Ladislaus Boros "Spotkać Boga w człowieku"
IW PAX, Warszawa 1988, ss. 60-87
O PRZYJAŹNI
Mówić o przyjaźni i miłości, o owych "rzeczach ostatecznych" egzystencji ludzkiej, nie należy według z góry założonego schematu. Przyjaźni i miłości w dzisiejszym tak często owej przyjaźni i miłości pozbawionym świecie trzeba uczyć się na nowo, i to od ludzi, którzy rzeczywistość tę głęboko przeżyli. Dlatego wybraliśmy dwa teksty, które naszym zdaniem odzwierciedlają prawdziwą wielkość przyjaźni i miłości. Pierwszy zawarty jest w IX Księdze Wyznań św. Augustyna: "Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia - ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim - zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu, gdzieśmy mieszkali w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obecności Prawdy, którą jesteś Ty - wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych (...). I jeszcze wyżej wstępowaliśmy, rozmyślając i mówiąc z zachwytem o Twoich dziełach. Doszliśmy do naszych dusz i przekroczyliśmy je, aby dotrzeć wyżej, aż do krainy niewyczerpanej obfitości, gdzie na wieki karmisz Izraela pokarmem prawdy (...). I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej, dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca. Westchnęliśmy i zostawiając przy niej uwiązane pierwociny ducha, wróciliśmy do gwaru naszych ust, gdzie każde słowo zaczyna się i kończy" *
Tyle tekst. Zadziwiające zdarzenie. Miało miejsce między matką i synem, ale można je uznać za opis istotnego kontaktu jakichkolwiek dwóch osób, czyli za obraz tego, co dokonuje się w każdej przyjaźni.
Już wstępna lektura tego tekstu uświadamia nam, że przyjaźń to pewien rodzaj wiedzy, pewien rodzaj wzajemnego poznania się. Dwie osoby nawiązują ze sobą ścisły kontakt; cała ich istota podlega tym samym "drganiom": W przyjaźni ludzkie istnienie "znajduje się pod wrażeniem" drugiej osoby. Ale to zakłada, że istnienie ludzkie jednocześnie, w tym samym akcie nawiązuje kontakt z tym, co Absolutne. Żeby to zrozumieć, trzeba się po prostu zaprzyjaźnić, podjąć ryzyko przyjaźni, aby w tym właśnie, w owym współistnieniu dwu skończonych istot, doświadczyć siły przyciągania tego, co Absolutne. To poznanie drugiej istoty nie jest żadną teorią, lecz dokonuje się we wzajemnym bezpośrednim kontakcie: niejako na kształt egzystencjalnego spoczynku człowieka w drugim bycie. Do tego potrzebne jest zwykłe, wręcz naiwne spojrzenie. To zaś osiągnąć można jedynie w ramach pewnej wewnętrznej ciszy. A w tym cichym, wspólnym przebywaniu ze sobą, w owym "staniu razem" przy oknie, zdobywamy jednocześnie jakąś głębszą wiedzę o Bogu. Dwoje ludzi przyjaźniących się wzajemnie wyczuwa coś absolutnego, wręcz sam Absolut.
Tekst Augustyna jest jednym z tych nielicznych dokumentów życia duchowego, które świadczą o niezniszczalnej żywotności istnienia i mogą być jego miernikiem. Odzwierciedla on doświadczenie o niezwykłej intensywności. Jest jakby świadectwem osobistej historii w najściślejszym znaczeniu tego słowa, a mimo to, albo właśnie dlatego, dobrze nam wszystkim znanym z naszych własnych przeżyć. Takie chwile zdarzają się w życiu każdego z nas. Czasem pamiętamy nawet dokładną datę takiego przeżycia, a wracając pamięcią do tych chwil, jeszcze dziś czujemy smak tej wewnętrznej przemiany: jak Augustyn, który jeszcze po latach pamiętał dokładnie, przy którym oknie stali, kiedy wspólnie odnaleźli Boga. Nagle, nieoczekiwanie dochodzi do duchowej zażyłości między dwiema osobami, a zarazem przenika obie dusze coś absolutnego.
Spróbujmy z tego ogólnego kontekstu wyłowić siedem zasadniczych momentów, żeby wykazać, co wydarzyć się może w autentycznie przeżywanej ludzkiej przyjaźni.
GDY ZBLIŻAŁ, SIĘ DZIEŃ, W KTÓRYM MIAŁA ODEJŚĆ Z TEGO ŻYCIA
Najpierw aspekt historyczny: Monikę cechowały silne religijne uczucia macierzyńskie, które wycisnęły piętno na kształtującym się chrześcijańskim życiu Augustyna, i sprawiły, że stało się ono
____________________________
* - Św. Augustyn, Wyznania, IX, 10, tłum. Z. Kubiak, wyd. II poprawione, IW PAX, Warszawa 1982
świadomą egzystencją. W innym miejscu IX Księgi Wyznań Augustyn opowiada, jak głęboko wstrząśnięty był śmiercią swej matki. On sam jakby umarł razem z nią: "Dusza moja była rozdarta, a życie wydawało się zburzone. Bo było to przedtem wspólne życie jej i moje"
Doświadczenie Augustyna ukazuje wyraźnie, że przyjaźń to coś więcej niż zwykłe bycie ze sobą razem. Przyjaciel jest częścią mojej istoty. Kiedy odchodzi, czuję się tak, jakbym umarł razem z nim. Ale czyż groźba rozstania nie wisi nad każdą przyjaźnią ? Cóż to zatem za ryzyko zawierać przyjaźń, drugiego człowieka czynić "istotną częścią składowa" własnej egzystencji! Z każdym rozstaniem, z każdym odejściem - nie musi to być koniecznie śmierć - umiera coś z nas samych. Ciąży to w pewien szczególny sposób nad każdą prawdziwą przyjaźnią: kiedy ciebie zabraknie, kiedy odejdziesz, sam w jakimś sensie ulegnę unicestwieniu. I właśnie w tej wewnętrznej łączności każda przyjaźń natrafia na pewną granicę, na coś co absolutne.
Dotknęliśmy tym samym istoty przyjaźni: jak długo istnieje przyjaźń, istnieje również świadomość Absolutu, Boga. W przyjaźni już nieświadomie antycypujemy jakby całokształt bytu. Jest ona jakby znakiem najwyższego przekroczenia siebie. Dwie istoty, nawiązując ze sobą głęboką więź, niejako wykraczają poza siebie. Później wrócimy do tego bardziej szczegółowo. Natomiast już teraz zwróćmy uwagę na to, że oto obecność w świecie tego, co absolutne, egzystencjalnie podtrzymuje przyjaźń. Przyjaźń nadaje całej naszej egzystencji szczególną rangę. Dzięki przyjaźni rzeczy tego świata gromadzą w sobie jakby nadmiar światła, niejako ze światła Bożego przenikają do rzeczywistości. Przyjaźń może też być w pewnym sensie nieświadomym uobecnieniem tego, co Absolutne, w świecie doczesnym. Jest to właściwy, ale również najbardziej ukryty proces osiągania przez ludzi wzniosłości. Ten proces postaramy się teraz bliżej opisać interpretując kolejny fragment wizji ostijskiej.
STALIŚMY TYLKO WE DWOJE OPARCI O OKNO
Bezpieczni w domowym zaciszu spoglądali ku temu, czemu stale coś zagraża. Szczęśliwi i zjednoczeni, oparci o okno, wchłaniali w siebie otaczający ich świat. Z ich wspólnego wpatrywania się w ten świat rodziła się pewna wspólność, rodzaj przyjaźni ze światem. Do autentycznego oglądu rzeczy dochodzi dopiero w pewnej głęboko doznawanej i przeżywanej intersubiektywności, w przyjaźni. Porywające w tym opisie jest to, jak dwoje ludzi, wzajemnie sobie pomagając, stara się przebić do ostatecznej granicy istnienia. Żadne z nich nie byłoby w pokonać tej drogi samotnie. Lecz w gruncie rzeczy żadne z nich nie wysuwa się naprzód, ani matka, ani syn, oboje przewodzą sobie i oboje za sobą postępują. W przyjaźni nie ma pierwszeństwa. Rozmowa zaczyna się może od nic nie znaczących słów, by nagle, jakby mimowolnie, obrać kierunek, którego się nie przeczuwało, i dotrzeć ku temu, co uszczęśliwia. Rozmowę tę Augustyn nazywa "błogą". Spotkanie przyjaciół z tym, co absolutne, cechuje łagodność, urok, oddanie i spokój. Największa siła tkwi w tym, co kruche. To, co bezwarunkowe, staje się naszym udziałem w postaci łaski, jako "charis", i jest jednocześnie sympatią, która odbija się na obliczu przyjaciela. To tajemnicze zjawisko, z siłą właściwą poecie i myślicielowi, potrafił wyrazić Dante: w dwudziestej ósmej pieśni Raju opisuje on w kilku zaledwie słowach pewne wstrząsające zdarzenie. - Oto stoi Beatrycze darząca Dantego miłosnym uśmiechem, a swą urodą koncentruje na sobie całą siłę jego spojrzenia. Ale kiedy Dante tak na nią patrzy, przejmuje go dreszcz, spostrzega bowiem, jak w jej oczach odbija się sam Bóg otoczony jakby ognistym kręgiem aniołów - najczystszej wody symbol tego, w jakim zakresie w przyjaznym pociągu do siebie dwu kruchych istot ziemskich osiągalna jest pełnia bytu.
