Ursula K. Le Guin
2
Rozdział 1
Uroczysto w Erhenrangu
Nadam mojemu raportowi form opowie ci, bo kiedy byłem jeszcze dzieckiem
na mojej macierzystej planecie, nauczono mnie, e prawda to kwestia wyobra ni.
Najbardziej niepodwa alny fakt mo e zwróci uwag lub przepa bez echa. W
zale no ci od formy, w jakiej został podany: jak ten jedyny w swoim rodzaju
organiczny klejnot naszych mórz, który błyszczy na jednej kobiecie, a na innej
traci blask i rozsypuje si w proch. Fakty nie s wcale bardziej namacalne,
spoiste i realne ni perły. I s równie delikatne.
Nie jest to opowie tylko o mnie i nie tylko ja j opowiadam. Prawd mówi c
nie mam jasno ci, czyja to jest opowie , os dzicie to sami. Wa ne, e jest ona
cało ci i je eli w pewnych miejscach fakty wydaj si zmienia w zale no ci od
narratora, wybierzcie te fakty, które wam najbardziej odpowiadaj , pami taj c
jednak, e wszystkie s prawdziwe i e składaj si na jedn opowie .
Zaczyna si ona w dniu 44 roku 1491, który na planecie Zimie, w kraju o
nazwie Karhid, był odharhahad tuwa, czyli dwudziestym drugim dniem trzeciego
miesi ca wiosny roku pierwszego. Tutaj zawsze jest rok pierwszy. Za to w dniu
Nowego Roku zmienia si numeracja wszystkich przeszłych i przyszłych lat
liczonych wstecz lub w przód od podstawowego Teraz. Była wi c wiosna roku
pierwszego w stolicy Karhidu, Erhenrangu, i moje ycie było w
niebezpiecze stwie, o czym nie wiedziałem.
Uczestniczyłem w uroczystym pochodzie. Szedłem bezpo rednio za
gossiworami i tu przed królem. Padał deszcz.
Deszczowe chmury nad ciemnymi wie ycami, deszcz lej cy w w wozy ulic,
wysmagane burzami kamienne miasto, przez które powoli w druje pojedyncza
yła złota. Najpierw kupcy, potentaci i rzemie lnicy miasta Erhenrang, szereg za
szeregiem, ol niewaj co ubrani, posuwaj si w ród deszczu ze swobod ryb
pływaj cych w oceanie. Ich twarze s o ywione i spokojne. Nie id w nog . To nie
jest defilada wojskowa ani adna jej imitacja.
Nast pnie id ksi
ta, burmistrzowie i reprezentanci, jeden albo pi ciu,
czterdziestu pi ciu albo czterystu z ka dej domeny Karhidu, wielka ozdobna
procesja, która kroczy pod głos metalowych rogów, instrumentów dr onych w
ko ci i drewnie, pod czysty d wi k elektrycznych fletów. Ró norakie sztandary
domen pod strugami deszczu zlewaj si w barwny chaos z ółtymi proporcami
znacz cymi tras , a muzyka poszczególnych grup zderza si i splata w wielo
rytmów odbijaj cych si w gł bokich kamiennych ulicach.
Dalej trupa onglerów z polerowanymi złotymi kulami, które podrzucaj
wysoko po wiec cych torach, łapi i znów rzucaj , tworz c złociste fontanny.
Nagle, jakby dosłownie zapłon ły, złote kule rozbłyskuj ogniem: to wyjrzało zza
chmur sło ce.
I zaraz czterdziestu ludzi w ółtych szatach dmie w gossiwory. Gossiwor,
odzywaj cy si wył cznie w obecno ci króla, wydaje niesamowity, pos pny
odgłos. Czterdzie ci graj cych razem m ci zmysły, wstrz sa wie ami
3
Erhenrangu, str ca ze skł bionych chmur ostatnie krople deszczu. Je eli taka jest
królewska muzyka, to nic dziwnego, e wszyscy królowie Karhidu s szaleni.
Dalej posuwa si orszak królewski, stra i oficjele, dygnitarze miejscy i
nadworni, radni i senatorowie, kanclerz, ambasadorowie, ksi
ta dworu. Nikt
nie trzyma kroku ani nie przestrzega rangi, ale wszyscy krocz z wielk
godno ci , a w ród nich król Argaven XV, w białej kurcie, koszuli i krótkich
spodniach, w nogawicach z szafranowej skóry i szpiczastej ółtej czapie. Jego
jedyn ozdob i oznak urz du jest złoty pier cie . Za t grup o miu krzepkich
pachołków niesie wysadzan ółtymi szafirami królewsk lektyk , w której aden
król nie siedział od stuleci, ceremonialny relikt zamierzchłych czasów. Obok
lektyki kroczy o miu gwardzistów uzbrojonych w garłacze, równie zabytki
bardziej barbarzy skiej przeszło ci, ale tym razem nie puste, bo nabite kulami z
mi kkiego metalu. Za królem kroczy wi c mier . Za mierci id uczniowie
szkół rzemiosł i kolegiów oraz dzieci Królewskiego Ogniska, długie szeregi dzieci i
starszych chłopców w białych, czerwonych; złotych i zielonych strojach. Pochód
zamyka kilka cichych, ciemnych, wolno jad cych samochodów.
Orszak królewski, do którego i ja nale ałem, zgromadził si na podwy szeniu
ze wie ych desek przy nie doko czonym łuku bramy Rzecznej. Parada odbywa
si z okazji zbudowania tego łuku, ko cz cego Nowy Trakt i Port Rzeczny
Erhenrangu, wielk operacj pogł biania rzeki i budowy dróg, która zaj ła pi
lat i miała wyró nia panowanie Argavena XV w annałach Karhidu. Stoimy na
trybunie do ciasno stłoczeni w naszym przemoczonym przepychu. Deszcz ustał,
wieci na nas sło ce, wspaniałe, ol niewaj ce, zdradzieckie sło ce Zimy.
- Gor co. Naprawd gor co - mówi do s siada z lewej.
S siad, przysadzisty ciemny Karhidyjczyk z gładkimi, mocnymi włosami;
ubrany w grub , wyszywan złotem kurt z zielonej skóry, grub biał koszul i
grube spodnie, z ła cuchem z ci kich srebrnych ogniw szeroko ci dłoni na szyi,
poc c si obficie odpowiada: - Oj, tak.
Wokół nas, stłoczonych na trybunie, masa zwróconych w gór twarzy
mieszka ców miasta, jak ławica br zowych, okr głych kamyków, połyskuj ca
niby drobinami miki tysi cem bacznych oczu.
Teraz król wkracza na pochylni z surowego drewna, prowadz c z trybuny
na szczyt łuku, którego nie poł czone jeszcze kolumny góruj nad tłumem,
nadbrze ami i rzek . Wywołuje to w tłumie poruszenie i pot ny szept: Argaven!
- Król nie odpowiada. Gossiwory odzywaj si grzmi cym, niezgodnym rykiem i
milkn . Cisza. Sło ce wieci na miasto, rzek , mrowie ludzi i na króla.
Budowniczowie pu cili w ruch elektryczn wind i podczas gdy król wchodzi
coraz wy ej, ostatni, zwornikowy blok łuku wje d a na gór i zostaje uło ony na
swoim miejscu prawie bezgło nie, cho wa y koło tony, i zapełnia luk mi dzy
dwiema kolumnami tworz c z nich jeden łuk. Murarz z kielni i cebrzykiem
czeka na rusztowaniu, wszyscy pozostali robotnicy schodz po drabinach
sznurowych jak chmara pcheł. Król i murarz kl kaj wysoko na rusztowaniu
mi dzy rzek a sło cem. Król bierze kielni i zaczyna murowa ko ce zwornika.
Nie chlapie zapraw byle jak i nie oddaje kielni murarzowi, ale na serio bierze si
do roboty. Zaprawa, której u ywa, ma kolor ró owawy, inny ni w całej budowli,
wi c po pi ciu czy dziesi ciu minutach obserwacji króla pszczół przy pracy pytam
4
s siada z lewej, czy zworniki budowli zawsze osadza si w czerwonej zaprawie, bo
ten sam kolor widz wokół zworników ka dego łuku Starego Mostu, który tak
pi knie spina brzegi rzeki nie opodal.
Ocieraj c pot z ciemnego czoła m czyzna - musz go nazwa m czyzn ,
skoro ju go nazwałem s siadem - odpowiada:
- Bardzo dawno temu zworniki zawsze osadzano w zaprawie z tłuczonych
ko ci i krwi. Ludzkich ko ci i ludzkiej krwi. Bez spoiwa krwi łuk mógłby si
rozpa . Teraz u ywamy krwi bydl cej.
Cz sto tak mówi, szczerze ale ostro nie, ironicznie, jakby zawsze pami tał, e
patrz i oceniam wszystko jako obcy: rzecz wyj tkowa jak na przedstawiciela tak
izolowanej cywilizacji i tak wysokiej rangi. To jeden z najpot niejszych ludzi w
tym kraju. Nie jestem pewien dokładnie historycznego odpowiednika jego urz du
- wielki wezyr, premier czy kanclerz. Karhidyjski termin oznacza "ucho króla".
Jest panem domeny i ksi ciem dworu, sprawc wielkich dzieł. Nazywa si
Therem Harth rem ir Estraven.
Ju si ucieszyłem, e król sko czył swoj murarsk robot , ale on po
paj czynie rusztowa przechodzi pod łukiem i bierze si do roboty po drugiej
stronie zwornika, który przecie ma dwa ko ce. W Karhidzie nie wolno si
niecierpliwi . Ludzie nie s tu bynajmniej flegmatykami, ale s uparci, zawzi ci i
jak muruj , to muruj . Tłumy na nabrze u Sess s zadowolone z widoku króla
przy pracy, ale ja si nudz i jest mi gor co. Nigdy dot d nie było mi gor co na
Zimie i nigdy ju nie b dzie, ale wtedy nie potrafiłem tego doceni . Jestem ubrany
na epok lodowcow , a nie na upał, w wiele warstw odzie y, tkane włókno
ro linne, sztuczne włókno, futro, skóra, mam na sobie nieprzeniknion zbroj
przeciwko mrozowi, w której teraz wi dn jak li pietruszki. Dla rozrywki
przygl dam si tłumom widzów i uczestnikom procesji skupionym wokół
trybuny, sztandarom domen i klanów wisz cym nieruchomo i jaskrawo
błyszcz cym w sło cu, i z nudów wypytuj Estravena, czyj jest który sztandar.
Zna wszystkie, o które pytam, chocia s ich setki, niektóre z odległych domen,
ognisk i szczepów z Burzliwego Pogranicza Pering i z Kermu.
- Sam pochodz z Kermu - mówi, kiedy wyra am podziw dla jego wiedzy. -
Zreszt moje stanowisko wymaga znajomo ci domen. Karhid to domeny. Rz dzi
tym krajem to znaczy rz dzi jego ksi
tami. Co nie znaczy, e ~o si kiedy
komu udało. Czy zna pan powiedzenie: "Karbid to nie naród, to jedna wielka
rodzinna kłótnia"? - Nie znałem tego powiedzenia i podejrzewam, e Estraven
sam je wymy lił. Było w jego stylu.
W tym momencie przepycha si przez tłum inny członek kyorremy, wy szej
izby parlamentu, na której czele stoi Estraven, i zaczyna co do niego mówi . To
królewski kuzyn Pemmer Harge rem ir Tibe. Mówi szeptem, jego postawa
sugeruje brak szacunku, cz sto si u miecha. Estraven, poc c si jak lód na
sło cu, odpowiada na szept Tibe'a gło no, tonem, którego zdawkowa uprzejmo
o miesza rozmówc . Słucham obserwuj c jednocze nie króla przy robocie, ale nic
nie rozumiem poza tym, e Tibe'a i Estravena dzieli wrogo . Nie ma to
bynajmniej nic wspólnego ze mn , ciekawi mnie po prostu zachowanie tych ludzi,
którzy rz dz narodem w pradawnym sensie tego słowa, którzy trzymaj w r ku
losy dwudziestu milionów innych ludzi. W Ekumenie władza stała si czym tak
5
trudno uchwytnym i skomplikowanym, e tylko subtelne umysły mog ledzi jej
działania. Tutaj jest ona wci jeszcze ograniczona i namacalna. W Estravenie,
na przykład, wyczuwa si władz jako przedłu enie jego charakteru: on nie mo e
zrobi pustego gestu ani powiedzie słowa, które puszcza si mimo uszu. Wie o
tym i ta wiedza przydaje mu szczególnej realno ci, jakiej materialno ci,
namacalno ci, ludzkiej wielko ci. Sukces rodzi sukces. Nie mam zaufania do
Estravena, którego pobudki s zawsze niejasne. Nie budzi we mnie sympatii, ale
odczuwam jego autorytet w sposób równie nie pozostawiaj cy w tpliwo ci, jak
odczuwam ciepło sło ca.
Ledwo zd yłem to pomy le , kiedy sło ce znika za ponownie zbieraj cymi
si chmurami i wkrótce rzadki, ale mocny deszcz przesuwa si w gór rzeki
skrapiaj c tłumy na nabrze u, zaciemniaj c niebo. Kiedy król schodzi z
rusztowania, przebija si ostatni promie sło ca i biała posta króla oraz
wspaniały łuk widoczne s przez chwil w całym blasku i wspaniało ci na tle
granatowo burzowego nieba. Gromadz si chmury. Zimny wiatr wdziera si w
ulic ł cz c port z Pałacem, rzeka przybiera szar barw , drzewa na nabrze u
dr . Ceremonia sko czona. W pół godziny pó niej pada nieg.
Kiedy królewski samochód odjechał w stron Pałacu i tłum zacz ł si
porusza jak nadmorskie kamyki popychane fal przypływu, Estraven odwrócił
si znów w moj stron i powiedział:
- Czy zechce pan dzi zje ze mn kolacj , panie Ai? Przyj łem zaproszenie,
bardziej zdziwiony ni ucieszony. Estraven zrobił dla mnie bardzo du o w ci gu
ostatnich sze ciu czy o miu miesi cy, ale ani nie spodziewałem si , ani nie
pragn łem takiej demonstracji osobistej sympatii jak zaproszenie do jego domu.
Harge rem ir Tibe był nadal w pobli u i musiał słysze , zreszt miałem uczucie, e
o to chodziło. Zdegustowany tymi babskimi intrygami zszedłem z trybuny i
wmieszałem si w tłum, garbi c si nieco i id c na ugi tych nogach. Nie jestem
du o wy szy od gethe skiej przeci tnej, ale w tłumie ta ró nica bardziej rzuca si
w oczy. "To on, patrzcie, wysłannik". Oczywi cie było to cz ci moich
obowi zków słu bowych, ale w miar upływu czasu ta ich cz stawała si coraz
bardziej uci liwa zamiast coraz łatwiejsza. Coraz cz ciej t skniłem za
anonimowo ci , chciałem by taki jak wszyscy.
Przeszedłem kawałek ulic Browarn , skr ciłem do swojego domu i nagle,
gdy tłum ju si przerzedził, stwierdziłem, e idzie obok mnie Tibe.
Pi kna uroczysto - odezwał si królewski kuzyn, ukazuj c przy tym w
u miechu długie, czyste, ółte z by w ółtej twarzy całej pokrytej sieci drobnych
zmarszczek, mimo e nie był starym człowiekiem.
Dobra wró ba dla nowego portu powiedziałem.
- To prawda. - Znów porcja z bów.
- Ceremonia wmurowania zwornika była rzeczywi cie imponuj ca.
- To prawda. Ta ceremonia pochodzi z bardzo dawnych czasów. Ale zapewne
ksi
Estraven wszystko to panu obja nił.
- Ksi
Estraven jest niezwykle uprzejmy.
Starałem si mówi tonem oboj tnym, ale wszystko, co si powiedziało do
Tibe'a, zdawało si nabiera ukrytego znaczenia.
6
- Och, niew tpliwie - powiedział Tibe. - Ksi
Estraven jest znany ze swojej
uprzejmo ci dla cudzoziemców. - U miechn ł si i ka dy z b wydawał si kry
jakie znaczenie, podwójne, wielorakie, trzydzie ci dwa ró ne znaczenia.
- Ze wszystkich cudzoziemców ja jestem najbardziej cudzoziemski, ksi
.
Dlatego jestem szczególnie wdzi czny za wszelk uprzejmo .
- Tak, niew tpliwie, niew tpliwie. Wdzi czno jest szlachetnym, rzadkim
uczuciem opiewanym przez poetów. Rzadkim szczególnie tutaj, w Erhenrangu,
zapewne z braku warunków do jego kultywowania. Przyszło nam y w ci kich,
niewdzi cznych czasach. wiat nie jest ju taki jak za naszych dziadów, prawda?
- Niewiele o tym wiem, ksi
, ale słyszałem podobne skargi na innych
wiatach.
Tibe przygl dał mi si przez chwil , jakby oceniał stopie mojego szale stwa,
a potem obna ył długie ółte z by.
- A, rzeczywi cie, rzeczywi cie. Stale zapominam, e pan przybył z innego
wiata. Ale oczywi cie pan o tym nigdy nie zapomina. Cho bez w tpienia pa skie
ycie tutaj w Erhenrangu byłoby znacznie sensowniejsze, prostsze i
bezpieczniejsze, gdyby potrafił pan o tym zapomnie , co? Tak, tak. Ale oto i mój
samochód, kazałem kierowcy tu zaczeka , w bocznej uliczce. Ch tnie bym pana
podwiózł na pa sk wysp , ale musz sobie odmówi tej przyjemno ci, bo zaraz
mam si stawi u króla, a biedni krewniacy, jak mówi przysłowie, musz by
punktualni. Tak, tak! - powiedział kuzyn króla wsiadaj c do małego czarnego
elektrycznego pojazdu, jeszcze przez rami obna aj c z by w moj stron , kryj c
oczy w sieci zmarszczek.
Poszedłem na swoj wysp . Teraz, kiedy stopniały resztki zimowych niegów,
ukazał si frontowy ogródek i zimowe drzwi, trzy metry nad poziomem gruntu,
zostały zamkni te na okres kilku miesi cy a do powrotu gł bokich niegów
jesieni . Przy bocznej cianie budynku w ród błota, lodu i po piesznej, mi kkiej i
bujnej wiosennej ro linno ci rozmawiało dwoje młodych ludzi. Stali trzymaj c si
za r ce. Byli w pierwszej fazie kemmeru. Du e, mi kkie płatki niegu ta czyły
wokół nich, a oni stali boso w lodowatym błocie, ze splecionymi dło mi,
zapatrzeni w siebie. Wiosna na Zimie.
Zjadłem obiad na mojej wyspie i kiedy gongi na wie y Remmy wybiły
czwart , byłem w Pałacu, gotów do kolacji. Karhidyjczycy spo ywaj dziennie
cztery solidne posiłki: niadanie, drugie niadanie, obiad i kolacj , nieustannie
podjadaj c i przegryzaj c co w przerwach. Na Zimie nie ma du ych zwierz t
dostarczaj cych mi sa lub produktów mlecznych. Jedyne bogate w białko i
w glowodany po ywienie to ró ne jaja, ryby, orzechy i hainskie zbo a.
Niskokaloryczna dieta w surowym klimacie - wi c trzeba cz sto uzupełnia
paliwo. Przyzwyczaiłem si dojadania, jak mi si wydawało, co kilka minut.
Jeszcze przed ko cem tego roku miałem si przekona , e Gethe czycy
doprowadzili do perfekcji nie tylko technik ci głego opychania si , lecz tak e
długotrwałego ycia na granicy mierci głodowej.
Wci padał nieg, łagodna wiosenna nie yca, znacznie przyjemniejsza ni
bezlitosne deszcze niedawnej odwil y. Dotarłem do Pałacu w cichym i białym
mroku tylko raz gubi c drog . Pałac w Erhenrangu jest wła ciwie wewn trznym
miastem otoczonym murami, labiryntem pałaców, baszt, ogrodów, podworców,
7
klasztorów, kru ganków, podziemnych przej i kazamatów, wytworem
wielowiekowej paranoi na wielk skal . Ponad tym wszystkim wznosz si
ponure, czerwone, wymy lne mury Królewskiego Domu, który chocia jest stale
zamieszkany, ta tylko przez jedn osob , samego króla. Wszyscy inni, słu ba,
kanceli ci, ksi
ta, ministrowie, posłowie, stra i kto tam jeszcze, mieszkaj w
innych pałacach, fortach, twierdzach, barakach czy domach w obr bie murów.
Dom Estravena, oznaka szczególnej królewskiej łaski, to Naro ny Czerwony Dom
zbudowany przed czterystu czterdziestu laty dla Harmesa, ukochanego
kemmeringa Emrana III, którego uroda przeszła do legendy i który został
porwany, okaleczony i doprowadzony do utraty zmysłów przez najemników
Partii Ojczy nianej. Emran III zmarł w czterdzie ci lat pó niej wci jeszcze
mszcz c si na swoim kraju Emran Nieszcz sny. Tragedia jest tak dawna, e jej
okropno ci zatarły si pozostawiaj c pewn atmosfer podejrzliwo ci i
melancholii czaj c si w cianach i mrokach tego domu. Ogród był mały i
otoczony murem, nad skaln sadzawk pochylały si drzewa serem. W m tnych
snopach wiatła z okien widziałem płatki niegu i nitkowate torebki z
zarodnikami drzew opadaj ce razem z nimi do czarnej wody. Estraven czekał na
mnie z goł głow i bez płaszcza na tym mrozie, obserwuj c z zainteresowaniem
tajn natn inwazj niegu i zarodników. Przywitał mnie cichym głosem i
zaprosił do rodka. Nie było adnych innych go ci.
Zdziwiło mnie to nieco, ale zaraz zasiedli my do stołu, a przy jedzeniu nie
rozmawia si o interesach. Zreszt moje zdziwienie przeniosło si na posiłek,
który był wy mienity, nawet wszechobecne chlebowe jabłka uległy cudownej
przemianie w r kach kucharza, którego sztuki nie mogłem si nachwali . Po
kolacji pili my przy ogniu grzane piwo. Na planecie, gdzie jednym z
najpotrzebniejszych sztu ców jest przyrz d do rozbijania lodu, jaki tworzy si na
powierzchni napoju w czasie posiłku, człowiek uczy si ceni grzane piwo.
Estraven prowadził przy stole uprzejm rozmow , teraz, siedz c naprzeciw
mnie przy ogniu, zamilkł. Chocia sp dziłem na Zimie ju prawie dwa lata, wci
byłem daleki od mo liwo ci spojrzenia na mieszka ców planety ich własnymi
oczami. Próbowałem, ale moje wysiłki przybierały form wyrozumowanego
spojrzenia na Gethe czyka najpierw jako na m czyzn , a potem jako na kobiet ,
przez co wciskałem go w te kategorie tak nieistotne dla jego natury, a tak wa ne
dla mojej. Tak wi c poci gaj c dymne, wytrawne piwo my lałem sobie, e przy
stole zachowanie Estravena było kobiece, sam wdzi k, takt i lekko , zr czno i
zwodniczo . Mo e to wła nie ta mi kka, elastyczna kobieco budziła we mnie
antypati i podejrzliwo ? Bo nie sposób było traktowa jak kobiet tej ciemnej i
ironicznej, emanuj cej sił postaci siedz cej obok w roz wietlonym ogniem
mroku, a jednocze nie, ilekro pomy lałem o nim jako o m czy nie,
wyczuwałem w tym jaki fałsz: w nim, czy mo e w moim do niego stosunku? Głos
miał łagodny, do mocny ale nie gł boki, nie był to głos m ski, ale i nie kobiecy...
ale co on mówił?
ałuj mówił e musiałem tak długo odkłada przyjemno goszczenia pana u
siebie, ale jestem zadowolony, e nie b dzie ju mi dzy nami kwestii patronatu.
8
To mnie zastanowiło. Niew tpliwie a do dzisiaj był moim patronem na
dworze. Czy chciał da mi do zrozumienia, e audiencja, jak dla mnie wyjednał
u króla na jutro, oznacza zrównanie z nim?
- Nie bardzo pana rozumiem - powiedziałem. Tym razem on był widocznie
zdziwiony.
- Chodzi o to - odezwał si po chwili - e odt d nie działam na rzecz pana
wobec króla.
Mówił, jakby si wstydził za mnie, nie za siebie. Widocznie fakt, e on mnie
zaprosił, a ja zaproszenie przyj łem, miał jakie znaczenie, z którego sobie nie
zdawałem sprawy. Ale ja naruszałem jedynie etykiet , on - etyk . Pocz tkowo
my lałem tylko, e miałem racj od pocz tku nie dowierzaj c Estravenowi. Był
nie tylko zr czny i pot ny, był tak e zdradliwy. Przez cały czas mojego pobytu w
Erhenrangu to on mnie słuchał, odpowiadał na moje pytania, przysyłał lekarzy i
in ynierów, eby potwierdzili, e ja i mój statek pochodzimy z innego wiata,
przedstawiał mnie ludziom, których powinienem pozna , a stopniowo
doprowadził do tego, e awansowałem z roli dziwol ga z bujn wyobra ni do
mojej obecnej roli tajemniczego wysłannika, który ma by przyj ty przez króla.
A teraz, wywindowawszy mnie na t niebezpieczn wysoko , nagle z całym
spokojem o wiadcza, e wycofuje swoje poparcie.
- Przyzwyczaił mnie pan do tego, e mog polega ...
- To niedobrze.
- Czy to znaczy, e aran uj c to spotkanie nie przemówił pan do króla na
rzecz mojej misji, tak jak pan... - zreflektowałem si i nie powiedziałem
"obiecał".
- Nie mogłem.
Byłem w ciekły, ale w nim nie dostrzegłem ani gniewu, ani ch ci
przeproszenia.
- Czy mog wiedzie dlaczego? -
Tak - odparł po chwili i znów zamilkł. A ja pomy lałem sobie, e
niekompetentny i bezbronny przybysz z innego wiata nie powinien domaga si
wyja nie od kanclerza królestwa, zwłaszcza je eli nie rozumie i prawdopodobnie
nigdy nie zrozumie korzeni władzy i zasad jej funkcjonowania w tym królestwie.
Niew tpliwie była to kwestia szifgrethoru - presti u, twarzy, miejsca, honoru.
nieprzetłumaczalnej naczelnej zasady autorytetu społecznego w Karbidzie i
wszystkich kulturach na Gethen. A je eli tak, to nigdy jej nie zrozumiem.
- Czy słyszał pan, co król powiedział do mnie podczas dzisiejszej ceremonii?
- Nie.
Estraven pochylił si nad paleniskiem, wyj ł dzban z piwem z gor cego
popiołu i napełnił mój kufel. Poniewa si nie odzywał, dodałem:
- Nie słyszałem, eby król co do pana mówił.
- Ja te nie - powiedział.
Nareszcie zrozumiałem, e nie odebrałem innego sygnału. Machn wszy r k
na jego babskie intryganctwo paln łem:
- Czy ksi
chce mi da do zrozumienia, e wypadł z łask u króla?
My l , e wyprowadziłem go z równowagi, ale niczym tego nie okazał i
powiedział tylko:
9
- Nie chc panu nic dawa do zrozumienia, panie Ai.
- To wielka szkoda!
Spojrzał na mnie jako dziwnie.
- Có , ujmijmy to wi c w ten sposób: S na dworze osoby, które - u ywaj c
pa skiego wyra enia - s w łaskach u króla, i które nie patrz łaskawym okiem
na pa sk obecno i misj tutaj.
I teraz spieszysz do nich doł czy i opuszczasz mnie dla ratowania własnej
skóry; pomy lałem, ale nie powiedziałem tego na głos. Estraven był dworakiem i
politykiem, a ja byłem głupcem, e mu zawierzyłem. Nawet w społecze stwach
rozdzielnopłciowych politykom zdarza si zmienia front. Skoro zaprosił mnie na
kolacj , to wida spodziewał si , e tak łatwo przełkn jego zdrad , jak on j
popełnił. Zachowanie twarzy było wyra nie wa niejsze ni szczero , zmusiłem
si wi c do powiedzenia:
- Przykro mi, e pa ska przychylno dla mnie ci gn ła na pana kłopoty.
Roz arzone w gle. Odczułem rado z moralnej wy szo ci, ale tylko przez
chwil . Estraven był zbyt nieobliczalny.
Odchylił si na oparcie i czerwony odblask ognia padł na jego kolana, na
ładne, silne, cho drobne dłonie i srebrny kufel, podczas gdy twarz pozostawała w
cieniu: ciemna twarz zawsze przesłoni ta g stymi, nisko opadaj cymi włosami,
g stymi brwiami i rz sami oraz zimn mask układno ci. Czy mo na odczyta
wyraz pyska kota, foki albo wydry? Niektórzy Gethe czycy s jak te zwierz ta,
my lałem, z gł bokimi jasnymi oczami, które nie zmieniaj wyrazu, kiedy kto
mówi.
- Sam na siebie ci gn łem kłopoty - odpowiedział działaniem nie maj cym
nic wspólnego z panem, panie Ai. Wie pan, e Karhid i Orgoreyn maj sporne
terytorium w wysokiej cz ci Wy yny Północnej koło Sassinoth. Dziad Argavena
zaj ł dolin Sinoth dla Karhidu, ale autochtoni nigdy si z tym nie pogodzili.
Du o niegu z małej chmury i coraz go wi cej. Pomagałem karhidyjskim
farmerom mieszkaj cym w dolinie w przesiedleniu si za star granic uwa aj c,
e cała sprawa upadnie, je eli dolin pozostawi si Orgotom, którzy j
zamieszkuj od tysi cy lat. Przed laty działałem w Zarz dzie Wy yny Północnej i
poznałem niektórych z tych farmerów. Nie chciałbym, eby gin li w starciach
granicznych lub byli zsyłani do ochotniczych gospodarstw rolnych w Orgoreynie.
Dlaczego wi c nie zlikwidowa przyczyny sporu? Ale to nie był pomysł
patriotyczny. Na odwrót, był to akt tchórzostwa rzucaj cy cie na szifgrethor
samego króla.
Jego ironiczne uwagi i szczegóły sporu granicznego z Orgoreynem nie
interesowały mnie. Wróciłem do sprawy naszych stosunków. Z zaufaniem czy
bez. wci jeszcze mogłem co przy nim skorzysta .
- Przykro mi - powiedziałem - ale to wielka szkoda, e sprawa garstki
farmerów mo e zniszczy szanse mojej misji w oczach króla. W gr wchodz
sprawy du o wa niejsze ni kilka mil granicy.
- Tak, du o wa niejsze, ale mo e Ekumena, która ma sto lat wietlnych od
granicy do granicy, oka e nam nieco cierpliwo ci.
- Stabile Ekumeny to ludzie bardzo cierpliwi. B d czeka sto albo pi set lat,
a Karhid i reszta Gethen przedyskutuje i rozwa y spraw przył czenia si do
10
reszty ludzko ci. Ja wyra am wył cznie moj osobist nadziej . I osobiste
rozczarowanie. S dziłem, e przy poparciu ksi cia...
- Ja te tak s dziłem. Có , lodowce nie powstaj w ci gu jednej nocy. - Miał
jak zawsze na podor dziu stosowne powiedzonko, ale my l był gdzie indziej.
Wyobraziłem go sobie, jak przestawia mnie jako jeden z pionków w grze o
władz .
- Przybył pan do mojego kraju - odezwał si wreszcie - w dziwnym momencie.
Zachodz zmiany, przyjmujemy nowy kierunek. Nie, mo e raczej posuwamy si
za daleko w kierunku, którym szli my. S dziłem, e pa ska obecno , pa ska
misja powstrzymaj nas od bł dów, dadz nam całkowicie now opcj . Ale we
wła ciwym czasie i we wła ciwym miejscu. Wszystko to jest niezwykle delikatne,
panie Ai.
Zniecierpliwiony ogólnikami spytałem wprost:
- Sugeruje pan, e to nie jest wła ciwy moment. Czy radziłby mi pan odwoła
t audiencj ?
Moja gafa wypadła jeszcze gorzej w j zyku karhidzkim, ale Estraven nie
u miechn ł si ani nie skrzywił.
- Obawiam si , e wył cznie król ma ten przywilej powiedział spokojnie.
- O Bo e, oczywi cie. Nie to miałem na my li. - Przez chwil ukryłem twarz w
dłoniach. Wychowany w otwartym, pozbawionym barier społecze stwie Ziemi,
nie mogłem nauczy si protokołu ani pow ci gliwo ci tak cenionej przez
Karhidyjczyków. Wiedziałem, kto to jest król, historia Ziemi jest ich pełna, ale
nie miałem najmniejszego wyczucia przywileju ani taktu. Podniosłem kufel i
poci gn łem du y haust gor cego płynu. - Có , powiem królowi mniej, ni
miałem zamiar powiedzie , kiedy jeszcze liczyłem na pana.
- To dobrze.
- Dlaczego dobrze? - spytałem.
- Pan, panie Ai, nie jest szalony. I ja nie jestem szalony. Ale te aden z nas nie
jest królem. S dz , e miał pan zamiar przekona Argavena argumentami
racjonalnymi, e przybył pan tu, eby doprowadzi do sojuszu mi dzy Gethen a
Ekumen . I z racjonalnego punktu widzenia on to ju wie, bo mu to
powiedziałem. Przedstawiałem mu pa sk spraw , usiłowałem wzbudzi w nim
zainteresowanie pa sk osob . Robiłem to nieudolnie, le wybrałem moment.
Zapomniałem, sam b d c zbyt zaanga owany, e on jest królem i nie patrzy na
sprawy racjonalnie, tylko jako król. Wszystko, co mu mówiłem, sprowadza si z
jego punktu widzenia do tego, e jego panowanie jest zagro one, e jego
królestwo jest pyłkiem w przestrzeni, a jego majestat artem w oczach kogo , kto
rz dzi setk wiatów.
- Ale Ekumena nie rz dzi, tylko koordynuje. Jej pot ga jest pot g
poszczególnych pa stw i planet. W sojuszu z Ekumen Karhid b dzie znacznie
bezpieczniejszy i wa niejszy ni kiedykolwiek dot d.
Estraven przez chwil nie odpowiadał. Siedział zapatrzony w ogie , którego
płomienie błyskały odbite w jego kuflu i w szerokim srebrnym ła cuchu
znamionuj cym jego urz d. W starym domu panowała cisza. Był słu cy, który
podawał posiłek, ale e Karhidyjczycy nie znaj instytucji niewolnictwa ani
osobistego uzale nienia i nie kupuj ludzi, tylko usługi, wi c cała słu ba poszła
11
ju do swoich domów. Taki człowiek jak Estraven musiał mie gdzie w pobli u
ochron osobist , bo zamachy s w Karhidzie popularn instytucj , ale ja nikogo
nie widziałem i nie słyszałem. Byli my sami.
Byłem sam na sam z obcym w murach mrocznego pałacu, w obcym,
zasypanym niegiem mie cie, w samym sercu epoki lodowcowej na obcej planecie.
Wszystko, co powiedziałem tego wieczoru i w ogóle, odk d przybyłem na
Zim , wydało mi si nagle głupie i niewiarygodne. Jak mogłem oczekiwa , e ten
albo jakikolwiek inny człowiek uwierzy moim opowie ciom o innych wiatach i
innych rasach, o jakim dobrodusznym superrz dzie z nie sprecyzowanymi
prerogatywami istniej cym gdzie tam, w kosmosie? Wszystko to było
nonsensem. Przybyłem do Karhidu w dziwacznym poje dzie i pod pewnymi
wzgl dami ró niłem si fizycznie od Gethe czyków - i to wymagało wyja nie .
Ale wyja nienia, jakich udzielałem, były niedorzeczne. W tej chwili sam im nie
wierzyłem.
- Ja panu wierz - powiedział mieszkaniec obcej planety, z którym byłem sam
na sam, i tak gł boko pogr yłem si w swoim wyobcowaniu, e spojrzałem na
niego zdumiony. - Obawiam si , e Argaven równie panu wierzy. Ale nie ma do
pana zaufania. Cz ciowo dlatego, e stracił zaufanie do mnie. Popełniłem bł dy,
byłem nieostro ny. Nie mam równie prawa do pa skiego zaufania, bo naraziłem
pana na niebezpiecze stwo. Zapomniałem, kto to jest król, zapomniałem, e w
oczach króla Karhid i on to jedno, zapomniałem, co to jest patriotyzm i e to on
jest z definicji patriot doskonałym. Niech mi pan powie, panie Ai, czy wie pan z
własnego do wiadczenia, co to jest patriotyzm?
- Nie - odpowiedziałem wstrz ni ty sił tej intensywnej osobowo ci, która
nagle cała skupiła si na mnie. - Nie s dz , chyba e przez patriotyzm rozumie
pan miło do stron ojczystych, bo to znam.
- Nie, kiedy mówi o patriotyzmie, nie chodzi mi o miło . My l o strachu. O
strachu przed tym, co obce. Który wyra a si w polityce, nie w poezji. Nienawi ,
rywalizacja, agresja. Ten strach ro nie w nas. Rozrasta si z roku na rok.
Zaszli my nasz drog za daleko. I pan, przybysz ze wiata, co wzniósł si ponad
poj cie narodowo ci setki lat temu, który nie bardzo wie, o czym mówi , który
ukazuje nam now drog ... - Urwał i po chwili kontynuował, ju znowu spokojny,
opanowany i uprzejmy. - To z powodu strachu rezygnuj z popierania pa skiej
sprawy przed królem. Ale nie ze strachu o siebie, panie Ai. Nie działam z
pobudek. patriotycznych. S przecie na Gethen i inne narody.
Nie wiedziałem, do czego zmierza, ale byłem pewien, e chodzi mu o co
innego, ni by to wynikało z jego słów. Ze wszystkich mrocznych, zagadkowych,
skrytych dusz, jakie spotkałem w tym ponurym mie cie, jego była najciemniejsza.
Nie miałem zamiaru da si wci gn w adne labirynty i zmilczałem. Po chwili
kontynuował z ostro no ci :
- Je eli dobrze zrozumiałem, pa ska Ekumena słu y interesom całej
ludzko ci. Na przykład Orgotowie maj do wiadczenie w podporz dkowywaniu
interesów lokalnych ogólnemu, a Karhidyjczycy prawie wcale. Autochtoni z
Orgoreynu to przewa nie ludzie zdrowo my l cy, cho mało błyskotliwi, podczas
gdy król Karhidu jest nie tylko szalony, ale przy tym i do t py.
Było jasne, e Estraven nie wie, co to lojalno .
12
- W takim razie musi by niełatwo mu słu y powiedziałem czuj c przypływ
wstr tu.
- Nie mam pewno ci, czy kiedykolwiek słu yłem królowi - rzekł królewski
pierwszy minister - albo czy miałem taki zamiar. Nie jestem niczyim sług .
Człowiek powinien rzuca swój własny cie ...
Gongi na wie y Remmy wybiły szóst , północ, co wykorzystałem jako
pretekst do po egnania. Kiedy wkładałem w holu futro, Estraven powiedział:
- Nie b d miał przez jaki czasy takiej okazji, bo przypuszczam, e wyjedzie
pan z Ertienrangu (sk d to przypuszczenie?), ale wierz , e nadejdzie dzie ,
kiedy b d jeszcze mógł zada panu wiele pyta . Tylu rzeczy chciałbym si
dowiedzie . Zwłaszcza o waszej "mowie my li", zd ył mi pan o niej ledwo
napomkn .
Jego ciekawo wygl dała na zupełnie autentyczn . Miał w sobie bezczelno
mo nych. Jego obietnice pomocy te wygl dały na autentyczne. Powiedziałem, e
tak, naturalnie, kiedy tylko zechce, i to był koniec wieczoru. Odprowadził mnie
przez ogród przysypany cienk warstw niegu w blasku wielkiego, matowego,
rudego ksi yca. Przebiegł mnie dreszcz, kiedy wyszli my na zewn trz, było
dobrze poni ej zera.
- Zimno panu? - spytał z uprzejmym zdziwieniem. Dla niego była to
oczywi cie łagodna wiosenna noc. Zm czony i przygn biony odpowiedziałem:
- Jest mi zimno od dnia, kiedy wyl dowałem na tej planecie.
- Jak j nazywacie, t planet , w waszym j zyku?
- Gethen.
- Nie nadali cie jej swojej nazwy?
- Pierwsi zwiadowcy nazwali j Zima. Zatrzymali my si w bramie
otoczonego murem ogrodu. Na zewn trz budynki pałacowe pi trzyły si ciemn ,
za nie on mas roz wietlan tu i ówdzie na ró nych wysoko ciach złotawymi
strzelnicami okien. Stoj c pod w skim łukiem spojrzałem w gór i zadałem sobie
pytanie, czy ten zwornik te był wmurowany ko mi i krwi . Estraven po egnał
si i zawrócił. Nigdy nie był przesadnie wylewny przy powitaniach i
po egnaniach. Odszedłem przez ciche podworce i uliczki Pałacu skrzypi c
butami po wie ym, o wietlonym blaskiem ksi yca niegu, a potem gł bokimi
ulicami miasta wróciłem do domu. Było mi zimno, czułem si niepewnie, osaczony
przez perfidi , samotno i l k.
13
Rozdział 2
Kraina w rodku zamieci
Około dwustu lat temu w ognisku Szath na Burzliwym Pograniczu Pering yli
dwaj bracia, którzy lubowali sobie kemmer. W tamtych czasach, tak jak i
dzisiaj, rodzeni bracia mogli wi za si w kemmerze, dopóki który z nich nie
urodził dziecka, ale potem musieli si rozdzieli i dlatego nie wolno im było
lubowa zwi zku na całe ycie. Tak si jednak stało. Kiedy jeden z nich zaszedł
w ci
, pan Szathu nakazał im odst pi od lubu i nigdy ju nie spotyka si w
czasie kemmeru. Usłyszawszy to polecenie jeden z nich, ten który nosił dziecko,
wpadł w rozpacz i nie chc c słucha rad ani pociesze zdobył trucizn i popełnił
samobójstwo. Wówczas mieszka cy ogniska skierowali swój gniew przeciwko
drugiemu bratu i wyp dzili go z ogniska i z domeny, jego obarczaj c ha b
samobójstwa. A poniewa został wygnany i wsz dzie poprzedzała go jego historia,
nikt nie chciał go przyj i po trzydniowej go cinie wyprawiano go dalej jako
banit . Tak w drował od miejsca do miejsca, a zrozumiał, e nie ma dla niego
lito ci w jego własnym kraju i e jego zbrodnia nigdy nie zostanie mu wybaczona
(Naruszenie kodu ograniczaj cego kazirodztwo stało si zbrodni , kiedy zostało
uznane za przyczyn samobójstwa. ) Jako człowiek młody i niezahartowany nie
przyjmował do wiadomo ci, e co takiego mo e si zdarzy . Kiedy si przekonał,
e tak jest, wrócił do Szath, jako wygnaniec stan ł w drzwiach zewn trznego
ogniska i zwrócił si do swoich byłych współmieszka ców z nast puj cymi
słowami: Zostałem pozbawiony twarzy. Nikt mnie nie widzi. Mówi i nikt mnie
nie słyszy. Przychodz i nikt mnie nie wita. Nie ma dla mnie miejsca przy ogniu
ani jedzenia na stole, ani łó ka, w którym mógłbym si poło y . Ale wci jeszcze
mam swoje imi , które brzmi Getheren. To imi rzucam na wasze ognisko jako
przekle stwo, a z nim moj ha b . Zachowajcie je dla mnie, a ja, bezimienny,
pójd szuka mierci. -Wówczas niektórzy poderwali si w ród okrzyków i chcieli
go zabi , bo zabójstwo rzuca mniejszy cie na dom ni samobójstwo, ale on uciekł
i pobiegł na północ w stron Lodu szybciej ni ci, którzy go cigali. Wrócili
przygn bieni do Szath, a Getheren szedł dalej i po dwóch dniach dotarł do Lodu
Pering .
Przez nast pne dwa dni szedł dalej na północ po Lodzie. Nie miał przy sobie
ywno ci ani adnego schronienia prócz swego futra. Na Lodzie nie ma adnych
ro lin ani zwierz t. Był to miesi c susmy i wła nie nadeszły pierwsze wielkie
niegi. Szedł sam przez zawiej . Drugiego dnia poczuł, e słabnie. Drugiej nocy
musiał poło y si i odpocz . Rano odkrył, e ma odmro one r ce i stopy te ,
cho nie mógł zdj butów, eby je obejrze , bo nie władał r kami. Zacz ł czołga
si na łokciach i kolanach. Nie miał adnego powodu, eby to robi , bo było mu
wszystko jedno, czy umrze tu, czy troch dalej, ale co pchało go na północ.
Po jakim czasie nieg wokół niego przestał pada i ucichł wiatr. Za wieciło
sło ce. Czołgaj c si nie widział drogi przed sob , bo futrzany kaptur zsun ł mu
si na oczy. Nie czuj c ju bólu w ko czynach ani na twarzy my lał, e stracił
czucie. Ale mógł si jeszcze porusza . nieg pokrywaj cy lodowiec wydał mu si
dziwny, wygl dał jak biała trawa rosn ca na lodzie, która kładła si pod jego
14
dotkni ciem, a potem wstawała. Zatrzymał si i usiadł, zsuwaj c kaptur, eby
móc si rozejrze . Jak okiem si gn ci gn ły si połacie nie nej trawy, białe i
błyszcz ce. Widział te k py białych drzew, na których rosły białe li cie. wieciło
sło ce, nie było wiatru i wszystko było białe.
Getheren zdj ł r kawice i spojrzał na swoje r ce. Były białe jak nieg, ale
odmro enie znikło, odzyskał władz w palcach i mógł sta na nogach. Nie czuł
bólu, zimna ani głodu.
Wtedy zobaczył daleko na lodzie w kierunku północnym biał , jakby
zamkow wie i posta , która szła z tego dalekiego miejsca w jego stron . Po
chwili Getheren zobaczył, e ten kto jest nagi, e ma biał skór i białe włosy.
Jeszcze chwila i zbli ył si na odległo głosu. Getheren spytał:
- Kim jeste ?
Biały człowiek odpowiedział: - Jestem twoim bratem i kemmeringiem Hode.
Jego brat, który si zabił, miał na imi Hode. I Getheren zobaczył, e biały
człowiek ma rysy twarzy i ciało jego brata, ale w jego brzuchu nie ma ycia, a
jego głos brzmi jak trzask lodu.
Getheren spytał:
- Co to za miejsce'?
- To kraina w rodku zamieci - odpowiedział Hode. - Tu mieszkaj ci, którzy
si sami zabili. Tutaj ty i ja dotrzymamy naszego lubu.
Getheren przestraszył si i powiedział:
- Nie chc tu zosta . Gdyby uciekł ze mn na południe, mogliby my by
razem i dotrzyma lubu do ko ca ycia. I nikt nie wiedziałby, e naruszyli my
prawo. Ale ty złamałe nasz lub, zniszczyłe go razem ze swoim yciem. A teraz
nie mo esz wymówi mojego imienia.
To była prawda. Hode poruszał białymi wargami, ale nie potrafił wymówi
imienia swego brata.
Podbiegł do Getherena wyci gaj c ramiona, eby go zatrzyma , i chwycił go
za lew r k . Getheren wyrwał si i uciekł. Biegł na południe i w pewnej chwili
zobaczył przed sob biał cian padaj cego niegu. Kiedy j przekroczył, upadł
znów na kolana i nie mógł biec, tylko musiał si czołga .
Dziewi tego dnia od czasu wej cia na Lód został znaleziony przez ludzi z
ogniska Orhoch, które le y na północny wschód od Szath. Nie wiedzieli, kim jest
ani sk d przychodzi, bo znale li go, jak pełzł po niegu umieraj cy z głodu,
o lepiony, z twarz czarn od sło ca i odmro e , niezdolny do powiedzenia cho
słowa. Jednak nie doznał adnych trwałych obra e poza utrat lewej r ki, która
była tak odmro ona, e trzeba j było odci . Niektórzy mówili, e to Getheren z
Szath, o którym słyszeli opowie ci, inni mówili, e to niemo liwe, bo Getheren
poszedł na Lód w czasie pierwszej jesiennej zamieci i na pewno nie yje. On sam
zaprzeczył, e azywa si Getheren. Kiedy wydobrzał, opu cił Orhoch i Burzliwe
Pogranicze i poszedł na południe mówi c tam, e nazywa si Ennoch.
Kiedy Ennoch, ju jako starzec mieszkaj cy na równinie Rer, spotkał
człowieka ze swoich stron i spytał go, co słycha w Szath. Tamten odpowiedział
mu, e le słycha . Nic nie udawało si w domu ani na polu, wszystko było
pora one chorob , wiosenny zasiew zamarzał w ziemi, a dojrzałe zbiory gniły, i
tak trwało ju od wielu lat. Wówczas Ennoch powiedział mu, e jest Getherenem
15
z Szath, i opisał mu, jak poszedł na Lód i co go tam spotkało. Swoj histori
zako czył słowami: - Powiedz ludziom w Szath, e bior z powrotem swoje imi i
swój cie .
Wkrótce potem Getheren zachorował i umarł. Podró ny zawiózł jego słowa
do Szath i powiadaj , e od tego czasu ziemia Szath od yła na nowo i wszystko
szło jak nale y w domu i na polu.
16
Rozdział 3
Szalony król
Wstałem pó no i sp dziłem reszt przedpołudnia przegl daj c własne notatki
na temat etykiety dworskiej oraz uwagi moich poprzedników, zwiadowców, o
gethe skiej psychologii i zwyczajach. Nie docierało do mnie to, co czytałem,
zreszt nie miało to znaczenia, bo znałem wszystko na pami i czytałem tylko,
eby zagłuszy wewn trzny głos, który powtarzał nieustannie: "Wszystko
stracone". A kiedy nie chciał zamilkn , kłóciłem si z nim twierdz c, e mog
sobie poradzi bez Estravena, mo e jeszcze lepiej ni z nim. Ostatecznie to, co
miałem do załatwienia, było prac dla jednego człowieka. Jest tylko jeden
pierwszy mobil. Na ka dym wiecie pierwsz wie o Ekumenie wypowiadaj
usta jednego człowieka, osobi cie obecnego i samotnego. Mo e zosta zabity, jak
Pellelge na Czwartej Taurusa, albo zamkni ty w domu wariatów, jak pierwsi
trzej mobile na Gao, jeden po drugim, ale taka praktyka jest zachowywana,
poniewa si sprawdza. Pojedynczy głos mówi cy prawd ma wi ksz moc ni
floty i armie, pod warunkiem e da mu si do czasu, a czas to co , czego
Ekumena ma pod dostatkiem... "Ale ty nie" - powiedział wewn trzny głos.
Zmusiłem go do milczenia i poszedłem do Pałacu na audiencj u króla o drugiej
godzinie, pełen spokoju i zdecydowania. Straciłem jedno i drugie w poczekalni,
zanim jeszcze ujrzałem króla.
Stra nicy i oficjele prowadzili mnie do poczekalni przez długie korytarze
Królewskiego Domu. Sekretarz poprosił mnie, ebym zaczekał, i zostawił mnie
samego w wysokiej, pozbawionej okien sali. Sterczałem tam wystrojony od stóp
do głów na wizyt u króla. Sprzedałem swój czwarty rubin (zwiadowcy donie li,
e Gethe czycy ceni drogie kamienie podobnie jak ziemianie, przybyłem wi c na
Zim z gar ci rubinów, eby opłaci swój pobyt) i wydałem trzeci cz
uzyskanej sumy na stroje na wczorajsz parad i dzisiejsz audiencj : wszystko
nowe, bardzo ci kie i dobrze uszyte, jak to odzie w Karhidzie: biała wełniana
koszula, szare krótkie spodnie, długa lu na bluza hieb z niebieskozielonej skóry,
nowa czapka, nowe r kawice zatkni te pod wła ciwym k tem za lu ny pas hiebu,
nowe wysokie buty... Przekonanie, e jestem odpowiednio ubrany, wzmacniało
mój spokój i zdecydowanie. Rozgl dałem si spokojnie i pewnie.
Jak wszystkie sale Królewskiego Domu ta te była wysoka, czerwona, stara,
naga, z jakim sple niałym chłodem w powietrzu, jakby przeci gi wiały nie z
innych sal, lecz z innych stuleci. Na kominku trzeszczał ogie , ale niewiele było z
niego po ytku. Ogniska w Karhidzie maj rozgrzewa ducha, nie ciało. Era
mechaniczno-przemysłowej wynalazczo ci trwa tu c najmniej od trzech tysi cy
lat i w czasie tych trzydziestu stuleci Karhidyjczycy stworzyli znakomite i
ekonomiczne systemy centralnego ogrzewania wykorzystuj c par , elektryczno
i inne ródła, ale nigdy nie zakładaj ich w swoich domach. Mo e gdyby to
zrobili, straciliby swoj fizjologiczn odporno na zimno, jak arktyczne ptaki
trzymane w ogrzewanych namiotach, które po wypuszczeniu odmra aj sobie
nogi. Ja byłem ptakiem tropikalnym i marzłem. Inaczej marzłem na ulicy i
inaczej marzłem w domu, ale byłem stale mniej lub bardziej zmarzni ty.
17
Chodziłem, eby si rozgrza . Oprócz mnie i ognia w długim przedpokoju nie
było wiele: zydel i stół, na którym stało naczynie z "kamiennymi palcami" i
zabytkowe radio pi knej roboty z rze bionego drzewa, wykładane ko ci i
srebrem. Grało bardzo cicho, podkr ciłem je wi c nieco gło niej, akurat kiedy
jak monotonn recytacj przerwał Biuletyn Pałacowy. Karhidyjczycy z zasady
nie lubi czyta , wol wiadomo ci i literatur odbiera słuchem ni wzrokiem.
Ksi ki i odbiorniki telewizyjne s mniej popularne ni radio, a gazety s
nieznane. Przegapiłem poranny biuletyn w domu i teraz słuchałem jednym
uchem my l c o czym innym, dopóki kilkakrotne powtórzenie nazwiska
Estravena nie wyrwało mnie z zadumy. Co to było? Proklamacj odczytano
powtórnie.
"Therem Harth rem ir Estraven, pan na Estre w Ziemi Kermskiej, niniejszym
zostaje pozbawiony tytułów i miejsca w Zgromadzeniu i rozkazuje mu si opu ci
królestwo i wszystkie ziemie Karhidu w ci gu trzech dni. Je eli nie opu ci
Karhidu w tym terminie lub kiedykolwiek w yciu spróbuje tu wróci , ma by
zabity bez s du przez ka dego, kto go spotka. aden mieszkaniec Karbidu nie
b dzie z nim rozmawiał i nie udzieli mu schronienia pod swoim dachem ani na
swojej ziemi pod kar wi zienia, aden mieszkaniec Karbidu nie da mu pieni dzy
lub innych dóbr ani nie spłaci mu długów pod kar wi zienia i grzywny. Niech
wszyscy mieszka cy Karbidu wiedz i głosz , e zbrodnia, za któr Harth rem ir
Estraven zostaje wygnany, to zbrodnia zdrady, jako e prywatnie i publicznie, w
Zgromadzeniu i Pałacu, pod pozorem lojalnej słu by Królowi głosił, e lud
Karbidu powinien zrezygnowa z suwerenno ci i pot gi po to, by jako
drugorz dny i podporz dkowany naród wej w skład tak zwanej Unii Narodów,
w której to sprawie niech wszyscy wiedz i głosz , e taka unia nie istnieje, ale
jest czystym wymysłem okre lonych zdrajców i spiskowców d
cych do
osłabienia autorytetu Króla i pa stwa Karbidu w interesie rzeczywistych wrogów
naszego kraju. Odguyrny tuwa, godzina ósma, Pałac w Erhenrangu, Argaven
Harge".
Rozkaz został wydrukowany i rozlepiony na bramach i słupach
ogłoszeniowych, st d tekst powy szy jest dosłownym tłumaczeniem.
Pierwszy odruch był bardzo prosty. Wył czyłem radio, jak gdybym chciał
przerwa tok obci aj cych mnie zezna i po pieszyłem do drzwi. Tam si ,
oczywi cie, zatrzymałem. Wróciłem do stołu przy kominku. Nie byłem ju ani
spokojny, ani zdecydowany. Korciło mnie, eby otworzy moj walizeczk ,
uruchomi astrograf i nada do Hain rozpaczliwe wezwanie o rad . Zdusiłem w
sobie i ten impuls, jeszcze głupszy od pierwszego. Na szcz cie nie dano mi czasu
na dalsze pomysły. Otworzyły si podwójne drzwi na ko cu poczekalni i stan ł w
nich sekretarz, bokiem, eby mnie przepu ci . Zaanonsował mnie: - Genry Ai
(moje imi brzmi Genly, ale Karhidyjczycy nie wymawiaj "L") - i zostawił mnie
w Czerwonej Sali sam na sam z królem Argavenem XV.
Có to za ogromne, wysokie i długie pomieszczenie, ta Czerwona Sala w
Królewskim Domu! Pół kilometra do kominków. Pół kilometra w gór do
belkowanego sufitu zawieszonego czerwonymi, zakurzonymi draperiami, a mo e
zetlałymi ze staro ci sztandarami. Okna s tylko szczelinami w grubych cianach,
18
lampy nieliczne, słabe i wysoko umieszczone. Moje nowe buty stukaj , kiedy
odbywam półroczn chyba w drówk rodkiem sali do króla.
Argaven stał na niewielkim podwy szeniu przed rodkowym i najwi kszym z
trzech kominków. W czerwonawym półmroku przysadzista posta z
zarysowuj cym si brzuchem, bardzo prosta, ciemna i pozbawiona szczegółów
poza rozbłyskiem pier cienia z piecz ci królestwa na kciuku.
Zatrzymałem si przed podwy szeniem i, jak mnie instruowano, nie
odzywałem si i nic nie robiłem.
- Niech pan podejdzie, panie Ai. Prosz siada .
Posłusznie usiadłem w fotelu po prawej stronie głównego kominka. Wszystko
to miałem prze wiczone. Argaven nie siadał. Stał o kilka kroków ode mnie maj c
za plecami hucz ce jaskrawe płomienie i wreszcie powiedział:
- Niech mi pan powie, co ma mi pan do powiedzenia, panie Ai. Podobno jest
pan posłem.
Twarz, która zwróciła si ku mnie, czerwona w blasku ognia i z gł bokimi
cieniami, była płaska i okrutna jak tutejszy ksi yc, matowordzawy satelita Zimy.
Argaven był mniej królewski, mniej imponuj cy, ni wydawał si z odległo ci
w ród swojego orszaku. Głos miał wysoki i swoj zawzi t głow szale ca trzymał
w sposób znamionuj cy jak groteskow arogancj .
- Wasza Królewska Wysoko , to, co miałem do powiedzenia, uleciało mi z
głowy, gdy przed chwil dowiedziałem si , e pan Estraven popadł w niełask .
Argaven u miechn ł si przeci gni tym u miechem wpatruj c mi si w oczy.
Potem za miał si piskliwie jak w ciekła kobieta udaj ca rozbawienie.
- Do diabła z nim - powiedział. - Pyszałkowaty kr tacz i zdrajca! Był pan u
niego na kolacji wczoraj wieczorem, prawda? I pewnie opowiadał panu, co to on
mo e, jak kr ci królem i jak wszystko panu łatwo pójdzie, skoro on ze mn o
panu porozmawia. Czy nie tak było, panie Ai?
Zawahałem si .
- Powiem panu, co on mówił o panu, je eli to pana interesuje. Radził mi,
ebym panu odmówił audiencji, trzymał pana w niepewno ci, mo e odesłał pana
do Orgoreynu albo na Wyspy. Powtarzał mi to od pół miesi ca z wła ciw sobie
bezczelno ci . Tymczasem to jego wysłałem do Orgoreynu, cha cha cha! - Znów
piskliwy, fałszywy miech, przy którym klasn ł w dłonie. Mi dzy kotarami na
ko cu podwy szenia natychmiast pojawił si milcz cy stra nik. Argaven warkn ł
co do niego i stra nik znikn ł. Wróciwszy do miechu Argaven podszedł do mnie
widruj c mnie wzrokiem. W ciemnych renicach jego oczu migotały
pomara czowe ogniki. Budził we mnie znacznie wi kszy l k, ni przypuszczałem.
Wobec tych niekonsekwencji nie widziałem przed sob innej drogi jak
szczero .
- Mog tylko zapyta Wasz Wysoko - powiedziałem - czy mam uwa a , e
wi e si moj osob ze zbrodni Estravena?
- Pana? Nie. - Przyjrzał mi si jeszcze baczniej. - Nie wiem, kim pan do diabła
jest, panie Ai, dziwol giem seksualnym, sztucznym potworem czy przybyszem z
Królestwa Pustki, ale wiem, e nie jest pan zdrajc , był pan tylko narz dziem w
r ku zdrajcy. Nie karz narz dzi. Szkodz tylko w r ku złego rzemie lnika. Dam
panu jedn rad . - Argaven powiedział to z dziwnym naciskiem i satysfakcj , i od
19
razu wtedy pomy lałem sobie, e od dwóch lat nikt inny nie udzielił mi rady.
Odpowiadano na moje pytania, ale nikt nigdy nie udzielił mi rady, nawet
Estraven w okresie, gdy demonstrował najwi ksz przyja . Musiało si to
wi za z poj ciem szifgrethoru. - Niech pan si nie pozwoli wykorzystywa , panie
Ai - mówił król. - Niech pan si trzyma z dala od wszelkich frakcji. Niech pan
głosi swoje własne kłamstwa, popełnia swoje własne czyny. I nigdy nikomu nie
wierzy. Rozumie pan? Nikomu. Niech diabli porw tego załganego, zimnego
zdrajc . Wierzyłem mu. Zawiesiłem srebrny ła cuch na jego przekl tej szyi.
Powinienem go na nim powiesi . Nigdy mu nie dowierzałem. Nigdy. Niech pan nie
wierzy nikomu. Niech zdechnie z głodu szukaj c resztek w kloakach Misznory,
niech zgnije za ycia, nigdy... - Król Argaven zatrz sł si , zakasłał, złapał
powietrze z rz
cym odgłosem i odwrócił si do mnie plecami. Kopn ł kłody w
wielkim ognisku, a iskry strzeliły mu w twarz, posypały si na jego włosy i
czarn kurt , i musiał je tłumi otwart dłoni .
Nie odwracaj c si przemówił wysokim, przepojonym bólem głosem:
- Niech pan mówi, co pan ma do powiedzenia, panie Ai.
- Czy mog zada jedno pytanie, Wasza Wysoko ?
- Tak. - Kołysał si na nogach stoj c twarz do ognia. Musiałem mówi do
jego pleców.
- Czy Wasza Wysoko wierzy, e jestem tym, kim mówi , e jestem?
- Estraven kazał mi przysyła całe góry ta m od lekarzy, którzy pana badali, a
tak e od mechaników z warsztatów, którzy maj pa ski pojazd. Wszyscy oni
mówi , e nie jest pan istot ludzk , a wszyscy nie mog kłama . I có z tego?
- To, Wasza Wysoko , e s inni tacy jak ja. I e jestem reprezentantem...
- Tej tam unii, tej władzy, bardzo dobrze. Po co pana tutaj przysłali, chce pan
pewnie, ebym o to zapytał? Mo liwe, e Argaven nie był zdrowy na umy le ani
szczególnie inteligentny, ale miał długoletnie do wiadczenie w unikach,
wyzwaniach, retorycznych subtelno ciach stosowanych w rozmowach przez tych
wszystkich, dla których głównym celem w yciu jest osi gni cie lub utrzymanie
szifgrethoru na najwy szym poziomie. Całe strefy tego wiata były dla mnie
nadal białymi plamami, ale mogłem zrozumie atmosfer współzawodnictwa i
szukania presti u oraz rodz ce si z niej nieustanne pojedynki słowne. To, e nie
toczyłem z Argavenem pojedynku, a usiłowałem si z nim porozumie , było samo
przez si niezrozumiałe.
- Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy, Wasza Wysoko . Ekumena pragnie
sojuszu z narodami Gethen.
- Po co?
- Korzy ci materialne. Rozszerzenie wiedzy. Wzrost intensywno ci i
zło ono ci pola rozumnego ycia. Wzbogacenie harmonii i przysporzenie chwały
Bogu. Ciekawo . Przygoda. Przyjemno .
Nie mówiłem j zykiem tych, którzy rz dz lud mi, królów, zdobywców,
dyktatorów, generałów. W tym j zyku na jego pytanie nie było odpowiedzi.
Ponury i nie przekonany, Argaven wpatrywał si w ogie kołysz c si z nogi na
nog .
- Jak wielkie jest to królestwo w pustce, ta Ekumena?
20
- W zasi gu Ekumeny znajduj si osiemdziesi t trzy zamieszkane planety, a
na nich około trzech tysi cy narodów, czyli grup antropotypicznych...
- Trzy tysi ce? Rozumiem. I niech mi pan teraz powie, dlaczego my, jeden
naród przeciwko trzem tysi com, mieliby my zadawa si ze wszystkimi tymi
narodami potworów mieszkaj cymi w pustce? - Odwrócił si , eby na mnie
spojrze , bo nadal prowadził pojedynek i zadał retoryczne pytanie, wła ciwie
zakpił. Ale ten artobliwy ton był powierzchowny. Król, jak mnie ostrzegł
Estraven, był zaniepokojony, przestraszony.
- Trzy tysi ce narodów na osiemdziesi ciu trzech planetach, Wasza Wysoko ,
ale najbli sza oddalona jest od Gethen o siedemna cie lat podró y statkiem, który
leci prawie z pr dko ci wiatła. Je eli Wasza Wysoko obawia si , e Gethen
mog zagra a najazdy i inne kłopoty ze strony s siadów, to prosz pomy le o
odległo ciach wchodz cych w gr . W kosmosie najazdy nie s warte zachodu. Nie
wspomniałem o wojnie i nie bez kozery, bo w j zyku karhidzkim nie ma takiego
słowa. - Wymiana natomiast jest opłacalna. Wymiana my li i technik
dokonywana za pomoc astrografu. Wymiana towarów i produktów za pomoc
załogowych i bezzałogowych statków. Wymiana ambasadorów, uczonych i
kupców, niektórzy z nich mogliby przyby tutaj, niektórzy wasi mogliby uda si
na inne wiaty. Ekumena nie jest królestwem, lecz tylko, koordynatorem, giełd
wymiany towarów i wiedzy. Gdyby nie ona, komunikacja mi dzy wiatami
człowieka byłaby przypadkowa, a handel wielce ryzykowny. ycie człowieka jest
za krótkie w stosunku do podró y mi dzy wiatami, gdyby nie było
scentralizowanej sieci, kontroli, ci gło ci. Dlatego wiaty przyst puj do
Ekumeny... Wszyscy jeste my lud mi, Wasza Wysoko . Wszyscy. Wszystkie
zamieszkane wiaty zostały zasiedlone niezliczone wieki temu przybyszami z
jednej planety, Hain. Ró nimy si od siebie, ale wszyscy jeste my dzie mi tego
samego ogniska.
Nic z tego, co mówiłem, nie wzbudziło ciekawo ci króla ani go nie przekonało.
Mówiłem jeszcze, usiłuj c zasugerowa , e jego i Karhidu szifgrethor uległby
wzmocnieniu, a nie osłabieniu przez zwi zek z Ekumen , ale bez rezultatu.
Argaven stał ponury jak stara wydra w klatce, przest puj c z nogi na nog i
obna aj c z by w bolesnym u miechu. Przestałem mówi .
- Czy wszyscy s czarni tak jak pan?
Gethe czycy s z reguły ółtobr zowi albo czerwonobr zowi, ale widziałem
wielu równie ciemnoskórych jak ja.
- S i ciemniejsi - powiedziałem. - Mamy ró ne kolory skóry - i otworzyłem
walizeczk (czterokrotnie zrewidowan przez stra pałacow , zanim dotarłem do
Czerwonej Sali); mie ciła mój astrograf i nieco materiału ilustracyjnego. Filmy,
fotografie, reprodukcje i troch kostek holograficznych składało si na mał
galeri człowieka: mieszka cy Hain, Chiffewaru, Cete czycy, ludzie z S, Terry i
Alterry, z Kapteyn, Ollul, Czwartej Taurusa, Rokanan, Ensbo, Cime, Gde i
Sziszel... Niektóre zwróciły uwag króla.
- Co to jest?
- Osoba z planety Cime, kobieta. - Musiałem u y słowa, którym Gethe czycy
okre laj tylko osob w kulminacyjnej fazie kemmeru, bo do wyboru miałem
jeszcze słowo oznaczaj ce samic zwierz cia.
21
- Na stałe?
- Tak.
Wypu cił z r ki kostk i stał przest puj c z nogi na nog , patrz c na mnie
albo tu nad moj głow , odblask ognia igrał na jego twarzy.
- Czy oni wszyscy s tacy... tacy jak pan?
To była bariera, której wie mogłem dla nich obni y . Musz w ko cu nauczy
si j przekracza .
- Tak. Z tego, co wiemy, fizjologia seksualna Gethe czyków jest unikalna
w ród istot ludzkich.
- Zatem wszyscy oni na tych wszystkich planetach s w nieustannym
kemmerze? Społecze stwo zbocze ców? Pan Tibe tak twierdził, ale my lałem, e
to arty. Có , mo e to i prawda, ale to odra aj ce, panie Ai, i nie rozumiem,
dlaczego ludzie tej ziemi mieliby sobie yczy albo dopuszcza jakiekolwiek
kontakty z takimi odmie cami. Ale pan zapewne chce mi powiedzie , e nie mam
w tej sprawie adnego wyboru.
- Wybór w imieniu Karbidu nale y do Waszej Wysoko ci.
- A je eli panu te ka si st d zabiera ?
- Có , to wyjad . Mo e spróbuj jeszcze raz w nast pnym pokoleniu.
To go ruszyło.
- Czy jest pan nie miertelny? - rzucił.
- Nie, Wasza Wysoko . Ale przeskoki czasowe maj swoje działania uboczne.
Gdybym wyruszył teraz z Gethen na najbli szy wiat, Ollul, sp dziłbym
siedemna cie lat czasu planetarnego w drodze. Przeskoki czasowe s funkcj
podró owania z pr dko ci pod wietln . Gdybym natychmiast wsiadł na statek i
wrócił, kilka godzin sp dzonych na pokładzie oznaczałoby tutaj trzydzie ci cztery
lata i mógłbym próbowa od nowa. - Ale idea przeskoku czasowego sugeruj cego
pseudonie miertelno , która fascynowała ka dego, kto o niej usłyszał, od rybaka
z wyspy Horden do kanclerza, na nim nie zrobiła wra enia.
- Co to jest? - spytał ostrym, przenikliwym głosem.
- Astrograf, Wasza Wysoko .
Radio?
- Astrograf nie wykorzystuje fal radiowych ani adnej innej formy energii.
Zasada, na jakiej działa, stała równoczesno ci, jest pod wieloma wzgl dami
analogiczna do grawitacji... - Znów zapomniałem, e nie rozmawiam z
Estravenem, który przeczytał wszystkie raporty na mój temat i słuchał wnikliwie
i inteligentnie wszystkich moich wyja nie , ale ze znudzonym królem. - Astrograf
przekazuje wiadomo w tym samym momencie, w którym została nadana.
Niezale nie od odległo ci. Jeden punkt musi by umiejscowiony na planecie o
okre lonej masie, ale drugi jest ruchomy. To jest wła nie ko cówka. Nastawiłem
koordynaty na macierzysty wiat, Hain. Statek kosmiczny leci z Gethen do Hain
sze dziesi t siedem lat, ale je eli wystukam na tej klawiaturze wiadomo do
Hain, zostanie odebrana w tym samym momencie, w którym j nadaj . Czy jest
co , co Wasza Wysoko chciałby przekaza stabilom na Hain?
- Nie znam j zyka pustki - odparł król z t pym, zło liwym u miechem.
- Uprzedziłem ich i maj w pogotowiu człowieka znaj cego karhidyjski.
- Jak? W jaki sposób?
22
- Jak Wasza Wysoko wie, nie jestem pierwszym obcym przybyszem na
Gethen. Poprzedził mnie zespół zwiadowców, którzy nie ogłaszali swojej
obecno ci, ale udaj c Gethe czyków w drowali przez rok po Karhidzie,
Orgoreynie i Archipelagu. Potem odlecieli i zło yli sprawozdanie Radzie
Ekumeny przeszło czterdzie ci lat temu, za panowania dziada Waszej Wysoko ci.
Ich sprawozdanie było wyj tkowo przychylne. Potem przestudiowałem zebrane
przez nich informacje i zapisane przez nich j zyki i przyleciałem. Czy Wasza
Wysoko chciałby zobaczy , jak to urz dzenie działa?
- Nie lubi sztuczek, panie Ai.
- To nie jest sztuczka, Wasza Wysoko . Uczeni Waszej Wysoko ci
przebadali...
- Nie jestem uczonym.
- Wasza Wysoko jest monarch . Ludzie równi rang Waszej Wysoko ci na
macierzystym wiecie Ekumeny czekaj na wiadomo od Waszej Wysoko ci.
Spojrzał na mnie z w ciekło ci . Usiłuj c pochlebi mu i wzbudzi jego
zainteresowanie wp dziłem go w pułapk presti ow . Wszystko wychodziło nie
tak.
- Bardzo dobrze. Prosz spyta swojej maszyny, co czyni człowieka zdrajc .
Powoli stukałem po klawiszach przerobionych na karhidyjskie znaki. "Król
Karhidu Argaven zapytuje stabilów na Hain, co czyni człowieka zdrajc ". Litery
zapłon ły na małym ekranie i zgasły. Argaven zapatrzył si i przez chwil
przestał kołysa si na nogach.
Nast piła przerwa, długa przerwa. W odległo ci siedemdziesi ciu dwóch lat
wietlnych kto bez w tpienia gor czkowo zasypywał komputer pytaniami w
kwestii j zyka karhidyjskiego, a mo e i filozofii. Wreszcie ekran zapłon ł jasnymi
literami, które trwały na nim przez chwil i powoli zgasły. "Dla króla Karhidu na
Gethen Argavena pozdrowienia. Nie wiem, co czyni człowieka zdrajc . Trudno to
stwierdzi , bo nikt nie uwa a si za zdrajc . Z szacunkiem G.F. Spimolle za
stabilów w mie cie Sair na Hain, 93/1491/45".
