46 (16)



















Frank Herbert     
  Diuna
   
. 46 .    




    I zaświtał taki dzień, w którym Arrakis stanęła piasta
wszechświata, a koło szykowało się do obrotu.
z "Przebudzenia Arrakis." pióra księżniczki
Irulan
    - Popatrzcie tylko na to! - szepnął
Stilgar. Paul leżał przy nim w skalnej szczelinie wysoko na krawędzi Muru
Zaporowego, z okiem przyklejonym do kolektora fremeńskiego teleskopu. Soczewki
olejowe były zogniskowane na gwiezdnej lichtudze, którą świt obnażył w basenie
pod nimi. Strzelista wschodnia burta statku lśniła w poziomych promieniach
słońca, lecz w zacienionej burcie widniały iluminatory żółte jeszcze od
pozostałych z nocy kuł świętojańskich. Poza statkiem miasto Arrakin leżało
zalane zimnym blaskiem zorzy północnej.
    Paul wiedział, że to nie lichtuga wprawiła Stilgara w
osłupienie, lecz konstrukcja, której była centralnym elementem. Wysoki
pojedynczy barak z metalu rozłożył się u stóp lichtugi kołem o promieniu tysiąca
metrów - namiot złożony, że szczelnie zachodzących na siebie arkuszy blachy,
przejściowe koszary - dla pięciu legionów sardaukarów i Jego Imperialnej Mości
Padyszacha Imperatora Szaddama IV. Gurney Halleck odezwał się z miejsca, w
którym przycupnął z lewej strony Paula:
    - Naliczyłem w tym dziewięć poziomów. Musi tam być niemało
sardaukarów.
    - Pięć legionów - odparł Paul.
    - Robi się jasno - syknął Stilgar. - Nie podoba nam się, że się
tak wystawiasz na widok. Muad'Dibie. Wracajmy już w skały.
    - Nie mi tutaj nie grozi - rzekł Paul.
    - Ten statek nią na pokładzie broń palną - zauważył Gurney.

    - Oni są przekonani, że chronią nas tarcze - powiedział Paul. -
Nie będę marnować strzału do nie zidentyfikowanej trójki, nawet jeśli nas
zobaczą.
    Paul obrócił teleskop na przeciwległą ścianę basenu,
przypatrując ospowate urwiska, obwały znaczące groby jakże wielu żołnierzy jego
ojca. Uznał, że to słuszne, by cienie owych ludzi przypatrywały im się z góry w
tym momencie, gdy harkonneńskie forty i miasteczka wzdłuż i wszerz osłoniętej
krainy znajdowały się w rękach Fremenów lub zostały odcięte od zaplecza i
pozostawione na uschnięcie jak odrąbane od pnia gałęzie. Wrogowi pozostał tylko
ten basen i tylko to miasto.
    - Mogą spróbować wycieczki ornitopterem - rzekł Stilgar. -
Jeżeli nas zobaczą.
    - Niech próbują - odparł Paul. - Dzisiaj mamy ornitoptery do
spalenia... i wiemy, że nadciąga burza.
    Zwrócił teraz teleskop ku przeciwległemu skrajowi lądowiska
Arrakin, na rząd harkonneńskich fregat i flagę kompanii KHOAM leniwie łopocącą o
drzewce na płycie pod nimi. I pomyślał o tym, w jak desperackim położeniu
musiała się znaleźć Gildia, skoro wyraziła zgodę na lądowanie tych dwóch armii,
podczas gdy całą resztę zatrzymano w odwodzie. Gildia przypominała człowieka,
który sprawdza, palcem nogi temperaturę piasku, zanim rozbije namiot.
    - Czy stąd zobaczymy coś nowego? - zapytał Gurney. - Powinniśmy
schodzić w ukrycie. Nie ma wątpliwości, że nadciąga samum.
    Paul wrócił teleskopem do gigantycznego baraku.
    - Sprowadzili nawet swoje kobiety - powiedział. - I dworaków, i
służbę. Aaach, mój drogi Imperatorze, jakżeś pewny siebie.
    - Jacyś ludzie wspinają się tajnym przejściem - zauważył
Stilgar. - To mogą wracać Otheym i Korba.
    - W porządku, Stil - powiedział Paul. - Wracamy.
    Po raz ostatni objechał jeszcze teleskopem wokoło przyglądając
się wysokim, metalowym statkom na równinie, lśniącym koszarom z metalu,
wymarłemu miastu, fregatom harkonneńskich najemników. Po czym wycofał się za
skalną skarpę. Jego miejsce przy teleskopie zajął fedajkiński czatownik.
    Paul wyłonił się w płytkim kraterze na szczycie Muru
Zaporowego. Około trzydziestu metrów średnicy i trzech głębokości miało to
naturalne zagłębienie w skale, które Fremeni zakryli półprzeźroczystą powloką
maskującą. Otwór w ścianie po prawej stronie obstawiony był sprzętem
telekomunikacyjnym. Rozwinąwszy szyk gwardia fedajkinów czekała w tym
zagłębieniu na rozkaz Muad'Diba do ataku. Z otworu przy urządzeniach łączności
wynurzyło się dwóch ludzi, meldując coś wartownikom.
    Paul zerknął na Stilgara. skinął głową w stronę tej dwójki.

