Edgar Allan Poe Morella


Edgar Allan Poe
MORELLA
RAUTHA 2012
Ä™ÅÄż ºÄ…¸ Ä…ÅÄż µµ¸ Ä…ÅÄż½ µÅ¼½żµÄ…´µÅ›
Ä…Ä…µÄ… ż½
PLATO, SYMPOS.
Z przyjaciółką moją, Morellą, łączyły mnie węzły głębokiego, lecz nader
osobliwego uczucia. Przed wielu laty znalazłem się przypadkiem w jej towarzystwie
i dusza moja od pierwszego spotkania rozgorzała nieznanym jej dotychczas
płomieniem; nie były to wszakże płomienie Erosa i gorzką dla umysłu mojego udręką
było narastające stopniowe przeświadczenie, że nie zdołam dociec niepowszedniej ich
treści ani też ująć w karby niestałego ich natężenia. Mimo to zżyliśmy się i los
skojarzył nas przed ołtarzem. Nigdy nie mówiłem jej o namiętności i nie myślałem
o kochaniu. Lecz ona unikała towarzystwa ludzi i garnęła się do mnie, czyniąc mnie
szczęśliwym. Bo szczęściem jest podziwiać i szczęściem jest marzyć.
Morella posiadała głęboką wiedzę. Zdolności jej były niepospolite, a siły ducha
olbrzymie. Czułem to i w pewnych dziedzinach stałem się jej uczniem. Przekonałem
się jednak wkrótce, iż zapewne pod wpływem wykształcenia, pobieranego
w Presburgu, roztoczyła przede mną mnóstwo owych pism mistycznych, które zwykło
się uważać za lichotę, zachwaszczającą wcześniejszą literaturę niemiecką. Nie
wiadomo, z jakiego powodu stały się one przedmiotem jej ulubionych i nieustannych
dociekań. Z czasem wziąłem w nich udział, co trzeba przypisać powszechnemu  lecz
przemożnemu  oddziaływaniu przyzwyczajenia i przykładu.
Rozum mój  o ile się nie mylę  z tym wszystkiem niewiele miał do czynienia.
Przekonania moje  a chyba znam siebie  nie pozostawały bynajmniej w ścisłej
zależności od ideału i nie pobłądzę, jeżeli powiem, że w moich myślach
i czynach niepodobna było dopatrzyć się zabarwienia mistycznego, przyswojonego
z przeczytanych książek. W tym przeświadczeniu poddałem się ślepo kierownictwu
mojej żony i z lekkiem sercem jąłem się zagłębiać w gmatwaninie jej dociekań.
Kiedym wszakże pogrążył się w tych wyklętych księgach, uczułem, że jakiś duch
wyklęty rozżarza się we mnie  zaś Morella kładła swą chłodną dłoń na mojej
i z popielisk martwej filozofii wygrzebywała bezdenne, dziwne słowa, których
osobliwsze znaczenie ognistymi głoskami ryło się w mej pamięci. I zdarzało się, że
całymi godzinami nie odstępowałem od niej, zadumany i zasłuchany w gędzbę jej
głosu, lecz gdy jego dzwięki przyciemniały się grozą, wówczas cień padał na moją
duszę i bladłem, i wzdrygałem się do głębi na te zbyt nieziemskie tony. Tak radość
przedzierzgała się nagle w przerażenie, a bezmiar piękna w bezmiar brzydoty na
podobieństwo padołu Hinnom, co stał się Gehenną.
Nie widzę potrzeby rozwodzić się dokładniej nad zagadnieniami, co zaczerpnięte
z dzieł już wspomnianych, stanowiły przez długie czasy niemal wyłączny przedmiot
rozmów między mną a Morellą. Uczeni, obeznani z tym, co zowie się morałem
teologicznym, pojęliby je bez trudu, lecz dla niewtajemniczonych są one wprost
niedostÄ™pne. Szczególniejszy panteizm Fichtego, przeobrażona Ä…Ä…Å‚Å‚µ½µÃÄ…Ä…
pitagorejczyków, zaś przede wszystkiem teoria tożsamości pojmowaniu Schellinga 
oto główne wątki, z których najwięcej piękna wysnuwała żywa wyobraznia Morelli.