Wr czyłem królowi ta m z wydrukowanym tekstem. Rzucił j na stół,
podszedł znów do rodkowego kominka, prawie wszedł do niego i kopn ł płon ce
kłody, a potem gasił dłoni iskry na ubraniu.
- Równie u yteczn odpowied mógłbym otrzyma od pierwszego lepszego
wieszcza. Odpowiedzi to za mało, panie Ai. Pa skie pudełko, ta machina, te .
Pa ski statek te . Kilka sztuczek i jeden magik. Chce pan, ebym panu uwierzył,
ebym uwierzył pa skim opowie ciom i posłaniom. Tylko dlaczego miałbym
wierzy i słucha ? Je eli tam, w ród gwiazd, jest osiemdziesi t tysi cy wiatów
zaludnionych zwyrodnialcami, to co z tego? Nie chcemy mie z nimi nic
wspólnego. Wybrali my własn drog i szli my ni przez długie wieki. Karhid
stoi w przededniu nowej epoki, nowego okresu wietno ci. Pójdziemy dalej nasz
drog . - Zawahał si , jakby stracił w tek swojego wykładu, zapewne zreszt nie
swojego. Je eli Estraven nie był ju Królewskim Uchem, był nim kto inny. - I
je eli ci Ekume czycy chcieliby czego od nas naprawd , to nie wysłaliby pana w
pojedynk . To jaki art, oszustwo. Obcy nadci gn liby tu tysi cami.
- Nie potrzeba tysi ca ludzi, eby otworzy drzwi, Wasza Wysoko .
- Mog by potrzebni, eby nie pozwoli ich zamkn .
23
- Ekumena b dzie czeka , a Wasza Wysoko otworzy je sam. Nie b dzie
niczego wymusza . Wysłano mnie samego i pozostan tutaj sam, eby
uniemo liwi powstanie jakichkolwiek obaw.
- Obaw? - powiedział król odwracaj c u miechni t , pokryt szramami cienia
twarz. Mówił głosem podniesionym i zaskakuj co wysokim. - Ale ja si pana i
tak boj , panie wysłanniku. Boj si tych, którzy pana przysłali. Boj si
kłamców, boj si magików, a nade wszystko boj si gorzkiej prawdy. 1 dzi ki
temu rz dz moim krajem dobrze. Bo tylko strach rz du lud mi. Nic innego si
nie sprawdza. Nic innego nie działa wystarczaj co długo. Pan jest tym, za kogo
si pan podaje, a jednak jest pan artem, oszustwem. W ród gwiazd nie ma nic,
tylko pustka, strach i ciemno , a pan przybył stamt d w pojedynk , eby mnie
nastraszy . Ale ja jestem ju przestraszony i jestem królem. Strach jest królem! A
teraz niech pan zabiera swoje sztuczki i pułapki i idzie sobie. To wszystko.
Wydałem rozkazy zezwalaj ce panu na pobyt w Karbidzie.
Tak rozstałem si z królewskim majestatem. Szedłem stukaj c obcasami po
niesko czonej czerwonej posadzce w czerwonym półmroku sali audiencyjnej, a
oddzieliły mnie od niego ostatnie podwójne drzwi.
Zawiodłem. Zawiodłem całkowicie. Jednak tym, co mnie niepokoiło, kiedy
opuszczałem Dom Królewski i szedłem przez dziedziniec Pałacu, była nie tyle
moja kl ska, ile udział w niej Estravena. Dlaczego król wyp dził go za działanie
na rzecz Ekumeny (to jakby wynikało z tekstu proklamacji), je eli według słów
samego króla robił co wr cz przeciwnego? Kiedy zacz ł doradza królowi, eby
nie dawał mi posłuchu, i dlaczego`? Dlaczego on został wygnany, a mnie
zostawiono w spokoju? Który z nich kłamał bardziej i po co, u diabła, kłamali?
Estraven, eby ratowa własn skór , uznałem, a król, eby ratowa twarz.
Wyja nienie było gładkie, ale czy Estraven kiedy rzeczywi cie mnie okłamał?
Stwierdziłem, e nie wiem.
Mijałem Naro ny Czerwony Dom. Brama do ogrodu stała otworem.
Spojrzałem na białe drzewa serem pochylone nad ciemn sadzawk , na cie ki z
ró owej cegły, puste w łagodnym, szarym wietle popołudnia. Resztki niegu
le ały jeszcze w cieniu głazów przy sadzawce. Pomy lałem o Estravenie, który
czekał tu na mnie zeszłego wieczoru w padaj cym niegu, i poczułem przypływ
zwykłej lito ci dla człowieka, którego jeszcze wczoraj ogl dałem w całej
wspaniało ci, spoconego pod ci arem paradnego stroju i władzy, człowieka u
szczytu kariery, pot nego i wspaniałego, a teraz str conego, zdegradowanego,
przegranego. piesz cego ku granicy, ze mierci cigaj c go w odst pie trzech
dni, bez mo liwo ci odezwania si do kogokolwiek. Kara mierci jest bardzo
rzadka w Karhidzie. ycie na Zimie jest ci kie i ludzie tutaj na ogół
pozostawiaj mier naturze i gniewowi, nie prawu. Zastanawiałem si , jak
Estraven, z tym wyrokiem za plecami, podró uje. Nie w samochodzie, bo
wszystkie s tu własno ci Pałacu. Czy statek albo łód l dowa wzi łyby go na
pokład? Karhidyjczycy podró uj zazwyczaj pieszo, nie maj zwierz t
poci gowych ani pojazdów lataj cych, pogoda utrudnia poruszanie si pojazdów
z nap dem mechanicznym przez wi kszo roku, a oni nie s lud mi, którym si
pieszy. Wyobraziłem sobie tego dumnego człowieka id cego na wygnanie krok
za krokiem, mał posta na długiej drodze prowadz cej na zachód, ku zatoce.
24
Wszystko to kł biło mi si w głowie, kiedy mijałem bram Naro nego
Czerwonego Domu, a jednocze nie snułem gor czkowe spekulacje na temat
czynów i motywów Estravena i króla. Moje sprawy z nimi były sko czone.
Poniosłem kl sk . Co dalej?
Powinienem uda si do Orgoreynu, s siada i rywala Karhidu. Tylko skoro
raz tam pojad , mog mie trudno ci z powrotem do Karhidu, a nie sko czyłem
tu swoich spraw. Musiałem pami ta , e całe moje ycie mo e by i
najprawdopodobniej b dzie po wi cone dopełnieniu mojej misji dla Ekumeny.
Nie ma po piechu. Nie ma powodu, eby pieszy sil do Orgoreynu, póki nie
dowiem si czego wi cej na temat Karhidu, zwłaszcza na temat stanic. Przez dwa
lata odpowiadałem na pytania, teraz b d je zadawał. Ale nie w Erhenrangu.
Zrozumiałem wreszcie, e Estraven mnie ostrzegał i chocia mogłem jego
ostrze eniom nie dowierza , to nie mogłem ich lekcewa y . Wprawdzie nie
wprost, ale dawał mi do zrozumienia, e powinienem trzyma si z dala od miasta
i od dworu. Ni z tego, ni z owego przypomniały mi si z by pana Tibe... Król
pozwolił mi porusza si po kraju, skorzystam wi c z tego. Jak ucz w szkole
Ekumeny: "kiedy działanie nie daje korzy ci, zbieraj informacje; kiedy
informacje nie daj korzy ci, kład si spa ". Nie chciało mi si jeszcze spa .
Odwiedz chyba stanice na wschodzie i zbior troch informacji od wieszczów.
25
Rozdział 4
Dzie dziewi tnasty
Pan Berosty rem in Ipe przybył do stanicy Thangering, eby zaofiarowa
czterdzie ci beryli i połow rocznego zbioru ze swoich sadów jako cen za
przepowiedni , i cena została zaakceptowana. Zadał wówczas Tkaczowi
Odrenowi pytanie o dzie swojej mierci.
Wieszczowie zebrali si i wszyscy razem pogr yli si w ciemno . Kiedy
wyszli z ciemno ci, Odren ogłosił odpowied : "Umrzesz w dniu odstreth" (tj. w
dziewi tnastym dniu miesi ca).
- W jakim miesi cu? Za ile lat? - krzykn ł Berosty, ale kontakt został ju
zerwany i nie uzyskał odpowiedzi. Wbiegł wówczas do rodka kr gu, chwycił
Tkacza Odrena za gardło i krzykn ł, e je eli nie dostanie odpowiedzi, skr ci mu
kark. Odci gni to go i przytrzymano, cho był bardzo silny. Wyrywał si i
krzyczał: - Dajcie mi odpowied !
Odren rzekł:
- Otrzymałe odpowied , zapłaciłe cen , id !
W ciekły Berosty rem ir Ipe wrócił do Czaruthe, trzeciej domeny swojego
rodu, ubogiej posiadło ci w północnym Osnorinerze, któr jeszcze zubo ył, eby
opłaci wyroczni . Tam zamkn ł si w zamku, na najwy szym pi trze wie y,
której nie opuszczał ani na siewy, ani na niwa, ani na kemmer, ani na bitw , i
tak min ł miesi c, sze , dziesi miesi cy, a on czekał w swojej wie y jak
skazaniec i czekał. W dniach onnetherhad i odstreth (osiemnasty i dziewi tnasty
dzie ka dego miesi ca) nie jadł, nie pił i nie spał.
Jego kemmeringiem z miło ci i przez luby był Herbor z klanu Gegannerów.
Ten e Herbor przybył w miesi cu grende do stanicy Thangering i powiedział
Tkaczowi:
- Chc zada wyroczni pytanie.
- Czym chcesz zapłaci ? - spytał Odren, bo zobaczył, e pytaj cy jest ubogo
odziany, jego sanie s stare i wszystko, co ma, wymaga naprawy.
- Daj swoje ycie - odparł Herbor.
- Czy nie masz nic innego, panie? - spytał go Odren zwracaj c si do niego
tym razem jak do wielkiego pana. Nic, co mógłby zaofiarowa ?
- Nie mam nic innego - odpowiedział Herbor - i nie wiem, czy moje ycie ma
tu dla was jak warto .
- Nie - powiedział Odreon - nie ma adnej warto ci.
Wówczas Herbor targany wstydem i miło ci padł na kolana i zawołał do
Odrena:
- Błagam o t odpowied . Nie chc jej dla siebie!
- Dla kogo wi c! - spytał Tkacz.
- Dla mojego pana i kemmeringa Ashe Berosty odpowiedział Herbor i zalał si
łzami. - Odk d przybył tutaj i dostał odpowied , która nie była odpowiedzi , nie
wie, co to miło ani rado , nie cieszy si panowaniem. On od tego umrze.
- To umrze. Na co ma człowiek umrze , jak nie na swoj mier ? - powiedział
Tkacz Odren. Ale cierpienie Herbora wzruszyło go i po chwili dodał: - Poszukam
26
odpowiedzi, o któr ci chodzi, panie, nie daj c zapłaty. Ale pami taj, e
wszystko ma swoj cen . Pytaj cy zawsze płaci tyle, ile ma zapłaci .
Wówczas Herbor przyło ył dłonie Odrena do swoich oczu na znak
wdzi czno ci i przyst piono do wró by. Wieszczowie zebrali si i zeszli w
ciemno . Herbor wszedł mi dzy nich i zadał pytanie: - Jak długo b dzie ył Asze
Berosty nem ir Ipe? - Herbor my lał, e uzyska ilo dni lub lat i w ten sposób
uspokoi serce swojego ukochanego. Wieszczowie szukali w ciemno ci i wreszcie
Odren krzykn ł w wielkim bólu, jakby go przypiekano ogniem: - Dłu ej ni
Herbor z Gegannerów!
Nie była to odpowied , na jak Herbor liczył, ale była to odpowied , jak
dostał, i maj c cierpliwe serce wrócił z ni przez niegi grende do domu w
Czaruthe. Przybył do domeny, potem do zamku i wbiegł na wie , gdzie nastał
swojego kemmeringa Berosty siedz cego bez ruchu i bez wyrazu przy
dogasaj cym ogniu, z r kami opartymi na stole z czerwonego kamienia i z nisko
zwieszon głow .
- Asze - powiedział Herbor - byłem w stanicy Thangering i otrzymałem od
wieszczów odpowied . Spytałem, jak długo b dziesz ył, i odpowiedzieli: "Berosty
b dzie ył dłu ej ni Herbor".
Berosty podniósł wolno głow , jakby mu zardzewiały zawiasy w karku i
odezwał si :
- Czy spytałe ich, kiedy umr ?
- Spytałem, jak długo b dziesz ył.
- Jak długo? Głupcze! Miałe prawo zada wyroczni pytanie i nie spytałe ,
kiedy umr , którego dnia, miesi ca, roku, ile mi zostało dni, tylko spytałe , jak
długo? Ty głupcze, ty sko czony głupcze, dłu ej ni ty, tak, dłu ej ni ty!
Berosty porwał du y stół z czerwonego kamienia, jakby to był kawałek
blachy, i spu cił go na głow Herbom. Herbor upadł przywalony ci arem.
Berosty stał przez chwil oniemiały. Potem uniósł stół i zobaczył, e roztrzaskał
Herborowi czaszk . Wtedy odstawił kamienny stół na miejsce, a sam poło ył si
obok zabitego i otoczył go ramieniem, jakby byli w kemmerze i nic si nie stało.
Tak znale li ich ludzie z Czaruthe, kiedy wreszcie wywa yli drzwi do pokoju w
wie y. Berosty oszalał i trzeba go było trzyma w zamkni ciu, bo stale szukał
Herbora uwa aj c, e ten jest gdzie w domenie. Tak ył przez miesi c, a
powiesił si w dniu odstreth, dziewi tnastym dniu miesi ca thern.
27
Rozdział 5
Oswajanie przeczucia
Moja gospodyni, osoba usłu na, zorganizowała mi podró na wschód.
- Je eli kto chce odwiedzi stanice, musi przeby góry Kargav i uda si do
Starego Karhidu, do Rer, dawnej stolicy. Tak si składa, e mój brat z ogniska,
który prowadzi karawany łodzi l dowych przez przeł cz Eskar, nie dalej jak
wczoraj mówił mi przy kubku orszu, e tego lata wyrusz na pierwsz wypraw
w dniu getheny osme, bo wiosna jest wyj tkowo ciepła, droga jest ju przyjezdna
do Engohar i za kilka dni pługi utoruj drog przez przeł cz. Ja tam za nic nie
wybrałbym si przez Kargav, wol Erhenrang i dach nad głow . Ale ja jestem
jomeszt , niech b dzie pochwalonych dziewi ciuset stra ników tronu i niech
b dzie błogosławione mleko Mesze, a jomeszt mo na by wsz dzie. My jeste my
ludzie nowi, nasz Pan Mesze narodził si dwa tysi ce dwie cie dwa lata temu, a
Stara Droga, handdara, jest o dziesi tysi cy lat starsza. Kto szuka Starej Drogi,
musi i do Starego Kraju. Niech pan posłucha, panie Ai, b d zawsze mie dla
pana pokój na tej wyspie, ale my l , e m drze pan robi wyje d aj c na jaki
czas z Erhenrangu, bo wszyscy wiedz , e ten zdrajca bardzo si obnosił z pa sk
przyja ni . Teraz, kiedy Królewskim Uchem jest stary Tibe, wszystko znów
pójdzie dobrze. Tego mojego brata znajdzie pan w Nowym Porcie i jak mu pan
powie, e ja pana przysyłam...
I tak dalej. Był, jak wspomniałem, usłu ny i od kiedy odkrył, e nie mam
szifgrethoru, przy ka dej okazji zasypywał mnie radami, cho maskował je
ró nymi "je eli" i "gdyby". Był administratorem mojej wyspy. My lałem o nim
zawsze jako o gospodyni z powodu poka nego zadka, którym kr cił chodz c, a
tak e z powodu mi kkiej nalanej twarzy i w cibskiego, niezno nego, ale dobrego
charakteru. Był dla mnie dobry i jednocze nie podczas mojej nieobecno ci
pokazywał mój pokój za niewielk opłat poszukiwaczom sensacji: Zobaczcie
pokój tajemniczego wysłannika! Był tak kobiecy w wygl dzie i zachowaniu, e
kiedy spytałem go, ile ma dzieci, tak jakbym pytał matk . Spochmurniał.
Okazało si , e nie urodził ani jednego, za to spłodził sporo. Był to jeden z tych
małych wstrz sów, jakich doznawałem na ka dym kroku. Szok kulturowy był
niczym w porównaniu z szokiem biologicznym, którego doznawałem jako osobnik
płci m skiej w ród istot ludzkich, b d cych przez pi szóstych czasu
hermafrodytycznymi eunuchami.
Biuletyny radiowe pełne były wiadomo ci na temat nowego premiera,
Pemmera Harge rem ir Tibe'a. Wiele tych wiadomo ci dotyczyło spraw doliny
Sinoth na północy kraju. Tibe widocznie zamierzał nasili roszczenia Karhidu w
tym regionie: typowa akcja, która na ka dej innej planecie w tym stadium
rozwoju prowadziłaby do wojny. Ale na Gethen nic nie prowadziło do wojny.
Spory, morderstwa, walki feudalne, zajazdy, wendety, zamachy, tortury i
nienawi - wszystko to mie ciło si w repertuarze ich ludzkich dokona , ale
wojen nie :prowadzili. Brakowało im jakby zdolno ci do mobilizowania si .
Zachowywali si pod tym wzgl dem jak zwierz ta. Albo jak kobiety. Nie tak jak
m czy ni albo mrówki. W ka dym razie nigdy dot d tego nie zrobili. To, co
28
wiedziałem na temat Orgoreynu, sugerowało kształtowanie si od pi ciu lub
sze ciu stuleci społecze stwa coraz bardziej zdolnego do mobilizacji,
prawdziwego pa stwa narodowego. Współzawodnictwo presti owe, jak na razie
głównie ekonomiczne, mogło zmusi Karhid do pój cia w lady wi kszego
s siada, do stania si narodem, a nie kłótni rodzinn , jak powiedział Estraven,
do odkrycia, jak to równie uj ł Estraven, patriotyzmu. Gdyby tak si stało,
Gethe czycy mieliby wielk szans na osi gni cie stanu niezb dnego do wojny.
Miałem zamiar uda si do Orgoreynu, eby si przekona , czy moje
podejrzenia co do tego kraju s słuszne, ale przedtem chciałem sko czy z
Karhidem, sprzedałem wi c na ulicy Eng nast pny rubin jubilerowi ze szram na
twarzy - i bez baga u, ale z pieni dzmi, astrografem, kilkoma przyrz dami i
ubraniem na zmian wyruszyłem w pierwszym dniu pierwszego letniego miesi ca
jako pasa er z karawan handlow .
Łodzie l dowe wyruszyły o wicie ze smaganych wichrem doków
załadunkowych Nowego Portu. Przejechawszy pod Łukiem skr ciły na wschód,
dwadzie cia wielkich, cichych pojazdów przypominaj cych barki na g sienicach
posuwało si jeden za drugim gł bokimi ulicami Erhenrangu w porannym
półmroku. Wiozły skrzynie soczewek, szpule ta m d wi kowych, drutu
miedzianego i platynowego, bele materiałów tkanych z włókna ro linnego
zbieranego na Wy ynie Zachodniej, worki suszonych płatków rybnych znad
zatoki, skrzynki ło ysk tocznych i innych cz ci zamiennych do maszyn, a dziesi
łodzi było załadowanych ziarnem kadik z Orgoreynu. Wszystko przeznaczone do
Burzliwego Pogranicza Pering, północno - wschodniego kra ca kraju. Cały
transport na Wielkim Kontynencie odbywa si za pomoc tych elektrycznych
pojazdów, które tam, gdzie to jest tylko mo liwe, przewo one s rzecznymi
barkami. W miesi cach gł bokich niegów jedynym rodkiem transportu poza
nartami i ci gnionymi przez ludzi sankami s powolne pługi nie ne, sanie
elektryczne i niepewne łodzie lodowe na zamarzni tych rzekach. Podczas odwil y
nie mo na polega na adnych rodkach transportu i dlatego wi kszo towarów
przewozi si pospiesznie w miesi cach letnich. Na drogach wówczas roi si od
karawan. Ruch podlega kontroli, ka dy pojazd lub karawana ma obowi zek
utrzymywa stały kontakt radiowy z posterunkach drogach. Wszystko to, cho w
tłoku, posuwa si ze redni pr dko ci trzydziestu pi ciu kilometrów na godzin .
Gethe czycy mogliby budowa szybsze pojazdy, ale tego nie robi . Zapytani
dlaczego, odpowiadaj : "Po co?" Tak jak ziemianie zapytani, dlaczego ich
pojazdy musz je dzi tak szybko, odpowiedzieliby: "A dlaczego nie?" Co kto
lubi. Ziemianie uwa aj , e nale y stale posuwa si do przodu, działa na rzecz
post pu. Dla ludzi Zimy, którzy zawsze yj w roku pierwszym, post p jest mniej
wa ny ni tera niejszo . Ja byłem ziemianinem i przy wyje dzie z Erhenrangu
denerwowało mnie leniwe tempo karawany. Miałem ochot wysi
i biec przed
siebie. Cieszyło mnie to, e wydostałem si z tych długich kamiennych ulic
przytłoczonych czarnymi, stromymi dachami i niezliczonymi wie ami, z tego
ponurego miasta, w którym strach i zdrada przekre liły moje nadzieje.
Wspinaj c si na podgórze Kargavu karawana robiła krótkie, ale cz ste
postoje na posiłki w przydro nych zajazdach. Po południu po raz pierwszy
ujrzeli my ze szczytu wzgórza pełn panoram gór. Zobaczyli my Kostor, który
29
ma siedem i pół kilometra od stóp do szczytu. Olbrzymi masyw jego zachodniego
zbocza krył poło one na północ od niego szczyty, a niektóre z nich si gały
dziesi ciu tysi cy metrów. Na południe od Kostoru na tle bezbarwnego nieba
wznosił si szczyt za szczytem. Naliczyłem trzyna cie, ostatni był nieokre lonym
błyskiem we mgle daleko na południu. Kierowca wymienił mi ich nazwy i
opowiedział mi o lawinach, o łodziach l dowych zmiatanych z dróg przez górskie
wichry, o załogach pługów nie nych uwi zionych tygodniami na niedost pnych
wysoko ciach, i tak dalej, wszystko z czystej przyja ni, eby mnie przestraszy .
Opisał mi, jak jad cy przed nim pojazd wpadł w po lizg i stoczył si w przepa
gł boko ci przeszło trzystu metrów. Najdziwniejsze było to, mówił, jak powoli
spadał. Zdawało si , e płyn ł w powietrzu przez całe popołudnie i kierowca, jak
twierdził, odczuł ulg , kiedy wreszcie znikn ł bez d wi ku w
kilkunastometrowym niegu na dnie.
O trzeciej godzinie zatrzymali my si na obiad w du ym, bogatym zaje dzie z
wielkimi, hucz cymi ogniem kominkami i z rozległym belkowanym sufitem, ze
stołami zastawionymi dobrym jedzeniem, ale nie zatrzymali my si tam na noc.
Nasza karawana pieszyła (w karhidyjskim tego słowa znaczeniu) dzie i noc,
eby przed innymi przyby do Pering i zgarn mietank z tamtejszego rynku.
Wymieniono akumulatory łodzi, nast piła zmiana kierowców i ruszyli my dalej.
Jeden z pojazdów w karawanie słu ył za wagon sypialny, ale tylko dla kierowców.
Dla pasa erów nie było łó ek. Sp dziłem t noc w zimnej kabinie na twardym
siedzeniu z jedn tylko przerw , koło północy, na kolacj w małym zaje dzie
wysoko w górach. Karhid nie jest krajem dla ludzi rozmiłowanych w wygodach.
O wicie przekonałem si , e zostawili my za sob wszystko prócz skał, lodu,
wiatła i w skiej drogi pod naszymi g sienicami, prowadz cej cały czas pod gór .
Trz s c si z zimna pomy lałem, e s rzeczy wa niejsze ni wygody, chyba e si
jest star kobiet albo kotem.
W ród tych budz cych groz nie no - granitowych zboczy nie było ju
zajazdów. W porach posiłków łodzie l dowe zatrzymywały si cicho jedna za
drug na trzydziestostopniowej nie nej pochyło ci, wszyscy wysiadali z kabin i
zbierali si wokół wozu sypialnego, z którego wydawano talerze gor cej zupy,
kostki suszonych chlebowych jabłek i gorzkie piwo w kubkach. Stali my
przytupuj c na niegu, jedz c i pij c łapczywie, zwróceni plecami do
przenikliwego wiatru nios cego połyskliwy nie ny pył. Potem z powrotem' do
łodzi i dalej w gór . W południe na przeł czy Wehoth na wysoko ci około
czterech i pół kilometra było przeszło czterdzie ci stopni ciepła w sło cu i grubo
poni ej zera w cieniu. Silniki elektryczne pracowały tak cicho, e słyszało si
lawiny schodz ce z pot nych granitowych zboczy odległych o trzydzie ci
kilometrów.
Pó nym popołudniem pokonali my najwy szy szczyt podró y. Spojrzawszy w
gór na południowe zbocze Kostoru, po którym pełzli my jak mrówki przez cały
dzie , ujrzałem kilkaset metrów powy ej drogi dziwn grup skał, co na kształt
zamku.
- Widzi pan stanic ? - spytał kierowca.
- Czy to budynek?
- To stanica Ariskostor.
30
- Przecie tutaj nie mo na y .
- O, Starzy Ludzie mog . Je dziłem kiedy w karawanie, która im dowoziła
ywno z Erhenrangu pó nym latem. Oczywi cie nie wychodz na zewn trz
przez dziesi czy jedena cie miesi cy w roku, ale im to nie przeszkadza. Jest ich
tam siedmiu albo o miu.
Spojrzałem na skarpy litej skały, tak samotne w bezmiernej samotno ci gór, i
nie mogłem uwierzy kierowcy, ale zawiesiłem swoje niedowierzanie. Je eli jakie
istoty ludzkie mogły w ogóle prze y w takim lodowym gnie dzie, to tylko
Karhidyjczycy.
Droga w dół wiła si szerokimi zakosami z północy na południe nad skrajami
przepa ci, bo wschodni stok Kargavu jest bardziej stromy ni zachodni i schodzi
ku równinie wielkimi uskokami. O zachodzie zobaczyli my sznur małych kropek
pełzn cych przez ogromny biały cie przeszło dwa kilometry pod nami. Była to
karawana, która opu ciła Erhenrang dzie wcze niej. Pod koniec nast pnego
dnia osi gn li my to samo miejsce i pełzli my po nie nym zboczu ostro nie,
boj c si kichn , eby nie spowodowa lawiny. Stamt d ujrzeli my na chwil ,
daleko w dole i na wschód od nas, niewyra ne zarysy rozległej krainy
przesłoni tej chmurami i cieniami chmur, poprzecinanej srebrem rzek - Równiny
Rer.
O zmierzchu czwartego dnia, licz c od wyjazdu z Erhenrangu, dotarli my do
Rer. Te dwa miasta dzieli prawie tysi c pi set kilometrów, ciana wysoko ci
kilku kilometrów i dwa do trzech tysi cy lat. Karawana zatrzymała si przed
bram Zachodni , gdzie musiała przenie si na barki i popłyn kanałem.
adna łód l dowa kani samochód nie mog wjecha do Rer, gdy zostało ono
zbudowane, kiedy Karhidyjczycy nie u ywali jeszcze pojazdów mechanicznych, a
przecie u ywaj ich od przeszło dwudziestu stuleci. W Rer nie ma ulic. S kryte
przej cia - tunele, którymi w lecie mo na chodzi gór lub dołem, zale nie od
upodobania. Domy, wyspy i ogniska wznosz si bez ładu i składu tworz c
chaotyczny, oszałamiaj cy labirynt, który nagle wie czy (jak cz sto zdarza si z
anarchi w Karhidzie) co wspaniałego: krwawoczerwone, pozbawione okien
wielkie wie e pałacu Un. Wie e te, wzniesione przed siedemnastoma stuleciami,
stanowiły siedzib królów Karbidu przez tysi clecie, póki Argaven Harge,
pierwszy ze swojej dynastii, nie przekroczył Kargavu i nie zasiedlił wielkiej
doliny na Zachodniej Wy ynie. Wszystkie budynki w Rer s fantastycznie
masywne, gł boko osadzone w gruncie, zabezpieczone przed mrozem i wod .
Zim wiatry z równin mog nie dopuszcza do gromadzenia si niegu, ale kiedy
przychodz zamiecie, ulic si nie oczyszcza, bo ulic nie ma. Korzysta si z
kamiennych przej albo przekopuje si tymczasowe tunele w zaspach. Wówczas
tylko dachy wznosz si ze niegu, a drzwi zimowe umieszczone s pod okapami
albo w samych dachach, jak facjaty. Odwil jest najci sz por na tej równinie
wielu rzek. Tunele zmieniaj si wówczas w kanały burzowe, a przestrzenie
mi dzy domami - w kanały i jeziora, po których mieszka cy miasta pływaj
łodziami odpychaj c drobne kry wiosłami. ł zawsze ponad kurzem lata,
labiryntem za nie onych dachów w zimie i wiosennym potopem wznosz si
czerwone wie e, puste, niezniszczalne serce miasta.
31
Zamieszkałem w ponurym i drogim zaje dzie, który przycupn ł w cieniu
wie . Wstałem o wicie po le przespanej nocy, zapłaciłem zdziercy za łó ko,
niadanie oraz m tne wskazówki co do drogi i wyruszyłem pieszo w poszukiwaniu
Otherhordu, pradawnej stanicy w pobli u Rer. Zabł dziłem po przej ciu
pi dziesi ciu metrów. Uwa aj c, eby mie wie e za plecami i ogromny biały
masyw Kargavu po prawej, wydostałem si z miasta w kierunku południowym, a
spotkane na drodze chłopskie dziecko powiedziało mi, gdzie mam skr ci do
Otherhordu.
Dotarłem tam w południe. To znaczy dotarłem dok d w południe, ale nie
byłem pewien, gdzie jestem. Był to w zasadzie las, ale jeszcze staranniej
utrzymany ni wi kszo lasów w tym kraju troskliwych le ników. cie ka
prowadziła stokiem wzgórza prosto mi dzy drzewa. Po chwili dostrzegłem na
prawo od cie ki drewnian chat , a zaraz potem spory drewniany budynek,
nieco dalej w lewo od cie ki, i doleciał mnie smakowity zapach sma onej wie ej
ryby.
Zwolniłem kroku nie wiedz c, jak wyznawcy handdary odnosz si do
turystów. Wiedziałem o nich, prawd mówi c, bardzo mało. Handlara jest religi
bez instytucji, bez kapłanów, bez hierarchii, bez lubów, bez dogmatów. Dot d
nie umiem powiedzie , czy jest w niej Bóg. Jest nieuchwytna, jest zawsze czym
innym. Jej jedynym materialnym przejawem s stanice, w których mo na si
schroni na jedn noc albo na całe ycie. Nie goniłbym za tym dziwnie ulotnym
kultem po jego trudno dost pnych sanktuariach, gdyby nie intrygowało mnie
pytanie, na które nie znale li odpowiedzi zwiadowcy. Kim s wieszczowie i co oni
wła ciwie robi '? Przebywałem ju w Karhidzie dłu ej ni zwiadowcy i w tpiłem,
eby w opowie ciach o wieszczach i o ich przepowiedniach rzeczywi cie kryła si
jaka prawda. Legendy o przepowiedniach s wspólne wszystkim wiatom
zamieszkanym przez człowieka. Mówi bogowie, mówi duchy, mówi
komputery. Wieloznaczno wyroczni i statystyczne prawdopodobie stwo
umo liwiaj wiar , a wiara pozwala przymkn oko na nie cisło ci. Mimo to
legendy zasługiwały na zbadanie. Nie zdołałem jak dot d przekona ani jednego
Karhidyjczyka o istnieniu telepatii. Nie chcieli wierzy , dopóki tego nie
"zobacz ": zupełnie tak jak ja w sprawie wieszczów.
Posuwaj c si cie k u wiadomiłem sobie, e w lesie na stoku rozrzucone jest
całe miasteczko, równie chaotyczne jak Rer, ale ciche, ukryte, spokojne. Nad
wszystkimi dachami i cie kami zwieszały si gał zie hemmenów,
najpopularniejszych na planecie rozło ystych drzew iglastych o grubych
jasnofioletowych igłach. Igły te pokrywały rozwidlaj ce si cie ki, wiatr niósł
zapach pyłku hemmenów i wszystkie domy zbudowane były z ich ciemnego
drewna. Długo zastanawiałem si , do których drzwi zapuka , kiedy jaki człowiek
wyszedł mi naprzeciw z cienia drzew i powitał mnie uprzejmie.
- Czy szukasz mo e schronienia?
- Przychodz z pytaniem do wieszczów. - Postanowiłem, na pocz tku
przynajmniej, uchodzi za Karhidyjczyka. Podobnie jak zwiadowcy, nigdy nie
miałem z tym kłopotów, je eli tylko chciałem. W ród licznych karhidyjskich
dialektów mój akcent przechodził nie zauwa ony, a moje anomalie seksualne były
ukryte pod grub odzie . Nie miałem bujnej strzechy włosów ani opuszczonych
32
k cików oczu typowego Gethe czyka, byłem te ciemniejszy i wy szy ni
wi kszo z nich, ale nie wykraczałem poza granice spotykanych odmian. Mój
zarost został na stałe zlikwidowany przed wyjazdem z Ollul (wówczas nie
wiedzieli my jeszcze o "pokrytych sier ci " plemionach z Perunteru, owłosionych
nie tylko na twarzy, ale na całym ciele, jak biali ziemianie). Czasami pytano mnie,
kiedy sobie złamałem nos. Mój nos jest płaski, podczas gdy Gethe czycy maj
nosy wydatne i w skie, z długimi kanałami dostosowanymi do oddychania
mro nym powietrzem. Człowiek, który powitał mnie na cie ce w Otherhordzie,
spojrzał na mój nos z umiarkowanym zainteresowaniem i powiedział:
- Wobec tego pewnie zechcesz porozmawia z Tkaczem? Jest na tamtej
polanie, je eli nie poszedł ju z saniami. A mo e wolisz najpierw pomówi z
którym z celibantów?
- Sam nie wiem. Jestem wyj tkowym ignorantem... Młody człowiek roze miał
si i skłonił.
- To dla mnie zaszczyt! - powiedział. - Mieszkam tu od trzech lat, ale nie
zgromadziłem jeszcze tyle ignorancji, eby było o czym wspomina . - Był wielce
rozbawiony, ale zachowywał si uprzejmie, przywoławszy wi c na pami ró ne
przypadkowe fragmenty nauki handdary u wiadomiłem sobie, e
zaprezentowałem si jako samochwał, zupełnie tak, jakbym. przyszedł do niego i
powiedział, e jestem wyj tkowo pi kny...
- Chciałem powiedzie , e nie wiem nic na temat wieszczów...
- Godne zazdro ci - powiedział młody mnich. eby dok d doj , musimy
zbruka czysty nieg ladami stóp. Czy mog wskaza ci drog do polany?
Nazywam si Goss.
Było to imi .
- Genry - powiedziałem rezygnuj c ze swojego "1". Wszedłem za Gossem w
chłodny cie lasu. W ska cie ka cz sto zmieniała kierunek, wspinaj c si na
zbocze i znów schodz c w dół. Co jaki czas przy cie ce albo gł biej w ród
pot nych pni hemmenów stały małe chatki w kolorze lasu. Wszystko było
czerwone i br zowe, wilgotne, nieruchome, ywiczne, mroczne. Z jednej chatki
dobiegał nas cichy, słodki wiergot karhidyjskiego fletu. Goss szedł kilka metrów
przede mn lekkim, szybkim krokiem, z jakim dziewcz cym wdzi kiem. Nagle
jego biała koszula zal niła i wyszedłem w lad za nim z cienia w pełne sło ce na
rozległej zielonej polanie.
Dwadzie cia metrów od nas stała jaka posta , prosta, nieruchoma, wyra nie
odcinaj ca si od tła, jej czerwony hieb i biała koszula były jak intarsja w
jaskrawej emalii na tle zieleni wysokiej trawy. Jakie sto metrów za ni druga
figura, granatowo - biała. Ta druga ani razu nie drgn ła ani nie spojrzała w nasz
stron podczas całej naszej rozmowy z pierwsz . Były pogr one w handdarskiej
praktyce obecno ci, która jest rodzajem transu (handdarata, wyznawcy
handdary, lubuj cy si w przeczeniach, nazywaj to nietransem) prowadz cym
do zatraty poczucia własnego ja (do odnalezienia prawdziwego ja?) przez skrajne
wyostrzenie zmysłów i wiadomo ci. Chocia technika ta stanowi dokładne
przeciwie stwo wi kszo ci technik mistycznych, jest zapewne dyscyplin
mistyczn , zmierzaj c do do wiadczenia immanencji - ale klasyfikacja
jakichkolwiek praktyk handdary przekracza moje mo liwo ci. Goss przemówił
33
do osobnika w czerwieni. Kiedy ten wyzwolił si ze swojego intensywnego
bezruchu, spojrzał na nas i zbli ył si wolnym krokiem, odczułem jaki nabo ny
l k. W tym południowym sło cu wiecił swoim własnym blaskiem.
Był mojego wzrostu, szczupły, miał jasn , otwart i pi kn twarz. Kiedy nasze
oczy zetkn ły si , odczułem nagły impuls do nawi zania kontaktu telepatycznego,
zastosowania my lomowy, której nie u ywałem od dnia l dowania na Zimie i
której na razie u ywa nie powinienem. Ale impuls był silniejszy ni hamulce.
Przemówiłem. Odpowiedzi nie było. Kontakt nie nast pił. Przygl dał mi si . Po
chwili u miechn ł si i powiedział łagodnym, do wysokim głosem:
- Jeste wysłannikiem, prawda?
Zaj kn wszy si przyznałem, e tak.
- Nazywam si Faxe. Go ci ci to dla nas zaszczyt. Czy zatrzymasz si w
Otherhordzie na jaki czas?
- Bardzo ch tnie. Pragn dowiedzie si czego o waszej sztuce wieszczenia. I
je eli jest co , co wam mog w zamian powiedzie o tym, kim jestem i sk d
przybywam...
- Cokolwiek zechcesz - powiedział Faxe z pogodnym u miechem. - To bardzo
miło, e pokonałe Ocean Kosmosu, a potem jeszcze odbyłe drog przez Kargav,
eby nas tu odwiedzi .
- Chciałem odwiedzi Otherhord dla sławy waszych przepowiedni.
- Pewnie zatem chcesz zobaczy , jak to robimy. A mo e masz własne pytanie?
Jego czyste spojrzenie zmusiło mnie do powiedzenia prawdy.
- Sam nie wiem - przyznałem.
- Nusuth - powiedział. - Niewa ne. Mo e kiedy pob dziesz tu troch , dowiesz
si , czy masz pytanie, czy nie... Musisz wiedzie , e wieszczowie mog si spotyka
tylko w okre lone dni, tak wi c musisz u nas troch pomieszka .
Zrobiłem tak i były to bardzo przyjemne dni. Panowała tu pełna swoboda
poza pracami gospodarskimi, jak roboty w polu i ogrodzie, r banie drzewa i
naprawy, do których go cie tacy jak ja byli przyzywani przez grup najbardziej
potrzebuj c r k do pracy. Gdyby nie to, cały dzie mo na by sp dzi bez
jednego słowa. Rozmawiałem prawie wył cznie z młodym Gossem i Tkaczem
Faxe, którego niezwykły charakter, kryształowy i niezgł biony niczym studnia
pełna czystej wody, był kwintesencj tego miejsca. Czasem wieczorami odbywały
si spotkania wokół ognia w jednej z niskich, ukrytych w ród drzew chat. Była
rozmowa, piwo, nieraz i muzyka, pełna wigoru karhidyjska muzyka, prosta
melodycznie, ale skomplikowana rytmicznie, zawsze grana ex tempore. Którego
wieczoru ta czyli dwaj mieszka cy stanicy, tak starzy, e włosy ich pobielały,
ciała wychudły, a sko ne fałdy skóry do połowy zasłaniały ich ciemne oczy. Ich
taniec był powolny, precyzyjny, kontrolowany, fascynuj cy dla oka i umysłu.
Zacz li ta czy w trzeciej godzinie po kolacji. Muzykanci wł czali si do gry i
wychodzili według uznania, wszyscy z wyj tkiem b bnisty, który ani na chwil
nie przestawał wybija subtelnego, zmiennego rytmu. Dwaj starcy ta czyli nadal
o szóstej godzinie, czyli o północy, po pi ciu ziemskich godzinach. Po raz pierwszy
byłem wiadkiem fenomenu dothe - wiadomego wykorzystania tego, co my
nazywamy "histeryczn sił " - i odt d byłem bardziej skłonny wierzy w
opowie ci o Starych Ludziach handdary.
34
Było to ycie zwrócone do wewn trz, samowystarczalne, nieruchome,
pogr one w tej szczególnej "ignorancji" tak cenionej przez wyznawców
handdary i podporz dkowane zasadzie niedziałania i nieinterwencji. Zasada ta
(wyra ona w słowie nusuth, które musz przetłumaczy jako "niewa ne")
stanowi serce kultu i nie mam zamiaru udawa , e j rozumiem. Ale sp dziwszy
pół miesi ca w Otherhordzie, zacz łem rozumie Karhid lepiej. Za fasad
polityki, parad i pasji tego kraju kryje si pradawny mrok, bierny,
anarchistyczny, cichy i płodny mrok handdary.
A z tej ciszy i ciemno ci w nie wyja niony sposób rozlega si głos wyroczni.
Młody Goss, którego bawiła rola mojego przewodnika, powiedział mi, e moje
pytanie do wieszczów mo e dotyczy wszystkiego i by dowolnie sformułowane.
- Im ci lej sformułowane pytanie, tym dokładniejsza odpowied - mówił.
Niejasno rodzi niejasno . A na niektóre pytania nie ma, oczywi cie,
odpowiedzi.
- Co by si stało, gdybym zadał wła nie takie? spytałem. Podobne
zastrze enia, cho brzmiały m drze, nie były przecie niczym nowym. Jednak
otrzymałem odpowied , jakiej nie przewidziałem.
- Tkacz nie przyjmie pytania. Pytanie bez odpowiedzi mo e zniszczy kr g
wieszczów.
- Zniszczy ?
- Czy znasz histori pana z Szorth, który zmusił wieszczów ze stanicy Asen do
odpowiedzi na pytanie: "Jaki jest sens ycia?" Zdarzyło si to dwa tysi ce lat
temu. Wieszczowie pozostawali w ciemno ci przez sze dni i nocy. W ko cu
wszyscy celibanci zapadli w katatoni , nawiedzeni umarli, zboczeniec zabił pana z
Szorth kamieniem, a Tkacz... Tkacz nazywał si Mesze.
- Twórca nowej religii?
- Tak - powiedział Goss i roze miał si , jakby to było bardzo mieszne, ale nie
wiedziałem, czy mieje si z wyznawców jomeszu, czy ze mnie.
Postanowiłem zada pytanie typu tak - nie, które pozwoliłoby przynajmniej
stwierdzi stopie m tno ci i dwuznaczno ci odpowiedzi. Faxe potwierdził to, co
powiedział Goss, e pytanie mo e dotyczy spraw, o których wieszczowie nie maj
poj cia. Mogłem spyta , jakie .b d zbiory hoolmu na północnej półkuli S, i
daliby mi odpowied nie wiedz c wcze niej nawet o istnieniu planety S. To
zdawało si przesuwa spraw na płaszczyzn czysto losow , jak wró enie z łodyg
krwawnika albo z rzucanych monet, ale Faxe powiedział, e nie, e przypadek nie
wchodzi tu w gr . Cały proces jest w istocie przeciwie stwem losowo ci.
- W takim razie odczytujecie umysł pytaj cego?
- Nie - odparł Faxe z pogodnym i szczerym u miechem.
- Mo e wi c czytacie z jego umysłu nie zdaj c sobie z tego sprawy?
- Có by to dało? Gdyby pytaj cy znał odpowied , nie płaciłby za ni .
Wybrałem pytanie, na które z cał pewno ci nie znałem odpowiedzi. Tylko
czas mógł dowie , czy przepowiednia była słuszna, chyba e, jak podejrzewałem,
b dzie to jedna z tych godnych podziwu profesjonalnych przepowiedni
pasuj cych do ka dego biegu zdarze . Pytanie nie było błahe. Porzuciłem pomysł,
eby spyta , kiedy przestanie pada albo co podobnego, kiedy dowiedziałem si ,
e przedsi wzi cie jest trudne i niebezpieczne dla dziewi ciu wieszczów z
35
Otherhordu. Pytaj cy płacił wysok cen - dwa moje rubiny pow drowały do
skarbca stanicy - ale ci, którzy odpowiadali, płacili jeszcze dro ej. Poza tyra,
odk d poznałem Faxe'a, trudno mi było uwierzy , e jest zawodowym oszustem,
a jeszcze trudniej, e jest człowiekiem naiwnym, oszukuj cym samego siebie. Jego
umysł był tak twardy, niezm cony i wypolerowany jak moje rubiny. Nie
o mieliłbym si zastawia na niego pułapki. Spytałem o to, co najbardziej
chciałem wiedzie .
W dniu onnetherhad, czyli w osiemnastym dniu miesi ca, dziewi tka
wieszczów zebrała si w du ym budynku, który zwykle stał zamkni ty. Było tam
jedno wysokie pomieszczenie z kamienn podłog , zimne, słabo o wietlone
dwoma w skimi oknami i ogniem w gł bokim kominku w ko cu sali. Usiedli
kołem na gołym kamieniu, wszyscy w habitach z kapturami, z gruba ciosane
nieruchome bryły jak kr g dolmenów w słabym blasku odległego ognia. Goss z
dwoma jeszcze młodymi adeptami oraz lekarz z najbli szego dworzyszcza
przygl dali si w milczeniu z miejsc przy ogniu, jak wkroczyłem do sali i
stan łem wewn trz kr gu. Nie było w tym nic ceremonialnego, ale czuło si
wielkie napi cie. Jedna z zakapturzonych postaci podniosła na mnie wzrok i
ujrzałem dziwn twarz, o grubych rysach, ci k , z zuchwałymi oczami.
Faxe siedział ze skrzy owanymi nogami, nieruchomy, ale jakby naładowany,
pełen wzbieraj cej siły, która sprawiała, e jego cichy głos potrzaskiwał
elektryczno ci .
- Pytaj - powiedział.
Stałem po rodku kr gu i zadałem pytanie:
- Czy ta planeta, Gethen, zostanie członkiem Ekumeny Znanych wiatów w
ci gu najbli szych pi ciu lat?
Cisza. Stałem zawieszony w rodku paj czyny utkanej z ciszy.
- Odpowied jest mo liwa - powiedział cicho Tkacz. Atmosfera zel ała.
Zakapturzone pos gi rozpłyn ły si w ruchu. Ten, który spojrzał na mnie tak
dziwnie, mówił co szeptem do s siada. Wyszedłem z kr gu i przył czyłem si do
obserwatorów przy ogniu.
Dwóch wieszczów nie odzywało si , trwali w bezruchu. Jeden z nich co jaki
czas unosił lew r k i uderzał ni o podłog lekko i szybko od dziesi ciu do
dwudziestu razy i znów zamierał w bezruchu. adnego z nich nie widziałem
wcze niej, byli nawiedzeni, jak powiedział mi Goss. Byli szaleni. Goss nazywał ich
tymi, którzy dziel czas, co mogło oznacza schizofreników. Karhidyjscy
psychologowie, cho pozbawieni zdolno ci telepatycznych i działaj cy jak lepi
chirurdzy, znakomicie operowali rodkami chemicznymi, hipnoz , wstrz sami
miejscowymi, lokalnym stosowaniem superniskich temperatur i ró nymi
terapiami mentalnymi. Spytałem, czy tych dwóch psychopatów nie mo na
wyleczy .
- Wyleczy ? - zdziwił si Goss. - Czy leczyłby piewaka z jego piewu? Pi ciu
pozostałych uczestników kr gu było mieszka cami Otherhordu, adeptami
handdarskiej sztuki obecno ci, którzy - jak wyja nił Goss - póki byli wieszczami,
zachowywali celibat w okresie aktywno ci płciowej. Jeden z nich musiał
przechodzi kemmer wła nie teraz. Mogłem go rozpozna , gdy nauczyłem si
36
zauwa a subtelne fizyczne wyostrzenie czy roz wietlenie znamionuj ce pierwsz
faz kemmeru.
Obok kemmerera siedział zboczeniec.
- Przybył ze Spreve z lekarzem - powiedział Goss. - Niektóre grupy wieszczów
sztucznie wywołuj zboczenia u ludzi normalnych, wstrzykuj c im m skie albo
e skie hormony w dniach poprzedzaj cych spotkanie, ale lepiej mie
autentycznego zbocze ca. Godzi si ch tnie, bo pochlebia mu zwi zana z tym
sława.
Goss u ył zaimka oznaczaj cego samca zwierz cia, nie zaimka na oznaczenie
człowieka ujawniaj cego cechy m skie w kemmerze i troch si jakby zawstydził.
Karhidyjczycy mówi o sprawach seksu bez zahamowa i rozprawiaj o
kemmerze z szacunkiem i lubo ci , ale bardzo niech tnie mówili o zboczeniach, w
ka dym razie w mojej obecno ci. Nadmierne przedłu enie okresu kemmeru z
trwałym naruszeniem równowagi hormonalnej w stron m sk lub e sk
Karhidyjczycy nazywaj zboczeniem. Nie jest to czym rzadkim - trzy do
czterech procent dorosłych osobników jest zbocze cami, czyli z naszego punktu
widzenia lud mi normalnymi. Nie s usuwani poza nawias społecze stwa, ale
toleruje si ich z pewn pogard , jak homoseksualistów w wielu społecze stwach
heteroseksualnych. Popularne ich okre lenie to "półtrupy", jako e s bezpłodni.
Zboczeniec w kr gu wieszczów, po tamtym pierwszym długim i dziwnym
spojrzeniu na mnie, nie zwracał ju uwagi na nikogo poza swoim s siadem w
kemmerze, którego narastaj ca seksualno zostanie jeszcze bardziej pobudzona,
a pod wpływem agresywnej, przesadnej m sko ci zbocze ca osi gnie pełni
kobieco ci. Zboczeniec mówił co cichym głosem pochylaj c si w stron
kemmerera, który odpowiadał z rzadka i jakby niech tnie. Nikt inny nie odzywał
si ju od dłu szej chwili i jedynym d wi kiem był szept zbocze ca. Faxe
uporczywie wpatrywał si w jednego z nawiedzonych. Zboczeniec szybkim
ruchem dotkn ł dłoni kemmerera, który achn ł si z przestrachu lub odrazy i
spojrzał na Faxe'a jakby w poszukiwaniu pomocy. Faxe nie zareagował.
Kemmerer pozostał na swoim miejscu i ju si nie poruszył, kiedy zboczeniec
dotkn ł go powtórnie. Jeden z nawiedzonych uniósł twarz i zaniósł si długim,
nienaturalnym, zawodz cym miechem.
Faxe podniósł r k . Natychmiast wszystkie twarze w kr gu zwróciły si w jego
stron , jakby splótł ich spojrzenia w jedn lin .
Kiedy wchodzili my tutaj, było popołudnie i padał deszcz. Wkrótce szare
wiatło zgasło w szczelinach okien wysoko pod pował . Teraz białawe pasma
wiatła rozci gn ły si jak sko ne widmowe agle, długie, w skie trójk ty, od
ciany do podłogi, przez twarze dziewi ciu ludzi: matowe strz py blasku ksi yca
wschodz cego ponad lasem. Ogie na kominku wypalił si ju dawno i jedynym
wiatłem były te pasy i trójk ty półmroku przesuwaj ce si z wolna po kr gu,
wydobywaj ce twarz, dło , nieruchome plecy. Przez chwil widziałem w
rozproszonym wietlnym pyle profil Faxe'a jak wykuty w bladym kamieniu.
Smuga ksi ycowego blasku pełzła dalej i doszła do czarnego wzgórka. Był to
kemmerer z głow opuszczon na kolana, z dło mi przywartymi do podłogi, a
jego ciałem wstrz sały dreszcze w tym samym rytmie, który wybijały dłonie
szale ca w ciemnej cz ci kr gu. Wszyscy byli poł czeni, jakby stanowili punkty
37
zawieszenia niewidzialnej paj czyny. Ja te , chc c nie chc c, czułem t wi , nici
porozumienia bez słów biegn ce do Faxe'a, który starał si opanowa je i
uporz dkowa , bo to on był rodkiem, Tkaczem. Smuga wiatła rozpadła si i
odeszła na wschodni cian . Splot siły, napi cia i milczenia narastał.
Usiłowałem nie nawi zywa kontaktu z umysłami wieszczów. Czułem si
nieswojo w ród tego milcz cego elektrycznego napi cia, czuj c, e co mnie
wci ga, e staj si punktem lub figur , elementem jakiego obrazu. Ale kiedy
zastosowałem osłon , było jeszcze gorzej; czułem si odci ty, skulony w swoim
własnym umy le pod ci arem wzrokowych i dotykowych halucynacji,
mieszaniny szalonych obrazów i my li, nagłych wizji i odczu groteskowo
gwałtownych i zawsze zwi zanych z seksem, czerwono - czarnej kipieli erotycznej
pasji. Otaczały mnie wielkie ziej ce jamy w ród falistych warg, pochwy, rany,
jakie wrota piekieł, zakr ciło mi si w głowie, padałem... Czułem, e je eli nie
potrafi odizolowa si od tego chaosu, to naprawd upadn i oszalej , a
odizolowa si nie mogłem. Empatyczne i niewyra alne słowami siły,
nieprawdopodobnie pot ne i nieokiełznane, zrodzone ze skrzywionego lub
zahamowanego pop du płciowego, z szale stwa, które odkształca czas, i z
budz cej l k sztuki całkowitej koncentracji i bezpo redniego kontaktu z
rzeczywisto ci , były dla mnie nie do opanowania. A jednak kto nad nimi
panował - - rodkiem tego wszystkiego był wci Tkacz Faxe, kobieta, kobieta
odziana w wiatło. wiatło było srebrem, srebro było zbroj , kobieta w zbroi z
mieczem. wiatło rozbłysło niezno nym blaskiem, przebiegło ogniem po jej
członkach, a krzykn ła gło no z bólu i przera enia:
- Tak, tak, tak!
Rozległ si zawodz cy miech jednego z nawiedzonych, wznosił si coraz
wy ej przechodz c w pulsuj cy skowyt, który trwał znacznie dłu ej, ni to było
fizycznie mo liwe, poza czasem. W ciemno ciach zrodził si ruch, jakie szuranie,
szamotanina, jakie przemieszczanie odległych stuleci, ucieczka widziadeł. -
wiatło, wiatło - zawołał pot ny głos, raz, a mo e niezliczon ilo razy.
- wiatło. Drewno do ognia. Troch wiatła.
Był to lekarz ze Spreve, który wkroczył do ju rozbitego kr gu. Kl czał przy
jednym z szale ców, tym w tlejszym, który stanowił najsłabsze ogniwo. Obaj
zreszt le eli skuleni na podłodze. Kemmerer le ał z głow na kolanach Faxe'a
ci ko dysz c i dr c na całym ciele. Dło Faxe'a z automatyczn czuło ci
gładziła jego włosy. Zboczeniec siedział osobno, ponury i odrzucony. Sesja była
sko czona, czas biegł jak zwykle, sie mocy rozpadła si pozostawiaj c
upokorzenie i zm czenie. Gdzie jest moja odpowied , zagadka wyroczni,
wieloznaczna fraza albo proroctwo?
Ukl kłem obok Faxe'a. Spojrzał na mnie jasnym wzrokiem. Przez chwil
ujrzałem go takim, jakim widziałem go w ciemno ci, jako kobiet w wietlistej
zbroi, płon c w ogniu i wołaj c : "Tak..."
Cichy głos Faxe'a przerwał wizj . - Czy otrzymałe odpowied ? - Tak,
otrzymałem, Tkaczu.
Rzeczywi cie, uzyskałem odpowied . Za pi lat Gethen b dzie członkiem
Ekumeny, tak. adnych zagadek i wykr tów. Ju wtedy zdawałem sobie spraw z
jako ci tej odpowiedzi, nie tyle proroctwa, ile stwierdzenia faktu. Nie mogłem
38
pozby si gł bokiego przekonania, e odpowied jest prawdziwa. Miała autorytet
bezbł dnego przeczucia.
Mieli my statki szybsze od wiatła, natychmiastow transmisj i telepati , ale
nie oswoili my przeczucia tak, eby biegło w zaprz gu. Tej sztuki musimy si
nauczy od Gethe czyków.
- Jestem jak włókno w arówce - powiedział mi Faxe w kilka dni po sesji. -
Energia narasta w nas i kr y mi dzy nami wracaj c za ka dym razem
podwojona, a si wyzwala i wiatło jest wtedy we mnie, wokół mnie, ja sam
jestem wiatłem... Najstarszy ze stanicy Arbin powiedział kiedy , e gdyby
Tkacza w chwili odpowiedzi umie ci w pró ni, wieciłby przez lata. Jomeszta
wierz , e tak wła nie stało si z Mesze, e ujrzał jasno przeszło i przyszło nie
tylko przez chwil , ale e od pytania Szortha widział ju stale. Trudno w to
uwierzy . W tpi , eby człowiek mógł to wytrzyma . Ale to niewa ne...
Nusuth, wszechobecne i wieloznaczne słówko wyznawców handdary.
Szli my obok siebie i w pewnej chwili Faxe spojrzał na mnie. Jego twarz,
najpi kniejsza ludzka twarz, jak kiedykolwiek widziałem, wydawała si twarda i
delikatna zarazem, jak rze ba w kamieniu.
- W ciemno ci - powiedział - było nas dziesi ciu, nie dziewi ciu. Był kto z
zewn trz.
- Tak, to prawda. Moja osłona nie działa przeciwko tobie. Jeste
"słuchaczem", Faxe, masz wrodzony dar empatii i zapewne jeste równie
pot nym naturalnym telepat . Dlatego jeste Tkaczem, tym który porz dkuje
napi cia i impulsy grupy w samowzmacniaj cym si układzie, a energia rozrywa
ten układ i wtedy si gasz po odpowied . Słuchał mnie w skupieniu.
- Dziwnie jest spojrze na tajniki swojej sztuki z zewn trz, twoimi oczami.
Dot d zawsze patrzyłem na nie od wewn trz, jako adept.
- Je eli pozwolisz, je eli zechcesz, chciałbym porozumie si z tob w mowie
my li.
Byłem teraz ju pewien, e Faxe jest naturalnym telepat . Jego zgoda i kilka
wicze powinny zlikwidowa jego pod wiadom barier .
- Czy b d potem słyszał my li innych ludzi?
- Nie. Nie bardziej ni dotychczas. Mowa my li jest sposobem
porozumiewania si , wymaga dobrowolnego nadawania i odbioru.
- Czym si to ró ni od rozmowy?
- W rozmowie mo na skłama . - A w mowie my li nie?
- wiadomie nie.
Faxe zastanowił si przez chwil .
- Ta sztuka musi budzi zainteresowanie królów, polityków i ludzi interesu.
- Ludzie interesu walczyli przeciwko stosowaniu mowy my li, kiedy po raz
pierwszy stwierdzono, e jest to umiej tno , której mo na si nauczy .
Doprowadzili do jej zdelegalizowania na całe dziesi ciolecia.
Faxe u miechn ł si .
- A królowie?
- U nas nie ma ju królów.
- Tak. Widz to... Dzi kuj ci, Genry, ale ja nie mam si uczy , tylko oducza
si . I wolałbym na razie nie uczy si sztuki, która całkowicie zmienia wiat.
39
- Według twojej własnej przepowiedni ten wiat zmieni si w ci gu pi ciu lat.
- I ja zmieni si razem z nim, ale nie czuj potrzeby zmieniania go.
Padał deszcz, długotrwały drobny deszcz gethe skiego lata. Przechadzali my
si pod drzewami hemmen na zboczu nad stanic , gdzie nie było cie ek. Szare
wiatło przeciskało si mi dzy ciemnymi gał ziami, przezroczyste krople kapały z
fioletowych igieł. Powietrze było chłodne, ale przyjemne, pełne odgłosów deszczu.
- Faxe, powiedz mi jedn rzecz. Wy, handdarata, posiadacie dar, o którym
marzyli ludzie na wszystkich wiatach. Wyto macie. Potraficie przepowiada
przyszło . A mimo to yjecie tak jak my wszyscy. Jakby to było niewa ne...
- A w jaki sposób miałoby to by wa ne?
- Hm. We my cho by t rywalizacj mi dzy Karhidem a Orgoreynem, ten
spór o dolin Sinoth. Karhid, jak rozumiem, stracił wiele na presti u w ostatnich
tygodniach. Dlaczego wi c król Argaven nie poradził si wieszczów i nie spytał
ich, jak post pi alba kogo z członków kyorremy wybra na premiera lub co w
tym rodzaju.
- Niełatwo jest zada pytanie.
- Nie rozumiem dlaczego. Mógłby zwyczajnie spyta : "Kto b dzie mi najlepiej
słu ył jako premier?"
- Mógłby. Ale nie wie, co znaczy: "słu y mu najlepiej". Mogłoby to znaczy ,
e wybrany kandydat oddałby dolin Orgoreynowi albo udał si na wygnanie,
albo dokonał zamachu na króla. Mogłoby to znaczy wiele rzeczy, których si nie
spodziewał i na które nigdy by si nie zgodził.
- Mógłby sformułowa swoje pytanie bardzo precyzyjnie.
- Tak, tylko wtedy byłoby tych pyta wi cej. A nawet król musi płaci .
- Czy za daliby cie od niego wysokiej ceny?
- Bardzo wysokiej - stwierdził Faxe spokojnie. Wiesz, e pytaj cy płaci tyle, na
ile go sta . Rzeczywi cie, królowie korzystali. z wyroczni, ale bardzo rzadko.
- A je eli jeden z wieszczów sam jest kim , kto ma du władz ?
- Mieszka cy stanicy nie maj stanowisk ani pozycji. Gdybym na przykład
został wybrany do kyorremy w Erhenrangu i gdybym tam pojechał, odebrałbym
swoj rang i swój cie , ale nie byłbym ju wieszczem. Gdybym podczas swojej
słu by w kyorremie szukał odpowiedzi na pytanie, udałbym si do stanicy Orgny
i zapłacił wyznaczon cen . Ale my, ludzie handdary, nie chcemy zna
odpowiedzi i staramy si ich unika , cho to czasem trudne.
- Chyba nie rozumiem.
- My przybywamy do stanic głównie po to, eby nauczy si , jakich pyta nie
zadawa .
- Ale przecie jeste cie tymi, którzy odpowiadaj !
- Czy nie rozumiesz jeszcze, Genry, w jakim celu rozwin li my sztuk
przepowiedni?
- Nie...
- eby wykaza całkowit bezu yteczno odpowiedzi na niewła ciwe pytania.
Zastanawiałem si nad tym przez dłu sz chwil , kiedy szli my w deszczu
obok siebie pod gał ziami ciemnego lasu. Pod białym kapturem twarz Faxe'a była
zm czona i spokojna, jakby przygaszona. Nadal jednak budził we mnie podziw
zmieszany z l kiem. Kiedy spojrzał na mnie swoimi czystymi, dobrymi, szczerymi
40
oczami, była w tym spojrzeniu tradycja trzynastu tysi cy lat - sposób my lenia i
styl ycia tak stare, tak ugruntowane, tak logiczne i spójne, e dawały
człowiekowi swobod , autorytet, perfekcj dzikiego zwierz cia, wielkiego i
dziwnego stworzenia, które przygl da si człowiekowi ze swojej wiecznej
tera niejszo ci...
- To co nieznane - powiedział Faxe łagodnym tonem tam w lesie -
nieprzewidziane, nie udowodnione jest istot ycia. Niewiedza rodzi my l. Brak
dowodu rodzi działanie. Gdyby udowodniono, e Boga nie ma, nie byłoby religii.
Ani handdary, ani jomeszu, ani bogów ogniska, nic. Ale gdyby udowodniono, e
Bóg jest, religii nie byłoby równie ... Powiedz mi, Genry, co my wiemy? Co jest
pewne, łatwe do przewidzenia, nieuniknione, co jest jedyn rzecz , co do której
masz pewno , e nas czeka?
- mier .
- Tak. Naprawd jest tylko jedno pytanie, Genry, na które mo emy otrzyma
odpowied i t odpowied ju znamy... Jedyn rzecz , która umo liwia ycie, jest
ci gła i niezno na niepewno , niewiedza, co zdarzy si dalej.
41
Rozdział 6
Jedna droga do Orgoreynu
Obudził mnie kucharz, który zawsze przychodził bardzo wcze nie, a e
sypiam twardo, musiał mn potrz sn i powiedzie mi prosto w ucho:
- Niech si pan obudzi, niech si pan obudzi, ksi
, przybył goniec z Domu
Króla!
Wreszcie go zrozumiałem i jeszcze nieprzytomny ze snu i z po piechu wstałem
i wyszedłem na próg sypialni, gdzie czekał goniec. I w ten sposób, nagi i głupi jak
nowo narodzone dziecko, wkroczyłem w swoje wygnanie.
Czytaj c dokument, który wr czył mi goniec, powiedziałem sobie w my li, e
spodziewałem si tego, ale jeszcze nie teraz. Jednak kiedy musiałem przygl da
si , jak goniec przybija ten przekl ty papier na drzwiach domu, poczułem si tak,
jakby wbijał mi te gwo dzie w oczy. Odwróciłem si od niego i stałem osłupiały i
pogr ony w smutku, przytłoczony bólem, którego nie oczekiwałem.
Po tym pierwszym szoku zaj łem si tym, co niezb dne, i z wybiciem godziny
dziewi tej opu ciłem Pałac. Nie miałem adnych powodów do zwłoki. Zabrałem
to, co mogłem. Nie mogłem nic sprzeda ani podj pieni dzy z banku nie
nara aj c ludzi, z którymi bym to załatwiał. a im bli szymi byliby przyjaciółmi,
tym bardziej bym ich naraził. Napisałem do mojego dawnego kemmeringa Asze,
jak mo e korzystnie spieni y pewne warto ciowe rzeczy dla zabezpieczenia
naszych synów. Zapowiedziałem mu te , eby nie próbował przesyła mi adnych
pieni dzy, bo Tibe b dzie pilnował granicy. Nie mogłem podpisa tego listu.
Zatelefonowanie do kogo oznaczałoby posłanie go do wi zienia, pieszyłem si
te , eby odej , zanim kto z przyjaciół zajrzy do mnie w nie wiadomo ci i w
nagrod za swoj przyja straci maj tek i wolno .
Wyruszyłem przez miasto na zachód. Na skrzy owaniu ulic zatrzymałem si i
pomy lałem, dlaczego nie pój na wschód, przez góry i równiny do Kermu,
pieszo jak biedak, i tak doj do Estre, gdzie si urodziłem, do tego kamiennego
domostwa na smaganym wichrami zboczu góry. Dlaczego nie i do domu? Trzy
albo cztery razy przystawałem i ogl dałem si za siebie. Za ka dym razem w ród
oboj tnych twarzy przechodniów dostrzegałem jedn , która mogła nale e do
szpiega maj cego ledzi moje wyj cie z Erhenrangu, i za ka dym
u wiadamiałem sobie szale stwo my li o powrocie do domu. Równie dobrze
mógłbym popełni samobójstwo. Widocznie urodziłem si , eby y na wygnaniu,
i jedynym dla mnie sposobem na powrót do domu była mier . Poszedłem wi c na
zachód i wi cej si nie ogl dałem.
Trzydniowe odroczenie pozwoli mi doj w najlepszym wypadku do Kuseben
nad zatok , sto trzydzie ci kilometrów. Wi kszo wygna ców dostaje ostrze enie
o wyroku wieczorem, dzi ki czemu maj szans wykupienia miejsca na statku
płyn cym w dół rzeki Sess, zanim kapitanowie zaczn podlega karze za
udzielanie pomocy. Taka uprzejmo nie była jednak w stylu Tibe'a. aden
kapitan nie odwa yłby si wzi mnie na pokład teraz; wszyscy znali mnie w
porcie, bo to ja zbudowałem go dla Argavena. Nie we mie mnie te adna łód
42
l dowa, a do granicy jest z Erhenrangu sze set kilometrów. Nie miałem innego
wyj cia, jak i pieszo do Kuseben.
Kucharz to rozumiał. Odesłałem go natychmiast, ale na odchodne zapakował
mi całe gotowe jedzenie, jakie było w domu, ebym miał paliwo na trzydniowy
wy cig. Jego dobro uratowała mi ycie, a tak e dodawała mi odwagi, bo ilekro
w drodze jadłem te owoce i chleb, my lałem sobie: Jest kto , kto nie uwa a mnie
za zdrajc , bo dał mi to wszystko.
Przekonałem si , e ci ko jest nosi miano zdrajcy. Dziwne, jak ci ko, kiedy
tak łatwo jest obdarzy innego tym mianem, które si przykleja, przylega,
przekonuje. Sam byłem na pół przekonany.
Przyszedłem do Kuseben o wicie trzeciego dnia, zdenerwowany i z obolałymi
nogami, bo przez ostatnie lata w Erhenrangu obrosłem w tłuszcz i luksusy, a
straciłem kondycj marszow ; i tam w bramie miasteczka czekał na mnie Asze.
Byli my kemmeringami przez siedem lat i mieli my dwoje dzieci. Jako dzieci
jego łona nosiły jego imi Foreth rem ir Osboth i chowały si w ognisku jego
klanu. Przed trzema laty poszedł do stanicy Orgny i teraz nosił złoty ła cuch
celibanta. Nie widzieli my si przez te trzy lata, a jednak, kiedy zobaczyłem jego
twarz w cieniu pod kamiennym łukiem, poczułem przypływ naszej dawnej
miło ci, jakby my rozstali si zaledwie wczoraj, i doceniłem jego wierno , która
sprawiła, e gotów był podzieli mój upadek. Czuj c znów na sobie te daremne
wi zy rozgniewałem si , bo miło Asze zawsze zmuszała mnie do działania
wbrew moim ch ciom.
Min łem go. Je eli musz by okrutny, nie ma potrzeby ukrywania tego,
udawania dobroci. - Therem - zawołał i ruszył za mn . Poszedłem szybko
stromymi uliczkami Kuseben w stron przystani. Od morza wiał południowy
wiatr szeleszcz c listowiem czarnych drzew w ogrodach i przez ten ciepły,
przedburzowy letni wit uciekałem przed nim jak przed morderc . Dogonił mnie,
bo miałem zbyt obolałe nogi, eby utrzyma tempo.
- Therem, pójd z tob - powiedział.
Nie odpowiedziałem.
- Dziesi lat temu, w tym samym miesi cu suwa zło yli my przysi g ...
- A trzy lata temu ty j złamałe porzucaj c mnie, co było m dr decyzj .
- Nigdy nie złamałem lubu, Therem.
- To prawda. Bo nie było czego łama . To był fałszywy lub, drugi lub. Wiesz
o tym i wiedziałe wtedy. Jedyna prawdziwa przysi ga na wierno , jak
kiedykolwiek zło yłem, nie została nigdy wypowiedziana, bo nie mogła by , a
człowiek, któremu przysi gałem, nie yje; przysi ga została złamana dawno temu.
Ani ty nie jeste mi nic winien, ani ja tobie. Pozwól mi odej .
Kiedy mówiłem, mój gniew i roz alenie zwróciły si od Asze ku mnie i
mojemu własnemu yciu, które le ało za moimi plecami jak nie dotrzymana
obietnica. Ale Asze tego nie wiedział i łzy napłyn ły mu do oczu.
- Czy we miesz to, Therem? - spytał. - Nie jestem ci nic winien, ale bardzo ci
kocham. - I podał mi mał paczuszk .
- Nie. Mam pieni dze, Asze. Zostaw mnie. Musz i sam. Poszedłem, a on
został. Ale poszedł za mn cie mojego brata. le zrobiłem, e o nim
wspomniałem. Wszystko zrobiłem le. /Okazało si , e na przystani nie czeka na
43
mnie dobry los. Nie stał tam aden statek z Orgoreynu, na który mógłbym wsi
i w ten sposób opu ci ziemi Karhidu przed północ , jak musiałem. Na
nadbrze ach było niewielu ludzi i wszyscy oni pieszyli do domu; jedyny, do
którego udało mi si zagada , rybak naprawiaj cy motor swojej łodzi, spojrzał na
mnie raz i odwrócił si bez słowa plecami. To mnie przestraszyło. Ten człowiek
wiedział, kim jestem. Nie wiedziałby, gdyby go nie ostrze ono. Tibe wysłał
widocznie swoich pachołków, eby mi utrudni opuszczenie Karhidu przed
upływem mojego terminu. Czułem ból i w ciekło , ale a do tej chwili nie czułem
strachu; nie przypuszczałem, e akt banicji mo e by tylko pretekstem dla
egzekucji. Z chwil wybicia szóstej godziny stawałem si legalnie zwierzyn
łown dla ludzi Tibe'a i nikt nie mógł nazwa tego morderstwem, tylko aktem
sprawiedliwo ci.
Usiadłem na worku z balastem w wietrznym i ciemnym porcie. Morze
uderzało i cmokało o słupy pomostu, łodzie rybackie kołysały si na cumach, na
ko cu długiego pomostu płon ła latarnia. Siedziałem zapatrzony w wiatło i
jeszcze dalej, w kryj c morze ciemno . Niektórzy ludzie natychmiast stawiaj
czoło nowemu niebezpiecze stwu, ja nie. Moim darem jest przewidywanie.
