B/311: Rudolf Steiner - Teozofia Różokrzyżowców
Wstecz / Spis treści / Dalej
XI
W naszych rozważaniach doszliśmy do punktu, kiedy nasza Ziemia przeszła stan dawnego Księżyca. Mówiliśmy, że po tym okresie nastąpiła faza "snu" całego systemu planetarnego. Przez taki okres snu przechodzą wraz z planetą wszystkie zamieszkujące ją istoty, które wówczas przeżywają zupełnie inne stany niż w czasie zewnętrznego rozwoju. Spróbujmy wyjaśnić, co robiły te istoty w okresie przejściowym, pomiędzy tzw. księżycową inkarnacją, a wcieleniem obecnym, właściwym rozwojem Ziemi.
Wiemy, że na Księżycu żyły trzy rodzaje istot; byli to "przodkowie" tego wszystkiego, co dzisiaj żyje na Ziemi. Żył tam pewien rodzaj istot roślinno-mineralnych, zwierzęco-roślinnych i zwierzęco-ludzkich. Człowiek znajdował się tym okresie jeszcze w stanie nierozwiniętej samoświadomości, jeszcze nie doszedł do stopnia, na którym jaźń zamieszkuje ludzkie ciało.
W okresie przejściowym, pomiędzy wcieleniem dawnego Księżyca a Ziemią właściwą, zaszło coś bardzo ważnego w duchowości człowieka. Jeżeli zdamy sobie sprawę z rzeczywistej postaci dawnego globu księżycowego, to możemy nazwać go nie bez racji żywą istotą, czymś podobnym do drzewa, na którym żyją przeróżne stworzenia. Księżyc był sam pewnego rodzaju mineralno-roślinnym organizmem. Skały księżycowe stanowiły tylko stwardnienia roślinno-mineralnej masy, z której wyrastały księżycowe istoty roślinno-zwierzęce; stworzenia zaś, które nazwaliśmy istotami zwierzęco-ludzkimi unosiły się wokół Księżyca. Wszystko natomiast, co stanowiło świadomość jaźni, żyło jeszcze przeważnie w atmosferze Księżyca, w ognistej mgle, jako cząstka wchodząca w skład wyższej istoty, obejmującej wówczas te wszystkie jaźnie, które dziś zamknięte są w poszczególnych ciałach, odgraniczonych skórą. Nie było więc jeszcze w tym czasie takich ludzi jak dziś, obdarzonych świadomością jaźni. Ale za to co innego było wówczas znacznie silniej rozwinięte niż na Ziemi.
Wiemy wszyscy, że to, co się powszechnie nazywa duszą narodu, duszą rasy, jest już dzisiaj tylko abstrakcyjnym pojęciem, abstrakcją. Powszechny jest dziś pogląd, że rzeczywisty byt ma tylko indywidualna dusza ludzka, zamieszkała w ludzkim ciele. I kiedy mówi się o niemieckiej, francuskiej czy rosyjskiej duszy narodu, to ludzie uważają to za abstrakcję, za ogólne pojęcie, które określa charakterystyczne cechy poszczególnych jednostek danego narodu. Ale wtajemniczony sądzi inaczej. Dla niego dusza narodu niemieckiego, francuskiego czy rosyjskiego jest czymś realnym w pełnym tego słowa znaczeniu, czymś, co posiada swój samodzielny i niezależny byt. Tyle tylko, że w dzisiejszym życiu Ziemi nie przejawia się bezpośrednio na planie fizycznym. Można ją zobaczyć tylko w świecie astralnym. Nikt nie może zaprzeczyć jej egzystencji, bo tam dusza narodu jest rzeczywistą, żyjącą istotą. Możemy ją spotkać na planie astralnym, tak jak tutaj, chodząc po planie fizycznym, spotykamy swoich przyjaciół.
