Gdy nie potrafisz się modlić Stuart Sacks


Stuart Sacks
Gdy nie potrafisz się modlić
Przekład Paweł Kaźmierczak
Wydawnictwo WAM 1999

SPIS TREŚCI
Przedmowa
Od autora
Od redakcji
1. Otwarcie na rzeczywistość
2. Nauka słuchania
3. W ciemnościach
4. Kto dzisiaj umie słuchać?
5. Wiara na granicy załamania
6. Wspinanie się na górę
7. Zawsze dziękujcie
8. Miejsce na uwielbienie
9. Niezbędna precyzja
10. Kiedy nie powinieneś się modlić
11. Modlitewna pieśń
12. Zmagania z Bogiem
13. Chwała w zwyczajności
14. Problem rados'ci
15. "Bóg ostatniej chwili"
Bibliografia



Przedmowa

Kontrowersyjny teolog katolicki Hans Kung opublikował niedawno krótką
monografię o innej kontrowersyjnej postaci - Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie.
Kung próbował się doszukać jakichkolwiek śladów katolicyzmu u tego
kapryśnego i buntowniczego syna Kościoła. Przebadał tragikomiczne życie
osobiste Mozarta, przyjrzał się także jego ordynarnej hollywoodzkiej
karykaturze przedstawionej w filmie "Amadeusz". w delikatnej, chwilami
smutnej muzyce Mozarta dojrzał Kung tęsknotę za "transcendencją".
Jeśli chodzi o Mozarta, jedno jest pewne. Jego cudowna muzyka przez swą
majestatyczność unosi słuchacza ku niebu, niezależnie od tego, czy było to
zamiarem kompozytora, czy też nie.
Biorąc do ręki tę książkę, nie musimy zgadywać, jaki był zamysł jej autora.
Stuart Sacks jest teologiem. Jest również muzykiem najwyższej klasy.
Słuchanie jego kompozycji i aranżacji budziło we mnie zachwyt wobec piękna
świętości Boga.
Świętość i Piękno są ze sobą związane nierozerwalnie. Więź ta jest tak
mocna, że nawet artysta pałający nienawiścią do Boga mimowolnie świadczy o
Nim, gdy tworzy coś pięknego. Piękno krzyczy głośniej niż niegodziwość
artysty. Podobnie jak Balaam, niewierzący artysta wbrew samemu sobie musi
błogosławić Boga.
Gdy dr Sacks błogosławi Boga swą muzyką i pisarstwem, nie czyni tego wbrew
sobie. Dostrzega on tę więź, która istnieje między Świętością a Pięknem i
przyjmuje ją z upodobaniem.
Ja sam jestem sfrustrowanym muzykiem-amatorem. Moje palce są dzikie i
nieposłuszne. Słoń nadepnął mi na ucho. Rytm pozostał w metronomie. Mam
kłopoty z językiem muzyki. Jest to problem hermeneutyczny, trudności z
przekładem. Zapisane na papierze nuty tworzą najtrudniejszy dla mnie język.
Aby piękno mogło zaistnieć, nuty te muszą się jakoś zamienić w muzykę.
Dr Sacks nie ma takich problemów z językiem muzyki. Rozumie go i potrafi
tłumaczyć. Jego dotknięcie sprawia, że nuty przestają być nutami i stają
się muzyką.
Ale co to ma wspólnego z muzyką? Gdy czytałem tę książkę, słyszałem muzykę.
Proza Stuarta Sacksa ma w sobie coś z liryki. Opisując krętą niekiedy drogę
do Boga, dochodzi do istniejącego w życiu dysonansu, by odnaleźć wreszcie
cudowne, pełne harmonii rozwiązanie. Książka przedstawia człowieka, którego
życie od dzieciństwa cechowało napięcie oczekiwania na opóźniające się
rozwiązanie, i który w końcu znajduje odpocznienie w Bogu.
Czytając tę książkę miałem wrażenie, jakbym podsłuchiwał duszę odkrytą
przed Bogiem. Jak na dłoni widać kołaczące serce. Niezaprzeczalne znamiona
klasyczności nadaje temu dziełu fakt, że w zmaganiach autora z modlitwą
wyczuwamy w prawie namacalny sposób cienie wielkich historycznych
bojowników duchowych, którzy mocno naznaczyli go swym piętnem. Z wielu
opowieści wyraźnie przebija żydowskie pochodzenie autora. Okazuje się on
prawdziwym Bar Miewa, "synem przykazania".
Jego dusza łączy się z duchem Abrahama, który odnalazł Boga w styksowej
ciemności nocy, Mojżesza, który rozmawiał z Bogiem na Synaju pośród
przerażającego dymu i grzmotów, Dawida, którego poduszka mokra była od łez,
Pawła, modlącego się nieustannie oraz świętych w dziejach Kościoła, których
nic poza Bogiem nie mogło zaspokoić.
Książka mówi o poszukiwaniu Boga. Nie jest ona abstrakcyjnym traktatem
analizującym wyrażenia dotyczące Boga. Nie stanowi także elementarza
duchowej magii. Jest natomiast przewodnikiem dla tych, którzy na serio
poszukują żywego Boga, którzy tęsknią za samym Bogiem.
Nie jest to może pierwsza symfonia Stuarta Sacksa... ale z pewnością
najlepsza.
R.C. Sproul Orlando, 1993


Od autora

Właśnie zakończyłem prowadzenie krótkiego kursu kompozycji na pobliskim
uniwersytecie. Część zajęć była poświęcona studium wielkiej Passacaglii
c-moll J. S. Bacha, jednego z najwybitniejszych utworów w literaturze
muzycznej. Chociaż książka ta tylko parę razy wspomina o muzyce - i z
pewnością nie rości sobie pretensji do wielkości - przypomina jednak pod
pewnym względem passacaglię. Ten rodzaj muzyczny charakteryzuje się
powtarzaniem tematu melodycznego, rozpoznawalną linią basu, która biegnie
przez cały utwór. Czasem motyw ten niemal ginie w mnogości innych elementów
pojawiających się wokół niego, jednak wcześniej czy później słuchacz na
nowo uświadamia sobie istnienie tego odrębnego, scalającego elementu.
Przepraszam wszystkich znakomitych pisarzy i mówców, których nazwisk nie
wyszczególniłem, choć ich twórczość została wpleciona w moją własną. Myśli
wielu z nich były podstawą moich nieco skrótowych notatek do kazań, z
których wywodzą się fragmenty tej książki. Osobiste podziękowanie składam
Colinowi Morisonowi z Christian Focus Publications oraz dr. Duane Bartruff
z Amerykańskiego Towarzystwa Misyjnego. Bez zachęty z ich strony książka ta
nigdy by nie powstała.
Różnorodne elementy tej pracy wiąże w jedno centralny temat Bożej łaski:
Jego miłości ku nam, przekazanej nam suwerennie i niezasłużenie w Jezusie
Chrystusie. Czytelnik zauważy ten znamienny rys, jako ze przewija się on
nieustannie na kartach tej książki.
Osiągnąłem wprawdzie wiek, w którym mogą mi się zdarzać niezamierzone
powtórzenia, mam jednak nadzieję, że przypominanie pewnych myśli podjętych
wcześniej nie będzie nużące dla Czytelnika. Prawdziwa modlitwa jest bowiem
niemożliwa bez łaski Bożej. Jeśli chcemy nauczyć się modlić, musimy zacząć
od wielbienia Boga, który jest Bogiem łaski. To właśnie próbowałem uczynić
- Soli Deo Gloria.



Od redakcji

Przekazując książkę Stuarta Sacksa do rąk polskiego Czytelnika mamy
nadzieję, że przeczyta ją bez uprzedzeń. Pewną trudność stanowić może inne
tło kulturowe, na którym autor snuje swoje wywody.
Tekst nasycony jest bowiem anegdotami, opowieściami i cytatami z dzieł
znanych i nie znanych nam autorów. Często są to popularni w środowiskach
angielskich i amerykańskich pisarze i słynni kaznodzieje. Na ogół autor
wyjaśnia, kim są lub byli. Zdarza się jednak, że brak takiego komentarza, a
to najczęściej oznacza postać znaną w świecie amerykańskich prezbiterian.
Redakcja uznała, że dołączanie do polskiego wydania objaśnień do około
siedemdziesięciu nazwisk byłoby dla tej popularnej książki zbytnim
obciążeniem; jej prosty, jasny wywód nie zyskałby na tym, a myśl autora
mogłaby utonąć w przypisach.
Pragniemy również zaznaczyć, że wszystkie cytaty z książek, fragmenty kazań
i wiersze, które Czytelnik napotka w książce, tłumaczył autor przekładu,
pan Paweł Kaźmierczak.






Przypominanie starych wiadomości jest równie ważne jak podawanie nowych.
Samuel Johnson
.
1. OTWARCIE NA RZECZYWISTOŚĆ

Nie ma lepszego wskaźnika żywotności chrześcijaństwa niż modlitwa. Spośród
wszystkich praktyk religijnych jest ona zajęciem najbardziej szlachetnym i
najbardziej koniecznym, a zarazem najtrudniejszym. Duchownym sprawia często
tyle samo trudności, co i wiernym powierzonym ich opiece. Brakuje nam
niestety wewnętrznej dyscypliny, nie wspominając już o pożałowania godnym
niezrozumieniu istoty i celu modlitwy. W 1952 roku jeden ze studentów
przygotowujących doktorat w Princeton zadał wybitnemu gościowi, Albertowi
Einsteinowi, pytanie najbardziej banalne w środowiskach doktoranckich: "Na
jaki temat można jeszcze napisać pracę?" Uczony odparł: "Na temat modlitwy.
Ktoś musi odkryć tajemnicę modlitwy!" Wszyscy wprawdzie uznajemy
nieocenioną wartość modlitwy, stajemy jednak wobec niej zakłopotani i stale
ją lekceważymy. Purytanin Thomas Watson ubolewał: "Chrystus chętniej
poszedł na krzyż, niż my do tronu łaski".
Zasadniczym argumentem przemawiającym za potrzebą modlitwy jest niezwykła
wspólnota, do której powołał nas Bóg (1Kor 1, 9). Jezus często oddalał się
od swoich uczniów, by spędzać samotne wieczory, przeżywając nieprzerwaną
komunię z Ojcem niebieskim. To dzięki tej zażyłej więzi mógł powiedzieć do
uczniów: "Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie" (J 4, 32).Chcę
spożywać ten pokarm. Pragnę, aby modlitwa stała się żywą rzeczywistością,
ogarniającą całe moje życie.
Jednak spędzanie czasu sam na sam z Bogiem jest często zadaniem na miarę
Herkulesa. C.S. Lewis rozumiał dobrze tę trudność: "Gdy budzisz się rano,
wszystkie pragnienia i nadzieje dotyczące tego dnia napadają na ciebie jak
dzikie zwierzęta. I dlatego pierwsze, co trzeba zrobić każdego ranka, to
odepchnąć je wszystkie i wsłuchać się w ten inny głos, przyjąć inny punkt
widzenia, otworzyć się na napełnienie innym, większym, mocniejszym i
spokojniejszym życiem".
Przyznaję na samym wstępie, że moje życie modlitewne nie dorasta do tego,
czym być powinno - że często zaniedbywałem je na rzecz wielu pilnych,
bardziej "praktycznych" spraw. Często niestety uzależniałem podjęcie
modlitwy od nastroju, jaki miałem w danej chwili, przez co było jej o wiele
za mało. Staram się, by moja więź z Bogiem była bogata i przynosiła radość.
Nie osiągnąłem jeszcze tego. Jednak moje ciągłe wysiłki pozwoliły mi odkryć
pewne prawdy, które okazały się pomocne w tym dążeniu. Przekazuję je Wam w
nadziei, że i Wam przyniosą pożytek i dodadzą odwagi.

Nieudany początek
Był szabat. Siedziałem pośród setki innych wiercących się dzieci w
synagodze Beth Emeth. Nasz rabin wszedł na podwyższenie, popatrzył po nas z
wyrazem bólu na twarzy i powiedział: "Są wśród was tacy, którzy nie wierzą
w Boga". Nie miałem wtedy więcej niż dziesięć lat, ale to wydarzenie jest
wciąż żywe w mej pamięci. Pamiętam, że pomyślałem wówczas: "Czy może być
tak, jak powiedział rabin? Jak Żyd może nie wierzyć w Boga? Jesteśmy
przecież Jego wybranym ludem".
Niemniej wiara mojej synagogi, której nazwa oznaczała "Dom Prawdy", karmiła
nas tylko częścią prawdy: była to uboga dieta ze skąpymi porcjami świętej
sprawiedliwości i sądu. W rezultacie sądziłem, że moja niezdolność do
sprostania wymogom Prawa nie była poważnym problemem, którym należałoby się
zająć i przezwyciężyć go. Zdawałem sobie jednak sprawę z narastającego
poczucia dystansu pomiędzy mną a Bogiem i czułem, że ten dystans jest nie
do pokonania.
Gdybym żył kilka tysięcy lat wcześniej, inny byłby wyraz mego kultu. W
oznaczonym czasie zaprowadziłbym samca bez skazy przed wejście do Namiotu
Spotkania. Tam położyłbym rękę na głowie zwierzęcia ofiarnego i przed
zabiciem go po północnej stronie ołtarza powiedziałbym kapłanowi, dlaczego
składam ofiarę całopalną. Słuchałbym z zadowoleniem odpowiedzi kapłana
stwierdzającego, że moje całopalenie jest miłe Panu. Patrzyłbym potem, jak
kapłani zbierają krew spływającą z umierającego zwierzęcia i kropią nią
rogi ołtarza. Potem poćwiartowałbym żertwę, kapłan zaś ułożyłby części na
ołtarzu i przed moimi oczami rozegrałby się dramat: bezlitosne płomienie
pochłonęłyby moją ofiarę. Czułbym głęboki wpływ tego rytuału nakazanego
przez Biblię (por. Kpł 1) na moją więź z Jahwe, na mój przystęp do Niego.
Ale tak było wtedy. Dziś nie ma już obrzędu oczyszczenia, ani kojącej woni
kadzideł ofiarnych, jedynie sztuczna pozostałość tego, co my Żydzi
nazywaliśmy Ha Jom, Dzień (Przebłagania). Według naszych rabinów w tym
właśnie dniu Mojżesz zszedł po raz drugi z góry Synaj, nie tylko z nowymi
tablicami Prawa, ale także z niosącymi otuchę słowami Bożego przebaczenia
win mego narodu (por. Wj 34, 29-32). Mojżesz i kapłani byli wówczas naszymi
wielkimi pośrednikami. Teraz mój naród sięgnął po własne metody
- bez żadnego pośrednika, czy to ludzkiego, czy boskiego.
Pewnego dnia - było to ważne święto - spóźniliśmy się z ojcem na
nabożeństwo do synagogi. Świątynia była tak zatłoczona, że nie było nawet
miejsca stojącego. Zakłopotany ojciec spojrzał na swego dorastającego syna
i powiedział: "No cóż, Stuart, Bóg wie, że staraliśmy się tu być. To się
liczy tak naprawdę". Ale czy rzeczywiście tak było? Skąd mogłem mieć
pewność, że nasze usiłowania, by znaleźć się na nabożeństwie, uczyniły
nasze modlitwy - uczyniły nas - miłymi Temu, którego nazywaliśmy ze czcią
Adonaj (Pan)?
Miałem nieodparte poczucie daremności wszelkich praktyk religijnych, gdyż
żadna z nich nie umożliwiła mi wejścia za zasłonę, gdzie przebywał Święty
Izraela, odległy i niedostępny. Upłynęło
wiele lat, zanim moja dusza poznała Wiecznego Kapłana, który wszedł do
Miejsca Najświętszego z ofiarą swej własnej krwi, rozdzierając przede mną
zasłonę przybytku (Hbr 6, 19-20) i włączył mnie przez to do wspólnoty z
Bogiem. Sposób, w jaki Bóg przekroczył barierę grzechu w Chrystusie, stał
się dla mnie od momentu mego życiowego przełomu podstawą wszelkiej
prawdziwej radości: ufałem z prostotą w to, czego Pan Jezus dokonał dla
mnie na krzyżu. Nowe uczucie, które, mówiąc poetycko, miało siłę dynamitu,
wypełniało moją wczesną pobożność, kiedy to moja dusza "kosztowała tłustych
potraw" (Iz 55, 2). Minął jakiś czas i zdałem sobie sprawę, że
niepostrzeżenie nadeszły chude lata. To, co niegdyś stanowiło rozkosz,
przerodziło się w rutynę. Coraz mniej było chwil głębokiej komunii z
Bogiem. Osobiste problemy (emocjonalne i zdrowotne) pogłębiały jedynie moją
duchową rozterkę, ponieważ wyglądało na to, że niebo pozostawało głuche na
moje usilne błagania o wewnętrzne scalenie.

Odnowa od korzeni
Moje myślenie o Bogu musiało oprzeć się wprost na autorytecie Jego słowa,
zamiast na wątpliwych tradycjach i zmiennych odczuciach sumienia. Judaizm
mojej młodości podkreślał wagę wypełniania nakazów Tory. Według naszych
rabinów przyjęcie nas przez Boga zależało od- mieszaniny uporczywego
wysiłku i Bożej łaski. Coroczne święta były okazją, by nasze braki w
zachowywaniu przykazań Jahwe zostały wyrównane Jego łaską.
Nasz rabin co roku obwieszczał śpiewem, że nasze grzechy zostały
odpuszczone. Nie miało to jednak takiej wagi, jak zapowiedź Jahwe, że nie
pozostawi On winnych bez kary (Wj 34, 7), że człowiek, który zgrzeszył,
umrze (Ez 18, 4). Co więcej, stwierdzenie, że Wszechmocny okazuje
miłosierdzie tym, których sobie sam upodobał (Wj 33, 19), nie pocieszyło
mnie, gdy usłyszałem je po raz pierwszy. Nie miałem przecież żadnej
gwarancji, że Jego miłosierdzie odniesie triumf nad jego sądem. Prawdziwe
ukojenie przyszło dopiero wtedy, gdy dostrzegłem wielkość Bożej miłości
wobec takiego grzesznika, jak ja, dzięki której stałem się synem -
członkiem rodziny Boga.
Gdy H. G. Wells ("Wojna światów") przechodził głęboki kryzys psychiczny,
jego lekarz zaproponował mu jako lekarstwo skierowanie uwagi w stronę nieba
i poszukiwanie więzi z Wszechmocnym. Wells odparł: "Równie dobrze mógłbym
próbować przywitać się z Mleczną Drogą".
Jednak, choć może to dla kogoś być niewiarygodne, podobnie jak Abraham,
również i ja postrzegam Boga jako mego Przyjaciela (Jk 2, 23; J 16, 27) i
zwracam się do Niego jako do Ojca (Gal 4, 6). Ta zażyłość, powstała jedynie
dzięki łasce, poucza mnie, że miłość Boga do mnie opiera się całkowicie na
tym, czego On dla mnie dokonał. Sprawiedliwość Chrystusa staje się moją
wtedy, gdy mam zaufanie do Jego ofiary z siebie (2Kor 5, 21). Moje synostwo
wypływa z relacji z Nim (J 1, 12), relacji, którą On dobrowolnie
zainicjował (J 17, 6) i nieustannie podtrzymuje (J 10, 28-29).
Biorąc sobie do serca tę prawdę powinienem - wszyscy powinniśmy - zatrzymać
się nad nią i codziennie czerpać z niej umocnienie. Słabość, której
doświadczam w tej dziedzinie, cechuje większość chrześcijan: mamy zawsze
tendencję do popadania w jakąś formę legalizmu i do zapominania, że nie
możemy w żaden sposób sprawić, by Bóg kochał nas bardziej, niż kocha nas
teraz. W końcu oddał za nas swe życie, gdyśmy byli Jego nieprzyjaciółmi (Rz
5, 8-10).
Bez wnikliwej świadomości niezmierzonej miłości Boga ku nam modlitwa nigdy
nie przyniesie głębokiej komunii z Ojcem. Skoro nasza komunikacja z Bogiem
jest w nieunikniony sposób uzależniona od pojęcia, jakie mamy o nim, musimy
Go prosić, by oświecił nasze serca i umysły co do Jego niezgłębionej,
bezwarunkowo wiernej miłości ku nam.
U bardzo wielu osób negatywne spojrzenie na Boga prowadzi do opłakanych
konsekwencji. Wystarczy spojrzeć na błędne myślenie bojaźliwego sługi (Łk
19, 20-23). Diabeł przełożony w "Listach starego diabła do młodego" (C. S.
Lewis) mówi do swego podwładnego: "Zabawne, jak śmiertelnicy zawsze
wyobrażają sobie, że podsuwamy im różne rzeczy na myśl. W rzeczywistości
staramy się przede wszystkim o to, by pewne rzeczy nie przyszły im na
myśl". Potrzebujemy koniecznie zakorzenienia i ugruntowania w poznaniu Jego
miłości ku nam (Ef 3, 17-19; por. 1, 17-19). Jest to na tyle ważne dla
każdego aspektu naszego życia, że wrócimy jeszcze później w tej książce do
rozważenia modlitw Pawła za Efezjan.

Problem wiary
Niemal wszystkie trudności w modlitwie mają związek z wiarą. Zarówno treść
naszej modlitwy, jak i obszar, którego ona dotyka, są wyznaczone przez to,
w co wierzymy. Jeśli nie pojmiemy nauczania Biblii o modlitwie (czy to
przez brak wysiłku czy przez brak zrozumienia) charakter naszej wiary
będzie podlegał wielkiemu wpływowi emocji.
Jako dziecko myślałem, że jeśli stanę na dachu mojego domu, będę miał
łatwiejszy przystęp do Boga, gdyż z wysokości dachu jest bliżej do nieba.
Próbowałem faktycznie modlić się na dachu u sąsiada (wejście na mój dach
było zbyt niebezpieczne) i na całe gardło, na ile tylko starczyło mi tchu w
moich małych płucach, wykrzykiwałem masę słów w stronę skłębionych chmur
nad moją głową. Z biblijnego punktu widzenia tylko starożytni wrogowie
Izraela uznaliby to za sensowne (1Krl 20, 23.28).

Wiara w Boskie orędzie
Paweł utwierdza pierwszych chrześcijan w ich więzi z Chrystusem,
podkreślając wiarygodność słowa Chrystusowego, które usłyszeli (Rz 10, 17).
Właśnie dzięki temu, że dali posłuch wierze, stali się dziećmi Boga i
otrzymali Jego Świętego Ducha (Gal 3, 2.5). To samo słowo, które zawiera
wielką nowinę o zbawieniu dzięki łasce przez wiarę, przekazuje również
ludowi Bożemu godne zaufania pouczenia dla osobistego wzrostu duchowego
(2Tm 3, 16).
Ponieważ całe Pismo jest natchnione przez Boga, jest pożyteczne dla
nauczania o wielu istotnych sprawach, w tym także o modlitwie. Sądzę, że
sami nieświadomie postawiliśmy naszej modlitwie największą barierę, jaką
jest brak znajomości i stosowania biblijnej nauki o modlitwie.
Jednego jestem pewien: rzeczywistość Biblii musi stać się moją
rzeczywistością, jeśli moje życie modlitewne ma być na miarę Bożego
zamysłu. Ta rzeczywistość to miłość Boga względem mnie (J 16, 27) - pomimo
tego, kim jestem i pomimo tego, kim nie jestem. Muszę spocząć w tej
miłości, a nie w wyimaginowanej sile moich modlitw. Jestem jak ojciec,
który wołał, przezwyciężając się: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu" (Mk
9, 24). Ten, który okazał współczucie synowi zalęknionego ojca, okaże je
także nam, słabym, lecz pełnym nadziei.


2. NAUKA SŁUCHANIA

Na początku mojej chrześcijańskiej drogi mój przyjaciel duchowy powiedział
mi: "Modlitwa polega na tym, że prosisz i otrzymujesz". Zdanie to, choć nie
jest nieprawdziwe, mówi tylko o jednym aspekcie modlitwy, tzn. błagalnym. Z
pewnością psalmista miał na myśli znacznie więcej niż to, gdy mówił o swym
pragnieniu Boga (Ps 63, 2) i zapraszał lud Jahwe, by skosztował, "jak dobry
jest Pan" (Ps 34, 9). Często jesteśmy jak młody Samuel, który nie
uświadamiał sobie, że może mieć przystęp do tak wielkiej komunii, zanim nie
zawołał: "Mów, Panie, bo sługa Twój słucha" (1Sm 3, 10).
Będąc studentem lubiłem słuchać bogatego repertuaru wspaniałej Bostońskiej
Orkiestry pod kierunkiem Ericha Leinsdorfa. Podczas jednego z koncertów
maestro odwrócił się nieoczekiwanie w stronę wiercącego się i kaszlącego
audytorium i z delikatną przyganą w głosie powiedział: "Naszym wkładem w
prezentację dzisiejszego utworu jest muzyka, natomiast Państwa wkładem ma
być cisza - pusta taśma, na którą nagramy nasze nuty".
Odkryłem, że nie mogę robić dwóch rzeczy na raz, jeżeli jedną z nich ma być
słuchanie. Często znajduję się, tak jak wiele innych osób, w hałaśliwym
otoczeniu, nad którym nie mam kontroli. Jesteśmy bombardowani dźwiękami -
to straszne granie - całą drogę od windy do supermarketu.
Dziwna rzecz, ale często lepiej się czuję w takim otoczeniu, niż w
całkowitej ciszy. Jednak Bóg mówi: "Zatrzymajcie się i we Mnie uznajcie
Boga" (Ps 46, 11). Stanięcie w ciszy jest warunkiem
wstępnym głębszego poznania Chrystusa. Samo to, że zatrzymamy się na
chwilę, może być środkiem pogłębienia więzi z Bogiem.
Kapłan Izraela, Heli, źle zrozumiał zachowanie Anny - sądził, że była
pijana - a biedna kobieta modliła się do Pana w głębi serca (1Sm 1, 15).
Jej bezgłośna modlitwa została wysłuchana. Wylała swą duszę przed Panem
(1Sm 1, 13) w ciszy i to bardziej pomogło jej w odkryciu obecności Boga.
Gdy kaznodzieja George Whitefield ujrzał, że Bóg działa z mocą przez jego
kazania, opanował go zachwyt nad cudami Bożej łaski i tak opisał swój,
jakże odpowiedni odbiór tej rzeczywistości: "Wróciwszy do domu, rzuciłem
się na łóżko i w przerażającej ciszy podziwiałem nieskończenie wolną,
suwerenną, nachylającą się ku nam miłość Bożą".
Niedawno w jasną letnią noc zapatrzyłem się na wygwieżdżone niebo przejęty
podziwem wobec przepychu dzieła Wszechmocnego, odblasku Jego chwały. Miałem
niezwykłe poczucie solidarności z Abrahamem, który z pewnością oglądał
wiele spośród tych gwiazd i widział w nich pamiątkę uroczystych obietnic
Boskiego Majestatu (Rdz 15, 5).

Uzupełnienie brakującego elementu
Kilka lat temu w gazecie ukazała się anegdota o pewnej damie z wyższych
sfer, zabawiającej gości w swej okazałej rezydencji. Dystyngowana kobieta
narzekała, że, chociaż modliła się pobożnie, nigdy nie dostała odpowiedzi
od Wszechmocnego. Jak więc można w Niego wierzyć? Gdyby istniał, to czyż
nie otrzymałaby jakiejś odpowiedzi na tyle próśb zanoszonych do Niego przez
ostatnie ćwierć wieku? "Pardon, Madame", odrzekł na to jeden z gości, "ale
czy pani dała Mu kiedykolwiek czas, by mógł powiedzieć chociaż słowo?"
Przyjąwszy, że modlitwa jest jak droga o ruchu dwukierunkowym, muszę
naśladować Jezusa usuwając się od rozpraszających hałasów i szukać oblicza
Pańskiego (Łk 4, 42; 6, 12; por. Ps 27, 8). Nie chcę przez to powiedzieć,
że mamy po prostu znaleźć sobie samotne miejsce, opróżnić jak najbardziej
swój umysł i czekać, aż Pan coś nam objawi. Bóg wprawdzie mógłby tak
uczynić, gdyby zechciał, mówi nam jednak, że Jego Mądrość już woła do nas
(Prz 8, 1). Psalmista zachęca nas, byśmy z upodobaniem napełniali swój
umysł Słowem Bożym przez rozważanie go dniem i nocą (Ps 1, 2).
W badaniach ankietowych Gallupa dwie trzecie osób podających się za
ewangelików (niewątpliwie termin ten wymaga do określenia) odpowiedziało,
że nie czytają systematycznie Biblii (choć przyznawały, że należałoby tak
czynić).
Paweł pisze do Koryntian, że prawdziwe dziecko Boże zna zamysł Chrystusowy
(1Kor 2, 16). Jednym ze znaczeń tego głębokiego zdania jest to, że
Chrystus, który stał się mądrością Pawła (1Kor 1, 30), przekazał mu swoje
nieomylne i doskonałe słowo. Przyjmując to właśnie słowo stał się Paweł
mądry w rzeczach Bożych.
Nasze poznanie zamysłu Chrystusowego opiera się dokładnie na tym samym
fundamencie: musimy pozwolić, by Jego Słowo przebywało w nas z całym swym
bogactwem (Kol 3, 16). Jeśli uczynimy z tego Słowa integralną część naszego
życia, będzie Ono wtedy miało wpływ nie tylko na naszą modlitwę, ale także
na nasze życie jako całość. Dobrze wyraził to Spurgeon: "Biblia, która się
rozlatuje, najczęściej jest własnością kogoś, kto trzyma się dobrze".

