025 11





B/025: J.Ingram - Płonący Dom







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

ROZDZIAŁ 11
DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA
Jak dalece obraz ciała w mózgu jest zniekształcony? Można ów obraz na krótką chwilę zniekształcić, używając prostych sztuczek
takich jak wspomniane w Rozdziale 8
i gdy z zamkniętymi oczami staramy się opuścić podniesioną rękę. Większość ludzi ma w tej sytuacji wielkie trudności z wyczuciem, gdzie faktycznie ręka się znajduje
jej obraz w mózgu nie jest tak precyzyjny. Zmiany te są jednak bardzo niewielkie, jeśli porównać je z takimi, jakie mogą powstać w wyniku uszkodzenia mózgu. U pacjentów z guzem mózgu lub po wylewie obraz ciała może być wypaczony do tego stopnia, iż nie będą oni świadomi tego, że dana kończyna należy do nich, a nawet mogą temu zdecydowanie zaprzeczać. Znana jest wstrząsająca relacja z początku naszego wieku o kobiecie, która tak dalece utraciła kontakt z całym swoim ciałem, że prosiła, by wyprowadzono ją na dwór i wrzucono w śnieg
tak bardzo pragnęła wrażeń czuciowych. Znacznie częściej natomiast wspomina się o zjawisku, które, jeśli prawdziwe, stanowiłoby ostateczne stadium utraty obrazu ciała. Są to doznania pozacielesne, czyli wrażenie, że pozostawiło się swoje ciało i wędruje się tam, gdzie tylko się zechce.
Gdy ostrożnie mówię jeśli prawdziwe", stawiam pod znakiem zapytania realność najbardziej niezwykłych form doznań pozacielesnych, kiedy to ludzie donoszą, że odbyli podróż do odległych miejsc i rzekomo mają świadków potwierdzających owe doniesienia. Jeden z najsłynniejszych przypadków tego typu rzekomo zdarzył się w roku 1774 w Neapolu, gdy Alfons di Liguori, założyciel Zakonu Redemptorystów, zemdlał przygotowując się do odprawienia mszy. Gdy odzyskał przytomność, opowiedział zebranym wokół siebie ludziom, że był przy łożu śmierci papieża Klemensa XIV w Watykanie, oddalonym o cztery dni drogi. Wiadomość o śmierci papieża dotarła kilka dni później wraz z relacjami, że rzeczywiście widziano św. Alfonsa u papieskiego łoża i że rozmawiał on tam z innymi osobami. Czytelnicy
nawet ci, którzy nie są zbyt sceptyczni
będą z pewnością skłonni włożyć tę relację między bajki, podobnie jak inne dziwne-choć-prawdziwe opowieści. Warto jednak pamiętać, że tego typu historie zdarzają się rzadko i stanowią skrajny przypadek wśród najrozmaitszych relacji o doświadczeniach pozacielesnych. Są wśród nich i takie, którym
według mnie
trzeba dać wiarę. Susan Blackmore, psycholog z Wielkiej Brytanii specjalizująca się w znajdowaniu psychologicznych wytłumaczeń dla tzw. zjawisk paranormalnych, przeżyła swoje własne doświadczenie pozacielesne, które skłoniło ją do napisania na ten temat książki
nosi ona tytuł Beyond the Body [Poza ciałem]. Nie nastąpił tu wprawdzie cud a la Liguori, a pani Blackmore w swojej fizycznej postaci pozostawała przez cały czas w tym samym pokoju i co pewien czas opisywała zgromadzonym tam przyjaciołom podróże, które przeżywało jej mentalne ja". Mogą oni poświadczyć, że nigdy nie opuściła swojego pokoju: w żadnym z miejsc, które ponoć odwiedziła, nie było nikogo, kto by ją tam widział, a ona sama nie przywiązuje do tego doświadczenia przesadnej wagi, uznając je w swoich psychologicznych analizach raczej za przypadek halucynacji niż za cud. Oczywiście jedna taka historia nic jeszcze nie znaczy, ale można znaleźć inne
niektóre z nich pochodzą od najbardziej trzeźwo myślących naukowców.
