19 (135)



















Kate Wilhelm     
  Gdzie dawniej śpiewał ptak

   
. 19 .    











   Stalowa dłoń wzmocniła uścisk. Molly
po omacku odnalazła framugę drzwi i uchwyciła się jej z całych sił.
    - Po co ty tu przychodzisz? - wyszeptała. - Po co? -
Wszystko przez ciebie! Wszystko popsułaś! Oni się ze! mnie śmieją, zamykają mnie
za karę.
    - A mimo to przychodzisz tu. Dlaczego?
   Marek rzucił się nagle ku ławie z figurkami i jednym
zamachem ręki zmiótł wszystko na ziemię. Słoń, głowy, stopa, dłonie - figurki
rozprysły się o podłogę, a on sam skakał po nich druzgocąc skorupy, szlochając
spazmatycznie, wydając nieartykułowane dźwięki. Molly nie poruszyła się. Atak
szaleństwa minął równie nagle, jak się zaczął. Marek spojrzał na ziemisty pył
pokrywający podłogę, na zachowane tu i tam szczątki figurek.
    - To ja ci powiem, czemu tu przychodzisz - rzekła cicho
Molly. Cały czas mocno trzymała się framugi. - Zamykają cię za karę w komórce,
prawda? A ty się wcale nie boisz. W tej komórce możesz usłyszeć sam siebie. W
wyobraźni widzisz glinę, kamień, któremu nadasz kształt. Widzisz, jak wyłania
się z niego forma - to tak, jakbyś ją uwalniał, po zwalał jej swobodnie
zaistnieć. To drugie ja, które do ciebie przemawia, wie, jaki to kształt drzemie
w glinie. Mówi ci to przez twoje własne ręce, w snach, w obrazach, których nikt
poza tobą nie może zobaczyć. A oni, ci powtarzają, że jesteś chory albo
niedobry, albo nieposłuszny. - mówią tak, prawda?
   Marek przyglądał jej się teraz z uwagą. - Prawda? -
powtórzyła Molly.
   Kiwnął głową.
   - Oni tego nigdy nie pojmą, Marku. Oni nie słyszą, jak
szepcze, jak ciągle szepcze to drugie ja. Nie widują takich obrazów. Nie dociera
do nich nawet cień, nawet echo tamtego ja - tłumią je bracia i siostry. Szept
staje się coraz słabszy, obrazy blakną, aż w końcu znikają zupełnie i tamto ja
się poddaje. Może umiera. - Molly przerwała, popatrzyła na Marka i rzekła cicho:
- Przychodzisz tu, bo tu właśnie odnajdujesz swoje drugie ja, tak samo jak ja
odnalazłam moje. ,A to o wiele ważniejsze niż wszystko, co ni mogą ci dać - albo
odebrać.
   Marek spuścił wzrok na podłogę, gdzie walały się szczątki
figurek, i otarł twarz ramieniem.
   - Mamo... - powiedział i urwał nagle.
   Molly zbliżyła się do niego. Udało jej się to zrobić, zanim
znów przemówił. Przytuliła chłopca z całej siły, a on przylgnął do niej. Oboje
płakali,
    - Szkoda, że to wszystko rozwaliłem.
    - Zrobisz nowe, jeszcze więcej.
    - Chciałem ci je pokazać.
   - Obejrzałam sobie wszystkie. Były bardzo udane.
Szczególnie ręce.
    - Ręce były trudne. Palce ciągle tak śmiesznie wychodziły,
nie wiedziałem, co zrobić, żeby przestały być śmieszne.
   - Ręce są zawsze najtrudniejsze.
   Marek odsunął się od niej, a Molly uwolniła go z uścisku.
Znowu przesunął ręką po twarzy.
   - Chcesz się tu chować?
   - Nie, oni wrócą, będą mnie szukali.
    - Po co tu przyszłaś?
   - Żeby dotrzymać obietnicy - odparła cicho. - Pamiętasz
nasz ostatni spacer na wzgórza, kiedy chciałeś wdrapać się na sam szczyt, a ja
ci obiecałam, że zrobimy to następnym razem? Pamiętasz?
   - Mam tu trochę jedzenia. Możemy je z sobą zabrać
powiedział przejęty Marek. - Robię sobie zapasy, żebym miał co jeść, gdyby mi
się zachciało.
    - Świetnie, zabierzemy je. Wyruszymy, jak tylko trochę się
rozwidni.











