba oszalałaś! Stacey, co powiedzieli rodzice?
Wyparli się ciebie, czy co? Proszę, powiedz coś wreszcie!
-
Spodziewają się, że jutro wieczorem poślubię Justina - od-
powiedziała Stacey. - On natomiast nie chce się ze mną ożenić, on po
prostu nie może na mnie patrzeć. Och, Brynn! Nic z tego nie będzie!
Nasze... planety jednak nie są w sprzyjającym położeniu.
- Och! -
jęknęła Brynn.
-
Muszę wyjechać z Waszyngtonu. - Stacey uścisnęła mocno Brynn.
-
Zadzwonię do ciebie, kiedy...
-
Stacey, nie pozwolę, żebyś sama w nocy jechała na farmę. W takim
stanie! Jeśli koniecznie chcesz jechać, to jadę z tobą.
-
Przecież musisz być jutro w pracy, Brynn.
- Z
adzwonię do biura i powiem, że wzięłam kilka dni urlopu. Stacey,
142
nie mogłabyś tego jeszcze raz przemyśleć i porozmawiać z Justinem?
-
Już rozmawialiśmy, Brynn. To beznadziejne. - Stacey po-
wstrzymała Izy. Nie będzie znowu płakać! Musi skierować wszystkie
swoje myśli i całą energię na nowe życie. Rozpaczanie nad tym, co
może się zdarzyć, jest demoralizujące i bezcelowe.
Brynn wyciągnęła z szafy walizkę.
-
Mam nadzieję, że Spence nie każe nam doić swojej krowy-diablicy
albo łapać zadziornego koguta - powiedziała ponuro.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia rano Stacey, Brynn i trzy córeczki Spence’a
sied ziały przy sto le w k u ch n i i b awiły się ciastem z mąk i i wo dy,
zagniecionym wcześniej przez Patty.
- Nie, Auroro. Nie jedz tego. -
Po raz piętnasty Stacey wyjęła
kawałek ciasta z ust dwuletniego dziecka. - My tylko bawimy się. To
ciasto do zabawy.
-
Ona także zjada nasze zapasy - powiedziała Sunshine. - Popatrz,
ciociu, jakiego zrobiłam kotka.
Stacey uśmiechnęła się.
-
Jest wspaniały, Sunny - powiedziała.
- Kiedy
wrócą rodzice? - zapytała trzyletnia Melody.
Patty i Spence pojechali godzinę temu do miasta na zakupy.
- Wkrótce -
powiedziała Brynn i przechyliła głowę. - Prawdę
mówiąc, właśnie słyszę nadjeżdżający samochód.
Dzieci wybiegły z kuchni, piszcząc radośnie.
- To nie rodzice -
dobiegł z podwórka rozczarowany głos Sunny. - To
Justin Marks.
- Stacey, tylko spokojnie -
powiedziała szybko Brynn, ale było już za
późno. Stacey chwyciła wiszący na haku gruby, wełniany sweter Patty
i rzuciła się do kuchennych drzwi. Po piętnastu minutach Justin
znalazł ją na strychu stodoły.
-
Zejdziesz sama na dół, czy też ja mam wejść do ciebie na górę? -
zapytał cicho, stając obok drewnianej drabiny i zadzierając do góry
głowę.
- Ani jedno, ani drugie. -
zawołała. - Odejdź stąd!
Justin postawił nogę na najniższym szczeblu.
-
Dobrze, ale najpierw wygłoszę przemówienie, które powtarzałem
143
przez całą drogę - powiedział.
-
Nie chcę tego słuchać. Nie znoszę przemówień!
- Wiem. -
Zaczął wspinać się po drabinie, powoli i z uporem. -
Zadz
woniłem do ciebie pół godziny po naszym rozstaniu. Ponieważ
nikt nie odbierał telefonu, przyjechałem do was i przekonałem się, że
nikogo nie ma w domu. Jeden z waszych sąsiadów widział, jak
wychodziłyście z walizkami.
Stacey nie mogła już dłużej znieść tej niepewności.