    - Przyjmij ich meldunki, Stil.
    Stilgar odszedł na rozkaz. Paul przykucnął opierając się
plecami o skałę, przeciągnął się i wstał. Zobaczył, jak Stilgar odprawia tamtych
dwóch ludzi z powrotem w głąb ciemnego otworu w skale i pomyślał o długiej
drodze na dno basenu owym wąskim. wykonanym ludzkimi rękami tunelem. Podszedł do
niego Stilgar.
    - Cóż to za wiadomość tak ważna, że nie mogli wysłać z nią
cielago? - zapytał Paul.
    - Oszczędzają swoje ptaki na bitwę - odparł Stilgar, zerknął na
aparaturę telekomunikacyjną i z powrotem na Paula. - Nawet przy wąskiej wiązce
niedobrze jest korzystać z tych urządzeń. Muad'Dibie. Mogą cię znaleźć biorąc
namiar na emisję.
    - Wkrótce będą zbyt zajęci, aby mnie szukać - rzekł Paul. - Co
ci ludzie donieśli ?
    - Nasze sardaukarskie pieścidełka zostały wypuszczone na dole u
wylotu Starej Szczerby i znajdują się w drodze do swego pana. Wyrzutnie rakiet i
pozostała broń palna są na stanowiskach. Meldowali tylko dla porządku.
    Paul rozejrzał się po płytkim zagłębieniu i w sączącym się
przez maskującą powłokę świetle studiował swoich ludzi. Odbierał upływ czasu
niczym pełzanie owada po nagiej skale.
    - Nasi sardaukarzy muszą trochę pomaszerować, zanim transporter
dostrzeże ich sygnały - powiedział Paul. - Czy macie ich na oku?
    - Mamy ich na oku - odparł Stilgar.
    Gurney Halleck stojący u boku Paula odchrząknął.
    - Czy nie będzie lepiej, jak schowamy się w bezpieczne miejsce?

