13 (136)



















Jean M. Auel     
  Łowcy Mamutów

   
. 13 .    





    - Talucie? Talucie, śpisz? - szeptała Nezzie do ucha swego
towarzysza.
    - Ahmm? Co się stało? - spytał nagle obudzony Talut.
    - Cicho. Nie budź wszystkich. Talucie, nie możemy pozwolić Ayli
odejść. Kto się zajmie Rydagiem, jak znowu zachoruje? Powinniśmy ją zaadoptować,
uczynić ją członkiem naszej rodziny, zrobić z niej Mamutoi.
    Spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach błysk żarzących się w
ognisku głowni.
    - Wiem, że zależy ci na chłopcu, Nezzie. Mnie też. Ale czy
miłość do niego jest wystarczającym powodem, żeby kogoś obcego uczynić jednym z
nas? Co powiemy Radom?
    - To nie chodzi tylko o Rydaga. Ona jest uzdrowicielką. Dobrą
uzdrowicielką. Czy Mamutoi mają tak dużo uzdrowicieli, że stać ich na
zrezygnowanie z kogoś tak znającego się na chorobach? Popatrz tylko, co się
zdarzyło w ciągu kilku dni. Uratowała Nuvie od zadławienia się na śmierć...
Wiem, że Tulie powiedziała, że to tylko sztuczka, ale twoja siostra nie może
powiedzieć tego samego o Rydagu. Ayla wiedziała co robi. To była uzdrowicielska
magia. Ma też rację na temat Fralie. Nawet ja widzę, że to trudna ciąża, a
kłótnie i sprzeczki nie pomagają. A co z twoim bólem głowy?
    Talut uśmiechnął się.
    - To coś więcej niż uzdrowicielska magia, to było zdumiewające!

    - Szsz! Zbudzisz cały obóz. Ayla jest kimś więcej niż
uzdrowicielką. Mamut mówi, że może być poszukiwaczem. I spójrz na jej
obchodzenie się ze zwierzętami, nie mam wątpliwości, że jest również
przywoływaczem. Pomyśl, ile zyskałby obóz, gdyby się okazało, że nie tylko umie
poszukiwać zwierzęta przed polowaniem, ale przywoływać je do siebie.
    - Nie wiesz na pewno, Nezzie. Przypuszczasz tylko.
    - No dobrze. Ale nie muszę nic wymyślać na temat jej
umiejętności z tą bronią. Wiesz, że przyniosłaby dobrą cenę panny młodej, gdyby
była Mamutoi. Ze wszystkim, co ma do zaoferowania, powiedz mi, ile byłaby warta
jako córka twojego Ogniska?
    - Hm... Gdyby była Mamutoi i córką Ogniska Lwa... Ale może nie
zechce zostać Mamutoi, Nezzie. A co z Jondalarem? Wyraźnie widać, że mają dla
siebie silne uczucia.
    Nezzie miała sprawę przemyślaną i była gotowa z odpowiedzią.

    - Poproś go także.
    - Oboje! - wybuchnął Talut, siadając na łóżku.
    - Szsz! Nie podnoś głosu!
    - Ale on ma ludzi. Mówi, że jest Zel... Zel... coś tam.
    - Zelandonii - wyszeptała Nezzie. - Ale jego ludzie żyją tak
daleko stąd. Po co ma iść tak daleko, skoro może znaleźć dom tutaj? W każdym
razie mógłbyś go spytać, Talucie. Broń, którą wymyślił, powinna być
wystarczającym powodem, żeby zadowolić Rady. A Wymez mówi, że jest bardzo dobrym
łupaczem krzemienia. Jeśli mój brat go poleci, to wiesz, że Rady nie odmówią.

    - To prawda... ale Nezzie, skąd wiesz, że zechcą zostać?
    - Nie wiem, ale możesz ich spytać, prawda?









    Było już późne
przedpołudnie, kiedy Talut wyszedł z ziemianki i zobaczył Aylę i Jondalara
prowadzących konie poza obóz. Nie było śniegu, ale poranny szron nadal leżał
płatami tu i ówdzie. Głowy ludzi i koni spowite były w obłokach pary ich
własnych oddechów. Kobieta i mężczyzna mieli na sobie futrzane kurty z kapuzami
ciasno zawiązanymi wokół twarzy i futrzane nogawice wsadzone w obuwie.
    - Jondalarze! Aylo! Odchodzicie? - zawołał, biegnąc w ich
kierunku.
    Ayla potwierdziła i Talut przestał się uśmiechać, ale Jondalar
wyjaśnił:
    - Tylko chcemy zabrać konie na przejażdżkę. Wrócimy po
południu.
    Nie wspomniał, że chcieli również chwili na osobności, żeby
spokojnie przedyskutować sprawę powrotu do doliny Ayli. A raczej, żeby Jondalar
mógł przekonać Aylę, że należy zostać w Obozie Lwa.
    - Dobrze. Chciałem zorganizować ćwiczenia z miotaczami.
Chciałbym zobaczyć, jak one działają i jak się je robi. - powiedział Talut.
    - Myślę, że możesz być zaskoczony tym, jak dobrze działają.