-
Jak dowiedziałeś się, że jestem tutaj? Skąd y się tutaj wziąłeś. -
Było jej niedobrze ze zdenerwowania. - Czy wiesz już?... -
wyszeptała.
Doszedł do połowy drabiny i jego twarz znajdowała się teraz na
wysokości wzroku Stacey.
- Patty zadzw
oniła do mnie dziś rano - powiedział. - Zaczęła coś
mówić o wywierających wpływ domach, znakach i planetach. -
Roześmiał się cicho. - Nic z tego nie rozumiałem, ale to nic nowego.
Rzadko zdarza się, że wiem, o czym mówi Patty.
Justin wdrapał się zręcznie na strych i usiadł obok Stacey na sianie.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie. Miał na sobie brązowe sztruksy, białą
koszulę i nowy niebieski sweter. Gdy zorientowała się, że Justin
patrzy na nią, natychmiast odwróciła wzrok.
Nieśmiało wyciągnął rękę, żeby dotknąć jasnej perkalowej sukienki.
Było to jedno z ciążowych ubrań Patty.
-
Ładnie wyglądasz - powiedział wzruszony.
Stacey zadrżała.
-
Justinie, czy Patty powiedziała ci, że jestem...?
- Ty mi to powiedz, Stacey -
odparł.
Wzięła głęboki oddech. A więc nareszcie miało to nastąpić!
-
Jestem w ciąży. - Słowa te wymknęły się, zanim Stacey zdążyła
pomyśleć. - To będą bliźnięta. Ta sierpniowa noc...
Justin wyciągnął rękę. Stacey dostrzegła w jego oczach współczucie i
troskę. Odsunęła się, przesuwając w głąb strychu.
-
Nie chcę litości, Justinie - powiedziała. - Nie potrzebuję jej i nie
oczekuję, że ożenisz się ze mną. Mogę...
-
Stacey, oczywiście, że ożenię się z tobą - wtrącił Justin.
- Nie! -
zawołała Stacey, ciągle odsuwając się od niego. - Przecież
144
nie chcesz te
go. Wycofałeś swoje oświadczyny i ja... ja nie mam o to
pretensji. Nie moglibyśmy znieść siebie i obydwoje dobrze o tym
wiemy.
Justin skoczył tak szybko i zwinnie jak kot. Nagle Stacey zo-
rientowała się, że leży na sianie, a Justin przygniata ją swoim ciałem.
Przytrzymał jej ręce nad głową; palce splotły się ze sobą.
- Stacey -
powiedział cicho, patrząc w jej jasnobrązowe oczy. - Och,
moja kochana.
- Nie, Justinie -
błagała, gdy jego usta musnęły jej wargi. - Proszę,
nie!
Nie mogła myśleć, gdy patrzył na nią w taki sposób, gdy jej dotykał.
A przecież musi zachować teraz jasność umysłu. Musi!
-
Stacey, wróciłem wtedy, aby jeszcze raz prosić cię o rękę. -
Obsypywał jej szyję gorącymi pocałunkami. - Chciałem powiedzieć,
że nie obchodzi mnie, dlaczego powiedziałaś rodzicom, że wyjdziesz
za mnie. Chcę, żebyś została moją żoną, bez względu na wszystko. To
moja głupia duma spowodowała, że tak ostro napadłem na ciebie.
Bardzo szybko zrozumiałem, że duma nie jest ważna, skoro przez nią
mam utracić ciebie.
- Justin
ie, ja wtedy w ogóle nie rozmawiałam z rodzicami na temat
tragicznego wystąpienia w programie Marshalla - wtrąciła Stacey. -
Nic im także nie mówiłam o poślubieniu ciebie. Kiedy przyznałam się
mamie, że jestem w ciąży, ona doszła do wniosku, że... zaczęli z
ojcem snuć plany...
-
I słusznie, kochanie - przerwał Justin. - Zanim przyjechałem tutaj,
rozmawiałem z twoją matką. Ślub jest w dalszym ciągu zaplanowany
na dzisiejszy wieczór.
-
Nie! Nie możemy się pobrać! - Stacey poruszyła się pod nim
niespokojnie.
