Boles艂aw Prus "Lalka"
J臋zyk polski:
Boles艂aw Prus 揕alka"
Od Wielkiejnocy panna Izabela cz臋sto my艣la艂a o Wokulskim, a we wszystkich medytacjach uderza艂 j膮 niezwyk艂y szczeg贸艂: cz艂owiek ten przedstawia艂 si臋 coraz inaczej.
Panna Izabela mia艂a du偶o znajomo艣ci i niema艂y spryt do charakteryzowania ludzi. Ot贸偶 ka偶dy z jej dotychczasowych znajomych posiada艂 t臋 w艂asno艣膰, 偶e mo偶na go by艂o stre艣ci膰 w jednym zdaniu. Ksi膮偶臋 by艂 to patriota, jego adwokat - bardzo zr臋czny, hrabia Lici艅ski pozowa艂 na Anglika, jej ciotka by艂a dumn膮, prezesow膮 - dobr膮, Ochocki - dziwakiem, a Krzeszowski - karciarzem. S艂owem: cz艂owiek - by艂a to jaka艣 zaleta albo wada, niekiedy zas艂uga, najcz臋艣ciej tytu艂 lub maj膮tek, kt贸ry mia艂 g艂ow臋, r臋ce i nogi i ubiera艂 si臋 wi臋cej albo mniej modnie.
Dopiero w Wokulskim pozna艂a nie tylko now膮 osobisto艣膰, ale niespodziewane zjawisko. Jego niepodobna by艂o okre艣li膰 jednym wyrazem, a nawet stoma zdaniami. Nie by艂 te偶 do nikogo podobny, a je偶eli w og贸le mo偶na go by艂o z czym艣 por贸wnywa膰, to chyba z jak膮艣 okolic膮, przez kt贸r膮 jedzie si臋 ca艂y dzie艅 i gdzie spotyka si臋 r贸wniny i g贸ry, lasy i 艂膮ki, wody i pustynie, wsie i miasta. I gdzie jeszcze, spoza mgie艂 horyzontu, wynurzaj膮 si臋 jakie艣 niejasne widoki, ju偶 niepodobne do 偶adnej rzeczy znanej. Ogarnia艂o j膮 zdumienie i pyta艂a si臋: czy to jest gra podnieconej imaginacji, czy naprawd臋 istota nadludzka, a przynajmniej - poza salonowa?
Wtedy zacz臋艂a sobie rejestrowa膰 doznane wra偶enia.
Pierwszy raz - wcale go nie widzia艂a, czu艂a tylko zbli偶aj膮cy si臋 jaki艣 ogromny cie艅.
By艂 kto艣, kt贸ry rzuci艂 par臋 tysi臋cy rubli na dobroczynno艣膰 i na ochron臋 jej ciotki; potem kto艣 gra艂 z jej ojcem w karty w resursie i co dzie艅 przegrywa艂; potem kto艣, kt贸ry wykupi艂 weksle jej ojca (mo偶e to nie Wokulski?...), nast臋pnie jej serwis, a nast臋pnie dostarczy艂 r贸偶nych rzeczy do przyozdobienia grobu Pa艅skiego.
Ten kto艣 by艂 to zuchwa艂y dorobkiewicz, kt贸ry od roku 艣ciga艂 j膮 spojrzeniami w teatrach i na koncertach. By艂 to cyniczny brutal, kt贸ry dorobi艂 si臋 maj膮tku na podejrzanych spekulaejach po to, a偶eby kupi膰 sobie reputacj臋 u ludzi, a j膮, pann臋 Izabel臋 艁臋ck膮, u jej ojca!...
Z tej epoki pami臋ta艂a tylko jego grubo ciosan膮 figur臋, czerwone r臋ce i szorstkie obej艣cie, kt贸re obok grzeczno艣ci innych kupc贸w wydawa艂o si臋 niezno艣nym, a na tle wachlarzy, sakwoja偶贸w, parasoli, lasek i tym podobnych galanteryj - po prostu 艣mieszne. By艂 to przebieg艂y i bezczelny kupczyk, kt贸ry w swoim sklepie pozowa艂 na upad艂ego ministra. By艂 wstr臋tny, nawet 艣miertelnie nienawistny, gdy偶 powa偶y艂 si臋 udziela膰 im zasi艂ki w formie kupna serwisu albo przegranych w karty do ojca.
Dzi艣 jeszcze my艣l膮c o tym, panna Izabela szarpa艂a na sobie sukni臋. Niekiedy rzuciwszy si臋 na szezlong bi艂a pi臋艣ciami spr臋偶yny i szepta艂a:
- Nikczemnik!... nikczemnik!...
Sam widok niedoli, w jak膮 stacza艂 si臋 jej dom, ju偶 nape艂nia艂 j膮 rozpacz膮. A c贸偶 dopiero, gdy kto艣 wdar艂 si臋 za zas艂on臋 jej najskrytszych tajemnic i 艣mia艂 opatrywa膰 rany, kt贸re ukry艂aby przed samym Bogiem. Wszystko mog艂aby przebaczy膰, opr贸cz tego ciosu, jaki zadano jej dumie.
Tu zasz艂a zmiana dekoracji. Wyst膮pi艂 inny cz艂owiek, kt贸ry bez cienia dwuznacznej my艣li powiedzia艂 jej w oczy, 偶e kupi艂 serwis, 偶eby zrobi膰 na nim interes. A zatem on czu艂, 偶e panny Izabeli 艁臋ckiej wspiera膰 nie wolno, i gdyby to nawet zrobi艂, nie tylko nie szuka艂by rozg艂osu albo wdzi臋czno艣ci, ale nawet - nie 艣mia艂by my艣le膰 o tym.
Ten sam cz艂owiek wyp臋dzi艂 ze sklepu Mraczewskiego, kt贸ry powa偶y艂 si臋 z艂o艣liwie o niej m贸wi膰. Na pr贸偶no wrogowie panny Izabeli, baron i baronowa Krzeszowscy, wstawiali si臋 za tym m艂odzie艅cem; na pr贸偶no odezwa艂a si臋 za nim hrabina ciotka, kt贸ra rzadko dzi臋kowa艂a, a jeszcze rzadziej prosi艂a. Wokulski nie ust膮pi艂... Lecz jedno s艂贸wko jej, panny Izabeli, pokona艂o nieugi臋tego cz艂owieka; nie tylko cofn膮艂 si臋, ale nawet da艂 Mraczewskiemu lepsz膮 posad臋. Nie robi si臋 takich ust臋pstw dla kobiety, kt贸rej si臋 nie czci.
Szkoda tylko, 偶e prawie w tej samej chwili w jej czcicielu odezwa艂 si臋 pyszny dorobkiewicz, kt贸ry na kwestyjn膮 tac臋 rzuci艂 rulon p贸艂imperia艂贸w. Ach, jakie偶 to by艂o kupieckie!... I jak on nic nie rozumie po angielsku, nie ma wyobra偶enia o j臋zyku, kt贸ry jest modnym!...