    - Ale nie same. Jestem pewien, że dobrze działają w waszych
rękach, ale to wymaga pewnych umiejętności, a nie będzie już dużo czasu na
ćwiczenia aż do wiosny. - Talut przerwał i zaczął się zastanawiać.
    Ayla czekała, trzymając rękę na szyi konia, poniżej krótkiej,
sztywnej grzywy. Ciężka futrzana rękawica zwisała na rzemieniu przeciągniętym
przez rękaw kurty. Rzemień biegł poprzez drugi rękaw i był przyczepiony do
drugiej rękawicy. W ten sposób, w razie potrzeby, można było szybko ściągnąć
rękawice, bez obawy zgubienia ich. W krainie mrozu i ostrych wiatrów, zgubiona
rękawica mogła oznaczać utratę ręki lub życia. Młody koń parskał, tańczył z
podniecenia i niecierpliwie popychał Jondalara. Talut wiedział, że chcieli już
pójść i tylko z grzeczności czekali, żeby skończył mówić. Postanowił jednak
powiedzieć im teraz.
    - Dziś w nocy rozmawiałem z Nezzie, a rano mówiłem z kilkoma
innymi. Dobrze byłoby mieć tu kogoś, kto nam pomoże w nauce posługiwania się tą
bronią myśliwską.
    - Jesteście niezmiernie szczodrzy w waszej gościnności. Wiesz,
że będę szczęśliwy, jeśli będę mógł pokazać, jak używać miotacza oszczepów. To i
tak zbyt małe podziękowanie za wszystko co dla nas zrobiliście - odparł
Jondalar.
    Talut kiwnął głową i kontynuował:
    - Wymez mi mówi, że jesteś bardzo dobrym łupaczem krzemienia,
Jondalarze. Wśród Mamutoi zawsze przyda się ktoś, kto potrafi robić dobre
narzędzia. I Ayla ma tyle umiejętności, które przydadzą się w obozie. Nie tylko
świetnie sobie radzi z miotaczem i tą jej procą, ale jeszcze jest uzdrowicielką.
Chcemy, żebyście tu oboje zostali.
    - Miałem nadzieję, że przezimujemy z wami, Talucie i dziękuję
za propozycję, ale nie jestem pewien, co sądzi Ayla - odparł Jondalar, czując,
że propozycja Taluta nie mogła paść w lepszym momencie. Jak mogła teraz odejść?
Z pewnością słowa Taluta znaczą więcej niż złośliwości Frebeca.
    Talut mówił dalej, zwracając się do młodej kobiety:
    - Aylo, nie masz teraz ludzi, a Jondalar mieszka bardzo daleko
stąd, może dalej niż zechce podróżować, skoro znajdzie dom tutaj. Chcemy,
żebyście oboje tu zostali, nie tylko na zimę, ale na zawsze. Zapraszam was,
abyście zostali członkami naszego obozu i mówię nie tylko za siebie. Tulie i
Barzec chcą zaadoptować Jondalara do Ogniska Dzikiego Wołu, a ja i Nezzie
chcemy, żebyś została córką Ogniska Lwa. Ponieważ Tulie jest przywódczynią, a ja
jestem przywódcą, da to wam wysoką pozycję wśród Mamutoi.
    - Chcecie nas zaadoptować? Chcecie nas przyjąć do Mamutoi? -
wykrzyknął zdumiony Jondalar.
    - Chcecie mnie? Chcecie zaadoptować mnie? - spytała Ayla.
Przysłuchiwała się rozmowie w skupieniu, nie całkiem wierząc w to co słyszy. -
Chcecie zrobić Aylę Bez Ludzi w Aylę z Mamutoi?
    Olbrzymi mężczyzna uśmiechnął się.
    - Tak.
    Jondalarowi zabrakło słów. Gościnność wobec obcych była kwestią
obyczaju i honoru, ale nikt nie kwapił się do zapraszania obcych, żeby się
dołączyli do ich plemienia, do ich rodziny, nie rozważywszy tego bardzo
starannie.
    - Ja... ehm... nie wiem... co powiedzieć - wyjąkał. - To dla
nas wielki zaszczyt. To zaproszenie to prawdziwy komplement. - Wiem, że musicie
mieć czas do namysłu. Byłbym zdziwiony, gdybyście mi od razu odpowiedzieli.
Jeszcze nie wszystkich poinformowaliśmy, a cały obóz musi się zgodzić. Z tym
jednak nie powinno być problemu. Macie tak dużo do dania, a Tulie i ja was
popieramy. Chciałem was tylko najpierw zapytać. Jeśli się zgodzicie, zwołam
zebranie.
    W milczeniu patrzyli, jak przywódca wracał do ziemianki.
Chcieli znaleźć spokojne miejsce na rozmowę z nadzieją, że rozwiążą problemy,
które zaczęły między nimi narastać. Nieoczekiwane zaproszenie Taluta stworzyło
nową sytuację, zmuszało do decyzji, które stanowić miały o ich życiu. Ayla bez
słowa wskoczyła na Whinney i Jondalar usadowił się za nią. Wspięli się na stok i
pojechali równiną w milczeniu, każde zatopione w swoich myślach.
    Ayla była wzruszona ofertą Taluta. W klanie często czuła się
wyobcowana, ale był to drobiazg w porównaniu z bolesną pustką, samotnością,
jakiej zaznała potem. Od czasu kiedy opuściła klan, aż do przyjścia Jondalara,
była całkowicie sama, a Jondalar pojawił się niespełna jedną porę roku temu. Nie
miała nikogo, żadnego poczucia przynależności, żadnej rodziny, żadnych ludzi i
wiedziała, że nigdy więcej nie zobaczy swojego klanu. Trzęsienie ziemi
osierociło ją w dzieciństwie i zostawiło samą, aż znalazł ją klan, a trzęsienie
ziemi w dniu wyrzucenia jej z klanu dało jej głębokie poczucie nieodwołalności i
samotności.
    Jej strach był kombinacją odwiecznego lęku w obliczu
tektonicznych wstrząsów i wspomnień bezmiernej rozpaczy małej dziewczynki, która
straciła wszystko, nawet pamięć o tych, do których należała. Ayla niczego nie
bała się tak bardzo jak trzęsienia ziemi. Zawsze sygnalizowało zmiany w jej
życiu równie nagłe i gwałtowne, jak częste przeobrażenia krajobrazu. Jak gdyby
sama ziemia mówiła jej, czego ma oczekiwać... albo drżała ze współczucia.
    Po tym, jak pierwszy raz wszystko straciła, klan stał się jej
ludźmi. Teraz, jeśli się zdecyduje, może znowu mieć ludzi. Może stać się Mamutoi
i nie być dłużej samotna.
    A co z Jondalarem? Jak on może wybrać Mamutoi, skoro ma swoich
ludzi? Czy zechce zostać tutaj? Ayla wątpiła w to. Była pewna, że pragnie wrócić
do swojego własnego domu, ale bał się, że Inni będą się zachowywać wobec niej
tak jak Frebec. Nie chciał, żeby opowiadała o klanie. Co by się stało, gdyby z
nim poszła, a jego ludzie by jej nie przyjęli? Może wszyscy tamci ludzie są tacy
jak Frebec. Nie zamierza ukrywać swojej przeszłości, jak gdyby Iza, Creb, Brun i
jej syn byli ludźmi, których trzeba się wstydzić. Nie będzie się wypierać ludzi,
których kocha!
    Czy chce iść do jego domu i narazić się na to, że ją potraktują
jak zwierzę? Czy chce zostać tutaj, gdzie już ją akceptują? Obóz Lwa przyjął
nawet dziecko mieszanych duchów, jak jej syn... Nagle uderzyła ją myśl: jeśli
wzięli jedno takie dziecko, to może wezmą jeszcze jedno? Zdrowe i silne?
Dziecko, które mogłoby się nauczyć mówić? Terytorium Mamutoi rozciąga się aż do
Morza Czarnego. Czy Mamut nie mówił, że tam jest Obóz Wierzby? Półwysep, na
którym żyje klan jest już stamtąd niedaleko. Jeśli zostałaby Mamutoi, może
mogłaby któregoś dnia... Ale co z Jondalarem? Co się stanie, jeśli on odejdzie?
