Ingram Płonący Dom


J. Ingram.

Płonący Dom
SŁOWO WSTĘPNE
Czy pozwolisz, Czytelniku, bym już teraz oszczędził Ci trochę czasu oraz
trudu i powiedział, czego nie znajdziesz w tej książce? Nie ma tu prawie
nic na temat różnic między mózgami mężczyzn i kobiet, nie znajdziesz w mej
pracy żadnych sztuczek pozwalających poprawić pamięć ani słów pocieszenia,
że sprawność mózgu nie obniża się wraz z wiekiem. Ponadto nie piszę o tym,
gdzie w mózgu znajduje się ośrodek kontrolujący potrzeby seksualne.
Chociaż starałem się uniknąć pogoni za sensacją i w związku z tym moje
intencje muszą być nieskazitelnie czyste, muszę przyznać (bez
najmniejszego wstydu), że lobotomia, Prozac i tłumione wspomnienia
występują w tej książce, podobnie jak kończyny fantomowe, opowieść o
kobiecie, która myślała, że jej lewa ręka w rzeczywistości należy do kogoś
innego, oraz relacja o mężczyźnie, który nie pamięta nic z ostatnich
czterdziestu lat swego życia. Naukowcy badający mózg mają na co dzień do
czynienia z tego typu historiami
bez nawiązania do nich książka na temat
mózgu nie byłaby wyczerpująca, a może i dostatecznie interesująca.
Moim zdaniem, żaden opis osoby, która doznała jakiegoś upośledzającego
uszkodzenia mózgu, nie będzie jednak pełny, o ile nie zakończy się
pytaniem: Jakie płyną z tego wnioski dla mnie?" Zgadzam się, że rzeczą
dziwną i fascynującą jest na przykład to, że rozsądna pod pewnymi
względami kobieta może uważać, iż jej sparaliżowana lewa ręka należy do
kogoś innego. Ręka ta rzekomo została przyczepiona do ciała pacjentki
przez chirurgów ze szpitala, w którym odbywa ona rekonwalescencję po
wylewie. Sprowadzenie tej historii do podobnego opisu przypominałoby
wędrówkę po głównym korytarzu jakiegoś muzeum i przyglądanie się tylko
najbardziej interesującym eksponatom. A przecież taka opowieść wymaga
namysłu; przyjrzawszy się jej baczniej
co może wiązać się z potrzebą
wyobrażenia sobie, że znalazłeś się w sytuacji tej pacjentki

stwierdzisz, że rozumowanie chorej jest znacznie mniej dziwaczne, niż
wydaje się na pierwszy rzut oka. Pewne jej myśli mogłyby pojawić się w
Twoim mózgu, innymi słowy, Twój mózg mógłby przyjąć podobny tok
rozumowania. Ludzki mózg nie cierpi próżni i jeśli jakaś historia
pozostaje nie dokończona lub jakaś zagadka nie rozwiązana, mózg każdego z
nas będzie dokładał starań, by temu zaradzić, niezależnie od tego, czy
będzie to sensowne.
Ustalanie strat, jakie wynikły z jakiegoś uszkodzenia mózgu, to jedna z
najczęściej stosowanych metod badania jego funkcjonowania; alternatywne
podejście polega na bezpośredniej obserwacji pracy mózgu. Wykorzystuje się
zatem techniki, które pozwalają na uzyskanie informacji o mózgu przy
zastosowaniu rezonansu magnetycznego lub emisyjnej tomografii pozytonowej
(PET). Techniki te dostarczają fascynujących obrazów pracującego mózgu. W
momencie gdy piszę te słowa, czasopismo Naturę" opublikowało serię zdjęć
przedstawiających mózgi szachistów. W czasie gdy gracze patrzyli na
szachownicę na ekranie komputera, proszono ich o wykonanie serii zadań:
począwszy od bardzo łatwego
Jakiego koloru są poszczególne figury?"

skończywszy na najtrudniejszym
Czy w następnym ruchu możliwy jest mat?"
Gdy badani namyślali się nad odpowiedzią na ostatnie pytanie, wzrost
aktywności obserwowano w dwóch obszarach mózgu: w płatach czołowych i w
rejonach wzrokowych, położonych w tylnej części mózgu. Ten obraz
aktywności w mózgu interpretowano następująco: płaty czołowe zajmują się
planowaniem ruchu mającego doprowadzić do mata (wiadomo, że w innych
sytuacjach odgrywają one podobną rolę), podczas gdy zadanie rejonów
wzrokowych polega na stworzeniu myślowego obrazu tego posunięcia.
W tym miejscu konieczne jest jednak pewne zastrzeżenie. Stwierdzenie

dokonane na podstawie obrazów otrzymanych metodą PET
że dane obszary
mózgu uaktywniają się, nie pozwala jeszcze na uznanie sprawy za
definitywnie rozstrzygniętą. Albowiem dzięki tym obrazom wiemy podobnie
dużo o procesach przebiegających w mózgu, co o zdarzeniu na danej ulicy na
podstawie satelitarnego zdjęcia świateł miejskich, które zostało zrobione
po tej stronie naszej planety, gdzie panuje noc. Wiele rzeczy pozostaje tu
nie wyjaśnionych, podobnie jak w przypadku założenia, że istnieje ścisły
związek między zmianą w zachowaniu pacjenta, który doznał urazu mózgu, a
częścią mózgu, która została uszkodzona. Wniosek, że ta część, która
uległa uszkodzeniu, jest odpowiedzialna za konkretne zachowania, nie
zawsze musi być prawdziwy.
Natomiast prawdą jest zarówno to, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat
naukowcy zrewolucjonizowali nasze pojęcia na temat mózgu, jak i to, że są
oni wciąż bardzo odlegli od tego, by go całkowicie poznać. W tym sensie
badacze mózgu pozostają w sytuacji przypominającej nieco położenie Martina
Froshibera, który wpłynąwszy w 1576 roku do Zatoki Froshibera [Zatoka na
Ziemi Baffina w arktycznych rejonach wschodniej Kanady; przyp. tłum.]
przypuszczał, że znajduje się u wrót ...Morza Zachodniego, prowadzącego
do Chin i do Indii Zachodnich". Było to wspaniałe osiągnięcie, a
roztaczający się przed oczyma podróżnika krajobraz złożony z gór i lodów
okazał się niezwykły, tajemniczy i piękny. Froshiber nie odnalazł jednak
Przejścia Północno-Zachodniego, którego poszukiwał.
Krajobraz mózgu, który możemy obecnie oglądać dzięki nowym technikom, jest
równie cudowny jak ten, który widział Froshiber. Mimo to
podobnie jak
wyprawa dawnego zdobywcy
podróż naukowca nie dobiegła końca. Nie wiadomo
nawet, jak mógłby wyglądać koniec tej podróży.
A jednak właśnie ta niepewność czyni całe przedsięwzięcie jeszcze bardziej
atrakcyjnym. Nie należy oczekiwać, że rozwój nowego myślenia o
funkcjonowaniu mózgu wyrwie z korzeniami albo też tylko trochę podkoloruje
całą dotychczasową wiedzę; wiedza ta ulegnie po prostu modyfikacji. Weźmy,
na przykład, wspomnienia. Pomyśl o nich nie jak o małych scenkach,
odtwarzanych w Twoim umyśle, ale jak o momentach, w których wiele różnych
obszarów mózgu, jakie uległy pobudzeniu w czasie pierwotnego zdarzenia,
uaktywnia się ponownie. Uaktywnienie to zachodzi za każdym razem tak samo
i jest koordynowane w czasie przez pewien elektryczny rytm, przy czym
Twoje odczucie, że przypominasz sobie jakąś wcześniej zapamiętaną scenę,
zawdzięczasz wyłącznie temu, iż takie ponowne uaktywnienie się tych
wszystkich obszarów następuje jednocześnie. Przyjęcie tej nowej
interpretacji zjawisk jest typowe dla zmian zachodzących w rozumieniu
mózgu, do których dochodzi w miarę rozwoju badań naukowych.
Mózg bywa nazywany najbardziej złożonym elementem wszechświata, ale James,
zaprzyjaźniony ze mną stolarz złota rączka", określił go bardziej
trafnie. Staliśmy właśnie obaj na środku mojej kuchni, zmagając się z
samym pojęciem mózgu, gdy nagle James przerwał ciszę, mówiąc: To ci
dopiero narząd".
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 1
WYCIECZKA DO MUZEUM
Jeden z najbardziej pamiętnych wywiadów w moim życiu przeprowadziłem z
Mohamadem Haleemem, kustoszem Zbioru Anatomii Prawidłowej i Patologicznej
oraz Rozwoju Mózgu im. Yakovleva w Instytucie Patologii Sił Zbrojnych w
Waszyngtonie. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce: Zbiór Yakovleva
znajduje się w głębi pewnego budynku skonstruowanego tak, by wytrzymał
wybuch bomby atomowej (jest to jedyny tego typu budynek w tym mieście).
Gdy w 1949 roku Związek Radziecki przeprowadził pierwszy wybuch swojej
bomby atomowej, wydano polecenie wybudowania w Waszyngtonie budynku
odpornego na skutki użycia broni jądrowej, który na wypadek ataku
zamieniłby się w siedzibę rządu. Jednakże w sierpniu 1953 roku ZSRR
wypróbował swą bombę wodorową, co sprawiło, że bomba atomowa straciła
znaczenie militarne, a zabezpieczenia przeciwko niej stały się po prostu
bezużyteczne.
Zbiór Mózgów znajduje się w jasno oświetlonej sali, w której po jednej
stronie można prowadzić szczegółowe badania wybranych mózgów, po drugiej
zaś stoi rząd gablot. Gabloty są w tej kolekcji odpowiednikiem ciężkich
bibliotecznych półek na rolkach, które przesuwają się, gdy kręci się
korbką. Gabloty te różnią się jednak od wyposażenia biblioteki; po
pierwsze: brak w nich pólek, widać natomiast sześćdziesiąt czy
siedemdziesiąt głębokich na parę centymetrów szuflad; po drugie: Zbiór
Mózgów im. Yakovleva wyposażony jest w specjalny system elektryczny, który
wysuwa gabloty.
Moja wizyta w tym muzeum miała szczególny charakter dzięki osobie mego
rozmówcy, którym był Mohamad Haleem. Pełnił on funkcję kustosza kolekcji,
a ponadto przez z górą dwadzieścia lat blisko współpracował z doktorem
Paulem Ivanem Yakovlevem, założycielem Zbioru. Yakovlev umarł w 1983 roku,
lecz Haleem wciąż mówił o nim z głęboką czcią (nazywał go mistrzem") i
traktował zbiór jak powierzony mu w opiekę bezcenny skarb. Muzeum mózgów
jest poważnym przedsięwzięciem naukowym, do tego miejsca ściągają
neurobiolodzy z całego świata. Spowodowane jest to nie tylko niewiarygodną
różnorodnością mózgów, udostępnionych tutaj dla celów badawczych, lecz
także tym, że każdy mózg został pocięty dokładnie w taki sam sposób: w
serie przylegających do siebie plastrów, niczym bochenek chleba pokrajany
od piętki do piętki. Liczba plastrów w danym mózgu może łatwo przekroczyć
cztery tysiące, chociaż dokładna liczba zależy od tego, czy mózg został
pocięty w płaszczyźnie z przodu do tyłu, z góry w dół czy od jednego boku
do drugiego. Ponadto przybywający naukowcy dobrze wiedzą, co można znaleźć
w Zbiorze Yakovleva. Jeśli chce się zmierzyć wielkość na przykład zakrętu
obręczy (gyrus cinguli) w mózgu człowieka, który doznał wylewu, a
następnie porównać ten mózg, plaster po plastrze, z innym, to jest to
możliwe. Można również badać plastry pochodzące z mózgu
dziesięciotygodniowego płodu lub mózgu stujednolatka. W kolekcji znajdują
się mózgi uszkodzone w wyniku zatrucia tlenkiem węgla, mózgi chorych w
późnych stadiach syfilisu i choroby Alzheimera, a także mózgi małp,
kaszalota oraz konia.
Mimo że mózgi są ofiarowywane do zbiorów przez cały czas, przyjmuje się
tylko najbardziej niezwykłe z nich (niezwykły w tym przypadku może
oznaczać także mózg tak normalny", jak tylko jest to możliwe). Trzeba
całego roku na utwardzenie mózgu metodami chemicznymi, by przy krojeniu w
plastry nie zniekształcał się pod naciskiem ostrza. Każdy mózg pokrojony
jest w plastry o grubości około jednej trzydziestej milimetra (cztery czy
pięć plastrów złożonych razem miałoby grubość jednej kartki tej książki).
Każdy plaster chroniony jest między dwiema cienkimi szybkami, które mają
wielkość niedużego obrazka. Plastry są tak cienkie, że wydają się
przezroczyste i z łatwością można je oglądać pod mikroskopem.
Zbiór Yakovleva nie ma charakteru sensacyjnego, przeciwnie
jest to
tradycyjnie pomyślane muzeum, gdzie starannie gromadzony i porządkowany
zbiór ma służyć badaczom teraz i w przyszłości. Mimo to świadomość, że
jest się otoczonym przez setki tysięcy kawałków mózgu, wywołuje niezwykłe
uczucie. Miejsce to przyprawia o mdłości większość ludzi
właściwie nie
bardzo wiem, dlaczego tak się dzieje. Być może, chodzi o konsystencję
mózgu, który jest wilgotny, miękki i ciężki. Myśl o tym, by wziąć jeden z
eksponatów do ręki, jest dla większości ludzi nie do zniesienia. Rzecz
jasna, w przypadku Zbioru Yakovleva ten argument akurat nie jest zbyt
istotny, ponieważ plastry mózgów umieszczone w szufladach mają mniej
więcej tyle wspólnego z wilgotnym" mózgiem, ile plastry żółtego sera z
pierwotnym produktem, z którego powstały. Mimo wszystko
jak wolno
przypuszczać
wrażenie, jakie wywołuje mózg, nie jest chyba wyjątkowe.
Moja żona Cynthia jest głęboko przekonana, że wzięcie do ręki nerki byłoby
czymś znacznie gorszym.
Uczucie niesamowitości, jakie wywołuje w nas taki kontakt z mózgiem,
wynika prawdopodobnie z faktu, że dla większości z nas mózg jest czymś
więcej niż częścią ciała. Mózg człowieka kojarzy nam się bezpośrednio z
jego myślami i uczuciami; trzymając czyjś mózg odnosimy wrażenie, że mamy
w rękach" samego człowieka. Powoduje to także doznanie emocjonalne,
jakiego przypuszczalnie nie mielibyśmy szans doświadczyć, gdyby dr
Yakovlev gromadził trzymetrowe odcinki ludzkich jelit i nazwał swą
kolekcję Zbiorem Dwunastnic im. Yakovleva. Nawiasem mówiąc, brak
szczególnego szacunku dla mózgu doprowadził niemal do wymarcia pewnej
grupy etnicznej, plemienia Fore, żyjącego na Nowej Gwinei. Do zwyczajów
tego plemienia należał rytuał, w czasie którego każdy ostatnio zmarły
krewny zostawał zjadany. Na nieszczęście plemię to dotknięte było przez
rzadką chorobę zakaźną, która atakowała mózg, powodując postępujące
wprawdzie powoli, ale na ogół śmiertelne porażenie funkcji ruchowych.
Ktokolwiek zjadł kawałek mózgu osoby zmarłej na tę chorobę, zwaną kuru,
mógł być w zasadzie pewny, że sam również padnie jej ofiarą. Wkrótce po
rym jak przekonano członków tej społeczności, by zaniechali tego
szczególnego rytuału, kuru zniknęła, chociaż, zanim to nastąpiło, mózgom
dwóch ofiar tej choroby udało się trafić do Zbioru Yakovleva.
W naszych czasach mózg zdobył szczególny szacunek. Warto natomiast
wiedzieć, że nie zawsze tak było, nawet w tych kulturach, gdzie pojawiały
się głębokie refleksje o mózgu. Na przykład starożytni Egipcjanie, którzy
stworzyli wyszukane pojęcia dotyczące życia umysłowego i duchowego, takie
jak ba (niematerialna reprezentacja charakteru lub osobowości) i ka
(rodzaj ducha-sobowtóra, który przeżywał swojego śmiertelnego
odpowiednika), wierzyli, że siedzibą tych bytów jest serce, a nie mózg.
Stąd podczas mumifikacji serce starannie zabezpieczano, mózg zaś był
wyciągany przez nozdrza lub przez podstawę czaszki, a następnie wyrzucano
go.
Od czasów Imperium Rzymskiego aż do momentu odległego od nas o zaledwie
kilka stuleci znawcy anatomii
choć zdawali już sobie sprawę z tego, że
mózg jest narządem myślenia
mylnie przypisywali kluczową rolę
wypełnionym płynem przestrzeniom w mózgu, które zwano komorami, pomijali
zaś komórki mózgowe wraz z ich połączeniami, biorąc je
by tak rzec
za
opakowanie. Nawet konkretne właściwości umysłowe, takie jak rozumowanie,
formułowanie sądów i pamięć, przypisywano różnym, chociaż łączącym się ze
sobą przestrzeniom.
Dziś nie jest znany żaden płyn, który mógłby odpowiadać za całą złożoność
mózgu; obecnie komórki mózgowe i łączące je włókna
pomijane uprzednio
jako opakowanie
uznaje się za najważniejszą część mózgu człowieka.
Niezależnie od tego, każde uczucie skrępowania wynikające z przebywania
wśród mózgów w Zbiorze Yakovlewa jest irracjonalne
obojętnie jak na to
spojrzymy. Jeżeli wierzymy w istnienie duszy, uznamy, że opuściła ona mózg
na długo przed włączeniem go do Zbioru Yakovleva. Z drugiej strony, jeśli
myślimy, że śmierć kładzie kres wszystkiemu, to dlaczego wzięcie do ręki
mózgu miałoby przyprawiać nas o mdłości w większym stopniu niż dotknięcie
kości udowej. Wszystko to jest tylko martwą tkanką.
A jednak mózgi są czymś specjalnym: przeprowadzanie wywiadu radiowego w
otoczeniu tysiąca sześciuset mózgów zapowiadało się Jako niezapomniane
doświadczenie. Pan Haleem wybrał dla mnie niektóre spośród najciekawszych
okazów i wyeksponował je w oświetlonych gablotach. Znajdował się w nich
m.in. mózg pacjenta poddanego lobotomii, następująco opisany: Mężczyzna,
pięćdziesiąt dziewięć lat. Zgon sześć miesięcy po operacji". Ponieważ
lobotomia była zabiegiem stosowanym w latach czterdziestych i
pięćdziesiątych, większość z nas ma mizerne wyobrażenie o tym, na czym
polegał ów zabieg. Ponadto wielu z nas z pewnością nie ma najmniejszego
pojęcia o tym, jak często go stosowano oraz jak wielkim uznaniem się
cieszył. Operacja ta polegała na nacięciu płatów czołowych mózgu i była
zalecana dla pacjentów poddawanych leczeniu psychiatrycznemu, co do
których uznano, że nie ma innego sposobu opanowania ich lęku czy
antysocjalnego zachowania. Takich operacji wykonano tysiące, a badania
oceniające rezultaty lobotomii, prowadzone w latach czterdziestych,
zgodnie wskazywały, że stan większości pacjentów poprawił się dzięki temu
zabiegowi. Specjaliści potwierdzali, ze życia tych pacjentów nie
dezorganizowały już cierpienia spowodowane obsesyjnymi myślami lub
dziwacznymi zachowaniami, typowymi dla schizofrenii czy psychozy
maniakalno-depresyjnej. Jakkolwiek dziś brzmi to dziwnie, faktem jest, że
portugalski lekarz odpowiedzialny za wprowadzenie lobotomii, Antonio
Cayetano Moniz, został jednym z laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie
fizjologii i medycyny w 1949 roku za: odkrycie terapeutycznych
właściwości leukotomii płatów czołowych (lobotomii) w leczeniu pewnych
psychoz". Warto dodać, że w samych Stanach Zjednoczonych przeprowadzono
około 40 000 tych operacji, głównie na początku lat pięćdziesiątych.
Jednym z powodów, dla których ta brutalna forma leczenia zaburzeń
psychiatrycznych została przyjęta z nadmiernym entuzjazmem
zanim
dokonano właściwej jej oceny
był fakt, że ofiarami drugiej wojny
światowej byli także liczni weterani z poważnymi problemami
psychiatrycznymi, których leczenie nastręczało trudności. Poza tym
psychiatrów było zbyt mało, a prace nad lekami przeciwpsychotycznymi
ledwie się rozpoczęły.

Ryc. 1.: Jedna z technik lobotomii
Wielu ludzi błędnie uważa, że lobotomia polega na usunięciu przedniej
części mózgu. Chociaż istniała pewna technika, w ramach której usuwano
kawałki płatów czołowych (ważono je, by ustalić dokładnie, ile zostało
wycięte), w większości przypadków po prostu je rozłączano, zazwyczaj
poprzez wprowadzenie do przedniej części mózgu ostrza, którym następnie
poruszano tam i z powrotem ruchem wahadłowym. Mózg poddany niegdyś
zabiegowi lobotomii został w Zbiorze Yakovleva pocięty w plastry (po
śmierci pacjenta) w taki sposób, by z boku można było zobaczyć nacięcie,
które rozdzieliło płaty czołowe, lecz pozostawiło je w tym samym miejscu,
podtrzymywane przez kości czaszki.
Znajomość dziejów lobotomii pomaga w zrozumieniu krótkich opisów, którymi
opatrzono niektóre mózgi. Jeden z nich opisany jest w katalogu Yakovleva
jako: C-64... 32 It... 13 It... K... H". Kobieta, lat trzydzieści dwa,
zgon trzynaście lat po operacji, przekrój horyzontalny. A ten eksponat?
Lobotomia z powodu anoreksji, 1951 rok; był to czas szczytu popularności
lobotomii. Pan Haleem pokazał mi również mózgi ofiary wylewu, czterolatka
z zespołem Downa oraz różnych zwierząt, w tym goryla i delfina.
Być może, w ciągu tych kilku minut spędzonych w Zbiorze zanadto przywykłem
do mózgów; może niesłusznie założyłem, że codzienna praca w tym miejscu
sprawia, iż człowiek zaczyna rutynowo traktować ludzkie szczątki. Mniejsza
o to, jak to się stało, przekroczyłem jednak granice zwykłego wywiadu,
kiedy zacząłem rozmawiać z panem Haleemem o jego mistrzu, Paulu Ivanie
Yakovlevie. Gdy Yakovlev umarł w 1983 roku, jego mózg natychmiast został
włączony do kolekcji jako jeden z jej najcenniejszych okazów. Jest on
oczywiście pocięty w plastry, tak samo jak pozostałe mózgi... no cóż,
wcale nie tak samo. W przypadku mózgu swojego przełożonego pan Haleem
nagiął nieco obowiązujące reguły. Aby można było oglądać pod mikroskopem
mózg, barwi się co dwudziesty jego plaster. Tym razem Haleem zabarwił co
dziesiąty plaster. W rezultacie eksponowanych jest więcej plastrów mózgu
dra Yakovleva niż jakiegokolwiek innego mózgu, dlatego więcej szuflad
przeznaczono dla niego. Nawiasem mówiąc, podobnie jak w galerii sztuki,
tylko część kolekcji plastrów jest wystawiona, resztę zaś przechowuje się
w magazynie. Pan Haleem zadbał też o to, by mózg dra Yakovleva został
pokrajany w ulubiony przez mistrza" sposób: w przekroju strzałkowym,
polegającym na cieciu od lewej strony ku prawej. Byłem tak zafascynowany
tym, co usłyszałem, że chciałem koniecznie zobaczyć mózg Yakovlewa:
INGRAM: Czy jego mózg jest tutaj?
HALEEM: Naturalnie.
INGRAM: Czy możemy go zobaczyć?
HALEEM: Oczywiście. Jest tutaj. Zobaczy go pan i chociaż będzie mi
naprawdę bardzo smutno, pokażę panu ten mózg. To jest właśnie mózg...
doktora Yakovleva...
INGRAM: Czy nie ma on Jakiegoś specjalnego miejsca?
HALEEM: Nie. Jest on Jeszcze Jednym pacjentem, który, niestety, koniec
końców znalazł się tutaj.
INGRAM: Nie ma tu nawet Jego nazwiska.
HALEEM: To prawda. Nie możemy ujawniać nazwisk.
INGRAM: Tylko numery.
HALEEM: W rzeczy samej, w zawodzie lekarza niedopuszczalne jest podawanie
nazwisk i być może, my też nie powinniśmy tego robić.
INGRAM: OK, a więc on jest po prostu MU...
HALEEM: MU 157.
INGRAM: 1183. Osiemdziesiąt trzy to rok jego śmierci?
HALEEM: Zgadza się. To są, jak pan widzi, plastry jego mózgu. To jest
numer 511. Jeśli chodzi o mnie, to z przyczyn sentymentalnych lub, być
może, z innych powodów postanowiłem zabarwić co dziesiąty plaster zamiast,
jak zwykle, co dwudziesty. Chciałem mieć możliwie najwięcej wycinków tego
mózgu. Ach... oto on. Widzi Pan, ile jest tutaj szuflad. Około... mniej
więcej... trzydzieści pięć szuflad na ten jeden mózg.
INGRAM: Jeśli patrzy pan na ten mózg jako na przypadkowy egzemplarz w tej
ogromnej kolekcji, czy sądzi pan, że jest różny od innych?
HALEEM: Naturalnie. Szczerze mówiąc, rozmawiając teraz z panem, mam
dreszcze. Naprawdę. Czuję...Gdy mówię o innych mózgach, czuję się w
porządku. Ale ten mózg jest dla mnie czymś wyjątkowym. Nawet gdyby pana tu
nie było... Za każdym razem, gdy tędy przechodzę, czuję się jakoś
szczególnie.
Ludzki mózg waży średnio około 1400 g, przy czym mózgi mężczyzn są cięższe
od mózgów kobiet, przeciętnie o około 100 g {szczegółowe badania
anatomiczne wykazały, że liczba komórek mózgowych, czyli neuronów,
obecnych w każdym centymetrze sześciennym mózgu kobiety jest większa niż u
mężczyzny, tak że ostatecznie całkowita liczba neuronów jest taka sama dla
obu płci. Pamiętaj o tym następnym razem, gdy usłyszysz kogoś, kto próbuje
wyjaśnić, dlaczego mózgi mężczyzn są większe). Aż 1400 g, w przybliżeniu
półtora kilograma
mózg ludzki waży całkiem sporo. Jego naturalny kolor
jest raczej różowy niż szary. Naprawdę zaskakującą cechą w wyglądzie
żywego mózgu są rozmiary naczyń krwionośnych, przebiegających na jego
powierzchni. Wiedziałem wprawdzie, że są one przewodami zaspokajającymi
olbrzymie zapotrzebowanie mózgu na krew bogatą w tlen, ale nie miałem
pojęcia, że wybrzuszają się na powierzchni mózgu jak żyły na ramieniu
kulturysty. Nie jest to jednak dziwne, gdy weźmie się pod uwagę potrzeby
energetyczne mózgu: około 25% całkowitego poboru tlenu przez ciało jest
przeznaczone dla mózgu, tlen zasila elektryczną aktywność komórek
mózgowych.
Inną ważną cechą powierzchni mózgu jest to, co niewątpliwie wszyscy już
widzieli, nawet jeśli nie poświęcili temu wiele uwagi. Mam na myśli
pofałdowanie powierzchni mózgu, szczególnie na bokach i na szczycie. Cała
zewnętrzna powierzchnia mózgu jest nie kończącym się ciągiem niskich,
łagodnych wzniesień rozdzielonych głębokimi, wąskimi szczelinami. Każde
wzgórze to gyrus (zakręt); każda dolina to sulcus (bruzda). Niektóre z
głównych elementów noszą imiona anatomów, którzy pierwsi zwrócili uwagę na
te części: bruzda Rolanda (Włoch żyjący w XVIII wieku), bruzda Sylwiusza
(Francuz żyjący w XVII wieku); większość zaś została po prostu nazwana od
miejsca, gdzie się znajduje
na przykład: zakręt czołowy. Geograficzne
podejście zastosowano również, wprowadzając podział całej powierzchni
mózgu na cztery płaty: czołowy, ciemieniowy, skroniowy i potyliczny.
Obszary te zostały wyróżnione tak, by odpowiadały rejonom czaszki
położonym bezpośrednio nad nimi, ale przyporządkowanie to jest tylko
przybliżone. Największe są płaty czołowe, które zajmują około 30% całej
kory mózgowej; rozciągają się one poprzez całą przednią część mózgu aż do
miejsca, gdzie zaczynają się uszy. Płat ciemieniowy obejmuje szczytową
część mózgu i ciągnie się do tyłu mniej więcej do miejsca, gdzie
znajdowałby się pasek czapki baseballowej. Płat potyliczny leży z tyłu
czaszki, a płaty skroniowe rozpościerają się wokół uszu.

Ryc. 2.: Płaty mózgowe
W tym miejscu warto wyjaśnić trzy ściśle ze sobą powiązane terminy.
Powierzchnia wypukła mózgu dzieli się na cztery wspomniane płaty. Linie
graniczne między płatami są niezbyt widoczne i wyznaczono je nieco
arbitralnie, ale występuje tu jeden wyraźny podział, przebiegający
dokładnie przez środek. Ludzki mózg widziany z góry przypomina orzech
włoski, którego połówki to lewa i prawa półkula mózgowa. Wierzchnia
warstwa całego mózgu
zarówno prawej, jak i lewej półkuli
zwana jest
korą mózgową i rzeczywiście przypomina korę drzewa. Kora mózgowa ma
grubość tylko kilku milimetrów i właśnie w tej cienkiej, wierzchniej
warstwie znajdują się ciała komórek nerwowych. Przestrzeń we wnętrzu mózgu
poniżej kory mózgowej jest zajęta, przez tak zwaną istotę białą, czyli
sieć przewodów łączących różne części powierzchni mózgu. Dzięki temu, że
kora mózgowa jest pomarszczona, większa jej ilość mieści się na
powierzchni mózgu. Gdyby całkowicie rozprostować korę mózgową, zwisałaby
poza brzegi mózgu. Pofałdowanie kory mózgowej jest jedynym sposobem na
zmieszczenie jej wewnątrz czaszki. Powstanie bardziej pofałdowanej kory
mózgowej, szczególnie z przodu, stanowiło jedno z głównych osiągnięć
ewolucji mózgu w ciągu ostatniego miliona lat.
Przeczytałem kiedyś, że gdyby rozpostarto fałdy kory mózgowej, to
pokryłaby ona stolik do gry w karty. Wydawało się to całkiem
niewiarygodne, ale sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, jak duża byłaby
kora mózgowa, gdybyśmy ją rozprostowali. Według mnie miałaby wielkość
pizzy dla całej rodziny: nie byłby to zły wynik, ale trudno go porównywać
z rozmiarami stolika do gry w karty. Byłem zdumiony, gdy zdałem sobie
sprawę, że nikt nie zna odpowiedzi na moje pytanie. Szybko przejrzałem
literaturę fachową i znalazłem następujące szacunki dotyczące rozmiarów
wygładzonej kory mózgowej ludzkiego mózgu.
Julie Ann Miller w artykule opublikowanym w czasopiśmie Bioscience" w
listopadzie 1987 roku twierdzi, ze kora mózgowa ma powierzchnię zwykłej
serwetki, czyli kwadratu o boku równym 25cm. Miesięcznik Scientific
American" we wrześniu 1992 roku znacznie poprawił ten wynik, podając
wielkość 1,5 m2; otrzymujemy zatem kwadrat kory mózgowej o boku 125 cm, co
zbliża nas do rozmiarów stolika do gry w karty. Choć pewien psycholog z
Uniwersytetu w Toronto doszedł do wniosku, że kora mózgowa pokryłaby
podłogę jego salonu (nie widziałem jego salonu), to rekordowe oszacowanie
pojawiło się na plakacie wydanym w 1993 roku przez czasopismo brytyjskie
New Scientist"
okazało się, że kora mózgowa po rozprostowaniu zakryłaby
kort tenisowy. Jak doszło do takich rozbieżności? Dlaczego tylu
specjalistów nie wie, jak wielka jest kora mózgowa? Nie umiem odpowiedzieć
na to pytanie, ale obecnie poluję na eksperta, który powie, że całkowicie
rozpostarta kora mózgowa pokryłaby boisko futbolowe.
Takie sytuacje sprawiają, że niezbyt chętnie odwołuję się do innych
fascynujących twierdzeń na temat mózgu
obawiam się po prostu, że okażą
się równie niewiarygodne. Z jednego z nich, na przykład, dowiadujemy się,
ze jeśli świeży mózg pozostawić w spokoju
choćby w misce na spaghetti

to będzie on pomału siadać" i powoli straci swoją sztywność bryły.
Rozpłynie się", ponieważ zawiera stosunkowo dużo płynu. Nie pamiętam,
gdzie o tym przeczytałem po raz pierwszy, ale jestem pewien, że niewielu
ludzi miało okazję zaobserwować, co dzieje się z mózgiem umieszczonym w
misce na spaghetti. Skądinąd mózg w około 85% składa się z wody i trzeba
go nasączyć żywicą i utwardzić, zanim będzie można go pokroić i włączyć do
Zbioru Yakovleva.
Gdyby mózg był po prostu pofałdowany jak chodnik przyciśnięty nogą kanapy,
trudno byłoby sobie wyobrazić, że ma jakiekolwiek znaczenie to, iż jest
się na dnie szczeliny zamiast na szczycie wzniesienia, czy też nawet na
jednym wzniesieniu zamiast na innym. Wyniki ostatnich badań dowodzą
jednak, że pozostawanie na wzniesieniu bądź w dolinie nieoczekiwanie
odgrywa pewną rolę.
W serii badań dr George Ojemann i jego współpracownicy z Uniwersytetu
stanu Waszyngton w Seattle podjęli próbę bardzo dokładnego oznaczenia
rejonów związanych z mową na powierzchni lewej półkuli; zaobserwowali oni
ogromną zmienność w położeniu rejonów odgrywających istotną rolę w
nazywaniu rzeczy. Jednym z najbardziej intrygujących i najmniej
zrozumiałych odkryć było ustalenie, że jedna z tych różnic jest
skorelowana z poziomem sprawności językowej. Okazuje się, że obszary
odgrywające kluczową rolę w nazywaniu znajdują się na szczycie jednego
zakrętu u łych, którzy sprawnie posługują się językiem, i na szczycie
następnego u tych, których sprawność jest mniejsza.
Wyniki innych badań dotyczących pamięci, opublikowane na początku 1994
roku przez naukowców z Toronto, ujawniły, że największą aktywność mózgu
obserwuje się raczej w głębokich szczelinach między fałdami, a nie na ich
szczytach. Ochotnicy uczestniczący w tych eksperymentach słuchali serii
zdań, których znaczną część słyszeli dzień wcześniej. Obrazy monitorujące
aktywność mózgu w czasie słuchania zdań z poprzedniego dnia
(przypuszczalnie pamiętanych jeszcze w momencie badania) wykazały, że
aktywność występowała głównie w przedniej części mózgu, skupiając się w
szczelinach. Podobnie jak George Ojemann, naukowcy z Toronto nie potrafili
w pełni wyjaśnić swego odkrycia, ale badania tego rodzaju mogą pomóc w
ustaleniu topografii mózgu, a nawet w wyznaczeniu dokładnych współrzędnych
poszczególnych rejonów.
Szybki rzut oka na zewnętrzną powierzchnię mózgu nie wystarczy, aby
przekonać się, że jest to jeden z cudów natury. Nie trzeba jednak drążyć
bardzo głęboko, by dostrzec szczególne właściwości mózgu. Pod mikroskopem
widać, że pofałdowana kora mózgowa jest wypełniona szczelnie
przylegającymi do siebie komórkami mózgowymi, ułożonymi w poziome warstwy
(co najmniej sześć w niektórych miejscach, a być może, wszędzie) i w
pionowe kolumny. Głębiej znajdują się włókna, które łączą zarówno
sąsiadujące ze sobą, jak i odległe od siebie komórki. Te przebiegające pod
powierzchnią obwody przesyłają informacje z jednej części mózgu do innych,
niżej zaś są położone inne ośrodki nerwowe, w sensie ewolucyjnym bardziej
starożytne" niż kora mózgowa. To tutaj, w głębi mózgu, znajdujemy tak
zwany mózg ssaczy oraz mózg gadzi, w których znajdują się ośrodki emocji,
pragnienia i popędu płciowego, a także obwody regulujące oddychanie i sen.
Są to stare" części mózgu, wspólne dla człowieka i innych zwierząt, ale
zasadnicza praca ludzkiego mózgu
obliczenia i przetwarzanie informacji,
które, jak się wydaje, wykonujemy lepiej niż jakikolwiek inny gatunek

odbywa się w cienkiej zewnętrznej pokrywie: korze mózgowej. Odróżnia nas
ona od wszelkich innych stworzeń, nawet po śmierci.
Precyzyjne krojenie i barwienie plastrów
stosowane w Zbiorze Yakovleva

to tylko jeden ze sposobów przechowywania mózgów. Kanadyjski Bank Tkanki
Mózgowej w Toronto gromadzi mózgi co najmniej równie szybko jak Zbiór
Yakovleva, ale, jak każdy inny bank, z maksymalną prędkością zamienia
wpłaty na wypłaty. Badacze
zainteresowani raczej chemią niż anatomią

przesyłają do owego banku listę swoich życzeń i gdy pojawia się odpowiedni
mózg, dzieli się go na kawałki
20 g płatu skroniowego kory mózgowej
temu, parę gramów istoty czarnej dla tamtego
które możliwie prędko są
przesyłane badaczom. Im mózg świeższy, tym lepszy, gdyż badanie chemii
mózgu wymaga tkanki, która zachowała jak najwięcej własności żywej tkanki.
Instytucja ta ma także odpowiedniki bankowych sejfów: połowa każdego mózgu
konserwowana jest w formalinie i przechowywana w plastikowych pojemnikach,
wypełniających jedno z pomieszczeń Budynku Bantinga na College Street w
Toronto.
Jedną z głównych przyczyn gromadzenia mózgów była nadzieja, że uda się
zidentyfikować jakieś ich strukturalne własności
szczególnie w mózgach
słynnych ludzi
które mogłyby pomóc w wyjaśnieniu nadzwyczajnych
zdolności genialnych umysłów. Oczekiwanie to jednak nigdy się nie
spełniło. Przypominam sobie, że kiedy pisałem tę książkę, dyrektor
Moskiewskiego Instytutu Mózgu, Oleg Adrianów, ogłosił, że siedemdziesiąt
lat badań nad mózgiem Lenina doprowadziło do konkluzji: mózg wodza
rewolucji nie zawiera niczego sensacyjnego".
Rosyjscy naukowcy, którzy badali mózg Lenina, musieli spodziewać się, że
znajdą w nim coś niezwykłego, jakąś charakterystyczną cechę, która
pozwoliłaby im wykrzyknąć: To właśnie sprawiło, że Władimir Ilicz był
wielkim człowiekiem!" Nigdy jednak nie udało się znaleźć związku między
różnicami w strukturze mózgu a poziomem osiągnięć intelektualnych, choć
pewni badacze ostatnio starali się wykazać korelację między wielkością
mózgu a inteligencją człowieka. W jednych z najbardziej wiarygodnych badań
tego typu Nancy Andreasen z Uniwersytetu stanu Iowa i jej współpracownicy
starali się znaleźć związek między inteligencją (mierzoną ilorazem
inteligencji, czyli IQ) a rozmiarami różnych części mózgu. Stwierdzili
oni, że osoby o większych mózgach częściej uzyskują wyższe wyniki w
testach mierzących IQ, ale zarazem podkreślili, że siła tej korelacji jest
umiarkowana", a ponadto wiele innych czynników musi również odgrywać
istotną rolę". Innymi słowy, nie możesz ograniczyć się do oględzin danego
mózgu, by na podstawie jego wielkości ocenić inteligencję jego
właściciela. To samo będzie dotyczyć szczelin, fałd i innych cech
strukturalnych. Pojawiają się zatem poważne wątpliwości co do opinii dra
Adrianowa, że mózg Lenina, choć nie wykazywał żadnych nadzwyczajnych cech,
był jednak z pewnością mózgiem utalentowanego człowieka".
W mieście Lawrence, w stanie Kansas, mózg Einsteina wciąż moczy się w
formalinie w mieszkaniu doktora Thomasa Hanreya, który w 1955 roku
przeprowadził sekcję zwłok słynnego uczonego. W mózgu nie znaleziono nic
istotnego: nie był to szczególnie duży mózg, a jego waga wynosiła 1230 g.
Do tej pory nikt nie podejmował starań, aby mózg Einsteina przenieść z
mieszkania doktora Harveya w inne miejsce.
INGRAM: Proszę Pana, czy w przyszłości pański mózg zostanie włączony do
kolekcji?
HALEEM: Takie jest moje życzenie i oczywiście jest to wpływ doktora
Yakovleva oraz tego, czemu poświęciłem ostatnie trzydzieści lat, pracując
w służbie nauki. Uważam, że przynajmniej tyle mogę zrobić dla nauki, hm,
że mógłbym się jeszcze na coś przydać.
Słowa te, wypowiedziane w 1992 roku, brzmią teraz inaczej. Pan Haleem
zmarł na raka na początku 1994 roku i prawdopodobnie wiedział o swej
chorobie, gdy przeprowadzałem z nim wywiad. Życzenie, by jego mózg został
włączony do zbiorów, zostało spełnione. Mózg pana Haleema jest obecnie
poddawany długiemu procesowi przygotowywania do pocięcia na plastry. W
przeciwieństwie do swojego mentora, dra Yakovleva, pan Haleem nie miał
chyba szczególnych preferencji co do kierunku cięcia, ale określił, jaki
numer ma być przypisany fragmentom jego mózgu oraz wskazał półkę, na
której mają być one przechowywane.
Dr Adriannę Noe, która sprawowała pieczę nad zbiorami mózgów w czasie, gdy
pisałem tę książkę, jest jedną z trzech osób, które omawiały z panem
Haleemem sposób przygotowania jego mózgu. Jak się od niej dowiedziałem, w
całej swojej karierze, gdy zajmowała się dużymi zbiorami muzealnymi, nigdy
wcześniej nie zdarzyło jej się brać udziału w dyskusji nad przygotowaniem
eksponatu, w której uczestniczyłby sam eksponat.
Na koniec ważna informacja: kolekcja ta nosi obecnie nazwę Zbioru Anatomii
Prawidłowej i Patologicznej oraz Rozwoju Mózgu im. Yakovleva i Haleema.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 2
ODCZYTYWANIE MÓZGU
Pobyt w muzeum mózgów stanowi świetną okazję, by trochę poszperać w
bezcennym archiwum. Mimo wszystko nie można jednak dowiedzieć się, jak
mózg działa, badając go w muzeum, gdzie przechowywany jest w całości lub
nawet w plastrach. Jeśli mózg naprawdę decyduje o tym, że jesteśmy tym,
czym jesteśmy, lepiej obserwować go bezpośrednio lub pośrednio, słowem
w
akcji.
Na początku XIX wieku narodziła się pewna teoria mózgu, która zyskała
ogromną popularność, choć zapewne na to nie zasługiwała. Teoria ta
głosiła, że na podstawie wyglądu powierzchni czaszki (nie mózgu!) można
wnioskować o tym, co dzieje się w jej wnętrzu. Nauka ta, zwana frenologią,
opierała się na następującym dwustopniowym rozumowaniu
po pierwsze: mózg
składa się z autonomicznych regionów, które odpowiedzialne są za pewne
cechy osobowości; po drugie: te regiony mózgu, które u danej osoby są
szczególnie dobrze rozwinięte, napierają na czaszkę od spodu i tworzą
wyczuwalną wypukłość, gdy dotyka się górnej części głowy.
Ciekawość, dowcip, słuch, mowa i próżność. Jeśli ktoś ma wyjątkowe
zdolności czy skłonności, związane zjedna z wymienionych cech lub z
którąkolwiek z pozostałych trzydziestu paru, zidentyfikowanych przez
frenologów, to powinien mieć namacalną wypukłość na czaszce bezpośrednio
nad tą częścią mózgu, której przypisano odpowiednią cechę. Indywidualizm
/ostał na przykład umiejscowiony tuż nad nosem i uważany był za część
mózgu odpowiedzialną za tworzenie pojęć (zapewne twierdzenie to
sformułowano wtedy, gdy ktoś zaobserwował, że czaszka Michała Anioła miała
wypukłość w tym rejonie, podczas gdy Szkoci
jako grupa
jej nie mieli).
Umiłowanie progenitury, czyli miłość do dzieci, reprezentowana była przez
wypukłość z tyłu mózgu, obserwowaną o wiele częściej u kobiet i małp
człekokształtnych niż u mężczyzn. A jednak cała sprawa nie wyglądała tak
prosto. Gdy ktoś miał wyjątkowo duży narząd"
jak nazywano regiony mózgu
odpowiedzialne za poszczególne cechy
nie było to wcale równoznaczne z
tym, że cechę przypisywaną temu narządowi miał maksymalnie rozwiniętą.
Mózg każdej osoby był bowiem analizowany oddzielnie, a rozmiar każdego
narządu oceniano przez porównanie z rozmiarami innych narządów tego samego
mózgu. Tak więc Johan Kaspar Spurzheim, czołowy propagator frenologii,
mógłby przyznać, że mózgi kobiet są na ogół mniejsze niż mózgi mężczyzn,
ale bynajmniej nie poprzestałby na tym. Uczony ten dodałby zapewne, iż z
powyższego nie musi wynikać, że wszystkie cechy są silniej rozwinięte w
mózgu mężczyzny niż kobiety: narządy skrytości i przezorności [w mózgu
kobiety] są mimo wszystko największe i dlatego mają zasadniczy wpływ na
kształtowanie charakteru kobiety". Komentarz ten jest najlepszym dowodem
na to, że przesądy dotyczące braku równości między płciami i pseudonauka
są siebie warte.



Ryc. 3.: Mózg według frenologów. Ilustracja opublikowana w jednym z
popularnych pod koniec XIX wieku czasopism frenologicznych. Obrazuje
podział mózgu na poszczególne narządy" odpowiedzialne za różne cechy
osobowości.
Rewelacyjne czasopismo poświęcone zagadnieniom Etnologii, Fizjologii,
Frenologii. Fizjonomii, Psychologii, Socjologii, Biografii, Edukacji,
Sztuki, Literatury, stawiające sobie za cel Zreformowanie, Podniesienie
i Doskonalenie Ludzkości pod względem Fizycznym, Mentalnym i Duchowym.
Podstawowe źródło wiedzy we wszelkich kwestiach związanych z Naukami o
Człowieku. Redagowane i wydawane przez S. R. Wells, 389 Broadway, New
York; w cenie $3,00 za rok lub 30 centów za numer. Numery z listopada i
grudnia bezpłatne dla nowych prenumeratorów. amativeness
kochliwość;
conjugal love
miłość małżeńska; phitoprogenitiveness
umiłowanie
progenitury; friendship
przyjaźń; continuity
ciągłość; selfesteem

samoakcepatacja; approbativeness
zgodność; cautiousness
rozwaga;
combativeness
waleczność; vitaliveness
żywotność; secretiveness

skrytość; sublimity
wzniosłość; consctentiousness
sumienność;
firmness
stanowczość; veneration
cześć; hope
nadzieja; ideality

kierowanie się ideałami; acquisttiveness
materializm; destructiveness

destrukcyjność; altmentiveness
łakomstwo; constructiveness

zdolności techniczne; spirttuality
uduchowienie; imitation

naśladownictwo; benevolence
życzliwość; suavity
uprzejmość;
mirthfulness
wesołość; time
czas; tune
słuch; calculation

rachunki; language
język; order
porządek; weight
waga; size

wielkość; form
kształt; individuality
indywidualizm; locality

położenie; memory
pamięć; causality
przyczynowość; human nature

człowieczeństwo; compassion
litość; inhabitiveness
zasiedziałość.
Mentor Spurzheima, wiedeński lekarz Franz Joseph Gali, był twórcą
frenologii, a w dodatku niezłym znawcą anatomii. To właśnie on rozróżnił w
mózgu substancję szarą (ciała komórek mózgowych) i substancję białą
(obwody łączące ze sobą różne części kory mózgowej), a także wyjaśnił,
dlaczego powierzchnia wypukła mózgu jest tak bardzo pofałdowana. Jednak
nawet jeśli Gali, tworząc podstawy frenologii, naprawdę myślał o
uprawianiu nauki, to jego idea została wkrótce wypaczona na skutek
gwałtownie rosnącej popularności analiz wypukłości na czaszce. Niebawem
pojawiły się nie tylko tysiące praktykujących frenologów, zapraszających
klientów na wizyty, ale powstały też dziesiątki towarzystw, a nawet kilka
specjalistycznych czasopism poświeconych tym badaniom [Oczywiście nie
znaczy to, że samo posiadanie czasopisma musi być istotne
na przykład w
Stanach Zjednoczonych istnieje czasopismo naukowe poświęcone badaniu
Klingonu, czyli języka, którym w telewizyjnym serialu Star Trek posługują
się Klingonowie, mieszkańcy obcej planety. Czasopismo nosi tytuł HolQeD"
(Lingwistyka") i zawiera artykuły w rodzaju: Pierwsze kroki w kierunku
fonologicznej teorii Klingonu"]. Pomimo istnienia owych instytucji
frenologia nie mogła jednak przetrwać, gdyż nietrudno wykazać brak
korelacji miedzy inteligencją i osobowością a kształtem ludzkiej głowy.
Śmierć frenologii była natomiast dość powolna. Mimo że około połowy XIX
wieku powszechne zainteresowanie frenologia zaczęło słabnąć, badania
opinii publicznej ujawniły że jeszcze w 1925 roku 40% Amerykanów ciągle
wierzyło w zasady frenologii; koniec końców około 1974 roku liczba ta
spadła do zera. Brytyjskie Towarzystwo Frenologiczne zostało rozwiązane
dopiero w 1967 roku.
Frenologia zawsze była przedmiotem ataków ze strony naukowców, pod koniec
dziewiętnastego wieku wyśmiewano się z niej w różnych drukach i
karykaturach. Choć dziś traktowana jest jako absurdalny przypadek
zbiorowego urojenia, nie powinniśmy jednak uważać teorii frenologii za
nonsens, który mógł się zrodzić tylko z ciemnoty panującej w dawnych
czasach. Dzisiejsi przedstawiciele nauk o mózgu nie są wprawdzie
frenologami, ale nie mają nic przeciwko przypisywaniu różnych funkcji
umysłowych poszczególnym częściom mózgu. Rozpoznawanie twarzy zachodzi
głównie w prawej półkuli mózgowej; uważa się, że w posługiwaniu się
imionami własnymi bierze udział szczytowy rejon lewego płata skroniowego;
pamięć, zwana operacyjną lub krótkotrwałą, angażuje głównie przednią część
mózgu. Pogląd, że różnego rodzaju operacje umysłowe zachodzą w różnych
miejscach, respektują dzisiejsi naukowcy, podobnie jak dawni frenolodzy.
Oczywiście nikt dzisiaj nie odważy się przydzielić konkretnego miejsca w
mózgu cesze tak wyspecjalizowanej jak na przykład miłość do dzieci. Nikt
też nie będzie twierdzić, że
w jakiś bliżej nie określony sposób
te
rejony mózgu, które dobrze się rozwinęły, będą napierały na czaszkę
bezpośrednio nad nimi. Sama zasada natomiast nie została podważona.
Nawet pomysł, by badać wypukłości czaszki, nie jest aż tak śmieszny. Gdy
naukowcy badający ewolucję naszego gatunku stają wobec trudnych pytań w
rodzaju: Kiedy nasi przodkowie zaczęli mówić? czy też: Kiedy pojawił się
mózg podobny do ludzkiego?
to muszą głęboko drążyć, by znaleźć
jakiekolwiek wskazówki. I tak: możliwe jest odtworzenie mózgu jednego z
naszych wymarłych przodków, jeśli zbada się wypukłości na powierzchni
czaszek znalezionych w czasie wykopalisk. Nie jest to jeszcze frenologia,
gdyż w tym przypadku chodzi o wewnętrzną powierzchnię czaszki.
Antropologów interesują nie tyle wypukłości, ile ledwo widoczne bruzdy czy
zagłębienia na powierzchni kości. Oczywiście, badają oni czaszki należące
do tych naszych przodków, których uznać można za dobrych kandydatów na
twórców ludzkiego języka. Czaszki mające więcej niż dwa miliony lat są po
prostu zbyt małe, by zmieścić mózg, który radziłby sobie ze złożonością
języka; poza tym uważa się, że od dwustu tysięcy lat językiem władano Już
całkiem sprawnie. To właśnie ten przejściowy okres
trwający 1,8 miliona
lat
jest przedmiotem zainteresowania naukowców, gdyż właśnie w tym
czasie umiejętność posługiwania się językiem pojawiła się, a następnie
zawładnęła pewnymi częściami mózgu i rozrosła się" zarówno pod względem
wielkości, jak i znaczenia.
Mózg przywiera do wewnętrznej powierzchni czaszki tak szczelnie, że
niektóre elementy jego budowy, takie jak wypukłość i bruzdy, a także
najbardziej wydatne spośród naczyń krwionośnych przebiegających na
powierzchni mózgu, pozostawiają płytkie odciski na kości. Podczas gdy od
półtora miliona lat mózg ludzki gwałtownie się zwiększał, niektóre jego
części rozrastały się szybciej niż inne. Wynikające stąd zmiany w
wewnętrznej budowie mózgu można określić, analizując serie chronologicznie
uporządkowanych czaszek. Oceniając wiek danej czaszki, specjalista może
poszukiwać znaków towarzyszących pojawieniu się i wczesnym stadiom rozwoju
płatów czołowych, które w naszych współczesnych mózgach są tak bardzo
rozrośnięte. Ponadto ten sam badacz może nawet próbować odnaleźć w lewej
półkuli rejony odpowiedzialne za język, które zajmują tak ważne miejsce w
mózgu współczesnego człowieka.
Gdy czaszka znaleziona w wykopaliskach jest rozbita na kawałki, co zdarza
się nader często, można ją skleić, a następnie pokryć wewnętrzną
powierzchnię powłoką z silikonu. Po jej nałożeniu puszkę mózgową wypełnia
się gipsem modelarskim. Kiedy usunie się klej łączący fragmenty czaszki i
rozłoży ją na kawałki, otrzymuje się
pokryty warstwą gumy
gipsowy mózg
pierwotnego człowieka. Odlew ten pod względem szczegółów powierzchni
odpowiada oryginałowi. Następnie naukowcy zbierają się i snują swoje
rozważania: chociaż nie jest to frenologia, z pewnością wygląda to
podobnie. Badacze mózgu elektronicznymi suwmiarkami mierzą wypukłości
płatów ciemieniowych i szerokość płatów czołowych oraz wypowiadają się na
temat zdolności umysłowych pierwotnego właściciela mózgu. Większość
specjalistów nie zgadza się co do tego, co właściwie zobaczyli. Ślady na
wewnętrznej powierzchni czaszki są na tyle płytkie i niewyraźne, że
pozostawiają sporo miejsca dla różnych hipotez. A jeśli gdzieś pojawi się
próżnia, naukowcy chętnie ją zapełnią. Warto wspomnieć, że jedna z
najgorętszych dyskusji w tej dziedzinie toczyła się wokół pytania o to,
jak wcześnie pojawiła się organizacja mózgu podobna do organizacji mózgu
ludzkiego. Przedmiotem sporów była ledwo widoczna linia na jednej z
najsłynniejszych spośród wszystkich czaszek, które pochodzą z wykopalisk

czaszce tak zwanego dziecka z Taung, znalezionej w Afryce Południowej
przez Raymonda Darta w połowie lat dwudziestych. Uczony ten natychmiast
zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z zupełnie nowym rodzajem
zwierzęcia; owemu dziecku, którego czaszka zawierała pełne mleczne
uzębienie, nadał naukowe imię Australopithecus africanus, chociaż na co
dzień używał określenia małpolud. Dart był przekonany o bliskim związku
między dzieckiem z Taung a współczesnymi ludźmi, ponieważ organizacja jego
mózgu, oceniana na podstawie linii widocznych wewnątrz czaszki, była
podobna do organizacji mózgu człowieka. W 1980 roku paleoantropolog Dean
Falk oświadczyła, że Dart popełnił ogromną pomyłkę, gdyż błędnie uznał
linię połączenia między dwiema kośćmi czaszki za ślad pozostawiony przez
jedną z głębszych bruzd w korze mózgowej. Według Falk, z powodu tej
pomyłki Dart uznał błędnie, że mózg dziecka z Taung jest bardziej podobny
do mózgu człowieka niż małpy. Przez parę następnych lat Falk musiała
bronić swojego poglądu przed atakami kolegów po fachu. Obecnie wydaje się,
że jej pozycja znacznie się umocniła
wielu naukowców uznaje teraz, że
mózg dziecka z Taung jest podobny do mózgu małpy. Spór ten wciąż jednak
nie został rozstrzygnięty i, niestety, jest prawdą, że odciski mózgu na
czaszkach pochodzących z wykopalisk niemal zawsze stanowią zagadkę.
Dlatego też trudno na podstawie owych znalezisk wyciągnąć jakieś
ostateczne wnioski.
Mimo to można rozważyć różne możliwości. W połowie lat osiemdziesiątych w
Kenii został odkryty niemal kompletny szkielet dwunastoletniego chłopca,
należącego do gatunku Homo erectus, gatunku znacznie nam bliższego niż
jakikolwiek australopitek. Chłopiec ten przeżył swoje krótkie życie około
miliona sześciuset tysięcy lat temu. Jego czaszka była nieźle zachowana i
na jej podstawie zrekonstruowano mózg. Występująca w nim nieznaczna
asymetria między prawą i lewą półkulą pozwala przypuszczać, że chłopiec
ten był praworęczny, a dobrze rozwinięty obszar z przodu lewej części
mózgu mógł odgrywać pewną rolę w mówieniu lub w koordynacji
skomplikowanych ruchów rąk. Wyjaśnianie tajemnic prehistorycznych mózgów
poprzez analizę wypukłości na znajdowanych w wykopaliskach czaszkach
wymaga wielkiej ostrożności w formułowaniu wniosków, mimo to praca ta ma
więcej sensu niż frenologia.
Trochę szkoda, że frenologia nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań,
gdyż jako metoda badania mózgu nie wymagała żadnej ingerencji w jego
wnętrze, a przy tym była nawet zabawna. Mimo wszystko miałaby jednak pewne
ograniczenia. Nawet gdybyśmy uznali, że pewne obszary mózgu odpowiedzialne
za konkretne cechy są lepiej rozwinięte niż inne obszary, wciąż nie
wiedzielibyśmy zbyt wiele o tym, jak naprawdę mózg funkcjonuje na co
dzień. Co dzieje się, gdy mózg
charakteryzujący się wyjątkowym
umiłowaniem progenitury"
podejmuje decyzję o rodzinnym budżecie? Czy
mózg z wydatnym narządem republikanizmu zachowuje się przy umie wyborczej
odmiennie od innych? Są to pytania, na które frenologia nie mogłaby
odpowiedzieć. W końcu lat dwudziestych poszukiwania jakiejś metody, która
umożliwiłaby obserwację pracy żywego mózgu, zwróciły się w stronę
elektryczności, a w szczególności ku aparatowi zwanemu
elektroencefalografem, czyli EEG.
Można się dziwić, że w mózgu poszukiwano elektryczności, zwłaszcza, że
robiono sobie nadzieje, iż uda się utożsamić elektryczność z procesami
myślowymi. O istnieniu związku między funkcjonowaniem nerwów a
elektrycznością myślano zresztą już około 1770 roku
wtedy właśnie włoski
uczony Luigi Galvani zademonstrował, że odcięta kończyna żaby zaczyna
podskakiwać, gdy zawiesi sieją na mosiężnym haczyku tak, by stopa dotykała
srebrnej płytki. Galvani był przekonany, iż odkrył, że tkanka zwierzęca
wytwarza elektryczność, i chociaż okazało się, że miał pod tym względem
rację, eksperyment ten pokazywał nieco inne zjawisko. W przypadku
doświadczenia Galvraniego zastosowanie odmiennych metali powodowało
wytwarzanie słabego prądu elektrycznego, powodującego uaktywnienie się
głównego nerwu ruchowego, który z kolei nakazywał mięśniom nogi kurczyć
się. Galvani był zatem prekursorem badań nad elektryczną naturą życia.
Mniej więcej sto lat później elektryczna aktywność mózgu została po raz
pierwszy zarejestrowana na powierzchni odkrytych mózgów psów i królików,
natomiast dopiero w połowie lat dwudziestych naszego wieku pomysł
mierzenia elektrycznej aktywności mózgu został wykorzystany również do
badań nad mózgiem człowieka. Niemiecki psychiatra Hans Berger zdołał
zarejestrować fale mózgowe swojego syna, używając do ich wykrycia jedynie
metalowych płytek przywiązanych do głowy dziecka. Chociaż chłopiec był
przypuszczalnie nieprzytomnie szczęśliwy, że nie trzeba było usuwać części
jego czaszki, aby wykryć elektryczność w jego mózgu, to sukces tej
nie
wymagającej bezpośredniej ingerencji
techniki oznaczał również, że
elektroencefalograf (dosłownie: elektryczny opisywacz głowy") może być
używany bez obawy o negatywne skutki dla zdrowia.
Mimo to opublikowane przez Bergera zapisy EEG
nieskomplikowane serie
długich falujących linii
nie wzbudziły zbytniego zainteresowania wśród
naukowców, którzy się z nimi zetknęli, przypuszczalnie dlatego, że
większość badaczy założyła, iż coś takiego nie może przynosić wyników
mających jakiekolwiek znaczenie. W opinii naukowców byłoby absurdem
oczekiwać, że złożoność mózgu mogłaby być zredukowana do czegoś tak
prostego i konkretnego jak EEG. Stosunek do encefalogramu uległ wprawdzie
zmianie, lecz badacze mózgu wciąż jeszcze starają się zrozumieć, co dany
układ fal oznacza: zmieniają się one od wzburzonych i nieregularnych do
powolnych i gładkich. Mimo że przypuszcza się, iż przedstawiają zbiorczą
aktywność elektryczną milionów komórek mózgowych (rejestrowaną ze
stosunkowo odległej pozycji na skórze otaczającej czaszkę, która z kolei
ochrania mózg), nie jest łatwo wytłumaczyć, dlaczego fale miałyby być
synchronizowane w dany sposób i co to wszystko znaczy. EEG zawsze jednak
intrygowała badaczy, nawet jeśli nie dostarczała im zbyt wielu informacji.
Już pod koniec lat czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych
naukowcy zauważali różnice w kształcie fal obserwowanych u poszczególnych
osób, które to różnice pionier EEG, Amerykanin William Grey Walter, nazwał
zapisem mózgowym" (brainprint). W numerze Scientific American" z czerwca
1954 roku uczony ten wypowiedział myśl, że aparaty EEG stały się tak
skomplikowane, iż każdy zawiera tuziny a nawet setki lamp radiowych".
Dalej zaś Grey Walter przedstawił odkrycia dotyczące mózgu małego dziecka,
których dokonano stosując EEG: zaraz po urodzeniu reakcja całego mózgu
jest niezróżnicowana, ale już we wczesnym wieku, około trzech czy czterech
[podkreślenia J. L] lat, zapis mózgu dziecka nabywa cech
charakterystycznych dla mózgów osób dorosłych". Grey Walter wspomniał
także o tym, że poszczególne rodzaje fal mózgowych pojawiają się po raz
pierwszy w różnym wieku: fale theta (około 5-6 fal na sekundę) zaczyna się
obserwować pod koniec pierwszego roku, a fale alfa (od dziewięciu do
jedenastu na sekundę) w ciągu drugiego i trzeciego roku życia.
Czterdzieści lat później badania EEG przedstawiają odmienny obraz
działania mózgu jednorocznego dziecka. W Instytucie Salka w La Jolla w
Kalifornii, znajdującym się nie opodal San Diego, Helen Neville i jej
współpracownicy także mierzą fale mózgowe, ale zasadnicza różnica między
ich badaniami a pracami Greya Waltera polega na precyzji. Badając
umiejętności językowe bardzo małych dzieci, dr Neville może posłużyć się
komputerami, aby bardzo dokładnie określić przebieg w czasie nagłych
wyładowań elektrycznych w mózgu, rejestrowanych przez elektrody
umieszczone na głowach pacjentów. Ponadto może określić miejsce tych
wyładowań i ustalić ich związek z pojawieniem się oraz brzmieniem
pojedynczego słowa. Jedną z najbardziej intrygujących rzeczy, których
można dokonać używając tej techniki, jest obserwowanie tego, co dzieje się
w mózgu dziecka, gdy słyszy ono w słuchawkach pojedyncze słowo. Dzięki tej
wersji metody EEG
umożliwiającej precyzyjne mierzenie czasu

dowiadujemy się, że w mózgu dwudziestomiesięcznego dziecka zachodzi
reorganizacja dostosowująca jego możliwości do nowych zadań związanych z
używaniem języka. W ciągu jednej dziesiątej sekundy po usłyszeniu słowa
lub zobaczeniu rysunku rzeczy, którą to słowo oznacza, w mózgu pojawia się
reakcja elektryczna, której cechy zależą od sprawności językowej dziecka.
Wydaje się to paradoksalne, ale mózgi dwudziestomiesięcznych dzieci,
których umiejętności językowe są jeszcze nieduże, odpowiadają na dźwięk
słów i widok rysunków silną elektryczną reakcją w obu półkulach mózgowych,
przy czym reakcja ta obejmuje rozległy obszar. Natomiast w mózgach dzieci
sprawniejszych językowo te same wyładowania elektryczne są słabsze i
występują w dużo bardziej ograniczonych rejonach. W przypadku mózgu
większe wcale nie znaczy lepsze; wspomniane oraz inne badania wskazują, że
w miarę uczenia się mózg działa coraz skuteczniej i bardziej wybiórczo.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy elektrody umieszczone na czaszce
rejestrowały zmiany w rozmieszczeniu aktywności elektrycznej mózgu,
kanadyjski neurolog Wilder Penfield prowadził badania
by tak rzec
z
odwrotnej perspektywy, gdyż pobudzał elektrycznie mózg i obserwował
następnie szeroki zakres reakcji: począwszy od zaburzeń językowych po
pojawianie się dawno zapomnianych wspomnień z dzieciństwa. Wielu spośród
pacjentów Penfielda w Montrealu chorowało na padaczkę, a ich napady nie
mogły być skutecznie leczone za pomocą dostępnych wówczas specyfików.
Chorzy ci decydowali się na operację mózgu jako ostatnią deskę ratunku.
Wydawałoby się, że interwencja medyczna polegająca na usunięciu kawałka
mózgu jest drastycznym posunięciem (może się nawet kojarzyć z doktorem
Frankensteinem), ale nie trzeba zapominać, że życie pacjentów, którzy
zostali wytypowani do tego zabiegu, było całkowicie zaburzone przez
padaczkę. Skoro wycięcie chorej części tkanki mózgowej mogło usunąć
przyczynę ataków, większość pacjentów bez wahania zgadzała się na
znoszenie innych skutków operacji. Zresztą po dziś dzień usuwanie tkanki
mózgowej w celu wyleczenia padaczki jest stosunkowo często stosowanym
zabiegiem chirurgicznym.
Wykorzystując wykresy EEG, znając charakterystyczne cechy napadów
padaczkowych, które mogły być przypisane danej części mózgu, oraz
dysponując dowodami jego uszkodzenia, Penfield i współpracujący z nim
chirurdzy często mieli przekonujące argumenty, by uznać, że należy usunąć
daną część mózgu. Lekarze ci nieustannie dążyli do zminimalizowania
prawdopodobieństwa uszkodzenia ważnych rejonów mózgu, szczególnie
odpowiedzialnych za posługiwanie się mową. Utrata mowy byłaby zbyt wysoką
ceną za uwolnienie się od napadów padaczki. Gdy chirurdzy planowali
usunięcie kawałka tkanki mózgowej z półkuli mieszczącej struktury
związanej z mową (prawie zawsze jest to lewa półkula), przeprowadzali
serię testów w celu zlokalizowania i zaznaczenia tych obszarów, a w czasie
operacji starali się, by skalpel ostrożnie je omijał. W owych testach
najbardziej zdumiewający był sposób ich j przeprowadzania. Pacjentka
leżała sobie spokojnie na łóżku w sali operacyjnej, podczas gdy usuwano
boczną część czaszki oraz odciągano błonę otaczającą powierzchnię mózgu.
Ponieważ sam mózg nie ma receptorów bólu, pacjentka mogła pozo
i stawać
w pełni świadoma i całkowicie wolna od niepokoju, mimo że połowa jej mózgu
była odsłonięta. Następnie pacjentce pokazywano obrazki oraz nazwy
różnorodnych przedmiotów i proszono, by rozpoznawała je na głos. W tym
samym czasie Penfield przesuwał po powierzchni mózgu pacjentki koniuszek
elektrody wytwarzającej słaby prąd elektryczny. Gdy pacjentka odpowiadała
na pytanie, Penfield lekko dotykał wybrane miejsce elektrodą.

Ryc. 4.: Odkryty mózg M.M.
taki, jakim widział go Wilder Penfield.
Jeśli pacjentka nagle nie mogła odpowiedzieć, miała trudności z
wypowiedzeniem słowa lub wielokrotnie podawała niewłaściwe słowo,
natychmiast poprawiając się po usunięciu elektrody, zespół lekarzy uznawał
wówczas, że elektroda dotknęła ważnego rejonu związanego z mową.
Zaznaczano wówczas to miejsce małym kwadratem wysterylizowanego cienkiego
papieru, po czym Penfield i jego elektroda ruszali dalej. W końcu obszary
mózgu odpowiedzialne za mowę były już zaznaczone kwadracikami papieru i
chirurdzy mogli przystępować do operacji, mając nadzieję, że ewentualne
uszkodzenia obszarów ważnych dla mowy będą zredukowane do minimum. Rzecz
jasna, te kwadraciki papieru tworzyły jednocześnie mapę głównych struktur
związanych z mową w mózgu. To pozwoliło Penfieldowi na bezpośrednie
potwierdzenie tego, co psychologowie podejrzewali od wielu lat: w lewej
półkuli (prawie zawsze) występują dwa główne obszary odpowiedzialne za
posługiwanie się mową.
Zlokalizowanie granic rejonów związanych z mową było równie fascynujące
dla psychologów, jak dla chirurgów operujących mózgi, ale najdziwniejsze
odkrycie, jakiego dokonał Penfield, nie miało nic wspólnego z mową.
Kolejni pacjenci dostarczali dowodów na to, że badanie na żywo powierzchni
mózgu, prowadzone za pomocą elektrody, przywoływało dawno utracone
wspomnienia. Wszyscy zwrócili uwagę na to zjawisko. Jedna z pacjentek,
która zgłosiła się do Penfielda, by poddać się operacji w celu wyleczenia
padaczki, opowiedziała, że tuż przed napadem, zachowując wciąż świadomość
teraźniejszości, czuła się tak, jakby powróciła w czasie do swej
przeszłości i znalazła się na stacji kolejowej w małym miasteczku, które
według niej mogło być miejscowością Vanceburg w stanie Kentucky lub mogło
nosić nazwę Garrison: Jest zima, na zewnątrz wieje wiatr, a ja czekam na
pociąg". Tym powrotom w przeszłość, poprzedzającym napady padaczki,
towarzyszyły często uczucie strachu i deja vu: Jakbym już przeżyła to
wszystko wcześniej". Gdy Penfield badał powierzchnię płatu skroniowego,
gdzie, jak podejrzewano, tkwiła przyczyna napadów, zaobserwowano u tej
pacjentki pewne zaskakujące reakcje na dotyk elektrody:
Pobudzanie w punkcie 15: Po prostu króciutki przebłysk wrażenia, że to już
znam i uczucie, że doskonale wiem, co ma się zdarzyć w najbliższej
przyszłości... jak gdybym już przeszła przez to wszystko wcześniej i
uważała, że dokładnie wiem, co Pan zamierza zaraz zrobić.
Punkt 11: Mam wrażenie, że usłyszałam gdzieś głos kobiety wołającej
swojego synka. Wydaje mi się, że wydarzyło się to wiele lat temu.
Punkt 11 (jeszcze raz): Tak, słyszę te same znajome dźwięki, wydaje się,
że to woła kobieta, ta sama kobieta. To nie było w naszej dzielnicy.
Wydaje się, że może to być skład drewna... Nigdy nie byłam w składzie
drewna.
Punkt 13: Tak, słyszę głosy. Jest późno w nocy, chyba w czasie karnawału

coś w rodzaju wędrownego cyrku. Później, po usunięciu elektrody: Właśnie
zobaczyłam wiele dużych wagonów, takich jakich używa się do przewożenia
zwierząt.
Pacjentka ta, znana jako M.M., nie była jedyną osobą, której wspomnienia z
dzieciństwa mogły być przywrócone przez dotyk elektrody lub napad
padaczki. Nigdy jednak nie można było przewidzieć, co się odkryje. U
innego z pacjentów Penfielda, wielbiciela jazzu, napady poprzedzała
muzyka. Pacjent ten także miał wrażenie, że w momencie, gdy zaczynają się
napady, zostaje przerzucony w przeszłość. Kolejne próby pobudzenia tego
samego miejsca w mózgu wywoływały u niego następujące wrażenia: że jest
znowu w szkolnej toalecie, że znalazł się na rogu ulicy w miejscowości
South Bend w stanie Indiana, w końcu, że słyszy wykonanie utworu Guys and
Dolls.
Wilder Penfield nie miał wątpliwości, że odkrył, iż mózg zachowuje
wszystkie czy prawie wszystkie doświadczenia przeszłości z zadziwiającą
ilością szczegółów", natomiast wielu z tych wspomnień, z bliżej nie
znanych powodów, nie można przywołać poprzez zwykłe procesy pamięciowe.
Było to odkrycie bardzo istotne i bardzo atrakcyjne, ponieważ pokazywało,
że przeszłość
z całym bogactwem szczegółów
jest wciąż obecna w naszych
mózgach i czeka na swe przebudzenie.
Od czasu, gdy Penfield opisał swych pacjentów, wysunięto wiele zastrzeżeń
wobec twierdzenia, że relacje chorych przedstawiają prawdziwe wspomnienia.
Elizabeth Loftus, psycholog z Uniwersytetu stanu Waszyngton, zwróciła
uwagę na to, że tylko o małym procencie pacjentów Penfielda można by
powiedzieć, iż doświadczyli oni jakichś prawdziwych wspomnień, gdy ich
mózgi były pobudzone elektrodą; co więcej, nawet w najbardziej
przekonujących przypadkach istnieją podstawy do sceptycyzmu. Dlaczego,
zapytuje Loftus, M.M. miała wrażenie, jakby znajdowała się w składzie
drewna, gdy sama przyznaje, że nigdy tam nie była? Inna pacjentka
zobaczyła siebie samą w momencie, gdy rodziła dziecko, co znaczyłoby, że
oglądała siebie z zewnątrz
taka perspektywa rzadko pojawia się w
prawdziwych wspomnieniach. Loftus argumentowała, że większość przypadków,
które Penfield interpretował jako ponowne przeżywanie zdarzeń z
przeszłości, polegało w rzeczywistości na ich rekonstrukcji: odbieraniu
wywoływanych przez pobudzenie wizji lub głosów i wymyślaniu dla nich
prawdopodobnego kontekstu. Spór ten zapewne nigdy nie zostanie
rozstrzygnięty, częściowo dlatego, że po prostu jest zbyt mało okazji, by
w podobny sposób badać mózg. Jest to przecież metoda inwazyjna, która może
być brana pod uwagę tylko wówczas, gdy tak czy inaczej planuje się
operację mózgu. Poza tym obecnie istnieją techniki pozwalające oglądać"
mózg w akcji
dzięki nim osiągniemy, być może, więcej przy znacznie
mniejszym ryzyku.
Zarówno EEG, jak i badanie otwartej powierzchni mózgu w znacznym stopniu
utorowały drogę do zaawansowanych technik otrzymywania obrazu mózgu,
takich jak emisyjna tomografia pozytonowa, czyli PET. Stosując technikę
PET, dokonuje się tylko pośrednich pomiarów aktywności mózgu, gdyż
rejestruje się jedynie miejscowe nasilenie przepływu krwi, a nie zmiany w
elektrycznej aktywności samych komórek. Zakłada się, że jeśli gdzieś
obserwuje się nagłe nasilenie przepływu krwi, to występuje tam podwyższona
aktywność komórek nerwowych. Ochotnikowi, którego mózg jest poddawany
badaniu techniką PET, wstrzykuje się do żyły małą ilość radioaktywnej
wody. Woda ta dociera do mózgu (poprzez krwiobieg) mniej więcej w ciągu
minuty i przez kilka następnych minut, jeśli gdzieś w mózgu rozszerzają
się naczynia krwionośne, pojawia się tam więcej krwi (i więcej
radioaktywnej wody). Przez cały czas radioaktywna woda wysyła pozytony,
cząstki atomowe związane z elektronami. Analizator PET przechwytuje je,
gdy opuszczają mózg, i dokonuje wstecznej ekstrapolacji ich trajektorii,
by precyzyjnie określić miejsce, z którego pochodzą [Istota tej reakcji
polega na tym, że pozyton w zetknięciu z elektronem ulega anihilacji i
powstają dwa fotony promieniowania gamma, które jest rejestrowane przez
odpowiednią aparaturę i analizowane komputerowo; przyp. red.]. Im więcej
pozytonów wysyłanych jest z danej części mózgu, tym jaśniejszy jest jej
obraz rejestrowany techniką PET.
W ten sposób, używając techniki PET, można otrzymać obrazy pracującego
mózgu. Gdy poprosi się ochotnika, by przeczytał jakieś słowo, na obrazie
PET jasna plama pojawi się w miejscu odpowiadającym obszarom mózgu, które
są związane z doznaniami wzrokowymi; gdy poprosi się badanego, by pomyślał
o czasowniku, który kojarzyłby się z tym słowem, rozjaśni się obszar w
lewym płacie czołowym, tuż za gałkami ocznymi.
Jednak nawet metoda PET
mimo że tak imponująca
może zostać
zdystansowana przez pokrewną technikę, zwaną magnetycznym rezonansem
jądrowym (NMR). Dzięki niej można sprawić, że hemoglobina, związek
chemiczny przenoszący tlen we krwi, zacznie zachowywać się jak mały
magnes, przy czym jej magnetyczne właściwości mogą się zmieniać w
zależności od tego, jaką porcję tlenu akurat przenosi. Umieszczając daną
osobę w polu magnetycznym
bez potrzeby wstrzykiwania jej czegokolwiek

naukowcy mogą zlokalizować w mózgu miejsca, w których znajduje się
hemoglobina bogata w tlen. Są to obszary o wysokiej, w danym momencie,
aktywności komórek mózgowych. Chociaż kibice sportowi mogli zetknąć się z
NMR jako metodą otrzymywania szczegółowych i wiernych zdjęć urazów ręki
miotaczy z pierwszoligowych drużyn baseballowych, jednak najnowsze
zastosowania NMR polegają na zdobywaniu tych informacji o mózgu, których
nie można uzyskać za pomocą metody PET. Podczas gdy PET dostarcza
migawkowych zdjęć, nowa metoda NMR tworzy odpowiednik filmu
przedstawiającego mózg w akcji. Badacze prześcigają się nawzajem, chcąc
zdobyć zdjęcia każdego stanu umysłu, jaki tylko mogą sobie wyobrazić: jak
wygląda mózg, który czyta nuty lub improwizuje muzykę; co dzieje się w
mózgu schizofrenika, człowieka cierpiącego na depresję czy nastolatka?
Dokładność, z jaką obrazy te korelują z tym, co przypuszczalnie zachodzi w
mózgu, jest równie imponująca jak w przypadku PET: osoba badana myśli o
rzeczowniku i w tym momencie rozjaśnia się dany rejon; następnie myśli o
czasowniku pasującym do tego rzeczownika i wówczas uaktywnia się inny
rejon mózgu.
Nowe metody uzyskiwania obrazów mózgu stanowią duży krok naprzód w
porównaniu z tym, co dotąd było dostępne. Nie mogę się jednak oprzeć
wrażeniu, że kiedy fala badań wykorzystujących te techniki opadnie i
naukowcy przesieją miliony uzyskanych obrazów mózgu, zdobyta dzięki nim
wiedza może okazać się wcale nie tak Istotna, jak to się teraz wydaje.
Obraz PET pokazuje, że przepływ krwi nasilił się w tej czy innej części
mózgu. Czy rzeczywiście przybliża nas to do ustalenia, co poszczególne
komórki mózgowe robią, gdy mózg myśli"? Czy uda nam się zrozumieć
biologiczne mechanizmy, leżące u podstaw naszego myślenia i naszych
pragnień? Ostatecznym celem naukowych badań mózgu jest możliwie dokładny
opis ludzkich myśli i uczuć poprzez odwołanie się do działania komórek
mózgowych i tworzonych przez nie elektrochemicznych systemów sygnalizacji,
które stanowią zasadniczą aparaturę mózgu. Jest jednak mało prawdopodobne,
by opierając się tylko na obrazach aktywności mózgu, dało się ustalić tego
typu związek.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 3
PRZEPRAWA PRZEZ SYNAPSĘ
Pojedyncza komórka mózgowa, czyli neuron, jest bardzo skutecznym, choć na
pozór nieskomplikowanym urządzeniem komunikacyjnym. Pod mikroskopem typowa
komórka kory mózgowej przypomina wiekowe drzewo, które wymaga
natychmiastowej pielęgnacji. Główny pień rozdziela się na gałęzie, które
także rozgałęziają się, co powtarza się wielokrotnie. Koniec końców
powstaje splątana sieć, zajmująca przestrzeń, której wielkość mierzy się w
ułamkach milimetra. Komórki te są upakowane w całej korze mózgowej, a
każda komórka używa swych odgałęzień, by komunikować się z innymi
komórkami. Każda ze stu miliardów komórek tworzy, około dziesięciu tysięcy
połączeń; liczby tego rzędu uświadamiają nam, w jaki sposób mózg może
przetwarzać złożone informacje z właściwą sobie szybkością i inteligencją.
Wyładowania elektryczne w mózgu rejestrowane przez EEG oraz kolorowe
obszary na obrazach otrzymywanych za pomocą PET przedstawiają działalność
milionów neuronów, czyli komórek mózgowych, pobudzonych w tym samym
momencie. Wszystkie czynności mózgu, od kontrolowania podnoszenia nogi
przez łyżwiarza, który przygotowuje się do wykonania potrójnego lutza, do
przypominania sobie słów piosenki She Loves You, opierają się na
działalności tych komórek. Pobudzenie" neuronu jest krótkotrwałym
wydarzeniem: fala elektryczności przepływa z jednego końca komórki na
drugi i zatrzymuje się, gdy dotrze do końców odgałęzień. To wyładowanie
elektryczne, zachodzi jedynie we wnętrzu komórki; aby przekazać sygnał
następnej komórce, neuron zmienia nośnik z elektrycznego na chemiczny.
Zachodzące w neuronie procesy chemiczne budzą większe zainteresowanie niż
procesy elektryczne, m.in. dlatego, że łatwiej je sobie wyobrazić. Ponadto
poznanie zachodzących w mózgu procesów chemicznych pomaga w zrozumieniu
wielu zagadek mózgu oraz ludzkiego zachowania.
Gdy impuls elektryczny dociera do końca (czy końców) neuronu, dzieje się
coś dziwnego. Setki malutkich pęcherzyków wędrują w kierunku wewnętrznej
powierzchni błony komórkowej i łączą się z nią, oddając swą zawartość
światu zewnętrznemu
w tym przypadku przestrzeni między komórkami
mózgowymi. Każdy z pęcherzyków zawiera wiele tysięcy cząsteczek, zwanych
neurotransmiterami (przekaźnikami nerwowymi), których jedynym życiowym
zadaniem jest przenoszenie sygnałów nerwowych z jednej komórki nerwowej do
następnej. Opuściwszy macierzystą komórkę, cząsteczki te dryfują w
przestrzeni pomiędzy sąsiadującymi komórkami, ale ponieważ przestrzeń ta
jest niewyobrażalnie mała (około 0,00002 mm), większość cząsteczek
neurotransmiterów z konieczności wchodzi w kontakt z następną komórką. Na
jej powierzchni rozmieszczone są receptory, których kształt odpowiada
kształtowi przekaźników. W momencie kontaktu receptory i przekaźniki
natychmiast łączą się ze sobą. Przestrzeń, gdzie jedna komórka mózgowa
porozumiewa się z drugą, zwana jest synapsą.
Choć analogie tego procesu można wskazać w życiu codziennym
na przykład
klucz pasuje do zamka, piłka baseballowa do rękawicy
żadna z nich nie
oddaje w pełni precyzji połączenia ani złożoności wynikających z niego
zdarzeń. Po pierwsze, struktura receptorów jest znacznie bardziej
skomplikowana niż forma rękawic czy nawet budowa zamków: każdy receptor to
długa, podobna do łańcucha cząsteczka, która powstała z połączenia wielu
typów ogniw. Cząsteczka ta jest tak zwinięta, aby pasować wyłącznie do
kształtu cząsteczki konkretnego neurotransmitera. Receptory są z kolei
częścią cząsteczki białka pełniącego funkcję bramy
przez środek tych
cząsteczek przebiega kanał, który otwiera się, gdy receptor uchwyci swój
neurotransmiter. Chwilę potem wyposażone w ładunek elektryczny atomy
przechodzą przez otwartą bramę i, jeśli jest ich wystarczająco dużo, w
drugiej komórce powstaje nowy impuls elektryczny i cały proces zaczyna się
od nowa.

