V. Narodziny - wielkie przeżycie dla męża
Należy słuchać matek Nadworny lekarz holenderskiej rodziny królewskiej zapytany, co sądzi o obecności męża podczas porodu, dał zdumiewającą odpowiedz: "A gdzież indziej miałby się znajdować w tym czasie?" Istotnie, gdzie indziej? Zawsze jest mi żal mężczyzn, że nigdy nie będą mogli poznać radości urodzenia dziecka. I dlatego tak ważne jest, by ojciec brał jak największy udział w porodzie, który w ten sposób i dla niego stanie się wielkim przeżyciem. Kiedy dziecko przychodzi na świat, wraz z nim rodzi się ojciec. Mąż najlepiej wczuje się w ojcostwo i je zaakceptuje, jeśli będzie odgrywał istotną rolę w przygotowaniu do porodu i w trakcie samego porodu. Z kolei obecność męża podczas tej życiowej próby pomoże kobiecie zaakceptować swoje macierzyństwo. Bowiem nauczy się teraz kochać siebie nie tylko jako kobietę, ale i matkę. Lecz kto słucha nas, matek? Nikt nie chce słuchać naszego zdania na temat opieki nad rodzącą kobietą. Administratorzy i specjaliści, którzy nigdy nie przeżywali radości macierzyństwa, nie czuli ruchów powstającego w sobie nowego życia, podejmują decyzje nie licząc się z nami. Rozmyślają, jak powinny być zbudowane nowe szpitale i jakie regulaminy powinny tam obowiązywać. Sfera uczuciowa wcale się dla nich nie liczy, podczas gdy dla nowej matki jest to czynnik decydujący. Tłumi się ten cudowny dar matek - wrażliwość na fizyczne i psychiczne potrzeby bliznich - który w efekcie przeradza się w kompleks niepewności i niższości. Przepisy wymyślone przez administrację szpitalną często skierowane są przeciwko matkom, co w rezultacie powoduje, że to niezwykłe przeżycie, jakim jest poród, zamiast wzmocnić więzy małżeńskie, wprost przeciwnie - osłabia je. Traktowane niesprawiedliwie matki czują się "niczym", jak ujęła to jedna z nich, i wyładowują swój gniew i rozczarowanie na mężach i dzieciach. Lekceważenie tej najgłębszej potrzeby matki jest dyskryminacją, co, jak sądzę, jest bezpośrednim rezultatem dyskryminacji kobiet w naszym społeczeństwie w ogóle. Emancypacja kobiet to również emancypacja matek. Tak jak wyzwolony mężczyzna należy do wyzwolonej kobiety, tak wyzwolony ojciec należy do wyzwolonej matki. A wyzwolony ojciec, jeśli nie ma istotnych przeszkód, powinien być obecny podczas narodzin swych dzieci! Wyzwolony mąż jako ojciec W czasie swego wykładu w roku 1972 dla Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego prof. dr Niles Newton powiedziała: "Przepisy szpitalne zwykle nie pozwalają ojcom patrzeć na narodziny własnego dziecka, a tym samym pomóc uczuciowo jego żonie w ostatniej fazie porodu, mimo faktu, że zespół medyczny tak się spieszy, iż nie ma czasu na przyjazne rozmowy z rodzącą. Człowiek, doświadczając sytuacji kryzysowej, ma szczególną skłonność do nawiązywania silnych więzi uczuciowych z tymi, którzy go otaczają. Jeśli mąż nie asystuje podczas porodu i narodzin dziecka, wiele kobiet szuka oparcia w swoich lekarzach-położnikach".(1) Potwierdza to znany położnik amerykański dr Robert Bradley, który odebrał ponad osiem tysięcy dzieci w obecności ich ojców. Mówi on, że często matki po pomyślnym rozwiązaniu w porywie spontanicznej radości chciały go całować. I dodaje: "I zostałbym pocałowany, gdyby nie było przy tym męża". W przywiązaniu do tradycji Afryce ta propozycja może się wydawać jeszcze bardziej niezwykła niż u nas. A jednak przekonałem się, że Afrykańczycy odnoszą się bardzo przychylnie do tej idei. Kiedy rozmawiałam ostatnio na ten temat z afrykańskimi studentami teologii, jeden z nich powiedział: "Całkowicie zgadzam się z panią. Chcielibyśmy być przy naszych żonach, kiedy rodzą. Ale stare kobiety, które się nimi wtedy opiekują, nie pozwalają na to. Twierdzą, że