Boles哪呪歛w Prus Kamizelka


NR ID : b00136
Tytu艂 : Kamizelka
Autor : Boles艂aw Prus


Niekt贸rzy ludzie maj膮 poci膮g do zbierania osobliwo艣ci kosztowniejszych lub mniej kosztownych, na jakie kogo sta膰. Ja tak偶e posiadam zbiorek, lecz skromny, jak zwykle w pocz膮tkach.

Jest tam m贸j dramat, kt贸ry pisa艂em jeszcze w gimnazjum na lekcjach j臋zyka 艂aci艅skiego... Jest kilka zasuszonych kwiat贸w, kt贸re trzeba b臋dzie zast膮pi膰 nowymi, jest...

Zdaje si臋, 偶e nie ma nic wi臋cej opr贸cz pewnej bardzo starej i zniszczonej kamizelki.

Oto ona. Prz贸d sp艂owia艂y, a ty艂 przetarty. Du偶o plam, brak guzik贸w, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej s膮 艣ci膮gacze. Ten, na kt贸rym znajduje si臋 sprz膮czka, jest skr贸cony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na ca艂ej d艂ugo艣ci, jest pok艂uty z臋bami sprz膮czki.

Patrz膮c na to od razu domy艣lasz si臋, 偶e w艂a艣ciciel odzienia j zapewne co dzie艅 chudn膮艂 i wreszcie dosi臋gn膮艂, tego stopnia, na kt贸rym kamizelka przestaje by膰 niezb臋dn膮, ale natomiast okazuje si臋 bardzo potrzebnym zapi臋ty pod szyj臋 frak z magazynu pogrzebowego.

Wyznaj臋, 偶e dzi艣 ch臋tnie odst膮pi艂bym komu ten szmat sukna, kt贸ry mi robi troch臋 k艂opotu. Szaf na zbiory jeszcze nie mam, a nie chcia艂bym znowu trzyma膰 chorej kamizelczyny mi臋dzy w艂asnymi rzeczami. By艂 jednak czas, 偶em j膮 kupi艂 za cen臋 znakomicie wy偶sz膮 od warto艣ci, a da艂bym nawet i dro偶ej, gdyby umiano si臋 targowa膰. Cz艂owiek miewa w 偶yciu takie chwile, 偶e lubi otacza膰 si臋 przedmiotami, kt贸re przypominaj膮 smutek.

Smutek ten nie gnie藕dzi艂 si臋 we mnie, ale w mieszkaniu bliskich s膮siad贸w. Z okna mog艂em co dzie艅 spogl膮da膰 do wn臋trza ich pokoiku.

Jeszcze w kwietniu by艂o ich troje: pan, pani i ma艂a s艂u偶膮ca, kt贸ra sypia艂a, o ile wiem, na kuferku za szaf膮. Szafa by艂a ciemnowi艣niowa. W lipcu, je偶eli mnie pami臋膰 nie zwodzi, zosta艂o ich tylko dwoje: pani i pan, bo s艂u偶膮ca przenios艂a si臋 do takich pa艅stwa, kt贸rzy p艂acili jej trzy ruble na rok i co dzie艅 gotowali obiady.

W pa藕dzierniku zosta艂a ju偶 tylko - pani, sama jedna. To jest niezupe艂nie sama, poniewa偶 w pokoju znajdowa艂o si臋 jeszcze du偶o sprz臋t贸w: dwa 艂贸偶ka, st贸艂, szafa... Ale na pocz膮tku listopada sprzedano z licytacji niepotrzebne rzeczy, a przy pani ze wszystkich pami膮tek po m臋偶u zosta艂a tylko kamizelka, kt贸r膮 obecnie posiadam.