Tożsamość ta, zwana osobistą, wedle słusznego  jak sądzę  określenia Locke a
mieści się w jazni istoty rozumnej. Skoro przez osobę rozumiemy jestestwo myślące,
wyposażone rozumem, i skoro istnieje świadomość, nieodłączna od myślenia, to
właśnie ta świadomość sprawia, iż jesteśmy tym, co każdy z nas zowie sobą samym,
co odróżnia nas od innych jestestw myślących i darzy nas tożsamością osobistą. Otóż
to principium individuationis, ta treść owej tożsamości, co ze śmiercią ginie na
zawsze, albo też wcale nie ginie, po wszystkie czasy zastanawiała mnie niezmiernie,
nie tylko ze względu na swe niepokojące i zatrważające następstwa, lecz także ze
względu na znamienną stanowczość, z jaką wyrażała się o niej Morella.
Ale nastał czas, kiedy tajemniczość w usposobieniu mej żony jęła mnie dręczyć
jak zmora. Nie mogłem już znosić dłużej dotknięcia jej bladych palców ani niskiego
tonu gędziebnego jej głosu, ani blasku posępnych jej zrenic. Zaś ona wiedziała o tym,
lecz nie czyniła mi wymówek; widocznie zdawała sobie sprawę z mej słabości, czy też
mego szaleństwa, i z uśmiechem nazywała je przeznaczeniem. Zdawało się, iż znała
niedocieczoną dla mnie przyczynę zmian, które zaszły stopniowo w mym odczuwaniu;
lecz unikała wyjaśnień i nie wspominała o niej nigdy. Wszelako była kobietą, nikła
i schła ze zgryzoty. Odtąd ceglaste wypieki nie schodziły z jej lic, a niebieskie żyłki
jęły uwydatniać się na bladym jej czole. I zdarzało się, że chwilami serce me
wzbierało czułością, ale za pierwszym spojrzeniem myślących jej oczu drętwiała mi
dusza i doznawałem zawrotu jak człowiek, co zajrzał w głąb jakiejś przerazliwej,
bezdennej otchłani.
Czyż mam wyznać, iż z bezmiernym, gorączkowym upragnieniem oczekiwałem
zgonu Morelli? Niestety, tak było; lecz mijały dni, mijały tygodnie, mijały długie,
uprzykrzone miesiące, a gasnący jej duch nie opuszczał swej cielesnej gliny. I przyszło
do tego, że me zbolałe nerwy wzięły górę nad rozumem, że ogarniała mnie wściekłość
na myśl o dalszej zwłoce i z okrucieństwem w sercu przeklinałem dni, godziny
i zatrute goryczą chwile, co w miarę jak dogorywało słodkie jej życie, zdawały
przedłużać się bez końca na podobieństwo cieniów zamierającego dnia.
Wreszcie pewnego jesiennego wieczora, gdy cichną wiatry skróś przestworów
niebieskich, wezwała mnie Morella, bym usiadł przy jej łożu. Mgliste opary otulały
ziemię, jarzyła się ciepła poświata nad wodami, a pazdziernik tak szczodrze ubarwił
liście lasów, jak gdyby tęcza zstąpiła nagle z widnokręgu.
 Oto dzień nade dniami  rzekła, gdym się zbliżył  dzień, wybrany śród tysiąców,
kiedy równie dobrze jest żyć, jak umierać. Cudny to dzień dla synów życia i ziemi 
lecz, ach, cudniejszy jest dla cór niebios i śmierci.
Ucałowałem ją w czoło, a ona dodała:
 Umieram, ale będę żyła.
 Morello!
 Nie było dnia, kiedy było ci danym mnie kochać  wszelako po śmierci uwielbisz tę,
którą odtrącałeś za życia.