Ryc. 5.: Uwalnianie neurotransmiterów spowodowane dotarciem impulsu
nerwowego do synapsy.
Tak więc mózg wykorzystuje w równym stopniu elektryczność i chemię:
elektryczność w obrębie każdej komórki mózgowej, chemię w miejscach
porozumiewania się komórek. Natura impulsu elektrycznego jest taka sama w
każdym miejscu mózgu i u wszystkich organizmów
zarówno w mózgu
człowieka, jak i przedstawicieli innych gatunków. Jednakże
neurotransmitery są zróżnicowane: w mózgu występuje około pięćdziesięciu
ich rodzajów, przy czym niektóre obszary mózgu faworyzują jeden rodzaj
bardziej niż inne, a ponadto każdemu rodzajowi odpowiada specyficzny typ
receptora. Tak naprawdę każdemu neurotransmiterowi mogą odpowiadać trzy,
cztery, a nawet więcej receptorów, każdy o odmiennej zdolności dopasowania
się lub zapoczątkowania różnych serii zdarzeń wewnątrz komórki, która
odbiera sygnał. I
jak to bywa w biologii
najprostsze układy są tak
dopracowane", że wręcz przekracza to granice naszej wyobraźni. Wzajemna
odpowiedniość między konkretnymi neurotransmiterami i receptorami jest tak
zaprogramowana, że dana kombinacja wydzielanych przekaźników nerwowych
może spowodować gamę różnych odpowiedzi.
Mechanizmy kontrolujące i korygujące, które występują na każdym etapie
przesyłania impulsu z jednej komórki mózgowej do innej, strzegą ładu i
porządku zdarzeń. Niszczycielskie enzymy czyhające w przestrzeni między
komórkami spowodują rozkład lub rozbroją zabłąkane cząsteczki
neurotransmitera, czasem zanim znajdą one receptor, niekiedy zaś po jego
znalezieniu. Natomiast obecność tych enzymów gwarantuje, że pojawienie się
pojedynczego impulsu nerwowego na końcu neuronu nie powoduje ciągłego
pobudzenia następnej komórki przez neurotransmitery, które
pozostawione
samym sobie
wielokrotnie atakowałyby receptory. W dodatku ten neuron,
który wydzielił przekaźniki nerwowe, wychwytuje je z powrotem, częściowo
po to, by zapobiec nadmiernemu pobudzeniu, częściowo, by uniknąć
marnotrawstwa materiału. Neuron ma też możliwość wydzielania
neurotransmiterów hamujących, które zmniejszają szansę, że przyjmująca je
komórka zostanie pobudzona. To, czy pojedyncza komórka mózgowa zostanie
pobudzona czy nie, będzie więc zależeć od wzajemnego pobudzania i
hamowania w danej chwili.
Pamiętając o tym, że EEG rejestruje bieżące procesy elektryczne wewnątrz
milionów neuronów w mózgu, wyobraź sobie, co musi się dziać w szczelinach
między tymi milionami: każdy pojedynczy impuls elektryczny powoduje
gorączkową działalność neurotransmiterów, które zalewają szczeliny między
komórkami, łączą się z receptorami i następnie zostają zniszczone lub
pobrane z powrotem. Każdy neuron przypuszczalnie komunikuje się w ten
sposób z tysiącami innych i każdy ; z nich może przejść przez cały ten
cykl w ciągu kilku tysięcznych części sekundy; dodajmy do tego komplikacje
wynikające z istnienia pięćdziesięciu różnych neurotransmiterów, z których
wiele ma więcej niż jeden typ receptora. Pamiętając o tym wszystkim, łatwo
przyjdzie nam zrozumieć, dlaczego wciąż nie jest możliwe śledzenie
procesów chemicznych w mózgu w taki sposób, w jaki możemy obserwować tam
procesy elektryczne.
A jednak to przedstawienie mikrozdarzeń zachodzących między neuronami
zrewolucjonizowało nasze spojrzenie na mózg, dostarczając prostego modelu,
który umożliwia odpowiedź na pytanie: Co się stanie, jeśli coś nie
zadziała tu albo tam, albo gdzieś indziej?" Przypomina to wprawdzie próbę
opisania baseballu, w której wspomnimy jedynie o miotaczu oraz o pałkarzu.
Im więcej jednak zadajemy pytań na temat danego stałego fragmentu gry, tym
więcej się dowiadujemy: Co stanie się, jeśli piłka zostanie wybita na aut
lub poleci wysoko w powietrze? Co trzeba zrobić, gdy biegnący partner jest
w pierwszej bazie: czy należy odbić piłkę na lewą czy na prawą stronę
wewnętrznego pola? Dlaczego praworęczny pałkarz ma większe szansę na
wygraną, gdy miotacz jest leworęczny?" Grę w baseball można pokazać na
podstawie pojedynczych interakcji między kijem a piłką. To samo można
osiągnąć, ograniczając opis mózgu do opisu receptorów i neurotransmiterów:
Co się stanie, gdy będzie zbyt dużo lub zbyt mało receptorów? Co się
stanie, gdy pojawią się obce związki chemiczne, podobne do przekaźników
nerwowych, i zablokują receptory? Co się stanie, gdy inne związki
chemiczne uniemożliwią neurotransmiterom opuszczenie synapsy, tak że będą
one wielokrotnie stymulować dostępne receptory?" Podane przykładowo
pytania rzucają nieco światła na zagadnienie pracy mózgu.
W połowie lat pięćdziesiątych zastosowano leki przeciwpsychotyczne w
leczeniu schizofrenii i chociaż, rzecz jasna, nie wyeliminowały one tej
choroby, doprowadziły jednak do radykalnego zmniejszenia się liczby
pacjentów ze schizofrenią, których trzymano w szpitalach psychiatrycznych.
Najbardziej skuteczne okazały się leki, które blokowały receptory
neurotransmitera, zwanego dopaminą. Był to pierwszy konkretny dowód na to,
że halucynacje, urojenia i rozkojarzenie myślenia, charakterystyczne dla
schizofrenii, mogą wynikać z nadmiaru pewnego związku chemicznego w mózgu.
Gdy piszę te słowa, ostatnie próby wyjaśnienia związku między schizofrenią
a dopaminą dotyczyły wyłącznie jednego spośród różnych typów receptorów
dopaminy w mózgu. Wyniki badań prowadzonych w Toronto wskazują, że w
mózgach osób cierpiących na schizofrenię receptorów tych jest
sześciokrotnie więcej niż w mózgach innych ludzi. Oczywiście, większa
liczba receptorów stwarza większe możliwości łączenia się
neurotransmiterów z receptorami i w rezultacie sprzyja częstszemu
pobudzaniu komórek mózgowych. Trzeba jednak przyznać, że ustalenie związku
między nadmierną aktywnością komórek, które zawierają dopaminę,
znajdujących się w pewnych częściach mózgu, a dziwnym zachowaniem i
przekonaniami, które towarzyszą schizofrenii, wymaga sporego skoku
myślowego. Prawdopodobnie receptory są tylko częścią większego obrazu, ale
nie można zaprzeczyć, że istnieje tu jakiś związek, skoro wystąpienie
pewnego ciągu zdarzeń w synapsach może wyraźnie zmienić zachowanie danej
osoby.
Warto tu też wspomnieć o interesującym związku powyższych zagadnień z
chorobą Parkinsona, związku, który może być łatwo wytłumaczony na poziomie
receptorów. Choroba Parkinsona polega głównie na trudnościach z
poruszaniem się: pacjenci doświadczają drżenia, sztywności i mają kłopoty
z rozpoczęciem ruchu. Wszystkie te trudności bez wątpienia wynikają ze
stopniowego obumierania komórek w pewnym obszarze środkowej części mózgu.
Rozgałęzienia tych komórek sięgają do komórek położonych w innych
obszarach, odpowiedzialnych za kierowanie ruchem, i używają do przesyłania
sygnałów tej samej dopaminy, którą wiąże się ze schizofrenią. Stąd
oczywiście wynika, że jeśli populacja komórek przesyłających te sygnały
maleje, zmniejsza się też ilość dopaminy mogącej pobudzić komórki, które
kierują ruchem. Jednym z najbardziej skutecznych sposobów leczenia jest
podanie pacjentom L-DOPA, związku wyjściowego do produkcji dopaminy, która
może dotrzeć do mózgu poprzez krwiobieg. Gdy weźmiemy pod uwagę związek
między receptorem a neurotransmłterem, okaże się, że choroba Parkinsona
jest lustrzanym odbiciem schizofrenii. Uwidacznia się to bardzo wyraźnie,
gdy leczenie którejś z tych chorób nie podlega starannej kontroli. Podanie
chorym na schizofrenię nadmiernej dawki leków psychotropowych może tak
bardzo obniżyć skuteczność dopaminy, że pojawią się objawy choroby
Parkinsona: drżenie, powolność i otępiały wyraz twarzy. Z drugiej strony
zbyt duża dawka L-DOPA, podana pacjentom z chorobą Parkinsona dla
złagodzenia trudności z poruszaniem się, może wywołać u nich przejściową
psychozę. Jest to klasyczny przykład tego, jak ten sam neurotransmiter
może pełnić dwie zupełnie różne funkcje. W chorobie Parkinsona obserwujemy
skutki zmniejszenia się poziomu dopaminy w obwodzie komórek nerwowych
odpowiedzialnych za ruch; w przypadku schizofrenii ta sama dopamina
nadmiernie stymuluje obwody, które odgrywają rolę w procesach myślenia i
kojarzenia.
Pogląd, że receptory mogą mieć nieco różne kształty i rozmiary, dostarczył
także rozwiązania zupełnie innej zagadki. W książce Rudyarda Kiplinga
Księga Dżungli występuje ichneumon Rikki-Tikki-Tavi, który wcale nie
obawia się kobry, napotkanej przezeń w ogrodzie. Kipling najpierw odrzuca
tradycyjne wyjaśnienie, że ichneumon zjada specjalne zioła, aby uchronić
się przed jadem kobry; potem zaś podaje własne wytłumaczenie: Dwie tylko
rzeczy przyczynić się mogą do zwycięstwa: bystrość wzroku i zwinność nóg,
dzięki którym ichneumon potrafi w porę uskoczyć przed natarciem węża
a
głowa węża umie dokonywać cudów większych niż jakiekolwiek zioła
czarnoksięskie (...)" [Rudyard Kipling: Księga Dżungli. Przekład
autoryzowany Józefa Birkenmajera. Nasza Księgarnia, Warszawa 1971, s.
119.]. Kipling ma tylko połowicznie rację: brak strachu u ichneumona nie
wiąże się oczywiście z żadnymi czarnoksięskimi ziołami, ale i nie zależy
też od jego szybkości. Rikki-Tikki-Tavi ma w zanadrzu cud większy niż
jakiekolwiek zioła". Jad kobry blokuje receptory, znajdujące się nie tyle
na neuronach, co na komórkach mięśniowych, którym nerwy przekazują
neurotransmitery nakazujące skurczenie się. W normalnych warunkach impuls
nerwowy wędruje do końca tak zwanego nerwu ruchowego i powoduje
wydzielenie przekaźnika nerwowego
acetylocholiny. Jeśli dostateczna
ilość cząsteczek acetylocholiny połączy się z receptorami komórki
mięśniowej, komórka ta skurczy się. Ogólnie rzecz biorąc, gdy system
nerwowy wydaje instrukcję skacz", miliony komórek jednocześnie kurczą się
i skaczesz. Jad kobry blokuje zaś receptory i tym samym paraliżuje mięśnie

także te, które są odpowiedzialne za ruchy konieczne do oddychania.
Niewydolność układu oddechowego powoduje śmierć.
Rikki-Tikki-Tavi powinien być wdzięczny swym przodkom za odporność na
działanie jadu kobry. W wyniku ewolucji ichneumon rozwinął na swoich
komórkach mięśniowych receptory o kształcie różniącym się nieco od
normalnego, w wyniku czego cząsteczki jadu kobry nie mogą się z nimi
łączyć. Jednakże ta różnica kształtu nie jest na tyle istotna, aby
zapobiec łączeniu się z acetylocholiną. Tak więc zalanie receptorów
cząsteczkami jadu nie wywołuje żadnego skutku lub jest on niewielki,
dlatego mięśnie ichneumona nadal poruszają się i umożliwiają mu zabicie
kobry. Jak na ironię istnieje jeszcze jedno zwierzę, które rozwinęło tę
samą strategię, aby być odpornym na truciznę: jest nim właśnie wąż kobra.
Inny związek chemiczny, blokujący receptory mięśniowe, to występująca w
wilczej jagodzie atropina, której działanie podobne jest do działania jadu
kobry. Kontrolowane stosowanie atropiny jest jednak znacznie
bezpieczniejsze; nawiasem mówiąc, druga nazwa wilczej jagody
belladonna,
czyli piękna kobieta"
stanowi aluzję do jednego z dawnych zastosowań
wspomnianej substancji. Kobiety w starożytnym Rzymie i Egipcie zwykły
zakrapiać oczy wyciągiem z belladonny i gdy trucizna blokowała receptory
mięśni kontrolujących tęczówkę, źrenice rozszerzały się. Kobiety robiły to
w przeświadczeniu, że rozszerzone źrenice czyniły je piękniejszymi. Warto
dodać, że badania psychologiczne prowadzone na Uniwersytecie w Toronto w
latach siedemdziesiątych wykazały, iż istnieje pewna podstawa dla dawnego
poglądu. Okazuje się, że nasze źrenice rozszerzają się, gdy zdarza nam się
patrzeć na coś, na co mamy ochotę. Gdy jesteś głodny i zobaczysz
czekoladowe ciastko, Twoje źrenice rozszerzą się, ale jeśli właśnie
zjadłeś obfity posiłek, Twoje źrenice nie zmienią się na widok smacznego
deseru. Gdy poproszono studentów, by porównali dwa identyczne zdjęcia
kobiety, z których jedno podretuszowano, powiększając na nim źrenice,
badani rzadziej wybierali oryginalną fotografię. Żeby wytłumaczyć wpływ
zakrapiania oczu na atrakcyjność, musimy dorzucić jeszcze jeden szczegół z
zakresu psychologii: mężczyzna zaglądający głęboko w oczy kobiety o
rozszerzonych źrenicach podświadomie uznaje, że jest ona nim
zainteresowana, i sam
nie wiedząc dlaczego
będzie odczuwał do niej
pociąg.
W mózgu ludzkim występuje więcej niż pięćdziesiąt rodzajów
neurotransmiterów, które różnią się między sobą zarówno szczegółami budowy
swych cząsteczek, jak i swoim wpływem na zachowanie i procesy myślowe.
Natomiast inne zwierzęta muszą zadowolić się o wiele mniejszą liczbą
neurotransmiterów
pijawka jest tego doskonałym przykładem. Zanim
spostrzeżesz przyssaną do Twojej gołej nogi pijawkę (na wpół wypełnioną
Twoją krwią), zdąży ona już odbyć pięknie zaplanowaną sekwencję zachowań
związanych z pobieraniem pokarmu, z których każde zostało umożliwione
przez ten sam neurotransmiter
serotoninę. Drobne fale, jakie wywołałeś
wchodząc do wody, powiadomiły pijawkę o Twojej obecności i zwierzę zaczęło
energicznie płynąć w Twoim kierunku. Kiedy pijawka dotknęła Twojej skóry,
znalazła ciepłe miejsce, by się w nie wgryźć, po czym
wstrzykując Ci
ślinę, która zapobiega krzepnięciu krwi
sprawiła, że Twoja krew nie
przestawała płynąć. Gdybyś nawet nie przerwał pijawce w środku obiadu, i
tak w końcu przestałaby się pożywiać w momencie, gdy jej rozdęty brzuch
zawiadomiłby ją, że jest pełny.
Związek chemiczny o nazwie serotonina, który brał udział w każdym z tych
etapów, ma również istotne znaczenie dla ludzkiego mózgu. Odgrywa on ważną
rolę w określaniu nastroju, o czym świadczy ogromny sukces leku
przeciwdepresyjnego o nazwie Prozac [Prozac to fabryczna nazwa tylko
jednego z preparatów fluoksetyny
związku hamującego zwrotny wychwyt
serotoniny przez uwalniające ją komórki nerwowe. Inne podobne preparaty
dostępne w naszym kraju to polski Bioxetin i fiński Seronil; przyp. red.].
Sukces Prozacu sprawił zarazem, że stał się on lekiem kontrowersyjnym.
Środek ten bowiem poprawia nastrój ludziom cierpiącym na kliniczną postać
depresji, ale w niektórych przypadkach pomaga także ludziom w znacznie
mniejszym stopniu dotkniętym chorobą, których można by po prostu uznać za
przytłoczonych zmaganiami z codziennością. Prozac może pomóc ludziom
nadmiernie wrażliwym na krytykę, z obniżonym poczuciem własnej wartości,
obawiającym się odrzucenia lub mającym jakąkolwiek kombinację powyższych
cech. Z punktu widzenia etyki powstaje pytanie, czy przepisywać Prozac
ludziom, którzy
jeśli w ogóle szukali leczenia
polegali dotąd bardziej
na psychoterapii niż na środkach farmakologicznych. Niektórzy sądzą nawet,
że na naszych oczach rodzi się społeczeństwo bardziej uzależnione od leków
zmieniających nastrój niż od nikotyny, kofeiny i alkoholu.
Prozac utrudnia pobranie serotoniny z powrotem przez komórkę, która ją
wydziela, a przedłużona obecność tego neurotransmitera w przestrzeni
między komórkami nerwowymi powoduje, że dana cząsteczka serotoniny może
oddziaływać na receptory dwu
lub trzykrotnie, nie zaś tylko raz na każdy
im-Puls nerwowy. Wywołuje to podobny efekt jak zwiększenie poziomu
serotoniny (LSD i meskalina działają w ten sam sposób [Kliniczne skutki
LSD i meskaliny są jednak odmienne niż fluoksetyny. Fluoksetyna działa
przeciwdepresyjnie, podczas gdy LSD i meskalina rozkojarzająco" przyp.
red.]
ich kształt również imituje kształt cząsteczek tego
neurotransmitera). Niektóre pytania dotyczące Prozacu pozostają jednak bez
odpowiedzi. W mózgu
co samo w sobie jest zadziwiające
znajduje się
czternaście różnych receptorów serotoniny, z których wiele zajmuje
konkretne miejsce. Przypuszczalnie każdy receptor używa serotoniny dla
własnych celów, co pomaga wyjaśnić, dlaczego wcześniej stosowane leki
podnoszące poziom serotoniny, takie jak działająca przeciwdepresyjnie
imipramina, łagodzą depresję, ale powodują również skutki uboczne, m.in.
suchość w ustach i nieregularny rytm serca. Jak w takim razie, w przypadku
Prozacu, udaje się uniknąć; tych skutków ubocznych, które ograniczają się
tylko do pewnych problemów behawioralnych? Dlaczego efekty Prozacu odczuwa
się dopiero po kilku tygodniach? Faktem jest, że (przynajmniej w momencie,
gdy piszę te słowa) nie mamy odpowiedzi na te pytania, ponieważ nikt nie
wie dokładnie, co dzieje się w synapsach z receptorami serotoniny, gdy
pojawia się tam Prozac [Badania laboratoryjne wykazały, że gdy zanurzymy
pijawki w serotoninie przejdą cały cykl pobierania pokarmu ze znacznie
większym entuzjazmem. Wyobraźmy sobie pechowego wczasowicza, któremu cały
letni zapas Prozacu wpada do pobliskiego zbiornika wodnego; nasz bohater
wskakuje za swym lekiem do wody, by znaleźć się oko w oko z masą
nadruchliwych, pobudzonych serotoniną krwiopijców].
Pokazałem pobieżnie, co się dzieje z neurotransmiterami, gdy przepływają
przez przestrzeń między dwoma komórkami mózgowymi. Trzeba jednak przyznać,
że jest to obraz bardzo schematyczny. Gdybyśmy przyjrzeli się dokładniej
komórce wyposażonej w receptory, zobaczylibyśmy, że akt łączenia się
neurotransmiterów z receptorami w synapsie wyzwala niezliczone cykle
chemiczne, które uczestniczą w kształtowaniu reakcji komórki. Wciąż nie
rozumiemy jeszcze wielu szczegółów tego zjawiska; jest to zaledwie chwila
w życiu pojedynczej synapsy. Gdy uświadomimy sobie, że każdy neuron w
mózgu rejestruje setki
jeśli nie tysiące
takich aktów w każdym
momencie, a ponadto neurony są upakowane w mózgu tak ciasno, iż dosłownie
nie sposób przejrzeć na wylot poprzez gąszcz ich pni i gałęzi, to stanie
się jasne, dlaczego tak trudno zrozumieć, jak naprawdę pracuje nasz mózg.
Prawdziwa trudność polega na tym, jak powiązać to, co wszyscy znamy i
czego doświadczamy jako myśli, uczuć i wyobrażeń, z chemicznymi oraz
elektrycznymi zdarzeniami zachodzącymi w mózgu. Nasze myślenie jest
wynikiem zbiorowej działalności neuronów, ale w którym momencie ta
działalność przeistacza się w aktywność umysłową? W jaki sposób parę setek
tysięcy neuronów lub ich neurotransmiterów współpracuje, gdy przypominasz
sobie, jak wyglądała kuchnia Twojej babci? Być może, nigdy się tego nie
dowiemy i jest raczej mało prawdopodobne, by udało się nam to wyjaśnić,
rozpoczynając badania od poziomu neuronów. Bardziej rozsądne wydaje się
badanie całego mózgu i analiza poszczególnych jego części. W ostatnich
latach podejście takie pokazało, jak wiele niespodzianek kryje mózg,
niezależnie od tego, która z jego części jest badana.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 4
PLAC KATEDRALNY
Sercem Mediolanu, miasta położonego w północnych Włoszech, jest Plac
Katedralny, Piazza del Duomo. Nad placem tym dominuje, wznosząca się na
jego wschodnim krańcu, wielka katedra, której budowę rozpoczęto w 1386
roku i ukończono dopiero w roku 1965, kiedy to zainstalowano ostatnie z
pięciorga drzwi odlanych z brązu. Katedra robi wrażenie: jeśli nie
elegancją, to rozmiarem i skomplikowaną architekturą. Świątynia ta,
zbudowana z białego oraz różowego marmuru włoskiego, jest jednym z
największych kościołów na świecie i może pomieścić do 40 000 ludzi
(podobno rzadko bywa wypełniona po brzegi). Przewodniki turystyczne
delektują się liczbami: 135 marmurowych wieżyczek, 2245 marmurowych rzeźb
i (wewnątrz) 52 dwudziestometrowe kolumny, każda zwieńczona grupą rzeźb.
D. H. Lawrence nazwał tę świątynię katedrą udającą jeża", ale inni byli
trochę bardziej wstrzemięźliwi: Bili Bryson, w książce Netther Herę Nor
There, wyraził opinię, że jest to katedra całkiem wspaniała w nieco
posępny sposób".
Przed katedrą rozpościera się otwarta przestrzeń wielkości mniej więcej
boiska futbolowego, pośrodku której wznosi się pomnik króla Wiktora
Emanuela zagrzewającego swoje wojska do walki. Wszystkie budynki
znajdujące się na obrzeżach placu są doskonale znane Mediolańczykom, lecz
najważniejsza jest Galleria, wielkie dziewiętnastowieczne centrum
handlowe, przykryte szklanym dachem. Gdy stoisz twarzą do katedry, wyjście
Gallerii na plac znajduje się po lewej stronie. Galleria to ulubione
miejsce spotkań, posiłków i rozmów. Jest to również pasaż wiodący do La
Scali, słynnej w świecie opery. Wyobraź sobie: centrum handlowe o
wielowiekowej historii i z wielką klasą. Dalej, po tej samej stronie
placu, znajduje się popularny bar-restauracja Motta (gdzie możesz
przygotować sobie półmisek spaghetti, używając zwykłych składników lub
tych dla znawców"), potem hotel Duomo i dom handlowy Rinascente. Stojąc
twarzą do katedry, po prawej stronie placu, na jego końcu widzimy Pałac
Królewski o bezpretensjonalnej fasadzie, dalej mały budynek, zwany
Arengario (obecnie mieszczący biura turystyczne) i wreszcie, na rogu,
Galtrucco
tu od lat szyją na miarę drogie męskie garnitury. Lokatorzy,
sklepy i restauracje zmieniają się, ale budynki na Piazza del Duomo
pozostają te same i każdy mieszkaniec Mediolanu zna je doskonale.

Ryc. 6.: Plac Katedralny z lotu ptaka
W 1978 roku neuropsycholog Edoardo Bisiach wybrał Piazza del Duomo na
miejsce swego niezwykłego eksperymentu. Tak naprawdę nie chodziło o sam
plac, lecz jego myślową reprezentację. W tym czasie Bisiach miał dwóch
pacjentów z uszkodzoną w wyniku wylewu prawą stroną mózgu. Byli to
86-letnia kobieta, emerytowany menedżer, oraz 72-letni mężczyzna, z zawodu
prawnik. Ponieważ w obu przypadkach wylew uszkodził głównie prawą stronę
mózgu, a ośrodki mowy znajdują się prawie zawsze po lewej stronie, oboje
pacjenci uniknęli afazji, czyli utraty mowy, najbardziej typowego skutku
wylewu. Jakimi ułomnościami zostali zatem dotknięci?
Bisiach poprosił oboje pacjentów, by wyobrazili sobie Piazza del Duomo i
wymienili wszystkie budynki, które pamiętają. Ciekawe w tym eksperymencie
było to, że pacjenci musieli wyobrazić sobie plac z dwóch różnych
perspektyw: najpierw stojąc na końcu placu twarzą w kierunku katedry, a
następnie stojąc na schodach katedry i patrząc w stronę miejsca, gdzie
uprzednio wyobrażali sobie, że stoją. Wynikł tego prostego doświadczenia
ujawniły nowe fascynujące aspekty Jednego z najdziwniejszych zjawisk
opisanych przez neuropsychologów. jednostronnej nieuwagi.
86-letnia kobieta, wyobrażając sobie, że patrzy w stronę katedry,
wymieniła Paląc Królewski, ciąg schodów tuż naprzeciw Pałacu, Arengario i,
nieco dalej, Via delie Ore (ulicę w rzeczywistości niewidoczną z placu).
Wszystkie te obiekty znajdują się po prawej stronie osoby patrzącej w
kierunku katedry. Pacjentka nie wymieniła niczego z lewej strony placu.
Kiedy jednak poproszono ją o opisanie widoku ze schodów katedry,
przedstawiła zupełnie inną listę, obejmującą sklepy jubilerskie, sklep z
koszulami, bar Motta i Via Dante
wszystkie te obiekty znajdują się po
prawej stronie, gdy plac ogląda się ze schodów katedry.
Prawnik zachował się tak samo. Wyobrażając sobie, że patrzy na plac z
twarzą zwróconą w stronę katedry, wymienił katedrę, róg Pałacu
Królewskiego, Arengario i Galtrucco (sklep z ubraniami męskimi na prawym
obrzeżu tej perspektywy). Po przeniesieniu się w myślach na schody katedry
i wyobrażeniu sobie, że patrzy na plac z przeciwnej strony, badany
wymienił zupełnie inny zestaw budynków, ulic, sklepów i restauracji,
znalazły się tu m.in. Motta i Rinascente. Wszystkie te obiekty znów
znajdują się po prawej stronie, jeśli stoi się na schodach katedry.
Badane zjawisko
preferencja prawej strony i nieuświadamianie sobie
strony lewej
zwane jest jednostronną nieuwagą. Pojawia się na ogół po
uszkodzeniu prawej części mózgu, zwłaszcza w płacie ciemieniowym, powyżej
prawego ucha i za nim. Pacjenci cierpiący na jednostronną nieuwagę
zachowują się tak, jakby lewa strona przestrzeni w ogóle nie istniała.
Jedzą wyłącznie z prawej strony talerza, a jeśli obróci się go tak, że
pozostające na nim jedzenie znajdzie się teraz po prawej stronie, pacjenci
będą zwykle twierdzić, że jedzenie to w jakiś tajemniczy sposób pojawiło
się znikąd (mają rację: dla nich lewa strona to tyle co nigdzie). Ponadto
zdarza się, że czytają słowa jedynie po prawej stronie kolumny w gazecie
lub nawet tylko prawą część każdego słowa oraz golą tylko prawą część
twarzy (która oczywiście odbija się w prawej części lustra). Zjawisko
jednostronnej nieuwagi występuje najsilniej natychmiast po wylewie i
zazwyczaj stopniowo zanika po upływie kilku tygodni.
Z tej krótkiej wzmianki na temat jednostronnej nieuwagi mogłoby wynikać,
że wspomniani pacjenci mają po prostu niezwykle ograniczone pole widzenia,
jak gdyby patrzyli przez tunel o asymetrycznym przekroju zwężającym się po
lewej stronie. Ale nie Jest to prawda; wielokrotnie wykazano, że chociaż
uszkodzenie wzroku może pojawić się jednocześnie ze zjawiskiem
jednostronnej nieuwagi
jako wynik tego samego wylewu
uszkodzenie to
nie musi powodować nieuwagi, podobnie jak nieuwaga nie Jest uzależniona od
problemów z widzeniem. Zjawisko jednostronnej nieuwagi wykracza poza sferę
widzenia.
Eksperyment przeprowadzony przez Edoardo Bisiacha ujawnił, że jednostronna
nieuwaga jest czymś znacznie głębszym
i ciekawszym
niż uprzednio
sądzono. Bisiach dowiódł bowiem, że pacjenci dotknięci jednostronną
nieuwagą wykazują preferencję wobec prawej strony nie tylko wtedy, gdy
patrzą na coś, ale nawet wówczas, gdy coś sobie wyobrażają. Jednostronna
nieuwaga nie może zależeć od wzroku, ponieważ odchylenie w prawo występuje
również w świecie ich wyobrażeń. W tym samym eksperymencie poproszono
również prawnika, aby opisał biuro, w którym pracował przez dziesiątki
lat, widziane z dwóch różnych punktów: od strony drzwi wejściowych i zza
biurka. I tym razem badany zdawał sobie sprawę z obecności jedynie tych
przedmiotów, które znajdowały się po jego prawej stronie
tylko te
przedmioty wymieniał.
Eksperyment ten uwidacznia również, jak daleko posunięta jest preferencja
prawej strony czy też niezauważanie strony lewej. Drugi opis placu lub
biura następował niemal natychmiast po pierwszym, a jednak zbiór
wymienianych obiektów był zupełnie różny. Pomimo tego w żadnym momencie
badani pacjenci
podobnie jak większość innych pacjentów, u których
występuje jednostronna nieuwaga
nie zauważyli, że zaistniała sytuacja
jest wewnętrznie sprzeczna, a nawet absurdalna. Gdzie znika pierwszy
zestaw budynków w momencie, gdy pacjent opisuje widok ze schodów katedry?
Któż to wie? Po otrzymaniu dodatkowej zachęty ze strony eksperymentatora
obojgu pacjentom udało się poszerzyć swoje listy o dodatkowe elementy,
przy czym w jednym przypadku został nawet wymieniony pojedynczy budynek po
lewej stronie. Zasadniczo jednak, chociaż każde z nich niewątpliwie
pamiętało wszystkie budynki, oboje mogli przywołać w myśli jedynie obiekty
znajdujące się po prawej stronie wyobrażanego sobie miejsca.
Zagadnienie, o którym mowa, może być nieco bardziej skomplikowane, niż
mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Typowy mieszkaniec Mediolanu
przechowuje zapewne w swojej głowie zarówno listę budynków przy placu, jak
i szczegóły ich położenia. Informacje te mogą być przechowywane bądź w
dwóch niezależnych magazynach pamięci, bądź też lista budynków nie może
istnieć niezależnie od wyobrażanego planu placu; w każdym razie
jednostronna nieuwaga powoduje zniekształcenie zarówno planu
przestrzennego, jak i pamięci.
Pogląd, że można nie zauważać połowy otaczającego świata, jest trudny do
pojęcia. Można by pomyśleć, że oczywista terapia dla tego typu pacjentów
polegałaby na zachęcaniu ich do ćwiczeń w patrzeniu na lewą stronę talerza
lub wkładaniu większego wysiłku w wyobrażanie sobie lewej strony placu.
Chociaż neurolog Oliver Sacks opisał pacjentkę, która dotknięta
jednostronną nieuwagą [Oliver Sacks: Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z
kapeluszem. Przełożyła Barbara Linderberg, Wydawnictwo Zysk i Ska, Poznań
1994. Rozdział 8. Na prawo patrz!, s. 105-107; przyp. red], nauczyła się
robić pełny obrót w prawo (o prawie 360), aby zobaczyć rzeczy znajdujące
się po lewej stronie
i nawet zażądała obrotowego wózka inwalidzkiego,
aby to sobie ułatwić
w większości przypadków nie jest to możliwe.
Ludzie, u których nastąpiło wypadnięcie kawałka pola widzenia, są świadomi
tego, że nie widzą rzeczy znajdujących się po lewej stronie i uczą się
rekompensować to odpowiednimi ruchami głowy. Natomiast w przypadku
jednostronnej nieuwagi ludzie zwykle nie są świadomi, że mają jakieś
kłopoty. Nie wiedzą nawet, czego są pozbawieni. Błędem byłoby
przypuszczać, że w swoich wyobrażeniach wyraźnie widzą prawą stronę Piazza
del Duomo, a mgliście lub schematycznie lewą stronę placu. To, co sobie
wyobrażają lub postrzegają, jest tym, co istnieje. Problem nie polega na
tym, że utracili oni pojęcie strony lewej"
pacjenci w eksperymencie
Bisiacha wiedzieli, które spośród budynków przywołanych przez nich w
wyobraźni znajdują się na lewo, a które na prawo względem innych
rzecz
polega na tym, że dla pacjentów istnieje znacznie mniej .strony lewej",
niż Ty lub ja widzielibyśmy lub moglibyśmy sobie wyobrazić. Nie można
przekonać kogoś, kto wierzy, że już nie ma ani trochę więcej lewej
strony", by obrócił się dalej w tym kierunku. Czy ktoś, kto nie jest
dotknięty jednostronną nieuwagą, może sobie wyobrazić, czego doświadcza
się w tej sytuacji? Bezpośrednio
nie, ale myślę, że poprzez przyjęcie
zupełnie innego punktu widzenia możemy poczuć, jak doświadcza się takiego
dziwnego zniekształcenia przestrzeni.
W książce Flatland, wydanej ponad sto lat temu, Edwin Abbott opisuje, jak
wyglądałoby życie w przestrzeni dwuwymiarowej. Mieszkańcy Płaskiego Kraju,
będący zbiorowiskiem kół, trójkątów, kwadratów i prostych linii, żyją w
świecie, w którym nie istnieje wymiar pionowy, nie ma góry ani dołu. Są
oni całkowicie nieświadomi
i nawet nie są w stanie pojąć
trzeciego
wymiaru. Prześlizgują się po swoim świecie, czyli powierzchni cienkiej jak
błona, rozpoznając się nawzajem poprzez odbicie światła od swych boków.
Mieszkańcom Płaskiego Kraju koło jawi się jako obraz jasny w centrum i
stopniowo zanikający na bokach, kwadrat widziany z boku jest jednolicie
oświetlony, postrzegany zaś od strony wierzchołka prezentuje się jako
Jasny punkt.
Bohater książki o nazwisku A. Kwadrat, mieszkaniec Płaskiego Kraju, staje
twarzą w twarz z przybyszem z trójwymiarowego świata, zwanego Krajem
Przestrzeni (Spaceland). Przybysz jest kulą, a więc czymś zgoła niepojętym
dla A. Kwadrata. Dopóki gość o kształcie kuli unosi się nad Płaskim
Krajem, jest całkowicie niewidoczny (choć słyszalny). A. Kwadrat nie może
spojrzeć do góry ani nie potrafi nawet zrozumieć, co spoglądanie do góry"
imałoby oznaczać. Gdy kulisty przybysz obniża się i jego droga częściowo
przecina Płaski Kraj, wszystko, co A. Kwadrat może zauważyć, to pojedyncze
koło, czyli przekrój kuli, który w danym momencie znajduje się w
płaszczyźnie Płaskiego Kraju. Aby wykazać, że ów przekrój jest czymś
więcej niż kołem, kulisty przybysz opuszcza Płaski Kraj, unosząc się
powoli do góry. Jednak dla A. Kwadrata nie jest to żaden dowód na
istnienie dodatkowego wymiaru; bohater przekonał się jedynie o tym, że owo
konkretne koło jest Jakimś nadzwyczajnym sztukmistrzem", który posiadł
niezwykłą zdolność kurczenia się aż do stania się punktem, a nawet
całkowitego zniknięcia, tylko po to, by znów nieoczekiwanie pojawić się,
gdzie tylko zechce. A. Kwadrat był całkowicie niezdolny do wyobrażenia
sobie, że koło, którego wielkość zmieniała się w czasie, mogło być jednym,
niezmiennym trójwymiarowym obiektem.
Pacjent cierpiący na jednostronną nieuwagę jest w takim samym stopniu
nieświadomy pełnych wymiarów przestrzeni. Wyniki eksperymentu z Placem
Katedralnym dowodzą, że badanym byłoby bardzo trudno przypomnieć sobie
okres, kiedy byli świadomi całej rozległości przestrzennej świata.
Eksperyment przeprowadzony przez Edoardo Bisiacha wykazał, że jednostronna
nieuwaga dotyczy nie tylko miejsc, które pacjent obserwuje, ale także
wyobrażenia tych miejsc, jakie pojawia się w mózgu badanego. Warto dodać,
że przeprowadzono wiele wersji tego eksperymentu i każda z nich rzuciła
nowe światło na zjawisko jednostronnej nieuwagi.
Jeden z najbardziej zaskakujących wyników został przedstawiony w 1993
roku, ponownie przez włoskich badaczy, rym razem z Uniwersytetu w Rzymie.
Ich pacjent, ofiara wylewu, w żadnym ze standardowych testów
psychologicznych nie ujawnił jakichkolwiek objawów nieuwagi. Testy
wymagały postawienia znaku dokładnie na środku poziomej linii (pacjenci
dotknięci jednostronną nieuwagą stawiają znak daleko na prawo od środka,
tak jakby lewa część linii nie istniała) lub narysowania tarczy zegara (w
przypadku jednostronnej nieuwagi pacjenci albo starają się zmieścić
wszystkie dwanaście godzin po prawej stronie tarczy, albo po prostu
opuszczają liczby od 7 do 11). Nawiasem mówiąc, u obu osób badanych przez
Bisiacha identyczne testy wykazały obecność wyraźnych objawów
jednostronnej nieuwagi. Mężczyzna badany później miał natomiast
najwyraźniej normalne poczucie przestrzeni, na którą patrzył w danym
momencie; jednak gdy poproszono go, by z pamięci opisał plan słynnego
rzymskiego placu Piazza dei Cinąuecento, konsekwentnie pomijał budynki po
lewej stronie, bez względu na to, jaką perspektywę przyjął w wyobraźni. Na
szczęście większość tych eksperymentów przeprowadzono we Włoszech i
dotyczyły one włoskich placów. Można sobie wyobrazić, jak wyglądałyby
relacje pacjentów, gdyby takie eksperymenty powtórzono w północnej
Ameryce: Po prawej stronie, tuż obok Taco Bell, znajduje się McDonalds.
Wejście do centrum handlowego jest zaraz za sklepem Wal-Mart z
sześciopoziomowym parkingiem z tyłu..."
Podczas gdy Bisiach pokazał, że jednostronna nieuwaga wiąże się zarówno ze
sceną wyobrażaną, jak i rzeczywiście widzianą, przypadek wspomnianego
mężczyzny świadczy o tym, że te dwa problemy nie muszą współwystępować,
tzn. można nie zauważać lewej strony sceny, którą się sobie wyobraża, a
pomimo tego być całkowicie zdolnym do widzenia, czyli zwracania uwagi na
całość miejsca, gdy się na nie patrzy. Pojawia się przeto wiele ciekawych
pytań. Gdyby ów człowiek rzeczywiście stał na Piazza dei Cinquecento i
patrzył na znajdujące się tam budynki, a następnie został poproszony o
zamknięcie oczu i wyliczenie domów przy placu
czy potrafiłby to zrobić?
A jeśli tak, to czy fakt, że potrzeba około pół minuty, by wymazać obraz z
pamięci krótkotrwałej, czyli operacyjnej, oznacza, że po tym czasie badany
utraciłby zapamiętany przed chwilą obraz placu i, będąc zdanym na
wyobraźnię, zacząłby pomijać Jego lewą stronę? Co by się stało, gdyby
badany stał na jednym końcu placu z otwartymi oczami i został poproszony,
by wyobraził sobie, że stoi na przeciwnym końcu, patrząc stamtąd w swoim
kierunku
co by wówczas opisał?
Przypadek ten jest szczególnie interesujący, ponieważ mózg ucierpiał nie w
tym rejonie, który Jest niemal zawsze uszkodzony, gdy mamy do czynienia z
jednostronną nieuwagą
wysoko po prawej stronie w płacie ciemieniowym.
Badany mężczyzna doznał uszkodzenia w prawym płacie czołowym, czyli
znacznie bardziej z przodu i praktycznie na drugim końcu świata", gdy
mówimy o mózgu. Przypadek ten jest zatem niejasny. Opisano wprawdzie wielu
pacjentów, u których występuje przeciwny zespół objawów: we wszystkich
standardowych testach wykazują oni daleko posuniętą jednostronną nieuwagę,
ale nie mają żadnych kłopotów z wymienieniem z pamięci wszystkich budynków
wokół placu czy też z opisaniem tego, co można zobaczyć, jadąc po tej
samej drodze w którymkolwiek kierunku. Ostatecznie narzuca się wniosek, że
jednostronna nieuwaga może się pojawiać przy oglądaniu miejsc, podczas gdy
ich wyobrażenie pozostaje prawidłowe
czasem bywa też na odwrót.
Jeśli nawet tego typu pacjenci myślą w ogóle o swojej przypadłości, trudno
byłoby ustalić treść tych myśli. W większości przypadków wydają się
nieświadomi swojej sytuacji, podobnie jak mieszkańcy Haskiego Kraju,
którzy akceptują tylko znane sobie wymiary przestrzeni. Pewien pacjent w
Niemczech winił niegrzecznych berlińskich kierowców" za to, że w czasie
spacerów był często o krok od wpadnięcia pod auto. Inny chory zwykł
codziennie chodzić do pobliskiej piekarni położonej za rogiem, na prawo od
domu, w którym mieszkał. Wychodząc z piekarni, często skręcał ponownie w
prawo (z powodu jednostronnej nieuwagi, na którą cierpiał), po czym
stwierdziwszy, że zaszedł zbyt daleko, zawracał i przechodził tuż obok
swojego domu (który teraz znajdował się po jego lewej stronie); następnie
uprzytomniwszy sobie, że znów się pomylił, robił zwrot o 180 i wreszcie
docierał do domu. Niezdolność do powrotu do domu bezpośrednio z piekarni
przypisywał swojemu roztrzepaniu" i w całej tej sprawie prezentował
postawę klasyczną dla pacjentów dotkniętych jednostronną nieuwagą: Pański
pogląd, że ja nie potrafię widzieć całej przestrzeni, jest typowym
wymysłem naukowca".
Im więcej czyta się relacji z badań klinicznych obejmujących pacjentów
cierpiących na jednostronną nieuwagę, tym bardziej jest się pod wrażeniem
nie tylko dziwnych objawów, ale również beztroski okazywanej przez
chorych. Wydaje się, że wcale się nie przejmują. Można to częściowo
wytłumaczyć rodzajem szoku, który był reakcją na potężny cios, jakim jest
wylew. Gdy jednak bezpośrednie skutki wylewu ustąpią i zjawisko
jednostronnej nieuwagi zaniknie, od pacjentów tych rzadko można usłyszeć
jakieś istotne uwagi na temat tego stanu. Możemy więc jedynie zastanawiać
się nad tym, jak to jest, gdy zamieszkuje się zniekształconą przestrzeń
pacjentów z jednostronną nieuwagą oraz co mogłoby to nam powiedzieć o
mózgu.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 5
WEWNĘTRZNE MAPY ZEWNĘTRZNEJ PRZESTRZENI
Właściwości przestrzeni, która jest tylko częściowo reprezentowana w
umysłach pacjentów dotkniętych jednostronną nieuwagą, są stopniowo
rozpoznawane: jedni badacze usiłują zdefiniować jej wymiary w pionie i
poziomie, inni starają się ustalić, czy jednostronna nieuwaga sięga aż do
najdalszych kresów przestrzeni, którą potrafimy postrzegać. W Anglii
pewien chory, miłośnik rzucania lotkami do tarczy, po ciężkim wylewie w
prawej części mózgu wydawał się być dotknięty niezauważaniem lewej części
przestrzeni, która go bezpośrednio otaczała, dostrzegał jednak przestrzeń
odległą o długość rzutu. Gdy proszono go, by wskazał środek linii
oddalonej o około 45 cm, miał wyraźną tendencję do umieszczania go daleko
na prawo od rzeczywistego środka, co jest jednym z typowych objawów
niezauważalna lewej strony. Ale gdy tylko w tym samym teście odległość
zwiększono do 2,5 m, wyniki pacjenta znacznie się polepszyły. Stał się on
bardziej dokładny zarówno w identyfikowaniu za pomocą świetlnego wskaźnika
środka linii narysowanej na białej tablicy, jak i w trafianiu lotką w
środek tej linii. Co ciekawe, nie wykazywał żadnych objawów jednostronnej
nieuwagi w stosunku do własnego ciała, mogąc bez wahania dotknąć własnego
lewego kolana, łydki, uda, nadgarstka i ramienia, gdy był o to proszony.
Wszystkie te fakty wzięte razem wskazują, że reprezentacja przestrzeni w
mózgu przypomina budowę cebuli: w opisanym przypadku tylko przestrzeń
pozostająca bezpośrednio wokół ciała, ale nie samo ciało, była nie
zauważana.
Jednym z najdziwniejszych zjawisk (w tym niezwykłym upośledzeniu) jest
częstsze niezauważanie lewej strony wskutek wylewu w prawej części mózgu,
zwłaszcza w płacie ciemieniowym i skroniowym w okolicy tuż nad uchem. Nie
jest bynajmniej zaskakujące, że uszkodzenie jednej strony mózgu ogranicza
zdolność dostrzegania przestrzeni po przeciwnej stronie. Prawie wszystkie
informacje wejściowe odbierane przez nasze zmysły przechodzą na przeciwną
stronę z chwilą dotarcia do mózgu. Odczucia z dużego palca Twojej prawej
nogi docierają do lewej strony mózgu. Tak samo dzieje się w przypadku
wysyłanych przez mózg poleceń dotyczących ruchu, co zresztą tłumaczy,
dlaczego uszkodzenie lewej strony mózgu często powoduje paraliż prawej
ręki lub nogi. To, że uszkodzenie prawej części mózgu prowadzi do
niezauważania lewej strony, nie jest zaskakujące. Dziwi jednak fakt, że są
to niemal jedyne znane przypadki jednostronnej nieuwagi. Dlaczego nie
obserwuje się równie licznych przypadków niezauważania prawej strony w
wyniku uszkodzenia lewej strony mózgu?
Istnieją dwa rodzaje odpowiedzi na to pytanie: jedni sugerują, że mamy tu
do czynienia z iluzją
w rzeczywistości przypuszczalnie istnieje wielu
ludzi, którzy nie zauważają prawej strony, ale ponieważ występujące u nich
uszkodzenie lewej części mózgu wpływa również na ośrodki mowy, są oni po
prostu niezdolni do prowadzenia rozmów i tym samym do ujawnienia, że
ignorują prawą stronę. Ponieważ nie mówi się o tym zjawisku, pozostaje ono
nie zauważone. W jednym z ważnych badań rzeczywiście stwierdzono, że
przypadki niezauważania prawej strony są o wiele częstsze, niż
przypuszczano, ale ni< wydaje się, by badanie to wywarło istotny wpływ na
opinie wielu naukowców zainteresowanych tym zjawiskiem. Większość z nich
ciągle uznaje, że niezauważanie strony lewej
odpowiadające uszkodzeniu
prawej strony mózgu
jest znacznie bar dziej powszechne niż przypadek
odwrotny, i usiłuje dopasował ten fakt do własnych teorii na temat
przyczyn tego dziwnego upośledzenia.
Jedno z podejść do problemu jednostronnej nieuwagi polega na wyobrażeniu
sobie, że pewna część mapy w mózgu, czyli czegoś w rodzaju wewnętrznego
opisu świata zewnętrznego, została zniekształcona czy nawet ucięta wskutek
uszkodzenia mózgu. Gdy mózg przywołuje obraz Piazza del Duomo, obraz ten
jest zdeformowany. Deformacja ta może jednak dotyczyć tylko chwilowego
wyświetlenia obrazu w umyśle pacjenta, a nie stale przechowywanej wersji;
eksperymenty Bisiacha dowiodły, że gdzieś w swej pamięci długotrwałej
pacjenci utrzymują prawidłowy zapis wszystkich budynków zarówno po prawej,
jak i po lewej stronie placu. Niemożność widzenia pełnego zapisu byłaby
podobna do sytuacji, w której dysponowaliśmy zbiorem wideokaset wysokiej
jakości, ale odtwarzacz byłby uszkodzony. Albo inaczej: mamy wspaniałą
kolekcję przezroczy, ale lewa strona naszego ekranu jest postrzępiona i
podarta.
Jeśli jednak jednostronna nieuwaga polega na utracie jednej strony
myślowego obrazu czy też mapy, to w jaki sposób badaczom udaje się uzyskać
więcej szczegółów od pacjentów, którzy zostali zachęceni do wymienienia
następnych budynków
jak to zdarzyło się w jednym z eksperymentów
Bisiacha? Albo obraz myślowy badanych jest uszkodzony
i tym samym
niedostępny
albo nie jest. To, że kryje się tu coś więcej, można wykazać
w prostym eksperymencie. Pacjentów nie zauważających lewej strony
poproszono, by postawili znak dokładnie w połowie linii. Pacjenci
dotknięci jednostronną nieuwagą na ogół stawiają znak na prawo od środka,
ponieważ nie są świadomi istnienia znacznej części lewej strony linii. W
tym eksperymencie pacjenci
jak oczekiwano
stawiali znak daleko po
prawej stronie. Gdy jednak tuż na lewo od linii umieszczono małą cyfrę,
zaszły dwie zmiany. Pacjenci potrafili powiedzieć, jaka to była cyfra, a
ponadto poprawili się znacznie w ustalaniu środka Unii. Natomiast gdy
cyfry umieszczono na obu końcach linii albo, co gorsza, tylko na prawym
końcu, pacjenci powracali do pomijania lewej strony, ponownie stawiając
znak daleko na prawo od rzeczywistego środka linii.
Trudno byłoby wyjaśnić te wyniki, używając pojęcia zniekształconej lub
uszkodzonej wewnętrznej mapy otaczającego świata. W jaki sposób pojawienie
się pojedynczej cyfry w pobliżu lewego końca linii
pośrodku utraconej
części przestrzeni
mogło spowodować, że pacjent stał się bardziej
świadomy treści mapy, która jest przecież zniekształcona? Aby to wyjaśnić,
trzeba by uciec się do desperackich argumentów w rodzaju twierdzenia, że
mapa jest jakoś zagięta (czy w jakiś inny sposób częściowo zasłonięta)
wskutek uszkodzenia mózgu; zmuszając zaś pacjentów, by zwrócili uwagę na
coś, co znajduje się po lewej stronie, na przykład na cyfrę, powoduje się,
że ten zagięty róg chwilowo odgina się, ujawniając to, co się tam
znajduje. Ta analogia jest trochę zbyt wyrafinowana, by w nią uwierzyć.
Jednostronną nieuwagę można wytłumaczyć w znacznie prostszy sposób:
rozpatrując problem uwagi. Innymi słowy, wspomniane zjawisko nie polega na
uszkodzeniu sceny oglądanej przez wyobraźnię, czyli oczami duszy", lecz
na niewłaściwym kierowaniu samymi oczami" [Zanim całkowicie odrzucimy
hipotezę uszkodzonej mapy wewnętrznej, warto zwrócić uwagę na wyniki badań
zainspirowanych eksperymentem z Placem Katedralnym. Pokazały one, że
pacjenci dotknięci jednostronną nieuwagą poproszeni o to, by wyobrażając
sobie plac, skupili uwagę wyłącznie na lewej lub tylko na prawej jego
stronie, wymieniali większą liczbę budynków, choć wiele z nich umieszczali
po niewłaściwej stronie. Czy jest to kolejna sugestia, że mamy do
czynienia z uszkodzoną mapą?].
Jedna z wersji tego poglądu głosi, że każda półkula mózgu ma tendencję do
zwracania uwagi na rzeczy znajdujące się po przeciwnej stronie ciała
od
najbliższych (części ciała) po najdalsze elementy (horyzont), przy czym
lewa półkula jest w tym znacznie bardziej sprawna niż prawa. Z tego
wynika, że uwaga wszystkich ludzi, nie tylko ofiar wylewu, może być
ściągana w prawo z powodu braku równowagi między półkulami.
Pewne dane potwierdzają ten wniosek: gdy niemowlęta przestraszy się nagłym
dźwiękiem, częściej zwracają się w prawo niż w lewo, nawet jeśli źródło
dźwięku znajduje się dokładnie pośrodku. Przeprowadzono również pewne
niecodzienne badania na temat tego, co ludzie lubią, a czego nie lubią w
obrazach: w dwóch badaniach, amerykańskim i brytyjskim, stwierdzono, że
większość ludzi woli obrazy czy fotografie, w których główne elementy
występują po prawej stronie lub sprawiają wrażenie sekwencji wiodącej na
prawo, względnie naprawdę poruszają się ku prawej stronie. Inaczej mówiąc,
preferowane są te obrazy lub fotografie, które kierują oczy widza na
prawo.
Powszechnie twierdzi się też, że ludzie zagubieni w terenie pozbawionym
punktów orientacyjnych, takim jak Arktyka, lub w czasie oślepiającej
zamieci przemierzają wielkie odległości, by w końcu znów znaleźć się w...
punkcie wyjścia. W połowie lat trzydziestych nowojorski psychiatra Paul
Schilder stwierdził, że większość tych ludzi zatacza koła w prawo. Ponadto
uważał on, że gdy poprosi się kogoś, by zamknął oczy i wyciągnął przed
siebie obie ręce, zwykle prawa ręka będzie uniesiona wyżej niż lewa (nie
wprowadził rozróżnienia między ludźmi prawo
i leworęcznymi). Zdaniem
Schildera dowodzi to, że wszyscy ignorujemy
do pewnego stopnia
lewą
stronę. Obecnie niektórzy neurofizjolodzy sądzą, że wszystkie te dane

upodobania w odbiorze obrazów, zwracanie głowy przez niemowlęta i inne
doniesienia
pokazują, że preferencja lewej półkuli dla prawej strony
jest nieco silniejsza niż podobna preferencja prawej półkuli dla lewej
strony, a w pewnych okolicznościach preferencja lewej półkuli może
całkowicie przeważyć.
Jeśli to wszystko jest prawdą, sprawy mają się tak: gdy następuje
uszkodzenie słabszej, prawej strony mózgu, lewa półkula uzyskuje nagle
więcej swobody i narzuca uwadze oraz ruchom swoją silną prawostronną
tendencję. W wyniku tego pacjent zaczyna patrzeć na prawo, poruszać się w
prawą stronę i mieć świadomość tylko prawej strony.
Inny pogląd na temat zasadniczej roli uwagi zakłada, że w normalnych
warunkach prawa półkula mózgu jest odpowiedzialna za zwracanie uwagi na
obie strony przestrzeni, podczas gdy lewa półkula monitoruje tylko prawą
stronę. Gdyby to było prawdą, okazałoby się, że jeśli lewa półkula ulega
uszkodzeniu, obie strony przestrzeni są w dalszym ciągu monitorowane przez
prawą półkulę (wyjaśniałoby to, dlaczego liczba ludzi dotkniętych
niezauważaniem prawej strony jest znacznie mniejsza). Natomiast
uszkodzenie prawej strony mózgu powodowałoby niezauważanie rzeczy leżących
po lewej stronie.
Inny
nieco zmodyfikowany
pogląd głosi, że omawiany problem nie wiąże
się z tendencją do zwracania uwagi na lewą stronę, a dotyczy raczej
niemożności przeniesienia uwagi po tym, gdy została już ona skierowana w
prawo. Innymi słowy, gdy pacjent dotknięty jednostronną nieuwagą
skoncentruje się na prawej stronie, to
chociaż potrafi on przenieść
uwagę na drugą stronę
będzie miał z tym duże trudności. W eksperymentach
sprawdzających, czy problem rzeczywiście tkwi w niemożności oderwania
uwagi, pacjenci patrzą na ekran i starają się zauważyć proste elementy,
takie jak kwadrat lub gwiazdka, wyskakujące nagle i na krótko po jednej
stronie ekranu, po drugiej lub po obu jego stronach. Na ogół pacjenci
dotknięci jednostronną nieuwagą tracą całkowicie świadomość lewej strony,
gdy akcja toczy się po prawej stronie. Jeśli jednak jedyny sygnał na
ekranie pojawia się po lewej stronie, mogą zwrócić na to uwagę. Doskonałym
przykładem jest tu eksperyment, który wykazał, że pacjenci znacznie lepiej
dzielą linię na połowę, jeśli na lewo od końca linii pojawi się cyfra.
Takie eksperymenty są zgodne z koncepcją uwagi działającej jak snop
światła latarki, który automatycznie kieruje się w prawo i tylko siłą może
być skierowany w lewo.
W przypadku badania jednostronnej nieuwagi, podobnie jak w wielu innych
badaniach nad mózgiem, nowoczesne techniki obrazowania umożliwiły
obserwację pracy mózgu oraz pozwoliły na uzyskanie zupełnie nowego obrazu
tego, co się dzieje w mózgu. Wyniki badań, ogłoszone na początku 1993 roku
przez Maurizia Corbettę i jego współpracowników z Wydziału Medycyny
Uniwersytetu Waszyngtońskiego, pokazały, że dwie półkule mózgu funkcjonują
rzeczywiście odmiennie, kiedy dochodzi do przerzucania uwagi z jednego
obiektu na drugi. Eksperyment wspomnianych naukowców polegał na tym, że
ochotnicy siedzieli naprzeciw ekranu, na którym wyświetlano zbiór
malutkich prostokątów. Dziesięć z nich układało się w szereg biegnący z
lewa na prawo, a jedenasty prostokąt
położony ponad nimi
znajdował się
dokładnie pośrodku szeregu. Uczestnicy wpatrywali się w krzyżyk
umieszczony w jedenastym prostokącie i bez przenoszenia wzroku starali się
zauważyć migającą gwiazdkę, przesuwającą się z Jednego do drugiego
prostokąta w szeregu poniżej. Gwiazdka najczęściej poruszała się według
przewidywalnego schematu: systematycznie na prawo lub na lewo, by
następnie powrócić w ten sam sposób i zacząć od nowa. W tym samym czasie
przy użyciu analizatora PET uzyskiwano obrazy mózgów uczestników
eksperymentu.
Wyniki były zaskakujące. Gdy gwiazdka pojawiała się i znikała w
prostokątach po lewej stronie szeregu, zgodnie z oczekiwaniami prawa
strona mózgu stawała się bardzo aktywna. Lewa półkula mózgowa wykazywała,
co prawda, śladową aktywność, gdy uwaga była skierowana na lewo, ale
główną rolę wyraźnie odgrywała tu prawa półkula. Wbrew oczekiwaniom prawa
półkula pracowała intensywnie również wtedy, gdy gwiazdka wyskakiwała po
prawej stronie, czyli wówczas, kiedy to lewa półkula powinna kierować
przenoszeniem uwagi z jednego prostokąta na drugi.
Prawa półkula nie tylko ma istotniejszy udział niż lewa w przenoszeniu
uwagi z jednego miejsca na inne, ale też większa część tej półkuli
uczestniczy w wykonywaniu tego zadania. Obrazy PET uzyskane w tym
eksperymencie pokazały dwa oddzielne obszary, położone w tylnej części
prawej półkuli mózgowej, z których jeden odpowiadał za kierowanie uwagi ku
lewej, a drugi ku prawej stronie. W tym samym rejonie lewej półkuli
znaleziono tylko jeden aktywny obszar, którego reakcje były słabe i który
uaktywniał się niezależnie od tego, gdzie znajdowała się przeskakująca
gwiazdka. Te obrazy PET silnie wspierają hipotezę, że prawa półkula
mózgowa odgrywa główną rolę w przypadku uwagi, przynajmniej w przypadku
takiej uwagi, jakiej wymagał ten eksperyment. A zatem kontrolowanie
otaczającej przestrzeni nie jest zrównoważone: uwaga obejmująca lewą
stronę znajduje się niemal wyłącznie pod kontrolą prawej półkuli mózgowej,
natomiast za uwagę po prawej stronie odpowiedzialne są obie półkule.
Obrazy PET doskonale wyjaśniają, dlaczego wśród ofiar wylewu niezauważanie
lewej strony występuje znacznie częściej. Uszkodzenie prawej półkuli może
łatwo wyeliminować rozległy i wyspecjalizowany obszar, który jest jedyną
częścią mózgu odpowiadającą za zwracanie uwagi na wydarzenia po lewej
stronie. Za to analogiczne uszkodzenie lewej półkuli
bez względu na to,
jak będzie ciężkie
pozostawi nienaruszonym obszar kierujący uwagą
obejmującą prawą stronę, który znajduje się w prawej półkuli.
Gdy zaczynamy snuć teorie na temat jednostronnej nieuwagi, nie możemy
pominąć pewnego szczególnego zjawiska. Stwierdzono bowiem, że
wstrzyknięcie lodowatej wody bezpośrednio na błonę bębenkową lewego ucha
pacjenta, który cierpi na lewostronną nieuwagę, poważnie łagodzi jej
objawy, choć czasem tylko na krótką chwilę. To dziwne, ale taka terapia
nie jest dla chorych przykra
choć u większości ludzi lodowata woda na
błonie bębenkowej powoduje silny ból. Jeszcze dziwniejsze wydaje się to,
że oziębienie błony bębenkowej może komuś pomóc doświadczyć
czasem na
bardzo krótko
pełnych wymiarów otaczającej go przestrzeni. Zwykle
tłumaczy się to szokiem spowodowanym zimną wodą, reaktywującym półkulę (w
tym przypadku prawą), która utraciła zdolność kierowania uwagi ku
brakującej" stronie przestrzeni. W sposób typowy dla zjawiska
jednostronnej nieuwagi, w miarę jak skutki lodowatej wody zanikają i
jednostronna nieuwaga powraca, zanika także pamięć pacjenta o tym, że
zaledwie przed chwilą odbierał przestrzeń w pełnym wymiarze.
Skoro jednostronna nieuwaga wynika z niezdolności do kierowania uwagi ku
lewej stronie lub, mówiąc inaczej, do oderwania uwagi od strony prawej,
może to tłumaczyć, dlaczego i ludzie dotknięci jednostronną nieuwagą
zazwyczaj nie umieją wyjaśnić, co to naprawdę znaczy. Jak opisać coś, na
co nie możesz zwrócić własnej uwagi? Gdyby natomiast jednostronna nieuwaga
była wynikiem zniekształconej mapy myślowej, można by się spodziewać, że
pacjenci potrafiliby
podobnie jak przenosi się snop światła latarki

skierować uwagę na owo zniekształcenie i opisać je. W zasadzie coś takiego
nie zdarza się, ale istnieją pewne wyjątki. W latach pięćdziesiątych
William Battersby z nowojorskiego szpitala Mount Sinai opisał przypadek
mężczyzny, który gdy ustąpiły u niego objawy jednostronnej nieuwagi,
pamiętał, jak wcześniej źle wykonywał serię testów:

Ostatnim razem, gdy to czytałem, zacząłem po lewej stronie, a potem
przeskoczyłem całkiem na prawo.

Dlaczego Pan to zrobił?

Nie wiem, z lewą stroną było coś bardzo nie w porządku i w ogóle, po
prostu, nie chciałem patrzeć w tamtą stronę.
Całkiem niedawno przypadek innego pacjenta dostarczył intrygujących
informacji o zjawisku niedostrzegania pewnej części przestrzeni.
Leworęczny angielski farmer przeszedł dwa wylewy, pod koniec 1981 i na
początku 1982 roku, których skutkiem była m.in. dziwna niezdolność
literowania słów. Gdy proszono go, by przeliterował na głos (umiejętność
pisania tego pacjenta ucierpiała poważnie w wyniku obrażeń mózgu) trzy
,
cztero
lub pięcioliterowe słowa, najwyraźniej nieprzypadkowo wymieniał on
litery od końca wyrazu i mylił się znacznie częściej przy pierwszych niż
przy ostatnich literach słowa. Przypuszczając, że może tu występować
problem z pamięcią
zanim pacjent dotarł do pierwszych liter, mógł
zapomnieć, jakie słowo miał przeliterować
eksperymentatorzy poprosili
chorego o przeliterowanie podobnych zbiorów słów zarówno w zwykły sposób,
jak i od końca do początku. W obu przypadkach większość pomyłek dotyczyła
jednej lub dwóch początkowych liter słowa (dzieci mają tendencję do
robienia odwrotnych błędów). Doreen Baxter i Elizabeth Warrington,
specjalistki w dziedzinie psychologii badające tego pacjenta, twierdzą, że
zjawisko to jest charakterystyczne dla jednostronnej nieuwagi: mężczyzna
wymieniał litery, wyświetlając słowa na wewnętrznym ekranie", ale nie
mógł zidentyfikować na nim lewej strony słów (jednej lub dwóch
początkowych liter). Sam pacjent mówił, że próbując literować, miał
wrażenie: jakby odczytywał obraz, w którym litery po prawej stronie były
bardziej wyraźne niż po lewej". Jest to jeden z bardzo nielicznych opisów
odczuwania zjawiska jednostronnej nieuwagi.
Mężczyzna ten zasługuje na wzmiankę z jeszcze jednego powodu. Skoro jego
jednostronna nieuwaga polegała na niemożności skupienia uwagi na lewej
stronie czy też oderwania uwagi od strony prawej, dlaczego mimo to mógł on
widzieć" rozmyte początki słów, a nawet potrafił ocenić, ile początkowych
liter słowa podał błędnie. W tym przypadku jednostronna nieuwaga dotyczy
słów samych w sobie, a nie tak zwanego wewnętrznego ekranu, z którego
pacjent odczytywał te słowa. Czy zatem istota problemu dotyczy przestrzeni
czy uwagi, a może chodzi i o jedno, i drugie? Na to pytanie nie możemy
jeszcze odpowiedzieć.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 6
PŁONĄCY DOM
W 1988 roku angielscy neuropsycholodzy John Marshall i Peter Halligan
opisali serię niezwykłych eksperymentów z udziałem pacjentki dotkniętej
jednostronną nieuwagą. Pokazując badanej schematyczne rysunki domu,
wykazali oni, że ktoś, kto wydaje się być zupełnie nieświadomy jednej
strony otaczającego świata, może w rzeczywistości coś o niej wiedzieć, a
mimo to pozostawać całkowicie nieświadomym tej wiedzy.
Wspomnianą pacjentką była 49-letnia kobieta. Doznała ona wylewu do mózgu,
co spowodowało jednostronną nieuwagę w klasycznej postaci: przerysowując
obrazki, chora pomijała ich lewą stronę; gdy proszono ją o czytanie słów,
opuszczała lewą część wyrazu (stmtie /'porównanie'/ zmieniło się w mile
/'mila'/} albo ją wymyślała (facade /'fasada'/ przeszło w arcade
/'arkada'/)
W najważniejszym doświadczeniu pokazano badanej dwa obrazki,
jeden nad drugim, z których każdy przedstawiał narysowany jakby ręką
przedszkolaka dom, składający się wyłącznie z dachu, komina, pięciu okien
i drzwi. Oba domy były identyczne, czarno-białe, ale lewy bok jednego z
nich spowijały jaskrawoczerwone płomienie. Pacjentkę poproszono następnie,
by opisała oba rysunki:

Dom
odpowiedziała.

Ryc. 7.: Obrazki które pokazano pacjentce

Czy te dwa domy są takie same czy różne?

Takie same.

Czy coś jest nie w porządku na którymś z tych obrazków?

Nie.
Potem
umieszczając rysunek płonącego domu bądź nad drugim rysunkiem,
bądź pod nim
zadano pacjentce siedemnaście razy to samo, pozornie
śmieszne pytanie: W którym z tych domów wolałaby Pani mieszkać?"... Nawet
ona uważała, że cały ten eksperyment jest nierozsądny, zwłaszcza że według
niej oba domy były identyczne
tak przynajmniej twierdziła. Natomiast
same wyniki trudno byłoby uznać za nierozsądne
czternaście na
siedemnaście razy pacjentka wybrała dom bez płomieni. Przez cały czas
twierdziła zarazem, że nie zauważa żadnej różnicy między obydwoma domami.
Gdy następnie Halligan i Marshall pokazali jej nowe obrazki,
przedstawiające ten sam dom, ale tym razem z płomieniami po prawej
stronie, wybierała za każdym razem dom bez płomieni i w końcu powiedziała
rozdrażniona: Mam nadzieję, że to wszystko ma jakiś sens". Oczywiście,
miało to sens.

Ryc 8.: Rysunki którymi posłużył się E.Bisiach
Najbardziej racjonalnym wytłumaczeniem faktu, że ktoś konsekwentnie
wybiera jeden dom zamiast drugiego
cały czas utrzymując, że są one
identyczne
jest założenie, iż podświadomie zdaje on sobie sprawę, że
jeden dom jest mniej pożądany niż drugi. Mówiąc bardziej konkretnie: mózg
pacjentki zauważył płomienie, zrozumiał, co one znaczą, l kierował Jej
procesem podejmowania decyzji. A Jednak pacjentka nie miała pojęcia o
przebiegu tego procesu.
Dalsze badania, będące rozszerzeniem tego eksperymentu, do pewnego stopnia
ujawniły, co może się dziać w umyśle kogoś, kto znajduje się w podobnej
sytuacji. Edoardo Bisiach
ten od eksperymentu z Placem Katedralnym

przeprowadził podobne doświadczenie, ale poza płonącymi domami wprowadził
też kilka nowych obiektów
m.in. dwa kieliszki do wina, Jeden
nienaruszony, drugi z lekko wyszczerbionym brzegiem po lewej stronie, a
ponadto dwa wazony: jeden z kwiatami ułożonymi po lewej stronie, a drugi
pusty.
Gdy Bisiach pokazał te rysunki swoim pacjentom dotkniętym jednostronną
nieuwagą, zaobserwował
ku swemu wielkiemu zdziwieniu
że większość z
nich potrafiła prowadzić palec wzdłuż konturów tych rysunków z dużą
precyzją, ale Jednocześnie nie udawało im się zauważyć ani kwiatów, ani
wyszczerbionego brzegu, po których wodzili palcami. Na rysunku domu zarys
dachu oraz górnej części ściany po lewej stronie był zakryty przez
płomienie, jednakże pacjenci prowadzili swoje palce prosto wzdłuż
domniemanego konturu dachu i ściany. Nigdy nie zauważyli nic dziwnego.
Bisiach mógł się tylko domyślać, że jego pacjenci działali bezwiednie,
[Angielski psycholog Andrew Young dostarczył najdziwniejszego przykładu
tego zjawiska. Pokazał on pacjentowi rysunek-hybrydę, którego prawą stronę
zajmowała połowa szklanej miski, łącząca się z połową piłki futbolowej po
lewej stronie. Rozmiary połówek były tak dopasowane, że kontur miski
przechodził w kontur piłki i na odwrót. Pacjent Younga twierdził, że
obiekt ten jest miską i już, i przystąpił do udowodnienia swojej tezy,
zarysowując palcem brzeg miski jako zamknięty obwód. Czyniąc to,
poprowadził palec wzdłuż brzegu połowy miski, po czym gładko przeszedł na
zarys połowy piłki, okrążył ją i powrócił do miski] gdy wodzili palcem po
lewej stronie rysunków.
Ale nawet sposób prowadzenia palca po narysowanych konturach nie był tak
istotny, jak inna obserwacja eksperymentatorów, która dotyczyła tej grupy
pacjentów. W eksperymencie z dwoma domami domów niektórzy pacjenci
wymyślali najbardziej niecodzienne przyczyny, dla których woleli jeden dom
od drugiego. Zadziwiające, że kilku pacjentów Bisiacha wybierało płonący
dom, ale mimo to, podobnie jak pacjentka Halligana i Marshalla,
zapewniali, że oba domy są identyczne. Niektórzy spośród tych pacjentów
podawali później rozmaite przyczyny swoich wyborów. Jeden powiedział, że
wybrał dom bardziej obszerny"; drugi twierdził, że dom ten jest bardziej
przestronny, szczególnie na poddaszu, oraz lepiej rozplanowany". Ten
ostatni pacjent wolał także nieuszkodzony kieliszek do wina, twierdząc, że
jest bardziej pojemny", potem zaś błędnie uznawszy wazony za garnki do
gotowania, za każdym razem wybierał wazon z kwiatami jako większy i
bardziej odpowiedni do gotowania". Badanemu udało się w końcu zobaczyć
kwiaty, gdy pokazano mu lustrzane odbicie tej pary wazonów (teraz z
kwiatami po prawej stronie). Jakie ładne stokrotki"
powiedział, cały
czas utrzymując, że ma do czynienia z garnkami do gotowania. Gdy zapytano
go, dlaczegóż to w garnku miałyby być stokrotki, odparł: Jakaś delikatna
ręka je tam wstawiła".
Spostrzeżenia te są bardziej niż zdumiewające. Jeśli wyobrazimy sobie, że
ktoś mógłby prowadzić palec wzdłuż konturu domu i równocześnie przejść
przez masę płomieni buchających z okna, nie będąc jednak świadomym ich
obecności, to jest to coś nadzwyczajnego. Tym samym przekonujemy się, że
każda teoria jednostronnej nieuwagi musi wyjść poza (relatywnie) proste
zjawisko niezwracania uwagi na jedną stronę przestrzeni, aby uwzględnić
to, że pacjenci w opisanym eksperymencie mogą kierować swoim działaniem,
chociaż tego nie widzą. Na niektórych rysunkach płomienie były widoczne na
prawo od palca, a jednak nic nie wskazywało na to, aby pacjent w ogóle je
zauważał.
Sytuacja staje się jeszcze bardziej zagadkowa w przypadku pacjentów,
którzy twierdzili, że wybrali niewyszczerbiony kieliszek do wina, ponieważ
był on bardziej pojemny", lub dom bez płomieni, gdyż był bardziej
przestronny, szczególnie na poddaszu". Takie wyjaśnienia nazywa się
konfabulacjami
są to uczciwe kłamstwa", historie wymyślone dla
uzasadnienia przyczyn, dla których konsekwentnie wybiera się dany obiekt
zamiast innego, utrzymując jednocześnie, że między tymi obiektami nie ma
absolutnie żadnej różnicy. Takie przypadki ujawniają głębię całego
zjawiska: rzucają światło nie tylko na to, do jakiego stopnia pacjenci
dotknięci jednostronną nieuwagą nie są świadomi lewej strony, ale również
na to, jak radzą sobie z tym brakiem. Prowadzone doświadczenia dowodzą
również, że nasze mózgi mogą uzyskiwać pewnego rodzaju informacje i
wykorzystywać je do kierowania naszym postępowaniem, choć nie jesteśmy w
ogóle świadomi istnienia tych informacji. Wprawdzie powyższe przykłady nie
zaskoczyły badaczy mózgu
istnieją inne dane, które je potwierdzają
ale
robią one szczególne wrażenie. Dlaczego pacjenci opowiadają podobne
historie i skąd je biorą?
Na to pytanie istnieje kilka różnych odpowiedzi, a najprostsza z nich
mówi, że
jeśli pominiemy skutki uszkodzenia mózgu
badani pacjenci nie
różnią się od nas niczym specjalnym. Istnieje wiele danych, które świadczą
o tym, że w życiu codziennym większość ludzi nie potrafi poprawnie ustalić
czynników, które skłaniają ich do podjęcia decyzji, zwłaszcza gdy decyzje
te dotyczą wyborów zbliżonych do tych, jakich oczekiwano od pacjentów we
wspomnianych eksperymentach. W latach siedemdziesiątych amerykańscy
psycholodzy Timothy De Camp Wilson i Richard Nisbet przeprowadzili serię
eksperymentów mających na celu ustalenie, czy ludzie wiedzą, dlaczego
dokonali pewnych wyborów. Czy ktokolwiek z nas może wymienić czynniki,
które skłaniają nas do podjęcia konkretnych decyzji? Zwykle odpowiedź
brzmi: nie. W pewnym eksperymencie dano ochotnikom trzydzieści sekund, by
nauczyli się na pamięć ośmiu par słów (na przykład: galaretka-purpura,
ocean-księżyc i pizza-oliwka), po czym sprawdzano, czy udało im się
zapamiętać te pary. W rzeczywistości celem tego eksperymentu było
ustalenie, czy podane pary słów wpłyną na odpowiedzi pacjentów w
późniejszym teście skojarzeń. Wymieniono zatem (przykładowo) słowa i
wyrażenia: owoc", nazwa proszku do prania" i obcy kraj", oczekując, że
wcześniej podane pary słów wywołają skojarzenia: winogrona", Tide"
[ang.: 'przypływ'; nazwa proszku do prania; przyp. red.] i Włochy"
i
tak się stało. Oczekiwane odpowiedzi były wymieniane dwa razy częściej
przez tych uczestników badania, którzy widzieli pary słów, niż przez
uczestników z grupy kontrolnej, którzy owych par nie widzieli.
Zapamiętanie par słów miało zatem jednoznaczny wpływ na odpowiedzi w
teście na kojarzenie słów. Nigdy jednak nie można by się o tym przekonać
pytając o to wprost uczestników badań. Gdy poproszono ich by wymienili
wszystkie czynniki, które mogły mieć jakikolwiek wpływ na ich odpowiedzi w
teście skojarzeń, podali w sumie dwanaście powodów: od charakterystycznych
cech wymienianych obiektów, poprzez osobiste upodobania, do niedawnych
przeżyć. Jaka była ostatnia pozycja na tej liście? Prezentowane uprzednio
słowa, czyli ten czynnik, który w rzeczywistości miał oczywisty i silny
wpływ na odpowiedzi.
Inny eksperyment Nisbeta i Wilsona przeprowadzony został w centrum
handlowym. Przed sklepem z przecenionymi artykułami ustawili oni stolik i
ułożyli na nim w jednym rzędzie cztery Identyczne pary rajstop, a nad nimi
napis Instytut Badań Społecznych
sondaż ocen konsumenckich: Która para
jest najlepszej jakości?" W doświadczeniu tym wzięły udział pięćdziesiąt
dwie osoby i tylko dwie z nich podejrzewały, że wszystkie rajstopy są
takie same, pozostali uczestnicy natomiast nie mieli żadnych trudności z
wyborem najlepszej pary spośród czterech w rzeczywistości identycznych
par. Położenie rajstop okazało się istotnym czynnikiem
im bardziej na
prawo znajdowała się dana para, tym częściej ją wybierano
ale uczestnicy
eksperymentu twierdzili, że ich decyzje zależały od: Jakości dziewiarstwa,
rodzaju splotu, przezroczystości, elastyczności lub staranności
wykonania".
Nisbet i Wilson przeprowadzili wiele różnych doświadczeń tego typu i
doszli do wniosku, że ludzie na ogół nie tylko nie zdają sobie sprawy z
tego, jakie czynniki naprawdę wpływają na ich decyzje (po prostu tego nie
wiedzą), ale równocześnie nadzwyczaj chętnie wyliczają różne zmyślone
powody, czyli mówią więcej, niż wiedzą. W wielu przypadkach, podobnie jak
we wspomnianych przykładach, wymieniane powody są rozsądne. Są to
rzeczywiście te czynniki, których wpływu na ludzi można by się spodziewać:
na przykład wówczas, gdy niedawny kontakt z winogronami nasuwał
skojarzenie ze słowem owoc" lub gdy przezroczystość rajstop podwyższała
ich jakość. Czynniki te są wiarygodne, lecz w opisanych doświadczeniach
nie odgrywają żadnej roli.
Jeśli prawdą jest, że w normalnych warunkach często nie umiemy określić
czynników, które rzeczywiście wpływają na nasze wybory, i zamiast tego
odwołujemy się do tych, które wydają się najbardziej wiarygodne, to czy
nie dzieje się tak samo w przypadku pacjentów z jednostronną nieuwagą?
Widoczna niesprawność stawia ich w sytuacji, którą zapewne uznałbyś za
zdecydowanie niekorzystną. Uszkodzenie mózgu czyni ich co prawda
nieświadomymi istnienia wyszczerbionego brzeguj kieliszka czy płomieni
buchających z wnętrza domu, ale konsekwencja, z jaką wybierają to samo,
dowodzi, że prawdopodobnie zachodzi tu jakaś nieświadoma rejestracja
nieprawidłowości występujących na rysunkach. Ponieważ jednak płomienie czy
wyszczerbiony kieliszek nie są dostępne świadomości pacjentów, postępują
oni tak, jak każdy postąpiłby w podobnej sytuacji: tłumaczą swoje
preferencje wobec konkretnego kieliszka czy domu, odwołując się do
wiarygodnych czynników
rozkładu domu czy pojemności naczynia.
Takie zachowanie może częściowo tłumaczyć wyniki eksperymentów z
pacjentami dotkniętymi jednostronną nieuwagą stąd
jeśli mamy tu rację

fakt ów podkreśla, w jakim stopniu jednostronna nieuwaga jest dziwaczną
mieszanką elementów niezwykłych i zwyczajnych. Nikt z nas nie może
naprawdę wyobrazić sobie, że jest niezdolny do odbierania lewej strony
otaczających nas rzeczy. Z drugiej strony, jak wolno sądzić na podstawie
doświadczeń Nisbeta i Wilsona, nikt nie potrafi ustalić przyczyn, dla
których dokonuje pewnych wyborów, choć jednocześnie bardzo pragnie
wyjaśnić ich powody a w dodatku jest pewien, że jego wyjaśnienia są
prawidłowe.
Poszukiwanie źródeł owej potrzeby wyjaśniania może nasj zaprowadzić do
lewej części mózgu. Michael Gazzaniga z Centrum Nauk o Mózgu Uniwersytetu
Kalifornijskiego w Davis sformułował hipotezę, że lewa półkula mózgowa
zawiera interpretator", czyli ośrodek, którego zadaniem jest znajdowanie
wytłumaczeń dla informacji sprzecznych lub niemożliwych do wyjaśnienia.
Koncepcja ta zrodziła, się w wyniku rozległych badań, mających za cel
ustalenie różnic między prawą półkulą mózgową a lewą.
Pogląd, że dwie części mózgu myślą" odmiennie, ma swój początek w
badaniach nad ludźmi, których poddano operacji mózgu z powodu padaczki. W
latach pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych chirurdzy zaczęli ponownie
stosować rzadko wcześniej wykonywany typ operacji, zwanej komisurotomią.
jako ostateczną metodę leczenia ciężkich przypadków padaczki. W
sytuacjach, gdy lekarstwa okazywały się nieskuteczne, a ataki, mimo że
początkowo miały charakter miejscowy, szybko rozprzestrzeniały się po
mózgu, chirurdzy przecinali główne połączenie między prawą i lewą półkulą,
zwane spoidłem wielkim (inaczej: ciałem modzelowatym). Lekarze spodziewali
się, że dzięki temu napady ograniczą się do jednej tylko połowy mózgu.
Wtedy właśnie dokonano niespodziewanego odkrycia: okazało się, że w
pewnych sytuacjach ludzie z tak zwanym rozszczepionym mózgiem zachowywali
się tak, jakby mieli dwa niezależne mózgi lub umysły. Każdą półkulę można
było pobudzić do działania we właściwy dla niej sposób.
Ogromna ilość badań podjętych w następstwie tego odkrycia miała potężny
wpływ na nasze rozumienie zasad działania mózgu (notabene odkrycie to
cieszyło się powszechnym zainteresowaniem). Michael Gazzaniga, jeden z
pionierów w eksperymentalnych badaniach nad pacjentami z rozszczepionym
mózgiem, nigdy nie wahał się przed formułowaniem odważnych wniosków,
płynących z prowadzonych doświadczeń. To właśnie on pierwszy wykazał, że
starannie przeprowadzone eksperymenty z udziałem pacjentów z
rozszczepionym mózgiem ujawniają, iż w pewnych sytuacjach rozumowanie
badanych bardzo przypomina rozumowanie pacjentów dotkniętych jednostronną
nieuwagą.
Eksperymenty te polegały na tym, że do każdej półkuli mózgowej wysyłano
odmienne informacje, co niespodziewanie łatwo osiągnąć. Gdy siedzisz
bezpośrednio przed ekranem z wzrokiem skierowanym prosto przed siebie,
krótka ekspozycja obrazu z boku po lewej stronie sprawi, że ukaże się on
wyłącznie w skrajnym lewym rogu Twojego pola widzenia i zostanie
przekazany wyłącznie do prawej półkuli. W normalnej sytuacji prawa półkula
podzieli się natychmiast informacją o tym obrazie z lewą półkulą poprzez
spoidło wielkie, ale u pacjentów z rozszczepionym mózgiem oczywiście to
nie nastąpi. Podobnie obrazy, które pojawiają się na ułamek sekundy z boku
po prawej stronie, są widziane" wyłącznie przez lewą półkulę.
To odkrycie otworzyło drogę do pewnych eksperymentów, które są
zaskakujące, a nawet zabawne, przynajmniej dla środowiska psychologów,
których poczucie humoru jest specyficzne. Jedno z tych doświadczeń