Lecz w ko艅cu listopada pewnego dnia pani zawo艂a艂a do pustego mieszkania handlarza starzyzny i sprzeda艂a mu sw贸j parasol za dwa z艂ote i kamizelk臋 po m臋偶u za czterdzie艣ci groszy. Potem zamkn臋艂a mieszkanie na klucz, powoli przesz艂a na dziedziniec, w bramie odda艂a klucz str贸偶owi, chwil臋 popatrzy艂a w swoje niegdy艣 okno, na kt贸re pada艂y drobne p艂atki 艣niegu, i - znik艂a za bram膮.

Na dziedzi艅cu zosta艂 handlarz starzyzny. Podni贸s艂 do g贸ry wielki ko艂nierz kapoty, pod pach臋 wetkn膮艂 dopiero co kupiony parasol i owin膮wszy w kamizelk臋 r臋ce czerwone z zimna, mrucza艂:

- Handel, panowie... handel!... Zawo艂a艂em go.

- Pan dobrodziej ma co do sprzedania? - zapyta艂 wchodz膮c.

- Nie, chc臋 od ciebie co艣 kupi膰.

- Pewnie wielmo偶ny pan chce parasol?... - odpar艂 呕ydek. Rzuci艂 na ziemi臋 kamizelk臋, otrz膮sn膮艂 艣nieg z ko艂nierza i z wielk膮 usilno艣ci膮 pocz膮艂 otwiera膰 parasol.

- A fajn mebel!... - m贸wi艂. - Na taki 艣nieg to tylko taki parasol... Ja wiem, 偶e wielmo偶ny pan mo偶e mie膰 ca艂kiem jedwabny parasol, nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!...

- Co chcesz za kamizelk臋? - spyta艂em.

- Jake kamyzelkie?... - odpar艂 zdziwiony, my艣l膮c zapewne o swojej w艂asnej.

Ale wnet opami臋ta艂 si臋 i szybko podni贸s艂 le偶膮c膮 na ziemi.

- Za te kamyzelkie?... Pan dobrodziej pyta si臋 o te kamyzelkie?...

A potem, jakby zbudzi艂o si臋 w nim podejrzenie, spyta艂:

- Co wielmo偶nego pana po take kamyzelkie?!...

- Ile chcesz za ni膮?

呕ydowi b艂ysn臋艂y 偶贸艂te bia艂ka, a koniec wyci膮gni臋tego nosa poczerwienia艂 jeszcze bardziej.

- Da wielmo偶ny pan... rubelka! - odpar艂 roztaczaj膮c mi przed oczyma towar w taki spos贸b, a偶eby okaza膰 wszystkie jego zalety.

- Dam ci p贸艂 rubla.

- P贸艂 rubla?... taky ubj贸r?... To nie mo偶e by膰! - m贸wi艂 handlarz.

- Ani grosza wi臋cej.

- Niech wielmo偶ny pan 偶artuje zdr贸w!... - rzek艂 klepi膮c mnie po ramieniu. - Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest ubj贸r na ma艂e dziecko, to jest na doros艂e osoby...

- No, je偶eli nie mo偶esz odda膰 za p贸艂 rubla, to ju偶 id藕. Ja wi臋cej nie dam.

- Ino niech si臋 pan nie gniewa! - przerwa艂 mi臋kn膮c. - Na moje sumienie, za p贸艂 rubelka nie mog臋, ale - ja zdaj臋 si臋 na pa艅ski rozum... Niech pan sam powie: co to jest wart, a ja si臋 zgodz臋!... Ja wol臋 do艂o偶y膰, byle to si臋 sta艂o, co pan chce.

- Kamizelka jest warta pi臋膰dziesi膮t groszy, a ja d daj臋 p贸l rubla.

- P贸艂 rubla?... Niech b臋dzie ju偶 p贸艂 rubla!... - westchn膮艂 wpychaj膮c mi kamizelk臋 w r臋ce. - Niech b臋dzie moja strata, byle ja z g臋by nie robi艂... ten wjatr!...

I wskaza艂 r臋k膮 na okno, za kt贸rym k艂臋bi艂 si臋 tuman 艣niegu. Gdym si臋gn膮艂 po pieni臋dze, handlarz, widocznie co艣 przypomniawszy sobie, wyrwa艂 mi jeszcze raz kamizelk臋 i pocz膮艂 szybko rewidowa膰 jej kieszonki.