Dłuższa, ale krótsza
Pamiętam z dzieciństwa opowieść naszego rabina o chłopaku, który chciał
dotrzeć do dalekiego kraju. Wielki mędrzec wskazał mu w zagadkowy sposób
dwie możliwe drogi: jedną krótszą, ale dłuższą, drugą dłuższą, ale krótszą.
Chłopiec wybrał pierwszą. Przekonał się jednak, że choć wydawała się ona
prostsza, praktycznie nie dało się nią dojść do celu, ponieważ piętrzyły
się na niej liczne przeszkody. Znacznie łatwiejsza do pokonania okazała się
długa droga, była bowiem dobrze oznakowana i dostosowana do wygody
podróżnych.
Rabin chciał mnie nakłonić, bym wybrał właściwy szlak w życiu, niezależnie
od tego, ile czasu byłoby potrzeba na jego przebycie. W żadnej innej
dziedzinie ta zasada nie jest bardziej istotna niż w poszukiwaniu drogi do
pełni w modlitwie. Nie ma ścieżek wiodących na skróty do głębokiej komunii
z Bogiem. E. M. Bounds powiedział słusznie: "Boga nie da się poznać w
pośpiechu. Nie obdarza On swymi darami kogoś, kto spotyka się z Nim
przypadkiem lub w przelocie i zaraz odchodzi".
Jeśli chcemy wzrastać w poznawaniu Go, musimy poświęcić czas na obcowanie
ze źródłem, które w niezrównany sposób odsłania nam Jego zamysł. Jako mały
chłopiec uczący się grać na pianinie często wywoływałem niezadowolenie
mojej nauczycielki brakiem dyscypliny i systematyczności w ćwiczeniu.
Pamiętam, jak w nieprzekonywający sposób usprawiedliwiałem się, gdy robiła
mi wymówki: "Po prostu nie mam czasu". Jej mądra replika jest dla mnie
bodźcem od ponad czterdziestu lat: "Stuart, zawsze znajdziesz czas na to,
co jest dla ciebie najważniejsze".
Musimy na nowo przemyśleć, jakie sprawy są dla nas pierwszoplanowe. Artur
Pink zauważył: "Nie jest prawdą, że nie mamy czasu. Po prostu brak nam
serca do Bożych spraw". O co najbardziej warto się starać? Mimo, że Bóg
ofiaruje nam nieskończoną radość, jesteśmy, jak powiedział C. S. Lewis,
"małodusznymi stworzeniami", które biegają za tym, co bezwartościowe "jak
nieświadome dziecko, które woli dalej robić babki z błota koło slumsów, bo
nie jest w stanie sobie wyobrazić, co oznacza propozycja wakacji nad
morzem".
Jestem przekonany, że jeśli nie wyznaczymy sobie czasu na modlitwę, to ona
samoistnie się nie pojawi. Poddamy się tyranii "pilniejszych spraw". Wielu
z nas musi więc na nowo prosić Boga o pomoc w ustaleniu czasu i miejsca, by
być z Nim sam na sam. Nie pozwólmy, by nacisk tłumu lub gorączkowy styl
życia odciągnął nas od tego dążenia, które jest najbardziej konieczne w
naszym życiu (Ps 105, 4). Na początek można przeczytać wybrany fragment
Pisma w poszukiwaniu wskazówki dla siebie i prosić jego Autora, który żyje
i słucha nas, by pomógł nam lepiej zrozumieć to słowo i zastosować je w
naszym życiu.
Wiek, w którym żyjemy, jest wiekiem Reader's Digest. Lubimy treści
skondensowane i łatwo przyswajalne. Jesteśmy nieustannie
zagonieni i niewiele znajdujemy czasu na spokojną pobożność, o której tak
mówi psalmista: "Moje oczy budzą się przed nocnymi strażami, aby rozważać
Twoją mowę" (Ps 119, 148). Nie sądzę, by doświadczenie psalmisty było
jedynie rezultatem jego wytężonych starań. Wcześniej prosił Jahwe, by On
odwrócił go od marności i nakłonił jego serce do swoich napomnień (Ps 119,
36-37). Natchniony autor otwarcie wyznaje swoją udrękę oraz potrzebę
umocnienia i pouczenia (w. 28, 33-34). Na zakończenie psalmu sługa Boży
wyznaje swoje zagubienie, z którego wyprowadzić go może jedynie zbawcza
interwencja Pana (w. 176).
Takie jest starotestamentalne, ponadczasowe ujęcie działania Ducha
Świętego, bez którego nikt z nas nie tylko nie mógłby poznać jedynego
prawdziwego Boga, ale nawet nie mógłby pragnąć Go szukać. Miał rację
Dietrich Bonhoeffer, mówiąc: "Nie mogę sam się modlić, Boże. We mnie są
ciemności, ale z Tobą jest światłość". Ten sam Duch, który uświadamia nam
tę potrzebę, jest także z pewnością gotów, by ją zaspokoić.

Przyjmij Słowo osobiście
Nie możemy pozwolić, aby zasłona nierealności oddzieliła nas od osobistego
przesłania, które Bóg dał nam w swoim Słowie. Zawiera ono to, co Francis
Schaeffer nazwał "prawdziwą prawdą", która czyni nas zdolnymi do osobowej
więzi z Bogiem.
Według innego sondażu Gallupa, tylko 15% społeczności ewangelickiej czyta
codziennie Pismo Święte. A przecież każde słowo w nim zawarte ma na celu
pobudzenie nas do jednoczenia się z Bogiem. Dlatego Andrew Murray stale
zachęcał, by czytając Boże orędzie, stawać w obecności Jego samego: "Niech
ono wytworzy wokół ciebie i w tobie atmosferę świętości - święte światło -
abyś doznał odnowienia i umocnienia". Czy czytając Słowo Boże przyjmujesz
je osobiście, czy raczej staje się to czymś w rodzaju ćwiczenia
intelektualnego?
Pamiętam, że przed rozpadem Związku Radzieckiego czytałem o uwięzionym
działaczu żydowskim, którego zamknięto w osobnej celi za to, że gwałtownie
opierał się, gdy chciano mu odebrać Księgę Psalmów, którą miał przy sobie.
Nie wiemy co prawda, jaką motywacją kierował się w swym uporze, ale jedno
jest pewne: musimy być osobiście przekonani o tym, że Słowo Boże jest
skarbem, jeśli chcemy, by nasza więź z Chrystusem naprawdę się rozwijała.
Gdy moje życie rozsypywało się w gruzy, niezmiernie pomogła mi medytacja
nad psalmami. Czasami w męczącej ciszy późną nocą - gdy małe problemy łatwo
rozrastają się do niebotycznych rozmiarów - czytałem psalmy do momentu, gdy
moja dusza utożsamiała się z psalmistą i doznawała pociechy dzięki temu, co
zapisał on z woli Bożej. Nie jest trudno trafić na takie miejsce w psalmach
- wystarczy zauważyć, jak często jakaś przygniatająca troska sprawia, że
psalmista woła do Boga.
Studiowanie dłuższych fragmentów Pisma jest wprawdzie godne polecenia, mnie
jednak przynosi najwięcej pożytku to, że skupiam się na jednym lub kilku
wersetach przez kilka dni i proszę Ducha Świętego, by pomógł mi w pełni
zrozumieć ich treść i przyjąć ją osobiście w głębi serca.
Przez ostatni tydzień skoncentrowałem się na wersecie Mt 6, 27, w którym
Jezus pyta "Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę
dołożyć do wieku swego życia?" Spojrzenie na Tego, którego życie na ziemi w
niczym nie przypominało życia ptaków ani lilii (w. 26.28) pozwala mi
przyjąć naukę Mistrza. Jego życie uwierzytelnia nakaz odrzucania nadmiernej
troski.
Koncentracja na tym tekście pobudziła mnie do wdzięczności wobec Boga za
jego pytanie, które sprzeciwia się mojej tendencji do ulegania niespokojnym
myślom. Zdanie to zmusiło mnie też do zastanowienia się nad kilkoma z wielu
dowodów opieki Boga nade mną i do zrzucenia - pod wpływem tej refleksji -
mych trosk na jedyną prawdziwie wierną Skałę mego życia.


3. W CIEMNOŚCIACH

"Wiara chrześcijańska" twierdzi C. S. Lewis, "nie zaczyna się od radości,
ale raczej od rozpaczy i nie można pominąć rozpaczy w drodze do radości".
Zwierzętom nie grozi wprawdzie rozpacz, ale niedostępna jest im także
nadzieja. Nadzieja otwiera się przed tym, kto przezwyciężył swoją rozpacz w
świetle Ewangelii. Tylko wtedy znajduje otuchę i nadzieję, która zawieść
nie może (Rz 5, 5; Hbr 6, 18).
Piotr wzywa wiernych, by przerzucili wszystkie swe troski na Chrystusa,
gdyż Jemu zależy na każdym z nich (1P 5, 7). Łatwo powiedzieć, trudniej
zrobić. Czasem zmartwienie zawiśnie nad głową jak ciemna chmura. Gdy po
czternastu latach posługi duszpasterskiej moi przełożeni kościelni
powiedzieli, bym poszukał sobie pracy gdzie indziej, załamałem się. Gdy
moja niezamężna córka zaszła w ciążę, byłem kompletnie rozbity. Nie miał
racji Charlie Brown mówiąc, że nie ma problemu tak głębokiego i tak
dotkliwego, by nie można było od niego uciec.
Mojżesz mówi nam, że, zanim Abrahamowi zostały objawione warunki
przymierza, "opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka
ciemność" (Rdz 15, 12). Dziwne, że preludium do wspaniałych słów obietnicy
musiało być tak przerażające. Znamy wszyscy bolesne zagubienie, wyrażone w
wołaniu Dantego: "Obudziłem się pośrodku lasu, było ciemno i nie widziałem
drogi przed sobą". W takich mrocznych momentach najchętniej zapadlibyśmy "w
głęboki sen" (Rdz 12, 15). Gdy Dawid zawiedziony przez tego, kogo
uważał za swego przyjaciela, wypowiedział zdanie, które mogło być
natchnieniem dla Piotrowego napomnienia:
"Zrzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma..." (Ps 55, 23)
Niektóre tłumaczenia zamiast "troski" mają "ciężar", co pochodzi od
hebrajskiego rdzenia oznaczającego "to, co zostało dane". Ciężar, który
teraz niesiesz - cokolwiek by to było - przychodzi do ciebie jako dar od
Wszechwładnego Boga. Ten, kto ci go daje, zachęca cię, byś, jeśli zechcesz,
złożył Mu ten ciężar w ofierze.

Kto dzisiaj się modli?
David Jacobsen, Amerykanin przetrzymywany przez półtora roku jako zakładnik
w Bejrucie, był skuty łańcuchami, źle żywiony i okrutnie maltretowany. Wraz
ze swymi współwięźniami założył wspólnotę o niewesołej nazwie "Kościół za
zamkniętymi drzwiami". Składali ręce do modlitwy i błagali Boga o pomoc.
Jacobsen powiedział potem, że właśnie w tej ponurej celi Duch Święty
pokazał mu, że "Święty Pocieszyciel przychodzi, gdy jest wzywany".
Przerażające ciemności przychodzą jednak w różnych formach i mogą odebrać
siłę nawet najmocniejszemu chrześcijaninowi. Zdarzają się sytuacje, które
tak nas wytracają z równowagi i dezorientują, że po prostu nie jesteśmy w
stanie się modlić.
David Brainerd, jedna z najjaśniejszych gwiazd misjonarskich czasu
Wielkiego Przebudzenia, zapisał w swym dzienniku te szczere refleksje:
"Ledwie powłóczyłem nogami i musiałem położyć się do łóżka... czas mijał, a
ja nie byłem w stanie ani czytać, ani medytować, ani się modlić... O, jak
ciężko płynie chwila za chwilą, gdy nie potrafię zrobić nic pozytecznego i
jestem zmuszony, by trwonić cenny czas". To ten sam duchowy olbrzym, który
stale mówił o swym gorącym oddaniu Chrystusowi i życiu poświęconemu
modlitwie.
Wyobraźmy sobie, że Paweł Apostoł również prowadził dziennik. Proszę
wybaczyć, jeśli wydaje się, że graniczy to z herezją, ale wcale bym się nie
zdziwił, gdybym przeczytał, że nawet ten najbardziej niezwykły święty
doświadczał, podobnie jak Brainerd, okresów zupełnej niezdolności do
zrobienia czegokolwiek. Trudno sobie wyobrazić, by biczowania, katastrofy
okrętowe, bezsenne noce, wrogość braci i dotkliwe ubóstwo nigdy nie
wpłynęły ujemnie na zdolność Pawła do modlitwy. Oczywiście to tylko
przypuszczenie.
Nie pozostawia jednak wątpliwości bezpośrednia wartość, jaką Paweł
przypisywał swemu cierpieniu. "Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się
słaby?" (2Kor 11, 29). Dzięki kryzysom Pawła wzrosła jego empatia, tym
samym poszerzyło się pole jego oddziaływania. Idzie on jeszcze krok dalej,
uświadamiając sobie, że jego słabość prowadzi go do zaufania Bogu, "aby
zamieszkała we mnie moc Chrystusa" (2Kor 12, 9). Rzeczywiście wydaje się,
że te cierpienia dawały Pawłowi nadziemską moc przekazywania Bożej pociechy
tym, którzy przeżywali trudności (2Kor 1, 3-5).
W sztuce Thoratona Wildera "The Angel That Troubled the Pool" (Anioł
poruszający sadzawkę) pewien człowiek już ma wejść do sadzawki, bowiem woda
zaczyna się poruszać. Anioł jednak zatrzymuje go, mówiąc: "Gdzie będzie
twoja siła, jeśli utracisz swoją ranę?" Człowiek, który już został
uzdrowiony, podchodzi do tego, któremu odmówiono uzdrowienia i błaga go, by
pomógł jego przygnębionemu synowi: "Chodź ze mną do mojego domu. Mój syn
jest pogrążony w czarnych myślach i ja go nie rozumiem..." Właśnie brak
ulgi w bólu i cierpieniu pozwolił nieuzdrowionemu człowiekowi skutecznie
dotrzeć do bliźniego w potrzebie. Anioł wyraził to dobitnie: "W służbie
miłości mogą służyć tylko zranieni żołnierze".
W debatach rabinistycznych uczeni wciąż stosują w celach dydaktycznych
popularną starożytną metodę, zwaną pilpul. W odróżnieniu od metody
sokratejskiej, w której nauczyciel zadaje pytania uczniowi, tutaj jeden
nauczyciel wypowiada twierdzenie, a drugi wskazuje, dlaczego jest ono
niepoprawne. Następnie pierwszy mówca odpowiada na zarzuty drugiego i
odbijanie piłeczki w tej dość wdzięcznej formie polemiki trwa aż do chwili,
gdy albo rabini, albo słuchacze mają już dosyć.
Podczas tych posiedzeń, z których wiele opisuje Talmud, sporo jest
dzielenia włosa na czworo. Często tematy dyskusji są mało istotne, kiedy
indziej jednak można usłyszeć dialog, który przenika duszę do głębi. Oto
jedno z dyskutowanych pytań: "Czy Bóg kocha bardziej osobę, która
zgrzeszyła, a później żałowała, czy też taką, która nigdy nie zgrzeszyła?"
W debacie przeważyły argumenty przemawiające za osobą, która nigdy nie
zgrzeszyła - odwrotnie niż w nauczaniu Jezusa, że nie tacy wywołują
największą radość w niebie (Łk 15, 7).
Inne ważkie pytanie dotyczyło cierpienia: "Dlaczego Bóg dopuszcza tak
wielkie utrapienia na pobożnych?" Wniosek z tej dyskusji miał niewiele
wspólnego z logiką arystotelesowską, ponieważ w debacie rabinistycznej mogą
znaleźć się obok siebie twierdzenia pozornie sprzeczne. Zatem, odnosząc się
w szczególności do Hioba, otrzymano konkluzję następującą: "Ten, kogo Bóg
bardzo kocha, dostaje bogactwa, ale temu, kogo kocha najbardziej, pozwala
cierpieć". Izajasz mówi, że Bóg Ojciec wydał swego Syna na udrękę (Iz 53,
10). Mesjasz stał się sprawcą naszego zbawienia przez to, co wycierpiał
(Hbr 5, 8-9).
Poprzez utrapienia Bóg może objawić nam swą miłość -a przez nas innym - w
sposób, którego nie poznalibyśmy inaczej. Bóg daje nam to, co ortodoksyjni
Żydzi nazywają curys (udręka) po to, aby się nami posłużyć dla dobra
innych. Elizabeth Elliot wspomina mówcę w college'u, który wyraził to w ten
sposób: "Jeśli moje życie łamie się na kawałki, gdy oddaję je Jezusowi, być
może dzieje się tak dlatego, że ułomki nakarmią rzesze ludzi, podczas gdy
bochenek wystarczyłby tylko dla jednego małego chłopca".
Ufność w życzliwą potęgę Chrystusa nigdy nie jest tak ważna, jak właśnie
wtedy, kiedy, jak Brainerd, nie jesteśmy w stanie się modlić, kiedy język
jakby przysechł do podniebienia (Ps 22, 15). Bóg dał nam swego Ducha
Świętego, który z własnej inicjatywy stał się integralną częścią naszego
życia. Budzi On w nas, jeśli nie zawsze niezachwiane, to przynajmniej wciąż
powracające przekonanie, że nasz niebieski Ojciec kocha nas (J 16, 27), że
miłość wzięła w rachubę to, co hiszpański mistyk Jan od Krzyża nazwał "nocą
ciemną duszy". Choćby słowa uwięzły nam w gardle, Duch Święty nigdy nie
jest pozbawiony mowy. Przychodzi On z pomocą naszej słabości, wstawia się
za nami zgodnie z wolą Bożą (Rz 8, 26-27). W tych przepięknych wersetach
Paweł poucza wiernych, że Duch Święty działa nieomylnie i niezależnie od
ich wysiłków, podtrzymując w nich żywą więź z Bogiem.
Gdy John Newton, autor hymnu "Amazing Grace" (Zadziwiająca Łaska), widział
swoją chorą na raka żonę, umierającą powolną i bolesną śmiercią, zaczął
dreptać w kółko i z sercem pełnym bólu zanosił do Boga nieskładne modlitwy.
Wtedy gdzieś w głębi duszy odczuł poruszenie Ducha, który przypomniał mu
godne wiary obietnice Boże. Newton zawołał "Panie, sam jestem zupełnie
bezradny, ale pragnę ufać bez zastrzeżeń, że Ty mi pomożesz".
W naszych wołaniach o pomoc, jak i w podnoszących na duchu wspomnieniach,
trzeba umieć dostrzec działanie Ducha Świętego. Jego zamiarem jest
rozbudzanie w nas tego, co jest konieczne dla naszego pokoju (J 14, 26-27).
Przychodzi On, by nie ogarnął nas lęk, że jesteśmy opuszczeni (2Kor 4, 9).
Daje nam łaskę przyjęcia otwartym sercem Jego miłosnych zalotów i dzięki
temu może zaspokoić nasze najgłębsze pragnienia.
Jedna z modlitw Sorena Kierkegaarda przypomina w dojmująco piękny sposób,
że przywracająca do łaski inicjatywa Boga budzi w nas tęsknotę za więzią z
Nim - pragnienie, które On z pewnością zaspokoi (por. szczególnie Ps 63):
Ojcze niebieski, wiemy dobrze, że to Ty jesteś sprawcą i chcenia i
działania, że również tęsknota, jeśli prowadzi nas do odnowienia więzi z
naszym Zbawicielem i Odkupicielem, pochodzi od Ciebie. Ojcze niebieski,
tęsknota jest Twoim darem. Ale gdy ogarnia nas tęsknota, daj, byśmy
uchwycili się jej. Gdy ona nas porywa, spraw, byśmy się jej poddali. Gdy Ty
jesteś przy nas, wzywając nas, niechaj i my w modlitwie trwamy przy Tobie.
Skoro dając nam tęsknotę ofiarujesz nam największe dobro, spraw, byśmy
mocno do niego przylgnęli.
Oczywiście, gdy zostaliśmy dotknięci do żywego i gdy rany jeszcze krwawią,
może się okazać, że nie znajdziemy takiego oparcia, jakiego byśmy pragnęli.
Najlepiej przekonał się o tym C. S. Lewis, gdy musiał zmagać się z pozorną
obojętnością Nieba wobec raka kości, który bezlitośnie zabierał życie jego
żonie. Czuł się tak, jak gdyby zatrzaśnięto mu przed nosem drzwi i
zamknięto od wewnątrz na dwie zasuwy. W tych rozpaczliwych momentach Lewis
zobaczył, że "nawet paznokcie rąk złożonych do modlitwy można obgryźć do
żywego ciała".
Ostatecznie jednak łaska Boża pociąga nas z powrotem ku tej bezcennej
prawdzie, która ma być naszym oparciem: że jesteśmy kochani nie ze względu
na to, kim my jesteśmy, ale ze względu na to, kim jest Bóg. Pisarz Victor
Hugo odkrył, że największe szczęście w życiu płynie z przekonania, że
jesteśmy naprawdę kochani -"kochani jakby na przekór nam samym".
Taka jest miłość przymierza: oddaje się niezależnie od wierności
ukochanego, "nie zmienia się, choć widzi odmianę". Jesteśmy tak
przyzwyczajeni do kontaktów międzyludzkich opartych na zasadach handlowych
- "Zrobię to dla ciebie, jeśli ty zrobisz tamto dla mnie" - że nienaturalna
wydaje się nam głęboka i niezachwiana miłość ku nam w obliczu naszej
niestałości. Mamy jakże wspaniały dowód niezłomnej wierności Boga: Jezus
Chrystus wziął na siebie nasze boleści, był cały poraniony, skrwawiony i
zapłakany; Mąż boleści, który poznał każdy rodzaj cierpienia; wreszcie
obiecał, że nas nigdy nie zostawi (nawet jeśli jesteśmy bombardowani
myślami, że jest na odwrót). Nasz Pan przyszedł, jak mówi George MacDonald,
"aby obetrzeć nasze łzy. Czyni to, uczyni to tak szybko, jak tylko będzie
mógł, a dopóki nie może ich obetrzeć, sprawia, że płyną bez goryczy..."
Bywały okresy, gdy - przybity wielkim zmartwieniem -czułem się niezdolny do
modlitwy. Wprawdzie nikt z nas nie jest wolny od wpływu rozbicia
emocjonalnego na duchowy zapał, mamy jednak Zbawiciela, który współczuje
nam w naszych słabościach i zawsze żyje, by wstawiać się za nami (Hbr 4,
15; 7, 24). Jego nastawienie ku nam nie zmienia się, gdy zaniedbujemy
modlitwę, gdy modlimy się sporadycznie lub nierozważnie. To jest skuteczne
antidotum na zabójczą rozpacz, najlepszy sposób wyjścia z ciemności, które
mogą nas osaczyć. Jego wierność sprowadzi w końcu światło.
Corrieten Boom wierzyła w to nawet w mrocznym obozie śmierci w Ravensbruck.
"Choćby przepaść była nie wiem jak głęboka", mówiła, "Boża miłość jest
jeszcze głębsza".
W obliczu nadchodzącej śmierci Ten, który wziął na siebie nasze cierpienia,
otrzymał wkrótce nową nadzieję (Ps 22, 2; por. z wersetem 24). Dzięki Jego
zwycięstwu możemy pokładać w Nim ufność i odważnie wchodzić w Jego życzliwą
obecność, gdyż powiedział: "tego, który do Mnie przychodzi, precz nie
odrzucę" (J 6, 37).
O Ty, co kochasz skruchę grzesznika,
i w swej miłości nie znasz granic,
Z tego nadzieja nasza wynika,
Że Ty się będziesz modlił za nami.
Kiedy zmęczeni daleką drogą,
Którą do nieba przebyć mamy,
Nie potrafimy już ufać Bogu,
Wtedy, o Zbawco, módl się za nami.
A jeśli zwodzi nas droga łatwa,
I od mądrości się oddalamy
I nie widzimy promyka światła,
Ty również, Zbawco módl się za nami.
Gdy Szatan naszym złem ośmielony
Chce nam odebrać krzyża znamię,
Weź nas, o Panie, w swoje ramiona
I módl się, módl się za nami.
Gdy kiedyś każda grzechu skaza
Przed nami w pełnym świetle stanie,
Powiedz, żeś Ty już wszystko wymazał
I drogi Zbawco, módl się za nami.
(Charlotte Elliott, 1789-1871)


4. KTO DZISIAJ UMIE SŁUCHAĆ?

Dla niemieckiego filozofa Immanuela Kanta modlitwa była jedynie przesądnym
złudzeniem. Fakt, że Bóg obiecał wysłuchanie prośby buntowniczego króla
Achaza ujawnił obłudę monarchy i zarazem pogardę Boga wobec jego udawanej
duchowości (Iz 7, 10-13).
Jako nastolatek popadłem w konflikt z prawem i musiałem stanąć przed
sędzią, który próbował określić właściwy wyrok dla mnie. Przed ogłoszeniem
decyzji zapytał mnie: "Skąd mogę wiedzieć, że nigdy więcej nie będziesz
musiał stanąć przede mną?" Sądząc po jego minie moja odpowiedź musiała go
zaskoczyć. "Wysoki sądzie", odrzekłem zdenerwowany, "modliłem się z moim
rabinem w tej sprawie i przyrzekłem Bogu, że nigdy więcej nie obrażę Go w
ten sposób". Sędzia zaakceptował to zapewnienie, widząc, że modlitwa nie
była dla mnie ani iluzją, ani przykrywką mojej obłudy.
Jednak, gdy wspominam to doświadczenie, które miałem ze swym rabinem, nie
przypominam sobie, żebym prosił Boga o łaskę potrzebną dla dochowania tej
obietnicy. Polegałem zbytnio na sobie, tak jak moi przodkowie, którzy,
otrzymując Boże prawo od Mojżesza, przyrzekali pewni siebie: "Uczynimy
wszystko, co Pan nakazał" (Wj 19, 7-8). Na szczęście Jego łaska uchroniła
mnie od dalszych kłopotów, przynajmniej z miejscowym sądem.
Wiele lat upłynęło, zanim zacząłem pojmować, że Bóg naprawdę troszczy się o
mnie jako niebieski Ojciec. To jest coś, czego wciąż muszę się uczyć. Coraz
bardziej byłem świadomy niewidzialnej ręki Bożej Opatrzności. Bóg
nieustannie działa we wszystkich rzeczach dla swej chwały i dla dobra
swego ludu. Podstawową zasadą jest to, że Bóg zaczyna czynić coś w naszym
życiu na długo przedtem, zanim my sobie to uświadomimy.
Purytanin, John Flavel czerpał szczególną radość z tej prawdy. Pragnął
przekonać chrześcijan o jej niezwykłej doniosłości, pisząc: "Z jaką głęboką
mądrością, nieskończoną delikatnością i nieustanną czujnością [Opatrzność]
ułożyła wszystko, co nas dotyczy, od początku do końca".
Bóg Opatrzności jest Bogiem, który zaopatruje nas we wszystko, czego nam
potrzeba. Abraham nazwał Go Jahwe Ireh, gdy w opatrznościowy sposób znalazł
jagnię, by złożyć je na całopalenie zamiast Izaaka na wzgórzu Moria (Rdz
22, 14). To imię jest bardzo pocieszające: "Widząc [nasze potrzeby] Bóg
zaspokaja je". Wydarzenie na wzgórzu Moria było zapowiedzią działania
Opatrzności Boga w śmierci Jego Syna, przez którą dał On świadectwo swej
wszechogarniającej troski o nas (Rz 8, 32; Flp 4, 19).
Zatem nigdy nie powinniśmy patrzeć na nasze modlitwy jako na próby
wydobycia siłą potrzebnych rzeczy od kogoś, kto jest kapryśny lub obojętny
na nasze sprawy. Jan Kalwin powiedział, że nie zamyka On oczu, ani nie
zasypia czekając, aż obudzimy Go naszym wołaniem.
Trzeba sobie jednak uświadomić, że Opatrzność ma pieczę również nad
bolesnymi chwilami w życiu. Prorocy wciąż przedstawiają Boga jako sprawcę
zarówno trudnych, jak i radosnych doświadczeń (Iz 45, 7; Lam 3, 32).
Nieszczęścia także Bóg zsyła z miłości. Jego niepokonana potęga sprawia, że
nawet najbardziej gorzkie doświadczenia wychodzą nam na dobre (Rdz 50, 20;
Rz 8, 28), by w końcu, jak powiedział prof. Berkouwer, "obrócić je na naszą
korzyść".