Gazzaniga pisał o nim pod koniec lat siedemdziesiątych
polegało na tym,
że pacjent za pomocą swej lewej półkuli mózgowej widział rysunek
przedstawiający kurzy pazur, a za pomocą prawej
zaśnieżony krajobraz.
Gazzaniga następnie użył słuchawek, by poprosić pacjenta (a raczej każdą z
jego półkul po kolei) o wybranie obrazka najlepiej pasującego do
widzianego uprzednio. Instrukcja przekazywana do prawego ucha trafiała do
lewej półkuli, która nie miała trudności ze zrozumieniem polecenia,
ponieważ u większości ludzi rejony odpowiedzialne za mowę znajdują się
właśnie w tej półkuli. Można też (przez lewe ucho) przekazać tę samą
prostą instrukcję prawej półkuli
chociaż brak ośrodków mowy uniemożliwia
jej sformułowanie odpowiedzi werbalnej, półkula ta potrafi jednak rozumieć
usłyszane słowa. W tym przypadku lewa ręka pacjenta (kierowana przez prawą
półkulę) wybrała łopatę do odgarniania śniegu jako pasującą do
zaśnieżonego krajobrazu, a zespół złożony z lewej półkuli i prawej ręki
wybrał kurczaka, łącząc go z pazurem. Oczywiście żadna półkula nie
wiedziała, co widziała druga, tak więc każda z nich musiała czuć się
dziwnie, widząc, jak obie ręce wybierają dwa różne obrazki, z których
tylko jeden wydawał się mieć sens.
Brak informacji nie powstrzymał jednak mózgu od tego, by podsunąć pewne
wyjaśnienie. Pacjenta zapytano, dlaczego wybrał właśnie te obrazki. Jedyną
półkulą zdolną do mówienia jest lewa półkula i ponieważ półkula ta była
zupełnie nieświadoma oglądania zaśnieżonego krajobrazu, zatem nie powinna
była mieć pojęcia o powodach, dla których lewa ręka wybrała łopatę. Nie
zrażony tym pacjent (a raczej jego lewa półkula) odpowiedział: Och, to
proste. Pazur kurczaka pasuje do kurczaka, a łopata potrzebna jest, by
wyczyścić kurnik".
Jest to odpowiedź wiarygodna, lecz nie mająca nic wspólnego z tym, co się
rzeczywiście stało. Dla lewej półkuli taka taktyka nie jest nietypowa.
Gazzaniga opisuje inne przypadki, gdy
na przykład
prawej półkuli
przekazuje się słowo: idź", to po upływie kilku sekund pacjent wstaje i
wychodzi z pokoju. Zapytany o przyczynę, odpowiada on (a raczej jego lewa
półkula): Chce mi się pić, po prostu pomyślałem, że zejdę na dół i wezmę
sobie cole".
Tu zatem pojawia się interpretator, którego istnienie postuluje Gazzaniga.
Uczony ten twierdzi, że w lewej półkuli znajduje się ośrodek, który
dostarcza uzasadnień, a potem podaje zwerbalizowane wyjaśnienia działań,
nastrojów i myśli, o których sam nic nie wie. Opisano setki przykładów,
odwołując się do badań pacjentów z rozszczepionym mózgiem, które to
przypadki przypominały historię z kurnikiem i łopatą. Gazzaniga uważa, że
nawet w normalnych (nie rozszczepionych) mózgach lewa półkula odgrywa rolę
interpretatora.
Przypuszczalnie nasze mózgi potrzebują interpretatora, by powiązać w
jedno, spójne, świadome doświadczenie odrębne porcje informacji,
napływające z różnych ośrodków mózgowych, które pełnią odmienne funkcje.
Gdy podrywasz się na widok wchodzącego do pokoju znajomego, by go powitać,
nie jesteś świadomy, że poszczególne ośrodki: mowy, rozpoznawania twarzy,
emocji i pamięci, wszystkie biorą w tym jednocześnie udział. Michael
Gazzaniga powiedziałby, że dzieje się tak dzięki Twojej lewej półkuli
mózgowej. Obserwował on, jak u pacjentów z rozszczepionym mózgiem lewa
półkula reaguje na zmianę nastroju zapoczątkowaną w prawej półkuli.
Niezależnie od tego, czy nastrój zmienia się na lepszy czy na gorszy,
interpretator zupełnie dowolnie przypisuje tę zmianę czynnikom, które nie
mają z nią nic wspólnego, na przykład innym ludziom, konkretnemu miejscu,
porze dnia, ostatniemu posiłkowi. Interpretator musi wytłumaczyć zmianę
nastroju, na tym polega jego zadanie.
Wyjaśnienia, które podają pacjenci dotknięci jednostronną nieuwagą,
uzasadniając swój wybór rysunków, podejrzanie przypominają wytwory
interpretatora z lewej półkuli mózgowej. Zarówno jedne, jak i drugie mają
pozorny sens i są wypowiedziami na temat zdarzeń, których mózg
najwyraźniej nie jest świadomy. Ten brak świadomości ma kluczowe
znaczenie: rozszczepienie mózgu uniemożliwia komunikację między jego lewą
i prawą stroną, toteż lewa półkula nie wie, co zrobiła półkula prawa. W
przypadku jednostronnej nieuwagi lewa półkula nie ma zapewne świadomości
takich okoliczności, jak unoszące się z okna płomienie, które powodują, że
wybór pada na inny dom. Dzięki umiejętności mowy, którą dysponuje lewa
półkula, pacjent początkowo twierdzi, że między rysunkami nie ma żadnej
różnicy, ale później zostaje zepchnięty w świat wyimaginowanych
uzasadnień.
Czy działalność interpretatora w lewej półkuli mózgowej możemy obserwować
jedynie w owych (na szczęście rzadkich) przypadkach uszkodzeń lub operacji
mózgu? Michael Gazzaniga sugeruje, że interpretator pozostaje aktywny
przez cały czas, dokonując syntezy i próbując znaleźć wytłumaczenie dla
różnego typu informacji, przesyłanych przez niezależne ośrodki w mózgu.
Podawane przez całkowicie normalnych ludzi powody, dla których wybrali oni
daną parę jako najlepszą spośród zbioru identycznych rajstop, wydają się
potwierdzać tę koncepcję. Jeden z ulubionych przykładów Gazzanigi dotyczy
powstawania fobii. Jego zdaniem, w sytuacji gdy ktoś doświadczy ataku
paniki, wynikającego z całkowicie spontanicznej zmiany w chemii mózgu,
jest możliwe, że interpretator w lewej półkuli mózgowej, starając się
znaleźć wyjaśnienie dla tej silnej reakcji emocjonalnej, skojarzy
nieprzyjemne uczucia z towarzyszącymi im okolicznościami, na przykład z
pobytem w restauracji, przebywaniem w tłumie, windzie lub z czymkolwiek
innym. Strach przed tymi okolicznościami może potem trwać znacznie dłużej
niż same ataki, do których wytłumaczenia okoliczności te zostały
pierwotnie użyte. Czy kiedykolwiek uda nam się przyłapać nasz własny
interpretator na gorącym uczynku? Jest to mało prawdopodobne, ponieważ
informacja, którą on wykorzystuje, pochodzi, co wynika z samej definicji
interpretatora, z nieświadomości. I nie ma w tym nic złego, ponieważ

jeśli powyższa teoria jest poprawna (niektórzy badacze mózgu mają co do
tego pewne wątpliwości)
interpretator próbuje nadać sens dużej ilości
sprzecznych, niejasnych i zagadkowych informacji, o których prawdopodobnie
lepiej nie wiedzieć. To, czego jesteśmy świadomi, to historia będąca
wytworem interpretatora, a nie zdarzenia, które skłoniły go do
opowiedzenia tej historii. Dopiero wtedy, gdy
jako zewnętrzni
obserwatorzy mający wiedzę, która niedostępna jest lewej półkuli, tak jak
w przypadku rozszczepienia mózgu czy jednostronnej nieuwagi
znajdziemy
się w uprzywilejowanej pozycji, potrafimy natychmiast rozpoznać, czym są
naprawdę bajeczki opowiadane przez lewą półkulę.
Podsumowując: mózg utrzymuje mapę otaczającej nas przestrzeni

dynamiczne, trójwymiarowe przedstawienie przestrzeni
i mapę tę trzeba
przypuszczalnie oświetlić myślową latarką, kierującą wiązkę uwagi na daną
część sceny, zanim zostanie ona ożywiona. I choć w pewnych przypadkach
mogłoby się wydawać, że sama mapa uległa uszkodzeniu, prawdą jest, iż
uwaga może być jednak ponownie skierowana na lewą stronę, choćby tylko na
krótką chwilę. Sugeruje to, iż jednostronna nieuwaga polega na kombinacji
nienaruszonej mapy ze źle działającą latarką (trudno wyobrazić sobie
odwrotny przypadek, czyli pacjenta potrafiącego doskonale skierować uwagę
na dowolny punkt w przestrzeni, ale pozbawionego mapy, na której mógłby tę
uwagę skupić).
Czego szczególnego dowiadujemy się z historii o płonącym domu? Uświadamia
nam ona, że wszystkie mózgi, uszkodzone lub nie, działają tak, by świadome
doznania ich właścicieli miały sens, choćby było to dość trudne w
konkretnym przypadku. Pacjenci dotknięci jednostronną nieuwagą nie są
świadomi znacznej części otaczającego ich świata, w dodatku nie są
świadomi tego, że nie są świadomi. A jednak
pomimo swej podwójnie
niekorzystnej sytuacji
poproszeni o wyjaśnienie swojego rozumowania są
oni, podobnie jak reszta ludzi, zdolni uciec się do rozsądnego zgadywania.
Wydaje się dziwne, że ktoś uważa, iż wyszczerbiony kieliszek jest w
zasadzie taki sam jak cały. Zważywszy jednak na ów ubytek w magazynach
świadomej informacji, człowiek ten postępuje następnie tak i samo. Jak
postąpiłby każdy z nas: uzasadnia, dlaczego woli jeden obiekt od innego,
odwołując się do wiarygodnych, lecz nie istniejących różnic. Pomysłowość
mózgu, jego niepohamowana ! chęć wyjaśniania, uzasadniania i nadawania
sensu dostępnym informacjom
bez względu na to, jak osłabiona
powoduje,
że przypadki te są jednocześnie fascynujące i smutne.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 7
FILIŻANKA KAWY
Gdy następnym razem będziesz sięgał po filiżankę porannej kawy, znajdź
trochę czasu, by zastanowić się, jak właściwie to robisz. Będzie to
wymagało skupienia uwagi na czynności tak rutynowej i tak dobrze
wyćwiczonej, że nigdy dotąd nie byłeś jej nawet świadom. Gdybyś jednak
uznał, że oznacza to, iż owa czynność jest nieskomplikowana i pozbawiona
tajemnic, spotka Cię niespodzianka.
Jeśli zachowujesz się tak jak ja, to najpierw rzucisz okiem w stronę
filiżanki, przywołując w pamięci ostatni łyk kawy, co pomoże Ci właściwie
skierować wzrok i upewnić się, że filiżanka rzeczywiście znajduje się tam,
gdzie być powinna. Niemal jednocześnie skierujesz rękę w stronę filiżanki
i ruch ten będzie płynnie kontynuowany, nawet gdy przestaniesz patrzeć na
filiżankę. Uszko filiżanki można ująć, posługując się samym dotykiem,
chociaż, być może, w ostatniej chwili będziesz potrzebował wzroku, by
sprawdzić, czy Twoje palce należycie trzymają naczynie. Filiżankę
potrafisz podnieść do ust całkowicie na wyczucie: możesz w tym czasie
czytać, rozmawiać lub po prostu bezmyślnie wpatrywać się w przestrzeń, nie
tracąc ani żadnego szczegółu rozmowy, ani nie rozlewając kropli kawy.
Ten ciąg czynności jest możliwy tylko dlatego, że Twój mózg nieustannie
tworzy, przechowuje i scala różnego rodzaju mapy myślowe oraz oblicza na
ich podstawie właściwe ruchy. Do takich map należą zarówno mapy Twojego
tułowia oraz kończyn, a także ich wzajemnego położenia, jak i mapy
otaczającej przestrzeni. Wprawdzie nie uświadamiasz sobie wcale tej
aktywności Twojego mózgu, ale spróbujmy sobie wyobrazić życie bez takich
map myślowych. Jak wyglądałoby sięganie po filiżankę kawy stojącą obok na
stole, gdyby Twój mózg nie był zdolny do przechowywania informacji o
wzajemnym położeniu Twojej ręki i filiżanki? Kierowanie tą prostą
czynnością wyłącznie za pomocą wzroku byłoby dziwnym doświadczeniem:
natychmiast po tym, jak poczułbyś ochotę na łyk kawy, pień mózgu (część
mózgu powyżej rdzenia kręgowego, która kieruje prostymi ruchami oczu)
nakazałaby oczom przeczesywanie okolic prawej części Twojego ciała
w
przypadku osób praworęcznych
w poszukiwaniu ręki, a potem dłoni (przy
założeniu, że wiesz, gdzie znajduje się filiżanka
co samo w sobie
mogłoby stanowić problem). Od momentu, w którym ręka zaczęłaby się
poruszać mniej więcej w kierunku filiżanki, Twój wzrok niestrudzenie
przebiegałby tam i z powrotem, by upewnić się, że ręka rzeczywiście
stopniowo zbliża się do uszka filiżanki. Ponadto wzrok korygowałby
nieustannie ruchy ręki, dopóki palce w końcu nie dotknęłyby celu.
Ująwszy uszko, mógłbyś teraz podnieść filiżankę do ust w zwykły sposób.
Ale czy na pewno mógłbyś? Skąd byś wiedział, gdzie dokładnie znajdują się
Twoje wargi w stosunku do dłoni trzymającej filiżankę, jeżeli nie
żonglowałbyś ich mapami w swoim umyśle? Bez map myślowych to, co teraz
jest jednym z setek rutynowych zadań, z którymi Twój mózg codziennie sobie
radzi, stałoby się działaniem żmudnym i nieskoordynowanym.
Podczas gdy specjaliści przyznają, że mapy myślowe mają zasadnicze
znaczenie dla skutecznego działania, kwestia, czym właściwie są te mapy w
mózgu, stanowi przedmiot poważnych sporów. Ponieważ mózg działa jak
komputer i obecnie nikt już nie wierzy, że gdzieś głęboko pod korą mózgową
ukryta jest mała sala kinowa z panoramicznym ekranem, większość
neurobiologów wątpi, by mapy myślowe mogły być przedstawiane w mózgu tak
samo jak mapy w atlasie. Większość tych specjalistów uznałaby za mało
prawdopodobne, że kiedy przywołujesz w myślach mapę Kanady, to nagle w
mózgu, blisko Twojego prawego ucha, zostają jednocześnie pobudzone zbiory
komórek przedstawiających Nową Fundlandię oraz komórki ciągnące się
poprzez całą korę mózgową aż do wyspy Vancouver. Oczywiście, gdyby tak
naprawdę było, obrazy mózgów mieszkańców Toronto, uzyskane za pomocą PET,
mogłyby ujawnić to, co każdy z nich zawsze podejrzewał: mianowicie, że ich
mapy są dziwnie zniekształcone, ponieważ Toronto zawsze znajduje się w
samym centrum mapy
i to każdej mapy.
Obecnie panuje przeświadczenie, że informacje o przestrzeni, konieczne dla
wykonania czynności takich jak sięganie po filiżankę kawy, mogą być
zakodowane lub zapisane w inny sposób. Na przykład, możesz znaleźć
jakiekolwiek miejsce na mapie świata, jeśli tylko znasz długość i
szerokość geograficzną
nie potrzebujesz w tym celu odtwarzać w myślach
położenia tego miejsca. Można sobie wyobrazić, że informacje o położeniu
otaczających Cię przedmiotów mogłyby być zapisane w kodzie podobnego typu,
który pozwoliłby sięgać po przedmiot bez konieczności tworzenia w myślach
jego obrazu lub jego otoczenia. Nie znaczy to, że nie możesz zamknąć oczu
i wyobrazić go sobie
oczywiście możesz
ale przypuszczalnie będzie to
zupełnie inny (i rzadko konieczny) proces.
Aby umożliwić Ci sięgnięcie po filiżankę kawy, mózg musi określić
położenie tej filiżanki w stosunku do Twojej dłoni i ręki, a następnie
użyć tej informacji do zapoczątkowania właściwych ruchów. Pierwszy etap
tego procesu, umiejscowienie filiżanki, wymaga ustalenia mapy bezpośrednio
otaczającej Cię przestrzeni.
Naukowcy próbujący zrozumieć, jak mózg wyobraża sobie ową przestrzeń, aby
wykonać takie czynności jak, na przykład, podniesienie filiżanki czy gra
na pianinie, używają określenia przestrzeń w zasięgu ręki" (grosping
space). Z drugiej strony niektórzy psycholodzy społeczni interesują się
tym najbliższym otoczeniem człowieka z zupełnie innych przyczyn. Ich
zainteresowanie dotyczy nie tyle tego, co możesz zrobić z tą najbliższą
przestrzenią, ile Twojego przekonania, że jesteś jej właścicielem. Dlatego
psycholodzy przestrzeń ową nazywają przestrzenią osobistą" (personal
space). Jest to obszar bezpośrednio przylegający do Twojego ciała, a inni
ludzie mogą wkroczyć tam tylko na zaproszenie. Wiele badań pozwoliło
ustalić wymiary przestrzeni osobistej
rozciąga się ona nieco bardziej do
przodu niż do tyłu, a jej górny kres znajduje się nieco powyżej szczytu
głowy
i wykazało pojawianie się uczucia skrępowania, gdy przestrzeń ta
zostaje naruszona. Teoretycy badający problematykę przestrzeni osobistej
poświęcili wiele energii próbom wyjaśnienia, dlaczego możemy spokojnie
stać bardzo blisko, twarzą w twarz, z obcymi ludźmi w wagonie metra, ale
zaczęlibyśmy krzyczeć, gdyby jeden z nich zbliżył się do nas na równie
bliską odległość w środku pomieszczenia biurowego. Mimo że potrafimy
dostosować nasz poziom tolerancji wobec naruszeń przestrzeni osobistej do
wymogów sytuacji, jest zaskakujące, w jak duże zakłopotanie może nas
wprawić takie naruszenie, gdy nic go nie uzasadnia albo zdarza, się ono w
nieodpowiednim momencie. To, że
jak się wydaje
różne kultury ustalają
odmienne wymiary przestrzeni osobistej, oraz to, że zasięg przestrzeni,
którą dana osoba zgadza się dzielić z innymi, może ulec rozszerzeniu lub
skurczeniu w zależności od okoliczności, świadczy, że przestrzeń owa nie
stanowi jakiegoś zasadniczego, nienaruszalnego elementu naszej percepcji,
lecz jest pojęciem wyuczonym. Tym samym mamy tu do czynienia ze znacznie
bardziej elastycznym typem przestrzeni".
Z drugiej strony, mózg przechowuje odmienną myślową reprezentację
dokładnie tej samej przestrzeni fizycznej. Jest to model przestrzeni,
który
w przeciwieństwie do przestrzeni osobistej"
nie zawiera treści
emocjonalnych i pozwala kierować oczyma, dłońmi oraz całym ciałem
działającym w ramach tej przestrzeni. Neuropsycholog Otto-Joachim Grusser
z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie podkreśla, że jest to tylko jedna
spośród wielu otaczających nas przestrzeni o różnych rozmiarach (warto tu
przypomnieć fragment Rozdziału 5, gdzie mowa o pacjencie, który w znacznie
mniejszym stopniu ignorował przestrzeń odległą o rzut lotką niż przestrzeń
w swoim bezpośrednim zasięgu). Za granicami bezpośrednio otaczającej Cię
przestrzeni zaczyna się przestrzeń, w ramach której możesz działać
swobodnie. Grusser twierdzi, że dobrze znane uczucie niepokoju, które
ogarnia Cię, gdy próbujesz przejść z zamkniętymi oczyma przez szkolne
podwórko, pozwala zakreślić granice tej przestrzeni: po około dziesięciu
czy piętnastu krokach osiągasz punkt, w którym czujesz, że musisz otworzyć
oczy, by ocenić swoje położenie, nawet jeśli doskonale wiesz, że przed
Tobą nie czyha żadne niebezpieczeństwo. U ludzi niewidomych słuch
zastępuje wzrok w rozpoznawaniu bliskiej przestrzeni.
Poza granicami tej bliskiej przestrzeni
od odległości około piętnastu
kroków aż po horyzont
rozciąga się jeszcze inna przestrzeń, która różni
się od dwóch wyżej omówionych przestrzeni małej skali tym, że ulega
wypaczeniu. Niebo nie jawi się nam jako doskonale okrągła kopuła, lecz
jakby było spłaszczone: linia horyzontu wydaje się bardziej oddalona niż
punkt na niebie bezpośrednio nad nami. Zjawisko to zostało udokumentowane
w testach percepcyjnych, można je też łatwo zaobserwować w czasie pełni
Księżyca, kiedy to ulega się słynnemu złudzeniu księżycowemu". Księżyc,
znajdując się tuż nad linią horyzontu, wydaje się większy niż wtedy, kiedy
wisi nad naszą głową, mimo że prosty test polegający na trzymaniu tabletki
aspiryny w wyciągniętej ręce ujawnia, że wielkość Księżyca pozostaje taka
sama. Niezależnie od wysokości, na której widnieje Srebrny Glob, można
zasłonić go tabletką.
Wyjaśnienie tego złudzenia wiąże się ze sposobem postrzegania odległości
dzielącej nas od Księżyca. Każdy obiekt na poziomie horyzontu wydaje się
bardziej oddalony niż ten sam obiekt, umieszczony bezpośrednio nad nami,
ponieważ nasza wizualna bardzo odległa" przestrzeń ma niskie sklepienie.
Mózg musi więc uporać się z następującym dylematem: gdy Księżyc jest na
linii horyzontu, wydaje się bardziej odległy, niż gdy wisi nam nad głową,
zarazem jednak wielkość jego obrazu powstającego na siatkówce oka jest w
obu przypadkach identyczna. Jedyny sposób wyjaśnienia tej pozornej
sprzeczności to uznać, że gdy Księżyc znajduje się tuż nad horyzontem,
jest znacznie większy. Drugi etap tego złudzenia ma podłoże psychologiczne

Księżyc najpierw uznany za większy na podstawie logicznych przesłanek,
zaczyna nam się wydawać rzeczywiście większy. Ty sam pozostajesz
całkowicie nieświadomy tego procesu
Księżyc po prostu wydaje Ci się
wielki
ale możesz łatwo uwolnić się od tego złudzenia, jeśli popatrzysz
na to samo do góry nogami. Po spojrzeniu na prawdziwy Księżyc lub nawet na
obrazek przedstawiający wielki Księżyc wiszący tuż nad horyzontem, odwróć
ten obrazek lub schyl się tak, by patrzeć na Księżyc poprzez rozstawione
nogi. Ponieważ horyzont przestaje być w takiej sytuacji punktem
odniesienia, zobaczysz Księżyc takim, jakim byś go widział, gdyby
znajdował się nad Twoją głową, i będziesz miał wrażenie, że Księżyc się
zmniejszył.
Rozumowanie takie prowadzi do wniosku, że jesteśmy otoczeni przez wiele
percepcyjnych kulistych przestrzeni różnej wielkości, zawartych jedna w
drugiej. Najbliższa z tych, podobnych do skórek cebuli, przestrzeni
obejmuje miejsce, gdzie spoczywa filiżanka (teraz już zimnej) kawy.
Określenie w ramach tej przestrzeni położenia filiżanki musi nastąpić, by
można było po nią sięgnąć, ale równie ważna jest świadomość położenia oraz
pozycji rąk w stosunku do tej filiżanki. Mózg używa receptorów zmysłowych
znajdujących się w kończynach i w uchu wewnętrznym, by określić zarówno
siłę ciążenia grawitacyjnego, jak i położenie kończyn względem środka
Twojego ciała. Jeśli więc uniesiesz w bok swoją wyprostowaną rękę
(przypominając stracha na wróble), Twój mózg
nie używając do tego wzroku

będzie wiedział, gdzie się ona znajduje, ponieważ grawitacja pociągnie
Twoją rękę w dół, a receptory zmysłowe w mięśniach potwierdzą, że ręka
jest pod takim-to-a-takim kątem w stosunku do osi Twojego ciała.
Teraz rzecz polega na tym, by dopasować mapę Twojego ciała (obojętnie jaką
ma formę) do tej części mapy przestrzeni, w której znajduje się filiżanka,
będąca przedmiotem wszystkich tych zabiegów. Problem leży w tym, że
istnieje nieskończona liczba możliwych kombinacji, o tym zaś, która z nich
jest w konkretnej sytuacji właściwa, decydują okoliczności. Spójrzmy na to
zagadnienie w następujący sposób. Siedzisz na przykład na krześle,
oglądając poranną telewizję, a filiżanka kawy znajduje się obok
po
Twojej prawej stronie. Rzucając okiem na filiżankę (podczas gdy Twoja
głowa pozostaje nieruchoma, bo wpatrujesz się w ekran telewizora),
ustalasz jej położenie, po czym sięgasz po nią. Możesz jednak również
poruszyć głową zamiast oczyma, zwracając ją w prawo, dopóki oczy, które
teraz patrzą prosto, nie natrafią na filiżankę. Kiedy tak się stanie,
sięgniesz po nią. W obu sytuacjach sam ruch sięgania jest identyczny, ale
obraz filiżanki na siatkówkach Twoich oczu różni się: w pierwszym
przypadku pada on blisko brzegu [pod warunkiem, że po spojrzeniu w stronę
filiżanki znowu patrzy się na wprost
wtedy rzeczywiście dostrzega się ją
kątem oka; przyp. red.], w drugim na sam środek siatkówki. Pozycja Twojej
głowy też uległa zmianie i w Twoim mózgu musiało coś się stać: należało
uwzględnić te różnice, a jednocześnie zapewnić precyzyjne sięgnięcie po
filiżankę. Dzięki posługiwaniu się mapami wszystkie te operacje można
wykonać, choć nie jest to proste. Trzy przykłady, zaczerpnięte z badań
naukowych dotyczących tych zagadnień, pozwolą Ci wyrobić sobie pogląd na
to, jak faktycznie cały ten problem jest skomplikowany.
Atrakcyjność żab jako zwierząt doświadczalnych w badaniach neurologicznych
wynika z tego, iż nie trzeba się martwić o to, że przypadkowe, nie
kontrolowane myśli przebiegające przez półkule mózgowe mogą zakłócić
wykonywanie zadań, które wymagają skupienia się na danym celu. W istocie,
żaby nie mają półkul mózgowych. Mózgi tych zwierząt różnią się od naszych
mózgów, podobnie jak chip sterujący Twoją kuchenką mikrofalową różni się
od obwodów komputera.
Żaby reagują w możliwy do przewidzenia sposób, gdy w ich przestrzeni
osobistej pojawi się jakiś cel. Dr Paul Grobstein z Bryn Mawr College w
stanie Pensylwania analizował zjawiska zachodzące w mózgu żaby, gdy
pokazuje się jej filiżankę zawierającą zamiast kawy jakiś żywy łup
jej
zwierzynę łowną". Rzecz jasna, aby błyskawicznie wyskoczyć i trafić
językiem w cel, żaba musi umieć dokładnie określić jego położenie w trzech
wymiarach
chodzi tu o kierunek ruchu, odległość i wysokość.
Grobsteinowi udało się wykazać, że w mózgu żaby nie występuje pojedynczy
ośrodek, który przetwarza wszystkie te informacje. Informacje na temat
kierunku przetwarzane są w pewnych miejscach
warto pamiętać, że w mózgu
żaby nie ma zbyt wielu miejsc
fizycznie oddzielonych od miejsc
odpowiedzialnych za informacje o odległości i wysokości. Uszkodzenie
obwodów nerwowych, które przenoszą informacje o kierunku, może doprowadzić
do takiej oto dziwacznej sytuacji: całkiem z boku, na prawo od żaby,
umieszczony zostaje ponętny owad, na co żaba natychmiast reaguje atakiem
na właściwej wysokości, przy czym zwierzę wyskakuje wykorzystując taką
siłę, jaka potrzebna jest do pokonania odległości dzielącej je od łupu. I
tu pojawia się drobny problem
żaba mierzy prosto przed siebie.
Niezależnie od tego, gdzie faktycznie znajduje się. cel, żaby z takim
uszkodzeniem mózgu zawsze atakują punkt położony dokładnie na wprost od
nich. Jest oczywiste, że widzą one cel, ponieważ ich reakcja następuje
natychmiast po tym, jak zostaje on pokazany. Są one świadome zarówno
odległości, jak i wysokości jego położenia, nie mają natomiast pojęcia, w
jakim kierunku się znajduje. Możliwe, że dalsze eksperymenty ujawnią, iż
odległość i wysokość są również obliczane w niezależnych od siebie
rejonach mózgu żaby, choć już z dotychczasowych badań wynika, że
zlokalizowanie i pożarcie łupu nie jest dla żaby działaniem opartym na
prostych odruchach, jak uprzednio sądzono. Kuszącą wydaje się próbą
wyobrażenia sobie, co taka sytuacja może dla żaby znaczyć Najprostsza
odpowiedź brzmiałaby: nie znaczy nic. To raczej nieprawdopodobne, by
malutki płazi mózg był zdolny do refleksji
zapewne nie poświęca ani
chwili na zastanowienie siej dlaczego nie udało się złapać owada. Wydaje
się, że mózg żabi zbiera informacje o tym, iż w jej zasięgu pojawił się
owad, po czym nakazuje mięśniom nóg, by wykonały skok, a językowi by
chwycił łup. Jeśli nie skończy się to przekąską, to trudno. Żaba powraca
do stanu oczekiwania, nie odczuwając żalu czy zdziwienia. W końcu jest to
zwierzę, którego oczy są zaprogramowane tak, by postrzegać małe, ciemne,
poruszające się obiekty i wyróżniać je spośród większości innych bodźcowi
wzrokowych
dzięki temu radzi sobie ona doskonale z łapaniem
poruszających się much. Z drugiej jednak strony, żaba umieszczona w klatce
zawierającej stertę nieżywych (a więc nieruchomych) much zginie z głodu,
ponieważ nie będzie mogła ich dostrzec.
Czy więc możemy wczuć się w sytuację żaby? Byłoby to bardzo trudne: po
części dlatego, że nigdy nie uda się nam dowiedzieć, co sprawia, że żaby z
opisanym wyżej uszkodzeniem mózgu zawsze celują prosto przed siebie. Czy
mózg żaby myśli", że owad rzeczywiście się tam znajduje, i
wychodząc z
owej (błędnej) oceny
nakazuje skok w tym kierunku? Czy też mózg żaby nie
ma w tej sytuacji w ogóle dostępu do żadnych informacji dotyczących
kierunku, w wyniku czego nakazuje on skok do przodu, ponieważ ten kierunek
skoku wybierany jest automatycznie, gdy brak szczegółowych instrukcji?
Gdybyśmy znaleźli się w takiej samej sytuacji, doznając złudzenia, że cel
znajduje się bezpośrednio przed nami, bylibyśmy bardzo sfrustrowani,
gdybyśmy po próbie sięgnięcia i złapania stwierdzili, iż schwytaliśmy
jedynie powietrze. Równie denerwującym doznaniem
skądinąd bardzo trudnym
do wyobrażenia
byłaby taka sytuacja: wiemy, że gdzieś w pobliżu jest
jakiś obiekt, i chociaż umiemy dokładnie określić, jak wysoko i jak daleko
od nas się on znajduje, nie mamy bladego pojęcia o tym, w którym kierunku
należy go szukać. Czy czulibyśmy się jak w sali pełnej luster, w której
widzimy ten sam przedmiot niezależnie od tego, w jakim zwrócimy się
kierunku
a więc mielibyśmy do czynienia z czymś w rodzaju kalejdoskopu
wewnątrz naszego układu wzrokowego? A może nierozsądne jest nawet
podejmowanie prób odgadnięcia, jakie byłoby to odczucie? Wśród filozofów
toczy się gorący spór o to, czy można dowiedzieć się, co znaczy być żabą.
Jeśli mózg żaby, jak wielu badaczy podejrzewa, nie ma wbudowanej
samoświadomości, to nawet sama żaba nie potrafiłaby odpowiedzieć na to
pytanie. Podczas gdy psycholodzy, etolodzy i filozofowie przegryzają się
przez te kwestie, wyniki eksperymentów, w których biorą udział ludzie,
wskazują, że między żabami a ludźmi istnieją Pewne punkty styczne.
Martha Flanders i John Soechting z Uniwersytetu Stanu Minnesota
przeprowadzają badania na innych królikach doświadczalnych
studentach
młodszych lat kierunków uniwersyteckich. Chociaż studenci zajmują nieco
wyższą gałąź drzewa filogenetycznego niż żaby (czy też odległą gałąź,
jeśli przyjmiemy punkt widzenia wolny od gatunkowych uprzedzeń), wykazują
oni wiele cech wspólnych z żabami, przynajmniej gdy mają odnaleźć jakiś
obiekt. W eksperymentach przedmiot stanowiący cel był pokazywany studentom
przez krótką chwilę, po czym
po jego usunięciu i zgaszeniu świateł

proszono badanych, by wskazali ręką punkt, w którym przedmiot ten się
znajdował. Studenci regularnie popełniali błędy, które nie doi tyczyły
kierunku, lecz odległości: czasami umieszczali przedmiot aż 10 cm bliżej,
niż należało, chociaż bez trudu sięgnęliby dalej. Analiza tych błędów
wykazała, że studenci przetwarzaj informacje o położeniu przedmiotu wzdłuż
osi wschód-zachód niezależnie od informacji o jego odległości oraz o
wysokości, na której się znajdował
a więc zachowywali się niemal tak
samą jak żaby. Pogląd, że nasz mózg zawiera elementy mózgu gada (lub co
najmniej płaza), jest więc słuszny, przynajmniej jeśli chodzi o sięganie
po przedmioty oraz chwytanie ich. Uzupełnieniem powyższych wyników są
prace psychologii z Uniwersytetu Zachodniego Ontario, Mela Goodale'a,
którjlj wraz ze współpracownikami ustalił, że w mózgu wiedza o tym gdzie
znajduje się przedmiot taki jak filiżanka kawy, jest oddzielona od
umiejętności sięgnięcia po filiżankę i umiejętności wzięcia jej do ręki.
Goodale pracował z dwoma pacjentkami, które doznały obrażeń mózgu: obie
badane stanowiły w pewnym sensie swe lustrzane odbicia. U jednej
pacjentki, oznaczonej inicjałami D.F., ośrodki wzrokowe w mózgu uległy
uszkodzeniu wskutek zatrucia tlenkiem węgla. Jeśli pokaże się jej zbiór
asymetrycznych przedmiotów o różnych kształtach (taj kich jak kamyki na
plaży), to na podstawie ich wyglądu D.F nie będzie potrafiła ustalić,
które z nich są takie same. Druga pacjentka Goodale'a, znana jako R.V.,
która doznała uszkodzeń w innych rejonach mózgu, nie miała kłopotów z
dostrzeganiem różnic i podobieństw między takimi przedmiotami. Sytuacja
uległa całkowitemu odwróceniu, gdy obie pacjentki proszono o wzięcie tych
przedmiotów do ręki.
Pomyśl o tym podczas następnych zakupów w sklepie samoobsługowym. Kiedy
bierzesz do ręki obiekty o nieregularnych kształtach, takie jak ziemniaki,
gruszki czy kawałki świeżego imbiru, zwykle wybierasz dwa łatwe do
uchwycenia punkty, znajdujące się na przeciwległych stronach przedmiotu i
ustawiasz swój kciuk oraz palec wskazujący w taki sposób, by wylądowały
one w tych punktach. Jest to jeszcze jedna czynność, którą wykonujesz bez
udziału myśli, ale z wielką precyzją. R.V., kobieta nie mająca trudności z
odróżnieniem dwóch przedmiotów danego typu, jest mimo to niezdolna do
uchwycenia ich w normalny sposób. W czasie eksperymentów często wybiera
niewłaściwe punkty, które nie zapewniają stabilności jej palcom. Dany
przedmiot może pewnie uchwycić dopiero po dotknięciu go. Innymi słowy, gdy
przychodzi do wzięcia tych przedmiotów do ręki, pacjentka nie potrafi
wykorzystać swej umiejętności przeprowadzania wzrokowej analizy ich
kształtów. Przypadek D.F. jest dokładnie odwrotny. Kobieta ta nie ma
pojęcia, jak odróżnić od siebie oglądane kształty
nie zdaje sobie nawet
sprawy, że istnieją między nimi jakieś różnice. Mimo to potrafi wziąć
przedmioty do ręki równie sprawnie jak Ty czy ja, swobodnie, lecz
nieomylnie wybierając miejsca odpowiednie do uchwycenia.
Porównanie przypadków tych dwóch pacjentek potwierdza opinię Goodale'a, że
zobaczenie na pobliskim stole filiżanki z kawą zapoczątkowuje dwa
oddzielne procesy myślowe. Jeden skupia się na istocie samej filiżanki,
pozwalając Ci określić jej wymiary oraz ustalić, co różni ją od innych
filiżanek i gdzie dokładnie się ona znajduje. Drugi strumień aktywności
umysłowej
wywołany widokiem owego naczynia
sprawi, że zacznie się
czynność sięgania po tę filiżankę. Oba te procesy mają swój początek w
ośrodkach wzrokowych położonych z tyłu mózgu
tam pierwotnie prosty obraz
filiżanki nabiera kształtów, posuwają się następnie ku przedniej części
mózgu (i ulegając dalszemu przetwarzaniu) i obierają różne drogi: sięganie
po filiżankę angażuje drogę biegnącą w górę w kierunku szczytu kory
mózgowej, podczas gdy wiedza o filiżance angażuje drogę biegnącą niżej,
wiodącą wzdłuż płatów skroniowych. W zależności od tego, która z tych dróg
zostanie uszkodzona, albo wiedza o filiżance zostanie zachowana, ale
utraci się umiejętność dokładnego sięgania po nią (przypadek R.V.), albo
doskonale potrafi się sięgnąć po filiżankę i wziąć ją do ręki, nie wiedząc
jednocześnie, a przynajmniej nie umiejąc opisać, jaki jest kształt tej
filiżanki i czym różni się ona od innych (przypadek D.F.). Mel Goodale
próbuje przeciwstawić swoją koncepcję tradycyjnemu punktowi widzenia;
dawniej owe dwa strumienie Informacji określano jako co" i gdzie",
podczas gdy Goodale sądzi, że mamy tu do czynienia z co i gdzie" oraz
jak po to sięgnąć".
Tyle zachodu z powodu marnej filiżanki kawy. Przypomina mi to pewną
wypowiedź Tomaso Poggio z MIT, pioniera prac nad wzrokiem robotów. Uczony
ten zwrócił uwagę, że choć wszyscy jesteśmy aż nazbyt świadomi tego, z
czym nasz mózg radzi sobie najmniej sprawnie
na przykład z niedawno
wyuczonymi (przynajmniej z perspektywy ewolucji) zajęciami, takimi jak
matematyka czy filozofia
wciąż nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak
niezwykle skuteczny jest mózg, gdy chodzi o proste (i odwieczne)
umiejętności, na przykład oglądanie różnych przedmiotów (choćby
filiżanki).
Dodałbym tylko, że nic tak naprawdę nie jest proste.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 8
CZŁOWIECZEK
Ludzkie mózgi najbardziej przyciągają naszą uwagę wtedy, gdy dokonają
czegoś spektakularnego, czy będzie to monolog Robina Williamsa czy też
równanie Stephena Hawkinga. Błyskotliwe osiągnięcia mogą być nawet czasem
udziałem mózgów, którym daleko jest do doskonałości. Genialni odmieńcy,
kiedyś określani w krajach anglosaskich mianem idiot souant, czyli
opóźnieni w rozwoju osobnicy dysponujący jakąś zdumiewającą umiejętnością,
potrafią na przykład podać dzień tygodnia odpowiadający dowolnej dacie
albo zagrać trudny utwór muzyczny, wysłuchawszy go tylko jeden raz. Jednak
wyczynianie podobnych cudów nie jest podstawowym zadaniem mózgu. Jego
codzienna praca polega na żmudnym, ale niezbędnym utrzymywaniu ciała we
właściwym stanie fizjologicznym, a także na sprawdzaniu tego stanu sekunda
po sekundzie. Rzadko kiedy zwracamy uwagę na tę działalność mózgu
duża
Jej część nigdy w ogóle nie dociera do naszej świadomości i, w
przeciwieństwie do myśli Hawkinga czy Williamsa, nie może zostać
zwerbalizowana. Chociaż działalność ta nie jest spektakularna i pozostaje
niezauważona, programuje ją bardzo pomysłowy mechanizm umysłowy.
Jednym z codziennych zadań mózgu jest czuwanie nad położeniem i
ukierunkowaniem kończyn, tułowia i głowy, żeby umożliwić proste życiowe
czynności, takie jak wzięcie do ręki filiżanki kawy. Nie musisz o to dbać

Twój mózg utrzymuje obraz ciała niezależnie od tego, czy jesteś tego
świadom czy nie. Możesz zwracać na to uwagę, jeśli zechcesz, ale proces
ten nie ustaje, jeśli tego nie robisz. Obrazu swojego ciała łatwo można
doświadczyć: zamknąwszy oczy potrafisz sobie dokładnie uzmysłowić, jakie
jest położenie wszystkich części Twojego ciała w przestrzeni. Znaczniej
trudniej jednak zrozumieć, w jaki sposób Twój mózg tworzy taki obraz, ale
proces ten zaczyna się od powstającej w mózgu mapy całej powierzchni
Twojego ciała. Mapa ciała w mózgu zwana jest dotykowym homunkulusem, przy
czym ostatnie słowo znaczy 'człowieczek'. To dziwne słowo ma ciekawą
historię, związaną z dziejami nauki. W siedemnastym i osiemnastym wieku
powszechnie uważano, że każdy ludzki plemnik (według innych teorii
jajo)
zawiera w sobie miniaturową osobę, która po zapłodnieniu rozwija się w
płód. Tę teorię określano mianem preformacjonizmu, a człowieczka zwano
homunkulusem. Zwykle przedstawiano go skulonego w przedniej części
plemnika czy jaja, z rękoma oplecionymi wokół kolan, w pozycji bardziej
niewygodnej niż pozycja pasażerów kabin pierwszych statków kosmicznych.
Teoria ta dostarczyła przekonującego dowodu na to, że to, w co się wierzy,
staje się tym, co się widzi: mikroskop, wynaleziony pod koniec
siedemnastego wieku, pozwolił wielu naukowcom wmówić sobie, że po raz
pierwszy udało im się ujrzeć owych miniaturowych ludzi. Oczywiście plemnik
znajdującego się w plemniku homunkulusa musiał zawierać inne homunkulusy i
tak dalej, i tak dalej. Zgodnie z powyższym rozumowaniem ostatni
homunkulus w tym ciągu musiał być przedstawicielem ostatniego pokolenia
ludzi na Ziemi, natomiast Adam lub Ewa musieli nosić w swoich plemnikach
czy też komórkach jajowych całość przyszłej rasy ludzkiej.
Koncepcję człowieczka obecnego w każdym plemniku porzucono dawno temu, ale
zaistniała ona ponownie w dziedzinie badań mózgu jako obraz człowieczka
przedstawiający to, jak nasze ciało jest reprezentowane w mózgu. Pasmo
tkanki mózgowej biegnące w poprzek szczytowej części mózgu, z jednej
strony na drugą, odbiera wrażenia przekazywane przez receptory dotyku
rozrzucone na całej powierzchni skóry. Po drodze do mózgu wrażenia te są
sortowane w taki sposób, że w obrębie homunkulusa wrażenia pochodzące ze
stóp docierają blisko miejsca, do którego dochodzą wrażenia wysyłane przez
nogi. Te zaś wrażenia sąsiadują z wrażeniami docierającymi z tułowia i tak
dalej. Gdyby każdy neuron mógł wyprodukować malutki obrazek tego
kawałeczka skóry, z którego otrzymuje wrażenia, podobny do pojedynczego
punktu świetlnego na ekranie wideo, taka punktowa reprezentacja
powierzchni ciała rozciągałaby się na powierzchni mózgu.
Homunkulus jest elektrycznym odpowiednikiem tej reprezentacji. Dotknij
swojego kolana, a kolano homunkulusa zapali się", czyli nastąpi masowa
aktywacja komórek mózgowych, widoczna jako ostre szczyty na wykresie. W
mózgu doznania to nic innego jak wzorzec wyładowań elektrycznych.
Homunkulus to zbiór komórek mózgowych nastawionych na odbiór sygnałów
pochodzących z określonych regionów powierzchni ciała, które to sygnały
tworzą portret ciała, różniący się od większości portretów z dwu istotnych
powodów.
Ponieważ prawa półkula otrzymuje informacje z lewej strony ciała i vice
versa, obraz ciała zapisany na powierzchni mózgu składa się w
rzeczywistości z dwóch półciał", z których każde zawiera się w jednej
półkuli. Z palcami stopy wetkniętymi w szczelinę między prawą i lewą
półkulą wylegują się one na plecach, z głową zwieszoną w dół, na
powierzchni kory mózgowej. Gdy połaskoczesz swoje palce u nóg, wrażenia
dotrą do szczytu, do najwyżej położonej części tego pasma tkanki mózgowej;
gdy zaciągniesz pasy bezpieczeństwa na swoim ramieniu, nacisk pasów
zostanie zarejestrowany niżej, po odpowiedniej stronie mózgu. Ale weźmy
pocałunek w usta! Dociera on znacznie niżej, mniej więcej na wysokość
górnej części uszu.
Poza rym ciało reprezentowane jest na powierzchni mózgu w zniekształconej
formie: stanowi karykaturę istoty ludzkiej o zbyt dużej głowie, ogromnych
wargach i palcach jak kiełbasy. Zniekształcenia te odzwierciedlają fakt,
że pewne części ciała, takie jak wargi i koniuszki palców, mają większą
wrażliwość na dotyk niż inne, ponieważ receptory dotyku są na nich gęściej
rozmieszczone. Wszystkie te receptory wysyłają sygnały do mózgu, dlatego
też części ciała obdarzone większą liczbą receptorów potrzebują więcej
miejsca na powierzchni mózgu. Tak więc w mózgu wrażliwość na dotyk
odpowiada wielkości powierzchni.

Ryc. 9.: Homunkulus dotykowy
Wynikiem tego jest groteskowy kształt ciała dotykowego homunkulusa:
miniaturowy tułów, ręce i nogi dziwacznie pomniejszone, w porównaniu z
rozpostartą ręką i długim, wyciągniętym kciukiem. Dalej, za końcem kciuka,
oddzielona od reszty ciała, znajduje się twarz homunkulusa, w której oczy
i nos zdominowane są przez wargi. Poniżej twarzy leżą Jedne obok drugich:
zęby, dziąsła i język.
Fakt, że proporcje homunkulusa są zniekształcone, jest w pełni
uzasadniony: rzeczom ważnym mózg powinien poświęcać więcej energii. Rzadko
zdarza się sytuacja, w której istotne byłoby rozróżnienie dwóch odległych
o parę centymetrów dotknięć Twoich pleców. Ale w przypadku kciuka kilka
centymetrów w jedną lub drugą stronę decyduje o tym, czy jakąś rzecz
utrzymasz czy też ją upuścisz. Zwracamy więc większą uwagę na nasze dłonie
i twarz, a szczególnie usta. Inne zwierzęta mają swoje własne wersje
reprezentacji ciała w mózgu i każda z nich podlega zasadzie, że
najbardziej wrażliwe części ciała są nieproporcjonalnie duże. Tak zwany
ratunkulus {'szczurek'
przyp. tłum.) ma pyszczek tej samej wielkości co
reszta ciała, a każdemu jego wąsowi odpowiada oddzielny obszar mózgu.
Batunkulusa ('nietoperzyk'
przyp. tłum.) cechują odrzucone do tyłu
kończyny
zwykle tak właśnie ułożone są w czasie lotu.
Znaczny postęp w poznaniu kształtu homunkulusa umożliwiły prace
kanadyjskiego neurochirurga Wildera Penfielda. Przygotowywał on chorych do
operacji, której celem było złagodzenie ciężkich objawów padaczki.
Operacje te wymagały otwarcia czaszki i Penfield miał rzadką okazję, by
wytyczyć kontury homunkulusów pacjentów. Chociaż koncepcja homunkulusa
opiera się na solidnych podstawach i zapewne stosuje się do wszystkich
ssaków, wyniki ostatnich badań wskazują, że plan ciała w korze mózgowej
nie jest niezmienny. Obraz ciała powstaje
posłużmy się porównaniem do
wideo
jak gdyby na zwolnionym filmie, z tym, że zmiany mogą zachodzić
raczej w ciągu miesięcy niż sekund. Jeśli małpki będą spędzać około
godziny dziennie, używając określonego palca do kręcenia krążkiem, to po
upływie trzech miesięcy wielkość obszaru koty mózgowej poświęconego
odbiorowi wrażeń z tego palca zostanie zwiększona kosztem obszaru innych
palców. Jeśli zmiany tego typu mogą zachodzić w ciągu zaledwie trzech
miesięcy, to jak wyglądają homunkulusy innych wysoce wytrenowanych istot,
takich jak gimnastycy, akrobaci ćwiczący na trapezie czy pianiści?
Ustalono już, że u ludzi niewidomych, którzy uczą się alfabetu Braille'a,
powiększeniu ulegają obszary kory mózgowej przeznaczone do odbioru
sygnałów z palców biorących udział w czytaniu. Czy intensywny wysiłek, z
którym mamy do czynienia w tym przypadku, jest niezbędny w każdej
sytuacji? Być może, homunkulus maszynistki używającej tylko jednego palca
spoczywa na powierzchni mózgu, przygnieciony jednym, olbrzymim paluchem.
Przypadek homunkulusa ilustruje ważną zasadę organizacji mózgu: to nie
charakter napływającego sygnału, lecz miejsce, do którego dociera, określa
naszą percepcję. Gdybyś mógł podsłuchiwać sygnały docierające do mózgu z
nerwów czuciowych w Twojej szyi i Twoim kolanie, nie mógłbyś rozróżnić
owych sygnałów
każdy z nich byłby ciągiem elektrycznych impulsów i nie
istniałaby żadna wskazówka co do ich źródła. Ale
dzięki odpowiednim
połączeniom w mózgu
sygnały z szyi i kolana docierają do różnych miejsc
na ciele dotykowego homunkulusa; właśnie ta różnica położenia pozwala Ci
ustalić, gdzie w danej chwili poczułeś dotyk. Gdyby dotknięto elektrodą
przegubu ręki Twojego homunkulusa, odczułbyś to nie na powierzchni Twojego
mózgu, lecz na przegubie. Odczucie takie może być wzmocnione przez inne
procesy myślowe, takie jak oczekiwanie (wyczuwanie dolnego stopnia schodów
w ciemności) czy lęk (otarcie się o łuskowatą skórę w mrocznej jaskini).
Można nawet włączyć" świadomość homunkulusa. Poświęć chwilę, aby poczuć
ubranie na swoim ciele. Robiąc to, stajesz się świadomy wielu wrażeń,
które cały czas były obecne, lecz nie zauważane. Gdy raz zostaną
oświetlone reflektorem uwagi, bardzo trudno jest zdjąć je ze sceny.
Nawet pozornie prosta kwestia: w jaki sposób wrażenia dotykowe zostają
uświadomione, budzi liczne kontrowersje. Wydaje się to proste: mucha
ląduje na Twoim nadgarstku, impulsy wędrują od receptorów dotyku poprzez
rdzeń kręgowy do nadgarstka homunkulusa, czujesz malutkie nóżki muchy i
strzepujesz ją z ręki. Wszystko to trwa znacznie krócej niż sekunda. Ten
prosty opis został jednak podany w wątpliwość po serii doświadczeń,
prowadzonych od lat sześćdziesiątych przez Benjamina Libeta z Uniwersytetu
Kalifornijskiego w San Francisco. Libet, podobnie jak przed nim Wilder
Penfield, miał niezwykłą sposobność badania pacjentów, których mózgi
odsłaniano w czasie operacji, ale którzy mimo to pozostawali przytomni i
czujni. Libet mógł więc prosić ich o porównanie dwóch różnych wrażeń, z
których jedno wywołane było przez dotknięcie elektrodą nadgarstka
pacjenta, drugie zaś przez użycie tej samej elektrody do stymulacji
nadgarstka" dotykowego homunkulusa. Jeśli taki eksperyment przeprowadzi
się starannie, pacjent powinien w obu przypadkach odczuwać to samo:
dotknięcie nadgarstka
z tą jedyną różnicą, że bezpośrednia stymulacja
obszaru homunkulusa odpowiadającego nadgarstkowi skraca normalną drogę
takiego sygnału czuciowego. Libet stwierdził, że pacjenci faktycznie w obu
przypadkach odczuwali dotknięcie nadgarstka, ale zaobserwował też coś, co
stanowiło sporą niespodziankę. Jeżeli zaczynał od stymulacji lewej strony
mózgu (co pacjent odczuwał jako dotknięcie prawego nadgarstka), a potem
dotykał nadgarstka lewej ręki pacjenta, to badany donosił, że jego
wrażenia następowały w odwrotnej kolejności: dotknięcie lewego nadgarstka
poprzedzało dotknięcie prawego nadgarstka. Jest to bardzo dziwne: nawet
gdyby kontakt z obiema elektrodami zaistniał dokładnie w tym samym
momencie, bezpośrednia stymulacja mózgu powinna być odczuwana wcześniej z
prostego powodu: dojście impulsu z nadgarstka do mózgu wymaga przecież
czasu. Podczas eksperymentu nadgarstka dotykano elektrodą jednak około
dwie dziesiąte sekundy później niż mózgu, a mimo to pacjenci najpierw
stawali się świadomi dotknięcia ręki.
Wyniki tych doświadczeń trudno wyjaśnić. Libet wysuwa tezę, że istnieje
pewna różnica między rzeczywistym sygnalizowaniem zdarzeń a uświadamianiem
ich sobie, oraz twierdzi, że chociaż sygnał z nadgarstka pojawił się
później niż sygnał bezpośrednio dostarczony mózgowi, został on odniesiony
do wcześniejszego punktu w czasie". Innymi słowy, gdy stajemy się świadomi
sygnału z nadgarstka, wydaje się nam, ze sygnał ten nastąpił wcześniej niż
naprawdę się to zdarzyło; można powiedzieć, że jest to sytuacja, w której
mózg wprowadza w błąd umysł. Powyższa interpretacja została przyjęta z
wielkim niesmakiem, gdyż jak gdyby potwierdza tezę o oddzieleniu mózgu,
ciężko pracującego narządu, który postrzega i zapisuje zdarzenia, od
umysłu, czyli miejsca, gdzie faktycznie stajemy się ich świadomi. Obecnie
większość badaczy mózgu uważa, że między tymi dwoma elementami nie ma
żadnej różnicy: mózg jest umysłem, nie brakuje więc krytycznych opinii o
badaniach Libeta. Jedni wskazują na fakt, że doświadczenia te nie zostały
powtórzone; inni sugerują, że pacjenci badani podczas eksperymentów Libeta
mogli po prostu doznawać złudzenia, że jedno zdarzenie poprzedzało drugie,
podobnie jak wszyscy jesteśmy skutecznie wprowadzani w błąd przez iluzje
optyczne. Jeszcze inni krytycy utrzymują, że w rzeczywistości nie jest
możliwe dokładne ustalenie momentu, w którym stajemy się świadomi danego
zdarzenia, ponieważ świadomość miesza percepcje i myśli Jak krupier
tasujący karty w kasynie w Las Yegas: patrząc na swoją rękę, nigdy nie
możesz być pewny, które karty dał Ci najpierw. Z największą krytyką
spotkała się jednak wysunięta przez Libeta teza, że mózg znakuje zdarzenia

używając błędnego kodu czasowego
zanim jeszcze staniemy się ich
świadomi. Eksperymenty Libeta wciąż domagają się jakiegoś wytłumaczenia.
Trzeba jednak przyznać, że pokazują one, iż odczuwanie otaczającego nas
świata, a nawet ubrania, które w danej chwili nosimy, nie jest sprawą
prostą.
Nawet gdy pominiemy doświadczenia Libeta, łatwo wykazać, że odczuwanie
jakiejś rzeczy to znacznie więcej niż samo wykrycie sygnału docierającego
do dotykowego homunkulusa. To tylko początek: następnie mózg zaczyna
interpretować te informacje i może nawet przypisać znaczenie prostemu
układowi sygnałów dotykowych. Doświadczenia, w których po ludzkiej skórze
wodzono drewnianym patyczkiem, tak aby zakreślał małe litery alfabetu,
ujawniły, że litera odbierana jako b", gdy kreślono ją na wewnętrznej
stronie dłoni, może być identyfikowana jako d", gdy pojawia się na
wierzchu dłoni. W rzeczywistości to samo dotyczy całego ciała: wszystko
to, co nakreślono z przodu, jest lustrzanym odbiciem tego samego rysunku
nakreślonego z tyłu. Ten sam efekt można uzyskać nawet wtedy, gdy dotyka
się cały czas tej samej powierzchni ciała
gdy trzymasz dłoń tak, że jej
wnętrze skierowane jest na zewnątrz, litera b" jest na ogół odczuwana
jako d", ale gdy zwrócisz dłoń ku sobie, ten sam ruch patyczka zostanie
odczytany jako b".
Ale Jak to możliwe? Litera .b" na Twojej dłoni to b" na Twojej dłoni i
trudno mieć większe wątpliwości co do tego, że pierwotne wrażenie tej
właśnie litery zostaje bez żadnych zmian wysłane do właściwego miejsca na
powierzchni dotykowego homunkulusa. A jednak gdzieś indziej, w wyższego
rzędu ośrodkach przetwarzania informacji, owa niedwuznaczna interpretacja
dotyku jest ponownie analizowana z uwzględnieniem informacji o położeniu

również względem środka ciała
konkretnego kawałka skóry, który został
dotknięty. Nie obserwuje się żadnego widocznego opóźnienia wynikającego z
tego dodatkowego przetwarzania, ale, być może, dzieje się tak, ponieważ
nie stajesz się świadomy dotknięcia aż do momentu, gdy Twój mózg skończy
je analizować.
Jeszcze bardziej przekonujących dowodów dostarczają badania zjawiska
jednostronnej nieuwagi. Morris Moscovitch z Uniwersytetu w Toronto

współpracując z Marlene Behrmann
wykazał, że u pacjentów dotkniętych
jednostronną nieuwagą brak świadomości lewej strony świata dotyczy nawet
zwykłego dotykania rąk, wrażeń, co do których można by oczekiwać, że
powędrują bezpośrednio do dotykowego homunkulusa i oznajmią tam swoją
obecność. A jednak dotknięcie nadgarstka po prawej stronie
gdy wnętrze
dłoni zwrócone jest do góry
tam, gdzie mierzysz swój puls, będzie przez
badanych odczuwane, podczas gdy ich uwadze umyka dotknięcie parę
centymentrów bardziej na lewo. Jeśli teraz pacjentka odwróci swą dłoń, to
powtarzając doświadczenie, stwierdzimy, że ponowne dotknięcie po prawej
stronie jest odczuwane, a po lewej nie. Innymi słowy, pacjentka byłaby
świadoma swojego małego palca u ręki, mając dłoń zwróconą ku dołowi, ale
nie byłaby go świadoma, kiedy zwraca dłoń ku górze. Taka sytuacja utrudnia
nieco zadanie ustalenia, na czym polega jednostronna nieuwaga, ponieważ
pewne części ciała są zauważane albo nie, zależnie od tego, gdzie się w
danej chwili znajdują. Tak więc jednostronna nieuwaga dotyczy ich tylko w
pewnych momentach, ale nie w innych. Jak to się dzieje, że reflektor uwagi
może być zwrócony ku pewnym komórkom mózgowym w danej chwili, ale już nie
w następnej?
Homunkulus to jeden z nielicznych przykładów mapy, która jest przejrzystym
i wzajemnie jednoznacznym (po uwzględnieniu zniekształceń)
odzwierciedleniem w mózgu pewnego aspektu świata zewnętrznego
w tym
przypadku, powierzchni skóry. Ale mapa jest tylko mapą, w tym sensie, że
mapa Istambułu pozwala Ci znaleźć dowolną ulicę w tym mieście, ale w żaden
sposób nie pozwala Ci odczuć, co naprawdę znaczy znaleźć się na takiej
ulicy. Twój homunkulus nie dostarcza wrażeń
to jedynie przewodnik
pomagający Ci umiejscowić i zidentyfikować sygnały dotykowe.
Nie oznacza to, że mechanizm ten jest niedopracowany, niedokładny lub że
brak mu plastyczności. W pewnych sytuacjach Twój zmysł dotyku ma
zadziwiającą zdolność przekraczania swoich zwykłych ograniczeń. Daniel
Dennett, autor książki Consctousness Explotned, zwraca uwagę na to, że
możemy bardzo skutecznie badać strukturę materiałów w otaczającym nas
świecie, używając końca trzymanego w palcach ołówka. Wodząc lekko grafitem
ołówka po powierzchni takich materiałów, jak papier, drewno, plastik czy
bawełna, nie będziesz miał na ogół trudności z rozróżnianiem ich. Jest to
zdumiewające, gdy weźmiemy pod uwagę, że to, co odczuwasz, to nie wrażenia
odbierane przez receptor
efekt bezpośredniego kontaktu między materiałem
a skórą
ale podskoki i skręty końca ołówka. A Jednak wydaje się, że te
wibracje można bez trudu przetłumaczyć na wrażenia czuciowe. Można posunąć
się nawet dalej i trzymać ołówek w zębach: wtedy wibracje ołówka będą
skierowane przez nerwy zębów do mózgu, gdzie wywołają te same wrażenia.
Nikt nie będzie twierdził, że zmysł dotyku nie wywiązuje się ze swych
zadań bardzo dobrze, natomiast w przypadku tworzenia obrazu Twojego ciała,
rola zmysłu dotyku ogranicza się w zasadzie do położenia fundamentów.
Fakt, że postrzeganie liter kreślonych na dłoni może zmieniać się w
zależności od tego, w którą stronę dłoń jest zwrócona, wskazuje, że jeden
z istotnych czynników, wpływających na stosunkowo prosty sposób odczuwania
dotyku na Twojej skórze, to ułożenie Twoich rąk i nóg. Informacje
dotyczące pozycji napływają do mózgu z wyspecjalizowanych receptorów
znajdujących się w mięśniach na całym ciele. Gdy siedzisz z rękoma
założonymi na piersi, receptory te nie mówią Twojemu mózgowi, gdzie
znajdują się ręce
rejestrują po prostu, które mięśnie kurczą się w tym
momencie, a które nie. Zadanie mózgu polega z kolei na przetłumaczeniu
tych pomiarów napięcia mięśni na informacje o położeniu rąk i nóg.
Poważną część informacji o położeniu uzyskuje się dzięki napięciu mięśni
stawiających opór sile grawitacji, gdy zaś grawitacja znika, powstaje
zamieszanie. Dobrze wiadomo, że dwie trzecie astronautów cierpi na zawroty
głowy, powszechna jest też utrata poczucia, gdzie znajdują się kończyny.
Kanadyjczyk Marc Garneau zauważył w czasie podróży w promie kosmicznym, że
dopóki po porannym przebudzeniu jego oczy pozostawały zamknięte, nie miał
pojęcia, gdzie znajdzie swoje ręce i nogi. Testy, w których brał udział,
uwiarygodniły te spostrzeżenia, dowodząc, że w przypadku braku grawitacji
astronauci z trudem potrafili określić, w jakim stopniu ich ręce i nogi
były ugięte. W latach sześćdziesiątych jeden z astronautów biorących
udział w programie Gemini, podczas którego dwóch amerykańskich astronautów
zajmowało tę samą kabinę statku kosmicznego, obudziwszy się rano, był
zaskoczony widokiem fosforyzujących tarczy zegarków unoszących się mu
przed oczami. Gdy sięgnął po owe zegarki, ich tarcze odsunęły się nieco,
utrzymując stałą odległość od próbujących uchwycić je palców. Zegarki
znajdowały się na przegubie astronauty. Gdy spał, jego ręka uniosła się do
poziomu oczu.
Nawet w warunkach normalnej grawitacji mózg może być łatwo wprowadzony w
błąd co do położenia różnych części ciała. Jest to zaskakujące
trudno
sobie przecież wyobrazić bardziej podstawową i mającą starsze korzenie
ewolucyjne działalność mózgu niż utrzymywanie dokładnego obrazu ciała.
O występowaniu takiego błędu łatwo się przekonać: wystarczy stanąć z
wyprostowanymi rękoma i po uniesieniu jednej ręki pod kątem około 45
trzymać ją w tej pozycji przez pół minuty. Gdy następnie zamkniesz oczy i
spróbujesz przywrócić rękę do jej pierwotnej pozycji, analogicznej do
pozycji drugiej ręki, która nie zmieniała położenia, to niemal zawsze
stwierdzisz, że umieściłeś ją teraz znacznie wyżej. Jeśli z kolei obniżysz
jedną z rąk i przez chwilę ją tak potrzymasz, a potem spróbujesz podnieść
ją do pierwotnej pozycji, to znów zatrzymasz się wcześniej, niż należy. W
ciągu kilku następnych sekund Twoja ręka, bez udziału woli, dokona szeregu
poprawek tego kąta i ostatecznie wróci do właściwej pozycji (ten mały
eksperyment udaje się niezależnie od tego, czy sam utrzymujesz swoje ręce
w górze czy też ktoś inny podtrzymuje je za Ciebie; przeprowadzając to
doświadczenie, pamiętaj, że zawsze wychodzi ono lepiej, kiedy osoba
uczestnicząca w nim nie wie, jaki jest oczekiwany wynik).
Inna wersja tego eksperymentu wygląda tak: trzeba zamknąć oczy i obrócić
głowę w bok możliwie mocno
tak aby nie odczuwać jednak niewygody.
Następnie należy trzymać głowę w tej pozycji, korzystając ewentualnie z
czyjejś pomocy. Po około dziesięciu minutach będziesz miał wyraźne
uczucie, że Twoja głowa odwróciła się z powrotem ku przodowi o co najmniej
pół pierwotnego obrotu. Takie doświadczenia pokazują, że opinie mózgu o
położeniu rąk, nóg i głowy nie są dostatecznie poprawne: muszą być
korygowane przez informacje dostarczane przez zmysły, a zwłaszcza wzrok.
Gdy otworzysz oczy, wszelkie pomyłki dotyczące oceny położenia zostają
natychmiast poprawione. O ile tylko masz otwarte oczy i pozostajesz w
warunkach ziemskiej grawitacji, będziesz całkiem nieźle zorientowany w
tym, gdzie znajdują się Twoje kończyny oraz głowa.
James Lackner i jego współpracownicy z Uniwersytetu Brandeisa w Waltham, w
stanie Massachusetts, opracowali eksperymenty laboratoryjne, które
rozszerzają wyżej omówione ćwiczenia tak, by powstały spektakularne
złudzenia cielesne. Stwierdzili oni, że wibracja mięśnia lub jego ścięgna
w ręce lub nodze spowoduje, iż mięsień skurczy się, ale jeżeli powstrzyma
się ruch, który w normalnych warunkach byłby następstwem tego skurczu,
osoba testowana będzie miała złudzenie, że kończyna porusza się w
przeciwnym kierunku. W normalnych warunkach informacja na temat stopnia
skurczenia mięśni jest przesyłana do mózgu, który używa jej, tworząc obraz
ułożenia ciała. W tych doświadczeniach, ilekroć zachodziła sprzeczność
miedzy informacją o położeniu kończyny a obrazem ciała, położenie kończyny
zawsze brało górę, powodując powstanie bardzo dziwnych obrazów ułożenia
ciała.
Wyobraź sobie, że uczestniczka eksperymentu trzyma się za nos, podczas gdy
mięsień dwugłowy jej ręki wprawiany jest w wibrację. Osoba ta ma wrażenie,
że jej przedramię wyciąga się do przodu. Ponieważ jednak jej palce wciąż
utrzymują kontakt z nosem i
na tyle, na ile może to ona ustalić
jej
głowa nie zmienia pozycji, sytuacja ta prowadzi ją do jednego z dwóch
wniosków: albo palce, albo nos (albo i jedno, i drugie) wydłużyły się
proporcjonalnie do zmiany pozycji ręki. Niektórzy ludzie biorący udział w
tych doświadczeniach byli przekonani, że ich nosy osiągnęły długość 30cm.
Jeżeli w wibrację wprawia się mięsień trójgłowy (położony po przeciwległej
stronie ręki), osoba badana doświadcza odwrotnego złudzenia, wydaje się
jej, że jej nos bezboleśnie zagłębia się w twarz lub że palce łączą się z
dłońmi, przechodząc przez nos. W innym eksperymencie ochotnicy trzymali
dłonie na szczycie głowy, a gdy mięsień trójgłowy wprawiano w wibrację,
mieli wrażenie, że dłoń pomału wciska głowę w tułów.
Wydaje się dziwne, że ręce i nogi mają do tego stopnia pierwszeństwo przy
ustalaniu obrazu ciała, że ich pozorne ruchy mogą doprowadzić do
nieprawdopodobnych zniekształceń reszty ciała. James Lackner sugeruje
następującą prostą odpowiedź: w dowolnym momencie potrafimy sprawdzić
położenie oraz długość naszych rąk i nóg, sięgając po jakieś rzeczy i
dotykając ich. Natomiast nos pozbawiony jest takiej możliwości, a więc
potrzebuje kontaktu z ruchomymi częściami ciała
przede wszystkim z
rękoma i nogami
aby uaktualnić informacje o swoim kształcie i wymiarach.
Powyższa teoria może być wprawdzie fałszywa, ale jest coś pociągającego w
idei, że takie części ciała, jak klatka piersiowa, plecy czy twarz błagają
, o dotknięcie po to, by mózg mógł upewnić się, że ich rozmiar i ich
kształt pozostają zgodne z jego wspomnieniami.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 9
KOŃCZYNY FANTOMOWE
W powieści Hermana Melville'a Moby Dick stolarz okrętowy, zajęty robieniem
nowej sztucznej nogi z kości wieloryba dla kapitana Ahaba, odważył się go
zagadnąć, aby przekonać się o prawdziwości zasłyszanej gdzieś dziwnej
pogłoski:
...że człek, któremu maszt odłamało, nigdy ze szczętem nie traci czucia w
swym dawnym drzewcu, ale że coś go od czasu do czasu w nie kłuje.
Dopraszam się pokornie, czy naprawdę tak jest, panie kapitanie?"
W odpowiedzi Ahab potwierdza, że utracona kończyna w pewnym sensie ciągle
istnieje w odczuciach inwalidy:

Patrz, postaw swą żywą nogę tutaj, w tym miejscu gdzie moja była...
Gdzie ty wyczuwasz tętniące życie
tam, dokładnie tam, na włos nie gdzie
indziej wyczuwam je i ja..."
[Herman Melville: Moby Dick. Tłum. Bronisław Zieliński. Czytelnik,
Warszawa 1954, tom 2, Rozdział CVI, s. 209]
Moby Dick został wydany po raz pierwszy w 1851 roku; nieco ponad dziesięć
lat później drugie nawiązanie do tego niezwykłego tematu pojawiło się w
opowiadaniu The Case ofGeorge Dedlow, opublikowanym w czasopiśmie The
Atlantic Monthly". Tytułowy bohater tego opowiadania
postać zresztą
fikcyjna
był chirurgiem, który służył w 79 pułku ochotników ze stanu
Indiana podczas wojny domowej i odniósł wiele ran. Ponieważ pojawiły się
powikłania, musiano mu amputować wszystkie cztery kończyny. W opowiadaniu
tym narrator przytacza szczegółowe spostrzeżenia Dedlowa na temat ciągłego
' odczuwania amputowanych kończyn zarówno przez niego samego, jak i przez
innych inwalidów: zdarzało im się tak mocno czuć, jakie jest dokładne
położenie brakującej ręki lub nogi, że potrafili określić nawet pod jakim
kątem ugięte są ich palce; czasami stopa lub dłoń, niezwykle realistycznie
odczuwana, wydawała się być doczepiona bezpośrednio do najbliższego stawu,
kolana czy łokcia, lub nawet do samego kikuta. W jednej z niezwykłych scen
Dedlow bierze udział w seansie spirytystycznym, podczas którego medium
przekazuje przesłanie ze świata duchów: Muzeum Medyczne Armii Stanów
Zjednoczonych, numery eksponatów 3486, 3487". Dedlowowi zaparło dech w
piersiach, gdy zdał sobie sprawę, że te eksponaty to jego własne nogi.
Nazwisko autora opowiadania z The Atlantic Monthly" nie było podane, ale
wiadomo, że napisał je dr S. Weir Mitchell, lekarz z Filadelfii pracujący
w szpitalu, w którym większość pacjentów stanowili weterani wojny domowej
poddani amputacjom. W parę lat po ukazaniu się opowiadania o Dedlowie
Mitchell wydrukował w 1871 roku w popularnym czasopiśmie Lippincotfs
Magazine of Popular Literaturę and Science" drugi tekst na podobny temat.
W artykule tym nazwał zjawisko odczuwania brakujących rąk i nóg mianem
kończyn fantomowych"
termin ten używany jest do dziś. Dopiero w 1872
roku dr Mitchell opisał zjawisko kończyn fantomowych w fachowej publikacji
z dziedziny neurologii. Nie wydaje się, żeby ktokolwiek wiedział, dlaczego
podszedł on do tego tematu tak nieśmiało, zaczynając od anonimowo
ogłoszonej prozy, potem pisząc w popularnym magazynie (i wciąż nie
przyznając się do autorstwa opowiadania z The Atlantic Monthly"), a
dopiero na końcu zwracając się do swoich kolegów po fachu. Niektórzy
sądzili, że temat był zbyt drastyczny, co tłumaczy zapewne anonimowość
opowiadania, ale nie wyjaśnia niechęci Mitchella do pisania o kończynach
fantomowych w piśmie medycznym.
Inni podejrzewają, że Mitchell napisał wspomniane opowiadanie dla własnej
rozrywki, ale zaczęło ono krążyć wśród szerszego kręgu czytelników, aż
trafiło w ręce wydawców The Atlantic Monthly", którzy postanowili je
wydrukować i zapłacili za nie Mitchellowi 80 dolarów. Zgodnie z tym
wyjaśnieniem, celem artykułu w Lippincotfs Magazine" było skorygowanie
pewnych błędnych wrażeń wyniesionych przez czytelników na podstawie
lektury opowiadania w The Atlantic Monthly". Mniejsza o to, z czego to
wszystko wynikło: w każdym razie takie zwrócenie uwagi na zagadnienie
medyczne było raczej niecodzienne. Dzisiaj jest nie do pomyślenia, by ktoś
po raz pierwszy opisał zjawisko medyczne w niespecjalistycznym
czasopiśmie, przeznaczonym dla ogółu czytelników [Żyjemy w czasach, gdy
naukowcy prowadzący badania medyczne nie wspominają nawet o treści swoich
artykułów, które wysiali do jakiegoś medycznego czasopisma. Ludzie nauki
obawiają się, że wieść o ich braku dyskrecji dojdzie do uszu wydawców. Ci
zaś w przyszłości mogliby im odmówić drukowania artykułów. Jednak gdy
tylko narzucone przez czasopismo embargo przestaje obowiązywać, treść
artykułu staje się powszechnie znana: kilka lat temu The New England
Journal of Medianę", jedno z najbardziej cenionych czasopism medycznych na
świecie, zmieniło godzinę cotygodniowego prezentowania swoich
najważniejszych artykułów po to, by umożliwić dziennikarzom z różnych
programów telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych przedstawienie materiałów
na ten temat w wiadomościach wieczornych].
Jeden z największych światowych autorytetów w dziedzinie bólu, Ronald
Melzack, psycholog z Uniwersytetu McGilla, prowadząc swoje badania nad
źródłami i leczeniem bólu, niejako z konieczności znalazł się w dziwnym
świecie kończyn fantomowych. Po amputacji niemal wszyscy pacjenci
odczuwają brakujące kończyny. Wielu odczuwa nieraz nieznośny ból, którego
źródło stanowi kończyna fantomowa. Zjawisko to nie polega bynajmniej na
prostej kontynuacji aktywności nerwów w kikucie amputowanej kończyny;
prawdopodobnie fantomy te powstają w mózgu.
Można się o tym przekonać na podstawie historii jednego z przypadków
niedawno badanych przez Melzacka. Melzack i jego współpracownicy opisują
szczegółowo doświadczenia młodej kobiety K.G., której w wieku zaledwie
sześciu lat amputowano nogę poniżej kolana, a wkrótce potem dopasowano jej
protezę dolnej części nogi. K.G. powiedziała naukowcom, że niedługo po
amputacji zaczęła odczuwać obecność stopy fantomowej mniej więcej w tym
samym miejscu, gdzie przed amputacją znajdowała się jej prawdziwa stopa.
Chociaż fantom ten nie jest kompletny (obejmuje on boki stopy i jej palce,
ale brak mu wierzchu i spodu), to potrafi on wykonywać pewne ruchy i
odbierać wrażenia: pacjentka umiała przebierać jego palcami, a w pobliżu
pieca lub kominka odczuwała ciepło. Najbardziej niezwykłą cechę tej stopy
fantomowej stanowi to, że nie jest ona jedynym fantomem.
Pacjentka ma jeszcze jeden fantom: zespół miniaturowych palców stopy,
które wydają się dołączone do spodu kikuta. Owe miniaturowe palce
choć
tak malutkie
są najbardziej dokuczliwe, nieustannie swędzą i poruszają
się. To przebieranie palcami powoduje, że K.G., obecnie
dwudziestokilkuletnia kobieta, ma trudności z zasypianiem w nocy. Ponadto
istnieje jeszcze trzeci fantom: łydka i stopa, które pojawiają się, by wy

