v 03 032







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
III.32)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga III - Drugi
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






32.
KAZANIE NA GÓRZE (część trzecia)
Napisane 26 maja 1945. A, 5154-5171
To samo miejsce i ta sama godzina.
Tłum jest ten sam, być może
jeszcze liczniejszy. Nie ma Rzymianina. Ludzie gromadzą się nawet na
najdalszych
ścieżkach idących ku dolinie. Jezus mówi:
[por. Mt
5,33-37]
«Jednym z częstych błędów człowieka
jest brak uczciwości, nawet
w odniesieniu do samego siebie. Ponieważ zaś trudno przychodzi
człowiekowi być
szczerym i uczciwym, dlatego sam stworzył sobie wędzidło, żeby
posłusznie iść
wyznaczoną sobie drogą. Jest to zresztą wędzidło, którego miejsce sam
zmienia jak
nieposkromiony koń, dostosowując marsz do swych upodobań, albo zdejmuje
je zupełnie
– bo tak mu wygodnie – nie troszcząc się już o naganę, jaką może
otrzymać od
Boga, ludzi lub własnego sumienia. Wędzidłem tym jest przysięga. 
[por. Mt 5,33] Przysięga
nie jest konieczna
pomiędzy ludźmi uczciwymi, dlatego też Bóg jej nie uczył. Przeciwnie
nawet, kazał
wam powiedzieć: “Nie dawajcie fałszywego świadectwa” – nic więcej nie
dorzucając. Człowiek bowiem powinien być szczery i wierny swemu słowu.
Oto co Księga
Powtórzonego Prawa mówi o przyrzeczeniach, które pochodzą z serca
uważającego się
za złączone z Bogiem, [oraz o ślubach składanych] w potrzebie lub z
wdzięczności:
“co z ust twych już wyszło, tego strzeż i wypełnij ślub, który twe usta
złożyły
jako dar dobrowolny Panu, Bogu twemu”. Mówi się zawsze o danym słowie,
o niczym innym
jak tylko o samym słowie. Ten, kto odczuwa potrzebę złożenia przysięgi,
nie jest już
pewien sam siebie ani opinii bliźniego o sobie. Ten, kto wymaga
przysięgi, ujawnia przez
to, że niezbyt wierzy w szczerość i uczciwość przysięgającej osoby.
Jak widzicie, zwyczaj składania
przysięgi jest następstwem ludzkiej
nieuczciwości i stanowi hańbę dla człowieka: podwójną hańbę. Człowiek
bowiem nie
jest wierny nawet tej hańbiącej rzeczy, jaką jest składanie przysięgi i
– szydząc
z Boga z taką samą łatwością, z jaką drwi sobie z bliźniego – z
największą
łatwością i z największym spokojem popełnia krzywoprzysięstwo. Czy
istnieje
stworzenie bardziej podłe niż krzywoprzysięzca? Ten, kto posługuje się
sformułowaniem świętym, prowadzi bliźniego do zaufania mu. Często [w
formule
przysięgi] prosi Boga o współudział lub poręczenie albo przyzywa uczuć
osób
najdroższych: ojca, matki, małżonki, dzieci, zmarłych; [powołuje się
na] swe własne
życie, a nawet na najcenniejsze organy. Robi to dla wsparcia swych
kłamliwych
wypowiedzi. Oszukuje więc bliźniego. To świętokradca, złodziej,
zdrajca, zabójca.
Kogo? Ależ – Boga, gdyż miesza Prawdę z nikczemnością swych kłamstw i
drwi z Niego
prowokująco: uderz mnie, zaprzecz mi, jeśli potrafisz. Ty jesteś tam, a
ja jestem tu i
kpię sobie [z Ciebie].” Tak!
Śmiejcie się, śmiejcie się do woli,
kłamcy i szydercy! Jednak
nadejdzie chwila, w której nie będziecie się śmiać i Ten, któremu
została dana
wszelka władza, ukaże się wam w straszliwym majestacie. Samym Swym
wyglądem
przyciągnie waszą uwagę i porazi was samym Swym spojrzeniem, zanim
jeszcze, zanim Jego
głos strąci was ku wiecznemu przeznaczeniu, znacząc was przekleństwem.
