Maja Narbutt - Nikt nie lubi Cyganów
Rzeczpospolita - 25.09.2010
Maja Narbutt
Nikt nie lubi Cyganów
- Mieliśmy nadzieję, że problem się rozwiąże, bo wyemigrują do Francji - mówi rumuńska dziennikarka radiowa. - Ale Sarkozy wszystko nam zepsuł
Z parterowego domu dobiega zgiełk. Głosy kobiet wznoszą
się wysoko, a gdy na chwilę milkną, słychać wzburzone głosy mężczyzn.
Wydaje się, że za chwilę dojdzie do jakichś dramatycznych wydarzeń. Jednak
nie jest to kłótnia, krzyk zaś ma dotrzeć do niebios.
- Ludzie modlą się na nabożeństwie zielonoświątkowców,
by było dobrze na świecie. Żeby nie było powodzi, nieszczęść. I by
dostali to, o co proszą - mówi Ion Cutitaru, mer miasteczka Barbulesti.
Nietrudno zgadnąć, o co proszą w Barbulesti. Każdy
chce wrócić do Francji, jeśli już tam był. A jeśli nie - to pojechać po
raz pierwszy.
Siedmiotysięczne Barbulesti jest rodzinną miejscowością
setek Romów deportowanych z likwidowanych cygańskich obozów. Wrócili na
chwilę, tak przynajmniej mówią. Kiedy we Francji opadnie fala emocji i
zmaleje zapał Sarkozy'ego do pozbywania się rumuńskich Romów, znów spróbują
szczęścia.
Trasa jest prosta: najpierw trzeba dotrzeć do oddalonego
o 60 km Bukaresztu. Tam zaufani kierowcy inkasują po 100 euro od pasażera i
zapełnione mikrobusy ruszają w drogę.
- Francuzi nie byli mili. Jak widzieli mego wujka, to się
denerwowali - mówi 12-letni Radu. Z dużym zapałem demonstruje, jak
zachowywali się Francuzi: opędzając się, gwałtownie macha rękami i spluwa.
Ale chociaż Francuzi są niemili, to wujek i tak przyjedzie do nich znowu.
Radu z grupą kolegów bawi się na szutrowej drodze
przecinającej wieś. Droga jest pusta, czasem przejedzie nią furmanka. Chłopcy
otaczają mnie i tłumaczą. "Do you speak English?" - recytuje Radu i
usatysfakcjonowany twierdzącą odpowiedzią rzuca jeszcze "ca va?". Czuje
się bardzo światowo. Bo chociaż on sam jeszcze nie był za granicą, to jego
bliscy już tak.
A poza tym od paru tygodni do Barbulesti przyjeżdżają
dziennikarze ze świata. Prawdę mówiąc, miejscowi mogą być już nimi
znudzeni. Opowiedzieli sto razy, co kupią za przywiezione pieniądze.
Pokazywali, jak udawali kaleki, by zmiękczyć serca Francuzów.
Nawet mer Cutitaru, jedyny cygański mer w Rumunii,
okazuje przesyt zainteresowaniem, jakie spadło na jego miejscowość. Kiedy
budzi się z południowej drzemki, jest jednak gotów do dyskusji o wielkiej
polityce. Czyli o trudnym do zaakceptowania postępowaniu Nicolasa Sarkozy'ego,
który czepia się Romów, w przeciwieństwie do Jacques'a Chiraca, któremu
ich obecność w ogóle nie przeszkadzała.
- Romowie pojechali do pracy - mówi mer. - Jakiej
pracy? Myć okna w samochodach.
Temat żebrania wydaje się dość niezręczny. W końcu
Ion Cutitaru wprowadza istotne rozróżnienie - złe jest agresywne żebranie.
Zwykłe żebranie nie jest złe, bo przecież można dać pieniądze albo nie.
Kradzież jest niedobra. Ale jak ktoś weźmie coś do jedzenia albo rzecz, która
jest mu koniecznie potrzebna, to trudno to nazwać kradzieżą.
Wyjeżdżając z Francji, każdy dorosły Cygan dostał
300 euro, a nieletni - 100. W zamian musieli się zobowiązać, że już tam
nie wrócą.
- Starczy na prosiaka na święta i drewno na zimę -
mówi mer Cutitaru. - A kiedy pieniądze się skończą, to nawet na piechotę
Cyganie zaczną się przedzierać do Francji. Każdy człowiek ma takie same
potrzeby. Chce mieć kotlet i wino do niego. Tutaj tego nie dostanie.