Lekcja Dawida
Gdy Dawid pisał Psalm 139, był niezwykle poruszony otrzymanym od
Boga poczuciem majestatu Wszechwiedzącego. Nic nie mogło zasłonić psalmisty
przed wszystko widzącym wzrokiem Boga; każdy najdrobniejszy czyn Dawida był
znany Panu.
Co więcej, Dawid świadom był faktu, że Bóg przenika wszystkie jego zamysły
(w. 2) i zna słowa, które Dawid chce wypowiedzieć, zanim pojawią się na
języku (w. 4). Wiedza Boga o Dawidzie przekraczała czas i przestrzeń (w.
15-16), była dla niego niewyobrażalna, "zbyt dziwna"... "zbyt wzniosła" (w.
6).
Ale jeśli Bóg zna każde słowo, zanim pojawi się na języku, po co zawracać
sobie głowę wypowiadaniem myśli, które Najwyższy i tak rozpoznaje? Być może
wypowiedzenie ustami przynosi pożytek głównie nam, byśmy byli w pełni
świadomi tego, co powierzamy Jego opiece - spraw, o których wiemy, że bez
Bożej pomocy nie dalibyśmy sobie z nimi rady. Nasze prośby oddają Mu
należną cześć, ponieważ przez nie uznajemy fakt, że wszelki dar pochodzi z
góry (Jk 1, 17). Słowa, które wypowiadamy, odsłaniają myśli naszego serca,
ponieważ dotyczą Boga, ukazują jasno zarówno charakter naszej pobożności,
jak i stopień zależności od Niego.
Chociaż pewne aspekty modlitwy są owiane tajemnicą, z pewnością zamiarem
Boga było wykorzystanie naszych modlitw jako środka, za pomocą którego chce
On wypełnić swoją wolę. Chętnie wypełnia swoje miłosierne plany za
pośrednictwem naszych próśb, które wzbudza w nas sam Duch Święty. Dotyczy
to modlitwy zarówno w wielkich, jak i małych sprawach, czy to, gdy zanosimy
błaganie o sprawiedliwość społeczną, czy o osobisty rozwój (Ps 139, 19.23).
Czy postrzegasz siebie jako dziecko, które jest zawsze pod troskliwą opieką
Wszechmocnego Boga? Jeśli tak, to czy nie należałoby sądzić, że owo
przekonanie powinno kształtować Twoje życie modlitewne? Stosowne jest
powtarzanie w duchu uwielbienia radosnych myśli Dawida: "Widzisz moje
działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane... Ty
ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę" (Ps 139, 3.5).

Mniej zagłębiania się w sobie
Trzydzieści lat temu z okazji mojego chrztu pastor dał mi "Diary of Private
Prayer" (Dziennik osobistej modlitwy) Johna Baillie, niegdyś kapelana
królowej Szkocji. Jego modlitwy, spisane, by pobudzać pobożność innych,
charakteryzuje szczególna bezinteresowność - nie grzęzną one w
egocentrycznych prośbach, lecz koncentrują się na Tym, który zawsze spełnia
swoje zamiary wobec swego dziecka (Ps 57, 2). Przyjrzyjmy się tonowi i
treści typowej dla niego modlitwy:
Oto jestem, Boże, słaby i nędzny, ale moje serce i moje słowa wznoszę ku
Tobie, przed którym wszystkie stworzenia są pyłem i mgłą ulotną. Jesteś
ukryty za zasłoną zmysłów, niepojęty w swej wielkości, tajemniczy w swej
wszechmocy, a jednak rozmawiam z Tobą poufale jak dziecko z rodzicem, jak
przyjaciel z przyjacielem. Gdybym nie mógł tak z Tobą rozmawiać, nie
miałbym na tym świecie żadnej nadziei. Niewiele mogę zrobić sam, czy też
nakazać innym. Nie z mojej woli znalazłem się tutaj, nie z mojej woli
wkrótce stąd odejdę. Z tego wszystkiego, co mnie dzisiaj czeka, bardzo
niewiele zależeć będzie od mojego wyboru. To Ty, który jesteś ukryty,
kierujesz moim losem i wyznaczasz miejsce mego zamieszkania. To Ty dałeś
moim rękom siłę do wykonywania jednej pracy, a odmówiłeś zdolności do
innej. To Ty trzymasz dzisiaj w swoich dłoniach nić mojego życia i Ty jeden
znasz moje przyszłe zadania i bóle. Ale ponieważ jesteś moim Ojcem, niczego
się nie lękam. Wiem, że wszystko jest w porządku, bo Twój Duch działa we
wnętrzu mego ducha. Nie mogę osiągnąć tego, czego pragnę dla siebie, ale Ty
możesz osiągnąć to, czego pragniesz dla mnie. Nie czynię dobra, które
chciałbym czynić, ale Ty możesz dać mi siłę do czynienia takiego dobra,
jakiego sam dla mnie zapragniesz.
Podziwiałem autora tej modlitwy za to, że uznaje On własną słabość,
jaskrawo skontrastowaną z nieskrępowanym panowaniem Wszechmogącego Boga. Z
tej wrażliwości zrodziło się wiele budujących myśli w jego modlitwie. W
dalszym jej ciągu z radością poddaje się woli Ojca:
Drogi Ojcze, weź ten dzień w swoje posiadanie. Czuwaj nad moimi myślami i
uczuciami. Kieruj moimi siłami. Pouczaj mój umysł. Umacniaj moją wolę. Weź
moje ręce i daj im sprawność, by służyły Tobie. Weź moje stopy i uczyń je
gotowymi na Twoje rozkazy. Weź moje oczy i spraw, by patrzyły na Twoją
piękność. Weź moje usta i daj im wymowę, by świadczyły o Twojej miłości.
Spraw, by ten dzień był dniem posłuszeństwa, dniem duchowej radości i
pokoju. Niech moja dzisiejsza praca stanie się małą cząstką dzieła
Królestwa mego Pana, Jezusa Chrystusa, w imię którego wypowiadam tę
modlitwę. Amen.
Miałem okazję regularnie głosić Ewangelię grupom muzułmanów, którzy w
charakterystyczny dla nich sposób przerywali co pewien czas rozmowę, by
wyrazić swą uległość padnięciem na twarz przed Allachem w modlitwie (sama
nazwa "muzułmanin" oznacza człowieka uległego). Nie dostrzegłem jednak
nigdy żadnej radości w tych wiernopoddańczych aktach. Być może jest tak
dlatego, że nie widzą oni Boga jako swego niebieskiego Ojca, który chce, by
Jego plany wnosiły radość w serca Jego ludu. Czym innym jest poddanie się
królowi ze względu na Jego absolutną władzę, a zupełnie czym innym
zgodzenie się z Jego wolą ze świadomością, że zaspokaja ona nasze potrzeby
i jest nacechowana ojcowską życzliwością. Modlitwa Bailliego ukazuje nasz
szczególny przywilej: oddawanie chwały Bogu przez służenie Mu w tej
niepowtarzalnej sytuacji, którą przykroił On na miarę swego dziecka.
Otwiera On drzwi do niezrównanej radości przed każdym, kto pragnie
wypełniać Jego wolę i kroczy Jego drogą. Daliśmy się zwieść naszym
uczuciom, którym świat wmawia, że prawdziwe zadowolenie można osiągnąć
tylko dzięki środkom materialnym.
Zanim miliarder H. Ross Perot wziął udział w kampanii prezydenckiej w 1993
roku, czasopismo "Fortune" opublikowało następującą jego wypowiedź:
"Człowieku, pamiętaj: jeśli będziesz miał szczęście, jeśli zarobisz mnóstwo
pieniędzy, jeśli nakupisz wiele rzeczy - to wszystko się rozpadnie. Wyobraź
sobie, że masz największą, najbardziej luksusową rezydencję na świecie z
klimatyzacją i basenem, a tu nagle wysiadają wszystkie pompy. Albo wybrałeś
się do przystani jachtowej w dowolnym miejscu na świecie i widzisz, że
wszyscy mają markotne miny, bo coś się rano popsuło. Generator jest
nieczynny, kuchenka mikrofalowa nie działa... Rzeczy nie dają szczęścia".
Zbyt wielu chrześcijan dało się zwieść kłamstwu. Jak starożytni "z
upodobaniem biegną za nicością" (Oz 5, 11). W rezultacie gubią z oczu
prawdziwą wartość swego życia, a ich modlitwa zostaje zniekształcona przez
światową perspektywę.

Stańmy w prawdzie
Prawdziwa pobożność nie polega na zanoszeniu wyszukanych modlitw lub
recytowaniu imponującej liturgii; prawdziwa pobożność jest niczym innym,
jak oddaniem się Bogu. Jest to nie tylko wyraz rozumnej, bo duchowej służby
Bożej (Rz 12, 1), ale także jedyny prawdziwy fundament osobistego
spełnienia i radości.
Gdy wydaje się, że nie potrafię sklecić żadnej modlitwy, powinienem szukać
u Boga prawdziwego ducha pobożności, o którym tak wnikliwie pisał abp
William Tempie:
Pobożność jest to podporządkowanie Bogu całej naszej natury, poddawanie
sumienia Jego Świętości, karmienie umysłu Jego prawdą, oczyszczanie
wyobraźni przez Jego piękno, otwieranie serca na Jego miłość, poddawanie
swej woli Jego zamysłom - a wszystko to złączone w jedno w adoracji, która
jest najbardziej bezinteresownym uczuciem, do jakiego zdolna jest nasza
natura, i przez to głównym lekarstwem na egocentryzm - nasz grzech
pierworodny i źródło wszelkich grzesznych czynów.
Według Jeremiasza (31, 32) historia Izraela była historią złamanego
przymierza: "To moje przymierze złamali, mimo, że byłem ich Władcą" -
musiałem traktować ich jak właściciel niewolników. Tylko Łaska Nowego
Przymierza może przemienić służbę w okazję do radości i dziękczynnego
uwielbienia. Jeśli nie odczujemy ogromu niezasłużonej przychylności Boga,
będziemy zawsze przypominać starszego syna, mówiącego z patosem do Ojca:
"Oto tyle lat ci służę" (Łk 15, 29).
Jeśli nie wiemy, za co dziękować Bogu, znaczy to, że nie pojęliśmy
niezrównanego dzieła dokonanego dla nas przez Chrystusa. W liście do swego
syna purytanin Thomas Goodwin opisuje, jak rozważanie tego, co uczynił
Chrystus, pomagało mu rozpalić na nowo słabnącą gorliwość:
Gdy groziło mi popadnięcie w rutynę w mej posłudze, gdy zbliżał się poranek
szabatu, a w moim sercu brakowało zachwytu nad łaską Bożą, albo gdy
przygotowywałem się do sprawowania Wieczerzy Pańskiej - wiesz, co wtedy
robiłem? Przeglądałem w myśli grzechy z przeszłości i zawsze stawałem po
tym ze skruszonym sercem... W niejeden sobotni poranek, gdy moja dusza była
oziębła i oschła wskutek zaniedbania modlitwy w ciągu tygodnia, zanim
stanąłem na ambonie, przebiegałem pamięcią dawne życie i to zawsze kruszyło
moje serce i przybliżało mi osobiście Dobrą Nowinę...
Ci, którzy mówią o łasce Boga, albo kierują do Niego słowa pełne miłości,
muszą to czynić w odpowiedzi na Jego inicjatywę. Wiedzą, że ogarnia ich
Jego hojna miłość, która domaga się odwzajemnienia.

Życie jako modlitwa
Oddanie swego życia Bogu jest w pewnym sensie bezsłowną modlitwą, wyrazem
ofiary Bogu przyjemnej (Rz 12, 1). Nigdy nie jest ona tak cenna, jak wtedy,
gdy składamy ją w udręce - gdy ogarnia nas zamęt, ale my nie poddajemy się
rozpaczy (2Kor 4, 8).
W "Listach starego diabła do młodego" starszy kusiciel zauważa, że
najbliżej porażki w walce z chrześcijaninem jest wtedy,
gdy człowiek rozglądając się wokół nie widzi nic, co mogłoby go przekonać,
że Bóg troszczy się teraz o niego, a mimo to stara się być posłuszny Panu.
We wnikliwym serialu wideo "Nie na darmo cierpienie" Elisabeth Elliot
stwierdza, że żadna pociecha nie dorówna tej, która płynie z posłuszeństwa.
Wskazuje na Ezechiela, który postąpił zgodnie z otrzymanym nakazem, chociaż
śmierć zabrała mu nagle "radość jego oczu" - jego żonę (Ez 24, 15-18).
Najszlachetniejszą formą czci Boga jest posłuszeństwo (lSm 15, 22), Gdy
wykonujemy to, co uważamy za miłe Bogu (pomimo najokropniejszych
przeszkód), wtedy przychodzi pokój przekraczający nasze pojęcie. Gdy
staramy się spełniać Jego wolę, choćby to było bardzo trudne, możemy
powiedzieć wraz z patriarchą Józefem: "Uczynił mnie Bóg płodnym w kraju
mojej niedoli" (Rdz 41, 52). Każde dziecko Boże dochodzi w końcu do
przyjęcia zasadniczej prawdy, którą tak dobrze wyraził popularny hymn
Izaaka Warta: "Miłość tak dziwna i tak boska, oddać jej muszę siebie -
wszystko".
Gdy Elisabeth Elliot była młodą dziewczyną, zapisała na końcu swojej Biblii
modlitwę przyjezdnej misjonarki Betty Scott Stam, która wraz z mężem
została później skazana na śmierć w Chinach za swoje świadectwo o
Chrystusie. Modlitwa, którą napisała, potwierdza dojrzałość tej Bożej
kobiety:
Panie, rezygnuję ze wszystkich własnych planów i zamiarów, własnych
pragnień i nadziei i przyjmuję Twą wolę co do mego życia. Oddaję Ci
całkowicie siebie, moje życie, wszystko, co mam, aby być Twoją na zawsze.
Napełnij mnie i opieczętuj Twoim Świętym Duchem. Posługuj się mną tak, jak
chcesz, poślij mnie tam, gdzie chcesz, wykonaj do końca swą wolę co do mego
życia za wszelką cenę teraz i na wieki.


5. WIARA NA GRANICY ZAŁAMANIA

Prawie każdy z nas musiałby się przyznać do tego, co Richard Newton nazwał
"niezrozumiałą niechęcią do modlitwy". Przejawia się ona nie tylko w braku
modlitwy, ale także w obłudzie. Mnóstwo ludzi wypowiada w modlitwie to, co
rzeczywiście ma na myśli, a jednak okłamują oni samych siebie. "Dziękuję
Ci, że nie jestem jak inni ludzie", modlił się przywódca religijny (Łk 18,
11). Jego pogrążone w ciemności serce mówiło to, w co wierzył, ale była to
nieprawda.
Przez wiele lat modliłem się, przynajmniej podświadomie uważając moje
grzechy za drobne jedynie przewinienia. Sądziłem, że na pewno nie jestem
gorszy niż inni członkowie mojej synagogi - a od niektórych nawet lepszy.
Prawdziwy stan mojego babilońskiego serca (według wyrażenia jednego z
kaznodziejów) był przede mną zakryty. To łaska dała mi świadomość prawdy o
mnie samym i przynagliła mnie, by wołać do Tego, który jedynie mógł wybawić
mnie od wiecznej zagłady, na którą zasłużyłem sobie swoimi grzechami.
Pewien purytanin modlił się: "Jak dobry to dzień, w którym dajesz mi ujrzeć
siebie".
Bywają jednak chwile, w których z trudnością przychodzi mi powiedzieć Bogu
prawdę. Nie dopuszczam do siebie obrazu mego "ja", gdyż wydaje mi się, że
byłoby ono całkowicie nie do przyjęcia dla Niego. Chcę wyglądać na takiego,
jakim powinienem być, a nie jakim jestem. Zakładam więc maskę obłudnika i
wypowiadam słowa niezgodne z tym, co myślę i czuję.
Majmonides, uczony żydowski z XII wieku twierdził, że nasza miłość do Boga
jest proporcjonalna do naszego poznania Boga. Wkrótce po tym, jak zaufałem
memu Mesjaszowi Jezusowi, zostałem zaproszony, by przemówić w synagodze w
moim rodzinnym mieście. W zimowy dzień szabatu w Nowej Anglii wyjaśniałem
członkom Świątyni Izraela, co skłoniło mnie, bym uwierzył w "Jeszuę".
Głównym dobrodziejstwem, na jakie wskazałem, było wypełnienie się obietnicy
przymierza danej Jeremiaszowi przez Jahwe. "Wszyscy bowiem, od
najmniejszego do największego poznają Mnie" (Jr 31, 34).
W przeciągu całej, blisko trzygodzinnej debaty, był to jedyny moment, w
którym główny przedstawiciel duchowy zgromadzenia przychylnie odniósł się
do mego wystąpienia. Przyznał, że celem prawdziwej religii jest poznanie
Boga, poznanie intymne, zgodnie z proroctwem Jeremiasza. Przeczucie tej
intymności przez Jeremiasza cechowała otwartość, szczerość wobec Boga (por.
Jr 20, 7).
Jednak owo poznanie nie było w moim przypadku nieprzerwaną, intymną
bliskością. Częste frustracje i rozczarowania, nie mówiąc o własnym
grzechu, odbiły się na "mistycznej słodkiej komunii", o której nieraz
śpiewaliśmy. Co więcej, muszę przyznać, że miałem bardzo ograniczone
pojęcie o Jego bezgranicznie cierpliwej miłości ku mnie. Wskutek tego
nieraz trudno mi było wyrazić wobec Niego moje prawdziwe uczucia. Nie
ufałem Bogu na tyle, by być przed Nim szczery.

Mówienie prawdy w udręce
Maggie Ross opowiada o kobiecie imieniem Emma, która przeżyła Holocaust.
Stawała ona codziennie przed kościołem na Manhattanie wykrzykując obelgi
pod adresem Jezusa. W końcu podszedł do niej pastor i rzekł: "Dlaczego nie
wejdziesz do środka i nie powiesz Mu tego?" Weszła więc ukradkiem do
świątyni. Po godzinie duchowny, nieco zaniepokojony o jej zdrowie,
zaglądnął do środka i zobaczył Emmę leżącą twarzą do ziemi pod krzyżem.
Schylił się i dotknął jej ramienia. Podniosła głowę i ze łzami w oczach
powiedziała ściszonym głosem: "W końcu On także był Żydem". Być może Emma
zaczęła w pewien sposób wnikać w tajemnicę Jego dróg.
Czy chrześcijanin może okazać gniew przed swoim Ojcem niebieskim? Joni
Eareckson Tada, sparaliżowana wskutek wypadku podczas nurkowania, kipiała z
wściekłości i wbijała jadowite kolce wszystkim dookoła, bo Bóg wydawał się
jej niedostępny. Czy Pan obraziłby się, gdyby wylała przed Nim swoje
zgorzknienie?
Zanim osądzimy takie postępowanie jako "nieduchowe", warto posłuchać
lamentu Hioba: "A czyż ja do ludzi mam żal? Czy niesłusznie duch mój jest
wzburzony?" (Hi 21, 4), "I dziś ma skarga jest gorzka, bo ręką swą ból mi
zadaje" (23, 2). Patriarcha nie mógł powstrzymać swych jęków, chociaż
uznawał, że są one buntownicze ("gorzka" można także przetłumaczyć jako
"buntownicza"). Zaskakujące u Hioba jest to, że zastanawia się on, czy Bogu
sprawia przyjemność dręczenie go (10, 3), a nawet prosi Boga, by go
zostawił w spokoju (7, 19). Fakt, że Duch Święty pełną udręki szczerość
Hioba zachował w Piśmie Świętym, powinien zachęcić nas do mówienia tego, co
rzeczywiście myślimy. Bóg jest z pewnością wystarczająco wielki, by sobie z
tym poradzić.
W jaki sposób Ten, którego Hiob nazywa Szaddaj (Wszechmocny), odpowiada
swemu dziecku? Słyszymy, być może nieoczekiwanie, jak zwraca się do marnych
pocieszycieli Hioba: "Nie mówiliście prawdy o Mnie, jak sługa mój, Hiob"
(Hi 42, 7). Wprawdzie Bóg nie broni słuszności każdego słowa,
wypowiedzianego przez Hioba, niemniej zaświadcza o prawości swego sługi.
Hiob nie znosi pozorów.
Skoro Bóg zna myśli swego dziecka, nie mają sensu próby ukrywania ich, lub
udawania czegoś innego, nawet jeśli są one dalekie od tego, co uważamy za
właściwe. Chciałbym móc bez przerwy wołać: "Alleluja!", ale Bóg wie, że
moje serce nie byłoby zgodne z ustami. Bądźmy szczerzy: nikt nie może mieć
stale pobożnych uczuć, a nasze uczucia nie są dla Boga najważniejsze.
Jesteśmy zawsze na o wiele solidniejszym gruncie, jeśli skupiamy się na
Jego miłości ku nam, zamiast na naszej miłości ku Niemu.
Jeśli Bóg jest równie kochający, jak Wszechmocny (a Biblia potwierdza, że
tak właśnie jest), to dlaczego pozwala, by nasze życie było wstrząsane tak
wieloma niepokojącymi wydarzeniami? Czasem przychodzą one z takim
natężeniem, że albo nie jesteśmy w stanie się modlić, albo wypowiadamy
nieszczere frazesy, które są tak oderwane od naszego życia, jak śpiewana
przez pięciolatka piosenka: "Lata, które spędziłem w próżności i pysze..."
Elisabeth Elłiot słusznie powiada, że "najsroższe próby wiary przychodzą
nie wtedy, kiedy nie widzimy nic, ale wtedy, gdy dostrzegamy oszałamiającą
ilość znaków, które - zdawałoby się - świadczą o tym, że uwierzyliśmy na
próżno".

Niech to ci wystarczy
Cel życia Mojżesza był związany z Kanaanem; trzecią część życia spędził
podążając do Ziemi Obiecanej. Jednak nie dane mu było przekroczyć Jordanu z
powodu wcześniejszego pory w czego postępku. Szczególnie przykro musiało
być Mojżeszowi, ponieważ błagał Tego, którego znał jako przyjaciela, by
pozwolił mu wejść do tej ziemi (Pwt 3, 23-25). Jego modlitwa, zanoszona
ufnie, pokornie i szczerze, była logiczną kulminacją czterdziestoletniego
dążenia. W Biblii Króla Jakuba [angielska wersja Biblii, opracowana za
panowania Jakuba I, wydana w r. 1611 - red.] Bóg odpowiada: "Niech to ci
wystarczy". Dla Mojżesza, który przez jedną trzecią swego życia zmierzał w
stronę Palestyny, słowa te z pewnością były trudne do przyjęcia. Być może
ty także jesteś nieco zakłopotany tą odpowiedzią Boga, która zdaje się
nieco szorstka.

Boże rozwiązanie
Wiele lat przed tym wydarzeniem Mojżesz zwrócił się do Boga z ufną prośbą:
"Naucz mnie Twoich dróg, abym poznał Ciebie" (Wj 33, 13). Mojżesz miał się
przekonać, że niektóre modlitwy są wysłuchiwane w zaskakujący sposób. By
poznać Boga, Mojżesz musiał być poddany temu samemu prawu, co jego lud,
prawu, które nie pozostawiało winnych bez ukarania (Wj 34, 7). Nieopanowane
zachowanie Mojżesza, przez które mimowolnie pomniejszył on objawienie się
chwały Jahwe przed Izraelitami (Lb 20, 10), pociągnęło za sobą nieuniknione
konsekwencje.
Natomiast, jeśli patrzeć od strony pozytywnej, Bóg przygotował dla Mojżesza
coś lepszego. Zamiast wprowadzić uparty lud do ziemi, która wkrótce została
skalana grzechami tegoż ludu, Mojżesz doczekał się spełnienia swoich
najgłębszych pragnień: mógł oglądać Boga w Jego wspaniałości i cieszyć się
Nim, nigdy nie skalanym.
Pismo Święte przekonuje mnie, że Bóg ma ukryty plan wobec każdego z nas.
Zamierzył On i dopuścił wiele rzeczy, które z pewnością nie będą dla nas
przyjemne. Z jednej strony podziwiamy subtelności prozy Faulknera czy
Prousta, a z drugiej żywimy dziwne przeświadczenie, że działanie Boga w
naszym życiu musi być proste i oczywiste. Nawet jednak, jeśli nie pojmujemy
tego, co Bóg czyni w naszym życiu, swój zamiar wobec nas wyraził On jasno:
chce upodobnić nas do swego Syna i doprowadzić do chwały (Hbr 2, 10).
Gdy przyglądamy się życiu Pana, widzimy z całą oczywistością, że Jego
posłuszeństwo wydoskonaliło się nie przez liczne cuda, jakich dokonał, ale
przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8). Czyż ten, kogo Bóg wybrał za narzędzie,
nie powinien oczekiwać, że Jego życie stanie się odzwierciedleniem życia
Jezusa (Dz 9, 15-16)? Sposób, w jaki Bóg odpowiada na nasze prośby, musi
odnosić się do Jego niezmiennego zamiaru upodobnienia nas do Chrystusa i
uzdolnienia nas do radowania się Nim na wieki.
Kilka miesięcy po moim chrzcie otrzymałem wiadomość od mojego byłego
nauczyciela muzyki, że jego żona umiera na raka. W czasie snu poczułem, że
Bóg pobudza mnie, bym pojechał do jego odległej rezydencji i pomodlił się o
uzdrowienie Dorine. Gdy przybyłem na miejsce, Ed przywitał mnie serdecznie
i z nadzieją. Powiedziałem mu, jak ciężko mi na sercu z powodu choroby jego
żony. Ujrzawszy jej wyniszczone ciało bezsilnie leżące na łóżku, straciłem
wszelką otuchę. Jeśli choroba posunęła się tak daleko, jak
mogłem wierzyć, że moja modlitwa zostanie wysłuchana? Mimo wszystko
uczyniłem to, co było celem mojego przyjazdu: delikatnie dotykając jej
wątłego ramienia pomodliłem się o jej uzdrowienie.
Wiele miesięcy później, gdy byłem wytrącony z równowagi przez silny
sprzeciw ze strony mojej rodziny, ze smutkiem otworzyłem list od mojego
przyjaciela Eda, o którego sytuacji zupełnie zapomniałem, przytłoczony
kłopotami we własnym domu. Nigdy nie zapomnę tego, co Bóg wtedy uczynił. W
najbardziej odpowiedniej chwili dostałem wiadomość o cudzie, którego
dokonał On w życiu Dorine: jej powrót do zdrowia wywołał konsternację wśród
lekarzy.
Nieoczekiwana nowina dała mi nową nadzieję i odświeżyła moją decyzję
pójścia za moim Mesjaszem. Nauczyła mnie też, że działanie Boga nie jest
ograniczone przez moją nieco przygaszoną wiarę, ani przez to, że nie
potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób mógłby On zaradzić dręczącej
potrzebie. Muszę się wystrzegać sposobu myślenia tarczownika, który z
powątpiewaniem odniósł się do zapowiedzi obfitości, danej przez Elizeusza:
"Chociażby nawet Pan zrobił okna w niebiosach, czy mogłoby spełnić się to
słowo?" (2Krl 7, 2).
Upłynęło kilkadziesiąt lat od dnia tej Bożej interwencji i, chociaż wiele
razy modliłem się za chorych, nic podobnego już więcej nie nastąpiło. W
książce "Poznawanie Boga" J. I. Packer zauważa, że na początku drogi
duchowej świeżo nawróconych chrześcijan ich modlitwy często są wysłuchiwane
w nadzwyczajny sposób - "przez to Bóg dodaje im odwagi i utwierdza" w
Chrystusie.
Ale w miarę dojrzewania kształtuje On ich charakter, ćwicząc ich w
twardszej szkole, poddając ich próbom i naciskom nie znanym im w pierwszych
dniach nowego życia. Wszystkie dzieci Boże mogą się spodziewać tego rodzaju
traktowania, ponieważ Bóg oświadcza, że jest ono normatywne (Dz 14, 22, Hbr
12, 5). W obliczu tego, co postrzegamy jako życiowe tragedie, możemy Mu
ufać, że, cokolwiek by nas spotkało, Jego nieomylny plan wobec nas jest
dobry, ponieważ On jest dobry. Jak dowodzi tego w rozstrzygający sposób
przykład niezmiernie doświadczanego patriarchy Hioba, Bóg układa wszystko w
ten sposób, by darzyć błogosławieństwem swoje dzieci. Nawet
w najbardziej niewesołej sytuacji nic nie może odmienić Jego zamiarów
pełnych pokoju, a nie zguby (Jr 29, 11-13). "Trzymajmy się [tej nadziei]
jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy..." (Hbr 6, 19).