 Morello!
 Powtarzam, że umieram. Lecz noszę w łonie rękojmię uczucia  och, jak nikłego
uczucia!  którym darzyłeś mnie, Morellę. Gdy duch mój odejdzie, dziecię to będzie
żyło, dziecię twoje i moje. Ale dni twoje będą dniami smętku  tego smętku, co jest
najtrwalszy śród wrażeń, podobnie jak cyprys jest najżywotniejszy śród drzew.
Bowiem godziny twojego szczęścia już minęły, a radość nie pleni się dwa razy
w życiu na podobieństwo róż z Pestum, co kwitną dwa razy do roku. I nie będziesz
ty już igrał z czasem, wzorem pieśniarza z Teos, lecz zarzekłszy się mirtu i wina,
rozstawać się nie będziesz ze swym całunem na ziemi, podobnie jak nie rozstają się
z nim muzułmanie w Mekce.
 Morello  zawołałem  Morello, skąd ty to wiesz?  Lecz ona ukryła twarz we
wezgłowiu i lekkie drżenie przebiegło jej członki. Umarła i nie słyszałem odtąd jej
głosu.
Wszelako żyło dziecię  córeczka, która przyszła na świat w chwili jej zgonu
i jęła dopiero wtedy oddychać, gdy ustał oddech matki. Rosła nad podziw i w równej
mierze rozwijała się duchowo, była zaś wierną podobizną tej, co odeszła. Ukochałem
ją tak bardzo, iż zdawało się mi, że niepodobna więcej kochać dziecięcia ziemi.
Ale przed czasem zaćmił się błękit tego czystego uczucia, bowiem przysłoniły go
obłoki żałości, troski i grozy. Dziecię  jak rzekłem  rosło nad podziw i nad podziw
rozwijało się duchowo. Jakoż zdumiewał mnie szybki wzrost jego, lecz okropny  och,
wprost okropny  zamęt powstawał w mych myślach, kiedy śledziłem rozwój jego
władz umysłowych. I czyż mogło być inaczej, skoro w pojęciach dziecka odkrywałem
codziennie zdolności i dojrzałość jego matki? skoro rozwaga doświadczenia
przemawiała jego usty? i skoro we wyrazistych, zamyślonych zrenicach widywałem
co chwila przebłyski mądrości lub namiętności, niezgodnej z jego wiekiem? Zaś kiedy
to wszystko uprzytomniło się mym struchlałym zmysłom, kiedy temu brzemieniu nie
mogła już dłużej podołać ma dusza ani też otrząsnąć się z niego moja, z drżeniem
przyjmująca je świadomość  czyż można się dziwić, że niepokojące, straszliwe
podejrzenia zalęgły się w mym mózgu i podążyły z lękiem me myśli w przeszłość, ku
dziwnym przepowiedniom i przerażającym poglądom nieżyjącej Morelli? Ukryłem
przed badawczymi oczyma ludzi istotę, którą przekleństwo losu zmusiło mnie
uwielbiać, i w niedostępnej samotni mojego domu czuwałem ze śmiertelną obawą nad
wszystkim, co dotyczyło mej miłej.
Z biegiem lat, w miarę jak wpatrywałem się co dnia w jej świeże, słodkie, pełne
wyrazu lica, jak zastanawiałem się nad jej dojrzewającymi kształtami  codziennie
dopatrywałem się w dziecięciu nowych podobieństw do jego smętnej zmarłej
rodzicielki. Z każdą niemal godziną gęstniały cienie tego podobieństwa, coraz głębsze,
coraz oczywistsze, coraz bardziej zatrważające i osłupiające swym wyglądem.
