To jedna z najczarniejszych kart w historii
Tysiące kilkulatków deportowano, wiele niesłusznie uznano za psychicznie chore, wszystkim
odmawiano prawa do pomocy socjalnej. Rząd rozważał wysłanie ich do Australii. Setki rozdzielono z
rodzinami, niekiedy nadając fałszywą tożsamość. Losy wojennych dzieci oraz ich matek to jedna z
najczarniejszych kart w historii Norwegii.
- Mój kochany tato! czytamy w liście wysłanym w 1990 roku. Nie wiem, czy chcesz mieć ze mną do
czynienia, ale mam nadzieję, że mi odpowiesz. Pewnego razu w dokumentach matki odkryłam, że ty,
Karl H., jesteś moim ojcem. Nazywam się Karin H., urodziłam się 1945 roku w Stavanger. Wkrótce
będę staruszką. Cha, cha, cha, która szuka swojego taty. (& ) Chcę się czegoś o tobie dowiedzieć,
porozmawiać, przekonać, jak wyglądasz. Nie chcę żadnego spadku, żadnych pieniędzy, chcę tylko
ciebie.
To fragment jednego z wielu listów, jakie przeszły przez ręce Ragnhild Kluwer Fuhrer, członkini
Norweskiego Stowarzyszenia Dzieci Wojny, która od 1980 roku pomagała wojennym dzieciom
odnalezć swoje korzenie w Niemczech. Dzieciom poranionym na dziesiątki sposobów, czasem przez
najbliższych. Komuś wydrapano gwozdziem swastykę na czole, kogoś innego myto z niemieckości
amoniakiem, jeszcze innego wychowywano w tym samym pomieszczeniu, co zwierzęta gospodarskie.
Książka W długim cieniu wojny opisująca pracę Ragnhild to jeden z dziesiątków dokumentów historii,
którą przez długie lata próbowali zapomnieć i Norwegowie, i Niemcy.
"Niemieckie zdziry"
Po wojnie nazywano je w Norwegii otwarcie tyskertłrs , czyli niemieckimi zdzirami. Ich zbrodnią było
to, że zakochały się w niemieckich żołnierzach. Było ich od 50 do 100 tysięcy, większość miała od 15
do 25 lat, gdy zaczęła się spotykać z wrogiem. Na ogół pochodziły ze wsi, większość posiadała tylko
wykształcenie podstawowe. Po zakończeniu II wojny światowej musiały za błędy serca srogo
odpokutować. Razem z nimi ich dzieci narodzone między rokiem 1940 a 1947. Szacuje się, że
wojennych dzieci norweskich kobiet i niemieckich żołnierzy było w Norwegii około 10 tysięcy.
Po zakończeniu II wojny światowej wiele norweskich matek dobrowolnie wyjechało wraz z maluchami
z kraju. Z ponad 350 tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy w latach 1941-1945 przewijali się w
Norwegii jako okupanci, w roku 1947 nie pozostał ani jeden. Niektóre kobiety pojechały więc do
niemieckich mężów. Inne uciekły przed prześladowaniami w różne strony świata. W kraju ostracyzm
spotykał je nie tylko na ulicach, gdzie obrzucano je obelgami. Również państwo norweskie nie miało
dla nich litości.
Wiele tysięcy kobiet aresztowano pod różnymi, często błahymi zarzutami. Na rynkach największych
miast, między innymi w Oslo, Bergen i Trondheim, golono im publicznie głowy. Większość skazano na
prace przymusowe i pobyt w obozie. Takie obozy dla zdzir powstały po wojnie wyłącznie w Norwegii
oraz Danii. Większości odebrano też norweskie obywatelstwo i na różne sposoby nakłaniano do
wyjazdu do Niemiec. Norwegia nie mogła im wybaczyć zakazanej miłości. Wojna po norwesku czyli
czemu Liv chciała Niemca
Żeby zrozumieć, jak to możliwe, że wiele tysięcy Norweżek podczas wojny nawiązało bliskie relacje z
niemieckimi żołnierzami, trzeba poznać specyfikę niemieckiej okupacji w Skandynawii. Podczas wojny
Norwegii zginęło około kilku tysięcy żołnierzy oraz ludności cywilnej, co nie stanowiło więcej niż 0,3%
populacji kraju.
