470 05





B/470: K.Kelzer - Słońce i cień. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

4. Ze Szczytu w dół
Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień.
przypisywane C. G. Jungowi
Od czasu "Daru Mędrca" mój eksperyment ze świadomym śnieniem prowadził mnie dalej poprzez wiele kolejnych dolin i szczytów. Niedługo po tym śnie częstotliwość moich świadomych snów znacznie spadła, z przeciętnie jednego na tydzień do mniej więcej jednego co trzy tygodnie. Następnie po kilku miesiącach miałem "martwy okres" bez żadnych świadomych snów. Ten martwy okres by pierwszym z kilku, które później pojawiały się od czasu do czasu. Trwał mniej więcej cztery miesiące i zakończył się eksplozją trzech świadomych snów, jeden po drugim w ciągu jednej nocy. W tym przejściowym okresie miałem trzy przedświadome sny, w których byłem bardzo blisko stanu świadomego śnienia. Na tym etapie zacząłem zastanawiać się: Dlaczego częstotliwość świadomych snów tak dramatycznie zmalała? Dlaczego miałem zupełnie "martwy" okres?
Wątpliwości te spowodowały, że zająłem się badaniem moich oporów przeciwko świadomemu śnieniu. Wkrótce po śnie o Mędrcu nagle zacząłem mieć wiele wątpliwości, lęków i wewnętrznych oporów wobec całego projektu rozmyślnego wywoływania świadomych snów. Mój umysł opanowały troski typu: Dokąd mnie to zaprowadzi? Czy jestem na to przygotowany? Czy potrzebuję przewodnika duchowego lub jakiegoś specjalnego eksperta, który by mi pomagał? Czy zniosę wyższe poziomy mocy, które zaczynają się teraz we mnie budzić? Czy wypalę się, jeśli nie będę ostrożny? Czy powinienem zwolnić, aby uchronić się przed wypaleniem? Czy jestem godzien, by nawiązać bezpośredni kontakt ze Światłem? Czy powinienem zwracać większą uwagę ria przestrogi innych pisarzy w tej dziedzinie, jak Patrycja Garfield [Patrycja Garfield, Pathway to Ecstasy] i Gopi Krishna [Gopi Krishna, Kundalini: The Evolutionary Energy in Man], którzy wskutek swoich eksperymentów byli narażeni na pewnego rodzaju niepokoje umysłowe. Czy faktycznie otarłem się o potężną energię kundalini nawet o tym nie wiedząc? Czy jestem dostatecznie wolny od trosk ego, aby podążać tą ścieżką w sposób właściwy i twórczy?
Mówiąc krótko: nic dziwnego, że gdy nagle pojawiło się tyle pytań i problemów, jakość i ilość świadomych snów zmniejszyła się. Jednak w miarę trwania eksperymentu okazało się, że wszystkie te pytania są niesłychanie ważne i wkrótce uświadomiłem sobie, że odpowiedź na każde z nich znajdę w odpowiednim czasie. Prawdę mówiąc wszystkie te pytania szybko stały się niezbędnymi elementami eksperymentu dostarczającymi wielu cennych nauk. Te problemy wprowadziły mnie w okres wewnętrznych dociekań, które stały się następną fazą mojej podróży. Potrzeba dogłębnego zbadania samego siebie oraz potrzeba ostrożnego posuwania się do przodu stały się w danej chwili najważniejszymi kwestiami i okazały się decydujące dla powodzenia eksperymentu na dłuższą metę. Teraz nie mam wątpliwości, że moje ego i świadomy umysł były zalewane nowymi, potężnymi energiami i obrazami, i że będę potrzebował długiego czasu i wielu rozważań, aby przyswoić cały ten materiał po to, by w końcu ujrzeć go w jasnej i pełnej znaczeń perspektywie.
Około trzech i pół tygodnia po "Darze Mędrca" miałem zwykły sen, który dodał mi otuchy i uspokoił wątpliwości dotyczące całego projektu. Zatytułowałem ten sen:
Mój żółw jest zwycięzcą, 26 stycznia 1981 roku
Stoję wyprostowany pod wodą. Gdy patrzę w górę, w stronę powierzchni, widzę, że woda dzięki światłu słonecznemu wydaje się być czysta i przejrzysta. Powoli przenikają przez nią promienie słońca.
Widzę płynącego nade mną żółwia. Jest brązowo-zielony, ma długość około dziesięciu cali i żwawo wiosłuje łapkami w miarowym tempie. Natychmiast rozumiem znaczenie snu i przypominam sobie oglądany ostatni o program telewizyjny, w którym człowiek wystawił do wyścigu z królikiem żółwia i żółw wygrał 'wyścig. Żółw oznacza, że wygram, jeżeli będę wytrwały i systematyczny w pracy ze snami i nie zwiodą mnie szybkie, błyskotliwe osiągnięcia, symbolizowane przez królika.
Budzę się i czuje, że żółw mnie upewnił i uspokoił. Czuję się dobrze uświadomiwszy sobie, że zinterpretowałem ten sen jeszcze podczas jego trwania.
Sen przypominał mi dobrze znaną bajkę o żółwiu i zającu oraz jej morał:
Powolny i wytrwały nadaje rytm, Powolny i wytrwały wygrywa bieg.
Przesłanie przekazane przez symbol żółwia wydawało się raczej jasne. Zrozumiałem, że wytrwałość i systematyczność były na tym etapie eksperymentu bardzo ważne, aby zapewnić końcowy sukces. W tym czasie zacząłem też myśleć o napisaniu książki na temat moich doświadczeń ze świadomym śnieniem czując, że pisanie będzie wspaniałą metodą rozwiązywania wewnętrznych wątpliwości i pełniejszego zrozumienia tej części świata snów, którą właśnie zacząłem badać. Im bardziej rozmyślałem nad żółwiem, tym bardziej postrzegałem go jako najwłaściwsze przeciwieństwo królika. Wydawało mi się to szczególnie istotne, dokładnie z tego powodu, że obraz królika pojawił się w moim wcześniejszym świadomym śnie, w "Magicznym króliku". Teraz sen o żółwiu nadał nowego wymiaru mojemu rozumieniu obrazu królika, który pojawił się w poprzednim śnie dwa miesiące wcześniej.