- Czeg贸偶 ty tam szukasz?

- Mo偶em co zostawi艂 w kieszeni, nie pami臋tam! - odpar艂 najnaturalniejszym tonem, a zwracaj膮c mi nabytek doda艂:

- Niech ja艣nie pan do艂o偶y cho膰 dziesi膮tk臋!...

- No, bywaj zdr贸w! - rzek艂em otwieraj膮c drzwi.

- Upadam do n贸g!... Mam jeszcze w domu bardzo porz膮dne futro...

I jeszcze zza progu, wytkn膮wszy g艂ow臋, zapyta艂:

- A mo偶e wielmo偶ny pan ka偶e przynie艣膰 serki owczych?...

W par臋 minut znowu wo艂a艂 na podw贸rzu: "Handel! handel!..." - a gdym stan膮艂 w oknie, uk艂oni艂 mi si臋 z przyjacielskim u艣miechem.

艢nieg zacz膮艂 tak mocno pada膰, 偶e prawie zmierzch艂o si臋. Po艂o偶y艂em kamizelk臋 na stole i pocz膮艂em marzy膰 to o pani, kt贸ra wysz艂a za bram臋 nie wiadomo dok膮d, to o mieszkaniu, stoj膮cym pustk膮 obok mego, to znowu o w艂a艣cicielu kamizelki, nad kt贸rym coraz g臋stsza warstwa 艣niegu narasta...

Jeszcze trzy miesi膮ce temu s艂ysza艂em, jak w pogodny dzie艅 wrze艣niowy rozmawiali ze sob膮. W maju pani raz nawet - nuci艂a jak膮艣 piosenk臋, on 艣mia艂 si臋 czytaj膮c "Kuriera 艢wi膮tecznego". A dzi艣...

Do naszej kamienicy sprowadzili si臋 na pocz膮tku kwietnia. Wstawali do艣膰 rano, pili herbat臋 z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura.

By艂 to drobny urz臋dniczek, kt贸ry na naczelnik贸w wydzia艂owych patrzy艂 z takim podziwem jak podr贸偶nik na Tatry. Za to musia艂 du偶o pracowa膰, po ca艂ych dniach. Widywa艂em nawet go i o p贸艂nocy, przy lampie, zgi臋tego nad stolikiem.

呕ona zwykle siedzia艂a przy nim i szy艂a. Niekiedy spojrzawszy na niego przerywa艂a swoj膮 robot臋 i m贸wi艂a tonem upominaj膮cym:

- No, ju偶 do艣膰 b臋dzie, po艂贸偶 si臋 spa膰.

- A ty kiedy p贸jdziesz spa膰?...

- Ja... jeszcze tylko doko艅cz臋 par臋 艣cieg贸w...

- No... to i ja napisz臋 par臋 wierszy... Znowu oboje pochylali g艂owy i robili swoje. I znowu po niejakim czasie pani m贸wi艂a:

- K艂ad藕 si臋!... k艂ad藕 si臋!...

Niekiedy na jej s艂owa odpowiada艂 m贸j zegar wybijaj膮c pierwsz膮.

Byli to ludzie m艂odzi, ani 艂adni, ani brzydcy, w og贸le spokojni. O ile pami臋tam, pani by艂a znacznie szczuplejsza od m臋偶a, kt贸ry mia艂 budow臋 wcale t臋g膮. Powiedzia艂bym, 偶e nawet za t臋g膮 na tak ma艂ego urz臋dnika.

Co niedziel臋, oko艂o po艂udnia, wychodzili na spacer trzymaj膮c si臋 pod r臋ce i wracali do domu p贸藕no wiecz贸r. Obiad zapewne jedli w mie艣cie. Raz spotka艂em ich przy bramie oddzielaj膮cej Ogr贸d Botaniczny od 艁azienek. Kupili sobie dwa kufle doskona艂ej wody i dwa du偶e pierniki, maj膮c przy tym spokojne fizjognomi臋 mieszczan, kt贸rzy zwykli jada膰 przy herbacie gor膮c膮 szynk臋 z chrzanem.