Z DALA OD TŁUMÓW
Tu prezentuje nam Augustyn nowy istotny rys żywej przyjaźni. Cechują go dwa momenty:
Bycie razem. Przyjaźń to z istoty swej rodzaj bycia razem. Przy czym osobliwe jest to, że zupełnie nie umiemy wyjaśnić, dlaczego właśnie ten przyjaciel jest naszym przyjacielem. Jeśli nawet uwzględnimy całą naszą skłonność ku jakiejś innej osobie, cały nasz szacunek, sympatię, podziw i uwielbienie, to i tak z sumy tych skłonności nie wynika jeszcze żadna przyjaźń. W przyjaźni człowiek odnajduje niepowtarzalność innej osoby. Mówi: dobrze, że jesteś. Wybiera tę osobę z tłumu pozostałych istot ludzkich. Ale dlaczego istnienie drugiej osoby jest dla przyjaciela takim dobrodziejstwem? Przecież nie staje się przez to bogatszy, nie czerpie z tego żadnych korzyści, nie przyspiesza to jego kariery. Nie, nie na tym polega dobrodziejstwo "istnienia" przyjaciela. A może nazywamy go przyjacielem, bo w jego towarzystwie wesoło spędzamy czas, bo niczego od nas nie oczekuje, bo czujemy się przy nim swobodnie? To również. Ale nie to jest istotą przyjaźni. Przyjaźń nie daje nam niczego konkretnego, materialnego. W przyjaźni człowiek odnajduje samego siebie. Dopóki nie poznał przyjaciela, to jakby nie był "sobą". Był jedynie konglomeratem "ról", które w życiu odgrywał, a właściwie musiał odgrywać. Także ten drugi, przyjaciel, obcując z nim doświadcza tego samego. Obaj "istnieją", kiedy są "razem", kiedy stanowią jedność określoną słowem "my". Oznacza to coś bezcennego: obaj, jeden i drugi, otrzymują we wzajemnym darze samych siebie. Ich byt zwie się od tej pory "współ-bytem". Tworzą bytową jedność. Byt jednego staje się niejako bytową materią drugiego, i odwrotnie. Staje się to wręcz niesamowitym wymogiem przyjaźni: zachować nieskazitelność własnego bytu, zniszczyć w sobie własne przywary, egoizm, żądzę władzy, ociężałość serca, zło, aby to wszystko, cały ten nasz bytowy zamęt nie przeniknął do tej drugiej osoby, aby go nie zaraził lub nie zatruł. Tak w przyjaźni - często nieświadomie - osiągamy coraz większą doskonałość.
Odosobnienie. Nie bez powodu zauważa Augustyn, że tych dwoje kochających się ludzi było "z dala" od tłumów. Chętnie ze sobą przebywają, nie chcą, aby im przeszkadzano. W owym "wycofaniu się" rozbłyska coś głębszego. Osamotnienie jest z pozoru tylko wyrazem jakościowego procesu wspólnego odsunięcia się, a przez to powściągliwości. Pełnia właściwości ujawnia się tylko takiemu człowiekowi, który drugiemu bytowi okazuje powściągliwy respekt, a tego nauczyć można się dopiero w przyjaźni. Taką postawę Newman nazywał "umiejętnością dżentelmena". Jest nią owa szlachetna postawa człowieka, który żadnej istocie nie zadaje gwałtu ani cierpienia. Ta postawa przezwycięża egoistycznie interesowne myślenie, symulację i wewnętrzną nieczułość.
Tylko w takiej szczerej, bezinteresownej i swobodnej postawie, w "powściągliwości", w której dopiero uczymy się przyjaźni, człowiek zaczyna właściwie rozumieć rzeczy, powstaje spokojna, swobodna i pogodna wizja świata. Jakież znaczenie ma dla mnie brzydota tego świata, mój własny smutek i zmęczenie, moja wewnętrzna małość? Mam przyjaciela, który mnie rozumie, którego przyjaźń znaczy dla mnie więcej niż wszelkie obelgi i przykrości, na które codziennie natrafiam. W taki sposób powstaje ową "swobodna" egzystencja, ten typ pogodnej postawy wobec bytu. To wewnętrzne odosobnienie nie jest żadnym odtrąceniem. Przeciwnie. Dopiero w przyjaźni naprawdę dostrzegamy wewnętrzną urodę rzeczy. To wewnętrzne odprężenie pozwala zabłysnąć świętości rzeczy z samej jej głębi, kreuje rzeczywistość w jej pełnym wymiarze. Rozumiemy więc teraz, dlaczego w opisie padają słowa:
WSPÓLNIE ZASTANAWIALIŚMY SIĘ NAD TYM, CZYM BĘDZIE WIECZNE ŻYCIE ZBAWIONYCH
Wspólność Augustyna i Moniki zmierza ku temu, co wieczne. To znamienne dla każdej przyjaźni. W przyjaźni ma miejsce bezwarunkowa afirmacja bytu. Wypowiada słowa, w których tkwi jej istota: Bądź! Wykorzystaj wszystkie możliwości, które tkwią w twoim bycie; więcej, musisz się stać jeszcze piękniejszy, jaśniejszy, mocniejszy i jeszcze bardziej żywotny niż jesteś; wszak jesteś dla mnie całym światem; w świetle naszej przyjaźni świat staje się dla mnie prawdziwy; świat bez ciebie nie byłby dla mnie światem pięknym. Oto prawdziwe słowa o miłości. Gabriel Marcel w Le mort de demain każe jednej ze swych postaci powiedzieć: "Kochać, to znaczy powiedzieć: Ty nie umrzesz". To samo można by zastosować do przyjaźni. W przypadku każdego głęboko ludzkiego związku, czy będzie to miłość, czy przyjaźń, nieśmiertelność jest współpotwierdzona, współtworzona i współzawierana. To niemożliwe, żeby ta istota uległa zagładzie. Z ludzkiej przyjaźni wywodzi się bezpośrednia oczywistość, nieśmiertelności, a wraz z nią bezpośrednie przeczucie wiekuistego spełnienia.
Nie z samego siebie, lecz za sprawą drugiej istoty człowiek uświadamia sobie, że życie powinno trwać wiecznie, że musi nadejść czas ostatecznej jasności. Dla Augustyna i Moniki ów stan "vita beata" nie był żadną utopijną przestrzenią istnienia, lecz w sensie całkiem dosłownym i konkretnym było nim życie świętych: "niebo".
