L. Ron Hubbard
Pole bitewne, Ziemia
. 12 .
1
Hol rekreacyjny głównej bazy jarzył się światłami i
rozbrzmiewał gwarem. Był zatłoczony w większości już pijanymi Psychlosami. W
wieczór poprzedzający copółroczne odpalenie odbywało się wielkie przyjęcie. A
było co świętować: koniec delegacji Chara i dwóch innych wyższych
funkcjonariuszy na tej przeklętej planecie. Kelnerzy zwijali się, roznosząc
rondle z kerbango trzymane w łapach po sześć lub osiem naraz. Urzędniczki
Psychlo, zwolnione z obowiązującego je normalnie sztywnego ceremoniału,
żartowały i aż puszczały bąki ze śmiechu. Tu i ówdzie wybuchały kłótnie i bójki,
szybko się jednak kończyły, zanim ktokolwiek zorientował się, o co w ogóle
poszło. W tym ogólnym zamieszaniu odbywały się popisy zręcznościowe i zawody
strzeleckie.
Wyjeżdżającym funkcjonariuszom do domu dawano grubiańskie rady:
- Wytrąb za mnie rondel "Pod Pazurem" w Imperial City!
- Nie kupuj więcej żon, niż będziesz mógł załatwić w jedną noc!
- Opowiedz tam w ministerstwie to i owo o tych parszywych
durniach tutaj!
Nastrój był tak swojski, że nawet Ker poddał się jego urokowi.
Karzeł rozsiadł się i z pompatyczną wyniosłością próbował sędziować w konkursie,
w którym szło o to, ile w ciągu minuty można wypić kerbanga z rondla, nie
trzymając go w łapach.
Pięciu funkcjonariuszy ryczało szkolną śpiewkę, która brzmiała:
"Psychlo, Psychlo, zabij go, zabij go". Powtarzali ją raz za razem, bez żadnej
melodii, ale za to głośno.
Tymczasem z parowu za platformą startową transfrachtu wyłoniła
się karawana jucznych koni, które miały kopyta osłonięte futrzanymi
ochraniaczami. Karawana posuwała się w . absolutnej ciszy przez ciemność ku nie
oświetlonej kostnicy. Zielonkawa poświata bijąca od bazy nie zdradzała obecności
intruzów. Raz tylko zakłócił ciszę delikatny brzęk metalu, kiedy Angus Mac
Tavish otworzył drzwi kostnicy uniwersalnym kluczem.
Char był bardzo pijany. Zataczał się. Podszedł chwiejnym
krokiem do Terla, który wprawdzie też wyglądał na pijanego, ale w rzeczywistości
był trzeźwy, czujny i opanowany.
- To jest nawet dobry pomysł - odezwał się Char.
Zawsze był nałogowym pijakiem, a im więcej pił, tym bardziej
stawał się obrzydliwy.
- Co takiego? - zapytał Terl, przekrzykując hałas.
- Rzec to i owo tym tam w Głównym Biurze Towarzystwa powiedział
Char, pokonując czkawkę.
Terl znieruchomiał. Char nie widział, że oczy Terla zwęziły się
i zagrały w nich ognie. Po chwili powiedział pijackim bełkotem.
- Mam dla ciebie mały upominek, Char. Wyjdź na zewnątrz ze mną
na chwi... chwilę!
Char uniósł w górę kostne powieki.
- Toć nie mam maski.
- Maszki szą przy wyjściu - bełkotał Terl.
Nikt nie zauważył Terla prowadzącego Chara przez hol. Plącząc
zapinki, nałożyli maski. Terl przeszedł przez śluzę atmosferyczną, wlokąc za
sobą Chara. Zaprowadził go w pobliże klatek ze zwierzakami. Nie paliło się w
nich żadne ognisko. Było zbyt późno.
Wiosenny chłód panujący na zewnątrz otrzeźwił nieco Chara. Znów
stał się obrzydliwy.
- Zwierzaki - powiedział - jesteś miłośnikiem zwierzaków. Nigdy
cię nie lubiłem, Terl.
Terl go nie słuchał. Coś chyba się działo przy kostnicy!
Wytężył wzrok. Były tam zwierzaki!
- Ty jesteś strasznie cwany, Terl. Ale nie na tyle cwany, by ze
mnie zrobić idiotę!
Terl postąpił kilka kroków w stronę kostnicy, próbując przebić
wzrokiem ciemność. Wyciągnął z kieszeni latarkę i skierował strumień światła na
budynek. Brązowe skóry zwierzęce? Trudno było w tej ciemności cokolwiek
zobaczyć.
Nagle dojrzał je lepiej. Stado bawołów. W ostatnich dniach
bawoły wraz z niewielką liczbą koni stale wędrowały na północ. Wyłączył latarkę.
Słychać było delikatne uderzenia kopyt wędrujących zwierząt i głośniejsze nieco
poparskiwania i odgłosy żucia świeżej wiosennej trawy wyrywanej przez pasący się
stado. Gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Zwykły bezsens tej przeklętej planety.
Zwrócił swą uwagę ponownie ku Charowi. Otoczył łapą ramiona Chara i poprowadził
go do punktu, w którym stykające się ze sobą koliste kopuły bazy tworzyły
mroczne zagłębienie. Miejsce było bardzo ciemne i ukryte przed niepowołanymi
oczami.
- Cóż to takiego nie zrobiło z ciebie idioty, przyjacielu Char?
- zapytał.
Znów odezwało się pohukiwanie sowy.
Terl rozejrzał się wokół. Nikt nie mógł ich tutaj zobaczyć.
Twarz Chara skrzywiła się w szyderczym uśmiechu. Przybliżył
swoją maskę tuż do maski Terla i powiedział:
- Dym spłonki.
Zatoczył się. Terl musiał go podtrzymać.
- No i co z tego? - spytał.
- A to, że to nie był żaden strzał z miotacza w biurze starego
Numpha. To była zdetonowana spłonka. Sądzisz, że taki stary spec kopalniany jak
ja nie potrafi odróżnić zapachu dymu po strzale od zapachu po detonacji spłonki?
Terl wsunął łapę pod marynarkę i sięgnął za plecy. Tyle czasu
zastanawiał się, jak sfabrykować uzasadnienie dla odpalenia pojutrze
bezzałogowego samolotu z gazem. I oto nagle bez wysiłku miał je przed sobą.
- Mianować Kera, tę nędzną kreaturę, zaledwie na parę godzin
wcześniej. Ech! - wykrzyknął Char, nie ukrywając już wrogości. - Dla niektórych
to może i jesteś cwany, ale dla mnie nie. Przejrzałem cię, Terl, przejrzałem
cię.
- Co masz na myśli? - zapytał Terl.
- Na myśli! Nic nie muszę mieć na myśli! Ale kiedy będę w domu,
mogę im tam powiedzieć to i owo. Nie jesteś taki sprytny, jak ci się zdaje,
Terl. Myślisz, że nie potrafię odróżnić jednego zapachu od drugiego? I wszyscy
się ze mną zgodzą, kiedy wrócę już do domu!
Terl nie czekał. Wbił w serce Chara dziesięciocalowy nóż z
nierdzewnej stali. Był to ten sam nóż, który Jonnie dał Chrissie.
Złożył słaniające się ciało na ziemi i nakrył leżącym obok
kawałkiem nieprzemakalnego płótna.
Terl zawrócił ku klatkom i zajrzał do środka. Dziewczyny spały.
Stado bawołów wciąż wędrowało koło kostnicy.
Terl wrócił do holu. Miał jeszcze wiele do zrobienia tej nocy,
ale teraz ważniejsze było, aby towarzystwo nie spostrzegło jego krótkiej
nieobecności. Dosiadł się do śpiewających Psychlosów. Byli bardzo pijani.
W dole przy kostnicy ludzie poruszali się ostrożnie, by nie
spłoszyć bawołów, które przygnali z równiny. Konie, po rozładunku, odeszły.
Nikt nie był świadkiem morderstwa.
Ci, którzy kontynuowali pracę w kostnicy, nie mieli pojęcia, że
oto w ich planach pojawił się nowy czynnik. Czynnik, o którym nic nie wiedzieli
i którego nie przewidywali.
Baza nadal huczała wrzawą pożegnalnego przyjęcia, nieświadoma,
że gdzieś zniknął jego honorowy gość.
2
Jonnie leżał w trumnie u wejścia do kostnicy. Pokrywa była
lekko uchylona dla zapewnienia mu dopływu powietrza. To, co działo się na
zewnątrz, pokazywała umieszczona na wieku trumny miniaturowa kamera. Obraz z
niej docierał do podręcznego monitora spoczywającego w ciemności u boku
Jonnie'ego. Ubrany był w błękitny strój Chinkosów, ale na nogach miał mokasyny,
ponieważ przynosiły mu szczęście, którego dziś bardzo potrzebował.
Dziś bowiem, dokładnie w ciągu dwóch minut, musiał zrealizować
pewien starannie przećwiczony plan. Musiał to zrobić dokładnie w ustalonym
czasie, bo inaczej cały plan mógł runąć, a on sam zginąć. Chrissie i Pattie
zginęłyby również. A z nimi Szkoci i wszyscy ci, którzy jeszcze pozostali na
Ziemi.
Usłyszał syrenę wieży kontrolnej rejonu transfrachtu
ostrzegającą o nadchodzącej fazie.
- Wyłączyć silniki! Opróżnić platformę!
Rozległo się głuche dudnienie. Ziemia drżała. Trumna dygotała.
Dudnienie stawało się coraz silniejsze.
I oto nagle na platformie pojawiło się dwustu nowo przybyłych
Psychlosów z bagażami.
Dudnienie ustało. Pozostała ledwie dostrzegalna wibracja.
- Współrzędne utrzymywane i połączone z drugim stopniem.
Cały rejon się ożywił. Do chwili powrotnego odpalenia na
Psychlo pozostała godzina i trzynaście minut.