? pełnić sztuczną nogę, gdy pacjentka zakłada protezę. Ten trzeci fantom
jest najmniej wyraźny, ale jego stopa dostarcza różnorakich odczuć. Można
ją łaskotać, czasem wydaje się spocona i, co najbardziej nieprzyjemne,
jakby unieruchomiona w jednej pozycji. Ta ostatnia sprawa szczególnie
intryguje badaczy, ponieważ przed amputacją owa stopa była również
unieruchomiona, chociaż K.G. tego nie pamięta
jest przeświadczona, że
potrafiła się normalnie poruszać. Tak więc fakt, że nieruchomy; fantom
przypomina jej prawdziwą stopę, nie może być przypisany żadnym świadomym
wspomnieniom pacjentki. Mamy tu do czynienia z pamięcią, ale w pewnym
sensie jest to bardziej pamięć mózgu K.G. niż jej własna, świadoma pamięć.
Przypadek ten odznacza się wszystkimi cechami, zapewniającymi kończynom
fantomowym tak duże zainteresowanie badaczy mózgu. Podstawą zainteresowań
jest samo istnienie fantomu, części ciała, która stanowi twór wyobraźni

cokolwiek by to w tym kontekście znaczyło
ale może odbierać wszystkie
wrażenia, które byłyby udziałem jej odpowiednika z krwi i kości; (czyli
nie istniejącej kończyny), i wydaje się być absolutnie prawdziwa.
Obserwator zapewne uważa to za cudowne zjawisko, ale rzadko kiedy uzna je
za takie osoba, która go doświadcza. Zarówno drugi, jak i trzeci fantom są
dla K.G. dokuczliwe, ale wielu pacjentów po amputacji cierpi dużo
bardziej.
Większość pacjentów, u których występuje zjawisko kończyny fantomowej,
odczuwa z tego powodu ból, a ich relacje świadczą o tym, jak okropne mogą
być te cierpienia. Ból fantomowy, jak mówią pacjenci, przypomina krajanie
nożem, jest palący, druzgocący, wykręcający i miażdżący: Masz wrażenie,
jakby ktoś próbował wyrwać twoją nogę"; Jak porażenie prądem"; Jakby
ktoś ją odpiłowywał". Niektórzy pacjenci mieli również wrażenie, jakby
próbowano im przebić dłoń kciukiem lub wyrywano im paznokcie. Z opisów
tych jasno wynika, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłym naśladowaniem
wcześniej doświadczanych wrażeń, lecz z całkowicie nowym i straszliwie
wyraźnym bólem, pochodzącym z nie istniejącej kończyny lub dłoni. Zdarzało
się, że pacjenci, u których przeprowadzono amputację, popełniali
samobójstwo, aby ostatecznie uciec od ciągłego, rozdzierającego bólu. I,
niestety, większość starań jakie podejmowano, by złagodzić ból
cierpiących, nie daje spodziewanych wyników. Wszczepianie elektrod,
masowanie lub naciskanie na kikut, hipnoza lub leki znieczulające
żadne
z tych środków nie są dość skuteczne. Sięgano nawet po takie metody jak
wycięcie kawałka mózgu, do którego powinny docierać te wrażenia bólowe,
ale i to
na ogół
nie przynosiło rezultatu.
Nawet gdy ból nie występuje, kończyny fantomowe odczuwa się niezwykle
wyraźnie. Znana jest historia pacjenta, który utracił prawą rękę poniżej
ramienia, ale wciąż odnosił wrażenie, że ma prawą dłoń. W chwilę po tym,
jak pacjent sięgnął swoją fantomową dłonią po filiżankę kawy,
eskperymentator odsunął nagle naczynie i pacjent wydał okrzyk bólu. Badany
poczuł, jakby filiżanka została wyrwana z jego (nie istniejących) palców.
Chociaż ból może być najważniejszym wrażeniem towarzyszącym fantomowi, nie
jest to wcale jedyne wrażenie, o czym świadczy przypadek K.G. Fantomy mogą
swędzieć, szczypać, stwarzać wrażenie wilgoci, ciepła lub zimna. Zdarza
się, że na palcu-fantomie wciąż odczuwa się noszony uprzednio pierścionek,
a na nadgarstku-fantomie czuje się zegarek. Oprócz tego, że istnieje
zjawisko pamiętania" takich szczegółów jak biżuteria noszona niegdyś na
amputowanej ręce, bywa też, że odczucia kończyny fantomowej mogą się
zmieniać w zależności od okoliczności. Może się zdarzyć, że gdy posiadacz
fantomu zmarznie, będzie miał wrażenie, iż fantom pokrył się gęsią skórką.
Pewien pacjent z chorobą Parkinsona coraz mocniej odczuwał w swojej lewej
ręce fantomowej charakterystyczną sztywność, niezręczność i mrowienie, w
miarę jak choroba ta postępowała.
Zazwyczaj fantom zachowuje się jak normalna kończyna
ręka zwisa z boku,
gdy pacjent stoi, ale porusza się w przód i w tył, gdy zaczyna on iść.
Kiedy osoba po amputacji siedzi na krześle, noga fantomowa pozostaje
zgięta w kolanie. Nie zawsze jednak tak się dzieje: znany jest przypadek
pewnego mężczyzny, który uważał, że jego ręka-fantom sterczy z ramienia,
wyciągnięta w bok pod kątem prostym, i w związku z tym człowiek ten zawsze
obracał się bokiem, kiedy przechodził przez drzwi. Trudno sobie wyobrazić
bardziej jaskrawą ilustrację przekonania, że kończyna-fantom wydaje się
rzeczywiście istnieć. W końcu wystarczyłoby, aby chory przyjrzał się sobie
i przekonał się, że jego ręki już nie ma.
Fantomy rąk i nóg występują zdecydowanie najczęściej, ale znane są też
przypadki, gdy zjawisko to dotyczyło amputowanego nosa, męskiego członka
czy piersi. Brak natomiast jakichkolwiek doniesień na temat fantomu ucha
[Można by przypuszczać, że operacji przyszycia uciętej części ciała
dokonuje się na ogół na tyle szybko, że nie ma dość czasu, aby powstał
fantom. Mimo to nasuwa się tu interesujące pytanie: gdyby przyszycia
dokonano po tym, jak pojawił się fantom, to czy przyszyta część ciała
zastąpiłaby go, powiększyłaby go czy może współistniałaby z nim?
Przyznaję, że to przypadek Bobbitta
znany z prasowych i telewizyjnych
relacji nieszczęsny Amerykanin, którego zapalczywa żona pozbawiła członka;
przyp. red.
skłonił mnie do rozważenia tej kwestii]. Przypadek K.G. jest
ważny, ponieważ miała ona zaledwie sześć lat, gdy amputowano jej dolną
część nogi. Niektórzy twierdzili, że u tak małych dzieci fantomy nie będą
powstawać: albo dlatego, że dzieci nie miały kończyny przez czas
wystarczająco długi, by stała się ona elementem obrazu ich ciała, albo
dlatego, że ich młody i wciąż rozwijający się mózg szybko zmieni
przeznaczenie opuszczonego przez amputowaną kończynę obszaru czuciowego,
przydzielając mu zadanie odbioru jakichś zupełnie innych docierających do
niego informacji.
Wyobraźmy sobie obszar ciała dotykowego homunkulusa w mózgu K.G.,
pierwotnie przydzielony prawej nodze. Co się stanie z tym obszarem po
amputacji? Na krótką metę
stanie się on niemy, gdyż nie będą już doń
napływały żadne wrażenia. Istnieje jednak coraz więcej danych, które
wskazują, że taki stan rzeczy będzie tylko przejściowy. Mózg nie może
sobie pozwolić na utrzymywanie w korze mózgowej grupy komórek, które nie
mają nic do roboty. Eksperymenty przeprowadzane w ciągu ostatniego
dziesięciolecia dowiodły, że mózgi (wliczając mózg ludzki) są znacznie
bardziej plastyczne i znacznie mniej sztywno okablowane", niż uprzednio
sądzono; nagłe usuniecie z pewnego ich obszaru wszelkich wrażeń,
wysyłanych uprzednio przez amputowaną teraz kończynę, przypomina
oczyszczenie grządki w ogrodzie przez wyrwanie wszystkich kwiatów
nie
trzeba długo czekać, wkrótce zakiełkują nowe rośliny. Analogia ta nie jest
pełna, ponieważ komórki mózgowe w rejonie nogi homunkulusa pozostaną takie
same; zmiana polega na tym, że będą one teraz otrzymywać sygnały z innej
części ciała, dzięki uzyskaniu połączenia z inną grupą neuronów
czuciowych.
W przypadku brakującej ręki można by oczekiwać, że pozbawiona teraz
zajęcia przestrzeń w mózgu zostanie opanowana albo przez komórki nerwowe
wysyłające sygnały z rejonu twarzy, albo przez komórki z rejonu ramienia,
ponieważ obszary te położone są bezpośrednio po jednej i po drugiej
stronie ręki dotykowego homunkulusa. Istotnie, w pewnych przypadkach
prawdopodobnie tak właśnie się dzieje; u niektórych pacjentów można
wywołać wrażenie ręki fantomowej, dotykając albo kikuta w pobliżu
ramienia, albo też, co wydaje się dość dziwne, twarzy. Udało się nawet
odtworzyć mapę opisującą położenie poszczególnych części ręki fantomowej
bezpośrednio na twarzy: nadgarstek
pod brodą, łokieć
wzdłuż szczęki i
tak dalej. Takie odwzorowania kończyn fantomowych zapewne dowodzą, że
obszar mózgu, uprzednio zajmowany przez amputowaną kończynę, poddawany
jest kolonizacji niemal natychmiast. Wyniki tych eksperymentów stanowią
jednak zagadkę, gdyż z punktu widzenia biologii przejęcie nie zajętej
przestrzeni w mózgu powinno służyć powiększeniu zdolności mózgu do
przyjmowania możliwie największej ilości informacji czuciowych. Po
amputacji ręki biologicznie rozsądne rozwiązanie polegałoby na
przeznaczeniu obszaru, który pierwotnie był przydzielony tej ręce, do
odbioru wrażeń z twarzy oraz na jednoczesnym pozbyciu się wszelkich wrażeń
pochodzących z nerwów, które uprzednio monitorowały tę rękę. Nie jest
natomiast rozsądne
z tego punktu widzenia
by ręka fantomowa nakładała
się na wrażenia z twarzy. Sam fakt, że fantomy istnieją (nie mówiąc o ich
uporczywości), dowodzi, że nie można uznać tej sprawy za zupełnie prostą.
W omawianym przypadku ręka stara się narzucić swoją obecność w postaci
podobnego do ducha obrazu, który rzuca cień na twarz. Można by sądzić, że
mamy tu do czynienia ze stanem przejściowym między obrazem ręki a mającą
go zastąpić twarzą. Ale jak wówczas wytłumaczyć takie przypadki jak K.G.,
kiedy fantomy trwają w bardzo wyraźnej i niezmiennej formie przez wiele
lat (w tym przypadku 14 lat), długo po tym, gdy powinna już nastąpić
reorganizacja homunkulusa?
Tego typu anomalie przekonały Ronalda Melzacka, że obraz własnego ciała
jest tylko częściowo wytworem naszych zmysłów. Zmysły odgrywają oczywiście
ważną rolę: ciągłe odczuwanie Twojego ciała pozwala Ci po zamknięciu oczu
bardzo precyzyjnie określić położenie tułowia i rąk. Ale w tych rzadkich
przypadkach, gdy brak informacji czuciowych, obraz ciała pozostaje
niezmienny niezależnie od wszelkich reorganizacji
Melzack zaś uważa, że
stanowi to wynik ciągłego istnienia reprezentacji ciała w mózgu. Uczony
ten zakłada, że trzy części mózgu współpracują, by zachować tak zwany
neuropodpis (newosignatwe) ciała. Sądzi on, że oprócz dotykowego
homunkulusa również układ limbiczny, stanowiący część mózgu odpowiedzialną
za emocje, a także płat ciemieniowy biorą udział w utrzymywaniu
kompletnego obrazu ciała.
Melzack jest przekonany, że układ limbiczny musi odgrywać tu rolę,
ponieważ paraplegicy, u których rdzeń kręgowy został przerwany, opisują
wrażenia dotyczące dolnych fantomowych części ciała, nadal używając takich
samych emocjonalnych określeń (na przykład: przyjemne", wyczerpujące"),
jakie stosowali przed wypadkiem. Płat ciemieniowy odgrywa zasadniczą rolę
w rozróżnieniu w sensie przestrzennym między tym, co stanowi nas, a tym,
co jest na zewnątrz. Uszkodzenie tej części mózgu może spowodować
ignorowanie różnych części ciała lub dziwaczne wypowiedzi na ich temat
(por. Rozdział 10). Zdaniem Melzacka kombinacja doznań dotykowych, emocji
i trójwymiarowego odczuwania ciała w przestrzeni tworzy tak silny obraz
ciała, że może on udzielić schronienia nawet fantomom.
Chociaż amputacja może spowodować całkowite wyeliminowanie pewnych wrażeń
spośród potoku informacji napływających do neuropodpisu, obraz ciała w
mózgu jest w pełni zdolny do przetrwania nawet w takich warunkach. Według
Melzacka aktywność w dowolnej części sieci neuronów tworzącej neuropodpis
na ogół pozwoli zachować poprzedni obraz ciała. Zgodnie z takim podejściem
kończyna fantomowa stanowi po prostu wymysł mózgu. Przypomina rzeczywistą
kończynę, ponieważ przez lata była reprezentacją rzeczywistej kończyny. W
tym sensie jest ona czymś w rodzaju neuronalnego portretu. Tak długo, jak
pozujący model (kończyna) istnieje, portret cechuje się niewiarygodną
dokładnością. Gdy jednak model odchodzi, portret pomału, lecz nieuchronnie
zmienia się. Zdarzają się więc kończyny fantomowe, które początkowo mają
naturalne wymiary, ale z czasem stopniowo składają się jak teleskop,
przybierając formę dłoni doczepionej do ramienia lub, jak drugi fantom
K.G., postać miniaturowych paluszków na końcu kikuta. Taki neuronalny
portret jest jednak przynajmniej częściowo niezależny od tego, co dzieje
się w dotykowym homunkulusie, i nie musi zniknąć nagle
czy to
bezpośrednio z powodu utraty kończyny czy też w wyniku stopniowej
reorganizacji. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że myślowy portret
ciała jest w pewnym sensie całkowicie niezależny od napływających wrażeń
czuciowych
jak inaczej wyjaśnić, że niektórzy ludzie urodzeni bez
kończyny mogą mimo wszystko wyraźnie odczuwać jej fantom?
Mimo że termin kończyny fan tomowe" brzmi dziwacznie, fantomy są znacznie
bliższe codziennej rzeczywistości, niż nam się wydaje. Ronald Melzack
dowiódł, że każdy człowiek może doświadczyć odczucia kończyny fantomowej,
jeśli zablokuje się dopływ krwi do jego ręki lub nogi, tak że kończyna ta
ulegnie uśpieniu. Uczony zdołał to osiągnąć w warunkach laboratoryjnych,
hamując dopływ krwi do ręki ochotnika za pomocą mankietu używanego do
pomiaru ciśnienia krwi. Badany siedział przy stole, trzymając pod stołem
rękę zasłoniętą kawałkiem czarnego materiału. Od czasu do czasu proszono
go, by określił dokładne położenie swojej ręki. Melzack stwierdził, że gdy
ustawały wszelkie doznania w tej ręce, ochotnicy zaczynali odczuwać
wrażenie ruchomego fantomu: ręka, która była wyciągnięta, stopniowo
uginała się w łokciu, tak że z każdą minutą dłoń przybliżała się do
piersi. Badani doświadczali nie tyle poruszania się ręki, ile wrażenia, że
przed chwilą znajdowała się ona w danym punkcie, a teraz jest gdzie
indziej.
Wystarczyło niecałe pół godziny, aby powstało wrażenie, że ręka znacznie
się ugięła. Niektórzy ochotnicy byli najwyraźniej zdumieni odległością
miedzy miejscem, gdzie ręka rzeczywiście się znajdowała, a miejscem,
gdzie, jak im się wydawało, powinna się znajdować. Kiedy materiał
zasłaniający rękę usuwano i można ją było zobaczyć, fantom znikał.
Po upływie odpowiedniego czasu, by fantom całkowicie uniezależnił się od
rzeczywistej ręki, proszono uczestników doświadczenia o wskazanie pewnego
punktu. Punkt ten wybierano tak, by znajdował się dokładnie w połowie
odległości między fantomem a rzeczywistą ręką
tak więc na ogół ręka
fantomowa znajdowała się na lewo, a rzeczywista ręka na prawo od tego
celu. Większość uczestników po spojrzeniu na cel kierowała swoją rękę
fantomowa na prawo, tak aby nań wskazywała. Oczywiście ruch ten wykonywany
był przez rzeczywistą rękę, która w rezultacie oddalała się jeszcze
bardziej w prawo od celu.
Większość osób doświadczających odczuć kończyn fantomowych nie doznała
żadnego uszkodzenia mózgu i są oni w pełni świadomi, że odczucia te nie są
rzeczywiste, nawet jeśli w roztargnieniu zachowują się tak, Jakby kończyna
ta ciągle istniała. Pod tym względem różnią się zasadniczo od pacjentów,
którzy wskutek ciężkiego wylewu nie mogą uwierzyć, że sparaliżowana ręka
czy noga jest naprawdę ich własną (szerzej na ten temat w Rozdziale 10).
Ale między tymi dwoma sytuacjami występuje pewna analogia: wielu
pacjentów, którzy nie przyznają się do sparaliżowanej kończyny, upiera się
Jednocześnie, że prawdziwa" ręka czy noga ciągle znajduje się na swoim
miejscu, chociaż na ogół jest niedostępna dla oczu. Mogą ją czuć,
twierdzą, że potrafią nią poruszać, a nawet, że poruszyli nią na
polecenie. Nawet pośród tych złudzeń istnieje jakiś rodzaj obrazu ciała
zachowujący wspomnienie o tym, jak kiedyś odczuwało się sparaliżowaną
obecnie rękę.
Proces prowadzący do powstania kończyn fantomowych nie jest tak ważny, jak
sam fakt występowania tego zjawiska. Przypomina nam ono raz jeszcze, że
mózg jest w pełni zdolny do tworzenia wrażeń, które są pod każdym względem
tak samo wyraźne i przekonujące jak rzeczywiste doznania. Dopóki musimy
polegać na naszym mózgu, nie potrafimy po prostu ustalić, czy to, co
widzimy, wąchamy, słyszymy czy pamiętamy, jest rzeczywiste, zbliżone do
rzeczywistości, czy też jest jakąś pospiesznie wymyśloną wersją
rzeczywistości. Ale czy istnieje cokolwiek innego, na czym moglibyśmy
polegać?
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 10
JESTEM CAŁKOWICIE PEWNA, ŻE TO NIE MOJA RĘKA
Dr Sandra Black, neurolog ze Szpitala Sunnybrook w Toronto, ma co roku
setki pacjentów po wylewie. Jeden na czterdziestu lub pięćdziesięciu
spośród nich wykazuje dziwaczne objawy anosognozji" [w oryginale
występuje słowo asomatognozja"
termin ten nie jest jednak używany w
polskiej literaturze neuropsychologicznej; przyp. red.]: zaprzecza, jakoby
miał własne ręce i nogi oraz wymyśla niestworzone historie, by wyjaśnić
obecność obcych" kończyn. Postronnym obserwatorom wyda
, je się to
dziwaczne, ale z punktu widzenia pacjenta (i jego uszkodzonego mózgu)
bajki te mogą być po prostu próbą nadania sensu dostępnym informacjom.
Oto jeden z takich przypadków: sześćdziesięciokilkuletnia kobieta,
pielęgniarka, została przyjęta do Szpitala Sunnybrook po tym, jak skarżyła
się na ból głowy i wystąpił u niej nagły paraliż lewej strony ciała.
Doznała ona rozległego wylewu po prawej stronie mózgu. Po upływie czterech
tygodni miała całkiem przytomny umysł i nie wykazywała osłabienia
inteligencji, ale lewa strona jej ciała pozostawała całkowicie
sparaliżowana, a według standardowych testów pacjentka była też dotknięta
jednostronną nieuwagą. Chociaż wydawało się, że chora nie postrzega lewej
strony przestrzeni, czego dowiodły testy na oznaczanie środka linii oraz
przekreślanie linii porozrzucanych po całej kartce, pacjentka była w
nienormalny sposób świadoma sparaliżowanej lewej strony swego ciała.
Konsekwentnie zaprzeczała, jakoby jej bezwładna lewa ręka rzeczywiście
należała do niej:

Czy nie ma pani jakichś podejrzeń, czyja to może być ręka?

Mam. Spojrzałam na taśmę [szpitalna bransoletka identyfikująca pacjenta]
na jej nadgarstku; jest tam nazwisko podobne do mojego. To sprawia, że
wszyscy uważają ją za moją rękę.

Jakie nazwisko tam figuruje?

H-Y-N-E-K" [Nazwisko zostało zmienione, by pacjentce zapewnić
anonimowość].

Jakie jest pani nazwisko?

H-Y-N-E-S [z naciskiem na S"]. W obu przypadkach imię jest takie samo
[najwidoczniej pacjentka błędnie odczytała nazwisko na bransoletce].

A kim jest pani Hynek?

Zanim znalazłam się na oddziale, widocznie w moim pokoju był ktoś o
nazwisku Hynek [nie było nikogo takiego].

Jak pani myśli, w jaki sposób owa ręka mogła dotrzeć do pani ciała?

Nie wydaje mi się, że ta ręka łączy się z moim ciałem. Ona na mnie leży.
Jest bardzo ciężka i bardzo dokuczliwa.

Czy tę rękę pozostawiono, gdy tamta pani opuszczała szpital?

To jedyne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi do głowy. Nie rozumiem, jak
to się stało.
Pani Hynes, jako pielęgniarka, próbowała nawet snuć rozważania, że ręka,
która pierwotnie należała do pani Hynek", utrzymała się przy życiu dzięki
temu, że została w niej krew. Pacjentka była przekonana, że nawet teraz w
tej ręce nie ma jej własnej (czyli pani Hynes) krwi. Ponadto przyznała, że
wydaje się to dziwne, ale dodała: Nie jestem osobą, która wierzyłaby w
zjawiska nadprzyrodzone. To nie ma sensu, ale jestem całkowicie pewna, że
to nie jest moja ręka".
Przy pomocy personelu medycznego chora poddała tę obcą rękę szczegółowym
badaniom. Wyniki oględzin utwierdziły pacjentkę w przekonaniu, że nie jest
to jej własna ręka. Palce były grubsze, a kształt paznokci i układ ich
prążków nie odpowiadały, według pani Hynes, tym na prawej ręce. Obrączka
ślubna, chociaż przypadkowo podobna w stylu" do jej własnej, była
zdecydowanie inna. Dla chorej myśl, że jej obrączka mogłaby się znaleźć na
ręce innej osoby, była nie do zniesienia.
Zdaniem pani Hynes, fikcyjna pani Hynek wyszła na tej całej historii
gorzej, ponieważ pozostawiła swoją rękę i nie dostała innej w zamian.
Natomiast ręka pani Hynes najwidoczniej wciąż była połączona z jej ciałem

ukryta pod ręką pozostawioną przez panią Hynek:

Gdy mówi pani o swojej własne} ręce, co pani ma na myśli?

Mam na myśli prawdziwą lewą rękę.

Gdzie jest teraz ta prawdziwa ręka?

Gdzieś między moim ramieniem a tą dodatkową ręką. Często czuję, jakby
była ona pod nią lub zaledwie odrobinę nad nią.

Czy kiedykolwiek ją pani widzi?

Nie, tylko ją czuję.
Przez cały ten czas pani Hynes w jakimś sensie była obojętna na
niewyobrażalnie dziwne zdarzenia, które
jak sądziła
z pewnością
zaszły. Nie lubiła dodatkowej ręki i uważała, że ręka ta
naciskająca z
góry na jej ciało
jest ciężka i dokuczliwa. Panią Hynes podobnie (jeśli
nie bardziej) irytowało, że personel medyczny wydawał się nie dawać wiary
jej wyjaśnieniom; i usilnie starał się przekonać ją, iż jest to jej własna
ręka. W ciągu następnych dwóch miesięcy pacjentka stopniowo zaakceptowała
fakt, że to jej ręka i że jest ona sparaliżowana.
W tej historii najbardziej dziwi złożoność urojeń. Zaczęły się one od
zaprzeczania, że sparaliżowana ręka to własna kończy
; na, a następnie
rozwinęły się w opowieść o tym, że ręka w rzeczywistości należy do kogoś
innego. Urojenie to było w pełni potwierdzone przez (nieprawdziwe)
spostrzeżenia, iż lewa dłoń i obrączka ślubna różnią się od własnej"
dłoni i własnej" obrączki chorej. Nawiasem mówiąc, pani Hynes nie
posunęła się do rzeczywiście kłopotliwych czynów, spotykanych u innych
pacjentów, których Irytacja z powodu obcej kończyny osiągała taki poziom,
że kończynę tę atakowali: kopali lewą nogę prawą albo usiłowali wyrzucić
lewą rękę z łóżka. Niekiedy trzeba było tym pacjentom ograniczyć swobodę
ruchów, aby uchronić ich przed zadaniem sobie ran. Zdarzało się, że
pacjenci personifikowali sparaliżowaną kończynę, nadając jej niekiedy
poniżające przezwisko: jedna z pacjentek Sandry Black nazywała swoją lewą
rękę Mańkutem" i wypominała jej, że jest bezradna jak niemowlę, które nie
potrafi sobie z niczym poradzić.
W niektórych przypadkach podobne przezwiska łączą się z radosnym
ignorowaniem powagi sytuacji (Szczęśliwy Joe", Doiły Gray" czy Leniwe
Kości"), ale w innych wyrażają odczuwaną niekiedy wrogość oraz gniew
(głuptas", kawał martwego mięsa" czy drewniany kloc"). Ponadto zdarzają
się rzadkie momenty wesołości: w jednym przypadku, opisanym w 1913 roku,
okazało się, że pacjent sądził, iż lewa strona jego ciała w rzeczywistości
należy do zmysłowej kobiety, która leży w tym samym łóżku. Mężczyzna ten
miał zwyczaj robić o niej dowcipne uwagi i od czasu do czasu głaskał swoją
bezwładną lewą rękę. Dwa tygodnie później złudzenie to znikło i pacjent
mógł tylko mgliście opisać je z pamięci. Pewien lekarz, meloman, nazwał
swoją zdrową prawą rękę Chopin", a sparaliżowaną lewą rękę Schumann",
ponieważ z tą ostatnią było coś nie w porządku". Inny pacjent nazwał
swoją rękę Komunista", ponieważ odmawiała ona wykonywania pracy.
A Jednak nie żarty są tu najważniejsze. Kobieta, która nazwała swoją rękę
głuptas", określała samą siebie jako popsutą lalkę". Najczęściej
sparaliżowana ręka
ręka, której chorzy nie uznają już za własną

postrzegana jest jako nieforemna, bezkształtna lub (bardzo często)
przypominająca węża; skądinąd węże pojawiają się w podobnych opisach cały
czas.
Nic dziwnego, że pacjenci tacy jak pani Hynes wykazują jednocześnie
lewostronną nieuwagę przestrzeni i obsesję na temat lewej strony własnego
ciała, zwłaszcza swojej ręki. Wydaje się to paradoksalne: dlaczegóż nie
mieliby oni pomijać swej sparaliżowanej lewej strony? Neuropsycholodzy
mogą jak dotąd powiedzieć na ten temat tylko tyle, że chociaż jednostronna
nieuwaga i anosognozja często współwystępują, to każde z tych zaburzeń
może wystąpić osobno. Zapewne oznacza to, że mapy przestrzeni oraz mapy
ciała różnią się i istnieją niezależnie od siebie
dlatego mogą ulec
selektywnemu uszkodzeniu.
Gdy zestawi się wszystkie zarejestrowane dotąd przypadki, otrzymuje się
wielką rozmaitość reakcji na własny stan: od całkowitej beztroski i braku
zainteresowania (włącznie z utrzymywaniem, że ręka czy noga w
rzeczywistości może się poruszać), poprzez oburzenie, a nawet pełne gniewu
zaprzeczanie jakoby miało się sparaliżowaną kończynę, po próby pozbycia
się jej. Żywiona przez pacjentów wiara w to, co reszcie łudzi wydaje się
dziwaczne i całkowicie bezsensowne, jest niemal ślepa: w jednym przypadku,
opisanym na początku naszego wieku, wybitny naukowiec był tak dalece
przekonany o swojej pełnej sprawności, że powątpiewał o zdrowiu swej
siostrzenicy, która uparcie twierdziła (zgodnie z prawdą), iż jest on
sparaliżowany.
Gdy występują podobne urojenia, są one szczegółowe i kompletne. Większość
pacjentów, łącznie z panią Hynes, bohaterką wspomnianej historii,
utrzymuje, że sprawa dotyczy dwóch; rąk. Jedna, bezwładna należy do kogoś
innego, druga zaś to j ich własna ręka, zazwyczaj schowana pod tamtą
obcą" ręką. Pacjenci ci nie mają żadnych kłopotów ze wskazaniem miejsca.,
w którym znajduje się prawdziwa" ręka, a nawet mogą mieć halucynacje na
temat odbieranych z niej wrażeń, chociaż oczy
, wiście ręka ta jest
sparaliżowana i całkowicie niewrażliwa. Nie tylko wymyślają oni wrażenia
tam, gdzie ich w ogóle nie ma
co więcej, prawdziwe wrażenia czuciowe są
raczej dopasowywane do zmyślanej historii niż na odwrót. Pacjenci tacy jak
pani Hynes potrafią badać szczegóły dłoni, palców, a nawet biżuterii i są
wtedy przekonani, że oglądane ręce nie należą do nich. Pewien pacjent
Sandry Black wiedział, że ręka nie jest jego, ponieważ wydzielała
zwierzęcy zapach. Nie znam żadnego; przypadku, w którym logiczna
argumentacja lub odwołanie się do tego, o czym naocznie można się
przekonać, sprawiłyby, że pacjent zgodziłby się, iż kończyna ta
rzeczywiście do niego należy. Wydaje się, że musi upłynąć trochę czasu,
aby mózg powrócił do normalnego stanu i aby złudzenia te zanikły. Zanim to
jednak nastąpi, wytykanie logicznych niespójności na ogół nie wpłynie na
zmianę przekonań pacjenta:
Lekarz (ujmuje sparaliżowaną lewą rękę pacjenta i przenosi ją na jego
prawą stronę): Czyja to dłoń?
Pacjent: Pańska dłoń.
L (trzymając lewą dłoń pacjenta między swoimi dłońmi): Czyje to dłonie? P:
To pańskie dłonie. L: Ile ich jest?
P: Trzy.
L: Czy widziano kiedykolwiek człowieka z trzema dłońmi?
P: Dłoń jest zakończeniem ręki. Skoro ma Pan trzy ręce, wynika z tego, że
musi Pan mieć trzy dłonie.
L (podnosi swoją dłoń): Proszę położyć swoją lewą dłoń na mojej.
P: Zrobione (oczywiście jego sparaliżowana lewa ręka pozostaje
nieruchoma).
L: Ależ ja jej nie widzę i Pan jej nie widzi!
P (po długiej przerwie): Widzi pan, panie doktorze, fakt, że ręka nie
poruszyła się, może znaczyć, iż nie chciałem jej podnieść. Moje słowa mogą
Pana wprawić w osłupienie, ale mamy tu do czynienia z dziwacznymi
zjawiskami. To, iż nie ruszam moją ręką, może wynikać stąd, że jeśli
powstrzymam się od wykonania tego ruchu, mogę uzyskać możliwość
wykonywania takich ruchów, które inaczej byłyby niemożliwe. Zdaję sobie
sprawę, że wydaje się to nielogiczne i wręcz niesamowite...
Wysłuchiwanie takich opowieści od ludzi, którzy pod każdym innym względem
są całkowicie przy zdrowych zmysłach, jest szokiem. Nie widzą oni nic
niezwykłego w tym, że sparaliżowana noga rzekomo się porusza albo że ich
lewa ręka jakoby należy do kogoś innego. Trudność wyjaśnienia tego, co się
dzieje w ich mózgach, polega na tym, że mamy tu do czynienia z wieloma
różnymi problemami
zarówno z nieuświadamianiem sobie własnego
zaburzenia, jak i niemożnością pogodzenia się z paraliżem, a także ze
złudzeniem, iż pojawiła się dodatkowa kończyna. Większość z tych problemów
może wystąpić niezależnie od siebie: niektórzy pacjenci są po prostu
nieświadomi paraliżu w ręce czy nodze, podczas gdy inni przyznają się do
sparaliżowanej ręki, ale zaprzeczają, iż mają sparaliżowaną nogę. Jeszcze
inni prawie się przyznają, jednocześnie wciąż zaprzeczając: To ciekawe,
wydaje mi się, jakbym był sparaliżowany". Drugą skrajność stanowią
historia pani Hynes oraz inne podobne przypadki.
Aby wyjaśnić tę różnorodność kombinacji objawów, Daniel Schacter z
Uniwersytetu Harvarda stawia tezę, że w mózgu istnieje pewnego rodzaju
sieć świadomości, będąca zbiorem połączonych ze sobą modułów, nieco
podobnym do systemu stereo. Sieć ta ma układ wykonawczy
odpowiednik
tunera
który dostraja i odczytuje sygnały ze wszystkich innych modułów:
odtwarzacza płyt kompaktowych, taśm magnetofonowych oraz telewizora.
Uszkodzenie może wystąpić bądź w ramach pojedynczego modułu, bądź też w
samej centrali, w wyniku czego mogą pojawić się symptomy o różnym stopniu
natężenia, co zgadzałoby się z powyższym opisem. W systemie stereo objawy
mogą być równie różnorodne: od całkowitego braku dźwięku do zakłóceń w
jednym głośniku; przyczyny mogą tkwić wewnątrz jednego modułu (kurz w
odtwarzaczu płyt kompaktowych) lub w ich połączeniach z jednostką
centralną (odtwarzacz kaset nie jest podłączony do tunera). Przypuszcza
się, że w mózgu istotne moduły tej sieci znajdują się w tych miejscach,
których uszkodzenie często powoduje brak świadomości własnych zaburzeń lub
zaprzeczanie o ich istnieniu: tymi miejscami mogą być płaty ciemieniowe i
czołowe.
Cała sprawa jest jednak znacznie bardziej złożona. Po pierwsze: mamy tu do
czynienia ze skomplikowanymi urojeniami i towarzyszącymi im wymyślonymi
historiami; zarówno jedne, jak i drugie różnią się od zwykłego braku
świadomości. Po drugie: większość przypadków wynika z uszkodzenia prawej
strony mózgu i nie wiadomo, jakie to ma znaczenie. Urojenia oraz
uszkodzenie prawej półkuli mózgowej odgrywają rolę w przypadkach takich
jak pani Hynes; badanie każdego z tych zjawisk zbliża nas do rozwiązania
tej zagadki.
Brendan Maher, psycholog z Harvardu, przedstawił pewną nieco sprzeczną z
intuicją teorię, która zakłada, że tak naprawdę nie ma nic nienormalnego w
powstawaniu urojeń. Maher uważa, że urojenia są teoriami, do których
człowiek odwołuje się po to, by nadać sens czemuś, co wydaje się
niezrozumiale
podobnie jest w przypadku teorii naukowych. Kiedy
naukowcowi albo pacjentowi uda się znaleźć zadowalające wyjaśnienie
zagadki, bardzo niechętnie uwzględniają oni pojawiające się sprzeczności
(przypomnijmy sobie niecierpliwość okazywaną przez panią Hynes wobec tych,
którzy nie wierzyli w jej wyjaśnienia). Podobnie jak w nauce, dane, które
potwierdzają urojenie, są skwapliwie przyjmowane, podczas gdy dane z nim
niezgodne są ignorowane lub odrzucane (nawet obrączka ślubna może być
uznana za inną niż własna). Tym, co odróżnia błędne myślenie od
prawomocnej teorii, jest zagadka, która je zapoczątkowała. Ludzie uważają
za bezsensowne te teorie, które opierają się na informacjach dostępnych
najwyraźniej tylko pacjentowi lub na informacjach, które dostępne są
wszystkim, ale które tylko pacjent uważa za zagadkowe. Pani Hynes doznała
poważnego uszkodzenia mózgu i z tego powodu nie mogła zrozumieć równie
łatwo jak jej pielęgniarki, że straciła czucie w swojej sparaliżowanej
ręce. Była więc jedyną osobą, która musiała znaleźć jakąś teorię dla
wytłumaczenia, dlaczego jej odczucia są zaburzone. Tylko ona myślała, że
doczepione Jej rękę należącą do kogoś innego. Ale
jeśli przyjmiemy taki
punkt wyjścia
teoria pacjentki jest starannie przemyślana i logicznie
spójna. Warto zauważyć, że wystarczy jeden błędny krok, by zapoczątkować
proces myślowy prowadzący do urojenia. Uznanie, że: To nie jest moja
ręka" nieodwołalnie prowadzi do całego dziwacznego opowiadania o tym, skąd
się ta ręka wzięła, jak pozostała przy życiu i jakie były tego przyczyny
Może się nawet zdarzyć, iż opowiadanie wydaje się jego autorce tak
przekonywające, że wpływa na dostrzeganie szczegółów jej obrączki i
paznokci. A więc to nie uszkodzenie mózgu zmienić u chorej wzrokową
percepcję w ten sposób, że ręka pacjentki nie wygląda jak jej własna. Taką
rolę odegrało raczej przypuszczenie, że to nie jest ręka pacjentki. Domysł
ten może stać się na tyle nieodparty, że decyduje o tym, co i jak widzi
chora. I nie trzeba wcale czegoś tak poważnego jak wylew, by doprowadzić
do powstania podobnych urojeń.
W pewnym doświadczeniu, przeprowadzonym w Danii ponad trzydzieści lat
temu, poproszono uczestników, by usiedli naprzeciw dużego pudła, którego
przód stanowiła szyba; proszono ich następnie, by założyli rękawiczkę i
umieścili dłoń z rękawiczką w otworze na górze pudła. Na sygnał badani
mieli wziąć znajdujący się w pudełku ołówek i poprowadzić go wzdłuż
prostej linii narysowanej na kartce papieru. Uczestnicy mogli obserwować
wszystkie ruchy przez szybę z przodu pudła, ale nie wiedzieli, że z tyłu
bezpośrednio za pudłem stoi asystent, który trzyma w dłoni w identycznej
rękawiczce identyczny ołówek nad identyczną prostą linią. Ruchome lustro
pozwalało zmieniać obraz widziany przez uczestnika i pokazywało albo jego
własną dłoń, albo też dłoń asystenta, nie dając jednak uczestnikowi
poznać, że zaszła zmiana. Po kilku próbach, w których uczestnicy oglądali
swoje własne dłonie, lustro zostało obrócone i asystent, którego dłoń
uczestnik oglądał teraz, jakby to była jego własna, naśladował ruchy dłoni
uczestnika prawie do połowy linii, a potem zaczynał odchylać się na bok.
Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem tego eksperymentu: czujesz, że
prowadzisz swoją dłoń po prostej, ale dłoń, na którą patrzysz
a
zakładasz, że należy ona do Ciebie
zaczyna ześlizgiwać się w lewo lub w
prawo. Gdy tylko dłoń dotarła do końca linii, zgaszono światło w pudle i
zapytano uczestników o ich reakcje. Wielu z nich twierdziło, że czuli, jak
ich dłoń porusza się w złą stronę, chociaż cała sztuczka dotyczyła
wyłącznie wrażeń wzrokowych.
W innej wersji tego eksperymentu, opisanej przez Brendana Mahera,
uczestnicy podawali również wyjaśnienia w rodzaju: Byłem pod wpływem
hipnozy", Moja dłoń zaczęła wykonywać automatyczne ruchy" i Na mojej
dłoni z pewnością były elektrody, choć nie widziałem żadnej z nich;
znajdowały się tam, a mnie wprowadzono w błąd". Zwłaszcza ten ostatni
komentarz nie różni się zbytnio od urojeń osób cierpiących na
schizofrenię. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tak łatwo można sprowokować
oparte na urojeniach wyjaśnienia, to opowieść pani Hynes o ręce obcej
osoby wydaje się znacznie mniej niezwykła: pacjentka postawiona wobec
niezrozumiałej dla siebie sytuacji wymyśliła rozsądną teorię, aby tę
sytuację wyjaśnić. Jednakże skoro nawet ona sama zdawała sobie sprawę, że
jej historia jest dziwaczna (przyznała: To nie ma sensu"), dlaczego się
przy niej upierała?
W tym wypadku właśnie uszkodzenie prawej półkuli mózgowej może odgrywać
kluczową rolę. W licznych eksperymentach wykazano, że uszkodzenie prawej
półkuli wiąże się z niemożnością właściwej oceny nielogicznych lub nawet
bezsensownych twierdzeń. Gdy uczestnikom badań opowiadano krótką historię
t potem proszono ich, by odtworzyli ją własnymi słowami, ludzie z
uszkodzoną prawą półkulą upiększali swoje opowieści znacznie bardziej niż
ci z nienaruszoną prawą półkulą. Ci pierwsi dodawali niekiedy do właściwej
historii zupełnie nie związane z nią wątki poboczne. Czasem utrzymywali
oni
być może słusznie
że te dodatki ulepszały opowieść. Pewien
pacjent, odtwarzając opowieść o obrabowanym sklepikarzu, zastąpił
skradzione pieniądze artykułami spożywczymi i dodał: Potknął się na
nierównym chodniku, wywrócił się i rozbił wszystkie jajka". Wprawdzie
pojawiło się ciekawe przypuszczenie, że kompulsywni kłamcy mogą mieć
jakieś problemy z prawą półkulą, ale na podstawie obserwacji pacjentów,
którzy mają poważne uszkodzenia mózgu, ryzykowne byłoby wyciąganie
wniosków na temat ludzi, którzy często kłamią, ale są sprawni umysłowo.
Nasza wiedza o tym, co się dzieje w uszkodzonym mózgu, nie wystarcza, aby
dokonywać prostych porównań.
Pomysłowość pacjentów polega jednak nie tylko na wymyślaniu części
historii. Kiedy w opowieści pojawiało się zdanie nie pasujące do reszty
(celowo dodane przez eksperymentatorów), badani usilnie starali się
uzasadnić to zdanie. I tak, w przypadku historii o farmerze, który
znalazłszy swego pomocnika śpiącego w stogu siana, podwyższył mu
wynagrodzenie, pacjenci z uszkodzeniem prawej półkuli proponowali
następujące wyjaśnienia: Koszty utrzymania rosną(...)"; Być może, nie
płacił mu zbyt dobrze(...)"; (...)aby zachęcić go do wydajniejszej
pracy"; zaobserwowano nawet przykłady wyrafinowanego rozumowania: Facet
nagle porzuca pracę, farmer spotyka go i podnosi mu stawkę.
Jak się
masz, Joe! Jeśli porzucasz pracę, podniosę twoją stawkę. Nie stracę na tym
ani centa, gdyż ciebie tu nie będzie!"
Trudno z całą pewnością twierdzić, że zarówno upiększenia opowieści, jak i
wyszukane wyjaśnienia dla nie pasujących zdań są wytworami wyłącznie lewej
półkuli mózgowej. Miałoby się ochotę uznać, że uszkodzenie prawej półkuli
odsłania działalność lewej, ale jest również możliwe, że niekonsekwencje w
opowiadaniach pokazują, czego można spodziewać się po uszkodzonej prawej
półkuli. W każdym razie tendencja do wymyślania niezwykłych historii,
połączona z umiejętnością uzasadniania dowolnego twierdzenia
mniejsza o
jego niezwykłość
stwarza podatny grunt dla powstawania skomplikowanych
urojeń. Gdy spojrzymy z tej perspektywy, okaże się, że urojenia, które
występują w przypadkach paraliżu lub niezauważania lewej strony oraz
bezkrytyczna akceptacja tych urojeń przez pacjenta mogą się wywodzić
właśnie z zaburzeń w odtwarzaniu opowiedzianych historii.
[neuropsycholodzy mówią wówczas o zaburzeniach dyskursu; przyp. red.]
Dalsze eksperymenty pozwoliły ustalić, że wspomniani pacjenci wykazują
niezwykłą sztywność myślenia, gdy chodzi o rozumienie sensu usłyszanych
informacji. Poproszeni o wyjaśnienie znaczenia następujących dwóch zdań:
Idąc na spotkanie ze słynną gwiazdą filmową, Sally wzięła z sobą pióro i
papier. Treścią artykułu miały być wypowiedzi znanych osobistości na temat
energii jądrowej", pacjenci z uszkodzoną prawą półkulą często trzymali się
swoich interpretacji opartych wyłącznie na pierwszym zdaniu i twierdzili,
że Sally idzie po autograf gwiazdy filmowej. Mogą oni zrozumieć każdą
pojedynczą myśl, ale nie potrafią zmienić początkowej interpretacji na
podstawie szerszego kontekstu opowiadania.
Jeśli przypomnisz sobie pokrętną logikę, do której uciekali się pacjenci
starający się wytłumaczyć fakt, że ręka jakiejś innej osoby jest
doczepiona do ich ciała, to w wyżej opisanych zaburzeniach możesz
dopatrzyć się symptomów tego samego zjawiska. Może to również pomóc w
wyjaśnieniu, dlaczego
gdy stan ?tych pacjentów tak się poprawi, że w
końcu przyznają się do tego, że mają sparaliżowaną kończynę (zdarza się to
dość często)
nie potrafią przypomnieć sobie, w jaki sposób mogli wierzyć
w rzeczy niewiarygodne. Pamiętają, że wierzyli w dziwne rzeczy, ale nie
potrafią sobie przypomnieć, jak to jest, kiedy się wierzy w coś
absurdalnego. Niemożność śledzenia logiki opowieści była problemem
przejściowym, natomiast uwagi, jakie wówczas robili, najpewniej wydawałyby
im się teraz pozbawione sensu.
Przypuszcza się, iż takie urojenia można wytłumaczyć zjawiskiem
zaprzeczania, polegającym na tym, że psychologiczny szok, wynikający z
faktu sparaliżowania kończyny czy nawet całej strony ciała, jest tak
silny, iż chorzy po prostu nie umieją się przyznać ani przed sobą, ani
przed kimkolwiek innym, że ich to spotkało. Oczywiście, takie zaprzeczanie
stanowiłoby proces nieświadomy, który potem ujawni się w zachowaniu
pacjenta. Zwróćmy uwagę, że identyczny argument wysuwano dla wyjaśnienia
zjawiska jednostronnej nieuwagi; całkowite niedostrzeganie sparaliżowanej
kończyny może wynikać tylko z tego, że umysł w ogóle nie dopuszcza takiej
myśli. Pewne fakty dowodzą jednak, że ten mechanizm nie tłumaczy
wszystkiego; uporczywe twierdzenie, że dana ręka należy do kogoś innego,
pojawia się zazwyczaj natychmiast po uszkodzeniu mózgu, gdy pacjent nie
odzyskał jeszcze jasności myślenia, a potem stopniowo zanika, w miarę jak
pacjent zaczyna uświadamiać sobie powagę całej sytuacji. Gdyby źródłem
problemu było zaprzeczanie, to nie powinno ono zanikać wraz z powracaniem
świadomości
powinno być dokładnie na odwrót. Jest też faktem, że
niektórzy pacjenci zaprzeczają istnieniu jednego problemu, na przykład
sparaliżowanej ręki, przyznając jednocześnie, że mają problemy z
mówieniem.
Specjaliści zaproponowali wiele wyjaśnień, ale, podobnie jak w przypadku
innych zaburzeń spowodowanych przez wylew, sami pacjenci nie potrafią na
ten temat nic powiedzieć lub mówią bardzo niewiele. Jak widzieliśmy, albo
nie są oni zainteresowani, albo wydają się nie zauważać, że coś jest nie w
porządku. Zanim ich stan polepszy się na tyle, by to zauważyli ich
złudzenia zdążą zaniknąć. Sprawia to takie wrażenie jakby złudzenia
wystąpiły u innej osoby: jeśli zaś mózg rzeczywiście Jest osobą, zapewne
nie mijamy się z prawdą.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 11
DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA
Jak dalece obraz ciała w mózgu jest zniekształcony? Można ów obraz na
krótką chwilę zniekształcić, używając prostych sztuczek
takich jak
wspomniane w Rozdziale 8
i gdy z zamkniętymi oczami staramy się opuścić
podniesioną rękę. Większość ludzi ma w tej sytuacji wielkie trudności z
wyczuciem, gdzie faktycznie ręka się znajduje
jej obraz w mózgu nie jest
tak precyzyjny. Zmiany te są jednak bardzo niewielkie, jeśli porównać je z
takimi, jakie mogą powstać w wyniku uszkodzenia mózgu. U pacjentów z guzem
mózgu lub po wylewie obraz ciała może być wypaczony do tego stopnia, iż
nie będą oni świadomi tego, że dana kończyna należy do nich, a nawet mogą
temu zdecydowanie zaprzeczać. Znana jest wstrząsająca relacja z początku
naszego wieku o kobiecie, która tak dalece utraciła kontakt z całym swoim
ciałem, że prosiła, by wyprowadzono ją na dwór i wrzucono w śnieg
tak
bardzo pragnęła wrażeń czuciowych. Znacznie częściej natomiast wspomina
się o zjawisku, które, jeśli prawdziwe, stanowiłoby ostateczne stadium
utraty obrazu ciała. Są to doznania pozacielesne, czyli wrażenie, że
pozostawiło się swoje ciało i wędruje się tam, gdzie tylko się zechce.
Gdy ostrożnie mówię jeśli prawdziwe", stawiam pod znakiem zapytania
realność najbardziej niezwykłych form doznań pozacielesnych, kiedy to
ludzie donoszą, że odbyli podróż do odległych miejsc i rzekomo mają
świadków potwierdzających owe doniesienia. Jeden z najsłynniejszych
przypadków tego typu rzekomo zdarzył się w roku 1774 w Neapolu, gdy Alfons
di Liguori, założyciel Zakonu Redemptorystów, zemdlał przygotowując się do
odprawienia mszy. Gdy odzyskał przytomność, opowiedział zebranym wokół
siebie ludziom, że był przy łożu śmierci papieża Klemensa XIV w Watykanie,
oddalonym o cztery dni drogi. Wiadomość o śmierci papieża dotarła kilka
dni później wraz z relacjami, że rzeczywiście widziano św. Alfonsa u
papieskiego łoża i że rozmawiał on tam z innymi osobami. Czytelnicy

nawet ci, którzy nie są zbyt sceptyczni
będą z pewnością skłonni włożyć
tę relację między bajki, podobnie jak inne dziwne-choć-prawdziwe
opowieści. Warto jednak pamiętać, że tego typu historie zdarzają się
rzadko i stanowią skrajny przypadek wśród najrozmaitszych relacji o
doświadczeniach pozacielesnych. Są wśród nich i takie, którym
według
mnie
trzeba dać wiarę. Susan Blackmore, psycholog z Wielkiej Brytanii
specjalizująca się w znajdowaniu psychologicznych wytłumaczeń dla tzw.
zjawisk paranormalnych, przeżyła swoje własne doświadczenie pozacielesne,
które skłoniło ją do napisania na ten temat książki
nosi ona tytuł
Beyond the Body [Poza ciałem]. Nie nastąpił tu wprawdzie cud a la Liguori,
a pani Blackmore w swojej fizycznej postaci pozostawała przez cały czas w
tym samym pokoju i co pewien czas opisywała zgromadzonym tam przyjaciołom
podróże, które przeżywało jej mentalne ja". Mogą oni poświadczyć, że
nigdy nie opuściła swojego pokoju: w żadnym z miejsc, które ponoć
odwiedziła, nie było nikogo, kto by ją tam widział, a ona sama nie
przywiązuje do tego doświadczenia przesadnej wagi, uznając je w swoich
psychologicznych analizach raczej za przypadek halucynacji niż za cud.
Oczywiście jedna taka historia nic jeszcze nie znaczy, ale można znaleźć
inne
niektóre z nich pochodzą od najbardziej trzeźwo myślących
naukowców.
Jedna z opowieści wspomnianych w bardzo specjalistycznej serii publikacji
na temat neuropsychologii procesów wzrokowych Visual Agnosias [Agnozje
wzrokowe] jest
moim zdaniem
typowym przykładem relacji o doznaniu
pozacielesnym, który stanowi poparcie poglądu, że ludzie opowiadający o
takich doznaniach rzeczywiście zostali psychicznie (Jeśli nie fizycznie)
przeniesieni w inne miejsce. Zachowujący anonimowość naukowiec opisuje,
jak stał kiedyś w sali wykładowej, college'u i przemawiał do grupy mniej
więcej dziesięciu osób. W jego relacji czytamy: Nagle odczułem wyraźnie,
że obserwuję sam siebie... z wysokości więcej niż metr ponad głową i nieco
z boku, pod sufitem sali". Uczucie to trwało zaledwie około piętnastu
sekund: w tym czasie ciało kontynuowało przemowę, on" zaś przyglądał się
temu. Miał wówczas 19 lat, nigdy nie doświadczył czegoś takiego po raz
drugi i do dziś uważa, że wiele opisywanych doznań to zwykłe oszustwa,
własne doświadczenie przypisuje zaś chwilowym zaburzeniom natury
biochemicznej.
Ta zwięzła relacja różni się od relacji Susan Blackmore z dwóch istotnych
względów. Po pierwsze: doznania pani psycholog były znacznie bardziej
skomplikowane; zaczęło się od uniesienia przez trąbę powietrzną w długim
szpalerze drzew, po czym nastąpiła podróż dookoła świata: do Paryża,
Nowego Jorku, Ameryki Południowej i nad Morze Śródziemne, gdzie Susan
Blackmore zatrzymała się, by dokonać inspekcji drzew na wyspie w
kształcie gwiazdy"
przez cały ten czas relacjonowała swoje przygody
obecnym przy niej przyjaciołom. Po drugie: podała ona swoje doznania do
wiadomości publicznej. Natomiast fakt, że słynny amerykański
neurofizjolog", jak określono go we wspomnianej publikacji, pozostaje
osobą anonimową
jego relacja nie jest przesadnie efektowna
dowodzi
tego, z jak wielką podejrzliwością traktowane są zjawiska doznań
pozacielesnych.
Między opowieścią Alfonsa di Liguoriego a relacją anonimowego naukowca
sytuują się tysiące doniesień o doznaniach pozacielesnych; na ich
podstawie można odtworzyć typowe tego rodzaju doświadczenie. Ludzie,
którym zdarzyło się mieć doznania pozacielesne, znajdowali się w tym
czasie w stanie rozluźnionej uwagi, niekiedy odczuwali zmęczenie, czasem
budzili się ze snu lub właśnie zasypiali. Wówczas nagle uświadamiali
sobie, że wydaje im się, iż unoszą się w powietrzu ponad własnym ciałem
[Opierając się na istnieniu związku doznań pozacielesnych ze snem,
wysunięto sugestię, że doznania pozacielesne są w rzeczywistości snami.
Ponieważ jednak wymagają one, by doświadczająca ich osoba świadomie
przeżywała to, co się dzieje, oraz odczuwała oddzielenie się od ciała,
jest bardzo mało prawdopodobne, by doświadczenia te były zwykłymi snami.
Mimo to przypominają one nieco przytomne" sny, czyli sny, w których osoba
śniąca zdaje sobie sprawę z tego, że śni. Rozdział 19 zawiera więcej
informacji na ten temat. Wyjaśnienie doznań anonimowego naukowca przez
odwołanie się do zjawiska snu na jawie jest jednak mało przekonywające].
Ludzie doznający doświadczeń pozacielesnych mogą widzieć zarówno samych
siebie, jak i innych ludzi, a także meble w pokoju, jak gdyby patrzyli na
wszystko z góry. Ci, którzy są na tyle odważni, by stłumić panikę i nie
wycofać się z tej sytuacji, odkrywają, że ich unosząca się w powietrzu
postać obdarzona jest niezwykłymi zdolnościami: przenika przez podłogi i
ściany, składa wizyty przyjaciołom, niezależnie od tego, Jak daleko się
znajdują, a nawet
w najbardziej niesamowitych przypadkach
odwiedza
inne światy. W jednym z takich przypadków doznająca doświadczeń
pozacielesnych kobieta słyszała, jak pewien przedstawiciel cywilizacji
pozaziemskiej mówi: O, ona jest z Ziemi" (jak to miło z ich strony, że
zawsze mówią naszym językiem). Jedną z zadziwiających cech tego typu
doznań jest to, że zamiast obezwładniającego strachu i paniki, jakich
można by się spodziewać, relacje wielu ludzi, którzy to przeżywali, mówią
jedynie o miłych wrażeniach: o zdolności widzenia z taką ostrością, jakiej
nigdy wcześniej nie doświadczyli, o uczuciu niewiarygodnej lekkości i
wolności, o pragnieniu, by móc przeżyć to jeszcze raz. Nie trzeba dodawać,
że dla większości ludzi jest to niezapomniane doświadczenie. Trzeba tu
zwrócić uwagę, że ludzie, którzy doznają tych odczuć, nie muszą mieć
żadnych wcześniej ukształtowanych poglądów na temat opuszczania swego
ciała ani też nie muszą być bardzo uduchowieni. Brak wiary w doznania
pozacielesne w dużym stopniu wypływa z podejrzeń, że ci, którzy ich
doświadczają, są po prostu bardzo wrażliwymi ludźmi, tak silnie wierzącymi
w istnienie duszy lub w życie pozagrobowe, iż doznają halucynacji i wyda
je im się, że przeżywają to, czego najbardziej pragną. W latach
siedemdziesiątych nowojorski psychiatra Jan Ehrenwald poddał badaniom
grupę takich ludzi i doszedł do wniosku, że wspólną ich cechą było
.przemożne dążenie do nieśmiertelności"
podświadomy strach przed
śmiercią doprowadził do doznań pozacielesnych, stanowiących namiastkę
tego, co, jak mieli nadzieję, stanie się, gdy dusza ostatecznie opuści
ciało. Formułując ten wniosek, dr Ehrenwald wrzucił do jednego worka
ekstatyczny trans szamanów i doznania pozacielesne ludzi, którzy z powodu
choroby byli w stanie śpiączki. Ale pełen sceptycyzmu pogląd, że jedynymi
ludźmi donoszącymi o swych doznaniach pozacielesnych są ci, którzy
naprawdę w nie wierzą, opiera się nie na opinii psychiatrów, ale na
fakcie, że doznania pozacielesne zawsze wiązano z niezwykłą ideą
.projekcji astralnej".
Idea ta wywodzi się z nauk Towarzystwa Teozoficznego, założonego w Nowym
Jorku w XIX wieku. Z teozoficznego punktu widzenia egzystencja ludzka ma
postać wielowarstwową, przy czym fizyczne ciało człowieka jest najmniej
interesujące l najmniej istotne. Oprócz fizycznego ciała istnieje wiele
innych, między innymi ciało astralne, które zamieszkuje świat astralny.
Teozofowie utrzymują, że ciało astralne potrafi oddzielić się od ciała
fizycznego i poruszać się w przestrzeni bez niego, a ponieważ świadomość
ulokowana jest w ciele astralnym, takie oddzielenie się powoduje doznania
pozacielesne: umysł wędruje z ciałem astralnym, podczas gdy ciało fizyczne
nie zmienia swego położenia. Gdy dojdziesz do wprawy, będziesz mógł
uwolnić swoje ciało astralne z ciała fizycznego, kiedy tylko zechcesz,
podobnie jak wystrzeliwuje się rakietę w kosmos (stąd określenie projekcja
astralna). Doznania pozacielesne wydają się mleć dużo wspólnego z
projekcją astralną, a wśród największych entuzjastów takich doznań było
wielu i teozofów.
Dziwaczne w koncepcji projekcji astralnej jest przekonanie, że przez cały
czas ciało astralne pozostaje połączone z ciałem l fizycznym srebrnym
sznurem. Niektórzy ludzie, w tym kilku, którzy wcześniej w ogóle nie
słyszeli o teozofii czy projekcji astralnej, donosili, że widzieli ów
sznur w czasie doznań pozacielesnych. Nawet Susan Blackmore, która nie
uznaje projekcji astralnej za wyjaśnienie doznań pozacielesnych,
zauważyła, że podczas tych doznań była przywiązana srebrnym sznurem.
Teoretycznie srebrny sznur ulega rozluźnieniu, gdy ciało słabnie, co
oznacza, że choroba lub wyczerpanie fizyczne stwarzają warunki dla
projekcji astralnej (albo doznań pozacielesnych). Uwolnienie ciała
astralnego jest łatwiejsze, niż mogłoby się to wydawać. Zostaje ono
uwolnione podczas narkozy; ma pewną swobodę w czasie snu; a nawet
gwałtowne zatrzymanie samochodu może na chwilę wyrzucić ciało astralne
poza obręb ciała fizycznego (chociaż na ogół trudniej otrzymać
odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej z tego powodu niż z powodu urazu
kręgosłupa szyjnego). Po uwolnieniu się ciało astralne porusza się z różną
prędkością, może nawet błyskawicznie przenosić się z miejsca na miejsce:
raz jesteś tu, a za chwilę zupełnie gdzie indziej.
Większe znaczenie niż te szczegóły ma to, że istnieją tysiące relacji o
doznaniach pozacielesnych i chociaż wielu z tych ludzi można uznać za
nawróconych na nową wiarę, wielu innych pozostaje na gruncie sceptycyzmu.
W dodatku, na co zwracają uwagę eksperci z dziedziny projekcji astralnej,
relacje te
nawet pochodzące od ludzi, którzy nie mieli pojęcia, czego
mogą oczekiwać
mają wystarczająco dużo punktów wspólnych, by
podpowiedzieć nam, że napotykamy tu na kwestię wartą zastanowienia. Jedno
z najważniejszych pytań brzmi: Czy doznania pozacielesne mówią nam coś o
mózgu? W tym wypadku odpowiedź jest znacznie bardziej zawiła niż samo
pytanie.
Trudno ustalić, jak częste są doznania pozacielesne, ponieważ na ogół
badano nietypowe grupy osób (na przykład studentów, którzy zgłosili się
jako ochotnicy do eksperymentów badających postrzeganie pozazmysłowe) lub
zadawano pytania, które mogły być interpretowane na różne sposoby. Mimo to
liczbę ludzi, którzy twierdzą, że doświadczyli doznań pozacielesnych,
szacuje się na 10%-34%
moim zdaniem każda liczba z tego przedziału jest
zdumiewająco wysoka. Gdy pomyślę, że co trzecia osoba, nawet w jakiejś
specjalnie wybranej grupie ochotników, mogła mieć doznania pozacielesne,
zaczynam zastanawiać się, gdzie też sam się wtedy podziewałem. I
jakby
tego było mało
ludziom zdarzało się doświadczać doznań pozacielesnych w
okolicznościach, by tak rzec, zupełnie Ziemskich: kiedy zdawali egzamin na
prawo jazdy, składali przysięgę (nikt ze zgromadzonych nie zauważył
niczego niezwykłego), stali obok szafki z dokumentami czy robili sobie
makijaż. Warto też wspomnieć o innym badaniu przeprowadzonym przez
Charlesa Tarta, psychologa, wielce zasłużonego dla studiów nad zjawiskami
paranormalnymi oraz wszystkim, go choć trochę wykracza poza ramy
codzienności. W roku 1971 relacjonował on, że 66 spośród 150 ludzi
zażywających marihuanę
zadziwiająco dużo, bo aż 44%
twierdziło, że
doświadczyli doznań pozacielesnych. I chociaż Susan Blackmore ,w swojej
książce Beyond the Body zwraca uwagę, że liczby te lnie muszą wskazywać na
związek przyczynowo-skutkowy (mogło się zdarzyć, że palący marihuanę są
akurat typem ludzi, którym przytrafiają się doznania pozacielesne), to
związek między tymi doznaniami a oddziałującym na psychikę narkotykiem
może być nieprzypadkowy. Fakt, że u pani Blackmore doznania pozacielesne
wystąpiły natychmiast po wypaleniu haszyszu, wydaje się znaczący.
Podejmowano próby badania zjawiska doznań pozacielesnych w laboratorium
poprzez rejestrowanie przypuszczalnych ^fizjologicznych zmian, które mogą
zachodzić w czasie tych doznań. Z oczywistych powodów osoba testowana w
takim eksperymencie musi być kimś, kto potrafi wprowadzić się w stan
doznań pozacielesnych praktycznie zawsze, gdy tego zechce. Istnieje
garstka ludzi, u których doznania takie najwidoczniej występują
regularnie. Niestety, eksperymenty te wniosły bardzo mało; nawet w
przypadku osób najbardziej doświadczonych w wywoływaniu doznań
pozacielesnych zapisy fal mózgowych nie pozwoliły na wyciągnięcie żadnych
wniosków. Co najwyżej można powiedzieć, że w chwili, kiedy mózg przestawia
się ze stanu normalnego funkcjonowania na doznania pozacielesne, nie
obserwuje się jakiejś charakterystycznej zmiany we wzorcu jego aktywności
elektrycznej, a czasami nie ma w ogóle żadnej zmiany. Większość tych badań
została przeprowadzona dwadzieścia lat temu za pomocą najlepszego z
dostępnych wówczas aparatów do elektroencefalografii i bez wątpienia te
same eksperymenty można by obecnie wykonać lepiej. Jednakże, zważywszy
niepewną reputację tego typu badań (przynajmniej w oczach większości
specjalistów od EEG), mało prawdopodobne, byśmy w niedalekiej przyszłości
usłyszeli o powtórzeniu takich eksperymentów. Wielka szkoda, że
eksperymenty te niczego nie wykazały, bo następny etap byłby jeszcze
bardziej interesujący: polegałby na przekonaniu jednego z owych
pozacielesnych wędrowców, by dokonał swej wędrówki w czasie, gdy będzie
monitorowany przez jeden z najnowocześniejszych analizatorów pracy mózgu

na przykład tomograf pozytonowy. To by było coś: zobaczyć, które obszary
mózgu stają się aktywne podczas doznań pozacielesnych.
Nie odnotowano też istotnych sukcesów w wykrywaniu sobowtórów
zadaniu, z
którym technologia XX wieku powinna była sobie poradzić. W końcu, jeżeli
ciało wędrujące w czasie doznań pozacielesnych jest tak podobne do swojego
oryginału, że żałobnicy zgromadzeni przy łożu papieża Klemensa mogli być
absolutnie przekonani, iż widzą Alfonsa di Liguoriego i rozmawiają z nim
(pomimo że nieprzytomny oryginał leżał jak kłoda, odległy o cztery dni
drogi), należałoby przypuszczać, że gdyby w pokoju rzeczywiście wylądowało
ciało astralne, to powielacze fotoelektronowe, detektory pól
elektromagnetycznych i czujniki tensometryczne powinny coś wykryć. A
jednak dotychczas żadne próby wykrycia takich obiektów nie dały
rezultatów, które można by uznać za wiarygodne. Brak naukowych danych
sprawia, że w tej dziedzinie mamy do czynienia głowi nie z subiektywnymi i
właściwie nieweryfikowalnymi opowieściami o opuszczaniu ciała, czasem
wielogodzinnej podróży do odległych miejsc i powrocie do punktu wyjścia.
Nic więc dziwnego, że wobec braku rzetelnych danych i z powodu zalewu
podobnych relacji powstało kilka różnych teorii usiłujących! wytłumaczyć
zjawisko doznań pozacielesnych. Niektóre z tych teorii tłumaczą jedne
dziwne zjawiska przez odwoływanie się do innych dziwnych koncepcji, czego
przykładem jest twierdzenie, że to, co opuszcza ciało, jest tworem
psychicznym, a nie fizycznym przedmiotem. Ów twór nie zamieszkuje świata
materialnego, lecz świat psychiczny, tworzony i doświadczany przez
wszystkich ludzi doznających takich przeżyć. Jest jednak mało
prawdopodobne, by tego typu koncepcje ujawniły cokolwiek na temat pracy
mózgu.
Warto przez chwilę odetchnąć od dziwacznego świata doznań pozacielesnych i
ująć to zagadnienie z innej strony: z perspektywy nauk o mózgu, po których
można się spodziewać spokojnego i chłodnego obiektywizmu. Neurolodzy i
psycholodzy również zajmowali się zjawiskiem rozdwajania się ludzi, ale
większość badanych osób (czy też pacjentów) nie doświadczała doznań
pozacielesnych, lecz oglądała samych siebie
zobaczyli oni swojego
sobowtóra.
Od razu jednak widać dość istotną różnicę między tymi dwoma rodzajami
przeżyć. Jeśli doświadczasz doznania pozacielesnego, to subiektywny Ty"
znajduje się u góry, nad Twoim ciałem. Nawet jeżeli Twoje ciało dalej
zajmuje się tym, co robiło uprzednio, Ty" przemieściłeś się. Jeśli
widzisz swojego sobowtóra, jest przeciwnie: Ty" w ogóle nie zmieniłeś
miejsca, a Twoja replika pojawia się naprzeciw Ciebie. Zdumiewające, jak
wielu było pisarzy i poetów, którzy albo pisali o tym przerażającym
doświadczeniu, albo też sami je przeżyli. Fiodor Dostojewski, Edgar Allan
Poe, Percy Shelley, Johann W. Goethe i wielu innych wiedzieli coś o
sobowtórach i byli nimi zafascynowani, co zresztą skłoniło neurologów do
rozważań, dlaczego akurat pisarze są tak podatni na to niezwykłe
doświadczenie.
Badacze, którzy zajmowali się tą kwestią, przeszukując różne źródła
(utwory literackie, pamiętniki, osobiste relacje i sprawozdania), doszli
do wniosku, że aby ujrzeć własnego sobowtóra
przynajmniej w przypadku
twórców
muszą wystąpić dwa lub trzy czynniki. Wszystkie one pojawiły się
u dziewiętnastowiecznego francuskiego nowelisty, eseisty i poety, Guy de
Maupassanta. Pod koniec życia nieustannie widywał on swego sobowtóra: Co
drugi raz, gdy wracam do domu, widzę mojego sobowtóra. Otwieram drzwi i
widzę siebie siedzącego w fotelu (...) Nie przestraszyłbyś się?" Dlaczego
tak go to prześladowało? Po pierwsze: de Maupassant miał silnie rozwiniętą
wyobraźnię wzrokową, czyli zdolność wyczarowywania żywych obrazów w swoim
umyśle. Był on też obsesyjnie skoncentrowany na samym sobie, stanowiąc
klasyczny przypadek narcyzmu. Połączenie tych dwóch cech to doskonała
recepta na widzenie sobowtóra
cóż lepszego możesz zobaczyć w swojej
wyobraźni niż samego siebie, główny obiekt Twojej fascynacji? Po drugie:
de Maupassant był wówczas prawdopodobnie podatny na halucynacje, ponieważ
znajdował się w końcowym stadium nie leczonego syfilisu.
Znakomita umiejętność wizualizacji, narcyzm i pewne zaburzenia w mózgu
pojawiają się u twórców, którzy pisali o sobowtórach. Podobne wnioski są
jednak problematyczne, ponieważ opierają się one na doniesieniach z
drugiej lub trzeciej ręki oraz na
by tak rzec
psychoanalizie na
odległość. Dlatego też wnioski te nie mogą być źródłem użytecznych
informacji o żadnych mózgach, nawet o mózgach pisarzy.
Mimo to przez ostatnie półtora wieku neurolodzy zidentyfikowali niektóre
czynniki bezpośrednio oddziałujące na mózg, które usposabiają ludzi do
widzenia swoich sobowtórów. Są to m.in. narkotyki wywołujące halucynacje,
wysoka gorączka, padaczka, migrena, guzy, a nawet uszkodzenie mózgu
spowodowane zatruciem tlenkiem węgla. To, że w każdym z tych przypadków
mamy do czynienia z czynnikami stresowymi dla mózgu, wydaje się oczywiste.
Jest jednak zaskakujące, że wcale nie muszą to być tak tragiczne
okoliczności jak padaczka czy organiczne uszkodzenie mózgu. Pod koniec lat
pięćdziesiątych opisano przypadek kobiety, która zaczęła widywać swojego
sobowtóra zaraz po śmierci męża. Kiedy wróciła do domu z pogrzebu i
otworzyła drzwi sypialni, zdała sobie sprawę, że poza nią jest tam jeszcze
ktoś inny: naprzeciw niej stała kobieta, identycznie ubrana i wiernie
naśladująca każdy jej ruch. Począwszy od tego pierwszego spotkania,
sobowtór pojawiał się codziennie i chociaż postać ta była trochę
niewyraźna
dolna część tułowia i nogi nie rysowały się dokładnie

jednak dla tej kobiety wyglądała bardzo realnie. Jestem w pełni świadoma,
że mój sobowtór jest wyłącznie wynikiem halucynacji. Mimo to widzę go,
słyszę, czuję go wszystkimi moimi zmysłami. To jestem ja sama, rozdwojona
i rozdzielona".
Spotkania z własnym sobowtórem obejmują cały zakres doświadczeń, począwszy
od bardzo wyraźnego i naturalnie barwnego wrażenia słuchowego, a nawet
dotykania własnej repliki, skończywszy na odczuwaniu jedynie czyjejś
obecności
niekoniecznie własnego sobowtóra. Ten ostatni typ odczuć
często pojawia się wówczas, gdy ludzie są zupełnie sami lub znajdują się w
niebezpieczeństwie. Wiele relacji o takich zdarzeniach pochodzi od
skazanych na samotność rozbitków dryfujących w łodziach ratunkowych, a
jeszcze częściej opowieści te dotyczą przeżyć alpinistów. Wspinaczka
wysokogórska przypuszczalnie wywołuje podobne odczucia, ponieważ łączą się
w niej stres wynikający z sytuacji, w której każdy krok może być ostatnim,
oraz dodatkowe trudności spowodowane tym, że do mózgu dociera zbyt mało
tlenu. F. Smythe, jeden ze wspinaczy biorących udział w nieudanej próbie
zdobycia Mount Everestu w 1933 roku, opowiadał, że był tak dalece
przekonany, iż ktoś posuwa się tuż za nim na wysokości ponad 8000 m, że w
pewnym momencie zatrzymał się, przełamał na pół swoje ciastko miętowe, po
czym odwrócił się, by poczęstować nim swego wyimaginowanego towarzysza i
dopiero wtedy uświadomił sobie, że nikogo tam nie ma: Odkrycie, że nie
mam kogo poczęstować, było dla mnie szokiem" (w tym przypadku towarzysz
wspinaczki był przynajmniej łagodny i życzliwy
w latach osiemdziesiątych
zdarzyło się, że obok samotnego wspinacza pojawił się obcy człowiek i
nakłonił go do zejścia ze szczytu inną drogą, która okazała, się
zdecydowanie zbyt długa i niebezpieczna. W rezultacie alpinista spędził
samotnie noc w temperaturze
30 i odmroził sobie kilka palców u nóg).
Smythe nie miał poczucia, że podążający za nim osobnik stanowił jego alter
ego, ale znane są przypadki, gdy niewidoczna postać była wyraźnie
odczuwana jako sobowtór. Halucynacje te wywarły na tych ludziach równie
silne wrażenie jak sytuacja, w której ujrzeliby samych siebie. Wybitny
brytyjski neurolog McDonald Critchley opisał szczególnie jaskrawy
przypadek tego typu: kobietę w wieku 43 lat, która budziła się w środku
nocy z przeświadczeniem, że w jej sypialni znajduje się ktoś bardzo dobrze
jej znany
nie miała żadnych wątpliwości, że to jej sobowtór. Nigdy nie
zdarzyło się jej zobaczyć samej siebie, ale była do tego stopnia
przekonana o obecności sobowtóra w pokoju, że nieraz wychodziła na palcach
z sypialni: okrążywszy dom, wracała z drugiej strony, mając nadzieję, iż
uda jej się zaskoczyć tę osobę".
Critchley opisał również dziwny przypadek, który można by uznać za
nieudane doznanie pozacielesne. Chodziło tu o mężczyznę cierpiącego na
padaczkę skroniową. Tuż przed napadami padaczkowymi człowiek ten odnosił
wrażenie, że jego ciało urosło o jedną szesnastą swej zwykłej wielkości.
Obawiał się on, że jego osobowość opuści jego własne ciało, by ulokować
się w tej dodatkowej jednej szesnastej, a następnie odłączy się całkowicie
i opuści go.
Dwa ostatnie przypadki świadczą o tym, na jakie poważne trudności napotka
każdy, kto próbuje umiejscowić te dziwne zjawiska w mózgu. Kobieta, która
czuła swoją własną obecność w sypialni, miała uszkodzone oba płaty
ciemieniowe, podczas gdy napady padaczki u mężczyzny, którego ciało
powiększało się o jedną szesnastą, zaczynały się w płatach skroniowych. Z
anatomicznego punktu widzenia te dwa obszary mózgu mają niewiele
wspólnego. Jeśli dodamy do tego dane wskazujące, że stany, takie jak
schizofrenia, napad padaczki, gorączka i oczywiście narcyzm oraz bogata
wyobraźnia wzrokowa, mogą sprzyjać widzeniu sobowtóra, to jedyny wniosek,
jaki można sformułować, brzmi: widzenie sobowtóra rzeczywiście się zdarza,
ale to, jaka część mózgu bierze w tym udział i dlaczego tak się dzieje,
ciągle pozostaje tajemnicą.
Jakie analogie istnieją między widzeniem swojego sobowtóra a
doświadczaniem doznań pozacielesnych? W obu sytuacjach nasze ciało jest
oglądane z niemożliwej perspektywy: widzi się siebie samego na wprost albo
z góry. Ronald Siegel, psychiatra z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los
Angeles, twierdzi, że jest to typowa cecha naszej pamięci. Siegel sądzi,
że Twoje wspomnienia z ostatniej kąpieli w morzu zawierają obrazy Ciebie
samego widzianego z boku lub z góry, czyli z perspektywy wymyślonej przez
Twój mózg (chociaż trzeba pamiętać, że w miarę rozpowszechniania się kamer
wideo, coraz częściej to, co bierzemy za nasze wspomnienia, będzie
zawierało także zdarzenia zarejestrowane na taśmie, kiedy to oglądamy
siebie cudzymi oczami). Nasza wyobraźnia może więc produkować takie obrazy
w normalnych warunkach. Co więcej, prowadzone przez Siegela badania ludzi,
którzy zażyli określoną ilość środków halucynogennych, ujawniły, że środki
te wywoływały często wizje zawierające obrazy z lotu ptaka. Należy też
pamiętać, że ludzie zażywający marihuanę donosili o doznaniach
pozacielesnych częściej niż jakakolwiek inna grupa poddana badaniom

narkotyki wywołujące halucynacje odgrywają zapewne rolę w przypadkach
oglądania własnego sobowtóra. Susan Blackmore, psycholog i ekspert w
dziedzinie doznań pozacielesnych, uważa, że doznania te, podobnie jak
widzenie własnego sobowtóra, wymagają umiejętności tworzenia szczegółowych
i robiących silne wrażenie obrazów, które stają się treścią halucynacji.
Z drugiej strony, zachodzą wyraźne różnice między widzeniem sobowtóra a
doznaniami pozacielesnymi
jedna z nich dotyczy towarzyszących tym
zdarzeniom emocji. Ludzie, którzy zobaczyli swojego sobowtóra i opisali
swoje odczucia, na ogół odczuwali niepokój, podczas gdy
jak wspomniałem
już wcześniej
ludzie doświadczający doznań pozacielesnych opisują je
jako przeżycie niepodobne do żadnego wcześniejszego doznania: poczucie
lekkości, swobody i jedności z wszechświatem. Ponadto, o ile doznania
pozacielesne wymagają całkowitego przekształcenia perspektywy widzenia, o
tyle obraz sobowtóra nakłada się po prostu na oglądaną rzeczywistość, a w
pewnych przypadkach jest nawet sterowany przez widzącą go osobę. Kobieta,
która powróciwszy do domu z pogrzebu męża, zobaczyła swego sobowtóra,
zauważyła, że jego ruchy były lustrzanym odbiciem jej własnych ruchów.
Inni ludzie opowiadali, że wyraz twarzy sobowtóra zmienia się równocześnie
ze zmianą wyrazu ich własnej twarzy. Zauważ, jak odmienne są pod tym
względem doznania pozacielesne, w czasie których można być przeniesionym
do innych, prawdziwych lub wyimaginowanych, krain.
Te dwa rodzaje dziwnych odczuć doskonale pokazują, ile jeszcze musimy się
dowiedzieć o mózgu. Można powiedzieć, że zarówno doznania pozacielesne,
jak i oglądanie własnego sobowtóra są wynikiem jakiegoś stresu
wyzwalającego procesy myślowe, w których wspomnienia, obsesje, obawy i
obraz ciała w mózgu mieszają się ze sobą, tworząc jedno, fantastyczne,
wyimaginowane doświadczenie. Ale co z tego? W przeciwieństwie do
prostszych funkcji umysłu, takich jak rozpoznawanie twarzy, zespół zdarzeń
zachodzących w mózgu w związku z tymi zjawiskami jest po prostu nadal
nieznany. I możliwe, że nigdy nie uda się ich opisać tak szczegółowo, jak
pragnęliby tego naukowcy badający mózg. Mając do czynienia z tak
skomplikowanymi doznaniami mentalnymi, być może, natrafiamy na barierę,
która
jak sądzą niektórzy naukowcy
z pewnością gdzieś istnieje i
zablokuje nasze próby zrozumienia mózgu. Badacze zastanawiają się, czy nie
okaże się kiedyś, że ludzki mózg nie może w pełni zrozumieć siebie samego.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 12
CZY ROZPOZNAJESZ TĘ TWARZ?
W czerwcu 1976 roku amerykańska sonda kosmiczna Viking zrobiła rutynowe
zdjęcie powierzchni Marsa na 41 szerokości północnej i 9,5 długości
zachodniej. Na fotografii widniały wszystkie typowe elementy marsjańsklego
krajobrazu: kratery, równiny, nieregularne, skaliste góry stołowe i niskie
wzgórza. Znalazło się tam również coś niezwykłego: twarz, a raczej Twarz.
Była to szeroka na 1,5 km góra stołowa z pofałdowaniami powierzchni, na
których światła i cienie popołudniowego słońca układały się w obraz rysów
twarzy. Naukowcy z NASA nie dostrzegli w tej twarzy niczego szczególnego i
przez cztery kolejne lata nie była ona niczym więcej niż geologiczną
ciekawostką. Następnie w 1980 roku dwaj specjaliści z dziedziny
komputerowego generowania obrazów, Yincent Dipietro i Gregory Molenaar,
rozpoczęli nowe, tym razem bardziej szczegółowe, oględziny Twarzy. Latem
1981 roku ogłosili oni, że analiza powiększenia oryginalnego zdjęcia
skłoniła ich do uznania, że Twarz nie jest wytworem sił natury".
Był to zaledwie początek: wkrótce potem entuzjaści zlokalizowali w pobliżu
marsjańskie miasto", zespół piramid i podobnych do plastrów miodu
budowli, położonych w odległości kilku kilometrów od Twarzy, dokładnie na
przedłużeniu linii jej warg. Im usilniej garstka ludzi zafascynowanych
Twarzą badała i obrabiała zdjęcia, tym więcej informacji udawało im się z
nich wydobyć
nawet gałka oczna w jakiś cudowny sposób wyłoniła się z
cienia oczodołu, a ponadto Richard Hoagland, autor tekstów
popularnonaukowych, ustalił nawet, że w pierwszy dzień marsjańskiego lata
istota znajdująca się w odpowiednim miejscu w paśmie wzgórz, położonych na
południowy zachód od Twarzy, mogłaby ujrzeć słońce wschodzące wprost z ust
Twarzy. Podczas gdy zwolennicy hipotezy, że rzeźba ta stanowi wytwór
kultury budującej twarze, gromadzili tego typu odkrycia", specjaliści z
NASA utrzymywali, że Twarz to górotwór o szczycie przypominającym
powierzchnię stołu, podobny do setek innych, rozsianych po powierzchni
Marsa. W opinii tych naukowców rzekome rysy twarzy powstały po prostu w
wyniku przypadkowego nałożenia się nieregularności powierzchni i nie są
bynajmniej monumentalną rzeźbą, sto razy większą od czegokolwiek
porównywalnego na Ziemi.