Modlitwa zagubionego
Mój Panie Boże, nie wiem, dokąd idę. Nie widzę drogi przede mną. Nie mam
pewności, dokąd mnie ona zaprowadzi. Nie znam naprawdę siebie, a choć
wydaje mi się, że wypełniam Twoją wolę, nie oznacza to, że tak jest w
istocie. Ale wierzę, że podoba Ci się już samo to, że pragnę się Tobie
podobać. Ufam, że to pragnienie towarzyszy mi we wszystkim, co czynię.
Ufam, że nigdy nie zrobię niczego w oderwaniu od tego pragnienia. I wierzę,
że tak postępując, będę się Tobie podobał, nawet nie będąc tego świadomy.
Dlatego zawsze będę Ci ufał. Nie ulęknę się, choćby się zdawało, że jestem
zgubiony i w cieniu śmierci, bo Ty zawsze jesteś przy mnie i nigdy nie
zostawisz mnie samego w obliczu niebezpieczeństwa.
Autor nieznany


6. WSPINANIE SIĘ NA GÓRĘ

Rachmiel, mój znajomy Żyd, który przeżył hitlerowski obóz koncentracyjny,
chętnie dzielił się swoim ulubionym wersetem biblijnym, stanowiącym źródło
jego siły w czasie holocaustu: "Płacz nadchodzi z wieczora, a rankiem
okrzyki radości" (Ps 30, 6). Lubił odczytywać go na głos ze swej starej
Biblii hebrajskiej (bez zaznaczonych samogłosek), by uzyskać pełny efekt.
Co ważniejsze, był wytrwały w modlitwie w świetle Bożego Słowa pomimo
nieubłaganych przeciwności, które wydawały się nie do pokonania. To zaś,
czego Bóg nauczył go w ciemnościach, jak powiedział Fenelon, "zachowywał na
zawsze".
Jezus kazał swoim uczniom modlić się i nigdy nie ustawać (Łk 18, 1).
Modlitwa jest jednak, według E. M. Boundsa, "wyczerpującą pracą duchową".
Ze względu na wymagającą naturę modlitwy unikamy głębszego zaangażowania w
ten trud. Zbyt łatwo się zniechęcamy. Być może dzieje się tak dlatego, że
żyjemy w czasach, kiedy każdy chce mieć odpowiedź na poczekaniu,
natychmiastową satysfakcję. Nikt nie lubi cierpliwie czekać na cokolwiek.
Żyjemy w takim pośpiechu, że za bardzo wzniosły czyn z naszej strony
uważamy przepuszczenie przed sobą innego samochodu na szosie. Ale jeśli
znużenie i niecierpliwość zniechęcają nas do modlitwy, musimy uznać, że
bardziej podstawową przeszkodą jest grzech.
Bardzo przemawiają do mnie refleksje pewnego purytanina: "O Boże, zraniony,
zapomniany, zelżony dobroczyńco, gdy myślę o Twej wielkości i Twej dobroci,
zawstydza mnie moja nieczułość. Nie śmiem podnieść oczu ze wstydu, bo
pobłądziłem jak głupiec". Mark Twain słusznie zauważył: "Człowiek jest
jedynym zwierzęciem, które rumieni się ze wstydu - jedynym, które ma do
tego powody".
Mam tu jednak na myśli nie tyle nasz "pierworodny" grzech, powodujący
duchowe znużenie i zniecierpliwienie, co owe szczególne, często
powtarzające się myśli i czyny, po których mamy ochotę ukryć się przed
Bogiem. Wprawdzie deklarujemy ustami, że wyznanie grzechów ze skruchą
przywraca nam słodycz obcowania z Bogiem, w praktyce jednak często czujemy
taką odrazę do siebie, że stajemy się posępni i trudno nam wierzyć, że nic
"nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie,
Panu naszym" (Rz 8, 39). W rezultacie pozwalamy, by nasze błędnie urobione
sumienie zatamowało modlitwę. Zamiast oprzeć się na Piśmie Świętym,
kierujemy się swoimi uczuciami.

Radzenie sobie ze zdradliwymi myślami
Szekspir pisał: "nasze wątpliwości to zdrajcy". Cóż, każdemu z nas
przychodziły do głowy myśli sprzeczne z wyznawaną wiarą. Izajasz był
wrażliwy na zniechęcenie swego narodu. Żydzi nie dostrzegali troskliwej
miłości w karach Bożych. Z pewnością trzeba było, by wielu z nich nawróciło
się do Boga i by z głęboką skruchą porzucili drogi, na których Go obrażali.
Bez tego Bóg jakby nie słyszał ich wołania (Iz 59, 1-2).
Ale wielu spośród tych, na których Bóg położył swą łaskawą rękę, mówiło:
"Zakryta jest moja droga przed Panem i prawo me przed Bogiem przeoczone"
(Iz 40, 27). Ci ludzie stracili kontakt z rzeczywistością. Bóg nie miał
zamiaru porzucić dzieła swych rąk, ani nie był On obojętny na ich problemy.
Prorok przypomina więc ludowi, że nie powinien tracić nadziei złożonej w
Panu, który odnowi jego siły (Iz 40, 31). "Kto wierzy, nie wpadnie w
popłoch" (Iz 28, 16b, tłumaczenie autora).
Izajasz pamiętał, jak Bóg w cudowny sposób zmazał jego winę węglem z
ołtarza, dzięki czemu on, nieczysty grzesznik, mógł stanąć w obecności
Bożej (Iz 6, 5-7). To doświadczenie odnosi się do każdego z nas, w tym
znaczeniu, że bezcenne zwycięstwo Jezusa na krzyżu - zapowiadane przez
starotestamentalne ofiary przebłagalne - wprowadziło nas w obecność Boga
samego, który nas nigdy nie odrzuci (J 6, 37; Ef 1, 3).
W takiej perspektywie nasze trudności nie wyglądają już tak przerażająco.
Po raz kolejny jesteśmy wzywani do tego, by przedłożyć naukę zawartą w
Piśmie Świętym nad utyskiwanie naszych skołatanych emocji. Trzeba
koniecznie, by to przekonanie zapadło głęboko w nasze serca. Jeśli
doszedłeś w swoim życiu do momentu, w którym, jak Izrael, czujesz, że Bóg
zostawił cię na mieliźnie, pozwól, by Słowo ze swoją jasną nauką wzięło
górę nad twymi wątpliwościami; proś Boga o łaskę wiary w to, co jest
napisane.
Luter krytykował Erazma twierdząc, że jego sposób myślenia o Bogu był "zbyt
ludzki". To właśnie stanowi także nasz problem. Często na przykład
niechętnie przynosimy do Niego nasze drobne sprawy, wyobrażając sobie Boga
jako bardzo zajętego, przepracowanego kierownika, który mógłby nie mieć
czasu albo ochoty na zajmowanie się naszymi codziennymi troskami. A
przecież On się nigdy nie męczy i z radością odpowiada na wołanie słabych
(Iz 40, 28-29). Nasze oceny opierają się często na naiwnych impulsach,
zamiast na prawdzie pewnego Objawienia Bożego.
W Talmudzie rabini mówią, że w niebie Bóg zapyta swoich ludzi, czy mieli
wyznaczony czas na studiowanie Biblii. Dlatego czcigodny rabbi Symeon
zalecał swoim uczniom: "Niech czas waszego studium będzie ustalony". Bez
określonego czasu na zgłębianie Biblii każdemu z nas grozi pesymistyczne
spojrzenie na Boga, Jego troskę o nas i na przejawy Jego opatrzności,
których moglibyśmy w obfitości doświadczać dzięki modlitwie.
'
Wyzwolenie poprzez wyznanie grzechu
Potężne Jerycho upadło, gdy zabrzmiał okrzyk wojenny (Joz 6, 20), a
tymczasem o wiele mniej groźny przeciwnik, miasto Aj,
rozgromiło Izraela. Oszołomiony dowódca upadł na twarz przed Jahwe, w
nadziei, że przywróci mu On swą łaskawość. Jozue nie spodziewał się tego,
co wówczas nastąpiło: "Rzekł Pan do Jozuego: "Wstań! Dlaczego tak leżysz
twarzą do ziemi? Izrael zgrzeszył..."" (Joz7, 10-11).
Grzech musiał zostać wyznany i dopiero potem lud Pana mógł na nowo
doświadczać Jego błogosławieństwa i iść naprzód w dobrym kierunku. My także
musimy wpierw uporać się z naszymi winami wyznając je i odwracając się od
nich, jeśli szczerze pragniemy obfitości Bożych łask.
Norman Vincent Peale opowiada, jak to będąc chłopcem ukrył się w alejce i
próbował poczuć się dorosłym pociągając duże, czarne cygaro. Gdy
nieoczekiwanie pojawił się jego ojciec, Norman usiłował zgasić cygaro,
skierowując jednocześnie uwagę taty na plakat oznajmiający przyjazd cyrku.
Z wielkim entuzjazmem wskazał na ogłoszenie i zapytał, czy ojciec nie
poszedłby z nim na przedstawienie do głównego namiotu. Odpowiedź ojca
zapamiętał aż do tej pory: "Norman, nigdy nie proś o nic, trzymając w ręku
kopcącą oznakę nieposłuszeństwa".
Koniecznie musimy rozliczać się z naszych czynów przed Bogiem: "Nie zazna
szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca - ten miłosierdzia
dostąpi" (Prz 28, 13). Wyznając grzeszne myśli lub czyny, zawsze mam
tendencję do wyszukiwania "okoliczności łagodzących". "Przepraszam Cię,
Boże, ale ten a ten był wobec mnie tak nieuprzejmy..." "Przebacz mi, Ojcze,
ale moja rozpaczliwa sytuacja doprowadziła mnie do..." Jeśli przychodząc do
Boga zaczynamy od takiej przedmowy, to tak naprawdę chcemy się
usprawiedliwić; mówimy, że potrzebujemy tylko odrobiny miłosierdzia,
troszeczkę łaski. Nie jesteśmy wcale tacy źli i postąpilibyśmy lepiej,
gdybyśmy mieli bardziej sprzyjające warunki.
Samousprawiedliwianie się zaczęło się już w Edenie, a dzisiaj jest tak samo
bezwartościowe, jak było w ogrodzie rajskim. Nie powinno nas to dziwić:
nikt z nas nie chce wziąć na siebie całkowitej odpowiedzialności za swoje
złe czyny. Ale gdyby tobie ktoś wyrządził krzywdę, czy przyjąłbyś chętniej
przeprosiny pokryte wymówkami, czy też otwarte przyznanie się do winy i
prośbę o przebaczenie?
To ostatnie podejście jest nie tylko najbardziej wyzwalające, jako że
szukamy w nim pokornej relacji do drugiego, ale jest także jedynym
prawowitym sposobem przywrócenia więzi ze świętym Bogiem, którego prawa
stale lekceważymy. W tym względzie wiele możemy się nauczyć z błagania
Dawida po grzechu z Batszebą (Ps 51, 3-6). Nie szuka on usprawiedliwienia,
ale po prostu prosi o zmiłowanie.
A Boże miłosierdzie hojnie nawiedza nas każdego dnia, nawet "siedemdziesiąt
razy po siedem" (Mt 18, 22).

Kluczowe zastrzeżenie
Jezusowe pouczenie, by modlić się: "odpuść nam, jako i my odpuszczamy",
powinno także uwrażliwić nas na Jego przestrogę, że jeśli my nie
przebaczymy ludziom, to i Ojciec nasz nie przebaczy nam (Mt 6, 14-15).
Gdzie bylibyśmy bez Jego przebaczenia? Bez dostępu do Niego musielibyśmy
polegać wyłącznie na sobie. Nic dziwnego, że Jezus nakazał nam, byśmy
gorliwie starali się pojednać z tymi, którzy mają coś przeciwko nam, a
nawet byśmy odeszli od ołtarza w celu rozwiązania osobistego konfliktu (Mt
5, 23-24). Jeśli żywimy w sobie gorzką urazę, na darmo nasza modlitwa,
chyba, że najpierw będziemy prosić Boga o łaskę, by poradzić sobie z tą
urazą w świetle Jego Słowa.
Cóż więc na to powiemy?
Nasze prośby o przebaczenie powinny być otwarte i szczere wobec Boga.
Powinny także, w odpowiedzi na przynaglenia Ducha Świętego, być konkretne i
nazywać winę po imieniu. Musimy pamiętać, jak bardzo Ojciec nie może się
doczekać naszego powrotu (Łk 15, 20), nawet jeśli nasza motywacja nie jest
najszlachetniejsza.
(Przypomnijmy sobie, że skrucha syna marnotrawnego miała początek w jego
żołądku [Łk 15, 16-18]). Proś Go o łaskę przemiany i przyjmij Jego
przebaczenie; nie pozwól, by odpuszczone grzechy nadal ciążyły ci na sercu.
Przez wiele pokoleń lud Izraela przyjmował dosłownie obietnicę Micheasza,
że Jahwe "wrzuci w głębokości morskie wszystkie ich grzechy" (Mi 7, 19).
Izraelici przychodzili więc nad brzeg Jordanu, by ceremonialnie zmyć z
siebie swoje nieprawości, zostawiając je w głębinach rzeki i by przyjąć
przez wiarę gruntowne oczyszczenie. Na innym miejscu Bóg obiecał, że: "Jak
jest odległy wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od nas nasze występki"
(Ps 103, 12) - czyli na odległość nieskończoną.
Przyjmijmy taką postawę jak Paweł, który nie zagrzebywał się w przeszłości.
Dzięki swej szerokiej wizji przebaczenia Bożego w Chrystusie był
skoncentrowany jedynie na chwalebnej przyszłości (Flp 3, 13-14).

Łaska skruchy
O północy zadzwonił telefon. Byli to moi znajomi, którzy zaczęli opowiadać
mi o młodym człowieku, muzyku. Wrócił on niedawno z Kalifornii, gdzie grał
w Orkiestrze Symfonicznej San Francisco. Niegdyś członek Kościoła, odszedł
później od niego, zabrnął w homoseksualizm i w końcu zaraził się AIDS. Leży
teraz umierający w sypialni. Wrócił do domu, by umrzeć w towarzystwie
kogoś, kto chciałby go przyjąć. Zapytali mnie więc, czy nie przyszedłbym,
by go, na ile to możliwe, przygotować na śmierć.
Powiedziałem, że pomodlę się za niego, a wcześnie rano chętnie zjawię się u
nich, by spełnić ich prośbę. Nie byli wprawdzie pewni, czy on dożyje do
rana, ale ponieważ było już późno, nie nalegali na mnie, bym przyjeżdżał
natychmiast.
Po odłożeniu słuchawki, chcąc z powrotem położyć się spać, pomodliłem się
za Richarda, by Bóg okazał mu swe miłosierdzie i doprowadził go do
Zbawiciela. Chciałem się odprężyć, ale nie
dałem rady. Duch Święty nie pozwolił mi na to. Stawało się dla mnie coraz
bardziej oczywiste to, że Bóg chciał, bym przezwyciężył swoją ociężałość,
wstał z łóżka i pojechał modlić się za Richarda.
Wrzuciwszy na siebie w pośpiechu ubranie, pojechałem szybko do odległego o
kilka mil domu znajomych i podszedłem do łóżka Richarda. Oddychał z trudem,
jego oczy były nieprzytomne. Wziąłem go za przypominającą szkielet rękę i
zacząłem się modlić, tym razem czując Bożą obecność. Nie pamiętam treści
mojej modlitwy, ale przypominam sobie, że pochyliwszy się nisko nad nim
śpiewałem: "Wiem, że Jezus kocha mnie, tego Biblia uczy mnie..." Gdy
skończyłem, nieziemskie uczucie pokoju ogarnęło moją duszę. Wiedziałem, że
orędzie miłości Chrystusa dotarło do niego, że dzięki łasce Boga
rzeczywistość Jego przebaczającej miłości przeniknęła serce Richarda.
Wcześnie rano znów zadzwonił telefon. Tym razem dowiedziałem się, że
Richard został wezwany do swej ojczyzny i nie był już marnotrawnym synem w
obcej krainie.
Nauczyłem się, że to, gdzie się modlę, jest równie ważne jak to, o co się
modlę; że wrażliwość na prowadzenie przez Ducha Świętego oznacza coś
więcej, niż tylko pragnienie, by On modlił się przeze mnie. Gdy do mojego
życia modlitewnego zakrada się iluzoryczność, nie mogę przeoczyć pytania:
"Czy jestem tam, gdzie Jezus chce, abym był?"
Słowo Boże nieustannie powraca do nas, rozbijając mury naszych serc (Jon 3,
1).
? Po kazaniu George'a Whitefielda pewien farmer z Connecticut napisał w
swym dzienniku: "Jego słowa zraniły mnie w samo serce i dzięki Bożemu
błogosławieństwu to, na czym opierałem się dotychczas, rozpadło się -
dostrzegłem, że moja sprawiedliwość mnie nie zbawi". Bóg, który w cudowny
sposób uświadamia nam, że potrzebujemy Jego miłosierdzia i łaski, natchnął
pewnego purytanina taką oto modlitwą: "zadaj ranę memu sercu, aby je
uleczyć; skrusz je, by Twoja własna ręka mogła je uzdrowić".
Duch tych słów koresponduje z prośbą Dawida: "zobacz, czy jestem na drodze
nieprawej, a skieruj mnie na drogę odwieczną" (Ps 139, 24). Tak jak
psalmista powinniśmy prosić Boga, by uświadomił nam sprawy w naszym życiu,
które wołają do Niego o pomoc, by mogła nastąpić przemiana.
Nie wystarczy sama praca nad sobą. Stara natura nigdy nie pozwoli mi
dokonać upragnionej radykalnej zmiany. Nikt lepiej od Pawła nie rozumiał
naszego rozdarcia, kiedy powiedział: "jestem cielesny, zaprzedany w niewolę
grzechu" (Rz 7, 14). John Donne wnikliwie opisał nasz los, zanosząc
właściwą prośbę:
Jestem jak miasto, które wróg zagarnął. Na próżno pragnę, byś weń wszedł.
Rozum, namiestnik Twój, miast bronić, Zwiódł mnie, okazał słabość swą i
fałsz. Kocham Cię i pragnę Twej miłości, Lecz zaręczony jestem z wrogiem
Twym. Rozwiąż, rozerwij znów ten węzeł, Weź mnie do siebie, uczyń więźniem
swym. Bez Twego jarzma nie zaznam wolności, Ani czystości, bez olśnienia
Tobą.
Chociaż rzewne rozmyślanie nad samym sobą jest z pewnością bezowocne - nie
bawmy się w archeologów, grzebiąc w swej odległej przeszłości - warto
prosić Boga, by uświadomił nam nasze winy, które potem możemy wyznać,
odrzucić i uzyskać przebaczenie. Może się to okazać środkiem do pogłębienia
i ożywienia naszej modlitwy.


7. ZAWSZE DZIĘKUJCIE

Siedzieliśmy z żoną u bliskiego krewnego przy suto zastawionym stole. W
nadziei, że uda mi się wykorzystać tę okazję, by skierować uwagę na Boga,
rzekłem do gospodarza: "Wiesz, ta uczta jest naprawdę wspaniała. Chciałbym
złożyć dziękczynienie". Jego odpowiedź podziałała na mnie jak kubeł zimnej
wody wylany na głowę: "Och, nie trzeba, Stuart. Zrobiłem to z
przyjemnością".
Brak wdzięczności wobec Boga jest charakterystyczny dla społeczeństwa
pogańskiego (Rz 1 21); cechuje on humanizm (który jest niczym innym, jak
odwróconym dziękczynieniem). W miarę zbliżania się historii do jej
wstrząsającego punktu kulminacyjnego wdzięczność będzie w dużym stopniu
zanikać (2Tm 3, 2).
Niestety, bardzo zaniedbuję rozmowy z Bogiem w duchu dziękczynnym. Rzadko
wypowiadam słowa wyrażające moją wdzięczność za to, kim Bóg jest i co dla
mnie uczynił. Gdybym był bardziej wdzięczny, łatwiej byłoby mi modlić się
tak, jak powinienem, bo któż może zaprzeczyć, że przyjście do Boga z sercem
przepełnionym wdzięcznością jest jednocześnie podstawą prawdziwej
pobożności i jej wzbogaceniem? Thomas Watson, purytanin z XVII wieku,
zauważył, że: "wielu ma łzy w oczach i skargi na ustach, a niewielu jest
takich, którzy by z harfami w rękach błogosławili i chwalili Boga".
Wszystkie święta Izraela miały na celu przypominanie memu narodowi o
zbawczych dziełach, jakich Jahwe dokonał dla nich, po to, by z
wdzięcznością wspominali Jego liczne dobrodziejstwa (Ps 103, 2). Mojżesz
ostrzegał Izraela przed niebezpieczeństwem duchowej amnezji, zadowolenia z
siebie i puszczenia w niepamięć dzieł Boga po osiedleniu się w Kanaanie.
Przyniosłoby to zgubne skutki (Pwt 8, 1-20).
Jesteśmy niepokojąco podobni do ludu Izraela: otrzymaliśmy od Boga tak
wiele, a tak mało to doceniamy. Psalmista oskarża lud wybrany o to, że
"szybko o dziełach Jego zapomnieli: na radę Jego nie czekali. Pałali żądzą
na pustyni..." (Ps 106, 13-14).
Podczas tradycyjnej liturgii paschalnej śpiewamy starą hebrajską pieśń, w
refrenie której powtarza się słowo Dajenu. Każda zwrotka wspomina o jednym
z darów Jahwe dla naszego narodu, takich jak manna, Prawo, prorocy,
Świątynia. Na wspomnienie każdego z tych darów zgromadzenie wykrzykuje
Dajenu!, co ma oznaczać, że już samo to jedno błogosławieństwo byłoby
wystarczające i że zasługuje ono na to, by je wysławiać.
W tym tradycyjnym żydowskim nabożeństwie nie dochodzi się jednak do
zrozumienia, że łaską, za którą przede wszystkim należy dziękować, jest
przywilej wejścia w osobistą relację z Bogiem. Izraelici muszą oczywiście
jeszcze zobaczyć, że ich Mesjasz otworzył im drogę do takiej intymności z
Jahwe.
Niestety, ogromna liczba chrześcijan albo zapomina, albo traktuje jako coś
oczywistego łaskę, której im udzielił Bóg w Chrystusie. Nie jest to nic
nowego; Kościół pierwotny miał tę samą tendencję (Mt 16, 9-10; Ap 3, 3). Ów
brak pamięci wynika nie tyle z roztargnienia, ile z faktu, że ludzie nie
próbują w świadomy sposób doświadczać tej rzeczywistości, że Bóg jest
naprawdę obecny wśród nich, i zesłał nawet swego Ducha, by w nich
zamieszkał. Samo to powinno wzbudzić okrzyk Dajenu!, Bóg jednak pomyślał
również o wielu, wielu innych rzeczach, włącznie z drobiazgami, które
radują nasze serca.
W którymś miejscu opowieści o Sherlocku Holmesie, zatytułowanej "Traktat
morski", doktor Watson patrzy na Holmesa, który trzyma w ręku aksamitną
różę, przyglądając się niezwykłemu połączeniu purpury z zielenią, po czym
odzywa się: "W żadnej dziedzinie dedukcja nie jest tak konieczna, jak w
religii... Zdaje się, że najwyższym zapewnieniem o dobroci Opatrzności są
kwiaty... Ta róża to coś więcej: jej zapach i barwa upiększają życie, choć
można by żyć bez nich. Tylko dobroć daje więcej niż to, co konieczne..."
Ostatnio poprosiłem uczestników kursu biblijnego, by codziennie notowali
trzy różne rzeczy, za które mogą dziękować Bogu. Ja sam poczułem
wdzięczność za to, do czego dawno się już przyzwyczaiłem - za filiżankę
dobrej herbaty. I dziękowałem Bogu, że urodziłem się po tym, jak
"wynaleziono" herbatę (że nie wspomnę już o duńskich ciasteczkach).
Równie łatwo można przeoczyć małe rzeczy jak i wielkie i zapomnieć o
wdzięczności. Czy nie jest tak, że mamy oczy, a nie widzimy i uszy, a nie
słyszymy? Czy nasza wrażliwość na Jego obecność nie została przytępiona?
Odrzucając jakiekolwiek tendencje panteistyczne, zachętę do dziękczynienia
możemy czerpać nawet z poezji:
Ziemia pełna jest nieba I każdy zwykły krzak płonie Bożym ogniem; Ale tylko
ten, kto widzi, zdejmuje sandały -Reszta siedzi wokoło i zbiera jeżyny.
Elizabeth Barret Browning
Jednym z najszczęśliwszych chrześcijan, jakich w życiu spotkałem, był Luke,
wysoki, żylasty Murzyn. Poznałem go odwiedzając misjonarzy w ubogiej
północno-zachodniej części Haiti. Zaprosił mnie na wspólny spacer, żeby mi
pokazać cudowne rzeczy, które Bóg uczynił dla niego.
Najpierw podzielił się ze mną wdzięcznością wobec Boga za to, że dał mu
żonę, którą może kochać i wzajemnie być przez nią kochany. Poszliśmy potem
wyboistą ścieżką w kierunku lichej chałupki, mniejszej od mojego pokoju
gościnnego. Jego opowiadanie o tym, jak Jezus umożliwił mu posiadanie
takiego wspaniałego dachu nad głową było pełne słów radosnego
dziękczynienia. Gdy podeszliśmy jeszcze kawałek dalej, pokazał mi
przybudówkę, którą wybudował, by chorzy na malarię mogli schronić się w
cieniu. Znów nutka radości zabrzmiała w jego głosie, gdy dziękował Bogu,
który dał mu siłę i uzdolnił go do udzielenia tej opatrznościowej pomocy
bezdomnym sąsiadom.
Dalej dróżka stała się szersza. Doszliśmy do cmentarza. Luke zatrzymał się,
by przyjrzeć się kilku napisom na nagrobkach. "Niektórzy z moich ludzi są
tutaj", powiedział. Głos mu się ożywił, gdy mówił dalej, wskazując swymi
dużymi dłońmi na niebo: "Oni wszyscy zmartwychwstaną, rozumiesz - pewnego
dnia ZMARTWYCHWSTANĄ!" W czasie tej godziny spędzonej z Lukiem miałem
poczucie, że jestem w towarzystwie człowieka, który wie dobrze, co w Biblii
znaczy słowo "Hallelu-JAH" (Chwalcie Pana!).
Opowiadając w szczegółach dobrodziejstwa wyświadczone mu przez Pana, Luke
składał dzięki swemu niebieskiemu Ojcu. Widać było po jego twarzy, że
nieodłączna od tych wyrazów wdzięczności była radość. Mój haitański brat
znajdował upodobanie w mówieniu o dowodach Bożej łaskawości i niewątpliwie
budził również radość w sercu swego niewidzialnego Dobroczyńcy.
Niedaleko od mego domu mieści się ośrodek dla niepełnosprawnych, w którym
przez wiele lat pracowała moja żona. Doznawałem wielkiego pokrzepienia
słysząc, że ktoś wychwala Boga za nowy wózek inwalidzki lub za to, że
potrafi przejść kilka kroków albo przeczytać kilka słów. W świecie, który
zasługę za wszystko przypisuje człowiekowi, są jeszcze ludzie umiejący
rozpoznać prawdziwe źródło każdego bez wyjątku dobra i okazać Mu
wdzięczność. Być może na skutek swych daleko posuniętych ograniczeń
niepełnosprawni łatwiej dostrzegają swą zależność we wszystkim od Boga.
Przypominam sobie podnoszące na duchu doświadczenie, które miałem jako
pianista. Akompaniowałem dwojgu staruszkom, którym wielką radość sprawiało
chwalenie Boga ich ulubionymi pieśniami: Nie boję się jutra, bo On żyje i
Tyś ofiarował mi miłość, choć nikt się za mnie nie modlił.
Nasz Ojciec zawsze cieszy się, gdy słyszy, że Jego dzieci dziękują Mu za
łaski otrzymane z Jego rąk. Może powinieneś prosić Go, by zwiększył twą
wrażliwość na niezliczone dobra, za które
winien Mu jesteś wdzięczność. Gdy ktoś mnie pyta, co u mnie słychać, często
odpowiadam: "Jest lepiej, niż na to zasługuję". Nie jest to żartobliwa
odpowiedź - Bóg nie jest mi nic winien. Jedyna rzecz, która sprawiedliwie
mi się należy, to Jego sąd; nawet najmniejsze spośród Jego błogosławieństw
jest całkowicie niezasłużone.

