Głos 21 marca 2005
Sławomir Cenckiewicz
Przeciw lukrowaniu historii
- w odpowiedzi Aleksandrowi Hallowi
_____________________________
Na łamach Gazety Wyborczej (9 II 2005) Aleksander Hall przedstawił osobiste uwagi na
temat jednego z podrozdziałów mojej książki Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów
aparatu bezpieczeństwa PRL (Kraków: Wydawnictwo Arcana, 2004). Omówiony fragment
książki poświęcony jest rozpracowaniu przez SB Ruchu Młodej Polski, którego
współzałożycielem i liderem był Hall. Omówienia tego nie mogę nazwać recenzją, ponieważ
ma ono charakter osobistej polemiki, w której Hall przedstawia subiektywne wrażenia w
kwestiach, w których poczuł się dotknięty.________________________________________
Przechodząc do uwag merytorycznych, po pierwsze, chcę wyrazić satysfakcję z faktu,
że Hall nie zaprzecza prawdziwości zródeł wytworzonych przez bezpiekę, która - jak pisze -
"sama siebie nie oszukiwała", a więc również "nie fałszowała teczek". Za truizm uznać należy
wezwanie do konfrontowania jednych zródeł z innymi zródłami. O tej podstawowej zasadzie
warsztatowej wie każdy historyk. Znam ją oczywiście i ja. Wbrew temu, co twierdzi Hall,
zasadę konfrontacji zródeł zastosowałem również w swojej książce. Poza relacjami świadków
- również Halla - wykorzystałem w książce m.in. zródła wytworzone przez środowiska
opozycji antykomunistycznej i PZPR. Warto o tym pamiętać, zanim postawi się mi zarzuty na
temat jednostronności zródeł wykorzystanych w książce, tym bardziej, że można
wprowadzić innych w błąd. Tak zresztą się stało, czego potwierdzeniem są publiczne
wypowiedzi na temat mojej książki takich osób jak Tadeusz Mazowiecki (Gazeta Wyborcza,
19-20 II 2005), Tomasz Wołek (TOK FM, 18 i 25 II 2005 r.) czy Grzegorz Grzelak (dyskusja
publiczna na Uniwersytecie Gdańskim w dniu 23 II 2005 r.).
Zdarza się jednak i tak, że konfrontowanie zródeł wytworzonych przez bezpiekę jest
utrudnione lub wręcz niemożliwe. Specyfika służb specjalnych polega również na
tworzeniu specyficznych zródeł historycznych, których treść nie zawsze znajdzie
potwierdzenie i odbicie w innych dostępnych zródłach. Z jakimi innymi wiarygodnymi
zródłami możemy konfrontować i weryfikować dokumenty dotyczące współpracy
agenturalnej z SB, na przykład tzw. teczki pracy agentów? Aleksander Hall będąc politykiem,
historykiem i "figurantem" (osobą inwigilowaną przez SB) w jednej osobie, powinien zdawać
sobie z tego sprawę. Trudności, przed którymi stoi obecnie historyk korzystający z
zasobów IPN wynikają przede wszystkim z niekompletnej bazy zródłowej wytworzonej przez
SB. Jest to skutek wielkiej operacji niszczenia akt SB w latach 1989-1990, kiedy to niemal
oficjalnie komuniści zacierali ślady swej zbrodniczej i zdradzieckiej działalności. Zniszczenie
tych akt chroni agentów SB, również agentów działających w środowisku RMP. Polemizując
ze mną, i umniejszając wagę zródeł ubeckich, zapomniał o tym Aleksander Hall - minister w
rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w czasie funkcjonowania którego mieliśmy do czynienia z
bezprzykładną operacją "brakowania" narodowej pamięci.
Lawina zarzutów na wyrost
Już na początku swojego artykułu, zanim jeszcze Hall wylicza moje rzekome
uchybienia warsztatowe, określa on mnie mianem historyka, który "absolutyzuje zródła
wytworzone przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa i spogląda na świat oczami
bezpieki". W innym miejscu pisał, że "Cenckiewicz nie tylko ulega bezpieczniackiej optyce w
spojrzeniu na RMP", ale w dodatku "pozwala sobie także na snucie niczym nie popartych
hipotez", które "kompromitują badacza specjalizującego się przecież w badaniu archiwów
bezpieki". Zdaniem krytyka mojej książki skupiam się też na szukaniu sensacji, ponieważ
piszę jakoby o "uczuciach [Halla] sprzed ćwierć wieku" i jego "sprawach bardzo osobistych".