Na samą myśl o tym, Ayla poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy potrafiłaby żyć
bez Jondalara?
    Jondalar również walczył ze sprzecznymi uczuciami. Nie
zastanawiał się nad propozycją w stosunku do siebie poza tym, że musiał odmówić
w taki sposób, aby nie obrazić Taluta i Mamutoi. Był Jondalarem z Zelandonii i
wiedział, że jego brat miał rację. Nigdy nie mógłby być kimkolwiek innym. Chciał
wrócić do domu, za którym tęsknił, ale bez gorączkowego pośpiechu. Musiał myśleć
o tym w ten sposób. Dom był daleko, podróż musiała zabrać co najmniej rok.
    Jego wewnętrzna walka dotyczyła Ayli. Chociaż nigdy nie
brakowało mu partnerek, z których niejedna skłonna była związać się z nim na
stałe, nigdy nie spotkał kobiety, której pragnął tak jak Ayli. Żadna z kobiet z
jego plemienia i żadna z kobiet, poznanych w czasie podróży, nie potrafiła
rozbudzić w nim prawdziwego uczucia, jakie czasem obserwował u innych. Tylko
Ayla - a kochał ją bardziej niż sądził, że jest to możliwe. Była jego ideałem
kobiety i była czymś więcej. Nie mógł znieść myśli o życiu bez niej.
    Wiedział jednak również, co to znaczy ściągnąć na siebie hańbę.
A te właśnie przymioty, które go w niej pociągały - kombinacja niewinności i
mądrości, uczciwości i tajemnicy, pewności siebie i delikatności - były
rezultatem tych samych okoliczności, które mogły spowodować jego hańbę i
wygnanie.
    Ayla została wychowana przez klan, ludzi całkowicie odmiennych.
Wiedział, że większość nie uważała ich nawet za ludzi. Byli zwierzętami, ale nie
takimi jak inne zwierzęta - stworzone przez Matkę dla potrzeb ludzi. Chociaż
nikt tego nie chciał przyznać, dostrzegano ludzkie cechy klanu, ale nie
wywoływały one poczucia braterstwa. Patrzono na nich jak na zagrożenie i
podkreślano różnice. Dla ludzi takich jak Jondalar, klan był gatunkiem nie
włączonym nawet do rodziny stworzeń Wielkiej Matki Ziemi, jak gdyby zostali
spłodzeni przez jakieś wielkie, niezbadane zło.
    Więcej było wzajemnego uznania przynależności do rasy ludzkiej
w czynach niż w słowach. Ludzie Jondalara pojawili się na terytorium klanu
dopiero kilka pokoleń temu, często zajmując wybrane miejsca na terenach obfitych
w roślinność i zwierzynę łowną i zmuszając klan do wycofania się w inne regiony.
Tak jak stada wilków dzielą między siebie terytorium i bronią swojego rewiru
przed innymi wilkami, nie zaś przed innymi zwierzętami, akceptacja granic
terytorialnych między ludźmi i płaskogłowymi była milczącym przyznaniem, że
należą do tego samego gatunku.
    Mniej więcej równocześnie z uświadomieniem sobie własnej
miłości do Ayli, Jondalar zrozumiał, że wszelkie życie, włącznie z
płaskogłowymi, jest stworzone przez Wielką Matkę Ziemię. I chociaż kochał ją,
był przekonany, że wśród jego ludzi będzie traktowana jak wyrzutek. Nie tylko
jej związki z klanem robiły z niej pariasa. Będzie traktowana jak ohyda,
potępiona przez Matkę, ponieważ urodziła dziecko mieszanych duchów, pół-zwierzę
i półczłowieka. To tabu było powszechne. Wierzyli w to wszyscy ludzie, których
Jondalar spotkał w czasie swoich wędrówek. Niektórzy nie chcieli nawet uznać, że
takie obrzydliwe stwory istnieją, inni uważali to za zły dowcip. Dlatego był tak
zszokowany widokiem Rydaga. Na pewno nie było to łatwe dla Nezzie. Jedynie ktoś
tak pewny siebie i własnej pozycji jak ona, mógł się odważyć na przeciwstawienie
się panującym obyczajom. Przeważyło współczucie dla innych. Ale nawet Nezzie nie
wspomniała o istnieniu syna Ayli, kiedy starała się przekonać ludzi, by ją
przyjęli.
    Ayla nawet nie domyślała się, co czuł Jondalar, kiedy Frebec z
niej szydził. Chociaż spodziewał się jeszcze gorszych rzeczy, jego reakcja była
spowodowana czymś więcej niż tylko współczuciem dla niej. Cała ta konfrontacja
przypominała mu inną sytuację, kiedy jego uczucia sprowadziły go na manowce.
Jeszcze gorsze było to, że przez moment, kiedy Frebec wykrzykiwał wyzwiska, czuł
zażenowanie, że ma z nią cokolwiek wspólnego. Jak mógł ją kochać i się za nią
wstydzić? Od tego strasznego czasu w młodości, Jondalar walczył o panowanie nad
sobą, ale teraz nie był w stanie zapanować nad sprzecznymi uczuciami, które
rozdzierały mu duszę. Chciał zabrać Aylę ze sobą do domu. Chciał, żeby poznała
Dalanara i ludzi z jego jaskini, jego matkę Marthonę i jego starszego brata,
młodszą siostrę, i kuzynów, i ludzi Zelandonii. Chciał, żeby ją przyjęli do
siebie, chciał z nią założyć własne ognisko, miejsce, gdzie mogłaby mieć dzieci
z jego ducha. Nie chciał nikogo innego, ale kurczył się ze strachu na myśl o
pogardzie, jaką mogliby mu okazać za przyprowadzenie do domu takiej kobiety. Jej
również nie chciał na to narazić. Szczególnie, skoro to nie musiało się zdarzyć.
Gdyby tylko nie opowiadała o klanie, nikt by nie wiedział. A jednak, co miała
odpowiedzieć na pytanie, kim są jej ludzie? Skąd pochodzi? Ludzie, którzy ją
wychowali, byli jedynymi, jakich znała, chyba że... przyjmie propozycję Taluta.
Wtedy będzie Aylą z Mamutoi, jak gdyby była między nimi urodzona. Jej dziwny
sposób wymawiania niektórych słów uznano by za obcy akcent. Kto wie? Może jest
Mamutoi. Jej matka mogła stąd pochodzić. Nie wie przecież, kim jest. Jeśli
stanie się Mamutoi, może zdecydować się na zostanie tutaj. A jeśli tak
zdecyduje? Czy potrafię też zostać? Czy potrafię zaakceptować tych ludzi jak
moich własnych? Thonolan tak zrobił. Czy kochał Jetamio bardziej niż ja kocham
Aylę? Ale Sharamudoi byli jej ludźmi. Była wśród nich wychowana i urodzona.
Mamutoi nie są ludźmi Ayli, tak samo jak nie są moimi. Jeśli potrafi być tutaj
szczęśliwa, może być równie szczęśliwa wśród Zelandonii. Ale jeśli stanie się
jedną z nich, może nie zechce pójść ze mną do domu. Nie miałaby żadnych kłopotów
ze znalezieniem kogoś tutaj... jestem pewien, że Ranec nie miałby nic przeciwko
temu.
    Ayla poczuła, jak objął ją mocniej i zastanawiała się, co go do
tego skłoniło. Zauważyła przed sobą linię krzewów, uznała, że prawdopodobnie
rosną wzdłuż strumyka i skierowała ku nim Whinney. Konie poczuły wodę i nie
trzeba ich było popędzać. Kiedy dotarli do strumienia, zsiedli z konia i
rozejrzeli się w poszukiwaniu wygodnego miejsca. Przy brzegach zaczynał tworzyć
się lód, ale oboje wiedzieli, że to dopiero początek. Białe obramowanie
szemrzącej pośrodku, ciemnej wody, będzie rosło w miarę postępów zimy i zamknie
wartki prąd aż do wiosny. Wtedy wody znowu przełamią lód w pędzie do wolności.

