Rivelv Zycie za Zycie2




Rivelv - Zycie za Zycie





Poprzednia
częśćRivelv 

Życie za
ŻycieAutor : DravenHTML :
Argail    Naytrel zmarszczył brwi, przetarł
czoło. Było piekielnie gorąco.-    Co mu tak ta jucha leci?-
pytali zgromadzeni.-    Ja stąd nic nie widzę... . A leci
mu?-    Jak z rynny kiedy pada. Niech mnie... . Co za diabeł
go tak załatwił?-    A nie wiem. Nic nie mówią, a ploty krążą
że stwór co go na rozdrożach napotkali .-    Jaki
stwór?-    A żebym to ja wiedział.   
Rivelv pokręcił głową i wyszedł. Nie interesowało go to co dzieje się w środku.
Chciał tylko znaleźć suche miejsce i przeczekać ulewę.    Na
zewnątrz lało jak z cebra. Zaprzęgnięte do karety konie spijały wodę cieknącą im
po pyskach, nerwowo tupały kopytami.    Naprzeciwko gospody
stała jedna z chat. Otoczona była płotem i miała zamkniętą furtkę. Za płotem
latał wypuszczony na podwórze pies i ujadał jak szalony. W oknie Naytrel dojrzał
małe dziecko, dziewczynkę. Przykładała ręce do szyby i wpatrywała się w padający
deszcz. Rozdziawiła buzię i z podziwem zerkała jak spore krople deszczu
rozpryskują się w kałużach na zewnątrz.    Uśmiechnął się
lekko, zmrużył oczy i westchnął. Dziewczynka zauważyła go, pomachała. Nie
odmachał jej, nie zdążył. W oknie pojawiła się matka i zabrała dziecko w głąb
chałupy ściągając obdarte firany.    Wtedy przypomniał sobie
polanę w lesie. Przypomniał sobie gnającego przed siebie rumaka zaprzęgniętego w
wóz i kobietę, usilnie starającą się przeżyć.    Wyciągnął z
kieszeni pierścionek. Obejrzał go. Po wewnętrznej stronie, klejnot wygrawerowany
miał napis: "Życie za życie". Dopiero teraz go zauważył. Przez cały ten czas nie
zwracał na niego uwagi. Wydawałoby się, że napis pojawił się dopiero teraz. Gdy
wczoraj wieczorem oglądał pierścień, żaden wyraz nie zdobił jego wewnętrznej
strony; a może go po prostu nie zauważył?    Niespodziewanie
z karczmy wypadli duchowni w kapturach. Na ramionach nieśli rannego brata.
Naytrel dopiero teraz zobaczył rozerwane, nasiąknięte krwią szaty i czarną krew,
cieknącą na ziemię wąską stróżką. Widać namoczone wywarami kompresy, jakie mnich
miał nakładane na ranę nic tu nie pomogły. Widać zwykła wiedza i zwykłe, znane
metody leczenia, były tutaj bezużyteczne.    Po dłuższej
chwili z karczmy wyszedł kolejny duchowny. Ten jednak był znacznie spokojniejszy
i nie utytłany we krwi. Odziany był wyjątkowo bogato i czysto, choć widać było
że strój jaki ma na sobie nie używany był do odprawiania mszy, ale tylko i
wyłącznie do podróży.    Był to pyzaty i łysiejący grubas, o
nalanej twarzy i mętnym spojrzeniu niebieskich oczu. Miał wielkie dłonie, a na
grube jak kiełbasy palce, wciśnięte miał potężne sygnety, zdobione złotem i
drogimi kamieniami.    Zaraz za nim pojawiło się trzech
rycerzy. Byli to także duchowni nazywani wśród pospólstwa "Silną ręką
Alandrii".    Dwóch z nich, noszących łebki, posiadało
koliste tarcze na plecach i miecze u boku. Mieli na sobie karaceny. Największy,
stojący po środku, odziany był w lekką zbroję i nie nosił tarczy ale wielki,
obosieczny miecz, jaki wykuwa się tylko w Alandrii. Na głowie nie miał też
hełmu, zastępował go narzucony na głowę kaptur zszyty z kołnierzem wycinanym w
ząbki; na tym wielki, złoty łańcuch.    Nikt więcej nie
wyszedł z wnętrza budynku. Wszyscy zostali w środku i tylko ciekawskie dzieciaki
wychylały głowy przez pootwierane okna.-    Krew znaczy
ziemię- powiedział bogato odziany duchowny; zapewne prowodyr reszty.- Zły to
znak.    Naytrel odwrócony był do niego plecami.
Milczał.    Rycerze stali bez ruchu. Jakby
skamienieli.-    Całe szczęście deszcz zmyje krew i znów
nastanie spokój.- mówił wolno duchowny.- Nikt nie będzie pamiętał owego
piekielnego dnia i tego strasznego wydarzenia.    Rivelv
milczał.-    Wybacz mi, przyjacielu- zagadnął do niego.-
Przyjacielu?    Nie zwracał uwagi.-   
Przepraszam.    Udawał że nie słyszy.-   
Dobry człowieku?    Poczuł dotyk dłoni na ramieniu.
Przyozdobione sygnetami palce musnęły jedną z szabel.-   
Wybacz mi, nieznajomy.    Odwrócił się. Duchowny się
uśmiechał.-    Słucham?- zapytał cicho Naytrel unosząc powoli
wzrok.    Duchowny drgnął w zaskoczeniu. Jednak nie minęła
dłuższa chwila jak na jego twarzy odmalowała się złość.-   
Jeden z was tutaj?- rozszerzył oczy.- Piekielni mordercy! Co tu robisz, zabójco
niewinnych?    Naytrel westchnął ciężko. Od zawsze tak było.
Duchowni uważali go za odmieńca i wysłannika czarnych sił. Sprzeciwiali się
wszystkiemu co nowe i inne. Bali się czarów i magii, bali się nadprzyrodzonych
mocy. Naytrel nie lubił spotkań z nimi. Nie lubił tych wytykających spojrzeń,
kiedy patrzyli na niego jak na trędowatego.-    Oby Najwyższy
przebaczył ci twoje grzechy.- mówił duchowny.- Co tutaj robisz? Opuść tę wieś
demonie!-    Obiecuję.- odwrócił się Naytrel zerkając kątem
oka na ostrą broń stojących z tyłu rycerzy.- Już mnie tu nie ma,
panie.-    Odejdź! Przepadnij!- krzyczał
grubas.    Rycerze chwycili za rękojeści
mieczy.    Cały czas padało. Mimo tego poszedł po swego
wierzchowca, odwiązał wodze od barierki i wyprowadził go na podwórze przed
karczmę.    W momencie gdy wkładał stopę w strzemię by wspiąć
się na siodło, pojawiła się reszta mnichów. Nie nieśli już rannego. Byli
sami.    Jeden z nich szybkim krokiem podszedł do grubego
mnicha, cały czas stojącego na werandzie, pod dachem
karczmy.-    Brat zmarł gdy cyrulik go dotknął!- powiedział.-
Wielkie nieszczęście się stało!-    Przyprowadźcie więc go
tutaj- rozkazał mnich rycerzom.- Prędko bracia. Nie pozwólcie mu
uciec.    Naytrel wskoczył na kulbakę ale nie odjechał.
Postanowił obserwować co się wydarzy.    Mordercą okazał się
osiemdziesięcioletni, bezzębny staruszek, który nawet gdyby chciał nie mógłby
uciec. Trzej rycerze przyprowadzili go targając za wybrudzone białe szaty
uzdrowiciela. Brutalnie rzucili go przed oblicze otyłego mnicha. Staruszek upadł
twarzą w błoto.-    Unieś wzrok, morderco.- zadudnił grubas.-
Za życie oddasz życie!    Staruszek zamlaskał i przetarł
twarz trzęsącą się z nerwów ręką.-    Panie!- zapłakał.- Ja
ślepy! Ostrzegałem dobrych panów! Ja nic nie widzę!-    Twoje
zaklęcia zabiły duchownego, starcze.-    Nie chciałem
przecie..-    Zamilcz. Nie dopuszczę by winny się
tłumaczył!-    Ależ panie..    Otyły mnich
zerknął w stronę Naytrela. Uśmiechnął się.-    Wybacz panie!-
skomlał staruszek wyciągając sękatą rękę.-    Ja ci wybaczę,
dziadzie. Lecz to będę tylko ja. Życia to memu bratu najmilszemu nie przywróci.
Musisz ponieść karę.-    Nie zabijajcie
mnie!-    Nie. Nie zabijemy.- powiedział.- Jesteś
uzdrowicielem czy tak?-    Byłem,
panie.-    Więc twoim największym darem jest magia.
Odbierzemy ci ją. To będzie twoja kara.    Naytrel zmarszczył
brwi. Zerknął na grubego mnicha.-    Ale...- jęknął
starzec.-    Rivelvie- zignorował starca grubas.- Domagam się
w imieniu klasztoru w Alandrii i wszelkiego prawa naszych krain, abyś wymierzył
sprawiedliwość temu człekowi i pozbawił go magii, używając swych
nadprzyrodzonych, aczkolwiek demonicznych i złych
zdolności.-    A jeśli odmówię?- zapytał Naytrel zerkając na
mnicha z pogardą.-    Wtedy sam zostaniesz uznany za
zbrodniarza i zgodnie z prawem zostaniesz stracony.    Rivelv
zeskoczył z kulbaki, ruszył w stronę klęczącego na ziemi dziada. Starzec zląkł
się widząc idącego w jego stronę człeka. Odwrócił się, spojrzał błagalnie na
otyłego mnicha:nie wywarło to na nim żadnego wrażenia.   