Funkcjonariusze departamentu personalnego odprowadzili nowo
przybyłych na bok i ustawili w szeregu.
Terl pilnie przyglądał się przybyszom. Kiedy ostatnim razem
przybyła dostawa, przeżył wstrząs. Teraz więc nie chciał zostawiać sprawy
przypadkowi. Istniało pięćdziesięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że w tej
grupie znajduje się nowy Namiestnik Planety, który ma zastąpić Kera. Musiał
myśleć i działać szybko. Przeszedł wzdłuż szeregu, nie interesując się ani
bagażem, ani tym, czy nie zawiera on jakiejś kontrabandy. Patrzył tylko na
twarze widoczne w wizjerach kopulastych hełmów transportowych i sprawdzał
nazwiska. Dwustu. Jeszcze jeden z bzdurnych pomysłów starego Numpha, by ściągać,
ilu tylko można, na oszukańczą listę płac. Terl przeszedł wzdłuż całego szeregu.
Odetchnął z ulgą. Kogoś, kto mógłby zastąpić Kera, nie było tu. Ot, po prostu
zwykłe rynsztokowe śmieci ze slumsów Psychlo plus ekscentryczny młody urzędnik i
paru absolwentów szkoły górniczej. Normalka. Nikogo, kto mógłby nadawać się na
Namiestnika Planety. Wszyscy jakby w letargu. I żadnego agenta z I.B.I.!
Terl skinął łapą na kadrowców, aby podzielili przybyłych na
tych, którzy samolotami transportowymi mieli być przewiezieni do innych kopalni,
i na tych, którzy mieli zostać na miejscu. Załadowali ich wraz z bagażami na
ciężarówki i odjechali.
Terl skierował się ku kostnicy. Pasł się za nią ów przeklęty
koń należący do zwierzaków, który wciąż kręcił się koło bazy.
- Wynoś się stąd! - krzyknął Terl na konia i wykonał łapą
odpędzający gest.
Ale koń popatrzył obojętnie na Terla i gdy ten poszedł otworzyć
drzwi, przybliżył się jeszcze bardziej.
Terl odryglował drzwi kostnicy i otworzył je szeroko.
Dziesięć trumien leżało gotowych do zabrania przez dźwigi. ~
Sprawdził, czy na wszystkich pokrywach znajdują się małe znaki "x". Nigdy za
dużo przezorności.
Poklepał pieszczotliwie jedną z trumien. Odetchnął głęboko. Za
"' osiem, a może dziesięć miesięcy, pewnej ciemnej nocy, na odludnym posępnym
cmentarzu na Psychlo będzie te trumny wykopywać. Wykopie bogactwo, władzę! Owoce
misternego planu zebrane z takim trudem.
Ale nie będzie trudności z ich spożytkowaniem!
Nadjechał pierwszy dźwig, wsunął widłowe uchwyty pod trumnę.
Terl wyszedł na zewnątrz. Sprawdzał nazwisko na swym spisie. Druga trumna,
trzecia, czwarta... Terl spojrzał na czwartą trumnę lekko skonsternowany. Jak
doszło do tego, że źle napisał fałszywe nazwisko Jayeda? Nie "Suit", lecz
"Stni". Sprawdził, czy na pokrywie jest znak "x". Był w porządku. No cóż, niech
więc tak pozostanie. Wniósł poprawkę na spis. Jedno fałszywe nazwisko warte
drugiego. Eks-agent był martwy. Tylko to się liczyło.
Dźwigi zwalały trumny na platformę bez żadnego ładu i składu.
Terl z pewną obawą obserwował to dość bezceremonialne obchodzenie się z nimi.
Ale żadna z nich nie wylądowała na platformie w pozycji do góry dnem.
Leżało tam już dziesięć trumien. Nadzorca dźwigowy zatrzymał
maszynę obok Terla, by ten mógł sprawdzić numer dziesiąty, ostatni z
przewożonych.
- Coś strasznie ciężkie są te trumny - skomentował nadzorca.
Terl uniósł wzrok, maskując zaniepokojenie. Według niego nadwaga wynosiła tylko
około stu funtów, więc nie aż tyle, by zwróciło to czyjąkolwiek uwagę, a już z
pewnością nie tyle, by sprawiło to kłopot dźwigowi. Trumny, nawet ze swymi
nietypowymi pokrywami, powinny ważyć około tysiąca siedmiuset funtów każda.
- Prawdopodobnie masz wyczerpane ładunki energetyczne
powiedział Terl.
- Być może - odparł nadzorca.
Według niego trumny sprawiały wrażenie, jakby ważyły po trzy
tysiące funtów. Odjechał jednak maszyną i zrzucił dziesiątą trumnę na platformę.
Zajechała ciężarówka departamentu personalnego z personelem
przewidzianym do powrotu. Jej kierowca miał nieco strapiony wygląd. Na
samochodzie znajdowało się pięciu Psychlosów z bagażem. Byli to dwaj kończący
delegację funkcjonariusze i trzej zwykli górnicy udający się do domu. Kierowca
podał Terlowi listę.
- Będziesz musiał zmienić tę listę - powiedział. - Jest na niej
Char. Na dziś planowany był jego powrót do domu, ale choć wszyscy z departamentu
personalnego szukali go, gdzie się tylko dało, nie mogliśmy go znaleźć. Jego
bagaż jest tutaj, ale nie możemy znaleźć samego Chara.
- Który bagaż jest jego? - zapytał Terl.
Kierowca wskazał na leżącą osobno stertę pakunków. Jednym
ruchem ramienia Terl zrzucił je z samochodu.
- Szukaliśmy wszędzie - rzekł kierowca. - Czy nie powinniśmy
wstrzymać odpalenia?
- Wiesz, że nie można tego zrobić - szybko powiedział Terl. - A
czy wglądaliście do łóżek administracyjnego personelu żeńskiego?
Kierowca ryknął śmiechem.
- Rzeczywiście, powinniśmy to zrobić. Przecież ostatniej nocy
był niezły ubaw.
- Odeślemy go za sześć miesięcy - powiedział Terl.
Na dokumencie, przy nazwisku Chara, umieścił uwagę "Odpalenie w
terminie późniejszym" i złożył podpis.
Ciężarówka departamentu personalnego odjechała, by wyładować
pasażerów na platformie. Stanęli w grupie, sprawdzając szczelność hełmów
podróżnych. Znajdowali się o kilka stóp od trumien.
Terl spojrzał na zegarek. Pierwsza jedenaście. Do odpalenia
jeszcze dwie minuty.
- Współrzędne utrzymywane na drugim stopniu! - zabrzmiało z
megafonu nad kopułą operacyjną.
Lampa błyskała przerywanym białym światłem.
Terl przeszedł w pobliże kostnicy. Ten przeklęty koń znów się
pętał koło drzwi. Terl wykonał łapami odpędzające gesty. Kqń cofnął się o kilka
kroków i znów zaczął skubać trawę.
Jakąż ulgą był widok trumien na platformie. Terl spoglądał na
nie z czułością. Jeszcze tylko jedna minuta.
Nagle włosy stanęły mu dęba. Z wnętrza kostnicy, z wnętrza
pustej i opuszczonej kostnicy, dobiegł jakiś głos.
3
Gdy ostatnia trumna zniknęła za otwartymi drzwiami, Jonnie
cicho wyślizgnął się ze swojej trumny. Za pasem miał zatknięte trzy maczugi, a
czwartą, najcięższą, trzymał w ręku. Szybkim ruchem umieścił odtwarzacz
rejestratora dźwięków na środku podłogi i ukrył się za drzwiami. Na podłogę
padał z zewnątrz cień Terla.
Rejestrator zaczął działać. Odtwarzał zapis głosu Terla.
- Słuchaj, Jayed, ty durne ścierwo, zgniły i wszawy agencie
LB.I. - Słowa brzmiały na tyle głośno, że można je było słyszeć na zewnątrz.
Cień Terla skurczył się, gdy ten zaczął się odwracać.
Rejestrator kontynuował:
- To był chwyt poniżej pasa przybyć tu i straszyć lepszych od
siebie...
Terl wpadł jak burza przez drzwi, zatrzaskując je za sobą
wściekłym ruchem łapy. Uniósł obutą nogę, by zmiażdżyć rejestrator.
Jonnie rzucił się do przodu. Wielokrotnie wyćwiczonym na
manekinie ruchem trzasnął maczugą w czaszkę Terla.
W chwili, gdy Terl padał do przodu, Jonnie wolną ręką rozerwał
klapę kieszeni i wydobył z niej urządzenie do zdalnego kierowania klatką.
Na zewnątrz znów odezwał się megafon:
- Współrzędne utrzymywane na pierwszym stopniu. Wyłączyć
wszystkie silniki!
Jonnie wymierzył Terlowi następny cios. Jego ciało sflaczało.
Jonnie zerwał z twarzy Terla maskę do oddychania i odrzucił ją w odległy kąt
kostnicy. Wylądowała tam z brzękiem. Pochylił się nad Terlem. Z boku głowy
potwora ściekała zielona krew. Stopy podrygiwały. Wreszcie Terl znieruchomiał.
Nie oddychał. Oczy miał jak ze szkła. Jonnie najchętniej by go zastrzelił.
Sięgnął nawet do pasa po miotacz. Ale nie odważył się strzelić. Wiedział, że
dopóki przewody wokół platformy nie zaczęły jeszcze brzęczeć, Psychlosi mogli
wstrzymać odpalanie. Ale wiedział też, że z chwilą rozpoczęcia brzęczenia proces
będzie mieć już charakter nieodwracalny.
Megafon wrzasnął.
- Usunąć się z rejonu transfrachtu!
Przewody zaczęły brzęczeć.
Dla Jonnie'ego rozpoczęły się dwie minuty, które mogły być
ostatnimi w jego życiu. Włączył stoper na ręku.