Zawsze się radujcie(?)
Paweł zaleca Filipianom, by zawsze się radowali (Flp 4, 4) i dla
podkreślenia wagi tego nakazu powtarza go dwukrotnie. W każdym położeniu
mamy dziękować, bo taka jest wola Boża względem nas (1Tes 5, 18).
Czy to możliwe, byś zawsze był wdzięczny? Jakub był przecież człowiekiem
wiary, a jednak słyszymy jego fałszywy wniosek, że wszystko godzi w niego
(Rdz 42, 36). Pobożna Noemi mówi: "Pełna wyszłam, pustą sprowadził mnie
Pan... Wszechmogący uczynił mnie nieszczęśliwą" (Rut 1, 21). To nie są
słowa płynące z radosnego serca.
Może to się komuś wydawać dziwne, ale jestem wdzięczny za to, że te słowa
znalazły się w Biblii. Cieszę się, gdy czytam o udrękach psalmisty (Ps 55,
3), słuchając jego zakłopotanych okrzyków (Ps 10, 1; 22, 2). Uważam bowiem,
że odsłaniając przed Bogiem nasze najgłębsze myśli - nawet te pełne smutku
i niepokoju - otwieramy się na przyjęcie Jego pociechy i umocnienia. Gdy
dajemy upust naszym roztrzęsionym nerwom, ważne, byśmy sobie uświadomili,
że jesteśmy w obecności Boga. Ponadto wylewając przed Bogiem nasze serca
oddajemy Mu przez to cześć.
Za każdym razem, gdy moje dzieci przychodziły do mnie, by powiedzieć mi o
jakimś osobistym zmartwieniu lub kłopocie, czułem się w szczególny sposób
dowartościowany. Zwierzając mi się ze swoich myśli uznawały we mnie dobrego
i troskliwego ojca.
Na podobnej zasadzie oddajemy chwałę naszemu Ojcu niebieskiemu, którego
dobroć jest nieporównywalna przez to, że jesteśmy wobec Niego szczerzy.
Gdy byłem młody, z trudnością przychodziło mi dzielenie się moimi troskami
z ojcem, bo miał on słaby słuch, a ponieważ aparaty słuchowe w tych czasach
były bardzo duże, nie dopuszczał nawet do siebie myśli, że mógłby nosić coś
takiego. Bóg przeciwnie - czujnie wychwytuje każdą naszą myśl i słowo.
Soren Kierkegaard, pogrążony w melancholii z powodu licznych utrapień,
rozmyślał jednak o Bożej opiece, co wyraża jego modlitwa: "W swej
nieskończonej miłości troszczysz się o wszystko: wzrusza Cię nawet potrzeba
wróbla, a ludzkie westchnienie, dla nas ledwie dostrzegalne, porusza Cię do
głębi, Miłości nieskończona".
Nawet nasze łzy są dla Niego cenne (Ps 56,9), przewiązywanie naszych ran
jest dla Niego ważniejsze niż troska o galaktyki (Ps 147, 2-4). Mając to na
względzie dr Paul Tournier radził swoim pacjentom, którym modlitwa
sprawiała trudności: " Mów do Boga tak, jak mówisz do mnie, a nawet jeszcze
prościej".

Widzenie niewidzialnego
Jestem przekonany, że nasze słowa często biorą się z naszej nieświadomości,
podobnie jak słowa Jakuba: "wszystko godzi we mnie". Ponieważ jesteśmy
ograniczonymi, upadłymi stworzeniami, nasze spojrzenie zawsze będzie
naznaczone częściowym poznaniem i niepełnym wglądem w sytuację. Niezależnie
od przekonania, jakie żywił Jakub, obiektywna prawda pozostała niezmienna:
Bóg współdziałał we wszystkim dla Jego dobra, tak jak czyni to przez
wszystkie pokolenia z każdym, kto do Niego należy (Rz 8, 28). A ponieważ
obiecał, że nigdy nas nie opuści (Mt 28, 20, Hbr 13, 5), Jego Święty Duch
ożywia w nas ostatecznie pewność, że On naprawdę nas kocha, co z kolei na
nowo pobudza nas do wdzięczności.
W ciągu jednego roku, 1636, w trakcie wojny trzydziestoletniej niemiecki
pastor Martin Rinkart pochował podobno pięć tysięcy swoich parafian -
średnio czternastu dziennie. W samym środku okresu najgorszego zniszczenia
napisał dla swoich dzieci taką oto
modlitwę dziękczynną, która jest jednym z moich ulubionych hymnów:
Dzięki czyńmy Bogu Sercem, gestem, słowem. Uczynił wielkie rzeczy, Raduje
się w Nim świat. On od małego dziecka Prowadzi nas swą drogą I darzy swą
miłością Jak wczoraj, tak i dziś.
Rinkart wiedział na temat miłości Bożej coś, co my również powinniśmy
wiedzieć: że jest ona stała i zupełnie niezależna od okoliczności. Ta
wszechpotężna miłość zbliżyła się do nas, by pochłonąć nasz smutek i
skruszyć przerażającą moc śmierci. Wróćmy do wcześniejszego powiedzenia
Georga MacDonalda: "Zanim Bóg będzie mógł obetrzeć z naszych oczu wszelką
łzę" (Ap 21, 4) - co naprawdę może nastąpić wcześniej, niż sądzi większość
z nas -"sprawi, że będziemy płakać bez rozgoryczenia i dlatego mówi, że
smutek jest błogosławieństwem (Mt 5, 4), bo niesie z sobą pocieszenie".

Niewypowiedziane dziękczynienie
W moim życiu było kilka wydarzeń, za które nie potrafię dziękować Bogu. W
głębi serca zastanawiam się, w jaki sposób w tych doświadczeniach, które
były dla mnie przykrym zgrzytem, Bóg współdziałał dla mojego dobra (Rz 8,
28). Jestem Mu jednak wdzięczny za to, że panuje On nad rzeczywistością, że
ani jedna cząsteczka w całym Wszechświecie nie porusza się w oderwaniu od
Jego dobrej i doskonałej woli. Zatem również bolesne sprawy, które czasem
przysłaniają mi Jego dobroć, są w jakiś sposób częścią Jego pełnego
życzliwości planu wobec mojego życia.
Czuję, że pewnego dnia będę mógł swobodnie wyrazić ustami to wewnętrzne
przekonanie, pochodzące od Ducha Świętego. Wierzę, że, dopóki to nie
nastąpi, Duch Święty znajdzie odpowiednie Słowa, by dziękować za mnie.
Niewątpliwie wszelkie konflikty, próby, uciski wpisane są w Boży plan
mojego duchowego rozwoju. Dobrze się dzieje, jeśli potrafimy przyjmować
Jego ojcowskie karcenie w milczeniu, bez narzekania (Hbr 12, 7). To także
jest miłe Bogu i przynosi Mu chwałę.

??:..,;
8. MIEJSCE NA UWIELBIENIE

Uwielbienie i dziękczynienie idą ze sobą w parze, są one bowiem właściwe
dla dusz, które mają świadomość cech właściwych jedynie Bogu. Są one
powiązane ze sobą także dlatego, że modlitwa dziękczynna jest zawsze
wyrazem uwielbienia, a podobnie ten, kto wielbi Boga, okazuje tym samym
ducha wdzięczności.
Różnica, która daje się od razu zauważyć - przynajmniej w praktyce - polega
na tym, że do dziękczynienia pobudza nas z reguły jakieś osobiste
doświadczenie Bożej łaskawości, natomiast uwielbienie rodzi się raczej z
dostrzeżenia przymiotów Boskich, takich jak Jego suwerenność, potęga,
majestat i łaska.
Pierwszą modlitwą, jakiej nauczono mnie w synagodze, była Szema ("Słuchaj!"
po hebrajsku). Była ona po prostu stwierdzeniem jedyności Jahwe,
pochodzącym z Księgi Powtórzonego Prawa 6, 4. W całości składała się z
wersetów Pwt 6, 4-9; 11, 13-21 i Lb 15, 37-41, Nasi przodkowie połączyli
pierwsze zdanie z błogosławieństwem mówiącym o odwiecznej naturze królestwa
Bożego. Z pewnością rozumowano tak: skoro Bóg jest jeden, to ostatecznie
może być tylko jedno królestwo, a fakt Jego suwerennej władzy powinien
wszystkich poddanych pobudzać do oddawania Mu czci.
Modlitwie Szema towarzyszyło kilka błogosławieństw. Pierwsze z nich opiewa
prawdę o Jego nieporównanej wielkości:
Błogosławiony jesteś, Panie Boże, Królu Wszechświata, Twórco światła i
Stworzycielu ciemności, Źródło pokoju i Stwórco wszystkich rzeczy, który w
swym miłosierdziu dajesz światło ziemi i tym, co na niej żyją, w którego
dobroci odnawia się nieustannie każdego dnia dzieło stworzenia. Niech
zabłyśnie nowe światło nad Syjonem i światło Twego Mesjasza niech zaświeci
nad nami.
Stwierdzenie, że Bóg jest jedynym władcą, wydaje nam się pewno zupełnie
elementarne. Nie było w nim dla mnie nic nadzwyczajnego, gdy po raz
pierwszy recytowałem Szema. Jednak dla moich odległych przodków stanowiło
ono głębokie objawienie, które mieli przyjąć i głosić wbrew kulturze na
wskroś przenikniętej politeizmem.
Nas również, tak samo jak ich, lękiem i podziwem powinien przejmować fakt
jedyności Boga. Szema! oznacza słuchanie całym sercem - przyjęcie w pełni
tego, co ktoś do mnie mówi. Być może nie jest z nami tak źle, jak z
Eustusem z "Opowieści z Narni" [autorstwa C. S. Lewisa - red.], którego
zatwardziałość wymagała tego, by lew Aslan dokonał ostrego "chirurgicznego
cięcia". Może po prostu ta prawda utraciła dla nas swą świeżość i trzeba,
byśmy jeszcze raz wrócili do tego fundamentu i przyjrzeli mu się zdumionymi
oczami małego dziecka. (Pomoże nam w tym przypomnienie surowej nagany
Jezusa zawartej w Mk 10, 15.)
Otwórzmy na nowo nasze serca, rozważając znaczenie tego, co zostało nam
objawione: jeśli jest jeden Bóg, to istnieje tylko jedna droga, jedno
objawienie, jedna moc i ostateczna rzeczywistość -jedna Skała, na której
oparta jest nasza nadzieja i na której usiłujemy budować nasze życie. To
naprawdę wspaniały powód do tego, by wielbić Boga: oszczędził nam bowiem
tyle zgadywania i niepewności w życiu.
Zachwycając się "ogromną pierwotną prostotą jedynego autorytetu we
wszystkim" G. K. Chesterton dokonuje ponadto przeglądu licznych
historycznych tradycji religijnych i przeciwstawia je Chrystusowi, którego
nazywa "kolosalnym wyjątkiem". W przedmowie do swej książki "Żywy człowiek"
mówi: "Prymitywne mity doszły co najwyżej do sugestii, że Stwórca był
obecny przy stworzeniu świata. Ale że Stwórca był obecny w życiu codziennym
cesarstwa rzymskiego - to zupełnie niepodobne do czegokolwiek innego w
naturze. Jest to najbardziej wstrząsające stwierdzenie wyrażone przez
człowieka od chwili, gdy wypowiedział on swoje pierwsze artykułowane
słowo... odbiera ono wszelki sens porównawczemu religioznawstwu".
Zatrzymajmy się jeszcze raz na chwilę refleksji nad tym cudem: Bóg jedyny
objawia się nam osobiście i uniża się, chodząc pośród nas - zobowiązał się
do tego wobec samego siebie na długo przed tym, zanim ktokolwiek potrafił
się do Niego modlić.
Trudno będzie się nam powstrzymać od wielbienia Boga, ilekroć głębiej
rozważymy nadrzędny cel, dla którego stał się On jednym z nas. Nikt nie
potrafił tego wyrazić dobitniej niż Jan Apostoł: "W tym objawiła się miłość
Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie
mieli dzięki Niemu". (w 4, 9). Uwielbienie wzbudzone przez tę prawdę ożywi
się jeszcze z pewnością po przeczytaniu dodatkowego wyjaśnienia, jakiego
udziela Jan co do objawionej wielkiej nowiny: "W tym właśnie przejawia się
miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał
Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy" (w. 10).
Ale cud Jego miłości nie kończy się na tym. Umarł On za nas, aby uczynić
nas synami w Jego własnej rodzinie. "Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas
Ojciec", mówi Jan Kościołowi (1J 3, 1). Przyjrzyjcie się niewiarygodnej
miłości, która sprawiła, że jesteśmy rzeczywiście dziećmi Bożymi. Nasze
synostwo było podstawowym celem przyjścia Jezusa Chrystusa (Rz 8, 29; Gal
4, 4-7). Zastanawiając się nad nieogarnioną miłością Ojca będziemy się
coraz bardziej zajmować tym, co w modlitwie ma pierwszorzędne znaczenie:
oddawaniem Mu chwały i czci.
Moje studia w synagodze nauczyły mnie wiele na temat Jahwe, ale nigdy nie
nauczyłem się mówić do Niego "Ojcze". Być może dlatego modlitwy umieszczone
w naszym tradycyjnym modlitewniku -modlitwy ojców - nie rozbudziły mojej
pobożności. W ciągu wielu lat mego uczestnictwa w kulcie synagogi najbliżej
uznania Jego ojcostwa byłem czytając o zbiorowym synostwie Izraela (np. Wj
4, 22). W naszej bogatej historii wołanie "Abba, Ojcze" (Rz 8, 15; Gal 4,
6) nie było nigdy typowe dla Izraelity. W modlitwie "Osiemnastu
błogosławieństw", która od starożytności była integralną częścią nabożeństw
synagogalnych, "nasz Ojciec" (abinu) pojawia się w czwartym i szóstym
błogosławieństwie. W żadnym jednak z tych przypadków modlitwa ta nie
prowadzi do tego, by odmawiający ją uważał się za dziecko, które mówi do
swego Ojca, tak jak czynią to uczniowie Jezusa poprzez proste aramejskie
wyrażenie abba (Łk 11, 2).

Dodatkowa pomoc z przeszłości
Zebrane modlitwy ojców purytanizmu dają nam wgląd w rodzaj pobożności
charakteryzującej ich zbliżanie się do Boga. Niezwykle cenną rzeczą jest
przyjrzenie się sposobowi, w jaki zaczynają się ich modlitwy, temu, jak
zwracali się do Boga - a zwłaszcza uchwycenie różnorodnej wrażliwości
duchowej widocznej w tych zwrotach: "O, Najwyższy Sprawco wszelkiego
ruchu", "O, Źródło wszelkiego dobra", "O Ty, który kochasz do ostatnich
granic", "Ty, Błogosławiony Duchu, Dawco wszelkiej łaski i pociechy", "O
Boże mojego Wyjścia", "Niepojęty, wielki i chwalebny Boże", "Suwerenny
Władco Wszechświata", "O, Miłości niezrównana", "O, Miłośniku pozbawionych
miłości". To tylko próbka rozpoczynających modlitwy zwrotów, które były
przyczynkiem i pomocą w rozwijaniu bogatego życia modlitewnego.
Jednym z silnych magnesów przyciągających ludzi do ruchu charyzmatycznego
jest to, że oferuje on zróżnicowane słownictwo -języki - tym, którzy
odczuwają niewystarczalność własnej umiejętności wielbienia Boga i pragną
czynić to z większą swobodą. Jakie to cudowne móc wychwalać Boga bez
skrępowania - wyzwolić się z więzów i dać się ponieść temu, którego Mojżesz
nazwał Ruach Elohim (Rdz 1, 2).
Różnorodność przejawiająca się w modlitwach purytan czerpała swe
natchnienie z samego Pisma Świętego. W Dodatku do swojej książki "Na
modlitwie miej oczy otwarte" dr Richard Pratt wymienia setki przypisywanych
Bogu nazw, tytułów i metafor, które można odkryć spędzając czas nad słowem
Bożym. Przez studium Pisma Świętego coraz bardziej poznajemy Boga i uczymy
się zwracać do Niego na wiele różnych sposobów.
Najważniejsze jest jednak, byśmy zdali sobie sprawę, że Bóg tak naprawdę
nie zwraca uwagi na nasz zasób słów, na wyrażenia, jakimi się posługujemy,
na poprawność budowy gramatycznej zdań. Moja żona często modliła się z
upośledzonym młodym człowiekiem, który kocha Pana, ale ze względu na
obrażenie ciała doznane w dzieciństwie nie potrafi wypowiedzieć nawet
najprostszego słowa. Chociaż dziwne dźwięki wydawane przez Briana wydają
się niezrozumiałe, dla Boga są one pełne treści, gdyż płyną z serca
dotkniętego Jego miłością i polegającego na niej.

Od uwielbienia do prośby
Autor Derek Prime w "Stworzonym do wielbienia" stwierdza, że gdy
uwielbienie koncentruje się na przymiotach Boga, stanowi ono potężny
bodziec do tego, by szukać Jego pomocy w naszych rozlicznych potrzebach i
kryzysach. Weźmy za przykład doświadczenie prześladowanego Kościoła opisane
w 4 rozdziale Dziejów Apostolskich. Gdy wierzącym grożono i zakazano mówić
o Jezusie, natychmiast w modlitwie oddali tę sprawę Bogu. Punktem wyjścia
była dla nich wszechmoc Jahwe:
Wszechwładny Stwórco nieba i ziemi, i morza, i wszystkiego, co w nich
istnieje (4, 24).
Swą modlitwę pochwalną rozpoczynają od uznania faktu, że jest jeden Bóg na
tronie wszechświata, wspominają następnie, że w psalmie drugim przemówił On
autorytatywnie na temat jawnej głupoty tych, którzy próbują Mu się
sprzeciwiać. Widać wyraźnie, że następująca po tym prośba o Jego pomoc - o
odwagę głoszenia Słowa i towarzyszące temu przepowiadaniu cuda - że ta
prośba rodzi się z ich świadomości tego, kim Bóg jest oraz co zapowiedział.
Wiedząc to błagają Boga, by działał z mocą, nie prosząc Go, by
usunął przeszkody, ale by udzielił im łaski na miarę ich potrzeb. I Bóg
czyni to, napełniając ich Duchem Świętym w spektakularny sposób (4, 31).
W owej dramatycznej scenie opisanej w 4 rozdziale Dziejów można wyróżnić co
najmniej dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, wierzący koncentrują swoją uwagę
na Bogu, a nie na swych trudnościach. Po drugie zaczynają od uwielbienia
skupiając się na Jego przymiotach i obietnicach. Nie jest to jedyny
przypadek wystąpienia reakcji tego typu u osób poddanych ciężkim próbom.
Spójrzmy na okrutne traktowanie Pawła i Sylasa ciężko sieczonych rózgami i
wtrąconych do więzienia w Filippi (Dz 16, 23-24). Śpiewając hymny o północy
wyrażają uwielbienie Boga i ufność w Jego ostateczne wybawienie. Zamiast
narzekać: "Panie, czy my w ogóle znajdziemy wyjście z tej sytuacji?"
zaczynają od chwalenia swego zawsze wiernego Boga, wiedząc, że można
polegać na Nim i na Jego obietnicach.
Czasami moje położenie wydaje mi się tak trudne, że muszę wołać: "Jak to
możliwe, że Bóg nie pomaga?" Gdy w zeszłym roku problemy stały się dla mnie
przytłaczające, zacząłem prowadzić dzienniczek, w którym zapisywałem znaki
Bożej Opatrzności względem mnie i mojej rodziny. Patrząc wstecz na te
dowody wierności Boga nabieram ufności w obliczu trudności dnia
dzisiejszego. W ten sposób zarówno świadectwa Pisma Świętego, jak i moje
osobiste doświadczenie Bożej łaski, zachęcają mnie i uczą, by wielbić Go
niezależnie od okoliczności.
Może On dać Ci ciężar, który wydaje się ponad siły, po to, by pokazać, że
Jego łaska jest wystarczająca (2Kor 1, 8-9). Choćby twoja sytuacja była
bardzo trudna, Boża moc przekracza zawsze Twoje potrzeby (1Kor 10, 13).
Mimo naszej niestałości i upadków On pozostaje niezmienny i nigdy nie
opuści dzieła swoich rąk (Ps 138, 8; Hbr 13, 5). Pamiętajmy jedno: On jest
zawsze przy nas, "w Nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy" (Dz 17, 28).
Komentując Psalm 73 dr Martyn Lloyd-Jones tak mówił: "Cokolwiek działoby
się wokół nas, cokolwiek działoby się w nas, zawsze możemy udać się do
Tego, który jest niezmienny w swej potędze, swym majestacie, swej chwale,
swej miłości, miłosierdziu, współczuciu, niezmienny we wszystkich swych
obietnicach... Myślmy więcej o Bogu. Zwróćmy ku Niemu nasze umysły i serca.
Uprzytomnijmy sobie, że w Chrystusie ofiaruje nam On swoją przyjaźń, więź
ze sobą, i że czyni to zawsze i nieprzerwanie".


9. NIEZBĘDNA PRECYZJA

Kiedykolwiek poszukujemy pomocy w modlitwie, pamiętajmy, że Biblia jest w
tej dziedzinie prawdziwym skarbcem. Dobrze jest sięgać często do Psalmów,
by ukierunkować swą modlitwę; środkiem kontaktu z Bogiem może być nawet
dosłowne ich odczytywanie. Możemy odmawiać krótkie fragmenty danego psalmu,
osnuwając na nich własne myśli zrodzone pod wpływem przeczytanych słów.
Można także rozważać któryś z psalmów pozwalając, by Objawienie Boże
kształtowało i inspirowało naszą modlitewną odpowiedź. W miarę poznawania
psałterza będziemy coraz lepiej wiedzieć, gdzie szukać natchnienia, gdy
staniemy wobec pewnych sytuacji.
Poza tym Pismo Święte obfituje w modlitwy pobożnych ludzi, z których każda
rzuca światło na to, jak powinniśmy się modlić. Nigdy nie możemy uważać, że
już nie potrzebujemy korzystać z tych doświadczeń. Popatrzmy, na przykład,
jak pierwszy mąż stanu Izraela, Daniel, modlił się w oparciu o to, do czego
doszedł studiując proroctwo Jeremiasza (Dn 9, 2-4).
Jest rzeczą oczywistą, że nasz Pan nauczył swoich uczniów swej dobrze
znanej, wzorcowej modlitwy z myślą o tym, że jej kilka składników,
obejmujących mnóstwo istotnych spraw, posłuży do ukierunkowania ich życia
modlitewnego. Według zapisu Łukasza odpowiedź Jezusa na prośbę jednego z
uczniów o pouczenie dotyczące modlitwy brzmiała: "Kiedy się modlicie,
mówcie" (Łk 11, 2), co wskazuje na to, że tę instruktażową modlitwę można
stosować dokładnie w tej formie, w jakiej została podana. Mateusz natomiast
podaje, że Jezus powiedział do swoich uczniów: "Wy zatem tak się módlcie"
(6, 9), sugerując, że ta modlitwa miała służyć za wzór kształtujący i
inspirujący ich własne modlitwy.
Uważne, szczegółowe przestudiowanie modlitwy "Ojcze nasz" powinno się
okazać pożytecznym ćwiczeniem, pomocnym w zachowaniu równowagi w naszej
pobożności przez rozpoczynanie od Boga - naszego Ojca, którego chwalebne
królestwo ma wzrastać poprzez pełnienie Jego woli - a nie od nas samych i
naszych potrzeb. Wypowiadając Modlitwę Pańską tak łatwo przeoczyć to, co
powinno być naszą najważniejszą troską: żeby Imię Boga "święciło się",
czyli było uznawane za święte przez Jego stworzenia. Ta prośba dotyczy
czegoś więcej, niż tylko sposobu, w jaki ludzie mówią o Bogu. Chodzi w niej
o ich całościową postawę i osobistą odpowiedź, jakiej Mu udzielają - o to,
by mieli dla Niego prawdziwą cześć.
Gdy dojdziemy do takiego momentu, że będziemy się troszczyć już nie o swoje
własne potrzeby, ale o większą chwałę Bożą, wtedy chętnie będziemy czerpać
światło ze wstawienniczej modlitwy Jezusa za Kościół (J 17). Jak często
myślimy o tym, by modlić się o to, co miało pierwszoplanowe znaczenie dla
Jezusa? Rozważ wersety 6-26 i proś Ducha Świętego, by otworzył ci oczy na
te prośby, które w uzasadniony sposób mogą być wzorcem dla twojej modlitwy
wstawienniczej.
Idąc za tą myślą zastanówmy się, jak możemy lepiej modlić się za innych - w
szczególności za członków Bożej rodziny. Gdyby szukać w naszym słownictwie
modlitewnym jakiegoś nadużywanego wyrażenia, byłoby nim z pewnością słowo
"błogosław". "Panie", modlimy się, "błogosław mojemu drogiemu bratu (lub
siostrze) takiemu a takiemu". Być może dołączymy do tego określenie
"obficie", by dodać naszej prośbie nieco treści, ale mimo to pozostaje ona
mglista. Co mamy na myśli mówiąc: "błogosław"?

Odkrycie, że Bóg chce nam błogosławić
Bóg naprawdę chce błogosławić swojemu ludowi. Gdy byłem chłopcem,
najbardziej dynamicznym punktem nabożeństwa w synagodze było dla mnie
pradawne błogosławieństwo Jahwe dla ludu przymierza, rozpoczynające formułę
aaroniczną: "Jeworechecha Adonaj wejiszmerecha..." (Niech cię Pan
błogosławi i strzeże...) (Lb 6, 24-26), które wypowiadał rabin z rękoma
wzniesionymi do góry. Pan powiedział do Mojżesza, że w ten sposób kapłani
mają wzywać Imienia Boga nad Jego ludem, by uzyskać błogosławieństwo (Lb 6,
27). Rozpromienienie oblicza Bożego nad kimś uważano za najlepsze,
najbardziej istotne spośród wszelkich możliwych błogosławieństw.
Nieco na prawo od Świętych Zwojów z przodu bardzo starej synagogi, do
której uczęszczałem na nabożeństwa, wisiała świetlista kula, wewnątrz
której paliło się światełko. Nazywaliśmy je "Wiecznym Światłem" i miało nam
ono przypominać o chwalebnym Szekina (od hebrajskiego słowa
"zamieszkiwać"). Jako dziecko często wpatrywałem się w płonące wewnątrz
światło i zastanawiałem się nad jego źródłem. Pamiętam swą rozpacz, gdy
podczas jednego z szabatów światło zgasło - ktoś nieopatrznie zakręcił
dopływ oliwy. Gdybym wówczas wiedział więcej, mógłbym zawołać: "Ikabod!"
[lSm 4, 21 - red.]
Niezależnie jednak od obecności pomocnych symboli wolą Boga jest, by
błogosławić swym dzieciom, gdy Jego potężne Imię zostanie wezwane nad nimi
- by rozpromienić nad nimi swoje oblicze. Stanowi to samo jądro zapowiedzi
Nowego Przymierza (Jr 31, 34; Ez 36, 27). Zatem modląc się za innych miejmy
przed oczami zamysł, jaki ma Bóg wobec swego ludu.