Duchowni odsunęli się powoli gdy Naytrel zbliżał się do starca. Pozakładali
kaptury, gdy schylił się nad nim i wyciągnął rękę. Zaszemrali w niepokoju, gdy
zamiast odebrać mu moc, pomógł mu wstać.-    Co wyprawiasz?-
zmarszczył brwi grubas.- Co czynisz głupcze?    Naytrel
milczał. Gwizdnął na konia i gdy ten podjechał pomógł starcowi wsadzić nogę w
strzemię, pomógł mu wejść na siodło.    Dziad się nie
opierał. Był zdezorientowany i wystraszony.-    Jeśli
odjedziesz będziesz poza prawem!- ostrzegł grubas schodząc po schodkach i
wychodząc na deszcz.- Słyszysz mnie? Słyszysz mnie
demonie?!    Naytrel nie słuchał go. Zerknął tylko jak daleko
są trzej rycerze. Stali w odległości piętnastu kroków od jego wierzchowca. Mógł
spokojnie odjechać.-    Będziesz poza prawem!- wrzasnął mnich
i złapał go za ramię.    Rivelv chwycił go za dłoń, ścisnął
silnie, ściągnął jego łapę ze swojego ramienia i odwrócił się. Grubas
poczerwieniał z bólu.-    Jeszcze raz mnie tkniesz- wycedził
przez zaciśnięte zęby.- a zobaczysz demona którego tak bardzo się
boisz.-    Zapłacisz mi za to!- wystękał czerwieniejący
tłuścioch.- Zapłacisz!!    Puścił go i szybko wskoczył na
konia. Usiadł w siodle przed staruszkiem. Spiął wierzchowca do galopu i pognał
drogą na Borvik. Tą samą drogą, którą tu przyjechał.
5.    Do Borviku jechali cztery dni. W tym
czasie rivelv zdążył dobrze poznać staruszka i mimo tego, iż na początku z
wielką niechęcią, bardziej z przymusu, brał go ze sobą, to teraz zaczął uważać
go za dobrego kompana w podróży. Polubił go i nie wściekał się gdy staruszek
przekręcał jego imię i wypowiadał je w jakiejś głupiej i śmiesznej formie; a
robił to często.    Każda nawiązana z nim rozmowa była
wyjątkowo interesująca i pouczająca. Przy takich ludziach, człowiek zdaje sobie
sprawę jak niewiele wie i jak wiele musi się jeszcze nauczyć.Staruszek
nazywał się Atarhe i był uczonym czarownikiem uzdrowicielem. Opowiadał o swoich
naukach w potężnych akademiach, które teraz już nie istnieją. Mówił o czasach
Wojny Wież, kiedy jego przepiękną uczelnię najechali wrogowie i zamienili w kupę
czerniejącego gruzu. Opowiadał o swojej rodzinie, którą dawno utracił i o tym,
jak mała wieś "Małe pole" przygarnęła go po latach tułaczki po złym i niedobrym
dla ludzi świecie.-    Czasami lepiej być bezmyślnym golemem
i wykonywać polecenia swego stwórcy, niż myśleć, czuć i podejmować decyzje.-
mówił Atarhe gdy któregoś dnia zatrzymali się na polanie by przeczekać noc.-
Polecenie wydane przez kogoś jest prostsze do wykonania, gdyż kończysz zadanie z
myślą że jeśli popełniłeś jakiś błąd, nie będzie on do końca z twojej
winy.-    Masz skłonności do filozofowania.- zauważył Naytrel
dorzucając gałęzi do ogniska.-    Nie, przyjacielu. Ja cały
czas filozofuję! Gdy jesteś prawie ślepy, gdy cały świat powoli pogrąża się w
nieprzeniknionej ciemności, wtedy dopiero zaczynasz zastanawiać się nad sensem
swego istnienia i zaczynasz filozofować.- Atarhe spuścił głowę.- Zaczynasz wtedy
myśleć o rodzinie i o tym, co musisz zrobić żeby ją
odzyskać.    Naytrel nie wiedział co powiedzieć. Łamał
gałązki i wrzucał je w ogień. Jedna za drugą.-    Pamiętam
kiedyś takie piękne popołudnie w lecie. W sadzie, tam, gdzie kiedyś miałem dom,
żonę, córkę i dwóch synów. Jeździłem z nimi na wycieczki; to na łąki, albo na
Wierzbowe Doliny- opowiadał z trudem dziadek a głos mu się łamał przy każdym
wypowiedzianym słowie.- Pamiętam sad oblany blaskiem słońca i przyjemnym ciepłem
lejącym się z błękitnego nieba. Moja córka wtedy dorosła i chciała opuścić dom.
Nie miało sensu powstrzymywanie i odwodzenie jej od tego zamiaru. Zapewne wiesz,
drogi Naytrulu, że miłość potrafi wiele. Ona poznała jakiegoś żołnierza i
opuściła nasz dom. Bardzo chciałem, żeby nie zapomniała o swoim domu, żeby nie
zapomniała o mnie i o swoich dwóch braciach. Obiecywała że nie zapomni. Mimo
tego, dałem jej pamiątkę, złoty pierścień, na którym umieszczono napis który
wiele dla mnie znaczył. Pierścień był pamiątką po mym ojcu, który zdobył go
gdzieś daleko w górach od elfa którego uratował z łap śmierci. Dałem jej go i
pożegnałem.    Naytrel słuchał.-    Mimo
tego, że bardzo cierpiałem patrząc jak córka odchodzi, był to najszczęśliwszy
dzień mojego życia.-    Dlaczego?-   
Następnego dnia pojawili się żołnierze i zniszczyli wszystko. Wszystkich zabili.
Mnie zabrali, jako jednego z uzdrowicieli akademii.   
Starzec zamilkł i zapadła cisza.    Trzaskał
ogień.    Naytrel zmrużył oczy widząc twarz staruszka powoli
marszczącą się z żalu i przykrości. Widział nachodzące łzami oczy, widział
wielką bezsilność i niemoc.    Nic nie mógł
zrobić.    Postanowił odstawić starego Atarhe do Borviku i
zniknąć stamtąd. Znaleźć mu jakiś przytulny kąt, odjechać i nigdy nie wracać.
Zapomnieć. Musiał przecież jeszcze spełnić prośbę kobiety z karawany. Musiał
pojechać na Warzkowe Bory i oddać pierścionek jej córce...
.    Złoty pierścień, pomyślał. Pierścień z wygrawerowanym
napisem! Czy to możliwe?    Zerknął w stronę staruszka:
położył się na derce i próbował zasnąć.    Rivelv wyciągnął
pierścień. Obejrzał go raz jeszcze. Wykonany był bardzo starannie i fachowo. Czy
możliwe że wykuły go elfy? A napis? "Życie za życie"? Ojciec Atarhe ocalił
jakiegoś elfa w górach, wszystko by się zgadzało.    Lepiej
na razie zachować to w tajemnicy. Możliwe że się myli. Chyba że to jest akurat
ten pierścień. Pierścień który należy do jego rodziny a gdzieś tam na
Wierzbowych Borach czeka jego wnuczka.    Schował go na swoje
miejsce za pazuchą i wygodniej oparł się o zdjęte z wierzchowca siodło. Obok
siebie położył obydwie szable i zamknął oczy. Nie myślał już o niczym. Na
wszystkie pytania zawsze znajdzie się
odpowiedź.***    Czwartego dnia rano,
wykorzystując światło słoneczne przejechali zarośniętym gościńcem przez las,
gdzie dzień wcześniej Naytrel napotkał karawanę i mości de Schorcha. Nie
spotkali Mrocznych Łowców, bali się śmiertelnego dla nich światła
dziennego.    W południe byli już u bram Borviku a godzinę
później po ich drugiej stronie, gdzie zastali olbrzymi tłok i rumor.Borvik
przechodził z drewnianego w murowane, dlatego też trwały tam wytężone prace aby
dotrzymać terminu narzuconego ludziom przez rządzącego władcę. Dało się
zaobserwować tysiące ludzi targających kamienie, ładujących je na wozy i w pocie
czoła wożonych pod rosnące mury. Można było ujrzeć setki architektów kłócących
się między sobą o każdy kawałek powstających konstrukcji, wielu nadzorców z
batami, dużą ilość pracujących w pocie czoła stolarzy i kowali a także wiele
kobiet rozrabiających lepką zaprawę.    Wielkie drabiny i
budowane z drzewa pomocnicze mostki były wszędzie. Gdziekolwiek nie spojrzeć,
wszędzie wysokie, drewniane kondygnacje i rusztowania; ciągnęły się wzdłuż murów
i były oblatywane przez setki pracujących tam
robotników.***    W karczmie było przytulnie. Był
to wielki budynek w kształcie litery L, posiadający stajnię i własną
stodołę.    Karczmarz był zalatany i nie dało się z nim
zbytnio porozmawiać. Udało się za to wezwać chłopka i złożyć szybkie zamówienie.
Nie minęło wiele czasu, jak na stole przed Naytrelem postawiono miskę zupy,
tackę z chlebem oraz za mocno przypieczoną dziczyznę.   
Atarhe zabrał się za zupę. Naytrel zamówił wodę i grzane
wino.***    Rivelv zjadł pierwszy. Siedział teraz
i patrzył jak staruszek powoli siorbie resztkę zupy pozostałej na łyżeczce.