[Krzywoprzysięzca] to złodziej, bo
przywłaszcza sobie szacunek, na
jaki nie zasługuje. Bliźni – poruszony przysięgą – przyznaje mu go, a
ten wąż
czyni sobie zeń ozdobę, ukazując się takim, jakim nie jest. To zdrajca,
bo przez
przysięgę obiecuje coś, czego nie chce dotrzymać. To zabójca, bo albo
zabija cześć
swego bliźniego, odbierając mu przez fałszywą przysięgę szacunek w
oczach innych,
albo zabija własną duszę. Krzywoprzysięzca jest nikczemnym grzesznikiem
w oczach Boga,
który widzi prawdę nawet wtedy, gdy nikt inny jej nie dostrzega. Boga
nie oszuka się
ani kłamliwymi słowami, ani obłudnym zachowaniem. On widzi. Nawet na
jedną chwilę nie
traci z oczu żadnego człowieka. Nie ma umocnionej twierdzy ani piwnicy,
do której nie
przeniknęłoby Jego spojrzenie. Bóg wnika nawet do waszego wnętrza –
szczególnej
twierdzy otaczającej serce każdego człowieka. On nie osądza was na
podstawie waszych
przysiąg, lecz dokonanych czynów.
[por. Mt 5,34] Oto
dlaczego polecenie – dane dla zahamowania, poprzez złożenie
przysięgi, kłamstwa i łatwości, z jaką uchybia się danemu słowu – Ja
zastępuję
innym nakazem. Nie mówię, jak przodkom: “Nie przysięgajcie fałszywie i
bądźcie
wierni waszym przysięgom”, lecz powiadam: “Nigdy nie przysięgajcie”.
Ani na
Niebiosa, które są tronem Boga, ani na ziemię, która jest podnóżkiem
Jego stóp, ani
na Jerozolimę i na jej Świątynię, które są siedzibą wielkiego Króla i
domem Pana,
naszego Boga.
Nie przysięgajcie na groby zmarłych
ani na ich duchy. Groby pełne
są resztek tego, co najniższe w człowieku, i tego, co jest wspólne ze
zwierzętami.
Duchy zaś pozostawcie w ich siedzibie. Postępujcie tak, by nie
cierpiały i nie były
przerażone duchy sprawiedliwych, które posiadają już pewne poznanie
Boga. Posiadają
pewne poznanie, częściowe, [nie widzenie uszczęśliwiające], bo aż do
momentu
Odkupienia nie będą posiadać Boga w całej pełni Jego wspaniałości. Nie
mogą zatem
nie cierpieć, widząc wasze grzechy. A jeśli nie są sprawiedliwi, nie
powiększajcie
ich udręk przypominając im swoimi grzechami popełnione przez nich zło.
Zostawcie,
zostawcie zmarłych świętych w pokoju, a tych, którzy nie są świętymi –
w ich
udręce. Nie odbierajcie niczego pierwszym ani nie dorzucajcie
czegokolwiek drugim. Po co
odwoływać się do zmarłych? Oni nie mogą mówić. Święci – bo zakazuje im
tego
miłość: musieliby bowiem zbyt często wam zaprzeczać. Potępieni – bo
Piekło nie
otwiera swych bram, a oni otwierają usta jedynie po to, by przeklinać.
Każdy ich głos
jest zagłuszany przez nienawiść szatana i demonów, bo potępieni są
demonami.
[por. Mt 5,36] Nie
przysięgajcie ani na głowę waszego ojca, ani waszej matki, ani
waszej żony, ani waszych niewinnych dzieci. Nie macie do tego prawa.
Czyż oni są
pieniędzmi lub towarem? Czy są podpisem na papierze? Są czymś więcej i
mniej od tych
rzeczy. Są wprawdzie krwią i ciałem z twojej krwi, człowiecze, lecz są
też
stworzeniami wolnymi i nie możesz się nimi posługiwać jak niewolnikami
dla poręczenia
jednego z twoich fałszerstw. Są też czymś mniej niż twój własny podpis.
