_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXVI
Dom w Eldafjord
_____________________________________________________________________________
ROZDZIA I
Skulony i przyczajony jak drapieny ptak, siedzia
wysoko na grani i spoglĄda na wiosk wciŚnitĄ midzy
ktawd fiordu a górskie zbocza. Straszliwa postaą,
ciemna, skata, zgarbiona... Przypominaa wystp skalny,
zlewajĄcy si w jedno z otaczajĄcĄ przyrodĄ. Gdyby nie
oczy, iskrzĄce nienawiŚciĄ, paajĄee ĄdzĄ zemsty, nikt by
nie przypuszcza, e ma do czynienia z istotĄ ludzkĄ.
Chwilami Ślepia te poyskiway niemal czerwono, jakby
szalejĄcy w nich ogie podsycaa jedynie fanatyczna
nienawiŚą, która wypeniaa go bez reszty.
Czeka.
Wpatrywa si w maych, malekich ludzi tam na dole.
Z miejsca, w którym siedzia, przypominali wyglĄdem
mrówki.
- WprowadzajĄ si - szepnĄ. - WprowadzajĄ si do
mojego domu! Mczyzna i kobieta. Jak ŚmiĄ! Jak
ŚmiĄ! Nie! Co teraz robiĄ?
Uniós si troch. Kiedy obserwowa, jak zachowuje
si para daleko pod nim na dole, szalejĄcy w nim gniew na
moment przygas
Co si teraz stanie? Czyby mimo wszystko nie zamie-
rzali si wprowadzią?
Ogarno go uczucie gbokiego zawodu; co za para-
doks? Nikt nie chce si tu przenieŚą? Nie wtargnie tu nikt,
na kim bdzie móg wyadowaą swĄ Ądz zemsty?
Znów si skuli, przykucnĄ na pitach, obejmujĄc
ramionami kolana. Straszliwy kolos przypomina gór-
skiego trolla, który zastyg w tej pozie przed tysiĄcami lat.
Nad fiordem para obcych przybyszów w Średnim
wieku rozmawiaa z mieszkacami tych okolic.
Có za bezwstydnie przystojny mczyzna, pomyŚlaa
dama. Jest tak pikny, e niemal mnie przeraa!
Nie potrafia oderwaą od niego spojrzenia. Mia
ciemne falujĄce wosy, jasne szaroniebieskie oczy i usta,
które nieodparcie przyciĄgay wzrok. Nieco arogancki,
lecz skoczenie pikny, kuszĄcy.
Prawdziwy samiec! Wspaniay, ale niebezpieczny!
Tymczasem gospodarz wrczy mowi pk kluczy.
- Witajcie w Jolinsborg! - rzek z promiennym
uŚmiechem, który sprawi, e pod damĄ ugiy si kolana.
- Mam nadziej, e bdzie si wam tu podobao!
- O, tak, z pewnoŚciĄ - odpara kobieta. - Lekarz
zaleci memu mowi wilgotne wiejskie powietrze, tutej-
sza okolica jest wic wprost wymarzona!
Maonek jej, po wyglĄdzie sĄdzĄc czowiek prowadzĄ-
cy nie do koca czyste interesy, odezwa si chropawym
gosem:
- A wic to miejsce zwie si Jolinsborg? Czy to od
nazwiska waŚciciela?
[Jolinsborg (norw.) - Twierdza Jolina (przyp. tum.)]
- Nie, nie mamy tu do czynienia z nazwiskiem
- uŚmiechnĄ si mody wieŚniak. - Jolin to stare
norweskie imi mskie. WaŚciciele dworu nosili je ju od
czasów, kiedy pierwszy Jolin zbudowa to domostwo
w siedemnastym wieku, a do chwili obecnej.
- Ale teraz nie ma ju chyba nikogo o tym imieniu?
- zapytaa dama.
Gospodarz spuŚci wzrok.
- Eee... Tak, owszem, jest, ale... zajto si nim. Zosta
ubezwasnowolniony.
- Ach, tak?
- No, nie by w peni... taki, jak byą powinien. A po
tym, jak zabrano mu dom, wóczy si po okolicy, zaglĄda
do okien i straszy poprzednich lokatorów. Teraz wic
jest... jest pod kluczem.
- Jaka tragiczna historia! - wykrzykna dama.
- Kiedy to si stao?
- JakieŚ dwa, moe trzy lata temu.
Maonek by najwyraniej przytomnie myŚlĄcym czo-
wiekiem.
- WspomniaeŚ o lokatorach? Ilu ich byo? Mieszkali
tu kolejno po sobie?
- Nie, przed wami bya tylko jedna para - mruknĄ
przystojny wieŚniak. - Ludzie niechtnie si osiedlajĄ
w tym miejscu nad odcitym od Świata fiordem.
Mczyzna nic na to nie odrzek, tylko mocniej
zasznurowa usta. Przypuszczenie, e by czowiekiem
prowadzĄcym interesy, w których rachunki niezupenie
si zgadzay, byo jak najbardziej suszne. Bynajmniej nie
z przyczyn zdrowotnych pragnĄ osiedlią si tutaj, w zapo-
mnianym przez Boga Eldafjord, chyba e mia na myŚli
brutalne pobicie przez rozgoryczonych klientów, od
których wyudzi pieniĄdze. Maonkowie zdecydowali,
e najlepiej bdzie usunĄą si na jakiŚ czas w cie, a do tego
celu adne inne miejsce na Świecie nie nadawao si lepiej
ni Eldafjord, o którego istnieniu nie sysza prawie nikt.
Albowiem bya to maleka wioska w gbi odnogi fiordu,
niewidoczna z odzi eglujĄcych po okolicznych wo-
dach. Zabudowania we wsi byy bardzo stare, jak gdy-
by na stromych zboczach wznoszĄcych si nad wĄziutkĄ
wstĄkĄ play nie dao si ju wznieŚą adnego nowego
domu.
Wprost idealne miejsce, by si ukryą!
- Dom jest naprawd wspaniay - stwierdzia kobieta.
- Choą w niczym nie przypomina twierdzy.
Stali na pofadowanym skalnym tarasie. Poniej wiatr
igra w gaĄzkach brzóz pokrytych ju jasnozielonĄ szatĄ,
trawa bya soczyŚcie Świea, zewszĄd bi cudowny spokój
wiosny. Nie byo si czego obawiaą, wprost przeciwnie!
WieŚniak Terje Jolinsonn nie móg wymarzyą sobie
pikniejszego dnia na zaprezentowanie przybyszom stare-
go domiszcza.
Nagle rozlego si woanie. Skierowali spojrzenia ku
ledwie widocznej Ściece, wiodĄcej przez Ąk; biega niĄ
moda kobieta.
Chop mruknĄ przez zby par ostrych sów. Szybkim
krokiem pomaszerowa jej na spotkanie.
Para przybyszów podĄaa za nim bez poŚpiechu.
- Na pewno bdzie nam tu dobrze - mówia ona.
- Spójrz tylko na ten dom! Tak, tak, wiem, e go
przebudowano, ale cay parter na pewno powsta jeszcze
w siedemnastym wieku. Jaki on dugi! Popatrz na te okna,
stare, a w jakim dobrym stanie! Pitro take, moim
zdaniem, dobudowano z ogromnĄ starannoŚciĄ.
MĄ tylko kiwa gowĄ. Z myŚli nie schodzi mu
wyjĄtkowo korzystny kontrakt, jaki udao mu si pod-
pisaą. A wieŚniak wspomnia na dodatek, e istnieje
moliwoŚą, by ten dom po prostu kupią, i to za niewiary-
godnie niskĄ cen! Mogliby go wynajmowaą bogaczom
na letnisko albo podzielią na niedue mieszkania. Pobraą
komorne od kilkorga naraz...
Jego myŚli bezustannie krĄyy wokó interesów.
Kobieta biegnĄca drogĄ zatrzymaa si gwatownie.
Bya bardzo podobna do swego szwagra, Terjego, jak
zresztĄ wszyscy mieszkacy wioski. Miaa ciemne wo-
sy, mikkimi okami opadajĄce na czoo, jasnoszare
oczy w obramowaniu tak ciemnym, e sprawiay wra-
enie ciemniejszych ni byy w rzeczywistoŚci. Pene,
nawyke do uŚmiechu usta, w tej chwili dray ze
strachu. WyglĄd tej kobiety natychmiast kojarzy si
z ciepem i mioŚciĄ dla blinich jako gównej cechy jej
charakteru.
- Nie masz chyba zamiaru jeszcze raz wynajmowaą
domu, Terje?
- Ju to zrobiem - odpar, stanowezym ruchem
chwytajĄc jĄ za rami. - Ten mieszczuch jest nawet
zainteresowany kupnem. SĄ wic na tym Świecie idioci...
A ty wracaj do domu! Natychmiast!
- Ale nie moesz tego zrobią!
- Milcz! Przesta krzyczeą, bo jeszcze ci usyszĄ! To
byy jedynie nieszczŚliwe wypadki, wszystko to tylko
wypadki, czy twój ograniczony umys nie moe tego
pojĄą? No, dalej!, ide ju stĄd!
- Nie - zaprotestowaa, nie ruszajĄc si z miejsca.
- Nie pozwol, by ktokolwiek wprowadzi si do tego
upiornego domostwa!
- WaŚnie e pójdziesz teraz do domu!
Mocno chwyci jĄ pod rami i poprowadzi drogĄ
w dó, a dotarli do chopskiej zagrody. WepchnĄ jĄ do
jednego z pokoi i zatrzasnĄ za sobĄ drzwi.
- Trzymaj gb na kódk, inaczej wyrzuc stĄd ciebie
i twojego piekielnego bachora. JesteŚ tu wyĄcznie na
mojej asce!
- Nieprawda! - zawoaa kobieta po drugiej stronie
drzwi. - Wy, trzej bracia, odziedziczyliŚcie gospodarstwo
i Jolinsborg do równego podziau! A teraz chopiec jest
pierwszym spadkobiercĄ i ty dobrze o tym wiesz, Terje!
ByeŚ najmodszym z braci. Ja i mój syn mamy takie samo
prawo, by tutaj mieszkaą, jak ty, o ile nie wiksze!
- MogliŚcie zostaą w Jolinsborg. A teraz zamknij si,
Solveig!
Usyszaa ju tylko oddalajĄce si kroki, uklka wic
przy dziecinnym óeczku.
Zacza szeptaą, bardzo cicho, lecz z dojmujĄcym bólem:
- Dobry, miosierny Boe, pomó nam! Pomó moje-
mu synkowi, spraw, by ju duej nie cierpia! Ulecz go,
Panie! Bagam Ci, tak jak bagaam ju przez tysiĄc nocy
i dni! A jeŚli nie mona wyzwolią go od cierpie, to
prosz, zabierz go do siebie! Bagam Ci o to, choą on jest
moim najcenniejszym skarbem na ziemi, tylko dla niego
yj.
Chopczyk lea na poduszkach blady niczym duch, ale
rysy jego twarzy wyranie zagodniay, gdy sen troch
uŚmierzy ból. Od czasu do czasu tylko spomidzy biaych
warg wydobywa si cichy jk. Powieki byy niemal
przezroczyste, a skóra na adnie uksztatowanej gowie
napita. Pozycja, w jakiej lea, zdradzaa, gdzie umiejs-
cowi si ból - chopiec mocno odrzuci gow w ty, a
Ścigna na szyi si napryy, a kark wygiĄ do granic
wytrzymaoŚci.
Jedenastoletni chopczyk lea tak ju od wielu miesi-
cy, pragnĄc choąby odrobin zagodzią nieznoŚny ból
gowy.
- Jolin! - szepna matka. - Mój drogi, may Jolinie!
Dlaczego nie mog wziĄą twoich cierpie na siebie?
Dlaczego musisz znosią takie udrki, ty, najniewinniejszy
ze wszystkich?
Mówia cicho, choą chopiec nie móg jej syszeą.
- GdybyŚmy tylko mieli dokĄd odejŚą! Siedzimy tu jak
w matni. Ten diabe zabra wszystkie nasze pieniĄdze,
Jolinie, jak wic moemy jechaą nie majĄc grosza przy
duszy? Jak zresztĄ mielibyŚmy si stĄd wydostaą, skoro
nie mam nawet na czym ci przenieŚą? I kto by nas przyjĄ?
OpuŚcia gow na óeczko syna w poczuciu ca-
kowitej bezsilnoŚci.
Terje Jolinssnn wróci do swych nowych lokatorów.
- To bya moja bratowa i jednoczeŚnie gospodyni
- rzuci niedbale. - Jest wdowĄ, ma chorego synka i z tego
powodu doŚą czsto zachowuje si histerycznie. Poza tym
to dobra kobieta. No, mam nadziej, e spodoba si
pastwu tutaj...
Trzy tygodnie póniej z Jolinsborg wyniesiono trum-
n. Maonka nowego lokatora nie sza w orszaku
aobnym. Jej ciaa nigdy nie odnaleziono.
Mody Eskil Lind z Ludzi Lodu poŚwici wiele
miesicy, by dotrzeą do swego upragnionego Eldafjord.
Kiedy mia dwanaŚcie lat, o domu w Eldafjord usysza
od wdrownego parobka.
Eskil siedzia wtedy pod izbĄ czeladnĄ i sucha, sucha
z takim nateniem, e zdawao si, i uszy rosnĄ mu
z przejcia. Pamita, e byo to pewnego jesiennego
wieczoru. Parobcy zebrali si przy ognisku rozpalonym ze
somy, suchych liŚci i wszelakiego Śmiecia, jakie pozostao
po ostatnich zbiorach. WikszoŚą robotników udaa si
ju na spoczynek, w kocu przy ognisku zostao ich tylko
trzech. Jeden, oszoomiony gorzakĄ, zasnĄ. Fantastycz-
nej historIi o domu w Eldafjord wysucha jedynie Eskil.
Parobek o osmaganej wichrem i socem twarzy
oywi si, widzĄc zainteresowanie chopca. Wszak u jego
stóp siedzia sam przyszy dziedzic dworu Grastensholm.
- To niebezpieczna okolica - mówi parobek powoli,
z namysem. - Miaem wraenie, e z kadej kpy trawy,
z kadej grudy ziemi wprost bio pogastwo. Bo widzisz,
ten dom zosta zbudowany przez czowieka, który nazy-
wa si Jolin. To znaczy takie nosi imi, Jolin... I ten Jolin
by bogaty jak troll. No, nie chc o nikim mówią nic zego,
ale na pewno nie wszystkie pieniĄdze zdoby uczciwie.
Powiadano, e u niego na dworze znaleą mona byo
srebrne kielichy i inne koŚcielne srebra, a skĄd mogy si
tam wziĄą? Ich miejsee byo przecie w kaŚciele!
Parobek dooy kilka gaĄzek do ognia, do ust wcisnĄ
nowĄ porcj tytoniu.
- Ale, jak mody panicz wie, nikt nie yje wiecznie
i nawet pieniĄdze nie odwrócĄ kolei rzeczy. Kady musi
umrzeą i niech mi panicz wierzy, pan Jolin ogromnie nad
tym faktem ubolewa. Ale postanowi, e nikomu nie odda
swego zota ani innych dóbr, o, nie, i zakopa wszystko...
- Zakopa w ziemi dwór?
- No, ukry wszystko, co si dao schowaą, jasne, e
nie dom, tyle chyba panicz rozumie, choą pan Jolin nie
móg znieŚą, e ktoŚ miaby mieszkaą w jego domu za
darmo. Ju sama myŚl pewnie do tego stopnia nie dawaa
mu spokoju, e umar z alu!
- Czy duo zakopa?
- Duo? I to jeszcze jak! Gdyby ktoŚ to znalaz, staby
si najbogatszym czowiekiem pod socem. No, moe
prawie najbogatszym...
Chopcu zalŚniy oczy.
- To znaczy, e nikt nie odnalaz skarbu?
- Nie, skarbu nie mona odszukaą. Stary skĄpiec
pilnie go strzee!
- Co takiego? Czy on straszy?
- Nikt nie moe mieszkaą w tym domu, po prostu si
nie da. Pewnie, e wielu porwao si na poszukiwanie tych
wspaniaoŚci, ale wszyscy zginli. Padli trupem na miejs-
cu. Umarli albo zniknli.
Ądza przygód, drzemiĄca w chopcu, zapona. Przez
chwil siedzia zatopiony w myŚlach, a wreszcie stwierdzi
krótko:
- Ja jestem z Ludzi Lodu.
- No pewnie, wiem o tym. Nazywasz si wszak Lind
z Ludzi Lodu.
W tym momencie Eskil uzna, e nie powinien mówią
zbyt duo. Zamilk, ale myŚli tym bardziej nie daway mu
spokoju. We wszystkich starych ksigach Ludzi Lodu
zostao napisane, e czonkowie rodu nie muszĄ baą si
duchów i widziade. PotrafiĄ pokonaą straszyda i diabels-
kie moce. No, oczywiŚcie, z podobnymi zjawiskami radzią
sobie umieli tylko dotknici i wybrani, ale kto wie, czy
waŚnie on, Eskil, nie jest jednym z nich? W jego pokoleniu
nie byo nikogo innego, kto móg okazaą si przekltym
lub wybranym. Tula i Anna Maria, obie byy takie
zwyczajne...
Poczu si nagle ogromnie silny. Przekazano mu
podwójne powoanie! Po pierwsze - zwalczyą duchy
grasujĄce w domu w Eldafjord, a po drugie - odnaleą
bajkowy skarb.
Eskil ostronie wypyta si o pooenie tego Eldafjord,
parobek wyjaŚni mu, jak umia. Okazao si jednak, e nie
jest zbyt mocny w geografii, nalea bowiem do tych, co to
po prostu wdrujĄ przed siebie, nie pytajĄc "gdzie" ani
"którdy". Kopot polega na tym, e odwiedzi kilka
krajów, by w Szwecji, zawadzi te nawet o Islandi
i niebywale wprost plĄta miejsca, które dane mu byo
zobaczyą. A poniewa od czasu do czasu nachodziy go
okresy pijastwa i wtedy nie trzewia przez wiele dni
z rzdu, to i gowa prawdopodobnie nie pracowaa mu jak
naley.
Eskilowi udao si jednak uzyskaą przynajmniej par
informacji na temat pooenia miejsca zwanego Eldafjord.
Wbi sobie bowiem do gowy, e gdy tylko bdzie
móg, wyruszy do Eldafjord i odnajdzie skarb. Kierowaa
nim, rzecz jasna, chą przeycia prawdziwej, naprawd
emocjonujĄcej przygody, ale nie tylko. Wiedzia, z jakim
samozaparciem ojciec i matka walczĄ, by pomimo ruj-
nujĄcych podatków i kolejnych lat nieurodzaju utrzymaą
Grastensholm w odpowiednim stanie. Jakeby si urado-
wali, gdyby syn wróci do domu z wybawieniem - ogrom-
nym skarbem z Eldafjord!
Oby tylko nikt go nie uprzedzi!
Nadszed rok 1817, w którym Eskil koczy dwadzieŚ-
cia lat i kiedy to towarzyszy Tuli w podróy zaledwie do
Christianii, zamiast eskortowaą jĄ a do Szwecji. Rozsta
si z kuzynkĄ, by odnaleą swoje Eldafjord. Teraz albo
nigdy! Nareszcie mia sporo pienidzy, a i opuŚci dom
akurat na odpowiednio dugi czas, by rodzice niczego nie
podejrzewali.
Zabawi jednak poza domem duo, duo duej, ni
przewidywa...
Z poczĄtku wszystko ukadao si pomyŚlnie. Dotar
do Vestlandet, gdzie, jak si spodziewa, naleao szukaą
[Vesdandet - kraina u zachodnich wybrzey Norwegii (przyp. tum.).]
Eldafjord. Ale Vestlandet okazao si krainĄ znacznie
wikszĄ, ni oczekiwa, i podróowanie po niej byo
o wiele bardziej skomplikowane.
Trudno nie przyznaą, e mody Eskil Lind z Lndzi
Lodu by chopcem doŚą gadatliwym. atwo zawiera
nowe znajomoŚci i bardzo lubi dyskutowaą. Temat by
mu obojtny, byle stanowi pretekst do goŚnej wymiany
myŚli.
W rozmowy o polityce nie powinien by jednak si
wdawaą; w owych czasach polityka stanowia temat zbyt
delikatny. Ludzie stali si bardziej czujni i podejrzliwi.
Dokadnie tak, jak teraz Eskil, postpowali szpiedzy króla
Karla Johana. Prowadzili swobodne, wesoe rozmowy,
lecz tak naprawd starali si podstpnie wybadaą, po
czyjej stronie jest sympatia rozmówcy.
Eskil nic o tym nie wiedzia; polityka obchodzia go
tyle co zeszoroczny Śnieg. Chcia po prostu rozmawiaą
z ludmi, dyskutowaą, bawio go bowiem formuowanie
oryginalnych opinii i swobodne wygaszanie byskot-
liwych uwag.
Na ogó wszystko koczyo si dobrze, ludzie napoty-
kani w gospodach czy te przydronych rowach brali go
za tego, kim by w rzeczywistoŚci - modzieniaszka, który
ma zielono w gowie i adnego pojcia o sytuacji
zaistniaej w kraju.
Wreszcie jednak przysza kryska na Matyska...
Stao si to w doŚą sporej wiosce na zachodnim
wybrzeu, tak duej, e na dobrĄ spraw mona by nazwaą
jĄ miasteczkiem. Szpiedzy Karla Johana od dawna ju
budzili w tych okolicach powszechnĄ irytacj, przybywao
ich tutaj stanowczo zbyt wielu. I najwyraniej zawita
kolejny! Tym razem miarka si przebraa. Doprawdy, czy
ludzie nie mogĄ myŚleą sobie tego, co chcĄ? Czy Jego
WysokoŚą musi wtrĄcaą si we wszystko? Jasne, chcia
wiedzieą, kto trzyma jego stron, a kto wystpuje przeciw
niemu. To mogo byą niebezpieczne! A teraz wysa
bystrookiego modzieniaszka, któremu jeszcze mleko pod
nosem nie wyscho!
WieŚą t podawano sobie z ust do ust. Skoczyo si na
tym, e nic nie rozumiejĄcego Eskila osadzono w areszcie.
Oskarono go o wóczgostwo - niczego innego nie
zdoano wymyŚlią.
Siedzia wic w zamkniciu. CzepiajĄc si krat wy-
krzykiwa swĄ niewinnoŚą, ale nikt go nie sucha. Nie
wiedzia nawet, z jakiego powodu zosta aresztowany,
nikt bowiem otwarcie nie chcia przyznaą, e podejrzewa
si go o szpiegostwo. No bo có powiedziaby na to król?
Eskil pisa listy do domu, listy, których jego stranik
nigdy nie wysya, bo dar je na strzpki, gdy tylko
wyszed poza areszt. W kocu chopak zrezygnowa,
podda si. By przekonany, e przyjdzie mu siedzieą w tej
ciasnej, cuchnĄcej norze do koca swych dni.
Zapomniany przez Świat... Towarzystwa dotrzymywa-
y mu jedynie pluskwy, wszy i szczury, z rzadka na jednĄ
noc zabĄka si jakiŚ pijaczyna. Zodziei i innych groniej-
szych przestpców czasami udao mu si dojrzeą, kiedy
prowadzono ich do oddzielnej celi. Karmiono go marnie,
Eskil wychud wic bardzo. Ubranie wisiao na nim
w strzpach, czsto chorowa. Najbardziej jednak doku-
cza mu gryzĄcy dusz al. Z jakiego powodu? Có
takiego uczyni? I dlaczego nikt nie przybywa, by mu
pomóc?
Pewnego dnia, kiedy straci ju rachub czasu, w jego
celi zagoŚci przypadkowy wizie. Eskil nigdy si nie
dowiedzia, jakich przewinie si dopuŚci, tego ów
czowiek, choą gadatliwy, zdradzią nie chcia. Eskil
jednak, z poczĄtku maomówny i przygnbiony swĄ
sytuacjĄ, wkrótce rozchmurzy si i ucieszy, e los zesa
mu takiego wesoego wspótowarzysza niedoli. Po kilku
godzinach wyzna nawet, e by w drodze do utsk-
nionego Eldafjord, kiedy aresztowano go z niewiado-
mych przyczyn.
- Teraz jednak nie wierz ju nawet, e Eldafjord
istnieje - oznajmi. - Zanim mnie tu wsadzono, przemie-
rzyem Vestlandet wzdu i wszerz, ale, niestety, nikt
nigdzie nie sysza o miejscu noszĄcym t nazw.
- Eldaflord? A po co ci tam iŚą, chopcze? To miejsce
oznacza pewnĄ Śmierą.
Eskil poderwa si z pryczy.
- Co? Co takiego? SyszaeŚ o Eldafjord?
- Czy syszaem? OczywiŚcie! Fiord ley niedaleko stĄd.
- Ale nikt tutaj...
- Ach, te szczury lĄdowe! Do Eldafjord mona do-
trzeą jedynie odziĄ, a podejrzewam, e w tym miasteczku
nie ma nikogo, kto oŚmieliby si choą jednĄ stop
postawią na pokadzie. ZnajĄ tylko okolice, do których da
si dojŚą na wasnych nogach. Ale ty zapomnij o Elda-
fjord, to nie dla ciebie!
Eskil na wszelki wypadek dokadnie wypyta swego
towarzysza, w jaki sposób mona tam dotrzeą. JeŚli
jednak mia byą szczery wobec samego siebie, to ani dom
ani skarb w Eldafjord nic ju dla niego nie znaczyy.
PragnĄ jedynie nareszcie wyjŚą na wolnoŚą.
Nie móg pojĄą, dlaczego ojciec i matka nie przybyli
mu na ratunek. Takie to do nich niepodobne!
MiesiĄc póniej, kiedy pod wpywem promieni wio-
sennego soca z sopli zwisajĄcych nad maym okienkiem
zacza skapywaą woda, ktoŚ nieoczekiwanie przyszed
Eskilowi z pomocĄ. Do miasteczka zawita jeden z ludzi
króla Karla Johana.
Zdarzyo si, e ów czowiek, zacna dusza, od któregoŚ
z urzdników, obdarzonego cokolwiek za dugim jzy-
kiem, usysza o niechci mieszkaców do królewskich
szpiegów, krcĄcych si po okolicy. Dowiedzia si take
o szpiegu, którego aresztowano pod pretekstem wócz-
gostwa.
Zausznik króla zmarszczy czoo. Ze stolicy nie wysya-
no tak modego czowieka, a ju na pewno nie w te rejony
kraju. Ten dystrykt zosta gruntownie zbadany dawno
temu i przesta byą przedmiotem zainteresowania.
Zapado kopotliwe milczenie.
No, prawda, e chopak nigdy si do niczego nie
przyzna, ale by taki ciekawski! Bezustannie chcia
o wszystkim dyskutowaą.
Królewski wysannik zachmurzy si jeszcze bardziej.
Nie mona ot, tak sobie, aresztowaą szpiegów Jego
WysokoŚci, bez wzgldu na to, jak wielkimi sĄ gaduami.
ZaczĄ wic nalegaą na widzenie z Eskilem. Urzdnik
o dugim jzyku wystraszy si nie na arty i obieca
zaatwią to jak najprdzej.
I tym sposobem Eskil wydosta si z wizienia. Zatarg
midzy miejscowymi wadzami a zaufanym czowiekiem
króla to duga i nudna historia, której nie warto tu
przytaczaą.
Eskil nareszcie by wolny! Wysannik dworu zatrosz-
czy si o to, by chopak odzyska wszystkie swoje rzeczy,
konia, ubranie i pieniĄdze.
Eskil opuŚci znienawidzone miejsce.
Co mia teraz zrobią? Schorowany i wycieczony tak
dugim i surowym odosobnieniem, w pierwszej chwili
pomyŚla przede wszystkim o powrocie do domu.
Kiedy jednak w przydronej gospodzie zjad nareszcie
przyzwoity obiad, zakrapiany nawet winem, zaczĄ roz-
waaą innĄ ewentualnoŚą. Przez dugie miesiĄce nie
otrzyma adnej wiadomoŚci z domu. Bardzo go to
zranio, choą przypuszcza, e kryje si za tym coŚ wicej
ni obojtnoŚą czy gniew rodziców.
Skoczy ju dwadzieŚcia jeden lat.
I by tak blisko Eldafjord...
A moe by tam pojechaą?
Opróniwszy karafk z winem, znów poczu si silny
i pewny siebie.
Na wszelki wypadek wysa jeszcze jeden list, krótki,
ale midzy wierszami dao si wyczytaą rozalenie.
Kochana Mamo i Ojcze!
Wydostaem si z pieka, o ile oczywiŚcie Was to jeszcze
interesuje. Dlaczego przez ten cay czas nie odezwaliŚcie si, nie
odpowiedzieliŚcie na moje listy? Nie chcieliŚcie przyjĄą mej proŚby
o wybaczenie?
Z czasem pewnie wróc do domu. Teraz jednak znalazem si
blisko celu mej podróy, mam tam wic zamiar pojechaą.
Wasz mimo wszystko oddany syn Eskil.
Wiele dni spdzi w gospodzie, zanim wypoczĄ i na-
bra si.
W kocu jednak wyruszy w stron morza, by znaleą
ód, która zawiozaby go do Eldafjord.
Rodzice Eskila, Heike i Vinga, w domu na Grastens-
holm przez caĄ zim dokadali wszelkich stara, by trafią na
bodaj najmniejszy Ślad swego zaginionego syna. Nie byo od
niego adnej wieŚci. Listy midzy nimi a TulĄ krĄyy czsto,
ale i Tula nie potrafia powiedzieą niczego, co byoby dla
nich w jakikolwiek sposób pomocne. Rozpaczaa zresztĄ
z tego powodu, po tysiĄckroą oskarajĄc samĄ siebie, e nie
postaraa si wyciĄgnĄą z Eskila wicej informacji o planowa-
nej przez niego wyprawie. Ale Eskil by taki tajemniczy
i okazywa wyjĄtkowĄ maomównoŚą, jeŚli chodzio
o Eldafjord. Zrozumiaa tylko, e byo tam jakieŚ domiszcze,
opuszczone, bĄd wrcz wymyŚlone, wiĄzaa si z nim jakaŚ
zagadka. Tula rozstaa si z Eskilem w Christianii, stamtĄd
mia wyruszyą na pónocny zachód ku czemuŚ, co wydawao
mu si niezwykle interesujĄce. Eskil wspomina, e bdzie
mia okazj wypróbowaą niezwyke moce Ludzi Lodu
które, jak sĄdzi, posiada. Twierdzi, e prawdopodobnie
jest jednym z dotknitych lub wybranych. Tula gorzko teraz
aowaa, e nie wyjaŚnia mu, jak bardzo si myli. W ich
pokoleniu to przecie ona bya dotknita, ale baa si do tego
przyznaą. Gdyby to ujawnia, byą moe wiele spraw
potoczyoby si inaczej.
Heike odpisa jej swym nieporadnym pismem, e nie
wolno jej o nic si obwiniaą. Dobrze rozumia jej rozterki.
List Tuli nie podniós go jednak na duchu. Tajemniczy
dom w Eldafjord, gdzieŚ na pónocnym zachodzie...
Doprawdy, mao precyzyjne wskazówki!
Wiele razy chcia wyruszyą z domu i szukaą na oŚlep,
ale Vinga mu tego zabronia. Zima tego toku bya
niezwykle surowa i taka wyprawa le moga si skoczyą,
przede wszystkim dla konia, ale i dla Heikego. Heike ugiĄ
si wic pod wpywem jej rozsĄdnych argumentów.
Lk o syna jednak nie dawa mu spokoju.
Odwiedzi wszystkich chyba badaczy zajmujĄcych si
geografiĄ Norwegii oraz specjalistów od map. Rozmawia
z wdrownymi rzemieŚlnikami, chcĄc si dowiedzieą,
gdzie ley tajemnicze Eldafjord, ale nikt nie potrafi
udzielią mu odpowiedzi. Ku jeszcze wikszemu przy-
gnbieniu Heikego wiele osób podsuwao Islandi, choą
jeŚli byoby tak naprawd, miejsce powinno raczej nazy-
waą si Eldafjordur. A moe leao w Szwecji? Nie, w to
oczytana Vinga nie chciaa wierzyą. Stwierdzia, e Elda-
fjord to stara, wrcz prastara norweska nazwa.
Tajemnicza miejscowoŚą musiaa wic znajdowaą si
w Norwegii - gdzieŚ w Vestlandet albo jeszcze dalej na
pónoc.
Byo to jak poszukiwanie igy w stogu siana.
Nadszed jednak czas topnienia Śniegów i Heike zaczĄ
si sposobią do podróy. Liczy na ut szczŚcia, a nie móg
duej czekaą, bo niepokój o los syna doprowadza ju
i jego, i Ving niemal do obdu.
Jak wiadomo jednak wiosna przychodzi do Vestlandet
znacznie wczeŚniej ni do wschodnich kraców Nor-
wegii. List Eskila, który od pewnego czasu by ju
w drodze, dotar do Grastensholm tu przed tym, jak
Heike mia wyruszyą w drog.
- Och, dziki, dziki Bogu - westchna Vinga i wy-
buchna paczem.
Heike szuka daty nadania przesyki.
- Eskil wysa ten list dawno temu. Upyny ju co
najmniej dwa tygodnie!
- Dobrze, ale co on pisze? Poka mi!
Przeczytali razem.
- Co to ma znaczyą, e Eskil przey pieko? - zapytaa
Vinga zdumiona.
- Zobacz, pisa do nas ju wczeŚniej - zauway Heike.
- Tyle e aden z jego listów niestety nie dotar.
- Co mu si waŚciwie przydarzyo? - kna Vinga.
- Ach, biedny chopiec, sĄdzi, e go opuŚciliŚmy! Ale
gdzie on jest?
Heike obraca list na wszystkie strony.
- Nic na ten temat nie wiadomo. Stempel jest zatarty.
Ale roztrzepaniec! Dlaczego o tym nie wspomnia?
- Moe nie wiedzia.
Heike westchnĄ.
- A wic mimo wszystko bd musia jechaą w nie-
znane...
Nastpnego dnia jednak nadesza pocztĄ kolejna prze-
syka. Wygnieciony list, najpewniej wysany w poŚpiechu,
za to z wyranym odciskiem stempa.
- wietnie - uradowa si Heike, gotowy do drogi.
- Tyle przynajmniej wiemy. To bardzo uatwia spraw.
- JeŚli wiesz, dokĄd wyruszasz, to jad z tobĄ - bys-
kawicznie postanowia Vinga. - Ale otwórz ten list
czowieku!
Heike nie odrywa wzroku od stempla.
- Ten list dotar do nas o wiele szybciej - skonstatowa
zadowolony. - Zosta wysany w tym tygodniu.
Zniecierpliwiona Vinga wyrwaa papier z jego rĄk
i szybkó otworzya.
Razem zaczli czytaą, czujĄc, jak strach coraz mocniej
Ściska im serca.
Na mioŚą boskĄ, pomócie mi! Pomó mi, ojcze, szybko!
Znalazem si w skrajnym pooeniu, to takie przeraajĄce! Tutaj
jest strasznie i ja niczego nie rozumiem! Pomó mi, myŚl, e
wkrótce umr. Ratuj nas wszystkich, jesteŚmy straceni! Otarem si
o coŚ, co powinno pozostaą w ukryciu na caĄ wiecznoŚą!
ROZDZIA II
Eldafjord ju na pierwszy rzut oka wzbudzio niechą
w Eskilu. Nie tak wyobraa sobie to miejsce.
Od rybaka wypoyczy ód wiosowĄ; dobrze zapaci
za zgod na uywanie jej przez tydzie. Nie przypuszcza,
by wyprawa miaa potrwaą duej. W zastaw da rybakowi
konia.
Eskil ani sowem nie wspomnia nikomu, dokĄd si
wybiera. To miaa byą wyĄcznie jego przygoda. Otrzyma
zresztĄ dokadne wskazówki, jak ma dotrzeą do wytsk-
nionego miejsca.
Okazao si jednak, e jest tam znacznie, znacznie dalej
ni przypuszcza. Jak wysoko sigay strome, urwiste
zbocza! Biae plamy Śniegu poyskiway na niebosinych
szczytach. Eskil nie spodziewa si take, e po dugim
pobycie w wizieniu jego kondycja okae si tak marna.
W zetkniciu z szorstkimi uchwytami wiose jego donie
pokryy si pcherzami, wiosowa wic coraz wolniej. Na
dobrĄ chwil znalaz si na otwartym morzu, ódkĄ
zaczo niemiosiernie wprost koysaą i sytuacja staa si
naprawd grona. Wkrótce jednak wpynĄ na fiord i fale
si uspokoiy.
By to jednak dopiero gówny fiord. Kiedy soce
skryo si za górami, a na wodzie pokady gbokie cienie
dotar wreszcie do miejsca, w którym wpywao si na
Eldafjord, malekĄ odnog ukrytĄ midzy sigajĄcymi
nieba zboczami.
Gdyby Eskil nie wiedzia o jego istnieniu, nie przypu-
szczaby nawet, e w tym miejscu kryje si niedua, lecz
gboko wyrzebiona w skale zatoka.
Sterowa w taki sposób, by okrĄyą ska. W pewnym
momencie na chwil odwróci si w odzi. Chcia zoba-
czyą, ku czemu zmierza.
Przeszed go dreszcz, jakby nagy powiew wichru
uderzy go w twarz. Poczu, e policzki mu ponĄ, tak
wielkie wraenie wywar na nim widok.
Ujrza olbrzymie, sinoszare góry, zdawao si, e ich
szczyty raniĄ niebo. Pionowe zbocza byy tak gadkie, jak
gdyby zostay wypolerowane przez niezliczone lawiny
schodzĄce nimi przez tysiĄce lat. Dopiero w gbi, na
samym kracu wĄskiej zatoki, toczya si gromadka
chaup, bezradnie kulĄc si pod naporem ogromnej
skalnej Ściany. Byo tam kilka wikszych, kilka mniejszych
domów, najpewniej niedua przysta rybacka. Na nic
wicej nie starczao miejsca.
A jednak... Czy to nie dach jakiegoŚ domu wystaje tam,
ponad lasem, z prawej strony? ciŚle przylegajĄcy do
samej góry, przesonity sterczĄcymi wystpami skal-
nymi?
Trudno stwierdzią.
Eskil zrozumia, e prawdopodobnie za dnia musiao
byą tu niewypowiedzianie piknie. To tylko on, niepomy-
Ślnym zrzĄdzeniem losu, przyby tu o najsmutniejszej
porze dnia, kiedy zapadajĄcy zmrok paraliuje ludzkie
serca.
Ale jak wyglĄdaa ta okolica zimĄ? W porze roz-
szalaych wichrów lub w cichym mroku bezustannie
sypiĄcego Śniegu?
Zadra.
W tym fiordzie tkwio jednak coŚ jeszcze, co nie na
arty go wystraszylo. Co to mogo byą? Jakby coŚ gdzieŚ
si czaio?
Och, nie, da si tylko opanowaą granatowobkit-
nemu, penemu cieni nastrojowi wieczoru. By take
ŚpiĄcy i zmczony, bo jednak pobyt w wizieniu i dugo-
trwae choroby odcisny Ślad na jego organizmie, a i cao-
dzienne wiosowanie take dao si we znaki. Eskil czu
teraz ssĄcy gód, a ponadto niezwyczajny podróowania
odziĄ musia pokonywaą objawy morskiej choroby.
I jeszcze ten chód bijĄcy od skalnych Ścian... Eskil mia
wraenie, e spowija go caun mgy.
W takich okolicznoŚciach nietrudno stracią animusz.
Czego on, na litoŚą boskĄ, tutaj szuka? Dlaczego
natychmiast nie pospieszy do domu, do wspaniaego,
ciepego i jasnego Grastensholm?
Ale matka i ojciec nie napisali ani razu. Nie próbowali
wyciĄgnĄą go z wizienia.
Moe coŚ zego im si przytrafo?
Jaki z niego osio, e tak za wszelkĄ cen chcia
najpierw odnaleą skarb w Eldafjord. Powinien by od
razu wyruszyą do domu.
Ale teraz dotar tutaj. Do celu swej wdrówki.
Có to jednak by za cel! Czy w caej Norwegii mogo
istnieą miejsce bardziej ponure?
WestehnĄ, postanawiajĄc ju wicej si nie odwracaą
i pokrytymi pcherzami domi mocno chwyci za wiosa.
Ale gdy pokonywa ostatni odcinek fiordu, jego ciao
przenikay dziwne dreszeze. Czu, e podnoszĄ mu si
delikatne woski na karku, mia wraenie, e od strony
maej przystani rybackiej Eldafjord obseswujĄ go czyjeŚ
ze oczy.
Tak naprawd ba si spojrzeą za siebie.
Stara si nie odrywaą wzroku od duego, bardziej
rozegego fiordu, ale ten wkrótce zniknĄ mu z pola
widzenia. Mia przed sobĄ tylko ciemne, goe skay.
Nie by to widok napawajĄcy optymizmem.
Woda, w której przeglĄday si masywne zbocza,
wydawaa si niemal czarna i lodowato zimna. Nikt nie
móg wiedzieą, co kryje si w gbinie. A moe ódk zaraz
porwie czyhajĄcy w otchaniach potwór?
Kiedy ód nagle uderzya o coŚ i z okropnym
zgrzytem gwatownie si zatrzymaa, Eskil poderwa si
na równe nogi i o may wos, a uderzyby w krzyk. Przez
moment zdawao mu si, e sparaliowane strachem serce
nigdy ju nie odzyska zwykegó rytmu, czu, e twarz
wykrzywia mu grymas, a palce kurczowo zaciskajĄ si na
wiosach.
Zaraz jednak zrozumia, co si wydarzyo. Po prostu
dobi do brzegu. ód zatrzymaa si na podwodnym
gazie blisko staego lĄdu.
Na pomoŚcie siedziao i stao kilka osób, z zaintereso-
waniem obserwujĄc jego doŚą niezgrabne poczynania.
WŚród zgromadzonych byo kilkoro dzieci, paru star-
szych mczyzn opierajĄcych si o porcz i jakaŚ wyniosa
matrona. I dwie mode dziewezyny, które, pochyliwszy
ku sobie gowy, szeptay coŚ chichoczĄc.
Jedna z nich bya, doprawdy, bardzo wrodziwa!
Wicej Eskil nie zdĄy zobaczyą. Szybko przemieŚci
si na ty ódki, by przód uniós si nieco do góry,
i odsunĄ od przeszkody. Zawstydzony, z uŚmiechem
przyklejonym do ust, przesadnie wesoo pomacha
gromadce zelbranej na brzegu i skierowa si ku pomos-
towi. Mali chopey ochoczo wbiegli do wody, chwycili
dziób odzi i pociĄgnli w stron brzegu, a Eskil
w efekcie omal nie straci równowagi. W moliwie
eleganeki sposób stara si powrócią do normalnej
pozycji, co u dziewczĄt wywoao kolejny napad chicho-
tu.
Chwil póniej znalaz si w otoczeniu ludzi, wypyty-
wa i wyjaŚnia. Mieszkacy zastanawiali si oczywiŚcie, co
przywiodo obcego wdrowca do Eldafjord, ale nie
powiedzieli tego goŚno. Eskil tylko wyczuwa ich cieka-
woŚą.
WyjaŚni wic, i nie byo to wcale kamstwo, e pewien
czowiek, którego spotka wiele lat temu, poleci mu to
wspaniae miejsee jako szezególnie godne zobaczenia.
Poniewa bardzo go to zainteresowao, kiedy przypad-
kiem znalaz si tu w pobliu, postanowi skorzystaą
z okazji i zatrzymaą Śi kilka dni w Eldafjord, o ile znajdzie
si pokój, który mógby wynajĄą.
Popatrzyli po sobie. Umilkli.
- Terje zwykle wynajmuje pokoje - wyrwao si
jednemu z chopców, ale doroŚli go uciszyli.
- Terje? - powtórzy Eskil pytajĄco.
Powoli i bardzo niechtnie jeden z mczyzn od-
powiedzia:
- No, tak, to prawda, e Terje Jolinsonn wynajmuje
goŚciom. Ale nie bierz pierwszego lepszego miejsca, które
ci zaproponuje, chopcze! ProŚ o pokój w jego wasnym
domu! Nigdzie indziej. Nie wszystko, co on ma do
zaoferowania jest... równie dobre.
Ucich. ZachcajĄce: "Naprawd?" Eskila nie doczeka-
o si odpowiedzi.
Chopak nadstawi jednak uszu, syszĄc nazwisko
Jolinssnn. Jolin... Tak przecie nazywa si mczyzna,
który zbudowa tajemniczy dom.
Tam musi trafią! Ale na razie nie warto zadawaą zbyt
wielu pyta.
- Czy ktoŚ moe wskazaą mi drog?
Dziewczta zdecydoway si byskawicznie.
- My, my pójdziemy!
- Doskonale.
Starsi mczyni z nieskrywanĄ wesooŚciĄ obserwo-
wali wysiki Eskila, szczura lĄdawego, który stara si
przycumowaą ód.
- My si tym zajmiemy - yczliwie rzek jeden z nich.
PoczĄtkowa nieufnoŚą wobec przybysza mina. Mo-
dzieniaszka, który nie mia pojcia o morzu i odziaeh, nie
mona byo traktowaą powanie.
Eskil chtnie zostawi im ódk.
Kobieta sapiĄc ju wspinaa si pod gór, tak szybka
jak mogy ponieŚą jĄ grube nogi. Widocznie jako pierwsza
chciaa przekazaą nowin sĄsiadom.
Eskil wraz z dziewcztami zszed z pomostu. Panny nie
spuszczay wzroku z jego twarzy, poczu si tym wrcz
zakopotany.
Ale prawdĄ te byo, e Eskil Lind z Ludzi Lodu
wyrós na bardzo przystojnego modzieca. Mia ciemno-
miedziane, gste, wijĄce si wosy, w zielonobrĄzowych
oczach paliy si wesoe iskierki, dodajĄce mu ogromnie
wiele uroku. A tysiĄce piegów, którymi obsypana bya
jego twarz... No có, byą moe stanowiyby problem
dla nadwraliwej dziewczyny, ale u Eskila byy po
prostu czarujĄce. Krótki, wesoo zadarty nos i promien-
ny uŚmiech to walory, o których take warto wspo-
mnieą, nie mówaĄc ju o dugich nogach i smukej
sylwetce. WyglĄd zewntrzny Eskil odziedziczy z pew-
noŚciĄ po dziadkach ze strony matki, Elisabet i Vemun-
dzie Tarkach. Nie miaa znaczenia, e w wizieniu
poblad i wychud. Dziki temu wydawa si bardziej
romantyczny, a poza tym wikszoŚą mieszkaców wsi
i miast bya w owych czasach niedoywiona, tak wic
nie wyrónia si niczym szczególnym. A kiedy, w poĄ-
czeniu z chopicĄ ŚmiaoŚciĄ, zdarzay si chwile, e si
czerwieni, z czym byo mu wyjĄtkowo do twarzy,
stawa si wrcz nieodparcie pociĄgajĄcy.
Tu przy nim, jak to zwykle bywa, sza adniejsza
z dziewczĄt. Dowiedzia si, e ma na imi Inger-Lise.
SĄdzi, e w tak mrocznym zakĄtku Świata spotka nie-
Śmiae, lkajĄce si ludzi dziewczta, ale Inger-Lise cecho-
waa pewnoŚą siebie, jakĄ zwykle daje uroda. W dodatku
przez pewien czas chodzia do szkoy w miasteczku. Bya
wic "obyta" i zadowolofia z siebie.
Druga dziewczyna, Mari, okazaa si raczej typowĄ
mieszkankĄ zapadej wioski na zachodnim wybrzeu
Norwegii. W kontaktach z Inger-Lise odgrywaa z pew-
noŚciĄ rol tej, która podziwia i poŚwica si dla przyjació-
ki. I midzy nimi byo tak, jak ta zwykle si dzieje. Kiedy
tylko adniejsza, Śmielsza znajdzie sobie chopaka, natych-
miast zapomina o tej drugiej, którĄ tak dugo traktowaa
jako to dla swej urody i w której podziwie egoistycznie
si pawia.
Mari dostrzega nowe, zaskakujĄce elementy w za-
chowaniu Inger-Lise i poczua w sercu nagy strach.
Obie dziewczyny byy najwyraniej bardzo religijne,
starannie wayy sowa i czsto skaday rce, jakby prosiy
o wybaczenie lub bogosawiestwo dla swych sekretnych
myŚli.
Inger-Lise nie przestawaa szczebiotaą. Koysaa bio-
drami i wyginaa si na wszystkie strony, starajĄc si
wypaŚą jak najlepiej, a Eskil zdawa si nie dostrzegaą
sztucznoŚci w jej zachowaniu. Po roku spdzonym w wi-
zieniu by spragniony towarzystwa kobiet, a w dodatku
dziewczyna bya naprawd adna. Spodobaa mu si
bardzo, natomiast drugĄ z panien uzna za zdecydowanie
nudnĄ, jako e w ogóle si nie odzywaa i nie wykazywaa
chci zawarcia bliszej znajomoŚci.
Wiosna zdĄya zamanifestowaą swĄ obecnoŚą i w El-
dafjord. Kiedy szli pod gór, nozdrza drani im aromat
budzĄcej si ziemi, ostre, Świee zapachy rozpalay uŚpio-
ne Ądze i instynkty. Choą dookoa byo ciemno i ponuro,
a góry o zmroku wydaway si jeszcze groniejsze, to nad
nimi rozciĄga si wĄski pas chodnego, ótego Świata
niczym nadzieja, e nadejdĄ jeszcze jasne dni, o ile tylko
starczy cierpliwoŚci, by na nie czekaą.
Eskil artowa z dziewcztami, droczy si z Inger-Lise,
a ona kokieteryjnie leciutko uderzaa go po ramieniu,
udajĄc zagniewanie. Przez cay czas jednak zmysy chopa-
ka chony nastrój, jaki panowa w tej maej zatoce.
Domy, odpoczywajĄce w ciszy. Zapach ubogich ogród-
ków, Świeo skopanej ziemi. Kpy drzew, które mijali.
Chopska zagroda na nieduym poletku. Ryk krowy
dobiegajĄcy z obory. Migotliwe Świateko w jakimŚ oknie.
Chód ciĄgnĄcy od fiordu...
- Tu na górze, na prawo, mieszka Terje.
Eskil popatrzy w tamtĄ stron. Z daleka móg roz-
rónią, e Świecio si w dwóch oknach. Dom wydawa
si doŚą duy, otaczay go okazae budynki gospodar-
cze.
A wic to dom Jolina? Czy tam znajdowa si ukryty
skarb?
W takim razie byo to miejsce cokolwiek zbyt prozaicz-
ne jak na oczekiwania poszukiwacza skarbów.
- Mczyni na brzegu przykazali mi, abym domaga
si pokoju w domu Terjego - powiedzia Eskil doŚą
niepewnie.
- Koniecznie, absolutnie koniecznie musisz tak zro-
bią!
Po raz pierwszy Mari odezwaa si z wasnej nie-
przymuszonej woli.
- Dlaczego?
- O, nie przejmuj si - wtrĄcia szybko Inger-Lise.
- Tu w Eldafjord opowiada si wiele niemĄdrych historii.
- Ale to znaczy, e jest wicej domów i mona midzy
nimi wybieraą?
- Tak - odpara Mari.
Inger-Lise wyranie nie chciaa straszyą przybysza, by
zbyt szybko stĄd nie umknĄ.
- Cicho bĄd, Mari - szepna zirytowana, nie doŚą
jednak cicho, by uszo to uwagi Eskila.
Z caej tej rozmowy wywnioskowa jedno: musi istnieą
przynajmniej jeszcze jeden dom, ten, w którym nie wolno
mu zamieszkaą.
Ani chybi by to dom pana Jolina!
W zapadajĄcych ciemnoŚciach Eskil usiowa przyjrzeą
si okolicy. Tam, nad tamtĄ kpĄ drzew... To musi byą
ten sam dach, który, jak mu si wydawaa, dostrzeg od
fiordu.
A wic coŚ tam byo. Dom albo...? Tak, w zimnym
ksiycowoniebieskim Świetle zalŚnia szyba.
- Czy na górze jest jakiŚ dom? - zwróci si z pytaniem
do dziewczĄt.
- Tak, ale nigdy tam nie chodzimy - odparla Inger-Lise.
- Dlaczego?
Wzruszya ramionami.
- Terje nie pozwala. Troszczy si o ten dom, jak
gdyby by ze zota. No i wynajmuje. Bogatym, takim co to
zapadli na zdrowiu alba chcĄ wypoczĄą.
Mari zacza szeptaą coŚ przyjacióce na ucho. Trwao
to doŚą dugo, brzmiao jak ostrzeenie. W odpowiedzi
Inger-Lise parskna, do uszu Eskila doszy zaledwie trzy
sowa: "tylko gupi przesĄd".
Nie sucha ju duej. Nie móg oderwaą wzroku od
domu, który znajdowa si wyej nad nimi. Teraz zalŚnio
wicej szyb. Czyby by pitrowy? To doprawdy niezwyk-
e w takiej zapadej dziurze.
Wkrótce dom zniknĄ z pola ich widzenia i nagle
zatrzymali si przed furtkĄ.
- Tu waŚnie mieszka Terje - oznajmia Inger-Lise. Jej
gos niós obietnic tysiĄca planów przyszych spotka.
Drgaa w nim nadzieja, e Eskil tu zostanie.
A wic przyszoŚą moe okazaą si bardzo obiecujĄca,
uzna chopak.
Mari nie odezwaa si ani sowem. WyciĄgna tylko
rk na poegnanie, ale jemu wydawao si, e pomimo
wieczornego mroku wyczyta, czy te raczej wyczu, w jej
spojrzeniu gorĄce baganie, a moe ostrzeenie. "Uwaaj
na siebie!" prosiy jej oczy.
Eskil nie przypuszcza, by chciaa ostrzec go przed
przygodĄ z Inger-Lise. Nie, to raczj coŚ innego, miaa
chyba na myŚli coŚ groniejszego.
Czyby ten dom za lasem?
Eskil zmarszczy czoo. Gdzie on ju kiedyŚ widzia
tego czowieka? Terjego Jotinsonna?
Nie, nigdy go nie spotka, ale do kogoŚ by podobny.
Te niezwykle pikne oczy... Gdzie on je widzia?
Nie, nie móg sobie przypomnieą.
Owszem, Terje Jolinsonn by nadzwyczaj przystojnym
mczyznĄ, a jednak w jego obecnoŚci Eskil nie czu si
cakiem swobodnie. Czy sprawiaa ta porywczoŚą, jakĄ
dawao si wyczuą w jego ruchach, czy moe niski,
chropawy gos?
Ale przecie by taki yczliwy!
Mówi cicho, jak gdyby si ba, e ktoŚ go usyszy.
Najwidoczniej w domu znajdowali si jeszcze jacyŚ ludzie.
No tak, kuchnia, gdzie waŚnie stali, tak piknie utrzyma-
na, pozwalaa domyŚlią si kobiecej rki.
- Naturalnie, mog wynajĄą pokój na kilka dni - po-
wiedzia Terje, uŚmiechajĄc si czarujĄcym, choą jakby
drapienym uŚmiechem - Zaley tylko, ile jesteŚ gotów
zapacią, bo pokoje mam róne.
Eskil, który dziki interwencji królewskiego wysan-
nika odzyska caĄ kas podrónĄ, wymieni sum, jakĄ
zwyk by pacią za nocleg w lepszych zajazdach. Terjemu
na moment oczy rozszerzyy si ze zdumienia, a po ustach
przemknĄ uŚmiech zadowolenia.
- Ale najlepiej byoby, gdybym móg zamieszkaą tu,
w domu - pospiesznie doda Eskil.
Terje najwyraniej nie by tym zachwycony.
- Tutaj nocĄ bdzie ci przeszkadza pacz dziecka.
Mam do zaproponowania coŚ wygodniejszego, chopcze.
Dom Jolina? Tak szybko? Nie, do tego Eskil jeszcze nie
dojrza. Czu si na razie zbyt zmczony, ŚpiĄcy i godny.
- W tej chwili myŚl jedynie o tym, by si pooyą
- uŚmiechnĄ si niepewnie. - Pacz dziecka z pewnoŚciĄ
nie zakóci mi snu. I, musz przyznaą, e nie pogardzibym
odrobinĄ poywienia, ostatni raz jadem ju doŚą dawno
temu. Wiosowaem prawie przez cay dzie.
Ze Śmiechem pokaza swoje donie. Terje tylko poki-
wa gowĄ nad takĄ lekkomyŚlnoŚciĄ.
- No có, jeŚli na nocleg odpowiada ci ndzna izba, to
rzecz jasna moesz tu spaą. Jutro rozejrzymy si za czymŚ
lepszym. Dostaniesz posiek, a i twoimi rkami te si
zajmiemy.
- Serdecznie dzikuj.
Wkrótce Eskil pad na óko w niewielkiej izdebce,
która okazaa si równie zadbana jak kuchnia. By
najedzony i zadowolony, donie mia opatrzone. ZasnĄ
momentalnie.
W Środku nocy obudzi go czyjŚ przeciĄgy, nasycony
skargĄ krzyk, jakby jk wywoany nieznoŚnym bólem.
Usiad na óku. Nasuchiwa.
Z trudem rozróni gos kobiety wypowiadajĄcej sowa
pocieszenia. Pakao dziecko, a pacz ten przenika do
szpiku koŚci. Eskil, zdjty litoŚciĄ, zesztywnia. Jak
udwignĄą takie cierpienie?! I eby to chocia dorosy! Jki
wprost przeszyway ciao Eskila, jak gdyby ból tkwi w nim
samym. Poczu zy wspóczucia napywajĄce do oczu.
Nie byy to krzyki niemowlcia; sĄdzĄc po gosie,
musiao to byą starsze dziecko. Kobieta staraa si
przemawiaą spokojnie, usiowaa je pocieszyą, ale Eskil
sysza w jej gosie bezsilnoŚą i desperacj.
Nagle jakieŚ drzwi otworzyy si z haasem, jk
przybra na sile. Rozleg si gos rozzoszczonego m-
czyzny:
- Nie moesz uciszyą tego piekielnego dzieciaka?
Mamy przecie goŚcia w domu!
Kobieta odpara coŚ cicho i pokornie.
- Podaj mu odpowiedniĄ dawk, by umilk na wieki,
mówiem ci to ju setki razy! - gniewnie krzycza
mczyzna. - Co mu przyjdzie z tych cierpie? I tak mu
w niczym nie pomogĄ!
Przeraona matka bagaa:
- On ci moe usyszeą, Terje!
- I co z tego? Nie sĄdzisz chyba, e kiedykolwiek
wyzdrowieje?
Drzwi znów si zatrzasny.
Eskil dugo lea, wsuchujĄc si w krzyki dziecka,
które po pewnym czasie zaczy cichnĄą, a wreszcie
cakiem umilky.
Mój Boe, co to mogo byą? Biedne, biedne dziecko!
I rodzice! Eskila ogarno naturalne pragnienie, by coŚ
zrobią, w jakiŚ sposób pomóc. Tak jak wszyscy ludzie
wyobraa sobie, e waŚnie on moe ulyą cierpieniom
dziecka. Co prawda tu sytuacja wydawaa si beznadziej-
na...
wiato poranka wpadao przez mae okienko. Eskil
wsta z óka i wyjrza na Świat.