Popijał wino i zastanawiał się jak załatwić całą tę sprawę. Czy pokazać mu ten
pierścień? Czy może najpierw odwiedzić Wierzbowe Doliny i sprawdzić, czy
ktokolwiek tam żyje? Cały czas nad tym myślał.    W karczmie
było paskudnie gorąco, a otworzenie okna groziło wpuszczeniem do pomieszczenia
trocin i wiórów z budowy. Karczmarz ograniczył się tylko do otworzenia okien z
przeciwnej strony karczmy. Okna przy których siedział Naytrel, znajdowały się od
strony bramy wjazdowej Borviku, a tam jak na złość trwała
budowa.    Rivelv nie ściągnął z siebie czarnego płaszcza
którego używał do podróży. Nie mógł tego zrobić. Na plecach miał dwie groźnie
wyglądające szable, a pokazując taką broń w pochwie na plecach, mogłoby zostać
tutaj źle przyjęte mimo tego, że szabla jest szlachetną
bronią.    Wieść o nagłej "modernizacji" Borviku rozeszła się
w tempie błyskawicy. Ze wszystkich stron ściągnęli tu kupcy i naciągacze liczący
na szybkie pozbycie się towaru. A w tym okresie, Borvik był do tego najlepszym
miejscem. Dlatego też wszelkie inne stoły były
pozajmowane.    Naytrel z nudą rozglądał się po karczmie, co
chwila popijając wino i obracając pierścionek w palcach.   
Przy jednym ze stolików dojrzał Pierpena, grzelarza który siedział z nim i
krasnoludami przy ognisku w dolinie, wśród ruin zburzonego kościółka. Pamiętał
jego wredne i niemiłe docinki. Pamiętał jak bardzo grzelarz wściekł Narsena i
jak bardzo potem Narsen pragną stępić na nim swój topór.   
Drzwi gospody zaskrzypiały lepiącymi się zawiasami i w progu pojawił się
rudowłosy Savro. Wszedł do środka wnosząc trociny i wpuszczając gęsty pył z
zewnątrz. Naytrel poznał go od razu. Nie każdy ma na twarzy wielką, długą bliznę
od kącika ust aż za pancerz.    Savro miał na sobie bechter,
dobry i drogi pancerz. Składał się z pięciu rzędów płytek z przodu, pięciu z
tyłu, oraz z dwóch rzędów na każdym boku; płytki połączone były plecionką
kolczą. Po środku naplecznika, wybity miał medalion z symbolem
Borviku.    W przypadku uderzenia lub sztychu, jedna z
trafionych płytek bechtera, ściągała pod siebie dwie sąsiednie, tworząc
doskonałą ochronę. Była to konstrukcja funkcjonalna i bardzo przemyślana, ale i
droga.    Savro rozejrzał się krzywo po karczmie, powiódł
wzrokiem po stolikach i odchrząknął. Po chwili podbiegł do niego pachołek z
uprzejmym zapytaniem. Odprawił go i wrócił do ciekawskiego rozglądania się po
karczmie.    Zauważył Naytrela. Uśmiechnął się i skierował
kroki w stronę jego stołu.-    Witam- przysiadł się do niego
usadawiając się obok Atarhe.-    Witam,
Savro.-    Miło że pamiętasz moje imię, aczkolwiek nie
przedstawiałem się tobie. Jak cię nazywają? Wybacz słabą
pamięć.-    Naytrel. Wybaczam.    Rycerz
uśmiechnął się pod nosem i krzywo zerknął w stronę staruszka siedzącego
obok.-    Co to za dziad?- zapytał.-   
Jest ze mną.-    Pieprzony staruch? Po co ci
on?-    To przyjaciel.    Savro pokręcił
głową, uśmiechnął się zjadliwie.-    Dziwnych masz
przyjaciół.- powiedział.-    Ty lepszych nie masz -
stwierdził spokojnie rivelv.    W oczach Savro zatliła się
iskierka gniewu.-    Nie znasz moich przyjaciół, koleżko.-
rzekł.- Ale nie ważne. Nie przyszedłem tu po to, żeby gadać z tobą o naszych
przyjaźniach.-    Szukałeś mnie?-    Nie.
Przysiadłem się do ciebie żeby zapytać kiedy kończysz.-   
Co?-    Potrzebny będzie wolny stolik dla gości z zachodu.
Szukam wolnego, ale widzę że wszystkie zajęte.-    Poszukaj
innego. Mam zamiar tu jeszcze posiedzieć.-    Skoro tak
twierdzisz- powiedział Savro i znowu uśmiechnął się zjadliwie.- Wtedy, w lesie,
powiedziałem ci że możesz liczyć na wdzięczność i pomoc rycerza z Borviku.
Pamiętasz?    Kiwną głową.-    Kłamałem.-
w oczach rudzielca rósł gniew.- Zrobiłem to tylko dla zachowania pozorów. Teraz
wyjdę, a gdy tu wrócę, ma cię tu nie być, rozumiesz? Tego dziada też nie chcę
widzieć.-    Pomyślimy- teraz Naytrel się uśmiechnął.
Najzjadliwiej i najpaskudniej jak tylko potrafił.    Savro
wstał energicznie, odwrócił się i wyszedł. Gdy tylko trzasnęły za nim drzwi,
miejsce rycerza, naprzeciwko Naytrela, zajął ktoś inny.-   
Nirvec?!- zmarszczył brwi rivelv.-   
Witaj.    Nekromanta miał na sobie szarą pelerynę a na głowie
obity kapalin.-    Nie pytaj skąd wziąłem hełm.- uśmiechnął
się krzywo.-    Chyba się domyślam.-   
Nie wątpię. Każde przebranie jest dobre. Nawet tak mizerne jak to- strzelił
palcem w kapalin.    Hełm zabrzęczał.-   
Co tu robisz?- pytał Naytrel poważnie.- Jeśli którykolwiek z ludzi cię rozpozna,
zawiśniesz na placu przed wieczorem.-    Nie obawiam się o
to. Wpadłem do Borviku uzupełnić zapas. Teraz, gdy jest tu tak wielu podróżnych,
rozpoznanie mnie będzie piekielnie trudne. Poznałbyś mnie w tym
kapalinie?-    No , nie. Jak się tu do..
.-    No właśnie.- przerwał mu.- Wyglądam jak zwykły
mieszkaniec Borviku. Wielu w tym mieście nosi na głowach kapaliny. Nie wierzysz?
Wystarczy że skoczysz rankiem do Lasu z gościńcem na Borvik i poszukasz resztek
Mrocznych Łowców. Kapalinów jest tam jak mrówek.-    Jak się
tu dostałeś?-    Bramą główną, ma się
rozumieć.-    Uważaj na siebie, Nirvec. Widziałem tu przed
chwilą Savro. Jego straże mogą wpaść tu w każdej chwili a wtedy...
.-    Spokojnie... Nie matkuj mi tak, co się tak
boisz?-    Ostrzegam tylko żebyś uważał. Ludzie nie cierpią
nekromantów.-    Nie wszyscy. Ci z karawany mnie
lubili.-    Tolerowali. I to dlatego że byłeś kumplem
Narsena. W miastach i większych wioskach jest zupełnie
inaczej.-    Przestań się obawiać, bo zaczynasz mnie
irytować. Nie używam czarów wśród ludzi i to czyni mnie bezpiecznym. Nie można
mnie rozpoznać.-    Nie wątpię, ale mimo
wszystko...-    Chcesz mnie wygnać z Borviku czy
co?-    Nie, ja po prostu...-    Co po
prostu? Zaczynam żałować że w ogóle się przysiadłem! Myślisz że łatwo jest łazić
po świecie samu, odzywając się tylko do umarlaków? Myślisz że jest to takie
proste? Nienawi- dzę tego! Gdyby nie fakt, że tylko w Ter'sunie istnieje
możliwość ponownego ożywienia człowieka, w życiu bym tam się nie
zapuścił.-    Nie rozumiem.-    I nie
musisz. To moja sprawa.-    Dobrze.-   
Wiem, że dobrze. Nie denerwuj mnie, Naytrel.-   
Wybacz.    Nirvec spuścił głowę. Pokręcił
nią.-    Chyba zbyt wiele czasu spędziłem z kościakami- mówił
a głos mu drgał od śmiechu.    Rivelv uśmiechnął się pod
nosem. Wzruszył ramionami.-    Nie wiem-powiedział.-
Może.-    Może? Chyba na pewno, bracie. Na
pewno.-    Postawię ci kolejkę,
chcesz?-    Nie odmówię.-    Atarhe?
Napijesz się czegoś?    Staruszek wylizał
łyżkę.-    Eeee- pokręcił głową.- Na moje stare gardło dobra
będzie szałwia z miodem.-    Będzie szałwia- Naytrel skinął
na pachołka.- I będzie grzane wino.    Nirvec uśmiechnął się
krzywo.-    Jak można pić grzane wino?- zapytał sam
siebie.-    Nie wiem- odpowiedział mu staruszek.- Wyjątkowo
paskudny trunek. Za moich czasów piło się trzy butelki jałowcówki dziennie i
popijało sokami.    Nekromanta zarechotał głośno i klepnął
dziadka po ramieniu.-    Za twoich czasów rodzili się ludzie
z wybujałą wyobraźnią.-    Nie wierzysz mi młodziku?