W og贸le biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej r贸wnowagi. Troch臋 偶ywno艣ci, du偶o roboty i du偶o zdrowia. Reszta sama si臋 jako艣 znajduje.

Moim s膮siadom, o ile si臋 zdaje, nie brak艂o 偶ywno艣ci, a przynajmniej roboty. Ale zdrowie nie zawsze dopisywa艂o.

Jako艣 w lipcu pan zazi臋bi艂 si臋, zreszt膮 nie bardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczno艣ci dosta艂 jednocze艣nie tak silnego krwotoku, 偶e a偶 straci艂 przytomno艣膰.

By艂o to ju偶 w nocy. 呕ona, utuliwszy go na 艂贸偶ku, sprowadzi艂a do pokoju str贸偶ow臋, a sama pobieg艂a po doktora. Dowiadywa艂a si臋 o pi臋ciu, ale znalaz艂a ledwie jednego, i to wypadkiem, na ulicy.

Doktor, spojrzawszy na ni膮 przy blasku migotliwej latami, uzna艂 za stosowne j膮 przede wszystkim uspokoi膰. A poniewa偶 chwilami zatacza艂a si臋, zapewne ze zm臋czenia, a doro偶ki na ulicy nie by艂o, wi臋c poda艂 jej r臋k臋 i id膮c t艂omaczy艂, 偶e krwotok jeszcze niczego nie dowodzi.

- Krwotok mo偶e by膰 z krtani, z 偶o艂膮dka, z nosa, z p艂uc rzadko kiedy. Zreszt膮, je偶eli cz艂owiek zawsze by艂 zdr贸w, nigdy nie kaszla艂...

- O, tylko czasami! - szepn臋艂a pani zatrzymuj膮c si臋 dla nabrania tchu.

- Czasami? to jeszcze nic. Mo偶e mie膰 lekki katar oskrzeli.

- Tak... to katar! - powt贸rzy艂a pani ju偶 g艂o艣no.

- Zapalenia p艂uc nie mia艂 nigdy?...

- Owszem!... - odpar艂a pani, znowu staj膮c. Troch臋 si臋 nogi pod ni膮 chwia艂y.

- Tak, ale zapewne ju偶 dawno?... - pochwyci艂 lekarz.

- O, bardzo... bardzo dawno!... - potwierdzi艂a z po艣piechem. - Jeszcze tamtej zimy.

- P贸艂tora roku temu.

- Nie... Ale jeszcze przed Nowym Rokiem... O, ju偶 dawno!

- A!... Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo troch臋 zas艂oni臋te... - m贸wi艂 lekarz.

Weszli do domu. Pani z trwog膮 zapyta艂a str贸偶a: co s艂ycha膰? -i dowiedzia艂a si臋, 偶e nic. W mieszkaniu str贸偶owa tak偶e powiedzia艂a jej, 偶e nic nie s艂ycha膰, a chory drzema艂.

Lekarz ostro偶nie obudzi艂 go, wybada艂 i tak偶e powiedzia艂, 偶e to nic.

- Ja zaraz m贸wi艂em, 偶e to nic! - odezwa艂 si臋 chory.

- O, nic!... - powt贸rzy艂a pani 艣ciskaj膮c jego spotnia艂e r臋ce. -Wiem przecie, 偶e krwotok mo偶e by膰 z 偶o艂膮dka albo z nosa. U ciebie pewnie z nosa... Ty艣 taki t臋gi, potrzebujesz ruchu, a ci膮gle siedzisz... Prawda, panie doktorze, 偶e on potrzebuje ruchu?...

- Tak! tak!... Ruch jest w og贸le potrzebny, ale ma艂偶onek pani musi par臋 dni pole偶y膰. Czy mo偶e wyjecha膰 na wie艣?