-
Stacey, nie możemy n i e pobrać się - poprawił ją Justin i uciszył
długim, spokojnym pocałunkiem. Była już bardzo bliska poddania się,
gdy Justin podniósł głowę.
-
Weźmiemy ślub, kochanie - powiedział.
-
Justinie, wiem, że próbujesz zachować się odpowiednio honorowo,
ale... -
udało jej się powiedzieć.
-
Stacey, nie chcę ożenić się z tobą dlatego, że jestem honorowy, czy
145
też dlatego, że uważam to za mój obowiązek. Chcę tego, ponieważ cię
kocham. Po raz pierwszy poprosiłem cię o rękę, nie wiedząc jeszcze o
naszych dzieciach. -
Jego twarz oświetlił nagle jakiś wewnętrzny
blask. -
Kiedy Patty powiedziała mi o bliźniętach, byłem prawie
nieprzytomny ze szczęścia. Mieć własne dzieci, których matką w
dodatku będziesz ty! To spełnienie najpiękniejszych marzeń.
Justin przesunął się i położył obok niej, ale w dalszym ciągu trzymał
jej ręce nad głową.
-
Wtedy dotarło do mnie, że po prostu nie mogłaś powiedzieć mi o
dziecku... o dzieciach. Byłem przecież taki nieprzystępny. Stacey, to
boli jak diabli. Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo jesteś mi bliska,
chcę, żebyś miała do mnie zaufanie i mogła mi mówić o wszystkim.
-
Nie chodziło tylko o ciebie, Justinie - powiedziała Stacey łagodnie.
Poczuła niemal fizyczny ból, widząc bardzo nieszczęśliwe ciemne
oczy. -
Ja także odegrałam w tym pewną rolę. Byłam przestraszona,
czułam się winna i... - uśmiechnęła się smutno. - Po prostu
stchórzyłam.
Justin uwolnił jedną rękę i dotknął palcami jej ust, rysując ich kontur.
-
Stacey, nie winie cię za to, że nie chciałaś poślubić tego
politycznego robota, który był szefem personelu twojego ojca. Dużo
myślałem nad tym, co zaszło między nami w piątek w biurze. Przez
dwa dni nie rozstawaliśmy się ze sobą ani na moment. Wszystko
zaczęło się psuć w chwili, gdy powróciłem do swojej roli szefa
kampanii i asystenta administracyjnego. Dlatego dzisiaj rano zre-
zygnowałem z obydwu tych stanowisk, Stacey. O godzinie dziesiątej
rano przestałem być politykiem - oznajmił.
- Co takiego? -
Chciała usiąść, ale Justin nie pozwolił na to. Patrzył
w oczy
Stacey z taką uwagą, że aż zakręciło jej się w głowie.
-
Justinie, mówisz poważnie? To... niemożliwe - przerwała,
wpatrując się w niego w osłupieniu.
-
Miałaś rację. - Wziął jej twarz w ręce. Jego oczy były bardzo
poważne. - To nie mogłoby nam się udać. Byłbym zbyt zajęty pracą,
zbyt pochłonięty prowadzeniem kampanii, a ty byłabyś zbyt
nieszczęśliwa w politycznym małżeństwie, jakiego nigdy nie chciałaś.
Nie zniósłbym, Stacey, żeby moja żona czuła się nieszczęśliwa. Za
długo czekałem na własny dom i rodzinę, żeby teraz wybrać coś
146
innego niż solidne, trwałe małżeństwo. Pobierzemy się, Stacey, i teraz
nam się to uda - zapewnił Justin. - W końcu dokonamy tego.
Stanowczość Justina zrobiła na niej wielkie wrażenie. W jego
wypowiedzi widoczna była żelazna konsekwencja, dzięki której
osiągnął znaczące sukcesy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Justin
Marks nigdy nie przegrywał.
-
Zrezygnowałeś?... - szepnęła. - Przecież nie mogę prosić cię o to!
-
I wcale nie prosiłaś - odpowiedział cicho. - Sam postanowiłem, że
m
uszę to zrobić i zrobiłem. Kocham cię, Stacey. Już od tak dawna cię
kocham. Nie mogę ryzykować, że utracę ciebie i moje dzieci. Twoje
szczęście jest dla mnie sprawą najważniejszą.