Nie wykazuję "szczególnej delikatności" w badaniach, stawiam "hipotezy na wyrost",
formułuję "oskarżycielskie pytania" i wreszcie, nie dostrzegam granicy "między
poszukiwaniem prawdy historycznej a prawem do prywatności, tak potrzebnym w epoce
triumfów >Big Brothera<, >Baru< i innych spektakli, w których chodzi o podglądanie
innych".
Za tą swego rodzaju lawiną zarzutów pod moim adresem, w praktyce nie stoją żadne
argumenty merytoryczne. Personalny charakter uwag Halla dowodzi, że jego zainteresowanie
kieruje się wyłącznie w stronę fragmentu książki, który dotyczy jego osobiście i jego
najbliższego środowiska. Najpierw napisał: "Nie zajmuję się zatem naukowo tą epoką, bo
mogłoby mi zabraknąć dystansu i obiektywizmu", a mimo to pózniej przystąpił do
nacechowanego emocjami, oraz właśnie brakiem dystansu i obiektywizmu, ataku na mnie i
moją pracę. W tym kontekście za znamienną uznać należy obronę o. Ludwika
Wiśniewskiego, którego przecież, jako autor książki, w żadnym miejscu nie krytykowałem.
Przytoczone w książce sądy o Wiśniewskim są wyłącznie opiniami SB, co bardzo wyraznie
zaznaczyłem. Zamiast więc polemizować z cytowanymi zródłami, Hall polemizuje ze mną
przypisując mi pośrednio autorstwo niepochlebnych opinii o ojcu Wiśniewskim. Wynika to z
fundamentalnego nieporozumienia, któremu uległ Hall zabierając się za opisanie mej książki.
Drugim poważnym zarzutem stawianym przez Halla jest rzekome szukanie przeze
mnie sensacji. Hall pisze, że "z losami ludzi trzeba się obchodzić ostrożnie - szukać prawdy, a
nie sensacji". Wykorzystanego w książce materiału zródłowego w tych kategoriach nie
postrzegam i zawsze miałem świadomość, że dotykam czasów nie tak odległych,
wspominanych nierzadko bardzo osobiście i emocjonalnie. Dlatego właśnie pominąłem wątki
i dokumenty mogące być powodem jakichś ekscytacji czy ściągania uwagi czytelników w
kierunku spraw osobistych, które skrzętnie odnotowywała SB, a które poza możliwością
kompromitacji, nie miały znaczenia środowiskowego. Hall dopiero ostatnio złożył do
IPN wniosek o uznanie go za pokrzywdzonego, a więc nie zna dokumentów, które ja
wykorzystałem. Materiały bezpieki, które będzie niebawem czytał, pełne są obrzydliwej
sensacji, bowiem zbieranie "komprmateriałów" należało do podstawowego katalogu
działań bezpieki. Pełno w nich spraw obyczajowych i intymnych, informacji na temat stanu
zdrowia, preferencji seksualnych, słabości i skłonności. Z upublicznienia takich informacji
świadomie zrezygnowałem. A jednak spotkał mnie zarzut braku dystansu do zródeł i
poszukiwania sensacji. Wytłumaczeniem niech będzie fakt, iż zarówno Hall, jak i wielu
innych krytyków mojej książki, nie zechciało odświeżyć własnej pamięci przez
osobiste zapoznanie się z materiałami, jakie na ich temat wytworzyła SB. Obawiam się
jednak, że z czasem i takie książki powstaną, bo potrzeba sensacji i pragnienie popularności
znajdą swoich autorów, ale to nie będę ja. Jestem przekonany, że wówczas Hall powróci do
mojej książki, aby znalezć atmosferę nieuprzedzonej dyskusji i odda jej sprawiedliwość.
Przeciw absolutyzowaniu relacji
"Nie da się napisać najnowszej historii Polski bez znajomości archiwów bezpieki. Nie
wolno ich jednak absolutyzować, bo dokumenty te miały służyć głównie walce z ludzmi,
którzy odważyli się przeciwstawić systemowi" - napisał Hall. Jak rozumiem, Hall twierdzi po
prostu, że dokumenty SB przedstawiają stronniczy punkt widzenia. Ale jednocześnie w tym
samym artykule Hall powołując się na moją książkę pisze: "Obraz Ruchu malowany przez SB
nie przynosi nam wstydu: niebezpieczna, antysocjalistyczna organizacja, dysponująca grupą
przywódczą o wysokich kwalifikacjach, mająca wyrazne oblicze ideowe. Rozpracowywanie
RMP było trudne, gdyż trzon środowiska, które go założyło, uformował się, zanim podjął on
działalność publiczną, trudno więc było wprowadzić do niego agentów".
