Edgar Allan Poe
BERENICE
RAUTHA 2012
Dicebant mihi sodales, si sepulchrum
amicae visitarem, curas meas aliquantum
fore levatas."
EBN ZAIAT
Nieszczęścia bywają rozmaite. Niedola istnienia jest różnorodna. Rozokolona na
widnokrężnych dalach niby tęcza, mieni się mnóstwem barw podobnie jak ona, nie
mniej wyraznych, lecz też nie mniej mocno ze sobą skojarzonych. Rozokolona na
widnokrężnych dalach niby tęcza! Skąd przyszło mi na myśl wysnuć z piękna
brzydotę? godło pogody zestawić z podobizną smutku? Atoli podobnie jak w etyce zło
wynika z dobrego, tak samo w rzeczywistości smętek poczyna się z wesela. Albo
wspomnienie minionego szczęścia stanowi żałość dnia dzisiejszego, albo też rozpacz
terazniejsza bierze swój początek z ekstazy, która b y ć m o g ł a.
Mam na imię Egeus; nazwiska mego wolę nie wymieniać. To pewna, że nie ma
w całym kraju wieżyc chlubniej chwałą przeszłości uwieńczonych nizli me szare,
posępne, rodowe zamczysko. Od dawna ród nasz uchodził za plemię wizjonerów;
jakoż w charakterze rodowego gniazda we freskach świetlicy, w obiciach sypialni,
w cyzelowaniu niejednego brzeszczotu, pomieszczonego w zbrojowni, zaÅ› przede
wszystkiem w galerii starożytnych obrazów, w wyglądzie sali bibliotecznej tudzież
w nader osobliwym składzie księgozbioru było aż nadto dostatecznych dowodów, by
ludzi w tym przekonaniu utwierdzić.
Wspomnienia mojego najwcześniejszego dzieciństwa kojarzą się z biblioteką i jej
księgami, nad którymi nie zamierzam się rozwodzić. Zakończyła w niej życie moja
matka. W niej się urodziłem. Nie warto się zastanawiać, czy żyłem przedtem, czy
zaznała już dusza poprzedniego istnienia. Wy temu przeczycie? Nie spierajmy się o to.
Jestem tego pewien, lecz nie chcę przekonywać. Mimo wszystko istnieje pamięć
napowietrznych kształtów, oczu myślących i przeduchowionych, dzwięków smutnych
wprawdzie, lecz melodyjnych, i pamięci tej wykorzenić niepodobna. Jest ona jak cień
pierzchliwa, zmienna, niestała i nieokreślona, ale też na podobieństwo cienia wyzbyć
się jej żadną miarą nie mogę, dopóki jarzy się światło mojego rozumu.
W tej to komnacie przyszedłem na świat. I nie było w tym nic dziwnego, że
ocknąwszy się po długiej nocy, co miała pozory nicości, ale nią nie była, w jakiejś
czarodziejskiej krainie, w przybytku wyobrazni, w posępnych dziedzinach klasztornej
wiedzy i myśli, patrzyłem na świat rozognionymi i przerażonymi oczyma, żem lata
chłopięce spędził śród książek, a młodość moją zaprzepaścił w marzeniach; ale to jest
dziwne, że z biegiem lat, kiedy południe męskiej dojrzałości zastało mnie jeszcze
"
Dicebant mihi sodales& (łac.) Mówili mi przyjaciele, że gdybym odwiedził mogiłę kochanki, ulżyłbym
nieco mym smutkom
w gniezdzie moich ojców, nastąpił jakiś zastój w zródle mego życia, i to jest
szczególne, jak zupełny dokonał się zwrot w charakterze moich najpowszedniejszych
myśli. Rzeczywistości świata jąłem odczuwać jako wizje i tylko jako wizje, natomiast
urojenia z krainy snów stały się dla mnie nie tylko treścią codziennego bytu, ale
wprost samym bytem, bytem zupełnym i jedynym.