Jednak kiedy porozmawia się z merem dłużej, można dojść
do wniosku, że potrzeby mieszkańców Barbulesti są bardziej skomplikowane. I
w końcu Ion Cutitaru przyznaje - będą wyjeżdżać tak długo, aż każdy
zbuduje nowy dom.
Za czerwonym murem
Idealny dom powinien być czerwony. I musi być duży, jak
największy. Trudno powiedzieć, ile ma mieć pokoi. W każdym razie nie zależy
to od liczebności rodziny, ale jej statusu materialnego. W wielu romskich
miejscowościach w Rumunii można zobaczyć gigantyczne kilkupiętrowe wille, na
których piętrzą się liczne wieżyczki.
Barbulesti nie jest bogate, więc domy są zazwyczaj
parterowe. Jednak i tak w rumuńskim pejzażu wyglądają surrealistycznie,
szokują nie tylko krwistoczerwonym intensywnym kolorem murów, ale i
dziwacznymi elementami architektonicznymi przypominającymi chińskie pagody.
- Nawet ci, którzy wędrują taborami i nie zatrzymują
się w jednym miejscu długo, i tak muszą mieć dom, który stoi pusty. Po co
jest im potrzebny? Sam się ich o to pytałem - uśmiecha się Ion Cutitaru.
Ale Romowie z Barbulesti już nie wędrują. Chyba że do
zachodniej Europy. Ta wielka wędrówka zaczęła się natychmiast, gdy Rumunia
weszła do UE. I teraz nie ma już we wsi rodziny, której członkowie nie
dotarliby do jednego z krajów starej Europy.
- Największe zasiłki dają w Anglii. Jak się podliczy
wszystkie dodatki na dzieci, da się żyć - rozmarza się 32-letni Zoltan,
ojciec ośmiorga dzieci. Jest doskonale zorientowany w europejskim systemie
opieki socjalnej. Tak jak i inni mieszkańcy wsi, którzy wprawnie przeliczają
waluty, podliczają dochody, wyliczają tornistry i posiłki, jakie dostaną na
Zachodzie ich dzieci. A co można dostać w Rumunii? Zaledwie równowartość
dziesięciu euro na dziecko. Nic, co mogłoby zatrzymać ich na miejscu.
Chodząc po Barbulesti, myślę o tym, co czytałam o niej
w zachodniej prasie. Dręczy mnie poczucie, które często towarzyszy mi, gdy
zagłębiam się w lekturę reportaży z Europy Wschodniej - opisywana
rzeczywistość jest jakaś nierealna, zgadzają się pewne detale, ale całość
wydaje się obca i nieprawdziwa.
Nie chodzi o to, że widzę inne rzeczy - tam gdzie
francuski dziennikarz zobaczył bose dzieci biegające po zakurzonej drodze, ja
widzę chłopców w podróbkach firmowych adidasów i obsesyjne zaczynam
sprawdzać, kto w Barbulesti chodzi boso. Ale nikogo nie znajduję - młodzież
zadaje szyku tandetnymi lakierowanymi butami ze spiczastymi czubkami, starsi
noszą bardziej tradycyjne obuwie.
Bardziej istotne wydaje mi się to, że romska wieś
Barbulesti nie jest wcale tak malowniczym gettem, jak usiłuje się ją
przedstawić. Jeśli pojedzie się kilkanaście kilometrów dalej, zobaczy się
takie same polne drogi i studnie na podwórkach, choć nie będą tam już
mieszkać Romowie.
- Całkiem zwyczajna miejscowość ta Barbulesti. Tak
wygląda wiele wsi w Rumunii - mówi mój tłumacz. W końcu to Rumunia i Bułgaria
są najuboższymi państwami Unii.
Uroda za 5 tysięcy euro
Liczy się tylko to, by dziewczyna miała urodę. To jest
najważniejsze, może być analfabetką. Jeśli jest ładna, to ojciec dostanie
za nią nawet 5 tysięcy euro. No i oczywiście musi być dziewicą - mówi
Mariana Gheorghe, dyrektorka szkoły.
W połowie września zaczął się w Barbulesti rok
szkolny, w pokoju nauczycielskim piętrzą się sterty nowych podręczników.
