v 04 154







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.154)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






154. W TERMACH
TYBERIADZKIEGO EMMAUS
Napisane
26 lipca 1946. A, 8781-8790
Jezioro jest jednym
olbrzymim
sardonyksem w oprawie wzgórz oświetlonych bardzo słabo gwiazdami, gdyż
księżyc już
zaszedł. Jezus jest sam w zielonej altanie, z głową na przedramionach
opartych o
stół, blisko lampy, której światło dogasa. Ale nie śpi. Od czasu do
czasu unosi
głowę, spogląda jeszcze na kartki rozłożone na stole. U góry utrzymuje
je lampa, a
Jego przedramiona przytrzymują je u dołu. Potem znowu spuszcza głowę.
Wszystko jest ciche.
Nawet samo jezioro
zdaje się spać w parnym spokoju nocy. Potem nagle rozlega się
równocześnie szmer
wiatru w listowiu i samotne uderzenie fali o brzeg. Zmiana w przyrodzie
jest jakby
przebudzeniem się żywiołów.
[Ukazuje się] blada
jasność świtu.
Ledwie się zaczyna, a już jest światłem, choć oko spoglądające na pusty
ogród
jeszcze tego nie dostrzega. Lustro wody odbija to powracające światło.
Jego ciemny
sardonyks, w kolorze ołowiu, rozjaśnia się nieco. Powoli – odbijając
barwę nieba,
na którym maluje się świt – przechodzi od koloru ołowianego do
szaroniebieskiego, a
potem szarostalowego, żeby się stać opalem. W końcu rajski błękit
odbija się w
wodach [jeziora].
Jezus wstaje, zbiera
kartki, bierze
lampę, która zgasła przy pierwszym podmuchu bryzy, i idzie w kierunku
domu. Spotyka
służącą, która Mu się kłania, potem – ogrodnika, który idzie do
kwiatów.
Pozdrawiają się wzajemnie. Wchodzi do sieni, gdzie inni słudzy
zaczynają swe pierwsze
prace.
«Pokój wam. Czy
możecie zawołać
Moich?»
«Już wstali, Panie.
Wóz dla niewiast
jest gotowy. Joanna także wstała. Jest w wewnętrznym atrium.»
Jezus przechodzi
przez dom, udając się
do atrium od strony drogi. Rzeczywiście wszyscy są tam zgromadzeni.
«Chodźmy. Matko,
niech Pan będzie z
Tobą. Mario, z tobą także, i niech Mój pokój wam towarzyszy. Żegnaj,
Szymonie.
Zanieś Mój pokój Salome i dzieciom.»
Jonatan otwiera
ciężkie drzwi. Na
ulicy znajduje się osłonięty wóz. Ulica przechodząca pomiędzy domami,
całkiem
opustoszała, nie jest jeszcze zbyt oświetlona. Niewiasty wsiadają z
krewnym do wozu.
Następnie oddalają się.
«Teraz kolej na nas.
Andrzeju, biegnij
naprzód tam, gdzie są łodzie, i powiedz pomocnikom, żeby czekali na nas
w Tarichei.»
«Jak to? Idziemy
pieszo? Spóźnimy
się...»
«Nieważne. Idźcie
przodem, Ja się
pożegnam z Joanną.»
Apostołowie oddalają
się...
«Panie, pójdę za
Tobą, czy raczej
– przed Tobą, bo popłynę łodzią» [– mówi Joanna.]
«Będziesz musiała
długo czekać...»
«To bez znaczenia.
Pozwól mi się tam
udać.»
«Niech będzie, jak
chcesz. Chuzy nie
ma?»
«Nie wrócił, Panie»
[– odpowiada
Joanna.]
«Powiedz, że go
pozdrawiam i że go
usilnie proszę, żeby był sprawiedliwy. Pogłaskaj za Mnie dzieci. I...
ty, która
zrozumiałaś Nauczyciela, spraw, aby Chuza pojął, iż jest w błędzie, a z
nim –
wszyscy ci, którzy by chcieli uczynić Chrystusa doczesnym królem.»
Jezus wychodzi na
drogę i dochodzi
szybko do apostołów.
«Chodźmy drogą przez
Emmaus. Wielu
nieszczęśliwych idzie do źródeł. . Jedni, żeby wyzdrowieć, inni – dla
znalezienia
wsparcia.»
«Ale my nie mamy
nawet najmniejszego
pieniążka» – stwierdza Jakub, syn Zebedeusza.
Jezus mu nie
odpowiada.
Drogi zaludniają się
z minuty na
minutę dwoma całkowicie odmiennymi typami ludzi. Są ogrodnicy, kupcy,
słudzy,
niewolnicy, wieśniacy, którzy spieszą w stronę targowisk, oraz bogacze
cieszący się
życiem. W lektykach lub na koniach i oni udają się do źródeł.