We śnie "Mój żółw jest zwycięzcą" znajdowałem się całkowicie pod wodą. Zadawałem sobie później pytania: Czy rzeczywiście byłem cały pod wodą? Czy byłem w niebezpieczeństwie? Emocjonalny wydźwięk snu zdawał się nie wzbudzać poczucia zagrożenia, a raczej przekazywał zupełnie proste przesłanie. Tak, bezsprzecznie wszedłem głęboko pod wodę i bez wątpienia chciałem spoglądać od czasu do czasu w górę, aby zobaczyć światło i zorientować się, gdzie jestem.
Wkrótce po śnie o żółwiu, gdy powtórnie czytałem autobiografię Carla Junga Wspomnienia, Sny, Myśli, bardziej doceniłem wartość powolnych i zaplanowanych refleksji nad nieświadomością. W swojej książce w paru miejscach Jung opisywał, jak często bywał wprowadzany w błąd przez swoje niektóre sny. Pisał również o głębokim szacunku, jaki żywił do tych snów i intuicyjnym przekonaniu, że niektóre z nich były bardzo ważne dla rozwoju jego osobowości. Jak w końcu wydedukował, jego nieświadomy umysł usilnie żądał, by zająć się właśnie tymi snami, które pozostawały niezapomniane i zawierały najsilniejszy ładunek emocjonalny. Tak więc w ciągu wielu lat rozmyślał nad nimi, analizując je wszechstronnie, pozwalając świadomemu umysłowi badać je pod każdym możliwym względem. Jak twierdził, niektórych z nich nigdy nie potrafił zrozumieć, a inne stawały się jasne i nabierały znaczenia dopiero po latach kontemplacji. Na tym etapie dzięki spostrzeżeniom Junga stało się dla mnie jasne, że nie czas ani szybkość, lecz rozwaga jest ważna w badaniach stanu świadomego śnienia i towarzyszących mu zjawisk. Uświadomiłem sobie, że zrozumienie tych wszystkich "darów" i związanych z nimi oporów może zająć mi lata i że jeśli tak się stanie, będę musiał się z tym pogodzić. Dodawał mi otuchy fakt, że Jung w swych rozważaniach posuwał się miarowym, przemyślanym rytmem. Uświadomiłem sobie, że będę musiał przyzwolić, aby taki sam rytm opanował moje życie i pracę.
Pięć dni później, 31 stycznia 1981 roku, miałem kolejny świadomy sen.
Karl i ja śnimy świadomie, 31 stycznia 1981 roku
Śnie i zastanawiam się, czy mogę uzyskać świadomość, że śnię. Myślę o patrzeniu na ręce i natychmiast pojawiają się one w polu mojego widzenia. Teraz jestem pewien, że śnię. Czuję lekką, subtelną energię napływająca do mojej głowy. Cieszy mnie to odczucie. Wpatruję się uporczywie w moje lśniące, jarzące się w świetle ręce. Mój przyjaciel Karl [imię fikcyjne] stoi w pobliżu. Wygląda na bardzo szczęśliwego, kiedy rozmawiamy o świadomym śnieniu. Gdy spogląda na swoje ręce, mówi, że również jest świadomy tego, że teraz śni. Czuję się wspaniale, że obaj w tym samym czasie jesteśmy świadomi tego, że śnimy.
Obraz zmienia się. Karl i ja spacerujemy podczas zbiorów w sadzie migdałowym w moim rodzinnym mieście Sutter w Kalifornii. Z radością opowiadam mu o moich doświadczeniach w strącaniu i zbieraniu migdałów w tym sadzie, wiele lat temu, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. Gdy to mówię, od czasu do czasu sprawdzam, czy nadal jestem świadomy i przekonuję się, że jestem. Teraz sen zanika i zwyczajnie śpię,
Karl jest moim przyjacielem, psychologiem, który w ostatnich latach często służył mi pomocą i zachętą w mojej pracy ze snami. Byłem zachwycony faktem, że pojawił się we śnie. Tym razem przywołanie obrazu rąk w celu wywołania lub potwierdzenia świadomego snu było dla mnie czymś łatwym i swojskim. Moje lśniące ręce! Cóż za piękny widok! A teraz stawały się one odpowiednim symbolem całego eksperymentu!
W tym śnie wystąpił nowy element, który pojawił się po raz pierwszy. Ktoś inny występujący we śnie, powiedział mi, że też jest świadomy i razem doświadczaliśmy tego odmiennego stanu świadomości. Niebawem po tym śnie zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby wizja po LSD, gdyby dwóch przyjaciół uczestniczyłoby w niej razem. Takiego doświadczenia nigdy nie przeżyłem na jawie. Sen z równoczesną świadomością dwóch osób był wspaniałym zdarzeniem.