Wobec bezpo redniego zagro enia głupiej i siadam na worku z piaskiem
zastanawiaj c si , czy człowiek mógłby dopłyn wpław do Orgoreynu. Lód
ust pił z zatoki Czarisune miesi c albo i dwa miesi ce temu, mo na przez pewien
czas utrzyma si przy yciu w takiej wodzie. Do orgockiego brzegu jest przeszło
dwie cie kilometrów. Nie umiem pływa . Kiedy odwróciłem wzrok od morza ku
ulicom Kuseben, stwierdziłem, e rozgl dam si za Asze. W nadziei, e mo e
jeszcze za mn idzie. Wstyd wyrwał mnie z ot pienia i znów mogłem my le .
Miałem do wyboru przekupstwo albo przemoc, je eli chciałem co załatwi z
rybakiem nadal majstruj cym przy łodzi w wewn trznym doku. Zepsuty silnik
nie był chyba wart ani jednego, ani drugiego. Zatem kradzie . Ale silniki łodzi
rybackich s zabezpieczone. Obej wył czony obwód, uruchomi silnik,
wyprowadzi łód z doku w wietle latarni z pomostu i płyn do Orgoreynu,
je eli si nigdy nie prowadziło łodzi motorowej, wydawało si głupio
rozpaczliwym przedsi wzi ciem. Nigdy nie prowadziłem łodzi motorowej,
wiosłowałem tylko po jeziorze Lodowa Noga w Kermie. A łód wiosłowa stała
przywi zana w zewn trznym doku mi dzy dwoma kutrami. Ledwo j
zobaczyłem, ju była moja. Pobiegłem o wietlonym pomostem, wskoczyłem do
łodzi, odwi załem cumk , osadziłem wiosła i wypłyn łem na rozfalowane wody
zatoki, gdzie wiatła lizgały si i połyskiwały na czarnej wodzie. Kiedy byłem ju
do daleko, przestałem wiosłowa , eby poprawi jedn dulk , która nie chodziła
gładko, a czekało mnie du o wiosłowania (cho miałem nadziej , e nast pnego
dnia we mie mnie na pokład orgocka łód patrolowa albo rybacka). Schylaj c si
nad dulk poczułem słabo w całym ciele. My lałem, e zemdlej , i osun łem si
bezwładnie na ławk . Owładn ł mn przypływ tchórzostwa. Nie wiedziałem
tylko, e tchórzostwo kładzie si takim ci arem na brzuchu. Podniosłem wzrok i
zobaczyłem dwie postacie na ko cu pomostu jak dwa podskakuj ce czarne
patyczki w dalekim elektrycznym wietle za wod i wtedy zacz łem podejrzewa ,
e mój parali nie był wynikiem strachu, lecz u ycia broni d wi kowej na du
odległo .
44
Widziałem; e jeden z ludzi trzyma garłacz i gdyby było po północy, na pewno
by go u ył i zabił mnie, ale garłacz robi wielki huk, a to wymagałoby wyja nie .
U yli wi c strzelby podd wi kowej. Nastawiona na strzał parali uj cy mo e
umiejscowi swoje pole rezonansowe nie dalej ni w odległo ci około trzydziestu
metrów. Nie wiem, jaki jest jej zasi g w nastawieniu na strzał miertelny, ale
wida jeszcze si w nim mie ciłem, bo le ałem skulony jak niemowl z kolk .
Trudno mi było oddycha , osłabione pole musiało mnie trafi w pier . Poniewa
w ka dej chwili mogli wypłyn w motorówce, eby mnie wyko czy , nie miałem
ani chwili czasu wi cej do kulenia si nad wiosłami i łapania powietrza. Za moimi
plecami, przed dziobem łodzi, rozci gała si ciemno i w t ciemno musiałem
płyn . Wiosłowałem słabymi ramionami patrz c na dłonie, eby si upewni , e
trzymam wiosła, bo nie czułem swojego uchwytu Tak wypłyn łem na niespokojn
wod i w ciemno , na otwart zatok . Tu musiałem przesta wiosłowa . Z
ka dym poci gni ciem traciłem czucie w r kach. Serce gubiło rytm, a płuca
zapomniały, jak wci ga powietrze. Próbowałem wiosłowa , ale nie miałem
pewno ci, czy moje r ce si .ruszaj . Próbowałem wci gn wiosła do łodzi, ale
nie potrafiłem. Kiedy reflektor patrolowej łodzi wyłowił mnie z nocy jak płatek
niegu na sadzy, nie mogłem nawet odwróci spojrzenia od jego blasku.
Rozwarli moje dłonie zaci ni te na wiosłach, wyci gn li mnie z łodzi i zło yli
jak wypatroszon czarn ryb na pokładzie łodzi patrolowej. Czułem, e na mnie
patrz , ale nie bardzo rozumiałem, co mówi , poza jednym, s dz c z tonu
kapitanem statku:
- Nie ma jeszcze szóstej godziny - powiedział. I odpowiadaj c widocznie
komu : - A co mnie to obchodzi? Król go wygnał i b d wykonywał rozkazy
króla, a nie czyje tam.
I tak wbrew radiowym poleceniom od ludzi Tibe'a na brzegu i wbrew zdaniu
swojego mata, który obawiał si konsekwencji, dowódca łodzi patrolowej z
Kuseben przewiózł mnie przez zatok Czarisune i wysadził bezpiecznie na brzeg
w orgockim porcie Szelt. Czy zrobił tak ze wzgl du na szifgrethor, na przekór
ludziom Tibe'a, którzy chcieli zabi kogo bezbronnego, czy z dobroci, nie wiem.
Nusuth. To, co godne podziwu, nie daje si wyja ni .
Wstałem na nogi, kiedy z porannej mgły wyłonił si szary brzeg Orgoreynu,
zmusiłem si do stawiania kroków i zszedłem z pokładu do portowej dzielnicy
Szeltu, gdzie znów upadłem. Ockn łem si w czym , co si nazywało Szpital
Wspólnoty, 4 Dystrykt Nadmorski Czarisune, 24 Okr g Sennethy. Nie miałem co
do tego w tpliwo ci, bo było to wygrawerowane i wyhaftowane orgockim pismem
na wezgłowiu łó ka, na lampce przy łó ku, na stoliku nocnym, na metalowym
kubku stoj cym na stoliku nocnym, na hiebach piel gniarzy, po cieli i mojej
koszuli nocnej. Przyszedł lekarz i powiedział do mnie:
- Dlaczego stawiał pan opór dothe?
- To nie było dothe - odpowiedziałem. - To było pole ultrad wi kowe.
- Miał pan objawy kogo , kto przeciwstawiał si fazie wypoczynkowej dothe. -
Był to nie znosz cy sprzeciwu stary lekarz i musiałem w ko cu zgodzi si z nim,
e mogłem u y siły dothe na łódce dla przezwyci enia parali u nie bardzo
wiedz c, co robi . Pó niej, rano, w fazie thangen, kiedy nale y zachowa bezruch,
wstałem i chodziłem, co mnie omal nie zabiło. Kiedy wszystko to zostało ustalone
45
ku jego zadowoleniu, powiedział mi, e za dzie , dwa b d mógł wyj i przeszedł
do nast pnego łó ka. Za nim szedł inspektor.
W Orgoreynie na ka dego człowieka przypada jeden inspektor.
- Nazwisko?
Nie spytałem go o jego nazwisko. Musz nauczy si y bez cienia, jak oni
tutaj w Orgoreynie. Nie obra a si , nie obra a innych bez potrzeby. Ale nie
podałem mu nazwiska klanowego, bo to nie jest interes adnego Orgoty.
- Therem Harth? To nie jest orgockie nazwisko. Który okr g?
- Karhid.
- Nie ma takiego okr gu we Wspólnocie Orgoreynu. Gdzie jest pa ski dowód
osobisty i przepustka?
Gdzie s moje dokumenty?
Poniewierałem si widocznie jaki czas po ulicach Szelt, zanim kto odwiózł
mnie do szpitala, gdzie przybyłem bez dokumentów, rzeczy, płaszcza, butów i
pieni dzy. Kiedy to usłyszałem, opu cił mnie gniew i roze miałem si ; na dnie nie
ma miejsca na gniew. Inspektor poczuł si ura ony moim miechem.
- Czy nie rozumie pan, e jest pan nielegalnym i pozbawionym rodków
cudzoziemcem? Jak pan sobie wyobra a swój powrót do Karhidu?
- W trumnie.
- Nie wolno udziela niewła ciwych odpowiedzi na urz dowe pytania. Je eli
nie chce pan wraca do swojego kraju, zostanie pan odesłany do gospodarstwa
ochotniczego, gdzie jest miejsce dla elementu kryminalnego, obcokrajowców i
osób .bez dokumentów. W Orgoreynie nie ma innego miejsca dla wywrotowców i
włócz gów. Niech pan lepiej zgłosi swoj ch powrotu do Karhidu w ci gu
trzech dni, bo b d ...
- Zostałem wygnany z Karhidu.
Lekarz, który odwrócił si od nast pnego łó ka na d wi k mojego nazwiska,
teraz odwołał inspektora na bok i co mu przez chwil szeptał. Inspektor zrobił
min kwa n jak stare piwo i kiedy wrócił do mnie, powiedział cedz c słowa i nie
ukrywaj c niech ci:
- W takim razie zadeklaruje pan zapewne wobec mnie ch zło enia pro by o
pozwolenie na stały pobyt w Wielkiej Wspólnocie Orgoreynu, pod warunkiem
uzyskania i wykonywania u ytecznej pracy jako członek wspólnoty miejskiej lub
wiejskiej.
- Tak - powiedziałem. Przestało to by mieszne, kiedy padło słowo "stały",
słowo, od którego powiało groz . Po pi ciu dniach otrzymałem zgod na pobyt
stały, wymagaj cy rejestracji na członka Wspólnoty Miejskiej Misznory (któr
sobie wybrałem), i wydano mi tymczasowy dokument osobisty na drog do tego
miasta. Przymierałbym głodem przez te pi dni, gdyby stary lekarz nie
przetrzymał mnie w szpitalu. Podobało mu si , e ma na swoim oddziale premiera
Karbidu, a i premier był bardzo z tego zadowolony.
Dojechałem do Misznory pracuj c jako tragarz na łodzi l dowej w karawanie
wioz cej ryby z Szelt. Szybka i cuchn ca podró zako czona na wielkim targu
Południowego Misznory, gdzie wkrótce znalazłem prac w chłodni. Latem zawsze
jest praca w takich miejscach przy wyładunku, pakowaniu, magazynowaniu i
wysyłce łatwo psuj cych si towarów. Miałem do czynienia głównie z rybami i
46
mieszkałem na wyspie przy targu razem z innymi pracownikami chłodni.
Nazywano ten dom Rybi Wysp , bo tak od nas mierdziało. Ale podobała mi si
praca, przy której wi kszo dnia sp dzałem w chłodzonym magazynie. Misznory
w lecie to istna ła nia parowa. Drzwi pozamykane, woda w rzece wrze, ludzie
ociekaj potem. W miesi cu ockre było dziesi dni i nocy, kiedy temperatura nie
spadła poni ej pi tnastu stopni, a był dzie , kiedy upał doszedł do dwudziestu
sze ciu stopni. Wyp dzony po pracy z mojego chłodnego rybiego azylu do tego
pieca ognistego, szedłem kilka kilometrów na bulwar nad Kunderer, gdzie rosn
drzewa i sk d mo na popatrze na wielk rzek , cho nie ma do niej dost pu.
Tam kr ciłem si do pó na i wreszcie wracałem po nocy na Rybi Wysp . W
mojej dzielnicy Misznory tłucze si latarnie, eby ukry swoje sprawki w mroku.
Ale samochody inspektorów nieustannie kr ciły si i wieciły reflektorami po tych
ciemnych ulicach, odbieraj c biedakom jedyn szans na troch prywatno ci,
noc.
Nowe prawo o rejestracji obcokrajowców wprowadzone w miesi cu kus jako
krok w wojnie podjazdowej z Karhidem uniewa niło moj rejestracj , pozbawiło
mnie pracy i zmusiło do sp dzenia pół miesi ca w poczekalniach niezliczonych
inspektorów. Koledzy z pracy po yczali mi pieni dze i kradli dla mnie ryby,
ebym mógł si na nowo zarejestrowa , zanim umr z głodu, ale była to dla mnie
dobra lekcja. Polubiłem tych twardych i lojalnych ludzi, ale byli oni w pułapce
bez wyj cia, a ja miałem do wykonania prac w ród ludzi mniej sympatycznych.
Załatwiłem telefony, z którymi zwlekałem przez trzy miesi ce.
Nast pnego dnia prałem sobie koszul w pralni Rybiej Wyspy wraz z kilkoma
innymi, wszyscy nadzy albo półnadzy, kiedy przez kł by pary, szum wody,
zaduch brudu i ryb usłyszałem, jak kto woła mnie moim nazwiskiem klanowym.
I oto w pralni znalazł si reprezentant Yegey, wygl daj cy zupełnie tak samo jak
na przyj ciu u ambasadora Archipelagu w Sali Paradnej pałacu w Erhenrangu
przed siedmioma miesi cami.
- Estraven, niech pan stamt d wyjdzie - powiedział wysokim, przenikliwym,
nosowym głosem górnych warstw Misznory. - I niech pan zostawi t przekl t
koszul .
- Nie mam innej.
- To niech pan j wyłowi z tej zupy i idzie ze mn . Strasznie tu gor co.
Ludzie przygl dali mu si z ponur ciekawo ci , wiedz c, e to kto bogaty,
ale nie podejrzewaj c, e to reprezentant. Nie podobało mi si , e tu przyszedł,
powinien był kogo przysła po mnie. Bardzo nieliczni Orgotowie maj jakie
takie poczucie taktu. Chciałem jak najszybciej wyprowadzi go st d. Mokra
koszula była mi na nic, powiedziałem wi c bezdomnemu chłopakowi, który kr cił
si po podwórku, eby ponosił j do mojego powrotu. Długów nie miałem,
komorne zapłaciłem, papiery miałem w kieszeni hiebu; bez koszuli opu ciłem
wysp przy targu i poszedłem za Yegeyem z powrotem mi dzy mo nych tego
wiata.
Jako jego "sekretarz" zostałem ponownie wpisany w rejestry Orgoreynu, tym
razem nie jako członek wspólnoty, ale jako "człowiek zale ny". Nazwiska tu nie
wystarczaj , oni musz mie etykietki, eby wiedzie , z kim maj do czynienia,
zanim go zobacz . Tym razem jednak etykietka pasowała. Byłem "człowiekiem
47
zale nym" i wkrótce miałem przeklina cel, który sprowadził mnie tutaj i zmusił
do jedzenia cudzego chleba, bo przez miesi c nie miałem adnego znaku, e
jestem bli ej celu, ni byłem na Rybiej Wyspie.
W deszczowy wieczór ostatniego dnia lata Yegey przez słu cego zaprosił
mnie do swojego gabinetu, gdzie zastałem go przy rozmowie z Obsle'em,
reprezentantem okr gu Sekeve, którego poznałem, kiedy stał na czele Orgockiej
Komisji Handlu Morskiego w Erhenrangu. Niski i przygarbiony, z małymi,
trójk tnymi oczkami w tłustej, płaskiej twarzy kontrastował z Yegeyem, suchym i
delikatnym. Wygl dali jak para ze starej komedii, ale byli czym wi cej. Byli
dwoma z Trzydziestu Trzech, którzy rz dz Orgoreynem, nie, byli kim wi cej
jeszcze.
Po wymianie uprzejmo ci i wypiciu miarki sithijskiej wody ycia Obsle
westchn ł i powiedział do mnie:
- A teraz, Estraven, niech mi pan powie, dlaczego pan zrobił to, co pan zrobił
w Sassinoth, bo uwa ałem, e je eli istnieje kto niezdolny do popełnienia bł du w
wyborze chwili działania albo wagi szifgrethoru, to tylko pan.
- Strach wzi ł u mnie gór nad ostro no ci .
- Strach przed czym, u licha? Czego si pan boi, Estraven?
- Tego, co si dzieje teraz. Przedłu ania si sporów presti owych o dolin
Sinoth, upokorzenia Karhidu, gniewu, który zrodzi si z upokorzenia,
wykorzystania tego gniewu przez rz d Karbidu.
- Wykorzystania? Do jakich celów?
Obsle nie miał za grosz manier. Yegey, delikatny i ironiczny, musiał
interweniowa .
- Panie reprezentancie, ksi
Estraven nie jest na przesłuchaniu, tylko u
mnie w go ciach...
- Ksi
Estraven odpowie na te pytania, na które zechce, i wtedy, kiedy uzna
za stosowne, tak jak robił zawsze - powiedział Obsle obna ywszy z by w
u miechu, igła ukryta w kulce tłuszczu. - Wie, e jest tu w ród przyjaciół.
- Bior takich przyjaciół, jakich znajduj , panie reprezentancie, ale nie licz
ju na to, e zachowam ich na długo.
- Rozumiem. Ale przecie mo emy wspólnie ci gn sanki nie b d c
kemmeringami, jak mówimy w Eskeve, co? Do diabła, wiem, za co został pan
wygnany, mój drogi: za to, e bardziej kocha pan Karhid ni jego króla.
- Mo e raczej za to, e bardziej kocham króla ni jego kuzyna.
- Albo za to, e kocha pan Karhid bardziej ni Orgoreyn - wtr cił Yegey. -
Czy nie mam racji, ksi
?
- Nie, panie reprezentancie.
- Uwa a pan zatem - powiedział Obsle - e Tibe chce rz dzi Karhidem tak
jak my Orgoreynem, to znaczy sprawnie?
- Tak my l . S dz , e Tibe, u ywaj c sporu o dolin Sinoth i zaostrzaj c go w
razie potrzeby, mo e w ci gu roku wprowadzi w Karhidzie wi ksze zmiany ni
te, które dokonały si tam w ci gu ostatniego tysi clecia. Rozporz dza modelem,
na którym mo e si wzorowa , Sarfem. I umie wygrywa l ki Argavena. Jest to
łatwiejsze ni próby wzbudzenia w Argavenie odwagi, co ja usiłowałem robi .
Je eli Tibe dopnie swego, znajdziecie w nim, panowie, godnego przeciwnika.
48
Obsle kiwn ł głow .
- Odrzucam szifgrethor - powiedział Yegey. - Do czego pan zmierza, ksi
?
- Do tego: czy na Wielkim Kontynencie jest miejsce dla dwóch Orgoreynów?
- To, to, to, ta sama my l - powiedział Obsle - ta sama my l. Zasiał j pan w
moim umy le dawno temu i od tego czasu nie mog si jej pozby . Nasz cie za
bardzo si rozszerzył i padnie te na Karbid. Walka mi dzy dwoma klanami, tak;
awantury mi dzy dwoma miastami, tak; spór graniczny z paroma morderstwami
i spalonymi stodołami, tak; ale walka mi dzy dwoma narodami? Bijatyka z
udziałem pi dziesi ciu milionów ludzi? Na słodkie mleko Mesze, to jest obraz,
który sprawia, e moje sny buchaj ogniem i budz si zlany potem... Nie
jeste my bezpieczni, nie jeste my bezpieczni. Ty to wiesz, Yegey, sam to nieraz
mówiłe na swój sposób.
- Trzyna cie razy głosowałem przeciwko wdawaniu si w spór o dolin Sinoth.
I co z tego? Frakcja hegemonistów ma do dyspozycji dwadzie cia głosów i ka de
posuni cie Tibe'a umacnia kontrol Sarfu nad tymi dwudziestoma. Buduje płot
przez dolin i ustawia wzdłu niego stra ników z garłaczami. Z garłaczami!
My lałem, e od dawna s w muzeum. Daje hegemonistom pretekst, ilekro oni
go potrzebuj .
- I w ten sposób wzmacnia Orgoreyn. Ale Karbid te . Ka da wasza odpowied
na jego prowokacje, ka de upokorzenie Karbidu przez was, ka de umocnienie
waszego presti u b dzie słu y zwi kszeniu siły Karbidu, a wam dorówna, cały
kierowany z jednego centrum jak Orgoreyn. I w Karbidzie nie trzyma si
garłaczy w muzeum. Nosi je Stra Królewska.
Yegey nalał po nast pnej miarce wody ycia. Orgoccy notable pij ten
drogocenny ogie sprowadzony przez prawie osiem tysi cy kilometrów zasnutych
mgłami mórz z Sithu, jakby to było piwo. Obsle otarł usta i zamrugał.
- Có - powiedział - wszystko to zgadza si z tym, co my lałem i co my l . I
s dz , e mamy sanie, które musimy wspólnie ci gn . Zanim jednak zało ymy
uprz , mam do pana jedno pytanie, ksi
. W tej sprawie mam kaptur na
oczach. Prosz mi powiedzie , co to za kombinacje, wykr tasy i figle - migle z tym
wysłannikiem z odwrotnej strony ksi yca?
A wi c Genly Ai wyst pił o zezwolenie na wej cie do Orgoreynu.
- Wysłannik? Jest tym, kim mówi.
- To znaczy?
- Wysłannikiem z innego wiata.
- Tylko prosz bez tych waszych przekl tych, m tnych karhidyjskich metafor,
ksi
. Odrzu my całkowicie szifgrethor. Czy pan mi odpowie?
- Ju to zrobiłem.
- Jest wi c istot z innego wiata? - spytał Obsle, a Yegey dodał:
- I był na audiencji u króla Argavena?
Odpowiedziałem twierdz co na oba pytania. Zamilkli na chwil , a potem obaj
zacz li mówi naraz, nie staraj c si ukry ciekawo ci. Yegey mówił ogródkami,
ale Obsle walił prosto z mostu.
- Jakie było zatem jego miejsce w pa skich planach? Zdaje si , e postawił
pan na niego i przegrał. Dlaczego?
49
- Bo Tibe podstawił mi nog . Zapatrzyłem si w gwiazdy i nie widziałem błota,
po którym szedłem.
- Ksi
zaj ł si astronomi ?
- Wszyscy b dziemy musieli zaj si astronomi , panie Obsle.
- Czy on stanowi dla nas gro b , ten wysłannik?
- My l , e nie. Przynosi od swoich propozycje komunikacji, handlu, umów i
sojuszu, nic ponadto. Przybył sam, bez broni, maj c tylko swój rodek ł czno ci i
statek, który oddał nam do zbadania. My l , e nie nale y si go obawia . A
jednak w swoich pustych r kach przynosi koniec i Królestwa, i Wspólnoty.
- Dlaczego?
- A jak b dziemy rozmawia z obcymi, je eli nie jako bracia? Jak Gethen
b dzie pertraktowa z uni osiemdziesi ciu wiatów, je eli nie jako jeden wiat?
- Osiemdziesi t wiatów? - powtórzył Yegey i za miał si nerwowo. Obsle
spojrzał na mnie z ukosa i powiedział:
- Ja wol my le , e sp dził pan zbyt wiele czasu z szale cem w jego pałacu i
sam oszalał... Na imi Mesze! Co ma znaczy ta gadanina o sojuszach ze sło cami
i o traktatach z ksi ycami? Jak on si tu dostał? Na komecie? Jad c okrakiem
na meteorze? Statek, jaki statek lata w powietrzu? Albo w kosmicznej pustce? A
jednak nie jest pan bardziej szalony ni zwykle, ksi
, to znaczy chytrze szalony,
m drze szalony. Wszyscy Karhidyjczycy s pomyleni. Ksi
, prowad ! Id za
tob . Naprzód!
- Ja nigdzie nie id , panie Obsle. Dok d mam i ? Ale pan mo e do czego
doj . Je eli zrobi pan mały krok w stron wysłannika, on mo e wskaza panu
drog wyj cia z doliny Sinoth, z fałszywego kursu, na jakim si znale li my.
- Bardzo dobrze, zajm si na staro astronomi . Dok d mnie on
zaprowadzi?
- Do wielko ci, je eli b dzie pan szedł m drzej ni ja. Panowie, rozmawiałem z
wysłannikiem, widziałem jego statek, który przebył pustk , i wiem, e jest on
rzeczywi cie, ponad wszelk w tpliwo , posła cem sk d spoza naszej planety.
Co do szczero ci jego słów i prawdziwo ci jego opisów tego innego wiata, to nie
ma adnej pewno ci. Mo na go tylko ocenia tak, jak by si oceniało ka dego
innego człowieka. Gdyby był jednym z nas, nazwałbym go człowiekiem
uczciwym. Zapewne zreszt b dziecie to mogli oceni sami. Ale jedno jest pewne:
w jego obecno ci linie narysowane na ziemi przestaj by granicami, nie stanowi
adnej obrony. Orgoreyn stoi wobec wi kszego wyzwania ni Karhid. Ludzie,
którzy pierwsi stawi czoło temu wyzwaniu, którzy pierwsi otworz drzwi
naszego wiata, zostan przywódcami nas wszystkich. Wszystkich trzech
kontynentów, całej planety. Nasza granica teraz to nie linia mi dzy dwoma
wzgórzami, ale linia, jak zakre la nasza planeta okr aj c sło ce. Wi za swój
szifgrethor z czym mniejszym byłoby teraz głupot .
Miałem Yegeya, ale Obsle zapadł si w swój tłuszcz i przygl dał mi si małymi
oczkami.
- Miesi ca nie starczy, eby w to uwierzy - powiedział. - Z gdybym to usłyszał
z jakichkolwiek innych ust, ksi
, uznałbym to za czyste oszustwo, sie na nasz
pych utkan z gwiezdnych promieni. Ale znam pa ski sztywny kark. Zbyt
sztywny, eby dla zmylenia nas ugi si w udanej ha bie. Nie mog uwierzy , e
50
mówi pan prawd , a jednocze nie wiem, e kłamstwo stan łoby panu w gardle...
No, có . Czy on b dzie chciał z nami rozmawia tak, jak, zdaje si , rozmawiał z
panem?
- To jest jego cel: mówi i by słyszanym. Tam lub tutaj. Gdyby chciał znów
by słyszanym w Karbidzie, Tibe go uciszy. Boj si o niego, bo chyba nie
rozumie niebezpiecze stwa.
- Czy powie nam pan wszystko, co pan wie?
- Ch tnie, ale czy jest powód, dla którego on nie mógłby tu przyj i
opowiedzie wam wszystkiego osobi cie?
- My l , e nie - powiedział Yegey delikatnie gryz c paznokie . - Zło ył
podanie o wej cie do Wspólnoty. Karbid nie stawia przeszkód. Jego podanie jest
rozpatrywane...
51
Rozdział 7
Kwestia płci
1448, dzie 81. Wydaje si prawdopodobne, e oni s rezultatem
eksperymentu. My l niezbyt przyjemna. Ale teraz, kiedy s dowody, e Ziemska
Kolonia była eksperymentem, osadzeniem grupy ludno ci hainskiej normalnej na
wiecie maj cym własnych protohominidalnych autochtonów, takiej mo liwo ci
nie mo na wykluczy . Manipulacje genetyczne na ludziach były niew tpliwie
uprawiane przez kolonizatorów; nic innego nie wyja nia istnienia hilfów z S ani
zdegenerowanych hominidów z Rokanon. Czy co innego wyja nia gethe sk
fizjologi płci? Przypadek, mo e; dobór naturalny, prawie na pewno nie. Ich
obupłciowo ma niewielk albo adn warto adaptacyjn .
Dlaczego wybrano na eksperyment tak surowy wiat? Nie ma na to
odpowiedzi. Tinibossol uwa a, e koloni zało ono w wielkim okresie
mi dzylodowcowym. Warunki mogły by wówczas do sprzyjaj ce przez
pierwsze 40 czy 50 tysi cy lat. Do czasu, kiedy lód zacz ł znów nast powa ,
Hainowie wycofali si całkowicie i koloni ci byli zdani wył cznie na własne siły,
eksperyment został zarzucony.
Teoretyzuj tutaj na temat pochodzenia gethe skiej fizjologii seksu, a co
wła ciwie wiemy na ten temat? Doniesienia Otie Nima z regionu Orgoreynu
pomogły mi uwolni si od niektórych wcze niejszych bł dnych koncepcji.
Najpierw ustal wszystko, co wiem, a potem wyło swoje teorie. Po kolei.
Cykl płciowy obejmuje od 26 do 28 dni (mówi tu zwykle o 26 dniach,
dostosowuj c si do cyklu ksi ycowego). Przez 21 lub 22 dni osobnik jest
"somer", seksualnie nieczynny, u piony. Około 18 dnia przysadka inicjuje
zmiany hormonalne i 22 albo 23 dnia osobnik wkracza w kemmer, czyli ruj . W
pierwszej fazie kemmeru (karh. seczer) pozostaje w pełni hermafrodyt . Płe i
potencja nie ujawniaj si w izolacji. Gethe czyk w pierwszej fazie kemmeru
przebywaj cy w samotno ci albo w ród osobników nie przechodz cych kemmeru
pozostaje niezdolny do stosunku. Jednak pop d płciowy jest w tej fazie ogromnie
silny i dominuje nad cał osobowo ci podporz dkowuj c sobie wszystkie inne
instynkty. Kiedy osobnik znajduje sobie partnera w kemmerze, wydzielanie
hormonów zostaje dalej przy pieszone (przez dotyk, zapach?), a u jednego z
partnerów ustali si m ska albo e ska dominacja hormonalna. Stosownie do
tego genitalia nabrzmiewaj albo kurcz si , zaloty nasilaj si i partner, pod
wpływem tej zmiany, przyjmuje odmienn rol seksualn (bez wyj tku? Je eli s
wyj tki w postaci kemmer-partnerów tej samej płci, to tak rzadkie, e mo na je
pomin ). Ta druga faza kemmeru (karh. thorharmen) to proces wzajemnego
okre lania si płci i potencji, co, jak si wydaje, nast puje w ci gu od dwóch do
dwudziestu godzin. Je eli jeden z partnerów jest ju w pełnym kemmerze, to u
nowego partnera faza ta trwa bardzo krótko; je eli partnerzy wkraczaj w
kemmer jednocze nie, zazwyczaj jest dłu sza. Normalny osobnik nie wykazuje
predyspozycji do okre lonej roli seksualnej w kemmerze; nie wie, czy b dzie
m czyzn , czy kobiet , i nie ma w tej sprawie wyboru. (Otie Nim pisał, e w
Orgoreynie do powszechne jest stosowanie rodków hormonalnych dla
52
ustalenia preferowanej płci; nie spotkałem si z tym na wsi karhidyjskiej). Z
chwil kiedy płe jest ustalona, nie ulega ju ona zmianie w całym okresie
kemmeru. Kulminacyjna faza kemmeru (karh. thokemmer) trwa od dwóch do
pi ciu dni, w czasie których pop d i potencja płciowa osi gaj maksimum. Faza
ta ko czy si do gwałtownie i je eli nie doszło do zapłodnienia, osobnik wraca
do fazy somer w ci gu kilku godzin (uwaga: Otie Nim uwa a, e ta "czwarta
faza" jest odpowiednikiem menstruacji) i cykl zaczyna si od nowa. Je eli
osobnik wyst pował w roli kobiecej i został zapłodniony, działalno hormonalna
trwa oczywi cie nadal i przez okres ci y (8,4 miesi ca) i laktacji (6-8miesi cy)
osobnik taki pozostaje kobiet . M skie organy płciowe pozostaj wci gni te (jak
w somerze), piersi ulegaj powi kszeniu, miednica si rozszerza. Po zako czeniu
laktacji kobieta wraca do fazy somer i staje si na powrót idealnym
hermafrodyt . Nie nast puje fizjologiczny nawyk i matka kilkorga dzieci mo e
zosta ojcem jeszcze kilkorga.
Obserwacja socjologiczna - bardzo prowizoryczna jak na razie, bo zbyt cz sto
przenosiłam si z miejsca na miejsce, eby poczyni znacz ce obserwacje tego
typu.
Kemmer nie zawsze rozgrywany jest w parach. Dobieranie si w pary wydaje
si najcz stszym zwyczajem, ale w "domach kemmeru" w wi kszych i mniejszych
miastach mog powstawa grupy praktykuj ce rozwi zło płciow mi dzy
m skimi i e skimi członkami grupy. Najdalszym przeciwie stwem tej praktyki
jest zwyczaj lubowania kemmeringowi (karh. oskyommer), co jest wła ciwie
równoznaczne z mał e stwem monogamicznym. Nie ma ono statusu prawnego,
ale społecznie i etycznie stanowi pradawn i yw instytucj . Niew tpliwie cała
struktura karhidyjskich klanów-ognisk i domen opiera si na tej instytucji
monogamicznego mał e stwa. Nie jestem pewna, czy s jakie ogólne zasady co
do rozwodów: tutaj w Osnorinerze rozwody s , ale nie ma powtórnego
mał e stwa po rozwodzie lub mierci partnera. lubowa kemmeringowi mo na
tylko raz.
Pochodzenie jest ustalone na całej Gethen oczywi cie po matce, czyli "rodzicu
cielesnym" (karh. amha).
Kazirodztwo jest dopuszczalne z ró nymi ograniczeniami nawet mi dzy
pełnym rodze stwem z pary, która lubowała. Rodze stwo jednak nie mo e
lubowa ani utrzymywa zwi zku po urodzeniu dziecka przez jedno z pary.
Kazirodztwo mi dzypokoleniowe jest surowo zabronione w Karbidzie i
Orgoreynie, ale podobno dozwolone w ród plemion Perunteru, czyli kontynentu
antarktycznego. Mo e to tylko zło liwe oszczerstwo.
Czego jeszcze dowiedziałam si na pewno? Wydaje si , e to wszystko.
Jest jedna cecha tej anomalnej sytuacji, która mo e mie warto
adaptacyjn . Poniewa kopulacja mo liwa jest tylko w okresie płodno ci, szansa
pocz cia jest du a, jak u wszystkich ssaków przechodz cych okres rui. W
surowych warunkach, przy du ej miertelno ci niemowl t, mo e to mie
pozytywn warto dla przetrwania rasy. Obecnie w cywilizowanych okolicach
Gethen ani miertelno niemowl t, ani przyrost naturalny nie s wysokie.
Tinibossol ocenia, e ludno na wszystkich trzech kontynentach nie przekracza
100 milionów, i uwa a, e utrzymuje si na tym poziomie przynajmniej od
53
tysi clecia. Du rol w utrzymaniu tej stabilno ci wydaje si odgrywa rytualna
i etyczna abstynencja oraz stosowanie hormonalnych rodków
antykoncepcyjnych.
S aspekty dwuseksualno ci, których zaledwie si domy lamy i których mo e
nigdy w pełni nie b dziemy w stanie poj . Fenomen kemmeru fascynuje
oczywi cie wszystkich nas, zwiadowców. Nas fascynuje, ale Gethe czykami
rz dzi, panuje nad nimi. Struktura ich społecze stw, organizacja przemysłu,
rolnictwa, handlu, rozmiary ich osiedli, tematy ich ustnej literatury, wszystko jest
dopasowane do cyklu somer-kemmer. Ka dy ma wolne raz w miesi cu. Nikt,
niezale nie od stanowiska, nie ma obowi zku pracy, kiedy przechodzi kemmer.
Nikt, ani biedny, ani obcy, nie jest odp dzany od drzwi "domu kemmeru".
Wszystko ust puje z drogi cyklicznej rado ci i miłosnemu cierpieniu. Jest to rzecz
łatwa dla nas do zrozumienia. Bardzo trudne do zrozumienia jest to, e przez
cztery pi te czasu ci ludzie s pozbawieni motywacji seksualnej. Jest tu miejsce
na seks, du o miejsca, ale jest to jakby miejsce osobne. Społeczno gethe ska w
swoim codziennym funkcjonowaniu, w swojej ci gło ci, jest aseksualna.
Uwaga: ka dy mo e obj ka d rol . Brzmi to bardzo prosto, ale efekty
psychologiczne tego s nie do przewidzenia. Fakt, e ka dy w wieku mi dzy
siedemnastym a trzydziestym pi tym mniej wi cej rokiem ycia mo e by (jak to
uj ł Nim) "skazany na macierzy stwo", decyduje o tym, e nikt tu nie jest
całkowicie "przywi zany" pod wzgl dem psychologicznym i fizycznym, jak jest
to z kobietami gdzie indziej. Ci ary i przywileje s dzielone po równo; ka dy
podejmuje to samo ryzyko i dokonuje podobnego wyboru. Dlatego te nikt nie
jest tu tak wolny, jak wolny m czyzna gdzie indziej.
Uwaga: Dziecko nie ma psychoseksualnego stosunku do rodziców. Na Zimie
nie funkcjonuje mit o Edypie. Uwaga: Nie ma tu stosunku bez zgody partnera,
nie ma gwałtu. Jak u wi kszo ci ssaków poza człowiekiem coitus mo e si odby
tylko przy obopólnej ch ci, inaczej nie jest mo liwy. Uwiedzenie jest niew tpliwie
mo liwe, ale musi by ogromnie precyzyjnie wyliczone w czasie.
Uwaga: Nie istnieje podział ludzko ci na siln i słab połow , obro ców i
wymagaj cych obrony, dominuj cych i podporz dkowanych, wła cicieli i sługi,
czynnych i biernych. Wła ciwie cała skłonno do dualizmu, któr przepojone
jest ludzkie my lenie, mo e si okaza na Zimie osłabiona lub zmieniona.
Nast puj ce rzeczy powinny si znale w ko cowych zaleceniach: Przy
spotkaniu z Gethe czykiem nie nale y i nie wolno robi tego, co
rozdzielnopłciowiec ma we krwi, to znaczy osadza go w roli m czyzny lub
kobiety i ustawia si w stosunku do niego pod wpływem własnych oczekiwa co
do przyj tych lub mo liwych zachowa mi dzy osobnikami tej samej lub
przeciwnej płci. Wszystkie nasze wzorce społeczno-seksualnych zachowa s tu
nieprzydatne. Oni nie znaj tej gry. Oni nie patrz na siebie jak na m czyzn
lub kobiet , co prawie przekracza mo liwo ci naszej wyobra ni. Jakie jest
pierwsze pytanie, które zadajemy na temat noworodka?
Jednocze nie nie wolno my le o Gethe czyku "ono". Oni nie s eunuchami.
S potencjalni, cało ciowi. Nie maj karhidyjskiego "ludzkiego" zaimka na
oznaczenie osoby w somerze, u ywam zaimka "on" z tych samych powodów, z
których u ywamy m skiego zaimka, kiedy mówimy o transcendentalnym bogu -
54
jest mniej okre lony, mniej specyficzny ni e ski lub nijaki. Ale przez samo
u ywanie tego zaimka w my lach stale zapominam, e Karhidyjczyk, z którym
rozmawiam, nie jest m czyzn , lecz m czyzno-kobiet .
Pierwszy mobil, je eli zostanie tu przysłany, musi by ostrze ony, e je eli nie
jest bardzo pewny siebie albo bardzo stary, jego duma b dzie nara ona na
szwank. M czyzna pragnie szacunku dla swojej m sko ci, kobieta pragnie, by
jej kobieco była doceniona, niezale nie od tego, jak po rednie lub subtelne
byłyby te oznaki szacunku i doceniania. Na Zimie tego nie b dzie. Tu jest si
ocenianym i szanowanym wył cznie jako istota ludzka. Jest to zaskakuj ce
prze ycie.
Wracaj c do mojej teorii. Rozwa aj c motywy podobnego eksperymentu,
je eli to był eksperyment, i mo e usiłuj c uwolni hainskich przodków od zarzutu
barbarzy stwa, poczyniłam pewne przypuszczenia co do jego mo liwego celu.
Cykl someru-kemmeru jest w naszych oczach czym poni aj cym, powrotem
do zwierz co ci, podporz dkowaniem istot ludzkich mechanicznemu
imperatywowi rui. Mo liwe, e eksperymentatorzy chcieli sprawdzi , czy istoty
ludzkie pozbawione ci głej potencji płciowej pozostan rozumne i zdolne do
tworzenia kultury.
Z drugiej strony ograniczenie poci gu płciowego do nieci głych odcinków
czasu i jego hermafrodytyczne "zrównowa enie" musi ogranicza w znacznym
stopniu jego wykorzystanie i eliminowa zwi zane z nim frustracje. Frustracje
seksualne musz istnie (chocia społecze stwo stara si im zapobiega najlepiej
jak mo e; póki grupa społeczna jest wystarczaj co du a, eby wi cej ni jeden
osobnik przechodził w danym czasie kemmer, zaspokojenie seksualne jest prawie
pewne), ale przynajmniej nie narastaj , bo ko cz si wraz z kemmerem. W
porz dku, w ten sposób zaoszcz dzono im wielu niepotrzebnych zachodów i
szale stwa, tylko co pozostaje w somerze? Co ma podlega sublimacji? Co
osi gnie społecze stwo eunuchów? Ale oni nie s , oczywi cie, eunuchami w
somerze, mo na ich raczej porówna do ludzi przed okresem dojrzewania, nie do
kastratów, ale do ludzi oczekuj cych na przebudzenie.
Inny domysł co do celu hipotetycznego eksperymentu eliminacja wojen.
Czy by staro ytni Hainowie zakładali, e ci gła potencja seksualna i
zorganizowana agresja społeczna, które nie wyst puj u adnych ssaków prócz
człowieka, s przyczyn i skutkiem? Albo czy by, jak Tumass Song Angot,
uwa ali wojn za czysto m sk działalno zast pcz , jeden wielki gwałt, i dlatego
w swoim eksperymencie wyeliminowali m sko , która gwałci, i kobieco , która
jest gwałcona? Bóg jeden wie. Faktem jest, e Gethe czycy, chocia bardzo
skłonni do współzawodnictwa (czego dowodem skomplikowane kanały społeczne
umo liwiaj ce współzawodniczenie o presti itp.), nie s zbyt agresywni;
przynajmniej nie mieli jeszcze dot d, jak si wydaje, czego , co mo na by nazwa
wojn . Zabijaj si bez oporów pojedynczo i dwójkami, rzadko dziesi tkami i
dwudziestkami, nigdy setkami i tysi cami. Dlaczego?
Mo e si okaza , e nie ma to nic wspólnego z ich hermafrodytyczn
psychologi . Ostatecznie nie jest ich zbyt wielu. Jest te klimat. Pogoda na Zimie
jest tak bezlitosna, tak bliska granic ludzkiej wytrzymało ci, nawet przy całym
ich przystosowaniu do chłodu, e, co mo liwe, zu ywaj całego ducha bojowego w
55
walce z zimnem. Ludy marginalne, rasy egzystuj ce na granicy przetrwania,
rzadko bywaj wojownikami. 1 wreszcie, dominuj cym czynnikiem w yciu
Gethe czyków nie jest seks ani adna inna rzecz zwi zana z człowiekiem. Jest
nim ich otoczenie, ich mro ny wiat. Człowiek ma tutaj okrutniejszego wroga ni
on sam.
Jako kobieta z pokojowego wiata Cziffewar nie jestem specjalist od uroków
agresywno ci i od spraw wojny. B dzie to musiał przemy le kto inny. Ale
naprawd nie wierz , eby kto , kto prze ył zim na Zimie i stan ł oko w oko z
Lodem, mógł przywi zywa wi ksz wag do zwyci stwa i wojennej chwały.
56
Rozdział 8
Inna droga do Orgoreynu
Sp dziłem to lato bardziej jak zwiadowca ni jak mobil, w druj c po
Karhidzie od wioski do wioski, z domeny do domeny, przygl daj c si i
słuchaj c: co , na co mobil nie mo e sobie pozwoli w pierwszym okresie, kiedy
jeszcze jest dla ludzi nowo ci i dziwol giem, kiedy musi by stale na pokaz i
gotów do wyst pów. Mówiłem swoim gospodarzom w ogniskach i wioskach, kim
jestem. Wi kszo z nich słyszała co na mój temat przez radio i miała o mnie
jakie takie poj cie. Zdradzali zainteresowanie, jedni wi ksze, inni mniejsze.
Niektórzy obawiali si mnie lub okazywali ksenofobiczn odraz . Wróg w
Karhidzie to nie jest obcy, naje d ca. Nieznajomy przybywaj cy do ogniska jest
go ciem. Wrogiem jest s siad.
W miesi cu kus mieszkałem na wschodnim wybrze u jako go klanu
Gorinhering, w rozbudowanym domu - twierdzy na wzgórzu wznosz cym si nad
wiecznymi mgłami oceanu Hodomin. Mieszkało tam około pi ciuset osób. Cztery
tysi ce lat temu zastałbym ich przodków mieszkaj cych w tym samym miejscu, w
podobnym domu. W ci gu tych czterech tysi cleci wynaleziono elektryczno ,
zacz to u ywa radia, mechanicznych warsztatów tkackich, pojazdów i maszyn
rolniczych. Wiek techniki nadszedł stopniowo, bez rewolucji technicznej ani
adnej innej. Zima nie osi gn ła w ci gu trzydziestu stuleci tego, co Ziemia
osi gn ła kiedy w ci gu trzydziestu dziesi cioleci, ale te nie zapłaciła za to ceny,
jak zapłaciła Ziemia.
Zima jest okrutnym wiatem. Kara za przest pstwo jest nieunikniona i
szybka: mier z zimna albo mier z głodu. adnej kaucji, adnego zawieszenia.
Człowiek mo e zawierzy swojemu szcz ciu, społecze stwo nie, bo przemiany
kulturowe, jak przypadkowe mutacje, mog nasili element ryzyka. W dowolnie
wybranym punkcie ich historii powierzchowny obserwator mógłby powiedzie , e
wszelki post p technologiczny i dyfuzja kulturowa uległy tu zahamowaniu. Ale
nigdy tak nie było. Porównajmy tropikaln ulew i lodowiec. Po swojemu ka de
dochodzi tam, dok d zmierza.
Du o rozmawiałem ze starymi lud mi z Gorinhering, tak e z dzie mi. Po raz
pierwszy miałem okazj zetkn si bli ej z gethe skimi dzie mi, bo w
Erhenrangu wszystkie przebywały w prywatnych lub publicznych ogniskach i
szkołach. Jedna czwarta do jednej trzeciej całej dorosłej populacji miast jest
zatrudniona przy karmieniu i kształceniu dzieci. Tutaj klan sam zajmował si
swoj młodzie . Odpowiedzialno spadała na wszystkich i na nikogo. Była to
rozhukana gromada biegaj ca po zasnutych mgł wzgórzach i pla ach. Kiedy
udawało mi si zatrzyma które wystarczaj co długo, eby porozmawia ,
okazywało si , e s nie miałe, dumne i jednocze nie ogromnie ufne.
Instynkt rodzicielski wyra a si na Gethen bardzo ró nie, tak jak wsz dzie.
Nie matu adnych reguł. Nigdy nie widziałem, eby jaki Karhidyjczyk uderzył
dziecko. Raz widziałem, jak kto mówił do dziecka ze zło ci . Ich czuło w
stosunku do dzieci wydała mi si gł boka, racjonalna i niemal całkowicie
pozbawiona instynktu władczego. Tylko pod tym ostatnim wzgl dem ró niła si
57
od tego, co u nas nazywa si instynktem "macierzy skim". Podejrzewam, e
rozró nienie mi dzy instynktem macierzy skim a ojcowskim nie ma
uzasadnienia, e instynkt rodzicielski, gotowo do obrony i pomocy, nie jest
cech przywi zan do płci...
Na pocz tku miesi ca hakunna wyłowili my w Gorinhering spo ród trzasków
radia Biuletyn Pałacowy ogłaszaj cy, e król Argaven spodziewa si potomka.
Nie jeszcze jednego syna z kemmeringa, których ju miał siedmiu, ale syna z
własnego łona. Król był w ci y.
Uznałem, e to zabawne, i mieszka cy Gorinhering równie , ale z innego
powodu. Mówili, e król jest za stary, eby rodzi dzieci, i za miewali si robi c
nieprzyzwoite aluzje. Starzy ludzie mieli powód do miechu na wiele dni. miali
si z króla, ale poza tym nie bardzo si nim interesowali. "Karhid to domeny",
powiedział kiedy Estraven i jak wiele z tego, co powiedział, słowa te stawały
przede mn , w miar jak si uczyłem coraz to czego nowego. Ten pozorny naród,
zjednoczony od stuleci, stanowił konglomerat domen, miast, wiosek,
"pseudofeudalnych plemiennych jednostek gospodarczych", pstrokacizn
energicznych, kompetentnych, kłótliwych indywidualno ci, poddanych tylko
bardzo powierzchownie rygorom władzy. Pomy lałem sobie, e nic nie potrafi
zjednoczy Karhidu jako narodu. Pełne rozpowszechnienie rodków masowego
przekazu, które, jak si uwa a, w sposób niemal nieunikniony prowadzi do
nacjonalizmu, nie dokonało tego. Ekumena nie mo e zwraca si do tych ludzi
jako do społeczno ci, jako do pewnej posiadaj cej zdolno mobilizacji cało ci.
Musi raczej zwraca si do ich silnego, cho nie w pełni rozwini tego poczucia
humanizmu, poczucia ludzkiej jedno ci. My l o tym bardzo mnie poruszyła.
Myliłem si , oczywi cie, a jednak dowiedziałem si o Gethe czykach czego , co na
dłu sz met okazało si po yteczne.
O ile nie chciałem sp dzi całego roku w Starym Karbidzie, musiałem wraca
na Zachodni Równin , póki przeł cze Kargavu były jeszcze przejezdne. Nawet
tutaj, na wybrze u, dwukrotnie spadł mały nieg w ostatnim miesi cu lata. Do
niech tnie wyruszyłem z powrotem na zachód i przybyłem do Erhenrangu na
pocz tku gor, pierwszego miesi ca jesieni. Argaven ył teraz w odosobnieniu w
letnim pałacu w Warrever i mianował Pemmera Harge rem ir Tibe'a regentem
na czas swojej nieobecno ci. Tibe w pełni wykorzystywał okres swojej władzy.
Ju po paru godzinach od przyjazdu zacz łem dostrzega bł dy w swojej analizie
Karbidu i poczułem wokół siebie atmosfer obco ci, mo e nawet zagro enia.
Argaven nie był człowiekiem normalnym. Złowieszcza niezborno jego
umysłu ci yła na nastroju jego stolicy, król ywił si strachem. Wszystko, co
dobre za jego panowania, było dziełem jego ministrów i kyorremy, ale nie
wyrz dził te wiele zła. Jego szarpanina z trapi cymi go zmorami nie szkodziła
królestwu. Co innego jego kuzyn Tibe, którego szale stwo miało logik . Tibe
wiedział, kiedy i jak działa . Nie wiedział tylko, gdzie si zatrzyma .
Cz sto przemawiał przez radio. Estraven, kiedy był u władzy, nigdy tego nie
robił i nie nale ało to do karhidyjskiego stylu. Sprawowanie władzy nie było tutaj
publicznym przedstawieniem, było tajne i po rednie. Tibe tymczasem tokował.
Słysz c jego głos przez radio widziałem długoz by u miech i twarz pod mask
sieci. drobnych zmarszczek. Jego przemówienia były długie i gło ne: pochwały
58
Karbidu, obelgi pod adresem Orgoreynu, oskar enia "nielojalnych frakcji",
rozwa ania na temat "nienaruszalno ci granic królestwa", wykłady z historii,
etyki i ekonomii, a wszystko w pełnym frazesów, napuszonym stylu, w którym
histerycznie pobrzmiewały obelgi i pochlebstwa. Mówił du o o honorze kraju i
miło ci ojczyzny, ale niewiele o szifgrethorze, osobistej dumie lub presti u.
Czy by Karbid utracił tak wiele presti u w sprawie doliny Sinoth, e lepiej było o
tym nie wspomina ? Nie, bo cz sto poruszał spraw doliny Sinoth. Uznałem, e
rozmy lnie unika tematu szifgrethoru, bo pragnie wznieci ywiołowe emocje
ni szego rz du. Chciał poruszy co , z czego wyrosła idea szifgrethoru, czego była
udoskonaleniem i sublimacj . Chciał wzbudzi w swoich słuchaczach strach i
gniew. Nie mówił wcale o dumie i miło ci, cho bez przerwy u ywał tych słów. W
jego ustach znaczyły one tyle co zarozumialstwo i nienawi . Rozwodził si te na
temat prawdy, bo, jak powiedział, "si gał do niej pod mask cywilizacji".
Jest to ponadczasowa, wszechobecna, pozornie słuszna metafora - o masce,
lakierze, farbie czy czym tam jeszcze kryj cym szlachetniejsz rzeczywisto .
Potrafi ukry za jednym zamachem dziesi tek fałszerstw. Jednym z najbardziej
niebezpiecznych jest sugestia, e cywilizacja jest tworem sztucznym, a wi c
nienaturalnym, e jej przeciwie stwem jest prymitywizm... Oczywi cie nie ma
adnej maski ani lakieru, jest proces wzrostu, a prymitywizm i cywilizacja s
ró nymi stadiami tej samej rzeczy. Je eli cywilizacja ma przeciwie stwo, to jest
nim wojna. Z tych dwóch rzeczy mo na mie albo jedn , albo drug . Nigdy obie
naraz. Słuchaj c nudnych, napastliwych tyrad Tibe'a miałem uczucie, e
strachem i perswazj chciał wymusi na swoim narodzie zmian wyboru, którego
ten dokonał, zanim zacz ła si historia, wyboru mi dzy wojn a cywilizacj .
Mo liwe, e czas do tego dojrzał. Cho ich post p materialny i technologiczny
był powolny, cho niewiele sobie cenili sam ide "post pu", w ostatnich pi ciu,
dziesi ciu czy pi tnastu stuleciach wreszcie wyprzedzili nieco Natur . Nie byli ju
bezwzgl dnie zdani na łask i niełask swojego okrutnego klimatu, nieurodzaj nie
prowadził do mierci głodowej całej prowincji, a szczególnie ostra zima nie
oznaczała izolacji miast. Na podstawie tej materialnej stabilizacji Orgoreyn
stopniowo zbudował zjednoczone i coraz sprawniejsze scentralizowane pa stwo.
Teraz Karhid miał zmobilizowa si i zrobi to samo. A sposobem na to nie było
rozwijanie dumy narodowej, rozwijanie handlu, ulepszanie dróg, gospodarstw,
uczelni, nic z tego, to wszystko cywilizacja, maska, któr Tibe z pogard
odrzucał. Jemu chodziło o co pewniejszego, o niezawodny, szybki i długo
działaj cy sposób na utworzenie z ludzi narodu, o wojn . Jego pomysły w tej
kwestii nie mogły by zbyt precyzyjne, ale były całkiem sensowne. Jedynym
innym sposobem na szybk i pełn mobilizacj ludzi jest nowa religia, a e religii
nie było na podor dziu, pozostawała wojna.
Przesłałem regentowi not , w której cytowałem pytanie, jakie zadałem
wieszczom z Otherhordu, i otrzyman odpowied . Tibe nie odpowiedział.
Wówczas poszedłem do ambasady orgockiej i poprosiłem o zezwolenie na wyjazd
do Orgoreynu.
Personel biur Ekumeny na Hain jest mniej liczny ni tutaj personel ambasady
jednego małego kraju w drugim małym kraju, a wszyscy oni s uzbrojeni w
dziesi tki metrów ta my i formularze. Byli powolni i dokładni, adnej niedbałej
59
arogancji i nagłej lisko ci, tak charakterystycznych dla urz dników
karhidyjskich. Czekałem, podczas gdy oni wypełniali swoje formularze.
To czekanie stawało si do denerwuj ce. Ilo gwardzistów i policjantów
miejskich na ulicach Erhenrangu zdawała si wzrasta z dnia na dzie . Byli
uzbrojeni, a ich ubiór jakby si ujednolicał. Nastrój w mie cie był ponury,
chocia interesy szły dobrze, dobrobyt był powszechny, a pogoda dobra. Wszyscy
trzymali si ode mnie z daleka. Moja "gospodyni" nie pokazywała ju
ciekawskim mojego pokoju, natomiast skar yła si , e nachodz j "ci z Pałacu",
i traktowała mnie ju nie jako szacowne dziwowisko, lecz jako osobnika
podejrzanego politycznie. Tibe miał przemówienie o starciu granicznym w dolinie
Sinoth: "dzielni karhidyjscy rolnicy, prawdziwi patrioci" zaatakowali na
południu od Sassinoth orgock wie , spalili j , zabili dziewi ciu mieszka ców, a
nast pnie wlekli ich ciała a do rzeki Ey, gdzie je wrzucili. "Taki koniec -
powiedział regent - czeka wszystkich wrogów naszego narodu!" Słuchałem tej
audycji w sali jadalnej swojej wyspy. Niektórzy słuchacze mieli miny ponure, inni
znudzone. jeszcze inni zadowolone, ale we wszystkich tych ró nych twarzach był
jeden element wspólny, drobny tik albo skurcz, którego nie było wcze niej, wyraz
niepokoju.
Tego wieczoru miałem go cia, pierwszego od mojego powrotu do Erhenrangu.
Był szczupły, nie miały, miał gładk skór i nosił złoty ła cuch wieszcza, jednego
z czystych.
- Jestem przyjacielem kogo , kto był twoim przyjacielem - powiedział z
bezpo rednio ci wła ciw ludziom nie miałym. - Przyszedłem prosi ci o
przysług w jego imieniu.
- Faxe?
- Nie, Estraven.
Mój yczliwy wyraz twarzy musiał ulec zmianie, bo po krótkiej przerwie
nieznajomy dodał:
- Estraven Zdrajca. Pami tasz takiego?
Miejsce nie miało ci zaj ł gniew i teraz przybysz rozpocz ł gr w szifgrethor.
Gdybym chciał j podj , mój ruch wymagał, ebym powiedział co w rodzaju:
"nie jestem pewien, powiedz mi co o nim". Ale ja nie miałem ochoty na gr i
zd yłem ju pozna wybuchowy temperament Karhidyjczyków. Zlekcewa yłem
jego gniew i powiedziałem:
- Pami tam go, oczywi cie.
- Ale nie z przyja ni . - Jego ciemne oczy o opuszczonych k cikach
wpatrywały si we mnie intensywnie.
- Raczej z wdzi czno ci i rozczarowaniem. Czy przysłał ci do mnie?
- Nie.
Czekałem, a powie co wi cej.
- Wybacz - powiedział. - Wysuwałem nieuzasadnione przypuszczenia.
Akceptuj fakty.
Powstrzymałem małego obra onego człowieka ju w drzwiach.
- Prosz ci , nie wiem, kim jeste ani czego chcesz. Nie zgodziłem si jeszcze,
ale to nie znaczy, e ci odmówiłem. Musisz przyzna mi prawo do ostro no ci.
Estraven został wygnany za to, e popierał moj misj ...
60
- Czy nie uwa asz, e jeste w zwi zku z tym jego dłu nikiem?
- W pewnym sensie. Jednak moja misja tutaj jest wa niejsza ni wszystkie
osobiste zobowi zania i lojalno ci. - Skoro tak - powiedział mój go bez cienia
w tpliwo ci - to twoja misja jest niemoralna.
To mnie zastanowiło. Powiedział to jak adwokat Ekumeny i nie znalazłem
odpowiedzi.
- Nie s dz - odezwałem si wreszcie. - Ułomny jest misjonarz, nie sama misja.
Ale powiedz, prosz , co chciałe , ebym zrobił.
- Mam nieco pieni dzy z opłat i długów, które udało mi si uratowa z resztek
maj tku mojego przyjaciela. Słysz c, e wybierasz si do Orgoreynu,
postanowiłem prosi ci , eby przekazał mu te pieni dze, je eli go odnajdziesz.
Jak wiesz, byłoby to przest pstwem. Mo e si te okaza niepotrzebne. On mo e
by w Misznory albo w którym z ich przekl tych gospodarstw, albo mo e ju nie
yje. Nie mam sposobu, eby si tego dowiedzie . Nie znam nikogo w Orgoreynie,
a tu nie odwa yłbym si pyta . Pomy lałem o tobie, jako o kim stoj cym ponad
polityk , kto nie ma zwi zanych r k. Nie przyszło mi do głowy, e masz,
oczywi cie, swoj własn polityk . Prosz o wybaczenie mi mojej głupoty.
- Dobrze, wezm dla niego pieni dze. Ale je eli nie yje albo nie b d mógł go
odnale , to komu mam je odda ? Patrzył na mnie, jego twarz przebiegł jaki
skurcz, w gardle odezwał si stłumiony szloch. Wi kszo Karhidyjczyków płacze
łatwo, nie wstydz c si łez bardziej ni miechu. Powiedział:
- Dzi kuj ci. Nazywam si Foreth. Jestem ze stanicy Orgny.
- Czy nale ysz do klanu Estravena?
- Nie. Jestem Foreth rem ir Osboth. Byłem jego kemmeringiem.
Estraven nie miał kemmeringa, kiedy go znałem, ale nie potrafiłem wzbudzi
w sobie podejrzenia do tego człowieka. Mógł by czyim nie wiadomym
narz dziem, ale on sam był na pewno szczery. I czego si od niego nauczyłem: e
gr o szifgrethor mo na toczy te na poziomie etyki i e lepszy gracz wygrywa.
Dostałem mata w dwóch ruchach.
Przekazał mi pieni dze, które miał przy sobie: poka n sum w królewskich
karhidyjskich, które nie stanowiły adnego ladu i które, co za tym idzie,
mógłbym sobie po prostu przywłaszczy .
- Je eli go znajdziesz... - zaj kn ł si . - Co przekaza ?
- Nie. Chciałbym tylko wiedzie ...
- Je eli go znajd , postaram si przesła ci wiadomo . - Dzi kuj - powiedział
i wyci gn ł obie r ce w ge cie przyja ni, który Karhidyjczykom nie przychodzi
lekko. ycz ci powodzenia w twojej misji. On, Estraven, wierzył, e przybyłe tu
w dobrej sprawie. Wiem, e wierzył w to bardzo mocno.
Ten człowiek nie widział wiata poza Estravenem. Był jednym z tych
skazanych na to, eby kocha tylko raz.
- Czy chciałby mu co przekaza ? - spytałem ponownie. - Powiedz mu, e
dzieci s zdrowe - powiedział, potem zawahał si , mrukn ł cicho: - Nusuth - i
odszedł. W dwa dni pó niej wyruszyłem z Erhenrangu pieszo, tym razem drog
północno - zachodni . Moje zezwolenie na przekroczenie granic Orgoreynu
nadeszło szybciej, ni zapowiadali urz dnicy z ambasady, i szybciej, ni sami si
spodziewali. Kiedy przyszedłem odebra papiery, traktowali mnie ze zjadliwym
61
szacunkiem, niezadowoleni, e protokół i przepisy zostały na mój u ytek
zlekcewa one. Poniewa w Karbidzie nie obowi zywały adne przepisy co do
opuszczania kraju, wyruszyłem natychmiast. W ci gu lata nauczyłem si , jak
przyjemnie jest podró owa po Karbidzie pieszo. Drogi i zajazdy s dostosowane
do ruchu pieszego równie jak do pojazdów mechanicznych, a tam, gdzie
zabraknie zajazdu, mo na niezawodnie polega na kodeksie go cinno ci.
Mieszka cy miast, wiosek, pojedynczych zagród lub panowie domen zgodnie z
kodeksem zapewniaj podró nemu schronienie i po ywienie przez trzy dni, a w
praktyce znacznie dłu ej, najwa niejsze za , e jest si zawsze przyjmowanym
bez kwasów, serdecznie, jakby si było oczekiwanym go ciem.
W drowałem przez wspaniał , schodz c w dół krain mi dzy Sess i Ey nie
piesz c si , zarabiaj c czasem na utrzymanie prac na polach wielkich
latyfundiów, gdy wła nie była pora niw i ka da para r k, ka de narz dzie i
maszyna trudziły si , eby zebra plon przed zmian pogody. Wszystko było złote
i pogodne podczas tej tygodniowej w drówki, i co noc przed za ni ciem
wychodziłem z ciemnego domu rolnika albo z roz wietlonej sali kominkowej, w
zale no ci od tego, gdzie mieszkałem, stawałem na ciernisku i patrzyłem na
gwiazdy, rozjarzone jak odległe miasta, w ród wietrznych jesiennych ciemno ci.
Prawd mówi c niech tnie rozstawałem si z tym krajem tak oboj tnie
przyjmuj cym posła z gwiazd, ale tak yczliwym nieznajomemu. Czułem niech
do zaczynania wszystkiego od pocz tku, do powtarzania swojego posłania w
nowym j zyku nowym słuchaczom i mo e znów na pró no. W drowałem bardziej
na północ ni na zachód, powodowany ciekawo ci ujrzenia regionu doliny
Sinoth, ko ci niezgody mi dzy Karbidem a Orgoreynem. Nadal było pogodnie, ale
zacz ło si ochładza , i wreszcie skr ciłem na zachód nie dochodz c do Sassinoth,
bo przypomniałem sobie, e zbudowano tam płot wzdłu granicy i mog mie
trudno ci z opuszczeniem Karbidu. Tutaj granic stanowiła Ey, w ska, ale rw ca
rzeka zasilana lodowcem jak wszystkie rzeki Wielkiego Kontynentu. Zawróciłem
kilka kilometrów na południe szukaj c przej cia i trafiłem na most ł cz cy dwie
wioski, Passerer po stronie karhidyjskiej i Siuwensin w Orgoreynie,
przygl daj ce si sobie leniwie z przeciwnych brzegów rw cej Ey.
Karhidyjski stra nik spytał mnie tylko, czy zamierzam wraca jeszcze tego
wieczoru, i machn ł mi r k . Po stronie orgockiej przywołano inspektora, eby
dokonał kontroli mojego paszportu i papierów, co robił przez godzin , w dodatku
karhidyjsk . Zatrzymał paszport mówi c mi, e mam si po niego zgłosi
nast pnego dnia rano, i dał mi zamiast niego zlecenie na posiłki i nocleg w
Granicznym Domu Podró nych Wspólnoty w Siuwensin. Sp dziłem nast pn
godzin w biurze kierownika domu, który wertował moje papiery i sprawdzał
autentyczno mojego zlecenia telefonuj c do inspektora Punktu Granicznego
Wspólnoty, z którego dopiero co przyszedłem.
Nie potrafi odpowiednio zdefiniowa orgockiego słowa, które tłumacz tu
jako "wspólnota". Jego rdze stanowi słowo oznaczaj ce wspólne spo ywanie
posiłku. Jego u ycie obejmuje wszystkie narodowe i pa stwowe instytucje
Orgoreynu, od pa stwa jako cało ci, przez trzydzie ci trzy okr gi do mniejszych
jednostek, miast, komunalnych gospodarstw, kopal , fabryk itp. Jako
przymiotnik stosuje si do wszystkich powy szych przypadków. W formie
62
"wspólnota" chodzi zwykle o rz dz ce ciało Wielkiej Wspólnoty Orgoreynu z
władz wykonawcz i ustawodawcz , zło one z trzydziestu trzech naczelników
okr gów, ale mo e to tak e oznacza ogół obywateli. sam naród. W tym dziwnym
braku rozró nienia mi dzy ogólnym a specyficznym u yciem słowa, w stosowaniu
go na oznaczenie zarówno cz ci jak cało ci, w tym braku precyzji kryje si jego
najbardziej precyzyjny sens.
Moje papiery, a wraz z nimi i moja obecno zostały wreszcie zaaprobowane i
o czwartej godzinie otrzymałem mój pierwszy tego dnia od wczesnego niadania
posiłek, kolacj zło on z gotowanego kadiku i plastrów zimnego jabłka
chlebowego. Przy całym nagromadzeniu urz dników Siuwensin było mał ,
zapadł dziur , gł boko pogr on w prowincjonalnej apatii. Dom Podró nych
Wspólnoty Orgoreynu okazał si mniejszy ni jego nazwa. Sala jadalna, bez
kominka, składała si ze stołu i pi ciu krzeseł, jedzenie przynoszono ze wsi. W
drugim pomieszczeniu była sypialnia - sze łó ek, du o kurzu, troch wilgoci.
Miałem j cał dla siebie. Poniewa wygl dało na to, e w Siuwensin wszyscy id
do łó ek prosto po kolacji, zrobiłem to samo. Zasn łem w tej przejmuj cej
wiejskiej ciszy, która d wi czy w uszach. Spałem przez godzin i obudziłem si
duszony koszmarem o wybuchach, inwazji, mordach i po arach.
Był to szczególnie m cz cy sen, z tych, w których biegnie si w ciemno ciach
nieznan ulic w ród tłumu ludzi bez twarzy, a za plecami domy staj w
płomieniach i słycha krzyk dzieci.
Zatrzymałem si na ciernistym polu przy czarnym ywopłocie. Przez chmury
prze wiecał matowoczerwony półksi yc i kilka gwiazd. Wiał przenikliwy zimny
wiatr. W pobli u majaczyła w ciemno ci wielka stodoła albo spichlerz, a w tle za
ni tryskały w niebo miotane wiatrem snopy iskier.
Byłem boso, bez spodni, Niebu i płaszcza, tylko w koszuli, ale miałem swój
plecak, którego u ywałem jako poduszki w swoich podró ach, a w nim nie tylko
zapasowe ubranie, lecz tak e moje rubiny, pieni dze, dokumenty, papiery i
astrograf. Widocznie pilnowałem go nawet w złych snach. Wyj łem buty,
spodnie, podbity futrem zimowy hieb i ubrałem si w tej mro nej, ciemnej ciszy,
maj c za plecami płon ce Siuwensin. Zacz łem szuka drogi, któr wkrótce
znalazłem, a na niej innych ludzi. Byli uciekinierami, podobnie jak ja, ale
wiedzieli, dok d id . Poszedłem za nimi nie maj c adnego własnego planu, poza
tym, eby znale si jak najdalej od Siuwensin, które - jak si domy lałem
zostało napadni te z Passerer po drugiej stronie mostu.
Tamci napadli, podło yli ogie i wycofali si - walki nie było. Nagle w
ciemno ciach przed nami zapłon ły reflektory i zbici w gromadk na poboczu
ujrzeli my sznur ci kich pojazdów, które na pełnej szybko ci nadjechały z
zachodu w stron Siuwensin, min ły nas z błyskiem wiateł i odgłosem kół
powtórzonym dwadzie cia razy, a potem znów cisza i ciemno .
Wkrótce dotarli my do komunalnego gospodarstwa rolnego, gdzie nas
zatrzymano i przesłuchano. Usiłowałem trzyma si grupy, z któr przybyłem,
ale nie udało mi si . Im te , je eli nie mieli przy sobie dokumentów osobistych.
Zarówno oni jak i ja, cudzoziemiec bez paszportu, zostali my odł czeni od reszty
i umieszczeni na noc w magazynie, rozległej kamiennej półpiwnicy bez okien i z
jedynym wej ciem zamkni tym od zewn trz. Co jaki czas drzwi si otwierały i
63
miejscowy policjant uzbrojony w gethe sk akustyczn "strzelb " wpychał
nast pnego uciekiniera. Po zamkni ciu drzwi ciemno była absolutna, adnego
wiatła. Przed oczami pozbawionymi jakiegokolwiek widoku wirowały gwiazdy i
ogniste plamy na czarnym tle. Zimne powietrze przesycone było kurzem i
zapachem ziarna. Nikt nie miał latarki, ci ludzie, podobnie jak ja, zostali wyrwani
ze snu, dwoje z nich było dosłownie jak ich Pan Bóg stworzył i po drodze dostali
od innych koce. Nie mieli nic. Gdyby zdołali wzi cokolwiek, byłyby to ich
papiery. W Orgoreynii lepiej by gołym ni nie mie papierów.
Siedzieli rozproszeni w tej pustce, wielkiej, zakurzonej ciemno ci. Czasem
kto odzywał si do kogo szeptem. Ani ladu solidarno ci współwi niów, adnej
skargi.
Z lewej strony usłyszałem szept:
- Widziałem go na ulicy, tu koło moich drzwi. Urwało mu głow .
- U ywaj strzelb z metalowymi kulami. To bro szturmowa.
- Tiena mówił, e oni nie byli z Passerer, tylko z Ovordu i przyjechali
ci arówk .
- Ale przecie mi dzy Ovordem a Siuwensin nie ma adnych sporów...
Nie rozumieli i nie skar yli si . Nie protestowali przeciwko temu, e zostali
zamkni ci w piwnicy przez swoich rodaków po tym, jak do nich strzelano i
spalono im domy. Nie szukali wyja nienia tego, co im si przydarzyło. Rzadkie i
ciche głosy w ciemno ci, w melodyjnym j zyku orgockim, przy którym
karhidyjski brzmiał, jakby kto potrz sał kamykami w puszce, stopniowo ucichły
całkowicie. Ludnie zasn li. Przez chwil gdzie w odległych ciemno ciach kwiliło
dziecko, płacz ce na d wi k echa własnego płaczu.
Potem skrzypn ły drzwi i był jasny dzie , blask sło ca jak no em po oczach,
ostry i przera aj cy. Potykaj c si wyszedłem za wszystkimi i szedłem z nimi
automatycznie, kiedy usłyszałem swoje nazwisko. Nie poznałem go pocz tkowo,
bo Orgotowie wymawiaj "I". Kto wywoływał mnie od chwili otwarcia drzwi.
- Prosz za mn , panie Ai - powiedziała zaaferowana osoba w czerwonym
stroju i ju nie byłem uciekinierem. Zostałem oddzielony od tych bezimiennych, z
którymi uciekałem w ciemno ciach i z którymi byłem zł czony bezimienno ci
przez cał noc sp dzon w ciemnicy. Teraz miałem imi , byłem znany, urz dowo
potwierdzony istniałem. Co za ulga! Ch tnie udałem si za moim przewodnikiem.
W biurze Lokalnego Zarz du Gospodarstw Rolnych Wspólnoty panował ruch
i zamieszanie, ale znaleziona czas, eby mnie odnale i przeprosi za przykro ci
ubiegłej nocy.
- Jaka szkoda, e postanowił pan przyby do Wspólnoty akurat przez
Siuwensin! - biadolił gruby inspektor. e te nie skorzystał pan z normalnej
trasy!
Nie wiedzieli, kim jestem ani dlaczego jestem tak przyjmowany, ich niewiedza
była oczywista, ale nie robiło to najmniejszej ró nicy. Genly Ai, wysłannik, miał
by traktowany jak kto wa ny. I był. Wczesnym popołudniem byłem ju w
drodze do Misznory, w samochodzie przydzielonym do mojej dyspozycji przez
Zarz d Gospodarstw Rolnych Wspólnoty Wschodniego Homsvaszom, Okr g
Ósmy. Miałem nowy paszport i kart wst pu do wszystkich domów podró nych
64
po drodze oraz telegraficzne zaproszenie do rezydencji pierwszego komisarza
Wspólnoty do spraw punktów granicznych i portów, pana Utha Szusgisa.