Niebo - to wewnętrzna dynamika każdej przyjaźni. W każdej przyjaźni, może w odbiciu nieco skrzywionym, ale mimo to rzeczywistym, istnieje przeczucie nieba. Rezygnacja z całkowitego spełnienia przyjaźni byłaby nie tylko rezygnacją z tęgo, co w przyjaźni istotne, lecz także zniszczeniem jej w zarodku. Po co dążyć do pełnej wzajemnej afirmacji, jeśli nigdy nie można osiągnąć stanu "zupełności". Bez współafirmacji nieba - czy człowiek uświadamia sobie to wyraźnie czy nie - nie ma prawdziwie przeżywanej przyjaźni. W istocie oznacza to, że bez nieba trudno żyć na ziemi. Przez przyjaźń dowodzimy światu i samym sobie, że musi istnieć wiekuiste spełnienie. Przyjaźń może więc być interpretowana jako wstępne poznanie nieba. Niebo to niezbędna istotna część składowa każdej przyjaźni, nawet jeśli przyjaciele często w ogóle albo niezupełnie wyraźnie zdają sobie z tego sprawę. W tym miejscu można by się powołać na przyjaźń uczniów z drogi do Emaus. Pozostali razem. Wprawdzie porzucili wszystko i uciekli, ale siebie wzajemnie nie opuścili. Gdzie wiernie dochowuje się ludzkiej przyjaźni aż do końca, aż do zaprzepaszczenia wszelkich marzeń i nadziei, tam Bóg, tak pozornie daleki, jest już bardzo blisko. Obaj uczniowie nie przestali ze sobą rozmawiać, nie stracili ze sobą kontaktu i w ten sposób umożliwili Chrystusowi "włączenie się" do ich rozmowy. Oto, co za pomocą tego osobliwego zdarzenia Chrystus zdaje się nam dawać do zrozumienia: z całej siły dochowuj przyjaźni, szanuj los swego bliźniego, bo jeśli potrafisz jeszcze wymawiać słowo "Ty", nie jesteś zgubiony. Wszak zawsze jest możliwe, że kiedy wymawiać będziesz to słowo, nagle ja będę właśnie tym, z kim rozmawiasz.
Największą szansą dzisiejszego człowieka - uczniowie z drogi do Emaus są symbolem naszej dzisiejszej sytuacji w świecie - jest autentycznie przeżywana przyjaźń. Jeśli nawet nie jest ona sakramentem w ścisłym tego słowa znaczeniu, to przecież i tak możemy być przekonani, że jest konkretnym znakiem obecności w świecie tego, co absolutne, tzn. urzeczywistnia wszystko, czego wolno nam się spodziewać po sakramencie. To, co sakramentalne, co przepojone Chrystusem, w naszym odkupionym świecie nie ogranicza się do siedmiu sakramentów. Są one tylko jakby "punktami koncentracji" obecności Zmartwychwstałego. Istnieją jeszcze inne możliwości spotkania z Panem, które mogą być równie skuteczne, a nawet skuteczniejsze od właściwych sakramentów. Tak więc niebo, to, co należy do istoty bytu, gdzie wszystko osiąga swoją właściwość, już w przyjaźni staje się bliskie. Przyjaciele doznają go wszędzie, choć być może jedynie podświadomie. Tak przyjaźń budzi tęsknotę.
W ŻARLIWEJ TĘSKNOCIE
Wynikająca z doznania Absolutu tęsknota przyjaźni jest jednocześnie doświadczeniem zasadniczego zagrożenia. W świetle przyjaźni czujemy, że świat, w którym przebywamy, nie jest jeszcze światem zdrowym, że nie jesteśmy jeszcze na naszym właściwym miejscu, że drzwi naszego bytu w pewien osobliwy sposób jeszcze są zamknięte. Pobudzeni przyjaźnią do światła bytu, zdobywamy bolesne doświadczenie: przeczuwamy zawsze więcej, niż potrafimy zrozumieć; więcej wyczuwamy, niż naprawdę posiadamy. Co osiągnięte, co już zrealizowane, przez to i dlatego, że zostało osiągnięte, stało się dla nas wewnętrznie puste. To egzystencjalne rozczarowanie należy do istoty przyjaźni.
Rozczarowanie w przyjaźni, które polega głównie na tym, że nigdy nie jesteśmy dla naszych przyjaciół przyjaciółmi do końca, że gdy chodzi o uczciwość i prawdę w przyjaźni ciągle zawodzimy, odciska się bardzo poważnie na naszym istnieniu. Jest jakby wynikiem rozczarowania całym światem. Zdarza się to, kiedy jakiemuś człowiekowi w intymnej rozmowie z przyjacielem wydaje się, iż dotarł do światła bytu, kiedy jest przekonany, że oto wreszcie trzyma w ręku coś ostatecznego, coś uszczęśliwiającego. A następnego dnia spostrzega, że wszystko się rozpłynęło, rozpadło, nie istnieje. Wtedy czuje się jak człowiek, który we śnie wyciąga rękę po widoczny przedmiot i nie dosięga go. Albo jak bohater opowiadania, który spogląda w lustro i nie widzi w nim żadnej twarzy. W Sonetach do Orfeusza Rilke mówi: "Odprawiono nas w momencie, kiedy sądziliśmy, że to dopiero powitanie".
W jednej z najbardziej znaczących rozpraw nowożytnej filozofii, w L'action, jej autor, Maurice Blondel, rozpatruje ów dla każdego doświadczenia a także dla każdej przyjaźni typowy "niedosyt" pod kątem jego dynamicznych składników: przyczyną naszego egzystencjalnego rozczarowania jest to, co w naszej tęsknocie absolutne, właśnie to, co ową tęsknotę budzi. Nas, istoty bezmierne, zadowoli może jedynie Bóg, i to Bóg nadprzyrodzonego spełnienia. W gruncie rzeczy nie wystarcza nam żadna ludzka przyjaźń. Przyjaciel z istoty swej jedynie rozbudza w nas absolutną tęsknotę; jest więc jakby tylko zwiastunem. Jego skończenie-niespełniony byt otwiera transcendentne Więcej. Nasza przyjaźń - to zawsze tylko zapowiedź i symbol; góra z wieloma niewidocznymi szczytami; drzwi, które jak we śnie otwierają się tylko po to, żeby ukazać następny skrawek dywanu i kolejne drzwi. Może jesteśmy dla siebie nawzajem jedynie "pierwowzorami", a smutek, który niekiedy ogarnia przyjaciół, wynika z pewnego głębokiego rozczarowania przeżywanego podczas naszego poszukiwania Absolutu.
Ulec wrażeniu przeświecającego przez przyjaciela Absolutu, dać się przenieść w bezgraniczność, a jednocześnie uświadomić sobie, że ta druga osoba, którą całkowicie afirmujemy, mimo wszystko nie jest spełnieniem: oto wyraz wielkiej melancholii, ale zarazem uszczęśliwienie płynące z przyjaźni. W skończonym przeczuwać nieskończone: oto istota przyjaźni.
DOTKNĘLIŚMY JEJ NA KRÓTKIE MGNIENIE CAŁYM PORYWEM SERCA
Posługując się symbolem "wzlotu", Augustyn opisuje dokonujący się w przyjaźni przełom ku temu, co absolutne. Platonizm, któremu Augustyn w całym swoim myśleniu pozostał w zasadzie wierny, z doświadczenia tego, co wzniosłe, stworzył wręcz system myślenia. Istnieje rodzaj wzniosłości osiągalny jedynie największym wysiłkiem duszy, wysokim lotem ducha, odwagą uczuć, platonicznym ,;erosem". Ku temu "metafizycznemu punktowi". który znajduje się "poza" wszystkim, zawsze "wzbija" się ludzkie serce, gdy przeżywa coś autentycznego. Zbliżyć się ku temu, co właściwe, co absolutne, można jedynie za pośrednictwem tego, co platoński myśliciel i mistyk określał jako "szczyt ducha", "ostrze duszy", "grań istnienia".
Wszak doświadczeniem głęboko ludzkim jest: wzbić się w górę, dotrzeć do światła, wznieść się ponad mgłę własnego istnienia. Ale w zasadzie mówi tu Augustyn o jakimś ostatecznym dotknięciu istnienia przez coś "zupełnie innego", przez świętość tego, co absolutne; mówi o rozżarzeniu się ducha w ogniu spotkania z Bogiem. Mawia się o tym zdarzeniu; że jest, "krótkie", jak "jedno .uderzenie serca". Miejscem spotkania z Absolutem jest przyjaciel. Ale spotkanie to nie może nabrać cech stanu. Dlatego nie ma żadnej przyjaźni z góry zaplanowanej. Trzeba ją w wierności wciąż na nowo budować i zdobywać. To, co właściwe, co ożywia konkretny byt, jest zawsze jedynie naszym chwilowym przeczuciem. Jeśli jednak trwać będziemy w przyjaźni przy ludzkim "Ty", to tych chwil doświadczania Absolutu będzie coraz więcej. Serce, czyli owa rozżarzona egzystencja, bije w przyjaźni "w kierunku" Absolutu. Inaczej nie da się tego procesu opisać: doświadczamy Boga jedynie w naszym własnym "uderzeniu serca", co oznacza, iż wiemy o Nim tylko tyle, że nasze serce rozpalone przez przyjaciela bije "ku" temu, co "zupełnie inne". Ale to nam wystarcza. Teraz wiemy, że to Bóg musi być właściwym sensem wszystkiego, tym, co jedyne i nieskończone: doświadczamy Go właśnie w owym rozpaczliwym dążeniu do docześnie niespełnialnej przyjaźni. Wiemy, że jest obecny, kiedy, właśnie w przyjaźni, przy jej ziemskiej niedoskonałości, przy naszej nieudolności, naszym roztargnieniu i niespełnieniu czujemy, jak nasze nienasycone serce bije ku temu, co "zupełnie inne". Dużo więcej o Bogu nie wiemy. Tak oto w zasadzie rysuje się nam struktura doświadczania Boga: przeczuwanie Absolutu w "ślepym" zwierciadle naszej egzystencji, egzystencji, która mimo wszystko, dzięki przyjaźni, przybrała formę zwierciadła.