Niektóre dzieci są nadal we Francji, ale te, które już wróciły, przyszły
do szkoły. Oczywiście nie wszystkie. Dyrektorka może tylko z nostalgią pomyśleć,
że jeszcze parę lat temu było łatwiej - czeki z zasiłkiem rodzinnym
przychodziły do szkoły, matki były wściekłe, ale wiedziały, że jak dzieci
do szkoły nie poślą, mogą mieć problemy. A teraz czeki przychodzą pocztą
do domów.
- Jakie są te romskie dzieci? Bystre. Przychodzą, często
nie znając rumuńskiego. Już wkrótce płynnie nim mówią. Jeśli coś je
zainteresuje, uczą się szybko - mówi Mariana Gheorghe. - A interesuje je
to, co może się przydać, by lepiej żyć.
Uśmiechając się, dodaje, że nauczyciele często słyszą
od uczniów: - Ty przecież nie masz dużo pieniędzy, choć skończyłeś
szkoły.
Bo tak naprawdę chodzi o to, kto ma pieniądze, a kto
nie. - Nie szanuje się lekarza czy profesora. Ale ktoś, kto pożycza na
procent lub robi nielegalne interesy, jest ważną figurą, nawet jeśli nie
umie czytać i pisać - mówi dyrektorka Gheorghe.
W jej ponaddwudziestoletniej karierze pedagogicznej zdarzyło
się, że dwie romskie dziewczyny poszły na studia. Bo tak normalnie to kończą
edukację zazwyczaj w wieku 12 lat, gdy przychodzi pora, by szukać im mężów.
Ale wieś takiej emancypacji nie zaakceptowała. Rodziny
studentek zostały odrzucone, żyły w izolacji.
To był początek lat 90.
- Nie mam już żadnych złudzeń, że integracja Cyganów
jest możliwa. To, co widzę na co dzień, to regres. Z każdym rokiem następuje
powrót to starych tradycji - podkreśla Mariana Gheorghe.
A jednak w tradycyjnej cygańskiej społeczności, jaka
mieszka w Barbulesti, można dostrzec pozytywne wartości: - Nie oddają
starych ludzi do przytułków, nie maltretują dzieci. Za bardzo nie kradną,
choć prawdę mówiąc, tu nie bardzo jest co ukraść. W każdym razie nie ma
tu rozbojów.
Tajemnica rodziców chrzestnych
Nic nie wiemy o Cyganach. Jesteśmy naiwni, coś tam sobie
wyobrażamy. A oni ukrywają swe tajemnice, żyją własnym życiem i pozwalają
nam w nie wniknąć tylko na tyle, na ile zechcą - mówi Oana Giurgiu,
producent filmowy. Nie chce mówić inaczej niż "Cyganie". "To jakaś
bzdura, zawsze mówiliśmy i będziemy mówić Cyganie" - słyszę stale od
swych rozmówców.
Oana nakręciła film dokumentalny o rumuńskich Cyganach.
Przygotowywała się długo, przeprowadziła wiele rozmów. I jeśli miałaby
powiedzieć jedną, najważniejszą rzecz, to byłoby to właśnie stwierdzenie,
że snując rozważania o Cyganach, błądzimy we mgle.
- Każdy Cygan u nas wybiera dla swojego dziecka rodziców
chrzestnych, którzy nie są Cyganami. My, Rumuni, uważamy, że to dowód
szacunku dla nas. Że Cyganie chcą, byśmy ich zaszczycili. Tak jak dawniej chłopi
marzyli, by bogaty pan zgodził się zostać ojcem chrzestnym ich dziecka -
opowiada Oana Giurgiu. - Ale im głębiej wchodziłam w cygański świat, tym
bardziej mnie to intrygowało. Bo przecież oni wcale nas nie szanują.
I w pewnym momencie zrozumiała, o co chodzi. - Poprosiłam
jednego Cygana, który pracował jako konsultant, by powiedział tylko, czy
odgadłam. Powiedział "tak". A ja spytałam go wcześniej, czy dlatego
wybiera się na rodziców chrzestnych nie-Cyganów, że nie umieją rzucać uroków.
Zaciągając się papierosem, Oana mówi, że ma
psychologiczny problem. Taki sam, jaki ma wielu Rumunów, kiedy myślą o
Cyganach w swoim kraju.
- Zastanawiam się, jak zachowałabym się, gdyby na
progu mego studia filmowego stanął Cygan, który szukałby pracy przy sprzątaniu.
Czy zgodziłabym się, dałabym mu klucze? Naprawdę nie wiem - mówi Oana
Giurgiu. - W sumie cieszę się, że nie muszę zdać tego testu.