W okresie księżycowym nie przyszłoby nam do głowy wątpić w istnienie dusz zbiorowych, gdyż wówczas były one bardziej realne niż dzisiaj. Dusze narodów i ras kierowały z atmosfery Księżyca prąd krwi w ciała unoszących się wokół Księżyca istot. Przeznaczeniem naszych czasów jest zaprzeczanie istnieniu istot, które na planie astralnym wiodą swoje rzeczywiste życie, a na planie fizycznym nie są dostrzegane. Jesteśmy właśnie u szczytu materialistycznego rozwoju, który chce zaprzeczać istnieniu takich istot jak dusze narodów i ras.
W ostatnim czasie ukazała się poprzedzona wielką reklamą książka Mauthnera pt. "Krytyka mowy", która jest postrzegana i chwalona jako prawidłowy wyraz abstrakcyjnego i obiektywnego myślenia, gdyż napisana jest jakoby bezpośrednio z duszy współczesnego człowieka. Książka taka musiała być w końcu napisana. Zaprzecza ona wszystkiemu, czego nie można zobaczyć i dotknąć. Z punktu widzenia wiedzy tajemnej jest to książka skandaliczna, ale znakomita z punktu widzenia współczesnego sposobu myślenia! Taka książka musi być postrzegana przez nasze czasy jako konieczność. To nie jest żadna krytyka, tylko zaznaczenie sprzeczności między ezoterycznym sposobem myślenia i myśleniem współczesnych czasów. W książce tej można poznać przeciwieństwo całego sposobu myślenia wiedzy tajemnej; jest to znamienity produkt z punktu widzenia zamierającego prądu współczesności.
Na dawnym Księżycu świadomość była inna niż na Ziemi; był to rodzaj wspólnej świadomości. Człowiek na Ziemi czuje się odrębną jednostką, ale na Księżycu było inaczej. Dusze zbiorowe żyły tak, jak teraz na Ziemi żyją duchy narodu. Glob księżycowy miał więc istotnie świadomość zbiorową, która odczuwała siebie jako istotę żeńską. Słońce zaś, które oświecało dawny Księżyc, odczuwano jako istotę męską. Zachowało się to w starym egipskim micie: Księżyc jako Izyda, Słońce jako Ozyrys. Brakowało tylko zamkniętej w ludzkim ciele świadomości jaźniowej, która wtedy unosiła się jeszcze w atmosferze Księżyca.
W okresie przejściowym, pomiędzy inkarnacją księżycową a ziemską naszej planety, różnorodne istoty pracowały nad tym, aby ciało eteryczne i astralne człowieka przygotować do przyjęcia świadomości jaźniowej. Cóż więc stało się w chwili, kiedy z mroku wyłoniło się ciało niebieskie, które zawierało w sobie dzisiejsze Słońce, Księżyc i Ziemię? W otoczeniu tej przebudzonej ze snu planety znajdowały się istoty, które dziś kształtują dusze ludzkie. Dzięki pracy, która odbyła się w okresie przejściowym, mogły one teraz łączyć świadomość jaźni z ciałem astralnym i eterycznym. Ale ciało fizyczne nie było jeszcze gotowe na jej przyjęcie, pojawia się ono z początku ponownie w formie zwierzęco-ludzkiej. Na Księżycu ciało harmonizowało jeszcze z ówczesną duszą, ale teraz to, co jako jaźń zanurzyło się w ciele astralnym i eterycznym, nie harmonizowało już z całością. Aby dostosować do siebie części składowe natury ludzkiej, konieczne było powtórzenie stanów Saturna, Słońca i Księżyca na nowym stopniu.
Najpierw więc powtórzył się okres Saturna, ale ciała fizyczne zwierzęco-ludzkich istot nie były już tak proste jak na dawnym Saturnie. Wówczas były to tylko zalążki narządów zmysłowych. Teraz przybyły gruczoły hormonalne i system nerwowy. Wszystko to nie było jednak zdolne do połączenia się z duszą na jej obecnym stopniu rozwoju. Musiało nastąpić krótkie powtórzenie okresu Saturna. Duchy Jaźni musiały znowu pracować nad ciałem fizycznym, aby przystosować je do przyjęcia jaźni. Podobnie musiało nastąpić powtórzenie okresu słonecznego, aby narządy ciała fizycznego, które powstały na Słońcu, mogły przygotować się do przyjęcia jaźni. I wreszcie powtórzył się okres księżycowy, aby mógł przystosować się system nerwowy.
