54 19 Maj 2000 Czeczenia kona




Archiwum Gazety Wyborczej; czeczenia kona












WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 116, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 2000/05/19, dział
ŚWIAT, str. 10 ROBERT
KOWALEWSKI
KORESPONDENCJA WOJCIECH JAGIELSKI, KOMSOMOLSKOJE, CZECZENIA
CZECZENIA. Ostatnia wojna
zmniejszyła wojska partyzanckie o dwie trzecie
czeczenia
kona
Partyzanci zeszli o świcie - opowiada mi 53-letni Anzor,
mieszkaniec wioski Komsomolskoje. - Najpierw kilkunastu, wszyscy miejscowi.
Kiedy z gór zaczęli schodzić następni i następni, już wiedzieliśmy, że wybiła
nasza godzina
Podróż po Czeczenii to droga przez
pogorzeliska, ruiny, ślady klęsk czeczeńskich partyzantów. Położona u stóp
Kaukazu wioska Komsomolskoje pokryła się kwiatami białego bzu, którego słodkawy
zapach w majowe południe bywa silniejszy od wszechobecnego odoru pogorzeliska.
Zimą wieś liczyła 5 tys. dusz. Dziś nie mieszka tu nikt. Jedyne, co pozostało,
to ruiny i zgliszcza oraz poskręcane wraki spalonych samochodów. Głuchą ciszę
zakłócają tylko pszczoły.
Auł Komsomolskoje został starty z powierzchni ziemi półtora miesiąca temu. -
Partyzanci zeszli do wsi o świcie - opowiada mi 53-letni Anzor, mieszkaniec
Komsomolskoje. - Wynędzniali, cali w łachmanach. Prosili o jedzenie i żebyśmy
pozwolili im parę dni odpocząć. Było ich kilkunastu, wszyscy miejscowi. Ale
kiedy z gór zaczęli schodzić następni i następni, już wiedzieliśmy, że wybiła
nasza godzina.
Żołnierze pojawili się już nazajutrz. Na polu za drogą rozstawili czołgi i
armaty. Ludzie zaczęli uciekać z aułu.
W Komsomolskoje partyzantami dowodził Rusław Gełajew, najbitniejszy - choć
nie zabiegający o sławę - czeczeński dowódca. Jego pułk walczył prawie w każdej
bitwie już w poprzedniej wojnie z lat 1994-96. Po wojnie Gełajew wycofał się i z
wojaczki, i z polityki. Skrzyknął znowu oddział jesienią, gdy Rosjanie znów
najechali Czeczenię. Jego partyzanci znów bili się
w każdej bitwie. Gełajew, jako jedyny z komendantów, prawie bez strat
wyprowadził swój oddział z oblężonego Groznego. Schronił się w górach Kaukazu.
Do Komsomolskoje zawitał, próbując przebić się do sąsiedniej doliny Wedeno,
gdzie partyzanccy komendanci wyznaczyli sobie miejsce wiosennej zbiórki. Gełajew
mieszkał wcześniej w Komsomolskoje. Liczył więc, że w rodzinnym aule uda mu się
ukryć na parę dni swój oddział. Rosjanie podali potem, że Gełajew poświęcił
swoich partyzantów tylko po to, żeby wywieźć ze wsi swoją rodzinę. - To
nieprawda. Gełajew wywiózł żonę, dzieci i matkę jeszcze zanim poszedł bronić
Groznego - zaprzecza Anzor.
Otoczywszy wioskę, Rosjanie zawrócili uciekających z wioski cywilów, kazali
im wracać i czekać, aż wojsko oczyści wieś. Kiedy jednak wybuchła bitwa, chłopi,
wbrew zakazowi, jeszcze raz rzucili się do ucieczki. - Zatrzymali nas i nie
pozwolili się ruszyć, dopóki nie sprawdzą, czy nie ma wśród nas partyzantów -
wspomina Anzor. - Siedzieliśmy w szczerym polu pięć dni i pięć nocy. Na mrozie,
bez jedzenia, dachu nad głową, pośrodku między strzelającymi ze wsi partyzantami
i rosyjskimi czołgami i działami. Przyglądaliśmy się, jak ginie nasza wioska.
Partyzanci bronili się trzy tygodnie. Wymykali się lasami, zostawiając za
sobą setki poległych. Rosjanie przewieźli potem trupy do sąsiedniego
Alchazurowa. Ludzie zjeżdżali tu z całego kraju, żeby w rozłożonych na czarnej
folii szczątkach rozpoznać swoich bliskich i zabrać ich na rodzinne cmentarze.
Do opuszczonej i zburzonej wsi wkroczyli żołnierze, wysadzając w powietrze dom
po domu, zagrodę po zagrodzie. - Bali się zaglądać do piwnic, w których mogli
jeszcze kryć się partyzanci - mówi Anzor. - Wrzucali więc do środka chałup
wiązki granatów i tak szli od obejścia do obejścia.
Bitwa o Komsomolskoje była trzecią pod względem rozmiarów klęską poniesioną w