Wybiegł przed drzwi, zamykając je za sobą na klucz. W ciągu
tych dwóch minut nikt nie będzie strzelać z miotacza, bo mogłoby to uszkodzić
przewody lub wprowadzić chaos w układzie współrzędnych.
Ogarnął wzrokiem teren. Wiatrołom znajdował się tylko o trzy
kroki od miejsca, gdzie miał być. Jonnie wskoczył na niego. Jedno uderzenie
pięty wystarczyło, by ruszyli galopem.
Pognali jak strzała ku platformie.
Brzęczenie narastało. Wszystko, co znajdowało się na
platformie, miało powędrować na Psychlo, gdzie nawet atmosfera nie nadawała się
do oddychania. Ale gdyby plan się udał, tym razem przybycie do celu byłoby
zupełnie inne niż normalnie.
Kopyta Wiatrołoma uderzyły o metal platformy. Zatrzymał się.
Jonnie rzucił się ku pierwszej trumnie.
Palcami wyczuł mały pierścień wystający niedostrzegalnie z
górnej krawędzi wieka. Pociągnął go, w dłoni poczul oderwany pasek. Raz!
Druga trumna. Pierścień znaleziony i podcięty. Pasek w dłoni.
Dwa!
Trzecia trumna. Pierścień. Pasek. Trzy!
Z megafonu rozległ się histeryczny głos:
- Opuścić platformę! Opuścić platformę!
Dziwne rzeczy dziejące się na platformie wzbudziły
zainteresowanie grupki Psychlosów obok trumien. Ze zdumieniem przyglądali się
Jonnie'emu.
Czwarty, piąty i szósty pierścień!
W trumnach znajdowały się bomby nuklearne, zwane "burzycielami
planet", ponieważ mogły rozerwać skorupę planety i rozrzucić odpady radioaktywne
po całym świecie. Umieszczone one były wewnątrz starych bomb atomowych, zwanych
"najbrudniejszymi bombami". Oba rodzaje bomb od dawna były wycofane jako broń w
najwyższym stopniu zanieczyszczająca środowisko.
Siódmy pierścień był zgięty. Jonnie nie mógł się z nim uporać.
- Łapać go! - ryknął funkcjonariusz na platformie.
Pięciu Psychlosów ruszyło do ataku.
Jonnie rzucił maczugą w stronę funkcjonariusza. Funkcjonariusz
padł. Następnie wyrwał zza pasa dwie następne maczugi i rzucił je z całą siłą w
stronę atakujących. Dwóch dalszych Psychlosów legło.
Zabrał się znów za numer siódmy. Wyprostował pierścień i wyrwał
go.
Chwycił za numer ósmy i wyciągnął go.
W krzakach czekała grupa Szkotów samobójców na wypadek, gdyby w
ostatniej chwili Jonnie'emu się nie powiodło. Zabronił im tego, lecz nalegali.
Czas akcji miał dokładnie obliczony. Nie chciał, by Szkoci niepotrzebnie
zginęli.
Jonnie był przeciwny, aby zapalniki nastawić po prostu na czas.
Gdyby odpalenie zostało wstrzymane, doprowadziłoby to do całkowitej zagłady
Ziemi. Przed wyciągnięciem zabezpieczających pasków z zapalników musieli być
pewni, że proces odpalania znajduje się już w fazie nieodwracalnej.
W ręku dziewięć pasków!
Dwaj ostatni Psychlosi zaczęli się zbliżać do Jonnie'ego.
- Wal! - krzyknął Jonnie do Wiatrołoma.
Koń stanął dęba i grzmotnął kopytami jednego.
Ostatnie monstrum na platformie wyciągnęło łapy, by pochwycić
Jonnie'ego.
Dziesięć! Jonnie huknął maczugą w hełm Psychlosa, rozbijając go
w drzazgi.
Szpony wyciągniętych łap rozdarły mu rękaw. Uderzył jeszcze
raz.
Skoczył na grzbiet Wiatrołoma.
- Naprzód!
Na galerii wieży kontrolnej pojawił się Psychlos z miotaczem,
ale nie odważył się strzelić.
Brzęczenie przewodów nasilało się coraz bardziej, zbliżał się
punkt kulminacyjny.
Jonnie był już poza platformą i mknął pod górę ku klatce.
Stoper wskazywał, że ma jeszcze do dyspozycji czterdzieści dwie sekundy. Nigdy
nie sądził, że czas może płynąć tak powoli! Lub tak szybko!
Nie został przeniesiony na Psychlo. Ale miotacze tylko czekały,
by się z nim rozprawić.
Włączył już odebrane Terlowi urządzenie do zdalnego sterowania,
by odciąć dopływ prądu do krat. Przygotował nożyce do przecięcia obroży na
szyjach dziewcząt.
Wiatrołom zarył kopytami przed drzwiami klatki. Jonnie
zeskoczył z konia.
Na chwilę znieruchomiał.
Drzwi klatki były otwarte! Drewniana bariera odrzucona na bok!
Gdzie były dziewczęta? Wszystkie ich rzeczy były na miejscu.
Może jeszcze nie wstały? Na posłaniu ktoś leżał przykryty
futrem. Aha, muszą jeszcze spać.
Wywołując imiona dziewczyn, podbiegł do posłania z nożycami do
przecięcia obroży.
Posłanie się nie poruszyło. Odrzucił na bok futra. Oczom jego
ukazało się ciało Chara. Leżało na plecach, a w piersiach tkwił nóż z
nierdzewnej stali, który kiedyś dał Chrissie.
Nie miał czasu na zastanawianie się, co się tu wydarzyło.
Wybiegł z klatki, rozejrzał się dokoła. Nie było Starego Wieprza i Tancerki. Czy
to możliwe, by dziewczęta zamordowały Chara i zbiegły? Nieprawdopodobne. Nie, to
niemożliwe. przecież skrzynkę do zdalnego kierowania miał jeszcze przed chwilą
Terl.
Sekundy. uciekały. Miotacze czekały.
Skoczył na grzbiet Wiatrołoma i pognał ku krawędzi urwiska. W
połowie stoku zeskoczył z konia. Upewnił się, że są, dobrze ukryci.
Brzęczenie osiągnęło punkt kulminacyjny. Przez powietrze
przebiegało dziwne drżenie. Wiedział, co teraz nastąpi.
Fracht zamigotał i zniknął z platformy.
4
Teraz, jak po każdym odpaleniu, powinna pojawić się normalna,
niezbyt silna fala odrzutu.
Jonnie liczył sekundy. Zmęczony biegiem ciężko dyszał. Stojący
obok niego Wiatrołom sapał i drżał.
Nagle ziemia zadygotała. Powietrze rozdarł przeraźliwy huk.
Błysk rozpalił niebo.
Odrzut? Ten dźwięk przypominał raczej eksplozję!
Jonnie wdrapał się na szczyt urwiska i wyjrzał poza krawędź.
Zbyt silny ten odrzut!
Ładunki nuklearne nie powinny wybuchnąć wcześniej niż za
dziesięć sekund, a więc już na Psychlo.
Kopuła centrum kontroli wciąż wisiała w powietrzu, lecz
strzelały z niej płomienie. Sieć przewodów wokół platformy się topiła. Maszyny
otaczające platformę toczyły się na wszystkie strony. Na ziemi walali się
sponiewierani operatorzy. Dzika, jonizująca błyskawica rozkwitła nad miejscem
transfrachtu.
Kopuły bazy otrzymały potężne uderzenie, ale wyglądało na to,
że nie zostały uszkodzone.
Fala wstrząsów przetaczała się przez równinę.
Za wcześnie było, by bomby wybuchły na Psychlo. Co się stało?
Czyżby śmiercionośny ładunek nie trafił do celu i wylądował w bliższych rejonach
przestrzeni kosmicznej? Czy nie oznaczało to możliwości pojawienia się na niebie
broni Psychlosów z macierzystej planety? Broni przysłanej, by ich zmiażdżyć?
Lecz w tej chwili pytanie brzmiało: czy to, co się stało,
zakłóci ich własne plany ataku?
Spojrzał z niepokojem w stronę rzędu samolotów bojowych. Miały
wejść do akcji w chwilę po odrzucie.
Spojrzał w stronę pobliskich parowów. Uzbrojeni Szkoci, ubrani
w stroje antyradiacyjne w kolorach ochronnych, byli tam w gotowości do wyskoku z
ukrycia i zajęcia pozycji bojowych.
Ten potężny odrzut mógł być również radioaktywny, a on nie miał
na sobie bojowego stroju antyradiacyjnego.
Już! Samoloty bojowe ruszyły! Szesnaście z nich obsadzono
załogami złożonymi z pilota i kopilota. Ukrywali się w samolotach przez całą
noc. Na siedzeniach pilotów umieszczone były klucze do szyfrowych urządzeń
rozruchowych.
Samoloty bojowe pożeglowały w górę! Rozległ się grzmiący,
rezonujący ryk ciężkich silników. Trzydziestu dwóch Szkotów, pilotów i
kopilotów. Piętnaście samolotów rozpierzchło się i z hiperdźwiękową prędkością
rozpoczęło lot ku wyznaczonym celom. Jeden samolot do każdej odległej kopalni
planety. Zadaniem ich było rozbicie i zniszczenie tam Psychlosów, by zapobiec
możliwości kontrataku. Jeden samolot miał działać jako powietrzna osłona
miejscowej centralnej bazy kopalnianej. Hasłem była cisza radiowa. Żadnego
ostrzeżenia!
Jonnie zwrócił wzrok ku samolotom pozostałym na ziemi. Chciał
zobaczyć, czy nie odniosły jakichś uszkodzeń. Zauważył, że zmieniły nieco
pozycję. Ale wyglądało na to, że są w porządku...
Zaraz! Coś było nie tak. Powinny pozostać cztery samoloty.
Mieli przecież jedynie trzydziestu dwóch pilotów i kopilotów. Tymczasem na ziemi
były tylko trzy samoloty, nie cztery!