Najpierw powtórzył się więc okres Saturna. Zwierzęco-ludzkie istoty epoki księżycowej bytują na Ziemi, ale jedynie jako ciała fizyczne, poruszane i kierowane z zewnątrz niby maszyny. Potem nastąpiło powtórzenie okresu słonecznego, w którym ciała ludzkie żyły jak śpiące rośliny. I wreszcie powtórzył się okres księżycowy, w którym oddzieliło się i wystąpiło Słońce, a pozostało wszystko to, co już raz wyodrębniło się jako dawny Księżyc. Powtórzył się więc jeszcze raz cały cykl księżycowy, z tą różnicą, że teraz wszczepiono istotom ludzkim zdolność do przyjęcia jaźni.
To powtórzenie cyklu księżycowego było dla Ziemi ciemnym okresem jej rozwoju. W organizm ludzki, złożony z ciała fizycznego, eterycznego i astralnego, wniknęła jaźń, ale jeszcze bez oczyszczającego wpływu myśli. W czasie, kiedy Słońce było już oddzielone, Ziemia zaś miała jeszcze w sobie Księżyc, człowiek znajdował się w stanie, w którym jego ciało astralne nosiło najdziksze namiętności, miało wszczepione wszystkie najgorsze siły. Nie było dla nich żadnej przeciwwagi. Był to okres pomiędzy wystąpieniem Słońca a oddzieleniem się Księżyca, kiedy ludzie byli jeszcze duszami zbiorowymi, ale pełnymi najgorszych popędów.
Przechodząc przez to prawdziwe piekło, jakim było powtórzenie cyklu księżycowego, Ziemia pod wpływem oddzielonego, działającego z zewnątrz szlachetnego Słońca - nie tylko Słońca fizycznego, ale także i duchów słonecznych, które z nim odeszły - stopniowo osiągnęła stan, w którym mogła wyrzucić z siebie dzikie popędy i straszliwie siły, a zatrzymać tylko to, co było zdolne do dalszego rozwoju. Razem z Księżycem odeszły najgorsze siły i dlatego w dzisiejszym Księżycu mamy pozostałość tych wszystkich złych wpływów, jakie wówczas działały w człowieku.
Natomiast to wszystko, co pozostało na Ziemi po oddzieleniu się Słońca i Księżyca, było zdolne do dalszego rozwoju.
Przypatrzmy się najpierw samym zwierzęco-ludzkim istotom. Stopniowo dojrzały one na tyle, że mogły przyjąć w siebie jaźń. Teraz mamy więc człowieka, który składa się z czterech ogniw. Po raz pierwszy zaczyna się zmieniać pozycja człowieka; wcześniej pływał, unosił się. Teraz zaczyna przechodzić stopniowo do pozycji pionowej. Jego kręgosłup, a raczej struna nerwowa biegnąca wzdłuż grzbietu, która w okresie księżycowym ustawiona była poziomo, prostuje się powoli. Równolegle z prostowaniem się następuje rozszerzenie się rdzenia kręgowego w mózg. Następuje równocześnie jeszcze jedna zmiana. Do tego unoszącego, pływającego ruchu, jaki był właściwy człowiekowi zarówno na Księżycu, jak i podczas powtórzenia się cyklu księżycowego na Ziemi, gdy atmosfera przeniknięta była jeszcze ognistą mgłą, potrzebne było człowiekowi coś niby pęcherz pławny, podobny do tego, jaki dzisiaj spotykamy u ryb. Teraz jednak mgły ogniste (tradycja hebrajska nazywała je Ruah) zaczęły opadać. Działo