Historyk, o czym Hall, który ukończył te same studia co ja, i słuchał tych samych co ja
wykładowców, doskonale wie, że musi krytycznie podchodzić do każdego typu zródeł, bez
względu na to czy zostały one wytworzone przez ludzi służących dobru czy złu. Wobec
dokumentów historyk nie może zajmować stanowiska stronnika, nawet wówczas, gdy jako
obywatel całym sercem opowiada się po stronie patriotów. Sine ira et studio. Dokumenty
NKWD o mordzie w Katyniu czy dokumenty SS o Auschwitz historyk musi traktować jako
ważny dowód, pomimo zajmowanego przez siebie stanowiska moralnego. Sprawa ta była
niedawno przedmiotem publicznej dyskusji w wyniku książki Jana T. Grossa o zbrodni w
Jedwabnem. Pojawiły się wówczas głosy, że w badaniach nad totalitaryzmem należy
przekładać wartość dowodową świadectw składanych przez ofiary nad wartość dowodową
innych zródeł. Wypowiadający się w tej kwestii najwybitniejsi historycy polscy
jednoznacznie uznali to stanowisko za nieprofesjonalne. Szacunek dla ofiar i pogarda dla
sprawców zbrodni nie może się stać narzędziem selekcjonowania i pomniejszania znaczenia
dokumentów wytworzonych przez aparat represji totalitarnego państwa.
Sobieska jak Sobańska
Czytając artykuł w Gazecie Wyborczej odnoszę wrażenie, że przyczyną jego napisania
i motywem przewodnim zarazem jest irytacja i emocjonalne przeżycie spowodowane
ujawnieniem tajnego współpracownika ps. "Andrzej" czyli Matyldy Sobieskiej, osoby bliskiej
Hallowi, politycznie związanej z ROPCiO, pózniej z KPN, wreszcie z RMP. Autor stwierdza,
że Sobieska "zajmowała ważne miejsce" w jego sercu i z tego powodu - co zrozumiałe -
jest to dla niego wciąż bolesna sprawa. Hall zarzuca mi jednak, że idąc tropem
funkcjonariuszy SB, przeceniam znaczenie TW "Andrzej". Chcąc to potwierdzić dodaje, że
Sobieska jedynie "doskonale" orientowała się w jego przekonaniach, "ocenach sytuacji
politycznej i opiniach o ludziach". "Nie były to jednak żadne tajemnice" - uspakaja
czytelników Gazety Wyborczej Hall. Pisząc o "doskonałej orientacji" agenta SB mam
wrażenie, że Hall sobie zwyczajnie zaprzecza. Przeczy temu również dokumentacja
składająca się na tzw. teczkę pracy TW "Andrzej", którą na kartach swojej książki
starałem się obiektywnie opisać i przybliżyć.
Opisana przeze mnie historia "Andrzeja" służy Hallowi dla uzasadnienia tezy o
"absolutyzacji zródeł wytworzonych przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa i
spoglądaniu na świat >oczami bezpieki<". Rozumiem, że Hall odmawia tu zaufania
dowodom, które cytuję. Jest mi przykro, że ich treść dotyka świadka osobiście, ale przypomnę
tu osobę przyjaciółki Adama Mickiewicza, którą Wieszcz Narodowy więcej niż cenił.
Karolina z Rzewuskich Sobańska okazała się jednak rosyjską agentką, kochanką szefa
rosyjskiej tajnej policji, która o swoich rodakach pisała do cara następująco:
"Widywałam Polaków, przyjmowałam nawet u siebie kilku takich, których się
brzydzę. Ale niepodobieństwem było dla mnie zbliżyć się do tych, z którymi
zetknięcie przypominało mi pianę wściekłego psa; nigdy nie umiałam przezwyciężyć
tego wstrętu i wyznaję, że zaniedbałam, być może, ważnych odkryć, byle tylko nie
narazić się na spotkanie z istotami dla mnie odrażającymi"
(cyt. za: Neal Ascherson, Morze Czarne, Poznań 1995, s. 167).
Historia pięknej agentki warta jest uwagi nawet dzisiaj dlatego, że stanowić może
analogię do naszych własnych problemów. Historiografia polska postrzegała Sobańską (jej
siostrą była Ewelina Hańska, która poślubiła Balzaka), jako osobę kontrowersyjną, właśnie
jako agenta "częściowego" i "nieszkodliwego", o którym, tak jak to się również obecnie
często mówi, w zasadzie nie wiadomo, czy zrobił więcej dobrego, czy złego. Dlatego
opublikowanie jej raportów przez Związek Sowiecki w roku 1935 wywołało w Polsce szok.
Okazało się, że nie mogło być mowy o ambiwalencji, że agentka była nie tylko łajdaczką, ale
i zdrajczynią.