Ryc.10.: Twarz na Marsie
Kult marsjańskiej twarzy osiągnął szczyt absurdu w lecie 1993 roku, gdy
NASA straciła kontakt ze swoją sondą kosmiczną Mars Observer akurat w
momencie, gdy miała ona wejść na orbitę Marsa. Grupa wyznawców kultu
Twarzy zareagowała na to demonstracją pod główną siedzibą NASA. Twierdzili
oni, że sonda ta została celowo zniszczona przez grupę pracowników NASA,
którzy nie chcieli, aby prawdziwość Twarzy została potwierdzona przez
wysokiej jakości zdjęcia, jakie miały być przesyłane przez Observera na
Ziemię.
To, co najciekawsze w tej całej historii, być może, w ogóle nie ma nic
wspólnego z Marsem i wiąże się raczej z tym, że ludzki mózg bardzo
sprawnie rozpoznaje twarze
i to w każdych okolicznościach. W
sprzyjającej sytuacji potrafimy zobaczyć twarz nawet w układzie cieni na
kawałku skały. Złe oświetlenie, brak ostrości, nietypowe ułożenie twarzy

żadna z tych okoliczności nie może powstrzymać ludzkiego mózgu od
wypatrzenia jakiejś kombinacji rysów twarzy. Zdaniem niektórych naukowców
pewne części mózgu nie tylko biegle rozpoznają twarze, ale wręcz są
przeznaczone do pełnienia tej właśnie funkcji. Tak naprawdę nie jest
zaskakujące, że pośród setek tysięcy geologicznych tworów na powierzchni
Marsa zdarzył się jeden, którego układ świateł i cieni jest na tyle
sugestywny, że każdy ludzki mózg może w nim rozpoznać twarz. Gdy raz
powstanie takie wrażenie, inne mechanizmy działające w mózgu (takie jak
rozbudzona wyobraźnia) zajmą się resztą, doprowadzając w rezultacie nawet
do takich uwag, jak ta wypowiedziana przez pewnego entuzjastę Twarzy,
który uznał, że Twarz jest ładna i wygląda majestatycznie".
Stwierdzenie, że nasze mózgi poświęcają specjalną uwagę twarzom, jest
równie fascynujące jak spekulacje na temat dawnych cywilizacji na Marsie.
Ma ono nad nimi tę przewagę, że poparte jest rzetelnymi danymi. Okazuje
się, że w kolejnych
przeznaczonych specjalnie do tego celu
obszarach
mózg przeprowadza analizę twarzy, zaczynając od podstawowych elementów jej
wizerunku, a kończąc na imieniu osoby, do której twarz należy. Proces ten
rozpoczyna się w tylnej części mózgu, gdzie analizowane są informacje
wzrokowe. Następnie
z każdym kolejnym etapem
przesuwa się on ku
przodowi, głównie wzdłuż dolnych krawędzi płata skroniowego, czyli części
mózgu położonej w okolicach uszu. Ten szereg obszarów mózgu,
wyspecjalizowanych w rozpoznawaniu twarzy, jest szczególnie dobrze
rozwinięty po prawej stronie mózgu, tak że niektórzy badacze zastanawiają
się, czy w ogóle używamy lewej strony mózgu przy rozpoznawaniu dobrze nam
znanych twarzy.
Istnieją ludzie, którzy utracili zdolność rozpoznawania twarzy, mimo że
zachowali normalną sprawność w przeprowadzaniu niemal wszystkich innych
operacji umysłowych. Podobnie jak jednostronna nieuwaga, jest to trudne do
pojęcia. Ludziom dotkniętym tą dolegliwością, zwaną prozopagnozją",
zdarza się twierdzić, że wszystkie twarze, łącznie z twarzami członków ich
własnej rodziny
chociaż niezaprzeczalnie są twarzami, a nie na przykład
czajniczkami do herbaty
nie posiadają żadnych charakterystycznych cech,
które pozwoliłyby twarze te od siebie odróżnić. Są to po prostu tylko
twarze [być może, doświadczenie to nie jest nam aż tak obce. Bo przecież
cóż sami mówimy o twarzach ludzi należących do innych ras? Przy pierwszym
zetknięciu wszyscy Afrykanie czy Azjaci wyglądają dla nas tak samo; przyp.
red].
Inni chorzy mają poważniejsze problemy, przejawiające się w tym, że mylą
oni twarze z różnego rodzaju przedmiotami. Znane są nawet relacje na temat
ludzi, którzy widzą twarze zniekształcone, upodabniające się do dzieł
malarzy kubistów. Najczęściej spotykana dolegliwość polega jednak na tym,
że twarze po prostu przestają cokolwiek znaczyć i jedynym sposobem
identyfikacji danej osoby staje się słuchanie jej głosu lub kroków,
szukanie znajomego elementu biżuterii lub ubrania, a nawet, w rzadkich
wypadkach, badanie twarzy w poszukiwaniu jakiegoś pieprzyka lub blizny,
które zapoczątkowałyby proces identyfikacji. W skrajnych przypadkach
prozopagnozji chory, znalazłszy się nagle i nieoczekiwanie naprzeciw
lustra, będzie myślał, że jego własne odbicie to jakiś obcy człowiek.
Miałem sposobność rozmawiania z pewnym mieszkańcem prowincji Ontario,
który przeszedł dwa wylewy i w ich wyniku utracił zdolność rozpoznawania
twarzy nawet członków własnej rodziny. Ten towarzyski mężczyzna,
odgrywający przedtem ważną rolę w swoim środowisku, miał teraz wskutek
prozopagnozji kłopoty w kontaktach z ludźmi. Każdą rozmowę z kimś na ulicy
musiała poprzedzać uwaga w rodzaju: Wiem, że cię znam, ale nie pamiętam
już twojej twarzy..." Mężczyzna ten opowiedział mi historię o tym, jak
pojechał z żoną do Sudbury, gdzie kupiła sobie ona niebieski zimowy
płaszcz. W następną niedzielę żona poszła do kościoła nieco wcześniej niż
on i gdy dotarł tam sam, zobaczył ją rozmawiającą z księdzem (księdza
rozpoznał po stroju). Stał obok nich przez dobrą chwilę, gdy w odległości
kilku kroków zauważył machającą do niego kobietę
była to jego żona.
Okazało się, że stał obok niewłaściwego niebieskiego płaszcza. Dlaczego
nie zorientował się, że głos kobiety w niebieskim płaszczu rozmawiającej z
księdzem nie należał do jego żony? Kiedyś nie miał z tym problemów, ale
drugi wylew ograbił go z możliwości rozpoznawania ludzi po głosie (takie
rozpoznawanie jest najczęstszą strategią stosowaną przez osoby dotknięte
prozopagnozją). Chory pozostawał więc w prawdziwej izolacji. Gdy
rozmawiałem z nim przez telefon, wyglądał przez okno i mówił, że teraz
osiągnął już stan, w którym z trudnością widzi ludzi przechodzących pod
oknem: Ciało nie wygląda jak ciało, a jak jakieś kartonowe pudło...nie
widzę nóg, nie wyglądają jak nogi
raczej jak para kikutów. Nie mogę
odróżnić, kto jest mężczyzną, a kto kobietą". Ów człowiek utracił coś
więcej niż tylko umiejętność rozpoznawania znajomych twarzy. Umarł w
miesiąc po naszej rozmowie.
Identyfikacja osoby, do której należy dana twarz, nie jest etapem
wstępnym. Twój mózg musi najpierw zdać sobie sprawę, że patrzy na jakąś
twarz, by nie wziąć jej przez pomyłkę za kapelusz, zwłaszcza gdy chodzi o
Twoją żonę [jest to aluzja do książki Olivera Sachsa: Mężczyzna, który
pomylił swoją żon z kapeluszem; przyp. red].
Znaczna część tej wstępnej działalności mózgu obejmuje rutynowe czynności,
które w procesie ewolucji pojawiły się dość wcześnie i które dotyczą mózgu
każdej żywej istoty. Należą do nich wyodrębnianie krawędzi i konturów
obiektu z tła oraz takie łączenie wyodrębnionych cech ze sobą, aby
wyłoniły się rzeczywiste przedmioty. Następny etap (czas pomiędzy
kolejnymi etapami jest rzędu tysięcznych części sekundy) to analizowanie
cech przedmiotu i wzajemnych związków między nimi, co prowadzi do decyzji,
że oglądany obiekt jest rzeczywiście twarzą. Etap ten ma szczególne
znaczenie. Nawet niemowlęta w kilka godzin po urodzeniu (a może nawet, jak
wykazały jedne z badań, średnio w dziewiątej minucie życia) bardziej
interesują się kółkiem, które zawiera oczy i nos narysowane prostymi
kreskami, niż takim samym kółkiem, w którym elementy te zostały
umieszczone w przypadkowych miejscach.
Cała sprawa staje się naprawdę interesująca, gdy oglądany przedmiot
zostaje uznany za twarz, ponieważ w tym właśnie momencie mózg zaczyna
analizować tę twarz, by znaleźć w niej znajome cechy. Wciąż jeszcze nie
wiemy, jak to się właściwie odbywa. Przeprowadzono liczne badania, których
celem było ustalenie, jakie elementy twarzy odgrywają tu najważniejszą
rolę, ale poszukiwania te nie przyniosły jednoznacznych wyników. Niektórzy
badacze doszli do wniosku, że przy rozpoznawaniu twarzy zwracamy
szczególną uwagę na oczy i włosy, natomiast inne eksperymenty dowiodły, że
usta i podbródek mają największe znaczenie. Te dwie szkoły myślenia
istniały już w czasach Dzikiego Zachodu, kiedy to pewni bandyci ukrywali
swoją tożsamość, zakładając maskę na oczy
jak Zorro
podczas gdy inni
woleli zasłaniać usta i nos kolorową chustką. Obecnie bandyci, którzy nie
chcą opowiadać się za żadną z tych teorii, dysponują jeszcze jednym
rozwiązaniem, czyli zniekształceniem rysów całej twarzy poprzez
naciągnięcie na głowę nylonowej pończochy.
Może się także okazać, że żadna lista dziesięciu najważniejszych dla
rozpoznawania twarzy elementów nie istnieje i że pozorna zależność decyzji
od tej czy innej części twarzy wynika po prostu ze sposobu, w jaki
zaplanowano dany eksperyment. Niektórzy psycholodzy twierdzą, że kluczową
rolę w rozpoznawaniu twarzy odgrywa jej ogólny kształt i wzajemne ułożenie
różnych jej elementów względem siebie. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego
prawa półkula mózgowa ma
jak się się wydaje
zasadnicze znaczenie dla
rozpoznawania twarzy. Właśnie ta część mózgu jest bowiem głównie
zaangażowana w postrzeganie przestrzennych relacji między różnymi
obiektami.
Nie od rzeczy byłoby zapytać, czy tworzona przez mózg reprezentacja twarzy
jest realistyczna. Skrajnie zniekształcone wizerunki sławnych ludzi
na
przykład w politycznych karykaturach
są przecież natychmiast
rozpoznawane. Dlaczego niektóre z najlepszych karykatur, mimo że wykazują
niewiele wspólnego z jakąkolwiek ludzką twarzą, w lot rozumiemy.
Karykatura Briana Mulroneya [były premier Kanady; przyp. tłum], która
przedstawia go jako podbródek z doczepionym ciałem, to znakomity przykład.
Inne karykatury wyolbrzymiają też te elementy twarzy, których pewnie nigdy
nie wziąłbyś pod uwagę. Czy karykaturzyści mają specjalny dar
kontaktowania się ze swoimi neuronami odpowiedzialnymi za rozpoznawanie
twarzy? Czy obraz znanej twarzy powstający w mózgu jest sam w sobie
karykaturą?
Parę lat temu grupa amerykańskich psychologów próbowała odpowiedzieć na to
pytanie, wykorzystując karykatury. Najpierw tworzyli oni na podstawie
zdjęcia rysunek wiernie przedstawiający daną, dobrze znaną twarz, a
następnie używali tego rysunku jako punktu wyjścia dla serii karykatur i
antykarykatur". Karykaturę wymyślano wyolbrzymiając różnice miedzy
narysowaną a przeciętną twarzą, antykarykaturę otrzymywano przez
zmniejszanie tych różnic.
Studenci oglądający różne wersje tej samej twarzy sądzili, że karykatury
lepiej oddawały podobieństwo do rzeczywistej osoby, której twarz była
powszechnie znana. Szybciej też udawało łm się rozpoznawać karykatury niż
realistyczne rysunki. Kto wie, być może, mózg przechowuje obrazy
prawdziwych twarzy w formie karykatur i właśnie dlatego przyporządkowanie
ich rzeczywistym twarzom jest zarówno szybkie, jak i poprawne. Jeśli to
prawda, nic dziwnego, że karykatury wywołują natychmiastową reakcję i tak
łatwo je rozpoznać
przejście od nich do przechowywanych w pamięci
informacji o danej twarzy jest bardziej bezpośrednie niż w przypadku
oglądania prawdziwej twarzy. Napisałem jeśli to prawda", ponieważ ciągle
nie ma zgody co do rzeczywistego znaczenia tego eksperymentu. Ja zaś
uważam go za bardzo interesujący, gdyż pokazuje on, że karykaturzyści
bezwiednie ujawnili nam coś o sposobie, w jaki działa mózg.
Aby sprawić, że nawet dobrze znana twarz będzie trudna do rozpoznania,
wystarczy pokazać ją albo odwróconą do góry nogami", albo jako negatyw
zdjęcia. Trudności w rozpoznawaniu twarzy odwróconych do góry nogami"
świadczą o tym, że wysoce wyspecjalizowany program używany przez nasze
neurony służy do analizowania zbiorów rysów twarzy ułożonych w bardzo
specyficzny sposób: oczy na górze, nos pośrodku, a pod nim usta. Nie ulega
wątpliwości, że program ten jest ogromnie elastyczny pod względem kąta
obrócenia danej twarzy
profil Johna Fitzgeralda Kennedy'ego można
rozpoznać równie łatwo jak jego portret en face. Elastyczność ta kończy
się jednak, gdy twarz zostaje odwrócona o 180. Pewne dane wskazują, że u
dzieci znaczna różnica w umiejętności rozpoznawania twarzy ustawionych
normalnie i odwróconych nie pojawia się przed dziesiątym rokiem życia, co
pozwala sądzić, że poniżej tego wieku system rozpoznawania twarzy nie jest
jeszcze dojrzały. To z kolei może oznaczać, że system rozpoznawania twarzy
potrzebuje naprawdę dużo czasu, by osiągnąć precyzję, zwłaszcza jeśli
zauważymy, iż już dla kilkudniowych noworodków twarze stanowią bodźce
przyciągające ich uwagę. Fotograficzne negatywy twarzy są równie trudne do
rozpoznania, co może wynikać stąd, że występuje tu podobnego typu
odwrócenie (chociaż pod innym względem). W 1992 roku Stuart Anstis,
psycholog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, przez trzy dni
odgrywał rolę królika doświadczalnego w badaniu, które miało ustalić,
dlaczego negatywy są tak trudne do interpretowania. W ciągu dnia nosił
okulary podłączone do kamery wideo, która zamieniała czarne na białe i
białe na czarne oraz zastępowała każdy kolor jego dopełnieniem. Okulary te
zdejmował na noc, ale spał z zawiązanymi oczami, a prysznic brał w
ciemności. Anstis stwierdził, że rozpoznawanie wszelkiego typu
przedmiotów, a szczególnie twarzy, sprawiało mu duże trudności. Uczony ten
zastanawiał się, czy fakt, że ewolucja naszego układu wzrokowego
nastawiona była na oglądanie przedmiotów oświetlonych światłem padającym z
góry, może tłumaczyć trudności powstające przy oglądaniu rzeczywistości w
negatywie, czyli w sytuacji podobnej do tej, jaka powstaje, gdy układ
cieni ulega odwróceniu tak, że elementy normalnie zacienione są dobrze
oświetlone i na odwrót. Jeśli tak właśnie jest, wtedy nawet przy normalnym
ułożeniu twarzy nos (na przykład) może się wydawać dziwacznie odwrócony.
Oświetlanie z dołu powszechnie wykorzystuje się w starej sztuczce z okazji
Halloween, polegającej na trzymaniu zapalonej latarki pod brodą, co
zmienia twarz w straszną maskę o osobliwym układzie kolorów. Domyślacie
się, co to może oznaczać? Na Marsie istnieje przypuszczalnie mnóstwo
innych twarzy", które nie zostały dotąd wykryte, ponieważ w czasie gdy
Viking fotografował tę planetę, światło padało na nie z niewłaściwej
strony.
Nawet badania małp mogą dostarczyć pewnych informacji o tym, w jaki sposób
mózg rozpoznaje daną twarz na podstawie układu jej rysów. Okazało się, że
gdy u małp rejestruje się aktywność elektryczną pojedynczych komórek
nerwowych w płatach skroniowych, wiele z tych komórek reaguje szczególnie
intensywnie na twarze. Fakt, że mózg małpy również jest szczególnie
zaangażowany w rozpoznawanie twarzy, dodatkowo potwierdza duże znaczenie,
jakie owa czynność ma dla zwierząt społecznych. Niektóre komórki mózgowe
nastawione na odbiór twarzy reagują na konkretny wyraz twarzy, inne na jej
ogólny obraz, zwłaszcza w pewnym położeniu, a jeszcze inne na poszczególne
części twarzy, takie jak oczy czy włosy. Można też sobie wyobrazić, że
komórki ostatniego typu rejestrują także odległości między poszczególnymi
elementami twarzy
na tym mógłby polegać Jeden ze sposobów przechowywania
jej w pamięci małpy: znajoma twarz tego a tego osobnika charakteryzuje się
odległością 1,5 cm między oczami, 1,25 cm od oczu do nosa itd.
Jakkolwiek to się odbywa, mózgi zarówno małp, jak i ludzi mają znakomitą
zdolność zapamiętywania twarzy oraz rozpoznawania ich niemal natychmiast
po ujrzeniu, nawet po wieloletnim niewidzeniu. W klasycznym eksperymencie
proszono ludzi po siedemdziesiątce i po osiemdziesiątce o wybranie twarzy,
które rozpoznają na zdjęciach maturalnych, przedstawiających wielu kolegów
z ich własnej szkoły oraz z tego samego rocznika, lecz z innych szkół.
Nawet osoby, które ukończyły szkołę średnią przed pięćdziesięcioma laty,
osiągnęły zadziwiająco dobre wyniki.
Badanie to uświadamia nam, że rozpoznanie twarzy zależy od pamięci, co z
kolei oznacza., że u ludzi niezdolnych do rozpoznawania twarzy kłopoty z
pamięcią mogą odgrywać większą rolę niż trudności ze wzrokową oceną
elementów danej twarzy. Jest to w jakimś stopniu zgodne z prawdą: niektóre
doświadczenia dowodzą, że ludzie cierpiący na prozopagnozję mimo wszystko
potrafią wybrać replikę danej twarzy spośród zbioru różnych twarzy.
Wynikałoby z tego, że ich kłopoty spowodowane są raczej niemożnością
przypomnienia sobie twarzy, która pasowałaby do obecnie oglądanej niż z
niemożnością właściwego postrzegania oglądanej twarzy. Eksperymenty te
wciąż jednak nie dają jednoznacznej odpowiedzi, a ich wyniki są sprzeczne
z relacjami ludzi cierpiących na prozopagnozję, którzy twierdzą, że
wszystkie twarze wyglądają dla nich tak samo. Do pewnego stopnia nie ma to
znaczenia: jest oczywiste, że pamięć odgrywa zasadniczą rolę w
rozpoznawaniu twarzy. Potwierdzają to analizy komputerowych obrazów mózgu,
uzyskiwanych w czasie oglądania znajomych i nieznajomych twarzy.
Nieżyjąca już dr Justine Sergent z Montrealskiego Instytutu
Neurologicznego przez lata prowadziła studia nad postrzeganiem i
rozpoznawaniem twarzy oraz opisywała wzorce aktywności mózgowej,
obserwowane podczas oglądania przez ochotników różnych twarzy,
pojawiających się na ekranie. Wyniki tych badań ujawniają, że, jak
wspomniano wyżej, proces rozpoznawania twarzy kolejno angażuje struktury
biegnące od tyłu ku przodowi mózgu. Uczestnicy oglądali serie obrazów, z
których każdy był nieco bardziej skomplikowany od poprzedniego, począwszy
od pustego ekranu, poprzez sinusoidalne paski oraz twarze wymagające
jedynie ustalenia, jakiej płci jest dana osoba, a skończywszy na łatwych
do zidentyfikowania przedmiotach lub znanych twarzach (w tym ostanim
przypadku należało określić, czy 'są to twarze aktorów czy polityków).
Porównanie komputerowych obrazów aktywności mózgu uzyskanych na
poszczególnych etapach pozwoliło ustalić, że w miarę jak zadania stawały
się trudniejsze, uaktywniały się coraz to nowe obszary mózgu.
Dr Sergent wykazała, że patrzenie na pusty ekran lub proste paski, czyli
najłatwiejsze ze wszystkich zadań, powodowało aktywację tych obszarów z
tyłu mózgu, w których zachodzi wstępna obróbka bodźców wzrokowych. W
czasie ustalania płci były wykorzystywane obszary położone bardziej z
przodu, a identyfikacja konkretnej twarzy wymagała pobudzenia wielu
obszarów wysuniętych jeszcze bardziej ku przodowi mózgu, na ogół
mieszczących się w prawej półkuli. Jeden z tych obszarów znajdował się w
płacie skroniowym, obok struktury zwanej hipokampem, położonej w dolnej
części mózgu. Hipokamp odgrywa główną rolę w przechowywaniu i wydobywaniu
z pamięci informacji
w tym przypadku przypuszczalnie informacji
dotyczących twarzy.
Inną część mózgu, biorącą udział w przetwarzaniu Informacji o twarzach,
stanowi przedni kraniec płata skroniowego. Tu właśnie następował ostatni
etap tej
biegnącej od tyłu mózgu do przodu
analizy wizerunków twarzy.
Oba płaty skroniowe, prawy i lewy, uaktywniały się, gdy ochotnicy
rozpoznawali, czy dana twarz należy do aktora czy do polityka. Ciekawe, że
biegun lewego płata skroniowego uczestniczy w ustalaniu imion własnych.
Jeśli zatem rozpoznajesz czyjąś twarz, ale nie potrafisz podać imienia tej
osoby, to prawdopodobnie ten chwilowy uszczerbek pamięci dotyczy" właśnie
tej części mózgu, tuż pod Twoją lewą skronią.
W jednej z ostatnich serii eksperymentów, przeprowadzonych przez zespół dr
Sergent przed jej przedwczesną śmiercią na początku 1994 roku, wykazano,
że lewa półkula potrafi rozpoznać daną twarz, jedynie wówczas, gdy była
ona pokazywana już wcześniej. Wygląda na to, że prawa półkula jest
niezbędna, by rozpoznać daną twarz po raz pierwszy, a gdy raz już tego
dokona, znajomość tej twarzy może zostać przekazana drugiej półkuli. Ale
jeśli ta sama twarz zostanie przedstawiona w nieco zmienionym położeniu,
lewa półkula poczuje się zagubiona. Bardziej interesujący był eksperyment
mający na celu ustalenie, które części mózgu są aktywne, gdy człowiek
ocenia, na ile dane nazwisko czy twarz wydają mu się znane. Zbiór nazwisk
i twarzy podzielono na dwie części: do jednej z nich włączono aktorów, a
do drugiej przedstawicieli innych zawodów, m.in. polityków, sportowców i
śpiewaków. Ochotnicy mieli zaliczyć każdą osobę, której nazwisko lub twarz
zobaczyli, do właściwej grupy. Zdumiewającym rezultatem tego doświadczenia
było odkrycie, że w przypadku danego człowieka, na przykład Jeana
Chretiena [obecnie były obecny premier Kanady; przyp. A], części mózgu
identyfikujące go na podstawie twarzy jako polityka, są inne niż te
części, które określają jego zawód na podstawie nazwiska. Innymi słowy,
Jean
jak każdy człowiek
ma w naszym mózgu dwie różne reprezentacje,
przy czym nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Można tu przyjąć dwa
punkty widzenia. Pierwsza koncepcja mówi: choć to podwójne przechowywanie
informacji wydaje się na pozór zbędne, przypuszczalnie kiedyś okaże się,
że ma ono jakieś istotne uzasadnienie. Drugie wyjaśnienie zakłada
natomiast, że mózg rozwijał się ad hoc w jakiś chaotyczny sposób i w
rezultacie nieuniknione było pojawienie się pewnych mniej skutecznych
rozwiązań w przetwarzaniu niektórych informacji. Gdyby można zaprojektować
mózg całkiem od nowa lub dokonać jego reorganizacji (na wzór tych, które
przeprowadza się w wielkich korporacjach), mogłoby się okazać, że jeden
zapis dla Jeana Chretiena najzupełniej wystarcza. Mózg bardzo rzadko
zachowuje się tak, jak byśmy tego oczekiwali.
Jeśli stawiamy przed mózgiem zadanie rozpoznawania przedmiotów, a nie
twarzy, to powtarza się podobny proces, który jest również uporządkowany
od tyłu ku przodowi, tyle że proces ten zachodzi głównie w lewej półkuli.
Istnieją jednak pewne różnice: w eksperymentach przeprowadzonych przez
Justine Sergent żaden przedmiot nie spowodował uaktywnienia się
jakiegokolwiek obszaru po lewej stronie mózgu w pobliżu hipokampa, co może
oznaczać, że procesy pamięciowe biorące udział w rozpoznawaniu twarzy nie
są takie same, a przynajmniej nie wędrują tymi samymi drogami co procesy
uczestniczące w rozpoznawaniu przedmiotów. Biegun lewego płata skroniowego
również nie brał udziału w rozpoznawaniu przedmiotów i w gruncie rzeczy
nie jest to zaskakujące, gdy weźmiemy pod uwagę, że
jak się wydaje

związany jest on z imionami własnymi. Przypuszczalnie biegun lewego płata
skroniowego nie jest Ci potrzebny do rozpoznania, że to, co widzisz, to
znaczki pocztowe, ale mógłbyś go potrzebować, gdybyś miał zadecydować, czy
to, co widzisz, to kanadyjski znaczek z 1851 roku, znany jako czarna
dwunastopensówka".
Ponadto zaobserwowano dziwną systematyczną zależność: im trudniejsze
zadanie, tym dalej od pierwotnych ośrodków wzrokowych jest ono
rozwiązywane. Proste obrazki są analizowane z tyłu mózgu, a twarze
polityków z przodu (chociaż można by sądzić, że nie ma między nimi dużej
różnicy). Stwierdzono też, że w postrzeganiu twarzy główną rolę odgrywa
prawa półkula. Komputerowe obrazy mózgu osób rozwiązujących takie zadania
rozwiały więc kontrowersje związane z tą kwestią.
Wiedząc, jak rozległe są obszary mózgu uczestniczące w percepcji twarzy,
trudno się dziwić, że ludzie, którzy utracili zdolność rozpoznawania
twarzy, stanowią bardzo niejednorodną grupę: uszkodzenia różnych obszarów
powodują różnego rodzaju zaburzenia percepcji. Niektórzy mogą jedynie
rozpoznać, że dwa identyczne zdjęcia przedstawiają tę samą twarz (a są i
tacy, którzy nawet tego nie potrafią), podczas gdy inni umieją ustalić, że
dwa wizerunki twarzy przedstawiają tę samą osobę, ale nie zdają sobie
sprawy, że na obu zdjęciach jest ich twarz. Dziwny w tym wszystkim jest
fakt, że niektórzy ludzie twierdzący, iż nie potrafią odróżniać twarzy, w
rzeczywistości posiadają tę umiejętność, choć nie są Jej świadomi.
Zjawisko to określa się mianem ukrytej wiedzy i można je zademonstrować na
wiele sposobów. Gdy osobę, która twierdzi, że nie potrafi rozpoznać żadnej
twarzy, podda się na przykład testowi polegającemu na dopasowywaniu
nazwisk do twarzy, to wyniki będą mimo wszystko lepsze niż te, jakie można
osiągnąć, działając na zasadzie czystego przypadku. I odwrotnie: osoba
badana będzie miała słabe wyniki, gdy test polega na zapamiętywaniu
twarzy, którym przyporządkowano niewłaściwe nazwiska. Jeszcze bardziej
zaskakujące są dane wskazujące, że nawet jeśli niektórzy uczestnicy takich
eksperymentów nie wykazują najmniejszego zainteresowania, gdy w długiej
serii zdjęć różnych twarzy od czasu do czasu pojawi się twarz któregoś z
członków ich własnej rodziny, to ich układy nerwowe reagują na ten widok.
Urządzenie podobne do wykrywacza kłamstw rejestruje w takich momentach
zmianę tzw. przewodnictwa skóry. Mimo to, gdy zapytać badanych, zaprzeczą,
jakoby wiedzieli cokolwiek o którejkolwiek z oglądanych twarzy.
Najwidoczniej rozpoznawanie twarzy zachodzi bez udziału świadomości, co
raz jeszcze potwierdza, że czasem nie wiemy", co dzieje się w naszych
mózgach. Określenie czasem" może zresztą zabrzmieć nieco eufemistycznie.
Wprawdzie świadomość samego siebie jest, zdaniem wielu naukowców, tą
cechą, która odróżnia ludzki mózg od mózgów innych zwierząt, staje się
jednak coraz bardziej oczywiste, że nasze mózgi przedstawiają nam do
świadomego rozważenia jedynie wyselekcjonowane informacje. Wiele poczynań
mózgu umyka naszej uwadze.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 13
TWARZE, KROWY I PSY DO GÓRY NOGAMI
W 1988 roku mieszkaniec Toronto, znany w literaturze medycznej jako C.K.,
w wyniku wypadku samochodowego doznał obrażeń mózgu, które uczyniły go
praktycznie niezdolnym do nazywania przedmiotów. Badania wykazały, że
problem C.K. dotyczył w równym stopniu rzeczywistych przedmiotów, jak i
rysunków: w jednym teście pacjent ów określił narysowany szparag jako
gałązkę róży z kolcami", rakietę tenisową jako maskę szermierza", a
lotkę do rzucania do tarczy Jako szczotkę z piór do odkurzania". Warto
zauważyć, że chociaż w tym teście badanemu udało się zidentyfikować
zaledwie 18 na 60 przedmiotów (przeciętny wynik to 57), to jednak
poprawnie oceniał on zarówno ogólny kształt, jak i charakterystyczne cechy
oglądanych przedmiotów. Jeśli nie uda się rozpoznać rakiety tenisowej,
maska szermierza jest w istocie najlepszym przybliżeniem właściwej
odpowiedzi.
Dalsze badania C.K. wykazały, że jego nieumiejętność nazywania oglądanych
przedmiotów nie wynikała z tego, iż nic o nich nie wiedział lub zapomniał
ich nazwy. Trzymając przedmiot w ręce i mając zawiązane oczy, badany nie
miał żadnych trudności w nazwaniu owego przedmiotu oraz w szczegółowym
opisaniu, jak on działa. Problemy z nazywaniem przedmiotów u C.K. nie są
czymś szczególnym
nieumiejętność nazywania przedmiotów, czyli agnozja
wzrokowa, to stosunkowo częsta konsekwencja uszkodzenia mózgu. Ale w
przypadku C.K. pojawiają się inne elementy, które czynią go wyjątkowym.
Pacjent ten nie potrafi na przykład nazwać wieszaka na ubranie, jeśli mu
się go pokaże, ale umie bez żadnych trudności narysować wieszak z pamięci.
Na 30 przedmiotów, których nie udało mu się nazwać podczas wspomnianego
testu na rozpoznawanie rysunków, potrafił narysować poprawnie 29 i zrobił
to całkiem dobrze
studiował kiedyś sztuki piękne. Jednakże gdybyś mu
pokazał zbiór jego rysunków przedstawiających różne przedmioty, to
choć
brzmi to niewiarygodnie
nie potrafiłby ich rozpoznać. Gdy poprosisz go,
by narysował kłódkę, zrobi to doskonale, lecz gdy po upływie tygodnia
zapytasz C.K., co ten rysunek przedstawia, prawdopodobnie rozpozna w nim
kolczyk. C.K. ma normalną zdolność tworzenia myślowego obrazu danego
przedmiotu na podstawie jego nazwy, ale nie potrafi znaleźć związku między
czymś, na co patrzy, czyli wizualnym obrazem przedmiotu, a jego nazwą.
Chociaż nie jest zupełnie jasne, co nam to mówi o mózgu, pojawiają się
tutaj co najmniej dwie możliwości. Po pierwsze: możliwe, że w mózgu
istnieją dwie wersje szparaga", z których jedną możemy przyporządkować
pędowi szparaga, który właśnie oglądamy, a druga odnosi się do szparaga,
który przywołujemy w umyśle, być może, w odpowiedzi na jego nazwę. Po
drugie: jest również możliwe, że istnieje tylko jedna myślowa
reprezentacja szparaga, ale są różne drogi dotarcia do niej, jedna poprzez
wyobraźnię, a druga poprzez wzrok.
W przypadku C.K. pojawia się jeszcze coś dziwnego, co może rzucić trochę
światła na kwestię rozpoznawania twarzy: o ile pacjent ten jest dalece
niesprawny jeśli chodzi o nazywanie przedmiotów, o tyle twarze nie
nastręczają mu żadnych trudności. Pokaż mu jakąś twarz i poproś, by ją
rozpoznał wśród sześciu twarzy, a zrobi to z łatwością. W istocie C.K.
osiągnął wynik powyżej średniej w teście na rozpoznawanie twarzy, w którym
pewne twarze pokazywano z półprofilu lub słabo oświetlone. C.K. nie miał
również trudności z identyfikacją Imeldy Marcos, Borysa Jelcyna, Olivera
Northa a nawet Królowej Matki z głową owiniętą szalem. Jak to wytłumaczyć?
Przecież szczegóły pozwalające odróżnić dwie twarze, nawet tak mało do
siebie podobne jak twarze Jelcyna i Northa, są mimo wszystko nieznaczne w
porównaniu z różnicami występującymi między pędem szparaga a gałązką róży
z kolcami.
Fakt, że C.K. ma poważne problemy z przedmiotami, a nie ma żadnych z
twarzami, podsunął niektórym badaczom myśl, że człowiek ten stanowi żywy
dowód tego, iż mózg posiada odrębną zdolność do rozpoznawania twarzy
coś
w rodzaju oddzielnego programu, który zajmuje się twarzami i niczym innym.
Pogląd ten wywołuje wśród psychologów podobne kontrowersje, jak koncepcja
Noama Chomsky'ego, która mówi o istnieniu w lewej półkuli mózgowej
wyspecjalizowanego narządu mowy".
Można by zapytać, jakie to ma znaczenie? Czy istnieje jakaś istotna
różnica między twierdzeniem, że mózg jest szczególnie sprawny w dziedzinie
języka i rozpoznawania twarzy, a posunięciem się o krok dalej i uznaniem,
iż każdej z tych dziedzin przyporządkowany jest oddzielny obszar, który
rządzi się swoimi własnymi prawami? Jest to ważne w tym sensie, iż uznanie
możliwości istnienia w mózgu jednego lub dwóch niezależnych
wyspecjalizowanych ośrodków przetwarzania informacji toruje drogę
poglądowi, że cały mózg pracuje w ten sposób. Wielu neuropsychologów
uważa, że mózg stanowi zbiorowisko poszczególnych modułów", których praca
podlega koordynacji
tworzą one jedną, wewnętrznie spójną maszynę do
myślenia. Ale pogląd ten nie jest bynajmniej powszechnie akceptowany. Mamy
tu do czynienia z kwestią wiary lub niewiary: albo wierzysz, że mózg jest
wieloośrodkowym zbiorowiskiem różnych wyspecjalizowanych obszarów
przetwarzających informacje, albo w to nie wierzysz. Jeśli wierzysz, to
przypadek C.K. uważasz za dowód istnienia Jednego z tych ośrodków.
Można też wysunąć kontrargument: analiza twarzy przeprowadzana jest w taki
sam sposób jak analiza przedmiotów (chociaż przez inne części mózgu),
dlatego zdarza się, że jeden proces ulega zaburzeniu, podczas gdy drugi
nie zostaje niczym zakłócony. Poznano wiele przypadków, które można by
zaliczyć do tej kategorii: C.K. potrafi rozpoznawać twarze, ale nie
przedmioty; Justine Sergent z Montrealskiego Instytutu Neurologicznego
opisała mężczyznę, który utracił całkowicie zdolność rozpoznawania twarzy
(nie potrafił nawet ustalić, że dwie identyczne fotografie przedstawiają
tę samą twarz), ale umiał poprawnie określić markę, model i rok produkcji
172 spośród 210 samochodów, których zdjęcia mu pokazano
takiego wyniku
nie udało się osiągnąć żadnemu człowiekowi z nie uszkodzonym mózgiem.
By bardziej skomplikować całą sprawę, należy wspomnieć, że znane są
przypadki ludzi, którzy utracili coś więcej niż zdolność rozpoznawania
ludzkich twarzy. Pewna kobieta w Izraelu, która była zapaloną obserwatorką
ptaków, straciła umiejętność rozpoznawania ich, chociaż nadal potrafiła
widzieć ich kolory, słyszeć ich głosy i śledzić ich ruchy. Mówiła po
prostu: Wszystkie ptaki wyglądają tak samo". Inny pacjent, farmer, w
wieku 58 lat prawdopodobnie doznał wylewu. Gdy odzyskał przytomność, nie
potrafił rozpoznać swojego lekarza, sąsiadów, a nawet własnej żony i
brata. Stopniowo wróciła mu zdolność rozpoznawania najbliższych osób i nie
zaobserwowano u niego żadnych innych problemów aż do momentu, gdy powrócił
na swą farmę. Znalazłszy się tam, ku swemu zdziwieniu odkrył, że nie
potrafi już tego, co kiedyś umiał najlepiej: nie rozpoznaje poszczególnych
krów i cieląt. Dawniej rozróżniał je na podstawie wyglądu ich twarzy",
ale teraz, niestety, wszystkie krowy wyglądały dla niego tak samo.
Człowiek ten wydawał się bardziej przejęty utratą tej umiejętności niż
tym, że nadal nie umiał rozpoznawać niektórych ludzi. Skądinąd można go
zrozumieć: nauczenie się rozróżniania krowich pysków to bardzo trudne i na
ogół niewdzięczne zadanie. Wielu artystów najwyraźniej nie potrafi mu
sprostać, kiedy próbują oni wiernie oddać różnice pysków poszczególnych
zwierząt, chociaż polski malarz Kossak namalował stado koni, z których
każdy miał inny wyraz twarzy".
Jakie to ma znaczenie dla naszego wywodu? Otóż jeżeli w mózgu istnieje
specjalny program do analizy ludzkich twarzy, to czy muszą też tam być
inne programy odpowiadające całemu królestwu zwierząt? A może to, że parę
osób umie rozpoznać poszczególne krowy, ptaki albo znaczki pocztowe,
oznacza po prostu, iż dzięki ciężkiej pracy można nauczyć się rozróżniać
nawet rzeczy bardzo do siebie podobne?
Niektórzy naukowcy uznali za słuszną koncepcję ciężkiej pracy i
wielokrotnego powtarzania. Ponadto starali się dowieść, iż psycholodzy
błądzą, gdy myślą, że mózg w szczególny sposób przetwarza informacje o
twarzach. Ich zdaniem taki punkt widzenia psychologów wynika z tego, że
spędzają większość czasu, badając ludzi, którzy utracili zdolność
rozpoznawania twarzy. Sceptycy twierdzą, że ludzki mózg może osiągnąć
mistrzostwo w identyfikowaniu czegokolwiek; jedyna różnica polega na tym,
że rozpoznawanie twarzy to umiejętność wspólna dla wszystkich ludzi,
podczas gdy zdolność identyfikacji ptaków, samochodów czy też starożytnych
amfor greckich występuje niezmiernie rzadko. Dlatego szansa znalezienia
przypadków, gdy uszkodzenie mózgu przeszkadza w rozpoznawaniu twarzy, jest
znacznie większa niż prawdopodobieństwo natrafienia na farmera, który
utracił umiejętność identyfikacji "twarzy" swoich krów. Liczba ludzi,
których może dotknąć to pierwsze zaburzenie, jest po prostu olbrzymia.
Każdy człowiek to specjalista w dziedzinie twarzy; natomiast tylko jeden
na milion zostaje specjalistą w rozpoznawaniu przedmiotów jakiegoś innego
typu.
Rhea Diamond i Susan Carey z MIT próbowały udowodnić słuszność tego
argumentu, porównując ludzką zdolność do rozpoznawania psów (całych
zwierząt) ze zdolnością do rozpoznawania ludzkich twarzy, pokazywanych
zarówno w normalnej pozycji, jak i odwróconych do góry nogami. W badaniach
uwzględniano obie te pozycje, ponieważ dobrze wiadomo, że nasza zdolność
rozpoznawania twarzy jest znacznie ograniczona, gdy są one odwrócone do
góry nogami. Carey i Diamond przyjęły, że skoro rozpoznawanie twarzy
stanowi po prostu jeden z przykładów zastosowania wiedzy specjalisty, to u
specjalistów od psów również może nastąpić ogromne obniżenie umiejętności
rozróżniania poszczególnych psów, jeśli badanym znawcom będzie się
pokazywać zdjęcia psów odwrócone do góry nogami. Uczone wybrały zdjęcia
seterów irlandzkich, szkockich terierów oraz pudli i zadbały o to, by
wybrane zdjęcia nie różniły się tłem ani pozycją fotografowanego psa.
Fotografie te pokazano osobom wymienionym w spisie Amerykańskiego
Stowarzyszenia Hodowców Psów. Każdy specjalista najpierw oglądał serię
zdjęć psów, a następnie pokazywano mu po kolei każdego psa w parze z
innym, podobnym psem: zadanie eksperta polegało na wskazywaniu, którego z
dwóch psów oglądał uprzednio. Tę serię zdjęć pokazywano zarówno w
normalnej pozycji, jak i odwrócone do góry nogami. Diamond i Carey
stwierdziły, że badanym było znacznie trudniej rozpoznać psy odwrócone do
góry nogami. Mnie to zadanie wydaje się bardzo trudne
mógłbym patrzeć na
cały szpaler szkockich terierów i nie znalazłbym między nimi żadnych
różnic
ale ci ludzie to przecież hodowcy, opiekunowie i sędziowie
konkursowi. Nie przestawali oni być znawcami psów, dopóki zwierzaki te
pokazywano im w normalnej pozycji. Może się wydać paradoksalne, że właśnie
eksperci, którzy na oględzinach seterów i pudli spędzili dziesiątki lat
swojego życia, są jednocześnie tymi samymi ludźmi, którym rozpoznawanie
psów na obrazkach odwróconych do góry nogami sprawiało największe
trudności, ale to akurat miał pokazać opisywany tu eksperyment. Badani to
prawdopodobnie jedyni ludzie, którzy potrafią rozpoznawać psy w normalnej
pozycji na tyle dobrze, aby można było zaobserwować ogromny spadek
zdolności rozpoznawania (psów), podobny do tego, jaki zachodzi u nas,
pozostałych ludzi, w przypadku twarzy (czyli dziedziny, w której jesteśmy
znawcami), gdy zostaną one odwrócone do góry nogami. Czy ten eksperyment
dowodzi, że rozpoznawanie twarzy nie jest umiejętnością, która opiera się
na oddzielnych obwodach neuronalnych w mózgu, lecz jest raczej rodzajem
doskonale wyćwiczonego rozpoznawania, które może równie dobrze dotyczyć
psów, znaczków pocztowych lub żyrandoli? Wspomniany eksperyment pokazuje,
że powyższa opinia może być prawdziwa, chociaż nie wzięto tu pod uwagę
faktu, że praktycznie od urodzenia niezwykle interesujemy się twarzami.
Mózg zajmuje się rozpoznawaniem twarzy w sposób automatyczny
natomiast
rozróżniania pudli musi dopiero się nauczyć. Jest jednak mało
prawdopodobne, by neuropsycholodzy, którzy wierzą, że w mózgu istnieje
specjalny procesor zajmujący się twarzami, zechcieli porzucić swe poglądy
tylko ze względu na jakieś odwrócone do góry nogami teriery.
Nie jesteśmy jedynym gatunkiem, którego mózg bardzo sprawnie reaguje na
twarze. Tę samą umiejętność mają mózgi małp, które
jak wykazały
eksperymenty
reagują zarówno na ludzkie, jak i małpie twarze, a ponadto
ich pojedyncze komórki mózgowe selektywnie uaktywniają się na widok
twarzy. To, że mózgi małp reagują specyficznie na twarze, nie jest tak
naprawdę zaskakujące, ponieważ małpy to zwierzęta społeczne, które za
pomocą wyrazu twarzy sygnalizują swój gniew, strach czy też agresję. Stąd
dla mózgów takich zwierząt korzystna jest podwyższona wrażliwość na twarze
przekazujące określone sygnały (większość naukowców zgodzi się z poglądem,
że nasze umiejętności rozpoznawania twarzy sięgają wstecz do wspólnego
przodka małp, małp człekokształtnych i ludzi). Niewielu jednak badaczy
domyślało się, że inne, dobrze nam znane zwierzęta również wykazują wysoce
rozwiniętą umiejętność rozpoznawania twarzy w tłumie; chodzi mianowicie o
owce.
Owce, o których mowa, umieszczano naprzeciw ekranu oddalonego o l metr. Na
ekranie tym wyświetlano naturalnej wielkości obrazy (każdy przez pięć
sekund) i chociaż badacze : nie kontrolowali ruchów oczu owiec, to jednak
sądzili, że badane zwierzęta oglądały te przezrocza
ilekroć pojawiał się
obrazek przedstawiający inną owcę lub miskę z jedzeniem, owce zaczynały
beczeć. Podłączone do ich mózgów elektrody rejestrowały aktywność komórek
mózgowych, pojawiającą się w odpowiedzi na cztery różne rodzaje obrazków;
większość komórek uaktywniała się, gdy umieszczone w hamaku zwierzę
zobaczyło rogatą owcę (na przykład muflona
zwłaszcza gdy miał on duże
rogi); inne komórki reagowały, gdy oglądana owca była znajoma, natomiast w
ogóle nie reagowały, gdy testowane zwierzę nigdy jej nie spotkało.
Niektóre komórki mózgowe uaktywniały się tylko na widok owczarków i ludzi,
a jeszcze inna grupa komórek reagowała na różne twarze", w tym także
świń. Ciekawe, że te same komórki nie aktywizowały się, gdy twarze
pokazywano odwrócone do góry nogami
zjawisko to przypomina występujące u
ludzi trudności w rozpoznawaniu odwróconych twarzy. Nawiasem mówiąc,
komórki w mózgach małp reagują na widok odwróconych twarzy małp, ale można
to wyjaśnić tym, że małpy często oglądają twarze innych małp w tej
pozycji; natomiast owce rzadko kiedy mają okazję oglądać odwrócone
twarze" innych owiec. Fakt, że reakcja niektórych komórek zależała od
wielkości widzianych rogów, dowodzi, że czynniki społeczne odgrywają
kluczową rolę w rozwoju tych komórek. Owca wyposażona w mózg, który
potrafi szybko ocenić istotne sygnały wskazujące na status społeczny, to
owca, która ma większą szansę przeżycia kolejnego dnia.
Fascynujące jest również to, że istnieją komórki, które reagują na widok
owczarków i ludzi, chociaż wtargnęli" oni w życie owiec stosunkowo
niedawno. Oswojenie zwierząt domowych nastąpiło zaledwie kilka tysięcy lat
temu
podczas gdy mózg owcy ewoluował (chociaż niekoniecznie z dużą
szybkością) przez miliony lat. Z czymś podobnym mamy do czynienia w
przypadku pewnego
na pozór dziwnego
zjawiska: w ludzkim mózgu powstały
układy służące czytaniu, czyli umiejętności, która pojawiła się zaledwie
kilka tysięcy lat temu. W obu wspomnianych przypadkach rozsądne
wyjaśnienie musi zakładać, że układy o możliwościach podobnych do tych,
jakich wymagają .nowe" zadania, istniały już wcześniej i po prostu
przystosowały się do jak najlepszego wykonywania niezbędnych czynności.
Opisane doświadczenia wykazały, że w mózgu owcy występują komórki, które w
ogóle reagują na twarze
być może, oswojenie owiec zmusiło grupę tych
komórek, by nastawiły się na rozpoznawanie twarzy psów i ludzi.
Nie mogę rozstać się z kwestią rozpoznawania twarzy bez przytoczenia paru
dziwnych opowieści, które niezbicie dowodzą, że mózg
niezależnie od
tego, czy został wyposażony w specjalny moduł dla analizy twarzy czy też
nie
traktuje twarze jako obiekty jedyne w swoim rodzaju. Przypadek
opisany przez dra Ottona-Joachima Grussera dotyczy kobiety, która podczas
spaceru ze swoim mężem nagle spostrzegła, że lewa strona jego twarzy jest
mocno zniekształcona i spuchnięta. Strach, który natychmiast ogarnął tę
kobietę, znikł, gdy jej mąż oznajmił, że czuje się absolutnie normalnie.
Mimo to oboje niezwłocznie pospieszyli do domu, by obejrzeć się w lustrze.
Mężowi wszystko wydawało się zupełnie normalne, ale ona zobaczyła, że
straszna zmiana zaszła nie tylko na jego twarzy, lecz również na jej
własnej. Mniej więcej przez dwa następne tygodnie widziała ciągle potężne
zniekształcenia po lewej stronie różnych twarzy, nawet oglądanych na
zdjęciach, chociaż pod każdym innym względem zachowała zwyczajną
umiejętność rozpoznawania wyrazu twarzy oraz identyfikowania twarzy
słynnych ludzi.
W innym przypadku, opisanym także przez dra Grussera, 62-letnia kobieta,
która przeszła wylew i po dziewięciu miesiącach powróciła do zdrowia,
siedziała w wagonie metra, naprzeciwko pasażerki z pudlem na kolanach.
Spojrzawszy nieco wyżej, zobaczyła, ku swemu przerażeniu, że owa pasażerka
ma głowę pudla. Często się mówi, że po pewnym czasie właściciele psów
zaczynają upodabniać się do swoich czworonożnych przyjaciół, ale to było
coś innego: poważne i niewytłumaczalne zniekształcenie twarzy. Starszej
pani wydawało się, że wszyscy inni pasażerowie w tym wagonie również mają
głowy pudli, podobnie jak wszyscy ludzie, których widziała po wybiegnięciu
z metra. Całe to przedziwne doznanie trwało około pół godziny. Kobieta ta
przeżyła drugie zdarzenie tego typu w pracy, gdzie nagle zaczęło jej się
wydawać, że wszyscy urzędnicy w biurze mają całą serię oczu i nosów
rozmieszczonych dookoła głowy, niezależnie od tego, w którą stronę
spoglądali. Z pewnością nie istnieje żadne wytłumaczenie tych przypadków.
Można tylko powiedzieć, iż nie jest zaskakujące, że tego rodzaju dziwaczne
złudzenia dotyczą twarzy
a więc takiego obiektu, któremu poświęcamy
więcej czasu i więcej przestrzeni w mózgu niż czemukolwiek innemu.
Koniec końców pojawia się odwieczny problem: dlaczego tak trudno
przypomnieć sobie nazwisko pasujące do twarzy, którą dobrze znamy? Być
może dlatego, że przypisanie właściwego
Imienia lub nazwiska jest ostatnim etapem procesu zachodzącego wówczas,
kiedy widzimy jakąś twarz. Najpierw zostaje ona zidentyfikowana jako po
prostu twarz, następnie przypisuje się jej płeć, uznaje się tę twarz za
znajomą i łączy się ją ze wszystkimi innymi informacjami o danej osobie.
Dopiero wówczas dodaje się imię i nazwisko osoby, co stanowi jakby
neurofizjologiczny odpowiednik umieszczenia kandyzowanej wisienki na
szczycie melby. Ponieważ nazwisko pojawia się na samym końcu, jest w
pewnym sensie najbardziej narażone na ryzyko. Zgodnie z tą teorią
należałoby się spodziewać, że nigdy nie zdarzy Ci się przywołać z pamięci
imienia i nazwiska danej osoby, o ile wcześniej nie przypomnisz sobie
wszystkich innych informacji o tej osobie
nie przytrafi Ci się, że
popatrzysz na jakąś twarz i stwierdzisz: To jest Leonard Cohen", nie
mogąc potem przypomnieć sobie, kim jest osoba, o której mówisz. Zgodnie z
regułą, która dotyczy absolutnie wszystkiego, co ma związek z mózgiem, i w
tym przypadku istnieje kilka konkurencyjnych teorii. Jedna z nich
posługuje się argumentem, że kombinacja imienia i nazwiska odnosi się
wyłącznie do danej osoby, podczas gdy wszystkie inne cechy najczęściej są
wspólne dla wielu ludzi. Tak więc mamy tysiące piosenkarzy, równie dużo
poetów, wielu z nich pochodzi z Montrealu, ale jest tylko jeden Leonard
Cohen {przynajmniej w tej kategorii). Im bardziej dana informacja jest
specyficzna, tym trudniej ją sobie przypomnieć. Inna hipoteza, wysunięta
przez Gillian Cohen (nie ma tu żadnego pokrewieństwa) z Otwartego
Uniwersytetu w Anglii, głosi, że imiona i nazwiska są trudne do
zapamiętania, ponieważ nic nie znaczą. Na przykład Ingram" nic nie znaczy
(nawet dla mnie), podczas gdy pisarz" coś znaczy; stąd informację, że
ktoś jest pisarzem, łatwiej zapamiętać. Gillian Cohen wymyśliła listę
nazwisk i zawodów, w której ich zwykłe role zostały odwrócone: nazwiskom
nadano znaczenie, a zawody pozbawiono znaczenia. Na tej liście figurowali
m.in. pan Piekarz z zawodu rumiarz, pan Kucharz będący paciawcem, pan
Fryzjer pracujący jako waciarz i zwaśnik o nazwisku Tragarz. Tym razem
osoby testowane zapamiętywały nazwiska lepiej niż zawody, odwrotnie niż
zwykle się to obserwuje. Zapewne świadczy to o tym, że cechujący większość
nazwisk brak znaczenia powoduje, że trudno nam je zapamiętać. Z drugiej
strony typowe nazwiska są często nazwami zawodów [kapitalną ilustracją
problemu zapamiętywania nazwisk jest nowela Antoniego Czechowa Końskie
nazwisko, której bohaterowie usiłują przypomnieć sobie, jak brzmi nazwisko
pilnie poszukiwanego medyka; przyp. red].
Żadna z tych teorii nie wyjaśnia tego, czego większość z nas doświadcza od
czasu do czasu, a mianowicie znaczącej roli kontekstu. Twarz sama w sobie
nie wystarcza, ponieważ jeśli zobaczysz ją w jakichś niecodziennych
okolicznościach, to przypuszczalnie będziesz musiał włożyć sporo wysiłku,
by umieścić ją we właściwym kontekście, zanim zdołasz ją zidentyfikować
(przy czym nie chodzi tu o kontekst informacyjny, lecz o kontekst
wizualny). Jeśli spotkasz swojego weterynarza na zakupach, to upłynie
dobra chwila, zanim uzmysłowisz sobie, kto to jest. Ale jeśli wyobrazisz
sobie tę samą twarz u osoby ubranej w biały fartuch i przebywającej w
pomieszczeniu wypełnionym zapachem środków dezynfekujących, to masz gotową
odpowiedź.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 14
JEDNOSTRONNA TWARZ
Gdyby chciało Ci się, Czytelniku, poświęcić czas na wyliczenie wszystkich
miejsc w mózgu, które najprawdopodobniej odgrywają jakąś rolę w
postrzeganiu lub analizowaniu twarzy, z pewnością doszedłbyś do wniosku,
że obróbka" twarzy to raison d'etre mózgu. Prawa i lewa strona, przód i
tył
każda z tych części mózgu ma swój udział. Przypuszczalnie dzieje się
tak, ponieważ jesteśmy zwierzętami społecznymi żyjącymi w warunkach, w
których ogromne znaczenie ma rozpoznawanie znanych nam osób i, co bardziej
istotne, ustalanie, jakie żywią uczucia. Dwa poprzednie rozdziały w ogóle
nie poruszały kwestii odczytywania wyrazu twarzy.
Nie jest to umiejętność wyłącznie ludzka. Duże małpy człekokształtne

najbliżsi krewni człowieka
a nawet zwykłe małpy kształtują swoje
kontakty społeczne, posługując się różnego rodzaju sygnałami; źródłem
wielu z nich jest twarz. I chociaż ci, którzy nie wierzą w ewolucję, mogą
się poczuć zakłopotani, istnieje oczywiste podobieństwo między wyrazem
twarzy małp i ludzi, zwłaszcza w strachu lub w gniewie. Ponieważ
liczebność grup społecznych tworzonych przez ludzi (i wynikająca stąd
liczba twarzy, z którymi dana osoba ma kontakt) jest znacznie większa niż
liczebność grup tworzonych przez inne naczelne, ludzki mózg dużą swoją
część musi przeznaczyć na rozpoznawanie i zapamiętywanie twarzy, a także
na odcyfrowywanie sygnałów, które twarze te przekazują.
Istnieje sporo dowodów pośrednich na to, że zdolność percepcji wyrazu
twarzy rozwinęła się we wczesnym stadium ewolucji i w związku z tym
stanowi stały element wyposażenia mózgu, a nie po prostu wyuczoną
umiejętność. To, że w mózgach małp znajdują się obszary, których zadaniem
jest analiza twarzy, a także to, że u ludzi zdolność rozpoznawania wyrazu
twarzy pojawia się bardzo wcześnie w okresie niemowlęcym (z pewnością w
pierwszych tygodniach, jeśli nie dniach, życia) wskazuje, że mózg
wykonywał ten typ pracy co najmniej przez setki tysięcy lat.
Fakt, że znaczenie różnych wyrazów twarzy jest takie samo w różnych
kulturach, również sprzyja teorii twierdzącej, że różne rodzaje wyrazu
twarzy są nam wrodzone. Wykazały to przede wszystkim badania, jakie przez
ostatnie dwadzieścia lat prowadził Paul Ekman z Uniwersytetu
Kalifornijskiego w San Francisco. Ekman pokazywał przedstawicielom różnych
zachodnich i niezachodnich kultur zdjęcia twarzy wyrażających sześć
podstawowych ludzkich uczuć: zaskoczenie, gniew, szczęście, obrzydzenie,
strach oraz smutek, i okazało się, że wszyscy badani rozumieli te uczucia
i byli zgodni co do znaczenia różnego wyrazu twarzy. Ekman dołożył starań,
by ludzie, których reakcje chciał badać, nie byli uprzednio poddani
wpływom zewnętrznych źródeł informacji. W obawie, że niektóre z badanych
przez niego niezachodnich grup mogły mieć kontakt z programami
telewizyjnymi, pokazującymi zachodni sposób interpretowania wyrazu twarzy,
Ekman dotarł do plemion na Nowej Gwinei, które nigdy nie zetknęły się z
telewizją. Stwierdził on, że jedyna różnica polegała na tym, że
zamieszkali tam ludzie nie odróżniali strachu od zaskoczenia. Zgodność
ocen uzyskano także wówczas, gdy przedstawiciele społeczeństw zachodnich
interpretowali uczucia malujące się na twarzach mieszkańców Nowej Gwinei.
Choć niektórzy antropolodzy utrzymują, że wyraz twarzy jest uwarunkowany
kulturowo, a pewne szczegóły wciąż nie zostały zbadane (na przykład to,
czy powszechnie występujące różne rodzaje wyrazu twarzy ograniczają się do
wymienionej listy sześciu uczuć), to jednak badania Ekmana cieszą się
szerokim uznaniem.
Jeśli naprawdę istnieje podstawowy zestaw wrodzonych rodzajów wyrazu
ludzkich twarzy, rodzajów identycznych niezależnie od wpływów danej
kultury, to wyraz twarzy może być uznany za sygnał pozwalający danemu
mózgowi komunikować się bezpośrednio z drugim mózgiem. Gdy doświadczasz
jakiegoś uczucia, mogę wczuć się w Twoją sytuację bez udziału żadnych
słów. We współczesnym świecie, w którym większość informacji to przekazy
werbalne, wyraz twarzy nadal pozostaje bardzo skutecznym środkiem
komunikacji, a musiał być jeszcze ważniejszy, zanim powstał język mówiony

w czasach, gdy używano wyłącznie gestów, dźwięków i mimiki. Żadna z
powyższych informacji nie jest szczególnie zaskakująca
niespodzianki
pojawiły się dopiero wtedy, gdy naukowcy zajrzeli w głąb mózgu. Okazuje
się, że
podobnie jak przy rozpoznawaniu twarzy
obszary
wyspecjalizowane w interpretowaniu wyrazu twarzy znajdują się z prawej
strony mózgu.
Jednym ze sposobów wykazania udziału prawej półkuli w postrzeganiu wyrazu
twarzy jest szybkie wyświetlanie kolejnych rysunków twarzy wyrażających
emocje z jednej lub drugiej strony ekranu, podczas gdy badana osoba patrzy
prosto przed siebie. Obrazy twarzy ukazujących się z lewej strony będą
przesyłane najpierw do prawej półkuli, a twarze ukazujące się z prawej
strony do lewej półkuli. Dzieje się tak na skutek krzyżowania się
informacji dopływających do mózgu. Badania te wykazały, że wyniki
rozpoznawania wyrazu twarzy są lepsze, gdy obraz dociera do prawej
półkuli. Na przykład, gdy najpierw pokazuje się na krócej niż jedną
dziesiątą sekundy rysunek bardzo wyrazistej twarzy, a potem pokazuje się
jakąś inną twarz przez nieco dłuższy czas, większość ludzi potrafi lepiej
ocenić, czy wyraz obu twarzy jest taki sam czy nie, Jeśli twarze te
pojawiają się po lewej stronie, w tak zwanym lewym polu widzenia.
Brzmi to sensownie, gdy weźmiemy pod uwagę, że prawa półkula, jak się
wydaje, odgrywa główną rolę w rozpoznawaniu twarzy
przejście od zdania
sobie sprawy, że patrzy się na jakąś twarz, do analizy wyrazu tej twarzy
nie stanowi zbyt dużego skoku. Liczne dane dotyczące ofiar wylewów mówią,
że analiza wyrazu twarzy zachodzi w prawej połowie mózgu, tuż obok
obszarów zajmujących się rozpoznawaniem twarzy, a być może, nawet
częściowo w tych samych rejonach mózgu. Natomiast to, że niektórzy
pacjenci utracili jedną z tych umiejętności, zachowując jednocześnie
drugą, dowodzi, że procesy te nie zachodzą w tych samych obszarach mózgu
[Czasami zdarzają się pacjenci, którzy potrafią doskonale rozpoznawać
wyraz twarzy, ale tracą umiejętność nazywania go. Jeden z takich pacjentów
potrafił wybrać właściwy wyraz twarzy pasujący do danej sceny, na przykład
do pogrzebu lub do zdania przeczytanego z bardzo wyraźnym emocjonalnym
zabarwieniem głosu; potrafił też rozróżnić, czy dwie twarze wyrażają to
samo uczucie czy też nie, natomiast gdy przyszło mu nazwać konkretny wyraz
twarzy jako szczęśliwy, smutny czy zagniewany, nie mógł sobie z tym
poradzić. Mimo to, gdy temu samemu pacjentowi zadano podobne pytanie,
używając słów (nazwij uczucie, jakie wyraża twarz osoby, którą zaatakował
zły pies"), wszystkie jego odpowiedzi były poprawne. Zna on różne rodzaje
wyrazu twarzy oraz określające je słowa, ale nie potrafi połączyć ze sobą
tych dwóch elementów].
Prawa półkula odgrywa zasadniczą rolę nie tylko w percepcji wyrazu twarzy,
ale również w powstawaniu wyrazu twarzy. Chociaż może się to wydać bardzo
dziwne, wszystkie kolejne badania prowadziły do wniosku, że lewa strona
twarzy wyraża emocje w sposób bardziej ekspresywny niż prawa (dotyczy to
zarówno małp, jak i ludzi)
właśnie prawa półkula kontroluje najbardziej
aktywne mięśnie lewej strony twarzy. Można to pokazać w prosty sposób:
trzeba fotografię jakiejś twarzy przeciąć pośrodku, tak by otrzymać
oddzielne zdjęcia lewej i prawej strony. Następnie, używając lusterka,
należy uzyskać lustrzane odbicia obu części i, zestawiając je parami,
stworzyć z nich dwie nowe twarze. Jedna nowa twarz powstanie z połączenia
rzeczywistej prawej strony z jej lustrzanym odbiciem, a druga z kombinacji
pierwotnej lewej części oraz jej odbicia. Ilekroć postąpi się tak z
fotografiami twarzy wyrażających różnorodne uczucia, niezależni
obserwatorzy uznają, że kombinacja lewej części twarzy z jej odbiciem jest
bardziej ekspresywna. Można to sobie łatwo wyobrazić, nawet jeśli nigdy
nie widziało się takiego doświadczenia: gdy w uśmiechu lewa część ust
rzeczywistej twarzy podnosi się wyżej niż prawa, twarz powstała z
połączenia lewej strony i jej odbicia ma oba kąciki ust wygięte ku górze,
podczas gdy połączenie prawej strony i jej odbicia daje praktycznie płaską
linię ust.
Dlaczego nasz wyraz twarzy miałby być asymetryczny? Skoro wiadomo, jakim
bogactwem mięśni twarzy dysponujemy i jak wielkie jest znaczenie wyrazu
twarzy, ograniczanie naszych możliwości poprzez ujawnianie uczuć głównie
po jednej stronie twarzy wydaje się skandalicznym błędem. Myślę, że nie
istnieje na to pytanie odpowiedź, z którą zgodziłaby się większość
specjalistów; jedna odpowiedź uwzględnia podwójną rolę prawej półkuli,
odpowiedzialnej zarówno za postrzeganie, jak i tworzenie wyrazu twarzy.
Wyobraź sobie, że patrzysz na twarz znajdującą się na wprost Ciebie. Obraz
prawej strony tej twarzy (która jest po Twojej lewej stronie) dociera
najpierw do Twojej prawej półkuli i vice versa. Pamiętajmy, że prawa
półkula lepiej
a przynajmniej szybciej
rozpoznaje wyraz twarzy. Cała
ironia polega na tym, że wyraz twarzy, który starasz się zinterpretować,
odmalowuje się wyraźniej na lewej stronie oglądanej twarzy i tym samym
dociera do Twojej lewej półkuli, która jest mniej sprawna, gdy chodzi o
twarze. Cóż z tego? Dlaczego sprawniejsza strona jednego mózgu miałaby
zwracać się do słabszej strony drugiego? Proste wytłumaczenie wyglądałoby
tak: lewa strona twarzy musi przesadnie wyrażać swe uczucia właśnie
dlatego, że odbierająca je półkula (Twoja lewa) potrafi odczytać te
sygnały jedynie wówczas, gdy zostaną one napisane wielkimi literami oraz
podkreślone. Natomiast bardziej sprawna prawa półkula Twojego mózgu łatwo
spostrzeże bardziej subtelny wyraz malujący się po prawej stronie
oglądanej twarzy.
Moje spekulacje mieszczą się gdzieś pomiędzy hipotezą a zgadywaniem. Inni
badacze uważają, że rozbieżność między prawą a lewą stroną jest
nieistotna, ponieważ w rzeczywistości, oglądając czyjąś twarz, i tak
niemal nigdy nie patrzysz na nią wprost. Twoje oczy przebiegają po
oglądanej twarzy, zaczynając chyba od spojrzenia na lewe oko, po czym
przesuwają się ku kącikowi ust. W dodatku zarówno wyraz twarzy, jak i sama
twarz nie pozostają nieruchome przez więcej niż ułamek sekundy, a mózg w
mig przetwarza informacje o zmieniającym się wyrazie. Taki sceptycyzm
wydaje się rozsądny, ale przeczą mu pewne doświadczenia, wykazujące, że

przynajmniej w laboratorium
ludzie poproszeni o dokładne przyjrzenie się
danej twarzy spędzają około dwóch trzecich czasu, patrząc na jej prawą
stronę. Czy znaczy to, że w codziennym życiu postępujemy podobnie? Nie
sądzę, by ktokolwiek potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
Badania nad tym zjawiskiem podążają nieraz w dziwnych kierunkach. Warto
wspomnieć o odkryciu dokonanym przez dra Ottona-Joachima Grussera, który
stwierdził, że zdecydowana większość spośród kilkuset portretów,
namalowanych między początkiem XV a końcem XVII wieku, przedstawia osobę z
głowę zwróconą ku prawemu ramieniu. Oczywiście w ten sposób eksponuje się
bardziej ekspresywną, lewą stronę twarzy. Być może, najbardziej w tym
intrygujący jest fakt stopniowego osłabiania się tej tendencji od XVIII
wieku aż po dzień dzisiejszy. Warto dodać, że przez cały czas tendencja ta
była wyraźniejsza w przypadku portretów kobiet niż mężczyzn. Można by co
prawda uznać, że chodzi tu tylko o artystyczną konwencję, ale nawet
wówczas warto zapytać, jakie były jej początki i czy nie mamy tu do
czynienia z milczącym uznaniem lewej strony twarzy za szczególnie godną
uwagi.
Można tu zaobserwować dziwną analogię do jednego z ważnych, a ciągle
otwartych pytań, dotyczących ludzkiego zachowania: dlaczego kobiety
trzymają swoje niemowlęta w taki sposób, by głowa dziecka znajdowała się
po lewej stronie? Bez wątpienia tak właśnie się dzieje: obserwacje kobiet
z różnych kultur, przegląd zdjęć dotyczących tubylczych kultur pierwotnych
mieszkańców Zachodu, Wschodu i Ameryki Północnej, a także eksperymenty
wykazują, że około 80% kobiet kołysze swe niemowlęta na lewej ręce
(natomiast inaczej trzymane są siatki z zakupami
I. Hyman Weiland z
Uniwersytetu Południowej Kalifornii zaobserwował, że wśród kupujących z
torbami wielkości zbliżonej do rozmiarów niemowlęcia połowa nosi je w
lewej, a połowa w prawej ręce). Większość ludzi będzie twierdzić, że
ponieważ kobiety są na ogół praworęczne, to trzymanie dziecka na lewej
ręce uwalnia ich dominującą rękę i umożliwia wykonywanie innych czynności.
Niestety, nie wyjaśnia to jednak, dlaczego większość leworęcznych matek
również nosi niemowlęta na lewej ręce. Na początku lat siedemdziesiątych
Lee Salk wysunął hipotezę, że matki trzymają niemowlęta w ten sposób po
to, by mogły one słyszeć bicie serca matki
uspokajający odgłos, znany
dziecku z okresu życia płodowego. Ponieważ serce znajduje się po lewej
stronie ciała, kierowanie głowy niemowlęcia na lewo wydaje się rozsądne.
Salk dowiódł nawet, że niemowlęta, które w żłobkach słuchały nadawanego
przez głośnik nagrania bicia serca, przybrały więcej na wadze w ciągu
czterech dni i płakały mniej niż niemowlęta, które nie słuchały tego
nagrania.
Naukowcy nadal jednak zastanawiają się, czy całą tę sprawę da się tak
wyjaśnić. Wyniki przeprowadzonych niedawno badań wskazują, że matki
trzymają niemowlę tak, że jego głowa znajduje się po lewej stronie, z
powodów, które mogą być bardziej związane z mózgiem, a zwłaszcza z prawą
półkulą mózgową, niż z sercem. Wyobraź sobie, że kołyszesz niemowlę i
spoglądasz w dół na jego twarz. Jeśli niemowlę jest na Twojej lewej ręce,
jego twarz znajduje się w Twoim lewym polu widzenia i wystarczy szybki
rzut oka, by jej obraz dotarł do Twojej prawej półkuli, gdzie emocjonalny
wyraz twarzy niemowlęcia zostanie skutecznie oraz bezbłędnie odczytany. Co
więcej, trzymane niemowlę patrzy wtedy na lewą stronę Twojej twarzy,
korzystając tym samym z możliwości oglądania najpełniejszego wyrazu Twoich
uczuć. Dr John Manning z Uniwersytetu w Liverpoolu wykazał, że matki,
którym zawiązano przepaskę na lewym oku (pozbawiając je korzyści płynących
z bezpośredniego przesyłania obrazu twarzy niemowlęcia do prawej półkuli)
znacznie rzadziej kołyszą niemowlęta na lewej ręce. Być może, trudno uznać
ten fakt za jednoznaczne potwierdzenie teorii mówiącej o roli półkul
mózgowych, ale wolno przypuszczać, że właściwa odpowiedź musi uwzględniać
nie tylko odgłos bicia serca.
Analizując sposób noszenia niemowląt, odwoływano się również do
przedstawień matki z dzieckiem na ręku w sztukach pięknych. Badacze
porównali tworzone przez stulecia obrazy i rzeźby przedstawiające matki
noszące niemowlęta i okazało się, że występuje tu identyczna zagadkowa
niezgodność,
Jak w przypadku portretów. Gdy zestawi się wyniki różnych badań, łatwo
dostrzec, że noszenie dziecka po lewej stronie było charakterystyczne
mniej więcej do końca XV wieku, potem zaś coraz powszechniejsze stawało
się noszenie dziecka po prawej stronie. Przybliżona równowaga między
dwiema stronami utrzymywała się aż do XVII wieku, a następnie lewa strona
zaczęła odzyskiwać przewagę, zachowując ją do dnia dzisiejszego. Mimo
oczywistych pułapek czyhających na nas, gdy próbujemy dokładnie odtworzyć
życie społeczne, posługując się wyłącznie dziełami sztuki, następujący w
ciągu stuleci wzrost i spadek popularności noszenia niemowląt po lewej
stronie domaga się jednak jakiegoś wytłumaczenia. Jeśli obrazy wiernie
oddają rzeczywistość i kobiety rzeczywiście zmieniały sposób noszenia
niemowląt, to teoria podkreślająca rolę odgłosów bicia serca wydaje się
jeszcze trudniejsza do utrzymania. Jeśli z kolei preferencja noszenia
niemowląt po lewej stronie wynikła z potrzeby komunikowania się prawych
półkul matki i niemowlęcia, psychologowie stają wobec konieczności
uznania, że w XV i XVI wieku nastąpiła jakaś dziwaczna zmiana organizacji
mózgu. Cała ta sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się, ponieważ badania
rzeźb z Ameryki Środkowej i Ameryki Południowej ujawniły, że noszenie po
lewej stronie było częstsze tylko w jednym okresie, od 300 do 600 roku
n.e., i tylko w jednym rejonie, w Ameryce Środkowej.
Interpretując te wyniki, można przyjąć, że same w sobie są one prawdziwe i
wynikają z mózgowych mechanizmów warunkujących noszenie dziecka po lewej
stronie. W konsekwencji należałoby założyć, że różnice między dwiema
półkulami mózgowymi zmieniają się od czasu do czasu w wyniku działania
czynników kulturowych. Jeśli tak, to między IV a VII wiekiem n.e. w
Ameryce Środkowej zdarzyło się coś, co uwypukliło różnice między lewą i
prawą półkulą, przyczyniając się do częstszego noszenia dziecka po lewej
stronie, podczas gdy w kulturach ludów żyjących w Andach nie zaszło w tym
okresie żadne podobne zdarzenie. Z kolei w Europie jakieś tajemnicze siły
kulturowe zmniejszyły potrzebę noszenia niemowlęcia po lewej stronie na
ponad dwa stulecia, po czym siły te stopniowo zanikły. Istnieją dane
wskazujące, że stopień zróżnicowania między półkulami może ulec zmianie w
zależności od czynników społecznych, ale mimo to powyższa interpretacja
wydaje się nieco naciągana. Znacznie łatwiejsze byłoby odrzucenie jej i
ograniczenie się do stwierdzenia, że dzieła sztuki nie stanowią dokładnego
odzwierciedlenia rzeczywistych zdarzeń.
Spostrzegawczy czytelnik zauważy, że nie wspomniałem nic o noszeniu
niemowląt przez mężczyzn
miałem ku temu powód. Mężczyźni nie wykazują
preferencji do trzymania niemowląt po lewej stronie. Nawet bardzo szerokie
i szczegółowe analizy zdjęć z rodzinnych albumów dowodzą, że mężczyźni
trzymają niemowlęta
by tak rzec
w sposób losowy, umieszczając głowę
dziecka raz po prawej, raz po lewej stronie. Czy wynika to z tego, że
odgłos bicia serca mężczyzny nie wpływa uspokajająco na niemowlę? Wydaje
się to mało prawdopodobne. A może mężczyźni nie są tak sprawni albo,
mówiąc bardziej precyzyjnie, ich prawa półkula nie wyspecjalizowała się
tak bardzo w wykrywaniu emocjonalnego wyrazu twarzy? Istnieją pewne dane
potwierdzające takie wyjaśnienie i w chwili obecnej jest to
przypuszczalnie najlepsze wytłumaczenie faktu, że kobiety wolą trzymać
niemowlęta z głową po lewej stronie, a mężczyźni nie wykazują takiej
tendencji.
Nie mogę porzucić tematu twarzy, nie wspomniawszy o niektórych dziwacznych
badaniach. Wydaje się, że nie tylko przeżywanie pewnych uczuć wywołuje
odpowiedni wyraz twarzy (jesteś szczęśliwy, a więc uśmiechasz się), ale
zachodzi również odwrotny związek: uśmiechnij się, a zaczniesz czuć się
szczęśliwy. Ten niezwykły pogląd ma swe źródło w badaniach
zapoczątkowanych w latach osiemdziesiątych przez Paula Ekmana i został
następnie rozwinięty przez wielu innych badaczy. Ekman prosił ochotników,
by przyjmowali wyraz twarzy odpowiadający pewnym uczuciom, nie mówił
jednak wprost: uśmiechnij się", zmarszcz brwi" czy naburmusz się".
Zamiast tego typowy zestaw instrukcji wyglądał na przykład tak: ściągnij
brwi w dół i ku sobie, unieś górną powiekę oka i napnij dolną powiekę,
zwęź wargi i ściśnij je razem". Gdy osoby badane stosowały się do tych
sprytnych poleceń (czego wynikiem był zagniewany wyraz twarzy),
obserwowano u nich przyspieszone bicie serca i podwyższone elektryczne
przewodnictwo skóry. Te zmiany fizjologiczne, towarzyszące negatywnym
emocjom, takim jak gniew, strach i obrzydzenie, systematycznie były
większe niż zmiany towarzyszące szczęśliwemu wyrazowi twarzy l należały do
tego samego rodzaju zmian, jakie można by zauważyć, gdyby dana osoba
rzeczywiście doznawała emocji wyrażanych przez jej twarz. Instrukcje
przedstawiano jako zestaw ruchów poszczególnych mięśni, po to, by utrudnić
identyfikację uczucia, jakie ostatecznie pojawiało się na twarzach
ochotników. Chodziło o to, by zmniejszyć prawdopodobieństwo wywierania
świadomego wpływu na fizjologiczne reakcje ciała. Chociaż jest oczywiście
możliwe, że w miarę wykonywania instrukcji można się zorientować, że twarz
przybiera gniewny wyraz, Ekman i jego koledzy stwierdzili jednak, iż
umiejętność rozpoznawania uczuć, jakie ostatecznie pojawiają się na
własnej twarzy jest zaskakująco słaba.
Sam Ekman powstrzymuje się od uznania, że dzięki odpowiedniemu ułożeniu
mięśni twarzy można doznawać uczuć, które normalnie towarzyszą takiemu
wyrazowi twarzy. Nie ulega wątpliwości, że możesz w ten sposób wywołać w
swoim ciele zmiany, które normalnie towarzyszą tym uczuciom, ale to nie to
samo, co przeżywanie samych uczuć. Mimo to dostrzeżono jednak, że
ochotnicy uczestniczący w eksperymentach rzeczywiście przeżywali zmiany
emocjonalne, szczególnie wówczas, gdy przyjmowali wyraz twarzy zwykle
towarzyszący negatywnym uczuciom.
Jak to możliwe, że przyjmując wyraz twarzy najczęściej kojarzony z danym
uczuciem, potrafimy spowodować zmiany w naszej fizjologii, nie wywołując
samego uczucia? Ekman mówi, że w naszym mózgu istnieje zapewne sieć
neuronów, która kontroluje cały zbiór reakcji towarzyszących silnym
emocjom. Kiedy więc przestraszy Cię niespodziewany dźwięk w ciemności, na
Twojej twarzy pojawia się przerażenie, bicie Twojego serca ulega
przyspieszeniu, poziom hormonów podnosi się, dodatkowa ilość krwi zostaje
przetoczona do mięśni, przygotowując Cię do ucieczki lub walki, możesz
nawet
mimo woli
wydać okrzyk; wszystkie te reakcje są dziełem
wzajemnie połączonych obwodów komórek nerwowych. Paul Ekman sądzi, że ten
kontrolujący emocje układ może aktywizować się nawet wówczas, gdy brak
jest typowej przyczyny (w naszym przypadku
nieoczekiwanego dźwięku), a
istnieją jedynie jej konsekwencje, takie jak wyraz strachu na twarzy. Gdy
uaktywni się którykolwiek z obwodów, zostaje uruchomiony cały układ.
Wyjaśnienie proponowane przez Ekmana nie jest jedyną próbą wytłumaczenia
natury tego zjawiska. Inni badacze uważają, że chodzi tu nie tyle o
zjawisko ograniczone do komórek nerwowych, ile o znacznie bardziej okrężny
proces: mózg poleca pewnym mięśniom twarzy, by się skurczyły, ich skurcz
zaciska niektóre naczynia krwionośne prowadzące do mózgu lub zeń
wychodzące (podczas gdy inne naczynia nie ulegają żadnym zmianom); zmiana
w układzie krążenia krwi powoduje zmiany aktywności mózgu w pewnych
obszarach, ale nie w innych, czego ostatecznym wynikiem jest zmiana uczuć.
Niezależnie od tego, z jakim mechanizmem mamy tu w rzeczywistości do
czynienia, sama myśl, ze uśmiech może poprzedzać uczucie szczęścia, a nie
odwrotnie, stanowi doskonałą ilustrację tego, że nigdy nie można być
pewnym niczego, co dotyczy mózgu. Czy dowcipy wydają nam się bardziej
śmieszne, ponieważ
oczekując na puentę
zaczynamy się uśmiechać już w
ich połowie i w ten sposób polepszamy swój nastrój aż do momentu
zakończenia? Czy właśnie dlatego znany komik rozbawia nas nawet wtedy,
kiedy jego żarty wcale nie są śmieszne?
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 15
H.M.
Dnia 25 sierpnia 1953 roku 27letnł mężczyzna z Hartford w stanie
Connecticut oraz jego rodzice zgodzili się na przeprowadzenie pewnej
operacji. Miała to być ostatnia deska ratunku dla chorego, któremu
nieustanne napady padaczkowe kompletnie rujnowały życie. Człowiek ten nie
wiedział wówczas, że niebawem stanie się najczęściej opisywanym
przypadkiem w historii medycyny. Tragedią jest, że nie wie on o tym nawet
teraz.
W czasopismach i podręcznikach medycznych pacjent ten występuje jako H.M.
W 1953 roku H.M. doznawał średnio dziesięciu małych napadów padaczkowych
dziennie i chociaż podczas tych półminutowych epizodów nie tracił
świadomości, Często tracił kontakt z otoczeniem, zamykając wbrew własnej
*roli oczy i krzyżując ręce i nogi. Te niewielkie napady wprawiały go w
stan ciągłej dezorientacji. Mniej więcej raz na tydzień H.M. miał znacznie
poważniejszy, duży napad, któremu towarzyszyły konwulsje i utrata
świadomości, czasem nawet ulegał zranieniom. Leki, które dostawał w
największych dawkach, jakie organizm może tolerować, nie pomagały w
opanowaniu napadów ani jednego, ani drugiego rodzaju, tak że w końcu
operację mózgu uznano za jedyną szansę. Rozwiązanie to nie jest zresztą
tak ekstremalne, jak mogłoby się wydawać: operacje w celu złagodzenia
napadów padaczkowych wciąż się praktykuje i życie wielu chorych na
padaczkę ludzi całkowicie zmieniło się dzięki usunięciu małego kawałka
tkanki mózgowej
zazwyczaj tego, który uległ zmianom chorobowym czy
urazowi. Chociaż elektryczna nawałnica spowodowana napadem padaczkowym
nieraz szaleje bez ograniczeń po całym mózgu, najprawdopodobniej jednak
napad zaczyna się w jednym konkretnym punkcie (ognisku padaczkowym).
Nadzieja, że wraz z usunięciem fragmentu uszkodzonej tkanki ataki ustaną,
wydaje się więc uzasadniona.
Przypadek H.M. nie był jednoznaczny. Zapisy EEG nie wskazywały na żadne
konkretne źródło ataków, a raczej ujawniły bliżej nieokreślone zaburzenia
po obu stronach mózgu, w obu płatach skroniowych. Ponadto jedyną
wskazówką, że H.M. mógł w ciągu swego życia doznać uszkodzenia mózgu,
które spowodowało napady padaczkowe, był fakt, że jako 7-letni chłopiec
stracił na około pięć minut przytomność, kiedy wpadł pod rower. Pierwszy
mały napad wystąpił w wieku dziesięciu lat, a jako szesnastolatek przeżył
on swój pierwszy duży napad, w czasie którego stracił przytomność. H.M.
zdołał ukończyć szkołę średnią i mógł wykonywać stosunkowo proste
czynności aż do momentu, gdy napady uczyniły nawet te prace zbyt trudnymi.
Gdy wszystkie dostępne leki okazały się nieskuteczne, H.M. stał się
kandydatem do operacji. Wybitny chirurg mózgu, dr William Beecher
Scoville, który miał ją przeprowadzić, musiał podjąć trudną decyzję. Z
jednej strony zapis EEG był niejasny
nie wskazywał jednoznacznie żadnego
konkretnego miejsca, które stanowiłoby oczywisty cel operacji; z drugiej
strony należało pamiętać, że napady padaczkowe uczyniły H.M. niezdolnym do
normalnego życia. Dr Scovłlle zdecydował się wyciąć znaczne fragmenty
płatów skroniowych po obu stronach mózgu H.M. i chociaż otwarcie przyznał,
że ta szczególna procedura chirurgiczna jest prawdziwie eksperymentalna",
nie można zapominać, że trwał wtedy złoty wiek psychochirurgii. Opracowano
wówczas wiele różnorodnych metod usuwania mniejszych i większych kawałków
mózgu, a efektem tych operacji miało być uspokojenie pacjentów cierpiących
na psychozy lub też opanowanie napadów u chorych na padaczkę. Wprawdzie
to, że dr Scoville określił tę procedurę mianem prawdziwie
eksperymentalnej", dowodzi, że nie bez obaw podjął się wykonania tego
zabiegu, ale mimo wszystko faktem jest, że w tamtych czasach zasada krój
i lecz" cieszyła się szerszym uznaniem niż obecnie.
W trakcie operacji nie wydarzyło się nic szczególnego
H.M. przez cały
czas jej trwania pozostawał świadomy i rozmawiał. Dr Scoville usunął około
8 cm przyśrodkowej powierzchni obu płatów skroniowych. Obszary te
zawierały nie tylko tkankę kory mózgowej, ale także fragmenty układu
limbicznego (są to, znajdujące się pod korą, różne struktury
odpowiedzialne za stany emocjonalne). William Scoville usunął też prawie
cały hipokamp i oba ciała migdałowate po obu stronach mózgu. Hipokamp
zawdzięcza nazwę swojemu wyglądowi
rzekomo podobny jest do pary koników
morskich, ale mnie kojarzy się bardziej z ogryzionymi widełkami" kości
obojczykowych kurczaka. Hipokamp składa się z dwóch ramion, wychodzących
ze wspólnego punktu z tyłu mózgu i wyciągających się do przodu, które są
wtłoczone w płaty skroniowe. Do końców obu ramion hipokampa przywierają
ciała migdałowate
małe gałki o kształcie migdałów (stąd ich nazwa).
Układ limbiczny, którego części stanowią zarówno ciała migdałowate, jak i
hipokamp, określa się też jako mózg ssaczy", co oznacza, że w sensie
ewolucyjnym układ ten jest bardzo stary i występuje nawet w mózgach tych
zwierząt, których na ogół nie uznaje się za wybitnych myślicieli
myślę
tu o susie, oposie, a nawet o moim kocie.
Tragedia H.M. wiązała się z tym, że w 1953 roku niewiele wiedziano na
temat funkcji pełnionej przez wymienione części mózgu. Jedno z pierwszych
doniesień o tym, że w wyniku operacji stało się z nim coś bardzo
niedobrego, pochodziło od samego Williama Scoville'a; był to artykuł
opublikowany w 1954 roku w Journal of Neurosurgery". Podsumowując
rezultaty serii chirurgicznych zabiegów stosowanych w leczeniu zarówno
padaczki, jak i psychozy, Scoville stwierdził, że usunięcie tkanki z
obszarów płatów skroniowych po obu stronach mózgu nie spowodowało żadnych
istotnych zmian w fizjologii czy zachowaniu z wyjątkiem bardzo poważnej
utraty zdolności zapamiętywania nowych zdarzeń" (podkreślenie Scovllle'a).