to przywilej wyłącznie kobiet i mężczyzni nie mają wtedy nic do roboty". Czy ta reakcja jest tylko typowa dla Afryki? Czy nie spotykamy się z nią również w Ameryce? Czasem wyczuwam nastrój niechęci, nawet wrogości wobec mężów ze strony pielęgniarek, położnych i lekarzy-położników. Ciekawa jestem, co się kryje za tymi uczuciami? Czy zazdrość, czy podobnie jak w Afryce chęć dominacji na scenie? A może to po prostu dążenie do tego, by wykonać konkretną pracę w sposób najbardziej sprawny? Albo, ujmując rzecz inaczej, może to chęć odcięcia męża od drogi prowadzącej do wyzwolenia? Oto relacja żony, której mąż został wpuszczony na salę porodową: "Tony dostał biały fartuch i pozwolono mu przyjść do mnie. Ale po kilku minutach poproszono, żeby wyszedł i oddał fartuch, ponieważ siostra oddziałowa nie może znieść jego obecności. Musieliśmy więc zaczekać na lekarza. Tony modlił się na korytarzu, a ja na sali, żeby doktor dał pozwolenie. Kiedy lekarz przyszedł, Tony z powrotem dostał fartuch i pozwolono mu wrócić na salę porodową. Z niezmierną radością patrzył, jak rodzi się jego syn. Ale potem siostra oddziałowa zagroziła złożeniem rezygnacji, jeśli w regulaminie szpitalnym nie zostanie wyraznie powiedziane, że w przyszłości żaden mąż nie ma prawa wstępu na salę porodową". Oczywiście zdaję sobie sprawę, że taka postawa spowodowana jest nie tylko wrogością i uporem. Różne okoliczności często uniemożliwiają obecność ojca, na przykład w tych szpitalach, gdzie na sali porodowej odbywa się kilka porodów jednocześnie. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie: Dlaczego w ten sposób zbudowano te szpitale? Jeśli mąż musi opuścić żonę w decydującym momencie, może potem trudniej przyjdzie mu zaakceptować siebie jako ojca. Konflikt ten znalazł wyraz w liście, jaki skierował do mnie pewien bawarski farmer: "Ponieważ skurcze powtarzały się regularnie, zawiozłem żonę do szpitala i byłem z nią, aż została zabrana na salę porodową. Wtedy pielęgniarka powiedziała rozkazującym tonem: "Teraz mąż wraca do domu". Co posłusznie zrobiłem. Czułem się jednak takim podlecem, takim tchórzem. Wstyd mi było samego siebie i miałem uczucie, że zdradziłem żonę. Ale potem pomyślałem, że nie mogę przecież nic na to poradzić". Oto inna relacja. W tym przypadku mąż nalegał, żeby być podczas porodu. Jego żona pisze: "Nikt się nie przejmował, co się dzieje w mojej głowie - wszyscy byli zainteresowani fizjologicznym przebiegiem porodu. Tylko mój mąż pytał mnie, jak się czuję, i to było dla mnie czymś niezwykle cennym. Informował mnie, co mnie jeszcze czeka, rozmawiał ze mną, dodawał odwagi. Moje przeżycia bardzo nas zbliżyły, ponieważ dotyczyły nas obojga. A potem - co za radość, kiedy urodziło się dziecko! Oczywiście lekarz i pielęgniarki gratulowali mi, ale czymże to było w porównaniu z radością malującą się w oczach mego męża! To myśmy razem wydali naszego syna na świat. Świadomie piszę razem... ponieważ dzięki pomocy męża cierpiałam znacznie mniej. Wspólne przeżywanie tych pierwszych momentów po urodzeniu się dziecka jest cudowne, wspaniałe! Nie byłam sama podczas porodu, a kiedy urodziło się dziecko, nie byłam osamotniona w radości! Bardzo to związało naszą rodzinę. Jakże cudowna była świadomość, że ktoś tuż obok modli się za mnie, ponieważ wie, co się ze mną dzieje. Wprost nie mogę sobie wyobrazić porodu bez męża, czułabym się okropnie osamotniona". A oto jak mąż jej opisał to w liście do mnie: "Siedząc przy głowie żony mogłem śledzić poród. Widok naszego dziecka i jego pierwszy krzyk przepełniły mnie nieopisaną radością. