Beata Pawlikowska Blondynka w Peru id 2157805


Beata Pawlikowska





Blondynka w Peru





Fragment





tekst, rysunki i fotografie Beata Pawlikowska





Koka, kokaina i pierwszy dzień w Cuzco





Miałam ścierpnięte pół języka i sztywny policzek, ale to normalne podczas żucia koki. Tak samo jak to, że na wysokości ponad trzech tysięcy metrów nad poziomem morza głowa wydaje się być ściśnięta w żelazną obręcz, serce wali jak szalone, a nogi są ciężkie jak z ołowiu.

To typowe objawy choroby wysokościowej, której doznaje każdy, kto samolotem przylatuje do Cuzco. Gdyby wędrować piechotą, autobusem lub pociągiem, sprawa wyglądałaby inaczej. Zwiększająca się wysokość nad poziomem morza powoduje coraz niższe ciśnienie i bardziej rozrzedzone powietrze, w którym jest mniej tlenu. To znaczy, że organizm musi jak najszybciej wyprodukować dodatkowe czerwone ciałka krwi, żeby tę niewielką ilość tlenu z powietrza łatwiej wyłapywać i dostarczać do wszystkich narządów wewnętrznych. Kiedy pokonuje się wysokość powoli i stopniowo, organizm bez problemu dostosowuje się do zmieniających okoliczności. Można przecież nawet wejść na Mount Everest i przeżyć. Ale gdyby ktoś chciał wlecieć na sam szczyt samolotem, zmarłby w ciągu kilku minut.



Usiadłam na ławce. Był środek czerwca. W Polsce trwało tropikalne lato, ale tutaj w Andach... Naciągnęłam czapkę na uszy. Było nie więcej niż pięć stopni. Rozgrzewała mnie myśl, że znajduję się w Pępku Świata oraz oczywiście zielone liści koki, od których zdrętwiał mi język.

W Imperium Inków uważano, że koka jest boską rośliną i nie wolno było jej dotykać nikomu z wyjątkiem garstki wybrańców. Należeli do niej wyłącznie najbardziej szlachetnie urodzeni oraz ludzie o specjalnych zasługach, tacy jak na przykład królewscy kurierzy, którzy biegali po zbudowanych przez Inków drogach z przesyłkami lub wiadomościami. Był to genialnie zorganizowany system pocztowo-telekomunikacyjny, który pozwalał także na to, żeby rybę złowioną o świcie w oceanie dostarczyć do pałacowej kuchni tego samego dnia po południu. Była to niełatwa sztuka, biorąc pod uwagę fakt, że król mieszkał w Cuzco, czyli w odległości kilkuset kilometrów od wybrzeża, po drugiej stronie gór.



Inkowie nie używali żadnych pojazdów. Znali koło, ale tylko jako święty kształt słońca i wzorowanych na nim przedmiotów kultu. Nie używali też koni, mułów ani innych zwierząt do jazdy wierzchem. Na lamach można było jedynie transportować część towarów, dostosowując się do ich tempa, a lama naprawdę nie lubi biegać. Najchętniej chodzi spacerem.

Dlatego jedynym sposobem szybkiego przekazywania rozkazów, informacji lub przesyłek był królewski posłaniec. Musiał mieć nie tylko mocne nogi, ale i dobrą pamięć, ponieważ nie istniały listy pisane. Inkowie nie używali pisma z wyjątkiem węzełków robionych na sznurkach, co pomagało w rachunkach.

Kurierzy rozstawieni na drogach pracowali w sztafecie, zmieniając się co dziesięć kilometrów. Król dostawał swoją rybę na kolację, ale dla wszystkich było jasne, że wysiłek posłańców jest możliwy tylko dlatego, że wspomagają się podczas biegu żuciem liści koki.

Bieganie w Andach!... Aż się wzdrygnęłam na tę myśl. Choroba wysokościowa objawia się także tym, że najmniejszy wysiłek fizyczny okazuje się olimpijskim wyzwaniem. Kiedy wchodziłam po schodach na pierwsze piętro hotelu, płuca o mało nie wyskoczyły mi z piersi. Stanęłam, ciężko dysząc. Oddechu brak. Nogi ciężkie. Torba wydaje się pełna żelaza.

