Człowiek nie samym sobą żyje... Jest jakiś nieznany, niepoznany aspekt
(duch? istota? nadzorca?), który jest od nas większy, ma szersze spojrzenia
na to wszystko co jest naszą rzeczywistością i potrafi (miejmy nadzieję)
kierować tym wszystkim.
Niebo i Ziemia - żyjemy w obrębie tej dwoistości. Jak sprawić, by to
rozdwojenie przestało być rozdwojeniem? Jak sprawić, by człowiek mógł stać
się ogniwem łączącym siły większe od nas z tymi, które są od nas zależne?
Jak zyskać siłę, by zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń, by móc z
pokorą przyjmować to, czego nie jesteśmy w stanie zmienić? Jak zyskać siłę,
by zmieniać to co zmieniać możemy?
Być może modlitwa jest odpowiedzią - nie modlitwa słowami, ale modlitwa
życiem, pracą, odpowiednimi relacjami z ludźmi. Niech ta jedna z form
modlitwy, jaką przedstawia nam Osho, będzie takim właśnie dodaniem sił...
dla Ciebie, dla mnie, dla nich.
Wydawca
|Jezus rzekł do nich: |
|Jeżeli pościcie |
|grzech poczniecie przeciwko sobie; |
|a jeśli modlicie się |
|będziecie potępieni; |
|gdy zaś jałmużnę dajecie |
|zło zalęgnie się w duszach waszych. |
|Kiedy udacie się w odległe krainy |
|i wędrujecie po okolicy, |
|i przyjmą was tam, |
|jedzcie to, co przed wami postawią |
|i uzdrawiajcie chorych pośród nich. |
|Albowiem to, co wchodzi w usta wasze nie kala |
|was, |
|to zaś, co z ust waszych wychodzi, jest tym |
|właśnie, co was kala. |
|ewangelia wg Tomasza |
Bardzo dziwne to słowa, ale jakże znaczące. Wyglądają dziwnie, ponieważ
człowiek nie jest prawdziwy, żyje fałszem, toteż wszystko, co robi również
jest fałszywe.
Jeżeli się modlisz, czynisz to z niewłaściwych pobudek; jeżeli pościsz,
czynisz to z niewłaściwych pobudek, albowiem ty nie jesteś taki jak trzeba.
A zatem nie chodzi o to, co należy zrobić, lecz jak osiągnąć słuszność
swego bytu. Jeżeli istniejesz w sposób właściwy, cokolwiek uczynisz niejako
automatycznie okaże się słuszne, gdy jednak twoje istnienie nie jest takie
jak należy, nie jest ześrodkowane, nie jest autentyczne, cokolwiek byś
zrobił, będzie źle.
Ostatecznie wszystko zależy nie od tego, co się robi, ale kim się jest.
Jeśli za modlitwę weźmie się złodziej, modlitwa ta będzie zła, jakże bowiem
miałaby modlitwa narodzić się w sercu człowieka, który każdego oszukuje,
kradnie, kłamie, wyrządza krzywdę? W jaki sposób modlitwa ma płynąć z serca
złodzieja? To nie jest możliwe. Modlitwa może cię przemienić, ale skąd ona
pochodzi? Jej źródło jest w tobie. Jeżeli jesteś chory, twoja modlitwa
także będzie chora.
Mułła Nasruddin zgłosił się pewnego razu do pracy. W kwestionariuszu podał
wiele kwalifikacji. Napisał: "Byłem pierwszym spośród studentów
uniwersytetu, oferowano mi stanowisko wiceprezesa banku, odmówiłem, gdyż
nie interesują mnie pieniądze. Jestem uczciwym i szczerym człowiekiem. Nie
jestem chciwy, wynagrodzenie nie ma dla mnie znaczenia; cokolwiek dostanę,
będzie dobre. A poza tym kocham pracować -65 godzin tygodniowo." Kiedy
kierownik działu prowadzącego nabór nowych pracowników przyjrzał się temu
podaniu, nie krył swego zaskoczenia i stwierdził: "Panie! Nie masz żadnych
wad?"
Nasruddin odparł: "Tylko jedną: kłamię!"
Tyle, że ta jedna wpływa na całą resztę. Nie trzeba żadnych innych, ta
jedna w zupełności wystarczy. Nie ma w tobie zbyt wielu wad, jest tylko
jedna - z niej biorą swój początek wszystkie pozostałe. Trzeba zawsze o
niej pamiętać, gdyż będzie ci towarzyszyć niczym cień; cokolwiek uczynisz,
nada temu swój własny smak.
Tak więc podstawową rzeczą w religii jest nie to, co robić, lecz czym być.
"Bycie" oznacza najgłębszy rdzeń istnienia, "robienie" to aktywność niejako
na powierzchni. "Robienie" to związki z innymi, ze światem zewnętrznym,
natomiast "bycie" sprowadzić można do ciebie, takiego jakim jesteś, nie
związanego z niczym, ciebie "wewnątrz".
Można być nie robiąc nic, lecz nie można być nie będąc. Działania to rzecz
drugorzędna, zbędna. Człowiek może być bezczynny, nie robić nic, lecz nie
może obyć się bez bycia - byt stanowi zatem samą esencję. Jezus, Krishna,
Budda, wszyscy mówią o byciu, za to świątynie, kościoły, meczety,
organizacje, sekty, tak zwani guru, nauczyciele i kapłani - rozprawiają o
robieniu. Jezus zapytany mówi o byciu i o tym jak je przemienić. Jeśli
zapytasz papieża z Watykanu, usłyszysz w odpowiedzi co masz robić, będzie
on mówił o moralności. Moralność jest nastawiona na działanie, religia na
bycie.
Z istnienia tego rozdziału trzeba sobie zdawać sprawę, bowiem wszystko inne
od niego zależy. Ilekroć przychodzi na świat ktoś taki jak Jezus, rozumiemy
go opacznie. Powodem jest to, że nie dostrzegamy tej różnicy: on mówi o
byciu, a my słuchamy go i interpretujemy tak, jakby mówił o działaniu.
Jeśli to rozumiesz, powyższe sentencje okażą się być przejrzystymi i bardzo
pożytecznymi. Mogą stać się światłem na twej ścieżce. W przeciwnym razie
wyglądają dziwnie, są sprzeczne i sprawiają wrażenie anty-religijnych. Gdy
Jezus przemawiał, kapłanom musiało się wydawać, że te
słowa są anty-religijne, dlatego też został ukrzyżowany. Uważano, że ter
człowiek zamierza zniszczyć religię.
Przyjrzyjmy się tym słowom, na pierwszy rzut oka tak to wygląda:
Jezus rzekł do nich:
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciw sobie...
A my słyszeliśmy, że religia uczy postu; wielokrotnie powtarzano, że gdy
się pości, człowiek się oczyszcza. Cała religia dżinistów opiera się na
poście. Gdyby oni usłyszeli te słowa Jezusa, stwierdziliby: "Ten człowiek
jest niebezpieczny, Żydzi dobrze zrobili, że go ukrzyżowali!"
Żydzi także byli tym zaniepokojeni, tego rodzaju sformułowania są
buntownicze, mogły wstrząsnąć całą ich moralnością. Kiedy mówisz do ludu:
"Jeżeli pościcie poczniecie grzech przeciw sobie", poszczenie staje się
grzechem! "...jeśli modlicie się będziecie potępieni." Czy słyszałeś
kiedykolwiek, że modląc się będziesz skazany na potępienie? Czym więc jest
religia? Myślimy, że religia to chodzenie do kościoła i modlenie się do
Boga, a tymczasem Jezus mówi:
... jeśli modlicie się
będziecie potępieni;
gdy zaś jałmużnę dajecie
zło zalęgnie się w duszach waszych.
Przedziwne to słowa, lecz jakże przy tym głębokie. Jezus powiada, że taki,
jakim jesteś, niczego nie zdołasz uczynić właściwie. Nacisk nie jest tutaj
położony na poszczenie czy nie poszczenie; dawanie jałmużny czy nie dawanie
jałmużny; modlenie się czy nie modlenie się. Chodzi przede wszystkim o
rzecz następującą - cokolwiek zrobisz, taki jaki jesteś, wszystko potoczy
się nie tak, jak należy.
Czy potrafisz się modlić? Możesz skierować swe kroki ku świątyni, jest to
bardzo łatwe... ale nie potrafisz się modlić. Modlitwa wymaga czegoś
zupełnie innego - tego przymiotu nie posiadasz, możesz więc tylko oszukiwać
samego siebie, że oto modlisz się... Idź, przyjrzyj się ludziom modlącym
się w świątyni. Oni po prostu się oszukują, nie mają tej cechy, brak im
modlitewnego oddania. Jak więc ty miałbyś się modlić? Jeśli jednak nie jest
ci obce to modlitewne oddanie, na cóż zda się chodzenie do świątyni lub
kościoła?