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego Pani nalegała, żebyśmy razem byli podczas porodu. Było to istotnie kulminacyjne przeżycie naszego małżeństwa. Nieskończenie długo może trwać dziesięć minut skurczów dla kobiety! Czułbym się zbrodniarzem, gdybym wtedy zostawił żonę samą. Jakże było dla mnie ważne, że mogłem być przy niej, ocierać pot z czoła i szeptać jej słowa pociechy. Trzymała mnie za rękę i wiedziała, że się za nią modlę. Rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach. Za każdym razem, kiedy przychodził skurcz, przypominałem jej, jak ma prawidłowo oddychać, tak jak to ćwiczyliśmy w domu, i pomagałem jej również rozluznić się w przerwie międzyskurczowej. Ćwiczeniami przed porodem powinna interesować się nie tylko żona, ale i mąż, w każdym razie powinien wiedzieć, na czym one polegają pod względem fizjologicznym i jak należy je wykonywać. Moja obecność podczas porodu nie tylko dla mnie miała wielkie znaczenie, ale jednocześnie pomogła mojej żonie oderwać myśli od bólu i skoncentrować się na przychodzącym na świat dziecku. Nie rozumiem, dlaczego mąż miałby być wyłączony z tego przeżycia". Wielu lekarzy zdaje się nie doceniać psychologicznej strony procesu narodzin i roli męża podczas porodu. Przecież mąż obiecał żonie zawsze jej pomagać i ją chronić. Dlaczego więc ten najbliższy człowiek miałby ją zostawić w tym przełomowym momencie? Kobieta, która czuje się wtedy opuszczona przez męża, często zaczyna się do niego odnosić wrogo. Ta nowa jedność mąż-żona może dopiero wtedy stać się rzeczywistością, jeśli mąż towarzyszy żonie podczas wszystkich etapów, w czasie których ona staje się matką, a on ojcem. Uważam oczywiście, że powinien być dobrze pouczony o przebiegu porodu i o towarzyszących mu objawach. Dlatego jestem niezwykle wdzięczna dr. Bradleyowi za jego książkę "Husband-Coached Childbirth (Poród w obecności obznajmionego z nim męża). Kierowanie i nauka Tak, mąż musi być pouczony, a właściwie muszą oboje być pouczeni. Poród przypomina daleką podróż do nieznanego kraju, w którą udać się powinni oboje, mąż i żona. Oboje badają drogę, jaka ich czeka. Im lepiej mąż jest poinformowany o tym wszystkim, co czeka żonę, tym będzie dla niej lepszym przewodnikiem w nieznanej krainie narodzin. Dr Bradley powiada, że mąż powinien być kimś w rodzaju trenera czy korepetytora, ponieważ podróż wymagać będzie wielkiego wysiłku. Urodzenie dziecka przyrównuje do wyczynu sportowego. Jeśli zawodnik chce mieć dobrą formę podczas spotkania, musi trenować. Matka również musi być przygotowana do porodu i mąż w tym wypadku jest najlepszym trenerem. Oczywiście, jeśli chce nim być, musi wiedzieć, jakie mięśnie należy wzmocnić, które ćwiczenia należy wykonywać, żeby jego żona dotarła do celu podróży jak najmniej cierpiąc. Dlatego stara się zrozumieć trudności, jakie napotka ona podczas niektórych etapów i pomoże je pokonać. Taki mąż nie sprawi lekarzowi dodatkowego kłopotu, będzie natomiast nieocenionym sojusznikiem i pośrednikiem pomiędzy żoną a tymi, którzy pomagają jej rodzić. Dr Pierre Vellay, francuski ginekolog o światowej sławie, który asystuje przy ponad setce porodów miesięcznie, powiedział mi, że woli takie pacjentki, których mężowie wyrażają chęć wzięcia udziału w przedporodowym kursie szkoleniowym. Kiedy powiedziałam dr Vellay, że inni lekarze oświadczyli mi, iż nie mają czasu na uczenie mężów, odparł: "Nie mam czasu na nieuczenie ich, ponieważ poród może trwać wiele godzin, ale jest o połowę krótszy, kiedy przygotowani odpowiednio mąż i żona współpracują razem przy urodzeniu swego dziecka". Oto, co mówi Sheila Kitzinger, angielski socjolog i pedagog w dziedzinie nauczania przedporodowego, w swojej książce "Giving Birth" (Wydając na świat): "Mąż jest zwykle znakomitym sojusznikiem, który podtrzymuje na duchu rodzącą, chociaż wielu z nich z początku wzdraga się przed