Radio w małym samochodzie wł czało si razem z silnikiem i grało przez cały
czas jego pracy; w ten sposób całe popołudnie jad c przez rozległe płaskie tereny
uprawne wschodniego Orgoreynu, bez płotów (bo nie ma tu bydła), poci te tylko
strumieniami, słuchałem radia. Powiedziało mi o pogodzie, zbiorach, warunkach
na drogach, ostrzegło mnie, ebym jechał ostro nie, przekazało mi ró ne
wiadomo ci ze wszystkich trzydziestu trzech okr gów, wyniki produkcyjne
ró nych fabryk, sprawozdanie z przeładunków w ró nych rzecznych i morskich
portach, od piewało kilka pie ni kultu jomesz i znów opowiedziało o pogodzie.
Wszystko to było bardzo spokojne w porównaniu z tyradami, jakie słyszałem w
radio w Erhenrangu. O napadzie na Siuwensin ani słowa. Widocznie rz d orgocki
chciał uspokaja , a nie podburza . Krótkie oficjalne wiadomo ci powtarzane do
cz sto stwierdzały tylko. e porz dek wzdłu wschodniej granicy jest i b dzie
utrzymany. Podobało mi si to. Budziło zaufanie nie prowokuj c przeciwnika i
miało w sobie t spokojn twardo . któr tak podziwiałem u Gethe czyków:
porz dek b dzie utrzymany... Byłem teraz zadowolony. e wydostałem si z
Karhidu, rozwichrzonego kraju popychanego w stron wojny przez szalonego
króla w ci y i op tanego mani wielko ci regenta. Byłem zadowolony, e jad
spokojnie z pr dko ci trzydziestu paru kilometrów na godzin przez rozległ .
równo zaoran równin pod jednostajnym szarym niebem ku stolicy, której
władze wierzyły w porz dek.
Droga była g sto oznakowana (nie tak jak w Karhidzie, gdzie trzeba pyta lub
zda si na los szcz cia), z napisami uprzedzaj cymi, e nale y zatrzyma si w
punktach kontrolnych takiego to a takiego okr gu lub regionu Wspólnoty. Na
tych wewn trznych punktach celnych sprawdzane s dokumenty i przejazd
zostaje odnotowany. Moje dokumenty były wsz dzie respektowane i po krótkiej
kontroli uprzejmie przepuszczano mnie i równie uprzejmie informowano o
odległo ci do najbli szego domu podró nych, gdybym chciał co zje albo
odpocz . Przy tej szybko ci podró z Północnej Wy yny do Misznory była cał
wypraw i sp dziłem w drodze dwie noce. Posiłki w domach podró nych były
jednostajne, ale obfite, a noclegi przyzwoite, cho zawsze w salach zbiorowych.
Rekompensowała to w pewnej mierze pow ci gliwo współtowarzyszy podró y.
Nie nawi załem adnej znajomo ci ani nie odbyłem prawdziwej rozmowy na
adnym z postojów, mimo e kilkakrotnie próbowałem.
Mieszka cy Orgoreynu nie okazywali wrogo ci, raczej brak zainteresowania.
Byli oboj tni, bezbarwni, przygaszeni. Podobali mi si . Miałem za sob dwa lata
koloru, temperamentu i pasji w Karhidzie. Zmiana była mile widziana.
Jad c wzdłu wschodniego brzegu wielkiej rzeki Kunderer, na trzeci dzie
rano od przekroczenia granic Orgoreynu dotarłem do Misznory, najwi kszego
miasta na tej planecie.
W słabym sło cu mi dzy dwiema jesiennymi ulewami miasto wygl dało
dziwnie - same kamienne mury z nielicznymi w skimi oknami umieszczonymi za
wysoko, szerokie ulice przytłaczaj ce przechodniów, latarnie o miesznie
wysokich słupach, dachy strome jak r ce zło one do modlitwy, daszki ganków
wystaj ce ze cian domów na wysoko ci wielu metrów niczym jakie bezsensowne
65
wielkie półki na ksi ki - nieproporcjonalne, groteskowe miasto w blasku sło ca.
Ale te nie było ono zbudowane dla sło ca. Było zbudowane na zim . W zimie,
kiedy ulice pokrywała kilkumetrowa warstwa ubitego niegu, strome dachy były
obwieszone fr dzlami sopli, pod daszkami ganków stały sanie, a w skie szczeliny
okien płon ły ółtym blaskiem w zacinaj cym mokrym niegu, ujawniała si
logika i pi kno tego miasta. Misznory było czystsze, wi ksze, ja niejsze ni
Erhenrang, przestronniejsze i bardziej imponuj ce. Dominowały w nim wielkie
budynki z ółtawobiałego kamienia, proste, proporcjonalne bryły zbudowane
według wspólnego wzorca, w których mie ciły si biura i urz dy władz Wspólnoty
oraz wi ksze wi tynie kultu jomesz, popieranego przez władze. Nie było tu
hałasu i tłoku, uczucia, e jest si zawsze w cieniu czego wysokiego i ponurego
jak w Erhenrangu. Wszystko tu było proste, wietnie zaplanowane i
uporz dkowane. Czułem si , jakbym wyrwał si z mroków redniowiecza, i
ałowałem dwóch lat zmarnotrawionych w Karbidzie. To tutaj wygl dało na kraj
dojrzały do wkroczenia w Wiek Ekumenalny.
Poje dziłem troch po mie cie, potem zwróciłem samochód do wła ciwego
biura regionalnego i udałem si pieszo do rezydencji pierwszego komisarza
Wspólnoty do spraw punktów granicznych i portów. Wła ciwie nigdy nie byłem
pewien, czy to jest zaproszenie, czy uprzejme polecenie. Nusuth. Przybyłem do
Orgoreynu, eby mówi o Ekumenie, i mog zacz równie dobrze tu jak gdzie
indziej.
Moje wyobra enia o flegmie i opanowaniu Orgotów zostały podwa one przez
komisarza Szusgisa, który podbiegł do mnie z okrzykiem rado ci, chwycił obie
moje r ce gestem w Karbidzie zarezerwowanym na okazje demonstracji gł boko
osobistych emocji, potrz sn ł moimi r kami z tak energi , jakby zapuszczał
silnik, i wykrzyczał powitanie ambasadora Ekumeny Znanych wiatów na
Gethen.
Byłem zaskoczony, bo ani jeden z dwunastu, a mo e czternastu inspektorów,
którzy studiowali moje papiery, nie okazał, e mówi mu co moje nazwisko albo
terminy Ekumena czy wysłannik, co z grubsza wiedzieli wszyscy napotkani
przeze mnie mieszka cy Karbidu.
- Nie jestem ambasadorem, panie Szusgis - poprawiłem. - Tylko
wysłannikiem.
- A wi c przyszłym ambasadorem. Tak, na Mesze! - Szusgis, krzepki, jowialny
człowiek, obejrzał mnie od stóp do głów i znów si roze miał. - Jest pan inny, ni
si spodziewałem, panie Ai. Zupełnie inny. Wysoki jak latarnia, mówili, cienki
jak płoza sa , czarny jak sadza i sko nooki. Spodziewałem si jakiego nie nego
trolla, potwora! A tu ni z tych rzeczy. Jest pan tylko ciemniejszy ni wi kszo z
nas. - Ziemista cera - powiedziałem.
- I był pan w Siuwensin w noc napadu? Na piersi Mesze, w jakim my wiecie
yjemy! Po takich odległo ciach, jakie pan przebył, eby tu dotrze , mógł pan
zosta zabity przechodz c przez most na Ey. No, ale jest pan tutaj i wiele osób
chce pana zobaczy , usłysze i powita wreszcie w Orgoreynie.
Bez adnych dyskusji zainstalował mnie natychmiast w swoim domu. Jaki
wysoki urz dnik i człowiek bogaty mieszkał w stylu nie spotykanym w Karhidzie,
nawet w ród wielkich panów. Dom Slusgisa był cał wysp z przeszło setk
66
pracowników, słu b domow , urz dnikami, doradcami technicznymi i tak dalej,
ale bez adnych krewniaków. System rozbudowanych klanów rodzinnych, ognisk
i domen, którego resztki mo na było dostrzec jeszcze w strukturze Wspólnoty,
został tutaj ,.znacjonalizowany" przed kilkuset laty. adne dziecko powy ej
jednego roku ycia nie mieszka z rodzicem lub rodzicami, wszystkie s
wychowywane w ogniskach Wspólnoty. Nie ma stanowisk dziedzicznych.
Prywatne testamenty s nielegalne: umieraj c człowiek pozostawia swój maj tek
pa stwu. Wszyscy maj równy start, ale widocznie nie pozostaj równi. Szusgis
był bogaty i hojny. W moich pokojach znajdowały si luksusy, których istnienia
na Zimie nie podejrzewałem - na przykład prysznic. Był tu równie elektryczny
grzejnik i kominek z du ym zapasem drewna.
- Powiedziano mi - roze miał si Szusgis - ebym trzymał wysłannika w cieple,
bo pochodzi on z gor cego jak piec wiata i nie wytrzymuje naszych chłodów.
Traktuj go, powiedziano mi, jakby był w ci y, daj mu futrzane przykrycie do
łó ka, grzejniki do pokoju, podgrzewaj mu wod do mycia i szczelnie zamknij
okna! Czy jest pan zadowolony? Czy b dzie panu wygodnie'' Prosz powiedzie ,
co jeszcze chciałby pan tu mie ?
Wygodnie! W Karhidzie nikt nigdy w adnej sytuacji nie spytał mnie, czy jest
mi wygodnie.
- Panie Szusgis powiedziałem szczerze - czuj si tu jak w domu.
Nie uspokoił si , póki nie dał mi jeszcze jednego okrycia z futra pesthry na
łó ko i jeszcze wi cej polan do kominka. - Wiem, jak to jest powiedział. - Kiedy
byłem w ci y, stale mi było zimno, nogi miałem jak lód i cał zim
przesiedziałem przy ogniu. Dawno temu, oczywi cie, ale dobrze pami tam!
Gethe czycy zazwyczaj maj dzieci w młodym wieku. Wi kszo z nich po
przekroczeniu dwudziestu czterech lat u ywa rodków antykoncepcyjnych, a w
swojej fazie kobiecej traci płodno po przekroczeniu czterdziestki. Szusgis
przekroczył pi dziesi tk , st d to: "dawno temu, oczywi cie". Faktycznie,
trudno go sobie było wyobrazi jako młod matk . Był twardym, przebiegłym,
jowialnym politykiem, który uprzejmo ci posługiwał si dla swoich celów, a jego
celem był on sam. Typ wspólny dla całej ludzko ci. Spotykałem go na Ziemi, na
Hain i na Ollul. Spodziewam si spotka go w piekle.
- Jest pan doskonale poinformowany co do mojego wygl du i moich
upodoba , panie Szusgis. To mi pochlebia, nie przypuszczałem, e moja sława
mnie wyprzedza.
- Nie - powiedział, rozumiej c mnie doskonale. Na pewno woleliby trzyma
pana pod niegiem tam w Erhenrangu, co? Ale pu cili pana, pu cili i wtedy
zrozumieli my tutaj, e nie jest pan jednym wi cej karhidyjskim szale cem, ale
jest pan autentyczny.
- Obawiam si , e nie rozumiem.
- Argaven i jego zausznicy bali si pana, panie Ai, bali si i byli zadowoleni
widz c pana plecy. Bali si , e je eli panu co zrobi albo ucisz pana, spotka ich
kara. Najazd z kosmosu! I dlatego bali si pana tkn . I próbowali utrzyma
pa sk misj w tajemnicy. Bo bali si pana i tego, co pan przynosi naszemu
wiatu.
67
Była to przesada. Nie mo na powiedzie , e przemilczano mnie w
karhidyjskich wiadomo ciach, w ka dym razie dopóki Estraven był u władzy. Ale
miałem wra enie, e z jakiego powodu w Orgoreynie wiadomo ci na mój temat
były bardzo sk pe i Szusgis potwierdził moje podejrzenia.
Wi c wy nie boicie si tego, co ja przynosz waszemu wiatu'?
Nie, prosz pana, ani troch . - Czasami ja sam si boj .
Postanowił roze mia si jowialnie w odpowiedzi. Nie złagodziłem swoich
słów. Nie jestem komiwoja erem, który sprzedaje post p dzikusom. eby moja
misja mogła si w ogóle rozpocz , musimy spotka si jak równy z równym, z
pewn doz wzajemnego zrozumienia i szczero ci.
- Panie Ai, wiele osób chce si z panem spotka . S w ród nich grube ryby i
płotki, tak e osoby, z którymi powinien pan rozmawia , bo wiele od nich zale y.
Poprosiłem o zaszczyt goszczenia pana, poniewa mam du y dom i jestem znany
jako człowiek neutralny. ani hegemonista, ani wolnohandlowiec, po prostu
zwykły komisarz, który wykonuje swoj prac i nie narazi pana na plotki
wynikaj ce z tego, e zatrzymał si pan w tym, a nie innym domu. Roze miał si . -
Ale to oznacza, e b dzie pan musiał du o je . Mam nadziej , e nie ma pan nic
przeciwko temu.
- Jestem do pa skiej dyspozycji, panie Szusgis.
- Zatem dzisiaj b dzie kolacyjka z Vanakiem Slose.
- Reprezentantem z Kuwery, Trzeciego Okr gu, prawda? Oczywi cie zanim
tu przybyłem, odrobiłem prac domow . Komisarz rozwodził si nad tym, e
łaskawie zechciałem dowiedzie si czego o jego kraju. Tutejsze maniery
niew tpliwie ró niły si od karhidyjskich. Tam jego zdziwienie pomniejszyłoby
jego własny szifgrethor albo obraziło mój, nie jestem pewien, jak by to było, ale
prawie wszystko obra ało tam czyj szifgrethor.
Potrzebowałem jakiego ubrania odpowiedniego na wieczór, bo swój
wyj ciowy strój z Erhenrangu straciłem w napadzie na Siuwensin, pojechałem
wi c pa stwow taksówk do ródmie cia i sprawiłem sobie szaty orgockiego
eleganta. Hieb i koszula były bardzo podobne do karhidyjskich, ale zamiast
letnich krótkich spodni noszono tu przez cały rok wypchane na kolanach i
niezgrabne nogawice. Dominuj cymi kolorami były jaskrawy niebieski i
czerwony, a materiał i krój pozostawiały nieco do yczenia. Typowa produkcja
masowa. Ta odzie unaoczniła mi, czego brak temu imponuj cemu, wielkiemu
miastu - elegancji. Elegancja jest niewielk cen za o wiecenie i ch tnie godziłem
si j zapłaci . Wróciłem do domu Szusgisa i rozkoszowałem si gor cym
prysznicem, tryskaj cym naraz ze wszystkich stron kłuj c mgł . My lałem o
zimnych blaszanych wannach, w których szcz kałem z bami i trz słem si
zeszłego lata we wschodnim Karhidzie, o oblodzonych miednicach w moim
pokoju w Erhenrangu. Czy to była elegancja`? Niech yje wygoda! Wystroiłem
si w moje nowe jaskrawe czerwienie i wraz z Szusgisem zostałem odwieziony
jego prywatnym samochodem na wieczorne przyj cie. W Orgoreynie jest wi cej
słu cych i wi cej obsługi ni w Karbidzie. Wynika to st d, e wszyscy Orgotowie
s zatrudnieni przez pa stwo. Pa stwo ma obowi zek zapewnienia pracy
wszystkim obywatelom i robi to. Takie jest przynajmniej ogólnie akceptowane
68
wyja nienie, chocia jak wi kszo wyja nie w sprawach ekonomicznych przy
bli szym badaniu wydaje si gubi to, co najwa niejsze.
Jaskrawo o wietlony, wysoki, biały salon reprezentanta Slose'a mie cił
dwudziestu, mo e trzydziestu go ci. Trzech z nich było reprezentantami, a reszta
te notablami ró nego rodzaju. Stanowili co wi cej ni grup Orgotów chc cych
obejrze "obcego". Nie byłem tu ciekawostk , jak przez cały rok w Karbidzie, nie
byłem odmie cem ani zagadk . Byłem, jak si zdawało, kluczem.
Jakie drzwi miałem otworzy ? Niektórzy z tych witaj cych mnie m ów stanu
i urz dników wiedzieli, ja nie. Nie było mi s dzone dowiedzie si tego podczas
kolacji. Na całej Zimie, nawet w skutym lodem barbarzy skim Perunterze,
mówienie o interesach przy jedzeniu uwa a si za co nieopisanie wulgarnego. A
e kolacj podano prawie natychmiast, odło yłem pytania i zaj łem si g st zup
rybn oraz moim gospodarzem i współbiesiadnikiem. Slose był delikatn młod
osob z niezwykle jasnymi, ywymi oczami i stłumionym, wyrazistym głosem.
Sprawiał wra enie człowieka oddanego jakiej idei. Podobało mi si to, ale
zastanawiałem si , czemu jest oddany. Po mojej prawej siedział inny
reprezentant, osobnik z płask twarz imieniem Obsle. Był gruby, jowialny i
dociekliwy. Przy trzeciej ły ce zupy spytał mnie, czy to u licha prawda, e
pochodz z jakiego innego wiata i jak tam jest - wszyscy mówi , e cieplej ni na
Gethen - jak ciepło?
- Có , na tej samej szeroko ci geograficznej na Ziemi nigdy nie pada nieg.
- Nigdy nie pada nieg. Nigdy nie pada nieg? roze miał si z autentyczn
rado ci , jak dziecko mieje si z dobrego kłamstwa zach caj c do dalszych.
- Wasza strefa zamieszkana przypomina nasz stref subarktyczn .
Oddalili my si bardziej ni wy od ostatniej epoki lodowcowej, ale nie odeszli my
od niej jeszcze całkiem. Zasadniczo Ziemia i Gethen s bardzo podobne. Jak
wszystkie zamieszkane wiaty. Człowiek mo e y tylko w do w skim
przedziale warunków i Gethen wyznacza jedn ich granic ...
- S wi c wiaty gor tsze ni pa ski?
- Wi kszo jest cieplejsza, niektóre s gor ce. Gde, na przykład, to głównie
piaszczysta i skalna pustynia. Planeta była ciepła od pocz tku, a potem
bezmy lna eksploatacja zniszczyła pi dziesi t czy sze dziesi t tysi cy lat temu
naturaln równowag , lasy wyci to na opał. Nadal mieszkaj tam ludzie, ale
przypomina to - je eli dobrze rozumiem tekst kultu jomesz - miejsce, gdzie id po
mier złodzieje.
Ta uwaga wywołała u miech na twarzy Obsle'a, spokojny, aprobuj cy
u miech, który nagle skłonił mnie do zmiany spojrzenia na tego człowieka.
- Pewni sekciarze twierdz , e te przej ciowe wiaty po miertne znajduj si
faktycznie i fizycznie na innych planetach rzeczywistego wszech wiata. Czy
zetkn ł si pan z tym pogl dem, panie Ai''
- Nie. Ró nie mnie ju opisywano, ale nikt jeszcze nie uznał mnie za ducha. W
tym momencie spojrzałem w prawo i mówi c o duchu zobaczyłem ducha.
Ciemny, w ciemnym stroju, nieruchomy i nie rzucaj cy si w oczy, siedział przy
mnie jak upiór na uczcie.
Uwag Obsle'a zaj ł jego s siad z drugiej strony, 'a wi kszo go ci słuchała
Slose'a siedz cego u szczytu stołu. Odezwałem si cicho:
69
Nie spodziewałem si zobaczy pana tutaj, ksi
. Niespodzianki sprawiaj , e
ycie jest mo liwe odpowiedział.
- Powierzono mi posłanie do pana. Spojrzał pytaj co.
- Ma ono form pieni dzy, cz ciowo pa skich własnych. Przesyła je Foreth
rem ir Osboth. Mam je w domu pana Szusgisa. Zajm si tym, eby do pana
dotarły.
- Jest pan bardzo dobry, panie Ai.
Był cichy, przygaszony, pomniejszony, wygnaniec szukaj cy dla siebie miejsca
w obcym kraju. Nie okazywał zbytniej ch ci do rozmowy ze mn i byłem z tego
zadowolony. Jednak podczas tej długiej, m cz cej, wypełnionej rozmowami
kolacji, mimo i cała moja uwaga była skupiona na mo nych i przemy lnych
Orgotach, którzy chcieli zaprzyja ni si ze mn albo mnie wykorzysta ,
odczuwałem co pewien czas dotkliwie jego obecno , jego milczenie, jego ciemn ,
odwrócon twarz. I cho odrzuciłem t my l jako bezpodstawn , przyszło mi do
głowy, e nie z własnej woli przybyłem do Misznory, eby je sma on czarny
ryb w towarzystwie reprezentantów, i e to nie oni mnie tu ci gn li. e on to
zrobił.
70
Rozdział 9
Estraven Zdrajca
Dawno temu, przed czasami króla Argavena I, który zjednoczył Karhid w
jedno królestwo, trwała wa rodowa mi dzy domenami Stok i Estre w ziemi
kermskiej. Najazdy i pułapki urz dzano od trzech pokole , a wa ni nie było
ko ca, bo spór szedł o ziemi . Dobrej ziemi w Kermie jest mało, ka da domena
szczyci si długo ci swoich granic, a panowie w Kermie s lud mi dumnymi i
krewkimi, którzy rzucaj czarne cienie.
Zdarzyło si , e potomek z łona pana na Estre, młodzieniec, cigaj c na
nartach pesthry na jeziorze Lodowa Noga w miesi cu irrem wjechał na cienki lód
i wpadł do jeziora. Chocia wydostał si z wody u ywaj c jednej narty do oparcia
si o twardszy lód, nie na wiele poprawił swoj sytuacj , bo był przemoczony do
nitki, powietrze było kurem i zbli ała si noc. Nie widział szans na pokonanie
kilkunastu kilometrów pod gór do Estre, wyruszył wi c ku wsi Ebos na
północnym brzegu jeziora. Z nastaniem nocy z lodowca przyszła mgła i zasnuła
całe jezioro, tak e nie widział drogi przed sob . Szedł powoli z obawy przed
słabym lodem, ale i w po piechu, bo mróz przenikał go do ko ci, i wiedział, e
niedługo zamarznie. Wreszcie przez noc i mgł dojrzał wiatło. Odrzucił narty. bo
brzeg jeziora był skalisty i w wielu miejscach nie pokryty niegiem, i ledwo
trzymaj c si na nogach ostatkiem sił wlókł si do wiatła. Zabł dził daleko od
Ebos. Była to mała samotna chata w lesie drzew thore, jedynych, jakie rosn w
Kermie, i drzewa otaczały j ze wszystkich stron nie si gaj c wy ej ni jej dach.
Młodzieniec uderzył w drzwi pi ci i gło no zawołał; kto otworzył mu drzwi i
zaprowadził go do kominka.
W chacie nie było nikogo wi cej, tylko ten jeden człowiek. Zdj ł z Estravena
odzie , która zamarzła i była jak blaszana, nagiego przykrył futrami i ciepłem
własnego ciała wyp dzał mróz z r k, nóg i twarzy Estravena, a potem napoił go
grzanym piwem. W ko cu młodzieniec doszedł do siebie i przyjrzał si temu,
który go piel gnował.
Był to nieznajomy równie młody jak on sam. Popatrzyli na siebie. Obaj byli
przystojni, mieli silne ciała i szlachetne rysy, byli pro ci i smagli. Estraven ujrzał,
e w twarzy drugiego płonie ogie kemmeru.
- Jestem Arek z Estre - powiedział.
- Jestem Therem ze Stok - odpowiedział drugi. Wtedy Estraven roze miał si ,
bo był wci jeszcze słaby, i rzekł:
- Czy przywróciłe mnie do ycia po to, eby mnie zabi , Stokven?
- Nie - odparł drugi. Wyci gn ł r k i dotkn ł dłoni Estravena, jakby chciał
si upewni , czy ju odtajał. Pod tym dotkni ciem Estraven poczuł, e budzi si w
nim ogie , mimo e jeszcze dzie lub dwa dzieliły go od jego kemmeru. Przez
chwil siedzieli bez ruchu dotykaj c si dło mi.
- S takie same - powiedział Stokven i na potwierdzenie poło ył swoj dło na
dłoni Estravena. Miały t sam długo i kształt, pasowały palec w palec jak
zło one dłonie jednego człowieka.
- Nigdy dot d ci nie widziałem przemówił Stokven.
71
- Jeste my wrogami na mier i ycie. - Wstał, doło ył do ognia i z powrotem
usiadł obok Estravena.
- Jeste my wrogami na mier i ycie - powiedział Estraven. - Ch tnie
lubowałbym ci kemmer.
- I ja tobie - odpowiedział tamten. Wtedy zło yli sobie przysi g
kemmeringow , która w Kermie, tak wtedy jak i teraz, nie mo e by złamana ani
odwołana. T noc, nast pny dzie i jeszcze jedn noc sp dzili w le nej chacie nad
zamarzni tym jeziorem. Nast pnego ranka przybyła do chaty grupa ludzi ze
Stok. Jeden z nich znał z widzenia młodego Estravena. Bez słowa ostrze enia
wydobył nó i na oczach Stokvena pchn ł Estravena w pier i w gardło, i młody
człowiek padł zalany krwi na wystygłe ognisko, martwy.
- Był dziedzicem Estre - - powiedział morderca.
- Połó cie go na swoje sanki i odwie cie do Estre rozkazał Stokven. Sam
wrócił do Stok. Jego ludzie odjechali z ciałem Estravena, ale zostawili je daleko w
lesie thore dzikim zwierz tom na po arcie i wrócili w nocy do Stok.
Therem stan ł przed swoim rodzicem, panem Hariszem rem ir Stokvenem, i
spytał swoich ludzi:
- Czy zrobili cie tak, jak wam kazałem?
Odpowiedzieli: - Tak.
- Kłamiecie - powiedział Therem - bo nigdy by cie nie wrócili ywi z Estre. Ci
ludzie złamali mój rozkaz i skłamali, eby ukry swoje nieposłusze stwo. dam
ich wygnania.
Pan Harisz zgodził si na danie syna i ludzie ci zostali wygnani z ogniska i
wyj ci spod prawa.
Wkrótce potem Therem opu cił swoj domen mówi c, e pragnie sp dzi
pewien czas w stanicy Rotherer, i nie wrócił przed upływem roku.
Tymczasem w domenie Estre poszukiwano Areka w górach i na równinach. a
potem go opłakano. Opłakiwano go przez całe lato i jesie , bo był jedynym
dzieckiem z łona ksi cia. A pod koniec miesi ca thern, kiedy sroga zima obj ła
kraj w swoje władanie, przybył do Estre w drowiec na nartach i wr czył
stra nikowi przy bramie co zawini tego w futro mówi c: - To jest Therem, syn
syna Estre. - Po tych słowach pomkn ł na nartach w dół stoku jak kamyk
odbijaj cy si od powierzchni wody i znikł, zanim komu przyszło do głowy, eby
go zatrzyma .
W zawini tku z futra le ało płacz c nowo narodzone dziecko. Przyniesiono
dziecko przed oblicze pana Sorve'a i przekazano mu słowa nieznajomego, a stary
pan, pogr ony w smutku, ujrzał w dziecku swojego zaginionego syna Areka.
Rozkazał, eby dziecko wychowywano jako syna wewn trznego ogniska i eby
nazywano go Therem, chocia klan Estre nie u ywał tego imienia.
Dziecko wyrosło na dorodnego, silnego młodzie ca, powa nego ~ natury i
milkliwego, w którym wszyscy dostrzegali podobie stwo do zaginionego Areka.
Kiedy dorósł, pan Sorve w ge cie starczej samowoli wyznaczył go dziedzicem
Estre. Wywołało to zawi w ród synów kemmeringów Sorve'a, silnych i w
kwiecie wieku, którzy długo czekali na t godno . Urz dzili oni zasadzk na
młodego Therema, kiedy wyruszył samotnie polowa na pesthry w miesi cu
irrem, ale on był uzbrojony i nie dał si zaskoczy . Dwóch braci z ogniska
72
zastrzelił w g stej mgle, która za cielała jezioro podczas odwil y, a z trzecim
walczył na no e i zabił go wreszcie, cho sam został zraniony gł boko w szyj i w
pier . Stan ł nad ciałem brata we mgle nad lodem i zobaczył, e zapada noc. Był
osłabiony z upływu krwi i pomy lał, eby uda si do wsi Ebos po pomoc. Jednak
w g stniej cych ciemno ciach zabł dził i doszedł do lasu thore na wschodnim
brzegu jeziora. Tam zobaczył opuszczon chat , wszedł do rodka i zbyt
osłabiony, eby rozpali; ogie , upadł na zimne kamienie ogniska i le ał tak
brocz c krwi .
Kto wyłonił si z ciemno ci, samotny człowiek. Stan ł w drzwiach i zamarł na
chwil patrz c na człowieka le cego we krwi na kamieniach ogniska. Potem
wszedł w po piechu, przygotował ło e z futer, które wyj ł ze starej skrzyni,
rozpalił ogie , obmył i przewi zał rany Therema. Kiedy zobaczył, e młody
człowiek patrzy na niego, powiedział: Jestem Therem ze Stok.
- Ja jestem Therem z Estre.
Zapadła mi dzy nimi cisza. Po chwili młody człowiek u miechn ł si i
powiedział:
Czy opatrzyłe moje rany, eby mnie zabi , Stokven? Nie odpowiedział
starszy.
Wtedy Estraven spytał:
- Jak to si dzieje, e ty, pan ze Stok, jeste sam tutaj, na spornej ziemi?
Przychodz tu cz sto - odparł Stokven.
Potem zbadał puls młodzie ca i na moment przyło ył dło płasko do dłoni
Estravena. Pasowały palec w palec, jak dwie dłonie jednego człowieka.
- Jeste my wrogami na mier i ycie - powiedział Stokven.
Estraven odpowiedział:
- Jeste my wrogami na mier i ycie, ale nigdy dot d ci nie widziałem.
Stokven odwrócił twarz.
- Ja ci raz widziałem, dawno temu - powiedział. Chciałbym, eby mi dzy
naszymi domami zapanował pokój.
- Ja ci przysi gn pokój - rzekł Estraven.
Zło yli sobie przysi g i wi cej nie rozmawiali, i ranny zasn ł. Rano Stokvena
ju nie było, ale przyszli ludzie ze wsi Ebos i odnie li Estravena do domu, do
Estre. Tam nikt ju nie o mielał si przeciwstawia woli starego ksi cia, odk d jej
słuszno została zapisana krwi trzech ludzi na lodzie jeziora, i po mierci
Sorve'a Therem został ksi ciem Estre. W ci gu roku zako czył star wa
oddaj c połow spornej ziemi domenie Stok. Za to i za zabicie trzech braci z
ogniska nazywano go Estravenem Zdrajc . Ale jego imi , Therem, jest nadal
nadawane dzieciom w tej domenie.
73
Rozdział 10
Rozmowy w Misznory
Nast pnego ranka, kiedy w swoich apartamentach w domu Szusgisa
ko czyłem pó ne niadanie, rozległ si dyskretny brz czyk telefonu. Wł czyłem
go i usłyszałem po karhidyjsku:
- Tu Therem Harth. Czy mógłbym przyj ?
- Bardzo prosz .
Byłem zadowolony, e załatwi t spraw od r ki. Nie ulegało w tpliwo ci, e
mi dzy mn a Estravenem nie mo e by mowy o adnych bli szych stosunkach.
Mimo e przynajmniej nominalnie popadł w niełask i został wygnany z mojego
powodu, nie mogłem przyj za to na siebie odpowiedzialno ci i poczu si w
uzasadniony sposób winnym. W Erhenrangu nie ujawnił przede mn ani swojego
post powania, ani swoich motywów i nie miałem powodów, eby mu ufa .
Wolałbym, eby nie był zwi zany z tymi Orgotami, którzy mnie jakby
adoptowali. Jego obecno wprowadzała komplikacje i niezr czno .
Został wprowadzony do pokoju przez jednego z wielu słu cych. Zaprosiłem
go, eby usiadł w jednym z wielkich wy ciełanych foteli, i zaproponowałem mu
poranny napój. Odmówił. Nie było po nim wida skr powania - dawno odrzucił
wstydliwo , je eli j kiedykolwiek posiadał - ale był pełen rezerwy, trzymał si
na dystans.
- Pierwszy prawdziwy nieg - powiedział i widz c moje spojrzenie na
zasłoni te ci k kotar okno dodał: - Nie wygl dał pan jeszcze?
Wyjrzałem i zobaczyłem nieg wiruj cy na lekkim wietrze, pokrywaj cy biel
ulice i dachy. Przez noc spadło ju kilka centymetrów. Był odarhad gor,
siedemnasty dzie pierwszego miesi ca jesieni.
- Wcze nie - powiedziałem zafascynowany przez chwil .
- Przepowiadaj ostr zim tego roku.
Zostawiłem kotary odsłoni te. Szare, rozproszone wiatło zza okna padło na
jego ciemn twarz. Postarzał si . Prze ył ci kie chwile od czasu, kiedy go po raz
ostatni widziałem w Erhenrangu, przy jego własnym kominku w Czerwonym
Naro nym Domu.
- Tu jest to, co miałem panu przekaza - powiedziałem podaj c mu owini t w
foli paczk pieni dzy, któr poło yłem na stole po jego telefonie. Wzi ł j i
podzi kował mi z powag . Poniewa nie usiadłem, po chwili, wci jeszcze
trzymaj c pakiet w r ku, on równie si podniósł.
Czułem lekkie ukłucia sumienia, ale nic nie zrobiłem, eby je uspokoi .
Chciałem go zniech ci do dalszych wizyt i niestety wymagało to poni enia go.
Spojrzał mi prosto w twarz. Był, oczywi cie, ni szy ode mnie, krótkonogi i
kr py, ni szy nawet ni wi kszo kobiet mojej rasy. A jednak, kiedy na mnie
patrzył, nie miałem uczucia, e patrzy na mnie z dołu. Nie odwzajemniłem mu si
spojrzeniem przygl daj c si z abstrakcyjnym zainteresowaniem stoj cemu na
stole radioodbiornikowi.
74
- Nie nale y wierzy wszystkiemu, co si tutaj słyszy przez radio - powiedział
miłym głosem. - Tymczasem wydaje mi si , e tu, w Misznory, b dzie panu
potrzebna informacja i rada.
- Odnosz wra enie, e jest tu du o osób gotowych z nimi po pieszy .
- A du o to dobrze, co? Dziesi ciu budzi wi ksze zaufanie ni jeden.
Przepraszam, zapomniałem, e nie powinienem u ywa j zyka karhidyjskiego. - I
dalej mówił ju po orgocku. - Banici nie powinni nigdy u ywa swojego
ojczystego j zyka, brzmi on w ich ustach gorzko. Poza tym my l , e ten j zyk
bardziej przystoi zdrajcy, bo spływa z warg jak syrop. Panie Ai, mam prawo
wyrazi panu wdzi czno . Oddał pan przysług zarówno mnie, jak i mojemu
staremu przyjacielowi i kemmeringowi Asze Forethowi, dlatego we własnym i
jego imieniu skorzystam z tego prawa. Moje podzi kowanie b dzie miało form
rady. - Zamilkł i ja te si nie odezwałem. Nigdy nie słyszałem z jego ust tego
rodzaju cierpkiej, wyszukanej uprzejmo ci i nie miałem poj cia, co to oznacza. -
Jest pan w Misznory kim ci gn ł dalej - kim nie był pan w Erhenrangu. Tam
mówiono, e pan jest, tutaj b d mówi , e pana nie ma. Jest pan narz dziem w
r kach okre lonej frakcji. Powinien pan uwa a na to, w jaki sposób pozwoli si
pan wykorzystywa . Radz panu dowiedzie si , kto jest w przeciwnej frakcji, i
nigdy nie da si wykorzysta przez nich, bo nie zrobi tego w dobrym celu.
Umilkł. Chciałem za da , eby sprecyzował swoje słowa, ale on powiedział
tylko: - Do widzenia, panie Ai odwrócił si i wyszedł. Stałem osłupiały. Ten
człowiek był jak pora enie pr dem elektrycznym: nie wiadomo było, co si stało i
co robi .
Niew tpliwie zepsuł mi nastrój pogodnego samozadowolenia, w jakim jadłem
niadanie. Podszedłem do w skiego okna i wyjrzałem. nieg padał teraz jakby
mniej g sto. Przepływał białymi obłokami i wirował jak płatki kwiatów wi ni z
sadów mojej ojczyzny, kiedy wiosenny wiatr wieje wzdłu zielonych zboczy
Borlandu, gdzie si urodziłem. Na Ziemi, ciepłej Ziemi, gdzie drzewa okrywaj
si na wiosn kwiatami. W jednej chwili opadło mnie przygn bienie i t sknota za
domem. Dwa lata sp dziłem na tej przekl tej planecie, i teraz zacz ła si trzecia
zima, zanim jeszcze odeszła jesie . Długie miesi ce nieustannego zimna, lodu,
wiatru, deszczu, niegu, niegu z deszczem, zimna w rodku, zimna na zewn trz,
zimna przenikaj cego do ko ci i do szpiku ko ci. I cały czas zdany tylko na siebie,
obcy i izolowany, bez jednego cho by człowieka, któremu mógłbym ufa . Biedny
Genly, mo e si rozpłaka ? Zobaczyłem, jak tam, w dole, Estraven wychodzi z
domu na ulic , ciemna, skrócona perspektyw posta w jednostajnej, zacieraj cej
kontury szarobiało ci niegu. Rozejrzał si , poprawił pas swojego hiebu (był bez
płaszcza) i ruszył ulic krokiem zdecydowanym, pełnym zr czno ci i wdzi ku, z
energi , która sprawiała, e w tej chwili zdawał si jedyn yw istot w całym
Misznory.
Odwróciłem si od okna do ciepłego pokoju. Jego luksusy wydały mi si
zat chłe i gnu ne, grzejnik, mi kkie fotele, łó ko zarzucone futrami, dywany,
draperie, narzuty.
Wło yłem zimowy płaszcz i wyszedłem na spacer, w ponurym nastroju, w
ponury wiat.
75
Miałem tego dnia je obiad z reprezentantami Obsle'em, Yegeyem i innymi
poznanymi poprzedniego wieczoru, a tak e miałem pozna kilku nowych.
Wczesny obiad jest zwykle spo ywany przy bufecie na stoj co, mo e eby
człowiek nie miał uczucia, e sp dził cały dzie siedz c za stołem. Tym razem
jednak uroczy cie nakryto stół, bufet za był oszałamiaj cy, osiemna cie lub
dwadzie cia da zimnych i gor cych, głównie z jaj sube i chlebowych jabłek. Przy
bufecie, zanim zacz ło obowi zywa tabu co do rozmów, Obsle nakładaj c sobie
na talerz gór jajecznicy powiedział:
- Ten go nazwiskiem Mersen jest szpiegiem z Erhenrangu, a ten tam, Gaum,
jest jawnym agentem Sarfu. Powiedział to tonem swobodnym, roze miał si ,
jakbym zrobił dowcipn uwag , i przesun ł si do półmiska z marynowan ryb .
Nie miałem poj cia, co to jest Sarf.
Kiedy zacz to siada do stołu, wszedł jaki młody człowiek i szepn ł co
gospodarzowi przyj cia Yegeyowi, który zaraz odwrócił si do nas.
- Nowo ci z Karhidu - powiedział. - Król Argaven urodził dzi rano dziecko,
które zmarło po godzinie. Zapanowała cisza, potem podniósł si gwar i przystojny
młody człowiek nazwiskiem Gaum podniósł w gór kufel. - Oby wszyscy królowie
Karhidu yli tak długo! zawołał.
Niektórzy wypili z nim, wi kszo nie.
- Na imi Mesze, mia si ze mierci dziecka powiedział tłusty starzec w
purpurze siadaj c ci ko obok mnie z wyrazem pot pienia na twarzy.
Rozgorzała dyskusja, którego ze swoich synów od kemmeringów Argaven
mo e mianowa nast pc tronu, bo b d c ju dobrze po czterdziestce nie mógł
liczy na potomka z własnego łona, i jak długo pozostawi Tibe'a na stanowisku
regenta. Jedni uwa ali, e regencja sko czy si natychmiast, inni wyra ali co do
tego w tpliwo ci.
- A co pan s dzi, panie Ai - spytał człowiek nazwiskiem Mersen, którego
Obsle zidentyfikował jako agenta karhidyjskiego, a wi c zapewne jednego z ludzi
Tibe'a. Przybywa pan wie o z Erhenrangu, co si tam mówi w zwi zku z
plotkami, e Argaven wła ciwie abdykował bez ogłaszania tego faktu i przekazał
sanie kuzynowi?
- Tak, dotarły do mnie te plotki.
- Czy s dzi pan, e maj one jakie podstawy?
- Nie mam poj cia - odpowiedziałem i w tym momencie wkroczył gospodarz z
uwag o pogodzie, bo zacz to ju je .
Kiedy wreszcie słu ba sprz tn ła talerze oraz gór resztek pieczeni i marynat
z bufetu, zasiedli my wszyscy za długim stołem i podano w małych naczy kach
pal cy płyn zwany, podobnie jak w wielu innych miejscach, wod ycia, po czym
zacz to zadawa mi pytania.
Od czasu bada przez lekarzy i uczonych w Erhenrangu nie znajdowałem si
przed grup ludzi, którzy chcieli, ebym odpowiadał na ich pytania. Niewielu
Karhidyjczyków, nawet spo ród rybaków i rolników, w ród których sp dziłem
pierwsze miesi ce, pieszyło zaspokoi swoj , cz sto pal c , ciekawo przez
proste zadawanie pyta . Byli zamkni ci w sobie, pełni rezerwy, nie lubili pyta i
odpowiedzi. Pomy lałem o stanicy Otherhord, o tym, co Tkacz Faxe powiedział
mi na temat odpowiedzi... Nawet eksperci ograniczali swoje pytania do
76
problemów ci le fizjologicznych, takich jak funkcjonowanie gruczołów i układu
kr enia ró ni ce mnie najbardziej od gethe skiej normy. Nigdy nie przyszło im
do głowy spyta na przykład, jak nieprzerwana seksualno mojej rasy wpływa
na nasze instytucje społeczne, jak sobie radzimy z naszym "permanentnym
kemmerem". Słuchali, je eli im mówiłem, psychologowie słuchali, kiedy
opowiadałem o my lomowie, ale nikt nie zdecydował si na postawienie ogólnych
pyta pozwalaj cych na wytworzenie sobie pełniejszego obrazu społecze stwa
Ziemi lub Ekumeny - mo e z wyj tkiem Estravena.
Tutaj ludzie nie byli tak skr powani wzgl dami presti u i honoru, a pytania
nie obra ały ani pytaj cych, ani pytanego. Wkrótce jednak zorientowałem si , e
niektóre pytania miały za cel przyłapanie mnie na kłamstwie i wykazanie, e
jestem oszustem. To mnie na chwil zbiło z tropu. W Karhidzie spotykałem si
oczywi cie r niedowiarstwem, ale rzadko ze zł wol . Tibe urz dził wprawdzie
wymy lny pokaz pod tytułem "udaj , e wierz w t komedi " w dniu parady w
Erhenrangu, ale, jak teraz wiedziałem, była to cz jego gry maj cej na celu
dyskredytacj Estravena i, jak s dz , Tibe w gł bi duszy wierzył mi. Widział
przecie mój statek, mały l downik, który sprowadził mnie na powierzchni
planety, miał te podobnie jak wszyscy dost p do raportów in ynierów z badania
statku i astrografu. W Orgoreynie nikt nie widział statku. Mógłbym pokaza im
astrograf, ale nie stanowił on zbyt przekonywaj cego "dzieła obcych", gdy był
tak niezrozumiały, e mógł równie dobrze potwierdza teori oszustwa. Stare
prawo kulturalnego embarga zabraniało przywozu na tym etapie urz dze
zrozumiałych i nadaj cych si do kopiowania, nie miałem wi c przy sobie nic
poza statkiem i astrografem, pudełkiem ze zdj ciami, niew tpliw osobliwo ci
mojego ciała i niemo liw do udowodnienia osobliwo ci mojego umysłu. Zdj cia,
które pu ciłem w obieg, były ogl dane z oboj tnym wyrazem twarzy, z jakim
ogl da si cudze fotografie rodzinne. Pytaniom nie było ko ca. Obsle spytał, co to
jest Ekumena - wiat, liga wiatów, jakie miejsce czy rz d?
- Hm, ka da z tych rzeczy i adna. Ekumena to ziemskie słowo, w j zyku
powszechnym nazywa si j Wspólnym Gospodarstwem. karhidyjskim
odpowiednikiem byłoby ognisko. Co do orgockiego, to nie jestem pewien, za słabo
jeszcze znam wasz j zyk. Wspólnota chyba nie, cho niew tpliwie istniej
podobie stwa mi dzy rz dem Wspólnoty a Ekumen . Ale Ekumena w zasadzie
nie jest wcale rz dem. Była to próba poł czenia mistyki z polityk i jako taka
musiała by skazana na niepowodzenia. Ale ta kl ska przyniosła ludzko ci wi cej
dobra ni powodzenie jej poprzednich prób. Jest to społecze stwo i ma,
przynajmniej potencjalnie, własn kultur . Jest to forma kształcenia, z pewnego
punktu widzenia jest to jedna wielka szkoła, rzeczywi cie bardzo wielka. Jej
podstaw s d enia do wymiany informacji i współpracy, i dlatego z innego
punktu widzenia jest to liga czy te unia wiatów, posiadaj ca pewne cechy
konwencjonalnej, scentralizowanej organizacji. I ten wła nie ostatni aspekt
Ekumeny reprezentuj . Ekumena jako organizm polityczny działa poprzez
koordynacj , a nie przez nakazy, nie wymusza praw, do decyzji dochodzi drog
kompromisów i porozumie . Jako organizm ekonomiczny Ekumena jest
niezwykle aktywna, nadzoruj c wymian mi dzy wiatow , utrzymuj c
77
równowag handlow mi dzy osiemdziesi cioma wiatami. Osiemdziesi cioma
czterema ci le mówi c, je eli Gethen doł czy do Ekumeny...
- Co to znaczy, e Ekumena nie wymusza praw? spytał Slose.
- Bo nie ma adnych praw. Pa stwa członkowskie maj swoje własne prawa, a
kiedy zachodzi mi dzy nimi konflikt, Ekumena po redniczy, stara si
przeprowadzi prawn lub etyczn zmian przez uzgodnienie stanowisk lub
wybór jednego. Oczywi cie, je eli Ekumena jako eksperymentalny nadorganizm
zawiedzie całkowicie, to b dzie musiała narzuca pokój sił , stworzy jak
policj i tak dalej. Na razie jednak nie ma takiej potrzeby. wiaty centralne nadal
dochodz do siebie po niszczycielskiej epoce sprzed kilku stuleci, odtwarzaj
utracone umiej tno ci i wiedz , ucz si na nowo rozmawia ... - Jak miałem
wytłumaczy Wiek Wrogo ci i jego skutki ludziom, którzy nie maj słowa na
oznaczenie wojny?
- To niezwykle fascynuj ce, panie Ai - powiedział gospodarz, reprezentant
Yegey, drobny, zgrabny, cedz cy słowa osobnik o bystrych oczach. - Ale nie
widz , czego oni mog chcie od nas. Chodzi o to, e có takiego dobrego mo e im
da osiemdziesi ty czwarty wiat? 1 to, powiedzmy sobie, niezbyt rozwini ty, bo
przecie nie mamy gwiezdnych statków jak wszyscy inni.
- Nikt ich nie miał do czasu przybycia ludzi z Hain i Cetia czyków. A
niektórym wiatom zabraniano ich budowy przez całe stulecia, póki Ekumena nie
ustaliła zasad tego, co u was, jak s dz , nazywa si wolnym handlem. - Tu
wszyscy si roze miali, bo była to nazwa partii czy te frakcji Yegeya. - Wolny
handel to jest wła nie to, co próbuj tu zapocz tkowa . Handel nie tylko
towarami, lecz tak e wiedz , technologi , my l , filozofi , sztuk , medycyn ,
nauk , teori ... W tpi , czy Gethen kiedykolwiek b dzie utrzymywa jakie
ywsze kontakty fizyczne z innymi wiatami. Dzieli nas tu siedemna cie lat
wietlnych od najbli szego wiata Ekumeny, Ollul, na planecie gwiazdy, któr wy
nazywacie Asyomse. Do najdalszego jest dwie cie pi dziesi t lat wietlnych i
nawet nie wida st d jego gwiazdy. Za pomoc astrografu mogliby cie rozmawia
z tym wiatem jak przez radio z s siednim miastem, ale nie s dz , eby cie kiedy
spotkali si z jego mieszka cami... Ten rodzaj handlu, o którym mówi , mo e by
bardzo zyskowny, ale polega on głównie na porozumiewaniu si , nie za na
transporcie dóbr. Moje zadanie tutaj polega w gruncie rzeczy na tym, eby
dowiedzie si , czy pragniecie porozumiewa si z reszt ludzko ci.
- "Pragniecie" - powtórzył Slose pochylaj c si z napi ciem. - Czy to znaczy
Orgoreyn, czy te Gethen jako cało ?
Zawahałem si przez chwil , bo nie było to pytanie, któregó oczekiwałem.
- Tutaj i teraz znaczy to Orgoreyn. Ale umowa nie mo e nikogo wyklucza .
Je eli Sith albo Narody Wyspowe, albo Karhid zechc przyst pi do Ekumeny, to
maj drog otwart . Jest to za ka dym razem sprawa indywidualnego wyboru.
Pó niej z reguły na planetach równie wysoko rozwini tych jak Gethen ró ne
rasy, regiony albo narody dochodz do wyłonienia wspólnego przedstawicielstwa,
które koordynuje sprawy planetarne i stosunki z innymi wiatami, co nazywa si
w naszej terminologii "lokaln stabilno ci ". W ten sposób oszcz dza si mas
czasu i pieni dzy, bo dzieli si wydatki. Gdyby cie postanowili na przykład
zbudowa własny gwiazdolot...
78
- Na mleko Mesze! - wykrzykn ł gruby Humery obok mnie. - Chce pan,
eby my wystrzelili si w pustk ? Fuj! - Na dowód rozbawienia i obrzydzenia
wydał z siebie d wi k jak wysoka nuta akordeonu.
- A gdzie jest pa ski statek, panie Ai? - spytał Gaum. Powiedział to cicho, z
półu miechem, jakby było to co niezwykle podchwytliwego i chciał, eby to
zostało zauwa one. Był niezwykle pi knym okazem istoty ludzkiej według
ka dych kryteriów dla obu płci, tak e nie mogłem nie gapi si na niego, kiedy
odpowiadałem, zastanawiaj c si jednocze nie, co to jest ten Sarf.
- Có , to adna tajemnica. Mówiono o tym sporo w karhidyjskim radio.
Rakieta, w której wyl dowałem na wyspie Horden, znajduje si obecnie w
Królewskich Warsztatach Metalurgicznych w Szkole Rzemiosł. W ka dym razie
wi ksza jej cz , bo zdaje si , e ró ni eksperci zabrali sobie po kawałku.
- Rakieta? - zdziwił si Humery, bo u yłem orgockiego okre lenia na
fajerwerk.
- To zwi le oddaje rodzaj nap du łodzi l duj cej. Humery znów wydał
dziwny odgłos. Gaum u miechn ł si tylko i zauwa ył:
- Zatem nie ma pan drogi powrotu na... no, tam sk d pan przybył?
- Mam. Mógłbym porozumie si przez astrograf z Ollul i poprosi , eby
przysłali po mnie statek. Przybyłby tutaj za siedemna cie lat. Mog te poł czy
si ze statkiem, którym przyleciałem do waszego układu. Jest teraz na orbicie
okołosłonecznej. Byłby tutaj za par dni.
Sensacja była widoczna i słyszalna, i nawet Gaum nie potrafił ukry
zdumienia. Co si tutaj nie zgadzało. Był to jeden istotny fakt, z którym si nie
zdradziłem w Karhidzie, nawet przed Estravenem. Je eli, tak jak mi to
przedstawiono, Orgotowie wiedzieli o mnie tylko to, co postanowili im przekaza
Karhidyjczycy, wówczas powinna to by tylko jedna z wielu niespodzianek.
Okazało si , e to była jedyna niespodzianka, za to wielka.
- Gdzie jest teraz ten statek? - spytał Yegey.
- Kr y wokół sło ca, gdzie mi dzy Gethen a Kuhurnem.
- Jak si pan z niego tu dostał?
- Na fajerwerku - wtr cił stary Humery.
- Dokładnie tak. Nie l dujemy gwiazdolotem na zaludnionej planecie, dopóki
nie ma ustalonych kontaktów lub nie został zawarty sojusz. Dlatego przybyłem na
małej łodzi i wyl dowałem na wyspie Horden.
- Czy mo e si pan porozumie z tym... z tym wielkim statkiem przez zwykłe
radio, panie Ai? To był Obsle.
- Tak. - Nie wspomniałem na razie o małym satelicie przeka nikowym,
którego umie ciłem na orbicie. Nie chciałem, eby odnie li wra enie, e ich niebo
jest pełne mojego elastwa. - Potrzebny byłby do mocny nadajnik; ale przecie
macie ich pod dostatkiem.
- Zatem mogliby my skontaktowa si drog radiow z pa skim statkiem.
- Tak, gdyby cie znali wła ciwy sygnał. Ludzie na pokładzie znajduj si w
stanie stasis lub, inaczej mówi c, hibernacji, eby nie marnowali ycia w
oczekiwaniu, a załatwi tutaj swoje sprawy. Wła ciwy sygnał na wła ciwej
długo ci fali uruchomi aparatur , która wyprowadzi ich ze stasis. Wówczas
79
skontaktuj si ze mn za pomoc radia albo astrografu, wykorzystuj c Ollul
jako stacj przeka nikow .
- Ilu ich jest? - spytał kto z niepokojem.
- Jedenastu.
To wywołało westchnienie ulgi, lekki miech. Napi cie nieco zel ało.
- A co si stanie, je eli pan nigdy nie wy le sygnału? spytał Obsle.
- Zostan obudzeni automatycznie za około cztery lata.
- Czy wówczas przybyliby tu po pana?
- Tylko na moje wezwanie. Porozumieliby si za pomoc astrografu ze
stabilami na Ollul i na Hain. Najprawdopodobniej postanowiliby spróbowa
jeszcze raz i skierowaliby tu nowego wysłannika. Drugiemu wysłannikowi cz sto
jest łatwiej ni pierwszemu. Mniej musi wyja nia i ludzie ch tniej mu wierz ...
Obsle u miechn ł si szeroko. Wi kszo go ci nadal była zamy lona i pełna
rezerwy. Gaum kiwn ł nieznacznie głow w roj stron , jakby gratulował mi
szybko ci odpowiedzi: gest konspiratora. Slose pełen napi cia zapatrzył si
jasnym wzrokiem w jak wewn trzn wizj , od której wrócił do mnie.
- Dlaczego, panie Ai, nigdy nie wspomniał pan o tym drugim statku podczas
swego dwuletniego pobytu w Karbidzie?
- Sk d mo emy wiedzie , e nie wspomniał? - wtr cił Gaum z u miechem.
- Doskonale wiemy, e nie, panie Gaum - odparł Yegey równie z u miechem.
- Nie mówiłem o tym - powiedziałem. - A dlaczego? My l o statku czekaj cym
tam w górze mo e budzi niepokój. S dz , e niejeden z was mo e to potwierdzi .
W Karbidzie nigdy nie doszedłem do takiego stopnia wzajemnego zaufania z
moimi rozmówcami, ebym mógł zaryzykowa poruszenie sprawy statku. Wy
mieli cie wi cej czasu do namysłu, jeste cie gotowi słucha mnie otwarcie, w
wi kszym gronie, nie jeste cie tak sp tani strachem. Zdecydowałem si
powiedzie o statku, bo my l , e nadeszła po temu chwila, e Orgoreyn jest
odpowiednim do tego miejscem.
- Racja, panie Ai, racja! - powiedział Slose gwałtownie. - W ci gu tego
miesi ca po le pan po ten statek i powitamy go w Orgoreynie jako widomy znak i
piecz nowej epoki. Otworz si oczy tych, którzy nie chc widzie teraz!
Tak si to ci gn ło do chwili, kiedy podano nam kolacj . Zjedli my, wypili my
i rozeszli my si po domach. Nie wiem jak inni, ale ja, cho zm czony, wyszedłem
ogólnie rzecz bior c zadowolony. Były, oczywi cie, pewne znaki ostrzegawcze i
niejasno ci. Slose chciał zrobi ze mnie religi . Gaum chciał zrobi ze mnie
oszusta. Mersen chciał chyba udowodni , e nie jest agentem Karhidu, sugeruj c,
e to ja nim jestem. Ale Obsle, Yegey i kilku innych działało na wy szym
poziomie. Chcieli porozumie si ze stabilami i doprowadzi do l dowania
gwiazdolotu w Orgoreynie, eby przekona albo zmusi Wspólnot Orgoreynu do
zwi zania si z Ekumen . Wierzyli, e w ten sposób Orgoreyn osi gnie wielkie,
długotrwałe w skutkach zwyci stwo presti owe nad Karbidem i e ci
reprezentanci, którzy b d ojcami tego zwyci stwa, zdob d odpowiedni presti i
wpływy w swoim rz dzie. Ich frakcja Wolnego Handlu, mniejszo w łonie
Wspólnoty Trzydziestu Trzech, przeciwstawiała si kontynuacji sporu o dolin
Sinoth, reprezentuj c polityk konserwatywn , nieagresywn i
nienacjonalistyczn . Od długiego ju czasu byli odsuni ci od władzy i liczyli na to,
80
e przy pewnym ryzyku mog j odzyska na drodze wskazanej przeze mnie.
Dalej ich wzrok nie si gał, ale w fakcie, e moja misja dla nich stanowiła rodek,
a nie cel, nie było nic złego. Gdy raz znajd si na tej drodze, zaczn si mo e
orientowa , dok d mo na ni doj . Na razie pomimo krótkowzroczno ci byli
przynajmniej realistami.
Obsle chc c przekona pozostałych powiedział:
- Karbid albo b dzie si bał siły, jak nam da ten zwi zek, a pami tajmy, e
Karbid zawsze boi si wszystkiego co nowe, i pozostanie na uboczu, albo rz d w
Erhenrangu zbierze si na odwag i przył czy si jako drugi, po nas. W ka dym
przypadku szifgrethor Karhidu ucierpi i w ka dym przypadku my b dziemy
prowadzi sanie. Je eli starczy nam m dro ci, eby wykorzysta t przewag
teraz, b dzie to przewaga stała i pewna! - W tym momencie zwrócił si do mnie.
- Ale Ekumena musi chcie nam pomóc, panie Ai. Musimy mie do pokazania
naszemu narodowi co wi cej ni tylko pana, jednego człowieka znanego ju w
Erhenrangu.
- Rozumiem, panie reprezentancie. Chciałby pan mie dobry, widowiskowy
dowód, a ja chciałbym go przedstawi . Ale nie mog sprowadzi tu statku, póki
nie b d miał uzasadnionej pewno ci co do jego bezpiecze stwa i dobrej woli z
waszej strony. Potrzebne mi jest do tego publiczne ogłoszenie zgody i gwarancji
waszego rz du, co, jak s dz , oznacza zgod całej rady reprezentantów.
- To zrozumiałe - powiedział Obsle z ponur min . Jad c do domu z
Szusgisem, którego udział w rozmowach tego popołudnia ograniczał si do
dobrodusznego u miechu, spytałem:
- Panie Szusgis, co to jest ten Sarf?
- Jeden z wydziałów administracji wewn trznej. Zajmuje si fałszywymi
dokumentami, nielegalnymi podró ami i zmian pracy, fałszerstwami i
podobnym mieciem. To jest wła nie znaczenie słowa "sarf" w ulicznym argonie,
jest to nazwa nieoficjalna.
Zatem inspektorzy s agentami Sarfu?
- Niektórzy z nich.
- I policja te im podlega do pewnego stopnia? - Sformułowałem pytanie
ostro nie i otrzymałem tak sam odpowied .
- S dz , e tak. Zajmuj si sprawami zagranicznymi i nie mam pełnego
rozeznania w strukturze administracji wewn trznej.
- Jest niew tpliwie skomplikowana. Czym, na przykład, zajmuje si Wydział
Wodny? - Wycofałem si , najlepiej jak umiałem, z tematu Sarfu. To, czego
Szusgis nie powiedział w tej sprawie, mogło nic nie znaczy dla kogo z Hain albo
dla szcz liwego Cziffewarczyka, ale ja urodziłem si na Ziemi. Posiadanie
przodków z przeszło ci kryminaln ma swoje dobre strony. Po dziadku
podpalaczu mo na odziedziczy nos czuły na dym.
Znalezienie na Gethen rz dów tak przypominaj cych dawn histori Ziemi
było zabawne i fascynuj ce. Monarchia i autentyczna, rozro ni ta biurokracja.
To drugie było równie fascynuj ce, ale mniej zabawne. Dziwne, e w bardziej
rozwini tym społecze stwie pobrzmiewały bardziej ponure tony.
Zatem Gaum, który chciał, ebym wyszedł na kłamc , był agentem tajnej
policji Orgoreynu. Czy wiedział, e Obsle wie, kim on jest? Zapewne tak. Czy był
81
wi c prowokatorem? Czy działał oficjalnie po stronie frakcji Obsle'a, czy
przeciwko niej? Która z frakcji w obr bie Rady Trzydziestu Trzech kontrolowała
lub była kontrolowana przez Sarf? Powinienem zorientowa si w tych sprawach,
ale mo e to nie by łatwe. Moja linia post powania, która przez jaki czas
wydawała si tak oczywista i pełna nadziei, teraz stawała si równie kr ta i
naje ona zagadkami jak w Erhenrangu. Wszystko szło dobrze, pomy lałem, póki
zeszłego wieczoru nie pojawił si przy mnie jak cie Estraven.
- Jakie stanowisko zajmuje tutaj, w Misznory, ksi
Estraven?- spytałem
Szusgisa, który jakby w pół nie opadł na oparcie bezszelestnie jad cego
samochodu.
- Estraven? Tutaj nazywa si Harth. My tutaj nie u ywamy tytułów,
odrzucili my je wraz z nastaniem Nowej Epoki. Zdaje si , e jest podwładnym
reprezentanta Yegeya.
- Mieszka u niego?
- Chyba tak.
Chciałem powiedzie , e to dziwne, i był zeszłego wieczoru u Slose'a, a nie
był dzi na przyj ciu u Yegeya, ale u wiadomiłem sobie, e w wietle naszej
krótkiej porannej rozmowy nie wydawało si to takie dziwne. Ale sama my l, e
celowo trzyma si ode mnie z daleka, budziła niepokój.
- Znaleziono go - mówił Szusgis przemieszczaj c swoje szerokie biodra na
wy ciełanym siedzeniu - na Południu w fabryce kleju, konserw rybnych czy w
jakim takim miejscu i wyci gni to go z rynsztoka. Zrobili to ludzie z frakcji
Wolnego Handlu. Oczywi cie pomógł im swego czasu jako premier i członek
kyorremy, i teraz mu si odwdzi czaj . Głównie robi to, jak my l , eby
dokuczy Mersenowi. Cha, cha! Mersen jest szpiegiem Tibe'a i my li, e nikt o
tym nie wie, ale naturalnie wszyscy wiedz , a on nie mo e znie widoku Hartha,
bo nie wie, czy on jest zdrajc , czy podwójnym agentem, i nie mo e narazi na
szwank swojego szifgrethoru, eby si dowiedzie . Cha, cha!
- A co pan s dzi, panie Szusgis?
- Zdrajca, panie Ai. Czystej wody zdrajca. Sprzedał prawa swojego kraju do
doliny Sinoth, eby nie dopu ci Tibe'a do władzy, ale noga mu si powin ła. Na
cycki Mesze! Tutaj spotkałoby go co gorszego ni wygnanie. Kto gra przeciwko
swojej własnej stronie, musi przegra wszystko. Ale ci jegomo cie dbaj cy tylko o
siebie i wyprani z patriotyzmu nie potrafi tego zrozumie . Zreszt my l , e
Harth nie dba, gdzie jest, byle tylko mógł jako przepycha si ku władzy. Zrobił
w ci gu pi ciu miesi cy nie tak mało, jak pan widzi.
- Owszem, niemało.
- Pan te mu nie dowierza, co?
- Nie.
- Ciesz si , e to słysz , panie Ai. Nie rozumiem, dlaczego Yegey i Obsle
trzymaj z tym osobnikiem. Jest jawnym zdrajc działaj cym dla własnej
korzy ci, który usiłuje czepia si pa skich sani, panie Ai, jak długo b dzie to dla
niego korzystne. Tak ja to widz . I nie wiem, czy pozwoliłbym mu czepia si
moich sani, gdyby mnie o to przyszedł prosi ! - Szusgis sapn ł, skin ł energicznie
głow na znak zgody z własn opini i u miechn ł si do mnie
porozumiewawczym u miechem ludzi nieskazitelnej prawo ci. Samochód jechał
82
bezszelestnie szerokimi, dobrze o wietlonymi ulicami. Poranny nieg stopniał
zostawiaj c tylko brudne pryzmy wzdłu rynsztoków, teraz padał zimny, drobny
deszcz.
Wielkie gmachy ródmie cia Misznory, budynki rz dowe, szkoły, wi tynie
kultu jomesz, przesłoni te deszczem w płynnym blasku wysokich latar zdawały
si topnie . Ich naro niki były nieostre, frontony rozlane, zamazane. Co
płynnego, niematerialnego kryło si 'za masywno ci tego miasta zbudowanego z
monolitów, tego monolitycznego pa stwa, które tym samym słowem nazywało
cz i cało . A Szusgis, mój jowialny gospodarz, człowiek ci ki i masywny, te
miał rozmazane kontury, był jakby.., nieco nierealny.
Od chwili kiedy cztery dni temu wyruszyłem samochodem przez rozległe złote
pola Orgoreynu rozpoczynaj c swoj podró do samego serca Misznory, czego
mi brakowało. Tylko czego? Czułem si izolowany. Od pewnego czasu nie
odczuwałem chłodu. Pokoje tutaj były przyzwoicie ogrzewane. Od pewnego czasu
jedzenie nie sprawiało mi przyjemno ci. Kuchnia orgocka była nijaka i nic w tym
strasznego. Tylko dlaczego wszyscy ludzie, jakich tu spotkałem, wszystko jedno,
yczliwie czy wrogo do mnie usposobieni, te wydawali mi si nijacy? Były w ród
nich barwne osobowo ci - Obsle, Slose, pi kny i odra aj cy Gaum - a jednak
wszystkim im czego brakowało, jakiego wymiaru istnienia, byli jacy
nieprzekonywaj cy. Nie byli całkiem materialni.
Jest tak, pomy lałem, jakby nie rzucali cienia.
Tego rodzaju do abstrakcyjne rozwa ania s istotn cz ci mojej pracy.
Bez pewnych szczególnych uzdolnie nie miałbym szans na zostanie mobilem,
potem przeszedłem formalne przeszkolenie w tym kierunku na Hain, gdzie
nadaj temu dumnie brzmi cy tytuł "my lenia dalekosi nego". Chodzi w nim o
co , co mo na by okre li jako intuicyjny ogl d pewnej moralnej cało ci, i jego
wynikiem nie jest zestaw racjonalnych symboli, lecz metafora. Nigdy nie
wyró niałem si w tym "my leniu dalekosi nym", a tego dnia szczególnie nie
ufałem swoim przeczuciom, bo byłem bardzo zm czony. Gdy tylko znalazłem si
z powrotem w swoich apartamentach, natychmiast poszukałem ulgi pod gor cym
natryskiem. Ale nawet tam towarzyszył mi niejasny niepokój, jakby gor ca woda
te nie była całkiem realna i jakby nie mo na było na niej polega .
83
Rozdział 11
Monologi w Misznory
Misznory. Streth susmy. Nie jestem optymist , chocia wszystkie wydarzenia
daj podstawy do nadziei. Obsle targuje si i handryczy z reprezentantami,
Yegey stosuje pochlebstwa, Slose nawraca i siła ich zwolenników ro nie. S
zr cznymi politykami i pewnie kieruj swoj frakcj . Tylko siedmiu z
Trzydziestu Trzech to pewni zwolennicy Wolnego Handlu. Co do reszty, to Obsle
liczy na poparcie dziesi ciu, a to dałoby mu minimaln przewag .
Jeden z nich wydaje si przejawia autentyczne zainteresowanie
wysłannikiem. Reprezentant Ithepen z okr gu Eynyen, który interesował si
przedstawicielstwem obcych, gdy z ramienia Sarfu cenzurował audycje
nadawane z Erhenrangu. Wydaje si , e ta działalno ci y mu na sumieniu.
Zaproponował Obsle'owi, eby Trzydziestu Trzech ogłosiło zaproszenie statku
gwiezdnego nie tylko w imieniu swoich rodaków, lecz tak e w imieniu Karbidu,
sugeruj c Argavenowi, eby przył czył głos Karbidu do zaproszenia. Szlachetny
projekt, który nie zostanie przyj ty. Nie zaprosz Karbidu do współpracy w
adnej sprawie.
Ludzie Sarfu w gronie Trzydziestu Trzech oczywi cie przeciwstawiaj si
obecno ci wysłannika i jego misji. Co do tych niezdecydowanych, to
podejrzewam, e boj si wysłannika podobnie jak Argaven i wi kszo dworu, z
t ró nic , e Argaven uwa ał go za szale ca, jak on sam, ci za uwa aj go za
kłamc , jak oni sami. Boj si , e dadz si publicznie złapa na wielkie oszustwo,
oszustwo odrzucone ju przez Karhid, a mo e nawet spreparowane przez Karbid.
Je eli wysun zaproszenie i ogłosz je publicznie, to gdzie b dzie ich szifgrethor,
gdy gwiezdny statek nie wyl duje?
Doprawdy, Genly Ai wymaga od nas niezwykłej łatwowierno ci.
Widocznie dla niego nie jest ona niezwykła.
Obsle i Yegey uwa aj , e wi kszo Trzydziestu Trzech da si przekona i
uwierzy mu. Nie wiem, dlaczego jestem mniejszym optymist ni oni; mo e w
gł bi serca nie chc , eby Orgoreyn okazał si bardziej o wiecony ni Karbid,
eby podj ł ryzyko, zyskał sław i zostawił Karbid w cieniu. Je eli jest to
zazdro patriotyczna, to przychodzi zbyt pó no, bo skoro tylko zrozumiałem, e
Tibe wkrótce doprowadzi do mojej dymisji, zrobiłem wszystko, eby wysłannik
przybył do Orgoreynu i ju jako wygnaniec zrobiłem wszystko, eby ich do niego
przekona .
Dzi ki pieni dzom, które przywiózł mi od Asze, mieszkam znów sam, jako
"jednostka", a nie jako "osoba zale na". Nie chodz ju na bankiety, nie
pokazuj si publicznie z Obsle'em ani z innymi zwolennikami wysłannika i nie
widziałem si z samym wysłannikiem od pół miesi ca, od drugiego dnia jego
pobytu w Misznory.
Dał mi pieni dze od Asze tak, jak si daje zapłat najemnemu mordercy.
Niecz sto udaje si komu tak mnie rozgniewa i w odpowiedzi celowo go
zniewa yłem. Wiedział, e jestem zły, ale nie mam pewno ci, czy zrozumiał
84
zniewag ; wygl dało, e akceptuje moj rad mimo sposobu, w jaki mu jej
udzieliłem. Zrozumiałem to, kiedy ochłon łem z gniewu, i zacz łem si
zastanawia . Czy to mo liwe, e przez cały czas w Erhenrangu szukał u mnie
rady i nie wiedział, jak mi to da do zrozumienia? Je eli tak, to musiał fałszywie
zrozumie połow i nie zrozumie w ogóle reszty z tego, co mu powiedziałem przy
moim ognisku w Pałacu, tego wieczoru po ceremonii wmurowania zwornika. Jego
szifgrethor jest widocznie oparty na czym zupełnie innym ni nasz i musi by
zupełnie inaczej podtrzymywany. Kiedy uwa ałem, e jestem najbardziej szczery
i brutalny, on mógł uwa a , e mówi szczególnie m tnie i zawile.
Jego t pota wynika z ignorancji. Jego arogancja wynika z ignorancji. Nie wie
nic o nas, a my o nim. Jest niesko czenie obcy, a ja głupi, e pozwoliłem, eby mój
cie padł na wiatło nadziei, które on nam przynosi. Musz pow ci gn swoj
wieck pró no . B d si trzyma z dala od niego, bo tego sobie niew tpliwie
yczy. Ma racj . Wyp dzony karhidyjski zdrajca nie dodaje blasku jego sprawie.
Zgodnie z orgockim prawem, e ka da "jednostka" musi by zatrudniona,
pracuj od ósmej do południa w fabryce wyrobów plastykowych. Łatwa praca:
dogl dam maszyny, która dopasowuje i zgrzewa kawałki plastyku w małe
przezroczyste pudełka. Nie wiem, do czego słu te pudełka. Po południu,
stwierdziwszy, e t piej , podj łem wiczenia, których nauczyłem si w Rotherer.
Z zadowoleniem przekonałem si , e nie zatraciłem umiej tno ci przywoływania
siły doth albo wchodzenia w nietrans, ale z samego nietransu mam niewiele
po ytku, za co do umiej tno ci zachowywania bezruchu i postu, to tak jakbym
si ich nigdy nie uczył, musz wszystko zaczyna od pocz tku, jak dziecko.
Po ciłem przez jeden dzie , a mój oł dek krzyczy: "Tydzie ! Miesi c!"
W nocy jest teraz mróz. Dzisiaj silny wiatr przyniósł nieg z deszczem. Przez
cały wieczór my lałem o Estre i odgłos wiatru przypominał mi tamtejsze wiatry.