- Nie mo偶e... - szepn臋艂a pani ze smutkiem.

- No - to nic! Wi臋c zostanie w Warszawie. Ja b臋d臋 go odwiedza艂, a tymczasem - niech sobie pole偶y i odpocznie. Gdyby si臋 za艣 krwotok powt贸rzy艂... - doda艂 lekarz.

- To co, panie? - spyta艂a 偶ona bledn膮c jak wosk.

- No, to nic. M膮偶 pani wypocznie, tam si臋 zasklepi...

- Tam... w nosie? - m贸wi艂a pani sk艂adaj膮c przed doktorem r臋ce.

- Tak... w nosie! Rozumie si臋. Niech pani uspokoi si臋, a reszt臋 zda膰 na Boga. Dobranoc.

S艂owa doktora tak uspokoi艂y pani膮, 偶e po trwodze, jak膮 przechodzi艂a od kilku godzin, zrobi艂o si臋 jej prawie weso艂o.

- No, i c贸偶 to tak wielkiego! - rzek艂a, troch臋 艣miej膮c si臋, a troch臋 pop艂akuj膮c.

Ukl臋k艂a przy 艂贸偶ku chorego i zacz臋艂a ca艂owa膰 go po r臋kach.

- C贸偶 tak wielkiego! - powt贸rzy艂 pan cicho i u艣miechn膮艂 si臋. -Ile to krwi na wojnie z cz艂owieka up艂ywa, a jednak jest potem zdr贸w!...

- Ju偶 tylko nic nie m贸w - prosi艂a go pani.

Na dworze zacz臋艂o 艣wita膰. W lecie, jak wiadomo, noce s膮 bardzo kr贸tkie.

Choroba przeci膮gn臋艂a si臋 znacznie d艂u偶ej, ni偶 my艣lano. M膮偶 nie chodzi艂 ju偶 do biura, co mu tym mniej robi艂o k艂opotu, 偶e jako urz臋dnik najemny, nie potrzebowa艂 bra膰 urlopu, a m贸g艂 wr贸ci膰, kiedy by mu si臋 podoba艂o i - o ile znalaz艂by miejsce. Poniewa偶 gdy siedzia艂 w mieszkaniu, by艂 zdrowszy, wi臋c pani wystara艂a si臋 jeszcze o kilka lekcy j na tydzie艅 i za ich pomoc膮 op臋dza艂a domowe potrzeby.

Wychodzi艂a zwykle do miasta o 贸smej rano. Oko艂o pierwszej wraca艂a na par臋 godzin do domu, a偶eby ugotowa膰 m臋偶owi obiad na maszynce, a potem znowu wybiega艂a na jaki艣 czas.

Za to ju偶 wieczory sp臋dzali razem. Pani za艣, aby nie pr贸偶nowa膰, bra艂a troch臋 wi臋cej do szycia.

Jako艣 w ko艅cu sierpnia spotka艂a si臋 pani z doktorem na ulicy. D艂ugo chodzili razem. W ko艅cu pani schwyci艂a doktora za r臋k臋 i rzek艂a b艂agalnym tonem:

- Ale swoj膮 drog膮 niech pan do nas przychodzi. Mo偶e te偶 B贸g da!... On tak si臋 uspakaja po ka偶dej pa艅skiej wizycie...

Doktor obieca艂, a pani wr贸ci艂a do domu jakby sp艂akana. Pan te偶, skutkiem przymusowego siedzenia, zrobi艂 si臋 jaki艣 dra偶liwy i zw膮tpia艂y. Zacz膮艂 wymawia膰 偶onie, 偶e jest zanadto o niego troskliwa, 偶e on mimo to umrze, a w ko艅cu zapyta艂:

- Czy nie powiedzia艂 ci doktor, 偶e ja nie prze偶yj臋 kilku miesi臋cy?

Pani zdr臋twia艂a.