Porównanie z LSD jest tu stosowne z uwagi na pewne analogie pomiędzy świadomym śnieniem a doznaniami psychodelicznymi. W tym momencie zacząłem dostrzegać paralele pokazujące zarówno podobieństwa jak i różnice pomiędzy tymi dwoma stanami. Wkrótce żartobliwie nazwałem swój eksperyment "L.S.D.", czyli "świadome, duchowe śnienie" [Lucid spiritnal dreaming (przyp. tłum.)]. Zauważyłem, że odmienny stan świadomego śnienia oferuje niektóre z doznań wspominanych przez ludzi zażywających LSD lub inne środki psychodeliczne. Oto niektóre z bardziej oczywistych podobieństw:
1) intensywne rozkosze zmysłowe, żywe kolory, piękniejsze niż cokolwiek, co można doświadczyć w zwykłych snach lub na jawie;
2) doznania religijne i mistyczne, takie jak bezpośredni kontakt ze Światłem, szukanie kontaktu z Bogiem;
3) synestezja
łączenie percepcji zmysłów w taki sposób, że wzrok i dźwięk synchronizowane są w jedno zgodne doznanie (w synestezji często można zobaczyć pulsowanie fal dźwiękowych, dźwięk postrzega się równocześnie oczami i uszami);
4) doznanie ekstazy religijnej lub zachwytu nad pięknem natury i wszechświata.
Podobieństwo doznań przeżywanych po środkach psychodelicznych i podczas świadomego śnienia przypomniało mi, że świadome śnienie jest ważną opcją dla ludzi chcących poszerzyć swoją świadomość w sposób wolny od niebezpieczeństwa wstrzykiwania sobie środków chemicznych i jakichś wątpliwych substancji.
Zacząłem dowiadywać się, że kolejną możliwą korzyścią lub darem stanu świadomego śnienia jest podwyższona ekstaza seksualna. Nie doświadczyłem tego sam, lecz jedna z moich studentek podczas świadomego snu osiągnęła orgazm, który, jak oświadczyła, był absolutnie nie do opisania. Zapewniła wszystkich obecnych na wykładzie, że nigdy wcześniej w życiu nie czuła tak intensywnej i przenikliwej przyjemności seksualnej, ani na jawie, ani we śnie. Lektura książki Patrycji Garfield Pathway to Ecstasy uświadomiła mi istnienie licznych ekstatyczno-orgazmicznych świadomych snów. Nic dziwnego
zacząłem się zastanawiać
że niektórzy z wielkich chrześcijańskich mistyków opisywali swoją relację z Bogiem w wymyślnych, seksualnych obrazach. Przypomniałem sobie niektóre dzieła św. Jana od Krzyża, szesnastowiecznego hiszpańskiego mistyka i poety, który o zjednoczeniu ludzkiej duszy z Bogiem mówił jak o ekstatycznym, seksualnym połączeniu. Z czasem zacząłem uświadamiać sobie, jak właściwa i precyzyjna była ta metafora. Zacząłem rozważać, że zwykły orgazm jest prawdopodobnie przygotowaniem lub nikłym przedsmakiem najwyższego orgazmu (błogości), za którym tęskni każda ludzka dusza.
Następny świadomy sen z tej serii wniósł do mego eksperymentu sporo komizmu i odprężenia. Ten sen pomógł mi dostrzec fakt, że nieświadomy umysł naprawdę posiada doskonałe poczucie humoru i może zaproponować rozwiązania ważne dla równowagi psyche. W tamtym czasie zacząłem odczuwać brzemię mojego eksperymentu i zdecydowanie potrzebowałem nieco wytchnienia. Moja nieświadomość, w całej swojej mądrości, pozwoliła mi spojrzeć na świadome śnienie z innej perspektywy.
Świadomy i na luzie, 19 lutego 1981 roku
Idę w górę zbocza piaszczystą drogą, która wygląda jak typowa ścieżka przeciwpożarowa w Marin County. Droga jest kreta i wyboista. Intuicja podpowiada mi, że wkrótce spotkam kilku wietnamskich żołnierzy. Jestem zupełnie spokojny. Mijam zakręt i widzę zbliżającą się małą grupę żołnierzy niosących karabiny i ubranych w oliwkowo-zielone mundury. Okazuje się, że ci wszyscy żołnierze to kobiety, raczej niskie i drobne. Czuję, że jedna z nich mi się podoba i ja również się jej podobam. Nagle uświadamiam sobie, że śnię. Czuję, głównie w głowie i w okolicy czoła, znajoma, aczkolwiek rozkoszna lekkość i delikatne równowagę wewnętrzna. Mówię do siebie, żeby to potwierdzić: "Jestem świadomy i widzę we śnie swoje ręce". Ręce nie pojawiają się jednak w polu mojego widzenia. Powtarzam zdanie jeszcze dwa razy, a ręce nadal nie pojawiają się. Teraz odrzucam ten pomysł i myślę: "Ach, co tam! Jedyne, co ma znaczenie, to że jestem świadomy". Kontynuuję sen.
Wietnamka wydaje się teraz piękniejsza niż kiedykolwiek. Podchodzi prosto do mnie i obejmujemy się czule. Unoszę je w górę trzymając w ramionach. Jest taka lekka. Czuję jej silny zmysłowo-seksualny magnetyzm. Przyciąga mnie do siebie z niezwykłą mocą, która jest stanowcza, a zarazem delikatna. Z ochota i z miłością pieszczę jej łono, całuję ja kilkakrotnie w usta i powtarzam: "Jesteś taka piękna... Jesteś taka piękna". Jej twarz emanuje lekką poświatą, jest jakby skąpana w świetle księżyca i chętnie sycę się nią. Jestem niezmiernie świadomy jej "uwodzenia", jej magnetycznej energii. Niemniej czuję, że wszystko to jest takie miłe i z chęcią z nią pozostaję.
Nagle obraz zmienia się. Jestem wciąż świadomy. Stoję na ulicy Buttle House, podrzędnej wiejskiej drodze niedaleko mojego miasta rodzinnego Sutter. Okolica w tym momencie jest cicha, spokojna i opuszczona. Jest piękny wiosenny dzień. Pastwiska wzdłuż drogi są gęste i zielone. Nieopodal widzę kilka krów spokojnie pasących się na soczystej, zielonej trawie. Nagle droga zostaje zatłoczona pojazdami i ruch całkowicie zamiera. Długi sznur samochodów czeka na drodze, zderzak przy zderzaku, a moja furgonetka jest tam również. Wchodzę do samochodu i siedzę w nim przez chwilę. Samochody stoję unieruchomione. Po chwili wychodzę z auta i rozprostowuję nogi czekając na pierwsze oznaki ruchu na drodze.
