Stara kobieta w mediach
Elżbieta Szawarska
Coraz bardziej potrzebuję towarzystwa starszych kobiet. Coraz baczniej im się przyglądam.
Śledzę sposób, w jaki patrzą, mówią, chodzą... Analizuję ich poglądy, sprawdzam, jak reagują
na prowokację, jak na kontrę, ironię, żart, kiedy są skłonne do kompromisu, a kiedy do
błyskawicznego kontrnatarcia. Oceniam, na ile są silne, na ile znajdujące w sobie samej
oparcie, na ile zabiegające o innych. Oglądam je od stóp do głów - jak się ubierają, jakie noszą
buty, dodatki, jak mają obcięte włosy. Mam już cały katalog takich cech.
Trzy lata temu, przygotowując projekt nowego pisma dla kobiet, uczestniczyłam jako obserwatorka w
serii badań opinii publicznej. Obejmowała dwie grupy wiekowe: studentki i dziewczyny, które podjęły
pierwszą pracę (20-30 lat), i dojrzałe kobiety - 40-50 lat. Bardziej niż prasoznawczy aspekt tego
przedsięwzięcia fascynowało mnie jedno zjawisko, powtarzające się w każdej turze badań - przepaść
między obiema grupami. Tak jakby to były dwa odrębne biologiczne gatunki. Młode budziły sympatię.
Były miłe, naturalne, pomagały sobie w dyskusji, chwytały każdą okazję, by wybuchnąć śmiechem,
uciec od zadanych lekcji na wagary. Wolały milczeć, niż brylować własną opinią, a wręcz szokująco
naiwne poglądy prezentowały z rozbrajającą naturalnością - nie chciały ich konfrontować,
zaatakowane chowały się za uśmiechem i milczącym wsparciem rówieśniczek. Niczego nie miały
zamiaru udowadniać.
Te starsze były przygnębiające. Przygnębiające było ich ceremonialne zajmowanie miejsc,
moszczenie się wraz z torebkami i siatkami (zwykle przychodziły wprost z pracy, robiąc po drodze
zakupy) w pobliżu talerzyka z ciastkami. Przygnębiające były oceniające spojrzenia rzucane na
sąsiadki, walka o hierarchię w grupie, przemówienia pełne okrągłych zdanek jak na państwowej
akademii, szukanie aplauzu, emanująca z nich niechęć i zgorzknienie. Ale najbardziej przygnębiające
było dla mnie to, że te starsze, zniechęcające do jakiegokolwiek kontaktu kobiety, to były te same
dziewczyny z pierwszej grupy; tyle że dziesięć, dwadzieścia lat pózniej... Co takiego stało się między
ich trzydziestym którymś a czterdziestym piątym rokiem życia? Co zamieniło śpiące królewny w złe
macochy? Dlaczego kobiety w Polsce starzeją się tak szybko i nieprzyjemnie? Dlaczego nie dostają
nic w zamian, żadnej "psychicznej emerytury"? Co te starsze zrobiły ze swoją kobiecością, że zostały
z pustymi rękami? Dlaczego nie ostrzegą młodszych?
Jeżeli prześledzić pod tym kątem prasę, to szybko okaże się, że nie piszemy o starych kobietach,
niezależnie od tego, czy mają lat 26 czy 70... Oczywiście, gdyby porzucić ten język odczuć i emocji, a
przyjąć powszechnie stosowane kryteria (siwe włosy, zmarszczki, menopauza, dorosłe dzieci lub
wnuki, czterdziestolecie pracy twórczej itd.), okaże się, że połowa, jeśli nie większość, kobiet
wypowiadających się publicznie to są właśnie starsze kobiety. Co druga okładka "Wysokich Obcasów"
to portret kobiety dojrzałej. We wszelkich plebiscytach na "Kobietę Roku" albo "Kobietę Biznesu"
średnia wieku wypada powyżej 45 lat. Na Sto twarzy Krystyny Jandy ponad trzy czwarte bohaterek
miało twarz starej kobiety (właściwie to prawie wszystkie: może dlatego, że już nie żyją, a śmierć
postarza najbardziej...). Aamy kolorowej prasy pełne są wspomnień leciwych pań, nawet jeśli ich
jedynym tytułem do sławy jest fakt, że udało im się przeżyć kilkadziesiąt lat u boku wybitnego
mężczyzny.
Tę mowę "adwokata diabła" mogłabym ciągnąć dłużej - wypowiedzi ekspertek w audycjach radiowych
i artykułach prasowych, telewizyjne programy publicystyczne i filmy dokumentalne - to wszystko
bazuje na wiedzy, doświadczeniach i przeżyciach starszych kobiet. Skoro jest tak dobrze, dlaczego
jest tak zle? Skąd ten dysonans i wrażenie braku jakiejkolwiek więzi między młodymi i starymi
kobietami?