***
Berenice była moją krewną i wyrosła wraz ze mną w rodzinnym zamczysku.
Atoli rozwinęliśmy się odmiennie: ja byłem wątły i pogrążony w melancholii, ona
rącza, wdzięczna i pełna energii; jej udziałem były włóczęgi po urwiskach, moim
rozmyślania klasztorne; ja snułem swe istnienie z własnego serca, oddając się ciałem
i duszą najgorętszym i najżmudniejszym zadumom ona swobodna pląsała przez
życie, niepomna cieni na swej ścieżce ani głuchego lotu godzin, co krucze mają
skrzydła. Berenice! drży mi na ustach jej imię. Berenice! i oto na dzwięk ten ze
szarych gruzów mej pamięci tysiące gwarnych zerwało się wspomnień! Ach, tak żywo
jawi siÄ™ mi jej obraz przed oczyma, jak za wczesnych dni jej pustoty i pogody!
O, krasoszczodra, acz fantastyczna! O, Sylfido arnheimskich gajów! O, Najado śród
wodotrysków! A pózniej pózniej wszystko jest tajemnicą i grozą, i opowieścią,
której opowiedzieć się nie da. Cierpienie, złowrogie cierpienie ogarnęło ją jak samum.
Niemal w moich oczach zaszła w niej zmiana, przeobrażając jej umysł, jej
nawyknienia i jej charakter, niweczÄ…c nader subtelnie i okropnie nawet istotÄ™ jej jazni.
Niszczyciel przeszedł i minął, ale ofiara co się z nią stało? Nie poznawałem już jej,
lub przynajmniej nie poznawałem już w niej dawnej Berenice.
Śród mnóstwa dolegliwości, spowodowanych przez tę pierwotną i złowrogą
chorobę, co tak straszne wywołała zmiany w duchowym i cielesnym ustroju mojej
krewnej, przede wszystkiem zastanawiały nadzwyczaj uporczywe i wyczerpujące
objawy natury epileptycznej, kończące się niejednokrotnie letargiem, nader podobnym
do rzeczywistego zgonu, zaś następujący po nim powrót do świadomości dokonywał
się czasem kurczowo i nagle. Równocześnie rozwijała się szybko moja własna niemoc
powiedziano mi, że nie ma innego słowa na określenie takiego stanu przybierając
charakter jakiejś monomanii o objawach nowych i niezwykłych. Wzmagała się z dnia
na dzień i stała się w końcu niepojętym opętaniem. Monomania ta, jeżeli tak ją nazwać
można, polegała na nadmiernej pobudliwości tych władz umysłowych, które
w słownictwie naukowym zwą się s p o s t r z e g a w c z o ś c i ą.
Najprawdopodobniej wyda się to czymś niepojętym; toteż obawiam się, iż żadną miarą
nie będę mógł dać umysłom zwykłych czytelników przybliżonego pojęcia
o nerwowym n a t ę ż e n i u s k u p i e n i a, z jakim myśl moja (by uniknąć wyrażeń
technicznych) wnikała i zagłębiała się w rozważaniu najbardziej pospolitych zjawisk
wszechbytu.
Dumać niestrudzenie całymi godzinami z uwagą, przygwożdżoną do pierwszej
lepszej błahostki spostrzeżonej na marginesie lub w tekście jakiejś księgi; trawić
piękne dni letnie na przyglądaniu się nikłym cieniom, co ślizgały się skośnie po
obiciach lub posadzce; spędzić niejedną noc z oczyma utkwionymi w nieruchomym
płomieniu lampy lub w żarze ogniska; marzyć dzień po dniu o woni jakiegoś kwiatu;
monotonnie powtarzać pierwsze lepsze słowo dopóty, aż dzwięk ten, stępiony częstą
repetycją, przestawał w końcu wywoływać jakiekolwiek pojęcie w mózgu; zatracać
wszelkie poczucie ruchu i bytu fizycznego, pogrążając się długo i uparcie
w bezwzględnym spoczynku oto najpospolitsze i najmniej zgubne zboczenia mych
władz umysłowych, zboczenia wprawdzie nie bezprzykładne, lecz niewątpliwie
urągające wszelkim możliwym domysłom i badaniom.