    - Nie ma takiego miejsca - rzekł Paul. - Czy prognoza pogody
jest nadal sprzyjająca?
    - Nadciąga pramatka burzy - powiedział Stilgar. - Nie czujesz
jej, Muad'Dibie?
    - Rzeczywiście w powietrzu czuje się zmianę - zgodził się Paul.
- Ale ja lubię się opierać na tyczeniu piasku.
    - Samum będzie tu za godzinę - rzekł Stilgar. Kiwnął głową ku
szczelinie wychodzącej na barak Imperatora i harkonneńskie fregaty. - Tam
również o nim wiedzą. Ani jednego ornitoptera na niebie. Wszystkie powciągane i
uwiązane. Dostali prognozę pogody od swych przyjaciół w kosmosie.
    - Żadnych nowych wypadów rozpoznawczych? - zapytał Paul.
    - Ani jednego od wylądowania ubiegłej nocy - odparł Stilgar. -
Oni wiedzą, że tu jesteśmy. Myślę, że teraz czekają, by wybrać dogodny dla
siebie moment.
    - My wybieramy moment - powiedział Paul.
    - Gurney spojrzał w górę i warknął:
    - Jeśli tamci nam pozwolą.
    - Ta flota pozostanie w kosmosie - rzekł Paul.
    Gurney pokręcił głową.
    - Nie mają wyboru - powiedział Paul. - My możemy zniszczyć
przyprawę.
    Gildia nie odważy się pójść na takie ryzyko.
    - Zrozpaczeni ludzie są najniebezpieczniejsi - odparł Gurney.

    - A czy my nie jesteśmy zrozpaczeni? - zapytał Stilgar.
    Gurney spojrzał na niego spode łba.
    - Nie żyłeś marzeniem Fremenów - przestrzegł Paul. - Stil myśli
o całej wodzie, jaką wydaliśmy na łapówki, o latach, o które przedłużyliśmy
czekanie, aż Arrakis rozkwitnie. On nie...
    - Grrr - warknął Gurney.
    - Dlaczego on jest taki smutny? - zapytał Stilgar.
    - On zawsze jest smutny przed bitwą - odparł Paul. - To jedyny
objaw dobrego humoru, na jaki sobie Gurney pozwala.
    Wilczy uśmiech powoli rozlał się na twarzy Gurneya, biel zębów
rozbłysła ponad nabródkiem jego filtrfraka.
    - Zasmuca mnie bardzo myśl o tych wszystkich nieszczęsnych
harkonneńskich duszach, które wyprawimy na tamten świat bez święceń -
powiedział. Stilgar parsknął śmiechem.
    - On gada niczym fedajkin.
    - Gurney urodził się komandosem śmierci - rzekł Paul.
    Tak, pomyślał, niech się zajmą gadaniem o głupstwach, nim
spróbujemy swoich sił z tą armią w dolinie. Spojrzał na szczelinę w ścianie
skalnej i zerknął ponownie na Gurneya widząc, że wojownik - trubadur znowu
popadł w ponurą zadumę.
    - Troska podkopuje siły - mruknął Paul. - Powiedziałeś mi to
kiedyś, Gurncy.
    - Mój książę - odparł Gurney - moją główną troską jest broń
jądrowa. Jeśli jej użyjesz do wywalenia dziury w Murze Zaporowym...
    - Tamci na górze nie użyją broni jądrowej przeciwko nam -
powiedział Paul. - Nie odważą się... i to wciąż z tego samego powodu: nie mogą
ryzykować, że zniszczymy przyprawę.
    - Lecz zakaz...
    - Zakaz! - warknął Paul. - To strach, a nie zakaz powstrzymuje
rody przed wzajemnym obrzucaniem się atomówkami. Język Wielkiej Konwencji jest
dostatecznie jasny: użycie broni jądrowej przeciwko ludziom spowoduje wymazanie
planety z mapy wszechświata. My rozwalimy Mur Zaporowy, nie ludzi.
    - To zbyt grubymi nićmi szyty argument - rzekł Gurney.
    - Ci od dzielenia włosa na czworo tam w górze ucieszą się z
każdego argumentu - odparł Paul. - Nie mówmy już o tym.
    Odwrócił się, życząc sobie rzeczywiście takiej pewności. Po
chwili rzekł:
    - Co z ludźmi z miasta? Są już na pozycjach?
    - Tak - mruknął Stilgar.
    Paul rzucił na niego okiem.
    - A ciebie co gryzie?
    - Zawsze powątpiewałem, czy człowiekowi miasta można do końca
zaufać - powiedział Stilgar.
    - Ja sam byłem kiedyś człowiekiem miasta - zauważył Paul.
    Stilgar najeżył się. Twarz mu nabiegła krwią.
    - Muad'Dib wie, że nie miałem na myśli...
    - Wiem, co miałeś na myśli. Stil, ale próbą człowieka nie jest
to, co myślisz, że on z - robi, tylko to, co on robi w rzeczywistości. Ci
miastowi ludzie mają w żyłach fremeńską krew. Tyle tylko, że jeszcze się nie
nauczyli zrzucania pęt. My ich nauczymy.
    Stilgar kiwnął głową.
    - Życiowe nawyki, Muad'Dibie - stwierdził ponuro, - Na Równinie
Żałobnej nauczyliśmy się pogardy dla ludzi osiadłych.
    Paul obejrzał się na Gurneya i spostrzegł, że ten bacznie
przypatruje się Stilgarowi.
    - Powiedz nam, Gurney, dlaczego sardaukarzy wypędzili z domów
mieszkańców tego miasta tam w dole?
    - Stary numer, mój książę. Zamierzali zwalić nam na kark
uchodźców.
    - Tyle czasu upłynęło od upadku partyzantki, że potężni
zapomnieli, jak z nią wojować - rzekł Paul . - Sardaukarzy ułatwili nam zadanie.
Nałapali trochę mieszczek, zabawili się z nimi, a głowami protestujących
mężczyzn udekorowali swoje sztandary bojowe, I rozniecili gorączkę nienawiści
wśród ludzi, którzy w innej sytuacji patrzyliby na nadchodzącą bitwę wyłącznie
jak na wielką niedogodność... i możliwość zamiany jednego garnituru panów na
drugi. Sardaukarzy dla nas werbują, Stilgar.
    - Ci miejscy ludzie faktycznie wydają się pełni zapału -
przyznał Stilgar.
    - Ich nienawiść jest świeża i czysta - powiedział Pani: -
Właśnie wykorzystujemy ich jako oddziały szturmowe.
    - Straszne będą wśród nich jatki - rzekł Gurney. Stilgar kiwnął
głową.
    - Powiedziano im, jak nierówne są siły - odparł Paul. - Wiedzą,
że każdy zabity przez nich sardaukar to o jednego mniej dla nas. Widzicie, moi
panowie. Oni mają coś, za co warto umrzeć. Odkryli, że są ludźmi. Oni się budzą.