Ryc. 11.: Hipokamp. Zaznaczono zakres operacji łagodniejszych, w których
usuwa się jedynie przednią część hipokampa, i bardziej radykalnych,
sięgających ku tyłowi
Niewątpliwie był to okres pionierskich poszukiwań oraz przesadnego
optymizmu: w zakończeniu swojego artykułu Scoyllle zastanawia się, czy w
leczeniu padaczki operacje mózgu nie wyprą kiedyś 'całkowicie terapii
opartych na środkach farmakologicznych.
Obecnie wiemy
w znacznej mierze dzięki H.M.
że hipokamp odpowiada za
tworzenie nowych śladów pamięciowych. Wskutek usunięcia większej części
obu ramion hipokampa H.M. zaczął cierpieć na amnezję: od 1953 roku nie
może zapamiętać nowych zdarzeń, chyba że w najbardziej ulotny i
fragmentaryczny sposób. Mężczyzna ten, obecnie zbliżający się do
siedemdziesiątki, nie wie nic na temat wojny w Zatoce Perskiej, Beatlesów,
afery Watergate czy końca zimnej wojny, mimo że regularnie czyta gazety i
ogląda telewizję. H.M. nie rozpoznaje ludzi, których spotykał wielokrotnie
w ciągu minionych lat, i
prawdę mówiąc
nie rozpoznałby Cię, nawet
gdybyś widział się z nim pięć minut temu. H.M. nie ma pojęcia, w jakim
jest wieku, który mamy teraz rok, nie wie także, co Jadł na śniadanie, i
nie potrafiłby powiedzieć, co robił tuż przed obiadem.
H.M. zachował wspomnienia sprzed 1953 roku i choć powstały one przed
operacją, nie są jednak kompletne. Obecnie przypuszcza się, że ataki, na
które H.M. cierpiał między 16 a 27 rokiem życia, utrudniały mu
zapamiętywanie nowych informacji. W odbiorze własnej przeszłości przez
H.M. należy więc wyróżnić trzy okresy: od urodzenia do 16 roku życia, gdy
pamięć funkcjonowała normalnie; od 16 do 27 roku życia, gdy zapamiętywanie
było poważnie utrudnione przez napady padaczkowe; od 27 roku życia do
chwili obecnej
gdy chory praktycznie utracił zdolność zapamiętywania.
Chociaż H.M. jest starannie ukrywany przed opinią publiczną, w 1992 roku
udało mi się odegrać pewną rolę w przeprowadzeniu pierwszego wywiadu,
jakiego H.M. udzielił środkom masowego przekazu. Dr Suzanne Corkin (MIT)
pracuje z H.M. od trzydziestu lat, prowadząc badania, których celem jest
ustalenie, do jakiego stopnia chory utracił pamięć. Dr Corkin zgodziła się
na przeprowadzenie wywiadu dla Radia CBC w ramach cyklu Cranial Pursuite,
którego byłem gospodarzem. Wywiad ten dał nam wstrząsający obraz istnienia
osoby, która żyje niemal całkowicie w teraźniejszości, lecz mimo to stara
się zmobilizować cały swój potencjał intelektualny, by jakoś poradzić
sobie z obezwładniającą ułomnością.
Suzanne Corkin: Od jak dawna ma Pan problemy z zapamiętywaniem?
H.M.: No... (śmieje się) ... sam nie wiem. Nie mogę Pani tego powiedzieć,
ponieważ nie mogę sobie przypomnieć.
S.C.: Ale czy myśli Pan, że chodzi tu o dnie czy tygodnie, miesiące...
lata?
H.M.: Cóż, widzi Pani, nie mogę tego określić dokładnie co do dnia,
tygodnia czy miesiąca... czy roku.
S.C.: Ale czy sądzi Pan, że boryka się z tym problemem dłużej niż rok?
H.M.: Myślę, że coś koło tego. Mniej więcej rok albo dłużej. Bo wydaje mi
się, że miałem... tylko domyślam się, że... cóż, przypuszczalnie miałem
jakąś operację czy coś w tym rodzaju.
S.C.: Proszę mi o tym opowiedzieć.
H.M.: Nie pamiętam, gdzie ją przeprowadzono. I, hm...
S.C.: Czy pamięta Pan nazwisko swojego lekarza?
H.M.: Nie, nie pamiętam.
S.C.: Czy nazwisko Scoville wydaje się Panu znane?
H.M. (wpadając w słowo): Tak.
S.C.: Czy spotkał go Pan kiedykolwiek?
H.M.: Myślę, że tak. Myślę, że spotkałem go w jego biurze.
S.C.: A gdzie to było?
H.M.: Hm, od razu myślę o Hartford (przerwa). Cóż, to, czego dowiedział
się o mnie, pomogło też innym i cieszę się z tego.
S.C.: Jakie uczucia wywołuje u Pana świadomość, że ma Pan problemy z
zapamiętywaniem?
H.M.: Cóż, nie jest mi przyjemnie z tego powodu, ale, hm... to, co wiadomo
o mnie, może pomóc również innym ludziom.
Gdy H.M. powraca myślami do swego dzieciństwa, potrafi przywołać w pamięci
podobne wydarzenia jak każdy człowiek w wieku około 70 lat. Suzanne Corkin
zwróciła jednak uwagę na pewną różnicę. Nasze wspomnienia z dzieciństwa są
ciągle poprawiane i odnawiane. Gdy ostatnio brat przysłał mi zdjęcia
zrobione w czasie świąt Bożego Narodzenia w naszym domu wiele lat temu, na
jednym z nich ujrzałem siebie siedzącego obok choinki z rozpakowaną
właśnie rakietą. Zawsze sądziłem, że kupiłem ją sobie latem za pieniądze
zarobione na malowaniu płotu, a teraz dowiedziałem się, w jaki sposób
naprawdę stałem się jej właścicielem. H.M. nie ma takiej możliwości,
ponieważ nawet gdyby pokazano mu album ze zdjęciami, chwilę później
zapomniałby o tym. Wspomnienia z dzieciństwa, do których może się on
odnieść, występują więc w ich pierwotnej postaci. Suzanne Corkin obawia
się, że z tego powodu wraz z upływem czasu wspomnienia te stopniowo
ubożeją:
S.C.: Jakie jest Pana ulubione wspomnienie dotyczące matki?
H.M.: ... po prostu, że jest moją matką.
S.C.: Czy ma Pan jakieś ulubione wspomnienie na temat ojca?
H.M.: Cóż...
S.C.: Czy pamięta Pan jakieś szczególne wydarzenie związane z ojcem,
wycieczkę czy coś w tym rodzaju?
H.M.: Mam tutaj problem, ponieważ pamiętam wycieczkę i coś tam jeszcze.
Jedna rzecz, którą pamiętam, to wycieczka szlakiem Mohawków, ponieważ
byliśmy tam tyle razy... moja matka, mój ojciec i ja.
S.C.: Czy może mi Pan powiedzieć o tym coś więcej?
H.M.: Było to blisko Jacob's Ladder i tam, przy Jacob's Ladder, jest na
drodze serpentyna.
S.C.: W którym roku odbyliście tę wycieczkę?
H.M.: Ojej, zapomniałem, ile razy tam byłem.
S.C.: Czy było to ostatnio czy też dawno temu?
H.M.: Powiedziałbym, że to było dawno temu.
S.C.: Proszę mi opowiedzieć coś o swoich kolegach.
H.M. (długie milczenie, następnie H.M. chichocze): Cóż, był... (chichocze
znowu) ... był pewien facet, który wraz z rodziną przeprowadził się tam,
gdzie mieszkałem, do Hartford. Nazywał się McCarthy i miał na imię Charles
(chichocze znowu na myśl o tym, że jego kolega mógł nosić takie samo imię
jak kukiełka brzuchomówcy Edgara Bergena). Był jeszcze inny facet, który
prowadził samochód i był starszy ode mnie, mieszkał na ulicy Essex.
Chodziliśmy do tej samej szkoły i ukończyliśmy ją w tym samym czasie.
Szkoła Św. Piotra w Hartford. Ukończyliśmy ją razem i, cóż, wyprawiliśmy
się do Springfleld, zwiedzaliśmy okolice. Charlie też był z nami... i
on...
S.C.: Jak się nazywał?
H.M.: Hamilton. Hany Hamilton.
S.C.: Czy miał Pan Jakąś koleżankę?
H.M.: Cóż... hm, tak. Miała na imię Margaret.
S.C.: Proszę mi opowiedzieć o Margaret.
H.M.: Ona... Tak naprawdę wołali na nią Poiły. Chodziła do wyższej klasy
niż ja. Była w drugiej klasie szkoły średniej, gdy zaczynałem właśnie
pierwszą. Była o jedną klasę wyżej ode mnie. Ale poznałem ją wcześniej,
gdy zamieszkała przy Franklin Avenue w Hartford.
Rozmowa toczyła się dalej w tym stylu. H.M. opowiadał dr Corkin, jak
pewnego razu próbował jazdy na wrotkach w Miami na Florydzie. Mówił także,
jak w dzieciństwie zwykle wyjeżdżał na wieś i strzelał tam do blaszanek z
różnych rodzajów ręcznej broni palnej. Chociaż H.M. czasami się waha i
mówi cichym głosem, można by go uznać za typowego 68latka wspominającego
swoje dzieciństwo. Jego wspomnienia nie są szczegółowe zapewne dlatego, że
nie mógł on ich uaktualniać. Gdybyś poznał go przed chwilą, nie
podejrzewałbyś, że coś jest nie w porządku. Natomiast zupełnie inny obraz
wyłania się, gdy rozmowa przenosi się w teraźniejszość:
S.C.: Co Pan zwykle robi w te dni, których nie spędza Pan w MIT?
H.M.: Hm, widzi Pani... mam kłopoty z zapamiętywaniem.
S.C.: Czy pamięta Pan, co Pan robił wczoraj?
H.M.: Nie, nie pamiętam.
S.C.: A dziś rano?
H.M.: Nie pamiętam nawet tego.
S.C.: Czy może mi Pan powiedzieć, co Pan jadł dzisiaj na obiad?
H.M.: Szczerze mówiąc... nie wiem.
S.C.: Co zamierza Pan robić jutro?
H.M.: Coś, co może pomóc innym.
S.C.: Czy Pan i ja kiedyś już się spotkaliśmy?
H.M.: Tak. Myślę, że się spotkaliśmy.
S.C.: Gdzie?
H.M.: No... w szkole średniej.
S.C.: W szkole średniej?!
H.M.: Tak.
S.C.: Jaka to była szkoła?
H.M.: W East Hartford.
S.C.: A który to był mniej więcej rok?
H.M.: 1945.
S.C.: Czy kiedykolwiek spotkaliśmy się w jakimś innym miejscu oprócz
szkoły średniej?
H.M. (po długiej przerwie): Prawdę mówiąc, nie potrafię... Nie. Myślę że
nie.
Twierdzenie H.M., że szkoła średnia była jedynym miejscem, gdzie zetknął
się z Suzanne Corkin, nie jest oczywiście rozsądne: nie są oni w tym samym
wieku i nie chodzili do tej samej szkoły
w ciągu ostatnich trzydziestu
lat spotykali się setki razy w MIT. H.M. ma przypuszczalnie jakieś
niejasne wspomnienie spotkań z dr Corkin i umieszcza je w dalekiej
przeszłości, w okresie, z którego potrafi odtworzyć pewne wspomnienia. Nie
mógł on przecież podejrzewać, że spotkał ją po raz pierwszy w latach
sześćdziesiątych
wspomnień z lat sześćdziesiątych H.M. nie ma.
S.C.: Czy jest Pan szczęśliwy?
H.M.: Tak... o ile w ogóle rozumiem wyniki badania mnie, pomagają one
nieść pomoc innym ludziom. Co ważniejsze, Ja też kiedyś chciałem zostać
lekarzem. Chirurgiem mózgów.
S.C.: Proszę mi o tym opowiedzieć.
H.M.: Gdy tylko zacząłem nosić okulary, powiedziałem sobie: nie. Ponieważ
przy operacji mózgu używa się jasnych świateł, które odbijałyby się w
okularach, odblask ten mógłby cię porazić właśnie wtedy, kiedy dokonujesz
najważniejszego cięcia. Wystarczy, że posuniesz się odrobinę za daleko...
i ten człowiek może zostać sparaliżowany po jednej stronie ciała. Dlatego
nie zdecydowałem się...
S.C.: Czy jest Pan kiedykolwiek smutny?
H.M.: Nie. Rozumiem, że to, co ze mną robią, hm... pomaga lekarzom i
pielęgniarkom, i każdemu człowiekowi, pomaga innym ludziom. Wydaje mi się,
że jest to w jakiś sposób ważne. To, czego dowiadują się, badając mnie,
mogą również zastosować wobec kogoś innego lub też nie zastosować wobec
kogoś innego.
S.C.: To prawda.
H.M.: Miałem kiedyś taki pomysł... sam chciałem zostać chirurgiem. Ale gdy
tylko zacząłem nosić okulary, powiedziałem sobie: nie. Powiedziałem sobie:
załóżmy, że w czasie operacji jeden z asystentów, ocierając z potu twoje
czoło, potrąci twoje okulary, zrzucając je na bok. Mógłbyś wtedy zrobić
niewłaściwy ruch, a operowany mógłby umrzeć albo zostać sparaliżowany.
Ostatnia minuta tej rozmowy obrazuje świat, w jakim żyje H.M., wyraźniej
niż reszta konwersacji. H.M. podaje dwie różne wersje swojej decyzji o
porzuceniu marzeń, by zostać chirurgiem mózgu. Opowieść ta stanowi
prawdopodobnie pewnego rodzaju osobisty mit, związany z operacją, którą
przebył H.M. Na taśmie, na której pierwotnie nagrano tę rozmowę, owe dwie
wypowiedzi dzieli nie więcej niż trzydzieści pięć sekund. Ledwie pierwsza
wersja historii zdążyła zniknąć z pamięci krótkotrwałej H.M., a już
opowiada on ją na nowo, lekko ją przy tym zmieniając. Skądinąd nie jest to
nic nowego dla ludzi, którzy dobrze znają H.M. Porównajmy powyższe
opowieści o planach zostania lekarzem z wersją podaną w 1991 roku przez
neuropsychologa Jenni Ogden:
H.M.: (...) W pewnym okresie chciałem zostać właśnie chirurgiem mózgów.
J.O.: Naprawdę? Chirurgiem mózgów?
H.M.: I powiedziałem sobie nie", zanim jeszcze miałem jakiekolwiek
problemy z padaczką.
J.O.: Aha, tak Pan sobie powiedział. A dlaczego?
H.M.: Ponieważ nosiłem okulary. Powiedziałem sobie: załóżmy, że kroisz
właśnie pacjenta (chwila milczenia) i krew zamazuje ci okulary albo ktoś z
personelu obciera twoje czoło i opuszcza rękę zbyt nisko, strącając twoje
okulary. Mógłbyś wtedy zrobić niewłaściwy ruch...
W czasie tej rozmowy, podobnie jak w cytowanej wcześniej nagranej
wypowiedzi, H.M. powrócił po chwili do tego tematu, tym razem nie
wspominając w swej opowieści o krwi na okularach. Taki jest świat, w
którym żyje H.M.
to zbiór ciągle powtarzanych historii, niemal w ogóle
nie zmienianych między jedną wypowiedzią a drugą. Historiom tym
towarzyszą, jak mówią naukowcy pracujący z H.M., ciągle ten sam wyraz
twarzy i takie same gesty.
Wspomnienia H.M. z okresu dzieciństwa
chociaż raczej skąpe i
przypuszczalnie stopniowo ulegające zatarciu
zawierają mnóstwo
informacji w porównaniu ze wspomnieniami z późniejszego okresu, począwszy
od operacji w 1953 roku. Trudno powiedzieć, że H.M. nie pamięta nic z
tego, co zdarzyło się od czasu operacji: ma on mgliste pojęcie o
zabójstwie prezydenta Kennedy'ego, chociaż wiele razy nazywał go
Robertem", a w innym przypadku, mimo że potrafił zidentyfikować Elvisa
Presley'a jako gwiazdę estrady (pierwsza płyta Elvisa ukazała się po
operacji H.M.), zastanawiał się, czy przypadkiem Elvis nie został zabity
przez kulę przeznaczoną dla prezydenta
tę hipotezę najwyraźniej
przeoczyli zwolennicy różnych teorii głoszących, że śmierć Johna F.
Kennedy'ego była wynikiem spisku. Ale poza tymi strzępami wspomnień
współczesne życie H.M. stanowi zupełną pustkę.
Nie bez powodu H.M. jest rekordzistą w historii medycyny ze względu na
ilość stron, jakie poświęcono jego osobie. Najważniejszą przyczyną takiego
zainteresowania było to, że do czasu tragedii H.M. nie wiedziano, jaką
rolę odgrywa hipokamp w powstawaniu nowych śladów pamięciowych. Pewien
neurofizjolog powiedział mi, że gdyby nie przypadek H.M., to nadal po
usunięciu hipokampa u szczura zastanawiałby się ze swymi
współpracownikami, czy wywołana u tego gryzonia amnezja ma jakiekolwiek
odniesienie do ludzi. Przypadek H.M. czarno na białym pokazał związek
między hipokampem a pamięcią, i to, że H.M. zachowuje kilka urywków
wspomnień dotyczących zdarzeń, które nastąpiły już po operacji,
przypuszczalnie może wynikać z tego, iż w jego mózgu wciąż pozostają
niewielkie fragmenty hipokampa. Obecnie prowadzi się badania w celu
uzyskania komputerowych obrazów mózgu H.M. i ustalenia raz na zawsze, czy
te 8 cm hipokampa, o których usunięciu doniósł William Scoville,
rzeczywiście precyzyjnie zmierzono i czy informacja ta była dokładna.
Hipokamp stał się teraz przedmiotem wielu różnorodnych badań
ukazuje się
nawet osobne, poświęcone mu czasopismo naukowe Hippocampus".
Zainteresowanie badaczy nie ogranicza się do ludzkiego hipokampa.
Stwierdzono, że ptaki i inne zwierzęta, którym potrzebna jest dobra pamięć

zwłaszcza dotycząca miejsc
również używają do zapamiętywania swoich
hipokampów. Sikora czarnogłowa stanowi tu dobry przykład. W normalny dzień
ten mały ptaszek potrafi ukryć parę setek ziaren wewnątrz sosnowych
szyszek, w dziuplach lub nawet w zwiniętych suchych liściach. Oznacza to,
że w niewielkiej odległości od swojego gniazda sikora czarnogłowa ma
tysiące takich potencjalnych kryjówek. W długiej serii prac dr David
Sherry (Uniwersytet Zachodniego Ontario) i jego współpracownicy wykazali,
że sikory z pewnością pamiętają, gdzie ukryły swoje ziarna. Ustalono, że u
sikor oraz innych ptaków, które magazynują ziarna, hipokamp jest większy,
niż można by oczekiwać, biorąc pod uwagę rozmiary mózgów tych zwierząt.
Sikory, u których hipokamp uległ uszkodzeniu, wędrują po okolicy w dość
przypadkowy sposób, czasem znajdując ziarna, a czasem nie. Istnieje coraz
więcej danych wskazujących, że każdy ptak lub inne zwierzę z dużym
hipokampem wykazuje szczególną potrzebę pamiętania wielu różnych miejsc. I
niekoniecznie chodzi tu o miejsca magazynowania pożywienia; duży hipokamp
umożliwia samcom polnika (powszechnie znanego jako mysz polna) precyzyjne
zapamiętanie, gdzie mogą znaleźć każdą spośród swoich licznych partnerek.
U samców hipokamp jest znacznie większy niż u samic. Jednakże u blisko
spokrewnionych
ale monogamicznych
polników leśnych i preriowych
hipokampy samic i samców nie różnią się wielkością. Mysz polna wypada
jednak blado przy samcu małego pustynnego gryzonia, ryjówki workowatej,
który nie tylko ma liczne partnerki, ale w dodatku przechowuje jedzenie w
wielu różnych kryjówkach. Spędza on swe życie na nieustannym przetwarzaniu
informacji przestrzennych, o czym świadczy dobitnie wielkość Jego
hipokampa.
Przypadek H.M. pokazał również, że istnieją różne formy pamięci, i że
co
zadziwiające
może on nauczyć się nowych czynności, chociaż cierpi na
niemal całkowitą amnezję faktów, zdarzeń i ludzi. Odkrycia tego dokonała
pod koniec lat pięćdziesiątych dr Brenda Milner z Montrealskiego Instytutu
Neurologii. Była ona jednym z pierwszych specjalistów w dziedzinie nauk o
mózgu, którzy badali H.M. Na drugie spotkanie z H.M. przyniosła z
laboratorium psychologicznego Uniwersytetu McGilla materiały potrzebne do
przeprowadzenia testu na obrysowywanie przy użyciu lusterka figury
składającej się z dwóch gwiazd, z których mniejsza była wpisana w większą
tak, że pozostawała między nimi wąska szczelina. Test polegał na tym, by
obrysować mniejszą gwiazdę, prowadząc ołówek w szczelinie. Jest to
znacznie trudniejsze, niż by mogło się wydawać, ponieważ swoje ruchy można
oglądać tylko w lusterku. Gdy dochodzi się do załamania konturu, to
naturalną chęcią jest poprowadzenie ręki
widzianej w lusterku
w
niewłaściwym kierunku: po kilku próbach większość ludzi opanowuje tę
umiejętność. Co zabawne, H.M. również nauczył się wykonywać to zadanie. Po
trzydziestu próbach, powtarzanych w ciągu trzech dni, potrafił obrysować
kontury gwiazdy bez większego wysiłku. Nie wiedział jednak, że
kiedykolwiek wcześniej miał do czynienia z tym testem, który wydawał mu
się zupełnie nieznany, podobnie jak nieznajoma wydawała mu się osoba dr
Milner. W ciągu następnych lat H.M. nauczył się innych umiejętności i
fakt, że był do tego zdolny, wykazał jasno, że istnieją różne typy
pamięci. Pamięć potrzebna do nauczenia się nowej umiejętności jest czymś
odmiennym od pamięci potrzebnej do przyswojenia nowych' informacji (w
przypadku H.M. ten pierwszy rodzaj pamięci pozostał nieuszkodzony). Chodzi
tu na przykład o różnicę między pamiętaniem, jak się jeździ na rowerze, a
pamiętaniem dotyczącym koloru Twojego pierwszego roweru.

Ryc. 12.: Test obrysowywania figur przy użyciu lusterka
Przypadek H.M. pozwala również uświadomić sobie coś jeszcze na temat
pamięci i, mimo że może to być trudne do opisania w kategoriach
ilościowych, jest to zapewne najważniejszy morał płynący z całej tej
historii. Zwykle myślimy o pamięci jako o umiejętności odtwarzania zdarzeń
z przeszłości, takich Jak wspomnienia H.M. o samochodowej wycieczce z
kolegami do Springfleld. Pamięć to jednak coś znacznie bardziej złożonego:
towarzyszy każdej myśli, która Ci się w dowolnej chwili nasuwa. Gdy
czytasz te słowa, masz jednocześnie świadomość tego, gdzie jesteś, jaki
jest dzisiaj dzień, co robiłeś w godzinach poprzedzających czytanie;
potrafisz zapewne wymienić ciąg rzeczy, które będziesz musiał zrobić, gdy
odłożysz tę książkę; Twoje myśli są przesiąknięte pamiętaniem. Nic takiego
nie zachodzi w umyśle H.M. Utrata pamięci nie wydaje się prowadzić do
spadku inteligencji, przynajmniej tej, jaką mierzą testy na IQ. W rzeczy
samej wyniki H.M. poprawiły się po przejściu operacji, prawdopodobnie
dlatego, że jego życie codzienne nie było Już przerywane uciążliwymi
napadami padaczki. Ale, nie mając pamięci, nie możesz utożsamić się z
danym miejscem i z daną chwilą, nie potrafisz też myśleć o przyszłości.
Bez pamięci byłbyś nie tylko nieświadomy tego, co jadłeś na obiad; byłbyś
również nieświadomy tego, kim jesteś. H.M. wie jedynie, kim był, a
przechowywany przez niego autoportret Jest , stary i stopniowo blaknie.
Mimo to życie H.M. nie różni się i zbytnio od życia innych ludzi. Suzanne
Corkin, która najdłużej pracowała z H.M., opowiadała o tym, jak w 1982
roku towarzyszyła mu w spotkaniu klasowym, zorganizowanym z okazji 35lecia
ukończenia szkoły średniej. Wielu dawnych kolegów Z klasy bardzo się
cieszyło, że go ponownie zobaczyli, ale H.M. nie rozpoznał żadnego z nich
ani z imienia, ani z twarzy. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać
zaskakujące: skoro H.M. został poddany operacji wiele lat po ukończeniu
szkoły średniej, powinien zachować nietknięte wspomnienia z tego okresu.
Albo jego amnezja rozciąga się wstecz na okres poprzedzający operację,
albo też napady padaczki, na które cierpiał w latach szkoły średniej, oraz
silne dawki leków przeciwdrgawkowych nie dopuściły do powstania śladów
pamięciowych. Tak czy owak H.M. nie był jedynym uczestnikiem spotkania,
który miał takie problemy. Jedna z przybyłych na spotkanie kobiet również
twierdziła, że nie zna nikogo z obecnych. W tym przypadku wydawało się, że
Jej kłopoty z pamięcią są po prostu spowodowane wiekiem.
Czy chirurg, który operował H.M., dr William Beecher Scoville, odegrał w
tym dramacie rolę czarnego charakteru? O ile mi wiadomo, nigdy nie został
on oskarżony o błąd w sztuce lekarskiej. Od początku przyznawał, że
operacja ta była prawdziwie eksperymentalna", a większość specjalistów
zapewne zgodziłaby się, że wobec niemożności opanowania napadów H.M.
zwykłymi metodami należało podjąć rozpaczliwe kroki w tym przypadku. Dziś
krytykowanie tej operacji używając argumentu, że tak inwazyjna operacja
mózgu to niezwykle brutalny zabieg, nie miałoby sensu
w każdej epoce
niektóre praktyki lekarskie, stosowane czterdzieści lat wcześniej,
zostałyby ocenione jako prymitywne lub wręcz biedne. Gdy dr Scoville zdał
sobie sprawę, jak katastrofalne skutki miało dla H.M. usunięcie niemal
całego hipokampa, rozpoczął w środowisku lekarskim energiczną kampanię
przeciwko takim operacjom, zwracając uwagę, że narażają one pacjentów na
poważne niebezpieczeństwo".
Wydaje się jednak
i są po temu dane
że fakt, iż operacja może
spowodować utratę pamięci, był do przewidzenia jeszcze przed tym
zabiegiem. Gdyby tak się stało, losy H.M. potoczyłyby się zupełnie
inaczej. W ciągu kilku lat, począwszy od 1950 roku, William Scoville
przeprowadził wiele operacji usunięcia hipokampa wraz z otaczającą go
tkanką w celu złagodzenia najcięższych objawów schizofrenii. Usuniecie
hipokampa i części płatu skroniowego stanowiło po prostu rodzaj
lobektomii. Scoville przeprowadzał takie operacje na dwa sposoby: pierwszy
z nich, który można określić jako umiarkowany, ograniczał się do usunięcia
około 5 cm tkanki mózgowej, podczas gdy drugi, bardziej radykalny
(przypadek H.M.), polegał na odseparowaniu i wycięciu 8 cm tkanki. Różnica
między obydwoma sposobami dotyczyła paru centymetrów tkanki mózgowej,
zarówno po lewej, jak i prawej stronie mózgu.
H.M. to jedyny pacjent, u którego zastosowano radykalną wersję operacji,
aby uwolnić go od napadów padaczki. Natychmiast po zabiegu stało się
jasne, że H.M. doznał bardzo poważnej utraty pamięci o niedawnych
zdarzeniach", o czym Scoville powiadomił później swych kolegów po fachu.
H.M. nie mógł nawet znaleźć drogi powrotnej do swojej sali szpitalnej. Nie
był zresztą pierwszą osobą, u której dokonano tak radykalnego usunięcia
hipokampa. W grudniu 1952 roku, wiele miesięcy przed operacją H.M.,
Scoville przeprowadził identyczną operację u 55-letniej kobiety dotkniętej
psychozą maniakalno;
depresyjną, zwaną dziś dwubiegunową chorobą
afektywną. Pacjentka ta, z zawodu urzędniczka
znana jako M.B.
została
umieszczona w Szpitalu Stanowym Stanu Connecticut z powodu poważnych
zaburzeń umysłowych. Także u niej w wyniku operacji nastąpiła niemal
całkowita utrata pamięci o niedawnych zdarzeniach, ale fakt ten odkryto
dopiero wówczas, gdy pacjentkę tę poddano testom psychologicznym po
upływie niemal całego roku od czasu jej operacji
i w dwa miesiące po
tym, jak zoperowano H.M. Sam Scoville przyznał później, że początkowo fakt
utraty pamięci uszedł jego uwadze z powodu zaburzeń emocjonalnych" M.B.
Zaburzenia te musiały być bardzo poważne, bo (gdy ją wreszcie poddano
testowi) szybko okazało się, że jest to drugi przypadek typu H.M. Gdy w
1955 roku dr Brenda Milner badała M.B. po raz drugi (była ona jednym z
dziesięciu pacjentów Scoville'a, których dalsze losy śledziła dr Milner),
chora nie mogła nawet przypomnieć sobie, że przychodząc na badania do
gabinetu lekarskiego, musiała przejść z jednego budynku do drugiego. Czy
możliwe jest, by tak ogromną utratę pamięci zamaskowały zaburzenia w
zachowaniu, czy też utrata pamięci nie była tym, czego lekarze spodziewali
się lub czego szukali u pacjentów po takich operacjach?
Pewne dane dowodzą, że ci, którzy dokonywali oceny tych nowych i

przynajmniej wtedy
obiecujących zabiegów, nie interesowali się
zjawiskiem utraty pamięci. Chociaż M.B. jako jedyna spośród podopiecznych
Williama Scoville'a doznała poważnej utraty pamięci, zanim jeszcze
przeprowadził on operację u H.M., pacjentka ta nie była zarazem jedyną,
której pamięć w pewnym stopniu ucierpiała wskutek usunięcia części
hipokampa. Wśród pacjentów, którzy zostali poddani bardziej umiarkowanej
operacji, polegającej na wycięciu 5 cm hipokampa po obu stronach, znalazło
się wielu, których pamięć
w niektórych przypadkach w poważnym stopniu

uległa osłabieniu. Brenda Milner badała nawet pewną kobietę o ilorazie
inteligencji 123, potrafiącą określić bieżący rok, ale nie miesiąc lub
dzień. Dwie spośród pacjentek zasługują jednak na szczególną uwagę,
ponieważ dwukrotnie poddano je badaniom: raz po to, by ustalić wpływ
operacji na ich psychozę, i powtórnie
po uptywie pewnego czasu
aby
określić sprawność ich pamięci. W obu przypadkach Milner stwierdziła, że
pacjentki doznały istotnego uszczerbku pamięci. Chociaż badaczka słusznie
określa te przypadki jako mniej ciężkie niż H.M., to jednak upośledzenie
było na tyle poważne, że uniemożliwiło jednej z pacjentek podanie nazwy
firmy, w której pracowała, oraz przypomnienie sobie po południu rozmowy,
którą prowadziła rano. Natomiast w sprawozdaniach z wcześniejszych
pooperacyjnych badań psychiatrycznych po prostu nie wspomina się o
pamięci. Scoville i jego koledzy oceniali tylko zmiany nasilenia objawów
psychozy u operowanych pacjentów na skali liczbowej od
l (po operacji
nastąpiło pogorszenie) do +4 (znaczna poprawa, pacjent wypisany do domu).
Jedna ze wspomnianych dwóch kobiet, których pamięć została upośledzona,
dostała ocenę +1, druga +4. Obie operowano w listopadzie 1951 roku, niemal
dwa lata przed H.M. Niestety, dopiero w 1955 roku obie pacjentki poddano
badaniom prowadzonym przez Brendę Milner, oceniającym sprawność pamięci.
Tak więc u trzech pacjentów nastąpił ubytek pamięci w wyniku umiarkowanej
lub radykalnej operacji usunięcia hipokampa, przeprowadzonej, zanim
operowano H.M. Upośledzenie pamięci zostało ujawnione dopiero wtedy, gdy
przypadek H.M. uświadomił wszystkim wagę tego problemu. Nawet wówczas nie
zaprzestano jednak takich zabiegów. Osiem miesięcy po operacji H.M., 13
maja 1954 roku, Williama Scoville'a wezwano do Chicago, by zoperował
pewnego lekarza cierpiącego na schizofrenię. Scovłlle przeprowadził
umiarkowaną wersję usunięcia hipokampa
około 5,5 cm
i następnego dnia
jego pacjent potrafił przypomnieć sobie mnóstwo szczegółów z czasów swoich
studiów medycznych, lecz nie wiedział, gdzie i dlaczego się znajduje.
Nigdy też nie udało mu się odzyskać zdolności zapamiętywania niedawnych
wydarzeń. Wkrótce po tej operacji William Scoville rozpoczął swoją
zakończoną sukcesem kampanię na rzecz zaprzestania operacji polegających
na obustronnym usuwaniu fragmentów hipokampa. Dlaczego zatem jeszcze raz
zdecydował się operować, chociaż wiedział już o H.M. i o jego
poprzedniczce, M.B.? Broniąc tej decyzji, można powiedzieć, że u nich
obojga dokonano radykalnej wersji operacji, podczas gdy tym razem
ograniczono się do umiarkowanego wycięcia. Natomiast gdy myśli się o
ewentualnym usunięciu 5 cm hipokampa, a jednocześnie nie poddaje się
szczegółowym testom psychologicznym pacjentów, którzy wcześniej przeszli
już taką operację, trzeba mieć co najmniej niezachwianą pewność (lub
głęboko wierzyć), że wszystko pójdzie dobrze.
Historia H.M. ma swój epilog. Niezależnie od tego, jak bardzo nieudana
była ta operacja, interwencje chirurgiczne dla złagodzenia padaczki nadal
się stosuje, zresztą uznanie, jakim cieszą się te zabiegi jest
jeśli
weźmiemy pod uwagę ich skuteczność w większości przypadków
w pełni
zasłużone [takie zabiegi stosowane obecnie obejmują wyłącznie jedną stronę
mózgu i nie powodują tak poważnych zaburzeń pamięci, jak opisane powyżej;
przyp. red].
Precyzyjne umiejscowienie rejonu tkanki mózgowej, gdzie znajduje się
źródło napadów, a następnie usunięcie tego fragmentu, mogą gruntownie
zmienić życie cierpiącego na padaczkę pacjenta. Utrata małego kawałka
płata skroniowego jest zapewne niezbyt wygórowaną ceną za uwolnienie się
od obezwładniających napadów. Pierwsze, zwykle nieudane, próby związane z
opracowywaniem tego typu postępowania są zazwyczaj najbardziej bolesne,
zwłaszcza dlatego, że dotyczą żyjących ludzi. Zasada ta nigdy nie okazała
się bardziej prawdziwa niż w przypadku H.M.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 16
TU I TERAZ
Wskutek niemożności przekazania czegokolwiek do pamięci długotrwałej, H.M.
jest straszliwie upośledzony, ale jego pamięć krótkotrwała jest nie
uszkodzona
tylko dzięki temu jego życie nie stało się całkowicie
beznadziejne. Różnica między tymi dwoma rodzajami pamięci nie ogranicza
się do długości przechowywania informacji w mózgu. Obydwiema pamięciami
kierują dwa różne rejony mózgu i właśnie to anatomiczne oddzielenie dwóch
typów pamięci pozwoliło H.M. zachować pamięć krótkotrwałą. Człowiek ten
może nie mieć hipokampa, ale ma struktury, które radzą sobie z pamięcią
krótkotrwałą. Często przytacza się opowieść o H.M., która ilustruje
kontrast między dwoma rodzajami pamięci. Pewnego dnia, gdy dr Brenda
Milner pracowała z H.M., kazała mu zapamiętać liczbę 584, po czym opuściła
pokój na kilka minut. Jest to okres znacznie przekraczający granice
pamięci krótkotrwałej, a jednak gdy dr Milner wróciła do pokoju, H.M.
natychmiast udało się powtórzyć ten numer. Chociaż mogło się wydawać, że
nastąpiło tu jakieś cudowne przywrócenie pamięci długotrwałej, w
rzeczywistości nic takiego nie zaszło
podczas nieobecności dr Milner nic
nie rozpraszało uwagi H.M., mógł on więc powtarzać liczbę 584 w kółko,
odświeżając na swoim myślowym ekranie jej obraz, zanim zdążył się on
zatrzeć. Gdy tylko dr Milner zadała nowe pytania, liczba ta zniknęła z
umysłu H.M. Dopóki miał on możliwość powtarzania tej liczby, dopóty
pamiętał ją równie dobrze jak ktokolwiek inny.
Gdyby pamięć krótkotrwała zależała od hipokampa i tych części mózgu, które
go bezpośrednio otaczają, to idę o zakład, że H.M. nie potrafiłby
zapamiętać liczby 584 nawet na pięć sekund, a co dopiero na pięć minut.
Pamięć krótkotrwała musi mieścić się w jednej z tych części mózgu, które u
H.M. pozostały nie uszkodzone (lub prawie nie uszkodzone). Liczba cyfr,
które potrafi on na chwilę zachować w swoim umyśle, spadła parę lat temu z
sześciu do pięciu [w tym wypadku test bada tak zwaną pamięć bezpośrednią i
polega na powtarzaniu szeregu cyfr natychmiast po usłyszeniu ich; przyp.
red.].
Zmiana ta została uznana przez badających chorego za normalne obniżenie
sprawności, będące wynikiem starzenia się, co przypomina nam, że H.M. jest
już dobrze po sześćdziesiątce. Ale poza tym niewielkim zmniejszeniem
pojemności pamięć krótkotrwała działa u H.M. normalnie, co
prawdę mówiąc

stanowi niewielką pociechę dla człowieka, w którego życiu każdy dzień
jest osamotniony i zamknięty sam w sobie, niezależnie od tego, jakich
radości i jakich smutków w ciągu tego dnia doświadczyłem".
Można sobie wyobrazić, że życie H.M. byłoby jeszcze trudniejsze, gdyby los
skazał go na utratę pamięci krótkotrwałej, a nie długotrwałej. W takim
przypadku można by oczekiwać, że pełnosprawny hipokamp siedziałby
bezczynnie po wsze czasy, czekając na nowe obrazy i wrażenia, które nigdy
by się nie pojawiły, ponieważ upośledzony układ pamięci krótkotrwałej
nigdy nie mógłby ich uchwycić. Można by tak rozumować, ale
o dziwo
w
większości opisanych dotąd przypadków ciężkiego upośledzenia pamięci
krótkotrwałej, na przykład dotyczących niemożności zapamiętania naraz
więcej niż dwóch cyfr, dotknięci nim ludzie wydają się nie mieć kłopotów z
tworzeniem śladów w pamięci długotrwałej. Przypadki takie postawiły pod
znakiem zapytania tezę, że wszelkie informacje przechowywane w pamięci
długotrwałej, by się tam dostać, muszą najpierw przejść przez pamięć
krótkotrwałą.
Pamięć krótkotrwała to pamięć ulotna o ograniczonej pojemności, bardzo
wygodna w przypadku numerów telefonicznych. Jest doskonale dostosowana do
tego, by znaleźć numer w książce telefonicznej i przetrzymać go w umyśle
podczas wykręcania numeru. Gdyby nic Ci nie przeszkadzało, to w warunkach
podobnych do tych, w których H.M. skupił się na liczbie 584, mógłbyś
powtarzać dany numer telefonu przez kilka minut, utrzymując go tym samym w
pamięci krótkotrwałej. Umiałbyś również zrobić to, czego H.M. nie potrafi,
czyli przesłać ten numer do pamięci długotrwałej, po czym nie musiałbyś
już go powtarzać. Numer telefoniczny to informacja typowa dla pamięci
krótkotrwałej, ponieważ maksymalna liczba cyfr, które w danym momencie
potrafimy trzymać w głowie", wynosi około siedmiu. Ideę siódemki jako
liczby magicznej dla pamięci wysunął po raz pierwszy w latach
pięćdziesiątych psycholog George Miller. Ostatecznie uznał on, że
uwzględniwszy poważne różnice zachodzące między ludźmi, należy mówić o
przedziale od 5 do 9 (7 ą 2) cyfr. Stwierdził on również, że chociaż limit
ten odnosi się do cyfr lub liter, to jednak bezpieczniej byłoby określać
te pojedyncze elementy informacji mianem jednostek". Jednostka to coś, co
zapamiętuje się naraz jako całość; może to być zarówno pojedyncza cyfra,
jak i trzy cyfry (w przypadku, gdy pierwsze trzy cyfry numeru
telefonicznego stanowią powszechnie znany kod, odpowiadający pewnej
dzielnicy miasta) lub cztery (data jakiegoś słynnego wydarzenia), a nawet
siedem cyfr (gdy sprytna firma dostarczająca pizzę na telefoniczne
zamówienie wybierze sobie taki numer telefonu, że z siedmiu cyfr powstanie
pojedyncza i łatwa do zapamiętania jednostka).
Nie należy jednak sądzić, że pamięć krótkotrwała rozwinęła się tylko po
to, by ułatwić zapamiętywanie numerów telefonicznych. Psycholodzy, m.in.
dr Meredyth Daneman z Uniwersytetu w Toronto, wykazali, jak ważna jest
rola pamięci krótkotrwałej w czytaniu, gdzie zdolność zapamiętania słów na
jedną czy dwie sekundy jest jedynym czynnikiem umożliwiającym zrozumienie
długich, skomplikowanych zdań. Nieco później badania te opiszę bardziej
szczegółowo.
Jak krótka jest ta krótkotrwałość? Pytanie to wcale nie jest tak proste,
jak można by się spodziewać, ponieważ, podobnie jak to czynił H.M., każdy
z nas może polegać na powtarzaniu, by przechowywać jednostki informacji w
pamięci przez bardzo długi czas, znacznie dłuższy, niż teoretycznie
pozwalałaby na to pamięć krótkotrwała. Gdy zachodzi potrzeba, potrafisz
zachować numer telefoniczny w umyśle przez czas potrzebny, by przejść
kolejne pokoje w poszukiwaniu najbliższego telefonu, ale w takiej sytuacji
odtwarzasz ten numer ciągle na nowo aż do chwili, gdy go wykręcisz
wtedy
przestajesz się już nim przejmować. Wydaje się prawdopodobne, że większość
z tego, co się zwyczajowo określa mianem pamięci krótkotrwałej, w
rzeczywistości dotyczy powtarzania, natomiast pamięć krótkotrwała bez
powtarzania, zjawisko raczej rzadkie, jest faktycznie znacznie bardziej
ulotna. Dr Paul Muter z Uniwersytetu w Toronto wymyślił pod koniec lat
siedemdziesiątych eksperyment, którego celem było dokładne ustalenie, ile
czasu trwa pamięć krótkotrwała, gdy pozbawi się ją możliwości powtarzania.
Muter bynajmniej nie żartował, nadając swojemu sprawozdaniu z tego
eksperymentu tytuł: Bardzo natychmiastowe zapominanie.
W doświadczeniu dra Mutera siedzący przed ekranem komputera ochotnicy
otrzymywali ponad sto zadań, z których każde zaczynało się od wyświetlenia
na ekranie na czas jednej sekundy trzech losowo wybranych liter. W
większości wyświetleń po literach następowała dwusekundowa przerwa, a
następnie pojawiało się słowo LITERY?". W tym momencie ochotnicy mieli
powtórzyć zestaw trzech liter, który widzieli przed paroma sekundami. W
innych natychmiast po trzech literach pojawiała się liczba złożona z
trzech losowo wybranych cyfr, a uczestnicy doświadczenia mieli liczyć do
tyłu co trzy, zaczynając od tej liczby. Wykonując to zadanie, badani nie
mogli powtarzać liter. W rzeczywistości żadna z tych dwóch wersji
eksperymentu nie pozwoliła oszacować, jak szybko zapominamy informacje.
Udało się to osiągnąć tylko w kilku bardzo rzadkich krytycznych" próbach,
które stanowiły kombinację powyższych zadań
na początku pojawiały się
trzy litery, potem trzycyfrowa liczba, a potem słowo LITERY?". Tak więc
uczestnicy najpierw wprowadzali litery do swojej pamięci krótkotrwałej,
następnie koncentrowali się na liczeniu do tylu, a zaraz potem mieli
przypomnieć sobie zapamiętywane litery. Badani nie wykonywali tego zadania
zbyt dobrze; wystarczały zaledwie dwie sekundy liczenia do tyłu, by
całkowicie wymazać litery z pamięci. Powtórzenie tego doświadczenia w
życiu codziennym mogłoby wyglądać tak: patrzysz na numer telefoniczny, po
czym natychmiast rozpoczynasz z kimś rozmowę. Czy uda Ci się zapamiętać
numer telefonu?
Wiele innych dowodów na to, jak ulotna jest pamięć krótkotrwała, dotyczy
czytania. W jednym z badań uczestnikom przerywano czytanie w połowie
zdania i proszono ich o przypomnienie sobie, w jakiej kolejności
występowały słowa w pewnym fragmencie poprzedniego zdania. Badani
wykonywali to zadanie bezbłędnie o wiele rzadziej niż ludzie, którzy
dostawali do czytania nieco zmieniony tekst, gdzie przerwane zdanie
zaczynało się od takiej samej frazy, jaką zawierało zdanie poprzednie.
Znaczenie fragmentu zdania może nie być jasne, dopóki nie skończy się
czytania całego zdania, należy więc przypuszczać, że fragment ten musi być
pamiętany aż do tego momentu. I w tym przypadku zapominanie musiało
następować nie później niż po paru sekundach. Dwie sekundy wydają się
raczej przelotnym utrzymaniem obrazu niż pamiętaniem, ale sądzimy tak
tylko dlatego, że słów takich jak pamięć" i zapominanie" na ogół
używamy, mówiąc o wydarzeniach z minionych dni lub lat. Nawet dla
zachowania w umyśle jakiegoś obrazu, myśli czy fragmentu zdania w czasie
rozmowy trwającej zaledwie parę sekund potrzeba czegoś więcej niż po
prostu odebrania tych informacji
tym czymś jest właśnie pamięć. Nie
powinno nas dziwić, że pamięć krótkotrwałą mierzy się w sekundach. Zdrowy
rozsądek wskazuje, że musi ona trwać minimalnie krótko: ilość informacji
zalewającej nasze zmysły i zapisywanej w mózgu
nawet na krótki czas

jest oszałamiająca. 99% tych informacji jest nieistotne i powinno jak
najszybciej ulec zapomnieniu.
Czy znaczy to, że pamięć krótkotrwała to po prostu jakiś płytki zbiornik w
mózgu, przetrzymujący jedynie ograniczoną ilość informacji i tylko przez
ograniczony czas (przy czym, o ile nie ma możliwości powtarzania, ten
ograniczony czas" oznacza zaledwie jedną czy dwie sekundy). Zdecydowanie
nie. W ciągu ostatnich dziesięcioleci dowiedzieliśmy się wiele o tym
systemie pamięci, a jego złożoność i możliwości skłoniły badaczy do zmiany
jego nazwy na pamięć operacyjną" oraz, co bardziej istotne, do
wyróżnienia w nim trzech lub więcej podsystemów. Każda grupa badaczy
wyróżnia lub definiuje je w inny sposób, ale jeden z popularnych modeli
pamięci operacyjnej składa się z trzech części, którym nadano imponujące
nazwy. Są to: centralny ośrodek wykonawczy" oraz podporządkowane mu
systemy, czyli pętla fonologiczna" i zapis wzrokowo-przestrzenny"
(twórcy innych żargonów technicznych mogliby nabawić się kompleksów).
Każdy z tych dwóch systemów specjalizuje się w obróbce informacji
specjalnego rodzaju; centralny ośrodek wykonawczy natomiast nadzoruje
działalność tych systemów i ustala ich związki z informacjami
napływającymi z innych części mózgu.
Pętla fonologiczna jest miejscem magazynowania informacji, a zarazem
częścią pamięci operacyjnej zarezerwowaną dla takich potrzeb, jak ciągłe
powtarzanie sobie numeru telefonicznego przy wykorzystaniu mowy
wewnętrznej, głosiku, który słyszysz w swoim umyśle właśnie teraz, gdy
czytasz te słowa. Fakt, że dużo trudniej zapamiętać ciąg słów, które
brzmią bardzo podobnie, na przykład: man ('człowiek'), cap ('czapka'), can
('puszka'), map ('mapa'), mad ('szalony'), niż zapamiętać ciąg pięciu
łatwo rozróżnialnych słów, takich jak: pit ('dół'), day ('dzień'), cow
('krowa'), pen ('pióro'), rig ('oszustwo') świadczy o słuchowej naturze
tego procesu. W dodatku Twoja umiejętność odtworzenia takich słów znacznie
się obniża, jeśli w tym samym czasie słuchasz jakichś innych słów, nawet
słów w języku obcym. Co zabawne, nagłe wybuchy hałasu nie mają wpływu na
zapamiętywanie, co dowodzi, że nie chodzi tu o samo zakłócenie uwagi. Alan
Baddeley, psycholog zatrudniony w Pracowni Psychologii Stosowanej
Uniwersytetu w Cambridge, jeden z głównych zwolenników trzyczęściowego
systemu pamięci operacyjnej, twierdzi, że słowa
niezależnie od tego, z
jakiego języka pochodzą
wdzierają się siłą do pętli fonologicznej,
zaburzając porządek informacji, które już się tam znajdują, oraz
powodując, że część z nich zostaje zapomniana.
Maksymalna liczba stów, cyfr czy liter, które potrafimy przechowywać w
pamięci operacyjnej, zależy od mowy wewnętrznej w zaskakująco dużym
stopniu. Jak wspomniałem wcześniej, większość ludzi potrafi utrzymać w
swojej pamięci operacyjnej siedem (ą2) jednostek informacji. Alan Baddeley
ustalił, że liczba ta odpowiada liczbie jednostek informacji, które
człowiek potrafi wypowiedzieć w ciągu dwóch sekund, co wskazuje, jak silny
jest związek miedzy przetrzymywaniem informacji w pamięci operacyjnej a
powtarzaniem sobie słów. Czy wynika stąd, że jeśli w języku, którego
używasz do mówienia i powtarzania w swoim umyśle, nazwy cyfr są bardzo
długimi słowami, to maksymalna liczba cyfr, które potrafisz zapamiętać,
będzie mniejsza? Najwyraźniej tak właśnie jest. Doświadczenie, którego
wyniki opublikowano w 1980 roku, wykazało, że u osób dwujęzycznych,
władających zarówno angielskim, jak i walijskim, liczba cyfr
przetrzymywanych w pamięci operacyjnej była mniejsza, gdy badani używali
języka walijskiego, niż gdy posługiwali się angielskim. Na pozór różnice w
długości słów nie wydają się tak duże (jeden, dwa, trzy, cztery, pięć to
po angielsku ciąg: one, two, three, fow, Jwe, a po walijsku: un, dau, trt,
pedwar, pump), ale
mimo że uczestnicy tego eksperymentu uważali się za
bardziej biegłych w walijskim
na samo przeczytanie nazw liczb po
walijsku potrzebowali więcej czasu niż na przeczytanie nazw angielskich.
Różnica w średniej liczbie cyfr, które badani potrafili zapamiętać,
przeczytawszy Je w tempie jednego słowa na sekundę, była już istotna: 6,55
po angielsku i 5,77 po walijsku. Eksperyment ten wskazuje, że pamiętanie
cyfr ma charakter słuchowy
nawet wówczas, gdy są one wyświetlane jedna
po drugiej na ekranie, zapamiętuje sieje na podstawie brzmienia ich nazw.
Eksperymenty polegające na wysłuchiwaniu nieistotnych stów w czasie, gdy
próbuje się utrzymać w umyśle jakieś informacje, obrazują, w jakim stopniu
ta część pamięci operacyjnej, która dotyczy pętli fonologicznej, zależy od
ciągłego powtarzania sobie tych informacji. Z drugiej strony, zakłócanie
pętli fonologicznej w żaden sposób nie wpływa na zdolność zapamiętywania
przez graczy układu figur na szachownicy, co dowodzi, że w tym przypadku
podporządkowanym systemem, który ma istotne znaczenie, jest zapis
wzrokowo-przestrzenny. Odgrywa on taką samą rolę w stosunku do informacji
wzrokowych, jak pętla fonologiczna w stosunku do słów: utrzymuje istotny
obraz na tyle długo, by można było coś z nim zrobić. Jeśli owemu zapisowi
przeszkadza się, zmuszając go do śledzenia przesuwającego się po ekranie
obiektu lub do czytania (a nie do słuchania) nieistotnego tekstu, to
zdolność zapamiętywania pozycji w szachach znacznie się obniża. Warto
zauważyć, że przykład zapamiętywania układu na szachownicy pokazuje, iż
żaden z tych systemów pamięci nie działa w izolacji
każdy z nich zależy
od dodatkowych informacji, do których w konkretnej sytuacji dana osoba ma
dostęp. Znakomity szachista zapamiętuje położenie figur na szachownicy
znacznie dokładniej niż nowicjusz, ale tylko wówczas, gdy ich ustawienie
przypomina układ rzeczywiście mogący się zdarzyć w trakcie gry. Jeśli
pionki są rozstawione w sposób losowy, wielcy mistrzowie wcale nie
zapamiętują ich lepiej niż inni ludzie. Fakt, że szachiści tak dokładnie
zapamiętują realistyczne układy figur szachowych, w sposób oczywisty
stanowi wynik tego, że ich pamięć operacyjna ma dostęp do rozległych
zasobów doświadczenia, nie zaś tego, że pamięć operacyjna zawodowych
graczy sama w sobie jest niezwykła. Oznacza to, że tak zwana pamięć
fotograficzna może być znacznie ściślej związana z pamięcią długotrwałą
niż operacyjną. Ci niezwykli ludzie, którzy potrafią przypomnieć sobie
każdy szczegół sceny oglądanej poprzedniego dnia, nie używają do tego celu
pamięci operacyjnej.
Im bardziej skomplikowany jest test na zapamiętywanie pozycji na
szachownicy, tym bardziej prawdopodobne, że w procesie rym weźmie udział
trzeci element pamięci operacyjnej, czyli centralny ośrodek wykonawczy.
Centralny ośrodek wykonawczy rozsiadł się" nad podporządkowanymi mu
systemami, przegląda zawarty w nich materiał i decyduje o tym, na co

jeśli w ogóle na coś
należy zwrócić uwagę. Jego zadanie to wybór,
podczas gdy systemy podporządkowane po prostu przechowują i powtarzają
informacje. Jeśli w czasie, gdy powtarzasz sobie jakiś numer telefoniczny,
ktoś poprosi Cię o podanie jego czwartej cyfry lub o dodanie do siebie
wszystkich siedmiu cyfr tego numeru, do akcji wkracza centralny ośrodek
wykonawczy. Gdy poprosi się szachistów o wybranie najlepszego posunięcia
na szachownicy, którą widzieli moment wcześniej, i jednocześnie dla
odwrócenia uwagi zażąda się od nich wykonania innego zadania, na przykład
wypowiadania przypadkowych cyfr lub liter, wówczas centralny ośrodek
wykonawczy badanych graczy ulegnie przeciążeniu. Nie tylko będą mieli oni
trudności z wyborem następnego ruchu, lecz w dodatku wśród ich
przypadkowych" cyfr zaczną się pojawiać takie ciągi jak 3,4,5,6.
Badania Meredyth Daneman skupiły się niemal wyłącznie na centralnym
ośrodku wykonawczym, a zwłaszcza na problemie jego przeciążenia,
zilustrowanym w poprzednim akapicie przykładem szachisty, którego zmusza
się do mówienia. Z badań Daneman nad czytaniem wyłonił się obraz
centralnego ośrodka wykonawczego jako miejsca, w którym procesy
przechowywania i przetwarzania informacji odbywają się równolegle, a nawet
bazują na tych samych zasobach, w związku z czym przeciążenie jednego z
tych procesów może przeszkadzać drugiemu. W pewnym sensie taki obraz
centralnego ośrodka wykonawczego przypomina wczesne wersje dzisiejszych
komputerów osobistych, w których nie można było jednocześnie przechowywać
dużej ilości informacji i dokonywać na nich skomplikowanych operacji.
Jeśli pozostajesz jeszcze na etapie przedkomputerowym, to pomyśl o
centralnym ośrodku wykonawczym jako o jednej kartce papieru, na której
musisz zapisać serię stosunkowo trudnych obliczeń. Jeśli znasz wzory
pozwalające skrócić obliczenia, pozostanie Ci na kartce dużo miejsca na
napisanie odpowiedzi. Jeśli nie znasz wzorów
zabraknie Ci miejsca.
Prawie piętnaście lat temu Daneman i jej współpracowniczka Patricia
Carpenter opracowały metodę pokazującą zasadnicze znaczenie centralnego
ośrodka wykonawczego dla czytania.
Czytanie uzależnione jest od pamięci w większym stopniu, niż można by
przypuszczać, ponieważ w danym momencie widzisz zaledwie pięć czy sześć
liter poza tą, na której właśnie koncentrujesz swój wzrok. Oznacza to, że
czytamy słowo po słowie (wbrew temu, co twierdzą ci, którzy umieją czytać
bardzo szybko) i tym samym, by mieć jakakolwiek nadzieję na zrozumienie
czytanego tekstu, musimy w dużym stopniu polegać na naszym zapamiętywaniu
tego, co przeczytaliśmy wcześniej. Zważywszy, że pamięć operacyjna
dysponuje zapewne ograniczoną przestrzenią, badacze zajmujący się
czytaniem sądzą od pewnego czasu, że różnice między czytającymi sprawnie a
tymi, którzy czytają powoli, mogą wynikać po prostu z różnic pojemności
ich pamięci operacyjnej. A jednak wyniki żadnego z testów, które miały
określić tę pojemność, nie korelują zbyt dobrze z rzeczywistą sprawnością
czytania. Niektórzy ludzie, potrafiący zapamiętać tylko trzy zamiast
siedmiu cyfr, osiągali bardzo dobre wyniki w czytaniu i vice versa.
Daneman i Carpenter, opierając się na poglądzie, że pamięć operacyjna
służy do przetwarzania oraz przechowywania informacji, uznały, że
zasadniczą kwestią jest nie to, jak dużo przestrzeni pamięć ta ma do swej
dyspozycji, lecz o to, ile przestrzeni jeszcze pozostało po rozpoczęciu
przetwarzania informacji. Uczone przetestowały tę hipotezę, prosząc
uczestników badania, by przeczytali na głos serię zdań, z których każde
było wydrukowane na oddzielnej kartce, a następnie starali się zapamiętać
ostatnie słowo każdego zdania. Gdyby wybrać zdania z tego akapitu,
ostatnie słowa brzmiałyby: czytania", wzrok", wcześniej",
operacyjnej", czytania", vice versa", informacji" i zdania". Bardzo
nieliczni ludzie potrafią w tej sytuacji zapamiętać więcej niż pięć słów,
a większości udaje się zapamiętać tylko dwa lub trzy. Ciekawe, że ludzie,
którzy najlepiej zapamiętują końcowe wyrazy zdań, czytają szybciej i mają
najlepsze wyniki w testach na rozumienie przeczytanego tekstu. Meredyth
Daneman twierdzi, że w jej teście na końcowe wyrazy uczestnicy podwójnie
obciążają swój centralny ośrodek wykonawczy, analizując zdania i
jednocześnie zapamiętując słowa. Słaby wynik tego testu wskazuje, że
centralny ośrodek wykonawczy nie jest skuteczny (co przytrafia się tylu
innym ośrodkom wykonawczym), a przetwarzanie informacji zajmuje tyle
przestrzeni, że nie zostaje jej wystarczająco dużo dla przechowywania
informacji.
Z drugiej strony, u osób mających sprawny centralny ośrodek wykonawczy
pozostaje mnóstwo przestrzeni dla przechowywania informacji, co ludziom
tym pozwala nie tylko lepiej zapamiętywać ostatnie wyrazy zdań
skądinąd
sprawność ta rzadko kiedy się przydaje
ale też lepiej radzić sobie z
szybkim wyłapywaniem znaczenia niejasnych zdań, takich jak: Chociaż mówił
cicho, wczorajszy mówca mógł usłyszeć pytanie małego chłopca". Osoba,
która ma zbyt mało przestrzeni do przechowywania informacji, będzie
musiała powracać kilkakrotnie do tego zdania, by je zrozumieć. W innym
eksperymencie uczestników proszono o zapamiętanie ciągu cyfr, gdy czytali
(i starali się zrozumieć) takie zdania, jak: Kot, którego ugryzł pies
zjadł mysz". Gdy zadanie polegało tylko na przeczytaniu tego zdania, oczy
większości badanych zatrzymywały się na chwilę w trudnym miejscu, między
słowami pies" i zjadł", ale w miarę wydłużania się ciągu
przetrzymywanych w umyśle cyfr pozostawały w tym miejscu coraz dłużej. A
jednak i tu zachodziły różnice między uczestnikami eksperymentu: ci,
którzy czytali najsprawniej, potrafili zapamiętać najwięcej cyfr, czytając
jednocześnie zdanie, podczas gdy ludzie z najsłabszymi wynikami w czytaniu
musieli skupić się całkowicie na czytanym zdaniu. Wszystko to świadczy o
tym, że im sprawniejszy jest Twój centralny ośrodek wykonawczy, tym więcej
przestrzeni pozostaje w nim nie zajętej i dostępnej dla przechowywania
informacji
i tym lepiej radzisz sobie z czytaniem.
Utrata sprawności centralnego ośrodka wykonawczego to jeden z wielu
uciążliwych objawów choroby Alzheimera. Pacjenci dotknięci tą degradującą
umysł chorobą potrafią zapamiętać albo zestaw słów, albo położenie obiektu
na ekranie (każde z tych zadań przypuszczalnie stanowi domenę jednego z
podporządkowanych systemów), ale osiągną bardzo słabe wyniki, gdy poprosi
się ich o jednoczesne wykonanie obu tych zadań, w czym powinien
uczestniczyć centralny ośrodek wykonawczy. W miarę jak sprawność ich
umysłu pogarsza się, potrafią oni sprostać pojedynczemu zadaniu, ale coraz
gorzej będą sobie radzić z jednoczesnym wykonywaniem obu zadań.
Jedna z tajemnic pamięci operacyjnej wiąże się z jej umiejscowieniem w
mózgu. O ile przypadki H.M. i innych pacjentów cierpiących na amnezję
wykazały, że hipokamp ma zasadnicze znaczenie dla powstawania trwałych
śladów pamięciowych, o tyle nie odgrywa on zapewne żadnej roli w pamięci
operacyjnej. Eksperymenty, w których małpy oglądały przez krótki moment
obraz na ekranie, a kilka sekund później miały spojrzeć dokładnie w ten
punkt, gdzie obraz uprzednio się pojawił, wykazały, że wykonanie tego
zadania zależy w znacznym stopniu od płatów czołowych. Można nawet
odnaleźć pojedyncze komórki mózgowe, które odgrywają rolę w poszczególnych
etapach tego procesu: niektóre uaktywniają się, gdy obraz pokazuje się na
ekranie, inne ulegają pobudzeniu, gdy zwierzę ma skierować oczy na
właściwe miejsce po zniknięciu obrazu; co ciekawe, jeszcze inne
uaktywniają się, w czasie przerwy, gdy ekran jest pusty. Najwidoczniej
komórki te przechowują w umyśle informacje o położeniu obrazu na ekranie.
Latem 1993 roku grupa amerykańskich badaczy zajmowała się podobnymi
badaniami pamięci operacyjnej u ludzi, analizując obrazy komputerowe
przedstawiające aktywność zapisu wzrokowo-przestrzennego w trakcie
wykonywania zadań. Badani ludzie oglądali na ekranie trzy kropki przez
około 0,2 sekundy, po czym musieli czekać trzy sekundy na pojawienie się
kółka i mieli ocenić, czy kółko objęłoby jedną z tych kropek czy nie. Gdy
wykonywali to zadanie, analizator PET rejestrował miejsca w ich mózgach,
gdzie następował gwałtowny wzrost przepływu krwi. Okazało się, że
intensywnie pracują głównie cztery rejony mózgu
wszystkie położone z
jego prawej strony. Jeden z tych rejonów znajdował się w płacie czołowym,
jak należało się spodziewać na podstawie eksperymentów z małpami. Drugi
rejon był położony tuż za nim, trzeci dostrzeżono w tylnej prawej części
mózgu, w korze mózgowej płata ciemieniowego
obszaru, który, jak wiadomo,
bierze udział w umiejscawianiu obiektów. Natomiast czwarty rejon znajdował
się w tylnej części mózgu, w obszarze uczestniczącym w postrzeganiu
obiektów. Należy jednak zaznaczyć, że pytanie o związki między
poszczególnymi rejonami pozostaje otwarte: Czy płaty czołowe przechowują
ślady pamięciowe obrazu powstałego na podstawie informacji, które
napływają z innych rejonów mózgu, czy też wszystkie cztery rejony pracują
jednocześnie nad utworzeniem wewnętrznego obrazu? Inne
bardzo podobne

badania pozwoliły uzyskać obraz aktywności pętli fonologicznej. Ich
uczestników proszono, by utrzymywali w umyśle sześć słów. Tym razem
również zaobserwowano aktywność wielu różnych rejonów mózgu, nie tych
jednak, które brały udział w pracy zapisu, chociaż znowu płaty czołowe
odgrywały tu bardzo ważną rolę.
Każdy rodzic wie, że pojęcie trwałości przedmiotu rozwija się u dzieci w
wieku około ośmiu miesięcy: włóż kulkę do jednego z dwóch pudełek tak, by
dziecko zauważyło to, a następnie na moment odwróć jego uwagę; potem
poproś dziecko o znalezienie tej kulki. Bardzo małe dzieci nie mają
pojęcia, gdzie jej szukać, ale ośmiomiesięczne dziecko potrafi już
zapamiętać, które pudełko powinno wybrać. Mniej więcej w tym okresie życia
dziecka w płatach czołowych tworzą się obwody nerwowe, takie jak u ludzi
dorosłych. Wydaje się więc, że dla zapewnienia funkcjonowania pamięci
operacyjnej każda istota ludzka potrzebuje w pełni rozwiniętych płatów
czołowych
przed osiągnięciem wieku ośmiu miesięcy płaty czołowe nie
osiągają jeszcze pełni rozwoju.
Chociaż tradycyjnie uznaje się, że pojemność pamięci operacyjnej (a
przynajmniej pętli fonologicznej) ograniczona jest do mniej więcej 5-9
jednostek informacji, to dzięki treningowi pamięć ta może się czasem
nadzwyczajnie rozwinąć. Warto wspomnieć klasyczny już przypadek pewnego
młodego studenta z Uniwersytetu Carnegie-Mellona w Pittsburgu z końca lat
siedemdziesiątych. Człowiek ten (znany jako S.F.) zmarł na białaczkę
wkrótce po przeprowadzeniu testów pamięci. Gdy rozpoczął on trenowanie
pamięci, nie osiągał nadzwyczajnych wyników i potrafił zapamiętać nie
więcej niż siedem cyfr na raz. Przez dwadzieścia miesięcy ćwiczył
zapamiętywanie cyfr przez trzy do pięciu godzin tygodniowo i w tym czasie
liczba cyfr, które potrafił zapamiętać, wzrosła z siedmiu do...
osiemdziesięciu! Oznacza to, że gdyby przeczytał sto cyfr po kolei (po
jednej na sekundę), na ogół potrafiłby zapamiętać pierwszych
osiemdziesiąt. Zanim zbadano S.F., poprzedni odnotowany rekord,
ustanowiony przez ludzi o fenomenalnej pamięci, wynosił osiemnaście.
Ciekawe, że S.F. nie otrzymał żadnych instrukcji i sam opracował metody
doskonalenia pamięci. Był on zarazem dobrym biegaczem długodystansowym i
już w drugim tygodniu trenowania pamięci zauważył, że niekiedy kolejne
cyfry tworzyły grupy, które mógł rozpoznawać jako czasy osiągane w różnych
konkurencjach: na przykład ciąg cyfr 3492 jawił mu się jako: 3 minuty i
49,2 sekundy, czas zbliżony do rekordu świata w biegu na l milę". Gdy S.F.
zabrakło zestawień dogodnych do porównań z czasami biegów, zaczął grupować
ciągi cyfr tak, by odpowiadały wiekowi lub dacie. W kolejnym etapie
grupował kilka trzycyfrowych lub czterocyfrowych ciągów, tworząc
supergrupy" w taki sposób, że liczba złożona z dwudziestu pięciu cyfr
stawała się kombinacją trzech ciągów czterocyfrowych, trzech ciągów
trzycyfrowych i czterech końcowych cyfr
metoda S.F. polegała po prostu
na powtarzaniu tych elementów. Nic nie wskazuje na to, że S.F. miał jakieś
szczególne cechy. Po jego śmierci ci sami badacze wytrenowali innego
studenta, używając tej samej metody, i doszedł on do wyniku 106 cyfr.
Prawdopodobnie robił szybkie postępy, ponieważ również był
długodystansowcem i już na początku nauczono go sztuczki wymyślonej przez
S.F., polegającej na zapamiętywaniu liczb jako wyników biegów sportowych.
W powyższych przykładach wyjątkowych pamięci problem polega na tym, że są
one bardzo wyspecjalizowane. Zarówno S.F., jak i jego następca, D.D.,
doskonale zapamiętywali cyfry, ale w przypadku słów osiągali wyniki
przeciętne, ponieważ nie wymyślili żadnego systemu dla słów. Tak więc ich
superpamięć miała niewiele zastosowań praktycznych. Inaczej jest w
przypadku doskonałej pamięci krótkotrwałej, czyli fenomenalnej zdolności
do zapamiętywania zamówień na drinki przez kelnerki roznoszące koktajle (w
eksperymencie, który właśnie zamierzam omówić, przeprowadzonym na początku
lat osiemdziesiątych, brały udział wyłącznie panie).
Henry Bennett z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis wymyślił eksperyment
sprawdzający, jak studenci i kelnerki zapamiętują zamówienia na drinki. By
dostosować ten eksperyment do warunków laboratorium psychologicznego,
Bennett skonstruował miniaturowy bar z drinkami, wyposażony w malutkie
krzesełka i stoliki, a jako klientów umieścił w nim 10centymetrowe lalki,
których w sumie było trzydzieści trzy. Lalki te przedstawiały różne
postaci: znajdowały się wśród nich kobiety {obwieszone biżuterią i bez
ozdób) oraz mężczyźni (brodaci i gładko ogoleni). Role drinków odgrywały
gumowe koreczki (używane w laboratoriach do zatykania szklanych naczyń) z
wbitymi małymi flagami (każda flaga nosiła nazwę jakiegoś drinka). I
wreszcie, dla dopełnienia tej dziwacznej sceny, puszczano kasetę
magnetofonową z nagraną serią kolejnych zamówień, padających co dwie
sekundy: Poproszę o margaritę... Dla mnie Budwelsera".
Zadziwiające w tym badaniu jest to, że gdy naukowcy zanieśli w walizce
cały ten miniaturowy bar do prawdziwego baru i zapytali kelnerki, czy
zechciałyby wziąć udział w eksperymencie dotyczącym pamięci, wcale nie
zostali wyśmiani. Gdy uzyskano zgodę kelnerek
tylko jedna odmówiła

ustawiono miniaturowy bar na stole, miniaturowych klientów posadzono na
miniaturowych krzesełkach i puszczono taśmę. W jaki sposób kelnerki
wiedziały, który z nich się odzywa? W chwili, gdy jakiś głos na taśmie
będzie zamawiać drinka, poruszymy jedną z lalek, jak gdyby to ona składała
zamówienie". Eksperyment wykonano kilkakrotnie, ustalając liczbę zamówień
na siedem, jedenaście i piętnaście oraz stosując w każdym przypadku
zarówno losową kolejność, jak i kolejność zgodną z miejscami klientów"
przy stołach. Podobnej procedurze badawczej poddano studentów, z tą
różnicą, że odgrywali oni swoje role w mniej inspirujących warunkach,
czyli w laboratorium psychologicznym.
Jak należało oczekiwać, kelnerki zapamiętywały zamówienia drinków na ogół
lepiej niż studenci: miały 90% poprawnych odpowiedzi podczas gdy studenci
77%. Rużnica między tymi dwoma grupami była szczególnie widoczna w
przypadku jedenastu i piętnastu drinków. Jak zauważył dr Bennett, mamy tu
do czynienia z niezwykłym wyczynem pamięci, działającej rutynowo, gdy
człowiek wykonuje zwykłą pracę. W istocie zamówienia składane w
rzeczywistym barze sprawiają znacznie większą trudność: kelnerki przyjmują
zamówienia i muszą uporządkować je przed przekazaniem ich barmanowi, znów
zbierają zamówienia, chwilę rozmawiają, wreszcie biorą przygotowane przez
barmana drinki i roznoszą je do właściwych stolików. Dobra kelnerka
potrafi dokonać tego wszystkiego w swojej głowie i nigdy nie odgrywa
aukcji"
nie staje przy stoliku i nie pyta: Kto zamówił Krwawą Mary?"
Rozmowy ujawniły, iż kelnerki miały wrażenie, że ich zdolność pamiętania
rosła, im bardziej były zajęte; jak powiedziała jedna z nich: Jestem
wtedy jak w transie". Zdaniem kelnerek ich napiwek był lepszy, jeśli
dobrze zapamiętały zamówienia
być może, wynika to z tego, że niektórzy
klienci (skłonni desperacko doszukiwać się dowodów specjalnego traktowania
tam, gdzie go wcale nie ma) interpretowali dokładność jako chęć
przypodobania się im. Najciekawszą jednak rewelacją tego doświadczenia
było coś, co nie jest żadną rewelacją: większość kelnerek nie potrafiła
wyjaśnić, w jaki sposób dokonują takich wspaniałych wyczynów pamięci.
Okazało się, że kelnerki stosowały różnorakie strategie, miedzy innymi
takie jak powtarzanie sobie zamówień (wykorzystujące pętlę fonologiczną) i
zwracanie szczególnej uwagi na rozmieszczenie gości przy stole. Ale
najczęstsza strategia polegała na tym, by przewidzieć, co każdy z klientów
zamówi. Stosując tę metodę, kelnerki najwyraźniej skupiają swoją uwagę na
twarzy i ubiorze klienta oraz kojarzą je z odpowiednim drinkiem. Trzy
kelnerki były na tyle szczere, by wyznać, że po kilku miesiącach pracy:
Klienci zaczynają wyglądać jak drinki". Przychodzi mi tu na myśl zapis
wzrokowo-przestrzenny.
Z tego badania można wyciągnąć wniosek, że kelnerki roznoszące drinki (i
inni ludzie o fenomenalnej pamięci) przewidując przyszłość, potrafią
obejść problem ograniczonej pojemności pamięci operacyjnej. Kelnerki nie
poprzestają na powtarzaniu sobie zamówień w miarę ich napływu, ale raczej
przewidują, jakie zamówienia otrzymają, a potem dopasowują rzeczywiste
zamówienia do oczekiwań. Jeśli przewidywania są trafne, wtedy informacja,
którą kelnerki muszą zapamiętać, znajduje się w ich umysłach, zanim
jeszcze klient zacznie zamawiać. W pewnym sensie kelnerki zamieniają
problem, któremu z trudem sprostałaby ich pamięć operacyjna
jej
pojemność jest ograniczona
na inne zadanie, wymagające udziału bardziej
rozległych zasobów zawodowego doświadczenia, czyli pamięci długotrwałej.
Niezależnie od tego, jakie przyjmiemy wyjaśnienie, tego typu badania
zwracają uwagę na zdumiewającą ewentualność: być może, liczba różnych
zamówień, które kelnerki potrafią zapamiętać, nie ma żadnego ograniczenia.
Pewna kelnerka, która musiała pracować sama w noc sylwestrową, gdy jej
dwie koleżanki zachorowały, pamięta, że obsłużyła około 150 osób: Przed
końcem nocy wiedziałam, jakim trunkiem raczył się każdy klient. Po prostu
stałam przy barze, patrzyłam na podnoszące się ręce i składałam barmanowi
odpowiednie zamówienie. Naprawdę nie wiem, jak mi się to udawało".
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 17
GDZIEŚ, KIEDYŚ
Nawet najlepsza kelnerka zapewne nie będzie pamiętała drinków zamawianych
przed tygodniem. Okres tygodnia wykracza daleko poza zasięg pamięci
operacyjnej, a jakiekolwiek ślady pamięciowe dotyczące tak dawnych czy
jeszcze dawniejszych zdarzeń są czymś zupełnie odmiennym. Dla uproszczenia
używa się określenia pamięć długotrwała, ale
jak zobaczymy
w mózgu
istnieje niewiele informacji, które skłonni bylibyśmy uznać za zdeponowane
na stałe dokładne zapisy przeszłości. Zachowujemy jedynie maleńką część
spośród wszystkich docierających do nas w każdej sekundzie wrażeń oraz
informacji; nawet ten niewielki zbiór stopniowo zmniejsza się w miarę
upływu dni, tygodni i lat. Ślady pamięciowe, które przetrwają ten proces,
prawie zawsze różnią się
czasem w ogromnym stopniu
od pierwotnego
zdarzenia. Co pozostaje w pamięci, a co z niej znika i dlaczego? Gdy
poznamy odpowiedzi na te pytania, zbliżymy się znacznie do zrozumienia, co
znaczy być człowiekiem.
Różnica między pamięcią operacyjną a długotrwałą polega nie tylko na
kontraście między tym, co ulotne, a tym, co trwałe, czy też między rym, co
się odrzuca, a tym, co zostaje zapisane. Te dwa rodzaje pamięci zależą od
oddzielnych systemów w mózgu. Zważmy, że H.M. ma w pełni sprawną pamięć
operacyjną i prawdopodobnie potrafi pamiętać numer telefoniczny mniej
więcej równie długo jak Ty. Ponieważ jednak H.M. nie ma hipokampa, nie
może utrzymać jakichkolwiek informacji na dłużej, chyba że
co
praktycznie niemożliwe
przez całe dziesięciolecia stykałby się
nieustannie, ciągle na nowo, z tą samą osobą lub z tym samym wydarzeniem.
Hipokamp to miejsce, gdzie pamięć długotrwała bierze swój początek. Jest
to stosunkowo stara część mózgu [stara" w sensie filogenetycznym; przyp.
red.], w przeciwieństwie do bardzo rozbudowanej i pofałdowanej kory
mózgowej. U wszystkich żywych organizmów, które mają hipokamp, odgrywa on
pewną rolę w zapamiętywaniu. U ludzi jest ważniejszy niż u większości
stworzeń: nie ulega wątpliwości, że potrzebujemy go, aby tworzyć
długotrwałe ślady pamięciowe. Bez hipokampa żylibyśmy w wiecznej
teraźniejszości; dzięki niemu możemy robić niewiarygodne wyprawy w
przeszłość, która istnieje w naszych osobistych wspomnieniach. Mimo
wszystko ciągle stoimy jednak przed tajemnicą i nie wiemy, czym są
właściwie procesy zachodzące w hipokampie, a później w innych częściach
mózgu, które to procesy zamieniają konkretne, przeżywane ostatnio
wydarzenie, wybrane spośród wielu innych, w coś, co będziesz pamiętał
przez tydzień, a może nawet przez czterdzieści lat.
Wśród głównych pytań dotyczących pamięci, na które nie ma dotąd
odpowiedzi, dwa bezpośrednio wiążą się z procesem tworzenia długotrwałych
śladów pamięciowych. Gdzie w mózgu można te ślady umiejscowić i co dzieje
się w mózgu, gdy powstaje nowy ślad pamięciowy? Odpowiedź na pierwsze
pytanie brzmi: prawdopodobnie w korze mózgowej". Tam, w jej wzniesieniach
i szczelinach, znajduje się wystarczająco dużo komórek nerwowych
są ich
miliardy
i każda z nich ma wystarczająco dużo połączeń z innymi
komórkami
są ich dziesiątki tysięcy
by przechować wszystkie informacje
trwale zapisane w naszej pamięci. Zagadkową cechą pamięci jest to, że o
ile utrata części mózgu, czy nawet całej półkuli, może całkowicie pozbawić
daną osobę możliwości używania języka, rozpoznawania codziennych
przedmiotów lub śledzenia toku rozumowania, to jednak przypadki, w których
utrata lub uszkodzenie konkretnej części ludzkiego mózgu wyeliminowałaby
pewne ślady pamięciowe, pozostawiając jednocześnie inne, zdarzają się
nader rzadko. Karl Lashley, psycholog z Harvardu, kiedyś, po bezowocnych
próbach zbadania, gdzie w mózgach zwierząt znajduje się pamięć,
powiedział, że uczenie się (które oczywiście zależy całkowicie od pamięci)
jest po prostu niemożliwe". Nieuchwytność zapisów pamięci doprowadziła do
powstania tak niezwykłych koncepcji, jak ta, że ślady pamięciowe są
przechowywane w mózgu w postaci hologramów. Zaletą tego poglądu, który
przez pewien czas traktowano całkiem poważnie, jest to, że
w
przeciwieństwie do negatywu fotograficznego
uszkodzony hologram traci co
prawda pewną precyzję szczegółów, ale zachowuje ogólny obraz, wykazując
tym samym pewne analogie do uszkodzonego mózgu. Ale chcąc rozszerzyć tę
analogię na ślady przechowywane przez komórki mózgowe, trzeba by ją
znacznie naciągnąć.
Może się nawet okazać, że ten sam ślad pamięciowy znajduje się
jednocześnie w wielu miejscach w mózgu. Obecnie popularny jest pogląd, że
zapis danego zdarzenia istnieje w tylu miejscach w mózgu, ile wrażeń
zmysłowych zostało wywołanych przez to zdarzenie. Załóżmy, że masz żywe
wspomnienie jakiegoś pikniku z czasów Twojego dzieciństwa
z gamą
kolorów, smaków, zapachów, śmiechów i krzyków, wymieszanych razem w jednym
krótkim kadrze z Twojego życia. W jaki sposób i w którym miejscu w mózgu
wspomnienie to zostało zapisane? Większość współczesnych badaczy mózgu i
filozofów uważa, iż wyobrażanie sobie, że w mózgu znajduje się malutka
sala kinowa, gdzie to wszystko jest odgrywane, nie ma sensu, ponieważ
wówczas trzeba by założyć istnienie malutkiego widza
a kim miałby on
być? W dodatku można zapytać, czy przednie części mózgu, gdzie
jak się
przypuszcza
różne napływające fragmenty informacji miałyby ulegać
scaleniu, tworząc jedno spójne wspomnienie, mają wystarczającą pojemność,
by przechowywać wspomnienia przez okres całego życia? Części te wyposażone
są w mniejszą liczbę komórek nerwowych niż części położone bardziej z
tyłu, które przypuszczalnie dostarczają informacji częściom przednim.
Alternatywna koncepcja, zdobywająca obecnie coraz większe uznanie, została
wysunięta przez Antonio Damasio z Uniwersytetu Stanu Iowa. Twierdzi on, że
każde pamiętane zdarzenie składa się z wielu różnych elementów i że
elementy te nigdy się ze sobą w mózgu nie spotykają. Według Damasio
wizualne elementy wspomnień z dawnego pikniku pozostają we wzrokowej
części kory mózgowej z tyłu mózgu, zapachy są przechowywane w tej części
prawego płata czołowego, która
jak się sądzi
odgrywa rolę w pamiętaniu
woni, i tak dalej. Gdyby tak rzeczywiście było i gdybyś został poproszony
o przypomnienie sobie tego pikniku, to każda z części mózgu odtworzyłaby
swoją część wspomnienia, dzięki czemu w jakiś sposób doświadczałbyś
wszystkiego równocześnie, jako jednego, spójnego wspomnienia. I tu mamy
twardy orzech do zgryzienia, czyli problem scalania
w jaki sposób
mózgowi udaje się reaktywować te wszystkie zmysłowe cząstki zdarzenia tak,
by ponownie przeżyć to zdarzenie jako całość? Zadanie to nie musi być aż
tak trudne, jak by się wydawało. Gdy podniesiesz wzrok znad tej książki,
by rozejrzeć się wokoło, każdy aspekt oglądanego obrazu
kolor, kształt
czy ruch
jest przetwarzany w innym miejscu wzrokowej kory mózgowej w
tylnej części Twojego mózgu. Mimo to w jakiś sposób wyniki działania tych
różnych urządzeń przetwarzających" zostają połączone i natychmiast
otrzymujesz pełny i spójny obraz. Podobny proces łączenia różnych
elementów prowadzi zapewne do powstawania śladów pamięciowych.
Może się zdarzyć, że bodziec wywołujący jakieś wspomnienie oddziałuje
tylko na jeden ze zmysłów, które brały udział w pierwotnym zdarzeniu, i
pobudzenie to może pociągnąć" za sobą inne zmysły, doprowadzając do
odtworzenia pełnego wspomnienia. Pamiętam z dzieciństwa, że bardzo często
bawiłem się Meccano, czyli podziurkowanymi kawałkami metalu, które można
skręcać ze sobą na różne sposoby, konstruując miniaturowe samochody,
dźwigi albo domy. Zestaw Meccano zawierał również nakręcane motorki,
dzięki którym dźwig naprawdę działał, a samochodzik jeździł po podłodze.
Gdybym dzisiaj usłyszał taki motorek, przypomniałbym sobie zarówno jego
kolor i kształt, jak i wrażenie towarzyszące dotknięciu tego urządzenia, a
nawet śliskość spiralnej sprężyny, która je napędzała. Potrafiłbym
dokładnie określić wielkość i kształt kluczyka, którym nakręcałem ten
motorek, chociaż wszystkie te obrazy pochodzą sprzed kilkudziesięciu lat.
Antonio Damasio powiedziałby, że bodźcem dla pojawienia się tych
wszystkich szczegółów był dźwięk motorka i że obwody komórek nerwowych,
położonych w rejonach mózgu odpowiedzialnych za słuch, uzyskały połączenie
z okolicami konwergencyjnymi, które z kolei zaktywizowały inne części
mózgu, przechowujące dotykowe i wzrokowe aspekty tego wspomnienia.
Dotknięcie kluczyka lub widok sprężyny mogłyby równie łatwo wywołać
pojawienie się pozostałych elementów tego wspomnienia.
Gdyby było prawdą, że fragmenty każdego wspomnienia, przechowywanego w
pamięci długotrwałej, znajdują się w rożnych rejonach mózgu odbierających
wrażenia zmysłowe lub w połączonych z nimi rejonach zajmujących się
scalaniem tych fragmentów, wtedy częściowo można by wytłumaczyć to, że
wspomnienia mają tak wielką zdolność odradzania się. Jeśli rzeczywiście
tak jest, trudno któreś z nich całkowicie wymazać. Wtedy jednak powinny
istnieć takie rodzaje uszkodzeń mózgu, które usuwają jakąś konkretną
składową pamięci, na przykład zapach lub dźwięk. Rzeczywiście, uszkodzenie
tej części wzrokowej kory mózgowej, która zajmuje się kolorem, nie tylko
pozbawia pacjenta możliwości widzenia kolorów, ale również czyni go
niezdolnym do pamiętania, jak wyglądały różne kolory. Świat widziany przez
tych pacjentów jest czarno-biały, podobnie jak ich wspomnienia.
Co się dzieje w mózgu, gdy powstaje nowy ślad pamięciowy? Większość
badaczy uważa, że muszą wówczas zachodzić trwałe zmiany w synapsach, czyli
miejscach, gdzie sąsiednie komórki mózgowe komunikują się ze sobą. Wtedy
następują prawdopodobnie fizyczne zmiany komórek mózgowych, w wyniku czego
powstaje coś w rodzaju komórkowego odpowiednika świerzbiącego palca na
spuście". Pomyślmy o psach Pawiowa: wytresowano je, by śliniły się na
dźwięk dzwonka, który to dźwięk kojarzył im się z zapachem pożywienia.
Ślinienie się na dźwięk dzwonka nie wywołuje takich emocji, jak
wspomnienie odblasku promieni słonecznych na włosach największej miłości
Twojego życia, ale jest całkiem prawdopodobne, że na poziomie neuronów w
obu przypadkach mamy do czynienia z procesami tego samego typu. Obecnie
wyniki słynnego eksperymentu Pawiowa można wyjaśnić w nowy sposób,
wykorzystując pojęcia związane z synapsą. Przed rozpoczęciem treningu te
komórki w mózgu psa, które reagują na zapach pożywienia, są połączone
poprzez szereg neuronów pośredniczących z komórkami mózgowymi sterującymi
produkcją śliny. Wprowadzenie w czasie treningu trzeciego elementu, czyli
dźwięku dzwonka, spowoduje uaktywnienie komórek mózgowych w tej części
kory mózgowej, która zajmuje się bodźcami słuchowymi. I chociaż komórki te
mogą w sposób rutynowy uwalniać kilka neurotransmiterów w kierunku komórek
zajmujących się odbiorem zapachu i wydzielaniem śliny, to wszelkie