tym. Przecież właśnie on najlepiej zna reakcje żony (a jeśli ich nie rozumie, może to właśnie odpowiednia chwila, żeby je poznał). On pierwszy wie, kiedy powstaje w niej napięcie, wie, jak ją pocieszyć i uspokoić, jakich słów użyć, żeby dodać jej na nowo odwagi i wiary we własne siły... Kiedy mąż jest obecny podczas porodu, bardzo ważne jest, żeby miał istotną rolę do odegrania, a nie był tylko "widzem" i "kibicem". Musi wiedzieć, że ma określone zadanie do wykonania, i nigdy nie powinien być sprowadzony do roli obserwatora"(2) Chciałabym teraz dopomóc mężowi i żonie w zaznajomieniu się z trasą ich przyszłej wspólnej podróży. Powinni poznać ją zawczasu, tak by narodziny ich dziecka stały się naprawdę szczęśliwym i uszlachetniającym ich oboje przeżyciem. Dr Vellay często powtarza: "Jest to godzina największej godności kobiety". Brak wiedzy i niepewność powodują, że kobieta jest napięta i przerażona. Jeśli jednak wie, co ją czeka, może opanować lęk. Mąż potrafi dodać jej odwagi i wzmocnić siłę woli, co pomoże jej spojrzeć w przyszłość z ufnością, uwierzyć, że łatwo urodzi. Każde dziecko ma prawo do pomyślnych narodzin, zwłaszcza że daje mu to szansę na zdrowe życie. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Bóg nie zawsze planuje szczęśliwe, owocne zakończenie, że czasem wytycza odmienną trasę od tej wymarzonej przez nas. Jeśli tak się dzieje, oczekujący rodzice mogą doświadczyć całkiem innego rodzaju błogosławieństwa, jedności i wzrostu. Zwłaszcza kiedy są jakieś poważne kłopoty z dzieckiem, matka tym więcej potrzebuje miłości i podtrzymania ze strony męża. Mój brat tak napisał: "Byłem świadkiem wielu trudnych, skomplikowanych i przedwczesnych porodów, które tak zbliżyły rodziców, że było budujące na to patrzeć". Cel podróży - poród bez bólu Naprawdę? Czy to możliwe, żeby nie cierpieć podczas porodu? Spotkałam wiele pobożnych kobiet, które całkiem szczerze twierdziły, że byłoby grzechem starać się unikać bólu podczas poradu. Czyż Biblia nie mówi: "W bólu rodzić będziesz?" Czyż kobieta nie próbowałaby uciec w ten sposób od przekleństwa, rzuconego na nią, gdyby się starała uniknąć bólu? Po pierwsze Bóg nie przeklął kobiet. Przeklął węża (por. Rz. 3, 14) i ziemię (por. Rdz 3, 17), ale nie przeklął ani Ewy, ani Adama. Hebrajskie słowo, które często bywa tłumaczone jako "ból", w rzeczywistości znaczy "wysiłek", "trud", "ciężka praca" i to samo słowo zostało użyte wobec Adama w Księdze Rodzaju (3, 17). "W trudzie" Ewa wydawać będzie na świat swoje dzieci i "w trudzie" Adam będzie zdobywać owoce ziemi przez wszystkie dni swego życia. Wydawanie na świat dzieci w trudzie nie oznacza wcale wielkiego bólu fizycznego. Oznacza tylko, że urodzenie dziecka wymaga dużego wysiłku fizycznego. Dla mnie osoba Ewy usunięta jest w cień przez Maryję, która powiada po prostu, kiedy Anioł zwiastuje Jej, że będzie matką Jezusa: "Oto ja sługa Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Ak 1, 38). Maryja wyrażając całkowite podporządkowanie się Bogu nie zaprzecza temu, że jej udziałem będą wielkie trudności, wie jednak, że czeka ją wielka radość, i śpiewa pieśń pochwalną (por. Ak, 1, 46-55). Jezus sam podkreśla dziwne połączenie cierpienia i radości: "Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Jednak gdy urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat" (J 16, 21). Dlatego jestem przekonana, że kobieta oczekująca narodzin dziecka może patrzeć w przyszłość z radością. Wydanie na świat nowej istoty, co tak bardzo łączy kobietę ze Stwórcą, jest pięknym przeżyciem zarówno duchowym, jak i fizycznym, dającym matce nową godność i pogłębiającym jej samoakceptację. Pierwszy etap wspinaczki Po to, by przeżyć porad w miarę możności bez bólu i