Dostrzegam teraz, że sznur samochodów porusza się znowu, a moja furgonetka porusza się wraz z nimi. Widzę ją przed sobą, jak porusza się powoli cal po calu, bez kierowcy! Biegnę szybko i gdy tylko doganiam ją, wskakuję na siedzenie kierowcy. Widzę że mój przyjaciel, psycholog Kań, siedzi na miejscu pasażera. Rozmawiamy podnieceni jadąc przed siebie.
Widok znowu się zmienia. Wciąż świadomy, że śnię, siedzę przy stole tuż przy autostradzie Colusa
głównej drodze prowadzącej do mojego miasta rodzinnego. Na stole stoi wiele talerzy ze smakowitym jedzeniem. Karl i troje studentów autostopowiczów siedzę ze mną przy stole. Prowadzimy ożywioną dyskusję na temat psychologii. Dwoje z nich to młode wschodnie kobiety, trzeci to mężczyzna, młody amerykański Chińczyk. Wszyscy mają w ustach papierosy i zamierzają je zapalić. Ja nie mam papierosa i stanowczo protestuję, jednocześnie żartując i śmiejąc się głośno. Mówię do Karła: "O nie! Nawet ty chcesz nas zatruwać". Jedna z kobiet okrąża stoi i żartobliwie wkłada mi w usta papierosa. Wyjmuję go i wszyscy śmiejemy się głośno. Uświadamiam sobie, że jestem wyjątkowo "na luzie" wobec tej sytuacji, którą zazwyczaj uważam za bardzo poważną.
Teraz ta sama wschodnia kobieta powraca do stołu i podnosi duży talerz pełen słodkich, soczystych kawałków ananasa. Podsuwając mi go bardzo swawolnym i szybkim ruchem uśmiecha się szeroko i mówi: "Miałbyś ochotę na kawałek?" Od razu odpowiadam bardzo sugestywnym tonem: "O, z wielka ochotą wziąłbym kawałek od ciebie... I miałbym też ochotę dać ci kawałek". Wszyscy rozumieją żart i znowu wybuchają śmiechem. Budzę się wesoły i w dobrym nastroju.
Z wielką radością czytałem ten sen ponownie, przygotowując się do pisania tej części mojej opowieści. Był pełen zmysłowości, żartów i przyjemności. Szczególnie podobały mi się wybuchy śmiechu tuż przed zakończeniem snu. Czytając o tym przeżywałem to doświadczenie jeszcze raz. Pozbawione zahamowań żarty seksualne i oczywisty symbolizm seksualny w postaci papierosów i okrągłych, soczystych krążków ananasa (z dziurkami w środku), którego nie sposób przeoczyć. Było w tym śnie coś zdrowego i poruszającego, ponieważ śmiech był gromki i serdeczny. Czułem, że nadaję dużą wartość żartom seksualnym w mieszanym towarzystwie, żartom, które przekraczają zwykłe granice "przyzwoitości". Sen był dla mnie doświadczeniem konsolidującym pokazując, jak mężczyźni i kobiety mogliby przekomarzać się i żartować w ten sposób. Ale przede wszystkim sen przypomniał mi, aby śmiać się i śmiać z pewnych spraw, które uważałem za śmiertelnie poważne. Przez ponad dziesięć lat aktywnie popierałem grupy ruchu ochrony środowiska dążące do ograniczenia palenia papierosów w pomieszczeniach. Prawdę mówiąc traktuję ten temat całkiem poważnie i już od wielu lat oczekiwałem wprowadzonych niedawno zmian stosownych przepisów i zmiany nastawienia opinii publicznej wobec tej kwestii. W ten sposób papierosy we śnie miały dla mnie podwójne, a nawet potrójne znaczenie, mówiąc mi, abym przestał przejmować się zatruwaniem powietrza przez papierosy, eksperymentem ze świadomym śnieniem, a także żarcikami i przekomarzaniami seksualnymi. W tej fazie mojej podróży nieświadomość okazała się przewrotna.
Uroda i pociągający magnetyzm Wiemamki-żołnierza były kolejnym istotnym elementem snu. Reprezentowała ona w potężny i prowokujący sposób "kobiecą energię" wewnątrz mnie samego. Obejmowanie jej we śnie przypominało mi mój proces obejmowania samego stanu świadomego śnienia. Zadawałem sobie pytania: Czyż ona nie jest w dużym stopniu jak świadomy sen? Czy nie jest ona nieco obca? Czyż nie jest czuła, drobna i delikatna? Czyż nie jest wspaniała i bajecznie atrakcyjna ze swoją twarzą skąpaną w miękkim, połyskującym świetle księżyca? Na wszystkie te pytania odpowiadałem "Tak". Nasze wzajemne pieszczoty w świadomym śnie były tak pełne miłości i tak bardzo zmysłowe i seksualne. Jednakże podczas pieszczot sceneria snu nagle zmieniła się i mój umysł z jakiejś przyczyny oddalił się od niej. Ta nagła zmiana wewnątrz snu, nie kontrolowana przeze mnie, przeniosła mnie w okolice rodzinnego miasta i pogrążyła w scenach znanych z dzieciństwa. Jak podejrzewałem, korek uliczny i ruch mojego samochodu bez kierowcy miały mi coś ważnego do przekazania.