Dźwignął się ponownie na krawędź klifu i ogarnął wzrokiem całą
okolicę.
No i zauważył, co się stało.
Cała boczna ściana kostnicy była rozwalona, a trumna, narzędzie
akcji, leżała wśród rumowiska.
Terl pewnie oprzytomniał i zdołał jakimś sposobem wyrąbać sobie
drogę z zamkniętej kostnicy.
Jonnie spojrzał w górę. Tam gdzie na niebie powinien znajdować
się jeden samolot ochrony centralnej bazy, były teraz dwa! Jonnie przywołał
Wiatrołoma. Coś tu nie było w porządku. W czasie zsuwania się w dół urwiska koń
okulał. Do samolotów było trzysta jardów.
Ze wzrokiem wlepionym w niebo Jonnie pobiegł w dół stoku, nie
oszczędzając sił. Z bazy zionął ku niemu ogień miotacza. Przebiegł przez
wznieconą chmurę błota. Gdzie były zespoły szturmowe? Czy nie poraził ich
odrzut?
Jonnie skierował się do najbliższego samolotu bojowego.
Powietrze obok niego przecinały strzały. Z bary strzelało coraz więcej miotaczy.
Chwycił za drzwi samolotu i uchylił je do połowy, ale celny strzał miotacza
zatrzasnął je. Dał nurka pod kadłub i wszedł do środka przez drugie drzwi.
Kluczyk! Kluczyk! Gdzie Angus położył kluczyk? Sprawdził na
fotelach. Nie było. Pewnie wstrząs odrzutu musiał go gdzieś zrzucić. O przednią
szybę pacnął strzał miotacza. Wreszcie kluczyk się znalazł! Na podłodze!
W chwili gdy naciskał przycisk rozruszników, usłyszał głuchy
odgłos strzału z bazooki. W chwilę później rozległ się równomierny klekot
karabinów szturmowych.
Silniki warknęły. Natychmiast przeniósł ręce na konsolę.
Samolot wystrzelił pionowo w górę na dwa tysiące stóp. Spostrzegł grupy
szturmowe idące do ataku. Dwa zespoły z bazookami. Cztery grupy z karabinami
szturmowymi. Ochroniło ich to, że kulili się całą noc w parowach pod osłonami
antytermicznymi.
Jonnie włączył ekrany zobrazowania. Gdzie był Terl?
5
O kilka mil na północ toczył się bój między Terlem i samolotem
ochrony bazy.
Jonnie skierował swój samolot ku obu maszynom. Niespodziewanie
jednak oddaliły się one jeszcze bardziej na północ. Jeden samolot wyraźnie
uciekał kursem północnym. Drugi rzucił się za nim w pościg. Uciekający Szkoci?
Niemożliwe! Jonnie nagle zrozumiał, co się dzieje. Był to podstęp. Terl udawał
ucieczkę, by wciągnąć Szkotów w pułapkę.
Cisza radiowa. Przeklęta cisza radiowa! Szkoci wpadli w
pułapkę.
Nim Jonnie zdołał znaleźć się na miejscu, Terl wykonał pętlę do
tyłu i już śmiertelne języki płomieni objęły maszynę Szkotów. Zapaliła się!
Hucząc spadała w dół.
Z lewej i prawej strony płonącego samolotu wykatapultowało się
dwoje ludzi. Ich reaktochrony pozostawiały za sobą smugę dymu, gdy stabilizowali
i hamowali opadanie. Spływali do ziemi w pewnym oddaleniu od siebie.
Gdyby Jonnie mógł znaleźć się za Terlem, gdy ten miał uwagę
skoncentrowaną na samolocie... tak, to możliwe! Terl, niezdolny do powstrzymania
sadystycznych skłonności, zanurkował, by ostrzelać jednego z pilotów.
Pilot został trafiony i spadał korkociągiem plecami zwróconymi
do góry.
Jonnie znalał się dokładnie za Terlem. Nacisnął spusty działek,
ich ogniste smugi wbiły się w samolot przeciwnika.
Lecz oto nagle samolot Terla znikł!
Szybki rzut oka na ekrany. Terl był powyżej. Ale Terl nie oddał
strzału.
Dla Jonnie'ego stało się natychmiast oczywiste, że Terl
postanowił go zignorować i podjąć próbę powrotu do bazy, by tam zaatakować
oddziały naziemne.
Przewodnią ideą bojowej taktyki Psychlosów było przechytrzenie
operacji wykonywanych przez komputer samolotu. Samoloty mogły manewrować tak
szybko i z tak zmiennymi prędkościami, że należało odgadywać zamiary przeciwnika
i wykonywać odpowiednie czynności wcześniej niż on.
Jonnie pokierował swój samolot tak, by znalazł się naprzeciw
maszyny Terla. Przez moment mógł widzieć za pancerną szybą Psychlosa w masce. To
był Terl. Wściekle sprawny Terl. Terl, który przy całym swym obłędzie był w
przeszłości mistrzem pilotażu i znakomitym strzelcem: Jonnie zastanawiał się,
czy zdoła sprostać temu maniakowi.
Terl zakręcił w prawo. Jonnie zrobił to samo. Terl skierował
się jeszcze bardziej w prawo. Ale tym razem Jonnie przechytrzył go i gdy Terl
skończył manewr, był znów na wprost niego z działkami gotowymi do strzału.
Terl skierował się gwałtownie w górę. Tego ręce Jonnie'ego na
klawiaturze konsoli sterowania nie przewidziały. Niewiele brakowało, a Terl
zdołałby przejść obok i powrócić do bazy, by tam rozprawić się z zespołami
szturmowymi. Lecz Jonnie błyskawicznie naprawił błąd i omal nie staranował Terla
od dołu.
Dlaczego tam w kostnicy nie obciął potworowi głowy? No cóż,
wtedy nie było na to czasu.
Terl obniżył lot i zakręcił w prawo, potem w lewo i znów w
prawo. Rytmicznie. W sposób łatwy do przewidzenia. Za każdym razem Jonnie był
naprzeciw Terla.
Zbyt późno jednak zdał sobie sprawę z tego, że jest to pułapka.
Za czwartym razem działka Terla otworzyły ogień w to miejsce, w którym Jonnie
miał się właśnie znaleźć. Od zestrzelenia uratowało go tylko to, że Terlowi
poślizgnął się palec na klawiszu konsoli.
Lecz oto nagle Terl jakby zaniechał próby przedarcia się do
bazy. Skierował się prosto na północ.
W dole z płonącego samolotu wznosiły się słupy czarnego dymu.
Czyżby był to kolejny podstęp Terla? Znów go w coś wciągał? Z uszami pełnymi
ryku torturowanych silników Jonnie przebiegł wzrokiem ekrany zobrazowania. Dokąd
zmierzał Terl i dlaczego? Szybkim ruchem włączył ekran detektora ciepła.
Chrissie i Pattie pędziły na koniach na północ! Brzuchy
galopujących koni niemal ocierały się o ziemię.
Hak! Jonnie nagle zdał sobie sprawę, że Terl próbuje odzyskać
swój hak na niego! Gdyby zakładniczki znalazły się w jego rękach, mógłby znów
wywierać naciski na Jonnie'ego.
Jonnie włączył odbiornik lokalnej radiostacji dowódczej.
Usłyszał głos Terla!
- Jeśli, zwierzaku, nie zejdziesz natychmiast w dół i nie
wylądujesz, zabiję je obie.
Terl był dokładnie przed nim. Zniżał się do wysokości około
czterech tysięcy stóp.
Ręka Jonnie'ego spadła na klawiaturę. Ustalił dokładnie, gdzie
za moment znajdzie się Terl.
Samolot Jonnie'ego grzmotnął w grzbiet samolotu Terla. Jonnie
zamknął obwód uchwytów magnetycznych. Płozy jego samolotu przywarły do maszyny
przeciwnika. Łomot zderzenia na wpół ogłuszył Jonnie'ego, ale mimo to zdołał
ustawić sterownicę prędkości na wartość hiperdźwiękową. Z silników wydobył się
ostry gwizd.
Rzucił okiem w bok, by upewnić się, czy dziewczyny na koniach
są poza zaprogramowanym punktem. Były poza punktem.
Silniki obu samolotów, ustawione na przeciwstawne działanie,
walczyły ze sobą wyjąc i rycząc. Zawieszone w przestrzeni maszyny dygotały
niczym zapaśnicy w zwarciu. Silniki zaczęły się przegrzewać. Za moment mogły się
zapalić i eksplodować.
Jonnie sięgnął do tyłu, gdzie leżały reaktochrony. Pasy były
już skrócone. Wsunął w nie ramiona. Sprawdził, czy ma przy sobie przenośny
miotacz Terla.
Ostatni raz spojrzał na konsolę sterowniczą. Wszystko
zaprogramowane jak trzeba: kierunek - dokładnie pionowo w dół, zniżenie o cztery
tysiące stóp, prędkość hiperdźwiękowa.
Jonnie dał nurka w otwarte drzwi samolotu. Spadał w dół
hamowany przez powietrze.
Ożyły odrzutowe silniki reaktochronu i opadanie zmalało.
Manewrując nogami, wzniósł się na większą wysokość.
Spojrzał na zwarte i walczące ze sobą samoloty.
Spodziewał się, że Terl też wyskoczy. To, co miało się stać,
było nie do uniknięcia. Samoloty musiały eksplodować. Liczył na to, że Terl nie
ma przenośnego miotacza, i zamierzał upolować go albo jeszcze lecąc na
reaktochronie, albo już na ziemi. Ale Terl nie wyskakiwał. Jonnie wciąż widział
go pochylonego nad konsolą sterowniczą.
Wiszącego w przestrzeni na reaktochronie Jonnie'ego ogarnęło
nagle obrzydliwe uczucie, że popełnił błąd. W końcu Terl lepiej niż on znał całą
taktykę Psychlosów.