Ty bowiem
jesteś rozumny, wolny i dorosły. Nie jesteś głupcem ani nieświadomym
dzieckiem,
które z tego powodu muszą reprezentować rodzice. Jesteś tym, czym
jesteś:
człowiekiem wyposażonym w rozum, a w konsekwencji odpowiadasz za swoje
czyny i musisz
sam działać tak, by poręczeniem szacunku, jaki potrafiłeś zrodzić w
swoim bliźnim,
stały się twoje czyny i słowa – przez twoją uczciwość i szczerość, a
nie przez
uczciwość, szczerość krewnych oraz przez szacunek, jaki oni potrafili
wzbudzić. Czy
ojcowie odpowiadają za swoje dzieci? Tak, dopóki są nieletnie. Potem
każdy odpowiada
za siebie. Dzieci sprawiedliwych nie zawsze są sprawiedliwe, a święta
niewiasta nie
zawsze poślubia świętego męża. Po co więc składać poręczenia [oparte
na]
sprawiedliwości współmałżonka? Podobnie z grzesznika mogą się zrodzić
dzieci
święte i jak długo zachowują niewinność, wszystkie są święte. Po cóż
więc
brać istotę czystą dla poręczenia działania nieczystego, jakim jest
przysięga,
której potem nie chce się spełnić?
Nie przysięgajcie też na waszą głowę
ani na wasze oczy, język i
ręce. Nie macie do tego prawa. Wszystko, co posiadacie, należy do Boga.
Wy jesteście
tylko czasowymi stróżami moralnych lub materialnych skarbów, jakich Bóg
wam udzielił.
Czemu więc posługujecie się tym, co nie jest wasze? Czy możecie dodać
choćby jeden
włos na waszej głowie lub zmienić jego kolor? A skoro nie potraficie
tego uczynić, po
co macie używać wzroku, mowy, wolności swych członków dla umocnienia
przysięgi? Nie
prowokujcie Boga. On mógłby wziąć was za słowo i wysuszyć wasze oczy,
sprawić, że
uschną drzewa w waszych sadach; mógłby odebrać wam dzieci i domy, aby
wam
przypomnieć, że On jest Panem, a wy – Jego poddanymi i że przeklęty
jest
bałwochwalca, stawiający siebie ponad Boga, którego prowokuje swoim
kłamstwem.
[por. Mt 5,37] Niech
wasza mowa będzie: tak, tak i nie, nie. Nic więcej. Wszystko,
co ponadto mówicie, podpowiada wam Zły, ażeby potem wyśmiać się z was,
bo – nie
mogąc wszystkiego zapamiętać – kłamiecie, zostajecie wyszydzeni i
uznani za
krętaczy.

[por. Mt
6,5] Szczerości, dzieci! W słowie i w modlitwie.
Nie czyńcie, jak obłudnicy. Kiedy się modlą, lubią wystawać w
synagogach lub na rogach placów, aby ich ludzie widzieli i chwalili
jako pobożnych i
sprawiedliwych. Kiedy natomiast przebywają w swych rodzinach, obrażają
Boga i
bliźniego. Nie zastanawiacie się nad tym, że to jest podobne do
krzywoprzysięstwa? Po
co chcecie utrzymywać coś, co nie jest prawdą, aby zdobyć szacunek, na
jaki nie
zasługujecie? Celem modlitwy obłudnej jest powiedzenie: “Zaprawdę
jestem święty.
Przysięgam to na oczach tych, którzy mnie widzą modlącego się i nie
mogą
zaprzeczyć, że mnie widzieli, jak się modliłem.” To zasłona okrywająca
istniejącą niegodziwość. Modlitwa odmawiana w takim celu staje się
bluźnierstwem.
Pozostawcie Bogu ogłoszenie was
świętymi. Niech całe wasze życie
woła o was: “Oto sługa Boga”. Wy zaś, wy – z miłości do samych siebie –
milczcie. Nie dawajcie waszym językiem, pobudzonym pychą, powodu do
zgorszenia w oczach
aniołów. Lepiej by było, żebyście się stali niemi w jednym momencie,
niż ogłosili
się sami – z powodu nieumiejętności panowania nad pychą i językiem –
sprawiedliwymi i miłymi w oczach Boga. Pozostawcie ludziom pysznym i
zakłamanym tę
nędzną chwałę! Zostawcie im tę przelotną nagrodę, tę biedną nagrodę!