Być może coś z mojej przeszłości, z dzieciństwa, z dziecięcych wierzeń i doświadczeń przerwało mój pełny związek ze stanem świadomego śnienia symbolizowanym przez piękną kobietę-żołnierza. Ten rodzaj nagłego i nieoczekiwanego "przeskoku do przeszłości" jest dokładnie tym sposobem, w jaki działa umysł, ilekroć staje w obliczu czegoś nowego, tajemniczego i być może przytłaczającego. W końcu ten sen uświadomił mi, że zjednoczenie się ze stanem świadomego śnienia nieuchronnie popchnie moją świadomość zarówno do przodu, jak i wstecz w czasie. Będzie mnie stale zmuszać do badania tak sanno najstarszych części mojej psyche, jak i najnowszych tworów, tak przeszłości jak i przyszłości. Uświadomiłem sobie, że wszelkie nie rozwiązane blokady (korki uliczne) z mojej przeszłości z pewnością będą przenikać teraz do mojej świadomości z powodu samego tylko wkraczania w stan świadomego snu. Gdy zastanowiłem się nad tymi obrazami, musiałem dojść do wniosku, że nadal są w moim życiu okresy, w których nie siedzę za kierownicą, a moja energia (furgonetka) porusza się bez mojego udziału. Ujrzałem, że nadal istnieją okresy, w których utykam i czuję się zablokowany, a stare nawyki mentalne pochodzące z dzieciństwa powstrzymują mnie przed pełnym zjednoczeniem ze stanem świadomego śnienia.
Ów sen bardzo mnie pocieszył dając mi fascynującego towarzysza podróży w postaci mojego przyjaciela Karla. Na jawie od lat prowadzimy wiele pouczających dyskusji i dużo żartujemy. Teraz on i ja spędzaliśmy razem czas żartując również w świecie świadomego snu.
Sen "Świadomy i na luzie" zawierał jeden szczególnie interesujący znak postępu w eksperymencie. Kilkakrotnie próbowałem we śnie przywołać moje ręce, a one się nie pojawiły. Po kilku bezowocnych próbach zrezygnowałem z tej metody i kontynuowałem sen. Dostrzegłem w tym ważne przesłanie
mianowicie pewne metody psychiczno-duchowe z czasem tracą swoją przydatność. Metody, które początkowo pomagają badaczowi, mogą go w końcu usidlić. W pewnym momencie trzeba zarzucić starą metodę i przyjąć nową. W tym momencie "znajome, rozkoszne uczucie lekkości i delikatnej równowagi wewnętrznej", które czułem głównie w głowie i na czole, stało się moim nowym sygnałem, potwierdzającym, że jestem znowu świadomy we śnie. W wielu kolejnych świadomych snach zacząłem używać owych odczuć lekkości głowy i łaskoczących pulsacji w czole jako potwierdzenia bycia świadomym we śnie. Dlatego zacząłem porzucać poprzednią metodę
znajdowanie rąk w scenerii snu. Sądzę, że we wszystkich formach pracy duchowej istotne jest wyczucie chwili, w której należy porzucić starą metodę na rzecz nowej. Technika rąk była jedynie nośnikiem. Chociaż była ważna na początku eksperymentu, doszedłem do wniosku, że powinienem ją zarzucić i przejść do kolejnego etapu mojej podróży.
W dzienniku zapisałem krótki komentarz na temat tego snu. Mówił on, że w ciągu dwóch tygodni poprzedzających ten świadomy sen regularnie stosowałem autohipnozę podając sobie sugestię: "Jestem we śnie świadomy i na luzie", co oznaczało, że w tym samym czasie miałem być i świadomy i odprężony. Pragnąłem wnieść nieco odprężenia do całości eksperymentu, ponieważ jego powaga zaczynała mnie przygnębiać. Przede wszystkim przytłoczyły mnie trzy przejmujące świadome sny, które miałem 2 stycznia. Mój umysł błądził w wielu kierunkach, czując wagę tych badań i nie wiedząc, dokąd to wszystko może mnie zaprowadzić. Zastanawiałem się, czy będę miał więcej snów tak samo intensywnych jak "Dar Mędrca".
Mniej więcej w tym samym okresie rozbudowałem powracające fantazje dotyczące eksperymentu. Zacząłem myśleć, że świadome śnienie może pomóc mi, oraz innym poważnym badaczom, wykształcić w sobie nadzwyczajne moce psychiczne i intuicyjne. W swoich fantazjach myślałem, że być może owe moce psychiczne przekroczą te zdolności, które przeciętne medium psychiczne potrafi uaktywnić na tym etapie ewolucji naszego społeczeństwa, co pozwoliłoby nam osiągnąć nowe poziomy świadomości i duchowej czystości. Zaczynałem wyobrażać sobie społeczeństwo, w którym coraz więcej ludzi praktykowałoby świadome śnienie i odnosiłoby niewypowiedziane, niewyobrażalne korzyści dzięki takiej ewolucji. Tworzyłem obraz społeczeństwa, które w końcu byłoby wolne od tajemnic wojskowych i manipulacji politycznych, ponieważ świadomość w stanie snu powodowałaby, że wiedza dotychczas ukrywana byłaby teraz dostępna dla wszystkich. Zacząłem wyobrażać sobie, że z czasem coraz większa ilość ludzi zdoła wreszcie śnić świadomie i łatwo zdobędzie potrzebną wiedzę lub informacje. W takim społeczeństwie, jak sobie wyobrażałem, zbrodnia z premedytacją w końcu przestanie istnieć, a intrygi polityczne i wszelkiego rodzaju konspiracja staną się czymś przestarzałym, ponieważ duża ilość świadomie śniących ludzi będzie umiała odczytywać myśli i marzenia potencjalnych konspiratorów, i ujawniać je albo kierować te negatywne energie na pozytywne drogi.