WRÓCILIŚMY DO GWARU NASZYCH UST.
Kiedy po owych mistycznych chwilach "wysokościowego lotu" znowu stykamy się z dominującą codziennością życia, duszę naszą ogarnia wielkie rozczarowanie, uczucie wręcz nieznośnej pustki. Co z istoty swej właściwe, w świecie codzienności i powszedniości wydaje się obce, słabe i niedojrzałe. Tego, czym obdarzył nas przyjaciel, nie potrafimy nikomu wyjaśnić. Pusto i nierealnie brzmią słowa, kiedy za ich pomocą próbujemy wyrazić to, co jest istotą naszej przyjaźni. Wstydzimy się wręcz mówić o tym innym ludziom. Ta świadomość nierealności może być tak silna, że sami zastanawiamy się nad tym, czy nie ulegliśmy złudzeniu. Stajemy się przez to ludźmi coraz bardziej niepewnymi siebie. Człowiek naprawdę kochający zawsze jest niepewny. Na tym polega jego wielkość. Czasem, w jednej z owych błogosławionych chwil, które ponownie napawają go otuchą i wiarą, udaje mu się osiągnąć wewnętrzną pewność. Po pierwszym porywie przyjaźni i w przyjaźni Absolutu, w spokojnym i modlitewnym skupieniu należałoby zastanowić się nad tym, jakim bogactwem bytowym obdarzyła nas ta przyjaźń, co się w niej zdarzyło, dlaczego nas jako ludzi - właśnie w tym spotkaniu - wynosi się poza ograniczone człowieczeństwo w to, co niewymierne. Ludzka przyjaźń może doprowadzić do "rozpaczy", a mimo to nie ma innej drogi ku Absolutowi. Oto struktura naszej ludzkiej egzystencji. Jedno i drugie - przyjaźń i zupełne otwarcie się na Boga - muszą istnieć razem. Aczkolwiek w gruncie rzeczy to jedność.
Przyjaźń rozsadza granice własnego bytu. I to jest bolesne. W miłości drugi człowiek staje się moim własnym "ja". W ten sposób również jego cierpienie staje się moim własnym bytem. Każdy cios, jaki go dosięga, dosięga i mnie. W dodatku przy całej swej nędzy muszę jeszcze dźwigać jego słabość, jego niepowodzenie, jego zmęczenie, jego troski. W tej jedności bytowej musimy wiernie wytrwać. Musimy liczyć się również z konsekwencjami przyjaźni. Przyjaźń może się bowiem również okazać związkiem wyczerpującym i trudnym. Niekiedy też zdarza się nam być świadkiem upadku drugiego człowieka, a wtedy powinniśmy obdarowywać go wciąż od nowa twórczą obecnością. Czynić to, nawet jeśli nie niesie nas już wewnętrzna siła życia, nawet w stanie skrajnego zmęczenia i znużenia, nawet gdy coraz bardziej wyblakłe staje się nasze własne istnienie, nawet gdy martwieje nasze serce - oto czym jest autentyczna, uczciwie przeżywana przyjaźń. Nie ma szczęśliwej przyjaźni, tak jak nie ma również "szczęśliwej miłości", którą w jednym ze swoich wierszy opiewa Louis Aragon. Znieść ból przyjaźni i w nim właśnie odnaleźć niepowtarzalne szczęście, na to nie tylko pozwala, lecz tego od nas żąda nasza chrześcijańska egzystencja. Przyjaźń jest zasadniczym warunkiem wstępnym autentycznego życia i autentycznej aktywności życiowej.
Ignacy Loyola w swych słynnych Regułach wyborczych udziela nam bardzo cennej wskazówki, jak powinniśmy postępować w ważnych sytuacjach życiowych. A w Ćwiczeniach Duchownych pisze: "Przedstawić sobie jakiegoś człowieka, któregom nigdy nie widział, anim go znał, ale pragnę dla niego wszelakiej doskonałości; zastanowić się, co bym mu poradził uczynić i co wybrać dla większej chwały Boga, Pana naszego, i dla większej doskonałości jego duszy. A postępując podobnie względem samego siebie zastosować tę samą regułę, którą stosuję do drugiego człowieka" (Nr 185) *.
Ignacy odwołuje się tu do głęboko ukrytego odruchu ludzkiego serca, do bezinteresownego pochylenia się nad drugą istotą. My wszakże już nieraz sprzeniewierzyliśmy się owemu czystemu odruchowi przyjaźni i serdeczności wobec niemal każdej istoty, z którą się do tej pory spotkaliśmy. Z pewnością już nieraz w jakiejś sytuacji zdarzyło się nam zdradzić przyjaciela, może nawet źle mu życzyć lub nie wytrwać przy nim wiernie w trudnych dla niego momentach. Albo inaczej: może zdradziliśmy go naszym ponad wszelką miarę do niego przywiązaniem, naszym natręctwem, uporczywym trzymaniem się jego osoby, to znaczy jakbyśmy chcieli być dla niego w jakimś sensie Bogiem, czyli czymś z gruntu niezbywalnym.
Ignacy Loyola dobrze wie, że tak naprawdę, w najskrytszej głębi naszego serca, nie jesteśmy przyjaciółmi dla żadnego z naszych przyjaciół. Dlatego radzi nam zawierać "czystą przyjaźń", to znaczy wyobrażać sobie zupełnie nieznanego i nigdy nie widzianego człowieka, który niejako uosabiałby rysy całej ludzkości, i życzyć mu w miarę najpełniejszego spełnienia. Tak wybuchnąć może cała w naszym sercu ukryta sympatia wobec bytu, niezmącone "tak" wobec drugiego człowieka. W takim stanie ducha powinniśmy zastanowić się nad tym, co powiedzielibyśmy temu człowiekowi, gdyby miał podjąć decyzję w takiej sytuacji jak nasza. Rada ta świadczy o wielkiej mądrości i głębokiej znajomości ludzkiego serca. Często człowiek całkiem niepewny swego i zupełnie bezradny w sprawach dotyczących jego samego z nadzwyczajną wprost jasnością doradzić umie innym, co mają czynić. Na tym polega szczególna łaska Boża: łaska bycia łaską dla innych. Ta wskazówka Ignacego to coś więcej niż psychologia. Kryje się w niej zarodek całej teologii, więcej, pewna teoria łaski odnosząca się do ludzkiej przyjaźni oraz być może również pewien wskaźnik kierunku dla ludzkiej przyszłości.
______
* Ignacy Loyola, Pisma wybrane, oprac. M. Bednarz SJ ,Wyd. Apostolstwa Modlitwy, Kraków 1968.
O MIŁOŚCI
W medytacji tej chcielibyśmy zastanowić się nad najbardziej zasadniczą chrześcijańską postawą wobec świata: postawą miłości. Słowo to stało się dzisiaj - a może tak było zawsze - przerażająco "dwuznaczne". Mówiąc o miłości, można wprawdzie używać wielkich słów, ale czym ona jest naprawdę, potrafi zrozumieć tylko ten kto ją przeżył. Jak wygląda bowiem autentyczna, w pełni dojrzała egzystencja? Przecież to właśnie ona jest egzystencją kochającą.