Tymczasem Terl wciąż jeszcze znajdował się wewnątrz
wstrząsanych drganiami, walczących ze sobą maszyn, których silniki napierały na
siebie, i szukał sposobu na przechytrzenie programu samolotu przywartego do jego
grzbietu. Gdyby mu się to udało, wówczas silniki obu samolotów przez chwilę
pracowałyby zgodnie, a wtedy prawdopodobnie szybka beczka i błyskawiczne
odwrócenie programu spowodowałyby, że odpadłby ten przywarty do jego grzbietu
samolot.
Dym z silników zaczął już ogarniać samolot, z którego wyskoczył
Jonnie.
I nagle Terl odkrył kombinację! Silniki obu samolotów zaczęły
pracować gładko i zgodnie.
Lecz zaprogramowana przez Jonnie'ego kombinacja zawierała nakaz
lotu prosto w dół z prędkością hiperdźwiękową.
Z narosłą nagle prędkością do dwóch tysięcy mil na godzinę oba
samoloty zaczęły spadać w dół.
W ułamku sekundy Terl zdał sobie sprawę, że taki układ
współrzędnych na konsoli oznacza nagłą śmierć.
Jonnie widział, jak Terl miota się w kabinie.
Gdy do ziemi było już tylko pięćset stóp, Terl rozpaczliwie
zaprogramował odwrócenie kombinacji. Z silników jego samolotu wydobył się ryk
przypominający zawołanie do boju.
Bezwładność mas była jednak tak wielka, że opadanie zostało
wyhamowane dopiero dwadzieścia stóp nad ziemią. Lecz siła działająca na
rozpalone silniki była zbyt wielka, aby ją wytrzymały. Oba samoloty ogarnęła
pomarańczowa kula ognia!
Ciało Terla wypadło przez drzwi samolotu.
Samoloty uderzyły o ziemię.
Jonnie z palcem na sterownicy reaktochronu podszedł do
lądowania około stu stóp od ogarniętych gwałtownym pożarem wraków.
6
Jonnie zrzucił swój reaktochron. Miał wyczerpane baterie, a
więc i tak nie nadawał się już do użytku. Nie spuszczając z oka Terla, wyciągnął
przenośny miotacz i odbezpieczył go.
Na moment Terla ogarnęły płomienie. Stłumił je, koziołkując po
mokrej wiosennej trawie. Znieruchomiał w odległości pięćdziesięciu stóp od
Jonnie'ego. Na twarzy miał maskę do oddychania.
Jonnie zbliżył się ostrożnie. Z Terla była wyjątkowo zdradliwa
bestia. Podszedł na odległość najpierw czterdziestu stóp, a potem trzydziestu.
Terl wciąż leżał nieruchomo.
Przez głowę Jonnie'ego przemknęły słowa ostrzeżenia, które
kiedyś powiedział mu Robert Lis: "Dobrze, że masz plan, ale w czasie bitwy
pamiętaj, że mogą zdarzyć się rzeczy niespodziewane. Bądź przygotowany na
uporanie się z nimi". Ucieczka Terla pomieszała im plany. Tam w dole baza była
bez osłony powietrznej. Tylko Bóg wiedział, co się w niej działo. Z dala
dochodził grzechot ognia karabinowego i łomot wybuchów. Z bliskiej odległości
słychać było tylko pomruk płomieni palących się samolotów.
Jonnie nie patrzył na nie. Wzrok miał czujnie wlepiony w Terla.
Zatrzymał się. Dwadzieścia pięć stóp było odległością wystarczającą. Przez
osłonę twarzy widać było niewiele. Terl był poparzony. Na ubiorze jego widniało
kilka plam zasuszonej zielonej krwi.
Ale oto nagle ręka Terla wykonała szybki ruch. W jakiś magiczny
sposób pojawił się w niej mały miotacz.
Natychmiast po zauważeniu ruchu Jonnie rzucił się na ziemię i
strzelił. Przy pierwszym strzale szczęście mu dopisało i trafił w miotacz.
Wśród jaskrawego błysku miotacz Terla eksplodował w jego łapie.
W tej samej chwili Terl zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Teraz Jonnie
wziął na cel prawą nogę Terla. "To za konie" - pomyślał. Strzelił. Noga wygięła
się i Terl padł. Zgięta stopa sterczała nienaturalnie wykręcona.
Jonnie podszedł do miejsca, gdzie leżał zniszczony eksplozją
miotacz. Była to maleńka broń. Czyżby był to tak zwany miotacz likwidacyjny?
Terl leżał nieruchomy.
- Dość udawania, Terl - powiedział Jonnie.
Terl nagle się zaśmiał i usiadł.
- Jak to się stało, że nie zdechłeś w kostnicy?
- Zwierzaku - rzekł Terl, przywracając stopę do właściwego
położenia. - Mogę wstrzymać oddech aż na cztery minuty!
W obliczu skierowanego w siebie z odległości dwudziestu stóp
miotacza Terl siedział potulnie, ale był nazbyt radosny. Noga jego krwawiła,
brudząc nogawki spodni. Był cały popalony. A mimo to był aż nazbyt radosny.
Jonnie wiedział, że coś się za tym kryje. Cofnął się.
Rozejrzał się po równinie, bacząc jednak, aby kątem oka wciąż
widzieć Terla. Baza znajdowała się około dwudziestu mil za nimi. Z kierunku tego
dochodziło słabe echo strzałów karabinowych. Czuł, że powinien coś zrobić, by
pomóc walczącym.
Gdzie były dziewczęta? Prawdopodobnie odjechały. Nie! Były
tutaj! Tego się Jonnie nie spodziewał. Wracały. Jechały ostrożnie, wolnym
kłusem. Były oddalone o jakąś milę. Nagle ustąpił szok, jakiego doznał, gdy nie
znalazł dziewcząt w klatce, i strach, że wciąż zagraża im niebezpieczeństwo.
Poczuł ulgę. Były całe i zdrowe.
Jonnie pomachał ręką, dając dziewczętom znak, aby się zbliżyły.
Wciąż mając na oku Terla, zlustrował uważnie dalszą okolicę. Jeden z uratowanych
pilotów ze zniszczonego samolotu powinien iść w tym kierunku. Wytężył wzrok.
Tak! Ktoś poruszał się w odległości około czterech mil. Trudno było poznać, kto
to jest, bo postać ubrana była w strój maskujący.
Terl znów się zaśmiał.
- Nigdy ci się nie uda, zwierzaku. Zobaczysz, że wkrótce zjawi
się tu cała chmara Psychlosów!
Jonnie nie odpowiedział. Raz jeszcze pokiwał na dziewczęta.
Konie spłoszyły się, gdy mijały płonące wraki. Chrissie jechała na Starym
Wieprzu, Pattie na Tancerce. Oddech koni był spokojny, a więc poprzednia jazda
nie musiała być zbyt szybka.
Dziewczętom trudno było uwierzyć, że spotkały Jonnie'ego.
Chrissie zatrzymała się w pewnej odległości, nie zsiadając z konia. Była blada
jak papier. Czerwone obtarcie na szyi wskazywało na ślad zdjętej obroży.
- Jonnie! Czy to ty, Jonnie?
W niebieskim stroju wyglądał trochę inaczej. Pattie nie miała
żadnych wątpliwości. Zeskoczyła z grzbietu Tancerki, podbiegła do Jonnie'ego i
objęła go w pasie. Włosy jej rozsypały się po ubraniu Jonnie'ego.
- Widzisz? Widzisz? - wołała do Chrissie. - Mówiłam ci, że
Jonnie się zjawi! Mówiłam ci, mówiłam!
Chrissie wciąż siedziała na koniu. Płakała.
- Złapałeś bestię! - powiedziała pełna podniecenia Pattie,
wskazując na Terla.
- Nie stawaj między nim a mną - rzekł Jonnie, pieszcząc jej
włosy, ale równocześnie trzymając miotacz skierowany na Terla.
Czuł, że powinien być w bazie, a nie tracić czasu tutaj.
Jonnie nie chciał, aby dziewczęta były blisko niego, gdyby Terl
się znów poruszył. Nagle przyszła mu myśl do głowy.
- Chrissie! Popatrz na południe, mniej więcej cztery mile stąd.
Chrissie wzięła się w garść i otarła oczy. Jonnie chciał, aby coś zrobiła.
Rozejrzała się. Próbowała coś powiedzieć, ale czuła ucisk w gardle. Przełknęła
ślinę, spróbowała znów.
- O tak, Jonnie! - Wyglądała już lepiej. - Coś się tam porusza.
- To przyjaciel - powiedział Jonnie. - Pognaj ku niemu na
Starym Wieprzu tak szybko, jak tylko potrafisz, i przywieź go tu!
Chrissie wyprostowała się. Ostrożnie okrążyła Terla i z
rozwianymi włosami pognała na Starym Wieprzu na południe. Ogień karabinowy na
południu wzmagał się. Trzymając delikatnie Pattie przy sobie i wciąż mając
miotacz wymierzony w Terla, Jonnie przesunął się w miejsce, skąd mógł widzieć
bazę. Znajdowali się nieco wyżej od niej.
Tego popołudnia powietrze było czyste, toteż widział bazę jak
na dłoni, niczym model.
Z bazy tryskał w powietrze, na wysokość dwustu lub trzystu
stóp, biały strumień wody. Wyglądał jak odwrócony wodospad. Zdał sobie sprawę z
tego, co się stało. Zadziałał automatyczny system przeciwpożarowy.
Szkoci walczyli tam w potokach wody!
Najbardziej obawiał się, by Psychlosi nie wprowadzili do walki
czołgu lub jakichś dodatkowych samolotów bojowych. Rozejrzał się po niebie.
Samolotów na nim nie było.
Gdy tak patrzył, ujrzał błysk ognia. W chwilę później dało się
słyszeć głuche "bum", dźwięk wydawany przez bazooki. Czy jednak bazooki
potrafiłyby dać radę czołgowi Psychlosów? Tego nie był pewien. Na pewno
potrzebne im było wsparcie z powietrza! A on był oddalony o dwadzieścia mil! W
zespołach szturmowych nie było ani jednego pilota. Wprowadzili do akcji
wszystkich, jakich mieli.