Musiao byą jeszcze bardzo wczeŚnie, bo poranna rosa
pokrywaa traw niczym pajcze nitki. Zobaczy tylko
niewielki fragment podwórza, dalej widok zasaniay
budynki gospodarcze. Zauway jednak, e bez wzgldu
na to, jakim czowiekiem by Terje Jolinsenn, to gos-
podarzem musia byą dobrym i pracowitym. Choą moe
nie znaą tu byo bogactwa, to w kadym razie gospodar-
stwo bylo porzĄdne i zadbane.
W sĄsiedniej zagrodzie rozlego si pianie koguta.
Eskil wróci do óka.
Kiedy ponownie si obudzil, usysza, e w domu
panuje ruch, podniós si wic i ubra.
Zszed do kuchni i zasta tam Terjego. Siedzia przy
stole i kawakiem chleba wyciera tuszcz z talerza.
Eskil przywita si i poproszono go na Śniadanie.
Nakryto na trzy osoby, a poniewa drugi talerz wyglĄda
na uywany, Eskil usiad przy trzecim.
- Twoja ona ju wysza? - zapyta uprzejmie.
- Ona nie jest mojĄ onĄ. To moja bratowa. Jest
w domu, karmi dzieciaka.
- Wdowa?
- Tak, po moim bracie Madsie. Mieszka tu, bo nie ma
dokĄd iŚą. No i wygodnie mieą gospodyni. Dobrze spaeŚ?
- Jak kamie - skama Eskil. - Przez caĄ noc.
Terje z zadowoleniem pokiwa gowĄ.
Do kuchni wesza moda jeszcze, ale dojrzaa kobieta,
przywitaa si uprzejmie. Rysy twarzy miaa podobne do
tych, jakie widzia ju w Eldafjord, ale z jej oczu,
w przeciwiestwie do oczu Terjego, promieniowao
ciepo, dostrzec si te dao iskierki wesooŚci, teraz
niestety przesonite alem, a take ogromnĄ wol i radoŚą
ycia, co Eskilowi wydao si bardzo sympatyczne.
Moga mieą okoo trzydziestu lat. Bya pikna. Jej oczy
sprawiay wraenie ciemnych, choą tak naprawd byy
doŚą jasne, tyle e otoczone ciemnĄ skórĄ. Ale dodawao
jej to uroku, wcale nie wyglĄdaa na wycieczonĄ czy
chorĄ.
Z twarzy mona jednak byo wyczytaą cierpienie.
- Jak mio mieą goŚcia tu, w domu - uŚmiechna
si. - Mam nadziej, e zostaniesz u nas duej!
Terje zmarszczy brwi i zapyta z rozmyŚlnym spoko-
jem:
- Co waŚciwie ci tu sprowadza, mody Eskilu?
Eskil znów opowiedzia o mczynie, którego spotka
ju dawno temu i który tak wychwala Eldafjord, e swymi
sowami obudzi jego ciekawoŚą. I nie przesadzi, Eldaflord
nie zawiodo oczekiwa. Miejsce jest wprost baŚniowe!
Terje pochyli si nad stoem i bezmyŚlnie skuba
kawaek chleba. Eskilowi wydao si, e w jego gosie
zabrzmiaa groba, gdy sformuowa nastpne pytanie:
- Czy ten czowiek wspomina coŚ jeszcze o Eldafjord?
Kobieta, na imi miaa Solveig, zamara w pó ruchu.
Na jej twarzy odmalowao Śi przeraenie.
Co Eskil mia na to odpowiedzieą? Ile powinien
zdradzią? Jak dalece znana bya historia o skarbie pana
Jolina? Czy dobrze, e ów czowiek, którego Eskil spotka
tak wiele lat temu, zna t opowieŚą?
Terje nie spuszcza z niego swych chytrych oczu.
Kobieta nadal staa nieruchomo.
Eskil wzruszy ramionami i rozeŚmia si wymuszenie.
- Czy wiedzia coŚ jeszcze? A có to by mogo byą
takiego? Mówi, e tu jest piknie. Przedstawia to tak
kuszĄco, e postanowiem wykorzystaą okazj, kiedy ju
znalazem si w Vestlandet, chocia...
Uda, e si namyŚla.
- Nie, to jednak nie on.
- O czym mówisz?
- O niczym, pomyliem widaą kilku rónych ludzi.
W dziecistwie ktoŚ opowiada mi o... - Nagle zorien-
towa si, e suchajĄ go z wielkim napiciem. - Nie, to
niewane - machnĄ rkĄ. - Wszystko mi si pomieszao,
to nie miao nic wspólnego z Eldafjord.
Widaą byo, e Terje Jolinsonn niechtnie rezygnuje
z tematu.
Jego bratowa, Solveig, usyszaa jakiŚ dwik dobiega-
jĄcy z gbi domu i pospiesznie wybiega z kuchni. Take
i Terje wsta.
- JeŚli ju zjadeŚ, to moe chcesz troch rozejrzeą si
po okolicy, chopcze?
- O, tak, bardzo chtnie.
Jak to leao w zwyczaju na wsi, Terje zdjĄ czapk
wiszĄcĄ na gwodziu, zaoy jĄ na gow i wyszli.
W domu chodzono z goĄ gowĄ, na dworze, bez
wzgldu na to, czy byo zimno, czy gorĄco, gowa
musiaa byą zakryta. Ten zwyczaj od najwczeŚniejszego
dziecistwa miao si we krwi. Eskil, który nie dba
o takie drobiazgi, tym razem poczu si jakby za-
kopotany.
Zaraz za drzwiami zatrzyma si jak wmurowany.
- Fantastyczny widok! - wykrzyknĄ spontanicznie.
- To prawda, piknie tutaj, ale od tego nie przybywa
bogactwa.
- Ale przecie to miejsce godne jest podziwu! Jest si
czym zachwycaą! Powinni tu przyjedaą mieszkacy
miast. Spójrz na te oŚnieone szczyty! Na Ąki, pokryte
dywanem malekich, biaych kwiatów! I ten bkit do-
okoa: niebieski fiord, Ściany górskie, niebo... tak, nawet
powietrze jest niebieskie!
Eskil cakowicie zapomnia o lku, który dawi go
poprzedniego wieczoru. Pikno, jakie teraz go otaczao,
trudne byo do opisania.
- No tak - powiedzia Teije. - To waŚnie mieszkacy
miast stanowiĄ gówne ródo moich dochodów. Dlatego
wyremontowaem stary dom, który jest mojĄ wasnoŚciĄ.
Mam zamiar ci go pokazaą, moe zechcesz wynajĄą tam
pokój.
Eskil poczu, e serce uderza mu coraz mocniej.
- Dlaczego nie...
Nagle zatrzyma si. Mao brakowao, a skierowaby
si na drog prowadzĄcĄ do tajemniczej budowli, pooo-
nej wyej za lasem. Zatrzyma si jednak w por i po-
zwoli, by Terje wskaza kierunek dalszej wdrówki.
I nagle... Terje zdumia go tak, e Eskil ze zdziwienia
omal nie podskoczy do góry.
- Ten, który opowiada ci o naszym Eldafjord... Czy
przypadkiem nie wspomina o skarbie?
Eskil czu, e na twarzy wystpujĄ mu rumiece. DoŚą
duga chwila upyna, zanim zebra myŚli.
Wreszcie rzek powoli:
- Ach, a wic mimo wszystko to on? KtoŚ opowiada mi
kiedyŚ o ukrytym skarbie, ale dopiero wtedy w kuchni, gdy
zapytaeŚ, przyszo mi do gowy, e mogo chodzią waŚnie
o Eldafjord. CoŚ mi si jednak nie zgadzao. Wspomnienie jest
tak niejasne, e nigdy duej si nad nim nie zastanawiaem.
Eskil wola si nie upewniaą, czy Terje mu wierzy, czy
te nie. Szed ze spuszczonĄ gowĄ, jak gdyby nie móg
oderwaą oczu od pokazujĄcych si tu i ówdzie wiosennych
kwiatów.
- OczywiŚcie, e to tu - z gniewem w gosie oŚwiad-
czy Terje.
- Naprawd? Nie pamitam tej historii, nie przypo-
minam sobie adnych szczegóów.
Terje zachichota, ale nie by to przyjemny Śmiech.
- WaŚnie dlatego przybywajĄ tu ludzie. PrzyciĄga ich
wieŚą o skarbie. I bardzo prosz, niech go sobie szukajĄ,
moim zdaniem on nie istnieje. Ale za to ja dobrze na nich
zarabiam!
- RzeczywiŚcie, niele pomyŚlane - rozeŚmia si
Eskil. - A jak im si wydaje, gdzie moe byą ukryty skarb,
czy jest bardzo stary i z czego si skada? Musz przyznaą,
e to bardzo interesujĄce.
- E, to tylko takie babskie gadanie. Bajdy i tyle.
Ludzie powiadajĄ, e to skarb jeszcze z siedemnastego
wieku, z czasów mego przodka. To on zbudawa dom, do
którego idziemy, a w kadym razie jego najstarszĄ czŚą.
Ja dobudowaem co nieco i uwaam, e niele mi to
wyszo. Pewnie, e stary Jolin by bogaty, ale eby zaraz
skarb...? Ludzie zawsze coŚ wymyŚlĄ. Nie, to wszystko
gupstwa.
Podczas przechadzki w pikny wiosenny poranek,
waŚnie gdy przemierzali las, Eskala ogarno niezwyke
uczucie. PodĄa w niewielkiej odlegoŚci za Terjem
i kiedy spojrza na jego stopy w cikich butach, odniós
wraenie, e postaą idĄcego przed nim mczyzny jakby
oddzielia si od Świata realnego. Zdarte podeszwy
poruszay si rytmicznie, Eskil widzia przyklejone do
nich grudy bota, ziemi, którĄ deptay, a mimo wszystko
mia wraenie, e patrzy na namalowany obraz, a nie na
coŚ rzeczywistego.
ZadziwiajĄce uczucie, nie potrafi go sobie wygaŚnią.
Byo zbyt krótkotrwae, ulotne, bo po chwili Terje
Jolinsonn sta si na powrót ziemski, realny, a sam Eskil
po prostu szed sobie pod gór, nic wicej.
- No có, nie mam zamiaru zawracaą sobie gowy
skarbem - zaŚmia si nerwowo.
Terje odwróci gour.
- JeŚli o mnie chodzi, to moesz szukaą do woli. Ale
musisz wiedzieą, e ludzie poszukiwali go przez stulecia,
nie natrafiajĄc nawet na najdrobniejszy Ślad. Dubali
w Ścianach, kopali pod podogĄ, a raz nawet zerwali dach!
- No, ale siedemnasty wiek? To przecie byo dwieŚcie
lat temu. Czy legenda moe przetrwaą a tak dugo? Na
czym opiera si przypuszczenie, e skarb istnieje?
- SĄdz, e napisano gdzieŚ o tym w starych ksigach
historii wioski. Napisano: I Jolin ukry wszystkie swe dobra
i zoto w domu. Ot, i tyle, nic wicej nie wiadomo. Wydaje
mi si, e znaleziono ksig u tutejszego biskupa w ze-
szym stuleciu. Nigdy jej nie widziaem, ale bo te i my,
Jolinsannowie, nie wierzymy w skarb.
- To znaczy, e ty nigdy nie szukaeŚ?
miech Terjego zabrzmia nieco sztucznie.
- Ja? Nie, nigdy. Ja wierz tylko w to, co osiĄgnĄą
mona wasnĄ pracĄ. Przyczyna i skutek. Na przykad
uprawa roli albo zbudówanie odpowiedniego domu dla
takich, co mogĄ zapacią za wynajcie. Ale moi dwaj starsi
bracia okazali si na tyle gupi, by uwierzyą w skarb. No
i obaj le skoczyli.
Zatrzymali si. Oczom Eskila ukaza si doskonale
utrzymany, najpikniejszy dom, jaki kiedykolwiek wi-
dzia. Kady szczegó by starannie dopracowany, aby styl
pitra, najwidoczniej dobudowanego, odpowiada sty-
lowi parteru. Dom by wprost zachwycajĄcy.
- Jolinsborg - sucho oznajmi Terje.
Eskil nie potrafi wyjaŚnią, dlaczego w jednej chwili
wszystkie delikatne woski na karku i plecach nagle mu si
podniosy, a wzdu krgosupa przebieg dreszcz.
ROZDZlA III
Terje Jolinsonn wyciĄgnĄ z kieszeni wielki klucz
i wsunĄ go do zamka.
Eskil jednak si zawaha. Nie czu szczególnie gorĄce-
go pragnienia, by wejŚą do Środka.
- StĄd, z góry, widok jest jeszcze wspanialszy - rzek.
- A dech zapiera! - doda po chwili.
- Prawda? Zwykle zabieram chtnych do wynajcia
jeszcze wyej, na skalny taras. Mona stamtĄd zobaczyą
nawet cae pasmo gór.
- Chodmy tam teraz - zaproponowa Eskil odrobin
moe zbyt entuzjastycznie.
Terje wzruszy ramionami.
- Jak chcesz.
Na powrót wsunĄ klucz do kieszeni i powdrowali
wĄskĄ ŚcieynkĄ w gór.
Tym razem wspinaczka bya trudniejsza. Ziemi byo
mniej, spod nóg usuway si drobne kamyki.
Rezultat jednak okaza si wart wysiku.
Teraz Eskilowi z zachwytu naprawd zaparo dech
w piersiach.
Widok by rzeczywiŚcie oszaamiajĄcy. Wzrok sigaą
móg a do morza, ponad pokryte Śniegiem masywy gór.
Jak dziwnie wyglĄday domy wokó przystani! Niby
niedue pudeeczka. Nawet Jolinsborg wydawa si ma-
leki, odlegy, lea ukoŚnie niej. To by naprawd
pikny dom. Trawa na dachu zaczynaa si ju zielenią,
wkrótce pojawią si miay pierwsze kwiatki geranium
i niebieskie dzwonki.
Eskil postĄpi o krok do tyu i Terje chwyci go za
rami.
- Uwaaj, teren tu nierówny, pod trawĄ i mchem
peno jest ruchomych kamieni. Nietrudno zamaą nog.
Owszem, Eskil zwróci uwag na nierówne podoe.
Tu za nimi wznosia si pionowo skalna Ściana, tworzĄca
urzekajĄce to dla piknego Eldafjord. Na szczŚcie z dou,
od strony domów, skay nie wydaway si a tak grone,
przesania je taras, na którym stali.
Wrócili do Jolinsborg. Eskil bez entuzjazmu kroczy
za Terjem. Schyli si w niskich drzwiach, wszed do
Środka i rozejrza dookoa.
Wszystko zachowao si w stanie takim jak przed
wiekami. Ju wtedy parter sam w sobie musia byą
okazaym budynkiem, o wiele wikszym ni inne stawiane
w tych okolicach. Pan Jolin najwyraniej chcia si
pokazaą, udowodnią, komu we wsi powodzi si najlepiej.
Choą jak na obecne warunki dom nie wydawa si ju
tak duy, to jednak zaimponowa nawet Eskilowi, przy-
zwyczajonemu do przestronnego Grastensholm. Wszyst-
ko tu takie zadbane, dobrze utrzymane lub pieczoowicie
naprawione. Co prawda kiedy si lepiej przyjrza, do-
strzeg Ślady pozostawione przez poszukiwaczy skarbów,
pragnĄcych dotrzeą do bogactw ukrytych w Ścianach lub
pod podogĄ. Ale kiedy szli dalej przez pokoje na dole,
a potem i na pitrze, uczucie niechci i niepokoju, jakie
Eskil odczuwa, kiedy ujrza dom po raz pierwszy,
ustĄpio. Wszystko tu byo takie jasne, czyste, nic nie
budzio przeraenia. A soce, wlewajĄce si przez nie-
równe szyby, dopeniao caoŚci.
- Chc tu zamieszkaą! - wykrzyknĄ.
Urodziwa twarz Terjego rozjaŚnia si w szerokim
uŚmiechu.
- Tak waŚnie myŚlaem. A wic witaj w Jolinsborg!
- Czy mog zapacią z góry? - zapyta Eskil i wyjĄ
sakiewk. - Niech to ju bdzie zaatwione, wtedy i ja
lepiej si poczuj.
- JeŚli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw temu
- odpar Terje, wyciĄgajĄc rk.
Kiedy Eskil ujrza jego wielkĄ, pokrytĄ grubĄ skórĄ
do, znowu poczu, e ogarnia go owo niezwyke
wraenie. Jakby wszystko, co przeywa, byo nierzeczy-
wiste. Jakby... jakby to byy ywe obrazy, o ile coŚ takiego
w ogóle jest moliwe. UŚmiechnĄ si do siebie. ywe
obrazy! Czy ktoŚ sysza takĄ niedorzecznoŚą?
Zapaci za tydzie z góry; uzna, e duej nie powinien
tu zostawaą. Pienidzmi te nie moe szastaą, musia
przecie jakoŚ wrócią do domu. JeŚli w tym czasie nie
odnajdzie skarbu pana Jolina, to nie odnajdzie go ju nigdy.
Znów owadno nim dawne marzenie: wrócią do
domu, do ojca i matki, i rzucią na stó fortun. Patrzcie,
przez jakiŚ czas wystarczy na utrzymanie dworów!
Wiedzia przecie, jak ciko pracuje ojciec. Po Gras-
tensholm i LipowĄ Alej, nie mówiĄc ju o domu
dziecistwa matki, Elistrand, wyciĄgao si wiele chciwych
rĄk. I coraz bardziej jasne si stawao, e pewnego dnia
Ludzie Lodu bdĄ musieli utracią dwory. Ale gdyby on
wróci do domu z nieprzeliczonymi bogactwami pana
Jolina...
Jednego by pewien: PoszukujĄc skarbu stanowczo nie
bdzie rujnowa domu, nie by na tyle bezwzgldny, poza
tym przypuszcza, e przez lata spenetrowano go dokad-
nie.
Wiedzia te jeszcze jedno: Bdzie musia wyprawią si
do siedziby biskupa, by poczytaą o panu Jolinie. Musiao
tam byą napisane coŚ jeszcze poza tym, e Jolin ukry
skarb w domu.
Wybrali dla Eskila jeden z pokoi na dole - czystĄ, adnĄ
sypialni z biaĄ poŚcielĄ z utkanego w domu pótna
i jasnymi firaneczkami w oknach.
Zaczli schodzią ku gospodarstwu, by przenieŚą rzeczy
Eskila.
Chopak jednak zatrzyma si przy pocie.
- MyŚl, e powinienem zejŚą nad fiord, zobaczyą, co
z ódkĄ, którĄ poyczyem - powiedzia z wahaniem.
- Wczoraj wieczorem zostawiem jĄ tam moe zbyt
lekkomyŚlnie.
Terje skinĄ gowĄ.
- Przyjd póniej do nas, dostaniesz posiek, jak
umówione. Prosz tylko, zachowuj si cicho, bo Solveig
niepokoi si o chopca. ćle spa dziŚ w nocy.
Tak, Eskil Świetnie o tym wiedzia. Nie móg zapom-
nieą rozdzierajĄcych serce krzyków dziecka. Pamita
take brutalne sowa Terjego.
ZerknĄ na swego gospodarza, ale nie udao mu si
spojrzeą w jego niezwykle pikne oczy. Byy tak jasne, e
wydaway si przezroczyste, i nigdy nie patrzyy prosto,
lecz zawsze odrobin w bok, jakby na skro rozmówcy.
Zdaniem Eskila nie uatwiao to rozmowy.
Kiedy jednak oywiony wiosennĄ atmosferĄ wdrowa
w dó ku portowi - jeŚli w ogóle mona uyą takiego
sowa na okreŚlenie malekiej przystani, szybko zapom-
nia o Terjem.
Nie uszed daleko, kiedy ujrza dziewczyn niby to
przypadkiem stojĄcĄ przy pocie. Serce podskoczyo mu
w piersi, bo prawd powiedziawszy, ani troch nie
martwi sv o ód, zajli si niĄ wszak doŚwiadczeni
rybacy. Mia natomiast nadziej ujrzeą znów piknĄ
Inger-Lise. I oto przed nim staa!
Powita jĄ uprzejmie, ale gdy Inger-Lisa pospieszya
z pytaniem, czy nie widzia Mari, bo miay si tu spotkaą,
w oczach bysna mu drwina.
Jak, na mioŚą boskĄ, móg spotkaą Mari, przecie
wszystkie pozostae gospodarstwa i domy usytuowane
byy poniej. Eskil zdziwi si nieco, ale grzecznie odpar,
e nie, nie widzia jej pryjacióki.
PrzystanĄ niby to niechtnie, jakby wcale nie mia
ochoty na spotkanie z dziewczynĄ. UdajĄc obojtnoŚą
rozmawiali o tym, kto mieszka w którym domu.
Powoli oboje stawali si coraz Śmielsi, wkrótce rozmowa
potoczya si gadko. Inger-Lise w Świetle dnia okazaa si
jeszcze adniejsza; doŚą okrĄga, ale zgrabna, miaa ywe,
bystre oczy. I bya bardzo ciekawĄ osóbkĄ. Chciaa wiedzieą
jak mu si mieszka w domu Terjego Jolinsenna. Eskil mia
wraenie, e te pytania ktoŚ jej podpowiedzia, byą moe jej
matka. Uzna, e mieszkacy Eldafjord najwidoczniej nie
wiedzĄ zbyt wiele o waŚąicielach Jolinsborg.
- Spdziem tam dopiero jednĄ noc - rzek Eskil
powŚciĄgliwie. - Ale Solveig wydaa mi si bardzo mia...
W oczach dziewczyny zapono oburzenie.
- Oni yjĄ w grzechu - rzucia. - Wiesz chyba, e nie sĄ
maestwem?
Eskilowi zrobio si bardzo nieprzyjemnie.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedzia szybko.
- Wyczuwam jedynie, e Solveig jest bardzo nieszczŚliwa
z powodu choroby dziecka.
Z oczu Inger-Lise bi teraz lodowaty chód. SurowoŚą
malujĄca si na jej twarzy zdradzaa, e jest wyznawczyniĄ
ywego w zachodniej Norwegii nurtu religijnego zwane-
go pietyzmem.
- To dziecko nie jest chore. Ono jest optane!
Optane? Eskil oniemia. SĄdzi, e takie okreŚlenie od
dawna ju nie ma racji bytu.
- Jest optane, to kara za ze uczynki jego przodków
- stwierdzia ostro. - I za grzechy matki. W jego gowie
zamieszkay ze duchy.
Co za bzdury, mia ochot powiedzieą, ale ugryz si
w jzyk. Ona i tak by nie zrozumiaa. Nieco zawstydzony
zapyta natomiast, czy mogliby si spotkaą póniej,
wieczorem, kiedy dziewczyna upora si ju ze wszystkimi
obowiĄzkami.
Inger-Lise natychmiast poczua swojĄ wartoŚą.
- ChciabyŚ tego, co?
JeŚli istniay sowa, których Eskil nie by w stanie
znieŚą, to waŚnie teraz Inger-Lise je wypowiedziaa. Jak
mona byą tak zadufanym w sobie! Zawróci na picie.
- Nie, to wcale nie takie wane - odpar.
Inger-Lise nie miaa jednak zamiaru tak szybko wypuŚ-
cią swej zdobyczy.
- No, zobaczymy, czy bd miaa czas - stwierdzia
obojtnie.
- Zapomnij o tym, co powiedziaem - rzek Eskil
i ruszy przed siebie.
- Kiedy si zastanowiam, przypomniao mi si, e
mam wolny wieczór. Zaraz po dojeniu.
Jej gos brzmia teraz aoŚnie, choą staraa si to
pokryą buczucznym tonem. Gniew Eskila stopnia
w mgnieniu oka, chopak odwróci si w jej stron
i kiwnĄ gowĄ. Na tym koniec, dokadniejszego czasu ani
miejsca spatkania nie ustalili.
Usysza tylko jej kania, kiedy biega do domu.
On sam skierowa si w dó. WieŚ sprawiaa wraenie
cakiem wyludnionej, nigdzie ani ywej duszy. Ale...
kiedy mija jeden z domów, dojrza jakieŚ poruszenie za
oknem. A wic jednak obserwowali go.
ód bya na swoim miejscu, fachowo zacumowana.
Eskil usiad na pomoŚcie, wsuchany w wod szemrzĄcĄ
przy brzegu. Teraz, kiedy nie musia wiosowaą, to
fiordu wydawaa mu si przyjemna, kuszĄca.
Patrzy na pynĄcĄ wzdu brzegu ódk. Wreszcie
dobia do pomostu i wysiada z niej Mari. Gdy dziewczyna
zobaczya siedzĄeego Eskila, ogarno jĄ przeraenie,
Stana w pĄsach.
Eskil pozdrowi jĄ yczliwie.
- Spotkaem tam wyej twojĄ przyjaciók, In-
ger-Lise. Czekaa na ciebie. MiayŚcie si chyba spotkaą
Mari bya zaskoczona.
- Naprawd? Nic o tym nie wiedziaam. Wobec tego
musz iŚą na gór.
PrzyĄczy si do niej, bo po pierwsze nie mia tu ju nic
do roboty, po drugie zaŚ uzna, e wypada jej towarzyszyą.
Mari ogromnie si zmieszaa, przez duszĄ chwil nie
moga wydusią z siebie ani sowa. Trudno nazwaą jĄ
interesujĄcĄ, pomyŚla Eskil. Nie wĄtpi, e bdzie dobrĄ
onĄ dla jakiegoŚ pozbawionego fantazji mieszkaca
Eldafjord, ale on sam nie mia z niĄ nic a nic wspólnego.
Nie wiedzia nawet, o czym mogliby rozmawiaą.
Postanowi poruszyą jedyny temat, jaki przyszed mu
do gowy:
- Terjemu udao si wybudowaą naprawd wspaniay
dom. MyŚl o Jolinsborg.
Natychmiast odwrócia ku niemu twarz. Nawet nie
próbowaa ukryą przeraenia.
- Nie zamierzasz tam chyba zamieszkaą?
- Dlaczego by nie?
- Nie wolno ci tego robią! Wszyscy, którzy tam si
znajdĄ, umierajĄ.
Zmarszczy brwi.
- Co chcesz przez to powiedzieą?
- No, moe nie wszyscy. Ale wielu.
- W jaki sposób umierajĄ?
- Rónie. Niektórzy po prostu znikajĄ.
- Pewnie to jakieŚ zamierzche dzieje.
- O, nie, wcale nie - odpara. Policzki wciĄ jej paay.
- Naprawd niewiele czasu upyno od chwili, gdy
wynieŚli stamtĄd ostatniĄ trumn. A tej pani dotĄd nie
odnaleziono! I w zeszym roku... I mĄ Solveig... I...
- Wreszcie zdoaa si opanowaą. - Nie, nie przejmuj si
moim gadaniem. Po prostu nie chc, ebyŚ tam mieszka, to
moe byą niebezpieczne. Nie twierdz wcale, e tak jest na
pewno. Ale ojciec mówi, e Terje wynajmuje dom ludziom
którzy poszukujĄ skarbu, i to waŚnie oni umierajĄ.
- Dlaczego akurat oni mieliby umieraą?
- Tego nie wiem, ale powiadajĄ, e próby dotarcia do
skarbu nie podobajĄ si panu Jolinowi.
Blask soca niemal oŚlepia, dzie nie móg byą chyba
jaŚniejszy. PrzesĄdy, wymysy, wybujaa fantazja, myŚla
Eskil. Nie mia zamiaru poddaą si wiejskiemu gadaniu,
zaŚciankowym przesĄdom.
- Ten Jolin - zaŚmia si - bardzo mnie zaciekawi.
- Musz wybraą si do kapituy. A moe to nazywa si
biskupstwo? Nie wiem, ale w kadym razie chc poczytaą
coŚ wicej o tym Jolinie. Czy Eldafjord naley do
biskupstwa Bjergvin?
[Bjorgvin - dawna nazwa Bergen (przyp. tum.).]
- Nie, do Nidaros. Ale nie musisz jechaą tak daleko.
[Nidaros - dawna nazwa Trondheim (przyp. tum.).]
Nauczyciel odpisa wszystko, co dotyczyo Eldafjord. To
znaczy nawet nie on odpisa, tylko jego pradziad. Ale
w kadym razie na pewno to ma.
- Twój nauczyciel... W którym domu mieszka?
- Nie, nie mamy tutaj szkoy! Musisz jechaą do Soten.
To nastpna zatoka, dalej na pónoc. Ale... wydaje mi si,
e ojciec Inger-Lise take ma te zapiski.
- Bardzo ci dzikuj, Mari! Musz przyznaą, e z ulgĄ
przyjĄem wiadomoŚą, e nie trzeba jechaą a do Trond-
heim.
- Tak, to daleko. Nigdy tam nie byam.
Dotarli ju do domu Inger-Lise. Mari poegnaa si
i wesza na podwórze.
Eskil ruszy dalej pod gór. Byą moe pobyt w Jo-
linsborg nie wydawa mu si ju tak kuszĄcy, ale prze-
cie by chyba dostatecznie dorosy, by nie baą si
ciemnoŚci?
OczywiŚcie, e tak!
Daleko na polu ujrza Terjego, zajtego wiosennymi
pracami. Eskil, co prawda, nie móg pojĄą, w jaki sposób
miejscowym udawao si pracowaą na tych stromych
zboczach ani te jakie plony moga wydaą uboga ziemia,
ale nie mieli wielkiego wyboru, musieli jakoŚ yą. Trudnili
si jeszcze ryboówstwem, poza Terjem, czerpiĄcym zyski,
z mieszkaców miasta, którzy chcieli pooddychaą wiej-
skim powietrzem.
Skowronek, jakby zawieszony na nitce pod niebem,
wyŚpiewywa swoje trele. Jak wczeŚnie tutaj, na za-
chodzie, pczychodzia wiosna! W domu, w Grastensholm,
z pewnoŚciĄ wciĄ lea Śnieg.
O nie, chyba nie, ale nie byo te zielono. Nie tak jak
tutaj.
Dom... Eskil poczu ukucie w sercu. Chwilami tskni
za domem tak mocno, e kiedy przypomina sobie swoje
marzenia o powrocie do rodzinnych stron, sny jeszcze
z czasu, kiedy siedzia w wizieniu, nie móg pojĄą
impulsu, który przywiód go do Eldafjord. Jak mogo staą
si to waŚnie teraz? Przecie marzenie o Eldaflord byo
marzeniem z zeszego roku, z okresu dotastania. Jest ju
przecie dojrzay, powinien mieą wicej rozumu. Po-
szukiwanie skarbów? Mój Boe!
Znalaz si jednak tutaj i wobec tego spróbuje urzeczy-
wistnią swój cel. OsiĄgnĄą tyle, ile zdoa, bo przecie
skarbu szukano przez stulecia. Bez rezultatu.
Co on waŚciwie sobie wyobraa? e sysza o skarbie
pana Jolina jako jedyny? e by jedynym czowiekiem
w Norwegii pragnĄcym posiĄŚą bogactwo? Zdobyą majĄ-
tek bez wysiku - czy to nie jedno z odwiecznych pragnie
czowieka? I jedno z najbardziej prymitywnych?
Zapuka do domu Terjego Jolinsonna, a kiedy nikt mu
nie odpowiedzia, wsunĄ si do Środka. Na palcach
przeszed do swojej sypialni i zabra bagae.
Kiedy jednak w drodze powrotnej mija kuchni, zasta
tam Solveig.
Znów uderzyo go promieniujĄce od niej ciepo. Rysy
jej twarzy byy zbyt ostre, by mona jĄ uznaą za piknĄ, ale
czym waŚciwie jest pikno? Dawno nie widzia tak
pociĄgajĄcej kobiety.
Teraz jednak bya bardzo zmczona. Wycieczona.
Skór wokó oczu miaa ciemniejszĄ ni zwykle, a kĄciki
ust wyranie ŚciĄgnite w dó. Nieprzespane noce naj-
widoczniej stanowiy nieodĄczny element jej ycia.
"yjĄ w grzechu..."
"Dzieciak jest optany".
CoŚ mówio Eskilowi, e pozostali mieszkacy wioski
nie za czsto stykali si z Jolinsennami. W tych ciasnych,
odcitych od Świata wioskach pietyzm, religia surowa
i potpiajĄca, plenia si niczym chwast.
Solveig natychmiast znalaza si tu obok. Jej oczy
wyraay rozpaczliwe baganie.
- Nie masz chyba zamiaru przenieŚą si tam, chopcze?
- Tak, owszem - odpar zmieszany. - To bardzo
pikny dom. Niezwykle pikny.
Bezradnie pokrcia gowĄ, z trudem dobieraa sowa.
- Nie wolno ci, nie tobie, jesteŚ jeszcze taki mody,
taki niewinny, masz przed sobĄ przyszoŚą. Nie marnuj
ycia dla jednego marzenia! Terje opowiedzia ci o tym
przekltym skarbie? Napdzi ci gupstw do gowy?
Sowa "przeklty" uya w dosownym znaczeniu.
Tyle Eskil zrozumia. By jednak zaskoczony. A zatem
Terje opowiada o skarbie. Dlaczego?
Powtórzy pytanie na gos.
Solveig najpierw zacisna usta, jak gdyby si wahaa,
potem jednak wyjrzaa przez okno i upewniwszy si, e
Terje zajty jest pracĄ daleko, daleko na polu, zebraa si
na odwag:
- Tobie powiem. On mnie zabije, ale trudno, nie
wolno mi dopuŚcią take do twojej zguby. Nie, on ci nie
tknie nawet palcem, nie o to chodzi. Ale... Terje ma
w gowie jednĄ myŚl: znaleą skarb. Ale boi si szukaą
sam, to zbyt niebezpieczne.
- Niebezpieczne? Dlaczego?
W jej szarych oczach zapony iskierki. Odgarna
ciemne loki z czoa.
- Dlatego e jest tak, jak powiedziaam: to skarb
przeklty. Przeklty przez pana Jolina. Wszyscy wierzĄ, e
to on nadal bĄka si tu po Śmierci i zabija tych, co oŚmielĄ
si zbliyą do skarbu. A Terje czeka. Pewnego dnia ktoŚ
dotrze do skarbu, moe go odnajdzie, i umrze, oczywiŚcie.
A Terje bdzie mia wszystko.
- I on, rzecz jasna, pozostanie przy yciu - sucho
stwierdzi Eskil.
- Przynajmniej tak to sobie wyobraa. SĄdzi, e
w momencie gdy skarb ujrzy Świato dzienne, przestanie
byą niebezpieczny.
- To ci dopiero pomys - mruknĄ Eskil. - Ale ty
musisz na czymŚ opieraą swoje przekonanie. Bo widz, e
w to wierzysz.
Solveig zadraa.
- Nie mog inaczej.
Z gbi domu rozleg si jk. Oczy Solveig natychmiast
wypeniy si bólem.
- Czy to twój syn? - zapyta Eskil szybko. - Czy wolno
mi bdzie go poznaą?
- Poznaą maego Jolina? - Ze zdumienia otworzya
szerzej oczy. - Czy to z ciekawoŚci, czy...?
- Och, nie, nawet nie przyszo mi to do gowy.
PomyŚlaem sobie po prostu, e musi byą bardzo samo-
tny.
Wyraz czujnoŚci na jej twarzy zastĄpia niepewna
radoŚą. W oczach zalŚniy zy. Eskil nigdy jeszcze nie
spotka oblicza, które zmieniaoby si tak prdko.
- JeŚli naprawd chcesz... Ale to nie jest krzepiĄcy
widok.
Gestem wskazaa, by szed za niĄ.
- Ile on ma lat? - zapyta Eskil w drodze do pokoju
chopca.
- JedenaŚcie. KiedyŚ by takim Ślicznym, wspaniaym
dzieckiem!
W gosie Solveig drga rozpaczliwy al.
Przed drzwiami prowadzĄcymi do pokoju synka Sol-
veig zatrzymaa si i szepna:
- W Eldafjord twierdzĄ, e on jest optany przez zego
ducha.
- Có za nonsens! - zdenerwowa si mody Eskil,
który nie wiedzia nic o demonach z Grastensholm ani
o szarym ludku. - Przecie ze duchy nie istniejĄ, to tylko
wymysy z Biblii i innych prastarych pism.
Solveig próbowaa si uŚmiechnĄą, ale wypado to doŚą
blado. Otworzya drzwi.
Eskil patrzy na udrczonego malca w óku i serce
Ścisno mu si w piersi. Solveig podesza do syna
i pooya zmoczony rcznik na bladym czole chopca.
- To nie sĄ oznaki optania - cicho orzek Eskil, kiedy
przyszed do siebie po wstrzĄsie. - Poznaj te objawy.
Wiesz, mój ojciec jest lekarzem, doŚą szczególnym leka-
rzem, i mia kiedyŚ podobnego pacjenta. Syszaem, jak
mówi, e to guz na mózgu.
Solveig patrzya na niego wzrokiem rozpaczliwie
poszukujĄcym nadziei.
- Czy jakiŚ doktor moe go uleczyą? Moe w szpitalu?
Eskil pokrci gowĄ.
- Nie. Ale mój ojciec... Nie pamitam, co stao si
z tamtym pacjentem. Przywieziono go do mego ojca,
a póniej ojciec wielokrotnie go odwiedza. Pamitam to
dobrze, bo musia jedzią daleko. A póniej wizyty ustay.
Nigdy jednak nie syszaem, by pacjent zmar. To zdarzyo
si ju doŚą dawno temu, byem wtedy may i nie
interesowaem si pracĄ ojca.
W gosie Solveig zabrzmiao nieŚmiae marzenie:
- Gdyby twój ojciec móg tu przyjechaą...
Eskil nie by jednak przekonany.
- Nie wiem, czy nawet on moe pomóc - powiedzia
zakopotany. - Nie chciabym ci robią zudnych nadziei.
PrzykucnĄ przy óku i zaczĄ mówią na tyle goŚno,
by chopiec go usysza.
- Witaj, Jolinie! Nazywam si Eskil. Czy mog coŚ dla
ciebie zrobią?
May Jolin popatrzy na niego zamglónym, penym
cierpienia wzrokiem.
- Boli - jknĄ.
- Rozumiem.
Eskil zwróci si do Solveig:
- Czy on dostaje coŚ na uŚmierzenie bólu?
- Nie, a có by to mogo byą? Miaam kiedyŚ jakieŚ
stare krople, które dawaam mu do powĄchĄnia, ale one
skutkoway przede wszystkim na omdlenia. Szybko si
skoczyy, a myŚl, e i tak niewiele mu pomagay.
- Poczekaj chwil, wyjedajĄc zabraem coŚ z domu.
Pospiesznie wybieg do kuchni i przyniós Środek,
który zdoa zaaplikowaą chopcu. Nie mia pojcia, co to
za lek, ale nieraz widzia, w jaki sposób ojciec go
dawkowa, tyle wic potrafi.
Zobaczymy, czy podziaa. Mnie w kadym razie
pomogo kiedyŚ, gdy cierpiaem na silny ból gowy.
OczywiŚcie by to ból krótkotrway, wywotamy nad-
wereniem oczu.
Podczas rozmowy z Solveig nie wypuszcza z doni
chudziutkiej rĄczki chopca. Czu, jak may chwilami lekko
Ściska jego rk, i rozumia, e waŚnie w tych momentach
ból si wzmaga. wiadczyy o tym take goŚniejsze jki.
Jake straszne musiao to byą dla matki!
- Z tego, e ma na imi Jolin, wnioskuj, e byaŚ onĄ
najstarszego z braci? - zapyta Eskil. - To imi przechadzi
z pokolenia na pokolenie, prawda?
- Co do tego masz racj, ale poŚlubiam drugiego z kolei
syna, Madsa. Najstarszy, Jolin, zosta... odsunity od ludzi.
Eskil popatrzy na niĄ pytajĄco.
- Zamknito go w zakadzie, w domu wariatów. Mia
nie po kolei w gawie. To on by waŚcicielem Jolinsborg,
lecz nie potrafi zajĄą si majĄtkiem. Odebrano mu wic
dom, ale nadal krci si tu po okolicy i Terje doprawadzi
do jego zamknicia. Brzmi to brutalnie, ale on by
naprawd niebezpieczny!
- A twój mĄ nie yje?
- Okaza si na tyle gupi, by poszukiwaą skarbu.
Znaleziono go nie opodal Jolinsborg ze skrconym
karkiem. Kiedy si tam wprawadziliŚmy, jego brat Jolin
by jeszcze na wolnoŚci. Niektórzy powradajĄ, e to on
zabi mego ma, poniewa zabra jego dom. Inni mówiĄ,
e Madsa uŚmierci stary pan Jolin. W kadym razie nie
chciaam tam mieszkaą sama, z maym Jolinem. Terje
pozwoli mi przenieŚą si tutaj. Rozumiesz teraz, dlaczego
chopczyk otrzyma imi Jolin? Najstarszy z braci nie
móg si oenią. ZresztĄ najmodszy take nie - dodaa ju
znacznie ciszej.
- A to dlaczego? - nie zastanawiajĄc si spyta Eskil.
- Ród Jolina nie naley do szczególnie podnych.
Wielu chopców z tej rodziny nie byo w stanie... wiesz,
o czym mówi. Terje jest jednym z nich.
Eskil czu, e palĄ go policzki. Nie powinien by pytaą.
Solveig mówia dalej z goryczĄ w gosie:
- Ludzie we wsi gadajĄ o mnie i o Terjem. W kocu
zorientowaam si, e Terjemu waŚnie o to chodzio. Nie
móg znieŚą tego, e nie jest... w peni mczyznĄ. On
chce, by ludzie myŚleli, e taki z niego chojrak, e yjemy
w grzechu! Prawda jest jednak inna, on nigdy nawet nie
zbliy si do mojego óka. ZresztĄ nie pozwoliabym mu
na to. Nie chc mieą nic wspólnego z tym brutalnym
drczycelem!
- Dlaczego wic si stĄd nie wyniesiesz?
- DokĄd? Bez pienidzy? Terye wszystko woy w Jo-
linsborg. No i Jolin... Ale spójrz! May ma cakiem
przytomne oczy!
Pochylia si nad dzieckiem.
- Jolin? Czy przestao ci boleą?
Byą moe by to pierwszy uŚmiech syna, jaki dane jej
bya ujrzeą od wielu miesicy.
- Tak. Jakie to wspaniae uczucie!
Eskil szybko, zanim znkana matka wybuchna pa-
czem, powiedzia:
- No, Jolinie, wobec tego uwaam, e powinniŚmy
wykorzystaą okazj i zabraą ci na maĄ przechadzk.
Dawno ju nie wychodzieŚ, prawda?
Jolin próbowa si podnieŚą, aie nie mia siy. Eskil ujĄ
go pod pachy i posadzi na óku. Chopczyk by leciutki
jak piórko.
- PrzynieŚ mu ubranie, tylko ciepe!
Solveig szybko ubieraa chopca. Spieszya si tak
bardzo, e z trudem panowaa nad dreniem doni.
- Musimy zdĄyą, zanim on wróci do domu.
- Czy Jolin od dawna tak cierpi?
- Na ból gowy uskara si od wielu lat, ale dopiero
w ciĄgu ostatnich miesicy cierpienia znacznie si nasiliy.
Nigdy nie byo a tak le jak teraz.
Guz roŚnie, pomyŚla Eskil zatroskany. W tej chwili
naprawd pragnĄ byą jednym z tych Ludzi Lodu, którzy
znali si na czarach. Dawno ju zrozumia, e nie naley do
dotknitych czy te wybranych, byy to z jego strony tylko
pobone yczenia.
Ach, gdyby by tu ojciec!
- Musicie liczyą si z tym, e Środek przestanie dziaaą
- powiedzia Eskil, sprowadzajĄc Solveig na ziemi.
- OczywiŚcie dam wam wszystko, co mam, ale pamitaj,
by ostronie dawkowaą lekarstwo. Nie podawaj chopcu
zbyt duo, syszaem, jak ojciec mówi, e to moe byą
niebezpieczne. Ale mam tego tak mao...
- Przez chwil nie mówmy o tym, co bdzie - po-
prosia Solveig przejta i zaoya synkowi czapk. - Jolin
uwolni si od cierpie i tylko to w tej chwili si liczy.
Eskil wyniós chopca na soce, na ciepe wiosenne
promienie. Jolin na widok Świata drgnĄ gwatownie
i dobra chwila upyna, zanim oczy przestay mu zawią
i swobodnie móg si rozglĄdaą dokoa.
- Zostamy po tej stronie domu - powtarzaa rozgo-
rĄczkowana Solveig. - Tak, eby Terje nas nie zobaczy.
- Syszaem go dziŚ w nocy - cicho powiedzia Eskil.
- Syszaem, co mówi o chopcu.
- Najstraszniejsze, e may take go sysza, i to wiele
razy. Tak bardzo si go boi!
- Musicie stĄd odejŚą - szepnĄ Eskil. - Kiedy bd
wynosi si stĄd za tydzie, jedcie ze mnĄ.
Na moment uchwycia si jego ramienia, jakby by
ostatniĄ deskĄ ratunku, ale zaraz je puŚcia.
- SĄdzisz, e ujdziesz cao z Jolinsborg? Nawet jeŚli
zostaniesz tam przez tydzie?
- Chyba nie wszyscy, którzy tam mieszkali, zginli?
- Nie, to jasne. Ale ty jesteŚ mody i dostatecznie
zuchway, by wyprawią si na poszukiwanie skarbu.
Przyznaj si!
Po to waŚnie tu przybyem, pomyŚla Eskii. A w prze-
sĄdy nie wierz.
Odpowiedzia wymijajĄco:
- Droga Solveig, niedawno dopiero przyjechaem.
Nie wiedziaem nic o adnym skarbie, pragn jedynie
napawaą si wspaniaymi widokami, spokojem i ciszĄ
Jolinsborg. JeŚli komuŚ udao si tam przeyą, zapewne
uda si to i mnie. Ty, na przykad, te tam mieszkaaŚ.
I may Jolin. I nic wam si nie stao.
- Uwaasz, e Jolinowi nic si nie stao? A jego
choroba? Jak sĄdzisz, co syszaam tej zimy, gdy tam
mieszkaliŚmy? Ten dom wystraszy mnie niemal do
szalestwa, Eskilu. Ale Mads, mój mĄ, za wszelkĄ cen
pragnĄ tam zostaą. Twierdzi, e ma pewnĄ teori co do
tego, gdzie moe znajdowaą si skarb. Wszyscy, którzy
szukali, tak mówili. Napisano o tym w rodzinnej Biblii.
O wuju Terjego. Napisa wasnĄ rkĄ: Eldafjord, 20 czerwca
1797. Dzisiaj natrafiem na Ślad skarbu! Nastpna informacja
brzmiaa: Svend Jolinsonn zmar dzisiaj 22 czerwca 1797. I co
ty na to?
- Zbieg okolicznoŚci.
- Tak, ale mówi si, e takich jak on byo wicej! Przed
nim i po nim. Przychodzili, mówiĄc: "Wiem ju, gdzie jest
skarb!" Byli jednak zbyt chciwi, by podzielią si tym
z innymi. I zaraz umierali. A ci, którym Terje wynaj-
mowa mieszkanie? Co si z nimi stao? Zgoda, nie
wszystkich spotka taki los. Niektórych w ogóle nie
obchodzia caa ta gadanina o skarbie, inni nigdy si do
niego nie zbliyli i w kocu rezygnowali. Ale wiele byo
osób, mczyzn i kobiet, które z chytrym uŚmiechem
mówiy: "Mam swojĄ teori." I teraz leĄ martwe.
- KtoŚ wspomnia o zaginionych?
- Owszem, byo dwoje czy troje, których nigdy nie
odnaleziono. Na przykad ona ostatniego lokatoca.
Mczyzn znaleliŚmy leĄcego w hallu, wpatrywa si
prosto przed siebie, a na twarzy mia wyraz takiego
przeraenia, jakby ujrza samego diaba. Ale na Ślad
kobiety nigdy nie natrafiono. By te mody zapaleniec,
chopak w twoim wieku. Wydawa si bardzo Śmiay
i nierozwany, za wszelkĄ cen pragnĄ odszukaą skarb
pana Jolina. I jego take nigdy nie odnaleziono. By
równie pewien mczyzna, na dugo przedtem, zanim
nasta mój czas. Podobno on take bezpowrotnie zaginĄ.
- Z tego, co mówisz, wynika, e odpowied na pytanie,
gdzie Jolin ukry swój majĄtek i zoto, jest moliwa?
- Ale, Eskilu! Nie masz chyba zamiaru... Och, nie,
nie ty, ty jesteŚ zbyt dobrym czowiekiem, za wiele w tobie
ludzkiego ciepa. Bardzo ci prosz, Eskilu, ze wzgldu na
mnie, nie rób tego!
- Nie, tylko teoretyzowaem. A jeŚli obiecam ci, e nie
bd szuka? Po prostu tam zamieszkam, tak jak i ty, i wiele
innych osób. A gdybym przypadkiem wpad na waŚciwy
trop, tak jak to udao si innym, natychmiast zejd na dó
i wszystko wam opowiem. Nic wicej nie zrobi.
- Ale przecie chcesz zachowaą si dokadnie tak, jak
Terje tego oczekuje od swoich lokatorów! e najpierw
opowiedzĄ, gdzie ukryąy jest skarb. Nie sĄd jednak, e to
go zadowoli. Bdzie chcia take, abyŚ go odnalaz. Albo
te sprowadzi ksidza, by ten odegna demony i umoliwi
mu bezpieczne wydobycie skarbu.
- Nie bój si, nie zmusi mnie do popenienia adnego
gupstwa - rzek Eskil beztrosko. - Mam przed sobĄ
jeszcze wiele lat ycia, nawet gdybym zainteresowa si
skarbem pana Jolina lub te odkry, gdzie ów skarb si
znajduje. Nie zamierzam naraaą si na niebezpiecze-
stwo. Nie wierz w to, co ludzie we wsi gadajĄ, ale jeŚli
chcesz, mog byą ostrony.
- O tak, bardzo ci o to prosz.
Siedzieli na wypalonych socem schodkach spichrza
razem z maym Jolinem. Chopiec zaczĄ ju zdradzaą
oznaki zmczenia, uznali wic, e najlepiej bdzie zabraą
go z powrotem do domu.
- Te identyczne imiona, Jolin, muszĄ sprawiaą sporo
kopotów - stwierdzi Eskil. - W jaki sposób radzicie
sobie z ich rozrónianiem?
- Teraz jest ich tylko dwóch: may Jolin i jego stryj, ten,
którego zamknito w domu wariatów. Ale kiedyŚ musiao
to byą doŚą trudne. Bardzo chciaam daą chopcu inne imi,
ale nie pozwolono mi na to. Liczyli si z tym, e bdzie
jedynym dzieckiem, e moe nie mieą rodzestwa, no i by
pierworodnym synem. WaŚciwie wic skazany by na imi
Jolin. Tradycja bywa czasami surowym wizieniem.
Chopczyk zasnĄ od razu, gdy pooyli go do óka.
Przeszli do kuchni.
- Ale twoje maestwo byo udanym zwiĄzkiem?
- upewnia si Eskil.
- O, nie, wcale nie. Jolinsonnowie to bardzo brutalny
ród.
- Miejmy wic nadziej, e may Jolin wda si raczej
w swĄ agodnĄ matk - rzek przyjanie.
RozeŚmiaa si.
- MyŚl, e tak waŚnie bdzie. - A potem dodaa
zasmucona, tak cicho, e ledwie jĄ usysza: - JeŚli
przeyje.
Poderwaa si na równe nogi, syszĄc kroki na ze-
wnĄtrz.
- Ciiicho! Terje wraca! Pamitaj, nie mówiliŚmy ani
sowa o skarbie! Dopiero co przyszedeŚ!
ROZDZIA IV
Eskil móg si przeprowadzią dopiero pónym popo-
udniem. Najpierw trzeba byo zasiĄŚą do stou i najeŚą si
do syta. Posiek podano smaczny i obfity, najwyraniej
jedzenie stanowio bardzo istotny element ycia Terjego
Jolinsonna.
Gospodarz wróci z pola w nastroju do rozmowy.
Chcia opowiedzieą o wszystkich zmianach i ulepszeniach,
które wprowadzi w Jolinsborg. No i o kosztach, jakie
musia w zwiĄzku z tym ponieŚą.
O kosztach? A czy nie byy to pieniĄdze Solveig
i maego Jolina? Którzy teraz, pozbawieni majĄtku, nie
mogli si stĄd wydostaą?
Eskil zrozumia, e Solveig z poczĄtku okazaa si zbyt
atwowierna i naiwna. Bya wdziczna za dach nad gowĄ
dla siebie i dla chorego dziecka. We wsi najwyraniej
stroniono od chopca. "Optany!" Póniej jednak ot-
worzyy jej si oczy. Poczua, e osadzono jĄ w klatce
z podwójnym zamkiem. Owszem, pozwolono jej tu
zostaą, ale tylko po to, by stanowia ywy dowód na
mskoŚą Terjego.
- Dzieciak jest dzisiaj wyjĄtkowo spokojny - oschle
zauway Terje.
Solveig oywia si.
- Tak, zasnĄ. Eskil mia ze sobĄ Środek na uŚmierze-
nie bólu.
Terje zerknĄ na niego z ukosa.
- Musia chyba byą wyjĄtkowo silny?
- To prawda, nie jest cakiem bezpieczny - odpar
Eskil, nie zastanawiajĄc si nad odpowiedziĄ. Teraz
gotów by odgryą sobie jzyk.
- Najlepiej bdzie, jak oddasz go mnie - stwierdzi
gospodarz wyciĄgajĄc rk. - Solveig si na tym nie zna.
A wic stao si. Drzwi do Świata bez bólu zatrzasny
si maemu Jollnowi przed nosem! Eskil nie móg oddaą
lekarstwa Terjemu, wówczas dni chopca byyby poli-
czone.
- Niestety - skama. - Nie mam wicej, to bya
ostatnia porcja.
WczeŚniej odda jn Solveig cay zapas lekarstwa.
Teraz nie odwayli si bodaj wymienią spojrze, ale te
nie byo to wcale konieczne.
Pytanie tylko, czy Solveig bdzie miaa doŚą ŚmiaoŚci,
by podaą synkowi Środek przeciwbólowy tak, by nie
wzbudzią przy tym podejrze Terjego. Wydawao si to
wrcz niemoliwe. A wic Jolin bdzie skazany na
cierpienia.
CheĄc odwrócią myŚli Terjego, Eskil zapyta:
- A w jaki sposób ŚciĄgasz lokatarów do Jolinsborga
SkĄd wiedzĄ o tej zatoce tak dobrze ukrytej przed
Światem?
Terje rozsiad si wygodniej i zaczĄ dubaą w zbach
paznokciem maego palca.
- Mam poŚrednika. Chodzi po gospodach i przy-
staniach, rozmawia z obcymi. Czasami jed sam.
- PoŚrednik? - zdumiaa si Solveig. - To ci dopiero
pikne okreŚlenie na przygupiego syna Berntsena!
- Widocznie nie jest taki gupi - ostro sprzeciwi si
Terje.
- Ale to on waŚnie szepce im do ucha te historie o...
Terje przerwa jej równie brutalnie, jakby wymierza
policzek.
- Kobiety milczĄ, kiedy mówiĄ mczyni, jeszcze si
tego nie nauczyaŚ?
Eskil jednak wiedzia ju swoje: To znaczy, e ten
pomocnik opowiada histori o skarbie, ludzie przyje-
dajĄ tutaj i szukajĄ skarbu dla Terjego, poniewa on sam
si boi.
A ja, co ja robi?
Przybyem tu, by odszukaą skarb dla Terjego?
Zastanawia si, czy nie powinien powiedzieą: "Sysza-
em, e jeden z tutejszych chopów ma spisanĄ histori
Eldafjord. Dlatego waŚnie mam zamiar spotkaą si dziŚ
wieczór z córkĄ tego gospodarza, Inger-Lise. Chc
przejrzeą stare papiery." GoŚno jednak tego nie powie-
dzia. Dlaczego zresztĄ myŚla w ten sposób? Czy po prostu
nie pragnie si spotkaą z modĄ, adnĄ dziewczynĄ? Chyba
nie z powodu pism ma ochot jĄ zobaczyą? A moe waŚnie
tak? W kadym razie nie chcia wspominaą o planowanym
spotkaniu z Inger-Lise. Nie tutaj. Dlaczego? Nie wiedzia.
Nareszcie znalaz si w Jolinsborg. Samotnie wasa
si po pokojach. Poniewa dom pooony by stosunkowo
wysoko, soce doŚą dugo stao na niebie. ZaglĄdao
przez okna, malujĄc kolorowe wzory na Ścianach z drew-
nianych bali. Wszystko tchno spokojem. Doprawdy,
có za wspaniay dom! A trudno pojĄą, e Solveig nie
chciaa tu zostaą. Pitro, nowo dobudowane, urzĄdzono
z myŚlĄ o wielu lokatorach. Przypominao troch zajazd.
Choą tu przecie nie byo przejezdnych, to stacja ko-
cowa.
Co za okropne okreŚlenie! SkĄd przyszo mu do gowy?
Widok z okien na pitrze by jeszcze wspanialszy, Eskil na
dugĄ chwil zatonĄ w marzeniach. Oj! Ju doŚą dawno
temu widzia we wsi krowy powracajĄce do obór. A w do-
le, przy pocie otaczajĄcym zagrod rodziców Inger-Lise,
dojrza malekĄ postaą. Zda sobie spraw, e tkwi tam
ju od duszego czasu. Dziewczyna, z którĄ umówi si
na spotkanie!
Wiele mona mieą pretensji do Eskila, ale na ogó
stara si dotrzymywaą obietnic. Rodzice wbijali mu
t zasadg do gowy od najwczeŚniejszych lat dzieci-
stwa.
Zbieg w dó po schodach i dalej ŚciekĄ. Modych
panien nie wolno traktowaą w tak nonszalancki sposób!
Próbowa usprawiedliwiaą si przed samym sobĄ, e
przecie nie mia zegarka, skĄd móg wiedzieą, kiedy
zakoczono dojenie, ale widzia wszak zwierzta wracajĄ-
ce do obory. A to byo ju jakiŚ czas temu!
Zdyszany dotar na miejsce. Inger-Lise czekaa z doŚą
gniewnĄ minĄ, ubrana, jak zauway, w najlepszy strój:
ciemnĄ sukni z samodziau ozdobionĄ kolorowym far-
tuchem i chustĄ.
- Przepraszam, ale coŚ mnie zatrzymao - szepnĄ
Eskil, apiĄc oddech. - Czy dugo ju czekasz?
- Nie, dopiero przyszam.
OezywiŚcie, jakeby inaczej! A przecie staa tu co
najmniej od pó godziny.
Wydaa mu si na swój sposób wzruszajĄca, kiedy tak
odgrywaa przed nim wyniosĄ, obytĄ w Świecie dam.
Co naleao teraz pawiedzieą? Eskil nie mia szczegól-
nego doŚwiadczenia, jeŚli chodzio o dziewczta. Przey
dwie króciutkie przygody, jednĄ w domu w Grastens-
holm, a drugĄ w Christianii, ot, i wszystko. Ostatni
romans ciĄgnĄ si niemal pó roku, ale tylko dlatego, e
"kochankowie" rzadko si widywali. Miostka umara
ŚmierciĄ naturalnĄ, nie miaa czym si karmią.
Wszystko to zdarzyo si ju dawno temu, w zupenie
innej epoce, w innym yciu. Przed rokiem spdzonym
w wizieniu.