Napisałem dzi długi list do syna. Pisz c go miałem powracaj ce poczucie
obecno ci Areka, tak jakby wystarczyło odwróci si , eby go zobaczy . Po co
prowadz te zapiski? Czy dla syna? Co mu one dadz ? Mo e po prostu pisz ,
eby pisa w swoim j zyku.
Harhahad susmy. W radio nadal adnej wzmianki o wysłanniku, ani słowa.
Zastanawiam si , czy Genly Ai dostrzega, e w Orgoreynie, mimo rozległego
widocznego aparatu władzy, niczego nie robi si w sposób jawny, niczego nie
mówi si na głos. Ta machina maskuje machinacje.
Tibe chce nauczy Karhid kłamstwa. Uczy si od Orgoreynu, to dobra szkoła.
Ale my l ; e trudno nam b dzie si tego nauczy , bo mamy zbyt dług praktyk
w obchodzeniu prawdy: bez popadania w kłamstwo, ale i bez dochodzenia do
prawdy.
Wczoraj wielki wypad Orgotów za Ey. Spalili spichlerze w Tekember.
Dokładnie to, czego potrzebuje Sarf i czego potrzebuje Tibe. Ale do czego to
prowadzi?
Slose, któremu słowa wysłannika nało yły si na jego jomesza ski mistycyzm,
interpretuje przybycie Ekumeny na nasz wiat jako nadej cie Królestwa Mesze i
traci z oczu nasz cel. "Musimy zako czy t rywalizacj z Karbidem - mówi -
zanim nadejdzie Nowy Człowiek. Musimy oczy ci nasze serca na jego przyj cie.
85
Musimy zapomnie o szifgrethorze, zabroni wszelkich aktów zemsty i
zjednoczy si bez nienawi ci, jak bracia z jednego ogniska".
Ale jak to zrobi , zanim oni przyb d ? Jak przerwa ten kr g?
Guyrny susmy. Slose stoi na czele komitetu, który zabiega o zakaz
wystawiania w tutejszych publicznych domach kemmeru obscenicznych sztuk;
musz przypomina karhidyjskie huhuth. Slose zwalcza je jako trywialne,
wulgarne i blu niercze.
Zwalcza co to znaczy to co podtrzymywa .
Mówi tutaj, e "wszystkie drogi prowadz do Misznory". Rzeczywi cie,
je eli człowiek stanie plecami do Misznory i zacznie si od niego oddala , nadal
b dzie na drodze do Misznory. Walcz c z wulgarno ci nieuchronnie pogr amy
si w wulgarno ci. Trzeba pój w inn stron , trzeba znale inny cel, wówczas
mo na i inn drog .
Yegey dzisiaj w Izbie Trzydziestu Trzech: "Jestem niezmiennie przeciwny
blokadzie eksportu zbo a do Karbidu i duchowi rywalizacji, który jest jej
przyczyn ". Słusznie, ale id c w t stron nigdy nie zejdzie z drogi do Misznory.
Musi zaproponowa jak alternatyw . Orgoreyn i Karbid musz zej z drogi,
któr si posuwaj , wszystko jedno w jakim kierunku; musz pój gdzie indziej i
przerwa kr g. Yegey, moim zdaniem, powinien mówi o wysłanniku i o niczym
wi cej.
By ateist to znaczy podtrzymywa wiar w Boga. Jego istnienie albo
nieistnienie, na płaszczy nie dowodu rzecz sprowadza si do tego samego. Dlatego
"dowód" jest słowem niecz sto u ywanym przez wyznawców handdary, którzy
postanowili nie traktowa Boga jako faktu podlegaj cego dowodowi (lub wierze),
i w ten sposób złamali kr g, wyrwali si z niego.
Zrozumie , na jakie pytania nie ma odpowiedzi, i nie odpowiada na nie - oto
umiej tno najpotrzebniejsza w czasach napi i ciemno ci.
Tormenbod susmy. Mój niepokój narasta. Centralny Urz d Radiowy dot d
nie nadał ani słowa o wysłanniku. Ani jedna wiadomo na jego temat nadana
przez nas w Erhenrangu nie została przekazana tutaj, a plotki wynikaj ce z
nielegalnego odbioru audycji zagranicznych oraz opowie ci kupców i
podró ników nie rozeszły si zbyt daleko. Sarf ma pełniejsz kontrol nad
rodkami przekazu, ni s dziłem, i wi ksz , ni uwa ałem za mo liw . Wnioski s
do przera aj ce. W Karbidzie król i kyorrema maj spor kontrol nad tym, co
ludzie robi , ale niewielk nad tym, czego słuchaj , i adnej nad tym, co mówi .
Tutaj rz d mo e kontrolowa nie tylko czyny, ale i my li. To pewne, e aden
człowiek nie powinien mie takiej władzy nad drugim człowiekiem.
Szusgis i inni otwarcie pokazuj si wsz dzie z Genlym Ai.
Zastanawiam si , czy on widzi, e ta ostentacja kryje fakt, i jest on
ukrywany. Nikt nie wie, e on tu jest. Pytam kolegów robotników z fabryki, ale
nie wiedz nic, my l , e mówi o jakim szalonym sekciarzu jomeszcie. adnej
informacji, adnego zainteresowania, niczego, co mogłoby posun jego spraw
lub zapewni mu bezpiecze stwo.
Szkoda, e jest tak do nas podobny. W Erhenrangu ludzie cz sto pokazywali
go sobie na ulicy, bo znali cz prawdy, słyszeli o nim i wiedzieli, e jest w
mie cie. Tutaj, gdzie jego obecno jest trzymana w tajemnicy, nikt na niego nie
86
zwraca uwagi. Widz go zapewne tak, jak i ja go zobaczyłem po raz pierwszy:
jako bardzo wysokiego, krzepkiego i ciemnego młodzie ca wła nie zaczynaj cego
kemmer. Ale w zeszłym roku studiowałem raporty lekarzy na jego temat. On
ró ni si od nas zasadniczo, to nie s adne powierzchowne ró nice. Trzeba go
pozna , eby zrozumie , e jest obcym.
Dlaczego zatem trzymaj go w ukryciu? Dlaczego aden z reprezentantów nie
postawi sprawy na ostrzu no a i nie powie o nim w jakim publicznym
wyst pieniu albo przez radio? Dlaczego nawet Obsle milczy? Ze strachu.
Mój król bał si wysłannika; ci tutaj boj si jeden drugiego.
My l , e ja, cudzoziemiec, jestem jedyn osob , której Obsle ufa. Znajduje
pewn przyjemno w moim towarzystwie (z wzajemno ci ) i kilkakrotnie
odrzucił szifgrethor otwarcie pytaj c mnie o rad . Kiedy jednak namawiam go,
eby wyst pił publicznie, rozbudził zainteresowanie spraw dla obrony przed
intrygami frakcji przeciwnej, nie słucha mnie.
- Je eli cała Wspólnota zwróci oczy na wysłannika - mówiłem - Sarf nie
odwa y si go tkn . Ani pana. Obsle wzdycha.
- Tak, tak, ale nie mo emy tego zrobi . Radio, drukowane wiadomo ci,
czasopisma naukowe, wszystko to jest w r kach Sarfu. Co mam robi , wygłasza
przemówienia na rogach ulic jak jaki fanatyczny kaznodzieja?
- Mo na rozmawia z lud mi, puszcza w obieg plotki. Musiałem robi co
podobnego zeszłego roku w Erhenrangu. Niech ludzie zadaj pytania, na które
pan ma odpowied w postaci samego wysłannika.
- Szkoda, e nie sprowadził tutaj tego swojego przekl tego statku, eby my
mieli ludziom co pokaza ! Ale w tej sytuacji...
- On nie sprowadzi statku, dopóki nie b dzie miał pewno ci, e działacie w
dobrej wierze.
- A czy tak nie jest? - krzykn ł Obsle nadymaj c si jak wielka ryba hob. -
Czy nie po wi ciłem ka dej chwili ubiegłego miesi ca na t spraw ? Dobra wiara!
Oczekuje od nas, eby my wierzyli we wszystko, co nam opowiada, a potem sam
nam nie wierzy!
- A powinien?
Obsle sapie i nie odpowiada.
Jest niew tpliwie najuczciwszym ze wszystkich znanych mi orgockich postaci
oficjalnych.
Odgetheny susmy. eby zosta wy szym urz dnikiem Sarfu, trzeba, jak si
wydaje, reprezentowa pewn skomplikowan form głupoty. Przykładem tego
jest Gaum. Widzi we mnie karhidyjskiego agenta usiłuj cego doprowadzi
Orgoreyn do ogromnej kl ski presti owej przez wci gni cie jego władz w
oszustwo z wysłannikiem Ekumeny i uwa a, e przygotowywałem to oszustwo
jeszcze na stanowisku premiera. Bóg mi wiadkiem, e mam na głowie wa niejsze
sprawy ni gra w szifgrethor z szumowinami. Ale to jest prosta prawda, której on
nie jest w stanie zrozumie . Teraz, kiedy mo na by s dzi , e Yegey odsun ł mnie
od siebie, Gaum uznał, e jestem do kupienia, i przygotował si do transakcji w
swoim stylu. ledził mnie albo kazał mnie ledzi i zorientował si , e powinienem
rozpocz kemmer w posthe albo tormenbod, i zeszłego wieczoru pojawił si w
87
pełni kemmeru, niew tpliwie hormonalnie przyspieszonego, z zamiarem
uwiedzenia mnie. Przypadkowe spotkanie na ulicy Pyenefen.
- Harth! Nie widziałem pana od pół miesi ca, gdzie si pan ostatnio ukrywał?
Mo e wypijemy po kuflu piwa? Wybrał piwiarni s siaduj c z publicznym
domem kemmeru wspólnoty. Zamówił nie piwo, ale wod ycia. Postanowił nie
traci czasu. Po pierwszej miarce poło ył dło na mojej i zbli ywszy twarz do
mojej szepn ł:
- Nie spotkali my si przypadkiem, czekałem na ciebie, chciałem by z tob tej
nocy - i nazwał mnie po imieniu. Nie obci łem mu j zyka, bo odk d opu ciłem
Estre, nie nosz przy sobie no a. Powiedziałem mu, e postanowiłem
powstrzyma si od stosunków podczas wygnania. Szczebiotał co i szeptał
trzymaj c mnie za r k . Bardzo szybko osi gał pełni kemmeru jako kobieta.
Gaum jest bardzo pi kny w kemmerze, bardzo wi c liczył na swoj urod i sił
oddziaływania wiedz c, jak s dz , e jako handdarata najpewniej nie stosuj
rodków antykemmerowych i wbrew wszystkiemu starałbym si zachowa
pow ci gliwo bez ich pomocy. Zapomniał, e pogarda działa lepiej ni wszelkie
rodki. Uwolniłem si od jego dotyku, który, oczywi cie, działał na mnie, i
poradziłem mu, eby spróbował w publicznym domu kemmeru tu obok.
Spojrzał na mnie z budz c lito nienawi ci , bo niezale nie od swoich
kombinacji był w autentycznym kemmerze.
Czy rzeczywi cie my lał, e sprzedam si tak tanio? Musiał uwa a , e jestem
w trudnej sytuacji, co rzeczywi cie mo e stanowi powód do niepokoju.
Do diabła z tymi kombinatorami. Naprawd nie ma w ród nich ani jednego
uczciwego człowieka.
Odsordny susmy. Dzi po południu Genly Ai przemawiał w Izbie Trzydziestu
Trzech. Nie dopuszczono publiczno ci i nie nadano sprawozdania, ale pó niej
Obsle zaprosił mnie i dał mi przesłucha ta m z posiedzenia. Wysłannik mówił
dobrze, z ujmuj c szczero ci i przekonaniem. Jest w nim naiwno , któr
uwa ałem za co obcego i głupiego, ale s chwile, kiedy ta pozorna naiwno
odsłania dyscyplin wiedzy i szeroko horyzontów, które budz mój podziw.
Przemawia przez niego m dra i wielkoduszna kultura czerpi ca z m dro ci
gł bokich, starych i niewyobra alnie ró nych do wiadcze . Ale on sam jest
młody, niecierpliwy i niedo wiadczony. Stoi wy ej od nas, widzi dalej, ale on sam
jest tylko wzrostu człowieka.
Mówi teraz lepiej ni w Erhenrangu, pro ciej i subtelniej, nauczył si swojego
rzemiosła, jak my wszyscy.
Jego wyst pienie było cz sto przerywane przez członków frakcji
hegemonistycznej daj cych, eby przewodnicz cy przerwał szale cowi, usun ł
go z sali i wrócił do porz dku obrad. Reprezentant Yemenbey był najbardziej
krzykliwy i najprawdopodohniej robił to szczerze. "Chcecie nam wcisn to
giczy-mirzy?", ryczał ponad głowami do Obsle'a. Planowa obstrukcja,
stanowi ca trudno zrozumiał cz ta my, była kierowana, jak twierdzi Obsle,
przez Kaharosile'a. Z pami ci:
Alszel (przewodnicz cy): Panie wysłanniku, uwa amy t informacj oraz
wnioski panów Obsle'a, Slose'a, Ithepena, Yegeya i innych za niezwykle
interesuj ce, daj ce du o do my lenia... Chcieliby my jednak mie co
88
konkretniejszego. ( miech). Skoro król Karhidu trzyma pa ski... pojazd, na
którym pan przybył, w ukryciu i nie mo emy go zobaczy , czy byłoby mo liwe,
jak to kto zaproponował, eby pan sprowadził swój... statek gwiezdny? Czy tak
si to nazywa?
Ai: Statek gwiezdny to dobra nazwa, panie przewodnicz cy.
Alszel: Czy tak? A jak wy go nazywacie?
Ai: Technicznie jest to załogowy mi dzygwiezdny NAFAL-20 typu
cetia skiego.
Głos: Jest pan pewien, e to nie s sanie wi tego Pethethe'a? ( miech).
Alszel: Prosz o spokój. Tak. Gdyby mógł pan sprowadzi ten statek na
ziemi tutaj, na twardy grunt, e tak powiem, eby my uzyskali jaki
namacalny...
Głos: Namacalne rybie ucho!
Ai: Bardzo chciałbym sprowadzi ten statek, panie Alszel, jako dowód i
gwarancj naszej obustronnej dobrej woli. Czekam tylko na wst pn publiczn
zapowied tego wydarzenia.
Kaharosile: Czy nie widzicie, panowie reprezentanci, o co w tym wszystkim
chodzi? To nie jest zwykły głupi art: Jest to w swoim zamiarze publiczne
szyderstwo z naszej łatwowierno ci, naszej naiwno ci, naszej głupoty,
przygotowane z niewiarygodn bezczelno ci przez tego, który tu dzi przed nami
stoi. Wiecie, e przybywa z Karhidu. Wiecie, e jest karhidyjskim agentem.
Widzicie, e jest jednym z tych zwyrodnialców seksualnych, którzy w Karbidzie
pod wpływem Ciemnego Kultu nie s poddawani leczeniu, a czasem nawet s
sztucznie produkowani dla udziału w orgiach ich wró bitów. A mimo to, kiedy
ten człowiek opowiada, e przybywa z przestrzeni kosmicznej, niektórzy z was
zamykaj oczy, wył czaj rozum i wierz . Nigdy bym nie pomy lał, e co takiego
jest mo liwe itd., itd.
S dz c po głosie z ta my Ai znosił obelgi i drwiny ze spokojem. Obsle mówi,
e zachował si dobrze. Kr ciłem si przed Izb Trzydziestu Trzech, eby
zobaczy , jak b d wychodzi po posiedzeniu. Ai był pos pny i zamy lony. Nie
bez powodu.
Moja bezsilno jest niezno na. To ja pu ciłem w ruch t maszyn , a teraz nie
mam adnego wpływu na jej bieg. Snuj si po ulicach z kapturem naci gni tym
na twarz, eby ukradkiem spojrze na wysłannika. Dla tego bezu ytecznego ycia
w cieniu odrzuciłem władz , maj tek i przyjaciół. Jeste wielkim głupcem,
Therem.
Dlaczego zawsze musz stawia sobie cele nieosi galne''
Odeps susmy. Urz dzenie nadawczo-odbiorcze, które Genly Ai przekazał
Trzydziestu Trzem na r ce Obsle'a, nikogo nie przekona. Niew tpliwie działa ono
tak, jak on mówi, e działa, ale je eli królewski rachmistrz Szorst powiedział o
nim jedynie: "Nie rozumiem zasady", to aden orgocki matematyk ani in ynier
nic tu nie zwojuje i tym samym nic nie zostanie ani udowodnione, ani obalone.
Wspaniały wynik, gdyby ten wiat był jedn wielk stanic handdary, ale niestety
musimy i przed siebie brukaj c dziewiczy nieg, dowodz c i obalaj c, pytaj c i
odpowiadaj c.
89
Po raz który tłumaczyłem Obsle'owi, e Ai powinien nada sygnał do
gwiezdnego statku, obudzi załog i skłoni ich, eby odbyli rozmow z
reprezentantami przez radio podł czone do sali posiedze Trzydziestu Trzech.
Tym razem Obsle miał gotowy powód, eby tego nie robi .
- Niech pan słucha, drogi Estraven, radio jest całkowicie w r kach Sarfu,
teraz ju pan to wie. Nawet ja nie mam poj cia, kto z pracowników jest
człowiekiem Sarfu. Niew tpliwie wi kszo , bo wiem na pewno, e obsługuj
stacje przeka nikowe na wszystkich szczeblach, wł cznie z technikami i
konserwatorami. Na pewno by zatrzymali ka d transmisj albo, gdyby my j
usłyszeli, byłaby sfałszowana. Czy wyobra a pan sobie t scen w sali posiedze ?
My -"kosmici" - jako ofiary naszego własnego oszustwa, słuchaj cy z zapartym
tchem szumu aparatury i na tym koniec, adnej odpowiedzi, adnego przesłania?
- A nie macie pieni dzy, eby zapłaci jakim lojalnym technikom albo
przekupi kogo z ich ludzi? spytałem, ale wszystko n a pró no. Boi si o swój
własny presti . Jego zachowanie w stosunku do mnie ju uległo zmianie. Je eli
odwoła dzisiejsze przyj cie na cze wysłannika, to znaczy, e sprawy stoj le.
Odarhad susmy. Odwołał przyj cie.
Dzi rano poszedłem na spotkanie z wysłannikiem w czysto orgockim stylu.
Nie otwarcie, w domu Szusgisa, gdzie w ród słu by musi si roi od agentów
Sarfu, nie mówi c o samym Szusgisie, ale na ulicy, niby przypadkowo, w stylu
Gauma, skrycie i ukradkiem.
- Panie Ai, czy mogliby my chwilk porozmawia
Obejrzał si zaskoczony, a poznawszy mnie przestraszył si :
Co to da, panie Harth - powiedział po chwili. - Pan wie, e nie mog polega
na pa skich radach... od czasu Erhenrangu...
Była w jego słowach szczero , je eli nie zdolno przewidywania. Cho
zdolno przewidywania równie : wiedział, e chc mu udzieli rady, a nie prosi
go o co , i chciał mi oszcz dzi upokorzenia.
- Tu jest Misznory, a nie Erhenrang - odpowiedziałem - ale
niebezpiecze stwo, jakie panu zagra a, jest takie samo. Je eli nie zdoła pan
przekona Obsle'a albo Yegeya, eby pozwolili panu na kontakt radiowy ze
statkiem, eby jego załoga pozostaj c poza zasi giem niebezpiecze stwa mogła
uwiarygodni pa skie wyst pienia, to s dz , e musi pan u y swojego aparatu,
astrografu, i ci gn tu statek jak najszybciej. Ryzyko z tym zwi zane b dzie
mniejsze ni to, na jakie jest pan nara ony obecnie, działaj c w pojedynk .
- Posiedzenie reprezentantów w mojej sprawie było tajne. Sk d pan wie o
moich "wyst pieniach", panie Harth? - Wiedzie takie rzeczy to dla mnie sprawa
zawodowa...
- Ale to nie s ju pa skie sprawy, ksi
. Teraz to sprawa reprezentantów
Orgoreynu.
- Mówi panu, e pa skie ycie jest w niebezpiecze stwie, panie Ai -
powiedziałem. Nic nie odpowiedział, wi c odszedłem.
Powinienem był porozmawia z nim wiele dni temu. Teraz jest ju za pó no.
Strach raz jeszcze staje na drodze jego misji i moich nadziei. Nie strach przed
obcym, nieziemskim, to nie tutaj. Ci Orgotowie s zbyt głupi i małoduszni. eby
ba si tego, co jest prawdziwie i niewyobra alnie obce. Oni nie s nawet w stanie
90
tego dostrzec. Oni patrz na istot z innego wiata i co widz ? Szpiega Karhidu,
zbocze ca, agenta, ałosny trybik z politycznej machiny, jak oni sami.
Je eli nie ci gnie tego statku natychmiast, b dzie za pó no. Mo e ju jest za
pó no.
Wszystko to moja wina. Zawiodłem całkowicie.
91
Rozdział 12
O czasie i ciemno ci
Mesze jest rodkiem Czasu. Ta chwila Jego ycia, w której zobaczył rzeczy,
jakimi s , zdarzyła si , kiedy ył na wiecie lat trzydzie ci, i po niej ył na wiecie
jeszcze lat trzydzie ci. Przejrzenie przypadło wi c na rodek Jego ycia. I
wszystkie wieki do Przejrzenia były tak długie, jak liczne b d wszystkie wieki po
Przejrzeniu, które przypadło na rodek Czasu. I w tym rodku nie ma czasu
przeszłego ani czasu, który przyjdzie. Jest w nim cały czas miniony i cały czas,
który przyjdzie. Nie było go ani nie b dzie. On jest. Jest wszystkim.
Nie ma rzeczy niewidzialnych.
Pewien ubogi człowiek z Szeney przyszedł do Mesze skar c si , e nie ma
jedzenia dla dzieci ze swego łona ani ziarna, które mógłby posia , bo deszcze
zepsuły ziarno w ziemi i wszyscy z jego ogniska przymieraj głodem. Wtedy
Mesze powiedział: "Szukaj w kamienistych polach tuerresz i wykopiesz tam
skarb składaj cy si ze srebra i drogich kamieni, bo widz króla, który go tam
zakopuje dziesi tysi cy lat temu, kiedy napadł na niego s siedni król".
Ubogi człowiek kopał w morenie tuerresz i w miejscu, które wskazał mu
Mesze, znalazł wielki skarb staro ytnych drogocenno ci i na ich widok
zakrzykn ł gło no ze szcz cia. Ale stoj cy obok Mesze zapłakał mówi c: "Widz
człowieka, który zabija swojego brata z ogniska dla jednego z tych szlifowanych
kamieni. Dzieje si to za dziesi tysi cy lat, a ko ci zamordowanego spoczn w
tym samym grobie, w którym le y skarb. Człowieku z Szeney, wiem te , gdzie jest
twój grób, widz ci , jak w nim le ysz".
ycie ka dego człowieka znajduje si w rodku Czasu, bo Mesze widział
wszystkich i wszyscy s w Jego Oku. Jeste my renicami Jego Oka. Nasze czyny
s Jego Widzeniem, nasze istnienie Jego Wiedz .
W sercu lasu Ornem który ma sto staja długo ci i sto szeroko ci, rosło stare,
rozło yste drzewo hemmen o stu konarach, a z ka dego konaru wyrastało sto
gał zi, a na ka dej gał zi rosło sto li ci. 1 drzewo w swojej zakorzenionej istocie
powiedziało: "Wszystkie moje li cie s widoczne prócz jednego, który jest ukryty
w cieniu wszystkich innych. Ten jeden li jest wył cznie moj tajemnic . Kto go
dostrze e w cieniu wszystkich moich li ci? I kto je wszystkie policzy?"
Mesze w swoich w drówkach przechodził przez las Ornen i zerwał ten jeden
jedyny li .
Ka da kropla jesiennego deszczu pada tylko raz i deszcz padał, pada i b dzie
padał ka dej jesieni przez wszystkie lata. Mesze widzi ka d kropl , która spadła,
spada i spadnie.
W Oku Mesze s wszystkie gwiazdy i ciemno ci pomi dzy gwiazdami, i
wszystko jest jasne.
Odpowiadaj c na pytanie pana Szorth, w chwili widzenia, Mesze ujrzał całe
niebo jako jedno sło ce. Ponad ziemi i poni ej ziemi cała sfera nieba była jasna
jak powierzchnia sło ca i ciemno ci nie było. Bo ujrzał nie to, co było, i nie to, co
b dzie, ale to, co jest. Gwiazdy, które uciekaj , zabieraj c swoje wiatło, były w
Jego Oku, a z nimi całe ich wiatło.
92
Ciemno widzi tylko oko miertelne, które my li, e widzi, ale nie widzi. Dla
Wzroku Mesze nie ma ciemno ci.
Dlatego ci, którzy odwołuj si do ciemno ci , s głupcami i b d wypluci z
Ust Mesze, bo to, czego nie ma, nazywaj ródłem i Celem.
Nie ma ani ródła, ani Celu, bo wszystkie rzeczy s w rodku Czasu. Tak jak
wszystkie gwiazdy mog si odbi w kropli deszczu padaj cego w nocy, tak
wszystkie gwiazdy odbijaj kropl deszczu. Nie ma ani ciemno ci, ani mierci, bo
wszystkie rzeczy s w wietle Chwili, a ich koniec i pocz tek s jednym.
Jeden rodek, jedno przejrzenie, jedno prawo, jedno wiatło. Spójrz teraz w
Oko Mesze!
93
Rozdział 13
W gospodarstwie
Zaniepokojony nagłym pojawieniem si Estravena, jego znajomo ci moich
spraw oraz pal c gwałtowno ci jego ostrze e , zatrzymałem taksówk i
pojechałem prosto na wysp Obsle'a, chc c spyta reprezentanta, sk d Estraven
tyle wie i dlaczego wyskoczył ni st d, ni zow d z daniem, ebym zrobił
dokładnie to, co Obsle wczoraj tak mi odradzał. Reprezentanta nie było w domu,
od wierny nie wiedział, gdzie jest ani kiedy wróci. Odwiedziłem Yegeya z takim
samym skutkiem. Padał nieg, najwi kszy tej jesieni, i kierowca nie chciał jecha
dalej ni do domu Szusgisa, bo nie miał ła cuchów na oponach. Tego wieczoru
nie udało mi si dodzwoni do Obsle'a, Yegeya ani do Slose'a.
Przy obiedzie Szusgis wyja nił, o co chodzi: odbywały si uroczysto ci
religijne ku czci wi tych Obro ców Tronu i wysocy urz dnicy Wspólnoty
powinni si na nich pokaza . Wytłumaczył mi te , bardzo przekonywaj co,
zachowanie Estravena, kogo ongi pot nego, kto chwyta si ka dej okazji, eby
wpłyn na ludzi lub wydarzenia, coraz mniej racjonalnie, coraz rozpaczliwiej, w
miar jak czuje, e zapada si w bezsiln anonimowo . Zgodziłem si , e to
wyja niałoby nerwowo , niemal rozgor czkowanie Estravena, jednak jego
zdenerwowanie udzieliło si i mnie. Podczas całego tego długiego i obfitego
posiłku dr czył mnie nieokre lony niepokój. Szusgis mówił i mówił, do mnie i do
licznych swoich podwładnych, doradców i zauszników, którzy co wieczór
zasiadali przy jego stole. Nigdy nie widziałem go tak rozgadanego, tak
jowialnego. Po obiedzie było ju za pó no, eby wychodzi na miasto po raz
drugi, zreszt wszyscy reprezentanci, jak powiedział Szusgis, s i tak jeszcze na
uroczysto ciach a do północy. W tej sytuacji postanowiłem zrezygnowa z
kolacji i pój wcze niej do łó ka. Gdzie mi dzy północ a witem obudzili mnie
jacy nieznajomi, którzy poinformowali mnie; e jestem aresztowany, i pod stra
przewie li do wi zienia Kunderszaden.
Jest to jeden z niewielu bardzo starych budynków, jakie pozostały w
Misznory. Widziałem go nieraz podczas w drówek po mie cie, długi, ponury,
naje ony wie ami i budz cy nieprzyjemne my li gmach wyró niał si spo ród
monotonnych gmaszysk Wspólnoty. Wygl da na to, czym jest, i tak si nazywa.
Jest wi zieniem. Nie jest fasad czego innego, mask , pseudonimem. Jest czym
prawdziwym, rzecz zgodn ze słowem.
Stra nicy, masywni i bardzo realni, przeprowadzili mnie korytarzami do
małego pokoju, bardzo brudnego i bardzo jasno o wietlonego. Po paru minutach
wkroczyła inna grupa stra ników eskortuj cych otoczonego aur władzy
człowieka o suchej twarzy. Kazał odej wszystkim poza dwoma. Spytałem go,
czy b dzie mi wolno przesła wiadomo reprezentantowi Obsle.
- Reprezentant wie o pa skim aresztowaniu.
- Wie? - spytałem głupio.
- Moi przeło eni działaj oczywi cie z rozkazu Trzydziestu Trzech. Zostanie
pan teraz przesłuchany. Stra nicy chwycili mnie pod ramiona. Stawiałem opór
mówi c gniewnie:
94
- Odpowiem na pa skie pytania, mo e pan zrezygnowa z prób zastraszania!
Człowiek o suchej twarzy nie zwracaj c na mnie uwagi wezwał trzeciego
stra nika. We trójk rozebrali mnie, przywi zali do rozkładanego stołu i dali mi
zastrzyk jakiego , jak s dz , serum prawdy.
Nie wiem, jak długo trwało przesłuchanie ani czego dotyczyło, bo byłem przez
cały czas pod wpływem narkotyku i nic nie pami tam. Kiedy odzyskałem
przytomno , nie miałem poj cia, ile czasu sp dziłem w Kunderszaden, cztery lub
pi dni s dz c po moim stanie fizycznym, ale nie mogłem by pewien. Przez jaki
czas potem nie wiedziałem, jaki mamy dzie miesi ca ani nawet jaki to miesi c, i
prawd mówi c bardzo powoli docierało do mnie, gdzie si w ogóle znajduj .
Byłem w ci arówce, bardzo podobnej do tej, któr jechałem przez Kargav do
Rer, tyle e teraz nie w szoferce, ale w pudle. Razem ze mn znajdowało si tu
dwadzie cia do trzydziestu osób, trudno powiedzie ile, bo nie było okien i jedyne
wiatło wpadało przez szpar w tylnych drzwiach zasłoni tych jeszcze poczwórn
warstw stalowej siatki. Widocznie jechali my ju od pewnego czasu, kiedy
odzyskałem przytomno , bo ka dy miał ju swoje mniej wi cej okre lone
miejsce, a wo kału, wymiocin i potu osi gn ła stały poziom. Nikt tu nie znał
nikogo. Nikt nie wiedział, dok d nas wioz . Rozmów było niewiele. Po raz drugi
zostałem zamkni ty w ciemno ci z nie skar cymi si na nic i na nic nie licz cymi
mieszka cami Orgoreynu. Zrozumiałem teraz znak, jaki otrzymałem podczas
mojej pierwszej nocy w tym kraju. Zignorowałem tamt czarn piwnic i
szukałem ducha Orgoreynu nad ziemi , w wietle dnia. Nic dziwnego, e
wszystko wydawało mi si nierealne.
Miałem uczucie, nasza ci arówka zmierza na wschód, i nie potrafiłem si
od niego uwolni , nawet kiedy stało si jasne, e jedziemy na zachód, w gł b
Orgoreynu. Nasze magnetyczne i kierunkowe podzmysły na obcych planetach
całkowicie zawodz . Je eli intelekt nie mo e albo nie chce zrekompensowa ich
pomyłek, rezultatem jest gł boka dezorientacja, poczucie, e wszystko dosłownie
si rozsypuje.
W nocy zmarł jeden z naszej ci arówki. Bito go widocznie pałk albo kopano
w brzuch, i zmarł na skutek krwotoku z ust i odbytu. Nikt nic dla niego nie zrobił,
zreszt w niczym nie mo na mu było pomóc. Wepchni ty mi dzy nas plastykowy
pojemnik z wod od wielu godzin był ju pusty. Umieraj cy le ał na prawo ode
mnie. Wzi łem jego głow na kolana, eby mu ułatwi oddychanie, i tak umarł.
Byli my wszyscy nadzy, ale odt d miałem na sobie jego krew - suchy, sztywny,
brunatny strój nie daj cy ciepła.
W nocy zapanował dotkliwy chłód i musieli my zbi si w gromad dla ciepła.
Nieboszczyk nie maj c nic do zaoferowania został wypchni ty, wył czony z
grupy. Cała reszta, ciasno stłoczona, przez cał noc podskakiwała i trz sła si w
jednym rytmie. Wewn trz stalowego pudła panowały absolutne ciemno ci.
Znajdowali my si na jakiej wiejskiej drodze i nic nie jechało za nami. Nawet
przyciskaj c twarz do siatki nie widziało si nic, tylko ciemno i niejasno
majacz c mas niegu. Padaj cy nieg, wie o spadły nieg, stary nieg, nieg, na
który spadł deszcz, zamarzni ty nieg... W j zyku orgockim i karhidyjskim ka dy
z nich ma swoj nazw . W karhidyjskim (który znam lepiej ni orgocki) maj
według mojego rachunku sze dziesi t dwa słowa na ró ne rodzaje niegu w
95
zale no ci od jego stanu, wieku, jako ci. Mam na my li nieg le cy, bo jest inny
zestaw słów okre laj cy odmiany niegu padaj cego, inny dla lodu, dwadzie cia
lub wi cej słów okre laj cych wspólnie temperatur , sił wiatru i rodzaj opadu.
Tej nocy siedziałem i starałem si zestawia w głowie listy tych słów. Ilekro
przypomniałem sobie nowe okre lenie, powtarzałem cał list wstawiaj c je we
wła ciwe miejsce według alfabetu.
Po wschodzie sło ca ci arówka stan ła. Ludzie zacz li krzycze przez szpar ,
e mamy w rodku nieboszczyka i eby go zabra . Coraz to kto inny podnosił
krzyk. Tłukli my razem pi ciami w ciany i drzwi robi c tak piekielny hałas w
stalowym pudle, e sami ledwo mogli my wytrzyma . Nikt nie przychodził.
Ci arówka stała nieruchomo przez kilka godzin. Wreszcie na zewn trz rozległy
si głosy, samochód zakołysał si , koła zabuksowały na lodzie i ruszyli my dalej.
Przez szpar w drzwiach mo na było dostrzec, e jest pó ne słoneczne
przedpołudnie i e jedziemy w ród zalesionych wzgórz.
Tak jechali my przez nast pne trzy doby, razem cztery, licz c od mojego
przebudzenia. Nasza ci arówka nie zatrzymywała si na punktach kontrolnych i
chyba ani razu nie przejechali my przez znaczniejsz miejscowo . Podró nasza
była nieregularna. Mieli my postoje na zmian kierowców i ładowanie
akumulatorów. Były te jakie inne, dłu sze postoje, których przyczyn nie mo na
było odgadn z wn trza ci arówki. Przez dwa dni stali my od południa do
zmroku, jakby nasz pojazd został porzucony, potem ruszali my w nocy. Raz
dziennie, koło południa, przez klap w drzwiach dawano nam du e naczynie z
wod .
Licz c nieboszczyka było nas dwadzie cioro sze cioro, dwie trzynastki.
Gethe czycy cz sto my l trzynastkami, dwudziestkami szóstkami i
pi dziesi tkami dwójkami, niew tpliwie z powodu dwudziestosze ciodniowego
cyklu ksi ycowego, który stanowi ich niezmienny miesi c i odpowiada ich
cyklowi seksualnemu. Trupa odsuni to pod stalowe drzwi tworz ce tyln cian
naszego pudła, gdzie było najzimniej. Pozostali z nas siedzieli, le eli lub kucali,
ka dy na swoim własnym miejscu, na swoim terytorium, w swojej domenie a do
nocy, kiedy chłód stawał si tak dotkliwy, e stopniowo zbli ali my si do siebie i
zbijali my w jedn cało zajmuj c jedno miejsce, ciepłe w rodku, zimne na
obrze ach.
Była i dobro . Ja i kilku innych, jak starzec z rw cym kaszlem, zostali my
uznani za mniej odpornych na zimno i ka dej nocy znajdowali my si w rodku
grupy, tej z dwudziestu pi ciu cz ci zło onej cało ci, gdzie było najcieplej. Nie
walczyli my o to ciepłe miejsce, po prostu znajdowali my si w nim co noc. To
straszliwa rzecz, ta dobro , której ludzie nie zatracaj . Straszliwa, bo kiedy
jeste my nadzy, w ciemno ci i na mrozie, jest to wszystko, co nam zostaje. My,
tacy bogaci i silni, zostajemy w ko cu z tak drobn monet . Nie mo emy da nic
wi cej.
Mimo stłoczenia i tego przytulania si w nocy, my, ludzie z ci arówki,
byli my sobie dalecy. Jedni byli ogłupieni narkotykami, inni byli mo e
niedorozwini ci, wszyscy byli sponiewierani i zastraszeni, a jednak, co dziwne,
nikt z tej dwudziestki pi tki nie odezwał si do wszystkich pozostałych jako do
grupy, cho by eby im nawymy la . Dobro , tak, i cierpliwo , ale w milczeniu,
96
zawsze w milczeniu. ci ni ci w cuchn cych ciemno ciach naszej wspólnej
miertelno ci nieustannie wpadali my na siebie, zderzali my si , dyszeli my sobie
w twarz, ł czyli my ciepło naszych ciał w jedno ognisko, ale pozostawali my sobie
obcy. Nie poznałem imienia adnego z tych ludzi z ci arówki.
Którego dnia, chyba trzeciego, kiedy ci arówka stała nieruchomo przez
wiele godzin i zastanawiałem si , czy nie zostawiono nas zwyczajnie na jakim
odludziu, eby my tu zdechli, jeden z nich zacz ł ze mn rozmawia . Opowiedział
mi dług histori o młynie na południu Orgoreynu, gdzie pracował, i o swoim
konflikcie z nadzorc . Mówił i mówił swoim cichym, bezbarwnym głosem i co
jaki czas dotykał mojej dłoni swoj , jakby chciał si upewni , e go słucham.
Sło ce przesuwało si na zachód i kiedy stali my tyłem do niego na poboczu
drogi, smuga wiatła przenikn ła do rodka i nagle, nawet w ko cu pudła, zrobiło
si widno. I wtedy zobaczyłem dziewczyn , brudn , ładn , głupi , zm czon
dziewczyn , patrz c na mnie z dołu, u miechaj c si nie miało w poszukiwaniu
pocieszenia. Ta młoda istota była w fazie kemmeru i ci gn ło j do mnie. Jedyny
raz, kiedy kto z nich chciał czego ode mnie, ja nie mogłem tego da . Wstałem i
podszedłem do szczeliny, jakby chc c zaczerpn powietrza i wyjrze , a potem
długo nie wracałem na swoje miejsce.
Tej nocy ci arówka wje d ała na długie zbocza, zje d ała i znów wje d ała.
Co jaki czas zatrzymywała si w nie wyja nionym celu. Przy ka dym postoju
wokół stalowych cian naszego pudła czuło si lodowat , nienaruszon cisz , cisz
rozległych pustkowi i wysoko ci. Orgotczyk w kemmerze nadal trzymał si blisko
mnie i szukał kontaktu fizycznego. Stałem długo z twarz przyci ni t do
stalowej siatki wdychaj c wie e powietrze, które raniło gardło i płuca jak
brzytwa. Straciłem czucie w r kach dotykaj cych metalu drzwi. Po chwili
zrozumiałem, e mog je sobie odmrozi . Mój oddech utworzył lodowy mostek
mi dzy moimi wargami a siatk . Musiałem złama go palcami, zanim mogłem si
odwróci . Kiedy doł czyłem do grupy, zacz łem si trz
z zimna w sposób,
jakiego nigdy dot d nie do wiadczyłem, podryguj c i wstrz saj c si jak w
konwulsjach. Ruszyli my. Odgłos silnika i ruch stwarzały pozór ciepła,
naruszaj c absolutn , lodowcow cisz , ale i tak nie mogłem z zimna zasn .
Podejrzewałem, e jeste my na do du ej wysoko ci przez wi kszo tej nocy, ale
trudno było o pewno , bo oddech, puls i poziom energii nie stanowiły dobrych
wska ników w naszej sytuacji.
Jak si dowiedziałem pó niej, tej nocy przekraczali my pasmo Sembensyenu i
musieli my znale si na wysoko ci przeszło sze ciu tysi cy metrów.
Nie odczuwałem głodu. Ostatni posiłek, jaki pami tałem, to był długi i obfity
obiad w domu Szusgisa. Karmiono mnie pewnie w Kunderszaden, ale tego nie
pami tałem. Jedzenie widocznie nie było cz ci bytowania w tym stalowym
pudle i niecz sto sobie o nim przypominałem. Pragnienie natomiast było stałym
elementem ycia. Raz dziennie na postoju otwierano klap umieszczon
specjalnie w tym celu w tylnych drzwiach. Jeden z nas wysuwał plastykowe
naczynie, które wkrótce wracało napełnione wraz z krótkim powiewem
lodowatego powietrza. Nie sposób było rozdzieli wod mi dzy nas. Naczynie
przechodziło z r k do r k i ka dy wypijał trzy albo cztery dobre łyki, zanim
wyci gn ła si po naczynie nast pna para r k. adna osoba ani grupa nie
97
działała jako rozdzielcy czy stró e wody. Nikt nie zadbał o to, eby zachowa j
dla kaszl cego starca, który dostał wysokiej gor czki. Zaproponowałem to raz i ci
stoj cy najbli ej skin li głowami, ale nic z tego nie wyszło. Pito mniej wi cej po
równo, nikt nie próbował wypi du o wi cej, ni na niego przypadało, i wkrótce
było po wodzie. Raz ostatnia trójka spod przedniej ciany nie dostała nic,
naczynie dotarło do nich puste. Nast pnego dnia dwaj z nich za dali
pierwsze stwa w kolejce i uzyskali je. Trzeci le ał skulony w przednim rogu i nikt
nie zatroszczył si o to, eby dostał swój przydział. Dlaczego ja nie próbowałem?
Nie wiem. Był to nasz czwarty dzie w ci arówce. Gdyby to mnie pomini to, nie
wiem, czy zdobyłbym si na wysiłek, eby si upomnie o swoje. Zdawałem sobie
spraw z jego pragnienia i cierpienia, zarówno tego chorego jak i wszystkich
innych, w tym samym stopniu, w jakim odczuwałem własne cierpienie. Ale nie
mogłem zrobi nic, eby ul y czyjemu cierpieniu i dlatego biernie je
akceptowałem, tak jak wszyscy.
Wiem, e ludzie mog zachowywa si bardzo ró nie w tych samych
warunkach. Tutaj miałem przed sob Orgotów, ludzi wiczonych od dzieci stwa
w dyscyplinie współpracy, posłusze stwa, podporz dkowania celowi grupowemu
wyznaczonemu z góry. Osłabiono w nich niezale no i zdolno do
podejmowania decyzji. Nie bardzo potrafili si zło ci . Tworzyli cało , ja z nimi
te . Ka dy to czuł i była to ucieczka i prawdziwa pociecha w nocy, ta cało
skulonej grupy, w której ka dy czerpał ycie z blisko ci innych. Ale nie mieli
jednego przedstawiciela tej cało ci, była ona bierna, bezgłowa.
Ludzie, których wola byłaby ostrzej zahartowana, mogliby zachowa si du o
lepiej: wi cej by było rozmów, wod dzielono by sprawiedliwiej, lepiej
opiekowano by si chorymi, panowałby lepszy duch. Nie wiem. Wiem tylko, jak
było w ci arówce.
Na pi ty dzie rano, je eli si nie myl , od mojego ockni cia si ci arówka
stan ła. Usłyszeli my z zewn trz rozmowy i nawoływania. Wkrótce stalowe drzwi
z hukiem otwarły si na o cie .
Jeden za drugim dowlekli my si do tego otwartego boku stalowego pudła,
niektórzy na czworakach, i zeskakiwali my albo osuwali my si na ziemi .
Dwadzie cioro czworo z nas. Dwa trupy, stary i nowy, tego, który przez dwa dni
nie dostał pi , musiano wywlec na zewn trz.
Na dworze było zimno, tak zimno i tak o lepiaj co biało od blasku sło ca na
niegu, e wyj cie z naszego smrodliwego schronu było bardzo trudne i niektórzy
z nas płakali. Stali my zbici w gromadk obok wielkiej ci arówki, wszyscy nadzy
i cuchn cy, nasza mała cało , nasza nocna jedno wystawiona na jasne, okrutne
wiatło dzienne. Nasz gromad rozbito, kazano nam utworzy rz d i
zaprowadzono nas do odległego o kilkaset metrów budynku. Metalowe ciany i
pokryty niegiem dach, nie na równina wokół nas, wielkie pasmo gór, nad
którym wschodziło sło ce, i rozległa przestrze nieba - wszystko zdawało si
dr e i mieni si od nadmiaru wiatła.
Ustawiono nas w kolejce do mycia przy wielkim korycie w baraku. Wszyscy
zaczynali od picia wody z koryta. Potem zaprowadzono nas do głównego
budynku, gdzie wydano nam podkoszulki, szare filcowe koszule, krótkie spodnie,
nogawice i filcowe buty. Stra nik sprawdzał nasze nazwiska na li cie, kiedy
98
przechodzili my pojedynczo do stołówki, gdzie wraz z setk innych szarych ludzi
usiedli my za przy rubowanymi do podłogi stołami i dostali my niadanie:
rozgotowane ziarno i piwo. Potem wszystkich wi niów, nowych i starych,
podzielono na grupy po dwunastu. Moja została zabrana do tartaku, kilkaset
metrów za głównym budynkiem w obr bie ogrodzenia. Na zewn trz ogrodzenia,
w niewielkiej od niego odległo ci zaczynał si las ci gn cy si na północ, jak
okiem si gn . Pod nadzorem stra nika nosili my deski z tartaku i układali my je
w wielkiej szopie, w której przechowywano tarcic przez zim .
Niełatwo było chodzi , schyla si i podnosi ci ary po tych dniach w
ci arówce. Nie pozwalano nam sta bezczynnie, ale te i nie poganiano nas
zbytnio. W połowie dnia wydano nam po kubku orszu, niefermentowanego
naparu z ziarna, a przed zmierzchem odprowadzono nas do baraków, gdzie
dostali my jak papk z jarzynami i piwo. Na noc zamkni to nas w sypialni, w
której przez cały czas paliło si wiatło. Spali my na pi trowych pryczach wzdłu
cian pomieszczenia. Starzy wi niowie walczyli o górne prycze, bo w górze jest
cieplej. Przy drzwiach ka dy otrzymywał piwór. Były szorstkie, ci kie i
przesycone cudzym potem, ale dobrze izolowały od zimna. Dla mnie były za
krótkie. Przeci tny Gethe czyk mógł łatwo wej do rodka z głow , ale ja nie,
nie mogłem nawet wyci gn nóg na pryczy.
Miejsce, gdzie si znale li my, nazywało si Trzecie Ochotnicze Gospodarstwo
Agencji Przesiedle czej, Wspólnota Pulefen. Pulefen, dystrykt trzydziesty,
zajmuje północno-zachodni skraj nadaj cej si do zamieszkania strefy
Orgoreynu mi dzy górami Sembensyen, rzek Esagel i brzegiem morza. Jest to
słabo zaludniona kraina bez wi kszych miast. Najbli sza miejscowo , poło ona
na południowy zachód, nazywa si Turuf, ale nigdy jej nie widziałem. Nasze
gospodarstwo le ało na skraju wielkiego, nie zaludnionego obszaru le nego o
nazwie Tarrenpeth. Tak daleko na północy nie rosn wi ksze drzewa jak
hemmen, serem czy czarny rat i las składa si z jednego gatunku drzewa zwanego
thore, poskr canego, o wysoko ci trzech do czterech metrów, z szarymi igłami.
Ilo rodzimych gatunków flory i fauny na Zimie jest niezwykle mała, ale za to
ilo osobników w ka dym gatunku jest ogromna. Ten las składał si z tysi cy
kilometrów kwadratowych prawie wył cznie drzewa thore. Nawet przyroda jest
tu troskliwie zagospodarowana i cho ten las dostarczał drewna od stuleci, nie
było w nim miejsc spustoszonych, krajobrazu ci tych pni i zerodowanych
zboczy. Zdawało si , e ka de drzewo jest zewidencjonowane i e ani jedna
drobina trocin nie zostaje zmarnowana. Na terenie gospodarstwa był mały zakład
i kiedy pogoda nie pozwalała na wyj cie do lasu, pracowali my w tartaku albo w
tym zakładzie przerabiaj c i prasuj c cinki, kor i trociny w ró ne kształty oraz
wydobywaj c z suszonych igieł thore ywic do produkcji plastyku.
Praca tu była prawdziw prac , a nie katorg . Gdyby dawano troch wi cej
jedzenia i troch lepsze ubranie, praca byłaby nawet przyjemna, ale przez
wi kszo czasu głód i zimno wykluczały jak kolwiek przyjemno . Stra nicy
rzadko okazywali brutalno , nigdy okrucie stwo. Byli raczej flegmatyczni,
niechlujni, oci ali i jak na moje oko zbabiali, nie w sensie delikatno ci i tak dalej,
ale wprost przeciwnie, w sensie jakiej krowiej ospało ci i bezmy lno ci. Równie
w ród swoich współwi niów po raz pierwszy na Zimie poczułem si m czyzn
99
mi dzy kobietami lub mi dzy eunuchami. Wi niów charakteryzowała ta sama
gnu no i pospolito . Trudno ich było rozró ni , niewiele w nich było emocji,
rozmawiali o sprawach trywialnych. Pocz tkowo s dziłem, e ten brak ycia i
indywidualno ci jest skutkiem braku ywno ci, ciepła i wolno ci, ale wkrótce
odkryłem, e chodzi o co bardziej konkretnego. Był to skutek rodka
chemicznego podawanego wszystkim wi niom, eby nie dopu ci do kemmeru.
Wiedziałem, e istniej rodki mog ce zredukowa albo prawie wyeliminowa
faz potencji seksualnej w cyklu biologicznym Gethe czyków. Stosowano je,
kiedy wygoda, medycyna lub moralno przemawiały za pow ci gliwo ci .
Mo na było w ten sposób przeskoczy jeden albo kilka okresów kemmeru bez
skutków negatywnych. Dobrowolne stosowanie takich rodków było powszechnie
akceptowane, ale nie przyszło mi na my l, e mo na je stosowa przymusowo.
Istniały ku temu powody. Wi zie w fazie kemmeru stanowiłby element
rozkładowy w swojej brygadzie. A gdyby go zwolni od pracy, to co z nim
pocz ? Zwłaszcza gdyby aden inny wi zie nie przechodził w tym czasie
kemmeru, co było mo liwe przy zaledwie stu pi dziesi ciu wi niach. Przebycie
kemmeru bez partnera jest dla Gethe czyka niezwykle uci liwe, lepiej zatem po
prostu uwolni go od cierpie , nie marnowa czasu pracy i całkowicie
wyeliminowa kemmer. Wi c go wyeliminowano.
Wi niowie, którzy sp dzili tu wiele lat, przystosowali si psychicznie i do
pewnego stopnia. jak s dz , równie fizycznie do tej chemicznej kastracji. Byli
wyprani z seksu jak wałachy. Byli pozbawieni wstydu i po dania jak anioły. Ale
to nie jest ludzkie, eby nie zna wstydu i po dania.
Poci g płciowy Gethe czyków jest tak ci le okre lony i ograniczony przez
przyrod , e społecze stwo prawie ju w te sprawy nie interweniuje. Jest tu mniej
zasad, mniej sublimacji i tłumienia seksu ni w jakimkolwiek znanym mi
społecze stwie heteroseksualnym. Pow ci gliwo jest całkowicie dobrowolna,
rozwi zło w pełni akceptowana. L ki i frustracje na tle seksualnym s
niezwykle rzadkie. Tutaj po raz pierwszy zetkn łem si z sytuacj , w której cel
społeczny stał w sprzeczno ci z ich pop dem płciowym. Poniewa jest to
eliminacja, nie za tłumienie, nie wywołuje frustracji, ale co na dłu sz met
mo e gro niejszego - bierno .
Na Zimie nie ma owadów społecznych. Gethe czycy w odró nieniu od
ziemian nie dziel swojej planety z tymi starszymi społecze stwami, z
niezliczonymi miastami małych bezpłciowych robotników maj cych tylko jeden
instynkt - posłusze stwa grupie, cało ci. Gdyby na Zimie yły mrówki,
Gethe czycy mogliby próbowa na ladownictwa dawno temu. Ochotnicze
gospodarstwa s stosunkowo wie ym wynalazkiem ograniczonym do jednego
kraju na planecie i zupełnie nie znanym gdzie indziej. Ale jest to gro ny sygnał
kierunku, w jakim mo e pój społecze stwo tak podatne na kontrol pop du
płciowego.
W gospodarstwie Pulefen byli my, jak ju wspomniałem, niedo ywieni w
stosunku do pracy, jak wykonywali my, a nasza odzie , zwłaszcza buty, była
całkowicie nie przystosowana do warunków tutejszej zimy. Stra nicy, przewa nie
warunkowo zwolnieni wi niowie, mieli si niewiele lepiej. Celem tego miejsca i
100
jego regulaminu było karanie ludzi, a nie ich likwidacja i s dz , e mogłoby to
by całkiem zno ne, gdyby nie narkotyzowanie i przesłuchania.
Cz wi niów była im poddawana w grupach po dwunastu. Recytowali co
w rodzaju wyznania grzechów i katechizmu, dostawali zastrzyk antykemmerowy
i wracali do pracy. Innych wi niów, politycznych, co pi dni poddawano
przesłuchaniu z zastosowaniem narkotyków.
Nie mam poj cia, jakich rodków u ywano. Nie wiem, czemu słu yły
przesłuchania. Nie wiem, o co mnie pytano. Odzyskiwałem przytomno w
sypialni po kilku godzinach, le c na pryczy obok kilku innych wi niów. Jedni
budzili si podobnie jak ja, inni byli jeszcze we władzy narkotyku, bezwładni i
nieprzytomni. Kiedy wszyscy mogli my ju utrzyma si na nogach, stra nicy
zabierali nas do pracy, ale po trzecim czy czwartym badaniu nie mogłem si
podnie w ogóle. Zostawili mnie i nast pnego dnia mogłem wyj ze swoj
brygad , cho czułem si jeszcze słabo. Po nast pnym badaniu le ałem przez dwa
dni. Albo serum prawdy, albo hormony antykemmerowe działały toksycznie na
mój system nerwowy nie-Gethe czyka i efekty te narastały.
Pami tam, jak planowałem, co powiem inspektorowi przy nast pnym
badaniu. Miałem zacz od obietnicy. e odpowiem zgodnie z prawd na
wszystkie pytania bez narkotyków. A potem powiedziałbym: "Czy nie rozumie
pan, jak bezu yteczne jest zna odpowied na niewła ciwe pytanie?" Wtedy
inspektor zmieniłby si w Faxe'a ze złotym ła cuchem wieszcza na szyi i
odbyłbym z nim dług rozmow , bardzo przyjemn , jednocze nie wypuszczaj c
narkotyk, kropla za kropl , do pojemnika ze sprasowanych odpadków drewna.
Oczywi cie, kiedy wszedłem do pokoiku, w którym nas przesłuchiwano,
pomocnik inspektora odci gn ł mój kołnierz i dał mi zastrzyk, zanim zdołałem
otworzy usta, i wszystko, co pami tam z tej sesji, to inspektor, młody, z
brudnymi paznokciami, powtarzaj cy zm czonym głosem: "Musisz odpowiada
na moje pytania po orgocku, nie wolno ci mówi w adnym innym j zyku. Masz
mówi po orgocku".
Izby chorych nie było. Obowi zywała zasada "pracuj albo umieraj", ale w
praktyce istniały pewne ulgi, szczeliny mi dzy prac a mierci pozostawiane
przez stra ników. Jak wspomniałem, nie byli okrutni. Nie byli te miłosierni. Byli
niedbali i nie zale ało im na niczym, dopóki sami nie czuli si zagro eni. Pozwolili
mnie i jeszcze jednemu wi niowi pozosta w sypialni. Po prostu, kiedy okazało
si , e nie utrzymamy si na nogach, zostawili nas w naszych piworach jakby
przez niedopatrzenie. Ja czułem si bardzo le po ostatnim badaniu, ten drugi,
starszy człowiek, miał co z nerkami i umierał. Poniewa nie mógł umrze od
razu, dano mu na to troch czasu i miejsce na pryczy.
Pami tam go wyra niej ni wszystko inne z gospodarstwa Pulefen. Fizycznie
był typowym Gethe czykiem z Wielkiego Kontynentu, kr py, z krótkimi nogami
i r kami, z solidn warstw tkanki tłuszczowej nadaj cej jego ciału nawet w
chorobie pewn gładk okr gło . Miał drobne dłonie i stopy, do szerokie
biodra i dobrze sklepion klatk piersiow , a same piersi nie bardziej rozwini te
ni u m czyzn mojej rasy. Jego skóra była ciemnomiedziana, a czarne włosy
delikatne, jak futro. Twarz miał szerok , z drobnymi, wyrazistymi rysami, ko ci
101
policzkowe mocno zaznaczone. Podobny typ spotyka si w izolowanych grupach
ludzkich zamieszkuj cych strefy arktyczne. Nazywał si Asra i był cie l .
Rozmawiali my. Asra, jak s dz , nie miał nic przeciwko temu, eby umrze ,
ale bał si umierania i szukał czego , co by zaj ło jego my li.
Niewiele nas ł czyło poza blisko ci mierci, ale o tym nie chcieli my
rozmawia , i w ten sposób przez wi kszo czasu nie rozumieli my si zbyt
dobrze. On si tym nie przejmował. Ja, młodszy i bardziej sceptyczny, szukałem
zrozumienia i wyja nienia. Ale wyja nienia nie było. Wi c rozmawiali my.
W nocy barak sypialny był o wietlony, zatłoczony, hała liwy. W dzie wiatła
wył czano i wielka sala była ciemnawa, pusta, cicha. Le eli my blisko siebie i
rozmawiali my półgłosem. Asra najbardziej lubił snu długie i zawiłe opowie ci o
swoich młodych latach w gospodarstwie Wspólnoty w dolinie Kunderer, tej
pi knej rozległej równinie, przez któr przeje d ałem w drodze od granicy do
Misznory. Mówił z silnym akcentem i sypał nazwami ludzi, miejsc, zwyczajów i
narz dzi, których znaczenia nie rozumiałem i rzadko mogłem złapa co wi cej
ni ogólny sens jego wspomnie . Kiedy czuł si lepiej, zwykle koło południa,
prosiłem go o mit albo przypowie . Wi kszo Gethe czyków jest nimi
naszpikowana. Ich literatura, chocia istnieje w formie pisanej, jest yw
tradycj ustn i w tym sensie wszyscy maj do niej dost p. Asra znał orgocki
kanon: krótkie przypowie ci o Mesze, histori o Parsidzie oraz fragmenty
wielkich eposów i powie ciowej sagi o morskich kupcach. Opowiadał mi je wraz z
lokalnymi przypowie ciami zapami tanymi z dzieci stwa swoj mi kk ,
przeci gł gwar , a zm czywszy si prosił mnie o jak opowie . - A co
opowiadaj w Karbidzie? - pytał rozcieraj c nogi, w których odczuwał dotkliwe
bóle, zwracaj c do mnie twarz z nie miałym, cierpliwym u miechem.
Kiedy powiedziałem:
- Znam histori o ludziach mieszkaj cych na innym wiecie.
- Co to za wiat?
- Podobny do tego, tylko nie kr y wokół Sło ca. Kr y wokół gwiazdy, któr
wy nazywacie Selemy. Jest to ółta gwiazda tak jak Sło ce, i na tej planecie, pod
tym sło cem mieszkaj inni ludzie.
- Jest o tym mowa w naukach Sanovy, o tych innych wiatach. Kiedy byłem
chłopcem, przyszedł do naszego ogniska stary szalony głosiciel nauk Sanovy i
opowiadał o tym nam, dzieciom. Dok d id po mierci kłamcy, dok d id
samobójcy i dok d id złodzieje. My te tam idziemy, ty i ja, do jednego z tych
wiatów?
- Nie, ten, o którym ci opowiadam, nie jest wiatem duchów. Jest realny.
Zamieszkuj go prawdziwi, ywi ludzie, tacy jak tutaj. Ale oni dawno temu
nauczyli si lata .
Asra u miechn ł si szeroko.
- Nie tak jak ptaki. Latali w maszynach takich jak samochody. - Trudno to
było wyrazi w j zyku orgockim, w którym brakuje słowa na "latanie".
Najbli sze słowo oznacza raczej "szybowanie". - Nauczyli si budowa maszyny,
które lizgały si w powietrzu jak sanie po niegu. Potem nauczyli si robi coraz
szybsze maszyny, które wyskakiwały jak kamie z procy ponad chmury, ponad
102
powietrze a do innych wiatów kr
cych wokół innych sło c. A kiedy
przybywali do innego kraju wiata, znajdowali tam te ludzi...
- lizgaj cych si w powietrzu?
- Czasem tak, czasem nie... Kiedy przybyli na mój wiat, umieli my ju
podró owa w powietrzu. Ale oni nauczyli nas podró owa na inne wiaty, takich
maszyn jeszcze nie mieli my.
Asra był zdziwiony wprowadzeniem narratora do opowie ci. Miałem
gor czk , dokuczały mi wrzody, które na skutek rodków chemicznych
wyskoczyły mi na piersi i na ramionach, i zapomniałem, jak zamierzałem snu
swoj histori .
- Mów dalej - powiedział staraj c si co z tego zrozumie . - Co jeszcze robili
poza lizganiem si w powietrzu?
- Mniej wi cej to samo co ludzie tutaj. Tyle e s przez cały czas w kemmerze.
Za miał si . Oczywi cie w tych warunkach nie mo na było niczego ukry ,
tote w ród współwi niów i stra ników byłem znany jako "zboczeniec". Ale tam,
gdzie nie ma po dania ani wstydu, nikt, cho by najwi kszy odmieniec, nie bywa
odepchni ty i my l , e Asra nie wi zał tego poj cia ze mn i z moimi
osobliwo ciami. Widział je tylko jako wariacj na stary temat, za miał si wi c i
powiedział:
- Przez cały czas w kemmerze... Czy jest to miejsce nagrody, czy kary?
- Nie wiem, Asra. A ten wiat?
- Ani jedno, ani drugie, dziecko. Tutaj po prostu jest wiat taki, jaki jest.
Człowiek si tu rodzi i... jest tak, jak jest. - Ja si tu nie urodziłem. Ja tu
przyjechałem. Wybrałem ten wiat.
Cisza i mrok zawisły wokół nas. Z oddali, zza cian baraku dobiegało nas
jedno drobne ukłucie d wi ku, odgłos r cznej piły, i nic wi cej.
- No, có ... No, có - mrukn ł Asra, westchn ł i roztarł nogi wydaj c ciche
j ki, z których sam nie zdawał sobie sprawy. - My nie mamy wyboru - powiedział.
W dzie czy dwa pó niej zapadł w pi czk i wkrótce umarł. Nie
dowiedziałem si , za co zesłano go do ochotniczego gospodarstwa, za jak
zbrodni , wykroczenie albo bł d w papierach. Wiedziałem tylko, e był w Pulefen
niecały rok.
W dzie po mierci Asry wezwano mnie na badanie. Tym razem musieli mnie
nie i nic wi cej nie pami tam.
103
Rozdział 14
Ucieczka
Kiedy Obsle i Yegey wyjechali z miasta, a od wierny Slose'a nie wpu cił mnie
za próg, zrozumiałem, e czas zwróci si do moich wrogów, bo przyjaciele nic
ju dla mnie nie zrobi . Udałem si do komisarza Szusgisa i zaszanta owałem go.
Nie maj c do pieni dzy, eby go przekupi , musiałem po wi ci swoj
reputacj . W ród ludzi perfidnych nazwisko zdrajcy jest kapitałem samym w
sobie. Powiedziałem mu, e przybyłem do Orgoreynu z Karbidu jako agent
frakcji dworskiej planuj cej zamach na Tibe'a i e on sam został wybrany jako
mój kontakt z Sarfem. Gdyby odmówił potrzebnych mi informacji, miałem
powiedzie znajomym w Erhenrangu, e jest podwójnym agentem na usługach
frakcji Wolnego Handlu, i ta wiadomo , oczywi cie, dotarłaby do Misznory i do
Sarfu. Dure uwierzył mi i natychmiast powiedział, co chciałem wiedzie , spytał
nawet, czy si zgadzam.
Nie byłem bezpo rednio zagro ony przez moich przyjaciół Obsle'a, Yegeya i
innych. Kupili sobie bezpiecze stwo po wi caj c wysłannika i uwa ali, e nie
b d ci gał kłopotów na nich i na siebie. Dopóki nie poszedłem do Szusgisa, nikt
w Sarfie poza Gaumem nie uwa ał, e warto na mnie zwraca uwag , ale od tej
chwili zacz li depta mi po pi tach. Nale ało załatwi swoje sprawy i znikn . Nie
mog c zawiadomi bezpo rednio nikogo w Karbidzie, jako e listy były czytane, a
telefon i radio podsłuchiwane, poszedłem po raz pierwszy do Ambasady
Królewskiej. W jej skład wchodził Sardon rem ir Czenewicz, którego dobrze
znałem z dworu. Zgodził si natychmiast przekaza Argavenowi wiadomo o
tym, co stało si z wysłannikiem i gdzie ma by wi ziony. Mogłem wierzy
Czenewiczowi, osobie inteligentnej i uczciwej, e przeka e wiadomo w sposób
tajny, cho nie miałem poj cia, jak j wykorzysta i jak post pi Argaven.
Chciałem, eby Argaven wiedział, w razie gdyby nagle z chmur spłyn ł gwiezdny
statek Ai. Wtedy jeszcze miałem nadziej , e zd ył zawiadomi statek, zanim
Sarf go aresztował.
Byłem teraz w niebezpiecze stwie, a je eli widziano mnie, jak wchodz do
ambasady, niebezpiecze stwo było natychmiastowe. Prosto stamt d poszedłem do
portu karawanowego w Dzielnicy Południowej i przed południem tego dnia,
odstreth susmy, wyjechałem z Misznory tak, jak przyjechałem, jako tragarz w
karawanie. Miałem swoje stare pozwolenia, lekko zmienione, eby pasowały do
nowej pracy. Podrabianie papierów jest ryzykowne w Orgoreynie, gdzie si je
sprawdza pi dziesi t dwa razy na dzie , ale do pospolite i moi dawni znajomi
z Rybiej Wyspy pokazali mi, jak si to robi. Denerwuje mnie wyst powanie pod
cudzym nazwiskiem, ale nic innego nie mogło mnie uratowa ani przenie na
drugi koniec Orgoreynu, na wybrze e Morza Zachodniego.
My lami byłem ju tam, kiedy karawana z hukiem toczyła si przez most na
Kunderer. Miało si ju ku zimie i musiałem dotrze na miejsce, zanim drogi
zostan zamkni te dla szybkiego ruchu i póki było jeszcze po co tam jecha .
Widziałem takie ochotnicze gospodarstwo w Komsvaszom, kiedy byłem w okr gu
Sinth, i rozmawiałem z byłymi wi niami. To, co widziałem i słyszałem, sp dzało
104
mi sen z powiek. Wysłannik tak wra liwy na chłód, e nosił płaszcz nawet w
ciepłe dni, nie miał szans na prze ycie zimy w Pulefen. Tak wi c gnany
konieczno ci rwałem si do przodu, a tymczasem karawana jechała wolno, od
miasta do miasta, zbaczaj c raz na północ. raz na południe, rozładowuj c cz
towarów i zabieraj c inne. W ten sposób upłyn ło pół miesi ca, nim dotarłem do
Ethwen u uj cia rzeki Esagel.
W Ethwen dopisało mi szcz cie. Rozmawiaj c z lud mi w domu podró nych
usłyszałem o handlu futrami w górze rzeki, o tym, jak licencjonowani traperzy
je d saniami albo łodziami lodowymi wzdłu rzeki przez las Tarrenpeth prawie
do samego Lodu. Z ich rozmów o sidłach zrodził si mój plan ucieczki. W krainie
Kerm, podobnie jak na wy ynie Gobrin, yj białe pesthry, które lubi okolice,
gdzie czuje si oddech lodowca. Polowałem na nie za młodu w kermskich lasach
thore, dlaczego miałbym nie spróbowa tego w lasach thore koło Pulefen?
Na tym dalekim północnym zachodzie Orgoreynu, w rozległej i dzikiej krainie
na zachód od Sembensyenu, ludzie podró uj do swobodnie, bo niewielu tu jest
inspektorów, którzy mogliby ich kontrolowa . Jaka cz dawnej wolno ci
przetrwała tu Now Epok . Ethwen jest szarym portem zbudowanym na szarych
skałach zatoki Esagel, gdzie ulicami wieje mokry wiatr od morza, a ludzie s
surowymi, prostolinijnymi eglarzami. Zawsze dobrze wspominam Ethwen, gdzie
mój los si odmienił.
Kupiłem narty, rakiety, sidła i zapasy na drog , załatwiłem licencj trapera
oraz niezliczone zezwolenia i za wiadczenia w Urz dzie Wspólnoty, i wyruszyłem
pieszo w gór Esagel z grup my liwych prowadzon przez starego człowieka
imieniem Mavriva. Rzeka jeszcze nie zamarzła i trwał ruch kołowy na drogach,
bo tu na tych przybrze nych zboczach nawet w ostatnim miesi cu roku cz ciej
padał nieg ni deszcz. Wi kszo my liwych czekała na zim , eby w miesi cu
thern uda si w gór rzeki łodzi lodow , ale Mavriva chciał wcze niej dotrze
daleko na północ, eby polowa na pesthry, kiedy b d schodzi w lasy w swojej
dorocznej w drówce. Mavriva znał te tereny, Północny Sembensyen i Płon ce
Wzgórza, jak nikt inny, i podczas tej wyprawy w gór rzeki nauczyłem si od
niego wielu rzeczy, które mi si potem przydały.
W miejscowo ci Turuf odł czyłem si od grupy pozoruj c chorob . Oni
poci gn li dalej na północ, a ja wyruszyłem samotnie na północny wschód, w
wysokie pogórze Sembensyenu. Sp dziłem kilka dni na zapoznawaniu si z
terenem, a nast pnie schowałem wi kszo swoich rzeczy w ukrytej dolince około
dwadzie cia kilometrów od Turufu i wróciłem do miasta. Wszedłem znów od
południa i zatrzymałem si w domu podró nych. Jakby zaopatruj c si na
wypraw trapersk kupiłem jeszcze raz narty, rakiety i ywno , futrzany piwór
i zimow odzie oraz piecyk, namiot i lekkie sanki do wo enia tego wszystkiego.
Potem pozostawało mi ju tylko czeka , a deszcz zmieni si w nieg, a błoto w
lód; niedługo, bo droga z Misznory do Turufu zaj ła mi przeszło miesi c. W dniu
arhad thern nadeszła zima i spadł nieg, na który czekałem.
Wczesnym popołudniem przeszedłem przez elektryczny płot gospodarstwa
Pulefen, nieg szybko zasypywał wszelkie lady. Zostawiłem sanki w w wozie
potoku, gł boko w lesie na wschód od gospodarstwa, i tylko z plecakiem, na
rakietach nie nych wróciłem na drog , któr otwarcie doszedłem do głównej
105
bramy gospodarstwa. Tam pokazałem swoje papiery, które znów przerobiłem
podczas oczekiwania w Turufie. Miały teraz "niebieski stempel" i opiewały na
Thenera Bentha, zwolnionego skaza ca, i doł czony do nich był rozkaz
zameldowania si do Trzeciego Ochotniczego Gospodarstwa Wspólnoty w
Pulefen celem odbycia dwuletniej słu by wartowniczej. Ka demu bystrookiemu
inspektorowi te wymi toszone dokumenty wydałyby si podejrzane, ale tutaj
niewiele było bystrych oczu.
Nic łatwiejszego ni dosta si do wi zienia. Co za do wydostania si , to
byłem do pewien swego.
Dowódca warty zbeształ mnie za zgłoszenie si o dzie pó niej, ni
nakazywały mi moje papiery, i odesłał mnie do baraków. Było ju po obiedzie i
na szcz cie zbyt pó no, eby wyda mi regulaminowe buty i umundurowanie, a
skonfiskowa moje dobre ubranie. Nie wydano mi te pistoletu, ale zdobyłem
bro , kiedy kr ciłem si koło kuchni, eby wyprosi u kucharza co do jedzenia.
Kucharz wieszał swój pistolet na gwo dziu za piecem. Ukradłem mu go. Była to
bro nie przystosowana do miertelnego ra enia, mo liwe, e wszyscy stra nicy
mieli takie pistolety. W gospodarstwach nie zabija si ludzi, pozostawia si to
zadanie głodowi, zimie i rozpaczy:
Stra ników było trzydziestu do czterdziestu, wi niów około stu pi dziesi ciu
i nikt z nich nie miał si zbyt dobrze. Wi kszo spała jak zabita, mimo e było
niewiele po czwartej godzinie. Przydzielono mi młodego stra nika, który miał
mnie oprowadzi po gospodarstwie i pokaza pi cych wi niów. Zobaczyłem ich
w jaskrawym wietle wielkiej sypialni i omal nie porzuciłem nadziei
wykorzystania tej pierwszej nocy, póki jeszcze nie ci gn łem na siebie
podejrze . Wszyscy le eli ukryci w swoich piworach jak dzieci w łonach matek,
niewidoczni, nie do rozró nienia. Wszyscy prócz jednego, zbyt wysokiego, eby
mógł si schowa , ciemna twarz jak trupia czaszka, przymkni te zapadłe oczy,
strzecha długich zmierzwionych włosów.