Jedna z opowieści wspomnianych w bardzo specjalistycznej serii publikacji na temat neuropsychologii procesów wzrokowych Visual Agnosias [Agnozje wzrokowe] jest
moim zdaniem
typowym przykładem relacji o doznaniu pozacielesnym, który stanowi poparcie poglądu, że ludzie opowiadający o takich doznaniach rzeczywiście zostali psychicznie (Jeśli nie fizycznie) przeniesieni w inne miejsce. Zachowujący anonimowość naukowiec opisuje, jak stał kiedyś w sali wykładowej, college'u i przemawiał do grupy mniej więcej dziesięciu osób. W jego relacji czytamy: Nagle odczułem wyraźnie, że obserwuję sam siebie... z wysokości więcej niż metr ponad głową i nieco z boku, pod sufitem sali". Uczucie to trwało zaledwie około piętnastu sekund: w tym czasie ciało kontynuowało przemowę, on" zaś przyglądał się temu. Miał wówczas 19 lat, nigdy nie doświadczył czegoś takiego po raz drugi i do dziś uważa, że wiele opisywanych doznań to zwykłe oszustwa, własne doświadczenie przypisuje zaś chwilowym zaburzeniom natury biochemicznej.
Ta zwięzła relacja różni się od relacji Susan Blackmore z dwóch istotnych względów. Po pierwsze: doznania pani psycholog były znacznie bardziej skomplikowane; zaczęło się od uniesienia przez trąbę powietrzną w długim szpalerze drzew, po czym nastąpiła podróż dookoła świata: do Paryża, Nowego Jorku, Ameryki Południowej i nad Morze Śródziemne, gdzie Susan Blackmore zatrzymała się, by dokonać inspekcji drzew na wyspie w kształcie gwiazdy"
przez cały ten czas relacjonowała swoje przygody obecnym przy niej przyjaciołom. Po drugie: podała ona swoje doznania do wiadomości publicznej. Natomiast fakt, że słynny amerykański neurofizjolog", jak określono go we wspomnianej publikacji, pozostaje osobą anonimową
jego relacja nie jest przesadnie efektowna
dowodzi tego, z jak wielką podejrzliwością traktowane są zjawiska doznań pozacielesnych.
Między opowieścią Alfonsa di Liguoriego a relacją anonimowego naukowca sytuują się tysiące doniesień o doznaniach pozacielesnych; na ich podstawie można odtworzyć typowe tego rodzaju doświadczenie. Ludzie, którym zdarzyło się mieć doznania pozacielesne, znajdowali się w tym czasie w stanie rozluźnionej uwagi, niekiedy odczuwali zmęczenie, czasem budzili się ze snu lub właśnie zasypiali. Wówczas nagle uświadamiali sobie, że wydaje im się, iż unoszą się w powietrzu ponad własnym ciałem [Opierając się na istnieniu związku doznań pozacielesnych ze snem, wysunięto sugestię, że doznania pozacielesne są w rzeczywistości snami. Ponieważ jednak wymagają one, by doświadczająca ich osoba świadomie przeżywała to, co się dzieje, oraz odczuwała oddzielenie się od ciała, jest bardzo mało prawdopodobne, by doświadczenia te były zwykłymi snami. Mimo to przypominają one nieco przytomne" sny, czyli sny, w których osoba śniąca zdaje sobie sprawę z tego, że śni. Rozdział 19 zawiera więcej informacji na ten temat. Wyjaśnienie doznań anonimowego naukowca przez odwołanie się do zjawiska snu na jawie jest jednak mało przekonywające].