Spróbujmy nakreślić realistyczny i natchniony obraz tej rzeczywistości, która zwie się miłością, która spada na nas jak przeznaczenie, którą czujemy w sobie jako niezrozumiałą, a mimo to wewnętrznie oczywistą siłę. Wynurza się ona z głębi nieświadomości. Jest niejako wewnętrzną koniecznością, wręcz przymusem, który potrafi nami całkowicie zawładnąć. Kochając, można wyłącznie kochać. Miłość działa na nas jak siła pchnięcia, prawie boleśnie. "Chora jestem z miłości" woła Oblubienica w Pieśni nad Pieśniami. Miłość może stać się również zgubą naszego istnienia. Człowiek musi się więc uczyć, jak zapanować nad podnieceniem całej osoby, które rodzi się w jego duszy. Nie może dopuścić, aby bez celu i sensu wybujał każdy miłosny pociąg, lecz musi go kształtować, spajać, musi mu albo pozwolić się spełnić, albo jego spełnieniu się przeciwstawić. Prawdziwa i dojrzała miłość jest więc "cnotą", czyli mozolnie wypracowaną postawą wobec świata. Jeśli się jej naprawdę nie "wyuczymy", to może przerodzić się w bezmierne cierpienie. Zadziwiające: "musimy" kochać, a jednocześnie w bólach i wśród przeciwności tej miłości "się uczyć". Samo bowiem "uczucie" miłości może doprowadzić człowieka do szaleństwa.
Zatem w naszej medytacji spróbujmy obchodzić się oszczędnie z wielkimi słowami. Do spraw subtelnych podejdźmy subtelnie. W dziejach kultury zachodniej nie ma drugiego takiego tekstu (może z wyjątkiem Kontemplacji dla uzyskania miłości św. Ignacego Loyoli), który mówiłby o miłości jako "wypracowanej postawie" rzeczy bardziej istotne niż rozdział 13 Pierwszego Listu do Koryntian apostoła Pawła. Zastanówmy się, nie wdając się: w analizę egzegetyczną, jakie wnioski mogą płynąć z tego tekstu dla naszego istnienia. Chyba trudno o bardziej skondensowany i doniosły wyraz chrześcijańskiej postawy w świecie. Św. Paweł pisze:
"Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką (możliwą) wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje (nie jest), jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków , który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś (zobaczymy) twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość" (1 Kor 13, 1-13).
Ten zadziwiający tekst, który chcemy przeanalizować teraz pod kątem jego antropologiczno-filozoficznej wymowy, jest rzadkim nagromadzeniem i przemieszaniem wypowiedzi, rozgraniczeń, przeciwstawień i prób interpretacyjnych. Ale kiedy przypatrzymy się bliżej temu tekstowi, to okaże się, że o miłości nie można mówić inaczej. Przy czym osobliwe jest to, że Paweł wcale nie stara się miłości definiować. Oddziela ją od innych cnót i talentów: wylicza jej przymioty, nie mówi o niej wprost. Już choćby z tego wynika, że o miłości trudno mówić, miłość trzeba przeżyć, miłość musi człowiekiem wstrząsnąć. Miłość to przeżycie pierwotne. Zaś pierwotna właściwość zawsze jest nieuchwytna; nie możemy i nie wolno nam jej "zagadać". Istota rzeczy wciąż umyka naszym intelektualnym wysiłkom i naszej mowie. Jest dana tylko w doświadczeniu.
MIŁOŚĆ JEST WSZYSTKIM
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Nie zamierzamy badać tu szczegółowo, co Paweł chciał przez to powiedzieć wiernym z Koryntu, lecz raczej zastanowić się nad tym, czego sam przy tym doświadczał. Oczywiście byli w Koryncie ludzie "obdarzeni przez Ducha", którzy sięgnęli szczytów ludzkiego doznania i potrafili, wprawdzie jąkając się: i zacinając, przenosić, co niewypowiedziane, w sferę tego, co wyrażalne. Ale historyczne i psychologiczne szczegóły tej zdolności "mówienia wszystkimi językami" są tu bez znaczenia. Dla nas ważne jest to zasadnicze doświadczenie: Choćbyś mówił tak pięknie, jak tylko człowiek potrafi, nawet gdybyś mówił jak anioł, a nie masz miłości, to jest to tylko "mowa-trawa". Nie dokonałeś i nie doświadczyłeś tego, co istotne. Twoja mowa brzmi pięknie, porusza nawet serca, wstrząsa. Ale co za tym tkwi? Nic! Całkowita pustka! Wypowiadasz słowa, które nie ogarniają tego, co istotne. Twój sposób mówienia, twój wykład wzrusza, pobudza, nawet wyjaśnia pewne sprawy; po prostu jest wspaniały. Ale w tym nie ma ciebie. l dlatego twoja mowa traci znaczenie, jałowieje, zasmuca człowieka. Myślisz tylko o sobie, chcesz wywrzeć wrażenie. Jak masz odwagę mówić o tym, co istotne, skoro jeszcze nigdy nie kochałeś? Twoje słowa przeminą. To narcyzm i rodzaj wspaniałej autoprezentacji. Najpierw dowiedź, że więcej znaczy dla ciebie drugi człowiek niż sprawy twojej własnej egzystencji; ze pragniesz drugiemu człowiekowi oszczędzić tych wszystkich trosk, cierpień i ran, które niesie ze sobą życie. Osłaniaj go, jeśli to konieczne, nawet wbrew niemu samemu. Walcz za niego, ochraniaj go, daj mu życie i wewnętrzny rozwój. Zatem miłość według Pawła to służba. Ale nasza mowa jest wciąż pusta i bez znaczenia. Najpierw musimy dowieść życiem, że nasze słowa są uczciwe. Olśnić innych jest łatwo. Ale nawet najbardziej bogata w treść mowa nie znaczy nic, jeśli nie czerpie z miłości. Miłość udziela siebie cicho i w milczeniu; przez zwykłą pomoc i dochowanie wierności. Głosić piękne słowa może każdy. Właściwy "język" miłości brzmi jednak całkiem inaczej: to nie emocjonalny wybuch czy błyskotliwa deklaracja, lecz całkowite samooddanie.
Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką wiarę, tak, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
Oto nowe, jeszcze wyraźniejsze rozgraniczenie. "Prorok" to człowiek obdarzony szczególną łaską Bożą, dzięki której potrafi objaśniać zdarzenia tego świata. Człowiek "zna tajemnice", kiedy zdumiony potrafi zatrzymać się przed tym, co niepojęte, i ogarnąć całą wrażliwością swego bytu, stale rosnącą i sięgającą ukrytej prawdy wnikliwością. Człowiek "wierzy", kiedy - w głębi duszy być może jeszcze wątpiąc - dociera do rzeczywistości, której nie da się skomponować z materii tego świata; to człowiek do głębi swego istnienia pochłonięty czymś innym, czymś absolutnym, czego nie potrafi wytłumaczyć; to człowiek, który dzięki wewnętrznej sile płynącej z owego pochłonięcia i wezwania niekiedy potrafi nawet czynić rzeczy, które z punktu widzenia innych ludzi, a nawet porządku naturalnego, mogą "wprawiać w zdumienie"; to człowiek, który potrafi "przenosić góry".
Proroctwo, wiedza i wiara: oto trzy właściwości składające się na przejmujący obraz ludzkiej egzystencji. Mówiąc językiem antropologii, to rodzaj dynamiki ogarniającej całą istotę człowieka, zarówno ze strony tego, co właściwe, jak i tego, co zmierza ku temu, co właściwe. Ale nawet w tym miejscu pada Pawłowe: nie. To wszystko w rzeczywistości się nie liczy. Nie proroctwo, nie wiedza i nie wiara, chociaż ważne, piękne i nieodzowne, są ostateczną racją bytu, lecz miłość.
Czymże więc jest ta miłość, której Paweł nadaje tak wielkie przywileje? Im ostrzej rozgranicza Paweł rozmaite "dary Ducha", tym wyraźniejsza staje się prawda: Jesteśmy niczym, jeśli nie kochamy.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
Karl Barth mówi o tym ustępie: "Istnieje rzeczywiście miłość bez miłości, oddanie bez oddania; paroksyzm egoizmu, który ma postać najzupełniej prawdziwej, sięgającej szczytów miłości Bożej i braterskiej, ale nie ma w niej wcale ani Boga, ani brata... Liczy się tylko miłość, żadne dzieła miłości jako takie, nawet te największe. Na nie byłoby stać człowieka również bez miłości, a wtedy nie mają znaczenia, więcej: są wtedy spełniane przeciwko Bogu i bratu".