   Dzień był piękny, jedynie na
północnym krańcu nieskazitelnie czystego nieba widniały pierzaste chmurki. Każde
wzniesienie, każda odległa góra, odcinały się ostro na horyzoncie - za wcześnie
było na mgłę, wiał łagodny, ciepły wietrzyk. Cisza była tak doskonała, że ani
kobiecie, ani chłopcu nie śpieszyło się, by zmącić ją słowami, toteż wędrowali w
milczeniu. Kiedy stanęli na odpoczynek, Molly uśmiechnęła się do Marka, a on
odpowiedział uśmiechem i ułożył się z rękami pod głową, wpatrzony w niebo.
   - Co tam masz, w tym wielkim worku? - zapytał później w
trakcie wspinaczki. Sam niósł przygotowany przez nią niewielki tobołek, Molly
zaś szła objuczona swoim worem, przytroczonym teraz pasami do pleców.
   - Zobaczysz - odparła. - To niespodzianka. Jeszcze później
Marek oświadczył:
   - To jest dalej, niż nam się zdawało, prawda? Zdążymy przed
zmrokiem?
   - Dojdziemy o wiele wcześniej - uspokoiła go. - Ale to
rzeczywiście jest daleko. Chciałbyś znów odpocząć? Marek skinął głową.
Przysiedli pod świerkiem. Świerki schodzą z gór - pomyślała, przypomniawszy
sobie z wszelkimi szczegółami dawne mapy lasów tego regionu.
    - Nadal tak dużo czytasz? - zapytała.
   Marek poruszył się niespokojnie, spojrzał na niebo, na
drzewa, w końcu burknął coś niezobowiązująco.
   - Ja tak samo - odparła. - W tym starym domu jest mnóstwo
książek, prawda? Tylko trzeba bardzo uważać, żeby nie rozsypały się w proch -
takie są zbutwiałe. Codziennie wieczorem, kiedy ty już spałeś, czytałam sobie
wszystko, co tam było.
   - Tamtą o Indianach też czytałaś? - zapytał Marek
przewracając się ną brzuch. Oparł głowę na rękach. Oni wszystko umieli robić:
rozpalać ogniska, budować łodzie, szałasy, wszystko.
   - A w innej książce jest o chłopcach - chyba z jakiegoś
klubu - którzy wyjeżdżali na biwaki i wszystko robili tak, jak dawniej Indianie.
Teraz też można by tego spróbować - zakończyła Molly rozmarzonym głosem.
   - Czytałem to. Było tam jeszcze o tym, co można jeść w
lesie, i tak dalej.
   Wędrowali, odpoczywali, mówili o książkach ze starego domu,
o rzeczach, które Marek zamierzał wyrzeźbić, podeszli jeszcze kawałek w górę, a
po południu stanęli na szczycie, skąd widać było całą dolinę, aż po odległą
rzekę Shenandoah.
   Molly znalazła płaski, osłonięty kawałek terenu i Marek
mógł wreszcie obejrzeć niespodziankę, którą dla niego przygotowała: były tam
koce, trochę jedzenia w puszkach, owoce, mięso; sześć placków kukurydzianych i
kukurydza do prażenia nad ogniskiem. Po jedzeniu usypali sobie posłanie ze
świerkowego igliwia i Marek, ziewając, otulił się kocem.
    - Co to za hałas? - zapytał po chwili.
   - To drzewa - odparła cicho Molly. - Wiatr idzie górą,
nawet kiedy my tutaj go nie czujemy. Drzewa i wiatr szepczą sobie nawzajem różne
tajemnice.
   Marek roześmiał się i ziewnął raz jeszcze:
   - To o nas mówią - powiedział. Molly uśmiechnęła się w
ciemności.
   - Prawie rozróżniam ich słowa - rzekł Marek.
   - Już bardzo dawno nie oglądały ludzkiej istoty - odparła
Molly. - Dziwią się zapewne, że w ogóle jeszcze ktoś z nas przetrwał.