Ludzie doznający doświadczeń pozacielesnych mogą widzieć zarówno samych siebie, jak i innych ludzi, a także meble w pokoju, jak gdyby patrzyli na wszystko z góry. Ci, którzy są na tyle odważni, by stłumić panikę i nie wycofać się z tej sytuacji, odkrywają, że ich unosząca się w powietrzu postać obdarzona jest niezwykłymi zdolnościami: przenika przez podłogi i ściany, składa wizyty przyjaciołom, niezależnie od tego, Jak daleko się znajdują, a nawet
w najbardziej niesamowitych przypadkach
odwiedza inne światy. W jednym z takich przypadków doznająca doświadczeń pozacielesnych kobieta słyszała, jak pewien przedstawiciel cywilizacji pozaziemskiej mówi: O, ona jest z Ziemi" (jak to miło z ich strony, że zawsze mówią naszym językiem). Jedną z zadziwiających cech tego typu doznań jest to, że zamiast obezwładniającego strachu i paniki, jakich można by się spodziewać, relacje wielu ludzi, którzy to przeżywali, mówią jedynie o miłych wrażeniach: o zdolności widzenia z taką ostrością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyli, o uczuciu niewiarygodnej lekkości i wolności, o pragnieniu, by móc przeżyć to jeszcze raz. Nie trzeba dodawać, że dla większości ludzi jest to niezapomniane doświadczenie. Trzeba tu zwrócić uwagę, że ludzie, którzy doznają tych odczuć, nie muszą mieć żadnych wcześniej ukształtowanych poglądów na temat opuszczania swego ciała ani też nie muszą być bardzo uduchowieni. Brak wiary w doznania pozacielesne w dużym stopniu wypływa z podejrzeń, że ci, którzy ich doświadczają, są po prostu bardzo wrażliwymi ludźmi, tak silnie wierzącymi w istnienie duszy lub w życie pozagrobowe, iż doznają halucynacji i wyda je im się, że przeżywają to, czego najbardziej pragną. W latach siedemdziesiątych nowojorski psychiatra Jan Ehrenwald poddał badaniom grupę takich ludzi i doszedł do wniosku, że wspólną ich cechą było .przemożne dążenie do nieśmiertelności"
podświadomy strach przed śmiercią doprowadził do doznań pozacielesnych, stanowiących namiastkę tego, co, jak mieli nadzieję, stanie się, gdy dusza ostatecznie opuści ciało. Formułując ten wniosek, dr Ehrenwald wrzucił do jednego worka ekstatyczny trans szamanów i doznania pozacielesne ludzi, którzy z powodu choroby byli w stanie śpiączki. Ale pełen sceptycyzmu pogląd, że jedynymi ludźmi donoszącymi o swych doznaniach pozacielesnych są ci, którzy naprawdę w nie wierzą, opiera się nie na opinii psychiatrów, ale na fakcie, że doznania pozacielesne zawsze wiązano z niezwykłą ideą .projekcji astralnej".
Idea ta wywodzi się z nauk Towarzystwa Teozoficznego, założonego w Nowym Jorku w XIX wieku. Z teozoficznego punktu widzenia egzystencja ludzka ma postać wielowarstwową, przy czym fizyczne ciało człowieka jest najmniej interesujące l najmniej istotne. Oprócz fizycznego ciała istnieje wiele innych, między innymi ciało astralne, które zamieszkuje świat astralny. Teozofowie utrzymują, że ciało astralne potrafi oddzielić się od ciała fizycznego i poruszać się w przestrzeni bez niego, a ponieważ świadomość ulokowana jest w ciele astralnym, takie oddzielenie się powoduje doznania pozacielesne: umysł wędruje z ciałem astralnym, podczas gdy ciało fizyczne nie zmienia swego położenia. Gdy dojdziesz do wprawy, będziesz mógł uwolnić swoje ciało astralne z ciała fizycznego, kiedy tylko zechcesz, podobnie jak wystrzeliwuje się rakietę w kosmos (stąd określenie projekcja astralna). Doznania pozacielesne wydają się mleć dużo wspólnego z projekcją astralną, a wśród największych entuzjastów takich doznań było wielu i teozofów.
Dziwaczne w koncepcji projekcji astralnej jest przekonanie, że przez cały czas ciało astralne pozostaje połączone z ciałem l fizycznym srebrnym sznurem. Niektórzy ludzie, w tym kilku, którzy wcześniej w ogóle nie słyszeli o teozofii czy projekcji astralnej, donosili, że widzieli ów sznur w czasie doznań pozacielesnych. Nawet Susan Blackmore, która nie uznaje projekcji astralnej za wyjaśnienie doznań pozacielesnych, zauważyła, że podczas tych doznań była przywiązana srebrnym sznurem. Teoretycznie srebrny sznur ulega rozluźnieniu, gdy ciało słabnie, co oznacza, że choroba lub wyczerpanie fizyczne stwarzają warunki dla projekcji astralnej (albo doznań pozacielesnych). Uwolnienie ciała astralnego jest łatwiejsze, niż mogłoby się to wydawać. Zostaje ono uwolnione podczas narkozy; ma pewną swobodę w czasie snu; a nawet gwałtowne zatrzymanie samochodu może na chwilę wyrzucić ciało astralne poza obręb ciała fizycznego (chociaż na ogół trudniej otrzymać odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej z tego powodu niż z powodu urazu kręgosłupa szyjnego). Po uwolnieniu się ciało astralne porusza się z różną prędkością, może nawet błyskawicznie przenosić się z miejsca na miejsce: raz jesteś tu, a za chwilę zupełnie gdzie indziej.