    Ayla otworzyła małą, podróżną torbę zrobioną ze sztywnej, nie
wyprawionej skóry, w którą zapakowała jedzenie - trochę suszonego mięsa z
dzikiego wołu oraz mały koszyk suszonych czarnych jagód i małych, cierpkich
śliwek. Wyjęła szarą bryłę pirytu żelaza i kawałek krzemienia, żeby rozpalić
ognisko. Jondalar znowu zachwycił się łatwością, z jaką dawało się rozpalić
ognisko przy pomocy ognistego kamienia. To była magia. Przed spotkaniem z Aylą
nigdy niczego takiego nie widział.
    Bryłki pirytu żelaza - kamienia ognistego - leżały wszędzie na
kamienistym brzegu rzeki w jej dolinie. Przypadkowo odkryła, że uderzenie
krzemieniem w bryłkę pirytu żelaza powoduje iskrę wystarczająco gorącą i
długotrwałą, by rozpalić ogień. Szybko to wykorzystała. Wiedziała, jak rozpalić
ogień pracochłonną metodą używaną przez wszystkich: kręcenie patyka na
drewnianej podstawie, aż tarcie dawało dość ciepła, by wytworzyć żarzący się
węgielek. Bez trudu więc zrozumiała nową zasadę rozpalania ognia, kiedy użyła
bryłki pirytu żelaza zamiast kamiennego młotka do obróbki krzemienia i
przypadkiem wykrzesała swoją pierwszą iskrę.
    Jondalar nauczył się tej metody od Ayli. Podczas pracy w
krzemieniu często widział małe iskry, ale uważał je za żywe duchy kamieni, które
wyzwalał w trakcie obróbki. Nie przyszło mu do głowy próbować nimi rozpalać
ogień. Ale też nie był sam, zawsze był wśród ludzi i niemal zawsze miał dostęp
do płonącego ogniska. Zresztą iskry, które wykrzesywał z krzemienia były zbyt
słabe, aby mogły wzniecić ogień. Dopiero właściwa kombinacja pirytu żelaza i
krzemienia dawała iskrę, którą można było zamienić w ognisko. Jondalar
natychmiast zrozumiał wartość tej metody i kamieni ognistych oraz dobrodziejstwo
łatwego i szybkiego krzesania ognia.
    Podczas jedzenia śmiali się z harców Zwodnika, który próbował
wciągnąć kobyłę do zabawy w gonitwę, a potem z obu koni tarzających się w
trawie. Nie dotykali spraw, które ich dręczyły, ale śmiech pozwolił im się
rozprężyć, a fakt, że byli sami, przypomniał im dni wzajemnej bliskości w
dolinie. Przy herbacie byli już gotowi do podjęcia poważniejszych spraw.
    - Latie by się cieszyła, gdyby mogła zobaczyć te dwa konie w
zabawie - powiedział Jondalar.
    - Tak, ona bardzo lubi konie.
    - Ona lubi również ciebie, Aylo. Stała się twoją wielbicielką.
Jondalar zawahał się, ale mówił dalej: - Wielu ludzi cię lubi i podziwia. Nie
chcesz właściwie wracać do doliny i żyć sama, prawda?
    Ayla spojrzała na kubek, który trzymała w ręce i wypiła resztkę
płynu.
    - Jak miło jest, że jesteśmy znowu sami. Nie zdawałam sobie
sprawy z tego, jak dobrze się będę czuła z dala od wszystkich ludzi. Poza tym
mam rzeczy w dolinie, które chciałabym mieć tutaj. Ale masz rację. Teraz, kiedy
spotkałam Innych, nie chciałabym już na zawsze mieszkać sama. Lubię Latie,
Deegie, Taluta, Nezzie, wszystkich... poza Frebecem.
    Jondalar odetchnął z ulgą. Pierwsza i największa przeszkoda
została pokonana z łatwością.
    - Frebec jest tylko jeden. Nie możesz pozwolić, żeby jeden
człowiek wszystko ci zepsuł. Talut... i Tulie... nie zaprosiliby nas, żebyśmy z
nimi zostali, gdyby cię nie lubili i nie uznawali, że masz coś wartościowego do
zaofiarowania.
    - Ty też masz coś wartościowego do zaofiarowania, Jondalarze.
Czy chcesz tu zostać i stać się Mamutoi?
    - Są dla nas bardzo mili, znacznie milsi niż tego wymaga zwykła
gościnność. Mogę zostać, z pewnością przez zimę, a może i dłużej i z
zadowoleniem przekażę im wszystko, co tylko będę mógł. Ale nie potrzebują moich
umiejętności łupania krzemienia. Wymez jest znacznie lepszy ode mnie i Danug
wkrótce będzie równie dobry. A miotacz już im pokazałem. Widzieli, jak się go
robi. Jeszcze trochę ćwiczeń i będą mogli używać. Jestem Jondalar z
Zelandonii...
    Przerwał i spojrzał przed siebie, jakby widział coś w oddali.
Potem skierował wzrok w stronę, z której przyszli ze zmarszczonym czołem, jak
gdyby próbował wymyśleć jakieś wyjaśnienie. - Muszę wrócić... kiedyś... choćby
tylko po to, żeby powiedzieć mojej matce o śmierci mojego brata... i dać
Zelandoni szansę znalezienia jego ducha i poprowadzenia go do następnego świata.
Nie mógłbym zostać Jondalarem z Mamutoi, wiedząc o tym, że tego nie zrobiłem,
nie mogę zapomnieć o moich obowiązkach.
    Ayla uważnie mu się przypatrywała. Wiedziała, że nie chce tu
zostać. Nie z powodu obowiązków, chociaż z pewnością się do nich poczuwał. Po
prostu chciał wrócić do domu.
    - A co z tobą? - spytał Jondalar, starając się zachować
neutralność głosu i wyrazu twarzy. - Czy chcesz tu zostać i stać się Aylą z
Mamutoi?
    Zamknęła oczy, szukając sposobu wyrażenia uczuć, dla których
brakowało jej słów, lub dla których słowa nie wystarczały.
    - Od kiedy Broud mnie przeklął, nie mam ludzi, Jondalarze.
Czuję się pusta. Lubię Mamutoi i mam dla nich szacunek. Czuję się u nich jak w
domu. Obóz Lwa jest... jak klan Bruna... większość ludzi jest dobra. Nie wiem,
kim byli moi ludzie przed klanem, i nie myślę, żebym się kiedykolwiek
dowiedziała, ale w nocy czasami myślę... pragnę, żeby oni byli Mamutoi. -
Wpatrywała się w mężczyznę, patrzyła na jego proste, jasne włosy wymykające się
spod ciemnego futra kapuzy, w jego twarz, o której myślała, że jest piękna,
chociaż powiedział jej, że nie jest to właściwe słowo na określenie mężczyzny;
przyglądała się jego silnemu ciału i mocnym rękom, patrzyła w jego niebieskie
oczy, tak uczciwe i tak teraz pełne niepokoju. - Ale przed Mamutoi przyszedłeś
ty. Zabrałeś pustkę i wypełniłeś mnie miłością. Chcę być z tobą, Jondalarze.