Chciałbym, by mnie właściwie zrozumiano. Tej gorączkowej, niedorzecznej
i chorobliwej spostrzegawczości, zwróconej ku przedmiotom z natury swej błahym,
w istocie rzeczy nie należy brać za jedno ze skłonnością do zadumy, właściwą
wszystkim ludziom, zaś w szczególności znamionującą jednostki o płomiennej
wyobrazni. Nie było to bowiem, jakby na razie zdawać się mogło, nadmierne nasilenie
owej skłonności, lecz przejaw ze swego założenia i z istoty odmienny i różny.
W pierwszym wypadku entuzjasta czy marzyciel, zastanawiajÄ…c siÄ™ nad jakimÅ›
przedmiotem, zazwyczaj niebłahym, niepostrzeżenie gubi go z oczu w odmęcie
wniosków i sugestii zeń wysnutych, i przekonywa się po całodziennym marzeniu,
c z ę s t o n i e p o z b a w i o n y m r o z k o s z y, że incitamentum, czyli pierwotna
zadumy jego przyczyna, zupełnie pierzchła i poszła w zapomnienie. W moim
wypadku przedmiot pierwotny bywał natomiast n i e o d m i e n n i e b ł a h y,
jakkolwiek w miarę rozpętywania się mej wizji nabierał spaczonego i urojonego
znaczenia. Wniosków nie było lub bywały skąpe i powracały uparcie do pierwotnego
przedmiotu jako swego ośrodka. Rozmyślania nigdy nie sprawiały przyjemności,
kiedy zaś się kończyły, przyczyna pierwotna, acz nieraz już odległa zupełnie, znów
budziła we mnie owo nienaturalnie spotęgowane zajęcie, które było górującą mej
choroby oznaką. Słowem, znajdujące się w stanie szczególniejszego pobudzenia me
władze umysłowe miały, jak już wspomniałem, charakter spostrzegawczości, gdy
u innych, zwykłych marzycieli, są one b a d a w c z e.
Książki, które stanowiły moją lekturę w tej epoce, nie miały może
bezpośredniego wpływu na wzrost tego rozstroju, przyczyniały się jednakże wielce
zaznaczam to z naciskiem swą nielogiczną i tylko z wyobrazni czerpaną treścią do
powiększenia charakterystycznych jego przejawów. Między innymi przypominam
sobie dokładnie traktat szlachetnego Latyna, Coeliusa Secundusa Curiona, De
amplitudine Beati Regni Dei, następnie wielkie dzieło św. Augustyna Gród Boży
tudzież Tertuliana De Carne Christi, którego paradoksalne zdanie: Mortuus est Dei
filius; credibile est, quia ineptum est; et sepultus resurrexit; certum est, quia
impossibile est" - pochłaniało wszystek mój czas przez długie tygodnie, spędzone na
żmudnych i jałowych poszukiwaniach.