Większe znaczenie niż te szczegóły ma to, że istnieją tysiące relacji o doznaniach pozacielesnych i chociaż wielu z tych ludzi można uznać za nawróconych na nową wiarę, wielu innych pozostaje na gruncie sceptycyzmu. W dodatku, na co zwracają uwagę eksperci z dziedziny projekcji astralnej, relacje te
nawet pochodzące od ludzi, którzy nie mieli pojęcia, czego mogą oczekiwać
mają wystarczająco dużo punktów wspólnych, by podpowiedzieć nam, że napotykamy tu na kwestię wartą zastanowienia. Jedno z najważniejszych pytań brzmi: Czy doznania pozacielesne mówią nam coś o mózgu? W tym wypadku odpowiedź jest znacznie bardziej zawiła niż samo pytanie.
Trudno ustalić, jak częste są doznania pozacielesne, ponieważ na ogół badano nietypowe grupy osób (na przykład studentów, którzy zgłosili się jako ochotnicy do eksperymentów badających postrzeganie pozazmysłowe) lub zadawano pytania, które mogły być interpretowane na różne sposoby. Mimo to liczbę ludzi, którzy twierdzą, że doświadczyli doznań pozacielesnych, szacuje się na 10%-34%
moim zdaniem każda liczba z tego przedziału jest zdumiewająco wysoka. Gdy pomyślę, że co trzecia osoba, nawet w jakiejś specjalnie wybranej grupie ochotników, mogła mieć doznania pozacielesne, zaczynam zastanawiać się, gdzie też sam się wtedy podziewałem. I
jakby tego było mało
ludziom zdarzało się doświadczać doznań pozacielesnych w okolicznościach, by tak rzec, zupełnie Ziemskich: kiedy zdawali egzamin na prawo jazdy, składali przysięgę (nikt ze zgromadzonych nie zauważył niczego niezwykłego), stali obok szafki z dokumentami czy robili sobie makijaż. Warto też wspomnieć o innym badaniu przeprowadzonym przez Charlesa Tarta, psychologa, wielce zasłużonego dla studiów nad zjawiskami paranormalnymi oraz wszystkim, go choć trochę wykracza poza ramy codzienności. W roku 1971 relacjonował on, że 66 spośród 150 ludzi zażywających marihuanę
zadziwiająco dużo, bo aż 44%
twierdziło, że doświadczyli doznań pozacielesnych. I chociaż Susan Blackmore ,w swojej książce Beyond the Body zwraca uwagę, że liczby te lnie muszą wskazywać na związek przyczynowo-skutkowy (mogło się zdarzyć, że palący marihuanę są akurat typem ludzi, którym przytrafiają się doznania pozacielesne), to związek między tymi doznaniami a oddziałującym na psychikę narkotykiem może być nieprzypadkowy. Fakt, że u pani Blackmore doznania pozacielesne wystąpiły natychmiast po wypaleniu haszyszu, wydaje się znaczący.