się to powoli i stopniowo. Wprawdzie atmosfera wciąż pełna była gęstej pary, lecz najgęstsze dymy już opadły. W tym czasie człowiek zamiast skrzelami, zaczyna oddychać płucami. Pęcherz pławny przeobraża się w płuca. Dzięki temu człowiek stał się zdolny przyjąć wyższe pierwiastki duchowe, które są powyżej jaźni, a mianowicie pierwszy zadatek ducha jaźni. To przeobrażenie pęcherza pławnego w płuca wyraża Biblia w słowach: "i tchnął Bóg w oblicze człowieka dech żywota. I stał się człowiek duszą żyjącą". (Gen. 2-7) Słowa te oznaczają przeobrażenie, jakie dokonywało się w naturze ludzkiej w ciągu milionów lat. Żadne ze stworzeń, które dotąd poznaliśmy, ani istoty roślino-zwierzęce, ani zwierzęco-ludzkie dawnego Księżyca, ani też ich potomkowie w księżycowym okresie Ziemi, żadne z nich nie miało jeszcze czerwonej krwi. Ich soki żywotne przypominały krew dzisiejszych niższych zwierząt, która jeszcze nie jest czerwona. Były to soki, które napływały z zewnątrz i znowu odpływały. Aby we własnym organizmie wytwarzać czerwoną krew potrzeba było czegoś więcej. Zrozumiemy to, gdy dowiemy się, że w rozwoju naszej planety, aż do oddzielenia się Księżyca, żelazo nie odegrało żadnej roli. Żelazo pojawiło się na naszej planecie dopiero dzięki temu, że planeta Mars przeszła, jeśli się tak można wyrazić, przez Ziemię i pozostawiła jej żelazo. Z Marsa pochodzi wpływ żelaza we krwi.
Echo tego związku z Marsem zachowało się w micie o bogu wojny Marsie. Marsowi przypisuje się te cechy, które żelazo zaszczepiło we krwi: siłę i wojowniczość. Wprowadzenie żelaza w nasz rozwój wzmocniło zmianę w sposobie oddychania człowieka. Żelazo stało się ważnym czynnikiem rozwoju Ziemi. Pod wpływem tych zmian organizm ludzki udoskonalił się tak dalece, że mogła rozpocząć się praca nad oczyszczeniem i uszlachetnieniem ciał, które powstały na Saturnie, Słońcu i Księżycu, zaczynając naturalnie od ostatniego, które przybyło najpóźniej, a mianowicie od ciała astralnego.
W okresie wykształcania się płuc i powstawania pierwszych zadatków czerwonej krwi człowiek niepodobny był do dzisiejszej postaci. Tak niepodobny, że istotnie bardzo trudno go nawet opisać. Dzisiejszym ludziom, myślącym materialistycznie, mógłby się wydać groteskowy. Człowiek znajdował się wówczas mniej więcej na poziomie amfibii, płazów zaczynających oddychać płucami i powoli uczył się przechodzić od dawnych pływająco-unoszących ruchów do szukania punktów oparcia na ziemi. Można by powiedzieć, że człowiek w epoce lemuryjskiej skakał - bo trudno jest nazwać ten ruch chodzeniem - potem znowu unosił się w powietrzu; podobny sposób poruszania się spotykamy u dawnych kopalnianych jaszczurów. Ówczesne ciało fizyczne człowieka nie zachowało się w żadnych skamieniałościach ani śladach geologicznych, było ono bowiem zupełnie miękkie, pozbawione jeszcze całkowicie kości.