tej wojnie przez czeczeńskich partyzantów. Najpierw stracili ponad tysiąc ludzi,
gdy wycofując się z Groznego, wpadli w zasadzkę na minowych polach. Kolejnych
kilkuset zginęło już w górskim miasteczku Szatoj, gdzie zamierzali przetrwać
zimę. Zamiast bezpiecznych zimowych kryjówek czekały tam już na nich rosyjskie
bombowce. W Komsomolskoje znów zginęło pół tysiąca partyzantów. Dla Czeczenów takie straty to prawdziwa hekatomba.W dodatku
u źródeł każdej z klęsk tkwi demoralizujące podejrzenie o zdradę. Dlaczego
wspaniali dowódcy wyprowadzili ich na minowe pole? Dlaczego nie były gotowe
kryjówki w górach? Takie pytania zadają w nieskończoność partyzanci, którzy
potajemnie ukrywają się i kurują w wioskach podbitych już formalnie przez
Rosjan. Dziś potrafią znaleźć jedną tylko odpowiedź - ktoś zdradził. Ktoś musiał
też zdradzić Gełajewa - mówią - gdy ten w drodze do Wedeno postanowił wstąpić do
rodzinnej wsi. Trzy przegrane bitwy i mroźna zima w górach sprawiły, że
partyzancka armia została zdziesiątkowana. - Z każdych dziesięciu partyzantów
wiosną do walki nadaje się najwyżej trzech. A to były nasze najlepsze,
najbardziej doświadczone oddziały - uważa Osman, weteran poprzedniej wojny,
który dziś w pobliskim Cziri-Jurcie pomaga ukrywać się rannym partyzantom.
W Duba-Jurcie nie doszło nawet do bitwy, a mimo to ta bogata niegdyś wieś
także przestała faktycznie istnieć. W czasie poprzedniej wojny miejscowej
starszyźnie udało się ubłagać Rosjan, by ocalili wieś w zamian za bezpieczny
przejazd biegnącą przez nią drogą w góry. Wielu Czeczenów miało potem za złe ludziom z Duba-Jurtu, że
przepuszczając Rosjan, ułatwili im zdobycie Szatoj. Tym razem Rosjanie nawet nie
chcieli się układać. Komendant wioski Mohammed Baudinow, który jechał na rozmowy
z gen. Szamanowem, przepadł bez śladu już na początku stycznia. - Zaraz potem
jak zginął Mohammed, Rosjanie rozstawili nad rzeką czołgi i działa i zaczęli
bombardować wieś. Bez przerwy, dzień w dzień, noc w noc. Uciekliśmy, zabierając
ze sobą, co było pod ręką - opowiada Mansur Saralijew, który jesienią udzielał
mi gościny. - Kiedy wróciliśmy, wieś przypominała pobojowisko. Nie uchował się
nawet jeden dom. Te, których nie zburzyli pociskami i bombami, żołnierze
spalili, a wcześniej wszystko rozkradli i wywieźli ciężarówkami.
Jeśli nie liczyć rozbitego dachu i całkowicie splądrowanego dobytku, domostwo
Saralijewa ocalało. Rakieta rozbiła tylko szczyt izby, która jesienią służyła
nam za sypialnię. Mieszkańcy Duba-Jurtu, którzy powoli wracają do wsi, by zacząć
życie od nowa, boją się, że ich osada, podobnie jak Komsomolskoje, nie
przypadkiem została skazana na śmierć. Stosując taktykę spalonej ziemi,
rosyjskie wojska chcą odciąć partyzantów od wiosek na kaukaskim przedgórzu,
które mogłyby stać się dla powstańców azylem, spichlerzem, a także źródłem
wywiadowczych informacji i rekrutów. Nie potrafiąc przeciągnąć chłopów na swoją
stronę, Rosjanie niszczą ich wioski i minują pola, chcąc w ten sposób zmusić
górali do przenosin na równiny. Wierzą, że odcięci od świata w bezludnych górach
partyzanci ugną się w końcu i złożą broń.


[podpis pod fot./rys.]
Czeczeńskie pola się zielenią, tylko ludzi na nich coraz
mniej




(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
53 2 Maj 2000 Ludzie wśród gruzu
37 19 Listopad 2001 Czeczeni w Moskwie
33 14 Marzec 2000 Czeczenia jeszcze nie zginęła
23 19 Luty 2000 Wyzwoliciele są ponad prawem
54 (19)
55 22 Maj 2000
57 26 Maj 2000 Dlaczego nikt ich nie ściga
10 19 Styczeń 2000 Szturm o flagę nad Groznym
22 19 Luty 2000 Byle załopotała flaga
58 29 Maj 2000 Minutka jest pustynią
19 14 Luty 2000 Walki i czystki
Dyrektywa 2000 54 WE
Stromlaufplan Passat 54 ABS, ABS mit EDS ab 10 2000
16 5 Luty 2000 Śmierć Czeczena
19 17 Styczeń 1995 Oddajmy Czeczenię, ocalmy Rosję

więcej podobnych podstron