Bowiem że jej uśmiech był podobny do uśmiechu matki, z tym mogłem się pogodzić 
cóż, kiedy wzdrygałem się, widząc, iż ich uśmiechy nazbyt były t a k i e s a m e;
że oczy jej przypominały oczy Morelli, to mnie nie raziło  cóż, kiedy za często
przenikały one w głębie mej duszy ze skupionym i nieodgadnionym wyrazem,
właściwym tylko samej Morelli! Niemniej z zarysów wyniosłego czoła i z pierścieni
jedwabistych włosów, i z bladych palców, co w nich się nurzały, i ze smętnych,
melodyjnych tonów jej głosu, zaś przede wszystkim  och, przede wszystkim  ze
zwrotów i wyrażeń zmarłej, wygłaszanych przez usta ukochanej i żywej, brały
początek me myśli, zatrute jadem grozy niby ów robak, co nigdy nie ginie.
I tak minęło lat dziesięć, a moja córka wciąż jeszcze nie miała doczesnego
imienia.  Moje dziecko i  moje kochanie były jedynymi określeniami, którymi
posługiwała się zazwyczaj czułość ojcowska, zaś zupełne odosobnienie zapobiegało
obcym nagabywaniom. Pospołu z Morellą umarło jej imię. Nigdy nie wspominałem
o niej córce; niepodobna mi było mówić. Ta zaś w krótkim swym życiu nie
zaczerpnęła innych wrażeń ze świata zewnętrznego prócz tych, które nasuwały się
jej w ciasnym zakresie najbliższego otoczenia. W końcu śród rozterki i niepokoju,
co mną owładły, przyszedł mi na myśl obrzęd chrztu i wydał się mi istnym
wybawieniem z ucisku mojego przeznaczenia. Wszelako u chrzcielnicy zawahałem się
z wyborem miana. Mnóstwo imion pięknych i mądrych, swojskich i cudzoziemskich,
dawniejszych i nowszych cisnęło mi się na usta  mnóstwo dzwięcznych słów,
wyrażających dostojeństwo, szczęście i dobroć. Czemuż więc naruszyłem pamięć
umarłej? Co za demon poddał mi to słowo, którego samo wspomnienie sprawiało,
iż krew moja purpurową strugą przelewała się ze skroni ku sercu? Czyjaż to piekielna
moc odezwała się z głębi mej duszy, gdym w mrocznym krużganku, śród ciszy
nocnej, wyszeptał wobec świątobliwego człeka zgłoski wyrazu: Morella? I za czyjąż
to stokroć piekielniejszą sprawą drgnęły kurczowo rysy mej córki i oblokły się
bladością śmierci, kiedy porażona tym omal nieuchwytnym dzwiękiem, podniosła swe
zgasłe oczy ku niebu i powaliła się bezwładnie na czarne płyty naszego rodowego
grobowca, odpowiadajÄ…c:  Oto jestem ?
Wyraznie, chłodno i spokojnie zabrzmiały w moich uszach te proste słowa,
jak gdyby wrzące ołowie wtargnęły z sykiem do mojego mózgu. Długie lata minęły,
lecz pamięć tej chwili nie przeminie nigdy! Nie zaznałem już odtąd kwiatów i wina,
a szalej i cyprys dniem i nocą roztaczały nade mną swe cienie. Zatraciłem poczucie
czasu i miejsca, gwiazdy mego losu na niebiosach pogasły, pogrążając ziemię
w ciemnościach, zaś jej postacie mijały mnie niby zwiewne cienie i nie widziałem
z nich żadnej, prócz Morelli. Wichry widnokrężne jednym tylko szumiały mi
brzmieniem, a fale morskie szemrały nieustannie: Morella! Lecz ona umarła  i sam
zaniosłem ją do grobu  i śmiałem się długo i gorzko, gdy nie znalazłem ani śladu
pierwszej Morelli w podziemnym grobowcu, gdzie pochowałem  drugą.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Edgar Allan Poe Eleonora
Edgar Allan Poe Do jednej w raju
Edgar Allan Poe Berenice
04d Edgar Allan Poe The Raven
Edgar Allan Poe
Edgar Allan Poe The Raven

więcej podobnych podstron