Jak przedstawiała się Ziemia oswobodzona od Księżyca? Przedtem, otoczona mgłą ognistą, znajdowała się niby w dymiącym, kipiącym kotle. Potem gęste opary powoli ustępowały. Ziemia miała tylko cienką, stwardniałą skorupę, pod którą znajdowało się kipiące, wrzące morze ognia, pozostałość mgły ognistej, która dawniej stanowiła atmosferę. Stopniowo wyłaniały się małe wysepki, pierwsze zaczątki dzisiejszego królestwa minerałów. Na Księżycu mieliśmy jeszcze królestwo roślinno-mineralne; teraz wykrystalizowują się z tej ognistej substancji pierwsze zaczątki naszych obecnych skał i kamieni. Przedtem powstała dzisiejsza roślinność przeobrażona z dawniejszych istot roślinno-zwierzęcych. Zaś istoty zwierzęco-ludzkie, które żyły na Księżycu, podzieliły się teraz na dwie grupy; jedne z nich osiągnęły wyższy stopień rozwoju i przeobraziły się w dzisiejszych ludzi, ale były i takie, które nie dokonały tego postępu. Są to dzisiejsze wyższe zwierzęta, które pozostały na poprzednim stopniu. Ponieważ nie mogły wraz z innymi iść naprzód, pozostawały coraz bardziej w tyle. Wszystkie wyższe zwierzęta, a więc ssaki, są zdegenerowanymi potomkami księżycowych zwierzęco-ludzkich istot. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że człowiek był wtedy zwierzęciem jak dzisiejsze wyższe zwierzęta. Ciała tych zwierząt okazały się wówczas niezdolne do przyjęcia jaźni, zachowały ustrój przystosowany do duszy zbiorowej, jaką miały na Księżycu. Te, które prawie nadążyły, a jednak potem okazały się za słabe, aby przyjąć w siebie duszę indywidualną, to dzisiejsze małpy. Ale nawet ich nie można uważać za rzeczywistych przodków człowieka, tylko za istoty, które nie mogąc dotrzymać kroku, cofnęły się w rozwoju.
Tak więc Ziemia w okresie lemuryjskim była ognistą masą, w której dzisiejsze minerały znajdowały się jeszcze przeważnie w stanie płynnym. Z tego morza ognia wyłoniła się pierwsza wyspa mineralna, a na niej poruszali się na pół skacząc, na pół fruwając przodkowie dzisiejszych ludzi. Duch Jaźni troszczył się, aby stopniowo przeniknąć tych ludzi.
Musimy sobie wyobrazić tę dawną epokę ognia jako czasy ostatnich na Ziemi przejawów sił księżycowych, które odtąd powoli zamierały. Ich wpływ przejawiał się w zdolności człowieka do podporządkowania sił natury swojej woli. Na Księżycu człowiek był jeszcze całkowicie złączony z naturą. Dusza grupowa pracowała nad bytem człowieka. Potem się to zmieniło, ale mimo wszystko pozostał jeszcze pewien magiczny związek pomiędzy jego wolą a siłami ognia. Jeżeli człowiek miał charakter łagodny, to jego wola działała uspokajająco na żywioł ognia. Dzięki temu z ognistego morza mogły tworzyć się lądy. Człowiek namiętny wywierał swoją wolą wpływ przeciwny i wzburzone, rozszalałe masy ognia rozrywały cienką skorupę Ziemi. Te namiętne, dzikie moce, właściwe naturze ludzkiej na Księżycu i w czasie powtórzenia księżycowego okresu na Ziemi, wybuchły raz jeszcze z wielką siłą w tych nowo powstałych indywidualnych duszach ludzkich. Namiętności te rozpętały istną burzę w owym morzu ognistym i znaczna część lądu zamieszkałego przez Lemuryjczyków uległa zniszczeniu; zaledwie niewielka część mieszkańców Lemurii zdołała się uratować, zachowując w ten sposób ród ludzki od zagłady.
Wy wszyscy żyliście już wtedy, wasze dusze są tymi samymi duszami, które uratowały się z ognistej katastrofy Lemurii. Ta część ludzkości, która przetrwała kataklizm, powędrowała do kraju, który nazywamy Atlantydą, leżącego pomiędzy dzisiejszą Ameryką a Europą. Ród ludzki rozwijał się tam dalej. Powoli atmosfera Ziemi zmieniała się. Resztki dawnej, ognisto-parnej substancji "Ruah" ustąpiły i jeszcze tylko gęste mgły zalegały powietrze. Podania germańskie zachowały wspomnienie tych mgieł; kraj Nibelungów nazywa się Nivelheim - czyli Nebelheim, tzn. kraj tonący w gęstych mgłach.