- Co ty m贸wisz? - rzek艂a. - Sk膮d ci takie my艣li?... Chory wpad艂 w gniew.

- Oo, chod藕偶e tu do mnie, o tu!... - m贸wi艂 gwa艂townie, chwytaj膮c j膮 za r臋ce. - Patrz mi prosto w oczy i odpowiadaj: nie m贸wi艂 ci doktor?

I utopi艂 w niej rozgor膮czkowane spojrzenie. Zdawa艂o si臋, 偶e pod tym wzrokiem mur wyszepta艂by tajemnic臋, gdyby j膮 posiada艂.

Na twarzy kobiety ukaza艂 si臋 dziwny spok贸j. U艣miecha艂a si臋 艂agodnie, wytrzymuj膮c to dzikie spojrzenie. Tylko jej oczy jakby szk艂em zasz艂y.

- Doktor m贸wi艂 - odparta - 偶e to nic, tylko 偶e musisz troch臋 wypocz膮膰...

M膮偶 nagle pu艣ci艂 j膮, zacz膮艂 dr偶e膰 i 艣mia膰 si臋, a potem machaj膮c r臋k膮 rzek艂:

- No widzisz, jakim ja nerwowy!... Koniecznie ubrda艂o mi si臋, 偶e doktor zw膮tpi艂 o mnie... Ale... przekona艂a艣 mnie... Ju偶 jestem spokojny!...

I coraz weselej 艣mia艂 si臋 ze swoich przywidze艅.

Zreszt膮 taki atak podejrzliwo艣ci nigdy si臋 ju偶 nie powt贸rzy艂. 艁agodny spok贸j 偶ony by艂 przecie najlepsz膮 dla chorego wskaz贸wk膮, 偶e stan jego nie jest z艂ym.

Bo i z jakiej racji mia艂 by膰 z艂y?

By艂 wprawdzie kaszel, ale - to z kataru oskrzeli. Czasami, skutkiem d艂ugiego siedzenia, pokazywa艂a si臋 krew - z nosa. No, miewa艂 te偶 jakby gor膮czk臋, ale w艂a艣ciwie nie by艂a to gor膮czka, tylko - taki stan nerwowy.

W og贸le czu艂 si臋 coraz zdrowszym. Mia艂 nieprzepart膮 ch臋膰 do jakich艣 dalekich wycieczek, lecz - troch臋 si艂 mu brak艂o. Przyszed艂 nawet czas, 偶e w dzie艅 nie chcia艂 le偶y膰 w 艂贸偶ku, tylko siedzia艂 na krze艣le ubrany, gotowy do wyj艣cia, byle go opu艣ci艂o to chwilowe os艂abienie.

Niepokoi艂 go tylko jeden szczeg贸艂.

Pewnego dnia k艂ad膮c kamizelk臋 uczu艂, 偶e jest jako艣 bardzo lu藕na.

- Czybym a偶 tak schud艂?... - szepn膮艂.

- No, naturalnie, 偶e musia艂e艣 troch臋 zmizernie膰 - odpar艂a 偶ona. - Ale przecie偶 nie mo偶na przesadza膰...

M膮偶 bacznie spojrza艂 na ni膮. Nie oderwa艂a nawet oczu od roboty. Nie, ten spok贸j nie m贸g艂 by膰 udany!... 呕ona wie od doktora, 偶e on nie jest tak znowu bardzo chory, wi臋c nie ma powodu martwi膰 si臋.

W pocz膮tkach wrze艣nia nerwowe stany, podobne do gor膮czki, wyst臋powa艂y coraz silniej, prawie po ca艂ych dniach.

- To g艂upstwo! - m贸wi艂 chory. - Na przej艣ciu od lata do jesieni najzdrowszemu cz艂owiekowi trafia si臋 jakie艣 rozdra偶nienie, ka偶dy jest niesw贸j... To mnie tylko dziwi: dlaczego moja kamizelka le偶y na mnie coraz lu藕niej?... Strasznie musia艂em schudn膮膰, i naturalnie dop贸ty nie mog臋 by膰 zdrowym, dop贸ki mi cia艂a nie przyb臋dzie, to darmo!...