    Dostrzegła w jego oczach uczucie ulgi, a jego twarz
promieniowała tym ciepłem, do którego była przyzwyczajona w dolinie.
Automatycznie przysunęła się do niego i w następnej chwili poczuła ustami jego
usta i przygarniające ją ramiona.
    - Aylo, kocham cię, Aylo - szeptał w ochrypłym, zduszonym
łkaniu, przepełnionym udręką i ulgą. Trzymał ją mocno, ale ostrożnie, jakby
nigdy nie chciał jej puścić, a równocześnie bał się, że jej zrobi krzywdę.
Rozluźnił uścisk na tyle, żeby unieść jej głowę i zaczął całować czoło, oczy,
czubek nosa, potem usta i czuł narastające pożądanie. Było zimno i nie mieli
gdzie się schronić, ale pragnął jej teraz.
    Rozwiązał rzemień przytrzymujący jej kapuzę i zaczął całować
kark i szyję, rękami sięgając pod kurtę i tunikę, aż znalazł ciepłą, nagą skórę
i pełne piersi z twardymi sutkami. Jęknęła cicho, kiedy je pieścił. Rozwiązał
rzemień jej spodni i sięgnął, żeby znaleźć jej puszysty wzgórek. Przycisnęła się
do niego, kiedy znalazł gorącą, wilgotną szparę i poczuł nagłe ściśnięcie w
lędźwiach. Ayla wsunęła rękę pod jego kurtę i tunikę i rozwiązała mu rzemień
przy spodniach. Sięgnęła po twardą, pulsującą męskość i przesunęła ręką po całej
długości. Zajęczał głośno z przyjemności, kiedy się pochyliła i wzięła ją w
usta. Czuła językiem gładkość skóry i wciągnęła ją, jak tylko głęboko mogła,
potem cofnęła się i wciągnęła znowu.
   