Zaczął tracić cierpliwość, miotacz mu ciążył. Terl siedział i
śmiał się znów. Jonnie miał wielką ochotę zastrzelić go. Czuł jednak, że Terl
coś wie i na coś czeka.
- Jak dziewczęta wydostały się na wolność? - zapytał Terla. -
O, zwierzaku, jak możesz wątpić w szczerość moich intencji? Przecież przyrzekłem
ci, że zwolnię je natychmiast, gdy tylko dostarczysz złoto. Po prostu tego ranka
dotrzymałem słowa. Nie podejrzewałem cię, że tak fałszywie mnie ocenisz...
- Nie gadaj bzdur, Terl! Dlaczego je puściłeś? Terl zaśmiał się
ponownie, tym razem głośniej.
Pattie pobiegła, by schwytać Tancerkę, która się gdzieś
oddaliła. Teraz wracała z koniem.
- Zupełnie nie wiem, dlaczego ten stary, wstrętny, okropny
potwór to zrobił. Ale tuż przed świtem przeciął nasze obroże i powiedział, byśmy
wzięły konie i odjechały. Po przejechaniu około dziesięciu mil ukryłyśmy się,
mając nadzieję, że może się pokażesz. Nie miałyśmy dokąd się udać. A potem, po
południu, wydawało się, że wszystko wylatuje w powietrze - bang, bang więc
ruszyłyśmy w stronę gór.
W tym momencie Jonnie zrozumiał wszystko. Zwrócił się do Terla.
- Aha, więc to było tak. Zamordowałeś, draniu, Chara i
zostawiłeś go w klatce z wbitym nożem należącym do ludzi, aby oni właśnie mogli
być obciążeni tą zbrodnią. Zachodzi tylko pytanie, jak zamierzałeś za to ukarać
ludzi? Zabić wszystkich?
Terl spoglądał na swój zegarek. Sięgnął do kieszeni. Jonnie
gwałtownie mu w tym przeszkodził.
- Tylko dwa szpony - rzekł Terl unosząc je do góry. Jonnie dał
zezwalający znak, ale pozostał bardzo czujny.
Terl wyciągnął z kieszeni coś, co miało kształt kwadratu o
powierzchni około jednej stopy kwadratowej. Będąc cały czas na celowniku
miotacza, dokonał tego delikatnymi ruchami szponów i niezwykle ostrożnie. Był to
pulpit zdalnego kierowania komputerem, bardzo cienki: Pulpity takie stosowane
bywały przy obsłudze maszyn, ale ten był większy i mniej estetyczny niż
normalne.
Śmiejąc się, Terl rzucił pulpit w stronę Jonnie'ego, który
cofnął się w obawie eksplozji.
- Zabrałeś ode mnie niewłaściwe urządzenie do zdalnego
kierowania, tu szczurzy móżdżku.
Jonnie przyjrzał się ze zdziwieniem urządzeniu. Pulpit zawierał
tylko przyciski, daty, godziny i sygnał odpalania. Nie miał klawisza stopującego
ani korekcyjnego.
- Urządzenie jednorazowego użytku - powiedział Terl. Raz
zaprogramowane i zaktywizowane staje się bezużyteczne. Zrobiłem z niego użytek
dziś rano, tuż przed odpalaniem.
Terl ponownie popatrzył na zegarek.
- Za niecałe dziesięć minut wszyscy otrzymacie należną zapłatę,
niezależnie od tego, czy załatwicie Psychlosów, czy też nie!
Zaniósł się śmiechem.
- Upolowałeś niewłaściwe urządzenie do zdalnego kierowania! -
Od śmiechu aż zapluł sobie wizjer maski. - No i cóż powiedział w końcu - jesteś
o dwadzieścia mil od miejsca, gdzie powinieneś być, i nic nie możesz zrobić.
Zresztą i tak nic byś nie mógł zrobić.
Wstrząsał nim taki śmiech, że aż tłukł łapami o brudną ziemię.
7
Dokładnie w tym samym momencie w podziemnym hangarze Zzt niemal
odchodził od zmysłów.
Od chwili gdy na zakończenie odpalenia wystąpił ten wściekły
odrzut, nastąpił ogólny chaos.
Krążyła pogłoska, że na zewnątrz były istoty ludzkie! Zzt
wiedział jednak, że te głupie ślimaki nie były zdolne do czegokolwiek. To byli
niewątpliwie Tolnepowie, którzy zapewne wylądowali na Ziemi. Choć proces myślowy
Zzta co kilka sekund był przerywany przeklinaniem Terla, to jednak dokładnie to
wydedukował. Tolnepowie musieli zablokować pasma częstotliwości
teleportacyjnych, aby sparaliżować ewentualny kontratak, a przybyli tu ze swego
systemu planetarnego po wciąż jeszcze bynajmniej niemałe zasoby mineralne tej
planety. Z Tolnepami były kłopoty już wcześniej, a ostatnia wojna z nimi nie
przyniosła rozstrzygnięcia. Byli mali, o wzroście około połowy wzrostu
Psychlosów, a oddychać mogli prawie wszystkim. Co gorsza, byli odporni na gazowe
zapory Psychlosów. Dlatego też Zzt szykował do lotu szturmowy samolot Typ 32,
przeznaczony specjalnie do niskich lotów szturmowych, najsilniej uzbrojoną
maszynę spośród setek innych, jakie znajdowały się w hangarach.
Niech cholera trzaśnie tego przeklętego Terla! To przecież on
miał być odpowiedzialny za obronę! Tymczasem, gdzie znajdowały się bojowe
samoloty sił pogotowia i odwodów? Na zewnątrz, wystawione na zmiany
atmosferyczne. A gdzie były czołgi? Schowane i rdzewiejące w podziemnym parku
czołgowym! A gdzie były rezerwy z innych kopalni? Ściągnięte tutaj!
Przeklęty Terl! W bazie nie było ani ładunków paliwowych, ani
zapasów amunicji.
Zzt był niesprawiedliwy, obciążając Terla odpowiedzialnością za
to wszystko, ponieważ przechowywanie paliwa i amunicji w bazie było sprzeczne z
przepisami Towarzystwa. Znajdowały się one w odległości około pół mili od bazy.
Dwie grupy Psychlosów, które usiłowały przedostać się do składu, zostały wybite
do nogi. I jeszcze jedna rzecz stanowiła dowód, że byli to Tolnepowie. Trafieni
Psychlosi po prostu eksplodowali wśród bladozielonego błysku. Tylko Tolnepowie
mogli wynaleźć taką broń!
Tak więc musiał przeszukiwać stare samoloty i pojazdy naziemne
i wyciągać z nich na wpół zużyte ładunki paliwowe i amunicję. Doszło nawet do
starcia z dwoma braćmi Chamco, niech ich piorun spali! Przygotowywali oni ciężko
opancerzony czołg. Dwa czołgi, które wyjechały tego strasznego popołudnia,
zostały spalone na popiół. Dlatego też bracia Chamco szykowali jeden ze starych
pojazdów pancernych klasy "Rębajło": "Rębajłem do chwały". Nic nie było w stanie
przebić pancerza czołgu, a jego ciężkie działa roznosiły wszystko w pył w
promieniu kilku mil. Bracia Chamco również szukali ładunków paliwowych i
amunicji do swego czołgu, a poza tym twierdzili z tupetem, że napastnikami są
Hocknerowie z Duraleb, z systemu, który Psychlosi totalnie już zniszczyli.
Bitwa o ładunki skończyła się, gdy tylko zjawił się ten nadęty
karzeł Ker i zdecydował, że każdy ma dostać połowę. Jeszcze jedno świństwo
Terla!
Ładunki paliwowe nie pasowały do silnika Typ 32. Zzt stracił
dużo cennego czasu na wykonanie tulei redukcyjnych, które umożliwiły
umieszczenie ładunków w rurach. Przeklęty Terl!
Przed dwiema godzinami powiedział swym ludziom, by przesunęli
ten parszywy bombowiec bezzałogowy. Przeklęty Terl!
Teraz był gotów. Znalazł drugiego pilota. Był nim jeden z
funkcjonariuszy przybyłych z ostatnim transportem. Nazywał się Nup i miał
uprawnienia do walki na Typie 32. Tuman - ale cóż innego było można znaleźć na
tej peryferyjnej planecie który był przekonany, że ma tu miejsce typowy atak
Bolbodów. Twierdząc tak, opierał się na plotce, którą usłyszał ostatnio w
pijalniach kerbanga w Imperial City, że planowany jest podbój Bolbodów.
Zzt zgromadził wyposażenie: bojową maskę do oddychania,
plecakowy pojemnik zapasowych butelek z gazem do oddychania i broń boczną. Do
kieszeni włożył rezerwowe racje żywnościowe, a za cholewę buta zatknął swój
ulubiony płaski klucz. W pewnych rodzajach walki i nietypowych sytuacjach klucz
ten nieraz okazał się bezcenny.
Silniki Typ 32 dały się uruchomić bez trudu. Teraz mruczały
spokojnie. Jeszcze trochę i znajdzie się na zewnątrz, a wtedy nastąpi
najbardziej pomyślne zakończenie tego ataku! Przeklęty Terl! Zzt puścił dźwignie
zwalniające płozy i rozpoczął kołowanie samolotu (z dumnym napisem "Zabijaka") w
stronę drzwi startowych. Mechanicy rozstąpili się, by zrobić mu drogę. Ale wokół
było pełno Psychlosów nadaremnie próbujących znaleźć sprawne samoloty. No i stał
na drodze ów przeklęty bombowiec bezzałogowy.