Oni jednak
jej pragną i nie posiądą innej, bo nie można mieć więcej niż jedną:
albo prawdziwa
zapłata, pochodząca z Nieba – wieczna oraz sprawiedliwa – albo nagroda
fałszywa,
pochodząca z ziemi i trwająca tak długo jak ludzkie życie, a często
jeszcze krócej.
Po tym życiu dotknie ich bardzo uciążliwa kara, bo ta niesłuszna
nagroda została im
już wypłacona.
Posłuchajcie, jak powinniście się
modlić waszymi wargami, pracą,
całą swoją osobą, porywem serca, które kocha Boga. Tak, widzieć w Nim
Ojca, lecz
pamiętać także, że On jest waszym Stwórcą, a wy – stworzeniem, które ma
zachowywać się w Bożej obecności z pełną szacunku miłością – zawsze,
czy się
modli, czy coś robi, czy chodzi, czy wypoczywa, czy przyjmuje zapłatę,
czy kogoś
wynagradza. Porywem serca – powiedziałem. To pierwsza i podstawowa
cecha, bo wszystko
pochodzi z serca. Jakie jest serce, taka myśl, słowo, spojrzenie,
działanie.
[por. Łk 6,45,
Mt 12,34] To ze swego serca
sprawiedliwy czerpie
dobro, a im więcej go czerpie, tym więcej go znajduje, bo dobro,
którego się udziela,
rodzi nowe dobro. To jak krew, która się odnawia w krwiobiegu i powraca
do serca,
wciąż ubogacana nowymi składnikami, pochodzącymi z wchłoniętego tlenu
lub sokami z
przyjętych pokarmów. Człowiek zły, przeciwnie, może wydobywać ze swego
serca
mrocznego, wypełnionego oszustwem i jadem, tylko truciznę i kłamstwa,
które coraz
bardziej się rozwijają, umocnione gromadzonymi przewinieniami, podobnie
jak nad dobrym
gromadzą się Boże błogosławieństwa. Wierzcie też, że obfitość serca
wylewa się
przez usta i ujawnia w czynach.
Miejcie serca pokorne, czyste,
kochające, ufne i szczere. Kochajcie
Boga miłością skromną, jaką dziewica darzy oblubieńca. Zaprawdę
powiadam wam:
każda dusza jest dziewicą zaślubioną Przedwiecznemu Oblubieńcowi,
naszemu Panu, Bogu.
Ta ziemia jest czasem zaręczyn, których duchowym swatem jest anioł dany
każdemu
człowiekowi jako stróż. A wszystkie godziny życia, wszystkie
okoliczności życia są
jak służące, przygotowujące małżeńską wyprawę. Godzina śmierci to czas
dopełnienia zaślubin. Wtedy przychodzi poznanie, uściski, przenikanie.
Ozdobiona szatą
prawdziwej małżonki dusza może zdjąć zasłonę i rzucić się w objęcia
swego Boga
bez [obawy], że takie miłowanie Małżonka może kogoś zgorszyć.
[por Mt
6,6]
Na
razie jednak – o dusze połączone z Bogiem więzami zaręczyn – kiedy
chcecie
rozmawiać z Oblubieńcem, wejdźcie do zacisza waszego domu, a przede
wszystkim do
spokoju waszej wewnętrznej siedziby i mówcie, [jak] cieleśni aniołowie
wspierani przez
waszych aniołów stróżów, mówcie do Króla aniołów. Mówcie do waszego
Ojca w
kryjówce waszego serca i wewnętrznego mieszkania. Pozostawcie na
zewnątrz wszystko, co
należy do świata: gorące pragnienie bycia zauważanym i dawania
przykładu; staranie o
długie modlitwy, pełne słów, słów i słów, monotonnych, letnich,
pozbawionych
miłości. Z miłości pozbądźcie się miar w modlitwie.
[por. Mt 6,7]
Zaprawdę, są osoby, które trwonią bardzo wiele godzin na monologu
powtarzanym samymi
tylko wargami. To prawdziwy monolog i ten odgłos tak jest pusty, że
nawet anioł stróż
go nie słucha, lecz usiłuje mu zaradzić, pogrążając się spontanicznie w
żarliwej
modlitwie za głupca, którego strzeże. Zaprawdę, są osoby, które nie
spędziłyby
inaczej tych godzin, nawet gdyby Bóg się im ukazał, mówiąc: “Zbawienie
świata
wymaga, abyście porzucili to bezduszne gadulstwo i poszli po prostu
zaczerpnąć wody ze
studni, by zrosić nią ziemię – z miłości do Mnie i do waszych
bliźnich”.