Gdziekolwiek jesteś, tam jest i modlitwa: poruszasz się, spacerujesz -jest
to modlitwą! Jesz, kochasz - to także jest modlitwą! Patrzysz, oddychasz -
oto twoja modlitwa! Zawsze bowiem obecna jest ta cecha modlitewnego
oddania, tak jak dzieje się to z oddychaniem. Nie możesz nawet na chwilę
znaleźć się w stanie nie-modlitewnym. Ale wtedy nie ma potrzeby chodzenia
do kościoła, świątyni. Świątynie i kościoły są dla tych, którzy pragną
samych siebie oszukiwać, nie rozwinęli w sobie przymiotu zwanego modlitwą,
a jednak pragną wierzyć w to, że się modlą.
Umierał pewien grzesznik. Nigdy nie był w żadnej świątyni, nigdy nie modlił
się, nigdy nie słuchał kapłanów, lecz w chwili śmierci przeląkł się. Prosił
o kapłana, niemal błagał... Gdy ten przyszedł, napotkał tłum ludzi.
Otaczali umierającego, bo ów grzesznik był człowiekiem sukcesu, politykiem,
miał władzę, pieniądze. Zebrało się tam wielu ludzi.
Grzesznik poprosił kapłana, by zbliżył się do niego, pragnął bowiem
powiedzieć mu coś na osobności. Kapłan pochylił się i grzesznik szepnął mu
do ucha: "Wiem, że jestem grzesznikiem, nigdy nie chodziłem do kościoła,
żaden ze mnie parafianin. W ogóle nie jestem religijny, nigdy się nie
modliłem, wiem, że świat mi tego nie wybaczy. Pomóż mi proszę, pociesz i
powiedz, że Bóg mi wybaczy! Świat tego nie uczyni, tyle wiem, nic się na to
nie poradzi, ale powiedz, że Bóg mi wybaczy!"
"No cóż... - odparł kapłan - może i wybaczy, albowiem nie wie o tobie tego,
co my wiemy. Może i wybaczy, bo nie zna cię tak dobrze jak my." Lecz jeśli
przyjąć, że świata się nie oszuka, czy można oszukać Boga? Jeżeli nie da
się oszukać zwyczajnych umysłów, czy można oszukać Umysł Boski? To tylko
pocieszanie, tak dla fałszywego spokoju: "Może..." To "może" jest tutaj
całkowitym nieporozumieniem; nie trzymaj się kurczowo takiego "może"!
Modlitwa jest przymiotem, który należy przypisać naszej istocie, a nie
osobowości. Osobowość sprowadza się do tego, co robimy, dotyczy związków z
innymi. Istotą, esencją, jest to, co można nam przypisać - nie ma ona nic
wspólnego z działaniami, jest darem od Boga. Modlitwa należy do tej właśnie
kategorii - jest przymiotem, nie czymś, co się robi.
Czym jest post? Jak można pościć? I dlaczego ludzie poszczą? Słowa Jezusa
sięgają bardzo głęboko, głębiej niż którekolwiek z twierdzeń Ma-hawiry.
Jezus opisuje głęboką prawdę psychologiczną, głoszącą, że umysł często
popada w krańcowość - z wielką łatwością pości ten, kto ma obsesję na
punkcie jedzenia. Wygląda to dziwnie... paradoksalne, że człowiek, który
się przejada, może bez problemu pościć, że człowiek, który jest zbyt chciwy
na jedzenie, pości bez trudu. Lecz tylko tego typu ludzie potrafią pościć i
przychodzi im to z łatwością. Ktoś, kogo dieta zawsze była zrównoważona,
zauważy, że poszczenie w jego przypadku nie jest możliwe. Dlaczego? Aby na
to odpowiedzieć, trzeba zgłębić fizjologiczne i psychologiczne tajniki
postu.
Sięgnijmy najpierw do fizjologii, gdyż jest to warstwa zewnętrzna. Jeżeli
jesz za dużo, gromadzisz zbyt duże zapasy, zbyt duże pokłady tłuszczu. A
wówczas można bez trudu pościć, ponieważ tłuszcz to po prostu zbiornik,
magazyn. Kobietom post przychodzi łatwiej niż mężczyznom, rzecz to znana.
Jeśli przyjrzysz się ludziom poszczącym, szczególnie dżinistom, zobaczysz,
że na jednego poszczącego mężczyznę przypada pięć poszczących kobiet, takie
są proporcje. Mąż nie będzie pościć, ale żona tak. Dlaczego? Ponieważ ciało
kobiety gromadzi więcej tłuszczu, a post jest łatwiejszy, gdy pokłady
tłuszczu są duże, poszcząc zjadasz bowiem swój tłuszcz. Z tego powodu
tracimy codziennie 0,5-1 kg wagi. Na co? Człowiek zjada sam siebie, swoisty
to przykład mięsożerności.
Kobietom nie sprawia to kłopotu, post przychodzi im z łatwością, gromadzą
bowiem więcej tłuszczu niż mężczyźni. Dlatego też ich ciała są bardziej
zaokrąglone. Ludziom otyłym post nie sprawia żadnych problemów, przechodzą
od jednej diety do drugiej, zawsze szukają jakiejś nowej diety. Człowiek...
zwyczajny, zdrowy człowiek może zgromadzić tyle tłuszczu, że trzymiesięczny
post nie zakończy się jego śmiercią; 90 dni - takie zapasy można
zgromadzić. Ale jeśli jesteś szczupły, oznacza to, że spożywasz pokarm w
dobrych proporcjach, tyle, ile potrzeba na codzienną aktywność ciała, nie
nagromadziłeś zbyt wiele tłuszczu, nie możesz pościć. Dlatego kult postu
spotykamy z reguły wśród ludzi bogatych, nigdy pomiędzy biednymi.
Zwróć uwagę: ilekroć biedak celebruje święto religijne, czyni to wydając
ucztę; bogacz celebruje świąteczny dzień poszcząc. Dżiniści to najbogatsi
ludzie w Indiach, stąd też ich post. Ale mahometanin, ubogi mahometanin lub
ubogi hinduista, gdy przychodzi religijne święto ucztuje, albowiem przez
cały rok jest głodny, jak więc miałby świętować oddając się jeszcze
większemu postowi? Pościł przez cały rok, więc święto religijne musi różnić
się od dni zwyczajnych. Zatem jedyna różnica jest taka: ubierze się w nowe
szaty i wyda wspaniałą ucztę, będzie się radować i dziękować Bogu. Oto
religia człowieka ubogiego.
Obecnie gwałtownie rozwijają się post i kult jakim się go darzy w Ameryce.
Powodem jest to, że Ameryka stała się tak bogata, ludzie jedzą tam tak
wiele... w końcu musi pojawić się ten post. Wszystkie amerykańskie kulty
związane z poszczeniem wyrastają jak grzyby po deszczu, może różnią się
nazwami, lecz z punktu widzenia fizjologii poszczenie jest łatwe, gdy ciało
ma więcej tłuszczu niż jest to potrzebne.
Po drugie, psychologicznie rzecz biorąc, musi istnieć obsesja na punkcie
pożywienia. Twoją obsesją jest jedzenie: musisz jeść dużo, jeść bez przerwy
i musisz jak najwięcej myśleć o jedzeniu. Taki umysł pewnego dnia znuży się
jedzeniem i rozmyślaniami o nim. Jeśli zanadto o czymś myślisz, znudzi ci
się to. Gdy otrzymujesz czegoś za wiele, jesteś tym znużony. Wtedy czymś
atrakcyjnym staje się przeciwieństwo: jadłeś za dużo, teraz więc pościsz.
Dzięki postowi znowu będziesz w stanie jeść i to ze smakiem, wraca apetyt -
to jedyna droga.
Oto podstawowa reguła umysłu: łatwo popada on w skrajność, porusza się
między przeciwieństwami, lecz nie zdoła utrzymać się pośrodku. Równowaga
jest dla umysłu najtrudniejsza, skrajności osiąga się z łatwością. Jeśli
się przejadasz, możesz pościć, gdyż stanowi to drugą skrajność, nie
pozostaniesz jednak pośrodku. Nie możesz spożywać właściwych pokarmów,
przejść na przepisaną dietę. Nie! Albo to, albo tamto - umysł zawsze
skłania się ku skrajnościom. Przypomina to wahadło zegara: odchyla się w
prawo, następnie w lewo i znów na prawo; gdy zatrzyma się pośrodku, zegar
staje, nie ma mowy o dalszym tykaniu.
Jeżeli umysł zatrzyma się w pół drogi, zahamowaniu ulega myślenie, cały
zegar staje. W skrajności, wcześniej czy później przeciwieństwo stanie się
ważne, atrakcyjne; ku niemu musisz się skierować. Jezus doskonale to
rozumie. I powiada:
Jeże/i pościcie
grzech poczniecie przeciwko sobie...