Przypuszczam, że są
tam termy, bo wody te mają działanie lecznicze.
Tyberiada musi być
trochę
kosmopolityczna, gdyż są tu ludzie różnych narodowości. Są Rzymianie,
ociężali z
powodu życia próżniaczego i występnego. Są też wystrojeni Grecy, z
pewnością nie
mniej rozpustni od Rzymian. Ich wygląd, jaki im nadaje stępek, nie ma
jednak takiego
samego wyrazu, jak u Rzymian. Są ludzie z Fenicji, Hebrajczycy.
Większość – to
starsi. Rozmaite akcenty, języki, szaty... Kilka bladych twarzy
chorych, mężczyzn lub
niewiast, znużone twarze patrycjuszek... Są także twarze żyjących w
dostatku, obu
płci. Posuwają się naprzód w grupach, jedni na koniach, inni przy
lektykach, jeszcze
inni – w lektykach. Żartują, dyskutują o banalnych sprawach, zakładają
się...
Droga jest piękna.
Osłaniają ją
wielkie drzewa, które, w przerwach między ich pniami, pozwalają
dostrzec jezioro z
jednej strony, a z drugiej – pola. Słońce, które już wstało, ożywia
barwy wód i
roślin.
Wielu z idących
odwraca się, żeby
spojrzeć na Jezusa. Szmer towarzyszy Jego przejściu. To słowa podziwu
ze strony
niewiast, żarty mężczyzn, pogarda u jednych, zrzędzenie u innych, kilka
skarg
wypowiadanych przez cierpiących... Tych Jezus przyjmuje. Jedynie na
nich zwraca uwagę i
słucha ich.
Ironiczna obojętność
wielu pogan
doznaje wstrząsu, kiedy przywraca zwinność sparaliżowanym od artretyzmu
nogom
mieszkańca Tyru.
«Ech! – woła jakiś
stary Rzymianin
o napuchniętej twarzy hulaki – Ej, to piękne tak wyzdrowieć. Zawołam
Go.»
«Dla ciebie nic nie
zrobi, stary
sylenie. Czym zajmowałbyś się po wyzdrowieniu?»
«Wróciłbym do
korzystania z życia!»
«W takim razie na
darmo pójdziesz do
smutnego Nazarejczyka» [– mówią mu.]
«Idę i założę się,
że...»
«Nie zakładaj się.
Stracisz» [–
ostrzega go ktoś.]
«Pozwól mu się
założyć. Jest
jeszcze pijany. Skorzystamy z jego pieniędzy» [– proponuje inny.]
Starzec, chwiejąc
się, wychodzi z
lektyki. Dochodzi do Jezusa, który akurat wysłuchuje jakąś izraelską
matkę, która
Mu mówi o swej córce. To wycieńczona dziewczynka, którą prowadzi za
rękę.
«Nie bój się,
niewiasto. Twoja córka
nie umrze. Wracaj do domu. Nie prowadź jej do źródeł. Nie znajdzie tam
zdrowia dla
ciała, a może utracić czystość swej duszy. To są miejsca rozpusty» –
mówi to
głośno, żeby wszyscy mogli usłyszeć.
«Wierzę, Rabbi.
Wracam do domu.
Pobłogosław Twe służebnice, Nauczycielu.»
Jezus błogosławi je i
zamierza
odejść, ale Rzymianin ciągnie Go za szatę i mówi tonem rozkazującym:
«Uzdrów mnie!»
Jezus patrzy na niego
i pyta:
«Gdzie?»
Rzymianie, Grecy,
Fenicjanie zgromadzili
się. Szydzą i stawiają zakłady. Izraelici odsunęli się i szemrzą:
«Profanacja! Klątwa!»

Ale wypowiadając te i
podobne słowa,
zatrzymują się jednak z ciekawości...
«Gdzie?» – pyta Jezus.
«Wszędzie. Jestem
chory... Hi! Hi!
Hi!»
Nie wiem, czy się
śmieje, czy płacze,
tak dziwny dźwięk wydobywa się z jego ust. Wydaje się, że otłuszczenie
i
zwiotczenie, będące śladem lat życia w występku, dotknęło nawet jego
strun
głosowych. Mężczyzna wymienia swe dolegliwości i mówi, że boi się
umrzeć.
Jezus patrzy na niego
surowo i
odpowiada:
«To prawda, musisz
się bać śmierci,
bo sam siebie zabiłeś» – i odwraca się do niego plecami. Rzymianin
usiłuje chwycić
Go za szatę, ale Jezus uwalnia się i odchodzi.
«Przegrałeś, Appiuszu
Fabiuszu!
Przegrałeś! Ten, którego nazywają królem Hebrajczyków, nie udzielił ci
łaski.
Oddaj nam sakiewkę, zakład przegrany.»