Zaprawdę, są osoby, które uważają
swój monolog za ważniejszy
niż życzliwe przyjęcie gościa lub miłosierną pomoc udzieloną
potrzebującemu. Te
dusze wpadły w bałwochwalstwo modlitwy.
Modlitwa jest aktem miłości. Można
kochać zarówno wyrabiając
chleb, jak modląc się, czuwając przy chorym, rozmyślając, pielgrzymując
do
Świątyni, troszcząc się o rodzinę, poświęcając jagnię, a nawet –
ofiarowując
swe słuszne pragnienia skupienia się w Panu. Wystarczy nasycić miłością
całą swą
istotę i całe działanie. Nie lękajcie się! Ojciec widzi. Ojciec
rozumie. Ojciec
słucha. Ojciec udziela tego, czego potrzeba. Iluż łask udziela za jedno
miłosne
westchnienie, prawdziwe, doskonałe! Jaka obfitość łask za ukrytą ofiarę
spełnioną
z miłością! 
[por. Mt 6,8] Nie
bądźcie jak poganie. Bóg nie potrzebuje, abyście Mu mówili, co ma
uczynić. To wy tego potrzebujecie. Poganie mogą to mówić swym bożkom,
które nie
potrafią ich usłyszeć. Jednak wy nie postępujcie tak wobec Boga
Prawdziwego,
Duchowego, który jest nie tylko Bogiem i Królem, lecz także waszym
Ojcem wiedzącym,
zanim Go poprosicie, czego wam potrzeba.
[por.
Mt 7,7-11; Łk 11,9-13]
Proście, a otrzymacie.
Szukajcie, a znajdziecie. Pukajcie, a otworzą wam. Kto bowiem prosi –
otrzymuje, kto
szuka – znajduje, a kto puka do drzwi, ujrzy, jak się otwierają. Kiedy
dziecko
wyciąga do was rączkę, mówiąc: “Ojcze, chce mi się jeść”, czy podacie
mu może
kamień? Dacie mu węża, kiedy prosi o rybę? Z pewnością nie. Ponadto,
dając chleb i
rybę, dorzucicie pieszczotę i błogosławieństwo, bo przyjemnie jest ojcu
karmić swe
dziecko i widzieć jego szczęśliwy uśmiech. Skoro więc wy, istoty o
sercach
niedoskonałych, potraficie dawać dobre rzeczy waszym dzieciom jedynie z
powodu miłości
naturalnej – którą także zwierzę odczuwa do swego potomstwa – wasz
Ojciec, który
jest w Niebiosach, udzieli o wiele więcej proszącym Go o to, co
pożyteczne i konieczne
dla ich dobra. Nie lękajcie się prosić i nie bójcie się, że nie
otrzymacie!
Ostrzegam was
jednak przed błędem, w który łatwo można wpaść.
Nie postępujcie jak ludzie o słabej wierze i miłości, jak poganie
prawdziwej religii.
Istotnie bowiem pośród wierzących są poganie, których biedna religia
stanowi
gmatwaninę zabobonów i wiary, przebudowaną konstrukcję, w którą wdarły
się
pasożytnicze rośliny wszelkiego rodzaju, krusząc ją i przewracając. Ci
– słabi i
poganie – czują, że umiera ich wiara, gdy nie są wysłuchiwani.
Prosicie.
Wydaje się wam słuszne o coś prosić. Rzeczywiście, w
danym momencie ta łaska nie byłaby bezużyteczna. Jednak życie nie
kończy się z tą
chwilą. A to, co jest dobre dziś, mogłoby takim nie być jutro. Wy tego
nie wiecie, bo
znacie jedynie obecną chwilę – i to jeszcze z łaski Bożej. Bóg jednak
zna także
przyszłość i często – dla zaoszczędzenia wam większej troski – nie
wysłuchuje
modlitwy. W ciągu roku Mojej publicznej działalności wiele razy
słyszałem serca
jęczące: “Jakże wiele cierpiałem, gdy Bóg mnie nie wysłuchał. Teraz zaś
mówię:
‘Tak było dobrze, bo ta łaska przeszkodziłaby mi dojść do tej Bożej
godziny’.”