Wkrótce potem, gdy przemyślałem te fantazje, ujrzałem, że same w sobie były dość imponujące. Zacząłem sądzić, że albo była to czysta megalomania, albo droga prowadząca do olbrzymiej przemiany psychologicznej i społecznej. W pierwszym przypadku musiałbym popracować nad własną megalomanią i przywrócić mojemu ego właściwe, zdrowe proporcje. W drugim przypadku byłoby wciąż mnóstwo problemów i pytań natury etycznej i profesjonalnej, które musiałyby zostać stopniowo rozwiązane. Patrząc wstecz, sądzę, że fantazje te były kombinacją megalomanii i myślenia futurologicznego, co było naturalną konsekwencją zaistnienia nowych i przejmujących snów w moim życiu.
W końcu zacząłem doceniać nawet własną megalomanię oraz różne inne mroczne cechy mojej psyche. W pewnym momencie dostrzegłem, że w moim przypadku megalomania była nie tylko naturalna, ale była nawet nieuchronną, niezbędną i w ostateczności pozytywną konsekwencją mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Jej wybuch był szczególnym produktem ego, z którym musiałem stanąć twarzą w twarz, i który musiałem rozwiązać, jeśli zamierzałem kontynuować podróż. Moja megalomania, pozostawiona bez kontroli, mogłaby ograniczyć lub nawet zniszczyć moje plany, ale mogłem też stawić jej czoła i wykorzenić ją w jakiś odpowiedni sposób.
Długi sen "Świadomy i na luzie" był w zasadzie pozytywną reakcją na autohipnozę, którą starałem się wpłynąć na treść moich świadomych snów. W owym śnie pragnienie pozostania świadomym i odprężonym zamanifestowało się dziesięciokrotnie. Śmianie się z samego siebie i śmianie się ze świata są naturalnymi, tradycyjnymi metodami pomniejszania własnego ego i hamowania megalomanii. Kilka lat po rozpoczęciu eksperymentu dostrzegłem, że jeśli zamierzam zostać świadomie śniącym, to ciemne siły mojej psyche wkrótce muszą nieuchronnie wyjść na jaw. Każdy, kto uzyskał tak dobry kontakt ze Światłem, każdy, kto został porażony przez jego tajemnicę i moc, zostanie w tym samym momencie narażony na nadejście mroku, na pojawienie się ciemnych sił wewnątrz swojej psyche. W końcu uświadomiłem sobie, że te ciemne siły nieuchronnie zmobilizują się przez sam fakt, że stanęło się w obliczu Światła. Coraz częściej zacząłem rozważać twierdzenie, które opisuje ten proces: "Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień".
Na pewnym etapie zacząłem wizualizować model, który łączyłby to twierdzenie z moim doświadczeniem świadomego śnienia. Model przedstawia czterofazowy cykl odpowiadający czterem stronom kompasu. Tymi czterema stronami są: 1) świt/ 2) południe, 3) zmierzch, 4) północ (patrz diagram poniżej).

Każdy z koncentrycznych kręgów diagramu (A, B, C, D, itd.) jest orbitą, która reprezentuje poziom ludzkiej świadomości. Według tego modelu każdy zaczyna życie krążąc po pierwszej orbicie świadomości, orbicie A, doznając emocjonalnej intensywności i kontrastów typowych, co jest typowe dla tej orbity. Gdy orbita zostaje poznana, zaczynamy ją w końcu uważać za normalną. Następnie po paru większych przełomach w świadomości wizja świata (świadomość) danej osoby zostaje "wytrącona" z orbity A na orbitę B, z początkowej orbity na następny poziom. Teraz człowiek kontynuuje cykl na swojej nowej orbicie, ale jej rozmiar powiększył się, a poziom intensywności drastycznie wzrósł na obu jej ekstremach. Teraz na szczycie orbity człowiek napotyka więcej światła, a na dnie więcej ciemności. Radości stają się bardziej intensywne, a smutki głębsze.
Każde poważniejsze wydarzenie w życiu może wstrząsnąć ludzką świadomością i wypchnąć ją na zewnątrz, na następną orbitę. Na przykład szok może wywołać bolesne przeżycie, takie jak śmierć ukochanej osoby. Może on też być rezultatem intensywnego pozytywnego doznania, takiego jak narodziny pierwszego dziecka, powrót do zdrowia po poważnej chorobie, doznania mistyczne lub nadzwyczajny świadomy sen. Ilość "orbit świadomości" jest niezliczona, może rozpościerać się na zewnątrz w nieskończoność do poziomów E, F, G i dalej. W tym stadium naszej ewolucji nie potrafimy dostrzec kresu zasięgu świadomości, ponieważ wydaje się on nieskończony, tak jak sam wszechświat. Każdy z nas jest jak astronom badający kosmos własnym teleskopem, zdolny widzieć jedynie z centrum, którym jest jego własny punkt obserwacyjny.
Świadomość każdego człowieka nieustannie krąży po swej orbicie dotykając różnych punktów własnego psychicznego kompasu. Przemieszczanie jest płynne i dynamiczne. W miarę jak docieramy do wyższych poziomów światła, jasności, świadomego śnienia, powinniśmy schodząc do dolnego punktu okręgu przygotować się do zgłębienia ciemniejszych poziomów cyklu. Owe przesunięcia i zmiany intensywności można dostrzec dzięki uważnej obserwacji własnego świata snów i świata fantazji na jawie.
W moim przypadku zacząłem dostrzegać, że "Dar Mędrca" ofiarował mojej psyche istotny "wstrząs energetyczny" i wypchnął mnie na dalszą orbitę mojego systemu. W oparciu o ten model zacząłem rozumieć, jak północna strona mojego cyklu może stawać się ciemniejsza niż kiedykolwiek dotąd i że świat bardziej niż kiedykolwiek dotąd domagał się ode mnie, abym stanął przed obliczem tej ciemności.