Trzecia faza. Zobaczy艂a Wokulskiego w salonie ciotki w pierwszy dzie艅 Wielkiejnocy i spostrzeg艂a, 偶e on o ca艂膮 g艂ow臋 przerasta towarzystwo. Najarystokratyczniejsi ludzie ubiegali si臋 o znajomo艣膰 z nim, a on, ten brutalny parweniusz, odrzyna艂 si臋 od nich jak ogie艅 od dymu. Chodzi艂 niezr臋cznie, ale 艣mia艂o, jakby salon ten by艂 jego niezaprzeczon膮 w艂asno艣ci膮 i pos臋pnie s艂ucha艂 kompliment贸w, kt贸rymi go zasypywano. Potem wezwa艂a go do siebie najczcigodniejsza z matron, prezesowa, i po kilku minutach rozmowy z nim rzewnie zap艂aka艂a... Czy偶by ten z czerwonymi r臋koma parweniusz.?...
Teraz dopiero spostrzeg艂a panna Izabela, 偶e Wokulski ma twarz niepospolit膮. Rysy wyraziste i stanowcze, w艂os jakby naje偶ony gniewem, ma艂y w膮s, 艣lad br贸dki, kszta艂ty pos膮gowe, wejrzenie jasne i przejmuj膮ce... Gdyby ten cz艂owiek zamiast sklepu posiada艂 du偶e dobra ziemskie - by艂by bardzo przystojnym; gdyby urodzi艂 si臋 ksi臋ciem - by艂by imponuj膮co pi臋kny. W ka偶dym razie przypomina艂 Trostiego, pu艂kownika strzelc贸w, i - naprawd臋 - pos膮g gladiatora zwyci臋zcy.
W tym czasie od panny Izabeli odsun臋li si臋 prawie wszyscy.
Wprawdzie starsi panowie jeszcze obsypywali j膮 grzeczno艣ciami z powodu pi臋kno艣ci i elegancji, za to m艂odzi, szczeg贸lnie utytu艂owani lub maj臋tni, traktowali j膮 ch艂odno a kr贸tko; gdy za艣, zm臋czona samotno艣ci膮 i banalnymi frazesami, nieco 偶ywiej odezwa艂a si臋 do kt贸rego, patrzy艂 na ni膮 z wyra藕nym przestrachem jakby l臋kaj膮c si臋, 偶e ona chwyci go za szyj臋 i natychmiast poci膮gnie do o艂tarza.
艢wiat salon贸w kocha艂a panna Izabela na 艣mier膰 i 偶ycie, wyj艣膰 z niego mog艂a tylko do grobu, ale z ka偶dym rokiem, a nawet miesi膮cem, mocniej gardzi艂a lud藕mi; poj膮膰 nie mog艂a, a偶eby kobiet臋, tak jak ona pi臋kn膮, dobr膮 i dobrze wychowan膮, 艣wiat opuszcza艂 dlatego tylko, 偶e nie ma maj膮tku!.,.
揅贸偶 to za ludzie, Bo偶e mi艂osierny!... - szepta艂a nieraz, patrz膮c spoza firanek na przeje偶d偶aj膮ce powozy elegant贸w, kt贸rzy pod rozmaitymi pozorami odwracali g艂ow臋 od jej okien, a偶eby si臋 nie k艂ania膰. Czy偶by s膮dzili, 偶e ona wygl膮da ich?...
A przecie偶 istotnie ona do nich wygl膮da艂a!...
W贸wczas gor膮ce 艂zy nap艂ywa艂y jej do oczu; gryz艂a z gniewu pi臋kne usta i szarpi膮c ta艣my zas艂ania艂a okna firankami.
揅贸偶 to za ludzie!... C贸偶 to za ludzie!..." - powtarza艂a, wstydz膮c si臋 jednak sama przed sob膮 rzuci膰 na nich jaki艣 ostrzejszy epitet, gdy偶 nale偶eli do 艣wiata. Nikczemnikiem, wed艂ug jej wyobra偶e艅, mo偶na by艂o nazwa膰 tylko Wokulskiego.
Na domiar szyderstwa losu z ca艂ej niegdy艣 falangi zosta艂o jej tylko dwu wielbicieli. Ochockim nie 艂udzi艂a si臋: on wi臋cej zajmowa艂 si臋 jak膮艣 lataj膮c膮 maszyn膮 (co za ob艂臋d!) ani偶eli ni膮. Za to asystowali jej, zreszt膮 nie narzucaj膮c si臋 zbytecznie, marsza艂ek i baron. Marsza艂ek nasuwa艂 jej na my艣l zabitego i oparzonego wieprza, jakie czasem spotyka艂a w rze藕niczych furgonach na ulicy; baron znowu wydawa艂 si臋 jej podobnym do niewyprawionej sk贸ry, kt贸rych ca艂e stosy mo偶na widywa膰 na wozach. Obaj stanowili dzi艣 ostatnie jej otoczenie, nawet skrzyd艂a, je偶eli jak m贸wiono, by艂a naprawd臋 anio艂em!... Okropna kombinacja dwu tych starc贸w prze艣ladowa艂a pann臋 Izabel臋 dniem i noc膮. Czasem zdawa艂o si臋 jej, 偶e jest pot臋piona i 偶e ju偶 za 偶ycia rozpocz臋艂o si臋 dla niej piek艂o.
W podobnych chwilach jak topielec, kt贸ry zwraca oczy do 艣wiat艂a na dalekim brzegu, panna Izabela my艣la艂a o Wokulskim. I w bezmiarze goryczy doznawa艂a cienia ulgi wiedz膮c, 偶e jednak szaleje za ni膮 cz艂owiek niepospolity, o kt贸rym du偶o m贸wiono w towarzystwie. Wtedy przychodzili jej na my艣l s艂awni podr贸偶nicy albo zbogaceni przemys艂owcy ameryka艅scy, kt贸rzy przez szereg lat ci臋偶ko pracowali w kopalniach, a kt贸rych od czasu do czasu z daleka pokazywano jej na paryskich salonach.
揥idzi pani tego - szczebiota艂a jaka艣 hrabianka, niedawno wypuszczona z klasztoru, pochylaj膮c wachlarz w pewnym kierunku - widzi pani tego pana, kt贸ry wygl膮da, na wo藕nic臋 omnibus贸w... To podobno jaki艣 wielki cz艂owiek, kt贸ry co艣 odkry艂, tylko nie wiem co: kopalni臋 z艂ota czy te偶 biegun p贸艂nocny... Nawet nie pami臋tam, jak si臋 nazywa, ale zapewni艂 mnie jeden margrabia z akademii, 偶e ten pan mieszka艂 dziesi臋膰 lat pod biegunem, nie... mieszka艂 pod ziemi膮... Okropny cz艂owiek!... Ja b臋d膮c na jego miejscu umar艂abym z samego strachu... A pani czy tak偶e by umar艂a?...