Czym jest grzech? W terminologii Jezusa skrajność, popadanie w skrajność to
grzech. Pozostawanie dokładnie pośrodku to wzniesienie się ponad grzech.
Dlaczego? Dlaczego grzechem jest popadanie w skrajność? Otóż skrajność to
wybór, wybierasz jedną połowę, drugą odrzucasz, zaś Prawda to całość.
Mówiąc: "Będę dużo jadł", wybrałeś połowę. Stwierdzając: "W ogóle nie będę
jadł", znowu wybierasz połowę, ale coś odrzucasz. Bycie pośrodku oznacza,
że nie ma wybierania - karmisz swe ciało wolny od tej czy innej obsesji.
Nie ma obsesji, nie jesteś neurotykiem. Ciało dostaje tyle ile potrzebuje,
a ciebie to nie obciąża.
Ta równowaga to wzniesienie się ponad grzech. Zatem ilekroć równowaga bywa
zakłócona, jesteś grzesznikiem. Jezus ma na myśli to, że grzesznikiem jest
ten, kto jest zanadto związany ze światem, ale gdy przeskoczy w drugą
skrajność, wyrzeknie się świata, występuje stanowczo przeciwko światu, też
staje się grzesznikiem. Kto akceptuje świat, nie dokonując takich czy
innych wyborów, wykracza ponad niego.
Akceptacja jest transcendencją. Wybór oznacza, że pojawiasz się ty, pojawia
się ego, zaczynasz walczyć.
Ilekroć popadasz w skrajność, musisz podjąć walkę, stale walczyć, gdyż w
tym stanie nie ma mowy o odprężeniu. Tylko będąc pośrodku można się
odprężyć. W stanie skrajności zawsze mamy do czynienia z napięciem, obawą,
niepokojem. Tylko ten środek, stan zrównoważenia, pozbawiony jest trosk i
obaw, jesteś wówczas spokojny, nic cię nie niepokoi, nie ma bowiem
napięcia. Napięcie to stan skrajny. Krążysz od jednej skrajności do
drugiej, dlatego jesteś tak napięty.
Albo uganiasz się za kobietami i seks stale szumi ci w głowie, albo
występujesz przeciwko nim i wtedy seks... również szumi ci w głowie. Jeżeli
istniejesz dla seksu, seks będzie jedynym, co wypełnia umysł, jak dym. Gdy
jesteś mu przeciwny, wrogi, seks także wypełniać będzie twój umysł,
pamiętamy bowiem swoich przyjaciół, a jeszcze lepiej pamiętamy swoich
wrogów.
Czasem zapominamy o przyjaciołach, lecz o wrogach nigdy, zawsze są z nami.
Jak miałbyś zapomnieć o swym wrogu? Ludzie poruszający się w świecie seksu
są więc całkowicie pochłonięci seksem. Zajrzyj do klasztorów, gdzie są
ludzie, którzy popadli w drugą skrajność - ciągle nastawieni na seks, cały
ich umysł przepełniony jest seksem.
Jedz za dużo, wpadaj w obsesję na punkcie jedzenia tak, jakby jedzenie było
celem twojego życia, a pożywienie wciąż dręczyć będzie twój umysł. Pość...
i wtedy też będziesz myślał o pożywieniu. Jeśli coś bezustannie nęka umysł,
staje się obciążeniem. Kobieta nie stanowi problemu, mężczyzna nie jest
problemem - to seks, wciąż angażujący umysł, jest problemem. Jedzenie nie
jest problemem, jesz coś i tyle, ale ciągłe myślenie o jedzeniu staje się
poważnym problemem.
Jeśli umysł bez przerwy drąży kilka kwestii, jego energia ulega
rozproszeniu; umysł jest otępiały, znużony, przeciążony do tego stopnia, że
życie zdaje się być pozbawione sensu. Gdy umysł zostaje uwolniony od tego
ciężaru, jest lekki, świeży, mówimy wówczas o inteligencji. Człowiek ogląda
świat na nowo, dzięki świadomości, która jest świeża, uwolniona od ciężaru.
Cały wszechświat jest piękny - to piękno nazywamy Bogiem. Cały wszechświat
jest żywy - to tętniące życie nazywamy Bogiem. Cały wszechświat jest
ekstatyczny, każdą chwilę, każdą cząstkę przepełnia szczęśliwość - to
szczęście i ekstazę nazywamy Bogiem.
Bóg nie jest osobą, która gdzieś tam na ciebie czeka, Bóg jest objawieniem
w tym świecie. Kiedy umysł jest cichy, spokojny, przejrzysty, odciążony,
młody, świeży, dziewiczy... z dziewiczym umysłem dostrzegamy Boga wszędzie.
Ale twój umysł jest martwy, uczyniłeś go takim dzięki określonemu
procesowi, który polega na tym, że przechodzisz z jednej skrajności w drugą
i na odwrót, nigdy nie pozostając pośrodku.
Słyszałem o pijaku, który szedł ulicą, ogromną, szeroką. Zapytał
przechodnia: "Gdzie jest druga strona tej ulicy?" Ulica szeroka, zapada
zmierzch, gasną światła, a do tego on jest pijany. Nie widzi zbyt dobrze,
więc pyta:
"Gdzie jest druga strona?" Jakiś człowiek ulitował się nad nim i pomógł mu
przejść na drugą stronę.
Gdy tam dotarł, zagadnął kolejną osobę: "Gdzie jest druga strona?" Tamten
przeprowadził go. Gdy przeszli na drugą stronę, pijak stwierdził: "Chwila!
Co to za ludzie? Stanąłem tam, spytałem gdzie jest druga strona, oni mnie
tu przyprowadzili, no to się pytam znowu gdzie jest druga strona. A oni
mówią, że tam! I znowu mnie tam powleczecie... Co za ludzie tu mieszkają?
Ja się pytam gdzie jest druga strona?"
Nie ma znaczenia gdzie jesteś, przeciwieństwo staje się "drugą stroną" i
staje się atrakcyjne, ten dystans kusi. Nie wyobrażasz sobie nawet jak seks
pociąga człowieka, który usiłuje pozostać w celibacie - nie masz pojęcia!
Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie jak jedzenie przyciąga człowieka
poszczącego. Nie zrozumiesz, bo są to przeżycia: jedno tylko stale krąży
człowiekowi po głowie, jedzenie... seks... I tak aż po kres naszych dni.
Nawet w chwili śmierci, gdy pojawia się skrajność, nie sposób uwolnić się
od tej obsesji.
Jak można rozluźnić się, być "na luzie"? Nie popadaj w skrajności, oto
znaczenie słów Jezusa - nie popadaj w skrajności! Jezus doskonale wiedział,
że jesteś uzależniony od jedzenia, więc nie zaczynaj głodówki, to nic nie
pomoże.
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciwko sobie;
a jeśli modlicie się
będziecie potępieni...
Czym jest modlitwa? Zwykle sądzimy, że modlitwa to proszenie o coś,
domaganie się czegoś, uskarżanie się - ty masz pragnienia, a Bóg może pomóc
ci je spełnić. Stajesz przed drzwiami Boga, by o coś prosić, stajesz tam
jako żebrak. Dla ciebie modlitwa to żebranie, ale modlitwa nie może być
żebraniem; modlitwa może być tylko podziękowaniem, wdzięcznością. Jest to
coś zupełnie innego. Gdy idziesz, by żebrać, modlitwa nie jest celem, staje
się ledwie środkiem. Modlitwa nie jest ważna, albowiem modlisz się, by coś
otrzymać i to coś jest ważne, nie modlitwa. Często jest tak, że modlisz
się, a pragnienia nie spełniają się. Porzucasz wtedy modlitwę, mówisz:
"Bezużyteczna!" A ona była dla ciebie tylko środkiem!
Modlitwa nie może być środkiem do jakiegoś celu, podobnie jak miłość.
Miłość to cel - kochasz, ale nie w imię czegoś innego; miłość sama w sobie
ma wewnętrzną wartość - po prostu kochasz! To ogromne szczęście! Nie ma nic
poza tym, żadnego zamierzonego efektu, który dzięki temu osiągasz. Miłość
to nie środek do jakiegoś celu, ale właśnie ten cel! A przecież modlitwa to
miłość, wypływa to z ciebie i radujesz się tym, nie prosząc, nie żebrząc.
W gruncie rzeczy modlitwa w swym najgłębszym rdzeniu jest tak piękna,
czujesz się tak szczęśliwy, czujesz się ekstatycznie... po prostu idziesz i
składasz podziękowania Niebiosom, Bogu, za to, że pozwala ci być, pozwala
oddychać, pozwala widzieć - cóż za paleta barw! On pozwala słyszeć, pozwala
być świadomym. Nie wypracowałeś tego, to dar. Wchodzisz do świątyni z
głęboką wdzięcznością, aby tylko złożyć podziękowania: "Cokolwiek mi dałeś,
to nazbyt wiele. Nie jestem tego godzien!" Czy zasługujesz na cokolwiek?