W końcu nauczyłem się ufać tej ciemnej stronie własnej psyche, chociaż muszę przyznać, że niektóre spotkania z nią były czasami przerażające. Nauczyłem się też więcej o tym, jak przeżywać ciemne fazy nowej orbity i jak przeżywać pojawiające się depresje, które przychodzą i odchodzą. Mogę nawet powiedzieć, że nowa wiedza o pewnych aspektach ludzkich doznań, które dotychczas znałem jedynie z książek i opowieści, w dziwny sposób była dla mnie błogosławieństwem. Sądzę, że teraz rozumiem, jak jedna istota ludzka może chcieć zabić drugą, gdy zostanie całkowicie opanowana przez wewnętrzny strumień gniewu i bezradnej wściekłości. Wierzę, że teraz rozumiem i widzę wyraźniej, bardziej żywo niż kiedykolwiek, własne tendencje do pomniejszania wartości żeńskiej części mnie samego. Rozumiem, w jaki sposób odziedziczyłem po ojcu tę ciemną spuściznę i jak bardzo on cierpiał nie potrafiąc rozwiązać tego problemu w swoim życiu. Zastanawiając się nad tym, w pewnym momencie przypomniałem sobie sceny z dzieciństwa, w których ojciec słownie znieważał matkę i jej rodzinę, obrzucając ją hańbiącymi wyzwiskami na oczach wszystkich dzieci, a nawet w obecności gości przy obiedzie. Jako dziecko czułem wtedy wielki ból. Zdarzało się to wielokrotnie, a moja matka biernie znosiła obelgi i nigdy się nie broniła. Wiele lat później, ilekroć ignorowałem własne uczucia lub uczucia żony i dziecka, widziałem pozostałości tych ciemnych cech pojawiające się w mej świadomości bardziej intensywnie, niż kiedykolwiek czyniły to w moim eksperymencie ze świadomymi snami. Dostrzegłem, że nie mogę uciec przed bólem mojej przeszłości. Pozostawało mi albo ciągłe zniewolenie albo z trudem wywalczona wolność. Wiedziałem, że pewne stare formy bycia ofiarą pozostawały uparcie zakorzenione w psyche i pozostaną tam, dopóki mój świadomy umysł nie odkryje ich i nie wykorzeni jedną po drugiej. Jako dziecko byłem ofiarą patrząc bezradnie, jak mój ojciec upokarzał i lżył wszystkich wokoło. Teraz, podczas eksperymentu, bardziej niż kiedykolwiek zaczynałem czuć ostrość tego bólu emocjonalnego, zarówno starego jak i nowego, za każdym razem, gdy przechodziłem przez ciemną stronę mojej orbity. Ta ostrość i wzrastająca intensywność zaczęły mi mówić, że nie będę mógł trwać na zawsze w starej formie. Jeśli mam przeżyć i rozwijać się emocjonalnie na nowej orbicie, będę musiał być bardziej wrażliwy na uczucia, niż byłem wcześniej. W miarę posuwania się po mojej nowej, poszerzonej orbicie, w końcu musiałem podjąć decyzję i stanąć twarzą w twarz ze starymi, nie rozwiązanymi, ciemnymi aspektami własnego życia wewnętrznego. Ta praca stała się integralną częścią całego eksperymentu. Praca ta była transformacją cienia.
Mój sen "Świadomy i na luzie" był ważnym i stabilnym przejęciem władzy nad siłami stanu świadomego śnienia. W istocie nauczył mnie, że mogę być świadomy we śnie będąc równocześnie odprężony i pełen humoru po to, aby zrównoważyć powagę i intensywność emocjonalną całego eksperymentu. Gromki śmiech i "luźna rozmowa" we śnie w czarujący sposób były tą przeciwwagi
Następny świadomy sen, który pojawił się w tej serii, miał wyraźnie religijną symbolikę. Pojawił się mniej więcej dwa tygodnie po poprzednim śnie i ofiarował mi wspaniałe uczucie siły i radości.
Jan Chryzostom: Złotousty, 6 marca 1981 roku
Słyszę donośny męski głos śpiewający bardzo żywo i rytmicznie. Wpatruje się w ciemność i w końcu w polu mojego widzenia pojawia się ksiądz. Stoi przed ołtarzem twarzą do zebranych i odprawia msze. Jego głos jest mocny, głęboki i niesamowicie magnetyczny. Śpiewa w jeżyku, którego nie rozumiem. W pewien sposób czuje, że jest to starożytna greka, ale nie jestem tego całkowicie pewien. Nagle uświadamiam sobie, że śnie i w myśli przyzywam ręce, aby pojawiły się jako potwierdzenie. Nie pojawiają się, ale pojawia się za to znane mi uczucie nadzwyczajnej jasności i zrównoważenia umysłu. Wiem, że śnie. Ksiądz, którego widzę, to ojciec Gene Lucas, chociaż nie jestem całkowicie pewien jego tożsamości, gdyż ma niesamowicie silny i donośny głos, donośniejszy niż jakikolwiek ludzki głos, który słyszałem. Obserwuje ojca Lucasa bardzo uważnie, klęcząc z boku, niedaleko od ołtarza. Widzę tylko ojca Lucasa, chociaż wiem, że wierni też są. obecni. Teraz ojciec zaczyna się powoli rozpływać. Telepatycznie wzywam go, by się pojawił. Gdy znika, uświadamiam sobie, że nie mam kontroli nad snem.