W normalnych warunkach było możliwe odpalanie przez drzwi
startowe trzech samolotów naraz. Wysokość drzwi pozwalała nawet na odpalenie i
czwartego. Lecz ten archaiczny relikt, bezzałogowy bombowiec do wykonywania
ataków gazowych, był tak szeroki i wysoki, że blokował całe drzwi. Zzt zwracał
na to uwagę Terla. Przeklęty Terl! Nie było żadnego sposobu, aby przecisnąć się
Typem 32 obok tego grzmota.
Zzt wychylił się z kabiny i huknął na brygadzistę zmianowego.
Podbiegł pospiesznie. Zzt miał ochotę go zdzielić.
- Usuńcie tego parszywca! Przecież już dwie godziny temu... -
Nie daje się ruszyć - odpowiedział zadyszany brygadzista, gestykulując łapami. -
Cztery ciągniki usiłowały przepchnąć tę maszynę. Ani drgnęła!
Zzt zarzucił na ramię worek z wyposażeniem i wyskoczył z
kabiny.
- Ty kretynie! Jedyną sterownicą, jaką ten grat ma w środku,
jest dźwignia uchwytów magnetycznych. Dlaczego jej nie zwolniłeś? Przecież te
wielkie płozy są magnetycznie przywarte do platformy! Dlaczego tego nie
sprawdziłeś...
- To bardzo stary bombowiec bezzałogowy - niepewnie wysapał
brygadzista, który pod dzikim spojrzeniem Zzta przestał już wierzyć własnym
zmysłom.
Zzt pognał ku drzwiom bombowca. Były to wielkie drzwi. Tak
wielkie, że można było przez nie równocześnie ładować tuzin lub więcej
zbiorników z gazem. Ktoś przystawił drabinę i Zzt wspiął się po niej, brzęcząc
uwieszonym na ramieniu wyposażeniem. Naparł na pancerne drzwi.
Były zamknięte!
- Gdzie klucz?! - wrzasnął.
- Terl go ma! - odkrzyknął brygadzista. - Szukaliśmy go
wszędzie. Ale nie możemy znaleźć!
Przeklęty Terl!
- A przeszukaliście jego pokoje?! - ryknął Zzt z góry.
- Tak, tak, tak! - odpowiedział brygadzista. - My...
W tej chwili w hangarze dał się słyszeć piskliwy okrzyk
"Juhuu"! Była to Chirk. Zzt przeszył ją nienawistnym wzrokiem. Tej tylko
brakowało!
Chirk trzymała w łapach wielki klucz.
- Znalazłam go w biurku Terla - zaświergotała.
- A inne klucze do tego grata?! - wykrzyknął Zzt. - Klucze do
pulpitu programowania?
- W biurku był tylko ten jeden. Zzt przez chwilę się
zastanawiał. Nie chciał bynajmniej, aby ten przeklęty stary gruchot odpalił
samoczynnie z hangaru. Ale musiał grata przesunąć. Klucz, który mu podali, był
kluczem do drzwi. Przyjrzał mu się. Miał trzy zapadki i cały był pokryty
wżerami. Trzon prawie rozpołowiony. Pomyślał, że Terl mógł się zdobyć na
zrobienie nowego klucza! Ale gdzie tam, było to poza możliwościami jego łap.
Wsunął ważący dwadzieścia funtów klucz w otwór zamka.
Przekręcił go, zmełł w ustach przekleństwo. Parszywy Terl! Zardzewiałe
magnetyczne zamki puściły. Klucz rozsypał się na kawałki.
Zzt rzucił szczątki klucza na platformę w dole, omal nie
trafiając w Chirk. Ale drzwi były w końcu otwarte.
Naparł na nie. Również zawiasy były skorodowane i sztywne.
Wreszcie drzwi się uchyliły, odsłaniając ogromne wnętrze.
Zzt sięgnął po latarkę. W pudle nie było żadnego oświetlenia.
Nigdy nie było ono przewidziane do obsługi przez pilota. Samolot składał się
właściwie tylko z wielu ton zasobników gazu, silników i pancerza.
Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że mógł przecież stąd
wziąć paliwo. Teraz było za późno.
Przeszedł do przodu, do pomieszczenia sterowniczego. Musiał
rozprogramować komputer. A niech to piorun spali! Był pozamykany na pancerne
zamki. Nie można się było do niego dobrać bez klucza. Ten metal nie ustąpiłby
przed niczym. To był pancerz! Przeklęty Terl!
Poświecił wokół. Zobaczył dźwignię zwalniania uchwytów
magnetycznych. Była to jedyna sterownica w całym wnętrzu; za jej pomocą personel
hangarowy i startowy włączał i wyłączał uchwyty, gdy samolot ciągnikami
przetaczano w inne miejsce.
Zzt sięgnął do hamulca dźwigni. Zanim zdołał jej dotknąć,
samolot ruszył z miejsca! Osłupiały patrzył w przerażeniu na to, co się dzieje.
No tak, w skrzynce programowania było słychać tykanie. Rzucił się do drzwi.
Przyśpieszenie od gwałtownie narastającego ciągu silników ścięło go z nóg.
Zaczął się czołgać ku wyjściu.
Za późno!
Drzwi hangaru przemknęły obok. Do ziemi było już kilka jardów.
Nie odważył się na skok.
Bezzałogowy bombowiec wystartował. Jego skorodowane drzwi
powiewały jak żagiel na wietrze.
Zzt jęknął z rozpaczą. Przeklęty Terl!
No, ale z drugiej strony teraz samoloty bojowe miały wolną
drogę i mogły ruszyć do ataku na Tolnepów.
I wszystko za połowę płacy i bez żadnych premii. Prawdopodobnie
i to też było sprawką Terla.
8
Jonnie widział start bezzałogowego bombowca z odległości
dwudziestu mil. Czyżby to był bezzałogowy samolot do prowadzenia ataków
gazowych? Poczuł na grzbiecie lodowate zimno.
Z boku samolotu rozkwitł błysk eksplozji. Wiedział - to waliły
bazooki. Specjalny zespół miał zapobiec startom samolotów. Drugi błysk w pobliżu
korpusu bezzałogowego samolotu pojawił się w tej samej chwili, gdy dotarł do
nich gramot pierwszego strzału. Ale żaden ze strzałów nie zrobił na lecącej
maszynie najmniejszego wrażenia. Gdy majestatycznie wzniosła się do wysokości
dwóch tysięcy stóp, zaczęła zakręcać. Stale nabierając wysokości, skierowała się
na północny zachód.
Przeleciała obok, nieco na wschód od nich, majacząc groźnie na
niebie, ogromna nawet z odległości dwóch mil. Zaniedbana, poplamiona i pogięta
maszyna miała na swej odartej z farby powierzchni ślady poprzednich walk.
Jonnie, obserwujący z napięciem lot, ocenił prędkość samolotu na trzysta mil na
godzinę. Zaraz za bezzałogowym potworem odpalony został samolot bojowy. Trafiły
go dwa pocisku z bazooki, eksplodujące w kolejnych rozbłyskach światła. Samolot
jednak kontynuował spokojnie swój lot za bezzałogowym bombowcem. Gdy przelatywał
nad Jonnie'em, ten zauważył, że jest to różniący się od innych samolot bojowy.
Na obu bokach miał wymalowane numery " 32", a za nimi znaki bojowe Psychlosów.
Czyżby eskorta?
W ziemię uderzył ciężki huk pracujących silników. Gdy samoloty
przeleciały, odezwał się Terl:
- No i co, zwierzaku? Dlaczego nie uznać przegranej? Widzisz
przecież, że gdy Psychlosi dokonają kontrataku ze swojej planety, ciebie już nie
będzie. Czy nie lepiej więc odrzucić ten miotacz i dojść do porozumienia?
Jonnie puścił te słowa mimo uszu. Z uwagą śledził na kompasie
kurs, jaki bezzałogowy bombowiec przyjął względem popołudniowego słońca.
Obserwował go, dopóki nie zginął za północno-zachodnim horyzontem. Więcej już
nie zakręcił.
"Bądź spokojny!, Nie wpadaj w panikę!" - uspokajał się w
myślach.
- Dokąd leci najpierw? - zapytał Terla.
Samolot bojowy mógł rozwinąć prędkość dwóch tysięcy mil na
godzinę. Wciąż jeszcze można byłe więc przechwycić bombowiec. Tylko trzeba
zachować spokój.
- Odrzuć miotacz, to ci wszystko powiem - odparł Terl.
- Nie wierz mu! - zawołała błagalnie Pattie. - Obiecał nam
żywność, a nie dostarczył żadnej. I mówił nam dwa albo trzy razy, że już nie
żyjesz!
- Albo mi powiesz wszystko, albo zacznę odstrzeliwać ci stopy -
rzekł Jonnie i uniósł miotacz.
- Zrób to! - wykrzyknęła Pattie. - To stary, obrzydliwy brutal!
Diabeł!
Jonnie spojrzał w stronę, w którą udała się Chrissie.
Nieobecność jej przedłużała się. A nie mógł przecież pozostawić tu dziewcząt
samych, zwłaszcza z żywym Terlem. Jeszcze raz próbował się uspokoić w myślach.
"Bądź spokojny! Wciąż jeszcze moce dogonić ten bombowiec".
- No dobrze - powiedział Terl jakby zrezygnowany. Podam ci
wszystkie miejsca, dokąd ten samolot leci.
- Tylko we właściwej kolejności - powiedział Jonnie, akcentując
słowa uniesieniem miotacza.
- Zrobienie ze mnie rzeszota sprawiłoby ci przyjemność, prawda?
- zapytał Terl.
- Zadawanie ran nie daje mi żadnej przyjemności, niezależnie o
kogo chodzi.
- No pewnie, bo masz szczurzy móżdżek - zaśmiał się Terl. Cała
ta rozmowa Jonnie'ego z Terlem, prowadzona w języku psychlo, bardzo zdenerwowała
Pattie.
- Nie słuchaj go, Jonnie, po prostu zastrzel go! - domagała
się, chwytając za kolbę miotacza Jonnie'ego.