1
W momencie niemieckiej inwazji w roku 1940 Norwegowie byli narodem, który od wieków cieszył się
spokojem. Nie mieli skutecznych planów obrony, a w dodatku sytuacja polityczna na arenie
międzynarodowej była tak skomplikowana, iż nie wiedziano, czy bardziej należy obawiać się Niemców,
czy też broniących swoich interesów w Skandynawii Brytyjczyków. Minister obrony narodowej w
młodości był karany za odmowę odbycia służby wojskowej z przyczyn pacyfistycznych. Większość
norweskich dowódców w momencie inwazji niemieckiej oddawała swoje posterunki bez walki. Tych,
którzy wbrew niejednoznacznym rozkazom w pierwszych godzinach inwazji stawili najezdzcom
zbrojny opór, dopiero długo po fakcie uznano za bohaterów wojennych.
W Norwegii czasów wojny nie obowiązywały takie restrykcje jak w Polsce. Nie było łapanek na ulicach,
publicznych rozstrzelań, zakazów i nakazów na każdym kroku. Żołnierz niemiecki był co prawda
okupantem, ale nie zachowywał się wrogo, co dyktowały mu między innymi rozkazy. W książce
Henrika O. Lunde Bitwa o Norwegię 1940 roku można znalezć polecenie dla niemieckich żołnierzy
wydane podczas inwazji, by miarę możliwości traktować Norwegów bez niepotrzebnej agresji, bowiem
nie są tak bestialscy jak Polacy . Tak jak Słowian naziści uważali za rasę niższą, tak Norwegowie
zostali przez nich uznani za wzorcowych aryjczyków.
Romantyczny spacer z hitlerowcem
Na miłosne relacje niemieckich żołnierzy z miejscowymi kobietami Berlin patrzył z aprobatą. Od
wiosny 1941 Niemcy wzięły za dzieci z takich związków prawną odpowiedzialność, otaczając je
pomocą finansową i socjalną. Jeśli zostały osierocone lub porzucone, wychowywano je w specjalnych
domach dziecka będących jednym z nazistowskich narzędzi polityki rasowej. W powojennych
dziesięcioleciach dominowała teoria, że dzieci niemieckich żołnierzy narodziły się w Norwegii w wyniku
polityki hodowli rasy nordyckiej , której instrumentami były właśnie domy Lebensborn. Od niedawna
norwescy badacze tematu zaczęli podkreślać, iż uznawanie tego wyjaśnienia za kluczowe było
ucieczką przed nieprzyjemną prawdą.
Lebensborn wkraczało z pomocą socjalną dla rodziny dopiero w momencie, w którym niemiecko-
norweska para spodziewała się potomka. Bez wspierającej polityki Berlina wojennych dzieci mogło
narodzić się tyle samo, bo większość związków zaczynała się banalnie i bez politycznej inspiracji. On
był jeszcze młody i ona była młoda, najpierw było kino, kawiarnia i spacer, a dopiero potem do drzwi
ciężarnej kobiety pukał niemiecki urzędnik, oferując jej wsparcie.
Kukułcze jaja
Po wojnie władze norweskie postrzegały wojenne dzieci jako kukułcze jaja. Powszechnie obawiano
się niemieckich genów . Wiele dzieci odseparowano od matek i umieszczano w różnych zakładach i
rodzinach zastępczych. Niektóre pozbawiano możliwości otrzymania edukacji.
Dziesięciolecia pózniej spora grupa wojennych dzieci raportowała, iż w tych podróżach od drzwi
jednej instytucji do drugiej doznała niezliczonych upokorzeń między innymi molestowania
psychicznego, fizycznego oraz seksualnego, poniżających testów medycznych i psychologicznych.
Nie lepiej miały te, którym pozwolono się wychowywać z matkami. W niewielkich miejscowościach,
gdzie próbowały się ukryć, ścigała je nienawiść do wszystkiego, co niemieckie.