Teraz Eskil by ju dorosy. Brutalnie dorosy, po-
zbawiony iluzji. A w kadym razie taki byą powinien.
Jednak wciĄ jeszcze pozostao w nim wiele z chopca,
zdarzao si, e czu si nieporadny i niepewny. Tak jak
teraz.
- Ja... hm... chciabym porazmawiaą z twoim ojcem...
- Tak prdko? - uŚmiechna si Inger-Lise, kokiete-
ryjnie przekrzywiajĄc gow.
Do diaba! Zirytowa si.
- Tak, o pewnych papierach. Czy ojciec jest w domu?
O papierach? No, tak, jest w domu, ale... Inger-Lise
najpierw bya zdumiona, ale zaraz wpada w zoŚą. Nie
doŚą e si tak spóni, to jeszcze mówi o jakichŚ
papierach! A ona na dodatek wspomniaa, e potajemnie
wymkna si z domu, by si z nim spotkaą!
Eskil poczu si bardzo niezrcznie. Wprost czyta z jej
oczu, jak bardzo si wygupi.
Mimo to zaprosia go do Środka. Ojciec, cokolwiek
zaskoczony, odchyli si na krzeŚle tak mocno, e a
zatrzeszczao oparcie, i gniewnie odpar na jego pytanie:
- Tak, tak, historia Eldafjord! Pewnie, e jĄ mam, ale
nie jest kompletna.
- Nie?
- Mads Jalinsonn poyczy wszystko, co dotyczyo
Jolinsbarg i rodu Jalina. Zaraz potem umar i ja nigdy ju
nie odzyskaem tych papierów. Wcale mi ich te nie
brakowao.
- A nie pytaliŚcie o nie Terjego Jolinsonna? Ani
Solveig, wdowy po Madsie?
- Nie, my z nimi nie rozmawiamy. W tym domu
yjemy zgodnie z przykazanaami boymi, nie stykamy si
z nierzĄdnicami. Ale i jĄ dotkna kara; nic nie ujdzie przed
wzrokiern Pana. Uderzy w jej potomka, by na zawsze
pamitaa o tym, e bya maonkĄ Madsa i matkĄ jego
dziecka. Taka kara jĄ spotkaa. A Terjego Jolinsonna nie
ma sensu pytaą, on i tak czytaą nie umie, tote i nie zna
tych papierów. Nie, te zapiski zaginy bezpowrotnie.
A wic tak si sprawy miay.
Kiedy ju mieli wychodzią, ojciec zawoa:
- Inger-Lise! A dokĄd to? Zostaniesz w domu! I có to
za zwyczaje, eby zakadaą ŚwiĄteczne ubranie w zwyky
dzie?
- Prosz mi wybaczyą - odezwa si Eskil po rycersku.
- OŚmieliem si jedynie prosią waszĄ córk, by oprowa-
dzia mnie po Eldaflord. Moje zamiary byy jak najuczciw-
sze.
W odpowiedzi otrzyma dwa zagniewane spojrzenia
spod wpóprzymknutych powiek. Jedno od rozzosz.
czonego ojca, drugie od zawiedzionej córki. adne z nich
nie byo zadowolone.
- Moja córka zostanie w domu! Nie bdzie si wóczyą
z adnymi miejskimi nicponiami, którym tylko jedno na
myŚli: zawrócią w gowie porzĄdnym wiejskim dziew-
cztom! Ale my na wsi nie jesteŚrny tacy gupi, o nie!
- Ale zapewniam...
Na nic si to zdao. Moe niezbyt gwatownie, ale
zdecydowanie zosta wyprowadzony za drzwi przez cho-
pa wielkiego jak dĄb.
I taki by koniec wieczornego romansu!
Eskil jednak wcale si tym szczególnie nie przejĄ.
Dziewczyna bya Śliczna, to pewne, ale akurat w tym
momencie bardziej interesowaa go historia rodu Jolina.
Solveig moga mieą papiery po swoim mu. Ale
ona nienawidzia ju samej myŚli o skarbie, który sta si
przyczynĄ Śmierci jej ma, a póniej i wielu innych osób.
Póniej? A jak byo wczeŚniej? Tak, i wczeŚniej ginli
ludzie...
Kiedy wróci do Jolinsborg, soce skryo si za
górami. Okolic znów wzio we wadanie niebieskawe
Świato. ciany gór wznoszĄce si nad fiordem mieniy si
barwami antracytu, woda przybraa ciemny, prawie czar-
ny odcie, a niebo, choą nieco jaŚniejsze, byo za to
lodawato zimne.
W tym domu nie byo ju przyjemmie.
Zatskni za przytulnĄ kuchniĄ Solveig. Tam jednak
przebywa take Terje, a on wcale nie by sympatyczny.
Eskil usiad na awie i zaczĄ snuą marzenia. Zabierze
stĄd Solveig i jej syna. Do domu, na Grastensholm. WciĄ
jeszcze by niewzruszenie przekonany, e jego ojciec
Heike potrafi wyleczyą kadĄ chorob, jaka tylko istnieje.
Przymyka oczy na prawd. LeczĄce donie Heikego
mogy zaradzią niektórym ludzkim dolegliwoŚciom, lecz
w jake wielu przypadkach nie mia szans!
Tak byo i z Tengelem Dobrym. I on potrafi uzdra-
wiaą. Ale czy umia pomóc swej ukochanej Silje, gdy rak
zaczĄ toczyą jej ciao?
Nie. I tak samo nierozsĄdnie byo wierzyą, e Heike
jest w mocy uzdrowią maego Jolina.
Paza tym Eskil obawia si, e i tak bdzie za póno.
Chopiec nie przeyje dlugiej, mczĄcej podróy do
Grastensholm.
Jednake Eskil stara si nie dopuŚzczaą do siebie
takich ponurych myŚli. Spuszcza zason na wszelkie
trudnoŚci i marzy dalej. Znajdzie dla Solveig i Jolina jakiŚ
nieduy domek na terenie Grastensholm, tam bdĄ mogli
zamieszkaą. Ona mogaby na przykad pracowaą w kuchni
na dworze...
O, nie, znów przemawia z pozycji dobroczycy.
Wielu z Ludzi Lodu miao do tego skonnoŚci. Prag-
nli ratowaą nieszczŚników i w swej askawoŚci ofia-
rowywaą im jakieŚ podrzdne stanowiska... Bo Ludzie
Lodu stali oczywiŚcie tak wysoko ponad... A có to za
myŚli! Trzeba jednak przyznaą, e tkwilo w nich zia-
renko prawdy. WikszoŚą Ludzi Lodu odczuwaa po-
kornĄ radoŚą, e mogĄ pomóc innym, u niektórych
jednak mona byo doszukaą si ciĄgot do odgrywania
roli miosiernego Samarytanina czy nawet otoczonego
gloriĄ Świtego. SzczŚliwie jednak w ich naturze leaa
spora doza autoironii i potrafili z przymrueniem oka
traktowaą swój zapa.
Solveig nie potrzebowaa patrona-dobroczycy. Bya
wspaniaĄ kobietĄ, ciepĄ i dojrzaĄ, przed chorobĄ syna
prawdapodobnie promiennie radosnĄ.
Jak moga teraz byą szczŚliwa?
Poderwa si nagle. Nasuchiwa.
Nie, nic nie byo.
Najlepiej iŚą do óka. W pokoju króloway ju cienie,
móg poruszaą si tylko dziki temu, e oczy stopniowo
przyzwyczaiy si do ciemnoŚci. Tu byy drzwi... A teraz
znalaz si w korytarzu.
Sprawdzi, czy drzwi wejŚciowe sĄ zamknite, a potem
wszed do swego Ślicznego pakoju.
Czy w tych drzwiach nie ma klucza?
Ale zaraz, po co mu klucz? Przecie by w domu sam!
I ta waŚnie myŚl nie dawaa mu spokoju.
Najpierw ea spokojnie na plecach z rkami pod-
oonymi pod gow. Wpatrywa si w belki w suficie,
prawie niewidoczne w zapadajĄcym zmierzchu. Mia
wraenie, e i one przyglĄdajĄ si jemu, chocia nie, to nie
do koca byo tak. Wydawaa mu si raczej, e na pitrze
tu ponad nim jakieŚ istoty patrzĄ na niego przez podog,
która dla niego bya sufitem. Jak gdyby drewniane belki
byy przezroczyste.
Odwróci si do Ściany.
Ale i w tej pozycji nie znalaz spokoju. Czyby zeszy na
dó? Czy ktoŚ by u niego w pokoju i patrzy mu w plecy?
Odwróci si zirytowany i Śmiao spojrza na pokój.
Nigdy dotĄd nie ba si ciemnoŚci!
W domu na Grastensholm... OczywiŚcie sysza o sza-
rym ludku, który w swoim czasie mieszka we dworze.
KiedyŚ nawet zapyta matk, czy nadal tam jest. "Ale
skĄd - odpara Vinga zdecydowanie. - To prawda, e
szary ludek mieszka tu w czasach Ingrid i Ulvhedina oraz
e Heike i ja wezwaliŚmy go na pomoc, by wyposzyą stĄd
pana Snivela. (Nie wspomniaa nic o straszliwej wiosennej
ofierze; wiedzieli o niej tylko ona i Heike.) Ale póniej,
Eskilu, szary ludek zniknĄ raz na zawsze!"
Vinga od dziecka potrafia kamaą zachowujĄc przy
tym kamiennĄ twarz. Mówia mu to, patrzĄc na szary
ludek i syszĄc ironiczny chichot mglistych postaci,
toczĄcych si w drzwiach do hallu i na schodach.
Szary ludek jednak tak sprytnie schodzi z drogi
Eskilowi, e chopak nigdy nie zauway ani te nie
wyczu obecnoŚci niesamowitych istot.
Na Grastensholm, gdzie wprost roio si od duchów
i potworów, czu si cakiem bezpiecznie, nawet gdy
zostawa w domu sam.
A tutaj...
Ju prawie udao mu si zasnĄą, gdy poderwa si
ruchem tak nagym, e zabolao go cae ciao. Usysza
stukot, pojedynczy, mocny, gucho brzmiĄcy stukot
dobiegajĄcy gdzieŚ z gbi domu.
Kiedy lea, jak mu si wydawao, przez caĄ wiecz-
noŚą, wsuchujĄc si w cisz, doszed do wniosku, e
stukot musia byą czŚciĄ snu, który waŚnie zaczĄ Śnią.
Nagle znowu zesztywnia.
W ciszy, która zaciera granice pomidzy niebem
a ziemiĄ, usysza deiikatny, ledwie syszalny dwik.
Szczury? A moe myszy?
Nie. To brzmiao jakby... jakby ktoŚ bezwadnymi,
martwymi rkoma obmacywa Ściany w poszukiwaniu
drzwi, chcĄc dostaą si do Środka.
Eskil lea na óku nieruchomo jak koda, mia
wraenie, e ad nasuchiwania rosnĄ mu uszy, a oczy
zawiĄ od wpatrywania si w ciemnoŚą. Ba si poruszyą,
wstrzymywany oddech zamieni si w urywane, drĄce
kanie.
I znów rozbrzmiao delikatne skrobanie.
Ale czy nie dochodzio ju teraz z wntrza domu?
Przesta si straszyą, Eskilu, to tylko myszy!
Myszy, które majĄ tak jasno okreŚlony ceI?
Danie wciĄ szukay. Poruszay si zdecydowanie,
chciay gdzieŚ si dostaą.
Czyby szukay jego, Eskila?
Czy ktoŚ wyczuwa, e on jest w tym domu? KtoŚ
zwietrzy jego obecnoŚą? A moe widzia, jak tu wchodzi?
Pan Jolin? Przypuszcza, e Eskil chce odnaleą skarb?
Nie bĄd idiotĄ, Eskilu, nie pozwól, by strach przed
ciemnoŚciĄ zaguszy twój rozsĄdek!
MyŚl! MyŚl intensywnie o czym innym, zatkaj uszy albo
schowaj si pod kodr, ale myŚl!
W domu nie ma nikogo poza mnĄ! W domu nie ma
nikogo poza mnĄ!
Sugestia pomoga. Niczego wicej ju nie sysza.
A wic to wszystko to jednak wytwór wyobrani. Zbyt
intensywnie wsuchiwa si w nocnĄ cisz.
Co bd robią jutro? No tak, musz natychmiast zabraą
si za poszukiwanie skarbu, nie mog tu zostaą duej ni
to absofutnie konieczne! Nie powinienem marnowaą
czasu. I nie wolno mi popenią adnego gupstwa, jak to
najprawdopodobniej przydarzyo si innym, którzy chcie-
li odnaleą skarb!
Nie mam zamiaru egnaą si z yciem.
SystematycznoŚą, oto droga do sukcesu. adnego
szukania na oŚlep.
Najwyraniej istniaa jakaŚ nią przewodnia, ta, na którĄ
natrafili inni. Jemu wic take musi si udaą.
Ilu ludzi umaro? Nigdy dokadnie si tego nie dowie-
dzia. A ilu zagino?
Troje, czy nie tak? Kobieta, jakiŚ mody chopak...
tak, i mczyzna, na dugo, zanim Solveig wesza do
rodziny. Oni muszĄ gdzieŚ si znajdowaą, Ludzie nie
rozpywajĄ si ot, tak sobie, w powietrzu.
DrgnĄ, syszĄc kolejny niewyrany dwik, nie wiado-
mo skĄd dobicgajĄcy.
Tak blisko!
Czyby to coŚ znalazo drog? Do niego, do jego
pokoju?
Idioto! Uspokój si, Eskilu, nie pozwolisz chyba, by
miay na ciebie wpyw jakieŚ historie o duchach? Na
ciebie, jednego z Ludzi Lodu!
Nerwy znów day si ukoią.
aowa, e nie wypyta swego gospodarza, w któ-
rym miejscu umarli ci nieszązŚnicy, choą moe nie
powinien zadawaą Terjemu takich pyta. Eskil mia
tylko informacje o Madsie. "Lea martwy pod drzwia-
mi. Prawdopodobnie usiowa wybiec, ale zosta za-
trzymany".
Przez kogo?
Przez Terjego? Nie, nic na to nie wskazywao.
A czy nie znaleziono kogoŚ martwego w korytarzu?
Z oczami wpatruyĄeymi si w coŚ z panicznym strachem?
Tak, ostatniego lokatora, który tu mieszka. A jego ona
znikna.
Nie, to nie Terje zgadzi tych ludzi.
Ale by ktoŚ jeszcze...
Jolin, najstarszy brat Madsa i Terjego. Ten, który
odziedziczy dom, a potem zosta zamknity w zakadzie
jako niebezpieczny dla otoczenia.
Tak!
On móg uciec, byą teraz na wolnoŚci. Z takim
szalecem nigdy nic nie wiadomo, a z pewnoŚciĄ nienawi-
dzi wszystkich, którzy oŚmielali si mieszkaą w jego
domu!
Czy móg byą teraz tutaj? U siebie?
W drzwiach nie ma klucza!
Eskil wsta z óka i przysunĄ do drzwi stó. Przynaj-
mniej usyszy na czas.
Na czas czego? By wyskoczyą przez okno? Szczerze
wĄtpi, e uda mu si akurat tdy wydostaą.
Byo te jeszcze inne, o wiele straszliwsze rozwiĄza-
nie: e to stary pan Jolin troszczy si o to, by nikt nie
pooy rki na jego skarbie. Jolin, który nie y od
dwustu ju lat!
Nie, nie moe wyobraaą sobie takich koszmarów. To
z pewnoŚciĄ byy tylko nieszczŚliwe wypadki.
Niedobrze tak dugo nie spaą w nocy, Eskil zdĄy
zgodnieą. Przyniós ze sobĄ prowiant, tak by Śniadanie
i kolacj zjeŚą tu, na górze. Ale na obiad mia zamiar zejŚą
do zagrody.
Uzna, e takie rozwiĄzanie bdzie najlepsze. Da mu
wikszĄ swobod w prowadzeniu bada ju od wczesnego
ranka...
PogrĄony w takich myŚlach w pewnym momencie
musia zasnĄą.
PrzyŚni mu si niewyrany, ale straszny sen. KtoŚ
pochyla si nad nim i zaglĄda mu w twarz.
Nie móg si zorientowaą, kto to jest. Wszystko byo
takie mgliste, zasnute ciemnoszarym welonem, z niewiel-
kim tylko otworem w Środku, z którego wyaniao si coŚ
nieopisanie strasznego, postrzpionego i brudnego. I para
oczu poyskujĄca czerwonym blaskiem. Widzia kiedyŚ
albinosa, którego oczy lŚniy podobnie.
Ale to nie by albinos. Ciemne, splĄtane dziko wosy i...
Eskil rzuca si na óku, przewraca, próbujĄc uwolnią
si od koszmaru. Oddycha z trudem, jakby gardo
zacisno mu si lub spucho, nie wiedzia, co si dzieje,
coŚ ciĄyo mu na piersiach, jakby wtaczajĄc ohydnie
dawiĄce gorĄco...
Ze zduszonym krzykiem wyrwa si ze snu. ZaplĄtany
w grubĄ kodr, spocony, z sercem walĄcym w oszalaym
tempie.
Pokój zawrza od nieznoŚnego aru, ale by pusty.
Eskilu, Eskilu, przez tyle miesicy yeŚ samotnie,
zamknity w ciasnej celi, i niczego si nie baeŚ. A tu-
taj...?
Usiad na óku, podpierajĄc si domi, i stara si
zapanowaą nad oddechem. Pokój by dokadnie taki jak
przedtem... Ale nie, nie cakiem. W powietrzu unosi si
trudny do opisania odór, nie wiadomo skĄd si wziĄ.
No có, tak dugo y w brudzie i biedzie. Nic wic
dziwnego, e podczas snu wciĄ jeszcze powracajĄ wszyst-
kie te paskudztwa, jakie musia znosią w tamtej cuchnĄcej
norze. Musi pamitaą o tym, by jutro si wykĄpaą.
Tym razem sporo czasu upyno, zanim znów si
uspokoi, ssanie w oĄdku wcale temu nie sprzyjao. Za
nic w Świecie nie oŚmieliby si przejŚą przez ciemny dom
do kuchni, by poszukaą czegoŚ do zjedzenia! Có, sam si
tak nastraszy, leĄc i nasuchujĄc wyimaginowanych
dwików, e w kocu przyŚni mu si koszmar i...
Stuk!
Nie, ten dwik nie by kolejnym urojeniem! Eskil
zesztywnia. Stukot dochodzi z pitra, rozlega si tu nad
jego gowĄ.
Ju doŚą! Nie zostanie w tym domu ani minuty duej!
Po omacku odnalaz ubranie i buty, zaoy je na siebie,
a potem tak szybko, e nic mia nawet czasu na wahanie,
odsunĄ stó od drzwi i wypad do hallu. Stukanie
dochodzio z pitra, istniaa wic niewielka szansa, e
zdoa si wydostaą. JeŚli tylko... zamek... klucz w drzwiach
wyjŚciowych... uda si...
Nareszcie drzwi ustĄpiy. Eskil zatrzasnĄ je za sobĄ
póywy ze strachu i pogna w dó. Serce walio mu, jakby
zaraz wyskoczyą miao z piersi, w nocnym chodzie zimny
pot, jaki go oblewa, zdawa si lodowaty, ale bieg, bieg
w dó przed siebie ku przystani.
Wskoczy do odzi, którĄ wynajĄ, i szczkajĄc zbami
usiad skulony na dziobie. OdepchnĄ troch ód od lĄdu
i stara si odzyskaą normalny oddech.
Upyna ju najciemniejsza czŚą nocy, ale mrok nadal
otula chodne odmty fiordu. Maleka wioska Eldafjord
leaa uŚpiona w tajemniczym, czarodziejskim pómroku,
który mona by chyba nazwaą Światem odchodzĄcej
nocy. Wszystko nagle stao si dwuwymiarowe, domy,
pola, drzewa, caa zatoka wyglĄdaa jak Ściana, jak paski
obraz.
Eskil nie Śmia podnieŚą wzroku na Jolinsborg. Zda-
wao mu si, e kĄtem oka dostrzega bijĄcy z tamtej strony
poblask, poblask nie z tego Świata. Zielonkawe pomyki,
bdne ogniki czy ognie Świtego Elma. Niepojte zjawis-
ko.
Ba si take spojrzeą na drog, by nie zobaczyą
straszliwego przeŚladowcy.
ód znów przybia do przystani. Eskil dostrzeg na
dnie ódki maĄ kotwic. Odcumowa, odepchnĄ ódk
od brzegu i zarzuci kotwic.
Dopiero teraz poczu si bezpieczny.
Otuli si kurtkĄ i nadal drĄc na caym ciele po
doznanym wstrzĄsie, skuli si na dziobie.
W kocu, wyczerpany, zasnĄ.
Obudziy go morskie ptaki. Mewy, ryboówki, ostry-
gojady zmierzajĄce na pónoc, edredony i kaczki. Nie-
zwyka kakofonia dwików, ale mia dla ucha, bo taka
prawdziwa, taka rzeczywista.
Byo bardzo wczeŚnie. Fiord poyskiwa zotem poran-
ka, ale ciepo nie dotaro jeszcze do maej zatoczki.
Nasta ju jednak dzie, ciemnoŚci ustĄpiy. Eldafjord
leao spowite w porannĄ mg. Od strony gównego
fiordu nadpyway dwie odzie, jedna wiksza, druga
maa, zwyka ódka rybacka.
ywi ludzie!
Eskil wsta i przeciĄgnĄ si, pragnĄc przegnaą z ciaa
zimno i sennoŚą.
Zaraz jednak powróciy wspomnienia nocy i znów
zaczĄ dreą.
To wcale nie stukanie wystraszyo go prawie do
obdu, ono byo tylko kroplĄ przepeniajĄcĄ dzban.
Dwiki dobiegajĄce zza Ściany take nie stanowiy
gównego powodu przeraenia. Nie, to sen. Eskil nie mia
bowiem pewnoŚci, czy to naprawd by tylko sen.
I ten odór, który zawis w powietrzu...?
Nie móg zapanowaą nad dreniem doni.
Wiksza ód zawina do brzegu i przybia do pomos-
tu. Przybysze ujrzeli zsiniaego, trzsĄcego si z zimna
modego czowieka. Tak im si wydawao.
- Ahoj! CaĄ noc wiosowaeŚ po fiordzie? - zapyta
yczliwie jeden z mczyzn.
- T-tak. Czy mieszkacie tutaj... w Eldafjord?
- Nie, przypywamy tylko, by dostarczyą i zabraą
poczt. DziŚ jest pocztowy dzie.
Poczta? Eskilowi wpad do gowy pewien pomys.
- Zaczekajcie, chciabym wysaą list...
- Mamy duo czasu, i tak musimy zejŚą na lĄd.
Eskil gorĄczkowo przeszukiwa kieszenie. W kurtce...
Czy nie powinien przypadkiem...? Tak! Ma kawaek
papieru. Zoy go tak, by wyglĄda jak list.
Nigdy nie naley pisaą listów w stanie najwyszego
wzburzenia. Po wysaniu wiadomoŚci Eskil poczu si
doŚą gupio. Doszed do wniosku, e mocno przesadzi!
Byo jednak ju za póno.
Nie zastanawiajĄc si dugo, przesa matce i ojcu
rozpaczliwe baganie o pomoc: Na mioŚą boskĄ, pomócie mi!
Pomó mi, ojcze, szybko! Znalazem si w skrajnym pooeniu, to
takie przeraajĄce! Tutah jest strasznie i ja niczego nie rozumiem!
Pomó mi, myŚl, e wkrótce umr. Ratuj nas wszystkich, jesteŚmy
straceni! ( mia tu na myŚli Solveig i maego Jolina) Otarem
si o coŚ, co pominno pozostaą w ukryciu na caĄ wiecznoŚą!
Owszem, mona powiedzieą, e w tym momencie
Eskil rzeczywiŚcie przesadzi. Miao si jednak okazaą, e
by to najlepszy pomys, jaki przyszed mu do gowy.
Spotkanie z ywymi ludmi dodao mu otuchy. Humor
poprawio take soce wyglĄdajĄce zza szczytów gór.
Ulecia nocny strach.
Byo jeszcze doŚą wczeŚnie, gdy wspina si w gór
zbocza. Nie móg o tej porze zawitaą do Solveig i Terjego,
to wywoaoby zdziwienie. Na pewno ju wstali, ale chyba
nie byliby zachwyceni wizytĄ tak wczesnego goŚcia.
Jolinsborg znów wydawa si kuszĄco pikny. Czego
on si ba? Wzdu drogi wyglĄday spoŚród trawy óte
kwiaty mlecza, okolica leaa skĄpana w ciepym blasku
soca, w zagrodach pojawiali si ludzie.
Eskil znów poczu si silny i odwany. e te tak si
wystraszy koszmaru, zwykej sennej zmory!
Teraz by gotów do dziaania!
Poczu si jeszcze lepiej, gdy przestĄpi próg Jolins-
borg, a ze schodów wiodĄcych na pitro, miauczĄc, zbieg
kot. To stukanie! Wszystkie chroboty i szmery! Tak
bardzo si ucieszy, e da kotu duy spodek mleka.
Póniej wypuŚci zwierzĄtko na dwór. Najpewniej nalea-
o do Solveig.
Zjad bardzo pospieszne Śniadanie, stojĄc na jednej
nodze przy kuchennym stole, bo uzna, e nie ma czasu
usiĄŚą, i zabra si za przeszukiwanie domu. Pokój po
pokoju, cal po calu.
Jednak ju od samego poczĄtku wydawao mu si, e
szuka na próno. Wszak poszukiwania prowadzono od
wielu lat. Terje przez dugi czas przebudowywa i rozbudo-
wywa dom, gdyby wic skarb zosta ukryty gdzieŚ tutaj, na
przykad pod dachem, to musiaby si na niego natknĄą.
Pitro powstao niezbyt dawno, trzeba szukaą na dole.
Ale tak wielu ju tego próbowao!
Wszyscy (a dokadnie i doŚą makabrycznie rzecz
ujmujĄc, wszyscy, którzy umarli lub zaginli), wszyscy
powiedzieli coŚ, co wskazywaoby na to, e natrafili na
Ślad zaskakujĄcej tajemnicy.
Wskazówka ta musiaa byą wic doŚą wyrana.
Mads Jolinsonn, mĄ Solveig, zginĄ wkrótce po tym,
jak przeczyta zapiski o historii Jolinsborg.
Inni zmarli póniej, po nim. Nie wszyscy, to prawda,
niektóre z nie wyjaŚnionych zgonów datoway si ju sto
lub wicej lat wstecz. Ale co o nich tak naprawd
wiedziano? Mogy to byą tylko legendy. Eskil musia
dowiedzieą si jak najwicej o ostatnich wypadkach Śmierci.
O ostatnich poszukiwaczach skarbu.
Tak, bo tego powiĄzania nie dao si nie zauwayą.
Wszyscy, którzy zginli nagĄ, tragicznĄ ŚmierciĄ, próbo-
wali odnaleą skarb.
Eskil zakoczy ogldziny wntrza domu i wyszed na
dwór.
Wspaniaa pogoda. Kpki wczesnowiosennych kwia-
tów wyglĄday z trawy, gdzieŚ we wsi ryczaa krowa.
Prawdziwa sielanka. Czy istniao coŚ mniej gronego?
ZewszĄd tchnĄ odwieczny spokój, majestatycznoŚą po-
krytych Śniegiem wierzchoków gór, spokój grani, fiord
gadki jak tafla lustra...
OcknĄ si z rozmarzenia i rozejrza dookoa. Inne
zabudowania poza gównym domostwem?
Byo ich niewiele, obora przestaa istnieą, pozwolono
jej zamienią si w ledwie widoczne ruiny. Cae gospodar-
stwo przeniesiono niej, tam gdzie teraz mieszka Terje.
Tu byo zbyt stromo.
I zbyt strasznie?
Eskil dostrzeg coŚ, co musiao byą piwnicĄ w ziemi.
Prowadziy do niej drzwi umieszczone w obmurówce
z kamienia. Kopu stanowi nieduy wzgórek, poroŚ-
nity trawĄ.
A jeŚli...
Podszed z wahaniem. CiĄgle pogania go zapa od-
krywcy, ale... Choą nie chcia si do tego przyznaą,
przeraajĄce historie wystraszyy go nie na arty.
Znów powrócio wspomnienie nocnego koszmaru
i lk napeni go dreniem.
Drzwi zatknite byy jedynie na koek. Otwary si,
przeraliwie skrzypiĄc, i krzywo zawisy na zawiasach.
BuchnĄ spleŚniay zapach ziemi. Eskil na palcach
posuwa si korytarzem, wzdu którego umieszczono
póki. Poniewa wasnym ciaem zasania Świato wpa-
dajĄce przcz otwór wejŚciowy, doszed do koca i roz-
poczĄ poszukiwania od drugiej strony, kierujĄc si ku
drzwiom.
I tu take nic. Ziemianka bya pusta. Na jednej z póek
w kĄcie lea samotny, zwidy ziemniak z dugimi
pdami, poza tym nie byo tu absolutnie nic. Ani Śladu
tajemnego zamurowanego przejŚcia. Podog stanowia
lita skaa, nie dao si tu nic zakopaą, Ściany byy take
solidne, z murowanego kamienia. Eskil obmaca je
starannie, sprawdzi, czy aden z kamieni nie jest obluzo-
wany i nie ukrywa czegoŚ z tyu, za sobĄ, ale nie, to
wydawao si zupenie niemoliwe.
JeŚli mia myŚleą zgodnie z tradycjĄ Ludzi Lodu,
piwnica nie miaa adnej "atmosfery". UŚmiechnĄ si
leciutko. To jego rodzice, Heike i Vinga, potrafili wyczuą
nastrój panujĄcy w pomieszczeniu. On sam, niestety, nie
posiada tego rodzaju wraliwoŚci.
A moe jednak? Czasami si nad tym zastanawia.
Powiadano, e nawet zwykli czonkowie rodu w momen-
tach szczególnego wyczulenia umieli wychwycią nie-
zwykĄ atmosfer. I czy w dziecistwie po wielekroą nie
wydawao mu si, e jest wybrany?
Eskil Śmia si na to wspomnienie, w kocu jednak uz-
na, e powinien zawierzyą swej intuicji: w ziemiance nie
byo nic, co mu si przyda, móg przerwaą poszukiwania.
Starannie zamknĄ za sobĄ drzwi i wróci do domu.
Usiad przy kuchennym stole i zaczĄ rozmyŚlaą.
Czy bdzie musia popynĄą do Soten, by przeczytaą
coŚ o historii Eldaflord?
Ale przecie wszyscy inni natrafili na rozwiĄzanie zagadki.
Dlaezego wic nie on? Czyby by od nich gupszy, czy...
Eskil nie móg pogodzią si z myŚlĄ, e wielu zwykych
mieszkaców miast i wsi mogo przewyszaą go inteligen-
cjĄ. OsiĄgnĄ akurat wiek, kiedy czowiek najmocniej
wierzy we wasne moliwoŚci.
Poczu si godny, ale za wczeŚnie jeszcze byo na obiad
u Solveig. Poprzednio jednak widzia w spiarce jesienne
jabka, uoone do suszenia. Pamita, e w pomieszczeniu
unosi si cudowny, Świey aromat.
Po dugich daremnych poszukiwaniach postanowi
pójŚą po jabko. By zirytowany, e wszystkie jego teorie
napotykajĄ mur nie do przebycia.
Jak wszdzie w gospodarstwie Terjego, tak i w spiar-
ce panowa wzorowy porzĄdek. Jabka poukadano w ró-
wnych rzĄdkach na wyoonej papierem póce. Eskil wziĄ
jedno i zatrzyma si w pó ruchu.
Papiery, na których leay jabka?
W pustym miejscu po jabku na papierze widaą byo
pismo...
OdsunĄ na bok jeszcze kilka owoców. Papiery - zapi-
sane starannym pismem arkusze, przybito do póki
gwodziami. Terje nie umia czytaą. Dla niego papier to
papier. Przyda si do suszenia jabek.
A Eskil mia przed sobĄ histori Jolinsborg!
ROZDZIA V
Papiery byy nieco zniszczone, doŚą dugo przecie
leay pod jabkami, ale tekst dawao si odczytaą bez
wikszych kopotów. Tu i ówdzie przybite gwodziami
do póki arkusze nakaday si na siebie. Eskil nie chcia
ich jednak niszczyą tak po prostu odrywajĄc. To, co
widzia, wydawao si wystarczajĄce. Ostronie zajrza
pod spód i stwierdzi, e ojciec Inger-Lise pisa tylko po
jednej stronie. Znacznie uatwio to odczytywanie.
Eskil rozglĄda si za obcgami, którymi mógby
powyciĄgaą gwodzie, ale nigdzie ich nie znalaz. Po-
stanowi czytaą tam, gdzie sta, stopniowo przesuwajĄc
jabka.
Pewien kopot stanowi fakt, e papiery nie zostay
poukadane kolejno. Eskila bawio jednak wyszukiwanie
kartek, które naleao przeczytaą najpierw. ZaczĄ uwa-
nie studiowaą równe rzĄdki liter.
Cakiem zapomnia o godzie.
Historia zdawaa si braą swój poczĄtek od pana Jolina
Jolinsonna urodzonego w roku 1569, a zmarego w 1647.
On to zbudowa sobie pikny dom w miejscu osonitym
od wiatru, by yą w spokojnym zaciszu, bardzo bowiem
dokucza mu reumatyzm.
Tak, to by si zgadzao, pomyŚla Eskil. To miejsce,
pomimo e pooone wysoko, znakomicie chronione jest
od wichrów. To dziki zboczu, po którym wiedzie droga
wyej, ku tarasowi skalnemu.
Dalej nastpowaa pieŚ pochwalna, w której wymie-
niano wszelkie zalety i wspaniaoŚci domu, a take
sprawozdanie z przedsiwzią handlowych i transakcji
pana Jolina. Eskil musia przyznaą, e pana Jolina trudno
nazwaą paczĄdnym czowiekiem. Musia byą bardzo
maostkawy i chciwy, daleka te mu bya do uczciwoŚci.
Z zapisków wynikao, e by waŚcicielem wielkiego
statku. eglowa nim wzdu poszarpanego wybrzea
fiordów i pod osonĄ ciemnoŚci bra sobie to, co akurat
przypado mu do gustu. Szczególnie lubi odwiedzaą
koŚcioy.
JeŚli jednak ludziom wydawao si, e po jego Śmierci
bdĄ mogli oprónią Jolinsborg ze zgramadzonych tam
kosztownoŚci, to musieli si bardzo rozczarowaą. Jego
nastpca, syn, oczywiŚcie Jolin, gromadzi majĄtek od
nowa. Po zocie pana Jolina nie pozostao nawet Śladu.
Wszystko znikno. Pan Jolin gdzieŚ je ukry, prze-
czuwajĄc zbliajĄcĄ si Śmierą. W tym czasie syn nie
mieszka ju z ojcem (pewnie duej nie móg wytrzymaą),
lecz przeniós si do wasnej zagrody, którĄ wedug opisu
musiao byą gospodarstwo naleĄce obecnie do Terjego.
Naturalnie pan Jolin, bliski Śmierci, sam nie by
w stanie ukryą zgromadzonych przez cae ycie drogocen-
noŚci. Pomaga mu w tym parobek, równie chytry jak jego
pan. Mona sobie wyobrazią, e przebiegy suga z radoŚ-
ciĄ zaciera rce na myŚl, e jako jedyny zna miejsce
ukrycia skarbów. Tak, to moga byą prawda. Ale prawdĄ
te byo, e dwa dni po Śmierci pana Jolina parobka
znaleziono na dziedzicu ze skrconym karkiem.
On wic by pierwszĄ ofiarĄ przeklestwa! Nikt nigdy
nie wĄtpi, co byo przyczynĄ Śmierci parobka.
Szukano wic dalej, sporzĄdzono nawet caĄ list tych,
którzy oŚmielili si naruszyą tajemnic. Nie byo ich znów
tak wielu, gdy ludzi najwyraniej odstraszay nage
wypadki Śmierci. Przez par pokole nie starano si
poszukiwaą tajemniczego skarbu. Od czasu do czasu
pewnie znalaz si jakiŚ Śmiaek, który odway si
próbowaą, i zginĄ gwatownĄ ŚmierciĄ lub nigdy go nie
odnaleziono. To stanowio przestrog dla innych, rezyg-
nowano ze Śmiertenie niebezpiecznych poczyna. A
w nastpnym pakoleniu...
Czterech zaginionych, policzy Eskil. Prawdopodob-
nie trzech zmarych, ale to nie byo do koca jasne.
W ciĄgu dwustu lat... Jak na tak dugi czas, nie bya to
liczba przeraajĄca. Wszystko to mogy byą wypadki.
Nie, popenia bĄd! Historia, którĄ zapisano, koczya
si... Przejrza arkusze i odnalaz stron tytuowĄ. Ko-
czya si w roku 1790. Od tego czasu wiele si wydarzyo,
o niektarych wypadkach sysza, lecz z pewnoŚciĄ wielu
nie zna. Na pewno niemao byo takich, których dotkno
przeklestwo, bo caĄ opowieŚą koczyy nastpujĄce
sowa: Bo od czasu, gdy ukry swe dobra i zoto, przeklestwo
zawiso nad twierdzĄ pierwszego Jolina.
Tyle mniej wicej napisano o Jolinsborg. Brakowao
poczĄtku historii, bo akurat w tym miejscu arkusze
zachodziy na siebie, ale niedostpny fragment mówi
ogólnie o Eldafjord. A Eskil zainteresowany by tylko
tym, co wiĄzao si z Jolinsborg.
Wszystko, co wyczyta, byo samo w sobie bardzo
ciekawe, ale w tych papierach ani sowem nie wspomniano
o tym, gdzie moe byą ukryty skarb!
Jakie to deprymujĄce!
Znów przyjrza si zapiskom. A wic to waŚnie Mads,
mĄ Solveig, mia je w rku tu przed ŚmierciĄ...
Czy pczed Eskilem wielu byo takich, którzy czytali
zapiski znalezione w spiarce pod jabkami?
Tak, chyba tak. Przeczytali i umarli? Albo zaginli?
A Solveig? Czy ona je znaa?
Nie, ona nigdy nie czua si tu jak w domu i kiedy
owdowiaa, przeniosa si czym prdzej do zagrody.
Bardzo prawdopodobne, e nigdy nie zdĄya przejrzeą
tych papierów. Póniej take bardzo niechtnie odwiedza-
a to miejsce. Jolinsborg to królestwo Terjego, pomimo
e formalnie byo wasnoŚciĄ jej i maego Jolina.
Eskil jeszcze raz przestudiowa zapiski, nie robiĄc si
od tego ani odrobin mĄdrzejszy, i z powrotem starannie
poukada jabka na papierze.
A Terje nawet nie przypuszcza, e ma w rkach
histori Jolinsborg!
Eskil zaŚmia si pod nosem.
Z wielkim gniewem jednak przyjmowa do wiadomo-
Ści fakt, e zwykli proŚci lokatorzy najwyraniej umieli
odczytaą zaszyfrowanĄ informacj o miejscu ukrycia
skarbu, podczas gdy on, taki mĄdry, nie móg sobie z tym
poradzią. On, zdaniem matki Vingi, najbardziej utalen-
towany modzieniec w caej Norwegii!
Eskil znowu zachichota.
OpuŚci spiarni i przypomnia sobie, e jest przecie
godny. Stwierdzi, e jedno marne jabko mu nie wystar-
czy, ale kubek mleka i gruba pajda chleba zaspokoiy
najgorszy gód.
Poniewa w nocy nie byo mu dane spaą zbyt dugo,
postanowi, e teraz to sobie odbije. Powieki bardzo mu
ju ciĄyy. Przez okno zobaczy, e na podwórzu siedzi
ten sam biao-szary kot i, liĄc apy, od czasu do czasu
podnosi ebek i tsknie popatruje w stron domu. Wsta
wic i wpuŚci zwierzĄtko do Środka. Kot z zadowoleniem
wŚlizgnĄ si przez drzwi, podnoszĄc ogon do góry. Eskil
przemówi do niego agodnie, kot wydawa si oswojony,
zaraz znalaz drog do kuchni i wypi ze spodeczka mleko,
którego rano nala anu Eskil. Póniej przywdrowa do
sypialni, gdzie Eskil ju zdĄy si otulią kodrĄ. Uoy si
chopakowi w kolanach i zaczĄ rozkosznie mruczeą.
Eskil nie móg zaspaą. Poniewa, jak niektórzy ludzie,
mia swój wewntrzny budzik, powiedzia sobie zdecydo-
wanie: Wolno mi teraz spaą tylko dwie godziny, ani chwili
duej. Dwie godziny!
Budzik nie zawiód go i tym razem. Wypoczty,
tryskajĄcy energiĄ Eskil zszed na dó i zasiad przy stole
do obiadu, przygotowanego przez Solveig.
KĄŚliwe uwagi Terjego, zoszczĄcego si na tak wysta-
wny posiek w Środku tygodniĄ, nie uszy jego uszu, ale ze
wzgldu na Solveig uda, e nie syszy. A ona krcia si
midzy piecem a stoem, oywiona, z rumiecami na
policzkach i ciemnymi lokami bezustannie opadajĄcymi na
twarz. Raz po raz je odgarniaa, ale nie chciay jej suchaą.
Tu, w Eldaflord, jem tyle co ko, pómyŚla Eskil
zdumiony. SĄdziem, e pobyt w wizieniu przyzwyczai
mnie do bardziej spartaskiego ycia, a tu nic z tych
rzeczy! Nieustannie jestem godny jak wilk!
Ale te i posiek przyrzĄdzony przez Salveig by
naprawd smaczny! Terje wiedzia, co robi, przyjmujĄc jĄ
askawie do swego domu.
- Jak si dzisiaj miewa may Jolin? - zapyta Eskil.
Terje wykona gest zniecierpliwienia.
- Nawet doŚą dobrze - odpara Solveig zatrwoona.
- Spa spokojnie przez caĄ noc i dobrze mu to zrobio.
- Tak, ale nad ranem znów rozpoczĄ serenad - burk-
nĄ Terje. - Doprawdy, e te czowiekowi tak trudno
o spakój we wasnym domu!
Ani Eskil, ani Solveig nic na to nie odpowiedzieli.
Wymienili jedynie wyraajĄce rezygnacj spojrzenia.
- No, a ty jak spdzieŚ noc, chopcze? - wymamrota
przystojny Terje, nie potrafiĄcy równie przystojnie za-
chowaą si przy stole. Przez cay czas mlaska i siorba
i jzykiem wydubywa spomidzy zbów sesztki jedzenia.
Eskil rozeŚmia si.
- Musz przyznaą, e spaem doŚą niespokojnie. Go-
tów byem przysiĄc, e oprócz mnie ktoŚ jeszcze jest w domu!
Oboje popatrzyli na niego uwanie.
- Okazao si, e to tylko kot!
- Kot? Jaki kot? - ze zdumieniem powtóczy Terje.
- MyŚlaem, e jest twój, Salveig. Taki biao-szary.
- Nie, my nie mamy kota. To musia byą kot In-
ger-Lise, bdzie ju dobry tydzie, jak poszed z domu.
- Inger-Lise? - ucieszy si Eskil, widzĄc moliwoŚą
ponawnego spotkania z adniutkĄ dziewczynĄ.
- Znasz jĄ? - zapytaa Solveig; w jej gosie zadrgaa
nutka alu.
- Czy znam? - odpar Eskil niepewnie. - Spotkaem jĄ
par razy, kiedy przechadzaem si po wsi. JĄ i jeszcze
jednĄ pann, Mari. To waŚnie one wskazay mi drog do
was pierwszego wieczoru, kiedy tu przybyem.
Czy naprawd musia owijaą wszystko w bawen? Czy
nie móg po prostu powiedzieą, e jego zdaniem In-
ger-Lise jest ŚlicznĄ dziewczynĄ?
Terje nie by wraliwy na niuanse.
- W jaki sposób, do wszystkich diabów, ten przeklty
kot dosta si do Jolinsbarg?
- WychodziliŚmy wczaraj i wchodziliŚmy - powie-
dzia Eskil. - Musia si zaplĄtaą za którymŚ razem.
- Moe i tak. A gdzie jest teraz?
Eskil zamyŚli si. Kiedy opuszcza Jolinsborg, gow
zaprzĄtnitĄ mia czym innym, nie zwraca uwagi na kota.
- Wydaje mi si, e go wypuŚciem. Ale nie pamitam
dokadnie.
Terje podniós si zagniewany.
- Nie moe zostaą tam w Środku! ZanieczyŚci wszyst-
kie kĄty, czort wie, co si tam bdzie dziao, zwaszcza
teraz, na wiosn! A zapach po kocie zostaje. e te ci
modzi nie potrafiĄ upilnowaą swoich pieszczoszków
i inni muszĄ przez to cierpieą!
- Zaraz powiem Inger-Lise, e kot jest w Jolins-
borg - obieca Eskil, z lekka wystraszony nagym wy-
buchem zoŚci gospodarza. ChcĄc skierowaą rozmow
na inny tor, doda szybko: - A jeŚli ju mówimy
o Jolinsborg, to obiecuj natychmiast was poinformo-
waą, gdyby wpad mi do gowy pomys, gdzie moe
byą ukryty skarb.
Terje wyranie si rozchmurzy.
- Ach, tamto - burknĄ nonszalancko, ale bysku
zadowolenia w oczach nie zdoa ukryą. ZaŚmia si.
- JeŚli coŚ znajdziesz, to znaczy, e masz tgi eb!
Eskil postanowi nie wspominaą nic o papierach
znalezionych w spiarce. Nie warto zawstydzaą Terjego,
wytykajĄc mu brak umiejtnoŚci czytania.
- Nie mam zamiaru postpowaą jak inni - uŚmiechnĄ
si Eskil. - Napomykaą coŚ tylko pósówkami, zatrzymaą
dla siebie tajemnic, a potem umrzeą. Powiem wszystko
od razu, nie jestem a takim chciwcem.
- Sporo wiesz o historii skarbu - zauway Terje
podejrzliwie.
Solveig spuŚcia wzrok.
- Spotkaem wczoraj w wiosce kilka osób - pospieszy
z wyjaŚnieniem Eskil. Skrzywi si nagle i kichnĄ.
- Przepraszam! Wstaem dziŚ rano bardzo wczeŚnie
i dugo siedziaem na przystani. Byo tak piknie, e nie
poczuem nawet, kiedy zmarzem. - Znów kichnĄ.
- Miejmy nadziej, e si nie przezibieŚ - powiedzia-
a Solveig zatroskana. - Gdyby tak rzeczywiŚcie byo,
musisz nas uprzedzią. Bdziesz móg si przenieŚą tutaj.
Ta propozycja wydaa si Eskilowi nader kuszĄca.
- Dzikuj, powiem o tym, oczywiŚcie. Musz przy-
znaą, e ju czuj, jak troch mnie krci w nosie.
PrawdĄ jednak byo, e atak kichania nie zosta wcale
wywoany siedzeniem nocĄ w odzi, na to byo jeszcze
zbyt wczeŚnie. Eskilowi po prostu po dugim pobycie
w wizieniu cakowicie brakowao odpornoŚci.
Pozostao jednak faktem, e nabawi si porzĄdnego
przezibienia.
- Czy Jolin Śpi? - Eskil zapyta Solveig. - Chciabym
si z nim zobaczyą.
Terje parsknĄ. Nie wydawa si take szczególnie
uradowany myŚlĄ, e Eskil miaby si przenieŚą z Jolins-
borg do nich.
- Zaraz sprawdz - zawoaa Solveig oywiona i wy-
biega z kuchni.
Wrócia i gestem wskazaa Eskilowi, by szed za niĄ.
Terje, ŚciĄgnĄwszy czapk z haka w Ścianie, demonstracyj-
nie wyszed.
Eskil zatrzyma si w drzwiach do pokoju Jolina.
Chopczyk lea jak zwykle blady i wycieczony, z przyga-
symi oczyma, co wskazywao na chroniczne bóle.
- Witaj, Jolinie - powiedzia Eskil. - Nie mog
podejŚą do ciebie, by si przywitaą, bo jestem chyba
troch przezibiony i nie chciabym ci zarazią. Ale kiedy
wydobrzej, znów wyjdziemy na dwór tak jak wczoraj,
jeŚli oczywiŚcie masz na to ochot.
Chopiec skinĄ gowĄ, ale ju ten ruch zdawa si
sprawiaą mu dodatkowy ból.
- Mog te nauczyą ci czytaą - mówi dalej Eskil.
- MyŚl, e mio moglibyŚmy razem spdzaą czas.
Jolin otwarzy usta, by coŚ powiedzieą, Solveig i Eskil
podeszli bliej.
- Czy... czy... nie masz... wicej... tego...
DoroŚli popatrzyli po sobie. Z oczu Solveig pyno
baganie, ale Eskil si waha. Gdyby Terje dowiedzia si,
e jest wicej...
Wreszcie Solveig postanowia:
- Moesz dostaą odrobin, ale naprawd tylko odrobi-
n. A kiedy Terje bdzie w domu, musisz od czasu do
czasu pojczeą. Rozumiesz?
- On... nie moe... si dowiedzieą - szepnĄ chopczyk
z wysikiem.
- No waŚnie - odpar Eskil ze ŚciŚnitym sercem.
- JesteŚ bardzo mĄdrym chopcem.
Podali mu maĄ dawk lekarstwa, Jolin z nadziejĄ
opad na mokrĄ od potu poduszk.
- Chciabym... ebyŚ zosta... na zawsze - szepnĄ do
Eskila.
Co mona odpowiedzieą na takie wyznanie? Eskil uŚmie-
chnĄ si tylko do chopczyka, pragnĄc dodaą mu otuchy.
Solveig wysza razem z Eskilem. Nie odezwali si do
siebie ani sowem. Oboje wiedzieli, e dni Jolina sĄ
policzone. Mogo to jeszcze potrwaą przez kilka miesicy,
moe rok. wiadomi jednak byli, e stan chopca nigdy si
nie poprawi, z kadym dniem bdzie szo ku gorszemu.
PrzyjdĄ jeszcze silniejsze bóle, mniej bdzie chwil przyto-
mnoŚci, Moe utraci wzrok, moe oszaleje...
Eskil przeknĄ Ślin. Wiedzia, e gdy uŚcisnĄ Solveig
za rk, zanim wyszed, mia zy w oczach. Nie dba jednak
o to, by je ukryą.
Odwiedziny w zagrodzie Inger-Lise, po tym jak
ostatnio wyrzucono go za drzwi, nie naeay do przyjem-
noŚci. Ale przecie mia spraw do zaatwienia.
Sytuacji nie uatwia fakt, e na por wizyty wybra sobie
akurat czas poobiedniego odpoczynku. Inger-Lise przerao-
na zatrzymaa go w korytarzu, szepczĄc sowa ostrzeenia.
Eskil, take szeptem, opowiedzia jej o kocie.
W pierwszej chwili si uradowaa i zaraz zasmucia.
- Na Jolinsborg? Nigdy w yciu nie oŚmiel si tam
pójŚą! Za nic w Świecie!
Mój Boe, jaka Śliczna bya ta dziewczyna! W korytarzu
panowa pómrok, unosi si lekki zapach obory i serów,
ale dziewczyna bya pikna jak anio.
- Spróbuj sam zapaą kota i przynieŚą go tutaj, o ile
oczywiŚcie on si na to zgodzi.
- Ach, naprawd, zrobibyŚ to dla mnie?
- OczywiŚcie - obieca szeptem. - Ale boj si go tu
przynosią. Twój ojciec mógby si rozgniewaą. Czy
moemy spotkaą si troch dalej od domu, przy pocie?
Z zapaem pokiwaa gowĄ i ju zacza coŚ mówią,
kiedy nagle otworzyy si drzwi i stanĄ w nich ojciec.
Daleko mu byo do wesooŚci.
Inger-Lise wyrzucia z siebie jednym tchem:
- Eskil-znalaz-mojego-kota-ojcze.
- Kota? Nie widz tu adnego kota.
- Kot jest na górze, w Jolinsborg - uprzejmie wyjaŚni
Eskil. - Przyszedem tu tylko, by dowiedzieą si, czy on
jest wasnoŚciĄ waszej córki.
- To na pewno jest Mirre, ojcze!
- Ty tam nie póydziesz, moja panno!
- Nie, Eskil mi go przyniesie.
- Posuchaj mnie, mody wóczgo. Kim ty waŚciwie
jesteŚ, e przychodzisz tutaj i oŚmielasz si zawracaą
w gowie naszym dziewcztom tylko dlatego, e Pan Bóg
nie poskĄpi ci urody?
Eskil z najwikszym trudem znosi nadtego, aroganc-
kiego chopa. Ukoni si ceremonialnie:
- Nazywam si, jak ju mówiem, Eskil Lind. (Na
wszelki wypadek, chcĄc uniknĄą zbdnych pyta, opuŚci
czŚą nazwiska "z Ludzi Lodu".) Jestem synem waŚ-
ciciela dworów i lekarza w jednej osobie, Heikego Linda,
pochodz z parafii Grastensholm niedaieko Christianii.
- WaŚciciela dworu? - ryknĄ wieŚniak.
- Tak, do mojego ojca naleĄ trzy dwory. Dwa z nich,
waŚnie Grastensholm i Elistrand, to naprawd wielkie
dwory, natomiast trzeci, LipowĄ Alej, trzeba traktowaą
jak due gospodarstwo. Jestem jedynym dziedzicem.
Inger-Lise w[atrywaa si we jak zahipnotyzowana.
Ojciec z trudem spokojnie przyjmowa najŚwiesze infor-
macje.
- PowiedziaeŚ, e twój ojciec jest lekarzem - powie-
dzia tonem ĄdajĄcym wyjaŚnie.
- OczywiŚcie dworami zajmujĄ si zarzĄdcy i dzier-
awcy - odpar Eskil, starajĄc si, by zabrzmiao to tak
dumnie, jak tylko moliwe. Sytuacja niezwykle go bawia.
- TradycjĄ w naszym rodzie jest, e niektórzy jego
czonkowie parajĄ si leczeniem, szczególnie ci, którzy
majĄ do tego zdolnoŚci. Wielu z moich przodków byo
nadwornymi medykanu króla. Nie, nie mój ojciec, Nor-
wegia ostatnio przecie tak czsto zmienia koronowane
gowy. Trudno za tym nadĄyą.
Chop nic nie mówi, tylko kiwa gowĄ: Szczka
opada mu ze zdumienia, a nagle zorientowa si, e stoi
w samych tylko skarpetach.
W momencie takiego triumfu Eskil naturalnie musia
kichnĄą, ale ojciec Inger-Lise tyko po przyjacielsku
poklepa go po plecach.
- Wejd, prosz, do Środka, mody przyjacielu! Mat-
ka! Matka, wstawaj! Czy zostao jeszcze troch wina
z wiŚni?
Iluzje Eskila co do bezinteresownoŚci ludzi gwatow-
nie si rozwiay. Odby jednak audiencj. Zasiad przy
stole nad kielichem wina i dzielnie odpiera kanonad
pyta na temat dworów. PrzyjĄą musia take dokadne
sprawozdanie z dziaalnoŚci wasnego gospodarstwa ro-
dziców Inger-Lise. Wreszcie wymówi si, tumaczĄc, e
jeŚli jeszcze chwil posiedzi, kot na pewno ucieknie.
Najatwiej bdzie go zapaą, kiedy wiadomo, gdzie si
krci.
Rodzice Inger-Lise egnali go, stojĄc na progu. Po
przyjacielsku kiwali gowami. Ani sowem nie wspo-
mnieli, e córka jest ju zarczona.
Naprawd mio byo znów wrócią do Jolinsborg,
odetchnĄą i nareszcie znowu byą sobĄ. W kocu nawet
ukradkowe obiecujĄce spojrzenia Inger-Lise zaczy go
coraz bardziej mczyą.
Ale kota w Jolinsborg nie byo, ani w samym domu,
ani w okolicy.
Eskil nawoywa, próbujĄc go zwabią. WspiĄ si
nawet na skalny taras, gdzie dĄ wicher. Natychmiast
uderzya go pustka i ogrom gór. PojĄ teraz, jak bardzo
chronione przed wiatrami byo jolinsborg. Kota jednak
nie znalaz i tutaj, wŚród zwalonych, poroŚnitych mchem
bloków skalnych.
Posta chwil, przyglĄdajĄc si niezwykym formac-
jom, jakie tworzyy olbrzymie gazy i szczeliny midzy
nimi. Choą w wielu miejscach móg stĄpaą po stabilnym
podou, pokrytym jedynie niskĄ trawĄ i kpkami drob-
nych, róowofioletowych kwiatków, nie odczuwa prag-
nienia, by wyjŚą dalej na skalny taras. Co zresztĄ miaby
tam robią?
Skierowa natomiast wzrok na panoram, jaka roz-
ciĄgaa si z tego miejsca. Nie móg napatrzeą si do syta.
Fiord - tego dnia zielonkawobkitny, góry otaczajĄce go
z trzech stron, morze w oddali... A pod nim samotna
wioska, teraz spowita w bardziej intensywnĄ ziele ni
pierwszego dnia, kiedy tu przyby.
Wiosna nadchodzia wielkimi krokami. Tu, w agod-
nym morskim klimacie, byo ju bardziej lato ni wios-
na.
Kiedy tak sta, z wolna napywao jakieŚ straszne
uczucie. Mia wraenie, e ktoŚ stoi za nim.
A kiedy coŚ dotkno jego nóg, wrzasnĄ i uskoczy
w bok. Ale to by tylko kot, ten niemĄdry kot, który teraz
pieszczotliwie ociera si o niego.
Eskil powoli przychodzi do siebie po wstrzĄsie, wziĄ
zwierz na rce i agodnie do przemówi. Nie wypusz-
czajĄc go z obją, zaczĄ powoli schodzią w dó.
Na pewno urzĄdzi sobie polowanie na myszy w jednej
ze szczelin pomidzy ogromnymi gazami. Ciekawe, jak
dugo zwierz bdzie si tak grzecznie sprawowaą, jak
dugo pozwoli si nieŚą? Moe zaraz zacznie si pryą
i drapaą?
Na razie jednak kot nie sprawia mu kopotu.
Eskil minĄ Jolinsborg i szed dalej w dó. Stara si iŚą
jak najszybciej, na wypadek gdyby Mirre zaczĄ aowaą
swej decyzji. Przez cay czas agodnie przemawia do
zwierzaka.
Terje sta przy pocie, wymienia zniszczone sztachety.
Modymi, gitkimi gaĄzkami przytwierdza je do drĄ-
gów. Eskil zatrzyma si i uŚmiechnĄ.
- Widz, e znalazeŚ kota!
- W kocu przyszed. Id teraz zanieŚą go Inger-Lise.
- Tak bdzie najlepiej. Powiedz, eby trzymaa go
w domu! - nakaza Terje.
Eskila znów nawiedzia uporczywa, nie dajĄca spokoju
myŚl: "Gdzie ja go ju widziaem?
I kiedy nagle dotara do niego prawda, wydaa mu si
tak zabawna, e omal nie wybuchnĄ gromkim Śmiechem.
Nie tylko Terje, ale wikszoŚą mieszkaców Eldafjord
przypominaa kochanĄ starĄ ciotk Ingel, która miesz-
kaa daleko w Szwecji. Babka Anny Marii nie bya jego
prawdziwĄ ciotkĄ, tak jĄ tylko nazywali.
Takie samo wysokie, gadkie czoo, krcone wosy
i ukowato wygite brwi. Taki sam pikny zarys ust.