-
A co z twoim szczęściem? - zawołała Stacey. Po prostu nie mogła
tego wszy
stkiego pojąć. Jak Justin mógł porzucić pracę, która
stanowiła sens jego życia? Jest takim dumnym i ambitnym
człowiekiem, obdarzonym niezwykłą energią i talentem. - Ty nie
możesz zrezygnować z polityki! Przecież żyjesz tym, oddychasz tym i
kochasz to!
Just
yn wzruszył ramionami.
- Ale ciebie kocham bardziej -
odpowiedział. - Dzięki temu, że
mieszkałaś ze mną przez ostatnie kilka dni, zrozumiałem, czym może
być szczęście. Żyjąc z kimś pod jednym dachem, można opiekować
się sobą, śmiać się razem i kochać. Będę najszczęśliwszym
człowiekiem, jeśli pozwolisz mi budować z tobą życie, kochać cię i
czynić szczęśliwą.
-
Justinie, ale co będziesz robił? Jesteś niezwykle zdolnym
człowiekiem, musisz pracować! - powiedziała Stacey.
-
Nie martw się, kochanie. Nie zostaniesz obarczona bezrobotnym
mężem. - Uśmiechnął się, a w niej zamarło na chwilę serce. Chyba
całe wieki minęły od chwili, gdy po raz ostatni widziała jego uśmiech.
-
Wspomniałem ci, że kiedyś interesowało mnie nauczanie ekonomii
na uniwersytecie. Jednak na
jpierw porwał mnie świat handlu w
Nowym Jorku, a potem życie polityczne Waszyngtonu. Mimo to w
dalszym ciągu utrzymywałem kontakty z kręgami akademickimi. Co
więcej, w ciągu ostatnich dziesięciu lat spotkałem wielu innych
wpływowych ekonomistów. Dzisiaj rano, gdy zrezygnowałem z pracy
u twojego ojca, wykonałem kilka telefonów. Stacey, czy chciałabyś
147
mieszkać w Cambridge, w stanie Massachusetts? - zapytał. -
Zaproponowano mi tam posadę w Harvard Business School.
Mógłbym zacząć w czerwcu, na początku letniej sesji. Mielibyśmy
dużo czasu dla siebie, zanim urodzą się dzieci.
- Mówisz serio, Justinie? -
Stacey znowu płakała. Wyglądało na to,
że nic innego ostatnio nie robiła. - Och, Justinie, nie mogę na to
pozwolić. Rezygnujesz dla mnie ze wszystkiego i nie podoba mi się
to! Co będzie, jeśli tata wygra wybory? Nie chcę, żebyś miał do mnie
pretensję znienawidził mnie za to, że z mojego powodu nie możesz w
tym uczestniczyć!
-
Czy wyszłabyś za mnie, gdybym w dalszym ciągu pracował z
twoim ojcem? -
zapytał Justin. - Czy będziesz żyła w Waszyngtonie i
pilnowała ogniska domowego, podczas gdy ja będę zajęty przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadzeniem kampanii
wyborczej? Czy będziesz sama wychowywała nasze dzieci, jeśli ja
poświęcę cały czas i wszystkie siły karierze politycznej?
- Tak! -
zawołała Stacey. W końcu udało jej się uwolnić ręce z
uchwytu Justina i mogła go objąć za szyję. - Tak, Justinie - po-
wtórzyła. - Dlatego, że kocham cię i chcę, żebyś był szczęśliwy.
- Stacey. -
Justin objął ją mocno i pocałował z ogromną czułością. -
Sprawiłaś mi ogromną przyjemność swymi słowami, ponieważ wiem,
ile cię to kosztowało. To było bardzo miłe, szlachetne i
wspaniałomyślne, ale niepotrzebne. - Przytulił ją do siebie i łagodnie
pogładził po głowie. - Trzydzieści dziewięć lat czekałem, aby mieć
dom i móc założyć rodzinę, teraz zamierzam całkowicie poświęcić się
żonie i dzieciom. Jeśli w dalszym ciągu mam zajmować się polityką,
to nie będę mógł być ani takim mężem, ani takim ojcem, jakim
zawsze chciałem zostać. Tak więc... - zawiesił głos. - Uważam, że
moja kariera polityczna należy do przeszłości.