Istnieje coś w rodzaju niepisanego kodeksu, obowiązującego przy poruszaniu tematów wstydliwych
społecznie - osoby niepełnosprawne, mniejszości wszelkiego typu, samotne matki, przemoc domowa -
które jednak w demokratycznym państwie powinny od czasu do czasu znajdować się na łamach
prasy. Pokazuje się ekstremum: ludzi w rozpaczliwej sytuacji, którym można pomóc w realny sposób
(tu numer konta lub nazwisko urzędnika winnego zaniedbania) lub silną jednostkę, która mimo
przeciwności losu odnalazła się w społeczeństwie, czyli upodobniła do "normalnej większości"
(niepełnosprawny bez nóg na nartach, była żona alkoholika, która usamodzielniła się i stworzyła sobie
i dzieciom spokojny dom itd.). Kwestia starości jest w Polsce wstydliwym tematem i znakomicie
wpisuje się w ten szablon. Oczywiście, szablon jest prostą, ale za to skuteczną polityczną manipulacją
- pokazywanie poszczególnych "ofiar" wywołuje wrażenie, że nie mamy do czynienia z groznym, bo
kamuflowanym, zjawiskiem społecznym, a jedynie z jednostkami wyjątkowo skrzywdzonymi przez los,
historię czy złych ludzi, istnieją jednak - skąpe, bo skąpe - realne środki, by poprawić ich sytuację.
Sylwetki szczęśliwców, którym jednak udało się, to światełko w tunelu, które może zabłysnąć dla
każdego. Tyle jest recept, by je zobaczyć: nauka, praca, modlitwa, dobry mąż, udane dzieci. I już
wesołe jest życie staruszki...
To, co znajduje się pomiędzy, to tzw. większość społeczeństwa. Przeciętna i zwykle męcząca. A w
niej - moje dwie grupy ze wspomnianych badań czytelniczych. Też przeciętne i też milczące. Nie
prowadzące ze sobą dialogu, tak jak nie zwykły to czynić kij z marchewką. Tu dygresja: jeśli w
mediach brak wymiany poglądów na jakiś temat, to ta cisza jest równie wymowna i słyszalna jak
pauza w muzyce. Jest niewypowiedzianym argumentem. I tak, w niedawnej dyskusji na temat
podwyższenia granicy wieku emerytalnego bardzo wyraznie brzmiał brak zaufania do rządu (dlaczego
prawicowi politycy nagle zaczęli troszczyć się w tej kwestii o równouprawnienie kobiet? Jakie są
prawdziwe powody tej propozycji, a raczej: na czym w tym wypadku polega pułapka?), ZUS-u, a
nawet wchodzących na rynek wśród fanfar funduszy emerytalnych. Bo czy to nie dziwne, że mimo
powszechnie znanego faktu, że kobiety żyją średnio o 10 lat dłużej od mężczyzn i powinny być
bardziej zainteresowane swą emeryturą, żaden fundusz emerytalny nie adresował swej reklamy do
kobiet, żadna aktorka nie zagrała w niej głównej roli? Kondrat, Linda, Pazura, Zamachowski,
Machulski z Pyrkoszem i Malajkat z Machalicą... Czy to nie jest bardziej wymowne niż wszelkie
statystyki dotyczące zarobków kobiet i mężczyzn? Dlaczego miałabym brać udział w dyskusji na tak
surrealistyczny temat, jak to, czy zostanę oszukana przy podziale wypracowanej sumy za 20 czy 25
lat?
Odbiorca informacji może nie umieć sprecyzować swych obaw, może nawet nie umieć ich nazwać. A
ponieważ wstydzi się używać publicznie tak irracjonalnych określeń jak przeczucie czy intuicja, poda
inne argumenty, maskujące prawdziwe powody. W tamtej dyskusji o wieku emerytalnym kobiet nie
padło kilka istotnych prawdziwych powodów: jak choćby ten, że przy istnieniu w Polsce rozległej szarej
strefy gospodarczej i obecnych przepisach podatkowych status emeryta jest korzystniejszy finansowo.
Albo ten, że nadal obowiązuje w naszym kraju model wielopokoleniowej rodziny, gdzie praca
zawodowa córki możliwa jest głównie dzięki pomocy matki, na przykład w wychowywaniu dzieci.