Zdziwiłbyś się jakich trunków kosztowałem.-     Jesteś
walnięty- stwierdził Nirvec.- Ale mimo to chętnie z tobą wypiję,
Atarhe.    Staruszek uśmiechnął się, komicznie wykrzywiając
twarz.-    Ale ja i tak chcę tylko szałwię z miodem-
powiedział.-    Wypiję z tobą, nawet jeśli będzie to szałwia
z miodem.-    Nekromanta!!!!!- rozległ się wrzask.-
Nerkomanta tam siedzi!    Nirvec nie podniósł głowy, zacisnął
zęby i koso zerknął na Naytrela. Rivelv nie wiedział co się
dzieje.-    Nekromanta!!    Ludzie
pozrywali się z miejsc, chwycili w ręce broń. Wybuchła wrzawa i
zamieszanie.    Naytrel zerkał na prawo i lewo powoli
rozwiązując wiązadło płaszcza. Spojrzał na nekromantę i skinął głową w kierunku
drzwi.-    Łapać go i spalić!!- ktoś wrzeszczał.- Złapać
parszywca!    Rivelv dojrzał grubego grzelarza Pierpena. To
on tak wrzeszczał. Otyły drań dojrzał Nirveca z drugiego końca sali i pech
chciał że poznał go z tej odległości. Teraz pędził w ich stronę z paluchem
wycelowanym w spokojnie siedzącego nekromantę.-    Żadnych
gwałtownych ruchów Nirvec, wstań i wyjdź- mówił Naytrel.- Nie wiedzą o kogo
chodzi temu tłustemu sukinsynowi.    Nekromanta
syknął:-    Jak to nie wiedzą!? Zabić zdrajcę póki jeszcze
można!- wstał do pionu wywracając stół i rozlewając wino. Spod stołu wyrwał
kuszę, którą cały czas trzymał przy sobie na kolanach, wymierzył w biegnącego
Pierpena i strzelił. Bełt świsnął głośno i w mgnieniu oka cały wrył się między
piersi grzelarza.    Mężczyzna charknął ohydnie; odleciał w
tył i opadł ciężko na stół- roztrzaskując go i miażdżąc w kawałki. Z ust
wyciekła mu krew; spłynęła podbródkiem i splamiła umoczoną w piwie i zapoconą
tunikę.-    Nirvec! Kurwa coś ty zrobił?!- rivelv zrzucił z
siebie płaszcz, chwycił za rękojeści szabel, odwrócił się przodem do gości
karczmiennych.    Było ich wielu. Bardzo
wielu.-    Bronisz nekromanty przybyszu?!-
pytali.-    Oddaj demona nam, sami się nim zajmiemy!- żądali.
Mimo tego, w ich oczach tliła się iskra strachu.-    
Nirvec, wychodzimy. Tylko powoli do cholery.- szepnął Naytrel, a potem głośniej
w kierunku gości.- Nie zobaczycie nas więcej, zostańcie na swoich
miejscach!    Nie posłuchali. Wszyscy mieli w rękach broń. Od
mieczy, przez morgenszterny aż po potężne berdysze. Odpoczywający przy stolikach
robotnicy gorączkowo złapali za trzymane przy sobie kilofy i
siekiery.    Nirvec postąpił głupio. Bardzo głupio. Mógł się
nie ujawniać, mógł wyjść z karczmy i nikt nawet by tego nie zauważył. Zachował
się jak niedorostek, jak smarkacz któremu trzeba mówić gdzie, po co i kiedy. Nie
powinien był tego robić; teraz, mogą zapłacić za to
obydwaj.-    Atarhe, nie ruszaj się z miejsca. Jak wyjdziemy
biegnij do stajni, weź mojego konia i uciekaj z miasta. Pojedź na Wierzbowe
Doliny.    Staruszek zmarszczył brwi. Nerwowo podrapał się po
siwym zaroście na brodzie. Najsprytniej jak potrafił udawał że nie
słyszy.    Ludzie w karczmie stali w miejscu niespokojnie
przerzucając broń z ręki do ręki. Bali się ruszyć z miejsca. Obawiali się czarów
nekromanty. Po Borviku chodziły bowiem przeróżne opowieści: o człowieku który
sam wędruje ścieżkami Lasu Mrocznych Łowców i nie boi się ich złych mocy.
Mówiono o przedziwnej istocie, strzeżonej dzień i noc przez hordy umarłych
ludzi, którzy zostali na powrót przywróceni do życia.    To
właśnie, napawało ich strachem.    Naytrel i Nirvec cofnęli
się do drzwi. Nekromanta szedł pierwszy. Rivelv za nim, tyłem, cały czas
trzymając dłonie ściśnięte na rękojeściach szabel.    Goście
karczmienni postąpili o krok za nimi. Wszyscy równo. Jak jedno
ciało.-    Otwieraj i wynosimy się stąd- szepnął
Naytrel.    Nirvec szarpnął za drzwi, za nimi niespodziewanie
jak grom pojawił się rudowłosy Savro. Zdębiał na widok Nirveca i zastygł w
bezruchu.    Nekromanta migiem wykorzystał sytuację: wypchnął
go na zewnątrz, zgarbił się i uderzył łokciem w żołądek. Wojownik stęknął głośno
i zgiął się w pół, lecz nie upadł. Gdy Nirvec zaczął uciekać, z gospody wyleciał
Naytrel i szybko zatrzasnął za sobą drzwi. Odwrócił się, chwycił zgiętego Savro
za włosy, szarpnął do góry i z rozmachem grzmotnął go pięścią między oczy,
znosząc wojaka z nóg.    Szybko ocenił sytuację: panował tłok
i zamieszanie. Robotnicy pracujący przy rusztowaniach nawet nie zwracali uwagi
na całe zajście. Bramy Borviku były otwarte na oścież, belkowany mostek
opuszczony. Tam też panował tłok. Atarhe mógł więc wyjechać z miasta
niepostrzeżenie.    Nirvec zniknął gdzieś w tłumie.
Doskonale, pomyślał Naytrel, czas na mnie.    Już zrywał się
do biegu gdy niedaleko, dokładnie w bramie, przez dużą grupę ludzi przebiły się
dwa oddziały Savro. Rycerze zobaczyli go i leżącego na ziemi dowódcę: w jednej
chwili sięgnęli po miecze i przyspieszyli kroku. Za jego plecami drzwi gospody
otwarły się, głośno szurając o ziemię i z wnętrza wypadli goście
karczmienni.    Savro odzyskiwał
przytomność.    Naytrel nie czekał. W jednej chwili pognał w
ślad za Nirvecem mijając upaćkanych w zaprawie robotników.   
Rycerze i wojacy z karczmy pomknęli za nim. Wszyscy razem, wszyscy z bronią
podniesioną nad głowę.    Savro stanął na nogach, chwiejąc
się przetarł krwawiący nos. Zaklął szpetnie otrzepując spodnie i usmarowany
błotem bechter. Zaraz obok niego, kupiec o niezwykle wielkiej tuszy zsiadał z
wierzchowca- pięknej bułanej klaczy. Pomagali mu przy tym trzej pachołkowie.
Savro rozpędził ich klnąc na wszystkie strony, a następnie bez ceregieli chwycił
grubasa za fraki, zerwał go z siodła i rzucił nim w błoto. Wskoczył na kulbakę,
zawrócił klacz i spiął ją do galopu. Pognał w ślad za swymi ludźmi i
uciekinierami.    Był
wściekły.***    Robotnicy, taczki pełne kamieni,
wozy gruzu, beczki po brzegi wypełnione brudną wodą i setki przechodniów bardzo
utrudniały bieg. Do tego rozmoczona w błoto ziemia, przemieszana z łajnem i
ostrymi jak rozbite szkło kamieniami.    Nirvec biegł
pierwszy. Pędził omijając targających kosze przechodniów, przedzierał się przez
nieduże grupki stawiających rusztowanie robotników i przesadzał stosy pociętych
belek.    Usłyszał gromkie rżenie konia i rozkazujące
wrzaski, tłumione z lekka wrzawą panującą w Borviku. Tuż przed nim, tłum
niespodziewanie począł się rozrzedzać. Ludzie poczęli rozbiegać się na wszystkie
strony. Nekromanta nie wiedział co się dzieje.    W następnej
chwili zajechał mu drogę jakiś rycerz. Na głowie miał łebkę a na plecach okrągłą
tarczę. Okryty był karaceną. Szybko sięgnął do boku. Rozległ się syk metalu i w
jego ręce pojawił się miecz: wychylił się w siodle i przycisnął go do gardła
nekromanty.-    Nie ruszaj się, odmieńcu- warknął.- Ani na
krok, jeśli miłe ci jest twe nic nie warte życie.   