Stacey patrzyła na niego z miłością i strachem jednocześnie.
-
W ten właśnie sposób zrezygnowałeś z picia kawy - powiedziała. -
To twoja metoda - wszystko albo nic. Justinie, nie pozwo
lę, żebyś się
tak poświęcał...
-
To nie jest poświęcenie, Stacey - przerwał łagodnie. - Zawsze
potrafiłem poznać to, co było dla mnie dobre i nie bałem się
wprowadzania zmian w życiu, aby to osiągnąć. Popatrz tylko, co
148
zdobędę: żonę, dwoje dzieci, dom, nową i interesującą pracę w
normalnych godzinach. -
Jego oczy zabłysły. - To będzie paca, w
której będę mógł nosić swetry i mokasyny zamiast szarych garniturów
i czarnych pantofli.
Stacey przytuliła się mocniej do niego.
-
Czy jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała.
-
Nigdy w swoim życiu nie byłem niczego bardziej pewny -
powiedział, a ona objęła go.
-
Czy mój ojciec bardzo się zdenerwował, gdy powiedziałeś, że
odchodzisz? -
zapytała. Potrafiła wyobrazić sobie całą tę, wywołującą
w nie
j dreszcz strachu, scenę.
-
Kochanie, jest mnóstwo młodych ludzi tak samo zdolnych jak ja,
mających podobne polityczne ambicje, intuicję i spryt. Kilku takich
już teraz znajdziesz w zespole ojca, a nie ma żadnych trudności z
pozyskaniem nowych. Zapewniam
cię, że nie jestem niezastąpiony.
-
Ależ oczywiście, że tak - wyszeptała. - Dla mnie jesteś nie-
zastąpiony.
Justin nie zamierzał opowiadać o tym, co się działo dziś rano w
biurze. Chciał ją przed tym ochronić, zaoszczędzić przykrości
kochanej kobiecie.
- Czy wyjdziesz za mnie, Stacey? -
zapytał. - Jeszcze dziś
wieczorem. A potem wyjedziemy gdzieś, tylko we dwoje.
- Tak. -
Stacey patrzyła na niego z miłością. - Zgadzam się na
wszystko, Justinie -
zawołała radośnie. Optymizm dodawał jej
pewności siebie. - Och, będziemy tacy szczęśliwi! Będziemy naj-
wspanialszym małżeństwem, będziemy mieć najwspanialszy dom i
najwspanialsze dzieci.
Całował ją namiętnie. Obejmując się mocno, zapadli w ciepłe, słodko
pachnące siano.
EPILOG
Delegaci ze stanu Wisconsin oświadczyli, że są dumni, iż mogą
oddać swoje głosy na senatora Liptona. Były to głosy, których senator
potrzebował, aby zapewnić sobie prezydencką nominację. W
ogromnym centrum wyborczym wybuchło prawdziwe piekło, gdy
zwolennicy Liptona zaczęli gwizdać, krzyczeć z radości, dąć w trąbki
149
i tańczyć, aby uczcić zwycięstwo ich kandydata. Sprawozdawca
telewizyjny poinformował widzów, że senator i jego żona oglądają
wybory w apartamencie hotelowym i pojawią się w centrum
wyborczym najdalej za godzinę.
Stacey i Justin, sie
dząc w wygodnym salonie w swoim domu w
Cambridge, również oglądali telewizyjną relację. Justin trzymał na
kolanach Amandę, ssącą poważnie swój smoczek, a Stacey tuliła w
ramionach Allison, która, zmęczona całym tym podnieceniem, w
końcu zasnęła. Bliźniaczki, podobne do siebie jak dwie krople wody,
urodziły się w bostońskim szpitalu trzy miesiące temu.