Tak jak wielu Rumunów, którzy bliżej zetknęli się z
problemem Romów, ma wątpliwości, czy ich integracja będzie na większą skalę
możliwa.
- Zawsze zachowywaliśmy się w stosunku do nich głupio.
I dlatego są tacy, jacy są. Kiedy przed wiekami pojawili się na terenach
dzisiejszej Rumunii, podawali się za egipskich książąt, którzy muszą wędrować,
bo taką mają pokutę. Ale kiedyś dotrą do Jerozolimy - opowiada Oana
Giurgiu, która do potrzeb filmu przekopywała się przez źródła historyczne.
- I nasi zachwyceni możnowładcy dawali im wielkie stada baranów, by w
Jerozolimie pomodlili się za nich.
Bez trudu znajduje współczesną analogię. Dzisiaj też
świat nie umie sobie radzić z Cyganami. Czy można sobie wyobrazić większe głupstwo
niż obdarowywanie ich we Francji 300 euro jako prezentem pożegnalnym? Każdy
idiota, mówi Oana, wiedziałby, że wrócą po kolejne pieniądze.
Zakrwawione prześcieradło
46-letni Nicolae Paun jest jedynym romskim deputowanym w
rumuńskim parlamencie. To miejsce mniejszość romska ma zagwarantowane,
podobnie jak pulę miejsc w średnich szkołach i uczelniach.
- Ilu jest Romów w Rumunii? Na pewno ponad 2 miliony,
chociaż oficjalnie mówi się o 500 tysiącach. Jako obywatele rumuńscy mają
prawo do swobodnego przemieszczania się w Unii, a więc zmuszając ich do
wyjazdu, Sarkozy łamie unijne prawo - mówi Paun.
Nie chce rozmawiać o problemie rumuńskich Romów we
Francji. Patrząc chłodno zza swego biurka, podkreśla, że jest to problem napływu
ludzi z nowej, biedniejszej części UE do tej bogatszej. A Romowie nie wyróżniają
się niczym szczególnym. Mówi się, że popełniają przestępstwa kryminalne.
Ale taki zarzut trzeba udowodnić, a odpowiedzialność zbiorowa nie istnieje.
- Czy Romowie są przygotowani, by podporządkować się
zasadom prawnym obowiązującym we współczesnej Europie? Ma pani na myśli
wczesne małżeństwa? - pyta Paun. - To nieporozumienie. Zgodnie z naszą
tradycją tak wcześnie odbywają się tylko zaręczyny, a związki oczywiście
nie są skonsumowane - zapewnia.
Brzmi to nieźle, ale kompletnie nie zgadza się ze
znanymi mi faktami. Choćby historią ślubu 12-letniej córki króla rumuńskich
Cyganów Florina Cioaby. Wykazała wyjątkową asertywność. Z okrzykiem:
"dajcie mi święty spokój", wybiegła z wesela. Ale i tak sprowadzono ją
z powrotem, a następnego dnia pokazywano zakrwawione prześcieradło.
Skandalu nie udało się zatuszować. Władze rumuńskie
postanowiły odseparować ją od męża do momentu ukończenia 15 lat, a ojciec
panny młodej oświadczył, że być może 12 lat to trochę za mało jak na ślub,
ale taka jest tradycja.
- W mojej rodzinie nikt nie zmuszał mnie ani sióstr do
małżeństwa przed 18. rokiem życia - mówi mi asystentka Pauna, kiedy
zostajemy same. Ona sama wychodzi dopiero teraz za mąż, gdy kończy
uniwersytet. Płynnie mówi po angielsku. - Musiałam być dwa razy lepsza niż
inni, by mnie zaakceptowano. A i tak, kiedy koledzy z uczelni się dowiedzieli,
że jestem Romką, niektórzy zaczęli mnie traktować z rezerwą. Tak jakbym
nagle stała się brudna czy głupsza - mówi.
Nie wątpię w tę rezerwę. Od Oony Giurgiu usłyszałam,
że kiedy jej znajomy, młody socjolog, którego cygańskie pochodzenie wypisane
było na twarzy, wszedł do restauracji w Bukareszcie, usłyszał, że nie mogą
go obsłużyć. Sala była kompletnie pusta, ale powiedziano mu, że wszystkie
stoliki są zarezerwowane.