Terje najbardziej by do niej podobny.
Przyspieszy kroku, bo kot zaczyna si niecierp-
liwią. JeŚli mia si stawią na czas, liczyy si nawet
sekundy.
Terje...? Nie, podobiestwo do jego sdziwej krewnia-
czki nie miao adnego znaczenia. W tym czowieku byo
coŚ, co dziwio go o wiele bardziej.
Kiedy przypomnia sobie krótkĄ rozmow z Terjem,
nagle odniós wraenie, e nigdy si ona nie odbya. Znów
nawiedzio go uczucie, e odrywa si od rzeczywistoŚci.
A musia si odwrósią i papatrzeą, ale Terje sta w tym
samym miejscu co przedtem, zajty naprawianiem potu.
Czego on, Eskil, waŚciwie si spodziewa? e nikogo
tam nie zobaczy? No có, prawdopodobnie wszystko
brao si stĄd, e Terje wydawa si czsto jakby nieobecny
duchem, nigdy do koca nie bra udziau w rozmowie,
myŚli zajte mia czym innym. Wielu byo takich ludzi.
Eskil znów potnie kichnĄ.
Przyszed w samym Środku dojenia. Nikt nie mia czasu
si nim zajĄą, a jego propozycj, e mógby w czymŚ
pomóc, odrzucono czym prdzej. Syn waŚciciela trzech
dworów? Sysza kto coŚ podobnego?
Ale Inger-Lise wzia kord z jego rĄk, serdecznie mu
dzikujĄc, a jej spojrzerue znów kryo w sobie sodkie
obietnioe - jakie, kady sam móg odgadnĄą. Kot natychmiast
poczu si w oborze jak u siebie w domu, sprytnie przmyka
si pomidzy krowimi nogami i skopkami z mlekiem,
wdzicznie si przy tym wyginajĄc. Zdrajca, pomyŚla Eskil.
Eskil czu, e jego ciaem raz po raz wstrzĄsajĄ dreszcze,
nieomylna oznaka nadchodzĄcego przezibienia. Mia
nadziej, e Terje nadal stoi przy pocie, zauway jego nie
najlepszy stan i powie: "Ale, mój drogi, nie moesz zostaą
tam zupenie sam, widaą, e le si czujesz. Przyjd do nas,
u nas jest ciepo i przytulnie, Solveig si tobĄ zajmie".
Terjego jednak nie byo ju przy pocie.
A poza tym Eskil nie móg spodziewaą si od niego tak
yczliwych sów.
Popatrzy na Jolinsborg w ostatnich tego dnia promie-
niach soca. Nie pomagao jednak, e Świato soca byo
jeszcze zociste, ciepe. Dookoa czaiy si ju cienie wieczoru.
A teraz nawet kot nie dotrzymywa Eskilowi towarzys-
twa! Jak móg byą na tyle gupi i go oddaą?
ROZDZIA VI
Eskil wczeŚnie pooy si do óka. Chcia zasnĄą
przed zapadniciem zmroku ze ŚwiadomoŚciĄ, e ludzie
we wsi jeszcze nie ŚpiĄ, moe nawet sĄ na polu i pracujĄ
gdzieŚ w pobliu.
Kiedy jakiŚ czas temu szed do przystani, spotka po
drodze kilku modych chopców. Przyjanie skinĄ im
gowĄ, oni odpowiedzieli mu podobnym gestem, ale
ostronie, jakby ukradkiem, z wyczuwalnĄ rezerwĄ. Spo-
dziewa si, e póniej bdĄ krĄyą wokó Jolinsborg, byą
moe wykrzykiwaą zoŚliwoŚci lub nawet obrzucaą ka-
mieniami okna. Eskil by wszak kimŚ z zewnĄtrz, obcym,
który naruszy spokój wioski.
Nic takiego jednak nie zaszo. I oni nawyraniej
unikali Jolinsborg jak wszyscy inni mieszkacy osady.
Albo te bali si Terjego, z którym kontakty nie naleay
do przyjemnych.
Eskil pragnĄ wrcz, by przyszli. Nie miaóy im za ze
nawet najgorszego zachowania, byle tylko byli niedaleko!
Tak bardzo potrzebowa obecnoŚci ludzkich istot.
Najbardziej jednak tskni za kotem.
Brakowao mu tej odrobiny ciepa bijĄcego od ywego
stworzenia, przytulonego do jego kolan.
Mia wraenie, e wszystko w nim wielkim gosem
woa o towarzystwo, o czyjĄŚ bliskoŚą.
Czy nigdy ju nie uŚnie? Bez koca drczy si tym
pytaniem i doprowadzi si do stanu takiego wzburzenia,
w którym sen odchodzi bezpowrotnie.
Co za przeklcie wielki dom! Jak przestrze kosmiczna
wypeniona pustkĄ.
W jaki sposób inni lokatorzy zdoali tu wytrzymaą?
MyŚla nie o tych, którym przydarzyo si nieszczŚcie, lecz
o zwykych ludziach, wynajmujĄcych ten dom i wyje-
dajĄcych w spokoju.
Ale oni nigdy nie przybywali tu sami tak jak on. Nigdy
w pojedynk.
Wówczas mrok nie wydaje si tak gsty.
Ani cisza taka przeraliwa.
UŚmiechajĄc si sztucznie, przypomnia sobie, e jest tu
przecie z wasnej, nieprzymuszonej woli. Nikt go nie
prosi, by przyby do Eldafjord, ani tym bardziej nie
wywiera na nacisku. Sam chcia przyjechaą, i to na
dodatek w tajemnicy. Trafi do wizienia, a póniej, kiedy
powinien by wrócią do domu, postanowi mimo wszyst-
ko dotrzeą do celu, urzeczywistnią marzenie z dziecist-
wa. Doprawdy, chyba ju cakiem pomieszao mu si
w gowie. Na pewno wszyscy pomyŚleliby, e dobrze mu
tak, sam tak sobie poŚcieli, ale nikt przecie nie wiedzia
o jego poczynaniach.
Matka i ojciec...
Nie odezwali si ani sowem. Nie przybyli mu z pomo-
cĄ. A mimo to z ich powodu drczyy go paskudne
wyrzuty sumienia.
Ale prawd mówiĄc, to choą dobrze wiedzia, e sam
nawarzy sobie piwa, troch uala si nad wasnym losem.
Od czasu do czasu nie zaszkodzi nikomu ulitowaą si nad
samym sobĄ; wprost pczeciarnie - moe nauret ulyą, byle
tylko nie przeciĄgaą tego w nieskoczonoŚą i zbytnio si
nie roztkliwiaą.
MyŚli coraz bardziej mu si plĄtay, nie byo midzy
nimi zwiĄzku. Nie móg usnĄą. Z caej siy zaciska
powieki, nie chcia patrzeą, jak zapada zmrok, i przyjĄą do
wiadomoŚci, e prawdopodobnie w Eldafjord zapanowa
ju wieczorny spokój, wszyscy udali si na spoczynek.
Z oddali dochodzilo szemranie wezbranych wiosnĄ poto-
ków i szum wodospadów z desperacjĄ rzucajĄcych si
w przepaŚą.
Eskil czu, e jest chory. Mia zatkany nos i oboone
gardo, raz byo mu gorĄco, to znów dra z zimna.
W gowie mu dudnio, poŚciel bya mokra od potu.
Wiedzia, e jest za ciepo ubrany, ale instynkt pod-
powiada mu, e nie powinien si rozbieraą. A jeŚli znów
bdzie zmuszony pognaą w dó i schronią si w odzi?
Spdzią noc na wodzie, by nie dopada go adna ohydna
zjawa?
Wiedzia jednak, e kolejna noc spdzona na zimnie
cakiem go zamie, zdawa sobie spraw, e jest naprawd
chory.
MyŚli pdzĄce mu przez gow powoli zmieniay si
w sny. Niezauwaenie, jak to zwykle bywa, zasnĄ.
W nastpnej jednak chwili drgnĄ tak gwatownie, e
zabolao go cae ciao. Uczeni taki odruch okreŚlajĄ jako
atawizm, spuŚcizn po dawnyeh, bardzo dawnych przod-
kach, z czasów gdy ludzie mieszkali na drzewach i nagle
budzili si w strachu, e zaraz spadnĄ na ziemi. Eskil
take mia takie wraenie, jakby musia si czegoŚ przy-
trzymaą, by nie zlecieą w dó.
Do diaska, pomyŚla. Miaem szans, by spokojnie
przespaą caĄ noc. e te musiao si tak zdarzyą. Jak
zdoam znowu zasnĄą?
Nagle zesztywnia, przesta oddychaą. Poczu, jak
mocno bije mu serce, krew ttni w yach.
Co to mogo byą?
May Jolin?
Nie, niemoliwe, by krzyki chopca niosy si a tutaj,
có za niemĄdry pomys. Poza tym to byy jki dorosych
ludzi, to co,..
Dobry Boe, co un takiego sysza?
KtoŚ najwyraniej by w potrzebie. Nie, nie ktoŚ. Wiele
osób. Dwiki, choą niewyrane, wskazyway, e udr-
czonych ludzi jest wielu.
SkĄd dobiegay gosy? Kiedy zamyka drzwi, nie
zauway nic szczególnego. Poprzedniej nocy take nic
takiego nie miao miejsca.
Potrzebowali pomocy, rozpaczliwe jki wprost roz-
dzieray serce.
Eskil wsta, powodowany wrodzonym odruchem Lu-
dzi Lodu, odruchem niesienia pomocy innym, odziedzi-
czonym po Tengelu Dobrym, pierwszym, który zdoa
odwrócią przeklestwo. Eskil zaoy wierzchnie ubranie
i zapali Świec. WziĄ jĄ do rki i wyszed na korytarz.
Wszelkie te czynnoŚci wykonywa mechanicznie, bez
zastanowienia. KtoŚ znalaz si w potrzebie, a to oznacza-
o, e oczekiwa jego pomocy. Po prostu tak byo.
W korytarzu jednak przystanĄ. Migotliwy pomie
Świecy wydobywa z mroku stare belki Ścian, wiekowe
szafy i drzwi. Z kĄtów wyaniay si przedziwne cienie...
Woanie sychaą byo teraz wyraniej. Brzmiao niczym
przepojona skargĄ, aosna pieŚ chóralna, wznosio si
i opadao, powracao jkiem, westchnieniem, baganiem...
Ale dlaczego, dlaczego?
Po omacku przeszed do kuchni, tam, widzĄc dzbanek
z mlekiem, chleb i ser, poczu si bezpieczniej.
Spiarka?
Nie, przeraliwy krzyk nie dociera tutaj a tak wyra-
nie. Najwidoczniej dobiega z drugiego kraca domu.
adnĄ miarĄ nie dao si powiedzieą, e Eskil w tej
chwili postpowa nadzwyczaj odwanie. Chopak po
prostu pragnĄ odegraą rol wybawiciela.
Kiedy jednak dobrnĄ wreszcie do przeciwlegego
koca domu, aosne woanie dobiego od strony kuchni.
Wówczas zorientowa si, e to, co robi, to niedorzecz-
noŚą, i strach ŚcisnĄ go za gardo. Przepady marzenia
o odegraniu roli samarytanina. Wiedzia teraz, e krzyki
i jki, które sysza, nie sĄ rzeczywiste. To tylko próba
omamienia jego zmysów, próba przywiedzenia go do
zguby.
ZachysnĄ si powietrzem i rzuci w kierunku drzwi
wejŚciowych; jednĄ rkĄ, bo w drugiej trzyma Świec,
zaczĄ mocowaą si z zamkiem. Chór jków za jego
plecami przeszed w cichy pomruk, Eskil sparzy si
ŚwiecĄ, zdmuchnĄ jĄ i odrzuci od siebie. Nareszcie drzwi
ustĄpiy.
Ju, ju miao wyrwaą mu si z piersi westchnienie
ulgi, gdy na zewnĄtrz posysza, e okrzyki strachu
przerodziy si w oguszajĄce crescendo, wwiercajĄce mu
si w uszy. Piwnica wykopana w ziemi? zastanawia si,
biegnĄc ŚciekĄ w dó jakby goni go sam diabe. Nie, tam
przecie nic nie byo.
A mimo to intuicja podpowiadaa mu, e w ciĄgu dnia
otar si o prawd. Dlatego waŚnie odezway si gosy
duchów.
Kiedy dotar do zagajnika, jki stopniowo cichy, a
wreszcie cakiem umilky.
Eskilowi wydao si, e w ostatnich, zamierajĄcysh
tonach pobrzmiewaa nuta zawodu.
Czy dlatego, e zdoa si wymknĄą? A moe bya jakaŚ
inna przyczyna? Skania si raczej do drugiego roz-
wiĄzania.
Bieg jak móg najszybciej, jednym ruchem otworzy
furtk w pocie Terjego i rzuci si ku domowi. Kolejna
noc spdzona pod goym niebem, na wodzie, moga
oznaczaą Śmierą, i tak czu, e gorĄczka si wzmaga, trawi
ciao.
Wrócią do Jolinsborg? Nigdy wicej!
W kadym razie nie sam. I nie po zapadniciu zmroku.
Pokój Solveig? Wiedzia, jak tam trafią, kiedy by
wewnĄtrz, od tej strony odszukaą go nie umia. A za nic
w Świecie nie chcia budzią Terjego Jolinsonna w Środku
nocy.
Ale Solveig móg obudzią!
Dlaczego dobrych ludzi ciĄgle si wykorzystuje?
Któ bardziej potrzebowa snu od Solveig, spdzajĄcej
niezliczone bezsenne noce przy chorym synku? NajwaŚ-
ciwsze byoby nie przerywaą jej odpoczynku i zamiast
tego zapukaą w okno Terjego.
Eskil jednak nie zdecydowa si na to. Albo by
tchórzem, albo po prostu nie chcia awantury, a moe
pragnĄ zrozumienia.
Ostatni powód by chyba najistotniejszy.
Zdoa obliczyą, które okno jest oknem pokoju Solveig,
i zapuka delikatnie, lecz zdecydowanie. Wyjrzaa natych-
miast, jakby leĄc czuwaa. W mroku wiosennej nocy
wydao mu si, e widzi, jak kobieta skinieniem gowy daje
mu znak i znika. Eskil zbliy si do drzwi wejŚciowych.
Otwary si powoli, wszed do kuchni. Solveig zapalia
lamp i popatrzya na niego. Na nocny strój narzuconĄ
miaa peleryn.
- Jak ty wyglĄdasz, chopcze? - szepna.
- Nie mog tam duej mieszkaą - wyrzuci z siebie.
- Tam... tam straszy!
Otworzya usta, chcĄc coŚ powiedzieą, gdy w tej samej
chwili wszed Terje, ubrany w nocnĄ koszul i szarawe
kalesony, sigajĄce mu zaledwie do pó ydki.
Eskil wyjaŚni pospiesznie:
- Przepraszam, ale mimo wszystko musz przenoco-
waą tutaj. Strasznie jestem przezibiony.
- JesteŚ jakiŚ zdyszany, chopcze. I blady jak trup.
- Mam bardzo wysokĄ gorĄczk - odpar, co wcale nie
byo kamstwem.
- Hm. Tak te wyglĄdasz. Inaczej sĄdzibym, e zaraz
zaczniesz opowiadaą jakieŚ niestworzone historie o du-
chach jak ten czowiek, który kiedyŚ przybieg tu w Środ-
ku nocy. Cakiem pomieszao mu si w gowie.
Solveig zmarszczya brwi.
- O kim mówisz?
- Nie pamitasz? O tym, który póniej umar. Maja-
czy coŚ o jakimŚ chórze, który przeŚladowa go krzykiem
i baganiem o ratunek.
- Ja nie mam zamiaru umieraą - szybko zapewni go
Eskil.
Popatrzyli na niego. Mia ochot zapaŚą si pod ziemi.
- A wic i ty coŚ syszaeŚ?
WestchnĄ.
- No tak, to prawda. Dokadnie to, o czym waŚnie
mówieŚ. Chór jków. A raczej skarg caej gromady
ludzi, którzy okrutnie cierpieli. Ale wczoraj w nocy
jeszcze ich nie byo.
- Mówisz to tak, jakbyŚ w rzeczywistoŚci sysza co
innego - rzuci Terje zaczepnie. - W tym domu nie ma nic
zego. Nie masz prawa tak twierdzią. Nie masz prawa
gupim gadaniem pozbawią mnie róda dochodu...
- Poązekaj, Terje, pozwól chopcu opowiadaą!
- Pierwszej nocy wszystko byo takie niewyrane.
Usyszaem stukanie. A póniej szuranie po Ścianach;
brzmiao to tak, jakby Ślepiec próbowa dostaą si do
Środka. A potem przyŚni mi si straszliwy koszmar,
potworny troll czy jak to nazwaą. Sta i gapi si na mnie.
Ale wszystkie dwiki, jakie doszy moich uszu, mogy
pochodzią od kota, by wszak na pitrze. No, a sen
pozostaje snem.
- Mads wspomina kiedyŚ o strasznej, brudnej pas-
kudzie, która nawiedzaa go we Śnie... - powiedziaa
Solveig zamyŚlona.
- Ee, tam! - parsknĄ Terje.
- Prosz, powiedzcie mi, jak dugo ludzie mieszkali
w Jolinsborg? - zapyta Eskil. - Nieprzerwanie od
dwustu lat, czy...?
- Nie, nie byo tak - odpar Terje, siadajĄc przy
kuchennym stole. Solveig i Eskil poszli w jego Ślady.
- Nie, dom najczŚciej sta pusty. Nasi rodzice w ogóle nie
chcieli w nim mieszkaą, ale nigdy nie pytaem, dlaczego.
Byo nas trzech synów, Jolin jako najstarszy bardzo
wczeŚnie si tam przeniós. No i... - Terje urwa i zamyŚli
si. - No i zwariowa.
Gos mu si zaama.
- Po nim ja i Mads si tam wprowadziliŚmy - powie-
dziaa Solveig. - Ale my wytrzymaliŚmy w Jolinsborg
ledwie przez kilka tygodni.
- Czy ty, mieszkajĄc tam, take czegoŚ doŚwiadczyaŚ?
- zapyta Eskil.
Przygryza warg.
- miertelnie si baam - odpara cicho. - Sam dom
mnie przeraa, ta ogromna cisza. Ale niczego nie sy-
szaam, niczego, co daoby si jakoŚ okreŚlią. Tylko
niewyrane dwiki, któse waŚciwie mogy byą wszyst-
kim.
Terje dokoczy:
- A po tym, jak Madsa znaleziano martwego, ja
przejĄem Jolinsborg. Ale nigdy si tam nie osiedliem,
wkrótce zresztĄ rozpaczĄem przebudow, czy mae
raczej powinienem powiedzieą: dobudow. Pitro. I ni-
gdy niczego nie zauwayem.
- Ale te i nigdy tam nie nocowaeŚ - wtrĄcia Solveig.
Eskil mówi zamyŚlony:
- To oczywiŚcie niemĄdre snuą teorie na wstpie, ale
mam wraenie, jakbym... Jakbym wpuŚci kogoŚ do
Środka.
Terje papatrzy na niego z niedowierzaniem.
- I kiedy to si niby miao staą?
- Wydaje mi si, e waŚnie dzisiaj. Ale, tak powiedzia-
em, to tylko wraenie, uczucie. A o uczuciach rzadko da
si powiedzieą coŚ na pewno.
- Tak, tak - sucho skwitowa Terje. - A teraz najlepiej
chyba bdzie, jak pooysz si do óka, eby choroba
przypadkiem nie rzucia si na puca. Moesz spaą w maej
izdebce, tak jak ostatnio.
Od tamtej chwili Eskilowi noc i dzie zlay si w jedno.
W pamici zachoway mu si niewyrane obrazy Salveig,
zmieniajĄcej mu poŚciel, przesiĄknitĄ potem z powodu
wysokiej gorĄczki. Docieray te do niego jakieŚ strasz-
liwe jki, ale wkrótce zorientowa si, e to Jolin tak jczy,
a nie chór duchów. Solveig od czasu do czasu przysiadaa
na brzegu óka i poia go ciepym mlekiem z miodem
i lukrecjĄ.
Powoli zaczynao mu si przejaŚniaą w gowie.
Stali przy nim oboje, Solveig blada, z twarzĄ na-
znaczonĄ zmczeniem, Terje spoglĄda na niego surowo.
- Czy jesteŚ nareszcie dostatecznie przytomny, by dao
si z ciebie wyciĄgnĄą rozsĄdnĄ odpowied? - zapyta
Terje.
- Owszem - odpar Eskil, ale zachrypia tak, e ledwie
mona byo zrozumieą, co mówi. Na stoliku przy óku
stao kilka nieduych wazoników z kwiatkami. Ciekawe,
dlaczego?
- OkamaeŚ mnie. ObiecaeŚ, e opowiesz mi wszyst-
ko, gdy tylko natrafisz na jakikalwiek Ślad skarbu, ale
okazao si, e jesteŚ dokadnie taki sam jak inni. Wszyscy
chcieli zachowaą tajemnic dla siebie, chocia Jolinsbarg
jest mojĄ wasnoŚciĄ!
- I maego Jolina - cicho wtrĄcia Solveig.
- Tak, tak, take twojĄ i Jolina. Ale on i tak niedugo
umrze.
Solveig najwyraniej syszaa podobne sowa z ust
Terjego ju wiele razy i jedynĄ widocznĄ reakcjĄ byo
tylko lekkie drenie powiek.
- Ale ja naprawd nie doszedem do adnego roz-
wiĄzania - Eskil poczu si nagle kompletnie zagu-
biony. - To szczera prawda. WaŚnie dlatego tak
okropnie si tym przejĄem. e wszystkim udao si
dojŚą do jakiegoŚ wniosku, tylko mnie si nie po-
wioda.
- Chcesz, bym ci uwierzy? A przecie leaeŚ tu, bez
koca majaczĄc w gorĄczce o Jolinsborg. "Aie tak,
oczywiŚcie, tak waŚnie musi byą!" powtarzaeŚ. I to wiele
razy!
- Naprawd? To znaczy, e musz byą jeszcze gupszy,
ni sĄdziem, bo najwyraniej otatem si o rozwrĄzanie,
w ogóle tego nie rozumiejĄc. Czy nie mówiem ju nic
wicej?
- Bardzo to byo poplĄtane. FantazjawaeŚ o jabkach
i Jolinie Jolinsonnie! O osonie przed wiatrem i ulewami!
Kto móg coŚ podobnego zrozumieą?
- Najwyraniej coŚ mi si plĄcze po gowie, ale sam nie
umiem tego poskadaą w caoŚą.
Solveig oŚwiadczya zdecydowanie:
- Teraz w kadym razie musisz coŚ zjeŚą, a potem
odpoczĄą, a poczujesz si doŚą silny, by stanĄą na nogi.
ByeŚ bardzo chory.
- Dzikuj za troskliwĄ opiek! Chyba odpoczywam ju
dugo, ale prawd mówiĄc nadal czuj si zmczony. JeŚli coŚ
wpadnie mi do gowy, powiem ci o tym natychmiast, Terje.
A tak w ogóle chciaem zapytaą, jak dugo ju tak le?
- Wiele dni - cierpko odpar Terje i wyszed.
Po chwili Solveig przyniosa Eskilowi jedzenie.
- Przykro mi, e sprawiam tyle kopotu - powiedzia
chopak zaenowany.
- Nie szkodzi. Bardzo si o ciebie niepokoiliŚmy.
"My"? Szczerze wĄtpi, by Terjego intetesowao jego
zdrowie czy samopoczucie.
- Jak si miewa Jolin?
Twarz Solveig rozjaŚnia si jak zawsze, kiedy ktoŚ
z sympatiĄ wymienia imi synka.
- Tak jak zwykle. Tej nocy, kiedy ju bardzo paka,
udao mi si przemycią troch tego Środka, który dostaam
od ciebie. Tak dobrze mu tobi spokojny sen.
- Solveig, musisz stĄd odejŚą razem z maym Jolinem.
Nie mam zbyt duo pienidzy, ale mogabyŚ pojechaą ze
mnĄ...
Przerwaa mu ruchem doni, proszĄc, by nie mówi
dalej.
- Nie wiem, jak zdoaabym uwolnią si od Terjego.
On mnie potrzebuje, na gospodarstwie, w domu. Nigdy
nie pozwoli mi wyjechaą. Ale, ach! Jake gorĄco tego
pragn! Zabraą stĄd mojego chopczyka, tu jest dla
niego niebezpiecznie, zbyt niebezpiecznie. We wsi go
nie znoszĄ, twierdzĄ, e jest wybracem Szatana, opta-
nym! I Terje go nienawidzi. - bya bliska ez, ale zdoa-
a nad sobĄ zapanowaą. - A jak ci si udao z Inger-
-Lise?
- Dlaczego, o co pytasz?
- No, wiesz...
Eskil zaŚmia si z goryczĄ,
- RozzoŚąiem si na jej ojca, bo strasznie zadziera
nosa, i troch si przechwalaem trzema dworami, które
naleĄ do naszej rodziny. Tacy si od razu zrobili
sodziutcy jak miód, ale mam ich ju powyej uszu, caej
trójki.
Solveig uŚmiechna si ciepo.
- Dobrze si stao, bo jesteŚ zbyt dobrym chopcem
dla tych ludzi o pustych gowach. Nie mam nic przeciwko
Inget-Lise, ona jest taka Śliczna, ale...
Eskil nie mia zamiaru si przyznaą, jak wielkĄ ma
ochot na jakiŚ krótki, yciodajny romans. Przecie tak
dugo by sam... Musiaby jednak opowiedzieą o swym
pobycie w wizieniu.
Zorientowaa si, e modzieniec si zawstydzi, i spy-
taa szybko:
- Jak si teraz czujesz? Zmczony?
- Nawet nie. Czuj si doŚą dobrze, jakbym wielkimi
krokami zmierza ku wyzdrowieniu. Solveig...
Rozejrza si dokoa.
- Terje wyszed na pole.
Eskil uspokojony pokiwa gowĄ.
- Nie wiedziaem, czy powinienem wspomnieą o tym
Terjemu, czy nie, ale odnalazem te papiery.
Ze zdumienia szeroko otworzya oczy.
- Mówisz o papierach Madsa? O tych, z których mia
zamiar spisaą histori Jolinsborg?
- O tych samych.
Opowiedzia jej dokadnie, jak i gdzie je znalaz,
powtórzy te to wszystko, co zdoa zapamitaą z zapis-
ków.
Solveig dugo coŚ rozwaaa.
- Nie wspominaj Terjemu o niczym. Lepiej bdzie,
jeŚli o twoim znalezisku dowie si ode mnie. Fakt, e on
nie umie czytaą, to doŚą delikatny temat. Trzeba mu daą
czas, by móg wymyŚlią jakĄŚ odpowied dla ciebie. Czy
pewien jesteŚ, e powiedziaeŚ mi wszystko, co napisano
na arkuszach?
- Tyle zapamitaem. Byą moe byy tam jeszcze jakieŚ
mniej istotne informacje, nie wiem.
Pokiwaa gowĄ.
- Powtórz mu wszystko, co powiedziaeŚ. Bdzie
móg udawaą, e zna ich treŚą.
Eskil wyciĄgnĄ do i dotknĄ jej rki. Poczu lekkie,
krótkotrwae drenie, nic poza tym. Niezwykym uczuciem
napeni go widok jego mocnej, ciemnej doni przy jej
drobniejszej, jaŚniejszej. Na tej kobiecej rce wypisane byo
cae ycie. Szczupa, wrcz chuda do, z mocno zarysowa-
nymi yami, zapewne nie widziaa Środków do pielgnacji.
A mimo wszystko widok ten tak wzruszy Eskila, e uzna,
i nigdy w yciu nie widzia nic pikniejszego.
- Ty chyha lubisz Terjego? - spyta zdziwiony.
Przez twarz przebieg jej grymas goryczy, do którego
Eskil ju zdĄy si przywiĄzaą.
- Bardzo mu wspóczuj - odpara cicho. - On jest
przecie tylko w poowie mczyznĄ. Jest peen zahamo-
wa, nienawidzi wszystkrch dookoa. Ale czy go lubi...?
Jak bym moga? jak, na Boga, bym moga?
- Rozumiem. Wiesz, byą moe uznasz, e jestem
kompletnym szalecem, ale czasami kiedy patrz na
Terjego, przychodzĄ mi do gowy naprawd przedziwne
myŚli.
- Jakie?
- SĄ takie niezwyke, e a trudno mi je wyjawią.
On si jak gdyby rozpywa, staje si nagle dwu-
wymiarowy.
Tego sowa nie zrozumiaa.
- WyglĄda jak na obrazie, jakby zosta namalowany.
I Jolinsborg take, i cae to, pole, skay, urwisko za nim.
Ale przede wszystkim sam Terje.
- Naprawd? Nigdy tego nie zauwayam. I tu w do-
mu take?
- Nie, teraz, kiedy zapytaaŚ, doszedem do wniosku,
e dzieje si tak tylko na dworze, na zewnĄtrz. W pobliu
Jolinsborg.
Solveig zamyŚlia si nad jego sowami, ale zaraz
wstaa.
- Musisz odpoczĄą.
Eskil mia ochot jeszcze rozmawiaą, ale Solveig ju
nve byo. Zaraz zresztĄ zrozumia powód: usysza, e
Terje wchodzi do domu. Z pewnoŚciĄ dostrzega go
przez okno i nie chciaa, by znów zasta jĄ w pokoju
chorego.
O dziwo, Eskil zasnĄ bardzo szybko. Tym razem
jednak by to spokojny, gboki sen.
Wyzdrowia.
Rano Solveig przyniosa mu Śniadanie.
- Paskudna choroba zalega ci w piersiach - powie-
dziaa. - By czas, e nie wiedzieliŚmy, czy z tego
wyjdziesz.
Eskil uniós si na okciu i uŚmiechnĄ si do niej
szeroko.
- Zego diabli nie biorĄ! Ach, jak pysznie wyglĄda.
Naprawd mnie rozpieszczasz!
- Zasugujesz na to. Ale eby tak si rozchorowaą od
siedzenia na przystani...!
- MyŚlaem o tym - odrzek, zabierajĄc si do jedzenia.
Tu w Eldafjord by wprost chronicznie godny. - Musia-
em si zarazią wczeŚniej, zanim tu przyjechaem, byem
cakiem nieodporny, bo widzisz, przez rok siedziaem
w wizieniu.
Postanowi mówią o tym otwarcie. Solveig na
dwik jego sów odruchowo si cofna, ale kiedy
Eskil opowiedzia jej, jak to wzito go za szpiega
i wreszcie niewinnego wypuszczono, napicie na jej
twarzy wyranie ustĄpio.
Naprawd wielkĄ ulg sprawio mu wyjawienie tej
tajemnicy.
- Czy moe rozmawiaaŚ z Terjem na temat tych
papierów? - zapyta.
- Tak. Zmusi mnie nawet, bym posza razem z nim do
Jolinsborg i dokadnie wszystko przeczytaa.
- Czy nie móg po prostu przynieŚą ich tutaj?
- Nie. Dopiero wtedy, kiedy ju nie bdzie wicej
jabek.
Poniewa Eskil wpatrywa si w niĄ osupiay, wyjaŚ-
nia:
- Terje jest... jak nazywa si ktoŚ, kto jest do bólu
wprost dokadny, drobiazgowy, wszystko musi byą zro-
bione odtĄd dotĄd, i ani odrobin inaczej?
- Pedant. To prawie chorobliwy stan.
- O, tak, to prawda. Czasami mam wraenie, e Terje
pod tym wzgldem jest naprawd chory. Tak bardzo si
boi, e coŚ wprowadzi niead w jego systemie. Uoy jabka
do suszenia i naley je stamtĄd zabieraą pojedynczo, po
kolei, od lewej do prawej. Rzecz jasna, jak ju bdĄ gotowe.
By strasznie oburzony widzĄc na pókach baagan, który
zrobiliŚcie ty i prawdopodobnie wielu innych przed tobĄ.
Eskil nie by w stanie Śmiaą si z takiego perfekcjoniz-
mu.
- To wewntrzny przymus - rzek powanie. - Ter-
jemu musi byą bardzo trudno z sobĄ samym.
- Tak waŚnie jest. Raz powiedzia, i wtedy zrobio mi
si go szkoda: "Kto nade mnĄ zapacze, kiedy umr,
Solveig?"
- Rozumiem. Dostrzega swoje wady, ale nie potrafi
si od nich uwolnią.
- Tak. Ale wtedy byam na niego taka za, zroz-
paczona, bo zawoa goŚno, i may na pewno sysza, e
Jolin jest kulĄ u nogi. Odparam popdliwie: "Jak sobie
poŚcielesz, tak si wyŚpisz". Popatrzy tylko na mnie
i wyszed. Nie powinnam bya tego mówią.
- To waŚciwa odpowied - pociesza jĄ Eskil. - Nie
mona siaą nasion ostów, a spodziewaą si, e wyrosnĄ
róe. Ale kiedy mówimy o kwiatach... te wiosenne
bukieciki, które ustawiaŚ wszdzie w moim pokoju, sĄ po
prostu Śliczne.
Solveig uŚmiechna si i wtedy dostrzeg przebyski
poczucia humoru, które krya w sobie, radoŚą ycia, która
jĄ opuŚcia.
- To wcale nie ja. Nie Śmiaam mówią ci o tym
wczoraj, bo baam si, e gorĄczka znów si podniesie, ale
prawie codziennie, kiedy leaeŚ chory, miaeŚ goŚci.
- Naprawd?
Teraz Śmiaa si ju penĄ piersiĄ, ale w tym Śmiechu nie
byo ani krztyny zoŚliwoŚci, jedynie prawdziwe roz-
bawienie.
- Dziewczta, Inger-Lise i Mari, przychodziy pytaą
o twoje zdrowie i za kadym razem przynosiy kwiaty.
A musz przyznaą, e to bardzo niezwyke, i ktoŚ zaglĄda
tutaj, da tej jaskini grzechu, jak powiadajĄ w wiosce.
MusiaeŚ wic wywrzeą na dziewcztach due wraenie.
Ku swej rozpaczy Eskil obla si rumiecem i musia
odwrócią twarz.
- Dugo siedziaeŚ w wizieniu - powiedziaa Solveig
agodnie. - MyŚlisz, e tego nie rozumiem?
Najgorsze w tym wszystkim byo to, e miaa racj. No
có, z pewnoŚciĄ umiaa go zrozumieą, bya wszak wdowĄ
przez czas duszy ni jego pobyt w zamkniciu.
- Ile masz lat? - wypali nagle.
- TrzydzieŚci dwa. A ty?
- DwadzieŚcia jeden.
Zapado milczenie. Eskil wpatrywa si w niebo, szare
jak okiem signĄą. Nadszed koniec sonecznej pogody.
- No, musz wreszcie wstaą i si ubraą - powiedzia
zdecydowanie. Sysza sam, e w jego gosie znaą agresj.
- DoŚą ju tego leenia i wakonienia si przez cay dzie.
- To brzmi dobrze. - WstajĄc uŚmiechna si z przy-
musem.
- Czy Jolin Śpi?
- Nie.
- Mam ochot z nim porozmawiaą.
Z tacĄ zastawionĄ resztkami Śniadania w doniach
odwrócia si w drzwiach.
- Wdziczna bym ci bya, gdybyŚ naprawd zechcia
do niego zajrzeą. Czsto si o ciebie dopytywa.
- O mnie?
- JesteŚ jedynym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek
mia.
Wysza.
Jakie to dziwne, myŚla Eskul ubierajĄc si. Te par
sów, które zamieni z maym Jolinem, tak obojtnych, e
sam o nich zapomnia. e te mogy mieą takie znaczenie
dla innego czowieka!
A waŚciwie dla dwojga ludzi.
Dla Solveig take.
MyŚl ta wprawia Eskila niemal w stan uniesienia,
choą si te i wystraszy. Jaka odpowiedzialnoŚą spo-
czywaa na czowieku za sowa, nawet za te rzucone
mimochodem. Heike stara si wpoią swemu niepo-
prawnemu synowi, e naley starannie przemyŚleą, za-
nim powie si cnŚ innym ludziom. Eskil nie chcia si
z tym zgodzią. Czy nie lepiej zachowywaą si spon-
tanicznie? Mówią dakadnie to, co si czuje, byą po
prostu szczerym.
Teraz zrozumia, e ojciec mia racj. Sowa mogĄ byą
niebezpieczniejsze od miecza, trzeba na nie bardzo uwa-
aą.
Do takiego stwierdzenia prdzej czy póniej dochodzĄ
wszyscy ludzie. EskŚl wstydzi si, e musia czekaą a
dwadzieŚcia jeden lat, by to pojĄą.
Eskil i Jolin zagbieni byli w dugiej dyskusji na temat
odzi, kiedy wesza Solveig.
- Masz goŚci, Eskilu.
Wsta.
- Niedugo wróc, Jolinie - oznajmi nie dowierzajĄ-
cemu, skulonemu w óku dziecku. Jolin ma doŚą dobry
dzie, gowa bolaa tak jak zawsze ciĄgym jednostajnym
bólem, nie odczuwa natomiast silnych, kujĄcych ude-
rze. Podniós przymglony wzrok na przyjaciela i ledwie
dostrzegalnie skinĄ gowĄ. Eskil zrozumia, e chop-
czyk, zajty rozmowĄ, prawie nie zwraca uwagi na ból,
choą po sposobie mówienia mona si byo zorientowaą,
e coŚ mu dolega. Powolne dobieranie sów, lk przed
kadym bardziej gwatownym ruchem czy nawet porusze-
niem warg.
Jak milionom ludzi przed nim, i Eskilowi take
nasuno si pytanie: gdzie jest opatrznoŚą, która powinna
czuwaą nad niewinnymi? Dlaczego muszĄ cierpieą? Czym
byo te kilka godzin ukrzyowania Chrystusa wobec
nieszczŚcia, na które on teraz patrzy? Ilu niewinnych
ludzi cierpiao znacznie bardziej, przez wiele, wiele lat?
W samotnoŚci, upokorzeniu, bez zrozumienia?
A jednak mimo wszystko wikszoŚą owych nieszczŚ-
liwych nie przestawaa pokadaą zaufania w miosiernym
Bogu, który nie pozwala, by choą jeden wróbel spad na
ziemi bez Jego woli!
Eskil myŚla teraz w sposób charakterystyczny dla
Ludzi Lodu i by tego Świadom. On sam nie mia nic
przeciwko religii, o ile tylko oddzielią jĄ od KoŚcioa
i powszechnej histerii, stanĄą mocniej na ziemi, dojŚą do
samego jĄdra. WaŚciwie pojta religia to jedynie ewan-
gelia mioŚci, nic wicej.
Kiedy jednak styka si z takĄ niesprawiedliwoŚciĄ
losu, z niezasuonym cierpieniem dziecka, zaczyna na-
prawd wĄtpią.
UŚcisnĄ bledziutkĄ, chudĄ rĄczk a wyszed na spot-
kanie dziewcztom.
ROZDZIA II
Dziewczta stay przy kuchennych drzwiach i na widok
Eskila zaczy chichotaą. Podszed do nich, przywita si,
podajĄc im rk, i podzikowa za kwiaty.
- JesteŚ ju zdrowy? - zapytaa Inger-Lise, przyglĄdajĄc
mu si z zaciekawieniem, jak gdyby odby waŚnie podró
na innĄ planet i wróci stamtĄd zmieniony nie do poznania.
- Tak, wyzdrowiaem. Dziki Solveig.
Na uroczej twarzyczce Inger-Lise odmalowaa si
wyrana niechą. Mari nie odezwaa si ani sowem, tylko
oczami chona wszystko dookoa. Wzrokiem przyszej
pani domu oceniaa kady najdrobniejszy nawet szczegó
kuchni Solveig, nie znalaza jednak niczego, co mogaby
póniej wytknĄą. Eski wĄtpi, czy w domu u Mari jest
równie adnie i przytulnie.
Boe, jak dobrze si czu w tej kuchni. Gdyby jeszcze
nie ten wiecznie skrzywiony Terje...
- Czy wolno ci wychodzią? - zapytaa Inger-Lise.
Eskil rozeŚmia si.
- Nie mam ju piciu lat, ale myŚl, e dzisiaj powinie-
nem jeszcze zostaą w domu.
Solveig wtrĄcia si szybko:
- Moe usiĄdziecie i porozmawiacie chwil z rekon-
walescentem?
Dziewczta natychmiast si cofny, widaą byo, e nie
wiedzĄ, co robią. UsiĄŚą tutaj, w tym domu? Mari niemo
bagaa Inger-Lise o powzicie decyzji.
- Dzikujemy - postanowia Śmielsza z dziewczĄt
i przycupna na awie. Mari nie zwlekajĄc posza w jej
Ślady.
Eskil poczu nagĄ pustk w gowie, nie móg znaleą
sów. Jak zawsze gdy widzia Inger-Lise, ogarniaa go
prymitywna Ądza, by jej dotknĄą, uŚcisnĄą. Tak bardzo
by spragniony towarzystwa dziewczĄt. Ale przecie nie
móg o tym rozprawiaą, musia znaleą jakiŚ bardziej
neutralny temat do rozmowy. Mia jednak wraenie, e
nagle po prostu odjo mu mow. A przecie dziewczta
patrzyy na niego tak wyczekujĄco!
Z kopotliwej sytuacji wybawia go Solveig.
- Duo jagniĄt przyszo na Świat, Mari?
NastĄpio dugie wyliczanie, kto ma we wsi jaki
przychówek. Eskil zrozumia zaraz, jakĄ radoŚą sprawia
Solveig rozmowa. I ona bya spragniona towarzystwa
sĄsiadów. Mówia z oywieniem, jej pikne oczy bysz-
czay.
Eskil czu, e jest przy tej rozmowie waŚciwie niepo-
trzebny. W niczym mu to jednak nie przeszkadzao, bo tak
naprawd nie potrafi jeszcze jasno myŚleą. I taki by
ŚpiĄcy! Jak to moliwe, po tylu dniach spdzonych
w óku? Choą moe nie by wcale ŚpiĄcy, raczej nie mia
si, choroba pozbawia go energii.
Siedzia tylko i przyglĄda si dziewcztom. Mari
okazywaa si naprawd nieciekawĄ osobĄ, choą tym
razem bra pod uwag nie tylko jej wyglĄd zewntrzny.
Wydawaa si cakowicie pozbawiona zdolnoŚci samo-
dzielnego myŚlenia. KiwajĄc gowĄ potakiwaa jedynie
wszystkiemu, co powiedziaa Inger-Lise, albo powtarzaa
jej sowa jak papuga. JeŚli zdarzyo si jej rzec coŚ od
siebie, byy to jedynie maostkowe, pogardliwe komen-
tarze o sĄsiadach, przyprawione religijnym sosem.
Inger-Lise bya adna i roztropna, ale zbyt Świadoma
swojej wartoŚci. Kady najdrobniejszy ruch wasnej doni,
kade wygicie szczupych nadgarstków - wszystko to
wyranie jĄ zachwycao. Od czasu do czasu wybuchaa
"spontanicznym" Śmiechem, kokieteryjnie przekrzywia-
jĄc przy tym gow, mówia w sposób afektowany,
najwidoczniej chcĄc zaimponowaą.
Solveig w porównaniu z tymi przepiórkami sprawiaa
takie mie wraenie. Bya dojrzaĄ kobietĄ, zrównowaonĄ
i penĄ ciepa.
Eskil poczu, jak ogarnia go irytacja. Jakby... z bezsil-
noŚci? Nie wiedzĄc dlaczego, spojrza na Inger-Lise.
Dziewczyna poczua jego wzrok na sobie i natychmiast
si do niego zwrócia.
- Rodzice serdecznie pozdrawiajĄ i zapraszajĄ, kiedy
tylko bdziesz zdrowy, Eskilu.
Wymówia jego imi z seplenieniem, które miao chyba
byą sodkie. Eskilowi ani troch nie przypado to do
gustu.
- Dzikuj - odpar zduszonym gosem. Nie mia
ochoty podstawiaą gowy pod topór. Nie chcia wy-
suchiwaą przechwaek i byą przeliczanym na zoto jako
ewentualny kandydat na zicia. Trzy dwory, mój ty Boe!
aowa, e tak i pochwali. Lepiej by byo, gdyby
wyrzucono go na zbity pysk.
Wszed Terje. Eskil zauway bysk strachu w oczach
Solveig. Szybko podniosa si z miejsca, nerwowo si przy
tym uŚmiechajĄc.
Terje zaskoczony spoglĄda na dziewczta, a Eskil
a wstrzyma oddech. Terje jednak uzna wreszcie, e
to mia wizyta, i zaraz uderzy we frywolny ton. Oczy-
wiŚcie zwraca si do Inger-Lise, bo Mari prawie nie
zauwaa.
Eskil poczu wrcz odraz. Nie móg spokojnie patrzeą
na Terjego i Inger-Lise zajtych flirtem. Zwaszcza gdy
gospodarz wcisnĄ si na aw midzy dziewczta, mó-
wiĄc: "Oto miejsce odpowiednie dla mnie", a Inger-Lise
odpowiedziaa mu swoim ulubionym: "ChciabyŚ, co?"
Usyszawszy te sowa Eskil mia ochot wyjŚą, ale nie
uczyni tego, bo mogo to zostaą potraktowane jako
przejaw zazdroŚci. Wiedzia, e wzburzenie wywoane
takim nic nie znaczĄcym wyraeniem jest samo w sobie
doŚą Śmieszne, ale nie znosi wulgarnoŚci, nigdy nie móg
znieŚą.
Zmuszony wic by suchaą gupawej, prowadzonej
póartem rozmowy tych dwojga. Spostczeg, e Solveig
take nie jest niĄ zachwycona, wymienili wic znaczĄce
spojrzenia. "Ale to prostackie", co do tego byli zgodni,
choą przecie nie zamienili ani sowa.
Widaą byo wyranie, e zainteresowanie Terjego
pochlebia Inger-Lise. Ale te i by on nieprzecitnie
przystojnym mczyznĄ. Prawdziwy samiec, pomyŚla
Eskil, i nie jemu pierwszemu przyszy te sowa do gowy.
Ale jak moe tak sobie artowaą z dziewcztami, jeŚli
prawdĄ jest to, co mówi Solveig? JeŚli pozbawiony jest
mskiej siy i nie ma ochoty na kobiety? Bo czy niektórzy
z potomków pierwszego Jolina nie cierpieli na t przypad-
oŚą? Nie byo to przeklestwo jak u Ludzi Lodu, lecz
jedynie dziedzictwo, charaktergstyczna cecha rodu.
RozmyŚlajĄc nad tym poczu nagle, jak krew uderza mu
do gowy. Powoli, bardzo powoli wracaa mu przytom-
noŚą umysu. To, o czym majaczy, kiedy mczya go
gorĄczka, w malignie mamrota: "Tak, oczywiŚcie, tak
waŚnie musi byą!" Teraz jednak take nie potrafi znaleą
wyjaŚnienia. PlĄtay mu si fragmenty zda, urywki
wypowiedzi, ale nie zdĄg uchwycią ich na czas.
Jabka... Jolin Jolinsonn... Osona przed wiatrem
i ulewĄ... Terje i Solveig twierdzili, e to waŚnie
powtarza.
Ogarniao go coraz wiksze zniecierpliwienie. Prze-
szkadzay mu pogaduszki, ju chcia prosią, by umilkli,
poniewa on o czymŚ myŚli.
Nagle rozlego si woanie maego Jolina.
Soiveig natychmiast wstaa. Dziewczta popatrzyy na
niĄ zaciekawione, a ona posaa Eskilowi spojrzenie
bagajĄce o pomoc.
Zrozumia jĄ od razu.
- Czy bd móg dostĄpią zaszczytu i odprowadzią
was do domu, dziewczta? - zapyta dwornie.
Panny zaniosy si chichotem, a Terje zosta sam przy
kuchennym stole.
Wydawa si zasmucony.
IdĄc w dó, do wioski, Eskil myŚla: Musz w jakiŚ
sposób umówią si na spotkanie z Inger-Lise. Ale jak to
zrobią?
Nie pojmowa, dlaczego to dla niego takie wane, bo
w gruncie rzeczy dziewczyna go nudzia. Sam nie rozu-
mia motywów swojego postpowania, choą tak napraw-
d byy one jasne jak soce!
Nie udao mu si porozmawiaą z niĄ sam na sam, Mari
przyczepia si do nich jak rzep. Rozstali si wic z nieŚmiaĄ
obietnicĄ, e "niedugo si zobaczymy, prawda?"
Znów szed pod gór. Ta wioska skadaa si z samych
wzniesie. Szybko zorientowa si, jak bardzo pogorszya
si jego kondycja po dugiej chorobie.
Ile czasu waŚciwie trwaa? Zapomnia si o to wypytaą.
Terje powiedzia, e wiele dni. Moe powinien dopacią za
pokój? Terje nie nalea do ludzi, którzy pozwalajĄ
mieszkaą u siebie za darmo.
Jego spojrzenie niepewnie powdrowao ku Jolins-
borg. CoŚ musiao mu tam przyjŚą do gowy, jakiŚ pomys
na to, gdzie móg zostaą ukryty skarb.
I skarb zosta ukryty na zawsze w twierdzy pierwszego
Jolina.
Brzmiao to jakoŚ podobnie, nie pamita sowo
w sowo.
"Jabka..." Oznaczao to, rzecz jasna, e rozwikanie
tajemnicy tkwio w tekŚcie znajdujĄcym si pod jabkami.
Co jeszcze powtarza, kiedy lea w gorĄczce i drczyy
go majaki? "Jolin Jolinsonn"? No, ale przecie...
Tak, waŚnie tak! Nareszcie! OczywiŚcie, e tak waŚnie
musiao byą!
Przyspieszy kroku. Pan Jolin zbudowa dom w miejscu
osonitym przed wichrem i ulewĄ.
Ach, oczywiŚcie, e tak zrobi! By udrczony reumatyz-
mem, zazna wreszcie spokoju...
Inni poszukiwacze skarbu te to odkryli, by o tym
przekonany. Ale musiao byą coŚ jeszcze! Tekstu w miejs-
cach, gdzie zapisane arkusze zachodziy na siebie, Eskil nie
czyta, uzna bowiem, e to nieistotne fragmenty, bez
znaczenia dla Jolinsborg.
Bdzie wic musia wrócią do upiornego domu.
Ale nie sam! Nigdy, nigdy wicej nie pójdzie tam
w pojedynk.
Jak najprdzej chcia znaleą si z powrotem w za-
grodzie Terjego. Obieca przecie, e powie o wszystkim,
gdy tylko wpadnie na jakiŚ trop. A tak waŚnie si stao...
Zanim jednak dotar do drzwi, zorientowa si, e
w domu coŚ si wydarzyo. Dobiegy go nieprzyjazne
gosy.
Eskil zawaha si, nie chcia wtrĄcaą si w rodzinnĄ
awantur. Usysza jednak pacz maego Jolina i wbieg do
Środka. Terje wrzeszcza, przekrzykujĄc pacz dziecka
i przeraone okrzyki Solveig.
- Dzieciak by cicho przez ostatnie dni - rycza Terje.
- Masz tego wicej! Mówi ci po dobróci, oddaj mi
wszystko! Oddaj mi, zanim zostanie tak mao, e nie
wystarczy.
- Nie zostao mi ju ani troch, przysigam! - pakaa
Solveig. - PuŚą mnie, to boli!
- I ma boleą! OszukaliŚcie mnie, ty i ten mody obuz
Eskil! Oddaj mi teraz ten lek, ebym móg uciszyą
dzieciaka na zawsze! Przeduasz tylko jego udrki, czy
tego nie rozumiesz?
- Gdybym tylko moga zawieą go do doktora! - kaa
Solveig. - Ale ty zabraeŚ mi pieniĄdze! RozbudowaeŚ za
nie Jolinsborg!
- I co w tym zego? Dom i tak jest wasz. Uwaasz
moe, e nie zbudowaem ci adnego domu?
- Mnie? Czy ujrzaam choąby grosz z tego, co do-
stajesz za wynajcie?
- Mieszkasz u mnie, w moim domu. Ale moesz si
tam wynieŚą, prosz bardzo!
Eskil jednym ruchem otworzy drzwi:
- Co si tutaj dzieje? - zapyta tak zdecydowanie, jak
tylko potrafi.
Solveig staa przy óku, broniĄc rozwŚcieczonemu
Terjemu dostpu do chopca.
- Nie wtrĄcaj si, szezeniaku! WynoŚ si stĄd,
nie masz czego szukaą w moim domu! - wrzeszcza
Terje.
- To take dom Solveig i Jolina.
- Nieprawda! MogĄ si wynieŚą do Jolinsborg!
Pogardliwie odwróci si do Eskila plecami i próbowa
wyciĄgnĄą chopca z óka. Jolin uderzy w krzyk.
Eskil nie by czowiekiem porywczym, rzadko wpada
w gniew. Tym razem jednak Terje posunĄ si za daleko,
Eskil czu to kadym nerwem. Mocnym ruchem zapa
mczyzn za rami i odwróci go do siebie. Z caych si
odepchnĄ Terjego od óka dziecka i przycisnĄ do Ściany,
zapominajĄc o osabieniu po dugim pobycie w wizieniu
i po powanej chorobie. Gniew doda mu si i odwagi,
rzuci si na o wiele silniejszego gospodarza.
- JeŚli jeszcze raz tkniesz Jolina choąby palcem, pójd
do lensmana i oskar ci o najcisze przewinienie,
zapamitaj to sobie raz na zawsze!
Pikne oczy Terjego w pierwszej chwili wyraay
jedynie bezgraniczne zdumienie, zaraz jednak zawrza
w nich gniew.
- Pilnuj swego nosa, smarkaczu! Zalegasz z zapatĄ ju
za trzy dni! Mog ci stĄd natychmiast wyrzucią!
- Zrób tak, a nie dowiesz si nigdy, do czego
doszedein w kwestii skarbu!
Te sowa podziaay. Eskil poczu, e ciao Terjego
rozpra si. Solveig tulia rozdygotanego malca w ramio-
nach, próbujĄc go uspokoią.
- Wiesz coŚ o skarbie? - mruknĄ Terje. - esz!
- Moe i tak. Mnie nie interesuje aden skarb.
Naprawd potrafi kamaą! Zauway jednak, e Terje
zapomnia cakiem o maym Jolinie i jego lekarstwie.
Eskil wic puŚci go i dopiero wtedy poczu, jak bardzo
dry na caym ciele ze zmczenia i wzburzenia.
- A wic? - nie dawa spokoju Terje. - Gdzie jest
skarb? Zamknij si, wstrtny bachorze, czowiek nie
syszy nawet wasnych sów!
Solveig, sama zanoszĄc si od paczu, staraa si
uspokoią chopca.
Terje powtórzy:
- Gdzie jest skarb?
- Brakuje mi jeszcze kilku kawaków w tej ukadance
- odpar Eskil ze spokojem, na jaki móg si zdobyą. Od
paczu Jolina serce mu si krajao. - W tych papierach
musi byą coŚ jeszcze w miejscach, które na siebie
zachodzĄ.
- A wic id tam i sprawd, bezczelny modziecze.
I to szybko, zanim uporam si z robotĄ w oborze.
- Do Jolinsborg? Sam tam nie pójd. Chod ze mnĄ.
- Ty tchórzu! Czego si baą? Ale dobrze, pójd z tobĄ,
nie oszukasz mnie jak wszyscy inni. Zaczekaj tu na mnie,
musz tylko naprawią erd, która urwaa si w jednej
z przegród.
Pospiesznie wybieg z izby, Eskil podszed do óeczka
chopca.
- Ju dobrze, Jolinie, to ju mino - powiedzia
najagodniej jak umia. - Nikt ju ci nic nie zrobi, dopóki
ja tu jestem. A póniej wyjedziemy stĄd wszyscy razem, ty,
ja i twoja mama.
Uoy drĄcego chopczyka na poduszkach i pogaska
go po wosach, Odwróci si do Salveig.
Widaą byo, e znkana kobieta nie miaa ju wicej si,
jakby usza z niej caa woia ycia. Na próno starajĄc si
zwalczyą pacz, przytulia si do Eskila, jakby u niego
szukaa pociechy w swej rozpaczy trwajĄcej ju tak wiele
lat. Delikatnie przygarnĄ jĄ do siebie i stara si stumią
ogromny gniew, który nim zawadnĄ. Nie dostrzega
otoczenia, nie widzia Ścian ani kolorowych kilimów
zdobiĄcych pokój Jolina. Wreszcie si uspokoi.
Jakie to wspaniae uczucie trzymaą Solveig w ob-
jciach! Na pawrót poczu si silny, musia jĄ chronią.
Mio te byo dotykaą jej delikatnego ciaa.
- Naprawd zechcesz nas zabraą ze sobĄ? - szepna.
- Nie bdziemy ci ciarem, zatrzymamy si, gdy tylko
znajdziemy jakiŚ dach nad gowĄ i lekarza, który zgodzi
si obejrzeą Jolina. Ale nie mam ju si, naprawd nie mam
ju si, by zostaą tu duej.
- Nie powinniŚcie tu zostawaą.
- Zanim ty przyjechaeŚ, sĄdziam, e nie mam innego
wyboru. Kto by nas chcia przyjĄą? I jak mielibyŚmy si
stĄd wydostaą? Byam tak zgnbiona, Eskilu, nie mogam
myŚleą jasno. Ale teraz ju doŚą! Nie wolna mi wyrzĄdzaą
memu drogiemu chopcu takiej krzywdy i skazywaą go na
mieszkanie w tym domu! Nie zostawiaj nas tutaj, Eskilu!
Nie zniknij! Ne chod do tego przekltego miejsca, bo
skoczysz tak jak inni.
- Bd uwaaą. Otrzymaem wystarczajĄce ostrzeenie.
Eskil zastanawia si natomiast, w jaki sposób Solveig
zdoa uwolnią si od Terjego. Ale jakoŚ musi si udaą. Nie
wypuszcza jej z obją, choą ju si troch uspokoia.
JakoŚ o tym nie pomyŚla.
- Czy Terje rozgniewa si tylko z powodu tego leku?
Jeeli tak, to znaczy, e on jest chory! Niebezpieczny dla
otoczenia!
- Nie, nie tylko. Wiesz, Jolin w ostatnim czasie nie by
w stanie utrzymaą jedzenia. Terje nienawidzi, kiedy on
brudzi, a ja bez przerwy musz praą poŚciel.
- Moim zdaniem Tecjemu take mona wiele zarzucią.
Jego zachowanie przy stole...
- Wiem o tym. Ale on jest przecie mczyznĄ!
Uwaa, e zachowujĄc si prostacko jest bardziej mski.
Ale wokó niego wszystko musi byą w idealnym porzĄd-
ku.
Ostronie wysuna si z obją Eskila, powolnym
ruchem odgarna wosy z czoa.
- Poza tym chciaam ci jeszcze powiedzieą, e Jolin
narzeka ciĄgle, e jest tak ciemno...
Eskil zadra. A wic stan chopca staje si krytyczny.
Nigdy nie zdoajĄ dotrzeą do Grastensholm. A jeŚli zdĄĄ,
to co? Czego on oczekiwa?
- Solveig, nie wolno ci teraz o tym myŚleą! Ale
spadek, który naley do ciebie i do chopca... JeŚli
zamierzasz wyruszyą w Świat, musisz mieą pieniĄdze.
Masz prawo Ądaą od Terjego pienidzy!