呕ona bacznie przys艂uchiwa艂a si臋 temu i musia艂a przyzna膰, 偶e m膮偶 ma s艂uszno艣膰.

Chory co dzie艅 wstawa艂 z 艂贸偶ka i ubiera艂 si臋, pomimo 偶e bez pomocy 偶ony nie m贸g艂 wci膮gn膮膰 na siebie 偶adnej sztuki ubrania. Tyle przynajmniej wymog艂a na nim, 偶e na wierzch nie k艂ad艂 surduta, tylko paltot.

- Dziwi膰 si臋 tu - m贸wi艂 nieraz, patrz膮c w lustro - dziwi膰 si臋 tu, 偶e ja nie mam sil. Ale偶 jak wygl膮dam!...

- No, twarz zawsze 艂atwo si臋 zmienia - wtr膮ci艂a 偶ona.

- Prawda, tylko 偶e ja i w sobie chudn臋...

- Czy ci si臋 nie zdaje? - spyta艂a pani z akcentem wielkiej w膮tpliwo艣ci. Zamy艣li艂 si臋.

- Ha! mo偶e i masz racj膮... Bo nawet... od kilku dni uwa偶am, 偶e... co艣... moja kamizelka...

- Daj偶e pok贸j! - przerwa艂a pani - przecie偶 nie uty艂e艣...

- Kto wie? Bo, o ile uwa偶am po kamizelce, to...

- W takim razie powinny by ci wraca膰 si艂y.

- Oho! chcia艂aby艣 tak zaraz... Pierwej musz臋 przecie偶 cho膰 cokolwiek nabra膰 cia艂a. Nawet powiem ci, 偶e cho膰 i odzyskam cia艂o, to i wtedy jeszcze nie zaraz nabior臋 si艂...

A co ty tam robisz za szaf膮?... - spyta艂 nagle.

- Nic. Szukam w kufrze r臋cznika, a nie wiem... czy jest czysty.

- Nie wysilaj偶e si臋 tak, bo a偶 ci si臋 g艂os zmienia... To przecie偶 ci臋偶ki kufer...

Istotnie, kufer musia艂 by膰 ci臋偶ki, bo pani a偶 porobi艂y si臋 wypieki na twarzy. Ale by艂a spokojna.

Odt膮d chory coraz pilniejsz膮 zwraca艂 uwag臋 na swoj膮 kamizelk臋. Co par臋 za艣 dni wo艂a艂 do siebie 偶on臋 i m贸wi艂:

- No... patrzaj偶e. Sama si臋 przekonaj: wczoraj mog艂em tu jeszcze w艂o偶y膰 palec, o - tu... A dzi艣 ju偶 nie mog臋. Ja istotnie zaczynam nabiera膰 cia艂a!...

Ale pewnego dnia rado艣膰 chorego nie mia艂a granic. Kiedy 偶ona wr贸ci艂a z lekcyj, powita艂 j膮 z b艂yszcz膮cymi oczyma i rzek艂 bardzo wzruszony:

- Pos艂uchaj mnie, powiem ci jeden sekret... Ja z t膮 kamizelk膮, widzisz, troch臋 szachrowa艂em. A偶eby ciebie uspokoi膰, co dzie艅 sam 艣ci膮ga艂em pasek, i dlatego - kamizelka by艂a ciasna... tym sposobem doci膮gn膮艂em wczoraj pasek do ko艅ca. Ju偶 martwi艂em si臋 my艣l膮c, 偶e si臋 wyda sekret, gdy wtem dzi艣... Wiesz, co ci powiem?... Ja dzi艣, daj臋 ci naj艣wi臋tsze s艂owo, zamiast 艣ci膮ga膰 pasek, musia艂em go troch臋 rozlu藕ni膰!... By艂o mi formalnie ciasno, cho膰 jeszcze wczoraj by艂o cokolwiek lu藕niej...