Walka o prąd
Rumun postawił piękny dom. Jego cygańska sąsiadka
natychmiast zbudowała identyczny. Potem Rumun wykopał duży basen, zrobił
ogrodzenie. Cyganka dokładnie wszystko skopiowała. W końcu Rumun wywiesił
kartkę, że sprzeda posiadłość za 100 tysięcy euro. Cyganka wywiesiła
kartkę, że jej dom jest na sprzedaż za 200 tys. euro, "Jak to? Przecież
nasze domy są identyczne?" - oburzył się Rumun. "Tak, ale ja nie mam
cygańskiego sąsiedztwa" - stwierdziła Cyganka.
To jeden z dowcipów kursujących w Bukareszcie, które
dotyczą społeczności romskiej.
Nikt nie chce mieć cygańskiego sąsiedztwa. Pół biedy,
jeśli w bloku zamieszka jedna, dwie rodziny romskie. Głośna muzyka, głośne
rozmowy, krzyki bawiących się dzieci. Gorzej, jeśli rodzin jest więcej. A jeśli
gdzieś mieszkają sami Cyganie, to Rumun boi się nawet tam wejść.
- Do bukareszteńskiej dzielnicy Ferentari posyła się
specjalne jednostki policji, jeśli chodzi o wszelkie sprawy związane z prądem.
Bo tam Cyganie nielegalnie podłączają się do prądu, ale trudno wyobrazić
sobie, by mogli interweniować jacyś inkasenci czy urzędnicy - mówi mi
jeden z moich rozmówców.
Co jakiś czas w Ferentari płoną opony i ustawia się
prowizoryczne barykady. Powód jest zwykle ten sam - zakłady energetyczne
odcinają prąd.
- Nie płacą za prąd, nie płacą podatków. To
irytuje społeczeństwo. Bo tak robią nawet najbogatsi Cyganie. Nie chcą
zaakceptować umowy społecznej. Notorycznie kradną. Na widok Cygana każdy
instynktownie łapie się za portfel - mówi Grigore Virsta, popularny
dziennikarz telewizji publicznej.
Po paru dniach spędzonych w Rumunii przyzwyczaiłam się
nie tylko do litanii zarzutów pod adresem Romów, jakie natychmiast formułuje
większość moich rozmówców. Przestało mnie szokować, że zaraz na wstępie
spotykam się z deklaracjami, jak bardzo ktoś nie znosi Cyganów.
Kilka lat temu mer rumuńskiego miasteczka Piatra Neamt
zbulwersował opinię publiczną, przedstawiając projekt stworzenia zamkniętej
dzielnicy pilnowanej przez policję, w której mieszkaliby Cyganie. Zapewniłoby
to bezpieczeństwo reszcie mieszkańców oraz zagwarantowało, że Cyganie pod
eskortą będą się udawać do pracy. Zarzuty, że byłoby to getto, mer
bagatelizował - zapewniał, że w dzielnicy byłby i stadion, i kościół, a
więc jego zdaniem nie byłoby problemu.
Szybko musiał się wycofać ze swego pomysłu, choć -
jak sporo na to wskazuje - nie tylko on uważał go za całkiem dobry.
Życie i opera mydlana
Mała dziewczynka z arystokratycznej rodziny bawiła się
w parku. Porwali ją Cyganie. Traktowali fatalnie, jak służącą. Ale kiedy
dorosła, wszystko skończyło się happy endem dzięki policjantowi, który
przeniknął incognito do tego środowisko i odkrył prawdę. Tak wygląda skrót
telewizyjnej opery mydlanej "Regina", którą streszcza mi Cristina Grecu,
rumuńska dziennikarka.
Druga opera mydlana, chętnie oglądana przez Rumunów, mówi
o dwóch bulibaszach, czyli przywódcach cygańskich. Jeden jest dobry: mówi
swoim ludziom, by nie kradli i prowadzili uczciwie interesy.
Drugi bulibasza jest zły - każe kraść, napadać i
rabować.
W opinii widzów bardziej realistyczna jest postać druga,
choć pierwsza ma walor dydaktyczny.
Kiedy Cristina Grecu tak się zastanowi, to może wskazać
jeden pozytywny przykład zachowania Cyganów - kiedy była w szpitalu położniczym,
widziała, z jaką miłością matka przytula swoje narodzone dziecko.
Przykładów negatywnych może podać znacznie więcej.
- Mam złe doświadczenia - mówi, choć potem okazuje się, że chodzi
raczej o wiedzę powszechną, a nie jakieś traumatyczne osobiste przeżycia.