A teraz musimy postawić sobie pytanie, jakie duchy działały z zewnątrz aż do czasów lemuryjskich? W czasie powtórzenia okresu Saturna były to Duchy Osobowości lub Duchy Egoizmu; w czasie powtórzenia okresu Słońca - Duchy Ognia lub Archanioły; w ostatnim zaś księżycowym okresie istoty, które były dobrymi duchami dawnej epoki księżycowej - Anioły, czyli Duchy Świtu. Największego przewodnika tych duchów nazwaliśmy Duchem Świętym; władcę słonecznych Duchów Ognia - Chrystusem; władcę na Saturnie - Duchem Ojcem. Ostatni wielki Duch, który działał na czele swoich zastępów, nazwany w ezoteryce chrześcijańskiej Duchem Świętym, był przywódcą okresu księżycowego - Duchem, który działał również, gdy okres księżycowy powtarzał się na Ziemi. Ten właśnie Duch działał z zewnątrz, jak gdyby promieniem swej własnej Istoty przenikając człowieka. Na początku lemuryjskich czasów mamy dwa rodzaje istot; z jednej strony duchy które przygotowywały ciało człowieka i zaszczepiały mu świadomość jaźniową; z drugiej strony duch, który sam wniknął w człowieka, gdy zaczął on fizycznie oddychać.
Jeżeli teraz pomyślimy, że wszystko, co stanowiło na Saturnie jeszcze masę ognia otoczoną subtelniejszą atmosferą, było już na Słońcu substancją gazową, a potem w atmosferze Księżyca mgłą ognistą, to rozwój naszej planety przedstawi się nam jako stopniowe oczyszczanie się, podobnie jak sam rozwój ludzkości jest oczyszczaniem. To, co dziś nazywamy powietrzem, musiało się dopiero stopniowo i powoli oczyszczać z oparów i dymów, którymi dawniej było wypełnione. Musimy sobie zdać sprawę, że to, co wydziela z siebie dawna atmosfera naszej planety, to substancje, z których zbudowane są wszelkie ciała. Powietrze jest najczystszym obszarem z tego, co pozostało; jest to najdoskonalsza materia, z której duchy przewodnie Księżyca, Anioły, mogą sobie tworzyć ciała. Dlatego też człowiek odczuwał powietrze, które się oczyściło, oddzieliło, jako szatę zewnętrzną nowych przewodników, Duchów Ziemi, odczuwał w nim ducha przewodniego Ziemi - Jehowę. W wiejącym wietrze odczuwano ducha, który prowadził i kierował Ziemią; w powietrzu, którym człowiek oddychał, czuł ciało Boga. Tak było do epoki atlantyckiej; ląd Atlantydy stanowi dzisiaj dno Oceanu Atlantyckiego.
Magiczny wpływ, jaki ludzie wywierali na morze ognia, na procesy Ziemi, powoli zanikał; pozostał natomiast zachowany w pierwszych czasach atlantyckich inny związek z naturą. Człowiek mógł jeszcze wywierać magiczny wpływ na wzrost roślin. Kiedy nad rośliną podnosił rękę, która wówczas miała jeszcze inny kształt, był w stanie działaniem swej woli przyspieszać wzrost rośliny. Człowiek był głęboko związany z naturą, co wyrażało się w całym jego życiu.