Parę chwil później słyszę inny męski głos, również śpiewający z zapałem. Ponownie wpatruje się usilnie w ciemność i w końcu pojawia się obraz innego księdza. On także stoi przed ołtarzem naprzeciwko zebranych. Obraz, który widzę, jest jak piękna czarno-biała fotografia, bardzo subtelna i zmysłowa. Śpiew i moc głosu tego księdza są także nadzwyczaj magnetyczne i w tym samym obcym jeżyku, który słyszałem wcześniej. Nagle intuicyjnie wiem, że ten ksiądz to święty Jan Chryzostom. Jestem zachwycony. Głęboko doceniam moc, elokwencje i magnetyzm, które płyną z jego głosu i osoby. Słuchając dostrzegam niewyraźny cień mojej ręki szybujący w polu mojego widzenia. Teraz, gdy zdaje sobie sprawę z faktu, że ręka pojawiła się we śnie, utwierdzam się jeszcze bardziej w przekonaniu, że to świadomy sen. Widzę kilka eleganckich kobiet w jasnych kolorowych sukniach. Stoją w pierwszym rzędzie wiernych. Mają nadzwyczajnie jasne, promieniejące energią twarze. Odkrywam, że są pełne podziwu dla Jana, którego głos i prezencja są żywym przykładem łaski bożej, tak bliskim i rzeczywistym. W końcu śpiewający ksiądz powoli znika. Obserwuje, jak się rozpływa.
Ten sen kolejny raz potwierdził duchowy wymiar świadomego śnienia. Pierwszy ksiądz, ojciec Gene Lucas, był moim bohaterem, gdy byłem nastolatkiem. Kiedy w wieku lat czternastu wstąpiłem do seminarium, pełnił funkcję pomocnika pastora w kościele parafialnym i przez wszystkie seminaryjne lata służył mi wsparciem i inspiracją. Wciąż żywię wobec niego wiele dobrych uczuć, choć teraz widuję go tylko czasami. Drugi ksiądz, święty Jan Chryzo-stom (345-407), był jednym z ojców-założycieli wczesnego kościoła chrześcijańskiego. Znany był ze swojej niezwykłej elokwencji tak bardzo, że współcześni mu ludzie nadali mu honorowy przydomek Chryzostom [chrysos (złoto) i stoma (usta) pochodzą z greki koińskiej, używanej w epoce wczesnego chrześcijaństwa. Imię Chryzostom oznaczało "złotousty"]. Sen ów podkreślił też kolektywny aspekt świadomego snu, pokazując, że w pewnych przypadkach odmienny stan może być dzielony z innymi ludźmi w specjalnych okolicznościach, na przykład takich jak nabożeństwo. W obu częściach snu donośny śpiew był dominującym aspektem doznania i to pamiętam najlepiej aż do dzisiaj. Moc i rytm śpiewu obu księży wypływały jak rzeka energii i wnikały bezpośrednio w stojących nieopodal ludzi, którzy chłonęli ją z największą ochotą.
W późniejszych refleksjach dostrzegłem powiązanie pomiędzy Janem Złotoustym i darem czystego złota, który ofiarowałem dzieciątku Jezus w "Darze Mędrca". Piękno i wartość złota są powszechnie uznane i nie wymagają komentarza. Istnieje dla mnie istotne duchowe powiązanie między złotym sercem i złotymi ustami, ponieważ cokolwiek jest w ludzkim sercu, zostanie w końcu wyrażone. To, czym człowiek jest w swojej najgłębszej istocie, będzie w końcu wiadome jemu samemu i wszystkim innym. Ostateczne tajemnice nie istnieją. W tym świadomym śnie śpiew obu księży, tak jak większość tego, co dzieje się w stanie świadomego śnienia, był po prostu nie do opisania. Pamiętam niesamowitą głębię i wibrację tych śpiewnych dodających siły i wywierających wrażenie słów. Każda sylaba żyła energią. Każde słowo było falą płynącą z najgłębszych zakątków kosmosu poprzez tych dwóch księży, dwa ludzkie kanały, by w pełni dostrojeni i otwarci słuchacze niczym gąbka wchłonęli je całkowicie. Istotnie, ludzie byli oczarowani wspaniałą wibracją śpiewu, która naprawdę była wibracją Ducha. We śnie również byłem oczarowany pięknem boskiej muzyki płynącej z dwóch wybranych przez Niego instrumentów. To była prawdziwa liturgia! Było to nabożeństwo, jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej na jawie. Jan Złotousty i ojciec Gene Lucas zaprezentowali swój boski dar. Święty był kanałem, przez który mogła płynąć boska energia, płynąć nieprzerwanie dzięki temu, że została usunięta blokada ego. Współczesny ksiądz był doskonale dostrojony do swojego duchowego przodka. Nie potrafię wyobrazić sobie bardziej dosłownej definicji świętości, pełni, czy łaski.
We śnie widziałem jedynie część słuchaczy Jana Chryzostoma, tych, którzy stali najbliżej ołtarza. Stali wyprostowani, czujni, z błyszczącymi oczami, dostrojeni do jego śpiewu. Ani oni, ani ja nie rozumieliśmy znaczenia słów i intelektualnej treści śpiewu, a jednak wszyscy we śnie akceptowaliśmy go. Śpiew był tym, czym był. Jego istotą była energia. Jego wibracja posiadała specjalną, uzdrawiającą moc. We śnie czułem głęboki szacunek dla witalności starożytnego języka i dla wibracji płynących poprzez głosy obu księży, tego dawnego, jak i współczesnego.
Potraktowałem ten sen jako zachętę, aby rozwinąć tę pełnię mocy i energii wewnątrz mnie samego, żeby móc wypowiadać "moją prawdę" z pełną elokwencją i przekonaniem "złotoustego". Z wielką przyjemnością odczytywałem ten sen wielokrotnie, ponieważ zawierał tajemnicę. Nadal sądzę, że jeszcze nie w pełni pojąłem jego znaczenie i wagę, z czym trzeba się pogodzić. Być może sen ten będzie miał mi coś więcej do powiedzenia, gdy stanę się starszy. Gotów jestem poczekać, aż wyjawi się przede mną jego pełnia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wykład 05 Opadanie i fluidyzacja
Prezentacja MG 05 2012
2011 05 P
05 2
ei 05 08 s029
ei 05 s052
05 RU 486 pigulka aborcyjna
473 05

więcej podobnych podstron