Dotknęłam językiem pakunku z liści koki umieszczonego w policzku. Zaczynały działać. Czułam, że znów mogę swobodnie oddychać, a ćmiący ból głowy przygasał.



Byłam kiedyś na plantacji koki w Kolumbii. I w ogóle nie zorientowałam się, że jesteśmy już na miejscu :). Szliśmy dość długo przez dżunglę, a potem przewodnik zatrzymał się na poletku zarośniętym wysokimi chwastami. Napiłam się wody, otarłam pot z czoła i czekałam aż pójdziemy dalej, a on uparcie stał i czekał na mój okrzyk zachwytu.

– Bueno?[1] – ponagliłam go.

– Jesteśmy na miejscu – odrzekł nieco zaskoczony.

– Tutaj?... – zdumiałam się. – To jest plantacja?...

Rośliny były delikatne, niewysokie, obsypane zielonymi listkami. Wyglądały jak skromne krzaki herbaty albo kawy. Podłużne listki, miękkie gałązki, zalążki owoców.

– Si[2] – przytaknął przewodnik. – To tutaj.

I rozejrzał się z niepokojem, bo uprawa koki w Kolumbii jest nielegalna.

W Peru i w Boliwii jednak jest zupełnie inaczej. Na każdym targowisku można kupić dowolną ilość świeżych albo suszonych liści koki, ponieważ dla wszystkich jest oczywiste, że dzięki nim życie w wysokich górach staje się znośne.

Liście koki tłumią głód i zmęczenie, dodają energii. Działają przeciwbólowo do tego stopnia, że używano ich jako środka znieczulającego podczas trepanacji czaszki wykonywanych przez inkaskich lekarzy. Pomagają na ból głowy, reumatyzm i hamowanie krwotoków. Używano ich także jako leku na malarię, wrzody, astmę i niestrawność. Poza tym podobno częste picie herbaty z koki albo żucie liści sprzyja długowieczności i zdrowiu.



I muszę wreszcie wyjaśnić czym się różni koka od kokainy. Najprościej mówiąc różnica jest taka sama jak w przypadku żyta i wódki, chmielu i piwa albo winogron i wina.

Liście koki to prostu listki zerwane z rośliny. Po zalaniu ich wrzątkiem mamy herbatę z koki. Po wysuszeniu mamy liście do żucia. Nie podlegają żadnej obróbce chemicznej, kulinarnej ani innej. To tak jakby żuć szyszkę chmielową albo chrupać kłosy dojrzałe pszenicy. Nie można się przecież upić jedząc winogrona, mimo że właśnie z winogron produkuje się wino, prawda?

Z koką i kokainą jest tak samo.

Koka istnieje w Andach od sześciu tysięcy lat. Kokaina została wynaleziona dopiero w 1859 roku w Niemczech. Jej twórca, Albert Niemann, był studentem wydziału chemii na uniwersytecie w Gśttingen. Pewnego dnia dostał od swojego profesora porcję liści koki świeżo sprowadzonych z Ameryki Południowej wraz z zadaniem ich naukowej analizy oraz wyodrębnienia aktywnego składnika. I tak właśnie, w imię nauki, dwudziestopięcioletni Albert uzyskał alkaloid, któremu nadał nazwę śkokaina” i której jako pierwszy osobiście spróbował, tak opisując swoje wrażenia: śma smak lekko gorzki, wywołuje ślinotok i zostawia w ustach poczucie dziwnego znieczulenia, po którym na języku następuje uczucie chłodu”.



Młody naukowiec opublikował swoje odkrycie w prasie naukowej i otrzymał w nagrodę tytuł doktora.

Europejczycy oczywiście natychmiast zainteresowali się tą dziwną substancją. Jej właściwości znieczulające były badane w osobliwy sposób. Jeden z naukowców przedstawił eksperyment z żabami. Przygotował dwa pojemniki. W jednym znajdowała się posolona woda, w drugim woda z dodatkiem kokainy. Eksperyment polegał na tym, żeby zanurzyć nogi jednej żaby w słonej wodzie, a drugiej żaby w kokainie, a potem sprawiać im ból. Żaba pod wpływem narkotyku mniej cierpiała.