Słyszałem innych, którzy mówili i mówili do Mnie: “Dlaczego, Panie, nie
wysłuchujesz mnie? Udzielasz innym, a nie mnie?” A jednak, choć
cierpiałem na widok
bólu, musiałem powiedzieć: “Nie mogę”. Wysłuchanie ich oznaczałoby
przeszkodzenie im w dążeniu do życia doskonałego.
Ojciec także
mówi czasami: “Nie mogę”. To nie oznacza, że nie
mógłby spełnić tego natychmiast. Odmawia, bo zna następstwa.
Posłuchajcie. Małe
dziecko cierpi na chorobę jelit. Matka wzywa lekarza, który mówi: “Aby
wyzdrowieć,
potrzebuje całkowitej diety”. Dziecko płacze, krzyczy, błaga, wydaje
się umierać.
Matka, zawsze pełna współczucia, dołącza swoje lamenty do dziecięcych.
Całkowity
zakaz [jedzenia] wydaje się jej nieczułością lekarza. Ma wrażenie, że
post i łzy
zaszkodzą jej dziecku. Jednak lekarz pozostaje nieubłagany. Na koniec
mówi:
“Niewiasto, ja wiem to, czego ty nie wiesz. Chcesz stracić dziecko czy
mam je
ocalić?” Matka krzyczy: “Chcę, aby żyło!” “Zatem – oświadcza lekarz –
nie
mogę mu pozwolić na jedzenie. To oznaczałoby śmierć.” Tak czasem mówi
Ojciec. Wy
– jak ta matka – litujecie się nad waszym “ja”. Nie chcecie, aby
płakało z
powodu odmówionej mu łaski. Bóg jednak mówi: “Nie mogę. To byłoby twoim
nieszczęściem.” Nadejdzie dzień – może dopiero w wieczności – kiedy
powiecie:
“Dziękuję, mój Boże, że nie wysłuchałeś mojej niemądrej prośby!”

[por. Mt
6,16] To co powiedziałem o modlitwie, mówię też o poście. Poszcząc
nie
przybierajcie smutnego oblicza, jak czynią obłudnicy, którzy
nienaturalnie wykrzywiają
twarz, aby świat wiedział i wierzył – nawet jeśli to nie jest prawdą –
że oni
poszczą. W pochwale świata otrzymali już swą nagrodę i nie będą mieli
innej. 
[por. Mt 6,17] Wy
zaś, kiedy pościcie, miejcie radosny wygląd, wiele razy obmyjcie sobie
twarz, by
ukazała się świeża i gładka. Namaśćcie sobie brodę i wylejcie pachnidło
na
włosy. Na ustach waszych niech będzie uśmiech kogoś, kto dobrze się
najadł. 
[por. Mt 6,18] O,
zaprawdę, to nie pokarm, lecz miłość was podtrzymuje!
Kto pości
z miłości, ten miłością się karmi. Zaprawdę powiadam wam, nawet jeśli
świat powie
o was “próżni” i “celnicy”, Ojciec dojrzy heroiczną tajemnicę i udzieli
wam
podwójnej nagrody: za post oraz za rezygnację z pochwał, jakie
moglibyście otrzymać.

Teraz, gdy
wasze dusze zostały nasycone, idźcie nakarmić ciała.
Niech ci dwoje ubodzy pozostaną z nami. Będą błogosławionymi gośćmi,
którzy
nadadzą smak naszemu chlebowi. Pokój niech będzie z wami.»
Zostaje dwoje
biedaków: niewiasta ogromnie wychudzona i staruszek,
bardzo podeszły w latach. Jednak nie przybyli razem. Przypadek ich
połączył. Pozostali
na uboczu, upokorzeni, wyciągając na próżno ręce do przechodzących.
Jezus idzie
prosto do nich, bo nie mają śmiałości się zbliżyć i
bierze ich za ręce, wprowadzając do grona uczniów, pod rodzaj namiotu
wzniesionego
przez Piotra na uboczu. Być może chronią się pod nim w nocy lub
gromadzą się w
najcieplejszych godzinach dnia. To namiot z gałęzi i... płaszczy. Jest
jednak
pożyteczny, choć taki niski, że Jezus i Iskariota, dwaj najwyżsi, muszą
się
pochylać, aby wejść.