No, teraz i ja wierz臋, 偶e b臋d臋 zdr贸w... Ja sam!... Niech doktor my艣li, co chce...

D艂uga mowa tak go wysili艂a, 偶e musia艂 przej艣膰 na 艂贸偶ko. Tam jednak, jako cz艂owiek, kt贸ry bez 艣ci膮gania pask贸w zaczyna nabiera膰 cia艂a, nie po艂o偶y艂 si臋, ale jak w fotelu opar艂 si臋 w obj臋ciach 偶ony.

- No, no!... - szepta艂 - kto by si臋 spodziewa艂?... Przez dwa tygodnie oszukiwa艂em moj膮 偶on臋, 偶e kamizelka jest ciasna, a ona dzi艣 naprawd臋 sama ciasna!...

- No... no!...

I przesiedzieli tul膮c si臋 jedno do drugiego ca艂y wiecz贸r.

Chory by艂 wzruszony jak nigdy.

- M贸j Bo偶e! - szepta艂 ca艂uj膮c 偶on臋 po r臋kach - a ja my艣la艂em, 偶e ju偶 tak b臋d臋 chudn膮艂 do... ko艅ca. Od dwu miesi臋cy dzi艣 dopiero, pierwszy raz, uwierzy艂em w to, 偶e mog臋 by膰 zdr贸w.

Bo to przy chorym wszyscy k艂ami膮, a 偶ona najwi臋cej. Ale kamizelka - ta ju偶 nie sk艂amie!...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Dzi艣 patrz膮c na star膮 kamizelk臋 widz臋, 偶e nad jej 艣ci膮gaczami pracowa艂y dwie osoby. Pan - co dzie艅 posuwa艂 sprz膮czk臋, a偶eby uspokoi膰 偶on臋, a pani co dzie艅 - skraca艂a pasek, aby m臋偶owi doda膰 otuchy.

"Czy znowu zejd膮 si臋 kiedy oboje, a偶eby powiedzie膰 sobie ca艂y sekret o kamizelce?..." - my艣la艂em patrz膮c na niebo.

Nieba prawie ju偶 nie by艂o nad ziemi膮. Pada艂 tylko 艣nieg taki g臋sty i zimny, 偶e nawet w grobach marz艂y ludzkie popio艂y.

Kt贸偶 jednak powie, 偶e za tymi chmurami nie ma s艂o艅ca?...

Potem 艣miech zamieni艂 si臋 w weso艂膮 rozmow臋, potem wielokrotnie powt贸rzono st贸wko: "dobranoc!" - i nareszcie wszystko umilk艂o. Zbudzony ptak mocniej obj膮艂 palcami ga艂膮zk臋 i znowu zasn膮艂. I 艣ni艂o mu si臋 w g艂贸wce schowanej pod skrzyd艂o, 偶e jest, jak niegdy艣, ma艂ym ptaszkiem i 偶e 艣pi w gnie藕dzie, otulony gor膮c膮 piersi膮 matki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boles墓鈥歛w Prus Micha墓鈥歬o
Boles墓鈥歛w Prus Opowiadanie Lekarza
Boles墓鈥歛w Prus Cienie
Boles墓鈥歛w Prus Stara Bajka
Boles墓鈥歛w Prus 墓禄ywy Telegraf
Boles墓鈥歛w Prus O Mi墓鈥歰sierdziu
Boles墓鈥歛w Prus Ple墓鈥耗光 墓拧wiat墓鈥歛
Prus Kamizelka
Boles墓鈥歛w Prus Widziad墓鈥歛
Boles墓鈥歛w Prus Milkn脛鈥e G墓鈥歰sy
Boles墓鈥歛w Prus Katarynka
Boles墓鈥歛w Prus Dziwna Historia
Kamizelka Boles艂aw Prus
LP IV VI Prus Boles艂aw MATURA 2010 Kamizelka

wi臋cej podobnych podstron