Inny naukowiec polewał kokainą własne oko, a potem szarpał je szczypcami, z dumą twierdząc, że nic nie czuje.

Początkowo uważano, że koka i kokaina jest tym samym, z tą różnicą, że koka jest używana przez Indian w Andach, a kokaina to produkt przystosowany dla Europejczyków. Dlatego właśnie pewien włoski lekarz w 1859 r. po powrocie z Peru zachęcał wszystkich do zażywania kokainy, której lecznicze właściwości miały obejmować obłożony język, wzdęcia oraz wybielanie zębów.

W sklepach pojawiło się kokawino o nazwie Vin Mariani, czyli mieszanka wina i kokainy, które błyskawicznie stało się ulubionym napojem wielu Włochów. W Stanach Zjednoczonych także eksperymentowano z dodawaniem kokainy do alkoholu. Tak właśnie powstało French Wine Coca, które później stało się bazą do stworzenia Coca-coli. W 1885 r. wino kokainowe było reklamowane jako idealny napój dla śnaukowców, studentów, poetów, prawników, lekarzy oraz innych osób wykonujących zawody wymagające dużego wysiłku umysłowego”.

W tym samym roku w sklepach amerykańskich pojawiły się papierosy z kokainą i czysty kokainowy proszek sprzedawany wraz ze strzykawką, za pomocą której można było sobie od razu zaaplikować to nowe lekarstwo. Na opakowaniu było napisane, że jest to superśrodek, który śz tchórza zrobi dzielnego bohatera, z milczka świetnego mówcę, a także znieczuli na każdy ból”.

Wielbicielem kokainy stał się Zygmunt Freud, który tak opisał jej działanie:

Kokaina wywołuje radość i trwałe uczucie euforii, które w niczym nie różni się od normalnej euforii spotykanej u zdrowego człowieka. Po zażyciu łatwiej jesteś w stanie kontrolować swoje czyny, masz więcej energii do pracy i życia. Innymi słowy – zachowujesz się po prostu normalnie i trudno uwierzyć w to, że znajdujesz się pod wpływem narkotyku. Dzięki kokainie można bez zmęczenia wykonywać ciężką, fizyczną pracę, a w dodatku nie wiąże się to z żadnymi nieprzyjemnymi objawami kaca, jak to się często dzieje w przypadku podnoszenia sobie samopoczucia za pomocą alkoholu. Nie ma też absolutnie żadnego pragnienia sięgnięcia po kolejną dawkę kokainy po pierwszym, a nawet po następnych jej użyciach...[3]



Freud serdecznie zalecał używanie kokainy swoim pacjentom, przyjaciołom oraz członkom rodziny. Sytuacja była bardzo podobna do tego, co zdarzyło się kilkadziesiąt lat później w przypadku papierosów oraz nikotyny.

Początkowo uważano, że palenie papierosów jest fajne i nieszkodliwe. W latach pięćdziesiątych paliła prawie cała Ameryka. Niedługo potem naukowcy zaczęli publikować dowody na to, że palenie tytoniu wywołuje wiele śmiertelnych chorób, m.in. raka płuc i przewodu pokarmowego.

Tak samo było z kokainą. Bardzo szybko pojawiły się informacje o tym, że jej używanie powoduje uzależnienie i śmierć. Jeden z przyjaciół Freuda, leczący się za jego poleceniem kokainą, zmarł z przedawkowania. Pod koniec XIX wieku, czyli kilka lat po wprowadzeniu kokainy na legalny rynek, zaczęto odnotowywać przypadki ciężkich uzależnień, chorób i przestępstw popełnianych przez kokainistów. Zaskoczeni naukowcy zmienili front. Nie zalecano już kokainy na poprawienie humoru albo dodanie pewności siebie. Wprost przeciwnie – w 1914 r. w USA całkowicie zakazano jej spożywania i posiadania jako groźnego narkotyku, który szybko wywołuje uzależnienie. W Europie także posiadanie i zażywanie kokainy jest przestępstwem.