Czy możesz udowodnić, że w jakikolwiek sposób zasłużyłeś sobie na coś?
Gdyby cię tutaj nie było, czy mógłbyś twierdzić, że osądzono cię
niesłusznie? Nie! Wszystko, co masz, to po prostu dar, dar Boskiej Miłości.
Nie zasłużyłeś na to.
Bóg jest przepełniony miłością. Gdy to zrozumiesz, rodzi się w tobie nowa
jakość: wdzięczność. Pragniesz ofiarować Mu podziękowania, po prostu
czujesz wdzięczność. Wdzięczność jest modlitwą, jak pięknie jest ją czuć,
nie można tego z niczym porównać... Modlitwa to szczyt szczęścia, nie może
ona stać się środkiem prowadzącym do jakiegoś celu.
Jezus powiada: a jeśli modlicie się będziecie potępieni... ponieważ twoja
modlitwa jest zła. Jezus doskonale wie, że ilekroć idziesz do świątyni,
chcesz coś wyżebrać, chcesz o coś prosić. Chodzi o środek, a modlitwa
będąca tylko środkiem to grzech.
Jaka jest twoja miłość? Dzięki niej można zrozumieć, co dzieje się w chwili
modlitwy. Czy naprawdę kochasz daną osobę? Kochasz, czy może jest to coś
innego? Wzajemne zaspokajanie potrzeb? A gdy już kogoś kochasz, czy
naprawdę go kochasz? Otwierasz przed nim swe serce? Czy tylko
wykorzystujesz tę drugą osobę pod płaszczykiem miłości?
W imię miłości wykorzystuje się innych. Powód może być seksualny, albo
jakiś inny, ale ten drugi człowiek jest wykorzystywany. A gdy mówi: "Dość,
nie wykorzystuj mnie!", czy twoja miłość się utrzyma, czy zniknie? Pytasz:
"O jakim wykorzystywaniu mówisz?" Jeżeli ktoś cię docenia, jeśli podobasz
się pięknej kobiecie, twoje ego odczuwa spełnienie. Piękna kobieta patrzy w
ciebie jak w tęczę i po raz pierwszy czujesz, że jesteś mężczyzną. Lecz
jeśli ona cię nie dostrzega, nie podziwia, miłość znika. I na odwrót, gdy
piękny, silny mężczyzna podziwia cię jako piękną kobietę, gdy ciągle
spotykasz się z dowodami jego uznania, odczuwasz satysfakcję, gdyż
zaspokojone zostało twoje ego.
Oto wzajemne wykorzystywanie - nazywasz to miłością. I jeśli z tego
powstaje piekło, nie powinno cię to dziwić; to musi tworzyć piekło, bo
miłość to tylko nazwa, pod nią kryje się coś innego. Miłość nigdy nie
tworzy piekła, miłość to podstawowa z cech niebiańskich. Jeżeli kochasz,
jesteś szczęśliwy i stan szczęśliwości dowodzi tego, że kochasz.
Spójrz jednak na kochanków, nie wyglądają na szczęśliwych - tylko z
początku, gdy planują, bezwiednie, nieświadomie zarzucając na siebie sieci,
ale ta poezja, romantyczne przeżycie, cały ten nonsens służy tylko
złowieniu drugiego człowieka. Gdy wpadnie w sieć, znów są nieszczęśliwi,
czują się tak, jakby znaleźli, się w niewoli. Ego każdego z nich staje się
jarzmem, obie strony pragną więc opanować tę drugą i zawładnąć nią.
Taka miłość jest godna potępienia. Jeśli twoja miłość jest zła, modlitwa
też nie będzie dobra, gdyż modlitwa oznacza miłość do Całości. Skoro miłość
do zwykłego człowieka okazała się fiaskiem, jak mogłoby ci się powieść w
miłości skierowanej ku temu, co Boskie?
Miłość to po prostu krok w kierunku modlitwy. Trzeba się uczyć: jeśli
potrafisz kochać człowieka, poznałeś sekret. Tym samym kluczem otwiera się
wrota Boskości, choć ta potęga jest miliony razy większa. Przeogromny to
wymiar, ale klucz pozostaje ten sam. Miłość sama w sobie jest celem, nie ma
w niej miejsca na ego. Gdy jesteś wolny od ego, pojawia się miłość. Dajesz
wtedy, nie pytając, nie oczekując niczego w zamian. Po prostu dajesz, gdyż
dawanie jest czymś pięknym, dzielisz się, bo dzielenie się jest czymś
cudownym, nie ma tu transakcji. Gdy nie obowiązują żadne układy, nie ma
ego, czuje się przepływ miłości... nie jesteś "zamrożony", roztapiasz się.
Trzeba w sobie rozwijać tę umiejętność roztapiania się, gdyż tylko wtedy
można się modlić.
Jezus mówi do swych uczniów: ...jeśli modlicie się... nacisk jest położony
na wy, ...będziecie potępieni. Doskonale zna swych uczniów.
...gdy zaś jałmużnę dajecie
zło zalęgnie się w duszach waszych.
Czy zauważyłeś, co dzieje się w tobie, gdy dajesz coś żebrakowi? Czy
wypływa to z życzliwości, czy też może jest pochodną ego? Jeśli znajdziesz
się sam na ulicy i podejdzie żebrak, mówisz: "Wynocha!", bo nikt tego nie
widzi, ego w żaden sposób nie czuje się urażone. Ale żebracy też znają się
na psychologii; nigdy cię nie poproszą, gdy jesteś sam, ominą cię z daleka,
to nie jest odpowiedni moment. A gdy idziesz z grupą przyjaciół, zapolują
na ciebie.
Na targowisku, w obecności wielu osób łapią cię za rękę... wiedzą, że jeśli
teraz powiesz "Nie!", ludzie pomyślą "Aż tak jesteś nieuprzejmy, taki
okrutny?" Dajesz więc coś, by uratować swoje ego. Nie dajesz żebrakowi, nie
ma to nic wspólnego z życzliwością. Pamiętaj jednak, że gdy dajesz, żebrak
pójdzie dalej i opowie innym żebrakom jak cię oszukał, zrobił z ciebie
durnia. Będzie się śmiał, bo on wie dlaczego dostał coś od ciebie. Nie ma
tu mowy o życzliwości.
Życzliwość daje z innych powodów: wyczuwasz niedolę drugiego człowieka,
wyczuwasz tak głęboko, że łączysz się z nim. Nie tylko wczuwasz się w tę
niedolę, bierzesz na swoje barki odpowiedzialność za to, że ktoś jest
nieszczęśliwy, bo całość jest odpowiedzialna za część: "Służę pomocą
społeczeństwu, które tworzy żebraków. Wspieram społeczeństwo, strukturę,
system władzy, które są przyczyną wyzysku; ja jestem częścią tej gry, a ten
żebrak jest jej ofiarą." Odczuwasz nie tylko życzliwość, pojawia się
odpowiedzialność, musisz coś z tym zrobić. I jeśli dajesz coś żebrakowi,
nie chcesz, by był ci wdzięczny. Raczej ty będziesz wdzięczny jemu, jeżeli
już mówimy o tej życzliwości, gdyż wiesz, że to nic nie znaczy.
Społeczeństwo trwa nadal, a ty dużo wysiłku włożyłeś w coś, co tworzy
żebraków. Wiesz, że jesteś częścią wpływowych warstw, w otoczeniu których
żyją żebracy, bogaci ludzie nie mogą istnieć bez ubogich. Wiesz, że masz
ambicję bycia bogatym. Masz poczucie winy, czujesz, że to grzech, ale wtedy
dawanie jest czymś całkowicie odmiennym. Gdybyś uznał, że zrobiłeś coś
wielkiego dając żebrakowi dwa złote, Jezus powie: zło zalęgnie się w
duszach waszych..., gdyż nie wiesz co robisz.
Niech dar będzie owocem miłości, życzliwości. Ale wtedy nie daje się
żebrakom, to nie jest jałmużna - po prostu dzielisz się z przyjaciółmi. Gdy
żebrak staje się przyjacielem, dzieje się coś innego: nie stawiasz siebie
wyżej od niego, nie dokonujesz "czegoś wielkiego", ego nie odczuwa
spełnienia. Przeciwnie, masz wrażenie: "Nic nie mogę uczynić, ofiarowanie
takiego drobiazgu to żadna pomoc."
Zdarzyło się kiedyś, że Mistrz zeń mieszkał w chacie na wzgórzu oddalonym
od miasta o wiele mil. Podczas pełni księżyca zakradł się tam złodziej.
Mistrz bardzo się tym zaniepokoił, albowiem w chacie nie było nic, co można
ukraść, za wyjątkiem koca, którym był przykryty, cóż więc było robić?
Zmartwił się na tyle, że gdy usłyszał kroki złodzieja, powiesił koc na
drzwiach i ukrył się w kącie pokoju.