Modlitwa z Pawłem
Z głębokim wyczuciem wszystkich konsekwencji nieodmiennej obietnicy Boga
Paweł modli się za Kościół:
Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, (...) aby według bogactwa swej
chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego
człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście
w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali
ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i
poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali
napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3, 14.16-19).
Oto prawdziwa modlitwa! Bardzo konkretnie mówi ona o treści Bożego
błogosławieństwa. Jest integralnie powiązana z wcześniejszą, nieustanną
modlitwą Pawła za Kościół, w której prosi on "Ojca chwały", aby uzdolnił
Efezjan do poznania nadziei otwierającej się przed nimi, ich niezwykłego
dziedzictwa, oraz "przemożnego ogromu Jego mocy", do którego mają dostęp
przez wiarę (Ef 1, 17-19). To wszystko jest poprzedzone dziękczynieniem
apostoła za ludzi, za których się modli (w. 16). Widzimy więc, że i my,
modląc się za innych, powinniśmy zaczynać od dziękowania Bogu za nich
(nawet za tych, którzy nie wydają się nam zbyt sympatyczni).
Paweł prosi najpierw Boga, by uświadomił On swemu ludowi, czym jest
nadzieja ich powołania. Nadzieja ta nie jest jakimś mglistym oczekiwaniem,
ale pewnością w Chrystusie i niezawodną perspektywą.
Jako chłopiec lubiłem oglądać jedną z pierwszych gwiazd telewizyjnych,
Arthura Godfrey'a, który prowadził popołudniowy program rozrywkowy. W
jednej z części tego programu odczytywał on różne ogłoszenia i komentował
je. Pewnego razu przeczytał te słowa z jakiegoś czasopisma: "Nareszcie jest
nadzieja dla osób w średnim wieku". Potem zwracając się w stronę kamery
zawołał: "Nadzieja! Nadzieję to ja mam, ja potrzebuję pomocy!"
Dla Efezjan nadzieja Boża była pomocą, gdyż to Duch Święty, który w nich
zamieszkiwał, był gwarancją ich przyszłości (w. 14). Gdy modlimy się za
innych, musimy prosić Boga, by umocnił ich - szczególnie podczas kryzysów -
uświadamiając im coraz lepiej to, co im przygotował: swój zamiar obdarzenia
ich wielką pomyślnością (Jr29, 11).
Następnie Paweł prosi, by Bóg pomógł im w głębszym poznaniu bogactwa chwały
Jego dziedzictwa wśród świętych. Skoro nasze zrozumienie tego, co Bóg nam
zgotował, pogłębia się w sferze chrześcijańskiego braterstwa, nigdy nie
powinniśmy rezygnować z tej tak cennej komunii (Hbr 10, 25).
Wiele osób w wyniku bolesnych doświadczeń odcina się od ludzi i, zamiast
szukać pomocy u innych, zrywa wszelkie kontakty. Pozbawiają się oni przez
to możliwości duchowej regeneracji. Gdy spotykało mnie jakieś nieszczęście,
nic mi tak nie pomogło, jak modlitwy członków Kościoła, którzy wstawiali
się za mną u Ojca.
W mojej żydowskiej tradycji do właściwego składu spotkania modlitewnego
wymagana jest obecność co najmniej dziesięciu mężczyzn. Nazywa się to
minian (quorum). Podkreślona w ten sposób zostaje moc wstawiennictwa -
tego, co uczyni Bóg "przez wzgląd na tych dziesięciu" (Rdz 18, 32). Nic tak
nie dodaje odwagi, jak świadomość, że inni proszą Boga, by przyszedł ci z
pomocą.
Odkąd jeden z moich synów przeniósł się do miasta, gdzie niewielu jest
ludzi świadczących o Chrystusie, zawsze modliłem się o to, by Bóg
doprowadził go do Kościoła, w którym otrzymałby zachętę i zbudowanie w
rzeczach Pana. Trzeba modlić się, by wierzący szukali i znajdowali taki
rodzaj więzi, który będzie im pomagał w głębszym zrozumieniu tego, co czeka
nas na końcu (Iz 64, 3; 1Kor 2, 9), nagrody, którą w rzeczywistości jest
sam Bóg (Rdz 15, 1). Gdy ta obiecana przyszłość zawładnie mocniej naszymi
sercami i umysłami, wtedy nasze życie będzie bardziej zgodne z wolą Bożą
(1J 3, 3). To z kolei z pewnością wywrze dodatni wpływ na nasze myślenie i
naszą modlitwę.
W końcu apostoł prosi, by Kościół poznał, czym jest "przemożny .ogrom Jego
mocy" (Ef 1, 19). Paweł chce, byśmy doświadczyli tej niewiarygodnej potęgi,
która wskrzesiła Chrystusa z martwych i posadziła Go na wyżynach
niebieskich (w. 20). Tak, jak niepojęta moc Boga ukazała się w Jego Synu,
tak też powinna ona znaleźć swój żywotny wyraz w życiu tych, którzy
pokładają ufność w Chrystusie. Jesteśmy zachęcani, by modlić się o moc
Bożą Ducha Świętego (por. Łk 11, 13).
Ta modlitwa jest niezwykle praktyczna, ponieważ właściwie wszystkie
problemy i przeciwności życiowe mają podłoże duchowe. "Iluzja w religii",
stwierdza J. I. Packer w "Poznawaniu Boga", "jest przekleństwem". I na
odwrót, stawanie w obliczu problemów i szans życiowych z poprawną percepcją
rzeczywistości jest błogosławieństwem, umożliwiającym pomyślne
rozstrzygnięcia tych spraw. Jeśli naprawdę będziemy pewni, że Bóg kocha nas
szaloną miłością (zob. przepiękne wyznanie w Księdze Ozeasza), że Jego
plany wobec nas są dobre i że wielka wewnętrzna moc - moc Boga samego -
jest dostępna dla nas przez wiarę, wówczas nie tylko wyjdziemy cało z
życiowych przeciwności, ale także na modlitwie będziemy mniej zaabsorbowani
drugorzędnymi sprawami.
Jest niestety prawdą, że choć wszyscy chrześcijanie mogą powiedzieć zgodnie
z Pismem, że Duch Święty mieszka w nich (1Kor 12, 3), stosunkowo niewielu
żyje tak, by można było dać wiarę doktrynie, że są prowadzeni w sposób
nadprzyrodzony. Żyjemy w społeczeństwie przesiąkniętym chrystianizmem,
które jednak dawno przestało wierzyć i faktycznie jest zupełnie obojętne na
żądania Chrystusa.
Ci, którzy wyznają Chrystusa jako Pana, często wykazują niewiele cech
świadczących o tym, że są nowym stworzeniem (2Kor 5, 17), wyróżnionym
dzięki przekształcającej łasce Boga. Znaczna większość chrześcijan
potrzebuje, by Bóg dał im "światłe oczy serca" (Ef 1, 18). Powinniśmy się
modlić o to za nich - i za samych siebie. "Co mi przyjdzie z tego",
zastanawia się John Owen, "że będę umiał udowodnić, że Chrystus jest
Bogiem, jeśli nie będę czuł w sercu słodyczy płynącej z przymierza z Nim?"
Stawką jest tu coś więcej, niż tylko nasz osobisty rozwój i umocnienie;
chodzi o wzrost królestwa Bożego (o co, jak można ufać, prosimy zgodnie z
pouczającą modlitwą Jezusa). Pogłębione zrozumienie naszego aktualnego
istotnego dziedzictwa - "wszystko jest wasze" (1Kor 3, 21) - z pewnością
wywrze zbawienny wpływ na treść i częstość naszych modlitw.
Mówienie, że wierzymy w Ducha Świętego - jak wyznajemy to np. w Credo -
powinno oznaczać, że pokładamy ufność w obecności Boga, który zamieszkuje w
nas i pozwalamy, by prawda Jego słowa zmieniała nasze życie. Epafras,
walczący w modlitwach w nadziei, że zobaczy Kolosan dojrzałymi w wierze
(Koi 4, 12), z pewnością liczył na to, że Bóg, który czyni cuda, tego
dokona.


10. KIEDY NIE POWINIENEŚ SIĘ MODLIĆ

Byłem pewnego razu na spotkaniu modlitewnym, na którym zebrani
sygnalizowali pastorowi "niewypowiedziane prośby". Przebiegało to mniej
więcej w ten sposób: "Tak, bracie, widzę twoją rękę", "Dzięki, siostro za
twoją prośbę", "Tam w rogu - macie dwie niewypowiedziane prośby?" Schemat
ten powtórzył się kilkakrotnie, po czym pastor zakończył spotkanie
modlitwą: "Ojcze, widzisz te podniesione ręce i znasz te prośby. Zanosimy
je do Ciebie i prosimy, wysłuchaj je w imię Jezusa. Amen".
Jestem pewien, że oni wszyscy mieli dobre intencje, ale trudno być pod
wrażeniem (pozytywnym) takiej modlitwy. Taki scenariusz nie byłby do
przyjęcia dla kogoś, kto bierze modlitwę na serio. W najlepszym razie nie
pozwala on na rzeczywiste noszenie brzemion bliźniego (Gal 6, 2) i
praktycznie gasi wszelką żarliwość.
Normalnie możemy spotkać się z bardziej zwyczajną sytuacją. Mój znajomy
pastor przedstawił ją tak: jesteś gorąco proszony, by modlić się za Jima:
stracił pracę i nie stać go na spłatę kredytu budowlanego - grozi mu utrata
domu. Straszne położenie! Gdy tylko zaczynasz modlić się za Jima,
przypominasz sobie zaraz, że odkąd go znasz, ani razu nie przyczynił się on
do działalności kościelnej, ani też w żaden sposób nie użył swojej willi,
by pomóc zagubionym czy utwierdzić świętych.
Możesz sobie wtedy zadać pytanie: czy naprawdę masz motywację, by modlić
się o pracę - i dom - dla Jima? A może Panu wcale nie zależy na dobrobycie
kogoś, kto przez wszystkie te lata żył tylko dla siebie? Być może Pan
posługuje się tymi przykrymi doświadczeniami, by pomóc Jimowi we właściwym
ustawieniu hierarchii wartości. Dalej, czy na tyle obchodzi cię los Jima,
że jesteś gotów uczynić wszystko, co w twojej mocy, by pomóc mu przetrwać
ten trudny okres? Jeśli sam posiadasz środki utrzymania, a nie chcesz
udostępnić ich Jimowi, to czy Bóg przyjmie twoją modlitwę za niego (Jk 2,
15-17)?
Brałem udział w innym nabożeństwie, w trakcie którego młoda kobieta
poprosiła nas o modlitwę, by Bóg zaopatrzył ją w fundusze potrzebne na
wyjazd za granicę na krótki okres posługi misyjnej. Pastor poprosił mnie o
poprowadzenie modlitwy. Zacząłem od przypomnienia, że Bóg wie, gdzie można
znaleźć potrzebne finanse i że Ten, który ma bydło na tysiącu wzgórz, może
z łatwością zaczerpnąć z tych zasobów, by zaspokoić potrzebę mojej siostry.
W połowie zdania poczułem, jakby Bóg mówił do mnie: "Stuart, ty masz
pieniądze na pokrycie jej wydatków i ty zapłać za jej przejazd". Przerwałem
więc i zakończyłem raptownie tę modlitwę, której przedłużanie byłoby
zbędne.
Być może wiele osób modlących się wstawienniczo powinno wziąć pod uwagę tę
ewentualność, że oni sami mogą udzielić potrzebnej pomocy tym, za których
się modlą. Jeśli nie jesteśmy skłonni do tego, by zastanowić się nad rolą,
jaką Bóg chce, byśmy odegrali w spełnianiu próśb naszych bliźnich, to
musimy lepiej zrozumieć, co oznacza bycie żywotnym członkiem ciała
Chrystusa.

"Jeśli taka jest twoja wola"
Ponieważ błaganie Jezusa o odsunięcie krzyża było połączone z tymi słowami,
wielu sądzi, że należy je dodawać właściwie do każdej prośby. Nie są oni na
tyle swobodni, by z prostotą przedstawić Ojcu swą prośbę. Spotykałem się
często z taką postawą, gdy wzywano Bożej pomocy w jakiejś rozpaczliwej
sytuacji: "Panie, Ty jesteś wielkim Lekarzem; wystarczyło, że dotknąłeś
chorych, a byli uzdrowieni. Widzisz, że Mary jest chora i lekarze nie
wiedzą, czy uda się jej z tego wyjść. Ale przecież ona jest twoim
dzieckiem, Panie, i Ty możesz przy wrócić jej zdrowie. Uzdrów ją więc...
jeśli taka jest Twoja wola".
Każde dziecko Boże winno zbliżać się do Ojca w postawie pokornej i uległej.
Nigdy nie powinniśmy tracić z oczu jego suwerennego prawa, by na
jakiekolwiek nasze żądanie - nawet jeżeli wydaje się nam ono słuszne i
powodowane pragnieniem Jego chwały -odpowiedzieć "Nie". Jeśli podchodzimy
do modlitwy mając to na uwadze, dodatek ,jeśli taka jest Twoja wola" nie
jest konieczny. Zawsze uważałem, że najlepiej jest zachować to wyrażenie na
te okazje, kiedy naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jaka jest wola Boża w
danej sytuacji.
Kiedy tylko jest to możliwe, powinniśmy formułować nasze prośby jak
najbardziej konkretnie. Unikajmy - jak to już sugerowałem wyżej - proszenia
o nieokreślone "błogosławieństwa" dla innych. Jednak co innego konkretność,
a co innego wielomówstwo. Byłem na spotkaniach modlitewnych, gdzie, sądząc
po ilości przedstawianych szczegółów - "Oto jesteśmy, Panie, w samo
południe w Village Bibie Church w sercu Nebraski" - można by pomyśleć, że
Bogu trzeba wszystko wyjaśniać, jakby był zagranicznym gościem. On zna twój
kod pocztowy i najdrobniejsze szczegóły twego życia, dlatego można od razu
przechodzić do rzeczy bez niepotrzebnych wstępów.

Arbitralne korzystanie z biblii
Jeśli moje dziecko ma ponad czterdzieści stopni gorączki, nie ma sensu,
żebym się modlił: "Boże, Twoje Słowo mówi mi, że niedola nie przystąpi do
mnie, a cios nie spotka mojego namiotu" (Ps 91, 10). Ktoś powiedział
wprawdzie, że Biblia zawiera trzydzieści tysięcy obietnic, jednak nie każdą
mogę odnieść w dowolnym momencie do siebie. W przypadku gorączki mego syna
właściwsze - i bardziej uczciwe - byłoby przytoczenie takiego tekstu, jak
Iz 43, 1-2, w którym Bóg przyrzeka, że będzie ze swoim ludem w jego
doświadczeniach i że będzie go wspierał nawet w największych utrapieniach.
Jedno jest pewne: jeżeli Duch Święty nie podpowie mi w sercu danego
wersetu, nierozsądnie byłoby wybrać jakikolwiek cytat, na który mam ochotę
i bez rozeznania szukać w nim rozwiązania mego problemu.

W bezradności Tyś jest radą
Największe zniechęcenie wywołują modlitwy pozornie niewysłuchane, zwłaszcza
jeśli były one ponawiane przez dłuższy czas. Z pewnością Kościołowi nie
było łatwo modlić się z zapałem o uwolnienie z więzienia Piotra Apostoła po
otrzymaniu wieści o ścięciu Jakuba, brata Jana, przez bezbożnego króla
Heroda (Dz 12, 1-17). Mimo tego zawodu, nie przestali jednak błagać Pana w
intencji Piotra (choć pewnie nie spodziewali się dramatycznego rezultatu
tej modlitwy, opisanego z pewną ironią).
Będąc pastorem w Connecticut odwiedziłem młodą kobietę, której mąż wkrótce
po ślubie zmarł z powodu nie dającego się zoperować guza mózgu. Wiele osób
modliło się o jego uzdrowienie, jednak bezskutecznie. Przez długie miesiące
narastało rozczarowanie, a jego szczytem była śmierć Steve'a. Judy w końcu
zaakceptowała utratę męża jako część doskonałej, choć tajemniczej woli
Bożej. Jej bolesne przeżycie nauczyło ją czegoś, co zawarła w następujących
słowach: "Mówi się, że czas leczy rany, ale to nieprawda - tylko Jezus
leczy rany". Po tym wszystkim, co przeszła, Duch Święty przywrócił jej
wreszcie pokój serca, którego wcześniej poszukiwała tak rozpaczliwie, lecz
nie mogła go osiągnąć.
Wróciwszy na ambonę po nagłej śmierci swej żony szkocki kaznodzieja Arthur
Gossip wygłosił orędzie pod tytułem; "Co robić, gdy życie się załamuje?"
Powiedział do swoich wiernych, że chociaż życie jest rzeczywiście zagadką,
to jeszcze bardziej niezrozumiałe jest to, że ktoś potrafi porzucić swą
wiarę na skutek osobistej straty. "Co otrzymasz w zamian?" pytał. Gdy
mroczne wydarzenia osaczają nas, Jego obecność jest jedynym światłem na
naszej ścieżce, która bez tego byłaby przygnębiająca (por. J 6, 68).

Jak długo, Panie?
Pamiętam z dzieciństwa, że grzebiąc pewnego razu w szpargałach leżących na
strychu, odnalazłem książkę mówiącą o Mesjaszu. Leżała w ciemnym kącie,
pokryta pajęczyną. Najwyraźniej została tu rzucona zupełnie
bezceremonialnie. Mimo moich usiłowań nie byłem w stanie pojąć jej treści,
byłem na to zbyt młody. Książkę tę napisał z pewnością były rabin, który
przyjął Jezusa jako swego Mesjasza. Od czasu do czasu popychany ciekawością
powracałem do niej. Nigdy przedtem nie widziałem czegoś podobnego.
Wiele lat później, gdy łaska Boża przemieniła moje życie, pomyślałem znowu
o tym małym, zakurzonym tomiku, leżącym w najdalszym kącie mego domu, i
wysnułem takie przypuszczenie: komuś na tyle zależało na zbawieniu członków
mojej rodziny, że dał nam tę książkę w nadziei, że doprowadzi ona
przynajmniej jednego z nas do wiary w Zbawiciela. Najprawdopodobniej też ów
ofiarodawca modlił się za obdarowanych, by Bóg otworzył ich serca na
przyjęcie Jego Syna. Wierzę, że Pan posłużył się w końcu modlitwami tej
osoby, by przyciągnąć mnie do Mesjasza. Ten, kto podarował tę książkę,
prawdopodobnie nie ma pojęcia, jaki skutek przyniosły jego modlitwy (czy
mogła to być tylko jedna modlitwa?). Nie wolno nam poddawać się
zniechęceniu, gdy nasze modlitwy nie przynoszą natychmiastowych rezultatów.
Kiedy zaprzestać dalszych próśb? Jak długo trzeba wytrwać? Wiemy, że
chociaż prośba Apostoła Pawła o uzdrowienie nie została spełniona, Pan dał
Pawłowi poznać powód swej odmowy i udzielił mu specjalnej łaski, by mógł
znosić dany mu "oścień dla ciała" (2Kor 12, 7-9). Chociaż nasze problemy
dają nam okazję, by nauczyć się więcej na temat łaski i zależności, to nie
każdy otrzyma od Boga odpowiedź w sposób opisany przez Pawła w powyższym
fragmencie. Bóg każdego z nas traktuje jako niepowtarzalną osobę.
Jezus powiedział do swoich uczniów, że "zawsze powinni się modlić i nie
ustawać" (Łk 18, 1). Ale czy ten nakaz odnosi się do każdej sytuacji w
życiu? Ilustrująca go przypowieść idzie w parze z zapewnieniem Jezusa, że
Bóg wymierza sprawiedliwość swoim wybranym, którzy, jak tylu innych
uciskanych sprawiedliwych, dniem i nocą wołają do nieba o pomoc (Łk 18,
7-8). Czasem nie mam ochoty modlić się o sprawiedliwość. Bóg mógłby
przecież po prostu mi ją zapewnić!
Szersze zastosowanie może mieć przypowieść Jezusa o człowieku, który nie
mając chleba, by nakarmić swego gościa, idzie o północy do swego
przyjaciela. Nigdy nie wstydźmy się przyjść do Pana i prosić Go, nawet
natrętnie. On sam zaleca nam tak czynić. Czy zastanawialiście się kiedyś,
jak odmiennie mogły potoczyć się dalsze wydarzenia, gdyby Eliasz przerwał
modlitwę po swej szóstej prośbie o deszcz (zob. 1Krl 18, 44)?
Jezus każe prosić, szukać i pukać - i nie ustawać; zapewnia przy tym, że
Bóg da dobre dary tym, którzy Go proszą (Łk 11,9-13). Lecz najwspanialszą
odpowiedzią na nasze prośby jest dar Ducha Świętego, o którego mamy się
modlić (w. 13). To była ostateczna Boża pociecha dla opłakującej zmarłego
męża Judy.
Tylko Duch Święty może sprawić, że nasze odwieczne przeznaczenie, by być z
Chrystusem w niebie, przestanie być dla nas jedynie rezerwową egzystencją
na wypadek, gdyby nie powiodło się nam życie na planecie Ziemi. Jezus chce,
by nasz wzrok był utkwiony w tej ostatecznej pewności życia z Nim w górze,
wobec której wszystko, co musimy przetrwać tutaj, pewnego dnia okaże się
ulotne i przemijające. Kto zrezygnował z poszukiwania ziemskich skarbów,
wiedząc, że czekają go bezcenne bogactwa tam, gdzie mól ani rdza nie
niszczą (Mt 6, 19-21) - ten zawsze potrafi się modlić.

Pamięć o zbuntowanych
Modliłem się ostatnio z młodym człowiekiem, od którego dwa lata temu
odeszła żona. Suzie stwierdziła, że ma dość Boba; chrześcijaństwo także
przestało ją interesować. Od tamtej pory Bob modli się za Suzie, by wróciła
do niego i odnowiła swój związek zarówno z nim, jak i z Panem. Inne osoby
także modlą się w tej intencji. Jak długo jeszcze powinni w tym trwać? Czy
nie czas, by ten niefortunny układ uznać za ostateczny?
Wiemy, że Bóg nienawidzi rozwodów (Ml 2, 16) i że cieszy się z pojednania.
Czy to wystarczy, by człowiek mógł wytrwać i "nie ustawać" (Łk 18, 1)? Nie
ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie może tego rozstrzygnąć za
Boba. Prosząc Boga o światło, sam będzie musiał znaleźć dla siebie
praktyczne rozwiązanie.
Podobno George Mueller modlił się przez ponad pięćdziesiąt lat o to, by
jeden z jego najdroższych przyjaciół stał się chrześcijaninem. Przyjaciel
ten nawrócił się - trzy miesiące po śmierci Muellera. Nie da się jednak
zaprzeczyć słowom George'a Adama Smitha, że "miłość czasami bywa pokonana w
życiowym boju". Być może treść modlitw Boba za Suzie będzie musiała pewnego
dnia ulec zmianie, jeśli z powodów znanych może tylko Bogu jego żona nie
będzie chciała wrócić.
Wnikliwy doradca Paul Tournier opowiada gdzieś w swoich pismach o
przyjacielu, który, wbrew radom i modlitwom dr. Tournie-ra, zamierzał
rozwieść się z żoną. Tournier wiedział, że z Bożą pomocą można było znaleźć
inne rozwiązanie niż rozwód. Ponieważ jednak przyjaciel ten potrzebował
jego wsparcia, Tournier stwierdził w końcu: "Jeśli uzyska rozwód,
niewątpliwie czekają go jeszcze większe trudności niż te, które ma dzisiaj.
Tym bardziej potrzebna mu będzie moja życzliwość".
Paul postanowił kochać swego przyjaciela bez zastrzeżeń, zapewnić mu swoje
bezwarunkowe oddanie, być wiernym przymierzu przyjaźni, które było jedynie
odbiciem Boskiej wierności przymierzu (1J 4, 19). Każdy z nas ma inny próg
odporności, nie należy więc oceniać krytycznie kogoś za to, że nie potrafi
być tak wytrwałym duchowo, jakby naszym zdaniem powinien. Nie bądźmy też
tacy pewni, że na jego miejscu nie zachowalibyśmy się tak samo.
Modlitwa za kogoś może przychodzić nam z trudnością, gdy nie zgadzamy się z
jego postępowaniem. Prawdziwa miłość nie pozwoli nam jednak zaprzestać
modlitwy za brata, który nas rani. Mając to na uwadze, przypomnijmy sobie
słowa jednego z największych przywódców Izraela, Samuela, który mówił do
błądzącego
ludu: "Jeśli o mnie chodzi, niech to będzie ode mnie dalekie, bym zgrzeszył
przeciw Panu, przestając się za was modlić" (lSm 12, 23). Co skłoniło
Samuela, by wspierać swoim wstawiennictwem krnąbrny naród? Wyraźnie
tłumaczy swoje rozumowanie w poprzednim wersecie: "Nie porzuci bowiem Pan
ludu swojego, postanowił was bowiem uczynić ludem swoim przez wzgląd na swe
wielkie imię".
Nikt nie wyraził wiernego Boskiego przymierza z większą żarliwością niż
prorok Ozeasz. Odejście jego niewiernej żony było obrazem porzucenia Jahwe
przez lud izraelski. Wbrew tym, którzy mają obraz Boga chłodnego,
nieczułego na los swego ludu, słyszymy Go wołającego przez usta Ozeasza:
"Jakże cię mogę porzucić...? Moje serce się na to wzdryga i rozpalają się
moje wnętrzności" (Oz 11, 8). Jeśli rozważymy głębię miłości Boga do swoich
dzieci -nawet tak niepoprawnych jak ja - musielibyśmy być strasznie
zatwardziali, by przestać prosić za nimi.
Mój rabin nauczał, że judaizm nie żąda od nas miłości nieprzyjaciół,
niemniej jego zasady nie pozwalają odmówić im pomocy, gdyby znaleźli się w
potrzebie. Nie potrafił jednak pojąć, jak Jezus mógł rzeczywiście oczekiwać
od kogokolwiek, by kochał i modlił się za swoich przeciwników (Mt 5, 44).
Wrogowie byli ludźmi, za których nie powinno się modlić (chociaż dwunaste
spośród tzw. Osiemnastu Błogosławieństw dawnego judaizmu zawierało prośbę,
by chrześcijanie "przepadli w jednej chwili").
Jezus, jak widać, stawia wysokie wymagania swoim uczniom, wymagania, które
byłyby nierealne, gdyby nie dwie wzajemnie powiązane prawdy: po pierwsze,
zostaliśmy odnowieni - powtórnie narodzeni z Ducha, który uzdolnił nas do
osobistego spotkania z żyjącym Bogiem, jako naszym własnym Ojcem; po
drugie, ten sam Duch Święty działa w naszym życiu dając nam siłę, by
wprowadzać w czyn tę miłość, którą dał nam poznać Jezus.
Jest w tym wszystkim bezsporna wewnętrzna logika: Chrystus ukochał nas, gdy
byliśmy jeszcze Jego wrogami i każe nam iść za Jego przykładem. Chrystus
daje nam tego samego Ducha Świętego, którego namaszczenie towarzyszyło Jego
posługiwaniu, abyśmy byli Mu posłuszni. W ten sposób łaska rodzi łaskę:
łaskę myślenia, działania i modlitwy.
Nie mogłem się nadziwić dowiedziawszy się, że Kościół pierwotny modlił się
za takiego potwora, jak Neron. Moje uczucia mówią mi, że nie byłbym w
stanie modlić się za niego (chyba, że byłaby to taka modlitwa, jak prośba
Żydów za cara w "Skrzypku na dachu" - by Bóg trzymał go z dala ode mnie).
Jak widać serio potraktowali naukę zawartą w Piśmie Świętym (1Tm 2, 1-2),
zatem i ja muszę wziąć ją na serio!