Podejmowano próby badania zjawiska doznań pozacielesnych w laboratorium poprzez rejestrowanie przypuszczalnych ^fizjologicznych zmian, które mogą zachodzić w czasie tych doznań. Z oczywistych powodów osoba testowana w takim eksperymencie musi być kimś, kto potrafi wprowadzić się w stan doznań pozacielesnych praktycznie zawsze, gdy tego zechce. Istnieje garstka ludzi, u których doznania takie najwidoczniej występują regularnie. Niestety, eksperymenty te wniosły bardzo mało; nawet w przypadku osób najbardziej doświadczonych w wywoływaniu doznań pozacielesnych zapisy fal mózgowych nie pozwoliły na wyciągnięcie żadnych wniosków. Co najwyżej można powiedzieć, że w chwili, kiedy mózg przestawia się ze stanu normalnego funkcjonowania na doznania pozacielesne, nie obserwuje się jakiejś charakterystycznej zmiany we wzorcu jego aktywności elektrycznej, a czasami nie ma w ogóle żadnej zmiany. Większość tych badań została przeprowadzona dwadzieścia lat temu za pomocą najlepszego z dostępnych wówczas aparatów do elektroencefalografii i bez wątpienia te same eksperymenty można by obecnie wykonać lepiej. Jednakże, zważywszy niepewną reputację tego typu badań (przynajmniej w oczach większości specjalistów od EEG), mało prawdopodobne, byśmy w niedalekiej przyszłości usłyszeli o powtórzeniu takich eksperymentów. Wielka szkoda, że eksperymenty te niczego nie wykazały, bo następny etap byłby jeszcze bardziej interesujący: polegałby na przekonaniu jednego z owych pozacielesnych wędrowców, by dokonał swej wędrówki w czasie, gdy będzie monitorowany przez jeden z najnowocześniejszych analizatorów pracy mózgu
na przykład tomograf pozytonowy. To by było coś: zobaczyć, które obszary mózgu stają się aktywne podczas doznań pozacielesnych.
Nie odnotowano też istotnych sukcesów w wykrywaniu sobowtórów
zadaniu, z którym technologia XX wieku powinna była sobie poradzić. W końcu, jeżeli ciało wędrujące w czasie doznań pozacielesnych jest tak podobne do swojego oryginału, że żałobnicy zgromadzeni przy łożu papieża Klemensa mogli być absolutnie przekonani, iż widzą Alfonsa di Liguoriego i rozmawiają z nim (pomimo że nieprzytomny oryginał leżał jak kłoda, odległy o cztery dni drogi), należałoby przypuszczać, że gdyby w pokoju rzeczywiście wylądowało ciało astralne, to powielacze fotoelektronowe, detektory pól elektromagnetycznych i czujniki tensometryczne powinny coś wykryć. A jednak dotychczas żadne próby wykrycia takich obiektów nie dały rezultatów, które można by uznać za wiarygodne. Brak naukowych danych sprawia, że w tej dziedzinie mamy do czynienia głowi nie z subiektywnymi i właściwie nieweryfikowalnymi opowieściami o opuszczaniu ciała, czasem wielogodzinnej podróży do odległych miejsc i powrocie do punktu wyjścia. Nic więc dziwnego, że wobec braku rzetelnych danych i z powodu zalewu podobnych relacji powstało kilka różnych teorii usiłujących! wytłumaczyć zjawisko doznań pozacielesnych. Niektóre z tych teorii tłumaczą jedne dziwne zjawiska przez odwoływanie się do innych dziwnych koncepcji, czego przykładem jest twierdzenie, że to, co opuszcza ciało, jest tworem psychicznym, a nie fizycznym przedmiotem. Ów twór nie zamieszkuje świata materialnego, lecz świat psychiczny, tworzony i doświadczany przez wszystkich ludzi doznających takich przeżyć. Jest jednak mało prawdopodobne, by tego typu koncepcje ujawniły cokolwiek na temat pracy mózgu.
Warto przez chwilę odetchnąć od dziwacznego świata doznań pozacielesnych i ująć to zagadnienie z innej strony: z perspektywy nauk o mózgu, po których można się spodziewać spokojnego i chłodnego obiektywizmu. Neurolodzy i psycholodzy również zajmowali się zjawiskiem rozdwajania się ludzi, ale większość badanych osób (czy też pacjentów) nie doświadczała doznań pozacielesnych, lecz oglądała samych siebie
zobaczyli oni swojego sobowtóra.
Od razu jednak widać dość istotną różnicę między tymi dwoma rodzajami przeżyć. Jeśli doświadczasz doznania pozacielesnego, to subiektywny Ty" znajduje się u góry, nad Twoim ciałem. Nawet jeżeli Twoje ciało dalej zajmuje się tym, co robiło uprzednio, Ty" przemieściłeś się. Jeśli widzisz swojego sobowtóra, jest przeciwnie: Ty" w ogóle nie zmieniłeś miejsca, a Twoja replika pojawia się naprzeciw Ciebie. Zdumiewające, jak wielu było pisarzy i poetów, którzy albo pisali o tym przerażającym doświadczeniu, albo też sami je przeżyli. Fiodor Dostojewski, Edgar Allan Poe, Percy Shelley, Johann W. Goethe i wielu innych wiedzieli coś o sobowtórach i byli nimi zafascynowani, co zresztą skłoniło neurologów do rozważań, dlaczego akurat pisarze są tak podatni na to niezwykłe doświadczenie.