Złodziej rozejrzał się wokół, lecz w ciemnościach nie mógł dojrzeć koca,
nie widział nic. Przygnębiony i rozczarowany zamierzał odejść. Nagle mistrz
krzyknął: "Zaczekaj! Weź ten koc! Jest mi ogromnie przykro, przebyłeś tak
długą drogę, noc jest chłodna, a w tym domu nie ma nic. Następnym razem
uprzedź mnie proszę o swojej wizycie. Coś przygotuję. Jestem biednym
człowiekiem, lecz postaram się, abyś mógł coś ukraść. Ulituj się nade mną,
bo będę się czuł okropnie, weź ten koc, nie odmawiaj!" Złodziej nie bardzo
wiedział co się dzieje. Był zalękniony, tamten wyglądał dość podejrzanie,
nikt wcześniej nie zachowywał się w taki sposób. Po prostu chwycił koc i
uciekł.
Tej nocy mistrz napisał wiersz. Siedząc przy oknie, chłodna noc, pełnia
księżyca... napisał takie oto słowa: "Jakiż wspaniały Księżyc! Chciałbym go
podarować temu złodziejowi!" I łzy popłynęły mu z oczu, płakał, szlochał na
myśl... "Biedaczysko, przyszedł z tak daleka!"
Złodzieja złapano. Miał już parę spraw na sumieniu, znaleziono przy nim
koc. Ten koc był znany, wszyscy wiedzieli, że należał do Mistrza. Mistrz
musiał więc udać się do sądu. Sędzia zwrócił się do niego: "Proszę
powiedzieć, że ten koc należy do pana, to wystarczy. Ten człowiek ukradł
koc z pańskiego domu, wystarczy to potwierdzić, to wszystko."
Mistrz odparł: "Ależ on go wcale nie ukradł, nie jest złodziejem. Znam go
dobrze. Owszem, odwiedził mnie kiedyś, lecz niczego nie ukradł, to był dar
ode mnie, podarowałem mu ten koc. I wciąż mam poczucie winy, że nie miałem
nic innego do zaoferowania. Koc jest już stary, niemal bez wartości, a ten
człowiek jest taki dobry... przyjął go. A ponadto jego serce pełne było
wdzięczności do mnie."
Jezus powiada: ...gdy zaś jałmużnę dajecie zło zalęgnie się w duszach
waszych, ponieważ dajesz z niewłaściwych pobudek. Można robić dobre uczynki
ze złych pobudek, ale nie o to chodzi, zupełnie nie o to.
Kiedy udacie się w odległe krainy
i wędrujecie po okolicy,
i przyjmą was tam,
jedzcie to, co przed wami postawią
i uzdrawiajcie chorych pośród nich.
Dwie rzeczy mówi Jezus uczniom swoim. Pierwsza: "Cokolwiek wam dadzą,
przyjmijcie, nie stawiajcie żadnych warunków."
Buddyzm rozprzestrzenia się gwałtownie, prawie pół świata to buddyści, a
mnisi dżinów nie potrafią wyrwać się z Indii, można ich spotkać tylko
tutaj, jest ich nie więcej niż 3 miliony. Budda i Mahawira byli tego samego
kalibru, dlaczego więc dżiniści nie potrafią wyjść ze swoim posłaniem na
zewnątrz? Z powodu mnichów - ich mnich gdziekolwiek pójdzie, stawia
warunki: określone pożywienie, w pewien szczególny sposób przyrządzone i w
niezwykle specyficzny sposób podane. Jak miałby opuścić swój kraj? Nawet w
Indiach może przebywać tylko w miastach, które zamieszkują dżiniści, bo od
nikogo innego nie przyjmie pożywienia. Efektem tego uzależnienia jest to,
że Mahawira stał się bezużyteczny dla świata, świat nie jest w stanie
skorzystać z nauk tego wielkiego człowieka.
Jezus mówi do uczniów: "...udacie się w odległe krainy i wędrujecie,
przyjmą was tam, jedzcie to, co przed wami postawią, nie stawiajcie żadnych
warunków, że na przykład spożywacie tylko niektóre potrawy."
Poruszanie się w świecie powinno być pozbawione jakichkolwiek warunków.
Stawiając warunki, stajesz się ciężarem. Dlatego uczniowie Jezusa nigdy nie
stali się ciężarem: jedzą to, co im się poda, ubierają się w to, co akurat
jest dostępne, żyją w każdych warunkach klimatycznych, pośród
najrozmaitszych ludzi, potrafią się wmieszać w każdą społeczność. Z tej
przyczyny chrześcijaństwo rozprzestrzenia się jak ogień. Zjawisko to wiąże
się z postawą uczniów - nie stawiają żadnych warunków.
A po drugie, Jezus powiada, by robić tylko to jedno: ...uzdrawiajcie
chorych pośród nich.
Nie mówi: "Nauczcie ich czym jest prawda." Nie! To na nic! Nie mówi:
"Niechaj siła waszych argumentów sprawi, że uwierzą w me przesłanie." To na
nic! "Po prostu uzdrawiajcie chorych! Albowiem, jeśli człowiek jest chory,
jak miałby zrozumieć prawdę? W jaki sposób zdoła ją pojąć? Kiedy chora jest
jego dusza, jak otrzyma moje przesłanie? Uzdrawiajcie chorych! Uczyńcie ich
pełnymi, to wszystko." Gdy człowiek stanie się pełny i zdrowy, zdoła
zrozumieć prawdę, będzie mógł zrozumieć Jezusa.
"Bądźcie sługami, uzdrowicielami - po prostu pomagajcie ludziom osiągnąć
zdrowie." Z psychologicznego punktu widzenia każdy jest chory.
Fizjologicznie ludzie nie muszą być chorzy, lecz jeśli chodzi o umysł,
każdy jest chory, potrzeba więc głębokiego uzdrowienia umysłu. Jezus
powiada: "Bądźcie terapeutami, idźcie i uzdrawiajcie ich umysły."
Spróbujcie zrozumieć jaki problem jest z umysłem: podzielony oznacza
chorobę, nie podzielony to zdrowie. Jeżeli w umyśle znajduje się wiele
sprzecznych rzeczy, umysł choruje, przypomina tłum, szalony tłum. Lecz gdy
w umyśle jest tylko jedno, umysł zostaje uzdrowiony, bo dzięki tej jednej
rzeczy zachodzi proces krystalizacji. Dopóki umysłu nie sprowadzi się do
jedności, choruje.
Są chwile, gdy i twój umysł staje się jednym. Niekiedy pojawiają się one
zupełnie nieoczekiwanie: wstajesz nad ranem, bardzo wcześnie, wszystko jest
takie świeże... wschodzi słońce, cała sceneria jest tak piękna, że nagle...
jesteś skoncentrowany. Zapominasz o targowisku, na które miałeś wyruszyć,
zapominasz o biurze, do którego miałeś jechać, zapominasz, że jesteś
hinduistą, muzułmaninem, chrześcijaninem, zapominasz, że jesteś ojcem,
matką, synem, zapominasz o tym świecie. Słońce świeci pięknie, poranek jest
orzeźwiający, wnikasz w to, stajesz się z tym jednością. Przez krótką
chwilę, gdy jesteś jednością, gdy umysł jest pełny i zdrowy, czujesz jak
wzbiera w tobie fala szczęścia. Może przytrafić się ona przypadkiem, można
też wywołać ją świadomie.
Ilekroć umysł jest jeden, wyraża się przezeń wyższa jakość, a ta niższa
natychmiast idzie na swoje miejsce. Jest dokładnie tak, jak w szkole: gdy
pojawia się dyrektor, nauczyciele dobrze pracują i uczniowie pilnie się
uczą, panuje porządek. Po wyjściu dyrektora nauczyciel staje się najwyższym
autorytetem i nie ma już takiego porządku, ponieważ nauczyciele pozwalają
sobie na zbytnią poufałość. Zaczyna działać energia niższego rzędu -
nauczyciele idą na kawę lub papierosa, wdają się w plotki. Wciąż jednak w
obecności nauczyciela uczniowie są zdyscyplinowani. Klasę ogarnia chaos
dopiero po wyjściu nauczyciela; mamy tłum, oszalały tłum. Nauczyciel
wchodzi do klasy i nagle wszystko ulega zmianie, pojawiła się wyższa siła,
chaos znika.
Chaos pokazuje po prostu, że wyższa siła jest nieobecna. Gdy nie ma chaosu,
gdy panuje harmonia, widać obecność tej wyższej siły. Twój umysł jest w
stanie chaosu... potrzeba wyższego punktu odniesienia, potrzeba
krystalizacji na wyższym poziomie. Przypominasz ucznia, klasę, oszalałą
klasę, w której zabrakło nauczyciela. Ilekroć jesteś skoncentrowany,
natychmiast zaczynasz funkcjonować na wyższym poziomie.