    Usłyszała jęk, a potem głębokie zaczerpnięcie oddechu. Odsunął
ją łagodnie.
    - Poczekaj, Aylo. Chcę ciebie.
    - Będę musiała do tego zdjąć nogawice i obuwie.
    - Nie, nie możesz, jest zbyt zimno. Odwróć się tyłem,
pamiętasz?
    - Jak Whinney i jej ogier - szepnęła Ayla.
    Odwróciła się i uklękła. Na moment pozycja przypomniała jej nie
Whinney i jej ogiera, tylko Brouda i przymus. Ale pełne miłości dotknięcie
Jondalara było czymś zupełnie innym. Opuściła tylną część spodni, obnażając
ciepłe, jędrne pośladki i otwór, który przywoływał go, jak kwiat przywołuje
pszczołę miękkimi płatkami i ciemnoróżowym wnętrzem. Zaproszenie było wyzwaniem.
Poczuł przypływ silnych uczuć i pożądania. Opanował się, ukląkł tuż za nią, żeby
utrzymać jej ciepło i pieścił gładką pełność, delikatnym dotykiem znawcy badał
jej zapraszające wnętrze, wzgórki i fałdy pełne wilgoci i przyjemności, aż jej
krzyk i nowy przypływ wilgoci powiedziały mu, że nie musi już dłużej czekać.
Rozsunął jej bliźniacze półkule i wsunął swoją pełną i gotową męskość w
głębokie, zapraszające wejście jej kobiecości z tak wyszukaną przyjemnością, że
oboje krzyknęli. Wycofał się niemal całkowicie i wszedł znowu, przyciągając ją
ku sobie i rozkoszując się jej głębokim objęciem. Znowu się wycofał i znowu
wszedł, i znowu, i znowu, aż do końcowego wybuchu wspaniałego, wielkiego
wyzwolenia. Po kilku końcowych ruchach, nadal głęboko w jej cieple, owinął
ramiona wokół niej i przewrócili się na bok. Trzymał ją blisko, przykrywając ją
swoim ciałem i kurtą przez długi moment odpoczynku.
    Wreszcie rozsunęli się i Jondalar usiadł. Wiatr się wzmagał i
Jondalar z niepokojem zerknął na zbierające się chmury.
    - Powinnam się trochę oczyścić - powiedziała Ayla, siadając. -
To są nowe nogawice, od Deegie.
    - Jak wrócimy możesz je zostawić, żeby zamarzły i potem
zeszczotkować.
    - Jeszcze jest woda w strumieniu...
    - Jest lodowata, Aylo!
    - Wiem. To nie potrwa długo.
    Ostrożnie przechodząc po lodzie, ukucnęła koło wody i opłukała
się nabraną w dłonie wodą. Jondalar podszedł do niej, kiedy stanęła z powrotem
na brzegu i wytarł ją futrem swojej kurty.
    - Nie chcę, żeby to zamarzło - powiedział ze śmiechem i klepnał
ją futrem.
    - Myślę, że jest to wystarczająco gorące - też się uśmiechała,
wiążąc rzemień i obciągając kurtę.
    To był Jondalar, jakiego kochała. Mężczyzna, który potrafił
spojeniem lub dotykiem ręki rozgrzać ją od środka i wprawić w drżenie;
mężczyzna, który znał jej ciało lepiej niż ona sama; mężczyzna, który potrafił
wyprzeć wspomnienie bolesnego przymusu ze strony Brouda i który nauczył ją, czym
są przyjemności. Jondalar, którego kochała, był pełen radości, łagodny i czuły.
Taki był w dolinie i taki jest teraz, kiedy są sami. Dlaczego jest taki inny w
Obozie Lwa?
    - Zaczynasz się odgryzać, kobieto. Będę miał kłopoty z
dotrzymaniem ci kroku nawet w moim własnym języku! - Objął ją w pasie i spojrzał
na nią z miłością i dumą. - Tak szybko uczysz się języków. Aż trudno uwierzyć.
Jak ty to robisz?
    - Muszę. To jest teraz mój świat. Nie mam ludzi. Dla klanu
jestem martwa i nie mogę tam wrócić.
    - Możesz mieć ludzi. Możesz zostać Aylą z Mamutoi, jeśli tylko
chcesz.
    - Chcę być z tobą.
    - Nadal możesz być ze mną. Fakt, że ktoś cię zaadoptuje nie
oznacza, że nie możemy odejść... któregoś dnia. Możemy tu zostać... na trochę. A
gdyby coś mi się stało - wiesz, że to jest możliwe - nie byłoby źle, gdybyś
miała ludzi. Ludzi, którzy cię akceptują. - Czy to znaczy, że nie masz nic
przeciwko temu?
    - Przeciwko? Nie, nie mam nic przeciwko, jeśli ty tego chcesz.
Ayli zdawało się, że wyczuła lekkie wahanie, ale raczej był szczery.
    - Jondalarze, jestem tylko Aylą. Nie mam ludzi. Gdyby mnie
zaadoptowali, miałabym kogoś. Byłabym Aylą z Mamutoi. Cofnęła się o krok. -
Muszę pomyśleć o tym.
    Odwróciła się i poszła po swoje torby. Jeśli wkrótce odejdę z
Jondalarem, nie powinnam się zgodzić, rozumowała. To nie byłoby uczciwe. Ale
powiedział, że może zostać. Na trochę. Może jak pomieszka trochę z Mamutoi to
zmieni zdanie i zechce, żeby tu był jego dom. Zastanowiła się, czy szuka sobie
jedynie powodu, aby przyjąć zaproszenie. Sięgnęła pod kurtę do amuletu i skupiła
się na swoim totememie. "Lwie Jaskiniowy, chciałabym wiedzieć, co jest słuszne.
Kocham Jondalara, ale chcę należeć do swoich ludzi. Talut i Nezzie chcą mnie
zaadoptować, chcą zrobić ze mnie córkę Ogniska Lwa... Lwa. I to jest Obóz Lwa!
O, Wielki Lwie Jaskiniowy, czy cały czas prowadziłeś mnie, a tylko tego nie
widziałam?"
    Gwałtownie odwróciła się do Jondalara, który stał tam, gdzie go
zostawiła, przyglądając jej się z oddalenia.
    - Zdecydowałam. Zrobię to! Zostanę Aylą z Obozu Lwa Mamutoi !