Gdyby Wokulski by艂 takim podr贸偶nikiem, a przynajmniej g贸rnikiem, kt贸ry zrobi艂 miliony, dziesi臋膰 lat mieszkaj膮c pod ziemi膮!... Ale on by艂 tylko kupcem, w dodatku - galanteryjnym!... Nie umia艂 nawet po angielsku, co chwil臋 odzywa艂 si臋 w nim dorobkiewicz, kt贸ry w m艂odym wieku restauracyjnym go艣ciom przynosi艂 jedzenie z kuchni. Taki cz艂owiek, co najwy偶ej, m贸g艂 by by膰 dobrym doradc膮, nawet nieocenionym przyjacielem (w gabinecie, gdy nie ma go艣ci). Nawet... m臋偶em, ho膰 spotykaj膮 ludzi straszne nieszcz臋艣cia. Ale kochankiem... No, to by艂oby po prostu 艣mieszne... W razie potrzeby najarystokratyczniejsze damy k膮pi膮 si臋 w b艂otnych wannach; lecz bawi膰 si臋 w b艂ocie m贸g艂by tylko szaleniec.
Czwarta faza. Panna Izabela kilka razy spotka艂a Wokulskiego w 艁azienkach i nawet raczy艂a odpowiada膰 na jego uk艂ony. Mi臋dzy zielonymi drzewami i obok pos膮g贸w grubianin ten wyda艂 jej si臋 znowu innym ani偶eli za kontuarem sklepu. Gdyby偶 on mia艂 dobra ziemskie, z parkiem, pa艂acem, sadzawk膮?... Prawda, 偶e dorobkiewicz, ale podobno szlachcic, synowiec oficera... Przy marsza艂ku i baronie wygl膮da jak Apollo, arystokracja coraz wi臋cej m贸wi o nim, a ten wybuch 艂ez prezesowej?...
Nadto prezesowa w oczywisty spos贸b popiera艂a Wokulskiego u swojej przyjaci贸艂ki hrabiny i jej siostrzenicy, panny Izabeli. Parogodzinne spacery z ciotk膮 po 艁azienkach by艂y tak nudne, a pogadanki o modach, ochronach i projektowanych w 艣wiecie ma艂偶e艅stwach tak dokuczliwe, i偶 panna Izabela mia艂a nawet troch臋 偶alu do Wokulskiego, 偶e nie zbli偶a si臋 do nich w czasie spaceru i cho膰 z kwadrans nie porozmawia. Dla osoby z towarzystwa ciekaw膮 jest rozmowa z tego rodzaju lud藕mi, a pannie Izabeli ch艂opi na przyk艂ad wydawali si臋 nawet zabawnymi swym odr臋bnym j臋zykiem i logik膮.
Chocia偶 kupiec galanteryjny, a do tego je偶d偶膮cy w艂asnym powozem, nie musi by膰 tak zabawny jak ch艂op...
B膮d藕 co b膮d藕 panna Izabela nie dozna艂a przykrej niespodzianki us艂yszawszy pewnego dnia od prezesowej, 偶e pojedzie z ni膮 i z hrabin膮 do 艁azienek i - 偶e zatrzyma Wokulskiego,
- Nudzimy si臋, niech wi臋c nas bawi - m贸wi艂a staruszka.
Gdy za艣 oko艂o pierwszej wje偶d偶aj膮c do 艂azienkowskiego parku prezesowa ze znacz膮cym u艣miechem rzek艂a do panny Izabeli:
- Mam przeczucie, 偶e go tu gdzie艣 spotkamy...
Panna Izabela lekko zarumieni艂a si臋 i postanowi艂a wcale nie rozmawia膰 z Wokulskim, a przynajmniej traktowa膰 go z g贸ry, a偶eby sobie nic nie wyobra偶a艂. O mi艂o艣ci, naturalnie, w owym 搘yobra偶aniu sobie" mowy by膰 nie mog艂o. Panna Izabela jednak nie 偶yczy艂a sobie nawet poufa艂ej 偶yczliwo艣ci.
揑 ogie艅 jest przyjemny, szczeg贸lnie w zimie - my艣la艂a - ale... w pewnym oddaleniu."
Tymczasem Wokulskiego nie by艂o w 艁azienkach.
揓ak to, on nie czeka艂? - m贸wi艂a do siebie panna Izabela - chyba jest chory..."
Nie s膮dzi艂a, a偶eby Wokulski mia艂 jaki艣 pilniejszy interes na 艣wiecie ani偶eli widzenie si臋 z ni膮; gdyby si臋 za艣 sp贸藕ni艂, postanowi艂a nie tylko traktowa膰 go z g贸ry, ale nawet okaza膰 mu niezadowolenie.
揓e偶eli punktualno艣膰 - m贸wi艂a sobie dalej - jest grzeczno艣ci膮 kr贸l贸w, to ju偶 co najmniej powinna by膰 obowi膮zkiem kupc贸w!..
Up艂yn臋艂o p贸艂 godziny, godzina, dwie - nale偶a艂o wraca膰 do domu, a Wokulski nie przychodzi艂 ; nareszcie panie wsiad艂y do karety: hrabina zimna jak zwykle, prezesowa nieco roztargniona, a panna Izabela rozgniewana. Oburzenie nie zmniejszy艂o si臋, gdy wieczorem ojciec powiedzia艂 jej, 偶e od po艂udnia by艂 na sesji u ksi臋cia, gdzie Wokulski przedstawi艂 projekt olbrzymiej sp贸艂ki handlowej i w zblazowanych magnatach obudzi艂 formalny zapa艂,
- Od dawna przeczuwa艂em - zako艅czy艂 pan 艁臋cki - 偶e przy pomocy tego cz艂owieka uwolni臋 si臋 od troskliwo艣ci mojej familii i znowu stan臋, jak powinienem!
- Ale do sp贸艂ki, ojcze, potrzeba pieni臋dzy - odpar艂a panna Izabela lekko wzruszaj膮c ramionami.
- Dlatego te偶 pozwalam sprzeda膰 nasz膮 kamienic臋; wprawdzie d艂ugi poch艂on膮 ze sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy rubli, ale zawsze zostanie mi jeszcze - co najmniej - czterdzie艣ci.
- Ciotka m贸wi艂a, 偶e za kamienic臋 nikt nie da wi臋cej nad sze艣膰dziesi膮t...
- Ach, ciotka!... - oburzy艂 si臋 pan Tomasz. - Ona zawsze m贸wi to, co mog艂oby mnie zmartwi膰 albo poni偶y膰. Sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy daje Krzeszowska, kt贸ra utopi艂aby nas w 艂y偶ce wody... mieszczanka!... Ale rozumie si臋, ciotka jej potakuje, bo tu chodzi o m贸j dom, o moje stanowisko...