System powiązań finansowych jest zwykle dość skomplikowany i trudno o precyzyjne kalkulacje,
zwłaszcza że w grę wchodzą różnego rodzaju korzyści materialne i nie, ale jednego jestem pewna:
niezależnie od swego stanowiska w kwestii pózniejszych emerytur, większość kobiet starannie
policzyła aktywa i pasywa tej propozycji. I miała własne zdanie. To, czy je wyartykułowała i czy użyła
prawdziwych, czy też prawdopodobnych argumentów, to już inna sprawa. Faktem jest, że z
wypowiedzi przytaczanych w mediach na temat emerytur - a więc i na temat starości - można odnieść
wrażenie istnienia sprzecznych interesów (wynikających z różnych aspiracji zawodowych, sytuacji
materialnej, doświadczeń itp.), antagonizmów (na przykład kwestia emerytur dla kobiet prowadzących
dom i pracujących wyłącznie na rzecz rodziny), ale i ciągle toczącej się dyskusji na ten temat.
Podobnie ze starością czy starzeniem się. Obecność kobiet w średnim i starszym wieku w mediach,
poruszanie problemów związanych z procesem starzenia się - menopauza, osteoporoza -
pokoleniowe portrety: zwykła matka ze sławną córką (albo na odwrót), niedoświadczona dziennikarka
z zasłużoną jubilatką... Wszystko to zdaje się wskazywać na wymianę doświadczeń i poglądów oraz
brak jakichkolwiek podstaw do przypuszczeń, że starsze kobiety mogłyby być na przykład
dyskryminowane.
A przecież są. I przecież nie ma żadnej wymiany poglądów między starszymi a młodymi kobietami.
Nie ma dialogu ani nawet kłótni. Jest wymowna cisza. Przyjrzyjmy się niewypowiedzianemu. Oto, o
czym nie piszemy: o narastającym w dorosłym społeczeństwie strachu przed młodymi ludzmi. Ton, w
jaki uderzają media pisząc o młodzieży i dwudziestolatkach - niezależnie od tego, czy są to relacje z
działalności przestępczego gangu, ekspansywnych zawodowych karier czy po prostu opis koncertu,
imprezy lub wyrażanych mimochodem poglądów - oscyluje od nienawiści i pogardy do zabarwionego
grozą zdumienia, z jakim doktor Frankenstein musiał obserwować poczynania swojego dziecka. Nie
piszemy o narastającym gniewie młodego pokolenia. Gniewie tłumionym, ukrytym pod skorupą
społecznych norm - wymuszających szacunek nie dla dojrzałości i mądrości, ale dla starości jako
takiej, która przecież sama w sobie nie jest wartością. Nie piszemy o potężnym tabu, jakim jest
rodzina - nie ta patologiczna, w której dochodzi do przemocy, gwałtów czy kazirodczych stosunków,
ale przeciętna polska rodzina, skazana na egzystencję dwóch, trzech pokoleń w jednym mieszkaniu,
uwikłana w skomplikowany system wzajemnych zobowiązań, nie pozwalająca dzieciom dojrzeć do
samodzielnego życia, a starszym odpocząć od roli strażnika, rodzina będąca jednocześnie jedynym
oparciem i dożywotnim więzieniem.
W kwestii kobiecej lista tematów tabu jest nie tylko długa, ale i obłożona mocniejszymi pieczęciami
milczenia. Jak miałybyśmy wreszcie przystąpić do przerabiania zaległości: bolesnej relacji matka-
córka, kobiety jako strażniczki patriarchalnych norm, narzędzia w ręku sprawujących władzę
mężczyzn, w sytuacji "oblężonej twierdzy", kiedy po raz kolejny próbujemy podjąć dyskusję o
równouprawnieniu kobiet i mężczyzn, o konieczności budowania społeczeństwa, którego "ludzka
twarz" będzie miała bardziej kobiece rysy? Jak miałybyśmy zacząć rozmowę o skrytobójczej walce
między kobietami i jej głównej bezszelestnej broni - wykluczeniu (zaczyna się w przedszkolu: "Jeśli ty
będziesz się bawiła z nią, to ja i Ola już nigdy nie będziemy bawiły się z Tobą...") - kiedy musimy całe
siły koncentrować na odpieraniu argumentów mężczyzn? Gdy mamy świadomość, że każda próba
ujawnienia istniejących wśród kobiet konfliktów czy podziałów może być wykorzystana przeciwko
nam?
A nie da się ukryć, że te podziały bardzo często przebiegają wzdłuż linii wyznaczonej wiekiem.