Jezus powiada: "Uzdrawiajcie!" Słowo "uzdrawiać" (ang. heal) ma ten sam
rdzeń co "pełny" (ang. whole); słowo "święty" (ang. holy) także pochodzi z
tego samego rdzenia. Uzdrów kogoś, a stanie się pełnym, a gdy staje się
pełnym, jest święty. Oto cały proces. Umysł jest chory, ponieważ nie ma
centrum. Czy masz jakieś centrum w umyśle? Czy możesz powiedzieć "to
centrum to ja"? Ono zmienia się co chwila: rankiem jesteś rozgniewany,
jesteś gniewem; w południe zaczynasz kochać i myślisz sobie "jestem
miłością"; a pod wieczór jesteś rozczarowany i przychodzi ci do głowy
"jestem frustracją". Czy jest w tobie jakieś centrum? A może jesteś tylko
wirującym tłumem?
Nie ma jeszcze w tobie centrum, jeszcze... a człowiek bez centrum jest
chory. Człowiek zdrowy to ten, kto ma centrum. Jezus mówi: "Dajcie ludziom
centrum!" Niezależnie od chaosu wokół ciebie, centrum jest wewnątrz. Jesteś
ześrodkowany 24 godziny na dobę, coś w tobie zachowuje ciągłość - to
continuum staje się twoją Jaźnią.
Spójrz na to w taki oto sposób: istnieją trzy warstwy istnienia. Pierwsza
warstwa to przedmioty, świat obiektywny. Otacza cię, informują o niej
zmysły, oczy ją dostrzegają, uszy słyszą, a ręce dotykają. Świat obiektywny
to pierwsza warstwa istnienia i jeśli zatracisz się w nim, znajdziesz
upodobanie w rzeczach najbardziej powierzchownych. Druga warstwa jest w
tobie, to warstwa umysłu: myśli, emocje, miłość, gniew, uczucia. Pierwsza z
nich jest ogólnie dostępna, to rzeczywistość obiektywna. Lecz nikt nie
zdoła dostrzec, co tkwi wewnątrz umysłu.
Gdy patrzysz na mnie, nie widzisz mnie, widzisz tylko moje ciało; gdy
patrzę na ciebie, nie widzę ciebie, widzę tylko twoje ciało. Druga osoba
może obserwować twoje zachowanie, jak postępujesz, co robisz, jak
reagujesz. Może zauważyć gniew na twojej twarzy, zarumienienie, bijące z
twego oblicza okrucieństwo, gwałtowność w oczach, ale nie zdoła uchwycić
gniewu w twoim umyśle. Może zauważyć miłosny gest, który wykonuje twoje
ciało, ale nie zdoła dostrzec samej miłości. A przecież można jedynie
wykonywać miłosny gest, żadnej miłości może w tym nie być. Można oszukiwać
innych swoim zachowaniem... i tak postępujesz...
Każdy może poznać twoje ciało, ale nie dotyczy to umysłu. Obiektywny świat
jest ogólnie dostępny, taki właśnie jest świat nauki. Nauka powiada, że
jest to jedyna rzeczywistość, ponieważ "Nie możemy poznać twoich myśli -
czy one istnieją, czy nie, tego nikt nie wie. Tylko ty mówisz, że istnieją,
ale nie są czymś ogólnie dostępnym, obiektywnym, nie możemy z nimi
eksperymentować, nie potrafimy ich zobaczyć. Informujesz nas o nich, ale
możesz też nas oszukiwać, albo sam zostałeś oszukany, któż to wie?" Myśli
nie są przedmiotami, ale wiesz doskonale, że istnieją. Nie tylko rzeczy
istnieją, myśli także istnieją. Jednak myśli są zbyt osobiste, prywatne,
nie są ogólnie dostępne.
Pierwsza warstwa, warstwa zewnętrzna, rzeczywistość powierzchowna,
stworzyła naukę. Warstwa druga, myśli i uczucia, tworzy filozofię, tworzy
poezję. Ale czy to jest wszystko? Materia i umysł? Jeśli to jest wszystko,
nigdy nie będziesz ześrodkowany, gdyż umysł zawsze płynie wartkim
strumieniem. Nie ma żadnego centrum: wczoraj były tam jakieś myśli, dzisiaj
są inne, jutro będą jeszcze inne, płyną jak rzeka, nie ma tu żadnego
centrum.
W umyśle nie znajdziesz centrum: myśli się zmieniają, zmianie ulegają
uczucia, wszystko płynie. Zatem zawsze będziesz chory, skrępowany, nigdy
pełny. Ale istnieje jeszcze jedna warstwa rzeczywistości, najgłębsza.
Pierwsza warstwa to świat obiektywny, świat nauki; druga to świat myśli,
filozofia i poezja, uczucia, idee. I jest świat trzeci, świat religii,
świat, w którym obecny jest świadek- ten, który przygląda się myślom, ten,
który przygląda się wszystkiemu.
Ten ktoś jest jeden, nie jest dwoisty. Czy patrzysz na dom, czy też
zamykasz oczy i oglądasz obraz domu "wewnętrznym okiem", oglądający,
obserwator pozostaje ten sam. Czy patrzy na gniew, czy na miłość,
obserwator pozostaje ten sam. Czy jesteś smutny, czy wesoły, niezależnie od
tego czy życie stało się poezją czy też koszmarem - obserwator pozostaje
ten sam, świadek pozostaje ten sam. Ów świadek stanowi jedyne centrum i to
właśnie jest świat religii.
Gdy Jezus mówi: "Idźcie i uzdrawiajcie ludzi", ma na myśli "Idźcie i
nadajcie im centrum, uczyńcie z nich świadków. Wówczas nie będą się
angażować w ten świat, ani nie pochłoną ich myśli, zakorzenią się we
własnym bycie." A gdy zapuszcza się korzenie we własny byt, wszystko ulega
zmianie, zmienia się jakościowo, wtedy można się modlić.
Nie będzie to modlitwa ze złych pobudek, modlitwa stanie się wyrazem
wdzięczności. Będziesz się modlił nie jak żebrak, lecz jak cesarz, który
wszystkiego ma pod dostatkiem. Będziesz rozdawał, ale nie dla zaspokojenia
ego, tylko ze współczucia. Dajesz, ponieważ dawanie jest czymś przepięknym
i czyni cię ogromnie szczęśliwym. I można też pościć, aczkolwiek post nie
będzie spowodowany obsesją na punkcie jedzenia, ten post będzie zupełnie
inny.
Taki właśnie jest post Mahawiry, jest całkowicie odmienny. Zapomina się
niekiedy o swym ciele do tego stopnia, że nie zauważasz obecności głodu; na
tyle odbiegło się od ciała, że nie jest ono w stanie poinformować cię o
tym, że jesteś głodny. W sanskrycie słowo określające post jest bardzo
piękne, brzmi ono upawas. Słowo to w żaden sposób nie wiąże się z
jedzeniem, nie ma nic wspólnego z postem, oznacza po prostu "życie bliżej
samego siebie", upawas - "życie bliżej samego siebie", "bycie bliżej samego
siebie". Przychodzi chwila, gdy jesteś tak ześrodkowany, że zapomina się o
ciele, tak jakby ciało nie istniało. Wówczas nie odczuwa się głodu i można
śmiało mówić o poście, ale coś takiego po prostu zdarza się, nie jest
efektem jakichś działań.
W stanie takiego ześrodkowania można przebywać przez wiele dni. Przytrafiło
się to Ramakrishnie, wchodził w ekstazę i przez sześć, siedem dni
pozostawał niemal martwy, ciało nie poruszało się, zamierało w jednym
geście; jeśli stał, zastygał w tej pozycji. Uczniowie musieli się namęczyć,
żeby go położyć, na siłę dawali mu odrobinę wody, mleka, lecz wyglądało na
to, że jest on nieobecny. Oto jest post - przestaje się istnieć w ciele.
Będąc w ciele, nie jesteś już w ciele. Lecz tego nie da się zrobić. Jak
miałbyś tego dokonać? Wszelkie działania pochodzą z ciała, aby zrobić
cokolwiek musisz posłużyć się ciałem. Ten post nie może być
"przeprowadzony", gdyż oznacza on bez cielesność. Może się zdarzyć, zdarzył
się Mahawirze, Jezusowi, Mahometowi. Tobie też może się zdarzyć.
Jezus powiada: Idźcie pomiędzy ludzi...
jedzcie to, co przed wami postawią
i uzdrawiajcie chorych pośród nich.
Albowiem to, co wchodzi w usta wasze
nie kala was,
to zaś, co z ust waszych wychodzi,
jest tym właśnie, co was kala.