Zarumieni艂 si臋 i zacz膮艂 sapa膰; lecz nie chc膮c gniewa膰 si臋 przy c贸rce, poca艂owa艂 j膮 w czo艂o i poszed艂 do swego gabinetu.
揂 mo偶e ojciec ma racj臋?... - my艣la艂a panna Izabela. - Mo偶e on naprawd臋 jest praktyczniejszy od wszystkich, kt贸rzy go tak surowo s膮dz膮? Przecie偶 ojciec pierwszy pozna艂 si臋 na tym... Wokulskim...
A jednak c贸偶 za gbur z tego cz艂owieka. Nie przyszed艂 do 艁azienek, cho膰 prezesowa z pewno艣ci膮 musia艂a go zaanga偶owa膰. Zreszt膮 mo偶e i lepiej: pi臋knie by艣my wygl膮da艂y, gdyby spotka艂 nas kto znajomy na spacerze z kupcem galanteryjnym!"
Przez par臋 dni nast臋pnych panna Izabela s艂ysza艂a tylko o Wokulskim. Salony rozbrzmiewa艂y jego nazwiskiem. Marsza艂ek przysi臋ga艂, 偶e Wokulski musi pochodzi膰 ze staro偶ytnego rodu, a baron, znawca m臋skiej pi臋kno艣ci (po p贸艂 dnia sp臋dza艂 przed lustrem), twierdzi艂, 偶e Wokulski jest - 搘cale... wcale..." Hrabia Sanocki zak艂ada艂 si臋, 偶e jest to pierwszy rozumny cz艂owiek w kraju - hrabia Lici艅ski g艂osi艂, 偶e ten kupiec wzorowa艂 si臋 na angielskich przemys艂owcach, a ksi膮偶臋 - tylko zaciera艂 r臋ce i u艣miechaj膮c si臋 m贸wi艂: 揂ha?..."
Nawet Ochocki, odwiedziwszy kt贸rego艣 dnia pann臋 Izabel臋, opowiedzia艂 jej, 偶e byli z Wokulskim na spacerze w 艁azienkach.
- O czym偶e艣cie rozmawiali?... - zapyta艂a zdziwiona. - Bo chyba nie o machinach lataj膮cych...
- Bah! - odmrukn膮艂 zamy艣lony kuzynek. - Wokulski jest chyba jedynym cz艂owiekiem w Warszawie, z kt贸rym mo偶na o tym m贸wi膰. To numer...
揓edyny rozumny... jedyny kupiec... jedyny, kt贸ry mo偶e dogada膰 si臋 z Ochockim?.. - my艣la艂a panna Izabela. - Czym偶e jest naprawd臋 ten cz艂owiek?... Ach! ju偶 wiem..."
Zdawa艂o jej si臋, 偶e odgad艂a Wokulskiego. Jest to ambitny spekulant, kt贸ry chc膮c wedrze膰 si臋 do salon贸w pomy艣la艂 o o偶enieniu si臋 z ni膮, zubo偶a艂膮 pann膮 znakomitego rodu. Nie w innym te偶 celu skarbi艂 sobie wzgl臋dy jej ojca, hrabiny ciotki i ca艂ej arystokracji. Przekonawszy si臋 jednak, 偶e i bez niej wci艣nie si臋 mi臋dzy wielkich pan贸w, nagle ostygn膮艂 w mi艂o艣ci i... nawet nie przyszed艂 do 艁azienek!...
揥inszuj臋 mu - m贸wi艂a sobie. - Ma wszystkie zalety potrzebne do zrobienia kariery: niebrzydki, zdolny, energiczny, a nade wszystko bezczelny i nikczemny... Jak on 艣mia艂 udawa膰 zakochanego we mnie i z jak膮 艂atwo艣ci膮... Doprawdy, 偶e ci parweniusze zdystansuj膮 nas nawet w ob艂udzie... C贸偶 to za n臋dznik!..."
Oburzona chcia艂a zapowiedzie膰 Miko艂ajowi, a偶eby nigdy nie wpu艣ci艂 Wokulskiego za pr贸g salonu... Najwy偶ej do gabinetu pana, gdyby do nich przyszed艂 z interesem. Lecz przypomniawszy sobie, 偶e Wokulski wcale nie zaprasza艂 si臋 do nich, zarumieni艂a si臋 ze wstydu.
Wtem dowiedzia艂a si臋 od pani Meliton o nowym zatargu barona Krzeszowskiego z 偶on膮 i o tym, 偶e baronowa kupi艂a od niego klacz za osiemset rubli, ale - 偶e pewnie j膮 zwr贸ci, gdy偶 za kilka dni ma odby膰 si臋 wy艣cig, a baron porobi艂 du偶e zak艂ady.
- Mo偶e nawet pa艅stwo baronowie pogodz膮 si臋 przy tej okazji zauwa偶y艂a pani Meliton.
- Ach, c贸偶 bym da艂a za to, a偶eby baron nie dosta艂 klaczy i przegra艂 zak艂ady!.. - zawo艂a艂a panna Izabela.
W par臋 za艣 dni dowiedzia艂a si臋 pod wielkim sekretem od panny Florentyny, 偶e baron nie odzyska swojej klaczy,, gdy偶 kupi艂 j膮 Wokulski...
Tajemnica by艂a jeszcze tak zachowywan膮, 偶e kiedy panna Izabela posz艂a z wizyt膮 do ciotki, zasta艂a hrabin臋 i prezesow臋 naradzaj膮ce si臋 nad pogodzeniem pa艅stwa Krzeszowskich za pomoc膮 owej klaczy.
- Nic z tego nie b臋dzie - wtr膮ci艂a ze 艣miechem panna Izabela.- Baron nie dostanie swojej klaczy.
- Mo偶e za艂o偶ysz si臋? - spyta艂a ch艂odno hrabina.
- Owszem, je偶eli wygram od cioci t臋 bransolet臋 z szafir贸w...
Zak艂ad stan膮艂, dzi臋ki czemu hrabina i panna Izabela by艂y wysoce zainteresowane w wy艣cigach.
Przez chwil臋 panna Izabela l臋ka艂a si臋: powiedziano jej, 偶e baron daje Wokulskiemu czterysta rubli odst臋pnego i 偶e hrabia Lici艅ski podj膮艂 si臋 mi臋dzy nimi po艣rednictwa. Nawet szeptano w salonie hrabiny, 偶e Wokulski nie dla pieni臋dzy, ale dla hrabiego musi zgodzi膰 si臋 na ten uk艂ad. A w贸wczas panna Izabela pomy艣la艂a:
揨godzi si臋, je偶eli jest chciwym parweniuszem, ale nie zgodzi si臋, je偶eli..."
Nie 艣mia艂a doko艅czy膰 frazesu. Wyr臋czy艂 j膮 Wokulski. Nie sprzeda艂 klaczy i sam pu艣ci艂 j膮 w szranki.
揙n jednak偶e nie jest tak nikczemnym" - rzek艂a do siebie.