Zdawało się przeto, iż mój intelekt, wytrącany z równowagi tylko przez rzeczy
podrzędnego znaczenia, ma niejakie podobieństwo do owej oceanicznej skały, o której
powiada Ptolomeusz Hephaestion, że niewzruszenie stawiała opór wysiłkom ludzkiej
mocy tudzież potężniejszym od nich zapędom wód i wichrów, drżąc jedynie za
dotknięciem kwiecia, zwanego asfodelem. Wprawdzie powierzchowne umysły
niewątpliwie mogły nabrać przekonania, jakoby zmiany wywołane nieszczęsną
choroby w p s y c h i c z n y m ustroju Berenice przyczyniały się w znacznej mierze
do pogłębienia owej wytężonej i niezdrowej zadumy, której istotę niełatwo przyszło
mi określić, ale tak nie było. Jużcić w jasnych chwilach ulgi bolałem nad jej niedolą
"
Mortuus est Dei& (łac.) Umarł Syn Boży jest to prawdopodobne dlatego właśnie, że niedopuszczalne;
i pogrzebiony zmartwychwstał jest to pewne dlatego właśnie, że niemożliwe
i brałem sobie głęboko do serca zupełny zanik jej bujnego i pięknego życia,
rozmyślając nieraz gorzko nad tajemnymi siłami, co tak nagle zdołały dokonać tej
osobliwej zmiany. Atoli te refleksje nie oddziaływały na przejawy mej niemocy
i bywały takie, jakie w podobnych okolicznościach spotyka się zazwyczaj
u wszystkich ludzi. Zgodnie ze swymi właściwościami, rozstrojony mój umysł
zajmował się raczej mniej ważnymi, lecz bardziej niepokojącymi oznakami w jej
f i z y c z n y m ustroju zwłaszcza szczególniejszym i wprost zatrważającym
rozprzężeniem jej jazni.
W najświetniejszym okresie jej niezrównanej urody na pewno nie kochałem jej
nigdy. Dziwaczne warunki mego bytu sprawiły, iż uczucia moje nie płynęły nigdy
z serca, a namiętności moje były zawsze dziełem mózgu. W szarzyznie rannych
brzasków, śród gmatwaniny cieni leśnych o południu, a także w nocnej ciszy
bibliotecznej sali jawiła mi się przed oczyma i widywałem ją nie jako Berenice żywą
i rzeczywistą, lecz jako Berenice z marzeń sennych; nie jako istotę ziemską i cielesną,
lecz jako coś, co nadawało się do analizy; nie jako przedmiot miłości, lecz jako
zagadnienie, dające sposobność do nader bałamutnych, acz powierzchownych dumań.
A teraz teraz drżałem w jej obecności i bladłem za jej nadejściem; bolejąc gorzko
nad jej żałosnym i beznadziejnym stanem, zdawałem sobie równocześnie sprawę, że
kochała mnie od dawna i że była taka zła chwila, kiedy przyrzekłem ją poślubić.
Zbliżał się zatem dzień naszych ślubnych godów, kiedy raz, w zimie, jednego
z owych niezwykle ciepłych, łagodnych i mglistych dni, co są żywicielami pięknego
Halcyona", zdarzyło się, iż siedziałem po południu w mej bibliotecznej pracowni i
jak mi się zdawało byłem sam. Wtem, podniósłszy oczy, ujrzałem, że Berenice stoi
przede mnÄ….
Byłoż to dziełem mej rozkiełznanej wyobrazni albo mglistości powietrza lub
zamierzchów, co nikłe snuły się po komnacie, czy wreszcie szarej sukni otulającej jej
kształty, iż jej kontury wydały się mi tak pierzchliwymi i nieokreślonymi? Nie umiem
tego powiedzieć. Nie odezwała się ani słowem, a ja za nic w świecie nie byłem zdolny
przerwać milczenia. Lodowaty dreszcz przebiegł me członki; obezwładniło mnie
poczucie nieznośnego lęku; bolesna ciekawość owładnęła mą duszą; odchyliwszy się
w krześle, siedziałem przez chwilę nieruchomo i z zapartym oddechem, nie
odwracając oczu od jej postaci. Niestety! wycieńczona była niesłychanie; ani jeden
ślad dawniejszej istoty nie pozostał w liniach jej ciała. Płonące me spojrzenie zwróciło
się w końcu na jej lica.
Czoło było wyniosłe, bardzo blade i dziwnie spokojne; przysłaniały je w części
krucze niegdyś włosy i ocieniały zapadłe skronie gęstwą kędziorów, co nabrały teraz
poświaty płowej i niezwykłością uczesania odbijały jaskrawo od przemożnej
melancholii oblicza. Oczy były przygasłe, martwe i jakby pozbawione zrenic;
mimowolnie drgnąłem pod tym szklanem spojrzeniem i przeniosłem wzrok na cienkie,
zwiędłe usta. Rozchyliły się jakimś osobliwszym uśmiechem i z wolna ukazały mi
z ę b y odmienionej Berenice. Przebóg, bodajbym nigdy nie był ich zobaczył lub
zobaczywszy, skonał na miejscu!
