Archiwum Gazety Wyborczej; Granatniki, czekoladki i nafta
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
Gazeta Wyborcza
nr 86, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
1997/04/12-1997/04/13,
dział ŚWIĄTECZNA, str. 16
Fot. AP
WADIM DUBNOW*, tłum. Irena Lewandowska
Granatniki, czekoladki i nafta
W Groznym modne są dziś dowcipy o zakładnikach. - Bierzesz zakładnika? -
zapytano z przejeżdżającego obok żiguli znajomego, który zapraszał mnie do
samochodu. - Oddaj go, właśnie skończyły się nam pieniądze.
W sprawie porwań Czeczeńcy są jednomyślni: to robota rosyjskich służb
bezpieczeństwa. To one je organizują, potem się targują, a połowę wypłaconego
okupu zabierają dla siebie. - Kiedy wypuszczono brata Rusłana Chasbułatowa,
Czeczeńca, byłego przewodniczącego rosyjskiej Dumy, od razu było widać -
człowiek rzeczywiście siedział w niewoli - zwierzał mi się znajomy z Groznego. -
Ale tych dwoje dziennikarzy z ORT? Przepraszam cię, ale tak wyglądają ludzie,
kiedy wracają z kurortu.
Nie dyskutowałem. Ale rano, kiedy wybierałem się do Nazrania, po beztrosce
nie zostało śladu. - Oszalałeś? Bez ochrony? Nie pojedziesz, dopóki nie znajdę
zaufanych ludzi. Lepiej, jak jeszcze dzień posiedzisz tu jako mój zakładnik.
Porywają nie tylko dziennikarzy. I nie tylko porywają. Wszystko jest proste,
jak to po wojnie. Powiedzmy, pojawia się ktoś w administracji z dokumentem o
darowiźnie mieszkania. A co na to właściciel, który podpisał oświadczenie? -
Jeden Allah wie - odpowiada naiwnie ten ktoś. - Wczoraj podpisał, a dzisiaj rano
nagle umarł. Bywa, że nie umarł. Wczorajsi bojownicy z Bamutu zwyczajnie
wyrzucili staruszkę Rosjankę z jej mieszkania na ulicę.
Po takiej wojnie państwo buduje się od dołu. Za rosyjską staruszką ujęli się
sami Czeczeńcy. Bohaterzy z Bamutu odeszli bez strzelaniny. Bez strzelaniny, po
dobremu, odeszli też ochroniarze Zelim Chana Jandarbijewa z przedszkola, które
były prezydent wybrał sobie na siedzibę. Zaskakująco dużo ciekawych wydarzeń
obywa się bez strzelaniny.
Co to takiego niepodległość
Styczniowe wybory do czeczeńskiego parlamentu nie udały się nadzwyczajnie.
Kworum - dwie trzecie przewidzianego składu - osiągnięto nadludzkim i nie zawsze
zgodnym z prawem wysiłkiem. W porównaniu ze świętem, jakim były jednoczesne
wybory prezydenckie, narodziny władzy ustawodawczej były anemiczne. Bo
deputowani to nic ciekawego, to tylko sąsiedzkie emocje. A prezydent to symbol
wszystkiego: zwycięstwa, państwowości i niepodległości.
- Co to jest niepodległość? - zastanawiał się w czasie wojny czeczeński
partyzant w górach i odpowiadał: - Niepodległość to kiedy sami decydujemy, kto
nami będzie dowodzić.
- I to wszystko?
- A czego jeszcze trzeba?
Niepodległość to przede wszystkim wolność wyboru. - Pewne problemy mieliśmy
już z Dżocharem Dudajewem - wspominają dzisiaj opozycjoniści. - Ale to my
wybraliśmy go i sami byśmy sobie z nim poradzili. Nie musieli: Dudajew zginął w
tajemniczych okolicznościach w kwietniu 1996 roku. Charyzmatyczny przywódca już
w 1994 roku nie miał nic przeciwko temu, by bez wojny podpisać umowę "o
rozgraniczeniu pełnomocnictw z Moskwą". Tak jak Tatarstan - miała być wspólna
waluta, przestrzeń powietrzna, obrona, energetyka i transport... Ale i
suwerenność. Bo to symbol!
- Lepiej bądź ostrożny - radzą mi koledzy z Czeczen-pressu. - I bez ciebie mamy dosyć problemów z
cudzoziemcami. - A czy ja nie jestem cudzoziemcem? Koledzy śmieją się. - Głupie
żarty...