-
To bardzo ważna noc w twoim życiu, Mandy - zwrócił się Justin do
dziecka, które patrzyło na niego z taką uwagą, jakby próbowało
zrozumieć słowa. - Niezbyt często zdarza się, żeby małe dziewczynki
mogły przyglądać się, jak ich dziadek zdobywa nominację
prezydencką.
Wielkie ciemne oczy Amandy zaczęły się zamykać. Justin za-
chichotał.
-
W ogóle się tym nie przejmuje - powiedział. - A na Alli wywarło to
jesz
cze mniejsze wrażenie.
Stacey oderwała wzrok od ekranu telewizora i spojrzała na męża.
Uśmiechnęła się, widząc śpiące w jego ramionach dziecko. Justin był
bardzo oddany córkom od dnia ich narodzin. Był nawet pierwszą
osobą, która wzięła je na ręce na sali porodowej. Obecny rozkład
zajęć pozwalał mu spędzać wieczory oraz wszystkie soboty i niedziele
w domu. Czasami zdarzało się, że miał także trochę wolnego czasu w
ciągu dnia.
Stacey i Justin byli ze sobą niesłychanie szczęśliwi, jednak teraz,
oglądając w telewizji to podniecające wydarzenie, słysząc jak
sprawozdawca woła: „Historia dokonała się!”, Stacey zastanawiała
się, czy to wszystko nie sprawia mężowi bólu, czy nie żałuje, że
porzucił politykę.
- Justinie -
zapytała. - Czy teraz, gdy tata zwyciężył, nie jest ci
przykro, że jesteś tu, zamiast tam razem z całym zespołem cieszyć się
ze zwycięstwa?
-
Czekałem na to pytanie przez cały wieczór. - Justin przełożył
Amandę na lewą rękę, a prawą przygarnął do siebie Stacey. -
150
Odpowiem uczciwie, Stacey. - Spojr
zała na niego z uwagą. - Nie,
kochanie, nie żałuję. Kiedy podejmuję jakąś decyzję, nie oglądam się
już za siebie. Nie zamieniłbym tego, co teraz mamy, na szaleństwo
kampanii wyborczej. Nawet gdybym już wtedy, w listopadzie,
wiedział, że mamy zapewnioną wygraną.
Stacey z ulgą oparła się o Justina, kładąc głowę na jego ramieniu.
-
Miałam nadzieję, że tak właśnie odpowiesz. Chyba po prostu
chciałam usłyszeć te słowa - powiedziała. Nagle pochyliła się do
przodu, żeby lepiej widzieć ekran telewizyjny. - Och, spójrz, Justinie!
Kamera pokazuje całą rodzinę! Nawet Brynn tam jest Tak się cieszę,
że mama ją zaprosiła. Są także Sterne, Spence i Patty z dziećmi.
-
Dlaczego dzieci ubrane są w stroje plażowe? - zastanowił się głośno
Justin. -
I co, na Boga, one jedzą? Kim jest ta blondynka z dużym
biustem, uwieszona na ramieniu twego brata? Ta w bardzo kusej
bluzeczce, szortach i w butach na wysokich obcasach?
-
Wkrótce cała Ameryka będzie zadawać te pytania - róże śmiała się
Stacey. - Biedny Freddie Rhodes! Czy jako jego poprzednik, potrafisz
sobie wyobrazić, co teraz przeżywa?
-
Za żadne skarby świata nie chciałbym być w jego skórze -
odpowiedział szczerze Justin.
-
Zastanawiam się, dlaczego wnuczki senatora mają na sobie plażowe
stroje? -
rozległ się głos sprawozdawcy telewizyjnego. Interesuje mnie
również, co takiego niezwykłego one jedzą?
-
Nie znamy również towarzyszki Sterne’a Liptona - dod. drugi
sprawozdawca oschłym tonem. I nic dziwnego, bo Stern i owa
blondynka całowali się namiętnie, zapominając o milionach
p
atrzących na nich widzów.
Justin i Stacey spojrzeli na siebie i roześmieli się. Trzymając dzieci
na rękach, usadowili się wygodnie na kanapie i czekali, aż senator i
jego żona ukażą się na ekranie.