I pod wp艂ywem tej idei rozmawia艂a z Wokulskim na wy艣cigach bardzo 艂askawie.
Jednak偶e nawet za ten drobny objaw 偶yczliwo艣ci panna Izabela robi艂a sobie w duchu wym贸wki:
揚o co on ma wiedzie膰, 偶e nas interesuje jego wy艣cig?.., Nie wi臋cej od innych. A po co ja mu powiedzia艂am, 偶e <<musi wygra膰...>>? Albo co znaczy艂a jego odpowied藕: <<wygram, je偶eli pani zechce...>>? On ju偶 zapomina, kim jest. Ale mniejsza, je偶eli za par臋 grzecznych s艂贸wek Krzeszowski rozchoruje si臋 ze z艂o艣ci."
Krzeszowskiego nienawidzi艂a panna Izabela. Kiedy艣 umizga艂 si臋 do niej, a odtr膮cony, m艣ci艂 si臋. Wiedzia艂a, 偶e nazywa艂 j膮 za oczy - starzej膮c膮 si臋 pann膮, kt贸ra wyjdzie za swego lokaja. Tego by艂o dosy膰, a偶eby pami臋ta膰 mu ca艂e 偶ycie. Lecz baron, nie poprzestaj膮c na nieszcz臋snym frazesie, nawet wobec niej zachowywa艂 si臋 cynicznie, drwi膮c z jej starych wielbicieli i robi膮c aluzje do ich maj膮tkowej ruiny. 呕e za艣 i panna Izabela od niechcenia przypomina艂a mu jego 偶on臋, mieszczank臋, z kt贸r膮 po艂膮czy艂 si臋 dla pieni臋dzy, a nic od niej nie m贸g艂 wydoby膰, wi臋c toczy艂a si臋 mi臋dzy nimi walka ostra, czasami nawet przykra.
Dzie艅 wy艣cig贸w by艂 dla panny Izabeli triumfem, dla barona- kl臋sk膮 i wstydem. Wprawdzie przyjecha艂 na plac i udawa艂 bardzo weso艂ego, ale w sercu kipia艂 mu gniew. Gdy za艣 jeszcze zobaczy艂, 偶e Wokulski nagrod臋 i cen臋 konia z艂o偶y艂 na r臋ce panny Izabeli, straci艂 w艂adz臋 nad sob膮 i przybieg艂szy do powozu zrobi艂 skandal.
Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem by艂y strasznym ciosem. Zabi艂aby barona, gdyby to uchodzi艂o dobrze wychowanym kobietom. Cierpienie jej by艂o tym dokuczliwsze, 偶e hrabina s艂ucha艂a jego wybuchu spokojnie, prezesowa z zak艂opotaniem, a ojciec nie odzywa艂 si臋 nawet, od dawna uwa偶aj膮c Krzeszowskiego za wariata, kt贸rego nale偶y nie dra偶ni膰, ale traktowa膰 pob艂a偶liwie.
W takiej chwili (kiedy ju偶 zacz臋to spogl膮da膰 na nich z innych powoz贸w) przyszed艂 pannie Izabeli na pomoc Wokulski. I nie tylko przerwa艂 baronowi tok jego niezadowole艅, ale wyzwa艂 go na pojedynek. O tym 偶adne z nich nie w膮tpi艂o; prezesowa wprost zl臋k艂a si臋 o swego faworyta, a hrabina zrobi艂a uwag臋, 偶e Wokulski nie m贸g艂 post膮pi膰 inaczej, poniewa偶 baron zbli偶aj膮c si臋 do powozu potr膮ci艂 go i nie przeprosi艂.
- Wi臋c sami powiedzcie - m贸wi艂a wzruszonym g艂osem prezesowa - czy godzi si臋 pojedynkowa膰 o tak膮 drobnostk臋? Wszyscy przecie偶 wiemy, 偶e Krzeszowski jest roztargniony i p贸艂g艂贸wek... Najlepszy dow贸d w tym, co nam nagada艂...
- To prawda - odezwa艂 si臋 pan Tomasz - ale偶 Wokulski nie ma obowi膮zku wiedzie膰 o tym, a upomnie膰 si臋 musia艂.
- Pogodz膮 si臋! - wtr膮ci艂a niedbale hrabina i kaza艂a jecha膰 do domu.
Wtedy to panna Izabela dopu艣ci艂a si臋 najgorszego wykroczenia przeciw swoim poj臋ciom i... w znacz膮cy spos贸b 艣cisn臋艂a Wokulskiego za r臋k臋.
Ju偶 doje偶d偶aj膮c do rogatek, nie mog艂a sobie tego darowa膰.
揓ak mo偶na by艂o zrobi膰 co艣 podobnego?... Co sobie taki cz艂owiek pomy艣li?..." - m贸wi艂a w duchu. Ale wnet ockn臋艂o si臋 w niej uczucie sprawiedliwo艣ci i musia艂a przyzna膰, 偶e t e n cz艂owiek nie jest byle jakim.
揂偶eby zrobi膰 mi przyjemno艣膰 (bo z pewno艣ci膮 nie mia艂 innych powod贸w), podstawi艂 baronowi nog臋 kupuj膮c konia... Ca艂膮 wygran膮 (stanowczy dow贸d bezinteresowno艣ci) z艂o偶y艂 na ochron臋, i to na moje r臋ce (baron widzia艂 to). A nade wszystko, jakby odgaduj膮c moje my艣li, wyzwa艂 go na pojedynek... No, dzisiejsze pojedynki ko艅cz膮 si臋 zwykle szampanem; ale zawsze baron przekona si臋, 偶e jeszcze nie jestem tak star膮... Nie, w tym Wokulskim jest co艣... Szkoda tylko, 偶e jest galanteryjnym kupcem. Przyjemnie by艂oby mie膰 takiego wielbiciela, gdyby... gdyby zajmowa艂 inne stanowisko w 艣wiecie."
Wr贸ciwszy do domu panna Izabela opowiedzia艂a pannie Florentynie o wy艣cigowych przygodach, a w godzin臋 - ju偶 nie my艣la艂a o nich. Gdy za艣 ojciec p贸藕no w nocy doni贸s艂 jej, 偶e Krzeszowski wybra艂 na sekundanta hrabiego Lici艅skiego, kt贸ry bezwarunkowo 偶膮da, a偶eby Wokulski zosta艂 przeproszony przez barona, panna Izabela zrobi艂a pogardliwy grymas ustami.
揝zcz臋艣liwy cz艂owiek! - my艣la艂a. - Mnie obra偶aj膮, a jego b臋d膮 przeprasza膰. Ja, gdyby kto艣 przy mnie obrazi艂 ukochan膮, nie pozwoli艂abym si臋 przeprosi膰. On, naturalnie, zgodzi si臋..."