raczej słabe
spowodowane tym reakcje początkowo zagubią się wśród
ogólnego zamieszania, związanego z wydzielaniem śliny w trakcie psich
posiłków. Systematyczne i uporczywe występowanie sygnałów dźwiękowych
właśnie wtedy, gdy pojawia się zapach pożywienia, przyczyni się do
stopniowego wzmocnienia tego początkowo niewielkiego oddziaływania
chemicznego. Wkrótce komórki nerwowe wchodzące w skład obwodu zajmującego
się wydzielaniem śliny będą reagowały na dzwonek w takim samym stopniu,
jak na zapach.
Niektóre molekularne szczegóły naszkicowanego powyżej procesu udało się
ustalić. Wyobraź sobie pojedynczą komórkę nerwową w centrum tych obwodów,
których głównym zadaniem jest reagowanie na dźwięk dzwonka i przekazywanie
informacji o nim dalej. Komórka ta musi jednocześnie nasłuchiwać"
sygnałów z wielu innych komórek mózgowych, a wśród nich także z tych,
które tworzą główne obwody zajmujące się wąchaniemi-ślinieniem. Gdy odzywa
się dzwonek i natychmiast po tym pojawia się zapach, komórka ta otrzymuje
dwa niemal równoczesne sygnały: jeden przesłany przez dzwonek (niemal
bezpośrednio) i drugi dotyczący zapachu (z trzeciej czy czwartej ręki).
Wielokrotne powtarzanie się takiej sytuacji, w której jeden sygnał
neuronalny pojawia się zaraz po drugim, powoduje, że reakcje chemiczne
przebiegające w komórce, do której docierają, zachodzą łatwiej. Bliskość w
czasie ma zasadnicze znaczenie, ponieważ niektóre zmiany chemiczne są
przejściowe i jeśli odgłos dzwonka i zapach nie wystąpią niemal
równocześnie, to zmiana spowodowana przez pierwszy bodziec ustanie, zanim
pojawi się drugi. Skutkiem zmian w procesach chemicznych jest to, że
komórka zaczyna teraz reagować na dźwięk dzwonka znacznie silniej niż w
normalnych warunkach, uwalniając znacznie więcej neurotransmiterów niż
poprzednio. Wywiera ona tym samym znacznie większy wpływ na wszystkie
komórki mózgowe, z którymi się komunikuje, w tym na sieć neuronów
sterujących wydzielaniem śliny. W ten sposób komórka ta zaczyna pełnić
ważną funkcję w obwodzie mózgowym kontrolującym wydzielanie śliny.
Na dłuższą metę komórka ta może na stałe wejść w nową rolę, demontując i
przebudowując zupełnie swój wewnętrzny szkielet, tak aby wyeksponować
pewne receptory poprzednio ukryte wewnątrz błony. Receptory te mogą
spowodować, że komórka będzie jeszcze bardziej wyczulona na dźwięk
dzwonka. Komórka potrafi też stworzyć sobie całe nowe terminale do
przyjmowania lub wysyłania neurotransmiterów. Zmiany te mogą mieć trwały
charakter, przy czym, na co warto zwrócić uwagę, nie wymagają one
wciągnięcia do gry nowych komórek mózgowych. Mózgi psów Pawiowa
zapamiętały niecodzienne skojarzenie między dzwonkiem a pożywieniem,
reorganizując układy istniejących już komórek mózgowych.
Hipoteza, iż nowe wspomnienia tworzone są przez zmiany w układzie połączeń
między komórkami mózgowymi, jest zapewne najrozsądniejszym wyjaśnieniem.
Mimo że mamy do dyspozycji miliardy komórek, pojemność naszej pamięci
nieuchronnie zostałaby przekroczona, gdybyśmy zajmowali" dziesiątki albo
i setki komórek dla przechowania każdego nowego ślady pamięciowego. Lepsze
rozwiązanie polega na nieustannym manipulowaniu tysiącami synaps, z
którymi każda komórka sąsiaduje. Inną zaletą przechowywania śladów
pamięciowych w postaci wzorca połączeń pomiędzy komórkami mózgowymi jest
to, że komórki te są stałymi elementami, co stanowi też cechę wielu
wspomnień. Nic innego, co dotyczy mózgu, nie jest równie długowieczne.
Mimo to w latach sześćdziesiątych naukowcy wysunęli hipotezę, że ślady
pamięciowe mogą być zapisywane w postaci pojedynczych cząsteczek. Pogląd
ten wiąże się z jednym z najdziwniejszych epizodów w dziejach badań nad
pamięcią.
W roku 1962 James McConnell ogłosił wyniki eksperymentów wskazujące, że
pewne robaki, wypławki, mogą zyskać pamięć o pewnych faktach, zjadając po
prostu swoich ziomków, którzy zostali odpowiednio wytrenowani. Wypławki to
małe robaki, należące do typu płazińców. Żyją one w wodach słodkich i mają
nadzwyczajną zdolność: nie tylko przeżywają, gdy zostaną przecięte na pół,
ale nawet wyciągają z tego korzyści. Każda z połówek staje się wówczas
pełnowartościowym, nowym robakiem. Chociaż budowa tych zwierząt jest
prosta, mają one zdolność uczenia się, które przecież jest równoznaczne z
zapamiętywaniem. McConnell wykazał najpierw, że wypławki, podobnie jak psy
Pawiowa, mogą się nauczyć kojarzenia światła z groźbą natychmiastowego
porażenia prądem. Podczas tych badań uznano, że robaki nauczyły się tego
skojarzenia, jeśli reagowały kurczeniem ciała na samo światło. McConnell
dowiódł, że jeśli tak wyuczone wypławki podano jako pożywienie nie
wytrenowanym wypławkom, to nowicjusze uczyli się kojarzyć światło i
porażenie prądem szybciej niż wypławki pozostające na zwykłej diecie.
Wyciągnięto stąd wniosek, że zjadając swych uczonych kolegów, w jakiś
sposób spożywały one molekułę pamięci" ułatwiającą im uczenie się.
Oczywiście odkrycie to wzbudziło olbrzymie emocje, chociaż nie trzeba
dodawać, że możliwości jego zastosowania dla poprawy wyników uczenia się
ludzi nie były całkiem jasne. Niestety, eksperyment z wypławkami znacznie
stracił na atrakcyjności, gdy wykazano, że to, czy na przekąskę podawano
wyuczone czy też nie wyuczone robaki, nie miało większego znaczenia. Nawet
jeśli podawane do zjedzenia wypławki ani nie widziały odpowiedniego
światła, ani nie doznały szoku elektrycznego, zjedzenie ich przyspieszało
proces uczenia się. Uprzedni wniosek, że uczenie się było szybsze po
zjedzeniu wypławków, był więc prawdziwy, ale prawdopodobnie efekt ten
zawdzięczano głównie obfitemu posiłkowi, a nie jakiejś hipotetycznej
molekule pamięci. Szkoda, że nie udało się potwierdzić tej hipotezy, gdyż
mogłaby ona służyć jako temat niejednego filmu pośledniej kategorii
(wyobraźmy sobie, na przykład, taką scenę: słynny futbolista, któremu
grozi usunięcie z uniwersyteckiej drużyny z powodu słabych stopni, zwraca
się do jajogłowego studenta: .Cześć
słyszałem, że przygotowałeś się już
do tego ważnego egzaminu, który mamy w przyszłym tygodniu...").
W badaniach, które mają precyzyjnie wytłumaczyć procesy zachodzące na
poziomie molekularnym w momencie powstawania śladów pamięciowych, używa
się niemal wyłącznie prostych zwierząt o nieskomplikowanych mózgach,
takich jak morskie ślimaki, muszki owocowe czy szczury. W tym samym czasie
psycholodzy nie ustają w wyłuskiwaniu dalszych szczegółów na temat
działania ludzkiej pamięci i mają nadzieję, że kiedyś te dwa podejścia
zetkną się w jakimś punkcie. Badania pamięci ludzkiej sprowadzają się w
znacznej mierze do introspekcji dokonywanych przez ochotników, czyli tego
rodzaju myślenia o pamięci", jakie zdarza się nam wszystkim.
Jedną z cech ludzkiej pamięci, która to cecha staje się oczywista, gdy
tylko się nad nią zastanowić, jest brak natychmiastowego przejścia z
pamięci krótkotrwałej (operacyjnej) do długotrwałej (stałej), oraz brak w
mózgu jakiegokolwiek przełącznika, który w jednej chwili decydowałby, że
właśnie zapamiętany numer telefoniczny staje się odtąd częścią stałego
zapisu w pamięci. Trzeba miesięcy lub nawet lat, by ślady pamięciowe
zostały utrwalone. Dopóki pozostają one w szarej strefie: niezupełnej
trwałości", dopóty grozi im, że zostaną zapomniane. Wyobraź sobie, że
idziesz z przyjaciółmi na kolację. Podczas tego wieczoru pamiętasz numer
telefonu i adres restauracji, podobnie jak istotne bieżące wydarzenia z
życia Twoich przyjaciół oraz Twojego. Nie myśl jednak, że zdarzenia tego
wieczoru zostaną zapomniane tylko przez obsługującą was kelnerkę.
Nazajutrz rano będziesz mógł przypomnieć sobie, co każdy z was zamówił,
tematy rozmów i wszystko to, co było szczególnie zabawne lub irytujące,
ale w tydzień później, o ile nie powtarzałeś sobie tych informacji, wiele
z tych
pierwotnie tak wyraźnych
szczegółów ulegnie rozmyciu, wymiesza
się między sobą lub ulotni się bez śladu. Po upływie miesiąca będziesz się
musiał bardzo starać, by przypomnieć sobie jakieś fragmenty rozmowy (chyba
że padło w niej coś niezwykłego), a po roku czy dwóch latach możesz w
ogóle nie pamiętać, że poszliście na kolację. Jeśli nawet będziesz coś
pamiętał, to będzie to suchy zapis faktu, że byłeś w restauracji z tymi
ludźmi. Nie będzie to bynajmniej barwne i żywe wspomnienie, jakie pojawiło
się nazajutrz.
Liczne badania dowiodły, że proces zapominania zachodzi z mniej więcej
stałą prędkością w ciągu miesięcy i lat od momentu, gdy zdarzenia miały
miejsce i gdy po raz pierwszy zostały zarejestrowane w naszej pamięci.
Wyniki jednego z badań wykazały, że jeśli wybierzemy jako punkt
odniesienia jakiś rok sprzed sześciu czy siedmiu laty, to stwierdzimy, że
w kolejnych latach
aż do chwili obecnej
ilość pamiętanych przez nas
zdarzeń, które zaszły w danym roku, zmniejszała się o około 6% rocznie. I
na tym nie koniec, gdyż w tym samym czasie zmienił się charakter tych
wspomnień. Wydarzenia następujące później zmieniają często znaczenie
wcześniejszych zdarzeń, sprawiając, że będą one pamiętane z mniejszym lub
większym prawdopodobieństwem. Podobne zdarzenia nakładają się na siebie,
tworząc jedno wspólne wspomnienie, którego fragmenty zostały dokładnie
zapamiętane, ale całość jest nieprawdziwa (tak, złapałeś węża obok domku
letniego, ale nie było przy tym cioci Lou, gdyż odwiedziła was ona dopiero
następnego lata). Dwa zjawiska stają się szczególnie oczywiste, gdy
pozwolisz swoim myślom cofnąć się w czasie, by przyjrzeć się wspomnieniom
z wcześniejszych lat. Obu tym zjawiskom badacze pamięci poświęcają dużo
uwagi. Chodzi tu o amnezję dziecięcą i wspomnienia pojawiające się jak
blask lampy błyskowej, czyli tak zwane wspomnienie typu flesz.
Wspomnienie-flesz to niewiarygodnie szczegółowy i żywy obraz myślowy
takich dramatycznych zdarzeń, jak tragedia promu kosmicznego Challenger
czy zabójstwo prezydenta Kennedy'ego. Kanadyjczycy dodaliby tu
przypuszczalnie bramkę zdobytą przez Paula Hendersona, która zapewniła
hokeistom Kanady zwycięstwo w pojedynku ze Związkiem Radzieckim o
mistrzostwo świata w 1972 roku. Świadkowie tych zdarzeń potrafią ustalić,
gdzie znajdowali się w momencie usłyszenia danej wiadomości i w czyim
towarzystwie wówczas byli. Pamiętają także swoje reakcje i dowolną liczbę
dodatkowych szczegółów, których nie potrafiliby podać w stosunku do
zwykłych wydarzeń z tego samego okresu. Ma się wrażenie, że odczucia
doznawane w takim dramatycznym momencie zostały zarejestrowane na błonie
fotograficznej. Każdy z nas ma również osobiste wspomnienia typu flesz
dotyczące takich zdarzeń, jak narodziny czy zgony najbliższych członków
rodziny. Sądzi się, że mechanizm pamiętania tak szczególnych zdarzeń może
być inny niż ten, który przechowuje bardziej powszednie wspomnienia. Jeśli
ta hipoteza jest prawdziwa, okazałaby się bardzo użyteczna dla zrozumienia
pamięci w ogóle. Najbardziej ekscytująca cecha wspomnień typu flesz to
zadziwiająca ilość zachowanych w nich szczegółów. Gdyby udało nam się
wyjaśnić, w jaki sposób osiąga się taką wierność, można by
jeśli
oczywiście byłoby to pożądane
w podobnie intensywny sposób zarejestrować
wiele innych wspomnień.
Dwaj psychologowie z Harvardu, Roger Brown i James Kulik, wprowadzili
określenie wspomnienie-flesz" (flashbulb rnemory] w 1977 roku, w
publikacji zawierającej pierwszą poważną analizę tego zjawiska. Zauważyli
oni, że po to, aby jakieś zdarzenie zostało zapisane jako
wspomnienie-flesz, trzeba, by cechowało się ono nieprzewidywalnością i
było brzemienne w skutkach
musi mieć istotne znaczenie dla danej osoby.
Oczywiście przyjście na świat i zgony członków rodziny spełniają oba te
warunki. Zamach na Johna F. Kennedy'ego i tragedię Challengera
charakteryzuje niezwykle wysoki stopień nieprzewidywalności czy
zaskoczenia, choć były one mniej brzemienne w skutki, szczególnie dla
Kanadyjczyków. A gol Hendersona? Cóż można powiedzieć o chwili, która
weszła do mitologii narodowej?
Brown i Kulik sięgnęli do mało znanej teorii, zwanej Teraz rejestruj!",
by znaleźć biologiczne podstawy dla twierdzenia, że wspomnienia typu flesz
wyróżniają się wysokim stopniem nieprzewidywalności i mają istotne
znaczenie dla osoby je rejestrującej. Teoria Teraz rejestruj!",
zaproponowana przez psychologa R. B. Livingstona, głosiła, że mózg potrafi
w ciągu ułamka sekundy określić stopień nowości zdarzenia, ocenić jego
istotność dla danej osoby i, jeśli oba kryteria są spełnione w wysokim
stopniu, wydać polecenie: Teraz rejestruj!" Spowoduje to zachowanie w
pamięci nie tylko samego zdarzenia, ale także wszelkich innych operacji
umysłowych, które zachodzą równolegle z nim. Urok tego tłumaczenia tkwi w
jego ostatniej części, która mogłaby wyjaśnić, dlaczego różni ludzie,
opisując to samo zdarzenie, przypominają sobie drobniutkie i zupełnie
nieistotne szczegóły: na przykład pewien profesor z Hanrardu pamiętał
uczucie związane ze stąpaniem po wyłożonych ochronną gumą schodach w
momencie, gdy usłyszał o zabójstwie prezydenta Kennedy'ego. Ja sam
pamiętam krzyk towarzyszący golowi Hendersona, jaki usłyszałem w czasie
prowadzonych przeze mnie zajęć dla grupy straszliwie znudzonych studentów
grafiki użytkowej. Ćwiczenia te odbywały się w laboratorium chemicznym
uczelni, która obecnie nosi nazwę Uniwersytetu Politechnicznego Ryersona w
Toronto (gdybym był mądrzejszy, to wszyscy oglądalibyśmy ten mecz).
Dlaczego pamięć o wyglądzie tego laboratorium albo miejsca, w którym
wówczas stałem, miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie? Dlaczego mózg miałby
włączać do wspomnienia typu flesz szczegóły, które nie miały nic wspólnego
z głównym wydarzeniem? Brown i Kulik głosili pogląd, że mechanizm
odpowiedzialny za wydawanie polecenia Teraz rejestruj" musiał rozwinąć
się co najmniej setki tysięcy lat temu, gdy zdarzenia wywołujące
wspomnienia typu flesz nie docierały do nas pośrednio, poprzez środki
masowego przekazu, lecz były bezpośrednio przeżywane. W takiej sytuacji
okoliczności, które obecnie mogą się nam wydawać nieistotne (w którym
miejscu stałeś, co miałeś zamiar zrobić), stanowiły w rzeczywistości część
samego zdarzenia i jako takie warte były zapamiętania.
W następnych latach rozgorzał spór na temat znaczenia wspomnień typu
flesz. Nawet Brown i Kulik przyznali, że nie są one aż tak bardzo
niezwykłe, jak to się pierwotnie wydawało. Po pierwsze, daleko im do
fotograficznej dokładności. Przywołaj w myślach ulubione wspomnienie-flesz
tak dokładnie, jak tylko potrafisz, po czym zadaj sobie następujące
pytania. Jakie buty miałeś wówczas na nogach?
tylko wspomnienia kogoś,
kto publicznie biegał bez ubrania, zawierałyby ten szczegół. Jaka była
wtedy pogoda? Z kim jadłeś kolację w ten wieczór? Co robiłeś pięć minut
(albo godzinę) przed tym zdarzeniem? Kilka pytań tego typu powinno
przekonać Cię, że wspomnienie-flesz ani trochę nie jest podobne do pełnego
zapisu danej chwili i nie musi być, przynajmniej pod względem treści,
bardziej bogate niż zwykłe wspomnienia.
Sugestia, że takie wspomnienia mogą angażować specjalny mechanizm pamięci
(Teraz rejestruj!"), wzbudziła u niektórych psychologów niepokój choćby
dlatego, że postulowanie istnienia dwóch typów pamięci w sytuacji, gdy
zapewne wystarczyłby jeden, bez wątpienia czyni bardziej skomplikowanym
zadanie wyjaśnienia tego, jak funkcjonuje pamięć. W latach
osiemdziesiątych ukazało się wiele różnych publikacji, które mówiły, że
wspomnienia typu flesz nawet w przybliżeniu nie są ani tak szczegółowe,
ani tak dokładne, jak twierdzą ci, którzy ich doświadczają (jeden z
artykułów zatytułowano: Wspomnienia typu flesz: wyjątkowe, ale nie aż tak
bardzo"). Badania te, chociaż same były przedmiotem kontrowersji,
wzbudziły wątpliwości co do istoty i jakości wspomnień typu flesz, a
ponadto co do istnienia specjalnego mechanizmu, który miałby je tworzyć.
W 1991 roku szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że Charles Weaver,
psycholog z Uniwersytetu Baylora, poddał wspomnienia typu flesz jedynemu w
swoim rodzaju testowi. Weaver próbował ustalić, czy można utworzyć tego
typu wspomnienia w odniesieniu do zwykłych zdarzeń: 16 stycznia 1991 roku
poprosił badanych studentów, by każdy z nich, gdy następny raz spotka
swego przyjaciela lub współlokatora, zapamiętał możliwie jak najwięcej
towarzyszących temu okoliczności. W tym celu uczestnicy badań mieli
wypełnić specjalny kwestionariusz, podając czas i miejsce spotkania,
informację o tym, jak każdy z nich był ubrany i tak dalej. Traf chciał, że
tego właśnie wieczoru prezydent George Bush wydał rozkaz zbombardowania
Iraku. W ten sposób Weaver niespodziewanie dostał w prezencie praktycznie
niemożliwy do powtórzenia eksperyment: dwa równoczesne zdarzenia, z
których jedno
bombardowanie
miało cechy uzasadniające powstanie
wspomnienia-flesz, drugie zaś
towarzyskie spotkanie
miało te cechy
uzyskać. W ciągu tego samego tygodnia Weaver poprosił studentów o
wypełnienie drugiego kwestionariusza dotyczącego momentu, w którym
usłyszeli o bombardowaniach. Zdolność zapamiętania przez nich okoliczności
towarzyszących obu tym zdarzeniom została sprawdzona po upływie trzech
miesięcy i ponownie po dwunastu miesiącach.
Weaver stwierdził, że u badanych studentów jakość wspomnień o obu
zdarzeniach pogarszała się według schematu dobrze znanego badaczom
pamięci: dokładność spadła w ciągu pierwszych trzech miesięcy, ale później
nie obserwowano już większych zmian. Bardziej interesujące okazało się
spostrzeżenie, że nie było istotnej różnicy między jakością wspomnień o
spotkaniu z przyjacielem a jakością wspomnień o bombardowaniu. Studentom
udało się utworzyć wspomnienia typu flesz związane ze spotkaniem
towarzyskim, które w normalnych warunkach byłoby całkiem nieistotnym
zdarzeniem. Natomiast wyraźna różnica dotyczyła stopnia pewności co do
tego, czy wspomnienia te są dokładne. Studenci niezmiennie uważali, że
dokładniej pamiętają wypowiedź Busha i następujące po niej bombardowania
niż spotkanie ze swoim współlokatorem. Weaver wyciągnął stąd wniosek, że
flesz" nie jest konieczny do powstania wspomnień typu flesz
wystarcza
do tego chęć zapamiętania. Tym, co naprawdę wyróżnia wspomnienia typu
flesz, jest nieuzasadniona pewność co do ich dokładności. Eksperyment
Weavera stawia pod znakiem zapytania pogląd, że wspomnienia typu flesz
powstają w jakiś szczególny sposób. Skoro studenci potrafili na żądanie
nadać cechy wspomnienia typu flesz swojemu wspomnieniu o zupełnie zwykłym
wydarzeniu, to wydaje się, że warunkiem wystarczającym jest skupienie
uwagi na danym zdarzeniu. Na pytanie, dlaczego uważamy, że nasze
wspomnienia typu flesz są bardziej dokładne niż są w rzeczywistości, nie
znaleziono dotąd odpowiedzi, chociaż Ulric Neisser, psycholog z
Uniwersytetu Emory w Atlancie, sądzi, że mają one dla nas ogromne
znaczenie, ponieważ wiążą wydarzenia osobiste z wydarzeniami historycznymi
i dlatego wierzymy w dokładność tych wspomnień.
Wprawdzie eksperymenty przyczyniły się do osłabienia początkowej
fascynacji wspomnieniami typu flesz, ale nie da się tego powiedzieć o
amnezji dziecięcej. Zjawisko to jest
by użyć popularnego obecnie
określenia
mocarne" i nadal wprawia naukowców w zakłopotanie. Amnezja
dziecięca polega na niemożności przypomnienia sobie jakichkolwiek
szczegółów, a często w ogóle czegokolwiek, z kilku pierwszych lat życia.
Istnieją pewne różnice w oszacowaniach długości tego okresu, ale większość
badaczy zgodziłaby się, że wszyscy cierpimy na amnezję obejmującą trzy czy
cztery pierwsze lata życia. Ponieważ zjawisko to ma charakter powszechny,
rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę, jak niezwykły jest w istocie fakt, że
nie pamiętamy nic z chwil, gdy zaczęliśmy chodzić, gdy przestawiliśmy się
z mleka matki na inne pożywienie czy nauczyliśmy się mówić
wszystkie te
ogromnej wagi zdarzenia zostają po prostu wymazane z rejestru, o ile w
ogóle kiedykolwiek zostały zarejestrowane. W artykule opublikowanym w 1993
roku wspomniany już przeze mnie Ulric Nełsser wykazał jednak, że amnezja
dziecięca nie dotyczy wszystkich wydarzeń w równym stopniu, gdyż w
przypadku wydarzeń o dużym ładunku emocjonalnym wspomnienia mogą sięgać do
lat wcześniejszych. Neisser prosił studentów z college'u, by przypomnieli
sobie najwcześniejsze wydarzenie, jakie pamiętają, po czym prosił ich
rodziców o potwierdzenie tych relacji. Stwierdził on, że takie zdarzenia,
jak pobyt w szpitalu (na przykład w związku z operacją wycięcia migdałów)
czy przyjście na świat brata lub siostry były niekiedy pamiętane, nawet
jeśli zdarzyły się w wieku dwóch lat, podczas gdy pamięć o innych
wydarzeniach, które można by uznać za ważne, takich jak przenosiny do
innego domu czy śmierć członka rodziny, nie sięgała wcześniej niż wieku
trzech lat. Ale nawet jeśli te wyniki przesuwają zasłonę dziecięcej
amnezji z wieku lat trzech czy czterech do dwóch, to pozostaje faktem, że
nie pamiętamy absolutnie nic z tego, co zdarzyło się nam przed ukończeniem
drugiego roku życia. Pierwsze dwa lata wydają się kompletną pustką, z
jednym małym zastrzeżeniem: żaden ze studentów biorących udział w tym
badaniu nie przebywał w szpitalu w ciągu drugiego roku życia, a więc

mimo że nie pamiętali okoliczności związanych z narodzeniem swojego
rodzeństwa, gdyż zdarzyło się to, zanim ukończyli dwa lata
nie można
wykluczyć, że potrafiliby zapamiętać swój własny pobyt w szpitalu, jeśli
nastąpiłby w tym wieku. Niektórzy psycholodzy kwestionowali wiarygodność
danych zebranych w tym badaniu, argumentując, że w niektórych przypadkach
to, co wydaje się prawdziwym wspomnieniem, może w rzeczywistości być
wynikiem zgadywania {Gdzie po raz pierwszy zobaczyłeś swoją nowo
narodzoną siostrzyczkę?"
W szpitalu".) lub wynikać z informacji
zdobytych później, pochodzących z taśm wideo, przezroczy lub opowieści
rodzinnych. Jeśli te zastrzeżenia są słuszne, należałoby przesunąć granicę
najwcześniejszych rzetelnych wspomnień ponownie do wieku trzech lat.
Pytanie: Dlaczego zapominamy wydarzenia z najwcześniejszych lat?"
wciąż
jednak pozostaje bez odpowiedzi [O ile mi wiadomo, wszelkie badania nad
amnezją dziecięcą skupiły się na zagadnieniu zapominania zdarzeń. Ale w
bardzo młodym wieku nabywamy także różnych umiejętności. Niektórych z
nich, takich jak chodzenie, nigdy nie tracimy, ale są też inne, które
zostają wyuczone, a potem zapomniane jeszcze w dzieciństwie. Mój syn Max
ma teraz dwa lata i już od dawna wie, co należy robić, gdy ktoś zbliża się
do niego ze ślimakiem. Wyciąga ręce i skłania szyję tak, by można było
zawiązać mu śliniak. Jeśli zbliżę się do niego ze śliniakiem, gdy skończy
dziesięć lat, czy będzie pamiętał, co ma zrobić? Czy amnezją dziecięca
dotyczy zarówno umiejętności, jak i zdarzeń?].
Sformułowano wiele hipotez mających wyjaśnić, dlaczego nie pamiętamy
praktycznie nic z paru pierwszych lat naszego życia. Zygmunt Freud
pierwszy zwrócił uwagę na ten rodzaj amnezji i twierdził, że tłumimy
wspomnienia z naszego dzieciństwa, ponieważ są one pełne treści
seksualnych wywołujących poczucie winy. Sto lat później wyjaśnienia tego
zjawiska skupiają się raczej na niesprawności procesu przetwarzania
informacji w mózgu niemowlęcia. Na przykład hipokamp, część mózgu
odgrywająca u osób dorosłych zasadniczą rolę w procesie zapamiętywania, w
momencie przyjścia na świat nie jest jeszcze w pełni rozwinięty, a więc
powstawanie śladów pamięciowych może być niemożliwe, dopóki proces ten nie
zostanie zakończony. Ale, jak dowodzi Neisser, odpowiedź nie może się
ograniczać do stwierdzenia tego faktu. Jedna z zagadek dotyczących amnezji
dziecięcej polega na tym, że w owym okresie pustki" dzieci mają zupełnie
dobrą pamięć. Dzieci w wieku dwóch i pół roku pamiętają zdarzenia, które
zaszły sześć miesięcy wcześniej, dlaczego więc nie potrafią przypomnieć
sobie tych zdarzeń wiele lat później? Możliwe, że dzieci w wieku poniżej
dwóch lat po prostu nie zapisują swoich doświadczeń w taki sam sposób, jak
to robią dorośli. Jeśli zagadniesz małe dziecko na temat jakiegoś
niedawnego wydarzenia, na przykład odwiedzin u krewnych w innym mieście,
przypuszczalnie skupi się ono na rutynowych, niespecjalnie zapadających w
pamięć czynnościach: Zjedliśmy śniadanie, potem bawiliśmy się, potem
zjedliśmy obiad". Niektórzy badacze uważają, że ponieważ czynności te są
powtarzalne i zdarzają się nie tylko podczas takich odwiedzin, to zapewne
cała wizyta zostaje zapomniana. Jest również możliwe, że mózg dziecka nie
rejestruje informacji w taki sam sposób, jak robi to mózg dorosłego
człowieka, i tym samym nie włącza do pamięci długotrwałej tych zdarzeń,
których włączenia można by się spodziewać. Każdy dorosły, który spędził
trochę czasu z małymi dziećmi, wie, że ich świat różni się od naszego:
zauważają obrazy i dźwięki, które my od dawna nauczyliśmy się ignorować.
Ich uwagę przykuwa klakson samochodu na ruchliwej ulicy albo przelotny
cień chmury na zalanym słońcem trawniku. Przypuszczenie, że mózgi dzieci
po prostu rejestrują świat w odmienny sposób, wydaje mi się bardziej niż
rozsądne. Zdaniem Ulrica Neissera zapewne wyjaśnia to, dlaczego pamięć o
narodzinach rodzeństwa, poprzedzonych wielkim oczekiwaniem i
przedstawianych przez rodziców jako bardzo istotne wydarzenie
co nadaje
mu specjalne znaczenie
sięga do lat wcześniejszych niż pamięć o śmierci
członka rodziny, która jest dla małych dzieci zdarzeniem dużo bardziej
tajemniczym. W przypadku narodzin wspomnienia dziecka zostają
uporządkowane bez jego udziału.
Ponadto jest możliwe, że te rejony mózgu, które odgrywają ważną rolę w
przechowywaniu i odtwarzaniu wspomnień, zwłaszcza płaty czołowe, ulegają
reorganizacji w pewnym etapie rozwoju dziecka i wszelkie wspomnienia
powstałe przed tą reorganizacją zostają zniszczone, podobnie jak kartoteki
w magazynie, który właśnie został skomputeryzowany. Zgodne z tym byłoby
następujące wytłumaczenie: nic z tego, co zostało wchłonięte przez bardzo
niedojrzały mózg między narodzinami a wiekiem dwóch lat, nie może
przetrwać reorganizacji związanej z dojrzewaniem mózgu. Tylko najbardziej
niezwykłe spośród zdarzeń, które zaszły, gdy dziecko miało trzy lub cztery
lata, zostaną zapamiętane, ponieważ w tym przejściowym okresie mózg
dziecka zaczyna nabierać cech mózgu dorosłego człowieka, zachowując jednak
pewne cechy niedojrzałości organizacyjnej. Począwszy od momentu, gdy mózg
jest w pełni rozwinięty, pamięć działa normalnie. To cena, jaką płacimy za
posiadanie tak dużych mózgów. U ludzi mózg powiększa się i rozwija po
urodzeniu w większym stopniu niż u jakiegolwiek porównywalnego gatunku;
warto wiedzieć, że noworodek z całkowicie rozwiniętym mózgiem nie
przecisnąłby się przez kanał porodowy. Ewolucja musiała wybrać między
poszerzeniem tego kanału do niedogodnych rozmiarów, a rozwiązaniem
polegającym na powiększaniu się mózgu już po narodzinach. Amnezja
dziecięca może być konsekwencją tego wyboru.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 18
WYCZYNY PAMIĘCI
Wśród stereotypów dotyczących mózgu mam swój ulubiony. Jest nim od zawsze
powtarzana myśl: Używamy zaledwie 10% naszego mózgu". Twierdzenie to jest
prawdziwe w tym sensie, że gdy na przykład siedzisz, nie używasz tych
komórek mózgowych, które każą Twoim nogom biegać. Nie oddałem jednak
jeszcze całości znaczenia powyższego zdania: stanowi ono wyraz optymizmu,
że gdybyśmy tylko chcieli się wysilić, to moglibyśmy wykorzystywać
pozostałe 90% mózgu i wtedy dopiero bylibyśmy bystrzy. Mimo wszystko jest
to pogląd osobliwy. Jaki sens miałoby posiadanie mózgu, który używa tylko
10% swoich możliwości? Wtedy ludzki mózg, ważący około 1500 g, można by
porównać ze 150gramowym mózgiem małpy, zakładając oczywiście, że małpa
używa całego potencjału swojego mózgu. Czy celem trwającej setki tysięcy
lat ewolucji było po prostu zbudowanie mózgu z większą ilością pustych
półek? Nie miałoby to sensu. Z drugiej strony wydaje się, że nasze mózgi
zawsze dysponują jakąś rezerwą. Co by się stało, gdybyś jutro zmienił swój
zwykły plan dnia i poświęcił cały dzień na nauczenie się na pamięć
jakiegoś wiersza? Gdzie, jeśli nie w jakiejś dotąd nie wykorzystanej
przestrzeni, zostałyby umieszczone słowa, rymy, skojarzenia emocjonalne i
wspomnienia związane z tym wierszem? A gdybyś jutro zaczął uczyć się
nowego tańca lub nowej gry sportowej? Powtarzane w trakcie nauki ruchy l
towarzyszące Im myśli muszą zostać gdzieś umieszczone, a ponieważ
pojemność mózgu jest skończona, to czyż nie wynika stąd, że spory jej
procent musi przez cały czas pozostawać nie zajęty, oczekując na przybycie
nowych informacji tego typu?
Jednym z elementów koniecznych do rozwiązania tego paradoksu musi być
uznanie, że nowe informacje mogą się nakładać na stare dzięki
mechanizmowi, który zmienia schemat połączeń między komórkami mózgowymi,
pozwalając im używać istniejących już sieci do przesyłania nowych
informacji. Nawet niepozorny, pozbawiony muszli morski ślimak z rodzaju
Aplysia, mający zaledwie dwadzieścia tysięcy neuronów, może nauczyć się
reakcji na jakieś nowe bodźce, podobnie jak psy Pawiowa. Osiąga to
najpierw poprzez zmianę (na drodze chemicznej) reakcji niektórych
neuronów, a w dalszym etapie poprzez faktyczną przebudowę układów pewnych
neuronów, dostosowywanych do nowych reakcji. Aplysia nie ma jednak
neuronów czekających bezczynnie na to, by naukowcy dotknęli syfonu lub
porazili prądem tego ślimaka. Tak samo musi dziać się z ludzkim mózgiem:
nie znajdziemy tu wolnych komórek nerwowych, czekających na nowy przebój
muzyki pop. Dlatego poświęcanie komórek mózgowych na zapamiętanie słów
piosenki (Yummy Yummy Yummy, I've Got Love in My Tummy) nie stanowi
zapewne tak ogromnego marnotrawstwa, jak Ci się dotąd wydawało. Te same
komórki mózgowe można przecież wykorzystać do zapamiętania jeszcze innych
piosenek.
Wszystko to musi mleć oczywiście jakiś kres. Liczne badania wykazały, że
procesy zapominania, przebiegające na różnych skalach czasowych, zachodzą
nieustannie i, w rzeczywistości, zapominanie jest niezbędne dla zachowania
zdrowych zmysłów i dla rozumienia świata zewnętrznego. Twój mózg nie
zwraca najmniejszej uwagi na większość informacji zmysłowych, które do
niego docierają w każdej sekundzie. Informacje te zostają zapomniane",
zanim w ogóle zdążyłeś zauważyć ich istnienie. Znakomita większość
informacji, które przechodzą przez pamięć operacyjną
na przykład numery
telefoniczne, wysokość sumy, jaką wczoraj zapłaciłeś za podwójną porcję
pizzy sprzedawaną w cenie jednej, czy wiadomość o tym, kto zdobył
poprzedniego wieczora bramki dla Calgary Flames
jest bezceremonialnie
usuwana. W dodatku, nawet jeśli jakieś informacje przejdą przez ten
szlaban (lub go ominą) i przedostaną się do pamięci długotrwałej, będą
narażone na stopniowy zanik
zapominanie może trwać długie tygodnie,
miesiące, a nawet lata. Porównaj choćby zestaw wspomnień, które są obecnie
żywe i wyraźne w Twoim umyśle, z zestawem, jaki miałeś, gdy byłeś o połowę
młodszy. Idę o zakład, że w tych dwóch zestawach znajdziesz niewiele
elementów wspólnych.
Nie będę zaskoczony, jeśli zdziwi Cię myśl, że trudno przecenić znaczenie
zapominania dla zachowania zdrowych zmysłów. Większość z nas zapomina, jak
łatwo przychodzi nam zapominanie, i dlatego trudno nam pojąć, co by się
stało, gdybyśmy nie mieli tej umiejętności. Można natomiast wyobrazić
sobie niemożność zapominania. Prawie trzydzieści lat temu rosyjski
neuropsycholog, Aleksander Łuria, opisał przypadek Szereszewskiego,
fantastycznego mnemonisty, popisującego się swą pamięcią na estradzie.
Szereszewski, występując przed publicznością, stawał obok tablicy pełnej
liczb l, poświęciwszy chwilę na przyjrzenie się im, odwracał się tyłem do
tablicy, by bezbłędnie je wyrecytować. Kiedyś zapamiętał długi,
skomplikowany i pozbawiony sensu wzór matematyczny, a piętnaście lat
później potrafił ów wzór bezbłędnie powtórzyć, mimo że nigdy nie
uprzedzono go, że zostanie o to poproszony.
Problemy pojawiały się wówczas, gdy Szereszewski musiał występować tego
samego wieczoru więcej niż jeden raz, ponieważ nawet po starciu tablicy z
trudem zapominał liczby z pierwszego występu, a zaczynał się już drugi
spektakl! Szereszewski musiał dokładać wielkich starań, by wymazać te
liczby z pamięci. Najpierw wyobrażał sobie, że oblepia tablicę
nieprzezroczystą błoną, którą następnie zdejmuje i drze na kawałki razem z
pozostającymi na niej cyframi. Mimo to nawet po tym zabiegu, liczby czasem
ponownie wyskakiwały na tablicy. Szereszewski próbował wówczas zapisywania
na papierze liczb, które chciał zapomnieć. Miał nadzieję, że jego umysł
przestanie kurczowo się ich trzymać, jeśli zostaną napisane na papierze

może nie będzie już potrzebował pamiętać tego, co zostało zapisane.
Problem polegał na tym, że umysł tego człowieka zachowywał obraz liczb
zapisanych na papierze. Szereszewski ostatecznie pokonał tę trudność nagle
i nieoczekiwanie. Pewnego kwietniowego wieczoru, kiedy niewiele czasu
pozostało do początku czwartego przedstawienia i każda minuta potęgowała
lęk Szereszewskiego (jego umysł wypełniały liczby z trzech poprzednich
spektakli), niespodziewanie zdał on sobie sprawę, że może spowodować
zniknięcie liczb, jeśli po prostu tego zechce. Poprzednie starania nie
przynosiły pożądanych rezultatów najwyraźniej dlatego, że jego wola
zapomnienia tych liczb nie była wystarczająco silna.
Niewiele jest przykładów ludzi podobnych do Szereszewskłego, ale mój
kolega Chris Grosskurth przeprowadzał kiedyś wywiad z jednym z nich w
audycji Cranial Pursuits. Człowiek ten nazywał się Jacques Scarella i
przez wiele lat był szefem w pewnej luksusowej restauracji w Waszyngtonie.
Chociaż restauracja ta została zamknięta dziewięć lat wcześniej, Scarella
utrzymywał, że potrafi wybrać dowolny stolik i przypomnieć sobie, co
siedzący przy nim ludzie zamówili w czasie ostatniego wieczoru
działalności restauracji. Przy jednym stoliku siedziało sześć osób: (...)
dwie z nich zamówiły pieczeń z jagnięcia. Jedna osoba, kobieta, zamówiła
dorsza. Inny mężczyzna zażądał polędwicy i nie chciał żadnego sosu. A
jeszcze inny zażyczył sobie eskalopki..." Jeszcze ciekawsze w przypadku
Scarelli było to, że jak gdyby przełamał on barierę amnezji dziecięcej.
Pamiętał niektórych ludzi i pewne widoki z czasów, gdy rodzice wysłali go
do rodziny mieszkającej w górach, we Włoszech. Miał wówczas zaledwie sześć
miesięcy.
Wspaniała pamięć Scarelli nie dorównuje jednak pamięci Szereszewskiego.
Scarella przyznał, że często zdarza mu się zapominać numery telefoniczne
lub nie pamiętać o jakichś rocznicach czy o urodzinach żony. Pamięć
Szereszewskiego była natomiast tak niewiarygodnie sprawna i tak
wszechogarniająca, że stała się raczej patologiczną nieumiejętnością
zapominania niż po prostu pamięcią. Na jawie jego umysł nieustannie
zalewało mnóstwo wspomnień, których nie życzył sobie i wcale nie
potrzebował. Wyczyny pamięci Szereszewskiego naprawdę zadziwiają, ale
istnieje mała grupka ludzi o szczególnych właściwościach, którzy potrafią
mu dorównać, nie cierpią jednak przy tym żadnych udręk związanych z
niemożnością zapominania. Mowa tu o genialnych odmieńcach", czyli
ludziach obdarzonych jedną wyjątkową
częstokroć związaną z pamięcią

zdolnością umysłową, która jest tym bardziej zaskakująca, że towarzyszy
poważnemu upośledzeniu umysłowemu. Ludzie ci są tak niezwykli, że
niektórzy badacze uważają, że nigdy nie uda nam się poznać mechanizmów
pamięci, dopóki nie wyjaśnimy tych przypadków.
W krajach anglosaskich do pewnego czasu określano ich mianem idiot sauant,
warto dodać, że sauont ('uczony') odnosiło się do osób posiadających
wyjątkową erudycję. Później słowo idiot odrzucono jako określenie
pejoratywne i niedokładne.
Termin ten stosowano kiedyś wobec ludzi o ilorazie inteligencji (IQ)
poniżej 25, ale obecnie słowo to wyszło z użycia, a poza tym większość
owych genialnych odmieńców ma i tak iloraz inteligencji powyżej tego
poziomu. Wyrażenie idiot sauant dobrze oddawało paradoksalność tych
przypadków: pod względem większości kryteriów ludzie ci są umysłowo
upośledzeni, a jednak mają zazwyczaj jedną, zadziwiającą umiejętność.
Niekiedy jest to umiejętność odegrania na pianinie skomplikowanego utworu
muzycznego po zaledwie jednokrotnym usłyszeniu go; w innych przypadkach
chodzi o zadziwiającą zdolność obliczania dat, pozwalającą ustalić
natychmiast, jaki dzień tygodnia odpowiadał dowolnej dacie z kalendarza;
kiedy indziej są to niezwykłe zdolności artystyczne. Przypadki, w których
niezwykły talent dotyczyłby innych dziedzin niż wymienione, zdarzają się
rzadko, co m.in. stanowi o zagadkowości całego zjawiska. To, co wspólne
dla wszystkich tych przypadków, poza jedną, nieraz wręcz niewiarygodną
umiejętnością, to głębokie upośledzenie umysłowe, na ogół tak poważne, że
uniemożliwia ono dbanie o podstawowe potrzeby życiowe.
Niektórzy genialni odmieńcy posiadają zdolności, które wydają się wręcz
nadludzkie. Oliver Sacks opisał dwa przypadki identycznych bliźniaków [O.
Sacks: Ibid. Rozdział 23. Bliźniacy, s. 237-258; przyp. red.], którzy
potrafili obliczać w myśli liczby pierwsze, po czym wymieniali je między
sobą dla rozrywki (liczba pierwsza jest liczbą, która dzieli się bez
reszty tylko przez samą siebie i przez jeden). Sacks, wyposażony w
książeczkę, w której wymienione były liczby pierwsze, uczestniczył w
jednej z takich sesji. W pewnym momencie, gdy bliźniacy wymieniali między
sobą sześciocyfrowe liczby pierwsze, postanowił poddać ich testowi,
rzucając ośmiocyfrową liczbę pierwszą. Po dłuższej (wypełnionej
milczeniem) przerwie na twarzach bliźniaków pojawił się uśmiech. Każdy z
braci podał własną ośmiocyfrową liczbę pierwszą. Posługując się swoją
książeczką, Sacks mógł potwierdzić poprawność ich odpowiedzi. Ale gdy
bliźniacy przeskoczyli na poziom dwunastocyfrowych liczb pierwszych, autor
Mężczyzny, który pomylił swoją żonę z kapeluszem poddał się
lista w
książeczce kończyła się na liczbach dziesięciocyfrowych. Wprawdzie
wspomniani bliźniacy mieliby kłopoty z dodawaniem typu 3 + 3, ale jednak w
jakiś sposób mogli stworzyć sobie wizualną reprezentację liczb pierwszych.
Zwykli ludzie nie potrafią nawet zrozumieć pojęcia wizualnej reprezentacji
takich liczb, nie mówiąc już o ich znajdowaniu.
Dr Bernard Rimland, który badaniom nad genialnymi odmieńcami poświęcił
dziesiątki lat, opowiedział mi historię o pewnym mieszkańcu zachodniego
wybrzeża Stanów Zjednoczonych, który komunikuje się z otoczeniem,
posługując się swoją ogromną kolekcją płyt gramofonowych. Gdy zadasz mu
jakieś pytanie, zaczyna przeglądać płyty (nie wiem, czy nie zmodernizował
swojej kolekcji, przechodząc na CD), kładzie jedną z nich na adapter i
ustawia igłę dokładnie w tym miejscu, w którym słowa piosenki dają
odpowiedź na Twoje pytanie.
Wielu spośród tych zadziwiających osobników wyposażonych jest w zupełnie
niewiarygodną pamięć. Wielu mistrzów kalendarza potrafi nie tylko ustalić
dzień tygodnia odpowiadający dowolnej dacie (co, samo w sobie, nie wydaje
się być szczególnym wyczynem pamięci), ale może również powiedzieć, jaka
wtedy była pogoda, o ile tylko data ta przypada na okres jego dorosłego
życia (celowo użyłem tu formy jego": genialnych odmieńców jest wśród
mężczyzn sześciokrotnie więcej niż wśród kobiet). W XIX wieku żył pewien
człowiek, który potrafił przypomnieć sobie datę pogrzebu każdego zmarłego
mieszkańca swojej parafii, jak również umiał podać wiek zmarłego i listę
żałobników. Niektórzy badacze twierdzą, że mistrzowie kalendarza są
również mistrzami pamięci, a ich zdolności polegają po prostu na tym, że
potrafią wyobrazić sobie kalendarze z poprzednich lat rozłożone przed
oczyma" psychiki i w ten sposób znajdują dzień tygodnia odpowiadający
właściwej dacie. Gdyby tak było, mistrzów kalendarza łączyłaby z
bliźniakami opisanymi przez Sacksa umiejętność zapamiętywania i
przeglądania w umyśle ogromnych zbiorów liczb.
Sugerowano również, że ci odmieńcy, którzy obdarzeni są fantastyczną
pamięcią, mają coś wspólnego z Szereszewskim, a mianowicie nieumiejętność
zapominania (oczywiście to, co ich zasadniczo różni, to fakt, że
Szereszewski nie był umysłowo upośledzony). Mimo że trudno to udowodnić,
warto wspomnieć, że o ile poprawne odegranie kolejnych nut utworu Mozarta
mogłoby być uznane za osiągnięcie niezwykle sprawnej pamięci operacyjnej,
o tyle dla przypomnienia sobie wszystkich osób pogrzebanych w danej
parafii konieczna jest pamięć długotrwała, a więc zupełnie odmienny system
pamięci. Ale w jaki sposób można w ogóle osiągnąć takie wyniki?
Bernard Rimland sądzi, że jednym z czynników odgrywających tu zasadniczą
rolę jest skrajne ograniczenie się do jednego rodzaju informacji. Uczony
ten twierdzi, że uwagę wszystkich pozostałych ludzi nieustannie rozprasza
zalew napływających z każdą sekundą informacji, z których większość nie
wiąże się z zadaniem, na którym w danej chwili próbujemy się skupić;
natomiast niezwykły odmieniec, chociaż upośledzony pod wieloma względami,
nie jest obciążony zbędnym bagażem życiowym i może się całkowicie
skoncentrować na rozwijaniu jednego talentu. Ja sam muszę przyznać, że
moja uwaga rzeczywiście bardzo się rozprasza, skoro w żaden sposób nie
potrafię sobie wyobrazić, że zawężając ją, mógłbym choć trochę zbliżyć się
do wyników tych geniuszy.
Co się dzieje w mózgu genialnego odmieńca? Nawet jeśli pominiemy muzykę,
sztukę i kalendarze, a skoncentrujemy się na samej pamięci, to znajdziemy
bardzo mało wskazówek, które mogłyby wyjaśnić jej wyjątkowość. Pamięć tych
ludzi wydaje się bardziej automatyczna i bezpośrednia niż nasza, ale to,
że tak ją charakteryzujemy, nic nie mówi o jej istocie. Ponadto większość
tych geniuszy, niestety, nie potrafi wyjaśnić swoich umiejętności
opierając się na introspekcji. Jeden z badaczy, dr Darold Treffert,
wysunął hipotezę, że nadzwyczajne zdolności w tym przypadku wynikają z
jakiegoś uszkodzenia lewej półkuli, połączonego z rozregulowaniem
hipokampa i reszty maszynerii, która w normalnych warunkach kieruje
procesami pamięci. Tym samym prawa półkula mogła zdominować życie umysłowe
tych zarazem upośledzonych i genialnych ludzi. Koncepcja ta zgadza się z
obserwacjami, że często mają oni szczególnie rozwinięte zdolności muzyczne
albo matematyczne. Trudno sobie jednak wyobrazić, w jaki właściwie sposób
normalna pamięć mogłaby zostać wzmocniona dzięki rozregulowaniu czy
uszkodzeniu mózgu, chyba że powrócimy do myśli, że stan ten zapobiega
rozpraszaniu uwagi i sprzyja bardzo wybiórczemu skupianiu się na
określonym rodzaju informacji. Pamięć niedorozwiniętych geniuszy" różni
się od naszej nie tylko pod względem sprawności. Jak zauważył dr Treffert,
ich pamięć jest wąska, ale niezwykle głęboka, podczas gdy nasza jest dużo
płytsza i ma o wiele szerszy zakres. Ich pamięć cechuje brak emocjonalnych
subtelności. Jest ona zarazem znacznie mniej elastyczna niż nasza, a nawet
pod pewnymi względami bezmyślna, gdyż przypomina rodzaj pamięci, która
najczęściej odnosi się do czynności wykonywanych nawykowo. Na takiej
właśnie pamięci polegamy, gdy pokonujemy codziennie samochodem drogę do
pracy. Wymienione różnice ograniczają się jednak do powierzchni zjawiska.
Dotąd nie uzyskano bowiem rzetelnych danych, które świadczyłyby o tym, że
w mózgu genialnego odmieńca rzeczywiście działa jakiś szczególny system
pamięci.
Pewne zdarzenie zrodziło nadzieję, że kiedyś uda się wyjaśnić naturę tych
zadziwiających zdolności. Badacze byli tak zafascynowani wyczynami
słynnych mistrzów kalendarza i liczb pierwszych, że zaproszono pewnego
doktoranta psychologii do udziału w eksperymencie, który miał pokazać, czy
człowiek ten potrafi osiągnąć taką biegłość, aby zostać mistrzem
kalendarza w swojej grupie doktoranckiej. Uczestnik eksperymentu nauczył
się na pamięć stosownych wzorów i przez pewien czas pracował dniami i
nocami, by podnieść swoje umiejętności. Stopniowo nauczył się ustalania
dnia tygodnia odpowiadającego danej dacie; pozostawało to jednak żmudnym
zadaniem aż do momentu, gdy nagle odkrył, że potrafi wykonywać takie
zadanie równie szybko jak genialni odmieńcy. Obliczenia związane z
kalendarzem uległy w jego mózgu automatyzacji. Bernard Rimland zastanawiał
się, czy ta nagła zmiana w prędkości obliczeń nie stanowiła rezultatu
przemieszczenia tych operacji z lewej półkuli mózgowej, która działa na
zasadzie krok-po-kroku, do prawej półkuli, która znacznie lepiej potrafi
ocenić całokształt problemu. Jak stwierdził dr Rimland, hipoteza ta nie
jest jednak niczym więcej niż tylko domysłem".
Być może, nigdy nie zrozumiemy, jak działają mózgi niedorozwiniętych
geniuszy", oraz nie uda nam się ustalić, w jaki sposób dokonują oni takich
wyczynów w pamiętaniu czy obliczaniu. Mimo to przypuszczenie, że
rejestrują znacznie mniej informacji niż inni ludzie i dlatego mogą
skoncentrować całą swoją pamięć na stosunkowo małej ilości informacji,
może ułatwić również rozstrzygnięcie problemu: dlaczego niedorozwinięci
geniusze nie zapominają w ten sam sposób, jak wszyscy ludzie? Odpowiedź
brzmi: po prostu nie są do tego zmuszeni. Zapominanie stanowi niezwykle
ważny proces dla naszych mózgów, ponieważ liczba istotnych zdarzeń
zachodzących w ciągu każdego dnia jest bardzo mała, a większość bodźców
docierających do naszych mózgów dotyczy nudnych szczegółów codziennego
życia i może spokojnie zostać zapomniana. Nasz problem polega na tym, że
zapominamy również ważne wydarzenia. Zapominanie należy więc traktować
raczej jako proces nanoszenia poprawek do naszych śladów pamięciowych:
prawda, że niekiedy jakieś zdarzenie zostaje całkowicie usunięte z
pamięci, ale czasem zapominamy samo zdarzenie, choć wciąż zachowujemy
wspomnienie o nim. Wtedy wspomnienie to staje się niestaranną karykaturą
pierwotnego zdarzenia, kształtowaną przez zdarzenia i bodźce bliższe w
czasie, takie jak zdjęcia i rodzinne opowieści, których pamiętanie

bardziej niż pamiętanie pierwotnego zdarzenia
powoduje, iż odnosimy
wrażenie, że pamiętamy. Niektórzy naukowcy przypuszczają nawet, że jedyną
rzeczą, którą pamiętamy, jest ostatnia wersja danego wspomnienia, wszystko
inne zaś zostaje usunięte z pamięci. Łatwo przekonasz się, że to możliwe,
gdy skupisz się na jakimś przechowywanym od dawna wspomnieniu i będziesz
usiłował rozbudować to wspomnienie tak, by uszczegółowić je. Odkryjesz
wówczas, że większość najbardziej drogich Ci wspomnień jest statyczna i
niezmienna, odporna na wszelkie próby dodania nowych szczegółów. To
zaledwie wspomnienia wspomnień.
Nawet jeśli większość ludzi nie marzy o pamięci dorównującej pamięci
Szereszewskiego, przyjemnie byłoby móc odzyskać pewne wspomnienia, które
kiedyś mieliśmy, a potem utraciliśmy. Zagadnienie to pasjonuje psychologów
od dziesiątków lat. Czy możliwe jest odzyskanie raz utraconych wspomnień?
Kuzyn Karola Darwina, Francis Galton [Sir Francis Galton (1822-1911),
przyrodnik, antropolog i lekarz; stworzył podstawy eugeniki, zasłynął,
badając dziedziczenie wybitnych uzdolnień; autor m.in. Hereditary Genius
(1869); przyjaźnił się z Karolem Darwinem; przyp. red.]. nie tylko
interesował się różnymi aspektami ludzkiej natury, ale miał również dar
zadawania właściwych pytań oraz pomysłowego planowania eksperymentów,
które mogłyby udzielić odpowiedzi na te pytania. Obecnie Galtona traktuje
się z pewną podejrzliwością, ponieważ prezentował on typowo wiktoriańskie
poglądy na kwestie rasowe i klasowe: wierzył na przykład, że skłonności
kryminalne mają podstawy biologiczne, i opracował technikę łączenia ze
sobą rysów twarzy wielu przestępców, tak by uzyskać kombinację typowych
rysów twarzy kryminalisty. Uczony był rozczarowany, gdy okazało się, że
metoda ta nie przyniosła spodziewanych rezultatów.
Mimo wszystko nie ma wątpliwości, że Galton okazał się zręcznym
eksperymentatorem. Intrygowały go zjawiska związane z pamiętaniem i
zapominaniem, a zwłaszcza pytanie: Czy wspomnienia mogą zostać utracone na
zawsze? Galtonowi nie chodziło bynajmniej o to, czy jakiekolwiek
wspomnienia mogą być utracone na zawsze, ponieważ jest oczywiste, że
większość tego, co każdego dnia przechodzi przez pamięć operacyjną, na
przykład numery telefoniczne czy rodzaj zamówionej pizzy, zostaje
bezpowrotnie zapomniane po upływie tygodnia. Galtona interesowała kwestia,
czy wspomnienie, które kiedyś było dobrze pamiętane, a potem zostało
zapomniane, może zostać przywołane dzięki odpowiednim wskazówkom.
Prowadził on badania na samym sobie, używając zestawu pojedynczych (nie
znanych mu) słów, zapisanych na kartkach papieru. Najpierw przyglądał się
danemu słowu, rozmyślając swobodnie, co to słowo oznacza, aż przychodziło
mu do głowy parę idei czy niewyraźnych skojarzeń. Wtedy nagle skupiał całą
uwagę na jednym z tych przelotnych wspomnień, starając się przypomnieć
sobie jak najwięcej związanych z nim szczegółów, które następnie
zapisywał. Galton powtarzał ten eksperyment wiele razy, aż w końcu mógł
sformułować pewne wnioski o swoich zasobach pamięci i możliwości
odtworzenia tych wspomnień, które dawno zostały zapomniane.
Galton stwierdził, że większość skojarzeń, wywołanych przez losowo wybrane
słowa, pochodziła z dawnej przeszłości, z czasu dzieciństwa lub okresu
młodzieńczego, a tylko około 15% wspomnień dotyczyło niedawnych wydarzeń.
Zaobserwował również, że to samo słowo wywoływało to samo skojarzenie
nawet po upływie wielu tygodni. Wyciągnął stąd wniosek, że liczba
wspomnień, które mógł wywołać, była ściśle ograniczona i że jego umysł
ciągle wpadał w te same koleiny, tydzień po tygodniu. Nie dało się zatem
powiedzieć, że odzyskiwanie dawno zapomnianych wspomnień jest niemożliwe,
ale Galton nabrał przekonania, że zdarza się to niezwykle rzadko.
Zdolności introspekcyjne Galtona i jego umiejętność analizowania własnych
procesów myślowych dostarczyły przykładu wspomnienia, które na pierwszy
rzut oka wyglądało, jakby wynurzyło się znikąd, ale ostatecznie okazało
się fragmentarycznym śladem pamięciowym, który nigdy nie był odległy od
świadomości. Kiedyś, w czasach swej młodości, Galton za namową ojca
spędził kilka dni w laboratorium chemicznym, aby rozszerzyć swą wiedzę
ogólną. Okazało się, że słowa na kartkach prezentowane w ramach
eksperymentu trzykrotnie przywoływały u Galtona skojarzenia dotyczące
położenia stołów w laboratorium oraz woni chloru. Jak zauważył, gdyby te
dwa odczucia zostały wywołane w ramach zwykłego biegu codziennych zdarzeń,
wydawałoby się, że jest to wspomnienie odtworzone z nicości. Eksperyment z
kartkami wykazał jednak, że wspomnienia obijały się gdzieś w zakamarkach
pamięci, oczekując, że któregoś dnia zostaną przypomniane. Galton doszedł
do wniosku, że w większości przypadków zapomnienie wydaje się zjawiskiem
nieodwracalnym..." i że niepokojąca idea, iż w momencie śmierci stają nam
przed oczyma wszystkie zdarzenia naszego życia, jest raczej
nieprawdopodobna. Dopowiadając myśl Galtona, można by rzec, że proces ten
polegałby na odgrzaniu tych samych, wielokrotnie powtarzanych wspomnień,
co byłoby naprawdę okropnym sposobem zejścia z tego świata. Pomimo badań
Galtona wyniki nieformalnej ankiety, przeprowadzonej pod koniec lat
siedemdziesiątych, wykazały, że około 70% ludzi (i aż 84% psychologów,
czyli zaskakująco dużo) utrzymywało, że wszelkie wspomnienia są
przechowywane na stałe i można do nich dotrzeć, jeśli tylko użyje się
właściwych metod. Badanie to przeprowadziła psycholog Elizabeth Loftus,
która odkryła, że jednym z powodów takiej wiary jest fakt, że większości
ludzi zdarzyło się kiedyś przypomnieć sobie nagle coś, co wydawało się
dawno zapomniane. Nic nie może konkurować z naszym własnym doświadczeniem.
Wielu psychologów nie tylko podzielało to przekonanie, ale w dodatku
powoływało się na prace Wildera Penfielda. Jak wiemy, uczony ten pobudzał
różne rejony odsłoniętego mózgu i w ten sposób udawało mu się wywoływać w
umyśle pacjentów szczegółowe obrazy różnych sytuacji, które miały wszelkie
pozory wspomnień, w niektórych przypadkach sięgających dziesiątki lat
wstecz. Wspomniałem już w Rozdziale 2, że Elizabeth Loftus szczegółowo
przeanalizowała relacje tych pacjentów i stwierdziła, iż większość
opisywanych przez nich sytuacji prawdopodobnie nie odpowiadała prawdziwym
wspomnieniom, a ponadto owe rzekome wspomnienia występowały tylko u
nielicznych pacjentów.
Przypuszczano również, że hipnoza i psychoanaliza mogą pomóc w wydobyciu
na światło dzienne tego, co latami pozostawało ukryte w mózgu. Dr Loftus
obawia się, że w przypadku obu metod może dochodzić zarówno do powstawania
nowych śladów pamięciowych, dotyczących czegoś, co nigdy się nie zdarzyło,
jak i do odtwarzania prawdziwych wspomnień. Uczona ta razem ze
współpracownikami przeprowadziła serię eksperymentów, które wykazały, jak
łatwo to osiągnąć.
W jednym z tych doświadczeń ochotnicy oglądali serię kolorowych przezroczy
przedstawiających wypadek: samochód potrącił pieszego na skrzyżowaniu.
Połowie testowanych osób pokazano przezrocze, na którym widać było znak
stopu na tym skrzyżowaniu, a drugiej połowie pokazano znak drogi
podporządkowanej. Następnie wszyscy uczestnicy musieli odpowiedzieć na
pytania, z których jedno, pytanie 17, miało dwie wersje: Czy jakiś
samochód wyprzedził czerwonego datsuna, kiedy ten zatrzymał się przed
znakiem stopu (drogi podporządkowanej)?" Eksperyment zaplanowano w ten
sposób, że ci spośród uczestników, którym pokazano slajdy ze znakiem
stopu, otrzymali pytanie, w którym występował znak drogi podporządkowanej
i vice versa. Po krótkim czasie badanym pokazano serię przezroczy
zestawionych w pary i poproszono, by z każdej pary wybrali slajd, który
widzieli wcześniej. W przypadku przezrocza o zasadniczym znaczeniu dla
tego doświadczenia badani musieli wybrać między znakiem stopu a znakiem
drogi podporządkowanej i okazało się, że większość (w jednej części
eksperymentu aż 80%) wybrała niewłaściwy slajd. Fakt ten można tłumaczyć
na wiele sposobów, z których najprostszym byłoby uznanie, że wielu
uczestników po prostu w ogóle nie zauważyło znaku drogowego w czasie
pierwszego pokazu, a pytanie 17 dostarczyło im informacji, których
wcześniej po prostu nie mieli. To wyjaśnienie jest jednak mało
prawdopodobne: kiedy sprawdzano, czy bezpośrednio po obejrzeniu slajdów
ochotnicy, którym nie zadawano mylących pytań, pamiętali, jaki znak
widzieli, w 90% przypadków dokonywali właściwego wyboru i wskazywali to
przezrocze, które rzeczywiście widzieli wcześniej.
Można by również uznać, że w mózgu Istnieją równocześnie dwie
współzawodniczące ze sobą wersje wydarzeń
jedna oparta na przezroczach,
a druga na treści pytań. Chociaż nie sposób udowodnić, że dwa wspomnienia
tych samych zdarzeń nie mogą współistnieć ze sobą, faktem jest, że ludzie
konsekwentnie wybierają wersję nieprawdziwą
na przykład: znak drogi
podporządkowanej, gdy faktycznie widzieli znak stopu
nawet gdy pokazuje
się im przezrocza odpowiadające obu wersjom i prosi o wybranie jednego z
nich. Trudno uzasadnić, dlaczego w takiej sytuacji tendencja do wybierania
błędnej wersji miałaby się utrzymywać, jeśli w momencie wyboru w mózgu
istnieją obie wersje wspomnień. Seria kolejnych testów różnego typu
przekonała Elizabeth Loftus, że pytania wprowadzające nie widziany
uprzednio znak drogowy nie tylko przeszkadzały w dokładnym przypomnieniu
sobie rzeczywiście widzianego znaku, ale wręcz powodowały zastąpienie
pierwotnego wspomnienia przez nowe, nieprawdziwe wspomnienie.
Powyższe eksperymenty ograniczały się oczywiście do bardzo specyficznych
warunków laboratoryjnych, ale łatwo uogólnić ich wyniki na sytuacje
dziejące się poza pracownią psychologa. Kto może ustalić, na jakiego
rodzaju przepytywania, sugestie i zachęty wystawiony był główny świadek,
zanim zaczął zeznawać na sali sądowej? Jeśli aż tak można naginać pamięć,
to jaką mają wartość relacje oparte na pamięci świadka, który na sali
sądowej jest prawdopodobnie w większym stresie niż jakikolwiek ochotnik w
uniwersyteckim laboratorium psychologicznym?
Od końca lat siedemdziesiątych, kiedy przeprowadzano te eksperymenty,
problem kruchości śladów pamięciowych nabrał nowego i Istotnego znaczenia
w związku ze szczególnym rodzajem przywoływania przeszłości, dotyczącym
odtwarzania tłumionych wspomnień przez osoby, które jako dzieci były
wykorzystywane seksualnie. W latach dziewięćdziesiątych doszło do istnej
epidemii" przypadków, gdy osoby w dzieciństwie wykorzystywane seksualnie
przypominają sobie o tym po dwudziestu czy trzydziestu latach. Wspomnienia
te na ogół wychodzą na jaw dzięki psychoterapii. Tłumaczy się to tym, że
wspomnienia te. Jako bardzo bolesne, były tłumione i pozostały po nich
zaledwie szczątkowe ślady Istnienia. Zdaniem niektórych, mogą się one
przejawiać na przykład niechęcią do próbowania nowych rzeczy lub też
niepewnością co do tego, czego naprawdę się chce. Gwiazda telewizyjna
Roseanne Arnold, była Miss Ameryki Marilyn Van Derbur i dosłownie setki (a
nawet tysiące) innych zwykłych ludzi po trzydziestce lub po czterdziestce
przypomniają sobie takie przeżycia, których
jak twierdzą
doświadczyli
dziesiątki lat wcześniej i dotąd zupełnie nie byli tego świadomi. Procesy
sądowe o odszkodowania w takich sprawach stają się coraz częstsze l wiele
stanów USA wprowadziło przepisy pozwalające ofierze wykorzystywania
seksualnego wejść na drogę sądową po wielu latach od czasu zajścia tych
zdarzeń (kiedyś nie było to możliwe z powodu przedawnienia). W tej
sytuacji
co wcale nie dziwi
nastąpiła reakcja przeciwna: w Stanach
Zjednoczonych i w Kanadzie działa False Memory Syndrome Foundation
[Fundacja ds. zespołu fałszywych wspomnień), która propaguje ideę, że
wspomnienia dotyczące wykorzystywania seksualnego, pojawiające się po
rozpoczęciu psychoterapii, są najprawdopodobniej fałszywe, gdyż rzekoma
ofiara podświadomie kreuje je w odpowiedzi na sugestię lub, co gorsza,
zachętę ze strony terapeuty. Przeciwnicy powyższej koncepcji, a wśród nich
niektórzy psycholodzy, twierdzą z kolei, że Fundacja odznacza się równie
wysoką kreatywnością", odwołując się do zespołu fałszywych wspomnień,
które to pojęcie nie opiera się na żadnych wynikach psychologicznych badań
naukowych. Niestety, cała ta afera to kopalnia nienawiści i złości. Jestem
pewien, że większość badaczy ludzkiej pamięci nie chciałaby mieć nic
wspólnego z tym wszystkim, choć są i tacy, a wśród nich Elizabeth Loftus,
którzy starają się uporządkować i zanalizować ten zalew wzajemnie
sprzecznych twierdzeń i oświadczeń. Powołując się na wyniki swoich badań
nad kruchością wspomnień, dr Loftus obawia się, że same starania, by
odtworzyć wspomnienia, które przez dziesiątki lat pozostawały uśpione,
mogą przyczynić się do powstania częściowo lub całkowicie nowych
wspomnień. Takie zmyślone wspomnienia mogą zaś być nie do odróżnienia. W
opublikowanym na lamach pisma American Psychologist" podsumowaniu badań w
tej dziedzinie dr Loftus opisuje przypadek pewnego mężczyzny. Początkowo
człowiek ten zaprzeczał oskarżeniom, że wykorzystywał seksualnie dzieci,
ale po miesiącach przesłuchiwań i terapii zaczął przypominać" sobie
zdarzenia, o które go oskarżano, a także wiele innych przestępstw:
poczynając od gwałtów i napadów, skończywszy na uczestnictwie w kulcie
szatana. Sprawa skończona? Nie całkiem. Psycholog zatrudniony przez
oskarżyciela wymyślił całą historię o rzekomym wykorzystywaniu seksualnym
i powiedział oskarżonemu, że pochodzi ona od dwojga jego własnych dzieci.
Po okresie zaprzeczeń oskarżony w końcu przypomniał" sobie cały ten
incydent i opisał go na trzech stronach. W rzeczywistości przypomniał
sobie" całkowicie wymyślone zdarzenie. Loftus zwraca uwagę, że metody
użyte, by przekonać go o prawdziwości tej opowieści, nie różnią się
istotnie od metod stosowanych do odtworzenia uśpionych wspomnień. Ale czy
rzeczywiście jest to typowy przykład?
W chwili obecnej istnieje tylko kilka podstawowych prawd, co do których
panuje powszechna zgoda. Każdy przypadek seksualnego wykorzystania dziecka
to o jeden przypadek za dużo, a częstotliwość występowania takich zdarzeń
jest znacznie wyższa, niż ktokolwiek przypuszczałby jeszcze dziesięć lat
temu. Nie wiem, czy wielu ludzi zajęłoby stanowisko tak skrajne, jak
kanadyjska pisarka, Sylvia Fraser, która w artykule w Saturday Night"
określiła społeczne przyzwolenie na seksualne wykorzystywanie dzieci jako
dżentelmeńską umowę, która pozwala traktować dziecko jako środek do
natychmiastowego zaspokojenia potrzeb seksualnych, równie łatwy do
pozbycia się jak prezerwatywa". Zarazem jednak tylko ludzie o
zadziwiających normach postępowania nie zgodziliby się z poglądem, że
seksualne wykorzystywanie dzieci jest czymś z gruntu złym i należy dołożyć
wszelkich starań, by je całkowicie wykorzenić. Z drugiej strony jest
prawdą również to, że rzetelność wspomnień, które wyłaniają się dopiero po
intensywnych spotkaniach w cztery oczy z terapeutą, może budzić pewne
wątpliwości. Wzięte razem, oba wspomniane fakty prowadzą po prostu do
wniosku, że wśród przypadków nagłego przypomnienia sobie dawno
zapomnianych incydentów niektóre dotyczą prawdziwych zdarzeń, a niektóre
nie. Niepodobna stwierdzić, jaka część tych przypadków należy do każdej z
tych dwóch kategorii. Próbując wyjść poza te proste i niezbyt użyteczne
prawdy, natrafiamy na grząski grunt sprzecznych danych oraz ich
interpretacji. Psycholodzy próbują ustalić, jaki procent dorosłych, którzy
jako dzieci byli wykorzystywani seksualnie, całkowicie stłumiło
wspomnienia na ten temat na dłuższy czas. Niektórzy psycholodzy twierdzą
nawet, że zjawisko tłumienia wspomnień w ogóle nie istnieje. Utrzymują oni
natomiast, że przerażenie i szok w czasie pierwotnego zdarzenia w ogóle
nie pozwoliły, by jego szczegóły przedostały się do pamięci. W tej
dziedzinie nie można jednak pozwolić sobie na uogólnienia i każdy
przypadek musi być rozpatrywany oddzielnie. Nie ulega wątpliwości, że
wyjaśnienie procesów, jakie zachodzą wówczas, gdy przywołuje się
wspomnienia z dalekiej przeszłości, jest ważne z powodów znacznie
wykraczających poza granice akademickiej dociekliwości.
Sama myśl, że nasze wspomnienia, dostarczające nam materiału do tworzenia
historii naszego życia, mogą być fałszywe lub mogą wprowadzać w błąd, jest
szokująca. Przecież całość naszych osobistych wspomnień to jedyna rzecz",
która należy do nas i tylko do nas. Inni znają jej poszczególne fragmenty,
ale tylko w naszym mózgu cała historia toczy się od początku do końca. A
jednak okazuje się, że nawet w naszym własnym mózgu historia ta nigdy nie
zostaje opowiedziana do końca i nieraz mija się z prawdą.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 19
FREUDOWSKI SEN
W obrębie cywilizacji zachodniej popularne poglądy na temat snów
znajdowały się przez niemal sto lat pod przemożnym wpływem myśli Zygmunta
Freuda, który głosił, że sny są spełnieniem zakazanych pragnień z okresu
dzieciństwa. Współczesna nauka poświęca natomiast więcej czasu na próby
zrozumienia, jak mózg tworzy marzenia senne, niż na interpretację ich
treści. Większość współczesnych badań nad snami przeprowadza się w
laboratoriach snów; w maju 1992 roku udało mi się spędzić noc w
laboratorium snów dra Josefa DeKonincka na Uniwersytecie w Ottawie.
Naukowcy oczekują, że w laboratorium snów będziesz spał dokładnie tak
samo, jak u siebie w domu; zamontowana na ścianie kamera wideo
zarejestruje każdy Twój ruch, elektrody będą naciągać skórę Twojej głowy,
ilekroć ta poruszy się na poduszce, a długa, elastyczna plastikowa sonda

nie przerywając Twojego snu
będzie zbierała dane na temat temperatury
wewnątrz Twego ciała przez pewien nisko i wygodnie położony otwór.
Nawiasem mówiąc, w moim przypadku wystąpiły dodatkowe komplikacje natury
chemicznej, wynikające z wieczornego posiłku złożonego z pizzy, zbyt dużej
ilości wina i kawy espresso.
Elektrody rozmieszczone wokół mojej głowy miały wykrywać aktywność mózgu;
te, które znajdowały się pod podbródkiem, mierzyły napięcie mięśni, a te w
okolicy oczu rejestrowały ich ruchy. Wszystkie te elektrody reagują na
zmiany siły miejscowego pola elektrycznego; obraz tych zmian stanowią
zygzaki, które kreśli piórko na przesuwającej się papierowej taśmie.
Rezultatem jednej przespanej nocy może być tyle papieru, zapisanego
ośmioma wykresami falujących linii, że pokryłby on powierzchnię dwóch
boisk futbolowych.
Patrząc na wykres, naukowiec zajmujący się snami potrafi łatwo ustalić,
kiedy badanej osobie coś się śni. W ciągu nocy częstotliwość fal mózgowych
zmienia się okresowo, przy czym każdy nowy rytm oznacza przejście z jednej
fazy snu w inną. Istnieją cztery fazy snu, w ciągu których fale mózgowe
zdecydowanie różnią się od fal obserwowanych w stanie czuwania, przy czym
w pierwszej fazie
tej, w którą wchodzisz najpierw
sen jest najlżejszy,
a w fazie czwartej najgłębszy. Od czasu do czasu powolne fale
charakterystyczne dla snu ustępują miejsca falom całkiem podobnym do
obserwowanych w stanie czuwania i w tym samym momencie oczy zaczynają
poruszać się do przodu i do tyłu. Jest to, słynny obecnie, sen z szybkimi
ruchami oczu" (ang. Rapid-eye-movement. czyli REM); osoby obudzone ze snu
REM prawie zawsze potrafią opowiedzieć, co im się właśnie przyśniło.
Chociaż specjaliści zgadzają się, że umysł pozostaje aktywny także w
innych stadiach snu (w tak zwanym śnie non-REM), jednak najbardziej
wyraziste relacje
i te najbardziej jak we śnie"
dotyczą snu REM. Moje
okresy REM tamtej nocy w Ottawie były chaotyczne i fragmentaryczne (jako
że ostra papryka i włoska kawa pozostawiły swoje piętno na moich płatach
czołowych), ale mimo to, gdy się rano obudziłem, udało mi się przypomnieć
sobie trzy różne sny, z których najzabawniejszy, przynajmniej według
trzech specjalistów analizujących moje dane, był następujący:
Wracałem do swojego samochodu (typowo rodzinnego auta), pozostawionego na
niemal pustym parkingu, gdy zauważyłem, że moja dobra znajoma, której nie
widziałem od dwóch czy trzech lat, zaparkowała swój bardzo podobny
samochód tuż obok mojego. Jej samochód był większy, mój zaś nowszy.
Następnie ona, ja i jacyś inni ludzie wsiedliśmy do mojego samochodu, by
porozmawiać o takich sprawach, jak ceny tych samochodów oraz ich przebieg.
Allan Moffitt z Uniwersytetu Carleton, jeden z badaczy snów, myśląc o moim
śnie, powiedział: Freud przewróciłby się w grobie". Według powszechnej
opinii postawa freudowska" polegałaby na przesianiu treści tej sennej
historyjki w poszukiwaniu symboli seksualnych, ponieważ wszyscy zakładamy,
że Freud uważał, iż sny są po prostu wyszukaną formą kryjącą seksualne
treści. Niewątpliwie uznałby on, że prawdziwe znaczenie snu o tym, że jej
samochód był większy, mój zaś nowszy", jest tak oczywiste jak, hm, nos na
Twojej twarzy.
Dla freudysty krótki ciąg zdarzeń na parkingu stanowi jawną treść" mojego
snu, czyli to, co mi się przydarzyło podczas snu. Za tą jawną treścią
majaczy znacznie bardziej istotna ukryta treść" snu: sieć skojarzeń i
znaczeń, które można by ujawnić
musiałbym tylko zastanowić się nad tym
snem i, snując refleksje, zastosować metodę swobodnych skojarzeń pod
kierunkiem analityka snów. Kim byli ludzie w moim śnie, co dla mnie
znaczyli i dlaczego rozmawialiśmy właśnie na takie tematy? To tylko trzy
spośród wielu możliwych pytań. Ukryta treść, gdy się ją raz wydobędzie,
okaże się znacznie bardziej szczegółowa niż fragmentaryczna, jawna treść.
Freud twierdziłby, że źródłem tego wszystkiego było jakieś pragnienie z
czasów mojego dzieciństwa zanadto zawstydzające, bym je świadomie dopuścił
do swojego umysłu; dopóki nie śpię, pozostaje ono stłumione, ale w czasie
marzeń sennych może uzyskać dostęp do świadomości.
Gdyby jednak takie tłumione myśli zalewały naszą świadomość pełnią
odstręczających szczegółów, to w najlepszym razie zrujnowałyby nocny sen i
dlatego, według Freuda, mój umysł, podobnie jak umysły wszystkich innych
ludzi, zawiera cenzora, który przez dwadzieścia cztery godziny na dobę
zajmuje się maskowaniem przedzierających się ku świadomości tłumionych
myśli. Oznacza to, że nawet jeśli mój sen o samochodach rzeczywiście
zawierał jakieś zakazane myśli, to były one zamaskowane na tyle
skutecznie, że nie umiałbym ich rozpoznać, dopóki nie dokonałbym analizy
tego snu. Wspomniany cenzor to wirtuoz, który chwyta się różnych sposobów,
by uniemożliwić mi dojrzenie w moich snach pragnień z czasów dzieciństwa.
Jeden ze sposobów działania cenzora polega na kondensacji, czyli takim
przekształcaniu istniejących w podświadomości złożonych zbiorów wzajemnie
powiązanych myśli, by zasadniczą ich treść zawrzeć w kilku minutach snu.
Cały mój sen o samochodach trwał chyba niespełna minutę, ale dzięki
kondensacji mógł zawierać taką ilość informacji o mnie samym, że
wyjawienie ich zajęłoby mi wiele godzin wynurzeń. Czasami kondensacja
wygląda następująco: pojedyncza osoba lub miejsce we śnie w istocie
reprezentuje dwa różne elementy rzeczywistości. Cenzor potrafi też
zagmatwać sprawę tak, że nieistotne przedmioty lub ludzie wydają się
osobie śniącej ważne i vice versa. Czy moje emocje wiązały się z moją
dawną przyjaciółką czy z moim samochodem? A może też z jej samochodem? A
może autem Van Morrisona? [w tekście pojawia się gra słów: samochód dla
całej rodziny to po angielsku von (przyp. tłum.].
Cenzor nadaje też abstrakcyjnym pojęciom konkretną formę: strach, zazdrość
czy gniew
każde z tych uczuć musi ukazać się na scenie snu w fizycznej
postaci, jako wizualna reprezentacja. I w końcu, chociaż z pewnością nie
jest to bez znaczenia, najbardziej popularna funkcja cenzora to nadawanie
symbolom treści seksualnych. Parasol to członek, piec to pochwa, a
samochód rodzinnego typu symbolizuje przypuszczalnie oba te narządy. W tym
miejscu podam nieco bardziej szczegółową wersję mojego snu po to, by
pokazać, dlaczego freudowski pogląd na sny zdobył powszechne uznanie (mimo
że jego popularna wersja odeszła nieco od oryginału), oraz udowodnić, że
każdy z nas potrafi przerobić nawet całkiem niewinną opowieść na ordynarne
igraszki z podświadomością. Oto sen o samochodzie z pewnymi dodatkami.
Wykrzykniki wstawiłem wszędzie tam, gdzie Freud zareagowałby uniesieniem
brwi:
Zaparkowałem swój samochód typu van (!) na dużym (!) parkingu (!),
położonym nieco poniżej (!!) szosy, tak że trzeba było zjechać w dół
niewielkiego pagórka, by tam dotrzeć (!!). Wracałem do samochodu, gdy
zauważyłem, że ktoś inny zaparkował tuż (!) obok i że w tym drugim
samochodzie znajduje się moja dobra znajoma (!!) ze swoim przyjacielem
(!!!). Nie znałem go, ale przypominał mi on kogoś obecnego tej nocy w
laboratorium snów. Tak czy owak miał on wielką ochotę poprowadzić mój
samochód (!!), który był nowszy od jego samochodu (!!!), więc oni oboje i
ja wsiedliśmy do środka (!!!!) i rozmawialiśmy długo o tym, jak dużo
kosztował (!!) i o podobnych sprawach.
Tak wyglądał jeden z trzech snów, które udało mi się przypomnieć sobie
rano, po nocy spędzonej w laboratorium snów
miałem zresztą wrażenie, że
pojawił się on wcześniej niż pozostałe. Freud twierdził, że wszystkie sny,
które śniliśmy danej nocy, dotyczą tego samego tematu. Tak więc, chociaż
moje dwa pozostałe sny na pozór dotyczyły zupełnie różnych rzeczy

odczytywania zapisu moich snów następnego ranka (podczas pierwszej nocy
spędzonej w laboratorium snów zdarza się to bardzo często) i spaceru w
stronę starego, ceglanego budynku szkoły średniej oraz mijających mnie po
drodze uczniów w ozdobionych kwiatami samochodach z lat pięćdziesiątych