Grecy i Rzymianie
otaczają hałaśliwie
zawiedzionego mężczyznę. On zaś potrąca ich, odsuwa i zaczyna biec tak
szybko, jak
potrafi. Ale jest tak otyły, że – choć unosi szatę – cała tłusta masa
jego
ciała chwieje się. Potyka się i upada na ziemię pośród wybuchów śmiechu
swych
przyjaciół. Wloką go pod drzewo. Mężczyzna obejmuje jego pień, płacząc
głupimi
łzami pijaków.
Z pewnością źródła są
już w
pobliżu, gdyż tłum jest coraz liczniejszy. Ludzie dążą licznymi drogami
do jednego
miejsca. W powietrzu unosi się zapach siarkowych wód.
«Chodźmy brzegiem,
żeby uniknąć
tych nieczystych» – prosi Piotr.
«Nie wszyscy są
nieczyści. Są
pośród nich też Izraelici» – mówi Jezus.
Przybyli do term. To
zespół budowli z
białego marmuru, oddzielonych alejami, znajdujących się naprzeciw
jeziora. Pomiędzy
nimi a jeziorem rozciąga się rozległy plac porośnięty drzewami. Pod nie
udają się
przybysze, czekając na kąpiel lub żeby po niej wypocząć. Głowy meduz z
brązu,
które się wyłaniają z murów jednej budowli, wypluwają parujące wody do
marmurowego
zbiornika. Biały na zewnątrz, jest w środku czerwonawy, jakby był
wysłany
rdzewiejącym żelazem. Wielu Izraelitów udaje się do źródeł i pije
kubkami tę
mineralną wodę. Widzę, że w tym budynku czynią to wyłącznie
Hebrajczycy. Domyślam
się, że wierni Izraelici chcieli chyba posiadać osobne miejsce, żeby
uniknąć
kontaktów z poganami.
Wielu chorych leży na
noszach,
czekając na zajęcie się nimi. Na widok Jezusa wielu wydaje okrzyk:
«Jezu, Synu Dawida,
miej litość nade
mną.»
Jezus idzie ku nim.
To paralitycy,
artretycy, zesztywniali, ludzie z kośćmi połamanymi i nie chcącymi się
zrosnąć,
chorzy na anemię, osoby z chorymi gruczołami, niewiasty postarzałe
przed czasem, dzieci
przedwcześnie dojrzałe. Dalej, pod drzewami, siedzą żebracy. Uskarżają
się i
proszą o jałmużnę.
Jezus zatrzymuje się
przy chorych.
Rozchodzi się pogłoska, że Rabbi będzie przemawiał i uzdrawiał. Ludzie,
nawet innych
ras, podchodzą, żeby popatrzeć.
Jezus rozgląda się
wokół Siebie.
Uśmiecha się widząc, że Grek przysłany przez Syntykę wychodzi, z
włosami jeszcze
wilgotnymi od kąpieli. Jezus podnosi nagle głos, żeby Go słyszano, i
mówi:
«Miłosierdzie otwiera
bramy łaski.
Bądźcie miłosierni, ażeby dostąpić miłosierdzia. Wszyscy ludzie są w
jakiś
sposób biedni. Jednym brakuje pieniędzy, innym – uczucia, wolności,
zdrowia, wszyscy
zaś ludzie potrzebują pomocy Boga, który stworzył świat i który może –
On, jedyny
Ojciec – wspomóc Swe dzieci.»
Jezus robi przerwę,
jakby chciał dać
ludziom czas na wybór: słuchać Go lub też udać się do kąpieli. Ale
większość
rezygnuje z kąpieli. Izraelici i poganie tłoczą się, żeby Go słuchać.
Sceptyczni
Rzymianie zasłaniają swą ciekawość żartami:
«Dziś nie brak
retora, ażeby to
miejsce przypominało termy rzymskie» – mówią.
Grek Zenon przeciska
się przez tłum,
wołając:
«Na Zeusa! Miałem się
udać do
Tarichei, a to tutaj Cię znajduję!»
Jezus kontynuuje:
«Wczoraj powiedziano
Mi: „Trudno
czynić to, co Ty czynisz”. Nie, to nie jest trudne. Podstawą Mojej
nauki jest
miłość, a nigdy nie jest trudno iść za miłością. Co głosi Moja nauka?
Kult
jednego prawdziwego Boga, miłość do naszego bliźniego. Człowiek,
wieczne dziecko, boi
się mroków i idzie za urojeniami, bo nie zna miłości. Miłość jest
mądrością i
światłem. Ona jest mądrością, bo zniża się, żeby pouczyć; jest
światłem, bo
przychodzi, żeby oświecić. Tam, gdzie znajduje się światło, mroki
rozpraszają się;
gdzie zaś jest mądrość, tam urojenia giną. Pośród słuchających Mnie są
poganie.