Badacze, którzy zajmowali się tą kwestią, przeszukując różne źródła (utwory literackie, pamiętniki, osobiste relacje i sprawozdania), doszli do wniosku, że aby ujrzeć własnego sobowtóra
przynajmniej w przypadku twórców
muszą wystąpić dwa lub trzy czynniki. Wszystkie one pojawiły się u dziewiętnastowiecznego francuskiego nowelisty, eseisty i poety, Guy de Maupassanta. Pod koniec życia nieustannie widywał on swego sobowtóra: Co drugi raz, gdy wracam do domu, widzę mojego sobowtóra. Otwieram drzwi i widzę siebie siedzącego w fotelu (...) Nie przestraszyłbyś się?" Dlaczego tak go to prześladowało? Po pierwsze: de Maupassant miał silnie rozwiniętą wyobraźnię wzrokową, czyli zdolność wyczarowywania żywych obrazów w swoim umyśle. Był on też obsesyjnie skoncentrowany na samym sobie, stanowiąc klasyczny przypadek narcyzmu. Połączenie tych dwóch cech to doskonała recepta na widzenie sobowtóra
cóż lepszego możesz zobaczyć w swojej wyobraźni niż samego siebie, główny obiekt Twojej fascynacji? Po drugie: de Maupassant był wówczas prawdopodobnie podatny na halucynacje, ponieważ znajdował się w końcowym stadium nie leczonego syfilisu.
Znakomita umiejętność wizualizacji, narcyzm i pewne zaburzenia w mózgu pojawiają się u twórców, którzy pisali o sobowtórach. Podobne wnioski są jednak problematyczne, ponieważ opierają się one na doniesieniach z drugiej lub trzeciej ręki oraz na
by tak rzec
psychoanalizie na odległość. Dlatego też wnioski te nie mogą być źródłem użytecznych informacji o żadnych mózgach, nawet o mózgach pisarzy.
Mimo to przez ostatnie półtora wieku neurolodzy zidentyfikowali niektóre czynniki bezpośrednio oddziałujące na mózg, które usposabiają ludzi do widzenia swoich sobowtórów. Są to m.in. narkotyki wywołujące halucynacje, wysoka gorączka, padaczka, migrena, guzy, a nawet uszkodzenie mózgu spowodowane zatruciem tlenkiem węgla. To, że w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z czynnikami stresowymi dla mózgu, wydaje się oczywiste. Jest jednak zaskakujące, że wcale nie muszą to być tak tragiczne okoliczności jak padaczka czy organiczne uszkodzenie mózgu. Pod koniec lat pięćdziesiątych opisano przypadek kobiety, która zaczęła widywać swojego sobowtóra zaraz po śmierci męża. Kiedy wróciła do domu z pogrzebu i otworzyła drzwi sypialni, zdała sobie sprawę, że poza nią jest tam jeszcze ktoś inny: naprzeciw niej stała kobieta, identycznie ubrana i wiernie naśladująca każdy jej ruch. Począwszy od tego pierwszego spotkania, sobowtór pojawiał się codziennie i chociaż postać ta była trochę niewyraźna
dolna część tułowia i nogi nie rysowały się dokładnie
jednak dla tej kobiety wyglądała bardzo realnie. Jestem w pełni świadoma, że mój sobowtór jest wyłącznie wynikiem halucynacji. Mimo to widzę go, słyszę, czuję go wszystkimi moimi zmysłami. To jestem ja sama, rozdwojona i rozdzielona".