Jeśli wcześniej zdefiniowaliśmy miłość jako służbę, to tu dochodzi altruizm jako istotny składnik miłości. Można również w tak zwanej "miłości" poszukiwać samego siebie. Ale można też wyzuć się z miłości w czynach pozornie bezinteresownych. Tu jawi się wyraźnie szczególna właściwość miłości: niedbanie o siebie, niewpatrywanie się w siebie, bezinteresowność. Można oddać wszystko, nawet własne życie, ale jeżeli nie odbywa się to całkowicie "za darmo", to i tak pozostaje niczym.
W tym miejscu dotarliśmy do samego krańca tego, co przez człowieka wyrażalne. Może prawdziwa miłość polega jedynie na tym, co głosi krzepiący werset psalmu, choć mówi o tym, że człowiek stał się przed obliczem Pana jakby jucznym zwierzęciem, wręcz niczym... To niedbanie o siebie, to czyste oddanie, niewymaganie niczego od innych, ta afirmacja obcego bytu takim, jakim jest, oznacza miłość: Bez tej fundamentalnej bezinteresowności jesteśmy niczym, choćbyśmy spełniali nieskończoną ilość dzieł miłości. Nie kochamy, lecz uganiamy się jedynie za własnym "ja". Kto kiedykolwiek kochał, ten zrozumie, że nawet dobrocią można skrzywdzić, poświęceniem wręcz "obrazić". Jak długo miłość nie uwolni się od własnego "ja", tak, długo nie jest miłością.
Tok rozumowania tego zadziwiającego tekstu jest nieubłagany, ale i kojący. Odsłania nam rzeczywiste wymiary człowieczego bytu. Niespodziewanie idzie Paweł w kierunku, jakiego nie oczekiwaliśmy. Opisuje, raz pozytywnie, raz negatywnie, te właściwości ludzkiej postawy, o której wcześniej powiedział, że zupełnie nie potrafiłby o niej mówić.
PRZYMIOTY MIŁOŚCI
Pawłowy opis miłości jest wielce fragmentaryczny. Wyczuwa się, że człowiek ten doświadczył prawdziwej miłości i właśnie dlatego nie potrafi o niej mówić. Tok rozumowania jest nie tyle wytworem mózgu, co serca. Cechuje go więc osobliwa logika, którą pojąć może jedynie serce. To rozedrgane doświadczenie pulsuje okruchami myśli, intuicyjnymi spostrzeżeniami, z których każde dotyka jednak istoty rzeczy.
Miłość cierpliwa jest.
Z kolei Paweł zaczyna opisywać swoje doświadczenie miłości w kategoriach pozytywnych. Zaczyna od opisu właściwości niepozornej, ale będącej przecież dźwignią życia: od cierpliwości. Oznacza ona, że człowiek długo, aż do śmierci potrafi wytrwać u boku drugiego człowieka, że go toleruje, lecz nie powoduje się obojętną opieszałością, a twórczą wiernością. Trzeba odwagi, żeby "znosić" drugiego człowieka, żeby wspierać go w jego życiowych zmaganiach. Trzeba odwagi, aby mimo upływu czasu żyć z nim dalej, a przy tym wciąż od nowa, wciąż inaczej okazywać ukochanej istocie prawdziwe oddanie. Trzeba odwagi, żeby nie przeciąć nici miłości, lecz swą żywą obecnością dowieść temu drugiemu człowiekowi, że w każdej sytuacji życiowej może na nas liczyć, że jesteśmy przy nim.
Bliskie, wierne i pełne wzajemnego oddania, lecz pozbawione tej odwagi współżycie dwojga ludzi, może stać się piekłem. Praca nad sobą, żeby być gotowym do wyrzeczeń i wierności, niekapitulowanie w wytrwaniu, stopniowe przezwyciężanie niezgodności, panowanie nad niestałością instynktu - oto istotne warunki autentycznej miłości i autentycznego człowieczeństwa. W takim ujęciu miłość to bezwarunkowe istnienie dla drugiej osoby.
Miłość łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku...
Siłą nośną tej cichej, pokornej i otwartej na wszelkie sytuacje życiowe cierpliwości jest pewien rodzaj łaskawości, która w Piśmie Świętym jawi się jako "łagodność" (przy uwzględnianiu różnych znaczeń tego słowa). Jest cichym opanowaniem pewnego "współistnienia", tak bardzo zagrożonego wielkim zabieganiem, nerwowością i niepokojem. Jest milczącym znoszeniem błędów i chwiejności u drugiego człowieka, jego zawodności, jego wewnętrznego niepokoju, jego cielesnych i duchowych załamań. Jest roztropną wyrozumiałością wobec drugiego człowieka, nacechowaną taktem, serdecznością i współczuciem.
Taka miłość "nie zazdrości", nie szuka należnego jej uznania, nie zwalcza innych, nie ma wrogów. Nie stara się dowieść drugiej osobie, że nie ma racji i nie prowadzi zapisu ludzkich przewinień. Nie posuwa się aż ku owemu niezdrowemu i podkopującemu samo życie rozgoryczeniu w stosunku do innych, co jest zwykłym faryzeizmem.
Ta łaskawa i pozbawiona uczucia zazdrości miłość "nie szuka też poklasku". Nie wysuwa się na plan pierwszy, słucha, nawet jeśli drugi człowiek plecie "głupstwa", i nie eksponuje swego własnego "ja", licząc na podziw lub współczucie. Widzimy więc teraz jak prosta, jasna i przejrzysta jest owa miłość, o której mówi Paweł, ale jednocześnie, jak wiele wysiłku i walki z samym sobą wymaga ona każdego dnia i każdej godziny. Są to sprawy drobne, często pomijane, wręcz oczywiste, z których wyrasta najbardziej dojrzała zasadnicza postawa wobec bytu. Ale te sprawy oczywiste, kiedy próbujemy uczciwie realizować je na co dzień, wcale nie są tak "oczywiste".
Miłość nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu i nie szuka swego...
Paweł próbuje teraz podejść do zagadnienia z innej strony. Pragnie ukazać kształt prawdziwej i dojrzałej miłości niejako we "wklęsłym zwierciadle" zaprzeczeń. Zdumiewające jest też zestawienie tych zaprzeczeń. Najpierw twierdzi, że miłość nie "unosi się pychą". Widocznie ma tu na myśli ważną cechę miłości, która wyrażona tak obrazowo, wprawdzie trafia do naszej świadomości, ale którą niezwykle trudno sformułować. Ma tu zapewne na myśli człowieka, który nie udaje, że jest czymś więcej niż w rzeczywistości, który odrzuca wszystko, co puste i próżne, który nie przecenia swego "ja", swych problemów, swych dążeń, swego znaczenia. Prawdziwa miłość nie wypełnia przestrzeni istnienia swoim własnym bytem, raczej się usuwa, ustępuje przestrzeni temu, co żywe, aby miało swobodę, ruchu i mogło się rozwijać. Nie gromadzi w sobie tego, co nieistotne, lecz pozwala się wypełnić istnieniem drugiego człowieka, jego życiem, jego uczuciem, jego radością, jego myślami, jego indywidualnością. Naprawdę kocha tylko ktoś, kto potrafi przyjąć do swego "ja" dar drugiego bytu. Ustawiczne eksponowanie własnego "ja" jest "pysznieniem się", które pozbawia innych przestrzeni bytowej. Miłość natomiast to powściągliwość, to wyzucie się z siebie, "nieeksponowanie własnej osoby". Miłość "umniejsza siebie", stroni od siebie, użycza innym tego, czego być może sama potrzebuje, a może nawet cieszy ją to, że drugi człowiek jest kimś bardziej znaczącym.
Miłość "nie dopuszcza się bezwstydu" - to znaczy objawia się w niej to, co czyste. Sformułowania tego nie należy rozumieć w sensie moralizującym. Tu chodzi o pewien proces wewnętrzny: o takt kochającego. Kochający nie może być grubianinem, ponieważ byt ukochanej istoty tak go fascynuje, że czuje po prostu jakiś wewnętrzny przymus: być uprzejmym. Zwyrodnienie miłości przejawia się natychmiast w zaniku form towarzyskich. Miłość zaś zawiera w sobie coś szlachetnego. Uznaje to, co w drugim człowieku dobre, daje mu odczuć, ze go szanuje i ceni. Poskramia wrodzoną człowiekowi gwałtowność, stara się chronić przed tym, co przykre, żeby zapobiec nieszczęściu i cierpieniu. Ta postawa po prostu polega na tym, żeby ułatwiać innym życie, przezwyciężać trudne sytuacje, pamiętać o wewnętrznej wrażliwości drugiej istoty, czyli doceniać godność drugiej osoby.