strachu, trzeba się nauczyć dwóch rzeczy: właściwego sposobu oddychania i właściwego sposobu odpoczywania. Poród jest bardzo wyczerpujący, przypomina wspinanie się na górę. Niektóre partie tej wspinaczki są łatwe, inne bardzo strome. Przez cały czas niezmiernie ważne jest, żeby rodząca miała wystarczającą ilość tlenu. Zwłaszcza ważne to dla nie narodzonego jeszcze dziecka. Niezbędny dla życia tlen usuwa toksyczne substancje zawarte we krwi. Bez tlenu komórki ciała umierają. Zwłaszcza mózg potrzebuje dużych jego ilości. Dlatego tak ważną rzeczą w trakcie porodu jest właściwy sposób oddychania. Przez cały czas ciąży matka powinna uczyć się oddychać torem przeponowym, czyli brzusznym. Dopomóc jej w tym może mąż, licząc do trzech, kiedy żona wciąga powoli powietrze przez nos. Potem powinna zatrzymać powietrze na jedną sekundę. A następnie wydychać powietrze przez nos, podczas gdy on znowu liczy: jeden, dwa, trzy. To ćwiczenie należy powtarzać wielokrotnie, aż będzie wykonywane bez wysiłku. Czas wdychania i wydychania powinien być stopniowo przedłużany, aż matka będzie w stanie wdychać powietrze przez 10 sekund, zatrzymać je na 4 sekundy i następnie wydychać przez 10 sekund. Kiedy już kobieta nauczyła się sztuki oddychania przeponowego, może ono być z łatwością zastosowane do różnej długości skurczów. Odprężania również trzeba się nauczyć. Należy to robić w sposób następujący: Kobieta powinna leżeć na dywaniku z małą poduszeczką pod głową i drugą pod zgiętymi kolanami. (Nogi nie powinny leżeć płasko, gdyż to powoduje kurcze.) Plecy wyprostowane, łokcie nieco odstawione od ciała, dłonie otwarte. Najpierw powinna rozluznić mięśnie twarzy, potem szyi, ramion, brzucha, pośladków, nóg i stóp - każdy kolejno napinając, a patem kolejno rozluzniając. Kobieta pozostaje teraz rozluzniona, oddycha spokojnie i regularnie. Mówi sobie: "Jestem całkowicie rozluzniona". Mąż powinien podnieść jej prawą rękę, następnie pozwolić jej opaść, potem to samo zrobić z lewą ręką. W ten świadomy sposób powinna odpoczywać dwa razy dziennie przez 10 minut, a kiedy będzie rodzić, zrobi to z łatwością w czasie porodu, w przerwach międzyskurczowych. Po każdym takim odpoczynku powinna obrócić się na bok i wstać powoli, żeby uniknąć zawrotu głowy. Chciałabym znowu podkreślić, jak ważne jest ćwiczenie mięśnia Kegla, o czym pisałam w rozdziale drugim. To ćwiczenie jest równie ważne przed porodem, jak i po, gdyż otwiera i zamyka kanał rodny, a także ujście cewki moczowej i odbytnicy. Kobieta może to ćwiczyć w sposób następujący: napiąć ten mięsień, jakby chciała powstrzymać oddawanie moczu, równocześnie wciągając pępek i licząc do trzech, potem bardzo powoli rozluzniać mięśnie. Sheila Kitzinger proponuje, żeby kobieta w ciąży myślała o mięśniu Kegla jako o windzie w swoim ciele, którą podciąga do piątego piętra. Napinając powoli mięśnie, powinna mówić: pierwsze piętro..., drugie piętro..., trzecie... jeszcze wyżej... czwarte... piąte. Teraz stop! A może jeszcze piętro wyżej? Znowu stop przez kilka sekund! A teraz zjazd powoli w dół. Ćwiczenia te powinna wykonywać 12 do 20 razy przynajmniej dwa razy dziennie. Może to robić rano w łóżku, zanim wstanie, albo kiedy siedzi czy nawet stoi. Jest to bardzo pomocne w przygotowaniu mięśni dna miednicy do porodu, jak również pomaga im wrócić do normalnego stanu po porodzie. Kiedy matka czuje lekki ból krzyża i rozpoczynające się skurcze macicy, wie, że poród wkrótce nastąpi. Najpierw skurcze mogą występować co pół godziny i odczuwalność ich trwa zaledwie 30 sekund. Ale stopniowo stają się regularne, nie rzadsze niż co 10 minut, i w odczuciu dłuższe. Trzeba jechać do szpitala. Wspinaczka pod górę zaczęła się na dobre. Matka wie, że droga będzie