Gdy ju偶 po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka i zacz臋艂a usypia膰, nagle przysz艂a jej nowa my艣l:
揂 je偶eli Wokulski nie zechce przeprosin?... Przecie偶 ten sam hrabia Lici艅ski uk艂ada艂 si臋 z nim o klacz i nic nie wsk贸ra艂!... Ach, Bo偶e, co te偶 mi si臋 snuje po g艂owie" - odpowiedzia艂a sobie wzruszaj膮c ramionami i zasn臋艂a.
Na drugi dzie艅 do po艂udnia ojciec, ona i panna Florentyna byli pewni, 偶e Wokulski pogodzi si臋 z baronem i 偶e nawet inaczej nie wypada mu post膮pi膰. Dopiero po po艂udniu pan Tomasz wyszed艂 na miasto i wr贸ci艂 na obiad bardzo zak艂opotany.
- C贸偶 to, ojcze? - spyta艂a go panna Izabela, uderzona wyrazem jego twarzy.
- Fatalna historia! - odpar艂 pan Tomasz rzucaj膮c si臋 na sk贸rzany fotel. - Wokulski odrzuci艂 przeproszenie, a jego sekundanci postawili ostre warunki.
- I kiedy偶 to?... - spyta艂a ciszej.
- Jutro przed dziewi膮t膮 - odpowiedzia艂 pan Tomasz i otar艂 pot z czo艂a. - Fatalna historia - ci膮gn膮艂 dalej. - Mi臋dzy naszymi wsp贸lnikami pop艂och, bo Krzeszowski strzela doskonale... Gdyby za艣 ten cz艂owiek zgin膮艂, wszystkie moje rachuby na nic. Straci艂bym w nim praw膮 r臋k臋... jedynego mo偶liwego wykonawc臋 moich plan贸w... Jemu jednemu powierzy艂bym kapita艂y i jestem pewny, 偶e mia艂bym co najmniej osiem tysi臋cy rubli rocznie... Los prze艣laduje mnie nie na 偶arty!...
Z艂y humor pana domu 藕le oddzia艂a艂 na innych; obiadu nikt nie jad艂. Po obiedzie pan Tomasz zamkn膮艂 si臋 w gabinecie i chodzi艂 wielkimi krokami, co by艂o dowodem niezwyk艂ego wzruszenia.
Panna Izabela tak偶e posz艂a do swego gabinetu i jak zwykle w chwilach zdenerwowania po艂o偶y艂a si臋 na szezlongu. Opanowa艂y j膮 pos臋pne my艣li.
揔r贸tko trwa艂 m贸j triumf - m贸wi艂a sobie. - Krzeszowski naprawd臋 dobrze strzela... Je偶eli zabije jedynego cz艂owieka, kt贸ry dzi艣 ujmuje si臋 za mn膮, to co? Pojedynek jest istotnie barbarzy艅skim zabytkiem. Bo Wokulski (bior膮c go ze strony moralnej) wi臋cej jest wart od Krzeszowskiego, a jednak... mo偶e zgin膮膰!... Ostatni cz艂owiek, w kt贸rym pok艂ada艂 nadziej臋 m贸j ojciec."
Tu odezwa艂a si臋 w pannie Izabeli rodowa pycha.
揘o - m贸j ojciec nie potrzebuje przecie偶 艂aski Wokulskiego; powierzy艂by mu sw贸j kapita艂, otoczy艂by go protekcj膮, a on p艂aci艂by mu procenta; w ka偶dym razie szkoda go..."
Przyszed艂 jej na my艣l stary rz膮dca ich niegdy艣 maj膮tku, kt贸ry s艂u偶y艂 u nich trzydzie艣ci lat i kt贸rego bardzo lubi艂a, bardzo mu ufa艂a; mo偶e Wokulski obojgu im zast膮pi艂by nieboszczyka, a jej rozs膮dnego powiernika i - zginie!...
Jaki艣 czas le偶a艂a z zamkni臋tymi oczyma nie my艣l膮c o niczym; potem przysz艂y jej do g艂owy nies艂ychanie dziwne kombinacje.
揅o za szczeg贸lny traf! - m贸wi艂a w sobie. - Jutro walczy膰 b臋d膮 z jej powodu dwaj ludzie, kt贸rzy j膮 艣miertelnie obrazili: Krzeszowski z艂o艣liwymi drwinami, Wokulski - ofiarami, jakie o艣mieli艂 si臋 ponosi膰 dla niej. Ona mu ju偶 prawie przebaczy艂a i kupno serwisu, i owe weksle, i owe przegrane w karty do ojca, z ktorych przez par臋 tygodni utrzymywa艂 si臋 ca艂y dom... (Nie, jeszcze mu nie przebaczy艂a i nie przebaczy nigdy!...) Ale cho膰by nawet, to jednak - za jej obraz臋 uj臋艂a si臋 sprawiedliwo艣膰 boska... I kto jutro zginie?... Mo偶e obaj. W ka偶dym razie ten, kt贸ry powa偶y艂 si臋 pannie Izabeli 艁臋ckiej ofiarowa膰 pomoc pieni臋偶n膮. Cz艂owiek taki, jak kochanek Kleopatry, 偶y膰 nie mo偶e..."
Tak my艣la艂a zanosz膮c si臋 od p艂aczu; 偶al jej by艂o oddanego s艂ugi, a mo偶e powiernika; ale korzy艂a si臋 przed wyrokami Opatrzno艣ci, kt贸ra nie przebacza obrazy wyrz膮dzonej pannie 艁臋ckiej.
Gdyby Wokulski m贸g艂 w tej chwili zajrze膰 w jej dusz臋, uciek艂by z przestrachem i uleczy艂by si臋 ze swego ob艂臋du.
Swoj膮 drog膮 panna Izabela nie spa艂a przez ca艂膮 noc. Ci膮gle sta艂 jej przed oczyma obraz jakiego艣 francuskiego malarza przedstawiaj膮cy pojedynek. Pod grup膮 zielonych drzew dwaj czarno ubrani m臋偶czy藕ni mierzyli do siebie z pistolet贸w.
Potem (czego ju偶 nie by艂o na obrazie) jeden z nich pad艂 uderzony kul膮 w g艂ow臋. By艂 to Wokulski. Panna Izabela nawet nie posz艂a na jego pogrzeb nie chc膮c zdradzi膰 si臋 ze wzruszeniem. Ale w nocy par臋 razy p艂aka艂a. 呕al jej by艂o tego nadzwyczajnego parweniusza, tego wiernego niewolnika, kt贸ry swoje zbrodnie wzgl臋dem niej odpokutowa艂 艣mierci膮 dla niej.
Zasn臋艂a dopiero o si贸dmej rano i spa艂a jak drewno do po艂udnia. Przed sam膮 dwunast膮 obudzi艂o j膮 nerwowe pukanie do drzwi sypialni.
- Kto tam?
- Ja - odpowiedzia艂 jej ojciec radosnym g艂osem. - Wokulski nietkni臋ty, baron raniony w twarz!