Granica jest płynna, mechanizmy podobne. Starsze manipulują młodszymi, starają się je wykorzystać
do swych celów. Zamiast nauki, przekazywania doświadczeń, przygotowywania do następnego,
dojrzalszego etapu, wychowania następczyni, częściej decydują się na instrumentalne działania,
przewrażliwione na punkcie swej z trudem zdobytej pozycji, wycinają w pień oponentki, często jeszcze
zanim tamtym przyjdzie do głowy myśl o buncie. Nic dziwnego, bo młodsze są często dość
bezwzględne w zaspokajaniu swych potrzeb, przyjmują oferowaną wiedzę, radę czy pomoc nie jako
rodzaj wzajemnego zobowiązania, ale dobroczynną darowiznę. Zawsze uważają, że powinna być
nieopodatkowana, i zawsze są zdziwione, gdy inne młodsze żądają od nich podobnych świadczeń -
bo minęło już trochę czasu i to one stały się starsze.
Taka odwieczna zabawa. Widzę już jej reguły, bo właśnie stoję pośrodku. Dobra pozycja dla
obserwatorki, dobry wiek dla kobiety. Bo teraz są mi potrzebne kobiety, te młodsze, i te starsze. Lubię
łatwość, z jaką młode dziewczyny wybuchają śmiechem, podziwiam łatwość, z jaką płaczą. Lubię ich
bezceremonialność, kiedy sięgają po to, czego chcą, giętkość, z jaką zmieniają siebie, miejsca, ludzi,
poglądy. Lubię ten stan, w którym wszystko się może zdarzyć, a w nich lubię to, że uważają to za
zupełnie naturalne...
Jednak coraz bardziej potrzebuję towarzystwa starszych kobiet. Coraz baczniej im się przyglądam.
Śledzę sposób, w jaki patrzą, mówią, chodzą... Analizuję ich poglądy, sprawdzam, jak reagują na
prowokację, jak na kontrę, ironię, żart, kiedy są skłonne do kompromisu, a kiedy do błyskawicznego
kontrnatarcia.
Oceniam, na ile są silne, na ile znajdujące w sobie samej oparcie, na ile zabiegające o innych.
Oglądam je od stóp do głów - jak się ubierają, jakie noszą buty, dodatki, jak mają obcięte włosy. Mam
już cały katalog takich cech - sposób, w jaki jedna z nich uśmiecha się, zanim zakwestionuje poglądy
rozmówcy, gest, jakim inna odrzuca włosy... Rejestruję każdy szczegół, który może mi się przydać. W
przyszłości. Bo już widzę, że jednak istnieje jakaś szansa na to, żeby do końca zachować w sobie
kobietę. Uchronić ten kawałek siebie, nie dać mu umrzeć wcześniej. Kiedy szukam go i odnajduję w
kobietach, którym się to udało, to nie po to, by je zacząć kiedyś naśladować, ale żeby wykryć pewną
prawidłowość, regułę. I znalezć kolejny dowód na to, że ona istnieje, że będę potrafiła z niej
skorzystać w odpowiednim momencie.
Bo podejrzewam, że nie będę lubiła być stara. I nie przypuszczam, żeby konwencjonalne oznaki
szacunku dla mego wieku, wyrazy współczucia z powodu menopauzy czy osteoporozy, a nawet
czasopisma pełne reklam i sesji fotograficznych, na których moje rówieśniczki-emerytki będą polecały
mi najlepsze pasty do zębów, perfumy czy dżinsy (zamiast wybielacza ACE i margaryny, jak to jest
obecnie) były w stanie przekonać mnie, że jest świetnie.
Kiedy kobieta jest stara, jest już za pózno na rozmowę. Jest za pózno na wszystko. Moje kobiety,
które tak zachłannie podglądam i kataloguję, nie są stare, choć niektóre z nich mają wiele lat. Bo
znam już ich pierwszy sekret, znalazłam pierwszą regułę - starość zaczyna się wtedy, gdy przestajesz
być atrakcyjna dla kobiet, gdy żadna młodsza od ciebie kobieta nie jest ciekawa, jaka jesteś i co masz
do powiedzenia.
Elżbieta Szawarska - dziennikarka, zastępczyni redaktorki naczelnej miesięcznika
"Cosmopolitan".
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kobiety w mediachwizerunek kobiety w mediachUdzial kobiet w mediach a problematyka stereotypów plciwiatem rządzą kobiety Big Cyc txtDlaczego kobiety nie osiągają orgazmuNiezbędnik kosmetyczny każdej kobiety(1)Przywództwo kobiet bariery i prognozy na przyszłośćJak uszczesliwic kobieteZB Kapital zagraniczny w polskich mediach ZP nr 1 2 1997Talizman Venus lub sposób na kobietęKobiety są gorące Norbilinux kobietywięcej podobnych podstron