bardzo trudna, że należy zmobilizować wszystkie siły. W tym momencie może oddać się w ręce Ojca niebieskiego i modlić się jak ta afrykańska matka: Pan jest moim pasterzem I dlatego niczego mi nie brak... Miłosierny Boże, Bądz teraz blisko, Zabierz mój lęk, Daj mi siły i cierpliwość. Pomóż mi wierzyć w Twą doskonałą miłość i opiekę. Obdarz mądrością tych, którzy mi pomagają, Daj życie memu dziecku i radość nam wszystkim Amen. Pod górę Skończyło się wchodzenie na względnie płaską równinę. Ścieżka stała się bardziej stroma. Wspinania pod górę nie można zacząć od płytkiego oddechu i napięcia. Matka musi zastosować teraz w praktyce wszystko to, czego nauczyła się o oddychaniu przeponowym i o rozluznianiu się. Należy unikać wszystkiego, co by przeszkadzało jej czy odwracało uwagę od skoncentrowania się na celu, do którego zmierza. Co się dzieje w organizmie matki podczas tej wspinaczki? Pomoże nam tu wyobrażenie sobie dolnej części macicy jako lejka. Zanim dziecko jest gotowe do wyjścia na świat, szyjka macicy jest długa, wąska i zamknięta czopem śluzowym. Kiedy dziecko ma się wkrótce urodzić, zbudowana z bardzo silnych mięśni górna część macicy zaczyna się kurczyć. Przy każdym takim skurczu główka dziecka jest wciskana w wąskie ujście szyjki macicy. Jest to najdłuższy etap porodu i nazywa się okresem rozwierania. Zwykle trwa on dłużej u matki rodzącej pierwsze dziecko niż u matki, która już rodziła, średnio 8-10 godzin. Na początku okresu rozwierania matka może zauważyć gęsty śluz lekko zabarwiony krwią. Kiedy to spostrzeże, wie, że szyjka macicy zaczyna się rozwierać. Dopóki skurcze powodujące rozwarcie szyjki macicznej są słabe i powtarzają się co 10-5 minut, matka może chodzić i nawet wykonywać lekkie prace, ale kiedy skurcze stają się coraz częstsze, będzie miała ochotę odpoczywać. Teraz oddychanie przeponowe staje się bardzo ważne. Każdy skurcz jest jak fala na oceanie. Na początku skurczu, kiedy matka czuje, że macica twardnieje, powinna wciągnąć powietrze nosem, zatrzymać je przez 1 sekundę i potem wypuścić - nazywa się to oddechem oczyszczającym. Na szczycie skurczu oddechy stają się krótsze i częstsze, potem znowu wolniejsze i dłuższe. W ten sposób uczy się ona jechać na grzbiecie fali nie dając się w nią wciągnąć. Kiedy skurcz się skończył, ona znowu wciąga powietrze i wydycha je mocno, wracając do normalnego oddychania. W ten sposób matka może wspinać się długo pod górę bez zmęczenia. Zwykle pod koniec okresu rozwierania pęka pęcherz zawierający wody płodowe. Zachodzi wówczas jedna z dwu ewentualności: albo nagle wydobywa się duża ilość płynu, albo sączy się on powoli. Potocznie mówi się, że "wody odchodzą". Najwyższy czas, żeby się znalezć tam, gdzie planowane jest rozwiązanie. Od tego momentu zachowanie czystości jest bardzo ważne, gdyż przez pęknięty pęcherz płodowy mogą dostać się bakterie do macicy, co zwiększa możliwość zakażenia. Ostra wspinaczka Podczas tej wspinaczki mąż wiele może pomóc żonie, na przykład przypomnieć jej wtedy, jak ma prawidłowo oddychać. Powinien też dopilnować tego, żeby pomiędzy dwoma skurczami zupełnie się rozluzniła i zachowała siły na okres przechodzenia główki dziecka przez ujście szyjki macicy, co nastąpi pod koniec okresu rozwierania. Okres przejścia jest najtrudniejszy w całym przebiegu porodu. Chociaż zwykle trwa krótko, jest najbardziej stromą częścią wspinaczki. Teraz zwłaszcza potrzebne są słowa otuchy ze strony męża, gdyż często w tym momencie żona traci odwagę i uważa, że dłużej nie wytrzyma. Rzeczowe stwierdzenie męża, że cel jest blisko, że pokonała najcięższy odcinek wspinaczki, przyniesie jej wielką ulgę. Powinien jej wtedy powiedzieć, w co ona może nawet nie uwierzy, że najbardziej stroma