   - Ja też nie wracam! - protestował
Marek. Zjedli właśnie resztkę placków z kukurydzy i suszonych jabłek, ognisko
zostało wygaszone, ziemia wokół wyrównana.
   - Posłuchaj mnie, Marku. Oni każą mi wracać na oddział
reproduktorek. Rozumiesz, co to znaczy? Już nigdy stamtąd nie wyjdę. Dadzą mi
lekarstwa, po których stanę się spokojna, nie będę rozpoznawać ludzi ani rzeczy.
Takie będzie moje życie, jeśli tam wrócę. Ale ty? Ty tak wiele musisz się
nauczyć. Przeczytać wszystko, co jest w starym domu, zapamiętać z tych książek,
ile się da - i potem dopiero nadejdzie może dzień, w którym postanowisz odejść.
Ale nie teraz, Marku - dopiero, gdy będziesz mężczyzną.
   - Zostaję z tobą.
   Molly pokręciła głową.
   - Pamiętasz głosy drzew? Kiedy poczujesz się samotny, idź
do lasu i posłuchaj, co ci mówią. Może wśród nich usłyszysz i mój głos. Nigdy
nie będę daleko, jeśli tylko dobrze się wsłuchasz.
   - Dokąd pójdziesz?
   - Pójdę w dół rzeki, do Shenandoah, szukać twojego, ojca.
Tam dadzą mi spokój.
   Oczy Marka zaszkliły się łzami, ale chłopiec nie uronił ani
jednej. Podniósł swój pakunek i zarzucił go na plecy. Zaczęli schodzić w dół. W
połowie stoku przystanęli.
   - Stąd już widać dolinę - rzekła Molly. - Dalej pójdziesz
sam. Nie patrzył na nią.
    - Do widzenia, Marku.
   - Czy drzewa będą do mnie mówić, kiedy ciebie nie będzie?

   - Zawsze, ilekroć się wsłuchasz. Tamci wierzą, że uratują
ich miasta - a przecież miasta są martwe, leżą w gruzach. Za to drzewa żyją i
przemówią do ciebie, kiedy tylko będziesz ich potrzebował. Obiecuję ci to,
Marku.
   Marek podszedł i objął ją bardzo mocno.
   - Kocham cię - powiedział.
   Potem odwrócił się i ruszył w dół, a Molly patrzyła za nim,
póki mogła go dostrzec przez łzy.
   Odczekała, aż wyłoni się z lasu i wejdzie w otwartą dolinę.
Potem odwróciła się i poszła na południe, w stronę Shenandoch. Przez całą noc
szeptały do niej drzewa. Kiedy się obudziła, wiedziała już, że drzewa uznały ją
za swoją: nie uciszyły się, jak zwykle rankiem. A ponad i pod, i pomiędzy ich
głosami Molly słyszała głos rzeki, bardzo jeszcze odległy, za nim zaś jeszcze
inny, który musiał należeć do Bena, coraz potężniejszy, w miarę jak się do niego
zbliżała.
   Czuła teraz zapach świeżej wody. Głosy rzeki, drzew i Bena
zlały się w jedno wielkie wołanie: szybciej; szybciej! Pobiegła ku niemu z
radością. Pochwycił ją i zanurzyli się razem w chłodną, słodką wodę.


następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TI 99 08 19 B M pl(1)
19 Nauka o mózgu
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
0 19 431547 9 i
34 (19)
0 19 431547 9 l
Mała konstytucja z 19 lutego 1947 roku
54 19 Maj 2000 Czeczenia kona
Wykład 19 Znieczulenie ogólne

więcej podobnych podstron