Robotnicy oderwali się od pracy i z ciekawością zerkali na zaistniałe
wydarzenie. Wszyscy przechodnie i obecni tam tragarze oderwali się od
wykonywanych czynności i prędko skierowali swój wzrok na
nekromantę.    Naytrel cały czas uciekał gdy niespodziewanie
drogę zajechała mu czarna kareta. Z przerażeniem rozpoznał widniejący na
drzwiczkach symbol: czarnej góry z usytuowanym na niej kościele, uwydatniającym
się na jasnym, żółtym tle. Za powozem jechało dwóch rycerzy, z których jeden był
potężny a za broń miał ogromny obosieczny miecz- Mnisi z
Alandrii.    Ktoś z siłą otworzył drzwiczki uderzając go
prosto w nos. Upadł na ziemię i zakotłowało mu się przed
oczami.    Ktoś go złapał za fraki, ktoś szarpną, ktoś wlókł
po ziemi aż zapadła ciemność... .***Obudziły go radosne krzyki
ludzi. Ktoś klepał go po twarzy. Gdy otworzył oczy, zdał sobie sprawę że leży na
ziemi a ocucającym go człowiekiem jest setnik Falko de
Schorche.-    Wstawaj- powiedział
ostro.    Ktoś pomógł mu wstać. Nie był to jednak Falko, ale
ktoś inny: Savro.-    Pamiętasz mnie?- zapytał de
Schorche.-    Pamiętam- odparł dochodząc do
siebie.-    To dobrze. Wynoś się z miasta. Radzę ci,
odmieńcu. Gdybym tylko wiedział kim jesteś w życiu bym nie dziękował ci za pomoc
w tym lesie. Ale uratowałeś mi życie. Jestem twym dłużnikiem. Teraz spłacam
dług. Nie zabiję cię, ale masz natychmiast opuścić Borvik, bo inaczej rozkażę
Savro stępić na tobie miecz.    Rivelv zerkną na niego spod
byka.-    Gdybyś wiedział kim jestem?-   
Tak. Gdybym wiedział kim jesteś w życiu bym ci nie podziękował. Ale zabiłeś
Mrocznych Łowców i ocaliłeś mi życie. Wielebny powiedział mi, rivelvie. Ponoć
zły i rządny krwi jesteś. Wynoś się z Borviku.    Naytrel
zerkną na Savro. Wojownik trzymał dłoń na rękojeści miecza o głowni w kształcie
języka ognia; zaciskał zęby w złości.-    A mój kompan?-
zapytał Falka.-    Nekromanta? Lepiej nie przyznawaj się, że
jest twym kompanem bo źle skończysz.-    Co z nim? Gdzie
jest?-    Gdzie jest? Sam zobacz,
rivelvie.    Naytrel wstał.    Przy
obstawionym gęstymi rusztowaniami murze setki gapiów utworzyło szerokie półkole
tworząc prowizoryczny placyk. Na samym środku placyku stał Nirvec a nieopodal
niego kareta, w której siedział gruby duchowny. Obok trzy
luzaki.    Właściciele koni- trzej rycerze (dwóch w łebkach i
jeden barczysty z oburęcznym mieczem) krążyli wokół nekromanty niczym trzy
wygłodniałe sępy.Nirvec miał twarz we krwi, oblepioną miał piaskiem, na
policzkach ciemniejące bulwy.    Rycerze nie trzymali w
rękach mieczy, jak przystało: trzymali połamane żerdzie, których używali do
okładania Nirveca.-    Co oni robią?- zapytał Naytrel
podnosząc się z ziemi- Co oni wyprawiają!?    Falko de
Schorche uśmiechnął się tylko i powiedział:-    To co trzeba.
Chodź Savro.    Dziesiętnik z wielkim trudem usłuchał rozkazu
i puścił rękojeść miecza. Nie spuszczając wzroku z Naytrela oddalił się za swym
dowódcą patrząc nań jeszcze przez ramię.    Nie było czasu.
Jeszcze trochę, a Nirvec albo straci przytomność, albo tak dostanie po nogach że
nie będzie mógł chodzić.    Wymacał rękojeści szabel na
plecach, naciągnął mocniej rękawice i ściągnął pasy łączące
pochwy.    Falko powinien był dopilnować, żeby opuścił
Borvik. Powinien był się upewnić, że pozbędzie się rivelva z miasta. Zrobił
błąd, bo rivelv łatwo się nie poddaje.***   
Nirvec unikał ciosów jak tylko potrafił. Skakał, kucał, kręcił się jak wariat,
byleby tylko uniknąć uderzenia bezlitosnej lagi.    Rycerze
byli bezwzględni, a najgorzej uderzał ten który walczył obusiecznym mieczem.
Jego ciosy były jak uderzenia pioruna: szybkie, celne i piekielnie
bolesne.    Stracił broń. Nie miał jak się bronić. Jego kuszę
oddano do zbrojowni królewskiej, gdzie zawiśnie na ścianie jako pamiątka po złym
demonie, który któregoś razu odwiedził Borvik. Bełty połamano a toporek wypadł
mu, gdy pierwszy raz oberwał lagą od bydlaka walczącego
obosiecznym.    Pozostały mu tylko gołe pięści i nadzieja, że
zdarzy się cud.    Ni stąd ni zowąd na placyk wyleciał
rivelv. Nie miał w rękach szabel, a widać że był wściekły. Rycerze nie zauważyli
go, nikt nie zdążył zareagować. Nirvec nabrał powietrza, szybko ocenił sytuacje,
ewentualne możliwości ucieczki.    Naytrel niespodziewanie
ominął strażników, zamachnął się i z mocą uderzył Nirveca w twarz, tak silnie,
że nekromanta obrócił się w miejscu i upadł twarzą do
ziemi.    Wszystko stało się tak szybko, ze nikt nie wiedział
co się stało.    Nekromanta wypluł krew, oblizał rozcięte
wargi. Naytrel skoczył mu na plecy, przygwoździł go do
ziemi.-    Teraz mi zapłacisz sukinsynu!!-
wrzasnął.    Rycerze stali jak wryci. Falko de Schorche,
otyły duchowny, Savro, wszyscy stali w niemym
niedowierzaniu.    Rivelv złapał go za włosy, podciągnął do
góry.-    Sukinsynu!!    Nirvec poczuł jak
w jego dłoni ląduje mały kolisty przedmiot.-    To pierścień-
szepnął Naytrel nachylając się mu nad uchem.- Oddaj go Atarhe i pojedź z nim na
Wierzbowe Doliny. Jak cię puszczę, uciekaj po rusztowaniu, przeskocz mur i wiej
ile sił w nogach.-    Naytrel!- huknął krasnolud Narsen który
nagle wyłonił się z tłumu.- Nie przypuszczałem że taki piekielny z ciebie
zdrajca.-    Cholera- syknął rivelv.-   
Puszczaj go! Daj mu chociaż możliwość do obrony!-    Zmiana
planów, Nirvec- szepnął rivelv.-    Domyślam się...
.-    Kim jesteś?- zapytał głośno otyły
duchowny.-    Bereevan Narsen- przedstawił go setnik Falko.-
Eskortuje karawany kupieckie.    Krasnolud uderzył się w
pierś i skłonił lekko (zachowując szacunek dla
klasztoru).-    Rivelvie!- dudnił.- Nirvec nie będzie bity,
póki nie ma broni w ręce! Dajcie mu broń! Niech walczą!   
Naytrel syknął głośno:-    Zamknij się, popieprzony
krasnoludzie! Nie o to tu chodzi!    Bereevan zrobił głupią
minę, poczerwieniał.-    A o co?-
odszepnął.    Rivelv nie odpowiedział, przewalił oczyma i
zerknął w stronę Falko de Schorcha, który rozmawiał w tym czasie z
duchownym.-    Omawiają nasz pojedynek- zauważył Nirvec
ocierając twarz.- Będziemy walczyć na śmierć i życie.-    Nie
ma mowy, nie zabiję cię.-    Nie masz wyboru. Oni tacy już
są, zabiją bezbronnego starca, jeśli okaże się nie
potrzebny.-    Uciekaj.    Nekromanta nie
odpowiedział. Jeden ze strażników rzucił mu swój miecz. Nirvec złapał go
zwinnie, zakręcił w powietrzu.-    Nawet nie jest wywarzony-
narzekał robiąc dobrą minę do złej gry.- Niech zwycięży
lepszy.    Naytrel spojrzał na niego
uważnie:-    Zanieś pierścień na Wierzbowe Doliny.
Proszę.-    Sam go pewnie zaniesiesz.-   
Nie. Nawet jak wygram to mnie zabiją. Jest tylko jedno
wyjście.-    Koniec gadania- wrzasnął setnik Falko.-
Walczcie!    Naytrel wyciągnął z pochew szablę. Tylko jedną,
dla wyrównania szans. Ruszył na Nirveca, uderzył i po raz pierwszy w życiu
skrzyżowali ze sobą broń.    Tłum zakrzyknął. Rozległy się
wrzaski. Poleciały w górę kapelusze, wzniesiono w górę
ręce.    Walczyli. Stal brzękała o stal, ostrza śmigały w
powietrzu. Naytrel bez problemu sparowywał cięcia nekromanty. Nirvec nie umiał
walczyć mieczem. Jego bronią była kusza a nie ciężki, nie wywarzony miecz. W
każdej chwili mógł uchylić się przed cięciem i wbić mu szablę prosto pod żebro.
Nie sprawiłoby mu to problemu. Nie zrobił jednak tego. Nie
teraz.    Nirvec męczył się z każdym zadanym ciosem. Na jego
twarzy wystąpiły kropelki potu. Z każdym uderzeniem coraz silniej zaciskał zęby,
coraz mocniej ściskał rękojeść miecza. W końcu chwycił ją oburącz. Gdy wtedy
uderzył w szablę rivelva, Naytrela zarzuciło. Obrócił się w miejscu, padł na
kolano i zamarł w bezruchu. Oczekiwał pchnięcia w plecy. Idealny moment, by
pokonać przeciwnika. Wręcz wymarzony! Pchnij cholera!