O złych bulibaszach kierujących gangami może mówić każdy
Rumun i nie jest to wiedza czerpana z seriali.
Miasteczko Tandarei, w którym mieszka też dwutysięczna
mniejszość romska, zaczęło przeżywać od momentu wejścia Rumunii do Unii,
czyli 2007 roku, niesłychany rozwój. Jak grzyby po deszczu wyrosły
gigantyczne wille, na ulicach pojawiły się rolls-royce'y i land rovery na
angielskich rejestracjach. Wielka akcja rumuńskiej i brytyjskiej policji ujawniła
oprócz niezwykłej ilości gotówki i fałszywych brytyjskich paszportów także
kałasznikowy.
- Problem rumuńskich Romów to nie jest tylko problem
Rumunii. Co z tego, że legitymują się paszportami z rumuńskim godłem.
Granice są dla nich sprawą umowną. A teraz Francja usiłuje zepchnąć
problem na nasze barki - mówi Julian Chifu, znany politolog. - Jeśli
Sarkozy uważa, że nie radzimy sobie z integracją Romów, niech pokaże, jak ją
przeprowadzić. Nadszedł czas na europejska debatę na temat zderzenia
cywilizacji.
Doktorat z kradzieży
"Nasze dzieci nie chodzą do szkoły, ale mają doktoraty z
kradzieży kart bankomatowych" - śpiewa kabaretowy artysta.
Ucharakteryzowany na Cygana wygląda groteskowo w bordowej jedwabnej koszuli.
Miota się i tańczy na tle prawdziwych Cyganów, których sfilmowano w ich
taborze. W tle portret Sarkozy'ego, przebitki z aranżowanych scenek żebrania
i kradzieży. Teledysk wrzucony w tym tygodniu do YouTube obejrzały już tysiące
Rumunów, którzy uważają, że jest bardzo zabawny.
Zastanawiam się, co myślą o nim Cyganie, których przy
okazji sfilmowano. Niektórzy porwani muzyką tańczą, jednak większość ma
nieruchome, kamienne twarze.
W Rumunii mało kto przejmuje się polityczną poprawnością.
Chyba właśnie na tym polega fenomen otwartości Rumunów w rozmowach dotyczących
Romów. Nie mają autocenzury, jeśli czują niechęć czy wręcz odrazę do
Cyganów, mówią prosto z mostu, nie myśląc nawet, że może to zaskoczyć
rozmówcę.
- Doszedłem do wniosku, że Cyganie wykorzystują odrazę,
jaką budzą. Żebrząc, przysuwają się blisko, by osoba, którą zaczepili,
dała im pieniądze, chcąc się ich jak najszybciej pozbyć - mówi mi jeden
z dziennikarzy.
"Cyganie śmierdzą". To zdanie, wygłaszane, jako
pewnik, słyszałam w Bukareszcie wielokrotnie. Zresztą sam prezydent Traian
Basescu został przyłapany na tym, że zirytowany nagabywaniem go przez romską
dziennikarkę telewizyjną powiedział o niej do żony, że to "agresywna, śmierdząca
Cyganka". Zdanie niefortunnie się nagrało. Przeprosiny prezydenta były
lakoniczne - wyraził żal, że prywatna opinia została upubliczniona.
- Nikt u nas nie lubi Cyganów. Mieliśmy nadzieję, że
problem się rozwiąże, bo wyemigrują do Francji - mówi mi Cristina Grecu,
dziennikarka radiowa. - Ale Sarkozy wszystko nam zepsuł.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
28 15 Grudzień 1994 Nikt nie lubi rosyjskiej armiinikt nie zawolal opamietajcie sieNajzdrowsza roślina,o kturej nikt nie słyszałJak sprzedawac gdy nikt nie kupuje I jak sprzedawac wiecej kiedy juz zacznaNikt nie wie, kiedy tupolew zniknął z radarów!Ziegesar Cecily von Plotkara 07 Nikt nie robi tego lepiejbo nikt nie ma z nasDlaczego medycyna kliniczna nie lubi homeopatiiNikt nie ma z nasWystarczy być, wystarczy, że nikt nie ukradł żyrandolaPapierz nie lubi się przepracowywaćKatastrofa awionetki tuż przed lotniskiem, nikt nie przeżyłNikt Nie Widzial Nikt Nie Slyszalwięcej podobnych podstron