I tak jak wówczas sprawa Sobańskiej, tak i teraz sprawa Sobieskiej nie była i nie jest
wyłącznie sprawą prywatną. Wmieszanie życia osobistego w działalność publiczną zawsze
jest trudnym do zapłacenia kosztem, a gdy za przeciwnika ma się absolutnie cyniczne
komunistyczne służby specjalne, może dojść do całkowitego pomieszania obu wymiarów.
Hall z całą swą osobowością i całą swą działalnością polityczną stał się przedmiotem
bezwzględnej agresji ze strony SB. Tajna policja chciała zapanować nad tym, co czynił jako
polski patriota i co przeżywał jako człowiek. Podziwiam go za heroizm i wytrwałość,
za jego umiejętność przeciwstawiania się aparatowi zła. Mając na uwadze cały należny mu
szacunek, jako działaczowi i jako osobie prywatnej, muszę jednak z pełną bezstronnością
badać znaczenie tych wybranych aktów jego życia prywatnego, które mają znaczenie dla jego
działalności publicznej oraz dla wszystkich struktur oporu, jakie mogły w jej wyniku zostać
przez to życie prywatne obciążone.
Zastrzeżenie - usprawiedliwienie
Osobisty, a jednocześnie agresywny i złośliwy ton dokonanej przez Halla krytyki,
właściwie ataku na moją pracę, zmusza mnie do przybliżenia sprawy Matyldy Sobieskiej.
Znaczenie operacyjne Sobieskiej dla SB polegało przede wszystkim na tym, że w latach
1979-1980 była ona osobą blisko związaną z Hallem, jako liderem "młodopolaków".
Zaledwie w dwa dni po zwerbowaniu do współpracy - w dniu 13 XI 1979 r. - Sobieska
oznajmiła funkcjonariuszowi SB, że jest narzeczoną Halla, a parę miesięcy pózniej - w dniu
14 IV 1980 r. - stwierdziła, że zamierza wziąć z nim ślub. Parę miesięcy pózniej "Andrzej"
poinformowała oficera prowadzącego, że "w przypadku zawarcia związku małżeńskiego
wyjechaliby zarówno z Gdańska, jak i z Warszawy (rodzina TW nie akceptuje Halla) i
zamieszkali w nowej miejscowości". Hall natomiast "zerwałby całkowicie z RMP i
działalnością opozycyjną".
Wbrew zaprzeczeniom Halla doskonałe usytuowanie "osobowego zródła informacji"
nie mogło pozostać bez znaczenia dla rozpracowania RMP przez SB. Dzięki Sobieskiej
materiały RMP składowane w jej mieszkaniu przy ulicy Obozowej w Warszawie
trafiały w ręce bezpieki. Brała ona udział w spotkaniach wąskiego grona aktywistów RMP, w
czasie których zapadały ważne decyzje natury organizacyjnej i politycznej. TW "Andrzej"
angażowała się również m. in. w redagowanie i kolportaż "Bratniaka", a także organizowała
grupę młodopolską na Politechnice Warszawskiej.
W okresie Sierpnia '80 Sobieska informowała na bieżąco SB o stanowisku Halla i
RMP wobec strajku. Zupełnie niezrozumiałe są dla mnie pretensje Halla o to, że w swojej
książce przywołuję treść raportów Sobieskiej, z których wynika, że w pierwszych dniach
strajku środowisko "młodopolaków" ze sceptycyzmem odnosiło się do buntu robotniczego i
nie wierzyło w możliwość zmuszenia władz do ustępstw. W opartych na rozmowach
telefonicznych donosach "Andrzeja" łatwo też dostrzec dystans Halla wobec
przewodniczącego MKS Lecha Wałęsy oraz przybyłej 22 VIII 1980 r. grupy ekspertów. Hall
nie chce pamiętać, że w Oczami bezpieki nie zarzucam przecież "młodopolakom" braku
poparcia dla strajku. Wręcz przeciwnie, pisałem m. in.: "Po początkowym sceptycyzmie
wobec akcji strajkowej na Wybrzeżu, >młodopolacy< czynnie włączyli się w wydarzenia
sierpniowe, stanowiąc zaplecze organizacyjne dla protestujących robotników". Hall nie
kwestionuje prawdziwości sierpniowych raportów Sobieskiej wprost, ale posługując się alibi,
że przecież 15 VIII przerwana była łączność telefoniczna pomiędzy Gdańskiem a resztą kraju,
próbuje zdezawuować ich znaczenie. Być może Hall ma rację pisząc, że donosy Sobieskiej
powstały w oparciu o ich rozmowę z 14 VIII 1980 r., czyli zanim odcięto łączność
telefoniczną z krajem. Spotkałem się jednak z opiniami, że wszystkie telefony odcięto dopiero
kilka dni pózniej. Były też miejsca i telefony, które działały przez cały okres strajku, by
wspomnieć o telefonie na piętrze sali BHP (w tzw. muzeum) w Stoczni Gdańskiej. Swoją
drogą, kwestię blokady telefonicznej Gdańska w sierpniu 1980 r. warto dokładnie
zbadać.