Z tego wynika ta istotna cecha miłości: że "nie szuka swego". Jest to jednak niezmiernie trudne. W życiu każdego z nas pojawia się, czasem chwila zniechęcenia. To takie upokarzające być tym, kim się jest. Ciągle to samo, ciągle owa marność własnego istnienia. Chciałoby się "pójść naprzód", często kosztem drugiego. Mamy wrażenie, że wszyscy nas rozczarowali i że sami się w jakimś sensie wykoleiliśmy. Kusi nas, żeby wykorzystać innych ludzi do potwierdzenia, do ubogacenia własnego "ja", a to jest poważnym niebezpieczeństwem, czymś co zagraża samej istocie miłości.
W jaki sposób człowiek w ogóle może przezwyciężyć ten napór? I tu znów dotarliśmy do granic tego, co wyrażalne. Odpowiedź, jak sądzę, brzmi: kochając. To zapewne owa tajemnica miłości, to przychylne uwolnienie się od siebie, którego już nie jesteśmy w stanie do końca zgłębić. To na tym polega istota miłości, że tę mroczną pokusę, jaką jest chęć pominięcia miłości kochającego człowieka, pokonuje z łatwością (Karl Barth). Miłość, jeśli jest prawdziwa, po prostu nie potrafi myśleć tylko o sobie. Nie jest do tego zdolna. W tym momencie dokonuje się ostry zwrot w Pawłowym toku myślenia. Opisuje on zwycięską wyższość miłości, zwycięstwo miłości w dniu powszednim.
Miłość nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Istotną cechą miłości jest pewnego rodzaju "luz" całej egzystencji; przestajemy odczuwać przesyt drugą osobą, nie "działa nam tak łatwo na nerwy". Zatem miłość nie wywołuje w nikim z góry wrogiej postawy, z gruntu przezwycięża "zaciętość".
To przezwyciężenie głównie polega na tym, że "nie poczytuje za złe", że nie zakłada żadnego "konta" przewinień drugiej osobie, że potrafi zapomnieć o tym, co niedobre, a co zapewne tkwi w ukochanym "Ty". Prawdziwa miłość po prostu nie godzi się z owym wręcz perwersyjnym zdaniem, które tak często się słyszy. "Wybaczyłem ci, ale nie zapomniałem". Tę samą kwestię podejmuje Paweł w swoim Drugim Liście do Koryntian: "Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania" (2 Kor 5, 18-19). Takie ciągłe wypominanie grzechów może z czasem nawet najdroższą istotę przeobrazić w potwora, w "stworzenie", z którym nie sposób wytrzymać. Istotą miłości jest to, że nie podlicza, że nie zakłada żadnego konta.
Ta nieskrępowana postawa miłości nie ma nic wspólnego z nastawieniem, które "cieszy się z niesprawiedliwości", nie ma nic wspólnego z wewnętrzną nikczemnością, która z satysfakcją obserwuje błędy, jakie popełnia drugi człowiek, że mu się nie powiodło, że się wreszcie raz porządnie skompromitował. Takie życie to skazywanie na zagładę właściwej miłości. A stąd już tylko mały krok do pychy, do niesamowitych .słów, jakie człowiek waży się, wypowiedzieć wobec swego Boga, który za nas dał się ukrzyżować i okryć wzgardą: "Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik".
Paweł zaś mówi, że ten, kto kocha, "współweseli się z prawdą". To jest radość z tego, co rozświetla drugie istnienie, głęboka życzliwość. Cieszę się, że drugi człowiek osiągnął wyższy stopień świadomości, wolności, może także powodzenia, bezinteresowności i oddania. To jest postawa, której uosobieniem dla nas od zarania świata aż po wieczność jest Bóg. Jan sformułował ją w niewielu słowach, wyrażających jednak istotę chrześcijaństwa: "Bóg jest większy od naszego serca" (1 J 3, 20).
MIŁOŚĆ DOJRZAŁA
Paweł uświadamia sobie nagle, że przy tak wysokich wymaganiach, jakie postawił miłości, jest ona chyba dla człowieka nieosiągalna. Musimy uzbroić się w wielką cierpliwość wobec samych siebie. Jeżeli chcemy kochać, musimy zaczynać wciąż od nowa, występować z ciągle nową inicjatywą, zdobywać na stałe nową wolność, starać się wytrwać i przetrwać w tym, czego powinniśmy jeszcze dokonać, i w czym wciąż zawodzimy. Z kolei w czterech wierszach szkicuje Paweł ów proces dojrzewania miłości. Prawdziwy rozwój dokonuje się zawsze powoli. Kto dojrzewa jako człowiek, kto właściwie rozumie siebie i swoje związki z innymi, jest cierpliwy - jest cierpliwością urzeczywistnioną w jej egzystencjalnej formie.
Miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Przede wszystkim pojawiają się tu cztery proste pojęcia: wytrzymać, wierzyć, mieć nadzieję, przetrwać. Jakże często, właśnie kiedy kochamy, wykorzystuje się nas. Jesteśmy bezbronni, tracimy jakby poczucie własnego "ja", czujemy się igraszką. Może ten drugi człowiek traktuje miłość zbyt lekko. Miłość musi znieść to rozczarowanie, przetrwać je, nie tracąc wiary i nadziei. Często jesteśmy tak znużeni, że po prostu mamy ochotę z tym skończyć. Przestajemy już dowierzać drugiemu człowiekowi, bo czujemy, a może nawet mamy dowody na to, że nas oszukuje. Przestajemy już mieć nadzieję, że coś się naprawdę zmieni. Taka miłość nie ma szans przetrwania!
Jeśli jednak jesteśmy uczciwi, to na sprawę musimy spojrzeć również z innej strony. Oczywiście spotykamy się z sytuacjami, które wyraźnie świadczą o tym, że miłość, ta rzekoma miłość, nie "współistnieje ze sobą". Wtedy trzeba z niej zrezygnować. Ale jeśli - co możliwe - zawarło się jakiś związek bolesny i trudny, to nie pozostaje nic innego jak tylko znosić, wierzyć, mieć nadzieję i przetrzymać. Jaki los spotkałby nasz świat, gdyby już nikt nie był w stanie wytrwać przy drugim człowieku?
Za pomocą tych czterech przymiotów dojrzałej miłości Paweł w gruncie rzeczy opisuje tylko jedyną zasadniczą postawę: Swą bezinteresowną miłością przyczyniam się do tego, że drugi człowiek też będzie mógł kochać; daję mu odczuć, kiedy jestem z nim i przy nim, że według mnie jest całkiem bezpieczny, że ma prawo być tym, kim jest albo kim chciałby być, że swą istotą go nie ograniczam; że nie robię mu zarzutu z tego, iż jest tym, kim jest; że staram się widzieć w nim tego, kim być powinien. Może obudzą się w nim - zapewne nie od razu, lecz w toku wciąż nowych spotkań - nowe możliwości. Dzięki temu staram się obudzić w nim pragnienie prawdziwego człowieczeństwa.
Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa; które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie.
Paweł powraca tu do swych pierwotnych myśli, ale niczym w spirali, na wyższym poziomie. Tym, co pozostaje nam u kresu naszego życia, nie są nasze osiągnięcia i uzdolnienia. Tym, co przyczynia się do konstrukcji naszego prawdziwego, wiecznie trwającego istnienia, jest właśnie owo "wytrzymanie ciężaru miłości" - nic poza tym. Wszystko, czego się nauczyliśmy, co tak głęboko nami wstrząsnęło, wszystko, co udało nam się wyrazić i sformułować (tzn. cała sfera naszego poznania świata, naszego zapanowania nad nim, cała dziedzina naszych "osiągnięć"), zatraci się kiedyś w jakiejś przemianie. Tylko miłość zachowuje swą radykalną ciągłość. Wyłącznie miłość, nie zmienioną i niezłomną, zabierzemy kiedyś ze sobą w wieczne spełnienie. Miłość jest "linią prostą"; jest teraźniejszością spełnionej już obietnicy. U Pawła jeszcze wyraźniej występuje to w zdaniu, które radykalnie relatywizuje wszelkie nasze osiągnięcia:
Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.