Rosja to oczywiście zagranica - mówią mi w górskiej wiosce. Ale w głosie
słychać powątpiewanie. - Żeby pojechać do Moskwy, powiadasz, potrzebna będzie
wiza? Nie, ty nic nie rozumiesz. Niepodległość to zupełnie coś innego.
A więc co?
Wśród postsowieckich krajów, które dokonały secesji, Czeczenia zajmuje miejsce szczególne. Górny Karabach
zawsze mówił o niepodległości, ale władze Azerbejdżanu nie chciały nawet uznać
go za stronę konfliktu. Na niepodległość nie miały też żadnych szans Abchazja i
Południowa Osetia. Na mołdawskie Naddniestrze suwerenność spadła jak grom z
jasnego nieba.
W Czeczenii, a ściślej w sowieckiej Czeczeno-Inguszetii, pewna niezawisłość istniała zawsze.
Była to rekompensata za wieloletnią izolację nieprawomyślnego narodu. Na czele
republiki zawsze, do samej pierestrojki, stali sprawdzeni partyjni towarzysze z
Moskwy, ale żaden z nich nigdy nie próbował ingerować w tradycyjne sposoby
czeczeńskiego samozarządzania. W podziale sfer wpływu w gospodarce, od przemysłu
naftowego po przerób wełny, Moskwa uczestniczyła w najlepszym razie jako
równoprawny partner.
W Czeczenii nigdy nie dochodziło do konfliktów
etnicznych, nie było nienawiści do Rosjan i Rosji. W Abchazji od czterech lat
nie ma już wojny, ale Gruzinom nadal odradza się chodzenia po ulicach abchaskiej
niby-stolicy Suchumi. W Czeczenii ulubionym
tematem wspomnień - oczywiście po historiach wojennych - pozostały czasy
spędzone w Rosji. Trudno opuścić czeczeński dom bez wysłuchania prośby
gospodarza o przekazanie pozdrowień znajomym w Moskwie, w Woroneżu czy w
Irkucku.
Dla wielu Rosja jest jedynym źródłem dochodu. W całej Czeczenii stoją dziś tysiące straganów z czekoladkami i
papierosami z hurtowni w Stawropolu, Nalczyku, Piatigorsku. Rozsądnie myślący
ludzie z otoczenia prezydenta Maschadowa z niepokojem nadsłuchują wieści o
wprowadzeniu w Rosji nowych dowodów osobistych. Jakże Czeczeńcy będą wtedy
jeździć po towar do Rosji?
Niepodległość jest dla tych, którzy przeżyli. Niepodległość kończy się tam,
gdzie brak sił, by znieść to, co zesłał los. A Czeczeńcom wypadło wytrzymać
znacznie więcej niż Ormianom z Górnego Karabachu czy Abchazom. Czeczenia zwyciężyła, kiedy już na pytanie, czy
niepodległość była warta takiej wojny, nikt nie odpowiada jednoznacznie i bez
wątpliwości. W Południowej Osetii tak odpowiadają. I w Karabachu także.
Dlatego porównywać Czeczenię z Karabachem,
nazywać to, o co walczyli Czeczeńcy, "niepodległością", znaczy upraszczać
problem. Dlatego że niepodległość dla Czeczeńców jest pojęciem nieomal
metafizycznym, którego nie da się opisać słowami. I tę niepodległość już mają. A
sił, by dalej o nią walczyć, zabrakło. Dlatego w takie święto przekształciły się
wybory Maschadowa. Dlatego rodzą się już nowe mity: wygraliśmy taką wojnę, więc
kto może nam przeszkodzić w zbudowaniu nowego, cudownego świata?
Idea, by zadziwić świat nowym czeczeńskim światem, opanowuje masy. Problem w
tym, czy Maschadow zdąży cokolwiek zrobić. Powojenny entuzjazm nie potrwa,
niestety, długo, więc Maschadow się śpieszy.
Jak Maschadow walczy z tradycją
Wieczorami ludność Czeczenii wpatruje się w
telewizory. Od czasu wyborów jest około dziesięciu programów. I wszędzie, jak w
Moskwie w latach 80., wyłącznie polityka rozmaitego kalibru. - E, przecież
chodziłem z nim do jednej klasy - woła gospodarz. Władza jest swoja, znajoma.
Tak było tu zawsze, podobnie jak w każdym rosyjskim miasteczku. Dostępu do niej
broniły nie tylko bariery partyjne, ale przede wszystkim klanowe. Ten porządek
wydawał się niepodważalny. Maschadow tymczasem, który nie przepuści okazji, by
nie powołać się na wartości muzułmańskie, poważył się uderzyć w to, co
najświętsze - w tradycję klanu.