Sprawa Hodysza - lekcja bezprzykładnej naiwności
Kapitalne znaczenie dla SB miał fakt, że już wiosną 1980 r. Sobieska weszła w
posiadanie jednej z najbardziej strzeżonych tajemnic całej opozycji demokratycznej w PRL -
wiedziała mianowicie o kontaktach Halla z oficerem gdańskiej SB, który dekonspiruje
agentów w środowisku trójmiejskiej opozycji. Hall przyznaje wprawdzie, że wyjawił
Sobieskiej tę tajemnicę, ale nawet dzisiaj zastanawia się, czy było w tym coś nagannego ("być
może był to mój błąd"), po czym dodaje, że przecież nie podał agentowi nazwiska tego
oficera. Hall napisał, że poza nim samym o Hodyszu wiedział jedynie "Bogdan Borusewicz i
paru najbardziej zaufanych młodopolaków". Za absurdalne należy uznać tłumaczenie Halla,
że jego kontakty z anonimowym oficerem SB przekazującym informacje o agenturze były
swego rodzaju tajemnicą o podwójnym dnie - dla szerszego grona opozycjonistów nazwisko
funkcjonariusza SB było nieznane, zaufanym z kolei wyjawione. Mało tego, aby pomniejszyć
znaczenie donosów "Andrzeja", a przez to również ukryć własną odpowiedzialność za
przeciek, Hall oznajmia, że przecież już z chwilą nawiązania kontaktu z Hodyszem w grudniu
1978 r. "bezpieka zorientowała się, że z jej wnętrza nastąpił przeciek". To teza wręcz
rewolucyjna, przy której moje rzekome "pomyłki i hipotezy na wyrost" oraz "oskarżycielskie
pytania" (np. "Dlaczego - mimo iż przynajmniej od 1980 r. wiedziano o funkcjonariuszu SB
współpracującym z opozycją - SB aż do 1984 r. nie zdołała zdekonspirować Hodysza?") są
jedynie nieśmiałymi dywagacjami. Niestety, Hall próbując mnie przelicytować, nie uzasadnia
swojego stanowiska. W tym miejscu historyk musi zadać retoryczne pytanie - skoro tak było,
to dlaczego jedynie w materiałach dotyczących bezpośrednio Halla i to dopiero wiosną 1980
r. pojawiają się tego typu informacje. Dla porównania, we wszystkich znanych mi
dokumentach SB na temat Bogdana Borusewicza, który przecież również utrzymywał
kontakty z Hodyszem, nie znajdziemy podobnej rewelacji. Prawda historyczna bywa czasem
okrutna i bolesna, ale mimo tego należy ją przyjąć, a nie tworzyć wyszukane konstrukcje
zasłaniające własne błędy.
To prawda, że zarówno w donosach "Andrzeja", jak i w innych dostępnych dziś
dokumentach bezpieki nie pada nazwisko Hodysza. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że
w raportach TW "Andrzej" i sporządzonych na ich podstawie dokumentach MSW,
w których jest mowa o funkcjonariuszu SB kontaktującym się Hallem, chodzi o kpt. Hodysza,
bez względu na to, czy znano jego personalia. Już 14 IV 1980 r. Sobieska precyzyjnie
donosiła, że funkcjonariusz gdańskiej SB "przekazuje Hallowi informacje dotyczące
zamiarów SB i sposobów ich realizacji, a przede wszystkim powiadamia go o tym, jakie
osoby i z jakiego powodu podjęły czy też podejmują współpracę z SB". Hall zatem
świadomie wprowadza w błąd czytelników "Gazety" sugerując, że nie dotarłem do nowych
dokumentów w sprawie Hodysza. "Jeśli ma Pan jakieś nowe dokumenty w sprawie Hodysza,
to proszę je pokazać. Jeśli nie, to milcz Pan" - napisał zdenerwowany Hall. Wyjaśniam więc -
to właśnie cytowane w książce raporty "Andrzeja" i inne dokumenty MSW na temat
kontaktów Halla z funkcjonariuszem gdańskiej SB są tymi nowymi dokumentami w sprawie
Hodysza.