***
"
Ponieważ Jowisz w porze zimowej zsyła dwa razy po siedem dni ciepła, przeto ludzie żywioł ten i okres
odwilży nazwali żywicielami pięknego Halcyona (Simonides)
Wstrząsnął mną szmer zamykanych podwoi i rozejrzawszy się, uświadomiłem
sobie, że moja towarzyszka wyszła z komnaty. Niestetyż, nie wyszła z rozstrojonej
komórki mego mózgu i niepodobna było z niej usunąć białego i upiornego widziadła
jej zębów. Dość było przelotnego mgnienia jej uśmiechu, by każde znamię ich
powierzchni, każdy odcień ich szkliwa, każdy karb ich ostrza ugrzązł na zawsze w mej
pamięci. Te zęby! te zęby! jawiły się tu i tam i wszędzie widzialnie i uchwytnie przede
mną długie, wąskie, nadzwyczaj białe w obwódce bladych warg jak w pierwszej
chwili straszliwego ich objawienia! W całej pełni rozkiełznała się moja monomania
i na próżno pasowałem się z jej dziwnie przemożnym wpływem! Śród różnorodności
zjawisk zewnętrznego świata nie myślałem o niczym prócz tych zębów. Aaknęła ich
moja oszalała z tęsknoty żądza. Wszystkie inne zajęcia i odmienne sprawy zanikały
w wyłącznej ich kontemplacji. One, i tylko one jawiły się przed oczyma mego ducha;
istota ich wnętrznego życia mojego jedyną stała się treścią. Zwidywały się mi we
wszelkich możliwych oświetleniach. Przybierały najrozmaitszy wygląd. Badałem ich
charakterystykę. Śledziłem ich odrębności. Zastanawiałem się nad ich
ukształtowaniem. Dumałem nad przeobrażeniami w ich istocie. Wzdrygałem się,
przypisując im w wyobrazni wrażliwość i czucie. Nawet bez obwódki warg
wyposażałem je we właściwości psychiczne. Słusznie ktoś powiedział o M-lle Salle,
que tous ses pas etaient des sentiments", lecz ja z większą jeszcze stanowczością
sÄ…dziÅ‚em o Berenice, que tous ses dents etaient des idées!"" wiÄ™c to byÅ‚a
niedorzeczna myÅ›l, co przeprawiÅ‚a mnie o zgubÄ™? Des idées, a wiÄ™c d l a t e g o
pożądałem ich tak namiętnie! Czułem, że gdy je posiądę, odzyskam spokój i zawładnę
znów mym rozumem.
Tedy w zamierzchy otulił mnie wieczór, a potem przyszła ciemność, stężała
i minęła, i znów dzień zaświtał, i poczynały już gęstnieć dokoła mroki drugiej nocy,
a ja wciąż jeszcze siedziałem nieruchomo w samotnej komnacie, nie rozstając się
z zadumą, i wciąż jeszcze w i d z i a d ł o owych zębów w straszliwym trzymało mnie
zaklęciu, snując się z niesłychaną i potworną wyrazistością śród migotliwych świateł
i cieni komnaty. W końcu wątek mych marzeń zerwał mi okrzyk jakby przerażenia
i grozy, zaś po chwili doleciał mnie niespokojny szmer głosów, śród których
rozróżniałem głuche westchnienia żalu i bólu. Zerwałem się z miejsca i otworzywszy
drzwi do przedpokoju, ujrzałem przed sobą zapłakaną pokojówkę, która oznajmiła mi,
że Berenice nie żyje! Zabiła ją wczesnym rankiem epilepsja, a teraz, u schyłku dnia,
grób już oczekiwał swej pani i wszystkie przygotowania do pogrzebu były
poczynione.