Prawie połowa ludności walczącej Czeczenii żyła
z przetwarzania ropy naftowej. Robiono to bardzo prosto: z odwiertu kupowano
ropę za grosze i przywożono do prymitywnych domowych rafinerii, których
technologia żywo przypominała pędzenie samogonu. Ropę podgrzewano w 20-tonowych
pojemnikach, skraplano w chłodnicy z rur i gotowe. - Ile oktanów ma twoja
benzyna? - pytałem właściciela takiej rafinerii. - Nie wiem - odpowiadał. - Nie
jestem fachowcem, tylko milicjantem. Ale się pali!
Płonęła ta benzyna nie tylko w Czeczenii, ale i
w sąsiednim Dagestanie, z którego po mętny płyn przyjeżdżały cysterny. Wydawało
się, że tak będzie zawsze, i obietnice nowej władzy, że ukróci ten proceder,
wywoływały tylko szyderczy uśmiech. Rafinerie to przecież własność prywatna, a
szacunek dla własności Czeczeńcy mają całkowicie rynkowy. Zamachnąć się na
własność - to jak wejść bez pytania do cudzego domu.
A jednak weszli. Większość "nafciarzy" zamiar władz potraktowała poważnie i
zwinęła interes na pierwsze żądanie. - Głosowaliśmy na Maschadowa nie po to, by
z nim walczyć. Nie wolno - to nie wolno. Do tych, którzy nie zrozumieli, władza
przyszła uzbrojona w granatniki. A ponieważ opinia publiczna była po stronie
władzy, przeciwko zniszczeniu rafinerii nikt nie protestował.
Czeczeńców zdumiało ich własne posłuszeństwo prawu. I znowu przylgnęli do
telewizorów przypatrzyć się, jak ginie jeszcze jedna tradycja - klanowe
kształtowanie władzy.
Dla kandydatów na państwowe stanowiska ogłoszono konkursy. Chętnych były
setki. Selekcja przebiegała dwustopniowo. Najpierw komisja oceniała fachowość
kandydatów, a potem Najwyższa Rada przy prezydencie, złożona z najbardziej
wpływowych dowódców polowych, sprawdzała lojalność finalistów i ich "sumienie
obywatelskie".
Kandydat czekał, a w tym czasie w "najwyższym" gabinecie czytano jego
życiorys: "Urodził się wtedy i wtedy, pracował tam i tam, w czasie wojny robił
to i tamto. W 1990 roku przywłaszczył sobie milion rubli, za pomocą takiej to
kombinacji. W 1991 roku załatwił takie a takie stanowisko swojemu krewniakowi,
co doprowadziło do sprzeniewierzenia 20 milionów dolarów". Niektórzy na domiar
złego mieli na sumieniu intymne związki grzesznej natury. I to wszystko
pokazywano w telewizji. Do następnych konkursów zgłosiło się dziesięciokrotnie
mniej kandydatów.
Efekty były co najmniej dwa. Poziom profesjonalny nowego rządu niewątpliwie
będzie wyższy. Ale w zrujnowanej, przyzwyczajonej do złodziejstwa poprzednich
zarządców Czeczenii nie to jest najważniejsze.
Najważniejsze jest to, że dzięki tej procedurze w nowej władzy uczestniczą
wszyscy, a Maschadow zdejmuje z siebie odpowiedzialność za problemy, które
pojawią się, kiedy entuzjazm wyparuje.
Moskwa wystawia się na pokuszenie
Salman Radujew nadal recytuje plany operacji "Popiół", zemsty na rosyjskich
miastach za wojnę w Czeczenii. Radujew nie uznaje
porozumień pokojowych, ale jego oddziały wchodzą w skład sił zbrojnych Iczkerii.
- Jestem posłuszny prawu i wykonam każdy rozkaz Maschadowa, oprócz jednego - nie
walczyć z Rosją.
- Co zrobicie z Radujewem? - zapytałem jednego z asystentów Maschadowa.
- Nic. Niech sobie krzyczy. Radujew to problem czysto ekonomiczny.
Radujew i jemu podobni stanowią pewną siłę. Do końca są gotowi walczyć ci,
którzy stracili wszystkich swoich bliskich. Ale takich jest niewielu. Więcej
jest tych, dla których nawet nędzna egzystencja w szeregach armii Radujewa jest
lepsza niż nędza absolutna. Właśnie wśród nich widziałem ludzi, którzy nie
ukrywają, że karabin to narzędzie produkcji. I słyszy się głosy, że tam właśnie,
u Radujewa, należy szukać porwanych zakładników.