Spotkania z własnym sobowtórem obejmują cały zakres doświadczeń, począwszy od bardzo wyraźnego i naturalnie barwnego wrażenia słuchowego, a nawet dotykania własnej repliki, skończywszy na odczuwaniu jedynie czyjejś obecności
niekoniecznie własnego sobowtóra. Ten ostatni typ odczuć często pojawia się wówczas, gdy ludzie są zupełnie sami lub znajdują się w niebezpieczeństwie. Wiele relacji o takich zdarzeniach pochodzi od skazanych na samotność rozbitków dryfujących w łodziach ratunkowych, a jeszcze częściej opowieści te dotyczą przeżyć alpinistów. Wspinaczka wysokogórska przypuszczalnie wywołuje podobne odczucia, ponieważ łączą się w niej stres wynikający z sytuacji, w której każdy krok może być ostatnim, oraz dodatkowe trudności spowodowane tym, że do mózgu dociera zbyt mało tlenu. F. Smythe, jeden ze wspinaczy biorących udział w nieudanej próbie zdobycia Mount Everestu w 1933 roku, opowiadał, że był tak dalece przekonany, iż ktoś posuwa się tuż za nim na wysokości ponad 8000 m, że w pewnym momencie zatrzymał się, przełamał na pół swoje ciastko miętowe, po czym odwrócił się, by poczęstować nim swego wyimaginowanego towarzysza i dopiero wtedy uświadomił sobie, że nikogo tam nie ma: Odkrycie, że nie mam kogo poczęstować, było dla mnie szokiem" (w tym przypadku towarzysz wspinaczki był przynajmniej łagodny i życzliwy
w latach osiemdziesiątych zdarzyło się, że obok samotnego wspinacza pojawił się obcy człowiek i nakłonił go do zejścia ze szczytu inną drogą, która okazała, się zdecydowanie zbyt długa i niebezpieczna. W rezultacie alpinista spędził samotnie noc w temperaturze
30 i odmroził sobie kilka palców u nóg). Smythe nie miał poczucia, że podążający za nim osobnik stanowił jego alter ego, ale znane są przypadki, gdy niewidoczna postać była wyraźnie odczuwana jako sobowtór. Halucynacje te wywarły na tych ludziach równie silne wrażenie jak sytuacja, w której ujrzeliby samych siebie. Wybitny brytyjski neurolog McDonald Critchley opisał szczególnie jaskrawy przypadek tego typu: kobietę w wieku 43 lat, która budziła się w środku nocy z przeświadczeniem, że w jej sypialni znajduje się ktoś bardzo dobrze jej znany
nie miała żadnych wątpliwości, że to jej sobowtór. Nigdy nie zdarzyło się jej zobaczyć samej siebie, ale była do tego stopnia przekonana o obecności sobowtóra w pokoju, że nieraz wychodziła na palcach z sypialni: okrążywszy dom, wracała z drugiej strony, mając nadzieję, iż uda jej się zaskoczyć tę osobę".
Critchley opisał również dziwny przypadek, który można by uznać za nieudane doznanie pozacielesne. Chodziło tu o mężczyznę cierpiącego na padaczkę skroniową. Tuż przed napadami padaczkowymi człowiek ten odnosił wrażenie, że jego ciało urosło o jedną szesnastą swej zwykłej wielkości. Obawiał się on, że jego osobowość opuści jego własne ciało, by ulokować się w tej dodatkowej jednej szesnastej, a następnie odłączy się całkowicie i opuści go.
Dwa ostatnie przypadki świadczą o tym, na jakie poważne trudności napotka każdy, kto próbuje umiejscowić te dziwne zjawiska w mózgu. Kobieta, która czuła swoją własną obecność w sypialni, miała uszkodzone oba płaty ciemieniowe, podczas gdy napady padaczki u mężczyzny, którego ciało powiększało się o jedną szesnastą, zaczynały się w płatach skroniowych. Z anatomicznego punktu widzenia te dwa obszary mózgu mają niewiele wspólnego. Jeśli dodamy do tego dane wskazujące, że stany, takie jak schizofrenia, napad padaczki, gorączka i oczywiście narcyzm oraz bogata wyobraźnia wzrokowa, mogą sprzyjać widzeniu sobowtóra, to jedyny wniosek, jaki można sformułować, brzmi: widzenie sobowtóra rzeczywiście się zdarza, ale to, jaka część mózgu bierze w tym udział i dlaczego tak się dzieje, ciągle pozostaje tajemnicą.