Trzeba pamiętać, że nie ujawnianie w materiałach bezpieki personaliów
funkcjonariusza zdradzającego tajemnice SB mieści się w zasadach ochrony tajemnicy
służbowo-operacyjnej wypracowanych przez MSW. Z uwagi na biurokratyczną i
hierarchiczną strukturę służb specjalnych PRL dokumenty i informacje przesyłane w ramach
poszczególnych komórek MSW miały raczej charakter zwięzły i syntetyczny, wymagający
pózniej doprecyzowania podczas resortowych odpraw i dyskusji. Zasady te stosowano także
w przypadku dokumentów adresowanych do ministra, wiceministrów i szefów
departamentów MSW. Nawet raporty i tzw. wyciągi z informacji operacyjnych na temat
TW "Andrzej" kierowane do kierownictwa MSW nie zdradzają personaliów Matyldy
Sobieskiej. Hall najwyrazniej nie orientuje się w funkcjonowaniu służb specjalnych PRL (co
jest, swoją drogą, zadziwiające), więc jego pouczenia warte są tyle, co jego niekompetencja.
Chcę też podkreślić, że podziwiam odwagę kpt. Hodysza. Jako badacz muszę jednak
zapytać, czy nie było tak, że dzięki TW "Andrzej" wiosną 1980 r. jego współpraca z RMP i
WZZ została przez SB zdekonspirowana i od tej chwili służył jako narzędzie dezinformacji i
dezintegracji. Jeżeli tak było, to nawet wiele niewątpliwie prawdziwych informacji, jakie
przez niego doszły do podziemia, należy uznać za zapłacony przez SB koszt
uwiarygodnienia informacji fałszywych. Dzisiaj nie znam takiego ewentualnego rachunku
zysków i strat dla obu stron, ale mimo że może być to sytuacyjnie dla kogoś przykre, mam
obowiązek się nad tym zastanawiać, ponieważ sprawa ma charakter historyczny i
państwowy, a nie prywatno-emocjonalny.
Manipulacja i kompromitacja
Jednak najbardziej autor artykułu zmanipulował sprawę przekazywania przez Hodysza
informacji o agentach w środowiskach opozycyjnych. Sam zresztą autorytatywnie wyrokuje,
że zasygnalizowane w Oczach bezpieki pytania i wątpliwości "kompromitują badacza
specjalizującego się przecież w badaniu archiwów bezpieki". Przywołuje w tym celu
wyrażone przeze mnie obiekcje co do tego, czy kpt. Hodysz dzielił się z nim pełną wiedzą na
temat agentów, po czym oskarża mnie o to, że "rzucam cień na postawę Hodysza". Nie
uważam, że zadawanie zródłom pytań i zastanawianie się nad tym, czy Hodysz wiedział
o współpracy z SB na przykład [w książce pada słowo "chociażby"] Zdzisława Pietkuna (nie
wiadomo, od kiedy) i Janusza Molka (zwerbowany przez SB w czerwcu 1983 r.), jaką
wiedzą dysponował i jaka była jego pozycja w SB, w jakikolwiek sposób rzuca na niego cień.
Skoro wiadomo, że Hodysz jako funkcjonariusz Wydziału Śledczego wiedział o wielu
"osobowych zródłach informacji" "pozostających na kontakcie" Wydziału III (opozycja) i IV
(Kościół) SB, to dlaczego mamy a priori założyć, że nie wiedział również o innych agentach
prowadzonych przez poszczególne komórki SB. Moja wiedza nie pozwala mi natomiast
polemizować ze stwierdzeniem Halla, że od 1983 r. "zacisnęła się już pętla" wokół Hodysza.
Jeśli Hall ma w tej kwestii jakieś informacje, to czas najwyższy, żeby to przekazał do IPN lub
sam przedstawił opinii publicznej. Jest to jego obowiązek jako historyka, obywatela, polityka
i świadka.
W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na inny wątek mojego studium nt.
rozpracowania RMP, który zapewne jest dla Halla niewygodny i stał się być może powodem
jego gwałtownej reakcji upozowanej na obronę kpt. Hodysza. Otóż na kartach swojej
książki przywołałem treść raportu "Andrzeja" z 14 IV 1980 r., z którego bezsprzecznie
wynika, że Hodysz przekazał Hallowi informację "o współpracy z SB Stanisława
Załuskiego", literata, publicysty Głosu Stoczniowca, związanego z ROPCiO i RMP. Z
moich badań, w tym również z rozmów z ludzmi trójmiejskiej opozycji wynika, że Hall
podzielił się tą wiadomością jedynie z gronem najbliższych mu działaczy RMP (początkowo
Hall poinformował o tym prawdopodobnie tylko Matyldę Sobieską i Macieja
Grzywaczewskiego), a kwestia ta nigdy nie wyszła poza krąg "młodopolaków". W donosach
agenturalnych Sobieska sugeruje, że zdemaskowanie Załuskiego pociągnęłoby za sobą
ujawnienie Hodysza. W jednym z raportów pisała: "Człowiek ten [Załuski] nie może zostać
skompromitowany w środowisku gdańskiej opozycji, gdyż ujawniłoby to natychmiast zródło
informacji". O sprawie St. Załuskiego wie z całą pewnością Maciek Grzywaczewski i
Matylda Sobieska. Istnieje natomiast olbrzymie grono osób niedoinformowanych jak np.