Koło fortuny, które obróciło si w Ethwen, teraz obracało cały wiat pod moj
r k . Zawsze miałem tylko jeden talent, wiedziałem, kiedy wielkie koło da si
popchn , kiedy mo na działa . S dziłem, e utraciłem ten dar przed rokiem w
Erhenrangu i e nigdy go nie odzyskam. Sprawiało mi wielk przyjemno znów
poczu , e mog kierowa losem swoim i wiata jak saniami na stromym,
niebezpiecznym zje dzie. Poniewa nadal kr ciłem si i rozpytywałem o wszystko
graj c rol ciekawskiego głupka, wpisano mnie na pó n wart . O północy poza
mn i jeszcze jednym współwartownikiem wszyscy w barakach spali. Nadal
udawałem, e nie mog usiedzie na miejscu, i co jaki czas przechodziłem mi dzy
rz dami prycz. Ustaliłem plan i przygotowywałem ciało i umysł na wej cie w
dothe, bo moja własna siła, nie wspomagana przez siły z ciemno ci, nie
wystarczała. Na krótko przed witem wszedłem jeszcze raz do sypialni i z
pistoletu kucharza posłałem do mózgu Genly Ai najkrótszy impuls parali uj cy,
a potem zarzuciłem go sobie na rami wraz ze piworem i zaniosłem na
wartowni .
- Co si dzieje? - spytał rozespany drugi wartownik. - Zostaw go!
- On nie yje!
106
- Jeszcze jeden? Na wn trzno ci Mesze, a to dopiero sam pocz tek zimy. -
Odwrócił głow , eby spojrze na twarz wysłannika zwisaj c na moich plecach. -
A, to ten, zboczeniec. Nigdy nie wierzyłem w to, co mówi o Karhidyjczykach,
dopóki go nie zobaczyłem. Paskudny odmieniec. Od tygodnia st kał i wzdychał na
pryczy, ale nie my lałem, e umrze. No id , wyrzu go przed barak, niech tam
pole y do rana, nie stój tak jak tragarz z workiem łajna...
W korytarzu zatrzymałem si przy biurze inspekcji. Nie zatrzymany przez
nikogo wszedłem i rozgl dałem si , a znalazłem tablic rozdzielcz systemów
alarmowych. Nie były oznakowane, ale stra nicy wydrapali litery przy
wył cznikach, eby dopomóc pami ci w sytuacjach wymagaj cych po piechu.
Uznawszy, e "O" oznacza ogrodzenie, przekr ciłem ten wył cznik, eby odci
dopływ pr du do najbardziej zewn trznego systemu obronnego gospodarstwa, a
potem poszedłem dalej ci gn c ciało Ai pod ramiona. Przechodz c obok
wartownika przy drzwiach udałem, e z wielkim trudem d wigam nieboszczyka,
gdy przepełniała mnie siła dothe i nie chciałem zdradzi , z jak łatwo ci mog
nie człowieka ci szego od siebie.
- Zmarły wi zie - powiedziałem. - Kazali mi go zabra z sypialni. Gdzie mam
go da ?
- Nie wiem. We go na zewn trz. Pod dach, eby go nie zasypał nieg, bo jak
go przysypie nieg, to wypłynie dopiero na wiosn przy odwil y i b dzie
mierdział. Pada peditia. Miał na my li gruby, mokry nieg, który my nazywamy
sove, co było dla mnie dobr nowin .
- Dobrze, dobrze - powiedziałem i wywlokłem swój ci ar na zewn trz i za róg
baraku, gdzie nie mógł nas widzie . Tam zarzuciłem sobie Ai z powrotem na
rami , przeszedłem kilkaset metrów w kierunku północno-wschodnim,
wdrapałem si na wył czony płot, opu ciłem swój ci ar na drug stron ,
zeskoczyłem sam, podniosłem Ai jeszcze raz i najszybciej jak mogłem ruszyłem w
stron rzeki. Nie uszedłem daleko od ogrodzenia, kiedy rozległy si gwizdki i
zapłon ły reflektory. Padał nieg wystarczaj co g sty, eby mnie nie było wida ,
ale za mały, eby w ci gu paru minut zasypa moje lady. Mimo to dotarłem do
rzeki, a oni jeszcze nie wpadli na mój trop. Poszedłem dalej na północ po równym
gruncie pod drzewami albo ło yskiem rzeczki tam, gdzie nie było przej cia.
Rzeczka, mały, bystry dopływ Esagel, nie była jeszcze zamarzni ta. Rozja niło si
i mogłem i szybciej. Byłem w pełni dothe i wysłannik, cho niewygodny do
niesienia, nie wydawał mi si zbyt ci ki. Id c wzdłu strumienia znalazłem
w wóz, w którym ukryłem sanki, przywi załem go do sanek, uło yłem swoje
rzeczy wokół niego i na nim, a był dobrze ukryty, a wszystko przykryłem
płacht przeciwdeszczow . Potem przebrałem si i zjadłem co ze swoich
zapasów, bo dawał mi si ju we znaki wielki głód, jaki si odczuwa przy
długotrwałym dothe. Wtedy ruszyłem na północ Le nym Traktem. Wkrótce
dogoniła mnie para narciarzy.
Byłem ubrany i wyposa ony jak traper, i powiedziałem im, e chc dogoni
grup Mavrivy, która wyruszyła na północ w ostatnich dniach miesi ca grende.
Znali Mavriv i rzuciwszy okiem na moj licencj trapera uwierzyli mi. Nie
spodziewali si , e zbiegowie mog i na północ, bo na północ od Pulefen nie ma
nic, tylko las i Lód. Mo e zreszt nie zale ało im na schwytaniu zbiegów. Dlaczego
107
miałoby im zale e ? Wyprzedzili nas i po godzinie min łem ich znowu, jak
wracali do gospodarstwa. Jeden z nich był stra nikiem, z którym trzymałem
wart . Nigdy nie widział mojej twarzy, cho miał j przed oczami przez pół nocy.
Upewniwszy si , e odeszli, skr ciłem z drogi i przez reszt dnia zatoczyłem
długi łuk z powrotem przez las i podnó a gór na wschód od Pulefen i wreszcie
dotarłem od wschodu, od strony lasu, do mojego schowka koło Turufu, gdzie
zostawiłem drug cz ekwipunku. Niełatwo było ci gn wi kszy od siebie
ci ar po tym pofałdowanym terenie, ale pokrywa niegu ju twardniała, a ja
byłem w dothe. Musiałem utrzymywa ten stan, bo kiedy si wyjdzie z transu,
człowiek jest przez długi czas do niczego. Nigdy dot d nie utrzymywałem dothe
dłu ej ni przez godzin , ale wiedziałem, e niektórzy Starzy Ludzie potrafi
pozostawa w pełnym transie przez dzie i noc, a nawet dłu ej, konieczno za
okazała si dobrym uzupełnieniem mojego treningu. W dothe człowiek nie
przejmuje si zbytnio i je eli si niepokoiłem, to tylko o wysłannika, który
powinien był ju dawno obudzi si po tej lekkiej dawce wstrz su sonicznego,
jak go pocz stowałem. Nie poruszył si ani razu, a ja nie miałem czasu, eby si
nim zaj . Czy by jego fizjologia była tak inna od naszej, e to, co dla nas było
krótkotrwałym parali em, dla niego oznaczało mier ? Kiedy człowiek czuje, e
koło obraca si pod jego r k , musi uwa a , co mówi, a ja dwukrotnie nazwałem
go nieboszczykiem i niosłem go, jak si niesie trupa. Pomy lałem, e mo e
ci gn łem po górach trupa, i e moje szcz cie i jego ycie poszły na marne. Od
tej my li oblałem si potem i zakl łem, a siła dothe zdawała si ucieka ze mnie
jak woda z p kni tego naczynia. Jednak szedłem dalej i siły nie opu ciły mnie,
póki nie dotarłem do kryjówki u stóp wzgórz, gdzie rozbiłem namiot i zrobiłem
wszystko, co mogłem dla Ai. Otworzyłem pudełko skoncentrowanej ywno ci i
sam pochłon łem wi kszo , ale troch w postaci bulionu wlałem w niego, bo
wygl dał na bliskiego mierci głodowej. Na ramionach i na piersi miał wrzody
zaognione od dotyku jego brudnego piwora. Kiedy je zdezynfekowałem i le ał w
ciepłym piworze ukryty tak dobrze, jak to tylko było mo liwe w zimie i na
otwartej przestrzeni, nic ju wi cej nie mogłem dla niego zrobi . Zapadła noc, a
runie ogarniała jeszcze wi ksza ciemno , cena za wiadome wykorzystanie całej
energii organizmu. Tej ciemno ci musiałem zawierzy siebie i jego.
Spali my. Padał nieg. Cał noc, dzie i nast pn noc w czasie mojego snu
thangen musiało pada , nie była to zawieja, ale pierwszy wielki nieg tej zimy.
Kiedy wreszcie ockn łem si i wstałem, eby si rozejrze , nasz namiot był do
połowy zasypany. W blasku sło ca pokryw niegu znaczyły bł kitne cienie.
Daleko i wysoko na wschodzie czyste niebo zasnuwał jeden pióropusz szaro ci -
dym z Udenuszreke, najbli szego z Ognistych Wzgórz. Wokół małej piramidki
namiotu le ał nieg, pagórki, wzgórza, kopczyki dziewiczego niegu.
Nie odzyskałem jeszcze pełni sił, wci byłem słaby i senny, ale gdy tylko
mogłem si podnie , dawałem Ai po trochu bulionu i wieczorem tego dnia wrócił
do ycia, cho nie do przytomno ci. Usiadł krzycz c jak w wielkim strachu. Kiedy
ukl kłem obok niego, chciał ucieka i wida był to zbyt du y wysiłek, bo zemdlał.
Tej nocy du o mówił w nie znanym mi j zyku. Dziwne było w tej ciemnej ciszy
odludzia słysze , jak mamrocze słowa, których nauczył si na innym wiecie.
Nast pny dzie był trudny, bo ilekro chciałem si nim zaj , brał mnie za
108
stra nika z gospodarstwa, który chce mu da jaki narkotyk. Zaczynał mówi
ałosn mieszank orgockiego i karhidyjskiego i błagał, eby tego nie robi , a
potem odpychał mnie z histeryczn sił . Powtarzało si to raz za razem, a e
byłem jeszcze w thangen, okresie duchowego i fizycznego osłabienia, bałem si , e
nie b d mógł mu w ogóle pomóc. Tego dnia my lałem, e nie tylko dawano mu
narkotyki, ale e zrobiono z niego szale ca albo kretyna. Wtedy ałowałem, e nie
umarł na sankach w drodze przez las thore, e pocz tkowo sprzyjało mi szcz cie,
e nie zostałem aresztowany przy wyje dzie z Misznory i wysłany do jakiego
gospodarstwa, gdzie bym pracował na własn mier .
Obudziłem si i napotkałem jego wzrok.
- Estraven? - spytał cichym, zdziwionym głosem. To mnie podniosło na duchu.
Mogłem go uspokoi i zaj si nim. Tej nocy obaj spali my dobrze.
Nast pnego dnia czuł si znacznie lepiej i usiadł do jedzenia. Wrzody
zaczynały si zalecza . Spytałem go, od czego je ma.
- Nie wiem. My l , e od narkotyków. Dawali mi jakie zastrzyki...
- eby zapobiec kemmerowi? - Tak wersj słyszałem od ludzi, którzy uciekli
lub zostali zwolnieni z ochotniczych gospodarstw.
- Tak. I jeszcze jakie inne, chyba zmuszaj ce do mówienia prawdy.
Chorowałem po nich, a oni dawali mi je dalej. Czego ode mnie chcieli, co mogłem
im powiedzie ?
- Mo e było to nie tyle przesłuchanie, ile ujarzmianie.
- Jak to ujarzmianie?
- Uzyskiwanie posłusze stwa przez przymusowe uzale nienie od którego z
pochodnych orgrevy. Metoda znana równie w Karbidzie. Albo mo e
przeprowadzali na was eksperymenty. Mówiono, e w gospodarstwach
wypróbowuj na wi niach zmieniaj ce psychik rodki i techniki. Nie chciałem
w to wtedy wierzy , teraz wierz .
- Czy macie podobne gospodarstwa w Karbidzie?
- W Karbidzie? Nie.
Z irytacj potarł czoło.
- My l , e w Misznory powiedzieliby mi, e nie ma czego takiego w
Orgoreynie.
- Wprost przeciwnie. Z dum pokazaliby ta my i zdj cia z ochotniczych
gospodarstw, gdzie elementy aspołeczne s resocjalizowane, a zagro one
pozostało ci grup plemiennych znajduj schronienie. Mogliby te oprowadza
pana po Ochotniczym Gospodarstwie Rolnym Pierwszego Okr gu blisko
Misznory, instytucji, jak wszyscy twierdz , wzorcowej. Je eli pan s dzi, e mamy
takie gospodarstwa w Karbidzie, to pan nas powa nie przecenia, panie Ai. My
jeste my ludzie pro ci.
Le ał przez dłu sz chwil zapatrzony w rozgrzany do czerwono ci piecyk,
który wł czyłem na cały regulator, a zrobiło si niezno nie gor co. Potem
spojrzał na mnie.
- Mówił mi pan dzi rano, wiem, ale nie byłem całkiem przytomny. Gdzie
jeste my i sk d si tu znale li my? Opowiedziałem mu jeszcze raz.
- Tak po prostu wyniósł mnie pan?
109
- Panie Ai, ka dy z wi niów albo wszyscy razem mogliby wyj stamt d
pierwszej lepszej nocy. Gdyby nie byli zagłodzeni, wyczerpani, zdemoralizowani i
znarkotyzowani. I gdyby mieli zimow odzie i mieli dok d ucieka ... W tym cały
szkopuł. Dok d i ? Do miasta? Bez dokumentów nie ma tam czego szuka . W
lasy? Bez dachu nad głow nie ma tam czego szuka . Pewnie na lato wzmacniaj
ochron . W zimie sama zima jest najlepszym stra nikiem.
Słuchał jednym uchem.
- Pan nie przeniósłby mnie na odległo stu metrów. A co dopiero biec ze mn
na plecach kilka kilometrów, po ciemku...
- Byłem w dothe. Zawahał si .
- Z własnej woli? - spytał.
- Tak.
- Jest pan wyznawc handdary?
- Zostałem wychowany w nauce handdary i sp dziłem dwa lata w stanicy
Rotherer. W Kermie wi kszo ludzi z wewn trznych ognisk wyznaje handdar .
- Słyszałem, e po okresie dothe wyczerpanie wszelkich rezerw organizmu
powoduje konieczno jakby zapa ci...
- Tak, to thangen, czarny sen. Trwa znacznie dłu ej ni okres dothe i jak si
ju wejdzie w okres regeneracji, nie wolno go narusza . Spałem dzie i dwie noce.
Wci jeszcze jestem w okresie thangen i nie doszedłbym do tego pagórka. Wi e
si z tym tak e uczucie głodu. Zjadłem wi kszo tego, co miało mi starczy na
tydzie .
- No dobrze - powiedział z po pieszn opryskliwo ci . - Widz , wierz , zreszt
nie mam innego wyj cia, jak wierzy panu. Tu jestem ja, tu jest pan... Ale nie
rozumiem. Nie rozumiem, po co pan to wszystko zrobił.
Tu poczułem, e moje nerwy nie wytrzymuj , i musiałem wpatrywa si w
le cy pod r k nó lodowy uwa aj c, eby nie spojrze na niego i nie
odpowiedzie , póki nie opanuj gniewu. Na szcz cie w moim sercu niewiele
jeszcze było ognia i wytłumaczyłem sobie, e jest człowiekiem nie wiadomym,
obcokrajowcem, oszukanym i przestraszonym. W ten sposób doszedłem do
równowagi i odpowiedziałem:
- Uwa am, e ponosz cz odpowiedzialno ci za to, e znalazł si pan w
Orgoreynie, a zatem i w Pulefen. Staram si naprawi skutki moich bł dów.
- Nie miał pan nic wspólnego z moim przyjazdem do Orgoreynu.
- Panie Ai, ogl dali my te same wydarzenia innymi oczami, a ja mylnie
s dziłem, e widzimy je tak samo. Pozwol sobie wróci do ostatniej wiosny.
Mniej wi cej na pół miesi ca przed uroczysto ci wmurowania zwornika
zacz łem przekonywa króla Argavena, eby zaczekał, eby nie podejmował
decyzji w sprawie pana i pa skiej misji. Audiencja była ju wyznaczona i
wydawało si , e najlepiej b dzie odby j nie spodziewaj c si jednak adnych
rezultatów. My lałem, e pan to wszystko rozumie, i to był mój bł d. Uwa ałem
pewne rzeczy za oczywiste i nie chciałem pana urazi daj c panu rady. My lałem,
e rozumie pan niebezpiecze stwo wynikaj ce z nagłego wzrostu znaczenia Harge
rem ir Tibe w kyorremie. Gdyby Tibe uznał, e stanowi pan dla niego
jakiekolwiek zagro enie, oskar yłby pana o polityk frakcyjn i Argaven, który
jest powodowany strachem, prawdopodobnie kazałby pana zlikwidowa .
110
Chciałem, eby pan usun ł si na jaki czas w cie i bezpiecznie przeczekał okres
wpływów Tibe'a. Tak si zło yło, e mnie usuni to w tym samym czasie. Zanosiło
si na to, ale nie wiedziałem, e zdarzy si to tego wieczoru, kiedy był pan u mnie.
U Argavena nie bywa si długo premierem. Po otrzymaniu aktu wyp dzenia nie
mogłem si z panem porozumie , bo to rzucałoby na pana cie mojej ha by i
zwi kszało niebezpiecze stwo, w jakim si pan znalazł. Przybyłem tutaj, do
Orgoreynu, i starałem si zasugerowa panu, eby zrobił pan to samo.
Załatwiłem z tymi, którym najmniej nie dowierzałem spo ród trzydziestu trzech
reprezentantów, eby umo liwili panu wjazd do kraju, bez ich poparcia byłoby to
niemo liwe. Widzieli w panu, nie bez mojej sugestii, drog do władzy, wyj cie z
narastaj cego konfliktu z Karhidem i powrót do wolnego handlu, mo e szans na
złamanie pot gi Sarfu. Ale to s asekuranci, boj si działania. Zamiast ogłosi
pa sk obecno wszem i wobec, chowali pana, przegrali swoj szans , a potem
wydali pana w r ce Sarfu, eby ratowa własn skór . Za bardzo na nich liczyłem
i to jest moja wina.
- Ale po co to wszystko, te intrygi, tajemnice, gra o władz i spiski, czemu to
wszystko miało słu y ? O co panu chodziło?
- Oto samo, co panu. O sojusz mojego wiata z pa skimi wiatami. A co pan
my lał?
Patrzyli my na siebie przez rozpalony piecyk jak para drewnianych lalek.
- Nawet gdyby to Orgoreyn zawarł sojusz?
- Nawet gdyby to był Orgoreyn. Karhid wkrótce poszedłby w jego lady. Czy
my li pan, e troszczyłbym si o swój szifgrethor, kiedy w gr wchodzi interes nas
wszystkich, całej ludzko ci? Nie to jest wa ne, który kraj ocknie si pierwszy,
wa ne, eby my si przebudzili.
- Sk d, do diabła, mam wierzy w to, co mi pan opowiada? - wybuchn ł.
Osłabienie sprawiło, e jego gniew zabrzmiał bardziej jak skarga. - Je eli to
wszystko prawda, to mógł mi pan to wyja ni wcze niej, na wiosn , i oszcz dzi
nam obu drogi do Pulefen. Pa skie starania, eby mi pomóc...
- Zawiodły. I naraziłem pana na cierpienia, poni enia i niebezpiecze stwa.
Wiem o tym. Ale gdybym zacz ł walk z Tibe'em w pa skiej sprawie, nie
znajdowałby si pan teraz tutaj, tylko w grobie w Erhenrangu. A tak jest troch
ludzi w Karhidzie i troch w Orgoreynie, którzy wierz w pa sk histori , bo ja
ich przekonałem. Mog si jeszcze panu przyda . Moim najwi kszym bł dem
było, jak pan powiedział, to, e nie wyja niłem panu wszystkiego. Nie jestem do
tego przyzwyczajony. Nie przywykłem ani przyjmowa , ani dawa rad.
- Nie chciałbym by niesprawiedliwy...
- Ale jest pan. To dziwne. Jestem jedynym człowiekiem na całej planecie,
który panu uwierzył bez zastrze e , i jedynym, któremu pan odmawia zaufania.
Ukrył głow w dłoniach i po chwili powiedział:
- Przykro mi. - Były to przeprosiny i potwierdzenie tego, co powiedziałem.
- Rzecz w tym - powiedziałem - e nie potrafi pan, albo nie chce, uwierzy , e
ja w pana wierz . - Wstałem, eby rozprostowa zdr twiałe nogi i stwierdziłem,
e dr cały z gniewu i wyczerpania. - Niech mnie pan nauczy swojej my lomowy
-- poprosiłem, staraj c si mówi swobodnie i bez urazy - tego j zyka bez
111
kłamstwa. Niech mnie pan nauczy, a potem spyta, dlaczego zrobiłem to, co
zrobiłem.
- Bardzo bym chciał, panie Estraven.
112
Rozdział 15
Ku Lodowi
Obudziłem si . Do tego czasu było to co dziwnego i niewiarygodnego - budzi
si wewn trz przy mionego sto ka ciepła i słysze , jak mój rozs dek mówi mi, e
to jest namiot, e yj i e nie jestem ju w gospodarstwie Pulefen. Tym razem
zbudziłem si bez poczucia niesamowito ci, tylko z wdzi czno ci i spokojem.
Siadaj c ziewn łem i spróbowałem palcami rozczesa zmierzwione włosy.
Spojrzałem na Estravena le cego w gł bokim nie na swoim piworze na
odległo r ki ode mnie. Miał na sobie tylko spodnie, było mu za gor co. Jego
smagła, skryta twarz wystawiona była na wiatło i na moje spojrzenie. Wygl dał
nieco głupio, jak ka dy we nie - okr gła, silna twarz, rozlu niona, nieobecna,
kropelki potu na górnej wardze i nad mocnymi brwiami. Przypomniałem sobie,
jak stał ociekaj c potem na trybunie w Erhenrangu, w paradnym. stroju, w
blasku sło ca. Teraz widziałem go bezbronnego i półnagiego, w innym wietle, i
po raz pierwszy zobaczyłem go takim, jaki był.
Obudził si pó no i z trudem. Wreszcie wstał chwiejnie, ziewn ł, naci gn ł
koszul , wysun ł głow na zewn trz, eby sprawdzi pogod , a potem spytał
mnie, czy mam ochot na kubek orszu. Kiedy stwierdził, e zwlokłem si z
posłania i zaparzyłem w garnku orsz z wod , która została od wczoraj w
naczyniu w postaci lodu, przyj ł ode mnie kubek, podzi kował mi sztywno i
usiadł, eby go wypi .
- Dok d pójdziemy dalej? - spytałem.
- To zale y, dok d chce pan i , panie Ai. I jak podró mo e pan znie .
- Jaka jest najkrótsza droga z Orgoreynu?
- Na zachód. Do wybrze a. Niecałe pi dziesi t kilometrów.
- I co wtedy?
- Przystanie tam zamarzaj albo ju zamarzły. Tak czy inaczej aden okr t
nie wypłynie daleko w zimie. Trzeba by przeczeka gdzie w ukryciu do wiosny,
kiedy statki handlowe wyrusz do Sithu i Perunteru. aden nie popłynie do
Karhidu, je eli embargo handlowe nadal obowi zuje. Mo e uda nam si
odpracowa przejazd na statku. Niestety sko czyły mi si pieni dze.
- Czy jest jaka inna mo liwo ?
- Do Karhidu. L dem.
- Ile to jest? Półtora tysi ca kilometrów?
- Tak, drog . Ale my nie mo emy i drogami. Zatrzymałby nas pierwszy
inspektor. Jedyna dla nas droga - to i na północ przez góry, potem na wschód
przez Gobrin i dalej do granicy nad zatok Guthen.
- Przez Gobrin, przez lodowiec?
Skin ł głow .
- Chyba w zimie to niemo liwe?
- My l , e mo liwe, je eli ma si szcz cie. Jak przy wszystkich zimowych
podró ach. Pod pewnym wzgl dem przej cie przez Gobrin w zimie jest nawet
łatwiejsze. Nad wielkimi lodowcami, jak pan wie, zwykle utrzymuje si dobra
113
pogoda, gdy lód odbija promienie sło ca i burze spychane s na jego obrze a.
St d legendy o krainie w rodku zamieci. To mo e nam sprzyja . Nic poza tym.
Wi c my li pan powa nie...
W przeciwnym razie wykradanie pana z gospodarstwa Pulefen nie miałoby
sensu.
Nadal był sztywny, ura ony, ponury. Wczorajsza wieczorna rozmowa
wstrz sn ła nami oboma.
- Rozumiem z tego, e uwa a pan przej cie przez Lód za mniej ryzykowne ni
czekanie do wiosny na przejazd przez morze.
Kiwn ł głow .
- Samotno - wyja nił lakonicznie. Zastanowiłem si przez chwil .
- Spodziewam si , e uwzgl dnił pan moje słabe strony. Nie jestem tak
odporny na mróz jak pan, daleko mi do tego. Nie je d dobrze na nartach. I
jestem w słabej formie, cho w znacznie lepszej ni kilka dni temu.
Znów kiwn ł głow .
- My l , e mo e nam si uda - powiedział z całkowit prostot , któr tak
długo brałem za ironi .
- Dobrze.
Spojrzał na mnie i wypił swoj herbat . Mo na to chyba nazwa herbat , orsz
z palonego ziarna perm jest brunatnym, słodko-kwa nym napojem bogatym w
witaminy A i C, przyjemnie pobudzaj c substancj pokrewn lobelinie. Na
Zimie wsz dzie tam, gdzie nie ma piwa, jest orsz, a tam, gdzie nie ma ani piwa,
ani orszu, nie ma ludzi.
- To b dzie trudne - powiedział odstawiaj c kubek. - Bardzo trudne. Musimy
liczy na szcz cie.
- Wol zgin na Lodzie ni w tym szambie, z którego mnie pan wyci gn ł.
Ukroił kawałek suszonego chlebowego jabłka, oddał pół mnie i uł swój w
zamy leniu.
- Musimy mie wi cej ywno ci - powiedział. - Co b dzie, kiedy dojdziemy do
Karhidu, co b dzie z panem? Przecie nie ma pan tam prawa wst pu?
Zwrócił na mnie swoje ciemne oczy wydry. - My l , e zostan po tej stronie.
- A je eli ci tutaj dowiedz si , e pomógł pan uciec ich wi niowi?
- Wcale nie musz si dowiedzie - powiedział z bladym u miechem. -
Najpierw musimy przej przez Lód. Nie wytrzymałem.
- Panie Estraven, czy przebaczy mi pan to, co powiedziałem wczoraj...
- Nusuth.
Wstał wci jeszcze uj c, wło ył hieb, płaszcz i buty, i niczym wydra
wy lizgn ł si przez luz namiotu. B d c ju na zewn trz wsun ł głow do
rodka.
- Mog wróci pó no albo dopiero rano. Da pan sobie rad sam?
- Tak.
- To dobrze.
I ju go nie było. Nie spotkałem nikogo, kto by reagował na now sytuacj tak
szybko i adekwatnie jak Estraven. Ja wracałem do sił i byłem zdecydowany i ,
on zako czył okres thangen. Z chwil gdy stało si to jasne, poszedł. Nigdy si nie
gor czkował i nie pieszył, ale zawsze był gotów. Stanowiło to niew tpliwie
114
tajemnic jego niezwykłej kariery politycznej, z której dla mnie zrezygnował,
było tak e wyja nieniem jego wiary we mnie i oddania mojej misji. Kiedy
przybyłem, on był gotów. On jeden na całej Zimie.
A sam uwa ał si za człowieka powolnego, le sprawdzaj cego si w
sytuacjach kryzysowych.
Kiedy powiedział mi, e b d c człowiekiem wolno my l cym musi kierowa
si ogólnym wyczuciem swojego "szcz cia" i e to wyczucie rzadko go zawodzi.
Mówił to powa nie i mogło to by prawd . Wieszczowie ze stanic nie s jedynymi
lud mi na Zimie, którzy potrafi przewidywa przyszło . Oswoili wprawdzie i
wy wiczyli przeczucie, ale nie zwi kszyli jego prawdopodobie stwa. W tej
sprawie jomeszta równie nie s bez racji: bardzo mo liwe, e ten dar polega nie
tyle i nie po prostu na przepowiadaniu, ile raczej na zdolno ci widzenia (cho by
na mgnienie oka) wszystkiego naraz, widzenia cało ci.
Podczas nieobecno ci Estravena nastawiłem piecyk na cały regulator i po raz
pierwszy od sam nie wiem jak dawna było mi ciepło. S dziłem, e jest ju thern,
pierwszy miesi c zimy zaczynaj cej nowy rok pierwszy, ale w Pulefen straciłem
rachub dni.
Piecyk był jednym z tych znakomitych i wielce oszcz dnych urz dze
udoskonalonych przez Gethe czyków podczas tysi cletnich wysiłków w walce z
mrozem. Chyba tylko zastosowanie baterii j drowej mogłoby da lepsze wyniki.
Bioniczna bateria zapewniała czterna cie miesi cy nieprzerwanej pracy,
promieniowanie było intensywne, piecyk słu ył do gotowania, ogrzewania, a tak e
jako lampa. Bez niego nie uszliby my dalej ni kilkadziesi t kilometrów. Musiał
kosztowa Estravena niemało pieni dzy, tych, które mu z tak wyniosł min
wr czyłem w Misznory. Namiot z plastyku odpornego na tutejsze warunki
klimatyczne i przynajmniej cz ciowo likwiduj cy problem kondensacji pary,
który jest plag namiotów w zimie, piwory z futra pesthry, odzie , narty, sanki,
zapasy, wszystko najwy szej jako ci, lekkie, trwałe, drogie. Je eli wybrał si po
dodatkow ywno , to za co zamierzał j kupi ?
Nie wrócił a do zmroku nast pnego dnia. Wychodziłem kilkakrotnie na
rakietach nie nych zbieraj c siły i wicz c si w chodzeniu po zboczach nie nej
doliny kryj cej nasz namiot. Je dziłem jako tako na nartach; ale rakiety nie były
moj specjalno ci . Nie odwa yłem si wychodzi poza dolin , boj c si zabł dzi .
Była to dzika kraina, poci ta strumieniami i jarami, wznosz ca si raptownie ku
zwie czonym chmurami wierzchołkom gór na wschodzie. Miałem czas na
zastanowienie si , co bym robił w tej głuszy, gdyby Estraven nie wrócił.
Zjechał szusem ze wzgórza w zapadaj cym zmroku, był znakomitym
narciarzem, i zatrzymał si obok mnie, brudny, zm czony i ci ko obładowany.
Miał na plecach wielki czarny worek pełen zawini tek. Jak wi ty Mikołaj
zakradaj cy si przez komin na Ziemi. Zawini tka zawierały kiełki kadiku,
suszone chlebowe jabłka i sztaby twardego, czerwonego, gliniastego w smaku
cukru, który Gethe czycy rafinuj z miejscowej trzciny.
- Jak pan to wszystko zdobył?
- Ukradłem - powiedział były premier Karhidu grzej c dłonie nad piecykiem,
którego nie :przeł czył na ni sz temperatur ; nawet on zmarzł. - W Turufie.
Ledwo mi si udało. - To było wszystko, czego miałem si dowiedzie . Nie był
115
dumny ze swojego wyczynu i nie potrafił mia si z niego. Kradzie jest na Zimie
ci k zbrodni , wła ciwie jedyn osob bardziej pogardzan od złodzieja jest
samobójca.
- Zu yjemy to w pierwszej kolejno ci - powiedział, gdy stawiałem garnek ze
niegiem do stopienia na piecyku. - To jest ci kie. - Wi kszo zapasów, które
zdobył poprzednio, składała si z "hiperracji", wzmocnionej, odwodnionej,
sprasowanej w kostki mieszanki wysokokalorycznej ywno ci, która po orgocku
nazywa si giczy-miczy i tak te j nazywali my, cho oczywi cie mi dzy sob
u ywali my karhidyjskiego. Mieli my tego na sze dziesi t dni przy minimalnej
standardowej racji: pół kilo dziennie na osob . Kiedy si umyli my i zjedli my,
Estraven siedział do pó na przy piecyku obliczaj c dokładnie, co mamy oraz jak i
kiedy najlepiej to wykorzysta . Nie maj c wagi musieli my stosowa przybli enia,
u ywaj c jako miernika standardowej paczki giczy-miczy. Estraven znał, jak
wielu Gethe czyków, warto ci od ywcze i kaloryczne wszystkich pokarmów, znał
te własne zapotrzebowanie w ró nych warunkach i potrafił do dokładnie
oceni moje. Tego rodzaju wiedza na Zimie mo e decydowa o yciu i mierci.
Kiedy wreszcie zaplanował nasze ywienie, wsun ł si do piwora i zasn ł. W
nocy słyszałem, jak przez sen mamrocze liczby - ci ary, dni, odległo ci...
Mieli my z grubsza licz c tysi c dwie cie kilometrów do przej cia. Pierwsze
półtora setki na północ albo północny wschód przez lasy, w poprzek najdalej na
północ wysuni tych ostróg ła cucha Sembensyenu do wielkiego masywu
lodowego pokrywaj cego oba płaty Wielkiego Kontynentu na północ od 45
równole nika, a miejscami schodz cego a do 35 równole nika. Jeden z takich
wyst pów si ga w region Ognistych Wzgórz, ostatnich szczytów Sembensyenu, i
ta okolica stanowiła nasz pierwszy cel. Tam, w ród gór, rozumował Estraven,
b dziemy mogli wej na pokryw lodow albo schodz c na ni ze stoku, albo
wspinaj c si po jednym z j zorów lodowca. Dalej mieli my w drowa ju po
Lodzie, około dziewi ciuset kilometrów na wschód. W pobli u zatoki Guthen,
gdzie Lód znów cofa si na północ, mieli my zej z niego i zrobi ostatnie sto czy
sto pi dziesi t kilometrów na południowy wschód przez bagna Szenszey, które
wówczas powinny by ju grubo przysypane niegiem, do granicy karhidyjskiej.
Trasa ta biegła od pocz tku do ko ca z dala od zamieszkanych lub
nadaj cych si do zamieszkania okolic. Nie groziło nam spotkanie z adnymi
inspektorami. Była to niew tpliwie sprawa najwa niejsza. Ja nie miałem
dokumentów, Estraven za stwierdził, e jego papiery nie wytrzymaj jeszcze
jednego fałszerstwa. Tak czy owak, cho mogłem uchodzi za Gethe czyka, kiedy
nikt nie spodziewał si czego innego, to nie miałem szans ukrycia si przed
okiem, które mnie szukało. Z tego wzgl du droga proponowana przez Estravena
była bardzo korzystna.
Pod ka dym innym wzgl dem wydawałaby mi si czystym szale stwem.
Zachowałem t opini dla siebie, bo mówiłem zupełniepowa nie o tym, e
maj c do wyboru rodzaj mierci wol zgin w czasie ucieczki. Estraven jednak
nadal rozpatrywał inne mo liwo ci. Nast pnego dnia, który sp dzili my na
bardzo starannym pakowaniu i ładowaniu sa , powiedział:
- Gdyby pan wezwał statek gwiezdny, jak długo by my na niego czekali?
116
- Od o miu dni do pół miesi ca, w zale no ci od tego, gdzie by si znajdował
na swojej orbicie okołosłonecznej w stosunku do Gethen. Mógłby by po
przeciwnej stronie sło ca.
- Nie pr dzej?
- Nie. Nap du pod wietlnego nie mo na stosowa w obr bie Układu
Słonecznego. Statek mógłby korzysta wył cznie z nap du odrzutowego, co
oznacza minimum osiem dni drogi.
- A dlaczego?
Zaci gn ł link i zawi zał j , zanim odpowiedział.
- Zastanawiałem si , czy nie warto prosi o pomoc z pa skiego wiata, skoro
mój nie zdradza ochoty do pomocy. W Turufie jest radiostacja.
- Silna?
- Nie bardzo. Najbli szy du y nadajnik musi by w Kuhumeyu, około
sze ciuset kilometrów na południe st d.
- Kuhumey to, zdaje si , du e miasto?
- wier miliona mieszka ców.
- Musieliby my jako dosta si do nadajnika, a potem ukrywa si przez co
najmniej osiem dni, podczas gdy Sarf zostałby postawiony na nogi... Nie widz
szans.
Kiwn ł głow .
Wyniosłem z namiotu ostatni woreczek kiełków kadiku. umie ciłem go w
przewidzianym miejscu na sankach i powiedziałem:
- Gdybym wezwał statek tamtej nocy w Misznory, kiedy mi pan radził, tamtej
nocy, kiedy mnie aresztowano... Ale mój astrograf miał Obsle, pewnie ma go do
dzisiaj.
- Czy mo e go u y ?
- Nie, nawet przez przypadek, gdyby si nim bawił. Nastawianie jest
niezwykle skomplikowane. Gdybym go wtedy u ył!
- Gdybym wtedy wiedział, e gra jest ju sko czona powiedział i u miechn ł
si . Nie był to człowiek z tych, którzy ałuj przeszło ci.
- Wiedział pan, jak s dz . Tylko ja panu nie wierzyłem.
Kiedy sanie były załadowane, zarz dził na reszt dnia odpoczynek dla
zaoszcz dzenia energii. Le ał w namiocie pisz c w małym notesie swoim
drobnym, szybkim, pionowo biegn cym karhidyjskim pismem to, co zostało
zacytowane jako poprzedni rozdział. W ci gu ubiegłego miesi ca nie był w stanie
prowadzi swojego dziennika i to go denerwowało; w tej sprawie był bardzo
skrupulatny. Prowadzenie go stanowiło, jak s dz , zobowi zanie wobec rodziny,
wi z ogniskiem Estre. Wszystkiego tego dowiedziałem si jednak pó niej;
wówczas nie wiedziałem, co pisze, i siedziałem smaruj c narty albo pró nuj c.
Zacz łem gwizda melodi taneczn i urwałem w połowie. Mieli my tylko jeden
namiot i je eli mieli my dzieli go nie doprowadzaj c si nawzajem do
szale stwa, niew tpliwie nale ało zachowa pewn pow ci gliwo ... Estraven
spojrzał na mnie, kiedy zagwizdałem, ale bez irytacji, raczej w zamy leniu.
- Szkoda, e nie wiedziałem o pana statku w zeszłym roku... Dlaczego
przysłano pana na ten wiat samego?
117
- Pierwszy wysłannik zawsze przybywa sam. Jeden obcy to ciekawostka,
dwóch to inwazja.
- ycie pierwszego wysłannika nie ma zbyt wysokiej ceny.
- Wprost przeciwnie. Ekumena ceni ka de ycie i dlatego woli narazi na
niebezpiecze stwo jednego człowieka ni dwóch albo dwudziestu. Równie
wysyłanie ludzi na takie odległo ci jest kosztowne i czasochłonne. Poza tym
zgłosiłem si sam do tej pracy.
- W niebezpiecze stwie honor - powiedział widocznie cytuj c przysłowie, bo
dodał spokojnie: - B dziemy naszpikowani honorem, kiedy dotrzemy do
Karhidu...
Słuchaj c go wierzyłem, e naprawd dojdziemy do Karhidu przez tysi c
dwie cie kilometrów gór, w wozów, rozpadlin, lodowca, wulkanów,
zamarzni tego bagna lub zatoki, wszystko pustynne, bezludne, w ród zamieci, w
rodku zimy, w rodku epoki lodowcowej. A on siedział i robił notatki z t sam
upart , cierpliw skrupulatno ci , któr obserwowałem u szalonego króla
wmurowuj cego na rusztowaniu zwornik łuku, i powiedział: "Kiedy dotrzemy do
Karbidu".
Jego "kiedy" nie było bynajmniej nieokre lon nadziej . Planował dotarcie
do Karbidu w czwartym dniu czwartego miesi ca zimy, arkad anner. Mieli my
wyruszy nazajutrz, trzynastego dnia pierwszego miesi ca, tormenbod thern.
Nasza ywno , o ile mógł to obliczy , dawała si rozci gn na trzy gethe skie
miesi ce, czyli siedemdziesi t osiem dni. mieli my wi c robi po osiemna cie
kilometrów dziennie przez siedemdziesi t dni i doj do Karbidu w dniu arkad
anner. To było ustalone. Teraz nie pozostawało nam nic innego jak porz dnie si
wyspa .
Wyruszyli my o brzasku, na rakietach, przy bezwietrznej pogodzie i w
rzadkim niegu. Szli my po bessa, mi kkim, nie ule ałym jeszcze niegu, który na
Ziemi narciarze nazywaj puchem. Sanki były ci ko załadowane, Estraven
oceniał ich całkowity ci ar na ponad sto pi dziesi t kilo. Niełatwo było je
ci gn w tym puszystym niegu, cho były por czne jak dobrze zaprojektowana
mała łódeczka. Płozy stanowiły cudo, pokryte polimerem, który zmniejszał tarcie
prawie do zera, ale to oczywi cie nic nie pomagało, kiedy całe sanki utykały w
grubym puchu. Po takiej powierzchni i przy ci głym podchodzeniu i zje d aniu
w dół, stwierdzili my, e najlepiej jest, kiedy jeden idzie w uprz y ci gn c, a
drugi pcha z tyłu. nieg, drobny i rzadki, padał przez cały dzie . Zatrzymali my
si dwukrotnie na po pieszny posiłek. W całej tej rozległej pagórkowatej krainie
panowała martwa cisza. Szli my i nagle był ju wieczór. Zatrzymali my si w
dolinie bardzo podobnej do tej, z której wyruszyli my rano, w kotlince mi dzy
białymi garbami. Byłem tak zm czony, e ledwo stałem na nogach, a mimo to nie
mogłem uwierzy , e min ł dzie . Według licznika przy sankach przeszli my
ponad dwadzie cia dwa kilometry.
Je eli szło nam tak dobrze po mi kkim niegu, z pełnym ładunkiem, przez
poci ty teren, gdzie wszystkie doliny le ały w poprzek naszej trasy, to na pewno
b dzie jeszcze lepiej na Lodzie, po twardym niegu i równej drodze, z coraz
l ejszymi sankami. Moje zaufanie do Estravena było dot d bardziej
118
wyrozumowane ni szczere, teraz uwierzyłem mu bez zastrze e . W ci gu
siedemdziesi ciu dni dojdziemy do Karbidu.
- Czy podró ował ju pan w ten sposób? - spytałem go.
- Z sankami? Cz sto.
- Na długich trasach?
- Której jesieni przed laty przeszedłem trzysta kilometrów po lodzie w
Kermie.
Dolna cz Kermu, najdalej na południe wysuni ty górzysty półwysep
subkontynentu karhidzkiego, jest podobnie jak cała północ pokryta wiecznym
lodem. Ludzie zamieszkuj Wielki Kontynent Gethen w strefie mi dzy dwiema
białymi cianami. Oblicza si , e dalsze zmniejszenie nasłonecznienia o osiem
procent doprowadziłoby do zetkni cia cian. Nie byłoby ziemi ani ludzi, tylko lód.
- W jakim celu?
- Ciekawo , przygoda. - Po chwili wahania u miechn ł si lekko. -
Zwi kszenie stopnia zło ono ci i nat enia pola rozumnego ycia - dodał cytuj c
jedn z moich ekumenalnych maksym.
- Rozumiem. wiadomie wiczył pan ewolucyjn tendencj wła ciw bytowi, a
przejawiaj c si mi dzy innymi eksploracj .
Obaj byli my z siebie zadowoleni siedz c w ciepłym namiocie, pij c gor c
herbat i czekaj c, a zagotuje si posiłek z kiełków kadiku.
- O to wła nie chodzi - powiedział. - Było nas sze ciu. Wszyscy bardzo młodzi.
Brat i ja z Estre, czterech przyjaciół z ogniska Stok. Nasza wyprawa nie miała
celu. Chcieli my zobaczy Teremander, gór , która wznosi si tam ponad Lodem.
Niewielu ludzi ogl dało j z l du.
Jedzenie było gotowe, co zupełnie innego ni g sta papka z otr bów w
gospodarstwie Pulefen. Smakowało jak pieczone kasztany na Ziemi i wspaniale
parzyło usta. Było mi ciepło i czułem si znakomicie.
- Najlepsze rzeczy na Gethen jadłem zawsze w pana towarzystwie -
powiedziałem.
- Nie na bankiecie w Misznory.
- Tak, to prawda... Pan chyba nienawidzi Orgoreynu.
- Mało kto tutaj ma poj cie o gotowaniu. Czy nienawidz Orgoreynu? Nie,
dlaczego? Jak mo na nienawidzi albo kocha kraj? Tibe o niczym innym nie
mówi, ale ja tego nie rozumiem. Znam ludzi, znam miasta, wioski, wzgórza, rzeki
i skały, wiem, jak jesieni sło ce zachodzi za pewnym polem w górach, ale jaki
sens ma przecinanie tego wszystkiego granic i nadawanie temu nazwy po to,
eby przesta to kocha od linii, gdzie nazwa przestaje obowi zywa ? Co to jest
miło do swojego kraju? Czy to oznacza nienawi do innych krajów? W takim
razie to nic dobrego. Mo e to po prostu miło własna? W takim razie to nic
złego, ale nie nale y z tego robi cnoty ani profesji... Kocham wzgórza domeny
Estre, tak jak kocham ycie, ale taka miło nie zna granicy, za któr zaczyna si
nienawi . A poza tym jestem, mam nadziej , ignorantem.
Ignorancja w rozumieniu handdary. Ignorowa abstrakcje, trzyma si
rzeczy. Było w tym podej ciu co kobiecego, odrzucenie abstrakcji, idei,
podporz dkowanie si temu, co dane, co , co budziło moj niech .
Zaraz jednak sumiennie dodał:
119
- Człowiek, który nie ywi wstr tu do złej władzy, jest głupcem. A gdyby na
wiecie istniało co takiego jak dobra władza, słu enie jej byłoby wielk rado ci .
Tutaj si rozumieli my.
- Wiem co o tej rado ci - powiedziałem.
- Tak mi si wydawało.
Opłukałem nasze miski gor c wod i wylałem pomyje przez luz wej ciow .
Na zewn trz było ciemno cho oko wykol. Padał drobny i rzadki nieg, widoczny
w owalnym słupie matowego wiatła ze luzy. Zamkni ci powtórnie w suchym
cieple namiotu rozwin li my piwory. Estraven powiedział: "Prosz mi da te
miski, panie Ai" czy co takiego, na co spytałem:
- Czy b dziemy tak sobie mówi na "pan" przez cały Lód Gobry ski?
Spojrzał na mnie i roze miał si .
- Nie wiem, jak si mam do pana zwraca .
- Nazywam si Genly Ai.
- Wiem, ale pan u ywa mojego nazwiska klanowego.
- Ja te nie wiem, jak si do pana zwraca .
- Harth.
- A ja jestem Ai. Do kogo mówi si po imieniu?
- Do braci z ogniska albo przyjaciół - powiedział i mówi c to był odległy, poza
moim zasi giem, pół metra ode mnie w namiocie szeroko ci dwu i pół metra Nie
było na to odpowiedzi. Czy jest co bardziej aroganckiego ni szczero ?
Zmro ony, w lizgn łem si do piwora.
- Dobranoc, panie Ai - powiedział człowiek z innej planety.
- Dobranoc, panie Harth - odpowiedział drugi człowiek z innej planety.
Przyjaciel. Kto jest przyjacielem na wiecie, gdzie ka dy przyjaciel mo e po
zmianie ksi yca sta si kochankiem? Ja, ograniczony swoj m sko ci , nie
mog by przyjacielem Therema Hartha ani adnego innego członka jego rasy.
Ani m czy ni, ani kobiety, ani jedno i drugie, cykliczni, ksi ycowi, zmieniaj cy
si pod dotkni ciem r ki, podrzutki w kołysce ludzko ci, nie byli z mojego ciała,
nie mogło by mi dzy nami przyja ni ani miło ci.
Zasn li my. Obudziłem si raz i usłyszałem nieg mi kko i grubo padaj cy na
namiot.
Estraven ju o wicie szykował niadanie. Dzie wstawał pogodny.
Spakowali my si i byli my gotowi do drogi, kiedy sło ce ozłociło wierzchołki
karłowatych krzaków rosn cych na obrze u kotlinki. Estraven ci gn ł w
uprz y, a ja pchałem i sterowałem z tyłu. Na niegu zaczynała si tworzy
skorupa i na nie zaro ni tych zboczach biegli my jak na wy cigach psich
zaprz gów. Tego dnia szli my skrajem lasu granicz cego z gospodarstwem
Pulefen, a nast pnie weszli my do niego. Był to las karłowatych, poskr canych,
obwieszonych soplami lodu drzew thore. Nie odwa yli my si korzysta z głównej
drogi na północ, ale czasami mogli my korzysta z dróg le nych wiod cych w tym
kierunku, a e w dobrze utrzymanym lesie nie było poszycia ani zwalonych
drzew, szło nam si dobrze. Odk d znale li my si w Tarrenpeth, mniej było
jarów i stromych grzbietów. Wieczorem licznik przy saniach pokazał trzydzie ci
kilometrów, a byli my mniej zm czeni ni poprzedniego wieczoru.
120
Jedyn zalet zimy na Zimie s długie dni. Planeta ma zaledwie kilka stopni
odchylenia od płaszczyzny ekliptyki, zbyt mało, eby wywoła odczuwalne
ró nice pół roku w małych szeroko ciach geograficznych. Pory roku tutaj nie
obejmuj jednej półkuli, ale cały glob, s wynikiem elipsoidalnej orbity. Na
dalekim i wolnym odcinku orbity, w okolicy aphelium, zmniejszenie
promieniowania słonecznego narusza ju i tak skomplikowane układy
klimatyczne, ochładza to, co i tak jest ju zimne, i zmienia wilgotne, szare lato w
biał , burzliw zim . Suchsza ni reszta roku, zima mogłaby by całkiem
przyjemna, gdyby nie mrozy. Sło ce, kiedy jest widoczne, stoi wysoko, nie ma
tego powolnego zaniku wiatła jak w podbiegunowych strefach na Ziemi, gdzie
chłód i mrok chodz w parze. Gethen ma jasne zimy, ostre, srogie, ale jasne.
Przebycie lasu Tarrenpeth zaj ło nam trzy dni. Ostatniego dnia Estraven
zatrzymał si i rozbił namiot wcze nie, eby zastawi sidła na pesthry. Nale one
do najwi kszych zwierz t l dowych na Zimie, s jajorodnymi ro lino ercami
rozmiarów lisa ze wspaniałym szarym lub białym futrem. Chodziło mu o mi so,
bo pesthry s jadalne. Wła nie odbywały w drówk na południe. S tak płochliwe
i zwinne, e widzieli my je najwy ej dwa albo trzy razy podczas naszej w drówki,
ale ka da polanka w lesie była poci ta niezliczonymi tropami i wszystkie
wskazywały na południe. Po jakich dwóch godzinach sidła Estravena były pełne.
Wypatroszył i po wiartował sze zwierzaków, powiesił cz mi sa, eby
zamarzło, a reszt przeznaczył na nasz wieczorny posiłek. Gethe czycy nie s
my liwymi, bo nie bardzo jest na co polowa ; nie ma du ych ro lino erców, nie
ma wi c i du ych mi so erców, chyba e w kipi cych yciem morzach. Łowi
ryby i uprawiaj ziemi . Nigdy przedtem nie widziałem Gethe czyka z
zakrwawionymi r kami.
Estraven spojrzał na białe skórki.
- Tygodniowe mieszkanie i wikt trapera - powiedział. - Pójd na marne. Podał
mi jedn , ebym dotkn ł. Futro było tak grube i delikatne, e człowiek nie był
pewien, czy go ju dotkn ł. Nasze piwory, płaszcze i kaptury były podszyte tym
samym futrem, znakomicie chroni cym od zimna i pi knym.
- Szkoda ich - powiedziałem - na zup . Estraven rzucił mi krótkie, ciemne
spojrzenie.
- Potrzebujemy białka - stwierdził i wyrzucił skórki w nieg, gdzie przez noc
russy, małe zajadłe szczurow e, po r je wraz z wn trzno ciami i ko mi, a
potem jeszcze wyli krew ze niegu.
Miał racj , zazwyczaj miał racj . Ka da pesthra to pół kilograma do
kilograma jadalnego mi sa. Tego wieczoru zjadłem swoj połówk zupy, a
mogłem bez trudu zje i drug . Nast pnego ranka, kiedy wyruszyli my w góry,
byłem dwa razy lepszym silnikiem do sanek ni poprzedniego dnia.
Zacz li my podchodzi w gór . Dobroczynny nieg i kroxet, czyli bezwietrzna
pogoda przy temperaturze umiarkowanie minusowej, które nam dot d
towarzyszyły w drodze przez las Tarrenpeth i pomagały wydosta si poza
prawdopodobny zasi g pogoni, teraz ust piły miejsca paskudnej temperaturze
powy ej zera i deszczowi. Zacz łem rozumie , czemu Gethe czycy skar si ,
je eli w zimie temperatura wzrasta, a ciesz si , je eli spada. W mie cie deszcz
jest uprzykrzeniem, dla podró nego to kl ska. Przez całe przedpołudnie
121
wci gali my sanki na zbocza Sembensyenu w gł bokiej, lodowatej kaszy mokrego
niegu. Po południu na bardziej stromych stokach niegu ju prawie nie było.
Potoki deszczu, kilometry błota i wiru. Zło yli my płozy, zamontowali my koła i
szli my dalej. Sanki w roli wózka mogły doprowadzi do rozpaczy, co chwila
utykały albo przewracały si . Ciemno ci zapadły, zanim udało nam si znale
osłoni te miejsce pod skał albo grot , gdzie mogliby my rozbi namiot, i mimo
naszych stara wszystko mieli my mokre. Estraven uprzedzał, e taki namiot jak
nasz zapewni nam wygodne schronienie przy ka dej pogodzie pod warunkiem, e
b dzie suchy w rodku.
- Z chwil kiedy przemokn piwory, traci si zbyt du o cieplika w nocy i
człowiek si nie wysypia. Przy naszych skromnych racjach ywno ciowych nie
mo emy sobie na to pozwoli . Poniewa nie mo emy liczy na to, e uda nam si
wysuszy na sło cu, nie wolno nam dopu ci do zamoczenia rzeczy.
Słuchałem i równie skrupulatnie jak on strzegłem wn trza namiotu przed
niegiem i wod . Była w nim tylko nieunikniona para z gotowania oraz to, co
wyparowało z naszych ciał. Ale tego wieczoru wszystko przemokło, zanim udało
nam si postawi namiot. Paruj c kulili my si nad piecykiem i wkrótce mieli my
g st zup z mi sa pesthry, gor c i po ywn , prawie rekompensuj c wszystko
inne. Licznik przy sankach ignoruj c całodzienn mordercz wspinaczk pod
gór pokazywał, e przebyli my tylko trzyna cie kilometrów.
- Pierwszy dzie , kiedy nie wykonali my naszej normy - powiedziałem.
Estraven kiwn ł głow i zr cznie rozłupał ko udow , eby wydoby szpik.
Zdał mokr odzie zewn trzn i siedział tylko w koszuli i spodniach, boso, z
rozpi tym kołnierzem. Mnie nadal było za zimno, ebym mógł zdj płaszcz, hieb
i buty. A on siedział rozłupuj c ko ci szpikowe, schludny, twardy, nie do zdarcia,
z jego gładkich jak futro włosów woda spływała jak po piórach ptaka, krople jak
z okapu domu spadały mu na ramiona, a on tego jakby nie zauwa ał. Nie
wygl dał na przygn bionego. Był u siebie.
Pierwszy posiłek mi sny wywołał u mnie lekkie skurcze oł dka, które tej
nocy nasiliły si . Le ałem w wilgotnej ciemno ci w ród odgłosów deszczu i nie
mogłem zasn . Przy niadaniu powiedział:
- Miał pan zł noc.
- Sk d pan wie? - spytałem, bo spał gł bokim snem, prawie bez ruchu, nawet
kiedy wychodziłem z namiotu.
Posłał mi swoje dziwne spojrzenie.
- Co panu jest? - spytał.
- Biegunka. Skrzywił si .
- To mi so - powiedział ze zło ci .
- Chyba tak.
- To moja wina. Powinienem...
- Nic takiego.
- Mo e pan i ?
- Tak.
Deszcz padał i padał. Zachodni wiatr od morza utrzymywał do wysok
temperatur nawet tutaj, na wysoko ci tysi ca-tysi ca dwustu metrów. W szarej
mgle i strugach deszczu nie widzieli my nigdy dalej ni na czterysta metrów.
122
Nawet nie podnosiłem głowy, eby spojrze na góry wokół nas: wida było i tak
tylko deszcz. Szli my według kompasu, kieruj c si tak daleko na północ, jak
tylko pozwalał kierunek i nachylenie pot nych zboczy.
Przechodził t dy lodowiec nast puj c i cofaj c si w ci gu setek i tysi cy lat.
W granitowych zboczach wy łobione zostały długie i proste rynny o przekroju
litery "U". Czasami udawało nam si ci gn sanki wzdłu tych rys jak po
drodze.
Najlepiej czułem si , kiedy ci gn łem: mogłem pochyli si w uprz y, a
wysiłek mnie rozgrzewał. Kiedy zatrzymali my si w południe na mały posiłek,
siedziałem chory, marzłem i nie mogłem je . Poszli my dalej, znów pod gór .
Deszcz padał i padał, i padał. W rodku popołudnia Estraven wybrał miejsce na
postój pod wielkim nawisem czarnej skały. Prawie postawił namiot, zanim
uwolniłem si z uprz y. Kazał mi wej do rodka i poło y si .
- Nic mi nie jest - zaprotestowałem.
- Nieprawda - powiedział. - Prosz wej do rodka. Posłuchałem, ale nie
podobał mi si jego ton. Kiedy wszedł do namiotu z naszymi wieczornymi
racjami, usiadłem, eby wzi si do gotowania, bo była moja kolej. Tym samym
rozkazuj cym tonem powiedział mi, ebym le ał.
- Nie musi mi pan tak rozkazywa - powiedziałem. - Przepraszam - rzucił bez
przekonania odwrócony do mnie plecami.
- Nie jestem chory, rozumie pan?
- Nie, nie rozumiem. Je eli nie mówi pan prawdy, musz kierowa si pana
wygl dem. Nie odzyskał pan jeszcze sił, a droga była ci ka. Nie wiem, gdzie s
granice pana wytrzymało ci.
- Powiem, kiedy do nich dojd .
Dra niło mnie, e mnie tak traktuje z wy szo ci . Był o głow ni szy ode mnie
i zbudowany bardziej jak kobieta ni jak m czyzna, wi cej tłuszczu ni mi ni.
Kiedy ci gn li my razem, musiałem skraca krok i hamowa si , eby si do
niego dostosowa , ogier w zaprz gu z mułem...
- Wi c nie jest ju pan chory?
- Nie. Jestem tylko zm czony. Pan te .
- Tak, to prawda - powiedział. - Niepokoiłem si o pana. Mamy przed sob
dług drog .
Nie chciał okazywa wy szo ci. My lał, e jestem chory, a chorzy musz
słucha . Był szczery i oczekiwał ode mnie takiej samej szczero ci, do której, by
mo e, nie byłem zdolny. On nie miał wyobra e o "m sko ci", które
komplikowałyby jego poczucie dumy.
Z drugiej strony, je eli on mógł obni y swoje standardy co do szifgrethoru,
jak to zrobił w stosunku do mnie, to mo e i ja mógłbym pozby si cz ci
instynktu współzawodnictwa wynikaj cego z poczucia m skiej godno ci, z której
on tyle rozumiał, co ja z jego szifgrethoru...
- Ile zrobili my dzisiaj?
Rozejrzał si dokoła i z łagodnym u miechem powiedział:
- Dziewi kilometrów.
Nast pnego dnia przeszli my jedena cie kilometrów, nast pnego osiemna cie,
a jeszcze nast pnego wyszli my z deszczu, chmur i strefy, w której mo na jeszcze
123
napotka ludzi. Był to dziewi ty dzie naszej podró y. Znajdowali my si około
dwóch tysi cy metrów nad poziomem morza, na wysokim płaskowy u pełnym
oznak niedawnych ruchów górotwórczych i wulkanizmu. Byli my w Ognistych
Wzgórzach pasma Sembensyenu. Płaskowy zw ał si stopniowo w dolin , która
przechodziła mi dzy długimi grzbietami. Kiedy zbli yli my si do uj cia doliny,
zimny północny wiatr potargał i rozp dził resztki deszczowych chmur obna aj c
szczyty po prawej i po lewej stronie, bazalt i nieg, mozaika czerni i jaskrawej
bieli w nagłym blasku sło ca z o lepiaj cego nieba. Przed nami, odsłoni te tym
samym pot nym podmuchem wiatru, le ały w dole kr te doliny pokryte lodem i
głazami. Doliny przegradzała pot na ciana, ciana lodu, i wznosz c wzrok
wy ej, a do skraju ciany, ujrzeli my w całej okazało ci Lód, lodowiec Gobrin,
ol niewaj co biały, tak biel , której nie wytrzymywały oczy, ci gn cy si bez
ko ca ku najdalszej północy.
Tu i ówdzie z dolin zasypanych rumowiskiem, z urwisk, załomów i bloków na
skraju tego olbrzymiego pola lodowego wznosiły si czarne grzbiety. Jedna wielka
masa wyrastała z białej równiny do wysoko ci szczytów skalnej bramy, w której
stali my, i z jej boku wypływał ci ko przeszło kilometrowej długo ci pióropusz
dymu. Dalej wida było nast pne: wierzchołki, turnie, czarne wypalone sto ki na
bieli niegu. Rozdziawione ogniste paszcze ziały z lodu dymem.
Estraven stał obok mnie w uprz y patrz c na to wspaniałe i nieopisane
pustkowie.
- Ciesz si , e do yłem chwili, kiedy mog to zobaczy - powiedział.
Czułem to samo co on. Dobrze jest mie cel na ko cu podró y, ale w ko cu to
podró jest wa na.
Tutaj, na północnych zboczach, nie padał deszcz. Pola niegu rozci gały si z
przeł czy ku morenowym dolinom. Spakowali my koła, zdj li my pokrowce z
płóz, zało yli my narty i zjechali my w dół, na północ, przed siebie, w milcz cy
bezmiar lodu i ognia, na którym ogromnymi czarnymi literami na białym tle
przez cały kontynent wypisane było słowo MIER . Sanki jechały same i
miali my si z rado ci.
124
Rozdział 16
Mi dzy Drumnerem a Dremegole
Odyrny thern. Ai pyta ze swojego piwora:
- Co pan tam pisze, Harth?
- Sprawozdanie. mieje si .
- Powinienem prowadzi dziennik dla archiwum Ekumeny, ale nie potrafi
tego robi bez aparatu do zapisywania głosu.
Wyja niam, e moje notatki s przeznaczone dla rodu Estre, który, je eli
zechce, wł czy je do archiwum domeny. To skierowało moje my li ku ognisku i
synowi; próbuj je odwróci i pytam:
- Pana rodzic... to znaczy rodzice... czy yj ?
- Nie - odpowiada Ai - od siedemdziesi ciu lat nie yj .
To mnie zdziwiło, bo Ai nie ma jeszcze trzydziestu lat.
- Czy wasze lata s innej długo ci ni nasze?
- Nie. A, rozumiem. To przeskoki czasowe. Dwadzie cia lat z Ziemi do Hain-
Davenant, stamt d pi dziesi t na Ollul, z Ollul tutaj siedemna cie. yłem poza
Ziemi tylko siedem lat, ale urodziłem si tam sto dwadzie cia lat temu.
Dawno temu w Erhenrangu tłumaczył mi, jak czas skraca si na statkach,
które p dz mi dzy gwiazdami prawie z szybko ci wiatła, ale jako nie
wi załem tego faktu z długo ci ycia ludzkiego albo z yciem ludzi, których
zostawia si na rodzinnej planecie. Podczas gdy on ył kilka godzin w jednym z
tych niewyobra alnych statków lec cych od planety do planety, wszyscy, których
pozostawił w domu, starzeli si i umierali, ich dzieci zamieniały si w starców... -
My lałem, e to ja jestem wygna cem - powiedziałem po chwili.
- "Ty dla mnie, ja dla ciebie" - powiedział i znów si roze miały słaby,
podnosz cy na duchu odgłos w tej przygniataj cej ciszy. Ostatnie trzy dni od
zej cia z przeł czy były wypełnione ci k , daremn prac , ale Ai nie jest ju ani
przygn biony, ani zbyt optymistyczny, i ma wi cej cierpliwo ci do mnie. Mo e to
sprawa wypocenia narkotyków, a mo e nauczyli my si i w jednej uprz y.
Cały dzie zaj ło nam schodzenie z bazaltowej ostrogi, na któr wczoraj cały
dzie wchodzili my. Z doliny wygl dało to na dobr drog na Lód, ale im wy ej
wchodzili my, tym bardziej liskie i gładkie skały napotykali my, coraz bardziej
strome, a w ko cu nie mogli my ich pokona nawet bez sanek. Dzisiaj jeste my
na powrót u jej stóp na morenie, w dolinie głazów. Nic tu nie ro nie. Skała,
rumosz, głazy, glina, błoto. J zor lodowca wycofał si z tego zbocza przed
pi dziesi ciu czy stu laty pozostawiaj c na wierzchu gołe ko ci planety, bez
mi sa gleby i traw. Tu i ówdzie fumarole rozsnuwaj ółtaw mgł pełzaj c
nisko nad gruntem. W powietrzu czu zapach siarki. 11 stopni, bez wiatru. Mam
nadziej , e nie b dzie du ych opadów niegu, póki nie przejdziemy ci kiego
terenu st d do j zora lodowca, który widzieli my z grzbietu skalnego w odległo ci
kilkunastu kilometrów na zachód. Wygl dało, e jest to szeroka rzeka lodu
spływaj ca z płaskowy u mi dzy dwoma sto kami wulkanicznymi zwie czonymi
par i dymem. Je eli uda nam si wej na ten j zor ze zbocza bli szego wulkanu,
mo e on nam posłu y za drog na lodow wy yn . Na wschód od nas mniejszy
125
j zor schodzi do zamarzni tego jeziora, ale ten jest kr ty i nawet st d wida na
nim wielkie szczeliny, nie do pokonania z naszym wyposa eniem. Uzgodnili my,
e spróbujemy j zora mi dzy wulkanami, mimo e id c ku niemu na zachód
tracimy co najmniej dwa dni w stosunku do naszego celu, jeden w drodze na
zachód i drugi dla odzyskania tej odległo ci.
Opposthe thern. Pada neserem .
Posuwanie si niemo liwe. Obaj spali my cały dzie . Ci gniemy sanki od
blisko pół miesi ca, ten sen nam si przyda.
Ottormenbod thern. Neserem. Dosy snu. Ai nauczył mnie ziemskiej gry
zwanej "go", rozgrywanej małymi kamieniami na polu z kwadratów. Znakomita,
trudna gra. Jak zauwa ył, kamieni do gry jest tu pod dostatkiem.
Znosi zimno całkiem dobrze, a gdyby wystarczała do tego sama odwaga,
czułby si na mrozie jak nie ny robak. Wygl da dziwnie opatulony w hieb i
płaszcz z naci gni tym kapturem, kiedy jest raptem kilka stopni poni ej zera, ale
kiedy ci gniemy sanki i wyjrzy sło ce albo wiatr jest słabszy, zaraz zdejmuje
płaszcz i poci si jak jeden z nas. Musimy i na kompromis w sprawie
ogrzewania namiotu. On chciałby mie gor co, ja chłodno, a wygoda jednego
oznacza zapalenie płuc u drugiego. Robimy co po redniego i on si trz sie, kiedy
nie jest w piworze, a ja si poc , kiedy wejd do piwora. Ale bior c pod uwag ,
jakie odległo ci przebyli my, zanim znale li my si w tym wspólnym namiocie, to
i tak jest to sukces.
Getheny thanern. Pogoda po zawiei, wiatr ucichł, temperatura około 10 stopni
przez cały dzie . Znajdujemy si w dolnej cz ci zachodniego zbocza bli szego
wulkanu. Na mojej mapie Orgoreynu nazywa si on Dremegole. Jego towarzysz
po drugiej stronie lodowej rzeki nazywa si Drumner. Mapa jest marna, od
zachodu wida wielki szczyt, który nie jest na niej w ogóle zaznaczony, wszystkie
proporcje s zniekształcone. Widocznie Orgotowie niecz sto zagl daj na swoje
Ogniste Wzgórza. Co prawda nie bardzo jest tu po co zagl da , chyba e po
wspaniałe widoki. Dzisiaj zrobili my siedemna cie kilometrów, ci ka robota,
cały czas skała. Ai ju pi. Skr ciłem sobie stop szarpi c si jak idiota, kiedy
noga uwi zła mi mi dzy dwoma giczami, i przez całe popołudnie kulałem. Mam
nadziej , e przez noc mi przejdzie. Jutro powinni my stan na lodowcu.
Nasze zapasy ywno ci zdaj si kurczy niepokoj co szybko, ale to dlatego,
e jedli my głównie produkty zajmuj ce najwi cej miejsca. Mieli my około
pi dziesi ciu kilogramów nie przetworzonej ywno ci, połow z tego stanowiło
to, co ukradłem w Turufie. Trzydzie ci kilogramów tego poszło po pi tnastu
dniach podró y. Zacz łem u ywa giczy-zniczy, po pół kilo dziennie, zostawiaj c
dwa worki kiełków kadiku, troch cukru i skrzynk suszonych płatów rybnych
na pó niej, dla urozmaicenia. Ciesz si , e pozbyli my si tych ci kich
produktów z Turufu, l ej ci gn sanki.
Sordny thanern. Kilka stopni poni ej zera, pada deszcz ze niegiem, wiatr
dmie wzdłu lodowej rzeki jak przeci g w tunelu. Rozbili my namiot o jakie
czterysta metrów od skraju na długim, płaskim płacie firnu. Droga ze stoku
Dremegole była stroma i zdradliwa, po nagich skałach i rumowiskach. Skraj
lodowca poci ty szczelinami i tak pokryty wirem i kamieniami wprasowanymi w
lód, e tu te próbowali my ci gn sanki na kołach. Zanim przejechali my sto
126
metrów, koło nam si zaklinowało i zgi ła si o . Odt d zostaj nam tylko płozy.
Zrobili my dzi tylko sze kilometrów, nadal w złym kierunku. J zor lodowca
prowadzi, jak si zdaje, długim łukiem na zachód i pod gór na płaskowy
Gobrin. Tutaj, mi dzy wulkanami, ma około sze ciu kilometrów szeroko ci i
droga jego rodkiem nie powinna by zbyt uci liwa, chocia jest bardziej
sp kany, ni na to liczyłem, a jego powierzchnia rozmi kła.
Drumner jest czynny. M awka marzn ca na wargach ma smak dymu i siarki.
Od zachodu przez cały dzie wisiała w powietrzu ciemno widoczna nawet pod
deszczowymi chmurami. Co jaki czas wszystko wokół -- chmury, marzn cy
deszcz, lód, powietrze -- przybiera barw matowoczerwon , a potem stopniowo
wraca do szaro ci. Lodowiec lekko dr y pod naszymi stopami.
Eskiczwe rem ir Her wysun ł hipotez , e działalno wulkaniczna w
północno-wschodnim Orgoreynie i na Archipelagu nasila si od dziesi ciu lub
nawet dwudziestu tysi cleci, co zapowiada koniec Lodu, a przynajmniej jego
cofni cie si i okres mi dzylodowcowy. Dwutlenek w gla wypuszczany przez
wulkany do atmosfery z czasem znowu zacznie działa jako warstwa izolacyjna
zatrzymuj ca długie fale energii cieplnej odbite od powierzchni planety, ale
przepuszczaj ca bez strat bezpo rednie promieniowanie słoneczne. rednia
temperatura na planecie miałaby według niego wzrosn w ko cu o około
osiemnastu stopni, dochodz c do dwudziestu stopni. Ciesz si , e mnie ju przy
tym nie b dzie. Ai twierdzi, e podobne teorie były wysuwane przez ziemskich
uczonych dla wyja nienia niepełnego wycofania si u nich ostatniego okresu
lodowcowego. Wszelkie tego typu teorie s na ogół nie do udowodnienia i nie do
obalenia. Nikt nie wie z cał pewno ci , dlaczego lód przychodzi i dlaczego
odchodzi. nieg naszej niewiedzy pozostaje dziewiczy.
Nad Drumnerem płonie teraz w ciemno ci wielka łuna przy mionego ognia.
Eps thanern. Licznik wskazuje dzisiaj dwadzie cia pi przebytych
kilometrów, ale w linii prostej nie oddalili my si wi cej ni o dwana cie
kilometrów od ostatniego noclegu. Jeste my wci na lodowej przeł czy mi dzy
dwoma wulkanami. Drumner jest czynny. Ogniste w e spełzaj z jego czarnych
zboczy. widoczne. kiedy wiatr rozp dza skł bione kotłuj ce si chmury popiołu,
dymu i białej pary. Powietrze wypełnia nieustannie wiszcz cy odgłos tak pot ny
i przeci gły, e niesłyszalny, kiedy si przystaje, eby go posłucha , a jednak
wypełniaj cy wszystkie zakamarki istnienia. Lodowiec dr y nieustannie, trzaska i
p ka, trz sie si pod naszymi nogami. Wszystkie mosty nie ne, jakie zawieja
mogła przerzuci nad szczelinami, zostały str cone, strz ni te przez te wibracje i
podskoki lodu i ziemi pod lodem. Chodzimy w t i z powrotem szukaj c ko ca
szczeliny, która grozi połkni ciem naszych sa w cało ci, potem szukamy ko ca
nast pnej szczeliny i stale zmuszani do chodzenia ze wschodu na zachód
usiłujemy posuwa si na północ. Dremegole przez solidarno z bólami
porodowymi Drumnera st ka i pierdzi cuchn cym dymem.
Ai odmroził sobie powa nie twarz dzi przed południem. Nos, uszy i brod
miał martwo szare, kiedy przypadkiem na niego spojrzałem. Masa em
przywróciłem mu obieg krwi i adnych nast pstw nie b dzie, ale musimy by
ostro niejsi. Wiatr wiej cy od Lodu jest, trzeba to sobie powiedzie ,
mierciono ny, a wieje nam prosto w twarz, kiedy ci gniemy.