część ścieżki jest bardzo krótka i że zaraz potem dziecko przyjdzie na świat. Okres przejścia ma miejsce w momencie, gdy główka dziecka przechodzi przez niezbyt szeroką przestrzeń pomiędzy kręgosłupem, a kością łonową z macicy do pochwy. Jest to najtrudniejszy moment porodu, ale cel już jest blisko. Często matka wtedy ma dreszcze i nie chce, żeby rozpraszano jej uwagę, potrzebuje spokoju. Przyspieszone oddychanie przynosi ulgę. Nie nadszedł jeszcze czas parcia. Matka tylko traciłaby siły, gdyż główka dziecka nie przekroczyła jeszcze ujścia macicy. Byłoby to tak samo nierozsądne, jak próba wyjechania z garażu, który ma zamknięte drzwi. Podczas okresu przejścia zawsze bardzo mi pomagało myślenie o tym, że wkrótce będę trzymać nasze dziecko w ramionach. Moja siostra Veda, która przyjęła setki dzieci jako pielęgniarka w Tanzanii i która była obecna podczas urodzenia się jednego z naszych synów, powiedziała wtedy: "To najkrótsze, ale najbardziej niebezpieczne safari w całym jego życiu". Równina Najbardziej stroma część góry została pokonana. Tuż przed szczytem rozciąga się równina. Matka zaczęła teraz drugi etap porodu, to znaczy wypychanie. Jeśli mąż powie jej teraz: "Masz za sobą najtrudniejszy etap", przestanie się obawiać, że nie da sobie rady i wzmocni to jej siły, potrzebne do następnych decydujących skurczów. Ostateczna wspinaczka na szczyt Skurcze są teraz bardzo częste, następują co 1-2 minuty. Jeśli pęcherz płodowy dotąd nie pękł, pęknie teraz i ukaże się główka. Za każdym razem, kiedy zaczyna się skurcz, matka musi. nabrać dużo powietrza, wypuścić je, znowu odetchnąć głęboko i zatrzymać powietrze, kiedy prze. Wie instynktownie, że przyszedł czas parcia, gdyż dziecko jest gotowe, aby się urodzić. Teraz skurcze macicy wypychają je, a matka współdziała w tym radośnie. Często właśnie w tym momencie asystujący lekarz-położnik robi nacięcie krocza. Zdarza się, że w trakcie tego zabiegu zostaje uszkodzony mięsień Kegla, zwłaszcza jeśli nacięcie zostanie wykonane niewłaściwie, co może doprowadzić do niewydolności płciowej. W związku z tą tak rozpowszechnioną praktyką dr Niles Newton, żona lekarza-położnika, zadaje następujące pytanie: "Dlaczego rutynowo nacinamy krocze pod koniec drugiego okresu porodu, kiedy dziecko schodzi do kanału rodnego? Z łatwością można by uniknąć pęknięć, gdyby kobiety były ustawiane właściwie z niezbyt szeroko rozstawionymi nogami i parły w sposób kontrolowany, zgodne ze wskazówkami. W wielu krajach, które pochwalić się mogą dobrymi statystykami dotyczącymi zdrowia zarówno matki jak i dziecka, poród prowadzony jest w ten sposób, żeby uniknąć pęknięcia i nacięcia krocza u jak największej liczby kobiet. Nie uszkodzone krocze jest powodem dumy dla lekarza-położnika, a matkom oszczędza się bolesnego zakładania szwów. Nie znam ani jednej pracy naukowej opartej na dobrze skontrolowanych badaniach, która dowiodłaby pożytku z nacinania krocza, kiedy poród przebiega normalnie. Nie wiem, czy przypadkiem ten obyczaj nie opiera się na pseudofilozoficznej zasadzie "im szybciej, tym lepiej...""(3) Szczyt Matka może czuć chwilę, gdy dziecko się wyślizguje, ale nie jest to bolesne. Powinna teraz dyszeć, robiąc krótkie wdechy i wydechy, po to, żeby uniknąć pchania, kiedy główka wysuwa się łagodnie na zewnątrz. Jest to najwspanialsza chwila dla małżeństwa, gdy mąż i żona po raz pierwszy oglądają nową istotę ludzką, jaką stworzyła ich miłość. Radość ta może być wręcz przeżyciem seksualnym, o ile matka nie jest pod wpływem silnych środków znieczulających. W swojej książce "Natural Childbirth and the Famili" (Naturalny poród i rodzina) Helen Wessel przytacza następującą relację matki, która urodziła czterokilogramowe dziecko: "...to było ekstatyczne, cudowne, wstrząsające!... Usłyszałam, że... jęczę, ale z radości, a nie z bólu! Nie odczuwałam żadnego cierpienia, tylko coś jakby uniesienie seksualne. Położna patrząc na moją minę, sądziła, że bardzo cierpię, a zaczęła zakładać mi na twarz maskę. Jakież to okropne! W środku parcia zdołałam wyszeptać: "Nie trzeba! Nie boli!"" Zdawało mi się, że mam tyle sił, że mogłabym objąć ramionami cały świat - wszystko było takie radosne. Pomiędzy skurczami zawołałam: "To cudowne! Mój mąż chce mieć dwoje dzieci, ale ja chciałabym mieć ich tysiąc"".