11. MODLITEWNA PIEŚŃ

W mojej synagodze rzadko śpiewało całe zgromadzenie. Odpowiedzialność za
prowadzenie ludzi do Wszechmocnego poprzez śpiew spoczywała w dużej mierze
na kantorze, którego nazywano chazan. Miał on zresztą naprawdę dobry głos i
najbieglej po rabinie władał hebrajskim. Chociaż wszyscy znaliśmy wiele
psalmów, wydaje się, jakbyśmy stracili z oczu fakt, że pierwotnie były one
śpiewane, a nie odmawiane. (Tytuł Księgi Psalmów w Biblii hebrajskiej,
Tehillim, oznacza "Pieśni chwały".)
Śpiewanie nie jest dla mnie naturalną czynnością, przy moim temperamencie i
uzdolnieniach nie przychodzi mi ono spontanicznie. O wiele przyjemniejsze
wrażenia estetyczne sprawia mi używanie strun fortepianu niż strun
głosowych. Jednak w pewnych sytuacjach działanie przeciwne naturalnym
skłonnościom przynosi wyraźne korzyści.
Śpiew w domu Bożym daje mi okazję, by wraz z innymi wznieść mój głos we
wspólnym uwielbieniu; w ten sposób modlę się z mymi braćmi i siostrami.
Celem takiego wielbienia nie jest w pierwszym rzędzie wywołanie jakiegoś
uczuciowego uniesienia. Bóg sam godzien jest, by wychwalać Go pieśnią;
polecił, by posługiwać się przy tym muzyką (Ps 33, 3; 40, 4).
Aby jednak nabożeństwo spełniło swoje zadanie, muszę zarówno muzykę, jak i
słowa uczynić swoimi. John Wesley często przerywał śpiew swego zboru,
pytając: "Czy wiecie, jakie były wasze ostatnie słowa? Czy odczuwaliście
to, co wypowiadaliście? Czy śpiewaliście to naprawdę dla Pana - w Duchu i
jednocześnie ze zrozumieniem?" Podobnie, jak wielu innych przywódców
duchowych, Wesley wiedział, że trafnie ułożone hymny zawierają jednocześnie
komentarz biblijny, wskazówki duchowe i materiał do modlitwy. Jeśli
doświadczasz oschłości, spróbuj zatopić się w wielkich hymnach Wattsa, albo
Wesley'a. Bogaty zasób gotowych modlitw, jaki one oferują, rozbudzi na nowo
twoją pobożność.
Gdy ciężko mi modlić się samemu, dołączenie do innych, którzy posiadają ten
sam skarb wiary, pozwala mi stanąć na nogi. W takim kontekście o wiele
mniej przytłaczająca jest dla mnie świadomość, że śpiewam dla Pana
wszechświata, gdyż On łaskawie przyjmuje nawet pobożne okrzyki dzieci (Mt
21, 15-16).
Co więcej, Pismo Święte daje mi spektakularne zapewnienie o tym, że moja
adoracja łączy się z modlitwami wszystkich wybranych Bożych w niebie -
także aniołów (Hbr 12, 22-23). Jeśli jest to kult płynący z serca, staje
się wtedy, według ulubionego wyrażenia dr. Edmunda Clowney'a,
"ewangelizacją doksologiczną". Oznacza to, że nasza pochwalna adoracja
pociąga innych do Pana i w ten sposób zostają oni nawróceni.
Jako młody chrześcijanin brałem często udział w nabożeństwach, na których
zachęcano do spontanicznego śpiewu wielbiącego. Chociaż w ogólności było to
doświadczenie podnoszące na duchu, jednak w ów "śpiew w Duchu" wkradła się
pewna monotonia. Potrójny akord durowy wisiał bez przerwy w powietrzu, a
ludzie, którzy byli zasadniczo niemuzykalni, śpiewali niemuzykalnie. Od
czasu do czasu zaintonowałem sekundę albo sekstę durową, by urozmaicić tę
triadę, ale poczułem, że moje wysiłki w tym kierunku wnosiły bardzo
niewiele budującej różnorodności, a "nowa pieśń" zgromadzenia (Ps 33, 3a)
wkrótce stała się starą pieśnią.
Przy pewnej szczególnej okazji mój przyjaciel, chrześcijanin, muzyk
należący do New York City Opera przyniósł na nabożeństwo swoje skrzypce
Guaneriusa. Gdy na chwilę zapadła cisza, wyjął z futerału swój wykonany po
mistrzowsku instrument i zagrał na chwałę Boga fragment Bacha. Ta wyjątkowo
podniosła dla mnie chwila aż dotąd pozostaje żywa w mojej pamięci, chociaż
od tamtej pory upłynęło kilkadziesiąt lat. Oddał on na nowo Chrystusowi to,
co po raz pierwszy było mu ofiarowane przed wiekami.
Jesteś choć trochę muzykalny, chciałbym cię zachęcić do śpiewania dla Boga,
nawet jeśli byłaby to - jak u Mendelssohna -pieśń bez słów. Graj dla Niego
i śpiewaj - tak ładnie, jak potrafisz (Ps 33, 3b). Ofiaruj Mu swą muzykę,
gdy wydaje ci się, że nie potrafisz się modlić.
Swój pierwszy publiczny występ miałem w wieku pięciu lat. Podobno wypadłem
dobrze, choć nie mogę sobie wyobrazić, żeby moje wykonanie "Warsaw
Concerto" mogło być nadzwyczajne - w końcu nie potrafiłem nawet moimi
drobnymi paluszkami objąć oktawy. Występy dla świata były emocjonujące, ale
na całe życie zapamiętałem coś, co sprawiało mi o wiele większą radość.
Mój ojciec, wracając do domu późnym popołudniem po całym dniu ciężkiej
pracy, siadał na sofie w salonie i prosił mnie, żebym grał dla niego.
Bardzo lubił słuchać, jak gram. Mogła to być moja wersja ballady Cole'a
Portera lub jazzowego numeru Louisa Armstronga. Cokolwiek by to było, mój
ojciec siedział tak, jakby słuchał Artura Rubinsteina, albo Vladimira
Horowitza. Doceniał każdy utwór, na jaki stać było moje małe palce i
ograniczone umiejętności i to jego życzliwe przyjęcie sprawiało, że chętnie
grałem dla niego. I tak czyniłem przez lata.
Kiedy poznałem Jezusa Chrystusa jako mego osobistego Pana i Przyjaciela,
poznałem Go również jako Kogoś, kto z miłością i uznaniem przyjmuje
wszystko, co dzięki Jego łasce mogę Mu ofiarować. Jack Benny mawiał, że
jeden z jego przyjaciół był mu szczególnie drogi, ponieważ, odkąd się
poznali, "on nigdy nie uciekł ode mnie, gdy grałem na skrzypcach". W pewnym
sensie Bóg jest podobny do owego przyjaciela Jacka: nie odchodzi od nas,
gdy ofiarujemy Mu pieśń czy inne dzieło naszego talentu - cokolwiek
posiadamy.
Nie chcę przez to powiedzieć, że mamy zastąpić modlitwę jakąś formą sztuki,
nic podobnego! Ale skoro Biblia wyjaśnia, że kult oddawany Bogu to nic
innego, jak składanie samego siebie Jemu w ofierze (Rz 12, 1), to czy nie
wydaje się logiczne, że sztuka - jeden z Jego najbardziej wybornych darów -
może być znaczącym sposobem oddawania czci Bogu, pełnoprawnym uzupełnieniem
wypowiadanych do Niego słów? I czyż Pismo Święte nie potwierdza naszego
przywileju, by "śpiewać i wysławiać Pana w naszych sercach" (Ef 5, 19b)?
Muzyka jest czymś specjalnym: była obecna przy stworzeniu świata, gdy
gwiazdy śpiewały jednym chórem (Hi 38, 7); sam Bóg śpiewa (Sof 3, 17, por.
Mt 26, 30).

Krytyczny, ale wrażliwy
Nie wydaje mi się, żeby nazwisko Gilberta Kapłana mówiło coś przeciętnemu
człowiekowi. Chociaż Gilbert nie otrzymał wykształcenia muzycznego - został
wielkim maklerem giełdowym -jako chłopiec zakochał się w niezwykle trudnej
symfonii "Zmartwychwstanie" Mahlera. To wielkie dzieło tak go oczarowało,
że w wieku czterdziestu lat postanowił znaleźć sposób, by dyrygować
wykonaniem tego ogromnie złożonego utworu (wydaje się, że Mahler komponował
tylko takie dzieła).
Kapłan wynajął dyrygenta, który zamieszkał u niego, i pracował do
dziewięciu godzin dziennie, ucząc się podstaw dyrygowania. Później
podróżował do wszystkich sal koncertowych na świecie, w których grano ten
dziewięćdziesięciominutowy utwór. Uruchamiając swoje zasoby finansowe
wynajął Amerykańską Orkiestrę Symfoniczną na dwanaście pełnych prób z
chórem i śpiewakami solowymi. W końcu wynajął nowojorską "very Fisher Hali
i wystąpił jako dyrygent orkiestry, złożonej z trzystu dziewiętnastu
opłaconych przez siebie muzyków, mając całą partyturę w pamięci - Gilbert
nie potrafił czytać nut.
Rezultat był zdumiewający: występ zdobył sobie uznanie krytyków i następne
nagranie Kapłana z 1988 roku z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną stało się
bestsellerem w świecie muzyki klasycznej. Po tych sukcesach dyrygent,
którego cały repertuar stanowił jeden utwór, wykonał jeszcze z wieloma
wybitnymi orkiestrami świata to jedno z najpiękniejszych dzieł Mahlera.
Ale w tym wszystkim nic nie wskazuje na to, by maestro Kapłan podjął swe
muzyczne przedsięwzięcie z miłości do Boga. Nie wydaje się, by muzyka
wyrażała płynące z jego serca pragnienie oddania czci Mesjaszowi. Jego
audytorium stanowi świat i on obdarza go swoim uznaniem.
W czasie i miejscu odległym od tego, w którym żyje pan Kapłan, "wszyscy
lewici śpiewający: Asaf, Heman, Jedutun, ich synowie i bracia, ubrani w
bisior, stali na wschód od ołtarza [grając] na cymbałach, harfach i
cytrach" (2Krn 5, 12). Kronikarz mówi dalej, że towarzyszyło im 120
kapłanów, grających na trąbach (nawet pomysłowy Berlioz byłby zazdrosny!).
"Podnieśli głos wysoko przy wtórze trąb, cymbałów i instrumentów muzycznych
przy wychwalaniu Pana, że jest dobry i że na wieki Jego łaskawość" (w. 13).
Jak wówczas, tak i dziś pokrzepiający jest widok wiernych, którzy troszczą
się o to, by ich ofiary nie tylko przynosiły im zadowolenie, ale co
bardziej istotne, były cenne w oczach Boga. Pewnego razu za czasów
Jozafata, gdy lud Boży stanął w obliczu konfliktu militarnego, chór
poprowadził oddziały do ataku śpiewając o Bożej chesed, o przymierzu Jego
niezasłużonej, wiernej miłości (2Krn 20, 21). Wiedzieli, że nie byli oni
ani trochę lepsi od swoich wrogów, nad którymi Bóg obiecał im zwycięstwo.
Taka świadomość musi także nas pobudzać do oddawania Mu czci i
wyśpiewywania jego miłosierdzia (Lm 3, 22-23).
Bogu nie brak inwencji, jeśli chodzi o wynajdywanie twórczych sposobów, na
jakie Jego lud może Go wychwalać. Nie jest też niewrażliwy na pokorne
pieśni dwóch pobitych mężczyzn, którzy o północy wznoszą swój głos do Niego
(Dz 16, 25). Pytanie, jakie muszę sobie zadać, brzmi: dla kogo śpiewam i
gram (albo maluję, piszę, czy komponuję)? Jeśli to nie wypływa z miłości do
niewidzialnego odbiorcy - mego Stworzyciela i Odkupiciela - wszelkie moje
wysiłki stają się ostatecznie "miedzią brzęczącą i cymbałem brzmiącym"
(1Kor 13, 1). Ale jeśli oczyma wiary dostrzegam Jego obecność i fakt, że
wszystkie moje zdolności winny być używane dla Niego (1 Krn 25, 7), wtedy
wszystko, co Mu ofiaruję, przyjmie On z życzliwą wdzięcznością, dalece
przewyższającą wdzięczność ziemskiego Ojca, który po prostu lubił słuchać,
jak jego synek grał na fortepianie.
Każde stworzenie Boga niech sławi i cześć oddaje swemu Królowi. Niech
aniołowie zstąpią z pieśniami, ziemia odpowie głośno: Amen!
Isaac Watts


12. ZMAGANIA Z BOGIEM

Biblia przedstawia Jakuba zasadniczo jako człowieka wiary, nawet jeśli
uważamy, że jego zachowanie było nie do przyjęcia. Cechuje go głębokie,
trwałe zaufanie w Boże obietnice, przekonanie, które żywi niezachwianie.
Niestety, Jakub sądzi też, że obietnice te mogą się wypełnić w jego życiu
jedynie dzięki jego własnym manipulacjom. Słusznie więc nosi imię Jakub,
oznaczające człowieka, który wyrugował kogoś ze stanowiska i sam je zajął;
dziś potocznie powiedzielibyśmy "kombinatora" (Rdz 27, 36).
Każdy z nas ma, podobnie jak Jakub, tendencję, by próbować zrealizować wolę
Bożą własną siłą i sprytem. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy, tak jak
Jakub, mamy do czynienia z upartymi ludźmi lub wrogimi sytuacjami. Łatwo
zrozumieć człowieka, którego ojciec wydawał się całkiem niepomny na Boże
zamiary (Rdz 25, 23) i którego wojowniczy brat był "bezbożnikiem" (Hbr 12,
16). Dodajmy do tego kochającą go ślepo, a przy tym przedsiębiorczą matkę i
widzimy, że tworzy się bardzo niezdrowy duchowy klimat. Wzrastając w takim
właśnie środowisku Jakub postanowił, że zrobi wszystko, co będzie trzeba -
zgodnie z zasadą "cel uświęca środki" - by osiągnąć to, co jak wierzył,
miało mu przypaść w udziale.

Interes jak każdy inny
Gdy dążymy do jakiegoś celu - nawet szlachetnego - mając takie podejście
jak Jakub, pojawia się pewien problem: otóż w centrum stawiamy nasze własne
wysiłki i umniejsza się nasza świadoma zależność od Boga. W krótkim czasie
możemy dojść do takiego punktu, że modlitwa przestanie mieć dla nas
znaczenie i zaczniemy traktować ją powierzchownie. W końcu Bóg zlituje się
nad nami i pokieruje naszymi losami w taki sposób, żebyśmy zrozumieli
bezowocność takiego podejścia do życia. Przez swoją łaskę pomoże nam
dostrzec, że nie możemy rozwiązać naszych problemów w zadowalający sposób,
jeśli spychamy Go na margines.
Czasem do uświadomienia nam tej prawdy potrzebne są bolesne doświadczenia.
Jakub poczuł to na własnej skórze. Przez około dwadzieścia lat Bóg pozwalał
mu dążyć do pożądanych błogosławieństw samozwańczymi metodami. Ale wskutek
swoich oszustw patriarcha musiał uciekać z domu, by ukryć się przed
zagniewanym bratem w domu wuja Labana, któremu także nieobce było
egoistyczne traktowanie innych. Krewny Jakuba próbował go tam wykorzystać,
a ten, co było do przewidzenia, odpłacił mu pięknym za nadobne. I znowu
musiał uciekać - tym razem ścigany przez Labana i jego towarzyszy.

Decydujące wydarzenie
Zanim jeszcze Jakub dotarł do obozu Labana, Bóg ukazał mu się we śnie.
Śpiąc pod .gołym niebem patriarcha ujrzał drabinę oraz aniołów, którzy
wchodzili do nieba i schodzili na dół. Warto zauważyć, że w tej wizji Bóg
nie wyrzekł ani słowa wymówki pod adresem przebiegłego uciekiniera,
natomiast rozwodził się nad owymi bezcennymi obietnicami, które zdawały się
Jakubowi tak ulotne (Rdz 28, 13-15).
Mimo, że Jakub nie miał wiele czasu na sprawy duchowe, Bóg miał mnóstwo
czasu dla Jakuba. Pośrodku pustyni Bóg przejął inicjatywę w swoje ręce -
"spotkał go w Betel" (Oz 12, 4) - aby przypomnieć Jakubowi, że
błogosławieństwa, o które się ubiegał, mógł otrzymać jedynie przez łaskę.
W następstwie tego wydarzenia Jakub złożył Bogu ślub, że będzie mu składał
dziesięcinę ze wszystkiego, co nabędzie. Intencja tego ślubu mogła być
prawa, jednak był on zupełnie zbyteczny. Cokolwiek by Jakub uczynił, żadna
drabina wykonana przez człowieka nie wystarczyłaby do połączenia jego
ziemskich potrzeb z dobrami nieba. Tylko Syn Boży - na którego zstępują
aniołowie (Jl, 51) - mógł przemienić miejsce wygnania Jakuba w "Betel",
gdzie, jak sama nazwa wskazuje [Dom Boży - red.], można poznać obecność
Boga. Być może wydaje ci się, tak jak Jakubowi, że jesteś na wygnaniu w
nieokreślonym miejscu - znam to uczucie! W swym przygnębieniu możesz czuć,
że nie potrafisz się modlić. Nic bardziej błędnego. Nasz Pan może
przemienić twoje Luz w Betel (Rdz 28, 19).

Coraz gęstszy mrok
Zbliżając się do kraju Ezawa Jakub wysłał do niego posłów z wiadomością o
swym rychłym przybyciu. Po powrocie posłów Jakub z przerażeniem dowiedział
się, że Ezaw z czterystu ludźmi nadciąga, by zemścić się na nim za
wcześniejszy podstęp dotyczący przywileju pierworodztwa. Jakub był
zgubiony! Sam jeden pozostał nad potokiem Jabbok (Rdz 32, 25).
Tam właśnie w swym osamotnieniu nie tylko stanął twarzą w twarz z własną
słabością, ale także z Bogiem, który objawił mu się pod, postacią anioła.
Mojżesz opowiada, że nastąpiło zmaganie, podczas którego anioł "dotknął"
stawu biodrowego Jakuba i wywichnął mu ten staw (32, 26). Niektórzy
uważali, że bohaterem tego pojedynku był Jakub. Uznając jego wytrwałość za
godną pochwały, nie traćmy jednak z oczu innych kluczowych elementów
przedstawionych w tym opisie.
Po pierwsze, jest rzeczą zupełnie oczywistą, że walka miała miejsce z
inicjatywy Boga (Rdz 32, 25). Po drugie, Bóg postawił granicę swej mocy,
nie chcąc zniszczyć Jakuba. Wreszcie Bóg postąpił tak po to, by dać
Jakubowi do zrozumienia, że chce obdarzyć błogosławieństwem swe niegodne,
lecz umiłowane dziecko. Doprowadzony do rozpaczy Jakub "płakał i błagał o
Jego [Anioła] łaskę" (Oz 12, 5). Przy całej swej dotychczasowej
zapobiegliwości osiągnął tylko tyle, że wszyscy odwrócili się od niego, a
on sam stał się podobny do nieszczęsnego włóczęgi.
Spotkania Jakuba z Bogiem w Betel i w Penuel przekonały go, że bez łaski
Bożej jego los byłby beznadziejny. Nie tylko stanął twarzą w twarz z
Bogiem, ale także dostrzegł, jak bezsensowne są próby zapewnienia sobie
powodzenia na własną rękę. O łaskawych zamiarach Bożych miała przypominać
Jakubowi zmiana jego imienia na "Izrael" (Bóg walczy), a także noga, na
którą stale utykał wskutek dotknięcia jej przez Boga (do czego jeszcze
powrócimy). Smutno mi, gdy pomyślę, że pamiątka tego przełomowego dla
Jakuba doświadczenia przetrwała w moim narodzie głównie jako dodatkowa
zasada dotycząca odżywiania się (Rdz 32, 33).

Rabinistyczna lekcja
Gdy miałem zostać synem przykazań {bar miewa), w ramach przygotowań do tej
ceremonii udałem się do gabinetu rabina. Rozmawialiśmy o obowiązkach
religijnych, które miałem spełniać, aby stać się mężczyzną w oczach Izraela
i w pełni przyjąć na siebie jarzmo Prawa. W trakcie rozmowy rabinowi
zaschło w gardle. Wstał więc zza biurka i przeszedł przez swój obłożony
książkami pokój do miejsca, gdzie stał świeżo kupiony termos, z którego
można było otrzymać wedle życzenia - albo wrzątek na herbatę, albo wodę z
lodem. Gdy spojrzał na zawartość filiżanki, na jego twarzy pojawił się
wyraz obrzydzenia. Woda była letnia - nie nadawała się do picia. Żeby to
nieprzyjemne doświadczenie nie poszło na marne, zwrócił się w moją stronę i
w prawdziwie rabinistycznym stylu wyciągnął naukę ze swego rozczarowania:
"Stuart, niech to cię nauczy, by nigdy nie mieć do czynienia z czymś, co
jest jednocześnie zimne i gorące".

Porównanie biblijne
Nowy Testament uczy, że Bóg także brzydzi się letniością, zwłaszcza w
sprawach duchowych (Ap 3, 16). Jakie to szczęście dla nas, że Bóg zmaga się
z nami, by wyrwać nas z letargu byle jakiej relacji z Nim. Bardzo nas kocha
i dlatego nie dopuści, byśmy karmili się jedynie plewami naszych własnych
wysiłków religijnych.
Dzieje się z nami to samo, co z Jakubem: Bóg tak reżyseruje nasze życie,
byśmy w końcu zupełnie przestali polegać na sobie i zaufali jedynie Jego
potężnej mocy. Wszelkie nieszczęścia, jakie nas spotykają, były zamierzone
po to, by pobudzić nas do gorliwości, która sprawia, że stajemy przed
Bogiem pokorni i ulegli - a nawet zrozpaczeni. Poprzez swe bolesne
upokorzenie patriarcha Jakub nauczył się, co znaczy "zaufać". Zwichnięcie
stawu było dla niego uzdrowieniem.
Hebrajski odpowiednik słowa "zaufać" ma swój rdzeń w idei upadnięcia na
twarz i oparcia się na podłożu. Izajasz (26, 3) mówi, że Bóg przynosi
doskonały pokój temu, kto zaufał - wsparł się na - Panu. Cokolwiek działoby
się w twoim życiu, bądź pewien jednego: Bóg będzie ci odbierał wszelkie
podpórki, aż do chwili, gdy odkryjesz, że Jezus sam wystarczy. Bóg walczy z
nami, dopóki nie przekonamy się naprawdę, że jedynie On nas podtrzymuje,
nie tylko w chwilach klęsk życiowych, kiedy czujemy być może, że poza Nim
nie ma ratunku, ale także w codziennych sytuacjach, z którymi, jak
niemądrze sądzimy, potrafimy sobie poradzić sami.
Mówi się, że "strzeżonego Pan Bóg strzeże". Ale Biblia niezbyt wysoko
ocenia zdolność człowieka do zaspokojenia własnych potrzeb. Dlatego właśnie
Bóg chce, bym przychodził do Niego w duchu uległości, nie ufając sobie
samemu, ale wierząc, że dotrzyma On swoich obietnic na swój własny sposób.
Ta droga jest zawsze właściwa, ponieważ nieodmiennie prowadzi mnie ona do
mego Zbawiciela. Pisarz i mówca Stephen Brown słusznie powiedział: "Dopóty
nie zdajesz sobie sprawy, że Jezus jest wszystkim, czego potrzebujesz,
dopóki Jezus nie stanie się wszystkim, co posiadasz".
Choćby się skryło słońce wędrowne I ciemność zapadła na niebie, Choćby
posłaniem moim był kamień, W snach będę bliżej Ciebie.
Niech mi się przyśni droga do nieba Otwarta w łaski wylewie, Aniołów orszak
niech mnie zawoła, Żebym się zbliżył do Ciebie.
Budząc się z sercem pełnym Twej chwały Z kamiennych smutków wzniosę Betel,
By me niedole mnie pociągały Bliżej, mój Boże, do Ciebie.
Sarah Adams, 1841
Ostatecznie więc tytuł "Gdy nie potrafisz się modlić" stoi w sprzeczności z
jedną z najcenniejszych obietnic Jezusa: "Wszystko, co mi daje Ojciec, do
Mnie przyjdzie, a Tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę" (J6,
37). Mimo, że ja jestem raz gorący, raz zimny, miłość Boga do mnie nigdy
nie zwiększa się, ani nie zmniejsza. On zawsze jest gotowy mnie przyjąć,
jak ów Ojciec ze znanej przypowieści Jezusa, który obejmuje powracającego
syna, rzuca się na szyję brudnemu świniopasowi i całuje go serdecznie (Łk
15, 20).
Mój główny wkład w moje zdrowie duchowe polega, tak jak w wypadku
zaginionej owcy na tym, że On sam znajduje mnie i zanosi do domu (Łk 15,
5-6). Nawet jeżeli jestem przekonany o swym duchowym zapale, podstawą mego
życia pozostaje modlitwa o Jego ożywczą łaskę (Ps 119, 176). A Ten, na
którego barkach spoczywa ciężar rządów (Iz 9, 5), chętnie weźmie na swe
ramiona także i mnie - tak samo, jak poniósł swój krzyż.


13. CHWAŁA W ZWYCZAJNOŚCI

Wspomniałem na początku, że modlitwa nie jest dla mnie łatwa, muszę się z
nią borykać. Czytałem o ludziach, którzy odnosili spektakularne zwycięstwa
w swym życiu modlitewnym. Pamiętam opowiadanie J. Sidlowa Baxtera o
przełomie, jakiego doświadczył w modlitwie, będąc młodym pastorem. Stało
się tak dzięki temu, że nie uległ uczuciowej niechęci do modlitwy, ale
powściągnął swe emocje i przezwyciężając samego siebie wytrwał w swych
praktykach pobożności.
Jego doświadczenie, które dla niego miało tak chwalebną wymowę, nie ma
właściwie odnośnika w moim życiu. Jeśli coś sprawia mi straszną trudność,
to jest to właśnie modlitwa dłuższa niż piętnaście minut, zwłaszcza w
nieruchomej pozycji. Podobnie, jak moi dawni przodkowie wolę modlić się na
stojąco, a nawet po trochu spacerując.
' Ale gdy czytam, jak Pan Jezus spędzał wiele godzin w nieprzerwanej
komunii z Ojcem, tęsknię za czymś istotniejszym. Chciałbym być przeniesiony
do królestwa chwały, "porwany do raju" (2Kor 12, 7). Czytając tajemniczy
opis Pawłowej wizji, zazdroszczę mu. Jakże to doświadczenie musiało go
pobudzić do modlitwy, wielbienia i radości.
Ale, choć modlitwa jest bardzo cenna, jest coś, nad czym jeszcze bardziej
warto się zatrzymać: twoja drogocenność w oczach Jezusa Chrystusa. Musisz
widzieć siebie takim, jakim Bóg cię widzi.
Jest to jedyny sposób radzenia sobie z trudnościami w modlitwie, nie mówiąc
już o niepokojach i lękach, które zatruwają nam życie.

Przykład Gedeona
Młody Hebrajczyk, Gedeon, ukrywał się przed swymi wrogami Madianitami, gdy
Bóg ukazał się mu ze słowami pociechy i nadziei (Sdz 6, 12). Zalękniony
człowiek wzbraniał się najpierw przed przyjęciem słów Boga. Gedeon uważał
bowiem, że zupełnie nie nadaje się do tego, by być narzędziem własnego
wybawienia, a cóż dopiero wybawienia całego swego ludu (Sdz 6, 15). Dopiero
gdy "duch Pana ogarnął Gedeona" (6, 34), zdał on sobie sprawę nie tylko z
pełni swoich możliwości, ale także ze swej wartości w oczach Boga.
To wydarzenie stanowi typ naszej sytuacji. Nie szukamy spontanicznie Bożej
pomocy. Jesteśmy jak ten "dzielny wojownik"
- jakie urocze poczucie humoru - schowani w kryjówce, aż do chwili, gdy
Wszechmocny odnajdzie nas, pochyli się, by nas podnieść i utwierdzi nas
mocno w Chrystusie.
Mieszkając kiedyś w Nowym Jorku często mijałem budynek Radia Amerykańskiego
na Piątej Alei. Na przechodniach zbliżających się do wejścia robi wrażenie
potężna rzeźba Atlasa, uginającego się pod ciężarem świata, który spoczywa
na jego barkach. Niezliczeni ludzie stanowią żywe wcielenia tej żałosnej
postaci, chodzą zgarbieni
- jak mówi jedna z kolęd - "pod przygniatającym ciężarem życia".
Wielu tak się przyzwyczaiło do życia w tej postawie, że dawno już przestali
rozglądać się za jakąś możliwą do przyjęcia alternatywą. Zaraz po drugiej
stronie ulicy znajduje się katedra świętego Patryka. Z tyłu jej wysokiego
ołtarza można oglądać rzeźbę Jezusa, przedstawionego w postaci skromnego
chłopca, bez wysiłku trzymającego świat w jednej ręce.
Przez niemal połowę swego życia żyłem przygnieciony ciężarem losu, ale mój
Mesjasz wezwał mnie do czegoś zupełnie innego, znacznie lepszego. Ten,
który bez wysiłku kieruje wszystkimi rzeczami, poniesie także mój ciężar,
jeśli się Mu powierzę.