***
Uświadomiłem sobie, że znów siedzę w bibliotece i jestem sam jeden. Miałem
wrażenie, żem przed chwilą obudził się z jakiegoś niespokojnego i obłędnego snu.
Wiedziałem, że już od zachodu słońca Berenice spoczywa w grobie. Ale o złowrogiej
przerwie, która potem nastąpiła, nie miałem dokładnego, lub przynajmniej
określonego pojęcia. To pewna, że wspomnienie jej było pełne grozy tym
"
Que tous ses pas& (fr.) że każdy jej krok był wzruszeniem
""
Que tous ses dents& (fr.) że każdy jej ząb był zagadką
przerazliwszej, że mglistej, i lęku tym okropniejszego, że nieuświadomionego. Była to
jakby straszna karta z kroniki mego istnienia, cała zapisana mętnymi, ohydnymi
i niepojętymi wrażeniami. Wysilałem się, by ją odczytać, lecz na próżno; wciąż
jednakże na podobieństwo pogłosu zamierających szmerów dzwięczało mi w uszach
jakby ostre i przenikliwe rzężenie kobiecego jęku. Popełniłem czyn jakiś, lecz co to
było? Spytałem siebie o to głośno, a świegotliwe echa komnaty zaszemrały mi
w odpowiedzi: C o t o b y Å‚ o?
Obok mnie, na stole, paliła się lampa, a opodal leżała niewielka szkatuła. Nie
było w niej nic nadzwyczajnego i niejednokrotnie widywałem ją dawniej, gdyż była
własnością lekarza zamkowego; lecz w jaki sposób dostała się na mój stół i dlaczego
wzdrygałem się, spoglądając na nią? Nie mogłem tego pojąć; w końcu oczy moje
padły na stronicę otwartej książki i podkreślone tam zdanie. Zawierało ono osobliwe,
lecz nader proste słowa poety, Ebn Zaiata: Dicebant mihi sodales, si sepulchrum
amicae visitarem, curas meas aliquantulum fore levatas. Czemuż, czytając je, czułem,
że włosy podnoszą się mi na głowie i krew lodowacieje w żyłach?
Ktoś zapukał z lekka do drzwi bibliotecznych i służący, blady jak grobowe
widmo, wszedł po cichu do komnaty. Oczy miał obłąkane z przerażenia, głos głuchy,
drżący i zdławiony. Co mówił? Zasłyszałem kilka urwanych zdań. Opowiadał
o potępieńczym wrzasku, co nagle targnął ciszą nocną, jako też że na krzyk ten
zbiegła się służba, że zaczęto szukać, idąc za głosem; po czym słowa jego
nabrały przerazliwej wyrazistości, gdy szeptał mi o zbeszczeszczonym grobie,
o zniekształconem ciele, spowitym w całuny, co jednak jeszcze dyszało, jeszcze
drgało, j e s z c z e ż y ł o!
Spojrzał na me suknie; były zabłocone i ubroczone skrzepłą krwią. Nie
odezwałem się wcale, więc wziął mnie łagodnie za rękę; nosiła ślady ludzkich
paznokci. Zwrócił moją uwagę na jakiś przedmiot, oparty o ścianę. Patrzyłem nań
przez kilka minut; była to łopata. Z krzykiem zerwałem się od stołu i pochwyciłem
leżącą na nim szkatułkę. Ale na próżno siliłem się, by ją otworzyć; wyśliznęła się z
drżących mych rąk, upadła ciężko i pogruchotała się na drzazgi. Z głuchym szczękiem
potoczyło się z niej kilka narzędzi dentystycznych oraz trzydzieści dwa drobnych,
białych jak kość słoniowa przedmiotów, co rozsypały się wszędy na posadzce.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Edgar Allan Poe MorellaEdgar Allan Poe EleonoraEdgar Allan Poe Do jednej w raju04d Edgar Allan Poe The RavenEdgar Allan PoeEdgar Allan Poe The Ravenwięcej podobnych podstron