Liście koki zerwane z krzaka nie zawierają czystej kokainy, ponieważ żeby ją uzyskać, trzeba użyć ponad czterdziestu różnych związków chemicznych, a jeden gram kokainy otrzymuje się z dwóch kilogramów liści.

Herbatę z koki robi się z pięciu listków. I na to właśnie miałam teraz największą ochotę.

Usiadłam przy stoliku w barze. Zdjęłam czapkę, rozpięłam kurtkę. Wewnątrz było przyjemnie ciepło, pachniało świeżo parzoną kawą.

Kiedy podszedł kelner, spojrzałam na niego i przez chwilę usiłowałam ogarnąć ciężkie myśli.

– Una mate de coca?[4] – domyślił się natychmiast Peruwiańczyk.

– Si, por favor[5]



Ciąg dalszy w wersji pełnej





* * *



[1] Bueno – (hiszp.) dosł. śdobry”, tutaj: No i?... Co dalej?...



[2] Si – (hiszp.) Tak.



[3] Zygmunt Freud, śber Coca, Centralblatt fźr die ges. Therapie, 1884, tłum. z angielskiego Beata Pawlikowska



[4] Una mate de coca? – (hiszp.) Herbatka z koki?



[5] Si, por favor – (hiszp.) Tak poproszę – odrzekłam z ulgą.





Świnki morskie atakują





Dostępne w wersji pełnej





W Imperium Inków





Dostępne w wersji pełnej





Lama, alpaka czy wigoń





Dostępne w wersji pełnej





Z pamiętnika Inki





Dostępne w wersji pełnej





W Machu Picchu





Dostępne w wersji pełnej





Kochaj, ucz się i pracuj





Dostępne w wersji pełnej





Zdjęcia





Dostępne w wersji pełnej





Blondynka w Peru


Spis treści



Okładka



Karta tytułowa



* * *



Koka, kokaina i pierwszy dzień w Cuzco



Świnki morskie atakują



W Imperium Inków



Lama, alpaka czy wigoń



Z pamiętnika Inki



W Machu Picchu



Kochaj, ucz się i pracuj



Zdjęcia



Karta redakcyjna





Wydawnictwo G+J RBA Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa

Licencjobiorca National Geographic Society

ul. Marynarska 15, 02-674 Warszawa

© Copyright for the edition branded National Geographic Society

© 2011 National Geographic. All rights reserved

© 2011 Copyright by Beata Pawlikowska

Dział handlowy:

tel. (48 22) 360 38 38, 360 38 42; fax (48 22) 360 38 49

Sprzedaż wysyłkowa:

Dział Obsługi Klienta, tel. (48 22) 360 37 77

Redakcja: Iwona Karwacka

Okładka: studio graficzne aorta www.aorta.com.pl na podstawie projektu Beaty Pawlikowskiej

Projekt graficzny, skład i łamanie: Hanna Szeliga-Czajkowska

Redaktor prowadzący: Agnieszka Radzikowska

Tekst, rysunki, fotografie, fotografia na pierwszej stronie okładki: Beata Pawlikowska, www.beatapawlikowska.com

ISBN: 978-83-7596-179-9

National Geographic i żółta ramka są zarejestrowanymi znakami towarowymi National Geographic Society.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.





Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl





Pełną wersję tej książki znajdziesz w sklepie internetowym ksiazki.pl pod adresem: http://ksiazki.pl/index.php?eID=evo_data&action=redirect&code=8e708ac10c7







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Beata Pawlikowska Blondynka w Tybecie id 2157807
Beata Pawlikowska Blondynka w Meksyku id 2157804
Beata Pawlikowska Blondynka w Kambodzy id 2157803
Beata Pawlikowska Blondynka w Indiach id 2157802
Beata Pawlikowska Blondynka w Tanzanii id 2157806
Beata Pawlikowska Blondynka w dzungli(1) id 21578
Beata Pawlikowska Blondynka w Himalajach id 21578
Beata Pawlikowska Blondynka na Bali id 2157787
Beata Pawlikowska Blondynka na Czarnym Ladzie id
Beata Pawlikowska Blondynka na Sri Lance id 21577
Beata Pawlikowska Blondynka jaguar i tajemnica Ma

więcej podobnych podstron