    Przelotny grymas zamienił się w uśmiech.
    - Dobrze, Aylo. Cieszę się.
    - Och, Jondalarze. Czy to będzie dobrze? Czy wszystko się ułoży
jak trzeba?
    - Nikt nie potrafi ci na to odpowiedzieć. Kto to może wiedzieć?
- podszedł do niej, rzucając spojrzenia na ciemniejące niebo. Mam nadzieję, że
będzie dobrze... dla nas obojga. - Przywarli do siebie na moment. - Chyba
powinniśmy wracać.
    Ayla sięgnęła po torbę, żeby ją zapakować i coś przykuło jej
wzrok. Przyklękła i podniosła kamień o ciemnozłotym kolorze. Ocierając go,
przyjrzała mu się bliżej. Całkowicie otoczony wewnątrz gładkiego kamienia, który
zaczynał rozgrzewać się od jej dotyku, był nienaruszony owad że skrzydłami.
    - Jondalarze! Spójrz na to. Widziałeś kiedyś coś podobnego?
Wziął od niej kamień, obejrzał i oddał jej z odrobiną nabożnego podziwu.
    - To jest bursztyn. Moja matka ma podobny. Bardzo go ceni. Ten
jest chyba jeszcze cenniejszy. - Zauważył utkwiony w sobie wzrok Ayli. Wyglądała
na osłupiałą. Nie wydawało mu się, żeby powiedział coś zdumiewającego.
    - O co chodzi, Ayla?
    - Znak. Znak od mojego totemu, Jondalarze. Duch Wielkiego Lwa
Jaskiniowego mówi mi, że powzięłam słuszną decyzję. Chce, żebym została Aylą z
Mamutoi.
    W czasie jazdy z powrotem wiatr się nasilił i chociaż było
wczesne popołudnie, tumany wysuszonej, lessowej ziemi, wirującej nad
zamarzniętym gruntem przyćmiewały słoneczne światło. Wkrótce z trudem
odnajdowali drogę wśród kurzawy. Błyskawice trzaskały w suchym, mroźnym
powietrzu. Zawodnik stawał dęba ze strachu za każdym razem, kiedy grzmot
przetaczał się po niebie. Whinney rżała niespokojnie. Zsiedli, żeby uspokoić
nerwowego, młodego konia i dalej szli piechotą.
    Zanim dotarli do obozu, huragan poderwał burzę piaskową, chmury
pyłu całkowicie zakryły niebo, piach bił po twarzy. Doszli wreszcie do
ziemianki, z której wynurzyła się postać trzymająca się czegoś, co wyrywało się
i trzepotało na wietrze.
    - Jesteście już. Zaczynałem się martwić - Talut przekrzykiwał
wycie huraganu.
    - Co robisz? Możemy pomóc? - spytał Jondalar.
    - Zrobiliśmy namiot dla koni Ayli, kiedy zaczęło się zanosić na
burzę. Nie wiedziałem, że to będzie sucha burza. Wiatr go rozwiał. Myślę, że
lepiej je wprowadźcie do środka. Mogą stać w przedsionku.
    - Czy tu taka pogoda jest często? - spytał Jondalar, łapiąc za
wielką skórę mamucią, która normalnie służyła jako ochrona przed wiatrem.
    - Nie. Są lata, kiedy w ogóle nie ma suchych burz. To się
uspokoi, jak tylko spadnie porządny śnieg. Wtedy będziemy mieli tylko śnieżyce!
- powiedział Talut ze śmiechem. Wszedł do ziemianki i przytrzymał mamucią
zasłonę, żeby Ayla i Jondalar mogli wprowadzić konie.
    Konie przestępowały nerwowo, zanim zdecydowały się wejść do
obcego miejsca, pełnego tylu nieznanych zapachów. Jeszcze mniej podobał im się
jednak wyjący huragan, a poza tym ufały Ayli. Natychmiast po wejściu, kiedy
wiatr przestał je smagać, uspokoiły się i znalazły dla siebie miejsce. Ayla była
wdzięczna Talutowi za troskę o nie, chociaż trochę nią również zaskoczona.
Przechodząc przez drugi łuk, zauważyła, jak jej było zimno. Kłujące igiełki pyłu
ziemnego odwracały jej uwagę, ale teraz poczuła, że niska temperatura i silny
wiatr przemroziły ją do kości.