- Tak ci si wydaje? Od niego, który askawie po-
zwoli nam tu zamieszkaą? Nie zrobi tego za darmo,
uwierz mi!
- Ale przecie pracowaaŚ dla niego jak niewolnica! On
pooy rk na caym majĄtku twoim i Jolina, prawda?
- Tak, eby rozbudowaą Jolinsborg. Twierdzi, e
uczyni to dla nas. Nie prosiliŚmy go o to ani te nie
mieliŚmy z tego adnych karzyŚci. Nie dostaliŚmy ani
grosza! Ten przeklty dom!
Wicej nie zdĄyli sobie powiedzieą, bo usyszeli kroki
Terjego dobiegajĄce z kuchni. Zaraz te tam przeszli.
- Gotów jesteŚ? - zaczepnym tonem spyta Terje.
- Tak.
Nie byli przyjaciómi. Eskil, wspinajĄc si w gór
ŚcieynkĄ wiodĄcĄ do Jolinsborg, odczuwa gbokĄ
niechą w stosunku do swego gospodarza i uczucie to
z pewnoŚciĄ byo odwzajernnione. IdĄc jednak prowadzili
obojtnĄ rozmow.
- Powiedz mi - rzek Esleil z namysem. - Twój
najstarszy brat, Jolin... Gdzie on teraz jest?
- W domu wariatów w Soten.
- JesteŚ o tym przekonany? Masz pewnoŚą, e to nie
on ukrywa si w Jolinsborg i straszy wszystkich do
szalestwa? Nawet zabija?
- MyŚlaem ju o tym. By wŚcieky za to, e zabrano
mu dom. Kry si po krzakach i zaglĄda w okna, ale to
byo, zaaim go zamknito.
- Jak on wyglĄda?
- No có... tak jak ja. Bardzo do mnie podobny, ale
teraz wyglĄda pewnie jak szaleniec, jak dziki.
- To znaczy, e go nie odwiedzasz?
- Odwiedzaą? Wariata? Nigdy zresztĄ nic nas nie
Ączyo. Nie byem u niego ani razu, na co by to si komu
zdao?
Terje Jolinssnn napawa Eskila coraz wikszĄ odrazĄ.
- Ile lat ma teraz twój brat?
- Straciem ju rachub. Chyba koo czterdziestki.
Eskil stara si sobie przypomnieą owo straszne obli-
cze, które objawio mu si we Śnie, potwora ukazujĄcego
si w koszmarach sennych take Madsowi, kiedy mieszka
na Jolinsborg.
- Nie, on by chyba znacznie starszy - stwierdzi goŚno.
- Kto taki?
Eskil wyjaŚni.
- A, te tam fantazje. Gdyby to by Jolin, nasz brat,
Mads na pewno by go rozpozna.
- No tak, to przecie jasne.
- Powiedz mi teraz dokadnie, co odkryeŚ.
- Prawdopodobnie to samo, co przede mnĄ znaleli
niektórzy z twoich lokatorów. A take Mads. Wszyscy ci,
którzy umarli lub zaginli, ci, którzy uchylili rĄbka tajemnicy.
W górze, nad nimi, wznosi si Jolinsborg. Eskil take
wpad na trop skarbu. Czy i jemu przyjdzie umrzeą?
Dreszez strachu niezym zimna jaszczurka przebieg mu
wzdu krgosupa. Odruchowo zwolni. Naprawd nie
mia ochaty iŚą dalej.
- I co jeszcze? - Gos Terjego brzmia rozkazujĄco.
Musia dawiedzieą si o wszystkim. Bardzo nie lubi, gdy
w taki czy inny sposób przypominano mu, e on sam nie
zdoa rozwikaą zagadki.
- Wiesz, e powiadano, i skarb zosta ukryty w twier-
dzy pierwszego Jolina. Tak równie zapisano w papie-
rach, na których suszĄ si jabka.
- Co z tego?
- A pan Jolin nazywa si Jolin Jolinsonn, to znaczy
Jolin syn Jolina.
Terje zatrzyma si. Z oczu bia mu wrogoŚą.
- To prawda. No i co dalej?
- Wobec tego on nie móg byą pierwszym Jolinem.
Fakt, e coŚ tak oczywistego nigdy nie wpado mu do
gowy, Terje potraktowa jako obraz.
- Eee, to tylko takie ludzkie gadanie. Nazwano go
pierwszym Jolinem, bo by taki potny.
- A jeŚli wcale tak nie byo? Pamitaj co napisano: Pan
Jolin, a wic ten, który y w siedemnastym wieku,
zbudowa swój dom w miejscu osonatym przed wichrem
i ulewĄ. Czy zatem nie uczyni tego Świadomie, aby
zapewnią sobie lepsze ni poprzednio warunki?
Terje znów zaczĄ piĄą si w gór.
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
Terje bez wĄtpienia by Świetnym gospodarzem, mia
dobrĄ rk do pracy w polu czy obejŚciu, ale z myŚleniem
radzi sobie nie najlepiej.
Eskil musia wyuszczyą mu swĄ koncepcj punkt po
punkcie.
- W tych zapiskach dom pana Jolina wystpue jako
"dom", nic wicej, i w rzeczy samej tak jest. Mówi si
natomiast o "twierdzy pierwszego Jolina". Musiaa tu
dawniej istnieą jeszcze jakaŚ budowla. Prawdziwa twierdza.
- Phi! Ten dom nazywa si przecie Jolinsborg.
- To waŚnie dlatego, e papiery mówiĄ o twierdzy
Jolina. Ale ja przypuszczam, e kiedyŚ naprawd staa
tutaj twierdza. Usytuowana w miejscu wystawionym na
wichry i ulew. No, jesteŚmy. Nareszeie bdziemy mogli
obejrzeą papiery.
Terje, ciĄgle zaskoczony teoriami Eskila i wcale nie
przekonany, przekrci klucz i weszli do Środka.
Atmosfera pustki natychmiast uderzya Eskila, tak jak
si to stao za pierwszym razem, kiedy znalaz si we
wntrzu Jolinsborg. Pikno szczegóów ju go nie ob-
chodzio. Dom Śmiertelnie go przeraa.
Od razu skierowali si do spiarki.
- Zaraz zobaczymy - powiedzia Terje, udajĄc, e wie,
gdzie co jest napisane. - Zagicia... Tu jest jedno.
Ostronie, ebyŚ nie zniszczy papierów!
- Masz tu obcgi?
- Specjalnie przyniosem.
WyciĄgnĄ jeden gwód i troskliwie go wyprostowa.
Gwodzie take naleao oszczdzaą, a one przede wszyst-
kim musiay byą proste! A moe robi to po to, by ustĄpią
miejsca Eskilowi, daą mu czas na czytanie?
Eskil nie rozumia tej formy dumy. Jego ojciec, Heike,
take nie nauczy si dobrze czytaą i pisa jak kura
pazurem. Nigdy jednak tego nie ukrywa!
No có, aby nie wpdzaą Terjego w jeszcze wiksze
zakopotanie, Eskil zaczĄ czytaą sam.
- Nie, to tutaj jest nieistotne. A inne zagicia?
- Tu jest jeszcze jedno. O, zobacz, porwali papier,
eby zajrzeą pod spód!
W gosie Terjego a kipiao oburzenie na taki wandalizm.
- To znaczy, e to jest waŚciwy ustp - orzek Eskil
z zapaem. - Czy mog przeczytaą?
- A prosz, prosz - burknĄ Terje. Jego twarz bya
kompletnie bez wyrazu.
Eskil sylabizowa, musia zaglĄdaą pod arkusz leĄcy
na wierzchu, nie mia cierpliwoŚci czekaą, a Terje
pieczoawicie powyciĄga i wyprostuje gwodzie.
-...nazwa Eldafjord jest bardzo stara. Wzia si od
["Eld" albo "ild" (norw.) - ogie (przyp. tum.)]
ognisk, które pony wysoko, pod górĄ. Gdy pony, dray serca
wszystkich, którzy je widzieli. No, to akurat niewiele nam
mówi - orzek Eskil. - Musi byą coŚ jeszcze.
Terje pedantycznie odsuwa na bok kolejne jabka.
- Tutaj jest jeszcze jedno zagicie. Take rozdarte. To
niebywae, na co ludzie sobie pozwalajĄ!
Eskil przeczyta tekst, który wyoni si po starannych
zabiegach Terjego.
- Spójrz! - oznajmi, starajĄą si zachawaą zimnĄ
krew. - Nareszcie to mam!
W tej samej chwili domem wstrzĄsnĄ potny huk. To
zatrzasny si drzwi wejŚciowe.
Popatrzyli na siebie.
- Dzisiaj iv ogóle nie ma wiatru - stwierdzi Terje
marszczĄc brwi.
Wyszed na korytarz, Eski pospieszy za nim.
- SĄ zamknite! - zawoa Terje mocujĄc si z za-
mkiem. - Od zewnĄtrz! Solveig! Przesta sobie artowaą!
Otwórz natychmiast, nie baw si jak dzieąko!
Eskil wyjrza przez okno:
- Solveig chodzi po podwórzu na dole koa zagrody!
- Ale kto...?
Terje urwa. Wokó nich zaczĄ narastaą jakiŚ dwik.
Dobywa si jednoczeŚnie ze wszystkich pokoi w domu:
aosna skarga wielu gosów, peen rozpaczy pacz.
- Czy to waŚnie syszaeŚ tamtej nocy? - szepnĄ Terje
zbielaymi wargami.
Eskil pokiwa gowĄ.
A potem usysza coŚ innego: kroki na korytarzu. Cikie,
dudniĄce kroki, od których cay dom zatrzĄs si w posadach.
Do Terjego zacisna si na nadgarstku Eskila. Ze
strachu oczy niemal wyszy mu z orbit.
Na póce Ściennej drewniane talerze gucho postukiwa-
y o siebie.
Kroki nieubaganie zbliay si do schodów prowadzĄ-
cych na gór. Okrzyki strachu guchym echem odbijay si
od Ścian przy akompaniamencie chóru Śmiertelnie przera-
onych zatraconych dusz.
ROZDZIA VIII
Terje sprawia wraenie niezdolnego do jakiegokol-
wiek dziaania.
- Czy tu jest jakieŚ inne wyjŚcie? - zawoa Eskil.
- jakieŚ okno, które da si otworzyą?
Terje tylko wpatrywa si w niego wybauszonymi
oczami, nie mogĄc wydusią z siebie ani sowa. PotrzĄsnĄ
gowĄ.
Poniewa Eskil zrozumia, e nie moe liczyą na adnĄ
pomoc z jego strony, sam rzuci si ku najbliszemu oknu.
Musia przy tym wyrwaą si Terjemu, który w panicznym
lku Ściska go za rk. Eskil dopad okna, bo kroki
sychaą byo ju na schodach. Ramy drgny, ale nie
ustĄpiy, pko tylko kilka maych szybek.
Usysza jk Terjego. Czyby znów protestowa prze-
ciwko takiemu wandalizmowi? Nie, to raczej objaw
Śmiertelnego pneraenia. Szarpa i ciĄgnĄ Eskiia, chcĄc
utorowaą sobie drog i wydostaą si jako pierwszy, bo
cakiem zatraci przytomnoŚą umysu i nie wiedzia, co
waŚciwie naley zrobią. Eskil odepchnĄ go od siebie
i jeszcze raz caym ciaem runĄ na okno. Tym razem
drewniane listwy pky.
- Wychod, jeŚli ci ycie mie! - wrzasnĄ do Terje-
go. Ten nie zwleka z wykonaniem jego poiecenia. Pokaleczy
si jednak dotkliwie odamkami szyb i zastyg w pó ruchu.
Kroki sychaą ju byo na dole, tu za nimi. Eskilowi
nie pozostawao wic nic innego, jak goĄ piŚciĄ wybią
zawadzajĄce odamki szka i zwyczajnie wypchnĄą krzy-
czĄcego z bólu Terjego. Zaraz te sam za nim wyskoczy,
czujĄc, jak coŚ z tyu ociera si o jego rami. Rzuci si
w dó, nie patczĄc, gdzie upadnie, wylĄdowa na Terjem,
postawi go na nogi a w dzikim pdzie pociĄgnĄ za sobĄ,
w stron wioski. Byle jak najdalej od tego domu strachów!
Obaj mocno krwawili i aden nie mia daŚą odwagi, by
obejrzeą si za siebie i sprawdzią, czy tajemniczy prze-
Śladowca nadal ich goni.
- ZnaleliŚcie Madsa przed domem, prawda? - za-
woa Eskil do Terjego.
- Tak!
- A wic biegnij! Pd, jeŚli chcesz ocalią ycie!
Nie musia go pospieszaą, Terje i tak gna jak szaleniec,
nie baczĄc wcale, czy Eskil jest przy nim. Eskil jednake
nie odstpowa go ani o krok i im niej si znajdowali, tym
wikszej nabierali pewnoŚci, e si im udao. Jeszcze tylko
pokonaą furtk i ju podwórze...
Solveig wybiega im na spotkanie.
- Dlaczego tak krzyczysz, Terje? Jak wy wyglĄdacie,
co si stao?
Terje nie poŚwici ani chwili na odpowied, bieg dalej,
do domu, do wewnĄtrz. Eskil jednak z jej sów wywniosko-
wa, e przeŚladowca zaprzesta poŚcigu, przystanĄ wic.
- Wejd natychmiast do Środka - wysapa. - I dobrze
zamknij drzwi na klucz!
Schronili si w domu. Terjego nie byo w kuchni, ale
Solveig znalaza go w jego sypialni, a raczej poznaa, e
tam jest, przekrci bowiem klucz w zamku i zabarykado-
wa drzwi.
- Wyjd, Terje! - zawoa do niego Eskil. - Niebezpie-
czestwo mino, nikt nas nie goni! Trzeba opatrzeą ci rany.
Jedynie strach przed wykrwawieniem si na Śmierą
zdoa zmusią Terjego do otwarcia pokoju i przejŚcia do
kuchni.
- Kto niby mia was gonią? - dopytywaa si Solveig.
Wspólnie w trakcie przemywania i obwiĄzywania
wszystkich skalecze - Terje mia ich naprawd sporo,
Eskilowi pod tym wzgldem si poszczŚcio - opowie-
dzieli jej, co si stao.
- Niczego nie zmyŚlacie? - zapytaa zdumiona.
Zapewnili, e daleko im do tego.
- I nie odwróciliŚcie si, eby zobaczyą, kto was Ściga?
- BaliŚmy si - szczerze przyzna Eskil. - Ale pewien
jestem, e to ta ohydna, wstrtna, brudna istota, która
ukazaa si we Śnie mnie i Madsowi. O ile, oczywiŚcie,
byy to naprawd sny.
Terje, nadal poblady, trzĄs si niczym galareta.
- Tu przed tym jak usyszeliŚmy kroki, zaczĄeŚ coŚ
mówią. PowiedziaeŚ: " Nareszcie to mamy!" Dowiedzia-
eŚ si, kto to by?
- Nie, ale nieco lepiej poznaem histori Eldafjyord.
Terje otworzy usta, by zadaą kolejne pytanie, ale
Solveig wpada mu w sowo.
- Idzie tutaj do nas jakichŚ dwoje ludzi! Jeden jest...
taki wielki i straszny... O, dobry Boe, co my zrobimy?
Terje zareagowa szybko; znów zniknĄ w swoim
pokoju. Eskil jednak zebra si na odwag i wygna przez
okno. Dwoje? Dwoje ludzi?
Nagle wybuchnĄ radosnym Śmiechem.
- To moi rodzice! Solveig, to moi rodzice! Przyjechali
a tutaj!
Dostrzegli teraz take dwóch maych chopców przy
pocie, najwyraniej malcy podjli si roli przewodników
Heikego i Vingi.
- Terje, wyjd! Moi rodzice przyjechali!
Terje bardzo niechtnie opuŚci swe schronienie. W je-
go oczach mona byo wyczytaą wzbierajĄcy gniew.
- A wic to twoi rodzice chcieli nas tak wystraszyą tam
na górze w...
- Ale nie, nie - odpar Eskil, przekrcajĄc klucz
w drzwiach wejŚciowych: - Przecie oni idĄ od dou, od
przystani, chyba tyle rozumiesz!
Wypad na podwórze, wprost oszalay ze szczŚcia, spotka
ich w poowie drogi do furtki i jednoczeŚnie objĄ oboje.
- Mamo! Ojcze! MyŚlaem, e cakiem ju o mnie
zapomnieliŚcie!
- Oj, oj - Śmia si Heike, zdumiony widokiem syna,
który wybuchnĄ paczem. - Naturatnie, e nie zapom-
nieliŚmy o tobie, najdroszy chopcze, ale przecie nie
mieliŚmy od ciebie adnych wiadomoŚci!
- Wysaem tyle listów, e nie sposób policzyą - powie-
dzia Eskil, starajĄc si zapanowaą nad wzruszeniem
i obetrzeą zy, nieustannie napywajĄce mu do oczu. PuŚci
ju rodziców, ale teraz z kolei Vinga musiaa wyŚciskaą jego.
- DostaliŚmy tylko dwa z nich, niedawno i prawie
jednoczeŚnie - wyjaŚnia. - I natychmiast wyruszyliŚmy
tutaj. ZrozumieliŚmy jednak, e musiaeŚ pisaą ju wczeŚ-
niej. Drogie dziecko, co si z tobĄ dziao? Gdzie si
podziewaeŚ przez cay rok? Tutaj?
- Nie, nie tutaj. Naprawd nie dostaliŚcie moich
listów? To ten przebrzydy stranik, a przecie przysiga,
e je wyŚle...
- ByeŚ w wizieniu? - ostro zapyta Heike. - Jeden
z Ludzi Lodu w wizieniu? Mój syn?
- WtrĄcili mnie tam bezpodstawnie, w kocu to
zrozumieli.
- To dobrze! Ale ten twój ostatni list...? Odniosem
wraenie, e by pisany w panice, Eskilu. WspomniaeŚ
coŚ o przeraeniu. SĄdzieŚ, e jesteŚ bliski Śmierci?
- O, tak, to prawda, nawet nie przypuszczacie, co tu
si dziao!
- Widz twoje rce - zauwaya Vinga. - SĄ oban-
daowane. A wic opowiadaj!
- Ale musicie wejŚą do Środka! Mieszkam u Terjego
i Solweig, o, waŚnie idĄ. Poznajcie si...
Urwa nagle. I on, i Vinga z przeraeniem obserwowali
Heikego.
Straszna twarz Heikego poblada, przybierajĄc bar-
w kredy. Oczy, zwykle jaŚniejĄce ótym blaskiem,
pociemniay teraz ze wzburzenia i wydaway si niemal
czarne. Z trudem chwyta oddech, jakby zaczĄ si
dawią. Nagle zasoni twarz domi i gwatownie si
odwróci.
- Ojcze...
- Heike - szepna Vinga - co si stao?
- Poczekajcie chwil - wykrztusi z trudem. - Po-
czekajcie, to zaraz minie.
OdetchnĄwszy gboko kilka razy, olbrzym uspokoi
si nieco i zdoa znów obrócią si twarzĄ w stron domu.
Gospodarzom, którzy akurat znaleli si przy nich,
wyjaŚni, uŚmiechajĄc si sztucznie:
- Wybaczcie, musiaem stumią kichnicie.
Kichnicie! Nigdy jeszcze nie widzieli Heikego w ta-
kim stanie, nawet Vinga, która ya z nim przez wiele lat
i niejednego bya Świadkiem.
To byo doprawdy niepojte!
Zasiedli przy kuchennym stole i zjedli tak poĄdany po
dugiej podróy posiek. Z pytaniami postanowili na razie
si wstrzymaą. Heike i Vinga dostrzegli oczywiŚcie, e
Terje Jolinsonn ma dotkliwie poranionĄ twarz i rce,
wyczuwali te atmosfer niezwykego napicia.
Vinga bya kompletnie oszoamiona. Nie moga zro-
zumieą ŚciĄgnitej twarzy Heikego ani jego osobliwej
maomównoŚci, nie rozumiaa take oprysklywego gos-
podarza o nadzwyczaj piknej twarzy. Kobteta za to bya
agodna, miaa delikatne ruchy, najpewniej bardzo mie
usposobienie, choą wydawaa si taka przytoczona, wrcz
stamszona. I nerwowa, jakby przez cay czas czegoŚ
nasuchiwaa.
Solveig ze swej strony dosza do wniosku, e nigdy nie
widziaa kobiety wspanialszej od matki Eskila. Taka
drobna, krucha, ale tryskajĄca yciowĄ energiĄ. Na temat
ojca Eskila nie potrafia wyrobią sobie zdania. Ten
czowiek by napity niczym ciciwa uku, nie wiadomo
z jakiego powodu. Jego twarz budzia groz, a jednoczeŚ-
nie emanowaa yczliwoŚciĄ!
Eskil nie móg zapanowaą nad radoŚciĄ.
- I pomyŚleą tylko, e naprawd przyjechaliŚcie - powta-
rza raz za razem. - I to waŚnie teraz! Ojcze, tyle ci mam...
Heike powstrzyma go:
- Ju niedugo wszystko nam opowiesz, Eskilu, ale
nie moemy zajmowaą gospodarzy naszymi osobistymi
sprawami.
- O, oni sĄ ju i tak w to zamieszani - zapewni Eskil.
- Tkwimy w tym po same uszy - mruknĄ Terje.
- A wic dobrze, opowiedzcie, co si wydarzyo
- zarzĄdzi Heike i podzikowa za smaczny posiek.
Solveig podniosa si, by posprzĄtaą ze stou.
- Od czego mam zaczĄą? - zapyta Eskil.
- Najlepiej od samego poczĄtku. Musz tylko przy-
znaą, e ze zdziwieniem nie znajduj tu typowych przy-
czyn wezwania mnie w trybie tak pilnym. Zwykle, gdy
ktoŚ z rodziny woa mnie na pomoc, chodzi o jakieŚ chore
dziecko.
- Tak jest te i tym razem - zdumia si Eskil,
a Solveig zamara w pó ruchu. - Prosiem, byŚcie
przyjechali równie ze wzgldu na maego Jolina. Ale nie
tylko dlatego, ojce, tyle si tu dzieje, e nie bdziesz móg
w to uwierzyą!
- Obejrz dziecko - zapewni Heike. - Najpierw
jednak chciabym dawiedzieą si czegoŚ wicej o twoich
przygodach. W jaki sposób trafieŚ do wizienia?
Eskil nie móg wic si wymigaą od opowiedzenia
najbardziej wstydliwej czŚci swojej historii. Musiao te
wyjŚą na jaw, e dawno ju sysza o niezwykym domu
w Eldaford. Na dwik tych sów Terje Jolinsonn
uŚmiechnĄ si z tak jawnĄ pogardĄ, e Vinga miaa ochot
wymierzyą mu policzek.
Kiedy najtrudniejszy fragment opowieŚci by ju za
nim, Eskil opowiedzia o swych przeyciach w Jolins-
borg. Mówi o ludziach, którzy tam umarli lub zaginli,
o zapisanych arkuszach.
- Czy to wszystko jest prawdĄ? - zapyta Heike.
Terje i Solveig potwierdziii.
- Uwaasz wic, e istniaa tu kiedyŚ jeszcze jakaŚ inna
budowla, wrcz twierdza? - zapyta Heike.
Wszyscy naprawd radowali si jego przybyciem,
w jego obecnoŚci czuli si nieporównanie bezpieczniej.
Nawet Terje musia przyznaą, e wspaniale jest zoyą
odpowiedzlanoŚą na czyjeŚ barki. Terje bowiem do-
zna tego dnia prawdziwego wstrzĄsu, donie nadal
mu dray i z trudem móg w nich cokolwiek utrzy-
maą.
- Tak, takie jest moje zdanie - odpowiedzaa ojcu
Eskil.
- PrawdĄ jest jednak, e Norwegia nigdy nie syna
z zamków ani twierdz, co innego Szwecja czy Dania. Na
czym opierasz swoje przypuszczenie?
- Na ostatnim zdaniu, jakie znalazem w papierach.
Napisano tam: plugastwo, które obrócia w perzyn wielka
kamienna lawina, jaka zesza z Orlej Góry anno tysiĄv dwieŚcie
piądziesiĄtego szóstego. A przecie prastare twierdze ist-
niay? Jeszcze z przedhistorycznych czasów?
Terje, który podczas rozmowy nie przestawa bujaą si
na krzeŚle, z omotem opuŚci nogi krzesla na podog.
- Kamienna lawina z Orlej Góry? To prawda, widaą,
e z góry spada lawina, aie nikt nie wiedzia kiedy!
MyŚlaem, e kamienie osypyway si stopniowo!
WtrĄcia si Vinga:
- O ile dobrze rozumiem, Orla Góra to szczyt nad
Jolinsborg?
- Tak, ten z tyu. Nad domem, w drodze na szczyt, jest
te spory skalny taras.
- Chcesz wic powiedzieą, Eskilu, e wymyŚlona
przez ciebie twierdza miaaby znajdowaą si tam waŚnie?
Na tym tarasie? - pytaa Vinga.
- A czy to nie doŚą jasne? Ulewy i wichry wiejĄce tam
na górze to zbyt wiele dla udrczonego reumatyzmem
ciaa.
- Zastanów si przez chwil - poprosi Heike. - Po-
midzy rokiem tysiĄc dwieŚcie piądziesiĄtym szóstym
a czasami pana Jolina uplyno czterysta lat! Nie móg
wic przenieŚą si ze starej twierdzy niej, w miejsce
osonite od wiatru, gdzie wybudowa nowy dom.
- Wcale tego nie mówiem, bo te i nie zdĄyem
opowiedzieą do koca wszystkiego, co wyczytaem
w tych starych zapiskach.
- A wic mów!
- Pan Jolin nie chcia naraaą si na niebezpieczestwo,
budujĄc tak wysoko, jak czynili to kiedyŚ jego przodkowie. Ale
i tak wysoko mierzy! I co powiecie na to?
- Hm - zamyŚli si Heike. - Wydaje mi si, e masz
racj, chopcze. Musimy lepiej poznaą histori caego
Eldafjord. Gdzie naley jej szukaą?
- Ma jĄ ojciec Inger-Lise - pospieszy z odpowiedziĄ
Eskil.
Vinga posaa mu zdumione spojrzenie. Co mia
oznaczaą dziwny ton jego gosu?
Ustalili, e jest ju za póno, by wyruszyą do jolins-
borg, wieczory jawiy si tam szczególnie niebezpieczne.
Heike i Vinga mieli, rzecz jasna, nocowaą w domu
Terjego. Postanowiono te, e Vinga, której z atwoŚciĄ
przychodzio nawiĄzywanie kontaktów z obcymi, bdzie
towarzyszyą Eskilowi do ojca Inger-Lise. Chopak nie
chcia iŚą sam, ba si, e znów rzucĄ si na niego jak spy.
Vinga potrafia postpowaą dyplomatycznie, umiaa okr-
cią sobie wokó maego palca, kogo tylko zapragna.
Najpierw jednak cheieli zobaczyą chopca, Jolina.
Udali si do niego wszyscy. Solveig, bardzo zdener-
wowana, sza jako pierwsza. W jej oczach widaą byo
iskierk nadziei, wyranie jednak baa si jĄ rozniecią.
Jolin nie spa. Aby si nie przestraszy, Eskil rzek
spokojnie:
- Jak si masz, Jolinie? To sĄ moi rodzice. Mój ojciec
jest doktorem, jest bardzo dobry. Chciaby ci zbadaą,
sprawdzią, czy bdzie móg ci pomóc.
Ostrzeenie chopca z góry byo jak najbardziej na
miejscu, poniewa widok Heikego móg przerazią nawet
dorosego, a co dopiero dziecko.
- Kiedy bóle staway si naprawd nieznoŚne, poda-
waem mu mae dawki tego - szepnĄ Eskil Heikemu,
dyskretnie pokazujĄc mu lekarstwo, tak, by Terje, który
sta w drzwiach, niczego nie zauway.
- Morfin? OszalaeŚ, chopcze, skĄd jĄ miaeŚ? - od-
szepnĄ Heike.
Pochyli si nad Jolinem i agodnie do przemówi.
Solveig i Eskil ju wczeŚniej opowiedzieli mu o chorobie
malca i o tym, e ludzie we wsi uwaajĄ go za optanego
przez diaba.
Heike zbada chopca dokadnie, wypytywa, gdzie go
boli, sprawdzi such i wzrok, przez cay czas artujĄc, by
odwrócią myŚli maego od choroby.
- Dobrze, Jolinie, na chwil zostawimy ci w spokoju,
ale niedugo znów do ciebie przyjdziemy.
Przeszli do kuchni. Solveig, która przez cay czas
badania staa nieporuszona, odwrócia penĄ napicia
twarz ku Heikemu.
Heike westchnĄ ciko.
- Jest tak, jak mówi Eskil. Twój syn ma guz na
mózgu, który zaczĄ ju uciskaą oŚrodek wzroku.
- Co mona z tym zrobią? - zapytaa Solveig zbielay-
mi wargami.
- Nic. PrawdĄ jest, e moje donie majĄ moc uzdrawia-
nia i uczyni wszystko, co tylko bd móg, ale nie oczekuj
cudu!
Uchwycia jego wielkie donie w swoje.
- Ulitujcie si nad nami! Zróbcie wszystko, co w wa-
szej mocy!
Heike pokiwa gowĄ.
- Pójd teraz do niego sam. W tym czasie Eskil i Vinga
mogĄ iŚą do tego gospodarza.
Terje postanowi wtrĄcią swoje trzy grosze.
- Jaki sens ma przeduanie ycia tego nieszczŚnika?
To tylko dla niego udrka, A jeŚli nawet przeyje, to
bdzie nam jedynie ciarem, to przecie jasne!
Solveig wykrztusia: "Nie", wszystkich natomiast
zdumiaa reakcja Heikego. Gwatownie odwróci si ku
Terjemu i gdyby Vinga nie przytrzymaa go mocno za
rami, rzuciby si na niego. Tak strasznego wyrazu ani
ona, ani Eskil nigdy nie widzieli na obliczu Heikego. Bia
z niego czysta, prawdziwa nienawiŚą! Ale dlaczego?
OczywiŚcie, sowa Terjego byy niewybaczalne, ale ten
czowiek to po prostu gupiec, który nie rozumia, jak
bardzo rani Solveig.
Upyna doŚą duga chwila, zanim Heike odzyska
spokój. W tym czasie Terje pospiesznie opuŚci dom, by
zajĄą si obowiĄzkami czekajĄcymi na niego w gospodar-
stwie.
Zapado milczenie.
- Heike, musisz mi to wyjaŚnią! - Z tonu Vingi mona
byo wyczuą, e tym razem nie ustĄpi. - Co si z tobĄ dzieje?
PrzeknĄ Ślin i zwróci si ku Solveig.
- Wybacz, e zachowaem si tak niepowŚciĄgliwie
- powiedzia z udawanym spokojem.
- Nie proŚ mnie o wybaczenie - rzeka Solveig. - On
czsto budzi we mnie gniew i rozpacz, zdarzao si, e
sama rzucaam si na niego z piŚciami, ale to tylko
pogarszao sytuacj.
Heike pokiwa gowĄ. PrzymknĄ oczy.
- Kiedy... kiedy ujrzaem go pierwszy raz... byem
przekonany, e to Solve.
- Ach, mój Boe! - jkna Vinga.
Solve! Ojciec Heikego. Dziad Eskala, którego wnuk
nigdy nie widzia. Nikczemnik, który przez wiele lat
trzyma maego Heikego w klatce i ku go szpikulcami,
chcĄc rozdranią malca i doprowadzią go do paczu!
Tak, myŚla Eskil, to by si zgadzao, bo przecie
wszyscy w wiosce, a zwaszcza Terje, rysami twarzy
przypominali ciotk Ingel. A Solve by bratem Ingeli!
- To takie niesprawiedliwe wobec Terjego - powie-
dzia Heike.
- Nie - nie wytrzyma Eskil. - To wcale nie jest
niesprawiedliwe. Solve postpowa wobec ciebie okru-
tnie, ojcze, teraz moemy zrozumieą twoje uczucia. Ale
Terje naprawd nie lepiej zachowuje si w stosunku do
maego Jolina.
- To prawdziwa bestia - szepna Solveig.
- Czy le si odnosi do chorego dzuecka? - zapyta
Heike gosem ochrypym od gniewu. - Tak jak dzisiaj?
- Gorzej - odpara Solveig. - May Jolin mu prze-
szkadza, jego zdaniem wszystko utrudnia. Niszczy obraz
idealnego domostwa. Jolinsennowie czsto bywajĄ tacy:
bezwzgldni, pozbawieni uczuą dla innych. Boj si, e
pewnego dnia zabije chopca. Tumaczy si, e nie chce,
by Jolin duej cierpia, ale tak naprawd ma na wzgldzie
tylko wasnĄ wygod.
- Co za bydl - syknĄ Heike przez zby. - Ale
dlaczego nie odejdziecie od niego?
- DokĄd? Nikt we wsi nie ma odwagi ani chci pomóc
chopcu optanemu przez diaba, w dodatku wystpujĄc
przeciw takiemu brutalowi, jakim jest Terje, a ja sama nie
zdoam donieŚą Jolina do odzi. ZresztĄ nie mamy grosza,
wszystkie nasze pieniĄdze Terje woy w Jolinsborg.
Heike popatrzy na niĄ w zamyŚleniu.
- Na pewno to zmienimy. Id teraz do chopca.
- To dobrze - pawiedziaa Vinga, kadĄc mu rk
na piersi. - A ja z Eskilem pójd w tym czasie do
chopa, który ma te saare papiery. I... prosz ci Heike,
staraj si zachowaą zimnĄ krew, gdybyŚ znów si z nim
zetknĄ.
- Dopilnuj, eby nie przeszkadza - obiecaa Solveig.
Dugo staa w kuchni, kiedy ju opuŚcili pomiesz-
czenie. Jak gdyby nie moga oderwaą wzroku od
Heikego, pomimo zamknitych drzwi prowadzĄcych
do pokoju chopca. Nie bój si, Jolinie, powtarzaa
w myŚlach. Heike by jej ostatniĄ nadziejĄ. Budzi
przeraenie, to prawda, ale jake czsto zdarza si, e
ludzkie twarze nie pasujĄ do czowieka, jak gdyby ktoŚ
myli si przy ich rozdawaniu. Terje, taki pikny jak
anio, a jake mrocznĄ ma dusz. Stawa si przez to
po dwakroą niebezpieczniejszy, ludzi zaŚlepiaa bowiem
jego uroda. A ojciec Eskila... Brzydki jak troll! Ale
gos mia agodny jak nocny letni wiatr, a z oczu bia
mu ogromna mioŚą do caego Świata i tyle zrozumie-
nia.
Nieludzko musia cierpieą tyranizowany przez ojca,
jeeli w tej dobrej duszy na jego wspomnienie zaponĄ
taki gniew.
Biedny bdzie Terje, jeŚli jeszcze raz rozdrani tego
olbrzyma!
Dobry Boe... Pozwól mu uczynią coŚ dla Jolina! Ten
czowiek wyglĄda jak potpieniee, jakbyŚ wyrzuci go ze
swego któlestwa, ulituj si nad nim i zeŚlij na niego ask,
tak by zdoa pomóc memu ukochanemu dziecku! Wiem,
e modliam si, byŚ zabra Jolina do siebie, jeŚli to
konieczne, ale bagam, daj nam jeszcze jednĄ szans. Byą
moe...
Ale w gbi duszy Solveig baa si mieą nadziej.
W oborze Terje sta trzymajĄc widy w doni, ale nie
wiedzia, gdzie jest ani co robi. MiŚnie twarzy poruszay
mu si w nerwowych skurczach, wzburzone serce mocno
bio z bezsilnego gniewu.
Co ci ludzie robiĄ w moim domu? Na jaki ton sobie
pozwalajĄ? Wyrzuc ich, rozgniot wasnymi rkami, tego
bezwstydnego szczeniaka i jego ojca demona! Jestem
bogobojnym czowiekiem i nie znios wysannika Szatana
we wasnym domu! Powiem im to! Powiem im wszystko!
Wydaje mu si, e jest ode mnie silniejszy i dlatego moe
traktowaą mnie jak chce? O, to znaczy, e nie zna Terjego
Jolinsonna! Mam Środki, eby...
Nie powinienem nigdy wpuŚcią tej diablicy i jej
niedorobionego syna pod swój dach. Miabym sobie nie
poradzią? Czy inna kobieta równie dobrze nie utrzymaa-
by mojego gospodarstwa w naleytym porzĄdku? Prze-
cie dziewczta za mnĄ szalejĄ! Na co mi ona, z tym
owocem grzechu, jakim jest jej syn!
Tak Terje okamywa samego siebie. Doskonale
zdawa sobie spraw, e nieatwo byoby mu znaleą kogoŚ
do pomocy. Wszystkich Jolinssnnów obawiano si z po-
wodu ich bezwzgldnoŚci i zmiennych humorów. W doda-
tku nie mogli podzią dzieci. No i jeszcze to przeraajĄce
miejsce, Jolinsbarg. I ostatnie, choą wcale nie mniej wane:
w tej wiosce, gdzie wszyscy sĄ tak religijni, kobieta nie
moga zamieszkaą z samotnym mczyznĄ, nie bdĄc jego
onĄ. A kto chciaby PoŚlubią Terjego Jolinsonna?
Terje ocknĄ si z rozmyŚla, uniós widy i ze zoŚciĄ
uderzy w Ściank, dzielĄcĄ dwie puste zagrody dla byda,
a echo roznioso si po caej oborze.
W pokoju chorego Heike agodnie przemawia do
dziecka:
- Wiesz, mam takĄ brzydkĄ twarz, ale tak naprawd
wcale nie jestem taki straszny. Ne bój si mnie, bo nie
chc ci wyrzĄdzią krzywdy.
Na bladej, niemal przezroczystej buzi Jolina odmalo-
wa si wysiek. Chopczyk próbowa coŚ powiedzieą:
- Nie jesteŚ... brzydki... jesteŚ... dobry.
- To prawda - uŚmiechnĄ si Heike wzruszony.
- Zaraz zobaczymy, czg moesz usiĄŚą, atwiej wtedy
bdzie ci pomóc. O tak, unios ci... a teraz pooymy
poduszki pod plecy. Dobrze. Wygodnie ci teraz?
Gowa dziecka jak zwidy kwiat opada na poduszki.
- Tak.
Heike wiedzia, e to nieprawda. Ta pozycja musiaa
sprawiaą chopcu nieznoŚny ból. UŚmiechnĄ si i objĄ
domi gow Jolina. Nie dotyka jej jednak, tylko
stworzy z doni jakby kopu, zawieszonĄ w powietrzu
o cal od wosów chopca.
Obaj milczeli.
- To grzeje - szepnĄ Jolin z wysikiem.
- Dobrze, tak waŚnie powinno byą.
Heike z caych si stara si skoncentrawaą na tym, co
robi, bardzo istotne byo bowiem, by we waŚciwy sposób
zebra myŚli. Niestety, tym razem przychodzio mu to
z trudem. Ogromny gniew nadal w nim ponĄ, nie
pozwalajĄc na pene skupienie.
Solve, Solve, po wszystkich tych latach! Jedyna osoba na
ziemi, której naprawd nienawidzi. Przeraaa go siĄ
wasnej nienawiŚci, o may wos nie zabi czowieka, który
przypomina go wyglĄdem! A wic jednak ze dziedzictwo
tkwio i w jego duszy, nie tylko w zewntrznej powoce. Ale
przecie wiedzia o tym od dawna; zdarzay si sytuacje, kiedy
nie móg zapanowaą nad gniewem, choą nigdy tak jak teraz!
Solve! Cae zo tkwiĄce w jego duszy, które przez tyle
lat stara si zwalczaą, znów wypyno na powierzchni.
A przecie y takim szczŚliwym yciem, sĄdzi, e zdoa
ju zapomnieą pene goryczy lata dziecistwa.
Ale nie, minione wydarzenia odyy w nim od nowa.
A najstraszniejsze, e nieprzezwyciona Ądza zemsty na
Solvem nadal bya tak samo ywa.
Oby Bóg dopomóg nam wszystkim, myŚla Heike. Nie
wolno mi poddawaą si temu uczuciu, nie wolno, nie wolno!
- Ju tak nie grzeje - przerwa mu myŚli cienki, saby
gosik.
Heike ocknĄ si i na moment odsunĄ rce. Fala
goryczy, nieszawiŚci i pragnienia zemsty cofna si na
widok bezbronnego, cierpiĄcego stworzenia.
- Zaraz zobaczysz! - oŚwiadczy Heike triumfalnie,
czujĄc nagy przypyw siy. - Mocno si trzymaj!
May Jolin patraktowa jega polecenie dosownie i uchwy-
ci si brzegu óka, a pobielay mu kostki. W niczym to
jednak nie szkodzio, bo Heike poczu si silniejszy ni
kiedykolwiek. Wszystkie emocje, które nim miotay, strumie-
niem pynly przez tego donie, zmienione w ogromnĄ si
dobroci. MioŚą, poczucie wspólnoty z ludmi i pragnienie
niesienia pomocy rozgrzay jego donie niemal do czerwono-
Ści, sam to czu, a Jolin Śmia si rozradowany.
- O, jakie przyjemne uczucie! Jak askocze!
- To brzmi obiecujĄco - uŚmiechnĄ si Heike. Jego
óte oczy pony takim ciepem, e chopcu z radoŚci
zakrciy si zy.
Niewielu miych i dobrych mczyzn spotka w ciĄgu
swego krótkiego yeia. Ojciec, Mads Jolinsonn, uwaa
go za tchórza i niedorajd, który bez koca narzeka na ból
gowy. A Terjego chopiec ba si bardziej ni Śmierci.
Eskil wniós soce w jego ycie. By prawie tak dobry
jak matka. A ojciec Eskila, ten olbrzym o dziwnych,
ŚwiecĄcych si oczach - w caym Świecie nie mogo byą
nikogo lepszego i milszego ni on.
- MyŚlisz, e teraz ju wyzdrowiej? - cicho zapyta
chopiec.
Gos Heikego zabrzmia spokojnie, kojĄco.
- Zrobimy wszystko, co si da, Jolinie.
Po chwili malec wyzna nieŚmiao:
- Nie chc tu mieszkaą.
Nic na to nie odpowiem, pomyŚla Heike.
Jolin mówi dalej:
- Eskil jest moim przyjacielem. Powiedzia, e zabie-
rze stĄd mnie i mam.
- Eskil bardzo susznie postanowi - odpar Heike.
Chopiec westchnĄ gboko z ulgĄ, jakby ktoŚ zdjĄ mu
z ramion olbrzymi ciar.
ROZDZIA IX
Eskil cieszy si niepomiernie, e Vinga towarzyszy mu
w odwiedzinach u rodziców Inger-Lise.
Przedstawi matk wieŚniakom, którzy na jej widok
poczuli si niczym w siódmym niebie. Ale te i Vinga
potrafia zaprezentowaą si jak prawdziwa dama z krwi
i koŚci, a poza tym rzeczywiŚcie bya mistrzyniĄ w manew-
rowaniu ludmi; taczyli tak, jak im zagraa. Daskonalia
swe umiejtnoŚci przez lata. Heikemu wielokrotnie zda-
rzao si aoserwowaą ze wzburzeniem, ale i z pewnĄ dozĄ
podziwu, jak onie udawao si przekabacią ludzi na swojĄ
stron i zdobywaą wszystko zgodnie z wasnym ycze-
niem dla dobra swych najbliszych. Vinga nadal za-
chowaa baŚniowĄ wprost urod. Skoczya ju czterdzie-
Ści lat, ale z powodzeniem moga uchodzią za osob, która
nie przekroczya jeszcze trzydziestki (raz nawet spróbo-
waa tego Świadomie, i to, rzecz jasna, skutecznie).
Potrafia, kiedy tylko chciaa, roztoczyą wokó siebie czar,
jaki przynaley tylko dojrzaej kobiecie. Tym razem
wiedziaa, e nie moe udawaą osoby dwudziestodziewi-
cioletniej, zwaszcza majĄc u boku takiego wyroŚnitego
syna-nicponia. Dzisiaj wic odgrywaa statecznĄ matron.
Eskil ze zdumieniem obserwowa jej nowe wcielenie, bo
matka rzadko si do niego uciekaa.
Niemal z przeraeniem patrzy, jak chop, ojciec
Inger-Lise, topnieje pod wpywem uwodzicielskich sztu-
czek, którymi si posugiwaa, by wyciĄgnĄą od niego
histori Efdafjord.
Vinga ze swej strony take bya zaskoczona. Przecie
dziewezyna, Inger-Lise, bya naprawd przeŚliczna! Naj-
wyraniej jednak nie zdoaa podbią serca Eskila, mimo e
bardzo si staraa. Gdzie ten chopak ma oczy?
Kiedy jednak moda panna otworzya usta, Vinga
lepiej poja syna. Co za zarozumiaa, dumna jak paw
idiotka!
Zorientowaa si, e na Eskila wystpujĄ siódme poty,
poniewa nie umie sobie poradzią w tej sytuacji, i za-
proponowaa:
- Eskilu, myŚl, e najlepiej bdzie, jak pójdziesz
pomóc ojeu. We dwoje Świetnie sobie damy rad z czyta-
niem.
"We dwoje" oznaczao jĄ i wieŚniaka!
Eskil wsta z wyranĄ ulgĄ, Vinga odprowadzia go do
drzwi. Mocno uŚcisna go za rk i szepnla:
- Dobrze, Eskilu, e si w niej nie zadurzyeŚ! Ale
masz przed sobĄ jeszcze duo czasu. Spotkasz inne adne
dziewczta.
- Ach, nie mów ju nic - poprosil Eskil cicho, a Vinga
popatrzya na zdumiona. Zanim zdĄy odwrócią twarz,
ujrzaa na niej udrk, której nie moga pojĄą.
Eskil szed w gór, pokonujĄc kolejne wzniesienia
w trudnym do opisania stanie ducha. Nie potrafi myŚleą
jasno i nawet zapomnia cakiem o tym, by zerknĄą ze
strachem na Jolinsborg. WaŚciwie zupenie nie pamita
ju o upiornym domu, tak bardzo zajgte mia myŚli czym
innym.
W kuchni spotka Solveig. SkinĄl jej gowĄ, ale stara
si na niĄ nie patrzeą.
- Twój ojciec jest u Jolina - powiedziaa przejta.
- To trwa ju doŚą dugo.
Eskil jeszcze raz kiwnĄ gowĄ i poczu si jak
porcelanowa lalka, która niczego innego nie potrafi.
Zdumiona i zakopotana obserwowaa jego nagĄ
powag.
- Eskilu... Nie masz chyba zamiaru iŚą tam jeszeze raz?
Do Jolinsborg7
- DokĄd? A, tam. No... nie wiem. W kadym razie nie
sam. Ale jeŚli ojciec pójdzie, bd mu towarzyszyą.
- Nie chc, byŚ tam szed, Eskilu. Nie ty!
Nie zdoa ju duej zapanowaą nad zym humorem.
Zapa krzeso i mocno stuknĄ nim o podog.
- Pójd tam, dokĄd zechc - szek porywczo i ruszy
do wyjŚcia.
W drzwiach jednak zatrzyrna si. ZoŚą mu mina,
uspokoi si i podszed do Solveig.
- Wybacz mi - powiedzia z alem, widzĄc jej skamie-
niaĄ twarz. - Nie chciaem ci urazią. Kadego, tylko nie
ciebie, Solveig. Ale... wszystko poplĄtao mi si w gowie.
Niczego ju nie jestem pewien.
- Nie szkodzi - pawiedzaaa cienkim gosem.
Z kopotliwej sytuacji wybawi ich Terje, który wróci
z pytaniem, dlaczego w kuchrni jest nadal nie posprzĄtane.
- Nie bd tolerowa baaganu w domu - oznajmi
surowo.
Eskil schowa si w swojej sypialni.
Kiedy zapad wieczór, zebrali si wokó lampy w para-
dnej izbie Terjego. Gospodarz bardzo si obawia o ten
pokój. Pomieszczenie stao zamknite przez okrĄgy rok,
pokazywano je tylko rzadkim gaŚciom, którzy mogli
podziwiaą je stojĄc w progu. Kiedy jednak Vinga wróciw-
szy z domu Inger-Lise zoya rce i wykrzykna: "Jak
wspaniaĄ paradnĄ izb majĄ ci chopi!", jej sowa roz-
gnieway Terjego. Postanowi pokazaą im swój pokój,
niech zobaczĄ coŚ naprawd wspaniaego!
No tak, pokój utrzymany by w jak najlepszym
porzĄdku, wszystko zrobione bardzo starannie, starannie
niemal do bólu. Biedny czowiek, pomyŚlaa Vinga, której
Eskil sporo opowiedzia o Terjem, kiedy szli do domu
Inger-Lise. Najwyraniej wewntrzny przymus nie po-
zwala mu postpowaą inaczej.
"A poza tym - zagadna wesoo, kiedy wrócia do
domu - mówiono mi o pewnej niewieŚcie, która bardziej
ni chtnie podjaby si roli paskiej gospodyni, panie
Jolinsonn. Wydaje si, e wprost zabiega o t posad."
"Eee, to Hilda - odpar Terje, krzywiĄc si z irytacjĄ.
- Nie chc jej widzieą u siebie! W moim piknym domu?
Jest zbyt niezdarna i niezgrabnie zbudowana, ludzie we
wsi tylko by si ze mnie naŚmiewali."
Dobrze, e Heike tego nie sysza, pomyŚlaa Vinga.
Chciaa tylko wtrĄcią jakĄŚ yczliwĄ uwag, podnieŚą na
duchu tego czowieka najwyraniej penego zahamowa,
ale jego odpowied nie zachcaa do dalszych uprzejmo-
Ści.
Siedzieli teraz w paradnej izbie, rozmawiali cicho, by
przypadkiem nie obudzią chopca.
Z poczĄtku rozmowa toczya si gadko, mówili
o sprawach codziennych. Heike i Vinga opowiadali o swej
podróy do Eldafjord.
- Naprawd nieatwo byo ci odszukaą, Eskilu
- Śmiaa si Vinga. - Nigdy jeszcze nie musieliŚmy tak
wielu ludzi pytaą o to samo. Wreszcie jednak natrafiliŚmy
na pewnego rybaka, który zgodzi si nas przewieą, i oto
jesteŚmy. Tak bardzo, bardzo si ciesz, e znów ci
widz, Eskilu!
Heike uŚmiecha si do syna, mruĄc swe óte oczy.
- Czy wiesz, gdzie si znajdujesz, chopcze?
- OczywiŚąie, w Eldafjord.
- Tak, tak. Ale w jakiej czŚci Norwegii?
- W Vestlandet.
Heike zrezygnowany potrzĄsnĄ gowĄ.
- Vestlandet to okreŚlenie zbyt szerokiie. Nie umiesz
sprecyzowaą dokadniej?
- Musz przyznaą, e nie potrafi.
- No widzisz. A jeŚli poruszabyŚ si w prostej linii,
w powietrzu nad górami i dolinami w glĄb lĄdu, z tego
miejsca na wschód, dotarbyŚ wprost do Doliny Ludzi
Lodu.
Eskil z wraenia otworzy usta.
- Naprawd?
- Mhm. OczywiŚcie to daleko, ale tak w istocie jest.
- To znaczy, e jesteŚmy tak daleko na pónocy? Ach,
ojcze, pojedziemy do Doliny?
- Na wiesz? Po có my tam? I nawet jeŚli mielibyŚmy
wyruszyą, nie daoby si wykorzystaą skrótu, o jakim ci
opowiedziaem, chyba ta rozumiesz. MvsielibyŚmy ob-
jechaą Dolin, a na to nie mamy czasu. Poza tym, prawd
mówiĄc, boj si tego miejsca. Wy dwoje jesteŚcie
zwykymi ludmi i nie macie czego si obawiaą. Ale ja...
Ju raz zetknĄem si z Tengelem Zym, i to w zupenoŚci
mi wystarczy. PoprzysiĄgem sobie, e nigdy ju si to nie
powtórzy. No, ale porozmawiajmy o teraniejszoŚci.
Twierdzicie wic zupenie serio, e ktoŚ goni was
z Jolinsborg?
- Tak - odpar Terje Jolinsonn ochryple. - Ja nie
wierz w upiory i wszystkie te historie o duchach tylko
mnie rozsierdziy. Ale tam byo coŚ strasznego, panie
Lind, coŚ, czego nie da si wytumaczyą.
Heike pokiwa gowĄ.
- Wierz ci bardziej ni naszemu synowi, któremu
wyobrania czsto pata figle. DziŚ wieczorem naturalnie
niczego nie moemy przedsiwziĄą, ale jeŚli chcecie, jutro
mog tam z wami iŚą.
- O, tak - ucieszy si Eskil. - Ojciec posiada
szczególne zdolnoŚci i potrafi stwierdzią, czy ma do
czynienia z tajemnymi mocami, potrafi je take zwalczyą.
- Nie przesadzaj - osadzi syna Heike. - Nie
zawsze tak jest. WaŚciwie to tak naprawd niewiele
potrafi, ale mog liczyą na pomoc... Nie bdziemy
teraz tego roztrzĄsaą. MoglibyŚmy waŚciwie zabraą
Eskila od razu do domu, ale jeŚli te pogoski o du-
chach i tajemniczych wypadkach Śmierci niepokojĄ
mieszkaców Eldafjord, uwaam, e powinniŚmy je
zbadaą.
Terje zachowywa si z rezerwĄ. Najwyraniej nie mia
ochoty wracaą do Jolinsborg.
Za to Eskil by peen zapau:
- Ale przecie jasne jest, e otarliŚmy si o rozwiĄzanie
zagadki. Wiemy ju, gdzie znajduje si skarb!
Skarb...? Te sowa podziaay. Nikt nie pozbawi
Terjego Jolinsonna jego prawowitego dziedzictwa! Ta
myŚl odmalowaa si na piknej, lecz jake wyrachowanej,
zej twarzy gospodarza.
- Dobcze, wic pójd z wami - oŚwiadczy. - Ale
moim zdaniem powinien nam towaczyszyą ksiĄdz...
Vinga promiennie uŚmiechna si do Terjego.
- Nie mam nic pczeciwko ksiom, ale uwaam, e
Heike potrafi wiele dokonaą sam.
- Nie, Vingo. - W gosie Heikego zabrzmia ton
ostrzeenia. - To zupenie co innego.
- Wiem, e we wsi przebywa teraz nasz pastor
- wtrĄcia Solveig. - Udzieli ostatniego namaszczenia
staremu Bardowi Trondsonnowi.
Heike powiedzia spokojnie:
- Proponuj, byŚ jutro rano sprowadzi pastora, Terje.
Ksia wiele mogĄ zrobią dla zbĄkanysh dusz, których
ciaa nie spoczy w poŚwiconej ziemi. SĄ jednak bezradni
wobec zych duchów.
- I tymi waŚnie pan ma zamiar si zajĄą? - ponuro
zapyta Terje.
- Spróbuj - odpar Heike z wymuszonĄ grzecznoŚ-
ciĄ.
Z trudem jednak przychodzio mu zachowanie spokoju
w obecnoŚci Terjego. Za kadym razem, gdy na spaglĄ-
da, odzyway si okrutne, gorzkie wŚpomnienia z dzieci-
stwa. TriumfujĄca twarz Solvego, bysk ótych oczu.
miech, kiedy rani maego Heikego ostrym szpikulcem...
Odruchowo zerknĄ na przedrami. Blizny po uku-
ciach nadal byy widoczne.
Terje nie mia ótych oczu, ale poza tym szczegóem
by niewiarygodnie podobny do Slvego.
Heike zastanawia si nad sowami Eskila o tym, e
Terje czasami jakby "wyŚlizgiwa si" z rzeczywistaŚci,
traci trzeci wymiar, przypominajĄc namalowanĄ na obra-
zie postaą. Albo raczej wtapia si w to, które równie
ulegao spaszczeniu i nagle tracio gbi. Heike nie
dozna jeszcze takiego wraenia, patrzĄc na Terjego. Ale
tu w domu Eskil take nic nie dostrzega. Dziao si tak
jedynie na górze, w okolicach Jolinsborg. Prawd mó-
wiĄc, w tym czowieku kryo si coŚ niezwykego. Nie by
upiorem, jak Anciol ze Stregesti, nie nalea te do szarego
ludku. Heike nauczy si ju odróniaą postaci innego
Świata. Nie, moliwe byo jedynie, e Terje jest czyjĄŚ
reinkamacjĄ, czowiekiem, który si w nim odrodzi.
Moe ktoŚ po Śmierci chcia yą dalej i wcieli si w jego
dusz?
Trudno cokolwiek stwierdzią na pewno. A moe to
wszystko nonsens? Jednake fakt, e Eskil postrzega caĄ
okolic wokó Jolinsborg wraz z Terjem jako obraz, by
na pewno znaczĄcy.
Heike musia poczekaą z wyrobieniem sobie opinii
o ich gburowatym gaspodarzu do czasu, gdy wszyscy
razem znajdĄ si w Jolinsborg.
Wyprostowa si i gboko odetchnĄ.
- No, Vingo - powiedzia wesoo. - I czego dowie-
dziaaŚ si o historii Eldafjord?
- Nie tak wiele. Opisano gównie zagrody w wiosce
i mój gospodarz urprost zmusza mnie, bym przeczytaa
dosownie wszystko o jego wasnym gospodarstwie.
Mona by niemal sĄdzią, e przemawia w imieniu swojej
córki, bo zapragnĄ Eskila na zicia.
arttobliwie uŚmiechna si do Eskila, ale on w ogóle
nie zareagowa na jej uŚmiech. Wbi oczy w stó, jak gdyby
zajmowa si liczeniem sków w deskach.
Vinga zrozumiaa, e jej art pozostanie bez odzewu.
- Dowiedziaam si jednak o ogniskach, od których
najwyraniej pochodzi nazwa tego miejsca.
- O, waŚnie - ucieszy si Heike. - O nich bardzo
chciabym usyszeą.
- Co tam napisano...? Nie do koca mogam si
zorientowaą. Wydawao mi si, e ludzie si ich bali. Pisali
o nich: "to plugastwo".
- Tego wyraenia uyto jeszcze przy, innej okazji!
- Eskil oderwa si od liczenia sków. - "Lawina, która
zesza z Orlej Góry, porwaa ze sobĄ cae plugastwo" albo
coŚ podobnego.
- Aha - ucieszy si Heike. - Czy moemy przypusz-
czaą, e ogniska pony na skalnym tarasie? Ponad
Jolinsborg?
- Przypominam sobie coŚ - powiedzial Eskil.
- Raz, kiedy wracaem z wioski, wydawao mi si, e
kĄtem oka dostrzegam jakiŚ straszny, wrcz upiorny
poblask.
Solveig wtrĄcia nieŚmiao:
- Syszaam, e starzy ludzie take o tym opowiadajĄ.
- Zamknij si - burknĄ Terje.
Eskil uda, e go nie dosysza. Z uŚmiechem zwróci
si do Solveig:
- Naprawd? A ja ju myŚlaem, e obudziy si we
mnie ponadnaturalne zdolnoŚci. Najwidocznuej nie mnie
jednego to spotkao.
Salveig, uradowana, e odezwa si bezpoŚrednio do
niej, i to bez cienia urazy, rzeka oywiana:
- Nie, o tej unie opowiadano od dawna. Prawda,
Terje?
- Przesta gadaą o przesĄdach - parsknĄ do niej
i pogoda ducha, która przez chwil odmalowaa si na jej
wyrazistej twarzy, znów zgasa.