- No dobrze - rzekł Terl. - Pierwszym celem samolotu jest
południe Afryki. Następnym Chiny. Następnym Rosja. Potem, zgodnie z wprowadzonym
programem, ma on polecieć nad Italię, a stamtąd wrócić tutaj.
"W porządku, pomyślał Jonnie. Terl nie powiedział ani słowa o
Szkocji. A więc Szkocja. Ona jest pierwszym celem. Było to logiczne. Psychlosi
nigdy nie mogli się z nią uporać lub też byli przekonani, że nie mogą. Dziękuję
ci, Terl".
- Świetnie - powiedział na głos. - Za te informacje, które
otrzymałem od ciebie, pożyjesz jeszcze trochę.
Aby dolecieć do Szkocji, trzeba było siedemnastu godzin.
"Wyglądaj na spokojnego, Jonnie. Wciąż jeszcze można przechwycić ten bombowiec".
Pokazała się Chrissie. Dotychczas zasłaniało ją zagłębienie
terenu. Koń szedł stępa. Gdy odległość zmalała, Jonnie zrozumiał dlaczego.
Przyczyną był Thor. Dziewczyna wiozła go na koniu, trzymając przed sobą.
Antyradiacyjny ubiór Thora był na lewym ramieniu poplamiony krwią. Chrissie
rozdarła ubiór w tym miejscu, by zatamować krew. Opatrzyła ranę bandażami z
koźlej skóry oraz trawą. Lewa ręka Thora była złamana, znajdowała się w łupkach
z patyków. To właśnie on został ostrzelany, gdy opadał na reaktochronie.
Z pomocą Chrissie Thor ześlizgnął się z konia. Był ziemisty na
twarzy od upływu krwi i stał niepewnie na nogach. Spoglądał na Jonnie'ego ze
skruchą.
- Przepraszam, Jonnie.
- To moja wina, nie twoja - rzekł Jonnie. - Chrissie, ułóż go
na tej skale.
Thor spojrzał na Terla. Z bliska widział potwora zaledwie Parę
razy. Miał przy sobie rewolwer Smith and Wesson kalibru 0,457, pochodzący z
arsenału starej bary i naładowany pociskami radiacyjnymi. Gdy zdał sobie sprawę,
że widzi Terla, sięgnął po broń, by go zastrzelić.
- Nie, nie! - powiedział Jonnie. - Trzymaj rewolwer wymierzony
w niego, ale strzelaj tylko wtedy, gdy zauważysz, że chce wykonać jakiś ruch.
Uważaj zwłaszcza na jego ręce. Czy czujesz się na tyle dobrze, byś mógł tu
posiedzieć?
Thor znajdował się w odległości około pięćdziesięciu stóp od
Terla. Odsunął się nieco dalej i wycelował broń.
- Uważaj, Terl! - rzekł Jonnie. - Rewolwer, który trzyma ten
człowiek, może zrobić w tobie taką dziurę, że przeskoczy przez nią koń. Nabity
jest specjalnymi eksplozyjnymi pociskami. Jasne?
"Zachowaj spokój. Ciągle masz szansę na przechwycenie tego
bombowca!"
Zwrócił się do Pattie. Podał jej wielki miotacz podręczny.
Pokazał, gdzie znajduje się spust. Dziewczyna z determinacją cofnęła się za
skałę, na której oparła ciężki miotacz.
- Czy tak celować?
- Tak jest. Trzymaj go na muszce bez przerwy!
"Masz jeszcze czas. Ta robota też musi być dobrze wykonana".
- Dlaczego nie zabić go od razu? - zapytał Thor.
- Bo jest źródłem informacji - odparł Jonnie.
Terl nie mógł zrozumieć, o czym mówili, ale domyślił się sensu
rozmowy.
Jonnie wyciągnął nóż i uważając, by nie wejść na linię strzału,
obrócił Terla. Wsunął nóż za kołnierz jego ubioru i rozciął go wzdłuż pleców.
Następnie przeszedł na przód i kontrolując, czy w oczach Terla nie pojawia się
ostrzegawczy błysk sygnalizujący zamiar jakiegoś działania, ściągnął rękawy z
ramion potwora. Rozpruł ubranie wzdłuż szwów obu nogawek. Widząc, że Terl chce
wstać, przyłożył mu pięścią. Terl uspokoił się. Następnie Jonnie ściągnął mu
buty i kalesony. Zabrał zegarek. Zabrał czapkę. Jedyną rzeczą, jaką Terlowi
pozostawił, była maska do oddychania, ale bez zapasowych fiolek gazu. Wzrok
Terla wyrażał wściekłość.
I tak siedział goły, z futrem zmatowiałym od potu, z pazurami
drgającymi żądzą odwetu.
Jonnie chwycił pas i skrępował nim z tyłu łapy Terla,
zaciskając mocno pęta. Wziął następnie wodze Starego Wieprza, połączył je z
pasem krępującym łapy Terla i przeciągnął linkę pod przewodem maski. Całość
naprężył. Gdyby teraz Terl usiłował uwolnić łapy, musiałby się udusić.
"Rób wszystko porządnie! - powiedział Jonnie do siebie. Nie
wpadaj w panikę! Samolotem bojowym wciąż jeszcze możesz dogonić ten bezzałogowy
bombowiec".
Pracował z pośpiechem. Teraz odstąpił od Terla i szybko
skontrolował jego ubiór. Tak jak się tego można było spodziewać, Terl miał w nim
ukryte dwie dodatkowe sztuki broni. Nóż i drugi miotacz likwidacyjny.
Jonnie oddał z niego próbny strzał. Był bezgłośny. Krzewy, w
które wycelował, zaczęły płonąć. Przekazał Pattie lekki miotacz i odebrał od
niej ciężki.
- Pozwól mi go teraz zastrzelić - prosiła Pattie. Thor odezwał
się do Terla w psychlo:
- Ta mała dziewczyna błaga, by mogła cię zastrzelić.
- Już będę spokojny - powiedział Terl.
- Nie zbliżajcie się do niego. Chrissie, rozpal tu obok
ognisko, aby Thorowi było ciepło i abyście mogli widzieć teren.
Zwrócił się do Thora:
- Kto był z tobą?
- Glencannon - odparł Thor. - Musi tu być gdzieś wśród wzgórz.
Myślę, że stara się dotrzeć w pobliże bary. Próbowałem dwukrotnie wywołać go
przez swoje przenośne radio, ale nie odpowiada, choć też ma radio. No, ale te
aparaty mają zasięg tylko pięciu mil. - Thor nie ukrywał zaciekawienia. - Dokąd
się udajesz?
W tej samej chwili nad bazą pojawił się znowu błysk eksplozji.
Strzałem z bazooki trafiony został samolot bojowy, który wystartował z hangaru.
Spadał otoczony kulą ognia. Uderzył o ziemię w momencie, gdy dotarły do nich
kolejno dźwięk strzału bazooki i huk eksplozji maszyny. Ten sam los spotkał i
drugi samolot, który opuścił hangar.
- Przyślę po was samochód kopalniany - powiedział Jonnie.
"Zachowaj spokój. Lecąc z prędkością dwóch tysięcy mil na godzinę możesz dogonić
ten bombowiec".
Słowa Jonnie'ego sparaliżowały dziewczęta. Ale cóż mógł zrobić?
Chciał przecież odesłać je do bazy Akademii, ale Thor był w stanie wykluczającym
jakąkolwiek wędrówkę. A może skończyć Z Terlem? Nie, to nie rozwiąże niczego.
"Przemawiaj do nich spokojnie". Prędkość bezzałogowego bombowca wynosiła trzysta
dwie mile na godzinę, pamiętał to dobrze z kablogramów wyjętych z ręki
nieżyjącego od tysiąca lat prezydenta. Samolot bojowy mógł rozwinąć prędkość
hiperdźwiękową, dwa tysiące mil na godzinę. Jeśli więc nawet bombowiec byłby już
w połowie drogi do Szkocji, mógł go spokojnie przechwycić na kilka godzin przed
dotarciem do celu.
Wskoczył na Tancerkę. Do centralnej bazy było około dwudziestu
mil. Pokona tę odległość mniej więcej po godzinie ostrej jazdy.
- Wciąż jeszcze możemy dobić targu, zwierzaku - powiedział
Terl. - Jeśli wysłałeś na Psychlo uran, to wierz mi, popełniłeś błąd. Próbowano
tego już wcześniej. Tam na miejscu, wokół platformy odbiorczej transfrachtu,
znajduje się pole siłowe, które utwardza się, zamykając całą platformę, gdy do
Psychlo zbliża się uran. W punkcie startowym występuje wówczas taki odrzut jak
ten, który widziałeś dzisiaj. Psychlo zaatakuje to miejsce, zwierzaku. Będziesz
potrzebował mnie do mediacji.
Jonnie popatrzył na niego bez słowa. Uniesieniem ręki pożegnał
dziewczęta i Thora. Uderzył piętą w bok Tancerki. Ruszyła jak strzała przez
promienie chylącego się ku zachodowi słońca.
Przed nim wrzała bitwa o bazę. Stracił dużo czasu. Nie mógł
zrobić niczego więcej. Raz jeszcze powiedział sobie: "Bądź spokojny! Nie wpadaj
w panikę! Ten bombowiec bezzałogowy może być spokojnie przechwycony przez
samolot bojowy".
Gdy tak pędził przez równinę, nagle uświadomił sobie, że całe
siły zbrojne Stanów Zjednoczonych w czasach swej świetności nie potrafiły
przeciwstawić się temu bezzałogowemu siewcy gazowej śmierci, mimo że dysponowały
samolotami, rakietami i bombami atomowymi. Nie dały nic nawet samobójcze ataki
taranem.
"Masz czas. Uporasz się z tym. Nie wpadaj w panikę!"
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
154 12 (3)154 12 (2)248 12Biuletyn 01 12 201412 control statementsRzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI12 2krlwięcej podobnych podstron