To, co dziś nazywamy inteligencją, myśleniem logicznym, wówczas jeszcze nie istniało. Ale za to miał człowiek w wysokim stopniu rozwinięte inne zdolności; np. pamięć rozwinięta była tak bajecznie, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Ludzie nie umieli liczyć, nie byli w stanie policzyć, że dwa razy dwa równa się cztery, ale pomagała im pamięć, pamiętali to ze wspomnień. Chociaż w okresie atlantyckim ludzie nie odczuwali tak bezpośrednio grupowych dusz ras i ludów jak na Księżycu, to jednak czuli jeszcze wyraźnie ich działanie. Było ono tak silne dla człowieka, który należał do danego szczepu lub rasy, że związek z kimś należącym do innej rasy byłby rzeczą niemożliwą. Między ludźmi należącymi do różnych grupowych dusz istniała głęboka niechęć. Kochało się tylko tych, którzy żyli w obrębie tej samej duszy ludu. Można powiedzieć, że podstawą tej łączności była wspólna krew, której źródłem była w okresie Księżyca dusza ludu. Człowiek pamiętał wyraźnie przeżycia swych przodków i czuł się ogniwem w łańcuchu rodowym, spojonym więzami krwi, podobnie jak ręka czuje się częścią naszego organizmu. To poczucie przynależności było w ścisłym związku z rozwojem człowieka, podobnie jak inna ważna przemiana, która dokonywała się w okresie przejściowym, gdy Ziemia opuszczona przez Słońce, wyrzuciła z siebie Księżyc. Przemiana ta związana jest bezpośrednio z procesem twardnienia, który odbywał się na Ziemi. Powstało wówczas królestwo mineralne i jednocześnie podobny proces twardnienia odbywał się we wnętrzu ludzkiego organizmu. W miękkiej masie powstawały stopniowo twardsze części, zgęszczone początkowo w chrząstki, a wreszcie w kości. Dopiero z zarysowaniem się układu kostnego człowiek zaczął chodzić.
Równolegle z powstaniem w organizmie masy kostnej odbywał się jeszcze inny proces. Gdy Ziemia, aby móc się rozwijać, wyrzuciła z siebie wszystko, co dziś stanowi Księżyc, zostawiając tylko zdolne do dalszego rozwoju elementy, w istotach zamieszkujących Ziemię powstały dwojakiego rodzaju siły. Słońce i Księżyc znajdowały się teraz poza Ziemią i dzięki temu słoneczne i księżycowe siły działały na Ziemię z zewnątrz. Współdziałanie sił słonecznych i księżycowych, które dawniej były wewnątrz Ziemi, a teraz wywierały swój wpływ z zewnątrz, sprawiło, że powstało oddziaływanie rozdzielające istoty ludzkie na dwie płci.
W dawnych czasach, kiedy Słońce, Księżyc i Ziemia stanowiły jeszcze jedno ciało, żyjące w nim siły słoneczne zapładniały to wszystko, co w tym układzie można by oznaczyć jako element żeński. Słońce odczuwano jako element męski, Księżyc jako żeński. Po oddzieleniu się Słońca nastąpił rozdział sił między dwa powstałe wówczas ciała. Istoty zamieszkujące Ziemię, aż do wydzielenia się z niej Księżyca, można by nazwać żeńskimi, gdyż wszystkie siły zapładniające napływały z zewnątrz, ze Słońca. Dopiero wówczas, gdy Ziemia odrzuciła Księżyc i wszystko, co dzisiaj jest w nim zawarte, stając się przez to zupełnie innym ciałem, dopiero wtedy dawny, niezróżnicowany element "kobiecy" mógł się rozdzielić na męski i żeński (w dzisiejszym znaczeniu); w ten sposób równocześnie z procesem twardnienia Ziemi i powstawania kości w organizmie ludzkim nastąpiło zróżnicowanie się płci człowieka.
A tym samym otworzyły się drogi do prawidłowego doskonalenia się jaźni.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
11 (311)ZADANIE (11)Psychologia 27 11 2012359 11 (2)11PJU zagadnienia III WLS 10 11Wybrane przepisy IAAF 10 1106 11 09 (28)info Gios PDF Splitter And Merger 1 11więcej podobnych podstron