Pchnij!    Nirvec wygrał. Teraz wystarczyło dokończyć
dzieła.    Nie spodziewałem się tego, pomyślał rivelv. Mogło
być inaczej. Wystarczyłoby, żebym tylko chciał wygrać.-   
Zabij go!- wrzeszczał rządny krwi tłum.-    Zabij go!-
wrzeszczał Savro.    Beerevan Narsen miał poważny wyraz
twarzy. Wściekły. Wręcz bojowy.    Naytrel spojrzał mu w
oczy. Krasnolud lekko kiwnął głową, pokazał mu zaciśniętą pięść i zniknął w
tłumie.    Zaciśnięta pięść, myślał Naytrel. Symbol
poświęcenia. Co ten głupiec chce zrobić?!    W jednej chwili
w powietrzu zaświszczała druga szabla, nie wiadomo kiedy rivelv znalazł się na
nogach. W pędzie uderzył w miecz Nirveca, zbił go do dołu, ostrzem drugiej
szabli tknął jego szyję i tak zamarł.    Nirvec uśmiechał się
krzywo.-    Teraz twoja kolej. Ja nie dałem rady- powiedział
gorzko.    Rivelv milczał. Trzymał mu szablę na
szyi.    W chwilę potem rozległ się wrzask. Wszyscy
skierowali wzrok w stronę Falko de Schorcha. Setnik klęczał, a obok niego stał
Bereevan Narsen i trzymał mu nóż na szyi. Uśmiechał się przy tym zjadliwie, jak
to u krasnoludów zwykle bywa.-    Dobra. Spieprzajcie stąd!-
krzyknął w stronę Naytrela.    Rivelv zareagował od razu.
Schował szable i razem z Nirvecem wspięli się na rusztowanie, wdarli się na samą
górę. Nirvec skoczył pierwszy i sekundę potem znalazł się za
murami.-    Na Wierzbowe Doliny!- krzyknął do niego Naytrel i
zawrócił. Całe szczęście. Miejsce w którym stał zaraz naszpikowano strzałami.
Łucznicy wybiegli zza budynków. Ogłoszono pełną mobilizację. Wnet pojawiły się
także kolumny pikinierów.-    Chcesz zginąć, głupi
krasnoludzie?!- krzyczał Falko de Schorche do Narsena w którym coraz bardziej
wzrastała ochota na podcięcie mu gardła.-    Zamknij się-
odparował- Bo sam zadławisz się swoją juchą!    W tym czasie
łucznicy zajęli miejsca. Pikinierzy wbiegli na placyk ustawiając się w dwóch
szeregach wraz z wąsatym dowódcą.-    Złapać rivelva!-
rozkazał gruby duchowny swym trzem rycerzom.-    Nie!-
krzyknął Bereevan- Tylko spróbujcie, a wasz setnik
zdechnie.    Rycerze zamarli. Pytająco wpatrywali się w
krzywy wyraz twarzy mnicha.-    Ludzie! Szanowni Goście
Borviku! - krzyknął krasnolud do zgromadzonych.- Jestem Beerevan Narsen, dowódca
krasnoludzkich wojowników, eskortujących karawany z narażeniem życia! Ta szuja,
setnik Falko de Schorche wysłała mnie, moich ludzi i waszych znajomków do lasu
pełnego demonów. Śmierć spotkała wielu z nas! Ci co nie umieli walczyć i ci co
nie mogli walczyć, zginęli tam straszną śmiercią, śmiercią niegodną dla nikogo!
Poznajcie ich sprawiedliwość! Poznajcie sprawiedliwość tych, którzy wami rządzą!
Tych, którzy uważają się za wyższych od was! Zabiją każdego, który okaże się
najmniej potrzebny! Zabiją setki, dla dobra ich własnej sprawy! Nie dajcie się
kurwa! Nie dajcie się!    Ludzie słuchali. Ich twarze
marszczyły się w gniewie. Goście karczmienni, głodni rozróby już w czasie
wypowiedzi Narsena chwycili za broń: bardzo szanowali tego krasnoluda, znali go
i wierzyli mu. Któż z nich nie napił się z przesławnym
Bereevanem?-    A z tobą- krasnolud syknął setnikowi w ucho-
Mam coś osobistego do załatwienia, szujo.    Łucznicy się
zawahali. Gdyby nie gęsty tłum, łatwo mogliby "zdjąć" krasnoluda. Wystąpił
ciężki problem.    Savro wyciągnął po cichu miecz. Cofnął się
w tłum. Zniknął w nim. Naytrel powiódł za nim wzrokiem. Nie schodził z
rusztowania. Łucznicy nie strzelali w niego. Teraz, mieli ważniejszy cel na oku:
krasnoluda. Jednak we wszystkim przeszkadzał tłum.-   
Dlaczego nie uciekasz Naytrel?!- krzyknął krasnolud.- Wiej póki jeszcze
można.-    Nie myślisz chyba, że cię tu
zostawię?!-    Za bardzo się wszystkim przejmujesz, koleżko.
Olej mnie i u..- nie skończył. Za nim wyłoniła się ruda czupryna. Pojawił się
Savro. Syknął coś do niego i wbił miecz w dół pleców. Krasnolud zawył. Falko
wyrwał się z jego uścisku, i odskoczył padając na twarz.   
Naytrel wydarł się na całe gardło, ostro wychylając się przez belki
rusztowania.    Savro poderwał, silnym zamachem zrzucił
krasnoluda na ziemię.    Wnet do akcji wkroczyli pikinierzy.
Przebili się przez tłum i gdy Narsen starał się powstać wspierając się na
kolanie, poprzebijali go pikami. Krasnolud zacisnął mocno zęby, upuścił nóż i
osunął się na ziemię. W jego brzuchu, udzie i piersi tkwiły piki. Upadł, a wokół
niego zaczęła tworzyć się szkarłatna kałuża.    Zgromadzeni
zakrzyknęli zgodnym bojowym wrzaskiem, wszyscy wznieśli w górę broń i ruszyli na
pikinierów. Pojawili się towarzysze Narsena i jego pies: wierny dog, którego
zwał Śmierdziwiatrem. Nawet on ruszył do boju, pomścić swego martwego już pana.
Rozgorzała prawdziwa bitwa.    Naytrel stał na rusztowaniu. Z
góry widział jak zagorzała trwa tam w dole walka. Widział, jak wszyscy wrzasnęli
zgodnie, jak zabłysnęły setki mieczy, jak wojacy ruszyli do
boju.    Na rusztowanie wskoczył Savro. Uśmiechał się wrednie
a jego miecz był cały w ciemnej krwi Narsena. Niczym małpa wskoczył na najwyższy
poziom rusztowania i stanął naprzeciw Naytrela.-    Trzeba
było uciekać, głupi.- powiedział.-    Muszę tu jeszcze kogoś
zabić.    Savro zbliżył ostrze swego miecza do twarzy. Powoli
wystawił język i nie spiesząc się pociągnął nim, oblizując płaz z krwi
krasnoluda.-    Bereevan Narsen- powiedział rozkoszując się
smakiem.- Cóż za zaszczyt!    Rivelv nie wytrzymał, wyrwał
obydwie szable i uderzył, obiema na raz. Savro zareagował natychmiast: odparował
cios, obrócił się w miejscu opadając na kolana, ciął w nogi. Naytrel sparował
cięcie jedną z szabel, odskoczył w tył wirując drugą w
ręku.    Wojownik powstał na równe nogi, uśmiechając się
zjadliwie.-    Nieźle. Zobaczymy jak długo wytrzymasz?!-
zapytał kiwając z niedowierzaniem głową.    Rivelv zawinął
szablą, osunął się o krok.    Savro dopadł go w jednym
płynnym skoku, zwinął się i ciął płasko przez brzuch, od prawej nogi, do lewego
ramienia. Naytrel sparował cios trzy razy odbijając ostrze
wojownika.    Savro nie ustępował, znowu obrócił się w
miejscu, znowu padł na kolano i ciął przez nogi.    Rivelv
był gotowy: podskoczył- ostrze śmignęło pod jego stopami- opadł na ziemię i
uderzył; obiema na raz celując w barki. Wojownik odturlał się do tyłu; szable
zaryły w drewno.    Naytrel nie czekał długo. Teraz to on był
w walce górą: dopadł go nim ten zdążył wstać; uderzał szablami, jedna za drugą,
z góry, szybko, coraz szybciej, aż poleciały iskry.    Savro
zasłonił się mieczem. Nie mógł nic zrobić. Mógł tylko się
bronić.    Rivelv odskoczył, pozwolił, aby Savro wstał. I
tylko to. Znowu go dopadł, znowu atakował. Z taką samą zaciętością, siłą i
determinacją. Tak samo wściekle, a może nawet bardziej.   
Wojownik zaciskał zęby, marszczył się w wysiłku, uginał nogi w kolanach. Nie
wiedział co robić. Coraz bardziej czuł wzrastający w nim strach. Strach przed
śmiercią.    Nim się obejrzał, musiał opaść na kolana, siła
ciosów rivelva byłą piekielnie silna. Zerknął w dół rusztowania: cztery poziomy-
cholernie wysoko. Nie można stąd uciec, pomyślał.    Brzęk
stali był nie do zniesienia, sypały się iskry, rivlev uderzał, raz za razem. Czy
on się nigdy nie męczy?! To nie człowiek! To demon! Nie wygram! Przestań!
Przestań!    Dwa ciosy. Dwa piekielnie silne ciosy i ręce nie
wytrzymały: puściły rękojeść; zdrętwiały. Rivelv uderzył dwiema, pchnął dwie
szable a ich ostrza z niesamowitą szybkością zatopiły się w Savro, nim ten
zdążył jęknąć.    Ostrza były gorące. Bardzo gorące. Szybko
przebiły blachy behtera, przemknęły między żebrami, wbiły się miękko,
obrzydliwie miękko. Savro nie mógł oddychać. Rozwarł usta w niemym krzyku.