    Wiatr szalał na zewnątrz ziemianki, potrząsając
pokrywami dymnych otworów i wydymając ciężkie zasłony. Nagłe powiewy podnosiły
kurz i powodowały wybuchy płomieni na kuchennym palenisku. Ludzie siedzieli
grupkami przy pierwszym ognisku, kończyli posiłek, popijali herbatę, rozmawiali
i czekali, żeby Talut zaczął.
    Wreszcie wstał i poszedł do Ogniska Lwa. Kiedy wrócił, niósł
laskę z kości mamuciej, dłuższą niż on sam, z grubym dolnym końcem i zwężającą
się ku górze. Była ozdobiona małymi przedmiotami, przypominającymi koła ze
szprychami, które przyczepiono do laski, mniej więcej na jednej trzeciej jej
długości od góry. Pióra żurawia, przyczepione do górnej części, rozkładały się w
półkolisty wachlarz. Między kołami i dolną połową laski kołysały się na
sznurkach tajemnicze woreczki, rzeźby z kości słoniowej i kawałki futra. Ayla
odkryła, że laska zrobiona była z jednego, długiego kła mamuta, który został
wyprostowany jakąś nieznaną metodą. Jak, zastanawiała się, można pozbawić
krzywizny kieł mamuta?
    Wszyscy się uspokoili i skupili uwagę na przywódcy. Talut
spojrzał na Tulie, która skinęła głową. Potem uderzył cztery razy w ziemię
grubym końcem laski.
    - Mam poważną sprawę do przedstawienia Obozowi Lwa zaczął
Talut. - To jest coś, co dotyczy wszystkich i dlatego mówię z Laską Mówcy, żeby
wszyscy słuchali uważnie i nikt nie przerywał. Każdy, kto zechce zabrać głos w
tej sprawie może zażądać Laski Mówcy.
    Wśród ludzi przeszedł szmer podniecenia.
    - Niedawno Ayla i Jondalar przybyli do naszego obozu. Kiedy
liczę dni, które przebyli z nami, jestem zdziwiony, że jest ich tak mało. Już
mam uczucie, że są starymi przyjaciółmi, że tu jest ich miejsce. Myślę, że
większość też tak uważa. Ze względu na te ciepłe uczucia do naszego krewniaka,
Jondalara i jego przyjaciółki, Ayli, miałem nadzieję, że zechcą przedłużyć swoją
wizytę i miałem zamiar zaprosić ich, żeby z nami przezimowali. Jednak w tym
krótkim czasie tutaj okazywali nam więcej niż przyjaźń. Oboje przynieśli cenną
wiedzę i umiejętności, które przekazali nam bez zastrzeżeń, jak gdyby byli
jednymi z nas.
    Wymez poleca Jondalara jako zdolnego łupacza krzemienia.
Dzielił się swoją wiedzą z Danugiem i Wymezem. Co więcej, przyniósł ze sobą nową
broń myśliwską, miotacz oszczepów, który powiększa zasięg i siłę rzutu.
    Wokół rozlegały się potakiwania i słowa aprobaty. Ayla znowu
zauważyła, że Mamutoi rzadko kiedy siedzieli cicho, ale aktywnie we wszystkim
uczestniczyli i natychmiast komentowali.
    - Ayla przynosi wiele niezwykłych talentów - kontynuował Talut.
- Świetnie i celnie rzuca miotaczem i swoją własną bronią, procą. Mamut mówi, że
jest poszukiwaczem, chociaż nie otrzymała właściwego treningu, a Nezzie sądzi,
że może być również przywoływaczem. Nie wiem, ale prawdą jest, że konie jej
słuchają i pozwalają jej jeździć na swoich grzbietach. Nauczyła nas również
rozmawiania bez słów, co pomogło nam zrozumieć Rydaga we właściwy sposób. A co
najważniejsze, jest uzdrowicielką. Już uratowała życie dwojgu dzieciom... i ma
cudowny lek na bóle głowy!
    Ostatnia uwaga przyjęta została salwą śmiechu.
    - Oboje przynoszą ze sobą tak dużo, że nie chciałbym, aby Obóz
Lwa i Mamutoi ich stracili. Zaprosiłem ich, żeby z nami zostali, nie tylko na
zimę, ale na zawsze. W imieniu Mut, Matki Wszystkich - Talut mocno uderzył laską
o ziemię - zapraszam ich, żeby się do nas przyłączyli i proszę was, żebyście ich
zaakceptowali jako Mamutoi.
    Talut skinął na Aylę i Jondalara. Wstali i podeszli do niego
uroczyście. Tulie, która czekała z boku, podeszła i stanęła obok brata.
    - Proszę o Laskę Mówcy - powiedziała.
    Talut podał jej laskę.
    - Jako przywódczyni Obozu Lwa stwierdzam, że zgadzam się ze
wszystkim, co powiedział Talut. Jondalar i Ayla będą cennymi członkami Obozu Lwa
i Mamutoi. - Zwróciła się do wysokiego, jasnego mężczyzny.
    - Jondalarze - powiedziała, stukając trzy razy w ziemię Laską
Mówcy - Tulie i Barzec zapraszają cię, żebyś został synem Ogniska Dzikiego Wołu.
Wystąpiliśmy o ciebie. Jaka jest twoja odpowiedź, Jondalarze?
    Podszedł do niej, wziął z jej rąk Laskę i uderzył nią trzy
razy. - Jestem Jondalar z Zelandonii, syn Marthony, byłej przywódczyni
Dziewiątej Jaskini, urodzony przy Ognisku Dalanara, przywódcy Lanzadonii -
rozpoczął. Ponieważ było to formalne zgromadzenie, postanowił używać
odpowiedniego języka i wymienić swoje więzy pokrewieństwa, co wywołało uśmiechy
i oznaki aprobaty. Wszystkie te cudzoziemskie imiona nadawały ceremonii
egzotycznego smaku i podkreślały jej wagę. - Jestem wielce zaszczycony tym
zaproszeniem, ale muszę być uczciwy i powiedzieć wam, że mam bardzo silne
zobowiązania. Któregoś dnia muszę powrócić do Zelandonii. Muszę powiedzieć mojej
matce o śmierci mojego brata i muszę powiedzieć to Zelandoni, naszemu mamutowi,
żeby można było rozpocząć poszukiwanie jego ducha i poprowadzić go do świata
duchów. Cenię nasze związki pokrewieństwa, jestem pełen uczuć przyjaźni do was,
nie chcę odchodzić. Chciałbym zostać z wami, moi przyjaciele i krewniacy, tak
długo jak tylko mogę. Jondalar oddał Tulie Laskę Mówcy.
    - Smutno nam, że nie możesz przyłączyć się do naszego ogniska,
Jondalarze, ale rozumiem, że masz zobowiązania. Zachowujesz nasz szacunek.
Ponieważ jesteśmy spokrewnieni przez współtowarzysza Tholie, możesz zostać z
nami, jak długo sobie tego życzysz - odpowiedziała Tulie i przekazała Laskę
Mówcy Talutowi.
    - Aylo - powiedział Talut, uderzając Laską trzy razy w ziemię -
Nezzie i ja chcemy cię zaadoptować jako córkę Ogniska Lwa. Wystąpiliśmy o
ciebie. Jaka jest twoja odpowiedź?
    Ayla wzięła Laskę i uderzyła trzy razy.
    - Jestem Ayla. Nie mam ludzi. Jestem zaszczycona i szczęśliwa,
że chcecie, żebym została jedną z was. Będę czuła się bardzo dumna jako Ayla z
Mamutoi - wypowiedziała swoją dokładnie wyuczoną przemowę.
    Talut odebrał od niej Laskę i uderzył nią cztery razy.
    - Jeśli nie ma zastrzeżeń, zamykam to specjalne zebranie...

    - Ja żądam Laski Mówcy - rozległ się głos. Wszyscy odwrócili
się zaskoczeni i zobaczyli podchodzącego Frebeca.
    Wziął Laskę od przywódcy i uderzył nią trzy razy.
    - Ja się nie zgadzam. Nie chcę Ayli.




następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
136 13 (2)
136,13,artykul
136(b1) 13
UAS 13 zao
er4p2 5 13
Budownictwo Ogolne II zaoczne wyklad 13 ppoz
ch04 (13)
model ekonometryczny zatrudnienie (13 stron)
Logistyka (13 stron)

więcej podobnych podstron