    Dobiegł ich stłumiony okrzyk obserwatora przy teleskopie. Paul
zbliżył się do skalnej szczeliny.
    - Co się tam dzieje?
    - Ogromne zamieszanie, Muad'Dibie - syknął czatownik. - W tym
monstrualnym namiocie z metalu. Od Wieńcomuru Zachodniego przybył pojazd
naziemny i zrobiło się zamieszanie, jakby jastrząb wpadł w stado skalnych
kuropatw.
    - Przybyli więzieni przez nas sardaukarzy - powiedział Paul.

    - Mają teraz osłonę wokół całego lądowiska - meldował
czatownik. - Widzę tańczące powietrze nawet na skraju składowisk, gdzie
magazynowali przyprawę.
    - Już wiedzą, kim jest ten, przeciw komu walczą - rzekł Paul. -
Niech zadrżą harkonncńskie bestie, niech się gryzą; że Atryda nadal żyje! -
Zwrócił się do fedajkina przy teleskopie:
    - Obserwuj drzewce flagowe na dziobie statku Imperatora. Jeżeli
wciągną tam moją flagę...
    - Nie zrobią tego - odezwał się Gurney.
    Paul spostrzegł zaintrygowaną minę na twarzy Stilgara.
    - Jeśli Imperator uzna moje, roszczenia - wyjaśnił - da znak
przywracając Arrakis flagę atrydzką. Wtedy zastosujemy drugi wariant planu,
ruszając tylko przeciwko Harkonnenom. Sardaukarzy nie będą się wtrącać i pozwolą
nam załatwić sprawę między sobą.
    - Ja nie mam doświadczenia, w tych pozaświatowych historiach -
rzekł Stilgar. - Słyszałem o nich, ale nie wydaje się prawdopodobne, żeby...