Otworzył szeroko oczy.    Naytrel patrzył na niego. Jego oczy
były złe. To nie był człowiek. Nie człowiek.    Kropla krwi
wyciekła z jego ust. Boże! On przegryzł sobie wargę! Był wściekły! Okropnie
wściekły!    Mścił się!    Podniósł Savro
w górę na szablach. Nie zwracał uwagi na ciepłą maź cieknącą mu po rękach.
Patrzył mu w oczy. Dłonie mu się trzęsły. Ręce też. Aż dziw że utrzymał taki
ciężar.    To nie była jego siła! Co w niego
wstąpiło?!    Savro umierał, wił się nabity na dwie
Dhramońskie szable, z jego ust ciekła krew.    Rivelv nie
puszczał. Niewzruszenie czekał. Czekał na śmierć.    Savro
szamotał się jak opętany. Jak ryba wyciągnięta z wody na powietrze. Nie
krzyczał. Szamotał się, coraz wolniej, coraz spokojniej, powoli, bardzo powoli
się zatrzymał. Zatrzymał się i zamarł w bezruchu. Zwiotczał nagle, zwiądł jak
kwiat.    Zginął.-    Życie za życie-
wykrztusił rivelv i szarpiąc szablami zrzucił wojownika w dół. Ciało spadło
łamiąc deski kolejnych poziomów. Drewniana konstrukcja zatrzeszczała, zakołysała
się i runęła z hukiem wzbijając tumany kurzu. Walczący na dole rozbiegli się w
popłochu. Huk był piekielnie głośny, trzask i łoskot jakiego nie
słyszeli.    Gdy pył opadł, rivelva już nie
było.    Wiał tylko
wiatr.***    Naytrel spadał. Z głośnym pluskiem
wpadł do fosy, wypłynął na powierzchnię i z trudem wygrzebał się na ląd. Nie
czekał długo; dobrze wiedział co się teraz stanie. Musiał wykorzystać wszystkie
siły i ukryć się.    Zerwał się z ziemi i pognał w kierunku
lasu. Teren był tu pagórkowaty i co chwila wdrapywał się na jakieś wzniesienia,
żeby po chwili zbiegać po drugiej ich stronie.    Stało się
jak przypuszczał: Falko de Schorche nie próżnował. W kompanii trzech żołnierzy
opuścił Borvik i w pełnym galopie ruszył za rivelvem. Dojrzał go, gdy stał na
jednym z licznych wzniesień.    Szczęśliwym trafem Naytrel
zdołał w końcu dobiec do lasu i skryć się wśród pierwszych drzew. Żołnierze bez
namysłu wpadli tam za nim. Cała czwórka z Falkiem na czele. Dopadli go tam,
obili i wywlekli na zarośnięty trawą gościniec, biegnący linią prostą przez
rosnący tutaj las.-    Kara będzie odpowiednia- obiecał
Falko.- Podnieście go z ziemi.    Trzej żołnierze szybko
wykonali rozkaz. Dwóch chwyciło go pod ramiona a trzeci stanął z tyłu i
odciągnął głowę w tył szarpiąc za włosy.    Setnik wypalił mu
pięścią w twarz. Uderzył tak silnie, że aż wykręcił się w biodrach, a żołnierz
trzymający Naytrela za włosy z trudem utrzymał jego głowę. Potem uderzył znowu,
tak samo silnie. I znowu. Potem jeszcze raz i kolejny.-    Na
ziemię go- rozkazał Falko trąc okrwawione ręce.    Rzucili
rivelva na ziemię. Ktoś brutalnie kopnął go w głowę. Aż cud, że nie stracił
przytomności.    Z nosa leciała krew. Z ust i obu brwi
też.-    Przytroczcie go do konia i przeciągnijcie gościńcem.
Od końca do końca.    Dwóch go podniosło, trzeci przygotował
linę. Falko de Schorche z trudem powstrzymywał chęć kolejnego
uderzenia.    Rivelv uśmiechnął się nieprzytomnie, spojrzał
na Falka na wpół przymkniętymi oczyma:-    Czy wiesz, Falko,
co znaczy zginąć z miecza o mrocznej stali?- zapytał
tajemniczo.    Ten, co wiązał linę zaśmiał się
głośno:-    Chyba zbyt mocno go uderzyłeś, mości
Falko.    Setnik rozejrzał się wokół. Zmarszczył brwi nerwowo
wycierając rękę z krwi Naytrela. Żołnierze spojrzeli na niego z
przerażeniem.-    Taaak...- syknął rivelv, a jego oczy
napęczniały złem.- Czy już wiesz gdzie jesteś?    Falko
słyszalnie przełknął ślinę. Znowu rozejrzał się nerwowo.-   
Co się dzieje setniku Falko?- pytali żołnierze.-    Czuję
ich, są blisko- mówił Naytrel.- Idą tu.    Setnik spojrzał na
słońce. Zachodziło za ciemne chmury.-    Uciekajmy stąd-
powiedział do żołnierzy.-    A on?-   
Zostawcie go i na koń! Pędem!-    Co się
dzieje!?-    To rozkaz!- Falko wszedł na wierzchowca.- Na
koń! Już!    Nim żołnierze zasiedli w siodłach przeraźliwie
zarżała szkapa. Ni stąd ni zowąd po obydwu stronach gościńca pojawiły się dziwne
postacie. Między drzewami zapłonęły pary przerażających
ślepi.    Śmierć na się!!    Klacz setnika
zatańczyła w miejscu. Była przerażona. Falko też, wodził oczyma po lesie,
trzęsącą się ręką sięgną po miecz. Musnął tylko rękojeść jak usłyszał pierwszy
wrzask.    To jeden z jego żołnierzy. Zobaczył jak czarne
widma zrzucają go z siodła i wciągają między drzewa, zobaczył jak niewiadomo
skąd przed drugim żołnierzem pojawia się jeden z Mrocznych Łowców i szybkim
cięciem skraca go o głowę.    Potem usłyszał kolejny wrzask,
syknięcie, szczęk i kolejny żołnierz osunął się na ziemię. Z przerażeniem cofnął
rękę od rękojeści swego miecza. Patrzył, a to co widział napawało go coraz to
większym strachem.    Rivelv stał. W jego dłoni płonęło
światło. Takie samo światło jakie De Schorche widział kiedyś, gdy Naytrel go
uratował. "Człowiek wędrujący sam po Lesie Mrocznych Łowców", przypomniał sobie
z przerażeniem patrząc na rivelva.    Gdy wszedłeś do lasu
śmierć na się sprowadziłeś.    Czarna szkapa przygalopowała
do Falka, Mroczny Łowca w pędzie wyciągnął miecz, wziął szeroki zamach i uderzył
go płazem, prosto w twarz.    Falko upadł. Na twarz siknęła
mu gorąca krew. Nad nim pojawił się demon w kapalinie. Zobaczył wpatrujące się w
niego, płonące złem i świecące błyszczącą żółcią demoniczne ślepia. Mroczny
łowca miał w ręku miecz. Przyłożył jego ostrze do piersi
setnika.    Falko nie szamotał się bo był oszołomiony po
ciosie w twarz. Poddał się całkowicie.    "Czy wiesz, Falko,
co znaczy zginąć z miecza o mrocznej stali?", przypomniał sobie słowa
rivelva.    Mroczny Łowca pchnął. Stal szybko zatonęła w
ciele Falka i wszystko zalała czerń... .
6.    Naytrel otworzywszy oczy, przekonał się, że widzi
mgłę. Nic tylko szarą, nieprzeniknioną mgłę. Zamknął więc oczy, jeszcze raz
otworzył i zobaczył, że mgła powoli nabiera kształtów.   
Zorientował się, że leży. Przykryty był czymś miękkim i ważącym. Na czymś
miękkim też leżał, było delikatne jak mech, a bardziej, jak futro. A może to
było futro?    Wiedział już teraz, że leży w łóżku, że
przykryty jest puchową kołdrą, którą naciągniętą ma aż po szyję. O dziwo nie
było mu gorąco. Poczuł delikatny powiew wiatru na twarzy i wyczuł zapach
kwiatów.    Wysunął rękę i dłonią pomacał się po twarzy.
Skórę miał naciągniętą, rany pokryte grubą skorupą jakiegoś
specyfiku.    Drzwi zaskrzypiały i ktoś wszedł do
pokoju.    Chciał się podnieść: jęknął i runął na poduszkę.
Głowa bolała go piekielnie. Kłuła go i pulsowała w skroniach. Rany na twarzy
lekko zapiekły.-    Spokojnie!- usłyszał kobiecy głos.- Leż
spokojnie, przybyszu.    Chciał coś powiedzieć, ale nie
mógł.-    Musisz wyzdrowieć- mówiła
kobieta.    Obrócił głowę. Przez mgłę zobaczył delikatne rysy
twarzy. Chciał zobaczyć więcej, więc mrużył oczy. Nic to jednak nie
dawało.-    Twoje rany wkrótce się zagoją. Muszę nanieść ci
na twarz trochę więcej tej maści. Spokojnie, może trochę zapiec, ale to
wszystko. To dziadka receptura. Zrobił ją z wierzb, których tutaj pełno. Nie
martw się: jest uzdrowicielem.    Poczuł lekkie muśnięcia
mokrej szmatki. Poczuł jak dziewczyna powoli i skrupulatnie przemywa mu twarz.