To bardzo znaczące słowa. Oznaczają: "Nie przejmujcie się zbytnio, gdy
pożywienie jest nieczyste, albo jakiś shudra was dotknie, albo kobieta
mająca okres przejdzie obok i jej cień na was pada." Nie jest ważne, co w
was wchodzi, ważne jest to, co wychodzi, gdyż to, co wydobywa się na
zewnątrz pokazuje twoją jakość; pokazuje w jaki sposób przemieniasz to, co
w ciebie wnika... i to jest ważne.
Lotos rodzi się w błocie, błoto ulega przemianie i tak powstaje lotos.
Lotos nigdy nie mówi: "Nawet nie tknę tego błota, jest brudne, obrzydliwe!"
Nie, to nie tak. Jeżeli jesteś lotosem, nie ma dla ciebie nic brudnego.
Jeśli masz takie moce jak lotos, jeśli nieobca jest ci wszechprzemieniająca
moc, alchemiczna moc, możesz tkwić w błocie i narodzi się lotos. Gdy jednak
nie masz właściwości lotosu, nawet żyjąc otoczony złotem wytwarzać będziesz
jedynie błoto. Rzecz nie w tym, co w ciebie wchodzi. Ważne jest to, że
będąc scentrowanym przemieniasz wszystko, co w ciebie wchodzi; nabiera ono
cech twojego bytu i wydostaje się na zewnątrz.
W życiu Buddy mamy przykład otrucia, zupełnie przypadkowo doszło do
zatrucia pokarmowego. Ubogi człowiek czekał wiele dni by zaprosić Buddę do
swego domu. Pewnego dnia przyszedł bardzo wcześnie, o czwartej rano i
stanął w pobliżu drzewa, przy którym Budda spał, aby jako pierwszy mógł go
zaprosić - i tak się stało. Budda otworzył oczy i usłyszał: "Przyjmij
proszę zaproszenie ode mnie! Oczekiwałem cię wiele dni, przygotowywałem się
do tego tyle lat! Jestem biednym człowiekiem, nie mogę sobie na wiele
pozwolić, lecz od dawna pragnę, byś przyszedł do mego domu spożyć skromny
posiłek." "Przyjdę" - odparł Budda.
W tym momencie z pobliskiego grodu nadjechał rydwanem król w otoczeniu
ministrów, z całym orszakiem dworzan i zwrócił się do Buddy z nabożną
czcią: "Przybądź Panie, zapraszam cię do mego pałacu!"
Budda rzekł: "Trudno będzie; moi uczniowie przyjdą do twego pałacu, lecz ja
już przyjąłem zaproszenie, ten człowiek był tutaj przed tobą. Gdy
otworzyłem oczy, zaprosił mnie do siebie jako pierwszy, toteż muszę pójść
razem z nim." Król próbował go przekonać, że to nie jest dobry pomysł: "Ten
człowiek, czymże on może cię poczęstować? Jego dzieci głodują, on sam nie
ma co jeść!"
Budda na to: "Nieważne. Zaprosił mnie i muszę iść." I poszedł.
A co uczynił tamten człowiek? W Biharze i innych ubogich rejonach Indii,
ludzie gromadzą różne rzeczy w porze deszczowej; zbierają wszystko, co
wyrasta z ziemi i na niej rozkwita. Pewna roślina, kukarmutta (gatunek
grzyba z kapeluszem o dużej średnicy) pojawia się w tym okresie i oni go
zbierają, suszą i przechowują przez cały rok. Jest to ich jedyne warzywo -
niekiedy jednak staje się trucizną.
Człowiek ów zebrał kukarmuttę dla Buddy. Ususzył i odpowiednio przyrządził,
lecz gdy Budda zaczął jeść, pożywienie okazało się być trujące, bardzo
gorzkie. Było jedynym, co gospodarz mógł przygotować, poczułby się zraniony
gdyby Budda stwierdził: "To jest gorzkie, nie mogę tego jeść" - nic innego
nie mógł zaoferować. Więc Budda jadł dalej, nie wspominając o goryczy i
truciźnie. Gospodarz był bardzo szczęśliwy. Budda wrócił do swych uczniów i
trucizna zaczęła działać. Przyszedł lekarz i powiedział: "To bardzo trudny
przypadek. Trucizna przedostała się do układu krwionośnego, nic nie można
zrobić, Budda musi umrzeć!"
Na początek Budda zwołał swoich uczniów i rzekł: "To nie jest zwykły
człowiek, to postać wyjątkowa. Albowiem pierwszy pokarm otrzymałem od swej
matki, to zaś jest pokarm mój ostatni - ów biedak jest niczym moja matka!
Uszanujcie go, gdyż jest to coś niezwykle rzadko spotykanego! Budda pojawia
się raz na parę tysięcy lat i tylko dwoje ludzi ma taką szansę: najpierw
matka pomaga buddzie przyjść na świat, a na koniec ktoś pomaga mu wejść w
inny świat. Idźcie zatem i powiadomcie wszystkich, że tego człowieka należy
czcić - jest wielki!"
Uczniowie byli mocno zakłopotani, ponieważ mieli szczerą chęć zabić tego
biedaka. Gdy odeszli, Ananda zwrócił się do Buddy: "Uszanować tego
człowieka... to dla nas za wiele. To morderca, on cię zabił! Więc nie mów
takich rzeczy. Dlaczego to robisz?"
Budda odparł: "Znam was, jesteście zdolni go zabić, dlatego to
powiedziałem. Idźcie i złóżcie mu wyrazy szacunku. To wyjątkowa sposobność,
która niezwykle rzadko przytrafia się w dziejach świata - podać Buddzie
ostatni posiłek!"
Podano mu truciznę, a z niego wypłynęła tylko miłość. Oto cała alchemia:
ten człowiek odczuwa współczucie do kogoś, kto właściwie go zabił. Jeśli
podamy Buddzie truciznę, w odpowiedzi dostajemy miłość.
Jezus powiada: "Albowiem to, co wchodzi w usta wasze nie kala was, nawet
trucizna nie zdoła was zbrukać, to zaś, co z ust waszych wychodzi, jest tym
właśnie, co was kala." Pamiętaj, wszystko przemieniasz: jeśli ktoś cię
znieważa, "karmi" cię swymi zniewagami, to cię nie pokala. Cóż więc z
ciebie wychodzi? Jak przekształcasz tę zniewagę? Czy wypływa z ciebie
miłość, czy może nienawiść?
Jezus mówi: "Pamiętajmy co z nas wychodzi, nie zwracajmy szczególnej uwagi
na to, co wchodzi." I ty też powinieneś o tym pamiętać, inaczej całe twoje
nastawienie do życia będzie błędne. Jeśli wciąż zastanawiasz się nad tym,
co w ciebie wchodzi, nigdy nie rozwiniesz tej umiejętności, dzięki której
twoje istnienie może wszystko przemieniać. Wówczas pojawia się to na
zewnątrz: "czysty" pokarm, taki czy inny "rodzaj" pożywienia, nikt nie
powinien cię "dotykać", jesteś braminem, czystym duchem... Wszystko staje
się wielkim nonsensem! Prawdziwe jest nie to, co w ciebie wchodzi, rzecz w
tym, by pamiętać o tym przemienianiu.
Pewnego razu Shankaracharya odwiedził Benares i nad ranem udał się na
rytualną kąpiel w Gangesie, sądząc, zgodnie ze starym bramińskim
rozumowaniem, że Ganges uczyni go czystym. Gdy wracał po kąpieli dotknął go
shudra, niedotykalny. Shankaracharya rozgniewał się: "Coś ty uczynił!?
Muszę jeszcze raz się wykąpać. Zbrukałeś mnie!"
Shudra miał rzec: "Więc twój Ganges jest bezwartościowy... skoro cię
oczyszcza i świeży, pachnący, oczyszczony przybywasz, a gdy ja cię dotykam
jesteś skalany... Czyż nie jestem większy niż twój Ganges?"
Shudra ciągnął dalej: "I ty mówisz, że oddałeś się poznaniu? Słyszałem jak
mówiłeś, że w każdym z nas przebywa Jedność. Pozwól więc, że zadam ci
pytanie: Czy dotknięcie mego ciała cię skalało? Jeśli tak, oznacza to, że
moje ciało może dotknąć twego ducha. A przecież twierdzisz, że ciało to
iluzja, sen, jakże więc sen miałby dotknąć Rzeczywistości? I w jaki sposób
sen miałby tę Rzeczywistość skalać? To, czego nie ma, jakże miałoby skalać
coś, co jest? A może powiesz, że nie moje ciało, lecz duch mój skaził
ciebie, gdyż duch ducha dotknąć może, ale wtedy przestajesz być brahmanem,
tym Jednym, o którym opowiadasz, prawda? Odpowiedz mi więc: Kto ciebie
skaził?"