Dla władz nie jest to zapewne żadna tajemnica. Osławiony terrorystycznym
atakiem na szpital w rosyjskim Budionnowsku Szamil Basajew i inni dowódcy
prawdopodobnie bez wahania wykonaliby rozkaz Asłana Maschadowa, prezydenta i
głównodowodzącego, gdyby kazał im zlikwidować bandy. Należy jednak przypuszczać,
że Maschadow jak ognia boi się choćby cienia wewnętrznej konfrontacji.
Zaklęty krąg - przed Radujewem mogą ocalić Czeczenię tylko sukcesy gospodarcze, a póki wygłasza on
swoje groźby, mało kto odważy się włożyć pieniądze w czeczeńską gospodarkę.
Zresztą i w Moskwie jest wielu takich, dla których Radujew jest nadzwyczaj
wygodny. Gdy tylko latem ubiegłego roku sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa
poinformował, że możliwe jest podpisanie pokoju w Czeczenii, zaraz rozległy się nowe głosy starej treści:
jakie porozumienie, z kim porozumienie - z bandytami?
Moskwa wystawiona jest na wiele pokus. Pierwsza, najprostsza i
najrozumniejsza, to uznanie niepodległości Czeczenii, co niezawodnie zaskoczyłoby pozytywnie
rozczarowany rosyjską polityką świat. Przy okazji pomogłoby też pozbyć się
kłopotów, jakich przysparza Kremlowi wynalezienie specyficznej formuły federacji
z Czeczenią. Świetnie wiadomo, że Czeczenia nigdy nie będzie takim samym członkiem
Federacji jak, powiedzmy, Kraj Nadmorski czy nawet niemal autonomiczny
Tatarstan. Jest też nader wątpliwe, by wystąpienie Czeczenii z Federacji Rosyjskiej zachęciło którąkolwiek
republikę do pójścia za jej przykładem.
Tylko że Rosja nie może wypuścić Czeczenii. To
niemożliwe. Nie pozwala na to odwieczny mit wielkiego mocarstwa, choć tak
naprawdę sprawa jest znacznie prostsza. Niepewny status Czeczenii jest po prostu wygodny. Bezpłodna zabawa w
słowa o statusie, w godzenie ze sobą tego, czego pogodzić się nie da, pozwala
osiągać niewyobrażalne zyski po obu stronach hipotetycznej granicy. Od lat
interesy prowadzono wspólnie i tak zapewne zostanie. Nie trzeba być wybitnym
ekonomistą, by pojąć, jakie horyzonty otwiera brak ograniczeń celnych. W Moskwie
na dodatek nikt nie spodziewa się, że Czeczenia
będzie płacić jakiekolwiek podatki w przewidywalnej przyszłości. Przypomina to
żywo jednoczenie Rosji z Białorusią: cóż może być bardziej zachwycającego dla
człowieka interesu niż pozorowana integracja dwóch państw o zupełnie odmiennych
systemach prawnych. Słowem wolna strefa ekonomiczna.
Z moralnego punktu widzenia jest to oczywiście bardzo przykre. Pociesza tylko
jedno: innej drogi po prostu nie ma. Bez ułagodzenia elit politycznych nie da
się przywrócić pokoju, uwolnić jeńców i odbudować Czeczenii. Rzecz polega tylko na tym, jak określić
sytuację republiki, którą w rzeczywistości można sformułować następująco: "nie w
Rosji, ale z Rosją", tak by mogli na nią przystać wrażliwi na subtelności
lingwistyczne patrioci obu stron. I w tym czasie szukać punktów porozumienia.
Jeden już znaleziono: Grozny zgodził się trzymać swoje konta korespondencyjne w
Centralnym Banku Rosji.
Najwyraźniej nie jest to sprzeczne z niepodległością Iczkerii.
* Wadim Dubnow jest wybitnym rosyjskim publicystą. Reportaż z Czeczenii napisał specjalnie dla "Gazety".
[Hasła: Czeczenia;
Rosja - Czeczenia; państwo;
polityka]
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Wykład 2 10 3 1210 12 lat 5wykład 3 27 10 12wykład 1 4 10 1210 12 lat 1116 Fundamenty Rodziny marzec kwiecień 199710 12 lat 9Ćwiczenia 10 8 12cad 1 I Cw 10 1210 12 lat 13dictionary 10 122010 10 12 Kalendarz Histmag orgdodawanie do 10 12więcej podobnych podstron