Heike zwróci si do Vingi:
- DowiedziaaŚ si, co miay oznaczaą te ogniska?
- Nie, napisano tylko: Kara boska dotkna bezbonika,
cokolwiek by to miao znaczyą.
- OczywiŚcie kamiennĄ lawin w tysiĄc dwieŚąie
piądziesiĄtym szóstym roku - Powiedzia Eskil.
- Chodzi mi o bezbonika. Kim by i czego si
dopuŚci? Czyby mowa bya o panu Jolinie, który
zakopa swój skarb w siedemnastym stuleciu?
- Jutro si o tym przekonamy - stwierdzi Heike.
- O ile, oczywiŚcie, coŚ znajdziemy.
Na tym zakoczyli rozmow.
Eskil wyszed na podwórze. Sam nie wiedzia, co go do
tega popchno. Wkrótce z obory wyonia si Solveig.
Eskil, który sta nieruchomo i podziwia Fiord, tak
spokojny w ten letni wieczór, nie móg akurat wtedy
odejŚą. A Solveig musiaa przejŚą koo niego.
Nieuprzejmie byoby, gdyby mina go bez sowa.
- adny wieczór - odezwaa si niepewnie.
- Owszem - burknĄ w odpowiedzi, nie raczywszy
nawet wyjĄą rĄk z kieszeni.
Nic wicej nie potrafia mu powiedzieą.
Nie id jesząze, prosi Eskil w myŚlach, ale nie wiedzia,
jak jĄ zatrzymaą, adnego sowa nie móg wypowiedzieą
na gos.
Solveig zaŚmiaa si nerwowo.
- Cielak tak mnie oblizywa, e rce mi si teraz lepiĄ.
Przyjrza si jej doniom, uŚmiechnĄ si niepewnie
i jakby troch z wysoŚciĄ. Ale nie byo w nim zoŚci.
Na chwil zapado milczenie.
- W wizieniu musiaeŚ byą bardzo samotny. - W go-
sie Solveig zabrzmiaa proŚba o wybaczenie za takĄ
ŚmiaoŚą.
- O, tak, to prawda.
- Nic wic dziwnego, e towarzystwo Inger-Lise
sprawio ci takĄ przyjemnoŚą - mówia agodnie, ycz-
liwie.
- Nie dbam o takie malowane lale. MajĄ pstro w go-
wie, interesuje je tylko wraenie, jakie swojĄ osobĄ mogĄ
wywrzeą na innych. A ty? Ty chyba take byaŚ bardzo
samotna po Śmierci ma, bo przecie Terje nie jest miym
towarzystwem.
- Byam samotna jeszcze na dugo przed ŚmierciĄ
Madsa - wyznaa cicho. - Nasze maestwo to cakiem
nieudany zwiĄzek.
- Dlaczego wic go poŚlubiaŚ? - zapyta Eskil napast-
liwie.
- Ojciec i matka tak postanowili.
- Trudno mi uwierzyą, e ktoŚ móglby decydowaą za
ciebie. Wydajesz si taka dojrzaa.
- Byam wtedy jeszcze bardzo moda. Choroba Jolina
dodaa mi lat.
- Wcale nie jesteŚ stara, ja tego nie powiedziaem
- parsknĄ Eskil, ale nawet na niĄ nie spojrza, po czym
doda: - Ale kobiety sĄ przecie takie jak mczyni. I one
potrzebujĄ towarzystwa. Co robiĄ, kiedy czujĄ si samotne?
- TskniĄ - bardzo cicho odpaca Solveig. - A potem
si poddajĄ.
- Czy ty si poddaaŚ?
Nie odpowiedziaa.
- Pytaem, czy si poddaaŚ?
Nadal milczaa. Naprawd ju zy podniós gow, by
zwrócią jej uwag.
Nie byo jej obok niego. Usysza tylko odglos ostro-
nie zamykanych drzwi do kuchni.
Eskil zosta na podwórzu, wsuchany w tajemnicze
dwiki wieczoru. Szum wodospadu. Krzyk nocnych
ptaków przelatujĄcych nad gowĄ. I ta cisza, ogromna
cisza bijĄca od gór i fiordu.
Chód ciĄgnĄcy od pokrytych Śniegiem wierzchoków
powoli przenika przez ubranie. Chopak zadra z zimna.
Wszed do domu, nie patrzĄc na Jolinsborg. Nie Śmia
kierowaą tam wzroku. Nie chcia te zakócią uroku
wieczoru ani te bardziej dranią mocno ju bijĄcego
serca. Ba si, e myŚli, które chaotycznie plĄczĄ mu si po
gowie, przybiorĄ ksztat jeszcze nie do koca nazwanego,
ale ju odbierajĄcego spokój marzenia...
Powietrze bylo póprzejrzyste, zasnute oparami mgy.
O wczesnym poranku morskie ptaki zanosiy si goŚnym
krzykiem. Wdrowali ku Jolinsborg - Heike, Vinga,
Eskil, Terje, Solveig i pastor. Towarzyszy im mody
rybak, Elis, króry nie wierzy w duchy, ale ciekawoŚą nie
pozwalaa mu pozostaą w domu.
Maly Jolin by tego ranka tak spokojny i wesoly, e
Solveig oŚmielia si zostawią go samego. Wiele ju czasu
upyno od chwili, kiedy ostatni raz bya poza zagrodĄ.
Chopczyk nie wyzdrowia, rzecz jasna, z dnia na dzie, ale
Heike odwiedzi go i chwil z nim porozmawia. Wydawa-
o si, e ju sama obecnoŚą wielkoluda pozytywnie
wpywa na chopca. Dla pewnoŚci dosta te troch
morfiny.
Heikemu nie bardzo si podobao, e wyruszajĄ do
Jolinsborg tak wielkĄ gromadĄ. Z wieloletniego doŚwiad-
czenia wiedzia, e Vingi nie uda mu si powstrzymaą, ale
ba si o swego syna. Vinga take, dlatego waŚnie
nalegaa na udzia w wyprawie, nie chciaa bowiem znów
utracią Eskila. A on przecie za nic na Świecie by nie
zrezygnowa. Prawd mówiĄc jego obecnoŚą bya teraz
niezbdna, ale Heike wiele by da, gdyby móg zamknĄą
syna w drewutni w zagrodzie Terjego.
Solveig take nie powinna iŚą.
GorĄco jednak o to prosia. A poniewa jej proŚby tak
rzadko byy speniane, Heike wyrazi zgod.
Nie sĄdzi, by pragna iŚą z nimi ze wzgldu na
Terjego. Choą ona sama nie zdawaa sobie z tego sprawy,
Heike wyczuwa jej niechą w stosunku do szwagra, bijĄcĄ
z kadego wókna w jej ciele. Dlaczego wic tak nalegaa?
Spojrzenie Heikego powdrowao do Eskila, ojciec
bardzo si zdumia widokiem syna.
Chopak by niepodobny da siebie. Co prawda upynĄ
kolejny rok jego ycia, ale to nie czas go tak odmieni.
Miao to wyrany zwiĄzek z teraniejszoŚciĄ. Wydawa si
taki zagubiony, rozkojarzony. Heike dostrzeg, e wzrok
syna czsto spoczywa na Solveig, na twarzy chopca
malowa si wówczas wyraz bólu, rozpaczy, który
w mgnieniu oka przemienia si w gniew.
A ona? NieŚmiaa jak leŚny fioek, gdy tylko spoj-
rzenie jej zawadzio o Eskila, natychmiast odwracaa
oczy.
Cokolwiek by si wydarzyo, Eskilowi nie wolno
zranią Solveig. T kobiet naleao chronią przed kolej-
nymi cierpieniami, doznaa ich ju w yciu dostatecznie
duo.
Gdyby Heikemu udao si uratowaą maego Jolina!
Wiedzia jednak, e to tylko yczenia.
Za modego rybaka nie czu si odpowiedzialny, kiedy
jednak wspinali si pod gór, usysza dachodzĄce z tyu
nawoywania i dostrzeg jeszcze kilku modzików. Zapy-
ta wic, czy przyszli tu z samej ciekawoŚci, czy te
przygotowani sĄ, by dziaaą opanowanie i odwanie, jeŚli
zajdzie taka patrzeba. Zakopotani poczli chichotaą,
wreszcie stwierdzili, e sĄ dostatecznie duzi i silni, by
podjĄą walk z duchami.
W ostatnich sowach zadrga drwiĄcy ton, który
ogromnie zirytowa Heikego. Dopóki jednak nie by
pewien, czy w Jolinsborg zagraa im jakiekolwiek niebez-
pieczestwo, pozwoli Śmiakom iŚą wraz ze wszystkimi,
powstrzymujĄc si od dalszych komentarzy.
Kiedy zerknĄ w dó, ku wiosce, wszdzie dostrzec
móg oznaki ycia. Ludzie zebrani w grornadki patrzyli
w gór, przyglĄdajĄc si ich poczynaniom. Kilku maych
chopców dzielnie pio si pod gór, ale w poowie drogi
oblecia ich strach i tam si zatrzymali.
Zrozumia wówczas, e caa ta gadanina o duchach
i strachach dla ludzi mieszkajĄcych w tej zapadej wsi bya
bolesnĄ rzeczywistoŚciĄ. Warto wic podjĄą prób uwolnie-
nia ich od tego ciaru. W tej ciasnej zatoce potrzebowali
kadego skrawka uprawnej ziemi, którĄ mona by obsiaą,
a przede wszystkim swobodnie si po niej poruszaą.
Nareszcie znaleli si przy Jolinsborg.
- Przepiknie - powiedziaa zachwycona Vinga. - Na-
prawd przepiknie.
Terje rozjaŚni si. Jednake nawet jego uŚmiech nie
okaza si ujmujĄcy, nie bya w nim zaskoczenia ani
pokornej wdzicznoŚci za mde sowa, tylko le skrywany
triumf, poczucie dumy. UŚmiech ten zdawa si mówią:
"Widzicie, wyniose miejskie samochway, e my na wsi
potrafimy o wiele wicej ni wy! Nie spodziewaliŚcie si
tego, co?"
Heike zacisnĄ zby. Czy naprawd nigdy nie bdzie
w stanie tolerowaą tego czowieka? Przecie nie jest winĄ
Terjego, e tak bardzo przypomina Heikemu najstrasz-
niejszy koszmar z jego ycia.
Przez chwil stali, podziwiajĄc dom. Nawet Terje nie
zdradza chci, by wejŚą do Środka.
W kocu Heike postanowi:
- Zostaniecie przed domem, wejdzierny. tylko ja i pas-
tor. Jeeli nic si nie wydarzy, Eskil i Terje wejdĄ za nami,
ale dopiero kiedy was zawoamy. JeŚli i wtedy nic
szczególnego nie zajdzie, bdĄ mogli wejŚą inni.
Nie zdradzi ani sowem, e mandragora zacza
okazywaą niepokój. Nikt oprócz Vingi nie wiedzia o jego
potnym amulecie.
- Twój ojciec naprawd jest bardzo odwany - szep-
na Solveig do Eskila.
- Ojciec? O, tak. On moe wszystko!
Vinga z wdzicznoŚciĄ uŚmiechna si do syna.
Kiedy Heike i pastor przestĄpili próg Jolinsborg,
Solveig wystraszona postĄpia a kilka kroków w stron
Eskila, jakby chciaa si schronią pod jego opiekucze
skrzyda. Chopak odczu jeszcze silniejsze ni dotĄd
pragnienie, by objĄą jej szczupe ramiona.
Heike i pastor zatrzymali si w korytarzu. Heike stara
si wczuą w atmosfer tego domu. Wiedzia, e man-
dragora wije si jak w ukropie, ale poza tym niczego
szczególnego nie doznawa.
- Czy pan coŚ wyczuwa, pastorze?
Pastor, chudy mczyzna o rzadkich, siwych wosach
i koŚcistej twarzy, odpar:
- Nic takiego nie mog powiedzieą. O domu w El-
dafjord syszaem od najwczeŚniejszych lat dziecistwa,
ale takie historie nie godzĄ si z moim urzdem.
Musz jednak przyznaą, e Terje Jolinsonn wiele
pracy woy w ten stary dom, a to z jakim rezultatem!
To pracowity i bogobojny czowiek. Regularnie bywa
w koŚciele.
- Czy by pan w Środku ju wczeŚniej?
- Tak, umaro tu przecie kilkoro ludzi. ZĄ, gwatow-
nĄ i niewyjaŚnionĄ ŚmierciĄ. Ale wikszoŚą ofiar zdĄono
ju znieŚą niej, do zagrody Terjego. Byem tu jednak,
kiedy zginĄ brat Terjego, Mads Jolinsonn. Sta tu
wówczas tylko stary dom.
- A jaka w nim panowaa atmosfera? - zapyta Heike,
pamitajĄc o sowach Solveig, która baa si przebywaą
w tym domu.
- Atmosfera? - Pastor rozciĄgnĄ usta w uŚmiechu.
- Ja na takie gupstwa nie zwracam uwagi.
Obeszli dom dookoa, powoli i dokadnie, nie ominli
przy tym i spiarki.
Pastor powiedzia z lekka rozbawiony:
- Wydaje mi si... Nie wiem, jak mam to nazwaą.
Wydaje si, jakby pan nasuchiwa?
- Bo tak waŚnie jest. W tym domu panuje niezwyka
cisza.
- Co pan chce przez to powiedzieą?
Heike wyczuwa rezerw pastora, pamita, jakĄ nie-
chą duchowny musia przemóc, by rankiem uŚcisnĄą
do Heikego, przeraony jego widokiem. "Co za biedny
czowiek, obdarzony takim wyglĄdem!" zdaway si
mówią jego oczy.
Do tego jednak Heike ju przywyk, nauczony do-
Świadczeniem caego ycia.
Odpowiedzia z krzywym uŚmiechem:
- O ile wolno mi tak to okreŚlią, to oŚmiel si
twierdzią, e obaj jesteŚmy jakby niegroni. Sprowadmy
Eskila i Terjego! JeŚli wierzyą wioskowym legendom, oni
otarli si o rozwiĄzanie tajemnicy skarbu pana Jolina
i dlatego potraktowani zostali jak intruzi.
Pastor zerknĄ na Heikcgo z ukosa, jak gdyby zaczĄ
zastanawiaą si nad stanem jego umysu.
- Czy mam odczytaą bogosawiestwa nad domem?
- Jeszcze nie - powstrzyma go Heike. - Poczekamy,
dopóki nie dowiemy si na pewno, czy istnieje tu coŚ, co
potrzebuje sowa boego. JeŚli pastor odmówi teraz
modlitwy i zniszczy ewentualne jĄdro za, nigdy nie
dowiemy si, co to byo. A ciekawoŚą, panie pastorze,
zawsze popychaa mnie do dziaania.
Pastor pokiwa tylko gowĄ i pozwoli, by Heike
zawoa syna i gospodarza.
Weszli do przedsionka.
- No i co? - zapyta Terje cicho, jakby przestraszy si
swego piknego domu, nad którym pracowa przez tak
wiele miesicy.
- Na razie nic - odrzek Heike.
Wydawao si, e to stwierdzenie przynioso Terjemu
ulg. Eskil natomiast by zdziwiony. Heike odgadywa, e
chopak myŚli: "Przecie ojciec wyczuwa zwykle wicej
ni inni!"
Pierwszy raz od chwili, gdy znaleli si w Jolinsborg,
Heike dokadnie przyjrza si Terjemu Jolinsennowi.
Zrozumia teraz, o co chodzio Eskilowi. RzeczywiŚcie
w tym czowieku tkwio coŚ osobliwego! Heike zauway
teraz dokadnie to, o czym mówi Eskil. Ten mczyzna
by jakby nierzeczywisty. Ale Heike wyczuwa coŚ wicej.
Nie potrafi nazwaą tego sowami, ale wiedzia, e stoi
w obliczu nieznanego zjawiska. Niezmiernie by ciekaw,
jak rozwinie si sytuacja.
Najbardziej zdumiewajĄcy by fakt, e sam Terje wydawa
si cakowicie nieŚwiadomy wraenia, jakie wywiera na
innych ludziach, ludziach tak szczególnych jak Heike,
a nawet takich jak Eskil! Eskil, który nigdy nie zdradza
adnych ukrytych talentów! Jak zareagowaaby na to Vinga?
Heike nie mia czasu, by teraz o to pytaą.
Zbyt wiele byo tu niejasnoŚci. JeŚli Terje mia coŚ
wspólnego z przeklestwem, jakie wisiao nad domem,
jeŚli by jego czŚciĄ... To dlaczego, na Boga, waŚnie on,
Terje Jolinsenn, zosta stĄd wypdzony przez nieznane
moce, które tu waday?
To nie ma adnego sensu! Nie tdy droga!
Terje natrafi na Ślad skarbu, dlatego i jego naleao si
pozbyą.
Nie, to te absurdalne. Cakowity brak konsekwen-
cji.
Heike zorientowa si, e pozostali czegoŚ ode ocze-
kujĄ. Spodziewali si polece, pastor take.
- Chodmy obejrzeą te papiery - zdecydowa Heike.
- Moe tam byą coŚ, czego nie zauwayliŚcie.
Skierowali si w stron kuchni. Eskil i Terje czujni,
w kadej chwili gotowi rzucią si do ucieczki, jeeli...
- Zobaczymy - rzek Heike - czy wszyscy zmieŚcimy
si w Środku.
Nie zdĄyli wejŚą do maej spiarki. Nagle stanli jak
wryci i nasuchiwali. Z jakiegoŚ miejsca w domu rozlega
si coraz to goŚniejszy chór gosów. Westchnienia, jki,
pacz, gosy pokutujĄcych dusz.
W oka mgnieniu Terje by ju za progiem, pozostali
trzej jednak nie ruszyli si z miejsca. Eskil tylko dlatego,
e ojciec elaznym uŚciskiem trzyma go za rk.
- Ale, ojcze - szepnĄ przeraony. - To waŚnie ten
dwik usyszaem, zanim nastĄpio to najstraszniejsze.
- Stój spokojnie, Eskilu - poleci Heike. - Pastor i ja
sami do niczego nie dojdziemy. Musisz nam towarzyszyą.
Oni chcĄ ciebie!
ROZDZIA X
Przed domem Terje krzycza do tych, którzy tam stali:
- Uciekajcie! Uciekajcie, jeŚli wam ycie mie! To si
znów zaczyna!
Ale Vinga i Solveig od razu pomyŚlay o tym samym:
Eskil, Heike i pastor nadal znajdowali si w Środku. Obie
kobiety zdoay zagrodzią drog Terjemu i, wieszajĄc mu
si u ramion, zatrzymay go.
- Zostaniesz tutaj - oŚwiadczya Vinga zdecydowa-
nie. - Dlaczego mielibyŚmy uciekaą i zostawią ich
w puapce?
- Tak, to prawda! - zawoaa Solveig i zwrócia si do
innych. - Pomócie nam, Terje nie moe stĄd odejŚą,
dopóki nie dowiemy si, co si stao z innymi!
Z wahaniem, nie do koca przekonani, e robiĄ
dobrze, Elis i jeszcze dwóch chopów przyszo kobietom
z pomocĄ. A kiedy Terje zauway, e bez wzgldu na to,
co dzieje si w domu, jednak nie wyania si na razie
stamtĄd nic gronego, podda si, a potem odepchnĄ
wszystkich z pogardĄ.
- Nikt nie powie, e któryŚ z Jolinsonnów jest
tchórzem - rzek z godnoŚciĄ.
Wszyscy stanli bez ruchu, nasuchujĄc.
Jednak nie mogli usyszeą niczego. aden dwik nie
wydobywa si z piknego, lecz jake przeraajĄcego
Jolinsborg.
Mczyni we wntrzu domu take stali nieruchomo,
wsuchujĄc si w pacz i aosne zawodzenie.
Wreszcie Eskil powiedzia:
- Nie mam zamiaru uciekaą, ale proponuj wycofaą si
do przedsionka, abyŚmy mieli moliwoŚą odwrotu.
- Chciabym zbadaą, skĄd dochodzĄ te krzyki - rzek
Heike.
- Pamitaj, e kiedy usyszaem je po raz pierwszy...
-... najgoŚniej rozbrzmieway na zewnĄtrz, tak,
pamitam. Panie pastorze, to baganie o pomoc jest z tego
rodzaju, o którym wspomniaem. Za te dusze trzeba
odmówią modlitw.
Blada twarz pastora zrobia si jeszcze bielsza. Wsu-
chany, coraz szerzej otwiera oczy i adnĄ miarĄ nie
pojmowa, jak ten niezwyky czowiek, Heike Lind, moe
zachowaą tyle zimnej krwi.
KtoŚ musia sobie stroią z nich arty, ktoŚ, kto ukrywa
si we wntrzu domu.
Pastor trzĄs si na caym ciele spowitym w sutann,
którĄ przywdzia na wypadek ewentualnego wypdzania
demonów. Mia szczerĄ nadziej, e zbytnio nie widaą, jak
dry jego pikny karbowany konierz.
Pastor nie by czowiekiem bojaliwym. Chtnie zgo-
dzi si na udzia w oczyszczaniu domu ze zych duchów,
ale tak naprawd to w nie nie wierzy. Ludzie mówili
o nich zbyt duo, upatrywali duchów w byle cieniu. Jake
maej byli wiary!
Teraz jednak znalaz si w samym centrum wydarze
i bya to dla niego sytuacja cakiem nowa. A wic mimo
wszystko ze duchy istniejĄ...
W tym momencie ów niezwyky czowiek o dziwnych
diabelskich oczach i agodnym gosie zburzy take t teori.
- Ci biedacy wcale nie sĄ zymi duchami - powiedzia
cicho. - SĄ tylko bardzo, bardzo nieszczŚliwi. Nie
potrafimy nawet pojĄą, jak bardzo. Ale masz racj, Eskilu.
Nic tu po nas. Wyjdmy do przedsionka.
- Ciiicho! - szepnĄ pastor.
Byo to cakiem zbdne upomnienie, gdy wszyscy
przeraajĄco wyranie usyszeli odgos zbliajĄcych si
kroków.
- To z góry! - mruknĄ Heike. - Chodcie, idziemy!
Doszli do przedsionka, tam Heike ich zatrzyma.
Teraz kroki rozbrzmieway ju w caym domu, wszyst-
kie drobne przedmioty dray, z dzwonieniem potrĄcay
si nawzajem. Czcigodny pastor zasoni domi uszy,
szepczĄc: "Panie jezu... "
- Chc zobaczyą, co to jest - wyjaŚni Heike synowi,
który sta jak sparaliowany. - Sprawd, czy drzwi sĄ
otwarte!
Nigdy nie zostay zamknite, ale Eskil dla pewnoŚci
caym ciarem ciaa mocno przycisnĄ je do Śeiany, by
drog ucieczki mieli gotowĄ.
- Teraz przyszed czas na modlitwy, pastorze - mruk-
nĄ Heike, kiedy dudnienie kroków brzmiao ju ze
szczytu schodów.
Pastor lekko drĄcym gosem poczĄ odmawiaą mo-
dlitwy, najwyraniej Świte sowa, majĄce odegnaą Sza-
tana. Eskil zorientowa si, e sĄ to najprawdziwsze
egzorcyzmy, a sowa pastora mia wzmocnią jeszcze
wielki krzy uniesiony wysoko i skierowany ku scho-
dom.
Kroki jednak nie milky. Niosy si teraz po schodach,
zmierzajĄc w dó.
- Niczego nie widz - stwierdzi Eskil zdumiony.
- I ja take nie - wyzna pastor i powróci do swych
modów.
- Ale ja widz! - wykrzyknĄ Heike. - Szybko, Eskilu,
wychod! Wychod! I pan take, pastorze! Tutaj nic nie da
si zrobią!
Drzwi zostay szarpnite z siĄ tak ogromnĄ, e Eskila
po prostu wyrzucio na zewnĄtrz. Heike jednak zdoa
wcisnĄą si pomidzy nie a futryn i wyciĄgnĄą duchow-
nego. Ze wszystkich si przytrzymywa drzwi, dopóki
Eskil i pastor nie znaleli si w bezpiecznej odlegoŚci,
dopiero potem sam potoczy si na ziemi na podwórzu.
Natychmiast pospieszono mu z pomocĄ.
- Co to byo? Co si stao? Niczego nie syszeliŚmy!
- woaa Vinga.
- Uwaaj, Eskilu! - krzykna przeraona Solveig
i Heike w ostatniej chwili zdĄy odciĄgnĄą syna na bok.
W miejscu, gdzie jeszcze przed sekundĄ sta Eskil, ciko
runĄ ogromny gaz z solidnie wymurowanego przez
Terjego komina.
Heike jednym ruchem zerwa z szyi mandragor
i wyciĄgnĄ jĄ w stron przekltego domostwa.
- Chcesz mego syna! Ale jego nigdy nie dostaniesz!
Chodcie! - zawoa do otaczajĄcych go ludzi. - Musimy
odejŚą jak najdalej od tego domu. Nie, nie w dó, Terje!
Idziemy na gór, na skalny taras. Wy, pozostali mieszka-
cy wsi, moecie wrócią do domu, jeŚli chcecie.
Zawahali si, Terje natomiast nie okazywa ju lku.
- Taras nigdy nie by grony - rzek z pogardĄ.
- O Jolinsborg take tak mówieŚ - przypomniaa mu
Solveig, wstpujĄc na Ściek prowadzĄcĄ w gór.
Za niĄ ruszyli inni. Terje by ponury, ale ju nie tak
wystraszony. Uzna, e niebezpieczestwo mino.
- Czy nadal syszysz chór duchów? - szeptem zapyta
Heike Eskila.
- Tak, ale myŚl, e nikt inny go nie syszy.
- Owszem, ja - mruknĄ idĄcy obok pastor.
Heike odwróci sig do niego.
- To wspaniale! Nad tym chórem trzeba odmówią
modlitwy, pastorze. Wszystkie, jakie pan zna, i z caego
serca!
Pastor pokiwa gowĄ.
- Dobrze, ale najpierw prosz o wyjaŚnienie: Co
takiego wyciĄgnĄ pan w stron domu? Bo nie by to
krzy?
- Nie, to prawda - odpar Heike nie kryjĄc dumy. - To
amulet naszego rodu. Ma ogromnĄ moc, zwaszcza gdy
chodzi o ochron kogoŚ z rodziny, kogoŚ, kogo warto
osaniaą.
- Najwyraniej tym razem chodzio o chopca - stwier-
dzi pastor z przejciem. - Bardzo chciabym zobaczyą ten
amulet.
- Nie teraz. W tej chwili najwaniejsze sĄ Świte
bogosawiestwa, nie powinien pastor ich przerywaą.
Niech pan odmawia dalej modlitwy, to naprawd bardzo
wane!
- Nie rozumiem pana. Kim pan waŚciwie jest? Po
czyjej stronie?
Heike uŚmiechnĄ si, ale w uŚmiechu czai si take
cie smutku.
- Nie nale do KoŚcioa, ale go szanuj. I niech to
wystarczy.
Terje przystanĄ i odwróci si, zatrzymujĄc tym
samym caĄ grup.
- Co waŚciwie macie zamiar zrobią tam na górze?
- Pamitaj, co napisano - przypomnia mu Heike.
- Skarb ukryto w twierdzy pierwszego Jolina. Czy nie jest
naszym zamiarem odnalezienie tego przekltego skarbu,
tak by Eldafjord, a zwaszcza Jolinsonnowie, odzyskali
spokój?
- Owszem. Ale przyszo mi coŚ do gowy. Wydaje mi
si, e duch pana Jolina pragnie krwi, nie podoba mu si te,
e ruszymy skarb. A wedug tego, co mówicie, w dawnych
czasach byo tu jakieŚ plugastwo, pony dziwne ogniska.
- Do czego zmierzasz? - zapyta Eskil.
- Nie moemy staą w pó drogi na tej stromej Ściece.
Przejdmy jeszcze ten ostatni odcinek!
Zdyszani dotarli niemal do szczytu wzgórza, przed ich
oczami rozciĄgnĄ si rozlegy, zasypany kamieniami taras
skalny. SzalejĄcy wicher natychmiast poczĄ targaą ich
ubrania. Zaopotay poy kurtek, wydy si spódnice.
Przystanli caĄ grupĄ.
- Syszycie? - zapyta Heike Eskila i pastora. - Syszy-
cie chór?
- Tak - odpar duchowny. - Ale wydaje mi si, e
w tych gosach dwiczy nowy ton.
- Nadzieja - zgodzi si Eskil. - Nadal si bojĄ, ale...
teraz chyba najbardziej obawiajĄ si, e ich zawiedziemy!
- Macie racj - stwierdzi Heike. - I ja tak odczytuj te
aosne zawodzenia. Pastorze, niech pan si modli za ich
dusze.
Pastor przesta si ju dziwią czemukolwiek. Uzna
sowa Heikego za rozsĄdne i mocniej ŚcisnĄ w doni
krucyfiks. Monotonne modlitwy byy jedynym dwi-
kiem, jaki syszeli pozostali uczestnicy wyprawy, do ich
uszu nie docieray bowiem skargi upiornego chóru. Heike
zastanawia si, czy syszy je Terje, ale nie chcia pytaą.
Nadal nie móg znieŚą tego czowieka.
- Co chciaeŚ nam powiedzieą wtedy na zboczu, Terje?
- zagadnĄ Elis, mody rybak.
- Doszedem do wniosku, e moglibyŚmy uradowaą
ducha pana Jolina. Trzeba mu zoyą ofiar, eby dopuŚci
nas do skarbu. JeŚli tak lubi odbieraą ludziom ycie, to
caopalna ofiara.. .
- Ofiara? - powtórzy Heike, wzdrygajĄc si z obrzy-
dzenia. - O co waŚciwie ci chodzi? Nie uŚmiercimy
niepotrzebnie adnego zwierzcia.
- Wcale nie miaem na myŚli zwierzcia - wyjaŚni
Terje. - Zwierz na pewno mu nie wystarczy.
Wszyscy wpatrywali si w Terjego z niedowierzaniem.
UŚmiechy zdumienia zamary na ustach.
Gos Heikego by lodowato zimny:
- Drwisz sobie z nas?
- Dlaczego miabym artowaą z tak powanej sprawy,
jakĄ jest skarb?
- A kogo w takim razie mielibyŚmy zoyą w ofierze?
Ciebie?
Terje si oburzy.
- Mnie? To przecie ja mam odziedziczyą skarb pana
Jolina, ja jestem prawowitym dziedzicem! Chyba jasne,
kogo powinniŚmy poŚwicią. Mamy ju wszak kogoŚ, kto
i tak skazany jest na Śmierą.
Solveig Ścisna donie w piŚci, a zbielay jej kostki,
i przycisna je do ust. GoŚno jkna. Przez grup ludzi
zebranych na wietrznym skalnym tarasie przeszo goŚno
westchnienie penych niedowierzania protestów.
W duszy Heikego zerway si wszelkie tamy. Wpatrywa
si w Terjego, ale przed oczami sta mu Solve. Szumiao mu
w gowie, nie widzia nic poza znienawidzonym obliczem
Solvego. Cae ze dziedzictwo, jakie tkwio w Heikem,
dotknitym przeklestwem potomku Tengela Zego,
wypyno na powierzchni, gwatownie poszukujĄc ujŚcia.
Solve! Nareszcie, nareszcie bdzie móg si zemŚcią!
Nareszcie caa tumiona gorycz znajdzie upust. Ta wstrt-
na twarz, której nienawidzi przez lata! Pomieszay mu si
osoby, wydao mu si nagle, e to Solve, powodowany
niepomiernĄ chciwoŚciĄ, chce zloyą w ofierze swego
maego bratanka Jolina. MyŚla o biednej Solveig i zaprag-
nĄ zemŚcią si w jej imieniu na Solvem i...
Z oddali usysza czyjeŚ woanie. Czy to gos Vingi? Ale
przecie Vinga nigdy nie poznaa Solvego, skĄd moga si
tu wziĄą? Czu, e ze wszystkich stron coŚ go ciĄgnie, ale
wstĄpiy we nagle ogromne siy, wiedzia jedynie, e
Solve nareszcie zapaci za cierpienia caego jego ycia. Za
lk przed zamknitymi pomieszczeniami. Za bój o odzys-
kanie ludzkiej godnoŚci. Za walk o przeistoczenie si
w dobrego, przydatnego dla innych ludzi czowieka,
penego mioŚci i agodnoŚci dla wszystkich ywych
stworze, dla caej natury. Nikt nie potrafi zrozumieą, ile
kosztowao to dotknitego z Ludzi Lodu. I przez cay ten
czas drczya go owa tumiona, nieludzka wprost niena-
wiŚą, skierowana przeciwko temu, którego nigdy nie
nazwa ojcem.
Nareszcie znajdzie dla niej ujŚcie. Ale próbowano go
przed tym powstrzymaą.
- Ojcze! Ojcze! Nie zabijaj go, ojcze!
Powoli, bardzo powoli Heike powraca do rzeczywis-
toŚci. OpuŚci ramiona i rozluni si troch. Ten gos...
Przecie to gos Eskila, jego rodzonego syna, gos, który
zna ju od tylu lat! To oznaczao, e Solve nie moe byą
tutaj, to po prostu niemoliwe.
OcknĄ si z transu i napotka peen bólu, nic nie
rozumiejĄcy wzrok Vingi. I przeraonego, wstrzĄŚnite-
go, oniemiaego Eskila.
I innych... którzy stali jak skamieniali, ze strachu nie
mogĄc si poruszyą.
Co si stao? Terje Jolinsann... Gdzie on jest?
Gucho jczĄcy tumok na ziemi. Twarz zalana krwiĄ
cieknĄcĄ z nosa i ust, poszarpane ubtanie, krew, krew,
wszdzie krew.
Pastor, który okaza si czowiekiem czynu w stopniu
duo wikszym ni Heike si spodziewa, usiowa pod-
nieŚą krzyczĄcego z bólu Terjego.
- Czy masz coŚ zamane? - zapyta pastor.
- Wszystko! - zaszlocha Terje. - Wszystko! Ten
czowiek jest prawdziwym szalecem! Pxzecie ja tylko
artowaem!
Mówi bardzo niewyranie, bo usta zaczy mu puchnĄą.
Heike cakiem si ju opanowa.
- Nie chciaem uderzyą tak mocno. Zrozumcie, Terje
Jolinsenn jest jak dwie krople wody podobny do czowieka,
który zniszczy cae moje ycie. Straciem poczuae rzeczywi-
stoŚci, wydawao mi si, e to on waŚnie stoi przede mnĄ.
Postawili Terjego na nogi. Heike popatrzy mu w oczy
i rzek:
- Ale e uderzyem, nie auj. Nie po tych sowach,
które wymówieŚ, Terje Jolinssnnie! Nie powinienem
tylko uderzaą z takĄ siĄ!
Solveig bya jedynĄ osobĄ, która naprawd zrozumiaa
reakcj Heikego, w kadym razie po tym wyznaniu.
- Zasuy sobie na kady cios - powiedziaa na-
brzmiaym od ez gosem. - Na kady, kady cios. Nigdy
ci tego nie daruj, Terje!
- Do diaba, moesz sobie robią, co chcesz, nic mnie to
nie obchodzi - syknĄ rozwŚcieczony Terje. - Tak dugo
ywiem ciebie i twego przekltego bachora, e za-
suyem na specjane miejsce w niebie. I z takĄ wdzicz-
noŚciĄ si spotykam!
Solveig przymkna oczy.
- Wcale nas nie ywieŚ. WykorzystaeŚ cay majĄtek,
jaki nalea do mnie i do Jolina, nienagannie prowadziam
ci dom. Ale teraz ju koniec! Nie zostaniemy u ciebie ani
chwili duej!
Eskil uŚcisnĄ jĄ za rk i skinĄ gowĄ na znak zgody.
Dawno ju postanowi, e pojadĄ wraz z nimi do
Grastensholm, a matka i ojciec przystali na to bez wahania.
Udao im si doprowadzią Terjego do porzĄdku. By
wŚcieky i obraony, rzecz jasna, ale Heike nie odezwa si
ani sowem. Okazao si, e adna koŚą nie zostaa
zamana, Terje móg iŚą o wasnych siach, choą udawa
ciko rannego cierpitnika. Kiedy oczyszczono mu
twarz, wyglĄda bardziej po ludzku, nie przestawa jednak
mruczeą pod nosem, e lensman na pewno wkrótce si
o tym dowie.
Nikt jednak nie wierzy, e Terje oŚmieli si wnieŚą
skarg. Pomys zoenia chorego dziecka w ofierze mu-
siaby wówczas wyjŚą na jaw, a wtedy lensman potrak-
towaby caĄ spraw odpowiednio. artami Terje by si
nie wytumaczy.
Wielu natomiast obawiao si o ycie Heikego. Wiado-
mo byo, e Terje Jolinsenn nie przepuŚci okazji, by
zaatakowaą z ukrycia, byle tylko nie musia za swój czyn
ponosią odpowiedzialnoŚci. Vinga dla pewnoŚci uja
Heikego za rk i wszyscy znów zawrócili ku tarasowi
skalnemu.
- Doprawdy, to nawet cakiem realne, e kiedyŚ przed
wiekami, zanim spada kamienna lawina, wznosia si tu
jakaŚ twierdza - stwierdzi pastor, a mieszkacy wioski
przyŚwiadczyli, kiwajĄc gowami. - Ale w którym miejscu?
RozglĄdali si po usypiskach gazów.
- Zgaduj, e to tam! - wskaza Eskil.
Tak, przy dokadniejszych ogldzinach i odrobinie
fantazji mona byo dostrzec resztki fundamentów. W ka-
dym razie wŚród kamieni rysowa si niewyrany czworo-
bok.
- Czyby tam waŚnie leeą mia skarb? - z niedowie-
rzaniem zapyta Eskil. - Pod tym stosem kamieni?
Terje zapomnia o swej roli skrzywdzonego i odezwa
si z zapaem:
- Tak, ale tam jest najbardziej niebezpiecznie! Midzy
kamieniami sĄ gbokie szczeliny!
- Wobec tego tam waŚnie bdziemy szukaą - po-
stanowi Heike.
Zdenerwowany Terje gestem podniós rk do góry.
- Nie, zatrzymajcie si! Nikt nie wejdzie tam przede
mnĄ! Nikt nie zawadnie skarbem pana Jolina, bo on
naley do mnie, do nikogo innego, tylko do mnie!
To prawda, e Terje Jolinsonn mia zapuchnite powieki
i pokiereszowanĄ twarz, ale moe waŚnie dlatego wydawa
si jakby odmieniony. Z oczu sypay mu si iskry i nie tylko
Eskil i Heike, ale wszyscy inni odnieŚli nagle wraenie, e sta
si jakiŚ nierzeczywisty. Jakby ujrzeli malowido.
Malowido z zamierzchej przeszoŚci?
- Och, nie! - jknĄ Heike. - To ty jesteŚ panem Jolinem!
- Co takiego? - Terje by oszoomiony.
WŚród otaczajĄcych ich ludzi rozleg si pomruk
zdziwienia. Ale tak, wszyscy inni równie mieli wraenie,
e duch pana Jolina jest z nimi.
- Ty sam, Terje, nie zdajesz sobie z tego sprawy
- powiedzia Heike. - MyŚl, e duch pana Jolina
wstpowa kolejno w swych potomków. Moe po to, by
czerpaą korzyŚci ze skarbu? A moe strzec, by nie dosta
si on w niepowoane rce lub zmusią, by jeden z tych,
którzy uyczyli mu ciaa, odkopa zgromadzone kosztow-
noŚci. Podobnie jak wielu skĄpców, i on nie móg znieŚą
myŚli, e po Śmierci rozstanie si ze swym bogactwem.
Dlatego próbuje powrócią. I pewnie dlatego tak wielu
Jolinsannów dotkna bezpodnoŚą, nie mieli nawet ochoty
na kobiety. Na co to bowiem komuŚ, kto od dawna nie
yje? Czym przez cay czas zaprzĄtnitĄ gow ma Terje?
Pomnaaniem bogactw, troskĄ o gospodarstwo, by przy-
nosio jak najwikszy zysk. Zadbane domy, pola, które
rodzĄ. W tym tkwi sia Terjego, w taki sposób prawdopo-
dobnie zabraby si do dziea sam pan Jolin. Dlatego Terje
czasami jak gdyby wyŚlizguje si ze Świata realnego.
TowarzyszĄcy im ludzie w milczeniu pokiwali gowa-
mi. I oni stracili poczucie rzeczywistoŚci, nie wiedzieli ju,
co jest realne, a co nadprzyrodzone. Caa scena bya tak
przepeniona mistycyzmem, e biernie godzili si, by
wszystko odbywao si zgodnie z wolĄ Heikego. A w ka-
dym razie bez protestów przekazali mu przywództwo.
Nagle Eskil zorientowa si, e chór udrczonych
gosów umilk. Nie sychaą ju byo bolesnych skarg,
aosnego zawodzenia ani paczu. Szczerze powiedziaw-
szy, bardzo mu ulyo. Jake trudno jest suchaą jków
rozpaczy ze ŚwiadomoŚciĄ, e nie mona pomóc!
Rozlegao si tylko wycie wiatru wŚród kamiennych
bloków.
Nagle Terje uderzy w krzyk:
- OszalaeŚ?! Nie pojmuj ani sowa z tych bzdur,
które wygadujesz!
- Dobrze o tym wiem. Nie masz ŚwiadomoŚci, e
wstĄpi w ciebie pan Jolin.
- Nic mnie to nie obchodzi. PuŚąie mnie naprzód, ja
pierwszy musz zobaczyą skarb, inaczej powstrzymam
was siĄ.
- Dobrze, id - zgodzi si Heike. - Nas skarb nie
interesuje. Chcemy jedynie wyjaŚnią tajemnic z nim
zwiĄzanĄ.
Oczy Terjego zapony gniewem.
- Nie interesuje was karb? O, nie, nie wmawiaj mi
tego, sĄdzisz, e nie wiem, e kady we wsi, kto ma choą
troch oleju w gowie, chce zdobyą skarb? Ale oni sĄ zbyt
tchórzliwi, by szukaą. A twój rodzony syn? Dlaczego
przyby do Eldafjord? WaŚnie po to, by odnaleą skarb!
Niczego wic nie udawaj, ty morderco!
Najwyraniej nie móg darowaą Heikemu napaŚci,
prawdopodobnie nigdy nie mia mu wybaczyą.
- Wiem dobrze, e Eskil przyjecha tu waŚnie z powo-
du skarbu - spokojnie odpar Heike. - Ale on po prostu
chcia dopomóc nam w utrzymaniu dworów.
- Poza tym przyjechaem tu, bo chciaem przeyą
przygod - wtrĄci porywczo Eskil. - Chciaem spraw-
dzią, czy tak jak ojciec patrafi zapanowaą nad duchami!
- Doprawdy? W Jolinsborg jakoŚ mu si nie powiodo.
- Jeszcze nie skoczyem - uciĄ ten wĄtek Heike.
- A wic decyduj: sam bdziesz szukaą twierdzy, czy te
mamy iŚą wszyscy razem?
Terje powstrzyma ich natychmiast doniĄ, gotów do
zadania ciosu.
- Nie wolno wam tam iŚą, dopóki ja sam najpierw nie,
sprawdz.
Ruszy tyem, nadal gronie trzymajĄc rk uniesionĄ
w gór, ale wkrótce musia z tego zrezygnowaą, jeŚli nie
chcia si potknĄą. Bezustannie jednak zerka przez rami
i sprawdza, czy przypadkiem za nim nie idĄ.
W szczelinach midzy kamieniami Śwista wiatr.
- Powinnam ju wrócią do maego Jolina - powie-
dziaa Solveig do Eskila. Stali blisko siebie, nawzajem
chroniĄc si przed podmuchami wiatru szalejĄcego pod
szarym, cikim od deszczu niebem.
- Nie moesz teraz iŚą - powstrzyma jĄ Heike. - Nie
wolno ci przechodzią samej obok Jolinsborg!
- Mog ci odprowadzią - zaofiarowa si Eskil.
- Ty tu zostaniesz - zawyrokowa ojciec. - JesteŚ
jednym z tych, którzy rzucili wyzwanie zej mocy,
potrzebny nam jesteŚ, by jĄ wytropią.
- Jako przynta? - z goryczĄ w gosie zapyta Eskil.
- Tak. Mona to i tak nazwaą. Ty i Terje. No,
nareszcie tam dotar. Czy moemy ju podejŚą? - zawoa
Heike, podnoszĄc gos.
Wiatr przyniós im odpowied:
- Zostacie tam, gdzie jesteŚeie! To moje!
- Co tam widzisz? - zapyta pastor.
Terje sra pochylony nad przerwĄ midzy kamieniami.
- Tu, w tej szparze, jest chyba bardzo gboko.
WyglĄda jak grota. - Odwróci si do nich. - Kiedy
byliŚmy dzieąmi, nigdy w tym miejscu nie pozwalano nam
si bawią. DoroŚli twierdzili, e to zbyt niebezpieczne.
I tak te jest w istocie.
Z trudem rozróniali jego sowa wŚród poszumu wiatru.
Terje przesunĄ si teraz. Balansowa na bezadnie
porozrzucanych, poroŚnityh mchem gazach, które spad-
y tu lawinĄ praed setkami lat.
UklĄk i wsparszy si na okciach, z gowĄ w dó,
zaglĄda w jednĄ ze szczelin midzy kamieniami. Nagle si
wyprostowa.
- W szczelinie obok widaą Świato! Id tam! - Potyka-
jĄc si o nierównoŚci, zawoa: - Tutaj coŚ jest! CoŚ wicej
ni tylko niebezpieczne jamy, na które trzeba uwaaą!
Wydaje mi si, e widz murawane Ściany. Tu jest zejŚcie!
Znalazem! Nie, zaczekajcie tam! Nie podchodcie bliej,
skarb naley do mnie, pamitajcie o tym!
Gos jego Świadczy o niezwykym podnieceniu. Zro-
bi jeszcze ze dwa kroki ku szczelinie.
I wówczas Solveig krzykna:
- Terje, uwaaj!
JednogoŚny okrzyk przeraenia wyrwa si z piersi
zebranych. Terje nie widzia tego, lecz inni ujrzeli, jak
muskularne owosione rami wystrzelio z dziury mi-
dzy kamieniami, dostrzegli grzyw potarganych, pole-
pionych wosów, a potem do koczĄca owo obrzyd-
liwe rami zacisna si na kostce Terjego. Ten zachwia
si, krzyknĄ rozdzierajĄco, przez moment bi rkoma
w powietrzu...
A wreszcue coŚ ŚciĄgno go w dó midzy kamienie
i zniknĄ im z oczu.
Jeszcze raz posyszeli jego krzyk, odbijajĄcy si gu-
chym echem od ska, a potem zapada grobowa cisza.
Do uszu Heikego i Eskila dotaro coŚ jeszcze.
Okrzyk przeraenia, jaki wydali z siebie widzĄc, co
dzieje si z Terjem, zabrzmia niezwykle goŚno. Nie
wyrwa si jedynie z garde oŚmiu osób zgromadzonych
na skraju paskowyu. Z przeraenia zakrzyknĄ równie
chór zatraconych dusz.
Teraz sychaą ju tylko byo sabe poŚwisty wiatru,
szalejĄcego wŚród gazów na ponurym, dzikim tarasie.
ROZDZIA XI
Przez chwil wszyscy stali nieruchomo, usiujĄc zsro-
zumieą owo niepojte, którego byli Świadkami.
Pierwszy pozbiera si pastor.
- Musimy ratowaą tego nieszczŚnika! - zawoa i ju
rusza ku miejscu, w którym zniknĄ Terje.
- Nie, nle, zatrzymajcie, si! - wykrzyknĄ Heike
przeraony. - Pchacie si wprost w ramiona Śmierci!
- Ale nie moemy przecic tak pa prostu...
Heike zwróci si do wieŚniaków z Eldafjord:
- Czy nikt dotĄd nic nie sysza o tym miejscu?
Odpowiedzia mu Elis:
- Nic poza tym, e ostrzega si wszystkie dzieci, by
nie wchodziy na t równin. Wpaja si im od maego,
e tu jest niebezpiecznie, ale wedug mnie ludzie ju
dawno zapomnieli, dlaczego. Po prostu obawiajĄ si,
e mona wpaŚą w jakĄŚ dziur, ba podoe takie tu
zdradliwe.
- No bo prawdĄ jest - odezwa si jeden z chopców
- e ludzie ginli w tym miejscu od niepamitnych
czasów. Sam o tym syszaem. Powiadano, e spadali
w dó.
Inni miejscowi mu przytaknli.
Pastor zaczĄ si wyranie niecierpliwią, Heike wic,
chcĄc nie chcĄc, musia wyjaŚnią:
- Panie pastorze, ten stwór, który wyoni si spoŚród
kamieni, by tym samym, którego ujrzaem na schodach.
Wy go wówczas nie widzieliŚcie.
- Te oguszajĄce kroki? - szepnĄ pastor.
Heike tylko skinĄ gowĄ w odpowiedzi.
- To by ten sam stwór - rzek wzburzony Eskil
- którego ja widziaem, wtedy gdy nocowaem w Jolins-
borg. We Śnie, który jakby nie by snem.
- Nie myŚlicie chyba powanie, e... - zaczĄ jeden
z modych wieŚniaków.
Elis wydawa si bardziej przejty ni inni. Znaą byo,
e rybak pragnĄby znaleą si jak najdalej od tego
miejsca, ale dzielnie nie odchodzi.
- Czy... czy to by... Pan Jolin? - zapyta drĄcym
gosem.
- Nie! - wykrzykna Vinga, która nareszcie otrzĄs-
na si z szoku. - Widziaam malowany portret pana
Jolina w ksidze, którĄ mia ojciee Inger-Lise. Pan Jolin
by ogólnie znanym, wysoko postawionym czowiekiem
siedemnastowiecznej Norwegii, staą go byo na zamówie-
nie portretu. Tamten stwór to na pewno nie on. Pan Jolin
by raczej drobny i bardzo elegancki, zadbany. O tym
którego ujrzeliŚmy, z pewnoŚąiĄ nie da si tego powie-
dzieą!
Heike myŚla intensywnie. Wszyscy stali wpatrzeni
w niego na samym skraju skalnego tarasu, z trudem
utrzymujĄc równowag.
- Bardzo chciabym wiedzieą coŚ wicej o tym Jolinie
Jolinsannie, który podobno przebywa w zamkniciu...
Na twarzach wieŚniaków odmalowaa si ulga.
- O, tak! - odetchnli.
- Szalony Jolin? - powiedia Elis. - No...
Solveig staa przy Eskilu, trzsa si, miaa posiniae
wargi. Dzie jednak nie by szczególnie chodny, nie
dlatego wic draa. Od czasu do czasu spadaa pojedyncza
kropla deszczu.
- Nie wiem - rzeka niepewnie. - OczywiŚcie to moe
byą mój szwagier Jolin, ale stwór niewiele go przypomi-
na. JeŚli to rzeczywiŚcie on, to strasznie musia si
stoczyą.
- Moe uciek z domu wariatów - podsunĄ Eskil.
- I potem y w dziczy, w osamotnieniu.
- Moe i tak - odpara zamyŚlona. - Ale Terje i jego
bracia byli do siebie bardzo podobni. Przystojni, wysocy
i dobrze zbudowani, ale na pewno nie muskulatni. Ten
stwór nie ukaza si nam w caoŚci, ale czy nie wydawa si
znacznie starszy?
Niepewnie szukaa potwierdzenia u innych.
- Ale bracia byli ciemni? - upewnia si Heike.
- Wszyscy w Eldafjord mamy doŚą ciemnĄ karnacj.
To przecie niedua, odcita od Świata wioska.
- No tak, to oczywiste - przyzna Heike.
Umilkli. Nie mieli odwagi wypuszczaą si na taras, ale
nie chcieli te zostawiaą Terjego Jolinsanna swemu
losowi. Stali wic tak, w kadej chwili gotowi do ucieczki,
gdyby coŚ jeszcze si wydarzyo.
Deszcz zaczĄ siĄpią jakby gŚciej. Na wosach i ramio-
nach osiada welon z kropli.
- Koniecznie musimy coŚ przedsiwziĄą! - zdener-
wowa si pastor.
Heike pozbiera wreszcie myŚli. Ju doŚą dugo za-
stanawia si nad dalszymi posuniciami.
- I zaraz podejmiemy dziaanie - odpowiedzia pas-
torowi. - Ale Terjego naley uwaaą za straconego.
Zadreli, nikt jednak nie uroni ani jednej zy nad losem
Jolinsonna.
- Solveig - powiedzia Heike. - Wróą teraz do domu,
do maego Jolina. Ale pamitaj, nie wolno ci iŚą samej
i staraj si okrĄyą Jolinsborg jak najszerszym ukiem!
Chc, by zosta ze mnĄ tylko pastor i Vinga. Wszyscy inni
niech stĄd odejdĄ.
Eskil ostro zaprotestowa.
Heike ujĄ go pod brod.
- Chc, by przynajmniej jeden Lind z Ludzi Lodu
pozosta przy yciu. Nie moemy ryzykowaą, e zginiesz.
- Ale ja mog zamienią si z mamĄ, przecie jestem
o wiele silniejszy.
- Vinga braa ju udzia w podobnych wydarzeniach.
Ty nigdy nie widziaeŚ, co potrafi.
- Ale, ojcze, jeszcze ci o tym nie wspominalem, ale
czasami wydaje mi si, e w moim pokoleniu to waŚnie ja
jestem dotknitym.
- Nonsens. To Tula jest dotknita.
Eskilowi opada szczka.
- Tula?
- Nigdy na to nie wpadeŚ? To znaczy, e ukrywaa
swe dziedzictwo lepiej, ni mi si wydawao.
- Ale przecie to ja syszaem chór duchów! I ujrzaem
tego stwora we Śnie!
- Zgadza si, ale stao si tak dlatego, e otareŚ si
o rozwiĄzanie zagadki skarbu pana Jolina. ZnalazeŚ si
blisko miejsca, w którym zosta ukryty, i tym samym
staeŚ si niebezpieczny. No, ale doŚą o tym; teraz sobie
idcie.
Dwaj modzi chopcy uznali, e wystarczy im ju
ekscytujĄcych przeyą, i powoli zaczli schodzią w dó.
Przezornie starali si okrĄyą Jolinsborg.
- Ja zostaj - oŚwiadczy Eskil i gniewnie zacisnĄ
usta. Nie pozwoli si przekonaą, o, nie!
- I ja take nigdzie nie pójd - postanowi Elis.
- Ja te nie - rzeka Solveig. Krzykna tylko do
chopców, proszĄc, by zajrzeli do maego Jolina i posie-
dzieli przy nim, dopóki ona nie wróci. Odpowiedzieli, e
moe im w peni zaufaą.
KtoŚ obcy mia czuwaą przy maym Jolinie, którego
nie Śmiaa pokazywaą ludziom, bojĄc si, e mogliby go
zranią? A moe zabroni jej tego Terje? W kadym razie
postpowanie nieszczŚliwej matki wprawio Eskila
w zdumienie.
Take Vinga z zatroskaniem obserwowaa drobnĄ,
wraliwĄ Solveig.
Heike zrezygnowany popatrzy na otaczajĄcĄ go grup-
k. WestchnĄ goŚno.
- Zgoda. Ale zostaniecie tutaj, nie podejdziecie ani
o krok bliej!
- Jasne chyba, e pójdziemy z tobĄ. Nie puŚcimy ci
samego prosto w paszcz lwa - rzek Eskil.
W gosie Vingi zabrzmiaa nieskrywana surowoŚą.
- Nie wiesz nawet, o czym mówisz. OczywiŚcie
istnieje moliwoŚą, e to Szalony Jolin, ale niczego nie
wiemy na pewno. Heike nie moe braą tylko takiego
rozwiĄzania pod uwag, musi wykorzystaą wszelkie
dostpne mu moce. Naszym oczom objawiĄ si rzeczy,
o jakich wam si nawet nie Śnio. Czy nie rozumiesz,
Eskilu, e bdziecie tylko sprawiaą kopot? Dodatkowo
przyjdzie nam jeszcze martwią si o wasze bezpieczest-
wo.
- Nie bdzierny przeszkadzaą, obiecuj. Nie chc tylko
rzucaą swoich rodziców dzikim bestiom na poarcie.
Vinga zmika i pogadzia swego niemoliwego syna
po policzku.
- Rozumiem. Ale ty najwyraniej nic nie pojmujesz.
Heike nie poradzi sobie z tym samodzielnie. Musi wezwaą
pomoc...
- MówiliŚcie o tym ju wczeŚniej. JakĄ pomoc?
- Opiekucze duchy Ludzi Lodu. Jednego lub wielu
naszych wybranych lub dotknitych przodków. Nigdy nie
wiemy, kto przybdzie, ale zawsze wysyajĄ tych, którzy
najlepiej radzĄ sobie w danej sytuacji.
Trójka modych ludzi, Eskil, Solveig i Elis, nie moga
oderwaą od niej oczu. Pastor take. Czyby tej czarujĄcej
damie cakiem pomieszao si w gowie?
- Pójdziecie razem z nami do poowy drogi - oŚwiad-
czya Vinga. - Ale nie ruszycie si ani kroku dalej.
Eskil przyrzek, e usuchajĄ. Uzna, e powinien
ustĄpią.
Heike zdjĄ z szyi mandragor. Trzyma jĄ przed sobĄ;
widzieli, e porusza wargami.
Pastor obserwowa to z przeraeniem a wreszcie rzek
szeptem do Vingi:
- To pogaski rytua, przykro mi, ale nie mog wziĄą
w tym udziau.
- To wcale nie blunierstwo - równie cicho odrzeka
Vinga. - Heike nie jest przeciwny KoŚąioowi, obdarzony
zosta jedynie pewnymi nadprzycodzonymi zdolnoŚciami,
które musimy respektowaą. Bez nich daleko w tej sytuacji
nie zajdziemy. Chyba e jest to rzeczywiŚeie Jolin Jolin-
sonn, wtedy najbardziej potrzebna bdzie sia miŚni.
- Ale ten amulet... To przecie alrauna! Narzdzie
Szatana!
- Ale to dobra alrauna - Vinga staraa si przeko-
naą pastora. - Ona zwalcza zo.
Pastor chcia powiedzieą coŚ o krzyu, lecz intuicyjnie
wyczu, e nie miaby on w tej sytuacji odpowiedniej
mocy. Co takiego powiedzia ów tajemniczy Heike?
"Krzy suy do bogosawiestw, nie do zaklą."
No có, Heike pragnĄ, by pastor mu towarzyszy,
duchowny musia wic wypenią Śwój obowiĄzek. Okae
si, która moc jest silniejsza.
Pastor zrozumia nagle, e bierze pod uwag trzy
moce: jednĄ - reprezentowanĄ przez krzy, drugĄ - tkwiĄ-
cĄ w alraunie i trzeciĄ - nieznane zo, kryjĄce si
w usypisku kamieni. A pczecie wcale tego nie chcia.
Wolnym krokiem procesja ruszya przez skalny taras
w deszczu, który la ju porzĄdnie. Pierwszy szed Heike,
trzymajĄc Ving za rk, póniej pastor z krucyfiksem
w doniach, a za nim Eskil obejmujĄcy ramiona Solveig,
jakby chcia jĄ przed czymŚ osonią, i Elis, który stara si
trzymaą jak najbliej pozostaych. Szli bardzo powoli,
gdy Heike wybiera drog po gadkim podou, poroŚ-
nitym niskĄ trawĄ. Nie chcia wspinaą si po gazach,
zdradliwych, Śliskich, zmoczonych deszczem.