Powiadają, że Shankara pokłonił się nisko i rzekł: "Aż do tej pory jedynie
myślałem o Jednym, była to tylko filozofia. Wskazałeś mi właściwą ścieżkę,
nikt teraz nie może mnie skalać. Rozumiem, Jedno istnieje, tylko Jedno
istnieje, takie samo we mnie jak i w tobie." Później Shankara uporczywie
próbował dowiedzieć się kim był ten człowiek. Nigdy mu się to nie udało i
nikt tego nie wie... Może to był sam Bóg, samo Źródło... ale Shankara uległ
przemianie.
Co w ciebie wchodzi, nie kala, bowiem wszystko wnika w głąb ciała. Nic nie
może wejść w głąb ciebie, twoja czystość jest absolutna. Jednak to, co z
ciebie wychodzi, nosi twoje cechy, zawiera aromat twojego bytu i to o czymś
świadczy. Jeśli wychodzi z ciebie gniew, uwidacznia tym samym, że wewnątrz
siebie jesteś chory; jeśli wychodzi nienawiść, znaczy, że wewnątrz nie
jesteś pełny; a jeżeli emanujesz miłością i światłem, świadczy to o tym, że
owa pełnia została osiągnięta.
Mam nadzieję, że zrozumiesz te dziwne słowa. Łatwo o błędne rozumienie, a z
kimś takim jak Jezus zawsze może tak być, zrozumienie jest prawie
niemożliwe, wyraża on bowiem prawdę, a ta zawsze jest paradoksalna;
człowiek nie jest gotów jej wysłuchać, nie jest scentrowany.
Rozumiemy wszystko poprzez umysł, a umysł to plącze, miesza i interpretuje,
i wtedy te słowa stają się niebezpieczne. Tych słów nie znajdziesz w
autoryzowanej wersji Biblii. Opuszczono je, bowiem są niebezpieczne! Można
je znaleźć, ale nie w wersji autoryzowanej, nie w Biblii, w którą wierzą
chrześcijanie. Kiedy Jezus zwracał się do ludzi, jego słowa notowało także
wielu innych i te zapiski przetrwały. Znaleziono je przed paroma
dziesiątkami lat w jaskini w Egipcie.
Wszystko, co tutaj omawiamy, pochodzi z odkrytego tam zwoju. Nie ma on nic
wspólnego z wersją "zatwierdzoną" przez autorytety; takie autoryzowane
wersje zawsze są nieprawdziwe, nie może być inaczej. Gdy tylko
zorganizujesz jakąś religię, duch umiera; coś raz zorganizowane staje się
martwe. Nie można też zapominać o żywotnych interesach... Jakże miałby
watykański papież rzec: "Jeżeli pościcie grzech poczniecie przeciwko
sobie"? Nikt nie będzie pościć. "Jeśli modlicie się będziecie potępieni"?
Ludzie przestaną się modlić. "Gdy zaś jałmużnę dajecie zło zalęgnie się w
duszach waszych"? Koniec z datkami... Jak miałaby przetrwać tak potężna
organizacja, jaką jest Kościół?
Chrześcijanie szczycą się największą spośród organizacji: samych
katolickich kapłanów jest 12 milionów - tysiące kościołów na całej Ziemi!
Najbogatszą organizacją jest Kościół katolicki, nawet organizacje rządowe
nie są tak bogate, właściwie każdy rząd to bankrut. Tymczasem watykański
papież jest człowiekiem przebogatym, a za nim stoi największa organizacja
na świecie, jedyne w swoim rodzaju państwo międzynarodowe... nie za bardzo
widoczne, to znaczy bardzo niewidoczne, ale kryje się za tym praca milionów
ludzi.
Jak to się dzieje? Wszystko to zawdzięczamy darowiznom i gdyby
chrześcijanie usłyszeli Jezusa: "Nie dawaj, albowiem zło zalęgnie się w
duszy twojej...!" Kościoły służyć mają modlitwie, więc gdyby ludzie
dowiedzieli się, że Jezus powiada: "Nie módl się, albowiem jest to grzech",
kto by się modlił? Jeśli zatem nie ma mowy o modlitwie, poszczeniu,
rytuałach, darowiznach, po cóż kapłani? Jezus burzy fundamenty wszystkich
zorganizowanych religii, Jezus pozostaje, ale chrześcijaństwa nie będzie.
Tych słów Jezusa nie znajdziesz w autoryzowanych tekstach, trzeba było je
opuścić. Można je zresztą zrozumieć opacznie, lecz jeśli czujesz to, o czym
tu mówię, zrozumiesz. Jezus nie występuje przeciwko modlitwie ani przeciwko
poszczeniu czy dawaniu i dzieleniu się - sprzeciwia się fałszywemu obliczu
człowieka.
To, co prawdziwe, musi objawić się w twoim istnieniu. Najpierw musisz się
zmienić, ulec przemianie, dopiero potem, cokolwiek zrobisz, będzie dobre.
Ktoś zapytał świętego Augustyna: "Co mam czynić? Nie jestem zbytnio
wykształcony, powiedz mi więc, jeśli można... w paru słowach."
Augustyn odparł: "Tylko tyle można powiedzieć: kochaj! A wówczas wszystko,
co zrobisz będzie dobre."
Oczywiście, jeżeli kochasz, wszystko jest w porządku, lecz jeśli nie
kochasz, wszystko na nic.
Miłość oznacza zanik ego. Miłość oznacza scentrowanie. Miłość oznacza bycie
szczęśliwym. Miłość oznacza wdzięczność. Taki właśnie jest sens życia: żyj
istnieniem, nie swymi działaniami. Albowiem działania znajdują się na
powierzchni, a byt tkwi głęboko w nas.
Niechaj wszystko wypływa z twojego bytu. Nie steruj swymi działaniami i nie
kontroluj ich, przemień swoje istnienie. Prawdziwe nie jest to, co robisz;
prawdziwe jest to, czym jesteś.
MEDYTACJA MODLITWY
Najlepiej jest praktykować tę medytację wieczorem, w zaciemnionym pokoju, i
natychmiast potem położyć się spać. Można też robić to rano, ale potem
trzeba przeznaczyć piętnaście minut na wypoczynek. Ten wypoczynek jest
konieczny, w przeciwnym razie będziesz się czuł jak pijany, otępiały.
To złączenie z energią jest modlitwą. To cię zmienia. A gdy ty się
zmieniasz, zmienia się cała egzystencja.
Wznieś obie ręce ku niebu, wnętrzem dłoni zwrócone do góry, głowę trzymaj
wyprostowaną i po prostu odczuwaj płynącą w sobie egzystencję. Gdy energia
będzie spływać wzdłuż ramion, poczujesz delikatne drżenie -bądź jak liść na
wietrze, drzyj. Pozwól na to, pomóż temu. Potem niech całe ciało wibruje tą
energią, i pozwól, by działo się wszystko to, co się dzieje.
Odczujesz następnie płynięcie do ziemi. Ziemia i niebo, na górze i na dole,
yin i yang, element męski i żeński - unosisz się, wtapiasz się, całkowicie
się porzucasz. Nie ma cię. Stajesz się jednością... stapiasz się w jedność.
Po dwóch, trzech minutach, albo gdy poczujesz się całkowicie napełniony,
pochyl się ku ziemi i pocałuj ją. Stań się kanałem, przez który boska
energia łączy się z energią ziemską.
Te dwa etapy należy powtórzyć jeszcze sześć razy, aby każda czakra mogła
zostać odblokowana. Można robić to większą ilość razy; jeśli zrobisz mniej,
możesz poczuć się niespokojny i nie będziesz mógł zasnąć.
W rym stanie modlitwy wejdź w sen. Po prostu zaśnij, a ta energia będzie z
tobą. Będziesz z nią płynął, zasypiał. Bardzo to pomoże, ponieważ ta
energia otaczać cię będzie przez całą noc i dalej będzie działała. Rankiem
poczujesz się świeższy niż kiedykolwiek dotąd. Nowe elan, nowe życie
zacznie cię przenikać i przez cały dzień będziesz czuł się pełen nowej
energii: nowego tętnienia, nowej pieśni w twoim sercu i nowego tańca w
twoim chodzie.
Modlitwa
Integracja energii płynących z góry z energiami żywiołu ziemi. Pełny
przepływ oczyszcza wszystkie czakry, co prowadzi do poznania własnego
przeznaczenia i umiejętności odnajdywania się we właściwym czasie i
miejscu, (kaseta audio: 20,90 zł - książka 4,90 zł - komplet 24,90 zł)
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Osho Modlitwa Wprowadzenie do medytacjiOsho Modlitwa aplMODLITWAPotrzebne mateiały do wykonania modlitewnikaModlitwa sercaOsho Budda drzemie w Zorbie10 Modlitwa wieków10 [dzień 3] Modlitwa uciekinieraOshoModlitwa o?atyfikację ks[1] JeŚpiewnik Wspólnotowy Grupa modlitewna Odnowy w Duchu Świętym Światło compressedPsalm 115 w 3 8 MODLITWY DO KRZYŻAPsalm 71 w 18 MODLITWA SENIORAwięcej podobnych podstron