127
B d zadowolony, kiedy zejdziemy z tego poci tego i pomarszczonego j zora
lodu mi dzy dwoma warcz cymi potworami. Góry powinno by wida , a nie
słycha .
Arkad thanern. Pada troch sove, temperatura mi dzy -7 a -10. Zrobili my
dzi osiemna cie kilometrów, z tego około siedmiu nie na darmo, i ciana lodowca
wyra nie si przybli yła na północy, ponad nami. Widzimy teraz, ze nasza rzeka
lodowa ma wiele kilometrów szeroko ci, e to, co mi dzy Drumnerem a
Dremegole uwa ali my za "rami ", jest tylko jednym palcem, i teraz znajdujemy
si na grzbiecie dłoni. Ogl daj c si za siebie z tego obozu widzi si lodow rzek
porozdzielan , porozrywan i skł bion przez czarne dymi ce szczyty, które
zagradzaj jej drog . Patrz c przed siebie widzimy, jak si rozszerza, wznosi i
lekko wije, olbrzymia w porównaniu z czarnymi grzbietami skał, a wreszcie
spotyka si ze cian lodu wysoko nad zasłon chmur, dymu i niegu. Razem ze
niegiem pada popiół i u el, którego kawałki pokrywaj lód albo s we
wtopione. Dobre podło e do marszu, ale raczej ci kie dla sanek i płozy
wymagaj ju nowej warstwy ochronnej. Kilka razy wulkaniczne bomby spadły
całkiem blisko nas. Sycz wtedy gło no i wytapiaj sobie ło ysko w lodzie.
Drobny u el b bni padaj c ze niegiem. Pełzniemy niesko czenie powoli ku
północy przez brudny chaos tworz cego si wiata.
Niech b dzie pochwalone wci trwaj ce dzieło Stworzenia!
Netherhad thanern. Od rana nie pada, pochmurno i wietrznie, około o miu
stopni mrozu. Wielki, rozgał ziaj cy si j zor lodowca, po którym idziemy,
wpływa do doliny od zachodu, a my znajdujemy si na jej wschodnim ko cu.
Dremegole i Drumner s ju za nami, chocia ostry grzbiet Dremegole nadal
widoczny jest od wschodu prawie na wysoko ci oczu. Dowlekli my si do miejsca,
w którym musimy postanowi , czy i długim, skr caj cym na zachód łukiem
lodowej rzeki i stopniowo dosta si na płaskowy lodowca, czy te wspina si na
lodowe urwiska o półtora kilometra na północ od dzisiejszego obozu i
zaoszcz dzi sobie trzydzie ci do czterdziestu kilometrów ci gni cia sanek za cen
ryzyka.
Ai woli ryzyko.
Jest w nim jaka krucho : Jest cały bezbronny, obna ony, wra liwy,
wł cznie z jego organem płciowym, który musi stale nosi na zewn trz. Ale
jednocze nie jest silny, niewiarygodnie silny. Nie jestem pewien, czy mo e ci gn
dłu ej ode mnie, ale mo e ci gn mocniej i szybciej, dwukrotnie mocniej. Potrafi
unie sanki z przodu lub z tyłu przy pokonywaniu przeszkód. Ja nie mógłbym
unie i trzyma takiego ci aru, chyba e byłbym w dothe. Do tej swojej
krucho ci i siły ma odpowiedniego ducha, łatwo wpadaj cego w rozpacz i zawsze
gotowego do oporu: gwałtown . ,niecierpliw odwag . Powolna, ci ka,
nieefektywna praca, jak teraz wykonujemy, wyczerpuje jego ciało i wol , i
gdyby był człowiekiem mojej rasy, powinienem uzna go za tchórza, ale on wcale
nie jest tchórzem. Ma zawsze na podor dziu brawur , jakiej nigdy dot d nie
spotkałem. Jest gotów, wi cej, pali si do tego, eby zaryzykowa ycie w szybkiej
i bezwzgl dnej próbie przepa ci.
"Ogie i strach to dobrzy słudzy, ale li panowie". U niego strach jest sług .
Ja pozwoliłbym, eby strach prowadził mnie dłu sz drog . Odwaga i rozum s
128
po jego stronie. Co mo e da szukanie bezpiecznej drogi w takiej wyprawie jak
nasza? S drogi głupie, którymi nie pójd , ale bezpiecznych nie ma.
Streth thanern. Nie mamy szcz cia. Nie dało si wci gn sanek na gór , cho
próbowali my przez cały dzie . Wiatr miecie niegiem sove zmieszanym z
popiołem. Przez cały dzie było ciemno, bo wiatr z zachodu niósł na nas dym z
Drumnera. Tutaj w górze dr enie lodu jest mniejsze, ale kiedy usiłowali my
wspi si na lodow cian , przyszedł pot ny wstrz s, str cił sanki z miejsca, w
którym je zaklinowali my, i ja te osun łem si o prawie dwa metry, ale Ai miał
dobry uchwyt i jego siła uratowała nas przed stoczeniem si na sam dół, o jakie
sze metrów albo wi cej. Je eli jeden z nas złamie r k albo nog przy tych
wyczynach, b dzie to prawdopodobnie koniec nas obu. Tu wła nie kryje si
ryzyko, do paskudne, jak si zastanowi . Doln cz lodowcowej doliny za
nami wypełnia biała para, tam w dole lawa styka si z lodem. Nie mamy odwrotu.
Jutro spróbujemy wspinaczki nieco dalej na zachód.
Berny thanern. Nadal nie mamy Szcz cia. Musimy i dalej na zachód. Przez
cały dzie ciemno jak o zmroku. Płuca nas bol nie od zimna (temperatura nie
spada poni ej minus pi tnastu nawet w nocy przy tym zachodnim wietrze), ale od
wdychania popiołu i wyziewów wybuchu. Pod koniec tego drugiego dnia
zmarnowanych wysiłków, wdrapywania si na lodowe urwiska i rumowiska po
to, aby zawsze utkn pod nag cian albo przewieszk , dalszych prób i
kolejnych niepowodze , Ai był wyczerpany i w ciekły. Wygl dał tak, jakby miał
si rozpłaka , ale nie płakał. Zdaje si , e on uwa a płacz za co złego albo
wstydliwego. Nawet kiedy był bardzo chory i słaby, w pierwszych dniach po
ucieczce, ukrywał przede mn łzy. Powody osobiste, rasowe, społeczne, seksualne
sk d mog wiedzie , dlaczego Ai nie wolno płaka ? A przecie jego nazwisko jest
okrzykiem bólu. Kiedy po raz pierwszy odszukałem go w Frhenrangu (teraz
wydaje si , e to było dawno temu) słysz c co u "obcym", spytałem o jego
nazwisko i w odpowiedzi usłyszałem okrzyk bólu ludzkiego gardła w rodku
nocy. Teraz pi. Jego ramiona drgaj kurczowo, zm czenie mi ni. wiat wokół
nas, lód i skały, popiół i nieg, ogie i ciemno , dr y, wstrz sa si i pomrukuje.
Wygl daj c przed minut zobaczyłem łun wulkanu jak matowoczerwony kwiat
na brzuchu pot nych chmur nawisłych nad ciemno ci .
Orny thanern. Nadal pech. Dwudziesty drugi dzie naszej podró y i od
dziesi tego dnia nie posun li my si ani troch na wschód, co wi cej, stracili my
trzydzie ci albo wi cej kilometrów id c na zachód. Od osiemnastego dnia nie
zrobili my w ogóle adnego post pu i równie dobrze mogliby my siedzie na
miejscu. Je eli uda nam si kiedy dosta na Lód, to czy starczy nam ywno ci,
eby go przeby ? My l, od której trudno si uwolni . Mgła i dym wulkaniczny
bardzo ograniczaj widoczno , co nam utrudnia wybór drogi. Ai chce atakowa
cian lodowca w ka dym miejscu, gdzie jest cho by najmniejszy lad półek.
Niecierpliwi go moja ostro no . Musimy panowa nad swoimi humorami. Za
dzie lub dwa zaczn kemmer i wszystkie napi cia wzrosn . Tymczasem walimy
głowami w lodowy mur w zimnym półmroku pełnym popiołu. Gdybym pisał
nowy kanon jomeszu, tutaj posyłałbym po mier złodziei. Złodziei, którzy po
nocy kradn w Turufie worki z ywno ci . Złodziei, którzy kradn ludziom serce
129
i nazwisko, nara aj c ich na ha b i wygnanie. Głowa mi ci y, musz wykre li
ten fragment pó niej, teraz jestem zbyt zm czony, eby do tego wraca .
Harhahad thanern. Na Lodzie. Dwudziesty trzeci dzie podró y. Jeste my na
Lodzie Gobrin. Jak tylko wyruszyli my dzi rano, zobaczyli my zaledwie o
kilkaset metrów od miejsca noclegu drog prowadz c wprost na Lód, szerok .
kr t , brukowan popiołem i kamieniami z lodowcowych rumowisk szos przez
urwiska. Poszli my ni jak po bulwarze nad Sess. Jeste my wi c na Lodzie.
Idziemy znów na wschód, ku domowi.
Udziela mi si rado Ai z naszego osi gni cia. Trze wo patrz c, jest tu
równie le jak dot d. Znajdujemy si na samym skraju lodowego płaskowy u.
Szczeliny, niektóre tak szerokie, e mogłyby si w nie zapa całe wsie, nie dom po
domu, ale całe naraz, biegn w stron l du i na północ, jak okiem si gn .
Wi kszo z nich przecina nasz drog , musimy wi c i my i na północ zamiast
na wschód. Powierzchnia jest trudna. Przeci gamy sanki mi dzy wielkimi
bryłami i odłamkami lodu, wypchni tymi przez napór olbrzymiej plastycznej
pokrywy lodowej na Ogniste Wzgórza. Wyłamane fragmenty maj niesamowite
kształty zwalonych baszt, beznogich olbrzymów, katapult. Gruby na półtora
kilometra Lód tutaj wypi trza si i pogrubia, usiłuj c przepłyn nad górami i
zdusi ogniste paszcze. W pewnej odległo ci na północ wyrasta z lodu szczyt,
ostry, zgrabny, nagi sto ek młodego wulkanu, młodszego o tysi ce lat od lodowej
płyty, która mia d c wszystko wdziera si mi dzy pot ne grzbiety i wierzchołki,
nad prawie dwoma kilometrami niewidocznych pod lodem Zboczy.
W tym dniu odwracaj c si widzieli my dym Drumnera wisz cy za nami jak
szarobr zowe przedłu enie Lodu. Przy powierzchni stały wiatr wieje z
północnego wschodu oczyszczaj c powietrze z sadzy i smrodu wn trzno ci
planety, którymi oddychali my przez wiele dni, przyciskaj c dym za nami jak
ciemn powłok kryj c lodowce, doln cz gór, kamienne doliny, cał reszt
ziemi. Nie ma nic prócz Lodu, mówi Lód. Ale ten młody wulkan na północ od nas
wydaje si mie na ten temat swoje zdanie.
nieg nie pada, cienka pokrywa wysokich chmur. -21 stopni na płaskowy u o
wicie. Pod nogami mieszanka firnu, nowego lodu, starego lodu. Nowy lód jest
zdradziecki, gładkie bł kitne szkło przysypane białym puchem. Obaj le eli my po
wiele razy. Raz przejechałem na brzuchu z pi metrów po takiej lizgawce. Ai
skr cał si ze miechu w uprz y. Przeprosił i wytłumaczył, e uwa ał siebie za
jedyn istot na Gethen, która przewraca si na lodzie.
Dzisiaj trzyna cie mil, ale je eli b dziemy si starali utrzyma takie tempo
w ród tych poci tych, wypi trzonych rys napi ciowych, to zmordujemy si tak, e
b d si z nami działy znacznie gorsze rzeczy ni jazdy na brzuchu. Ksi yc w
drugiej kwadrze wisi nisko, matowy jak zaschni ta krew; otacza go wielkie
br zowe opalizuj ce halo.
Guyrny thanern. Troch niegu, narastaj cy wiatr i spadaj ca temperatura.
Dzisiaj znów trzyna cie mil, co daje odległo 384 kilometrów od wyj cia z
naszego pierwszego obozu. Robili my przeci tnie 16 kilometrów dziennie, prawie
17 i pół nie licz c dwóch dni, kiedy przeczekiwali my burz nie n . 100 do I 50 z
tych kilometrów ci gni cia sanek nie zbli ało nas do celu. Jeste my niewiele bli ej
Karhidu, ni kiedy wyruszali my. Ale my l , e mamy wi ksz szans doj cia.
130
Odk d wydostali my si z wulkanicznego mroku, nie yjemy ju wył cznie
prac i zmartwieniami i znów rozmawiamy w namiocie po kolacji. Poniewa
jestem w kemmerze, łatwiej by mi było ignorowa obecno Ai, ale jest to trudne
w dwuosobowym namiocie. Problem polega oczywi cie na tym, e on te na swój
dziwny sposób jest w kemmerze, zawsze jest w kemmerze. Musi to by dziwne,
rozcie czone po danie, rozło one na wszystkie dni roku i bez mo liwo ci
wyboru płci, ale jakie jest, takie jest, a tu jestem ja. Dzi wieczorem dojmuj ca
fizyczna wiadomo jego obecno ci była szczególnie trudna do zignorowania, a
byłem zbyt zm czony, eby j skierowa w nietrans lub zneutralizowa jak
inn technik handdary. Wreszcie spytał, czy mnie czym obraził. Z pewnym
za enowaniem wytłumaczyłem swoje milczenie. Bałem si , e mnie wy mieje.
Ostatecznie on nie jest bardziej dziwol giem i seksualn osobowo ci ni ja.
Tutaj, na Lodzie, ka dy z nas jest czym jedynym w swoim rodzaju, pojedynczym
przypadkiem, ja jestem tu tak samo odci ty od sobie podobnych, od mojego
społecze stwa z jego zasadami, jak on od swojego. Nie ma tu milionów innych
Gethe czyków, którzy by wyja niali i uzasadniali moje istnienie. Jeste my sobie
równi, nareszcie równi, obcy, samotni. Nie miał si , oczywi cie. Mówił z
łagodno ci , której w nim nie podejrzewałem. Po jakim czasie on te zacz ł
mówi o odosobnieniu i samotno ci.
- Wasza rasa jest przera aj co osamotniona - w swoim wiecie. adnego
innego gatunku ssaków. adnego innego gatunku obojnaczego. adnego
zwierz cia wystarczaj co inteligentnego, eby mo na je trzyma w domu. Ta
unikalno musi wpływa jako na wasze my lenie. Chodzi mi nie tylko o
my lenie naukowe, cho macie niezwykły dar budowania hipotez. To
nadzwyczajne, e doszli cie do koncepcji ewolucji stoj c wobec przepa ci nie do
przebycia mi dzy wami a całym wiatem zwierz cym. Tak e w sensie
filozoficznym i emocjonalnym: by tak osamotnionym w tak nieprzyjaznym
wiecie. To musi wpływa na cały wasz wiatopogl d.
- Jomeszta powiedzieliby, e unikalno człowieka polega na jego bosko ci.
- Na bogów Ziemi, tak. Inne kulty na innych wiatach doszły do tego samego
wniosku. S to zazwyczaj kulty dynamicznych, agresywnych, niszcz cych
ekologi kultur. Orgoreyn na swój sposób pasuje do tego wzorca, w ka dym razie
oni robi wra enie, e s zdecydowani zmienia rzeczy sił . A co mówi
handdarata?
- Có , w handdarze... jak pan wie, nie ma teorii, nie ma dogmatu... Mo e oni
s mniej wiadomi przepa ci mi dzy lud mi a zwierz tami, bo skupiaj si
bardziej na podobie stwach, wi ziach, na cało ci, której cz ciami s wszystkie
ywe stworzenia.
Przez cały dzie chodziła mi po głowie "Pie Tormera" i powiedziałem te
słowa:
wiatło jest lew r k ciemno ci,
a ciemno jest praw r k wiatła.
Dwoje s jednym, ycie i mier zł czone
jak kochankowie w kemmerze,
jak dłonie splecione,
131
jak droga i cel.
Głos mi dr ał, kiedy recytowałem te wersy, bo przypomniało mi si , e mój
brat w ostatnim li cie przed mierci cytował te same słowa.
Ai zamy lił si i po chwili powiedział:
- Jeste cie izolowani i nie rozdzieleni. Mo e wasz obsesj jest jedno , tak jak
nasz dwoisto .
- My te jeste my dualistami. Dwoisto jest przecie czym niezb dnym.
Dopóki istniej " ja" i "ten inny".
- Ja i pan - powiedział. - Tak, to jest przecie co bardziej podstawowego ni
płe ...
- Niech mi pan powie, czym ró ni si ta druga płe pa skiej rasy od pana?
Spojrzał zaskoczony i musz powiedzie , e moje pytanie zaskoczyło mnie
samego, kemmer wydobywa takie rzeczy z człowieka. Obaj byli my za enowani.
- To mi nie przyszło do głowy - powiedział. - Przecie pan nigdy nie widział
kobiety. - U ył słowa ze swojego ziemskiego j zyka, które znałem.
- Widziałem je na pa skich zdj ciach. Wygl dały jak Gethe czyk w ci y,
tylko z wi kszymi piersiami. Czy bardzo si ró ni od pa skiej płci w swoim
zachowaniu i my leniu? Czy s jak odr bny gatunek?
- Nie. Tak. Nie, oczywi cie nie, nie tak naprawd . Ale ró nica jest bardzo
wa na. Chyba najwa niejsz rzecz , najbardziej znacz cym czynnikiem w yciu
człowieka jest to, czy rodzi si m czyzn , czy kobiet . W wi kszo ci społecze stw
decyduje to o oczekiwaniach, zaj ciach, pogl dach, etyce, manierach, prawie o
wszystkim. O słownictwie. Znaczeniu słów. Ubraniu. Nawet jedzeniu. Kobiety...
kobiety zwykle jadaj mniej... Ogromnie trudno jest oddzieli ró nice wrodzone
od nabytych. Nawet tam, gdzie kobiety na równi z m czyznami uczestnicz w
yciu społecznym, to one rodz dzieci i wykonuj wi kszo prac zwi zanych z
ich wychowaniem...
- Równo nie jest wi c generaln zasad ? Czy kobiety umysłowo ust puj
m czyznom?
- Nie wiem. Rzadko wydaj spo ród siebie matematyków, kompozytorów
muzyki, wynalazców albo abstrakcyjnych my licieli. Ale to nie znaczy, e s
głupsze. Fizycznie s mniej umi nione, ale nieco bardziej wytrzymałe ni
m czy ni. Psychicznie...
Przez dług chwil wpatrywał si w rozpalony piecyk, a wreszcie potrz sn ł
głow .
- Harth - powiedział - nie umiem powiedzie panu, jakie s kobiety. Nigdy nie
my lałem o tym zbyt wiele w kategoriach abstrakcyjnych, wie pan, i - na Boga!
teraz ju wła ciwie zapomniałem. Jestem tutaj od dwóch lat... Pan tego nie
rozumie. W pewnym sensie kobiety s dla mnie bardziej obce ni pan. Z panem
ł czy mnie przynajmniej jedna wspólna płe . - Odwrócił wzrok i roze miał si
za enowany i skruszony. Ja te miałem sprzeczne uczucia i nie kontynuowali my
tematu.
Yrny thanern. Dzisiaj dwadzie cia siedem kilometrów na wschodni północny
wschód według kompasu, na nartach. Po godzinie ci gni cia wydostali my si
poza stref wypi trze i p kni . Obaj szli my w uprz y, ja pierwszy z tyczk ,
132
ale nie było ju potrzeby sprawdzania podło a. Kilkadziesi t centymetrów firnu
na równym lodzie, a na firnie kilkana cie centymetrów mocnego nowego niegu z
ostatniego opadu, z dobr powierzchni . Ani sanki, ani my nie zapadali my si i
sanki szły bardzo lekko, a trudno było uwierzy , e na ka dego z nas przypada
po około pi dziesi t kilo. Po południu ci gn li my sanki na zmian , co było
całkiem łatwe na tej wspaniałej powierzchni. Szkoda, e najtrudniejszy odcinek,
pod gór i po kamieniach, przypadł nam, kiedy ładunek był najci szy. Teraz
idziemy z lekkim ładunkiem. Zbyt lekkim: cz sto łapi si na my li o jedzeniu.
Od ywiamy si , jak mówi Ai, eterycznie. Przez cały dzie szli my lekko i szybko
po równej lodowej powierzchni, martwo białej pod szarobł kitnym niebem, na tle
którego wida było tylko kilka szczytów - nunataków, teraz daleko za nami, a
jeszcze dalej ciemn smug , oddech Drumnera. Nic wi cej: zamglone sło ce i lód.
133
Rozdział 17
Orgocki mit o stworzeniu wiata
Na pocz tku nie było nic, tylko lód i sło ce. W ci gu wielu lat sło ce wytopiło
w lodzie wielk szczelin . Szczelina nie miała dna, a na jej cianach były wielkie
lodowe figury. Z tych lodowych figur w cianach przepa ci spływały w dół krople
wody. Jedna z figur powiedziała: "Ja krwawi ". Druga powiedziała: "Ja płacz ".
Trzecia powiedziała: "Ja si poc ".
Lodowe figury wyszły z przepa ci i stan ły na lodowej równinie. Ta, która
powiedziała: "Ja krwawi ", si gn ła w gór do sło ca i wyci gn ła z jego
wn trzno ci gar cie łajna i z tego łajna zrobiła góry i doliny ziemi. Ta, która
powiedziała: "Ja płacz ", chuchała na lód i topi c go zrobiła morza i rzeki. Ta,
która powiedziała: "Ja si poc ", wzi ła ziemi i wod i zrobiła z nich drzewa,
ro liny, zbo a, zwierz ta i ludzi. Ro liny rosły na ziemi i w morzu, zwierz ta
biegały po l dzie i pływały w morzu, ale ludzie si nie przebudzili. Było ich
trzydziestu dziewi ciu. Spali na lodzie i nie ruszali si .
Wtedy trzy lodowe figury usiadły z kolanami pod brod i pozwoliły, eby
sło ce je stopiło. A kiedy si topiły, płyn ło z nich mleko, które wpadało w usta
pi cych ludzi, i wtedy ludzie si zbudzili. Dlatego tylko ludzkie dzieci pij mleko,
bo bez niego nie zbudziłyby si do ycia.
Pierwszy obudził si Edondurath. Był tak wysoki, e wstaj c zrobił głow w
niebie dziur , z której posypał si nieg. Zobaczył, e inni ruszaj si i budz , i
przestraszył si ich, i pozabijał ich jednego po drugim uderzeniem pi ci. Zabił
tak trzydziestu sze ciu. Ale jeden z nich, przedostatni, uciekł. Nazywał si
Haharath. Uciekał daleko przez lodow równin i przez krainy ziemi.
Edondurath biegł za nim i wreszcie go dogonił i zwalił z nóg. Haharath umarł.
Wtedy Edondurath wrócił do miejsca narodzin na Lodzie Gobrin, gdzie le ały
ciała pozostałych ludzi prócz ostatniego, który uciekł, kiedy Edondurath gonił
Haharatha.
Edondurath zbudował dom z zamarzni tych Ciał swoich braci i wewn trz
tego domu czekał na ostatniego. Ka dego dnia jeden z zabitych pytał: "Czy on
płonie?" "Czy on płonie?" Wszystkie pozostałe trupy odpowiadały
zamarzni tymi j zykami: "Nie, nie". Wtedy Edondurath wszedł we nie w
kemmer i rzucał si i mówił gło no przez sen, a kiedy si zbudził, wszystkie trupy
mówiły: "On płonie! On płonie!" Ostatni, najmłodszy brat usłyszał je i wszedł do
domu z ciał i tam poł czył si z Edondurathem. Z tych dwóch narodziły si ludy
ziemi, z ciała Edonduratha, z jego łona. Imi drugiego, młodszego brata, ojca, nie
jest znane.
Ka de z ich dzieci miało kawałek ciemno ci, który chodził za nim wsz dzie w
ci gu dnia. Edondurath powiedział: "Dlaczego za moimi synami chodzi
ciemno ?" Jego kemmering odpowiedział: "Bo urodzili si w domu z martwych
ciał, dlatego mier chodzi za nimi krok w krok. Oni s w rodku czasu. Na
pocz tku było sło ce i lód, i nie było cienia. Na ko cu, kiedy nas nie b dzie, sło ce
pochłonie samo siebie i cie pochłonie wiatło, i nie b dzie nic, tylko lód i
ciemno ".
134
Rozdział 18
Na Lodzie
Czasami, kiedy zasypiam w ciemnym, cichym pokoju, mam przez chwil
wspaniałe i drogie sercu złudzenie. Nad moj twarz pochyla si ciana namiotu,
niewidzialna, ale słyszalna, uko na płaszczyzna cichego odgłosu: szelest
niesionego wiatrem niegu. Nie wida nic. Promieniowanie wietlne rozgrzanego
powietrza, jako serce ciepła. Lekka wilgo i ograniczaj ca ruchy blisko
piwora, odgłos niegu, ledwo słyszalny oddech pi cego Estravena, ciemno . Nic
wi cej. My dwaj jeste my wewn trz, spoczywamy w arylu, w rodku wszystkiego.
Na zewn trz, jak zwykle, rozpo ciera si wielki mrok, chłód, samotno mierci.
Zasypiaj c w takich szcz liwych chwilach wiem ponad wszelk w tpliwo ,
gdzie był najwa niejszy moment mojego ycia, tamten czas w przeszło ci,
miniony, a jednak trwały, ta wiecznotrwała chwila, serce ciepła.
Nie twierdz , e byłem szcz liwy podczas tych tygodni, kiedy wlekli my sanki
przez lodowiec w samym rodku zimy. Byłem głodny, wycie czony i cz sto
poirytowany; a im dłu ej to trwało, tym było gorzej. Na pewno nie byłem
szcz liwy. Szcz cie wi e si z rozumem i tylko rozumem mo na na nie
zapracowa , ja za otrzymałem co , do czego nie mo na doj prac ani
zatrzyma , czego cz sto nawet nie rozpoznajemy, kiedy nam si przydarza. Mam
na my li rado .
Budziłem si zawsze pierwszy, zwykle przed witem. Moja przemiana materii
przekraczała nieco gethe sk norm , podobnie jak mój wzrost i waga. Estraven
uwzgl dnił te ró nice przy obliczaniu racji ywno ciowych ze skrupulatno ci
uczonego albo dobrej gospodyni, w zale no ci od tego, jak si na to spojrzało, i od
pocz tku dostawałem dziennie kilka deka ywno ci wi cej ni on. Protesty, e to
niesprawiedliwe, musiały ust pi przed oczywist sprawiedliwo ci tego
nierównego podziału. Wszystko jedno jak dzielone, porcje były małe. Byłem
głodny, stale głodny, z ka dym dniem głodniejszy. Budził mnie głód.
Je eli było jeszcze ciemno, wł czałem wiatło naszego piecyka i stawiałem na
nim garnek z przyniesionym wieczorem niegiem do stopienia. Estraven
tymczasem swoim zwyczajem toczył cich i zaci t walk ze snem, jakby walczył
z aniołem. Zwyci ywszy siadał, patrzył na mnie nieprzytomnie, potrz sał głow i
budził si . Zanim si ubrali my, wło yli my buty i zwin li my piwory, niadanie
było gotowe: kubek wrz cego orszu i jedna kostka giry v-mirzy, która w gor cej
wodzie puchła do rozmiarów małej bułki. Prze uwali my je powoli, z
namaszczeniem, podnosz c ka d okruszyn . Piecyk tymczasem stygł.
Pakowali my go razem z garnkiem i kubkami, wkładali my płaszcze z kapturami
i r kawice, po czym wypełzali my na zewn trz. Za ka dym razem trudno było
uwierzy , e mo e by tak zimno. Ka dego ranka musiałem przekonywa si od
nowa. Je eli było si ju raz na dworze za potrzeb , drugie wyj cie było jeszcze
trudniejsze.
Czasami padał nieg, czasami poziome wiatło poranka kładło si pi knie
złotem i bł kitem na bezmiar niegu, najcz ciej było szaro.
135
Brali my na noc termometr do namiotu i, kiedy wynosili my go na zewn trz,
ciekawie było patrze , jak wskazówka obraca si w prawo (gethe skie tarcze
odczytuje si w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara) w mgnieniu
oka rejestruj c spadek o dziesi , dwadzie cia, trzydzie ci stopni, póki nie
zatrzymała si gdzie mi dzy minus dwadzie cia a minus pi dziesi t stopni.
Jeden z nas składał namiot, podczas gdy drugi układał na saniach piecyk,
piwory i reszt . Z wierzchu przywi zywali my namiot, po czym mogli my
zakłada narty i wprz ga si do sanek. W naszym oporz dzeniu prawie nie było
cz ci metalowych, ale uprz miała sprz czki ze stopu aluminium, zbyt małe,
eby je mo na zapi w r kawicach, które w tej temperaturze parzyły, jak
rozpalone do czerwono ci. Musiałem bardzo uwa a na palce, kiedy temperatura
zbli ała si do minus trzydziestu, zwłaszcza je eli wiał wiatr, bo mo na było
zadziwiaj co szybko nabawi si odmro enia. Nogi nigdy mi nie marzły, co jest
ogromnie wa ne w czasie zimowej w drówki, kiedy godzina na mrozie mo e
człowieka unieruchomi na tydzie albo i zrobi kalek na całe ycie. Estraven
musiał kupowa mi nie ne buty na pami i kupił mi numer za du e,
wypełniałem wi c ró nic dodatkow par skarpet. Przypinali my narty, szybko
wprz gali my si do sanek, szarpni ciem zrywali my je z miejsca, je eli płozy
przymarzły, i ruszali my w drog .
Po du ych opadach niegu musieli my po wi ca rano troch czasu na
odkopywanie namiotu i sanek. Nie była to trudna praca, cho zwały odgarni tego
wie ego niegu wygl dały imponuj co. Były przecie jedynymi wzniesieniami w
promieniu setek kilometrów, jedynym, co wystawało ponad lód.
Szli my za kompasem na wschód. Wiatr wiał tu normalnie z północy na
południe, od rodka lodowca, dzie za dniem mieli my go wi c z lewej. Kaptur
nie wystarczał przeciwko takiemu wiatrowi i musiałem wkłada mask dla
ochrony nosa i lewego policzka. Mimo to którego dnia zamarzło mi lewe oko i
my lałem, e straciłem je na zawsze. Nawet kiedy Estraven otworzył je za pomoc
oddechu i j zyka, nie widziałem na nie przez pewien czas, prawdopodobnie wi c
zamarzło tam co wi cej ni tylko rz sy. W słoneczne dni obaj nosili my
gethe skie okulary ochronne z w skimi szparkami i aden z nas nie cierpiał na
lepot nie n . Niewiele mieli my po temu okazji. Jak tłumaczył Estraven, nad
rodkow cz ci Lodu, gdzie tysi ce kilometrów kwadratowych bieli odbijaj
promienie sło ca, utrzymuje si zwykle strefa wysokiego ci nienia. My jednak nie
znajdowali my si w tej rodkowej strefie, ale co najwy ej na jej skraju, mi dzy
ni a stref gwałtownych, brzemiennych w opady burz, które Lód zsyła
systematycznie na utrapienie przyległych krain. Wiatr z północy niósł such ,
słoneczn pogod , ale ju północno-wschodni albo północno-zachodni przynosił
nieg lub porywał suchy le cy nieg w o lepiaj ce, kłuj ce kł by jak burza
piaskowa. Kiedy indziej prawie ucichał snuj c si kr tymi szlakami tu nad
gruntem, a wtedy niebo było białe, powietrze białe, sło ce niewidoczne, znikały
cienie i sam Lód znikał spod naszych stóp.
Koło południa stawali my i, je eli wiatr był silny, wycinali my kilka bloków
niegu na cian ochronn . Potem podgrzewali my wod , eby rozmoczy kostki
giczy-miczy, wypijali my gor c wod , czasami lekko osłodzon , znów
zakładali my uprz i szli my dalej.
136
Rzadko rozmawiali my w drodze albo podczas południowego posiłku, bo
wargi nam pop kały, a po drugie, kiedy si otwierało usta, zimno dostawało si do
rodka powoduj c ból z bów, tchawicy i płuc. Nale ało mie usta zamkni te i
oddycha przez nos, w ka dym razie, kiedy temperatura powietrza spadała do
dwudziestu - trzydziestu stopni poni ej zera. Je eli spadała ni ej, cały proces
oddychania komplikował si jeszcze bardziej przez szybkie zamarzanie
wydychanego powietrza; nozdrza mogły zamarzn całkowicie i wtedy, eby si
nie udusi , człowiek mógł przez usta wci gn pełne płuca yletek.
W okre lonych warunkach nasze wydechy błyskawicznie zamarzaj c
wydawały cichy trzask, jak odległy fajerwerk, i rozsypywały si w obłoczek
kryształków. Ka dy oddech był mał burz nie n .
Szli my, dopóki starczało nam sił albo póki nie zaczynało si ciemnia , a
wtedy rozbijali my namiot, mocowali my kołkami sanki, je eli groziła wichura, i
szykowali my si do snu. Przeci tnego dnia szli my przez jedena cie lub
dwana cie godzin pokonuj c od kilkunastu do dwudziestu kilku kilometrów.
Nie wydaje si to dobrym tempem, ale warunki nie bardzo nam sprzyjały.
Pokrywa niegu rzadko była odpowiednia, zarówno dla nart, jak dla płóz sanek.
Kiedy była wie a i puszysta, sanki jechały bardziej w niegu ni po niegu, kiedy
lekko twardniała po wierzchu, my na nartach szli my bez przeszkód, a sanki
zapadały si , co oznaczało, e nieustannie byli my szarpani do tyłu; kiedy za
była twarda, cz sto pokrywały j wysokie zaspy, sastrugi, miejscami si gaj ce
półtora metra. Musieli my wtedy przeci ga sanki przez ka dy z ostrych jak nó
albo fantastycznie wyrze bionych grzbietów, sprowadza je w dół i wyci ga na
nast pn zasp , bo zdawało si , e zawsze układaj si w poprzek naszej drogi.
Wyobra ałem sobie lodowy płaskowy Gobrin jako jedn tafl , jak zamarzni te
jezioro, ale na przestrzeni setek kilometrów przypominał on raczej nagle
zamarzni te burzliwe morze.
Praca przy rozbijaniu obozu, zabezpieczaniu wszystkiego, otrzepywaniu
odzie y ze niegu i tak dalej, była nu ca. Czasami wydawało si to niewarte
zachodu. Było tak pó no, tak zimno i byli my tak zm czeni, e du o łatwiej
byłoby poło y si w piworach pod osłon sa i nie zawraca sobie głowy
namiotem. Pami tam, jak oczywiste wydawało mi si to w niektóre wieczory i jak
ostr niech budził we mnie pedantyczny, tyra ski upór mojego towarzysza,
eby robi to wszystko, i robi to ci le i dokładnie. W takich chwilach
nienawidziłem go nienawi ci płyn c wprost ze mierci, która przepełniała moje
serce. Nienawidziłem surowych, wymy lnych, uporczywych nakazów, jakimi
mnie dr czył w imi ycia.
Kiedy wszystko było gotowe, mogli my wej do namiotu, i wtedy prawie
natychmiast ciepło piecyka tworzyło przytulny, swojski nastrój. Otaczało nas co
cudownego: ciepło. mier i mróz zostawały na zewn trz.
Równie nienawi zostawała na zewn trz. Jedli my i pili my. Po posiłku
rozmawiali my. Przy wielkim mrozie nawet znakomita izolacja namiotu nie
wystarczała i przysuwali my piwory jak najbli ej piecyka. Wewn trzna cianka
namiotu porastała futrem szronu. Otwarcie luzy oznaczało wpuszczenie
lodowatego podmuchu, który natychmiast wypełniał namiot wiruj c mgiełk
kryształków lodu. Podczas zamieci igły mro nego powietrza wdzierały si przez
137
otwory wentylacyjne mimo ich przemy lnego zabezpieczenia i powietrze
wypełniał niewidoczny nie ny pył. W takie noce panował niewiarygodny hałas i,
eby si porozumie , musieli my krzycze sobie do ucha. Inne znów noce były
ciche tak cisz , jak mo na sobie wyobrazi , e istniała, zanim zacz ły tworzy
si gwiazdy, albo zapanuje wtedy, kiedy wszystko przestanie istnie .
W jak godzin po wieczornym posiłku Estraven przeł czał piecyk na ni sz
temperatur , je eli tylko było to mo liwe, i gasił wiatło. Robi c to mruczał
krótk i pi kn modlitw , jedyne rytualne słowa, jakich nauczyłem si z
handdary: "Niech b dzie pochwalona ciemno i wci trwaj ce dzieło
Stworzenia", mówił i zapadała ciemno . Zasypiali my. Rano zaczynało si
wszystko od pocz tku. Tak przez pi dziesi t dni.
Estraven przez cały czas prowadził dziennik, cho w czasie podró y przez Lód
rzadko zapisywał co wi cej ni stan pogody i ilo przebytych danego dnia
kilometrów. W ród tych zapisków zdarza si uwaga na temat jego my li lub
naszych rozmów, ale ani słowa o gł bszych dyskusjach, na jakich sp dzali my
czas mi dzy kolacj a snem w pierwszym miesi cu podró y przez Lód, kiedy
jeszcze mieli my do energii na rozmowy, a tak e w te dni, kiedy nie mogli my
opu ci namiotu z powodu burzy. Powiedziałem mu, e u ywanie pozasłownego
kontaktu na planetach nie stowarzyszonych nie było wprawdzie zakazane, ale nie
było te przyj te, i prosiłem go, eby zachował w tajemnicy to, czego si nauczy,
przynajmniej do czasu, a zdołam omówi spraw z kolegami ze statku. Zgodził
si i słowa dotrzymał. Nigdy ani w mowie, ani w pi mie nie wspominał o naszych
milcz cych rozmowach.
My lomowa była jedyn rzecz , jak musiałem da Estravenowi z całej mojej
cywilizacji, z mojej obcej rzeczywisto ci, któr si tak gł boko zainteresował.
Mogłem mówi i opisywa bez ko ca, ale to było wszystko, co musiałem da .
Mo e zreszt była to jedyna wa na rzecz, jak mieli my do zaoferowania Zimie.
Nie mog powiedzie , e naruszyłem prawo kulturalnego embarga powodowany
wdzi czno ci . To nie była sprawa długu. Takie długi pozostaj nie spłacone. Po
prostu Estraven i ja doszli my do tego, e dzielili my wszystko, co mieli my i co
było warte podziału.
Przewiduj , e stosunek płciowy mi dzy obupłciowymi Gethe czykami a
jednopłciowymi istotami stanowi cymi hainsk norm oka e si mo liwy, cho
niew tpliwie b dzie bezpłodny. Rzecz wymaga udowodnienia. My z Estravenem
nie dowiedli my niczego, poza mo e do delikatn kwesti . Nasze instynkty
seksualne były najbli sze ujawnienia si podczas naszej drugiej nocy sp dzonej
na Lodzie. Przez cały dzie walczyli my z poci tym, pełnym szczelin terenem na
wschód od Ognistych Wzgórz, gdzie cz sto musieli my si cofa . Byli my tego
wieczoru zm czeni, ale dobrej my li, pewni, e wkrótce trafimy na równ drog .
Jednak po kolacji Estraven spochmurniał i zamilkł.
- Harth - zwróciłem si do niego po tak oczywistej oznace chłodu - je eli znów
powiedziałem co złego, to prosz , niech mi pan powie, o co chodzi.
Milczał.
- Popełniłem pewnie jaki bł d co do szifgrethoru. Przepraszam, nie mog si
tego nauczy . Wła ciwie dot d nie udało mi si zrozumie znaczenia tego słowa.
- Szifgrethor? Pochodzi od starego słowa na oznaczenie cienia.
138
Obaj zamilkli my na chwil , a potem on łagodnym wzrokiem spojrzał wprost
na mnie. Jego twarz w tym czerwonawym o wietleniu była mi kka, bezbronna i
odległa jak twarz kobiety, która patrzy z gł bi zamy lenia i nic nie mówi.
I wtedy zobaczyłem jeszcze raz i tym razem bez cienia w tpliwo ci to, co
zawsze bałem si zobaczy i udawałem, e tego w nim nie widz : e był kobiet
równie jak m czyzn . Jakakolwiek potrzeba. wyja niania ródeł tego strachu
rozwiała si wraz z samym strachem. Pozostało mi przyj cie go takim. jaki był.
Do tego czasu odrzucałem go, odmawiałem mu prawa do bycia sob . Miał
całkowit racj mówi c, e jedyny człowiek na Gethen, który mi wierzył, był
jedynym człowiekiem, do którego ja nie miałem zaufania. Bo on jeden w pełni
zaakceptował mnie jako istot ludzk , polubił mnie osobi cie i zaofiarował mi
całkowit osobist lojalno . 1 dlatego dał ode mnie takiego samego uznania i
akceptacji, a ja nie chciałem mu ich okaza . Bałem si tego. Nie chciałem da
zaufania i przyja ni m czy nie, który był kobiet , kobiecie, która była
m czyzn .
Wyja nił mi sztywno i po prostu, e jest w kemmerze i e stara si mnie
unika , o ile jest to w naszej sytuacji mo liwe. - Nie wolno mi pana dotyka --
odezwał si z widocznym wysiłkiem nie patrz c na mnie.
- Rozumiem - powiedziałem. - Zgadzam si w zupełno ci.
Czułem, a on, jak s dz , te , e to z seksualnego napi cia mi dzy nami, teraz
ju nazwanego i rozumianego, zrodziła si wielka i nagła pewno przyja ni,
przyja ni tak nam niezb dnej w naszym wygna czym losie i tak dobrze
sprawdzonej podczas dni i nocy strasznej podró y, e mo na j nazwa , teraz czy
pó niej, miło ci . Ale wynikała ona nie z podobie stwa mi dzy nami, lecz z
ró nicy i stanowiła most, jedyny most ponad tym wszystkim, co nas dzieliło.
Spotkanie na gruncie seksu oznaczałoby dla nas znów spotkanie istot z obcych
wiatów. Zetkn li my si w jedyny sposób, w jaki mogli my si zetkn ; i na tym
poprzestali my. Nie wiem, czy mieli my racj .
Rozmawiali my jeszcze troch tego wieczoru i pami tam, jak trudno mi było
znale sensown odpowied na jego pytanie, jakie s kobiety. Obaj byli my do
spi ci i ostro ni w stosunku do siebie przez kilka nast pnych dni. Wielka miło ,
mi dzy dwojgiem ludzi ł czy si przecie ze zdolno ci i okazj do sprawiania
wielkiego bólu. Do tego wieczoru nigdy nie przyszłoby mi do głowy, e mog
zada ból Estravenowi.
Teraz, kiedy bariery zostały zerwane, ograniczenia, z mojego punktu
widzenia, w naszych kontaktach i rozumieniu stały si dla mnie nie do zniesienia.
Wkrótce, w dwa albo trzy wieczory pó niej, kiedy ko czyli my kolacj ze
słodzonego ziarna kaliko dla uczczenia trzydziestokilometrowego przemarszu,
powiedziałem:
- Zeszłej wiosny, podczas tamtej kolacji w Czerwonym Naro nym Domu
powiedział mi pan, e chciałby dowiedzie si czego wi cej na temat
porozumiewania si bez słów.
- Tak, to prawda.
- Je eli pan chce, spróbuj nauczy pana posługiwania si my lomow .
Roze miał si .
- Widz , e chce mnie pan przyłapa na kłamstwie.
139
- Je eli kiedy mnie pan okłamał. to było to dawno temu i w innym kraju.
Był człowiekiem uczciwym, ale rzadko bezpo rednim i poczuł si mile
połechtany.
-W innym kraju mog mówi inne kłamstwa powiedział. - Ale my lałem, e
nie wolno panu przekazywa tej wiedzy... krajowcom, póki nie przyst pimy do
Ekumeny.
- To nie jest zabronione. Po prostu nie ma takiego zwyczaju. Ja to jednak
zrobi , je eli pan chce. I je eli potrafi , bo nie jestem mentorem.
- S wi c specjalni nauczyciele tej umiej tno ci?
- Tak. Nie na Starej Ziemi, gdzie cz sto wyst puj naturalne zdolno ci i gdzie,
jak si mówi, matki przemawiaj do nie narodzonych dzieci. Nie wiem, co te
dzieci im odpowiadaj . Ale wi kszo z nas musi si tego uczy , tak jak j zyka
obcego. Albo raczej tak, jakby to był nasz j zyk ojczysty tak pó no odnaleziony.
My l , e rozumiał moje pobudki, dla których proponowałem mu nauk
my lomowy, i bardzo chciał si jej nauczy . Spróbowali my. Przypomniałem
sobie najlepiej jak umiałem, jak mnie uczono w wieku lat dwunastu.
Powiedziałem mu, eby oczy cił umysł i pozostawił go w ciemno ci. Zrobił to
niew tpliwie szybciej i dokładniej, ni mnie si to kiedykolwiek udało, był
przecie adeptem handlary. Wtedy przemówiłem do niego my lomow
najwyra niej jak potrafiłem. Bez rezultatu. Spróbowali my jeszcze raz. Poniewa
nie mo na nada , póki si nie odebrało, póki zdolno ci telepatyczne nie zostan
obudzone przez jeden cho by czysty odbiór, musiałem najpierw do niego dotrze .
Próbowałem przez pół godziny, póki mi umysł nie ochrypł.
Wygl dał na przygn bionego.
- My lałem, e to b dzie łatwe - wyznał. Obu nas to zm czyło i
zrezygnowali my z dalszych prób tego wieczoru.
Nasze nast pne wysiłki te nie były bardziej udane. Próbowałem nadawa do
Estravena, kiedy. spał, przypomniawszy sobie, co mój mentor mówił o
przypadkach "komunikatów sennych" w ród ludów przedtelepatycznych, ale nic
z tego nie wyszło.
- Mo e moja rasa jest pozbawiona tej zdolno ci powiedział. - Mieli my
wystarczaj c ilo pogłosek i poszlak, eby stworzy słowo na oznaczenie tego
zjawiska, ale nie znam u nas ani jednego potwierdzonego przypadku telepatii.
- To samo było z nami przez tysi ce lat. Garstka naturalnych talentów nie
rozumiej cych swojego daru i pozbawionych partnera do kontaktu. U całej reszty
w najlepszym wypadku zdolno ci u pione. Mówiłem przecie , e poza
urodzonymi talentami zdolno ta, cho wynikaj ca z podstaw fizjologicznych,
ma charakter psychologiczny, jest wytworem kultury, produktem ubocznym
działalno ci umysłowej. Małe dzieci, osoby niedorozwini te i członkowie
społecze stw prymitywnych nie mog posługiwa si my lomow . Umysł musi
najpierw działa w warunkach pewnej zło ono ci. Nie mo na budowa
aminokwasów z atomów wodoru, wcze niej musi doj do du o wi kszego stopnia
zło ono ci, ta sama sytuacja. Abstrakcyjne my lenie, zró nicowane
oddziaływanie społeczne, zawiłe przystosowania kulturalne, wra liwo
estetyczna i etyczna, wszystko to musi osi gn pewien poziom, zanim kontakt
stanie si mo liwy, zanim mo na b dzie si gn do ukrytego potencjału.
140
- Widocznie my, Gethe czycy, nie osi gn li my tego poziomu.
- Znacznie go przekraczacie, ale potrzebny jest szcz liwy przypadek, jak
przy powstaniu aminokwasów... Albo eby si gn po porównanie ze sfery
kultury - to tylko porównania, ale s one pomocne przy powstaniu metody
naukowej i konkretnych, eksperymentalnych technik w nauce. S w Ekumenie
narody posiadaj ce wysok kultur , zło on organizacj społeczn , filozofi ,
sztuk , etyk , styl wysoki i wielkie osi gni cia we wszystkich tych dziedzinach,
które jednak nigdy nie nauczyły si , jak dokładnie zwa y kamie . Teraz mog
si ju oczywi cie nauczy , tyle e nie zrobiły tego przez pół miliona lat... S
narody, które nie maj wy szej matematyki, nic poza najprostsz praktyczn
arytmetyk . Ka dy z nich jest w stanie zrozumie rachunek ró niczkowy, ale
aden z nich go nie zna i nigdy nie znał. Nawiasem mówi c, moja własna rasa,
ziemianie, jeszcze trzy tysi ce lat temu nie umiała posługiwa si zerem. -- W tym
miejscu Estraven zamrugał. - Co do Gethen, to interesuje mnie, czy reszta z nas
odnajdzie w sobie zdolno do zagl dania w przyszło , je eli nauczycie nas
techniki, i czy to równie jest cz ci ewolucji umysłu.
- Czy uwa a pan to za po yteczn umiej tno ?
- Sztuk dokładnej przepowiedni? Ale oczywi cie!
- Mo e, eby móc j wiczy , b dzie musiał pan uzna j za bezu yteczn .
- Jestem zafascynowany wasz handdar , ale nieraz zastanawiam si , czy to
nie jest po prostu paradoks podniesiony do rangi stylu ycia...
Spróbowali my znów my lomowy. Nigdy dot d nie nadawałem po wielekro
do kogo całkowicie niewra liwego. Do wiadczenie nie było miłe. Zaczynałem si
czu jak modl cy si ateista. Po jakim czasie Estraven ziewn ł.
- Jestem głuchy, głuchy jak pie powiedział. Lepiej chod my spa .
Zgodziłem si . Wył czył wiatło mrucz c swoj krótk pochwał ciemno ci.
Zakopali my si w piwory i po kilku minutach Estraven zagł biał si ju w sen
jak pływak w ciemn wod . Czułem ten jego sen jak swój własny, czułem te wi
mi dzy nami i jeszcze raz przemówiłem do niego sennie po imieniu: "Therem".
Poderwał si gwałtownie, bo jego głos zabrzmiał w ciemno ci nad moj głow .
- Arek! Czy to ty?
"Nie, Genly Ai. Przemawiam do pana".
Wstrzymał oddech. Cisza. Manipulował przy piecyku, wł czył wiatło i
wpatrzył si we mnie pełnym l ku wzrokiem.
- Miałem sen. My lałem, e jestem w domu...
- Usłyszał pan moj my lomow .
- Zawołałe mnie... To był mój brat. Usłyszałem jego głos. On nie yje. Nazwał
mnie pan... nazwałe mnie Therem? Ja... To jest straszniejsze ni my lałem. -
Potrz sn ł głow jak człowiek, który chce uwolni si od koszmarnego snu i ukrył
twarz w dłoniach.
- Harth, bardzo pana przepraszam...
- Nie, zwracaj si do mnie po imienia Je eli potrafisz odzywa si wewn trz
mojej głowy głosem nie yj cego człowieka, to mo esz mi mówi po imieniu! Czy
on powiedziałby do mnie "Harth"? Teraz rozumiem, dlaczego w my lomowie
niemo liwe jest kłamstwo. To straszna rzecz... Dobrze, dobrze. Przemów do mnie
znów.
141
- Zaczekaj.
- Nie. Mów.
Pod jego intensywnym, przestraszonym spojrzeniem przemówiłem: "Therem,
przyjacielu, mi dzy nami nie ma miejsca na l k".
Patrzył na mnie nadal, s dziłem wi c, e do niego nie dotarłem, ale dotarłem.
- Niestety jest -- powiedział.
Po chwili, opanowawszy si , dodał spokojnie:
- Mówiłe moim j zykiem.
Przecie nie znasz mojego.
- Uprzedzałe , e b d słowa, wiem... Ale wyobra ałem to sobie jako...
zrozumienie.
- Empatia to inna gra, cho jest mi dzy nimi zwi zek. Dzi ki niej
nawi zali my dzi kontakt. Ale we wła ciwej my lomowie pobudzane s w mózgu
o rodki mowy oraz...
- Nie, nie. To mi wytłumaczysz pó niej. Dlaczego odezwałe si głosem mojego
brata? - spytał z wyra nym napi ciem.
- Nie mog ci na to odpowiedzie , bo nie wiem. Opowiedz mi co o nim.
- Nusuth... Mój pełny brat, Arek Harth rem ir Estraven był o rok starszy ode
mnie. Byłby panem Estre. My... opu ciłem dla niego dom. Nie yje od czternastu
lat.
Obaj umilkli my. Nie wiedziałem i nie mogłem pyta , co kryło si za jego
słowami. Cho powiedział tak mało, kosztowało go to i tak zbyt wiele.
Po chwili odezwałem si .
- Przemów do mnie, Therem. Nazwij mnie po imieniu. - Wiedziałem, e mo e
to zrobi , bo mieli my kontakt, albo, jak mówi specjali ci, nasze fazy
współbrzmiały, a on oczywi cie nie umiał wiadomie zastosowa blokady.
Gdybym był Słuchaczem, mógłbym teraz usłysze jego my li.
- Nie - powiedział. - Nigdy. Jeszcze nie teraz...
Ale aden szok czy l k nie mogły powstrzyma tego nienasyconego,
postukuj cego umysłu na długo. Kiedy znów wył czył wiatło, usłyszałem swoim
wewn trznym słuchem, jak niepewnie mówi: "Genry". Nawet w my lomowie nie
potrafił wymówi "1".
Odpowiedziałem mu natychmiast. W ciemno ci wydał nieartykułowany
d wi k przestrachu, w którym zabrzmiała te nie miała nuta zadowolenia.
- Ju wi cej nie - powiedział na głos i po chwili wreszcie zasn li my.
Nie szło mu łatwo. Nie dlatego, eby mu brakło zdolno ci albo eby nie
potrafił zdobywa umiej tno ci, ale wprawiło go to w wielki niepokój i nie
potrafił bra rzeczy takimi, jakie s . Szybko nauczył si budowa bariery, ale nie
jestem pewien, czy miał przekonanie, e mo e na nich polega . Mo e my te
byli my tacy, kiedy pierwsi mentorzy przybyli wieki temu ze wiata Rokanona,
eby nas naucza "Ostatniej Umiej tno ci". Mo e Gethe czyk, b d c istot
wyj tkowo pełn , odbiera telepatyczny kontakt jako. naruszenie tej pełni, jako
trudne do zniesienia naruszenie jego cało ci. A mo e to była sprawa charakteru
Estravena, w którym szczero i rezerwa były równie silne, a ka de jego słowo
wypływało z wewn trznej ciszy. Słyszał mój głos przemawiaj cy do niego jako
głos człowieka nie yj cego, jako głos brata. Nie wiem, co poza miło ci i mierci
142
le ało mi dzy nim a tym bratem, ale wiedziałem, e ilekro do niego
przemówiłem, co si w nim wzdrygało, jakbym dotkn ł rany. Tak wi c blisko
umysłów, jaka mi dzy nami zaistniała, była autentyczn wi zi , ale jak ciemn
i ubog , nie tyle o wiecaj c (jak tego oczekiwałem), ile ukazuj c bezmiar
ciemno ci.
Tymczasem dzie za dniem pełzali my na wschód po lodowej równinie.
Planowany półmetek czasowy naszej podró y, trzydziesty pi ty dzie , odorny
anner, zastał nas daleko od połowy dystansu. Według licznika przy sankach
przebyli my około sze ciuset kilometrów, ale pewnie nie wi cej ni trzy czwarte z
tego zbli yło nas do celu i tylko z wielkim przybli eniem mogli my ustali , ile
nam jeszcze zostało do przej cia.
- Sanki s teraz l ejsze - powiedział. - Pod koniec b d jeszcze l ejsze, a je eli
b dzie trzeba, mo emy zmniejszy racje. Od ywiamy si bardzo dobrze.
My lałem, e to ironia, ale myliłem si .
Czterdziestego dnia i przez dwa nast pne byli my unieruchomieni przez
zawiej . W czasie tych długich godzin bezczynnego le enia w namiocie Estraven
spał prawie bez przerwy i nic nie jadł, pij c tylko w godzinach posiłków orsz albo
wod z cukrem. Nalegał, ebym ja jadł, chocia po pół racji. Twierdził, e nie
mam praktyki w głodowaniu.
Poczułem si tym dotkni ty.
- A ty masz, jako ksi
i pierwszy minister?
- Genry, my wiczymy obywanie si bez jedzenia, póki nie zostaniemy
ekspertami. Mnie jako dziecko uczono głodowa w domu, w Estre, a pó niej w
stanicy Rotherer u handdarata. To prawda, e w Erhenrangu wyszedłem z
wprawy, ale zacz łem odrabia to w Misznory... Prosz , przyjacielu, posłuchaj
mnie, ja wiem, co robi .
Posłuchałem go i oczywi cie wiedział, co robi.
Przez cztery nast pne dni w drowali my w wielkim mrozie, a potem przyszła
nast pna burza nie na dm ca nam w twarz ze wschodu z sił huraganu. Po
dwóch minutach od pierwszych podmuchów powietrze było tak g ste od niegu,
e nie widziałem Estravena z odległo ci dwóch metrów. Odwróciłem si plecami
do niego, do sanek i do o lepiaj cego, dusz cego niegu, eby złapa oddech, i
kiedy po minucie odwróciłem si z powrotem, nie było go. Nie było sanek. Nic nie
było. Zrobiłem kilka kroków w kierunku, gdzie przed chwil znajdował si
Estraven, i macałem wokół siebie r kami. Krzyczałem i nie słyszałem własnego
głosu. Byłem głuchy i całkiem sam we wszech wiecie ciasno wypełnionym
małymi, siek cymi smugami szaro ci. Wpadłem w panik i zacz łem i na o lep
przed siebie wysyłaj c w my lomowie gor czkowe wołanie: "Therem!"
Kl cz c tu pod moj r k powiedział:
- Cho , pomó mi przy namiocie.
Pomogłem mu nie wspominaj c o chwili paniki. Nie było potrzeby.
Ta burza trwała dwa dni. Pi dni straconych, a b dzie takich wi cej. Nimmer
i anner to miesi ce wielkich burz.
- Zaczynamy kroi coraz cieniej, co? - powiedziałem którego wieczoru
odmierzaj c porcje giczy-miczy i wkładaj c je do gor cej wody.
143
Spojrzał na mnie. Na jego mocnej, szerokiej twarzy wida było oznaki
wychudzenia, oczy mu zapadły, pod ko mi policzkowymi rysowały si gł bokie
cienie, wargi miał spierzchni te i pop kane. Bóg jeden wie, jak ja musiałem
wygl da , je eli on był w takim stanie. U miechn ł si .
- Je eli szcz cie nam dopisze, to dojdziemy, a jak nie, to nie.
Mówił to od pocz tku. Przy wszystkich moich emocjach, przy poczuciu, e
podejmujemy ostatni , rozpaczliw prób , zabrakło mi realizmu, eby mu
uwierzy . Nawet teraz my lałem sobie: "Przecie tyle wysiłku nie mo e pój na
marne..."
Ale Lód nie wiedział nic o naszym wysiłku. Po co miałby wiedzie ? Proporcja
jest zachowana.
- A jak tam twoje szcz cie, Therem? - spytałem. Nie u miechn ł si . I nie
odpowiedział. Dopiero po chwili odezwał si :
- My lałem o nich wszystkich tam, w dole. - "Dół" oznaczał dla nas południe,
wiat poni ej pokrywy lodu, region ziemi, ludzi, dróg i miast, tego wszystkiego, co
stawało si dla nas coraz mniej realne. - Wiesz, e wysłałem do króla wiadomo o
tobie w dniu wyjazdu z Misznory. Przekazałem mu to, czego dowiedziałem si od
Szusgisa, e b dziesz zesłany do gospodarstwa Pulefen. Wtedy nie miałem jeszcze
cisłego planu, ale kierowałem si impulsem. Jednak od tamtego czasu
przemy lałem ten impuls dokładnie. Mo e si zdarzy co takiego: król dostrze e
szans gry w szifgrethor. Tibe b dzie mu to odradzał, ale Argaven powinien mie
ju troch do Tibe'a i mo e zignorowa jego rad . Zacznie si pyta . Gdzie jest
wysłannik, go Karbidu? Misznory b dzie kłama . Zmarł jesieni na febr
horm, wyrazy współczucia. W takim razie dlaczego nasza własna ambasada
informuje nas, e znajduje si w gospodarstwie Pulefen? Nie ma go tam, prosz
sprawdzi . Nie, ale sk d, wierzymy słowu Wspólnoty Orgoreynu... Tymczasem
w kilka tygodni po tej wymianie zda wysłannik pojawia si w północnym
Karbidzie po ucieczce z gospodarstwa Pulefen. Konsternacja w Misznory,
oburzenie w Erhenrangu. Utrata twarzy przez Wspólnot przyłapan na
kłamstwie. Staniesz si skarbem, Genry, zaginionym bratem z ogniska króla
Argavena. Na jaki czas. Musisz natychmiast przy pierwszej nadarzaj cej si
okazji wezwa statek. Sprowad swoich ludzi do Karbidu i załatw swoj spraw
jak, najszybciej, zanim Argaven b dzie miał czas dostrzec w tobie potencjalnego
wroga, zanim Tibe albo jaki inny członek rady nastraszy go jeszcze raz, graj c
na jego szale stwie. Je eli zawrze z tob umow , dotrzyma jej, bo łami c j
złamałby swój własny szifgrethor. Królowie z dynastii Harge dotrzymuj
obietnic. Ale musisz działa szybko i jak najszybciej sprowadzi statek.
- Zrobi tak, jak tylko otrzymam najmniejszy znak zaproszenia.
- Nie. Wybacz, e ci daj rady, ale nie wolno ci czeka na zaproszenie. My l ,
e b dziesz yczliwie przyj ty. Twój statek te . Karbid w ci gu ubiegłego
półrocza prze ył du e upokorzenia. Dasz Argavenowi szans odegrania si .
My l , e on skorzysta z tej szansy.
- Bardzo dobrze, ale ty tymczasem...
- Ja jestem Estraven Zdrajca. Nie mam z tob nic wspólnego.
- Pocz tkowo.
- Pocz tkowo - zgodził si .
144
- Czy b dziesz mógł si ukry , je eli w pierwszym okresie b dzie jakie
niebezpiecze stwo?
- O tak, oczywi cie.
Kolacja była gotowa i to pochłon ło nasz uwag . Jedzenie stało si tak
wa nym i absorbuj cym zaj ciem, e nigdy nie rozmawiali my podczas posiłku;
tabu działało teraz w pełnej i zapewne pierwotnej formie, ani słowa, póki nie
zostanie zjedzona ostatnia okruszyna.
- Có , mam nadziej , e przewidziałem to trafnie powiedział, kiedy zjedli my.
- I... e mi przebaczysz.
- To, e mi udzieliłe rady? - spytałem, bo pewne rzeczy zaczynałem wreszcie
rozumie . - Ale oczywi cie, Therem. Jak mo esz w to w tpi . Wiesz przecie , e
nie mam szifgrethoru, z którego musiałbym rezygnowa . - To go rozbawiło na
chwil , ale zaraz znów si zas pił.
- Dlaczego - spytał po chwili - dlaczego przybyłe sam, dlaczego wysłano ci
samego? Wszystko teraz b dzie zale ało od tego, czy twój statek przyleci.
Dlaczego tak wszystko utrudniono tobie i nam?
- Taki jest zwyczaj w Ekumenie i ma on swoje uzasadnienie. Chocia , prawd
mówi c, zaczynam si zastanawia , czy kiedykolwiek rozumiałem to
uzasadnienie. My lałem, e to ze wzgl du na was przybyłem sam, tak wyra nie
sam, tak bezbronny, e nie mogłem stanowi adnego zagro enia ani wpłyn na
równowag sił: nie inwazja, ale po prostu posłaniec. Lecz jest w tym co wi cej.
B d c sam nie mog zmieni waszego wiata, ale za to ja mog by przeze
zmieniony. B d c sam musz nie tylko mówi , ale i słucha . Kontakt, jaki w
ko cu nawi
, je eli mi si to uda, nie b dzie czysto polityczny, bezosobowy.
B dzie on indywidualny, osobisty, b dzie czym mniejszym i zarazem wi kszym
ni kontakt polityczny. Nie "my" i "oni", nie "ja" i "to", ale "ja" i "ty". Wi nie
polityczna i pragmatyczna, ale mistyczna. W pewnym sensie Ekumena nie jest
organizmem politycznym, lecz mistycznym. Uwa a, e pocz tki s ogromnie
wa ne. Pocz tki i rodki. Jej doktryna jest przeciwie stwem zasady, e cel
u wi ca rodki. Dlatego działa sposobami subtelnymi i powolnymi, a tak e
dziwnymi i ryzykownymi, podobnie jak ewolucja, która w pewnym sensie jest dla
niej wzorem... Zostałem wi c wysłany sam. Ze wzgl du na was? Czy ze wzgl du
na mnie`.' Nie wiem. Tak, to niew tpliwie skomplikowało sprawy. Ale z równym
po ytkiem mógłbym ci spyta , dlaczego nigdy nie przyszło wam na my l, eby
zbudowa pojazd lataj cy'? Jeden mały przemycony samolot zaoszcz dziłby tobie
i mnie wielu trudno ci!
- Jakiemu zdrowemu na umy le człowiekowi przyszłoby do głowy. e mo na
lata ? powiedział Estraven surowo. Była to sensowna odpowied na planecie,
gdzie nie ma adnych istot skrzydlatych i nawet anioły wi tej Hierarchii Jomesz
nie lataj , tylko opadaj bezskrzydłe na ziemi jak płatki niegu albo jak niesione
wiatrem nasiona w tym wiecie bez kwiatów.
W połowie miesi ca nimmer, po okresie wiatrów i ostrych mrozów, mieli my
przez wiele dni dobr pogod . Je eli były burze, to daleko na południe od nas,
tam w dole, a my, w rodku zamieci, mieli my zachmurzenie przy prawie
bezwietrznej pogodzie. Pocz tkowo pokrywa chmur nie była gruba i powietrze
przesycało równe. rozproszone wiatło słoneczne odbite od chmur i od niegu, z
145
dołu i od góry. Przez noc pogoda si pogorszyła. Wszelkie wiatło znikło, nie
zostało nic. Wyszli my z namiotu w nico . Sanki i namiot były, Estraven stał
obok mnie, ale ani on, ani ja nie rzucali my cienia. Przy mione, matowe wiatło
wypełniało wszystko. Kiedy st pali my po skrzypi cym niegu, z braku cienia nie
wida było odbicia stopy. Nie zostawiali my ladów. Sanki, namiot, on, ja i
absolutnie nic wi cej. Nie było sło ca, nieba, horyzontu, wiata. Białawoszara
pustka, w której byli my jakby zawieszeni. Złudzenie było tak doskonałe, e
miałem kłopot z utrzymaniem równowagi. Moje ucho wewn trzne przywykło do
potwierdzania informacji o moim poło eniu ze strony wzroku, teraz go nie
dostawało, jakbym o lepł. Było to do zniesienia, póki si pakowali my, ale marsz,
kiedy ma si przed sob pustk , nic, na co mo na patrze , nic, na czym mo na by
oko zatrzyma , był pocz tkowo tylko denerwuj cy, a potem stał si
wyczerpuj cy. Poruszali my si na nartach po dobrym, firnowym niegu bez
zasp, twardym,, tego byli my pewni przez pierwsze dwa kilometry. Powinni my
mie dobre tempo. Mimo to posuwali my si coraz wolniej szukaj c po omacku
drogi, mimo e nic jej nie zasłaniało, i trzeba było najwi kszego wysiłku woli,
eby i normalnym tempem. Ka da najmniejsza nierówno powierzchni
stanowiła szok, jak przy wchodzeniu na schody niespodziewany stopie albo brak
spodziewanego stopnia, nie byli my na ni przygotowani, bo brakowało cienia,
który by j ujawniał. Z otwartymi oczami poruszali my si jak lepcy. Trwało to
dzie za dniem i zacz li my skraca dzienne przemarsze, ho ju wczesnym
popołudniem ociekali my potem i dr eli my z napi cia i wyczerpania. Zacz łem
t skni za padaj cym niegiem, za zawiej , za czymkolwiek, ale co rano
wychodzili my z namiotu w pustk , biał pogod , w to, co Estraven nazywał
"bezcienieni".
W dniu odorny nimmer, sze dziesi tego pierwszego dnia naszej podró y,
koło południa, ta pozbawiona wszelkich cech lepa pustka wokół nas popłyn ła i
zafalowała. Uznałem, e zwodz mnie oczy, jak si to cz sto zdarzało, i nie
zwracałem uwagi na niejasne i niezrozumiałe ruchy powietrza, a nagle
dostrzegłem przebłysk małego, bladego, martwego sło ca nad głow . A poni ej,
wprost przed nami ujrzałem olbrzymi czarny kształt wypi trzaj cy si naprzeciw
nas z pustki. Czarne macki wiły si i wyci gały w gór . Zatrzymałem si jak
wryty obracaj c przy tym Estravena na jego nartach, bo byli my razem
wprz gni ci do sanek.
- Co to jest? - spytałem.
Estraven przyjrzał si czarnym, potwornym kształtom ukrytym we mgle i po
chwili powiedział:
- Turnie... To musz by Turnie Eszerhoth. - I ruszył dalej. Byli my oddaleni
o całe kilometry od tego, co wydało mi si wznosi tu -tu przed nami. Stopniowo
biała pogoda zmieniła si w g st , nisko ciel c si mgł , a potem przeja niło si i
przed zachodem sło ca ujrzeli my je w całej okazało ci: nunataki, wielkie,
sp kane i zerodowane wierzchołki skał stercz ce z lodu, ukazuj ce nie wi ksz
cz ni pływaj ce góry lodowe, zatopione w lodzie góry, pi ce od eonów.
Wskazywały one. e znale li my si nieco na północ od naszej najkrótszej
trasy, je eli mogli my wierzy po amatorsku sporz dzonej mapie, jedynej, jak
146
mieli my. Nast pnego dnia po raz pierwszy zboczyli my nieco na południowy
wschód.
147
Rozdział 19
Powrót
Przy pochmurnej i wietrznej pogodzie parli my przed siebie usiłuj c czerpa
zach t z widoku Turni Eszerhoth, pierwszej od siedmiu tygodni rzeczy, która nie
była lodem, niegiem lub niebem. Na mapie były zaznaczone jako niezbyt odległe
od bagien Szenszey na południu i zatoki Guthen na wschodzie. Ale mapa nie była
dokładna, a my byli my coraz bardziej wyczerpani.
Musieli my znajdowa si bli ej południowego skraju lodowca gobry skiego,
ni to wynikało z mapy, bo ju na drugi dzie , odk d skr cili my w kierunku
południowym, zacz li my natyka si na stary lód i szczeliny. Lód nie był tu tak
przeorany i pofałdowany jak w okolicy Ognistych Wzgórz, ale za to był
rozmokły. Spotykali my rozległe zagł bienia, które pewnie w lecie zmieniały si w
jeziora; zdradzieckie miejsca, które mogły zarwa si pod człowiekiem, z gło nym
jakby westchnieniem, na gł boko kilkudziesi ciu centymetrów; całe strefy
pokryte dziurami i rysami. Coraz cz ciej tak e zdarzały si wielkie szczeliny;
stare kaniony w Lodzie, jedne szerokie jak górskie w wozy, inne w skie, ale
gł bokie. W dniu odyrny ninmmer (według dziennika Estravena, bo ja nie
prowadziłem rachuby) wieciło sło ce i wiał silny północny wiatr. Przeci gaj c
sanki przez mosty lodowe nad w szymi szczelinami mogli my zajrze w gł b
bł kitnych szybów i przepa ci z prawa i lewa, w które kawałki lodu str cone
przez płozy spadały z dono nym, ale delikatnym d wi kiem, jakby cienkie
kryształowe płatki potr cały o srebrne struny. Pami tam rze k , nierealn , na
granicy zawrotu głowy przyjemno tego porannego marszu w blasku sło ca nad
przepa ciami. Wkrótce jednak niebo zacz ło biele , powietrze g stnie , cienie
znika . Bł kit ulatniał si z nieba i ze niegu. Nie byli my przygotowani na
niebezpiecze stwo białej pogody na takiej powierzchni. Poniewa lód był
nierówny, Estraven ci gn ł, a ja pchałem. Wzrok miałem utkwiony w sanki i
szedłem my l c tylko o tym, jak najlepiej pcha , kiedy nagle sanki skoczyły do
przodu omal nie wyrywaj c si z mojego uchwytu. Wczepiłem si w nie
instynktownie i zawołałem "hej!" do Estravena, eby tak nie p dził, s dz c, e
przy pieszył na równej drodze. Ale sanki utkn ły w miejscu przechylone do
przodu, a Estraven znikł.
Omal nie wypu ciłem z r k por czy, eby rzuci si na poszukiwanie go.
Czysty przypadek zdecydował, e tego nie zrobiłem. Trzymaj c por cz
rozgl dałem si wokół ogłupiały i nagle ujrzałem skraj szczeliny, która
uwidoczniła si , kiedy odłamał si i odpadł nast pny fragment mostu nie nego.
Estraven spadł nogami w przód i tylko mój ci ar powstrzymywał od pój cia w
jego lady sanki, które jedn trzeci długo ci płóz stały jeszcze na twardym
lodzie. Ci ar Estravena zwisaj cego w uprz y przechylał je powoli coraz
bardziej.
Całym ciałem nacisn łem na tyln por cz i ci gn c, kołysz c i wciskaj c w lód
sanki usiłowałem oddali je od skraju szczeliny. Nie szło mi łatwo, ale
wykorzystuj c wszystkie siły i szarpi c za por cz ruszyłem oporne sanki, które
nagle gwałtownie odsun ły si od przepa ci. Estraven si gn ł r kami skraju
148
szczeliny i teraz mi pomagał. Gramol c si , ci gni ty przez uprz , wczołgał si
na równy lód i padł twarz w dół.
Ukl kłem obok niego i starałem si rozpi uprz zaniepokojony tym, jak
le ał bezwładnie, tylko spazmatycznym oddechem zdradzaj c, e yje. Wargi
miał sine, połow twarzy potłuczon i otart do krwi.