    - Nie potrzeba mieć doświadczenia, żeby wiedzieć, co oni zrobią
- powiedział Gurney.
    - Na wysoki statek wciągają nową flagę - powiadomił czatownik.
- Flaga jest żółta... z czarnym i czerwonym kołem pośrodku.
    - Śliska sprawa - rzekł Paul. - To flaga kompanii KHOAM.
    - Takie same są flagi na pozostałych statkach - powiedział
fedajkin.
    - Nie rozumiem - rzekł Stilgar.
    - To rzeczywiście śliska sprawa - odezwał się Gurney. - Gdyby
wciągnął na maszt sztandar Atrydów. musiałby dotrzymać tego. co zasygnalizował.
Za dużo oczu dokoła. Mógłby dać znak harkonneńską llagej na swoim drzewcu,
byłaby to jednoznaczna deklaracja, ale nie, on wciąga szmatę KHOAM. Pokazuje
tamtym ludziom na górze... - Gurney wskazał na niebo - gdzie jest zysk. Mówi, że
go nie obchodzi, czy będzie tu Atryda. czy ktoś inny.
    - Za ile samum uderzy w Mur Zaporowy? - zapytał Paul.
    Stilgar odszedł naradzić się z. jednym z fedajkinów w kraterze.
Niebawem był z powrotem.
    - Lada chwila, Muad'Dibie. Wcześniej, niż się spodziewamy. To
jest pra - pra - pramatka burza... może nawet większa, niż pragnąłeś.
    - To moja burza - odparł Paul i ujrzał nieme osłupienie na
twarzach słuchających go fedajkinów. - Choćby wstrząsnęła całym światem, nie
będzie większa, niż pragnąłem. Czy uderzy dokładnie w Mur Zaporowy?
    - Wystarczająco blisko, żeby nie sprawiło to żadnej różnicy -
rzekł Stilgar.
    Z tunelu wiodącego na dno basenu wyszedł łącznik.
    - Patrole sardaukarów i Harkonnenów wycofują się. Muad'Dibie -
zameldował.
    - Spodziewają się, że samum nawieje za dużo piasku, by była
dobra widoczność - powiedział Stilgar. - Uważają, że my będziemy tak samo
załatwieni.
    - Każ naszym kanonierom nastawić celowniki dużo wcześniej,
przed spadkiem widoczności - rzekł Paul. - Muszą odstrzelić dziobnicę wszystkim
tym statkom, jak tylko samum zniszczy tarcze. - Podszedł do ściany krateru i
odciągnąwszy fałdę powłoki maskującej spojrzał w górę. Na tle mrocznego nieba
widać było niesione wiatrem buńczuki wirującego piasku. Palu z powrotem
naciągnął powłokę. - Zacznij wysyłać na dół naszych ludzi, Stil - polecił.
    - Nie poszedłbyś z nami? - zapytał Stilgar.
    - Zostanę chwilkę przy fedajkinach - odparł Paul.
    Stilgar znacząco wzruszył ramionami do Gurneya, odszedł do
otworu w skalnej ścianie i zniknął w ciemności.
    - W twoich rękach, Gurney, zostawiam przycisk do rozwalenia
Muru Zaporowego - powiedział Paul. - Zrobisz to?
    - Zrobię.
    Paul przywołał skinieniem porucznika ledajkinów:
    - Otheym, zacznij wycofywać czujki z rejonu wybuchu. Muszą
wyjść stamtąd, zanim uderzy samum.
    Fedajkin skłonił się i poszedł w ślady Stilgara. Gurney wyjrzał
przez skalną - szczelinę.
    - Nie spuszczaj oka z południowej ściany - powiedział do
człowieka przy teleskopie. - Będzie pozbawiona wszelkiej ochrony, dopóki jej nie
wysadzimy.
    - Wyślij cielago z sygnałem czasu - rozkazał Paul.
    - Jakieś naziemne pojazdy suną na południową ścianę -
zameldował człowiek przy teleskopie. - Niektóre prowadzą rozpoznanie ogniem
broni palnej. Nasi ludzie korzystają z tarcz osobistych, jak rozkazałeś. Pojazdy
zatrzymały się.
    W nagłej ciszy Paul usłyszał pląsające nad głową demony wiatru
- czoło burzy. Piach zaczął się osypywać do ich misy przez szczeliny w osłonie.
Podmuch wiatru schwycił powłokę i zerwał. Paul skinieniem odesłał swego
fedajkina w ukrycie i podszedł do obsługi aparatury telekomunikacyjnej przy
wylocie tunelu. Gurney trzymał się jego boku. Paul pochylił się nad
sygnalistami. Jeden z nich powiedział:
    - Pra - pra - pra - pramatka samum, Muad'Dibie.
    Paul podniósł spojrzenie na ciemniejące niebo.
    - Gurney, wycofaj obserwatorów południowej ściany.
    Musiał powtórzyć swój rozkaz, by przekrzyczeć narastający
zgiełk samumu. Gurney oddalił się, by wykonać rozkaz. Paul dopiął filtr twarzy,
zaciągnął kaptur filtrfraka. Powrócił Gurney. Paul dotknął jego ramienia,
wskazał na zapalarkę ustawioną u wylotu tunelu za sygnalistami. Gurney wszedł do
tunelu, zatrzymał się u wylotu z jedną ręką na przycisku, nie spuszczając oczu z
Paula.
    - Nie odbieramy żadnych wiadomości - powiedział sygnalista przy
Paulu. - Duże zakłócenia atmosferyczne.
    Paul kiwnął głową, nie odrywając spojrzenia od tarczy
czasomierza - naprzeciwko sygnalisty. Niebawem Paul spojrzał na Gurneya,
podniósł rękę i wrócił spojrzeniem do tarczy. Wskaźnik czasu pełzł po swoim
kole.
    - Już! - krzyknął Paul i opuścił rękę.
    Gurney wdusił przycisk zapalarki. Wydawało się, że cała sekunda
minęła, zanim poczuli, jak grunt faluje i dygoce pod nimi. Do ryku samumu
dołączył się dudniący dźwięk. Przy Paulu zjawił się fedajkiński czatownik z
teleskopem pod pachą.
    - Mur Zaporowy przerwany, Muad'Dibie! - krzyknął. - Samum runął
na nich, a nasi kanonierzy już strzelają.
    Paul pomyślał o burzy sunącej przez basen, o ładunku
elektrostatycznym w ścianie piasku, który zniszczył co do jednej zapory tarczowe
w obozie wroga.
    - Samum! - krzyknął ktoś. - Musimy zejść w ukrycie, Muad'Dibiel