Jakie analogie istnieją między widzeniem swojego sobowtóra a doświadczaniem doznań pozacielesnych? W obu sytuacjach nasze ciało jest oglądane z niemożliwej perspektywy: widzi się siebie samego na wprost albo z góry. Ronald Siegel, psychiatra z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, twierdzi, że jest to typowa cecha naszej pamięci. Siegel sądzi, że Twoje wspomnienia z ostatniej kąpieli w morzu zawierają obrazy Ciebie samego widzianego z boku lub z góry, czyli z perspektywy wymyślonej przez Twój mózg (chociaż trzeba pamiętać, że w miarę rozpowszechniania się kamer wideo, coraz częściej to, co bierzemy za nasze wspomnienia, będzie zawierało także zdarzenia zarejestrowane na taśmie, kiedy to oglądamy siebie cudzymi oczami). Nasza wyobraźnia może więc produkować takie obrazy w normalnych warunkach. Co więcej, prowadzone przez Siegela badania ludzi, którzy zażyli określoną ilość środków halucynogennych, ujawniły, że środki te wywoływały często wizje zawierające obrazy z lotu ptaka. Należy też pamiętać, że ludzie zażywający marihuanę donosili o doznaniach pozacielesnych częściej niż jakakolwiek inna grupa poddana badaniom
narkotyki wywołujące halucynacje odgrywają zapewne rolę w przypadkach oglądania własnego sobowtóra. Susan Blackmore, psycholog i ekspert w dziedzinie doznań pozacielesnych, uważa, że doznania te, podobnie jak widzenie własnego sobowtóra, wymagają umiejętności tworzenia szczegółowych i robiących silne wrażenie obrazów, które stają się treścią halucynacji.
Z drugiej strony, zachodzą wyraźne różnice między widzeniem sobowtóra a doznaniami pozacielesnymi
jedna z nich dotyczy towarzyszących tym zdarzeniom emocji. Ludzie, którzy zobaczyli swojego sobowtóra i opisali swoje odczucia, na ogół odczuwali niepokój, podczas gdy
jak wspomniałem już wcześniej
ludzie doświadczający doznań pozacielesnych opisują je jako przeżycie niepodobne do żadnego wcześniejszego doznania: poczucie lekkości, swobody i jedności z wszechświatem. Ponadto, o ile doznania pozacielesne wymagają całkowitego przekształcenia perspektywy widzenia, o tyle obraz sobowtóra nakłada się po prostu na oglądaną rzeczywistość, a w pewnych przypadkach jest nawet sterowany przez widzącą go osobę. Kobieta, która powróciwszy do domu z pogrzebu męża, zobaczyła swego sobowtóra, zauważyła, że jego ruchy były lustrzanym odbiciem jej własnych ruchów. Inni ludzie opowiadali, że wyraz twarzy sobowtóra zmienia się równocześnie ze zmianą wyrazu ich własnej twarzy. Zauważ, jak odmienne są pod tym względem doznania pozacielesne, w czasie których można być przeniesionym do innych, prawdziwych lub wyimaginowanych, krain.
Te dwa rodzaje dziwnych odczuć doskonale pokazują, ile jeszcze musimy się dowiedzieć o mózgu. Można powiedzieć, że zarówno doznania pozacielesne, jak i oglądanie własnego sobowtóra są wynikiem jakiegoś stresu wyzwalającego procesy myślowe, w których wspomnienia, obsesje, obawy i obraz ciała w mózgu mieszają się ze sobą, tworząc jedno, fantastyczne, wyimaginowane doświadczenie. Ale co z tego? W przeciwieństwie do prostszych funkcji umysłu, takich jak rozpoznawanie twarzy, zespół zdarzeń zachodzących w mózgu w związku z tymi zjawiskami jest po prostu nadal nieznany. I możliwe, że nigdy nie uda się ich opisać tak szczegółowo, jak pragnęliby tego naukowcy badający mózg. Mając do czynienia z tak skomplikowanymi doznaniami mentalnymi, być może, natrafiamy na barierę, która
jak sądzą niektórzy naukowcy
z pewnością gdzieś istnieje i zablokuje nasze próby zrozumienia mózgu. Badacze zastanawiają się, czy nie okaże się kiedyś, że ludzki mózg nie może w pełni zrozumieć siebie samego.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
11 (311)
ZADANIE (11)
Psychologia 27 11 2012
359 11 (2)
11
PJU zagadnienia III WLS 10 11
Wybrane przepisy IAAF 10 11

więcej podobnych podstron