(4) Zejście Trzecim etapem porodu jest wydalenie łożyska. Dziecko się urodziło, ale musi jeszcze wyjść łożysko. Dzieje się to w czasie kilku lub kilkunastu minut po urodzeniu dziecka. Macica kurczy się jak w czasie wypychania dziecka i w ten sposób usuwa łożysko. Lekarz musi się upewnić, czy łożysko wyszło w całości, żeby uniknąć nadmiernego krwawienia. Kiedy dziecko jest już na świecie, nabiera powietrza w płuca, wciągając je albo krzycząc. Pępowina została podwiązana albo zaciśnięta szczypczykami, tak że maleństwo zostało całkowicie odłączone od matki. Pępowinę przeciąć trzeba sterylnymi nożyczkami, żeby nie dopuścić do infekcji. Noworodka teraz można przystawić do piersi matki. Chociaż nie ma ona jeszcze mleka, ma trochę bardzo dobrej dla niego siary. Ssanie dziecka powoduje skurcze macicy matki, co zapobiega nadmiernemu krwawieniu. Dziecku nie należy dać innego pokarmu, gdyż ma w swym organizmie dosyć pożywienia, tak że spokojnie doczeka chwili, gdy na drugi lub trzeci dzień matka będzie miała pokarm. W czasie następnych dwudziestu czterech godzin matka potrzebuje odpoczynku i starannej opieki. Maria Veit, Niemka, tak opisuje swe uczucia po urodzeniu dziecka. "Mam dziecko, moje dziecko... nie, nasze dziecko! Jestem pełna wdzięczności i bezgranicznie zmęczona. To zmęczenie przewala się we mnie jak fale oceanu, tak jak moja wdzięczność i jak inne myśli, które zapadają we mnie głęboko..." Zakończenie Ruth Heil, dyplomowana położna, pisze: "Mój mąż był obecny podczas narodzin naszego dziecka. Cóż za cudowne przeżycie te godziny wspólnie spędzone, a potem pierwszy krzyk dziecka! Z czym mogę porównać te chwile? Po prostu to był szczyt naszego wspólnego życia, kiedy w całej pełni odczuliśmy potęgę Stwórcy, kiedy doświadczyliśmy Jego wszechmocy i pojęliśmy Jego miłość, przez kilka chwil obezwładnieni Jego potęgą. A przeżywaliśmy to wszystko razem! Jaki to impuls dla naszego małżeństwa! To, o czym marzyliśmy przy każdym uderzeniu naszych serc, stało się rzeczywistością: rozumieliśmy się całkowicie i byliśmy jedną duszą i jednym ciałem". Świadome współdziałanie podczas porodu zwiększa szacunek kobiety dla siebie samej. Nie trzeba jej mówić, kim jest, nie potrzebuje rozglądać się i szukać swej prawdziwej osobowości. Sama ją zna. Nie mogłabym napisać tego rozdziału, gdybym nie przeżyła macierzyństwa. Wszystkie nasze dzieci z wyjątkiem jednego urodziły się w Afryce. Mój mąż należał do "zespołu porodowego" wraz z żoną naszego doktora-misjonarza, Alice Eastwold, której jestem bardzo wdzięczna za podzielenie się ze mną własnymi doświadczeniami związanymi z naturalnym porodem. Wspólne przeżycie z mężem porodu i narodzin każdego dziecka to najpiękniejsze chwile naszego małżeństwa, a nasze dzieci bez końca mogą słuchać opisów, jak bardzo się cieszyliśmy podczas ich narodzin.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Alchemia II Rozdział 8Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2czesc rozdzialRozdział 51rozdzialrozdzial (140)rozdzialrozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemięczesc rozdzialrozdzial1Rozdzial5Rescued Rozdział 9Rozdział 10czesc rozdzialwięcej podobnych podstron