Coda i repryza
Musimy stale pamiętać, że nasze modlitwy nie mają same w sobie żadnej
zasługi i że Bóg przyjmuje nas bez względu na nasze wysiłki, by zachowywać
się w sposób duchowy. Codzienne poznawanie Jego miłości ku nam zmienia nie
tylko nasze spojrzenie na życie, ale także na modlitwę. Wiele osób traktuje
modlitwę tylko jako obowiązek. Kiedy ją zaniedbają, poczucie winy i
poniżenia nęka ich sumienie.
Jedynym lekarstwem na te negatywne doświadczenia jest wielka dawka łaski.
Łaska to najcenniejsze słowo w naszym słowniku. Nieregularność mojej
modlitwy nie może blokować Jego bezwarunkowej miłości ku mnie, tak samo jak
ziarenko pyłu nie może zaćmić Słońca. Łaska to podstawa absolutnie
wszystkiego. To dzięki łasce możemy nazywać Boga naszym Ojcem, dzięki łasce
możemy Go szukać, służyć Mu, kochać Go.
Jeden z moich przyjaciół podróżował razem z Toscaninim i Orkiestrą
Symfoniczną NBC, aby robić zdjęcia temu maestro, geniuszowi muzycznemu,
którego zachowanie było zupełnie niekonwencjonalne. Pewnego razu słynny
dyrygent próbował pomóc basowi-barytonowi Robertowi Merrillowi zaśpiewać
synkopowaną frazę, która sprawiała soliście Metropolitan Opera pewną
trudność. Jako instruktor Toscanini nie grzeszył cierpliwością - zwłaszcza
w stosunku do innych profesjonalistów. Nachylił się z podium i zaczął
wystukiwać rytm na głowie śpiewaka, aż ten opanował swoją partię. Później
przez lata Merrill za każdym razem, gdy śpiewał tę kompozycję, czuł na
głowie niewidzialną batutę.
Zawsze, gdy mówimy o modlitwie czy służbie Chrystusowi lub o oddaniu się
Jemu, trzeba, żebyśmy czuli obecność naszego niebieskiego Maestro (Mistrza)
jakby wystukującego subtelny rytm frazy "tylko łaską" na tkance naszej
istoty. Wypowiedz to na głos. Powtórz raz i drugi. Zaśpiewaj na melodię g g
g es pochodzącą z pierwszych taktów znakomitej "Piątej Symfonii"
Beethovena: TYLKO ŁASKĄ! ... TYLKO ŁASKĄ! Nie ma tu żadnych trudnych
synkop, jedyną przeszkodą jest opór naszych krnąbrnych serc przed
przyjęciem prawdy, której Kompozytorem i Wykonawcą jest sam Chrystus.
Gdy przekonamy się w pełni, że jest On naprawdę Bogiem łaski, modlitwa
stanie się po prostu odpowiedzią na Jego niezasłużoną przychylność, tak jak
to być powinno. W tej perspektywie nie traktujemy już modlitwy jako ciężaru
czy nawet obowiązku. Jest ona logiczną odpowiedzią naszej duszy na tak
wielką i niezasłużoną łaskę. Spojrzenie z punktu widzenia łaski przekonuje
nas, że Jemu naprawdę zależy na wszystkim, co dotyczy naszego życia. Zaś
miłość Chrystusa przynagla nas, by oddawać Mu cześć - przychodzić do Niego
jako dziecko, z pustymi rękami, w oczekiwaniu, że mimo to przyjmie nas
życzliwie.
Ojciec, o którym mówi Jezus w 15 rozdziale Ewangelii Łukasza, jest naprawdę
marnotrawny. W rozrzutności o wiele przewyższa swego syna darmozjada.
Patrzcie, jak spogląda na drogę, stęskniony za bliskością tego, którego
pusty żołądek doprowadzi w końcu do skruchy. Spójrzcie! Oto Ojciec wystawia
się na pośmiewisko - zbiega drogą, by objąć swego brudnego syna, przerywa
chłopcu starannie przygotowane wyznanie i obsypuje go pocałunkami.
Zobaczcie, jak Patriarcha obdarza swą Boską godnością i bogactwem tego,
który był tak strasznie zagubiony.
"Popatrzcie jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi
Bożymi" (1J 3, 1). Słowo "jaką", czy ,jak wielką" w oryginale oznacza "z
jakiego kraju". Wyraża to pełne grozy zadziwienie Apostoła, kontemplującego
miłość Boga przychodzącą na świat z daleka w osobie Syna. Dlaczego
upokorzył się On i poniósł śmierć na krzyżu? Dlaczego? Jeśli odpowiemy
sobie na to pytanie, nie tylko będziemy skorzy do modlitwy, ale nie
będziemy mogli się od niej powstrzymać. Ta odpowiedź bowiem jasno ukazuje,
że Jego miłość ku nam nie jest spowodowana niczym, co by pochodziło od nas
samych.
Za czasów Mojżesza ludzie usłyszeli, że błogosławieństwo, jakie na nich
spoczęło, nie było związane z ich zaletami, ale z miłością Boga do nich
(Pwt 7, 7-8). Wiele pokoleń minęło, zanim ta prawda znalazła pełny wyraz na
cuchnącym wzgórzu za Jerozolimą. Najlepiej podsumował to były faryzeusz,
wyzwolony przez łaskę pisząc: "Bóg zaś okazuje nam swą miłość [właśnie]
przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami" (Rz
5, 8).

Scalenie przez rozbicie
Wiele lat temu miałem zaszczyt być dyrygentem opery Jerome'a Hinesa o życiu
Chrystusa, w której pan Hines wykonywał tytułową rolę. Na to znakomite
przedstawienie składały się biblijne sceny z życia Chrystusa, których
punktem kulminacyjnym była Wieczerza Pańska. Publiczność mogła z żywym
poczuciem realizmu oglądać prosto odzianą, górującą nad innymi postać,
łamiącą chleb, rozdającą go uczniom i śpiewającą o swej stałej obecności
wśród nich i wszystkich następnych pokoleń.
Z miejsca, w którym stałem, można było zaobserwować rzecz bardzo
szczególną: wielu spośród uczniów płakało. Byli poruszeni rzeczywistością,
która często umyka naszej uwagi, a którą w odległej przeszłości
zapowiedział Izajasz:
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści [...]
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
(53, 4-5)
Spiewacy-aktorzy w dramacie muzycznym Hinesa byli chrześcijanami (jak na
ironię z wyjątkiem człowieka grającego Judasza Iskariotę, który w
przeciwieństwie do swego biblijnego odpowiednika nawrócił się w następstwie
tego przedstawienia). Na scenie niewidzialny świat stał się dla nich
realny, na nowo dotarło do nich to, co uczynił dla nich Bóg. Wzruszona
obsada, mając łzy w oczach, z trudnością zdołała dośpiewać utwór do końca.
W naszych smutkach również trudno nam śpiewać, wielbić, modlić się. Jak
można wyśpiewywać pieśni Syjonu na tym padole, pogrążonym w mroku? Lecz
dzięki mocy Ducha Świętego przypominamy sobie, że Bóg rzeczywiście chodził
wśród nas i "został przebity na nasze grzechy i zdruzgotany za nasze winy"
[Iz 53,5 - red.]. Tenże sam Bóg obiecał, że nigdy nas nie opuści ani nie
pozostawi (Hbr 13, 5). Jak powiedziała poetka, "Ziemia pełna jest nieba i
każdy zwykły krzak płonie Bożym ogniem". Gdybyśmy spostrzegli rzeczywistość
w prawdzie, każdy z nas zobaczyłby, że jest tym zwykłym krzakiem, z którego
Bóg chce promienieć coraz większym blaskiem.
Trzymamy się nowiny wielkanocnego poranka, żyjemy jednak w świecie
Wielkiego Piątku. Ale nie zawsze tak będzie. Nasz Ojciec umieścił w naszych
sercach nadzieję, której nic nie jest w stanie ugasić. Wbrew różnym
powiedzeniom nie jest ona matką głupich i jest nie tylko dobra na początek,
lecz przynosi szczęśliwy koniec. Gdyby twoja i moja nadzieja była błędem,
musielibyśmy się zgodzić z Chestertonem, że "błąd z ledwością mógłby
utrzymać się przez jeden dzień. Gdyby to było tylko uniesienie, nie
przetrwałoby nawet godziny". A przecież nasza nadzieja trwa nieprzerwanie
od dwóch tysięcy lat. Ta nadzieja ostatecznie nie może zawieść, ponieważ
miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który
został nam dany (Rz 5, 5). Wszedł On w nasze zwyczajne życie, by dać nam
nadzieję w chwilach, gdy nasze plany obracają się wniwecz. Daje nam
cierpliwość w oczekiwaniu chwalebnego wybawienia (Rz 8, 20-25), a nawet
poddaje nam modlitwę, gdy wydaje nam się, że nie potrafimy się modlić (Rz
8, 26-27). Słowo Boże zostało w całości zapisane po to, by podtrzymywać
nadzieję (Rz 15, 4), by zachęcać nas do modlitwy nawet wtedy, gdy wydaje
się nam, że niesprzyjające okoliczności nas przytłoczą.
Gdy wyglądało na to, że moje życie rozpada się na kawałki, mój drogi
przyjaciel pastor powtarzał: "Najlepsze jeszcze przed tobą".
Jedynym sposobem, by pogodzić się z tym i znaleźć umocnienie, jest
zwrócenie się do Tego, który udzieli nam pełni radości i pokoju w wierze
(Rz 15, 13). Nie jest On skąpy w dawaniu, sprawi więc, że będziemy, według
słów Apostoła, "bogaci w nadzieję". Kiedy nie potrafimy wzlatywać na
skrzydłach jak orły - doświadczenia szczytowe zdarzają się rzadko -
wynagradza On naszą nadzieję, dając nam łaskę, by "iść bez znużenia" (Iz
40, 31). Zwłaszcza wtedy to, co zwyczajne, staje się chwalebne.


14. PROBLEM RADOŚCI

" To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była
pełna" (J15, 11).
"Tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej
pełni" (J17, 13).
W hebrajskim Starym Testamencie występuje co najmniej dziesięć różnych słów
oznaczających radość (lub radowanie się). Żaden inny język nie dorównuje
hebrajskiemu pod względem różnorodnego i wyczerpującego ujęcia tego tematu.
Niestety, odniesienia do radości obficie występujące w Piśmie Świętym - z
Księgą Psalmów na czele - zwracają jedynie uwagę na jej brak w życiu
większości z nas.
Czy radość stanowi dla ciebie problem? Czy o swoim życiu możesz powiedzieć,
że jest zasadniczo szczęśliwe? Być może radość wydaje ci się ulotna jak
błędny ognik. Z Janowych tekstów wynika jasno, że Jezus chce, żeby Jego
uczniowie doświadczali radości. Jest to Jego dar dla nas, radość Jezusowa.
Ale jaka jest jej natura i jak ją posiąść?
Uderzyło mnie jako rzecz godna uwagi to, że Jezus mówił o swojej radości
tego wieczoru, kiedy został zdradzony przez Judasza, w przeddzień swej
śmierci na krzyżu. Można by sądzić, że Pan będzie głęboko zamyślony i
przygnębiony pomimo świątecznego charakteru Paschy.
W Talmudzie zadano pytanie, dlaczego Jahwe wyznaczył Izraelowi tak wiele
świąt. Odpowiedź rabinów brzmiała: ponieważ Bóg chciał, żeby Jego lud się
radował. Najbardziej chyba znany odpowiednik słowa radość, simcha, jest
często w kręgach żydowskich łączony z przykazaniami Bożymi. Simchat Tora to
dzień, w którym Żydzi z radością świętują otrzymanie Prawa. Zwłaszcza
ortodoksyjni Żydzi traktują to jako coroczne wspomnienie odrębnego
przywileju, udzielonego jedynie Izraelowi: to im właśnie została powierzona
święta wola Wszechmocnego. Świętujący - wraz z pradawnym wdzięcznym
śpiewakiem z pokolenia Judy - rozkoszują się radością, jaką dają im Jego
nakazy (Ps 19, 9). Obserwując entuzjazm chasydów (najbardziej gorliwych
spośród Hebrajczyków) ktoś mógłby pomyśleć, że są to "semiccy
zielonoświątkowcy". Ich rabini nauczają, że Mesjasz, gdy przyjdzie, narzuci
doskonałe przestrzeganie Prawa jako integralny element ustanowienia
królestwa Bożego.
Nigdy nie potrafiłem cieszyć się Torą. Mogę mówić o jej nieskazitelności,
ale muszę jednocześnie uznać własną niedoskonałość. Prawo unosi się nade
mną jak całun, odsłaniając zepsucie tego martwego człowieka. Nie mogę
rozkoszować się nim, tak jak nie mogę się radować narzędziem śmierci.
Przyjmuję je jednak jako objawienie moralnej doskonałości Boga i cieszę się
z tego, że mój sprawiedliwy Mesjasz doskonale je wypełnił za mnie że, jak
rzekł Jezus do Ojca: "Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że
wypełniłem dzieło, które mi dałeś do wykonania" (J 17, 4). Jest On Jahwe
Cidkenu, "Pan naszą sprawiedliwością" (Jr 23, 6).
Simcha występuje także w innym kontekście, mówiącym z nieodpartą jasnością
o pełni radości, płynącej tym razem nie z kontemplowania przykazań, lecz ze
spoglądania w przyszłość:
Ukażesz mi ścieżkę życia,
pełnię radości (1. mn. w hebrajskim) u Ciebie,
rozkosze na wieki po Twojej prawicy.
(Ps 16, 11)
Ktoś, kto często czyta Nowy Testament przypomni sobie, że ten wspaniały
werset odgrywa centralną rolę w pierwszym orędziu apostolskim wygłoszonym
do narodu izraelskiego (Dz 2, 28). Zaś radość Piotrowego świadectwa, tak
jak i radość Dawida, była związana z faktem zmartwychwstania Świętego -
Mesjasza.
Istnieje skrajnie przygnębiający smutek, ogarniający serce człowieka, który
czuje się opuszczony. Pamiętam, że w młodości miałem straszny sen. Śniło mi
się, że zostałem wrzucony do dołu wraz z innymi więźniami hitlerowskiego
obozu śmierci. Leżąc, bezbronnie podniosłem oczy i ujrzałem oprawcę, który
miał właśnie wylać ług na mnie i moich towarzyszy. Widziałem toksyczną
substancję coraz bliżej i bliżej mnie, tuż, tuż, zaraz wgryzie się moje
ciało... Poczucie opuszczenia - całkowitej samotności - przeraziło mnie i
sparaliżowało. Jakże inne było to odczucie od radosnego poczucia
bezpieczeństwa w Bogu u psalmisty: "ciało moje będzie spoczywać z ufnością
[...] bo nie pozostawisz mojej duszy w Szeolu" (16, 10).
To było również sedno radości Jezusa. Zbliżała się noc smutku. Ale dzień
triumfu nie był daleko. Stąd brała się radość, która pozwoliła Jezusowi
znieść krzyż, nie bacząc na jego hańbę (Hbr 12, 2). Wiedział, że Jego
cierpienie minie, ale radość pozostanie! Przemożna siła zwycięstwa
dominowała w Jego umyśle nawet w noc przed nadchodzącym cierpieniem; słowa:
"Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą" (J 13, 31) ukazały Jego
zaabsorbowanie błogosławionym rezultatem męki.
Jezus chce, abyśmy zaznali takiej radości, jaką znał On, radości, która
trwa, a nawet rozkwita - w najgłębszych życiowych zapaściach.
Nasz Zbawiciel mówi nam, że nadchodzi czas, gdy naszej radości nikt nam nie
zdoła odebrać (J 16, 22). Tego dnia usłyszymy Jego słowa: "wejdź do radości
twego Pana" (Mt 25, 21.23). Ale eschatologiczny wymiar radości musi także
wtargnąć w nasze dzisiejsze życie: Jezus troszczy się o nasze bieżące
sprawy: "tak mówię będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie
w całej pełni" (J 17, 13).
Co takiego usłyszeli od Jezusa Jego uczniowie, że przyniosło im to radość?
Napisano wiele wybitnych objaśnień biblijnych, aby
umożliwić czytelnikowi szersze zrozumienie cennych prawd zawartych w
najdłuższej modlitwie Jezusa. Ostatecznie jednak radość wypływa z
powracającej świadomości, że Bóg mnie kocha i że sam Chrystus złączył się
nierozerwalnie z moim życiem (J 15, 9; 16, 27; 17, 26). Jezus głosi tę
zdumiewającą prawdę, że Bóg Ojciec rzeczywiście kocha mnie tak mocno, jak
zrodzonego przez siebie Syna.
Ostatnie chwile uroczystości paschalnych wypełniały śpiewy. Psalmy Hallelu
(113-118) były prawdopodobnie ostatnimi pieśniami, jakie Jezus śpiewał z
Apostołami przed swą śmiercią. W ostatnim z tych psalmów wyróżnia się
zapowiedź zarówno odrzucenia, jak i wywyższenia Mesjasza:
Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym...
(118,22)
Gdy Chrystus i Jego mała trzódka śpiewali te słowa, tylko Mistrz rozumiał
ich proroczą gorycz. Pełen bólu, ale radosny, wiedział, że przez ten mozół
zostanie wykuta droga do świtu pełnego chwały, jakiej świat jeszcze nie
widział. Przepasawszy się tą prawdą ruszył mroczną ścieżką ku Getsemani i
Golgocie. Jego najbardziej elokwentny orędownik znał moc, jaką zaowocowała
ta droga: "niby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie
uśmiercani, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak
wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko"
(2Kor 6, 9-10).
Pewien muzułmanin zapytał mnie, jak od strony etycznej było możliwe, by Bóg
zgodził się na cierpienie sprawiedliwego Isy (Jezusa). Odpowiedzi po części
należy szukać w Bożym zamiarze przyniesienia radości swemu ludowi. W
Boskiej ekonomii jedynie Ten, który był bez grzechu, mógł zapłacić cenę
odkupienia za grzech drugiego. Uczyniwszy to zapewnia On nas, że czeka nas
dzięki temu wspaniała przyszłość, która przekracza nasze wyobrażenie (1 Kor
2, 9).
Dawny żydowski aforyzm mówi, że "Cały Izrael ma udział w przyszłym
świecie". Ale nie ma stwierdzenia, które byłoby choć po części tak
wzniosłe, jak obietnica, "że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo
ujrzymy Go takim, jakim jest" (1J 3, 2).
Dla dziecka Bożego żadne cierpienie nie jest ostateczne. Ten padół łez
możemy traktować jako miejsce na biwak, ale nie jako stałe obozowisko.
Możliwe, że znajdzie się ktoś tak zapatrzony w niebo, że w sprawach
ziemskich będzie bezużyteczny, ale osobiście nie spotkałem jeszcze
człowieka, którego myśli o niebie uczyniłyby mniej wartościowym na ziemi.
Zdyscyplinowane dążenie do celu jest najpewniejszą drogą do radości, jeżeli
cel ten jest właściwy. Radość, którą widział przed sobą Jezus, sprawiła, że
potrafił znieść zadawane Mu udręki, a nawet osłodziła ich gorycz.
Zwycięstwo Chrystusa polegało na złamaniu mocy zła i unicestwieniu potęgi
śmierci. Jego śmierć miała na celu wyzwolenie wielu z niewoli sił, które
inaczej byłyby nie do pokonania. Chrystus odniósł zwycięstwo w zastępstwie
za nas i dał nam udział w tym zwycięstwie, ponieważ nasze życie jest
poprzez ufność w tajemniczy (choć skuteczny) sposób złączone z Jego życiem
(2Kor 1, 21).
Psalmista mówi, że podczas pobytu Hebrajczyków w niewoli babilońskiej
żądali od nas
pieśni ci, którzy nas uprowadzili,
pieśni radości ci, którzy nas uciskali.
"Zaśpiewajcie nam
jakąś z pieśni syjońskich" (Ps 137, 3).
Jednak uczuć nie można nakazać. Żydzi mówili więc: Jakże możemy śpiewać
pieśń Pańską w obcej krainie? (137, 4)
Ich serca były zgnębione, gdyż znajdowali się daleko od Jerozolimy, swej
największej radości (w. 6). Wiele wieków później inny wygnaniec, uczeń Jan
otrzymał nakaz, by zapisać swą wizję dla naszego umocnienia:
Miasto Święte - Jeruzalem Nowe
ujrzałem zstępujące z nieba od Boga,
przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
" Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi
i będą oni Jego ludem
a On będzie "BOGIEM Z NIMI".
i otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie
Ani żałoby, ni krzyku ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły" (Ap21,2-4).
A. W. Tozer modlił się: "Pomóż mi Panie, odszukiwać jak skarb cenniejszy od
rubinów i czystego złota każdą kruszynę z tego, co spodobało Ci się objawić
o sobie. Z Tobą bowiem będę żył, gdy nie będzie już gwiazd świecących o
zmierzchu, gdy znikną niebiosa i pozostaniesz tylko Ty".
Według Talmudu simcha możliwa jest tylko przy winie. Ale bywa, że "nie dają
plonu winnice" (Ha 3, 17). Radość w strapieniach jest możliwa jedynie jako
owoc Ducha Świętego (Ga 5, 22). I tylko dzięki działaniu Ducha w naszych
sercach możemy doświadczać radości, która pozwala przetrwać przeciwności.
Dlatego jedna z najprostszych i najważniejszych dla mnie modlitw brzmi:
"Panie, niech Twój Święty Duch sprawi, żeby twoje obietnice były dla mnie
realne". Mamy wszelkie powody, by oczekiwać, że On to uczyni, ponieważ, jak
powiedział Jezus: "Jeżeli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre
dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym,
którzy Go proszą" (Łk 11, 13). Ten, którego wierność jest niezachwiana, nie
pozostawi nas na długo bez pociechy (J 14, 18).
O Ty, co w bólu zsyłasz radość,
Ty wraz z nią w sercu moim zagość.
Do tęczy poprzez deszcz dostanę
i obietnicy będzie zadość -
Nie będzie łez już w ten poranek.
George Matheson


15. "BÓG OSTATNIEJ CHWILI"

(historyczne postscriptum)
Gdy sprawy układają się źle, jak najlepszy balsam działa przypomnienie
sobie dzieł Bożej łaski w historii. W ten sposób doznał pociechy Asaf, gdy
opadły go niespokojne myśli (Ps 77, 8-13). Także inne psalmy zachęcają, by
szukać umocnienia w rozważaniu historycznych dzieł Boga (78; 105; 106).
Poza tym powinniśmy wspominać wydarzenia z własnej przeszłości, by odnaleźć
pokój i radość w trudnościach.
Po ślubie zamieszkaliśmy z żoną w małym mieszkaniu w Brooklynie, nie bardzo
wiedząc, co Bóg ma dla nas w planie. Zdolny baryton Metropolitan Opera
Calvin Marsh zaproponował mi, bym stał się jego pianistą i aranżował
utwory. Razem dawalibyśmy koncerty, traktując je jako sposób dzielenia się
naszym świadectwem o Jego łasce. Miała to być posługa wiary:
przyjmowalibyśmy wolne datki na koncertach ufając Bogu, że zatroszczy się o
nasze potrzeby. Repertuar miał być zróżnicowany, trafiający w różne gusty -
aby zdobyć jak najwięcej ludzi dla Chrystusa.
Opracowanie takiego programu muzycznego wymagało wielu godzin ćwiczeń i
przygotowania. I tu tkwił problem, ponieważ nie miałem fortepianu. Jak
można było sobie poradzić bez niego? Nie posiadając niezbędnych funduszy,
próbowałem zaciągnąć pożyczkę. Niestety, w miejscowym banku - którego
reklamy zapewniały mnie, że mam w nim przyjaciela - nie chciano mi pożyczyć
pieniędzy nawet na jeden dzień. Urzędnik w banku za największe ryzyko
uważał udzielanie pożyczek muzykom i duchownym, a ja byłem i jednym, i
drugim! Nie mogłem nawet pożyczyć tyle, by starczyło na używany instrument.
Sharon i ja modliliśmy się do Boga o pomoc, a dokładnie o to, żeby pomógł
nam zdobyć fortepian, jeśli chce wysłać nas na tę muzyczną posługę. By móc
planować podróż na jesień, musieliśmy szybko podjąć decyzję, poprosiliśmy
więc o dostarczenie nam instrumentu w ciągu kilku tygodni, wyznaczając
ostateczny termin. Niestety, wyczerpaliśmy wszystkie możliwości. Mój bliski
krewny, Żyd, zaoferował mi fortepian Steinway Grand, ale pod warunkiem, że
będę grał na nim nie wspominając o Jezusie.
Wtedy właśnie niespodziewanie odwiedziła nas pewna nauczycielka z
Connecticut, chrześcijanka. Gail była biedna jak przysłowiowa mysz
kościelna, ale była żywotna duchowo. Naprawdę kochała swego Zbawiciela.
Wspólnie czytaliśmy Słowo i modliliśmy się razem. Były to dla nas wspaniałe
odwiedziny, zwłaszcza, że czuliśmy wówczas potrzebę wszelkiego wsparcia
modlitewnego.
Pewnego razu późnym wieczorem Gail oświadczyła nam coś niewiarygodnego:
"Pan chce, abym wam kupiła nowy fortepian według waszego wyboru". Byłem
zaszokowany i być może zaśmiałem się nawet z niedowierzaniem, jak niegdyś
Sara (Rdz 18, 12). Skąd ona weźmie pieniądze na taki zakup? Mój sceptycyzm
nie zbił jej z tropu. Wyjaśniła nam, że Bóg dał jej znać wyraźnie, że taka
jest Jego wola w tej sprawie i wobec tego dalsza dyskusja na ten temat nie
ma sensu. Gail rzeczywiście była o tym tak przekonana, że z zapałem zebrała
dosłownie wszystkie swoje pieniądze, aby pomóc w urzeczywistnieniu Bożych
zamiarów.

Komu należy oddać chwałę?
Sharon i ja wpierw oniemieliśmy, ale wkrótce dotarł do nas sens tego
wydarzenia: Bóg nas wysłuchał i odpowiedział przez Gail.
Zadzwoniliśmy do sprzedawcy Yamahy i zamówiliśmy wielki fortepian z dostawą
do domu. Najwcześniej mogli go dostarczyć
ostatniego dnia miesiąca, dokładnie w ostatnim dniu okresu, jaki daliśmy
Bogu na spełnienie naszej prośby. Wspaniały instrument dotarł trzydziestego
pierwszego - i był to ostatni transport w tym dniu!
Ćwierć wieku później fortepian stoi na widocznym miejscu w domu,
przypominając nam, że Bóg często wysłuchuje nasze prośby na minutę przed
tym, kiedy byłoby już za późno i że zwykle działa w najbardziej
nieprawdopodobny sposób - stosując często najdziwniejsze środki - w
odpowiedzi na nasze błagania o pomoc.
By okazać swą wdzięczność moja żona powiedziała Gail, że umieścimy na
fortepianie plakietkę z podziękowaniem za jej dar. Sprzeciwiła się temu
stanowczo! Pomysł nie wyszedł od niej, ale od Pana. Jeśli chcieliśmy komuś
wyrazić naszą wdzięczność, należała się ona Temu, do którego "zawsze
potrafimy się modlić".



BIBLIOGRAFIA

John Baillie, A Diary of Private Prayer, (Charles Scribner's Sons, 1949).
Arthur Bennett, The Valley of Vision: A Collection of Puritan Prayers,
(Banner of Truth Trust, 1986).
Jerry Bridges, Trusting God, (Navpress, 1988).
Elisabeth Elliot, These Strange Ashes, (Harper and Row, 1985).
Soren Kierkegaard, wybrane modlitwy z lat 1847-1855, zawarte w partyturze
chęrowo-symfonicznej Samuela Barbera, Prayers of Kierkegaard, (G. Schirmer
1955).
C. S. Lewis, Letters to Malcolm: Chiefly on Prayer, (Harcourt, Brace and
World, 1963).
John Newton, The Works of John Newton, (Banner of Truth Trust, 1985).
J. I. Packer, Knowing God, (InterVarsity Press, 1979).
Richard L. Pratt, Jr., Pray With Your Eyes Open, (Presbyterian and Reformed
Publishing Co., 1987).
Derek Prime, Created to Praise, (Christian Focus Publications, 1993).
Wayne R. Spear, The Theology of Prayer, (Baker Book House, 1979).
Paul Tournier, Reflections, (Harper and Row, 1976).
Jonh White, Daring to Draw Near, (InetrYarsity Press, 1978).




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7 typów mężczyzn którymkobiety nie potrafią się oprzeć(1)
Podstawa komputerowego redagowania tekstu nie bój się klawiatury
Nie bój się! Mam Aspergera, nie gryzę Dziecko w interia
Nie bójcie się żyć dla miłości
Nie?j sie zlemu szefowi i kiepskim kolegom zlysze

więcej podobnych podstron