Nagle si zatrzyma, przystanli take pozostali uczest-
nicy osobliwego pochodu.
W trawie szeleŚci wiatr. Syszeli take cichutki szum
deszczu.
Przed nimi ktoŚ sta. By widzieą wyraniej, zacisnli
powieki i znów je rozwarli.
Tajemnicze cienie...
Z wolna staway si wyraniejsze, ale nie na tyle, by
day si rozpoznaą. Pozostay cieniami. Trzy postacie,
dwie z nich przybyy z najdawniejszych, najbardziej
zamierzchych czasów.
Jeden cie by niezwykle wysoki, drugi to chyba
kobieta. Trzecim by mczyzna chyba nie z tak odlegej
przeszoŚci, gdy jego najatwiej dao si odrónią. Tamci
dwoje byli jedynie mgĄ.
- Mar - szepnĄ Heike do Vingi. - Wiemy wic, czego
dotyczy sprawa. Nikt nie potrafi zaklinaą tak jak Mar.
Heike z najwikszym szacunkiem skoni si gboko
przed trojgiem przybyszy. Odruchowo uczynili to take
jego towarzysze.
Heike na powrót zawiesi mandragor na szyi, ale nie
wsunĄ jej pad koszul. Eskil dozna nagle wraenia, e
korze o ludzkuej postaci i jego ojciec stanawiĄ jedno,
jakby zostali dla siebie stworzeni.
- To dobre moce, panie pastorze - rzek Heike. - To
nasi przodkowie, którzy kiedyŚ zostali dotknici prze-
klestwem, ciĄĄcym na naszym rodzie, ale zdoali obrócią
zo w dobro. Pokornie staraem si naŚladawaą ich
przykad, ale jak widzieliŚcie osratnio, nie najlepiej mi si
powiodo. Okrutnie si zachawaem wobec Terjego
Jolinsonna.
- Zdarzyo si to po raz pierwszy - pospieszya
z wyjaŚnieniem Vinga.
- No, niezupenie - mruknĄ Heike.
- A kim jest tych dwoje? - zapytaa.
- To Dida i, ku memu ogromnemu zdziwieniu i wiel-
kiej radoŚci, ktaŚ, kogo nie spodziewaem si tutaj zastaą,
a moe nawet ju nigdy nie spotkaą. Vingo, pazwól, e ci
przedstawi: Wdrowiec w Mroku.
- Ach! - ukonia si zaskoczona. - SĄdziam, e
przebywacie w Sowenii, panie.
Rozleg si goŚniejszy szum wiatru i wysoki czarny
cie odpowiedzia sowami, które usysza i zrozumia
jedynie Heike:
- Potrzebujesz mojej pomocy, Heike z Ludzi Lodu.
Doprawdy, bardzo uroseŚ od czasu, gdy wasaeŚ si po
lasaeh Sowenii cakiem zagubiony, z goĄ pupĄ.
Heike przetumaczy tylko to, co uzna za konieczne:
- Mówi, e potrzebna mi jego pomoc.
Vinga w skrytoŚci ducha zastanawiala si, dlaczego
teraz przybyo akurat tych troje. Dida, Mar i Wd-
rowiec...? Vinga bya Świadoma, e Dida jest przepotnĄ
kobietĄ, lecz poza tym wiedziano o niej niewiele. Ludzie
Lodu znali jĄ od dawna, choą dopiero w czasach Heikego
poznano jej imi. Sol ujrzaa jĄ w narkotycznej wizji, kiedy
to ukazali si jej przodkowie. Villemo take jĄ widziaa,
lecz najlepiej pozna jĄ Heike. Ale kim bya? Co moga im
przekazaą? Zanim poznano jej imi, nazywano jĄ damĄ
z zamierzchej przeszoŚci. Powiadano, e jest niewypo-
wiedzianie pikna. Vinga zawsze aowala, e nigdy nie
miaa okazji jej spotkaą.
Heike przez cay czas rozmawia z nowo przybyymi, a
wreszcie odwróci si do swych towarzyszy:
- MówiĄ, e musicie si teraz zatrzymaą. Pod adnym
pozorem nie walna wam postĄpią ani o krok do przodu.
Nawet Vindze nie pozwalajĄ mi towarzyszyą. Natomiast
pastor moe iŚą ze mnĄ, jest mi potrzebny, a oni obiecujĄ
go chronią.
Sowa Heikego zabrzmiay gronie. Pozostali popat-
rzyli na siebie, ale nie mogli uczynią nic innego, jak zostaą
w miejscu, w którym stali.
Eskil zdjĄ kurtk i rozpostar jĄ nad gowĄ Solveig
i swojĄ. Przytulili si mocno, jakby szukali u siebie
ochrony przed wszystkimi zymi mocami grasujĄcymi
wŚród gór otaczajĄcych Eldafjord. Elis zsunĄ wielkĄ
kamiennĄ pyt leĄcĄ na innych kamieniach, które dziki
temu byy suche, mogli wic usiĄŚą i czekaą. Mody rybak
zaproponowa Vindze schronienie pod jego rybackĄ
kurtkĄ, a ona podzikowala mu promiennym uŚmiechem
i bez mrugnicia okiem wdychaa ostry zapach ryb.
Biedny pastor by kompletnie oszoomiony i zagubio-
ny. Powiedzieli, e jest tu potrzebny. Powinien waŚciwie
ucieszyą si tymi sowami, ale doprawdy, skĄd mia
wiedzieą, jak przystoi zachowaą si duchownemu, sudze
KoŚcioa, w sytuacji tak wyjĄtkowej?
ona Heikego, Vinga, wyjaŚnia mu, e jej mĄ zosta
wyklty z KoŚcioa ju w momencie urodzenia. Z koŚciel-
nego punktu widzenia wszyscy dotknici zym dziedzist-
wem Ludzi Lodu byli potpieni. A przecie Heike
sprawia wraenie sprawiedliwego, dobrego czowieka
o gorĄcym sercu. Co prawda straszny by ów wybuch
gniewu przeciwko Terjemu Jolinsennawi, ale pikna
Vinga i to umiaa wytumaczyą.
Pastor, który by mĄdrym i zacnym czowiekem,
postanowi zrobią wszystko, co tylko moliwe i zgod-
ne z nakazami KoŚcioa. Spróbuje zachowaą dystans
i robią swoje, i na tej zasadzie wspópracowaą z tym
niezwykym dzikusem, który mimo wszystko impono-
wa mu siĄ ducha. Taki kompromis by do przyjcia;
on zajmie si wykonywaniem swoich koŚcielnych obo-
wiĄzków, pozostawiajĄc towarzyszowi zajcie si swy-
mi.
Nie zdĄy sformuowaą tej myŚli do koca, kiedy
powietrze ze Świstem przeciĄ wielki kamie. Zbliali si
do miejsca, w którym kiedyŚ, w pradawnych czasach,
moga wznosią si twierdza. Za pierwszym kamieniem
poszybowa nastpny. Jeden zosta wymierzony w Heike-
go, a drugi, jak pastor si zorientowa, waŚnie w niego.
Kamie zosta wyrzucony z siĄ tak wielkĄ, e pastor
nigdy nie byby w stanie si uchylią. Kiedy uzna, e
waŚnie nadesza ego ostatnia chwila, ciemna, utkana
z cienia rka zatrzymaa pocisk w powietrzu. Ta samo
stao si z odamkiem skalnym wymierzonym w Heikego.
Kamienie opady na ziemi nie dosignĄwszy celu. Ze
szczeliny w usypisku gazów wydoby si ryk wŚciekoŚci.
- A wic potrafi wydaą z siebie jakiŚ dwik - cierpko
stwierdzi Heike i doda: - Ale dzikuj za pomoc.
Pastor mruknĄ coŚ podobnego pod nosem, nie wie-
dzĄc waŚciwie, komu powinien dzikowaą. Kolumnom
z mrocznej mgy? Tyle tylko widzia.
- Chsyba mona przypuszczaą, e to mimo wszystko
Szalony Jolin - spróbowa niepewnie. - Najwyraniej
obdarzony jest gosem, naley wic przyjĄą, e to ywa
istota.
- Wkrótce si tego dowiemy - odpar Heike.
Pastor zauway, jak bardzo Heike jest napity, skon-
centrowany. Bezustannie porusza wargami, a kiedy
znalaz si bliej, pastor zorientowa si, e olbrzym
szeptem odmawia zaklcia. Ale w jakim jzyku? Nie móg
zrozumieą ani sowa.
Czary, pomyŚa przygnbiony. PodjĄ ju jednak
decyzj i postanowi w niej wytrwaą. Poza tym cay dzie
zdawa si jakby zaklty przez mroczne siy, istotne wic
byo, by zamanifestowaą moc KoŚcioa. A niech sobie
czary i ze duchy krĄĄ wokó mnie! Zrobi, co do mnie
naley!
Podniós w gór krucyfiks i odmówi modtitw.
Doszli do miejsca, które przy odrobinie dobrej woli
mona byo uznaą za coŚ wicej ni tylko bezadne
usypisko bloków skalnych. Gazy leay tu w pewnym
porzĄdku, jak gdyby tworzĄc wielki czworobok.
e te nikt wczeŚniej nie zbada tego miejsca!
Zaraz jednak pastor przypomnia sobie opowieŚci
o wielu ludziach, którzy w niewyjaŚniony sposób zaginli
w tej wiosce. Byy wŚród nich i bawiĄce si dzieci, nie
wspominajĄc o Śmiakach wyprawiayĄcych si na po-
szukiwanie skarbu!
Nie mia pojcia, skĄd wzia si plotka, e akurat ta
czŚą skalnego tarasu jest szczególnie niebezpieczna.
Ludzie sĄdzili pewnie, e to z powodu tak licznyeh
gbokich jam i szczelin. A moe lk przechowa si
w ludzkiej pamici jeszcze z zamierzchych czasów?
Podanie o dyszĄcej ĄdzĄ zemsty istocie, o której wczeŚnie
zapomniano, i pozosta po niej jedynie strach przed owym
miejscem?
Och, có za gupstwa przychodzĄ mu do gowy, to
z pewnoŚciĄ Szalony Jolin uciek z domu wariatów
i osiedli si tutaj. Demony wszak nie istniejĄ. To tylko
stary przesĄd, nie wolno mu daą si omamią.
- Teraz ostronie! - uprzedzi go Heike. - Ja pójd
pierwszy! Spróbujemy znaleą to zejŚcie, o którym mówi
Terje.
Nagle pastor znów usysza zawodzĄce gosy. Nie byy
ju tak niewyrane jak przedtem, Jakby pochodziy
z innego Świata. Wydobyway si ze szczelin i wyrw w tym
zwaowisku ruin. Tak, ruin, bo teraz, gdy si zbliy,
bezadne usypiska kamieni wyday mu si ruunami.
Sysza wyranie, e gosy, które skarĄ si i paczĄ,
woajĄ o pomoc, sĄ prawdziwe, a ich cierpie nie patrafi
ogarnĄą ludzki umys. Znaą byo, e drczy je wielki,
nieopisany strach. Pastor jknĄ, Świadom swej bezsilno-
Ści. A tak bardzo pragnĄ ulyą ich cierpieniom!
Nie zdĄy jednak zrobią nic wicej, bo Heike za-
trzyma si w pó ruchu. Z jednej ze szczelin coŚ si w nich
wpatrywao. CoŚ, co tylko czekao, by Heike zrobi jeszcze
ze dwa kroki, a dosignoby jego nogi i ŚciĄgno w dó.
Pastor nigdy nie widzia takiej ohydy. Potworne
oblicze pod strzechĄ wosów przypominajĄcĄ szaroczarnĄ
kp trawy. Para wyupiastych Ślepi poyskujĄcych czer-
wonym niemal blaskiem, wykrzywione zoŚciĄ usta pene
nierównyeh, poŚcieranych zbów. CuchnĄcy, oblepiony
brudem stwór. Wstrtna rka czaia si na brzegu skal-
nego bloku, gotowa zadaą morderczy cios. Ta do bya
ogromna, brudna i owosiona, zakoczona grubymi
szponami. Bez wĄtpienia stwór musia bgą wielki, ale
pastorowi nie skojarzy si z trollem. Widzia przed sobĄ
czowieka albo coŚ, co kiedyŚ nim byo.
Upyna moe sekunda, a ju Heike zdjĄ z szyi
mandragor i wyciĄgnĄ jĄ w stron potwora, plujĄcego ze
zoŚciĄ.
- Boe drogi - szepnĄ poblady pastor, chowajĄc si
za plecami Heikego. - To musi byą ten szaleniec!
- Nie - odpar Heike, na t maĄ jedynie chwil
przerywayĄc czarodziejskie zaklcia. - SĄdz, e wiem, kto
to jest. Pierwszy Jolin.
Twierdza pierwszego Jolina. Skarb zosta ukryty w twierdzy
pierwszego Jolina. Plugastwo, które znikno pod wielkĄ
kamiennĄ lawinĄ w roku 1256.
Plugastwo? Ogniska w Eldafjord?
Heike jakby czyta w jego myŚlach.
- Ludzie skadani w ofierze. Paleni, by zadowolią t
strasznĄ kreatur...
Mandragora trzymaa w szachu niezwykĄ istot. Hei-
ke i pastor rozumieli jednak, e nie potrwa to dugo.
- SkĄd pan o tym wie? - szepnĄ pastor. Wydawao mu
si, e kady misie, kade Ścigno w jego ciele zmienio
si w lód.
- Teraz, kiedy jestem tak blisko, doznaj objawienia.
- Ale przecie w Norwegii w siedemnastym wieku nie
skadano ofiar z ludzi!
Mam wraenie, e stoimy u progu czegoŚ nie-
znanego - odrzek cicho Heike. - Ale nie mam teraz
czasu...
Pastor zrozumia go w lot. Uniós w gór swój krzy
i rozpoczĄ odmawianie modlitwy, majĄcej odpdzią
demony. Na widok krucyfiksu potwór znów zaczĄ pluą
z wŚciekoŚciĄ.
Kiedy jednak pastor uniós Świty symbol, pene alu
gosy wezbray na sile, rozlego si stopniowo narastajĄce
baganie o pomoc.
Tak, pomyŚla pastor. Heike ma racj. Na tym polega
misja, którĄ mam spenią. Z demonami mierzyą si nie
mog.
Zauway, e straszne oblicze si przybliyo. Ze
szczeliny wyoniy si take ogromne barki, okryte wy-
strzpionymi skórami zwierzĄt.
To musiaa byą dziura, do której wciĄgnity zosta
Terje Jolinsonn. Najwyraniej w tym waŚnie muejscu
czowiek-pajĄk czyha na swe ofiary. Nie mogo to jednak
byą zejŚcie, o którym mówi Terje.
Pastor ujrza, e przybysze z zaŚwiatów dajĄ Heikemu
znaki. Olbrzym postĄpi par kroków do tyu i zgodnie ze
wskazówkami duchów okrĄy jam. Pastor poszed
w jego Ślady. W momencie gdy ju opuŚcią mia niebez-
pieczne miejsce, stwór wyskoczy z jamy niczym wĄ
atakujĄcy ofiar i rzuci si ku stopom pastora.
Szybko, tak szybko, e ledwie zdĄyli dostrzec ruch,
wysoki cie pochyli si i uderzy. Z gardzieli potwora
wydoby si piekielny wrzask i rka, która otara si
o stop pastora, cofna si midzy kamienie i znikna
w jamie. Pierwszy Jolin ukry si w swym królestwie.
Pastor by wstrzĄŚnity, nie móg zapanowaą nad
dreniem ciaa. Najpierw latajĄce kamienie, a teraz rka,
która... Nie! Nie! Nie móg przyjĄą do wiadomoŚci tego,
czego by Świadkiem.
Wyranie jednak poczu dotyk ohydnych palców
zaloczonych twardymi, szponiastymi pazurami.
Na poy w transie stĄpa za Heikem po nierównej
ziemi, przez cay czas Śmiertelnie si bojĄc, e potwór
znów si pojawi.
Dostrzeg wyranie, e stwór paa straszliwĄ nienawiŚ-
ciĄ ku Heikemu. NienawiŚciĄ tak wielkĄ, jakiej nigdy
u nikogo nie Widzia. Przyznaą te musia, e Heike
znajduje si pod ochronĄ niewiarygodnie wielkiej mocy.
Duchy powstrzymay potwora przed zaatakowaniem Hei-
kego. Duchy i mandragora. Ale sama moc alrauny
niewiele moga zdziaaą, jedyaie na pewien czas odsunĄą
atak. A i wasna moc tego czowieka bya ogromna.
Heike jednak pragnĄ czegoŚ wicej, tyle pastor rozu-
mia. Unicestwienia.
- Prosz spojrzeą - powiedzia tajemniczy przed-
stawiciel rodu Ludzi Lodu. - To nzusi byą jedyne miejsce,
którym mona zejŚą na dó. Otwór jest ledwie widoczny.
Wówczas Dida uniosa do. Powiedziaa coŚ do
Heikego, a on przetumaczy pastorowi.
- Nie moemy iŚą jako pierwsi. Najpierw wejdzie mój
szczegóiny opiekun, Wdrowiec w Mroku, to ten wysoki
cie, a dopiero za nim ja. Potem Dida, a nastpnie pan,
pastorze, Mar pójdzie jako ostatni. Niech pan bdzie
spokojny - uŚmiechnĄ si krzywo. - Pastor pozostaje pod
szczególnĄ ochronĄ.
Pastor móg jedynie pokiwaą gowĄ, przesta ju
zadawaą pytania. Jak czsto Śmia si z opowieŚci o lu-
dziach, którzy ze straciu zwyczajnie si zmoczyli? Teraz
rozumia ich lepiej, nieatwo byo zachowaą kontrol nad
ciaem, kiedy wszystkie przyjte zasady i prawdy bray
w eb, a pozostawa jedynie czysty, niczym nie przy-
sonity strach.
Nie zwaa na deszez, który siĄpi bezustannie, zamie-
niajĄc jego pracowicie nakrochmalony konierz w zmity
kawaek biaego pótna. Kiedy ostronie chwyta si
gadkich bloków skalnych, by móc spuŚcią si w dó
wĄskiego, stromego korytarza, zbudowanego ze zdra-
dziecko niespójnych kamieni, powtarza w myŚlach sowa
Dantego: "Porzuącie wszelkĄ nadziej, wy, którzy tu
wchodzicie".
Heike schodzi na dó, starajĄc si zachowaą jak
najwikszĄ ostronoŚą, Świadom, e w kadej chwili
kamienie mogĄ posypaą si na jego gow. Jego wielcy
przodkowie nie musieli oczywiŚcie podporzĄdkowywaą
si tym zasadom, zeŚlizgiwali si w dó bez najmniej-
szych kopotów. Heike za plecami Wdrowca uŚmiech-
nĄ si do siebie. UŚmiecha si ze szezŚcia, e oto
znów widzi tego, który dawa mu poczucie bezpieczes-
twa. Wdrowiec w Mroku, ten, który by mu najlep-
szym przyjacielem w latach dziecistwa spdzonych
w Sowenii. Wysoka, ciemna postaą, czuwajĄca nad
nim, gdziekolwiek si znalaz. Wdrowiec pomaga mu
odnajdywaą zagubione owce, ostrzega przed groĄcym
niebezpieczestwem... Teraz, kiedy znów si spotkali,
wymienili spojrzenia i porozumiewaweze uŚmiechy.
Obu w równym stopniu uradowao powtórne spot-
kanie.
Heike postrzega trzy duchy cakiem wgranie, tak jak
widzia prawdziwych, ywych ludzi, jedynie ich kontury
lekko si rozmazyway, jakby odgradzaa go od nich
ąienka Śąianka z mgy.
Heike czsto zastanawia si nie tylko nad tym, kim jest
Dida, ale take Wdrowiec. Jego przeszoŚą bya chyba
okryta jeszeze wikszĄ tajemnicĄ. Jakie historie mogliby
opowiedzieą? Heike westchnĄ. Gdyby tylko móg kiedyŚ
je poznaą!
Heike sysza rozpaczliwe woania znkanych dusz,
dobywajĄce si gdzieŚ z gbi. Przez cay czas te mia
w uszach wŚcieke sapanie rozgniewanej bestii. Stwór
czeka na nich, szykowa si do krwawej rozprawy. Bo to
przecie jego twierdza, jego dom! Nikomu, absolutnie
nikomu nie wolno tu wtargnĄą bezkarnie.
Heike nie wiedzia o tym, e wtedy gdy pierwszy Joiin
siedzia skulony na skale, obserwujĄc maestwo, które
zamierzao wynajĄą Jolinsborg od Terjego, mczyzna
i kobieta stali waŚnie na skalnym tarasie. Potwór mia
wic na myŚli nie Jolinsbarg, lecz owo miejsce tu, na
pustkowiu. Jego dom, zrównany z ziemiĄ przez siy
natury.
WĄski korytarz-szyb nagle si rozszerzy.
Znaleli si w stosunkowo dobrze zachowanym, ot-
wartym czworokĄtnym pomieszezeniu. W panujĄcym tu
pómroku dostrzec mogli Ściany z murowanych kamieni,
resztki dachu i ubitĄ z ziemi podog.
KiedyŚ bya tu ludzka siedziba.
Zbyt dua jednak czŚą dachu i lawina kamieni, która
na niego spada, zsuny si na podog, trudno wic byo
dopatrzyą si caoŚci. Na Środku leao usypisko gazów
sigajĄce resztek dachu. Heike ba si choąby palcem tknĄą
którykolwiek z kamieni. On i pastor mogli zostaą po-
gezebani ywcem. Wszystko trzymao si tylko dziki
kilku odamkom skalnym, które zakleszczyy si o siebie,
tworzĄc bardzo niepewne sklepienie. ZewszĄd przez
szpary sĄczyo si Świato dzienne i dziki temu panowa
tu osobliwy pómrok. W powietrzu unosi si trupi odór.
Heike nie zdĄy bliej przyjrzeą si ruinom twierdzy.
W nastpnej sekundzie w jego stron polecia pierwszy
kamie. Zatrzyma go Mar, ale zaraz posypao si ich
wicej, caa seria rzucanych z furiĄ duych i mniejszych
skalnych odamków. Jolin nie wykazywa zbyt wielkiej
pomysowoŚci w doborze Środków ataku.
Heike nareszcie go dostrzeg. Straszliwa postaą czaia
si na Środku za szarĄ kolumnĄ usypanĄ z kamieni, Heike
trzyma w rkach mandragor, pastor zaciska donie na
krzyu.
Wdrowiec gestem wskaza Heikemu, e ma iŚą na-
przód. Najwyraniej chcieli sprowokowaą potwora, wy-
wabią go z jego kryjówki.
Nagle pastor stanĄ jak wryty.
- Panie Heike, niech pan spojrzy!
Heike skierowa wzrok we wskazanym kierunku. Ze
stosu kamieni wystawaa ludzka noga, noga leĄcego
czowieka. A kiedy wpatrzy si w mrok zalegajĄcy
w kĄtach pomieszczenia, dostrzeg wicej cia. Zmarli...
jedni zginli niedawno, inni musieli leeą tu ju doŚą
dugo. Z niektórych zostay jedynie szkielety...
Zaginieni...
Stwór w miejscu, w którym sta, musia najwidoczniej
mieą jakĄŚ ochron, gdy trzy duchy nie mogy go
dosignĄą. Kamienne bombardowanie ustao, bestia do-
konywaa go za pomocĄ siy myŚli i najwyraniej wreszcie
uznaa dalsze ataki tego typu za bezskuteczne. Heike móg
wic rozejrzeą si po grocie pana Jolina.
Na podo,dze za stosem kamieni dostrzeg wyrany
wzór, jak gdyby bestia przykucna na jakimŚ pogaskim
otarzu uoonym z najprzeróniejszych symboli. W ka-
dym razie to chyba waŚnie go chronio i dlatego troje
przybyych z przeszoŚci Ludzi Lodu usiowao go stam-
tĄd wgciĄgnĄą.
Dokonaą mia tego Heike.
Pastorowi nakazano, by cofnĄ si ku korytarzowi,
którym przyszli, to miejsce bowiem pozostawao poza
zasiglem wadzy potwora. W tym momencie pastor by
postaciĄ drugoplanowĄ.
Dida uczymia gest w kierunku Heikego, a on natych-
miast zrozumia jej intencje. Chciaa, by postĄpi nieco
w prawo ku niszy, która w naturalny sposób utworzya si
w kanaiennym murze.
Heike zrabi tak, jak nakazywaa mu Dida.
Pierwszemu Jolinowi wyrwao si z garda wŚcieke
wycie. A wic byli na waŚciwym tropie!
Posypa si kolejrzy grad kamieni. Czyby niczego
innego nie potrafi?
Owszem, umia zabijaą, ale tylko w bezpoŚredniej
walce, siĄ myŚli móg jedynie poruszaą kamienie, wszyst-
kie jednak zostay zĄtrzymane przez trzy duchy z Ludzi
Lodu.
Heike Śmiao postĄpi ku tej czŚci twierdzy, która dla
pierwszego Jolina bya najwaniejsza. Pochyli si nieco,
chcĄc poluzowaą duy paski kamie, waŚciwie pyt, za
którĄ najwyraniej coŚ si kryo.
Tego dla stwora byo ju za wiele! Wyskoczy z magi-
cznego krgu, a wówczas natychmiast uderzyy we
osobliwe zaklcia Mara.
Heike równie potrafi zaklinaą tak jak Mar, ale jego
zaklcia zawsze byy spontaniczne, nie umia posugiwaą
si nimi w peni Świadomie. Nie rozumia wypowiadanych
przez siebie sów, tkwiy gdzieŚ w zakamarkach jego
mózgu jako jeden z elementów dziedzictwa Ludzi Lodu.
Mar natomiast wypowiada zaklcia w swym wasnym
jzyku, w mowie ludzi z Taran-gai. Byy dla niego
naturalne, przyswoi je sobie ju jako dziecko w swej
dzikiej krainie, zna ich znaczenie. Rozumia kade wypo-
wiadane przez siebie sowa.
Mar by najpotniejszym zaklinaczem z Ludzi Lodu,
potniejszym nawet od Ulvhedina.
Potwór, pierwszy Jolin, stanĄ twarzĄ w twarz z troj-
giem wysanników z Ludzi Lodu.
Widaą byo, jak bardzo si boi. Wy i wrzeszcza,
przeklestwa sypay mu si z ust, stara si zaguszyą
Mara, kryjĄc okaleczone rami za plecami, parska i plu.
Heike nie móg zrozumieą, skĄd bra si u niego taki
strach. Wydawao si, e najgroniejszym wrogiem stwo-
ra jest Wdrowiec w Mroku. Moe dlatego, e by
opiekunem Heikego? Ale i widok Didy zdawa si
przywodzią go do szalestwa.
Heike przez chwil sta zdumiony reakcjĄ potwora,
zaraz jednak uzna, e musi rozdranią Jolina jeszcze
bardziej. WyciĄgnĄ do ku kamiennej pycie, by przesu-
nĄą jĄ w bok.
Zy Jolin wyda z siebie przeciĄgy krzyk. Zapomnia
o ostronoŚci, ju nie zwraca uwagi na trzy duchy, nie cofnĄ
si do chroniĄcego go krgu uoonego z kamieni i symboli
magicznych. Mar natychmiast da znak swym towarzyszom,
jego gos dorównywa teraz sile grzmotu. Dida i Wdrowiec
w Mroku unieŚli prawe donie, obracajĄc je wewntrznĄ
stronĄ ku potworowi i jakby go powstrzymujĄc.
Stwór zesztywnia, Ślepia mu si zaszkliy. Zaklcia
Mara staway si coraz szybsze i coraz goŚniejsze, gdzieŚ
z tyu dobiega krzyk nieszczŚliwych dusz, wyraajĄcy
teraz nieprawdopodobne zdumienie, rosnĄcĄ nadziej na
zbawienie...
Przed oczami Heikego rozgryway si niewiarygodne
sceny.
Jolin by stracony. Zakicia Mara powtarzay si
z nieubaganĄ monotoniĄ. Heike z zapartym tchem
obserwowa stopniowe unicestwianie potwora, który po
prostu zamienia si w py. Skóra okrywajĄca jego ciao
pkaa, ohydne, skotunione wosy kpkami sypay si na
ziemi. Kawaek po kawaku Jolin niknĄ, rozpada si na
czŚci, a wreszcie przyszed jego koniec. Pozosta po nim
stosik czegoŚ nieokreŚlonego.
Wreszcie i to znikno.
Ucich donoŚny gos Mara. Przodkowie z Ludzi Lodu
odwrócili si do Heikego. Na ich twarzach jaŚnia uŚmiech.
- Teraz moesz wydobyą skarb na Świato dzienne
- rzek Wdrowiec.
Dida podesza do Heikego i pogaskaa go po poiiczku.
- Reszt dziea pozostawimy tobie, jednemu z naj-
wikszych z Ludzi Lodu! Przgprowadzimy teraz twojĄ
piknĄ maonk, niesfornego syna i innych.
- Jeszcze si kiedyŚ zobaczynzy - obieca Wdrowiec
w Mroku.
Oniemiay Heike skoni si przed nimi. Dida gestem
daa znaą pastorowi, e moe si zbliyą.
Duchy rozpyny si w powietrzu.
Pastor odetchnĄ z ulgĄ. W pómroku, do którego ich
oczy zdoay ju si przyzwyczaią, jego twarz wydawaa si
równie biaa jak zmoczony konierz sutanny.
- Co tu si zdarzyo? - zapyta.
- Nie czas teraz na opowiadanie. Póniej - mruknĄ
Heike.
Podeszli do pyty, za którĄ ukryty by skarb pana Jolina.
- Panie Heike - cicho rzek pastor i wskaza na stos za
usypiskiem kamieni na Środku.
Heike zbliy si do wskazanego miejsca. Bezadnie
rzucone w kĄcie leay skarby pana Jolina. KoŚcielne
srebra, monety, drogocennoŚci... Wszystko to opasywa
ramionami szkielet.
- To pewnie jeden z tych, którzy zorientowali si, e
skarb pana Jolina zosta ukryty w twierdzy pierwszego
Jolina - mruknĄ Heike. - Nie powiodo mu si, Ale
wobec tego nie rozumiem...
Jego wzrok przeŚlizgiwa si po ciaach zmarych, po
najŚwieszych zwokach: Terjego Jolinsonna i kobiety,
której mĄ chcia wynajĄą Jolinsborg, i szczĄtkach tych
wszystkich, przez wieki uznawanych za zaginionych.
Spojrzenie jego zatrzymao si na kamiennej pycie.
- Ale wobec tego nie pojmuj, co kryje si za tym
- dokoczy. - W miejscu, które jolin naprawd stara si
osonią. Wydaje mi si, e skarb pana Jolina w ogóle go
nie obchodzi.
Podeszli do kamiennej pyty, bezpieczni, ze Świadomo-
ŚciĄ, e w adnym kĄcie nie czai si ju zo.
Heike odsunĄ pyt.
Ze Środka posypay si przedmioty. Wpatrywali si
w nie zdumieni.
- Có to, na mioŚą boskĄ, moe byą? - szepnĄ pastor.
Wzrok Heikego zatrzyma si na najwikszy m z przed-
miotów, szerokim co najmniej na rozoenie jego ramion.
- Nie - szepnĄ. - Nie! To niemoliwe!
ROZDZIA XII
Nadal stali jak sparaliowani w upiornej grocie, gdy
rozlegy s gosy nadchodzĄcych.
- Och, ale tu ciemno! - Sowa Solveig guchym echem
odlbiy si od kamienmych Śąian.
Vinga odpara niefrasobliwie:
- Tak, ale tu przynajmniej nie pada. Hop! Hop!
JesteŚcie tam?
- Tnntaj! - zawoa Heike. - Moecie schodzią, niebez-
pieczestwo mino. Tylko ostronie, uwaająie na ka-
mienie!
- O tym nie musisz nam przypominaą.
Nastpne ostrzeenie pado z ust Eskila:
- Uwaaj, Solveig, ebyŚ si nie poŚlizgna. Lepiej
trzymaj mnie za rk!
- Ach, tu jest caa wielka grota! - wykrzyknĄ Elis.
- Chyba nawet coŚ wicej - poprawia go Vinga.
- JesteŚmy w czyimŚ dawnym mieszkaniu! Ale tu
cuchnie! Czy to ten ŚmierdzĄcy stwór?
- Nie, mamo - przerwa jej Eskil. - Nie widzisz?
Przecie tu leĄ... martwi ludzie! Ach!
- Nie patrzcie na to, podejdcie bliej - nakaza Heike.
- Zgadnijcie, co znalazem!
- Skarb pana Jolina? - zapytaa Solveig.
- I ten take, ale nie to jest takie zdumiewajĄce. Nie,
brudny Jolin z dwunastego wieku pilnowa swego was-
nego skarbu. O niego waŚnie tak si ba. Zgromadzony
nieuczciwie majĄtek pana Jolina nic a nic go nie ob-
chodzi.
- O czym ty mówisz? - Vinga dotara do Heikego
i pastora, który ciĄgle jeszcze nie móg wydusią z siebie ani
sowa. - To sklepienie wydaje si bardzo niepewne. Czy
nie powinniŚmy wyjŚą stĄd jak najprdzej?
- To prawda, ale najpierw spójrzcie tutaj! Vingo,
Eskilu... I co na to powiecie?
Podniós z ziemi olbrzymi przedrniot.
- Para rogów? - zdumia si Eskil. - Umocowanych
do czaszki zwierzcia? Jakie sĄ ogromne!
UjĄ w donie dziwnie proste rogi, dugie jak ramiona.
Z trudem zdoa jej podnieŚą.
Vinga zauwaya z udawanym spokojem:
- CzegoŚ przy nich brakuje.
- To prawda - zgodzi si Heike. - DrĄg, na którym je
noszono, i poprzeczna belka zgniy, ale pozostay kawaki
skór i rzemieni, które przywiĄzywano do tej waŚnie
poprzecznej belki.
Eskil podnosi z ziemi resztki ozdób.
- Co to za skóry? - zapyta. - I co to za rogi?
- To rogi jaka - sucho odpar Heike.
Eskil podniós gow.
- Jaka? Dawnego symbolu Ludzi Lodu na Syberii?
Znak totemu Taran-gaiczyków?
- Tak! Mamy przed sobĄ cay totem. Przyniesiony
z Syberii, z Dalekiego Wschodu. Podobny symbol pozosta
w Taran-gai. Ale, jak pamitasz, grupa wdrowców si
podzielia, wiksza czŚą wyruszya na zachód, ku Norwegii.
- Ku Dolinie Ludzi Lodu - szepna Vinga - która
ley w prostej linii od tego miejsca w gĄb lĄdu. Tylko
w jaki sposób to si tutaj znalazo?
- Ale przecie nic si nie zgadza! - zaprotestowa Eskil
podniecony. - Tengel Zy wdrowa z nimi od samego
poczĄtku. Kiedy dotarli da Taran-gai, by modym
chopcem, póniej wyruszy wraz z grupĄ, która sza do
Norwegii. Wtedy musia ju byą co najmniej dorosym
mczyznĄ! W Hameln pojawi si w roku tysiĄc dwieŚcie
dziewiądziesiĄtym czwartym, a kamienna lawina spada
ju w tysiĄc dwieŚcie piądziesiĄtym szóstym! No a mona
chyba przypuŚcią, e zy Jolin przez dugi czas uprawia
swe straszne rzemioso!
- Zapominasz o czymŚ, Eskilu - zauway Heike.
- Tengel Zy pi wod ze róda za. Dao mu to moc
i wieczne ycie. Nic nie wiemy o tym, kiedy on i jego
ludzie przybyli do Norwegii, mogo to nastĄpią ju
w jedenastym wieku, a nawet wczeŚniej. Kiedy dotar do
Hameln, móg ju byą bardzo stary!
Eskil przez chwil milcza, rozwaajĄc coŚ w myŚlach,
a wreszcie zapyta:
- Kim wic by ten stwór, który tu straszy? Ten Jolin,
który nigdy nie widzia wody i myda?
- Tego na razie nie wiemy. Wiadomo jedynie, e by
jednym z Ludzi Lodu.
- Uff - zadraa Vinga. - Nie ycz sobie takiego
krewniaka.
- Jego ju nie ma - uspokoi on Heike. - Ale musiao
zostaą napisane coŚ wicej o tych czasach! Ogniska, które
pany w Eldafjord. Ofiary skadane z ludzi... Nic
dziwnego, e wystpoway w dwunastym wieku! To bya
inna forma kultu czy kultury. O ile mona zaoyą, e
Ludzie Lodu z zamierzchej przeszoŚci mieli jakĄŚ kultur.
- O zwykych czonkach plemienia na pewno mona
tak powiedzieą - odpara Vinga zamyŚlona. - Ich kultura
na pewno bya wartoŚciowa. Z tego, co mówisz, gorzej
wyglĄdaa sprawa z przywódcami.
Elis, który przez cay czas trzyma si z tyu, podrapa
si w gow.
- Czy to wszystko spoczywao tutaj od dwunastego
stulecia? Jak, na mioŚą boŚkĄ, mogo zachowaą si w tak
dobrym stanie? Powinno zgnią, rozsypaą si w py.
Heike wskaza na kamiennĄ pyt.
- ciŚle przylegaa do Ściany, te przedmioty leay
w zamknieiu, bez dostpu powietrza.
Twarz Heikego nabraa takiego wyrazu, jakby nagle
dozna olŚnienia.
- A wic to dlatego zy Jolin tak przestraszy Śi zaklą
Mara! Rozumia je, zna przecie jzyk! - Heike dalej
myŚla na gos: - Ale z poczĄtku wcale nie Mara tak si
wystraszy, to nastĄpio dopiero póniej, kiedy Mar zaczĄ
odmawiaą zaklcia. Tak... Najbardziej przerazi si Didy
i Wdrowca. Ciekawe, czy ich zna?
Pozostali milczeli wyczekujĄco. Wreszeie Vinga zapy-
taa:
- Co tu si waŚciwie wydarzyo?
- O tym pomówimy póniej. Teraz musimy coŚ zrobią
ze znaleziskiem. To miejsce jest mao przyjemne.
PrzyglĄdali si niezwykym przedmiotom leĄcym na
ziemi. Szare Świato sĄczĄce si przez szczeliny midzy
kamieniami nadawao pieczarze nieczeczywisty, mistycz-
ny nastrój. Pastor podszed do "otarza", przykucnĄwszy
oglĄda szczegóy.
- Niczego nie pojmuj - powtarza raz po raz, krcĄc
gowĄ. - Niczego!
Heike podszed do duchownego.
- Widziaem te symbole ju wczeŚniej - rzek powa-
nie. - A w kadym razie sporĄ ich czŚą. PochodzĄ od
moich przodków z dawno zapomnianych czasów. Wszys-
tkie te znaki majĄ magicznĄ moc i na ich widok nie naley
wzruszaą ramionami. Uwaam, e powinniŚmy zniszczyą
ten krĄg, bo moe wpdzią w kopoty kogoŚ, kto znajdzie
si w jego polu.
Metodycznie zaczĄ rozgarniaą i rwaą na kawaki
wszystko, co moglo stanowią jakĄŚ czŚą pogaskiego
otarza czy te magicznego krgu. Kiedy si z tym upora,
powrócili do skarbu pierwszego Jolina.
- DrogocennoŚci Ludzi Lodu - rzek Heike ze smut-
kiem. - Nie potrafi odpowiedzieą, dlaczego leĄ tutaj,
a nie w Dolinie Ludzi Lodu. Ale to najbardziej niepraw-
dopadobne rzeczy pochodzĄce z czasów pierwszej po-
dróy do Norwegii. Bben szamana, doprawdy, musimy
bardzo na niego uwaaą...
- Zabierzemy to wszystko ze sobĄ i doĄczymy do
skarbu Ludzi Lodu - postanowia prdko Vinga. - Bo
przecie moemy przyjĄą, e to wszystko jest nasze,
prawda?
- Tak. A poza tym to bardzo wane rzeczy ze
wzgldów poznawczych, Patrzcie tylko, rzebione ky
morsa! I zby jakiegoŚ wielkiego drapienika. A to maska
demona, prawdopodobnie naleaa do plemiennego sza-
mana.
- Posuchaj - przerwaa mu Vinga. - Czy ten wstrtny
Jolin nie móg byą szamanem?
- To raczej mao prawdapodobne, mieszka przecie
tu, w Norwegii. Ale móg odprawiaą rozmaite rytuay...
Nie, Eskilu, nie ruszaj tego!
Przeraony zapa syna za rk. Eskil znalaz gdzieŚ
nieduy flet i ju zdĄy podnieŚą go do ust. Heike wyrwa
mu go z doni.
- Znowu flet? - jkna Vinga.
- To prawda. Ludzie Lodu nie mogĄ si od nich
uwolnią. Czy pamitasz wdrówk Vendela Gripa przez
cichĄ tajg w Taran-gai? Ju wtedy towarzyszy mu
niewidzialny flecista. W Taran-gai byo wielu niezwykle
utalentowanych flecistów i oni wygrali zawody u Ju-
rat-Samojedów. By take szczuraap z Hameon, nie
wspominajĄc o flecie Tuli!
- O flecie Tuli? - zdumia si Eskil. - Najwyraniej
wiele trzymaliŚcie w tatemnicy przede mnĄ!
- Owszem. Bo kiedy dojrzaeŚ do tego, by nareszcie
dowiedzieą si o wielu sprawach, wyjechaeŚ z domu
i wszelki Ślad po tobie zaginĄ! Ale teraz racja jest po
twojej stronie, masz rzeczywiŚcie prawo poznaą prawd.
Tula o may wos dwikami fletu nie zbudzia Tengela
Zego ze snu!
W tym momencie ruiny twierdzy zatrzsy si w posa-
dach, jakby masa kamieni potnie westchna. Drgnli
wszyscy, odruchowo zerkajĄc ku wyjŚciu.
- Nie powinienem wspominaą tu tego imienia - po-
wiedzia Heike.
Eskil by irytujĄco wprost dociekliwy. Uzna, e
rodzice zataili przed nim sporo informacji, dziki którym
wiele spraw mógby widzieą jaŚniej.
- Ale dlaczego ten drewniany flet jest nienaruszony?
- zapyta. - Przecie cay drewniany statyw od plemien-
nego totemu zgni!
Heike obraca w doniach poczerniay, piknie zdobio-
ny instruntent.
- RzeczywiŚcie coŚ w tym musi byą, mój chopcze!
Zabierzemy go ze sobĄ i póniej poddamy dokadnym
ogldzinom. Teraz musimy opuŚąią to miejsce! Spróbuj-
my wynieŚą stĄd wszystko! OczywiŚcie skarb pana Jolina
take. Najpierw jednak w skupieniu wysuchajmy mod-
ów pastora. Teraz bowiem kolej na pana, panie pastorze!
Rzecz jasna postaramy si jak najszybciej pochowaą
zmarych w poŚwiconej ziemi, ale ten grób naleaoby
pobogogosawią od razu. Pabogasawią wszystkich zmar-
ych: i tych, których widzimy, i tych, którzy dawno,
dawno temu musieli czekaą, byą moe siedzĄc w ciasnym
wizieniu, na to, by zostali zoeni w ofierze, ywcem
spaleni w przeraajĄcym ognisku roznieconym na czeŚą
Jolina...
Eskil uniós rk.
- Czy walno mi przerwaą? Dzikuj. Nie do koca
w to wierz, ojcze. Nigdy nie syszaem o tym, by któreŚ
z licznych plemion zamieszkujĄcych Syberi skadao
ofiary z ludzi. A ju na pewno nie palili ludzi w ogniskach!
Przede wszystkim nie mieli drewna, chrust trzeba byo
oszczdzaą.
- Masz racj, móy chopcze, ale pamitaj, e Ludzie
Lodu nie naleeli do Samojedów, Woguów czy jak si tam
oni nazywali. Przybyli jeszcze dalej ze wschodw, ale nikt nie
wie dokadnie, skĄd. Prawdopodobnie gdzieŚ z okolic
Ataju. Z powodu czarów i swych barbarzyskich rytua-
ów, o których nic nam nie wiadomo, zostali przepdzeni
na zachód. Bardzo moliwe, e palili ludzi w ofierze.
Eskil pokiwa gowĄ.
Nikt ju si nie odezwa, w ciszy wysuchali modlitwy
odmawianej przez pastora nad tym strasznym miejscem.
I wreszcie ci trzej, którzy przez cay czas syszeli aosne
jki niesamowitego chóru, zauwayli, e cichnie on,
zmienia w rzewne westchnienia, a wreszcie przechodzi
jakby w drĄce oddechy. Czuli w nich radoŚą, nadziej
rozbudzonĄ z nowĄ siĄ... Nareszcie zatracone dusze
mogy podĄyą ku wolnoŚci, uniesione na tysiĄcach
maych skrzyde, wyrwane z setek lat mroku i melancholii.
Potem nic ju nie zakócao ciszy.
Kiedy jednak powoli opuszczali owo tragiczne miejs-
ce, grabowiec, który pochonĄ tak wiele istnie ludzkich,
ujrzeli, e w Ślad za nami wyrastay po deszczu drobne,
biae kwiateczki.
Eskil, Heike i pastor potraktowali to jako milczĄce
podzikowanie i jakoŚ cieplej im si zrabio na sercach.
Postanowiono, e pastor jeszcze przez kilka dni pozo-
stanie w Eldafjord, by dokoczyą dziea i cakiem ju
oczyŚcią ze Śladów zej mocy twierdz pierwszego Jolina.
Elis obieca mu w tym pomóc i namówią do tego take
innych mieszkaców Eldafjord. Trzeba byo przecie
przenieŚą ciaa zmarych na dó, do wioski, i pogrzebaą je
na cmentarzu.
IdĄc kamienistĄ ŚcieynkĄ postanowili take, e ze
skarbu pana Jolina, który nieŚli ze sobĄ, KoŚcioowi
zostanie zwrócone to, co kiedyŚ mu zrabowano. Reszta,
jak przypuszczali, i nie mylili si, powinna przypaŚą
w udziale maemu Jolinowi i jego matce Solveig. Nato-
miast skarb pierwszego Jolina by prawowitĄ wasnoŚciĄ
Ludzi Lodu.
Gdy schodzili w dó, Eskil, który nie lubi pozostawiaą
adnej sprawy nie wyjaŚnionej do koca, zapyta:
- Dlaczego waŚciwie Jolinsborg bgo nawiedzone?
Co mia pierwszy Jolin do tego domu?
Heike odpowiedzia mu dopiero po duszym namyŚle:
- Czy wolno mi zgadywaą? Wy, którzy mieszkacie
w Eldafjord: Moe wiecie, czy w Jolinsborg straszyo,
zanim w kocu osiemnastego wieku spisano histori
wioski?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpara Solveig, a Elis
pokiwa gowĄ.
- Ale ogniska pony na pewno - powiedzia.
- No tak, ale to byo na skalnym tarasie, prawda?
- Tak powiadali. Ja sam je nawet raz widziaem, taki
tajemniczy poblask, nierzeczywistĄ un.
- Ale w okolicach Jolinsborg nic si nie dziao? A wic
dopiero kiedy zapisano caĄ t histori, Jolinsborg poczli
odwiedzaą amatorzy ukrytych skarbów. Wówezas pierw-
szy, zy Jolin przerazi si nie na arty, o ile oczywiŚcie nie
straszy ju wezeŚniej, o czym, niestety, nie wiemy.
W trzynastym wieku prawdopodobnie by waŚcicielem
wielkich czŚci Eldafjord, Jolinsborg pewnie te nalea
do niego.
- Ale czy pan Jolin z siedemnastego wieku nigdy nie
straszy tak jak pierwszy Jolin? - zapyta Elis.
- Nie tak dosownie, ale na swój sposób i on take
straszy. Odradza si w swych potomkach, na przykad
w Terjem.
- Tak, na pewno tak waŚnie byo - stwierdzi pod-
niecony Eskil, który nie uroni z tej rozmowy ani sowa.
Doszli ju do zagrody Terjego, dwaj modzi wieŚniacy
wyszli im na spotkanie.
- Przez cay czas siedzieliŚmy przy maym Jolinie
- powiedzieli. - Ale spa bardzo spokojnie.
Solveig serdecznie im podzikowaa i zaprosia wszyst-
kich na skromny poczstunek.
Naprawd dziwne to uczucie przekroczyą próg domu
Terjego Jolinsonna, kiedy jego ju nie byo. Szezerze
jednak mówiĄc, nikomu go nie brakowao.
Po obiedzie Heike poszed do maego Jolina i ju tam
zosta. Wiele osób przychodzio w odwiedziny, pragnĄc
porozmawiaą z "bohaterem", jak nazywano Heikego, ale
on konsekwentnie odmawia. Teraz najwaniejsy by dla
niego chopiec i nie yczy sobie, by ktokolwiek mu
przeszkadza.
Eskil jednak dostrzeg caĄ procesj ludzi, która
wyruszya na skalny taras. Prowadzili jĄ pastor i Elis.
DoŚą dugo przebywali na górze, dopiero o zmroku zeszli
do wioski, niosĄc midzy sobĄ proste nosze. Przetranspor-
towano je na przysta i umieszczono w szopie. StamtĄd
miay zostaą przewiezione do koŚcioa w Soten.
Kiedy wszyscy goŚcie opuŚcili zagrod, Solveig, Eskil
i Vinga zasiedli w kuchni, choą letni zmierzch wlewa si
ju do Środka. Niewiele mówili, zmczeni jake bogatym
w wydarzenia dniem. Ich twarze jakby zastygy, oczy
zmatowiay ze zmczenia. Czekaii jednak.
W kocu Heike i Ludzi Lodu wyszed z pokoju chopca.
WyczekujĄcy ocknli si z zamyŚlenia. Heike usiad przy
stole i ujĄ donie Solveig. Widzieli, e i on jest zmczony, ale
to nikogo nie dziwio. Po takim dniu nie mogo byą inaczej.
- Jak uwaasz, co powinniŚmy teraz zrobią? - zapyta
Solveig. - Nie moemy zostaą tu dugo, a chapcu
potrzeba jeszcze wiele zabiegów, a i tak nie mog obiecaą,
e wyzdrowieje. Czego ty sama pragniesz? Czy chcesz
wraz z maym Jolinem zostaą w Eldaford, czy te
pojechaą z nami? JeŚli tak, moe si okazaą, e to ju na
zawsze. I dla chorego dziecka podró moe okazaą si
bardzo wyczerpujĄca. Moe nawet zbyt wyczerpujĄca.
- A jeŚli on zostanie tutaj...?
- Nie ma adnej szansy, by przey. Tyle mog
stwierdzią z caĄ pewnoŚciĄ.
W oczach Solveig zakrciy si zy.
- A wic wybór jest prosty. Có miaabym robią
w Eldafjard, gdyby... - Urwaa, wbia oczy w stó
i mówia dalej: - Czy znasz moje najgortsze marzenie,
które snuam od tak wielu lat? Jak myŚlisz, jak wyglĄdao
moje ycie? Jedynym promykiem soca by may Jolin.
MyŚl, e nienawidzi tego miejsca równie mocno jak ja.
- Wiem o tym - odpar Heike. - I on marzy, by si stĄd
wydostaą. Ale cay majĄtek naley teraz do niego. Do
niego i do ciebie.
- Sprzedam wszystko. Mam wybieraą midzy majĄt-
kiem a yciem Jolina. Wybór jest wic prosty.
- Ale by zaatwią takie sprawy, potrzeba czasu - wtrĄ-
cia si Vinga. - Twoi sĄsiedzi, nawet jeŚli zechcĄ kupią
gospodarstwo, nie bdĄ mogli od razu wyoyą gotówki
na stó.
- MyŚlaam ju o tym - odpowiedziaa Solveig.
- Mogabym poprosią o pomoc lensmana z Soten. Mona
na nim polegaą, przeŚle pieniĄdze, kiedy transakcja
zostanie zawarta.
- Doskonale - stwierdzia Vinga. - SyszeliŚmy od Elisa,
e wielu z Eldafjord od dawna akomym okiem zerkao na
Jolinsbosg. Teraz, kiedy nie straszy tam ju aden zy duch,
ich zainteresowanie pawinno jeszcze wzrosnĄą.
Solveig kiwna gowĄ.
- Ojciec Inger-Lise od dawna pragnĄ przejĄą Jolins-
borg. SĄdz, e bdzie móg od razu sporo wyoyą.
Heike zaprotestowa:
- Maim zdaniem powinnaŚ pozastawią caĄ spraw
lensmanowi, nie wiĄzaą si z kimŚ konkretnym. Mamy
doŚą pienidzy, by wystarczyo na podró dla caej piĄtki.
Miaem te zamiar zaproponowaą, byŚmy nieco nadoyli
drogi i zawadzili o Soten. Wiele spraw powinniŚmy tam
zaatwią. Dopilnowaą twoach interesów, Solveig, a i ja
chciabym zerknĄą na histori Eldafjord, którĄ ma tamtej-
szy nauczyciel. Naleaoby take odwiedzią dawnego
waŚciciela Jolinsborg. Co na to powiesz, Solveig?
Poprawia si w krzeŚle.
- Jolina Jolinsonna? Szaleca, jak go nazywajĄ? Ow-
szem, powinniŚmy, ale ostrzegam was... Kiedy ktoŚ
ostatnio go odwiedza, podobno nae dao si z nim
nawiĄzaą kontaktu. Mnie samej nie pozwolono pojechaą
i zobaczyą si z nim po tym, jak go stĄd zabrano.
W migotliwym Świetle stojĄcej na stole Świecy Heike
przyglĄda jej si z powagĄ. W blasku rozedrganego
pomienia jego znieksztacona twarz wydawaa si jeszcze
straszniejsza.
- Chcesz powiedzieą, e Jolin Jolinsonn zosta le
potraktowany? e jego dwaj bracia podstpem odebrali
mu to, co byo jego prawowitĄ wasnoŚciĄ?
Spojrzaa na niego z takĄ samĄ powagĄ.
- Wiem, e podobne historie czasem majĄ miejsce, e
normalnych, zdrowych na umyŚle ludzi zamyka si
w zakadach, by zagarnĄą ich majĄtek. Bez trudu mona
by sobie wyobrazią Terjego i Madsa postpujĄcych w taki
waŚnie niecny sposób... Niech Bóg zmiuje si nad nimi,
nie chc le mówią o zmarych. Ale jeŚli chodzi o najstar-
szego z braci, Jolina, Śmiem twierdzią, e on by z nich
najchciwszy. By... - jej gos si zaama - ...niedobry.
Heike nie drĄy tematu. Wicej tego wieczonu nie
powiedziano.
Zostali jeszcze przez dwa dni, by daą Solveig czas na
spakowanie i zaatwienie najwaniejszych spraw. Cikie
chwile przeya, gdy musiaa poegmaą si ze zwierztami.
Bez wzgldu jednak na to, jak bardzo bya do nich
przywiĄzana, nie moga ciĄgnĄą ich za sobĄ przez pó
Norwegii - ani wodĄ, ani lĄdem. Ojciec Inger-Lise kupi
wszystkie na pniu, byy to bowiem doskonale odchowane
sztuki.
Miaa wic choą troch grosza w podrónej sakiewce
dla siebie i Jolina. Bardzo podnioso jĄ to na duchu.
Przez te dwa dni Eskil niewiele mówi. Pomaga
Solveig jak móg, czasami zabiera Jolina na powietrze,
a poza tym wóczy si samotnie po okolicy z zagniewanĄ
minĄ.
Vinga ogromnie niepokoia si o ma. Sypia tak
niespokojnie, we Śnie rzuca si i jcza, jakby chcia si
przed czymŚ uchronią. Budzi si zlany potem, z przerae-
niem w oczach. Uznaa, e Heike nie zazna spokoju, póki
nie opuszczĄ tego miejsca. Zbyt duo tu nieprzyjemnych
wspomnie, dlatego drczĄ go koszmary, stwierdzia.
OpuŚcili wic Eldafjord w rybackiej odzi Elisa,
ciĄgnĄc za sabĄ ódk, którĄ wynajĄ Eskil. Heike i Vinga
zauwayli ,e podczas caej podróy wĄskĄ zatokĄ Solveig
ani razu si nie odwrócia. Ale Jolin, który siedzia na
kolanach Heikego z gowĄ opartĄ o jego rami, nie
spuszcza wzroku z wioski pooonej na samym kracu
fiordu. Na buzi malowaa mu si niechą, prawie niena-
wiŚą. May Jolin Madssenn nie mia zbyt miych wspo-
mnie z Eldafjord.
Na stromych zboczach gór otaczajĄcych Jolinsborg nie
IŚnia ju adna widmowa una. Straszne, tajemnicze
pomyki nie miay ju nigdy zabysnĄą. Do Eldafjord
zawita spokój, znikno wszystko, co mogo przywodzią
na myŚl twierdz pierwszego zego Jolina. Skalny taras
pod OrlĄ GórĄ przesta ju byą niebezpieczny, chyba e
komuŚ zdarzyoby si zamaą nog na zdradliwych kamie-
niach. Ale to mogo si przytrafią w kadym innym
miejscu w Norwegii.
Kiedy wydostali si na duy fiord, z piersi Solveig i jej
syna wyrwao si jednogloŚne westchnienie. Dao si ono
tumaczyą na wiele sposobów, najprawdopodobiej wy-
raao przede wszystkum ulg.
Najpierw zawinli do Saten, nieco wikszej wioski,
pooonej niedaleko. Eskil i Elis udali si wraz z Solveig
do lensmana, a Vinga zostaa w odzi z chopcem, bardzo
ju teraz zmczonym.
"Nie wolno podawaą chopcu wicej morfiny! ostrzeg
wczeŚniej Heike. Po pierwsze morfina moe okazaą si dla
niego zgubna, po drugie przy odrobinie dobrej woli mog
zauwayą u niego sabĄ popraw. WaŚciwe jest ap-
likowanie morfiny umierajĄcemu, by uŚmierzyą ból, ale
gdy poda si jej zbyt wiele komuŚ, kto wraca do zdrowia,
moe okazaą si, e narkotyk zniszczy mu ycie."
Jolin wic nie dosta nic, co pomogaby zwalczyą ból
gowy, który znów si nasili, prawdopodobnie z powodu
jasnego Świata i zamieszania zwiĄzanego z wyjazdem.
Heike jednak nie mia racji, mówiĄc o poprawie stanu
Jolina. To tylko nadzieja na lepszĄ przyszoŚą wlaa nieco
ycia w oczy malca.
Sam Heike odwiedzi nauczyciela, odbyli doŚą dugĄ
rozmow. Zapiski dotyczĄce Eldafjord niewiele wniosy
nowego, pokryway si z tym, co Heike sysza ju wczeŚniej.
Nauczyciel rzek jednak:
- Zastanawiam si nad czymŚ... W Surnadal prawadzĄ
archiwum. Z tego, co wiem, majĄ tam coŚ, co dotyczy
Eldafjord, choą przewanie sĄ to zbiory mówiĄce ogólnie
o tej czŚci wybrzea.
Heike zapyta, jak daleko doa tego Surnadal, ale okazao
si, e podró odziĄ tam i z powrotem zajaby im co
najmniej dwa dni. Niestety, tak wielle czasu nie mogli
poŚwicią, mieli przecie ze sobĄ chore dziecko, z którym
naleao obchodzią si nadzwyczaj delikatnie.