- Mój własny dziadek nie nazywał mnie nigdy inaczej jak niemiecką świnią albo szczeniakiem
Hitlera opowiada w Długim cieniu wojny Gerhard Bachmann, syn żołnierza o imieniu Heinz.
Podczas, gdy przyrodni brat grał z kolegami w piłkę, ja musiałem siedzieć w domu i wykonywać
2
najcięższe prace. Zdarzało się, że ojczym polewał mnie wrzątkiem, żeby zmyć hańbę . Nigdy nie
mogłem zrozumieć, co im złego uczyniłem. Zły, niemiecki gen
W latach 1945-1947 do Niemiec, jako obywateli niemieckich odesłano tyle dzieci, ile się dało. W
listopadzie 1945 przedstawiciele norweskiego Ministerstwa Spraw Socjalnych spotkali się z delegacją
australijską. Próbowali ją przekonać, że te wojenne dzieci będą dla Australii pożytecznym prezentem,
który choć odrobinę rozwiąże problem niskiej gęstości zaludnienia na niektórych terenach. Australia
osobliwego prezentu nie przyjęła.
Jeden z najbardziej szanowanych norweskich psychiatrów raportował w roku 1945 do Ministerstwa
Spraw Socjalnych, które zajmowało się rozwiązaniem problemu wojennych dzieci , że nawet 4000
takich maluchów może mieć defekty psychiczne. Uznał, iż to logiczne. Jego zdaniem, tylko kobieta
psychicznie chora mogła się zakochać w niemieckim żołnierzu, a wyłącznie chory psychicznie żołnierz
mógł się zainteresować wariatką. Z genów szalonego ojca i szalonej matki nie mogło się narodzić nic
dobrego argumentował.
yródła historyczne potwierdzają historię 20 osieroconych wojennych dzieci, dla których po wojnie nie
znaleziono rodzin adopcyjnych w Norwegii ani Niemczech. Wszystkie umieszczono w szpitalach
psychiatrycznych, gdzie część z nich spędziła całe życie, choć nie aplikowano im żadnego leczenia.
- W 1946 roku, gdy miałem 5 lat, umieszczono mnie w domu wariatów wspominał po latach
mężczyzna o imieniu Hansen. Ze strachu omal nie postradałem zmysłów. Ludzi krępowano tam
łańcuchami. Załatwiali się pod siebie. Wypuścili mnie, gdy miałam 23 lata. I tak miałem szczęście, nikt
mnie tam nie zgwałcił.
Oliwa na wierzch wypływa
O wojennych dzieciach było w Norwegii cicho przez dziesiątki lat. Temat powrócił w połowie lat 80.,
kiedy ukazała się pierwsza książka, a następnie programy telewizyjne i artykuły opisujące ich losy.
Wojenne dzieci stworzyły własną organizację, która w swoim czasie liczyła 700 członków. Zaczęto
naciskać na ówczesny rząd, by zbadał dokładnie sprawę i zajął oficjalne stanowisko.
Wielu o wojennych dzieciach usłyszało za sprawą piosenkarki zespołu Abba. Anni Frid Lyngstad,
córka niemieckiego żołnierza i norweskiej dziewczyny, opowiedziała swoją historię dopiero jako osoba
dorosła. Uniknęła prześladowań, bowiem babcia uciekła z nią do Szwecji. - Moja matka miała
osiemnaście lat, kiedy zakochała się w żonatym podoficerze SS Alfredzie Hasse pisała w latach 80-
tych. W Szwecji byłyśmy bezpieczne, babcia wiedziała, że tam nie umieszczą w sierocińcu ani w
szpitalu dla umysłowo chorych, nie przekażą mnie do Niemiec czy też za ocean, żeby zatrzeć za mną
ślady.