- Czy tak?...
Mia艂a migren臋, wi臋c zosta艂a w 艂贸偶ku do czwartej po po艂udniu. By艂a kontenta, 偶e baron zosta艂 ranny, a zdziwiona, 偶e op艂akany przez ni膮 Wokulski nie zgin膮艂.
Wstawszy tak p贸藕no panna Izabela wysz艂a przed obiadem na kr贸tki spacer w Aleje.
Widok pogodnego nieba, pi臋knych drzew, przelatuj膮cych ptak贸w i weso艂ych ludzi zatar艂 艣lady jej nocnych przywidze艅; gdy za艣 jeszcze z kilku przeje偶d偶aj膮cych powoz贸w spostrze偶ono j膮 i powitano, w sercu jej ockn臋艂o si臋 zadowolenie.
揓ednak偶e Pan B贸g jest 艂askawy - my艣la艂a - gdy ocali艂 cz艂owieka, kt贸ry mo偶e si臋 nam przyda膰. Ojciec tak liczy na niego, a i ja nabieram ufno艣ci. O ile偶 mniej w 偶yciu dozna艂abym zawod贸w maj膮c rozumnego i energicznego przyjaciela."
S艂贸wko 損rzyjaciel" nie podoba艂o si臋 jej. Przyjacielem panny Izabeli m贸g艂by by膰 cz艂owiek co najmniej posiadaj膮cy maj膮tek ziemski. Ale kupiec galanteryjny kwalifikowa艂 si臋 tylko na doradc臋 i wykonawc臋.
Po powrocie do domu zaraz pozna艂a, 偶e jej ojciec jest w wybornym humorze.
- Wiesz - m贸wi艂 - by艂em z powinszowaniem u Wokulskiego. To dzielny cz艂owiek, istotny d偶entelmen! Ju偶 ani my艣li o pojedynku i nawet zdaje si臋 偶a艂owa膰 barona. Nic nie pomo偶e, szlachecka krew musi si臋 odezwa膰, bez wzgl臋du na kondycj臋...
A potem odprowadziwszy c贸rk臋 do gabinetu i rzuciwszy par臋 razy okiem w zwierciad艂o doda艂:
- No i powiedz sama, czy mo偶na nie ufa膰 w opiek臋 bosk膮? 艢mier膰 tego cz艂owieka by艂aby dla mnie ci臋偶kim ciosem - i - zosta艂 uratowany! Musz臋 z nim zawi膮za膰 bli偶sze stosunki, a wtedy zobaczymy, kto wyjdzie lepiej: czy ksi膮偶臋 na swoim wielkim adwokacie, czy ja na moim Wokulskim. Jak s膮dzisz?
- To samo my艣la艂am przed chwil膮 - odpowiedzia艂a panna Izabela uderzona zgodno艣ci膮 przeczu膰 jej w艂asnych i ojca - papu艣 koniecznie powinien mie膰 przy sobie zdolnego i zaufanego cz艂owieka.
- Kt贸ry w dodatku sam garnie si臋 do mnie - doda艂 pan Tomasz.- Bystry cz艂owiek! on to pojmuje, 偶e wi臋cej zrobi i lepsz膮 zyska reputacj臋 pomagaj膮c d藕wiga膰 si臋 dawnemu rodowi, ani偶eli gdyby sam wyrywa艂 si臋 naprz贸d. Bardzo rozumny cz艂owiek - powt贸rzy艂 pan Tomasz. - Cho膰 chwilowo zdoby艂 sobie ksi臋cia i ca艂膮 arystokracj臋, mnie jednak okazuje najwi臋cej przywi膮zania. I nie b臋dzie tego 偶a艂owa艂, gdy odzyskam stanowisko...
Panna Izabela patrzy艂a na cacka ustawione na biurku i my艣la艂a, 偶e jednak ojciec 艂udzi si臋 troch臋, s膮dz膮c, i偶 Wokulski garnie si臋 do niego. Nie prostowa艂a jednak omy艂ki, a na odwr贸t, przyznawa艂a w duchu, 偶e nale偶y troch臋 wi臋cej zbli偶y膰 si臋 z tym kupcem i przebaczy膰 mu jego stanowisko spo艂eczne. Adwokat... kupiec... to prawie na jedno wychodzi: je偶eli za艣 adwokat mo偶e by膰 poufa艂ym ksi臋cia, dlaczeg贸偶 by... kupiec (ach, jakie to niesmaczne!) nie m贸g艂 zosta膰 powiernikiem domu 艁臋ckich?
Obiad, wiecz贸r i kilka dni nast臋pnych zesz艂y pannie Izabeli bardzo przyjemnie. Zastanowi艂a j膮 jedna okoliczno艣膰, 偶e w ci膮gu tak kr贸tkiego czasu odwiedzi艂o ich wi臋cej os贸b ani偶eli dawniej w ci膮gu miesi膮ca. Bywa艂y godziny, 偶e w pustym niegdy艣 salonie teraz rozlega艂 si臋 gwar 艣miech贸w i rozm贸w, a偶 wypocz臋te meble dziwi艂y si臋 nat艂okowi, a w kuchni szeptano, 偶e pan 艁臋cki musia艂 odebra膰 jakie艣 wielkie pieni膮dze. Nawet damy, kt贸re jeszcze na wy艣cigach nie mog艂y pozna膰 panny Izabeli, przysz艂y teraz do niej z wizytami; m艂odzi za艣 panowie, aczkolwiek nie przychodzi艂i, poznawali j膮 na ulicy i k艂aniali si臋 z szacunkiem.
I pan Tomasz miewa艂 teraz go艣ci. Odwiedzi艂 go hrabia Sanocki zaklinaj膮c, a偶eby Wokulski przesta艂 ju偶 bawi膰 si臋 wy艣cigami i pojedynkami, a zaj膮艂 si臋 sp贸艂k膮. By艂 hrabia Lici艅ski i opowiada艂 dziwy o d偶entelmenerii Wokulskiego. Lecz nade wszystko przyje偶d偶a艂 tu par臋 razy ksi膮偶臋 z pro艣b膮 do pana Tomasza, a偶eby Wokulski bez wzgl臋du na zaj艣cie z baronem nie zniech臋ca艂 si臋 do arystokracji i pami臋ta艂 o nieszcz臋艣liwym kraju.
- I niech mu te偶 kuzyn - zako艅czy艂 ksi膮偶臋 - wyperswaduje pojedynki. To niepotrzebne; to dobre dla ludzi m艂odych, ale nie dla powa偶nych i zas艂u偶onych obywateli...
Pan Tomasz by艂 zachwycony, szczeg贸lnie gdy pomy艣la艂, 偶e wszystkie te owacje spotykaj膮 go w przeddzie艅 sprzeda偶y domu; rok temu blisko艣膰 podobnego wypadku odstrasza艂a ludzi...