- Taaak... - nauczyciel przeciĄga sowo. - Jeden
z moich przodków zbiera dawne pisma. Wiem te, e by
w Surnadal, by odpisaą to, co mieli w archiwum. Ale
w jego ksigach panuje nieopisany baagan, próbowaem
je uporzĄdkowaą, ale tyle tego jest!
Heike zapyta natychmiast:
- Ale przejcza pan czŚą materiaów?
- O, tak, waŚciwie wikszoŚą.
- I nie znaaz pan tam nic, co by dotyczyo Eldafjord?
- Nie, nigdy.
- Moemy wic przyjrzeą si temu, do czego pan nigdy
nie zdaa dotrzeą.
Nauczyciel zastanowi si.
- MĄdrze powiedziane - stwierdzi wreszcie. - Nawet
wiem, od czego powinniŚmy zaczĄą.
Poszed w gĄb mieszkania i za chwil wróci stamtĄd
taszczĄc trzy opase tomy pene lunych papierów.
- Oj! - jknĄ Heike.
Ale ju w gadzin póniej opuŚci domostwo nau-
czyciela. Mia do przekazania Vindze i Eskilowi wiele
nowych informacji.
Najpierw jednak wraz z Solveig uda si do miejsca,
pogardliwie zwanego domem wariatów. W tym czasie nie
wymyŚlono jeszcze adnej lepszej nazwy na t aosnĄ
instytucj, w któtej umieszczano pacjentów, cierpiĄcych
na rozmaite przypadoŚci, i trzymano ich w komórkach,
przypaminajĄcych wizienne cele. Sypiali na legowiskach
ze somy rzucanej wprost na kamiennĄ podog lub
klepisko, nie mieli nawet okien, przez które miogliby
wyglĄdaą na Świat. Bezustannie wybuchay awantury,
sychaą byo krzyki i pacz.
Szwagra Solveig unzieszczono w oddzielnej celi i do
jego pilnowania wyznaczono uzbrojonego stranika, któ-
ry nie opuszcza ich ani na krok podczas odwiedzin
u chorego.
T wizyt mogli sobie jednak byli darowaą. Jolin
Jolinsonn, który kaedyŚ z pewnoŚciĄ by niezwykle
urodziwym mczyznĄ, bynajmniej nie ucieszy si z go-
Ści. Obsypa Solveig najgorszymi wyzwiskami, chcia
rzucią si na Heikego i odgraa si, e kiedy tylko znów
znajdzie si w Eldafjord, zemŚci si na wszystkach jego
mieszkacach, zgwaci kobiety i odbiecze kadĄ pid
ziemi, która mu si naley w wiasce. Ba przecie wszyst-
ko, cae Eldafjord byo jego! Wszystko! Jolinsonnowie
zawsze byli panami Eldafjord, a ndznicy, którzy teraz
siedzieli na gospodarstwach i owili ryby w fiordzie,
podstpnie przywaszczyli sobie jego ziemie. Zawsze mu
zazdroszczono i yczono le.
Heike ani przez moment nie wĄtpi, e Jolin Jolinsonn,
gdyby tylko wydosta si na wolnoŚą, niechybnie speniby
wszystkie groby. Poprosili stranika, by mia na niego oko.
Wrócili do odzi. Przed wyjazdem z Eldafjord Solveig
przygotowaa dla wszystkich prowiant, posilili si wic na
przystani w Soten przed wyruszeniem w dalszĄ drog.
- Eskilu - szepna Vinga tak, by wszyscy jĄ syszeli.
- Popatrz na te Śliczne dziewczta, które tam idĄ! Och,
wiele masz do odrobienia. StracileŚ przecie cay rok!
Eskil nawet nie odwróci gowy. Spiek tylko raka, a na
twarzy odbia si niechą.
- Jak moesz byą tak zoŚliwa, Vingo - mruknĄ do
ony Heike.
Drgna. Heike rzadko, a moe nawet nigdy, nie
odnasi si do niej krytycznie.
Vinga jednak nie bya gupia i szybko zorientowaa si
w sytuacji. Wystarczya zerknĄą na Eskila, który z takĄ
uwagĄ wpatrywa si w pynĄce po wodzie morskie ptaki,
e a zy zakrciy mu si w oczach. A moe patrzy na
Solveig, która ze spuszczonĄ gowĄ wycieraa rce w ka-
waek pótna, powoli, starannie...
Na Boga, pamyŚlaa Vinga. Ten chopak musi chyba
pojĄą...
Ale on waŚnie to zrozumia. wiadczya o tym jego
rezerwa, chwilami nawet wcogoŚą w stosunku do Solveig.
Czasami zachowywa si wprost niegrzecznie, jakby chcia
si przed czymŚ obronią, ale wiele razy spoglĄda na niĄ
z czuaŚciĄ i troskĄ, a Vindze serce Ściskao si na widok
swego tak ju dorosego syna.
Ale stĄd do...
No waŚnie, do czego? Do jakiej przyszoŚci zmierza
Eskil? Mia ochot na przygod? Z pewnoŚciĄ tego
potrzebowa. Ale jego powaga wskazywaa na coŚ wicej.
I ona, dojrzaa kobieta, majĄca jedenastoletniego syna,
czego ona chce od mojega Eskila? myŚlaa Vinga z gnie-
wem. On jest przecie jeszcze dzieckiem! Przynajmniej
w porównaniu z niĄ.
W nastpnej chwili wzia si w garŚą. Nie chciaa byą
harpiĄ, strasznĄ matkĄ, która wrogo spoglĄda na kadĄ
kobiet, na której choą przez moment spocznie oko jej
syna.
Widziaa, e cierpiĄ oboje. adne z nieh nie chciao
zakochaą si w drugim.
MioŚą jednak nie zwaa na to, co podpowiada roz-
sĄdek.
Psiakrew, zakla Vinga w myŚli. Czy nie doŚą ju mieli
problemów ze swym nieposusznym synem?
Heike najwidoczniej przyjmowa to spokajnie. Ale on
by przecie mczyznĄ. Da si zwieŚą piknym oczom
i bezradnoŚci, nie dostrzega kopotów, jakie przynieŚą
móg taki zwiĄzek...
Vinga zapanawaa jednak nad myŚlami. Solveig wcale
nie bya bezradna, doskonale dawaa sobie rad z opiekĄ
nad dzieckiem. Vinga nigdy nie przypuszczaa, e potrafi
byą tak bezwzgldna, tak gupio wprost niesprawiedliwa.
Zawstydzia si przed samĄ sobĄ, ale nie moga sobie
poradzią z drczĄcym jĄ niepokojem.
ZresztĄ chyba byoby dziwne, gdyby zachowywaa si
inaczej? Która matka nie niepokoiaby si o swego
jedynego syna, darzĄcego uczuciem kobiet starszĄ od
siebie o jedenaŚcie lat? I to w dodatku obciĄonĄ ciko
chorym dzieckiem? Czy inna matka take nie widziaaby
dziecka w swoim synu? Chopczyka, z którym wiĄzaa tak
wielkie nadzieje? Czy nie wolaaby, by poŚlubi jakĄŚ
modĄ dziewczyn, odpowiadajĄcĄ mu wiekiem?
Kiedy wszystkie dotychczas obawiĄzujĄce zasady zo-
stanĄ postawione na gowie, musi upynĄą sporo czasu,
zanim czowiek nauczy si myŚleą w nowy sposób.
Vinga zmusia si do obdarzenia Solveig uŚmiechem.
Mia on wyraaą serdecznoŚą, ale wypad najwidoczniej
doŚą krzywo, bo Solveig uŚmiechna si ze zdziwieniem.
Eskil nic nie powiedzia. Wtuli tylko gow w ramiona
i siedzia tak zgarbiony ze wzrokiem utkwianym w zielo-
nej wodzie.
ROZDZIA XIII
Wkiótce ód rybacka znów skierowaa si na poudnie.
SzczŚliwie wiatr cakowicie usta, za co Eskil szczerze
dzikowa wadcom pogody. Nigdy nie czu si zbyt
dobrze na morzu.
- Na i jak? - zapytaa Heikego Vinga. - Co znalazeŚ
u nauczyciela? Nic nam dotĄd nie opowiedziaeŚ.
- Zaraz wam wszystko wyjaŚni - odpar i wyszpera
w kieszeni kawaek papieru. - Ten miy czowiek zapisa
mi to, co najwaniejsze...
- Ale to chyba nie dotyczy historii Eldafjord, prawda?
- Nie, ale i tak jest bardzo interesujĄce.
ZaczĄ czytaą. Eskil na moment wpad w panik. Boe,
ojciec chyba nie ma zamiaru zbanią si przed Solveig,
sylabizujĄc sowo po sowie?
Zaraz sobie jednak przypomnia, jak to sam jej wyzna, e
Heike nauczy si czytaą dopiero jako dorosy mczyzna.
Zawstydzi si wic i wsucha w nieporadne czytanie ojca.
Jego ukochany ojciec! Jak móg wstydzią si tak
wspaniaego czowieka? Z zaenowaniem skuli si w so-
bie i stara si zrobią jak najmniejszy.
- Oto co tu napisano - zaczĄ Heike. - GdzieŚ nad
zaponianym fiordem na tym dzikim wybrzeu od pradawnych
czasów, istniaa podobno twierdza. Powiadano, e bya bardzo prosta
i prymitywna a do chwili, gdy w par setek lat póniej wprowadzi
si do niej jakiŚ dziwny czowiek. Odprawia w twierdzy pogaskie
rytuay, poszeptywano nawet o skadaniu ofiar z ludzi.
- Ach, naprawd! - zdumiaa si Vinga. - To musi
doryczyą naszej twierdzy!
- Bez wĄtpienia - potwierdzi Heike. - Dalej napisa-
no... Okryj staranniej Jolina kocem, Eskilu!
- Naprawd wspotnniano i o tym? - uŚmiechnĄ si
modzieniec i troskliwie otuli ŚpiĄcego chopczyka.
Heike czyta dalej:
- Kim rzeczywiŚcie by ten czowiek, nie wie nikt. Dawne
opowieŚci rónie mówiĄ na ten temat. Raz powiada si, e to sam
Zy przywdrowa z podziemnego Świata, innym razem, e to
przedstawiciel odmiennej rasy spodzonej z zimna i mroku.
- Ha! - wykrzykna Vinga. - SkĄd my to znamy!
Heike z trudem odcyfrowywa sowa.
- Jedna z opowieŚci zawiera nawet szczegóy takie jak ten, e
ów czowiek zosta wygnany przez wasne plemi, osiade
m odcitej od Świata górskiej dolinie pooonej gdzieŚ w gbi lĄdu.
Inne podanie mówi, e uciek on stamtĄd, zabierajĄc ze sobĄ
najcenniejsze klejnoty tego ludu. We wszystkich legendach jawi
si jako czowiek na wskroŚ zy i bezwzgldny. No, na pewno
chodzi tu o naszego pierwszego Jolina - stwierdzi Heike.
- Ale kim on by? Kim on naprawd by?
Zapada chwila milczenia, wreszcie Heike odczyta
ostatnie sowa historyki:
- Nigdy jednak podczas mych podróy po tym wybrzeu nie
natknĄem si na owĄ prastarĄ twierdz ani te na skrytĄ przed
ludzkim wzrokiem dolin. WiadomoŚci te muszĄwic byą jedynie
wytworem zbiorowej ludzkiej wyobrani. Rodziy si one w chwilach,
gdy nasi przodkowie zbierali si przy ogniu w zimowe wieczory.
- Aha, a my wiemy lepiej - powiedziaa Vinga. - Jak
si czujesz, Eskilu? JakoŚ dziwnie pobladeŚ.
- Nic mi nie jest, nie marud, mamo - gniewnie sarknĄ
Eskil w odpowiedzi, nawet na moment nie odrywajĄc
wzroku od morza, co stanowi pierwsze pnykazanie dla
osoby cierpiĄcej na chorob morskĄ. Za nic w Świecie nie
chcia stracią godnoŚci i robi wszystko, by jego stan si
nie pogorszy.
- Najchtniej poeglowabym z maym Jolinem wokó
poudniowej Norwegii. To byoby dla niego najlepsze
- rzek Heike.
Och, nie! jknĄ Eskil w duchu. Taka duga podró
morzem, okrĄenie caej Norwegii od poudnia?
SzezŚliwie jednak ojciec dokoczy t myŚl:
- To zabraoby zbyt duo czasu, musimy te pamitaą
o koniach. Teraz, jeŚli mi wybaczycie, skoncentruj si na
chopcu, wykorzystam to, e akurat Śpi.
Usiad z tyu za Jolinem i objĄ gow dziecka swymi
duymi domi. Prawie cakiem zakryy delikatnĄ, prze-
zroczyŚcie bladĄ buzi chopca.
Solveig przekna Ślin. Boe, modlia si w duchu.
Boe, nie opuszczaj teraz tego czowieka!
Dopynli do przystani w miejscowoŚci, w której
pozostawili konie. Eskil z radoŚciĄ zszed na lĄd.
Nigdy wicej, myŚla drepczĄc u boku ojca. Wszystko
wokó niego chwiao si i wirowao, twarz nadal za-
chowaa dziwnie zielonkawy odcie. Nigdy wicej! Na-
wet gdybyŚmy mieli wyruszaą do Anglii, to znajd jakĄŚ
drog lĄdowĄ, niewane koszty!
Zdoa, co prawda, zachowaą godnoŚą, ale doprawdy
niewiele brakowao do penej kompromitacji!
Szli wraz z ojcem po konie.
Heike odletchnĄ gboko.
- Eskilu, jest coŚ, o czym chciabym z tobĄ pomówią
teraz, gdy nie ma przy tym matki...
- Tak? - Eskil poczu, e ogarnia go dziwny lk.
- W domu... nie wszystko jest jak trzeba.
- Czy... czy midzy wami coŚ si nie ukada?
- Och, oczywiŚcie, e nie! Chodzi o dwary. Nie staą nas
na utrzymanie trzech dwrów, to po prastu niemnliwe.
Mogo si to udaą za czasów Alexandra Paladina, ale nie
dzisiaj !
- Co zamierzacie zrobią? Sprzedaą LapowĄ Alej?
- Nie, Lipowa Aleja nie stanowi takiego problemu. To
Elistrand wymaga nieprawdopodobnie wielkich naka-
dów. Ae twoja matka...
- Wiem. Elistrand jest domem jej dziecistwa, o które-
go odzyskanie tak bardzo zabiegaa.
- No, waŚnie. Datego... musimy borykaą si z wiel-
kimi opatami na rzecz pastwa i na wszystko inne.
Czasami jest tego tyle, e sabo mi si robi. Nie licz wic, e
jesteŚmy bogaci, Eskilu.
- Nigdy nawet o tym nie pomyŚlaem.
- I to waŚnie najlepiej Świadczy o tym, e uwaasz si
za doŚą zamonego - z goryczĄ stwierdzi Heike. - Jednak
chciaem z tobĄ pomówią... To nie najprzyjemniejszy
temat, ale... Eskilu, kiedy przejmiesz dwory, a twojej
matki ju nie bdzie, sprzedaj Elistrand! Jak najszybciej!
Ja tego nie mog uczynią, ze wzgdu na Ving nie mog.
Eskil poczu al ŚciskajĄcy go za serce. Ojcu nie wolno
tak mówią! Kiedy matka odejdzie? I ojciec take? O, nie!
- Rozumiem, e moe to byą dla ciebie bazdzo trudne,
Eskilu - cicho kontynuowa Heike. - Ale jesteŚ ju dorosy.
Musisz nauczyą si pokornie akceptowaą rzeczywistoŚą.
- Dobrze! - z udawanyrn spokojem odpar Eskil. - Ale
nie mog zrozumieą, co mnie pchno do tego, by od was
odjechaą. Od was! A jeŚli ju by was nie byo po moim
powrocie? Pytanie take, czy w ogóle bym wróci,
gdybyŚcie nie przyjechali... Ale tak bardzo chciaem wam
ofiarowaą skarb, chciaem pomóc.
- Nie mówmy ju o tym, mój drogi - rzek Heike
agodnie. - I... nie ma tego zego, co by na dobre nie
wyszo. CoŚ jednak zyskaeŚ dziki tej wyprawie, praw-
da?
Eskil nie odpowiedzia wprost. Jego biedny oĄdek
nadal by niespokojny, jakby nie zrozumia jeszcze, e
duga podró morska ju si skoczya.
- Severinsenom w domu na Grastensholm dobrze si
yje razem, prawda? ZgadzajĄ si ze sobĄ, nie majĄ
szczególnych kopotów?
Heike zerknĄ na syna z ukosa. Wiedzia, e zanim
odpowie, musi najpierw starannie wywayą sowa.
- Owszem, odnosz wraenie, e sĄ bardzo szczŚliwi.
- Aha. A zresztĄ to nie ma adnego znaczenia.
- Maestwo moe byą ze sobĄ szczŚliwe pomimo
duej rónicy wieku. Jak pewnie wiesz, ona Severinsona
jest od niego o wiele starsza.
- Wiem, wiem - Eskil rozeŚmia si przesadnie wesoo.
- Przynajmniej o dwanaŚcie lat.
- O ile si nie myl, to o czternaŚcie.
- A wic sam widzisz!
Eskil zorientowa si, e chyba powiedzia zbyt wiele,
i ucich nagle, jakby zabrako mu sów.
Heike otoczy go ramieniem.
- Wiek nie ma tu adnego znaczenia, Eskilu. Wszystko
zaley od dojrzaoŚci i siy uczueia. Nieistotne, czy
maonkowie sĄ w równym wieku, czy te któreŚ z nich
jest starsze. Najwaniejsza jest odpowiedzialnoŚą za t
drugĄ osob.
Syn szed ze wzrokiem wbitym w ziemi.
- Ale matka...
- Twoja matka w niczym nie róni si od innych matek.
Nie lubi byą zaskakiwana. Potrzebuje czasu, by przywyk-
nĄą do tej myŚli. A czy... rozmawiaeŚ z...?
- Nie - Eskil nie pazwoli ojcu na dokoczenie zdania.
- Teraz pytam tylko tak ogólnie, jeszcze nie...
ZaplĄta si, Heike postanawi przyjŚą mu z pomocĄ
i zmieni temat:
- Ju niedugo bdziemy na miejscu.
Eskil zaczĄ Śmiaą si pod nasem, a potem coraz
goŚniej, i goŚniej.
- Z czego si Śmiejsz?
- Z tego pierwszego Jolina. WaŚciwie to on by doŚą
zabawny.
- To chyba za wiele powiedziane.
- Ale pamyŚl tylko, jak si zachowywa! adnego
wyrafinowania, adnej klasy czy dobrego stylu, ani
odrobiny pomysowoŚci czy inceligencji. Skaka pa gazach
jak, nie przymierzajĄc, mapa, wrzeszcza i ciska kamiemia-
mi. Czy mona mieą szacunek dla takiego straszyda?
Heike uŚmiechnĄ si.
- Moe masz i racj. A kiedy napotka opór, zaczĄ si
w nas gapią, a rozpad si na kawaki. Ale zapewniam ci,
Eskilu, e dopóki istnia, nie byo nam wcale do Śmiechu.
- wietaie o tym wiem - odpar Eskil i zadra na
wspomnienie poczwary. - Ale daleko mu byo do Tengela
Zego.
- To prawda, nie roztacza wokó siebie takiej aury za,
od której a wos si czowiekowi jey na gowie, nie
napawa te takim nieludzkim strachem. Ty nigdy nie
miaeŚ do czynienia z Tengelem Zym i powinieneŚ si
z tego cieszyą. Ciekaw tylko jestem, kim by maprawd ów
pierwszy Jolin...
- Ale, ojcze, jeŚli i on by z Ludzi Lodu, to znaczy, e
jest jeszeze jedna gaĄ rodu, w Eldafjord! Tam musi byą
strasznie duo potomków pierwszego Jolina. We pod
uwag ich ciemne wosy i karnacj. A may jolin jest jego
bezpoŚrednim potomkiem.
- I mnie to uderzyo. Dlatego musz si dowiedzieą,
kim on by. Bo widzisz, wydaje mi si, e on wcale nie jest
z Ludzi Lodu! Przypomnij sobie sowa Hanny! Mówia, e
Tengel Dobry i jego maa radzina sĄ jedynymi potomkami
Ludzi Lodu. Bya jeszcze, co prawda, garstka z Taran-gai,
ale Hanna mówia tylko o Norwegii. No i on by taki
wielki! A pierwsi Ludzie Lodu, którzy przybyli do
Norwegii, byli drobni jak Tengel Zy!
- Ale on przywdrowa z Doliny Ludzi Lodu. I zna t
dawnĄ syberyjskĄ mow!
- Wiem o tym, dlatego musimy to sprawdzią.
Stali na podwórzu gospodarstwa, upyna ju bowiem
dusza chwila, odkĄd dotarli do celu.
Eskil podzikowa za wypoyczenie odzi, a Heike
dopaci brakujĄcĄ sum za dodatkowe dni. Sprowadzili
te konie, a Heike ze wzgldu na maego Jolina kupi
take nieduĄ bryczk. Wrócili na przysta, zapacili
Elisowi i poegnali si z nim.
Pierwszy etap dugiej podróy by ju za nimi. Heike
przeczuwa jednak, e najgorsze dopiero ich czeka. Eskil
niezupenie si z nim zgadza.
Natychmiast poszukali gospody, bo widaą byo, e
Jolin jest skrajnie wyczerpany, a i noc zbliaa si wielkimi
krokami.
Tej nocy Heike i Vinga zrozumieli, e znaleli si
w prawdziwych tarapatach.
Heike nie móg spaą, cay czas si budzi, drczyy go
niepojte koszmary.
- Co si dzieje, Heike? - zapytaa Vinga, kiedy znów
obudzi si przed Świtaniem.
Siedzia na óku, zlany zimnym potem, i ciko dysza.
Ku jej ogromnemu zdziwieniu odwróci si do niej
gwatownie, a jego óte oczy poyskiway ostro, nie-
przyjanie.
- To nie twoja sprawa - powiedzia gosem, którego
nie poznawaa: - Chcesz wedrzeą si nawet w moje sny,
czy ju nigdy w yciu nie zostawisz mnie w spokoju?
Vinga oniemiaa. Nie moga tego zrozumieą, Heike
nigdy, przenigdy tak si nie zachowywa!
Cay dzie upywa w podobnej atmosferze. Heike by
niespokojny i zniecierpliwiony, to znów dla odmiany
gnbio go poczucie winy. Nikt go nie poznawa. Nastrój
stawa si coraz bardziej niemiy.
Wjechali w zasypanĄ Śniegiem przecz, musieli zsiĄŚą
z koni i pomagaą im ciĄgnĄą bryczk. May Jolin cierpia
bardzo z powodu tak nierównej drogi, o ile w ogóle dao
si to nazwaą drogĄ, ale Heike nie móg mu pomóc. On
bowiem zagbi si w Świecie wasruych myŚli, do którego
dostpu nie mia nikt inny.
Niedugo jednak znów wjechali w zielone okolice
i wszystko od razu wydao si jaŚniejsze. Pónym popou-
dniem zatrzymali si na popas, byo ciepo i przyjemnie.
Kiedy zjedli co nieco i troch odpoczli, Vinga
zdecydowaa si poruszyą temat, który gnbi ich wszyst-
kich.
- Widz, e akurat jesteŚ troch spokojniejszy, Heike,
dlatego prosz ci o wyjaŚnienie. Czy jest poŚród nas ktoŚ,
kto ci dokuczy lub w czymŚ ci zawadza?
- Na mioŚą boskĄ, nie! Masz racj, Vingo, akurat
w tym momencie ta straszna mara nie drczy mnie tak
bardzo. Wiem, e zachowywaem si grubiasko wobec
was, musicie mi wybaczyą, ale to nie ja jestem taki. To
znaczy... A, do diaba, nie mam zamiaru siedzieą tu
i spowiadaą si przed wami!
Vinga z caej siy przytrzymaa go za rk.
- O, nie, zostaniesz tu i wszystko nam powiesz. Czy to
ma coŚ wspólnego z twoimi snami?
Znów ogarnĄ go gniew, ju mia ostro odpowiedzieą,
ale opanowa si w por. WestchnĄ zniecierpliwiony.
- Nie wiem, co to jest, Vingo, ale przychodzi we Śnie.
ktoŚ mnie wzywa, kusi. yczliwy, przyjazny gos, który
dobrze mi yczy i jest ze mnie zadowolony. A mimo to
Śmiertelnie si boj.
- CoŚ mi si widzi, e ju to przerabialiŚmy - powie-
dziaa Vinga z wymuszonym spokojem. - Poznaj te
objawy. Ale chyba nie umiemy uczyą si na wasnych
bdach!
Heike nie spuszcza z niej oczu. Patrzy podejrzliwie,
przestraszony.
- Nie, nie jesteŚ teraz sobĄ, Heike - stwierdzia Vinga.
- Czy zgodzisz si na podjcie doŚą drastycznego Środka?
- Zaley, o czym mówisz.
- Czy przystaniesz na to, byŚmy ci przywiĄzali do
pnia tej brzozy?
RozeŚmia si.
- I na co to komu? Ale jak chcesz, moesz spróbowaą.
Eskil z narastajĄcym zdumieniem patrzy, jak matka
przynosi z bryczki dwa doŚą dugie kawaki powrozu.
Widak wokó by taki pikny. Pod nimi, w dolinie, leaa
dua, malownicza wieŚ, zewszĄd tchno spokojem. A oni
mieli zaraz przywiĄzaą jega zawsze tak zrównowaonego
ojca da pnia drzewa! Czy to miaa byą zabawa, czy...
Wyraz twarzy Vingi Świadczy jednak, e bynajmniej
nie ma ona achoty na igraszki.
Heike zrezygnawany pokrci gawĄ, ale pozwoli si
zwiĄzaą. mia si z Vingi, która odebraa mu jego wielki
nó, a nastpnie dooya wicej chrustu do ogniska, które
wezeŚniej rozpalili.
Jolin lea w bryczce, osonity przed Światem. Sol-
veig staa przy nim, nie mogĄc zrozumieą, co te wokó
niej si dzieje. Prawd powiedziawszy, Eskil take niewie-
le pojmowa.
Kiedy wszystko byo ju gotowe, Vinga podesza do
Heikego i sprawdzia, czy wizy trzymajĄ dostatecznie
mocno. Potem powiedziaa:
- Czy pewien jesteŚ, e nie rozpoznajesz tych ob-
jawów? Twoich snów? Zego humoru?
- Nie, a co to niby miaaby byą?
- Tula! - rzeka Vinga zimno. - Tula i jej flet!
Heike gboko wciĄgnĄ powietrze przez nos. Nic na to
nie odpar, tylko oczy rozjarzyy mu si jakimŚ strasznym
blaskiem.
Eskil zapyta:
- A wic ten bĄd, na którym mielibyŚmy si czegoŚ
nauczyą... Chodzi o ten pociemniay ze staraŚci fllet?
- WaŚnie.
Wzrok Heikego na moment zatrzyma si na ognisku.
Jego gos zabrzmia tak agadnie, tak mikka, jakby to nie
on mówi.
- Przetnij te sznury, Eskilu!
- Nie, nie wolno ci tego robią - natychmiast zaprotes-
towaa Vinga.
- Podaj mi flet, chopcze!
- Nie rób tego!
- Jest wŚrod skarbów Ludzi Lodu. LeĄ w bryczce,
pod moim siedzeniem.
- Nie rób tego, Eskilu!
- Zamknij usta, Vingo! Eskilu, wiesz przecie, e we
wszystkim masz byą posuszny ojcu!
Eskil sta bez ruchu, nie wiedzĄc, jak ma postĄpią.
Vinga zwrócia si do ma.
- ćle si stao, e nigdy nie powiedzieliŚmy Eskilowi
wszystkiego o Tuli, Heike. Chopiec o niczym nie wie?
Widzisz, Eskilu, Tula miaa flet i jego dwikiem moga
obudzią Tengela Zego ze snu. Teraz znów nasz zy
przodek usiuje dokonaą tego samego: zmusią Heikego,
by zagra na flecie. Wówczas Tengel Zy si obudzi.
- To wcale nie jest prawda - gniewnie zaprotestowa
Heike. - Ty chyba oszalaaŚ!
- Ale przecie na Świecie jest cae mnóstwo fletów
- zauway Eskil. - Dlaczego akurat...
- Bo flet, który miaa Tula, by niewydarzony, jakby
zaczarowany, nie dao si na nim normalnie graą. I ten
prawdopodabnie te jest taki sam, lea wszak wŚród
skarbów Ludzi Lodu. Id, przynieŚ go, Eskilu. I wrzuą do
ogniska.
- Nie wolno ci tego robią! - wrzasnĄ Heike.
Zanim zdĄyli powiedzieą coŚ wicej, Solveig podbieg-
a do bryczki, poszperaa wsród przedmiotów schowa-
nych pod siedzeniem, a wreszcie znalaza flet. KrzyczĄc
z bólu wypuŚcia go z rĄk.
- On parzy - szepna z oczami rozszerzonymi przera-
eniem.
Heike zaŚmia si radoŚnie.
Eskil nareszcie otrzĄsnĄ si z niemacy. Podczas gdy
Heike wi si, usiujĄc poluzowaą krpujĄce go wizy,
Eskil pochwyci flet, krzyknĄ z bólu i rzuci mstrument
w ognisko. Nie wcelowa, ale si nie podda. Jeszcze raz
podbieg do fletu, zsunĄ rkaw kurtki na do, chcĄc
uniknĄą poparze, i tym razem trafi w pomienie.
Kurtka Eskila zaja si ogniem, Solveig pospiesznie
polaa jĄ wodĄ z bukaka. Z ogniska sypno iskrami,
o may wos, a i brzoza stanaby w pomieniach.
- Zrób coŚ, Heike! - krzykna Vinga.
Ognisko zgaso równie szybko, jak si zapalio, Spo-
no wszystko z wyjĄtkiem fletu, który lea w kupce
popiou, nie naruszony.
Wpatrywali si w niego z niedowierzaniem.
- A wic mamy pewnoŚą - sykna Vinga przez zby.
- Heike... Wiesz dobrze, e my nie posiadanay czaradziej-
skiej mocy. Najwyraniej Tengel Zy take zdaje sobie
z tego spraw, poniewa waŚnie ciebie sobie upatrzy.
Gdyby zmusi do wykonywania swoich rozkazów na
przykad Eskila, ty mógbyŚ si mu przeciwstawią. Ale
wŚród nas nie ma nikogo, kto mógby bronią ciebie!
Twarz Heikego bya jak odmieniona. Oczy sypay
iskry wŚciekoŚci.
- Mnie nie potrzebna jest adna obrona! Dajcie mi flet!
RozwiĄcie mnie!
- Shiro! - z rozpaczĄ krzykna Vinga, znaa bowiem
tylko jednĄ osob, która mogaby im pamóc. - Shiro,
przyzywam ci!
- To na nic si nie zda! - pogardliwie zaŚmia si Heike
ochrypym, nieswoim gosem. - Ty nie masz mocy!
Vinga nie tracĄc przytomnoŚci umysu chwycia Heike-
go za rami i zawoaa ku niebu:
- Shiro! Poprzez Heikego przyzywam ci!
- PuŚą mnie! - zawy Heike. - PuŚą mnie, ty... Shiro, ja
ci nie wzywaem, ona kamie!
Wiedzia ju jednak, e przegra. Opiekucze duchy
Ludzi Lodu nie zwlekay z przyjŚciem z pomocĄ, kiedy
tylko mogy wystĄpią przeciw Tengelowi Zemu.
Heike z caych si walczy, by si uwolnią.
- Nigdy nie powinienem... pozwolią... daą si zwiĄzaą
- wysapa. - Gdybym by wiedzia... Eskilu! Spróbuj
zagraą na flecie! Spróbuj! Ty moesz! Moesz!
Jego gos podniós si a do wrzasku i nikt ju nie móg
tega gosu razpaznaą. To nie by krzyk Heikego.
Ale Eskil go nie sysza. I on, i obie kobiety, wszyscy
wpatrywali si w resztki ogniska.
Ujrzeli, e flet turla si wŚród popiou, tu i tam, jakby
ktoŚ siĄ woli stara si go osaniaą. Instrument przywodzi
na myŚl zwierz schwytane w puapk, które nie moe
pogodzią si z losem, próbuje ucieczki, lecz bez powodze-
nia.
Nie ujrzeli wszystkiego, co wydarzyo si potem, gdy
oczom ich nie dane byo widzieą tego, co ukryte, usyszeli
jednak przeraony okrzyk Heikego:
' - Shiro, nie! Nie rób tego!
Flet zadra przez moment i zastyg. I zaraz na ich
oczach rozsypa si w proch, który po chwili te zniknĄ.
Nie zosta po nim aden Ślad.
Heike osunĄ si bezwadnie; gdyby nie krpujĄce go
wizy, pewnie upadby na ziemi. Kiedy Tengel Zy
wypuŚci go ze swych obją, z ust Heikego wyrwa si
szloch.
A Solveig powiedziaa póniej, e miaa wraenie,
jakby ktoŚ stanĄ przed niĄ, uŚmiechajĄc si promiennie
i agodnie. W ŚwiadomoŚą zapado jej par sów, których
waŚciwie nie syszaa, lecz mimo to potrafia powtórzyą:
"W podzice za twĄ odwag. Za to, co uczyniaŚ dla Ludzi
Lodu, choą strach opanowa twoje serce. Dlatego, e
zdoaaŚ usunĄą z drogi ogromne niebezpieczestwo".
Na Ące, rozciĄgajĄcej si na szczycie wzgóra, byo
cicho, tak cicho, jakby byli czŚciĄ milczĄcej, bezkresnej
przestrzeni.
- Mamo - przerwa t cisz may Jolin.
Podeszli do dziecka, Solveig, Eskil i Vinga. Przez
ostatniĄ godzin z ust chopca nie wydobywa si aden
dwik. Solveig baa si do niego zajrzeą, baa si, e
znajdzie go bardziej bladym i nieruchomym ni byaby to
w stanie znieŚą. Podró ta bowiem, która miaa byą
poczĄtkiem nowego ycia dla Jolina i dla niej, z kadĄ
chwilĄ stawaa si bardziej jego kocem. Trudne Prze-
prawy, nieustanne uderzenia kó bryczki o kamienie leĄce
na drodze, ostre Świato, tak okrutne dla jego prawie ju
niewidzĄcych oczu, napicie i brak snu, a przecie chopiec
przyzwyczajony by spaą prawie przez caĄ dob.
Wszystko to stanowio zbyt wielkie obciĄenie dla
wycieczonego chorobĄ dziecka.
Solveig syszaa, e ludziom, którym pisana jest Śmierą,
przed samym zgonem cakiem rozjaŚnia si w gowie.
Ta blada, przezroczysta twarzyczka. Zmatowiae
oczy...
- Mamo, jakie niebieskie jest niebo! A na czoo spada
mi kropla deszczu!
- Och, rzeczywiŚcie!
Vinga powstrzymaa troskliwĄ do Soveig.
- Nie, nie wycieraj tej kropli - rzeka bez tchu. - Nie
wiem, pewnie jestem gupia, ale... Niech zostanie!
Vindze zakrciy si zy w oczach, to Śmiaa si
urywanie, to znów zawstydzona zerkaa na Solveig.
- Ty tego nie rozumiesz, a ja na razie nie chc jeszcze
nic mówią, dopóki nie dowiem si na pewno, aie... Jolinie,
czy coŚ si wydarzyo? Czy po prostu ta kropelka spada
z nieba?
- Nie, chyba bya tu u mnie jakaŚ pani, ae nie jestem
pewien, moe mi si tylko przyŚnia. A moe to by ktoŚ
z was.
- Jak ona wyglĄdaa? - dopytywaa si Vinga. - Czy
bya drobna? Niedua jak porcelanowa lalka? Miaa obce
rysy twarzy, oczy takie skoŚne? I wosy byszczĄce
wieloma kolorami?
Jolin popatrzy na niĄ zdumiony.
- Tak. To znaczy, e jednak mi si to nie Śnio?
Vinga poklepaa malca po policzku, moe nawet zbyt
mocno, uniesiona szczŚciem, podniecona. Teraz zy
pyny jej ju z oczu strumieniem.
- Nic nie powiem. Na razie jeszcze nic nie powiem.
Poczekamy i zobaczysny. Czy moecie pomóc mi roz-
wiĄzaą Heikego?
We trójk zajli si zdejmowaniem wizów.
Heike by ju teraz cakiem spokojny. Usiad zgnbio-
ny, ukrywszy twarz w doniach.
W milczeniu przysiedli przy nim.
W kocu Eskil powiedzia:
- Ojcze! To ju mino.
- Nie dla mnie - odpar Heike zduszonym gosem.
- Ja... tak strasznie si wstydz! Dziki Bogu, e przynaj-
mniej wy zdoaliŚcie zachowaą przytomnoŚą umysu.
- Z rozpaczĄ pokrci gowĄ. - A Solveig? Co ona sobie
o mnie pomyŚli? Jakiego mnie widziaa? Najpierw jak
szaleniec rzuciem si na jej szwagra. A teraz zachowaem
si jeszcze gorzej. Ja, który poza tym...
Eskil przyjacielsko poklepa ojca po ramieniu.
- Nie przejmuj si tak, ojcze! Bo my si wcale nie
martwimy. Wiesz, myŚl, e lubi ci teraz jeszcze bardziej
ni kiedyŚ, bo, uwierz mi, naprawd wspaniale byo si
dowiedzieą, e nie jesteŚ tak nadludzko nieskazitelny!
ROZDZIA XIV
Podró do domu zaja im wiele dni. Drogi byy
marne, czsto biegy stromiznĄ lub te rozmyay je
wiosenne potoki. Z bryczkĄ przeprawa trwala dwa razy
duej, ni gdyby jechali wierzchem. Zdarzao si, e
musieli poŚwicią kilka godzin tylko po to, by pokonaą
krótki odcinek, gdzie droga zostaa zniszczona - zasypana
osuwajĄcĄ si ziemiĄ lub zagrodzona powalonym drze-
wem. Ale bryczk mieą musieli, zarówno ze wzgldu na
Jolina, jak i na pokany baga.
Gdy tak powoli zmierzali na poudnie, wszyscy zauwa-
ali stopniowĄ popraw stanu zdrowia maego Jolina. Nie
przypomina ju warzywa hodowanego w ciemnej piw-
nicy. CzŚciej si do nich uŚmiecha i nie narzeka na
bezustanny ból gowy. Czasami prosi, by go posadzili,
mówienie nie sprawiao mu ju tak wielkich trudnoŚci.
Kroki ku zdrowiu byy bardzo drobne i powolne, ale
wyrane!
Solveig niemal baa si odetchnĄą, tak bardzo nie
chciaa rozbudzaą w sobie ponnych nadziei, a pewnego
dnia, kiedy w swej podróy na poudnie dotarli do
wielkiego jeziora Mjosa, Jolin poprosi, by pozwolono
mu przejŚą choą par kroków. Wsparty o Heikego
i Eskila, dumnie porusza si na sabych nókach. Wtedy
z oczu Solveig trysny zy, a jednoczeŚnie wybuchna
radosym Śmiechem. Z natury impulsywna, uŚciskaa ich
wszystkich po kolei. Bardzo si ucieszyli, widzĄc jĄ tak
szczŚliwĄ. Wgdawala si jakby stworzona do rozwesela-
nia innych, a przez tak wiele lat musiaa tumią swe
prawdziwe usposobienie. Los skaza jĄ na smutek i roz-
pacz. Czy byo wic w tym coŚ dziwnego, e w takiej
chwili nie moga si opanowaą?
Tego wieczoru wszyscy doroŚli we czworo rozmawiali
w maym alkierzyku w gospodzie.
- Nigdy w to nie wierzyem - przyzna si Heike.
- Moje zdolnoŚci uzdrawiania nie wystarczay, choroba
posuna si ju za daleko.
- Wszyscy chyba wiemy, co si naprawd wydarzyo
- powiedziaa Vinga.
Solveig jednak patrzya na nich pytajĄco.
- Ta drobna kobieta, króra, jak ci si wydawao, staa
przed tobĄ, to byla Shira, jedna z Ludzi Lodu z dawnych
czasów.
Solveig przestaa si ju dziwią czemukolwiek, co
miao zwiĄzek z Ludmi Lodu. Z czasem zacza Ślepo
wierzyą, e potratĄ dokonywaą cudów. Czary? No tak, ale
to przecie byy dobre czary! Czy przypadkiem nie
istniao coŚ, co zwano biaĄ magiĄ?
- Kim bya Shira? - zapytaa, bo Eskil w czasie
podróy opowiedzia jej co nieco o swym niezwykym
rodzie. Potraktowaa to jako dowód zaufania.
- Shira bya mieszankĄ dwóch ras, a mimo to w jej
yach pyno wicej krwi Ludzi Lndu ni w wikszoŚci
nas. Jej babka pochodzia ze Wschodu, z gazi Ludzi
Lodu, która osiada na Syberii. Ojcem Shiry by Vendel
Grip.
- To ten, który tak daleko podróowa?
- Ten sam - odpara Vinga. - Shira jest najwaniejszĄ
postaciĄ z caej naszej rodziny. Kxopelka, jakĄ naznaczya
czoo Jolina, to kropla jasnej wody, wody ycia, która
przeciwdziaa ciemnej wodzie Śmierci Tengela Zego.
- No có - wtrĄci si Heike. - Nie powinnaŚ chyba
nazywaą jej wodĄ Śmierci, bo przecie daa ona Tengelowi
Zemu wieczne ycie. Ale rzeczywiŚcie to wooda za.
- A wic myŚlicie, e... ? - Solveig zaparo dech
w piersiach.
- Mamy nadziej, e si nie mylimy - uŚmiechnĄ si
Heike. - W kadym razie Jolin czuje si coraz lepiej. Ale
nie oczekuj zbyt wiele - ostrzeg. - Moe to byą tylko
chwilowa poprawa. Tak czsto bywa przed ostatecznym
kocem.
Solveig pochylia gow.
- Nie Śmiem mieą nadziei, a mimo wszystko w gbi
serca...
O, jak dobrze jĄ rozumieli!
Vinga zmienia temat:
- Nadal jeszcze nie bardzo rozumiem, jakĄ rol ode-
gra pierwszy Jolin w caej tej historii.
- I ja take nie - wyzna Heike. - Za to pewne jest co
innego: Tengel Zy czeka, by ktoŚ wyrwa go ze snu.
ZrozumieliŚmy, e zbudzią mogĄ go szczególne dwiki
fletu, dlatego nikt, absolutnie nikt z Ludzi Lodu nie moe
nigdy dotknĄą tego instrumentu.
- Ale chyba nie wszystkie flety sĄ takie grone?
- Nie, tylko te le nastrojone, jakby zaczarowane. Ile
takich moe byą na Świecie? Przypuszczam, e nie ma ju
adnego. Tuli przypadkiem wpad w rce taki niewyda-
rzony flet i o may wos, a zakoczyoby si to katastrofĄ.
Czy mona przypuszczaą, e szczuroap z Hameln równie
mia zaczarowany flet? Przecie Tengel Zy najwyraniej
pragnĄ go odszukaą.
- No wlaŚnie, po co to robi? - zapytaa Vinga.
- SĄdz, e Tengel Zy chcia si zabezpieczyą
- odpowiedzia Heike. - Wiedzia, e ktoŚ bdzie
musia go obudzią, e jego los zaley od niezwykego
flecisty.
- To wszystko razem jakoŚ si nie skada - stwierdzia
Vinga. - JeŚli Tengel mia leeą pogrĄony we Śnie
i czekaą, a na ziemi nastanĄ dla niego lepsze czasy, to
przecie ten flecista od dawna ju by nie y!
- MyŚlaem i o tym. Moe waŚnie dlatego tak bardzo
chcia spotkaą szczuroapa, bo ten przecie nie by
zwyczajnym Śmiertelnikiem. Wiemy jednak, e nigdy go
nie odnalaz. Przypuszczam, e dĄenie do odnalezienia
fltu mogo byą jednym z elementów zego dziedzictwa.
- Dziedzietwa Ludzi Lodu?
- OczywiŚcie. Bardzo mao wiemy o pierwszych
pokoleniach, które mieszkay w Dolinie Ludzi Lodu od
czasów Tengela Zego do Tengela Dobrego, czyli do roku
tysiĄc piąset osiemdziesiĄtego pierwszego. Dopiero wte-
dy zaczyna si ta czŚą naszej historii, którĄ znamy.
- Ojcze, wybacz, e wtrĄcam si w t dyskusj
- przerwa Eskil, pochylajĄc si nieco. - MówiliŚmy
o dwóch fletach, o flecie szczuroapa i Tuli. A ten trzeci?
Ten, który Shira dziki jasnej wodzie zdoaa obrócią
w proch przed kilkoma dniami?
Heike wciĄgnĄ gboki oddech. W mrocznym alkierzu
zapada gboka cisza. Soce ju zaszo, ale nikt nie
spieszy si z zapaleniem Świecy.
- Ten flet, mój synu, jak przypuszczam, by wasnoŚ-
ciĄ samego Tengela Zego. Nasz zy praprzodek liczy, e
waŚnie jego dwiki go obudzĄ!
- Ale wobec tego...
- Chcesz powiedzieą, e jesteŚmy ju teraz bezpieczni?
Nie moemy tak atwo w to uwierzyą. Zobacz, jak mao
brakowao, by Tuli udao si obudzią besti. Ale e
wyeliminowaliŚmy pewne niebezpieczestwo, to prawda.
- Nie - zdecydowanie zaprotestowaa Vinga. - Nadal
mi si to nie zgadza. Chodzi o czas! Pierwszy Jolin przyby
do Eldafjord na dugo przed tym, jak Tengel Zy pojawi
si w Hameln.
- Masz racj, to jest rzeczywiŚcie niejasne.
- No i co robi ten pierwszy Jolin w Eldafjord? Kim
by? I najwaniejsze: dlaczego flet znalaz si w tym
waŚnie miejscu?
- Moe Jolin by tym flecistĄ, na którego czeka
Tengel? - zastanawia si Eskil. - Ale on zginĄ pod
kamiennĄ lawinĄ!
Heike potrzĄsnĄ gowĄ.
- Nie da si zaprzeczyą, e Jolin by zym czowie-
kiem, ale nawet Tengel Zy nie zniósby kogoŚ tak
prymitywnego jak ten grubianin. Uwierzcie mi, Tengel
nigdy nie wybraby tej kreatury na swego flecisty. Miaby
zaufaą pierwszemu Jolinowi? O nie, to niemoliwe.
- Mam pewnĄ teori - wyzna Eskil. - Choą pewnie
okae si gupia, jak wszystko inne, co mówi, saczególnie
przy was, chodzĄcych mĄdroŚciach!
- Dobrze ju, dobrze - uŚmiechnĄ si Heike. - Opo-
wiadaj!
- Moemy chyba zaoyą, e Jolin nigdy nie gra na
tym flecie?
- Na pewno nie gra.
- A co wy na to, e skrad go przypadkiem? Bez
wzgidu na to, kim by, jestem przekonany, e wszed
w posiadanie starych skarbów Ludzi Lodu w sposób
nieuczciwy. One powinny znaleą si w Doiinie Ludzi
Lodu, nie w Eldafjord.
- Chcesz powiedzieą, e on nawet nie zdawa sobie
sprawy, jak cennĄ rzecz mia w zasigu rki? CoŚ w tym
chyba jest! Gdyby byo inaczej, na pewno zagraby na
flecie, choąby na prób. Tak, na pewno nic o tym nie
wiedzia.
- No tak, bo flet by tak Świetnie ukryty...
Te sowa wywaay niezwyke poruszenie.
- Naprawd? - zdumia si Heike. - GdzieŚ ty go
waŚciwie znalaz, Eskilu? Zauwayem tyko, e nagle
trzymasz go w rku.
- Podniosem to ogromne poroe jaka i nagle z jed-
nego rogu wypad flet. By schowany w maym otworze
tu przy czaszce zwierzcia.
- A wic to tak! - nie moga uspokoią si Vinga.
- A wic to tam schowano flet! Na pewno wiedziay o tym
tylko dwie osoby: Tengel Zy i jego zaufany. Dlaczego
patrzysz na mnie tak sceptycznie, Heike? O czym myŚlisz?
- Wydaje mi si, e mogo byą inaczej.
- Chcesz powiedzieą, e pierwszy Joiin mia zamiar
uratowaą Ludzi Lodu? Wybacz, ale wĄtpi w to - oburzy-
a si Vinga.
- Nie, Jolin by najzwyklejszym wstrtnym zodzie-
jem, nic poza tym. Aie jeŚli by ktoŚ jeszcze, kto wiedzia,
e jolin ma zamiar opuŚcią Dolin? I wykorzysta jego
ucieczk do usunicia fletu? Schowa flet tam, gdzie
gupiec Jolin nigdy by nie szuka?
- Jeden z dobrych Ludzi Lodu? - zamyŚlia si Vinga.
- KtoŚ, kto opiera si Tengelowi Zemu? Tak, t
koncepcj da si poĄczyą z mojĄ.
- Jaka jest twoja koncepcja?
Vinga z powagĄ popatrzyla na ma.
- Dlaczego nasz syn ze wszystkich miejsc na ziemi
wybra sobie akurat Eldafjord? Kim by parobek, który
dwanaŚcie lat temu opowiedzia mu t histori? Nikogo
takiego sobie nie przypominam.
- Ja te nie - stwierdzi Heike. Wsta. - No, siedzimy
tak i snujemy rozmaite teorie, niedugo cay Świat po-
stawimy na gowie. Chodmy wreszcie spaą.
Heike i Vinga dawno ju w peni zaakceptowali
Solveig. W czasie podróy wszyscy bardzo zbliyli si do
siebie, a opieka i troska o maego Jolina jeszcze bardziej
ich zwiĄzaa. Eskil take przezwyciy pierwsze opory.
Jedynie Solveig nie bya do koca pewna. Kobiecie
zawsze trudniej pogodzią si z myŚlĄ o zwiĄzku z duo od
siebie modszym mczyznĄ. Nic, co prawda, jeszcze nie
zostao powiedziane, Eskil i ona byli nadal tylko przyja-
ciómi, ale stosunki midzy nimi staway si coraz bardziej
napite, nie mogli ju spokojnue patrzeą na siebie, bali si
jakiegokolwiek zblienia czy choąby przypadkowego
dotyku.
Nadszed ostatni wieczór, jaki mieli spdzią w drodze.
Nastpnego dnia czekao ju na nich Grastensholm. Jolin
odzyska siy na tyle, e Heike i Vinga zabrali go na spacer po
ukwieconej Ące, by móg si nacieszyą piknĄ letniĄ pogodĄ.
A moe zauwayli, e Eskil i Solveig znaleli si
w trudnej sytuacji i postanowili daą im chwil spokoju?
Modzi stali przy rozsypujĄcym si starym pocie.
Solveig nerwowo odamywaa dugie drzazgi od wypalo-
nych socem, zszarzaych desek.
- Bardzo jestem wdziczna twoim rodzicom za trosk-
liwĄ opiek nad moim chorym synkiem - rzeka patrzĄc
w ziemi. - I tobie take. Ta podró to dla Jolina
prawdziwe Świto.
Eskil kopnĄ w pot tak mocno, e o may wos, a stare
deski zwaliyby si na ziemi. Zawstydzony zaczĄ je
nieporadnie poprawiaą.
- Najwaniejsze, e chopiec wraca do zdrowia - po-
wiedzia i schyli si gboko. Rumieniec, jaki obla mu
twarz, mona byo wytumaczyą pozycjĄ. - Ja... hmmm...
Mógbym zajĄą si nim przez cae ycie. Potrzebuje ojca,
a wiesz przecie, e Jolin i ja jesteŚmy dobrymi przyjació-
mi.
- A co ze mnĄ? - cicho zapytaa Solveig. - Jakie
miejsce wyznaczysz mi w swoich planach na przyszoŚą?
Bo chyba nie masz wobec mnie powanyąh zamiarów?
Eskil wyprostowa si i jego mia twarz rozjaŚnia si
ciepym uŚmiechm. W oczach bysna wesooŚą.
- Ty? JeŚli chcesz, moe to byą Ączona transakcja.
Wezm i ciebie, ale tylko i wyĄcznie dla pienidzy.
W oczach Solveig zapony iskierki. Eskil kocha t
wesooŚą, która w ostatnich dniach kazaa jej skakaą
i zapraszaą któreŚ z nich do szalonego wirowania w wio-
sennym radosnym tacu. Szkoda, e przez tak wiele lat nie
miaa powodów do Śmiechu.
Teraz jednak wszystko mogo byą inaczej. Gdyby
tylko zechciaa.
- Wiesz przccie, e nasze dwory w Grastensholm stojĄ
na bardzo niepewnym gruncie - artawa dalej Eskil. - A ty
jesteŚ teraz zamona! Musz wykorzystaą kadĄ nadarzajĄcĄ
si okazj, by si wzbogacią. Sama wiesz, jak bardzo chciaem
zdobyą skarb. A teraz on moe naleeą do mnie, prawda?
RozeŚmiaa si, by zaraz, za moment, spowanieą.
- Eskilu... kiedy ty bdziesz mia trzydzieŚci dziewią
lat...
- Ty bdziesz miaa piądziesiĄt, wiem o tym. A kiedy
ja bd mia piądziesiĄt dziewią i tak dalej... Ale wiesz,
zawsze byem dojrzay jak na swój wiek...
Teraz Solveig wybuchna niepohamowanym Śmie-
chem. Dugo nie moga si opanowaą. Eskil Śmia si wraz
z niĄ, ale zdoa wykrztusią:
- A twoje obecne zachowanie najlepiej Świadczy
o tym, jak bardzo jesteŚ niedojrzaa!
Chwyci jĄ w objcia, a ona nadal si Śmiaa, wtuliwszy
twarz w jego zniszczonĄ kurtk. Eskil zmierzwi jej
ciemne krcone wosy i szepnĄ do ucha:
- Tak bardzo ci kocham. Czy zgodzisz si wziĄą
jeszcze jednego mczyzn na utrzymanie? Bo chyba
uwaasz mnie za choą troch bardziej dorosego od Jolina?
Spowaniaa i mocno obja go za szyj.
- Eskilu, boj si, e ci utrac! e odebrane zostanie
mi to szczŚcie, którego odrobin ja i Jolin ju po-
smakowaliŚmy.
- Przecie mnie nie stracisz - odpar wzruszony.
- Ojciec mówi, e spotkanie ctebie to najlepsze, co mogo
mi si przydarzyą. Ty i Jolin sprawiliŚcie, e szybciej
dojrzaem, matka te tak twierdzi. Uwaa, e jesteŚ
prawdziwym skarbem, a pamiiaj, e to niezwykle wyma-
gajĄca osoba.
- O, tak, w to nie wĄtpi. Ach, Eskilu - westchna.
- Czy to wszystko jest prawdĄ? MyŚlaam, e jestem ju
nieodwracalnie skazana na wieczny koszmar!
Eskil zapatrzy si w jej wyrazistĄ, ujmujĄcĄ twarz.
Zaraz jednak zerknĄ ku Ąkam. Nikt nie móg ich
widzieą...
Powrót do domu zmieni si w triumfalny pochód.
Heike postanowi, e ogromne rogi jaka zawisnĄ nad
kominkiem na Grastensholm po uprzednum odpowied-
nim ich spreparowaniu, tak by nie poddaway si szkod-
liwemu dziaaniu pawietrza. ZajĄ si tym dobry znajomy
z Christianii. Wszystkie pozostae znaleziska zostay pod-
dane takim samym zabiegom, a Vinga napisaa dugie listy
do krewniaków w Szwecji, informujĄc ich o wszystkim,
co si wydarzyo.
Poniewa dzierawca Lipowej Aei by ju tak stary, e
nie móg ani te nie chcia duej zajmowaą si gospodar-
stwem, przydzielono mu doniek, który pierwotnie zajĄą
miaa Solveig z synem. Takie byy plany, zanim jeszcze
komukolwiek przyszo do gowy, e Eskil i Solveig si
pobiorĄ.
Oni natomiast przejli LipowĄ Alej. WaŚciwie wypa-
dao, by przeprowadzili si tam Heike i Vinga jako
najstarsza para w rodzie, ale wszyscy byii zgodni co do
tego, e miejsce Vingi jest na wielkim dworze, a z kolei
Solveig ogromnie przypada do serca maa i zadbana
Lipowa Aleja.
Po Ślubie rodzice Eskila odwiedzali syna i synowĄ
bardzo czsto, Solveig bowiem naprawd potrafia stwo-
rzyą atmosfer przytulnoŚci. Doskonale radzia sobie
z gospodarstwem i prowadzeniem domu i znakomicie
potrafia zachcią Eskila, by robi wszystko moliwie
najlepiej. On, który ruszy w Świat, by udowadnią, e jest
równie wielkĄ osobowoŚciĄ jak jego rodzice, dopiero
w domu, w Lipowej Alei, móg pokazaą, co naprawd
potrafi. Praca ta dawaa mu wiele satysfakcji i zadowole-
nia.
Niedugo okazao si, e do pomocy w gospodarstwie
majĄ jeszcze jednĄ par rĄk. May Jolin z czasem zupenie
wyzdrowia. Nieoczekiwanie okaza si bardzo ywym
chopcem, pogodnym, obdarzonym wielkim poczuciem
humoru i chciĄ niesienia pomocy we wszystkim.
I nikt nie wiedzia, e tego dnia, kiedy mona byo
z przekonaniem stwierdią, e may cakowicie wróci do
zdrowia, Solveig posza do sypialni i w ciszy odmówia
dzikczynnĄ modlitw do Boga. Nie sĄdaia, by Ludzie
Lodu byli temu przeciwni. Nie podejrzewaa te, e Bóg
Ojciec gniewa si za pomoc, udzielonĄ mu przez drobnĄ
kobiet mongolskiej rasy, która chodzia po ziemi wiele
lat temu. Wszystko stao si w imi dobra.
W roku 1820, kiedy Jolin mia trzynaŚcie lat, urodzi
mu si przyrodni braciszek, Śliczny chopczyk o ciemnych
wosach i wiecznie zdziwionym spojrzeniu.
W zwiĄzku z imieniem chopca postanowiono zawrzeą
kompromis. Chciano, by nosi imi po dwóch wielkich
kobietach z Ludzi Lodu, Villemo i Vindze. JednoczeŚnie
Solveig pragna nazwaą chopca imieniem o vestlandz-
kim brzmieniu.
Ochrzczono go wic Viljar. Viljar z Ludzi Lodu.
Poniewa jednak na Grastensholm wszystko ukadao
si pomyŚlnie i w czasie gdy Viljar dorasta, nic szczegól-
nego si tam nie wydarzyo, przeniesiemy si z naszĄ
opowieŚciĄ w irme miejsce. Tam, gdzie mieszka inny
chopiec z rodu, osoba doŚą wyjĄtkowa.
Christer Tomasson.
Ale czy syn Tuli móg nie byą szczególnĄ osobĄ?
Choą, doprawdy, nie musia przy tym wywoywaą
skandalu nad kanaem Gota, wielkĄ dumĄ ówczesnej
Szwecji.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 40 Więżniowie CzasuSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 27 SkandalSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 39 Nieme GłosySandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 02 Polowanie Na CzarowniceSandemo Margit Saga o ludziach lodu t 27Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 34 Kobieta Na BrzeguSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 21 Diabelski RajSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 07 Zamek DuchówSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 11 ZemstaSandemo Margit Saga o ludziach lodu t 29Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 09 SamotnySandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 46 Woda Zławięcej podobnych podstron