«Oto ojciec, a
oto siostra. Przynieście to, co mamy. Podczas posiłku
posłuchamy ich opowiadania.»
Jezus
osobiście usługuje dwojgu zawstydzonym biedakom i słucha ich
żałosnej historii. Starzec jest sam, odkąd jego córka odeszła daleko z
mężem i
zapomniała o ojcu. Niewiasta też jest sama, od dnia, w którym gorączka
zabiła jej
męża. Sama też jest chora.
«Ludzie
pogardzają nami, bo jesteśmy biedni – mówi starzec –
Chodzę, prosząc o jałmużnę, by uzbierać coś na odbycie Paschy. Mam
osiemdziesiąt
lat. Zawsze świętowałem Paschę, a ta jest być może ostatnia. Chcę
odejść na łono
Abrahama ze spokojnym sumieniem. Jak wybaczyłem córce, tak mam nadzieję
sam otrzymać
przebaczenie. Chcę świętować moją Paschę.»
«Droga jest
daleka, ojcze.»
«Dłuższa jest
droga do Nieba, jeśli się nie dopełni rytu.»
«Pójdziesz
sam? A jeśli poczujesz się źle w drodze?»
«Anioł Boży
zamknie mi oczy.»
Jezus głaszcze
jego drżącą białą głowę i pyta niewiastę: «A
ty?»
«Szukam pracy.
Gdybym lepiej jadła, wyzdrowiałabym z gorączki, a
gdybym odzyskała zdrowie, mogłabym pracować przy zbożu.»
«Czy sądzisz,
że tylko pokarm może cię uzdrowić?»
«Nie. Jesteś
też Ty... ale ja jestem biedna, zbyt biedna, by móc
prosić o litość.»
«A gdybyś
wyzdrowiała, czego chciałabyś potem?»
«Już niczego.
Miałabym o wiele więcej niż to, czego mogłabym
oczekiwać.»
Jezus uśmiecha
się i podaje jej kawałek chleba umoczony w odrobinie
wody z octem, która służy za napój. Niewiasta je nic nie mówiąc, a
Jezus nadal się
uśmiecha.
Posiłek szybko
się skończył. Był tak skromny! Apostołowie i
uczniowie idą szukać cienia na zboczach, pośród krzewów. Jezus zostaje
sam pod
namiotem. Starzec położył się na trawie i zasnął zmęczony.
W chwilę
później niewiasta – która oddaliła się, by wypocząć
w cieniu – podchodzi do Jezusa. Ten uśmiecha się, aby ją ośmielić.
Idzie
zalękniona, a jednak radosna. Dochodzi do namiotu. Potem radość bierze
górę. Szybko
robi ostatnie kroki i upada na twarz z tłumionym okrzykiem:
«Uzdrowiłeś
mnie! Błogosławiony! To godzina silnych dreszczy... a
już ich nie mam... O!»
Całuje stopy
Jezusa.
«Jesteś pewna,
że wyzdrowiałaś? Nie powiedziałem ci tego. To
mógłby być przypadek...»
«O! Nie! Zaraz
zrozumiałam Twój uśmiech, kiedy podawałeś mi
chleb. Twoja moc weszła we mnie z tym kęsem. Nie mam Ci nic do dania w
zamian, nic
innego jak tylko moje serce. Rozkazuj Twej służebnicy, Panie, a będzie
Ci posłuszna
aż do śmierci.»
«Dobrze.
Widzisz tego starca? On jest sam i jest sprawiedliwy. Ty
miałaś męża i śmierć ci go odebrała. On miał córkę i odebrał mu ją
egoizm. To
gorsze. A jednak on nie złorzeczy. Nie jest to sprawiedliwe, by szedł
sam ku swej
ostatniej godzinie. Bądź dla niego córką.»
«Dobrze, mój
Panie.»
«Jednak weź
pod uwagę, że to oznacza pracować dla dwojga.»
«Teraz jestem
silna. Zrobię to.»
«Idź więc tam,
na ten stok i powiedz wypoczywającemu na nim
mężczyźnie – temu w szarym odzieniu – żeby przyszedł do Mnie.»