Po chwili usiadł niepewnie i wiszcz cym szeptem powiedział:
- Bł kitne... wszystko bł kitne... Wie e w otchłani...
- Co ty mówisz?
- Tam, w szczelinie. Wszystko bł kitne... roz wietlone.
- Czy nic ci nie jest?
Zacz ł z powrotem zapina uprz .
- Ty id przodem... na linie... z kijem - wykrztusił. Wybieraj drog .
Całymi godzinami jeden z nas ci gn ł, podczas gdy drugi prowadził st paj c
jak kot po wydmuszkach, sprawdzaj c grunt kijem przed ka dym krokiem. W
białej pogodzie nie wida szczeliny, póki si do niej nie zajrzy. Troch pó no.
poniewa na skrajach gromadziły si nawisy, nie zawsze pewne. Ka dy krok był
niespodziank , stopniem w gór lub w dół. adnego cienia. Równa, biała,
bezgło na sfera, posuwali my si jak wewn trz wielkiej kuli z mro onego szkła.
W kuli nie było nic i na zewn trz nie było nic. Ale w szkle były p kni cia. Próba i
krok. Próba i krok. Szukanie niewidocznych p kni , przez które mo na wypa
z białej szklanej kuli i spada , spada , spada ... Stopniowo moje mi nie st ały w
nie słabn cym napi ciu. Zrobienie cho by jednego nast pnego kroku stało si
wysiłkiem ponad siły.
- Co si stało, Genry?
Stałem po rodku pustki. Łzy napłyn ły mi do oczu i zamarzły zlepiaj c
powieki.
- Boj si , e spadn - powiedziałem.
- Jeste przecie na linie - odparł, ale zobaczywszy, e w pobli u nie ma adnej
szczeliny, zrozumiał, o co chodzi, i dodał: - Rozbijamy obóz.
- Jeszcze nie czas, musimy i dalej.
Estraven ju rozpakowywał namiot.
Pó niej, kiedy zjedli my, powiedział:
- To był wła ciwy czas, eby si zatrzyma . Chyba nie mo emy i w t stron .
Lodowiec obni a si tu stopniowo i wsz dzie b dzie podmokły i pop kany.
Gdyby my mogli widzie , to co innego, ale nie przy bezcieniu.
- Jak wi c dojdziemy do Bagien Szenszey?
- Je eli pójdziemy na wschód zamiast na południe, mo e uda nam si doj a
do zatoki Guthen po twardym lodzie. Płyn c kiedy statkiem po zatoce widziałem
Lód w rodku lata. Dochodzi on tam do Czerwonych Wzgórz i lodowymi rzekami
spływa do zatoki. Gdyby my zeszli jednym z tych j zorów, mogliby my pój na
południe po zamarzni tym morzu i wej do Karhidu od strony wybrze a, a nie
przez granic , co byłoby dla nas lepsze. Wydłu yłoby to nasz drog o jakie
trzydzie ci do siedemdziesi ciu kilometrów. Co o tym s dzisz, Genry?
- S dz , e nie potrafi zrobi dziesi ciu kroków, póki nie ust pi ta biała
pogoda.
- Ale je eli wyjdziemy tam, gdzie nie ma szczelin...
149
- A, je eli wyjdziemy tam, gdzie nie ma szczelin, to prosz bardzo. A je eli
kiedy jeszcze wyjrzy sło ce, to mo esz siada na sanki i dowioz ci gratis do
Karhidu. Była to typowa próbka artu na tym etapie naszej podró y. arty były
nieodmiennie kiepskie, ale czasami wywoływały u miech współtowarzysza. - Nic
mi nie jest - dodałem. - To tylko ostry przypadek chronicznego strachu.
- Strach jest bardzo po yteczny. Jak ciemno , jak cie . - U miech Estravena
był brzydk szczelin w łuszcz cej si , sp kanej br zowej masce, w której
osadzono dwa czarne kamyki pod strzech czarnego futra. - To dziwne, e wiatło
dzienne nie wystarcza. eby i , potrzebujemy cienia.
- Daj mi na chwil swój notes.
Wła nie odnotował nasz dzienny przemarsz i sko czył jakie obliczenia
kilometrów i racji ywno ciowych. Posun ł w moj stron mały zeszyt i ołówek.
Na białej wyklejce tylnej wewn trznej okładki przedzieliłem koło liter S i
zaczerniłem połówk in, po czym oddałem notes Estravenowi. Czy znasz ten
symbol? - spytałem.
Przygl dał mu si dłu sz chwil z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie - powiedział.
- Spotyka si go na Ziemi, na Hain i na Cziffewar. To in i jang. " wiatło jest
lew r k ciemno ci...", jak to szło? wiatło i ciemno . Strach i odwaga. Zimno i
ciepło. e skie i m skie. To jeste ty, Therem. Oba w jednym. Cie na niegu.
Nast pnego dnia w drowali my tak długo na północny wschód, a w białej
pustce pod nogami nie było ju adnych szczelin - cały jeden dzienny przemarsz.
Ograniczyli my si do dwóch trzecich racji, eby nam starczyło jedzenia na
dłu sz tras . Ja uwa ałem, e to nie ma sensu, bo ró nica mi dzy mało a nic
wydawała mi si nieistotna, Estraven jednak tropił swoje szcz cie, id c za czym ,
co sprawiało wra enie przeczucia czy intuicji, ale mogło by wykorzystaniem
do wiadczenia i logiki. Szli my na wschód przez cztery dni robi c cztery
najdłu sze przemarsze, od dwudziestu pi ciu do trzydziestu kilometrów, i wtedy
bezwietrzna mro na pogoda p kła i rozsypała si , zmieniaj c si w
zawichrowania drobnych nie ynek przed nami, z tyłu, z boków, w oczach. W
gasn cym wietle dnia zaczynała si burza nie na. Le eli my w namiocie przez
trzy dni, a zawieja wrzeszczała na nas trzydniowym, bezsłownym, pełnym
nienawi ci rykiem z płuc, które nie musz nabiera powietrza.
"Doprowadzi mnie do tego, e ja te zaczn na ni wrzeszcze " - przekazałem
Estravenowi w my lomowie, na co on z charakterystyczn , pełn wahania
sztywno ci odpowiedział: "Nie warto. Nie b dzie słucha ".
Spali my ile si dało, jedli my bardzo niewiele, opatrywali my odmro enia.
skaleczenia i otarcia, porozumiewali my si my lomow i dalej spali my.
Trzydniowy wrzask przeszedł w bełkot, potem w łkanie i wreszcie w cisz . Wstał
dzie . Przez otwart luz zaja niało niebo. Widok ten dodał nam ducha, chocia
byli my zbyt wyczerpani, eby nasz lepszy nastrój uwidocznił si w wawo ci i
energii naszych ruchów. Zwin li my obóz, co zaj ło nam prawie dwie godziny, bo
guzdrali my si jak para niedoł nych starców, i wyruszyli my. Droga
niew tpliwie prowadziła pod lekkim k tem w dół, pokrywa nie na była idealna
dla nart, wieciło sło ce. Termometr pokazywał -23 ". Mieli my uczucie. e z
150
ka dym krokiem odzyskujemy siły, szło nam si szybko i lekko. Tego dnia
byli my w drodze a do pierwszych gwiazd na niebie.
Na kolacj Estraven wydał pełne racje. Przy takich porcjach starczyłoby nam
jedzenia zaledwie na siedem dni.
- Koło si kr ci - stwierdził pogodnie. - eby dobrze i , musimy dobrze je .
- Jedzcie, pijcie i weselcie si powiedziałem. Jedzenie uderzyło mi do głowy.
Roze miałem si jak z czego bardzo miesznego. --- Wszystko razem, jedzenie-
picie-wesoło . Nie mo na mie wesoło ci bez jedzenia, dziwne, co? Wydało mi si
to tajemnic na miar kr gu in-jung, ale nie na długo. Co w wyrazie twarzy
Estravena odwróciło moj uwag . Potem miałem ochot wybuchn płaczem, ale
si pohamowałem. Estraven nie był tak silny jak ja i nie byłoby to uczciwe.
mogłoby i jego sprowokowa do płaczu. On tymczasem ju spał. Zasn ł na
siedz co, z misk na kolanach. To było do niczego niepodobne, taki nieporz dek.
Ale pomysł nie był zły: spa .
Obudzili my si nast pnego ranka do pó no, zjedli my podwójne niadanie.
wprz gli my si i poci gn li my nasze lekkie sanki na skraj wiata.
Za skrajem wiata, który był stromym biało-czerwonym rumowiskiem, w
bladym południowym wietle rozci gało si zamarzni te morze: zatoka Guthen
skuta lodem od brzegu . do brzegu i od Karbidu a po biegun północny.
Zej cie w dół do morza przez ostre kraw dzie, uskoki i rowy lodowca
wci ni tego mi dzy Czerwone Wzgórza zaj ło nam całe popołudnie i cały
nast pny dzie . Tego drugiego dnia porzucili my sanki i spakowali my si w
plecaki. Jeden mie cił namiot, reszta rzeczy poszła do drugiego, ywno była
podzielona równo, razem wypadało niewiele ponad dziesi kilo na osob do
niesienia. Dodałem do swojego ci aru piecyk i jeszcze nie miałem pi tnastu kilo.
Przyjemnie było uwolni si od ci głego pchania, ci gni cia i wyszarpywania
uwi złych sanek, co powiedziałem Estrawenowi. Obejrzał si na sanki, małe i
niepotrzebne w ród bezkresnego rumowiska lodu i czerwonawych kamieni.
Słu yły nam dobrze - powiedział. Jego lojalno rozci gała si równie na
przedmioty, cierpliwe, wytrwałe, wierne przedmioty, których u ywamy i do
których si przyzwyczajamy, które pomagaj nam y . al mu było sanek.
Tego wieczoru, siedemdziesi tego pi tego wieczoru naszej podró y, po
pi dziesi ciu jeden dniach na lodowym płaskowy u, w dniu harhahad annen,
zeszli my z Lodu Gobrin na morski lód zatoki Guthen. Znów szli my długo, a do
zmroku. Powietrze było bardzo mro ne, ale czyste i spokojne, a równa
powierzchnia lodu i brak sanek zach cały nasze narty do jazdy. Kiedy rozbili my
obóz tego wieczoru, dziwnie było pomy le przed za ni ciem. e nie mamy ju
pod sob półtora kilometra lodu, a tylko kilkadziesi t centymetrów i pod tym
słon wod . Ale nie trawili my zbyt wiele czasu na rozmy lania. Zjedli my i
usn li my.
Rano znów pogodny dzie , cho strasznie mro ny, minus czterdzie ci stopni o
wicie. Zobaczyli my na południu brzeg, tu i ówdzie wybrzuszony j zorami
lodowca, biegn cy prawie w prostej linii na południe. Poszli my pocz tkowo
trzymaj c si tu przy brzegu. Pomagał nam północny wiatr, póki nie dotarli my
do wylotu doliny mi dzy dwoma wysokimi pomara czowymi wzgórzami. Z tego
w wozu powiał wiatr, który nas obu zwalił z nóg. Uciekli my dalej na wschód, na
151
równy morski lód, a do miejsca, gdzie wreszcie mogli my utrzyma si na
nogach.
- Lodowiec Gobrin wypluł nas ze swoich ust powiedziałem.
Nast pnego dnia stało si widoczne, e linia brzegowa skr ca na wschód. Z
prawej strony mieli my Orgoreyn, ale ta bł kitna krzywizna prosto przed nami
to był Karhid.
W tym dniu zu yli my ostatnie ziarna orszu i resztki kiełków kadiku. Zostało
nam po kilogramie gicy-miczy i par ły ek cukru.
Stwierdzam, e nie potrafi zbyt dobrze opisa tych ostatnich dni naszej
podró y, bo ich nie pami tam. Głód mo e zaostrza percepcj , ale nie w
poł czeniu z kra cowym wyczerpaniem. My l , e wszystkie moje zmysły były
mocno przyt pione. Pami tam skurcze głodowe, ale nie pami tam, eby mi to
sprawiało cierpienie. Je eli co czułem, to było to niejasne poczucie wyzwolenia,
przekroczenia jakiego progu, rado ci. A tak e potwornej senno ci. Dotarli my
do l du dwunastego dnia, posthe anner, i po zamarzni tej pla y wdrapali my si
na skalist , nie n pustk wybrze a Guthen.
Byli my w Karhidzie. Osi gn li my nasz cel. Niedu o brakowało, a byłoby to
puste osi gni cie, bo nasze plecaki były puste. Dla uczczenia naszego przybycia
napili my si gor cej wody. Nast pnego dnia rano wstali my i wyruszyli my na
poszukiwanie jakiej drogi, jakiego osiedla. Jest to region odludny i nie mieli my
jego mapy. Je eli były tam jakie drogi, to przykrywało je teraz półtora albo i
dwa metry niegu i mogli my nie wiedz c o tym przej kilka. Nie widzieli my
adnych oznak uprawy ziemi. Tego dnia szli my na chybił trafił w kierunku.
południowym i zachodnim, a wieczorem nast pnego dnia, kiedy zobaczyli my
wiatło na zboczu dalekiego wzgórza przebijaj ce si przez mrok i rzadki
padaj cy nieg, aden z nas nie odzywał si przez dłu sz chwil .
Wreszcie mój towarzysz wychrypiał:
- Czy to jest wiatło?
Było ju dawno po zmroku, kiedy chwiejnym krokiem weszli my do
karhidzkiej wioski. jednej ulicy mi dzy ciemnymi domami o wysokich dachach, z
ubitym niegiem si gaj cym do zimowych drzwi. Stan li my przed karczm , sk d
przez w skie okiennice tryskało sto kami, snopami i stru kami ółte wiatło,
które dostrzegli my z odległego wzgórza. Otworzyli my drzwi i weszli my do
rodka.
Był to odsordnr anner, osiemdziesi ty pierwszy dzie naszej podró y.
Mieli my jedena cie dni opó nienia w stosunku do planu Estravena. Zapasy
ywno ci ocenił dokładnie: na siedemdziesi t osiem dni w najlepszym przypadku.
Przebyli my tysi c trzysta kilometrów według licznika przy sankach plus to, co w
ostatnich kilku dniach. Wiele z tego zostało zmarnowane na kluczenie i gdyby my
rzeczywi cie mieli tysi c trzysta kilometrów do przej cia, to nigdy by my nie
dotarli na miejsce, bo kiedy dostali my do r k rzeteln map , stwierdzili my, e
odległo z gospodarstwa Pulefen do tej wioski wynosi niecałe tysi c sto
kilometrów. A wszystkie te kilometry i dni w bezludnej i milcz cej pustce, nic
tylko skały, lód, niebo i cisza, przez osiemdziesi t jeden dni nic, tylko my dwaj.
Weszli my do wielkiego, gor cego, jasno o wietlonego pomieszczenia
wypełnionego jedzeniem i zapachami jedzenia, lud mi i głosami ludzi. Chwyciłem
152
Estravena za rami . Zwróciły si ku nam obce twarze, obce oczy. Zapomniałem,
e s na wiecie ludzie, którzy nie wygl daj jak Estraven. Byłem przera ony.
W rzeczywisto ci pomieszczenie było do małe, a tłum nieznajomych składał
si z siedmiu czy o miu ludzi, którzy niew tpliwie byli pocz tkowo równie
wstrz ni ci jak ja. Nikt nie przychodzi do Kurkurast w rodku zimy, po ciemku,
od strony północy: Patrzyli, wytrzeszczali oczy i wszystkie głosy ucichły.
- Prosimy o go cin w domenie- odezwał si Estraven ledwo słyszalnym
szeptem.
Hałas, gwar, zamieszanie, poruszenie, powitania.
- Przyszli my przez Lód Gobrin.
Znów hałas, głosy, pytania. Otoczono nas.
- Mo e zajmiecie si moim przyjacielem?
My lałem, e to ja powiedziałem, ale to był Estraven. Kto mnie sił posadził.
Przyniesiono nam jedzenie. Zatroszczono si o nas, przyj to nas, zaproszono do
domu.
Nieokrzesane, kłótliwe, porywcze dusze, wie niacy z ubogiego kraju. Ich
szczodro stała si szlachetnym ko cowym akordem tej morderczej podró y.
Dawali nam obiema r kami, nie wydzielaj c, nie licz c. I Estraven przyj ł to, co
nam dawali, jak pan w ród panów albo jak ebrak w ród ebraków, człowiek
mi dzy swymi.
Dla tych rybaków, którzy mieszkaj na skraju skrajów, na ostatnim
nadaj cym si do zamieszkania kra cu ledwo nadaj cego si do zamieszkania
kontynentu, uczciwo jest równie niezb dna jak ywno . Musz by uczciwi
wzgl dem siebie, bo nie starcza tu na oszustwa. Estraven wiedział o tym i kiedy
na drugi czy trzeci dzie zacz li zadawa nam pytania, dyskretnie i nie wprost, z
całym szacunkiem dla szifgrethoru, dlaczego postanowili my sp dzi zim ha
w drówce po Lodzie Gobrin, odpowiedział natychmiast:
- Nie powinienem wybiera milczenia, a jednak wol to ni kłamstwo.
- Wszystkim wiadomo, e szlachetni ludzie bywaj wyj ci spod prawa, ale ich
cie od tego si nie kurczy - powiedział karczmarz, druga rang osoba we wsi po
naczelniku, jako e jego lokal słu y w zimie całej domenie za rodzaj salonu.
- Jeden człowiek mo e by wyj ty spod prawa w Karhidzie, a drugi w
Orgoreynie - rzekł Estraven.
- To prawda. I jeden przez swój klan, a drugi przez króla w Erhenrangu.
- Król nie skraca niczyjego cienia, cho mo e próbowa - zauwa ył Estraven i
karczmarz wygl dał na usatysfakcjonowanego. Gdyby Estravena wygnał jego
własny klan, byłby postaci podejrzan , ale zastrze enia króla nie miały
znaczenia. Co do mnie, to byłem wyra nie obcokrajowcem, a wi c tym wygnanym
z Orgoreynu, co mogło tylko przemawia na moj korzy .
Do ko ca nie ujawnili my przed naszymi gospodarzami z Kurkurast swoich
nazwisk. Estraven bardzo nie chciał u ywa fałszywych, a do prawdziwych nie
mogli my si przyzna . Ostatecznie samo odezwanie si do Estravena było
zbrodni , nie mówi c o karmieniu go, odziewaniu i przyjmowaniu pod swoim
dachem, jak to zrobili. Nawet ta odległa wioska na wybrze u Guthen miała radio,
nie mogliby wi c tłumaczy si nieznajomo ci aktu wygnania. Jedynie
rzeczywista ignorancja co do to samo ci go cia mogła stanowi jakie
153
usprawiedliwienie. Estraven zadbał o ich bezpiecze stwo, zanim mnie to w ogóle
przyszło na my l. Na trzeci dzie wieczorem przyszedł do mojego pokoju, eby
omówi nasz nast pny ruch.
Karhidzka wioska jest nieco podobna do pradawnych ziemskich zamków, bo
te nie ma w niej oddzielnych, prywatnych domów. Jednak w wysokich,
rozległych starych budynkach ogniska, domu handlowego, współdomeny
(Kurkurast nie miało pana) i domu zewn trznego ka dy z pi ciuset mieszka ców
wioski mógł znale spokój, a nawet odosobnienie w pokojach rozmieszczonych
wzdłu staro ytnych korytarzy, mi dzy metrowej grubo ci murami. Nam
przydzielono osobne pokoje na górnym pi trze ogniska. Siedziałem u siebie przy
ogniu, małym, gor cym, bardzo wonnym ogniu, w którym płon ł torf z bagien
Szenszey, kiedy wszedł Estraven.
- Musimy st d rusza , Genry - powiedział. Pami tam go, jak stał w ród cieni
o wietlonego kominkiem pokoju. Był boso i miał na sobie jedynie lu ne futrzane
spodnie, które dostał od naczelnika. W zaciszu i tym, co uwa aj za ciepło swoich
domów, Karhidyjczycy cz sto chodz na pół ubrani lub wr cz nadzy. Podczas
naszej wyprawy Estraven zatracił cał gładk , przysadzist solidno typow dla
gethe skiej budowy; był wychudzony i pokryty bliznami, a twarz miał tak
spalon mrozem, jakby si poparzył. Był ciemn , tward , a jednak jako ulotn
postaci w tym ruchliwym, niespokojnym o wietleniu.
- Dok d? - spytałem.
- My l , e na południe i na zachód. Do granicy. Najwa niejsz spraw jest
teraz znalezienie ci silnej stacji nadawczej, która dosi gnie twojego statku. Potem
ja musz znale sobie kryjówk albo wróci do Orgoreynu na jaki czas, eby
nie ci gn kary na tych, którzy nam tu pomogli.
- Jak chcesz si dosta do Orgoreynu?
- Tak jak poprzednio: przejd granic . Orgotowie nic nie maj przeciwko
mnie.
- A gdzie znajd nadajnik?
- Nie bli ej ni w Sassinoth.
Skrzywiłem si . Odpowiedział u miechem.
- Nie ma czego bli ej? - spytałem.
- To jest około dwustu trzydziestu kilometrów. Przeszli my wi cej w gorszych
warunkach. Tutaj wsz dzie s drogi, ludzie nam pomog , mo e nas podwioz na
saniach motorowych.
Zgodziłem si , ale byłem przygn biony perspektyw jeszcze jednego etapu
naszej zimowej podró y, i to tym razem nie ku jakiemu schronieniu, ale z
powrotem do tej przekl tej granicy, gdzie Estraven b dzie mógł wróci na
wygnanie, zostawiaj c mnie samego.
Zastanawiałem si nad tym przez chwil i w ko cu powiedziałem:
- Postawi jeden warunek, który Karhid b dzie musiał spełni , zanim
przyst pi do Ekumeny. Argaven musi odwoła twoje wygnanie.
Milcz c patrzył w ogie .
- Mówi powa nie. Trzeba zacz od rzeczy najwa niejszych.
- Dzi kuj ci, Genry. - Jego głos, kiedy mówił bardzo cicho tak jak teraz, miał
brzmienie kobiece, był matowy i lekko zachrypni ty. Spojrzał na mnie łagodnie,
154
bez u miechu. - Ale ju dawno porzuciłem nadziej , e jeszcze kiedy zobacz
swój dom. Jestem wygna cem od dwudziestu lat. To wygnanie nie jest znów takie
bardzo inne. Ja sobie poradz , a ty zajmij si sprawami swoimi i twojej
Ekumeny. Odt d jeste skazany na samego siebie. A w ogóle to za wcze nie o tym
mówi . Wpierw wy lij wiadomo na swój statek. Kiedy to zrobimy, zaczn
my le o dalszych sprawach.
Zostali my w Kurkurast jeszcze dwa dni, jedz c i odpoczywaj c, w
oczekiwaniu na walec nie ny, który miał przyby z południa i podwie nas w
drodze powrotnej. Nasi gospodarze zmusili Estravena, eby opowiedział im cał
histori naszego przej cia przez Lód. Opowiedział j tak, jak tylko potrafi to
zrobi kto wychowany w tradycji ustnej literatury, w jego ustach stała si sag ,
pełn tradycyjnych zwrotów i nawet epizodów, ale wiern i yw , od siarkowego
ognia i ciemno ci przy przej ciu mi dzy Drumnerem a Dremegole do
ogłuszaj cych podmuchów z górskich dolin, które szalały na zatoce Guthen, z
komiczymi wstawkami, takimi jak jego upadek do szczeliny lodowej, i
fragmentami mistycznymi, kiedy mówił o odgłosach i ciszy Lodu, o białej
pogodzie bez cienia, o ciemno ci nocy. Słuchałem równie zafascynowany jak
wszyscy, nie spuszczaj c wzroku z twarzy przyjaciela.
Wyjechali my z Kurkurast stłoczeni jak ledzie w kabinie walca nie nego,
jednej z tych wielkich maszyn, które ubijaj nieg na karhidyjskich drogach i
stanowi główne zabezpieczenie przejezdno ci dróg w zimie, bo oczyszczenie ich
pługami wymagałoby połowy czasu i pieni dzy królestwa. A w zimie i tak cały
ruch odbywa si na płozach. Walec wlókł si z pr dko ci około trzech
kilometrów na godzin i dowiózł nas do nast pnej wioski na południe od
Kurkurast dawno po zmroku. Tam, jak zawsze, zostali my yczliwie przyj ci,
nakarmieni i umieszczeni na noc. Nast pnego dnia wyruszyli my pieszo.
Znajdowali my si teraz po l dowej stronie nadbrze nych wzgórz,
zatrzymuj cych ataki północnego wiatru z zatoki Guthen, w g ciej zaludnionej
okolicy i szli my nie od obozu do obozu, lecz od ogniska do ogniska. Dwa razy
zostali my podwiezieni saniami mechanicznymi, raz na odcinku - prawie
pi dziesi ciu kilometrów. Drogi mimo cz stych opadów niegu były twarde i
dobrze oznakowane. W plecakach zawsze mieli my ywno wło on tam przez
gospodarzy, zawsze na ko cu drogi czekał nas dach i ogie .
A jednak te osiem czy dziewi dni łatwego marszu i jazdy na nartach przez
go cinn okolic stanowiło najci sz i najbardziej ponur cz naszej podró y,
gorsz ni wspinaczka na lodowiec, gorsz ni dni głodu. Saga dobiegła ko ca,
była nierozerwalnie zwi zana z Lodem. Teraz byli my bardzo zm czeni. Szli my
nie w t stron . Nie było w nas ju rado ci.
- Czasami trzeba i w przeciwn stron , ni obraca si koło fortuny -
powiedział Estraven. Był tak samo pewny i spokojny jak zawsze, ale w jego
chodzie, głosie, postawie energi zast piła wytrwało , jaka uparta determinacja.
Był bardzo milcz cy i nie zdradzał ochoty do porozumiewania si my lomow .
Przybyli my do Sassinoth, miasta licz cego kilka tysi cy mieszka ców,
poło onego na wzgórzach nad zamarzni t Ey: dachy białe, ciany szare, wzgórza
upstrzone czarnymi plamami lasów i skalnych wyst pów, pola i rzeka białe, za
rzek sporna dolina Sinoth, cała biała...
155
Doszli my tam prawie z pustymi r kami. Wi kszo naszego ekwipunku
podró nego rozdarowali my naszym yczliwym gospodarzom i został nam tylko
piecyk, narty i odzie na grzbiecie. Tak uwolnieni od ci aru szli my pytaj c
kilkakrotnie o drog nie do miasta, ale do pobliskiego gospodarstwa. Było to
skromne domostwo, nie nale ce do domeny; pojedyncze gospodarstwo, które
podlegało Zarz dowi Doliny Sinoth. Estraven jako młody sekretarz w tym
zarz dzie przyja nił si z wła cicielem i wła ciwie kupił to gospodarstwo dla
niego, kiedy pomagał ludziom przesiedla si na wschodni brzeg Ey w nadziei
rozładowania sporu o dolin . Otworzył nam drzwi sam gospodarz, przysadzisty
łagodny osobnik w wieku Estravena. Nazywał si Thessiczer.
Estraven w drował w tej okolicy z nasuni tym kapturem, eby ukry twarz.
Obawiał si , e mog go tu rozpozna . Chyba niepotrzebnie. Trzeba by bardzo
bystrego oka, eby rozpozna Hartha rem ir Estravena w tym wychudłym,
wysmaganym wiatrami włócz dze. Thessiczer co chwila spogl dał na niego
ukradkiem, nie mog c uwierzy , e ma przed sob tego, czyje nazwisko usłyszał.
Thessiczer przyj ł nas z nale n go cinno ci , cho jego rodki były mizerne.
Ale wida było, e nie jest szcz liwy, e wolałby si od nas uwolni . Było to
zrozumiałe: udzielaj c nam schronienia ryzykował konfiskat maj tku. Poniewa
zawdzi czał go Estravenowi i mógłby by n dzarzem takim jak my, gdyby
Estraven mu go nie zapewnił, danie od niego w zamian pewnego ryzyka nie
wydawało si nieuzasadnione. Mój przyjaciel jednak prosił go o pomoc nie w imi
wdzi czno ci, ale w imi przyja ni, licz c nie na zobowi zania Thessiczera, lecz
na jego uczucia. I rzeczywi cie po pocz tkowym przestrachu Thessiczer odtajał i
z karhidyjsk wybuchowo ci wpadł w nastrój wylewny i nostalgiczny
wspominaj c z Estravenem przy ogniu dawne czasy i starych znajomych. Kiedy
Estraven spytał go, czy nie wie o jakiej kryjówce, opuszczonej lub samotnej
farmie, gdzie banita mógłby przeczeka miesi c albo dwa w nadziei na odwołanie
jego wygnania, Thessiczer natychmiast powiedział:
- Prosz zosta u mnie.
Oczy Estravena zabłysły na d wi k tych słów, ale nie przyj ł oferty i
Thessiczer, zgodziwszy si , e tak blisko Sassinoth nie byłoby bezpiecznie, obiecał
znale mu jakie schronienie. Nie b dzie to trudne, powiedział, je eli Estraven
przyjmie fałszywe nazwisko i pójdzie do pracy jako kucharz albo parobek, co
mo e nie b dzie przyjemne, ale na pewno lepsze ni powrót do Orgoreynu.
- Có , u diabła, robiłby pan w tym Orgoreynie? Z czego by pan ył?
- Ze Wspólnoty - odparł mój przyjaciel z cieniem swojego u miechu wydry. -
Oni tam zapewniaj prac ka dej jednostce. Z tym nie ma kłopotu. Ale wolałbym
zosta w Karbidzie... je eli pan uwa a, e to da si zrobi ...
Mieli my jeszcze piecyk, jedyn warto ciow rzecz, jaka nam pozostała.
Słu ył nam tak czy inaczej do samego ko ca podró y. Nast pnego ranka po
przybyciu do gospodarstwa Thessiczera wzi łem piecyk i pojechałem na nartach
do miasta. Estraven oczywi cie nie poszedł ze mn , ale wytłumaczył mi, co mam
zrobi , i wszystko si udało. Sprzedałem piecyk w Centrum Handlowym, wzi łem
niemał sumk pieni dzy, jak za niego dostałem, do Szkoły Rzemiosł na
wzgórzu, gdzie mie ciła si radiostacja, i zakupiłem dziesi minut "prywatnej
transmisji do osoby prywatnej". Wszystkie stacje maj wydzielony czas na
156
podobne krótkofalowe transmisje. Poniewa nadaj je głównie kupcy do swoich
zamorskich przedstawicieli albo kontrahentów na Archipelagu, w Sith albo
Perunterze, koszt jest do wysoki, ale nie jaki szale czy. Ni szy w ka dym razie
od ceny u ywanego piecyka przeno nego. Moje dziesi minut wypadało na
pocz tku trzeciej godziny, czyli pó no po południu. Nie chc c w drowa przez
cały dzie w t i z powrotem mi dzy Thessiczerem a Sassinoth, zostałem w
mie cie i zafundowałem sobie obfity, smaczny i tani posiłek w jadłodajni. Bez
w tpienia kuchnia karhidzka biła na głow orgock . Jedz c przypomniałem sobie
komentarz Estravena na ten temat, kiedy go spytałem, czy nienawidzi
Orgoreynu. Przypomniałem sobie te jego głos, kiedy poprzedniego wieczoru
mówił spokojnie, e wolałby pozosta w Karbidzie. Nie po raz pierwszy
zastanawiałem si , co to jest patriotyzm, na czym rzeczywi cie polega miło do
kraju, jak rodzi si ta wierno i t sknota, które zadr ały w głosie mojego
przyjaciela, i jak taka autentyczna miło cz sto wyradza si w bezmy lny i
zaciekły fanatyzm. Od czego si to zaczyna? Po obiedzie przechadzałem si po
Sassinoth. Ruch w mie cie, sklepy, domy towarowe, ulice, o ywione mimo mrozu
i dm cych niegiem podmuchów sprawiały wra enie teatru, czego nierealnego i
oszałamiaj cego. Nie wyleczyłem si jeszcze całkowicie z lodowej samotno ci.
Czułem si niepewnie w ród obcych i stale odczuwałem brak Estravena u boku.
O zmierzchu poszedłem strom , pokryt ubitym niegiem ulic do szkoły, a
tam wpuszczono mnie do radiostacji i pokazano, jak obsługiwa nadajnik. W
wyznaczonym mi czasie wysłałem sygnał przebudzenia do satelity
przeka nikowego na orbicie stacjonarnej, jakie czterysta pi dziesi t
kilometrów nad południowym Karhidem. Umie ciłem go tam jako ubezpieczenie
w przypadku takiej wła nie sytuacji, gdybym stracił astrograf i nie mógł prosi
Ollul o zawiadomienie statku, a nie rozporz dzałbym czasem ani sprz tem
potrzebnym do bezpo redniego skontaktowania si ze statkiem na orbicie
okołosłonecznej. Nadajnik w Sassinoth był wi cej ni wystarczaj cy, ale e
satelita nie miał mo liwo ci potwierdzenia odbioru, a tylko przekazywał sygnał
na statek, nie miałem innego wyj cia, jak nada sygnał i na tym poprzesta . Nie
mogłem dowiedzie si , czy moja wiadomo została odebrana i przekazana. Nie
byłem te pewien, czy słusznie zrobiłem, e j nadałem. Nauczyłem si
przyjmowa takie niepewno ci ze spokojem.
Poniewa zacz ła si nie yca, a nie znałem dróg tak dobrze, eby w drowa
nimi p~ ciemku i w g stym niegu, musiałem przenocowa w mie cie. Maj c
jeszcze troch pieni dzy spytałem o zajazd, na co zatrzymano mnie w szkole.
Zjadłem kolacj z gromad wesołych studentów i poło ono mnie spa w
internacie. Zasn łem w przyjemnym poczuciu bezpiecze stwa, z wiar w
nadzwyczajn i niezawodn karhidzk go cinno . Wyl dowałem od pocz tku we
wła ciwym kraju i teraz znów w nim byłem. Z t my l zasn łem, ale obudziłem
si wcze nie i bez niadania wyruszyłem do gospodarstwa Thessiczera, po nocy
wypełnionej niespokojnymi snami.
Wschodz ce sło ce, małe i zimne na jasnym niebie, rzucało ku zachodowi
cienie z ka dego kopczyka, z ka dej nierówno ci na niegu. Droga była cała w
plamach cienia i blasku. Na nie nych polach nie było adnego ycia, ale daleko
na drodze zbli ała si w moj stron płynnym, lekkim krokiem narciarza jaka
157
mała posta . Na długo przedtem, zanim mogłem rozpozna twarz, wiedziałem, e
to Estraven.
- Co si dzieje, Therem?
- Musz dosta si do granicy - powiedział nie zatrzymuj c si nawet. Był ju
zdyszany. Odwróciłem si i razem pod yli my na zachód, ja ledwo za nim
nad ałem. Tam gdzie droga skr cała do Sassinoth, zszedł z niej i pojechali my
przez pola. Przeszli my zamarzni t Ey jak mil na północ od miasta. Brzegi
były strome i pod koniec wspinaczki na drugi brzeg musieli my zatrzyma si dla
złapania tchu. Nie byli my w formie odpowiedniej dla takiego wy cigu.
- Co si stało? Thessiczer?
- Tak. Usłyszałem go, jak nadawał przez krótkofalówk . O wicie. - Pier
Estravena wznosiła si i opadała spazmatycznie jak wtedy, kiedy le ał na lodzie,
na skraju bł kitnej przepa ci. - Tibe musiał wyznaczy cen na moj głow .
- Przekl ty niewdzi czny zdrajca! - powiedziałem zacinaj c si . Miałem na
my li nie Tibe'a, lecz Thessiczera, który zdradził przyjaciela.
- To prawda - zgodził si Estraven - ale za du o od niego wymagałem, za
mocno obci yłem jego małego ducha. Posłuchaj, Genry. Wracaj do Sassinoth.
- Odprowadz ci przynajmniej do granicy.
- Mo emy spotka orgockich stra ników.
- Zostan po tej stronie. Na lito bosk ...
U miechn ł si . Wci jeszcze ci ko dysz c wstał i poszedł dalej, a ja z nim.
Jechali my przez małe, za nie one zagajniki, pagórki i pola spornej doliny.
Nie kryli my si , nie skradali my. Roz wietlone niebo, biały wiat i my, dwie
plamy cienia na nim, w ucieczce. Nierówno ci gruntu kryły przed nami granic ,
póki nie zbli yli my si do niej na dwie cie metrów; wówczas nagle ujrzeli my j
jak na dłoni, wyznaczon płotem. Jedynie kilkadziesi t centymetrów słupów
wystawało nad nieg, ich czubki były pomalowane na czerwono. Nie widzieli my
adnych stra ników po orgockiej stronie. Po naszej stronie wida było lady nart
i na południe od nas kilka małych postaci.
- S stra nicy po tej stronie. B dziesz musiał zaczeka do zmroku, Therem.
- Inspektorzy Tibe'a - sykn ł ze zło ci i skr cił w bok.
Prze lizgn li my si nad małym garbem, z którego przed chwil zjechali my, i
schronili my si w najbli szym nadaj cym si do tego miejscu. Tam sp dzili my
cały długi dzie , w dolince w ród g sto rosn cych drzew hemmen, z
czerwonawymi gał ziami przygi tymi pod ci arem niegu. Rozwa ali my wiele
planów: przesuni cia si na północ albo na południe wzdłu granicy, eby
wydosta si z tej szczególnie zagro onej strefy, pój cia przez wzgórza na wschód
od Sassinoth, a nawet zawrócenia na północ w bezludne okolice, ale ka dy z tych
planów musieli my odrzuci . Obecno Estravena została zdradzona i nie
mogli my ju podró owa po Karbidzie otwarcie, tak jak dot d. Nie mogli my te
odbywa adnych dłu szych podró y kryj c si , bo nie mieli my ani namiotu, ani
ywno ci, ani zbyt wiele siły. Pozostawał przeskok przez granic w najprostszej
linii, nie było innego wyj cia.
Kulili my si w ciemnym zagł bieniu pod ciemnymi drzewami. Le eli my na
niegu przytuleni, eby si ogrza . Koło południa Estraven zapadł w drzemk , ale
ja byłem zbyt głodny i zmarzni ty, eby móc zasn . Le ałem obok przyjaciela w
158
jakim ot pieniu, usiłuj c przypomnie sobie słowa, które mi kiedy przytoczył:
"Dwoje s jednym, ycie i mier splecione..." Było tu troch tak jak w namiocie
na Lodzie, tylko bez namiotu, bez jedzenia, bez odpoczynku. Nie zostało nic prócz
tego, e byli my razem, a i to miało si wkrótce sko czy .
W czasie popołudnia niebo zamgliło si i temperatura zacz ła spada . Nawet
w naszym osłoni tym od wiatru zagł bieniu było za zimno, eby siedzie bez
ruchu. Musieli my rusza si , ale i tak o zachodzie sło ca dostałem dreszczy jak
wtedy w wi ziennej ci arówce przemierzaj cej Orgoreyn. Zdawało si , e ta noc
nigdy ju nie zapadnie. Gdy nastał pó ny granatowy zmierzch, opu cili my swoj
kryjówk i skradaj c si za drzewami i krzewami przeszli my na drug stron
wzgórza. St d mogli my dostrzec lini granicy i rz d niewyra nych kropek na
ja niej cym niegu. adnych wiateł, adnego ruchu, adnego d wi ku. Daleko
na południowym zachodzie ja niała złota po wiata małego miasteczka, jakiej
osady Wspólnoty Orgoreynu, do której Estraven mo e doj ze swoimi nic
niewartymi papierami, gdzie ma przynajmniej zapewniony nocleg w wi zieniu
Wspólnoty albo w najbli szym ochotniczym gospodarstwie Wspólnoty. Dopiero
tam, w ostatniej chwili, nie wcze niej, zdałem sobie spraw , co mój egoizm i
milczenie Estravena ukrywały przede mn , dok d on idzie i na co si nara a.
- Therem - powiedziałem - zaczekaj...
Ale on ju był w połowie stoku, znakomity narciarz, który ju tym razem nie
musiał ogl da si na mnie. Pomkn ł długim, szybkim łukiem przez cienie na
niegu. Uciekał ode mnie prosto pod lufy stra y granicznej. Chyba krzyczeli
jakie ostrze enia czy rozkazy, eby si zatrzymał, i co gdzie błysn ło, ale nie
jestem pewien. W ka dym razie nie zatrzymał si , tylko p dził ku granicy i
zastrzelili go, zanim do niej dotarł. Nie u yli podd wi kowego paralizatora, tylko
garłacza, staro ytnej broni, która strzela ładunkiem siekanego metalu. Strzelali,
eby zabi . Kiedy do niego dobiegłem, umierał, z rozszarpan piersi , odrzucony
w bok od swoich nart, które sterczały ze niegu. Uj łem jego głow w dłonie i
mówiłem do niego, ale on nie reagował. Jedyn odpowiedzi na moj miło do
niego był jeden wyra ny okrzyk w j zyku bez słów, który przedarł si z chaosu i
ruiny jego umysłu: "Arek!" I nic wi cej. Kl cz c na niegu trzymałem jego
głow , kiedy umierał. Pozwolili mi. Potem kazali mi wsta i zabrali mnie w jedn
stron , a jego w drug . Ja szedłem do wi zienia, a on w ciemno .
159
Rozdział 20
Daremna nadzieja
Gdzie w notatkach, które robił podczas naszej w drówki przez Lód Gobrin,
Estraven zastanawia si , dlaczego jego towarzysz wstydzi si płaka . Mógłbym
mu powiedzie nawet wtedy, e to sprawa nie tyle wstydu, ile strachu. Teraz
szedłem w wieczór jego mierci przez dolin Sinoth do zimnego kraju, który le y
poza granic strachu. Tam stwierdziłem, e mo na płaka , ile si chce, ale nic to
nie pomaga.
Zabrano mnie do Sassinoth i zamkni to w wi zieniu, bo znajdowałem si w
towarzystwie banity i pewnie te dlatego, e nie bardzo wiedziano, co ze mn
zrobi . Od pocz tku, nawet zanim jeszcze nadeszły oficjalne rozkazy, traktowano
mnie dobrze. Moje karhidyjskie wi zienie stanowił umeblowany pokój w Wie y
Elektorów w Sassinoth. Miałem kominek, radio i dostawałem pi obfitych
posiłków dziennie. Nie było tu wygód. Łó ko twarde, kołdry cienkie, podłoga
goła, powietrze zimne, słowem, typowy pokój w Karhidzie. Ale przysłano mi
lekarza, w którego dotyku i głosie była dobroczynna, koj ca pociecha, której na
pró no by szuka w całym Orgoreynie. Zdaje si , e po jego wizycie drzwi
pozostawiono otwarte. Pami tam, e chciałem, eby je zamkni to, z powodu
zimnego przeci gu z korytarza, ale nie miałem do siły ani odwagi, eby wsta z
łó ka i zamkn drzwi swojego wi zienia.
Lekarz, powa ny młody człowiek, w którym była jaka macierzy ska troska,
powiedział mi tonem spokojnej pewno ci:
- Był pan niedo ywiony i ,przepracowany w ci gu ostatnich pi ciu lub sze ciu
miesi cy. Jest pan wyczerpany. Dalej nie ma ju z czego czerpa . Niech pan le y i
odpoczywa. Jak rzeki zamarzni te w zimie. Niech pan le y spokojnie. i czeka.
Ale we nie zawsze byłem w ci arówce kul c si wraz z innymi wi niami,
wszyscy cuchn cy, dr cy, nadzy, zbici w gromadk dla ciepła, wszyscy prócz
jednego. Ten jeden le ał samotnie pod zamkni tymi drzwiami, zimny, z ustami
pełnymi zakrzepłej krwi. To był zdrajca. Odszedł sam, zostawiaj c nas,
zostawiaj c mnie. Budziłem si w ciekły, bezsiln dr c w ciekło ci , która
zmieniała si w bezsilne łzy.
Musiałem by dosy chory, bo pami tam niektóre efekty wysokiej gor czki i
lekarza, który przesiedział przy mnie jedn , a mo e wi cej nocy. Nie pami tam
tych nocy, ale przypominam sobie, jak mówiłem do niego słysz c zawodz c ,
płaczliw nut we własnym głosie:
- Mógł si zatrzyma . Widział stra ników. Jechał prosto pod lufy.
Młody lekarz milczał przez chwil .
- Czy chce pan powiedzie , e to było samobójstwo?
- Mo e.
- To straszne, powiedzie co takiego o przyjacielu. Nie uwierz , e Harth rem
ir Estraven mógł to zrobi .
Zapomniałem o pogardzie, w jakiej ci ludzie maj samobójstwo. Nie jest to
dla nich, podobnie jak dla nas, sprawa wyboru. Jest to rezygnacja z wyboru, akt
zdrady samego siebie. Dla Karhidyjczyka czytaj cego nasze ksi gi zbrodnia
160
Judasza polega nie na zdradzie Chrystusa, ale na czynie, który prowadzi do
takiej rozpaczy, e odbiera szans przebaczenia, zmiany, ycia - który prowadzi
do samobójstwa.
-Nie nazywa go pan Estravenem Zdrajc ?
- Nigdy go tak nie nazywałem. Wielu jest takich, którzy nigdy nie dali wiary
oskar eniom pod jego adresem, panie Ai.
Ale nie znalazłem w tym adnego pocieszenia i tylko krzykn łem w bólu:
- To dlaczego go zastrzelili? Dlaczego on nie yje? Nic mi nie odpowiedział, bo
nie było na to adnej odpowiedzi.
Nie zostałem ani razu formalnie przesłuchany. Pytano mnie, jak wydostałem
si z gospodarstwa Pulefen i jak dotarłem do Karhidu, a tak e o adresata i tre
szyfrowanego komunikatu, jaki nadałem przez ich radio. Powiedziałem i ta
informacja poszła prosto do Erhenrangu, do króla. Sprawa statku była, jak si
zdaje, trzymana w tajemnicy, ale wiadomo ci o mojej ucieczce z orgockiego
wi zienia, o zimowym przej ciu przez Lód, o mojej obecno ci w Sassinoth, były
otwarcie rozpowszechniane i komentowane. Nie wspominano w radio o udziale w
tym Estravena ani o jego mierci. Ale i tak wszyscy wiedzieli. Tajemnica w
Karhidzie jest w wielkiej mierze kwesti dyskrecji, uzgodnionego i dobrze
rozumianego milczenia, brakiem pyta , nie brakiem odpowiedzi. Biuletyny
mówiły tylko o wysłanniku, panu Ai, ale wszyscy wiedzieli, e to Harth rem ir
Estraven wykradł mnie z r k Orgotów i przeszedł ze mn przez Lód do Karbidu,
eby zada kłam opowie ciom Wspólnoty o mojej nagłej mierci na febr horm w
Misznory zeszłej jesieni... Estraven do dokładnie przepowiedział skutki mojego
powrotu, jego jedyny bł d polegał na tym, e ich nie docenił. Z powodu przybysza
z innego wiata, który le ał chory nic nie robi c, o nic si nie troszcz c w swoim
pokoju w Sassinoth, w ci gu dziesi ciu dni upadły dwa rz dy.
Upadek rz du w Orgoreynie oznacza oczywi cie tylko, e jaka grupa
reprezentantów zast piła inn grup reprezentantów na decyduj cych
stanowiskach. Jedne cienie si skróciły, inne wydłu yły, jak mówi w Karhidzie.
Frakcja Sarfu, która posłała mnie do Pulefen, mimo nie pierwszego zreszt
przypadku przyłapania jej na kłamstwie utrzymała si przy władzy, dopóki
Argaven nie ogłosił publicznie o bliskim przybyciu do Karhidu gwiezdnego
statku. Tego dnia wszystkie najwa niejsze stanowiska przeszły w r ce Obsle'a i
jego frakcji Wolnego Handlu. W ko cu jednak im si przydałem.
W Karhidzie upadek rz du oznacza zazwyczaj dymisj premiera i
przetasowania w kyorremie, chocia zamachy, abdykacje i insurekcje równie
zdarzaj si do cz sto. Tibe nie czynił adnych stara , eby utrzyma si przy
władzy. Moja warto w grze o mi dzynarodowy szifgrethor plus rehabilitacja
(po rednia) Estravena dały mi nad nim tak mia d c przewag presti ow , e
zrezygnował, zanim jeszcze władze w Frhenrangu dowiedziały si , e wezwałem
swój statek. Tibe wykorzystał donos Thessiczera, zaczekał tylko na wiadomo u
mierci Estravena i zło ył rezygnacj . To była jednocze nie jego kl ska i jego
zemsta za ni .
Z chwil kiedy Argaven uzyskał pełn informacj , przysłał mi wezwanie,
ebym natychmiast przybył do Frhenrangu, a wraz z listem niemał sum na
wydatki. Miasto Sassinoth z równ hojno ci wysłało ze mn swojego młodego
161
lekarza. bo czułem si jeszcze niezbyt dobrze. Odbyli my t podró na
autosaniach. Pami tam tylko jej fragmenty, była nie pieszna, bez przygód, z
długimi postojami w oczekiwaniu, a walce ubij nieg, z długimi nocami w
zajazdach. Mogła zaj najwy ej dwa albo trzy dni, ale wydawała si długa i nie
pami tam z niej wiele a do chwili, kiedy przez bram Północn wjechali my w
gł bokie, pełne niegu i cienia ulice Erhenrangu.
Poczułem wtedy, e moje serce jakby si uciszyło, a umysł rozja nił. Do tego
czasu byłem porozbijany, rozkojarzony. Teraz, chocia zm czony nawet t łatw
podró , odnalazłem w sobie nieco siły. Była to najprawdopodobniej siła
przyzwyczajenia, bo nareszcie znalazłem si w znanym otoczeniu, w mie cie, w
którym przeszło rok mieszkałem i pracowałem. Znałem tu ulice, wie e, mroczne
podwórce, kru ganki i fasady Pałacu. Wiedziałem, co mam tu do zrobienia. I
dlatego po raz pierwszy u wiadomiłem sobie jasno, e po mierci przyjaciela
musz doko czy dzieła, za które zgin ł. Musz wmurowa zwornik łuku.
W bramie Pałacu czekało na mnie polecenie, ebym udał si do jednego z
domów dla go ci w obr bie murów Pałacu. Była to Okr gła Wie a, co
sygnalizowało na dworze mocny szifgrethor: nie tyle królewsk przychylno , ile
uznanie ju istniej cego wysokiego statusu. Umieszczano tu zazwyczaj
ambasadorów pa stw zaprzyja nionych. Jednak po drodze musieli my przej
obok Czerwonego Naro nego Domu i zobaczyłem przez w sk sklepion bram
bezlistne drzewo nad sadzawk szar od lodu i dom, który nadal stał pusty.
W drzwiach Okr głej Wie y powitała mnie osoba w białym hiebie i
szkarłatnej koszuli ze srebrnym ła cuchem na szyi. Był to Faxe, wieszcz ze
stanicy Otherhord. Na widok jego dobrej i pi knej twarzy, pierwszej znajomej
twarzy, jak ogl dałem od wielu dni, przypływ ulgi zmi kczył mój nastrój
wymuszonej determinacji. Kiedy Faxe uj ł moje dłonie w rzadkim karhidyjskim
ge cie powitania zarezerwowanym dla przyjaciół, byłem ju w stanie
odpowiedzie na jego serdeczno .
Wczesn jesieni został wybrany do kyorremy ze swojego okr gu,
południowego Reru. Wybór na członka rady kogo z handdarskiej stanicy nie jest
czym niezwykłym, natomiast jest czym wyj tkowym, eby Tkacz przyj ł taki
urz d, i jestem przekonany, e Faxe te by odmówił, gdyby nie gł boka troska,
jak go napawały rz dy Tibe'a i kierunek, w jakim spychały kraj. Tylko dlatego
zdj ł złoty ła cuch Tkacza, a wło ył srebrny ła cuch członka rady, i nie trzeba
było wiele czasu, eby uwidocznił si jego wpływ, bo od miesi ca thern został
członkiem heskyorremy, czyli cisłego Kr gu, stanowi cego przeciwwag dla
urz du premiera, mianowany przez samego króla. Bardzo mo liwe, e czekał go
awans na stanowisko, które niecały rok temu utracił Estraven. Kariery polityczne
w Karbidzie s gwałtowne i ryzykowne.
W Okr głej Wie y, zimnym, pretensjonalnym małym domu, miałem okazj
porozmawia z Faxe'em, zanim musiałem spotka si z kim innym, składa
jakie o wiadczenia czy wyst powa publicznie. Nie spuszczaj c ze mnie swojego
jasnego spojrzenia spytał:
- A wi c przybywa tu do nas statek, wi kszy ni ten, w którym spadłe na
wysp Horden trzy lata temu. Czy to prawda?
162
- Tak. To jest, wysłałem wiadomo , która powinna przygotowa statek do
opuszczenia si na planet .
- Kiedy to b dzie?
U wiadomiłem sobie, e nie wiem nawet, jaki mamy dzie miesi ca, i wtedy
dopiero dotarło do mnie, jak le musiało by za mn ostatnimi czasy. Odliczyłem
czas od dnia poprzedzaj cego mier Estravena. Kiedy okazało si , e gdyby
statek znajdował si w minimalnej odległo ci, to powinien ju by na orbicie
planetarnej i oczekiwa na jaki sygnał ode mnie, prze yłem nast pny wstrz s.
- Musz porozumie si ze statkiem. Oni tam oczekuj instrukcji. Gdzie król
sobie yczy, eby wyl dowali? Powinna to by strefa nie zamieszkana, do du a.
Musz uzyska dost p do nadajnika...
Wszystko zostało zorganizowane sprawnie i bez przeszkód. Niesko czone
meandry i rozczarowania dotychczasowych moich kontaktów z rz dem w
Erhenrangu stopniały jak kra podczas wiosennego przyboru. Koło si odwróciło.
Nast pnego dnia miałem audiencj u króla. Estraven po wi cił sze miesi cy na
wyjednanie mi pierwszej audiencji. I cał reszt ycia na wyjednanie tej drugiej.
Tym razem byłem zbyt zm czony, eby si denerwowa , i miałem na głowie
wa niejsze sprawy ni to, jak wypadn na audiencji. Przeszedłem dług czerwon
sal pod zakurzonymi sztandarami i stan łem przed podwy szeniem z trzema
wielkimi kominkami, na których trzaskały i sypały iskrami trzy wielkie ognie.
Król siedział zgarbiony na rze bionym zydlu przy stole obok rodkowego
kominka.
- Niech pan siada, panie Ai.
Usiadłem po drugiej stronie kominka i zobaczyłem jego twarz w wietle
płomieni. Wygl dał staro i niezdrowo. Wygl dał jak kobieta, która straciła
dziecko, jak m czyzna, który stracił syna.
- Có , panie Ai, wkrótce wyl duje pa ski statek.
- Wyl duje w Athten Fen, zgodnie z yczeniem Waszej Wysoko ci. Powinien
zosta sprowadzony na powierzchni dzi wieczorem, na pocz tku trzeciej
godziny.
- Co b dzie, je eli nie trafi w wyznaczone miejsce? Czy wywołaj wielki
po ar?
- B d prowadzeni przez cały czas namiarem radiowym, wszystko to zostało
uzgodnione. Pomyłki nie b dzie.
- I ilu ich tam jest, jedenastu? Czy to prawda?
- Tak, za mało, eby było si czego obawia , Wasza Wysoko .
Dłonie Argavena drgn ły w nie doko czonym ge cie.
- Ju si pana nie boj , panie Ai.
- Cieszy mnie to.
Oddał mi pan du e usługi.
- Ale ja nie słu Waszej Wysoko ci.
- Wiem - powiedział oboj tnie i zapatrzył si w ogie gryz c warg .
- Mój astrograf znajduje si najprawdopodobniej w r kach Sarfu w
Misznory, ale na pokładzie statku b dzie drugi. Odt d, je eli Wasza Wysoko
wyrazi zgod , b d pełnił funkcj wysłannika pełnomocnego Ekumeny,
upowa nionego do omówienia i podpisania traktatu o współpracy z Karhidem.
163
Mo e to by w ka dej chwili potwierdzone przez Hain i ró nych stabilów za
pomoc astrografu.
- Bardzo dobrze.
Nie mówiłem nic wi cej, bo nie po wi cał mi całkowitej uwagi. Popchn ł
czubkiem buta kłod na kominku, posyłaj c w powietrze snop czerwonych iskier.
- Dlaczego, do diabła, on mnie oszukiwał? - spytał wysokim, piskliwym głosem
i po raz pierwszy spojrzał wprost na mnie.
- Kto, Wasza Wysoko ? - powiedziałem wytrzymuj c jego spojrzenie.
- Estraven.
- Chodziło mu o to, eby Wasza Wysoko sam si nie oszukał. Usun ł mnie z
oczu, kiedy Wasza Wysoko zacz ł faworyzowa nieprzychyln mi frakcj .
Sprowadził mnie z powrotem w momencie, kiedy sam mój przyjazd mógł
przekona Wasz Wysoko do przyj cia misji Ekumeny i płyn cej z tego sławy.
- Dlaczego nigdy nie wspomniał o tym wi kszym statku?
- Bo o nim nie wiedział. Powiedziałem o tym dopiero w Orgoreynie.
- Ładne sobie wybrali cie towarzystwo, wy dwaj, eby o tym gada . On chciał
namówi Orgotów do przyj cia pa skiej misji. Współpracował z ich grup
Wolnego Handlu. Mo e mi pan powie, e to nie była zdrada`?
- Nie. On wiedział, e je eli jedno pa stwo zawrze sojusz z Ekumen , inne
pójd wkrótce w jego lady, i tak te b dzie. Sith, Perunter i Archipelag zrobi to
samo, póki nie dojdziecie do wspólnej reprezentacji. Estraven bardzo kochał swój
kraj, Wasza Wysoko , ale mu nie słu ył, tak jak nie słu ył Waszej Wysoko ci.
Słu ył temu samemu panu, któremu i ja słu .
- Ekumenie? - spytał Argaven zdumiony.
- Nie. Ludzko ci.
Mówi c to nie miałem pewno ci, czy to, co mówi , jest prawd . Mo e cz ci
prawdy, jednym aspektem prawdy. Z równym powodzeniem mo na by
powiedzie , e jego post powanie wynikało z czysto osobistej lojalno ci, z uczucia
odpowiedzialno ci i przyja ni w stosunku do jednego jedynego człowieka, do
mnie. Ale to te nie byłoby pełn prawd .
Król nie odpowiedział. Jego zas piona, od ta, pobru d ona twarz znów była
zwrócona do ognia.
- Dlaczego wezwał pan ten swój statek, zanim zawiadomił mnie pan o
powrocie do Karhidu?
- eby postawi Wasz Wysoko wobec faktu dokonanego. Wiadomo
wysłana do Waszej Wysoko ci doszłaby tak e do pana Tibe'a, który mógłby mnie
wyda z powrotem Orgotom. Albo zastrzeli mnie, tak jak to zrobił z moim
przyjacielem.
Król si nie odezwał.
- Moje własne ycie nie jest tak wa ne, ale mam, tak jak miałem wtedy,
obowi zek wobec Gethen i wobec Ekumeny, mam zadanie do spełnienia.
Zacz łem od zawiadomienia statku, eby zapewni sobie jak szans wykonania
tego zadania. Tak mi poradził Estraven i miał racj .
- Có , nie pomylił si . Tak czy inaczej oni tu wyl duj i my b dziemy
pierwsi... Czy oni wszyscy s tacy jak pan? Sami zbocze cy, zawsze w kemmerze?
To dziwne, eby zabiega o zaszczyt przyj cia takiej mena erii... Prosz
164
powiedzie panu Gorczern, szambelanowi, jakiego przyj cia oni oczekuj . Prosz
dopilnowa , eby nie było jakich niedopatrze albo obrazy. Zostan umieszczeni
na terenie Pałacu, gdziekolwiek pan uzna za stosowne. Chc ich podj z
nale nymi honorami. Pan mi si dwukrotnie przysłu ył, panie Ai. Zadał pan
kłam tym ze Wspólnoty, a potem wystrychn ł ich pan na dudka.
- A potem zrobiłem z nich sojuszników, Wasza Wysoko .
- Wiem - powiedział piskliwie. - Ale Karhid jest pierwszy, Karhid jest
pierwszy!
Kiwn łem głow .
Po chwili milczenia powiedział:
- Jak to było, w czasie tej podró y przez Lód?
- Niełatwo, Wasza Wysoko .
- Estraven musiał by dobrym towarzyszem w takiej szalonej wyprawie. Był
twardy jak elazo. I nigdy nie tracił głowy. ałuj , e on nie yje.
Nie znalazłem odpowiedzi.
- Przyjm pa skich... ziomków na audiencji jutro po południu, o drugiej
godzinie. Czy co jeszcze wymaga omówienia?
- Czy Wasza Wysoko przywróci dobre imi Estravenowi i odwoła rozkaz
jego wygnania?
- Jeszcze nie teraz, panie Ai. Nie ma z tym po piechu. Co jeszcze?
- Nic poza tym.
- Jest pan wi c wolny.
Nawet ja go zdradziłem. Powiedziałem, e nie sprowadz statku, póki jego
banicja nie zostanie odwołana, a jego imi oczyszczone. Nie mogłem upiera si
przy tym warunku i odrzuci tego, za co oddał ycie. To by go i tak nie
sprowadziło z jego wygnania.
Reszta tego dnia zeszła mi na uzgadnianiu z szambelanem Gorczernem
powitania i zakwaterowania załogi statku. O drugiej godzinie wyruszyli my
saniami motorowymi do Athten Fen, niecałe pi dziesi t kilometrów na północny
wschód od Erhenrangu. Miejsce l dowania zostało wybrane na skraju nie
zamieszkanego regionu, wielkiego torfowiska zbyt podmokłego, eby nadawało
si pod upraw i zasiedlenie, a obecnie, w połowie miesi ca irrem, stanowi cego
zamarzni t płaszczyzn pokryt kilkudziesi ciocentymetrow warstw niegu.
Naprowadzaj cy sygnał radiowy działał od rana i nadeszło ju potwierdzenie
jego odbioru.
Na swoich ekranach załoga statku musiała widzie lini dnia i nocy dziel c
Wielki Kontynent od zatoki Guthen do Czarisune, a szczyty Kargavu, jeszcze w
sło cu, musiały błyszcze jak ła cuch gwiazd, bo był ju zmierzch, kiedy patrz c
w niebo zobaczyli my jedn spadaj c gwiazd .
Statek l dował w ród wielkiego huku i ognia. Białe kł by pary uniosły si z
rykiem, kiedy stabilizatory statku zagł biły si w wielkie jezioro wody i błota
utworzone przez ogie z jego dysz. Gł biej pod bagnem była wieczna zmarzlina,
twarda jak granit, na której statek stan ł idealnie pionowo i stał stygn c nad
zamarzaj cym w oczach jeziorem jak balansuj ca na ogonie wielka, delikatna
ryba, ciemnosrebrna w zmierzchu Zimy.
165
Stoj cy obok mnie Faxe z Otherhordu odezwał si po raz pierwszy od chwili
grzmotu i majestatu tego l dowania. - Ciesz si , e do yłem chwili, kiedy mog to
zobaczy - powiedział. Estraven powiedział to samo, kiedy patrzył na Lód, na
mier . Powinien móc powtórzy to samo dzisiejszego wieczoru. Chc c uciec od
bolesnego alu ruszyłem po lodzie w stron statku. Był ju pokryty szronem pod
działaniem mi dzypowłokowych płynów chłodz cych i, kiedy podszedłem,
otworzyły si wysokie drzwi i wysuni to trap, który wdzi cznym łukiem si gn ł
lodu. Pierwsza ukazała si Lang Heo Hew, nic nie zmieniona, oczywi cie,
dokładnie taka, jak j widziałem trzy lata temu w moim yciu i dwa tygodnie
temu w jej yciu. Spojrzała na mnie, na Faxe'a i na reszt id cego za mn
orszaku, po czym zatrzymała si u stóp pochylni.
- Przybywamy z przyja ni - powiedziała uroczy cie po karhidyjsku. W jej
oczach wszyscy byli my lud mi z obcej planety. Pozwoliłem, eby Faxe przywitał
j pierwszy.
On wskazał jej mnie, po czym podeszła i uj ła moj praw r k na nasz
sposób, patrz c mi w oczy.
Och, Genly - powiedziała. - Nie poznałam ci ! -Dziwnie było słysze kobiecy
głos po tak długiej przerwie. Za moj rad wyszli ze statku wszyscy; oznaka
jakiegokolwiek braku zaufania na tym etapie byłaby upokarzaj ca dla orszaku
karhidyjskiego, uderzałaby w ich szifgrethor. Wyszli i bardzo pi knie przywitali
si z Karhidyjczykami. Ale wszyscy wydawali mi si jacy dziwni, m czy ni i
kobiety, mimo e ich przecie znałem. Dziwnie brzmiały ich głosy, albo za niskie,
albo zbyt piskliwe. Byli jak grupa wielkich, nieznanych zwierz t dwóch ró nych
gatunków, jak wielkie małpy z rozumnym spojrzeniem i wszystkie w czasie rui, w
kemmerze... Brały mnie za r k , dotykały mnie, obejmowały.
Udało mi si zapanowa nad sob i powiedzie podczas jazdy saniami do
Erhenrangu Heo Hew i Tulierowi to, co najpilniej musieli wiedzie o sytuacji, w
jakiej si znale li. Jednak po przyje dzie do Pałacu musiałem natychmiast pój
do swojego pokoju.
Przyszedł do mnie lekarz z Sassinoth. Jego cichy głos i jego twarz, młoda,
powa na twarz, ani m ska, ani kobieca, ludzka twarz, były dla mnie ulg , czym
znajomym i prawidłowym... Ale kiedy ju zaaplikował mi jaki łagodny rodek
uspokajaj cy i kazał mi i do łó ka, powiedział:
- Widziałem pa skich towarzyszy. To wspaniała rzecz, przybycie ludzi z
gwiazd. I to za mojego ycia!
Jeszcze jeden przykład optymizmu i odwagi, najbardziej godnych podziwu
cech ducha Karhidu i ducha ludzkiego w ogóle, i chocia nie mogłem dzieli z nim
jego entuzjazmu, to jednak psucie mu go byłoby czynem niegodnym.
Powiedziałem nieszczerze, ale absolutnie prawdziwie:
- Dla nich to te jest co wspaniałego, spotkanie z nowym wiatem, z now
ludzko ci .
Pó n wiosn , pod koniec miesi ca tama, kiedy przeszły odwil owe powodzie i
podró owanie znów stało si mo liwe, wzi łem urlop z mojej małej ambasady w
Erhenrangu i udałem si na wschód. Moi ludzie byli teraz rozsiani po całej
planecie. Poniewa zostali my upowa nieni do korzystania z pojazdów
powietrznych, Heo Hew i jeszcze troje polecieli do Sith i Archipelagu, dwóch
166
pa stw półkuli morskiej, którymi zupełnie si nie zajmowałem. Inni byli w
Orgoreynie, a dwoje, niech tnie, w Perunterze, gdzie odwil , jak mówi ,
przychodzi w miesi cu tuwa i po tygodniu wszystko z powrotem zamarza. Tulier i
Ke'sta wietnie radzili sobie w Erhenrangu i mogli oby si beze mnie. Nie było
adnych nagl cych spraw. Ostatecznie statek, który by wyruszył od najbli szego
z nowych partnerów Zimy, nie mógł przyby przed upływem siedemnastu lat
czasu planetarnego. Jest to wiat marginalny, le cy na skraju. Dalej za nim w
kierunku Południowego Ramienia Oriona nie znaleziono ju adnej zamieszkanej
planety. A z Zimy jest bardzo daleka droga do głównych wiatów Ekumeny,
wiatów-ognisk naszej rasy: pi dziesi t lat do Hain-Davenant, całe ycie do
Ziemi. Nie było po piechu. Pokonałem Kargav, tym razem przez ni sze przeł cze,
drog wij c si ponad brzegiem Morza Południowego. Odwiedziłem pierwsz
wie , w jakiej si zatrzymałem, kiedy przed trzema laty rybacy przywie li mnie z
wyspy Horden. Mieszka cy tego ogniska przyj li mnie tak wtedy, jak i teraz bez
najmniejszego zdziwienia. Sp dziłem tydzie w wielkim portowym mie cie
Thather u uj cia rzeki Encz, a potem wczesnym latem wyruszyłem pieszo do
Kermu.
Szedłem na wschód i na południe, przez surowy kraj pełen skał i zielonych
wzgórz, wielkich rzek i samotnych domostw, a doszedłem do jeziora Lodowa
Noga. Patrz c z brzegu jeziora w kierunku wzgórz na południu zobaczyłem
znajom po wiat , rozbielenie nieba, odblask dalekiego lodowca. Tam był Lód.
Estre było bardzo starym miejscem. Jego ogniskó i przyległe zabudowania
wzniesiono z szarego kamienia wyłamanego ze stromego zbocza, na którym stały.
Było ponure, pełne odgłosów wiatru.
Zapukałem i drzwi si otworzyły.
- Prosz o go cin domeny - powiedziałem. - Byłem przyjacielem Therema z
Estre.
Ten, kto mi otworzył, szczupły, powa ny osobnik w wieku dziewi tnastu albo
dwudziestu lat, przyj ł moje słowa w milczeniu i w milczeniu zaprosił mnie do
ogniska. Zaprowadził mnie do ła ni, garderoby i wielkiej kuchni, a kiedy upewnił
si , e w drowiec jest czysty, odziany i nakarmiony, zostawił mnie samego w
sypialni, która gł bokimi szczelinami okien spogl dała na szare jezioro i na szare
lasy thore rozci gaj ce si mi dzy Estre a Stok. Był to ponury dom w ponurym
krajobrazie. W gł bokim kominie trzaskał ogie daj c jak zwykle wi cej ciepła
dla oka i dla ducha ni dla ciała, bo kamienne podłogi i ciany oraz wiatr dm cy
od strony gór i Lodu pochłaniały wi kszo ciepła z płomieni. Ale nie było mi tak
zimno jak kiedy , podczas pierwszych dwóch lat na Zimie; przywykłem ju do
ycia w zimnym kraju.
Po jakiej godzinie chłopiec (miał szybkie i delikatne ruchy i wygl d
dziewczyny, ale adna dziewczyna nie potrafiłaby utrzyma tak ponurego
milczenia) przyszedł mi powiedzie , e pan na Estre gotów jest mnie przyj ,
gdybym miał ochot go zobaczy . Poszedłem za nim schodami i długimi
korytarzami, na których odbywała si wła nie gra w chowanego. Dzieci
przemykały koło nas i wokół nas, małe piszczały z podniecenia, podrostki
prze lizgiwały si jak cienie od drzwi do drzwi zakrywaj c dłoni usta, eby
167
stłumi miech. Jeden tłusty maluch, pi cio albo sze ciolatek, odbił si od moich
nóg i szukaj c obrony chwycił za r k mojego przewodnika.
- Sorve! - pisn ł, przez cały czas wytrzeszczaj c oczy na mnie - Sorve,
schowam si w browarze! - I pobiegł jak okr gły kamyk wystrzelony z procy.
Młody Sorve nie straciwszy ani na chwil powagi poprowadził mnie dalej, a
doszli my do wewn trznego ogniska, do ksi cia na Estre.
Esvans Harth rem ir Estraven był starym człowiekiem, po siedemdziesi tce,
unieruchomionym przez artretyzm. Siedział wyprostowany w fotelu na kółkach
przy ogniu. Jego twarz była szeroka, bardzo stara i poorana przez czas jak skała
przez deszcze; spokojna twarz, przera aj co spokojna.
- Pan jest Genry Ai, wysłannik.
- Tak, to ja.
Spojrzał na mnie, a ja na niego. Therem był synem, dzieckiem z łona tego
starego pana. Therem był młodszym synem, starszym był Arek, ten, którego głos
słyszał, kiedy do niego przemawiałem my lomow . Teraz obaj nie yli. Nie
potrafiłem dostrzec nic z mojego przyjaciela w tej zniszczonej, spokojnej, twardej
twarzy starca. Nie znajdowałem w niej nic poza potwierdzeniem faktu mierci
Therema.
Przybyłem do Estre w daremnej nadziei znalezienia pociechy. Nie było tu
adnej pociechy. Dlaczego niby pielgrzymka do miejsca dzieci stwa przyjaciela
miałaby robi jak ró nic , zapełni pustk , ukoi al? Nic ju nie mo na było
zmieni . Moje przybycie do Estre miało jednak inny jeszcze cel i ten mogłem
osi gn .
- Byłem z pa skim synem w miesi cach przed jego mierci . Byłem z nim,
kiedy umarł. Przyniosłem jego dzienniki. I je eli jest co , co mog opowiedzie o
tych dniach...
aden szczególny wyraz nie odmalował si na twarzy starca. Tego spokoju nic
ju nie mogło naruszy . Ale młody gwałtownym ruchem wyszedł z cienia w smug
wiatła mi dzy oknem a kominkiem, dziwnego, niewesołego wiatła, i powiedział
szorstko:
- W Erhenrangu nadal nazywaj go zdrajc Stary pan spojrzał na chłopca,
potem na mnie.
- To jest Sorve Harth - powiedział - dziedzic Estre, syn moich synów.
Kazirodztwo nie jest tu zabronione, dobrze o tym wiedziałem. Jedynie
dziwno tego dla mnie jako dla ziemianina i zdziwienie, gdy ujrzałem odbłysk
ducha mojego przyjaciela w tym pos pnym, zaci tym, prowincjonalnym chłopcu,
sprawiły, e na chwil oniemiałem. Odpowiedziałem lekko dr cym głosem:
- Król go rehabilituje. Therem nie był zdrajc . Czy to wa ne, jak go nazywaj
głupcy
Stary pan skin ł powoli głow .
- Wa ne - powiedział.
- Czy to prawda, e przeszli cie razem przez Lód Gobrin, pan i on? - spytał
Sorve.
- To prawda.
- Chciałbym usłysze t opowie , panie wysłanniku powiedział stary Esvans
bardzo spokojnie. Ale chłopiec, syn Therema, zapytał zachłystuj c si słowami:
168
- Czy powie nam pan, jak on umarł?... Czy powie nam pan o innych wiatach
w ród gwiazd... o innych ludziach, o innym yciu?