Tadeusz Szczudłowski. A. Hallowi w szczególny sposób zależy na nie ujawnianiu jego
możliwości przechwytywania informacji bezpośrednio z SB - skomplikowałoby to nie tylko
jego działalność polityczną, ale poważnie zaważyłoby na jego życiu prywatnym - można
odnieść wrażenie, iż osoba przekazująca Hallowi informacje jest z nim zaprzyjazniona czy też
spokrewniona. Może oczywiście dotyczyć to nie samego A. Halla, ale kogoś z kręgu jego
gdańskich przyjaciół". Czytając artykuł Halla miałem nadzieję, że właśnie tę sprawę
potraktuje on priorytetowo i będzie się starał ją wyjaśnić. Żałuję, że stało się inaczej.
Hall jako świadek historii
Czytając artykuł w Gazecie Wyborczej można dojść do przekonania, że autor książki
Oczami bezpieki dopuścił się zaniedbania i nie spotkał się osobiście z Hallem jako świadkiem
historii. Nic bardziej mylnego. O trójmiejskiej opozycji i dziejach RMP, w tym również o
Hodyszu, Sobieskiej i Załuskim, rozmawiałem z Hallem (a także z innymi "młodopolakami")
wielokrotnie, o czym łatwo przekonać się przeglądając chociażby zamieszczone w książce
przypisy. W ramach cyklu wykładów otwartych organizowanych przez gdański IPN w
historycznej sali BHP, Hall wystąpił nawet swego czasu jako świadek historii, którego
prosiłem o refleksje na temat prowadzonych przeze mnie badań nad walką SB z trójmiejską
opozycją antykomunistyczną. Hall musi o tym pamiętać, a mimo to, niczym nauczyciel
karcący niezdyscyplinowanego ucznia, pisze, że "obowiązkiem Cenckiewicza" było "dotrzeć
do świadka, który żyje i nie jest znany z nieprawdomówności".
Nie moją rzeczą jest w tym kontekście rozliczać Halla z prawdomówności. Z
przykrością muszę jednak stwierdzić, że cechą charakterystyczną Halla jako świadka historii
jest to, że jego relacje są zdawkowe, niechętnie udzielane, nieprecyzyjne, a nawet mylące i
nie wiele nowego wnoszą do pracy historyka dziejów opozycji w PRL. Praktycznie zawsze
odsyłany byłem do hagiograficznej i napisanej na zamówienie książki Piotra Zaremby
Młodopolacy. Pytany o kpt. Hodysza Hall odpowiadał zawsze to samo: że to "nasz człowiek"
świetnie zakonspirowany w SB, dzięki któremu wybrzeżowa opozycja mogła usuwać
agentów ze swoich szeregów. O Sobieskiej natomiast dowiedziałem się tyle, że w ogóle
istniała, związana była z domem Moczulskich, a swego czasu bywała w Gdańsku. Wiele
pytań, jak przykładowo te dotyczące roli Pawła Mikłasza w środowisku RMP i powodów, dla
których zaniechano dekonspiracji Stanisława Załuskiego, zawisło w próżni. Niemal zawsze
odnosiłem wrażenie, że pytania związane z SB i jej agenturą należą do najmniej
oczekiwanych. Nie zapomnę, kiedy w 2002 r. po raz pierwszy spotkałem się z Hallem
i zapowiedziałem napisanie artykułu na temat metod zwalczania RMP przez SB. Usłyszałem
wówczas: "Przecież nie zachowały się żadne teczki o RMP. Powiedział mi o tym mój kolega
z rządu gen. Czesław Kiszczak". Na szczęście zapewnienia Kiszczaka okazały się
nieprawdziwe. Wiele z tych materiałów przetrwało do naszych czasów, dzięki czemu historyk
nieuprzedzony, ale i nie ulegający atmosferze jednostronnej legendy, mógł dokonać
naukowej analizy.
* * *
Na zakończenie swojego artykułu Aleksander Hall napisał:
"Nie zamierzałem zaglądać do materiałów gromadzonych na mój temat przez SB.
Pod wpływem lektury książki Cenckiewicza poczułem się do tego zobowiązany.