Niewiasta
szybko odchodzi i powraca z Szymonem Zelotą.
«Pójdź,
Szymonie. Chcę z tobą porozmawiać. Zaczekaj, niewiasto.»
Jezus odchodzi
na odległość kilku metrów.
«Czy sądzisz,
że byłoby trudno Łazarzowi przyjąć jeszcze jedną
pracownicę?»
«Łazarzowi?
Sądzę, że on nie wie nawet, ilu ma pracowników. Jeden
więcej, jeden mniej!... Ale kto to jest?»
«Ta niewiasta.
Uzdrowiłem ją i...»
«To wystarczy,
Nauczycielu. Skoro ją uzdrowiłeś, to znak, że ją
kochasz. To, co Ty kochasz, jest świętością dla Łazarza. Ręczę za
niego.»
«Prawda, to co
kocham, jest święte dla Łazarza. Dobrze
powiedziałeś. I dlatego Łazarz zostanie świętym, kochając bowiem to, co
Ja kocham,
pokocha doskonałość. Chcę połączyć tego starca z tą niewiastą i
sprawić, by ten
patriarcha radośnie dopełnił swej ostatniej Paschy. Bardzo kocham
świętych starców i
jeśli mogę zapewnić im pogodny schyłek życia, jestem szczęśliwy.»
«Kochasz także
dzieci...»
«Tak, i
chorych...»
«I tych,
którzy płaczą...»
«I tych,
którzy są sami...»
«O, mój
Nauczycielu! Czy wiesz, że kochasz wszystkich? Nawet
wrogów?»
«Nie zauważam
tego, Szymonie. Kochać, to Moja natura. Oto starzec
budzi się. Chodźmy mu powiedzieć, że będzie świętował Paschę z córką
przy boku
i że już mu nie zabraknie chleba.»
Powracają do
namiotu, gdzie czeka na nich niewiasta, potem wszyscy
troje idą do starca, który usiadł i wiąże sandały.
«Co robisz,
ojcze?»
«Schodzę ku
dolinie. Mam nadzieję znaleźć schronienie na noc, a
jutro będę żebrał przy drodze, potem niżej... niżej... za jakiś
miesiąc, jeśli
nie umrę, będę w Świątyni.»
«Nie.»
«Nie mogę?
Dlaczego?»
«Dlatego [–
mówi Jezus –] że dobry Bóg tego nie chce. Nie
pójdziesz sam. Ta niewiasta pójdzie z tobą. Zaprowadzi cię tam, dokąd
jej wskażę, i
zostaniecie przyjęci z miłości do Mnie. Będziesz obchodził Paschę, lecz
bez
wyczerpywania się. Już niosłeś swój krzyż, ojcze. Odłóż go teraz i skup
się na
modlitwie dziękczynnej do dobrego Boga.»
«Ale
dlaczego... dlaczego.... ja... ja nie zasługuję na tak wiele...
Ty... córką...? To więcej niż gdybyś mi ujął dwadzieścia lat... A dokąd
mnie
wysyłasz?...»
Łzy spływają
na wielką krzaczastą brodę starca.
«Do Łazarza,
syna Teofila. Nie wiem, czy go znasz...»
«O!... Jestem
z krańców Syrii i pamiętam Teofila... Ale... ale...
O! Błogosławiony Synu Boga, pozwól niech Cię pobłogosławię!»
Jezus –
siedzący na trawie, naprzeciw starca – naprawdę musi się
schylić, aby ten mógł Mu położyć uroczyście dłonie na głowie. Swoim
gromkim,
niskim starczym głosem wypowiada nad Jezusem dawne błogosławieństwo:
«Pan niech Cię
błogosławi i strzeże. Niech Pan Ci ukaże Swe
pogodne oblicze i niech się zlituje nad Tobą. Niech Pan zwróci na
Ciebie Swe spojrzenie
i niech Ci udzieli pokoju.»
Jezus, Szymon
i niewiasta odpowiadają wspólnie:
«Niech się tak
stanie.»


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
032 03
03 0000 032 02 Leczenie WZW typu B lub C INF naturalnym
TOP 32 032 00 03 Instrukcja i Schemat
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynie

więcej podobnych podstron