to analitycy snów próbowaliby doszukać się czegoś, co łączyłoby wszystkie
trzy sny. Zauważmy, że pojawienie się osoby, którą widziałem w
laboratorium snów kilka godzin wcześniej, nie stanowi problemu z
freudowskiego punktu widzenia. Freud wyjaśnił, że wystąpienie we śnie
zdarzeń lub osób z mijającego dnia to wynik kojarzenia tak zwanych
pozostałości dnia i podświadomych tłumionych pragnień.
Wyniki badań prowadzonych w laboratoriach snów, takich jak to, które
odwiedziłem, osłabiły wpływy freudyzmu. Współczesne koncepcje marzeń
sennych opierają się raczej na zbieraniu danych niż na intuicji, a wnioski
formułuje się na podstawie statystycznej istotności danych, nie zaś na
podstawie wyobraźni badacza. Nie twierdzę, że takie podejście jest zawsze
lepsze
niektóre książki szczegółowo opisujące najnowsze eksperymenty w
dziedzinie snów są zaskakująco nudne, mimo że temat ten cieszy się
powszechnym zainteresowaniem. Myśl Freuda może wprawdzie rzucić dużo
światła na istotę marzeń sennych, ale dzięki podejściu eksperymentalnemu
udało się opisać je w kategoriach innych niż freudowskie. Wydaje się, że
na przykład koty i szczury również mają marzenia senne, a zachodzące w
czasie ich snu procesy chemiczne i elektryczne są bardzo podobne do
procesów obserwowanych u ludzi. Skoro marzenia senne (przynajmniej we śnie
REM) u różnych, tak odległych pod względem pokrewieństwa zwierząt są z
punktu widzenia fizjologii tak podobne, to muszą być one rodzajem
aktywności mózgu, która pojawiła się bardzo dawno, być może, ponad sto
milionów lat temu. Stwierdzenie to przekonało wielu badaczy, że po
pierwsze: podejście Freuda może narzucać zbyt daleko idącą interpretację
czegoś, co nie jest swoiście ludzkie, a po drugie: warto szukać innych
wiarygodnych przyczyn naszych snów.
Sen REM odkryto dopiero na początku lat pięćdziesiątych i potrzeba było
dziesięciu lat, by dostrzec niezwykłość tego stanu umysłu. Wyraziste sny
nie stanowią bynajmniej najdziwniejszego składnika stadium REM.
Obserwowany w tym czasie spadek napięcia mięśni podbródkowych wskazuje, że
podczas snu REM ciało ogarnia ogólna atonia (zwiotczenie mięśni). Niekiedy
zadrży Ci kciuk lub duży palec u nogi; czasem palce podskoczą
spazmatycznie, ale w gruncie rzeczy nie możesz poruszać się. Niektórzy
mogli doświadczyć tego stanu w pierwszych chwilach po obudzeniu się ze
snu. Tym fizjologicznym zjawiskiem tłumaczy się przerażające sny, kiedy
próbujesz zerwać się z łóżka, by rzucić się do ucieczki, ale nie możesz
ruszyć ręką ani nogą
w większości przypadków paraliż ów zanika, zanim
obudzisz się na tyle, by to sobie uświadomić. Wyjątek dotyczy nagłego,
przerażającego ataku przysennego paraliżu, który zdarza się u osób
cierpiących na narkolepsję.
Narkolepsja to dolegliwość neurologiczna, która powoduje nadmierną
senność: ludziom cierpiącym na narkolepsję zdarza się zapaść w drzemkę w
czasie pracy lub prowadzenia samochodu. Większość z nich, by odegnać
senność, zażywa leki pobudzające. Ludzie ci cierpią z powodu wielu
dziwnych objawów, które można zrozumieć tylko wówczas, gdy uzna sieje za
oderwane fragmenty snu REM. Dla takich ludzi najgorsze są chwile tuż przed
zaśnięciem lub obudzeniem się, ponieważ wchodzą oni wtedy w świat snów,
będąc jednocześnie w pełni przytomnymi. Zdarza się im doznawać wyrazistych
halucynacji na samej granicy snu, zwanych omamami hypnagogicznymi"

pewna kobieta cierpiąca na narkolepsję powiedziała mi, że gdy leży w łóżku
i patrzy na lampę na suficie, to z lampy tej zaczynają wypełzać węże.
Jednocześnie ludzie ci mogą doznawać tzw. paraliżu przysennego, czyli
uczucia zwiotczenia mięśni, które ogarnia nas zawsze w czasie snu, ale
rzadko, jeśli w ogóle, uświadamiamy je sobie. Niektórym osobom cierpiącym
na narkolepsję zdarza się leżeć sparaliżowanym, chociaż w pełni obudzonym,
nawet przez dziesięć minut. Co dziwniejsze, osoby takie mogą popaść w
całkowity paraliż przysenny, będąc w pełni przytomnymi, a nawet wtedy,
kiedy stoją. Silne uczucie lub głośny śmiech mogą wzmagać takie ataki.
Narkolepsję leczy się różnymi lekarstwami, które współdziałają z
neurotransmiterami lub naśladują ich działanie, ale dokładna przyczyna
wspomnianej dolegliwości pozostaje nieznana.
Dlaczego w czasie marzeń sennych mielibyśmy być sparaliżowani? Może to
ochrona przed samym sobą: jeśli u kota zablokuje się ośrodek wywołujący
paraliż przysenny, to wchodzi on w stadium REM w zwykły sposób, ale
następnie
zamiast po prostu leżeć skulony, podrygując od czasu do czasu

nagle podnosi się i zaczyna uganiać się za jakąś iluzoryczną ofiarą lub
obnaża zęby, jakby odgrywał jakiś ciąg zdarzeń ze snu. Jeśli to samo
miałoby się przytrafiać ludziom, to chyba bezpieczniej być
unieruchomionym. Trzeci element snu REM to ruchy oczu, same w sobie
stanowiące przedmiot zagorzałych sporów. Czy są to po prostu ruchy
wynikające z nagle zwiększonej aktywności mózgu czy też dosłownie śledzą
one wydarzenia pojawiające się we śnie? Podejmowano wiele prób ustalenia,
która z tych interpretacji jest prawdziwa, i chociaż uzyskano pewne
intrygujące relacje (mówiące, na przykład, o ciągłym przeskakiwaniu oczu z
góry w dół, gdy badanej osobie śniło się, że wchodzi na schody), to chyba
nie uzyskano danych, które świadczyłyby o tym, że poszczególne ruchy oczu
rzeczywiście odpowiadają zmianom kierunku patrzenia bohatera śnionej
historii. Możliwe nawet, że jest wręcz przeciwnie: mianowicie ruchy oczu
poprzedzają i narzucają, jeśli nie szczegółową treść snu, to przynajmniej
gwałtowne zmiany biegu akcji.
Inną cechą marzeń sennych, wspólną dla nas wszystkich, jest ich
regularność. Między kolejnymi stadiami REM upływa dziewięćdziesiąt minut;
każdej nocy występuje cztery lub pięć takich faz. Podczas gdy pierwsze
stadium REM może trwać zaledwie dziesięć do dwudziestu minut, każde
następne jest dłuższe, tak że ostatecznie wydaje się całkiem
prawdopodobne, że każdej nocy spędzasz dwie godziny w stadium REM. Ten
cykl występuje praktycznie u wszystkich ludzi poza tymi, którzy cierpią na
poważne zaburzenia snu. Owa rytmiczność nasuwa wniosek, że istnieją jakieś
biologiczne zegary, które regulują zarówno przechodzenie ze snu do stanu
czuwania, jak i przejścia między różnymi stadiami snu REM i non-REM.
Ustalanie rozkładu naszych snów to zatem domena biologii, a nie
psychologii, i niektórzy badacze skłonni byli pójść znacznie dalej,
argumentując, że freudowska interpretacja snów, oparta w istocie na
relacjach o pojedynczych snach interpretowanych przez samego Freuda, nie
jest po prostu metodą naukową i powinna zostać zarzucona. Natomiast inni
badacze wprawdzie uznają biologiczną istotę snów, ale mimo to przyznają,
że sny zawierają przesłania, które można analizować i które są ważne dla
śniącej osoby. Nie ma jednak wątpliwości, że odkrycie snu REM i
towarzyszących mu zdarzeń wytyczyło całkowicie nowy kierunek badań
naukowych nad snem.
Większość nas ma podobne marzenia senne, ale występują one w różnych,
dziwnych odmianach. Jedną z nich jest sen przytomny", czyli rodzaj snu, w
którym jesteśmy świadomi, że śnimy, a mimo to nie budzimy się. Ciągniesz
dalej fabułę snu, a czasem nawet możesz nią kierować. Niektórzy ludzie tak
się w tym wyćwiczyli, że regularnie mają przytomne" sny; jedną z
użytecznych tu metod możesz zastosować, gdy obudzisz się wcześnie rano.
Polega ona na tym, by najpierw całkowicie się rozbudzić, zachowując
jednocześnie sen w pamięci, a potem zająć się energicznie jakimś
wymagającym skupienia lub wysiłku działaniem, na przykład czytaniem lub
wchodzeniem po schodach, a w końcu ponownie położyć się do łóżka. W tym
momencie należy odtworzyć swój sen i wyobrazić sobie, że się do niego
wraca. Jeśli uda Ci się powrócić do snu, to zapewne będziesz zdawał sobie
sprawę, że śnisz. Inna, trudniejsza metoda wymaga, byś wielokrotnie w
ciągu dnia zapytywał sam siebie: Czy jestem obudzony czy też to wszystko
sen?" Gdy uda Ci się wyrobić taki nawyk, pytanie to może powrócić do
Ciebie w czasie snu. Może Ci się wówczas uda zebrać dosyć wskazówek, by
stwierdzić, że to, co przeżywasz, to tylko sen. Wtedy właśnie będziesz
miał przytomny" sen. Taki sposób stanowi oczywiście wielką pomoc dla
ludzi, których prześladują nocne koszmary, a zarazem stwarza
niepowtarzalne możliwości tym wszystkim, którzy lubią fantazjować.
Większości ludzi zdarzyło się śnić, że latają; wyobraź sobie taki sen, z
tą istotną różnicą, że całkowicie kontrolujesz swój lot (warto zauważyć,
że przytomny" sen o lataniu jest niemal identyczny z doznaniem
pozacielesnym, choć niewielu ludzi mających takie sny ogląda samych siebie
unoszących się nad własnym ciałem).
Zjawisko przytomnego" snu stanowi rzadki przykład wtargnięcia obudzonej
świadomości do sennego marzenia
w pewnym sensie stanowi to
przeciwieństwo narkolepsji, kiedy sen wdziera się w stan świadomości
a
istnienie tego zjawiska doprowadziło do wniosku, że istnieją jeszcze inne
kombinacje tych dwóch stanów. Jedną z częstszych stanowi fałszywe
obudzenie się", gdy śnisz, że się budzisz, wstajesz z łóżka i ubierasz się

tylko po to, by rzeczywiście obudziwszy się z tego snu, odkryć, że
musisz wszystkie te czynności powtórzyć. Celia Green z Instytutu
Psychofizjologii w Oksfordzie w Anglii twierdzi, że zjawisko
nieoczekiwanego zapadnięcia w przytomny sen w ciągu dnia
o ile
rzeczywiście się kiedykolwiek zdarza
mogłoby wyjaśnić wiele dziwnych
przywidzeń", takich jak na przykład zobaczenie duchów. Duch nie byłby w
takim przypadku zwidem nakładającym się na obraz rzeczywistego świata,
lecz po prostu jedną z postaci w całkowicie wyśnionej scenie. Pewien
angielski specjalista od przytomnych snów, Alan Worsley, potrafi
bezpośrednio po obudzeniu wprowadzić się w stan, w którym śni, zachowując
jednocześnie przytomność. Wydaje się to proste: wystarczy leżeć bez ruchu.
Niestety, taki sen, chociaż osiągalny, długo się rodzi, ale trwa krótko:
może upłynąć nawet ponad dwie godziny, zanim się pojawi, ale gdy się już
zacznie, często jest tak wyrazisty, że nie sposób się nie poruszyć. A
poruszenie się kończy taki sen. Worsley świetnie to ujął: Jeśli komuś śni
się, tak jak to było w moim przypadku, z pełnią wrażeń dotykowych i
słuchowych, że w ciemności badają go roboty lub że jest operowany przez
stworzonka, których zamiary oraz kompetencje budzą wątpliwości..., to dość
trudno się nie poruszyć". Zjawisko przytomnego" snu dowodzi, że granice
między snem a czuwaniem nie są sztywne.
Istnieje mnóstwo mitów na temat marzeń sennych. Jeden z nich głosi, że
jeśli śnisz, że umierasz, to faktycznie umierasz. Nieprawda. Według innego
mitu sny trwają tylko przez moment, nawet jeśli w rzeczywistym świecie
historia stanowiąca treść snu działaby się przez wiele minut. Mniemanie to
również nie wydaje się prawdziwe, chociaż źródłem tego mitu jest ten oto
fascynujący sen o Rewolucji Francuskiej, który przydarzył się
dziewiętnastowiecznemu badaczowi snów, Alfredowi Maury'emu:
Śnił mi się Terror; byłem obecny przy scenach masakry, stałem przed
obliczem trybunału rewolucyjnego, widziałem Robespierre'a, Marata,
Fouquier-Tinville'a, wszystkie najszpetniejsze twarze tej strasznej epoki;
rozmawiałem z nimi; w końcu, po wielu wydarzeniach, które tylko mgliście
sobie przypominam, zostałem osądzony, skazany na śmierć, przewieziony
wozem na olbrzymi plac wieców rewolucyjnych. Wchodzę na szafot; kat
przywiązuje mnie do strasznej deski; zwalnia ostrze; ostrze spada; czuję,
jak moja głowa oddziela się od ciała..."
W tym właśnie momencie Maury obudził się, by stwierdzić, że oparcie łóżka
spadło mu od tyłu na szyję, dokładnie w tym miejscu, gdzie uderzyłoby
ostrze gilotyny. Ów sen przekonał Maury'ego, że cała seria zdarzeń
doświadczanych w jego śnie powstała w ciągu jednej czy dwóch sekund między
momentem, gdy został uderzony przez oparcie, a obudzeniem się. Na tej
podstawie doszedł do wniosku, że nawet tak skomplikowane sny trwają
zaledwie jedną lub dwie sekundy. Od tego czasu przeprowadzono jednak wiele
badań, które miały ustalić, ile czasu zajmuje sen, i wyniki większości z
nich dowodzą, że sny trwają nie krócej, niż widziane w nich zdarzenia
trwałyby w rzeczywistości. Można to zbadać, na przykład budząc ludzi po
upływie pewnego czasu, różnego dla poszczególnych osób, od rozpoczęcia snu
REM. Następnie prosi się badanych, by opowiedzieli, co im się przyśniło do
tego momentu. Jeśli zdarzenia we śnie odbywają się w czasie rzeczywistym,
to ilość szczegółów w opowiadanym śnie powinna wzrastać, w miarę jak
wydłuża się czas poprzedzający obudzenie; należy się też spodziewać pewnej
korelacji: dodatkowe pięć minut snu powinno odpowiadać dodatkowym
zdarzeniom, które w rzeczywistości zajęłyby około pięciu minut. Oba te
przewidywania są poprawne i na tej podstawie większość badaczy snu
zakłada, że sny cechuje to samo tempo co rzeczywiste wydarzenia. Sen
Maury'ego pozostaje nie wyjaśniony, chociaż istnieje dużo dowodów, że
przeżywany właśnie sen może z łatwością włączyć w swą treść nagłe i
niespodziewane zdarzenia, takie jak odgłos dzwonu czy uczucie, że zostało
się opryskanym wodą. Zewnętrzne zdarzenia mogą być dopasowane do treści
snu w taki sposób, że wydają się co najmniej równie logiczne, jak reszta
snu. W jednym badaniu prawie połowa osób, które w czasie snu REM zostały
lekko spryskane wodą, w relacjach ze swoich snów wspomniała coś o lejącej
się wodzie. Sugestia, że Maury miał już w swoim umyśle z góry przygotowany
zbiór elementów, które natychmiast, na sygnał dany przez spadające
wezgłowie łóżka, zostały połączone w historię o Rewolucji Francuskiej,
wydaje się jednak nieprzekonywająca. Nie brakuje też innych wyjaśnień snu
Maury'ego. Być może, oparcie łóżka najpierw zaskrzypiało ostrzegawczo i,
zanim spadło, dało umysłowi Maury'ego czas na przebiegnięcie serii zdarzeń
we śnie; kto wie, czy wartki bieg wydarzeń w relacji o tym śnie nie jest
dosłownym odzwierciedleniem samego snu, a wynika raczej ze zdolności
narracyjnych Maury'ego; być może, sen ten zrodził się z przeczucia czy z
przewidywań, że wezgłowie rzeczywiście spadnie. Pewni badacze snów sądzą
nawet, że relacja Maury'ego nie jest rzetelna, co oczywiście stanowiłoby
najłatwiejsze wyjaśnienie. Matka Maury'ego znajdowała się jednak wówczas
przy jego łóżku {jej syn był inwalidą) i potwierdziła, że sen ten trwał
zaledwie moment. Ale w jaki sposób mogła ona ustalić długość tego snu?
Wszyscy doświadczyliśmy wtargnięcia jakiegoś rzeczywistego zdarzenia w
treść snu: jedną z przyczyn fascynacji snami jest właśnie to, że pewne ich
aspekty dotyczą nas wszystkich. Marzenia senne wydają się tak osobiste i
specyficzne (któż inny mógłby zebrać we śnie tę samą grupę ludzi i
zdarzeń?), ale na wielu poziomach występują pewne intrygujące punkty
wspólne, wybiegające poza obręb czystej fizjologii. Jednym z takich
wspólnych elementów jest to, że pierwsze sny w ciągu danej nocy mają
tendencję do skupiania się na najbardziej niedawnych wydarzeniach, podczas
gdy późniejsze sny w poszukiwaniu fabuły wkopują się głębiej w przeszłość.
Inna wspólna właściwość dotyczy tego, że miejsce akcji snu może pochodzić
z zupełnie innego okresu Twojego życia niż osoby i zdarzenia, które się we
śnie pojawiają. Wielu ludzi odkryło, że to samo miejsce z czasów
dzieciństwa, na przykład dom lub podwórko, powtarza się w różnych snach,
niezależnie od tego, czy z punktu widzenia treści danego snu miejsce to
jest właściwe czy nie. Natomiast dwie najważniejsze wspólne cechy snów to
ich dziwaczność oraz łatwość, z jaką je zapominamy. Aby dana teoria snów
była cokolwiek warta, powinna wyjaśnić obie te własności.
Jeśli sny są tak ważne, że każdej nocy mózg zaprząta sobie nimi uwagę
cztery czy pięć razy przez dłuższe odcinki czasu (o ile nie w sposób
ciągły poprzez wszystkie fazy snu), to dlaczego tak często zdarza się, że
przez wiele kolejnych nocy nie pamiętamy ani jednego snu? Chociaż trudno
ustalić to w sposób niepodważalny, istnieje przynajmniej jedno
oszacowanie, które mówi, że 95% całej treści snów ulega zapomnieniu. Freud
miał gotowe wytłumaczenie tej amnezji obejmującej sny: szkodliwy charakter
wywodzących się z dzieciństwa pragnień zawartych w snach sprawia, że jak
najszybciej muszą one wrócić do podświadomości i ulec ponownemu stłumieniu

dżin musi z powrotem znaleźć się w butelce. Współczesne niefreudowskie
teorie na temat przyczyn, dla których mamy sny, również muszą uporać się z
faktem, że tak trudno je nam zapamiętać.
Drugą cechą snów wymagającą wyjaśnienia jest ich dziwaczność. Ja akurat
uważam, że mój sen o samochodzie był całkiem prosty i sam w sobie stanowił
całość, lecz jest całkiem możliwe, że stanowił on jedynie fragment
jakiegoś innego, bardziej obszernego i znacznie mniej wewnętrznie spójnego
snu. Nie zaskoczyłoby mnie, gdyby parking stał się nagle placem targowym
lub gdyby ludzie, którzy wsiedli do mojego samochodu, zmieniali się za
każdym razem, kiedy odwróciłbym głowę, lub gdybym nagle znalazł się w
restauracji. Bez wątpienia miewam dziwne sny: w pewnym okresie
wielokrotnie powracał do mnie sen, w którym próbuję grać w squasha na
korcie zastawionym meblami albo w koszykówkę w sklepie z artykułami
żelaznymi. Nieprzewidywalność i nienaturalność snów odróżnia je od
myślenia na jawie.
Freud uważał, że dziwaczność snów to wynik wykoślawień spowodowanych przez
cenzora snów: jakżeż sen mógłby uniknąć dziwaczności, jeśli cenzor
skondensował opowieść, zastąpił abstrakcyjne pojęcia konkretami,
poprzestawiał ludzi i rzeczy tak, by ukryć prawdziwe źródło konfliktu
emocjonalnego, po czym naszpikował cały sen symbolami seksualnymi? I znów,
jak to zobaczymy w następnym rozdziale, współcześni analitycy snów
zgadzają się, że każda przyzwoita teoria snów musi poruszyć kwestię
występujących w nich dziwaczności, lecz niewielu z nich uzna, że jest to
sprawka freudowskiego cenzora snów.
Wstecz / Spis Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 20
SNY KOLCZATEK
Śniło mi się ostatnio, że moi najbliżsi sąsiedzi gotowali coś w kuchni
używając bardzo ostrego światła i że ich jedzenie zaczęło się przypalać.
Wszyscy pośpieszyliśmy wtedy do ich domu, po czym nagle znalazłem się w
suterenie i nie mogłem wyjść z podziwu, jak znakomicie udało im się
powycinać w betonowej podłodze głębokie kanały oraz wypełnić je wodą tak,
aby ich dzieci mogły bawić się stateczkami. Następnie znalazłem się na
zewnątrz domu, rozmawiając z moim przyjacielem przez coś, co było chyba
dziecięcym telefonem komórkowym. Akurat w momencie, gdy zacząłem się
martwić, że jestem nieco złośliwy w naśladowaniu angielskiego akcentu
przyjaciela, nad moją głową pojawił się piękny latawiec, czego nie
omieszkałem skomentować, porzucając poprzedni temat rozmowy.
To bardzo typowy sen, w tym sensie, że przeskakuje z tematu na temat bez
widocznego powodu i zestawia ze sobą najmniej prawdopodobne sceny
najzupełniej swobodnie. Nikogo nie zaskoczy to, że miałem taki sen, ani
to, że jako osoba przeżywająca ten sen bez wahania wszystko akceptowałem.
Z drugiej strony ów sen jest nietypowy, ponieważ go zapamiętałem. Wszyscy
dobrze znamy te przemijające sny, znikające zaraz po obudzeniu, ale nie
zdajemy sobie sprawy z tego, że znakomitą większość snów natychmiast
zapominamy. Każda tworzona dzisiaj teoria snów powinna wyjaśnić te dziwne
właściwości marzeń sennych, a zarazem powinna zawrzeć
lub przynajmniej
uwzględnić
wyniki czterdziestu lat badań nad elektrycznymi i chemicznymi
własnościami komórek mózgowych. Nie znaczy to, że współcześni badacze snu
są tak przytłoczeni masą danych, że nie ma Już sensu prowadzić dalszych
badań. Przeciwnie, wciąż można wykazać się kreatywnością w znajdowaniu
związków miedzy własnościami snów, zwłaszcza ich dziwacznością, oraz naszą
skłonnością do zapominania ich a wykresami EEG i właściwościami
neurotransmiterów. Poniższa próbka różnych teorii snów pokaże, co mam na
myśli.
Jedna z nich sformułowana została blisko dziesięć lat temu przez Graeme'a
Mitchisona i Francisa Cricka (tego samego, który wspólnie z Jamesem
Watsonem odkrył strukturę DNA) i wzbudziła początkowo wielką sensację w
prasie. Teoria ta postulowała, że zapominanie snów wcale nie stanowi ich
skutku ubocznego"; przeciwnie
w rzeczywistości jest to główny cel
przeżywania marzeń sennych: śnimy, by zapomnieć". Crick i Mitchison
twierdzili, że marzenia senne nie mają żadnego znaczenia, ponieważ są
jedynie pobieżnym przeglądem materiału, którego mózg pozbywa się w
procesie nocnego oczyszczania się z nadmiaru informacji. Argumenty obu
uczonych opierały się raczej na obserwacji komputerów niż żywych ludzi.
Crick i Mitchison zwrócili uwagę zwłaszcza na to, że sieci neuropodobne

proste układy komórek w pamięci komputera, zaprojektowane tak, by
naśladowały działanie grup prawdziwych komórek mózgowych
napotykają duże
trudności, jeśli zalewa je masa informacji. Komórki te można nawet zmusić
do nienormalnego przetwarzania informacji, które przypomina aberacje w
zachowaniu ludzkiego umysłu. Polega to m.in. na tworzeniu niewłaściwych
skojarzeń między różnymi elementami informacji (fantazjowanie) czy na
zablokowaniu się w nieskończonym powtarzaniu (obsesja). Według Cricka i
Mitchisona to, co sieć neuropodobna powinna w takiej sytuacji zrobić, to
wyregulować się
zamykając wszystkie wejścia i wyjścia
a następnie,
wielokrotnie stymulując się od wewnątrz, wywołać te szkodliwe reakcje i
pozbywać się ich w miarę, jak się pojawiają. Tak się składa, że ten proces
samoregulacji
a zwłaszcza procesy związane z Izolowaniem się od bodźców
zewnętrznych i samostymulacją
przypominają sen w fazie REM i przeżywanie
marzeń sennych. Crick i Mitchison określili ten proces uwalniania mózgu od
zbędnych informacji mianem odwrotnego uczenia się". Jeśli Crick i
Mitchison mają rację, pamiętanie snów byłoby rzeczywiście niepożądane,
podobnie jak oglądanie obciążających dokumentów tuż przed ich zniknięciem
w maszynie niszczącej papiery. Istnieje jednak pewien problem: zgodnie z
tą teorią sen, który raz się pojawił, powinien zniknąć na zawsze, a
przecież wszyscy mieliśmy do czynienia ze snami, które nie raz się
powtarzają. U osób przechodzących kryzys emocjonalny takie powracające sny
są normą raczej niż wyjątkiem. Crick i Mitchison zostali zatem zmuszeni do
wysunięcia dodatkowej hipotezy: ich zdaniem obudzenie się w czasie snu
sprawia, że proces usuwania zbędnych informacji ulega odwróceniu, skutkiem
czego sen nie tylko zostaje zapamiętany, ale również powraca w
przyszłości.
Pracując nad swoją teorią uczeni zwrócili uwagę na kolczastego mrówkojada,
zwanego kolczatką, żyjącego tylko w Australii. Jest to prymitywny leśny
ssak, spokrewniony z innym mieszkańcem Australii, dziobakiem, który ma
charakterystyczny kaczy dziób. Kolczatka to chyba jedyny ssak lądowy, u
którego nie występuje sen REM. Zwierzę to ma natomiast dwie okazałe
półkule mózgowe, ze szczególnie dużymi płatami czołowymi, które w stosunku
do rozmiaru całego ciała są nawet większe niż u ludzi. Crick i Mitchison
twierdzą, że zwierzęciu temu potrzebny jest tak duży mózg, ponieważ brak
stadium REM uniemożliwia odwrotne uczenie się, a tym samym pozbycie się
nadmiaru informacji. Kolczatka może więc tylko gromadzić te zbyteczne
informacje gdzieś w swojej wielkiej głowie. Tu pojawia się zgodność z
teorią komputerów: jeśli nie możesz wyregulować sieci neuropodobnej, to
innym, stosunkowo dobrym rozwiązaniem jest jej powiększenie.
Crick i Mitchison nie są jedynymi teoretykami snów, którzy zwrócili uwagę
na kolczatkę (fakt, że w teoriach z lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych kolczasty mrówkojad pojawia się równie często jak
freudowskie spełnienie ukrytych pragnień, wydaje się dobrze określać
charakter tych teorii). Dr Jonathan Winson z Uniwersytetu Rockefellera
uważa, że przypadek kolczatki potwierdza również jego teorię snów, mimo iż
teoria ta stanowi niemal dokładne przeciwieństwo teorii Cricka i
Mitchisona. Zdaniem Winsona, wcale nie śnimy, by zapomnieć". Twierdzi on,
że pojawianie się marzeń sennych jest metodą zapamiętywania informacji o
największym znaczeniu dla przetrwania danego zwierzęcia: czy to szczura,
czy człowieka.
Teoria snów Winsona łączy informacje o procesach chemicznych i
elektrycznych z danymi na temat zachowania. U każdego zwierzęcia
wykonującego czynności o zasadniczym znaczeniu dla jego przeżycia
na
przykład: tropienie zdobyczy lub badanie terenu
występuje niezwykły
układ fal mózgowych. Zaatakuj nozdrza ospałego królika zapachem kapusty, a
jego fale mózgowe gwałtownie zmienią się, zwłaszcza w hipokampie
części
mózgu ważnej dla pamięci. Pojawiające się tam uprzednio szerokie,
poszczerbione fale, właściwe dla pogranicza snu i jawy, natychmiast
ustąpią miejsca regularnym, występującym z częstotliwością sześciu na
sekundę falom, zwanym falami theta. Fale theta mogą pojawić się wskutek
różnych zachowań: u królików może to być czujność wzbudzona przez
podejrzane dźwięki (nie mówiąc o kapuście), u kotów skradanie się, a u
szczurów badanie najbliższego otoczenia (czynność ta jest dla szczura tak
ważna, że nawet głodne zwierzę zbada teren, zanim zainteresuje się
podłożonym pod nos pokarmem). Biorąc pod uwagę, że fale te występują w
hipokampie, rozsądnie brzmi przypuszczenie, że fale theta odgrywają ważną
rolę w zapamiętywaniu najistotniejszych elementów wspomnianych zachowań.
Winsonowi udało się uzyskać dane potwierdzające tę hipotezę. Rejestrował
on poziom aktywności elektrycznej poszczególnych komórek mózgowych
szczurzego hipokampa. Chociaż brzmi to wręcz niewiarygodnie, wszystko
wskazuje na to, że w czasie badania labiryntu mózg szczura
przyporządkowuje pojedynczym komórkom mózgowym zadanie pamiętania pewnych
miejsc. Może się zdarzyć, że do zapamiętania niektórych ważnych miejsc
użyta zostanie więcej niż jedna komórka, ale zadziwiające jest to, że
pojedyncza komórka w ogóle potrafi sobie z tym poradzić. Winsonowi oraz
jego kolegom udało się znaleźć niektóre z takich neuronów miejsca" w
mózgu szczura i wykazać, że ulegają one szybkiej aktywacji tylko wówczas,
gdy zwierzę znajduje się w konkretnym miejscu labiryntu, na przykład tuż
przed drzwiczkami do ścieżki nr 1. Gdy tylko szczur opuści to miejsce,
odpowiadający mu neuron przestaje być aktywny, podczas gdy inne neurony
uaktywniają się. Przypuszczalnie każdemu istotnemu miejscu w labiryncie
odpowiada jakiś neuron miejsca" w mózgu szczura.
Tu pojawia się związek ze snami. Fale theta obserwuje się też w hipokampie
w czasie snu REM. Jonathan Winson dowiódł, że te same komórki nerwowe,
które są wyczulone na poszczególne miejsca w labiryncie, działają bardzo
aktywnie w czasie snu REM. Na tej podstawie wywnioskował, że podczas snu
REM ulegają one reaktywacji w celu przesłania do pamięci posiadanych
informacji zebranych wówczas, gdy szczur badał labirynt. Informacje te
wymagają zmian w chemii i w architekturze receptorów w synapsie i tu
powstaje problem: jak powiązać elektryczny charakter fal theta z synapsą?
W pierwszym przypadku chodzi o proces, w drugim o strukturę
w jaki
sposób mogą one współdziałać, by rejestrować wydarzenia dnia? Wszystko
wskazuje na to, że z niewiadomych powodów obecność fal theta sprzyja
zachodzeniu fizycznych zmian w synapsie. Dlatego fale theta pojawiają się
w ważnych momentach na jawie, a następnie odtwarzane są podczas snu REM,
kiedy zdarzenia te zostają włączone do pamięci. Jonathan Winson twierdzi,
że
przynajmniej u badanych zwierząt
faza REM jest okresem, w ciągu
którego wspomnienia na temat zachowań oraz zdarzeń o największym znaczeniu
dla przetrwania odżywają i zostają przesłane do pamięci długotrwałej,
czyli, jak mi powiedział: Kot musi powtórnie przeżyć dane zdarzenie, by
je zapamiętać".
A co z kolczatką? Hipokamp tego zwierzęcia również wytwarza fale theta,
przede wszystkim wówczas, gdy ryje ono w ziemi w poszukiwaniu owadów. Jest
jednak pozbawione snu REM, który (przynajmniej zgodnie z tą teorią)
pozwoliłby mu odtworzyć i skonsolidować wspomnienia o tej czynności.
Dlatego, zdaniem Winsona, kolczatka ma tak wielkie zwoje płatów czołowych:
przechowują one na stałe wszystkie istotne, zebrane przez nią w ciągu dnia
informacje, począwszy od momentu ich uzyskania (jest to pogląd dokładnie
przeciwny do poglądu Cricka i Mitchisona, według których wielki mózg jest
niezbędny do przechowywania bezużytecznych informacji, jakich kolczatka
nie może się pozbyć). Zwierzęta o mózgach większych niż mózg kolczatki nie
mogłyby sobie pozwolić na posiadanie płatów czołowych tak
nieproporcjonalnie dużych, jak płaty kolczatki, gdyż wówczas ich mózgi
musiałyby być groteskowo wielkie; Winson lubi mówić, że ludzie
potrzebowaliby taczek do przenoszenia swych mózgów. Z tego właśnie powodu
(jeśli zechcesz uwierzyć w tę teorię) pojawienie się snu REM na pewnym
etapie ewolucji jest takie ważne: pozwoliło bowiem ssakom przeznaczyć
przestrzeń w płatach czołowych na przetwarzanie złożonych informacji, nie
zaś wykorzystywać owe płaty jako gigantyczne neuronowe parkingi.
Powyższa teoria napotyka jednak pewne trudności, choćby taką, że fale
theta nie zostały dotąd odkryte w mózgach żadnych naczelnych, w tym ludzi.
Mimo to Winson nie wydaje się bardzo przejęty nieobecnością tych fal.
Mówi, że przecież w synapsach zachodzą zmiany konieczne do zapisania
informacji w pamięci długotrwałej. Twierdzi, że z pewnością zmiany te
ułatwia jakiś inny, dotąd nie odkryty typ fal mózgowych. Jego zdaniem fale
takie mają prawdopodobnie większą częstotliwość niż fale theta. Fale theta
są idealne dla zwierząt, u których węch pełni bardzo ważną funkcję; zmysł
ten potrzebuje tylko niedużych zasobów do przetwarzania informacji. Jednak
ludzie i ich człekokształtni krewniacy polegają głównie na wzroku, czyli
zmyśle, który zaczai odgrywać dominującą rolę w późniejszych stadiach
ewolucji i który wymaga znacznie większej szybkości przetwarzania.
Czy ten model
śnimy, by zapamiętać"
można zastosować do wyjaśnienia
sensu pojawiania się dziwacznych i fascynujących treści ludzkich snów?
Tak, jeśli słowu przetrwanie" nada się możliwie szerokie znaczenie. Dla
ludzi odpowiednikami stanu czujności w oczekiwaniu na zbliżające się
niebezpieczeństwo, konieczność tropienia zdobyczy czy badania terenu mogą
być: brak poczucia bezpieczeństwa, strach, zazdrość, gniew, a nawet
freudowska frustracja z powodu nie spełnionych pragnień z czasów
dzieciństwa. Winson sugeruje nawet, że układy w mózgu, które biorą udział
w wykorzystywaniu snu REM dla ponownego przetworzenia informacji zebranych
w ciągu dnia, to podświadomość w sensie zgodnym z definicją Freuda. Winson
wierzy, że sny nie są dobrze zapamiętywane, ponieważ nie ma takiej
potrzeby
ponowna rejestracja w pamięci związanych z nimi zdarzeń odbywa
się niezależnie od tego, czy pamiętasz dany sen, czy też nie. Z drugiej
strony, zapamiętanie snu nie zakłóca tego procesu.
Chociaż nie ma dotąd dowodów na istnienie fal theta w ludzkim hipokampie,
jednak liczba danych wskazujących, że u ludzi sen REM związany jest z
uczeniem się, ciągle rośnie. Carlyle Smith z Uniwersytetu Trent w
Peterborough wykazał, że jeśli studenci uczą się rozwiązywania
podchwytliwych testów logicznych, to w ciągu następnych nocy ich sen REM
wykazuje charakterystyczne zmiany. Zaskakujące jest tu użycie liczby
mnogiej słowa noc", okazuje się bowiem, że u badanych studentów, podobnie
jak u szczurów w laboratorium, zmiany we śnie REM mogą następować nawet w
72 godziny po czasie uczenia się trudnego materiału. W jednym z
eksperymentów studenci uczyli się pewnej gry logicznej między czwartą a
szóstą po południu, a następnie zostali podzieleni na trzy grupy. Jedna
grupa nie spała pierwszej nocy, druga spała pierwszą noc, ale czuwała
następnej nocy, trzecia zaś grupa czuwała trzeciej nocy z kolei. Otrzymano
dziwne dane: brak snu zarówno w ciągu pierwszej, jak i trzeciej nocy
powodował pogorszenie wyników uzyskiwanych potem w grze, natomiast
czuwanie w ciągu drugiej nocy nie miało takiego wpływu. Badając dalej to
zjawisko, Smith dowiódł, że wielokrotne budzenie studentów w czasie snu
poza stadium REM nie wpływało na ich sprawność w grze następnego dnia, ale
przerywanie snu REM wywarło negatywny skutek. Smith postuluje, że istnieją
okresowe okienka" REM
niektóre występują w kilka dni po pierwotnym
zdarzeniu
w ciągu których uczenie się i zapamiętywanie w jakiś sposób
zależą od snu REM. Fakt, że te okresowe okienka nie pojawiają się w ciągu
drugiej nocy, stwarza moim zdaniem doskonałą okazję, by uczyć się dwóch
różnych rzeczy, na przykład jakiejś gry logicznej i szachów, w ciągu dwóch
kolejnych dni. Potem należy pozwolić mózgowi w okresie kilku następnych
nocy przeskakiwać tam i z powrotem od jednej do drugiej umiejętności, by
najpierw zapamiętał elementy gry logicznej, później zaś powtarzał pewne
nietypowe otwarcia szachowe, po czym znów powracał do gry i tak dalej. Tak
czy inaczej, eksperymenty te mówią nam, że uczenie się i sen REM są jakoś
ze sobą związane.
Teoria snów i uczenia się zaproponowana przez Jonathana Winsona pokazuje
zarówno plusy, jak i minusy współczesnych badań nad snem. Badania te
osiągnęły poziom znacznie wyższy niż za czasów Freuda, gdyż uwzględniają
wiedzę o pracy mózgu, zarazem jednak wciąż nie udaje się wyjaśnić
różnorodności sennych marzeń i związanych z nimi doznań. Fakt, że sny
stanowią całkowicie subiektywne doświadczenie, utrudnia ich naukową
analizę. Gdy opowiadam Ci mój sen, musisz mi wierzyć: nie masz pojęcia,
czy mówię prawdę, całą prawdę czy też coś zupełnie innego. Nawet ja sam
mogę nie wiedzieć, czy poprawnie odtwarzam treść mojego snu. Na podstawie
wykresu moich fal mózgowych możesz wywnioskować, że śniłem, ale to
wszystko, co możesz ustalić. Freud obchodził te przeszkody, przyjmując
postawę nienaukową i opierając się na anegdotach, ale powiedział coś
naprawdę ciekawego. Niestety, próby zrozumienia snów oparte na wiedzy o
mózgu nie są nawet w przybliżeniu tak atrakcyjne, ponieważ nie zajmują się
indywidualnymi snami. Co jest bardziej podniecające: rozszyfrowywanie
zakazanych pragnień ukrytych w danym śnie czy ustalanie, które receptory
są aktywne w hipokampie w czasie snu REM?
Teorie głoszone przez Cricka i Mitchisona oraz przez Winsona proponują
wygodne, chociaż całkowicie przeciwstawne, wytłumaczenia faktu, że
zapominamy nasze sny. Jedna z najważniejszych teorii, które narodziły się
w ostatnich piętnastu latach, skupiła się natomiast na wyjaśnieniu
dziwaczności snów, powołując się na wiedzę o biologii mózgu. Twórcą tej
teorii jest Allan Hobson z Harvardu. W 1977 roku, wspólnie z Robertem
McCarleyem, wysunął on hipotezę, że historie przeżywane w snach to po
prostu wynik usilnych starań mózgu, by nadać jakiś sens losowo generowanym
seriom wrażeń wzrokowych, powstających w wyniku aktywności w pniu mózgu.
Pierwotna teza obu uczonych głosiła, że sny wcale nie są naładowane
znaczeniami, a wręcz przeciwnie, najzwyczajniej w świecie nic nie znaczą.
Hobson uważa, że dziwaczność marzeń sennych
gwałtowne zmiany osób i
miejsc, nielogiczność wydarzeń i ich scenerii oraz mnożenie się nie
wynikających z niczego i pojawiających się ad hoc wyjaśnień
to rezultat
dwóch różnych zmian chemicznych, które zachodzą w czasie snu REM. Jedna z
tych zmian dotyczy czasowego zablokowania kluczowych ośrodków nerwowych w
pniu mózgu (części mózgu leżącej tuż ponad rdzeniem kręgowym), co powoduje
znaczne obniżenie się poziomu dwóch neurotransmiterów, w normalnych
warunkach dostarczanych przez te ośrodki do płatów czołowych. Ponieważ
transmitery te działają raczej hamująco niż pobudzająco, odcięcie ich
dopływu osłabia zahamowania, co z kolei sprzyja nieprzewidywalnej
działalności umysłowej
dziwaczność zostaje uwolniona z pęt. Równocześnie
następują wybuchy nagłych i przypadkowych wyładowań elektrycznych, zwanych
ostrymi falami PGO (pontogenicidooccipitol) [nazwa ta wywodzi się od
struktur, w których powstają; są to więc fale
mostowo-kolankowo-potyliczne; przyp. red.], które zachodzą w innym ośrodku
pnia mózgu. Według Hobsona wyładowania te sprzyjają szybkim ruchom oczu
obserwowanym w czasie snów, a oddziaływanie tych wyładowań na procesy
myślowe śniącego mózgu bardzo przypomina sposób, w jaki niespodziewane
zdarzenie przykuwa naszą uwagę wtedy, gdy nie śpimy. Każde zwierzę, które
usłyszy jakiś odgłos gdzieś z boku lub ujrzy niespodziewanie pojawiający
się cień, natychmiast kieruje uwagę w jego stronę
w mózgu tego typu
reakcja zaznacza się eksplozją fal PGO. Jedyna różnica polega na tym, że w
czasie snu nie ma żadnych zdarzeń zewnętrznych, a fale PGO wybuchają same
z siebie. W pewnym sensie więc obniżenie poziomu związków chemicznych w
mózgu czyni mózg mniej stabilnym, a wtedy fale PGO wystarczają, by
wytrącić go z równowagi. W efekcie rodzi się niekonsekwentny świat snów.
Alan Hobson to jedna z głównych postaci w dziedzinie badań nad snem,
choćby ze względu na swój bogaty dorobek: w jednym z ostatnich numerów
czasopisma Consciousness and Cognition" zamieszczono osiem artykułów

wszystkie są autorstwa Hobsona oraz jego zespołu badawczego z Uniwersytetu
Harvarda. Mimo to, a może właśnie dlatego, niewiele z poglądów Hobsona
zyskało jednomyślną akceptację innych badaczy. Jego wyjaśnienie dotyczące
dziwaczności snów należy do tych, które nie zostały uznane. Chociaż
wszystkim nam zdarzyło się mieć sny naprawdę niesamowite, niektórzy
badacze jednak podają w wątpliwość samo pojawianie się jakichś dziwacznych
elementów. Jonathan Winson (ten od teorii: śnimy, by zapamiętać")
utrzymuje, że o ile w scenach ze snu mogą wystąpić jakieś dziwne
skojarzenia, jednak ich niezwykłość jest po prostu spowodowana
trudnościami w odkodowywaniu": sny wydają się nam dziwne tylko wtedy, gdy
nie potrafimy uzmysłowić sobie, co też próbują nam one powiedzieć.
Niewykluczone, że zrozumienie źródła bieżących zmartwień mogłoby nagle
wyjaśnić skojarzenia wiążące ze sobą różne dziwne obrazy senne, choć
Hobson dostrzega dalsze niekonsekwencje: zarówno w sposobie, w jaki śniona
historia powstaje z różnych elementów, jak i w nagłych zmianach scenerii i
wzajemnym nakładaniu się dziwacznych pomysłów. Gdy przychodzi do
konkretów, Hobson dużo bardziej niż Winson skłonny jest odmówić snom
jakiegokolwiek znaczenia.
Oczywiście Winson to nie jedyny naukowiec, którego zastanawia dziwaczność
snów. John Antrobus, badacz snów z City College w Nowym Jorku, dokonał
pewnych zaskakujących od' kryć, z których jedno zrodziło się w wyniku
przesunięcia czasu kładzenia się do łóżka i budzenia ochotników o trzy
godziny później tak, by przeżywali ostatnie sny danej nocy w czasie, gdy
normalnie byliby już obudzeni. W tych porannych godzinach mózg osiąga już
poziom aktywacji zbliżony do poziomu obserwowanego na jawie
innymi
słowy, mózg wylania się ze snu
i relacje ze snów przeżywanych w tym
okresie wskazują, że są one dziwniejsze i bardziej niespójne niż sny
pojawiające się we wcześniejszych fazach nocy. Nikt nie wie, dlaczego tak
się dzieje, chociaż niektórzy przypuszczają, że aktywny mózg jest bardziej
świadomy dziwaczności swoich własnych snów. Pewne części mózgu mogą
szczegółowo śledzić zmiany wątku, będące dziełem innych części. Jeśli
myśl, że pewne części mózgu mogą obserwować, co robią inne części, wyda Ci
się dziwna, przypomnij sobie zjawisko przytomnych" snów, kiedy to sceny
we śnie rozgrywają się w tym samym czasie, gdy Ty (czy też ta część
Twojego mózgu, która w danym momencie reprezentuje Ciebie") przyglądasz
się temu i możesz nawet ingerować w treść swojego snu. John Antrobus
zastanawia się, czy dziwaczność snów nie mówi nam więcej o stanie mózgu i
o stopniu aktywności różnych jego obszarów niż o zmianach w chemii,
których znaczenie podkreśla Hobson.
Jeszcze bardziej zaskakujące spostrzeżenie Antrobusa dotyczy tego, że
marzenie senne nie jest jedynym okresem, w czasie którego umysł nasz
zbacza z utartych ścieżek. Antrobus porównywał treść snów z błądzącymi
myślami ludzi, którzy przez pewien czas leżeli w samotności w zaciemnionym
pokoju, a następnie proszono ich, by odpowiedzieli na pytanie: Co
przechodziło przez twój umysł, zanim cię zawołałem?" Marzenia na jawie
tych ludzi, przynajmniej według kryteriów stosowanych przez Antrobusa,
okazały się bardziej dziwaczne niż historie przeżywane w snach. Na
przykład nieciągłości, czyli zdarzenia na ogół poprzedzane w relacjach ze
snów wyrażeniem: aż tu nagle...", pojawiały się dwukrotnie częściej na
jawie niż w czasie snu REM. Antrobus zwraca uwagę, że zwykłe porównania
między snem a stanem czuwania mogą prowadzić do zbytnich uproszczeń. Gdy
czuwamy, nasze mózgi są często zmuszone do prowadzenia rozmowy (lub, co
gorsza, sporu); wtedy nasza uwaga musi być napięta i skupiona na logicznej
konstrukcji wywodów, ale zdarzają się takie momenty, gdy możemy pozwolić
naszym mózgom na luz. Uzyskane przez Antrobusa wyniki badań osób snujących
wolne skojarzenia w skąpo oświetlonym pokoju sugerują, że mózg,
pozostawiony sam sobie, doskonale potrafi oddawać się dziwacznym myślom,
mimo że brak jakichkolwiek zapisów EEG, wskazujących na to, że ludzie ci
doświadczają marzeń sennych.
Antrobus sądzi, iż rozsądne byłoby przypuszczenie, że mamy tu do czynienia
z działalnością zarówno ośrodków wzrokowych, jak i konceptualnych. Gdy
czuwamy, ośrodki wzrokowe przesyłają złożone przez siebie obrazy, a
ośrodki konceptualne interpretują je i nadają im znaczenie. To samo dzieje
się w czasie snu REM, z tą różnicą, że wobec niemożności widzenia świata
zewnętrznego ośrodki wzroku w jakiś sposób generują wówczas własne obrazy.
Według Antrobusa problem polega na tym, że o ile ośrodki wzrokowe mózgu
doskonale radzą sobie ze składaniem różnych kształtów, kolorów i odcieni w
obrazy, to jednak w żaden sposób nie potrafią ułożyć tych obrazów w
sensowny ciąg, ponieważ w normalnych warunkach czuwania robią to oczy,
które rejestrują zdarzenia w takiej kolejności, w jakiej one zachodzą. W
rzeczywistości istnieje naturalne uporządkowanie zdarzeń w czasie i układ
wzrokowy po prostu zachowuje ten porządek. We śnie nie funkcjonuje jednak
żaden mechanizm, który dyktowałby taki porządek i w związku z tym obrazy
mogą być zestawiane w niezwykłe sekwencje [Warto przypomnieć, że sny
przeżywane w fazie REM to tylko część omawianego tu zjawiska, nawet jeśli
jest to część najlepiej widoczna. Istnieją solidne dowody aktywności
śpiącego mózgu również w innych fazach snu. Ludzie obudzeni ze snu non-REM
często mówią, że przed obudzeniem przez ich umysł przebiegały różne myśli,
ale myśli te nie miały żadnych dziwnych cech właściwych myślom fazy REM.
Sądzono nawet, że sny zdarzają się również w ciągu całego dnia, ale ich
istnienie jest wówczas zamaskowane przez zalew informacji zmysłowych,
charakterystyczny dla stanu czuwania; przyp. red.].
W stanie czuwania do mózgu napływa tyle informacji zmysłowych, że ich
większości nie poświęca się żadnej uwagi. W dodatku nawet informacje,
które nie zostają natychmiast odrzucone przez rejony mózgu odbierające
sygnały ze zmysłów, przechowywane są w pamięci krótkotrwałej zaledwie
przez moment, zanim pozwala się im zniknąć. Sygnały przesyłane przez
zmysły wpływają nawet na rozwój mózgu niemowlęcia: u dziecka pozbawionego
od urodzenia możliwości widzenia lub słyszenia mózg rozwija się inaczej i
kiedy człowiek ten dorasta, jego mózg ma inną budowę niż mózg człowieka,
który od dziecka odbierał bodźce wszystkimi zmysłami. Mózg tak
przyzwyczaja się do interpretowania wrażeń przesyłanych przez zmysły, że
gdy się go ich pozbawi, zaczyna tworzyć swoje własne wrażenia. Śniący na
jawie ochotnicy w eksperymentach Johna Antrobusa, ludzie unoszący się w
pojemnikach, które eliminują wszelkie wrażenia zmysłowe, i my wszyscy w
czasie naszych snów doświadczamy tego, do czego są zdolne nasze mózgi, gdy
pozwoli się im pisać ich własny scenariusz. Pomimo niemal całkowitego
braku informacji zmysłowych (wyjątkiem jest nagły dźwięk, który mógłby
wtargnąć w głąb snu), te części mózgu, które zajmują się interpretowaniem
obrazów i nadawaniem im znaczenia, pozostają czujne, sprawne i zdolne do
stworzenia historii na podstawie czegokolwiek. Dla snującego opowiadanie
gawędziarza nie jest istotne, czy materiału dla jego historii dostarczają
tłumione pragnienia z czasów dzieciństwa czy też przypadkowe pobudzenia
pewnych komórek mózgowych. Ten świat podwójnie zadziwia, ponieważ w czasie
przeżywania snów uczucie niedowierzania ulega zawieszeniu, w wyniku czego,
dopóki śnimy, nic, co zdarza się we śnie, nie może nas zaskoczyć.
Freud określał sny mianem królewskiej drogi do podświadomości", ale są
one również próbką tego, czym mózg zajmuje się w ciągu dnia
chociaż
nieraz wydaje się, że zostały zestawione przez obłąkanego producenta
wideoklipów
a więc: przywoływania wspomnień, wędrowania po mapach
różnych obszarów przestrzeni, przypominania sobie znajomych twarzy, a
nawet snucia niezwykłych opowieści. Znaczenie snów nie ogranicza się do
tego, że są one dziwne. Polega na tym, że owa dziwność, którą uważamy za
tak specyficzną cechę snów, nigdy zanadto się od nas nie oddala, nawet
kiedy mózg pozostaje w stanie czuwania.
Obrazuje to chociażby eksperyment z płonącym domem. Przekonaliśmy się, że
wiele procesów zachodzących w naszym mózgu może odbywać się poza naszą
świadomością. Nie chodzi bynajmniej o stosunkowo nieskomplikowane
czynności, związane z przetwarzaniem i łączeniem ze sobą wrażeń wzrokowych
lub słuchowych, lecz raczej o snucie skomplikowanych opowieści i rozważań,
stanowiące podstawę naszego sposobu myślenia i naszej osobowości, nawet
jeśli opierają się one na myśleniu, które nigdy nie dociera do naszych
umysłów". Żeby nikt nie pomyślał, że ten brak świadomości występuje tylko
u ludzi cierpiących z powodu uszkodzenia mózgu, przypomnijmy sobie
eksperyment z rajstopami, podczas którego całkiem normalni ochotnicy
wymyślali różne uzasadnienia dla swoich wyborów
a przecież dla wyborów
tych nie było żadnych rzeczywistych podstaw. Czy istnieje zatem wyraźny
kontrast między tak zwanym racjonalnym umysłem i stanem mózgu w czasie
snu, jeśli oba zajmują się tworzeniem strumieni myśli poza naszą
świadomością?
Masz co najmniej dwa mózgi (a przypuszczalnie znacznie więcej): jeden
produkuje myśli, o których myślisz, że masz nad nimi kontrolę
to do tego
mózgu prawdopodobnie odwołujesz się, gdy określasz stan swojego umysłu",
podejmując decyzję. Drugi mózg to ten, który bez Twojej wiedzy podejmuje w
Twoim umyśle decyzję za Ciebie. To jeszcze jeden powód, by ułożyć się
wygodnie i rozkoszować swoimi snami: dają Ci one możliwość przejścia przez
kurtynę i przyjrzenia się ukrytej działalności Twojego mózgu.
Wstecz / Spis Treści
PODZIĘKOWANIA
Nie trzeba nikogo przekonywać, że każdy, kto próbuje pisać o mózgu, uzna
się za szczęśliwca, jeśli może liczyć na pomoc specjalistów. Ja sam
zawdzięczam im ogromnie dużo. Kanadyjscy patrioci powinni być dumni z
prowadzonych w Kanadzie badań nad mózgiem. Wielu ludzi słyszało o
Montrealskim Instytucie Neurologicznym, gdzie prowadzi się badania na
najwyższym poziomie, z których słynie ta instytucja. Niemniej jednak prace
badawcze, które zyskały międzynarodowe uznanie, wykonuje się także w wielu
innych miejscach. Nie wahałem się prosić naukowców pracujących w
którymkolwiek z tych ośrodków badawczych o pomoc, kiedykolwiek jej
potrzebowałem, czyli niemal codziennie.
Dwie osoby zasługują na szczególne uznanie za cierpliwość w znoszeniu
moich nagabywań; są to dr Sandra Black ze szpitala Sunnybrook w Toronto i
dr Morris Moscovitch z Erindale College Uniwersytetu w Toronto. Może się
to wydawać paradoksalne, ale nauczyli mnie oni, jak proste i jak
skomplikowane może być obserwowanie mózgu. Znalazło się także wiele innych
osób, które odpowiadając szybko na moje pytania i prośby o odbitki
artykułów, deklarowały równocześnie, że chętnie wystąpią w roli ekspertów
na zawołanie. Nawiasem mówiąc, mogą być one wdzięczne dr Black i drowi
Moscovitchowi za to, że nie nękałem ich częściej. Wśród nich znaleźli się:
John Kalaska, Mel Goodale, Paul Muter, Ronald Melzack, Meredyth Daneman,
Brenda Milner i Allan Moffitt. Amerykańscy naukowcy Paul Grobstein i
Jonathan Winson również bardzo mi pomogli, a kontakt z Suzanne Corkin z
MIT (Massachusetts Institute of Technology) w czasie nagrywania programu
Cranial Pursuits (Podróż do wnętrza czaszki), nadawanego przez CBC Radio,
był dla mnie bezcenny.
Adriannę Noe z Narodowego Muzeum Zdrowia i Medycyny w Stanach
Zjednoczonych dostarczyła mi aktualnych informacji na temat Zbioru
Anatomii Prawidłowej i Patologicznej oraz Rozwoju Mózgu im. Yakovleva i
Haleema. Annette Dukshta oprowadziła mnie po Kanadyjskim Banku Tkanki
Mózgowej. Josef DeKoninck zechce jeszcze raz przyjąć ode mnie
podziękowania za to, że pozwolił mi spędzić nie przespaną noc w swoim
laboratorium snów na Uniwersytecie w Ottawie.
Dwie osoby, których pracom poświęciłem w tej książce dużo uwagi, to
Mohamad Haleem i Justine Sergent
oboje zmarli przedwcześnie w 1994 roku.
Zawsze będę o nich pamiętał, podobnie jak nie zapomnę pewnego człowieka,
choć nigdy go nie widziałem
pacjenta Sandry Black, który po wylewie
stracił umiejętność rozpoznawania twarzy. Niedługo przed jego śmiercią
rozmawiałem z nim przez telefon o tym, co znaczy widzieć ludzką twarz i
nie mieć najmniejszego pojęcia, do kogo ona należy. Był on jednym z
mnóstwa pacjentów po wylewach, którzy zechcieli poddać się badaniom, co w
nieoceniony sposób przyczyniło się do głębszego zrozumienia ludzkiego
mózgu.
Współpraca nad programem Cranial Pursuits z Irą Basenem, Chrisem
Grosskurthem i Benem Schaubem zainspirowała mnie do napisania tej książki.
Całej trójce jestem wdzięczny za to, że pomogli mi określić, jakie pytania
na temat mózgu są najbardziej fascynujące. Dobrze wiem, że przejrzą oni tę
listę w poszukiwaniu swoich nazwisk.
Udział w tworzeniu tej książki miały także: Cynthia Good, Karen Cossar,
Rosemary Reid, Meg Masters i Mary Adachi. Warto dodać, że właśnie Meg i
Mary były odpowiedzialne za wyjaśnienie wszystkich zagmatwanych kwestii, a
ze swego zadania jak zwykle wywiązały się doskonale i bez narzekań.
Podziękowania należą się również członkom Komisji Wydawnictwa Penguin ds.
Tytułów Rozdziałów, którzy spotkali się ze mną na kolacji. Ponadto jestem
wdzięczny Davidowi Pecautowi, który zwiedził w moim imieniu Plac
Katedralny w Mediolanie oraz służył mi radą i nie szczędził słów zachęty,
gdy ich naprawdę potrzebowałem.
A jednak główny ciężar tego wszystkiego znowu spadł na barki mojej
rodziny: moja żona Cynthia wie o tym najlepiej. Moje dzieci są przekonane,
że każdy ojciec, skończywszy czytać bajki swym pociechom przed zaśnięciem,
wraca na górę do komputera. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy będę mógł
spędzać więcej czasu, obserwując, jak pracują mózgi moich dzieci.



LITERATURA UZUPEŁNIAJĄCA
Rozdział 1
W. Budohoska, A. Grabowska: Dwie półkule
jeden mózg. Wiedza Powszechna,
Warszawa 1994. Znakomita pozycja popularyzująca najnowszą wiedzę na temat
mózgu oraz funkcji pełnionych przez obie półkule mózgowe.
F. Crick, C. Koch: Problem świadomości, Świat Nauki" nr 11 (1992), s.
126-134. Artykuł zamieszczony w monograficznym numerze tego czasopisma,
zatytułowanym Umysł a mózg, poświeconym naukom o mózgu.
G. D. Fischbach: Psychika a mózg, Świat Nauki" nr 11 (1992) ss. 20-31.
Artykuł ten omawia biologiczne podstawy zjawisk psychicznych.
R. Gregory (red.): The Oxford Companion to the Mind. Harvard University
Press, Oksford 1987. Jedna z najlepszych książek dla osób, które chcą się
dowiedzieć czegoś więcej o mózgu.
A Luria: Świat utracony i odzyskany. PWN, Warszawa 1984. Wstrząsająca
relacja o tym, co znaczy żyć z uszkodzonym mózgiem. Gdyby trzeba było
wybrać jedną jedyną książkę o mózgu, mogłaby to być właśnie ta pozycja.
R. Omstein: The Evolution oj Consciousness. Prentice Hali, Nowy Jork 1991.
Książka ta jest poświęcona świadomości, ale autor pisze tu o mózgu
wyjątkowo jasno, a zarazem dowcipnie.
B. Sadowski, J. A. Chmurzyński: Biologiczne mechanizmy zachowania. PWN,
Warszawa 1989. Podręcznik akademicki opisujący funkcje układu nerwowego
kręgowców oraz jego udział w regulacji pracy organizmu i w warunkowaniu
różnych zachowań.
B. Żernicki: Od neuronu do psychiki. Ossolineum, Wrocław 1988. Wyjaśnienie
podstawowych pojęć neurofizjologlcznych, którego dokonano w sposób
Interesujący i przystępny.
Rozdział 2
M. E. Raichle: Obrazowanie procesów myślowych, Świat Nauki" nr 6 (1994),
s. 26-33. Przegląd najnowszych technik umożliwiających obserwację pracy
mózgu.
Rozdział 3
J. Barańska, L. Kaczmarek i J. Skangiel-Kramska: Kaskada procesów
biochemicznych po pobudzeniu neuronu. [W:] M. Kossut (red.): Mechanizmy
plastyczności mózgu. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994. Artykuł ten
omawia kolejne etapy zjawisk molekularnych towarzyszących przekazywaniu
informacji między komórkami nerwowymi (dla osób nieźle obeznanych z
biochemią).
E. S. Gershon, R. O. Rieder: Choroby psychiczne a mózg, Świat Nauki" nr
11 (1992), s.94-105. Artykuł przedstawia genetyczne i biologiczne
uwarunkowania schizofrenii oraz choroby maniakalno-depresyjnej, a także
zasady działania leków stosowanych u takich chorych.
E. R. Kandel: Biologiczne podstawy uczenia się i osobowości, Świat Nauki"
nr 11 (1992), s. 52-63. Autor omawia m.in. eksperymenty prowadzące do
powstania odruchu warunkowego u ślimaków morskich z rodzaju Aplysia oraz
wyjaśnia podłoże molekularne tego zjawiska.
P. M. Milner: Umysł według Donalda Hebba, Świat Nauki" nr 3 (1993), s.
64-70.
A. Wróbel: Długotrwałe wzmocnienie synaptyczne
funkcjonalna modyfikacja
połączeń między komórkami nerwowymi. [W:] M.Kossut (red.): Mechanizmy
plastyczności mózgu. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994. Pozycja dla
najbardziej wnikliwych czytelników, chcących poznać podstawy procesów
leżących u podstaw uczenia się l pamięci. Tekst ten poleca się zwłaszcza
tym osobom, dla których lektura prac naukowych nie jest nowością.
Rozdział 4
E. Bislach, C. Luzzatti: Unilateral Negiect of Representatlonal Space,
Cortex" 14 (1978), s. 129-133. Opis eksperymentu z Placem Katedralnym.
I. Domańska: Zespól pomijania stronnego. [W:] A. Herzyk, D. Kądzielawa
(red.): Zaburzenia w funkcjonowaniu człowieka z perspektywy
neuropsychologii klinicznej. Wydawnictwo UMCS, Lublin 1996. Obszerne
omówienie tego zaburzenia, a także przedstawienie hipotez na temat
mechanizmów powstawania zespołu pomijania stronnego. Pozycja zaopatrzona w
obszerną bibliografię.
O. J. Grusser, T. Landis: Visual Agnosias. Tom 12 serii Vision and Visual
Function pod redakcją J. Cronly-Dillona, CRC Press, Boca Raton 1991.
Chociaż pisana stylem akademickim, książka ta zawiera opisy wielu
ciekawych przypadków, m.in. pacjenta, który obwiniał niegrzecznych
berlińczyków" za swoje kłopoty z poruszaniem się po ulicy, anonimowego
naukowca, który doświadczał doznań pozacielesnych, kobiety, która widziała
w metrze same pudle, oraz samotnego wspinacza, któremu zdawało się, że
ktoś z nim jest.
C. Guariglla, A. Padovanl, P. Pantano i L. Pizzamigllo: Unilateral Negiect
Restrłcted to Visual Imagery, Nature" tom 364 (15 czerwca 1993), s.
235-237. Relacja opisująca przypadek człowieka, u którego występowała
jednostronna nieuwaga, kiedy patrzył na rzeczywiste obiekty, nie zaś
wtedy, gdy je sobie wyobrażał.
J. Mroziak: Zaburzenia spostrzegania
agnozje. [W:] A. Herzyk, D.
Kądzielawa (red.): Zaburzenia w funkcjonowaniu. człowieka z perspektywy
neuropsychologii klinicznej. Wydawnictwo UMCS, Lublin 1996. Szeroka
prezentacja różnych zaburzeń spostrzegania
agnozji wzrokowych,
węchowych, dotykowych oraz amuzji l prozopagnozji.
Rozdział 5
W. Battersby, M. Bender, M. Pollack i R. Kahn: Unilateral 'Spadał Agnosia'
('Inattentlon') In Patlens with Cerebral Lesions, Brain" 79 (1956), s.
68-93. W artykule tym cytowana jest wypowiedź mężczyzny, który opowiada o
własnych problemach spowodowanych jednostronną nieuwagą.
D. Barter, E. K. Warrington: Negiect Dysgraphia, Joumal of Neurology,
Neurosurgery and Psychiatry" 46 (1983), s. 1073-1078. Tekst o farmerze,
który nie potrafił odczytać lewej strony swego wewnętrznego ekranu".
M. Corbetta, F. Miezin, G. Shulman i S. Petersen: A PET Study of
Visuospatial Attention, The Journal of Neuroscience" tom 13 nr 3 (1993).
Artykuł ten omawia ośrodki uwagi w obu półkulach mózgowych.
P. Halligan, J. Marshall: Left Negiect for Near But Not Far Space in Man,
Nature" tom 350 (11 kwietnia 1991), s. 498-500. Przypadek gracza
rzucającego strzałkami, u którego jednostronna nieuwaga znikała wraz ze
zwiększaniem się odległości od tarczy.
P. Schilder: The Image and Appearance of the Human Body. Keagan Paul,
Londyn 1933. Mimo że książka Schildera zdezaktualizowała się, nie brakuje
w niej interesujących myśli.
Rozdział 6
E. Bisiach, M. L. Rusconi: Breakdown of Perceptual Awareness in Unilateral
Negiect, Cortex" 26 (1990), s. 643-49. Rozbudowana wersja eksperymentu z
płonącym domem, w której wykorzystano wyszczerbione kieliszki do wina oraz
wazony.
T. De Camp Wilson, R. Nisbett: The Accuracy of Yerbal Reports About the
Effects of Stimuli on Evaluations and Behavior, Social Psychology" 41 nr
2 (1978), s. 118-131. O ludziach wybierających rajstopy z przeróżnych
powodów.
M. Gazzaniga: Organization ofthe Human Brain, Science" 245 (wrzesień
1989), s. 947-952. Artykuł ten dotyczy interpretatora w lewej półkuli
mózgowej.
J. Marshall, P. Halligan: Blindsight and Insight in Yisuospatial Negiect,
Nature" 336 (22/29 grudnia 1988), s. 766-767. Opis pierwotnej wersji
eksperymentu z płonącym domem.
Rozdział 7
M. Flanders, S. I. Helms Tillery i J. F. Soechting: Early Stages in a
Sensorimotor Transformation: Behavioral and Brain Sciences" 15
(1992), s. 309-362. Podział pracy w mózgach studentów psychologii okazał
się podobny do podziału w mózgach żab.
M. A. Goodale, J. P. Meenan, H. H. Bulthoff, D. A. Nicolle. K. Murphy i C.
Racicot: Separate Neural Pathways for the Visual Analysis of Object Shape
in Perception and Prehension, Current Biology" sierpień 1994. Opisanie
danego przedmiotu i umiejętność uchwycenia go to dwie. różne sprawy.
A. Grabowska, W. Budohoska: Procesy percepcji. [W:] Psychologia ogólna.
Tom 1. Percepcja, myślenie, decyzje. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
1992. Omówienie procesów neuroflzjologicznych warunkujących odbieranie
wrażeń zmysłowych.
P. Grobstein: Directed Movement In the Frog: Motor Choice, Spatial
Representation, Free Will? [W:) J. Kien, C. McCrohan i W. Winlow (red.):
Newobiology of Motor Programme Selection. Pergamon Press, Oksford 1992, s.
250-279. U żab percepcja kierunków w płaszczyźnie poziomej Jest sterowana
przez inny obwód komórek mózgowych niż ocena odległości i wysokości, na
której znajduje się żer.
A. Wróbel: Jak działa mózg, czyli od receptora do percepcji. [W:] M.Kossut
(red.): Mechanizmy plastyczności mózgu. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
1994. Próba zastosowania wiedzy na temat działania sieci nerwowej do
wyjaśnienia procesu percepcji wzrokowej (tekst dla zaawansowanych).
S. Zeki: Obrazy wzrokowe w mózgu i umyśle, Świat Nauki" nr 11 (1992), s.
42-51. Opis procesów umożliwiających mózgowi synchronizację wrażeń
wzrokowych i tworzenie z nich obrazu otaczającego świata.
Rozdział 8
M. Behrman, M. Moscovitch: Object-Centered Negiect in Patients with
Unilateral Negiect: Effects of Leftright Coordinates of Objects, Journal
of Cognitive Neuroscience" 6 nr l (1994), s. 1-16.
M. Kossut: Plastyczność dorosłej kory mózgowej. [W:] M.Kossut (red.):
Mechanizmy plastyczności mózgu. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994.
Artykuł ten omawia tzw. mapy korowe
tj. obszary kory mózgowej
przyjmujące różnego rodzaju informacje zmysłowe
oraz pokazuje
hipotetyczne mechanizmy ich zmian, które następują na przykład w wyniku
uczenia się.
J. Lackner: Some Proprioceptive Influences on the Perceptual
Representation of Body Shape and Orientatlon, Braln" 111 (1988), s.
281-297. Eksperymenty wykazujące, że można ludzi przekonać o tym, że ich
nosy mierzą trzydzieści centymetrów. B. Libet: Subjective Antedatlng of a
Sensory Experience and Mind-Brain
Theories, .Journal of Theoretical Biology" 114 nr 4 (1985), s. 563-570.
Odpowiedz Libeta na zarzuty naukowców krytykujących jego prace.
Rozdział 9
E. Lacroix, R Melzack, D. Smith i N. Mitchell: Multiple Phantom Limbs in a
Child, Cortex" 28 (1992), s. 503-507. Przypadek dziewczynki z trzema
fantomami.
R. Melzack: Fantomowe kończyny, Świat Nauki" nr 6 (1992), s. 74-81.
Wyczerpująca prezentacja koncepcji neuropodpisu", czyli obrazu ciała
obecnego w mózgu nawet wówczas, gdy ciało ulega uszkodzeniu.
Rozdział 10
E. Bisiach: Language Without Thought. [W:] L.Wełskrantz (red.): Thought
Without Language. Clarendon Press, Oksford 1988, s. 464-484. Rozmowa
między lekarzem a pacjentem, w której ten ostatni zaprzecza, jakoby był
właścicielem swojej własnej dłoni.
M. Critchley: The Partetal Lobes. Hafner Press, Londyn 1953. Klasyczna
książka zawierająca opisy wielu przypadków pacjentów, którzy zaprzeczali,
jakoby byli właścicielami swoich kończyn.
A. Herzyk: Nieświadomość zaburzeń zachowania w uszkodzeniach mózgu. [W:]
A. Herzyk, D. Kądzielawa (red.): Zaburzenia wjunkcionowaniu czlowteka z
perspektywy neuropsychologtt klinicznej. Wydawnictwo UMCS, Lublin 1996.
Wyczerpujący opis zjawiska anozognozji.
M. J. Hohol, S. E. Black: Asomatagnosia: Denial of Ownership of a
Paralyzed Limb, Neurology" 42 Supp. 3 (1992), s. 223.
B. Maher: Anomalous Experience and Delusłonal Thinking: The Logic of
Explanations. (W:] T. Oltmanns, B. Maher (red.): Delusional BeUefs. John
Wiley and Sons, Nowy Jork 1988. s. 15-30.
W. Wapner, S. Hamby, H. Gardner: The Role of the Right Hemisphere łn the
Apprehension of Complex Linguistic Materials, Brain and Language" 14
(1981), s. 15-33. Relacja o tym, jak pacjenci z obrażeniami prawej półkuli
mózgowej upiększają i zmieniają swoje historie.
Rozdzial 11
S. Blackmore: Beyond the Body. William Heinemann Ltd., Londyn 1982.
M. Lukianowicz: Autoscopłc Phenomena, A.M.A. Archives of Neurology and
Psychiatry" 80 (sierpień 1958), s. 025-220. Przypadek kobiety, która po
powrocie do domu z pogrzebu męża widziała swojego sobowtóra.
H. Ruttledge: Euerest 1933. Hodder and Stoughton, Londyn 1934.
J. Todd, K. Dewhurst: The Double: Its Psychopathology and
Psychophysiology, The Journal of Nervous and Mental Disease" 122 (1955),
s. 47-55. Występują tu Guy de Maupassant l jego sobowtór.
Rozdział 12
G. Rhodes, S. Brennan, S. Carey: Identification and Ratings of
Caricatures: Implications for Mental Representations of Faces, Cognitive
Psychology" 19 (1987), s. 473-497. Dane, które prezentuje ten artykuł,
potwierdzają, że mózg zapamiętuje twarze w karykaturalnej formie.
J. Sergent, J. L. Signoret: Functional and Anatomical Decomposition of
Face Processing: Evidence From Prosopagnosia and PET Study of Normal
Subjects, Philosophical Transactions of the Royal Statlstical Society
London" B (1992), s. 55-62. Artykuł ten mówi o tym, jak rozpoznawanie
twarzy stopniowo przesuwa się od tyłu do przodu mózgu.
J. Sergent, B. MacDonald i E. Zuck: Structural and Functional Organization
of Knowledge about Faces and Proper Names: A PET Study, Attention and
Performance" XV. Lawrence Erlbaum Associates Inc., New Jersey 1994.
Informacja o odkryciu, że w mózgu biograficzne informacje o nazwisku danej
osoby i informacje o jej twarzy są przechowywane w oddzielnych miejscach.
Rozdział 13
M. Behrmann, G. Wlnocur i M. Moscovitch: Dissociatlon Between Mental
Imagery and Object Recognltlon In a Braindamaged Patłent, Nature" 359 (15
października 1992), s. 636-637. Pierwsza wzmianka o C.K.
B. Bornsteln, H. Sroka, H. Munitz: Prosopagnosia wlth Animal Face Agnosia,
Cortex" 5 (1969), s. 164-169. O człowieku, który nie potrafił rozpoznać
swych krów.
G. Cohen: Why Is It Dlfflcult To Put Names to Faces?, British Journal of
Psychology" 81 (1990), s. 287-298. Czy chodzi rzeczywiście o nazwiska czy
o zawody?
R. Diamond, S. Carey: Why Faces Arę and Arę Not Speclal: Ań Effect of
Expertise, Journal of Experimental Psychology: General" 115 nr 2 (1986),
s. 107-117. Rozróżnianie psów odwróconych do góry nogami nie jest wcale
łatwe!
K. M. Kendrick, B. A. Baldwln: Cells In Temporal Cortex of Conscious Sheep
Can Respond Preferentlally to the Sight of Faces, Science" 236 (24
kwietnia 1987), s. 448-450. Tekst mówi o rym, które komórki kory
skroniowej owcy reagują na widok twarzy.
Rozdział 14
P. Ekman: Facial Expressions of Emotion: Ań Old Controversy and New
Findlngs, Phllosophical Transactlons of the Royal Society London" B
(1992), s. 63-69. Ekman jeszcze raz przedstawia swoje teorie na temat
wyrażania emocji na twarzy.
O.-J. Grusser: Face Recognltion Within the Reach of Neurobiology and
Beyond It, Human Neurobiology" 3 (1984), s. 183-190. Jak przedstawiano
twarz
badania nad dziejami malarstwa.
J. T. Manning, A. T. Chamberlain: Left-Side Cradling and Brain
Lateralizatlon, Ethology and Socioblology" 12 (1991), s. 243-244. Manning
mówi o roli półkul mózgowych, nie zaś serca.
L. Salk: The Role of the Heartbeat In the Relations Between Mother and
Infants, Scientlfic American" 228 (maj 1973). s. 24-29. Salk przedstawia
swą hipotezę, że odgłos bicia serca ma zasadniczy wpływ na sposób
trzymania niemowląt.
Rozdział 15
O. Narkiewicz, J. Moryś: Hlpokamp a zaburzenia pamięci w chorobie
Alzheimera, Kosmos" nr 2 (1993), s. 453-472. Omówienie zmian
degeneracyjnych w hipokampie, towarzyszących procesom starzenia i chorobie
Alzheimera.
J. Ogden, S. Corkin: Memories of H.M. [W:] W. Abraham, M. Corbalis i G.
White (red.): Memory Mechanisms: A Tribute to G.Y.Goddard. Lawrence
Erlbaum Associates, Inc., New Jersey 1991, s. 195-215.
W. B. ScovUle, B. Milner: Loss of Recent Memory After Bilateral
Hippocampal Lesions, Journal of Neurology, Neurosurgery and Psychiatry",
20 (1957), s. 11-21.
D. Sherry, L. Jacobs i S. Gaulin: Spatial Memory and Adaptive
Specializatlon of the Hippocampus, Trends łn Neurosciences" 15 nr 8
(1992), s. 298-303. Sikorki i myszy polne.
O. Szymanska: Udział płatów skroniowych w procesach pamięci u człowieka.
[W:] A. Grabowska i A. Kosmal (red): Ploty skroniowe
morfologia, junkcje
i ich zaburzenia. Wydawnictwo Polskiego Towarzystwa Badań Układu
Nerwowego, Warszawa 1995. Omówienie wyników najnowszych badań, zawierające
obszerną bibliografię.
Rozdział 16
A. Baddeley: Workłng Memory, Science" 255 (31 stycznia 1992), s. 556-559.
Podsumowanie stanu wiedzy jednego z czołowych badaczy pamięci.
H. Bennett: Remembering Drink Orders: The Memory Skills of Cocktail
Waltresses, Human Learnlng" 2 (1983), s. 157-169.
M. Daneman, P. Carpenter: Individual Dłfferences In Working Memory and
Reading, Journal of Yerbal Learnlng and Yerbal Behavior" 19 (1980), s.
450-466. Pierwszy artykuł naukowy Meredyth Daneman dotyczący związku
między rozumieniem czytanego tekstu a pamięcią roboczą.
N. C. Ellis, R. A. Henelly: A Bilingual Wordlength Effect: Implicatlons
for Intelligence Testing and the Relatlve Ease of Mental Calculatlon In
Welsh and Engllsh, Britlsh Journal of Psychołogy" 71 (1980), s. 43-51.
Okazuje się, że trudniej jest zapamiętać dany ciąg cyfr w języku walijskim
niż w angielskim.
K. A. Ericsson, W. Chase: Exceptional Memory, American Scientist" 70
(listopad-grudzień 1982), s. 607-615. O zdumiewającej krótkotrwałej
pamięci operacyjnej S.F.
P. S. Goldman-Rakic: Pamięć operacyjna i umysł, Świat Nauki" nr 11
(1992), s. 74-83. Opis prowadzonych na małpach badań umożliwiających
identyfikację struktur mózgowych, które uczestniczą w powstawaniu
reprezentacji świata zewnętrznego w mózgu.
J. Jonides, E. Smith, R. Koeppe, E. Awh, S. Młnoshima i M. Mlntun: Spatial
Working Memory in Humans as Revealed by PET, Nature" 363 (17 czerwca
1993), s. 623-625. Oglądanie zapisu wzrokowo-przestrzennego przy pracy.
L. Kaczmarek: Rola pobudzenia genomu w procesach uczenia się i pamięci.
[W:] M. Kossut (red.): Mechanizmy plastyczności mózgu. Wydawnictwo Naukowe
PWN, Warszawa 1994. Omówienie zjawisk towarzyszących tworzeniu się śladów
pamięciowych i udziału czynników genetycznych w tych procesach.
I. Kurcz: Psychologia ogólna. Tom 2. Pamięć, uczenie się, język.
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1992. Podręcznik akademicki, który daje
bogaty przegląd nowych danych empirycznych oraz teoretycznych modeli
procesów umożliwiających aktywne poznawanie świata.
P. Muter: Very Rapid Forgetting, Memory and Cognition" 8 nr 2 (1980), s.
174-179. Tytuł wyjaśnia wszystko: Pamięć i poznanie".
J. Nurkowska: Jak powstaje pamięć, Wiedza i Życie" nr 4 (1995), s. 10-16.
Interesujący artykuł popularnonaukowy, omawiający najnowsze teorie
pamięci, uwzględniający m.ln. udział czynników genetycznych.
Rozdział 17
R. Brown, J. Kulik: Flashbulb Memories, Cognition" 5 (1977), s. 73-99. W
tym artykule po raz pierwszy użyto terminu wspomnienie typu flesz.
A. Hartry, P. Keith-Lee i W. Morton: Planaria: Memory Transfer Through
Cannibalism Reexamined, Science" 146 (październik 1964), s. 274-275.
Okazuje się, że w rzeczywistości wyniki w nauce tych małych robaczków
wcale nie ulegają poprawie...
J. A. Usher, U. Neisser: Childhood Amnesia and the Beginntngs of Memory
for Four Early Life Events, Journal of Experłmental Psychology: General"
122 nr 2 (1993), s. 155-165. Artykuł ten podejmuje próbę ustalenia na nowo
granic wiekowych amnezji dziecięcej.
C. A. III Weaver: Do You Need A Flash to Form a Flashbulb Memory?,
Journal of Experimental Psychology: General" 122 nr l (1993), s. 39-46.
Mózg zapamięta nawet zupełnie nieistotne rzeczy, jeśli się go o to
poprosi.
Rozdział 18
E. Loftus: The Reality of Repressed Memories, American Psychologist" 48
nr 5 (1993), s. 518-537.
A. Łuria: The Mind ofa Mnemonist. Avon, Londyn 1968. O wyczynach
Szereszewskiego.
O. Sacks: Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. Wydawnictwo
Zysk i Ska, Poznań 1994. Wspaniała, pełna intrygujących opowieści książka,
napisana przez angielskiego neurologa i psychiatrę. Znakomita lektura dla
każdego, kogo fascynuje świat mózgu.
D. Treffert: The Idiot Savant: A Review of the Syndrome, American Journal
of Psychiatry" 145 nr 5 (1988), s. 653-672.
Rozdziały 19 i 20
J. Antrobus: Bizarreness in Dreams and Waking Fantasy, [w:] J. Antrobus i
M. Bertłni (red.): The Newopsychology oJSleep and Dreaming. Lawrence
Erlbaum Associates, Inc., Hillsdale, New Jersey 1992.
G. E. Hinton: Jak sieci neuropodobne uczą się na podstawie doświadczeń,
Świat Nauki" nr 11 (1992), s. 116-124. Omówienie prób skonstruowania
uproszczonych modeli rzeczywistych sieci nerwowych w celu poznania zasad
rządzących przyswajaniem informacji przez mózg.
A. Hobson: The Dreaming Brałn. Penguin Books, Nowy Jork 1990.
G. G. Luce, J. Segal: Sen, marzenia senne i czuwanie. PWN, Warszawa 1969.
Wydana w Bibliotece Problemów" bardzo ciekawa książka, która obszernie
opisuje ówczesną wiedzę o śnie.
I. Oswald: Sen. PWN, Warszawa 1968. Pochodząca wprawdzie sprzed
trzydziestu lat, ale wciąż warta lektury pozycja, która opisuje pierwsze
doświadczenia nad snem l próby odpowiedzi na pytanie o znaczenie snu dla
funkcjonowania mózgu.
C. Smith: REM Sleep and Leamlng: Some Recent Flndings. [W:] A. Moffltt, M.
Kramer i R. Hoffman (red.): The Functions ofDreaming. State Unlversiry of
New York Press, Albany 1993.
J. Winson: Brain and Psyche. Random House, Nowy Jork 1986.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dom wschodzącego słońca
zad(2) dom zaocz GS
gim leksyka dom
dom
dom 2 events
słownictwo 2 [dom]
Jak kupić dom mądrze i nie przepłacić (USA)(1)
P C and Kristin Cast Dom Nocy Ujawniona (Revealed) rozdział 18
plonacy iso
zad dom met bad rol 11 zima
2 dom

więcej podobnych podstron