Będę musiał zmierzyć się z historią. Jest to jednak nie tylko problem dla
represjonowanych i inwigilowanych, którzy muszą w swym sumieniu rozważyć, co
uczynią z uzyskaną, często bardzo bolesną wiedzą. Jest to także trudne zadanie dla
odpowiedzialnych historyków".
Cieszę się, że swą pracą skłoniłem wybitnego polityka do zainteresowania się
drugą stroną medalu i wytworzeniu u niego poczucia zobowiązania do tego, co, jak
mniemam, od chwili powstania IPN było wręcz jego obowiązkiem jak przywódcy
ważnego i licznego środowiska antykomunistycznego. W moim przekonaniu, w
przypadku działaczy o wysokiej pozycji społecznej i przywódców grup czy środowisk,
złożenie wniosków do IPN o udostępnienie materiałów SB, zapoznanie się z tymi
materiałami, a następnie lojalna współpraca z historykami opracowującymi
odpowiednie tematy badawcze, jest wręcz ich powinnością, bezpośrednio wynikającą z
zobowiązań, jakie na siebie przyjęli zachęcając niegdyś innych do czynnego
wystąpienia przeciw totalitaryzmowi, a więc nakłaniając ich do podjęcia ryzyka stania
się ofiarą represji. Mam poczucie, że dawni przywódcy podziemia mają wobec swych
towarzyszy walki i całego społeczeństwa, obowiązek rozliczenia się ze swego
przywództwa. Podobnie historycy, którzy mają dostęp do materiałów aparatu
bezpieczeństwa, mają prawo badać, jak bezpieka widziała kraj i ruch
niepodległościowy. Ich obowiązkiem jest jednak pokazywanie całej prawdy o czasach
komunistycznej dyktatury. Prawda o czasach PRL jest tak samo potrzebna i
oczyszczająca, jak prawda o postawach niektórych Polaków w okresie II wojny
światowej. Piętnując postawy jednych, nie zapominajmy o podłości drugich.
Warto w tym miejscu przypomnieć słowa wypowiedziane przez wielkiego polskiego
dziejopisa - gen. Mariana Kukiela - o tym, że historyk "nie poświęciłby nic ze swego
naukowego sumienia, by dogodzić samopoczuciu współczesnych". Natomiast, co do mojej
metody pracy, mogę jedynie powtórzyć za Stanisławem Kutrzebą, który już w roku 1922
podjął trud opisania wydarzeń z lat 1914- 1922:
"Trudno już dziś z historycznego punktu widzenia omawiać sprawy tak bliskie
czasem, tak bliskie uczuciem. Przebieg wielu z tych kwestyj nie może być jeszcze
rozświetlony należycie z powodu niedostępności materiałów; niejedno zdanie
trzeba będzie poprawić, gdy się lepiej pozna przebieg wypadków, dziś jeszcze
zakryty. Starałem się przynajmniej - w miarę możności - o sąd obiektywny, o
spokojne ocenianie ludzi w ich działalności, o ile o nich mówić musiałem; starałem
się wmyśleć w ich dążenia i cele, by je należycie wytłumaczyć i zrozumieć, a nie,
by sąd o nich wydawać. Zwróciłem też uwagę raczej na zasadnicze czyny i
dążności, niż na czyny poszczególnych jednostek, na uwypuklenie głównie
znaczenia zwłaszcza decydujących zdarzeń w zakresie polityki zewnętrznej i
wewnętrznej Polski w tych wielkich ostatnich sześciu latach. Czytelnik osądzi, o
ile potrafiłem sprostać zadaniu, i - mam nadzieję - wybaczy nieuniknione wady i
błędy, a kiedyś je zapewne sprostuje tej epoki historyk, który będzie mógł oprzeć
się na pełniejszym materiale"
(S. Kutrzeba, Polska odrodzona 1914-1922, Kraków 1922, s. III-IV).
Dr Sławomir Cenckiewicz - historyk, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego i Instytutu
Pamięci Narodowej, ostatnio opublikował Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów
aparatu bezpieczeństwa PRL (Kraków: Wydawnictwo Arcana, 2004) oraz biografię
polityczną Tadeusza Katelbacha (Warszawa: Wydawnictwo LTW, 2005).
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
top secret historia brzydkich przeciekowNov 2003 History Africa HL paper 3Historia harcerstwa 1988 1939 planszaHistoria państwa i prawa Polski Testy TabliceHistoria KosmetykówhistoriaGaza w staroegipskich źródłach historycznychA short history of the short storyNiesteroidowe leki przeciwzapalne 2czym sa przeciwutleniaczeprzeciekający dachwięcej podobnych podstron