Potem zaczęła nakładać maść. W międzyczasie mówiła:-   
Ciekawy z ciebie człowiek. Nie wiem nawet jak się nazywasz, ale to nic nie
szkodzi. Ja nazywam się Navia, ale to na razie nie ważne. Uznałam tylko że
powinieneś wiedzieć. Wkrótce mi się przedstawisz, zobaczysz. Będzie
dobrze.    Naniosła kolejną warstwę maści.-Zjawiłeś się w
bardzo dziwnym momencie. Tyle rzeczy się wydarzyło, że sama już nie wiem co
myśleć. Najpierw była radość... . Nawet nie wiesz jaka wielka: wrócił mój
dziadek. Po tylu latach, kiedy już wszyscy myśleli że umarł, on wrócił.
Przyjechał na pięknym karym ogierze, którego właściciela nie znam. Zaczął nam
opowiadać co się wydarzyło i co się z nim działo. A była to bardzo ciekawa
opowieść, choć przyznaję że za długa na to, żeby ci ją teraz opowiadać. Z
resztą, dziadek ponoć zawsze opowiadał długie i ciekawe opowieści. Z tego co mi
matula mówiła, zawsze opowiadał o smokach, goblinach, pięknych księżniczkach i
czarownikach. Zawsze, jak to się mówi? Zawsze ubarwiał swoje historyjki. Tą też
ubarwił. Mówił że ze wsi w której mieszkał przez te wszystkie lata, zaczynając
od rozstania z mamą, zabrał go jakiś wielki wojownik, który nie boi się niczego,
nawet najpotężniejszych czarowników ze wszystkich Krain świata. Mówił, że ten
wojownik był człowiekiem jakiego nie spotyka się codziennie i tylko niewielu
takich chodzi po świecie. Nazwał go przyjacielem.   
Dziewczyna rozsmarowała maść na jego brwiach.-    Tego samego
dnia, gdy wrócił dziadek, do naszych drzwi zapukał ktoś jeszcze. To był taki
wysoki mężczyzna z pasem o sprzączce w kształcie czaszki. Strasznie wyglądał, a
mimo to dziadek ugościł go jak przyjaciela. Mężczyzna ten przyniósł nam jakiś
pierścionek. Mówił że kazał to przekazać jakiś... Chmm.. Nie pamiętam imienia.
Ale było to dziwne imię... . Najtru?.. Najteru? Nie pamiętam. Pierścionek w
każdym razie bardzo wiele znaczył dla dziadka, bo gdy go dostał, zaraz bardzo
się popłakał. Ojciec mówił potem że ten wysoki był nekromantą i że aż dziw że
był taki... spokojny. Po dwóch dniach zjawiłeś się ty, nieznajomy. Mój ojciec
znalazł cię wyczerpanego, jak szedłeś w deszczu w dół naszej doliny. Zabrał cię
i przyprowadził tutaj.    Dziewczyna skończyła smarować,
wytarła o coś ręce i wstała.-    To było po śmierci dziadka.
Żal mi go. Był dobrym człowiekiem. Dziwne to i pokręcone. Przybył do nas i
odszedł tak szybko. Nawet nie zdążyłam go poznać... . Cóż, do zobaczenia,
nieznajomy. Wkrótce porozmawiamy.    Dziewczyna odwróciła się
i ruszyła do drzwi. Naytrel obrócił głowę w jej stronę, bardzo powoli. W końcu
wyksztusił z wielkim trudem:-    Atarhe..- głos miał bardzo
zachrypnięty.    Dziewczyna odwróciła się bardzo zaskoczona.
Uśmiechnęła się i podeszła do łóżka:-    Mówiłeś
coś?    Chciał odpowiedzieć, ale nie mógł. Czuł się, jakby
miał w gardle kamień. Musiał milczeć.-    Cóż...- usłyszał
dziewczynę.- Śpij teraz.    Nadal jej nie widział. Nic nie
widział. Jedyne co mógł zrobić to zamknąć oczy i
zasnąć.***Gdy wszedłeś do lasu śmierć na się
sprowadziłeś.Śmierć na się!Falka de Schorche zbudziły szepty.Wstań i
zejdź na pobocze, mości Falko. Tylko oglądaj się za siebie, Oni są
wszędzie.
Czy wiesz, Falko, co znaczy zginąć z miecza o mrocznej stali?Taaak...
.Czy już wiesz gdzie jesteś?Nie wiedział co się dzieje. Otworzył oczy i
zobaczył.. ciemność.Czuję ich, są blisko. Idą tu.Gdy wszedłeś do lasu
śmierć na się sprowadziłeś.Śmierć na się!Aaa ha ha ha ha ha
ha!    Falko de Schorche podniósł się z ziemi. Usiadł
i ciężko odetchnął.    Wokół szumiał las. Siedział na tym
samym gościńcu ciągnącym na Borvik. Był w tym samym miejscu, w którym dźgnął go
Mroczny Łowca.    Szybko obmacał tors. Nie znalazł ani
draśnięcia. Miał tylko rozerwaną szatę.    Wstał powoli.
Bardzo powoli. Rozejrzał się dookoła. Gościniec ciągnął się w nieskończoność.
Nie miał końca. Niknął w oddali, daleko za horyzontem.   
Wszystko wyglądało tak samo: droga tak samo porośnięta trawą, tak samo stara i
rzadko używana. Las tak samo tajemniczy, tak samo zielony. Niebo szare, zasnute
chmurami.    Jedyne czego brakowało, to trupy żołnierzy, z
którymi Falko wjechał do tego lasu. Ale jeśli on przeżył, może i im się
udało?-    Cóż, mości Falko tutaj?- usłyszał serdeczny głos
za plecami.    Odwrócił się. Stał tam niski, pleczysty
wieśniak w cienkiej tunice. Miał bujną, rozczochraną czuprynę i miłą, pyzatą
twarz.-    Grzewio?- zapytał setnik.- Przecież ty nie
żyjesz!-    Zgadza się- odpowiedział tamten spokojnym
tonem.-    Zabili cię Mroczni Łowcy!-   
Tak- kiwnął głową chłop.- Ciebie także, mości Falko.-    Co?
Przecież ja żyję!-    Cóż, dosięgła cię wreszcie kara za to,
że zostawiłeś nas na tej polanie, na pastwę tych demonów.-   
Ale ja żyję, głupcze!-    Nie, nie żyjesz. Teraz dołączysz do
nas. Będziesz z nami na zawsze.-    Co ty pleciesz
głupcze?!-    Na tej polanie zginęło wielu, bardzo wielu,
mości Falko. Wszyscy są tu ze mną, wszyscy pilnują tego lasu, a ty zostaniesz tu
z nami i postarasz się, aby było nas więcej.    Między
drzewami pojawiły się przerażająco blade twarze. Zza pni wyłoniły się kościste
dłonie o długich palcach. Z morza paproci wyłoniły się drobne figurki
dzieci.-    Co to?-    Nawet ich nie
oszczędziłeś, draniu- mówił.- Nawet po dzieci nie
wróciłeś.-    Nie mogłem!    -Ale to się
zmieni. Pozostaniesz tu z nami na zawsze i będziesz błagał, żeby rivelv wrócił
do naszego lasu i zabił cię, skracając twoje cierpienia! Teraz do nas
dołączysz!    Dołączysz do nas!   
Zostaniesz, na zawsze!    Strażnik
lasu...    Razem z nami!    Życie za
życie..    Falko obrócił się wokół. Wszędzie sine twarze,
wszędzie kościste łapy, długie pace, wszędzie małe, niewinne twarze
dzieci.-    Nie!- wrzasnął- Nie!!   
Zamilcz!    Odwrócił się. Zamiast małego Grzewio, stał tam
teraz Mroczny Łowca. Na głowie miał kapalin, a w ręku ostry miecz umazany we
krwi. Jego oczy płonęły.-    To byłeś ty!- wyciągnął palec
Falko a rana na jego piersi eksplodowała krwią.    Dołącz do
nas, mości Falko!    Zostań z nami!-   
Zostawcie mnie!! Zostawcie mnie w spokoju!    Usłyszał huk.
Ziemia zatrzęsła się, rozległ się przeraźliwy wrzask. Przez gościniec przemknęła
fala ognia odrzucając setnika w tył. Ziemia zamieniła się w pył, drzewa
sczerniały, między nimi zabłysły złote oczyska.-    Nie!!-
wrzeszczał Falko.- Nie!!    Czarne drzewa rozłamały się w pół
wypuszczając ze swego wnętrza kłęby dymu. Niespodziewanie, szerokim strumieniem
trysnęła z nich krew rozpychając stare pnie, rozrzucając wokół spaloną korę. Z
drzew wyszły czarne, demonicznie wyglądające postacie. Falko patrzył na to ze
wzrastającym przerażeniem. Nie wiedział co robić. Nic nie mógł
zrobić.    Wrzasnął na całe gardło, a jego głos się zmienił.
Bardzo się zmienił. Stał się charkliwy i gruby. Padł na kolana, schował twarz w
dłoniach i zamarł w bezruchu. Klęczał tak, a wokół niego gromadzili się Mroczni
Łowcy z długimi mieczami w kościstych łapach.    Dołącz do
nas, mości Falko!    Zostań z nami!
Koniec
Draven


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rivelv Zycie za Zycie
Godne życie za minimum
Bylyczow Kir Zycie za triceratopsa
Wszystko za życie Into the Wild (Napisy pl)
03 1 Sex za pieniądze czyli studenckie życie
jezus oddal za nas zycie swe
03 2 Sex za pieniądze czyli studenckie życie część 2
Pastoreau Życie w Anglii za czasów rycerzy okrągłego stołu
Czy Bierzesz Prawdziwą Odpowiedzialność Za Swoje Życie

więcej podobnych podstron