    Paul ocknął się, czując, jak igiełki piasku żądlą jego
odsłonięte policzki. Klamka zapadła - pomyślał. Położył rękę na ramionach
sygnalisty.
    - Zostaw sprzęt! Wystarczy ten w tunelu.
    Poczuł, że go odciągają, że fedajkini stłoczyli się wokół niego
dla osłony. Wcisnęli się w wylot tunelu, gdzie ogarnęła ich względna cisza, i
minąwszy zakręt znaleźli się w małej komorze z kulami świętojańskimi pod sufitem
i drugim wylotem prowadzącego dalej tunelu. Inny sygnalista pochylał się tu nad
swoją aparaturą.
    - Duże zakłócenia atmosferyczne - powiedział.
    Kurzawa otoczyła ich szybującym w powietrzu piaskiem.
    - Zagrodzić tunel! - krzyknął Paul.
    Nagłe znieruchomienie powietrza wokół nich świadczyło o
wykopaniu polecenia.
    - Czy zejście na dno basenu nadal jest dostępne? - zapytał
Paul.
    Jakiś fedajkin poszedł sprawdzić, wrócił i powiedział:
    - Eksplozja spowodowała obsunięcie niewielkiej skały, lecz
inżynierowie twierdzą, że - przejście jest nadal wolne. Uprzątają je wiązkami
laserowymi.
    - Każ im to robić rękami! - burknął Paul. - Tam jest pełno
aktywnych tarcz!
    - Oni uważają, Muad'Dibie - odparł fedajkin, ale oddalił się
posłusznie.
    Sygnaliści z zewnątrz przecisnęli się między nimi dźwigając
swój sprzęt.
    - Kazałeś tym ludziom zostawić ich aparaturę, Muad'Dibie -
obruszył się jeden z fedajkinów.
    - Ludzie są teraz ważniejsi od sprzętu - rzekł Paul. - Będziemy
mieli więcej sprzętu niż rąk albo żaden sprzęt nie będzie nam potrzebny.
    Podszedł do niego Gurney Halleck.
    - Słyszałem, jak mówili, że droga na dół jest wolna. Tutaj
jesteśmy za blisko powierzchni, mój panie, gdyby Harkonnenowie spróbowali
odwetu.
    - Oni nie są zdolni do odwetu - odparł Paul. - Właśnie w tej
chwili odkrywają, że nie mają osłon i że nie są w stanie oderwać się od Arrakis.