Niczego w naszym życiu nie jesteśmy w stanie naprawdę doprowadzić do końca. Wcześniej pojawia się zawsze tęsknota, przeczucie, pragnienie; urzeczywistnienie zawsze pozostaje w tyle. Trwale istnieje tylko miłość. Wszystkiego innego dokonać można jedynie częściowo. To, co jeszcze kilka lat, albo nawet miesięcy, wcześniej wydawało się nam tak zrozumiałe i tak oczywiste, staje się naraz żałosne i nic nie znaczące. Nie dosłownie bezwartościowe, ale właśnie tylko cząstkowe.
Intensywnie przeżywana egzystencja osiąga oczywiście jakąś głębię. Ogarnia nas tęsknota za ciszą, za zadumą, za skupieniem. Tego osiągania ciszy trzeba się jednak uczyć. W przeciwnym razie coś w nas zmarnieje, utkwimy w trybach owych cząstkowych myśli, w niepokoju pożądania i strachu. Trzeba nauczyć się cichej zadumy nad poważnym problemem, nad jakąś istotną myślą. Dopiero to rodzi wewnętrzną głębię. A kiedy to milczenie stanie się formą życia, wówczas nasze istnienie zaowocuje czymś takim jak mądrość i pełne spokoju zrozumienie. Nie jest to w zasadzie nic innego jak miłość. A ona pozostaje. Prawdziwa jedność życia, ogarnięcie wszystkich różnic, podziałów, sprzeczności i przeciwieństw, które obciążają nasze myślenie i nasz język, więcej; zjednoczenie się z przyjaciółmi, z naturą, a także z własnym życiem - to wszystko osiągalne jest tylko w miłości... W przeciwnym razie sami pozostaniemy jedynie czymś niedoskonałym i cząstkowym: obcymi istotami w obcym świecie. Dlatego św. Paweł mówi:
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Apostoł nie potępia tu owej wychwalanej w Ewangelii wielkiej wartości, jaką jest właściwa dzieciom prostota, a więc nie jest przeciwnikiem prostoty i bezpośredniości serca, umiejętności nieumyślnego bycia sobą i stawania się sobą, czyli tych właściwości, które natura ludzka z takim trudem sobie przyswaja. Lecz jest przeciwnikiem tego "zdziecinnienia", które nie chce dojrzeć i kurczowo trzyma się tego, co tymczasowe. O dziecku powiemy - "naiwne", ale o dorosłym, który życie traktuje jako zabawę, który nie ma zamiaru dostrzec powagi zobowiązań i zadań, powiemy - "infantylny".
Właśnie ten nieodpowiedzialny infantylizm myślenia, wypowiadania się i osądzania spraw zamyka nam drogę ku właściwej miłości, bo miłość, o czym już wspominaliśmy, jest dla istnienia szczególnego rodzaju ciężarem, często wręcz zagrożeniem. W miłości trzeba "wytrwać". Nie wolno z nią igrać ani obchodzić się nieodpowiedzialnie. Podczas gdy oddajemy się we władanie miłości - ze świadomością trosk, jakich może być przyczyną, jej powagi i tego, jak bardzo może być wyczerpująca - nasza ludzka egzystencja dojrzewa do tego, co istotne. W ten sposób i tylko w tej mierze dochodzi w naszej egzystencji do "narodzin".
Ale ku jakiej przyszłości prowadzić mają owe dokonujące się w miłości narodziny człowieka? O tym mówi Paweł w czwartej części tego zwartego tekstu.
PRZYSZŁOŚĆ MIŁOŚCI
Na czym polega obietnica owej w miłości dojrzałej egzystencji? Apostoł formułuje ją w trzech zdaniach:
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Paweł mówi o naszym fragmentarycznym widzeniu, które - jak w każdym lustrze - zawsze jest "odwrócone" i daje niejasne odbicie (chodzi tu przecież o zwierciadło antyczne, które było tylko starannie wypolerowanym kawałkiem metalu). To, co właściwe, przeżywamy za pośrednictwem obcego medium poglądów i pojęć; nie jest to jeszcze doświadczenie kontaktu od "ty" do "ty". W gruncie rzeczy niemal wszystkiego doświadczamy "odwrotnie": Bóg jest blisko, a my wyobrażamy Go sobie jako bardzo "odległego"; Bóg jest daleko a my myślimy, że jest bardzo "blisko". Ten sposób istnienia ulegnie całkowitemu przeobrażeniu. Bóg stanie się dla nas radykalnym "Ty", zobaczymy Go wzajemnie, wprost i bezpośrednio, twarzą w twarz. W takim stopniu, w jakim kocham, dokona się w moim kontakcie z Bogiem to, co przyjaciele i kochający się jedynie przeczuwają w chwilach najintymniejszego zespolenia: Ja jestem tobą, ty jesteś mną. Miłość staje się absolutnym spełnieniem. Co oznacza:
Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
To niepozorne zdanie zawiera pełnię obietnicy naszej "jeszcze ziemskiej" miłości. Poznamy Boga, tak jak On nas poznaje. Oznacza to, że wkraczamy w sferę Jego bezpośredniego widzenia, Jego bezpośredniej obecności. Pozostaniemy wprawdzie istotami ludzkimi, ale wszystkimi włóknami naszego jestestwa rozumieć będziemy Boga tak, jak On nas rozumie. Oznacza to w zasadzie utożsamienie się z Bogiem. Zasadnicza dynamika mojej doczesnej egzystencji zmierza do tego, żeby niejako wrosnąć w Absolut. Dlatego Paweł mówi na koniec:
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
W tym odwiecznym zestawieniu również nie tracimy z oczu wiary i nadziei. Oczywiście całkowicie przeobrażonych w pewnej bezpośredniej relacji do Boga, przeniesionych w sferę widzenia, ale jakże rzeczywistych. Trwa wiara: jako ciągła współobecność i przyjmowanie miłości; trwa nadzieja: jako coś, co jeszcze więcej może i chce przyjąć od wiecznej miłości. Te dwie cnoty zapewne muszą zmienić swą ziemską "postać". Nie osiągną swej pełni w mroku doczesności, błąkając się, lecz spełnią się jako jaśniejące, pałające, coraz bardziej uszczęśliwiające wrastanie w stale "rosnącego" Boga. Ireneusz z Lyonu tak interpretuje ten fragment listu Pawła: Bóg zawsze musi być tym Większym. I to nie tylko na tym świecie, lecz również w wieczności. W ten sposób zawsze Bóg jest tym, który naucza, a człowiek tym, który się uczy. Mówi wszakże Apostoł, że kiedy wszystko przeminie, przetrwają jeszcze jedynie te trzy: wiara, nadzieja i miłość. Bo ciągle niezachwianie będziemy wierzyć w naszego Nauczyciela i wolno nam mieć nadzieję, że Bóg nas jeszcze czymś obdarzy... On bowiem jest dobrocią i posiada nieograniczone bogactwo, i królestwo bez końca.
Ale największa jest miłość! Dlaczego? Bo ona, i tylko ona może osiągnąć spełnienie nie zmieniając swej postaci. Nasza wiara i nasza nadzieja należą jeszcze do tego, co fragmentaryczne; pozostają wieczne, choć muszą przyjąć z gruntu nową formę: postać pewnego, spokojnego, ale - ponieważ Bóg jest nieskończony - wiecznego wkraczania w Boga. Jedynie miłość pozostaje taką, jaka jest - jeżeli naprawdę jest miłością. Oznacza to jednak, że już teraz może i musi być interpretowana jako antycypacja tego, co ostateczne: obecność Nieba w naszym życiu doczesnym.
L. Boros - "Spotkać Boga w człowieku"
13
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Wywiad Kruczka z Krąpcem; Bez Boga człowiek jest nikimEwangelia wg św Marka (Do Ksiąg Poematu Boga Człowieka Marii Valtorty)Człowiek wobec Boga, życia i śmierci na podstawie średniowiecznych utworów! Barok wizja boga swiata i czlowiekaI człowiek stworzył Bogaczlowiek wobec zycia boga i smierciczlowiek wobec zycia boga i smierci4 Relacja człowiek środowiskowięcej podobnych podstron