Macica a sprawa norweska
Pod koniec ubiegłego wieku norweski premier Kjell Magne Bondevik w tradycyjnym noworocznym
przemówieniu oficjalnie przeprosił wojenne dzieci za krzywdy wyrządzone im w imieniu prawa. W
2003 roku przeprosiny wystosował norweski parlament. Mimo iż Europejski Trybunał Praw Człowieka
odmówił wojennym dzieciom zajęcia się ich sprawą z powodu przedawnienia, w 2005 roku Norwegia
zdecydowała się wypłacać im odszkodowanie w wysokości o równowartości od 10 tysięcy do 100
tysięcy złotych. Do 2007 przyjęto około 1100 wniosków o odszkodowanie, z czego 96% rozpatrzono
pozytywnie.
3
- Po wojnie musieli kogoś nienawidzić, więc znienawidzili nas, dzieci niemieckich żołnierzy twierdzi
członkini Stowarzyszenia Dzieci Lebensbornu, którą w wieku siedmiu lat umieszczono w szpitalu
psychiatrycznym jako niedorozwiniętą, choć dolegało jej wyłącznie niemieckie nazwisko. - Ale nie
mówiono o nas publicznie. Jesteśmy przypisem do historii, którą Norwegia chciała wymazać. Choć
wiele wojennych dzieci uznało proponowane przez Norwegię odszkodowania za zbyt niskie, ich
wypłata wyciszyła temat. Sprawę uważa się za prawie zamkniętą. Prawie, bowiem temat będzie
jeszcze przez lata badany przez psychologów i socjologów szukających zródeł powojennej nienawiści.
Nie brakuje w tej debacie kontrowersyjnych teorii.
- Wojenne dzieci zostały przez społeczeństwo odrzucone, bo traktowano je jako żywe dowody
seksualnej zdrady niemieckich zdzir tłumaczą Kjersti Erikcksson i Eva Simonsen, autorki książki
Dzieci wojny w czasach pokoju . Podczas wojny tworzy się powiązanie między państwem, a ciałem
kobiety. Kiedy kobieta dobrowolnie wchodzi w seksualną relację z wrogiem, to tak jakby poddawała
terytorium państwa. To dlatego po wojnie obcinano im włosy. One oddały Niemcom coś, co należało
do społeczności, więc w zemście społeczność też im coś odebrała, jednocześnie naznaczając je
piętnem zdrady.
Zgubieni, znalezieni
Karin H., która w 1990 roku poszukiwała w Niemczech swojego ojca, nie miała łatwego zadania. Dla
wielu byłych niemieckich żołnierzy temat wojennych dzieci był bardzo niewygodny, niektórzy mieli w
rodzinnym kraju żony. Również setki norweskich matek ukrywały przed dziećmi ich pochodzenie.
Zmieniano imiona i nazwiska, fałszowano dokumenty. Do dziś setki ludzi z przeklętego pokolenia nie
wie, jakie są ich prawdziwe korzenie.
Karin nigdy nie spotkała się z ojcem. Zmarł, zanim zdążyła wysłać list. Odnalazła za to niemiecką
wdowę po nim, która stała się dla niej jedną z najbliższych osób. Czy swoje korzenie odkryło 250
norwesko-niemieckich dzieci, które jeszcze w czasie II wojny wysłano z przeznaczeniem do adopcji do
trzech niemieckich ośrodków Lebensborn w Lipsku, Bremie i Bad Polzin , jak to podają norweskie
zródła? Bad Polzin to nic innego, jak Połczyn Zdrój, w którym w latach 1938-1945, w dzisiejszym
budynku sanatorium Borkowo , funkcjonował tzw. dom matki niemieckiej.
Sylwia Skorstad dla Wirtualnej Polski
(wp.pl)
2011-06-24 (07:00)
4
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Tagg J , The discliplinary frame Footnotes to Chapter 5 Pencil of historyTo będzie najlepszy Windows w historii03 ROZDZIA 3 Krtka historia marki ATLANTIC, czyli jak to si wszystko zaczoOpowiadania erotyczne Prawdziwe Historie To rodzinkaa spicer film studies and return to history20th Century Approaches to Translation A Historiographical Surveyogolna historia syntezy mowy języka polskiego typu text to speechTo tylko jedna noc w ruinachCo dwie gowy to nie jedna zwizki frazeologiczne w naszym jzykuwięcej podobnych podstron