揨aczynam odzyskiwa膰 nale偶ne mi stanowisko" - szepn膮艂 pan Tomasz i nagle obejrza艂 si臋. Zdawa艂o mu si臋, 偶e za nim stoi Wokulski. Wi臋c dla uspokojenia si臋 powt贸rzy艂 par臋 razy:
揥ynagrodz臋 go... wynagrodz臋... mo偶e by膰 pewnym mego poparcia"
Trzeciego dnia po pojedynku Wokulskiego pannie Izabeli przyniesiono kosztowne pude艂ko i list, kt贸ry j膮 wstrz膮sn膮艂. Pozna艂a pismo barona.
揔ochana kuzyneczko! Je偶eli przebaczysz mi moje nieszcz臋sne o偶enienie, ja w zamian daruj臋 ci moj膮 ma艂偶onk臋, kt贸ra ju偶 mnie samemu dokuczy艂a. Jako za艣 materialny symbol zawartego mi臋dzy nami pokoju na zawsze, posy艂am ci z膮b, kt贸ry mi wystrzeli艂 W-ny Wokulski, zdaje mi si臋 - za to, co o艣mieli艂em si臋 powiedzie膰 ci na wy艣cigach. Upewniam ci臋, kochana kuzynko, 偶e jest to ten sam z膮b, kt贸rym ci臋 dotychczas gryz艂em i ju偶 gry藕膰 nigdy nie b臋d臋. Mo偶esz go wyrzuci膰 na ulic臋, lecz pude艂eczko racz zachowa膰 na pami膮tk臋. Przyjmij ten drobiazg od cz艂owieka dzi艣 troch臋 chorego i wierzaj - nie najgorszego, a b臋d臋 mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy艣 zapomnisz mi moich niedorzecznych z艂o艣liwo艣ci. Kochaj膮cy ci臋 i pe艂en g艂臋bokiego szacunku kuzyn Krzeszowski.
P. S. Je偶eli mego z臋ba nie wyrzucisz za okno, przyszlij mi go na powr贸t, abym m贸g艂 ofiarowa膰 go mojej niezapomnianej ma艂偶once. B臋dzie mia艂a martwi膰 si臋 czym przez kilka dni, co podobno biedaczce jest zalecone przez doktor贸w. Ten za艣 pan Wokulski jest bardzo mi艂ym i dystyngowanym cz艂owiekiem i wyznaj臋, 偶e serdecznie go polubi艂em, cho膰 mi tak膮 zrobi艂 krzywd臋."
W kosztownym pude艂ku znajdowa艂 si臋 istotnie z膮b owini臋ty w bibu艂k臋.
Panna Izabela po kr贸tkim namy艣le odpisa艂a bardzo 偶yczliwy list baronowi o艣wiadczaj膮c, 偶e ju偶 nie gniewa si臋 i 偶e przyjmuje pude艂eczko, a z膮b z nale偶yt膮 czci膮 odsy艂a jego w艂a艣cicielowi.
Tu ju偶 nie mo偶na by艂o w膮tpi膰, 偶e tylko dzi臋ki Wokulskiemu baron pojedna艂 si臋 z ni膮 i prosi艂 o przebaczenie. Panna Izabela nieledwie roztkliwi艂a si臋 swoim triumfem, a dla Wokulskiego uczu艂a jakby wdzi臋czno艣膰. Zamkn臋艂a si臋 w swoim gabinecie i pocz臋艂a marzy膰.
Marzy艂a, 偶e Wokulski sprzeda艂 sw贸j sklep, a kupi艂 dobra ziemskie, lecz pozosta艂 naczelnikiem sp贸艂ki handlowej przynosz膮cej ogromne zyski. Ca艂a arystokracja przyjmowa艂a go u siebie, ona za艣, panna Izabela, zrobi艂a go swoim powiernikiem. On pod藕wign膮艂 ich maj膮tek i podni贸s艂 go do dawnej 艣wietno艣ci; on spe艂nia艂 wszystkie jej zlecenia; on nara偶a艂 si臋, ile razy by艂a tego potrzeba. On wreszcie wyszuka艂 jej m臋偶a, odpowiedniego znakomito艣ci domu 艁臋ckich.
Wszystko to robi艂, poniewa偶 kocha艂 j膮 mi艂o艣ci膮 idealn膮, wi臋cej ni偶 w艂asne 偶ycie. I czu艂 si臋 zupe艂nie szcz臋艣liwym, je偶eli u艣miechn臋艂a si臋 do niego, 偶yczliwiej spojrza艂a albo po jakiej艣 wyj膮tkowej zas艂udze serdecznie u艣cisn臋艂a go za r臋k臋. Gdy za艣 Pan B贸g da艂 jej dzieci, on wyszukiwa艂 im bony i nauczycieli, powi臋ksza艂 ich maj膮tek, a nareszcie, gdy ona zmar艂a (w tym miejscu 艂zy zakr臋ci艂y si臋 w pi臋knych oczach panny Izabeli), on zastrzeli艂 si臋 na jej grobie... Nie, przez delikatno艣膰, kt贸r膮 ona w nim rozwin臋艂a, zastrzeli艂 si臋 o kilka grob贸w dalej.
Wej艣cie ojca przerwa艂o ci膮g jej fantazji.
- Podobno pisa艂 do ciebie Krzeszowski? - zapyta艂 ciekawie pan Tomasz.
C贸rka wskaza艂a mu list le偶膮cy na biurku i z艂ote pude艂ko. Pan Tomasz kr臋ci艂 g艂ow膮 Czytaj膮c list, a nareszcie rzek艂:
- Zawsze wariat, chocia偶 dobry ch艂opak. Ale... Wokulski odda艂 ci rzeczywist膮 przys艂ug臋: zwyci臋偶y艂a艣 艣miertelnego wroga.
- My艣l臋, ojcze, 偶e nale偶a艂oby tego pana zaprosi膰 kiedy na obiad... Chcia艂abym go pozna膰 bli偶ej.
- W艂a艣nie od kilku dni mia艂em ci臋 o to samo prosi膰!... - odpowiedzia艂 uradowany pan Tomasz - niepodobna trzyma膰 si臋 na zbyt etykietalnej stopie z cz艂owiekiem tak u偶ytecznym.
- Naturalnie - wtr膮ci艂a panna Izabela - przecie偶 nawet wiern膮 s艂u偶b臋 dopuszczamy do niejakiej poufa艂o艣ci.
- Uwielbiam tw贸j rozum i takt, Belu!... - zawo艂a艂 pan Tomasz i zachwycony, poca艂owa艂 j膮 naprz贸d w r臋k臋, potem w czo艂o.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
UAS 13 zaoer4p2 5 13Budownictwo Ogolne II zaoczne wyklad 13 ppozch04 (13)model ekonometryczny zatrudnienie (13 stron)Logistyka (13 stron)Stereochemia 13kol zal sem2 EiT 13 2014EZNiOS Log 13 w7 zasobywi臋cej podobnych podstron