Mówią: „Gdzież jest Bóg?”. Mówią: „Kto nam udowodni, że Twój Bóg jest
prawdziwy?”. Mówią: „Jak nas przekonasz, że Twoje usta są prawdomówne?”
Ale nie
tylko poganie to mówią. Inni także Mnie pytają: „Jaką mocą czynisz to
wszystko?”
Mocą, która przychodzi do Mnie od Ojca. Ojciec oddał wszystko na usługi
człowieka,
Swego umiłowanego stworzenia, i posyła Mnie, abym pouczył ludzi, Moich
braci. Czyż
Ojciec – który dał moc wnętrznościom ziemi, żeby uczyniły leczniczymi
wody
źródeł – może lub mógł ograniczyć potęgę Swego Chrystusa? I któż – jaki
Bóg, jeśli nie Bóg prawdziwy – może dać Synowi Człowieczemu moc
czynienia cudów,
odradzania zniszczonych członków? W jakiej świątyni bożków widzi się
niewidomych
odzyskujących wzrok i paralityków, którzy zaczynają się poruszać? W
jakiej
świątyni – na jedno: „chcę tego”, jakiegoś człowieka – umierający
podnoszą
się zdrowsi niż ludzie, którzy mają się dobrze? Otóż Ja, żeby uwielbić
Boga
prawdziwego i sprawić, że wy Go poznacie i uwielbicie, mówię wszystkim
tym, którzy
są tu zgromadzeni, bez względu na ich rasę i religię, że będą mieć
zdrowie, o
które proszą wody, ale będą je mieć dzięki Mnie. Ja jestem żywą wodą,
która daje
życie ciałom, i wodą dla ducha tego, kto wierzy we Mnie i prawym sercem
okazuje
miłosierdzie. Nie żądam rzeczy trudnych. Proszę o akt wiary i akt
miłości.
Otwórzcie wasze serca na wiarę. Otwórzcie wasze serca na miłość.
Dajcie, aby
posiadać. Dajcie nędzne monety, aby otrzymać pomoc Bożą. Zacznijcie od
miłości do
waszych braci. Umiejcie okazywać miłosierdzie. Dwie trzecie z was
chorują z powodu
egoizmu i pożądliwości. Zniszczcie więc egoizm, pohamujcie swe
namiętności. Zyskacie
zdrowie fizyczne i mądrość. Pokonajcie waszą pychę, a otrzymacie
dobrodziejstwa
prawdziwego Boga. Proszę was najpierw o jałmużnę dla biednych, a potem
udzielę wam
daru zdrowia.»
Jezus podnosi połę
płaszcza i trzyma
ją, aby przyjąć monety. Poganie i Izraelicie rzucają bardzo dużo monet.
A są nie
tylko monety, ale również pierścionki i inne klejnoty, które z lekkim
sercem rzucają
rzymskie damy. Podchodzą do Jezusa, spoglądają na Niego. Niektóre
szepczą do Niego
kilka słów, On zaś przytakuje lub krótko odpowiada.
Po skończeniu
zbierania tej ofiary
Jezus woła apostołów, żeby przyprowadzili do Niego żebraków. I skarb
znika aż do
ostatniego pieniążka, z taką samą szybkością, z jaką powstał. Pozostają
tylko
klejnoty. Jezus zwraca je ofiarodawczyniom, gdyż nikt nie chce ich
nabyć za pieniądze.
Aby jednak je pocieszyć, mówi im:
«Pragnienie jest
równe czynowi. Wasza
ofiara jest równie cenna jak ta, która została rozdzielona, gdyż Bóg
patrzy na
intencje człowieka.»
Potem prostuje się i
woła:
«Od kogo pochodzi
moc? Od Boga
prawdziwego. Ojcze, zajaśniej w Twoim Synu. To w Twoje Imię nakazuję
chorobom:
Odejdźcie!»
Teraz – jak już
często to widziałam
– chorzy odradzają się, chromi się prostują, paralitycy zaczynają się
poruszać,
twarze stają się rumiane, oczy błyszczą. Jedni krzyczą: ‘hosanna’,
Rzymianie zaś
gratulują. Pośród nich są dwie niewiasty i uzdrowiony mężczyzna.
Chcieliby
naśladować Izraelitów, ale nie potrafią się tak uniżyć, żeby pocałować
stopy
Chrystusowi. Pochylają się więc tylko, ujmują połę Jego szaty i całują
ją.
Potem Jezus pragnie
odejść. Chce
wymknąć się tłumowi, lecz nie udaje Mu się to. Z wyjątkiem kilku
upartych pogan i
jakiegoś Hebrajczyka, jeszcze bardziej karygodnie upartego, wszyscy idą
za Nim drogą
prowadzącą do Tarichei.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
154 04 (2)
154 04
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych

więcej podobnych podstron