    - Niemniej jednak nowe stanowisko dowodzenia jest w całości
gotowe, mój panie - powiedział Gurney.
    - Jeszcze mnie nie potrzebują na stanowisku dowodzenia - rzekł
Paul. - Plan będzie się realizował beze mnie. Musimy czekać na...
    - Odbieram wiadomość, Muad'Dibie - odezwał się sygnalista znad
aparatury.
    Potrząsnął głową, przycisnął do ucha słuchawkę. - Duże
zakłócenia atmosferyczne!
    Zaczął gryzmolić na bloku przed sobą, potrząsając głową,
wyczekując, pisząc... wyczekując. Paul podszedł z boku do sygnalisty. Fedajkin
cofnął się ustępując mu miejsca. Paul spojrzał z góry na to, co ten człowiek
napisał, i przeczytał: "Najazd na sicz Tabr., w niewoli... Aha (nieczytelne)
rodziny (nieczytelne) nie żyją... oni (nieczytelne) syna Muad'Diba..."
    Sygnalista znów potrząsnął głową. Paul podniósł oczy
napotykając utkwione w sobie spojrzenie Gurneya.
    - Depesza jest przekręcona - rzekł Gurney. - Zakłócenia
atmosferyczne. Nie wiadomo, czy...
    - Mój syn nie żyje - powiedział Paul i mówiąc to wiedział, że
tak jest naprawdę. - Mój syn nie żyje... zaś Alię wzięto do niewoli... jako
zakładniczkę.
    Czuł się jak pusta, pozbawiona uczuć skorupa. Wszystko, czego
dotknął, niosło śmierć i ból. I wyglądało to na zarazę, która może się roznieść
po całym wszechświecie.
    Czuł w sobie mądrość starca, nagromadzenie doświadczeń z
niezliczonych żywotów, które mogły zaistnieć. Wydawało mu się, że coś chichoce w
jego wnętrzu i zaciera ręce. I pomyślał: Jak niewiele świat wie o naturze
prawdziwego okrucieństwa!
następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
46 (16)
How to Crack Windows XP Service pack 1 XP KeYS (10 20 2003, 16 46)
16 10 09 (46)
bluzka 16 size 46
Scenariusz 16 Rowerem do szkoły
r 1 nr 16 1386694464
16 narrator

więcej podobnych podstron